Emma Popik
Kłopotliwe pytania
Dziewczynka i chłopiec szli przez las, trzymając się za ręce. Podążali dróżką wzdłuż bagien, mijali rozłożysty dąb, obrośnięty ciemnymi pnączami bluszczu. Wysokie trawy rosły tu gęstwiną. Stały w nich sztywno wysokie łodygi ostów. Ciernie jałowców dotykały sukienki dziewczynki.
Brązowa woda w bagnach nie poruszała się, dalej była gęsta i szaleńczo splątana ściana zieleni, nieprzenikniona i straszna. Nie wiedząc czemu, dzieci nie chciały patrzeć w tamtą stronę, bo przecież nie znały strachu.
I nagle dzieci usłyszały. Las krzyczał. Gałęzie wygięte jak ramiona w bólu, palce gałęzi poszczepiane ze sobą i drżące z przerażenia liście, jak usta, które boją się pewnych słów.
Głośny wrzask wszystkiego, co istnieje, a może raczej, czego już nie ma, domagał się uwagi i pamięci. Ostro nawoływały jałowce, głogi i ciernie. Cierpkie słowa wypowiadały krzewy tarniny. Kasztanowce coś mówiły lepkiego, róże szeptały omdlewające i pachnące przysięgi.
Cała przyroda wołała o czymś pierwotnym i strasznym, o krwawym i śmiertelnym, o bólu i nieodgadnionej nadziei, o wykluwaniu się ptaków, o rodzeniu dzieci, o powodziach i więdnących kwiatach.
W ich domu, stojącym na żółtej równinie, na rozległym tarasie czekał dzieci podwieczorek. Taras był odlany z białego marmurablu, krzesełka uplecione z włókien wiklinowca, a galaretka w kubeczkach na stoliku była zielona. Pod ścianą oddzielającą pokoje stały dwie duże donice, w których tkwiły złote pręty, owinięte trójkątnymi blaszkami, lekko dźwięczące w rytm zakodowanej kompozycji.
Ponieważ dzieci nie zabrały się do pałaszowania podwieczorku jak zwykle po spacerze, na taras weszła mama. Stąpała lekko w złotych sandałach na brązowych szczupłych stopach. Jej skóra przypominała zamsz, a włosy falę odlaną z kruszcu. Była naprawdę piękna, jak i dzieci, bardzo do niej podobne, owoce kierowanej ewolucji.
- Dlaczego galaretka jest zielona? - zapytał Ejdem.
- Właśnie - dodała Ijwa. - Tu nie ma takiego koloru, tylko tam. - Wskazała las.
- Ależ, kochanie, o co ci chodzi? - zapytała mama. Dziewczynka siedziała ze wzrokiem wbitym w zieloną zawartość kubeczka.
- Byliśmy w lesie.
- Ależ, kochanie, dlaczego? - zapytała mama lekceważąco. - Możecie oczywiście chodzić wszędzie, dzieci są swobodne, ale omijajcie las.
- Dlaczego galaretka jest zielona?
- Taki program, kochanie. Taki program mamy w tym miesiącu. Pobieramy je z głównego rozdzielnika. W przyszłym miesiącu będzie inny.
- Dlaczego galaretka? - dopytywała się Ijwa.
- Ależ, kochanie - zaczęła mama, lecz widząc naburmuszoną minę córeczki, odpowiedziała poważnie: - To syntetyczne jedzenie.
- A czy jest inne?
- Cóż przychodzi ci do głowy, kochanie? Oczywiście, że nie. Dlaczego miałoby być jakiekolwiek inne?
- A czy kiedyś było?
- Kochanie, co to znaczy kiedyś? Mamy tylko dziś, i tak jest pięknie.
Dzieci chciały jeszcze zadawać pytania, lecz mama kazała im kończyć podwieczorek, przebierać się w kostiumy kąpielowe i biec nad morze.
Zostawiła je niezaspokojone i naburmuszone, z głowami ciężkimi od niespodziewanych myśli. Ponieważ nie dotknęły galaretki, kubeczki uznały, że pokarm zrobił się nieświeży i dokonały samodezintegracji.
Tuż za domem stało złote rozkołysane morze. Umieszczone na dnie ekrany pozwalały obserwować pływających. Nie czyniono tak dla bezpieczeństwa, bo w gęstej cieczy nie można było utonąć, lecz dla przyjemności. Dzieci, kąpiąc się, patrzyły na refleksy pojawiające się w płynie. Były to biegające za sobą elipsy. W elipsach kręciły się małe kółka jak oczka.
- Patrz - zawołała dziewczynka, stając w morzu - słyszałyśmy o tym. Mają oczy.
Chłopiec uniósł głowę sponad fali.
- Pędzi na ciebie taka duża elipsa. Otwiera się, zaraz cię pożre! Uciekaj!
- Na ciebie też! Zaraz skoczy ci na plecy i przegryzie ci kark! Broń się!
- Zabiję ją! - Chłopiec odwrócił się gwałtownie i usiłował pochwycić zębami pływający kształt.
Rozpoczęło się dzikie polowanie. Dzieci atakowały ruchome kształty, rzucały się do przodu, by skoczyć falom na kark. Chwytały je rękami za szyje i ściskały z całej siły. Podpływały od strony ich brzuchów i paznokciami orały białą skórę.
Matka obserwowała walkę na podziemnych ekranach. Nie było w zwyczaju, by zajmowała się rozwiązywaniem problemów, zapisała więc obrazy i przesłała do Centrum, by zajęli się nimi psychologowie i terapeuci. Nie przeczuwała kłopotu, interesowała ją nadzwyczajna wyobraźnia dzieci, pragnęła, aby dokonano analizy. Należy wszystkie sprawy wyjaśniać i przede wszystkim nazwać, nic nie mogło pozostać bezimienne. Na wszystko trzeba rzucić jasne światło rozumu.
Po kąpieli zamszowa skóra dzieci wyschła szybko pod sztucznym słońcem, nakierowanym na dolinę. Usiadły na ciepłym, czystym piasku, podgrzewanym od spodu, i patrzyły przed siebie. Matka wyszła z podziemnych sal i stąpając lekko w złotych sandałach, podeszła do dzieci, podziwiając ich spokój. Podniosły ku niej twarze.
- Dlaczego tu nikogo nie ma? - zapyta! Ejdem.
Na wzgórzu stało białe miasto. Były tam prostopadłościenne budowle przykryte kopułami. Ale wokoło, jak okiem sięgnąć, płaszczyzna pokryta kryształkami piasku.
- Jak to nikogo? - rzekła mama. - My jesteśmy.
- A oprócz nas?
- Czy brakuje ci towarzystwa, kochanie? Mogę zaprosić jakieś dzieci w przyszłym miesiącu.
- Nie mogą przyjść dzisiaj? - zapytała Ijwa.
- Oczywiście, że nie, kochanie. Nikt nie może przyjść nagle, bez zapowiedzi. To trzeba ustalić. Poza tym, odległości.
- Dlaczego są odległości i dlaczego wszystko trzeba ustalać?
- dopytywała się dziewczynka.
- Brakuje ci spontaniczności, kochanie - powiedziała mama. - Mam więc dla was niespodziankę. Urządzamy piknik.
- Widząc zdziwione buzie dzieci, dodała: - A teraz, uwaga, transformacja!
Nim zdążyły zareagować, znalazły się na przeciwległym brzegu. Nie potrafiły odgadnąć, jak odbywa się ta przemiana. Tuż przed nimi leżało złociste morze, a powyżej, po prawej ręce, wspinało się wzgórze, na którym stało miasto. Po drugiej stronie, za morzem, musiał stać ich dom.
- Zrobimy ognisko - zawołała mama, klaszcząc w dłonie. Po chwili na kryształkach piasku pojawiły się złociste beleczki, które zrobiły się ciepłe. Ponad nimi zamigotały błękitne światełka.
- Po co robimy ognisko? - zapytał Ejdem. - Przecież jest ciepło. Zawsze ciepło.
- Czy kiedyś było zimno? - dodała dziewczynka. - I ktoś musiał się ogrzewać przy ognisku?
- Co masz na myśli, mówiąc kiedyś? - zapytała mama.
- Kiedy nie było słońca, które świeciło nad naszą doliną, i kiedy niebo nie było różowe.
- A jakież inne mogłoby być niebo? - zapytała mama. Chłopiec pochylił się nad ogniskiem i studiował jego wygląd.
- Z czego jest zrobiony ogień?
- I dlaczego jest niebieski? - uzupełniła dziewczynka.
- Ogień zawsze był niebieski.
Spojrzały na siebie porozumiewawczo. Nie wierzyły wyjaśnieniom matki. Matka to odczuła.
- Tak jest dobrze i pięknie. Nie istnieją niepokój i niebezpieczeństwo. I wcale nie musimy się troszczyć o czas przeszły. Zadecydowaliśmy, że powinien być zapomniany. Mamy tylko przyszłość. A teraz popatrzcie na zachód słońca. Potem pójdziecie spać.
Słońce zaczęło przygasać. Zrobiło się błękitne, a następnie granatowe. Niebo zaczęło blaknąć, a potem przechodzić wszystkie gamy fioletu. Kiedy zgasło słońce, zamieniając się w czarny punkcik, niebo stało się purpurową, dymiącą mgłą. Dzieci siedziały osypane purpurowym proszkiem i podziwiały muzykę barw.
- Pięknie, prawda? - zauważyła matka. - I pomyśleć, że kiedyś niebo było czarne, a na nim miliardy srebrnych kropek. I tak co noc, cóż za banał.
- A czym były te kropki?
- Podejrzewam, że nie istniały jeszcze tak doskonałe programy jak teraz. Cóż, wszystko się rozwija w naszych rękach, a i my stajemy się doskonalsi.
- Skąd ty tak wiele wiesz, mamo? - zapytała dziewczynka. -1 wy wkrótce staniecie się mądre. Pójdziemy do Centrum.
Tam będzie wielkie święto. Przybędą może inne dzieci, jeśli jakieś są, zwoła się je razem, i otrzymacie pigułkę wiedzy. To będzie wasza inicjacja. Dowiecie się tego samego, co inni, niczym nie będziecie się różnić od innych dzieci, jeśli jakieś są, oczywiście. Równość zapobiega wielu kłopotom.
- Jakim? - zapytał chłopiec.
- Chciałbyś wszystko wiedzieć od razu. Poczekaj na swoją pigułkę.
- A gdybym chciał wiedzieć już teraz i więcej!
- Ale po co, kochanie?
- Gdzie mieszkamy? - dopytywał się. - Co jest tam, u góry?
- Są tutaj kopuły takie jak Centrum. - Ile?
- Po co ci dokładna liczba, kochanie? Tam u góry jest klosz, oczywiście.
- Ale dlaczego?
- Produkujemy energię i klosz chroni nas przed jej zmarnowaniem. Wszystką musimy oszczędzać i wydzielać.
- A gdyby było wszystkiego bardzo dużo? - zapytała dziewczynka.
- Ależ, kochanie, to niemożliwe. Nie zdołamy tyle wyprodukować.
- A gdyby wszystko powstawało samo?
- Jak to samo?
- Rosło by jak las.
- Ależ to niemożliwe. Wszystko musimy produkować.
- A skąd się biorą dzieci?
- Tak samo.
- I mamusie się produkuje? - zapytała dziewczynka.
- Oczywiście.
- Czy ty zawsze byłaś mamusią?
- Tak.
- A czy ja kiedyś będę taka jak ty?
- Nie, kochanie, zawsze będziesz dzieckiem, taki masz status.
Kolor nieba zamienił się w ciemną purpurę.
- No, dzieci, czas spać.
Rankiem obudziły się w swoich łóżeczkach. Nie wiedziały, jak to się stało. Słońce znowu świeciło i błękitne promienie wpadały przez okna dziecinnego pokoju.
Dzieci spojrzały na siebie, wyskoczyły z łóżek i pobiegły do lasu. Postanowiły zbadać gąszcz poza bagniskami
W dużym salonie matka przyjmowała urzędnika socjalnego W Centrum. Oczywiście nie opuścił swojego gabinetu, byłoby to niepotrzebne i kosztowne. Siedział jednak na krześle i przemawiał:
- Według naszych danych, nie jest możliwe, aby te kłopotliwe pytania powstały w wyniku spaceru po lesie. Zresztą, las został oczyszczony.
- Co to znaczy?
- Proszę nie zadawać kłopotliwych pytań, bo zyskamy pewność, że to pani je generuje.
- Moje wątpliwości powstały z powodu pigułek wiedzy, ale nie zażywałam ich zbyt wiele. Mój status mi tego zabrania.
- Proszę więc zaufać mojej wiedzy. Las nie może wywierać wpływu na umysł. Oznaczałoby to, że inteligencja może się urodzić spontanicznie. Takie przypuszczenie przeczy naszym teoriom naukowym. Nie istnieje spontaniczna autoprodukcja inteligencji w przyrodzie ożywionej. Nic nie bierze się z niczego, to pani pojmuje.
- Nawet ja to rozumiem, z moją ograniczoną wiedzą, a co dopiero pan. Musimy wyprodukować wszystko, co istnieje, i reglamentować.
- Więcej, powstanie inteligencji pociągałoby za sobą automatyczne rodzenie się psychiki i emocji. A to jest całkowicie wykluczone. Przeczy nie tylko wiedzy, lecz także zdrowemu rozsądkowi.
- Ma pan rozległą wiedzę.
- Powiem pani w zaufaniu, ten las to ostatni skansen.
- Więc było ich więcej! Urzędnik pokiwał głową.
- I nie tylko las.
- Co jeszcze? - wykrzyknęła.
- Płyny, minerały, ale niech mnie pani nie ciągnie za język.
- Pan mnie oszałamia! Urzędnik poprawił się na krześle.
- Może przyjęłaby pani moją pomoc. Uważam, że mógłbym poczynić zmiany w pani statusie.
- Jaki pan uprzejmy.
- Mógłbym zostać ojcem dla tych dzieci.
- Z pańską wiedzą! Umiałby pan odpowiedzieć na ich kłopotliwe pytania.
- O, z pewnością. Obecnie nie wiemy, dlaczego dzieci je zadają. Przyznaję, że podejrzewałem, że to pani je wywołała, ale wobec pani ograniczonej wiedzy i poczucia szczęścia, oddalam te przypuszczenia.
- Dziękuję panu.
- A więc załatwione. Rejestruję w Centrum moją, naszą, wspólną decyzję. Jak masz na imię?
Dzieci powróciły z buziami umazanymi sokiem z malin i jagód. Trzymały się za ręce, jakby zawarły z kimś jakiś układ i połączone dłonie oznaczały przypieczętowanie tajemnicy.
Wcale się nie zdziwiły gościem przy stole podczas obiadu i nie zadawały żadnych pytań o tożsamość. Nie dziwiła ich nadzwyczajna promienność twarzy matki. Obojętnie wysłuchały wyjaśnień o pełnej rodzinie, nie pytały, czemu ojciec nic nie je, w jaki sposób przechodzi przez ścianę i z powrotem.
Po obiedzie usiedli na ocienionym tarasie. Słuchali muzyki wydawanej przez trójkątne liście z donic przy ścianie. Ojciec przyglądał się im badawczo.
- Nie macie żadnych pytań? - nie wytrzymał wreszcie.
- Nie, my już wszystko wiemy - odpowiedział poważnie chłopiec.
- To znaczy?
- Kim jesteśmy, dokąd idziemy - wyjaśniło dziecko.
- A po cóż zadawać takie pytania? - zdziwiła się matka. - Odpowiedzi są oczywiste. Jesteśmy cywilizacją posthumanoidalną. Mieszkamy na jednej z brył należących do Ziemi po jej rozpadzie i zawsze będziemy żyć bez konfliktów, wciąż ulepszając samych siebie i technikę - wyrecytowała.
- W jaki sposób powstaliście?
- Zostaliśmy wyprodukowani, już mówiłam.
- A kto was wyprodukował? Matka spojrzała bezradnie na ojca.
- Zawsze były odpowiednie urządzenia. Tak zbudowany jest świat - powiedział mężczyzna z wielką pewnością. - Jeżeli chcemy coś mieć, musimy to wytworzyć. To reguła świata, niepodważalne prawa, rządzące materią.
- Kto wyprodukował materię? - pytał chłopiec z ogniem w oczach, zupełnie jak dorosły. - Kto sformułował prawa?
- One były - powiedział zdecydowanie mężczyzna.
- Skąd wiesz?
- To wynika z mojego wykształcenia.
- Jest bardzo ograniczone - skonstatował chłopiec.
- A co było przed wami? - zapytała dziewczynka.
- Przed nami był czas - odpowiedział mężczyzna.
- A las jak powstał? - strzelił znienacka chłopiec, patrząc bardzo mądrze.
- To jeden z paradoksów materii. Ale wiemy o nim, nie zaskoczysz mnie.
- Na wszystko macie odpowiedzi - stwierdził chłopiec z ironią.
- Tak, materia nie ma dla nas tajemnic.
- Ale lasu nie potraficie wyprodukować.
- Mówiłem, to paradoks.
Dzieci ujęły się za ręce nagle i zbiegły z tarasu. Rodzice nie zdążyli zareagować, siedzieli blisko siebie, zastanawiając się nad wszystkim.
- Dokonaliśmy analizy tego, co nam przesłałaś. Mam na myśli wydarzenie w morzu.
- Obserwowałam je przez podziemne szyby.
- Najpierw ich zachowanie nie wydało się nam niebezpieczne.
- Teraz masz inny osąd?
- Pozwól mi skończyć, a dojdziesz do podobnych wniosków. Dzieci uznały refleksy w formie kół i elips za istoty innego rodzaju. Nie wiem, jak je nazwać. Nic takiego nie istnieje na świecie. Nie są nami, nie są również zwykłą materią jak ciecze czy piasek. Bardziej przypominają nas. Dzieci uznały, że te istoty są agresywne. Cały czas trwała pomiędzy nimi i dziećmi straszna walka na śmierć i życie. Dzieci wyprodukowały emocje oraz, co więcej, jakieś byty idealne. Ich umysł produkuje inne istoty, które, nie wiem, jak to nazwać, ale wiemy jedno, nie są materialne.
- To się nie mogło wydarzyć! - zaoponowała.
- Wydarzyła się rzecz najbardziej przerażająca - ciągnął mężczyzna. - Nastąpiło zanegowanie naszych prawd naukowych. Okazuje się, że istnieją uczucia i wyobraźnia, a umysł potrafi wytwarzać byty duchowe.
- I co teraz?
- To bardzo niebezpieczna herezja.
- Muszę o wszystkim zapomnieć - powiedziała kobieta, wstając od stołu. - Te myśli są bardzo męczące. - Przeszła do swego pokoju i zajęła miejsce w fotelu, nałożyła na głowę obręcze.
Od razu poczuła ulgę. Przepływały przez nią łagodne fale, niczym w złotym morzu. Ale nagle zjawiła się myśl, że fale są zielone i roi się w nich od małych stworzeń, niewidocznych gołym okiem. Oglądała je kiedyś na wystawie poświęconej fantastycznej prehistorii Ziemi. Fale zrobiły się gęste od tych mikrobioorganizmów. Co gorsza, niektóre zaczęły się powiększać. Zamieniły się w duże, odrażające, ruchliwe stwory.
A gdyby kiedyś takie biomonstra naprawdę istniały? - pomyślała, ale zaraz odrzuciła przypuszczenie jako niemożliwe, nieekonomiczne i sprzeczne z naukowym obrazem świata.
Po chwili jej program relaksacyjny stwierdził obecność niepożądanych fal mózgowych i szybko wygasił obrazy, wymazując je z pamięci. Jednak kobieta znowu zaczęła sobie coś wyobrażać.
A gdybyśmy naprawdę umieli wytwarzać emocje? Czyż nie byłyby one ulepszeniem życia? Mam obecnie męża i ojca dzieci. A gdyby łączyło nas coś więcej niż tylko umowa z uproszczonymi formalnościami? Na przykład, gdyby mną się interesował? Uznawałby mnie za ładną, a to byłoby miłe. Wtedy i ja powiedziałabym mu, że jest interesującym mężczyzną, a jego srebrzyste oczy przypominają sierp księżyca, to znaczy dwóch księżyców. Spędzilibyśmy uroczy wieczór.
Postanowiła swoje wyobrażenia zastosować w praktyce. Zakończyła program relaksacyjny, podsunęła obręcze do góry i otworzywszy drzwi szafy, zaczęła wybierać stroje, dalej snując marzenia i plany.
Gdyby łączyły nas uczucia, moglibyśmy pływać w złotym morzu, a nawet wybierać się na wycieczki, na przykład do Centrum, gdzie jest tyle ciekawych rzeczy.
Była tylko raz w Muzeum. Widziała tam różne modele świata, pokazujące, jak wyobrażano sobie wszechświat w przeszłości. Duże słońce świeciło w środku, a wokół niego obracały się kuliste ciała materialne. Niestety, taki model był obarczony błędem, gdyż ciała nie były niczym połączone. Obecnie pomiędzy częściami Ziemi są stałe przęsła. Chciałaby zobaczyć wiele innych, równie interesujących rzeczy. Może, jak wspominały dzieci, takich światów jest więcej,
Mogłaby nawet się pokusić o zmianę statusu społecznego. Wystąpiłaby o przyznanie prawa do posiadania większej liczby dzieci, i to w różnym wieku. Miałyby różne sprawy i zainteresowania, ich życie stałoby się o wiele bardziej intensywne, dom tętniłby od rana do wieczora. Mając obok siebie mężczyznę, dałaby sobie radę. Wypełniałaby obowiązki w sposób przepisowy i wzorowy, zwiększając szansę wspięcia się na kolejny stopień awansu społecznego. Dałoby to jej przywilej ubiegania się o pigułkę wiedzy.
Mogłaby nareszcie spełnić marzenie o podróżach. Przecież na następną bryłę Ziemi jest niedaleko, wystarczy przebyć Przęsło. Musi to być piękna podróż, pociąg pędzący po łuku, tuż pod kloszem, na którym się palą łagodne lampy, a pod spodem kłębią opary z jądra Ziemi.
Panuje tam żar i pracują różne maszyny zasilające cały system. To dzięki napędzie energii płynącej z jądra mają tak doskonałą cywilizację.
A kiedy kobieta Ułożyła już swe przyszłe życie i wyjęła z szafy wszystkie szaty, przymierzała je przed lustrem, przygotowując się do różnych ról.
Mężczyzna został sam. Kazał automatom zsyntetyzować kieliszek czerwonej używki, co było czasami dozwolone, i zastanawiał się nad sytuacją, zwłaszcza nad tym, co powiedziały dzieci. A więc wyprodukowały coś, co nie należy do świata materii? Taki proces w świecie wytwarzania nie jest możliwy, bowiem materia może wyprodukować tylko materię.
A jak nazwać to, co wytworzyły dzieci? To świat duchowy - powiedział do siebie, nie rozumiejąc, skąd brały się i jak rodziły w nim takie pojęcia.
Myśli pojawiające się znikąd oznaczały, że nie potrafi panować nad swoim umysłem. Poczuł niepokój. Poważne obawy wzbudzała też możliwość istnienia świata nienależącego do materii, świata bytów nierealnych, wytworów umysłu, produktów wyobraźni. Przyjął na chwilę teoretyczne założenie, że wytwory niematerialne istnieją. Co by się wówczas stało? Niematerialne istoty mogłyby stać za naszym lewym ramieniem. Mężczyzna wyobraził sobie, że stoi tuż za nim nieruchoma, biała postać, która uśmiecha się nieprzyjemnie i kiwa nań palcem. Odwrócił się gwałtownie, ale oczywiście nie było nikogo. Odetchnął z ulgą, ale tylko na chwilę. Wyobraził sobie, że za prawym ramieniem czai się czarna tym razem postać, która mruży czerwone oczy. Odwrócił się w prawo, nikt tam nie stał, ale strach wzrósł.
Nagle, był teraz pewien, dostrzegł szarą i mglistą istotę. Wisiała na pniu kwiatu w doniczce i ze smutkiem przebierała długimi palcami po trójkątnych liściach, dobywając z nich smutną melodię. Teraz zamknęła oczy i zaczęła szlochać.
//Należałam do ciebie -\\ mówiła szara postać, nie otwierając ani oczu, ani ust. - //Miałam cię strzec i prowadzić po krętych ścieżkach życia, ale czyż mogę spełniać swoje zadanie, skoro nigdy nie zwróciłeś się do mnie o pomoc?\\
Zza balustrady zaczął wchodzić po stopniach wyrąbanych w powietrzu orszak postaci ubranych w paradne szaty. Wstępowali i zeskakując lekko z balustrady, ustawiali się w szeregu.
//Patrz, jaki nas zastęp, i każde służy do innego celu, wszyscy jesteśmy potrzebni i czekamy na twoje myśli, by je zanieść w odpowiednie miejsce, by mogły się oblec w kształt i pracować dla ciebie i dla twego szczęścia. Czekamy na twoje uczucia, by je ująć w dłonie i ogrzać, aby stały się dobre i napędzały twoje życie. Czekamy wiele lat. Czekamy jednak na próżno. Nigdy twoje serce nie wysnuło z siebie żadnej emocji, nigdy twój umysł nie wytworzył żadnej własnej myśli, a tylko odbijał cudze jak głupie lustro. Nie widziałeś nas, nie rozumiałeś, że istniejemy, ale teraz już nie możesz zanegować naszego istnienia. Co teraz zrobisz?\\
Na balustradzie siedział młody chłopak i przyglądał się mężczyźnie. Nagle podniósł rewolwer i bezbłędnie strzelił sobie w skroń. Chwilę trwał w bezruchu, po czym przewrócił się i wypadł za balustradę.
- Nie, ja tego nie chcę! - Mężczyzna schwycił się za skronie. Na szczęście nie było tam żadnej dziury, więc nie uznał obrazu za swą możliwą przyszłość. - Nie zgadzam się, żeby to wszystko istniało, to tylko wytwory umysłu!
Nagle uświadomił sobie straszną prawdę: dzieci właśnie to mówiły i czyniły. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. Oszalały ze strachu, cały drżący, uchwycił się balustrady.
Właśnie w tej chwili kobieta stanęła w drzwiach prowadzących na taras. Wdzięcznie oparła się o framugę i dyskretnie sprawdzała, jakie wrażenie wywrze na mężczyźnie. Miała długą suknię w kolorze perłowym z szarymi refleksami doskonale harmonizującymi z jej zamszową skórą. Włosy opalizowały, a oczy mieniły się barwami pokolorowanych tęczówek.
Zobaczyła utkwione w siebie oczy mężczyzny. Były szeroko otwarte, uznała to za dowód podziwu i wolnym krokiem długich nóg, kołysząc biodrami, podeszła do niego, wyciągając ramiona.
- Nie! - wrzasnął, odpychając ją. - Nie mogłaś się zmaterializować! Odejdź!
Ukryła twarz w dłoniach i wybiegła z domu. Niebo było takie różowe, a lampa-słońce opromieniała jak zwykle ten najpiękniejszy ze światów, lecz dla kobiety niebo było czarne, a lampa-słońce martwa. Biegła, łkając. Czuła się wzgardzona i odrzucona, jej piękne plany potargane, marzenia zamienione w papierki od cukierków. Dopiero teraz zrozumiała, jak destrukcyjne mogą być uczucia i jak miażdżą wyobrażenia, które sami zbudowaliśmy. Biegła we wspaniałej sukni o perłowym kolorze, rzuciła się w płyn złotego morza. Fale ją unosiły, leżała na wznak i płynęła bez celu niby drewienko.
Mężczyzna ocknął się. Przecież żadne wyobrażenie nie może mu zaszkodzić, gdyż on sam jest niejako wyobrażeniem. Nawet nie opuścił swego biura pracownika socjalnego. Zwinął swój obraz z tarasu domu i poprawił się w fotelu za biurkiem. Skasował od razu swoje przyrzeczenie ojcostwa i wymazał ślady po tej decyzji, następnie przystąpił do pisania raportu w sprawie domniemanych działań destrukcyjnych pewnej grupy osobników.
Przypomniał sobie kobietę. Pięknie wyglądała w perłowej sukni z szarymi refleksami, i te włosy opalizujące, te oczy mieniące się kolorami! Na pewno włożyła wiele trudu w swój wygląd, z pewnością zrobiła to dla niego. Może gdyby przybyła w innym momencie, jego życie potoczyłoby się inaczej? Zamieniłby pa-kamerę, przysługującą urzędnikowi jego kategorii, na wygodny i obszerny dom. Wprawdzie ten świat nie był zbyt zagęszczony, ale produkowanie domów mieszkalnych było kosztowne i taki luksus mu nie przysługiwał.
Dom nad złotym morzem, gdzie czynsz pewnie nie jest zbyt wysoki ze względu na niebezpieczne sąsiedztwo lasu, był godny pożądania. Jako urzędnik mógłby tak interpretować przepisy, że nic by nie płacili, a nawet dostaliby gondolę... Co tam gondola! Ze względu na las, który okazał się naprawdę groźny, mógłby załatwić wcześniejszą emeryturę, i to państwową.
Rozejrzał się po biurze: urządzenia komunikacyjne, tysiące spraw, błahych i banalnych, niegodnych jego umysłu. Stanowczo marnuje się na tym stanowisku. Kobieta podziwia jego wiedzę, tylko dzieci go lekceważą, trzeba się ich pozbyć. Może mógłby sobie pozwolić na genetyczne dzieci, niewielu ma takie możliwości! Tymczasem przez chwilę przerażenia zaprzepaścił wielkie możliwości. Może uda się to odkręcić? Wyciągnął ramię i wysłał do kobiety urzędowe i ostre pismo, domagające się natychmiastowego stawiennictwa w Centrum. Z dziećmi. Trzeba się ich pozbyć.
Złote morze oczywiście wyrzuciło ją na właściwy brzeg, a lampa-słońce wysuszyła perłową suknię z szarymi refleksami. Kobieta wyglądała teraz jak podtopiona ćma, z wytartym pyłkiem ze skrzydełek. Podniosła się i poszła do domu. Dzieci powróciły z lasu, buzie miały umazane sokiem z malin i nie chciały pożywnej galaretki. Zachowywały się zwyczajnie, tylko ich oczy były ciemne i chmurne. Ciągle chwytały się za ręce, jakby łączyły je w łańcuch do przepływu energii. Czasami pochylały ku sobie głowy, by porozumiewać się wzrokiem.
Wzbudzały w kobiecie przerażenie. Co gorsza, nie zadawały już żadnych kłopotliwych pytań, które spowodowały tyle zamieszania. Najpierw zwątpiła we wszystko, czego się nauczyła. Okazało się, że świat jest wprawdzie bez wątpienia taki, jaki jest, ale też, że mógłby być inny. Niewielkie podejrzenie wstrząsnęło fundamentami jej spokojnego i szczęśliwego bytowania pod lampą-słońcem.
Zamieszanie doprowadziło do snucia szalonych planów i marzeń. Bardzo szybko okazały się ułudą. Tylko ułuda też istnieje. Zrozumienie tego faktu okazało się najgorsze. Stabilny i dobrze wyrzeźbiony w materii świat uległ zagrożeniu. Cała materialna rzeczywistość zaczęła podmakać jak kredens stojący na wilgotnej podłodze.
Patrzyła w ponure oczy dzieci i słyszała głosy w ciemności. Były to skrzypienia i szelesty, psykania i daleki śmiech. Dźwięki ją przerażały. Nie znała nocy i jej tajemniczej treści. Nie rozumiała szmerów. Nie wiedziała, kto się śmieje i z jakiego powodu. Usiłowała zrozumieć odgłosy, lecz ich źródło pozostawało najbardziej tajemnicze. Nigdy nie znała nocy. Widywała jedynie gęstą purpurę wieczoru, gdy gasła powoli lampa-słońce i tylko żarzyły się pręciki w wielkiej żarówce.
A gdyby sobie wyobrazić, że słońce jest bardzo daleko, ponad jej światem nie ma klosza ani też żadnego przęsła, które utrzymuje stabilność bryły, która sama będąc niewielkim globem, gna gdzieś przez niezmierzone przestrzenie i nic jej nie trzyma. Nic widzialnego. Glob wcale nie leci w przestrzeni, lecz w nią wpada jak w czarną studnię, i tak się dzieje od czasu, którego nikt nie zna ani nie potrafił zrozumieć. Wszystkie obliczenia były mylne, wyobrażenia fałszywe. Kula musi się roztrzaskać, uderzywszy o dno czasu.
Czy to już się stało? Pewna, że nie ona formułuje to pytanie, lecz dzieci, a może las, czy jeszcze coś innego. Chciała się od nich dowiedzieć, czy poznała przyszłość tego świata i nic ich już nie uratuje, czy też widziała przeszłość. Nie wiadomo nawet, czy ludzka cywilizacja kiedykolwiek się odrodzi. Pytała dzieci wzrokiem, niespokojnymi spojrzeniami, ale w ich oczach była taka czerń i noc, że jej strach wzrastał.
Nagle, otrzymała wiadomość z Centrum. A więc istnieje świat materialny, jakież to pocieszające. Centrum się troszczy, pragnie zapewnić przyszłość jej i dzieciom, wzywa je dla inicjacji, nadania pigułki wiedzy, bo przecież nie ma żadnego innego powodu, ani ona, ani też dzieci nie popełniły żadnego wykroczenia.
Kiedy powtórzyła to dzieciom, spojrzały na nią z powagą i ujęły się za ręce, tworząc krąg. Stały w milczeniu, a ona czuła, że dokonuje się tu jakiś niesamowity pogański obrządek, wyzwolenie strasznych sił. Dzieci dostały się do samego pnia mózgu, do istoty życia, które było niezniszczalne i płynęło w nich, kończąc coś i zarazem rozpoczynając. Potem zrzuciły z siebie obecne istnienie i były gotowe.
- Staniecie się mądre, uzyskacie status! - zapewniała je matka z radością, ale one się nie odzywały.
Matka z uwagą oglądała Centrum. Była tu tylko raz, i to dawno. Miasto nie wydawało się jej czarowne jak kiedyś ani też tak nieosiągalne jak oglądane z okien domu. Prostopadłościany domów, wszystkie dość podobne do siebie, budowane oszczędnościowo. Na szerokich ulicach pustawo.
Dzieci szły, wykonując dziwne ruchy, jakby wyciągały z ziemi coś, co się zawijało i wzrastało, gęstniało. Zasiewały wszędzie te niewidzialne kształty, mogłoby się wydawać, że miasto zostanie nimi pokryte, jeśli nie w teraźniejszości, to kiedyś. Dziewczynka wywoływała dziwne kształty także z powietrza, jakby zawsze tam były, należało je tylko uaktywnić.
- Co robicie, dzieci? - zapytała matka. Były zbyt zajęte, aby odpowiedzieć. Spieszyły się, bo wiedziały, że ich czas się kończy.
Matka poczuła się niezręcznie. Zaczęła mówić o tym, jakie będą mądre, kiedy połkną pigułkę wiedzy, nie zwracały uwagi, bardzo zajęte wytwarzaniem kształtów przyszłości. Miały zainicjować to życie, które czaiło się w lesie, umożliwić, aby świat rozpoczął się od początku i nigdy nie zaginęła żywa natura na tej ziemi.
Już zbliżały się do wielkich, srebrzystych wrót głównej budowli, zwolniły kroku, nie dlatego, żeby się bały, ale chciały jak najwięcej pozostawić po sobie.
Podeszły do drzwi, wciąż przędąc. Tuż przed nimi zatrzymały się, odwróciły i objęły świat ostatnim spojrzeniem, a potem skierowały wzrok na matkę. Nieomal utonęła w ciemności ich oczu i zrozumiała, że niepotrzebna im żadna pigułka, ale było za późno. Dzieci odwróciły się ku drzwiom, właśnie zaczęły się rozchylać na boki. W ciemnej szparze pomiędzy dwoma skrzydłami pojawiły się dwie jasne sylwetki. Przekroczyły próg i weszły w ciemność.
- Jestem gotów o wszystkim zapomnieć - powiedział mężczyzna.
Wskazał kobiecie fotel. Usiadła zasmucona. Mimo wszystko dzieci były życiem. Brakowało jej ich.
- To znaczy, o czym? - zapytała obojętnie. Miała złe przeczucia. "
Mówił długo, że wszystko można odwrócić, jeśli chodzi o ich dwoje, i jest możliwe stworzenie pełnej rodziny z wszelkimi przywilejami. Miał na myśli dzieci. Jakieś nowe, na specjalne zamówienie. Kobieta poczuła skurcz w sercu.
Wszystko można odwrócić, powtarzał, nic takiego się nie wydarzyło, to ułuda. Właśnie powstała. Materia zaczęła się nadkruszać, począwszy od obrazu w ich umysłach, od wątpliwości, od prób w szukaniu niestandardowych odpowiedzi na kłopotliwe pytania. I być może wszystko uda się odwrócić, ale nie w tę stronę, jak sądzili.
I las czekał.
Emma Popik
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
NF 2005 10 prawo seriiNF 2005 10 misja animal planetNF 2005 10 śniąc w lesie wyniosłych kotówNF 2005 10 ujrzeć gwiazdyNF 2005 10 dzień strachuNF 2005 10 mater tenebraumNF 2005 09 operacja transylwaniaNF 2005 02 siła wizjiNF 2005 06 wielki powrót von keiseraNF 2005 05 balet słoniNF 2005 08 pocałunek śmierci2005 10 084133 set9NF 2005 12NF 2005 06 dęby2005 10 23NF 2005 08 twórcaNF 2005 02 tatuażNF 2005 02 podróżnicywięcej podobnych podstron