Słowa Alberta Camus: "Trzeba zobaczyć Syzyfa szczęśliwym" Uczyń mottem rozważań nad kształtem i celem życia.
Rozpoczynając pracę od "Mitu o Syzyfie", należy od razu zaznaczyć, że jest on wyrazem marzeń człowieka o niedoścignionym szczęściu bycia nieśmiertelnym i o niemożności jego uzyskania. Syzyf próbuje przechytrzyć bogów i odsunąć od siebie wizję starości i śmierci. Jego poczynania zostają jednak odkryte, a sam bohater ponosi dotkliwą karę. Boskie własności za którymi człowiek tęskni są mu niedostępne, a wszelkie próby ich osiągnięcia skazane zostają na porażkę. Przemijalność i śmierć są nieodłącznymi atrybutami ludzkiej egzystencji, a sprzeciw wobec boskich praw niesie za sobą karę. Syzyf za próbę przeciwstawienia się bogom musi przez całą wieczność wtaczać na górę głaz, który w ostatniej chwili osuwa się w dół i zmusza bohatera do podjęcia kolejnej próby. Od imienia Syzyfa pochodzi termin "syzyfowa praca", oznaczająca daremny trud i wysiłek, konieczność ponawiania tej samej czynności, która nie przynosi żadnych efektów. Nie można tu mówić o pracy dającej satysfakcje z tego co się robi, czy bycia szczęśliwym.
Sądzę, że słowa "...trzeba zobaczyć Syzyfa szczęśliwym...", mają nam sugerować, że patrząc na kształt i cel naszego życia powinniśmy być do tego stopnia optymistycznie nastawieni, aby w pewien sposób nie zwracać uwagi na jego gorszą stronę. Widząc jedynie radosne aspekty naszego bycia, ujrzymy i Syzyfa szczęśliwego. Przecież każdy z nas na swój sposób dąży do szczęścia, więc można śmiało powiedzieć, że celem ludzkiego życia jest szczęście, tylko jak je osiągnąć? Czym ono jest, że stawiamy je jako najważniejszą sprawę w naszym żywocie? Według jednych jest to wyzbycie się wszelkich trosk - gdzie nie ma nieszczęścia, tam musi być szczęście. Nie ma stanów pośrednich. Inni zaś twierdzą, że aby być szczęśliwym należy korzystać z uroków życia do granic możliwości - trafne będzie przytoczenie w tym miejscu sloganu reklamowego "żyj na max". Lecz która z tych postaw jest bardziej prawidłowa, jeśli chodzi o osiągnięcie szczęścia? W niniejszej pracy spróbuję pokrótce omówić te postawy i podać moją teorię szczęścia.
W pierwszej kolejności należy przedstawić myślicieli starożytnych, bo od nich wszystko wzięło początek. I tak oto mamy Heraklita z Efezu, który to stwierdził, że świat cały czas się zmienia, nic nie jest stałe. Panta rhei - czas niczym rzeka zabiera ze sobą wszystko, nie pozwalając niczemu pozostać w miejscu. Skrajnym przejawem tej postawy możemy zauważyć w wierszu Szymborskiej "Rzeka Heraklita", w którym autorka twierdzi, że nawet Bóg nie jest najwyższą wartością, lecz że został stworzony przez ludzi. Ale wracając do Heraklita - uważał on, że należy rozkoszować się każdą chwilą, czerpać życie całymi garściami, aby nic z niego nie stracić. Podobną postawę prezentował Epikur - choć uważał, że należy zachować rozsądek w wyborze, żeby nie popadać w skrajności. Mógłbym go określić jako stosującego zasadę złotego środka, ale z tendencją do szczęścia. Natomiast jego następcy z czasem odrzucali umiarkowane życie i w ten sposób powstała postawa zwana hedonizmem. Według mnie jest ona zdecydowanie niepoprawna, zresztą większość współczesnych filozofów krytykuje ją jako półśrodek. Szczęście chwilowe jest bardzo ulotne, więc gdy ustanie jego źródło, możemy popaść w wielkie nieszczęście. Nie twierdzę, że należy całkowicie odrzucić te postawę, ale nie można traktować uzyskania tego rodzaju szczęścia jako celu naszego życia. Trzeba szukać czegoś bardziej stabilnego, "długodystansowego" - można by powiedzieć.
Wydaje mi się, że można tu także przedstawić jako częściowego przedstawiciela św. Franciszka, który uznał, że dobra materialne są przyczyna wszelkiego zła, że ich posiadanie powoduje spory i konflikty międzyludzkie, dlatego właśnie należy się ich pozbawić i żyć w zgodzie z naturą, ze wszystkimi ludźmi. Znany jest moment przełomowy w jego życiu, kiedy to publicznie na rynku wyrzekł się swego majątku po rodzicach, zrzucił nawet całe swe odzienie i przywdział skromny strój. Kochał wszystkich i wszystko, przez to wypełniał Boże przykazanie miłości. Gdy myślę o nim, to przed oczyma mojej wyobraźni staje małe, wesołe i ufne dziecko, cieszące się wszystkim i ze wszystkiego, wszystkiemu zawierzające. Nie mówię tego bynajmniej z cynizmem czy też z ironią - po prostu podoba mi się ta - właściwie najprostsza postawa. Cieszyć się z czego tylko można, choćby tym, że żyjemy i że jesteśmy zdrowi. Nie należy szukać negatywnych stron życia czy też rozczulać się nad sobą. Widzę św. Franciszka biegającego wesoło po łące, zdumionego wspaniałością świata, jego doskonałością, przyglądającego się choćby źdźbłu trawy czy biedronce. On umiał cieszyć się tym, co miał dane, umiał to wykorzystać.
Przeciwnym - wydawałoby się - przejawem rozumienia szczęścia jest osoba św. Aleksego. Miał on charakterystyczny sposób rozumienia szczęścia - nikomu sposobu owego nie polecam, a tym bardziej sam nie zamierzam go stosować. Św. Aleksy urodził się jako szlachcic, a więc dostatek życia miał zapewniony. Pomimo tego w noc poślubną oświadczył swej żonie, że nie jest to życie dla niego i że opuszcza ją. Przywdział strój pokutny i przez całe swe życie umartwiał się. Uważał, że skoro Bóg poświęcił swego syna, poddał go wielkim cierpieniom, to należy odpłacić Bogu za jego wielką miłość i miłosierdzie, a w tedy będziemy mieli zapewnione szczęście w życiu wiecznym. Według Aleksego na tym świecie należy żyć skromnie i pokutnie, wyrzekać się wszelkich rozkoszy tym bardziej rozpusty - za cel życia postawić sobie osiągnięcie ogrodów Edenu. Była to zresztą popularna postawa w średniowieczu.
Jako ostatni przykład przytoczę tu postawę trochę bliższą naszym czasom, która jednak zdążyła odcisnąć swój ślad w historii. Chodzi mi mianowicie o Artura Schopenchauera. Ten niemiecki filozof miał wspaniałą młodość (i dzieciństwo), które ukształtowały całą dalszą jego twórczość. Ojciec jego uważał, że nauka w wydaniu szkolnym nie może dać prawdziwego wykształcenia i mądrości, dlatego też młodego Artura uczyli prywatni korepetytorzy, a jako młodzieniec przez kilka lat jeździł po Europie i poznawał ludzi, ich obyczaje, sposoby myślenia. Jest to niewątpliwie bardzo owocna metoda nauki. Otóż Schopenchauer uważał, że należy żyć rozsądnie, zachowując umiar we wszystkim (zasada złotego środka) i raczej należy unikać błahych powodów do radości, żyć umiarkowanie, a szczęście samo przyjdzie (na początku pracy już o tym pisałem) - szczęście i nieszczęście dopełniają się nawzajem. Według tego filozofa najprostszym przepisem na szczęście jest unikanie wszelkich nieszczęść i smutków. Osobiście jest to dla mnie zbyt monotonny i do pewnego stopnia nudny sposób, ale być może wynika to z mojego wieku i jego cech charakterystycznych - chęć zmieniania wszystkiego, kiedy wszystko, co trwa długo, staje się nudne. Ale trzeba zauważyć, że poglądy te wyraził już jako kilkudziesięcioletni starzec, a więc na pewno doświadczył życia.
Na zakończenie pragnę dodać, że w niniejszej pracy nie przedstawiłem paru interesujących postaci i ich poglądów (jak choćby Kant czy też Camus), ale byłoby to omówienie powierzchowne i płytkie, a wolałem skupić się na mniejszej liczbie osób i przedstawić je dokładniej.
W tym miejscu powinienem odzwierciedlić moją teorię i podsumować pracę, lecz aby zreasumować wszystkie myśli jakie w niej zawarłem, sądzę, iż wystarczy jedno zdanie: Kształtem i celem życia człowieka jest szczęście. Nie wydaje mi się, aby poprawne było zamykać się na jeden określony kierunek i żyć tylko według niego, nie uznając innych sposobów. Jeśli chodzi o mnie, to dokonałbym syntezy tych najbardziej odpowiadających mi teorii. Połączyłbym razem umiarkowanie z tendencją do unikania problemów (choć nie można tego uogólnić - czasem potrzebne nawet lub niezbędne jest przyjęcie cierpienia) oraz z przejawem do używania życia, lecz także stosując tu zasadę złotego środka. Jednak ciężko mówić jest o ogóle, kiedy wszystko trzeba dostosować do sytuacji.