ARTUR SCHOPENHAUER
Charakterystyka woli życia
(...) Każdy rzut oka na świat, który filozof powinien wyjaśnić, świadczy i potwierdza, że jego najgłębsza istota znajduje pełny wyraz tylko w woli ż y c i a, ta zaś nie jest bynajmniej dowolną hipostazą ani tym bardziej pustym słowem. Wszystko prze i dąży do istnienia, w miarę możliwości do istnienia organicznego, tj. do życia, a następnie do spotęgowania go w możliwie najwyższym stopniu; na przykładzie natury zwierzęcej widać wyraźnie, że wola życia jest zasadniczym rysem jej istoty, jej jedyną niezmienną i bezwzględną właściwością. Przypatrzcie się temu powszechnemu pędowi do życia, spójrzcie na tę nieskończoną gotowość, łatwość i bujność, z jaką wola życia pcha się niecierpliwie do istnienia w milionach form, wszędzie i zawsze, za pomocą zapłodnienia i kiełków, a nawet, gdy tych brak, za pomocą generatio aeąuiuoca, wykorzystując każdą okazję, biorąc chciwie w posiadanie wszelką materię, zdatną do życia; a potem rzućcie znów okiem na straszliwe larum, jakie ponosi wola życia, na dziki opór, jaki stawia, gdy w jakiejkolwiek jednostkowej postaci ma przestać istnieć, zwłaszcza gdy następuje to w pełni świadomości. Wówczas przebiega to tak, jak gdyby w rym jednym przejawie świat cały miał na zawsze ulec zniszczeniu, a cała istota zagrożonego życia przemienia się natychmiast w rozpaczliwy opór i obronę przed śmiercią. Popatrzmy np. na paniczny strach człowieka, którego życie jest w niebezpieczeństwie: jakże głęboko przejmuje się tym widokiem natychmiast każdy świadek i jak bezgranicznie cieszy się na widok ratunku. Spójrzmy na przerażenie, z jakim przyjmowany bywa. w milczeniu wyrok śmierci, na głęboki wstrząs wywołany w nas przez widok przygotowań do egzekucji, na bezbrzeżną litość, jaka ogarnia nas podczas niej. Można by więc sądzić, że nie idzie tu wcale o pustą, smutną, wszelkimi plagami dotkniętą, wiecznie niepewną egzystencję, która zostaje o kilka lat skrócona; należałoby raczej sądzić, że Bóg wie, ile zależy od tego, czy ktoś dotrze o parę lat wcześniej tam, gdzie po efemerycznej egzystencji będzie przebywał lat biliony. - Na przykładzie tych zjawisk widać wyraźnie, że słusznie uznałem wolę życia za coś, co nie podlega wyjaśnieniu, lecz na czym każde wyjaśnienie powinno być oparte, i że wola ta, daleka od tego, by być pustym jeno dźwiękiem, jak absolut, nieskończoność, idea i tym podobne wyrażenia, jest ze wszystkiego, co znamy, najbardziej realna, ba, jest wprost Jądrem rzeczywistości.
Jeśli jednak będziemy abstrahowali od tej wykładni, która płynie z głębi duszy, jeśli spojrzymy na przyrodę, jako na coś obcego, aby uchwycić ją obiektywnie, wówczas odkryjemy, że poczynając od szczebla życia organicznego ma ona tylko jeden cel zachowanie wszystkich gatunków. Do tego celu zmierza olbrzymi nadmiar nasion, natarczywa gwałtowność popędu płciowego, jego gotowość do dostosowania się do wszystkich okazji i okoliczności aż po płodzenie bastardów, a także instynktowna miłość macierzyńska, której siła jest tak wielka, że u wielu gatunków zwierzęcych przeważa nad miłością własną i matka poświęca własne życie, byle uratować życie dziecka. Natomiast osobnik ma dla natury tylko wartość pośrednią, mianowicie tylko o tyle, o ile za jego pośrednictwem następuje zachowanie gatunku. Poza tym istnienie jego jest dla natury obojętne, co więcej, ona sama wiedzie go do zguby, gdy tylko nie nadaje się już do tamtego celu. Po co istnieje osobnik jest więc jasne; ale po co jest sam gatunek? Na to pytanie często obiektywna obserwacja przyrody nie daje odpowiedzi. Albowiem próżno usiłuje się na widok przyrody, na widok jej niezmożonej działalności, gwałtownego wdzierania się w krąg istnienia, bojaźliwej troski o zachowanie gatunku, odkryć jakiś cel. Siły i czas osobników wyczerpują się w wysiłku, jakiego wymaga zachowanie własnego życia i życia potomstwa; z trudem tylko na to ich wystarcza, a nieraz też nie starcza. Jeśli zaś nawet tu lub ówdzie pozostaje pewna nadwyżka sił, a więc także nadmiar szczęścia - jeśli idzie o jedyny gatunek rozumny, będzie to też dodatkowa suma wiedzy - o wiele tego za mało, by mogło uchodzić za cel całej działalności przyrody, Przyglądając się temu zgoła obiektywnie, a nawet z ubocza, wygląda to tak, jakby naturze zależało tylko na tym, by nie przepadła żadna z jej idei (platońskich), tj. stałych form; tak całkowicie zadowoliło ją wynalezienie i uszeregowanie tych idei (w stosunku do nich trzy poprzednie populacje zwierzęce na ziemi były tylko wprawką ), że teraz ma tylk jedną troskę, aby żaden z tych pięknych pomysłów nie poszedł na marne, tzn. by żadna forma nie przepadła w porządku czasu i przyczynowości. Jednostki bowiem płyną jak woda w strumieniu, idee zaś trwają, jak sam jego nurt: tylko brak wody mógłby sprawić, że i one zginą. - Na tej tajemnicy trzeba by poprzestać, gdyby przyroda była nam dana tylko z zewnątrz, tj. czysto o b i e k ty w n i e, i gdyby trzeba było przyjąć, że skoro przyroda dana jest w poznaniu, zatem rodzi się też z poznania, tj. powstaje w sferze przedstawienia i rozwiązując jej zagadkę trzeba pozostać w jego granicach. Ale nie tak wygląda sprawa i jest nam dany wgląd w istotę natury; jest to mianowicie nic innego, jak istota nas samych, którą tu, na najwyższym szczeblu, do jakiego zdołała się wznieść natura w swym rozwoju, promień poznania oświetla bezpośrednio, w akcie samowiedzy. Tutaj wola, która w przedstawieniu rozpościerała się przed nami całym wachlarzem swoich idei, objawia się nam jako coś toto gener1 różnego od przedstawienia! teraz za jednym zamachem dostajemy wyjaśnienie, którego nigdy nie dostalibyśmy na czysto obiektywnej drodze przedstawienia. To, co subiektywne, daje nam więc tu klucz do wyjaśnienia tego, co obiektywne.
Aby scharakteryzować czynnik subiektywny, czyli wolę, przedstawiliśmy powyżej nadmiernie silne dążenie wszystkich zwierząt i ludzi do zachowania życia i w miarę możliwości jak najdłuższej jego kontynuacji; celem poznania, że jest to dążenie pierwotne i konieczne, trzeba jeszcze uświadomić sobie wyraźnie, że nie wynika ono bynajmniej z żadnej obiektywnej wiedzy o wartości życia, lecz jest od wszelkiego poznania niezależne, innymi słowy, że istot tych nic nie pociąga, lecz pcha je z tyłu jakaś niewidoczna siła.
Kiedy w tym celu robimy najpierw przegląd długiego szeregu gatunków zwierzęcych, kiedy oglądamy ich nieskończenie różnorodną postać, ukształtowaną co chwila inaczej, stosownie do środowiska i sposobu życia, kiedy wmyślimy się jednocześnie w cały kunszt ich budowy i mechanizmu, kunszt niedościgły i równie doskonały w każdej jednostce, gdy wreszcie uwzględnimy niewiarygodny nakład sił, zręczności, które każde zwierzę wydatkuje nieustannie przez całe życie; kiedy np., by posłużyć się bliższym przykładem, uprzytomnimy sobie skrzętność biednych, małych mrówek, cudownie przemyślaną pracowitość pszczół, lub kiedy się przyglądamy, jak jeden żuk-grabarz grzebie w ciągu dwóch dni czterdziestokrotnie większego od siebie kreta, aby złożyć w jego ciele jaja i zapewnić na przyszłość pożywienie dla swego potomstwa; kiedy zdamy sobie równocześnie sprawę, do jakiego stopnia życie większości owadów jest jedną wielką niezmordowaną pracą dla zapewnienia pożywienia i pomieszczenia potomstwu, które w przyszłości wylęgnie się z ich jaj, potomstwu, które po spożyciu tego pożywienia i przemianie w poczwarkę wejdzie w życie po to tylko, by podjąć tę pracę od początku; kiedy następnie uprzytomnimy sobie, że życie ptaków upływa też w większej części na dalekiej i męczącej wędrówce, potem na budowie gniazda i gromadzeniu pożywienia dla potomstwa, które z kolei w następnym roku odegra tę samą rolę i jak wszystko pracuje dla przyszłości, która ostatecznie kończy się bankructwem; wówczas trudno nie obejrzeć się wstecz, by sprawdzić, jaka nagroda przypada za cały ten kunszt i trud, jaki cel przyświeca zwierzętom w ich niezmordowanych dążeniach, krótko mówiąc, by zapytać: co z tego wynika? Co osiąga się dzięki egzystencji zwierzęcej, która wymaga tak olbrzymich nakładów? A wtedy można wskazać tylko na zaspokojenie głodu i popędu płciowego, co najwyżej zaś jeszcze na odrobinę chwilowego zadowolenia, które od czasu do czasu przypada w udziale każdemu zwierzęcemu indywiduum w bezmiarze cierpień i wysiłków. Kiedy zestawi się jedno i drugie, nieopisaną kunsztowność urządzeń, niewyrażalne bogactwo środków oraz marność osiągniętych dzięki nim wysiłków, nie można się oprzeć stwierdzeniu, że życie jest przedsięwzięciem, którego wyniki absolutnie nie pokrywają kosztów [...]
A. Schopenhauer, Charakterystyka woli życia, w: Jan Garewicz, Schopenhauer, W.P., Warszawa 1988, ss. 182-186 (w tłum. autora) ze zbioru A. Schopenhauer, D/e Weltals
Wille und Vor$tellung, t. II, rozdz. 28, ss. 411-415.
Pesymizm
Gdyby cierpienie nie było najbliższym i bezpośrednim celem naszego życia, egzystencja nasza byłaby zupełnie bezsensowna. Absurdem jest bowiem zakładać, że ból bezmierny, który wynika z nieszczęścia jako istotnej cechy życia, ból, którego pełno na świecie,jest bezcelowy i czysto przypadkowy. Wprawdzie każde nieszczęście z osobna wydaje się wyjątkiem, ale nieszczęście jako takie jest regułą.
Tak jak strumień nie tworzy wirów, dopóki nie natrafi na przeszkodę, tak też jest właściwością natury, zarówno ludzkiej, jak i zwierzęcej, że nie dostrzegamy i nie uświadamiamy sobie niczego, co przebiega zgodnie z naszą wolą. Jeśli coś zauważamy, oznacza to, że sprawa nie poszła po naszej myśli, lecz gdzieś natrafiła na przeszkodę. Wszystko natomiast, co przeciwstawia się naszej woli, co krzyżuje ją, co stawia opór, czyli każdą przykrość i każdy ból doznajemy bezpośrednio, natychmiast i bardzo wyraźnie. Tak jak nie czujemy zdrowia całego ciała, lecz tylko to malutkie miejsce, w którym uciska nas but, tak też nie myślimy o wszystkich naszych sprawach, które idą bez zarzutu, a tylko o jakiejś tam błahostce, która nas gniewa. Na tym polega wielokrotnie przeze mnie podkreślana negatywność błogostanu i szczęścia w przeciwieństwie do pozytywności cierpienia.
Nie znam więc większego absurdu niż ten, jaki głoszą niemal wszystkie systemy metafizyczne, które uznają zło za czynnik negatywny, podczas gdy jest ono właśnie czymś pozytywnym, czymś, co samo daje się odczuć. Szczególny jest pod tym względem Leibnitz, który usiłuje poprzeć to stanowisko jawnym, a żałosnym sofizmatem (Theod., § 153). Natomiast dobro, tj. wszelkie szczęście i wszelkie zadowolenie, jest czystą negacją, mianowicie zwykłym spełnieniem Jakiegoś życzenia i końcem jakiejś męki.
Świadczy o tym i to, że z reguły przyjemności nie odpowiadają naszym oczekiwaniom, cierpienia zaś przekraczają je znacznie.
Kto chciałby sprawdzić na podorędziu, czy rozkosz przeważa na świecie nad cierpieniem lub czy przynajmniej je równoważy, ten niech porówna doznania zwierzęcia pożeranego przez inne zwierzę z doznaniami pożerającego.
W każdym nieszczęściu, w każdym cierpieniu największą pociechę przynosi widok innych ludzi, którzy są jeszcze bardziej nieszczęśliwi: na to stać każdego. Ale cóż za korzyść odnosi z tego całość?
Podobni jesteśmy owcom, które skaczą po łące, gdy tymczasem rzeźnik wybiera już oczami tę lub tamtą z nich: albowiem w dobrych dniach nie wiemy, jakie nieszczęście los nam właśnie sposobi -chorobę, prześladowanie, nędzę, kalectwo, ślepotę, obłęd, śmierć itd. Historia ukazuje nam życie narodów i opowiada wyłącznie o wojnach i rebeliach; chwile pokoju pojawiają się tylko od czasu do czasu jako krótkie pauzy, antrakty. I tak też przebiega życie jednostki jako wieczna walka, nie tylko w przenośni - z biedą lub nudą, lecz dosłownie - z innymi ludźmi. Wszędzie człowiek trafia na przeciwnika, żyje w nieustannej walce i umiera z bronią w ręku.
Do plag naszego żywota niemało też przyczynia się okoliczność, iż stale brak nam czasu, iż czas nie daje nam chwili wytchnienia i pogania nas nieustannie jak dozorca biczem. Jego ciosy tego tylko nie dosięgną, kogo czas rzucił na pastwę nudy.
Lecz tak jak ciało nasze uległoby rozsadzeniu, gdyby nie ciśnienie atmosfery, tak też gdyby z życia ludzkiego znikło ciśnienie biedy, trosk, przeciwności i niepowodzeń, wzrosłoby zuchwalstwo ludzi, prowadząc jeśli nie do wybuchu, to przynajmniej do objawów rozpasanej głupoty, ba, do szaleństwa. Każdy człowiek stale potrzebuje nawet pewnego kwantum trosk, cierpień lub biedy, tak jak okręt potrzebuje balastu, by płynąć prosto i równo.
Prace, kłopoty, trud i nędza przypadają niewątpliwie prawie wszystkim ludziom przez całe życie w udziale. Ale gdyby każde życzenie zostało spełnione, ledwo się je wypowie, czym byłoby wówczas wypełnione życie ludzkie, na czym spędzalibyśmy czas? Przenieście rodzaj ludzki do krainy pieczonych gołąbków, gdzie wszystko samo rośnie, a rzeki mlekiem i miodem płyną, gdzie każdy natychmiast odnajdzie swą bogdankę i bez trudu zachowa jej młodość. Część ludzi umrze wówczas z nudów albo się powiesi, część zaś zacznie zwalczać się nawzajem, dusić i mordować i w ten sposób ludzie przysporzą sobie więcej cierpień niż im dziś zadaje natura. Takie plemię nie pasuje więc do innej scenerii, nie nadaje się do innej egzystencji.
Wobec negatywności dobrobytu i rozkoszy w przeciwieństwie do pozytywności cierpienia, o czym przypomnieliśmy powyżej, nie należy mierzyć czyjegoś szczęścia w życiu jego przyjemnościami i rozkoszami, lecz brakiem cierpień jako czynnikiem pozytywnym. Wówczas jednak los zwierząt okazuje się bardziej znośny niż los ludzi. Przyjrzyjmy się obu nieco bliżej.
Przy całej różnorodności form, w jakich występują szczęście i nieszczęście ludzkie jako cel dążeń lub powód do ucieczki, ich podstawą materialną jest zawsze rozkosz lub ból cielesny. Jest to jednak podstawa niezmiernie wąska: zdrowie, pożywienie, ochrona przed deszczem i zimnem oraz zaspokajanie popędu płciowego, bądź też brak tych rzeczy. Jeśli więc idzie o realną przyjemność fizyczną, człowiek doznaje jej tyleż co zwierzę: tylko odczucie przyjemności, ale i ból także, jest u niego silniejsze na skutek bardziej rozwiniętego systemu nerwowego. O ileż jednak silniejsze od uczuć zwierzęcych są wywołane w człowieku afekty, o ileż głębszych i gwałtowniejszych doznaje wzruszeń, by w końcu uzyskać ten sam wynik: zdrowie, pożywienie, okrycie itd.
Dzieje się tak, po pierwsze, dlatego że u człowieka wszystko potęguje się przez myśl o rzeczach nieobecnych i przyszłych; na dobrą sprawę dopiero dzięki temu pojawiają się troski, strach i nadzieja, te jednak grają potem znacznie większą rolę niż aktualna obecność rozkoszy lub cierpień, na którą skazane jest zwierzę. Wraz z refleksją zwierzę pozbawione jest mianowicie kondensatora przyjemności i cierpień, nie mogą się więc one gromadzić przez przypominanie i przewidywanie, jak to bywa u ludzi. Cierpienie aktualne jest dla zwierzęcia zawsze cierpieniem po raz pierwszy, choćby powtarzało się niezliczoną ilość razy, i nie podlega zsumowaniu. Stąd zazdrości godna beztroska i flegma zwierząt. Natomiast dzięki refleksji wraz ze wszystkim, co z nią związane, te same elementy rozkoszy i cierpienia, które człowiek posiada pospołu ze zwierzęciem, rozwijają się u niego w tak spotęgowane doznanie szczęścia i nieszczęścia, że może to doprowadzić aż do śmiertelnego wybuchu radości albo też do samobójstwa z rozpaczy. Przy bliższym rozpatrzeniu sprawa wygląda następująco. Potrzeby człowieka, które początkowo niemal równie łatwo zaspokoić jak potrzeby zwierząt, potęguje on celowo, by zwiększyć rozkosze: stąd luksus, stąd smakołyki, tytoń, opium, napoje wyskokowe, przepych i wszystko, co z tym związane. Dochodzi do tego, również na skutek refleksji, źródło rozkoszy, a więc i cierpień, znane tylko ludziom, które niezmiernie, bodaj bardziej niż wszystko inne ich absorbuje, mianowicie ambicja oraz poczucie dumy i wstydu: prozaicznie mówiąc mniemanie własne o cudzym mniemaniu na nasz temat. W tysięcznych, nieraz karykaturalnych formach staje się ono celem niemal wszystkich dążeń ludzkich, które wykraczają poza fizyczną rozkosz lub cierpienie. Wprawdzie człowiek ma nad zwierzęciem i tę przewagę, że zna specyficzne intelektualne przyjemności, poczynając od banalnej gry w karty lub konwersacji aż do najwyższych wzlotów ducha, ale za to po stronie cierpień pojawia się u niego jako przeciwwaga nuda, której zwierzę w stanie naturalnym nie zna, a tylko zaczątki jej odczuwają najmądrzejsze z oswojonych zwierząt. Dla człowieka natomiast staje się ona prawdziwym biczem bożym, co widać szczególnie wyraźnie na przykładzie tych nieszczęśników, którzy przez całe życie troszczą się tylko o napełnienie kabzy, nigdy głowy, i którym karę wymierza własny dobrobyt wydając ich na pastwę okrutnej nudy. Aby jej teraz ujść bądź gonią, bądź skradają się, bądź podróżują, a gdziekolwiek dotrą, natychmiast upewniają się z trwogą, jakie też w miejscu tym czekają ich atrakcje, tak jak człowiek w potrzebie pyta o źródła pomocy-bo nędza i nuda są doprawdy dwoma biegunami życia ludzkiego. Należałoby wreszcie wspomnieć, że zaspokojenie popędu płciowego wiąże człowieka ze szczególnym, jemu tylko właściwym wyborem, prowadzącym czasem do miłości bardziej lub mniej gwałtownej, której poświęciłem obszerny rozdział w drugim tomie mego podstawowego dzieła. Dzięki temu zaspokojenie popędu płciowego staje się dla niego źródłem długich cierpień i krótkich radości.
Jest jednak podziwu godne, jak przez dodanie myśli, której nie ma zwierzę, wznosi się na wąskiej bazie cierpień i radości, które zwierzę też posiada, wysoki i przestronny gmach szczęścia i niedoli człowieczej, które wydają jego uczucia na pastwę tak silnych afektów, namiętności i wzruszeń, że pozostawiają trwałe, czytelne ślady na twarzach. A przecież koniec końców idzie naprawdę o te same sprawy, które zwierzę osiąga i to bez porównania mniejszym nakładem wzruszeń i mąk. Na skutek tego suma cierpień przewyższa u człowieka znacznie sumę rozkoszy, a powiększa się ona jeszcze ogromnie przez to, że on wie naprawdę o śmierci, podczas gdy zwierzę ucieka przed nią tylko instynktownie, nie znając jej właściwie, nigdy nie patrząc jej prosto w oczy, tak jak człowiek, który obraz jej widzi wciąż przed sobą. Jeśli nawet tylko nieliczne zwierzęta umierają śmiercią naturalną, większość zaś tyle tylko ma czasu, by zachować własny gatunek, po czym - o ile nie wcześniej zgoła - pada łupem innego zwierzęcia; jeśli natomiast człowiek zdołał doprowadzić do tego, że w jego gatunku tak zwana śmierć naturalna stała się regułą, od której, co prawda, zdarzają się liczne wyjątki; to jednak zwierzęta z wyżej wymienionego powodu mają nad nim przewagę. Ponadto jednak człowiek osiąga rzeczywiście swój naturalny cel równie rzadko jak zwierzęta; rzadko bowiem pozwala na to tryb jego życia sprzeczny z naturą oraz przemęczenie i namiętności, co w sumie powoduje degenerację rasy. Zwierzętom znacznie bardziej niż nam sama egzystencja daje zadowolenie; roślinom daje ona zadowolenie pełne; ludziom - w zależności od stopnia ich prymitywizmu. Stosownie od tego w życiu zwierząt nie ma tylu cierpień, ale też i tylu radości, co w życiu ludzkim, a polega to przede wszystkim na rym, że zwierzę z jednej strony jest wolne od troski i niepokojowi związanej z nimi męki, z drugiej strony zaś na tym, że nie zna ono właściwie nadziei, a zatem nie bierze udziału w antycypacji radosnej przyszłości przez myśl i towarzyszące jej marzenia, podsunięte przez wyobraźnię, które są źródłem większości naszych najradośniejszych i najrozkoszniejszych przeżyć; w tym więc sensie życie zwierzęcia jest beznadziejne, jedno zaś i drugie [brak trosk i niepokojów i brak nadziei] wynika stąd, że świadomość jego ogranicza się do oglądu i dlatego nie wykracza poza teraźniejszość. Zwierzę jest ucieleśnieniem teraźniejszości, dlatego jego obawy i nadzieje wiążą się tylko z przedmiotami, które istnieją już realnie, zasięg ich jest więc bardzo niewielki, podczas gdy horyzonty ludzkich obaw i nadziei obejmują całe życie, a nawet wykraczają poza nie. Ale też właśnie na skutek tego zwierzęta wykazują w porównaniu z ludźmi pod jednym względem mądrość prawdziwą; gdy idzie o spokojne, nie zamącone niczym rozkoszowanie się chwilą bieżącą. Ich spokój i równowaga duchowa rzucają się w oczy i często zawstydza nas własne niezadowolenie i niepokój wywołany przeważnie przez myśli i troski. Od prawdziwej przyjemności spowodowanej zaspokojeniem jakiejś potrzeby trzeba mianowicie odjąć przyjemność, jaką sprawiły nam nadzieja i oczekiwanie jej spełnienia, o tyle bowiem mniejszą sprawiło nam ono przyjemność. Natomiast zwierzę nie wyczerpuje przyjemności na zapas, ani nie snuje wspomnień o niej, lecz rozkoszuje się bez reszty przyjemnością, która w danej chwili istnieje naprawdę. Nieszczęścia przytłaczają je też tylko swym prawdziwym, rzeczywistym ciężarem, gdy nam obawy i przewidywania [...] zwiększają ten ciężar dziesięciokrotnie.
Ten właśnie fakt, że zwierzęta żyją całkowicie w teraźniejszości, przyczynia się znacznie do radości, jaką nam sprawiają; są one ucieleśnieniem teraźniejszości i dają nam w jakimś stopniu odczuć wartość każdej godziny, spędzonej bez trosk i zmartwień, gdy tymczasem my sami wybiegamy najczęściej poza nią i nie dostrzegamy jej. Ale przytoczoną tu właściwość, iż zwierzęta bardziej od nas zadowalają się czystą egzystencją, człowiek egoistyczny i bez serca nadużywa i wykorzystuje odmawiając zwierzęciu wszystkiego poza samym istnieniem: ptaka przeznaczonego do przemierzania świata zamyka w sześcianie, którego bok mierzy stopę, gdzie krzycząc żałośnie umiera on powoli z tęsknoty [...] a najwierniejszego przyjaciela, jakże inteligentnego psa, bierze na łańcuch! Ilekroć to widzę, ogarnia mnie głębokie współczucie i indygnacja na jego pana. Z przyjemnością przypominam sobie wypadek opisany przed kilku laty w „Timesie", jak pewnemu lordowi, który trzymał dużego psa na uwięzi, przyszło kiedyś do głowy przechodząc dziedzińcem pogłaskać go, na co ten poszarpał mu natychmiast ramię od góry do dołu. I słusznie! Chciał przez to powiedzieć: „nie jesteś panem moim, lecz diabłem, który krótkie me życie w piekło zamienia". Oby każdego to spotkało, kto psa na łańcuchu trzyma!
Skoro okazało się powyżej, że spotęgowana zdolność poznawcza przysparza człowiekowi więcej cierpień, niż ich doznaje zwierzę, możemy zatem zjawisko to sprowadzić do bardziej ogólnej prawidłowości i rozszerzyć przez to horyzont.
Poznanie samo przez się jest zawsze bezbolesne. Bólu doznaje tylko wola, a polega on na jej pohamowaniu, na przeszkodzeniu, pokrzyżowaniu woli. Potrzeba jednak w tym celu, by przeszkodzie tej towarzyszyło poznanie. Mianowicie tak jak światło rozjaśnia przestrzeń tylko wtedy, gdy są w niej przedmioty, które je odbijają; tak jak dźwięk wymaga rezonansu, a każdy odgłos daje się słyszeć tylko dzięki temu, że fale wibrującego powietrza załamują się na twardych przedmiotach i dlatego na samotnych szczytach górskich głos rozlega się tak słabo i nawet śpiew na wolnym powietrzu niedaleko sięga; tak właśnie, by ukrócenie woli zostało odczute jako cierpienie, musi jej towarzyszyć poznanie, choć jemu samemu wszelki ból jest obcy [.. .1
Zgodnie z tym nie tylko ciała nieorganiczne, ale również rośliny nie są zdolne do bólu, chociaż wola doznaje w nich przeszkód niezliczoną ilość razy. Natomiast każde zwierzę doznaje bólu, nawet wymoczki, gdyż poznanie jest właściwym symptomem zwierzęcości, nawet jeśli jest bardzo prymitywne. Im wyżej więc stoi się w rzędzie zwierząt, tym większy ból. U zwierząt najniższych jest on jeszcze bardzo znikomy: stąd np. owady jeszcze jedzą, kiedy odwłok oderwany wlecze się za nimi na cieniutkim jelicie. Ale nawet cierpieniu najwyższych zwierząt daleko jeszcze do ludzkiego, a to z powodu braku pojęć i myśli. Zdolność odczuwania bólu osiąga też swój szczyt dopiero wtedy, kiedy dzięki rozumowi i właściwej mu rozwadze pojawia się także możliwość negacji woli. Bez tego bowiem zdolność ta byłaby bezcelowym okrucieństwem.
W zaraniu młodości stoimy przed przyszłymi kolejami naszego życia, jak dzieci przed kurtyną teatru, oczekując z radosnym napięciem tego, co nastąpi. Całe szczęście, że nie wiemy, co naprawdę nastąpi. Kto bowiem to wie, temu dzisiejsze dzieci mogłyby się wydać niewinnymi ofiarami, skazanymi nie na śmierć wprawdzie, lecz na życie, chociaż nie pojęty one jeszcze sentencji wyroku. A mimo to każdy życzy sobie późnej starości, czyli stanu, który można określić: „dziś jest źle i odtąd z każdym dniem będzie gorzej - aż wreszcie nadejdzie najgorsze".
Kiedy człowiek wyobrazi sobie w przybliżeniu sumę nieszczęścia, bólu i cierpień wszelkiego rodzaju, jaką słońce ogląda w swym biegu, będzie musiał przyznać, iż byłoby znacznie lepiej, gdyby na Ziemi, tak jak na Księżycu, nie zdołało ono wywołać zjawiska życia, a powierzchnię Ziemi, podobnie jak powierzchnię Księżyca, pokrywały jedynie kryształy.
Nasze życie można też ująć jako niepotrzebny epizod, zakłócający błogi spokój nicości. W każdym razie nawet ten, komu się powiodło, poznaje w miarę życia coraz wyraźniej, że w całości wzięte życie jest „a disappointment, nay, a cheat" lub mówiąc dobitnie, że nosi ono piętno wielkiej mistyfikacji, by nie rzec: szalbierstwa. Kiedy dwaj przyjaciele młodości spotykają się po długiej rozłące jako starcy, wówczas dominującym uczuciem, jakie wywołuje w nich wzajemny widok przyjaciela, z którym wiąże się wspomnienie młodości, jest uczucie całkowitego disappointment całym życiem, które niegdyś, w różowej jutrzence młodości tak pięknie się przed nimi rozpościerało, tak wiele obiecywało, tak mało zaś spełniło. Uczucie to do tego stopnia wybija się na pierwszy plan podczas ich spotkania, że nie czują nawet potrzeby wyrażenia go słowami, lecz przyjmują je obaj za cichą przesłankę i toczą na tej bazie dalszą rozmowę.
Kto przeżył dwa lub zgoła trzy pokolenia, temu tak jest na duszy, jak widzowi który przypatrując się różnym popisom kuglarzy w jarmarcznych budach pozostaje na miejscu i ogląda ten sam numer dwa lub trzy razy po kolei; sztuczka była, mianowicie, obliczona tylko na widowisko jednorazowe i dlatego nie robi już wrażenia, skoro złudzenie i nowość prysły.
Szaleństwo ogarnia, kiedy ogląda się rozrzutną obfitość zbędnych urządzeń, niezliczone gwiazdy płonące na nieskończonym firmamencie, które nie mają nic więcej do roboty, jak przyświecać światom, będącym padołem nieszczęść i płaczu, a w najszczęśliwszym przypadku siedliskiem nudy - przynajmniej wnioskując z tej próbki, która jest nam znana.
Nie ma komu bardzo zazdrościć, wielu jest, których trzeba bardzo żałować.
Życie to pensum do wykonania; w tym sensie dejunctas jest ładnym określeniem.
Wyobrażamy sobie, że akt płciowy nie jest ani potrzebny, ani nie towarzyszy mu rozkosz, lecz że jest to tylko sprawa czystej, rozsądnej kalkulacji. Czy wówczas mógłby jeszcze istnieć ród ludzki? Czy raczej nie miałby każdy tyle współczucia dla przyszłych pokoleń, by oszczędzić im ciężaru istnienia lub czy miałby choć odwagę narzucić je im z zimną krwią?
Świat jest, mianowicie, piekłem, a ludzie są na nim z jednej stron] cierpiącymi duszyczkami, a z drugiej - diabłami.
Znowu pewnie usłyszę, że filozofia moja nie przynosi żadnej pociechy ponieważ mówię tylko rzeczy zgodne z prawdą, ludzie zaś chcieliby usłyszeć, że Pan Bóg urządził wszystko jak najlepiej. Idźcie do kościół i zostawcie filozofów w spokoju. Nie wymagajcie przynajmniej, by stasowali swoje nauki do waszych wymagań; tak postępują tylko łajdacy, u nich możecie sobie zamówić doktrynę, jaką chcecie.
Brahma tworzy świat niejako na skutek grzechu pierworodnego lub zbłąkania, ale za to sam pozostaje na świecie, by odpokutować ten czyn, dopóki się z niego nie wyzwoli. Bardzo dobrze! W buddyzmie po długotrwałej ciszy powstaje świat na skutek niewytłumaczalnego zamącenia niebiańskiej przejrzystości błogosławionego stanu nirwany, osiągniętego przez pokutę, a więc na skutek swego rodzaju fatalności, którą jednak w istocie rzeczy należy rozumieć moralnie, choć proces ten znajduje też dokładne odbicie i odpowiednik swój w zjawiskach fizycznych dzięki niepojętemu powstaniu prakosmicznej mgławicy, która przeradza się w słońce. Potem jednakże na skutek błędów moralnych świat staje się też pod względem fizycznym stopniowo coraz gorszy, aż wreszcie przyjmuje smutną dzisiejszą postać. Znakomicie! Dla Greków świat i bogowie byli dziełem niezgłębionej konieczności - to brzmi znośnie, zadowala nas do pewnego stopnia. Ormuzd toczy walkę zArymanem - tego da się słuchać. Ale żeby taki Bóg Jehowa ani/na causa i de gaite de coea1 stworzył ten padół nędzy i rozpaczy, a potem jeszcze sam siebie podziwiał [...] - to nie do zniesienia. Pod tym więc względem religia żydowska stoi, jak widać, na najniższym szczeblu wśród religii ludów cywilizowanych, zgadza się to zaś z faktem, że jest to jedyna wiara, która nie zawiera ani śladu nauki o nieśmiertelności duszy.
Nawet gdyby słuszny był wywód Leibnitza, iż spośród wszystkich możliwych światów ten, który istnieje, jest najlepszy, to i tak nie byłoby teodycei. Stwórca stworzył bowiem nie tylko świat, ale również samą możliwość: powinien był więc tak ją urządzić, by dopuszczała świat lepszy.
Ale w ogóle przeciwko takiemu ujęciu świata jako udanego dzieła istoty przemądrej, arcydobrej, a zarazem wszechmocnej przemawia zbyt silnie z jednej strony zło, którego na nim pełno, z drugiej zaś oczywista niedoskonałość i wręcz karykaturalność najdoskonalszego z Jej stworzeń - ludzi. Tu tkwi dysonans nie do usunięcia. A tymczasem właśnie te intencje przy klasną nam i posłużą za przykład, gdy potraktujemy świat jako dzieło przez nas samych zawinione, czyli jako coś, czego lepiej by w ogóle nie było. Podczas gdy przy pierwszym ujęciu zjawiska te stają się oskarżeniem skierowanym przeciw Stwórcy i dają powód do sarkastycznych uwag, przy drugim występują z oskarżeniem wobec istoty nas samych i wobec naszej woli, z oskarżeniem, które nas hańbi. Dzięki nim odkrywamy bowiem, że podobnie jak dzieci lekkomyślnych ojców, przychodzimy na świat od początku zadłużeni i że wiedziemy tak nędzną egzystencję, ze śmiercią jako finałem, tylko dlatego że stale spłacać musimy ten dług. Nie ma nic bardziej pewnego niż to, że - ogólnie mówiąc -właśnie ciężki grzech świata pociąga za sobą liczne i wielkie cierpienia na świecie; przy czym idzie nie o związek fizyczny, empiryczny, lecz o powiązanie metafizyczne.
Zgodnie z tym stanowiskiem tylko opowieść o grzechu pierworodnym może mnie pojednać ze Starym Testamentem. W moich oczach jest ona nawet jedyną prawdą metafizyczną, jaka jest w nim zawarta, chociaż występuje w alegorycznym przebraniu. Niczego bowiem nie przypomina nasza egzystencja do tego stopnia, jak skutków fałszywego kroku i karalnej żądzy [...]
Przekonanie, że świat, a więc i człowiek także są czymś, czego właśnie być nie powinno, nadaje się do tego, by wpoić nam wzajemną pobłażliwość wobec siebie, czegóż bowiem po takim orzeczeniu można od istot oczekiwać? Co więcej, z tego punktu widzenia można dojść do wniosku, że stosownym zwrotem, kiedy człowiek odzywa się do człowieka, nie jest monsieur, siritd., lecz „towarzyszu cierpień, sod malorum, compagnon de miseres, my fellow-suffere". Jakkolwiek brzmi to dziwnie, odpowiada jednak istocie sprawy, rzuca właściwe światło na drugiego człowieka i przypomina o rzeczach najważniejszych: o tolerancji, cierpliwości, poszanowaniu i miłości bliźniego, których każdy potrzebuje, a zatem też każdy jest je winien.
10
Właściwością rzeczy świata tego, mianowicie świata ludzkiego, jest nie tyle niedoskonałość, jak to często twierdzono, lecz spaczenie -moralne, intelektualne, fizyczne, spaczenie pod każdym względem.
Nieraz usprawiedliwia się pewne zbrodnie słowami: „a jednak wszystko jest człowiekowi przyrodzone". Usprawiedliwienie to w żadnym wypadku nie wystarcza. Należałoby na nie odpowiedzieć: „właśnie dlatego, że jest to złe, jest naturalne i właśnie dlatego że naturalne - jest złe". Aby to zrozumieć należycie trzeba poznać do głębi sens nauki o grzechu pierworodnym.
Przy ocenie jakiejś jednostki ludzkiej należy stale mieć na uwadze, że u podstaw jej leży coś, czego w ogóle być nie powinno, coś grzesznego, spaczonego, coś, co zawarte jest w pojęciu grzechu pierworodnego, coś, dzięki czemu jednostka podlega śmierci. Ta właściwość, że człowiek jest z gruntu zły, znajduje wyraz choćby w tym, iż nikt nie lubi, by mu się bacznie przypatrywać. Czegóż można oczekiwać po takiej istocie? Przyjmując więc ten punkt wyjścia osąd tej istoty wypadnie łagodniej, nikt nie będzie się dziwił, jeśli pewnego dnia zbudzą się i wyjrzą na świat tkwiące w niej diabły, potrafimy zaś należycie ocenić dobro, które mimo wszystko w niej się znajdzie bądź dzięki intelektowi, bądź z jakiegokolwiek innego powodu. A po wtóre, należy też wniknąć w sytuację jednostki i uwzględnić, że życie jest z istoty swej stanem nędznym i żałośliwym, w którym każda istota zmaga się i walczy o byt, a więc nie zawsze potrafi się wdzięczyć. I na odwrót, gdyby człowiek był tym, czym chcą go zrobić wszystkie optymistyczne religie i filozofie: dziełem lub zgoła wcieleniem Boga, w ogóle istotą, która w każdym sensie istnieć powinna i powinna być taką, jak jest - jakże inaczej, niż to ma miejsce, musiałyby wówczas wyglądać pierwsze spotkania, bliższe znajomości i stały kontakt każdego człowieka z innymi.
Pardon is the wora to all (Cymbelin, ostatnia scena).
Powinniśmy okazać wyrozumiałość wobec każdego głupstwa, błędu, występku, pamiętając, że to, co mamy przed sobą, to tylko nasze własne głupstwa, błędy i zbrodnie: są to bowiem błędy ludzkości, do której i my należymy i której wszystkie błędy są także naszymi błędami, nawet te, na które się dziś właśnie oburzamy tylko dlatego, że akurat teraz u nas nie występują: nie ma ich, mianowicie, na wierzchu, ale tkwią głęboko w ukryciu i przy pierwszej okazji wyjdą na wierzch i objawią się tak, jak dziś pokazały się u innych, chociaż u jednego człowieka wystąpi ten, u innego - inny i choć nie można zaprzeczyć, że suma ogólna wszystkich złych właściwości jednego człowieka przewyższa znacznie tę sumę u drugiego. Albowiem różnica indywidualności jest nieskończenie wielka.
Artur Schopenhauer, Pesymizm, w: J. Garewicz, Schopenhauer, W. P., Warszawa 1988,
ss. 187-200, ze zbioru: A. Schopenhauer, Parrega undParalipomena, t. II, rozdz. XII,
Nachtrage zurLehre von Leiden der Welt, V, ss. 303-319.
Samorództwa
Całkowicie
Rozczarowaniem, zaprzeczeniem, oszustwem
Z własnego popędu i z lekkim sercem
Wszystkie zwroty mają to samo znaczenie
Wybaczcie wszyscy (Szekspir).