Ja net'apprécie pas
Nie oceniam cię
- Nie obchodzi mnie to! To pan jest adwokatem czy ja? Płacę panu chyba wystarczająco dużo! Nie wiem jak to załatwicie z ministrem, ale nie chcę żeby ten typ mnie ochraniał!
Harry Potter wycelował wściekle palec w kierunku niewzruszonego jego przemową aurora Draco Malfoya.
- Niech pan wybaczy ale to właśnie minister prosiła o to pana Malfoya osobiście. - wyjąkał.
- Słucham? McGonagall stoi za tym wszystkim? W takim razie sam z nią porozmawiam! Jak mogła w ogóle pomyśleć, że potrzebuję Malfoya?
Harry Potter spojrzał z odrazą na wysokiego człowieka opierającego się o ścianę. Malfoy przyglądał się całej scenie z jawną drwiną. Harry nie mógł widzieć jego oczu, skrytych za czarnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych, jednak wąska linia, w jaką uformowały się jego usta, mówiła mu wszystko o pogardzie jaką wciąż do niego żywił.
Nasłuchał się już wystarczająco bełkotu własnego, niekompetentnego adwokata. McGonagall musiała kompletnie stracić głowę, by chcieć zrobić z Malfoya łażącego za nim psa!
- ...w protokole bezpieczeństwa.
- Nie obchodzi mnie to, co znajduje się w protokole. Nie potrzebuję żadnej ochrony! A przede wszystkim nie jego! Malfoy to...
- Nie mów o mnie w taki sposób, jak gdyby mnie tu nie było - przerwał mu zimny głos - pamiętam cię jako bardziej szczerego i bezpośredniego.
Odezwał się po raz pierwszy od swojego przybycia i przez chwilę Harry'emu odebrało głos, jednak po chwili zdołał się opanować.
- Pieprzę cię Malfoy!
- Ależ panie Potter! - wykrzyczał burzony - Mówimy o najlepszym aurorze jakiego mamy od kilku lat, nie może pan mówić do niego w ten sposób...
Harry Potter spojrzał na swojego adwokata jak na odrażającego insekta, którego trzeba zniszczyć. Jeszcze jeden fan Draco Malfoya... Nie rozumiał, dlaczego wszyscy wynosili go na piedestał. On znał jego prawdziwą twarz.
Dawny śmierciożerca.
Skruszony... wmawiaj to innym!
Gnojek lgnący do władzy od najmłodszych lat.
Tchórzliwa fretka, rasistowski, nielojalny dupek gotowy na wszystko by go pogrążyć.
I w końcu nieskazitelny, szlachetny...
Wyjątkowy auror, ratujący niewinne istnienia i ścigający śmierciożerców... I przy okazji chroniący swój własny tyłek.
- Mówię do niego w taki sposób na jaki go znam. Widzę, że zmienił pan strony, panie Goulet.
- Ale...
- Przyślę papiery do wypełnienia. Nie zamierzam marnować czasu na pańską niekompetencję!
Bez słowa wyszedł z sali. Rozwścieczony ruszył w kierunku ministerstwa. Jak gdyby potrzebował ochrony! Jak gdyby wystarczająco nie udowodnił, że jej nie potrzebuje zabijając Voldemorta! Minęło pięć lat, to prawda, jednak wciąż potrafił o siebie zadbać, mimo wszystko pozostał silniejszy niż ten karierowicz Malfoy. W taki sposób mu dziękują.
Stał się profesjonalnym zawodnikiem Quidditcha ze wszystkim, co temu towarzyszyło. Podróże, sława, piękne kobiety... piękni mężczyźni. Nie miał konkretnych preferencji, doceniał zalety obu płci, szczególnie ich zdolności w pewnej dziedzinie.
Był popularny. Zbyt popularny. Czasem, miał ochotę rzucić to wszystko, jednak za bardzo kochał latać, a Wood, który został kapitanem drużyny, zabiłby go bez wahania gdyby ich opuścił.
Harry zdecydowanie uważał się za zbyt młodego by umierać. Otworzył drzwi wejściowe zostając natychmiast oślepionym przez flesze. Stała przed nim horda dziennikarzy. Skrzywił się.
Nie miał w zwyczaju wychodzenia głównym wejściem, jednak wystarczyło kilka minut spędzonych w towarzystwie Malfoya, by został kompletnie wyprowadzony z równowagi.
Zalał go deszcz pytań.
- Panie Potter, pańskie mieszkanie zostało kompletnie zniszczone. Czy udało się ocalić jakieś z pańskich rzeczy?
- Wie pan kim są śmierciożercy, którzy odpowiadają za atak? Mówi się, że stoją za tym Lucjusz Malfoy i Belatrix Lestrange, może pan to potwierdzić?
- Został pan ranny, czy to przeszkodzi panu w dalszej grze? Krążą pogłoski, według których nie może pan uczestniczyć w Mistrzostwach Świata...
- To prawda, nie zagra dopóki napastnicy pozostaną na wolności.
Harry obrócił się kompletnie ogłupiały i wściekły. Malfoy stał tuż za nim. Zupełnie niewzruszony, ze wzrokiem ukrytym za czarnymi szkłami okularów.
- Panie Malfoy, czy to prawda, że przejmuje pan osobiście tę sprawę? Czy pański ojciec jest w to zamieszany?
- Przykro mi, to wszystko jest tajne... Teraz jeśli pozwolicie...
Harry drgnął lekko czując dłoń Malfoya na swojej łopatce i chwilę później przypomniał sobie to dziwne uczucie towarzyszące aportacji.
Gdy znaleźli się na miejscu, do Harry'ego zaczęło docierać wszystko to co się działo. Rzucił się na Ślizgona, który wykazał się nieznanym do tej pory Harry'emu refleksem.
Chwilę później był zupełnie obezwładniony. Przyciśnięty do ściany, z dłońmi Malfoya boleśnie zaciskającymi się wokół jego nadgarstków.
Jak on śmiał?
- Puść mnie pieprzony dupku! - wykrzyczał Harry, na próżno próbując oswobodzić się z uścisku Malfoya.
- Wysłuchasz mnie Potter i to dokładnie, bo jeśli musiałbym powtarzać, to byłbym zdecydowanie mniej przyjemny. Mam gdzieś humory twojej skromnej osoby, chcę schwytać śmierciożerców i jeśli w tym celu muszę być twoim ochroniarzem to nim będę. I do twojej informacji - aż do odwołania to ja tu rządzę. To jest ważne zadanie. Nie próbuj go spieprzyć. A jeśli spróbujesz, będziesz musiał poradzić sobie z poważniejszymi problemami niż garstka śmierciożerców...
- Za kogo ty się do cholery uważasz?! - wypluł wściekle - Kurwa, puść mnie! Porozmawiam o tym z twoimi przełożonymi! Z McGonagall. Zostaw mnie! Zrujnuję ci życie, uwierz mi...
Z jego gardła wydobył się krzyk bólu w chwili, gdy Malfoy boleśnie wykręcił jego ramię. Czuł jego gorący, urywany oddech na swojej szyi.
- Twoje groźby rozkapryszonego dzieciaka nie robią na mnie wrażenia. McGonagall pozostawiła mi wolną rękę. Jesteś teraz pod moją ochroną, więc się uspokój, wszystko skończy się dobrze, jeśli tylko będziesz robił to co mówię.
- Puść mnie...
- Nie prosiłem cię o to żebyś mnie oceniał.
- ...
- Ja cię nie oceniam.
- Puść mnie... To boli...
- Puszczę cię, ale jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie uderzyć, będę musiał obejść się z tobą nieco brutalniej...
Wyszeptał ostatnie zdanie wprost do ucha Harry'ego, który nie był w stanie powstrzymać przebiegających mu po karku dreszczy. Powoli, Malfoy rozluźnił uścisk wokół jego nadgarstków i odsunął się.
Gryfon odwrócił się wciąż tkwiąc w szoku. Nie ośmielił się go ponownie denerwować. Od kiedy Malfoy był tak silny... i od kiedy wywierał na nim takie wrażenie?
Zadrżał, gdy Draco chwycił jego lekko zaróżowione nadgarstki, z niewłaściwą dla sytuacji łagodnością. Spojrzał na nie marszcząc brwi. Później podniósł wzrok. Ich spojrzenia się spotkały.
- Wybacz Potter. To nie powinno się dziać w ten sposób. Nie sądziłem, że jesteś jeszcze w stanie zdenerwować mnie do tego stopnia...
Nie wiedział jak odpowiedzieć, on również tracił zimną krew, gdy tylko Malfoy znalazł się w pobliżu. Tak bardzo chciał widzieć jego oczy...
Malfoy wypuścił z rąk jego nadgarstki, Harry wymamrotał coś pod nosem.
- No dalej, chodź...
Spojrzał na oddalającego się Malfoya, po czym podążył za nim. W zasadzie nie miał wyboru. Mógł się aportować, jednak Malfoy znalazłby go w ciągu dwóch minut...
Rozmawiał z nim spokojnie starając się, by zapomniał o tym co zaszło i pozostawił go w spokoju... Po dobraniu odpowiednich słów to nie musiało okazać się aż tak trudne.
Po tym wszystkim Malfoy go nie oceniał, jak sam powiedział...
***
Harry przekonywał, prosił, krzyczał, groził... wszystko na nic. Malfoy nie odstąpił od swojego głupiego planu.
A plan nie był niczym innym, niż pilnowaniem się i oczekiwaniem na kolejny atak. Harry stał się więc, czymś w rodzaju uwięzionej przynęty.
Ponieważ jego własne mieszkanie zostało zniszczone, zmuszony był do tymczasowego przeniesienia się do Malfoya
Próbował oczywiście rozmawiać z McGonagall, która była jednak równie nieugięta, co Malfoy. Również Ron i Hermiona uznali pomysł za dobry.
Mieszkanie Ślizgona było odpychająco pospolite. Dwa pokoje, kuchnia, salon, łazienka...
- Widzę, że auror nie zbija fortuny... - skomentował, kładąc swoją torbę w pokoju wcześniej wyznaczonym mu przez Draco.
Stał tam wciąż z okularami przysłaniającymi jego oczy, nie odpowiedział. W zamian zaczął wymieniać reguły, do których Harry miał się stosować.
- Nie wprowadzasz tu nikogo, dopóki nie zostanie przeze mnie przeszukany. Nie masz styczności z Quidditchem, nie mógłbym upilnować cię w terenie. Wood już wie. Nie ruszasz się nigdzie beze mnie. Śpisz tutaj. Nie uciekasz. Nie tylko dlatego, że od razu bym cię znalazł i że mnie to denerwuje, ale też dlatego, że nie lubię marnować mojego czasu. Jakieś pytania?
- Jeśli będę miał potrzebę sobie ulżyć też mam poprosić? - rzucił Harry sarkastycznie.
Malfoy zaczynał naprawdę działać mu na nerwy, pomimo tego, że był tu zaledwie od kilku minut...
- Prosić zawsze możesz, ale nie licz na to, że ci w tym pomogę. Jak już mówiłem, nie znoszę marnować mojego czasu.
- Ach, to mówisz, że wolisz przeskoczyć ten etap i od razu przejść do penetracji?
- ...
- Więc?
- Twoja głupota jest godna pożałowania Potter.
Nie dodając ani jednego słowa więcej, Malfoy wyszedł, pozostawiając Harry'ego samego w pomieszczeniu. Brunet czekał, aż drzwi zamknął się za nim, by spróbować się aportować. Zaklął. Kretyn obłożył mieszkanie systemem anty -aportacji, co było przecież tak cholernie przewidywalne.
Skrzywił się obiecując sobie, że ucieknie, gdy tylko będzie miał okazję.
***
- Jedzenie jest gotowe.
Głos Malfoya wydobywający się zza drzwi dotarł do jego uszu, wciąż jednakowo flegmatyczny.
- Wiesz gdzie możesz wsadzić sobie to swoje jedzenie?
-... jak zawsze szarmancki, Potter.
Malfoy stał przed nim, niewzruszony. Harry zauważył, że wygląda inaczej. Miał na sobie jasne, niebieskie jeansy i czarny t-shirt. Bez wątpienia wyszedł przed chwilą spod prysznica, jego jeszcze wilgotne włosy odgarnięte były do tyłu. Malfoy zawsze był piękny, jednak teraz, w tej chwili Harry uznał, że jest również niewiarygodnie seksowny. Potrząsnął głową.
- Nie chcę z tobą mieszkać.
- To nie podlega dyskusji...
Seksowny i cholernie drażniący.
- Kurwa Malfoy! Nie bądź głupi! To się skończy tym, że się pozabijamy nawzajem!
- Idę jeść.
Malfoy odwrócił się ignorując zupełnie stojącego za nim Harry'ego. Zmęczony tym wszystkim Harry, chwycił go za ramię siłą zwracając ku sobie.
- Twoja ręka Potter...
- Jest jej dobrze tam gdzie jest. Pozwól mi odejść...
- ...
- W najgorszym wypadku pomogę ci z tym wszystkim, ale na dystans...
- ...
- Ewentualnie poprosi się innego aurora...
- Dlaczego...?
- On cię zastąpi i... Dlaczego co?
Malfoy zbliżył się do niego. Jego duże oczy o szarych tęczówkach wydawały się być niemal rozbawione. Harry poczuł jak jego własny żołądek boleśnie się kurczy.
- Dlaczego boisz się przebywać w moim towarzystwie? - wyszeptał zniżonym głosem.
- Bredzisz Malfoy... - wycharczał Harry.
- Czyżby? Twoje oczy nie kłamią Potter. Od kiedy mnie zobaczyłeś w ministerstwie, patrzysz na mnie jakbym stanowił dla ciebie jakieś zagrożenie. Jesteś agresywny i nierozważny. Czego się boisz?
- Nigdy się ciebie nie bałem. Zacznij odróżniać rzeczywistość od swoich fantazji.
Z gardła Draco wydobył się krótki śmiech. Zbliżył się jeszcze bardziej. Był tak blisko, że Harry poczuł zapach jego płynu do kąpieli.
- Kłamca - wyszeptał Ślizgon.
Zamknął oczy. W uszach wciąż rozbrzmiewał mu drwiący śmiech oddalającego się Malfoya.
Na przestrzeni chwili poczuł się jakby znów powrócił do czasów Hogwartu. To był powód, dla którego nie chciał przebywać w jego towarzystwie.
Zdał sobie sprawę z jego seksapilu na siódmym roku. Przez długie miesiące wciąż pozostawał na pierwszym miejscu wśród jego fantazji. I pewnego wieczoru, na niedługo przed ostateczną bitwą, znów wdali się w jedną z towarzyszących im od lat sprzeczek...
Walczyli. W pewnym momencie Malfoy'owi udało się go rozbroić, jednak nie zrobił zupełnie nic. Stał tam, naprzeciw niego, obracając w palcach jego różdżkę. Nie rzucił żadnego zaklęcia. Jedynie spoglądał na Harry'ego z właściwym mu, pogardliwym grymasem na twarzy.
Zapytał, dlaczego nie zrobił nic. Kompletnie nic, pomimo, iż czekał na tę chwilę od siedmiu lat...
Odpowiedział jedynie, że go nie ocenia. Później odszedł, jak gdyby uznał, że Harry nie zasługuje na to, by użył przeciwko niemu swojej magii.
Harry poczuł się jednocześnie opuszczony i upokorzony i tego wieczoru stało się dla niego jasnym, że powinien go unikać.
Malfoy stawał się wciąż piękniejszy, wciąż bardziej niedostępny. I Harry nie chciał, by dłużej zajmował jego myśli. Spędził lata pełne burzliwych romansów. Spędził lata na marzeniach krążących wokół jasnowłosych mężczyzn o srebrnych oczach.
***
Harry obudził się zlany potem, z sercem wściekle tłukącym się w piersi.
Malfoy miał cholernie zdolne usta w jego śnie. Jego umysł tkwił wciąż w zamroczeniu. Skrzywił się widząc pamiątkę po sennym marzeniu, którą pozostawił na jego prześcieradle...
W jego śnie znalazła się ona w ustach Malfoya.
Cholera, nie miał już przecież szesnastu lat i do tego spał w mieszkaniu tej przeklętej fretki.
Jednak pojawił się inny problem. Malfoy jak gdyby chciał jeszcze bardziej zasrać mu życie - pomimo tego, że już takie było w wystarczającym stopniu - nie miał skrzata domowego. Oddanie prześcieradła do prania nie wchodziło więc w grę.
Chwycił różdżkę i rzucił zaklęcie czyszczące.
Harry uwielbiał magię.
W lepszym humorze skierował się do łazienki. Dwadzieścia minut później był już w kuchni. Jego gospodarz umyty i ubrany siedział od jakiegoś czasu przy stole, mając przed sobą przygotowane śniadanie. Popijając kawę czytał gazetę. Nie podniósł znad niej wzroku nawet, gdy Harry wszedł do pomieszczenia.
Wygłodniały rzucił się na kanapki z konfiturą nie przejmując się zupełnie siedzącym obok Draco.
- To były moje kanapki - rzucił zimno Malfoy, nie odrywając wzroku od gazety.
- Zrobisz sobie inne - odpowiedział Harry, z ustami wypełnionymi do granic możliwości.
-Tak, zobaczymy...
- Przykro mi, ale nie zauważyłem na nich twojego imienia - zironizował Harry sięgając po kolejną kanapkę.
Biała dłoń zamknęła się wokół jego nadgarstka odciągając kanapkę od jego ust.
- Odradzam ci to...
- Dlaczego? Zabijesz mnie jeśli wcisnę ją w siebie na siłę? - zapytał niewinnie.
Tym razem Malfoy oderwał wzrok od gazety i spojrzał na swojego współlokatora. Harry zrozumiał, że zrobił to by go sprowokować. Zrobił to, by spojrzeć w jego szare oczy.
- Twoja śmierć nie znajduje się na liście moich priorytetów... Ale muszę przyznać, że mogłaby być interesująca...- odpowiedział tajemniczo.
Harry otworzył szeroko oczy. Malfoy nie mógł pozwolić sobie na niedopowiedzenia, prawda? Uznał za mądrzejsze posunięcie odłożenie kanapki.
- No więc - zapytał odchrząkując - Co jest w dzisiejszym programie dnia?
- Można by wyjść, wiem, że biegasz po parku codziennie rano...
- Tak... Skąd wiesz?
- Czytam Proroka - odpowiedział lakonicznie.
Pozostała część śniadania minęła w ciszy.
- Jeszcze jedno Potter - rzucił Malfoy, w momencie, gdy Harry wstawał od stołu - mieszkanie jest obłożone rozpoznawaczem zaklęć. Jestem więc poinformowany o każdym, którego mógłbyś użyć...
Przełknął nerwowo ślinę. Malfoy wpatrywał się w niego intensywnie.
- Bardzo chciałbym wiedzieć, dlaczego użyłeś zaklęcia czyszczącego dzisiaj rano...
Ostatecznie Harry nie znosił magii.
***
Po raz kolejny obudził się zlany potem, z sercem wściekle tłukącym się w piersi. Miał dość.
Mijał tydzień odkąd zamieszkali razem, tydzień odkąd śniąc o nim zostawiał nocne pamiątki w jego pościeli.
Tydzień, podczas którego każdego ranka rzucał to przeklęte zaklęcie czyszczące, mając pełną świadomość tego, że Malfoy zostaje o nim poinformowany w tej samej chwili...
Tydzień, podczas którego Malfoy witał go przy śniadaniu z drwiącym uśmiechem wykrzywiającym jego pełne wargi.
Wstyd nigdy nikogo nie zabił, jednak poważnie poniżał Harry'ego każdego, kolejnego dnia.
Zaklął pod nosem na widok pogardliwego uśmiechu widniejącego na twarzy Malfoya. Gdyby tylko wiedział jak wiele innych funkcji pełniły jego usta w dzisiejszym śnie...
Może uświadomiony o tym i zdegustowany Malfoy wyrzuciłby go za drzwi? Może to było rozwiązanie?
Jego wyobraźnia zaczęła pracować na przyspieszonych obrotach.
Wiesz Malfoy, mija już tydzień odkąd miewam sny erotyczne z tobą w roli głównej. A w tym dzisiejszym, klęcząc, oczywiście nagi, na podłodze twojego własnego salonu błagałeś mnie żebym cię przeleciał.
- Argg! Potter, jesteś wstrętny! Wynoś się! Vade retro satana!
- Dzisiaj też miałeś piękne sny Potter?
Głos Draco brutalnie wyrwał go z potoku ostatecznie dość zabawnych myśli. Spróbował zatrzymać rumieniec wylewający się na jego twarz, gdy wspomnienie marzeń sennych dobijało się do jego świadomości.
- Yhm - mruknął siadając.
- Również dzień dobry Potter.
Harry rzucił mu posępne spojrzenie. Od kiedy był w tak dobrym humorze... Ten fakt rozwścieczył go jeszcze bardziej.
- Malfoy dzisiaj wieczorem wychodzę i byłbym wdzięczny gdybyś zostawił mnie w spokoju i nie deptał mi po piętach...
- Słucham?
- Dobrze zrozumiałeś. Dzisiaj wieczorem masz się ode mnie odkleić.
Rysy Malfoya ściągnęły się, w jego spojrzeniu pojawił się chłód.
- Myślałem, że to do ciebie dotarło Potter, nie mogę puścić cię samego. Przede wszystkim nie na tym etapie śledztwa. Agenci w terenie chyba natrafili na coś nowego i...
- Mam to gdzieś - przerwał mu chłodno - To, że jesteś zimnym draniem to twój problem, mam ochotę na odrobinę przyjemności, jeśli wiesz o czym mówię i liczę na to, że dzisiaj wieczorem jej sobie dostarczę.
Malfoy zbladł. Jego dobry humor kompletnie wyparował wraz z tymi słowami.
- Doskonale wiesz, że to czy się gdzieś stąd ruszysz nie podlega dyskusji -wysyczał - jeśli naprawdę chcesz się zabawić się w ulicznicę i sobie poużywać, pozostaje ci tylko przyprowadzić kogoś tutaj.
Tym razem to Harry zbladł słysząc obelgę. Stali naprzeciw siebie, z zaciśniętymi pięściami, ze spojrzeniami wypełnionymi nienawiścią.
- Nie mogę przyprowadzić tu nikogo, każdy jest przez ciebie przeszukiwany! Włączając w to nawet Rona i Hermionę. Wychodzę, czy tego chcesz czy nie!
- Nie zgrywaj durnia Potter! Doskonale wiesz, że cię zatrzymam. Jeśli nie chcesz przyprowadzać tu nikogo, to twój problem, chociaż nie powiem żeby mi nie ulżyło, że nie zdecydowałeś się na zamianę mojego mieszkania w burdel.
- Nienawidzę cię Malfoy...
- A ja ciebie nie oceniam.
- Przestań do cholery to powtarzać! - niemalże krzyczał To mi nic nie mówi! Doskonale wiem, że drwisz sobie ze mnie! Nie od tygodnia boję się o swoje życie! Czy ty wiesz jak to jest być zaatakowanym u SIEBIE? W swoim własnym, pieprzonym domu? I uważasz, że tu byłoby to dla mnie cięższe? Mylisz się, nigdy nie bałem się bardziej niż w tamtej chwili, ja nie potrzebuję bycia chronionym Malfoy! Potrzebuję kogoś! Potrzebuję tego żebyś mnie oceniał, kurwa! Ja cię...
Jednak nigdy nie dokończył tego zdania, nastąpił wybuch i drzwi mieszkania Malfoya wyleciały w powietrze.
Zobaczył Malfoya łapiącego jego różdżkę i rzucającego Accio, by przywołać swoją własną z pokoju. Pojawiło się dziesięć zamaskowanych postaci. Zaklęcia przecinały powietrze i Harry uświadomił sobie, że skłamał.
Skłamał mówiąc, że nigdy nie bał się tak jak wtedy, gdy został zaatakowany we własnym mieszkaniu. Skłamał, ponieważ nigdy nie bał się tak jak w tej chwili.
Czuł się jak gdyby został spetryfikowany, jak gdyby nie był w stanie wykonać żadnego ruchu, wpatrując się jedynie w mówiącego do niego Draco.
Trzymał różdżkę w dłoni jednak zupełnie niezdolny do jej użycia. Nie był w stanie wypowiedzieć jakiegokolwiek zaklęcia, jedynym co wydobywało się z jego ust, było wypowiadane bez końca nie umieraj w kierunku Draco
- Kurwa Potter! Nie stój tam jak słup! Przynajmniej się schyl. Kurwa, rusz się!
- Nie umieraj, nie umieraj, tylko nie umieraj... - szeptał bez końca Harry.
Miał ochotę rozpłakać się niczym małe dziecko z powodu panicznego strachu, który nim zawładnął. Nie protestował, gdy Malfoy łapiąc go za ramię wciągnął do pokoju. Śmierciożercy podążyli za nimi rzucając zaklęcia w kierunku drzwi.
- Opanuj się Harry... - błagał Malfoy - sam nie dam sobie rady...
Harry stał przy ścianie, jego serce wściekle tłukło się w piersi. Czuł odbijające się od ściany zaklęcia, jednak ogarniające go przerażenie nie pozwoliło mu zrobić czegokolwiek.
Pokonał Voldemorta, jednak na to nie był przygotowany.
Dla niego wojna była skończona.
Dla niego wojna ograniczała się do pojedynku toczącego się na bezmiernej, pustej przestrzeni.
W ten sposób zwyciężył. Sam na Sam.
Wojna była skończona... Wojna była skończona...
Ściana za nim została zniszczona. Machinalnie osłonił głowę ramieniem przed opadającymi odłamkami gruzu. Słyszał krzyczącego Malfoya, podniósł rękę, w której trzymał różdżkę i rzucił zaklęcie...
Draco westchnął z ulgą, Potter wydawał się wychodzić z dziwnego transu, w który wpadł.
Aurorzy nie mogą dłużej zwlekać. Musieli jedynie wytrzymać kilka minut. Tylko kilka minut.
Draco zauważył, że Harry płakał w chwili, gdy rzucał zaklęcie. W tym momencie przeklinał siebie samego, to nie powinno dziać się w ten sposób. Potter powinien pozostać bezpieczny...
Do jego uszu dotarły dźwięki świadczące o przybyciu aurorów, pozwolił sobie na nikły uśmiech. Teraz wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze. Chciał dodać mu otuchy jednak, jedynym co wydobywało się z jego ust był dziwny bulgot, w momencie gdy jego ciało przeszył ostry ból. Opadł ciężko na kolana, ciemne, niewyraźne plamy tańczyły mu przed oczami.
Pojawili się aurorzy. Draco nie wytrzymał długo. Ostatni raz obrócił głowę w stronę Harry'ego koncentrując się na jego oczach i walcząc z przysłaniającymi mu widok czarnymi plamami. Harry wciąż stał tam. Spoglądając na niego szeroko otwartymi, wypełnionymi przerażeniem oczami, twarzą wyrażającą kompletne zagubienie.
Draco pomyślał, że Harry wygląda pięknie. Jak zawsze.
Nigdy go nie oceniał.
Jednak kochał do szaleństwa.
I było to ostatnim, co zobaczył zanim upadł bezwładnie, twarzą ku ziemi.
A w jego mieszkaniu Harry Potter krzyknął.
***
Wiedział, że pragnął tego przez całe swoje życie...
Może gdyby wcześniej to sobie uświadomił, wcześniej zawalczył...
Nie był odpowiedzialny, to było to, co powtarzali mu bez końca Ron i Hermiona. Tymczasem poczucie odpowiedzialności zjadało go od środka. To jego szukali śmierciożercy, nie Malfoya...
Tylko jego.
Na szczęście Draco powoli z tego wychodził. Nadal jednak był w szpitalu i to z jego winy...
Nie jeden raz chciał odwiedzić go w Świętym Mungu, jednak nie zrobił tego. Niby dlaczego Malfoy miałby chcieć jego towarzystwa, teraz kiedy to wszystko jest już skończone?
Zdecydował się naprawić wszystkie szkody, których doznało jego mieszkanie podczas ataku. Forma podziękowania...
Za to, że uratował mu życie.
Marna, jednak jeśli wziąć pod uwagę, to że Draco ukradł mu serce, można by powiedzieć, że wystarczająca.
Pozostał więc w jego mieszkaniu podczas, gdy Draco niczego się nie domyślając odzyskiwał zdrowie w szpitalu. Prawda była taka, że nie chciał go opuszczać. Ostatecznie w pewien sposób się do niego przywiązał...
Wieczorami, gdy powietrze stawało się chłodniejsze tak bardzo lubił nosić jego sweter. Wszystkie swetry Malfoya były tak miękkie i ciepłe...
Tak bardzo lubił używać jego szamponu i wody po goleniu. Był pewien, że Malfoy wściekłby się i krzyczał, gdyby dowiedział się o tym, że rusza jego rzeczy... W pamięci wracało mu wciąż to, jak podkradał mu kanapki...
Problem tkwił w tym, że tak bardzo chciał, by się wściekł, tak bardzo chciał usłyszeć jak krzyczy...
Chciał, by był tu, zirytowany tym, że Harry zbyt długo zajmuje łazienkę.
By kpił z jego złego humoru każdego poranka, zaraz po przebudzeniu.
By wieczorami rozmawiali półgłosem, wyszeptując nieistotne słowa, ważne byłyby tylko te kryjące się w ich spojrzeniach...
Chciał oczu Draco utwierdzonych w jego własnych...
Chciał... Chciał wrosnąć w mieszkanie Malfoya...
Chciał, by Malfoy wrósł w jego życie.
Harry Potter zdecydował się dać szansę własnemu sercu... I miał jedynie nadzieję, że Draco pozostawi mu, choć jeden jego kawałek.
***
Prasa donosiła już o zatrzymaniu ostatnich śmierciożerców. Pierwsze procesy się rozpoczęły.
Belatriks Lestrange w istocie uczestniczyła w ataku, była jednak jedynym śmierciożercą znanym szerszemu gronu osób.
Mówiono, że wszyscy z nich znaleźli się w Azkabanie, jednak Draco w to wątpił. Część ukrywała się po prostu nieco skuteczniej, nie wychylając się i pozostając w cieniu.
Draco Malfoy został wypisany ze szpitala. Minęły dwa tygodnie odkąd trafił do Świętego Munga. Miał jeszcze kilka drobnych, nie wyleczonych ran, jednak mógł poradzić sobie z nimi sam.
Niepokoił go stan jego mieszkania. Musiał doprowadzić je do porządku, lecz w tej chwili nie czuł się na siłach by się tym zająć.
Miał ochotę jedynie na to, by do niego wrócić i położyć się spać. Nie sypiał zbyt dobrze w szpitalu z jednego prostego powodu, nie znosił panującej w nim atmosfery.
Blaise przyjechał, by go odebrać. Zaproponował mu również przeniesienie się do niego, jednak Draco odmówił
Z Potterem było wszystko w porządku. Tak mu powiedziano. Nie widzieli się od tamtej chwili i tak było chyba lepiej.
Pomimo wszystko chciał go przeprosić za to, co się wydarzyło. Ostatecznie okazał się nie najlepszym ochroniarzem.
- Jesteś pewny, że nie chcesz żebym z tobą poszedł? - zapytał niespokojnie Blaise, zatrzymując się przy budynku, w którym mieściło się mieszkanie Draco.
Żar wiszący w powietrzu był nie do zniesienia, zbliżało się lato.
- Pewny! Dzięki za wszystko, możesz jechać.
- Ale jeśli pojawiłby się jakikolwiek problem...
- Zadzwonię. Wiem, powtarzasz mi to od trzech dni.
- Powtarzam żeby lepiej trafiło do twojego ptasiego móżdżku.
- Mój ptasi móżdżek mówi, żebyś się od niego odpieprzył.
- Ja też cię kocham króliczku!
Wysiadając z samochodu Blaise'a, pomachał mu ręką na pożegnanie, po czym wszedł do budynku.
Gdy tylko znalazł się w mieszkaniu ruszył w stronę kuchni, by wyjąć z lodówki butelkę zimnej wody.
- Wciąż w czarnych okularach... Starasz się tak bardzo ukryć oczy, dlaczego?
Draco zadrżał nieznacznie jednak się nie odwrócił. Wyjął butelkę zimnej wody z lodówki, po czym odkręcił i napił się wprost z niej.
- Szkoda...
- Co ty tutaj robisz?- zapytał wciąż stojąc plecami do Harry'ego.
- Pomyślałem, że powinienem podziękować ci za wszystko, więc zająłem się porządkiem w twoim mieszkaniu. Ściany są jak nowe, kupiłem ci też nowe naczynia. Niestety nie mogłem znaleźć jednakowych, ale...
- Nie musiałeś tego robić.
- Owszem.
- ...
- Mógłbyś się odwrócić kiedy do ciebie mówię...
Draco Malfoy odwrócił się z gorzkim uśmiechem wykrzywiającym jego wargi. Potter stał pośrodku pokoju, jeszcze piękniejszy niż w jego wspomnieniach.
- Proszę bardzo. Zadowolony?
- Jeszcze nie.
- Oczekujesz może podziękowań?
- Oczekuję czegoś innego...
Harry zbliżył się do niego. Draco pozornie wydawał się wciąż obojętny, jednak to, co działo się wewnątrz niego było zupełnie inne. Wewnątrz niego zdenerwowanie mieszało się z roztrzęsieniem. Nie wiedział jak powiedzieć Porterowi, że jest mu przykro... Nie wiedział jak powiedzieć mu o tym, jak mu na nim zależy... Nie wiedział jak powiedzieć mu o tym, że go kocha... Tak bardzo kocha...
- Czego jeszcze chcesz? Nie jesteś już moim, więźniem jak lubiłeś się sam nazywać. Odsiedziałeś swoje, możesz odejść... Nie zatrzymuję cię...
- Owszem.
- Słucham?
- Owszem, zatrzymujesz mnie.
- Co?
- Twoje oczy mnie zatrzymują - wyznał w pełni poważnie Harry.
Delikatnie zdjął jego okulary przeciwsłoneczne. Draco na chwilę wstrzymał oddech, gdy ich spojrzenia się spotkały.
- Tak niepokojące...
- Potter...
- Twoje oczy mnie zatrzymują - powtórzył zachrypniętym głosem - ale nie tylko one...
- Twoje czoło.
Wspiął się na palce składając delikatny pocałunek na jego białej skórze.
- ...co...?
- Twój nos.
Usta Harry'ego w przeciągu ułamka sekundy znalazły się na nosie Draco, który lekko zadrżał.
- ...ja
- Twoje policzki...
Okolice kości policzkowych Draco pod wilgotnymi ustami Harry'ego zaczęły delikatnie różowieć.
- Twoja szyja...
Diabelskie usta schodziły wzdłuż białej szyi, wyznaczając palącą ścieżkę drobnych pocałunków. Potter był tak delikatny... a jednocześnie tak erotyczny, jego niski głos, tekstura jego ust.
Wydobył z siebie zmysłowe westchnienie, gdy zwinny język Harry'ego odważniej całował jego wrażliwą skórę.
- Twoje usta... - wyszeptał podnosząc głowę.
Przez krótką chwilę Draco uwierzył, że jego opętańczo tłukące się w piersi serce, za chwilę z niej wyskoczy. Potter miał tak poważny wyraz twarzy. I znalazł się przy najodpowiedniejszym miejscu do całowania...
- Zmieniłem zdanie...
- Eee? - inteligentnie odparł Draco.
Jak to zmienił zdanie? Nie mógł, nie teraz kiedy jego usta znalazły się tuż przy tym miejscu!
- Zmieniłem zdanie - powtórzył Harry - Kiedy mówiłem, że chcę żebyś mnie oceniał... Zmieniłem zdanie. Mam gdzieś to czy mnie oceniasz czy nie.
- Widzę. - próbował zachować obojętność, jednak zalała go dziwna złość, którą miał ochotę wykrzyczeć.
- Chcę żebyś mnie kochał.
Wypełnione zdziwieniem, szare oczy Malfoya, szukały śladu żartu w zielonych oczach Harry'ego, jednak nie odnalazły tam niczego poza powagą.
- Myślę, że znajduje się to w moich kompetencjach. - wyszeptał Draco.
- Doskonale... Cieszę się, że wszystko jest pomiędzy nami jasne...
- Harry...
- Uważasz, że to w porządku tracić tyle czasu, aby do tego dojść?
- Harryyy...
- Nie chciałbym wyjść na niecierpliwego, ale mam wrażenie, że lubisz przeciągać pewne sprawy...
- Harry!
- Tak?
- Pocałuj mnie!
- Z przymfff...
Ostatecznie to Draco pocałował Harry'ego. Potter zdecydowanie mówił zbyt dużo jak na jego gust. I przede wszystkim powinien wiedzieć, że nie lubi, gdy ktoś marnuje jego czas.
Pocałunek nie miał w sobie nic z poprzednich. Był intensywny. Gwałtowny. Podniecający.
I sposób w jaki Potter go całował. Rozkosznie ciepły. Miał niezdefiniowany smak i Draco całując go bez ustanku próbował go odnaleźć.
Zamiast tego z każdą kolejną minutą coraz bardziej tracił głowę. Jednak było to zbyt przyjemne by to zatrzymać.
- Tak bardzo mi ciebie brakowało... - wyjęczał Harry odpinając guziki jego koszuli.
- To tylko dwa tygodnie...
- Nie, to już sześć lat odkąd cię pragnę...
Teraz Harry odpinał guziki u jego spodni, szybko, niemal rozpaczliwie. Draco wydał z siebie zduszony jęk, czując jak dłoń Harry'ego zamyka się wokół jego członka.
- Sześć lat? Musisz więc być cholernie sfrustrowany... - usiłował wymówić urywanym głosem.
Potter znajdował się teraz na ziemi, klęcząc przed nim. Posłał mu łobuzerskie spojrzenie.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - wyszeptał, zanim otoczył ustami jego penisa.
Draco jęknął w zaskoczeniu. Przytrzymał się blatu kuchennego by nie osunąć się na ziemię. Usta Harry'ego zaciskały się wokół niego ssąc go delikatnie. Widział jedynie gwiazdy tańczące mu przed oczami. Wyjęczał nieskładnie jego imię, nadal zanurzając dłonie w jego niesfornych kosmykach, bojąc się, że jeśli je puści osunie się na ziemię.
W ułamku sekundy zwrócił spojrzenie ku Harry'emu, który utkwił w nim swoje zielone oczy. Jego czerwone usta, boskie i wilgotne wciąż wciągające go w siebie głębiej. Nie mógł się dłużej wstrzymywać. Doszedł ze spojrzeniem wciąż nie opuszczającym ciemniejących z każdą chwilą oczu Harry'ego.
Przywróciło mu rozum. Znów mógł myśleć. W tej chwili jego umysł analizował fakt, że Harry przełknął wszystko co Draco mu ofiarował. Z jego ust wydobył się kolejny jęk.
Chwilę później pozwolił Potter'owi zaprowadzić się do pokoju chwytając delikatnie jego dłoń.
Zapytał sam siebie jak jego własne nogi mogą go jeszcze utrzymać. Jakkolwiek czuł, że wystarczy niewiele więcej, by wzbił się w powietrze.
Jednak prawo grawitacji pozostało bezwzględne, pozwalając mu jedynie rozciągnąć się na łóżku.
To było zdecydowanie przyjemniejsze.
Usta Harry'ego całowały każdy fragment jego ciała, Draco jedynie szeptał zachęcając go, by nie chciał przestać. Zielone oczy spojrzały na niego z rozbawieniem.
- Pan Malfoy jest dzisiaj niezłym leniem - wymruczał Harry pieszcząc go delikatnie.
- Pan Malfoy dopiero wyszedł ze szpitala - odpowiedział Draco - Jest jeszcze w trakcie rehabilitacji i... hmmm... uważa, że pan Potter doskonale radzi sobie... aaa... sam...
- Biedny pan Malfoy... To musi być twardy orzech do zgryzienia, być na łasce Harry'ego Pottera...
- Hmm... Owszem, twardy... Czujesz... Czujesz jak jest twardy? - wydyszał wprost w jego usta.
Nie odpowiedział Obydwaj gwałtownie wstrzymali oddechy, gdy Harry opuszczał się delikatnie w dół. Draco przybrał poważny wyraz twarzy, jedynie jego błyszczące oczy zdradzały przyjemność, którą odczuwał. Przez chwilę pomyślał, że Harry cierpi, jednak jedynym cierpiącym był on, nie mogący zagłębić się całkowicie w jego wnętrzu.
- Harry... - wyszeptał urywanym głosem.
- Jest cudownie... Nie... przejmuj się... Ja...
- To jest... tak... Ty jesteś...
- Tak...
- Mmm... Nie przestawaj...
- Tak...
- Więcej...
- Tak Draco...
- Więcej...
- O kurwa...
- Więcej...
- Ko... Kocham cię...
- Wie... Więcej...
-Ummm... Draco!
- Więcej!
- O Boże...
Ciało Harry'ego coraz szybciej wznosiło się i opadało w dół. Z jego gardła wyrywały się niespójne jęki, Draco dyszał ciężko nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
Harry zacisnął się nagle wokół niego i Draco otworzył szeroko oczy czując, że znajduje się już na krańcu, niemal rozrywany od środka.
Później, nocą, gdy zastał ich sen Draco otoczył Harry'ego zaborczo ramionami, splątując jego nogi ze swoimi.
Po tym wszystkim był nadal jego osobistym ochroniarzem...
Postanowił więc chronić również jego serce.
Ono nigdy nie było zbyt roztropne.