Moliere
ALCYDOR
czyli
BEZBOŻNIK UKARANY
OSOBY.
ALCYDOR.
ERMINA, jego żona.
DORANT, ERAST, bracia Erminy.
KLIMUNT, ojciec Alcydora.
UBOGI,
DUSIA, FLORYNKA, wieśniaczki
FILON, wieśniak.
DAMOM, goniec Erminy.
FRONTYN, ALIX, służący Alcydora.
CYRAX, kupiec.
Pierwsze trzy akta odbywają się na błoni otoczonej drzewami i t. d., czwarty i piąty w domu Alcydora.
ALCYDOR
CZYLI
BEZBOŻNIK UKARANY.
AKT PIERWSZY.
Scena I.
FRONTYN. DAMON.
FRONTYN.
(bijąc palcem po tabakierce),
Niech co chcą filozofy prawią nieboraki,
Nic pod słońcem nie zrówna dzielności tabaki:
W niej smakują uczeni, księża, pany, kmiecie;
Kto żyje bez tabaki, nie wart żyć na świecie.
Bo któż się jej zaletom zaprzeczyć ośmieli?
Nie tylko ludzki umysł czyści i weseli,
Lecz nas wiedzie do cnoty pociągiem statecznym,
I uczy jak być trzeba uczciwym i grzecznym.
Jakże ten, co ją zgrabnie w dwa paluszki bierze,
Z wszystkiemi się obchodzi i grzecznie i szczerze!
Z jakim lubym uśmiechem i twarzą ciekawą
Podaje tabakierkę i w lewo i w prawo!
Prócz tego, wszędzie, zawsze, co to za wygoda!
Choć nie prosisz tabaczki, każdy ci ją poda;
Kichniesz, wszyscy ci życzą, zgodnie, bez lej sprzeczki,
Ten setnych lat, ów szczęścia, ten ładnej żoneczki;
Takie to w serca ludzi wlewając pieszczoty,
Tabaczka wiedzie drogą honoru i cnoty,
I duszę obsypuje szczęśliwości rojem.
Lecz dosyć o tabaczce; pomówmy o swojem.
Więc twa Pani doprawdy ze swemi braciami
Zlękła naszym odjazdem rusza tuż za nami,
I że w sercu rozpaczą i bolem znękana,
Nie może nieboraczka żyć bez mego pana?
Haj! haj!... chcesz to ci powiem, i powiem w krótkości:
Boję się, by nie wyszła źle na swej miłości;
Wolałaby spokojnie siedzieć sobie w domu,
Czytać książkę, i o nas nie mówić nikomu.
DAMON.
Czy ci Pan twój powiedział gdy cię wysłał przodem,
Ze ostygł dla Erminy, i to mu powodem... ?
FRONTYN.
Do wyjazdu ? nic nie wiem, nie mówił mi zgoła;
Lecz ja, co trochę umiem czytać z jego czoła,
Jestem w ciernie nie bity, założyć się mogę,
Że dla tego ukradkiem wybrał się w tę drogę.
DAMON.
Co ? ten odjazd raptowny zdradę jego znaczy ?
Onżeby ją lak krzywdząc przywiódł do rozpaczy?
FRONTYN.
Nie, nie; on jeszcze młody, i jak ogień żywy...
DAMON.
Na człowieka honoru czyn tak niegodziwy!.
FRONTYN.
Ba właśnie! w wielkiej honor jest u niego cenie!
DAMON.
Ale śluby małżeńskie! święte przyrzeczenie.
Ach mój drogi Damonie! wierz mi, bo już pora,
Poznaj lepiej charakter Pana Alcydora.
DAMON.
Prawda, nie znam go dobrze, i nie pojmę wcale,
Jak po takiej miłości, po takim zapale,
Jak po tylu przysięgach i uczuciach wrzących,
Po tylu oświadczeniach, łzach, ślubach gorących
Któremi ją z klasztoru umiał uprowadzić,
Jak mógł potem swe słowo i jej serce zdradzić ?
FRONTYN.
Ja pojmuję; ty nawet, znając tego ptaszka,
Przyznałbyś że u niego wszystko to jest flaszka.
Nie zapewniam o jogo dla Erminy zmianie,
Lecz pod wielkim sekretem powiem ci Mospanie,
Że mój Pan, Pan Alcydor w młodym wieku kwiecie,
Jest zbrodniarzem największym jakim byt na świecie.
Jest to Turek, heretyk, zdrajca, łotr otwarty,
Co nie wierzy ni w niebo, ni w piekło, ni w czarty,
Prawdziwy zwierz, co żadnej nie słucha nauki,
I to w co my wierzymy, ma za baneluki.
Ożenił się z twą Panią; myślisz że z kochania?
Bajbardzo! on do ślubu łatwo się nakłania:
U niego ożenić się, na zbrodnię odważyć,
To samo co mnie plunąć lub tabaki zażyć.
Tym sposobem niewinne poławia panienki,
Każdą kocha, i żadnej nie odmawia ręki.
Pani, mieszczka, wieśniaczka, uboga, bogata,
Wszystko to on uwodzi, wszystko to on zmiata;
Gdybym ci chciał wyliczać żony Alcydora,
Nie skończyłbym rejestru wierz mi, do wieczora,
Niech mu przyjdzie do głowy, przekonasz się o tem,
Ze się jeszcze ożeni z twoim psem, z twym kotem.
Aha! otwierasz gębę? dziwisz się nieboże?
To jeszcze nic; on jeszcze większe rzeczy może,
Ja na te szkaradzeństwa patrzę już lal kilka!
Nosi wilk, lecz przyjdzie czas, że poniosą wilka:
Jabym mu chciał dziś jeszcze koniec ten wywróżyć !
Bo wolałbym u djabła niż u niego służyć.
Lecz wielki pan, zły człowiek, jest Lucyper czysty,
Muszę z nim żyć pomimo wstręt mój oczywisty,
Muszę mu być i wiernym, bo mam dobrą płacę,
Inaczej mnie zabije, albo miejsce stracę....
Ach! otoż on nadchodzi, uciekaj do licha:
Ja ci jego postępków zwierzyłem się ścicha,
Lecz skoro, jak się dowie, kijem mnie przywita,
To ja powiem po prostu, żeś skłamał, i kwita.
Scena II. '
ALCYDOR. FRONTYN.
ALCYDOR.
Co to poszedł za jeden? podobny z pozoru,
Ja myślę, do Damona od Erminy dworu.
FRONTYN.
Coś to tak.... nakształt tego.
ALCYDOR.
On sam? proszę ciebie?
FRONTYN.
Sam.
ALCYDOR.
Dawnoż tu?
FRONTYN.
Od wczora.
ALCYDOR.
W jakiejże potrzebie?
FRONTYN.
Pan sam wie co go gryzie; czyż to rzeczy nowe ?
ALCYDOR.
Nasz wyjazd? ha?
FRONTYN.
Nieborak, aż zachodzi w głowę;
Pytał mnie o przyczynę w swym smutku bez granic.
ALCYDOR.
Cożeś mu odpowiedział?
FRONTYN.
Że nie wiem nic a nic.
ALCYDOR.
A jakże ci się zdaje ? co myślisz ? mów śmiało.
FRONTYN.
Że Panu cóś nowego w głowę zajechało.
ALCYDOR.
Prawdę mówisz; wiesz mego wyjazdu przyczynę:
Nowa piękność w mem sercu zatarła Erminę.
FRONTYN.
O! ja wiem; serce Pańskie prędkie do kochania,
Jak Gazeta Warszawska po świecie ugania:
I ciągle od kobierca leci do kobierca.
ALCYDOR.
Ale ja dobrze robię, że nie wiążę serca?
FRONTYN.
Jak Pan chce, dobrze: ale... .
ALCYDOR.
Powiedzże swe zdanie.
FRONTYN.
Jeśli Pan pozwala, szczerze powiem, Panie;
To mi się nie podoba, to mi nie do smaku,
Że się Pan wszędzie kocha, i w każdej, bez braku.
ALCYDOR.
Co ? ty chcesz, bym się w jednej zatopił, do kata,
Zalepił sobie oczy, i wyrzekł się świata?
Bym prócz niej; nie był czułym, tkliwym dla nikogo,
I gardził pięknościami co mnie zająć mogą?
Śmiej się z owej stałości, smutna to zaleta.
Gdy nas jedna urocza zachwyci kobieta,
Nie powinna i drugim, śmiesznemi fochami.
Zabraniać używania swoich praw nad nami.
Tak ja, chociaż przysięgam w miłości niewinnej,
Nie mogę być niesłusznym i ślepym dla innej..
Nie bronię swego serca tej, co mnie zachwyca:
Skoro spojrzę na piękność, na krasę jej lica,
Ogień mnie wskroś przenika i cały goreję,
Rodzą się, wzmagają się, wrą we mnie nadzieje,
Więzom jej życie, duszę i sercebym poddał,
I gdybym miał serc tysiąc, wszystkiebym jej oddał.
Lecz miłość tym jest słodsza, im więcej niestała;
Milej sercu, gdy coraz nowym ogniem pała.
Co za roskosz i szczęście, ja ci się otworzę,
Piękność młodą a srogą pokonać w uporze, I
Podbić jej wstręt i skromność, tę tarczę niebieską,
Czułem słówkiem, zapałem, westchnieniem i łezką,
I wszelkie przełamawszy obawy i tamy,
Zwolna ją poprowadzić jak sami żądamy!
Lecz stanąwszy u celu, nikną słodkie chęci,
Stygniem, póki nas nowa piękność nie zanęci;
Słowem, nic tak słodkiego, możesz sobie wnosić,
Jak nad każdą pięknością tryumfy odnosić;
Na tem chlubę zakładam, na tem pędzę lala;
Chciwy jak owi wielcy podbijacze świata,
Co od zwycięztw do zwycięztw lecąc bez ustanku,
Nie chcą w szczupłym swych życzeń ograniczyć szranku.
Nic mych ogniów nie stłumi i chęci nie wstrzyma,
Dla mnie hardej, okrutnej, nieużytej niema,
Chciałbym jak Aleksander, światów mieć tysiące,
Bym hołdem ich nasycił serce moje wrzące.
FRONTYN.
Dla Boga! z Pana mówca i rozprawiacz tęgi,
Ze te piękne morały wali gdyby z księgi!
ALCYDOR.
Cóż ty na to?
FRONTYN.
Dalibóg, ja nie wiem co na to:
Pan tak dobrze dowodzi, krótko, węzłowato,
Ze ja w kąt z moją głową, z całą medytacją,
Zdaje się, że doprawdy wielką Pan ma racją.
Pfu, do licha! dopiero śliczne miałem myśli,
Chciałem, abyśmy z sobą na dysputę wyśli,
Lecz mi Pan swą rozprawą zbałamucił głowę.
Ja Panu na papierze tęgą palnę mowę,
ALCYDOR.
Dobrze.
FRONTYN.
Mogęż powiedzieć, samiśmy tu oba,
Że mi się życie Pańskie wcale nie podoba?
Że go chwalić nie mogę, i gorszę się skrycie.... ?
ALCYDOR.
Co? z czego się masz gorszyć? jakież moje życie?
FRONTYN.
Wyborne, ani słowa; ale bez ogródki,
Żenić się tak co miesiąc, zawsze na czas krótki....
ALCYDOR.
Ale to taka roskosz!
FRONTYN.
Lecz ją ludzie ganią;
Jabym lubił tę roskosz, zgodziłbym się na nią"
Gdyby się tak małżeństwo walało po drodze,
Jak trzaski...
ALCYDOR.
Ja te rzeczy, nie bój się, pogodzę.
FRONTYN.
Alebo żarty Pańskie choć dobre, a przecie....
ALCYDOR.
Ty wiesz, że ja nie lubię żadnych przestróg w świecie.
FRONTYN.
Ja do Pana nie mówię, niech mnie Bóg uchowa!
I do Pana żadnego zwracać nie chcę słowa.
Co mi tam, czy Pan będzie, święty, czy przeklęty?
Ale są takie śmiałki, takie wiercipięty,
Co udają rozumnych, a ciemni jak w rogu,
Co to fiu fiu, panicze, nie myślą o Bogu:
Ja gdybym podobnego miał panem furgalca,
Takbym go z groźnem okiem przywitał, jak malca:
Cóż to ty urwipołciu, ty nędzny robaku!
Tyż to wszystkie świętości za nic masz bez braku ?
(Ja to mówię, naprzykład, do owego Pana).
Myślisz, że gdy twa głowa w te koki ubrana,
Kiedy droga na tobie świeci się sajeta,
I nosisz autentyczny zegarek Bregeta,
(Niech Pan tego do siebie nie stosuje wcale).
To już możesz na wszystko targać się zuchwale ?..
Nauczże się odemnie, od biednego sługi,
Że cię czeka zły koniec; bo różne twe długi....
ALCYDOR.
Cicho, ty.
FRONTYN.
Mniejsza o to. Cóż Pan tedy powie?
ALCYDOR.
Że mi się jedna piękność rozgościła w głowie,
Tum przybył jej boskiemi wdzięki pociągniony.
FRONTYN.
Nie boiż się Pan ojca swej niedawnej żony,
Któregoś w pojedynku zabił jak wróbelka?
ALCYDOR.
A czegoż się go lękać ? właśnie, trwoga wielka!
Alboż go źle zabiłem?
FRONTYN.
Ani gadać wiele!.
Ale jego synowie, krewni, przyjaciele....
ALCYDOR.
Przestań już; myślmy tylko o samej roskoszy,
Ona wszelkie me troski nazawsze rozproszy.
Słuchaj, czy się pomyślnie zamiar mój dokona.
Ta piękność, jest to śliczna panna, zaręczona,
Nie wiem czy się jej śmieje wiosna osiemnasta;
Tu ze swym narzeczonym przyjechała z miasta,
Ach! a jak się kochają! nigdy nie widziałem,
By się para z lak silnym kochała zapałem.
Zawiść we mnie okrutną wzbudziła ich tkliwość;
Gniew miłość mą zapalił, i ogniów mych żywość
Zazdrośnie na ich szczęścia godzi obalenie.
Tak; muszę serca mego nasycić pragnienie:
Dotąd mnie uwodziła nadzieja ta słodka,
Lecz dziś do ostatniego uciekam się środka.
Ten kochanek szczęśliwy co mnie lak obchodzi,
Ma się z nią dziś po Wiśle przejeżdżać na łodzi;
Ja ci nic nie mówiłem; lecz już tam z daleka
Nad brzegiem kilku ludzi i łódź na mnie czeka,
Łatwo za ich pomocą tę grzankę uchwycę.
FRONTYN.
Zapewne, piękna sztuka, a jeszcze na rzece !
ALCYDOR.
Cóż ty myślisz?
FRONTYN.
Ja.... myślę.... że nie traćmy chwili;
Bo my na to żyjemy, byśmy się cieszyli.
ALCYDOR.
Gotuj się, będziesz ze mną, bez długiej narady,
Weź moje pistolety, nie zapomnij szpady....
(postrzegając Erminę).
Otoż jest gość! do kata!... ty mózgu barani.
Czemuś mi nic nie mówił, że tu jest i Pani?
FRONTYN.
O toś umie Pan nie pytał.
ALCYDOR.
Jeszcze w takiej porze!
Scena III.
ERMINA. ALCYDOR. FRONTYN.
ERMINA.
Czyś łaskaw twarz swą ku mnie zwrócić, Alcydorze,
I poznać mnie w tem miejscu czylibyś nie raczył ?
ALCYDOR.
To mnie Pani zadziwia, żem cię tu zobaczył.
ERMINA.
Prawda, że się zadziwia dusza twoja śmiała,
Lecz inaczej niżelim sobie wystawiała:
W tem, czemu nie wierzyłam i wierzyć się boję,
Jaśnie mnie przekonywa przywitanie twoje.
Jakżem prosta, żem mogła wątpić do tej pory
O zdradzie, której takie dziś widzę pozory!
Żem zwiedziona, zwikłana od twych przysiąg tłumu,
Nie słuchałam świadectwa oczów i rozumu!
Ale wkrótce troskami umysł mój znękany,
Szukał prawych powodów twojej dla mnie zmiany,
A chcąc cię uniewinnić, mimo ciężkie smutki,
Słuszne twego odjazdu tworzyłam pobudki.
Ciągłe me podejrzenia próżno mi szeptały,
Żeś dla mnie, Alcydorze zmienny i niestały;
Odrzucałam ich smutne, lecz słuszne przestrogi,
Kojąc sobie, żeś dla mnie tak wierny jak drogi:
Ale to przywitanie i ta twarz nieszczera
Wyświeca mi wątpliwość, i oczy otwiera.
Lecz z twych ust radabym słyszeć tej godziny
Jak wielkie do odjazdu naglą cię przyczyny:
Mów, za coś mnie porzucił, za coś mnie zaniechał.
ALCYDOR.
Pani, Frontyn ci powie dla czegom odjechał.
FRONTYN
(cicho do Alcydora).
Ja, Panie? ja nic nie wiem.
ERMINA.
Dobrze; mów Frontynie,
Jedno mi, od kogobądż słyszeć o przyczynie....
ALCYDOR.
(dając znak Frontynowi aby się zbliżył).
Powiedzże zaraz Pani.
FRONTYN
(cicho do Alcydora).
Cóż ja mam powiedzieć?
ERMINA
(do Frontyna).
Zbliż się, jeśli Pan każe; ja radabym wiedzieć.
ALCYDOR.
Czy jeszcze mam cię prosić, i prosić daremnie?
FRONTYN.
Ja.... ja nie wiem co mówić: Pan żartuje ze mnie?
ALCYDOR.
Powiesz rai?
FRONTYN
(do Erminy).
Pani..
ERMINA.
Słucham.
FRONTYN
(obracając się do Alcydora)
Panie mój dziś....
ALCYDOR
(groźąc mu).
Jeżeli...
FRONTYN
(do Erminy).
Tak, ważneśmy powody do odjazdu mieli:
Rycerze, Aleksander, i światy bez granic...
(do Alcydora).
Com wiedział tom powiedział; a więcej nic a nic.
ERMINA.
Cóżto? czy mnie objaśnić raczysz Alcydorze?
ALCYDOR.
Pani... powiem ci prawdę,.. ja ci się otworzę...
ERMINA.
Jakże, jak na światowca, bronić się nie umiesz,
I twoje pomieszanie tak niezręcznie tłumisz !
Czemuż, gdy się twa dusza utaić nie zdoła,
Szlachetną bezczelnością nie uzbroisz czoła?
Czemuż mi nie przysięgasz, nie klniesz się na głowę,
Że dla mnie masz uczucie zawsze jednakowe,
Że mnie kochasz nad życie, z zapałem niezmiernym,
Że mi jesteś i będziesz aż do śmierci wiernym ?
Czemu śmiało nie zmyślisz, że los ciebie srogi
Odrywając odemnie, zmusza do tej drogi?
Że nagle, bez mej wiedzy, Bóg niech będzie świadek,
Każe ci niespodziany odjeżdżać wypadek,
I że krótko zabawisz, i wszystko porzucisz,
Jak będziesz mógł, a do ranie jak najprędżej wrócisz?
Czemuż mnie miłośnemi nie zapewnisz jęki,
Że opodal odemnie srogie cierpisz męki?
Tak trzeba Alcydorze, taić myśl zdradziecką,
Tak się bronić należy, a nie stać jak dziecko.
ALCYDOR.
Nie, nie. Pani; dość na tem. Zapewnić ją muszę,
Ze się taić nie umiem, i szczerą mam duszę.
Nie będę tu przysięgał i klął się na głowę,
Ze dla niej mam uczucia zawsze jednakowe,
Że powrotu do Pani niecierpliwie czekam,
Ponieważ wyszło na jaw, że od niej uciekam;
Nie dla przyczyn, jakiemi Pani mnie zabiega,
Lecz przez czyste sumienie, które mnie ostrzega,
Że życie nasze z sobą, tak mi poszczęść Boże,
Czystem i niewystępnem dłużej być nie może.
Tak jest Pani, zgryzota co mą duszę tłoczy,
Dzisiaj na mój postępek otwiera mi oczy.
Rozważyłem, że Panią, nie bez jej oporu,
W chęci związków małżeńskich, wykradłem z klasztoru,
Żeś zerwała ślub niebu, co nam szczęścia przeczy,
Zazdrosnem patrząc okiem na podobne rzeczy.
Bałem się zemsty jego, i wzięła mnie skrucha;
Osądziłem, jak grzesznik, w uległości ducha,
Że płoche śluby nasze gniew jego nasrożą,
I od nas w tem pożyciu odwrócą twarz Bożą.
Powinienem więc Panią zapomnieć na wieki,
Powróć do pierwszych więzów; klasztor niedaleki.
Czyż Pani tak zbawienne odrzucisz zamiary ?
Chceszże, bym się co chwila lękał niebios kary... ?
Abym na tym padole płaczu, w mej żałobie...
ERMINA.
Ach, aż dziś się zbrodniarzu poznaję na tobie,
Kiedy mnie poniewczasie rozpacz ogarnęła!
Lecz wiedz, że ci nie ujdą twe łotrowskie dzieła
Ze toż niebo, z którego żartujesz niegodnie,
Zemści się mej zniewagi, zapłaci twą zbrodnię.
ALCYDOR.
Ale, kiedy się Pani zaklinam na nieba....
ERMINA
Przestań, dosyć słyszałam, więcej mi nie trzeba,
Nie pomnażaj mi wstydu i cierpień dozgonnych.
Nie czekaj z mych ust obelg ni wyrzutów płonnych:
Gniew mój nie ma tu celu miotać próżne słowa,
Ale cały swój zapał słusznej zemście chowa.
Zetrze ciebie, powtarzam, niebios ręka sroga"
Bóg cię skarze: a jeśli nie boisz się Boga,
Przynajmniej drżyj przed zemstą obrażonej żony.
Scena I.
ALCYDOR. FRONTYN.
FRONTYN
(na stronie).
Gdyby się leż poruszył! gdyby był zmiękczony!
ALCYDOR
(po chwili pomyślenia).
Myślmy o tym zamiarze, co łechce mą duszę.
FRONTYN
(na stronie).
Jakiemuż człowiekowi, przebóg! służyć muszę!
Koniec Aktu pierwszego.
AKT DRUGI.
Scena I.
DUSIA. FILON (z wiosłem).
DUSIA.
Ale bo cię jak na toz, niebo tam psyniosło!
FILON.
La Boga! gdybyćż nie ja, gdybyćż nie to wiosło,
Toby wzdyć kieby scury oba potonęni.
DUSIA.
Wzdyć ich wicher psewrócził jak cółnem płynęni ?
FILON.
Aha, wicher kaducny. Ja tobie Dusieńko
Jezeli mnie poprosis, powiem wsyściuteńko,
Jak było. Ja psychodzę sobie nad bzeg rzycki,
I zacynam bez wodę wyzucie kamycki;
Furkam sobie i furkam, bo to roskos luba,
Az tu ten ladacysko nadciąga, nas Kuba.
Waj co robis? pylaćż mnie, widzita co robię,
A widząc ze ja furkam, wzion furkać i sobie:
Furkajmyćż tedy oba, a z bzeguśmyćz stali,
A kamycki jak kózki! cuk! cuk! po wirsch fali.
Śmiejem się, chi, chi, cha, cha! kto dalij, ktolepij,
Kiej patsym, coś się z wodąm samota i ksepi.
Coś niby chce do bzegu: woda wzięna mrucyć,
A wicher buhu! huhu! wziąn kaducnie hucyć.
Wzdyć to kumie dwaj ludzie! mówięm ja do Kuby:
Wej bredzis, mówi do mnie — ty sam bredzis, gruby:
La Boga ! to sąm ludzie — wej, gadas mi zarty. —
I wziąn ze mnie psedrwiwać, kieby muł uparty.
Wej ty skałkę mas w ocach ze widzis tak ciemno,
Mówi mi; a ja mówicm: zalózze się ze mną,
Ze nie mam skałki w ocach, i ze to sąm ludzie
Co tu płyną kiej susły — wa! schowaj się w budzie,
Mówi mi. Załózwa się: on jesce psedrwiwa,
Załózwa się, ja mówięm, o butelkę piwa:
Ty psegras, to ty kupis; ja psegram, ja kupię.
Wej ty nie mas, mówi mi, i dytka w chałupie:
Wzdyć ja niemam? mówięm mu, la Boga! to zbytki!
I sypięm mu z torbecki dwadzieścia dwa dytki.
A co? nie mam? mówię mu: he he, panicyku!
Az tu w wodzie ci ludzie narobini ksyku.
A co Kuba, nie ludzie ? mówięm: ja mówinem,
Poratujwaćż ich, mówięm, chseścijańskim cynem.
I jak wziąnem mu prawićż naukę wysoką,
Płyniemyćż ku tym ludziom wziąwsy ich na oko.
Woda burcy za nami s az fale okropne,
Bo juzto niema cego, jak ja wiosłem kopnę.
Biezewa wzdyć na skutę tych dwóch nieboraków,
I juz upitych wodą prowadzim do ksaków;
La Boga rzyka hucy, wiatr kaducnie smaga!
Wzdyć się jeden i drugi rozebrał do naga
By się wejcie psesusyć; wziąnem ich w zacise,.
Do dom, az ich dwaj drudzy psyśli towazyse,
Takze tylko co z wody; psy ogniu stanęni,
A potem do Florynki umizgaćz się wzięni.
Tak było.
DUSIA.
Mówineś mi, gdyś wysusał siatki,
Ze wzdyć jeden był z nimi kieby punic gładki.
FILON.
To był Pun sum Dusieńko. Musi byćż bogaty,
Kiedy mu w kamizelce bzęcały dukaty.
Ale chocia bogaty i gładkie ma lice,
Gdybyćż nie ja, zginąłby jak ruda mys, w rzyce.
DUSIA.
Patsajze się!
FILON
La Boga! gdybyćż nie ja z Kubą...?
DUSIA.
Wzdyć on jesce u ciebie nagi?
FILON.
Wej nie, moja lubo:
Oni go wystroini od stóp az po syję.
Widzianem to Dusieńko pirsy raz jak zyję.
Wój la Boga, ty nie wis co to te dworaki;
Wzdyć mieli kabacziki, jakieś kuse fraki;
A sum Pun, jak się ubrał! jak kiebyćz lalecka;
Tu jemu po pod syją błyscąca spilecka,
Na palcach, kiehyćz nasiał, złocziste pierscionki,
U kieseni zegarek dzwonił kieby w dzwonki,
A jam ocy wytsyscył, bo to zecy nowe;
Kiebym chciał je opisaćz, tobym stracił głowę.
DUSIA.
Patsajze się I chcziałabym zobacyćz go scyze.
FILON.
Słuchaj jeno, Dusieńko: wieś cem ja się gryzę?
DUSIA.
Cemze?
FILON.
Patsaj Dusieńko, musę ci powiedzić;
Bo juz się nie chcę więcej w moich smutkach biedzić.
Wies o tem, ze cięm kocham, ześ ty dla mnie droga
Ze się mamy pozenić; wselako, la Boga!
Ty mi nie dopisujes.
DUSIA.
Jakto? cóz to znacy?
FILON.
To znacy, zem bez ciebie w smutku i rospacy.
DUSIA
La Boga! cózem winna ?
FILON.
Waj! ty mnie nie lubis.
DUSIA.
Zawse plecies to samo.
FILON.
Ty mnie zawse gubis!
Zawse powiem to samo, bo zawse to samo;
Jak to sarno pocziągnie, powiem przed twą mamą
DUSIA.
Czegoz ty chces odemnie?
FILON.
Chcę byś mnie lubiła.
DUSIA.
Wzdyć jaz ciebie nie lubię?
FILON.
Woj! lubis mnie siła!
Wzdyć ja tobie swą miłość gadam kieby z ksiązki,
Kiedy jadę na kiermas, kupuję ci wstązki,
A ty mi wsytko jedno, choć tłuc o mur głową.
DUSIA.
Psycepił się jak mara; wszak dałam ci słowo?
FILON.
Dałaś, a mnie nie lubis, nie wiem co to znacy
Dziewcęta co kochają, to robią inacy.
Patsajta na Magdeckę, jak się w Jonku kocha,
Jak mu robi psikusy kochana piescocha;
Zawse mu płata figle, kieby to znienacka,
Drocy się z nim, to mu da kuksa albo placka;
Wzdyć siedział raz na zydlu; ona dla psyslugi
Zydel milckiem z pod niego ! a on bęc ! jak długi.
Patsaj, tak się kochają: ty kiebyćz słup stois,
Mnie nawet, jak psechodzę, scutka dać się bois.
Nie lubis mnie, la Boga! ja ci powiem scyze.
DUSIA.
Ja go lubię jak mozna, a on na mnie gdyze!
Jeśli ci tego mało, kochaj sobie inną.
FILON
(dając jej rękę).
Psestańmy; daj mi rąckę pulchniutką, niewinną;
Psyzekasze mnie lubić ? nie pozućzićz za nic ?
DUSIA
(dając mu rękę).
Psyzekam. Wa, la Boga! cy tyz nie ten panie ?
FILON.
Ten sam.
DUSIA.
A jak układny! co to za uroda!
Woj, gdyby się utopił, toby była skoda!
FILON.
Ceba wypis gozałki z duzego kielicha;
Bom się w tej tarapacie zmordował do licha.
Scena II.
ALCYDOR. FRONTYN. DUSIA (w głębi teatru).
ALCYDOR.
To się nam nie udało, bo na środku Wisły
Wicher i łodż i nasze wywrócił zamysły.
Lecz mi ładna dziewczynka z tej nad rzeką chaty,
Nagradza smutek z tamtej piękności utraty.
Ona mi się nie wymknie; bo już się nakłania
Przyjąć moje gorące chęci i wzdychania.
FRONTYN.
Dziwi mnie Pan, doprawdy: i jeszcze w tej chwili!
Zaledwieśmy od śmierci życie ocalili,
Pan, cobyś miał pokorne złożyć Bogu dzięki, Że zbawił nas potęgą swej litośnej ręki
Obrażasz go nanowo,.
(Alcydor przybiera wejrzenie surowe).
Sza!... bo skóra twoja....
ALCYDOR
(postrzegłszy Dusię).
Ach! ach! zkądże się wzięła ta druga dziewoja?
Co za śliczna! najtwardsze zmiękną przy niej głazy!
A prawda, że od tamtej piękniejsza sto razy?
FRONTYN.
Zapewne.
(na stronie)
Nowa grzanka!
ALCYDOR.
Co za śliczne włosy!
Jakież cię tu dzieweczko sprowadzają losy?
Czyś tutejsza?
DUSIA.
Tutejsa.
FRONTYN
(nastronie).
Znów będzie znajomość!
ALCYDOR.
Jak imię?.
DUSIA.
Dusia.
ALCYDOR.
Dusia ?
DUSIA.
Tak jest, mój Jegomość.
ALCYDOR
Co za powab w ruszeniu! co za wdzięk uroczy !
Patrz Frontynie, co mówisz? co za żywe oczy!
DUSIA
(spuściwszy oczy).
Az mi wstydno.
ALCYDOR.
Nie wstydź się, bo to prawda szczera
Twe ogniste spojrzenie do serca się wdziera.
Podnieś lubą twarzyczkę: a to aniołeczek!
Co to za świeżość lica i róże usteczek!
Obróć się: co za kibić! zwinność jak u rybki!
Słowem, jesteś zefirek niewinny i szybki:
Pokaż mi ząbki swoje. Ach ginę! dla Boga!
Jakżeś ładna ! jak hoża, moja lubko droga!
DUSIA.
Jegomość zartujecie! bo cóz taka mowa... !
ALCYDOR.
Ja z ciebie żarty czynię ? niech mnie Bóg uchowa!
Ja mówię z głębi serca, że twą piękność chwalę.
DUSIA.
Jeśli tak, to dziękuję.
ALCYDOR.
Nie dziękuj mi wcale,
Dziękuj swojej piękności, która mnie porywa.
DUSIA.
Jegomość tak mówicie, zem ja az wstydliwa.
ALCYDOR.
Patrzaj, patrzaj Frontynie na jej ładne rączki.
DUSIA.
Wzdyć carne jak nie wiem co.
ALCYDOR.
Masz widzę obrączki!
Niechże je pocałuję, nie czyń mi oporu.
DUSIA.
Jegomość mi cynicie za wiele honoru.
Kiebym o tem wiedziała, tobym się umyła.
ALCYDOR.
O ! to nic. Powiedzże mi moja Dusili miła,
Jeszcze nie masz mężulka;
DUSIA.
Nie.
ALCYDOR.
Nie ? ach kochanie!
To ty jeszcze nie myślisz o małżeńskim stanie ?
DUSIA.
Ba, juzem zaręcona: dałam juz pierścionek.
ALCYDOR.
Któż to taki szczęśliwy ?
DUSIA.
Mój gładki Filonek.
ALCYDOR.
Co mówisz? czy też można, aby piękność taka,
Abyś ty, była żoną prostego wieśniaka ?
Nie, nie, to być nie może, ztąd cię wyrwać trzeba;
Na to mnie tu umyślnie sprowadziły nieba,
Bym zerwał to małżeństwo, jak każe uczciwość,
I anielskim twym wdziękom oddał sprawiedliwość.
Bo ja cię, ładna Dusiu, kochani z całej duszy,
Przemów, a miłość moja twe więzy pokruszy,
Wskaże ci lepsze losy, jakich jesteś godna,
A lak będziesz szczęśliwa, i zawsze swobodna.
Zadziwia cię zbyt nagła tej miłości siła:
Nie dziw; lwa wielka piękność nagle ją stworzyła;
Bo cię tak można kochać zaraz, w pierwszym kroku
Ile inną za miesiąc, albo za pół roku.
DUSIA
Co tyz prawi punisko! ze ja az się mienię;
Nie umiem odpowiedzieć na to oświadcenie;
Chciałabym temu wiezyćż, niech mnie Pan Bóg skaze,
Lec Panowie dworaki sąm wielkie figlaze,
I o nicem nie myśląm, jeno dziewki zwodzić.
ALCYDOR.
Ja nie jestem z tych ludzi.
FRONTYN
(na stronie).
On się umie zgodzić.
DUSIA.
Daćż się uwieśćż nie wielka roskos dla dziewcyny:
Ubogam ci, uściwośćż jest mój skarb jedyny,
I wolałabym nie zyć niz byćż poksywdzoną.
ALCYDOR.
Co ? jażbym miał tak duszę czarną i spodloną ?
Jażbym cię miał pokrzywdzić? także sądzisz o mnie?
Nie, nie, wiedz, żem sumienny i że myślę skromnie;
Żem jest mocno twą milą zajęty osobą,
I na dowód, chcę szczerze ożenić się z tobą.
Pozwalasz? golów jesieni w miłości zapędzie:
Ten człowiek mego słowa niech ci świadkiem będzie.
FRONTYN.
O, wierz mu, wierz dziewczyno; on słowa nic zmieni,
On, ile razy zechcesz, z tobą się ożeni.
ALCYDOR.
Ach Dusiu! ty mnie nie znasz; lecz okrutnie błądzisz,
I krzywdzisz mnie, jeżeli z innych o mnie sądzisz:
I jeśli są na świecie łotry i oszusty,
Co to zwodzą dziewczęta przewrotnemi usty,
Mnie z ich liczby wyłączysz, bo mój cel małżeństwo;
Wreszcie, piękność wszelkie ci ręczy bezpieczeństwo,
Dziewczyna co ma wdzięki tak lube, tak hoże,
Żadnych krzywd, żadnych nieszczęść lękać się nie może:
Ja gdybym cię miał uwieść, jak podły oszczerca,
Sambym kulą ukarał podłość mego serca.
DUSIA.
Cy wiezyć, cy nie wieżyc? coś mi sepce skrycie,
Bo nie wiem cy Jegomość prawdę mi mówicie.
ALCYDOR.
Wierz duszko, że to prawda, jak słońce na niebie;
I jeszcze raz powtarzam, żem pokochał ciebie.
Chceszże być mą żoneczką ? złączym się oboje ?
DUSIA
(ze spuszczonemi oczyma).
Jak matula pozwoli.
ALCYDOR.
Dajże rączkę swoję.
DUSIA.
A kiedy mnie Jegomość potem pozucicie?
Byłabym ci niescęsna całe moje zycie!
ALCYDOR.
Co ? jeszcze o mnie wątpisz, Dusiu moja droga ?
Chcesz abym ci przysięgał? klnę ci się na Boga... !
DUSIA.
Nie klnijcie się Jegomość...
ALCYDOR.
Weźmijż ten pierściónek.
A w zakład słowa twego, daszże mi całunek ?
DUSIA.
O! jesce nie, Jegomość; jescem dziś nie śmiała;
Potem, jak się podoba będę całowała.
ALCYDOR.
Zgoda; pozwólże swoje ucałować rączki.
Scena III.
ALCYDOR. FRONTYN. DUSIA. FILON.
FILON.
(odpychając Alcydora który uściska Dusię)
La Boga! nie pal się Pun: dostanies gorącki.
ALCYDOR
(odpychając silnie Filona).
Zkądże się gbur ten wyrwał ?
FILON
(stając między nim i Dusią).
Idź Pun w swoję stronę,
A nie waz się psyciskać nase nazecone.
ALCYDOR
(odpychając go znowu).
Pójdźże precz.
FILON
Wa! la Boga! niech Pun nie odpycha!
DUSIA
(biorąc Filona za ramie).
Dajze pokój Filonku.
FILON.
I tyz tez do licha!
ALCYDOR.
Idź sobie!
FILON.
Wsytki święci! ze Pun jesteś panie,
To psyciskas nam zónki, nie zwazając na nic ?
Idź tam Panny psyciskaćż.
ALCYDOR.
He?
FILON
(śmiało).
He?
ALCYDOR.
Weźmiesz w szyję.
FILON.
Sprobuj.
ALCYDOR
(uderzając go w szyję).
Masz.
FILON.
Wa, la Boga!
(Alcydor uderza go drugi raz).
Niech mnie Pun nie bije!
(trzeci raz)
Wsytki święci!
(czwarty raz)
Do sto kroć!
(piąty raz).
Psepadnijze maro!
(szósty raz).
A słowo ! i pastwi się jak nad gęsią sarą!
To nie ładnie, byś kułakami kropił,
Co cię wyratowali ześ się nie utopił!
DUSIA.
Nie gniewaj się Filonku; cóześ na tem zyskał ?
FILON.
Wsytki święci! ja nie chcę by cię kto psyciskał.
DUSIA
Alez ty nie rozumies: pomiarkuj się trocha;
Bo mnie chcą wziąść Jegomość, i bardzo mnie kocha.
FILON.
La Boga! wsytki święci! tyś moja! mam słowo!
DUSIA.
Cóz ci skodzi Filonku; nie turbuj tak głową:
Jeśli mas miłość dla mnie, i uwazas na nią,
Powinieneś być kontent ze ja będę panią.
FILON.
A cyś mi wosalała! ejze Dusiu ! no, no!
Wolę cię mieć niezywą niz drugiego zoną.
DUSIA.
A jakiześ Filonku ! ksycys nierozumnie,
Będę panią, to zawse zarobis coś u mnie;
Będzies do mnie psynosił ser, masło, śmietanę.
FILON.
Wsytki święci! ja na to nigdy nie psystane;
Nic tobie nie psyniosę, kiedyś tak upartą,
Chociabyś mi płacina dwa razy co warto.
Ty słuchaj co ci prawi ten panicyk młody;
Kiebym wiedział tobym go nie wycziągał z wody;
Jescebym mu łeb wiosłem rozpłatał na dwoje.
ALCYDOR.
(przybliżając się aby uderzyć Filona).
Co ty mówisz hultaju?
FILON
(kryjąc się za Dusią).
Wzdyć ja się nie boję.
ALCYDOR
(obchodząc Dusię za Filonem).
Poczekaj!
FILON
(obchodząc Dusię przed Alcydorem).
Krótko Waści.
ALCYDOR
(biegąc za Filonem).
Twój mi grzbiet odpowie !
FRONTYN.
Proszę ja, daj Pan pokój temu biedakowi.
Bić go, trzeba sumienia; ja nie Pańskim wrogiem.
(stanąwszy między Filonem i Alcydorem).
Chłopcze, nie mów nic Panu i idź sobie z Bogiem.
FILON.
(staje przed Frontynem, patrząc dumnie na Alcydora).
Wzdyć nie pójdę! Jegomość! co za wielkie dziwy!
ALCYDOR.
(podnosząc rękę dla uderzenia Filona).
Ach! ja ciebie nauczę!
(Filon uchyla głowę, a Frontyn dostaje po szyi. Do Frontyna.
Masz, żeś litościwy.
FRONTYN
(patrząc na Filona)
To bałwan!
FILON
(do Alcydora)
Niech się Waseć do mej Dusi tuli,
A ja pójdę i wsytko powiem jej matuli.
Scena IV.
ALCYDOR. DUSIA. FRONTYN.
ALCYDOR (do Dusi).
Więc jaż jestem szczęśliwy, niech on co chce plecie;
Nie dałbym tego szczęścia za wszystko na świecie.
Dusiu! wystawiam sobie roskosz nieskończoną,
Jak zostanę twym mężem, a ty moją żoną,.. !
Scena V.
ALCYDOR. DUSIA. FLORYNKA. FRONTY
FRONTYN.
(na stronie, postrzegłszy Florynkę).
Otóż druga!
FLORYNKA.
La Boga! Waseć z Dusią bawi?
A może co jej także o miłości prawi?
ALCYDOR
(cicho do Florynki)!
Nie, nie; ona pójść za mnie chce i jest gotową;
Lecz ja jej powiedziałem, żem dał tobie słowo.
DUSIA.
Wa, czegoz tyz Florynka chce od Jegomości ?
ALCYDOR
(cicho do Dusi).
Że ty się ze raną bawisz, to ona zazdrości,
Chce bym się z nią ożenił, wyraźnie jak dziecko;
Lecz ja cię jedną kocham.
FLORYNKA.
Wa, cóz to Dusiecko... ?
ALCYDOR
(do Florynki cicho),
Próżno, nic jej nie zrobisz; tak się kocha we mnie.
DUSIA.
Cóz ty myślis Florynko?
ALCYDOR
(cicho do Dusi).
Przestań, bo daremnie,
Szalona! nie potrafisz jej mózgu odmienić:
Ona powie żem jeszcze przyrzekł z nią się żenić.
FLORYNKA.
Wa, cóz to ty Dusiecko? co wzdyć rois w głowie?
ALCYDOR
(cicho do Florynki).
Daj pokój; waryatka ! bo jeszcze ci powie,
Żem jej święcie obiecał pojąć ją za żon?.
DUSIA.
Wój Florynko, ty widzę mas chęci salone!.
FLORYNKA.
To nie ładnie Dusiecko, ze mnie posponujes.
DUSIA.
To nie ładnie Florynko, ze mi zazdrość knujes.
FLORYNKA.
Panie mnie pirsą widział, i gadał mi długo.
DUSIA.
Jeśli cię widział pirsą, to mnie widział drugą.
I mówił, ze się ze mną zeni, bo mnie kocha.
ALCYDOR
(cicho do Florynki).
A co? czy nie mówiłem?
FRORYNKA.
Jakaz mi piescocha !
Nie z tobą, ale ze mną zeni się Jegomość.
ALCYDOR
(cicho do Dusi).
A nie wyszło na moje?
DUSIA.
To śmisna wiadomość;
Nie z tobą, ale ze mną.
FLORYNKA.
Ze mną, ze mną, ze mną;
Wszak nie jestem. pseprasam, głuchą ani ciemną.
DUSIA.
Niech Jegomość sam powie, ze mnie psyobiecał.
FLORYNKA.
Niech powie, ze się do mnie za rnęza zalecał.
DUSIA.
Cy Jegomość obiecał ze się z nią wozeni ?
ALCYDOR
(cicho do Dusi).
Słuchasz! bąki ci plecie; bo pełna płomieni.
FLORYNKA.
Cy jej z nią się wozeuić, dał Jegomość słowo ?.
ALCYDOR
(do Florynki cicho)
Prawi ci jak na mękach. Gniewa mnie tą mową.
DUSIA
(do Alcydora).
Wzdyć Florynka powiada.
ALCYDOR
(cicho do Dusi).
Nie wiesz, że szalona?
FLORYNKA
(do Alcydora).
Ona mówi, Jegomość.
ALCYDOR
(cicho do Florynki).
Waryatka ona.
DUSIA.
Ceba zeby Jegomość psytar tobie cubka.
FLORYNKA.
Ceba zeby Jegomość psyciął twego dziubka.
DUSIA.
Jegomość nas rozsądzi: prózno się junacys,
(do Alcydora).
Prosę!
FLORYNKA
( do Alcydora).
Prosę!
DUSIA
(do Florynki)
Wobacys.
FLORYNKA.
Ty sama wobacys.
ALCYDOR.
Cóź ja mam wam powiedzieć? dowodzicie sobie,
Żem was przyrzekł w miłości za żonki wziąść obie:
Ta której dałem słowo, pewna mego serca,
Pozna, ze wstydem drugiej, żem nie przeniewierca;
Może z drugiej żartować, bo w niej szukani żony;
Pocóż się mam tłumaczyć i prawić androny ?
Trzeba czynić nie mówić, krótkie namyślenie;
Poznacie którą kocham, kiedy się ożenię.
(cicho do Florynki)
Daj jej pokój; niech myśli co się jej podoba.
(do Dusi cicho).
Ty śmiej się, bo to tylko jej mózgu choroba.
(cicho do Florynki).
Chcę być twoim i będę.
(cicho do Dusi).
Kocham cię nad życie !
(głośno).
Muszę wyjść; za minutkę znowu mnie ujrzycie.
Scena VI
DUSIA. FLORYNKA. FRONTYN.
DUSIA
(do Florynki).
Won się ze mną wozeni: widzis jakieś dziecko.
FLORYNKA
(do Dusi).
Nie z tobą ale ze mną: wobacys Dusiecko.
FRONTYN.
Ach biedne wy dziewczęta! dość waszej miłości,
Żal mi waszej prostoty, waszej niewinności.
Wierzcie mi, ja ostrzegam, nieszczęście was czeka;
Uciekajcie do domów od tego człowieka,
Jeżeli żyć nie chcecie w rozpaczy i wstydzie.
Scena VII.
ALGYOOR. DUSIA. FLORYNKA. FRONTYN.
ALCYDOR.
(w głębi teatru, na stronie).
Ciekawym, czemu za mną mój Frontyn nie idzie.
FRONTYN.
(do Dusi i Florynki, nie widząc Alcydora),
Mój Pan jest łotr ostatni, zapiszcie to sobie,
On nic więcej nie myśli tylko zwieść was obie.
Tyle dziewcząt pozwodził, i wam się dostanie,
(postrzegłszy Alcydora)
Nie; to kłamstwo nie wierzcie..,.
ALCYDOR.
(wołając, z twarzą surową )
Frontyn!
FRONTYN.
Słucham Panie.
ALCYDOR.
Chodź za mną.
FRONTYN
Idę.
ALCYDOR.
Prędzej ! jeszczeż będę czekał?
Scena VIII.
ALCYDOR. DUSIA. FLORYNKA. FRONTYN. ALIX.
ALIX
(cicho do Alcydora.
Przybiegam ostrzedz Pana, abyś ztąd uciekał.
ALCYDOR.
Uciekać ?
ALIX
(zadyszany).
I to nagle.
ALCYDOR.
Jakto? co to znaczy?
ALIX.
Bo tu lata za Panem dwunastu siepaczy,
I wszystkich się o Pana pytają zawzięci.
Nie wiem kto im powiedział że się Pan tu kręci;
Zmykajmy, bo tu będzie straszna tarapata.
Ja wiem, że ja uciekam.
FRONTYN.
Zginąłem !
ALCYDOR.
Do kala!
Scena IX.
ALCYDOR. DUSIA. FLORYNKA. FRONTYN.
ALCYDOR.
(do Dusi i Florynki).
Każe mi was opuścić potrzeba przeklęta;
Lecz wy, pomnijcie o mnie, proszę was dziewczęta!
Jutro w wieczor najdalej zobaczym się znowu.
Scena X.
ALCYDOR. FRONTYN.
FRONTYN.
Nie wpadajmyż dla Boga! do tego połowu!
ALCYDOR.
Trudno wstrzymać len pocisk na mnie wymierzony;
Muszę użyć podstępu, bo nierówne strony.
Przebierz się w moje suknie, a ja potajemnie...
FRONTYN.
Co? aby mnie ubili? Pan żartuje ze mnie.
ALCYDOR.
To nic: dla służącego chwała niesłychana,
Jeśli się w takim razie da ubić za Pana.
FRONTYN.
Dziękuję za tę chwałę.
(sam. )
Ach ! gdy w tej potrzebie
Mam zginąć, niech przynajmniej ginę sam za siebie!
Koniec Aktu drugiego.
AKT TRZECI.
Scena I.
ALCYDOR (w wiejskim ubiorze). FRONTYN (w starym, wytartym fraku, w peruce, upudrowany it. d. )
FRONTYN.
A widzi Pan ? mówiłem, że tak lepiej będzie;
Kala zje kto nas znajdzie; niech plądruje wszędzie.
Chciał Pan dać rai swe suknie; lecz pod tym ubiorem
Bezpieczniej nam daleko; zwłaszcza, że wieczorem...
ALCYDOR.
Ależeś się ustroił! ta biała peruka...
FRONTYN.
Co? może źle? ohoho ! na tem Panie sztuka.
Spotkali mnie wieśniacy, jak szedłem z tej strony,
Tom powiedział żem doktor.
ALCYDOR.
Żeś doktor?... szalony!
FRONTYN.
Szalony, lecz rozumny, bo mam i pieniążki.
ALCYDOR.
Jakto?
FRONTYN.
Bom im doktorstwo gadał jakby z książki;
Było tam kilku chorych każdy coś mi wsadził,
Żem im pulsa oglądał i lekarstwa radził.
ALCYDOR.
Jakież przecie lekarstwa?
FRONTYN.
Jakiem wiedział, Panie:
Temum dał na womity, temu na płókanie,
Tegom cieszył że sama wzmocni go natura,
Chciałem pisać recepty, lecz nie było pióra.
A toby ślicznie było, tegom najciekawszy,
Gdyby mi podziękować przyszli wyzdrowiawszy.
ALCYDUR.
Dla czegoż nie ? i tobie wolno każdej pory
Używać przywilejów jak inne doktory.
Między niemi są wielkie jak i ty, nieuki,
Co się jak ćmy błąkają w tajniach swojej sztuki;
A co czyni natura w człowieka chorobie,
To oni, jak świat światem, przypisują sobie.
FRONTYN.
To Pan widzę bezbożny nawet w medycynie ?
Nie wierzy emetyce, rabarbarze, chinie ?
ALCYDOR.
A czemużbym miał wierzyć?
FRONTYN.
Lecz ja, bez ogródki,
Sani widziałem cudowne emetyki skutki.
ALCYDOR.
Jakie ?
FRONTYN.
Och!.., człowiek jeden konał, to nie łgarstwo,
Przez sześć dni; nie pomogło żadne mu lekarstwo;
Wreszcie mu doktorowie, co lam byli zgniją,
Za ostatnie lekarstwo emetykę dają.
ALCYDOR.
I wyzdrowiał?
FRONTYN.
Nie, Panie: umarł tejże chwili.
ALCYDOR.
A to cudowny skutek!
FRONTYN.
Pewnie! Pan się myli;
Ten człowiek sześć dni konał, w ciągłem był uśpieniu;
Skoro wziął emetykę, skonał w oka mgnieniu.
Lecz dość o tem, Pan na to zgadza się, czy przeczy,
Chcę z Panem w innej wcale rozmówić się rzeczy:
Lecz choć próżnobym gadał z wieczora do rana,
Chcę wiedzieć Pańskie myśli i lepiej znać Pana.
Czy Pan nie wierzy w niebo, ani w tych co w niebie?
ALCYDOR.
Et!
FRONTYN.
To jest, nie. A w piekło ?
ALCYDOR.
Przestań, proszę ciebie.
FRONTYN.
Niechże mi Pan pozwoli. To przynajmniej w czarty?
ALCYDOR.
Et! et!....
FRONTYN.
A w życie przyszłe?
ALCYDOR.
Czy ty stroisz żarły?
FRONTYN.
Trudno Pana nawrócić. To może w upiory ?
ALCYDOR.
Dajże pokój.
FRONTYN.
To Panie ohydne potwory:
Piekielną za swe grzechy dręczeni katuszą,
Wstają z grobów, i w nocy śpiących ludzi duszą,
Gorsze niż same djabły; nie taj no na świecie...
ALCYDOR.
Dosyćże tych andronów.
FRONTYN.
W cóż Pan wierzy przecie?
Kiedy go się o wszystko pytałem, i kiedym.... ?
ALCYDOR.
Że dwa a dwa są cztery, cztery a trzy siedym.
FRONTYN.
Dla Boga ! piękna wiara ! wcale chrześcijańska;
A więc arytmetyka, religija Pańska?
Już tom ja przekonany, i nie raz widziałem,
Że głowy wielu ludzi są rażone szałem:
Dla tego że się uczą, nie mają rozumu.
Ja Panie, ciemny człowiek choć z prostego tłumu
Chociaż moja do nauk nie stworzona głowa,
I nikt mnie Bogu dzięki nie nauczył słowa,
Chociażem w las mądrości nie postąpił krokiem,
Lepszem, niż Pańskie książki, widzę rzeczy okiem.
Ten świat, na którym szumi, grzmi, błyska i kropi,
Nie wziął się ni ztąd ni siąd jak Filip z konopi:
Chciałbym spytać tych mędrców, wziąść ich w obertasy,
Kto utworzył to niebo, te skały, te lasy.
Pan żyłbyś, gdyby życia matka ci nie dała ?
Nie dziwisz się budowie swego wreszcie ciała ?
Ta głowa, ten żołądek, ta szyja, te oczy,
Ta wątroba, te żyłki, w których się krew toczy,
I inne tam kawałki. Naprzykład, wziąć nogę !...
Ach, czemu Pan nie przerwie? bo ja tak nie mogę:
Nie mogę dysputować kto milczy jak ściana.
No; chce mi się odpowiedź usłyszeć od Pana.
ALCYDOR.
A mnie się chce, byś skończył swe rozumowanie.
FRONTYN.
Ale jest coś w człowieku, gadaj co chcesz Panie,
Czego chcąc dojść uczeni, suszą mózgi swoje.
Toż nie dziwo naprzykład, żem tu, że tu stoję?
Że coś mi w głowie siedzi, coś tak, niby dusza,
Co myśli różne rzeczy, i mem ciałem rusza.
Chcę naprzykład pogłaskać, lub uderzyć kogo,
Naprzykład, machnąć ręką, albo tupnąć nogą,
Poruszyć ramionami, wznieść ku niebu czoło,
Iść prosto, w lewo, w prawo, kręcić się w około....
(okręca się w około i pada na ziemię).
ALCYDOR.
Śliczne rozumowanie! a złamałeś szyję ?
FRONTYN.
Do kata! takem bęcnął, że zaledwo żyję.
El ! bo na tej dyspucie darmo chwile biegą;
Niech Pan wierzy w co zechce, co mi tam do tego.
ALCYDOR.
Ach ! czyśmy nie zbłądzili ?
FRONTYN.
Zaraz: ja rozważę.
ALCYDOR.
Wołaj tego człowieka, niech drogę pokaże.
FRONTYN.
Hej człowiecze! człowiecze! słóweczko i basta.
Scena II.
ALGYDOR. FRONTYN. UBOGI.
FRONTYN.
Pokaż nam proszę ciebie drogę tu do miasta.
UBOGI
(pokazując).
Po pod Maćkowy sadek, i jak tamie drzewo,
Zaraz wedle Bartkowej pasieki na lewo.
Ale bądźcie ostrożni, radę Państwu daję,
Bo w tyra lesie oddawna plądrują hultaje.
ALCYDOR.
Bardzo ci za zbawienną dziękuję przestrogę.
Trzeba spieszyć. Frontynie, ruszajmy w swą drogę,
UBOGI
Pan mnie jaką jałmużną łaskawie obdarzy !
ALCYDOR.
Ach, ty chcesz za przestrogę! uważam z twej twarzy.
UBOGI.
Jestem ubogi człowiek, niech Pan nie narzeka,
Lecz poczciwe ubóstwo nie krzywdzi człowieka.
Ja będę prosił Boga u progu mej chatki,
Aby Panu dał zdrowie, szczęście i dostatki,
I modlić się za Pana nigdy nie przestanę.
ALCYDOR.
Czemuż nie prosisz Boga, by ci dał sukmanę,
Żebyś podróżnym ludziom nie zachodził drogi ?
Jakież twe zatrudnienia?
UBOGI.
Panie! żem ubogi,
Proszę Boga codziennie, by wszechmocną władzą
Wszelkie szczęście zlał na tych, którzy mi co dadzą.
ALCYDOR.
Więc musisz się mieć dobrze? Bóg ci wszystko daje?
UBOGI.
Ach! Panie, ginę z nędzy; szczerze mu wyznaję.
ALCYDOR.
Żartujesz; kto się modli, ma, czego mu trzeba.
UBOGI.
Wierz Panie, że najczęściej nie mam kęsa chleba.
ALCYDOR.
Być nie może: bo Pan Bóg pewnie, bez zawodu,
Tym, co się dzień, noc, modlą, nie da umrzeć z głodu.
FRONTYN
(do ubogiego).
Po co masz dysputować ? znasz Pańskie chymery?
Ten Pan wierzy jedynie, że dwa a dwa, cztery.
UBOGI.
Racz Panie wzgląd łaskawy... dola moja sroga
Jeżeli go poruszy... dla miłości Boga...
ALCYDOR
(dając mu pieniądz).
Dla miłości ludzkości masz i ruszaj sobie.
Scena III.
ALCYDOR. FRONTYN.
FRONTYN.
Jak z radości wyciągnął biedny ręce obie !
Hojnieś go Pan obdarzył... Lecz co to za wrzawa ?
Co za krzyki! dla Boga!... och ! coś tu zakrawa... !
ALCYDOR
(patrząc w las).
Co widzę! jeden człowiek od trzech napadnięty;
Nierówne strony... lecę na ten bój zawzięty...
Muszę bronić; trzem pobić jednego nie sztuka...
(dobywa ukrytego pod płaszczom puginału, i bieży w las).
Scena IV.
FRONTYN
(sam),
Leci w niebezpieczeństwo, które go nie szuka.
Oszalał!... a dalibóg, jak naciera śmiało!
Ot... już mu się buhajów rozpędzić udało.
Scena V.
ALCYDOR. DORANT. FRONTYN (w głębi teatru).
DORANT
(wchodząc zmęczony).
Doświadczyłem pomocy twojej Panie ręki:
Niechże ci za tę ludzkość winne złożę dzięki....
ALCYDOR.
Sambyś równie postąpił; taki czyn nie rzadki.
Dotykają nasz honor podobne wypadki;
Podłość łotrów tak wielka, tyle za nią warci
Ze się sam łotrem zowie, kto jej nie ukarci;
Tak byłbyś pod zabójczym legł niewinnie ciosem.
Lecz jakimże w ich ręce wpadłeś panie losem ?
DORANT.
Zabłądziłem w tym lesie, gdzie nie widać świata,
Odbiwszy się od ludzi i od mego brata.
Szukając ich, na łotrów napadłem w tej chwili,
Którzy na pierwszym wstępie konia mi ubili,
I mnieby los ten spotkał, mówić mogę śmiało,
Gdyby mnie męztwo Pana z rąk ich nie wyrwało.
ALCYDOR.
Cóż Panowie tu czynią? zkąd dokąd jedziecie?
DORANT.
Ach Panie! ja i brat mój latamy po świecie
Dla jednej z tych spraw przykrych, które bez wyboru
Wszystko każą poświęcać głosowi honoru,
Których konieczny skutek, jak chcieć rozważywszy,
Zawsze bywa okropny chociaż najszczęśliwszy;
Bo trzeba życie stracić, albo w kraj daleki
Uniosłszy je, ojczyzny wyrzec się na wieki.
Ach jak trudno znać ludzi! jak trudna rzecz Panie,
Mimo wszelką rostropność w spokojnym żyć stanie!
Jak boleśnie jest widzieć szczęście, życie samo.
Honor niezasłużoną pokalany plamą
W ręku pierwszego łotra co go śmie wydzierać,
Za który, najuczciwszy człowiek ma umierać!
ALCYDOR.
Można podobnym śmiałkom, chcąc swą plamę zmazać,
Równeż niebezpieczeństwo i kulkę pokazać,
Lecz wolnoż mi zapytać, w jakiejże to sprawie.
DORANT,
Skoro Panie o krzywdzie którą ci wyjawię
Odgłos nam niepochlebny odbił się dokoła,
Obrażony nasz honor ukryć jej niezdoła;
I musiała wybuchnąć wrząca zemsta nasza,
Która stały swój zamiar i zdradę ogłasza.
Sprawcą jej jest Alcydor, zbrodniasz pierwszy w świecie
Który śmiał siostrę naszą pannę w wieku kwiecie
Uwieść, wykraść z klasztoru, a potem porzucić.
Nie wiemy, w którą stronę za nim się obrócić;
Ale nam pewny wieśniak wybadany ściśle,
Doniosł że go ratował jak tonął na Wiśle,
Że miał z sobą trzech ludzi, że był tuż nad rzeką;
Szukamy go, latamy, uszliśmy daleko,
Ale go znaleźć trudno. A już późna pora.
ALCYDOR.
Znasz Panie osobiście lego Alcydora?
DORANT.
Nie, wcale; nigdy jego nie widziałem lica,
Lecz sława niepochlebnie w świecie go zaleca:
Zna go brat mój. Ten urwisz dziś trosk naszych celem;
Życie jego...
ALCYDOR.
Stój Panie, on mym przyjacielem;
Żadnej o nim obmowy słuchać nie mam prawa.
Wiadomo, jak obchodzi przyjaciela sława.
DORANT
Milczę, dla Pana czynię szanując twą śmiałość;
Kiedym jej w tej godzinie swoję winien całość,
Najmniejszą dla mnie rzeczą zachować milczenie
O znanej ci osobie, na której wspomnienie
Krew się ścina w mych żyłach i cały drętwieję.
Lecz jakkolwiek mu sprzyjasz, śmiem tę mieć nadzieję,
Że się na jego czynność umysł twój obruszy.
I nie potępi zemsty co wre w naszej duszy.
ALCYDOR
Owszem; choć Alcydora jestem przyjacielem,
Bronić jego czynności nie jest moim celem;
Żadnego waszym krokom nie stawię oporu,
Niech nie krzywdzi bezkarnie człowieka honoru,
On musi, ja dokażę, dać wam sprawiedliwość.
DORANT.
A jakąż?... za tę zbrodnię! za tę niegodziwości. ?
ALCYDOR.
Jakiej sami żądacie: ja wam skrócę drogę,
I dzisiaj waszej zemście znaleźć go pomogę:
Z nim jutro lub natychmiast spotkacie się oba,
Na szpady, pistolety, jak się wam podoba.
DORANT.
Łaskę nam Panie zrobisz, niech się śmiałek broni.
Lecz zważywszy com winien twej ślachetnej dłoni,
Byłoby mi boleśnie tchnąć zemstą zajadłą
Gdyby przeciwko tobie stanąć nam przypadło.
ALCYDOR.
Ja stanąć przeciwko wam, niechciałbym, broń Boże;
Lecz Alcydor bezemnie strzelać się nie może
Tak z nim jestem spojony. Ale w tej potrzebie
Odpowiem wam za niego jakby sam za siebie.
DORANT.
Co za dola! tyś moim jest wybawicielem,
A Alcydor, o nieba! twoim przyjacielem.
Scena VI.
ALCYDOR, DORANT, ERAST, FRONTYN.
ERAST.
(nie widząc Alcydora ani Doronla, i mówiąc do swoich ludzi będących za teatrem).
Zatrzymajcie się trochę, pozsiadajcie z koni.
A polem je napójcie, i stańcie na Woni
(potrzegłszy ich obu razem).
Przebóg!... Czemu w tej chwili nie stanę się głazem!
Nasz główny nieprzyjaciel bracie, z tobą razem!
DORANT.
Nieprzyjaciel! Alcydor!
ALCYDOR.
(dobywając oręża).
To jest imie moje,
Nie myślę go ukrywać i was się nie boję.
ERAST.
(dobywając oręża).
Ach zdrajco! musisz ginąć: niech krwi twej strumienie..
DORANT.
(zatrzymując jego ramie).
Stój bracie, jam mu swoję winien ocalenie:
Gdyby nie jego męztwo, możebym w tej chwili
Zginął w ręku hultajów co mnie zaskoczyli
ERAST.
Co? i tyż na tak płonnym polecając względzie
Zemstę co nas zapala, wstrzymać chcesz w zapędzie?
Usługi nieprzyjaciół co pokój nam kruszą,
Żadnych mieć nie powinny praw nad naszą duszą.
Śmieszna jest wdzięczność twoja z krzywdą ją zmierzywszy;
Że zaś honor nad wszystko najdroższy, najtkliwszy,
Temu, co nam wziął honor, świadczy serca hicie,
Nie jesteś nic, nic, winien, jeśliś winien życie.
DORANT
Różnicę tego dwojga czuć me serce umie.
I wrażenia zniewagi wdzięczność w niem nie stłumi:
Lecz pozwól niech mu winne zapłacę jej długi
Równej mu użyczając w tym razie przysługi;
Nieprzyjaciel nas obu, niech uchyli głowy
Przed ciosem co nań miota honor nasz surowy.
I kilka dni, od naszej wolny zawziętości,
Niech używa owocu swej pięknej czynności.
ERAST.
Nie, bracie; zemsty naszej odkładać nie trzeba,
Zręczność tę same dzisiaj podają nam nieba.
Kiedyśmy ciężką krzywdą honoru dotknięci,
Niech żaden wzgląd nie stłumi pomszczenia go chęci:
Jeśli zaś działać nie chce ramie twe nieśmiałe,
Odejdź; moje odniesie czynu tego chwałę.
DORANT.
Proszę cię...
ERAST.
Próżne słowa; łotr musi umierać.
DORANT.
Stój, stój, ja nie dozwolę życia mu odbierać:
Przysięgam ci na nieba, że go będę bronił
W tej chwili własnem życiem, które mi ochronił;
Że mnie wprzódy zabijesz, wprzód się krwią mą spławisz.
ERAST.
Co ? ty się z naszym wrogiem przeciwko mnie stawisz?
Widząc go, gniew i zemsta wrą mi w każdej żyle,
A ty mu łaskawości okazujesz tyle ?
DORANT.
Miarkujmy się, tą słuszną zapaleni sprawą;
Nie mścijmy się honoru z zapędem i wrzawą.
Bądźmy panami żalu, i niech nasza śmiałość
Nie wpada w szał ognisty i zapamiętałość.
Wróg, któremum wzajemnej winnym jest usługi,
Nie chcę, by na mem sercu pisał swoje długi.
Nic naszej wstrzymać zemsty nie zdoła w zapędzie;
Ta, chociaż się przewlecze, niemniej głośną będzie,
I niniejsza jej zręczność więcej wagi przyda.
ERAST.
Bracie; co za ślepota, co to za ohyda,
Chybiać sprawie honoru dla czczego marzenia,
I śmiesznego wdzięczności płonnej uniesienia;
DORANT.
Nie troszcz się; jeśli chybiam, błąd naprawić mogę,
Rozumiem, jaką honor wskazuje nam drogę;
Dzień zwłoki, mej wdzięczności potrzebnym być sądzę,
Czas ten jeszcze powiększy zemsty naszej żądze.
Widzisz wiec Alcydorze z jakim cię zapałem
Przed ogniem brata mego zasłonić umiałem;
Z tego sądź, że zarówno, niech mam życie stracić,
Krzywdę, jak dobrodziejstwo, zdołam ci zapłacić.
Znasz wielkość naszej krzywdy, sam osądź swą sprawę.
Są środki do jej zmycia łagodne i krwawe;
Którekolwiek obierzesz, pomnij na uczciwość;
Przyrzekłeś że Alcydor da mi sprawiedliwość;
Ja czekam; wiedz żem winien w tej ostateczności
Tak ramie honorowi, jak serce wdzięczności.
ALCYDOR.
Słowa święcie dotrzymam; rozprawię się z wami.
DORANT.
(do Erasta, odchodzą z nim).
Idźmy: męztwa naszego łagodność nie splami
Scena VII.
ALCYDOR, FRONTYN.
ALCYDOR.
Frontynie!
FRONTYN.
(wychodząc z miejsca w którem się krył)
Jestem Panie.
ALCYDOR
Ach ty, ty junaku!
Gdym był w niebezpieczeństwie, tyś się schował w krzaku?
FRONTYN.
Owszem, śpieszę na odsiecz. Już po wszystkiem pono...
ALCYDOR
Zakryj przecie swą bojaźń uczciwszą zasłoną.
FRONTYN.
Alboż... ?
ALCYDOR.
Dosyć. Wiesz, komu ocaliłem życie ?
FRONTYN.
Nie wiem.
ALCYDOR.
Bratu Erminy.
FRONTYN
Bratu? wyśmienicie.
ALCYDOR.
Dosyć uczciwy człowiek, zniewolił mę duszę;
Przykro mi to okrutnie że się z nim bić muszę,
FRONTYN.
Pan te rzeczy pogodz; to sposób jedyny....
ALCYDOR.
Tak; lecz mnie nudzą związki i miłość Erminy
Lubię wolność w miłości, ja to mam z natury,
Nie mogę zamknąć serca między cztery mury.
Łechce mnie rozmaitość, za nowością ginę,
Chciałbym nową co chwila uściskać dziewczynę:
Wszystkie do mego serca łatwą wejdą drogą,
Niech w niem żyją panują, ile tylko mogą.
(daje się słyszeć grzomt).
FRONTYN.
Oj Panie grzmi! aż straszno. Uciekajmy z lasu
ALCYDOR
Czekaj łotrze!
FRONTYN.
(uciekając).
Aj, aj, aj, nie mam Panie czasu.
Koniec Aktu trzeciego.
AKT CZWARTY.
Scena I.
ALCYDOR, FRONTYN (w domu Alcydora).
FRONTYN.
Chętniebym wszystkie z Panem tarapaty dzielił,
Lecz aż mróz po mnie poszedł jak piorun wystrzelił
Tuż tuż przy nas widziałem jak szmyrknął z ukosa.
o włos, co mi szczęściem nie zadrasnął nosa.
Ten piorun co tak mocną przeraził mnie trwogą.
Zdaje mi się, dla Pana wielką jest przestrogą,
Byś się w życiu poprawił, i wstrzymał swe szały.....
ALCYDOR.
Słuchaj; jeśli mi dalej będziesz plótł morały,
Jeśli mi jeszcze bąkniesz z uwagami swemi,
To cię każę jak lisa rozciągnąć na ziemi,
A każę trzymać tęgo, i we dwa kańczuki
Skórę od pięt do głowy skraję ci na sztuki.
Będziesz dobrze pamiętał. Rozumiesz Cymbale?
FRONTYN.
Rozumiem; Pan nad podziew mówi zrozumiale.
Bo Pan to ma dobrego, a to rozum znaczy,
Że krótko, węzłowato, myśli swe tłumaczy.
Scena II.
ALCYDOR, FRONTYN, ALIX.
ALIX
Kupiec Cyrax chce widzieć Pana Alcydora,
FRONTYN.
Właśnie tu nam brakuje jeszcze kredytom!
Czy myśli wziąść pieniążki ? śmiech powiedzieć komu?
Czemuś mu nie powiedział że Pan nie jest w domu?
Mówiłem, lecz nie wierzy; mówże do bałwana.
Usiadł sobie na progu i czeka na Pana.
FRONTYN.
A niech czeka do nocy z buzią swą przyjemną.
ALCYDOR.
Nie, nie, tak nie wypada; niech się widzi ze mną;
Zła to jest polityka, mówiąc między nami,
Kryć się po dniach i nocach przed wierzycielami.
Trzeba im czemsiś płacić; ja z moim pożytkiem
Umiem ich zaspakajać i odprawiać z kwitkiem.
Scena III.
ALCYDOR, CYRAX, FRONTYN, ALIX.
ALCYDOR.
Miło mi Panie Cyrax widzieć cię w tej chwili:
Ludzie moi. hultaje, że cię uwodzili.
Kazałem, by tu w żadnej nikt nie wszedł potrzebie,
Lecz ten rozkaz bynajmniej nie tyczę się ciebie;
Bo drzwi moje otwarte znajdziesz każdej pory.
CYRAX
Szczególną Pan mi czyni łaskę i honory.
ALCYDOR.
(do Frontyna i Alixa).
Ach! ja was tu urwisze nauczę batogiem,
Jakto Pana Cyraxa zostawiać przed progiem.
CYRAX.
O! nic to, nic to, Panie.
ALCYDOR.
Panu Cyraxowi,
Dobremu znajomemu i przyjacielowi,
Powiedzieć, że mnie niema ! to rzecz niesłychana!
CYRAX.
Nic to; ja sługa Pański. Przyszedłem do Pana...
ALCYDOR.
No, dla Pana Cyraxa krzesła!
CYRAX.
Ja postoję.
ALCYDOR.
Usiądź ze mną.
CYRAX,
Nie trzeba.
ALCYDOR.
Ja znam trudy twoje.
(do Frontyna).
Weź ten stołek, a przynieś krzesło z poręczami.
CYRAX.
Żarty...
ALCYDOR.
Żadnej różnicy niema między nami.
(Frontyn przynosi krzesło).
CYRAX.
Panie...
ALCYDOR.
Siadajże proszę.
CYRAX.
O! niema potrzeby.
Ja mam słówko do Pana, i prosić go, żeby...
ALCYDOR.
Usiądźże, jeszcze proszę.
CYRAX.
Dobrze i tak; ale...
ALCYDOR.
Jeżeli nie usiądziesz, nie słucham cię wcale.
CYRAX.
(siadając).
A więc, za pozwoleniem; jeżeli Pan żąda.
Przyszedłem...
ALCYDOR.
Jakże ślicznie Pan Cyrax wygląda!
CYRAX
Niczego. Ja...
ALCYDOR
Zdrów widzę jesteś jak należy;
Usta gdyby korale, i rumieniec świeży.
CYRAX.
Ja mam...
ALCYDOR.
A twoja żona? Pani Cyraxowa?
CYRAX.
Jest na usługi Pana, Bogu dzięki, zdrowa.
ALCYDOR.
Jest to zacna kobieta A twojaż córeczka,
Co biega i swawoli gdyby wiewióreczka?
CYRAX.
Ma się dobrze.
ALCYDOR.
Kocham ją; bo to aniołeczek.
CYRAX
Dziękuję. Ja do Pana...
ALCYDOR.
A twójże syneczek?
Waluś? czy zawsze swego pogania konika,
Bębni na swym bębenku i trzaska z biczyka?
CYRAX.
Zawsze Panie. Przyszedłem...
ALCYDOR.
A twój Piko biały,
Ten szpicek, zawsze szczeka, i zawsze zuchwały ?
CYRAX
Zawsze.
ALCYDOR.
Nie dziw się temu, że twe słowa chwytam,
I z taką troskliwością o wszystkich was pytam,
Gdyż mnie mocno obchodzi cała twa rodzina,
CYRAX
Wszystkich nas obliguje dobroć ta jedyna.
Ja proszę...
ALCYDOR.
(podając mu rękę).
Daj mi rękę. Mogęż sobie życzyć,
I ciebie w rzędzie moich przyjaciół policzyć?
CYRAX
Sługa Pański: znam dobrze różnicę nas obu.
ALCYDOR.
Ja twoim przyjacielem jestem aż do grobu.
CYRAX
Pan mnie bardzo zaszczyca. Ale w tej godzinie....
ALCYDOR
Ja wszystko, co rozkażesz, dla ciebie uczynię.
CYRAX.
To dla mnie wielka łaska,
ALCYDOR.
I wierz mi, bom szczery.
CYRAX.
Nie zasłużyłem na to. Mam ja tu papiery...
ALCYDOR.
Zjesz ze mną Panie Cyrax wieczerzę ledziutką ?
CYRAX.
O, nie; wracam natychmiast. Mam prośbę króciutką.
ALCYDOR.
(wstając).
No, dla Pana Cyraxa trzech ludzi, pochodnię,
By szedł sobie bezpiecznie, jasno, i wygodnie.
CYRAX.
(także wstając).
Nie trzeba, ja sam pójdę. Lecz ja mam w tej chwili...
ALCYDOR.
Co? nie chcesz by cię ludzie moi prowadzili?
Jasię boję o ciebie, Bóg mi będzie świadek..
By cię jaki po nocy nie spotkał przypadek.
Ja jestem twoim sługą, a nadto, dłużnikiem.
CYRAX. .
O, Panie. Ja...
ALCYDOR.
I tego nie taję przed nikiem.
CYRAX
Ja....
ALCYDOR.
Każesz mi samemu odprowadzić siebie?
CYRAX.
O! toby nadto było. Ale ja w potrzebie...
ALCYDOR.
Uściśnji mnie raz jeszcze, bądź mym przyjacielem,
I wierz, że mieć twą przyjaźń, jest mych życzeń celem.
Dla niej wieczne w mem sercu wyryte mam długi,
I całkiem się na twoje poświęcam usługi.
(wychodzi śpiesznie).
Scena IV.
CYRAX, FRONTYN
FRONTYN.
Już to prawda że Pan mój bardzo Pana lubi.
CYRAX.
Prawda, lecz mnie swojemi grzecznościami gubi:
Zawsze tyle oświadczeń, i tyle hałasu,
Ze ja mu o pieniądzach wspomnieć nie mam czasu.
FRONTYN.
Ale leż jego dusza, wiadomo, nie płocha,
I on Pana tak kocha! że aż strach, jak kocha,
Chciałbym, abyś Pan kiedy, Jakto bywa w świecie,
Wziął od kogo, naprzykład, w twarz, albo po grzbiecie;
Obaczyłbyś, jak mężnie, i z jakim zapałem
Ująłby się za tobą; i co powiedziałem....
CYRAX.
Wierzę. Ale Frontynie, wartoby, jak sądzę,
Abyś się mu przymówił o moje pieniądze..
FRONTYN.
Nie bój się, on zapłaci: bo dług, jest jak ćwieczek...
CYRAX.
Lecz i tyś mi Frontynie winien cokolwieczek.
FRONTYN.
A fi! wie gadaj o tem.
CYRAX.
Jakto?.. tyś powinien....
FRONTYN.
Czyż ja tego sam nie wiem żem jest Panu winien?
CYRAX.
Zapewne że wiesz dobrze; ale czyż mi marnie..
FRONTYN.
Idź już, idź, Panie Cyrax, dam Panu latarnię.
CYRAX.
Ale moje pieniądze ?
FRONTYN.
(biorąc go za ramie).
Żartujesz Pan ze mną.
Co ja po to przyszedłem...
FRONTYN.
(ciągnąc go).
Śpiesz się, bo już ciemno.
CYRAX.
Ja chcę...
FRONTYN.
(przewodząc go ku drzwiom).
Żona tam czeka.
CYRAX.
Niechże się wybadam...
FRONTYN.
(wypychając go)
Ale fe!
CYRAX.
(opierając się).
Ale ja chcę...
FRONTYN
(wypychają go za teatr)
Ale fe! powiadam.
Scena V.
ALCYDOR, FRONTYN, ALIX.
ALIX.
(do Alcydora).
Ojciec Pański nadchodzi.
ALCYDOR.
Zapewne na swary!
Właśnie mi na dobitek potrzebny ten stary!
Scena VI.
KLIMUNT, ALCYDOR, FRONTYN.
KLIMUNT.
Wiem że się mną nie bardzo ubawisz przyjemnie,
I że mógłbyś w tej chwili obejść się bezemnie:
Mówiąc prawdę, nam obu przykremi się stały
Jak tobie me przestrogi, tak mnie twoje szały.
Co za błąd, i nierozum, gdy o co nam trzeba,
Nierozważnie prośbami mordujemy nieba;
Nie chcąc się zdać na jego wolę i wyroki!
Tak; dziś mnie dawnych modłów żal przyjął głęboki:
Przebóg! pragnąłem syna, pragnąłem gorąco,
Z duszą we łzach i ciągłych uciskach tonącą;
Dziś ten syn, który słodką miał mi być pieszczotą,
Stał się jadem, i wieczną moich dni zgryzotą !
Mogęż okiem spokojnem, okiem oziębłości,
Patrzeć, myślisz, na kupo twych niecnych czynności,
Na to pasmo występków co tobą pomiata,
Którem i mnie i siebie plamisz w oczach świata?
Upamiętaj się przebóg! nie bądź mi wyrodnym;
Co za hańba, być swego imienia niegodnym !
Wybrnij z tego bezdroża! czy myślisz junaku,
Ze tak wszystko a wszystko, wolno ci bez braku ?
Myślisz, że gdy w twych żyłach płynie krew szlachcica,
Gdy twą pieczęć herb sławny i zbroja zaszczyca,
Ze gdy słynął twój przodek w kraju i za krajem,
To już tobie być wolno łotrem i buhajem ?
Nie; bez cnót niczem rodu i świetność i sława.
Do chwały dziadów naszych mieć nie możem prawa,
Jeśli nie naśladujem ich cnotliwych czynów:
Zdobiąca nas ta świetność ich dzieł i wawrzynów,
Każę nam tym co oni, postępować torem,
Każe nam nieskalanym szczycić się honorem,
W zacnym do dobrych czynów ciągle trwać popędzie,
Jeśli się chcemy liczyć w ich potomków rzędzie,
Ty więc, jeśli swych przodków świetną gardzisz drogą,
Oni cię za krew swoję uznawać nie mogą:
Chwała ich za okropną służy ci pochodnią,
Której jasność wyświeca twe szały i zbrodnie.
Słowem wiedz, że się hańbisz niecnotami swemi,
Że człowiek źle żyjący jest potworem ziemi,
Że więcej wart koniec zacny, co krwawo zarabia,
Niż podobny ci z życia książę albo hrabia.
ALCYDOR.
Usiądź ojcze; bedzie ci wygodniej rozprawiać.
KLIMUNT.
Nie! podły: nie chcę dłużej z tobą się zabawiać;
Widzę zakamieniałą zeciętość twej duszy.
Lecz wiedz synu niegodny, sprawco mój katuszy,
Żeś do końca ojcowską wyczerpnął cierpliwość,
Że zdołano twych czynności skarcić nieuczciwość,
Twe nierządy i zbrodnie nagrodzić sowicie,
I twą karą zmyć hańbę, że ci dałem życie.
Scena VII.
ALCYDOR, FRONTYN.
ALCYDOR.
(mówiąc do ojca który wyszedł).
Ach! umieraj, jak tylko siebieśmy niegodni,
Tak po śmierci najmniejszej nie zadasz mi zbrodni.
Umieraj: długoż schylać mam przed tobą szyję?
Zły jestem kiedy ojciec tyle co syn żyje.
(rzuca się na krzesło).
FRONTYN.
(słychać grzmot w oddaleniu).
Ach Panie! źle Pan robi.
Ze nad tobą na włosku wisi gniew ich srogi,
I że łańcuchem zbrodni ściśnięta dokoła,
Dusza twa przez poprawę ocalić się zdoła,
Co do mnie, ja śmiertelną przejęta żałobą.
Zerwałam wszystkie węzły łączące mnie z tobą:
Klasztor jest mą ucieczką; pragnę w nim żyć tyle,
Aby w żalu pędzone ostatnie me chwile
Przebaczenie u Boga zjednać mi zdołały
Za ślepe mój występnej miłości zapały,
Lecz jakżebyś okrutnym dni me zatruł jadem,
Gdybyś się kary Bożej smutnym stał przykładem!
A jakbym się cieszyła, gdybym w tej namowie,
Odwróciła cios zgubny grożący twej głowie !
Nie odmów mi, nie odmów, tej słodkiej pociechy;
Porzuć swoje występki, porzuć swoje grzechy,
Błagam cię, Alcydorze, patrz na łez mych zdroje,
Pomnij na straszny koniec, na zbawienie swoje!...
(ociera łzy).
FRONTYN.
(na stronie).
Biedna, biedna kobieta ! aż mnie litość bierze.
ERMINA.
Kochałam cię nad wszystko, kochałam cię szczerze,
Dla ciebiem ojca, matkę, braci, opuściła,
Widziałam w tobie wszystko, i byłam ci miła;
Ach, za całą nagrodę, wszak mi nic nie trzeba,
Uczciwsze prowadź życie, i pomnij na nieba!
Błagam cię, Alcydorze, ze łzami, z rozpaczą;
A jeśli w oczach twoich nic me łzy nie znaczą,
Zaklinam cię na Boga, i na wszystko zgoła,
Co twę duszę przeniknąć i poruszyć zdoła.
FRONTYN.
(na stronie patrząc na Alcydora).
Co za serce tygrysie! cały gniewem pałam.
ERMINA.
Żegnam się, Alcydorze; to powiedzieć miałam.
ALCYDOR.
Już późno, zostań Pani....
ERMINA.
Nie, zostać nie mogę,
Nie zatrzymuj mnie próżno; iść muszę w swą drogę.
ALCYDOR.
Będziesz miała swój pokój; jakże w noc tak ciemną,.. ?
ERMINA.
Dosyć; nie traćmy czasu rozmową daremną.
Niech idę; mnie klasztorne oczekują progi;
Ty tylko myśl, jak z mojej korzystać przestrogi.
Scena X.
ALCYDOR, FRONTYN.
ALCYDOR.
Czy wiesz, żem jakieś dla niej uczuł poruszenie?
Ze suknia ta niedbała, to smutne wejrzenie,
Ta zasłona, te łezki, głos miły i gładki,
W mem sercu dawnych ogniów wzbudziły ostatki?
FRONTYN.
To znaczy, że jej słowa gdyby groch o ściano....
ALCYDOR.
Już to ja się Frontynie bawić nie przestanę,
Na to żyję, a młodość przemija jak kwiatek.
Gdyby jeszcze dwadzieścia lub trzydzieści lalek,
Potem zacznę już myśleć o surowszem życiu,
I o jakiem spokojnem od świata ukryciu,
Nim się kiedyś z człowieka zrobi garść popiołu.
Cóż ty myślisz ?
FRONTYN.
Nie, Panie; dano już do stołu.
Koniec Aktu czwartego.
AKT PIĄTY.
Scena I.
KLIMUNT, ALCYDOR, FRONTYN.
KLIMUNT.
Czy podobna, by niebo prośb mych wysłuchało !
Prawdaż to, co powiadasz ? mogęż Mierzyć śmiało ?
Prawdaż to, że twa dusza sposób życia zmienia ?
I czy mogę być pewnym twego nawrócenia ?
ALCYDOR.
Tak ojcze; już prawego widzisz we mnie syna.
Dusza ma cnotą samą tchnąć odtąd zaczyna.
Uczułem ciężar zbrodni co me serce tłoczy,
Nieba mi, zlitowane, otworzyły oczy:
Pochwycony burzliwym występków odmętem.
Na długą mą ślepotę patrzę dziś ze wstrętem.
Przechodzę w mym umyśle ciąg mych niecnot cały,
I dziwię się, że nieba dotąd je cierpiały,
I za me bezeceństwa, za ciężkie obrazy,
Nie cisnęły w mą głowę gromów tysiąc razy.
Widzę świętą ich łaskę, że mi zwlekły karę,
Dziś, gdym przebrał i rozpust i nierządów miarę;
Szczerze chcę z niej korzystać, i szaleć przestanę,
Okażę w oczach świata nagłą życia zmianę,
Będę się starał zatrzeć mych czynów zgorszenie,
I zupełne od niebios zyskać przebaczenie.
Nad tem bodę pracował, do dni mych ostatka,
Bo odtąd innym jestem, Boga mam za świadka:
I ja cię ojcze proszę, pełen świętej wiary,
Byś lak zacne mej duszy chciał wśpierać zamiary.
(grzmot słyszeć się daje).
KLIMUNT.
Ach mój synu, ozdobo odtąd mej starości,
Patrz, jak łatwy jest powrót ojcowskiej czułości!
Jak prędko słowo żalu, jak chęć jedna szczera,
Wszelkie syna przestępstwa maże i zaciera!
Znikły już me zmartwienia i te niepokoje,
Wszystko puszczam w niepamięć, słysząc słowa twoje.
Nie czuję się z radości; łzy mi z oczu płyną,
Nieba mi tę nadzieję spełniły jedyną.
Uściśnij mnie, mój synu, do zgodyśmy przyszli:
Zaklinam cię, trwaj zawsze w tak chwalebnej myśli.
Ja zaś Bogu najgłębsze składam dziękczynienie,
Że w twe serce tak święte wlał postanowienie.
Scena II.
ALCYDOR, FRONTYN.
FRONTYN.
Ach Panie! chwała Bogu żeś się Pan nawrócił;
Żeś się wyrwał z przepaści w Którąś się był wrzucił;
Jakież mnie w tej godzinie przejmują roskosze !
ALCYDOR.
A do licha, z tym osłem!
FRONTYN.
Jakto, z osłem? proszę?
ALCYDOR.
Co? ty bierzesz me słowa za dobrą monetę?
I myślisz że to prawda?
FRONTYN.
(przerażony, odskakując).
Jakto. ? terelele. !
Jak to?... Pan w ustach Pańskich... a to być nie może!
Panbyś nie...
(na stronie)
Co za człowiek! co za człowiek! Boże!
ALCYDOR.
U mnie, sposób myślenia zawsze jednakowy,
FRONTYN.
(grzmot znowu słyszeć się daje).
Lecz ojcu tak świętemi przyrzekłeś Pan słowy!
ALCYDOR.
Co mi tam przyrzeczenie? ja się z tego śmieje,
Nic mych zdań nie pokona, duszą nie zachwieje.
Jeślim ojcu, pobożnie, czego pragnął stary,
Śmieszne odmiany życia, oświadczył zamiary,
Mam w tem swoje widoki, lepiej mi lak będzie.
Trzeba mi do tej roli przymuszać się wszędzie.
I w różne się cnót wielkich przebierać płaszczyki,
By ojcu zamknąć oczy, a ludziom języki.
Lecz ja ci się Frontynie skrycie zwierzyć mogę,
Z jakich względów tę nową przedsięwziąłem drogę.
FRONTYN.
Rozpustnik i bezbożnik, za co zły los czeka,
Chce Pan za czcigodnego uchodzić człowieka?
ALCYDOR.
Czemu nie? małoż ludzi za takich uchodzi,
Używając lej maski która świat uwodzi ?
FRONTYN.
(na stronie).
(znowu grzmi mocniej).
Aj, aj, aj ! co za człowiek! czy widział kto w świecie.
ALCYDOR.
To nikogo nie wstydzi, niech świat co chce plecie:
Obłuda, wada modna, kruszy złości groty;
A wszystkie wady modne uchodzą za cnoty.
Rzemiosło hipokryty dziwne ma korzyści:
Nie lęka się bynajmniej ludzkiej nienawiści,
Choć się przed jej zawisnem okiem nie uchowa.
Przeciw niemu nikt nie śmie powiedzieć i słowa.
Naganie wszystkie inne podlegają wady,
Każdy na nie naciera albo daje rady;
Ale hipokryzja ma swe przywileje,
Wszystkim zatyka usta, z wszystkiego się śmieje.
Hipokryta układny, wzdychając nieszczerze,
Święte, podobne sobie towarzystwo z bierze;
Kto obrazi jednego, wszystkich na się ściąga:
Gap nawet, za którego nie dałbyś szeląga,
W ich gronie, gdy chęć zemsty jego duch ogarnie,
Śmiałkowi umie szkodzić, i broi bezkarnie.
Iluż znam, co tą barwą święci jak anieli,
Nierządy swej młodości przystroić umieli,
I pod tak szanowaną u świata postawą,
Czartami być nie ludźmi, pełne mają prawo!
Da się poznać ich podłość na pierwsze wejrzenie;
Mimo to, powiadają wziętość i znaczenie,
Ich duma, płaszczeniem się, nachyleniem czoła,
Wszystkie na się zamachy, knując złość, podoła.
Pod tą moim zamysłom zasłoną jedyną,
Dni moje w bezpieczeństwie i bez chmur, przepłyną;
Nie porzucę żądz moich i słodkich nałogów,
Będę się milczkiem bawił, nie bojąc się wrogów.
A jeśli przed biegłemi wydam się oczyma,
To całe towarzystwo stronę mą utrzyma,
I choć sam się nie ruszę, obroni mnie wszędzie;
Tak mi wszystko bezkarnie czynić wolno będzie.
Śmiałym cudzych czynności zostanę cenzorem,
Wszyscy w kąt, ja sam tylko wielkim będę wzorem
Kto mnie na włos obrazi, gniewny całe życie
Niezbłaganą nienawiść dochowam mu skrycie.
Słowem, zamydlać oczy, będzie moim celem.
Niby cierpiącej cnoty stanę się mścicielem.
Tak mym nieprzyjaciołom co mi wpadną w ręce,
Zręcznie popsuję szyki i karki pokręcę;
Bezbożny, ganiąc wszelką w oczach moich zdrożność,
Potrafię im krzyczącą zadawać bezbożność,
I podburzyć świętoszków tchnących zemsty żądzę,
Co ich od czci, od wiary, na oślep odsądzę.
Tak chwytać słabość ludzi, niech sobie grzmią nieba,
I tak do przywar wieku stosować się trzeba,
(słychać mocniejszy grzmot, i w oddaleniu huk piorunu).
FRONTYN.
Dla Boga! co ja słyszę! oto z rad pożytek!
Trzeba Panu świętoszkiem zostać na dobitek!
Samochcąc lecisz w przepaść i gubisz swą duszę:
Rób co chcesz, ja koniecznie odezwać się muszę.
Bij mnie, zabij mnie na śmierć i ukręć mi szyję,
Ja wierny Pański sługa serce swe odkryję,
Wiedz Pan że mu te figle nie wyjdą na sucho,
Póty dzban wodę nosi, aż się urwie ucho
Nie słyszy Pan tych grzmotów co huczą zdaleka?
One mówią że Pana smutny koniec czeka.
Któś powiedział, że człowiek, którego świat więzi,
Jest na ziemi zupełnie, jak ptak na gałęzi:
Gałąź rośnie na drzewie; kto siedzi na drzewie,
Ten korzysta z nauki, o złych rzeczach nie. wie;
Nauka znaczy więcej niż słówne manowce;
Te manowce na świecie, na świecie światowce,
Światowce lubią modę: moda, co im śni się
Pochodzi z urojenia, czyli widzimi się,
A widzimi się ze krwi, a krew sercem rusza,
A serce daje życie; potem śmierć... a dusza....
Więc się Pan strzeż....
ALCYDOR.
Bredź sobie do samego rana
FRONTYN.
Jeśli nie przekonywam, tem gorzej dla Pana.
Scena III.
DORANT, ALCYDOR, FRONTYN.
DORANT.
Czas mi już Alcydorze wiedzieć myśli twoje;
Stałą twą odpowiedzią niech się zaspokoję.
Pojmujesz, co mi honor nakazał surowo,
I w oczach mego brata święteś dał mi słowo.
Co do mnie, jabym życzył, abyśmy w tej chwili
Rzecz tę po przyjacielsku, zgodnie, zakończyli.
Abyś naszą zniewagą i krzywdą wzruszony,
Publicznie siostrze naszej przyznał imię żony.
ALCYDOR.
(z obłudą świętoszka).
Ach Panie! chciałbym z duszy, chciałbym bez wahania
Zaspokoić twe słuszne w tej chwili żądania;
Lecz się Pan Bóg sprzeciwia, gdyż widząc me szały
Nieba, chęć zmiany życia, w serce moje wlały.
Odtąd gardzę próżnością, która mną pomiata,
Wyrzekam się wszelkiego przywiązania świata,
I najsurowszem życiem zagładzić chcę stale
Błędy, w które młodości wciągnęły mnie fale.
DORANT.
Zamiar ten, Alcydorze, bynajmniej nie szkodzi
Zakończeniu tej sprawy która mnie obchodzi:
I Towarzystwo żony prawej, w żadnym względzie
Myślom twym tak chwalebnym przeszkadzać nie będzie,
ALCYDOR.
Niestety! niepodobna. Myśl ta mnie przestrasza.
Równy powzięła zamiar samaż siostra wasza:
Obrała sobie klasztor, ja światowe znoje,
Żalem i duchem Bożym przejęci oboje.
DORANT.
Skrucha ta zaspokoić nie zdoła nikogo;
Ludzie o naszej siostrze zaraz sądzić mogą,
Ze wzgardzona od ciebie, poszła do Klasztoru;
Lecz byś żył z nią, naszego jest celem honoru,
ALCYDOR.
Ach Panie! ja zapewniam że to być nie może,
A z sercam tego żądał; tak mi poszczęść Boże,
Radziłem się dziś niebios: te mi nakazały.
Wszelkie do waszej siostry przytłumić zapały,
Bo z nią wiecznego szczęścia nie ogarnę łona.
DORANT.
Czyż ta ładna wymówka, myślisz, nas przekona?
ALCYDOR.
Ja słucham głosu niebios.
DORANT.
Roisz sobie w głowie.
Że z pokorą przestanę na tej śmiesznej mowie ?
ALCYDOR.
Tak chcą nieba.
DORANT.
Tyś naszej siostrze los wywrócił:
Tyś ją wykradł z klasztoru, byś potem porzucił!
ALCYDOR.
Taka jest niebios wola, tak zrządzają same.
DORANT.
I myż zniesieni tak wielką w naszym domu plamę ?
ALCYDOR.
Miej o to żal do niebios.
DORANT.
Cóż to? zawsze nieba?
ALCYDOR.
Nieba tak rozkazują.
DORANT.
Więcej mi nie trzeba;
Rozumiem; lecz bynajmniej nie przestaję na tem.
Za chwilę, na tem miejscu ujrzysz mnie z mym bratem.
ALCYDOR.
Postąp jak ci się zdaje, ja ci nic nie radzę.
Nie brak mi, wiesz, na męztwie, ani na odwadze:
Kiedym łagodniejszego uieznalazł sposobu,
Śmiałym krokiem, bądź pewny, czekam was tu obu.
Ach! jabym szczerze nie chciał byśmy na bój wyszli,
Nieba mi zakazują tak zbrodniczej myśli:
Lecz gdy na mnie natrzecie, nie wiem co się stanie.
DORANT.
Zobaczymy, w istocie; zobaczymy Panie.
(grzmi głośniej).
Scena IV.
ALCYDOR, FRONTYN.
FRONTYN.
Co Pan myśli do kata z tą mową nieszczerą?
Mogęż wierzyć mym uszom com słyszał dopiero?
Myślałem że doprawdy; lecz że się Pan śmieje,
Nawrócenia Pańskiego straciłem nadzieję.
Zdaje mi się ze smutną dni swe skończysz dolą,
I że nieba drwić z siebie dłużej nie pozwolą.
ALCYDOR.
Daj pokój; nieba nie tak groźne są dla świata:
Gdyby za każdą sztukę, jaką człowiek spłata......
(chce odejść).
Scena V.
ERAST, DORANT, ALCYDOR, FRONTYN.
ERAST.
(dobywając broni).
Stój, stój! giń nikczemniku! jak giną zbrodniarze.
(w chwili kiedy Erast broń podnosi, piorun ze strasznemi grzmotami i błyskawicą pada na scenę i zabija Alcydora, którego całkiem ogarnia ogień).
DORANT.
O nieba!
ERAST.
Idźmy bracie: Bóg go lepiej karze.
Scena VI.
FRONTYN.
(sam po krótkiem milczeniu).
A co? ja nie mówiłem? otoż ma, że broił:
Występnik, swoją śmiercią wszystkich zaspokoił.
O! szumiał; lecz aż teraz dobrze popamięta.
Nieba, prawa gwałcone, zwiedzione dziewczęta,
Żony wstydem okryte, mężowie skrzywdzeni,
Kochankowie, rodzice, wszyscy są pomszczeni.
Ach! mnie tylko jednego śrogi żal przenika,
Żem za tyle lat służby nie dostał fenika;
I w nagrodę za moję poczciwość i wiarę,
Widziałem najstraszniejszą pana mego karę.