Męskie metamorfozy
Kanapa też już będzie wspólna...
Nawet nie wiesz, kiedy to się stało. Owszem, była upojna noc, pełna nieporównywalnej z niczym pasji, chłodna morska bryza owiewała wasze spocone ciała, a z rana obudziłeś ją filiżanką ulubionej kawy. Z czterema kroplami śmietanki, tak jak lubi.
Chyba wtedy powiedziałeś: "Powinniśmy zamieszkać razem". No i stało się. Od tego momentu nie możesz rozpoznać swego mieszkania. Ofensywę rozpoczęła swymi ciuszkami - zostałeś wyekspediowany z 2/3 przestrzeni w szafie; wkrótce natarła ze stosem kosmetyków - nie starasz się już szukać miejsca na piankę do golenia; z czasem coraz częściej słyszałeś: "tego już nie będziesz potrzebował", "przesuń tę rzecz dalej".
Słowo się rzekło, teraz musisz odstąpić swej połówce nieco więcej niż połowę przestrzeni w mieszkaniu, usunąć z pola widzenia rzeczy, które stanowiły o twej "jednoosobowości". W dodatku musisz jej zezwolić na 24-godzinny dostęp do twej psychiki, którą będzie przetwarzać do czasu, gdy wyłoni się z niej nowy byt: "wy" zamiast "ciebie" i "jej" - twoje nowe kolektywne i uzależnione "ja".
Kolektywne "ja" powstaje w momencie, gdy oddajesz się całkowicie i bezgranicznie miłosnemu układowi, przestajesz być sobą dla siebie, stajesz się dla niej, dla was. Od teraz każda akcja, każda reakcja ma wpływ na waszą dwójkę. Kolektywne ja jest nadrzędne w stosunku do jednoosobowego. Jak do tej pory mogłeś główkować, jakie piwo wypić do wieczornego oglądania telewizji lub który z programów wybrać, tak teraz musisz mieć świadomość kolektywną. Ona jest obok i jej cecha charakterystyczną jest to, że myśli. Czas spędza na rozmyślaniu, oddawaniu się refleksji, czy wasz związek zmierza we właściwym kierunku, czy to, co powiedziałeś, albo czego nie powiedziałeś, ma wpływ na rozwój związku.
Dla niej wspólne zamieszkanie to symbol przejścia relacji na nowy, wyższy poziom, to przedostatnie stadium przed ślubem. Dla ciebie sprawa jest prostsza - płacisz połowę czynszu, masz czyste i ułożone ubrania, seks nie jest kwestią "jeśli", lecz "kiedy" i zawsze jest ktoś, kto ci pomoże ściągnąć buty, gdy wrócisz do domu lekko odurzony.
Nadchodzi czas, gdy marzysz o tym, by uciec, do znanych sobie brudniejszych i mniej poukładanych czasów. Zaczynasz nawet wierzyć, że jest to możliwe. Okazuje się jednak, że to ona jest dużo sprytniejsza. Zostaje ci nadzieja, że zmiana, która się w tobie dokonuje, wychodzi ci na dobre. Lepiej, byś w to uwierzył, bo jeśli skrewisz, twoje życie stanie się piekłem.
Teraz kiedy wracasz z pracy do domu, mieszkanie lśni czystością, a w powietrzu unosi się ten charakterystyczny zapach kadzidełek, które kupiła w pobliskim sklepie z rozmaitościami, poduszki ułożone w rogu sofy dokładnie pod kątem 45 stopni, ręczniki w łazience pasują do koloru dywanika, a twoje ulubione płyty Zeppelinów i bluesowych kapel sąsiadują z romantyczną muzyką Tori Amos i Loreeny McKennit. Teraz wszystko ma swoje miejsce i ty też odkładasz rzeczy na swoje miejsce, fotografie w stylizowanych ramkach zajmują trzecią półkę od góry, a świeże kwiaty w wazonie (a niech to! Znowu zapomniałeś jej kupić) towarzyszą kawowej zastawie na stoliku pod oknem.
W lodówce w miejsce półlitrówki Heinekena pojawiła się butelka białego Sauvignon, a na stole zamiast magazynów i gazet półmisek ze świeżymi owocami. I słyszysz tykanie zegara?
Z uśmiechem wspominasz dni, w których po imprezie twój współspacz nie zdążył do toalety i zrobił użytek z sofy. Ileż przy tym było radości. I im głębiej sięgasz we wspomnienia, z tym większym przekonaniem mówisz do swego kolektywnego "ja": "wcale nie jest aż tak źle, jest całkiem w porządku, kto wie, może nawet dobrze?".