Męskie "ja"
Psychoterapeuta Robin Skynner i John Cleese - członek kabaretu Latający Cyrk Monty Pythona rozmawiają o potrzebie chronienia męskiego "ja".
ROBIN: Mężczyzna zwykle czuje się źle, ujawniając, że potrzebuje opieki i wsparcia od kobiety, gdy tymczasem kobiecie łatwiej poprosić o to mężczyznę.
JOHN: ... Bo mężczyźni boją się, że zostaną przeciągnięci z powrotem na tamten brzeg?
ROBIN: O to chodzi. Takie potrzeby kojarzą się im z sytuacją, gdy jako małe dzieci przebywali na matczynym brzegu rzeki. Toteż niektórzy mężczyźni boją się, że jeżeli kiedykolwiek dopuszczą, żeby ktoś po macierzyńsku się o nich zatroszczył, to może już nie będą w stanie przejść z powrotem na męską stronę!
JOHN: Że takie matkowanie może zmienić ich w wieczne niemowlęta?
ROBIN: Tak, albo w kobiety. Więc czują duży lęk przed tą władzą, jaką w ich
oczuciu mają nad nimi kobiety - lęk w gruncie rzeczy proporcjonalny do głęboko ukrytej potrzeby,
żeby ktoś im matkował. Dlatego często kończy się to przyjęciem postawy twardego faceta, demonstrującego pogardliwy i lekceważący stosunek do kobiet tylko po to, żeby uniknąć zagrożenia w postaci zbyt dużej bliskości emocjonalnej.
JOHN: Bo wtedy mógłby nagle odkryć swoje potrzeby i na dobre wpaść we władzę mamy.
ROBIN: Tak, a ten brak poczucia bezpieczeństwa mężczyzny jeszcze się zwiększa w obliczu faktu, że tradycja żąda od niego, żeby był myśliwym i obrońcą, troszczącym się o wszystkich pozostałych.
JOHN: Ale zaczekaj. Pod wpływem odpowiednio dużego stresu wszystkim mężczyznom zaczyna być potrzebna opieka i troska. Dlaczego, kiedy ktoś im matkuje, jednych to przeraża, a innych nie?
ROBIN: Wszystko zależy od tego, czy mężczyzna potrafi przyznać się, że od czasu do czasu pragnie wsparcia i niańczenia. Jeśli potrafi, to będzie znał miarę. Po takich doświadczeniach będzie wiedział, że może nad zaspokojeniem tych potrzeb zapanować, że one nim nie zawładną. Nauczy się też, że po pewnym czasie, gdy zostaną zaspokojone, znikną jak apetyt na każdą inną rzecz, on zaś będzie mógł znowu być "mężczyzną". Dlatego bez obawy może przyznać się do nich i mimo to czuć się bezpiecznie w poczuciu swojej męskiej tożsamości.
JOHN: Zdolność do uznawania takich potrzeb daje mu pewniejsze i bardziej stabilne poczucie przynależności do własnej płci?
ROBIN: A pewność, że nie przestanie być mężczyzną, pozwala uznawać te potrzeby - to koło samo się napędza.
JOHN: Natomiast jeśli nie może przyznać się do swoich potrzeb, jeżeli im zaprzecza...!
ROBIN: Cóż, skoro ukrywa swoje pragnienia, to nie może mieć z nimi kontaktu. Nie ma żadnych takich doświadczeń. Niemniej wyczuwa ich potężną siłę, tym większą, że nigdy nie były zaspokojone... więc panicznie się boi, że jeśli kiedyś się ujawnią, nie będzie w stanie ich opanować i na powrót stać się odpowiedzialnym dorosłym człowiekiem.
JOHN: Znowu kwadratura koła. Nie przyzna się, ponieważ się boi, że straci kontrolę, a nie może przekonać się, że potrafi utrzymać kontrolę, dopóki się nie przyzna. Toteż w sprawach płci czuje się niepewnie?
ROBIN: Nawet jeżeli nie zostanie "twardym facetem", będzie miał potrzebę utrzymywania kobiet na dystans. Stanowią one dla niego zagrożenie, gdyż mogą odsłonić owe ukryte potrzeby.
JOHN: Na razie wracajmy na most... kobiety, kiedy potrzebują wsparcia, matkowania, nie mają podobnego problemu, bo wszystko to kojarzy się z tą stroną rzeki, po której tak czy owak są.
ROBIN: Jak również nie odstrasza ich obraz wojownika, podtrzymujący tabu, które zabrania prosić o wsparcie. Dlatego kobietom łatwiej uważać to za oczywiste i z tego względu czuć się bezpiecznie z poczuciem przynależności do własnej płci. W gruncie rzeczy, kiedy przyglądam się kobietom i mężczyznom zachowującym się z całą otwartością i naturalnością, na jaką pozwala intymność gabinetu lekarskiego, ciągle robi na mnie wrażenie fakt, że kobiety okazują się znacznie silniejsze od mężczyzn. Na zewnątrz wiele z nich może prezentować się jako mniej pewne siebie, ale zasadniczo znacznie pewniej stoją obiema nogami na ziemi.
JOHN: Ludzie zwykle zadają mi pytanie, czemu w "Monthy Pythonie" mamy tak mało śmiesznych ról kobiecych. Oto jedyna odpowiedź, jakiej mogę udzielić: że niezbyt wiele wiem o kobietach, ale z tego, co wiem, nie wydają się ani trochę tak niemądre jak mężczyźni.
ROBIN: Masz rację! Nie robią tylu rzeczy na pokaz, nie zależy im aż tak na pozorach, nie żyją marzeniami o pozycji, władzy i sukcesach w takim stopniu jak mężczyźni. A ponieważ nie traktują tego wszystkiego zbyt serio, więc nie są aż tak kruche, nie tak łatwo urazić ich "ja". Nawiasem mówiąc, właśnie z tego powodu, że są bliższe rzeczywistości, o wiele łatwiej poddają się terapii.
JOHN: A co z feministkami? Niektóre z nich wciąga walka o władzę w męskim stylu i potrzeba sukcesu, prawda?
ROBIN: Tak, wojujące feministki tego typu, które konkurują z mężczyznami w ich tradycyjnych rolach, mają mniej pewności siebie niż inne kobiety w tym fundamentalnym obszarze - przynajmniej te, które ja znam.
JOHN: Czy dlatego nagle zaczęliśmy rozmawiać o władzy, pozycji społecznej i pogoni za sukcesem, że w gruncie rzeczy są to tylko swego rodzaju namiastki, służące facetom do przekonywania siebie samych, że są męscy?
ROBIN: Tak. Jeśli przyjrzeć się temu bliżej, jest to tylko zewnętrzny sztafaż używany przez mężczyznę, żeby upewnić siebie - i, na co liczy, również swoje otoczenie - że jest wystarczająco męski oraz żeby zagłuszyć swój głęboki wewnętrzny lęk, że nie jest.
JOHN: Może dlatego najczęściej pozy, jakie przybierają ludzie dzierżący władzę, są takie śmieszne - intuicyjnie zdajemy sobie sprawę, że gdzieś głębiej bardzo łatwo ich zranić.
ROBIN: Jest jeszcze jeden ważny punkt związany z tą męską drażliwością. Otóż zdumiewa mnie, jak ochronnie traktują tę sprawę kobiety. Potrafią posunąć się bardzo daleko - często płacąc za to wysoką cenę - byle tylko nie postawić mężczyzny w jakiejkolwiek sytuacji, w której musiałby dostrzec ten rodzaj własnej słabości.
JOHN: Konkretnie jaki rodzaj słabości? Po prostu przyznać się, że rzeczywiście czasami potrzebuje, żeby mu pomatkować?
ROBIN: Tak, kiedy we własnych oczach miałby nie stanąć na wysokości zadania. Dlatego chowa się za fasadą, żeby ukryć to, czego kobiety nie cierpią atakować. Obserwuję często podobne zjawisko w pracy z koleżankami po fachu. Przyjmując parę albo rodzinę, nierzadko puściłyby mężowi płazem nawet to, że kogoś zamordował, a później opowiadają mi, jak strasznie je rozzłościł. Ja mówię: "Czemu mu nie powiedziałaś? To by mu dobrze zrobiło". A one zwykle odpowiadają: "O, nie mogłam, to tak, jakbym go miała wykastrować".
JOHN: Chociaż on naprawdę potrzebuje, żeby ktoś pokazał mu jego słabość - wynikającą z lęku przed własnym pragnieniem doznawania opieki i troski - zanim będzie mógł coś z nią zrobić?
ROBIN: Tak.
JOHN: A czy to były wykwalifikowane terapeutki?
ROBIN: Tak. Mimo że pracują w tej branży i z tego tytułu muszą pomagać ludziom konfrontować się z prawdą, na początku wystawienie mężczyzny na taką próbę okazuje się dla nich okropnie trudne. Jakby od urodzenia uczono je, że mają tego unikać. Wydaje się, że nawet oparcie w ruchu wyzwolenia kobiet nie uwolniło większości z nich od zahamowań związanych z testowaniem zdolności mężczyzny do utrzymania się na drugim brzegu naszej przysłowiowej rzeki. Poza wszystkim, nawet gdyby biednemu facetowi miały odpaść jaja - że użyję takiej przenośni - to przynajmniej byłoby wiadomo, na czym polega kłopot i można byłoby mu pomóc przykleić je z powrotem mocniej. A jeśli nic takiego by się nie zdarzyło, wszyscy poczuliby się pewniej. To zdumiewające - ta kobieca potrzeba ochraniania męskiego "ja" wydaje się jednym z najgłębiej zakorzenionych zahamowań.