15 lat
Moja wersja przygód Bilba w okresie od przyjęcia urodzinowego do powrotu do Rivendell.
Po opuszczeniu swego domu w Bag End Bilbo postanowił powędrować do Północnej Ćwiartki, by stamtąd wyruszyć dalej na północ do krain, w których hobbicka noga jeszcze nigdy nie postała. Od dawna interesowały go bowiem odległe tereny położone na północ od Shire'u. Różnego pokroju wędrowcy roztaczali przed nim wiele wizji ciekawych, lecz bardzo rozbieżnych. Jedni mówili o ogromnym, nieprzebytym lesie, w którym aż roi się od potworów. Inni twierdzili, że na północy rozciąga się wielkie pustkowie, że spękana ziemia tworzy śliczne wzory, bo dawno nie zaznała deszczu, że nie spotkasz tam żywej duszy, żadnej rośliny, żadnego ptaka. Jeszcze inni opowiadali o wspaniałym morzu, które mieszkańcy północy nazywają ocanem, czy oceanem - tego Bilbo nigdy nie mógł zapamiętać. Miały tam mieszkać ryby potwornych rozmiarów. Pewien starzec chwalił się nawet, że płynąc łódką natrafił na wielką, bezludną wyspę. Kiedy na niej wylądował okazało się, że „wyspa” oddycha i płynie. Mężczyznę bardzo to przeraziło, ale nie mógł płynąć dalej swą „łupiną”, bo zapadał zmierzch. Rozpalił więc ognisko, a wtedy „wyspa” podskoczyła wysoko w górę, zrzucając go razem z całym ekwipunkiem do wody. Starzec, będąc jeszcze wtedy młodym człowiekiem, widział, jak jego „wyspa” wynurza się i znika w otchłani.
Jednak najciekawsza i interesująca wydała się panu Bagginsowi opowieść niejakiego Rosta, krasnoluda noszącego zawsze białe, czerwone lub zielone stroje. Podobno pochodził właśnie z ziem położonych za Północną Ćwiartką, z krainy zamieszkałej przez krasnoludów śnieżnych - Snowell. Przebywał on czas jakiś w Shire i bardzo się z Bilbem polubili, lecz Baggins nie chwalił się nikomu znajomością z przybyszem. Rost mówił dużo i z przejęciem o Snowell. Podobno była to górzysta kraina zawsze pokryta śniegiem. Dokoła otaczały ją krainy zimowych elfów i skrzatów. Znajdowały się miejsca wolne od pokrywy śnieżnej, gdzie można było uprawiać rośliny.
Ze wszystkich podróżników Bilbo najbardziej wierzył właśnie Rostowi. Wyobrażał sobie jego kraj na różne sposoby i choć wiedział, że śnieg to jakby taki mokry, biały puch, to nie mógł go ujrzeć oczami wyobraźni. Dlatego nasz hobbit po swych hucznych urodzinach postanowił udać się właśnie na północ, do Kraju Śniegowych Bałwanów.
Baggins wyruszył w swą wędrówkę razem z Rostem i dwoma lekko objuczonymi prowiantem kucykami. Dopóki nie przekroczyli granicy Północnej Ćwiartki, podróżowali przede wszystkim pod osłoną nocy, bowiem hobbitowi bardzo zależało, by nikt z Hobbitonu go nie zauważył. Przecież w takim przypadku jego urodzinowe przedstawienie na nic by się zdało. We dnie zatrzymywali się w laskach, na polanach i innych odosobnionych miejscach. Po kilku nocach marszu (nie chcieli za bardzo męczyć kuców, bo mogły im się jeszcze przydać wypoczęte) dotarli wreszcie do północnej granicy Zachodniej Ćwiartki. Odtąd nie musieli się już ukrywać, bo zaczynało się odludzie. Mogli też dużo szybciej posuwać się naprzód.
Północna Ćwiartka porośnięta była soczystymi łąkami, na których chętnie pasły się kuce. Bilbo i Rost mieli nawet czasem kłopot z odciągnięciem ich od jedzenia. Zdarzało się też, że zwierzęta przystawały w drodze, by się posilić, co bardzo denerwowało podróżników i opóźniało wędrówkę. Kiedy dotarli do Błędnego Lasu, zawahali się, czy nie lepiej obejść go dokoła.
- Czy nie wydaje ci się, Roście - spytał Bilbo - że w tym lesie może być niebezpiecznie?
- To być może, choć nigdy tędy nie szedłem, ale mniej więcej równo z nim kończą się też łąki i nie będzie czym karmić kucyków.
- Więc uważasz, że powinniśmy przejść przez las?
- Tak właśnie uważam - odparł krasnolud.
- A nie przyszło ci do głowy, że w lesie też może nie być pożywienia? - Bilbo dalej próbował go przekonać - Musimy się z tym liczyć.
- Owszem, ale lasem droga wydaje się dużo krótsza, a nam chyba zależy na tym, by prowiant się nie skończył, nieprawdaż? Przypominam, że dopiero za Błędnym Lasem znajdziemy pierwsze wioski Kraju Śniegowych Bałwanów.
Przekomarzali się dość długo, aż w końcu hobbit zgodził się na przemarsz borem. Uznał, że nie warto się kłócić z Rostem, bo to wyjątkowo uparty krasnal.
Nazbierali do worków - tak na wszelki wypadek - trochę trawy dla kuców i wparli się w gęstwinę. Ach, co to był za las. Korony drzew przesłaniały niebo, na szczęście jednak przepuszczały nieco rozproszonych promieni słonecznych, więc wędrowcy nie musieli błądzić po omacku. Jednak nie opuszczało ich uczucie strachu i groźba czyhającego gdzieś niebezpieczeństwa. Dokoła zalegały nieprzebyte chaszcze i jakaś martwa cisza. Bilbo czuł się trochę jak sześćdziesiąt lat temu w Mrocznej Puszczy, zwłaszcza, że tu i ówdzie pohukiwały sowy i puchacze.
Pewnej nocy Rost, który był świetnym tropicielem, znalazł - jak twierdził - ślady zająca. Postanowili więc udać się na małe polowanie, bo od dawna nie jedli gotowanego mięsa. Mieli noże, a ze zwisających gałęzi nieznanych im dotąd drzew sporządzili sobie łuki i strzały. Potem krasnolud poprowadził towarzysza po tropie zwierzęcia. Weszli w zarośla i podążali za wgłębieniami w wilgotnej ziemi. Przedzierali się może jakieś dwadzieścia minut, aż ich oczom ukazała się niewielka polana. Ślady prowadziły do bijącego z małej skałki źródełka.
Nagle coś zawyło, potem drugi raz i trzeci.
- Myślisz, że są tu wilki? - przeraził się Bilbo.
- Z pewnością. Mam nadzieję, że nie tropią tego samego zająca, co my - wyjąkał wystraszony krasnal.
- Lepiej schowajmy się w tej jamie - szepnął hobbit i dał nura w ciemną dziurę w boku pagórka. Po chwili krzyknął z bólu:
- Aaaa! Tam jest mnóstwo jakichś kości! Nadziałem się…
- Posuń się i daj wejść - rozkazał Rost. Gdy uważniej przypatrzyli się piszczelom i żebrom, Bilbo, trochę spokojniejszy, rzekł:
- Pewnie wilki miały tu ucztę.
Krasnolud nie wydawał się jednak tego pewien.
- Jeśli tak, to muszą być kanibalami. Spójrz. To są wilcze kości. Ktoś lub coś musiało być bardzo głodne!
Ciarki przebiegły po plecach. Co mogło być aż tak potężne, by pokonać i pożreć całą watahę wilków? Niedługo mieli poznać odpowiedź, bowiem w gąszczu czaił się dziwny, krwiożerczy stwór. Jeśli jest w pobliżu, nie trzeba się obawiać ani trolli, ani orków, ani goblinów, ani żadnych innych stworzeń, tylko właśnie jego. Był to Snoros Krwi Żądny, najpotężniejszy i najmłodszy ze starego, prawie już wymarłego szczepu snorosów. Te okropne, człekokształtne, wielkie, niebywale silne i szybkie stwory o długiej, brunatnej sierści i zajęczych stopach w Pierwszym Wieku Shire'u pustoszyły całe miasta i lasy. Można się było przed nimi schronić tylko w wodzie, której nie znosiły, lecz nie wiadomo, czy przez tak długi czas nie wyzbyły się tej niechęci.
Kiedy Bilbo i Rost pośpiesznie wygramolili się z jamy i skierowali swe kroki w stronę opuszczonej przed godziną ścieżki, Snoros zeskoczył z drzewa, na którym siedział i zagrodził im drogę.
- A kto to ugania się za zającami w m o i m lesie? - zachrypiał swym okropnym, przerażającym głosem, szczególnie mocno akcentując słowo „moim”.
Wędrowcy byli tak wystraszeni, że żaden nie mógł wydusić z siebie słowa. Snoros - wielce kontent, że przybysze tak bardzo się go boją, postanowił ich trochę podręczyć.
- No, dowiem się w końcu, kogo będę miał przyjemność pożreć? Ha,ha,ha - zaśmiał się, a Rostowi zrobiło się słabo. Bilbo był odważniejszy, a po spotkaniu z Gollumem, a potem ze Smaugiem miał już wprawę w rozmawianiu z potworami. Przełamał więc strach i wydusił z siebie:
- Jestem Bilbo Baggins, a to mój przyjaciel Rost Krasnolud. Bardzo nam miło cię poznać, jednak sami wolelibyśmy coś zjeść zamiast służyć za posiłek. Proszę, jesteśmy wygłodzeni - teraz kłamał już jak z nut, bo niespełna trzy godziny temu spożyli dość obfity obiad - jeśli nas teraz skonsumujesz, nadal nie będziesz syty.
- Ale przyznasz, że choć trochę zaspokoję głód? - droczył się potwór. Nagle zmienił ton:
- W Błędnym Lesie rzadko widuję ludzi, krasnoludów czy elfy, ale znam ich wygląd, zapach i smak. Takiego stworka jak ty - wskazał na Bagginsa - widzę po raz pierwszy. Skąd się wziąłeś i co cię tu sprowadza?
- Jestem hobbitem, mieszkam w odległej krainie… Rakan - zmyślał Bilbo, bo uznał, że lepiej nie wyznawać prawdy - a przez ten bór wraz z przyjacielem podążam do Kraju Śnieżnych Bałwanów.
Snorosa nie zadowoliła ta odpowiedź:
- Powiedz mi, gdzie leży twoja kraina? - spytał stwór z błyskiem w oku, jego głos brzmiał już delikatniej, cieplej, nawet ładnie i przyjemnie - Bardzo lubię słuchać o dalekich krajach. Siedzę tu od wieków i nie opuszczam mej kryjówki w lesie. Nie znam świata, choć bardzo bym chciał - zasmucił się.
Prawdę mówiąc Snoros Krwi Żądny nie zasługiwał na swój trwożny przydomek. W głębi duszy był bowiem bardzo samotnym, nieobytym dzieckiem. Wcale nie miał zamiaru pożreć przybyszów. Bardzo pragnął poznać świat, lecz dawno temu jego matka zabroniła mu opuszczać Błędny Las. Był wtedy małym, ale strasznie posłusznym snoroskiem. „Snoro - mówiła mama - nie wolno ci wychodzić z lasu. Tu chroni cię gąszcz, a dokoła kręcą się źli ludzie i inne stwory, które mogą cię porwać i zabić. Wyobraź sobie, jak okropnie bym rozpaczała, gdyby tak się stało.”
Snorosy były dobrymi rodzicami, lecz mocno nadopiekuńczymi. Ich dzieci zaś bardzo posłuszne i zapewne dlatego często trochę tępe, jak nasz Snoros Krwi Żądny, który choć stał się wielki i potężny, a matka dawno umarła, nadal respektował zakaz i bał się wyjść z gęstwiny.
Bilbo uznał, że może zagrać na zwłokę i rozpoczął opowieść. Mówił o wysokich górach, soczystych łąkach, cudownie kolorowych i pachnących kwiatach, szerokich rzekach. Potwór słuchał uważnie, choć niezbyt wiedział, o czym gada przybysz.. Rzeczki widział, bo w Błędnym Lesie płynęło ich kilka, jednak były to jakby strużki deszczówki - krótkie, wąskie i płytkie.
Tymczasem krasnolud podczas hobbitowej opowieści rozmyślał, jak wyjść cało z niebezpiecznej sytuacji. Na razie nic nie przychodziło mu do głowy, lecz wciąż miał nadzieję na jakieś olśnienie. Baggins zaś świadomie nadal przeciągał swój wywód i też usilnie szukał sposobu ratunku. Jakże żałował, że nie ma przy sobie pierścienia.
Kiedy hobbitowi zabrakło już pomysłów i musiał kończyć swe opowiadanie, by potwór nie zorientował się, że to wszystko pośpieszne wymysły, stwór niespodziewanie rzekł przymilnie:
- To urzekające. Ufam, że osoba wywodząca się z tak wspaniałego kraju zmierza w równie piękne okolice. Też chciałbym je ujrzeć, ponieważ niewiele dotąd widziałem. A te niektóre wspaniałości… Tak sobie myślę, czy mógłbym iść z wami? Czuję się tu taki samotny. Nawet nie mam ochoty was zjeść… - mówiąc to, rozpłakał się, co rzadko zdarzało się snorosom i musiało oznaczać naprawdę wielkie wzruszenie lub rozpacz. Podróżnikom zrobiło się go żal, lecz nie zapominali, że to może być tylko przedstawienie dane dla uśpienia ich czujności.
Jednak Snoros szlochał szczerze. Mimo tak długiej samotności nie został zepsuty do głębi i bardzo cierpiał. Zabijał tylko, by zaspokoić swój ogromny apetyt. Wiedział, że Błędny Las wyniszcza jego duszę i jeśli go nie opuści, stanie się jak złe potwory z matczynych opowieści. A tego nie chciał. Teraz nadarzyła się okazja do zmiany. Przybysze z dalekich krajów mogą go ze sobą zabrać, jeśli się im przypodoba.
- Jestem taki smutny, dawno się już nie śmiałem. Dopiero dziś rozśmieszył mnie wasz strach. Byłbym wam dozgonnie wdzięczny, gdybyście wzięli mnie ze sobą do krainy, do której zmierzacie. Mogę się wam przydać. Umiem głośno gwizdać, szybko biegać i skakać po drzewach. Mało śpię i niewiele jem…
- To co w takim razie mają znaczyć te stosy kości w dziurze. Są jeszcze świeże - przerwał mu Bilbo.
- No dobrze, jem dużo, ale sam upoluję sobie jedzenie, a i wam coś niecoś przyniosę. Nie tęsknicie za mięskiem? - spytał i oblizał się kusząco.
Rzeczywiście, tęsknili i to bardzo. Zwłaszcza wygodnicki hobbit. W tej też chwili zaczął nabierać zaufania do stwora. Uznał, że chyba naprawdę nie ma złych zamiarów. Pomyślał, że można by go zabrać do Snowell, ostatecznego celu ich wędrówki, jednak ciągle traktował go z rezerwą i czujnie obserwował.
- Zastanowimy się jeszcze i może pozwolimy ci iść z nami - mówił Bilbo ku wielkiemu zdumieniu Rosta - tymczasem musimy wracać do obozu, bo kucyki się o nas martwią. Czy mógłbyś więc nas przepuścić?
- Oczywiście, proszę - bąknął ugrzeczniony kudłacz i szybko odszedł - W razie niebezpieczeństwa wołajcie, a postaram się przybyć.
- Dziękujemy! - odrzekli obaj i najpierw z udawaną dumą, a potem - gdy Snoros ich nie widział - pędem oddalili się z polanki w stronę obozowiska.
Kiedy dotarli na miejsce, krasnolud uznał, że są już w miarę bezpieczni i strach przestał odbierać mu mowę.
- Najpierw myślałem, że ci do reszty odbiło, kiedy mówiłeś, że zastanowimy się nad jego prośbą, ale jak nas puścił wolno zrozumiałem, że jesteś geniuszem. Chylę czoło. Jestem do twoich usług po wsze czasy, aż do śmierci.
- Dziękuję, ja także służę ci uprzejmie - odparł Bilbo - lecz nie zrozumiałeś mnie dobrze. Otóż naprawdę chciałbym rozpatrzyć propozycję tego włochacza, jakkolwiek mu na imię. Może być przydatny podczas wędrówki przez ten las. Na pewno zna go jak własną kieszeń. Słyszałeś o mięsie? Aż mi ślinka pociekła.
- Ty chyba żartujesz. Najprędzej to on spróbuje naszego mięsa. Uciekajmy stąd jak najszybciej, póki jeszcze możemy - oburzył się Rost.
- Nie, nie możemy tak go zostawić.
- Żył tutaj dotąd, pożyje jeszcze.
- Nie, nie, nie…
I znów zaczęli się kłócić. Spierali się dość długo, aż nastała noc. Zajęci sobą nawet nie zauważyli, jak otaczają ich wilki. Bardzo głodne wilki. Kiedy przewodnik watahy zbierał się do skoku na ofiary, w górze rozległ się potężny ryk. Brzmiał, jakby sto armii krzyczało, rzucając się do boju. Jednocześnie z gąszczu drzew wyskoczył wielki cień i jednym uderzeniem łapy powalił wodza wilków. Reszta zgrai uciekła w popłochu.
Hobbit i krasnolud byli tak przerażeni, że zamknęli oczy, upadli na ziemię i czekali na najgorsze, pewni, że wilki ich rozszarpią. Dopiero kiedy usłyszeli nad sobą znajomy głos, odważyli się spojrzeć. Przed nimi stał nie kto inny jak Snoros Krwi Żądny.
- Nic wam się nie stało? Jesteście cali? - pytał ze szczerą troską w głosie.
Wędrowcy nie mogli wydusić słowa ze zdumienia. Rost nie wierzył własnym oczom i uszom. Ten potwór, który niedawno chciał ich zjeść, teraz wybawił ich z opresji? To było za wiele dla zwykłego krasnoluda. Rost podrapał się po swej długiej brodzie i rzekł:
- Wiesz, Bilbo, myślę, że ten… - nie mógł znaleźć słowa - bohater powinien iść z nami.
- Od razu ci to mówiłem. Czy nadal chcesz opuścić las i wędrować z nami do Kraju Śniegowych Bałwanów? - Bilbo zwrócił się do włochacza.
- Oczywiście! Oczywiście! - krzyczał radośnie Snoros i w tej euforii odtańczył dziki taniec szczęścia. W końcu opamiętał się i spoglądając na roześmiane gęby podróżników, przedstawił się:
- Och, przepraszam, z tego wszystkiego zapomniałem powiedzieć, jak mam na imię. Jestem Snoros Krwi Żądny, ale mówcie mi Snoro - to brzmi ładniej.
- Dobrze, Snoro, od dzisiaj będziemy cię tak nazywać. Acha, jeśli masz z nami wędrować, trzeba coś zrobić z tym twoim okropnym przydomkiem. Może Snoros Przepotężny brzmiałoby lepiej?
- Oczywiście! Snoros Przepotężny brzmi o wiele godniej - wykrzyknął znów zadowolony stwór. Rost zaoferował mu jeszcze swe usługi i udali się na spoczynek.
Wstali dość późno, najedli się i zwinęli obóz. Ruszyli dalej przez las. Ponieważ zyskali tak silnego towarzysza, do końca podróży przez gęstwinę nie przydarzyło się im nic złego. Jednak wędrówka stawała się coraz bardziej uciążliwa. Nie mogli doczekać się końca puszczy.
Pewnego dnia, kiedy mieli już naprawdę dość leśnego mroku, Snoro poczuł jakiś przyjemny powiew wiatru. Puścił się pędem przed siebie tak, że kucyki i przyjaciele nie mogli go dogonić. Ujrzał słup światła przebijający ścianę drzew. Z wrażenia aż stanął. Nigdy nie wychodził z lasu i nie widział nic poza gąszczem krzaków i pni. Słońce raziło go swą jasnością. Dokoła roztaczała się rozległa równina, gdzieniegdzie porośnięta kępkami trawy. Na horyzoncie sterczały szczyty gór pokryte śnieżnymi czapami. Od czasu do czasu przelatywał jakiś ptak, nie widać było jednak żadnych zwierząt.
Po chwili Bilbo i Rost też wynurzyli się z Błędnego Lasu. Odetchnęli pełną piersią i zaśpiewali wesołą piosenkę, której Snoro słuchał z lubością. Potem cały dzień odpoczywali w zimowym słońcu. Dopiero nazajutrz ruszyli w dalszą drogę. Musieli dotrzeć do Irionu, wioski przyjaznych skrzatów znajdującej się na granicy Kraju Śniegowych Bałwanów, by uzupełnić zapasy żywności i kupić cieplejsze odzienie. Stamtąd wiodła już prosta, nietrudna droga przez Kastrion, Narię, Labekonię i Rossinion do Snowell, upragnionego celu ich podróży.
Wędrowali przez pustkowie już dość długo. Coraz mniej jedli, bo musieli oszczędzać żywność. Maszerowali dniem i nocą, robiąc tylko krótkie odpoczynki, lecz ciągle nie było widać pierwszych zagród Irionu. Powoli tracili nadzieję, choć Rost zapewniał ich i samego siebie, że to już niedaleko.
Pewnego, pięknego dnia, gdy słońce świeciło wyjątkowo mocno, jak na tę porę roku, Rost zauważył na horyzoncie jakąś postać. Po godzinie postać ta jakby się potroiła. Po jeszcze jakimś czasie przybyszów zza horyzontu okazało się dziesięciu. Szli przygarbieni w długich płaszczach z kapturami. Każdy podpierał się kijem i dźwigał na plecach niewielką torbę. Bilbo, Rost i Snoro postanowili wyjść im na spotkanie zamiast podążać prostopadle do nich. Zresztą „Zakapturzeni” - jak ich nazwali nasi przyjaciele - wydawali się zmierzać w ich stronę. Okazało się, że przybyszami są gobliny, podstępnie przebrane za starców. Chciały pojmać wędrowców i groziły, że użyją broni. Kiedy walka stała się niunikniona, krasnolud wyciągnął skrywany dotąd miecz, a Snoro wyszczerzył kły i zaprezentował potężne, silne łapska i wielkie pazury. Biedny Bilbo dobył nóż, jedyną broń jaką posiadał. Snoro okazał się najlepszym wojownikiem i samodzielnie pokonał sześciu wrogów. Trzech unicestwił Rost swym długim, pięknie zdobionym orężem, zwanym Tantalenem, zaś jednego udało się zadźgać Bilbowi.
Podróżnicy świętowali zwycięstwo kubkami miodu, a Snoro chciał nawet przyrządzić gobliny na obiad. Jednak zarówno Baggins, jak i Rost wykrzywili się na to z obrzydzeniem. Bali się zresztą, by tak niecne istoty nie zaszkodziły im i nie spowodowały bólu brzuchów.
Po dniu odpoczynku znów ruszyli w drogę i parę wschodów słońca później ujrzeli dym z kominów. Wreszcie dotarli do Irionu.
Była to dość duża i rozległa wioska skrzatów. Jej mieszkańcy cieszyli się zaś wielkim poważaniem w Kraju Śniegowych Bałwanów i nigdy nie odmawiali pomocy potrzebującym.
Nasi bohaterowie pożywili się w jednej z tutejszych wspaniałych karczem i odnowili zapasy na dalszą drogę. Noc spędzili w domu dobrego znajomego Rosta, skrzata Griona. Wyruszyli o świcie. Teraz hobbit i krasnolud wsiedli na kucyki. Snoro nie miał wierzchowca, jednak wcale mu to nie przeszkadzało. Był doskonałym chodziarzem i nie męczyły go długie wędrówki, a ta zmierzała już do końca. Przemierzali pagórkowatą krainę, zwaną Orion. Mijali wioski skrzatów i elfów. W budowie różniły się jednym: domy skrzatów wznoszono na niewysokich palach. Było to przyzwyczajenie i przezorność po jedynej powodzi, jaka nawiedziła ten kraj. Przodkowie skrzatów stracili wtedy wiele ze swego dobytku. Całe osady stały w wodzie, sięgającej skrzatom do kolan. Wszystkie wioski przebudowano, wznosząc domy na palach dla zabezpieczenia przed następną powodzią, która na szczęście, nigdy nie przyszła. Tradycja jednak pozostała. Spytacie pewnie, czemu elfy stawiają budynki bezpośrednio na ziemi? Otóż elfy przybyły w te krainy już po powodzi, więc jej nie pamiętają i nie obawiają się następnej.
Po dwóch dniach podróżnicy natrafili na pierwszy śnieg na pagórkach. Bilbo był zachwycony. Podobnie Snoro. Obaj pierwszy raz widzieli zimny, biały puch. Rost poinformował ich, że znajdują się już w Roandrii, krainie w której leży Snowell. Niedługo miały zacząć się pierwsze wzniesienia. Byli bardzo zadowoleni, że niedługo ujrzą ojczyznę krasnoluda. Teraz nie napotkali już żadnych przeszkód i następnego dnia dotarli do celu.
Wioska Snowell była przepięknie położona wsród niewysokich wzgórz. Dokoła zalegał śnieg, a z horyzontu sterczały ośnieżone góry. Chatki krasnoludów pomalowano na różne barwy: niebieskie z czerwonymi dachami, żółte zadaszone na niebiesko, całkiem białe i w wiele innych ciekawych kombinacji. Hobbita i snorosa do głębi urzekło piękno tego miejsca.
- Doprawdy wspaniale - zachwycał się Bilbo - gdyby tak było w Hobbitonie, nigdy bym stamtąd nie odszedł. Tutaj każdy szczegół cieszy me oko.
Snoro nic nie mówił, tylko się rozglądał z rozdziawionymi ustami.
- To właśnie moja ojczyzna - westchnął z radością Rost - tutaj się urodziłem i wychowałem. Oj, wzruszyłem się - chlipał i łzy szczęścia popłynęły po jego policzkach. Od dawna przebywał poza domem i bardzo się stęsknił za rodziną i przyjaciółmi.
- Chodźmy do moich rodziców - powiedział - na pewno ucieszą się na nasz widok - i nie pytając towarzyszy, pociągnął ich za sobą.
Stanęli przed ślicznym, piętrowym domkiem. Krasnolud zapukał do drzwi. Otworzył mu stary krasnal w czerwonym ubranku.
- Rost! Synku! - wykrzyknął i uściskał Rosta. Zaraz przybiegła starsza kobieta i rzuciła się na naszego krasnoluda.
- Mamo, mamy gości - rzekł po powitaniu Rost i wskazał na czekających dotąd cicho przyjaciół.
- Jestem Bilbo Baggins, hobbit z Shire'u - przedstawił się Bilbo.
- Durion do usług - zgiął się w pół stary krasnal - a to moja małżonka, Liwia.
- Snoros Przepotężny z Błędnego Lasu - rzekł Snoro i wszyscy zasiedli do stołu. Szybko znalazła się na nim gorąca herbata i ciasteczka domowego wypieku. Gawędzili długo w noc. Rodzice Rosta byli bowiem bardzo ciekawi, gdzie bawił, co robił i z kim przebywał tyle czasu. Szczególnie zainteresowała ich historia drogi powrotnej do Snowell.
Bilbo i Snoro mieli zostać w domu Duriona, jak długo zechcą. Hobbitowi jednak nie było dane długo mieszkać w malowniczej wiosce, bowiem gdzieś daleko stary przyjaciel, Elrond potrzebował jego pomocy w trudnej sprawie i wysłał po niego posłańca - wielkiego, białego orła.
Pewnego dnia Baggins wyszedł na długi, samotny spacer. Chciał rozejrzeć się po okolicy i nacieszyć się śniegiem. Maszerował przed siebie, aż dotarł do wysokiego, stromego urwiska. Stanął na jego krawędzi i próbował zobaczyć, co jest na dnie. Niestety, poślizgnął się na świeżym śniegu i poleciał w dół. Pęd powietrza nie pozwalał mu oddychać i w końcu stracił przytomność. Byłby się zabił, gdyby nie wysłannik Elronda, biały orzeł, który właśnie przed chwilą dotarł do Snowell. Zauważył on spadającego hobbita i złapał w szpony. Bojąc się, że biedak jest ranny, poniósł go od razu do Rivendell, by jego pan uleczył chorego.
Lecieli dość długo. Baggins ciągle był nieprzytomny. Kiedy wreszcie się ocknął, ujrzał nisko pod sobą szczyty gór i las. Ze strachu znów zemdlał. Orzeł dostarczył go do domu Elronda i dopiero tam Bilbo odzyskał przytomność. Był bardzo szczęśliwy, że znów gości w Rivendell, wśród elfów i innych wesołych stworzeń. Martwił się jednak o swych przyjaciół w Kraju Śniegowych Bałwanów, którzy pewnie uważali, że zginął albo opuścił ich bez pożegnania. Załatwił to jednak ten sam orzeł, który niósł Bilba w swych szponach. Poleciał on do Snowell i wyjaśnił, co dzieje się z Bagginsem. Teraz Rost i reszta mogli być już o niego spokojni.
Tymczasem Bilbo jadł, pił i bawił się w towarzystwie przyjaciół Elronda. Dużo czasu spędzał też na rozmowach z gospodarzem domu. Tak mijało mu życie, aż do wielkiej rady, ale o to już całkiem inna historia.
1