Jaskółki wschodnie i zachodnie - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane poniedziałek, 17, listopada 2003
Hej, gdzie te czasy, kiedy na łamach "Gazety Wyborczej" panował niepodzielnie optymistyczny empiryzm i racjonalizm? Na przykład w roku 1990 totalniacy z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w jednej chwili stali się socjaldemokratami, szermierzami tolerancji i wolności, szczególnie w sprawach obyczajowych. W obliczu takiej metamorfozy zginać się winno wszelkie kolano, więc jakże w takiej sytuacji odbierać im mienie "nagrabliennoje" w latach dobrego fartu? Jeśli już ktoś ma się tuczyć z kradzionego, to lepiej, żeby socjalnie bliscy socjaldemokraci niż jacyś źli faszyści, "horda ohydnych badylarzy, co o sanacji rządach marzy". Toteż "Gazeta Wyborcza" w tamtych czasach twardo stała na nieubłaganym gruncie ścisłego legalizmu i bezlitośnie wyszydzała wszelkie wzmianki o czerwonych pajęczynach oraz inne fantasmagorie lęgnące się z teorii spiskowych. Podobnie w roku 1992 postanowiła nie wierzyć w agentów i tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa, przyczajonych w strukturach państwa i tworzących nieformalne grupy trzymające władzę. Nemezis dziejowa lekko ją za ten brak wiary wkrótce skarciła; tajnym współpracownikiem SB okazał się jeden z wziętych publicystów "GW", pan red. Lesław Maleszka, co to podobno pisał raporty z konwentykli u samego pana Jacka Kuronia! Jednak w 1992 roku "Gazeta" absolutnie nie wierzyła jeszcze w takie rzeczy i nieubłaganym palcem dźgała lustratorów w chore z nienawiści oczy. Jednak wiele racji jest w spostrzeżeniu Franciszka ks. de La Rochefoucauld, że łatwiej przeżyć śmierć ojca niż utratę ojcowizny. Kiedy Lew Rywin zażądał od pana red. Michnika 17,5 mln dolarów za uczynienie mu propozycji korupcyjnej, natychmiast okazało się, że Polska, a szczególnie sfery salonowe, aż roją się od spisków, które powinny zostać bezlitośnie powykrywane w interesie przejrzystości naszej młodej demokracji.
Wspominam tamte czasy, bo w ostatnim tygodniu "GW" przyniosła alarmujące wiadomości, że w szponach mafii znalazła się cała Rosja. Okazało się to zaraz po tym, jak tamtejsze "organy" aresztowały pana Michała Chodorkowskiego, najbogatszego człowieka w Rosji, właściciela koncernu naftowego Jukos. Pan Chodorkowski, podobnie jak inni najbogatsi człowiekowie w Rosji, tzn. pan Borys Abramowicz Bieriezowski i pan Gusiński, zrobił majątek na wypłukiwaniu złota z powietrza, no a potem już normalnie sprywatyzował sobie to, tamto oraz owo. Tak się przy tym złożyło, że ci nowi właściciele Rosji legitymowali się pochodzeniem żydowskim. U nas, w Polsce, Żydów, jak wiadomo, "nie ma", no ale w Rosji - to co innego. Tam "są" i dzięki nafta- -gaz i inne dobra mogą mieć odpowiednich właścicieli. Za czasów prezydenta Jelcyna ci "oligarchowie", zwani inaczej "baronami", kręcili sobie całą rosyjską polityczną sceną z prezydentem na czele. Było to o tyle ułatwione, że prezydent Jelcyn z coraz większym trudem odróżniał jawę od snu. Najwidoczniej jednak coś tam kołatało mu się po głowie i dotychczasowego wezyra Włodzimierza Putina mianował swoim następcą. Prezydent Putin jest całkiem inny niż prezydent Jelcyn. To zupełna antyteza byłego prezydenta również pod względem trunków - po prostu kolejna edycja "mineralnowo sekrietara. Prezydent Putin przez pewien czas tolerował żydowską grupę trzymającą w Rosji władzę, ale do czasu.
Kiedy zaczął rozbierać Borysa Abramowicza, "prasa międzynarodowa", ma się rozumieć, podniosła klangor, w którym słychać było również jeremiady "Gazety Wyborczej". Komentatorzy jeden przez drugiego prześcigali się w opowiadaniach, jak to "faszyzm" podnosi w Rosji głowę i jaki straszny los czeka w związku z tym ten kraj. Słowem - lamentowali, jakby utracili nagle jakieś ogromne alimenta. Kto wie - może rzeczywiście? Za Borysem Abramowiczem rozebrany został pan Gusiński, a i tym razem klangor nic nie pomógł. Najwidoczniej prezydent Putin zrozumiał, że nie trzeba bać się tych papierowych tygrysów. Klangor przycichł, a pan Bieriezowski i Gusiński schronili się za granicą, ale nawet i tam nie bardzo wolno im jęknąć. Więc kiedy pan Chodorkowski zaczął objawiać chęć pokręcenia sobie rosyjską polityczną sceną, bez ceregieli wpakowano go do tiurmy, tak, jakby prezydent Putin przypomniał sobie słynne hasło czarnosecińców" "biej Jewrejew, spasaj Rassiju!". Naturalnie wybuchł klangor, ale chyba i tym razem cała para pójdzie w gwizdek, bo właśnie "GW" spenetrowała smutną prawdę, że "USA nie staną za Chodorkowskim". Niewiarygodne, a jednak.
Najwidoczniej Stanom Zjednoczonym już wystarczy, że muszą "stawać" za Arielem Szaronem, więc gdyby musiały tak "stawać" za każdym żydowskim aferzystą, np. panem Chodorkowskim, to już byłoby za wiele. Wygląda na to, że może podzielić on wygnańczy los Borysa Abramowicza i Włodzimierza Gusińskiego, wskutek czego oczywiście Rosja znajdzie się w szponach mafii. To prawda, tyle że nie mafii żydowskiej, tylko mafii rosyjskiej, której nogi wyrastają z KGB. Wielu Amerykanów nie tylko to rozumie, ale nawet zaczyna zazdrościć Putinowi takiej stanowczości, której najwyraźniej brakuje prezydentowi Bushowi. Dlatego Rosja, która kiedyś, podobnie jak Stany Zjednoczone, przypominała "terytorium okupowane przez Izrael", dzisiaj spod tej okupacji się wyzwala. Izrael chyba też zaczyna rozumieć, że tym razem trafiła kosa na kamień i okres dobrego fartu się kończy, bo właśnie pan premier Szaron wybrał się do Moskwy z wizytą przyjaźni, mimo że pan Chodorkowski siedzi sobie w najlepsze. Pewnie i on go poświęci, no bo skoro "USA nie staną za Chdorkowskim", to po co jego w ogóle bronić, tego pana Chodorkowskiego?
Takie rzeczy zaczynają działać ludziom na wyobraźnię. W Niemczech poseł CDU, pan Hohman przypomniał o udziale Żydów we wprowadzeniu komunizmu w Rosji i w czerezwyczajce, która zalała ten kraj krwią. "Gazeta Wyborcza" oburza się na te "pokrętne wywody" i cytuje opinię Centralnej Rady Żydów w Niemczech, jakoby Hohman sięgnął do "najniższej szuflady antysemityzmu". Czy do najniższej, czy do jakiejś innej - mniejsza już o to. Kiedyś po takiej reprymendzie cała Europa wstrzymałaby oddech ze strachu. Tymczasem teraz - rzecz nie do wiary! Za główne zagrożenie dla pokoju większość indagowanych Europejczyków uznała... Izrael! No proszę - a mówiło się, że ci Europejczycy nie są spostrzegawczy. Okazuje się, że nie tylko są, ale że atmosfera też się zmienia. Pod maską politycznej poprawności coś się dzieje.