Moliere Małżeństwo Przymuszone


Moliere

MAŁŻENSTWO PRZYMUSZONE

OSOBY.

ROBERT, Zakochany starzec w Dorymenie.

MAXYM jego przyjaciel.

DORYMENA córka Alkantora.

ALKANTOR, ojciec Dorymeny.

IZYDOR, brat Dorymeny.

LIKAST, kochanek Dorymeny.

PANKRACY, filozof perypatetyk:

MARFURY, filozof pyronicki.

DWIE CYGANKI.

Scena w Warszawie na miejscu publicznem.

MAŁŻEŃSTWO PRZYMUSZONE.

Scena I.

ROBERT

(do ludzi swoich będących za teatrem).

Zaraz wrócę. O domie proszę mieć staranie,

Niech wszystko w jak najlepszym porządku zostanie.

Nikogo tu nie wpuszczać, a o wszystkiem wiedzieć.

Kto zaś przyjdzie z pieniędzmi, to go prosić siedzieć,

I szukać mnie natychmiast u Pana Maxyma,

A jeśli po pieniądze, mówić że mnie niema,

Ze w ważnej na cały dzień wyszedłem potrzebie.

Scena II.

ROBERT, MAXYM

MAXYM

(usłyszawszy ostatnie słowa Roberta)

Dość mądre polecenie.

ROBERT.

Właśnie szukam ciebie.

MAXYM.

Jestem na twe usługi.

ROBERT.

Posłuchaj łaskawie,

Bo cię mam w bardzo ważnej poradzić się sprawie.

MAXYM.

Najchętniej; tylko we mnie chciej ufność pokładać,

Tu możemy bezpiecznie samnasam pogadać.

ROBERT.

Siądźmyź. Sprawa, do której serce się me skłania,

(siadają).

Lecz wolę nic nie robić bez przyjacioł zdania.

MAXYM.

Cieszy mnie to, że mojej chcesz zasięgać rady,

O cóż idzie? ja słucham.

ROBERT.

Takie mam układy...

Lecz wprzódy cię zaklinam, abyś mi w tej mierze

Nic zgoła nie pochlebiał: mów prosto i szczerze.

MAXYM

Bardzo dobrze.

ROBERT.

Nic niema tak godnego wzgardy,

Jak przyjaciel nie szczery, nieużyty, twardy.

MAXYM.

Tak jest.

ROBERT.

Mało w tym wieku przyjaciół prawdziwych.

MAXYM.

To prawda.

ROBERT.

Pełno ludzi chytrych i złośliwych.

Więc przyrzekasz, na przyjaźni inne,

Mówić mi z otwartością kochany Maxymie ?

MAXYM.

Przyrzekam.

ROBERT.

Daj mi słowo.

MAXYM.

(dając mu rękę).

Spełnię twe życzenie.

ROBERT.

(odetchnąwszy).

Czy to dobrze, powiedz mi, jeśli się ożenię ?

MAXYM

Kto? ty?

ROBERT.

Ja sam, jak widzisz. Jakież twoje zdanie ?

MAXYM.

Odpowiedźże mi wprzódy na moje pytanie.

ROBERT.

Jakie?

MAXYM.

Wiele masz lalek?

ROBERT.

Czyż mnie masz za grzyba?

MAXYM.

Nie, lecz powiedz.

ROBERT.

Ja nie wiem: alem zdrów jak ryba.

MAXYM.

Jakże ? nie wiesz lat swoich ?

ROBERT.

Alboż mi to w głowie?

MAXYM.

Wieleś miał, kiedyś ze mną poznał się w Krakowie.

ROBERT.

Zdaje mi się dwadzieścia.

MAXYM.

Długoś bawi! w Rzymie !

ROBERT.

Dziewięć lat.

MAXYM

A w Tyrolu?

ROBERT

Sześć, Panie Maxymie.

MAXYM

A wieleż w Ukrainie, gdzieś zbierał pieniądze?

ROBERT.

Sześć z górą.

MAXYM.

Na Wołyniu ?

ROBERT.

Dziesięć lat, jak sądzę.

MAXYM.

Dobrze, zaraz ci im jaw twe lata wystawię,

Jeszcze jedno: jak dawnu mieszkasz tu w Warszawie ?

ROBERT.

Już dwunasty rok mija.

MAXYM.

A więc naostatek.

Zliczmy Panie Robercie ile też masz latek.

Naprzód, jakeś tu osiadł, już jest lat dwanaście,

Bawiłeś sześć w Tyrolu, to już ośmnaście,

Sześć z górą w Ukrainie, to dwadzieścia cztery,

A dziesięć na Wołyniu, świadczą twe papiery,

W Rzymie znowu lat dziewięć, patrzaj, już masz tyle!

To znaczy czterdzieści trzy jeśli się nie mylę:

A jeszcze lat dwadzieścia wtedy miał Jegomość,

Gdyśmy z sobą najpierwszą zabrali znajomość.

Co czyni sześćdziesiąt trzy.

ROBERT.

A ! to być nie może.

I jażbym był tak stary ? mylisz się.

MAXYM.

Mój Boże!

Rachuba jak najprostsza. Lecz żeś mi zalecał;

Powiem ci z otwartością jakem przyobiecał.

Nie gniewaj się, jeżeliś moim przyjacielem,

Ze małżeństwo być twoim nie powinno celem.

Nie o fraszkę ci widzę w twej starości chodzi.

Nad tem muszą rozmyślać sami nawet młodzi,

Ale taki grzyb stary ! jeszcze gdyby krzepki !

Fe, wstydź się! trzeba w głowie nie mieć jednej klepki.

Bo jeżeli, jak mówią, nie niema na świecie.

Głupszego jak się żenić, nawet w wieku kwiecie,

Większe jeszcze szaleństwo starać się o żonę

Wtedy kiedy włos siwy i czoło zmarszczone.

Jużeśmy oba starzy, niech nam rozum radzi!

Porzuć więc myśl tę błahą, gdyż kiedyś cię zdradzi,

Wolność swoję w najcięższą niewolę zamienisz,

I wyśmieją cię wszyscy skoro się ożenisz.

ROBERT.

Otoż ja przyjacielu rozważywszy ściśle,

Na złość wszystkim koniecznie ożenić się myślę:

Nie będą się śmiać ze mnie, gdyż się z laką żenię.

O której wierność ręczę: a kocham, szalenie!

MAXYM.

O tem mi nie mówiłeś. Idź, śpiesz do kobierca.

ROBERT.

Mocno mi ta dziewczyna przypadła do serca.

Kocham ją nad swe życie.

MAXYM.

Kochasz nad swe życie ?

ROBERT.

Mam nawet słowo ojca.

MAXYM.

Masz?

ROBERT.

Mam.

MAXYM.

Wyśmienicie!

ROBERT.

Świecie mi starowina zaręczył honorem,

Że nam sprawi wesele dziś jeszcze wieczorem.

MAXYM.

Czemuż ja o tem nie wiem? Więc nie chcę cię smucić....

ROBERT.

I jażbym miał ten zamiar korzystny porzucić ?

Chętnie twoję Maxymie przyjmuję przestrogę:

Lecz czyliż o małżonce pomyśleć nie mogę?

Porzućmy o mych latach i o zmarszczkach lica,

A przystąpmy do rzeczy, która mnie zachwyca.

Może powiesz żem wątły, żem jest kloc niezdolny

Nie jestemże od przywar starych ludzi wolny?

Nie jestemże dziś, powiedz, czerstwy jak należy?

Jestże dwudziestoletni chłopiec hardziej świeży?

Może jestem niezgrabny? zdatny dla kobiety?.

Potrzebujęż do jazdy kocza lub karety ?

Nie mamże mocnych zębów jakich nie ma młody ?

( pokazuje mu zęby ).

Nie jadamże tak smaczno jakem jadał wprzódy?

Jestemże kiedy słaby, stroskany kłopotem?

Kto ma lepszy żołądek ?

( kaszla ).

A co mówisz o tem.

MAXYM.

Prawda, żem się omylił: więc jak mi się zdaje,

Żeń się; do twego szczęścia niech nic niedostaje.

ROBERT.

Wszelkie chęci małżeństwa wprzód miałem za szusty,

I mnie na jego wzmiankę śmiech porywał pusty:

Ale dziś, mam przyczyny ważne i niezbyte.

Prócz roskoszy, że piękną posiędę kobietę

Która mnie kochać będzie i pieścić przy świadkach,

Towarzysząc rai w życiu we wszystkich przypadkach,

Prócz tej mówię roskoszy, wszedłszy w święte śluby

Nie dopuszczę dla rodu mojego zaguby.

Będę widział stworzenia, które wyjdą ze mnie,

Będą je czule kochał, one mnie wzajemnie,

Będą mi lak podobne jak dwie krople wody,

Dom mój będzie siedliskiem pokoju i zgody.

Ach: jak jeszcze przed czasem radość moja wzrasta,

(idy mnie nazwą swym papą skoro wrócę z miasta,

Zabawiając mój umysł swemi dzieciństwami!

To mnie roskosz Maxymie ułudza i mami:

Zdaje się, że to szczęście już błyszczeć zaczyna,

Że już widzę przy sobie synów pół tuzina.

MAXYM.

Tak! nic niema milszego nad tę słodką radość:

Żeń się i uczyń prędzej chęciom twoim zadość,

ROBERT.

Więc mi radzisz?

MAXYM.

Zapewne. Jakaż to osoba

Jakaż ci panie Robercie bardzo się podoba ?

ROBERT.

Dorymena.

MAXYM.

Doprawdy? ta młoda dziewczyna

Która ledwie szesnasty rok teraz zaczyna ?

Tak modna ?

ROBERT.

Tak jest.

MAXYM.

Córka Pana Alkantora?

ROBERT.

Nie inaczej, ta sama.

MAXYMA.

Siostra Izydora,

Owego to Junaka?

ROBERT.

Tak. Cóż o niej sądzisz ?

MAXYM.

Prześliczny wybor ! żeń się: ręczę ci, nie zbłądzisz.

ROBERT.

A co? zły może, powiesz?

MAXYM.

Owszem, wyśmienity.

ROBERT.

Dziękujęż ci Maxymie żeś nie jest ukryty,

Że przyjacielską radą roskosz wlewasz we mnie.

Ja ci się kiedykolwiek odsłużę wzajemnie,

Tymczasem cię wieczorem proszę na wesele,

MAXYM.

Czynisz Panie Robercie zaszczytu mi wiele;

Przyjdę, a jeśli każesz, przyjdę jeszcze w masce,

Teraz się twój pamięci polecam i łasce.

ROBERT.

Najniższy.

MAXYM.

( odchodząc ).

Dorymena, świeża gdyby kwiatek,

A Pan Robert, dla Boga ! sześćdziesiąt trzy latek!

Pan młody, gdyby gołąb'! ciekawe małżeństwo!

Na starość chce być w parze! co to za szaleństwo !

Na podobnem weselu byłem ja przed laty;

Wnet się sypnęły wiersze jakby na wiwaty:

"Jakże dobrana para! niech Bóg zdrowo chowa!

U Pani siwe oczy, a u Pana głowa!"

( śmiejąc się, odchodzi ).

Scena III.

ROBERT.

( sam ).

Oho ho! ja w tej parze jak anioł żyć mogę,

Każdy weźmie po nosie kto mi zajdzie drogę:

A choć cię ze mnie śmieją, ja wszystko zważywszy.

Będę na przekor świata z ludzi najszczęśliwszy.

Scena IV.

DORYMENA, ROBERT.

ROBERT.

( na stronie, ujrzawszy Dorymenę.

Otoż moja kochana. Co to za laleczka!

Co za chód ! co za kibić! gdyby wiewióreczka,

Ktożby do niej nie przylgnął jak ryba do wędki,

I nie miał na jej widok do małżeństwa chętki?

( do Dorymeny ).

Dokądże lak kochanie kroczek swój natęża?

Przyszła żono przyszłego kochanego męża?

DORYMENA.

Do sklepów; chcę niektóre pokupować rzeczy

ROBERT.

Dziś więc spólnego szczęścia nic nam nie zaprzeczy

Dziś lubko, będziem sobą wzajemnie zajęci,

Me będziesz dłużej szczerych mych odrzucać chęci;

Odtąd już będziesz moją od stóp aż do głowy,

Podda się pod me prawa włos twój hebanowy,

Będę panem twych ocząt ogniem pałających,

Twego noska, twych ustek ślicznych, czarujących,

Twoich uszków miłosnych, twych skroni bielutkich,

Twojej szyjki, twych piersi maleńkich, krąglutkich,

Twoich rącząt... nakoniec. osoba twa cała

Do mnie, twego małżonka, będzie należała.

Ja w miłości dla ciebie nigdy się nie zmienię,

Cóż ? czy cię to szczęśliwe cieszy połączenie ?

Moję ty życie miłe! mój ty skarbie drogi!

DORYMENA.

O, i bardzo, mój luby ! gdyż mnie ojciec śrogi

Trzymał aż do tej pory w najcięższej niedoli,

Nudne godziny w smutnej przepędzałam doli.

Twardą jego surowość któż opisać zdoła ?

Ledwiem mogła raz w tydzień chodzić do Kościoła.

A gdy mi wyjść pozwolił raz w rok na bal jaki,

To szczęście! to mi wielkie jego łaski znaki!

Nigdziem prócz tej przechadzki wyjść nie mogła krokiem,

On ranie we wszystkich sprawach czujnem ścigał okiem,

Nie mogłam stać na ganku bym z kim nie mówiła,.

Tak byłam sama sobie przykra i niemiła.

Na cóż mi się stan taki niewolniczy przydał?

Tysiąc razy życzyłam by mnie za mąż wydał,

Chcąc wyjść z jego nieznośnej i przykrej opieki.

Lecz będę sobie panią, moment nie daleki:

Chwała Bogu! tyś przyszedł z więzów mnie wybawić,

Musisz jaką niewinną rozrywkę mi sprawić;

Musisz czemś uweselić przyszłą swoją żonę,

I nagrodzić jej chwile na smutkach spędzone.

Naszą miłość i szczęście, same stwierdzą nieba.

Ty, jako człowiek ludzki, wiesz jak żyć potrzeba:

Nie znajdziesz między ludźmi jako my, oszczędnych;

Tyś nie jest z liczby mężów nieznośnych i zrzędnych

Którzy chcą by ich żony żyły jak odludki,

Co ich czasem umieją wystrychnąć na dudki.

Wierz mi, że mnie samotność wiedzie do rozpaczy;

Jeśli więc miłość moja u ciebie co znaczy,

Proszę cię, bym się mogła ubierać wspaniale,

Byś mi prenumerował Paryskie żurnale;

Chcę mieć dwa ekwipaże, jak inne kobiety,

Cztery konie do kocza, a sześć do karety,

Bywać chcę w towarzystwach, jeżdzić za granicę,

Jaśnieć w świecie urodą jaką dziś się szczycę,

Lubię tańce, muzykę, teatr, bale, gości,

I wszystko co do ciągłej służy wesołości.

Powinieneś się cieszyć mając taką żonę.

Serca nasze nie będą nigdy poróżnione;

W nadziei, że nie zechcesz w moje sprawy wglądać,

Nie będę nic po tobie dziwacznego żądać,

Coby cię zniechęcało i różniło ze mną.

Wreszcie, grzeczność z obu stron trzeba mieć wzajemną:

Gdyż nie na to, rozumiem, ludzie wchodzą w śluby,

By się darli jak koty, i wiedli do zguby...

Nakoniec, żyć będziemy jak się żyć powinno,

Uwodzić się nie będziem zazdrością dziecinną.....

Ale cóż... ? ty się mienisz, czoło twe surowe....

ROBERT.

To jakieś złe humory wstępują mi w głowę,

DORYMENA.

O! to nic: te humory nie zaszkodzą wiele;

Czoło twe nasze słodkie rozjaśni wesele.

Bądź zdrów. Chcę poułatwiać zatrudnienia moje,

I wyprawne do ślubu przygotować stroje.

Przyszlę do ciebie kupców; nie najwięcej stracisz,

Gdy im moje maleńkie sprawunki popłacisz.

Scena V.

ROBERT, MAXYM.

MAXYM.

Dobrze że się tu zemną Pan Robert spotyka.

Oto. idąc dopiero zdybałem złotnika.

Który słysząc że pierścień chcesz kupić dla żony,

Mówił mi że ma opal w pierścień osadzony...

ROBERT.

Mój Boże! nie tak nagle. Ja się zamyślałem...

MAXYM.

Dopieroś się z tak wielkim unosił zapałem!

ROBERT.

Jakaś mnie wzięła bojaźń głucha i ponura,

Ze myśląc o małżeństwie, zadrzała mi skóra:

Muszę więc przedsięwziętą wprzód obejrzeć drogę,

Inaczej żadną miarą żenić się nie mogę.

Miałem jeszcze sen dziwny, a nie wiem co znaczy,

I w tym razie prawdziwie zostaję w rozpaczy:

Wiesz że sny ze zmieszaną marzeń nocnych zgrają,

Częstokroć jak w zwierciedle prawdę widzieć dają.

Śniło mi się, że niby jakieś morskie fale....

MAXYM.

Wybacz mi; ja snów żadnych nie rozumiem wcale,

Muszę śpieszyć gdzie nagła mnie potrzeba wzywa,

Gdy tobą w różne strony chwieje myśl wątpliwa,

Masz tu dwóch filozofów, którzy w książkach siedzą,

Oni ci o małżeństwie najlepiej powiedzą.

A że są zdań odmiennych, rozważ je dokładnie,

I wybierz lepszą radę jaka ci przypadnie.

ROBERT.

( sam ).

Prawda, że w niepewności, która mnie aż nudzi,

Nie od rzeczy uczonych poradzić się ludzi..

Scena VI.

PANKRACY. ROBERT.

PANKRACY.

(obracając się ku stronie zkąd wyszedł, nie widząc Roberta).

Precz mi ztąd poganinie ! stów się twoich wstydzę,

Tyś bez żadnej nauki, tyś prostak jak widzę;

Człowiek nieoczytany, bez zdrowego zdania,

Z królestwa mądrych ludzi wart jesteś wygnania.

ROBERT.

Otoż on! w sam czas właśnie niebo mi go niesie.

PANKRACY

(jak wprzódy, nie widząc Roberta).

Tak jest, ja ci pokażę w Arystotelesie,

Największym filozofie nad filozofami,

Przekonać niezbitemi chcę cię dowodami,

Żeś jest gbur. gburissimus, brus nie wygładzony,

Per omnes casus, modos, i na wszystkie strony.

ROBERT

(na stronie).

Kłóci się z kimś.

(głośno).

Ja Panie....

PANKRACY

(zawsze w jednej postawie).

Utrzymujesz dumnie

Zdanie błędne, a mówić nie umiesz rozumnie:

Nie znasz zasad rozumu, jak wszyscy prostacy.

ROBERT

(na stronie).

Gniew go mocno zaślepił.

(do Pankracego).

Mój Panie Pankracy....

PANKRACY.

Zdanie krzywe, absurdum, wniosek dziki, twardy,

W krajach filozofji wart ostatniej wzgardy.

ROBERT

(na stronie).

Ktoś go mocno rozgniewał: zręczność mi nie sprzyja.

(głośno).

Ja mam....

PANKRACY.

Toto aberras coelo, tota via.

ROBERT.

Jak się ma Pan filozof... ? kto Panu zawinił?

PANKRACY.

Sługa Pański.

ROBERT.

Czy mogę

PANKRACY

(jak wprzódy).

Wieszże coś uczynił?

Syllogizm in balordo! prostaku.

ROBERT.

Ja Panie....

PANKRACY.

Jaki twój rozum, ośle! jakie twe poznanie?

Pierwsza część syllogizmu twe major niesmaczne,

Drugie minor nikczemne, zamknięcie dziwaczne.

ROBERT.

Mogęż... ?

PANKRACY.

Tak, będę bronił mego zdania ostro;

Et pugnis, et calcibus, unguibus et rostro.

ROBERT.

Ja Panie filozofie....

PANKRACY.

Pęknąć raczej wolę

Niż potwierdzić co mówisz; i zaraz na stole

Utrzymam swoje zdanie, zbiję twe do szczętu,

Aż do ostatniej kropli mego atramentu.

ROBERT.

Czegoż się gniewasz Panie Arystotelesie?

PANKRACY.

Któż kiedy bez przyczyny gniewem się uniesie ?

Gbur tu jeden śmiał zdanie utrzymać straszliwe,

Zdanie godne pogardy, grube, obrzydliwe.

ROBERT.

Mogęż spytać... ?

PANKRACY.

Ach Panie! mówiąc między nami,

Świat cały się przewrócił do góry nogami.

Zepsucie i rozwiązłość dziś panuje wszędzie,

Mądrość nie ma swej ceny, cóż więc dalej będzie?

Sądy, które są na to w kraju ustalone,

By porządek i prawa nie były gwałcone,

Ci, których obowiązkiem we wszystko jest wzierać,

Urzędnicy, powinni ze wstydu umierać

Słysząc gorszące mowy które zły duch budzi.

Na Boga, prawa, króla, nauki i ludzi.

ROBERT.

Cóż to jest?

PANKRACY.

Nie jestże to rzecz najhaniebniejsza?

Rzecz która zacność człeka i szlachetność zmniejsza,

Rzecz, na którą się niebo i piekło obrusza,

Znosić, aby mówiono forma kapelusza?

ROBERT.

Jakto?

PANKRACY.

Co? czy tej zgrozy nie widzisz? o nieba !

Figura kapelusza! tak mówić potrzeba.

Ta bowiem jest różnica formy od figury:

Forma jest skład zewnętrzny ciał, co od natury

Dostały ruch i życie, to jest, ciał żyjących:

Ale ciał martwych, to jest, życia niemających,

Skład zewnętrzny figurą zawsze się nazywa.

A ponieważ kapelusz jest to rzecz nieżywa,

I żadnego własnego ruchu nie posiada,

Figura kapelusza mówić więc wypada.

(obracając się znowu jak wprzódy)

Patrz nieuku jak trzeba rozprawiać rozsądnie:

Rzecz tę Arystoteles rozwinął porządnie

W rozdziale o przymiotach, gdzie wszystkiego maca.

ROBERT

(na stronie).

Ochłonąłem ! bom sądził, że się świat wywraca.

(głośno).

Mój Panie filozofie, nie marszcz swego czoła,

Porzuć to.

PANKRACY.

Złość mnie pali; to o pomstę woła.

ROBERT.

Dla Doga! niech się twoja uspokoi dusza,

Odłóż proszę na stronę formę kapelusza;

Chcę z tobą w ważnej rzeczy pomówić....

PANKRACY.

Ohydny!

ROBERT.

Porzućże to, zmiłuj się. Ja z tobą,...

PANKRACY.

Bezwstydny!

ROBERT.

Mój Boże! ja ci....

PANKRACY.

Bałwan!

ROBERT.

Słuchajże mnie Panie.

PANKRACY.

Jakto ? chcesz mi tak niecne utrzymywać zdanie ?

Które Arystoteles potępił surowy?

ROBERT.

To prawda; ale ja ci....

PANKRACY.

Wyraźnemi słowy?

ROBERT.

Słusznie mówisz.

(obracając ku stronie zkąd Pankracy wyszedł).

Tyś bracie z zozsądku wyzuty,

Że z takim filozofem chcesz wchodzić w dysputy.

To jest mędrzec.

(do Pankracego).

Proszę wiec byś mnie słuchać niczyi,

jak mądry, śmiałości nieuka przebaczył.

Poradź mi w ważnej rzeczy. Ja chcę pojąć żonę,

Któraby mi słodziła życie uprzykrzone.

Kocham piękną panienkę, kochany wzajemnie,

Ja żyć bez niej, a ona nie może bezemnie;

Już jej ojciec zezwolił na związki z nią moje,

Lecz Panie filozofie, ja się strasznie boję

Bym później nie był przykrym dręczony kłopotem.

A cóż? jaka twa rada? jakie zdanie o tem?

PANKRACY

(jak wprzódy).

Prędzej powiem, że jestem pies, lis, wrona, kura,

I że datur vacuum in rerum natura,

Niż stwierdzę to absurdum; rzeczy niesłychane !

Na formę kapelusza nigdy nie przystanę!

ROBERT

(na stronie).

Przeklęty człowiek!

(głośno).

Ale słuchajże Mospanie,

Bo nawet cierpliwości dłużej mi nie stanie;

Już prawie pół godziny niewiedzieć co gadasz,

A na to co ci mówię nic nie odpowiadasz. '

PANKRACY.

Przebacz: gniew mym umysłem miota sprawiedliwy.

ROBERT.

Ach! porzuć już te brednie, bądź trochę cierpliwy,

Słuchaj mnie.

PANKRACY.

Dobrze, gadaj: lecz nie z takim krzykiem.

ROBERT.

Ja więc..

PANKRACY.

Jakimże ze mną chcesz mówić językiem ?

ROBERT.

Jakim językiem ?

PANKRACY.

Tak jest.

ROBERT.

Jakim każdy gada:

Nie pójdę go pożyczać u mego sąsiada.

PANKRACY.

Ciemnyś człowiek: są liczne języki na świecie,

Nie tylko jeden polski. Którymże chcesz przecie ?

Chcesz może po angielsku?

ROBERT.

Nie, nie.

PANKRACY.

Po niemiecku?

ROBERT.

Nie, wcale.

PANKRACY.

Po łacinie

ROBERT.

Nie umiem.

PANKRACY.

Po grecku?

ROBERT.

Ach, nie! nie !

PANKRACY.

Po francuzku?

ROBERT.

Nie, mówię.

PANKRACY.

Po szwabsku ?

ROBERT.

Nie, nie, nie.

PANKRACY.

Po hiszpańsku ?

ROBERT.

Nie, nie.

PANKRACY.

Po arabsku?

ROBERT.

Nie! nie chcę!

PANKRACY.

Po hebrajsku ?

ROBERT.

Nie ! nie!

PANKRACY.

Po mongolsku,

ROBERT.

Nie!

PANKRACY.

Po chińsku?

ROBERT

(z gniewem)

Po polsku! po polsku!

PANKRACY

(z zadziwieniem).

Po polsku?

ROBERT.

Aha?

PANKRACY.

Przejdźże Mosanie do lewego ucha,

Które tylko języków pospolitych słucha:

Prawe jest przeznaczone dla obcych, uczonych.

ROBERT

(na stronie, przechodząc na lewo).

Ileż z nim ceregielów trzeba nieskończonych !

PANKRACY.

Czegoż chcesz ?

ROBERT.

Poradzić się w pewnej wątpliwości.

PANKRACY

Aha ha !... to zapewne trzeba Jegomości

Jakie filozoficzne thema wytłumaczyć ?

Z wielką chęcią.

ROBERT.

Pan znowu zaczynasz dziwaczyć.

Ja chcę. ..

PANKRACY.

Pewnie chcesz w jasnym zrozumieć sposobie

Czy traf i byt, podobne są terminy sobie,

Lub czyli są dwuznaczne we względzie z istnością?

ROBERT.

Nie,Ja.

PANKRACY.

Czy loika jest umiejętnością,

Czy sztuką?

ROBERT.

Nie.

PANKRACY.

Czy ona dążąc ku swój mecie,

Ma trzy działań rozumu, czyli tylko trzecie?

ROBERT.

Nie. Ja....

PANKRACY.

Czy te działania łączne, czy oddzielne?

ROBERT.

Nie. Ja.....

PANKRACY.

Czy syllogizmu zdania są rzetelne ?

ROBERT.

Nie!... Ja....

PANKRACY.

Czy istność dobra połącza się z końcem ?

ROBERT.

Ach nie! Ja....

PANKRACY.

Czyli więcej światów jest pod słońcem?

ROBERT.

Mój Boże!

PANKRACY.

Czy cel równe sprawia w nas wrażenie ?

ROBERT.

Nie, do stokroć tysięcy! mówię tobie, nie! nie.

PANKRACY.

Mówże; bo twoich myśli nikt zgadnąć nie może.

ROBERT

(w gniewie).

A czemuż mnie nie słuchasz ? to skaranie Boże!

(kiedy Robert mówi sześć następujących wierszy, Pankracy także mówi w tymże czasie razem, i oba się nie rozumieją).

Rzecz o którą mi chodzi, jest ta: mam chęć szczerą

Żenić się, jakem Panu powiedział dopiero:

Kocham pewną panienkę i piękną i młodą,

Która choć nie bogata, głośna jest urodą:

Już mi przyrzekł jej ojciec, stwierdził miłość moję,

I dziś ma być wesele. Lecz jako się boję...

PANKRACY.

(mówi z nim razem sześć następujących wierszy, nie słuchając go).

Mowa od przyrodzenia dana człowiekowi

Ku temu tylko służy wyłącznie celowi,.

Aby nią mógł wyrażać to, co w duszy kreśli;

Tak więc słowa stają się obrazami myśli,

Te same znowu myśli połączone razem,

Najdoskonalszym wszystkich rzeczy są obrazem.

(Robert niecierpliwy że nie może mówić, zatyka filozofowi gębę swą ręką kilka razy, a filozof znowu poważnie ciągnie swę mowę, jak tylko Robert rękę odejmie).

Lecz te wszystkie obrazy dwa mają rodzaje:

Jedne z nich to malują co im myśl podaje,

I rożne jej skrytości wyrażają wiernie:

Drugie od niej we wszystkiem różnią się niezmiernie

Ztąd pochodzi fałsz, chytrość, obłuda i zdrada.

Człowiek prawy co myśli, to zawsze powiada.

Sposób zaś wyrażania myśli jest trojaki:

Naprzód migami, to jest, zewnętrznemi znaki,

Kiedy człowiek w początkach nie znał jeszcze mowy;

Potem malującemi wszystkie rzeczy słowy,

Nakoniec piórem, czyli pisanym językiem,

Ten jest najchwalebniejszym rozumu pomnikiem,

Calumen doctrinarum i sermonis razem.

A że mowa najlepszym jest myśli obrazem,

Ztąd pochodzi, że ludzie którzy dobrze myślą,

Dobrze mówią i dobrze na papierze kreślą.

Wyłóż mi więc przez mowę myśl swoję niniejszą,

Przez tę mowę ze wszystkich znaków najdzielniejszą.

ROBERT.

(wtrąca go w dom, i zamyka drzwi za nim).

Czy djabła zjadł ten człowiek!

PANKRACY

(wewnątrz domu)

Tak, nic ranie nie wzruszy:

Mowa tłumaczem serca, wizerunkiem duszy,

Jest to index animi.

(Patrzy przez okno i mówi dalej).

Na dobrą myśl wpadłem:

Jest to naszych skrytości najszczerszem zwierciadłem.

A ponieważ z natury masz łatwość mówienia,

Dla czegóż więc dla swoich myśli wyrażenia

Nie chcesz tu użyć mowy, lecz jak gołąb' gruchasz ?

ROBERT.

Do kata! ja chcę mówić, a ty mnie nie słuchasz.

PANKRACY.

Słucham tedy, mów.

ROBERT.

Panie filozofie...

PANKRACY.

Ale

Nadewszystko bądź krótkim.

ROBERT.

Dobrze.

PANKRACY.

Ja nie chwalę

Rozciągłości w mówieniu, miej więc baczność na to.

ROBERT.

Ja ci...

PANKRACY.

Mów lakonicznie, krótko, węzłowato.

ROBERT

(w gniewie).

Do sto kr....

PANKRACY.

Bez epizodów, zwięźle!

ROBERT.

Tyle razy

Ja ci....

PANKRACY..

Niech twe zawiłe nie będą wyrazy.

(Robert niecierpliwy, w gniewie podnosi kij na filozofa).

Cóżto Panie Robercie? gdy przychodzisz do mnie,

Nie trzeba się unosić, ale mówić skromnie:

Nie trzeba się osławiać tym niegodnym czynem.

Idź, idź! ty większym jeszcze jesteś poganinem

Niż ten, co mnie utrzymać swe zdanie przymusza,

Aby mówię publicznie forma kapelusza,

Na którą mój głęboki rozum się nie skłania:

Aleja ci dowiodę przez wszystkie zrównania,

Przez wszystkie argumenta, wnioski sofistyczne,

Przez racije moralne i algiebraiczne,

I przez wszystko co tylko prawdę mówi szczerą,

Wreszcie przez plus i minus, że ty jesteś zero:

A ja jestem, i będę, in utroque jure

Obdarzony omnibus dolibus naturae,

Pankracjusz filozof.

ROBERT.

Co za gadatliwy!

PANKRACY

(wszedłszy na teatr).

Człowiek wielki, uczony, i mędrzec prawdziwy!

ROBERT.

Jeszcze? ty...

PANKRACY.

Człowiek biegły; światły, niezrównany.

Per omnes casus, gradus, przez wszystkie odmiany

(odchodząc).

Człowiek mądry, najmędrszy, co ma myśli żywe,

Który wszystkie nauki zna superlative.

(wracając na teatr).

Który wszystkie nauki posiada moralne,

Nauki polityczne, piękne; naturalne.

(odchodząc).

Grammatykę, poezją, bajko, mitologiją,

Historją, Retorykę, Astrokosmologiją,

(wracając).

Dyaleklykę, sofistykę,.

Mechanikę, statystykę,

Arytmetykę, algiebrę, optykę

Dyoptrykę, katoptrykę.

(odchodząc).

Meteorologiją, chemiją, fizykę,

I onirokrytykę. i metalizyko..

(wracając.)

Jeometriją,

Kosmomelriją,

Jeografiją,

Mineralogiją,

Bibliografiją,

I Bibliologiją.

(odchodząc).

I marynarkę, i architekturę,

I medycynę, i literaturę.

(wracając).

Elokwenciją, astronomiją,

Metoposkopiją, fizyognomiją.

(odchodząc).

Metamorfozys,

Metempsikozys,

Chiromanciją,

Geomanciją,

Et caetera.

Scena VII.

ROBERT

(sam).

A idź do sto kaduków na złamanie szyi!

Szaleniec, bez rozumu, a wzrok jak u żmii:

Jego filozofja puste głowy ludzi,

Bo cóż to jest za mądrość nie chcieć słuchać ludzi?

Lecz drugi da mi pewnie radę i przestrogę,

Może z tamtym przynajmniej rozmówić się mogę,

Może nie będzie taką paplającą sroką....

Otoż właśnie nadchodzi.... coś duma głęboko;

Musi w głowie cokolwiek więcej mieć oleju.

Jak się Pan ma?

Scena VIII.

ROBERT. MARFURY.

MARFURY.

Do usług, Panie Dobrodzieju.

ROBERT.

Mój Panie filozofie, w naglącej potrzebie

Mam śmiałość udawać się po radę do ciebie,

I dla tegom tu przyszedł...

(na stronie).

Znać z jego spojrzenia

Że słucha.

MARFURY

(poważnie).

Odmień Panie ten sposób mówienia.

Filozofija nasza nakazuje ściśle,

Nic zgoła stanowczego nie mieć w swym umyśle,

O każdej rzeczy mówić z pewnością zabrania,

Lecz wstrzymać sąd, nie dając rzetelnego zdania.

Nie mów więc ja przyszedłem, gdyż to mylne zdanie,

Lecz zdaje mi się tem przyszedł.

ROBERT.

Zdaje się ?

MARFURY.

Tak Panie.

ROBERT.

Jakże mi się ma zdawać? wszak to rzecz prawdziwa?

MARFURY.

Kto wie? może się zdawać rzecz nawet fałszywa.

ROBERT.

Co? toż fałsz, że tu jestem? któż temu zaprzeczy?

MARFURY.

To niepewna; o każdej wątpić trzeba rzeczy.

ROBERT.

Jakto? jaż tu nie jestem? Pan nie mówisz do mnie?

MARFURY.

Jeśli to masz za prawdę, mylisz się ogromnie:

Zdaje mi się, że jesteś tu, swoją osobą,

I jeszcze mi się zdaje, że rozmawiam z tobą,

Lecz ja nie jestem pewny czy to jest istotnie.

ROBERT.

Co u kala? Pan bierzesz każdą rzecz odwrotnie:

Ale filozofie powiadam ci szczerze,

Że w twoje zdaje mi się, bynajmniej nie wierzę.

Przystąpmy już do rzeczy: na bok owe baje.

Ja się myślę ożenić: jak to ci się zdaje?

MARFURY

Ja nie wiem.

ROBERT.

Ja ci mówię.

MARFURY.

Wszystko to być może.

ROBERT.

Kocham pewną panienkę.

MARFURY.

Czy pewna?

ROBERT.

Mój Boże!

Chcę na starość osłodzić życie smutnej długie:

Czy ożenić się, czy nie?

MARFURY

Jedno albo drugie.

ROBERT.

Panienka młoda, piękna.

MARFURY.

Być może.

ROBERT.

Cóż robić?

MARFURY.

Co chcesz.

ROBERT.

Otóż i drugi! Czy ty mnie chcesz dobić ?

Pytam się czy to dobrze, że się myślę żenić ?

MARFURY.

Ja nie wiem.

ROBERT,

Czy nie lepiej zamiar ten odmienić?

MARFURY.

Jak uważasz.

ROBERT

Może źle ?

MARFURY.

Być może.

ROBERT.

O nieba!

Zmiłuj się filozofie, gadaj mi jak trzeba.

MARFURY.

Ja dobrze mówię.

ROBERT

Kocham, jakem ci już wyrzekł.

MARFURY.

Nic nie jest niepodobnem.

ROBERT.

Ojciec mi już przyrzekł.

MARFURY.

Być mogło.

ROBERT.

Ja się boję bym nie plakat potem.

MARFURY.

Wszystko to stać się może.

ROBERT.

A cóż myślisz o tem?

MARFURY.

Czy ja wiem?

ROBERT.

Słuchaj proszę, niech ci się wynurzę,

Cóżbyś robił, naprzykład, gdybyś był w mej skórze?

MARFURY.

Nie wiem.

ROBERT.

Cóż ja mam robić ?

MARFURY.

Co ci się podoba.

ROBERT

(na stronie).

Czy warjat?

(głośno).

To bardzo miła jest osoba.

MARFURY.

Być może co, być może.

ROBERT.

Ja mam czułą duszę.

MARFURY.

Może być.

ROBERT

(w gniewie).

Bodajś przepadł! aż gniewać się muszę!

Marfury, złość mnie bierze.

MARFURY.

Ja umywam ręce.

ROBERT.

Nuż!

MARFURY.

Co bedzie to będzie.

ROBERT.

Ja ci łeb ukręcę!

Poczekajże: lepszego figla ci wystroję,

Zagadasz ty inaczej. Oto masz za swoje!

(bije go Kijem).

MARFURY.

Aj, aj, aj! cóż to? jakto? co to za zuchwałość?

Człowieka uczonego znieważać masz śmiałość?

Mędrca, co w kraju nauk tyle ma znaczenia?

ROBERT

(poważnie).

O, popraw z łaski swojej ten sposób mówienia:

Filozofija twoja nakazuje ściśle,

Nic a nic stanowczego nie mieć w swym umyśle;

O każdej rzeczy mówić z pewnością zabrania,

Trzeba wątpić o wszystkiem i nie dawać zdania.

Nie waż się przeto twierdzić, tem cię wybił, ale

Zdaje się, żem cię wybił..

MARFURY.

Cóż to? tak zuchwale

Targnąć się na mnie? wszystko na odwet poświęcę,

I wnet idę do sądu.

ROBERT.

Ja umywam ręce.

MARFURY.

Patrz, mam znaki!

ROBERT.

Być może.

MARFURY.

Śmiałeś mnie uderzyć!

ROBERT.

Niczemu filozofie, nie należy wierzyć,

MARFURY.

Ja cię pozwę.

ROBERT.

Ja nie wiem,

MARFURY.

Przywiodę tu straże.

ROBERT.

Być może co być może.

MARFURY.

Ja ci tu pokażę!

ROBERT.

Nic nie jest nie podobnem.

MARFURY.

Pamiętajże sobie.

ROBERT.

Wszystko to stać się może.

MARFURY.

Ja cię wnet poskrobię.

Scena IX.

ROBERT.

(sam).

I ten mi się filozof jak tamten, podobał;

Obiecał mnie poskrobać, jam go wprzód poskrobał.

Cożem przecie skorzystał ? od tego półgłówka;

Nie mogłem z gardła wyrwać rozumnego słówka;

Plecie ni w pięć, ni w dziewięć, nic go nie rozumiem,

Com umiał na początku, to na końcu umiem.,

Nikt się jeszcze w podobne nie zaplątał sieci:

Cóż pocznę? w niepewności kto mnie dziś oświeci?

Lecz oto dwie cyganki zesłały mi nieba;

One mi, jestem pewny, powiedzą jak trzeba.

Scena X.

ROBERT, DWIE CYGANKI (z bębenkami).

ROBERT.

One widzę, wesołe. Czy wy mi zgadniecie,

Jakie mnie przeznaczenie czeka na tym świecie?

PIERWSZA CYGANKA.

A jakże! Panie, jakże! za twoim rozkazem

My obie o twym losie powiemy ci razem,

DRUGA CYGANKA.

Daj nam rękę jegomość i powiemy ci z dłoni,

Jaka cię w życiu dola, jakie szczęście goni,

ROBERT.

Oto macie.

(daje im jedną rękę).

Powiedźcież co się ze mną stanie.

PIERWSZA CYGANKA.

Dobrą fizonomiją masz łaskawy Panie,

DRUGA CYGANKA.

Dobrą; widać to z dłoni, z oczu, nawet z powiek,

PIERWSZA CYGANKA.

Ty się wkrótce ożenisz mój Panie łaskawy.

DRUGA CYGANKA.

Weźmiesz żonę ślachetną, żonę pełną sławy,

Weźmiesz żonę ślachetną, piękną jak bogini,

PIERWSZA CYGANKA.

Żonę, która ci wiele przyjaciół uczyni.

DRUGA CYGANKA.

Żonę, jakiej dotychczas Bóg nie dał nikomu,

Z nią wielkie spłynie szczęście do Pańskiego domu.

PIERWSZA CYGANKA.

onę dobrą, od wszystkich kochaną kobietę.

DRUGA CYGANKA.

Żonę która ci wielką przyniesie zaletę

PIERWSZA CYGANKA

Która ciebie czcić będzie, mój łaskawy Panie,

Która ciebie czcić będzie..

ROBERT

Cóż się więcej sianie?

PIERWSZA CYGANKA.

Ty będziesz z nią spokojnym, szczęśliwym, bogatym.

ROBERT.

Powiedz mi, czyli czasem nie będę rogatym?

PIERWSZA CYGANKA.

Rogatym ?

ROBERT.

Tak.

DRUGA CYGANKA.

Rogatym ?

ROBERT.

To nie dosyć na tym:

Mówcie mi czy ja czasem nie będę rogatym.

(obie Cyganki tańcują i śpiewają).

Co u licha jak jedna lak i druga prawi ?

Pytam was, czy mi żona rogów nie przyprawi?

PIERWSZA CYGANKA.

Rogów? Panu!

ROBERT.

Tak rogów: boję się tej nędzy.

DRUGA CYGANKA.

Rogów? Panu?

ROBERT.

Tak, rogów: mówcie mi czemprędzej.

(obie Cyganki śmiejąc się, śpiewając i tańcując odchodzą).

Scena XI.

ROBERT,

(sam).

Otoż poszły... cóż w takiej niepewności pocznę?

Już się na mnie nieszczęście zwaliło widoczne!

Chcę wiedzieć, jaki los mnie w małżeństwie spotyka

Ale wiem, pójdę jeszcze do czarnoksiężnika,

O którym wszyscy mówią, że jest doskonały,

Który wszystko zgaduje przez swoje kabały.

Zobaczę, jeszcze jego poradzę się baśni.

Lecz brawo! ta mnie chwila najlepiej objaśni.

Scena XII.

DORYMENA, LIKAST, ROBERT.

(ukryty w głębi teatru, słucha ich rozmowy).

LIKAST.

Cóż piękna Dorymeno ? czy mówisz to w żarcie ?

DORYMENA.

Nie, wcale.

LIKAST.

Idziesz zamąż? powiedz mi otwarcie.

DORYMENA.

Idę.

LIKAST.

Jakże? twe serce dla mnie się odmieni?

Czy nie pomnisz swych przysiąg i moich płomieni ?

DORYMENA.

O nie, nie! choć nie mogę dotrzymać ci słowa,

Miłość moja dla ciebie zawsze jednakowa:

Niech ci z tego małżeństwa smutek nie dopieka,

Dla bogactw idę tylko za tego człowieka.

Ja jestem bez majątku, ty nie masz go wcale,

A bez niego, w pożyciu przykrości i żale.

W nadziei zostać wolną, pojmuję starucha,

Niebo mych prośb i życzeń nie długo wysłucha,

Nie długo, mnie ucieszy szczęśliwy stan wdowy.

(postrzegłszy Roberta).

Ach! o tobie mój luby są nasze rozmowy:

Wielbimy twę osobę zacną i przyjemną.

LIKAST.

Czy to ten Pan.. ?

DORYMENA.

Tak, ten Pan ma się żenić ze mną.

LIKAST.:

Przyjmie więc Panie moje najwiższe usługi,

Bądź szczęśliwy w tym związku przez ciąg życia długi,

Gdyż zawsze wyznać mogę z śmiałością przed tobą,

Ze z najgodniejszą w świecie łączysz się osobą:

Chcąc mu więc powinszować, przed innymi śpieszę,

Co się zaś tyczę Pani, niezmiernie się cieszę,

Żeś umiała uczynić wybor tak szczęśliwy,

Z Jegomości mąż będzie dobry i poczciwy.

Tak, Panie Dobrodzieju, od nas dziś zawisło

Zabrać z sobą znajomość, po niej przyjaźń ścisłą,

Niech nas wiążą gościny, serdeczne zabawy...

DORYMENA.

O, Pan dla nas obojga nadtoś jest łaskawy!

Lecz potem się rozmową możemy ucieszyć,

W tej chwili czas umie nagli, muszę Panie śpieszyć.

Scena XIII.

ROBERT.

(sam).

Siało się... już nadzieja żadna mię nie łechce,

Dzisiaj mi w samej rzeczy żenić się już nie chce.

Nie źle zrobię jak cofnę słowo me czemprędzej.

Prawda, straciłem na to cokolwiek pieniędzy,

Lecz bym gorzej nie wyszedł, więcej chcę poświęcić,

Abym się z tej połapki zręcznie mógł wykręcić.

O! pójdę; i jej ojcu powiem bez ogródki...

Scena XIV.

ROBERT, ALKANTOR.

ALKANTOR.

Jakże się masz, mój zięciu ? jakiżeś milutki!

ROBERT.

Do Usług.

ALKANTOR.

Idziesz skończyć ten związek szczęśliwy ?

ROBERT.

O, daruj mi....

ALKANTOR.

Ja równie jestem niecierpliwy.

ROBERT.

Daruj; w innym zupełnie przyszedłem tu celu.

ALKANTOR.

Wszystko już urządzone ciesz się przyjacielu,

Wszystko już jest gotowo do uroczystości.

ROBERT.

Ja cię o to nie pytam.

ALKANTOR.

Będzie mnóstwo gości,

Bal zagrzmi, a muzyka ozwie się jak w niebie,

Córka ma wystrojona czeka tylko ciebie.

ROBERT.

Ach! nie to mnie sprowadza....

ALKANTOR.

Już więc nic nie może

Opóźnić twego szczęścia.

ROBERT.

Nie to jest, mój Boże

ALKANTOR.

Idźmyż zięciu...

ROBERT.

Ale ja....

ALKANTOR.

Może ci nie zdrowo?

ROBERT..

Nie to: ale mam jedno powiedzieć ci słowo.

ALKANTOR.

Ach mój Boże! tak drogie uciekają chwile:

Chodźże prędzej: do czego korowodów tyle?

ROBERT.

Nie, nie; ja chcę wprzód z tobą pomówić w tej porze

ALKANTOR.

Mówić?

ROBERT.

Tak jest.

ALKANTOR

Cóż tedy ?

ROBERT.

Panie Alkantorze:

Prawda, żem twoje córkę żądał mieć za żonę,

Lecz włosy me starością widzisz ubielone,...

ALKANTOR.

Nic z tego; córka moja dziewczyna nie płocha,

Uczyni cię szczęśliwym, bo cię szczerze kocha.

ROBERT.

Lecz ja jestem czasami nieznośnym człowiekiem,

Mam swe własne dziwactwa, które rosną z wiekiem,

Wiele zawsze przykrości ucierpi odemnie,

Wierz mi, że to nie bardzo będzie jej przyjemnie.

ALKANTOR.

Córka moja jest grzeczna, i o cóż ci chodzi ?

Ręczę że ona z tobą we wszystkiem się zgodzi.

ROBERT.

Jestem słaby na ciele, i to ją zniechęci.

ALKANTOR.

Nie; uczciwa kobieta zawsze ma w pamięci

By męża nie obrzydzić: tyś się dla niej przydał.

ROBERT.

Ale ja ci nie życzę byś ją za mnie wydał,

Mówię szczerze.

ALKANTOR.

Żartujesz: wolę raczej zginąć,

Niżeliby me słowo miało cię ominąć.

ROBERT.

Mój Boże! uwolniam cię od tego.

ALKANTOR.

Nie, wcale:

Przyrzekłem ci jej rękę: dzisiaj więc wspaniale

Na przekor jej rywalów ty się z nią ożenisz,

Czegóż się do zawarcia tego związku lenisz?

ROBERT,

(na stronie).

A to kaduk !

ALKANTOR.

Więc widzisz, sprzyjam twej osobie.

Mam szacunek i przyjaźń szczególną ku tobie;

Tak; nic mnie nie poruszy w mojem przedsięwzięciu,

Obiecanej ci córki nie dałbym książęcia.

ROBERT.

Z lego Panie honoru cieszę się niezmiernie;

Lecz że się żenić nie chcę, wyznaję ci wiernie.

ALKANTOR.

Kto ? ty ?

ROBERT.

Ja, ja.

ALKANTOR.

Dla czegóż ?

ROBERT.

Dla tego mój Panie,Że wcale do małżeństwa nie jestem już wstanie:

Com już stary! dlatego, niech kto co chce gada,

Ja naśladuję ojca, dziada i pradziada,

I wszystkich innych mężczyzn z mego pokolenia

Co się żenić nie chcieli. Więc do zobaczenia.

ALKANTOR.

Słuchaj, twoje wymówki nic tu nie pomogą.

Lecz ja nie taki człowiek bym przymuszał kogo.

Chciałeś się z moją córką żenić, przyjacielu,

I ja dziś miałem tańczyć na twojem weselu;

A że dawszy, wprzód słowo, dziś mnie masz za dudka,

Wiem co począć; namyśl się, sprawa bardzo krótka.

Scena XV.

ROBERT.

Wcale mi się nad moje nadzieje udało,

Chwała Bogu; bez trudu wszystko to się stało.

Aj, aj! skoro pomyślę jak los mi się święcił,

Śliczniem zrobił, żem z tego sidła się wykręcił,

Inaczej byłbym został w nieskończonej biedzie.

Ależ oto syn jego z odpowiedzią idzie;

Widząc jego twarz słodką, rośnie mi nadzieja

Scena XVI.

IZYDOR, ROBERT.

IZYDOR,

(przez całą scenę, z nadzwyczajną grzecznością).

Najniższy sługa Pana mego Dobrodzieja.

ROBERT.

Ach, ja z całego serca jestem twoim Panie.

IZYDOR.

Ojciec mój w tej mi chwili doniósł niespodzianie,

Że Pan cofasz swe słowo, chcesz zamiar odmienić,

I już się z moją siostrą nie raczysz ożenić.

ROBERT.

Tak jest, z żalem to czynię; nie mogę inaczej.

IZYDOR.

(bardzo grzecznie, z ukłonem).

O! Panie Dobrodzieju; wszak to nic nie znaczy.

ROBERT.

Żal mi, wierzaj; i chciałbym w łagodnym sposobie...

IZYDOR.

To nic.

(pokazując mu dwa pistolety).

Bądźże Pan łaskaw zechciej wybrać sobie

Joden z tych pistoletów, jaki ci się zdaje.

ROBERT.

Z tych pistoletów ?.

IZYDOR.

Tak jest, do woli oddaję.

ROBERT.

Do czegoż to?

IZYDOR.

Mój Panie; trzeba wiedzieć o tem,

Ze kto dał słowo, musi dotrzymać go potem:

Ażeś Pan wprzód obierał żenić się z mą siostrą,

A dziś nie chcesz, więc mile, łagodnie, nieostro,

Raczysz ten mój maleńki przyjąć komplemencik,

I wyjść ze mną za miasto na jeden momencik.

ROBERT.

Jakto?

IZYDOR.

Drudzyby Pana napadli tu z krzykiem,

I honor jego śmiałym szarpali językiem:

Lecz my ludzie spokojni, bez tej przykrej wrzawy,

Zawsze z grzecznością wszystkie odbywamy sprawy.

Więc nie będziesz miał za złe, że ci mówię grzecznie.

Abyś się ze mną kulką rozprawił koniecznie.

ROBERT.

Dosyć niezgrabny komplement

IZYDOR.

A więc Pan wybieraj.

ROBERT.

Najniższy sługa Pański; jak chcesz, sam umieraj;

A ja chcę żyć, i czaszki nie mam do przebicia,

A to dziwne żądanie! zbawić kogoś życia!

IZYDOR.

Ale musisz się strzelać,

ROBERT.

O fraszkę ! funt kłaków!

Schowaj Pan to grzeczności, dla innych junaków.

IZYDOR.

No, nie nudźże mnie Panie, czas drogi ucieka,

A mnie jeszcze za chwilę pewna sprawa czeka.

ROBERT.

Lecz ja nie chcę!

IZYDOR

Strzelać się ?

ROBERT.

Jest to niecna droga...

IZYDOR.

Doprawdy ?

ROBERT.

A doprawdy.

IZYDOR,

(bijąc go kijem). I

A zatem....

ROBERT.

Dla Boga:

IZYDOR.

Więc w tym względzie o raptus Pan mnie nie obwini,

Bo widzisz, że się wszystko metodycznie czyni.

Uchybił Pan nam w słowie, ja za ten uczynek

Chcę się bić; lecz Pan nie chce wyjść na pojedynek,

Ja się biorę do kija: widzisz Pan Dobrodziej,

Że czynię melodycznie i tak, jak się godzi.

A zatem, jako jesteś człowiek najuczciwszy,

Pochwalisz mój postępek, dobrze go zważywszy,

ROBERT.

(na stronie).

Czy licho mi nadało... ?

IZYDOR

(pokazując mu znowu pistolety).

Niech ci który służy,

Czyń jak człowiek honoru, niech nie proszę dłużej.

Dość już próżnej gawędy, przyśpieszmy spotkanie.

ROBERT.

Czy jeszcze ?

IZYDOR.

Nie przymuszam nikogo mój Panie:

Ale trzeba, byś zemną strzelać się nie lenił:

Albo się z moją siostrą natychmiast ożenił.

ROBERT.

Ni tego ni owego mój Panie łaskawy,

Ja się w takie powiadam, nie chcę wdawać sprawy.

IZYDOR.

I to pewna. ?

ROBERT.

O! pewna,

IZYDOR.

(bijąc go znowu kijem).

Więc za pozwoleniem....

ROBERT.

Aj, aj; aj

IZYDOR.

Z wielkiem wprawdzie w duszy umartwieniem

Muszę tak postępować z Panem Dobrodziejem:

Nie przestanę, aż wspólnie krew sobie wylejem,

Lub że weźmiesz mą siostrę.

(podnosi kij).

ROBERT.

(uchylając się).

Proszę uniżenie !

Stój, stój! już się ożenię? ożenię! ożenię!

IZYDOR

Cieszę się żem chimerę wybił Panu z głowy,

Żem mu zmysły powrócił i rozsądek zdrowy,

Że mi się z nim lak zgodnie rzecz skończyć udało:

Gdyż nakoniec przed całym światem wyznam śmiało,

Że go mocno szacuję; byłbym więc w rozpaczy,

Gdybym musiał w tym razie postąpić inaczej.

Niechże się więc lwa Panie nadzieja pokrzepi,

Powiem ojcu, że wszystko poszło jak najlepiej.

Scena XVII.

ALKANTOR, DORYMENA, IZYDOR, ROBERT.

IZYDOR,

(do Alkantora).

Jegomość uczciwości trzymając się toru,

Skończył, ojcze, rzecz całą, jak człowiek honoru:

Możesz mu już swą córkę poślubić bezpiecznie.

ALKANTOR.

(do Roberta).

Oto jej ręka, Panie, kochajcież się wiecznie

Wśród słodyczy małżeństwa tego niebios daru.

Chwała Rogu ! już wolny jestem od ciężaru,

Już mieć o niej staranie twoim obowiązkiem.

Idźmyż, i tak szczęśliwym weselmy się związkiem!

Koniec.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
166 Cartland Barbara Małżeństwo z przymusu
Przymus bezpośredni mgr
co oznacza malzenstwo WWW ALEJAJA PL
Malzenstwo i rodzina w Biblii
Prawo prywatne cywilne 5 prawo rodzinne MALZENSTWO
Znaki w sztuce na przykładzie obrazu Małżenstwo Arnolfinich
04 Grocholewski Z sakrament malzenstwa
w sprawie sposobu stosowania przymusu bezpośredniego, Medycyna, Zdrowie Publiczne & Organizacja i ek
32 model małżeństwa i rodziny w XVII i XVII wieku, kulturoznawstwo
Uczmy się słuchać, Dialog małżeński
Małżeństwo o jakim marzymy 29-41, DOKUMENTY NP KOŚCIOŁA ŚW I NIE TYLKO
CZEGO UCZY BIBLIA O MAŁŻEŃSTWIE, damsko męskie
Małżeństwo o jakim marzymy 1-10, DOKUMENTY NP KOŚCIOŁA ŚW I NIE TYLKO
Problemy w małżeństwie i przeciwdziałanie im, konspekty, KONSPEKT, wych.do.życia, klasa II
Stop płaceniu przymusowego i ukrytego 1, Katechistan - kraju Polan powstań z kolan
Psychologia małżeństwa i rodziny 2, WSFiZ - Psychologia, VII semestr - specjalizacja - Psychologia

więcej podobnych podstron