GRA ENDERA TO GRA O NAJWYŻSZĄ STAWKĘ


GRA ENDERA TO GRA O NAJWYSZ STAWK

GRA ENDERA
zdobya najwaniejsze nagrody w dziedzinie science fiction - HUGO i NEBULA

www.bookswarez.prv.pl

Wobec œmiertelnego zagroenia z kosmosu Ziemia

przygotowuje swoj bro ostatniej nadziei. Jest ni

chopiec, w ktrym odkryto zalki niezwykego

geniuszu wojskowego. Czas nagli, a przyszoœ

dwch cywilizacji spoczywa w rkach dziecka...

Przygody Endera bd zdobywa nowych czytelnikw,

kiedy dziewidziesit dziewi procent ksiek pjdzie w zapomnienie.

GENE WOLFE

Jedna z. tych ksiek, ktre pojawiaj si raz na kilka

lat, kiedy autorowi udaje si tak dobra skadniki,

e powstaje prawdziwy eliksir magiczny.

LECH JCZMYK

POWIEŒCI ORSONA SCOTTA CARDA

Gra Endera (Pierwsza czœ przygd Endera)

MWCA UMARYCH (druga czœ przygd Endera)

KSENOCYD (trzecia czœ przygd Endera)

SIDMY SYN

UCZE ALYIN (druga czœ "Sidmego syna")

GLIZDAWCE

Tytu oryginau: Ender's Game

Podzikowania

Czœ tej ksiki pochodzi z mojego pierwszego opublikowanego opowiadania science flction "Ender's Game". Ukazao si ono w 1977 roku, w sierpniowym numerze "Analogu" wydawanego przez Bena Bov; jego wiara we mnie i w to opowiadanie stao si fundamentem mojej kariery.

Harriet McDougal z "Tor" jest najrzadziej spotykanym gatunkiem Wydawcy - rozumiejcym utwr i pomagajcym autorowi uczyni go takim, jakim by pragn. Nie pac jej tyle, ile powinni. Praca Harriet bya nieco lejsza dziki nieocenionym wysikom mojego staego redaktora, Kristine Card jej take nie pac tyle, ile powinienem.

Wdziczny jestem take Barbarze Bova, mojemu przyjacielowi i agentowi w chudych, i z rzadka tustych, latach oraz Tomowi Doherty, mojemu wydawcy, ktry pozwoli si przekona, by wyda t ksik w "ABA" w Dallas, co dowodzi albo jego wspaniaej intuicji, albo tego, jak zmczony moe by czowiek na konwencie.

Dla Geoffreya, dziki ktremu pamitam
jak mode i jak stare mog by
dzieci

Rozdzia l

Trzeci

- Patrzyem przez jego oczy, suchaem przez jego uszy i mwi ci, e to on. A w kadym razie nie znajdziemy ju nikogo lepszego.

- To samo mwieœ o bracie.

- Brat nie przeszed testw. Z innych powodw. Zdolnoœci nie miay tu nic do rzeczy.

- To samo byo z siostr. Co do niego take istniej wtpliwoœci. Jest zbyt mikki, zbyt chtnie poddaje si cudzej woli.

- Nie wtedy, kiedy ten ktoœ jest jego wrogiem.

- Wic co mamy robi? Przez cay czas otacza go nieprzyjacimi?

- Jeœli bdzie trzeba...

- Mwieœ chyba, e lubisz tego dzieciaka.

- Jeœli dorw go robale, to przy nich wydam mu si ukochanym wujkiem.

- No dobra. W kocu ratujemy œwiat. Bierzmy go.

Pani od monitora uœmiechna si œlicznie, pogadzia go po wosach i powiedziaa:

- Przypuszczam, Andrew, e masz ju absolutnie dosy tego obrzydliwego czujnika. Mam dla ciebie dobr nowin. Dzisiaj go zabierzemy. Wyjmiemy go zaraz i nic nie poczujesz.

Ender kiwn gow. Naturalnie, to byo kamstwo, e nie poczuje blu. Ale poniewa doroœli powtarzali je zawsze, kiedy m i a o go bole, mg uzna to stwierdzenie za œcis prognoz. Czasami na kamstwach mona polega bardziej ni na prawdzie.

- PodejdŸ, Andrew. UsidŸ tutaj, na stole. Doktor zaraz do ciebie przyjdzie.

Wyjm czujnik. Ender prbowa sobie wyobrazi may aparacik, ktry zniknie mu z karku. Bd przewraca si w ku i nic nie bdzie uciska. Nie bd czu, jak mnie swdzi i rozgrzewa si pod prysznicem.

I Peter przestanie mnie nienawidzi. Wrc do domu i poka mu, e nie mam ju czujnika i e to nie moja wina. Bd zwyczajnym dzieckiem. Wszystko si uoy. Daruje mi, e nosiem czujnik o cay rok duej od niego. Zostaniemy...

Przyjacimi chyba nie. Nie, Peter jest zbyt niebezpieczny. atwo wpada w gniew. Ale brami. Nie wrogami, nie przyjacimi, tylko brami - takimi, ktrzy potrafi y w jednym domu. Przestanie mnie nienawidzi, zostawi w spokoju. I kiedy zechce gra w robale i astro-nautw, moe nie bd musia si bawi, moe pozwoli mi zwyczajnie poczyta.

Ale Ender wiedzia, nawet gdy o tym wszystkim myœla, e Peter nie zostawi go w spokoju. W oczach Petera, kiedy by w tym gniewnym nastroju, byo coœ takiego, jakiœ bysk... wiedzia, e Peter na pewno n i e zostawi go w spokoju. Musz powiczy na pianinie, Ender. Mgbyœ przewraca mi strony? Co, dzidziuœ z czujnikiem jest zbyt zajty, eby pomc wasnemu bratu? Moe jest za mdry? Musisz zabi paru robali, astronauto? Nie, nie, nie chc twojej pomocy. Sam sobie poradz, ty bkarcie, ty may Trzeci.

- To potrwa tylko chwilk, Andrew - powiedzia doktor. Ender kiwn gow.

- Zosta zaprojektowany tak, eby da si wyj. Bez adnych infekcji, bez urazw. Poczujesz lekkie askotanie. Czasem ludzie mwi, e maj wraenie braku. Bdziesz si za czymœ rozglda, czegoœ szuka, ale nic nie znajdziesz i nie bdziesz pamita, co to byo. Wic ci powiem. Bdziesz szuka czujnika, a jego nie bdzie. Po kilku dniach uczucie minie.

Doktor przekrci mu coœ na karku. Iga blu przebia nagle Endera od szyi do ldŸwi. Czu, jak ciao wstrzsa si i wygina do tyu; gowa uderzya o blat. Wiedzia, e kopie nogami, e jedn rk a do blu œciska drug.

- Deedee! - krzykn doktor. - ChodŸ tu natychmiast! - wbiega zdyszana pielgniarka. - Musimy rozluŸni mu miœnie. Daj mi to, zaraz! Na co czekasz!

Coœ przeszo z rk do rk, Ender nie wiedzia, co to byo. Przetoczy si na bok i spad ze stou.

- Niech pan go apie - wrzasna pielgniarka.

- Przytrzymaj go...

- Niech pan go trzyma, doktorze. Dla mnie jest za silny...

- Nie wszystko! Serce moe nie wytrzyma...

Ender poczu, jak iga wbija mu si w kark, tu ponad konierzykiem. Palio, ale gdziekolwiek doszed ten pomie, jego miœnie rozkurczay si wolno. Mg ju zapaka ze strachu i blu.

- Jak si czujesz, Andrew? - pytaa pielgniarka.

Andrew nie mg sobie przypomnie, jak si mwi. Podnieœli go z podogi i pooyli na stole. Sprawdzili puls, zrobili jeszcze inne rzeczy. Nie rozumia, co si dzieje.

Doktor trzs si cay; gos mu dra.

- Zostawiaj dzieciakowi to paskudztwo na trzy lata, wic czego si spodziewaj? Mogliœmy go wyczy, rozumie pani? Mogliœmy wyczepi mzg ju na zawsze.

- Kiedy œrodek przestanie dziaa? - spytaa pielgniarka.

- Prosz go zatrzyma jeszcze przez godzin. Jeœli nie zacznie mwi za kwadrans, prosz mnie wezwa. Mogem go wyczepi do koca. Nie mam mzgu robala.

*

Wrci na lekcj panny Pumphrey ledwie pitnaœcie minut przed kocowym dzwonkiem. Wci jeszcze czu si troch niepewnie.

- Dobrze si czujesz, Andrew? - spytaa panna Pumphrey. Kiwn gow.

- Zasabeœ? Pokrci.

- Nie wygldasz za dobrze.

- Nic mi nie jest.

- Lepiej usidŸ.

Ruszy do swojej awki, ale zatrzyma si. Czego waœciwie szuka? Nie mg sobie przypomnie.

- Twoje miejsce jest dalej - powiedziaa panna Pumphrey. Usiad, ale wiedzia, e szuka czegoœ innego, czegoœ, co utraci. PŸniej znajd.

- Twj czujnik - szepna dziewczynka z tyu. Andrew wzruszy ramionami.

- Jego czujnik - powtrzya innym.

Andrew przesun palcami po szyi. Trafi na banda. Czujnika nie byo. Teraz niczym nie rni si od pozostaych.

- Jesteœ spukany, Andy? - spyta chopak, siedzcy w ssiednim rzdzie, troch z tyu. Nie pamita jego imienia. Peter. Nie, to by ktoœ

inny.

- Panie Stilson, mgby pan nie przeszkadza? - spytaa panna Pumphrey. Stilson skrzywi si.

Panna Pumphrey mwia o mnoeniu. Ender bawi si na komputerze rysujc konturow map grzystej wyspy i kac potem wyœwietla j w trzech wymiarach ze wszystkich stron. Nauczycielka dowie si, oczywiœcie, e nie uwaa, ale nie bdzie mu zwraca uwagi. Zawsze zna odpowiedŸ, nawet wtedy, gdy sdzia, e nie uwaa.

W rogu ekranu pojawio si sowo i zaczo marsz wok krawdzi. Z pocztku widzia je do gry nogami i od tyu, ale wiedzia, co oznacza na dugo przedtem, nim dotaro do dolnego brzegu i odwrcio si we waœciw stron: TRZECI.

Ender uœmiechn si. To on wymyœli sposb na przekazywanie wiadomoœci tak, by pyny po ekranie. Chocia nieznany wrg chcia go urazi, metoda wyraaa uznanie dla jego pomysowoœci. To nie jego wina, e by Trzecim. To by pomys rzdu, oni wydali zezwolenie -jak inaczej Trzeci, taki jak Ender, mgby trafi do szkoy? A teraz zabrali mu czujnik. Eksperyment zatytuowany Andrew Wiggin nie uda si mimo wszystko. By pewien, e gdyby tylko mogli, cofnliby to uchylenie zakazu, dziki ktremu si urodzi. Nie udao si, wic mona skasowa prbk.

Zadzwoni dzwonek. Wszyscy wyczali swoje ekrany albo poœpiesznie wpisywali jakieœ notki. Niektrzy zrzucali lekcje i dane do domowych komputerw. Maa grupka zebraa si przy drukarkach czekajc na wydruk czegoœ, co chcieli pokaza. Ender rozoy palce nad dziecic klawiatur w rogu i zastanawia si, jakby to byo, gdyby mia donie tak due, jak doroœli. To musi by gupie uczucie, takie wielkie i niezgrabne rce, grube, krtkie paluchy i tuste donie. Oczywiœcie, maj wiksze klawiatury, ale jak mog tymi paluchami wykreœli cienk lini? Ender potrafi to robi tak precyzyjnie, e rysowa spiral o siedemdziesiciu dziewiciu zwojach, od œrodka do brzegu ekranu, a linie ani razu nie krzyoway si ani nie nakaday. Przynajmniej mia co robi, gdy nauczycielka nudzia o arytmetyce. Arytmetyka! Yalentine nauczya go arytmetyki, kiedy mia trzy lata.

- Lepiej si czujesz, Andrew?

- Tak, psze pani.

- SpŸniasz si na autobus.

Ender kiwn gow i wsta. Wszyscy ju wyszli. Ale na pewno czekaj, ci Ÿli. Nie mia ju czujnika, widzcego to, co on widzia, syszcego to, co sysza. Mogli mwi, co tylko chcieli. Mogli go nawet uderzy - nikt ju ich nie zobaczy i nie przyjdzie Enderowi z pomoc. Posiadanie czujnika miao swoje dobre strony, ktrych bdzie mu brakowao.

Oczywiœcie, by tam Stilson. Nie by wikszy ni reszta dzieci, ale wikszy od Endera. I mia ze sob kilku innych. Jak zawsze.

- Czeœ, Trzeci.

Nie odpowiadaj. To nie ma sensu.

- Trzeci, mwiliœmy do ciebie. Syszysz, Trzeci, ty mioœniku robali? Mwiliœmy do ciebie.

Nie wiem, co odpowiedzie. Cokolwiek powiem, tylko pogorszy spraw. Wic bd milcza.

- Ty, Trzeci, gnojku, oblaeœ, co? Myœlaeœ, e jesteœ lepszy od wszystkich, ale stracieœ swojego pisklaczka, Trzeciaczku, i zosta ci tylko banda na szyi.

- Przepuœcicie mnie? - spyta Ender.

- Czy go przepuœcimy? Czy powinniœmy go przepuœci? - wszyscy si zaœmiali. - Jasne, e ci przepuœcimy. Najpierw przepuœcimy ci rk, potem tyek, potem moe jeszcze kawaek kolana.

Pozostali woali ju chrem.

- Stracieœ pisklaka, Trzeciaku. Stracieœ pisklaka, Trzeciaku. Stilson popchn go jedn rk. Ktoœ z tyu odepchn go z powrotem.

- Karuzela co niedziela - odezwa si czyjœ gos.

- Tenis!

- Ping-pong!

To nie mogo si dobrze skoczy. Ender uzna wic, e lepiej bdzie, jeœli to nie on zostanie najbardziej nieszczœliwym w tej grze. Kiedy Stilson znowu wycign rami, by go popchn, sprbowa je zapa. Chybi.

- Ojej, chcesz si bi, Trzeciaku? Chcesz si ze mn bi? Ci z tyu zapali Endera, eby go przytrzyma. Ender nie mia ochoty na œmiech, ale si rozeœmia.

- A tylu was trzeba, eby zaatwi jednego Trzeciego?

- Jesteœmy ludŸmi, nie Trzeciakami, gnojku! A ty masz tyle siy, co pierdnicie.

Ale puœcili go. A gdy tylko to zrobili, Ender kopn wysoko i mocno, trafiajc Stilsona w sam mostek. Tamten upad. Ender by zaskoczony - nie sdzi, e uda mu si powali Stilsona jednym uderzeniem nogi. Nie przyszo mu do gowy, e przeciwnik nie traktuje tej walki powanie, nie jest przygotowany na prawdziwie desperacki cios.

Na moment tamci odstpili, a Stilson lea nieruchomo. Oni wszyscy zastanawiali si, czy jeszcze yje. Ender jednak myœla o tym, jak unikn zemsty. Powstrzyma ich od kolejnej napaœci jutro. Musz zwyciy raz na zawsze. Inaczej codziennie bd walczy i za kadym razem bdzie gorzej.

Mia wprawdzie tylko szeœ lat, ale zna niepisane prawa mskiej walki. Nie wolno atakowa, kiedy przeciwnik ley bezradnie na ziemi. Tylko zwierz mogoby to zrobi.

Zatem Ender podszed do rozcignitego na plecach Stilsona i kopn go znowu, w ebra, z caej siy. Stilson jkn i przetoczy si na bok. Ender obszed go dookoa i kopn w krocze. Stilson nie potrafi nawet stkn, zwin si tylko w p i zy pocieky mu po twarzy.

Ender spojrza zimno na pozostaych.

- Moe marzy si wam, e napadniecie mnie wszyscy na raz. Prawdopodobnie dooylibyœcie mi solidnie. Ale zapamitajcie, co robi z tymi, ktrzy chc mi zrobi krzywd. Od tej chwili przez cay czas bdziecie si zastanawia, kiedy was dorw i jak Ÿle si to skoczy. Kopn Stilsona w twarz. Krew z nosa rozlaa si po ziemi.

- Nie t a k Ÿle - powiedzia. - Gorzej.

Odwrci si i odszed. Nikt si nie ruszy. Skrci w korytarz, prowadzcy do przystanku. Sysza, jak chopcy z tyu mrucz:

- O, rany! Ale oberwa!

Ender opar czoo o mur i paka, pki nie przyjecha autobus. Jestem taki jak Peter. Wystarczy mi zabra czujnik i od razu jestem taki jak Peter.

Rozdzia 2

Peter

- No dobra. Ju po wszystkim. Co z nim?

- Przyzwyczajasz si, kiedy yjesz wewntrz czyjegoœ ciaa przez par lat. Teraz patrz na jego twarz i nie wiem, co si dzieje. Nie mam wprawy w ocenie wyrazu jego twarzy. Mam wpraw w wyczuwaniu go.

-Daj spokj, nie rozmawiamy o psychoanalizie. Jesteœmy onierzami, nie szamanami. Przed chwil widziaeœ, jak pobi szefa gangu.

- By dokadny. Nie pobi go zwyczajnie, ale rozbi na miazg. Jak Mazer Rackham przy...

- OszczdŸ sobie. A zatem w opinii komitetu chopak przechodzi.

- W zasadzie. Zobaczymy, co zrobi ze swoim bratem teraz, kiedy nie ma czujnika.

- Z bratem... nie boisz si tego, co brat zrobi z n i m?

- Sam mi mwieœ, e w tym interesie nie da si unikn ryzyka.

- Przeleciaem par starych taœm. Nic nie poradz, lubi tego chopaka. Obawiam si, e go zaatwimy.

- Naturalnie, e tak. To nasz zawd. Jesteœmy zymi czarownicami. Obiecujemy pierniczki, a potem poeramy te bachory ywcem.


- Przykro mi, Ender - szepna Yalentine ogldajc banda na szyi. Ender dotkn œciany i drzwi zasuny si za nim.

- Ja si nie przejmuj. Dobrze, e ju go nie ma.

- Czego nie ma? - Peter wszed do saloniku ujc chleb z masem orzechowym.

Ender nie widzia swego brata jako œlicznego dziesicioletniego chopca, tak jak doroœli. O ciemnych, gstych, kdzierzawych wosach i twarzy, ktra mogaby nalee do Aleksandra Wielkiego. Ender patrzy na niego wycznie po to, by wykry gniew albo nud, niebezpieczne nastroje regularnie prowadzce do blu. Waœnie teraz, gdy Peter dostrzeg banda, pojawia si w jego oczach iskra gniewu.

Yalentine take j zauwaya.

- Teraz jest taki jak my - powiedziaa szybko, by go uspokoi, zanim zdy uderzy.

Peter jednak nie pozwoli si uspokoi.

- Jak my? Dopiero teraz wyjli mu to drastwo, kiedy ma szeœ lat. Kiedy tyje straciaœ? Miaaœ trzy lata. Ja nie skoczyem piciu, kiedy mi je zabrali. On prawie przeszed, ten szczeniak, ten may robal.

Wszystko w porzdku, myœla Ender. Mw, Peter, mw. Moe si wygadasz.

- Ale teraz twoje anioy stre ju ci nie pilnuj - stwierdzi Peter. - Nie sprawdzaj, czy coœ ci boli, nie suchaj, co mwi, nie patrz, co z tob robi. I co ty na to? No co?

Ender wzruszy ramionami.

Peter nagle uœmiechn si i klasn w rce, jakby czymœ ucieszony.

- ChodŸ, pobawimy si w robali i astronautw.

- Gdzie mama? - spytaa Yalentine.

- Wysza. Teraz ja jestem szefem - odpar Peter.

- Chyba zadzwoni do taty.

- Dzwo sobie. Wiesz, e nigdy go nie ma.

- Zagram - powiedzia Ender.

- Bdziesz robalem - oœwiadczy Peter.

- Moe chocia raz pozwolisz mu by astronaut - wtrcia Yalentine.

- Nie pchaj nosa w nie swoje sprawy, skarypyto - przerwa jej Peter. - ChodŸ na gr, wybierzemy bro.

Ender wiedzia, e nie bdzie to dobra zabawa. Problem nie polega na tym, kto wygra. Kiedy chopaki gray na korytarzach, caymi grupami, robale nigdy nie wygryway i czasem walka sza na ostro. Ale tutaj, w mieszkaniu, gra zacznie si ostro i robal nie bdzie mg si zwyczajnie wycofa i odejœ, jak zrobiy robale w prawdziwej wojnie. Robal musia gra, pki astronaut nie uzna, e wystarczy.

Peter otworzy doln szuflad i wyj mask robala. Matka bya za, kiedy j kupi, ale tata powiedzia, e wojna nie zniknie, gdy ukryje si maski robali i zabroni dzieciom bawi si zabawkowymi pistoletami laserowymi. Lepiej ju rozgrywa te gry wojenne i mie wiksz szans przeycia, gdyby robale nadleciay znowu.

Jeeli przeyj t gr, pomyœla Ender. Zaoy mask. Zamkna go niby do przyciœnita do twarzy. Ale to nie jest prawdziwe bycie robalem. One nie nosz takiej twarzy jak maski, to j e s t ich twarz. Ciekawe, czy na swojej planecie robale zakadaj maski ludzi i te si bawi? Jak nas wtedy nazywaj? Miczakami, bo w porwnaniu z nimi czowiek jest taki mikki i œliski?

- Pilnuj si, Miczaku - rzuci Ender.

Ledwo widzia brata przez wycite otwory. Peter uœmiecha si.

- Miczaku, co? No dobra, robalu-brzydalu, zobaczymy, czy mona ci rozwali to twoje ryo.

Ender nie mg unikn ciosu. Dostrzeg tylko, e Peter lekko przenosi ciar ciaa. Maska ograniczaa pole widzenia. Nagle poczu bl i ucisk uderzenia z boku gowy; straci rwnowag i upad.

- Nie widzisz za dobrze, robalu, co? - spyta Peter.

Ender zacz zdejmowa mask. Peter wcisn mu stop w krocze.

- Nie œcigaj maski - powiedzia.

Ender woy mask na miejsce i odsun rce.

Peter nacisn mocniej. Bl przeszy Endera; zwin si w p.

- Le spokojnie, robalu. Zrobimy ci wiwisekcj, robalu. Nareszcie udao nam si zapa jednego z was ywego i sprawdzimy, jak dziaasz w œrodku.

- Przesta, Peter - odezwa si Ender.

- Przesta, Peter. Bardzo dobrze. Widz, e potraficie zgadywa nasze imiona. Umiecie mwi, jakbyœcie byli sodkimi, maymi chopcami, ebyœmy byli dla was mili. Ale to si nie uda. Od razu mog was rozpozna. Ty miaeœ udawa czowieka, may Trzeci, ale naprawd jesteœ robalem i teraz to wyszo na jaw.

Podnis stop, cofn si o krok i przyklkn, opierajc kolano o brzuch Endera, tu poniej mostka. Naciska je coraz mocniej. Coraz trudniej byo oddycha.

- Mgbym ci zabi w ten sposb - szepn. - Naciska i naciska, a byœ nie y. Potem mgbym powiedzie, e nie wiedziaem, e robi ci krzywd, e tylko si bawiliœmy. Uwierzyliby mi i wszystko skoczyoby si œwietnie. A ty byœ nie y. Wszystko byoby œwietnie.

Ender nie mg odpowiedzie; kolano wyciskao mu z puc powietrze. Peter moe mwi powanie; prawdopodobnie nie, ale jednak moe.

- Mwi powanie - oœwiadczy Peter. - Cokolwiek myœlisz, ja mwi powanie. Zgodzili si na ciebie tylko dlatego, e ja byem bardzo obiecujcy. Ale si nie sprawdziem. Tobie szo lepiej. A ja nie chc lepszego modszego brata, Ender. Nie chc Trzeciego.

- Wszystko powiem - zawoaa Yalentine.

- Nikt ci nie uwierzy.

- Uwierz.

- W takim razie, sodka maa siostrzyczko, te jesteœ ju trupem.

- Oczywiœcie - stwierdzia Yalentine. - W to na pewno uwierz. "Nie wiedziaem, e to zabije Andrewa. A kiedy ju nie y, nie wiedziaem, e to zabije te Yalentine".

Ucisk troch zela.

- Tak. Wic nie dzisiaj. Ale pewnego dnia wy dwoje nie bdziecie

razem. I zdarzy si wypadek.

- Umiesz tylko gada - oœwiadczya Yalentine. - Nie myœlisz tak

naprawd.

- Nie?

- I wiesz dlaczego tak nie myœlisz? - spytaa. - Bo chcesz si kiedyœ dosta do rzdu. Chcesz wygra wybory. Nikt ci nie wybierze, kiedy ktoœ z twoich przeciwnikw wygrzebie informacj o tym, jak twj brat i siostra oboje zginli w podejrzanych okolicznoœciach, kiedy byli jeszcze mali. Zwaszcza po liœcie, jaki umieœciam w tajnych aktach, do otwarcia w przypadku mojej œmierci.

- Nie wciskaj mi kitu - burkn Peter.

- Ten list mwi: nie umaram œmierci naturaln. Zabi mnie mj brat, Peter, i jeœli nie zabi jeszcze Andrewa, zrobi to wkrtce. Nie doœ, eby ci skaza, ale wystarczy, byœ nigdy nie zosta wybrany.

- Teraz ty jesteœ jego czujnikiem - oœwiadczy Peter. - Lepiej go pilnuj, dniem i noc. Lepiej bdŸ przy nim.

- Nie jesteœmy gupi, Ender ani ja. Mieliœmy wyniki nie gorsze od ciebie. Czasem nawet lepsze. Jesteœmy takimi cudownymi, udanymi dziemi. Wcale nie jesteœ mdrzejszy, tylko wikszy.

- Wiem o tym. Ale nadejdzie dzie, kiedy nie bdzie ci przy nim, kiedy zapomnisz. A potem nagle przypomnisz sobie i popdzisz na pomoc, a jemu nic si nie stanie. Nastpnym razem nie bdziesz si martwi tak bardzo i nie przybiegniesz tak szybko. I za kadym razem jemu nic si nie stanie. Pomyœlisz, e zmieniem si. Bdziesz pamita, e to mwiem, ale pomyœlisz, e ja zapomniaem. Min lata. A nagle zdarzy si straszliwy wypadek i ja znajd jego ciao, bd paka nad nim i szlocha, a ty przypomnisz sobie t rozmow, Yally, ale bdzie ci wstyd, e pamitasz. Bdziesz pewna, e si zmieniem, e to naprawd by wypadek, e jesteœ okrutna wspominajc, co powiedziaem kiedyœ w dziecicej ktni. Tyle, e to waœnie bdzie prawda. Zachowam to na pŸniej. On umrze, a ty nie zrobisz nic, zupenie nic. Na razie moesz wierzy, e jestem tylko najwikszy.

- Najwikszy osio - oœwiadczya Yalentine. Peter zerwa si na nogi i ruszy do niej. Zrobia krok do tyu. Ender zdj mask. Peter rzuci si na ko i wybuchn œmiechem, goœnym i szczerym. zy

stany mu w oczach.

- Rany, jesteœcie œwietni! Najwiksi frajerzy na planecie Ziemia.

- Teraz nam powie, e to tylko arty - stwierdzia Yalentine.

- Nie arty, ale gra. Mog sprawi, e uwierzycie we wszystko.

Bdziecie taczy jak kukieki - po czym odezwa si sztucznie grubym gosem: - Zabij was, posiekam na drobne kawaeczki i wyrzuc na œmietnik - znw si rozeœmia. - Najwiksi frajerzy systemu sonecznego.

Ender sta nieruchomo, patrzy, jak Peter si œmieje i myœla o Stil-sonie, o tym, jakie to uczucie trafi w mikkie ciao. Tu by ktoœ, komu by si coœ takiego przydao. Ktoœ, komu si naleao.

- Ender, nie - szepna Yalentine, jak gdyby potrafia czyta w myœlach.

Peter przewrci si nagle na bok, zeskoczy z ka i przyj pozycj obronn.

- Tak, Ender - powiedzia. - Kiedy tylko zechcesz, Ender. Ender podnis praw nog i zdj but. Podnis go do gry.

- Widzisz tutaj, na czubku? To krew, Peter.

- Ooh! Ratunku, zaraz zgin! Ender zabi bandyt z korkowca i zaraz mnie te zabije!

Nic do niego nie docierao. Peter by w gbi serca zabjc i nikt o tym nie wiedzia z wyjtkiem Yalentine i Endera.

Wrcia mama i rozczulia si nad Enderem z powodu czujnika. Wrci ojciec i zaczai powtarza, jaka to cudowna niespodzianka, e maj takie wspaniae dzieci, a rzd zleci im trjk, a teraz nie chce adnego, wic mog zosta ze wszystkimi trzema, wci mie Trzeciego... a Ender mia ochot krzycze wiem, e jestem Trzeci, wiem dobrze, jeœli chcesz to sobie pjd, ebyœ nie musia si wstydzi, przepraszam, e zabrali mi czujnik i teraz masz troje dzieci bez adnego wytumaczenia, jakie to kopotliwe, przepraszam, przepraszam.

Lea w ku i wpatrywa si w ciemnoœ. Nad sob sysza Petera, przewracajcego si i wierccego niespokojnie. Potem Peter zsun si z posania i wyszed z pokoju. Ender usysza szum spuczki w toalecie, a potem dostrzeg w drzwiach sylwetk brata.

Myœli, e œpi. Chce mnie zabi.

Peter podszed do ka i rzeczywiœcie nie wspi si na swoje posanie. Zamiast tego stan przy gowie Endera.

Ale nie sign po poduszk, by go udusi. Nie mia broni.

- Ender - szepn. - Przepraszam ci, przepraszam, wiem, jakie to uczucie, przepraszam, jestem twoim bratem i kocham ci.

Dopiero kiedy dugo potem rwny oddech wskaza, e Peter zasn, Ender odwin z szyi banda. I po raz drugi tego dnia rozpaka si.

Rozdzia 3

Graff

- Siostra jest naszym najsabszym ogniwem. On naprawd j kocha.

- Wiem. Moe wszystko zepsu od samego pocztku. Nie bdzie chcia

jej zostawi.

- Wic co zrobisz?

- Przekonam go, e bardziej pragnie pjœ z nami ni z ni zosta.

- W jaki sposb?

- Bd kama.

- A jeœli to nie podziaa?

- Wtedy powiem prawd. Wiesz, e w sytuacjach awaryjnych mamy do tego prawo. Nie da si wszystkiego zaplanowa.

Przy œniadaniu Ender nie by godny. Zastanawia si, jak bdzie w szkole. Jak - po wczorajszej walce - potoczy si spotkanie ze Stilsonem. Co zrobi jego kumple. Pewnie nic, ale nigdy nie wiadomo. Nie mia ochoty tam iœ.

- Nic nie jesz, Andrew - odezwaa si mama.

Wszed Peter.

- Czeœ, Ender. Dziki, e zostawieœ swj brudny rcznik pod

prysznicem.

- Specjalnie dla ciebie - mrukn Ender.

- Andrew, musisz coœ zjeœ.

Ender pokaza jak w pantomimie, e bdzie musiaa nakarmi go

przez kroplwk.

- Bardzo zabawne - stwierdzia mama. - Staram si dba o moje

genialne dzieci, ale one nie zwracaj na to uwagi.

- To twoje geny zrobiy z nas geniuszy, mamo - wtrci Peter.

- Z pewnoœci nie mamy nic z taty.

- Syszaem - oœwiadczy tato, nie odrywajc wzroku od ekranu,

wyœwietlajcego wiadomoœci.

- Zmarnowaoby si, gdybyœ nie sysza. St zapiszcza. Ktoœ czeka pod drzwiami.

- Kto to? - spytaa mama.

Tato przycisn klawisz i na ekranie pojawi si mczyzna. Mia na sobie wojskowy mundur, jedyny, ktry jeszcze coœ znaczy, MF, Midzynarodowej Floty.

- Myœlaem, e ta sprawa ju si skoczya - mrukn tato.

Peter w milczeniu zala mlekiem swoj owsiank.

A Ender pomyœla: Moe jednak nie bd musia dziœ iœ do szkoy. Tato wystuka kod zamka i wsta. - Zobacz, o co chodzi - powiedzia. - Jedzcie.

Zostali na miejscach, ale nie jedli. Po krtkiej chwili tato wrci i skin na mam.

- Wpadeœ w bagno - stwierdzi Peter. - Dowiedzieli si, co zrobieœ Stilsonowi i teraz zeœl ci do Pasa.

- Mam szeœ lat, tumanie. Jestem modociany.

- Jesteœ Trzeci, gnojku. Nie masz adnych praw. Wesza Yalentine w aureoli nieuczesanych wosw wok twarzy. - Gdzie mama i tata? Fatalnie si czuj. Nie mog iœ do szkoy.

- Znowu ustny egzamin? - domyœli si Peter.

- Zamknij si.

- Troch luzu, nie przejmuj si. Mogo by gorzej.

- Nie wiem, w jaki sposb.

- To mgby by egzamin analny.

- Ha ha - powiedziaa zimno Yalentine. - Gdzie mama i tata?

- Rozmawiaj z facetem z MF.

Odruchowo spojrzaa na Endera. W kocu od lat ju czekali, a ktoœ przyjdzie i powie, e si nadaje, e jednak jest potrzebny.

- Susznie, popatrz na niego - burkn Peter. - Chocia wiesz, moe jednak chodzi im o mnie. Mogli w kocu zrozumie, e to ja jestem najlepszy.

Ambicja Petera zostaa zraniona, wic zachowywa si obrzydliwie, jak zwykle.

Drzwi otworzyy si.

- Ender - zawoa tato. - Pozwl do nas.

- Tak mi przykro, Peter - drania si Yalentine. Tato spojrza groŸnie.

- Nie ma w tym nic zabawnego.

Ender poszed za nim do salonu. Oficer MF wsta, gdy weszli, ale nie wycign rki.

- Andrew - odezwaa si mama obracajc na palcu œlubn obrczk. - Nie sdziam, e wdasz si w bjk.

- Ten chopak, Stilson, jest w szpitalu-oznajmi ojciec.-Naprawd mu dooyeœ, Ender. Butem. To nie bya szczeglnie czysta walka. Ender pokrci gow. Oczekiwa, e w sprawie Stilsona przyjdzie ktoœ ze szkoy, nie oficer floty. Sprawa bya powaniejsza, ni sdzi. Mimo wszystko nie wiedzia, jak mgby postpi inaczej.

- Czy potrafibyœ jakoœ wyjaœni swoje zachowanie, mody czowieku? - spyta oficer.

Ender znowu pokrci gow. Nie wiedzia, co powiedzie i nie chcia wyda si gorszy ni wynikao to ju z jego wyczynw. Przyjm kad kar, pomyœla. Niech to si ju skoczy.

- Jesteœmy skonni rozway okolicznoœci agodzce - oœwiadczy oficer. - Ale musz przyzna, e nie wyglda to najlepiej. Kopanie w podbrzusze, kopanie w twarz i klatk piersiow, kiedy ju lea... mona by pomyœle, e naprawd ci to bawio.

- Wcale nie - szepn Ender.

- Wic czemu to zrobieœ?

- Bya tam jego banda.

- Tak? Czy to wszystko tumaczy?

- Nie.

- Powiedz, czemu go kopaeœ. Przecie by ju pokonany.

- Kiedy go przewrciem, wygraem pierwsz bitw. Chciaem wygra od razu wszystkie nastpne, eby mnie zostawili w spokoju

- nie mg nic poradzi, by zbyt przestraszony, zbyt zawstydzony wasnymi postpkami. Znowu si rozpaka. Nie lubi paka i rzadko to robi; teraz, w cigu niecaej doby paka ju trzeci raz. I za kadym razem byo gorzej. Zalewa si zami przed mam, tat i tym czowiekiem - to potworne. - Zabraliœcie czujnik - powiedzia. - Musiaem sam o siebie zadba, prawda?

- Ender, powinieneœ poprosi o pomoc kogoœ dorosego... - zacz ojciec.

Oficer jednak wsta i wycigajc rk podszed do Endera.

- Nazywam si Graff, Enderze. Pukownik Hyrum Graff. Jestem szefem szkolenia wstpnego Szkoy Bojowej w Pasie. Przyjechaem, eby ci zaproponowa wstpienie do tej szkoy. Jednak.

- Przecie czujnik...

- Ostatni prb byo sprawdzenie, jak si zachowasz bez niego. Nie zawsze to robimy, ale w twoim przypadku...

- I zdaem?

Mama nie moga uwierzy.

- Przez niego ten may Stilson jest w szpitalu. Co byœcie zrobili,

gdyby go zabi? Dostaby medal?

- Nie chodzi o to, co zrobi, pani Wiggin, ale dlaczego - Graff poda jej teczk z papierami. - Oto wymagane dokumenty. Syn pastwa uzyska akceptacj Suby Doboru. Naturalnie, mamy zgod pastwa na piœmie, udzielon w dniu potwierdzenia poczcia. Inaczej nie mgby si urodzi. Od owej chwili nalea do nas, pod warunkiem, e si zakwalifikuje.

- To niezbyt adnie z waszej strony - odezwa si drcym gosem tato. - Pozwoliliœcie nam wierzy, e moemy go zatrzyma, a potem jednak chcecie go nam odebra.

- I to przedstawienie z chopakiem Stilsonw - dodaa mama.

- To nie byo przedstawienie, pani Wiggin. Dopki nie znaliœmy

motywacji Endera, nie mogliœmy by pewni, e nie jest kolejnym...

musieliœmy wiedzie, co oznaczay jego dziaania. A przynajmniej, co

Ender myœla, e oznaczaj.

- Czy musi pan nazywa go tym gupim przezwiskiem? - mama zacza paka.

- Przykro mi, pani Wiggin, ale on sam tak siebie nazywa.

- Co ma pan zamiar zrobi, panie pukowniku? - spyta tato. - Wyjœ po prostu razem z nim?

- To zaley - odpar Graff.

- Od czego?

- Czy Ender zechce ze mn pjœ.

Szloch mamy zmieni si w œmiech peen goryczy.

- Och, wic jednak jest jakiœ wybr. Jak to mio!

- Wy dwoje dokonaliœcie tego wyboru w chwili poczcia Endera. On nie decydowa o niczym. Poborowi tworz nieze miso armatnie, ale na oficerw potrzebni s ochotnicy.

- Oficerw? - spyta Ender. Na dŸwik jego gosu wszyscy nagle zamilkli.

- Tak - potwierdzi po chwili Graff. - Szkoa Bojowa szkoli przyszych dowdcw statkw kosmicznych, komandorw flotylli i admiraw flot.

- Nie oszukujmy si! - wtrci gniewnie ojciec. - Ilu chopcw ze Szkoy Bojowej rzeczywiœcie obejmuje dowdztwo statku?

- Niestety, panie Wiggin, ta informacja jest tajna. Mog natomiast powiedzie, e wszyscy, ktrzy przetrzymali pierwszy rok, uzyskali dyplom oficera. I aden nie suy na niszym stanowisku ni pierwszy oficer pojazdu midzyplanetarnego. Nawet w formacjach obrony systemowej, w granicach ukadu sonecznego, mona otrzyma wysok szar.

- A ilu udaje si przetrzyma pierwszy rok? - spyta Ender.

- Wszystkim, ktrzy tego chc - odpar Graff.

Niewiele brakowao, by Ender zawoa: Ja chc. Ale ugryz si w jzyk. Owszem, nie musiaby wraca do szkoy, ale to by gupi argument. Za kilka dni wszyscy zapomn o sprawie. Peter zostaby daleko, co byo o wiele waniejsze, bo mogo okaza si kwesti ycia i œmierci. Ale zostawi mam i tat, a przede wszystkim zostawi Yalentine... Zosta onierzem... Ender nie lubi walki. Nie podobaa mu si walka w stylu Petera, silni przeciwko sabym, a jeszcze bardziej walka w jego wasnym stylu, sprytni przeciwko gupcom.

- Wydaje mi si - oœwiadczy Graff - e powinniœmy odby z Enderem rozmow w cztery oczy.

- Nie - powiedzia ojciec.

- Zanim go zabior, pozwol wam jeszcze z nim porozmawia - zapewni Graff. - Waœciwie nie moecie mnie powstrzyma.

Ojciec patrzy na niego przez chwil, po czym wsta i wyszed z pokoju. Matka zatrzymaa si na moment, by œcisn Endera za rami. Wychodzc zamkna za sob drzwi.

- Ender - zacz Graff. - Jeœli polecisz ze mn, nie wrcisz tu przez bardzo dugi czas. W Szkole Bojowej nie ma wakacji. Ani odwiedzin. Peny cykl szkolenia trwa do chwili, kiedy skoczysz szesnaœcie lat. Pierwsz przepustk dostajesz, pod pewnymi warunkami, kiedy masz dwanaœcie. Wierz mi, Enderze, w cigu szeœciu lat ludzie bardzo si zmieniaj. Twoja siostra, Yalentine, bdzie kobiet, gdy j znowu zobaczysz - jeœli pjdziesz ze mn. Bdziecie sobie obcy. Nadal bdziesz j kocha, ale zna jej ju nie bdziesz. Sam widzisz, nie prbuj udawa, e to atwe.

- A mama i tata?

- Wiem o tobie sporo, Enderze. Przez duszy czas obserwowaem dyski czujnika. Nie bdziesz tskni za matk i ojcem, w kadym razie nie bardzo i nie dugo. Oni te nie bd tskni.

Ender poczu zy w oczach. Odwrci gow, ale nie podnis rki, by je wytrze.

- Oni naprawd ci kochaj. Ale musisz zrozumie, ile udrki kosztowao ich twoje poczcie. Pamitaj, e przyszli na œwiat w religijnych rodzinach. Twj ojciec zosta ochrzczony imieniem Jan Pawe Wieczorek. Katolik. Sidmy z dziewiciorga dzieci.

Dziewicioro dzieci. To byo nie do pomyœlenia. Zbrodnia.

- Tak, no c, ludzie robi rne rzeczy dla religii. Wiesz, jakie s sankcje, Enderze. Wtedy nie byy jeszcze tak surowe, ale i nie lekkie. Tylko pierwsza dwjka miaa prawo do darmowej edukacji. Podatki rosy z kadym nastpnym dzieckiem. Kiedy twj ojciec skoczy szesnaœcie lat, skorzysta z Ustawy o Niepraworzdnych Rodzinach i odszed. Zmieni nazwisko, wyrzek si religii i przyrzek nigdy nie mie wicej ni dozwolone dwoje dzieci. By szczery. Pamita cay wstyd i przeœladowania, jakie przeszed - przysig, e adne z jego dzieci nie bdzie tego przeywa. Rozumiesz?

- Nie chcia mnie.

- Wiesz, e dziœ nikt ju nie chce Trzeciego. Trudno oczekiwa, by twoi rodzice byli zachwyceni. Ale to specjalny przypadek. Oboje wyrzekli si religii - twoja matka bya mormonk - ale ich odczucia pozostay ambiwalentne. Wiesz, co oznacza: ambiwalentne?

- e czuj tak i tak.

- Wstydz si pochodzenia z niepraworzdnych rodzin. Ukrywaj to. Twoja matka nie chce si nawet przyzna, e urodzia si w Utah, eby nikt nie powzi podejrze. Ojciec ukrywa polskie pochodzenie, poniewa Polska nadal nie przestrzega prawa i jest z tego powodu objta midzynarodowymi sankcjami. Widzisz wic, e Trzeci, nawet urodzony na polecenie rzdu, niszczy wszystko, co prbowali osign.

- Wiem.

- Ale sprawa jest bardziej zoona. Ojciec nada wam imiona œwitych. Wicej nawet, ochrzci was, gdy tylko matka wrcia po porodzie do domu. Ona nie chciaa si zgodzi. Kcili si o to za kadym razem, nie dlatego, e nie chciaa chrztu, ale nie chciaa, byœcie byli katolikami. Twoi rodzice tak naprawd nie wyrzekli si religii. Patrz na ciebie i widz powd do dumy, poniewa udao si im obejœ prawo i mie Trzeciego. Jednoczeœnie jednak jesteœ dowodem tchrzostwa, gdy nie maj odwagi, by posun si dalej i kontynuowa niepraworzdnoœ, cho w ich odczuciu jest suszna. Jesteœ te powodem towarzyskiej kompromitacji. Na kadym kroku przeszkadzasz ich wysikom zmierzajcym do asymilacji z normalnym, praworzdnym spoeczestwem.

- Skd pan to wszystko wie?

- Obserwowaliœmy twojego brata i siotr. Bybyœ zdumiony wiedzc, jak czuymi instrumentami s dzieci. Mieliœmy bezpoœrednie poczenie z twoim mzgiem. Syszeliœmy wszystko, co ty syszaeœ, niewane, czy suchaeœ uwanie, czy nie. Czy rozumiaeœ, czy nie. M y rozumieliœmy.

- Wic rodzice kochaj mnie i nie kochaj?

- Kochaj. Problem w tym, czy chc ciebie tutaj. Twoja obecnoœ jest nieustannym zakceniem. rdem napicia. Czy to rozumiesz?

- To nie ja powoduj napicia.

- Nie chodzi o to, co robisz. Chodzi o samo twoje istnienie. Brat nienawidzi ci, gdy jesteœ ywym dowodem na to, e on sam nie by doœ dobry. Rodzice odpychaj ci ze wzgldu na przeszoœ, od ktrej prbuj uciec.

- Yalentine mnie kocha.

- Caym sercem. Cakowicie, nieodwoalnie. Jest ci oddana, a ty j podziwiasz. Mwiem, e to nie bdzie atwe.

- Jak tam jest?

- Cika praca. Nauka, jak tutaj w szkole, tyle e duo wicej czasu poœwicamy na matematyk i komputery. Historia wojskowoœci. Strategia i taktyka. A przede wszystkim Sala Treningowa.

- Co to jest? - Gry wojenne. Chopcy zorganizowani s w armie. Dzie po dniu, w niewakoœci tocz si bitwy. Nikt nie zostaje ranny, ale zwycistwa i poraki maj znaczenie. Kady zaczyna jako zwyky onierz, wykonujcy rozkazy. Starsi chopcy bd twoimi oficerami. Ich obowizkiem jest szkoli was i dowodzi w bitwach. Wicej nie mog ci powiedzie. To jak zabawa w robale i astronautw, tyle e masz bro, ktra dziaa, onierzy, ktrzy walcz razem z tob i e caa twoja przyszoœ i przyszoœ ludzkoœci zaley od tego, jak dobrze bdziesz walczy. To cikie ycie. Nie bdziesz mia normalnego dziecistwa. Zreszt, z twoim umysem i startujc jako Trzeci i tak byœ go nie mia.

- Sami chopcy?

- Kilka dziewczt. Nieczsto udaje im si przejœ przez testy. Zbyt wiele wiekw ewolucji dziaa przeciwko nim. adna z nich zreszt nie bdzie podobna do Yalentine. Ale znajdziesz tam braci, Ender.

- Takich jak Peter?

- Peter nie zosta przyjty, dokadnie z tych powodw, z jakich go nienawidzisz.

- Wcale go nie nienawidz, tylko...

- Boisz si go. No c, Peter nie by taki zy. Najlepszy, jakiego znaleŸliœmy od bardzo dawna. Prosiliœmy twoich rodzicw, by jako nastpne dziecko wybrali crk - i tak zrobili - w nadziei, e Yalentine bdzie taka jak Peter, tylko agodniejsza. Okazaa si zbyt agodna. Wtedy poprosiliœmy o ciebie.

- ebym by p Peterem i p Yalentine.

- Jeeli wszystko si uda.

- I jestem?

- O ile moemy to stwierdzi. Mamy bardzo dobre testy, Ender, ale one te nie mwi nam wszystkiego. Waœciwie, kiedy przychodzi do konkretw, nie mwi nam prawie niczego. Zawsze jednak s lepsze ni nic - Graff pochyli si i uj donie Endera w swoje. - Enderze Wiggin, gdyby chodzio o lepsz i szczœliwsz przyszoœ dla ciebie, powiedziabym ci: zosta w domu. Zosta, roœnij i bdŸ szczœliwy. S gorsze rzeczy ni by Trzecim, ni mie starszego brata, ktry nie moe si zdecydowa, czy jesteœ istot ludzk czy szakalem. Szkoa Bojowa to jedna z tych gorszych rzeczy. Ale jesteœ nam potrzebny. Robale mog wydawa si tylko gr, jednak ostatnim razem niewiele brakowao, by nas wykoczyli. Mogli nas zaatwi na zimno ze swoj przewag si i uzbrojenia. Jedyne, co nas ocalio, to fakt, e mieliœmy najbardziej byskotliwego dowdc, jakiego kiedykolwiek znaleŸliœmy. Nazwij to losem, wyrokiem boskim, idiotycznym szczœciem, ale mieliœmy Mazera Rackhama. Teraz jednak ju go nie mamy, Ender. Wyskrobaliœmy wszystko, co moga wyprodukowa ludzkoœ. Stworzyliœmy flot, przy ktrej tamta, jak wysali przeciw nam ostatnim razem, wyglda jak dziecinna zabawka. Mamy te nowe typy broni. Ale nawet to moe nie wystarczy. Poniewa przez osiemdziesit lat, ktre miny od ostatniej wojny, oni mieli tyle samo czasu na przygotowania. Potrzebujemy najlepszych ludzi i potrzebujemy ich szybko. Moe nie uda nam si z tob, a moe tak. Moe zaamiesz si pod wpywem stresu, moe zrujnuj ci ycie i bdziesz mnie nienawidzi za to, e przyszedem dziœ do tego domu. Ale jeœli tylko istnieje szansa, e dziki twojej obecnoœci we flocie ludzkoœ przetrwa, a robale ju na zawsze zostawi nas w spokoju, mam zamiar ci o to prosi. Pole ze mn.

Ender nie mg skupi spojrzenia na pukowniku Graffie. Mczyzna wydawa si odlegy i tak may, e Ender mgby chwyci go pincet i wrzuci do kieszonki. Zostawi tu wszystko i odlecie do miejsca, gdzie bdzie bardzo ciko, bez Yalentine, bez mamy i taty.

A potem przypomnia sobie filmy o robalach, ktre wszyscy musieli oglda przynajmniej raz w roku. Masakra Chin. Bitwa o Pas. Œmier,' cierpienie i groza. I Mazer Rackham, jego niewiarygodne manewry, zniszczenie wrogiej floty dwa razy wikszej i potniejszej ni jego wasna przy uyciu malekich ziemskich stateczkw, tak sabych i kruchych. Jak gdyby dzieci wygray z dorosymi. I zwycistwo.

- Boj si - oœwiadczy cicho Ender. - Ale polec z panem.

- Powiedz to jeszcze raz - poleci Graff.

- Po to si urodziem, prawda? Jeœli odmwi, to po co w ogle yj?

- To za mao - stwierdzi Graff.

- Nie chc iœ - rzek Ender. - Ale pjd. Graff kiwn gow.

- Moesz jeszcze zmieni zdanie. Do chwili, gdy wsidziesz ze mn do mojego wozu, moesz zmieni zdanie. Potem jesteœ w dyspozycji Midzynarodowej Floty. Rozumiesz?

Ender przytakn.

- Dobrze. ChodŸmy im powiedzie.

Matka pakaa. Ojciec przycisn Endera mocno. Peter uœcisn mu do i powiedzia:

- Ty szczœciarzu! Ty may, durny pierdzielu!

Yalentine ucaowaa go pozostawiajc na policzku swe zy.

Nie musia si pakowa. Nie byo nic, co mgby ze sob zabra.

- Szkoa zapewni ci wszystko, co bdzie potrzebne, od munduru po materiay szkolne. Co do zabawek... jest tylko jedna zabawa.

- Do widzenia - powiedzia Ender. Podnis do, wzi za rk pukownika Graffa i wyszed razem z nim.

- Zabij dla mnie paru robali! - krzykn Peter.

- Kocham ci, Andrew! - zawoaa matka.

- Bdziemy pisa - obieca ojciec.

A kiedy wsiada do wozu, czekajcego cicho w tunelu, usysza rozpaczliwy krzyk Yalentine:

- Wr do mnie! Bd ci zawsze kochaa!

Rozdzia 4

Start

- Z Enderem musimy zachowa delikatn rwnowag. Izolowa go na tyle, by pozosta twrczy - w przeciwnym razie zaadaptuje si do systemu i stracimy go. A rwnoczeœnie musimy mie gwarancj, e zachowa zdolnoœci dowdcze.

- Jeœli zdobdzie swj stopie, bdzie dowodzi.

- To nie takie proste. Mazer Rackham potrafi poprowadzi swoj ma flot i zwyciy. Zanim rozpocznie si ta wojna, flota bdzie zbyt wielka, nawet dla geniusza. Za duo maych stateczkw. On musi gadko wsppracowa ze swoimi podkomendnymi.

- Jasne. Musi by genialny i miy.

- Nie miy. Miy pozwoli robalom zaatwi nas ostatecznie.

- Wic chcesz go odizolowa?

- Zanim dolec do Szkoy, bdzie cakowicie odseparowany od innych chopcw.

- W to nie wtpi. Bd tu na was czeka. Widziaem wideo tego, co zrobi z tym chopakiem, Stilsonem. Wcale nie sodkiego dzidziusia mi tu przywozisz.

- Nie masz racji. On jest sodszy ni dzidziuœ. Ale nie przejmuj si. Szybko go oczyœcimy z tej sodyczy.

- Czasami odnosz wraenie, e lubisz ama tych maych geniuszy.

- To sztuka, a ja jestem w tym bardzo dobry.Czy jednak lubi? Moe... Wtedy, kiedy skadaj z powrotem rozrzucone kawaki i staj si od tego doskonalsi.

- Jesteœ potworem.

- Dziki. Czy to oznacza, e dostan podwyk?

- Tylko medal. Budet nie jest niewyczerpany.

Powiedzieli, e niewakoœ moe powodowa dezorientacj, zwaszcza u dzieci, u ktrych wyczucie kierunku nie jest jeszcze cakiem pewne. Ender jednak by zdezorientowany, zanim jeszcze opuœci stref ziemskiej grawitacji. Zanim prom rozpocz procedur startow.

W grupie byo wraz z nim dziewitnastu chopcw. Razem wyszli z autobusu i ustawili si w windzie. Rozmawiali, artowali, przechwalali si i wybuchali œmiechem. Ender milcza. Dostrzeg, e Graff i pozostali oficerowie przygldaj si im uwanie. Analizuj. Wszystko, co robimy, ma znaczenie, poj Ender.To, e oni si œmiej. A ja nie.

Przez chwil rozwaa pomys zachowywania si tak, jak pozostali. Tyle e nie mg sobie przypomnie adnego kawau, a opowiadane przez innych nie wydaway mu si œmieszne. Jakikolwiek by powd wesooœci tych chopcw, nie byo w niej miejsca dla Endera. Ba si, a lk wywoywa powag.

Ubrali go w mundur, jednoczœciowy. Czu si gupio bez paska zapitego w talii. W tym stroju mia wraenie, e jest nagi albo okryty workiem. Cigle pracoway telewizyjne kamery, przycupnite niby jakieœ zwierzaki na ramionach otaczajcych ich ludzi. Ci ludzie poruszali si wolno i zwinnie jak koty, eby przekaz pyn bez szarpni. Ender zauway, e sam take porusza si pynnie.

Wyobrazi sobie, e udziela wywiadu. Dziennikarz pyta go: Jak si pan czuje, panie Wiggin? Waœciwie zupenie dobrze, jestem tylko troch godny. Godny? Ach, tak, nie daj wam jeœ dwadzieœcia godzin przed startem. To interesujce. Nie wiedziaem. Szczerze mwic, wszyscy jesteœmy godni. I przez cay czas Ender i reporter szliby pynnie przed obiektywami kamer. Po raz pierwszy mia ochot si rozeœmia. Inni chopcy te si waœnie œmiali, cho z innych powodw. Myœl, e to ich dowcipy, pomyœla Ender. Ale ja si œmiej z czegoœ o wiele bardziej zabawnego.

- WejdŸcie po trapie pojedynczo - poleci oficer. - Kiedy traficie do przedziau z pustymi fotelami, siadajcie gdzie bdŸ. Tam nie ma okien.

To by art. Chopcy wybuchnli œmiechem.

Ender znalaz si przy kocu, ale nie na samym kocu. Kamery telewizji nie wycofay si jednak. Czy Yalentine zobaczy, jak znikam we wazie promu? Zastanowi si, czy jej nie pomacha, nie podbiec do reportera i spyta: "Czy mog poegna si z Yalentine?" Nie wiedzia, e scena zostaaby wycita z taœmy, gdy chopcy odlatujcy do Szkoy Bojowej powinni by bohaterami. Bohaterowie nie tskni za nikim. Ender nie mia pojcia o cenzurze, ale wiedzia, e rozmowa z reporterem byaby bdem.

Przeszed krtkim trapem do wazu. Zauway, e œciana po prawej stronie jest wyoona dywanem jak podoga. Wtedy poczu si zdezorientowany. Gdy pomyœla, e œciana jest podog, odnis wraenie, e chodzi po œcianie. Dotar do drabinki i spostrzeg, e pionow paszczyzn za ni te pokrywa dywan.

Wspinam si po pododze. Rka za rk, krok za krokiem. Potem, tak dla zabawy, wyobrazi sobie, e czoga si po pododze w d . Zmiana w umyœle nastpia niemal natychmiast - przekona sam siebie wbrew œwiadectwu grawitacji. Zauway, e mocno œciska porcze fotela, cho obiektywnie siedzi na nim pewnie.

Inni chopcy podskakiwali troch, szturchali si i krzyczeli. Ender odszuka pasy bezpieczestwa i domyœli si, jak je zapi w pachwinach, pasie i na ramionach. Wyobrazi sobie statek wiszcy do gry dnem pod powierzchni Ziemi i potne palce cienia trzymajce ich mocno na miejscu. I tak si wyœliŸniemy, pomyœla. Odpadniemy od planety.

Wtedy nie poj jeszcze znaczenia tego faktu. PŸniej jednak przypomnia sobie, e waœnie wtedy, przed odlotem z Ziemi, pomyœla o niej jako o planecie, takiej jak inne, niekoniecznie jego planecie.

- Ju zapieœ? - odezwa si Graff. Sta na drabince.

- Leci pan z nami? - spyta Ender.

- Normalnie nie przylatuj szuka rekrutw - wyjaœni oficer. - Jestem czymœ w rodzaju dowdcy. Administratorem Szkoy. No, powiedzmy dyrektorem. Powiedzieli, e jeœli nie wrc, wyrzuc mnie z pracy - uœmiechn si.

Ender odpowiedzia uœmiechem. Obok Graffa czu si pewniej.Graff by dobry. I by dyrektorem Szkoy Bojowej. Ender troch si rozluŸni. Bdzie mia przyjaciela.

Przypito pasami pozostaych chopcw, przynajmniej tych, ktrzy nie poradzili sobie sami, jak Ender. Potem odczekali godzin, gdy ekran telewizyjny w przedniej czœci kabiny informowa ich o szczegach lotu promem, historii lotw kosmicznych i ich moliwej karierze na wielkich okrtach MF. Strasznie nudny program. Ender widywa ju takie filmy.

Wtedy jednak nie siedzia przypity pasami we wntrzu promu. Nie wisia gow w d na brzuchu Ziemi.

Start nie by a taki trudny. Troch tylko przeraajcy. Kilka wstrzsw i moment paniki, e moe to pierwszy nieudany start w historii promw. Filmy nie wyjaœniay, czego powinno si oczekiwa lec na plecach w mikkim fotelu.

A potem byo ju po wszystkim i naprawd wisia na pasach, bez cienia.

Poniewa jednak zdy si ju zreorientowa, nie zdziwi si, gdy Graff wszed po drabince odwrotnie, jak gdyby schodzi ku dziobowi promu. Nie przej si te, gdy Graff wsun nogi pod dywan i odepchn rkami tak, e nagle przekrci si w gr i stan niby w zwyczajnym samolocie.

Reorientacje przekraczay moliwoœci niektrych chopcw. Jeden z nich zakrztusi si nagle i Ender zrozumia, czemu nie wolno byo nic jeœ przez ostatnie dwadzieœcia godzin - wymioty w zerowej grawitacji nie s przyjemnoœci.

Dla Endera jednak zabawa Graffa z cieniem bya œmieszna. Poprowadzi j dalej i wyobrazi sobie pukownika wiszcego gow w d z przejœcia midzy fotelami, potem sterczcego ze œciany. Grawitacja moe by skierowana w kadym kierunku, jakim zechc. Mog postawi Graffa na gowie, a on nawet tego nie zauway.

- Co jest takiego zabawnego, Wiggin? Gos Graffa by ostry i zagniewany. Co zrobiem, pomyœla Ender. Czybym si goœno rozeœmia?

- Zadaem pytanie, onierzu! - warkn Graff.

Ach tak. To pocztek szkolenia. Ender oglda w telewizji programy wojskowe i wiedzia, e zawsze na pocztku duo krzycz. Dopiero potem oficer i onierz zostaj przyjacmi.

- Tak jest, sir.

- Wic odpowiedz!

- Wyobraziem sobie pana wiszcego gow w d za nogi. Pomyœlaem, e to œmieszne. Wyjaœnienie brzmiao gupio. Graff spoglda na niego zimno.

- Przypuszczam, e dla ciebie to jest œmieszne. Czy jeszcze dla kogoœ? Przeczce mruknicia.

- A dlaczego? - Graff spojrza na chopcw z pogard. - Same tpaki w tej grupie. Pustogowi kretyni. Tylko jeden z was mia doœ rozumu, by poj, e w zerowej grawitacji kierunki s takie, jakie sobie wyobrazi. Zrozumiaeœ, Shafts?

Chopiec kiwn gow.

- Ot nie. Naturalnie, e nie. Jesteœ nie tylko durniem, ale i kamc. Tylko jedna osoba w tej grupie ma w gowie troch mzgu i t osob jest Ender Wiggin. Przyjrzyjcie mu si uwanie, maluchy. Zostanie dowdc, kiedy wy bdziecie jeszcze sika w pieluchy. Bo on wie, jak powinno si myœle w zero-grawitacji, a wy tylko macie ochot si wyrzyga.

Ender uzna, e nie tak powinno przebiega to przedstawienie. Graff mia si do niego przyczepi, a nie ustawi jako najlepszego. Powinni na pocztku by uwaani za nieprzyjaci, by potem zosta przyjacimi.

- Wikszoœ z was wyleci. Przyzwyczajajcie si do tej myœli, maluchy. Wikszoœ skoczy w Szkole Bojowej, bo nie ma doœ mzgu na pilota w dalekim kosmosie. Wikszoœ nie jest warta ceny przelotu, bo brak wam tego, co niezbdne. Niektrym moe si uda. Niektrzy oka si coœ warci dla ludzkoœci. Ale nie liczcie na to. Ja stawiam tylko na jednego.

Nagle Graff wykona salto w ty, chwyci drabink i odepchn si stopami. Sta na rkach, jeœli podog uzna za d. Wisia, jeœli za gr. Wolno przesun si na swoje miejsce i znik.

- Chyba masz to ju zaatwione - szepn siedzcy obok chopiec. Ender pokrci gow.

- Aha, nie chcesz nawet ze mn rozmawia?

- Nie prosiem go, eby to wszystko powiedzia.

Poczu ostry bl na czubku gowy, potem jeszcze raz. Jakiœ chichot z tyu. Chopak za nim musia rozpi pasy. Znowu uderzenie w gow. Dajcie mi spokj, pomyœla Ender. Nic wam nie zrobiem.

I znw cios. Œmiech chopcw. Czy Graff tego nie widzi? Nie ma zamiaru przerwa tej zabawy? Uderzenie. Mocniejsze. Zabolao naprawd. Gdzie jest Graff?

Wtedy zrozumia. Graff umyœlnie spowodowa tak sytuacj. Byo gorzej ni w tych programach. Kiedy sierant si czepia, wszyscy ci lubi. Ale jeœli oficerowie ci wybior, wszyscy inni zaczynaj nienawidzi.

- Hej, pierdzielu - napyn z tyu czyjœ szept. Znowu ktoœ uderzy go w gow. - Podoba ci si? Co, supermzgu, jest zabawnie? -jeszcze jeden .cios, tym razem tak silny, e Ender jkn cicho.

Jeœli to Graff go wystawi, nie moe liczy na pomoc, o ile sam sobie nie pomoe. Czeka do chwili, gdy zdawao si, e nadejdzie kolejny cios. Teraz, pomyœla. I rzeczywiœcie, uderzenie nastpio. Zabolao, ale Ender prbowa ju wyczu nastpne. Teraz. Dokadnie w tej chwili. Mam ci, pomyœla.

Kiedy zblia si kolejny cios, Ender sign obiema rkami nad gow, chwyci przeciwnika za nadgarstek i pocign z caej siy.

W warunkach normalnego cienia chopiec uderzyby o oparcie zarabiajc siniaka na piersi. W zero-grawitacji przelecia nad fotelem i pomkn w stron sufitu. Tego Ender nie przewidzia. Nie zdawa sobie sprawy, jak brak cienia wzmacnia nawet dziecice siy. Tamten poszybowa w powietrzu, odbi si od stropu, potem w d, od czyjegoœ fotela i popyn przejœciem wymachujc rkami, a z krzykiem uderzy w œcian kabiny i znieruchomia z nienaturalnie wywinitym lewym ramieniem.

Trwao to ledwie kilka sekund. Znalaz si Graff, chwyci chopca w powietrzu i zwinnie pchn go w stron drugiego mczyzny z zaogi.

- Lewa rka. Chyba zamana - powiedzia. Po chwili ranny dosta zastrzyk i zawis nieruchomo w nad fotelami. Oficer wypeni powietrzem szyn usztywniajc. Ender czu mdoœci. Chcia przecie tylko zapa tamtego za rami.

Nie. To nieprawda, chcia mu zrobi krzywd, pocign go z caej siy. Nie sdzi, e stanie si to czego pragn, lecz tamten odczuwa dokadnie taki bl, jaki Ender chcia mu sprawi. Zdradzia go zerowa grawitacja, to wszystko. Jestem jak Peter. Dokadnie taki sam. I Ender poczu do siebie nienawiœ. Graff pozosta w kabinie.

- Co z wami, tpaki? Czy wasze malutkie mdki nie pojy jednego drobnego faktu? Sprowadzono was tutaj, eby z was zrobi onierzy. W dawnych szkoach, w rodzinach, byliœcie moe wspaniali i twardzi, moe sprytni. Ale my wybraliœmy najlepszych z najlepszych i nie spotkacie tu innych. A kiedy wam mwi, e Ender Wiggin jest najlepszyw tej grupie, to weŸcie to pod uwag, matoy. Nie zaczepiajcie go. Mali chopcy ginli ju w Szkole Bojowej. Czy wyraam si jasno?

Zapada cisza. Chopiec siedzcy obok Endera skrupulatnie stara si

go nie dotyka.

Nie jestem zabjc, powtarza sobie Ender. Nie jestem Peterem. Cokolwiek on powie, ja jestem inny. Tylko si broniem. Wytrzymaem bardzo dugo. Byem cierpliwy. Nie jestem taki, jak on opowiada.

Odezwa si goœnik informujc, e zbliaj si do szkoy. Dwadzieœcia minut zajmie deceleracja i dokowanie. Ender wsta jako ostatni. Tamci chtnie pozwolili mu wyjœ na kocu, wspi si w gr w kierunku, ktry przy wsiadaniu by doem. Graff czeka na kocu wskiej rury, prowadzcej z promu do serca Szkoy Bojowej.

- Jak min lot? - zapyta uprzejmie.

- Myœlaem, e jest pan moim przyjacielem - Ender nie zdoa stumi drenia gosu.

Graff wyglda na zdziwionego.

- Skd ci to przyszo do gowy?

- Bo pan... bo pan by dla mnie miy i rozmawia uczciwie... nie

kama.

- Teraz te nie bd kama - odpar Graff. - Moja praca nie polega na tym, eby by przyjacielem. Polega na tym, by wyszkoli najlepszych onierzy œwiata. W caej historii œwiata. Potrzebujemy Napoleona. Aleksandra. Tylko, e Napoleon w kocu przegra, a Aleksander wypali si i umar modo. Potrzebujemy Juliusza Cezara, tyle e on sta si dyktatorem i zgin z tego powodu. Moja praca polega na wyszkoleniu takiego czowieka oraz kobiet i mczyzn, ktrych bdzie potrzebowa do pomocy. Nigdzie nie jest powiedziane, e mam si przyjaŸni z dziemi.

- Przez pana bd mnie nienawidzi.

- Wic? Co na to poradzisz? Wczogasz si w ciemny kcik?

Zaczniesz caowa ich po tykach, eby ci znowu polubili? Jest tylko jeden sposb, eby przestali ci nienawidzi. Musisz by tak dobry, e nie bd w stanie ci ignorowa. Powiedziaem, e jesteœ najlepszy. I lepiej dla ciebie, jeœli to si okae prawd.

- A jak nie dam rady?

- To niedobrze. Posuchaj, Ender, przykro mi, jeœli czujesz si samotny i przeraony. Ale tam, w przestrzeni, s robale. Dziesi miliardw, sto miliardw, milion miliardw robali, o ile potrafimy to oceni. I tyle samo ich statkw, te o ile moemy to oceni. Z broni, ktrej zasad nie rozumiemy. I penych chci, by uy tej broni i zniszczy nas. Tu nie chodzi o œwiat, Ender. To tylko my. Ludzkoœ. Jeœli wzi pod uwag reszt Ziemi, to moemy znikn, a planeta si dostosuje, ewolucja postpi o kolejny krok. Ale ludzkoœ nie chce zgin. Jako gatunek ewoluowaliœmy, by przey. Robimy to tak, e wysilamy si, wysilamy, i w kocu, raz na kilka pokole, rodzi si geniusz. Taki, ktry wymyœla koo. I œwiato. I lot. Ktry buduje miasto, tworzy nard, imperium. Rozumiesz, co mwi?

Enderowi zdawao si, e tak, ale nie by pewien, wic milcza.

- Nie. Oczywiœcie, e nie. Powiem wic wprost. Istoty ludzkie s wolne z wyjtkiem przypadkw, kiedy potrzebuje ich ludzkoœ. By moe potrzebuje ciebie. ebyœ coœ zrobi. Sdz, e potrzebuje mnie. ebym sprawdzi, do czego si nadajesz. Obaj moemy dokona rzeczy godnych potpienia, Ender, ale jeœli ludzkoœ przetrwa, to byliœmy dobrymi narzdziami.

- I tylko tyle? Narzdziami?

- Pojedyncze ludzkie istoty zawsze s tylko narzdziami, ktrych uywaj inni, byœmy wszyscy mogli przey.

- To kamstwo.

- Nie. Tylko poowa prawdy. O drug poow moesz si martwi, kiedy wygramy t wojn.

- Skoczy si, zanim dorosn - stwierdzi Ender.

- Mam nadziej, e si mylisz - odpar Graff. - Nawiasem mwic, nie pomagasz sobie rozmawiajc ze mn. Inni chopcy na pewno ju sobie opowiadaj, jak to stary Ender Wiggin zosta z tyu, eby si podlizywa Graff owi. Jeœli raz rozejdzie si plotka, e jesteœ pupilkiem szefa, bdziesz zaatwiony na dobre. Lepiej idŸ sobie i zostaw mnie samego.

- Do widzenia - rzuci Ender i przecign si na rkach przez rur, w ktrej zniknli pozostali. Graff przyglda mu si przez chwil. Jeden ze stojcych w pobliu nauczycieli zapyta:

- Czy to ten? . .

- Bg jeden wie - odpar Graff. - Ale jeœli to me Ender, to lepiej bdzie, jeœli szybko znajdziemy tego waœciwego.

- Moe nie istnieje - mrukn nauczyciel.

- Moe. Wtedy jednak, Andersen, okae si, e Bg jest robalem. Moesz si na mnie powoa w tej sprawie.

- Zrobi to.

Przez chwil stali w milczeniu.

- Andersen.

- Mmm?

- Ten dzieciak si myli. Jestem jego przyjacielem.

- Wiem.

- On jest czysty. Dobry, a do samego serca.

- Czytaem raporty.

- Anderson, pomyœl tylko, co mamy z nim zrobi. Anderson nie chcia si podda.

- Mamy z niego zrobi najlepszego dowdc wojskowego w historii.

- I zoy na jego barkach los œwiata. Dla jego wasnego dobra, mam nadziej, e to nie on. Naprawd.

- Nie mona traci ducha. Robale mog nas zaatwi, zanim on skoczy szkolenie.

- Masz racj - uœmiechn si Graff. - Pocieszyeœ mnie.

Rozdzia 5

Gry

- Podziwiam ci. Zamanie rki- to byo mistrzowskie pocignicie.

- To by wypadek.

- Naprawd? A ja ju ci pochwaliem w raporcie.

- Za ostro. Ten drugi bachor moe zosta bohaterem. To zdarzenie moe rozpieprzy szkolenie caej masie dzieciakw. Miaem nadziej, e zawoa o pomoc.

- Zawoa o pomoc? Zdawao mi si, e to waœnie cenisz w nim najbardziej: e sam rozwizuje swoje problemy. Kiedy ju bdzie w przestrzeni, otoczony flotami przeciwnika, nikt mu nie pomoe, kiedy zawoa.

- Kto mg przypuszcza, e ten dra zejdzie z fotela? e tak pechowo walnie o przepierzenie?

- Masz kolejny przykad gupoty wojskowych. Gdybyœ mia troch rozumu, zrobibyœ prawdziw karier, na przykad sprzedajc polisy ubezpieczeniowe.

- Ty te, geniuszu.

- Musimy pogodzi si z faktem, e jesteœmy ludŸmi drugiego rzutu. I los ludzkoœci spoczywa w naszych rkach. To daje cudowne poczucie siy, nieprawda? Zwaszcza e jeœli tym razem przegramy, nikt nas nie bdzie krytykowa.

~ Nie myœlaem w ten sposb. Moe nie przegrywajmy.

- Zobaczymy, jak Ender sobie z tym poradzi. Jeeli ju go straciliœmy, jeeli nie da rady, to kto bdzie nastpny?

- Przygotuj list.

- Tymczasem pomyœl, jak go odzyska.

~ Mwiem ci. Jego izolacji nie mona przerwa. Nie moe uwierzy, e ktokolwiek mu kiedykolwiek pomoe. Nigdy. Gdyby cho raz pomyœla, e istnieje proste wyjœcie z sytuacji, byby skoczony.

- Masz racj. To by byo potworne. Gdyby uwierzy, e ma przyjaciela.

- Moe mie przyjaci. Nie wolno mu mie rodzicw.

Kiedy zjawi si Ender, pozostali chopcy zdyli ju wybra sobie posania. Zatrzyma si w drzwiach sypialni szukajc ostatniego pustego ka. Sufit by niski - mgby dosign go rk. Pokj dziecinny, dolne materace leay po prostu na pododze. Chopcy przygldali mu si z ukosa. Oczywiœcie, wolne pozostao tylko posanie na dole, po prawej stronie, zaraz za drzwiami. Przez chwil Ender pomyœla, e zajmujc najgorsze miejsce daje zgod na to, by pŸniej si nad nim zncali. Ale nie mg przecie nikogo wyrzuci. Uœmiechn si wic szeroko.

- Dziki - zawoa. Wcale nie ironicznie. Zupenie szczerze, jak gdyby zarezerwowali mu najlepsze posanie. - Ju myœlaem, e bd musia prosi o dolne ko przy drzwiach.

Usiad i obejrza szafk, ktra staa otwarta w nogach posania. Do wewntrznej powierzchni drzwi przylepiono jakœ kartk.

Po do na skanerze w grze posania i dwukrotnie powtrz swoje

imi i nazwisko.

Ender odszuka skaner, pyt pprzeŸroczystego plastiku, przyoy

do niej lew do i powiedzia:

- Ender Wiggin. Ender Wiggin.

Skaner rozbysn zieleni. Ender zamkn szafk i sprbowa j otworzy. Nie potrafi. Pooy do na pycie skanera i powtrzy: - Ender Wiggin. - Drzwiczki odskoczyy. Otworzyy si take trzy pozostae pki.

Na jednej leay cztery kombinezony, takie same jak ten, ktry mia na sobie, i jeden biay. Na drugiej by may komputer, taki jak w szkole. Widocznie nauka jeszcze si nie skoczya.

Na najwikszej pce znalaz nagrod. Na pierwszy rzut oka wygldaa jak skafander prniowy, kompletny, z hemem i rkawicami. Tyle e to nie by skafander. Brakowao uszczelek. Mimo to okrywa cae ciao. Mia grube podkadki. I by troch sztywny.

Razem z nim lea miotacz. Wyglda jak laser, bo na kocu mia grube, przezroczyste szko. Ale na pewno nie pozwoliliby dzieciom uywa groŸnej broni...

- To nie jest laser - odezwa si mczyzna. Ender podnis gow. By mody i sympatyczny. - Ale daje doœ wski promie. Dobrze zogniskowany. Mona wycelowa i uzyska trzycalowy krek œwiata na œcianie odlegej o sto metrw.

- Do czego suy? - spyta Ender.

- To taka zabawa, w ktr gramy w wolnym czasie. Czy ktoœ jeszcze otworzy szafk? - mczyzna rozejrza si. - To znaczy, czy wykonaliœcie instrukcje i zakodowaliœcie swoje donie i gosy? Bez tego nie dostaniecie si do szafek. Ten pokj jest waszym domem mniej wicej przez pierwszy rok w Szkole Bojowej, wic wybierzcie sobie posanie, ktre wam odpowiada i trzymajcie si go. Zwykle pozwalamy wam wybra dowdc i lokujemy go na dolnym ku przy drzwiach, ale to miejsce zostao najwyraŸniej zajte. Teraz nie mona ju zmieni kodw. Zastanwcie si zatem, kogo chcielibyœcie wybra. Obiad za siedem minut. IdŸcie za œwietlnymi punktami w pododze. Wasz kod barwny to czerwony ty ty. Kiedykolwiek bdziecie musieli gdzieœ dojœ, trasa bdzie oznaczona tymi kolorami: czerwony ty ty, trzy œwiateka obok siebie. IdŸcie, gdzie wam wska. Jaki jest wasz kod, chopcy?

- Czerwony ty ty.

- Bardzo dobrze. Nazywam si Dap. Przez najblisze par miesicy bd wasz mam. Chopcy wybuchnli œmiechem.

- Œmiejcie si, jeœli wam wesoo, ale pamitajcie. Jeœli ktryœ zgubi si w szkole, co jest zupenie moliwe, niech nie otwiera drzwi. Niektre prowadz na zewntrz - znw œmiech. - Powiedzcie komukolwiek, e wasza mama to Dap i wezw mnie. Albo powiedzcie, jakie s wasze kolory, a wyœwietl wam tras do domu. Jeœli macie problemy, przyjdŸcie do mnie. Pamitajcie, jestem jedyn osob, ktrej pac za to, eby bya dla was mia. Ale bez przesady. Niech ktry wystawi buŸk, a poami mu koœci. Jasne?

Znw wybuchnli œmiechem. Dap mia peen pokj przyjaci. atwo jest sobie zdoby przeraone dzieci.

- Czy ktoœ mi powie, gdzie jest d? Powiedzieli.

- Zgadza si. Ale to jest kierunek na zewntrz. Stacja wiruje i dlatego wydaje si, e tam jest d. Naprawd podoga zakrzywia si w t a m t stron. Jeœlibyœcie szli dostatecznie dugo, wrcicie do punktu startowego. Ale lepiej nie prbujcie. Tam s kwatery nauczycieli, a dalej pokoje starszych dzieciakw. A starsze dzieciaki nie lubi, gdy Starterzy wpychaj swoje nosy do ich spraw. Moecie oberwa. Waœciwie na pewno oberwiecie. Nie przychodŸcie wtedy do mnie z paczem. Jasne? To Szkoa Bojowa, nie obek.

- Co wic powinniœmy wtedy robi? - spyta jeden z chopcw, may czarny dzieciak, zajmujcy grne ko niedaleko Endera.

- Jeœli nie lubicie obrywa, sami wymyœlcie, jak tego unikn. Ale ostrzegam - zabjstwa s wykroczeniem przeciw regulaminowi. Tak samo jak umyœlne zranienie. Jak rozumiem, po drodze trafia si prba zabjstwa. Zamana rka. Gdyby coœ takiego miao si powtrzy, kogoœ wymro. Zrozumiano?

- Co to znaczy: wymro? - spyta chopiec z rk w napompowanych upkach.

- Na mrz. Wystawi na zimno. Odeœl na Ziemi. Koniec ze Szko Bojow.

Nikt nie patrzy na Endera.

- Zatem chopcy, jeœli chcecie sprawia kopoty, przynajmniej rbcie to z gow. Jasne?

Dap wyszed. Nadal nikt nie patrzy na Endera.

Ender poczu narastajcy gdzieœ w brzuchu strach. Ten chopak, ktremu zama rk - nie czu alu, e zama mu rk - on by jak Stilson. I tak samo zaczyna ju zbiera swj gang - ma grupk dzieci, raczej z tych wikszych. Stali w kcie pokoju, œmiali si i od czasu do czasu ktryœ odwraca gow, by spojrze na Endera.

Ender z caego serca pragn wrci do domu. Co to wszystko ma wsplnego z ratowaniem œwiata? Nie mia ju czujnika. Znw by sam przeciw gangowi, tyle e teraz oni mieszkali w tym samym pokoju. Znowu Peter, tylko bez Yalentine.

Lk pozosta. Przy obiedzie w mesie nikt nie usiad obok niego. Inni rozmawiali: o wielkiej tablicy wynikw na œcianie, o jedzeniu, o duych chopcach. Ender mg tylko patrze.

Tablica wynikw wyœwietlaa pozycje zespow, zapisy zwycistw i poraek, cznie z najœwieszymi rezultatami. Niektrzy duzi chopcy najwyraŸniej zakadali si o wyniki ostatnich star. U dwch grup, Mantykory i mii, nie byo rezultatu - kartka tylko byskaa. Ender uzna, e pewnie graj waœnie teraz.

Zauway, e wiksi chopcy podzieleni s na zespoy, rnice si mundurami. Noszcy inne mundury rozmawiali ze sob, ale w zasadzie grupy trzymay si osobno. Starterzy-jego wasna grupa i dwie, moe trzy troch starsze - mieli gadkie, niebieskie kombinezony. Starsi, ubrani byli w kostiumy bardziej ozdobne. Ender prbowa zgadywa, jak nazywaj si poszczeglne grupy. Skorpion i Pajk byy atwe. Tak samo Pomie i Fala.

Jakiœ starszy chopak podszed i usiad obok niego. Sporo starszy - mia dwanaœcie, moe trzynaœcie lat. Zaczyna ju wyglda jak mczyzna.

- Czeœ - rzuci.

- Czeœ - odpowiedzia Ender.

- Jestem Mick.

- Ender.

- To imi?

- Odkd byem cakiem may. Siostra tak na mnie mwia.

- Nieze imi. Ender. Koczcy. Jak leci?

- Mona wytrzyma.

- Ender, jesteœ robalem swojej grupy? Ender wzruszy ramionami.

- Zauwayem, e jesz sam.

Kada grupa ma kogoœ takiego. Dzieciaka, ktrego nikt nie lubi. Czasem myœl, e nauczyciele robi to celowo. Oni nie s zbyt mili. Sam do tego dojdziesz.

- Jasne.

- Wic jesteœ robalem?

- Chyba tak.

- Spokojnie. Nie ma co si rozczula - odda Enderowi ciastko i zabra budy. - Jedz to, co odywcze. Bdziesz silniejszy - wzi si do budyniu.

- A co z tob?

- Ja? Jestem nikim. Jestem pierdniciem w klimatyzacji. Zawsze tutaj, ale zwykle nikt mnie nie zauwaa. Ender uœmiechn si niepewnie.

- Tak, to œmieszne, ale to wcale nie dowcip. Niczego nie osign. Rosn i pewnie niedugo odeœl mnie do innej szkoy. Nie ma siy, eby do Szkoy Taktyki. Widzisz, nigdy nie byem dowdc. Tylko ci, co zostali dowdcami, maj szans.

- Jak mona zosta dowdc?

- Gdybym wiedzia, czy bybym taki, jaki jestem? Ilu chopakw w moim wieku tu widzisz? Niewielu. Ender nie powiedzia tego goœno.

- Paru. Jestem tylko prawie wymroonym misem robali. Kilku z nas. Inni zostali dowdcami. Wszyscy z mojej grupy maj ju swoje zespoy. Ja nie.

Ender pokiwa gow.

- Posuchaj, may. Robi ci przysug. Szukaj kumpli. Li im tyki, jeœli bdzie trzeba, ale jeœli zaczn tob pogardza... wiesz, o co mi chodzi?

Ender znowu kiwn gow.

- Nie, wcale nie wiesz. Wy, Starterzy, jesteœcie wszyscy tacy sami. Nic nie wiecie. Mzgi jak kosmos. Pustka absolutna. I kiedy coœ was trafia, rozpadacie si na kawaki. Suchaj, kiedy skoczysz tak samo jak ja, pamitaj, e ci ostrzegaem. To ostatnia rzecz, ktr ktokolwiek zrobi tu dla ciebie.

- Wic czemu mi to mwisz? - spyta Ender.

- A czym ty jesteœ, szczekaczko? Zamknij si i jedz. Ender zamkn si i zacz jeœ. Nie lubi Micka. I wiedzia, e na pewno nie skoczy jak on. Moe tego waœnie chcieli nauczyciele, ale Ender nie mia zamiaru podporzdkowa si ich planom.

Nie bd robalem swojej grupy, myœla. Nie po to zostawiem Yalentine, mam i tat, eby tu przylecie i da si wymrozi.

Kiedy podnosi do ust widelec, czu wok siebie rodzin, tak jak zawsze. Po prostu wiedzia, w ktr stron odwrci gow, eby zobaczy mam, prbujc oduczy Yalentine siorbania. Wiedzia, gdzie jest tato, przegldajcy wiadomoœci na stoowym ekranie i udajcy, e bierze udzia w rozmowie. Peter, ktry na niby wyjmowa z nosa zielony groszek... nawet Peter mg by zabawny.

Myœlenie o nich okazao si bdem. Poczu, jak gdzieœ w krtani narasta szloch. Powstrzyma go z wysikiem; nie widzia wasnego talerza.

Nie moe si rozpaka. Nie mia tu szansy na wspczucie. Dap nie by mam. Jakakolwiek oznaka saboœci odkryje Stilsonom i Peterom, e mona go zama. Ender zrobi to, co zawsze, gdy Peter zaczyna si nad nim znca. Zacz liczy potgi dwjki. Jeden, dwa, cztery, osiem, szesnaœcie, trzydzieœci dwa, szeœdziesit cztery. I dalej, pki potrafi ogarn te liczby: 128, 256, 512, 1024, 2048, 4096, 8192, 16384, 32768, 65536, 131072, 262144. Przy 67108864 straci pewnoœ - czy nie zgubi jednej cyfry? Powinien by ju w dziesitkach milionw, setkach milionw czy zwyczajnie w milionach? Prbowa podwaja od pocztku i znw si zgubi. 1342 coœ. 16? Czy 17738? Nie pamita. Zacz znowu. Tyle podwoje, ile zmieœci umys. Bl min. zy znikny. Nie bdzie paka.

Wytrzyma do nocy, kiedy przygasy œwiata i z daleka sysza kilku chopcw kajcych za mam, tat albo psem. Nie umia si powstrzyma. Jego wargi uoyy si w imi Yalentine. Sysza jej œmiech, tu obok, na korytarzu. Widzia mam przechodzc obok drzwi i zagldajc do œrodka, by si upewni, e wszystko jest w porzdku. Tata œmia si ogldajc wideo. Wszystko byo takie wyraŸne i ju nigdy nie powrci. Bd stary, kiedy ich znowu zobacz, co najmniej dwunastoletni. Dlaczego si zgodziem? Po co zrobiem z siebie gupka? Powrt do szkoy to w kocu drobiazg. Codzienne spotkania ze Stilsonem. I Peter. Peter to siusiak. Ender wcale si go nie ba.

Chc wrci do domu, szepn.

Lecz jego szept by szeptem, jakiego uywa, gdy jcza z blu, a Peter si nad nim znca. DŸwik dociera ledwie do jego wasnych uszu, a czasem nawet nie tak daleko.

Niechciane zy mogy spyn na poduszk, lecz szloch by tak delikatny, e ko nawet nie drgno; tak cichy, e nikt nie mg go usysze. Bl jednak by wyraŸny, tkwi w gardle i twarzy, parzy w pierœ i oczy. Chc do domu.

Dap zjawi si tej nocy i przeszed cicho midzy posaniami, tu i tam dotykajc kogoœ doni. Tam, gdzie szed, sycha byo wicej paczu. Odrobina czuoœci w tym przeraajcym miejscu wystarczaa, by wywoa zy. Ale nie u Endera. Kiedy nadszed Dap, jego pacz by ju przeszoœci i twarz mia such - oszukacza twarz, ktr pokazywa mamie i tacie, gdy Peter by wobec niego okrutny, a Ender ba si to okaza. Dziki ci za to, Peter. Za suche oczy i bezgoœny szloch. Nauczyeœ mnie, jak ukrywa to, co czuj. Teraz potrzebuj tego bardziej ni kiedykolwiek

*

Rutyna szkolna. Codziennie dugie godziny lekcji. Wykady. Liczby. Historia. Widea zaartych bitew w przestrzeni. Marines zalewajcy wasn krwi korytarze statkw robali. Holo czystych potyczek flot, kbkw œwietlistego kurzu, gdy statki skutecznie niszczyy si nawzajem wœrd nocy. Tyle do nauczenia. Ender pracowa tak ciko, jak pozostali. Wszyscy walczyli po raz pierwszy w yciu i po raz pierwszy w yciu wspzawodniczyli z dziemi tak samo inteligentnymi jak oni sami.

Gra - po to tylko yli. To wypeniao im czas midzy przebudzeniem a zaœniciem.

Dap pokaza im pokj gier ju drugiego dnia. Znajdowa si na grze, wysoko nad pokadem, na ktrym mieszkali i pracowali. Wspinali si po drabinach a malaa grawitacja i tam, w jaskini, widzieli oœlepiajce œwiata ekranw.

Niektre z nich znali. W niektre nawet grywali w domach. atwe i trudne. Ender min dwuwymiarowe gry wideo i zacz studiowa te, ktre zajmoway wikszych chopcw, holograficzne gry z obiektami zawieszonymi w powietrzu. By jedynym Starterem w tej czœci sali i od tzasu do czasu ktryœ ze starszych odpycha go. Co ty tu robisz? Spywaj. Odlatuj. I oczywiœcie Ender odlatywa; przy niskim cieniu odrywa si od podogi i szybowa, dopki nie zderzy si z czymœ lub kimœ.

Za kadym razem jednak jakoœ si wypltywa i wraca, zwykle w inne miejsce, by obejrze gr pod innym ktem. By za may, eby widzie przyrzdy, obejrze, jak si gra. To nie miao znaczenia. To, co chcia zobaczy, byo w powietrzu. Sposb drenia tuneli w ciemnoœci, korytarze œwiata, ktrych szukay wrogie statki i poday za nimi bezlitoœnie, a schwytay pojazd gracza. Tam mg zastawia puapki: miny, dryfujce bomby, ptle w przestrzeni, zmuszajce przeciwnika do krenia bez koca. Niektrzy gracze byli sprytni. Inni szybko przegrywali.

Ender wola jednak, gdy dwch chopcw grao przeciwko sobie. Musieli wtedy wykorzystywa swoje tunele i szybko stawao si jasne, ktry by coœ wart w strategii.

Po godzinie gra zaczynaa by nudna. Ender rozumia ju jej reguy. Zna zasady, ktrych przestrzega komputer, wic wiedzia, e gdy tylko opanuje przyrzdy, zawsze zdoa przechytrzy przeciwnika. Wejœcie w spiral, gdy wrg jest w takiej pozycji; w ptl, gdy w takiej. Czekaj w zasadzce. Za siedem puapek i wcignij go w ten sposb. Gra nie niosa ju wyzwania, pozostawaa jedynie kwestia rozgrywki tak dugo, a maszyna zaczynaa przemieszcza swe siy w takim tempie, e ludzki refleks nie mg jej sprosta. adnej zabawy. Chciaby zagra z innymi chopcami. Byli tak wywiczeni w grach z komputerem, e nawet kiedy grali midzy sob, usiowali go naœladowa. Myœleli jak maszyny, nie jak ludzie.

Mog ich pokona. Mog z nimi wygra.

- Chciabym z tob zagra - zaproponowa temu, ktry waœnie zwyciy.

- Rany, co to jest? - spyta chopak. - Jakiœ chrabszcz czy robal?

- Przyleciao nowe stado krasnoludkw - wyjaœni inny.

- Ale to m w i. Wiedziaeœ, e umiej mwi?

- Rozumiem - stwierdzi Ender. - Boisz si gra ze mn do dwch wygranych.

- Pobi ci bdzie rwnie atwo jak wysika si pod prysznicem

- oœwiadczy chopak.

- Ale nie tak przyjemnie - doda inny.

- Jestem Ender Wiggin.

- Posuchaj uwanie, gamoniu. Jesteœ nikim. Jasne? Nikim. I zostaniesz nikim a do pierwszego trafienia. Jasne?

Slang starszych chopcw mia wasny rytm i Ender szybko go poj.

- Jeœli jestem nikim, to niby czemu boisz si zagra do dwch wygranych?

Grupka wyraŸnie tracia cierpliwoœ.

- Wykocz t oferm i chodŸmy.

Ender zaj miejsce przy obcych sobie przyrzdach. Jego donie byy troch mae, ale przyciski okazay si niezbyt skomplikowane. Po kilku prbach wiedzia ju, ktre uruchamiaj odpowiednie typy uzbrojenia. Poruszeniami kierowa zwyky manipulator kulowy. Pocztkowo reagowa wolno i jego przeciwnik - wci nie wiedzia, jak ma na imi

- uzyska przewag. Szybko si jednak uczy i pod koniec radzi sobie cakiem nieŸle.

- Zadowolony jesteœ, Starterze?

- Do dwch wygranych.

- Nie gramy do dwch zwycistw.

- Pokonaeœ mnie, kiedy pierwszy raz dotknem przyrzdw

- oœwiadczy Ender. - Jeeli nie umiesz tego powtrzy, to nie jesteœ lepszy ode mnie.

Zagrali znowu i tym razem Ender okaza si doœ zrczny, by przeprowadzi kilka manewrw, jakich tamten najwyraŸniej nigdy jeszcze nie widzia. Standardowe reakcje nie wystarczyy. Ender nie wygra atwo, ale wygra.

Starsi chopcy przestali si wtedy œmia i artowa. Trzecia gra przebiegaa w absolutnej ciszy. Ender wygra j szybko i efektownie.

- Chyba czas, eby zmienili maszyn - stwierdzi jeden z chopcw.

- Kady gb zaczyna na niej wygrywa.

adnych gratulacji. Zupena cisza odprowadzaa Endera.

Nie odszed daleko. Zatrzyma si w pobliu i patrzy, jak kolejni gracze prbuj stosowa taktyk, ktr im pokaza. Kady gb? Ender uœmiechn si do siebie. Bd mnie pamita.

Czu si lepiej. Zwyciy i to ze starszymi. Moe nie z najlepszymi, ale przesta si ba, e wrzucono go na zbyt gbok wod, e nie da sobie rady w Szkole Bojowej. Musi tylko obserwowa rozgrywk i rozumie, jak si wszystko odbywa. Potem moe wykorzysta system i nawet go przewyszy.

Waœnie wyczekiwanie i obserwacja kosztoway najwicej. Wtedy musia si stara, by wytrzyma. Chopiec, ktremu zama rk, chcia si zemœci. Ender szybko si dowiedzia, e ma na imi Bernard.-Wymawia to imi z francuskim akcentem, poniewa Francuzi ze swym aroganckim Separatyzmem upierali si, by nauk Standardu zaczyna w wieku czterech lat, kiedy wzorce jzyka ojczystego s ju utrwalone. Akcent sprawia, e Bernard wydawa si kimœ niezwykym i interesujcym; zamana rka czynia z niego mczennika, a wrodzony sadyzm - naturalnym przywdc dla tych wszystkich, ktrzy lubili zadawa bl innym.

Ender sta si ich wrogiem.

Drobiazgi. Kopali jego ko za kadym razem, gdy wchodzili lub wychodzili. Popychali go, kiedy nis tac zjedzeniem. Podkadali nog na schodach. Ender szybko si nauczy, by wszystko chowa w szafce, przechodzi szybko, utrzymywa rwnowag. Maladroit, nazwa go kiedyœ Bernard i to przezwisko przylgno do niego na stae.

Czasami Ender czu wœciekoœ. Nie na Bernarda, oczywiœcie - on taki ju by, e lubi si znca. Endera gniewao to, e wielu innych tak chtnie mu si podporzdkowao. Musieli przecie wiedzie, e zemsta Bernarda nie bya sprawiedliwa. e to on pierwszy uderzy na promie, a Ender odpowiedzia tylko si na si. Jeeli wiedzieli, to nie okazywali tego swym zachowaniem; jeœli nie wiedzieli, powinni sami zrozumie, e Bernard to mija.

W kocu Ender nie by jego jedynym celem. Bernard budowa swoje krlestwo.

Ender sta poza grup i obserwowa, jak Bernard ustanawia hierarchi. Niektrzy chopcy byli mu potrzebni i tym podlizywa si bezwstydnie. Inni chtnie zostawali pomocnikami i robili wszystko, co im kaza, cho traktowa ich z pogard.

Niektrych jednak irytowaa wadza Bernarda. Ender przyglda si uwanie i wiedzia, kto nie cierpi uzurpatora. Shen by may, ambitny i atwo go byo rozdrani. Bernard odkry to szybko i nazwa Shena Glist.

- Dlatego, e jest taki may - wyjaœni. - I jeszcze si buja. Patrzcie, jak koysze tykiem przy chodzeniu.

Shen wœcieka si, ale oni œmiali si tylko goœniej.

- Spjrzcie na jego tyek. Jak leci, Glisto?

Ender nie rozmawia z Shenem - staoby si jasne, e zbiera konkurencyjn grup. Siedzia po prostu z komputerem na kolanach i stara si wyglda, jakby studiowa.

Ale nie uczy si. Instruowa komputer, eby co trzydzieœci sekund przesya wiadomoœ w system przerywania. Wiadomoœ, krtka i treœciwa, przeznaczona bya dla wszystkich. Trudnoœ polegaa tylko na tym, by ukry, od kogo pochodzia, tak jak robili to nauczyciele. Informacje od chopcw koczyy si zawsze automatycznie wczanym imieniem nadawcy. Enderowi nie udao si jeszcze zama systemu zabezpieczenia, wic nie mg udawa, e jest nauczycielem. Zdoa za to zaoy zbir nie istniejcego ucznia, ktrego dla zabawy nazwa Bogiem.

Dopiero kiedy wiadomoœ bya gotowa, sprbowa pochwyci spojrzenie Shena. Tamten, razem z pozostaymi, przyglda si, jak Bernard i jego poplecznicy nabijaj si z nauczyciela matematyki, ktry czsto przerywa w p zdania i rozglda si, jak gdyby wysiad z autobusu na niewaœciwym przystanku i nie bardzo wiedzia, gdzie jest.

W kocu jednak Shen spojrza w jego stron. Ender skin mu gow, wskaza komputer i uœmiechn si. Shen nie zrozumia. Ender unis komputer i raz jeszcze wskaza ekran. Shen sign po wasny komputer. Wtedy Ender wysa wiadomoœ. Shen odebra j niemal natychmiast, przeczyta i wybuchn œmiechem. Spojrza na Endera jakby chcia zapyta: czy to ty? Ender wzruszy ramionami, co miao oznacza: nie wiem kto, ale ja na pewno nie.

Shen zaœmia si znowu, a kilku chopcw nie zwizanych z grup Bernarda signo po komputery. Co trzydzieœci sekund wiadomoœ pojawiaa si u wszystkich, przepywaa wok ekranw i znikaa. Wszyscy si œmiali.

- Z czego si œmiejecie? - spyta Bernard. Ender stara si zachowa powag udajc lk, jaki czuli inni. Naturalnie, Shen uœmiecha si wyzywajco. Trwao to tylko chwil; potem Bernard poleci jednemu ze swoich poda sobie komputer. Razem odczytali tekst:

SCHOWAJ TYEK. BERNARD PATRZY.

- BG

Bernard poczerwienia z wœciekoœci.

- Kto to zrobi?

- Bg - odpar Shen.

- Ty na pewno nie. Glisty nie maj doœ rozumu. Tekst Endera przesta si pojawia po piciu minutach. Po chwili na jego ekranie pojawia si wiadomoœ od Bernarda.
WIEM, E TO TY. - BERNARD

Ender nie podnis gowy. Zachowywa si tak, jakby niczego nie zauway. Bernard chce mnie przyapa. Nic nie wie.

Naturalnie, nie miao to znaczenia. Tym bardziej zechce go ukara, by odbudowa swj autorytet. Nie mg pozwoli, by si z niego œmiali. Musia udowodni, e on tu jest najwaniejszy. Dlatego ktoœ przewrci Endera pod prysznicem, a jeden z chopcw Bernarda uda, e potkn si o niego i wbi mu okie w odek. Ender znis to w milczeniu. Nie by jeszcze gotw do otwartej wojny. Nie reagowa.

Lecz w innej wojnie, wojnie komputerw, wyprowadzi ju kolejny atak. Kiedy wrci z kpieli, wœcieky Bernard kopa ka i krzycza:

- Zamknijcie si! Nie napisaem tego! Na wszystkich ekranach bez przerwy pyny litery:

UWIELBIAM TWJ TYECZEK. POZWL MI GO POCAOWA. - BERNARD


- Nie wysyaem tej wiadomoœci! - wrzeszcza Bernard. Kiedy zamieszanie trwao ju doœ dugo, w drzwiach pojawi si Dap.

- O co chodzi? - spyta.

- Ktoœ wysya teksty i podpisuje je moim imieniem - wyjaœni ponuro Bernard.

- Jakie teksty?

- Niewane jakie!

- Dla mnie wane - Dap wzi komputer chopca, zajmujcego posanie nad Enderem, spojrza na ekran i uœmiechn si.

- Ciekawe - stwierdzi.

- Czy nie ma pan zamiaru ustali, kto to zrobi? - zapyta Bernard.

- Och, wiem, kto to zrobi - odpar Dap.

Tak, pomyœla Ender. System daje si zama zbyt atwo. Chc, ebyœmy go amali, przynajmniej czœciowo. Wiedz, e to ja.

- Wic kto? - krzykn Bernard.

- Krzyczysz na mnie, onierzu? - spyta bardzo spokojnie Dap.

Nastrj w sali uleg gwatownej zmianie. Wœciekoœ Bernarda i jego najbliszych przyjaci oraz ledwie skrywana radoœ pozostaych ustpia miejsca powadze. Oto mia przemwi ktoœ obdarzony autorytetem.

- Nie, sir - powiedzia Bernard.

- Wszyscy wiedz, e system automatycznie wcza do informacji

imi nadawcy.

- Ja tego nie pisaem!

- Krzyczysz? - powtrzy Dap.

- Wczoraj ktoœ nada wiadomoœ podpisan BG - poinformowa

Bernard.

- Naprawd? Nie wiedziaem, e jest wpisany do systemu - Dap odwrci si i wyszed, a caa sala rykna œmiechem.

*


Prba przejcia rzdw skoczya si klsk Bernarda - tylko niewielu pozostao jeszcze przy nim. Fakt, e byli to ci najgorsi i Ender wiedzia, e dopki nie zakoczy obserwacji, nie bdzie mu lekko. Mimo to zabawa z komputerem zrobia swoje. Wpywy Bernarda zostay ograniczone, a wszyscy chopcy, ktrzy byli cokolwiek warci, uwolnili si spod nich. Co najwaniejsze, Ender dokona tego nie posyajc przeciwnika do szpitala. Ten sposb by duo lepszy.

Zaj si na powanie projektowaniem systemu bezpieczestwa dla wasnego komputera, jako e blokady wbudowane w system okazay si niewystarczajce. Jeeli szeœciolatek potrafi je przeama, wstawiono je tam najwyraŸniej jako rodzaj zabawy, a nie powane zabezpieczenie. Kolejna gra, jak wymyœlili dla nas nauczyciele. A w tej jestem naprawd dobry.

- Jak to zrobieœ? - spyta go przy œniadaniu Shen. Ender zwrci uwag, e po raz pierwszy inny Starter z jego klasy usiad z nim przy posiku.

- Co zrobiem? - zapyta.

- Nadaeœ wiadomoœ z faszywym podpisem. Na dodatek z podpisem Bernarda! To byo œwietne. Teraz nazywaj go Tykookiem. Okiem przy nauczycielach, ale i tak wszyscy wiedz, na co patrzy.

- Biedny Bernard - mrukn Ender. - A jest taki wraliwy.

- Daj spokj, Ender. Wamaeœ si do systemu. Jak? Ender potrzsn gow i uœmiechn si.

- Dziki, e uwaasz mnie za tak zdolnego. Po prostu pierwszy to zauwayem i tyle.

- Dobra, nie musisz mi mwi - stwierdzi Shen. - Ale i tak to byo œwietne - przez chwil jedli w milczeniu. - Czy naprawd krc tykiem, kiedy chodz?

- Nie - odpar Ender. - Tylko troch. Po prostu nie rb takich duych krokw.

Shen pokiwa gow.

- Tylko Bernard mg na to zwrci uwag.

- Œwinia - oœwiadczy Shen. Ender wzruszy ramionami.

- W zasadzie œwinie nie s takie ze.

- Masz racj - zaœmia si Shen. - Byem niegrzeczny wobec œwi.

Rozeœmiali si razem, a po chwili doczyli do nich jeszcze dwaj Starterzy. Izolacja Endera dobiega koca. Wojna dopiero si zaczynaa.

Rozdzia 6

Napj Olbrzyma

- W przeszoœci przeyliœmy wiele rozczarowa, caymi latami forsowaliœmy pewnych kandydatw z nadziej, e dadz sobie rad. Inie dali. U Endera mie jest to, e postanowi chyba da si wymrozi w cigu pierwszych szeœciu miesicy.

- Czyby?

- Nie widzisz, co si dzieje? Wpakowa si w Napj Olbrzyma przy grze myœlowej. Czy on ma skonnoœci samobjcze? Nigdy o tym nie wspominaeœ.

- Kady kiedyœ apie si na Olbrzyma.

- Ale Ender nie chce go zostawi. Jak Pinual.

- Kady zachowuje si czasem jak Pinual. Ale nikt oprcz niego si nie zabi. Nie sdz, eby istnia jakiœ zwizek z Napojem Olbrzyma.

- Moje ycie od tego zaley. Zreszt, popatrz co zrobi ze swoj grup

startow.

- Sam wiesz, e to nie jego wina.

- Nie interesuje mnie to. Jego czy nie, zatruwa t grup. Oni powinni by sobie coraz blisi, a w miejscu, gdzie stoi Ender, zieje otcha szeroka

na mil.

- I tak nie mam zamiaru zostawia go tam duej.

- Wic lepiej zmie zamiary. Grupa choruje, a on jest Ÿrdem zarazy. Zostanie, dopki jej nie wyleczy.

- To ja byem Ÿrdem zarazy. Ja go wyizolowaem. Zreszt

skutecznie.

- Daj mu troch czasu. Zobaczymy, jak sobie poradzi.

- Nie mamy czasu.

- Nie mamy czasu, by popdza tego dzieciaka, gdy ma tak sam szans sta si potworem jak wojskowym geniuszem.

- Czy to rozkaz?

- Zapis jest wczony. Zawsze jest, wic nie naraasz swojej dupy. IdŸ do diaba.

- Jeœli to rozkaz, to...

- Rozkaz. Trzymaj go gdzie jest, pki si nie przekonamy, jak zaatwi sprawy w swojej grupie startowej. Graff, przez ciebie dostan wrzodw.

- Nie dostabyœ, gdybyœ zostawi mi szko i zaj si flot.

- Flota czeka na dowdc. Dopki go nie dostarczysz, nie mam si tam czym zajmowa.


Wsuwali si do sali treningowej niezgrabnie, niby dzieci pierwszy raz wprowadzone na basen. Kurczowo trzymali si uchwytw. Zero-gra-witacja bya czymœ przeraajcym, powodujcym utrat orientacji. Szybko si przekonali, e lepiej w ogle nie uywa ng.
Co gorsze, skafandry ograniczay swobod. Trudniej byo o precyzyjne ruchy, poniewa materia poddawa si odrobin wolniej, stawia minimalnie wikszy opr ni ubrania, jakie nosili do tej pory.

Trzymajc uchwyt Ender wolno zgi kolana. Zauway, e skafander nie tylko by niewygodny, ale take wzmacnia efekt ruchu. Trudno byo zacz ruch, ale potem nogawki suny dalej, ze spor si, gdy miœnie przestay ju pracowa. Kiedy pchnie si tak mocno, skafander zareaguje dwukrotnie silniej. Przez pewien czas bd niezgrabny. Lepiej zacz od razu.

Zatem, nie puszczajc uchwytu, odepchn si mocno stopami.

Natychmiast zatoczy ptl, nogi przeleciay mu nad gow i uderzy plecami o œcian. Odbicie zdawao si jeszcze silniejsze, palce nie wytrzymay uchwytu. Wirujc polecia przez sal.

Przez moment stara si zachowa dawn orientacj gra-d i szuka cienia, ktrego nie byo. Potem zmusi si do zmiany nastawienia. Spada na œcian. Tam by d. Natychmiast odzyska kontrol. Nie lecia, tylko spada. Nurkowa. Mg wybra sposb uderzenia o powierzchni.

Spadam zbyt szybko, ebym si utrzyma, ale mog zmniejszy si uderzenia i odbi pod ktem, jeœli przetocz si przy upadku i odbij nogami...

Nie poszo dokadnie wedug planu. Wprawdzie odbi si, ale pod innym ktem ni przewidywa. Nie mia czasu na myœlenie. Trafi w inn œcian zbyt szybko, by si przygotowa. Teraz znowu mkn przez sal w stron innych chopcw, wci kurczowo trzymajcych uchwyty. Tym razem udao mu si zwolni na tyle, by pochwyci klamr. Zatrzyma si Pod jakimœ wariackim ktem w stosunku do pozostaych, ale znw zmieni orientacj i jego zdaniem wszyscy leeli na pododze, nie wisieli na œcianie, a on sam nie sta nogami w gr, w kadym razie nie bardziej ni oni.

- Co ty wyprawiasz? Chcesz si zabi? - spyta Shen.

- Sam sprbuj - odpar Ender. - Skafander chroni od urazw, a odbicia moesz kontrolowa nogami, o tak - zademonstrowa ruchy, ktre uprzednio wykonywa.

Shen pokrci gow. Nie mia ochoty na adne szalecze wybryki. Za to inny chopiec odbi si od œciany. Zacz od fikoka, wic odlecia nie tak szybko jak Ender, ale jednak szybko. Ender nie musia nawet patrze, by wiedzie, e to Bernard. A zaraz za nim najlepszy przyjaciel Bernarda, Alai.

Ender przyglda si, jak pyn przez wielk sal. Bernard z wysikiem stara si zorientowa ciao zgodnie z kierunkiem, gdzie jego zdaniem bya podoga. Alai podda si i rozluŸni, gotw do odbicia. Nic dziwnego, e Bernard na promie zama rk, pomyœla Ender. Spina si w locie. Wpada w panik. Zapamita t informacj do pŸniejszego wykorzystania.

I jeszcze jedn. Alai nie odbi si w t sam stron co Bernard. Celowa w sam rg sali. Ich trasy oddalay si coraz bardziej i gdy Bernard wyldowa i odbi si niezdarnie od œciany, Alai dotkn lekko trzech paszczyzn w pobliu kta, wytraci niemal ca prdkoœ i odpyn w nieoczekiwanym kierunku. Krzycza z radoœci, tak samo jak obserwujcy go chopcy. Niektrzy zapomnieli o braku cienia i puœcili klamry, by zaklaska. Teraz dryfowali wolno we wszystkie strony i wymachiwali rkami, jak przy pywaniu.

To jest problem, stwierdzi Ender. Co si stanie, jeœli zaczniesz dryfowa? Nie ma si od czego odepchn.

Mia wielk ochot odsun si od œciany i rozwiza to zadanie metod prb i bdw. Widzia jednak pozostaych, widzia ich nieskuteczne wysiki i nie mia pojcia, co takiego mgby zrobi, czego oni jeszcze nie zrobili.

Trzymajc si jedn rk podogi, drug bawi si nieuwanie miotaczem-zabawk, umocowanym do skafandra tu pod ramieniem. Potem przypomnia sobie rczne wyrzutnie rakiet, jakich czasem uywali marines przy ataku na wrogie umocnienia. Wycign miotacz i obejrza dokadnie. Moe w sali treningowej zacznie dziaa. Nie mia adnej instrukcji, adnych napisw na przyciskach. Spust by oczywisty

- Ender bawi si zabawkowymi karabinami niemal od niemowlctwa, jak zreszt prawie wszystkie dzieci. Na rkojeœci znalaz dwa przyciski, do ktrych atwo mg sign kciukiem, a take kilka innych pod luf, praktycznie nieosigalnych, jeœli nie uywa obu rk. NajwyraŸniej tamtych dwch naleao uywa szybko.

Wymierzy pistolet w podog i pocign za spust. Bro rozgrzaa si natychmiast i od razu ostyga, gdy tylko cofn palec. W miejscu, gdzie celowa, pojawi si may krek œwiata.

Wcisn czerwony przycisk na grze rkojeœci i znowu przycisn spust. Rezultat okaza si identyczny.

Nacisn biay guzik. Miotacz wyemitowa szeroki promie oœwietlajc spory obszar, cho nie tak intensywnie jak poprzednio. Pozosta przy tym chodny.

Czerwony guzik sprawia, e bro dziaa jak laser - cho to nie laser, tak przynajmniej twierdzi Dap. Biay przycisk zmienia j w lamp. adna z tych rzeczy nie bdzie szczeglnie pomocna w manewrowaniu.

Wszystko wic zaley od startu, od wyjœciowego kursu. Co oznacza, e musz by bardzo dobrzy w kierowaniu skokami i odbiciami, gdy w przeciwnym razie wszyscy skocz zawieszeni w œrodku pustki. Ender rozejrza si. Kilku chopcw zbliyo si do œcian i wymachiwao rkami prbujc zapa ktryœ z uchwytw. Wikszoœ ze œmiechem zderzaa si ze sob, paru trzymao si za rce i wirowao dookoa. Bardzo niewielu trzymao si spokojnie klamer, jak Ender, i obserwowao reszt.

Zauway, e jednym z nich by Alai. Zatrzyma si na œcianie cakiem blisko. Pod wpywem nagego impulsu Ender odepchn si od klamry i popyn ku niemu. Ju w powietrzu zacz si zastanawia, co powie. Alai by przyjacielem Bernarda. Co Ender mia mu do powiedzenia?

Teraz jednak nie mg ju zmieni kursu. Patrzy wic prosto przed siebie i wyprbowywa ruchy ng i rk, pozwalajce zachowa kontrol nad uoeniem ciaa. Zbyt pŸno zda sobie spraw z tego, e wycelowa za dokadnie. Nie wylduje obok Alai - trafi prosto w niego.

- Tutaj! Zap mnie za rk - krzykn Alai. Ender wycign do. Alai wyhamowa jego pd i pomg w miar agodnie wyldowa na œcianie.

- To byo dobre - stwierdzi Ender. - Powinniœmy przewiczy takie rzeczy.

- Tak waœnie myœlaem, ale oni wol si wygupia tam, na œrodku. A co si stanie, jeœli wszyscy si tam znajdziemy? Powinniœmy odpycha si od siebie w przeciwne strony.

- Zgadza si.

- Sprbujmy, dobrze?

To byo przyznanie, e moe jednak nie wszystko jest w porzdku. Czy to dobrze, jeœli zrobimy coœ razem? W odpowiedzi Ender chwyci Alai za nadgarstek i przygotowa si do pchnicia.

- Gotw? - spyta Alai.

- Ju!

Odepchnli si z rn si, wic zaczli kry wok siebie. Ender zrobi kilka gestw rkami, potem przesun nog. Zwolnili. Powtrzy operacj. Wirowanie ustao. Teraz pynli rwno.

- Ostry eb, Ender - stwierdzi Alai, To bya najwysza pochwaa. - Odepchnijmy si, zanim wpadniemy w t band.

- I spotkajmy si w tamtym kcie - Ender nie chcia, by ten most do

obozu wroga run.

- Kto ostatni, zbiera pierdnicia w butelk - rzuci Alai. Powoli i spokojnie ustawili si naprzeciw siebie, z rozoonymi ramionami i nogami, do w do, kolano w kolano.

- A jak sknocimy? - spyta Alai.

- Ja te nigdy jeszcze tego nie robiem - odpar Ender.

Pchnli. Odlecieli od siebie szybciej ni oczekiwali. Ender wpad na kilku chopcw i skoczy lot na innej œcianie ni si spodziewa. Chwil trwao, nim si przeorientowa i znalaz kt, gdzie mieli si spotka z Alai. Alai ju tam lecia. Ender wyliczy kurs, wicy si z dwoma odbiciami, omijajcy za to najwiksze grupki chopcw.

Kiedy dotar do rogu, Alai ju czeka. Wsun ramiona pod dwie ssiednie klamry i udawa, e drzemie.

- Wygraeœ.

- Chtnie obejrz twoj kolekcj pierdni.

- Trzymam j w twojej szafce. Nie zauwayeœ?

- Myœlaem, e to moje skarpetki.

- Nie nosimy ju skarpetek.

- Fakt - przypomnienie, e obaj s daleko od domu osabio nieco radoœ z opanowania sztuki lotu.

Ender wyj pistolet i pokaza, czego si dowiedzia o dziaaniu dwch przyciskw.

- Co by si stao, gdyby w kogoœ wycelowa? - spyta Alai.

- Nie wiem.

- Moe sprawdzimy? Ender pokrci gow.

- Moemy kogoœ zrani.

- Myœlaem, e strzelimy sobie nawzajem w stop albo co. Nie jestem Bernardem. Nigdy nie torturowaem kotw dla przyjemnoœci.

- Och.

- To nie moe by niebezpieczne, bo nie daliby tych miotaczy

dzieciom.

- Jesteœmy onierzami.

- Strzel mi w stop.

- Nie, ty strzel do mnie.

- Razem strzelimy.

Tak zrobili. Ender poczu, e nogawka kombinezonu sztywnieje natychmiast, unieruchamiajc kostk i kolano.

- Zamarzeœ?

- Zesztywniaem jak decha.

- To chodŸ, zamrozimy kogoœ - zaproponowa Alai. - Rozegramy, pierwsz wojn. My przeciwko nim. Uœmiechnli si obaj.

- Lepiej poproœmy te Bernarda - rzek po chwili Ender. Alai unis brwi.

- Tak?

- I Shena.

- Tego maego, skoœnookiego krcityka? Ender uzna, e Alai artuje.

- Daj spokj. Nie wszyscy moemy by czarnuchami. Alai wyszczerzy zby.

- Mj dziadek zabiby ci za to.

- Mj prapradziadek najpierw by go sprzeda.

- Dobra. Poszukajmy Bernarda i Shena, a potem zamrozimy tych mioœnikw robali.

W cigu dwudziestu minut wszyscy w sali byli sztywni oprcz Endera, Alai, Bernarda i Shena. Caa czwrka siedziaa przy œcianie krzyczc z radoœci, dopki nie przyby Dap.

- Widz, e nauczyliœcie si ju posugiwa sprztem - stwierdzi. Przycisn coœ na trzymanym w rku sterowniku. Wszyscy popynli wolno w stron œciany, na ktrej sta. Potem przeszed midzy zamroonymi chopcami i dotykajc ich zmikcza skafandry. Podniosa si wrzawa skarg, e to nieuczciwe, e Bernard i Alai strzelali do nich, kiedy jeszcze nie byli gotowi.

- A dlaczego nie byliœcie gotowi? - zdziwi si Dap. - Mieliœcie na sobie skafandry tak samo dugo jak oni. Tyle samo czasu fruwaliœcie dookoa jak pijane kaczki. Przestacie jcze i zaczynamy.

Ender zauway, e Bernard i Alai z zaoenia dowodzili bitw. Nie przeszkadzao mu to. Bernard wiedzia, e to on i Alai razem nauczyli si uywa miotaczy. I e byli przyjacimi. Mg wierzy, e Ender przyczy si do jego grupy. Ale to nie bya prawda. Ender wszed do nowej grupy: grupy Alai. Bernard take si w niej znalaz.

Nie dla wszystkich byo to oczywiste. Bernard nadal si puszy i wysya swoich pomocnikw z poleceniami. Alai jednak porusza si teraz swobodnie po caej sali, a kiedy Bernard by wœcieky, potrafi uspokoi go kilkoma artami. Kiedy wybierali dowdc, Alai przeszed niemal bez sprzeciww. Bernard chodzi ponury przez pewien czas, potem pogodzi si z faktami i wszyscy zajli miejsca w nowym ukadzie.

Skoczy si podzia na zamknit grupk Bernarda i wyrzutkw Endera - Alai sta si pomostem.

*

Ender siedzia na ku z komputerem na kolanach. By czas na zajcia wasne i Ender zajmowa si Gr Swobodn - zmienn, wariack rozgrywk, gdzie szkolny komputer wprowadza nowe elementy i budowa labirynty, ktre mona byo poznawa. Istniaa moliwoœ powrotu do zdarze, ktre si polubio, przynajmniej przez pewien czas - pozostawione zbyt dugo znikay, zastpowane czymœ

innym.

Czasem gra bya zabawna. Czasem wcigajca i musia reagowa szybko, by nie straci ycia. Zgin ju mnstwo razy, ale takie ju byy gry - trzeba byo umiera, zanim si zapao, o co chodzi.

Jego posta na ekranie zaczynaa akcj jako may chopiec. Na chwil zmieniaa si w wielkiego niedŸwiedzia. Teraz by mysz o dugich, delikatnych rkach. Przebiega pod wielkimi meblami. Sporo czasu poœwici na zabaw z kotem, ale teraz zaczynaa go nudzi - bya za atwa, za dobrze zna wszystkie meble.

Nie przejd przez dziur, powiedzia sobie. Mam doœ tego Olbrzyma. To gupia gra i nie da si w ni wygra. Kady wybr jest bdny.

Mimo to przechodzi przez mysi dziur i niewielki mostek w ogrodzie. Unika kaczek i zabaw z nurkujcymi moskitami - kiedyœ go to bawio, ale byo zbyt proste, a gdy za dugo goni kaczki, zmienia si w ryb, czego nie lubi. Za bardzo przypominao to zamroenie w sali treningowej, zesztywniae ciao i oczekiwanie na koniec szkolenia, by Dap go rozmikczy. Dlatego, jak zwykle, ruszy w gr falujcych wzgrz.

Grunt zacz si obsuwa. Na pocztku zasypywao go czsto i koczy jako przesadnie wielka plama krwi pod ogromnym gazem. Teraz jednak opanowa sztuk biegu po zboczu, coraz wyej, unikajc niebezpieczestwa.

I, jak zwykle, obsunicia gruntu przestaway by zwykymi kamienistymi lawinami. Zbocze pkao i zamiast skay widzia biay chleb, rosncy jak ciasto, gdy skrka pka i odpada na boki. Byo mikkie i gbczaste. Jego figurka poruszaa si wolniej. A kiedy zeskoczy ju z chleba, znajdowa si na stole. Za nim lea gigantyczny bochen, obok gigantyczna oseka masa. A sam Olbrzym patrzy na niego opierajc brod o blat. Figurka Endera sigaa mu mniej wicej do brwi.

- Chyba odgryz ci gow - stwierdzi Olbrzym tak jak zawsze.

Tym razem, zamiast ucieka czy zwyczajnie sta i czeka, co nastpi,

Ender podszed swoj figurk do twarzy Olbrzyma i kopn go w brod. Olbrzym wystawi jzyk i Ender przewrci si.

- Moe zagramy w zgadywanki? - zaproponowa. Jak wida, niezalenie co by zrobi, Olbrzym gra wycznie w zgadywanki. Durny komputer. Ma w pamici miliony moliwych scenariuszy, a Olbrzym zna tylko jedn idiotyczn gr.

Olbrzym, jak zwykle, postawi na stole dwie wielkie szklanice, sigajce Enderowi po kolana. Jak zawsze, wypeniay je dwa rne pyny. Komputer by na tyle dobry, e pyny nigdy si nie powtarzay i nie mg zapamita, ktry jest ktry. Tym razem w jednej szklanicy bya gsta ciecz podobna do œmietany, w drugiej coœ, co syczao i bulgotao.

- W jednym naczyniu jest trucizna, w drugim nie - oznajmi Olbrzym. - Jeœli odgadniesz prawidowo, zabior ci do Krainy Baœni. Odgadywanie polegao na tym, by wsadzi gow do jednej ze szklanic i napi si. Nigdy jeszcze mu si nie udao przey. Czasem gowa si rozpuszczaa. Czasem stawa w ogniu. Innym razem pada na blat, zielenia i gni. Wynik zawsze by obrzydliwy i Olbrzym zawsze si œmia. Ender wiedzia, e zginie, cokolwiek wybierze. Po pierwszej œmierci jego posta pojawi si na stole Olbrzyma, eby gra znowu. Po drugiej wrci na wzgrza i ruchome zbocza. Potem na mostek w ogrodzie. Potem do mysiej dziury. A pŸniej, jeœli znw wrci do Olbrzyma, zechce zgadywa i zginie, ekran pociemnieje, wok popyn litery "Koniec Gry Swobodnej" i Ender bdzie lea drcy, a wreszcie zaœnie. Gra bya nieuczciwa, ale Olbrzym cigle opowiada o Krainie Baœni, jakiejœ gupiej Krainie Baœni dla trzylatkw, gdzie pewnie ya jakaœ gupia Mama Gœ albo Pacman albo Piotruœ Pan i nie warto byo si tam pcha, tyle e musia znaleŸ sposb na pokonanie Olbrzyma i dosta si tam.

Wypi œmietankowy pyn. Natychmiast zacz si nadyma i unosi jak balon. Olbrzym œmia si. Ender znowu zgin.

Zagra powtrnie i tym razem pyn sta jak beton przytrzymujc jego gow. Olbrzym rozci go wzdu krgosupa, wyrwa koœci jak z ryby i zacz poera, gdy jego nogi i rce jeszcze drgay.

Pojawi si znowu na wzgrzach postanawiajc nie iœ dalej. Pozwoli nawet, by zasypaa go lawina. Jednak chocia dra z chodu i oblewa si potem, w nastpnym yciu poszed w gr, zbocza zmieniy si w chleb i znowu sta na stole Olbrzyma z dwoma szklanicami przed sob.

Przyglda si pynom. Jeden si pieni, drugi falowa jak morze. Stara si odgadn, jak œmier znajdzie w kadym z nich. Pewnie wypynie ryba, jak z oceanu, i mnie zere. A w tym pienistym si udusz. Nie cierpi tej gry. Jest nieuczciwa. Gupia. Oszukana.

Zamiast wsun gow do jednego z naczy, kopn je, potem drugie i uskoczy przed palcami Olbrzyma krzyczcego "Oszust! Oszust!". Skoczy na jego twarz, wspi si po wargach i nosie, po czym zacz duba w olbrzymim oku. Szo mu atwo, jakby kopa w biaym serze. I kiedy Olbrzym wrzeszcza, posta Endera wrya si do œrodka, coraz

gbiej i gbiej.

Olbrzym pad na wznak. Sceneria zmieniaa si podczas upadku, a kiedy ju lea na ziemi, dookoa pojawiy si niezwyke, spltane drzewa. Nadlecia nietoperz i wyldowa na nosie martwego Olbrzyma. Ender wyprowadzi z oka swoj posta.

- Jak si tu dostaeœ? - spyta nietoperz. - Nikt tu nigdy nie trafia.

Ender, naturalnie, nie mg odpowiedzie. Schyli si wic, wzi garœ materii z oka Olbrzyma i poda j nietoperzowi. Ten przyj dar i odlecia krzyczc:

- Witaj w Krainie Baœni!

Udao mu si. Teraz powinien rozpocz zwiedzanie. Powinien zejœ z twarzy Olbrzyma i sprawdzi, co udao mu si w kocu osign.

Zamiast tego wyczy si z systemu, schowa komputer do szafki, zdj ubranie i nacign koc na ramiona. Nie chcia zabija Olbrzyma. To miaa by gra, nie wybr pomidzy wasn obrzydliw œmierci a jeszcze gorszym morderstwem. Jestem morderc, nawet wtedy, kiedy si bawi. Peter byby ze mnie dumny.

Rozdzia 7

Salamandra

- Czy to nie przyjemnie dowiedzie si, e Ender potrafi dokona rzeczy niemoliwych?

- Œmier gracza zawsze przyprawiaa mnie o mdoœci. Uwaam, e Napj Olbrzyma jest najbardziej perwersyjn czœci gry myœlowej. Ale tak uderzy w oko... czy to na pewno jemu chcemy powierzy naszflot?

- Liczy si to, e wygra gr, ktrej nie da si wygra.

- Przypuszczam, e zechcesz go przenieœ.

- Czekaliœmy, eby sprawdzi, jak zaatwi t spraw z Bernardem. Zaatwi j idealnie.

- Rozumiem, e gdy tylko poradzi sobie zjedna sytuacj, natychmiast stawiasz go w innej, takiej, z ktr nie moe sobie poradzi. Nie pozwolisz mu odpocz?

- Bdzie mia miesic czy dwa, moe nawet trzy, ze swoj grup startow. To spory okres czasu w yciu dziecka.

- Nigdy nie odnosisz wraenia, e ci chopcy nie s dziemi? Obserwuj, jak si zachowuj, jak rozmawiaj, i wcale nie wydaj misie dzieciakami.

- To najzdolniejsze dzieci na œwiecie. Kade na swj sposb.

- Mimo to czy nie powinny zachowywa si jak dzieci? One nie s... normalne. Dziaaj, jakby tworzyy histori. Jak Napoleon i Wellington. Cezar i Brutus.

- Prbujemy ocali œwiat, nie leczy zranione serca. Za bardzo im wspczujesz.

- General Levy nikogo nie aowa. Wszystkie wideo to potwierdzaj. Ale nie krzywdŸ tego chopca.

- Chyba artujesz.

- Chciaem powiedzie: nie krzywdŸ go bardziej, ni to konieczne.

Przy obiedzie Alai usiad naprzeciw Endera.

- W kocu wykapowaem, jak wysaeœ t wiadomoœ. Podpisan imieniem Bernarda.

- Ja? - zdziwi si Ender.

- Daj spokj. Kto inny? Na pewno nie Bernard. A Shen nie jest dobry z komputerem. Wiem te, e to nie ja. Kto pozostaje? Niewane. Wymyœliem, jak zaoy zbir nowego ucznia. Stworzyeœ takiego, co si nazywa Bernard-puste, B-E-R-N-A-R-D-spacja, eby komputer nie wyrzuci nazwy jako powtrzenia istniejcej.

- Sdz, e daoby si to zrobi - przyzna Ender.

- Dobra, dobra. Da si to zrobi. Ale tobie udao si waœciwie ju

pierwszego dnia.

- Albo komu innemu. Moe to Dap nie chcia, eby Bernard za

bardzo obrs w pirka.

- Przekonaem si jeszcze o czymœ. Nie da si tego przeprowadzi

z twoim imieniem.

- Czyby?

- Cokolwiek zawiera "Ender", zostaje odrzucone. I nie mona si dosta do twoich plikw. Zaoyeœ wasny system zabezpiecze.

- Moe.

Alai uœmiechn si.

- Wszedem w program i skasowaem czyjeœ zbiory. Zapi mnie i wykryj, e zamaem system. Potrzebuj ochrony, Ender. Potrzebuj twojej metody.

- Jeœli ci j podam, bdziesz wiedzia, jak si to robi, wejdzieszi skasujesz mnie.

- Powiedziaeœ: mnie? - powtrzy Alai. - Ja, twj najlepszy kumpel?

- Dobra - rozeœmia si Ender. - Zao ci zabezpieczenie.

- Zaraz?

- Pozwolisz, e zjem do koca?

- Nigdy nie zjadasz do koca.

To bya prawda. Po posiku na tacy Endera zawsze zostawao jedzenie. Ender spojrza na swj talerz i uzna, e ma doœ.

- No to chodŸmy.

Kiedy wrcili do sali, Ender przykucn przy ku.

- Przynieœ swj komputer - powiedzia. - Poka ci, jak to zrobi. Gdy jednak Alai wrci, Ender siedzia nieruchomo przed zamknit szafk.

- Co jest?

W odpowiedzi Ender przyoy do do czytnika. Nielegalna prba dostpu, poinformowa ekran. Szafka pozostaa zamknita.

- Ktoœ ci robi w jajo. przyjemniaczku - stwierdzi Alai. - Ktoœ

wyar ci buŸk.

- Jesteœ pewien, e chcesz jeszcze pozna mj system zabezpieczenia?

- Ender wsta i odszed powoli.

- Ender! - zawoa Alai.

Ender obejrza si. Alai trzyma w rku ma kartk papieru.

- Co to jest?

- Nie wiesz? - zdziwi si Alai. - Leao na twoim ku. Musiaeœ na tym usiœ.

Ender wzi kartk.

ENDER WIGGIN

PRZYDZIELONY DO ARMII SALAMANDRY

DOWDCA BONZO MADRID

WYKONA NATYCHMIAST

KOD ZIELONY-ZIELONY-BRZOWY

PRZEDMIOTY OSOBISTE NIE PODLEGAJ TRANSFEROWI

- Jesteœ sprytny, Ender, ale w sali treningowej nie radzisz sobie lepiej ode mnie.

Ender potrzsn gow. Awansowanie go teraz byo najgupsz rzecz, jak potrafiby wymyœli. Nikt nie awansuje, zanim nie skoczy oœmiu lat. A on nie mia nawet siedmiu. Starterzy s zwykle wcielani do armii razem tak, e wszystkie oddziay dostaj nowe dzieciaki rwnoczeœnie. Na innych kach nie leay adne kartki.

Akurat teraz, kiedy wszystko zaczynao si ukada. Kiedy Bernard przesta si kci ze wszystkimi, nawet z Enderem. I kiedy Ender naprawd zaprzyjaŸni si z Alai. Kiedy ycie stao si do wytrzymania.

Wycign rk, by podnieœ Alai z ka.

- Armia Salamandry toczy teraz bitw - stwierdzi Alai. Ender by wœcieky. To przeniesienie byo nieuczciwe. Poczu zy w oczach. Nie wolno ci paka, powiedzia sobie.

Alai take widzia jego zy, ale mia doœ taktu, by o nich nie mwi.

- Te pierdziele, Ender, nie pozwoliy ci nawet niczego zabra. Ender uœmiechn si i jednak nie rozpaka.

- Myœlisz, e powinienem si rozebra i pjœ tam na golasa?

Alai wybuchn œmiechem.

Pod wpywem impulsu Ender uœcisn go mocno, jak gdyby staa przy nim Yalentine. Nawet o niej pomyœla i o tym, e chciaby wrci do domu.

- Nie chc iœ - oœwiadczy. Alai take go obj.

- Ja ich rozumiem, Ender. Jesteœ najlepszy. Pewnie chc szybko nauczy ci wszystkiego.

- Wcale nie chc - odpar Ender. - Chciaem si dowiedzie, jak to jest mie przyjaciela.

Alai z powag kiwn gow.

- Zawsze bdziesz przyjacielem, najlepszym ze wszystkich - powiedzia i uœmiechn si nagle. - IdŸ, rozwal kup robali.

- Jasne.

Nagle Alai pocaowa go w policzek i zarumieniony szepn do ucha:

- Salaam.

Potem odwrci si i odszed w stron swojego posania na drugim kocu sali. Ender domyœli si, e pocaunek i sowo byy w jakiœ sposb zakazane. Moe religijne tabu? A moe sowo to miao wielkie osobiste znaczenie dla samego Alai. Cokolwiek oznaczao, Ender wiedzia, e Alai odsoni si przed nim, jak kiedyœ matka Endera, gdy by jeszcze bardzo may, zanim wszczepili mu czujnik. Myœlc, e œpi, pooya wtedy donie na jego gowie i odmwia modlitw. Ender nie mwi o tym z nikim, nawet z ni sam, zachowa jednak wspomnienie œwitoœci, tego, jak chciaa wyrazi swoj mioœ, gdy sdzia, e nikt, nawet sam Ender, nie widzi tego ani nie syszy. To waœnie da mu Alai: dar tak wspaniay, e sam Ender nie potrafi poj jego znaczenia.

Po czymœ takim nic ju nie mona byo powiedzie. Alai odszed w stron swego posania. Raz jeszcze obejrza si na Endera. Popatrzyli na siebie ze zrozumieniem. Potem Ender wyszed.

W tej czœci szkoy nie byo adnych tras kodowanych zielono-zielono-brzowo. Musia znaleŸ œciek w ktrymœ z obszarw oglnie dostpnych. Reszta chopcw niedugo skoczy obiad: nie chcia przechodzi obok stowki. Sala gier powinna by prawie pusta. W jego obecnym stanie gry nie pocigay go wcale. Podszed wic do rzdu ekranw pod œcian i wczy swoj osobist rozgrywk. Szybko przeszed do Krainy Baœni. Olbrzym nie y, gdy przyby na miejsce. Musia ostronie zsun si ze stou, przeskoczy na nog krzesa i spaœ na ziemi. Przez chwil widzia szczury poerajce martwe ciao, ale kiedy zabi jednego szpilk z podartej koszuli Olbrzyma, zostawiy go w spokoju.

Ciap Olbrzyma byo ju w zasadzie przegnie. Mae gryzonie poary wszystko, co mogy pore. Robaki wykonay swoje zadanie pozostawiajc wysuszon mumi, zby wyszczerzone w martwym uœmiechu, puste oczy i zakrzywione palce. Ender pamita, jak wdziera si w oko, ywe jeszcze, zoœliwe i inteligentne. By zagniewany i sfrustrowany, chtnie dokonaby tego mordu po raz drugi. Olbrzym jednak sta si czœci krajobrazu i wœciekoœ na niego nie miaa sensu.

Ender przechodzi zawsze przez most do zamku Krlowej Kier, gdzie znajdowa doœ gier i zabaw. Jednak tym razem nie pocigay go wcale. Wymin ciao Olbrzyma i poszed wwozem w gr, gdzie strumie wypywa z lasu. By tam plac zabaw ze zjedalniami, huœtawkami, drabinkami i karuzelami. I tuzin dzieci, bawicych si ze œmiechem. Ender podszed i stwierdzi, e w grze sta si dzieckiem, cho na og jego figurka bya postaci dorosego. By nawet mniejszy ni inne dzieci.

Stan w kolejce do zjedalni. Pozostali nie zwracali na niego uwagi. Wspi si na sam szczyt i spojrza, jak chopiec przed nim zsuwa si dug spiral a do ziemi. Potem sam usiad i zaczai zjazd.

Trwao to tylko chwil, po czym przelecia przez rynn i wyldowa na ziemi pod drabink. Zjedalnia nie chciaa go utrzyma.

Drabinki te nie. Wspina si kawaek, po czym jeden z prtw okazywa si niematerialny i spada. Jecha na diabelskim mynie, pki nie zbliy si do szczytu, potem znw spada. Na karuzeli nie mg si niczego zapa, wic gdy tylko zaczyna si krci odpowiednio szybko, sia odœrodkowa wyrzucaa go na zewntrz.

Œmiech innych dzieci by zoœliwy i obraŸliwy. Okryy go pokazujc sobie palcami, zanim nie wrciy do wasnych zabaw.

Ender mia ochot je pobi, powrzuca do strumienia. Zamiast tego odszed w las. Znalaz œciek, ktra szybko zmienia si w spkan brukowan drog, zaroœnit zielskiem, ale nadal zdatn do uytku. Po obu stronach dostrzega wskazwki sugerujce moliwoœ zabaw. Ignorowa je. Chcia si przekona, dokd prowadzi droga.

Dotar do ki. Na œrodku bya studnia i napis "Wypij, Wdrowcze". Ender podszed bliej i zajrza w gb. Niemal natychmiast usysza warknicie. Spomidzy drzew wybieg tuzin arocznych wilkw z ludzkimi twarzami. Rozpozna je - to byy dzieci z placu zabaw. Tyle e teraz ich zby potrafiy gryŸ i rozdziera ciao. Bezbronny Ender szybko zosta poarty.

Nastpna posta pojawia si, jak zwykle, w tym samym miejscu. I znowu zostaa poarta, cho Ender prbowa opuœci si w gb studni.

Potem pojawi si na placu zabaw. I znowu dzieci œmiay si z niego. Œmiejcie si, ile chcecie, pomyœla. Teraz wiem, czym jesteœcie. Pchn jedn z dziewczynek. Rozgniewana, posza za nim. Ender poprowadzi j do zjedalni. Naturalnie, spad na ziemi, ona jednak, podajc za nim bardzo blisko, upada take. Kiedy uderzya o ziemi, zmienia si wilka i leaa nieruchomo, martwa lub nieprzytomna.

Ender po kolei zaprowadza pozostaych w puapki. Zanim jednak skoczy z ostatnim, wilki zaczy odywa i nie byy ju dziemi. Znowu rozdary Endera na strzpy.

Tym razem, drcy i spocony, Ender stwierdzi, e jego figurka pojawia si na stole Olbrzyma. Powinienem si wyczy, pomyœla. Powinienem si zameldowa w nowej armii.

Zamiast tego zeskoczy ze stou i omijajc ciao Olbrzyma pody na plac zabaw.

Tym razem jednak, gdy tylko ktreœ z dzieci spadao na ziemi i zmieniao si w wilka, Ender cign je do strumyka i wrzuca do wody. Ciaa syczay, jakby pyn tam kwas; wilk znika, unosia si chmura dymu i odpywaa unoszona wiatrem. atwo pozby si wszystkich dzieci, cho pod koniec chodziy za nim dwjkami i trjkami. Na polanie nie byo ju wilkw i Ender zsun si po linie do studni.

Mtne œwiato w grocie odsaniao stosy szlachetnych kamieni. Wymin je zapamitujc, e zza klejnotw byszcz jakieœ oczy. Nie zainteresowa go st zastawiony jadem. Przeszed midzy zwisajcymi ze stropu jaskini klatkami; w kadej z nich zamknito jakieœ przyjaŸnie wygldajce stworzenie. Pobawi si z wami pŸniej, pomyœla. Wresz-cie~dotar do drzwi, na ktrych lœni napis uoony ze szmaragdw:

KONIEC ŒWIATA

Nie waha si ani przez chwil. Otworzy drzwi i przestpi prg.

Stan na niewielkiej pce, wysoko nad urwiskiem, ponad rwnin poroœnit jasnozielonym lasem z plamami jesiennych barw i przeœwitami odsonitej ziemi, gdzie dostrzega pugi cignite przez woy. malekie wioski, czasem zamek na wzgrzu, chmury gnane podmuchami wiatru. Niebo byo stropem ogromnej jaskini i wielkie krysztay zwisay w jaskrawych stalaktytach.

Drzwi zamkny si za nim. Ender z uwag obserwowa krajobraz. Wobec takiego pikna mniej ni zwykle przejmowa si pozostaniem przy yciu. Nie interesowao go, przynajmniej chwilowo, na czym polega gra w tym miejscu. Znalaz je i ono byo nagrod sam w sobie. Dlatego, nie myœlc o skutkach, skoczy w przepaœ.

Spada w d, ku spienionej rzece i ostrym skaom; chmura jednak wsuna si pomidzy niego a ziemi, pochwycia go i uniosa. Dopyna do zamku i przez otwarte okno wsuna si do wiey. Tam pozosta, w pomieszczeniu bez adnych drzwi. We wszystkich œcianach byy okna, z ktrych skok z pewnoœci byby fatalny.

Jeszcze przed chwil nie dbajc o nic skoczy ze skalnej pki; teraz si zawaha.

Niewielki chodnik przed kominkiem rozwin si w dugiego, cienkiego wa o zakrzywionych zbach.

- Jestem twoj jedyn ucieczk - powiedzia. - Œmier jest twoj jedyn ucieczk.

Ender rozejrza si w poszukiwaniu broni, lecz ekran pociemnia nagle i na krawdzi rozbysy sowa:

NATYCHMIAST ZAMELDOWA SI U DOWDCY.

JESTEŒ SPNIONY.
ZIELONY - ZIELONY - BRZOWY.

Wœcieky wyczy komputer i podszed do œciany barw, gdzie odszuka zielono-zielono-brzow nitk, dotkn j i pody za ni, gdy rozjaœniaa przed nim. Ciemna i jasna ziele, i brz nitki przypominay mu o krlestwie wczesnej jesieni, do ktrego dotar w grze. Musz tam wrci, postanowi. W jest jak duga lina; mog si na nim opuœci z okna wiey i obejrze to miejsce. Moe nazwali je kocem œwiata, bo to ju koniec gry, bo mog iœ do ktrejœ z wiosek i sta si jednym z chopcw, ktrzy tam pracuj i bawi si. Nic nie bdzie mnie zabija i ja nie bd musia zabija. Bd tam zwyczajnie y.

Gdy jednak o tym myœla, nie potrafi sobie wyobrazi, co moe oznacza zwyczajne ycie. Nigdy mu si nie udao go sprbowa. Ale bardzo tego pragn.

*

Armie byy wiksze od grup startowych i miay wiksze sale. Ta bya duga i wska, z posaniami po obu stronach. Tak duga, e widziao si krzywizn stropu i podgicie koca podogi - fragmentu wielkiego koa Szkoy Bojowej.

Ender sta przed drzwiami. Kilku chopcw spojrzao na niego przelotnie, ale zdawao si, e nikt go nie zauway. Rozmawiali dalej, lec czy opierajc si o ka. Dyskutowali, naturalnie, o bitwach, jak zawsze starsi chopcy. Wszyscy byli duo wiksi od Endera. Dziesicio-i jedenastolatki, wznosili si nad nim jak wiee. Nawet najmodszy mia co najmniej osiem lat, a Ender nie by wysoki jak na swj wiek.

Prbowa si domyœli, ktry z chopcw jest dowdc, lecz wikszoœ ubrana bya w stroje poœrednie midzy kombinezonem a czymœ, co nazywali nocnym mundurem, czyli kompletn nagoœci od stp do gw. Wielu z nich siedziao nad komputerami, lecz tylko kilku si uczyo.

Ender wszed do sali. W tym samym momencie zosta zauwaony.

- Czego chcesz? - zapyta chopiec, zajmujcy grne ko przy drzwiach. By najwikszy, Ender spostrzeg to od razu, mody olbrzym

z pocztkami nierwnego zarostu na policzkach. - Nie jesteœ Salamandr.

- Mam by - odpar Ender. - Zielony-zielony-brzowy, zgadza si? Zostaem przeniesiony - pokaza chopcu, penicemu najwyraŸniej obowizki stranika, swoj kartk.

Tamten wycign rk, ale Ender szybko schowa papier.

- Mam to odda Bonzo Madridowi. Jeszcze jeden chopiec wczy! si do rozmowy, niszy, ale i tak wikszy od Endera.

- Nie bahn-zoe, gbie. Bon-so. To hiszpaskie imi. Bon/o Madrid. Aqui nosotros hablamos espanol, Senor Gra Fedor.

- Wic to ty jesteœ Bonzo? - spyta Ender, tym razem poprawnie

wymawiajc imi.

- Nie, po prostu zdolnym i wybitnie inteligentnym poliglot. Pet ni Arkanian. Jedyna dziewczyna w Armii Salamandry. Bardziej z jajami ni ktokolwiek inny w tej sali.

- Mama Petra przemwia - zawoa ktoœ / chopcw. - Babskie

gadanie, babskie gadanie.

- Babskie gadanie, gupie gadanie - wczy si inny. Kilku rozeœmiao si.

- Midzy nami mwic - stwierdzia Petra. - Gdyby Szkole Bojowej przy/nali sztandar, wyhaftowaliby go na zielono-zielono-brzowo.

Ender poczu przypyw desperacji. Wszystko przemawiao przeciw niemu - by niedotrenowany, may, bez doœwiadczenia, skazany na pogard ze wzgldu na przedwczesny awans. A teraz, zupenie przypadkiem, zaprzyjaŸni si z osob najbardziej nieodpowiedni. Wyrzutkiem Armii Salamandry. Wszyscy teraz bd go z ni kojarzy. Dobra robota. Przez jedn chwil, gdy Ender spoglda na rozbawione, rozeœmiane twarze, wyobrazi sobie ciaa pokryte sierœci, spiczaste zby gotowe do rozrywania misa. Czy jestem tu jedyn ludzk istot? Czy inni to zwierzta czekajce, by mnie pore?

Wtedy przypomnia sobie Alai. Na pewno do kadej armii trafiaa cho jedna osoba, ktr warto byo pozna.

Nagle, cho nikt nie prosi o cisz, œmiech ucich i zapado milczenie. Ender odwrci si do drzwi. Spostrzeg chopca, wysokiego, smagego i szczupego, o piknych czarnych oczach i wskich wargach, sugerujcych pewne wyrafinowanie. Poszedbym za kimœ tak piknym, odezwao si coœ w Enderze. Widziabym to, co widz te oczy.

- Kim jesteœ? - spyta spokojnie chopiec.

- Ender Wiggin, sir - odpar Ender. - Przeniesiony z grupy startowej do Armii Salamandry - wycign kartk z rozkazem. Chopiec wzi papier szybkim, pewnym gestem, nie dotykajc doni

Ednera.

- Ile masz lat. Wiggin?

- Prawie siedem.

- Pytaem, ile masz lat - powtrzy nadal spokojnie. - Nie, ile

prawie masz lat.

-- Mam szeœ lat, dziewi miesicy i dwanaœcie dni.

- Od jak dawna wiczysz w sali treningowej? .- Od kilku miesicy. Bardzo poprawiem celnoœ.

- wiczenia w manewrach bitewnych? Uczestniczyeœ kiedyœ w operacjach plutonu? Braeœ udzia w treningu grupowym? Ender nigdy o czymœ takim nie sysza. Pokrci gow. Madrid patrzy na niego nieruchomo.

- Rozumiem. Szybko si przekonasz, e oficerowie dowodzcy t szko, zwaszcza major Anderson kierujcy rozgrywkami, bardzo lubi rne sztuczki. Armia Salamandry waœnie zaczyna zyskiwa naleny jej szacunek. Wygraliœmy dwanaœcie z dwudziestu ostatnich bitew. Zaskoczyliœmy Szczura, Skorpiona i Ogara, i byliœmy gotowi do walki o pierwszestwo w rozgrywkach. Wic naturalnie przysyaj mi taki bezuyteczny, niewytrenowany, beznajdziejny egzemplarz niedorozwoju jak ty.

- Nie cieszy si ze spotkania - wtrcia cicho Petra.

- Zamknij si. Arkanian - rzuci Madrid. - Do jednej prby dooyli nam teraz drug. Ale jakiekolwiek przeszkody oficerowie rzuc na nasz drog, wci bdziemy...

- Salamandr! - krzyknli jednym gosem onierze.

Instynkt kaza Enderowi inaczej spojrze na sytuacj. To by wzorzec, rytua. Madrid nie prbowa go zrani, po prostu kontrolowa niespodziewany fakt i wykorzystywa go, by wzmocni swj autorytet.

- Jesteœmy ogniem, ktry pochonie ich trzewia i brzuchy, serca i gowy, jesteœmy wieloma pomieniami, lecz jednym ogniem.

- Salamandr! - krzyknli znowu.

- Nawet on nie zdoa nas osabi.

Przez chwil Ender pozwoli sobie na cie nadziei.

- Bd ciko pracowa i szybko si naucz.

- Nie pozwoliem ci mwi - odpar Madrid. - Mam zamiar wymieni ci jak najszybciej. Pewnie bd musia razem z tob odda kogoœ cennego, ale taki may jesteœ gorzej ni bezuyteczny. Jesteœ dodatkowym zamroonym onierzem w kadej bitwie, a w naszej sytuacji kady zamroony robi rnic w kocowych wynikach. Nie mam do ciebie pretensji, Wiggin, ale jestem pewien, e moesz si szkoli kosztem kogoœ innego.

- Czysta serdecznoœ - mrukna Petra.

Madrid podszed do niej o krok bliej i grzbietem doni uderzy w twarz. Trzaœnicia prawie nie byo, gdy trafi tylko kocami paznokci. Pozostawi jednak na policzku cztery jaskrawoczerwone siady, a drobniutkie kropelki krwi znaczyy miejsce, gdzie pad cios.

- Oto twoje instrukcje, Wiggin. Mam nadziej, e to ostatni raz, kiedy musz z tob rozmawia. Bdziesz si trzyma z daleka podczas wicze w sali treningowej. Musisz tam by, naturalnie, ale nie zostaniesz przydzielony do adnego plutonu i nie bdziesz bra udziau w adnych manewrach. Kiedy otrzymamy wezwanie do bitwy, ubierzesz si szybko i zameldujesz przy bramie razem z innymi. Nie przekroczysz jednak bramy przed upywem penych czterech minut od pocztku gry, po czym pozostaniesz przy bramie, nie wycigajc i nie uywajc broni, a do chwili zakoczenia walki. Ender kiwn gow. Zosta wic nikim. Mia nadziej, e wymiana nastpi szybko.

Zauway te, e Petra nawet nie jkna z blu ani nie dotkna policzka, chocia z jednej ranki popyn w d wski strumyczek krwi. Moe i bya wyrzutkiem, ale poniewa Bonzo Madrid nie zostanie jego przyjacielem, choby nie wiem co, rwnie dobrze moe si zaprzyjaŸni z Petr.

Dosta posanie w odlegym kocu sali. Grne posianie, wic kiedy lea, nie widzia nawet drzwi, zaslanitych krzywizn sufitu. Dokoa ' leeli inni chopcy, zmczeni, pospni, najmniej cenieni w armii. Nie mieli Enderowi nic do powiedzenia na przywitanie.

Ender sprbowa zakodowa doni swoj szafk, ale nic si nie stao. Natychmiast zrozumia, e szafki nie miay zabezpiecze. Spostrzeg kka do otwierania na wszystkich czterech drzwiczkach. Teraz, kiedy trafi do armii, nie pozostanie mu ju nic osobistego.

W szafce znalaz mundur. Nie bladozielony uniform Startera, ale obrbiony na pomaraczowo, ciemnozielony mundur Armii Salamandry. Przymierzy go. Nie pasowa zbyt dobrze. Pewnie nigdy nie musieli szykowa munduru na takiego maego chopca.

Zacz go waœnie zdejmowa, gdy dostrzeg, e Petra zblia si przejœciem midzy posaniami. Zsun si z ka i stan wyprostowany.

- Spokojnie - powiedziaa. - Nie jestem oficerem.

- Jesteœ dowdc plutonu, prawda? Ktoœ w pobliu parskn.

- Skd ci to przyszo do gowy, Wiggin?

- Masz ko z przodu.

- Bo jestem najlepszym strzelcem w Armii Salamandry i jeszcze dlatego, e Bonzo si boi, ebym nie zacza rewolucji, jeœli dowdcy plutonw nie bd na mnie uwaa. Jakbym moga coœ zacz z takimi jak ci - wskazaa ponurych chopcw na ssiednich posaniach.

Co ona wyprawia, chce jeszcze wszystko pogorszy?

- Kady jest lepszy ode mnie - oznajmi Ender prbujc odseparowa siebie od jej wzgardy wobec tych, ktrzy mieli przecie spa koo niego.

- Jestem dziewczyn - stwierdzia. - A ty jesteœ zasikanym szeœciolatkiem. Mamy ze sob tyle wsplnego. Dlaczego nie zostaniemy przyjacimi? : - Nie bd za ciebie odrabia lekcji - oœwiadczy.

Chwil trwao, zanim zrozumiaa, e artuje.

- Ha - powiedziaa. - Kiedy wchodzisz do gry, wszystko staje si jak w wojsku. Szkoa nie jest tym samym co dla was, Starterw. Historia, strategia i taktyka, robale, matematyka i gwiazdy, wszystko, eo moe ci si przyda jako pilotowi albo dowdcy. Sam zobaczysz.

- Wic jesteœ moim przyjacielem. Dostan jakœ nagrod? - spyta Ender. Naœladowa jej niedbay sposb mwienia, jak gdyby nic jej nie obchodzio.

- Bonzo nie pozwoli ci wiczy. Kae ci zabiera do sali treningowej komputer i uczy si. Na swj sposb ma racj - nie chce, eby zupenie niewytrenowany onierz zaczai pieprzy jego precyzyjne manewry - przesza na giri, slang imitujcy pidgin English dla niewyksztaconych. - Bonzo precyzyjny. Dokadny. Sika na œcian i nigdy si nie ochapie.

Ender uœmiechn si.

- Sala treningowa jest otwarta bez przerwy. Jeœli zechcesz, wezm ci tam w wolnym czasie i poka par rzeczy. Nie jestem œwietnym onierzem, ale cakiem dobrym i na pewno wiem wicej od ciebie.

- Jeœli masz ochot - zgodzi si Ender.

- Zaczynamy jutro rano po œniadaniu.

- A jeœli ktoœ bdzie w sali? W mojej grupie zawsze szliœmy tam zaraz po posiku.

- Nie ma sprawy. Tak naprawd to jest dziewi sal treningowych.

- Nigdy o nich nie syszaem.

- Wszystkie maj to samo wejœcie. Cay œrodek szkoy, oœ koa, to sale treningowe. Nie wiruj ze stacj. W ten sposb zaatwiaj tam nullo, niewakoœ - one si nie ruszaj. Nie ma obrotu, nie ma dou. Ale mona je tak ustawi, e ktraœ znajdzie si naprzeciw wejœcia, z ktrego Wszyscy korzystamy. Wchodzisz i przesuwaj caoœ, tak e kolejna sala Stawia si na pozycji.

- Aha.

- Jak mwiam, zaraz po œniadaniu.

- Dobra. Odwrcia si.

- Petra - zawoa. Spojrzaa na niego.

- Dziki.

Nie odpowiedziaa, tylko bez sowa odesza na swj koniec sali.

Ender wspi si z powrotem na posanie i œcign mundur. Potem lea nagi na kocu, bawi si nowym komputerem i prbowa sprawdzi, czy zrobili coœ z jego kodami dostpu. Na pewno skasowali system zabezpieczenia. Tutaj nie mg posiada niczego, nawet wasnego komputera.

Œwiata troch przygasy. Zbliaa si pora snu. Ender nie wiedzia,

z ktrej azienki moe korzysta.

- Za drzwiami skr w lewo - poinformowa go chopiec z ssied-nego posania. - Mamy wspln toalet ze Szczurem, Kondorem i Wiewirk.

Ender podzikowa i ruszy do wyjœcia.

- Hej! - krzykn chopiec. - Nie moesz tak iœ. Poza t sal

zawsze w mundurze.

- Nawet do toalety?

- Zwaszcza. I nie wolno rozmawia z nikim z innej armii. Ani przy jedzeniu, ani w azience. Czasem ujdzie w sali treningowej i, oczywiœcie, zawsze na rozkaz nauczyciela. Ale jeœli Bonzo ci przyapie, jesteœ trupem.

- Dziki.

- I jeszcze, tego, Bonzo si wœcieknie, jak bdziesz lata nago koo Petry.

- Przecie bya goa, kiedy przyszedem, nie?

- Ona robi, co chce, ale ty masz by ubrany. Rozkaz Bonza.

To gupie. Petra cigle wygldaa jak chopiec, to by gupi rozkaz. Ustawia j z boku, wyrnia, rozbija armi. Gupi, gupi. Jak Bonzo mg zosta dowdc, jeœli tego nie rozumia? Alai byby lepszy. Wiedzia, jak trzyma grup razem.

Ja rwnie wiem, jak trzyma grup razem, pomyœla Ender. Moe kiedyœ te bd dowdc.

Waœnie my rce w azience, kiedy ktoœ si odezwa:

- Patrzcie, pakuj dzidziusie w mundury Salamandry! Nie odpowiedzia. Spokojnie wytar rce.

- Spjrzcie! Salamandra dostaje maluchy! Przyjrzyjcie mu si! Mgby mi przejœ midzy nogami i nawet nie dotkn jaj!

- Bo ich nie masz, Dink, to dlatego - odpowiedzia inny gos. Kiedy Ender wychodzi, usysza jeszcze kogoœ. Ten ktoœ powiedzia: - To Wiggin. Wiecie, ten spryciarz od gier.

Szed korytarzem i uœmiecha si do siebie. Moe i jest may, ale | wiedz, jak si nazywa. Z gier, naturalnie, wic nie ma to znaczenia. Ale on im pokae. Te bdzie dobrym onierzem. Ju niedugo wszyscy bd go znali. Moe nie w Armii Salamandry, ale wkrtce.

*

Petra czekaa w korytarzu prowadzcym do sali treningowej. v - Jeszcze chwil - rzucia na powitanie. - Armia Krlika waœnie wesza i minie kilka minut, zanim przerzuc wejœcie na nastpn sal.
Ender usiad obok niej.

-W salach treningowych chodzi o coœ wicej ni tylko o przerzucanie z jednej na drug - powiedzia. - Na przykad, skd si bierze cienie w korytarzu przed bram, tu zanim wejdziemy? Petra zamkna oczy.

- I jeœli sale treningowe naprawd wisz swobodnie, to co si dzieje, gdy jedna z nich zostaje podczona? Czemu nie zaczyna wirowa razem z korytarzem?

Ender kiwn gow.

- To tajemnice - oznajmia Petra scenicznym szeptem - w ktre lepiej si nie zagbia. Straszna rzecz wydarzya si ostatniemu onierzowi, ktry o to pyta. Znaleziono go wiszcego za nogi z sufitu azienki, z gow wsadzon w muszl.

- Wic nie jestem pierwszy, ktrego to interesuje.

- Zapamitaj sobie, malutki - kiedy mwia "malutki", brzmiao to przyjaŸnie, nie pogardliwie. - Nigdy nie mwi ci wicej, ni musz. Ale kady dzieciak z odrobin mzgu wie, e w nauce nastpiy pewne zmiany od czasw starego Mazera Rackhama i jego Zwyciskiej Floty. NajwyraŸniej potrafimy teraz kontrolowa grawitacj. Wcza j i wycza, zmienia kierunek, moe odbija... myœlaam o wielu ciekawych rzeczach, ktrych mona by dokona z broni grawitacyjn albo grawitacyjnym napdem statkw. Pomyœl, statki mogyby si porusza w pobliu planet. Moe odrywa wielkie kaway odbijajc grawitacj planety z powrotem, tylko z jednej strony, skupion w jednym punkcie. Ale nie mwi niczego.

Ender rozumia wicej, ni powiedziaa. Sterowanie grawitacj to jedna sprawa; oszukiwanie przez oficerw to cakiem inna. Najwaniej-,8a jednak informacja brzmiaa: wrogami nie s inne armie, tylko doroœli. Nie mwi nam prawdy.

- ChodŸ, malutki - odezwaa si Petra. - Sala ustawiona, Petra wywiczona, wroga armia rozgromiona - zachichotaa. - Mwi na mnie: Petra-poetka.

- Mwi te, e jesteœ zwariowana.

- Lepiej bdzie, jeœli im uwierzysz, tyeczku.

Miaa w torbie dziesi ku wiczebnych. Ender jedn rk chwyci klamr, a drug trzyma j za skafander, by atwiej moga je rozrzuci, mocno i we wszystkie strony.

- Puœ mnie - polecia. Odepchna si i odpyna wirujc. Potem, kilkoma pewnymi ruchami rk ustabilizowaa lot i zacza celowa uwanie w jedn kul po drugiej. Kiedy trafiaa, kula zmieniaa kolor z biaego na czerwony. Ender wiedzia, e ta zmiana trwa tylko dwie minuty. Tylko jedna kula zbielaa na powrt, nim Petra zestrzelia ostatni.

Odbia si precyzyjnie od œciany i powrcia z du prdkoœci do Endera. Zapa j i przytrzyma, wyhamowujc odbicie - jedna z pierwszych technik, jakich go nauczono w grupie startowej.

- Dobra jesteœ - stwierdzi.

- Najlepsza. A ty si nauczysz, jak to robi. Pokazaa mu, jak trzeba trzyma rk wyprostowan i mierzy z caego ramienia.

- Coœ, z czego wikszoœ onierzy nie zdaje sobie sprawy to fakt, e im dalej jesteœ od celu, tym duej musisz utrzyma promie w granicach mniej wicej dwucentymetrowego kka. To rnica pomidzy jedn dziesit sekundy i p sekundy, ale podczas bitwy to bardzo duo. onierzom wydaje si, e chybili, cho trafili dokadnie w ce, tyle e za szybko przesunli luf. Dlatego nie mona uywa miotacza jak miecza, ciach-ciach i rozcinasz wroga na poowy. Musisz celowa.

Kulochwytem œcigna cele z powrotem i wyrzucia je jeszcze raz, powoli, jeden za drugim. Ender strzela. Nie trafi ani razu.

- Dobrze - pochwalia go. - Nie masz zych przyzwyczaje.

- Dobrych te nie mam - zauway.

- Tych si nauczysz ode mnie.

Pierwszego ranka nie osignli zbyt wiele. Przede wszystkim rozmawiali. Jak myœle podczas celowania. Trzeba przelicza w gowie rwnoczeœnie wasny ruch i ruch nieprzyjaciela. Trzeba trzyma rami wyprostowane i mierzy caym ciaem, eby w przypadku zamroenia rki mona byo strzela dalej. Przewiczy, kiedy rzeczywiœcie reaguje spust i trzyma go na granicy, eby nie cign tak daleko przy kadym strzale. RozluŸni si, nie napina miœni, to powoduje drenie rki.

To byy jedyne wiczenia, jakie odby tego dnia. Podczas popoudniowych manewrw armii Bonzo kaza mu przynieœ do sali komputer, siedzie w kcie i odrabia lekcje. Wszyscy onierze musieli by na miejscu, ale dowdca nie mia obowizku ich wykorzystywa.

Ender jednak nie odrabia lekcji. Jeœli nie mg wiczy jak onierz, mg przynajmniej studiowa taktyk Bonzo. Armia Salamandry dzielia si na cztery standardowe plutony po dziesiciu chopcw w kadym. Niektrzy dowdcy zestawiali je tak, by pluton A skada si z najlepszych, a pluton D z najgorszych. Bonzo przemiesza je i kady oddzia mia lepszych i sabszych onierzy.

Tyle e w plutonie B byo tylko dziewiciu chopcw. Ender zastanawia si, kogo przeniesiono, by zrobi dla niego miejsce. Szybko si dowiedzia - pluton B mia nowego dowdc. Nic dziwnego, e Bonzo by wœcieky - utraci oficera i zamiast niego dosta Endera.

Bonzo jeszcze w jednym mia racj. Ender nie by gotowy.

Cay czas wicze poœwicono na manewry grupowe. Plutony, ktre nie widziay si nawzajem, trenoway precyzyjne wsplne operacje wymagajce idealnego zgrania; wykorzystyway si nawzajem dla nagych zmian kierunku lotu z zachowaniem szyku. Wszyscy ci onierze uwaali za naturalne umiejtnoœci, ktrych Ender nie posiada. Zdolnoœ do mikkiego ldowania i wytumienia wstrzsu. Precyzyjny lot. Poprawki kursu przy wykorzystaniu zamroonych onierzy, fruwajcych losowo po sali. Obroty, korkocigi, uniki. Przeœlizgiwanie si po œcianach - bardzo trudny manewr, ale niezwykle wany, gdy nikt nie mg wtedy zajœ z tyu.

Lecz nawet wtedy, gdy Ender przekonywa si, jak wiele jeszcze nie umie, dostrzega rzeczy, ktre mgby poprawi. Te znakomicie przewiczone manewry byy bdem. Pozwalay onierzom natychmiast wykonywa wydawane gosem rozkazy, ale oznaczay rwnoczeœnie, e da si przewidzie ich ruchy. Indywidualnym onierzom pozostawiono bardzo mao inicjatywy. Musieli jedynie wykonywa ustalone z gry plany. Nie mieli szansy, by elastycznie reagowa na dziaania przeciwnika. Ender studiowa formacje Bonza tak, jak robiby to dowdca wrogiej armii, szukajc sposobw rozbicia szyku.

Przy wieczornej grze swobodnej Ender poprosi Petr, by z nim powiczya.

- Nie - odpara. - Chc by kiedyœ dowdc, wic musz by w sali gier.

Powszechnie wierzono, e nauczyciele obserwowali rozgrywki i w ten sposb szukali potencjalnych dowdcw. Ender nie bardzo w to wierzy. Dowdcy plutonw mieli o wiele wiksz szans pokazania, ile bd warci jako komendanci armii ni jakikolwiek gracz wideo.

Jednak nie spiera si z Petr. Poranne treningi i tak daway mu wiele. Mimo to musia przecie wiczy. I nie mg tego robi sam, poza kilkoma najprostszymi sztuczkami. Do wikszoœci potrzebni byli partnerzy albo nawet cae zespoy. Gdyby tak mia przy sobie Alai albo Shena.

Chwileczk, a dlaczego nie? Wprawdzie nigdy nie sysza, by onierz wiczy ze Starterami, ale nic tego nie zabraniao. Po prostu nikt tak nie robi. Zbyt wielk pogard otaczano Starterw. No c, Endera i tak traktowali jak Startera. Potrzebowa chopcw, z ktrymi mgby wiczy, w zamian uczc ich tego, co podpatrzy u starszych.

- Patrzcie, wrci wielki onierz! - zawoa Bernard, gdy Ender stan w drzwiach swej dawnej sypialni. Nie byo go tutaj ledwie jeden dzie, a ju to miejsce wydao mu si nieznane, a chopcy z grupy startowej obcy. Niewiele brakowao, by si odwrci i odszed. Ale by tu Alai, z ktrym przyjaŸ bya œwita. Alai nie by obcym. '

Ender nie stara si ukrywa tego, jak go traktuj w Armii Salamandry.

- I maj racj - oœwiadczy. - Tyle ze mnie poytku, co ze

smarknicia w skafandrze.

Alai rozeœmia si, a inni Starterzy zaczli zbiera si wok nich. Ender wyoy swoj propozycj. Gra swobodna, codziennie, cika praca w sali treningowej pod jego kierunkiem. Naucz si tego, co robi armie, jak zachowywa si w bitwach, ktre zobaczy Ender; on natomiast zdobdzie doœwiadczenie, potrzebne do rozwinicia wojskowych umiejtnoœci.

- Przygotujemy si razem. Sporo chopcw chciao przyjœ.

- Jasne - przyzwoli Ender. - Jeœli chcecie pracowa. Ale jeeli bdziecie tylko pierdzie po ktach, to wynocha. Nie mamy czasu do

stracenia.

Nie tracili czasu. Ender niezbyt sprawnie tumaczy, co widzia, lecz stara si znaleŸ sposb, by powtrzy manewry armii. Nim jednak skoczy si okres gry swobodnej, nauczyli si kilku rzeczy. Byli zmczeni, ale zaczynali chwyta nowe techniki.

- Gdzie byeœ? - zapyta Bonzo.

Ender sta wyprostowany sztywno obok posania swego dowdcy.

- wiczyem w sali treningowej.

- Syszaem, e byo z tob kilku chopakw z dawnej grupy

startowej.

- Nie mogem trenowa sam.

- Nie ycz sobie, eby onierze Armii Salamandry pokazywali si ze Starterami. Jesteœ teraz onierzem. Ender przyglda mu si w milczeniu.

- Syszaeœ, Wiggin?

- Tak, sir.

- adnych wicze z tymi maymi pierdzielami.

- Czy moemy porozmawia na osobnoœci? - spyta Ender. Bya to proœba, ktr dowdca musia speni. Rozgniewany Bonzo wyprowadzi Endera na korytarz.

- Posuchaj, Wiggin. Nie chc ci tutaj i prbuj si ciebie pozby. Nie rb problemw, bo rozsmaruj ci na œcianie. Dobry dowdca nie musi tak gupio grozi, pomyœla Ender. Milczenie Endera irytowao Bonza coraz bardziej.

- Chciaeœ, ebym z tob wyszed, wic mw.

- Sir, susznie nie wczy mnie pan do adnego plutonu. Nic waœciwie nie umiem.

- Nie musisz mi tumaczy, e miaem racj.

- Ale chc zosta dobrym onierzem. Nie bd si miesza do regulaminowych treningw. Jednak musz wiczy i bd wiczy z jedynymi ludŸmi, ktrzy chc to ze mn robi. Czyli z moimi Starterami.

- Zrobisz, co ci ka, may sukinsynu.

- Tak jest, sir. Wykonam kady rozkaz, ktry ma pan prawo wyda. Ale gra swobodna jest swobodna. Nie mona nakada adnych warunkw. adnych. Przez nikogo.

Widzia, jak Bonza ogarnia gorca pasja. To fatalnie. Pasja Endera bya zimna. Mg j wykorzysta. Gorca pasja wykorzystywaa Bonza.

- Sir, musz myœle o wasnej karierze. Nie chc przeszkadza w treningach i bitwach, ale kiedyœ musz si przecie uczy. Nie prosiem, eby przenieœli mnie do tej armii, pan chce mnie wymieni moliwie szybko. Ale nikt mnie nie weŸmie, pki si czegoœ nie naucz. Prosz mi na to pozwoli, a pozbdzie si mnie pan szybciej i dostanie onierza, ktry si na coœ przyda.

Bonzo nie by taki gupi, by nie rozpozna gosu zdrowego rozsdku. Mimo to nie uspokoi si od razu.

- Dopki jesteœ w Armii Salamandry, musisz mnie sucha.

- Jeœli sprbuje pan ingerowa w moj swobodn gr, wymro pana.

Przypuszczalnie nie byo to prawd. Ale byo moliwe. Z pewnoœci, gdyby Ender narobi haasu, ingerencja w gr swobodn mogaby pozbawi Bonza dowdztwa. Poza tym oficerowie wyraŸnie dostrzegli coœ w Enderze, skoro awansowali go tak szybko. By moe jego wpywy u nauczycieli wystarczay, by kogoœ wymrozi.

-- Skurwysyn - powiedzia Bonzo.

- To nie moja wina, e wyda pan rozkaz przy wszystkich. Ale mog uda, e wygra pan t dyskusj. A jutro moe pan powiedzie, e zmieni Pan zdanie.

- Nie potrzebuj twoich rad.

- Nie chciabym, eby chopcy pomyœleli, e pan przegra. Wtedy nie mgby pan dowodzi tak skutecznie.

Bonzo nienawidzi go za t uprzejmoœ. Mogoby si zdawa, e Ender podarowa mu dowdztwo. By wœcieky, ale nie mia wyboru. adnego. Nie przyszo mu do gowy, e to jego wina, e niepotrzebnie wyda idiotyczny rozkaz. Zrozumia tylko, e Ender go pokona, a potem wepchn mu nos w t porak, by okaza sw wielkodusznoœ.

- Pewnego dnia dorw si do twojego tyka - oœwiadczy.

- Zapewne - zgodzi si Ender.

Zabrzmia brzczyk zapowiadajcy gaszenie œwiate. Ender wrci do sypialni wygldajc na pokonanego. Pobitego. Wœciekego. Chopcy wycignli z tego oczywiste wnioski.

A rankiem, gdy Ender wychodzi na œniadanie, Bonzo zatrzyma go.

- Zmieniem zdanie, dupku - powiedzia goœno. - Moe kiedy powiczysz ze Starterami, czegoœ si jednak nauczysz i atwiej bdzie ci wymieni. Wszystko, byleby szybciej si ciebie pozby.

- Dzikuj, sir - odpar Ender.

- Wszystko - powtrzy szeptem Bonzo. - Mam nadziej, e ci wymro.

Ender uœmiechn si z wdzicznoœci i wyszed. Po œniadaniu znowu wiczy z Petr. Po obiedzie obserwowa manewry Bonza i myœla o sposobach rozbicia jego armii. Przy grze swobodnej on sam, Alai i pozostali pracowali do kresu si. Potrafi tego dokona, myœla w ku. Czu mrowienie w miœniach, ktre rozluŸniay si powoli. Poradz sobie.

*

Armii Salamandry wyznaczono bitw cztery dni pŸniej. Ender ruszy za prawdziwymi onierzami, biegncymi truchtem korytarzem prowadzcym do sali treningowej. Na œcianie pony dwie nitki: zielono-zielono-brzowa Salamandry i czarno-biao-czarna Kondora. Kiedy dotarli do miejsca, gdzie zwykle bya sala, korytarz rozwidli si. Zielono-zielono-brzowy szlak skrci w lewo, czarno-biao-czarny w prawo. Za jeszcze jednym zakrtem w prawo armia zatrzymaa si przed œlep œcian.

Plutony ustawiy si bez sowa. Bonzo wyda instrukcje.

- A apie uchwyty i idzie w gr. B na lewo, C na prawo, D w d - odczeka, a uformuj szyk, po czym doda: - A ty, dupku, czekasz cztery minuty, wchodzisz i zatrzymujesz si zaraz za bram. Nie prbuj nawet wyciga miotacza.

Ender kiwn gow. Nagle œciana za plecami Bonza staa si przezroczysta. Czyli nie bya to œciana, a raczej pole siowe. Sala treningowa te wygldaa inaczej. W powietrzu, czœciowo zasaniajc widok, wisiay due, brunatne puda. Wiec to byy przeszkody, zwane przez onierzy gwiazdami. Rozrzucono je na pozr zupenie przypadkowo. Bonzo zdawa si nie przejmowa ich pozycjami. NajwyraŸniej onierze wiedzieli, jak sobie z nimi radzi.

Ender jednak szybko zrozumia, e nie wiedzieli. Potrafili wyldowa mikko na jednej z nich i wykorzysta j jako oson, znali taktyk atakowania ukrytego za gwiazd nieprzyjaciela. Nie mieli jednak pojcia, ktre gwiazdy si licz. Cay czas z uporem atakowali te, ktre mona byo omin przesuwajc si po œcianach, by zyska lepsz pozycj.

Drugi dowdca wykorzystywa nieprzygotowanie strategii Bonza. Armia Kondora zmuszaa Salamandry do atakw, w ktrych ponosili cikie straty. Coraz mniej pozostawao ich niezamroonych i zdolnych do kolejnego szturmu. Po piciu, moe szeœciu minutach stao si jasne, e Armia Salamandry atakujc nie zdoa odnieœ zwycistwa.

Ender przekroczy bram i wolno popyn w d. Sale treningowe, w jakich dotd wiczy, miay drzwi na poziomie podogi. W prawdziwej bitwie jednak umieszczono je w samym œrodku œciany, w rwnej odlegoœci od podogi i sufitu.

Nagle poczu, e zmienia orientacj przestrzenn, jak wtedy, na promie. To, co byo doem, stao si gr, a potem bokiem. W nullo nie byo powodw, by trzyma si kierunkw korytarza. Patrzc na idealnie kwadratow bram nie potrafi rozstrzygn, gdzie bya gra. Zreszt, przestao to mie znaczenie. Ender odkry bowiem orientacj, ktra miaa sens. Nieprzyjacielska brama bya na dole. Celem gry byo spaœ ku wrogiej bazie.

Kilkoma ruchami ramion Ender ustawi si zgodnie z nowymi kierunkami. Zamiast wisie w przestrzeni wystawiajc na strzay przeciwnikw cae ciao, skierowa ku nim same nogi. Sta si o wiele trudniejszym celem.

Ktoœ go zauway - pyn przecie wolno w otwartej przestrzeni. Instynktownie zgi nogi. Wtedy waœnie zosta trafiony i nogawki skafandra zastygy. Ramiona nadal mia wolne, gdy bez bezpoœredniego trafienia w korpus zamarzay jedynie te czœci ciaa, w ktre trafia promie. Ender pomyœla, e gdyby nie jego pozycja, trafiliby go waœnie w korpus. Byby unieruchomiony.

Poniewa Bonzo zakaza mu wyciga bro, pyn nadal nie poruszajc rkami ani gow, jak gdyby take byy zamroone. Nieprzyjaciel zignorowa go, poœwicajc uwag tym, ktrzy strzelali. To bya cika walka. Nieliczni sprawni jeszcze onierze Armii Salamandry stawiali zacieky opr. Bitwa zmienia si w seri strzeleckich pojedynkw. Dyscyplina wprowadzona przez Bonza wykazaa swoj wartoœ, gdy prawie kady zamraany onierz zabiera z sob przynajmniej jednego z wrogw. Nikt nie wpad w panik, nikt nie ucieka. Wszyscy zachowali spokj i mierzyli starannie.

Petra bya szczeglnie groŸna. Armia Kondora dostrzega to i z wielkim wysikiem staraa siej zamrozi. Najpierw trafili j w rk, w ktrej trzymaa miotacz. Potok przeklestw urwa si dopiero wtedy, gdy zamrozili j zupenie i zastygajcy hem umieruchomi szczk. Po kilku minutach bitwa bya skoczona. Armia Salamandry nie stawiaa ju oporu.

Ender zauway z satysfakcj, e Kondorowi pozostaa jedynie minimalna sia - piciu onierzy niezbdnych, by otworzy bram do zwycistwa. Czterech dotkno hemami podœwietlonych punktw w rogach bramy Salamandry, a pity przeszed przez pole siowe. To by koniec gry. Œwiata rozbysy z pen jasnoœci i Andersen wszed drzwiami dla nauczycieli.

Mogem strzela, pomyœla Ender. Kiedy przeciwnik zblia si do bramy, mogem wycign miotacz i zamrozi chocia jednego. Gra skoczyaby si remisem. Bez czterech ludzi w czterech rogach i pitego, ktry by przeszed przez pole, Kondor nie mgby wygra. Bonzo, ty oœle, mogem ocali ci przed klsk. Moe nawet zmieni j w zwycistwo, bo tamci si nie kryli, a z pocztku by nie wiedzieli, kto do nich strzela. Jestem doœ dobry, eby sobie poradzi.

Ale rozkaz to rozkaz, a Ender obieca by posusznym. Satysfakcji przysporzy mu jeszcze fakt, e w oficjalnych wynikach Armii Salamandry nie podano spodziewanych czterdziestu jeden unieruchomionych lub wyeliminowanych, ale czterdziestu wyeliminowanych i jednego trafionego. Bonzo nie mg tego poj, pki nie sprawdzi u Andersena i nie zrozumia, o kogo chodzi. Tylko trafiony, Bonzo, myœla Ender. Cigle mogem strzela.

Spodziewa si, e Bonzo przyjdzie do niego i powie, e nastpnym razem w takiej sytuacji moe strzela. Lecz Bonzo odezwa si dopiero nastpnego dnia po œniadaniu. Naturalnie, sam jad w mesie dowdcw, ale Ender by pewien, e dziwny wynik spowoduje tam takie samo zaciekawienie jak w jadalni onierzy. W kadej grze, ktra nie koczya si remisem, wszyscy onierze przegrywajcej armii byli albo wyeliminowani - cakowicie zamroeni - albo umieruchomieni, co znaczy, e niektre czœci ich ciaa pozostay swobodne, ale nie byli w stanie strzela ani zadawa strat przeciwnikom. Salamandra bya jedyn armi, ktra przegraa majc czowieka w kategorii Trafiony i Aktywny. Ender nie prbowa niczego wyjaœnia, lecz inni onierze Armii Salamandry wytumaczyli wszystkim, co si stao. I kiedy jeden z chopcw spyta go, czemu nie zama rozkazu i nie strzeli, Ender odpar spokojnie:

- Wykonuj rozkazy.

Po œniadaniu odszuka go Bonzo.

- Rozkaz jest nadal w mocy - oznajmi. - Nie zapominaj o tym.

Zapacisz za to, durniu. Moe nie jestem dobrym onierzem, ale mog pomc i nie wiem, czemu mi nie pozwalasz.

Ender nic nie odpowiedzia.

Interesujcym efektem ubocznym owej bitwy byo to, e Ender pojawi si na pierwszym miejscu tabeli skutecznoœci. Nie strzeli ani razu, mia wic doskonay rezultat - ani jednego puda. Nie zosta wyeliminowany ani unieszkodliwiony, wic tu take osign rewelacyjny wynik. Nikt nawet si do niego nie zbliy. Wielu chopcw œmiao si z tego, inni byli wœciekli, ale Ender zosta liderem na wysoko cenionej tabeli skutecznoœci.

Nadal siedzia w kcie podczas wicze armii i pracowa ciko podczas wasnych, rano z Petr i z dawnymi przyjacimi wieczorem. Przychodzio coraz wicej Starterw, nie dla kawau, ale dlatego, e widzieli rezultaty - byli coraz lepsi. Ender i Alai wyprzedzali ich jednak stale. Po czœci dlatego, e Alai stale wyprbowywa swoje nowe pomysy, zmuszajc Endera do obmyœlania nowych taktyk, by sobie z nimi poradzi. Czœciowo zaœ dlatego, e wci popeniali gupie bdy, prowadzce do manewrw, jakich aden szanujcy si, dobrze wyszkolony onierz by nie prbowa. Wiele z tych pomysw okazao si bezuytecznych, ale zawsze byo ciekawie, zawsze podniecajco i wystarczajco duo tych prb koczyo si sukcesem, by wiedzieli, e wiczenia im pomagaj. Wieczr by najlepsz por dnia.

Nastpne dwie bitwy skoczyy si atwym zwycistwem Armii Salamandry; Ender wszed na sal po piciu minutach i przegrany ju przeciwnik nawet do niego nie strzela. Zacz zdawa sobie spraw, e Armia Kondora, ktra ich przedtem pokonaa, bya nadzwyczaj dobra. Salamandra, mimo niedocigni Bonza w strategii, stanowia jeden z lepszych zespow, zaarcie walczcy o czwarte miejsce z Armi Szczura.

Ender skoczy siedem lat. W Szkole Bojowej nie zwracano uwagi na kalendarz, ale odkry, jak wyœwietli na ekranie komputera aktualn dat. Wtedy zauway, e ma urodziny. Szkoa take to dostrzega; zmierzyli go dokadnie, po czym wydali nowy mundur Salamandry i nowy skafander do sali treningowej. Wrci do koszar w nowym ubraniu. Zdawao si obce i luŸne, jak gdyby nagle wasna skra przestaa na niego pasowa.

Mia ochot zatrzyma si przy posaniu Petry i opowiedzie o domu, o tym, jak obchodzi urodziny, powiedzie, e to waœnie dzisiaj, eby moga mu yczy czegoœ w rodzaju wszystkiego najlepszego. Ale tu nikt nie mwi o urodzinach. To dziecinne. Tak postpuj planetarki. Torty i gupie tradycje. Na szste urodziny Yalentine sama upieka mu ciasto. Nie wyroso i to byo okropne. Nikt ju nie umia gotowa; to byo jedno z szalestw Yalentine. Potem wszyscy si z niej nabijali, ale Ender zachowa kawaek tego ciasta w swojej szafce. Potem wyjli mu czujnik i odjecha, a kupka tego, tustego proszku moe cigle jeszcze tam ley. Nikt wœrd onierzy nie mwi o domu; adnych wspomnie sprzed Szkoy Bojowej. Nikt nie dostawa listw i nikt ich nie pisa. Wszyscy udawali, e si tym nie przejmuj.

Ale ja si przejmuj, pomyœla Ender. Jestem tu tylko dlatego, eby jakiœ robal nie strzeli Yalentine w oko, nie rozwali jej gowy jak tym onierzom pokazywanym na wideo z pierwszych bitew. Aby nie trafi promieniem tak gorcym, e mzg rozsadza czaszk i rozlewa si niby rosnce ciasto tak, jak si to zdarza w moich najgorszych koszmarach, kiedy budz si drcy, ale cichy. Musz by cicho, bo usysz, e tskni za rodzin, e chc do domu.

Rankiem poczu si lepiej. Dom sta si tylko tpym blem gdzieœ w gbi umysu. Zmczeniem w oczach. Tego ranka Bonzo przyszed, kiedy si ubierali.

- Skafandry! - krzykn.

To oznaczao bitw. Czwart gr Endera.

Przeciwnikiem bya Armia Leoparda. Nie powinna sprawia kopotw. Bya nowa i jak dotd mieœcia si w ostatniej wiartce tabeli. Zorganizowano j zaledwie szeœ miesicy temu, z Polem Slattery jako dowdc.

Ender woy swj nowy skafander i stan w szeregu; Bonzo wycign go szorstko i ustawi na kocu. Nie musiaeœ tego robi, powiedzia bezgoœnie Ender. Mogeœ mi pozwoli zosta.

Przyglda si z korytarza. Poi Slattery by mody, ale bystry i mia ciekawe pomysy. Jego onierze byli w cigym ruchu, przeskakiwali od gwiazdy do gwiazdy, przesuwali si po œcianach, by znaleŸ si z tyu i ponad nieruchawymi Salamandrami. Ender uœmiechn si. Bonzo by zupenie bezradny, tak samo jak jego ludzie. Zdawao si, e Armia Leoparda wszdzie ma swoich onierzy. Mimo to bitwa nie bya tak jednostronna, jak mogoby si wydawa. Ender zauway, e Leopard traci wielu ludzi - brawurowa taktyka sprawiaa, e za bardzo si odsaniali. Liczyo si jednak to, e Salamandra c z u a si pobita. Cakowicie oddaa inicjatyw. Cho siy pozostay mniej wicej rwne, onierze skupili si niby ostatni ocaleli z masakry, jakby mieli nadziej, e wrg przeoczy ich w stosach ofiar.

Ender przeœlizn si przez wrota, ustawi tak, by brama przeciwnika bya w dole i popyn wolno do rogu, gdzie nikt nie powinien go zauway. Strzeli nawet we wasne nogi, by znieruchomiay podkurczone i daway lepsz oson. Dla przypadkowego obserwatora musia wyglda jak jeszcze jeden zamroony onierz, suncy bezradnie po sali.

Gdy Armia Salamandry czekaa w upokorzeniu na zniszczenie, Armia Leoparda uprzejmie j niszczya. Pozostao im dziewiciu chopcw, gdy Salamandry przestay strzela. Sformowali szyk i ruszyli w stron bramy.

Ender wymierzy starannie z wyprostowanej rki, tak jak uczya go Petra. Zanim ktokolwiek poj, co si dzieje, zdy zamrozi trzech onierzy, ktrzy mieli waœnie dotkn hemami oœwietlonych rogw bramy. Potem inni dostrzegli go i zaczli strzela, ale z pocztku trafiali tylko w unieruchomione wczeœniej nogi. Mia wic doœ czasu, by trafi jeszcze pozosta przy drzwiach dwjk. Leopardom pozostao jedynie czterech sprawnych onierzy, gdy wreszcie trafili Endera w rami i unieszkodliwili. Gra skoczya si remisem, a on nie dosta trafienia w korpus.

Pol Slattery wœcieka si, ale rozgrywka bya uczciwa. Caa Armia Leoparda uznaa, e na tym waœnie polegaa strategia Bonza - by zostawi jednego czowieka w odwodzie, na ostatni chwil. Nie przyszo im do gowy, e may Ender otworzy ogie wbrew rozkazom. Ale Armia Salamandry wiedziaa. Bonzo wiedzia. W jego spojrzeniach Ender dostrzega nienawiœ za t pomoc i ocalenie przed zupen klsk. Nie obchodzi mnie to, mwi sobie Ender. atwiej bdzie mnie wymieni, a tymczasem nie spadniecie za nisko w tabeli. Tylko mnie wymie. Nauczyem si ju wszystkiego, czego mogem si tutaj nauczy. Przegrywa w niezym stylu, Bonzo, tylko tyle potrafisz.

A czego waœciwie si nauczy? Ender przygotowywa posanie i powtarza w pamici. Brama przeciwnika jest na dole. Nogi w walce mog suy za tarcz. Niewielka sia trzymana w odwodzie moe okaza si decydujca. I jeszcze: onierze potrafi czasem podejmowa decyzje rozsdniejsze od rozkazw, jakie im wydano.

Nagi, mia waœnie si pooy, gdy podszed do niego Bonzo. Min mia ponur i zacit. Widziaem Petera w takim nastroju, pomyœla Ender. Milczcego, jakby planowa morderstwo. Ale Bonzo nie by Peterem. Bonzo mia w sobie wicej lku.

- Wiggin, udao mi si ciebie wymieni. W kocu przekonaem Armi Szczura, e twoja niesamowita pozycja w tabeli skutecznoœci to coœ wicej ni przypadek. Jutro si przenosisz.

- Dzikuj, sir.

Moe w jego gosie zbyt wyraŸnie brzmiaa wdzicznoœ. Bonzo odwrci si nagle i silnym ciosem otwart doni trafi go w twarz. Ender zatoczy si w bok, na swoje ko. Niewiele brakowao, by upad. Bonzo poprawi piœci w odek. Ender osun si na kolana.

- Zamaeœ moje rozkazy - powiedzia Bonzo goœno, by wszyscy syszeli. - Dobry onierz zawsze wykonuje rozkazy.

Nawet jczc cicho z blu, Ender nie mg powstrzyma uczucia mœciwej satysfakcji syszc pomruki chopcw. Jesteœ gupi, Bonzo. Nie wzmacniasz dyscypliny, ty j niszczysz. Oni wiedz, e zmieniem porak w remis. A teraz widz, jak mi za to dzikujesz. Zrobieœ z siebie durnia przy wszystkich. Co jest teraz warta twoja dyscyplina?

Nastpnego dnia Ender powiedzia Petrze, e dla jej wasnego dobra powinni skoczy poranne wiczenia strzeleckie. Bonzo niechtnie przyjmie coœ, co mona uzna za wyzwanie dla niego, wic powinna raczej trzyma si od Endera z daleka. Zrozumiaa doskonale.

- Zreszt - dodaa - lepszym strzelcem i tak ju nie bdziesz. Zostawi swj skafander i komputer w szafce. Musia nosi mundur Salamandry, dopki nie dostanie z zaopatrzenia nowego, brunat-;zarnego stroju Szczura. Nie przynis tutaj niczego i niczego nie nazabiera. Nic nie mia. Wszystko, co posiadao jakœ wartoœ, znajdowao si w szkolnym komputerze albo w jego wasnej gowie i rkach. Skorzysta z publicznego terminala w sali gier, by zapisa si na kurs walki wrcz w warunkach ziemskiej grawitacji, godzin dziennie zaraz po œniadaniu. Nie planowa zemsty na Bonzo. Postanowi jednak, e ju nikomu nigdy nie uda si go uderzy.

Rozdzia 8

Szczur

- Pukowniku Graff, do tej pory walki byty uczciwe. Albo losowy rozkad gwiazd, albo symetryczny.

- Uczciwoœ to pikna cecha, majorze Anderson. Ale nie ma nic wsplnego z wojn.

- Rozgrywki strac sens. Tabele przestan cokolwiek wskazywa.

- Szkoda.

- To potrwa miesice. Lata, by zaprojektowa nowe sale treningowe i przeprowadzi symulacje.

- Dlatego prosz pana teraz. eby pan zacz. eby by pan twrczy. Prosz uwzgldni wszystkie oszukacze, nieuczciwe, niesprawiedliwe ukady gwiazd, jakie przyjdpanu do gowy. I wszystkie sposoby ominicia regu. PŸne zawiadomienia. Nierwne siy. Potem przeprowadzi pan symulacje i stwierdzi, ktre s najtrudniejsze, ktre najprostsze. Potrzebujemy rozsdnego postpu. Chcemy przecie, by da sobie rad.

- Kiedy chce pan go zrobi dowdc? Gdy skoczy osiem lat?

- Naturalnie, e nie. Nie dobraem mu jeszcze armii.

- Wic w tym te pan oszukuje?

- Zbyt si pan zaangaowa w t gr, Anderson. Zapomina pan, e to tylko wiczenia.

- To take status, osobowoœ, nazwisko, cel; wszystko, co czyni te dzieciaki tym, czym s, bierze si z gry. Kiedy si okae, e mona ni manipulowa, nagina, oszukiwa, szkoa utraci skutecznoœ nauczania. Nie przesadzam.

- Wiem.

- Dlatego mam nadziej, e Ender jest tym, kogo szukamy, w przeciwnym wypadku na dugi czas zniweczy pan efektywnoœ naszego systemu.

- Jeœli Ender nim nie jest, jeœli szczyt jego zdolnoœci militarnych nie pokryje si z momentem przylotu naszych flot na planet roboli, nie bdzie to miao wikszego znaczenia, czym s lub nie s nasze metody szkolenia.

- Wybaczy mi pan, pukowniku, lecz sdz, e powinienem zoy raport na temat paskich polece i przedstawi moj opini o nich Strategosowi i Hegemonowi.

- Czemu nie do naszego kochanego Polemarchy?

- Wszyscy wiedz, e ma go pan w kieszeni.

- C za wrogoœ, majorze Anderson. A ja sdziem, e jesteœmy

przyjacimi.

- Jesteœmy. I uwaam, e moe pan mie racj co do Endera. Po prostu nie wierz, e pan i tylko pan ma rozstrzyga o losach œwiata.

- Osobiœcie, nie uwaam, e mam prawo decydowa nawet o losie

Endera Wiggina.

- Wic nie ma pan nic przeciw temu, ebym ich powiadomi!?

- Oczywiœcie, e mam, ty marudny oœle. O tej sprawie powinni decydowa ludzie, ktrzy wiedz co robi, a nie ci zastrachani politycy, ktrzy dostali si na urzd tylko dlatego, e przypadkiem maj wplywy w kraju, z ktrego pochodz.

- Ale rozumie pan, czemu to robi?

- Bo jesteœ krtkowzrocznym biurokratycznym sukinsynem i chcesz si zabezpieczy, gdyby coœ Ÿle poszo. Jeœli si nie uda, wszyscy bdziemy misem dla robali. Wic zaufaj mi teraz, Anderson, i nie sprowadzaj na glow caej cholernej Hegemonii. To, co robi, jest dostatecznie trudnei bez nich.

- Czuje si pan oszukany? Wszyscy graj przeciwko panu? Pan moe to robi Enderowi, ale sam tego nie wytrzymuje, tak?

- Ender Wigginjest dziesi razy sprytniejszy i silniejszy ode mnie. To, co mu robi, pozwoli jego geniuszowi na pelny rozwj. Gdybym sam mial przez to przejœ zaamabym si. Majorze Anderson, wiem, e niszcz gr i wiem, e kochaj pan bardziej ni ktrykolwiek z tych chopcw. Moe mnie pan nienawidzi, ale niech mnie pan nie powstrzymuje.

- Zastrzegam sobie prawo powiadomienia Hegemonii i Strategoi, kiedy uznam to za stosowne. Ale na razie... moe pan robi, co zechce.

- Jestem bardzo zobowizany.

- Ender Wiggin, may pierdziel, ktry prowadzi w tabeli... c za radoœ powita ci wœrd nas - dowdca Armii Szczura lea wycignity na dolnym posaniu, majc na sobie tylko swj komputer. - Jak mona przegra majc ciebie?

Kilku chopcw rozeœmiao si.

Nie mogy istnie armie mniej do siebie podobne ni Salamandra i Szczur. Tu sala bya w nieadzie, panowa gwar i zamieszanie. Po mieszkaniu z Bonzo Ender sdzi, e brak dyscypliny sprawi mu ulg. Stwierdzi jednak, e podœwiadomie oczekuje spokoju i porzdku, a baagan budzi jego niech.

- Sobie radzimy, Enderze Blagierze. Jestem Ross de Nos, ydek

nadzwyczajny, a ty jesteœ nikim, tylko pieprzonym, dupkowatym gojem. Nie zapominaj o tym.

Odkd utworzono MF, Strategosem si wojskowych zawsze by yd. Istnia przesd mwicy, e ydowscy generaowie nie przegrywaj wojen. Ta teoria sprawdzaa si, jak dotd, niezawodnie. W zwizku z ni kady yd w Szkole Bojowej marzy o zostaniu Strategosem i od samego pocztku zyskiwa spory presti. Wzbudzao to liczne pretensje. Armi Szczura nazywano czsto Grup Ciosow, na wp z podziwem, na wp z ironi porwnujc j do Grupy Uderzeniowej Mazera Rackhama. Wielu ludzi przypominao chtnie, e podczas Drugiej Inwazji, chocia amerykaski yd jako prezydent by Hegemonem sprzymierzenia, izraelski yd Strategosem gwnodowodzcym obrony MF, a rosyjski yd Polemarch floty, to jednak Grupa Uderzeniowa Mazera Rackhama, prawie nieznanego, dwudziestokrotnie stawianego przed sdem wojennym Nowozelandczyka, majcego w yach krew Maorysw przeamaa i ostatecznie zniszczya flot robali w akcji nad Saturnem.

Jeœli waœnie Mazer Rackham potrafi ocali œwiat, mwiono, to nie ma wikszego znaczenia, czy ktoœ jest ydem, czy nie.

Ale miao znaczenie, o czym Ross Nos œwietnie wiedzia. Kpi sam z siebie uprzedzajc drwice komentarze antysemitw - a prawie kady, kogo pokona w bitwie, przynajmniej na pewien czas stawa si ydoerc - ale jednoczeœnie pilnowa, by wszyscy wiedzieli, z kim maj do czynienia. Jego armia zajmowaa drugie miejsce i walczya o pierwsze.

- Wziem ci, goju, bo nie chc, eby mwili, e wygrywam, bo mam najlepszych onierzy. Chc im pokaza, e mog wygra nawet z takim onierskim wypierdkiem jak ty. Mamy tu tylko trzy zasady. Robi, co mwi i nie sika do ka.

Ender kiwn gow. Wiedzia, e Ross czeka na jego pytanie o trzeci zasad. Zada je wic.

- To b y y trzy zasady. Nie jesteœmy tu za dobrzy z matematyki. Przekaz by jasny: zwycistwo jest waniejsze ni wszystko inne.

- Twoje sesje treningowe z tymi maymi, gupkowatymi Starterami s skoczone, Wiggin. Koniec. Jesteœ teraz w armii z duymi chopcami. Bdziesz w plutonie Dinka Meekera. Od tej chwili, jeœli chodzi o ciebie, Dink Meeker jest Bogiem.

- A kim ty jesteœ?

- Jestem oficerem personalnym, ktry wynaj Boga - Ross wyszczerzy zby. - I masz zakaz uywania komputera, dopki nie zamrozisz dwch wrogich onierzy w jednej bitwie. Ten rozkaz to samoobrona. Syszaem, e jesteœ genialnym programist. Nie chc, ebyœ coœ pieprzy na mojej maszynie.

Wszyscy ryknli œmiechem. Dopiero po chwili Ender zrozumia dlaczego. Ross zaprogramowa komputer, by ten wyœwietla i porusza powikszonym obrazem mskich genitaliw, koyszcym si tam i z powrotem, gdy zasania pulpitem okolice poniej pasa. Oto dowdca, ktremu sprzeda mnie Bonzo, pomyœla Ender. Jak ktoœ, kto w ten sposb spdza czas, potrafi wygrywa bitwy?

Znalaz Dinka Meekera w sali gier. Nie gra, po prostu siedzia i obserwowa.

- Pokazali mi ciebie - powiedzia. - Jestem Ender Wiggin.

- Wiem - odpar Meeker.

- Jestem w twoim plutonie.

- Wiem - powtrzy.

- Mam mao doœwiadczenia. Dink przyjrza mu si uwanie.

- Posuchaj, Wiggin, wiem to wszystko. Jak myœlisz, czemu prosiem Rossa, eby ci do mnie przydzieli?

Wic nie zosta odrzucony, zosta wybrany, ktoœ o niego prosi. Meeker go chcia.

- Czemu? - spyta Ender.

- Przygldaem si twoim wiczeniom ze Starterami. Moim zdaniem rokujesz pewne nadzieje. Bonzo jest gupi, a ja chciaem, ebyœ odebra lepsze przeszkolenie, ni moe ci da Petra. Ona umie tylko strzela.

- Musiaem si tego nauczy.

- Ale cigle si ruszasz, jakbyœ si ba, e nasikasz w portki.

- Wic mnie naucz.

- Wic si ucz.

- Nie mam zamiaru rezygnowa z wicze w czasie wolnym.

- Nie chc, ebyœ rezygnowa.

- Ross Nos chce.

- Ross Nos nie moe ci zabroni. Tak samo jak nie moe zabroni uywania komputera.

- Myœlaem, e dowdcy mog rozkaza wszystko.

- Mog rozkaza, eby ksiyc zrobi si niebieski, ale nic si nie stanie. Posuchaj, Ender, dowdcy maj tyle wadzy, ile im jej dasz. Im bardziej jesteœ posuszny, tym bardziej tob rzdz.

- A co ich powstrzyma, eby mi nie dooy? - wspomnia cios Bonzo.

- Zdawao mi si, e po to waœnie chodzisz na kurs walki wrcz.

- Naprawd mnie obserwowaeœ?

Dink nie odpowiedzia.

- Nie chc, eby Ross by na mnie wœcieky. Chc bra udzia w walce, mam doœ siedzenia w kcie.

- Twoje wyniki si pogorsz. Tym razem Ender nie odpowiedzia.

- Suchaj, Ender, dopki jesteœ w moim plutonie, bierzesz udzia w walce.

Wkrtce Ender przekona si dlaczego. Dink szkoli swj pluton z dyscyplin i wigorem, ale zupenie niezalenie od pozostaej czœci Armii Szczura. Nigdy nie konsultowa si z Rossem i bardzo rzadko caa armia wiczya wsplne manewry. Wygldao to tak, jakby Ross dowodzi jedn armi, a Dink drug, o wiele mniejsz, ktra przypadkiem znalaza si w sali treningowej w tym samym czasie.

Dink rozpocz pierwsze wiczenia proszc Endera, by zademonstrowa swoj pozycj w ataku stopami naprzd. Inni chopcy nie byli zachwyceni.

- Jak moemy naciera lec na plecach? - pytali.

Ku zdziwieniu Endera Dink nie poprawi ich, nie powiedzia, eby nie atakowali na plecach, tylko spadali na nich. Widzia, co robi Ender, ale nie rozumia orientacji, jaka z tego wynikaa. Chopiec szybko poj, e wprawdzie Dink by bardzo, bardzo dobry, lecz upr w trzymaniu si kierunku cienia korytarza ogranicza jego sposb myœlenia. Nie potrafi sobie wyobrazi nieprzyjacielskiej bramy jako .lecej na dole.

wiczyli atak na wrog gwiazd. Zanim zaczli stosowa metod Endera, zawsze nacierali wyprostowani, wystawiajc na cel cae ciaa. Nawet teraz, gdy docierali do gwiazdy, atakowali z jednego tylko kierunku. "Gr!" krzycza Dink i gr nacierali. Trzeba przyzna, e potem powtarza wiczenie woajc: "Jeszcze raz, gow w d!", ale poniewa stale orientowali si wedug nie istniejcej grawitacji, przechodzc doem chopcy poruszali si niezgrabnie, jakby mieli zawroty gowy.

Nienawidzili ataku stopami w przd. Dink upiera si, by go stosowali. W efekcie znienawidzili Endera.

- Czy musimy uczy si walczy od Startera? - spyta jeden z nich upewniwszy si, e Ender usyszy.

- Tak - odpar Dink. Pracowali dalej.

W kocu si przekonali. W treningowych potyczkach zaczli pojmowa, o ile trudniej jest trafi przeciwnika atakujcego stopami do przodu. A kiedy pojli, wiczyli chtniej.

Tego wieczoru Ender po raz pierwszy przyszed na wiczenia Starterw po caym dniu pracy. By zmczony.

- Jesteœ teraz w prawdziwej armii - powita go Alai. - Nie musisz ju z nami trenowa.

- Od ciebie ucz si tego, czego nikt nie umie - odpar Ender.

- Dink Meeker jest najlepszy. Syszaem, e jesteœ w jego plutonie.

- No to do roboty. Poka wam, czego si dzisiaj od niego nauczyem.

Przy pomocy Alai i pozostaych stara si przeprowadzi te same manewry, nad ktrymi mczy si cae popoudnie. Poprawi je jednak, kaza chopcom wiczy z zamroon jedn nog, obiema nogami, albo uywa zamroonych kolegw jako oparcia przy zmianie kierunku lotu.

W poowie wicze zauway Petr i Dinka. Stali w drzwiach i przygldali mu si z daleka. PŸniej, gdy spojrza znowu, ju ich nie byo.

A wic obserwuj mnie i wiedz, co tu robi. Nie mia pojcia, czy Dink jest jego przyjacielem; sdzi, e Petra tak, ale nie by pewien. Mog by wœciekli, e zajmuje si tym, co naley do dowdcw armii i plutonw - musztruje i wiczy onierzy. Moe te czuj si obraeni, e onierz zadaje si ze Starterami. Nie czu si dobrze, gdy starsi mu si przygldali.

- Zdawao mi si, e zakazaem ci uywa komputera - Ross Nos stan przy posaniu Endera. Ender nie podnis gowy.

- Kocz zadanie z trygonometrii na jutro. Ross pchn komputer kolanem.

- Zakazaem ci tego uywa. Ender odoy pulpit i wsta.

- Bardziej mi zaley na trygonometrii ni na tobie.

Ross by wyszy przynajmniej o czterdzieœci centymetrw, ale Ender nie przejmowa si tym. Nie sdzi, by doszo do uycia siy, a jeœli nawet, to chyba daby sobie rad. Ross by leniwy i nie potrafi walczy wrcz.

- Spadasz w tabeli, chopcze - stwierdzi.

- Spodziewaem si tego. Prowadziem tylko dlatego, e Armia Salamandry uywaa mnie w gupi sposb.

- Gupi? Strategia Bonza pozwolia mu wygra kilka kluczowych bitew.

- Strategia Bonza nie pozwoliaby mu wygra walki o pietruszk. Kady mj strza narusza jego rozkazy. Ross o tym nie wiedzia i to go rozzoœcio.

- Wic wszystko, co mwi o tobie Bonzo, to kamstwo. Jesteœ nie tylko may i nic nie umiesz, ale w dodatku jesteœ niezdyscyplinowany.

- Ale zupenie sam zmieniem porak w remis.

- Zobaczymy, jak sobie poradzisz zupenie sam nastpnym razem

- rzuci Ross odchodzc.

Jeden z onierzy plutonu Endera pokrci gow.

- Jesteœ gupi jak but.

Ender spojrza na Dinka, siedzcego nad swoim komputerem. Dink podnis gow, zauway Endera i popatrzy na niego obojtnie. Jego twarz nie wyraaa kompletnie nic. W porzdku, pomyœla chopiec. Sam dam sobie rad.

Bitwa wypada dwa dni pŸniej. Po raz pierwszy Ender mia walczy w ramach plutonu; denerwowa si. Pluton Dinka stan w szeregu pod praw œcian korytarza, a Ender skupia si na tym, eby si nie opiera, sta prosto. Zachowuj rwnowag.

- Wiggin! - zawoa Ross Nos.

Ender poczu, jak fala lku spywa po nim od garda po krocze

- dreszcz strachu przyprawiajcy o drenie. Ross dostrzeg to.

- Drysz? Trzsiesz si? Nie narb w portki, may Starterze - Ross zahaczy palcem o kolb miotacza Endera i przycign go do pola siowego zakrywajcego sal treningow. - Zobaczymy, jak teraz sobie poradzisz, Ender. Jak tylko brama si otworzy, skaczesz do œrodka i lecisz prosto na bram nieprzyjaci.

Samobjstwo. Bezsensowna, bezcelowa autodestrukcja. Ale musi wykonywa rozkazy; to bya bitwa, nie wiczenia. Na chwil ogarna go zimna wœciekoœ, zaraz jednak si uspokoi.

- Doskonale, sir. Kierunek mojego ognia to kierunek, w ktrym znajd si ich gwne siy.

- Nie bdziesz mia czasu, eby wystrzeli - rozeœmia si Ross.

Œciana znikna. Ender skoczy, chwyci klamry na suficie i wypchn si naprzd i w d, ku nieprzyjacielskiej bramie.

Walczyli z Armi Stonogi. Ender by ju w œrodku sali, gdy ich onierze zaczynali dopiero przekracza bram. Czœ zdya schroni si za gwiazdami, ale Ender podkurczy nogi, wsun miotacz pomidzy uda i strzela, zamraajc wielu z nich zaraz po wejœciu.

Bysnli mu w nogi, ale mia jeszcze trzy cenne sekundy, zanim trafili go w korpus i wyczyli z akcji. Zamrozi kilku innych, potem rozoy ramiona w przeciwne strony. Rka, w ktrej trzyma miotacz, celowaa w gwn grup Armii Stonogi. Wystrzeli w mas wrogw, a potem go zamrozili.

Sekund pŸniej uderzy o pole siowe bramy i odbi si wirujc szaleczo. Dolecia do grupy nieprzyjaci ukrytych za gwiazd; odepchnli go i rozkrcili jeszcze bardziej. Odbija si we wszystkie strony przez reszt bitwy, cho opr powietrza stopniowo wyhamowa jego lot. Nie wiedzia, ilu ludzi zamrozi, zanim sam zlodowacia, ale odnis wraenie, e Armia Szczura zwyciya jak zwykle.

Po bitwie Ross nie odezwa si do niego. Ender nadal prowadzi w tabeli, gdy zamrozi trzech, unieszkodliwi dwch i trafi siedmiu. Nie byo ju mowy o niesubordynacji i uywaniu komputera. Ross trzyma si swojej czœci koszar i zostawi Endera w spokoju.

Dink Meeker zacz wiczy byskawiczne opuszczenie korytarza - atak Endera w chwili, gdy armia przeciwnika wci jeszcze przechodzia przez bram, przynis nadzwyczajne wyniki.

- Jeœli jeden czowiek potrafi narobi tyle szkd, pomyœlcie, czego dokona pluton.

Dink nakoni majora Andersona, eby otwiera bram na œrodku œciany zamiast tej na poziomie podogi, mogli wic trenowa start w warunkach bojowych. Inni te si o tym dowiedzieli. Od tego czasu nikt nie mg marnowa w korytarzu piciu, dziesiciu czy pitnastu sekund po to, eby si rozejrze. Gra si zmienia.

Wicej bitew. Ender zaj swoje miejsce w plutonie. Popenia bdy. Przegrywa starcia. W tabeli spad z pierwszego miejsca na drugie, potem na czwarte. Potem popenia mniej bdw i poczu si lepiej w ramach plutonu. Wrci na trzeci pozycj. Potem na drug, potem

pierwsz.

*

Pewnego dnia Ender zosta w sali po wiczeniach. Zauway, e Dink Meeker zwykle spŸnia si na kolacj i uzna, e trenuje dodatkowo. Nie by specjalnie godny, a chcia zobaczy, co wiczy Dink, gdy nikt go nie widzi.

Ale Dink nie wiczy. Sta przy drzwiach i patrzy na Endera.

Ender sta pod œcian naprzeciwko i patrzy na Dinka.

aden si nie odzywa. Byo jasne, e Dink chce, by Ender wyszed. I rwnie jasne, e Ender mwi n i e.

Dink odwrci si plecami, spokojnie zdj kombinezon i delikatnie odepchn si od podogi. Popyn w stron œrodka sali, bardzo wolno, z ciaem rozluŸnionym niemal cakowicie tak, e donie i ramiona zdaway si chwyta nie istniejce prdy powietrza.

Po napiciu szybkich manewrw, zmczeniu i podnieceniu, samo patrzenie na niego sprawiao ulg. Pyn tak przez jakieœ dziesi minut, zanim dotar do przeciwlegej œciany. Tam odepchn si mocno, wrci do bramy i wcign kombinezon.

- ChodŸ - rzuci w stron Endera.

Wrcili do koszar. Chopcy jedli kolacj, wic sala bya pusta. Dink i Ender przeszli do swoich posa i przebrali si w regulaminowe mundury. Potem Ender podszed do Dinka i czeka, a tamten bdzie gotw.

-- Czemu czekaeœ? - spyta Dink.

- Nie byem godny.

. - Czy teraz ju wiesz dlaczego nie dostaem armii? Ender zastanawia si nad tym kiedyœ.

- Szczerze mwic, awansowali mnie dwa razy, ale odmwiem. Odmwi?

- Odebrali mi star szafk i ko, i pulpit, przyznali kabin dowdcy, i dali armi. Ale ja po prostu siedziaem w tej kabinie tak dugo, a ustpowali i przydzielali mnie znowu do czyjejœ armii.

- Dlaczego?

- Bo nie chc im pozwoli, eby mi to zrobili. Nie wierz, ebyœ nie przejrza tego drastwa, Ender. Chocia, jesteœ jeszcze mody. To nie inne armie s wrogami. To nauczyciele. Zmuszaj nas, byœmy ze sob walczyli, byœmy nienawidzili siebie nawzajem. Gra jest wszystkim. Wygra, wygra, wygra. I wszystko to niczemu nie suy. Zabijamy si, wpadamy w obd prbujc zwyciy, a te sukinsyny przez cay czas obserwuj, badaj, odkrywaj nasze sabe punkty i decyduj, czy jesteœmy wystarczajco dobrzy. Dobrzy do czego? Miaem szeœ lat, kiedy mnie tu sprowadzili. Co mogem wiedzie, do diaba? O n i uznali, e nadaj si do programu. Tyle e nikt nie pyta, czy program nadaje si dla mnie.

- Wic dlaczego nie odejdziesz do domu? Dink uœmiechn si z przymusem.

- Bo nie potrafi zrezygnowa z gry - szarpn materia kombinezonu, lecego obok na posaniu. - Bo kocham to.

- Wic czemu nie jesteœ dowdc? Dink pokrci gow.

- Nigdy. Spjrz tylko, co si stao z Rossenem. Ten chopak to wariat. Ross Nos. Sypia tutaj, razem z nami, zamiast w swojej kabinie. Dlaczego? Bo boi si zosta sam, Ender. Boi si ciemnoœci.

- Ross?

- Ale oni zrobili go dowdc armii i musi si zachowywa jak dowdca. Nie wie, co ma robi. Wygrywa, ale to przeraa go najbardziej, poniewa nie wie, dlaczego wygrywa, tyle tylko, e ja mam z tym coœ wsplnego. W kadej chwili ktoœ moe odkry, e Ross nie jest wszechmocnym izraelskim generaem, ktry potrafi zwycia w kadej sytuacji. On nie ma pojcia, dlaczego ktoœ wygrywa albo przegrywa. Nikt nie ma pojcia.

- To jeszcze nie znaczy, e jest wariatem, Dink.

- Wiem, jesteœ tu od roku i myœlisz, e ci ludzie s normalni. No wic nie s. Nie jesteœmy. Korzystam z biblioteki, wyœwietlam sobie ksiki na komputerze. Te stare, bo nic nowego nam nie dadz, ale i tak mam nieze pojcie, jakie s dzieci. My nie jesteœmy dziemi. Dzieci mog czasem przegra i nikt si tym nie przejmuje. Dzieci nie s w armiach, dzieci nie s dowdcami, nie rozkazuj czterdziestu innym dzieciakom. To wicej, ni mona wytrzyma i nie zwariowa chocia troch.

Ender prbowa sobie przypomnie, jakie byy dzieci z jego klasy w szkole, w mieœcie. Ale myœla tylko o Stilsonie.

- Miaem brata. Zwyczajny chopak, interesoway go tylko dziewczyny. I latanie. Chcia lata. Grywa z chopakami w pik. Normalnie, rzucao si pik do kosza albo kiwao na korytarzach, a przychodzili oficerowie pokoju i zabierali pik. Byo wspaniale. Kiedy przyszli po mnie, waœnie pokazywa mi, jak si kiwa.

Ender wspomnia swojego brata i nie byo to przyjemnie wspomnienie.

Dink nie zrozumia wyrazu twarzy Endera.

- Hej, wiem, e nikt nie powinien mwi o domu. Ale skdœ tu przybyliœmy. To nie Szkoa Bojowa nas stworzya. Szkoa Bojowa nie stworzya niczego. Ona tylko niszczy. A przecie wszyscy pamitamy rne rzeczy z domu. Moe nie zawsze mie, ale pamitamy, i wtedy kamiemy, i udajemy, e... posuchaj, Ender, dlaczego waœciwie nikt nie mwi o domu, nigdy? Czy nie widzisz, jakie to wane? Nikt nawet nie przyznaje, e... o cholera!

- Nie, w porzdku - zapewni go Ender. - Myœlaem tylko o Yalentine. Mojej siostrze.

- Nie chciaem ci zdenerwowa.

- Nie ma sprawy. Nie myœl o niej zbyt czsto, bo robi si... waœnie taki.

- To fakt, nigdy nie paczemy. Chryste, nie pomyœlaem o tym. Nikt nigdy nie pacze. Naprawd staramy si by jak doroœli. Jak nasi ojcowie. Zao si, e twj ojciec by taki jak ty. Spokojnie zgadza si na wszystko, a potem wybucha...

- Nie jestem podobny do ojca.

- Wic moe si pomyliem. Ale weŸ takiego Bonza. Nieuleczalny przypadek hiszpaskiego honoru. Nie moe sobie pozwoli na saboœci. By od niego lepszym to obraza. By silniejszym, to jakby urn mu jaja. Dlatego ci waœnie nienawidzi: nie cierpiaeœ, kiedy chcia ci ukara. Nienawidzi ci za to; zupenie powanie chce ci zabi. To wariat. Wszyscy oni to wariaci.

- A ty nie?

- Ja te jestem wariat, mj may, ale przynajmniej kiedy mnie to dopada, to pywam samotnie w przestrzeni i wariactwo wyazi ze mnie i wsika w œciany i nie wychodzi, dopki nie ma bitwy. Wtedy mali chopcy wal w œciany i zgniataj wariactwo.

Ender uœmiechn si.

- Ty te bdziesz wariat - stwierdzi Dink. - ChodŸ, idziemy jeœ.

- Moe potrafibyœ zosta dowdc i nie zwariowa. Moe to, e wiesz o wariactwie dowodzi, e zostabyœ normalny.

- Nie pozwol, eby te sukinsyny mn rzdziy, Ender. Ciebie te maj na patelni i nie bd traktowa delikatnie. Popatrz, co z tob zrobili do tej pory.

- Nic ze mn nie zrobili oprcz tego, e awansowaem.

- I dobrze ci z tym, co?

Ender zaœmia si i pokrci gow.

- Moe masz racj.

- Myœl, e jesteœ wystawiony, Ender. Nie pozwl im.

- Ale po to przecie przyleciaem. eby zrobili ze mnie narzdzie. eby ocali œwiat.

- Niemoliwe, ebyœ jeszcze w to wierzy.

- W co wierzy?

- W groŸb robali. Ratowanie œwiata. Suchaj, Ender, gdyby robale miay wrci, eby nas zaatwi, to ju by tu byy. Wcale nie atakuj. Pobiliœmy je i odeszy.

- Przecie wideo...

- Wszystkie s z Pierwszej i Drugiej Inwazji. Twoi dziadkowie jeszcze si nie urodzili, kiedy Razer Mackham rozbi robali. Obserwuj. To wszystko oszustwo. Nie ma adnej wojny, a oni tylko bawi si nami.

- Ale dlaczego?

- Bo dopki ludzie boj si robali, MF zachowuje wadz, a dopki MF ma wadz, pewne kraje mog utrzyma swoj hegemoni. Ale ogldaj wideo, Ender. Ludzie szybko rozszyfruj t gr i nastpi wojna domowa, wojna dla skoczenia z wojnami. T o waœnie jest groŸne, Ender, nie robale. Bo w tej wojnie, kiedy ju wybuchnie, nie bdziemy przyjacimi. Poniewa ty jesteœ Amerykaninem, jak nasi kochani nauczyciele. A ja nie.

Potem poszli do mesy i jedli rozmawiajc o czym innym. Ender jednak nie potrafi zapomnie o tym, co mwi Dink. Szkoa Bojowa bya tak zamknita, a gra tak wana dla dzieci, e Ender nie pamita o istniejcym na zewntrz œwiecie. Hiszpaski honor. Wojna domowa. Polityka. Szkoa naprawd bya bardzo maa.

Lecz Ender doszed do innych wnioskw ni Dink. Robale byy prawdziwe. Istniao zagroenie. MF kontrolowaa wiele spraw, ale nie wideo ani sieci. Nie tam, gdzie mieszka Ender. W domu Dinka, w Holandii, po trzech pokoleniach pod wadz Rosjan, wszystko to mogo podlega kontroli, lecz Ender wiedzia, e w Ameryce kamstwo nie wytrzymaoby dugo. Wierzy w to.

Wierzy, ale ziarno wtpliwoœci zostao posiane. Tkwio w jego umyœle i od czasu do czasu wypuszczao mae kieki. To ziarno zmienio wszystko. Sprawio, e Ender bardziej uwaa na to, co ludzie myœl, ni na to, co mwi. Sprawio, e sta si mdrzejszy.

*

Na wieczorny trening przyszo niewielu chopcw, mniej ni poowa.

- Gdzie Bernard? - spyta Ender.

Alai uœmiechn si. Shen przymkn oczy i przybra wyraz natchnionej medytacji.

- Nie syszaeœ? - zdziwi si inny chopak, Starter z modszej grupy. - Mwi, e Starter, ktry przychodzi na twoje wiczenia, nie bdzie si liczy w adnej armii. Mwi, e dowdcy nie zechc onierzy zepsutych twoimi treningami.

Ender pokiwa gow.

- Ale ja^kombinuj - mwi ten sam Starter - e bd najlepszym onierzem i kady dowdca coœ wart mnie weŸmie. Nie?

- Jasne - odpar zdecydowanie Ender.

Prowadzili wiczenia. Po jakiejœ p godzinie, gdy trenowali zderzenia z odbiciem od zamroonych onierzy, weszo kilku dowdcw w rnych mundurach. Ostentacyjnie spisali nazwiska.

- Uwaajcie! - zawoa Alai. - Pilnujcie, eby si nie pomyli.

Nastpnego dnia chopcw byo jeszcze mniej. Teraz i do Endera docieray wiadomoœci - mali Starterzy dostawali klapsy w azienkach, zdarzay si im przykre wypadki w mesie, albo ich zbiory kasowali starsi chopcy, bez trudu przeamujc prymitywny system zabezpiecze w komputerach Starterw.

- Dzisiaj nie bdzie treningu.

- Bdzie jak diabli - odpar Alai.

- Dajmy spokj na par dni. Nie chc, eby ktoœ krzywdzi maych chopcw.

- Jeœli przerwiesz choby na jeden wieczr, pomyœl, e to dziaa. Czy sam ustpieœ Bernardowi, kiedy zachowywa si jak œwinia?

- Zreszt - doda Shen - nie boimy si i nie przejmujemy, wic jesteœ nam winien ten trening. Potrzebujemy wicze i ty te.

Ender przypomnia sobie, co mwi Dink. Gra bya czymœ mao wanym w porwnaniu z prawdziwym œwiatem. Czemu ktoœ miaby poœwica wszystkie noce dla gupiej, gupiej gry?

- I tak niewiele byœmy zrobili - stwierdzi i zacz si zbiera. Zatrzyma go Alai.

- Ciebie te przestraszyli? Przylali ci w azience? Wsadzili gow do muszli? Ktoœ wepchn ci miotacz w brzuch?

- Nie - odpar Ender.

- Nadal jestem moim przyjacielem? - spyta Alai, ju ciszej.

- Tak.

- Wic ja jestem twoim przyjacielem, Ender. Zostaj tu i wicz z tob.

Starsi chopcy przyszli znowu, lecz tym razem byo wœrd nich niewielu dowdcw. Wikszoœ stanowili onierze z rnych armii; Ender rozpozna mundury Salamandry, a nawet kilku Szczurw. Nie zapisywali nazwisk, ale nabijali si, krzyczeli i drwili, gdy Starterzy wytali niewytrenowane miœnie starajc si prawidowo wykonywa trudne manewry. Kilku chopcw zaczo si zoœci.

- Suchajcie ich - powiedzia im Ender. - I zapamitajcie te sowa. Jeœli kiedykolwiek zechcecie doprowadzi przeciwnika do wœciekoœci, krzyczcie do niego takie rzeczy. Zacznie postpowa gupio, wœcieka si. Ale m y nie bdziemy si wœcieka.

Shen wzi sobie ten pomys do serca i kaza czwrce Starterw powtarza goœno pi czy szeœ razy kad zaczepk. Kiedy zaczli wyœpiewywa przezwiska jak wyliczanki, kilku starszych chopcw odbio si od podogi i ruszyo do starcia.

Kombinezony zostay skonstruowane do walk przy uyciu nieszkodliwego œwiata; daway niewielk ochron, za to powanie ograniczay ruchy, gdy doszo do walki wrcz w nullo. Zreszt i tak poowa chopcw bya zamroona i nie moga si broni. Sztywnoœ ich kombinezonw sprawiaa jednak, e stawali si potencjalnie uyteczni. Ender kaza swoim Starterom zebra si w jednym kcie sali. Starsi wyœmiewali si z nich jeszcze bardziej, a widzc grup Endera w odwrocie, kilku stojcych dotd przy bramie ruszyo, by doczy do napastnikw.

Ender i Alai cisnli w nich jednym z zamroonych onierzy. Nastpio zderzenie i Starter wraz z trafionym przeciwnikiem odlecieli w przeciwne strony. Trafiony hemem w pierœ chopak krzykn z blu.

arty si skoczyy. Reszta chopcw wystartowaa, by wczy si do walki. Ender nie liczy na to, e ktrykolwiek ze Starterw wyjdzie z tego starcia bez szwanku. Nieprzyjaciel jednak atakowa bez planu i koordynacji, podczas gdy maa armia Endera, cho liczca ledwie tuzin onierzy, znaa si doskonale i wiedziaa, jak dziaa wsplnie.

- Robimy nov - krzykn Ender. Chopcy wybuchnli œmiechem.

Podzielili si na grupy, podkurczyli nogi i trzymajc si za rce uformowali przy œcianie trzy gwiazdy. - Wymijamy ich i dolatujemy do bramy. Ju!

Na ten sygna gwiazdy rozpady si, a kady z chopcw wystrzeli w innym kierunku, lecz pod takim ktem, by odbi si od œciany i popyn ku drzwiom. Poniewa wrogowie znaleŸli si w samym œrodku sali, gdzie zmiany kursu byy o wiele trudniejsze, Starterzy bez trudnoœci przeprowadzili cay manewr.

Ender ustawi si tak, by po starcie trafi w zamroonego onierza, ktrego przed chwil uy jako pocisku. Chopiec nie by ju zamroony; pozwoli, by Ender go chwyci, okrci wok siebie i posa ku bramie. Niestety, w rezultacie tej akcji sam Ender popyn w przeciwn stron, i to ze zmniejszon znacznie szybkoœci. Jako jedyny ze swoich onierzy dryfowa doœ wolno w stron kraca sali treningowej, gdzie zebrali si przeciwnicy. Zmieni pozycj, by widzie, jak jego onierze docieraj bezpiecznie do bramy.

Tymczasem rozwœcieczeni, zdezorganizowani napastnicy waœnie go zauwayli. Ender przeliczy, jak szybko dotrze do najbliszej œciany, gdzie mgby odbi si znowu. Nie doœ szybko. Kilku chopcw wystartowao ju ku niemu. Ender ze zdumieniem dostrzeg wœrd nich twarz Stilsona. Drgn pojmujc, e si pomyli. Mimo wszystko bya to identyczna sytuacja, tyle e tym razem tamci nie bd czeka na wynik walki sam na sam. Nie mieli przywdcy, o ile zdoa si zorientowa, i wszycy byli o wiele wiksi od niego.

Na kursie walki wrcz dowiedzia si jednak sporo na temat operowania ciarem ciaa i o fizyce obiektw ruchomych. Oni mogli tego nie wiedzie; podczas bitew prawie nigdy nie dochodzio do spotka bezpoœrednich - onierz rzadko zderza si z niezamroonym przeciwnikiem. W cigu kilku sekund, jakie mu pozostay, Ender stara si przygotowa do spotkania ze swymi goœmi.

Szczœliwie wiedzieli o walce w nullo nie wicej od niego, a ci, ktrzy prbowali go uderzy, stwierdzili, e cios nie wywiera oczekiwanego efektu, gdy ciao atakujcego przesuwa si do tyu prawie tak samo szybko jak piœ do przodu. Ender zorientowa si jednak, e w grupie byo kilku powanie myœlcych o amaniu koœci. Nie mia zamiaru na

nich czeka.

Zapa za rami ktregoœ z "bokserw" i pchn go z caej siy. To odsuno go z drogi pozostaych, cho nadal nie zbliy si ani troch do

bramy.

- Zosta tam! - krzykn do swych przyjaci, najwyraŸniej planujcych wypraw ratunkow. - Nie ruszajcie si stamtd!

Ktoœ zapa go za pit, dostatecznie mocno, by Ender mia si o co oprze. Z caej siy uderzy stop w gow i rami napastnika. Tamten krzykn i puœci go. Gdyby zrobi to wczeœniej, nie ucierpiaby tak bardzo, a Ender mgby si lepiej odepchn. Trzyma jednak mocno; w efekcie mia naderwane ucho i pryska krwi na wszystkie strony, Ender zaœ pyn jeszcze wolniej.

Znw to robi, pomyœla. Ranie ludzi tylko po to, by ocali siebie. Czemu nie zostawi mnie w spokoju, ebym nie musia robi im krzywdy?

Jeszcze trzech chopcw zbliao si do niego. Tym razem dziaali wsplnie, ale i tak najpierw musieli go chwyci. Ender ustawi ciao w ten sposb, by dwch z nich mogo go zapa za nogi, pozostawiajc rce wolne do rozprawienia si z trzecim.

Chwycili przynt. Ender zapa trzeciego z napastnikw za koszul, pocign mocno i uderzy hemem w twarz. Znw krzyk i deszcz krwi. Tamci prbowali wykrci mu nogi. Cisn tego z krwawicym nosem na jednego z nich. Zderzyli si i przeciwnik puœci nog. Teraz ju bez trudu wykorzysta chwyt trzeciego, by kopn go w krocze i odbi si w stron bramy. Wystartowa nie najlepiej, wic lecia niezbyt szybko, ale to ju nie miao znaczenia. Nikt go nie goni.

Dotar do wyjœcia. Koledzy pochwycili go i podawali sobie a do bramy œmiejc si i klepic go po ramionach.

- Ty draniu! - powtarzali. - Ty potworze! Jak byskawica! - Na dzisiaj koniec wicze - oznajmi Ender.

- Jutro wrc znowu - stwierdzi Shen.

- Nic im z tego nie przyjdzie. Albo zjawi si bez skafandrw i wtedy zaatwimy ich tak, jak dzisiaj, albo w skafandrach, wic bdziemy ich mogli zamrozi.

- Zreszt - doda Alai - nauczyciele nie pozwol, by coœ takiego si powtrzyo.

Ender przypomnia sobie, co mwi Dink. Nie by pewien, czy Alai ma racj.

- Hej, Ender! - krzykn jeden ze starszych chopcw, gdy wychodzili z sali. - Jesteœ nikim, chopie! Nikim!

- To mj dawny dowdca, Bonzo - wyjaœni Ender. - Chyba mnie nie lubi.

PŸnym wieczorem Ender sprawdzi na komputerze wszystkie spisy. Czterech chopcw zgosio si do lekarza: z naruszonymi ebrami, z uszkodzeniem jder, z naderwanym uchem, ze zamanym nosem i obluzowanymi zbami. Przyczyna wypadku bya we wszystkich przypadkach ta sama:

PRZYPADKOWE ZDERZENIE W ZERO G

Jeœli nauczyciele pozwolili, by znalazo si to w oficjalnym raporcie, to najwyraŸniej nie zamierzali nikogo kara za t nieprzyjemn bjk w sali treningowej. Czy nie maj zamiaru zrobi czegoœ w tej sprawie? Nie obchodzi ich, co si dzieje w szkole?

Poniewa wrci do koszar wczeœniej ni zwykle, Ender wywoa na komputerze gr fantasy. Dawno ju tego nie robi. Tak dawno, e komputer umieœci go nie tam, gdzie ostatnio przerwa. Zacz przy zwokach Olbrzyma. Tyle, e teraz trudno byo je rozpozna. Musiaby odejœ kawaek i przyjrze si im z daleka. Ciao rozsypao si tworzc niewielki pagrek opleciony traw i zielskiem. Jedynie twarz Olbrzyma dawaa si jeszcze rozrni - biaa koœ podobna do wapienia, odsonitego na starym, wietrzejcym wzgrku.

Ender nie cieszy si perspektyw walki z dziemi- wilkami, ale ku jego zdziwieniu ju ich nie spotka. Moe, raz zabite, znikay na zawsze.Ta myœl sprawia, e posmutnia.

Przedosta si do podziemi i tunelami na urwisko ponad cudownym lasem. Znw rzuci si w d i znw pochwycia go chmura i przeniosa do komnaty w wiey zamku.

W zacz rozwija si z dywanu i tym razem Ender si nie waha. Nadepn na jego gow i przygnit mocno. W wi si i skrca, a Ender dociska go coraz mocniej do kamiennej podogi. Wreszcie znieruchomia. Ender podnis go i potrzsn, a odwin si do koca i wzr na dywanie znikn. Potem, cigle wlokc wa za sob, zacz si rozglda za wyjœciem.

Zamiast tego znalaz lustro. A w lustrze zobaczy twarz, ktr rozpozna natychmiast. To by Peter; krew kapaa mu po brodzie, a z ust wystawa ogon wa.

Ender wrzasn i odepchn od siebie pulpit. Kilku chopcw na sali zaniepokoi jego krzyk, ale przeprosi wyjaœniajc, e nic si nie stao. Odeszli. Spojrza na ekran. Jego posta wci tam bya i patrzya w lustro. Prbowa podnieœ jakiœ mebel, by rozbi zwierciado, ale nie potrafi ich poruszy. Lustro nie dao si zdj ze œciany. W kocu Ender cisn we wem. Rozprysno si, odsaniajc dziur w murze. Z tej dziury wypezy dziesitki malekich wy, raz po raz ksajcych figurk Endera. Odrywajc je od siebie gorczkowymi ruchami, posta upada i zgina pod stosem wijcych si cia. Ekran poczernia i pojawi si tekst:

GRASZ DALEJ?

Ender wyczy si i odsun pulpit. Nastpnego dnia kilku dowdcw zjawio si u Endera osobiœcie albo przysao onierzy. Zapewnili go, e nie ma si czym martwi, e wikszoœ uwaa jego treningi za œwietny pomys i powinien je kontynuowa. I eby si upewni, e nikt nie bdzie mu przeszkadza, przyœl paru starszych onierzy, ktrym przydadz si dodatkowe zajcia.

- S prawie tak duzi, jak ci robale, ktrzy was wczoraj napadli. Nastpnym razem pomyœl, zanim coœ zrobi.

Tego wieczoru zamiast dwunastu chopcw mia czterdziestu piciu, wicej ni armi. I moe ze wzgldu na obecnoœ starszych chopcw po stronie Endera, a moe dlatego, e mieli ju doœ, jego wrogowie nie pokazali si.

Ender nie wraca wicej do gry. Ta jednak ya nadal w jego snach. Wci pamita, co czu zabijajc wa, miadc go - to samo co nadrywajc ucho temu chopakowi, co niszczc Stilsona i amic Bernardowi rk. Wspomina, jak sta trzymajc ciao swego wroga i widzia twarz Petera patrzc na niego z lustra. Ta gra wie o mnie za duo. Ta gra obrzydliwie kamie. Nie jestem Peterem. Nie mam serca mordercy.

Potem ogarnia go jeszcze wikszy strach, strach, e jednak jest morderc, tylko sprytniejszym ni Peter, e to waœnie tak cieszy nauczycieli. Na wojn z robalami potrzebowali zabjcw. Ludzi, ktrzy potrafi wgnieœ twarz wroga w ziemi i zala wszystko jego krwi.

No dobra, jestem dla was kimœ. Jestem tym cholernym sukinsynem, ktry by wam potrzebny, kiedy daliœcie zgod na moje poczcie. Jestem waszym narzdziem. Co za rnica, e nienawidz tej czœci siebie, ktrej potrzebujecie najbardziej? Co za rnica, e kiedy w grze zabiy mnie te mae we, przyznawaem im racj i byem zadowolony?

Rozdzia 9

Locke i Demostenes

- Nie wzywaem pana tutaj, eby marnowa czas. W jaki sposb, do diaba, komputer mg to zrobi?

- Nie wiem.

- Jak zdoa znaleŸ obraz brata Endera i wstawi go do grafiki w procedurze Krainy Baœni?

- Pukowniku Graff, nie ja go programowaem. Wiem tylko, e nigdy jeszcze nie zabra nikogo do tego miejsca. Ju Kraina Baœni bya niezwyka, ale to ju nie jest Krain Baœni. To jest ju poza Kocem Œwiata i...

- Znam nazwy tych miejsc. Nie wiem tylko, co one oznaczaj.

- Kraina Baœni zostaa wprogramowana. Wspomina si o niej w kilku innych punktach. Ale na temat Koca Œwiata nic nie wiadomo. Nie mamy w tej sprawie adnego doœwiadczenia.

- Nie podoba mi si, e komputer pakuje si w taki sposb do umysu Endera. Peter Wigginjest najbardziej znaczc osob w jego yciu, moe oprcz siostry, Yalentine.

- Gra myœlowa zostaa zaprojektowana, by pomc im si uksztatowa. ZnaleŸ sobie œwiaty, w ktrych bdzie im dobrze.

- Nie rozumie pan tego, majorze Imbu? Nie chc, eby Ender czu si dobrze z Kocem Œwiata. Nasz zawd to zapobiec kocowi œwiata!

- Koniec Œwiata w grze to niekoniecznie koniec ludzkoœci w wojnie z robalami. Dla Endera ma on osobiste znaczenie.

- Dobrze. Jakie znaczenie?

- Nie wiem, sir. Nie jestem tym dzieciakiem. Niech pan jego zapyta.

- Majorze Imbu, pytam pana.

- Moliwe s tysice znacze.

- Niech pan poda kilka.

- Izolowa pan tego chopca, sir. Moe pragnie koca tego œwiata, Szkoy Bojowej. A moe chodzi o koniec œwiata, w ktrym wyrasta jako dziecko, jego domu. Albo jest to sposb na poradzenie sobie z tym, e poama ostatnio tyle dzieciakw. Ender to wraliwy chopak, wie pan, a e zrobi innym par paskudnych rzeczy, moe pragn koca takiego œwiata.

- Albo jeszcze coœ innego.

- Gra myœlowa jest relacj pomidzy dzieckiem a komputerem. Wsplnie tworz opowieœci. I te opowieœci s prawdziwe w tym sensie, e s odbiciami rzeczywistoœci ycia dziecka. Tyle wiem.

- Powiem panu, co j a wiem, majorze. Tego wizerunku Peter a Wiggina nie pobrano z naszych akt w szkole. Nie mamy adnych danych na jego temat, ani elektronicznych ani innych. Nic, odkd Ender do nas trafi. A ten obraz by duo pŸniejszy.

- To zaledwie ptora roku, sir. Jak bardzo zmienia si chopiec w takim okresie?

- Ma zupenie inn fryzur. Aparat ortodoncyjny zmieni mu ksztat ust. Dostaem z planety jego nowe zdjcie i porwnaem. Komputer Szkoy Bojowej mg dosta ten obraz wycznie dajc go od komputera na Ziemi. I to od adnej z maszyn MF, co wymaga specjalnego dostpu. Nie moemy przecie jecha do Guilford County w Pnocnej Karolinie, by wycign zdjcia ze szkolnych rejestrw. Czy ktokolwiek z tej szkoy wyrazi zgod na wzicie fotografii?

- Pan tego nie rozumie, sir. Komputer Szkoy Bojowej jest czœci sieci MF. Jeœli m y potrzebujemy tego zdjcia, musimy prosi o zgod. Jeœli jednak potrzebuje go program gry myœlowej...

- Moe go sobie zwyczajnie wzi?

- Nie tak zwyczajnie. Wycznie dla dobra dziecka.

- Zgoda, wic to dla jego dobra. Ale dlaczego? Jego brat jest niebezpieczny, zosta odrzucony przez nasz projekt, gdy jest jedn z najgorszych istot ludzkich, jakie trafiy nam do rk. Dlaczego dla Endera jest taki wany? Dlaczego, po tak dugim okresie?

- Uczciwie mwic, sir, nie wiem. A program gry myœlowej jest tak zaprojektowany, e nie potraf i nam tego wyjaœni. Moe zreszt sam tego nie wie. Ale to i tak biaa plama.

- Chce pan powiedzie, e komputer wymyœla to wszystko w miar rozwoju wypadkw?

- Mona to tak okreœli.

- Czuj si troch lepiej. Myœlaem, e tylko ja tak robi.

Yalentine obchodzia sme urodzimy Endera w samotnoœci, w poroœnitym drzewami ogrodzie ich nowego domu w Greensboro. Oczyœcia kawaek ziemi z sosnowych igie i liœci, i patyczkiem wydrapaa w piachu jego imi. Potem z gazek i igie zbudowaa maleki szaasik, i rozpalia niewielkie ognisko. Dym unosi si w gr poprzez zwieszone nad jej gow konary sosny. A w kosmos, powiedziaa bezgoœnie. A do Szkoy Bojowej.

Nie przychodziy adne listy i - o ile wiedzieli - ich listy take do niego nie docieray. Kiedy go zabrali, ojciec i matka co kilka dni siadali przy stole i wystukiwali dugie przesania. Po pewnym czasie robili to tylko raz na tydzie, a kiedy wci nie byo odpowiedzi - raz na miesic. Teraz mijay dwa lata od jego odjazdu bez wiadomoœci i nikt nie pamita o jego urodzinach. On nie yje, pomyœlaa z gorycz, bo o nim zapomnieliœmy.

Yalentine jednak nie zapomniaa. Nie dawaa tego pozna rodzicom, a ju szczeglnie staraa si, by Peter nie zauway, jak czsto myœli o Enderze, jak czsto wysya do niego dugie listy, cho wie, e on nie odpisze. A kiedy matka i ojciec oznajmili, e wyjedaj z miasta i przeprowadzaj si a do Pnocnej Karoliny, Yalentine wiedziaa, e nie spodziewaj si ju zobaczy Endera. Zostawiali przecie jedyne miejsce, gdzie mgby ich znaleŸ. Jak trafi do nich tu, wœrd drzew, pod tym zmiennym, niskim niebem? Cae ycie spdzi w tunelach miasta, a jeœli wci przebywa w Szkole Bojowej, to jeszcze rzadziej widuje przyrod. Jak sobie z tym poradzi?

Yalentine domyœlaa si powodw przeprowadzki. Chodzio o Petera, o ycie wœrd drzew i maych zwierztek, by Natura w formie tak surowej, jak tylko matka i ojciec potrafili sobie wyobrazi, moga wywrze kojcy wpyw na ich niezwykego i przeraajcego syna. I Peter uleg temu wpywowi, na swj sposb. Chodzi na dugie wycieczki, wyprawy do lasu i na rwniny; czasami znika na cay dzie, zabierajc w plecaku tylko kanapk czy dwie i swj komputer, a w kieszeni scyzoryk.

Lecz Yalentine wiedziaa. Widziaa wiewirk w poowie obdart ze skry, jej mae apki przybite do ziemi patyczkami. Wyobraaa sobie, jak Peter chwyta zwierztko, unieruchamia je, potem ostronie rozcina i zdejmuje skr nie naruszajc brzucha, jak si przyglda skurczonym i drgajcym miœniom. Jak dugo umieraa ta wiewirka? A Peter przez cay czas siedzia koo niej oparty o drzewo, w ktrym moe miaa dziupl i bawi si komputerem, gdy tymczasem z wiewirki powoli wyciekao ycie.

Z pocztku bya przeraona i niewiele brakowao, by zwymiotowaa przy kolacji widzc, jak Peter je z apetytem i rozmawia wesoo. PŸniej jednak zastanowia si i pomyœlaa, e moe dla niego to coœ w rodzaju magii, jak dla niej te mae ogniska, ofiara dla mrocznych bogw, nkajcych jego dusz. Lepiej, eby torturowa wiewirki ni dzieci. Peter zawsze uprawia bl, sadzi go, ywi i pochania akomie, gdy dojrza. Lepiej, by przyjmowa go w tych niewielkich, ostrych dawkach, ni egzekwowa z tpym okruciestwem od innych dzieci.

- Wzorowy ucze - mwili jego nauczyciele. - Szkoda, e w szkole nie ma stu takich. Uczy si bez przerwy, wszystkie prace oddaje w terminie. Kocha nauk.

Lecz Yalentine wiedziaa, e to oszustwo. Peter kocha nauk, to prawda, ale w szkole nie nauczyli go niczego, nigdy. Uczy si przy swoim komputerze, podczajc si do biblioteki i bazy danych, studiujc, myœlc i - przede wszystkim - rozmawiajc z Yalentine. Mimo to w szkole zawsze udawa, e te dziecice tematy nadzwyczaj go interesuj. Ojej! Nie wiedziaem, e aby tak wygldaj w œrodku, mwi na przykad, a potem w domu studiowa wizanie si komrek w organizmy poprzez filotyczne zestawienie DNA. Peter by mistrzem pochlebstwa.

Chocia... by agodniejszy ni kiedyœ. Z nikim si nie bi, nad nikim nie znca. Ze wszystkimi si przyjaŸni. To by zupenie nowy Peter.

Wszyscy w to uwierzyli. Ojciec i matka powtarzali to tak czsto, e Yalentine miaa ochot krzycze: To nie nowy Peter! To stary Peter, tylko sprytniejszy!

Jak sprytny? Sprytniejszy od ciebie, tato. I ciebie, mamo. Sprytniejszy od kadego, kogo znacie.

Ale nie ode mnie.

- Zastanawiaem si - oœwiadczy Peter - czy ci zabi czy nie. Yalentine opara si o pie sosny. Jej mae ognisko byo ju tylko kupk dymicych popiow.

- Ja ciebie te kocham, Peter.

- To takie proste. Stale rozpalasz te gupie ogniska. Wystarczyoby ci stukn i spali. Jesteœ takim molem ogniowym.

- Myœlaam, czy by ci nie wykastrowa, kiedy zaœniesz.

- Nie myœlaaœ. Takie rzeczy przychodz ci do gowy tylko wtedy, kiedy jestem z tob. Przy mnie wychodzi z ciebie to, co najlepsze. Nie, Yalentine, postanowiem ci nie zabija. Uznaem, e mi pomoesz.

- Naprawd? - jeszcze kilka lat temu Yalentine byaby przeraona groŸbami Petera. Teraz jednak nie baa si tak bardzo. Nie wtpia, e potrafiby j zabi. Nie moga sobie wyobrazi nic tak okropnego, czego Peter nie mgby zrobi. Wiedziaa te, e jej brat nie jest obkany, a przynajmniej, e panuje nad sob. Panuje nad sob lepiej ni ktokolwiek inny. Moe oprcz niej. Umia powstrzyma si z realizacj kadego pragnienia tak dugo, jak to byo potrzebne. Potrafi ukrywa wszelkie emocje. Dlatego bya pewna, e nie zabije jej w ataku wœciekoœci. Zrobiby to jedynie wtedy, gdyby zyski przewayy nad ryzykiem. A tak nie byo. Waœciwie by to jedyny powd, dla ktrego wolaa Petera ni innych ludzi. Zawsze kierowa si inteligentnym egoizmem. Dla jej bezpieczestwa wystarczyo wic, by wiksze korzyœci odnosi z zachowania jej przy yciu ni z jej œmierci.

- Yalentine, zaczynaj si dzia wane rzeczy. Œledziem ruchy wojsk w Rosji.

- O czym ty mwisz?

- O œwiecie, Val. Syszaaœ o Rosji? Tym wielkim imperium? Ukad Warszawski? Wadcy Eurazji, od Holandii do Pakistanu?

- Nie publikuj komunikatw o ruchach wojsk.

- Naturalnie. Ale publikuj rozkady jazdy swoich pocigw pasaerskich i towarowych. Przeanalizowaem je na komputerze i sprawdziem, kiedy pocigi wojskowe jed w tajemnicy po tych samych torach. Sprawdziem to do trzech lat wstecz. Przez ostatnie szeœ miesicy te ruchy nasiliy si. Oni szykuj si do wojny. Do wojny na Ziemi.

- Ale co z Lig? Co z robalami? - Yalentine nie miaa pojcia, do czego zmierza Peter, czsto zaczynajcy takie dyskusje o zdarzeniach w œwiecie. Wykorzystywa j do sprawdzania swoich pomysw, do ich udoskonalania. W trakcie tego doskonalszy stawa si take jej wasny sposb myœlenia. Zauwaya, e chocia rzadko zgadza si co do tego, jaki powinien by œwiat, to rwnie rzadko rnili si w ocenie tego, jaki jest. Nabrali sporej wprawy w odcedzaniu szczegowych informacji od historyjek, pisanych przez beznadziejnie ignoranckich i naiwnych dziennikarzy. Peter nazywa ich stadem informacyjnym.

- Polemarcha jest Rosjaninem, prawda? I wie, co si dzieje z flot. Albo stwierdzili, e robale jednak nam nie zagraaj, albo zblia si wielka bitwa. Tak czy inaczej, wojna z robalami niedugo si skoczy. Szykuj si do tego, co bdzie potem.

- Jeœli przerzucaj wojska, musz to robi pod kontrol Strategosa.

- To posunicia wewntrzne, w granicach Ukadu Warszawskiego.

Sprawa bya niepokojca. Fasada pokoju i wsppracy pozostawaa nienaruszona niemal od pocztku wojny z robalami. Peter mwi o faktach, bdcych zasadniczym zagroeniem œwiatowego porzdku. Wyobraaa sobie czasy, poprzedzajce wymuszone przez robali zawarcie pokoju na Ziemi tak dokadnie, jakby sama je pamitaa.

- Czy grozi nam powrt do tego, co byo?

- Z pewnymi zmianami. Ekrany ochronne powoduj, e nikt ju nie bawi si broni jdrow. Musimy si zabija tysicami zamiast milionw - Peter wyszczerzy zby. - Val, to musiao si sta. Istnieje obecnie potna midzynarodowa flota i armia, w ktrej przewag maj Amerykanie. Kiedy skoczy si wojna z robalami, caa ta potga zniknie, gdy zbudowano j w oparciu o strach przed nimi. Rozejrzymy si nagle i stwierdzimy, e wszystkie dawne przymierza znikny, rozpyny si na dobre; z wyjtkiem jednego: Ukadu Warszawskiego. To bdzie starcie dolara z picioma milionami laserw. Nam pozostanie pas asteroidw, ale oni utrzymaj Ziemi, a bez Ziemi szybko skocz si artykuy typu rodzynki czy seler.

Yalentine najbardziej zaniepokoi fakt, e Peter wcale nie wydawa si zmartwiony.

- Peter, dlaczego odnosz wraenie, e uwaasz to za niepowtarzaln okazj dla Petera Wiggiria?

- Dla nas obojga, Yal.

- Peter, masz dwanaœcie lat. Ja mam dziesi. Oni maj takie sowo na okreœlenie ludzi w naszym wieku. Mwi na nas: dzieci i traktuj jak myszy.

- Ale my nie myœlimy tak, jak inne dzieci, prawda, Yal? Nie mwimy jak inne dzieci. A przede wszystkim nie piszemy jak inne dzieci.

- Jak na dyskusj, ktra zacza si od groenia mi œmierci, zbyt daleko odeszliœmy od tematu - mimo to Yalentine czua narastajce podniecenie. Pisanie byo tym, co robia lepiej od Petera. Oboje o tym wiedzieli. Peter nawet okreœli to kiedyœ w ten sposb, e on zawsze potrafi dostrzec, co inni najbardziej w sobie nienawidz i potem ich drczy; Yalentine natomiast widzi to, co najbardziej w sobie lubi i moe im pochlebia. Sformuowanie byo doœ cyniczne, ale prawdziwe. Yalentine potrafia nakoni innych do przyjcia jej punktu widzenia - przekona, e pragn tego, czego ona chce, by pragnli. Z drugiej strony Peter umia sprawi, by bali si tego, czego chcia, by si bali. Kiedy pierwszy raz powiedzia Yalentine o swoim spostrzeeniu, poczua si uraona. Chciaa wierzy, e przekonuje innych, poniewa ma racj, nie dlatego, e jest inteligentna. Na prno jednak powtarzaa sobie, e nikogo nie chce wykorzystywa tak, jak to robi Peter; bawio j, e posiada pewnego rodzaju wadz nad ludŸmi. I to nie wadz nad ich uczynkami, ale nad chciami. Wstyd jej byo, e odczuwa z tego powodu przyjemnoœ, jednak czasem wykorzystywaa swe zdolnoœci. eby skoni nauczycieli i innych uczniw do robienia tego, na czym jej zaleao. Namwi matk i ojca, by jej ustpili. Czasem udawao jej si przekona nawet Petera. To byo najbardziej przeraajce: e rozumiaa go tak dobrze, miaa z nim kontakt doœ silny, eby wykorzystywa jego skonnoœci. Bya bardziej podobna do brata, ni chciaa przyzna, cho czasem, mimo odrazy, zastanawiaa si nad tym. A suchajc, co mwi Peter, myœlaa: marzysz o wadzy, Peter, ale, na swj sposb, jestem silniejsza od ciebie.

- Studiowaem histori - oœwiadczy Peter. - Dowiedziaem si sporo na temat wzorcw ludzkiego zachowania. Zdarzaj si okresy, gdy œwiat organizuje si na nowo i w takich czasach waœciwe sowa mog go zmieni. Pomyœl, co robi Perykles w Atenach i Demostenes...

- Owszem, dwa razy udao im si zniszczy Ateny.

- Peryklesowi tak, ale Demostenes mia racj co do Filipa...

- Albo go sprowokowa...

- Widzisz? Tym waœnie zajmuj si historycy: rozwaaj ukady przyczyn i skutkw, gdy tymczasem rzecz polega na tym, e kiedy panuje zamt, waœciwe sowa we waœciwym momencie mog poruszy œwiatem. Thomas Paine i Ben Franklin, na przykad. Bismarck. Lenin.

- Ich sytuacje nie byy podobne, Peter - nie zgadzaa si z nim z przyzwyczajenia; wiedziaa, do czego zmierza i sdzia, e moe si to uda.

- Nie liczyem na to, e zrozumiesz. Cigle wierzysz, e nauczyciele wiedz coœ, czego warto si dowiedzie. Rozumiem wicej ni myœlisz, Peter.

- Wic uwaasz siebie za Btsmarcka?

- Uwaam siebie za kogoœ, kto wie jak zasia pewne idee w umysach ludzi. Czy nigdy ci si nie zdarzyo, Val, e wymyœlasz zdanie, jakieœ nieŸle brzmice haso, a dwa tygodnie albo miesic pŸniej syszysz, e jakiœ dorosy powtarza je innemu, a ty nie znasz adnego z nich? Albo widzisz je na wideo, albo apiesz w sieci?

- Zawsze sdziam, e syszaam je ju wczeœniej i tylko mi si wydawao, e sama je wymyœlam.

- Myliaœ si. Na œwiecie s dwa, moe trzy tysice ludzi tak inteligentnych, jak my, siostruniu. Wikszoœ zarabia jakoœ na ycie. Ucz w szkoach, biedacy, albo prowadz prace badawcze. Bardzo niewielu z nich znalazo si w krgach wadzy.

- Za to pewnie my naleymy do tych szczœliwcw.

- Zabawne jak jednonogi krlik, Val.

- Nie wtpi, e jest ich tu kilka w okolicznych lasach.

- I kicaj sobie w keczko.

Yalentine rozeœmiaa si z tego obrzydliwego obrazu, jednoczeœnie nienawidzc siebie za to, e uznaa rzecz za zabawn.

- Val, potrafimy wymyœli sowa, ktre po dwch tygodniach bd powtarza wszyscy. Umiemy to zrobi. Nie musimy czeka, a doroœniemy i odstawi nas na bok, ebyœmy robili interesy.

- Peter, masz dwanaœcie lat.

- Nie, w sieciach wcale nie mam. W sieciach mog si sta kimkolwiek zechc. I ty te.

- W sieciach jesteœmy identyfikowani jako uczniowie i nie moemy si nawet wczy w adn powan dyskusj. Najwyej w trybie audiencyjnym, kiedy i tak nie moemy nic powiedzie.

- Mam pewien plan.

- Zawsze masz - udawaa obojtnoœ, lecz suchaa pilnie.

- Moemy trafi do sieci jako doroœli o penych uprawnieniach, z takimi imionami, jakie sobie wymyœlimy, jeœli ojciec wczy nas w swj dostp obywatelski.

- A czemu miaby to robi? Mamy ju dostp uczniowski. Co mu powiesz? e potrzebujesz obywatelskiego dostpu, aby zapanowa nad œwiatem?

- Nie, Val. nic mu nie powiem. Ty powiesz, e martwisz si o mnie. e staram si, jak mog, eby w szkole nie mie kopotw, ale widzisz, jak si mcz, kiedy nie mam kontaktu z nikim inteligentnym. Jestem za mody, wic kady mnie zbywa i nigdy mi si nie uda porozmawia z rwnymi sobie. Przekonasz go, e ten stres mnie wykacza.

Yalentine pomyœlaa o ciaku wiewirki w lesie i zrozumiaa, e nawet to byo czœci planu Petera. Albo zostao wczone do tego planu, kiedy je znalaza.

- W ten sposb skonisz go, eby udzieli nam prawa do swojego obywatelskiego dostpu. Jeœli przyjmiemy tam inne imiona, ukryjemy, kim jesteœmy naprawd, ludzie oka nam intelektualny szacunek, na jaki zasugujemy.

Yalentine moga si z nim spiera o idee, ale nigdy o tego typu projekty. Nie potrafia powiedzie: niby dlaczego uwaasz, e zasugujesz na szacunek? Czytaa kiedyœ o Adolfie Hitlerze. Ciekawe, jaki by w wieku dwunastu lat. Nie tak sprytny, w tym niepodobny do Petera, ale pewnie tak samo asy zaszczytw. Jak dziœ wygldaby œwiat, gdyby w dziecistwie wcigna go mockarnia albo stratowa ko?

- Yal - odezwa si Peter. - Wiem, co o mnie myœlisz. Uwaasz, e nie jestem sympatyczn osob. Yalentine rzucia w niego sosnow ig.

- Strzaa w twoje serce.

- Od dawna zamierzaem z tob porozmawia. Ale cigle si baem. Woya ig do ust i dmuchna w jego stron. Iga spada w d niemal natychmiast.

- Jeszcze jedno niepowodzenie. Dlaczego udawa, e jest saby?

- Yal, baem si, e mi nie uwierzysz. Nie uwierzysz, e potrafi tego dokona.

- Peter, wierze, e potrafisz dokona wszystkiego. I prawdopodobnie dokonasz.

- Ale jeszcze bardziej si baem, e mi uwierzysz i sprbujesz powstrzyma.

- No dalej, postrasz, e mnie zabijesz. - Czy naprawd sdzi, e j oszuka t rol miego i proszcego dzieciaka?

- Mam wredne poczucie humoru. Przepraszam. Wiesz przecie, e tylko si z tob draniem. Potrzebna mi twoja pomoc.

- Jesteœ waœnie tym, kogo potrzebuje œwiat. Dwunastolatkiem, ktry rozwie wszystkie problemy.

- To nie moja wina, e mam dwanaœcie lat. I nie moja wina, e waœnie teraz pojawiy si moliwoœci. Nasta czas, kiedy potrafi wpyn na bieg wydarze. W chwilach zamtu œwiat zawsze jest demokratyczny i wygrywa czowiek z najsilniejszym gosem. Wszyscy myœl, e Hitler sta si potny dziki swoim armiom, dziki temu, e chciay zabija. To po czœci prawda, poniewa w prawdziwym œwiecie wadza zawsze opiera si na groŸbie œmierci i haby. Ale on panowa przede wszystkim sowami, wypowiadajc waœciwe sowa we waœciwym czasie.

- Waœnie myœlaam o tym, by ci do niego porwna.

- Nie czuj nienawiœci do ydw, Val. Nie chc nikogo niszczy. I nie chc wojny. Chciabym, by œwiat by zjednoczony. Czy to Ÿle? Nie chc, ebyœmy wrcili do dawnych czasw. Czytaaœ o wojnach œwiatowych?

- Tak.

- Mog si powtrzy. Moe by jeszcze gorzej. Moemy skoczy jako czœ Ukadu Warszawskiego. Sama widzisz, jakie to przyjemne.

- Peter, czy nie rozumiesz, e jesteœmy dziemi? Chodzimy do szkoy, dorastamy... - ale nawet spierajc si pragna, by j przekona. Chciaa tego od samego pocztku.

Peter jednak jeszcze nie wiedzia, e wygra.

- Jeœli w to uwierz, jeœli si z tym pogodz, to powinienem czeka bezczynnie i patrzy, jak znikaj moliwoœci. A kiedy dorosn, bdzie ju za pŸno. Posuchaj mnie, Val. Wiem, co o mnie myœlisz, co zawsze myœlaaœ. Byem zym, zoœliwym bratem. Byem okrutny wobec ciebie i jeszcze bardziej wobec Endera, zanim go zabrali. Ale nie czuem do was nienawiœci. Kochaem was oboje, musiaem tylko by... musiaem sprawowa kontrol, rozumiesz? To dla mnie najwaniejsze, to mj najwikszy talent, dostrzegam sabe punkty; potrafi je wykorzysta. Po prostu je widz, bez adnego wysiku. Mgbym si zaj interesami, prowadzi jakœ wielk korporacj. Krcibym i manewrowa, a znalazbym si na szczycie. Co miabym wtedy? Nic. Chc rzdzi, Val. Chc sprawowa wadz. Ale eby to byo coœ, czym warto rzdzi. Chciabym osign coœ wartoœciowego, Pax Americana na caym .œwiecie. I jeœli ktoœ przyjdzie, po tym, jak ju pobijemy robali, przyjdzie tu, eby nas pokona, wtedy stwierdzi, e signliœmy do tysica planet, e yjemy w pokoju ze sob i e nie da si nas zniszczy. Rozumiesz? Mam zamiar ocali ludzkoœ przed samobjstwem.

Nigdy nie syszaa, by mwi z takim przekonaniem, bez œladu ironii, œladu kamstwa w gosie. By coraz lepszym aktorem. A moe zbliy si do prawdy.

- Sdzisz wic, e dwunastoletni dzieciak i jego modsza siostra uratuj œwiat?

- Ile lat mia Aleksander? Nie planuj tego na jeden dzie. Po prostu chc zacz ju teraz. Jeœli mi pomoesz.

- Nie wierz, e to, co robieœ z wiewirkami, byo czœci planu. Robieœ to, bo lubisz to robi.

Peter ukry twarz w doniach i zaszlocha. Val uznaa, e udaje, ale potem zastanowia si. Przecie to moliwe, e naprawd j kocha i e w chwili, gdy pojawia si okazja, chce osabi siebie w jej oczach, by zdoby jej mioœ. Manipuluje mn, pomyœlaa, ale to nie znaczy, e nie jest szczery. Kiedy opuœci donie, mia mokre policzki i czerwone oczy.

- Wiem - powiedzia. - To waœnie tego obawiam si najbardziej. e jestem potworem. Nie chc zabija, ale nie mog si powstrzyma.

Jeszcze nie widziaa, by tak si odsoni. Sprytny jesteœ, Peter. Oszczdzaeœ swoje saboœci, eby uy ich teraz i wzruszy mnie. Ale naprawd bya wzruszona. Poniewa jeœli to prawda, choby czœciowa, e nie jest potworem, to ona te moe zaspokoi swoje - tak podobne do Peterowego - pragnienie wadzy i nie sta si nim. Wiedziaa, e Peter kalkuluje nawet w tej chwili, ale sdzia, e mimo to mwi prawd. Sondowa j tak dugo, a dotar do ukrytego gboko zaufania.

- Val, jeœli mi nie pomoesz, nie wiem, czym si stan. Ale jeœli bdziesz przy mnie jako partnerka we wszystkim, powstrzymasz mnie od zostania... czymœ takim. Takim zym.

Kiwna gow. Tylko udajesz, e chcesz dzieli ze mn wadz, pomyœlaa, ale naprawd ja mam wadz nad tob, cho nic o tym nie wiesz.

- Dobrze. Pomog ci.

Gdy tylko ojciec wprowadzi ich na swj dostp obywatelski, zaczli bada œrodowisko. Trzymali si z daleka od sieci wymagajcych prawdziwych nazwisk. Nie byo to trudne, jako e prawdziwe nazwiska wizay si tylko z pienidzmi. Nie potrzebowali pienidzy. Szukali szacunku, a to mogli zdoby. We waœciwych sieciach, pod faszywymi imionami, mogli by kimkolwiek: starcem, kobiet w œrednim wieku, kadym, dopki uwaali na swj styl pisania. Wszyscy inni mieli widzie tylko ich sowa, ich idee. Kady obywatel startowa w sieci na rwnych prawach.

Z pocztku uywali naprdce wymyœlonych pseudonimw, nie imion, jakie Peter planowa uczyni sawnymi i wpywowymi. Naturalnie nie wystpowali na wielkich konferencjach pastwowych i midzynarodowych - mogli tylko sucha, dopki ich nie zaprosz lub nie wybior, by wzili w nich udzia. Wczali si jednak i obserwowali, czytali eseje podpisywane przez synne nazwiska, suchali dyskusji toczcych si na ekranach komputerw.

Za to na mniejszych konferencjach, gdzie zwykli ludzie wypowiadali si na temat wielkich debat, zaczli wcza wasne komentarze. Na pocztku Peter upiera si, by byy œwiadomie podegajce.

- Nie dowiemy si, jak dziaa nasz styl, dopki nie uzyskamy reakcji. Jeœli bdziemy uprzejmi, nikt nie odpowie.

Nie byli uprzejmi i ludzie odpowiadali. To, co pojawiao si na ich temat w sieciach publicznych byo raczej kwaœne. To, co otrzymywali jako poczt prywatn, byo jadowite. Dowiedzieli si jednak, co w ich tekstach oceniane jest jako dziecinne i niedojrzae. I poprawiali je.

Wreszcie Peter uzna, e wiedz, jak pisa po dorosemu. Zlikwidowa dawne wcielenia i powanie zacz si przygotowywa do zwrcenia na

siebie uwagi.

- Musimy sprawia wraenie zupenie rnych osb. Zajmiemy si rnymi sprawami. Nigdy nie bdziemy si na siebie powoywa. Twoim polem dziaania bd sieci zachodniego wybrzea, moim poudnie. Take wydania lokalne. Bierzmy si do roboty.

Wzili si do roboty. Mama i ojciec martwili si czasem, gdy Peter i Yalentine nie odstpowali od siebie na krok. Nie mogli jednak narzeka - mieli dobre stopnie, a Yalentine tak dobrze wpywaa na Petera. Zmienia jego stosunek do caego otoczenia. Siadywali oboje wœrd drzew, gdy nie padao, lub w maych restauracjach albo parkach pod dachem w czasie deszczu, i tworzyli swe polityczne komentarze. Peter starannie zaprojektowa obie postacie tak, by adna z nich nie prezentowaa wszystkich jego pogldw. Mieli nawet w zapasie kilka wciele na wypadek, gdyby potrzebowali opinii kogoœ trzeciego.

- Niech kade z nich samo znajduje sobie stronnikw - oœwiadczy Peter.

Kiedyœ, zmczona wygadzaniem i przepisywaniem tekstu, ktry cigle nie mg zyska akceptacji Petera, Yalentine zirytowaa si.

- Sam sobie to napisz! - powiedziaa.

- Nie mog - odpar. - Oni nie mog pisa w podobnym stylu. Nigdy. Zapominasz, e kiedyœ bdziemy tak znani, e ktoœ przeprowadzi analiz. Za kadym razem musi stwierdzi, e jesteœmy rnymi ludŸmi.

Pisaa wic dalej. Wystpowaa na og jako Demostenes - to Peter wybra takie imi. Siebie nazwa Locke. Byo oczywiste, e s to pseudonimy, ale to naleao do planu.

- Przy odrobinie szczœcia zaczn zgadywa, kim naprawd jesteœmy.

- Jeœli bdziemy sawni, rzd moe sprawdzi dostp i dowiedzie si.

- Wtedy nasza pozycja nie ucierpi za bardzo. Ludzie bd zaszokowani, e Demostenes i Loke to dwjka dzieciakw, ale ju si przyzwyczaj do suchania tego, co mwimy.

Zaczli opracowywa debaty dla swoich postaci. Yalentine zaczynaa artykuem otwierajcym, a Peter wymyœla kogoœ, kto jej odpowiada. OdpowiedŸ bya inteligentna, a caa dyskusja ywa, pena delikatnych inwektyw i dobrej, politycznej retoryki. Yalentine miaa talent tworzenia aliteracji, dziki czemu jej sformuowania zapaday w pami. Potem wprowadzali teksty do sieci, rozdzielone w czasie tak, by sprawiay wraenie pisanych pod wpywem chwili. Czasami inni uytkownicy dokadali wasne komentarze, ale Peter i Yalentine zwykle ignorowali je lub nieznacznie tylko zmieniali wasne wypowiedzi, aby odnotowa, co zostao powiedziane.

Peter starannie zapisywa ich najlepiej brzmice hasa i od czasu do czasu sprawdza, czy nie pojawiaj si u kogoœ innego. Nie wszystkie znajdywa, ale wikszoœ powtarzano tu czy tam, niektre nawet w wanych dyskusjach na gwnych sieciach.

- Czytaj nas - stwierdzi. - Idee zaczynaj si przescza.

- A przynajmniej hasa.

- To tylko sposb pomiaru. Zaczynamy zdobywa wpywy. Nikt jeszcze nie powouje si na nas z nazwiska, ale omawiaj sprawy, ktre wskazaliœmy. Pomagamy ukada program. Trafiamy, gdzie trzeba.

- Czy powinniœmy sprbowa si wczy do gwnych dyskusji?

- Nie. Poczekamy, a nas zaprosz.

Dziaali od siedmu miesicy, kiedy jedna z sieci zachodniego wybrzea przesaa Demostenesowi wiadomoœ. Proponowali objcie cotygodniowej kolumny w prestiowym programie informacyjnym.

- Nie mog wzi tygodniowej kolumny - zaprotestowaa Yalentine. - Nie mam jeszcze miesiczki.

- Te dwie rzeczy nie maj zwizku - odpar Peter.

- Dla mnie maj. Jestem jeszcze dzieckiem.

- Powiedz, e si zgadzasz, ale poniewa nie chcesz zdradza swojej tosamoœci, niech ci pac czasem w sieci. Dostaniesz nowy kod dostpu poprzez ich korporacj.

- I kiedy rzd zechce mnie wyœledzi...

- Bdziesz po prostu osob, ktra moe si wczy poprzez CalNet. Dostp obywatelski ojca nie bdzie potrzebny. Nie mog tylko poj, dlaczego chc Demostenesa wczeœniej ni Locke'a.

- Prawdziwy talent zwycia.

Jako gra rzecz bya doœ zabawna. Yalentine jednak nie podobay si niektre z pogldw, jakie Peter kaza gosi Demostenesowi. Demos-tenes rozwija si jako felietonista paranoicznie niemal anty-Warszawski. To j niepokoio, gdy to Peter umia wykorzystywa strach w swoich tekstach. Musiaa przychodzi do niego po rady, jak powinna to robi. Tymczasem Locke gosi umiarkowan strategi porozumienia. Miao to pewien sens. Kac jej pisa jako Demostenes by pewien, e ujawni on take pewne tendencje porozumienia, gdy jednoczeœnie Locke potrafi rozgrywa cudze lki. Podstawowym jednak skutkiem tego by fakt, e staa si nierozerwalnie zwizana z Peterem. Nie moga go porzuci i wykorzysta Demostenesa dla wasnych celw. Nie wiedziaaby, jak to zrobi. Ta niemonoœ odnosia si take do drugiej strony. Bez niej nie potrafiby pisa jak Locke. A moe by potrafi?

- Zdawao mi si, e chodzi o zjednoczenie œwiata. Piszc co kaesz, Peter, praktycznie nawouj do wojny, by zgnieœ Ukad Warszawski.

- Nie do wojny, tylko otwartych sieci i zakazu kontroli dostpu. Swobodnego przepywu informacji. Na mioœ bosk, idzie o przestrzeganie praw Ligi.

Nieœwiadomie Yalentine zacza przemawia gosem Demostenesa, cho z pewnoœci nie prezentowaa jego opinii.

- Wszyscy wiemy, e od chwili swego powstania Ukad Warszawski powinien by traktowany jako jednoœ tam, gdzie w gr wchodz prawa Ligi. Midzynarodowy przepyw informacji jest wci otwarty. Natomiast midzy narodami Ukadu te kwestie s ich spraw wewntrzn. Dlatego waœnie zgodzili si na amerykask hegemoni w Lidze.

- Bronisz teraz pogldw Locke'a, Val. Zaufaj mi. Musisz nawoywa, by Ukad Warszawski utraci swj oficjalny status. Musisz naprawd denerwowa ludzi. eby pŸniej, kiedy zaczniesz dostrzega potrzeb kompromisu...

- Wtedy przestan mnie czyta i pjd na wojn.

- Zaufaj mi, Val. Wiem, co robi.

- Skd niby wiesz? Nie jesteœ mdrzejszy ode mnie i nigdy przedtem tego nie robieœ.

- Mam trzynaœcie lat, a ty dziesi.

- Prawie jedenaœcie.

- I wiem, jak to wszystko dziaa.

- No dobrze. Zrobi, co mwisz. Ale nie mam zamiaru pisa adnych tekstw typu wolnoœ albo œmier.

- Takie te napiszesz.

- I kiedy pewnego dnia nas zapi, bd si zastanawia, czemu twoja siostra jest takim jastrzbiem. Ju widz, jak im tumaczysz, e to ty mi kazaeœ.

- Jesteœ pewna, e nie masz waœnie okresu, maa kobietko?

- Nienawidz ci, Peterze Wiggin.

Jednak najbardziej zmartwi Yalentine fakt, e kiedy jej artykuy wczono do kilku miejscowych sieci informacyjnych, ojciec zacz je czytywa i cytowa przy stole.

- Wreszcie ktoœ obdarzony rozsdkiem - oœwiadczy. Potem odczyta kilka akapitw, ktrych w swoim wasnym tekœcie Yalentine nienawidzia najbardziej. - Mona pracowa z tymi hegemonistycz-nymi Rosjanami, pki gro nam robale. Ale kiedy wygramy, nie wyobraam sobie, eby poowa cywilizowanego œwiata pozostaa w praktyce helotami. Co o tym sdzisz, kochanie?

- Chyba za bardzo si przejmujesz - odpara matka.

- Podoba mi si ten Demostenes. Rozsdnie myœli. Dziwne, e nie ma go w gwnych sieciach. Sprawdzaem, czy nie bierze udziau w debatach o stosunkach midzynarodowych i wiesz, nigdy w nich nie wystpi.

Yalentine stracia apetyt i odesza od stou. Odczekawszy chwil Peter wyszed za ni.

- Widz, e nie podoba ci si okamywanie ojca - powiedzia. - Co z tego? Przecie go nie okamujesz. On nie przypuszcza, e to ty jesteœ Demostenesem, a ty nie wierzysz w to, co Demostenes mwi. Wszystko si kasuje i nic z tego nie wynika.

- Waœnie takie rozumowanie sprawia, e Locke jest durniem.

Naprawd jednak martwio j to, e ojciec rzeczywiœcie zgadza si z Demostenesem. Sdzia, e tylko gupcy mog go popiera.

Kilka dni pŸniej Locke zosta wybrany do prowadzenia kolumny w sieci informacyjnej Nowej Anglii, specjalnie po to, by prezentowa pogldy przeciwne do goszonych przez Demostenesa.

- Cakiem nieŸle jak na par dzieciakw, ktrych owosienie onowe skada si z oœmiu wosw do spki - stwierdzi Peter.

- Od prowadzenia kolumny w sieci informacyjnej do rzdzenia œwiatem jest duga droga - przypomniaa mu Yalentine. - Tak duga, e nikt jej jeszcze nie przeszed.

- Owszem, przeszed. A przynajmniej jej psychologiczny odpowiednik. W moim pierwszym artykule mam zamiar umieœci kilka bardzo zoœliwych uwag na temat Demostenesa.

- Demostenes nawet nie zauway, e istnieje taki ktoœ jak Locke. Nigdy.

- Na razie.

Teraz, kiedy ich wcielenia zyskay pene utrzymanie z zyskw pyncych z pisania, korzystali z dostpu ojca jedynie dla rezerwowych postaci. Matka zauwaya, e zbyt wiele czasu poœwicaj sieciom.

- Co za duo to niezdrowo - powiedziaa. Peter pozwoli, by do zadraa mu lekko.

- Jeœli tak sdzisz, mog przesta - powiedzia. - Chyba uda mi si panowa nad sob. Naprawd.

- Nie, nie - przestraszya si. - Nie chc, ebyœ przestawa. Po prostu bdŸ ostrony, to wszystko.

- Jestem ostrony, mamo.

*

Nic si nie zmienio, nic nie zaszo w cigu tego roku, Ender by tego pewien, a jednak mia wraenie, e wszystko si psuje. Nadal prowadzi w tabeli wynikw i nikt ju nie wtpi, e na to zasuguje. W wieku dziewiciu lat dowodzi ju plutonem w Armii Feniksa, z Petr Arkanian jako komendantem. Nadal prowadzi swoje wiczenia, tylko e teraz uczszczaa na nie elitarna, wyznaczana przez dowdcw, grupa onierzy, cho kady Starter, ktry mia ochot, mg take przyjœ. Alai mia swj pluton w innej armii i nadal byli przyjacimi; Shen nie zosta dowdc, ale to nie miao znaczenia. Dink Meeker zgodzi si wreszcie obj armi i zastpi Rossa Nosa. Wszystko idzie dobrze, wrcz znakomicie. Nie mgby marzy o niczym lepszym...

Wic dlaczego nienawidzi takiego ycia?

Przechodzi przez codzienn rutyn treningw i gier. Lubi uczy chopcw w swoim plutonie, a oni lojalnie podali za nim. Zyska powszechne powaanie, a na wieczornych wiczeniach traktowano go z szacunkiem. Dowdcy przychodzili obserwowa jego manewry. Inni onierze zbliali si do jego stou w mesie i prosili o pozwolenie na zajcie miejsca. Nawet nauczyciele odnosili si do niego uprzejmie.

Okazywali mu tyle szacunku, e mia ochot krzycze.

Przyglda si dzieciakom w armii, œwieo z grup startowych, jak bawi si, nabijaj ze swoich plutonowych, gdy myœl, e nikt nie widzi. Obserwowa starych przyjaci, znajcych si od lat, gadajcych i œmiejcych si, wspominajcych dawne bitwy,- znajomych onierzy i dowdcw, ktrzy ju dawno skoczyli Szko Bojow.

Wœrd jego przyjaci nie byo œmiechu ani wspomnie. Tylko praca. Inteligentne dyskusje, podniecenie przed nadchodzc bitw, ale to wszystko. Tego wieczoru na wiczeniach zdarzyo si to znowu. Ender z Alai omawiali niuanse manewrw w otwartej przestrzeni, gdy podszed Shen, sucha przez chwil, po czym zapa Alai za ramiona i krzykn: "Nova! Nova! Nova!". Alai wybuchn œmiechem i przez moment Ender patrzy, jak wsplnie przypominaj sobie to starcie, gdy manewry w otwartej przestrzeni odbyway si naprawd, kiedy przemykali obok starszych chopcw i...

Nagle przypomnieli sobie, e Ender stoi obok nich.

- Przepraszam ci, Ender - powiedzia Shen. Przeprosi. Za co? Za przyjaŸ?

- Przecie ja te tam byem - odezwa si wtedy.

A oni przeprosili jeszcze raz. I z powrotem do pracy. I znowu szacunek. Ender poj nagle, e w tym rozbawieniu, w tej ich przyjaŸni nawet nie przyszo im do gowy, e to mogoby dotyczy take jego.

Jak mog sdzi, e do nich naley? Czy si rozeœmia? Czy wczy? Sta tylko i patrzy jak nauczyciel.

Tak waœnie o nim myœl. Nauczyciel. Legendarny onierz. Niejeden z nich. Nie ktoœ, kogo obejmujesz i szepczesz Salaam do ucha. To byo dobre wtedy, gdy Ender wydawa si ofiar innych, by naraony na ciosy. Teraz by onierzem doœwiadczonym i cakowicie, absolutnie samotnym.

Porozczulaj si nad sob, Ender. Lec na posaniu wystuka na klawiaturze: BIEDNY ENDER. Potem zaœmia si z siebie i oczyœci ekran. W caej Szkole nie byo nikogo, kto by nie chcia si z nim zamieni.

Wywoa gr fantasy. Przeszed, jak robi to czsto, obok wioski, ktr kary wyryy w pagrku utworzonym przez ciao Olbrzyma. Nietrudno byo budowa solidne œciany, gdy ebra wyginay si w odpowiedni sposb, a midzy nimi zostawao doœ miejsca na okna. Cae ciao podzielono na mieszkania, wychodzce na drog wzdu krgosupa. Publiczny amfiteatr wykuto w miednicy, a midzy nogami Olbrzyma paso si stado kucykw. Ender nigdy nie by pewien, co robi kary, kiedy jego tam nie ma, ale zostawiay go w spokoju, gdy szed przez wiosk, wic i on nie robi im krzywdy.

Przeskoczy przez miednic u podstawy rynku i wszed na pastwisko. Kucyki ucieky. Nie goni ich. Nie rozumia ju, na jakiej -zasadzie funkcjonuje gra. Za dawnych dni, kiedy po raz pierwszy dotar do Koca Œwiata, istniaa tylko walka i zagadki: pobi przeciwnika, zanim on ci zabije, albo wymyœli, jak omin przeszkod. Teraz jednak nikt go nie atakowa, nie byo wojen i gdziekolwiek poszed, nie spotyka adnych przeszkd.

Z wyjtkiem, oczywiœcie, komnaty w zamku na Kocu Œwiata. To jedno niebezpieczne miejsce pozostao. I Ender, jakkolwiek by si zaklina, e tego nie zrobi, zawsze tam wraca, zawsze zabija wa, zawsze spoglda w twarz swego brata w lustrze i zawsze, cokolwiek

zrobi, gin.

Tym razem take nic si nie zmienio. Sprbowa uy noa lecego na stoliku, by wyduba kamie z muru. Gdy tylko rozkruszy zapraw, przez szpar chlusna woda i Ender przyglda si swojej postaci, nad ktr utraci kontrol, Walczcej szaleczo o pozostanie przy yciu. Okna komnaty znikny, woda podniosa si i figurka utona. I przez cay czas twarz Petera Wiggina spogldaa na niego z lustra.

Jestem uwiziony, pomyœla Ender. Uwiziony na Kocu Œwiata, skd nie ma wyjœcia. Rozpozna wreszcie gorzki smak, jaki go drczy mimo wszystkich sukcesw w Szkole Bojowej. To bya rozpacz.

*

Kiedy Yalentine zjawia si w szkole, przy wejœciu czekali ludzie w mundurach. Nie stali tam jak stranicy, raczej azili dookoa jakby czekajc na kogoœ, kto zaatwia wewntrz swoje sprawy. Nosili mundury marines MF, takie same, jakie ogldaa na krwawych wideo z bitew. W szkole powiao przygod, wszystkie dzieci byy podniecone. Oprcz Yalentine. Przede wszystkim przypomniao jej to Endera. A po drugie, przestraszya si. Ostatnio ktoœ opublikowa ostr recenzj tekstw Demostenesa. Ta recenzja, a zatem i jej wypowiedzi, stay si tematem otwartej konferencji w sieci stosunkw midzynarodowych, gdzie bardzo znani i wpywowi ludzie atakowali i bronili Demostenesa. Najbardziej przerazia j uwaga pewnego Anglika: "Czy tego chce, czy nie, Demostenes nie moe wiecznie zachowywa swego incognito. Rozgniewa zbyt wielu rozsdnych ludzi i zadowoli zbyt wielu gupcw, by nadal ukrywa si za tym a nazbyt odpowiednim pseudonimem. Albo sam zdejmie mask, by stan na czele si ciemnoty, jakie zgromadzi, albo przeciwnicy zedr mu j, by lepiej pozna i zrozumie chorob, ktra wyda tak skrzywiony, szalony umys".

Peter by zachwycony, ale tego waœnie mona si byo po nim spodziewa. Yalentine czua lk, e tak wielu wpywowych ludzi zirytowaa drapienoœ Demostenesa i e naprawd mog j wyœledzi. MF potrafioby tego dokona, nawet jeœli amerykaskiemu rzdowi konstytucja zabrania takiej prby. A teraz onierze MF czekali wok szkoy œredniej w Western Guilford. Akurat tutaj. Nie by to przecie punkt werbunkowy dla marines.

Dlatego nie zdziwia si, kiedy zaraz po wczeniu przez ekran komputera popyna wiadomoœ:

PROSZ SI WYCZY I NATYCHMIAST PRZEJŒ DO GABINETU

DR LINEBERRY.

Yalentine czekaa nerwowo pod biurem dyrektorki. Wreszcie dr Lineberry otworzya drzwi i skina na ni. Ostatnie wtpliwoœci rozwiay si, gdy zobaczya tgiego mczyzn w mundurze pukownika MF siedzcego w jednym z foteli.

- Jesteœ Yalentine Wiggin - powiedzia.

- Tak - szepna.

- Pukownik Graff. Ju si spotkaliœmy. Spotkali si? Nigdy nie miaa do czynienia z MF.

- Przyjechaem, eby porozmawia z tob w zaufaniu na temat twojego brata.

Wic nie tylko ona. Maj te Petera. A moe to inna sprawa? Popeni jakieœ szalestwo? Sdzia, e przesta robi takie rzeczy.

- Yalentine, wydajesz si przestraszona. Nie ma powodw. Zapewniam ci, e twj brat czuje si dobrze. Z naddatkiem speni nasze oczekiwania.

Dopiero teraz, czujc ogromn ulg, zrozumiaa, e pukownik mwi o Enderze. Ender... Nie chodzio im o ukaranie jej, ale o maego Endera, ktry odszed tak dawno temu i nie by wpltany w intrygi Petera. Ender mia szczœcie. Odjecha, zanim Peter zdy go wcign do spisku.

- Jakie uczucia ywisz wobec brata, Yalentine?

- Endera?

- Naturalnie.

- Jakie mog mie uczucia? Widziaam go ostatnio, kiedy miaam osiem lat. Od tego czasu adnej wiadomoœci.

- Pani doktor, mogaby pani zostawi nas samych? Lineberry bya wyraŸnie niezadowolona.

- Chocia wie pani, sdz, e rozmowa z Yalentine bdzie bardziej owocna, jeœli wyjdziemy na spacer. Na podwrko. Daleko od urzdze nagrywajcych, umieszczonych tu przez pani zastpc.

Po raz pierwszy w yciu Yalentine zobaczya, jak dr Lineberry nie potrafi wykrztusi sowa. Pukownik Graff odsun wiszcy na œcianie obraz i odklei od tynku dŸwikoczu membran z przekaŸnikiem.

- Tanie - stwierdzi. - Ale skuteczne. Sdziem, e pani wie. Lineberry wzia urzdzenie i usiada ciko przy biurku. Graff wyprowadzi Yalentine na zewntrz.

Ruszyli w stron boiska. onierze szli za nimi w pewnej odlegoœci; rozdzielili si i uformowali luŸny krg, by ich pilnowa w moliwie szerokim promieniu.

- Yalentine, musisz pomc Enderowi.

- Jak pomc?

- Tego nie jesteœmy pewni. Potrzebujemy ci, ebyœ nam pomoga wymyœli, jak moesz nam pomc.

- Co si stao?

- To czœ naszych problemw. Nie wiemy. Yalentine nie moga pohamowa œmiechu.

- Nie widziaam go od trzech lat! A wy macie go u siebie przez cay czas!

- Yalentine, mj przelot na Ziemi i z powrotem do Szkoy Bojowej kosztuje wicej, ni twj ojciec zarobi przez cae ycie. Nie podruj bez powodu.

- Krl mia sen - powiedziaa Yalentine. - Ale zapomnia go. Kaza wic mdrcom wytumaczy ten sen, jeœli nie chc zgin. Tylko Daniel to potrafi, poniewa by prorokiem.

- Czytujesz Bibli?

- W tym roku na angielskim zajmujemy si klasyk. Nie jestem

prorokiem.

- auj, e nie mog ci opowiedzie wszystkiego o sytuacji Endera. Zajoby to dugie godziny, moe dni, a potem musiabym ci umieœci w areszcie zapobiegawczym, gdy wiksza czœ tego jest œciœle tajna. Zobaczmy wic, co mona osign z ograniczon informacj. Jest taka gra, w ktr nasi kursanci graj z komputerem - i opowiedzia jej o Kocu Œwiata, o zamknitej komnacie i wizerunku Petera w zwierciadle.

- To komputer umieszcza tam obraz, nie Ender. Dlaczego nie

zapytacie komputera?

- Komputer nie wie.

- A ja mam wiedzie?

- Ju drugi raz od chwili przybycia Ender doprowadza t gr do œlepego zauka. Do rozgrywki, ktra wydaje si nie mie rozwizania.

- Znalaz je za pierwszym razem?

- W kocu tak.

- Wic dajcie mu troch czasu, a pewnie t te rozwie.

- Nie jestem pewien. Wiesz, Yalentine, twj brat jest bardzo nieszczœliwym chopcem.

- Dlaczego?

- Nie wiem.

- Niewiele pan wie, prawda?

Przez chwil myœlaa, e pukownik si rozgniewa. Zamiast tego jednak postanowi si rozeœmia.

- Tak, to prawda. Yalentine, dlaczego Ender wci widzi w lustrze twojego brata Petera?

- Nie powinien. To gupie.

- Dlaczego gupie?

- Poniewa jeœli istnieje ktoœ, kto jest cakowitym przeciwiestwem Endera, to waœnie Peter.

- W jaki sposb?

Yalentine nie moga wymyœli adnej bezpiecznej odpowiedzi. Zbyt wiele pyta o Petera mogo sprowadzi kopoty. Znaa œwiat na tyle dobrze, by wiedzie, e nikt nie potraktuje powanie planw Petera zdobycia wadzy nad Ziemi, nikt nie uzna w nim zagroenia dla istniejcych rzdw. Mog jednak stwierdzi, e jest obkany i trzeba go leczy z megalomanii.

- Przygotowujesz si, eby mnie okama - stwierdzi Graff.

- Szykuj si, eby ju z panem nie rozmawia - odpara Yalentine.

- I boisz si. Czego si boisz?

- Nie podobaj mi si pytania o moj rodzin. Prosz jej do tego nie miesza.

- Yalentine, waœnie prbuj nie miesza do tej sprawy twojej rodziny. Przyszedem do ciebie, eby nie przeprowadza caej masy testw na Peterze i nie przesuchiwa rodzicw. Staram si rozwiza ten problem teraz, z osob, ktr Ender kocha i ktrej ufa. By moe jedyn, ktr kocha i ufa. Jeœli si nam nie uda, zadamy twojej rodziny i od tego momentu bdziemy robi to, co uznamy za stosowne. To bardzo powana sprawa, Yalentine, i nie odejd tak po prostu.

Jedyna osoba, ktr Ender kocha i ktrej ufa... Poczua ukucie blu, alu; wstydu, e teraz Peter by jej bliski, Peter sta si oœrodkiem jej ycia. Dla Endera pali ogniska na urodziny. Peterowi pomaga speni marzenia.

- Nigdy nie uwaaam pana za miego czowieka. Ani wtedy, kiedy przyjecha pan zabra Endera, ani teraz.

- Nie udawaj, e jesteœ gupiutk dziewczyneczk. Ogldaem twoje wyniki, kiedy byaœ maa i teraz niewielu profesorw w college'ach potrafioby ci dorwna.

- Ender i Peter nienawidz si nawzajem.

- To wiem. Powiedziaaœ, e s przeciwiestwami. Dlaczego?

- Peter... potrafi by czasem okropny.

- W jaki sposb okropny?

- Pody. Zwyczajnie pody i tyle.

- Yalentine, dla dobra Endera powiedz mi, co on robi, kiedy jest pody.

- Czsto grozi œmierci. Nie mwi powanie. Ale kiedy byliœmy mali, Ender i ja baliœmy si go bardzo. Powtarza, e nas zabije. Chocia waœciwie mwi, e zabije Endera.

- Widzieliœmy to czasem poprzez czujnik.

- Waœnie z powodu czujnika.

- To wszystko? Opowiedz mi o Peterze.

Wic powiedziaa mu o dzieciach we wszystkich szkoach, do ktrych chodzi Peter. Nigdy ich nie bi, ale i tak znca si nad nimi. Odkrywa to, czego najbardziej si wstydziy i powtarza osobie, na ktrej szacunku najbardziej im zaleao. Odkrywa, czego najbardziej si bay i pilnowa, by spotykay si z tym moliwie czsto.

- Czy postpowa tak wobec Endera? Yalentine pokrcia gow.

- Jesteœ pewna? Czy Ender nie mia sabych punktw? Czegoœ, czego

si ba albo wstydzi?

- Ender nigdy nie zrobi niczego, czego musiaby si wstydzi. Nagle, sama zawstydzona tym, e zapomniaa i zdradzia Endera, rozpakaa si.

- Czemu paczesz?

Potrzsna gow. Nie umiaaby opisa tego uczucia, gdy myœlaa o swoim maym braciszku, takim dobrym, ktrego tak dugo ochraniaa, a potem uœwiadomia sobie, e teraz jest sprzymierzecem Petera, niewolnic Petera, pomocnikiem Petera w realizacji planu, nad ktrym zupenie stracia kontrol. Ender nigdy nie podda si Peterowi, ale ona si zmienia. Staa si jego czœci, czymœ, czym Ender nigdy nie by.

- Ender nigdy nie ustpowa - powiedziaa.

- Przed czym?

- Przed Peterem. Przed staniem si takim jak Peter. Szli w milczeniu wzdu linii bramkowej.

- Jak Ender mg si sta takim jak Peter? Yalentine wzruszya ramionami.

- Ju panu powiedziaam.

- Przecie nigdy nie zrobi nic takiego. By tylko maym chopcem.

- Ale oboje chcieliœmy. Chcieliœmy... zabi Petera.

- Aha.

- Nie, to nieprawda. Nigdy o tym nie mwiliœmy. Ender nigdy nie powiedzia, e chciaby to zrobi. To ja... ja to myœlaam. To ja, nie Ender. Nie powiedzia, e chce go zabi.

- A czego chcia?

- Nie chcia by...

- By czym?

- Peter torturuje wiewirki. Rozpina je na ziemi, ywcem obdziera ze skry, a potem siedzi i patrzy, jak umieraj. Robi to kiedyœ, teraz nie. Ale robi. Gdyby Ender wiedzia, gdyby to zobaczy, chybaby...

- Chyba co? Ratowa je? Prbowa wyleczy?

- Nie. W tamtych czasach nie... nie naleao przeszkadza w tym, co robi Peter. Ani mu si naraa. Ale Ender byby dobry dla wiewirek. Rozumie pan? On by je karmi.

- Przecie gdyby je karmi, stayby si oswojone i Peter tym atwiej by je apa.

Yalentine rozpakaa si znowu.

- Cokolwiek si zrobi, zawsze pomaga si Peterowi. Wszystko pomaga Peterowi, wszystko, nie mona mu uciec choby nie wiem co.

- Czy pomagasz Peterowi? - spyta Graff. Nie odpowiedziaa.

- Czy Peter jest takim zym czowiekiem, Yalentine? Przytakna.

- Czy jest najgorszym czowiekiem na œwiecie?

- Jak mgby? Nie wiem. Jest najgorszym czowiekiem, jakiego znam.

- A przecie ty i Ender jesteœcie jego siostr i bratem. Macie te same geny, tych samych rodzicw. Jak moe by taki zy, jeœli...

Yalentine odwrcia si i zacza krzycze, jakby chcia j zabi:

- Ender nie jest jak Peter! Wcale nie jest jak Peter! Tyle e jest inteligentny, ale to wszystko! W niczym innym nikt nie moe by podobny do Petera, on wcale... wcale nie jest jak Peter! Wcale!

- Rozumiem - rzek Graff.

- Wiem, co myœlisz, ty draniu, myœlisz, e si myl, e Ender jest podobny do Petera. No wic moe j a jestem do niego podobna, ale nie Ender, wcale nie, tak mu mwiam, kiedy paka, powtarzaam mu wiele razy, nie jesteœ jak Peter, nie lubisz krzywdzi ludzi, jesteœ agodny i dobry i zupenie nie jak Peter!

- I to prawda.

Jego zgoda troch j uspokoia.

- Jasne, e prawda. To szczera prawda.

- Yalentine, czy zechcesz pomc Enderowi?

- Nic nie mog dla niego zrobi.

- Chodzi o to samo, co zawsze dla niego robiaœ. Uspokj go, powiedz, e wcale nie lubi krzywdzi ludzi, e jest dobry i agodny i wcale nie jak Peter. To najwaniejsze. e zupenie nie jest podobny do Petera.

- Zobacz go?

- Nie. Chc, ebyœ napisaa list.

- Co to da? Ender nie odpowiedzia na aden z moich listw. Graff westchn.

- Odpowiedzia na kady list, jaki otrzyma. Zrozumiaa, nim mina sekunda.

- Wy œmierdziele...

- Izolacja jest... optymalnym œrodowiskiem dla rozwoju kreatywnoœci. Potrzebowaliœmy jego idei, nie... mniejsza z tym, nie musz si przed tob tumaczy.

Nie zapytaa czemu wic to robi.

- Ale on sabnie. Traci tempo. Chcemy pchn go naprzd, a on si opiera.

- Moe wyœwiadcz mu przysug, jeœli ka panu si wypcha.

- Ju mi pomogaœ. Moesz pomc bardziej. Napisz do niego.

- Prosz obieca, e nie wytnie pan nic z tego, co napisz.

- Nie mog ci tego obieca.

- Wic nie mamy o czym rozmawia.

- Nie ma problemu. Sam napisz ten list. Wykorzystamy twoje, eby uchwyci styl pisania. Prosta sprawa.

- Chc go zobaczy.

- Pierwsz przepustk dostanie, kiedy bdzie mia osiemnaœcie lat.

- Powiedzia mu pan, e kiedy bdzie mia dwanaœcie.

- Zmieniliœmy przepisy.

- Czemu mam panu pomaga?

- Nie mnie. Pom jemu. Czy to ma znaczenie, e pomoesz przy

okazji i nam?

- Co za straszne rzeczy robicie z nim tam, na grze?

Graff parskn.

- Yalentine, moja maleka, straszne rzeczy maj si dopiero zacz.

*

Ender przeczyta cztery linijki listu, zanim si zorientowa, e to nie od ktregoœ z onierzy ze Szkoy Bojowej. Nadszed zwyk drog - otrzyma wiadomoœ CZEKA POCZTA, kiedy wczy komputer. Przeczyta cztery linijki, potem przeskoczy na koniec i sprawdzi podpis. Nastpnie wrci do pocztku i skuli si na posaniu, odczytujc sowa.

ENDER. TE DRANIE NIE PRZEPUŒCIY ADNEGO MOJEGO LISTU A DO TERAZ. PISAAM ZE STO RAZY, A TY PEWNIE MYŒLAEŒ, E WCALE. ALE PISAAM. NIE ZAPOMNIAAM O TOBIE. PAMITAM O TWOICH URODZINACH. PAMITAM WSZYSTKO. MOE NIEKTRZY MYŒL, E KIEDY JESTEŒ ONIERZEM, JESTEŒ TERAZ OKRUTNY I TWARDY I LUBISZ KRZYWDZI LUDZI, JAK MARINES NA WIDEO. ALE JA WIEM, E TO NIEPRAWDA, E WCALE NIE JESTEŒ JAK SAM-WIESZ-KTO. ON TERAZ WYDAJE SI MILSZY, ALE W ŒRODKU DALEJ JEST ŒWISKIM DRANIEM. MOESZ UDAWA TWARDZIELA, ALE MNIE NIE OSZUKASZ. WCI JAKOŒ WIOSUJ W STARYM CZUJ NIE.

KOCHAM CI, INDYCZKU

VAL

NIE ODPISUJ. PEWNIE BD PSYCHOALANIZOWA TWJ LIST.

List wyraŸnie zosta napisany z pen aprobat nauczycieli. Nie ulegao jednak wtpliwoœci, e pisaa go Yal. Sowo "psychoalanizowa", okreœlenie "œwiski dra" na Petera, przypomnienie artu, kiedy wymawiali czno jak "czuj no" - wszystkie te drobiazgi, o ktrych wiedziaa tylko Val.

A jednak byo ich zbyt wiele, jak gdyby ktoœ chcia si upewni, e Ender uwierzy w autentycznoœ listu. Po co mieliby si tak stara, gdyby rzeczywiœcie by prawdziwy?

Zreszt i tak nie jest. Nawet gdyby pisaa go wasn krwi, nie byby prawdziwy, bo to oni kazali go napisa. Pisaa wczeœniej i nie przepuœcili adnego z jej listw. Tamte mogy by autentyczne, ale ten by pisany na ich proœb, by czœci ich manipulacji.

Znw poczu rozpacz. Teraz jednak zna jej powd. Wiedzia, czego tak bardzo nienawidzi. Nie kierowa swym wasnym yciem. To oni wszystko kontrolowali. Oni dokonywali wyborw. Jemu pozostaa tylko gra i nic wicej. Wszystko inne naleao do nich, do ich przepisw, planw, lekcji i programw. Tylko podczas bitwy mg ruszy w t albo w tamt stron. Jedyne, co si liczyo, jedyne co byo pikne i prawdziwe, to jego wspomnienie Yalentine, osoby, ktra kochaa go, zanim przystpi do gry, kochaa niezalenie od tego, czy trwaa wojna z robalami. A oni mu j zabrali i przecignli na swoj stron. Teraz bya jedn z nich.

Nienawidzi ich i ich gier. Nienawidzi tak mocno, e zapaka czytajc pisany na zlecenie list Yal. Inni chopcy z Armii Feniksa zauwayli to i odwrcili wzrok. Ender Wiggin pacze? To byo niepokojce. Dziao si coœ strasznego. Najlepszy onierz wszystkich armii ley na posaniu i pacze. W sali panowaa gboka cisza.

Ender skasowa list, usun go z pamici, po czym uruchomi gr fantasy. Nie wiedzia, czemu tak mu zaley, by zagra, by dotrze na Koniec Œwiata, ale nie traci czasu. Dopiero pync na chmurze ponad jesiennymi barwami sielankowego œwiata, dopiero wtedy zrozumia, co nienawidzi najbardziej w liœcie Val. Ten list mwi tylko o Peterze. O tym, jak zupenie nie jest podobny do Petera. Sowa, ktre mwia tak czsto tulc go i uspokajajc, gdy dra z lku, wœciekoœci i odrazy, kiedy Peter znowu si nad nim znca. Niczego wicej w tym liœcie nie byo.

O to waœnie j prosili. Ci dranie wiedzieli o tym, i wiedzieli o Peterze w lustrze w komnacie na zamku, wiedzieli o wszystkim i Val bya dla nich jeszcze jednym narzdziem potrzebnym, by go kontrolowa, jeszcze jedn sztuczk w grze. Dink mia racj, to oni s wrogami, nie kochaj niczego i o nic nie dbaj. Nie mia ju ochoty robi tego, czego od niego chcieli, nic nie mia zamiaru dla nich robi. Posiada tylko jedno naprawd wasne wspomnienie, jedn dobr myœl, a oni przeorali j razem z reszt gnoju. Skoczy z nimi, nie zamierza gra dalej.

Jak zawsze, w czeka w komnacie na wiey odwijajc si z dywanu na pododze. Tym razem jednak Ender nie zgnit go pod butem. Tym razem chwyci go w rce, przyklkn i delikatnie, bardzo delikatnie przysun rozwart paszcz wa do swoich ust. I pocaowa go.

Nie chcia tego robi. Mia zamiar pozwoli, by w uksi go w warg. A moe zamierza zjeœ wa ywcem, tak jak Peter z lustra, z pokrwawion brod i ogonem sterczcym jeszcze z ust. Zamiast tego jednak zoy pocaunek.

W w jego rkach pogrubia i wygi si w inny ksztat, ludzki. To bya Yalentine, ktra pocaowaa go w odpowiedzi.

W nie mg by Yalentine. Zabija go zbyt czsto, by teraz mia si okaza jego siostr. Zbyt czsto poera go Peter, by Ender mg znieœ myœl, e przez cay czas bya to Yalentine.

Czy waœnie to planowali, kiedy pozwolili mu przeczyta list? Nic go to nie obchodzio.

Podniosa si z podogi komnaty na wiey i podesza do lustra. Ender kaza swojej postaci take wsta i iœ za ni. Razem stanli przed tafl, lecz teraz zamiast okrutnego odbicia Petera zobaczy w niej smoka i jednoroca. Wycign rk i dotkn zwierciada, a œciana rozpada si, odsaniajc szerokie, prowadzce w d schody pokryte dywanem i wiwatujcy, haaœliwy tum. Razem, rami w rami, on i Yalentine ruszyli przed siebie. zy stany mu w oczach, zy radoœci, e wyrwa si wreszcie z celi na Kocu Œwiata. I przez te zy nie zauway, e wszyscy w tumie mieli twarz Petera. Wiedzia tylko, e gdziekolwiek pjdzie w tym œwiecie, Yalentine bdzie przy nim.

*


Yalentine otworzya list, ktry podaa jej dr Lineberry. "Droga Yalentine" - przeczytaa. "Wyraamy ci szczere podzikowanie i wdzicznoœ za twj wkad w wysiek wojenny. Niniejszym zawiadamiamy, e przyznano ci Gwiazd Orderu Ligi Ludzkoœci Pierwszej Klasy, najwysze odznaczenie wojskowe, jakie moe otrzyma osoba cywilna. Niestety, bezpieczestwo MF nie pozwala, by przed zakoczeniem biecych operacji ogosi ten fakt publicznie. Chcielibyœmy jednak poinformowa ci, e twoje dziaania zostay uwieczone cakowitym sukcesem. Z wyrazami szacunku, genera Shimon Levy, Strategos."

Kiedy przeczytaa list dwa razy, dr Lineberry wyja jej go z rki.

- Otrzymaam instrukcje, by pozwoli ci go przeczyta, a potem zniszczy.

Wyja z szuflady zapalniczk i podpalia papier. Zapon jasno w popielniczce.

- Dobre czy ze wiadomoœci? - spytaa.

- Sprzedaam swojego brata - odpara Yalentine. - I teraz mi za to zapacili.

- To troch melodramatyczne, nie sdzisz?

Yalentine wysza nie odpowiadajc. Tej nocy Demostenes opublikowa zjadliw krytyk praw ograniczajcych przyrost populacji. Ludzie powinni mie tyle dzieci, ile zechc, a nadwyk ludnoœci naley wysya na inne planety, by ludzkoœ rozprzestrzenia si w galaktyce tak szeroko, e adna katastrofa, adna inwazja nie mogaby zagrozi zniszczeniem ludzkiej rasy. "Najwspanialszy tytu, jaki moe przysugiwa dziecku - pisa Demostenes - to T r z e c i."

Dla ciebie, Ender, powtarzaa piszc.

Peter œmia si zachwycony, gdy czyta tekst.

- Teraz poruszyaœ wszystkich. Musz zwrci na ciebie uwag. Trzeci! Wspaniay tytu! Och, bywasz czasem przewrotna.

Rozdzia 10

Smok

- Ju?

- Tak sdz.

- To musi by rozkaz, pukowniku Graff. Armie nie ruszaj z miejsca dlatego, e dowdca mwi: "Sdz, e czas atakowa".

- Nie jestem dowdc. Jestem nauczycielem maych dzieci.

- Panie pukowniku, przyznaj, e nie zgadzaem si z panem. Przyznaj, e stawaem okoniem, ale udao si, wszystko poszo dokadnie tak, jak pan zaplanowa. Przez ostatnie kilka tygodni Ender by nawet... nawet...

- Szczœliwy.

- Zadowolony. Radzi sobie znakomicie. Jego umyœl jest sprawny, rozgrywki prowadzi znakomicie. Wprawdzie jest miody, ale nigdy jeszcze nie mieliœmy tu chopaka lepiej nadajcego si na dowdc. Zwykle dostaj armi, kiedy maj jedenaœcie lat, ale on jest w szczytowej formie, cho ma

dziewi i pl.

- Owszem. Tylko przez chwil zastanawiaem si, jak nazwa czowieka, ktry leczy zaamane dziecko, przynajmniej czœciowo, tylko po to, eby zaraz rzuci je z powrotem do walki. Taki drobny, osobisty dylemat moralny. Prosz nie zwraca na to uwagi. Byem zmczony.

- Ratujemy œwiat, pamita pan?

- Prosz go wezwa.

- Robimy to, co konieczne, pukowniku Graff.

- Daj spokj, Anderson, po prostu umierasz z ciekawoœci, jak on sobie poradzi z tymi wszystkimi nieuczciwymi grami, ktre kazaem ci przygotowa.

- To obrzydliwe, co pan...

- Taki ju ze mnie obrzydliwy facet. Nie oszukujmy si, majorze. Jesteœmy szumowinami tej ziemi. Ja te umieram z ciekawoœci, co on z tym zrobi. W kocu nasze ycie zaley od tego, jak sobie poradzi. Nie?

- Chyba nie zaczyna pan uywa slangu tych chopcw?

- Prosz go wezwa, majorze. Zrzuc tylko list do jego zbioru i wcz mu system zabezpiecze. To, co z nim robimy, nie jest do koca takie Ÿle. Znw bdzie mia troch odosobnienia.

- Chcia pan powiedzie: izolacji.

- Samotnoœ wadzy. Dalej, niech go pan zawoa.

- Tak jest, sir. Za pitnaœcie minut bdziemy u pana.

- Na razie. Tak jest sir, tajest sir, tajessir. Mam nadziej, e dobrze si bawieœ. Mam nadziej, e byo ci przyjemnie, bardzo przyjemnie by szczœliwym, Ender. Moe po raz ostatni w yciu. Pozwl, chopcze, wujaszek Graff ma coœ dla ciebie.

Ender od pierwszej chwili wiedzia, o co chodzi. Wszyscy oczekiwali, e wczeœnie zostanie dowdc. Moe nie a t a k wczeœnie, ale w kocu prowadzi w tabeli od trzech lat, w punktacji nikt nawet si do niego nie zbliy, a wieczorne treningi cieszyy si najwyszym prestiem w caej szkole. Niektrzy zastanawiali si nawet, czemu nauczyciele tak dugo zwlekaj.

Ciekaw by, ktr armi mu przydziel. Trzech dowdcw, w tym Petra Arkanian, miao wkrtce zakoczy szkolenie. Nie liczy na Armi Feniksa. Nikomu si jeszcze nie udao dowodzi t sam armi, w ktrej suy w chwili otrzymania awansu.

Anderson zabra go najpierw do nowej kwatery. To rozstrzygao spraw - tylko komendanci mieli prywatne kabiny. Potem kaza wzi miar na nowe mundury i kombinezony. Ender zajrza w formularz, eby sprawdzi, jak nazywa si jego armia.

Smok. Tak zostao tam napisane. Ale nie byo adnej Armii Smoka.

- Nigdy nie syszaem o Armii Smoka - powiedzia.

- To dlatego, e nie istnieje od czterech lat.

Skasowaliœmy t nazw, bo powsta przesd na jej temat. Podobno adna Armia Smoka w caej historii Szkoy Bojowej nie wygraa nawet jednej trzeciej swoich gier. Ale to pewnie art.

- Wic dlaczego znowu j tworzycie?

- Mamy kup mundurw, z ktrymi trzeba coœ zrobi.

Siedzcy za biurkiem Graff wydawa si grubszy i bardziej zmczony ni ostatnim razem, kiedy Ender go widzia. Wrczy Enderowi jego hak, niewielkie urzdzenie, dziki ktremu dowdca podczas wicze mg si porusza, jak chcia. Wiele razy w czasie wieczornych treningw Ender marzy o tym, by mc korzysta z haka zamiast odbija si od œcian. Dosta przyrzd teraz, kiedy umia radzi sobie bez niego.

- Dziaa tylko podczas planowych zaj wiczebnych - poinformowa go Anderson.

Oznaczao to - poniewa Ender zamierza prowadzi dodatkowe treningi - e nie zawsze bdzie mg uywa haka. Wyjaœniao te, czemu wielu dowdcw nie urzdzao takich pozaplanowych wicze. U/alenili si od swoich hakw, ktre na dodatkowych zajciach nie dziaay. Jeœli sad/iii, e to urzdzenie gwarantuje im autorytet i posuszestwo onierzy, tym bardziej unikali pracy bez niego. Dziki temu bd mia przewag przynajmniej nad czœci przeciwnikw, pomyœla Ender.

Wygaszajc oficjaln mow Graff wydawa si znudzony i obojtn\.

Dopiero pod koniec okaza troch zaangaowania.

- Zdecydowaliœmy si na pewne niezwyke rozwizanie - oœwiadczy. - Chyba nie bdziesz mia nic przeciwko temu. Sformowaliœmy Armi Smoka przyœpieszajc przejœcie do niej ekwiwalentu penej grupy startowej i blokujc awans kilku starszych uczniw. Sdz, e bdziesz zadowolony ze swoich onierzy. Mam nadziej, e tak bdzie, poniewa, otrzymujesz zakaz transferw.

- adnych zamian? - zdziwi si Ender. Wymieniajc si midzy sob dowdcy wzmacniali swoje sabe punkty.

- adnych. Widzisz, od trzech lat prowadzisz te swoje dodatkowe zajcia. Masz wielu zwolennikw. Dobrzy onierze bd wywiera nacisk na swoich dowdcw, eby przejœ pod twoj komend. Dajemy ci armi, ktra z czasem moe zwycia. Nie pozwolimy, byœ nieuczciwie zyska przewag.

- A jeœli dostan onierza, z ktrym po prostu nie potrafi si

dogada?

- Dogadaj si z nim - Graff przymkn oczy. Anderson wsta

i rozmowa bya skoczona.

Smok dosta barwy szar, pomaraczow, szar; Ender przebra si w skafander, po czym ruszy za œwietln nitk, a do koszar, gdzie miaa zamieszka jego armia. Chopcy ju czekali i krcili si przy wejœciu. Ender natychmiast obj dowodzenie.

- Zaj posania wedug starszestwa. Weterani z tyu, najmodsi

z przodu.

Odwraca zwyczajowy porzdek i wiedzia o tym. Nie mia zamiaru powtarza bdu innych dowdcw, ktrzy nigdy nie widywali nowych onierzy, poniewa ci zawsze byli z tyu.

Kiedy zajmowali posania wedug dat przybycia do Szkoy, Ender przeszed po sali tam i z powrotem. Prawie trzydziestu onierzy byo cakiem nowych, prosto z grup startowych, bez adnego doœwiadczenia w bitwie. Kilku nawet modszych ni zwykle - ci koo drzwi wydawali si aoœnie mali. Pomyœla, e tak waœnie musia go widzie Bonzo Madrid. kiedy zjawi! si w jego armii. Ale Bonzo musia sobie radzi z jednym tylko nieletnim onierzem.

aden z weteranw nie nalea do elitarnej grupy wiczeniowej Endera. Nikt z nich nie by nawet dowdc plutonu. Waœciwie ani jeden nie by starszy od Endera, co oznaczao, e nawet ci weterani mieli za sob najwyej osiemnaœcie miesicy suby. Kilku nie rozpozna, tak mao si wyrniali.

Naturalnie, oni znali Endera, jako e by najpopularniejszym onierzem w szkole. Paru, jak zauway, patrzyo na niego z niechci.

Przynajmniej tyle dla mnie zrobili, e aden z moich onierzy nie jest starszy ode mnie, pomyœla.

Gdy kady mia ju swoje posanie, Ender poleci im woy skafandry i przygotowa si do wicze.

- Jesteœmy w planie na rano, treningi zaraz po œniadaniu. Formalnie macie godzin wolnego midzy œniadaniem a zajciami. Zobacz, jak z tym bdzie, kiedy si przekonam, co potraficie.

Po trzech minutach kaza wszystkim wyjœ, cho wielu nie byo jeszcze ubranych.

- Ale ja jestem goy! - zawoa ktryœ z chopcw.

- Nastpnym razem ubieraj si szybciej. Macie trzy minuty od rozkazu do opuszczenia sali. To w tym tygodniu. W przyszym bd dwie minuty. Biegiem!

Niedugo caa szkoa bdzie opowiada dowcipy o Armii Smoka, ktra jest tak tpa, e musi trenowa ubieranie si.

Piciu chopcw byo zupenie nagich i biegnc przez korytarze cignli za sob kombinezony. Niewielu tylko zdyo ubra si do koca. Mijajc otwarte drzwi klas zwracali powszechn uwag. Na pewno aden si wicej nie spŸni.

W korytarzu prowadzcym do sali treningowej Ender kaza im biega tam i z powrotem, szybko, tak, eby si spocili. Tymczasem ci, ktrzy byli nago, zdyli si ubra. Potem doprowadzi ich do grnych drzwi, otwierajcych si na œrodku œciany tak, jak w prawdziwej grze. Kaza im skaka w gr, chwyta za klamry na suficie i z ich pomoc wlatywa do sali.

- Zbirka na przeciwnej œcianie - poleci. - Wszystko tak, jak w ataku na bram nieprzyjaciela.

Chcia, by pokazali, co potrafi, skaczc czwrkami przez wrota. Prawie aden z nich nie umia dolecie do celu w linii prostej, a kiedy dotarli ju do œciany, tylko kilku zdoao si zatrzyma czy choby kontrolowa odbicie.

Ostatni z chopcw by bardzo may, wyraŸnie najmodszy. Nie mia szans, by dosign uchwytu na suficie.

- Moesz uy bocznej klamry - pozwoli Ender.

- Wypchaj si - odpar chopiec. Odbi si z caej siy, kocami palcw musn uchwyt i wpad przez bram bez adnej kontroli, wirujc w trzech kierunkach rwnoczeœnie. Ender nie mg si zdecydowa, czy polubi dzieciaka za to, e nie korzysta z uatwie, czy raczej zirytowa si jego brakiem dyscypliny.

W kocu wszyscy stanli w szeregu pod przeciwleg œcian. Ender zauway, e bez wyjtku ustawili si gowami w kierunku, jaki w korytarzu by "gr". Œwiadomie wic chwyci klamr na tym, co traktowali jako podog i zawis gow w d.

- Dlaczego stoicie do gry nogami, onierze? - zapyta. Kilku z nich zaczo si odwraca.

- Bacznoœ! - Znieruchomieli. - Pytaem, dlaczego stoicie do gry nogami!

Nikt nie odpowiedzia.

- Zapytaem, dlaczego kady z was ma nogi w powietrzu i gow skierowan w d?

- Sir - odway si wreszcie ktryœ. - W takim kierunku opuszczaliœmy korytarz.

- A niby jak to robi rnic? Jakie ma znaczenie kierunek cienia w korytarzu? Czy bdziemy walczy w korytarzu? Czy mamy tutaj grawitacj?

- Nie, sir. Nie, sir.

- Moecie zapomnie o grawitacji, zanim jeszcze przekroczycie bram. Dawne cienie znika, kasuje si. Jasne? Niewane, w ktr stron dziaa, kiedy podchodzicie do drzwi. Macie pamita o jednym: nieprzyjacielska brama jest na dole. Wasze stopy wskazuj bram wroga. Gra to tam, gdzie jest wasza brama. Pnoc jest tam, poudnie tam, wschd tam, a zachd... gdzie?

Pokazali.

- Tego si spodziewaem. Jedyne, co opanowaliœcie, to proces eliminacji, a to tylko dlatego, e mona go dokonywa w toalecie. Co to by za cyrk? To ma by szereg? To mia by lot? Jazda, wszyscy startuj i robi zbirk na suficie. Ju! Rusza si!

Tak, jak oczekiwa, spora czœ onierzy instynktownie wybia si nie w stron bramy, ale ku œcianie, ktr Ender okreœli jako pnoc

- w kierunku, w ktrym na korytarzu bya gra. Oczywiœcie szybko zauwayli pomyk, ale byo za pŸno. Musieli czeka, a bd mogli odbi si od œciany.

Tymczasem Ender dzieli ich w myœlach na bardziej i mniej bystrych. Najmniejszy z chopcw, ten, ktry jako ostatni skaka z korytarza, teraz jako pierwszy dotar do waœciwej œciany i wyhamowa zrcznie.

Mieli racj awansujc go. Poradzi sobie bez trudu. By czupurny i buntowniczy, poza tym wœcieky, e znalaz si wœrd tych, ktrym Ender kaza biega nago po korytarzach.

- Ty! - zawoa Ender wskazujc go palcem. - Gdzie jest d?

- Tam, gdzie brama nieprzyjaciela - pada szybka odpowiedŸ, jakby chopak mwi: dobra, dobra, przejdŸmy do waniejszych spraw.

- Jak ci na imi, may?

- onierz ma na imi Groszek, sir.

- Ze wzgldu na wzrost czy rozmiar mzgu? - chopcy zachichotali nieœmiao. - No dobra, Groszek, widz, e sobie radzisz. A teraz suchajcie mnie wszyscy. Kady, kto wchodzi przez t bram, ma du szans, e zostanie trafiony. Dawniej miao si dziesi, dwadzieœcia sekund rezerwy. Dzisiaj, jeœli nie znajdziecie si w œrodku zanim pojawi si przeciwnik, jesteœcie zamroeni. Co si dzieje, kiedy zostajecie zamroeni?

- Nie mona si ruszy - odezwa si jeden z chopcw.

- Zamroenie to waœnie oznacza - odpar Ender. - Ale co si wtedy z wami dzieje?

To waœnie Groszek, wcale niespeszony, odpowiedzia rozsdnie:

- Leci si wtedy w tym samym kierunku co na pocztku. Z szybkoœci, jak si miao w chwili trafienia.

- Zgadza si. Wy piciu, tam na kocu, rusza! Zaskoczeni, chopcy spogldali na siebie niepewnie. Ender kasowa ich po kolei.

- Nastpna pitka, rusza!

Ruszyli. Ender zamrozi ich take, ale lecieli dalej w stron œciany. Pierwszych piciu unosio si bezwadnie w pobliu gwnej grupy.

- Spjrzcie na tych tak zwanych onierzy - powiedzia Ender. - Dowdca kaza im rusza, a teraz patrzcie tylko. S zamroeni i to waœnie tutaj, gdzie mog przeszkadza. Za to tamci, poniewa ruszyli zgodnie z rozkazem, zostali trafieni w dole, gdzie blokuj drogi natarcia i utrudniaj nieprzyjacielowi obserwacj. Sdz, e przynajmniej piciu z was zrozumiao, o co chodzio w tej lekcji. Nie wtpi, e w tej pitce jest Groszek. Zgadza si, Groszek?

Groszek nie odpowiedzia od razu-. Ender patrzy na niego tak dugo, a mrukn:

- Zgadza si, sir.

- Wic o co chodzio?

- Kiedy "ka ci rusza, ruszaj szybko, bo kiedy zlodowaciejesz, bdziesz lata po sali zamiast przeszkadza w operacjach swojej wasnej armii.

- Doskonale. Przynajmniej jeden z was rozumie t rozgrywk.

Ender widzia, jak w onierzach narasta niech; poznawa to po tym, jak si poruszaj, jak patrz na siebie i unikaj wzroku Groszka. Czemu to robi? Co ma wsplnego bycie dobrym dowdc z wystawianiem tego maego wszystkim pozostaym na cel? Czy mg mu to robi tylko dlatego, e tak waœnie postpowali z nim? Mia ch odwoa swoje kpiny, przekona wszystkich, e ten dzieciak bardziej ni ktokolwiek inny potrzebuje pomocy i przyjaŸni. Tyle, e - oczywiœcie - nie mg tego zrobi. Nie pierwszego dnia. Pierwszego dnia nawet jego pomyki musiay si wydawa czœci genialnego planu.

Ender przycign si hakiem bliej œciany i wskaza na jednego

z chopcw.

- Wyprostuj si - poleci. Obrci chopca w powietrzu tak, by skierowa go stopami w stron grupy. Kiedy tamten sprbowa si poruszy, skasowa go. Inni rozeœmiali si.

- W co moesz go trafi? - spyta Ender chopca stojcego na wprost zamroonego onierza.

- Waœciwie tylko w stopy.

- A ty? - zwrci si do jego ssiada.

- Widz jego korpus.

- A ty?

- W cae ciao - odpowiedzia chopak stojcy dalej w szeregu.

- Stopy nie s zbyt due. Nie daj dostatecznej osony - odepchn zamroonego z drogi. Potem zgi nogi w kolanach, jakby klka w powietrzu i zamrozi je. Nogawki kombinezonu zesztywniay natychmiast, nie pozwalajc na zmian pozycji.

Ender przekrci si tak, e klcza ponad swymi onierzami.

- Co widzicie? - zapyta.

- O wiele mniej - odpowiedzieli. Ender wsun miotacz midzy nogi.

- Ja widz doskonale - oznajmi i zacz kasowa jednego po drugim. - Powstrzymajcie mnie! - zawoa. - Sprbujcie mnie trafi!

Udao im si, ale zdy unieruchomi trzeci czœ grupy. Potem uy haka, by rozmrozi siebie i wszystkich pozostaych.

- A teraz - zacz - w jakim kierunku ley brama nieprzyjaciela?

- Na dole!

- A w jakiej pozycji macie atakowa?

Czeœ zacza tumaczy, ale Groszek odpowiedzia odskakujc od œciany z podkurczonymi nogami, prosto ku bramie nieprzyjaciela, strzelajc bez przerwy.

Przez chwil Ender mia ochot krzykn na niego, ukara w jakiœ sposb; zaraz jednak si opanowa, stumi nieprzyjazny odruch. Czemu miaby si gniewa na tego maego?

- Czy tylko Groszek wie, jak si to robi?

Natychmiast caa armia ruszya do przodu strzelajc z miotaczy trzymanych midzy nogami i krzyczc ile si w pucach. Moe przyjœ taka chwila, pomyœla Ender, kiedy dokadnie takiej strategii bd potrzebowa: czterdziestu rozwrzeszczanych chopcw w szaleczym ataku.

Kiedy wszyscy byli ju po przeciwnej stronie, Ender kaza im, wszystkim na raz, zaatakowa siebie. Tak, pomyœla. Cakiem nieŸle. Dali mi niewywiczon armi, bez jednego dobrego onierza, ale przynajmniej nie band gupcw. Mog coœ z nimi zrobi.

Ustawili si znowu, rozeœmiani i podnieceni. Wtedy Ender zacz waœciwe zajcia. Poleci im pozamraa nogi w pozycji podkurczonej.

- Do czego przydaj si wam nogi? W walce.

- Do niczego - odpowiedzieli niektrzy.

- Groszek tak nie uwaa - stwierdzi Ender.

- Do tego, eby odpycha si od œcian.

- Bardzo dobrze.

Inni zaczli protestowa, e odpychanie od œcian to poruszanie si, a nie walka.

- Nie ma walki bez ruchu - oœwiadczy Ender. Chopcy umilkli i nienawidzili Groszka troch mocniej. - Czy z zamroonymi nogami potraficie odpycha si od œcian?

Nikt nie odway si odpowiedzie. Bali si bdu.

- Groszek?

- Nigdy nie prbowaem, ale moe gdyby stan twarz do œciany, a potem zgi w pasie...

- Dobrze, ale nie tak. Patrzcie na mnie. Jestem odwrcony plecami do œciany. Poniewa klcz, stopy jej dotykaj. Zwykle przy odbiciu pchacie stopami w d i cae ciao wyciga si z tyu jak strczek grochu. Zgadza si?

Œmiech.

- Z zamroonymi nogami wykorzystuj waœciwie t sam technik, wyrzucam biodra i uda, tyle e teraz do tyu odchylaj si stopy i ramiona. Kiedy odlatuj, cae ciao jest zwarte i nie cignie si z tyu. Patrzcie.

Wypchn biodra do przodu i odskoczy od œciany; natychmiast ustabilizowa pozycj tak, by podkurczone nogi mie pod sob. Wyldowa na kolanach, przewrci si na plecy i odbi w innym kierunku.

- Sprbujcie mnie trafi! - krzykn. Zacz wirowa lecc mniej wicej rwnolegle do œciany, przy ktrej stali jego onierze. To wirowanie uniemoliwiao trafienie go cigym promieniem.

Rozmrozi skafander i hakiem podcign si z powrotem.

- Popracujemy nad tym przez pierwsze p godziny. Wywiczycie sobie miœnie, o ktrych istnieniu nawet nie wiedzieliœcie. Nauczycie si uywa ng jako tarczy i kontrolowa ruchy tak, ebyœcie mogli wirowa. Na bliskich dystansach nic to nie daje, ale z daleka nie mog wam nic zrobi, kiedy si krcicie. Promie miotacza musi pada przez chwil w to samo miejsce, a to niemoliwe przy szybkich obrotach. A teraz zamrozi si i do roboty.

- Czy wyznaczysz nam strefy? - spyta ktryœ. - Nie, nie wyznacz. Chc, ebyœcie si zderzali, ebyœcie potrafili sobie z tym radzi w kadych okolicznoœciach. Chyba, e bdziemy wiczy w formacjach. Wtedy pewnie ka si wam zderza celowo. A teraz, rusza si!

Kiedy to powiedzia, ruszyli.

*


Ender wyszed z sali jako ostatni. Zosta duej, by pomc najsabszym w opanowaniu techniki. Mieli dobrych nauczycieli, ale przyszli prosto z grup startowych i brakowao im doœwiadczenia. Zupenie sobie nie radzili, gdy trzeba byo wykonywa dwie albo trzy rzeczy na raz. Dobrze im szy odbicia z zamroonymi nogami, nie mieli problemw przy manewrowaniu w powietrzu, ale wystartowa w jednym kierunku, strzela w drugim, odskoczy od œciany i strzela we waœciw stron - to cakowicie przekraczao ich moliwoœci. wiczenia, wiczenia i jeszcze raz wiczenia - w tej chwili Ender nie mg robi nic innego. Strategia i walka w szyku to pikna rzecz, ale na nic si nie przyda, jeœli onierze nie potrafi si zachowa podczas bitwy.

Musia przygotowa swoj armi ju. Wczeœnie zosta dowdc, a nauczyciele zmieniali reguy, nie pozwalali na zamiany, nie dali mu ani jednego weterana wysokiej klasy. Nie mia gwarancji, e odczekaj zwyczajowe trzy miesice, zanim poœl go do bitwy.

Dobrze, e przynajmniej wieczorami Alai i Shen pomog mu trenowa tych nowych.

Nie wyszed jeszcze z korytarza prowadzcego do sali treningowej, gdy nagle znalaz si twarz w twarz z maym Groszkiem. Groszek wyglda na zagniewanego. Ender nie chcia, by ju teraz wyniky jakieœ problemy.

- Czeœ, Groszek.

- Czeœ, Ender.

Chwila milczenia.

- S i r - powiedzia cicho Ender.

- Wiem, do czego zmierzasz, Ender, sir, i ostrzegam ci.

- Ostrzegasz?

- Mog by twoim najlepszym onierzem, ale nie zaczynaj ze mn.

- Bo co?

- Bo bd twoim najgorszym onierzem. Jedno albo drugie.

- A czego si spodziewasz? Przytulania i buzi na dobranoc? - teraz Ender zaczyna wpada w gniew. Groszek nie przej si tym.

- Chc dosta pluton.

Ender podszed bliej i spojrza w d, prosto w jego oczy.

- A dlaczego miabym ci da pluton?

- Bo wiedziabym, co z nim robi.

- Nietrudno jest wiedzie, co robi z plutonem. Trudno jest ich skoni, eby to waœnie robili. Dlaczego onierze mieliby wykonywa rozkazy takiego maego dupka?

- Syszaem, e kiedyœ na ciebie te tak woali. Syszaem, e Bonzo robi to nadal.

- Zadaem pytanie, onierzu.

- Zdobd autorytet, jeœli nie bdziesz mi przeszkadza.

- Ja ci pomagam - uœmiechn si Ender.

- Jak diabli - burkn Groszek.

- Nikt by ci nie zauway, najwyej po to, eby si uali nad takim maluchem. Dziki mnie dzisiaj wszyscy ci zauwayli. Bd obserwowa kady twj ruch. eby zdoby ich szacunek, wystarczy tylko by najlepszym.

- Wic nie mam nawet szansy, eby si nauczy, zanim mnie oceni.

- Biedny dzidziuœ. S dla ciebie niedobrzy - Ender delikatnie pchn Groszka na œcian. - Powiem ci, jak zdoby pluton. Udowodnij mi, e wiesz co robi jako onierz. Udowodnij, e potrafisz wykorzystywa w bitwie innych onierzy. A potem udowodnij, e ktoœ chce iœ za tob do walki. Wtedy dostaniesz swj pluton. Ale ani chwili wczeœniej.

Groszek uœmiechn si.

- To uczciwe. Jeeli naprawd tak postpisz, zostan dowdc plutonu w cigu miesica.

Ender chwyci go za przd kombinezonu i przycisn do œciany.

- Jeœli mwi, e coœ zrobi, to znaczy, e to waœnie zrobi.

Groszek uœmiecha si tylko. Ender puœci go i odszed. W swojej kabinie pooy si na ku. Dra cay. Co on wyprawia? Pierwszy trening, a ju znca si nad innymi jak Bonzo. I Peter. Pomiata ludŸmi. Wybiera jakiegoœ malucha, eby inni mieli kogo nienawidzi. Obrzydliwe. Powtarza wszystko to, czego nie cierpia u dowdcy.

Czy to ley w ludzkiej naturze, e zawsze stajesz si podobny do swojego pierwszego dowdcy? Jeœli tak, to lepiej ju teraz si wycofa. Raz za razem analizowa wszystko, co robi podczas pierwszych wicze swojej nowej armii. Dlaczego nie mg si zachowywa tak, jak w czasie zaj wieczornych? Tam nie wydawa rozkazw, jedynie czyni sugestie. Ale w armii to niemoliwe. Jego nieformalna grupa nie musiaa si uczy, jak trzyma si razem i ufa sobie w czasie walki. Nie musiaa natychmiast wykonywa rozkazw.

Gdyby zechcia, mgby znaleŸ si na przeciwnym kocu, by tak niedbay i niekompetentny jak Ross Nos. Mgby popenia grupie bdy, w kadej sytuacji. Musia utrzymywa dysycyplin, a to oznaczao wymaganie - i wymuszanie - natychmiastowego, penego posuszestwa. Chcia stworzy dobrze wyszkolon armi, musia wic powtarza i jeszcze raz powtarza kolejne elementy wicze, choby onierze byli pewni, e opanowali wszystkie techniki. Tak dugo, a odpowiednie reakcje stan si cakowicie naturalne, by nie musieli o nich myœle.

Ale co to ma wsplnego z Groszkiem? Dlaczego przyczepi si do najmniejszego, najsabszego i prawdopodobnie najbardziej inteligentnego z chopcw? Czemu wobec niego zachowywa si tak, jak tamci dowdcy, ktrymi pogardza?

Potem przypomnia sobie, e to wszystko nie zaczo si od dowdcw. Zanim Ross i Bonzo potraktowali go ze wzgard, bya izolacja w grupie startowej. I ta te nie zacza si od Bernarda. To Graff.

To nauczyciele robili takie rzeczy. I wcale nie przypadkowo. Teraz Ender widzia to wyraŸnie. Na tym polegaa ich strategia. Graff œwiadomie prbowa odizolowa go od reszty chopcw, uniemoliwi prby zblienia. Teraz Ender zaczyna si domyœla, po co to robi. Nie po to, by grupa bya zgrana, ale po to, by j podzieli. Graff odseparowa Endera, by zmusi go do walki. By udowodni nie to, e umie sobie radzi, ale e jest najlepszy ze wszystkich. Tylko w ten sposb mg zdoby przyjaŸ i szacunek. Dziki temu sta si lepszym onierzem, ale te by samotny, zalkniony, niespokojny i nieufny. I moe te cechy take czyniy go lepszym onierzem.

Tak waœnie postpuje z Groszkiem. Rani go, eby sta si jak najlepszym onierzem. eby musia walczy, nigdy nie zazna spokoju, nigdy nie by pewien, co zdarzy si za chwil, zawsze gotw na wszystko, zdolny do improwizacji, zdecydowany zwyciy niezalenie od okolicznoœci. Sprawia te, e cierpi. Dlatego przydzielili go do Endera. eby by taki sam. eby Groszek, kiedy doroœnie, by starcem.

A Ender? Czy kiedy doroœnie, bdzie podobny do Graffa? Gruby, zgorzkniay, zimny, manipulujcy yciem maych chopcw tak, by opuœcili t fabryk jako generaowie i admiraowie doskonali, gotowi poprowadzi flot w obronie ojczyzny? Przyjemnoœci Graffa to przyjemnoœci wadcy marionetek. A do chwili, kiedy zdarzy si onierz, ktry potrafi wicej ni inni. Tego nie mona znieœ. To niszczy symetri. Trzeba wtedy œcign go na d, zama, wyizolowa, zniszczy, a zacznie robi to, co wszyscy.

To waœnie zrobiem dzisiaj tobie, Groszek, pomyœla. Tak postpiem. Ale bd ci obserwowa, ze wspczuciem, ktrego byœ we mnie nie podejrzewa. A kiedy nadejdzie waœciwy czas przekonasz si, e jestem twoim przyjacielem, a ty staeœ si onierzem, jakim zawsze chciaeœ by.

*

Tamtego popoudnia Ender nie poszed na lekcje. Lea na ku i spisywa opinie o kadym z chopcw w jego armii, wszystko to, co robili dobrze i to, nad czym trzeba bdzie popracowa. Na wieczornych wiczeniach mia zamiar porozmawia z Alai. Razem na pewno wymyœl metod szybkiego nauczenia chopcw tego, co musieli opanowa. Przynajmniej nie bdzie sam.

Kiedy jednak dotar wieczorem do sali treningowej, gdy inni jeszcze jedli, zobaczy, e czeka na niego major Andersen.

- Zmieniy si pewne reguy, Ender. Od tej chwili tylko onierze tej samej armii mog wsplnie trenowa w czasie wolnym. Tym samym sale s dostpne wycznie wedug planu. Po dzisiejszych wiczeniach nastpne przypadaj ci za cztery dni.

- Nikt inny nie prowadzi dodatkowych treningw.

- Teraz ju tak, Ender. Teraz, kiedy dowodzisz wasn armi, nie chc, by ich chopcy z tob trenowali. To chyba oczywiste. Dlatego prowadz wasne wiczenia.

- Zawsze byem w innej armii ni oni. A jednak przysyali mi onierzy.

- Wtedy nie byeœ dowdc.

- Dostaem zupenych todziobw, sir.

- Masz paru weteranw.

- aden nie jest dobry.

- Do Szkoy trafiaj tylko wybitni. Zrb z nich dobrych onierzy, Ender.

- Potrzebuj Alai i Shena, eby...

- Czas ju, ebyœ dors i zacz dziaa samodzielnie. Nie potrzebujesz, eby inni chopcy trzymali ci za rk. Jesteœ dowdc, wiec zachowuj si jak dowdca.

Wymijajc Andersena Ender ruszy do sali treningowej. Zatrzyma

si w drzwiach i obejrza.

- Jeœli wieczorne treningi odbywaj si teraz wedug oficjalnego planu, to czy bd mg uywa haka? - zapyta. Czyby Andersen si uœmiechn? Nie, to niemoliwe.

- Zobaczymy.

Ender odwrci si i wszed do sali. Wkrtce potem zjawili si chopcy z jego armii. Nikt wicej. Moe Andersen czeka w pobliu, by zatrzyma wszystkich chtnych, a moe caa szkoa ju wiedziaa, e nieoficjalne wieczorne treningi Endera dobiegy koca.

wiczenia si uday, wiele osign, ale pod koniec czu si zmczony i samotny. Do ciszy nocnej zostao jeszcze p godziny. Nie mg odwiedzi koszar swojej armii - dawno ju si przekona, e dowdca powinien trzyma si z daleka, dopki nie ma wanego powodu do wizyty. Chopcy musz czasem mie spokj, musz odpocz, gdy nikt nie sucha, by ich chwali lub wykpiwa, zalenie od tego, co robi, mwi i myœl.

Poszed wic do sali gier, gdzie kilku chopcw spdzao swoje p godziny wolnego. Rozstrzygali jakieœ zakady albo prbowali poprawi wyniki. adna z gier nie wydaa si Enderowi ciekawa, mimo to zagra w jedn - prost, animowan zabaw wymyœlon dla Starterw. Znudzony, ignorowa cel rozgrywki i wykorzystywa ma figurk gracza do badania baœniowego œwiata gry.

- W ten sposb nigdy nie wygrasz. Ender uœmiechn si.

- Brakowao mi ciebie na treningu, Alai.

- Byem. Ale umieœcili twoj armi w osobnej sali. Wyglda na to, e jesteœ teraz wany i nie moesz si bawi z maymi chopcami.

- Jesteœ o cay okie wyszy ode mnie.

- okie! Czy Pan kaza ci zbudowa ark, albo co? Czy po prostu jesteœ w takim archaicznym nastroju?

- Nie archaicznym, tylko wyrafinowanym. Tajemniczy, przebiegy, chytry. Stskniem si za tob, ty obrzezany draniu.

- Czybyœ nie wiedzia? Jesteœmy teraz wrogami. Nastpnym razem, kiedy spotkamy si w bitwie, spuszcz ci lanie.

artowa jak zwykle, lecz teraz bya to prawda. Alai zachowywa si tak, jakby to wszystko byo zabaw i Ender poczu ukucie blu po stracie przyjaciela, silniejsze, gdy pomyœla, e Alai naprawd cierpi tak

mao, jak to okazuje.

- Sprbuj - odpar. - Nauczyem ci wszystkiego, co umiesz. Ale nie wszystkiego, co ja umiem.

- Zawsze wiedziaem, e coœ przed nami ukrywasz, Ender. Milczenie. Miœ Endera na ekranie znalaz si w kopotach. Wszed na drzewo.

- Nie ukrywaem, Alai. Niczego.

- Wiem. Ja te nie.

- Salaam, Alai.

- Niestety, to ju niemoliwe.

- Co?

- Pokj. To waœnie oznacza salaam. Pokj z tob.

Te sowa zbudziy echo wspomnie. Gos matki, czytajcy cicho, kiedy by jeszcze bardzo may. Nie myœlcie, e przybyem, by zesa pokj na ziemi. Nie przynosz pokoju, ale miecz. Ender wyobraa sobie matk przebijajc zakrwawionym rapierem Petera Straszliwego i te sowa wraz z obrazem gboko zapady mu w pami.

W ciszy zgin niedŸwiadek. To bya sodka œmier, przy wtrze zabawnej melodyjki. Ender odwrci si, lecz Alai ju odszed. Poczu si tak, jakby utraci czstk samego siebie, wewntrzny zaczep, utrzymujcy jego odwag i pewnoœ siebie. Z Alai, bardziej nawet ni z Shenem, odczuwa jednoœ tak mocno, e sowo my pojawiao si na ustach atwiej ni ja.

Lecz Alai pozostawi coœ po sobie. Ender lea w ku na wp drzemic i czu wargi Alai na policzku, sysza sowo pokj. Pocaunek, sowo i pokj wci mia w sobie. Jest si tylko tym, co si pamita. Alai jest jego przyjacielem we wspomnieniach tak wyraŸnych, e nie mog mu go odebra. Jak Yalentine, najwyraŸniejsze ze wszystkich wspomnie.

Nastpnego dnia spotka Alai w korytarzu, przywitali si, podali sobie rce, rozmawiali, ale obaj wiedzieli, e midzy nimi wyrs mur. Mona go bdzie zburzy, kiedyœ w przyszoœci, ale na razie czyy ich tylko korzenie, sigajce pod murem tak gboko, e nie do wyrwania.

Najstraszniejsza jednak bya myœl, e muru nie da si zburzy, e w gbi serca Alai cieszy si z rozstania, e jest gotw zosta przeciwnikiem Endera. Teraz, gdy nie mogli ju by razem, oddalili si od siebie nieskoczenie daleko i to, co kiedyœ zdawao si pewne i nienaruszalne, teraz byo delikatne i kruche. Od chwili rozstania Alai bdzie kimœ obcym, z wasnym yciem, ktre nie bdzie czœci Endera. A to znaczy, e kiedy si spotkaj, nie bd ju si znali.

Ta myœl pogrya go w smutku. Nie rozpaka si jednak. Te rzeczy byy ju poza nim. Kiedy zmienili Yalentine w kogoœ obcego, kiedy zrobili z niej narzdzie, od tamtego dnia nic nie mogo ju zmusi Endera do paczu. By tego pewien.

Peen smutku i gniewu postanowi, e bdzie doœ silny, by ich pokona - nauczycieli, jego wrogw.

Rozdzia 11

Veni, vidi, vici

- Nie mwi pan chyba powanie o tym rozkadzie walk.

- Owszem, tak.

- Dosta armi dopiero trzy i p tygodnia temu.

- Tumaczyem przecie, e wykonaliœmy symulacj komputerow i mamy prognoz wynikw. Prosz spojrze, co, wedug komputera, zrobi Ender.

- Chcemy go czegoœ nauczy, a nie doprowadza do zaamania nerwowego.

- Komputer zna go lepiej ni my.

- Komputer jest take znany ze swojego miosierdzia.

- Jeœli chcia pan okazywa miosierdzie, to czemu nie poszed pan do klasztoru?

- A to niby nie jest klasztor?

- Tak bdzie najlepiej dla Ender a. Dziki temu w peni zrealizuje swoje

moliwoœci.

- Miaem nadziej, e damy mu dwa lata na stanowisku dowdcy. Zwykle planujemy im bitwy co dwa tygodnie, zaczynajc po trzech miesicach. Tym razem chyba pan przesadzi.

- A mamy dwa lata?

- No dobrze. Po prostu wyobraziem sobie Endera za rok. Zupeny wrak, zuyty do koca. Poniewa zosta zmuszony, by zrobi wicej, ni ktokolwiek inny byby w stanie.

- Przekazaliœmy komputerowi, e naszym najwyszym priorytetem jest zachowanie przez obiekt uytecznoœci po zakoczeniu programu szkolenia.

- No tak... jeœli bdzie uyteczny...

- Prosz nie zapomina, pulkowniku Graff, e waœnie pan poleci mi przygotowa to wszystko. Mimo moich protestw.

- Wiem. Ma pan racj. Nie powinienem pana obcia wasnymi rozterkami moralnymi. Ale mj zapa, by poœwica te dzieciaki dla zbawienia ludzkoœci, zaczyna sabn. Polemarcha rozmawia z Hegemonem. Rosyjski wywiad martwi si, e jacyœ obywatele zaczynaj ju dyskutowa w sieci, jak wykorzysta MF dla zniszczenia Ukadu Warszawskiego, kiedy pokonamy roboli.

- Troch to przedwczesne.

- To szalestwo. Wolnoœ sowa to jedno, ale eby naraa istnienie Ligi, rozbudzajc jakieœ nacjonalistyczne fobie... i dla takich ludzi, krtkowzrocznych samobjcw, pchamy Endera na krace ludzkiej wytrzymaoœci...

- Sdz, e nie docenia pan Endera.

- A ja si boj, e pan nie docenia gupoty reszty ludzkoœci. Czy naprawd jesteœmy absolutnie pewni, e powinniœmy wygra t wojn?

- Sir, takie stwierdzenia to zdrada.

- Tylko wisielczy humor.

- Mao zabawny. Kiedy chodzi o r obal, nic...

- Nic nie jest zabawne. Tak, wiem.

Ender Wiggin lea na posaniu i wpatrywa si w sufit. Od kiedy zosta dowdc, nie sypia duej ni pi godzin na dob. Œwiata jednak gasy o 22.00 i zapalay si dopiero o 6.00. Czasami, mimo ciemnoœci, pracowa na komputerze, wytajc oczy, by odczyta coœ z ekranu; zwykle jednak wpatrywa si w niewidoczny sufit i myœla.

Albo nauczyciele mimo wszystko zrobili mu przysug, albo by lepszym komendantem, ni mu si wydawao. Niewielka grupa weteranw, majcych w poprzednich armiach fataln opini, u niego przeksztacia si w zesp doskonaych dowdcw. Tak doskonaych, e zamiast zwykych czterech plutonw utworzy pi, kady z dowdc i zastpc; zreszt nikt nie zosta bez funkcji. Ender prowadzi wiczenia w oœmioosobowych plutonach i czteroosobowych pplutonach, tak e jego armia moga wykonywa nawet dziesi rnych manewrw rwnoczeœnie. Nikt inny nie prbowa jeszcze takiego podziau, ale on nie zamierza powtarza tego, co ktoœ robi ju wczeœniej. Wikszoœ komendantw trenowaa manewry grupowe, podporzdkowane strategii caej armii. Ender postpowa inaczej: jego plutonowi wykorzystywali swe niewielkie jednostki do osignicia wyznaczonych celw. Bez adnej pomocy, samotnie, zdani na wasn inicjatyw. Po tygodniu zarzdzi ju wiczebne bitwy - ostre starcia, po ktrych wszyscy byli straszliwie zmczeni. Wiedzia jednak, e po niecaym miesicu musztry jego armia bya potencjalnie najlepsz, jaka kiedykolwiek braa udzia w grze.

Czy nauczyciele to zaplanowali? Czy wiedzieli, e daj mu niedoœwiadczonych, ale znakomitych onierzy? Czy dosta tych trzydziestu Starterw, niektrych jeszcze zupenie maych, waœnie dlatego, e mali chopcy szybciej si ucz i szybciej myœl? A moe kada grupa byaby zdolna do tego samego, pod warunkiem, e miaaby dowdc, ktry wiedzia, czego chce od swojej armii i potrafi nauczy onierzy, by to waœnie robili?

Endera mczyy te problemy, poniewa nie wiedzia, czy psuje szyki nauczycielom, czy moe spenia ich oczekiwania.

Jednego by pewien: e niecierpliwie czeka na bitw. Zwykle armie potrzeboway trzech miesicy praktyki, poniewa onierze musieli opanowa dziesitki trudnych manewrw. Oni byli ju gotowi. Chcieli walczy.

Drzwi otworzyy si w ciemnoœci. Ender nasuchiwa. Szuranie stp.

Potem cichy trzask zamykanych drzwi.

Zsun si na podog i przeczoga przez dwa metry dzielce ko od drzwi. Znalaz pasek papieru. Naturalnie, nie mg przeczyta, co tam napisano, ale wiedzia: bitwa. To mio z ich strony. Zamawia, a oni dostarczaj.

*


Kiedy zapaliy si œwiata, Ender mia ju na sobie skafander Armii Smoka. Natychmiast wybieg na korytarz i o 6.01 by przy wejœciu do koszar.

- Rozgrywamy bitw z Armi Krlika o 7.00. Zrobimy ma rozgrzewk w normalnym cieniu. Rozebra si i biegiem do sali gimnastycznej. Zabierzcie skafandry. Prosto stamtd przechodzimy do sali bojowej.

A œniadanie?

- Nie chc, eby ktoœ rzyga 'w czasie walki. Czy mona si przynajmniej wysiusia?

- Najwyej po dekalitrze.

Œmiali si. Ci, ktrzy nie sypiali nago, rozebrali si szybko; potem wszyscy zwinli skafandry i lekkim truchtem pobiegli do sali. Ender dwa razy przegoni ich przez tor przeszkd, nastpnie podzieli na grupy, wiczce na zmian na trapezie, aweczkach i materacach.

- Nie przemczajcie si. Wystarczy, jeœli si rozbudzicie.

Nie musia si o to martwi. Byli w œwietnej formie, sprawni i szybcy, a przede wszystkim podnieceni nadchodzc bitw. Kilku zaczo si siowa - sala gimnastyczna, zwykle nudna i nieciekawa, wobec nadchodzcej bitwy staa si nagle miejscem zabaw i œmiechu. Chopcy odczuwali pewnoœ siebie, typow dla tych, ktrzy jeszcze nie walczyli, a sdz, e s gotowi. Dlaczego nie mieli tak sdzi? Byli gotowi. I on take.

O 6.40 kaza im si ubra. Potem udzieli wskazwek dowdcom

plutonw i ich zastpcom.

- Armia Krlika to w wikszoœci weterani, ale Carn Carby zosta ich komendantem dopiero pi miesicy temu. Nigdy nie walczyem pod jego dowdztwem. By œwietnym onierzem, a Armia Krlika od paru lat zajmuje niez pozycje w tabeli. Ale pewnie bd walczy w szyku, wic nie ma si czym martwi.

O 6.50 poleci wszystkim pooy si i odpry. O 6.56 wstali i pobiegli korytarzem, prowadzcym do sali bojowej. Od czasu do czasu Ender podskakiwa, by dotkn palcami sufitu, a chopcy skakali za nim, starajc si trafi w to samo miejsce. Nitka w ich kolorach zboczya w lewo; Armia Krlika ju wczeœniej skrcia na prawo. O 6.58 stanli przed bram.

Plutony ustawiy si w piciu kolumnach. A i E czekay gotowe, by zapa boczne uchwyty i skoczy w obie strony. B i D miay uy rwnolegych klamer sufitowych i wystartowa w gr. Pluton C powinien chwyci prg bramy i rzuci si w d.

Gra, d, prawo, lewo. Ender sta z przodu, pomidzy kolumnami, by nie blokowa drogi.

- Gdzie ley brama przeciwnika? - rzuci, by ich przeorientowa.

Na dole, odpowiedzieli ze œmiechem. W tym momencie gra staa si pnoc, d poudniem, prawo i lewo wschodem i zachodem.

Szara œciana przed nimi znikna i zobaczyli sal bojow. Gra nie bya ciemna, ale i nie jasna - lampy œwieciy poow mocy, tworzc pmrok. Z daleka widzieli bram przeciwnika i œwiateka skafandrw, wsuwajce si ju do wntrza. Ender poczu satysfakcj. Wszyscy wycignli wnioski z bdu Bonza i z tego, jak niewaœciwie wykorzysta Endera Wiggina. Skakali przez bram od razu i mona byo najwyej okreœli formacj, jakiej uyj. Dowdcy nie mieli czasu na zastanowienie. Ender postanowi si nie spieszy, zaufa swoim onierzom, e potrafi walczy z zamroonymi nogami, gdyby zbyt pŸno znaleŸli si w sali.

Oceni zarys pomieszczenia; zauway znajom, otwart kratownic, typow dla wikszoœci wczesnych bitew i podobn do drabinek w parku; w przestrzeni rozmieszczono szeœ czy siedem gwiazd. Byo ich wystarczajco duo i na dostatecznie wysunitach pozycjach, by opacao sieje zdobywa.

- Rozproszy si wok najbliszych gwiazd - poleci Ender. - C sprbuje przeœlizn si po œcianie. Jeœli si uda, A i E ruszaj za nim. Jeœli nie, zdecyduj, co dalej. Bd przy D. Idziemy.

Wszyscy onierze wiedzieli, co si dzieje, ale taktyka walki zaleaa wycznie od dowdcw plutonw. Nawet czekajc na instrukcje Endera byli spŸnieni nie wicej ni o dziesi sekund. Armia Krlika na swoim kocu sali wykonywaa ju jakiœ zoony taniec.

We wszystkich armiach, w jakich dotd suy Ender, w tej chwili musiaby si martwi, czy razem ze swoim plutonem zajmuje waœciwe miejsce w szyku. Teraz on i jego ludzie myœleli wycznie o tym, by omin formacj przeciwnika, opanowa gwiazdy i kty sali, a potem rozbi tamtych na rozproszone, zdezorientowane grupki. Nawet po niecaych czterech tygodniach wsplnych treningw, ten sposb walki wydawa si jedyn inteligentn, jedyn moliw metod. Ender odczuwa niemal zdumienie, e Armia Krlika nie poja jeszcze, jak beznadziejnie jest opŸniona.

Pluton C przesuwa si po œcianie, kierujc w stron przeciwnikw podkurczone kolana. Zwariowany Tom, ich dowdca, najwidoczniej poleci swoim ludziom zamrozi wasne nogi. W pmroku by to znakomity pomy, poniewa oœwietlone skafandry ciemniay w punktach trafienia. Dziki temu onierze byli mniej widoczni. Ender musia pochwali Toma.

Armia Krlika zdoaa odeprze atak plutonu C, ale wczeœniej Zwariowany Toni i jego chopcy przetrzebili ich porzdnie. Zamrozili z tuzin wrogw, zanim wycofali si na pozycj za gwiazd. Lecz gwiazda znajdowaa si na tyach formacji Krlikw, a to oznaczao, e bd atwym celem.

Ha Tzu, zwany powszechnie Kant Zup, by dowdc plutonu D. Pospiesznie przeœlizn si przez brzeg gwiazdy do miejsca, gdzie czeka Ender.

- Moe by przeskoczy na pnoc i klkn im na gowach?

- Dziaaj - odpar Ender. - Ja wezm B na poudnie, eby ich zajœ od tyu.

- A i E powoli na œciany! - krzykn.

Przesun si po gwieŸdzie stopami w przd, zaczepi palce o krawdŸ, odskoczy do grnej œciany, po czym odbi si w d, do gwiazdy plutonu E. Po chwili prowadzi ich ju do poudniowej œciany. Odbili si niemal rwnoczeœnie, by wyldowa za dwoma gwiazdami, bronionymi przez onierzy Carna Carby'ego. Przypominao to krojenie masa gorcym noem. Armia Krlika przestaa istnie, pozostao tylko kocowe wymiatanie. Ender rozbi plutony na pplutony, by przeszuka wszystkie zakamarki i znaleŸ onierzy przeciwnika, ktrzy byli jeszcze cali, lub tylko trafieni. Po trzech minutach dowdcy plutonw zameldowali, e sala jest czysta. Tylko jeden z chopcw Endera by cakowicie zamroony - z plutonu C, ktry wzi na siebie ca si uderzenia wroga. Wikszoœ zostaa trafiona, na og w nogi, czsto wasnymi strzaami. Oglnie rzecz biorc, wszystko potoczyo si lepiej, ni Ender oczekiwa.

Pozwoli dowdcom plutonw peni honory przy bramie-czterech przyoyo hemy do rogw, a Zwariowany Tom przeszed przez wrota. Komendanci brali do tego onierzy, ktrzy byli zdolni do ruchu; Ender mg wyznaczy waœciwie kadego. Dobra bitwa.

Rozbysy œwiata i sam major Andersen wszed przez bramk nauczycieli na poudniowym kocu sali. Wyglda bardzo powanie, gdy podawa Enderowi nauczycielski hak, tradycyjnie wrczany zwycizcy. Chopiec rozmikczy najpierw skafandry wasnych onierzy i ustawi ich w szyku, a dopiero potem rozmrozi przeciwnikw. Chcia, by jego ludzie wygldali godnie i po wojskowemu, gdy Carn Garby i Armia Krlika odzyskaj zdolnoœ ruchu. Mog przeklina i kama, ale bd pamitali, e ich zniszczyli. Niewane, co powiedz; inni onierze i inni dowdcy zobacz prawd w ich oczach. Te oczy maj ich widzie w rwnym szyku, zwyciskich i prawie bez strat po pierwszej bitwie. Wkrtce caa Szkoa bdzie zna Armi Smoka.

Rozmroony Carn Garby natychmiast pogratulowa Enderowi. Mia dwanaœcie lat i zosta dowdc w swym ostatnim roku w szkole. Nie by wic zarozumiay jak ci, ktrzy dostaj armi rok wczeœniej. Zapamitam to, pomyœla Ender, kiedy mnie ktoœ pokona. Trzeba zachowa godnoœ i wyrazi uznanie temu, kto na to zasuy. Wtedy poraka nie przynosi wstydu. Ender mia nadziej, e niezbyt czsto bdzie musia to robi.

Anderson zwolni Armi Smoka, gdy Krliki wyszy ju bram zdobyt przez chopcw Endera. Dopiero po nich Ender wyprowadzi swoich onierzy. Smuga œwiata pod drzwiami powiedziaa im, gdzie znajdzie si d, gdy powrci cienie. Wszyscy ldowali lekko. Potem ustawili si w korytarzu.

- Jest 7.15 - oznajmi Ender. - To znaczy, e macie jeszcze pitnaœcie minut na œniadanie. Potem czekam na was w sali treningowej.

Sysza, jak szepcz do siebie: daj spokj, wygraliœmy, trzeba to uczci. No dobrze, zgodzi si.

- Dowdca zezwala rzuca w siebie jedzeniem przy œniadaniu.

Cieszyli si, krzyczeli, a potem Ender rozkaza rozejœ si i rusza biegiem do koszar. Zatrzyma jeszcze dowdcw plutonw, by ich poinformowa, e na porannych wiczeniach nie oczekuje nikogo przed 7.45, a sesja potrwa krcej, eby chopcy mieli czas si wykpa. P godziny na œniadanie i brak czasu na prysznic po walce - reguy nadal byy ostre, ale agodniejsze w porwnaniu z pocztkowym kwadransem. A Ender wola, eby wiadomoœ o dodatkowym czasie wolnym przekazali dowdcy plutonw - niech chopcy wiedz, e od nich pochodz ulgi, surowoœ zaœ cechuje komendanta. To zwie ich jeszcze mocniej.

Nie jad œniadania. Nie by godny. Zamiast tego poszed do azienki i stan pod prysznicem. Skafander woy do oczyszczalni, by by gotw, gdy skoczy kpiel. Wymy si dwa razy, po czym pozwoli, by woda spywaa bez koca po jego ciele. Woda krya w obiegu zamknitym. Niech wszyscy dzisiaj wypij odrobin mojego potu. Dali mu niewywiczon armi, a on zwyciy i to wcale nie o wos. Zwyciy, majc tylko szeœciu zamroonych i unieruchomionych. Przekonaj si, jak dugo inni dowdcy bd prbowa walki w szyku, gdy si dowiedz, ile mona dokona stosujc elastyczn strategi.

Unosi si w œrodku sali treningowej, gdy zaczli si pojawia jego onierze. Naturalnie, aden si do niego nie odezwa. Wiedzieli, e sam zacznie mwi, gdy bdzie gotw. Nie wczeœniej.

Kiedy wszyscy byli ju na miejscach, Ender zaczepi si hakiem przed nimi i spojrza uwanie.

- Nieza pierwsza bitwa - zaczai, a chopcy poruszyli si. Prbowali wznieœ okrzyk "Smoki! Smoki!", ale uspokoi ich szybko. - Armia Smoka poradzia sobie z Armi Krlika. Ale nieprzyjaciel nie zawsze bdzie walczy tak fatalnie. Gdyby to bya dobra armia, to wy, z plutonu C, atakujc tak wolno, zostalibyœcie otoczeni ze skrzyde przed osigniciem dobrej pozycji. Powinniœcie si rozdzieli i naciera z obu stron, eby nie mogli zaatakowa z flanki. Plutony A i E - celnoœ beznadziejna. Z tabeli wynika, e mieliœcie mniej wicej jedno trafienie na dwch onierzy. To oznacza, e udawao si wycznie atakujcym, ktrzy strzelali z bliska. Tak dalej by nie moe - lepszy przeciwnik wyciby pozbawion osony grup nacierajc. Wszystkie plutony bd wiczy strzelanie z wikszych odlegoœci, do ruchomych i nieruchomych celw. Pplutony su na zmian za cele. Rozmraam skafandry co trzy minuty. Do roboty.

- Czy bd jakieœ gwiazdy? - spyta Kant Zupa. - eby oprze na czymœ rk.

- Nie przyzwyczajajcie si do podprek. Jeœli trzs si wam rce, pozamraajcie okcie. Rusza si.

Dowdcy plutonw szybko rozdzielili funkcje. Ender przesuwa si wœrd nich, by udziela rad i pomaga onierzom, majcym jakieœ trudnoœci. Chopcy wiedzieli ju, e Ender bywa brutalny, kiedy zwraca si do grupy, ale kiedy pracuje z pojedynczym onierzem, jest zawsze cierpliwy, podpowiada rozwizania i jeœli trzeba tumaczy po kilka razy. Nigdy jednak si nie œmieje, gdy prbuj z nim artowa. By dowdc w kadej sekundzie wsplnie spdzanego czasu. Nie musia im o tym przypomina. Po prostu by.

Pracowali wytrwale, wci czujc w ustach smak zwycistwa i cieszyli si goœno, kiedy o p godziny wczeœniej mogli wyjœ na obiad. Ender zatrzyma dowdcw plutonw a do normalnej pory przerwy, eby omwi z nimi taktyk, jak zastosowali i oceni poszczeglnych onierzy. Potem wrci do swojego pokoju i starannie przebra si w mundur. Dotrze do mesy komendantw spŸniony o dziesi minut - dokadnie tak, jak sobie zaplanowa. Nigdy jeszcze tam nie by, poniewa dopiero dziœ zwyciy po raz pierwszy. Chcia przyjœ ostatni, gdy wywiesz wyniki porannych bitew. Armia Smoka nie bdzie ju wtedy zupenie nieznana.

Z pocztku nikt nie zwrci na niego uwagi. Ale kiedy pierwsi chopcy zauwayli jego niewielki wzrost i smoki na rkawach munduru, zaczli przyglda mu si zupenie otwarcie. Zanim odebra swoj porcj i usiad przy stole, w pokoju zalega cisza. Ender jad wolno i z uwag, niby nie dostrzegajc, e sta si oœrodkiem zainteresowania. Stopniowo chopcy znowu zaczli rozmawia, a on mg si odpry i rozejrze dookoa.

Ca œcian zajmowaa wielka tabela wynikw. onierze wiedzieli tylko, jakie rezultaty osigaa ich armia przez ostatnie dwa lata; tutaj rejestrowano wyniki kadego z dowdcw. Nowy komendant nie mg odziedziczy pozycji po swym poprzedniku-liczyo si tylko to, co sam dokona.

Ender prowadzi wyraŸnie. Oczywiœcie, mia najlepszy z moliwych stosunek wygranych do poraek, ale i w pozostaych kategoriach wyprzedza reszt. Œrednie straty wasne, œrednie straty przeciwnika, œredni czas osignicia zwycistwa - wszdzie by na czele.

Koczy jeœ, gdy ktoœ podszed do niego z tyu i klepn w rami.

- Mog si przysiœ?

Ender nie musia si oglda, by wiedzie, e to Dink Meeker.

- Czeœ, Dink. Siadaj.

- Ty pozacany pierdzielu - uœmiechn si Dink. - Wszyscy tu prbujemy zgadn, czy twoje wyniki to cud, czy pomyka.

- Przyzwyczajenie.

- Jedno zwycistwo nie wystarczy, eby si przyzwyczai. Nie bdŸ taki hardy. Wszystkich nowych puszczaj najpierw przeciwko sabym dowdcom.

- Nie zauwayem, eby Carn Carby by na kocu tabeli.

To bya prawda. Carn Carby zajmowa pozycj w okolicach œrodka.

- Jest w porzdku - przyzna Dink. - Zwaszcza e zacz dopiero niedawno. Obiecujcy. Ale ty nie jesteœ obiecujcy. Jesteœ groŸny.

- GroŸny dla kogo? Nie dadz ci jeœ, jeeli bdziesz rzadziej wygrywa? To chyba ty powiedziaeœ, e to wszystko jest tylko gupi zabaw, ktra nie ma adnego znaczenia.

Dinkowi nie podobao si, e Ender wypomina mu jego wasne sowa, zwaszcza w obecnej sytuacji.

- A ty mnie namwieœ, ebym gra z nimi dalej. Ale z tob nie bd si bawi, Ender. Mnie nie pokonasz.

- Chyba nie - zgodzi si Ender.

- To ja ci nauczyem - doda Dink.

- Wszystkiego, co umiem - przyzna Ender. - Teraz korzystam z tego, na wyczucie.

- Gratuluj.

- Dobrze wiedzie, e ma si tu przyjaciela.

Lecz Ender nie by przekonany, e Dink wci jest jego przyjacielem. Dink take nie. Zamienili jeszcze kilka nic nie znaczcych zda i chopiec wrci do swojego stou.

. Ender skoczy jeœ i rozejrza si. Dowdcy rozmawiali w maych grupkach. Zauway Bonza, teraz jednego z najstarszych komendantw. Ross Nos skoczy szko. Petra z kilkoma innymi siedziaa w kcie pokoju i nie spojrzaa na niego ani razu. Poniewa wszyscy inni od czasu do czasu rzucali w jego stron ukradkowe spojrzenia - take ci, z ktrymi rozmawiaa - Ender by pewien, e œwiadomie unika jego wzroku. Tak to jest, jeœli si zwycia od pierwszej walki, pomyœla. Traci si przyjaci.

Trzeba im zostawi par tygodni, eby zdyli si przyzwyczai. Zanim wyznacz nastpn bitw, wszystko si uspokoi.

Carn Carby demonstracyjnie podszed do Endera tu przed kocem przerwy obiadowej. W przeciwiestwie do Dinka nie wydawa si zmieszany.

- Obecnie jestem w nieasce - wyzna otwarcie. - Nie wierz, kiedy im mwi, e robieœ rzeczy, jakich nikt tu jeszcze nie oglda. Mam nadziej, e rozbijesz na miazg nastpn armi, z ktr bdziesz walczy. Zrb mi t przysug.

- Zrobi - odpar Ender. - I dziki, e ze mn rozmawiasz.

- Uwaam, e zachowuj si wobec ciebie okropnie. Zwykle wszyscy gratuluj nowym dowdcom, kiedy pierwszy raz przychodz do mesy. Tyle e nowy dowdca zanim wreszcie tu trafi, ma za sob par przegranych. Mnie si udao dopiero miesic temu. Jeœli ktokolwiek zasuy na gratulacje, to na pewno ty. Ale takie jest ycie. Niech gryz ziemi.

- Postaram si.

Carn Carby odszed, a Ender wcign go na sw osobist list tych, ktrych zakwalifikowa jako istoty ludzkie.

Tej nocy Ender spa bardzo dobrze, co nie udao mu si ju od dawna.

Tak dobrze, e zbudzi si dopiero po zapaleniu œwiate. Wsta w znakomitym nastroju, pobieg pod prysznic i nie zauway paska papieru na pododze, dopki nie wrci i nie zacz sie.ubiera. Zobaczy go tylko dlatego, e papier podfrun, gdy Ender szarpn za lecy na krzeœle mundur. Podnis go i przeczyta. PETRA ARKANIAN, ARMIA FENIKSA, 7.00 To bya jego dawna armia, ktr opuœci niecae cztery tygodnie temu. Na wylot zna formacje, ktrych tam uywano. Czœciowo dziki wpywowi Endera, Armia Feniksa dziaaa najbardziej elastycznie, stosunkowo szybko reagujc na nowe sytuacje. Z pewnoœci jest najlepiej przygotowana, by stawi czoa pynnym, nie pasujcym do adnych wzorw atakom Endera. NajwyraŸniej nauczyciele postanowili uatrakcyjni mu ycie.

Rozkaz stwierdza: 7.00, a bya ju 6.30. Czœ chopcw moga wyjœ na œniadanie. Ender odrzuci mundur, chwyci skafander i po chwili sta przy drzwiach do koszar.

- Panowie, mam nadziej, e czegoœ si wczoraj nauczyliœcie, poniewa dzisiaj robimy to jeszcze raz. Nie od razu zrozumieli, e chodzi mu o bitw, nie o wiczenia. To na pewno pomyka, mwili. Nikt nie walczy dwa dni pod rzd.

Ender poda pasek papieru Fly Molo, dowdcy plutonu A.

- Skafandry! - krzykn natychmiast chopiec i zacz si przebiera.

- Czemu nie powiedziaeœ nam wczeœniej? - zapyta z wyrzutem Kant Zupa. Kant lubi stawia Enderowi pytania, ktrych nikt inny nie oœmiela si zada.

- Pomyœlaem, e przyda si wam prysznic. Wczoraj Armia Krlika twierdzia, e wygraliœmy, bo smrd zemdli ich zupenie. Ci, ktrzy go usyszeli, wybuchnli œmiechem.

- Znalazeœ rozkaz dopiero kiedy wyszedeœ spod prysznica, zgadza. si?

Ender spojrza w stron, z ktrej dochodzi gos. To by Groszek, z zuchwa min. Czyby przysza pora odpaci za dawne upokorzenia?

- Oczywiœcie - odpar pogardliwym tonem. - Mam dalej do podogi, ni ty.

Œmiech. Groszek zaczerwieni si ze zoœci.

- Sprawa jest jasna. Nie moemy liczy na to, e bd nas normalnie traktowa-zawoa Ender. - Lepiej bdŸcie gotowi do bitwy w kadej chwili. I czsto. Nie bd udawa, e mi si to podoba, ale jestem zadowolony, e moja armia potrafi sobie z tym poradzi.

Po tych sowach poszliby za nim wszdzie, nawet na spacer po Ksiycu bez skafandrw.

Petra nie bya Carnem Carbym. Miaa szyki bardziej elastyczne, reagowaa o wiele szybciej na byskawiczne, nieprzewidywalne ataki Endera. W rezultacie pod koniec bitwy Armia Smoka miaa trzech zamroonych i dziewiciu unieruchomionych. W dodatku Petra nie podesza, by uœcisn mu rk. Jej ponce gniewem oczy zdaway si mwi: byam twoim przyjacielem, a teraz tak mnie upokarzasz?

Ender udawa, e nie widzi, jak bardzo jest wœcieka. Po kilku kolejnych bitwach zrozumie, e w walce z nim zyskaa wicej trafie, ni spodziewaby si po kimkolwiek. Zreszt, nadal uczy si od niej. Tego dnia na wiczeniach musi pokaza dowdcom plutonw, jak przeciwdziaa manewrom, ktrych uya Petra. Niedugo znw bd przyjacimi.

Mia nadziej.

*

Przez pierwszy tydzie Armia Smoka rozegraa siedem bitew osigajc 7 zwycistw i 0 poraek. Ender ani razu nie ponis strat wikszych ni w walce z Armi Feniksa, a w dwch bitwach nie mia ani jednego zamroonego czy unieruchomionego. Nikt ju nie uwaa, e to szczœliwy traf wynis go na wierzchoek tabeli. Pobi najlepsze armie z przewag, o jakiej nikt jeszcze nie sysza. Inni dowdcy nie mogli go duej ignorowa. Zawsze kilku siadao przy jego stole i prbowao si dowiedzie, jak pokona ostatnich przeciwnikw. Tumaczy im chtnie, pewien, e niewielu tylko potrafi tak wyszkoli onierzy i plutonowych, by potrafili to samo, co jego ludzie. A kiedy mwi, duo wiksza grupa zbieraa si wok pokonanych przez Endera. Prbowali znaleŸ sposb, by z nim zwyciy.

Wielu go nienawidzio. Za to, e jest mody i zdolny, e przez niego ich zwycistwa straciy na znaczeniu. Po raz pierwszy Ender dostrzeg to w ich twarzach, gdy mijali go na korytarzu; potem zauway, e niektrzy chopcy wstaj i przechodz do innego stolika, gdy w mesie usiad blisko nich; czyjeœ okcie trafiay go przypadkowo w sali treningowej, stopy wpltyway si w jego stopy, gdy wraca z gimnastyki; œlina i kulki mokrego papieru uderzay go w plecy, gdy biega po korytarzach. Wiedzieli, e nie pobij go w sali bojowej, wic prbowali tam, gdzie nic im nie grozio, gdzie nie by gigantem, ale zwykym, maym chopcem. Ender gardzi nimi, ale w gbi duszy - tak gboko, e sam o tym nie wiedzia - ba si ich. To Peter dokucza mu zawsze w ten sposb i Ender zaczyna czu si za bardzo jak w domu. Wszystko to byy jednak drobne przykroœci i Ender zdoa sam siebie przekona, e naley je traktowa jako jeszcze jedn form wyraania podziwu. Inne armie zaczynay ju go naœladowa. onierze atakowali z podkurczonymi kolanami, amay si szyki, a komendanci wysyali plutony, by przeœlizgiway si po œcianach. Nikt jeszcze nie przej podziau na pi plutonw - ten fakt dawa Enderowi pewn przewag. Gdy przeciwnik zlokalizuje cztery plutony, nie bdzie szuka pitego.

Ender uczy wszystkich taktyki walki w zero-cieniu. A gdzie sam mg iœ, by si czegoœ nauczy?

Zacz odwiedza sal wideo, pen propagandowych filmw o Maze-rze Rackhamie i innych wybitnych dowdcach z czasw Pierwszej i Drugiej Inwazji. Koczy treningi o godzin wczeœniej i pozwala plutonowym samodzielnie prowadzi wiczenia pod jego nieobecnoœ. Zwykle organizowali potyczki, pluton na pluton. Ender zostawa w sali jeszcze przez chwil, a gdy by pewien, e wszystko idzie dobrze, wychodzi oglda dawne bitwy.

Wikszoœ filmw bya tylko strat czasu. Porywajca muzyka, zblienia dowdcw i dekorowanych orderami onierzy, chaotyczne zdjcia marines atakujcych instalacje robali. Tu i tam jednak trafia na coœ uytecznego: statki, jak punkty œwiata, manewrujce w czarnej przestrzeni, albo lepiej jeszcze: œwiateka na komputerowych ekranach sytuacyjnych, ukazujcych caoœ bitwy. Na wideo trudno byo dostrzec, jak przebiega walka w trzech wymiarach, a sekwencje czsto byy krtkie i bez adnych wyjaœnie. Ender widzia jednak wyraŸnie, w jak doskonay sposb robale wykorzystyway pozornie losowe tory lotu dla wywoania zamtu, jak uyway przynt i udawanych odwrotw, by zwabi statki MF w puapk. Niektre starcia pocito na wiele fragmentw, rozrzuconych po rnych filmach; ogldajc je po kolei Ender potrafi zrekonstruowa przebieg bitwy. Dostrzega to, o czym nigdy nie wspominali oficjalni komentatorzy, zawsze prbujcy wzbudzi w widzach dum ze zwycistw ludzi i odraz dla robali. Zaczyna si zastanawia, w jaki sposb ludzkoœci w ogle udao si zwyciy. Okrty MF byy niezdarne; flotylle nieznoœnie wolno reagoway na nowe zdarzenia, podczas gdy flota robali dziaaa z perfekcyjn dokadnoœci i byskawicznie znajdowaa wyjœcie z zaskakujcych sytuacji. Naturalnie, podczas Pierwszej Inwazji okrty ludzi zupenie nie byy przystosowane do szybkich star, ale statki robali take nie. Dopiero przy Drugiej Inwazji pojawiy si szybkie, œmiercionoœne okrty i rwnie œmiercionoœna bro.

Tak wic od robali, nie od ludzi, uczy si Ender strategii. Troch si tego wstydzi i obawia, gdy by to najstraszniejszy nieprzyjaciel, odraajcy, obrzydliwy i morderczy. Robale byy jednak doskonae w tym, co robiy. Do pewnych granic. Stosoway waœciwie tylko jedn strategi: zgromadzi jak najwicej statkw w kluczowym dla starcia punkcie. Nigdy nie zrobiy niczego zaskakujcego, co by pokazao geniusz albo gupot ktregoœ z oficerw. NajwyraŸniej panowaa tam bardzo ostra dyscyplina.

Jedno tylko nie przestawao go dziwi: chocia tak wiele si mwio o Mazerze Rackhamie, nie byo wcale filmw ze stoczonej przez niego bitwy. Kilka scen z pierwszych etapw starcia, z malek grup Rackhama wygldajc aoœnie na tle gwnych si robali. Robale rozbiy ju trzon ziemskiej floty w rejonie tarczy kometarnej, zniszczyy wiele okrtw i zdaway si kpi z ludzkiej strategii - ten film pokazywano doœ czsto, by raz po raz przypomina na nowo groz, jak wzbudzio zwycistwo najeŸdŸcw. Potem obca flota przesuna si do Saturna, gdzie czekaa skromna, beznadziejnie nieliczna flotylla ziemska. I wtedy...

Wtedy nastpowa strza z maego krownika Mazera Rackhama i jeden nieprzyjacielski statek rozpada si. Nic wicej nigdzie nie pokazano. Na wielu filmach mona byo zobaczy marines wdzierajcych si do statkw robali i ciaa samych robali wewntrz. Nigdy natomiast walki wrcz - oprcz wstawek z Pierwszej Inwazji. Ta oczywista cenzura, zastosowana wobec zwycistwa Mazera Rackhama, bardzo irytowaa Endera. Uczniowie Szkoy Bojowej mogli si wiele nauczy od tego dowdcy, a ukrywano przed nimi wszystko, co si zdarzyo. To zamiowanie do tajnoœci nie mogo pomc dzieciom, majcym w przyszoœci powtrzy wyczyn Mazera Rackhama.

Naturalnie, gdy tylko rozeszy si suchy, e Ender Wiggin bez przerwy oglda filmy z wojny, do sali wideo zaczy œciga tumy. Przychodzili gwnie dowdcy; ogldali to samo co Ender i udawali, e rozumiej, po co to robi. Ender niczego nie tumaczy. Kiedyœ wyœwietli siedem sekwencji z tego samego starcia, filmowanego z rnych punktw, i jeden z chopcw zapyta nieœmiao: "Czy niektre z tych filmw nie pokazuj tej samej bitwy?".

Ender wzruszy tylko ramionami, jakby nie miao to adnego znaczenia.

W ostatniej godzinie wicze sidmego dnia, ledwie kilka godzin po tym, jak armia Endera wygraa sw sidm bitw, major Anderson osobiœcie wszed do sali wideo. Poda pasek papieru jednemu z siedzcych tam dowdcw, po czym podszed do Endera.

- Masz si zgosi do gabinetu pukownika Graffa. Natychmiast.

Ender wsta i ruszy za Andersonem. Major przytkn do do zamka, nie pozwalajcego uczniom na wejœcie do kwater oficerw i po chwili obaj znaleŸli si w miejscu, gdzie Graff zapuœci korzenie w krconym krzeœle, przyœrubowanym do stalowej podogi. Brzuch przelewa mu si przez porcze, nawet teraz, gdy siedzia wyprostowany. Ender wysili pami. Graff nie wyda mu si szczeglnie gruby, kiedy spotkali si po raz pierwszy, cztery lata temu. Czas i ycie w napiciu nie potraktoway agodnie administratora Szkoy Bojowej.

- Mino siedem dni od twojej pierwszej bitwy, Ender - odezwa si Graff.

Ender nie odpowiedzia.

- I wygraeœ ich siedem, po jednej dziennie. Ender kiwn gow.

- Osigneœ niezwykle wysokie wyniki. Ender zamruga.

- Czemu, dowdco, przypisujesz swoje zdumiewajce sukcesy?

- Daliœcie mi armi, ktra realizuje wszystko, co zdoam dla niej wymyœli.

- A co dla niej wymyœlieœ?

- Orientujemy si na bram przeciwnika i uywamy ng jako osony. Unikamy walki w szyku i zachowujemy ruchliwoœ. Bardzo pomaga to, e mam pi plutonw po oœmiu ludzi, zamiast czterech po dziesiciu. A take, e nasi przeciwnicy nie mieli czasu opracowa skutecznej riposty na nasze metody, wic pokonujemy ich wci tymi samymi sztuczkami. To ju dugo nie potrwa.

- Wic sdzisz, e nie bdziesz ju wygrywa?

- Nie tymi samymi sposobami. Graff skin gow.

- Siadaj, Ender.

Ender usiad, Anderson take. Graff spojrza na majora, ktry zapyta:

- W jakiej formie jest twoja armia, po tak czstych walkach?

- Wszyscy s ju weteranami.

- Ale jak sobie radz? S zmczeni?

- Jeœli tak, nie zechc si przyzna.

- Czy wci zachowuj gotowoœ?

- To wy macie gry komputerowe, bawice si ludzkimi umysami. Wy powinniœcie mi to powiedzie.

- Wiemy, co wiemy. Chcemy wiedzie co t y wiesz.

- To doskonali onierze, panie majorze. Jestem przekonany, e dla nich take istniej granice, ale jeszcze ich nie osignliœmy. Ci mniej doœwiadczeni miewaj kopoty, gdy nie opanowali do koca pewnych podstawowych technik, ale pracuj ciko i s coraz lepsi. Co mam powiedzie? e potrzebuj odpoczynku? Jasne, e potrzebuj. Potrzebuj paru tygodni wolnego. Ich nauka idzie w diaby, nikt nie radzi sobie z lekcjami. Ale wiecie o tym i najwyraŸniej nie przejmujecie si, wic czemu ja mam si przejmowa? Graff i Andersen wymienili spojrzenia.

- Ender, dlaczego stale ogldasz widea z wojen z robalami?

- eby poznawa strategi, oczywiœcie.

- Te filmy powstay dla celw propagandy. Wszystko, co wskazywao na uywan strategi, zostao wycite.

- Wiem.

Graff i Andersen znowu spojrzeli na siebie. Graff bbni palcami po stole.

- Nie grasz ju w gr fantasy - stwierdzi. Ender milcza.

- Wytumacz, dlaczego przestaeœ.

- Bo wygraem.

- W tej grze nie da si wygra wszystkiego. Zawsze coœ pozostaje.

- Wygraem wszystko.

- Ender, chcemy ci pomc, chcemy, ebyœ by moliwie szczœliwy, ale jeœli ty sam...

- Chcecie ebym by moliwie najlepszym onierzem. ZejdŸcie na d i obejrzyjcie tabel. Obejrzyjcie tabel od pocztku Szkoy. Jak dotd doskonale wam idzie. Gratulacje. Kiedy kaecie mi walczy przeciwko dobrej armii?

Zaciœnite wargi Graffa rozcigny si i pukownik zatrzs si od bezgoœnego œmiechu.

Anderson poda Enderowi pasek papieru.

- Teraz - powiedzia.

BONZO MADRID, ARMIA SALAMANDRY, 12.00

- To za dziesi minut - zaprotestowa Ender. - Moi onierze pewnie si teraz kpi po wiczeniach. Graff uœmiechn si.

- Wic spiesz si, chopcze.

*


Pi minut pŸniej by ju w koszarach. Wikszoœ chopcw ubieraa si waœnie po kpieli, czœ wysza do sali gier lub wideo, by tam doczeka do obiadu. Wysa trzech najmodszych, by zawoali wszystkich i nakaza jak najszybciej przebra si do bitwy.

- Bdzie ostro i nie mamy czasu - powiedzia. - Zawiadomili Bonza jakieœ dwadzieœcia minut temu, a zanim dojdziemy do bramy, oni bd wewntrz od co najmniej piciu minut.

Chopcy byli wœciekli i narzekali goœno w slangu, ktrego zwykle starali si nie uywa w obecnoœci dowdcy. Co oni z nami? Wariaci, nie?

- Nie zastanawiajcie si, dlaczego. Pomwimy o tym wieczorem. Jesteœcie zmczeni?

- Zaharowaliœmy wasne tyki na wiczeniach - odpowiedzia mu Fly Molo. - Nie wspominajc ju o spuszczeniu lania Armii asicy, dziœ rano.

- Nikt nie ma dwch bitew jednego dnia! - zawoa Zwariowany Tom.

- Nikt take nie pobi jeszcze Armii Smoka - odpar Ender.

- Chcesz straci szans przegranej?

Ironiczny ton by odpowiedzi na ich skargi. Mwi: najpierw zwyciy, potem zadawa pytania.

Wszyscy byli ju w sali i wikszoœ w skafandrach.

- Biegiem! - zawoa Ender i ruszyli za nim. Niektrzy koczyli si ubiera, gdy dotarli ju do korytarza przed sal bojow. Wielu byo zdyszanych - zy znak; byli zbyt zmczeni, by walczy. Brama staa otworem. Nie widzieli adnych gwiazd. Tylko pust, absolutnie pust przestrze w oœlepiajco jasnej sali. Nie mieli gdzie si ukry, nawet w cieniu.

- O rany - mrukn Zwariowany Tom. - Oni te jeszcze nie wyszli.

Ender podnis palec do warg, nakazujc cisz. Przy otwartych wrotach nieprzyjaciel sysza kade ich sowo. Ender wskaza rk wok bramy, by ostrzec, e Armia Salamandry zaja pewnie pozycje na œcianie dookoa wejœcia, gdzie jej onierze pozostaj niewidoczni i mog zgasi kadego, kto sprbuje wejœ.

Gestem nakaza im wycofa si od bramy. Potem wybra kilku wyszych chopcw, w tym Zwariowanego Toma i poleci im klkn

- bez przysiadania na pitach, w pozycji wyprostowanej, tak e ich ciaa miay ksztat litery L. Zgasi ich. Caa armia przygldaa mu si w milczeniu. Wskaza najmniejszego z chopcw, Groszka, poda mu miotacz Toma i kaza uklkn na Toma zamroonych nogach. Potem przesun rce Groszka, z miotaczami w obu doniach, pod pachami unieruchomionego onierza.

Chopcy zrozumieli. Tom by tarcz, pancernym kosmolotem, a Groszek kry si za nim. Z pewnoœci mona byo go trafi, ale zyskiwa czas.

Ender wyznaczy jeszcze dwch chopcw, by wrzucili Toma i Groszka przez bram, nakaza im jednak czeka. Potem szybko podzieli armi na czwrki: tarcz, strzelca i dwch rzucajcych. Kiedy wszyscy byli ju zamroeni, uzbrojeni lub gotowi do rzutu, gestem poleci rzucajcym podnieœ adunek, cisn go przez wrota i skoczy za nim.

- Ju! - krzykn.

Ruszyli. Pary tarcza-strzelec wpaday przez bram po dwie, plecami do przodu, by osona znalaza si midzy strzelajcym a przeciwnikiem. Nieprzyjaciel natychmiast otworzy ogie, trafiajc na og w zamroonego ju chopca. Tymczasem drugi, z dwoma miotaczami i celem ustawionym rwno na œcianie, nie mia adnych problemw. Trudno byo nie trafi. Rzucajcy take przeskoczyli wrota, chwycili za klamry na tej samej œcianie co przeciwnicy i strzelali z tak morderczego kta, e Salamandry nie mogy si zdecydowa, czy prowadzi ogie do schowanych za tarczami strzelcw, czy broni si przed atakujcymi z ich poziomu. Zanim sam Ender wskoczy do sali, bitwa bya skoczona. Trwaa nieca minut od chwili, gdy pierwszy Smok znalaz si wewntrz. Straty wyniosy dwudziestu zamroonych lub unieszkodliwionych i tylko dwunastu onierzy nie otrzymao trafienia. By to najgorszy, jak dotd, wynik. Ale wygrali.

Kiedy wszed major Andersen i poda Enderowi hak, ten nie potrafi ukry gniewu.

- Myœlaem, e postawicie nas przeciw armii, ktra potrafi nam dorwna w uczciwej walce.

- Gratuluj zwycistwa, dowdco.

- Groszek! - krzykn Ender. - Co byœ zrobi, gdybyœ dowodzi Armi Salamandry?

Groszek, unieruchomiony, cho nie do koca zamroony, odpowiedzia z miejsca, gdzie unosi si przed nieprzyjacielsk bram.

- Nakazabym nieregularne, ale cige przesunicia wok wrt. Nie mona czeka nieruchomo, jeœli przeciwnik dokadnie wie, gdzie jesteœ.

- Jeœli ju oszukujecie - zwrci si Ender do majora - to czemu nie nauczycie tej drugiej armii oszukiwa inteligentnie!

- Proponuj, ebyœ uwolni swoich onierzy - powiedzia Ander-son.

Ender wcisn klawisze, by odmrozi obie armie rwnoczeœnie.

- Armia Smoka! Rozejœ si! - zawoa natychmiast. Nie mia zamiaru ustawia szyku, by przyj kapitulacj tamtych. Chocia zwyciyli, walka nie bya uczciwa - nauczyciele planowali klsk i ocalia ich tylko gupota Bonza. Nie byo si czym szczyci.

Dopiero wychodzc z sali bojowej, Ender zda sobie spraw, e Bonzo nie zrozumie, e by wœcieky n nauczycieli. Hiszpaski honor. Bonzo wie tylko, e zosta pokonany mimo pozycji lepszej pod kadym wzgldem; e Ender nakaza najmodszemu z caej armii goœno powiedzie, co Bonzo powinien zrobi, by zwyciy; e Ender .nie zaczeka nawet, by przyj jego honorow kapitulacj. Gdyby nawet Bonzo nie nienawidzi wczeœniej Endera, to z pewnoœci zaczby teraz. A e go nienawidzi, jego wœciekoœ bdzie mordercza. Bonzo by ostatni osob, ktra Endera uderzya. Na pewno o tym pamita.

Sam take nie zapomnia krwawej bjki w sali treningowej, gdy starsi chopcy chcieli przerwa wiczenia jego grupy. Inni take nie. Wtedy chcieli krwi; teraz Bonzo bdzie jej poda. Ender rozway moliwoœ zaawansowanego kursu walki wrcz. Jednak, gdy mg si spodziewa bitew nie tylko codziennie, ale nawet dwch jednego dnia, nie mg traci czasu. Musia zaryzykowa. Nauczyciele go w to wpakowali - teraz powinni pilnowa, eby nic mu si nie stao.

*

Groszek skoczy na posanie. By wykoczony. Poowa chopcw ju spaa, cho do zgaszenia œwiate pozostao jeszcze pitnaœcie minut. Westchn, sign do szafki, wyj i wczy komputer. Jutro mia test z geometrii i by rozpaczliwie nie przygotowany. Zawsze mgby coœ wymyœli, gdyby mia doœ czasu, Euklidesa czyta w wieku piciu lat. Ale w teœcie obowizywa limit czasowy, wic nie bdzie si kiedy zastanowi. Musia wiedzie. A nie wiedzia. I na pewno wypadnie marnie. Ale wygrali dzisiaj dwa razy, wic by w dobrym nastroju.

Jednak, gdy tylko wczy komputer, wszelkie myœli o geometrii ulotniy si natychmiast. Wok ekranu pyna wiadomoœ:

PRZYJD DO MNIE NATYCHMIAST - ENDER.

Bya ju 21.50, dziesi minut do zgaszenia œwiate. Kiedy Ender to nada? Mimo wszystko lepiej byo nie lekceway wezwania. Rano mog mie kolejn bitw - na sam myœl o tym poczu si bardziej zmczony - i nie bdzie czasu na to, co Ender ma mu do powiedzenia.

Groszek zsun si z posania i cikim krokiem przeszed przez korytarz do pokoju dowdcy. Zapuka.

- Wejœ - zawoa Ender.

- Waœnie przeczytaem twoj wiadomoœ.

- Dobrze.

- Zaraz gasz.

- Pomog ci wrci po ciemku.

- Nie byem pewien, czy wiesz, ktra jest godzina...

- Zawsze wiem, ktra jest godzina.

Groszek westchn. Znowu to samo. Kiedy tylko zaczyna rozmawia z Enderem, rozmowa zmieniaa si w ktni. Groszek nie cierpia tych ktni. Uznawa geniusz Endera i szanowa dowdc. Czemu Ender nie chce w nim dostrzec adnej pozytywnej cechy?

- Pamitasz, Groszek, cztery tygodnie temu? Kiedy prosieœ, ebym ci zrobi dowdc plutonu?

- Yhm.

- Przez ten czas mianowaem piciu dowdcw i piciu zastpcw. I ty nie jesteœ adnym z nich - Ender unis brwi. - Miaem racj?

- Tak, sir.

- Wic powiedz, jak sobie radzieœ w tych oœmiu bitwach.

- Dzisiaj pierwszy raz mnie unieruchomili, ale komputer poda, e uzyskaem jedenaœcie trafie, zanim musiaem przerwa walk. Nigdy nie miaem mniej ni pi trafie w bitwie. Wypeniaem te wszystkie wyznaczone mi zadania.

- Dlaczego tak wczeœnie zrobili ci onierzem, Groszek?

- Nie wczeœniej ni ciebie.

- Ale dlaczego?

- Nie wiem.

- Owszem, wiesz. I ja te wiem.

- Myœlaem o tym... ale to tylko domysy. Jesteœ... bardzo dobry. Wiedzieli o tym i pchali ci naprzd...

- Powiedz czemu, Groszek.

- Bo nas potrzebuj - Groszek usiad na pododze i spojrza na stopy Endera. - Bo chc mie kogoœ, kto pobije robali. To jedyna rzecz, jaka ich obchodzi.

- To wane, e zrozumiaeœ, Groszek. Wikszoœ chopcw w szkole uwaa, e gra jest wana sama w sobie, ale to nieprawda. Jest wana, gdy pomaga im wyszuka dzieci, ktre mog wyrosn na prawdziwych dowdcw w prawdziwej wojnie. A co do gry, pieprz j. Oni waœnie to robi. Rozpieprzaj gr.

- Zabawne. Myœlaem, e chodzi tylko o nas.

- Bitwa dziewi tygodni przed czasem. Bitwa codziennie. Dwie bitwy jednego dnia. Groszek, nie wiem, o co chodzi nauczycielom, ale moja armia jest zmczona, ja jestem zmczony, a oni si nie przejmuj reguami gry. Wycignem z komputera stare tabele. W caej historii gry nikt jeszcze nie zniszczy tylu nieprzyjaci przy tak maych stratach wasnych.

- Jesteœ najlepszy, Ender. Ender potrzsn gow.

- Moe. Ale nie przez przypadek przydzielili mi onierzy, jakich dostaem. Starterzy, odrzuceni z innych armii, ale wystarczy zebra ich razem i mj najgorszy onierz mgby gdzie indziej zosta dowdc plutonu. Uatwiali mi wszystko, a teraz robi trudnoœci. Groszek, oni chc nas zama.

- Nie potrafi ci zama.

- Zdziwisz si - Ender odetchn goœno i szybko, jakby poczu nagle ukucie blu, albo musia zapa oddech na wietrze. Patrzc na niego Groszek zrozumia, e zdarzyo si to, co byo niemoliwe. Ender Wiggin nie nabija si z niego, ale naprawd mu si zwierza. Niewiele. Ale zawsze. Ender okaza si czowiekiem, a Groszkowi dane byo to zobaczy.

- Moe to ty si zdziwisz - odpar.

- S pewne granice. Na ile œwietnych pomysw mog wpada kadego dnia? W kocu ktoœ wymyœli na mnie coœ takiego, o czym wczeœniej nie pomyœlaem, a ja nie bd gotowy.

- Co takiego strasznego si stanie? Przegrasz jedn bitw.

- Tak. To waœnie bdzie straszne. Nie mog przegra adnej bitwy. Bo jeœli przegram cho jedn... Nie dokoczy, a Groszek nie pyta.

- Chc, ebyœ by sprytny, Groszek. Chc, ebyœ wymyœla rozwizania problemw, ktrych jeszcze nikt nie dostrzega. ebyœ wy-prbowywa takie rzeczy, ktrych jeszcze nikt nie prbowa, poniewa s absolutnie gupie.

- Dlaczego ja?

- Dlatego, e chocia w Armii Smoka jest kilku lepszych od ciebie onierzy - niewielu, ale s - to nie ma nikogo, kto myœlaby lepiej i szybciej ni ty.

Groszek milcza. Obaj wiedzieli, e to prawda.

Ender podsun mu komputer. Na ekranie byo dwanaœcie imion. Po dwa, trzy z kadego plutonu.

- Wybierz z nich piciu - powiedzia Ender. - Jednego z kadego plutonu. To bdzie grupa specjalna i ty sam bdziesz ich trenowa. Wycznie w czasie dodatkowych wicze. Informuj mnie, co robicie. Nie poœwicaj zbyt wiele czasu na pojedyncze sprawy. Normalnie ty i twoja grupa bdziecie czœci regularnej armii, czœci wasnych plutonw. Dopki nie bd was potrzebowa. Dopki nie bdzie trzeba zrobi czegoœ takiego, co tylko wy potraficie.

- Oni wszyscy s nowi - zauway Groszek. - Ani jednego weterana.

- Po ostatnim tygodniu Wszyscy nasi onierze s weteranami. Czy nie zauwayeœ, e w tabeli wynikw indywidualnych caa czterdziestka mieœci si w grnej pidziesitce? e musisz zjecha siedemnaœcie pozycji w d, zanim znajdziesz onierza, ktry nie jest z Armii Smoka?

- A jeœli nic nie wymyœl?

- To znaczy, e si pomyliem co do ciebie. Groszek wyszczerzy zby.

- Nie pomylieœ si. Œwiata zgasy.

- Trafisz z powrotem, Groszek.

- Chyba nie.

- Wic zosta. Jeœli bdziesz dobrze nadstawia uszu, usyszysz, jak noc przychodzi dobra wrka i zostawia nam kartk z przydziaem na jutro.

- Nie wyznacz nam chyba na jutro jeszcze jednej bitwy?

Ender nie odpowiedzia. Groszek sysza, jak kadzie si do ka. Wsta z podogi i poszed za nim. Zanim zasn, przeanalizowa p tuzina pomysw. Ender byby zadowolony - wszystkie byy gupie.

Rozdzia 12

Bonzo

- Prosz usiœ, panie generale. Domyœlam si, e sprawa, ktra pana tu sprowadzia, jest doœ pilna.

- Na og, pukowniku, staram si nie ingerowa w wewntrzne sprawy Szkoy Bojowej. Macie zagwarantowan autonomi i zdaj sobie spraw, e mimo rnicy stopni mam prawo jedynie doradza. Nie mog nakaza ' panu dziaania.

- Dziaania?

- Niech pan nie artuje, pukowniku. Amerykanie znakomicie potrafi udawa durniw, kiedy im na tym zaley, aleja nie pozwol si oszuka. Wie pan dobrze, po co przyleciaem.

- Och. Domyœlam si, e Dap wysa raport.

- ywi on'pewne... ojcowskie uczucia wobec uczniw. Uwaa, e lekcewaenie przez pana potencjalnie œmiertelnie groŸnej sytuacji to coœ wicej ni niedbalstwo... e graniczy to ze spiskiem w celu pozbawienia ycia lub zdrowia jednego z uczniw Szkoy.

- Tutaj ucz si dzieci, generale Pace. Nie sdz, by istniay powody tumaczce przybycie dowdcy andarmerii MF.

- Pukowniku Graff, imi Ender a Wigginajest dobrze znane w sztabie. Dotaro nawet do moich uszu. Syszaem, e okreœla si go, delikatnie mwic, jako nasz jedyn nadziej na zwycistwo podczas zbliajcej si inwazji. Jeœli jego ycie lub zdrowie jest zagroone, to chyba nie dziwi pana, e andarmeria stara si ocali i ochroni chopca? Prawda?

- Niech diabli wezm Dapa i pana take, sir. Wiem, co robi.

- Naprawd?

- Lepiej, ni ktokolwiek inny.

- To na pewno, poniewa nikt poza panem nie ma najmniejszego pojcia, co si waœciwie dzieje. Od oœmiu dni wiadomo, e grupa paskich najbardziej zoœliwych "dzieci" postanowia pobi Endera, jeœli tylko si uda. I e niektrzy czonkowie tej grupy, z niejakim Bonito de Madrid, zwanynpowszechnie Bonzo, na czele, najprawdopodobniej nie przejawi adnych zahamowa, gdy ten akt bdzie mia miejsce. Tym samym Enderowi Wigginowi, ktrego wartoœci nie sposb przeceni, zupenie powanie grozi rozsmarowanie mzgu po œcianach paskiej maej, orbitujcej szkki. A pan, w peni œwiadom tego zagroenia, proponuje, nie robi dokadnie...

- Nic.

- Sam pan rozumie, e to budzi pewne obawy.

- Ender Wiggin znalaz si ju wczeœniej w podobnej sytuacji. Na Ziemi, kiedy straci swj czujnik, a potem jeszcze raz, kiedy spora grupa starszych chopcw...

- Nie zjawiem si tutaj bez pewnych informacji na temat przeszoœci. Wiem, e Ender Wiggin prowokowa Bonza Madrida ponad granice ludzkiej wytrzymaoœci. A pan nie ma andarmerii, ktra mogaby zapobiec bjce. To nieodpowiedzialne.

- Kiedy Ender Wiggin obejmie dowdztwo naszych flotylli, kiedy bdzie musia podejmowa decyzje, ktre doprowadz do naszego zwycistwa lub klski, czy wtedy znajdzie si andarmeria, gotowa go ratowa, gdy straci panowanie nad sytuacj?

- Nie dostrzegam zwizku.

- NajwyraŸniej. Ale ten zwizek istnieje. Ender Wiggin musi wiedzie, e cokolwiek si stanie, nikt z dorosych nie przyjdzie mu z pomoc. Musi wierzy, a do samej gbi swej duszy, e moe dokona tylko tego, do czego dojdzie sam, on i inne dzieci. Jeœli w to nie uwierzy, nigdy nie osignie szczytu swoich moliwoœci.

- Nie osignie go take wtedy, gdy bdzie martwy lub trwale okaleczony.

- Nie bdzie.

- Dlaczego po prostu nie odeœle pan Bonza ze Szkoy? Jest wystarczajco duy.

- Poniewa Ender wie, e Bonzo chce go zabi. Jeœli przeniesiemy Bonza przedterminowo, bdzie wiedzia, e to my go ocaliliœmy. A Bg mi œwiadkiem, e Bonzo nie jest na tyle dobrym dowdc, by go awansowa z powodw czysto merytorycznych.

- A inne dzieci? Mona by je skoni, eby pomogy Enderowi.

- Zobaczymy, co si stanie. Tak brzmi moja pierwsza, ostatnia i jedyna decyzja.

- Niech Bg ma pana w swej opiece, jeœli si pan pomyli.

- Jeœli si pomyliem, niech Bg ma w opiece nas wszystkich.

- Postawi pana przed sdem wojennym, okryj paskie imi hab, jeœli si okae, e nie ma pan racji.

- Zgoda. Ale prosz pamita: jeœli bd mia racj, zaatwi mi pan par tuzinw medali.

- Za co?

- Za to, e nie pozwoliem si panu wtrca.

Ender siedzia w kcie sali treningowej. Zaczepiwszy rami o klamr obserwowa, jak Groszek wiczy ze swoj grup. Wczoraj trenowali atak bez miotaczy i rozbrajanie przeciwnika samymi nogami. Ender pomaga im, demonstrujc pewne techniki walki wrcz w normalnej grawitacji. Wiele trzeba byo zmieni, ale bezwadnoœ lotu dao si wykorzystywa tak samo dobrze w nullo, jak w cieniu.

Dziœ jednak Groszek mia now zabawk. Przynis martw strun, jeden z tych cieniutkich, niewidzialnych niemal splotw, jakich uywano podczas prac konstrukcyjnych w przestrzeni, by poczy dwa przedmioty razem. Martwe struny mieway czasem po kilka kilometrw dugoœci. Ta bya niewiele dusza ni krawdŸ œciany sali treningowej i Groszek bez trudu zwin j wok pasa. Teraz œcign j przez gow, jak czœ ubrania, i poda koniec jednemu z onierzy.

- Zaczep to o klamr i zawi par razy - poleci.

Sam przelecia z drugim kocem w przeciwny rg sali.

Po chwili zdecydowa, e struna nie nadaje si na potykacz. Owszem, trudno j byo zauway, ale jedno pasmo splotu nie zatrzyma przeciwnika, mogcego bez trudu przelecie nad nim lub pod nim. Po chwili jednak wpad na pomys, by wykorzysta strun do zmiany kierunku ruchu w locie. Nie odczepiajc jej od klamry zawiza drugi koniec wok pasa, przesun si o kilka metrw i wystartowa na wprost. Struna zatrzymaa go nagle i zmienia tor lotu tak, e po zatoczeniu krtkiego uku Groszek hukn caym pdem o œcian.

Krzycza i krzycza, a Ender dopiero po chwili zorientowa si, e to nie z blu.

- Widzieliœcie, jak szybko leciaem? A jak skrciem!

Wkrtce caa Armia Smoka przerwaa wiczenia, eby przyglda si wyczynom Groszka ze strun. Gwatowne skrty byy szokujce, zwaszcza gdy ktoœ nie wiedzia, gdzie szuka splotu. Kiedy Groszek uy jej , by owin si wok gwiazdy, osign szybkoœ, jakiej nikt jeszcze w tej sali nigdy nie widzia.

O 21.40 Ender zakoczy wieczorne wiczenia. Armia, zmczona, lecz zachwycona faktem, e widziaa coœ cakiem nowego, ruszya korytarzami do koszar. Ender szed midzy nimi. Nie rozmawia, ale sucha rozmw. Chopcy byli wyczerpani, to prawda - od ponad czterech tygodni codziennie bitwy, czsto w ukadzie, ktry wymaga najwyszego zaangaowania. Byli jednak dumni, szczœliwi, bliscy sobie... ani razu nie przegrali i nauczyli si sobie ufa. Wiedzieli, e kady z nich bdzie walczy sprawnie i z zaciciem, e dowdcy raczej wykorzystaj, ni zmarnuj ich wysiki; przede wszystkim zaœ ufali Enderowi: e przygotuje ich na wszystko, co moe si wydarzy.

Idc korytarzem Ender zauway kilku starszych chopcw, na pozr pogronych w rozmowach. Stali w odnogach gwnego korytarza, przy drabinkach; kilku zbliao si z naprzeciwka. Trudno byo uwierzy, e tylko przypadkiem wikszoœ z nich nosi mundury Salamandry, a pozostali pochodz z tych armii, ktrych dowdcy najbardziej nienawidz Endera Wiggina. Niektrzy patrzyli na niego i zbyt szybko odwracali wzrok; inni zdawali si zbyt nerwowi, jakby w napiciu starali si udawa spokj i odprenie. Co zrobi, jeœli zaatakuj jego armi tutaj, w korytarzu? Chopcy s modzi, mali, bez adnego doœwiadczenia w walce w cieniu. Kiedy mieli si jej nauczy?

- Hej, Ender! - zawoa ktoœ. Ender zatrzyma si i obejrza. To bya Petra. - Ender, mog z tob pogada?

Ender natychmiast poj, e jeœli zatrzyma si choby na chwil, jego armia szybko go wyminie i zostanie na korytarzu sam z Petr.

- PrzejdŸ si ze mn - odpowiedzia.

- To tylko chwila.

Ender odwrci si i ruszy za swymi onierzami. Sysza, jak Petra

dogania go. .

- No dobra, pjd.

Ender poczu, e ogarnia go napicie. Czy bya jedn z nich? Jedn z tych, ktrzy nienawidzili go tak bardzo, e chcieli go skrzywdzi?

- Twj przyjaciel prosi, ebym ci ostrzega. Jest paru chopcw, ktrzy chc ci zabi.

- To niespodzianka - stwierdzi Ender. Kilku jego onierzy nadstawio uszu. NajwyraŸniej spisek przeciwko dowdcy bardzo ich zainteresowa.

- Ender, oni naprawd mog to zrobi. Powiedzia, e planuj to od dnia, kiedy zostaeœ dowdc...

- Chcesz powiedzie: od dnia, kiedy pobiem Salamandr.

- Wiesz, Ender, ja te ci nienawidziam, kiedy pobieœ Armi

Feniksa.

- Nie mwi, e mam do kogokolwiek pretensje.

- To prawda. Prosi, ebym odcigna ci na bok, kiedy bdziesz wraca z wicze i uprzedzia, ebyœ jutro na siebie uwaa, bo...

- Petra, gdybyœ rzeczywiœcie teraz odcigna mnie na bok, to jest tu tuzin takich, co wziliby si za mnie od razu w korytarzu. Chcesz mi wmwi, e ich nie zauwayaœ?

Zaczerwienia si nagle.

- Nie, nie zauwayam. Jak mogeœ pomyœle coœ takiego? Nie wiesz, kto jest twoim przyjacielem?

Wyprzedzia go, przecisna si przez szeregi Armii Smoka i wspia po drabince na wyszy poziom.

- Czy to prawda? - spyta Zwariowany Tom ju w koszarach.

- Czy co prawda? - Ender rozejrza si po sali, wypatrzy haasujc dwjk i krzykn, by kadli si do ek.

- e paru starszych chopakw chce ci wykoczy?

- Gupie gadanie - odpar. Ale wiedzia, e tak nie jest. Petra dowiedziaa si czegoœ. To, co widzia po drodze, te nie byo wytworem wyobraŸni.

- Moe i gupie gadanie, ale myœl, e nas zrozumiesz. Piciu dowdcw plutonw bdzie ci eskortowa do sypialni.

- Nie ma potrzeby.

- Zrb nam t przyjemnoœ. Jesteœ nam chyba coœ winien.

- Nic wam nie jestem winien. - Byby gupcem, gdyby odrzuci ich propozycj. - Rbcie, co chcecie.

Odwrci si i wyszed. Plutonowi ruszyli za nim. Jeden pobieg naprzd i otworzy pokj. Sprawdzili wszystko, zmusili go, by obieca, e zatrzaœnie drzwi i wyszli tu przed zgaszeniem œwiate.

Na ekranie czekaa wiadomoœ.

NIE CHOD NIGDZIE SAM. NIGDY. - DINK

Ender uœmiechn si. A wic Dink nadal by przyjacielem. Niech si nie martwi. Nic mu nie zrobi. Ma swoj armi.

Ale w ciemnoœci nie mia adnej armii. Tej nocy œni o Stilsonie, tylko e teraz widzia, jaki by may i jak œmieszne byo cae jego pozowanie na twardziela; mimo to Stilson i jego koledzy zwizali go tak, by nie mg si broni, a potem wszystko, co naprawd zrobi tamtemu, oni we œnie zrobili Enderowi. PŸniej Ender zobaczy siebie, bekoccego jak idiota. Ze wszystkich si prbowa wyda rozkazy swej armii, ale wykrzykiwa tylko jakieœ bzdury.

Przebudzi si w ciemnoœci czujc lk. Potem uspokoi si myœl, e nauczyciele musz go ceni; inaczej nie zmuszaliby go do takich wysikw. Nie pozwol, by coœ mu si stao, w kadym razie coœ naprawd zego. Wtedy, par lat temu, kiedy starsi chopcy zaatakowali go w sali treningowej, nauczyciele pewnie czekali za drzwiami, eby sprawdzi, jak sobie poradzi. Gdyby sytuacja rozwina si nie tak, jak trzeba, wkroczyliby i zakoczyli ca spraw. Mg zwyczajnie siedzie i nic nie robi, a oni ju by dopilnowali, eby jakoœ z tego wyszed. W grze naciskaj go tak mocno, jak tylko mog, ale poza gr bd chroni.

Pewien tego zasn znowu, ockn si dopiero, gdy cicho otworzyy si drzwi, a ktoœ wsun informacj o porannej bitwie.

*

Wygrali, naturalnie, ale byo to wyczerpujce starcie, a sal bojow wypenia taki labirynt gwiazd, e wymiatanie nieprzyjaci zajo czterdzieœci pi minut. Walczyli z Armi Borsuka Pola Slattery i tamci nie chcieli poda si bez oporu. Na dodatek do gry wprowadzono pewne urozmaicenie - kady trafiony, a nawet unieruchomiony przeciwnik taja po mniej wicej piciu minutach, tak jak w czasie wicze. Jedynie cakowicie zamroeni pozostawali wyczeni z akcji do koca. To stopniowe rozmraanie nie przeszkodzio jednak Armii Smoka. Zwariowany Tom pierwszy zauway, co si dzieje, kiedy zaczy ich trafia strzay od tyu, oddawane przez ludzi, o ktrych sdzili, e s wyeliminowani. Po bitwie Slattery uœcisn Enderowi rk i powiedzia:

- Ciesz si, e wygraeœ. Jeœli ci kiedykolwiek pobij, to chc to zrobi uczciwie.

- Uywaj tego, co ci daj - odpar Ender. - Jeœli masz przewag nad przeciwnikiem, korzystaj z niej.

- Korzystam - uœmiechn si Slattery. - Jestem uczciwy tylko przed i po bitwach.

Bitwa trwaa tak dugo, e nie zdyli na œniadanie. Ender spojrza na swych zgrzanych, spoconych, zmczonych onierzy, czekajcych w korytarzu.

- Na dzisiaj wystarczy - oznajmi. - Nie bdzie wicze. Odpocznijcie troch. Pobawcie si. Zdajcie jakiœ test.

Byli tak znueni, e nawet si nie ucieszyli, nie zaœmiali. Tylko powlekli si do koszar i zaczli rozbiera. Poszliby na trening, gdyby ich o to poprosi, ale sigali ju granic wytrzymaoœci. Brak œniadania by kropl, ktra przepenia czar.

Ender chcia od razu wejœ pod prysznic, ale by zbyt zmczony. Pooy si w kombinezonie na ku, tylko na chwil, i przebudzi dopiero w porze obiadu. Tyle wyszo z jego zamiaru, by rano dowiedzie si czegoœ wicej o robalach. Zostao mu akurat doœ czasu, eby si ogarn, zjeœ coœ i biec na lekcje.

Œcign cuchncy potem kombinezon. Byo mu zimno i czu dziwn saboœ. Nie powinien spa w cigu dnia. Robi si mikki. Zaczyna si zuywa. Powinien coœ z tym zrobi.

Pobieg wic do sali gimnastycznej i zmusi do trzykrotnej wspinaczki po linie. Dopiero potem poszed do azienki. Nie przyszo mu do gowy, e w mesie dowdcw wszyscy zauwa jego nieobecnoœ; e biorc prysznic w œrodku dnia, gdy jego onierze pochaniaj waœnie swj pierwszy posiek, zostanie zupenie, cakowicie sam.

Nawet kiedy usysza, jak wchodz, nie zwrci na to uwagi. Pozwala, by woda spywaa mu po gowie i caym ciele. Cichy odgos krokw by niemal niesyszalny. Pomyœla, e moe jest ju po obiedzie. Albo ktoœ pŸniej skoczy trening.

A moe nie. Obejrza si. Byo ich siedmiu; opierali si o metalowe umywalki i œcianki kabin i przygldali mu si. Bonzo sta na czele. Kilku uœmiechao si tryumfujco, jak owcy, ktrzy osaczyli zwierzyn. Bonzo by powany.

- Czeœ - rzuci Ender.

Nikt nie odpowiedzia.

Ender zakrci prysznic, cho nie spuka jeszcze z siebie myda i sign po rcznik. Nie byo go. Jeden z chopcw trzyma go w rku: Bernard. Do penego obrazu brakowao jeszcze, by byli tu Peter i Stilson. Przydaby si im uœmiech Petera i bijca w oczy gupota Stilsona.

Wiedzia, e rcznik jest manewrem otwierajcym. Biegajc za nim nago wygldaby gupio i sabo. Tego waœnie chcieli: poniy go i zaama. Nie mia zamiaru si podda. Nie chcia czu si bezbronnym tylko dlatego, e by mokry, zmarznity i bez ubrania. Sta przed nimi spokojnie, z opuszczonymi rkami. Patrzy w oczy Bonza.

- Twj ruch - powiedzia.

- To nie jest gra - oœwiadczy Bernard. - Mamy ci ju dosy, Ender. Dzisiaj koczysz szko. Wychodzisz na mrz.

Ender nawet na niego nie spojrza. To Bonzo pragn jego œmierci, cho nie odezwa si jeszcze ani sowem. Pozostali tylko mu towarzyszyli, sprawdzali, jak daleko mog si posun. Bonzo wiedzia, jak daleko si posunie.

- Bonzo - odezwa si cicho Ender. - Twj ojciec byby z ciebie dumny.

Bonzo zesztywnia.

- Ucieszyby si, gdyby ci teraz zobaczy, jak przyszedeœ bi si z nagim chopcem w azience, mniejszym od ciebie, i przyprowadzieœ szeœciu kolegw. Powiedziaby: jak honorowo.

- Nie chcemy si z tob bi - stwierdzi Bernard. - Wpadliœmy tylko ci namwi, ebyœ uczciwie rozgrywa walki. Moe byœ przegra par od czasu do czasu.

Chopcy zaœmiali si. Wszyscy prcz Bonza. I Endera.

- Brawo, dzielny Bonito. Bdziesz mg wrci do domu i opowiada: tak, pobiem Endera Wiggina, ktry dopiero skoczy dziesi lat, a ja miaem trzynaœcie. Miaem do pomocy tylko szeœciu kolegw, ale jakoœ udao nam si go pokona, mimo e by nagi, mokry i sam. Ender

Wiggin by taki straszny i niebezpieczny, e waœciwie powinno nas by dwustu.

- Zamknij si, Wiggin - warkn jeden z chopcw.

- Nie przyszliœmy tu sucha gadania tego szczeniaka - doda inny.

- To wy si zamknijcie - rozkaza Bonzo. - SiedŸcie cicho i nie przeszkadzajcie.

Zacz zdejmowa mundur.

- Nagi, mokry i sam, Ender. Szans s rwne. Nic nie poradz, e jestem wikszy. Przy twoim geniuszu moe wymyœlisz, jak sobie z tym poradzi.

Obejrza si na pozostaych.

- Pilnujcie drzwi - poleci. - Nikogo tu nie wpuszczajcie. azienka bya niedua i wszdzie sterczay rury. Wystrzelono j ju gotow, jako nisko orbitujcego satelit, wypakowanego sprztem do odzyskiwania wody. Nie byo tu wolnego miejsca. Taktyka bya oczywista: bd rzuca si wzajemnie na krany i rury, dopki jeden z nich nie odniesie tylu obrae, e nie bdzie mg walczy.

Ender spojrza w twarz Bonza i poczu, e serce przestaje mu bi. Bonzo take chodzi na kurs. I to chyba duej ni Ender. Mia dusze rce, by silniejszy i przepeniaa go nienawiœ. Nie bdzie delikatny. Sprbuje atakowa gow. Przede wszystkim bdzie si stara uszkodzi mzg. A jeœli walka potrwa duej, z pewnoœci wygra. Pokona go swoj si. Jeœli Ender chce std wyjœ na wasnych nogach, musi zwyciy szybko i pewnie. Przed oczami stan mu Stilson i poczu mdoœci przypominajc sobie, jak koœci tamtego pkay pod uderzeniem. Tym razem to bd jego koœci, chyba e on pierwszy go zamie.

Cofn si, przekrci sitko prysznica kierujc je na zewntrz i odkrci gorc wod. Natychmiast uniosa si para. Powtrzy to w ssiedniej kabinie i w nastpnej.

- Nie boj si gorcej wody - bardzo cicho powiedzia Bonzo.

Ale Enderowi nie chodzio o gorc wod. Chodzio o ciepo. Wci by namydlony i kiedy pot zwily skr, stanie si bardziej œliski ni Bonzo mgby si spodziewa.

- Przestacie! - krzykn nagle ktoœ od drzwi. Przez chwil Ender mia nadziej, e ktryœ z nauczycieli przyszed zapobiec bjce, ale by to tylko Dink Meeker. Koledzy Bonza przytrzymali go przy drzwiach.

- Przesta, Bonzo! - krzycza Dink. - Nie rb mu krzywdy!

- Dlaczego nie? - spyta Bonzo i po raz pierwszy uœmiechn si. No tak... On uwielbia, eby ktoœ go docenia, widzia, e jest silny i ma wadz.

- Bo jest najlepszy! Dlatego! Kto jeszcze moe walczy z robalami? Tylko to si liczy, ty durniu! Robale!

Bonzo przesta si uœmiecha. Tego waœnie najbardziej w Enderze nienawidzi: e naprawd by wany dla ludzi, podczas gdy Bonzo, w ostatecznym rozrachunku, nie. Te sowa mnie zabiy, Dink. Bonzo nie lubi sucha o tym, e Ender moe ocali œwiat.

Zastanawia si, gdzie s nauczyciele. Czy nie rozumiej, e pierwsze zwarcie w tej walce moe by ostatnim? To nie jest sala bojowa, gdzie nikt nie moe zrobi nikomu krzywdy. Tu jest grawitacja; œciany i podoga s twarde i sterczy z nich metal. Niech przerw to zaraz, bo bdzie za pŸno.

- Jeœli go dotkniesz, bdziesz za robalami! - krzycza Dink. - Bdziesz zdrajc! Jeeli go skrzywdzisz, zasuysz na œmier!

Chopcy przycisnli mu twarz do drzwi i umilk. Para z prysznicw wypenia pomieszczenie i po skrze Endera spyway struki potu. Teraz, pki nie œcieknie z niego mydo. Pki jest za œliski, eby go utrzyma.

Ender cofn si i pozwoli, by lk, ktry odczuwa, odbi si na twarzy.

- Nie bij mnie, Bonzo - powiedzia. - Prosz.

Na to waœnie czeka Bonzo: wyznanie, e to on jest silniejszy. Innym chopcom wystarczyaby moe kapitulacja Endera; dla Bonza bya jedynie znakiem, e zwycistwo jest pewne. Zamachn si nog jak do kopnicia, ale w ostatniej chwili skoczy. Ender dostrzeg przeniesienie ciaru ciaa i pochyli si nisko, by Bonzo nie mg stan pewnie, gdy sprbuje go zapa do rzutu.

Twarde ebra Bonza trafiy Endera w twarz, a donie uderzyy o plecy szukajc uchwytu. Ender jednak skrci tuw i palce zeœlizny si po skrze. W jednej chwili Ender - wci w uœcisku Bonza - wykona peny obrt. Klasycznym posuniciem w takiej sytuacji byoby uderzy pit w krocze przeciwnika. To jednak wymagao precyzji, a Bonzo spodziewa si takiego ruchu. Podnosi si ju na palce i odsuwa biodra, by Ender nie mg go dosign. Ender nie patrzc wiedzia, e tamten musi obniy gow, dotykajc niemal jego wosw. Zamiast wic prbowa kopnicia, wybi si z podogi potnym pchniciem obu ng jak onierz odbijajcy si od œciany i uderzy gow w twarz Bonza.

Odwrci si w sam por, by zobaczy, jak Bonzo zatacza si w ty dyszc z blu i zdziwienia, a krew pynie mu z nosa. Ender wiedzia, e mgby teraz wyjœ z azienki i zakoczy bjk. Tak, jak uciek z sali bojowej, gdy polaa si pierwsza krew. Ale potem starcie powtrzyoby si znowu. I jeszcze raz, i nastpny, dopki nie znikaby wola walki. By ostatecznie zakoczy spraw, musia zrani Bonza tak mocno, e lk stanie si silniejszy od nienawiœci.

Dlatego opar si o œcian, wyskoczy i odepchn si ramionami. Jego stopy wyldoway na brzuchu i piersi Bonza. Ender obrci si w powietrzu, ldujc na doniach i palcach stp, zrobi przewrt, znalaz si pod przeciwnikiem i gdy tym razem obiema nogami kopn w gr, trafi mocno i pewnie.

Bonzo nie krzykn z blu. W ogle nie zareagowa. Tylko jego ciao unioso si troch. Zdawao si, e Ender kopn mebel. Bonzo upad w bok i rozcign si pod strumieniem gorcej wody z prysznica. Nie wykona najmniejszego ruchu, by uciec od morderczego gorca.

- Boe! - krzykn ktoœ. Koledzy Bonza skoczyli, by zakrci wod. Ender wsta powoli. Ktoœ wcisn mu rcznik. To by Dink.

- WyjdŸmy std - powiedzia.

Gdy odprowadza Endera, sycha byo cikie kroki dorosych, zbiegajcych po drabince. Teraz zjawiali si nauczyciele. Personel medyczny. eby opatrzy rany przeciwnika Endera..Gdzie byli przed walk, kiedy jeszcze wszystko mogo si skoczy bez ran?

Ender nie mia ju adnych wtpliwoœci: nikt mu nie pomoe. Cokolwiek go spotka, teraz czy kiedykolwiek, znikd nie otrzyma pomocy. Peter mg by draniem, ale mia racj: moc zadawania blu jest jedyn, ktra ma znaczenie, moc zabijania i niszczenia, poniewa jeœli nie moesz zabija, jesteœ zawsze we wadzy tych, ktrzy potrafi. A wtedy nic i nikt nigdy ci nie ocali.

Dink odprowadzi go do pokoju i pooy na ku.

- Boli ci coœ? - zapyta. Ender pokrci gow.

- Rozwalieœ go. Myœlaem, e jesteœ ju trupem, kiedy ci zapa. Ale rozwalieœ go. Gdyby wytrzyma duej, chyba byœ go zabi.

- To on chcia mnie zabi.

- Wiem. Znam go. Nikt nie potrafi tak nienawidzi jak Bonzo. Ale to ju koniec. Jeœli nawet go za to nie wymro i nie odeœl do domu, nigdy wicej nie spojrzy ci w oczy. Tobie ani nikomu. Mia dwadzieœcia centymetrw wzrostu przewagi, a wyglda jak kulawa krowa, co tylko stoi i przeuwa.

Ender jednak pamita Bonza tylko w chwili, gdy kopn go w krocze. Puste, martwe spojrzenie. By ju wtedy skoczony. Nieprzytomny. Oczy mia otwarte, ale ju nie myœla i nie rusza si; tylko ten martwy, idiotyczny wyraz twarzy i niewidzce spojrzenie. Tak wyglda Stilson, kiedy z nim skoczy.

- Ale wymro go - stwierdzi Dink. - Wszyscy wiedz, e to on zaczai. Widziaem, jak wstaj i wychodz z mesy dowdcw. Par sekund trwao, zanim zrozumiaem, e ciebie te tam nie ma, a potem jeszcze minut, eby sprawdzi, gdzie poszedeœ. Powiedziaem ci, ebyœ nigdzie nie chodzi sam.

- Przepraszam.

- Na pewno go wymro. Rozrabiacz. On i ten jego kretyski honor.

Wtedy, ku zdziwieniu Dinka, Ender wybuchn paczem. Lec na ku, wci mokry od potu i wody, szlocha goœno, a zy spyway mu przez zamknite powieki, by stopi si z wilgoci na twarzy.

- Nic ci nie jest?

- Nie chciaem go skrzywdzi! - krzykn Ender. - Dlaczego nie zostawi mnie w spokoju?

*

Usysza, jak drzwi otwieraj si cicho i zaraz zamykaj. Wiedzia, e chodzi o bitw. Otworzy oczy, oczekujc mroku wczesnego ranka, przed 6.00. Zobaczy ponce œwiata. By nagi, a kiedy wsta, zauway, e ko ocieka wilgoci. Oczy mia opuchnite i obolae od paczu. Spojrza na zegar. Wskazywa 18.20. Dzie jeszcze nie min. Mia ju dzisiaj bitw. Mia dwie bitwy - ci dranie wiedz, przez co przeszed, a jednak mu to robi.

WILLIAM BEE, ARMIA GRYFA, TALO MOMOE, ARMIA TYGRYSA, 19.00

Usiad na skraju posania. Wiadomoœ draa mu w doni. Nie da rady, stwierdzi bezgoœnie. A potem, ju na gos:

- Nie dam rady!

Wsta ciko i rozejrza si za skafandrem. Potem sobie przypomnia: zanim wszed pod prysznic, woy go do oczyszczalni. Pewnie cigle tam lea.

Z kartk w rku wyszed z pokoju. Kolacja dobiegaa koca i kilka osb stao w korytarzu. Nikt si do niego nie odezwa. Patrzyli tylko. Moe przeraeni tym, co zaszo w azience, moe ze wzgldu na ponury, straszny wyraz jego twarzy. Chopcy byli ju w koszarach.

- Czeœ, Ender. Bdziemy dzisiaj wiczy? Ender poda kartk Kant Zupie.

- To sukinsyny - mrukn chopiec. - Dwie na raz?

- Dwie armie! - krzykn Zwariowany Tom.

- Bd na siebie wazi - stwierdzi Groszek.

- Musz si umy - oœwiadczy Ender. - Przygotujcie co trzeba, zbierzcie wszystkich. Spotkamy si na miejscu, przy bramie.

Wyszed z koszar. Sysza gwar rozmw, wrzask Zwariowanego Toma:

- Dwie armie pierdzieli! Spierzemy im tyki!

azienka bya pusta. Wyczyszczona. Ani œladu krwi, ktra spyna z nosa Bonza i zmieszaa si z wod. Wszystko znikno. Jakby nic nie zaszo.

Ender wszed pod prysznic i spuka si dokadnie, zmy pot walki i pozwoli, by spyn do œcieku. Wszystko znikno. Ale przejdzie przez oczyszczalni i rano wszyscy bd pili wod z krwi Bonza. Usun z niej ycie, ale krew to krew, jego krew i pot Endera, spukany ich gupot albo okruciestwem, albo czymkolwiek, co sprawio, e na to pozwolili.

Wytar si, woy skafander i ruszy do sali bojowej. Jego armia czekaa ju w korytarzu przed zamknit jeszcze bram. Chopcy przygldali si w milczeniu, jak przechodzi na czoo i staje przed matowym, szarym polem. Naturalnie, wszyscy wiedzieli o jego dzisiejszej walce; to, razem ze zmczeniem po porannej bitwie, sprawiao, e milczeli. A œwiadomoœ, e maj walczy z dwoma armiami, napeniaa ich lkiem.

Wszystko, co tylko mog, eby mnie pokona, myœla Ender. Co tylko potrafi wymyœli, zmieni wszystkie zasady, niewane, byleby przegra. Mia dosy tej gry. Nic nie jest warte krwi Bonza, barwicej wod na pododze azienki. Mog go wymrozi, odesa do domu. Nie chcia wicej gra.

Brama znikna. Niecae trzy metry za ni wisiay obok siebie cztery gwiazdy, cakowicie zasaniajc pole widzenia.

Dwie armie nie wystarczyy. Postanowili go zmusi, by wprowadza onierzy na œlepo.

- Groszek - rzuci Ender. - WeŸ swoich chopcw i sprawdŸ, co si dzieje za t gwiazd.

Groszek odwin z pasa zwj struny, obwiza si ni, poda koniec jednemu z chopcw swojej grupy, po czym spokojnie przestpi prg. Jego zesp ruszy za nim. wiczyli ten manewr wielokrotnie, wic po chwili stali ju wsparci mocno o gwiazd, trzymajc koniec struny. Groszek odbi si mocno i polecia niemal rwnolegle do bramy; kiedy dotar do rogu, odbi si jeszcze raz i pomkn w stron nieprzyjaciela. Byski œwiata na œcianie dowodziy, e przeciwnicy strzelaj. Struna owijaa si wok gwiazdy, Groszek lecia coraz ciaœniejszym ukiem i gwatownie zmienia kierunki. Nie mona byo go trafi. Chopcy pochwycili go sprawnie, gdy nadlecia z drugiej strony. Macha rkami i nogami, by czekajcy jeszcze w korytarzu wiedzieli, e nie zosta trafiony.

Ender przeskoczy przez bram.

- Jest doœ ciemno - powiedzia Groszek. - Ale na tyle jasno, e trudno bdzie rozpoznawa ich ruchy po œwiatach skafandrw. Najgorsza moliwa widocznoœ. Otwarta przestrze od tego miejsca a do nieprzyjacielskiej czœci sali. Maj tam osiem gwiazd ustawionych w kwadrat wok bramy. Nie zauwayem nikogo, tylko tych, co wygldali zza pude. Oni tam zwyczajnie siedz i czekaj na nas. Jakby dla potwierdzenia przeciwnicy zaczli ich nawoywa.

- Hej! Jesteœmy godni, chodŸcie nas nakarmi! Tyki wam si wlok! Wlok si tyki Smokom!

Ender poczu, e martwota ogarnia jego umys. Sytuacja bya bez wyjœcia. Nie mia adnych szans, zmuszony do atakowania osonitego przeciwnika, przy stosunku si dwa do jednego.

- W prawdziwej wojnie kady dowdca obdarzony nawet œladowym rozsdkiem wycofaby si, by ratowa wasn armi.

- Do diaba, przecie to tylko gra - powiedzia Groszek.

- To przestaa by gra w chwili, gdy odrzucili zasady.

- Wic te je odrzu.

- Dobra. Dlaczego nie? - uœmiechn si Ender. - Zobaczymy, jak zareaguj na formacj.

- Formacj? - Groszek by zdumiony. - Nigdy nie wiczyliœmy formacji, ani razu, odkd tworzymy armi.

- Zosta jeszcze miesic do normalnego koca waszego szkolenia. Akurat pora, ebyœmy zaczli wiczy walk w szyku. To zawsze trzeba umie.

Pokaza palcami A i skin rk. Pluton A natychmiast przekroczy bram, a Ender zacz ustawia ich w ukrytej za gwiazdami przestrzeni. Trzymetrowa odlegoœ wystarczaa, a chopcy byli troch przestraszeni i niespokojni, wic mino prawie pi minut, zanim pojli, co maj robi.

onierze Tygrysa i Gryfa zajmowali si kocim muzykowaniem, a ich dowdcy kcili si, czy wykorzysta przewag liczebn i zaatakowa Armi Smoka, zanim wyoni si zza gwiazd. Momoe chcia naciera.

- Mamy przewag dwa do jednego - przekonywa.

- SiedŸmy spokojnie, a nie moemy przegra - mwi Bee. - Jeœli si ruszymy, on wykombinuje, jak nas pokona.

Siedzieli wic spokojnie, a wreszcie dostrzegli w pmroku, jak zza gwiazd Endera wynurza si wielka brya. Nie zmieniaa ksztatu, nawet kiedy przestaa si przesuwa w bok i ruszya w sam œrodek oœmiu gwiazd, za ktrymi kryo si osiemdziesiciu dwch onierzy.

- O, rany - odezwa si jakiœ Gryf. - Ustawili formacj.

- Musieli formowa szyk przez cae pi minut-stwierdzi Momoe. - Gdybyœmy zaatakowali w tym czasie, rozbilibyœmy ich bez problemu.

- UgryŸ si, Momoe - szepn Bee. - Sam widziaeœ, jak przelecia ten may. Oblecia ca gwiazd i wrci bez dotykania œcian. Moe oni wszyscy dostali haki. Pomyœlaeœ o tym? Na pewno maj coœ nowego.

Formacja bya niezwyka. Kwadratowy szyk ciasno ustawionych cia tworzy mur z przodu. Za nim znajdowa si cylinder, majcy szeœciu chopcw w obwodzie, wysoki na dwch. Wszyscy mieli wycignite i zamroone ramiona, wic nie mogli si trzyma. Mimo to lecieli razem jak zwizani - co zreszt byo prawd.

Z wntrza formacji Armia Smoka strzelaa z przeraajc precyzj, nie pozwalajc Tygrysom i Gryfom na wysunicie si zza osony.

- To paskudztwo jest otwarte od tyu - zauway Bee. - Kiedy tylko wlec midzy gwiazdy, moemy ich obejœ...

- Nie opowiadaj o tym. Rb to! - rzuci Momoe, po czym, stosujc si do wasnej rady, rozkaza swoim chopcom skaka na œcian, eby si odbi i wyldowa na tyach Armii Smoka.

W zamieszaniu startowym, gdy Armia Gryfa nadal trzymaa si gwiazd, szyk Smokw zmieni si nagle. Cylinder i przedni mur rozpady si na dwie czœci, wypuszczajc ukrytych we wntrzu onierzy. Niemal jednoczeœnie formacja zmienia kierunek lotu i ruszya wolno w stron bramy Smokw. Wiksza czœ Gryfw ostrzeliwaa szyk i tych, ktrzy cofali si wraz z nim. Tymczasem Tygrysy zaatakoway niedobitkw Armii Smoka od tyu.

Coœ si jednak nie zgadzao. Po chwili namysu William Bee zrozumia, co to byo. Taka formacja nie moe zawrci w powietrzu, chyba e ktoœ wystartuje w przeciwnym kierunku. A jeœli odbili si dostatecznie mocno, by zmieni kierunek ruchu dwudziestoosobowego szyku, to musz lecie szybko.

Zauway ich: szeœciu maych onierzy Armii Smoka w pobliu jego, Williama Bee, wasnej bramy. Po liczbie œwiate na kombinezonach pozna, e trzech byo unieszkodliwionych, dwch trafionych i tylko jeden cay. Nie ma si czym przejmowa. Od niechcenia wycelowa miotacz, nacisn guzik i...

Nic si nie stao.

Zapony œwiata.

Gra bya skoczona.

Mimo e patrzy wprost na nich, dopiero po chwili zda sobie spraw z tego, co si stao. Czterech onierzy Smokw przyoyo hemy do czterech rogw bramy. A jeden waœnie przechodzi. Dopenili rytuau zwycistwa. Byli niszczeni, nie zadali prawie adnych strat, a mieli czelnoœ to zrobi i zakoczy gr pod jego nosem.

Dopiero wtedy William Bee uœwiadomi sobie, e Armia Smoka nie tylko skoczya bitw, ale cakiem moliwe, e - zgodnie z reguami - wygraa. W kocu, niezalenie od tego, co si dziao, zostaje si zwycizc jedynie wtedy, gdy ma si wystarczajc liczb sprawnych onierzy, by dotknli rogw bramy, a jeden wszed do nieprzyjacielskiego korytarza. Zatem, w pewien sposb, kocowy rytua by zwycistwem. Bez wtpienia sala bojowa uznaa go za zakoczenie walki. Otworzya si nauczycielska bramka i do sali wszed major Andersen.

- Ender! - zawoa rozgldajc si.

Jeden z zamroonych onierzy Smoka usiowa mu odpowiedzie przez unieruchomione skafandrem szczki. Anderson podlecia bliej i rozmikczy go.

Ender uœmiecha si.

- Pobiem pana znowu, sir - oœwiadczy.

- Bzdura, Ender. Walczyeœ z Gryfem i Tygrysem.

- Za jakiego durnia mnie pan uwaa? Anderson powiedzia goœno:

- Po tej akcji reguy zostay zmienione. Wszyscy onierze przeciwnika musz by zamroeni lub unieruchomieni, by otworzya si brama.

- To i tak mogo si uda tylko raz - stwierdzi Ender. Anderson poda mu hak. Ender rozmrozi wszystkich od razu. Do diaba z protokoem. Do diaba z tym wszystkim.

- Hej! - krzykn, gdy Anderson ju odchodzi. - Co bdzie nastpnym razem? Moja armia w klatce, bez broni, przeciwko caej Szkole? Co pan powie o rwnych szansach, dla odmiany?

Wœrd chopcw podnis si gwar. Popierali go nie tylko onierze z Armii Smoka. Anderson nie obejrza si nawet, syszc wyzwanie Endera. To William Bee odpowiedzia:

- Ender, jeœli ty walczysz po jednej stronie, szans nie bd rwne, niezalenie od warunkw.

Racja! woali chopcy. Wielu si œmiao.

- Brawo Ender! - zawoa Talo Momoe klaszczc w rce. Inni te klaskali i wykrzykiwali imi Endera.

Ender przeszed przez bram przeciwnika. Za nim szli jego onierze. Echo ich krzykw nioso si po korytarzach.

- wiczymy dzisiaj? - spyta Zwariowany Tom. Ender pokrci gow.

- Dopiero jutro rano?

- Nie.

- Wic kiedy?

- Jeœli o mnie chodzi, to nigdy. Usysza za plecami pomruk zdumienia.

- To nie w porzdku - odezwa si jeden z chopcw. - Nie nasza wina, e nauczyciele rozwalaj gr. Nie moesz przesta nas uczy tylko dlatego, e...

Ender z caej siy uderzy otwart doni o œcian.

- Gra ju mnie nie obchodzi! - krzykn jak mg najgoœniej. Gos odbi si echem po korytarzu. Chopcy z innych armii podchodzili zaciekawieni.

- Moesz to zrozumie? - spyta Ender wœrd zalegej nagle ciszy. - Gra si skoczya.

Samotnie ruszy do swojego pokoju. Chcia si pooy, ale ko byo zupenie mokre. To na nowo przypomniao mu o wszystkim, co zdarzyo si tego dnia. Wœcieky, zerwa materac razem z poœciel i cisn wszystko na korytarz. Potem zwin mundur, eby mie jakœ poduszk i rzuci si na rozpit na ramie drucian siatk. Byo mu niewygodnie, ale nie na tyle, eby wsta.

Lea tak ledwie par minut, gdy ktoœ zapuka do drzwi.

- IdŸ sobie - odezwa si cicho. Ten, kto puka, nie usysza go, albo si nie przej. Wreszcie Ender kaza mu wejœ. To by Groszek.

- Zostaw mnie, Groszek.

Chopiec skin gow, ale nie ruszy si z miejsca. Sta wpatrzony ponuro w czubki butw. Niewiele brakowao, by Ender zacz na niego wrzeszcze i przeklina, krzykiem wyrzuca z pokoju. Spostrzeg jednak, e Groszek jest potwornie znuony, zgarbiony ze zmczenia, z oczami czerwonymi od niewyspania. Mimo to nadal mia skr dziecka, delikatn i aksamitn, lekko pucoowate policzki i chude ramiona maego chopca. Nie skoczy jeszcze oœmiu lat. Niewane, e by lojalny, byskotliwy i inteligentny. Cigle by dzieckiem. By mody.

Ender pomyœla, e to nieprawda. May, to fakt. Ale Groszek walczy w bitwie, w ktrej los caej armii zalea od niego i onierzy, ktrymi dowodzi. Poradzi sobie znakomicie i zwyciyli. To nie jest modoœ. Ani dziecistwo.

Uznajc milczenie i agodniejszy wyraz twarzy dowdcy za zgod na pozostanie, Groszek przestpi prg pokoju. Dopiero wtedy Ender zauway, e ma w rce pasek papieru.

- Przenosz ci? - zapyta. By niebotycznie zdumiony, lecz jego gos zabrzmia obojtnie i martwo.

- Do Armii Krlika.

Ender pokiwa gow. To oczywiste; nie potrafi pokona jego i jego armii, wic zabieraj mu armi.

- Carn Carby to dobry dowdca - stwierdzi. - Mam nadziej, e pozna si na tobie.

- Carn Carby skoczy dzisiaj szkolenie. Dosta wiadomoœ, kiedy walczyliœmy.

- Kto, w takim razie, dowodzi Krlikami? Groszek bezradnie rozoy rce.

- Ja.

Ender spojrza na sufit i skin gow.

- Jasne. Przecie do regulaminowego wieku brakuje ci tylko czterech lat.

-To wcale nie jest œmieszne. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Po co te wszystkie zmiany w grze. A teraz jeszcze to. Nic jeszcze nie wiesz, ale nie tylko ja odchodz. Poowa komendantw skoczya dziœ szkolenie i przenosz naszych, eby objli ich armie.

- Kogo z naszych?

- Wychodzi na to, e wszystkich dowdcw plutonw i wszystkich zastpcw.

- Jasne. Jeœli zechc zlikwidowa mi armi, wyrn j rwno z ziemi. Cokolwiek robi, robi dokadnie.

- I tak bdziesz wygrywa. Wszyscy to wiemy. Zwariowany Tom powiedzia: czy oni licz, e wykombinuj sposb na Armi Smoka? Wszyscy wiedz, e jesteœ najlepszy. Nie mog ci zama, cokolwiek...

- Ju mnie zamali.

- Nie, Ender, to niemoliwe...

- Ich gra ju mnie nie obchodzi, Groszek. Nie mam zamiaru w ni gra. Nie bdzie wicej treningw. Nie bdzie bitew. Mog sobie zostawia karteczki, ale ja nigdzie nie pjd. Podjem decyzj zanim wieczorem przekroczyem prg sali. Dlatego kazaem wam atakowa bram. Nie przypuszczaem, e to si uda, ale ju mnie to nie interesowao. Chciaem tylko odejœ w dobrym stylu.

- auj, e nie widziaeœ miny Williama Bee. Sta jak wmurowany i wci nie kapowa, w jaki sposb przegra, jeœli ty miaeœ tylko siedmiu chopakw, ktrzy mogli jeszcze kiwn palcem, a on tylko trzech, ktrzy tego nie mogli.

- Czemu miabym oglda min Williama Bee? Czemu miabym kogoœ jeszcze pobi? - Ender przycisn donie do oczu. - Dzisiaj pobiem Bonza, Groszek. Pobiem go naprawd ostro.

- Sam si prosi.

- Kopnem go. Myœlaem, e jest ju trupem. A potem biem go dalej.

Groszek milcza.

- Chciaem tylko mie pewnoœ, e nigdy wicej nie zrobi mi krzywdy.

- Na pewno nie. Odesali go do domu.

- Ju?

- Nauczyciele nigdy za wiele nie mwi. Teraz te nie. Oficjalnie podali, e skoczy Szko, ale gdzie go przydzielili, wiesz, czy do szkoy taktyki, grup wsparcia, na wstpne szkolenie dowodzenia czy nawigacji - nie wiadomo. Napisali tylko: Cartagena, Hiszpania. Tam mieszka.

- Ciesz si, e ma to za sob.

- Daj spokj, Ender. My si cieszymy, e ju go nie ma. Gdybyœmy wiedzieli, co chce ci zrobi, zabilibyœmy go z miejsca. Czy to prawda, e mia cay gang do pomocy?

- Nie. Sprawa bya midzy nim a mn. Walczy honorowo. Gdyby nie to, zabraliby si do mnie wszyscy razem. Mogli mnie nawet zabi. Jego poczucie honoru ocalio mi ycie. Ja nie byem honorowy - doda po chwili. - Walczyem, eby zwyciy.

- l zwyciyeœ - rozeœmia si Groszek. - Wykopaeœ go z orbity.

Ktoœ zastuka do drzwi i otworzy je, zanim Ender zdy odpowiedzie. Spodziewa si kogoœ ze swoich onierzy, ale w progu stan major Andersen. A za nim pukownik Graff.

- Enderze Wiggin - odezwa si Graff. Ender wsta z ka.

- Tak, sir.

- Twoje dzisiejsze zachowanie w sali bojowej byo przejawem niesubordynacji i nie powinno wicej mie miejsca.

- Tak, sir - powtrzy Ender.

Groszek wci mia ochot na niesubordynacj i wcale nie uwaa, by Ender zasuy na nagan.

- Ktoœ wreszcie powinien powiedzie, co myœlimy o tym wszystkim, co z nami robicie.

Doroœli nie zwrcili na niego uwagi. Anderson poda Enderowi kartk papieru. Cay arkusz. Nie wski pasek, na jakich drukowano w Szkole Bojowej wewntrzne rozkazy - tym razem by to peno-wymiarowy wykaz instrukcji. Groszek wiedzia, co to oznacza: Ender opuszcza Szko.

- Koniec szkolenia? - zapyta. Ender kiwn gow. - Czemu to trwao tak dugo? Tylko dwa, najwyej trzy lata wczeœniej ni normalnie. Umiesz przecie chodzi, mwi, a nawet sam si ubierasz. Czego jeszcze chcieli ci nauczy?

Ender wzruszy ramionami.

- Wiem tylko, e gra skoczona - poskada kartk. - W sam por. Mog powiadomi swoich onierzy?

- Nie ma czasu - odpar Graff. - Twj prom startuje za dwadzieœcia minut. Poza tym, kiedy dostaeœ ju rozkazy, lepiej, ebyœ z nimi nie rozmawia. Tak jest atwiej.

- Dla nich czy dla pana? - spyta Ender, ale nie czeka na odpowiedŸ. Podszed do Groszka, uœcisn mu rk, po czym ruszy do drzwi.

- Czekaj - zawoa Groszek. - Gdzie ci przenosz? Taktyka? Nawigacja? Wsparcie?

- Szkoa Dowodzenia.

- Szkolenie wstpne?

- Szkoa - powtrzy Ender i wyszed. Anderson ruszy za nim. Groszek zapa pukownika Graffa za rkaw.

- Nikt poniej szesnastu lat nie idzie do Szkoy Dowodzenia!

Graff strzsn jego rk i wyszed, zamykajc za sob drzwi.

Groszek sta na œrodku pokoju i usiowa zrozumie to, co zaszo. Nikt nie trafia do Szkoy Dowodzenia bez trzech lat szkolenia wstpnego, albo w Taktyce, albo we Wsparciu. Ale te nikt nie opuszcza Szkoy Bojowej wczeœniej, ni po szeœciu latach nauki, podczas gdy Ender by tu tylko cztery.

System si sypa. Nie byo wtpliwoœci. Moe ktoœ na grze dosta fioa albo coœ Ÿle poszo na wojnie - prawdziwej wojnie, wojnie z robalami. Inaczej po co by rozwalali system szkolenia, w taki sposb likwidowali gr? Dlaczego by stawiali takiego malucha jak on na czele armii?

Groszek zastanawia si nad tym idc korytarzem. Œwiata zgasy akurat w chwili, gdy dotar do swojego posania. Rozebra si w ciemnoœciach, starajc si po omacku poukada mundur w szafce, ktrej nie widzia. Czu si okropnie. Z pocztku myœla, e po prostu boi si dowodzi armi, ale to nie bya prawda. Wiedzia, e bdzie dobrym komendantem. Mia ochot paka. Nie paka ani razu od tamtych pierwszych dni, kiedy tskni za domem. Prbowa jakoœ nazwa ten stan, ktry sprawia, e czu dawienie w gardle i szlocha bezgoœnie, cho z caej siy stara si opanowa. Gryz si w rk, by bl zaguszy gwatowne uczucie alu. Nic nie pomagao. Ju nigdy nie zobaczy Endera.

Kiedy ju wiedzia, co go drczy, mg to kontrolowa. Pooy si na wznak i zmusi do powtarzania, raz po raz, procedury relaksujcej; wreszcie nie mia ju ochoty paka. Potem napyn sen. Do Groszka spoczywaa na poduszce koo ust, jakby chopiec nie mg si zdecydowa, czy obgryza paznokcie, czy moe ssa kciuk. Marszczy czoo, oddycha pytko i szybko. By onierzem i gdyby ktoœ go zapyta, kim chce zosta, kiedy doroœnie, nie wiedziaby, o co chodzi.

Wchodzc na prom, Ender zauway nowe dystynkcje na mundurze majora Andersena.

- Tak, jest teraz pukownikiem - potwierdzi Graff. - Co wicej, major Anderson zosta mianowany komendantem Szkoy Bojowej. Dzisiaj po poudniu. Mnie powierzono inne obowizki.

Ender nie spyta jakie.

Graff przypi si pasem do fotela po drugiej stronie przejœcia. Oprcz nich w kabinie by tylko jeden pasaer, spokojny mczyzna w cywilnym ubraniu. Graff przedstawi go jako generaa Pace'a. Pace trzyma na kolanach neseser, ale poza tym prawie nie mia bagau. Graff take nic nie zabiera, co dziwnie uspokajao Endera.

Przez ca drog odezwa si tylko raz.

- Dlaczego lecimy do domu? - zapyta. - Myœlaem, e Szkoa Dowodzenia jest w pasie asteroidw.

- Jest - potwierdzi Graff. - Ale Szkoa Bojowa nie ma urzdze niezbdnych dla dokowania statkw dalekiego zasigu. W rezultacie dostaniesz krtki urlop na Ziemi.

Ender chcia spyta, czy bdzie mg zobaczy si z rodzin, ale nagle pomyœla, e jest to moliwe, przestraszy si i nie powiedzia ani sowa. Zamkn tylko oczy i prbowa zasn. Siedzcy z tyu genera Pace przyglda mu si uwanie, lecz Ender nie potrafi zgadn, dlaczego.

Kiedy wyldowali, na Florydzie byo gorce, letnie popoudnie. Ender od tak dawna nie widzia soca, e blask niemal go oœlepi. Mruy oczy, krzywi si i chcia wraca do zamknitych pomieszcze. Wszystko zdawao si paskie i dalekie; ziemia, nie wyginajc si w gr, jak podogi w Szkole Bojowej, sprawiaa wraenie opadajcej w d i Ender, stojc na paskim gruncie, czu si jak na szczycie gry. Prawdziwe cienie byo zupenie inne ni tamto i Ender powczy nogami. Nienawidzi tego. Chcia wrci do domu, do Szkoy Bojowej, do jedynego miejsca we Wszechœwiecie, gdzie by u siebie.

- Aresztowany?

- No c, to doœ naturalna teoria. Genera Pace jest dowdc andarmerii, a ucze Szkoy ponis œmier.

- Nie powiedzieli, czy pukownik Graff awansowa, czy ma stan przed sdem wojennym. Tylko tyle, e zosta przeniesiony i ma si zameldowa u Polemarchy.

- To dobry znak czy zy?

- Kto wie? Z jednej strony, Ender Wiggin nie tylko przey, ale zakoczy szkolenie w niesamowicie dobrej formie. To trzeba Graffowi przyzna. Z drugiej jednak strony, prom wiezie czwartego pasaera. Tego, ktry podruje w worku.

- To dopiero drugi zgon w historii szkoy. Przynajmniej tym razem to nie byo samobjstwo.

- W czym morderstwo jest lepsze, majorze Imbu?

- To nie byo morderstwo. Mamy wideo nagrane z dwch punktw. Nikt nie moe wini Endera.

- Ale mog obwinia Graff a. Kiedy ju wszystko si skoczy, cywile zaczn grzeba w naszych aktach i decydowa, co byo suszne, a co nie. Dawa nam medale, gdy uznaj, e mieliœmy racj, albo odbiera emerytury i wsadza do wizienia, kiedy dojd do wniosku, e si myliliœmy. Dobrze chocia, e mieli odrobin rozsdku i nie powiedzieli Enderowi o œmierci chopaka.

- To te ju drugi raz.

- Tak. O Stilsonie te mu nie mwili.

- Ten may mnie przeraa.

- Ender Wiggin nie jest morderc. On po prostu zwycia - cakowicie. Jeœli ktoœ powinien si ba, niech to bd robale.

- Wiedzc, e Ender si za nich zabierze, niemal zaczynam ich aowa.

- Ja auj tylko Endera. Ale nie tak bardzo, by proponowa, eby mu dali spokj. Waœnie uzyskaem dostp do materiaw, ktre Graff otrzymywa przez cay czas: o ruchach flot i tego typu sprawach. Przedtem nie miewaem kopotw z zaœniciem.

- Czas zaczyna nas popdza?

- Nie powinienem o tym wspomina. Nie mam prawa zdradza panu tajnych informacji.

- Wiem.

- Powiem tylko tyle: nie przenieœli go do Szkoy Dowodzenia nawet o jeden dzie za wczeœnie. A moe o par lat za pŸno.

Rozdzia 13

Yalentine

- Dzieci?

- Brat i siostra. Zagwarantowali sobie pi warstw maskowania w sieci - pisali dla kompanii, ktre opacay ich czonkostwo. Piekielnie trudno byo ich wyœledzi.

- Co waœciwie ukrywali?

- Wszystko. A przede wszystkim swj wiek. Chopak ma czternaœcie lat, dziewczynka dwanaœcie.

- Ktre jest Demostenesem?

- Dziewczynka. Dwunastolatka.

- Prosz wybaczy. Wcale nie uwaam tego za œmieszne, ale nie mog si powstrzyma. Tak dlugo si martwimy, prbujemy przekona Rosjan, eby nie brali Demostenesa powanie, dajemy Locke 'a za przykad, e nie wszyscy Amerykanie s zwariowanymi podegaczami... a tutaj para dzieciakw, rodzestwo...

- Nazywaj si Wiggin.

- Och. Przypadek?

- Ten Wiggin jest trzecim. Oni to pierwsze i drugie.

- Znakomicie! Rosjanie nigdy nie uwierz...

- e nie kontrolujemy Demostenesa i Locke'a tak samo, jak tego Wiggina.

- A czy rzeczywiœcie istnieje jakiœ spisek? Czy ktoœ za nimi stoi?

- Nie udao si nam wykry adnych kontaktw midzy t dwjk dzieci i jakimkolwiek dorosym, ktry mgby nimi kierowa.

- To nie znaczy, e ktoœ nie wymyœli jakiegoœ sposobu, ktrego nie potraficie rozszyfrowa. Trudno uwierzy, e dwjka dzieciakw...

- Rozmawiaem z pukownikiem Graf jem zaraz po tym, jak przylecia ze Szkoy Bojowej. Jego zdaniem wszystko, czego dokonay te dzieci, mieœci si w granicach ich moliwoœci. Teoretycznie maj identyczne zdolnoœci jak... ten Wiggin. Rni si tylko temperamentem. By jednak zaskoczony orientacj tych dwch osobowoœci. Wiadomo, e Demostenes to dziewczynka, ale Graff twierdzi, e nie przyjto jej do Szkoy Bojowej, poniewa bya nastawiona zbyt pokojowo, zbyt skonna do kompromisw, a przede wszystkim zbyt uczuciowa.

- Cakowite przeciwiestwo Demostenesa.

- Za to chopak ma dusz szakala.

- Czy to nie Locke'a wychwalano niedawno jako "jedyny prawdziwie otwarty umys Ameryki"?

- Trudno zgadn, o co tu naprawd chodzi. Ale Graff sugerowa, a ja si z nim zgadzam, eby zostawi ich w spokoju. Nie skada na razie adnych raportw. Stwierdzimy tylko, e wedug naszych danych Locke i Demostenes nie maj adnych zagranicznych powiza, ani nie kontaktuj si z adn z grup miejscowych poza tymi, ktre s oficjalnie zarejestrowane w sieci.

- Innymi slowy, da im woln rk.

- Wiem, e Demostenes wydaje si niebezpieczny, choby dlatego, e ma tak wielu zwolennikw. Ale to doœ znaczce, e ambitniejsze z tej dwjki wybrao sobie rozsdne, umiarkowane wcielenie. Zreszt, na razie tylko gadaj. Maj pewne wpywy, ale adnej wadzy.

- Moim zdaniem wpywy to waœnie wadza.

- Jeœli zaczn si zachowywa nieodpowiednio, zawsze moemy ich zdemaskowa.

- Tylko przez najblisze par lat. Im duej bdziemy czeka, tym bd starsi i odkrycie, kim s naprawd, przestanie szokowa.

- Sam pan wie, jak wygldaj ruchy rosyjskich wojsk. Zawsze istnieje szansa, e Demostenes ma racj. A w takim przypadku...

- Lepiej jest mie go pod rk. Dobrze. Zostawimy im woln rk. Na razie. Ale prosz ich pilnowa. A ja, naturalnie, musz coœ wymyœli, eby uspokoi Rosjan.

Mimo swych obaw Yalentine nieŸle si bawia jako Demostenes. Miaa swoj kolumn w kadej prawie sieci informacyjnej w kraju i obserwowaa z rozbawieniem, jak gromadz si pienidze na koncie jej adwokata. Od czasu do czasu razem z Peterem przekazywali, w imieniu Demostenesa, dokadnie skalkulowan sum dla konkretnego kandydata lub organizacji: doœ du, by zostaa zauwaona, ale nie tak wielk, by kandydat sdzi, e ktoœ prbuje kupi jego gos. Dostawaa tyle listw, e sie zatrudnia sekretark, by prowadzia jej rutynow korespondencj. Najbardziej œmieszyy j listy od rozmaitych przywdcw pastwowych i midzynarodowych - czasami wrogie, czasami przyjazne, zawsze jednak prbujce dyplomatycznie wysondowa umys Demostenesa. Czytali je razem z Peterem, œmiejc si czsto, e tacy ludzie pisuj do dwjki dzieci i wcale o tym nie wiedz.

Czasem jednak byo jej wstyd. Ojciec regularnie czytywa Demos-tenesa i nigdy Locke'a, a jeœli nawet, to o tym nie wspomina. Za to przy obiedzie czsto uszczœliwia ich jakimœ trafnym spostrzeeniem, jakiego w swej codziennej kolumnie dokona Demostenes. Peter uwielbia te ojcowskie wypowiedzi.

- Widzisz - mwi - z tego wynika, e prosty czowiek nas zauwaa.

Yalentine jednak byo przykro z powodu ojca. Gdyby si kiedyœ dowiedzia, e to ona pisze i e nie wierzy w poow rzeczy, o ktrych mwi, byby zy i zawstydzony.

Kiedyœ w szkole narobia sobie kopotw, kiedy nauczyciel historii kaza klasie dokona porwnania pogldw Demostenesa i Locke'a, przedstawionych w dwch wczesnych artykuach. Yalentine zapomniaa si i stworzya œwietn analiz porwnawcz. W rezultacie ledwie odwioda dyrektork od pomysu, by opublikowa jej esej w tej samej sieci, w ktrej pisywaa jako Demostenes. Peter by wœcieky.

- Nie moesz pozwoli na druk. Piszesz zbyt podobnie do Demostenesa. Powinienem go teraz zlikwidowa, wymykasz si spod kontroli.

Jeszcze bardziej ni w gniewie Peter przeraa j, kiedy przestawa si odzywa. Jak wtedy, gdy Demostenes zosta zaproszony do wzicia udziau w Prezydenckiej Radzie "Edukacja dla Przyszoœci" - bardzo prestiowym panelu, ktrego przeznaczeniem byo nie dokona niczego, ale zrobi to w wielkim stylu. Yalentine sdzia, e Peter potraktuje to jako ich wsplny tryumf, ale mylia si.

- Odrzu zaproszenie - powiedzia.

- Dlaczego? - zdziwia si. - To adna robota, a mwi nawet, e ze wzgldu na powszechnie znan niech Demostenesa do ujawniania czegokolwiek na swj temat, puszcz do sieci wszystkie spotkania. Dziki temu Demostenes stanie si osob powaan, a...

- A ty si cieszysz, e trafiaœ tam wczeœniej ode mnie.

- Peter, przecie to nie ty i ja, ale Demostenes i Locke. To my ich wymyœliliœmy. Naprawd nie istniej. Zreszt, to zaproszenie wcale nie oznacza, e wol Demostenesa ni Locke'a, ale e Demostenes ma szersze poparcie. Wiedziaeœ, e tak bdzie. Jego udzia zachwyci cae masy rusoercw i szowinistw.

- To wszystko miao by na odwrt. To Locke'a mieli szanowa.

- I szanuj! Trzeba wicej czasu, by zdoby prawdziwe uznanie. Peter, przesta si na mnie gniewa tylko dlatego, e robi dobrze to, co mi kazaeœ.

Ale by obraony przez wiele dni i od tego czasu musiaa sama wymyœla swoje artykuy. Nie mwi ju, co ma pisa. Przypuszcza pewnie, e teksty Demostenesa bd gorsze. Jeœli nawet tak byo, nikt tego nie zauway. Moe jeszcze bardziej rozzoœci go fakt, e nigdy nie przybiega z paczem, proszc o pomoc. Zbyt dugo graa swoj rol, by ktoœ musia jej tumaczy, co Demostenes pomyœlaby o danej sprawie.

W miar jak prowadzia coraz szersz korespondencj z innymi aktywnymi politycznie obywatelami, zaczynaa zdobywa dane i dowiadywa si o rzeczach niedostpnych opinii publicznej. Niektrzy wojskowi, z ktrymi wymieniaa listy, nieœwiadomie i mimowolnie wtrcali pewne informacje, ktre potem, wsplnie z Peterem, czyli w caoœ, uzyskujc fascynujcy i przeraajcy obraz dziaa Ukadu Warszawskiego. Tamci naprawd szykowali si do totalnej i krwawej wojny na Ziemi. Demostenes susznie zauway, e Ukad Warszawski nie stosuje si do postanowie Ligi.

Stopniowo posta Demostenesa zaczynaa y wasnym yciem. Zdarzao si, e piszc Yalentine zaczynaa myœle tak jak on, podzielajc idee, ktre powinny by tylko elementami roli. A kiedy Peter czyta swoje eseje, irytowaa j jego œlepota na to, co rzeczywiœcie si dzieje.

By moe kady, kto wciela si w jakœ posta, staje si w kocu tym, kogo udawa. Zastanawiaa si nad tym, martwia przez kilka dni, po czym, wykorzystujc ten pomys, napisaa artyku. Dowodzia w nim, e politycy, ktrzy dla utrzymania pokoju nadskakuj Rosjanom, w rezultacie stan si im posuszni we wszystkim. By to przepikny atak na rzdzc parti i otrzymaa wtedy mnstwo listw. Przestaa si take martwi, e moe si sta - do pewnego stopnia - Demostenesem. Jest sprytniejszy, ni z Peterem sdziliœmy, myœlaa.

Graff czeka na ni przed szko, oparty o samochd. By w cywilnym ubraniu i przybra mocno na wadze, wic w pierwszej chwili go nie poznaa. Ale pomacha do niej i nim zdy si przedstawi, przypomniaa sobie, kim jest.

- Nie napisz adnego listu - oœwiadczya. - Tamtego te nie powinnam pisa.

- Rozumiem, e nie lubisz medali.

- Nie bardzo.

- PojedŸ ze mn na przejadk, Yalentine.

- Nie jed z obcymi.

Poda jej kartk papieru - zezwolenie, podpisane przez rodzicw.

- Wic nie jest pan obcy. Gdzie mamy jecha?

- Na spotkanie z pewnym modym onierzem, ktry jest na przepustce w Greensboro. Wsiada do samochodu.

- Ender ma dziesi lat - powiedziaa. - Zdawao mi si, e dopiero kiedy skoczy dwanaœcie, ma prawo do urlopu. Tak pan chyba mwi.

- Przeskoczy kilka etapw.

- Wic dobrze sobie radzi?

- Spytaj go sama, kiedy go zobaczysz.

- Dlaczego ja? Czemu nie caa rodzina? Graff westchn.

- Ender patrzy na œwiat na swj wasny sposb. Musieliœmy go namawia, eby si z tob spotka. Peter i rodzice go nie interesuj. W Szkole Bojowej yje si doœ... intensywnie.

- Chce pan powiedzie, e zwariowa?

- Wrcz przeciwnie, jest najzdrowsz psychicznie osob, jak znam. Wystarczajco, by wiedzie, e rodzice nie pal si, by na powrt otworzy ksig uczu, zamknit mocno cztery lata temu. Co do Petera... nawet nie proponowaliœmy spotkania, wic nie mg nas wysa do diaba.

Jechali tras wzdu jeziora Brandt i minwszy je skrcili na drog, ktra wznosia si i opadaa, dobiegajc w kocu do biaego, drewnianego domku, wzniesionego na szczycie wzgrza. Z jednej strony rozcigao si Brandt, z drugiej mae, picioakrowe, prywatne jeziorko.

- Ten dom zbudowa Mist-E-Rub Medly - wyjaœni Graff. - MF kupia go na aukcji podatkowej jakieœ dwadzieœcia lat temu. Ender nalega, by jego rozmowa z tob nie bya podsuchiwana. Obiecaem mu to. Aby nie byo wtpliwoœci, wypyniecie oboje na tratwie, ktr sam zbudowa. Musz ci jednak uprzedzi. Zamierzam zada ci kilka pyta na temat tej rozmowy. Nie musisz odpowiada, ale mam nadziej, e nie odmwisz.

- Nie mam kostiumu kpielowego.

- Dostarczymy ci.

- Taki bez mikrofonw?

- Czasem trzeba sobie zaufa. Dla przykadu: wiem, kim naprawd jest Demostenes.

Poczua na karku dreszcz strachu, ale milczaa.

- Wiem, odkd przyleciaem ze Szkoy Bojowej. Na œwiecie jest moe szeœciu ludzi, ktrzy znaj jego prawdziwe nazwisko. Nie liczc Rosjan - Bg jeden wie, co wykryli Rosjanie. Ale z naszej strony Demostenes nie ma si czego obawia. Moe wierzy w nasz dyskrecj. Tak, jak ja wierz, e Demostenes nie poinformuje Locke'a o tym, co zdarzy si tu dzisiaj. Wzajemne zaufanie. Moemy sobie wiele opowiedzie.

Yalentine nie moga si zdecydowa, czy to Demostenes im si podoba, czy raczej Yalentine Wiggin. Jeœli ten pierwszy, nie moe im ufa; w drugim wypadku zaufanie nie jest wykluczone. Fakt, e nie chcieli, by omawiaa to spotkanie z Peterem, sugerowa, e dostrzegali rnic midzy nimi. Nie zastanowia si, czy ona sama take j widzi.

- Mwi pan, e zbudowa tratw. Jak dugo ju tu jest?

- Dwa miesice. Planowaliœmy tylko kilka dni, ale on nie jest zainteresowany dalszym szkoleniem.

- Aha. Wic znowu mam suy za lekarstwo.

- Tym razem nie mog ci cenzurowa. Musimy podj ryzyko. Twj brat jest nam niezbdny. Ludzkoœ znalaza si na krawdzi.

Yalentine bya ju na tyle dorosa, by wiedzie, co grozi œwiatu. I tak dugo wcielaa si w Demostenesa, e nie zawahaa si przed wypenieniem obowizku.

- Gdzie on jest?

- Na dole, koo pomostu.

- Gdzie kostium?

Ender nie pomacha jej rk, kiedy schodzia ze wzgrza, nie uœmiechn si, gdy wesza na pywajc kej. Wiedziaa jednak, e si ucieszy - wiedziaa, poniewa ani na moment nie odrywa spojrzenia od jej twarzy.

- Jesteœ wikszy, ni ci zapamitaam - powiedziaa niezbyt mdrze.

- Ty te - odpar. - Pamitaem take, e byaœ pikna.

- Pami robi nam czasem takie sztuczki.

-Nie. Twarz ci si nie zmienia. Ja po prostu nie wiem ju, co oznacza pikno. ChodŸ, popywamy po jeziorze. Spojrzaa nieufnie na ma tratw.

- Po prostu na niej nie stawaj - powiedzia. Wczoga si na deski jak pajk, na palcach stp i rk. - To pierwsza rzecz, jak zbudowaem wasnorcznie od czasu, kiedy razem stawialiœmy domki z klockw. Peteroodporne domki.

Zaœmiaa si. Kiedyœ sprawiao im przyjemnoœ wznoszenie konstrukcji, ktre stay prosto mimo usunicia wszystkich - na pozr - podpr. Peter z kolei wola wyjmowa po jednym klocku tu czy tam tak, e caa struktura stawaa si niestabilna i wystarczyo lekkie dotknicie, by si rozsypaa. Peter by draniem, ale w pewien sposb ogniskowa ich wsplne dziecistwo.

- Peter bardzo si zmieni - powiedziaa.

- Nie mwmy o nim - poprosi Ender.

- Jak chcesz.

Wczogaa si na tratw, cho nie tak zrcznie jak brat. Ender chwyci wioso i wypynli na œrodek maego jeziora. Zauwaya na gos, e jest opalony i umiœniony.

- Miœnie to efekt Szkoy Bojowej. Opalenizna pochodzi std. Duo czasu spdzam na wodzie. Kiedy pywam, wydaje mi si, e jestem niewaki. Tskni za niewakoœci. Poza tym, gdy jestem tutaj, ziemia podnosi si we wszystkich kierunkach.

- Jakbyœ siedzia w misie.

- Mieszkaem w misie przez cztery lata.

- Wic jesteœmy dla siebie obcy?

- A czy nie tak, Yalentine?

- Nie - oœwiadczya. Wycigna rk i dotkna jego nogi. Nagle œcisna go pod kolanem, w miejscu, gdzie najmocniej reagowa na askotki.

Jednak niemal w tym samym momencie zapa j za rk. Mia mocny chwyt, cho jego donie byy mniejsze ni jej, a ramiona szczupe i wskie. Przez chwil wyglda groŸnie, potem si rozluŸni.

- A, tak - powiedzia. - Lubiaœ mnie askota.

- Wicej nie bd - zapewnia cofajc rk.

- Popywamy?

Zamiast odpowiedzi zsuna si z tratwy. Woda bya chodna i czysta, bez chloru. Pluskaa si przez chwil, potem wrcia na tratw, pawic si w blasku lekko przymglonego soca. Komar zatoczy krg, po czym usiad na desce tu koo jej gowy. Wiedziaa, e Ender tam jest; normalnie baaby si, ale nie dzisiaj. Niech sobie siedzi na tej tratwie i smay na socu jak ona.

Wtedy tratwa zakoysaa si, a kiedy Yalentine odwrcia gow, zobaczya jak Ender rozgniata komara palcem.

- To paskudny gatunek - stwierdzi. - Gryz nie czekajc, by ktoœ je obrazi.

Uœmiechn si.

- Uczyem si o strategiach prewencyjnych. W tym jestem dobry. Nikt mnie nigdy nie pokona. Jestem najlepszym onierzem, jakiego mieli.

- Tego naleao oczekiwa - odpara. - Jesteœ Wigginem.

- Cokolwiek to oznacza.

- To oznacza, e kiedyœ zmienisz œwiat. I opowiedziaa, co robia razem z Peterem.

- Ile lat ma Peter? Czternaœcie? I ju planuje, jak przej wadz nad œwiatem?

- Wydaje mu si, e jest Aleksandrem Wielkim. Waœciwie, dlaczego nie? Dlaczego ty take nie mgbyœ nim by?

- Nie moemy obaj by Aleksandrem.

- Jak dwie strony tej samej monety. A ja to warstwa metalu midzy nimi.

Zastanawiaa si, czy to prawda. Tak wiele czyo j z Peterem przez ostatnie kilka lat, e chocia wydawao si jej, e nim gardzi, to jednak potrafia go zrozumie. Tymczasem Ender do dzisiejszego dnia by tylko wspomnieniem. Maym, delikatnym chopcem, ktry potrzebowa opieki. Nie tym ciemnoskrym, modym mczyzn o zimnym spojrzeniu, ktry rozgniata palcem komary. Moe Ender, Peter i ona byli tacy sami od pocztku. Moe tylko z zazdroœci uwaali, e si rni.

- Problem z monet polega na tym, e kiedy jedna strona jest odwrcona w gr, druga ley na dole. A on myœli, e w tej chwili jest na dole.

- Chc, ebym ci namwia do powrotu do nauki.

- To nie jest nauka, to gry. Same gry, od pocztku do koca, tyle e oni zmieniaj zasady, gdy tylko przyjdzie im ochota. Podnis bezwadn do.

- Widzisz sznurki?

- Ty te moesz ich oszuka.

-Jedynie wtedy, gdy chc by oszukiwani. Kiedy im si wydaje, e to oni ci oszukuj. Nie, to za trudne. Nie chc wicej gra. Kiedy tylko zaczynam si czu szczœliwy, kiedy mi si zdaje, e sobie radz, wbijaj mi kolejny n. Od kiedy tu jestem, miewam koszmary. Œni mi si, e jestem w sali bojowej, ale nie ma niewakoœci, bo oni bawi si grawitacj. Zmieniaj jej kierunek. Nigdy nie lduj na œcianie, do ktrej startowaem. Nie docieram, dokd zamierzaem. Wic bagam ich, eby tylko dopuœcili mnie do bramy, ale oni nie chc i za kadym razem wcigaj mnie z powrotem.

Usyszaa gniew w jego gosie i uznaa, e jest skierowany przeciw niej.

- Wydaje mi si, e waœnie po to tu jestem. eby ci wcign z powrotem.

- Nie chciaem ci widzie.

- Powiedzieli mi o tym.

- Baem si, e cigle ci kocham.

- Miaam nadziej, e tak jest.

- Moje obawy i twoje pragnienia - jedno i drugie spenione.

- Ender, to wszystko prawda. Moe jesteœmy mali, ale wcale nie bezsilni. Tak dugo postpujemy wedug ich regu, e wreszcie gra staje si nasza - zachichotaa. - Jestem w Radzie Prezydenckiej. Peter si wœcieka.

- Nie pozwalaj mi korzysta z sieci. Zreszt, nie ma tu komputera, tylko takie domowe maszyny, pilnujce systemu zabezpiecze i oœwietlenia. Stare graty. Zainstalowane w zeszym wieku, kiedy komputery nie byy jeszcze poczone. Odebrali mi moj armi, odebrali mj pulpit i wiesz co? Niewiele mnie to obchodzi.

- Musisz dobrze si czu we wasnym towarzystwie.

- Nie wasnym. Moich wspomnie.

- Moe jesteœ waœnie tym, co pamitasz.

- Nie. To moje wspomnienia o obcych. O robalach. Yalentine zadraa, jakby nagle dmuchn chodny wiatr.

- Nie ogldam ju filmw o robalach. S zawsze takie same.

- Studiowaem je caymi godzinami. Ruchy statkw w przestrzeni. I jest coœ zabawnego, co przyszo mi do gowy dopiero tutaj, kiedy leaem na œrodku jeziora: zauwayem, e wszystkie bitwy, w ktrych ludzie i robale walczyli wrcz, miay miejsce podczas Pierwszej Inwazji. Na zdjciach z Drugiej, kiedy nasi onierze s ju w mundurach MF, robale s martwe. Le przy konsolach. Ani œladu walki. A bitwa Mazera Rackhama... nigdy nie pokazali nam adnych materiaw na jej temat.

- Moe chodzi o jakœ tajn bro.

- Nie, nie. Niewane, jak ich zabijaliœmy. Chodzi o samych robali. Nic o nich nie wiem, a przecie kiedyœ mam z nimi walczy. Stoczyem w yciu mnstwo bitew, czasem to byy gry, a czasem... nie. Zawsze wygrywaem, poniewa potrafiem rozszyfrowa sposb myœlenia przeciwnika. Na podstawie tego, co r o b i . Wiedziaem, czego si po mnie spodziewa, w jaki sposb chce rozegra bitw. I dziaaem na podstawie tej wiedzy. W tym jestem dobry. W rozumieniu, jak myœl inni.

- Przeklestwo dzieci Wigginw - zaartowaa, ale przestraszya si, e Ender moe zrozumie j tak jak swoich wrogw. Peter zawsze j rozumia, a przynajmniej tak mu si wydawao. Ale Peter by takim dnem moralnym, e nie czua si skrpowana, nawet gdy odgadywa jej najgorsze myœli. Za to Ender... nie chciaa, by j rozumia. Wstydziaby si.

- Uwaasz, e nie zdoasz pokona robali, dopki ich nie poznasz.

- To siga gbiej. Bdc tutaj zupenie sam, nie majc nic do roboty, staraem si poj, czemu tak bardzo siebie nienawidz.

- Nie, Ender.

- Nie mw mi "Nie, Ender". Dugo trwao, zanim to sobie uœwiadomiem, ale moesz mi wierzy, e to prawda. Wszystko sprowadza si do jednej rzeczy: w chwili, gdy naprawd rozumiem swojego wroga, rozumiem go tak dobrze, e mog pokona, w tej waœnie chwili go kocham. Myœl, e nie da si zrozumie kogoœ do koca, jego pragnie, jego wierze, i nie pokocha go tak, jak on sam siebie kocha. I wtedy, w tym momencie, gdy ich kocham...

- Zwyciasz ich.

- Nie, nie zrozumiaaœ. Ja ich niszcz. Sprawiam, by nigdy ju nie mogli mnie skrzywdzi. Miad ich i rozgniatam, a przestaj istnie.

- To przecie nieprawda.

Lk powrci, jeszcze silniejszy ni przedtem. Peter zagodnia, ale Ender... zrobili z niego zabjc. Dwie strony tej samej monety, ale ktry z nich jest ktr?

- Naprawd skrzywdziem kilku ludzi, Val. Nie zmyœlam.

- Wiem, Ender.

Jak bardzo mnie skrzywdzi?

- Widzisz, kim si staem, Val? - odezwa si cicho. - Nawet ty si mnie boisz.

Dotkn jej policzka tak delikatnie, e miaa ochot si rozpaka. To byo jak muœnicie jego mikkiej, dziecicej apki, gdy by jeszcze cakiem may. Pamitaa to - dotyk mikkiej, niewinnej doni na policzku.

- Nie boj si - powiedziaa i w tej chwili bya to prawda.

- Powinnaœ. Nie, nie powinna.

- Pomarszczysz si cay, jeœli nie wyjdziesz z wody. W dodatku jakiœ rekin moe ci zapa.

- Ju bardzo dawno temu rekiny nauczyy si zostawia mnie w spokoju - odpar z uœmiechem, ale podcign si na rkach i wsun na tratw. Przechyli j przy tym, wpuszczajc na pokad fal wody. Wydawaa si zimna, obmywajc szyj Yalentine.

- Ender, Peterowi si uda. Jest dostatecznie sprytny, eby przeczeka do odpowiedniej chwili. W kocu zdobdzie wadz, jeœli nie teraz, to pŸniej. Nie jestem pewna, czy to dobrze, czy Ÿle. Peter potrafi by okrutny, ale zna si na rzdzeniu. Wiele wskazuje na to, e zaraz po wojnie z robalami, a moe nawet przed jej kocem, œwiat znowu pogry si w chaosie. Przed Pierwsz Inwazj Ukad Warszawski dy do hegemonii. Jeœli po wszystkim sprbuj jeszcze raz...

- Wtedy nawet Peter moe si okaza lepsz alternatyw.

- Odkryeœ w sobie niszczycielskie instynkty, Ender. No wic ja te. Peter nie mia na to monopolu, cokolwiek mwiy testy. On za to znalaz w sobie coœ z budowniczego. Nie jest agodny, ale nie burzy ju wszystkiego, co mu stanie na drodze. Kiedy sobie uœwiadomisz, e wadza zawsze trafia do ludzi, ktrzy jej podaj, to sdz, e mogaby trafi w gorsze rce ni Petera.

- Przy tak silnej rekomendacji sam mgbym na niego gosowa.

- Wiesz, czasem to wszystko wydaje si idiotyczne. Czternastoletni chopak i jego modsza siostra spiskuj, by obj wadze nad œwiatem - prbowaa si rozeœmia, ale nie byo jej wesoo. - Nie jesteœmy zwykymi dziemi. adne z nas.

- Czy nie chciaabyœ czasem, ebyœmy byli? Usiowaa sobie wyobrazi siebie tak, jak inne dziewczynki w szkole. Jakby to byo, gdyby nie czua si odpowiedzialna za przyszoœ œwiata.

- Byoby strasznie nudno.

- Nie wydaje mi si - wycign si na tratwie, jakby pragn tak lee bez koca.

I pewnie tak byo. Cokolwiek zrobili Enderowi w Szkole Bojowej, zabili w nim ambicj. Naprawd nie chcia opuszcza ogrzanych socem wd w tej misie.

Nagle poja, e on wierzy, e nie chce std odjeda. Wci jednak ma zbyt wiele cech Petera. adne z nich nie potrafi dugo by szczœliwe nic nie robic. A moe po prostu adne z nich nie potrafi by szczœliwe w samotnoœci.

Znowu sprbowaa przejœ do natarcia.

- Jak nazywa si czowiek, ktrego znaj wszyscy na œwiecie?

- Mazer Rackham.

- A gdybyœ wygra nastpn wojn, tak jak on?

- Mazer Rackham to fuks. By w rezerwie. Nikt w niego nie wierzy. Po prostu znalaz si we waœciwym miejscu o waœciwym czasie.

- Ale zamy, e ci si uda. e pobijesz robali i staniesz si znany, tak jak Mazer Rackham.

- Niech ktoœ inny zdobywa saw. Peter chce by sawny. Pozwlmy mu zbawi œwiat.

- Nie mwi o sawie, Ender. Ani o wadzy. Chodzi mi o przypadki. Takie, jak ten, e akurat Mazer Rackham si tam znalaz, kiedy ktoœ musia powstrzyma robali.

- Jeœli bd tutaj - oœwiadczy Ender - to nie bd tam. Ktoœ inny to zrobi. Niech ma ten swj przypadek. Jego znudzony, obojtny ton doprowadzi j do wœciekoœci.

- Mwi o swoim yciu, ty egoistyczny draniu. Jeœli te sowa jakoœ go poruszyy, to nie da tego pozna. Po prostu lea nieruchomo z zamknitymi oczami.

- Kiedy byeœ may, a Peter ci drczy, nie leaam czekajc, a mama i tata przyjd ci na pomoc. Oni nigdy nie rozumieli, jak bardzo niebezpieczny by Peter. Wiedziaam, e masz czujnik, ale na tamtych te nie czekaam. Czy wiesz, co Peter mi robi za to, e nie pozwalaam mu znca si nad tob?

- Zamknij si - wyszepta Ender.

Poniewa widziaa, jak dry jego pierœ, poniewa wiedziaa, e naprawd go zrania, poniewa, tak jak Peter, odkrya jego najczulszy punkt i tam waœnie uderzya, umilka.

- Nie potrafi z nimi wygra - oœwiadczy niepewnie Ender. - Pewnego dnia stan naprzeciw nich, jak Mazer Rackham, i wszystko bdzie zalee ode mnie, a ja nie potrafi tego zrobi.

- Jeœli ty nie potrafisz, to nikomu innemu te si nie uda. Jeœli ich nie pokonasz, to zasuguj na zwycistwo, gdy s silniejsi i lepsi od nas. To nie bdzie twoja wina.

- Wytumacz to zabitym.

- Jeœli nie ty, to kto?

- Ktokolwiek.

- Nikt, Ender. Coœ ci powiem. Jeœli sprbujesz i przegrasz, to nie musisz sobie robi wyrzutw. Ale jeœli nie sprbujesz i my przegramy, ty bdziesz winien. Ty zabijesz nas wszystkich.

- I tak jestem zabjc.

- A niby kim powinieneœ by? Ludzie nie wyksztacili mzgw po to, eby wylegiwa si na wodzie. Zabijanie byo pierwsz czynnoœci, jak opanowali. I bardzo dobrze, bo w przeciwnym razie ju by nas nie byo, a ziemi wadayby tygrysy.

- Nigdy nie wygraem z Peterem. Cokolwiek mwiem czy robiem. Nigdy.

Tak wic wszystko wracao do Petera.

- By duo starszy od ciebie. I silniejszy.

- Tak jak robale.

Pojmowaa teraz sposb jego rozumowania. Mg wygra wszystko, co chcia, ale w gbi serca wiedzia, e jest ktoœ, kto moe go zniszczy. Wiedzia, e nie zwycia naprawd, gdy istnieje Peter, niepokonany mistrz.

- Chcesz pokona Petera?

- Nie.

- Pokonaj robali. Potem, kiedy wrcisz do domu, zobaczysz, kto jeszcze bdzie zwraca uwag na Petera Wiggina. Popatrz mu w oczy w chwili, gdy cay œwiat bdzie ci wielbi i szanowa. To bdzie dla niego porak. Tak moesz wygra.

- Nic nie rozumiesz - odpar.

- Owszem, rozumiem.

- Wcale nie. Ja nie chc pokona Petera.

- Wic czego chcesz?

- eby mnie kocha.

Na to nie znalaza odpowiedzi. O ile wiedziaa, Peter nie kocha nikogo.

Ender nie powiedzia ju ani sowa. Po prostu lea. I lea.

Wreszcie Yalentine, zlana potem, wœrd chmur moskitw, ktre pojawiy si, gdy nadszed zmrok, raz jeszcze zsuna si do wody i zacza popycha tratw do brzegu. Ender nie okazywa zainteresowania tym, co robia, ale nieregularny oddech œwiadczy o tym, e nie œpi. Gdy dotarli na miejsce, Yalentine wspia si na pomost i powiedziaa:

- Ja ci kocham, Ender. Bardziej ni kiedykolwiek. Niezalenie od tego, co postanowisz.

Nie odpowiedzia. Wtpia, czy jej uwierzy. Wrcia na wzgrze wœcieka, e skonili j, by w taki sposb rozmawiaa z Enderem. Poniewa, mimo wszystko, zrobia dokadnie to, co chcieli: przekonaa Endera, by podj szkolenie. I nieprdko jej to wybaczy.

*

Ender podszed do drzwi, mokry jeszcze po ostatniej kpieli. Mrok zalega na zewntrz, mrok panowa w pokoju, gdzie czeka na niego Graff.

- Czy moemy ju lecie? - spyta Ender.

- Jeœli chcesz - odpar Graff.

- Kiedy?

- Jak tylko bdziesz gotowy.

Ender wzi prysznic i ubra si. Przyzwyczai si w kocu do kroju cywilnych ubra, ale wci czu si gupio bez munduru albo skafandra. Pomyœla, e ju nigdy nie bdzie nosi skafandra. To bya gra Szkoy Bojowej i ma j ju za sob. Sysza, jak szaleczo cykaj œwierszcze. W pobliu zachrzœciy na wirze koa toczcego si wolno samochodu.

Co jeszcze powinien ze sob zabra? Przeczyta par ksiek z biblioteki, ale byy czœci wyposaenia domu i nie mg ich wzi. Jedyna rzecz, ktra naleaa do niego - zbudowana wasnorcznie tratwa - take musiaa tu zosta.

Bysno œwiato w pokoju, gdzie czeka Graff. On take si przebra: znowu woy mundur.

Siedzieli obok siebie na tylnym siedzeniu. Samochd jecha bocznymi drogami, by dotrze na lotnisko od strony bocznej bramy.

- Kiedy jeszcze populacja rosa - odezwa si Graff - na tych terenach byy lasy i farmy. Obszar dziau wodnego. Opady powoduj tutaj, e wiele rzek zaczyna pyn i podnosi si poziom wd gruntowych. Ziemia jest gboka, Ender, i ywa a do serca. My, ludzie, yjemy tylko na wierzchu, jak te robaki, mieszkajce wœrd œmieci w stojcej wodzie przy brzegu. Ender nie odpowiedzia.

- Szkolimy naszych dowdcw tak, jak szkolimy, poniewa to konieczne. Musz myœle w pewien szczeglny sposb, nie mog ich rozprasza rne drobiazgi. Dlatego ich izolujemy. Was. Trzymamy was w odosobnieniu. I to skutkuje. Ale kiedy nie spotykasz ludzi, kiedy nie widzisz Ziemi i yjesz w metalowych œcianach, oddzielajcych ci od mrozu przestrzeni, atwo jest zapomnie, czemu warto ratowa Ziemi. Dlaczego œwiat ludzi wart jest ceny, ktr pacisz.

Wic dlatego mnie tu przywiz, pomyœla Ender. Przy caym poœpiechu, poœwici trzy miesice, ebym pokocha Ziemi. Udao mu si. Wszystkie jego sztuczki si uday. Nawet Yalentine; ona te posuya do tego, ebym zrozumia, e nie wracam do szkoy tylko dla siebie. C, bd o tym pamita.

- Moe wykorzystaem Yalentine - powiedzia Graff. - A ty moesz mnie za to nienawidzi. Ale pamitaj, Ender: udao mi si tylko dlatego, e to, co jest midzy wami, jest prawdziwe. Tylko to si liczy. Midzy istotami ludzkimi istniej miliardy takich zwizkw. O to waœnie walczysz - eby je ocali.

Ender odwrci si do okna. Obserwowa, jak helikoptery i sterwce wznosz si i opadaj.

Polecieli œmigowcem na kosmodrom MF w Stumpy Point. Oficjalnie nazwano go imieniem zmarego hegemona, ale wszyscy mwili "Stumpy Point", na pamitk maego miasteczka, ktre zalano betonem przy budowie drg dojazdowych do tych gigantycznych wysp ze stali i betonu, jakich peno byo na Pamlico Sound. Wci jeszcze yy tu wodne ptaki, brodzce dostojnie, maymi kroczkami po sonych wodach tam, gdzie poroœnite mchem drzewa pochylay si, jakby chciay pi. Zaczo troch pada, beton by czarny i œliski. Trudno byo powiedzie, w ktrym miejscu koczy si droga, a zaczyna Sound.

Graff przeprowadzi go przez labirynt kontroli. Wadz dawaa mu maa, plastikowa kulka, ktr wrzuca do czytnikw. Drzwi si otwieray, ludzie stawali na bacznoœ i salutowali, czytnik wypluwa kulk i szli dalej. Ender zauway, e z pocztku wszyscy patrzyli na Graffa, ale w miar jak wchodzili coraz gbiej, bardziej przygldali si Enderowi. Urzdnikw interesowa czowiek obdarzony wadz, ale tam, gdzie wszyscy mieli wadz, ciekawi ich chopiec.

Dopiero na promie, kiedy Graff zaj fotel obok niego i zapi pasy, Ender zrozumia, e startuj razem.

- Jak daleko? - zapyta. - Jak daleko pan ze mn leci? Graff uœmiechn si lekko.

- Do samego koca, Ender.

- Mianowali pana administratorem Szkoy Dowodzenia?

- Nie.

A wic zdjli Graffa ze stanowiska w Szkole Bojowej wycznie po to, by towarzyszy Enderowi. Ale jestem wany, pomyœla. I coœ podobnego do gosu Petera odezwao si w jego mzgu: jak moe to wykorzysta?

Drgn i sprbowa myœle o czymœ innym. Peter pragn wadzy nad œwiatem, ale Endera wadza nie interesowaa. Mimo to, gdy myœla o swoim yciu w Szkole Bojowej, przyszo mu do gowy, e cho nigdy nie szuka wadzy, zawsze j mia. Uzna jednak, e to zdolnoœci, nie manipulacje, daj mu si. Nie mia si czego wstydzi. Nigdy, moe tylko w przypadku Groszka, nie wykorzysta jej, by kogoœ zrani. A z Groszkiem wszystko w kocu uoyo si jak najlepiej. Groszek sta si przyjacielem i zaj miejsce utraconego Alai, ktry z kolei zastpi Yalentine. Yalentine, ktra pomagaa Peterowi w jego intrygach. Ktra cigle kochaa Endera, bez wzgldu na to, co si stanie.

Ten cig myœli zaprowadzi go znowu na Ziemi, do tych spokojnych chwil, kiedy unosi si na œrodku jeziora, w misie poroœnitych drzewami wzgrz. Oto Ziemia, pomyœla. Nie kula o tysicach kilometrw obwodu, ale las i byszczca powierzchnia jeziora, domek ukryty midzy drzewami na wierzchoku wzgrza, trawiaste zbocze opadajce do wody, wyskakujce w gr ryby i ptaki, co pikuj w d, by schwyta owady yjce na granicy pomidzy powietrzem i wod. Ziemia to cigy szum gosw œwierszczy, wiatru i ptakw. I gos dziewczyny, przemawiajcy z odlegego dziecistwa. Ten sam gos, ktry kiedyœ chroni go przed groz. Ten sam, dla ktrego zrobiby wszystko, byle nie umilk. Nawet wrci do szkoy, zostawi Ziemi na kolejne cztery, czterysta czy cztery tysice lat. Nawet jeœli bardziej kochaa Petera.

Oczy mia zamknite i nie rusza si. Oddycha tylko. Mimo to Graff wycign rk ponad przejœciem i dotkn jego doni. Ender zesztywnia zaskoczony i Graff si wycofa, lecz chopiec przez moment rozwaa szokujc myœl, e moe Graff ywi dla niego jakieœ uczucia. Ale nie, to na pewno tylko kolejne wykalkulowane posunicie. Graff tworzy z maego chopca komendanta i bez wtpienia lekcja 17 kursu przewidywaa ciepy gest nauczyciela.

Prom dotar do satelity SMP ju po kilku godzinach. Skok Midzyplanetarny by miastem z trzema tysicami mieszkacw oddychajcych tlenem z roœlin, ktre take ich ywiy, pijcych wod, ktra ju dziesi tysicy razy przepyna przez ich organizmy. yli tylko po to, by obsugiwa holowniki, wykonujce ca czarn robot w systemie sonecznym, i promy, zabierajce pasaerw i adunki z powrotem na Ziemi lub Ksiyc. By to œwiat, gdzie przez krtki czas Ender czu si u siebie, poniewa podogi zakrzywiay si do gry, tak samo jak w Szkole Bojowej.

Holownik by cakiem nowy; MF stale pozbywaa si starych statkw i kupowaa najnowsze modele. Przylecia waœnie z adunkiem stali, wytopionej na statku eksploatujcym mae planetki w pasie asteroidw. Stal miaa trafi na Ksiyc, a holownik by ju poczony z czternastoma barkami. Graff jednak znowu wrzuci swoj kulk do czytnika i barki odczepiono. Holownik mia tym razem wykona lot bez obcienia, do celu wskazanego przez Graffa, jednak dopiero po odcumowaniu od SMP.

- To adna tajemnica - oœwiadczy kapitan holownika. - Zawsze, kiedy cel lotu jest nieznany, chodzi o SMG.

Przez analogi z SMP, Ender domyœli si, e skrt oznacza Skok Midzygwiezdny.

- Tym razem nie - odpar Graff.

- Wic co?

- Dowdztwo MF.

- Nie mam prawa nawet wiedzie, gdzie to jest, sir.

- Paski statek bdzie wiedzia - oœwiadczy Graff. - Niech tylko komputer to odczyta i poda wyznaczonym kursem - poda mu plastikow kulk.

- A ja mam przez ca drog zamyka oczy, eby si nie domyœli, gdzie lecimy?

- Ale nie, naturalnie, e nie. Dowdztwo MF znajduje si na Erosie, maej planetce oddalonej std o jakieœ trzy miesice lotu z maksymaln szybkoœci. A tak waœnie szybkoœci polecimy.

- Eros? Zdawao mi si, e robale zmieniy go w radioaktywny... aha. A kiedy przyznano mi prawo dostpu do tej informacji?

- Nie przyznano panu. Dlatego, kiedy ju dotrzemy na Erosa, otrzyma pan zapewne sta funkcj na miejscu.

Kapitan natychmiast zrozumia, o co chodzi i wcale nie by zachwycony.

- Jestem pilotem, ty sukinsynu, i nie masz prawa trzyma mnie na tym kawaku skay!

- Pomin milczeniem obraŸliwy jzyk, jakiego uy pan wobec starszego stopniem. Przykro mi, ale otrzymaem polecenie, by wykorzysta moliwie najszybszy holownik wojskowy. Kiedy przybyliœmy, by to akurat paski statek. Nikt si specjalnie na pana nie uwzi. Nie ma si czym martwi. Wojna moe si skoczy ju za pitnaœcie lat, a wtedy pooenie kwatery dowdztwa nie bdzie ju objte tajemnic. Przy okazji musz pana uprzedzi na wypadek, gdyby pan korzysta przy ldowaniu gwnie z danych wizualnych, e Eros zosta wyciemniony. Ma albedo minimalnie tylko wiksze ni czarna dziura. Nic pan nie zobaczy.

- Dziki - burkn kapitan.

Dopiero w drugim miesicu podry zacz odzywa si do Graffa uprzejmie.

Biblioteka komputera pokadowego okazaa si doœ ograniczona, przeznaczona raczej dla rozrywki ni nauki. Dlatego po œniadaniu i porannej gimnastyce Ender i Graff na og rozmawiali. O Szkole Dowodzenia. O Ziemi. O astronomii, fizyce i wszystkim, czego Ender chcia si dowiedzie.

A chcia si dowiedzie moliwie duo o robalach.

- Nie wiemy zbyt wiele - mwi Graff. - Nigdy nie udao si nam schwyta robala. Nawet kiedy okraliœmy jakiegoœ nieuzbrojonego i ywego, umiera, gdy tylko stawao si jasne, e nie ma szans ucieczki. Nawet ten "on" nie jest rzecz pewn. Najbardziej prawdopodobna teoria mwi, e wszyscy onierze robali to samice, cho ich organy pciowe s szcztkowe lub zupenie niewyksztacone. Trudno powiedzie. Dla ciebie najbardziej uyteczna byaby wiedza o ich psychologii, a nie udao nam si z adnym porozmawia.

- Niech pan opowie wszystko, co pan wie. Moe dowiem si wtedy czegoœ, co mi si przyda.

I Graff opowiada. Robale byy organizmami, ktre w zasadzie mogy powsta na Ziemi, gdyby miliardy lat temu sprawy uoyy si inaczej. Na poziomie molekularnym nie byo adnych niespodzianek. Nawet materia genetyczny niczym si nie rni. Nie przypadkiem wydaway si ludziom podobne do owadw. Wprawdzie ich organy wewntrzne ulegy znacznej komplikacji, powsta szkielet wewntrzny, a zewntrzny w wikszej czœci by w zaniku, jednak struktura wewntrzna robali wci bardzo przypominaa budow ich przodkw, ktrzy mogli by podobni do ziemskich mrwek.

- Ale niech ci to nie zmyli - ostrzeg Graff. - Tak samo prawdziwe byoby twierdzenie, e nasi przodkowie przypominali wiewirki.

- Jeœli to wszystko, na czym mog si oprze, to niewtpliwie ju coœ - stwierdzi niechtnie Ender.

- Wiewirki nigdy nie zbudoway kosmolotu - rzek Graff. - Na og jest kilka przemian po drodze od zbierania orzechw i nasion, do przemysowego wykorzystywania asteroidw i zakadania staych stacji badawczych na ksiycach Saturna.

Robale dostrzegay prawdopodobnie ten sam zakres widma œwiata, co ludzie, a na ich statkach i konstrukcjach planetarnych byo sztuczne oœwietlenie. Jednoczeœnie ich czuki niemal zupenie zaniky. Budowa cia nie sugerowaa, by wch, smak czy such miay dla nich szczeglne znaczenie.

- Naturalnie, nie moemy by pewni. Ale nie odkryliœmy, w jaki sposb mogyby wykorzystywa dŸwik w celu porozumiewania si. Najdziwniejsze, e na ich statkach nie znaleŸliœmy urzdze komunikacyjnych - adnych radiostacji, nic, co mogoby wysya czy przyjmowa jakiekolwiek sygnay.

- Statki rozmawiaj ze sob. Widziaem filmy. Oni si komunikowali.

- Owszem. Ale ciao z ciaem, umys z umysem. To najwaniejsza rzecz, jakiej si od nich nauczyliœmy. Ich komunikacja, jakkolwiek by dziaaa, jest natychmiastowa. Prdkoœ œwiata nie wyznacza granicy. Kiedy Mazer Rackham pobi ich flot, zamknli interes. Od razu. Nie czekali na sygna. Wszystko po prostu stano.

Ender przypomnia sobie wideo, gdzie robale bez adnych obrae leay martwe na stanowiskach.

- Wtedy dowiedzieliœmy si, e to moliwe: komunikacja szybsza ni œwiato. To byo siedemdziesit lat temu, a kiedy zrozumieliœmy, e mona to zrobi, dokonaliœmy tego. Nie ja, oczywiœcie. Nie byo mnie wtedy na œwiecie.

- Jak to moliwe?

- Nie potrafi ci wytumaczy zasad fizyki filotycznej. Zreszt poowy i tak nikt nie rozumie. Najwaniejsze jest to, e zbudowaliœmy ansibla. Oficjalnie nazywa si Filotyczny Rwnolegy Natychmiastowy Komunikator, ale ktoœ wygrzeba ansibla w jakiejœ starej ksice i przyjo si. Wikszoœ ludzi nawet nie wie, e taka maszyna istnieje.

- To znaczy, e statki mog ze sob rozmawia nawet kiedy opuszcz Ukad Soneczny.

- To znaczy, e mog ze sob rozmawia nawet jeœli s po przeciwnych stronach Galaktyki.

- Dlatego wiedzieli o klsce, gdy tylko nastpia - stwierdzi Ender. - Zawsze si zastanawiaem. Wszyscy uwaaj, e robale dopiero dwadzieœcia pi lat temu dowiedzieli si o bitwie, ktr przegrali.

- To uspokaja - wyjaœni Graff. - Nawiasem mwic, opowiadam ci o rzeczach, o ktrych nie masz prawa wiedzie, jeœli kiedykolwiek chcesz opuœci Dowdztwo MF. To znaczy, zanim skoczy si wojna.

- Jeœli zna mnie pan cho troch - zdenerwowa si Ender - to wie pan, e potrafi dochowa tajemnicy.

- Takie s przepisy. Osoby poniej dwudziestu piciu lat uwaane s za zagroenie tajnoœci. To niesprawiedliwoœ wobec wielu odpowiedzialnych dzieci, ale umoliwia zmniejszenie liczby tych, ktrym coœ mogoby si wymkn.

- Waœciwie po co te wszystkie tajemnice?

- Poniewa podjliœmy straszliwe ryzyko i nie chcemy, eby kada sie na Ziemi domyœlaa si naszych decyzji. Widzisz, gdy tylko mieliœmy dziaajce ansible, zamontowaliœmy je na naszych najlepszych statkach i wysaliœmy, eby zaatakoway system robali.

- Wiemy, skd pochodz?

- Tak.

- Wic nie czekamy na Trzeci Inwazj?

- To my jesteœmy Trzeci Inwazj.

- My ich atakujemy... Kto by pomyœla... Wszyscy sdz, e mamy wielk flot okrtw, czekajcych w rejonie tarczy kometarnej...

- Ani jednego. Jesteœmy cakiem bezbronni.

- Co bdzie, jeœli wyœl na nas flot?

- Bdziemy martwi. Ale nasze statki nie wykryy adnego œladu takiej floty.

- Moe zrezygnowali i postanowili zostawi nas w spokoju?

- Moe. Widziaeœ filmy. Czy zaryzykowabyœ zaoenie, e zrezygnowali i zostawi nas w spokoju?

Ender sprbowa wyliczy, ile mino czasu.

- I nasze okrty lec ju od siedemdziesiciu lat?

- Niektre. A niektre od trzydziestu albo od dwudziestu. Coraz lepiej operujemy przestrzeni. Ale kady statek, ktry opuœci stoczni, znajduje si w drodze do œwiata robali albo do jakiejœ ich placwki. Wszystkie kosmoloty, z krownikami i myœliwcami podpitymi do brzuchw, s tam, daleko, i zbliaj si. Hamuj. Poniewa s ju prawie na miejscu. Pierwsze statki wysano do najdalszych celw, nastpne do coraz bliszych. Cakiem nieŸle wyliczyliœmy czasy. Dotr na odlegoœ bojow w odstpie kilku miesicy jeden od drugiego. Niestety, ich rodzinny system bdzie atakowa nasz najbardziej prymitywny, przestarzay sprzt. Mimo wszystko s wystarczajco uzbrojeni - mamy troch sprztu, ktrego robale nie widziay jeszcze na oczy.

- Kiedy osign cel?

- W cigu najbliszych piciu lat. W Dowdztwie M F wszystko jest przygotowane. Czeka gwny ansibl, kontaktujcy si z ca flot inwazyjn; okrty s gotowe do walki. Jedyne, czego nam brakuje, Ender, to kogoœ, kto by pokierowa bitw. Kogoœ, kto by wiedzia, co do diaba zrobi z tymi jednostkami, kiedy ju dotr na miejsce.

- A jeœli nikt nie wie, co z nimi zrobi?

- Bdziemy robili, co si da, z najlepszym dowdc, jakiego znajdziemy.

Ze mn, pomyœla Ender. Chc, eby by gotw w cigu piciu lat.

- Panie pukowniku, to niemoliwe, ebym by gotw na czas. Graff wzruszy ramionami.

- Trudno. Bdziesz dziaa, jak umiesz najlepiej. Jeœli nie bdziesz gotowy, poradzimy sobie z tym, co mamy. Te sowa uspokoiy troch Endera. Ale tylko na chwil.

- Tylko e teraz, Ender, nie mamy nikogo.

Ender wiedzia, e to jeszcze jedna zagrywka Graffa. eby uwierzy, e wszystko zaley od niego; eby si nie zaama i pracowa tak ciko, jak to tylko moliwe.

Zagrywka czy nie, to moe by prawd. Dlatego bdzie pracowa tak ciko, jak to tylko moliwe. Tego spodziewaa si po nim Val. Pi lat. Pi lat do chwili, gdy flotylle osign cel, a on niczego jeszcze nie wie.

- Za pi lat bd mia dopiero pitnaœcie - zauway Ender.

- Prawie szesnaœcie - odpar Graff. - Wszystko zaley od tego, ile si nauczysz.

- Panie pukowniku, chciabym wrci na Ziemi i zwyczajnie pywa w jeziorze.

- Jak tylko wygramy wojn. Albo przegramy. Pozostanie nam kilka dziesicioleci, zanim tu dolec, eby nas wykoczy. Domek tam pozostanie i obiecuj ci, e bdziesz mg pywa do upojenia.

- Cigle bd za mody, eby gwarantowa dochowanie tajemnicy.

- Przez cay czas pozostaniesz pod stra. Armia wie, jak zaatwia takie sprawy.

Obaj wybuchnli œmiechem i Ender musia sobie powtarza, e Graff tylko udaje przyjaciela, e wszystko, co robi jest oszustwem albo kamstwem, wykalkulowanym w celu przeksztacenia Endera w doskona machin bojow. Stanie si narzdziem, jakiego im potrzeba, ale przynajmniej œwiadomie. Zrobi to, poniewa tego chce, nie dlatego, e mnie wykiwaeœ, ty podstpny sukinsynu, szepn bezgoœnie Ender.

Zanim zdyli si zorientowa, holownik dotar do Erosa. Kapitan pokaza im skan wizualny, potem skan termiczny, wyœwietlony na tym samym ekranie. Praktycznie rzecz biorc wisieli nad planetoid - dzielio ich niecae cztery tysice kilometrw - ale Eros, dugoœci zaledwie dwudziestu czterech kilometrw, pozostawa niewidoczny, chyba e byszcza refleksami sonecznego œwiata.

Kapitan dokowa przy jednej z trzech platform adowniczych okrajcych Erosa. Nie mg ldowa bezpoœrednio, gdy planetoida miaa wzmocnione cienie, a holownik, projektowany do transportu adunku, nie mgby si wyrwa ze studni grawitacyjnej. Kapitan poegna si z nimi doœ ponuro, ale Ender i Graff nie tracili humoru. On by rozgoryczony, gdy musia opuœci swj statek; oni czuli si jak wiŸniowie, ktrzy po dugich staraniach uzyskali warunkowe zwolnienie. Wsiadajc na prom, ktry mia ich przewieŸ na powierzchni Erosa, przerzucali si cytatami z filmw, ktre kapitan bez przerwy oglda i rechotali jak wariaci. Kapitan patrzy na nich kwaœno i w kocu uda, e œpi. Pod koniec lotu, jakby coœ sobie przypominajc, Ender zada Graffowi ostatnie pytanie:

- Dlaczego waœciwie wybucha wojna z robalami?

- Znam mnstwo powodw - odpar Graff. - Dlatego, e ich system jest przeludniony i musz zdoby kolonie. Poniewa nie mog znieœ myœli o innym inteligentnym yciu we wszechœwiecie. Poniewa nie uwaaj nas za inteligentnych. Poniewa wyznaj jakœ niesamowit religi. Albo obejrzeli nasze stare audycje i uznali, e jesteœmy beznadziejnie skaeni przemoc. Wybierz z tego, co zechcesz.

- A w co pan wierzy?

- Moja wiara nie ma znaczenia.

- Mimo wszystko chciabym wiedzie.

- Widzisz, oni musz si porozumiewa bezpoœrednio. Umys z umysem. Co pomyœli jeden, pomyœli i drugi; co jeden pamita, drugi pamita take. Po co mieliby rozwija jzyk? Po co mieliby si uczy czyta i pisa? Skd by wiedzieli, co oznaczaj napisy, gdyby je zobaczyli? Albo sygnay? Albo liczby? Czy cokolwiek, co suy nam do komunikacji? Problem nie ley w tumaczeniu z jednego jzyka na drugi, poniewa oni nie maj adnego jzyka. Wykorzystaliœmy wszelkie dostpne œrodki, eby si z nimi porozumie, ale oni nie mieli nawet aparatury, ktra mogaby wykry, e nadajemy. Moe myœleli coœ do nas i nie mog poj, czemu nie odpowiadaliœmy.

- Czyli caa ta wojna trwa tylko dlatego, e nie potrafiliœmy si dogada.

- Jeœli ten drugi nie umie ci o sobie opowiedzie, nie moesz by pewien, e nie chce ci zabi.

- A gdybyœmy zwyczajnie zostawili ich w spokoju?

- Ender, to nie my do nich polecieliœmy. Oni przyszli pierwsi. Jeœli chcieli da nam spokj, to mieli okazj sto lat temu, przed Pierwsz Inwazj.

- Moe nie wiedzieli, e jesteœmy œwiadomi. Moe...

- Wierz mi, Ender, takie dyskusje trway przez cae stulecie. Nikt nie wie, jaka jest odpowiedŸ. Kiedy jednak dochodzi do dziaania, jest tylko jedno wyjœcie: jeœli jedni z nas musz zosta zniszczeni, to upewnijmy si, e to my-w kocu zostaniemy ywi. Nasze geny nie pozwalaj na podjcie innej decyzji. Ewolucja nigdy nie wyksztaci gatunku pozbawionego woli przeycia. Mona hodowa osobniki skonne poœwici ycie, ale caa rasa nigdy nie postanowi, by przesta istnie. Dlatego, jeœli tylko nam si uda, wybijemy robali do ostatniego, a oni, jeœli tylko zdoaj, wybij nas.

- Jeœli chodzi o mnie - oœwiadczy Ender - to jestem zwolennikiem przetrwania.

- Wiem - stwierdzi Graff. - Dlatego tutaj trafieœ.

Rozdzia 14

Nauczyciel Endera

- Nie œpieszy si pan, pukowniku Graff. Podr nie jest krtka, ale trzy miesice wakacji to lekka przesada.

- Nie lubi dostarcza wybrakowanego towaru.

- S ludzie, ktrzy po prostu nic maj poczucia czasu. Co tam zreszt, chodzi przecie tylko o losy œwiata. Prosz nie zwraca uwagi na to, co mwi. Ale musi pan zrozumie nasz niecierpliwoœ. Siedzimy tu przy ansiblu, odbierajc cigle raporty o postpie naszych okrtw. Kadego dnia wiemy, e wojna jest coraz bliej. Jeœli mona tu mwi o dniach. A on jest jeszcze taki may...

- Jest w nim wielkoœ. Wspania ducha.

- Mam nadziej, e take instynkt zabjcy.

- Tak.

- Zaplanowaliœmy dla niego troch nietypowy tok szkolenia. Oczywiœcie, wszystkie tematy wymagaj paskiego zatwierdzenia.

- Przyjrz si im. Nie bd udawal, e si na tym znam, admirale Chamrajnagar. Jestem tu tylko dlatego, e znam Endera. Nie musi si pan obawia, e zechc pozmienia paskie propozycje. Najwyej tempo szkolenia.

- Jak wiele moemy mu powiedzie?

- Nie warto marnowa czasu na fizyk podry midzygwiezdnych.

- Co z ansiblem?

- O tym ju mu powiedziaem. I jeszcze to, e flotylle dotr do celu w cigu piciu lat.

- Widz, e niezbyt wiele zostao dla nas.

- Wyjaœnijcie mu dzialanie systemw uzbrojenia. Musi o nich wiedzie, jeœli ma podejmowa decyzje.

- Och, mimo wszystko na coœ si przydamy. Jak to mio. Przeznaczyliœmy jeden z piciu symulatorw wycznie do jego uytku.

- Co z innymi?

- Innymi symulatorami? - Innymi dziemi.

- Jest pan tutaj, eby si zajmowa Enderem Wigginem.

- Po prostu byem ciekawy. Niech pan nie zapomina, e oni wszyscy byli kiedyœ moimi uczniami.

- A teraz s moimi. Wprowadzamy ich w sekrety floty, pukowniku, ktrych pan jako onierz nie mia okazji pozna.

- W pana ustach brzmi to jak opis zakonu.

- I boga. I religii. Nawet ci z nas, ktrzy dowodz za poœrednictwem ansibla, znaj wspaniaoœ lotu wœrd gwiazd. Widz, e uwaa pan to za mistycyzm. Zapewniam, e paski niesmak jest jedynie dowodem ignorancji. Ju wkrtce Ender Wiggin bdzie wiedzia to co ja; wkrtce zataczy midzy gwiazdami i wszystko, co jest w nim wielkiego, zostanie odkryte, odsonite, postawione wobec wszechœwiata. Ma pan dusz kamienia, pukowniku, ale potrafi zaœpiewa kamieniowi tak, e zrozumie rwnie dobrze jak inny œpiewak. Moe pan teraz pjœ do swojej kwatery i si rozpakowa.

- Nie mam adnego bagau oprcz ubrania, ktre nosz.

- Niczego pan nie posiada?

- Trzymaj moj pensj na koncie bankowym, gdzieœ na Ziemi. Nigdy nie potrzebowaem pienidzy. Jedynie po to, by kupi cywilne ubranie na czas moich... wakacji.

- Nie jest pan materialist. A mimo to jest pan nieprzyjemnie tgi. akomy asceta? C za sprzecznoœ.

- Kiedy odczuwam napicie, jem. Kiedy pan odczuwa napicie, wydaa pan odpadki stae.

- Podoba mi si pan, pukowniku. Sdz, e si dogadamy.

- Niespecjalnie mi na tym zaley, admirale. Przyleciaem tu dla Endera. A aden z nas nie przyby tu dla pana.

Ender nienawidzi Erosa od chwili, gdy wysiad z promu. Czu si fatalnie ju na Ziemi, gdzie podogi byy paskie. Eros okaza si zupenie beznadziejny. Ksztatem przypomina wrzeciono majce zaledwie szeœ i p kilometra w najwszym punkcie. Powierzchni zewntrzn przeznaczono w caoœci dla absorpcji œwiata i jego przemiany w energi, wic ludzie yli w komorach o gadkich œcianach, poczonych tunelami, we wszystkie strony przecinajcymi wntrze asteroidu. Zamknita przestrze nie stanowia dla Endera problemu. Mczyo go to, e podogi tuneli wyraŸnie opaday w d. Od samego pocztku cierpia na zawroty gowy, gdy chodzi po korytarzach, zwaszcza tych, ktre biegy wok obwodu planetoidy. Grawitacja wynosia tu tylko poow ziemskiej normy, ale to niewiele pomagao; wraenie, e za chwil spadnie, byo nie do odparcia.

Byo te coœ niepokojcego w samych proporcjach pomieszcze: stropach kabin, zbyt niskich w stosunku do ich wymiarw, zbyt wskich korytarzach. Nie yo si tu wygodnie.

Najgorsze byo jednak, e roio si od ludzi. Ender prawie nie pamita ziemskich miast. Dlatego Szko Bojow, gdzie kadego zna z widzenia, uwaa za odpowiednio zagszczon. Tu jednak, we wntrzu skay, populacja wynosia dziesi tysicy. Nie byo toku, cho aparatura systemu podtrzymywania ycia i inny sprzt zajmoway sporo miejsca. Endera denerwowao, e przez cay czas otaczaj go obcy.

Z nikim nie pozwolili mu si bliej pozna. Czsto widywa innych studentw Szkoy Dowodzenia, ale poniewa nie uczszcza regularnie na zajcia, pozostali dla niego tylko twarzami. Od czasu do czasu zjawia si na takim czy innym wykadzie, zwykle jednak ksztaci si indywidualnie pod opiek nauczycieli. Z rzadka tylko przebieg jakiegoœ procesu wyjaœnia mu ktryœ ze studentw. Jada sam albo w towarzystwie Graffa. wiczy w sali gimnastycznej, ale rzadko spotyka tam kogoœ wicej ni jeden raz.

Stwierdzi, e znowu chc go odizolowa, tym razem nie drog budzenia nienawiœci, a raczej przez pozbawienie go wszelkich szans na blisze kontakty z innymi. Zreszt i tak nie mgby si z nikim zaprzyjaŸni - prcz niego wszyscy uczniowie byli ju w wieku dorastania.

W tej sytuacji Ender cakowicie poœwici si studiom. Uczy si szybko i dobrze; astrogacj i histori dziaa wojennych chon jak gbka; abstrakcyjna matematyka bya trudniejsza, lecz zawsze si przekonywa, gdy natrafia na problem zwizany ze zoonymi wzorami czasu i przestrzeni, e bardziej moe ufa swej intuicji ni obliczeniom. Czsto od razu widzia rozwizanie, ktrego zasadnoœ potrafi udowodni dopiero po dugich minutach, czasem nawet godzinach, manipulacji liczbami.

Dla przyjemnoœci mia symulator, najdoskonalsz gr wideo, jak widzia w yciu. Nauczyciele i studenci krok po kroku tumaczyli mu, jak si nim posugiwa. Z pocztku, nie znajc jeszcze straszliwej mocy gry, uywa jej tylko na poziomie taktycznym, operujc pojedynczym myœliwcem w powtarzanych bez koca manewrach poœcigu i niszczenia wroga. Kontrolowany przez komputer wrg by potny i chytry. Gdy tylko Ender wyprbowa now taktyk, ju po kilku minutach komputer wykorzystywa j przeciw niemu.

Gra toczya si na holograficznym ekranie, gdzie jego myœliwiec reprezentowao malekie œwiateko. Przeciwnik by take œwiatekiem, innego koloru; taczyli i wirowali wewntrz szeœcianu o boku dugoœci mniej wicej dziesiciu metrw. Instrumenty pozwalay na wiele: mg obraca ekran w kadym kierunku tak, by obserwowa wszystko z rnych ktw; mg te przesuwa œrodek, by walka rozgrywaa si bliej lub dalej.

W miar jak coraz sprawniej potrafi kontrolowa szybkoœ myœliwca, kierunek ruchu, orientacj i systemy uzbrojenia, gra stawaa si bardziej zoona. Zdarzay si dwa wrogie statki rwnoczeœnie; albo przeszkody, jakieœ okruchy w przestrzeni; musia si martwi o paliwo i ograniczenia dziaania broni; komputer wyznacza mu konkretne obiekty, ktre mia zniszczy lub zadania do wykonania. Musia si naprawd skoncentrowa, jeœli chcia osign cel i wygra.

Kiedy opanowa gr z jednym myœliwcem, pozwolili mu przejœ do nastpnego etapu, jakim bya eskadra czterech jednostek. Wydawa rozkazy symulowanym pilotom i zamiast wykonywa instrukcje komputera, mg sam okreœla taktyk. Sam decydowa, ktry z celw jest najwaniejszy i zgodnie z t decyzj dowodzi grup. W kadej chwili mg, na pewien czas, osobiœcie przej sterowanie ktrymœ z myœliwcw i pocztkowo czsto z tego korzysta. Wtedy jednak pozostae trzy jednostki szybko ulegay zniszczeniu. Gra stawaa si coraz trudniejsza i coraz wicej czasu zajmowao mu kierowanie eskadr. Coraz czœciej wygrywa.

Nim min rok jego pobytu w Szkole, sprawnie uywa symulatora na wszystkich pitnastu poziomach - od pilotowania samotnego myœliwca do kierowania flot. Dawno ju zrozumia, e symulator by dla Szkoy Dowodzenia tym, czym Sala Bojowa w jego dawnej szkole. Wykady przydaway si, ale wiedz czerpa z gry. Rni ludzie wpadali od czasu do czasu, eby popatrze, jak sobie radzi. Nigdy si do niego nie odzywali -jak zreszt prawie nikt, z wyjtkiem tych, ktrzy mieli mu coœ wytumaczy. Widzowie stali w milczeniu ogldajc jego manewry w jakiejœ trudnej symulacji, po czym odchodzili, gdy tylko skoczy. Co tu waœciwie robi? Oceniaj go? Sprawdzaj, czy mona mu powierzy flot? Niech pamitaj, e wcale o to nie prosi.

Stwierdzi, e to, czego nauczy si w Szkole Bojowej, daje si wykorzysta na symulatorze. Co kilka minut odruchowo zmienia jego orientacj, by nie przyzwyczaja si do sztywnego ukadu gra-d. Bez przerwy ocenia swoj pozycj z punktu widzenia przeciwnika. Przyjemnie byo sprawowa pen kontrol nad przebiegiem bitwy, dostrzega kady jej element.

Jednoczeœnie irytowao go, e jego wadza jest mocno ograniczona. Symulowane myœliwce byy tak dobre, jak pozwala komputer. Nie przejawiay inicjatywy. Nie dysponoway inteligencj. Zacz tskni za swoimi dowdcami plutonw. Gdyby tu byli, przynajmniej niektre eskadry dziaayby samodzielnie, bez cigego nadzoru.

Pod koniec pierwszego roku wygrywa ju wszystkie bitwy i gra tak jakby maszyna staa si czœci jego ciaa.

- Czy to ju wszystko, co moe zrobi symulator? - spyta pewnego dnia, gdy jad obiad w towarzystwie Graffa.

- Czy co ju wszystko?

- To, jak teraz gra. Proste ukady, a od pewnego czasu przestay si robi trudniejsze.

- Aha.

Graff przyj to obojtnie. Ale Graff kad rzecz przyjmowa obojtnie. Nastpnego dnia wszystko si zmienio. Graff odszed, a na jego miejsce przydzielili Enderowi towarzysza.

*

By w pokoju, gdy Ender przebudzi si rankiem - stary czowiek, siedzcy po turecku na pododze. Ender spojrza na niego z zaciekawieniem czekajc, kiedy si odezwie. Nie doczeka si. Ender wsta, umy si i ubra. Postanowi mu nie przeszkadza. Niech sobie milczy, jak dugo zechce. Dawno ju si przekona, e kiedy dzieje si coœ niezwykego - coœ, co zaplanowa ktoœ inny, nie on sam - wicej informacji uzyska czekajc ni zadajc pytania. Doroœli prawie zawsze pierwsi tracili cierpliwoœ.

Mczyzna nie odezwa si nawet wtedy, gdy Ender by ju gotowy i chcia wyjœ. Drzwi si nie otworzyy. Ender odwrci si i stan twarz w twarz z siedzcym na pododze. Wyglda na szeœdziesit lat i by z pewnoœci najstarszym czowiekiem, jakiego spotka na Erosie. Mia jednodniowy zarost, kryjcy jego twarz tylko odrobin mniej ni krtko przycite wosy czaszk. Policzki byy troch zapadnite, a sie zmarszczek otaczaa oczy. Spojrza na Endera z wyrazem œwiadczcym wycznie o apatii.

Ender wrci do drzwi i jeszcze raz sprbowa je otworzy. - No, dobrze - powiedzia rezygnujc. - Czemu drzwi s zablokowane?

Mczyzna nadal przyglda mu si tpym wzrokiem.

Wic to gra, pomyœla chopiec. Dobra. Jeœli chc, eby poszed na lekcje, otworz drzwi. Nie otworz, to znaczy, e nie chc. Jemu nie zaley.

Nie lubi gier, w ktrych zasady byy zupenie nieznane i nie wiedzia, co jest ich celem. Dlatego nie bdzie gra. Zdecydowa te, e nie pozwoli si wyprowadzi z rwnowagi. Oparty o framug zmusi si do wicze odprajcych i wkrtce znw by spokojny. Starzec patrzy na niego obojtnie.

Zdawao si, e trwa to cae godziny - Ender si nie odzywa, a obcy sprawia wraenie niemego debila. Przez chwil Ender zastanawia si, czyjego goœ jest zdrowy psychicznie, czy nie uciek ze szpitala na Erosie, by w jego pokoju przeywa jakœ szalecz fantazj. Ale im duej to trwao i nikt nie zaglda do pokoju w poszukiwaniu zbiega, tym bardziej Ender nabiera pewnoœci, e wszystko zostao zaplanowanej by go zirytowa. Nie mia zamiaru si poddawa. eby wypeni czymœ czas, zacz wiczy. Niektre elementy wicze byy niewykonalne bez sprztu gimnastycznego, ale przy innych, zwaszcza tych, ktre zapamita z kursu samoobrony, adne przyrzdy nie byy potrzebne.

wiczc porusza si po pokoju. Trenowa wypady i kopnicia. W pewnej chwili znalaz si tu obok mczyzny, zreszt nie po raz pierwszy. Teraz jednak wysuna si szponiasta do i chwycia Endera za uniesion lew nog. Chopiec straci rwnowag i run ciko na podog.

Wœcieky, zerwa si natychmiast. Starzec siedzia spokojnie ze skrzyowanymi nogami, oddychajc rwno - jakby w ogle si nie poruszy. Ender sta gotw do walki, ale bezruch tamtego uniemoliwia atak. Co mia zrobi, skopa mu eb z karku? A potem tumaczy si Graffowi: ten stary mnie zaczepi, wic przecie musiaem odda.

Wrci do wicze. Obcy przyglda si obojtnie.

Wreszcie, zmczony i zy z powodu straconego dnia, Ender podszed do ka, by wyj pulpit. Kiedy si schyli, poczu, jak do tamtego wbija mu si mocno midzy uda, a druga chwyta za wosy. Zaraz potem zosta odwrcony gow w d. Twarz i ramiona przyciskao do podogi kolano obcego, zaœ rka wyginaa boleœnie kark i blokowaa nogi. Nie mg uy rk, nie mg si wyprostowa, by zyska troch swobody i uderzy nog. W cigu niecaych dwch sekund starzec cakowicie pokona Endera Wiggina.

- No, dobrze - wysapa chopiec. - Wygra pan. Kolano obcego przycisno go mocniej.

- Od kiedy to - spyta cichym, zgrzytliwym gosem - musisz informowa przeciwnika, e wygra? Ender nie odpowiedzia.

- Ju raz ci zaskoczyem, Enderze Wiggin. Dlaczego mnie nie zniszczyeœ zaraz potem? Dlatego, e nie wygldaem groŸnie? Odwrcieœ si do mnie plecami. Gupie. Niczego nie potrafisz. Nigdy nie miaeœ nauczyciela.

Ender by wœcieky i nie stara si tego ukry ani opanowa.

- Miaem a za wielu nauczycieli. Skd mogem wiedzie, e okae si pan...

- Wrogiem, Enderze Wiggin - szepn starzec. - Jestem twoim wrogiem, pierwszym, jakiego spotkaeœ, ktry jest sprytniejszy od ciebie. Nie ma nauczyciela, jest nieprzyjaciel. Tylko nieprzyjaciel moe ci pokaza, jak zwycia i niszczy. Odkry twoje sabe punkty. Powiedzie, gdzie jesteœ silny. Ta gra ma tylko dwie reguy: to, co moesz mu zrobi i to, przed czym potrafisz go powstrzyma, by nie zrobi tobie. Od tej chwili jestem twoim wrogiem. Od tej chwili jestem twoim nauczycielem.

Puœci nogi Endera. Wci jeszcze przyciska mu twarz do podogi, wic chopiec nie mg zamortyzowa uderzenia i ze stukiem trafi stopami w ziemi. Poczu mdlce ukucie blu. Wtedy obcy odstpi i pozwoli mu wsta.

Ender jkn cicho i z wysikiem podcign nogi. Klcza przez chwil nieruchomo, z wolna dochodzc do siebie. Potem jego prawa rka wystrzelia w bok, w stron wroga. Mczyzna odskoczy szybko. Do Endera chwycia powietrze, a jego nauczyciel wyprowadzi kopnicie w podbrdek.

Ale podbrdka Endera ju tam nie byo. Chopiec wyprostowa si padajc na plecy, przekrci i zanim jego nauczyciel zdy postawi nog po kopniciu, stopy Endera z ca si uderzyy go w drug. Starzec zwali si bezwadnie, ale wystarczajco blisko, by wyprowadzi cios, ktry trafi Endera w twarz. Jego rce i nogi nie pozostaway w jednym miejscu tak dugo, by mona byo je chwyci, a tymczasem grad uderze spada na ramiona i plecy chopca. By mniejszy, nie potrafi si przebi przez barier rk tamtego. Wreszcie udao mu si wydosta i odczoga do drzwi.

Starzec siedzia jak poprzednio, lecz teraz na jego twarzy nie byo nawet œladu apatii. Uœmiecha si.

- Ju lepiej, chopcze. Ale za wolno. Musisz operowa flot lepiej ni wasnym ciaem, inaczej nikt nie bdzie bezpieczny pod twoj komend. Zrozumiaeœ lekcj?

Ender powoli kiwn gow. Bolao go cae ciao.

- To dobrze - rzek obcy. - W takim razie nie bdziemy ju musieli stacza takich bitew. Caa reszta odbdzie si na symulatorze. Teraz ja bd go programowa, nie komputer; ja zaplanuj strategi twoich przeciwnikw. Nauczysz si reagowa szybko i odkrywa, jakie sztuczki dla ciebie przygotowali. Zapamitaj, chopcze. Od tej chwili nieprzyjaciel jest mdrzejszy od ciebie. Jest silniejszy od ciebie. Od tej chwili zawsze bdziesz bliski klski.

Twarz mczyzny przybraa wyraz powagi.

- Bdziesz bliski klski, Ender, ale wygrasz. Dowiesz si, jak zwycia nieprzyjaciela. On sam ci to pokae.

Nauczyciel wsta.

- W tej szkole panuje tradycja, e starszy student wybiera sobie modszego, staj si towarzyszami i starszy przekazuje modszemu wszystko, co sam umie. Zawsze ze sob walcz, zawsze wspzawodnicz, zawsze s razem. Ja wybraem ciebie.

- Jest pan za stary na studenta - stwierdzi Ender, gdy tamten szed ju do drzwi.

- Nigdy si nie jest za starym, by studiowa wrogw. Ja uczyem si od robali. Ty nauczysz si ode mnie.

Mczyzna przyoy do do zamka. Gdy drzwi otwieray si, Ender wyskoczy w powietrze i obiema stopami kopn go w kark. Trafi tak mocno, e mg si odbi i wyldowa bez upadku, a obcy krzykn i osun si na ziemi.

Wstawa powoli, kurczowo trzymajc si uchwytu drzwi. Twarz mia wykrzywion blem i wydawa si cakowicie niezdolny do dziaania, lecz Ender mu nie ufa. Jednak mimo czujnoœci szybkoœ tamtego zaskoczya go zupenie. W jednej chwili znalaz si na pododze pod przeciwleg œcian. Krew pyna mu z nosa i warg w miejscach, gdzie uderzy o ram ka. Obejrza si z trudem. Mczyzna sta w drzwiach, krzywi si i rozciera ty gowy. Uœmiechn si.

Ender odpowiedzia uœmiechem.

- Nauczycielu - powiedzia. - Czy masz jakieœ imi?

- Mazer Rackham - odpar starzec. I wyszed.

*

Od tamtego dnia Ender albo przebywa z Mazerem Rackhamem, albo by sam. Mazer rzadko si odzywa, ale by przy nim zawsze: na posikach, na lekcjach, w symulatorze, noc w jego pokoju. Czasami znika, ale kiedy by nieobecny, drzwi nie daway si otworzy i nikt nie przychodzi, dopki Mazer nie powrci. Przez tydzie Ender nazywa go nawet Dozorc Rackhamem. Mazer reagowa na to imi tak jak na swoje wasne i najwyraŸniej si nim nie przej. Ender szybko zrezygnowa.

Zyska za to pewne przywileje. Mazer pokazywa mu sfilmowane dawne bitwy z Pierwszej Inwazji i katastrofalne poraki MF z Drugiej. Wreszcie mg oglda pene, cige zapisy, a nie posklejane razem kawaki ocenzurowanych, publicznych wideo. Poniewa w czasie najwaniejszych walk pracowaa caa masa kamer, mogli studiowa taktyk i strategi robali z najrozmaitszych punktw widzenia. Po raz pierwszy w yciu Ender mia nauczyciela, ktry wskazywa mu rzeczy, jakich sam nie zauway. Po raz pierwszy napotka umys, ktry mg podziwia.

- Jak to si dzieje, e jeszcze yjesz? - spyta kiedyœ Ender.

- Wygraeœ swoj bitw siedemdziesit lat temu, a nie sdz, ebyœ mia teraz wicej ni szeœdziesit.

- To cuda wzgldnoœci - wyjaœni Mazer. - Trzymali mnie tutaj przez dwadzieœcia lat po walce, chocia ich bagaem, eby dali mi jeden z tych statkw, ktre wysali przeciwko planecie robali i ich koloniom. Potem... zaczli rozumie zachowanie onierzy w stresie podczas bitwy.

- Jakie zachowanie?

- Za mao znasz psychologi, eby zrozumie. W kadym razie dotaro do nich, e chocia nigdy nie bd ju w stanie dowodzi flot, to nadal jestem jedynym czowiekiem, ktry potrafi przekaza to, co zrozumia o robalach. Byem - pojli w kocu -jedyn osob, ktra pobia robali raczej dziki inteligencji ni szczœciu. Potrzebowali mnie tutaj, ebym... ebym uczy tego, kto poprowadzi flot.

- Wic wsadzili ci w kosmolot, rozpdzili do prdkoœci relatywistycznej i...

- I potem zrobiem zwrot i wrciem do domu. To bya nudna podr, Ender. Pidziesit lat w przestrzeni. Formalnie mino dla mnie zaledwie osiem, ale miaem wraenie, e to raczej piset. Po to, ebym mg nauczy nastpnego dowdc wszystkiego, co potrafi.

- Wic to ja mam by tym dowdc?

- Powiedzmy, e w danej chwili masz najwiksze szans.

- Czy inni te si przygotowuj?

- Nie.

- Wic raczej nie ma wyboru, prawda? Mazer wzruszy ramionami.

- Chyba, e ty. Przecie jeszcze yjesz. Dlaczego nie? Mazer pokrci gow.

- Dlaczego? Przecie ju raz wygraeœ.

- Nie mog by komendantem z wanych i a nadto wystarczajcych powodw.

- Poka, jak pobieœ robali, Mazer.

Twarz Mazera przybraa nieodgadniony wyraz.

- Wszystkie inne bitwy ogldaliœmy ju co najmniej siedem razy. Wydaje mi si, e wymyœliem, jak zwyciy robali takich, jakimi byli wtedy. Ale wci nie wiem, jak naprawd ich pokonaeœ.

- To wideo, Ender, jest otoczone œcis tajemnic.

- Wiem. Udao mi si je odtworzy, czœciowo. Ty, z ma grup rezerwow i ich armada, te ogromne, pkate statki wyrzucajce roje myœliwcw. Atakujesz jeden z tych statkw, strzelasz, wybuch. W tym miejscu zawsze przerywaj zapis. Potem s ju tylko onierze, wchodz na wrogie okrty i znajduj martwych robali.

- To tyle, jeœli chodzi o œcise tajemnice - uœmiechn si Mazer.

- Dobrze, obejrzymy sobie to wideo.

Byli sami w sali filmowej. Ender przyoy do do zamka i zablokowa drzwi.

- Ogldajmy.

Wideo pokazao dokadnie to, co poskada sobie Ender. Samobjczy atak Mazera na serce nieprzyjacielskiej formacji, pojedyncza eksplozja, a potem...

Nic. Statek Mazera lecia dalej, unikn fali wybuchu i wykreœli zoon krzyw midzy okrtami robali. Nie strzelali do niego. Nie zmieniali kursw. Dwie jednostki zderzyy si i eksplodoway - niepotrzebna kolizja, ktrej kady pilot mg z atwoœci unikn. aden z nich nawet nie prbowa.

Mazer przyspieszy przesuw taœmy, przewin do przodu.

- Czekaliœmy trzy godziny - powiedzia. - Nikt nie mg uwierzy.

Na ekranie statki MF zbliyy si do kosmolotw robali. Marines zaczli wycina przejœcia i dokonywa abordau. Robale leeli martwi na stanowiskach.

- Przekonaeœ si - stwierdzi Mazer. - Widziaeœ ju wszystko, co byo do zobaczenia.

- Jak to si stao?

- Tego nikt nie wie. Mam swoj prywatn teori. Ale mnstwo naukowcw uwaa, e nie posiadam dostatecznych kwalifikacji, eby przedstawia swoje teorie.

- Przecie to ty wygraeœ bitw.

- Te mi si wydawao, e to mnie do czegoœ upowania, ale wiesz, jak to jest. Ksenobiolodzy i ksenopsycholodzy nie potrafi sobie nawet wyobrazi, e zwyky pilot moe wiedzie coœ lepiej od nich. Chyba wszyscy mnie nienawidz, poniewa kiedy zobaczyli te filmy, musieli doy koca swoich dni tutaj, na Erosie. Wiesz, bezpieczestwo. Nie byli zbyt szczœliwi.

- Powiedz.

- Robale nie rozmawiaj. One myœl do siebie. To proces natychmiastowy, tak jak efekt filotyczny. Jak ansibl. Wikszoœ ludzi sdzi jednak, e oznacza to kontakt kontrolowany, jak jzyk: ja myœl coœ do ciebie, a ty mi odpowiadasz. Nigdy w to nie wierzyem. Zbyt szybko wsplnie reaguj. Widziaeœ filmy. Oni nie rozmawiaj, nie decyduj o wyborze sposobu dziaania. Statki zachowuj si jakby byy czœciami jednego organizmu. Reaguj tak, jak reaguje twoje ciao podczas walki poszczeglne koczyny bezmyœlnie i automatycznie robi to, co robi powinny. Robale nie prowadz myœlowych rozmw jak ludzie, z ktrych kady ma inny proces myœlowy. Wszystkie ich myœli istniej razem, rwnoczeœnie.

- Jedna osobowoœ, a kady robal jest jak stopa albo do?

- Dokadnie. Nie ja pierwszy zasugerowaem coœ takiego, ale ja pierwszy w to uwierzyem. Jest jeszcze coœ. Pomys tak dziecinnie gupi, e ksenobiolodzy wyœmiali mnie, kiedy to powiedziaem po bitwie. Robale s owadami. Jak mrwki i pszczoy. Jest krlowa i robotnice. Moe byty nimi sto milionw lat temu, ale waœnie z takiego wzorca zaczynay. Z ca pewnoœci aden z robali, jakich ogldaliœmy, nie mg wytwarza nowych, maych robali. Wiec kiedy ju wyksztaciy sobie zdolnoœ wsplnego myœlenia, to czy nie zachowayby krlowej? Czy nadal nie pozostaaby ona oœrodkiem grupy? Po co mieliby to zmienia?

- Wic to krlowa steruje ca grup.

- Miaem na to dowody. Chocia nie takie, ktre ktoœ z nich mgby zauway. Pojawiy si zreszt dopiero po Pierwszej Inwazji, bo ona bya czysto badawcza. Ale Druga bya kolonizacyjna. Chcieli zaoy nowy kopiec albo coœ takiego.

- Dlatego przywieŸli krlow.

- Spjrz. To wideo z Drugiej Inwazji, kiedy rozwalali nasz flot w tarczy kometarnej - zaczai wywoywa i wyœwietla formacje robali. - Poka mi statek krlowej.

To by subtelny problem. Statki robali poruszay si bez przerwy, wszystkie rwnoczeœnie. Nie istnia aden wyraŸnie widoczny okrt flagowy, aden oczywisty oœrodek. Ale stopniowo, gdy Mazer raz za razem wyœwietla filmy, Ender zacz dostrzega, e wszelkie ruchy ogniskuj si i promieniuj z centralnego punktu. Ten punkt przemieszcza si, byo jednak widoczne, gdy przyglda si dostatecznie dugo, e oczy floty, jaŸ floty, perspektywa, z ktrej podejmowane s decyzje, znajduje si na pewnym konkretnym statku. Wskaza go.

- Ty to widzisz. Ja te to widz. To ju dwch spoœrd tych wszystkich, ktrzy ogldali film. Ale to prawda.

- Ten statek porusza si tak samo jak wszystkie inne.

- Wiedzieli, e to ich najsabszy punkt.

- Jednak odgadeœ. Tam bya krlowa. Ale mona by si spodziewa, e kiedy j zaatakujesz, natychmiast skoncentruj na tobie ca si ognia. Momentalnie powinni ci zestrzeli.

- Wiem. Sam tego nie rozumiem. Wiesz, oni prbowali mnie zatrzyma. Strzelali do mnie. Ale wygldao to tak, jakby nie mogli uwierzy - do chwili, gdy byo ju za pŸno - e naprawd zamierzam zabi krlow. Moe w ich œwiecie krlowe nigdy nie gin, najwyej trafiaj do niewoli, jak w szachach, gdy dochodzi do mata. Zrobiem coœ, do czego - jak sdzili - przeciwnik nie by zdolny.

- A kiedy ona zgina, oni zginli take.

- Nie, po prostu zgupieli. Na pierwszych statkach, na ktre weszliœmy, robale jeszcze yy. Biologicznie. Ale nie ruszay si, nie reagoway na nic, nawet wtedy, gdy nasi naukowcy przeprowadzili wiwisekcj, eby dowiedzie si o nich czegoœ wicej. A po pewnym czasie wszyscy umarli. Z braku chci ycia. Kiedy odchodzi krlowa, w tych ich maych ciaach nie zostaje nic.

- Dlaczego nie chc ci uwierzy?

- Poniewa nie znaleŸliœmy krlowej.

- Rozleciaa si na kawaki.

- Jak to na wojnie. Przetrwanie jest waniejsze ni biologia. Ale s tacy, ktrzy zaczynaj ju myœle podobnie. Kiedy si yje w tym miejscu, dowody rzucaj ci si w oczy.

- Jakie dowody mog istnie na Erosie?

- Rozejrzyj si, Ender. To nie ludzie wyryli te korytarze. Na przykad, wolimy sufity troch wyej. Tutaj znajdowaa si wysunita placwka robali w czasie Pierwszej Inwazji. Wykopali to wszystko, zanim jeszcze si dowiedzieliœmy, e istniej. Mieszkamy w kopcu robali. Ale zapaciliœmy ju czynsz. Ponad tysic marines zgino przy oczyszczaniu tego labiryntu, pokj za pokojem. Robale broniy kadego metra korytarzy.

Ender zrozumia, czemu zawsze coœ go niepokoio w rozkadzie pomieszcze.

- Wiedziaem, e to nie jest miejsce dla ludzi.

- ZnaleŸliœmy tu prawdziwy skarbiec. Gdyby si spodziewali, e wygramy pierwsz wojn, pewnie nigdy by nie budowali czegoœ takiego. Nauczyliœmy si kontrolowa grawitacj, poniewa tutaj dziaa wzmocnione cienie. Nauczyliœmy si skutecznie wykorzystywa energi gwiezdn, poniewa oni wyciemnili to miejsce. Waœciwie dziki temu ich odkryliœmy: w przecigu trzech dni Eros stopniowo znik z teleskopw. Wysaliœmy statek, eby sprawdzi, co si dzieje. Sprawdzili. Nadawali na wizji, jak robale wchodz na pokad i wyrzynaj zaog. Transmisja trwaa przez cay czas badania statku. Przerwali j dopiero, kiedy rozoyli go na kawaki. Nie przewidzieli tego - nigdy nie musieli przesya informacji poprzez maszyny. Nie pomyœleli, e kiedy zaoga jest martwa, ktoœ moe ich obserwowa.

- A dlaczego ich pozabijali?

- A dlaczego nie? Dla nich utrata paru czonkw zaogi to jak dla ciebie strata obcitego paznokcia. Nie ma si czym przejmowa. Uwaali to pewnie za rutynowe odcicie linii komunikacyjnych drog wyczenia robotnic kierujcych statkiem. Nie sdzili, e morduj yjce, œwiadome istoty, z ktrych kada miaa niezalen genetyczn przyszoœ. Zabjstwo to dla nich drobiazg. Jedynie zabjstwo krlowej jest morderstwem, poniewa zamyka œciek genetyczn.

- Wic tak naprawd nie wiedzieli, co robi.

- Nie prbuj ich usprawiedliwia, Ender. Nie wiedzieli, e zabijaj ludzkie istoty, ale nie zmienia to faktu, e zabijali. Mamy prawo si broni najlepiej, jak potrafimy, a najskuteczniejszym sposobem, jaki znamy, jest likwidacja robali, zanim oni nas zlikwiduj. Spjrz na to w ten sposb: w czasie obu wojen z robalami oni zabili tysice, wiele tysicy inteligentnych, œwiadomych istot. I w czasie obu wojen my zabiliœmy tylko jedn.

- Mazer, czy przegralibyœmy t wojn, gdybyœ nie zabi krlowej?

- Moim zdaniem szans byy jak trzy do dwch przeciw nam. Dalej uwaam, e potrafilibyœmy solidnie przetrzebi ich flot, zanim by nas wytukli. Mieli fenomenalny czas reakcji i potworn sil ognia, ale my te trzymaliœmy w rku par atutw. Kady z naszych statkw nis myœlce na wasny rachunek, inteligentne istoty ludzkie. Kady z nas mg wpaœ na jakieœ genialne rozwizanie problemu. Oni s zdolni tylko do jednego genialnego pomysu na raz. Myœl szybko, ale oglnie nie s tacy sprytni. Nawet gdy wyjtkowo tpi i gupi dowdcy przegrywali kluczowe bitwy Drugiej Inwazji, ich podkomendni potrafili powanie zaszkodzi flocie robali.

- Co si stanie, gdy dotr do nich nasze okrty? Znowu wystarczy zniszczy krlow?

- Robale nie dziki gupocie opanoway technik lotw midzygwiezdnych. Tamta strategia bya dobra tylko raz. Podejrzewam, e ju nigdy nawet nie zbliymy si do krlowej, chyba e dokonamy ldowania na ich rodzinnej planecie. W kocu ona wcale nie musi im towarzyszy, eby kierowa walk. Jej obecnoœ jest niezbdna jedynie przy produkcji maych robali. Druga Inwazja bya wypraw kolonizacy-jn - krlowa leciaa, by zaludni Ziemi. Ale tym razem... nie, to si nie uda. Bdziemy musieli rozbija ich kolejne flotylle. A poniewa dysponuj wsparciem surowcowym dziesiciu gwiezdnych systemw, oceniam, e w kadym starciu bd mieli spor przewag liczebn.

Ender pomyœla o swojej bitwie przeciwko dwm armiom. A on myœla, e to nieuczciwe. Kiedy si zacznie prawdziwa wojna, bdzie to mia za kadym razem. I nie bdzie bramy, ktr mgby otworzy.

- Tylko dwie rzeczy przemawiaj na nasz korzyœ, Ender. Nie musimy szczeglnie dokadnie celowa. Nasza bro ma spory rozrzut.

- To znaczy, e nie uywamy pociskw nuklearnych z Pierwszej i Drugiej Inwazji?

- Doktor System jest o wiele potniejszy. Bro jdrowa bya tak saba, e kiedyœ uywano jej na Ziemi. May Doktor nigdy nie mgby by wykorzystany na planecie. Mimo wszystko szkoda, e nie miaem czegoœ takiego podczas Drugiej Inwazji.

- Jak on dziaa?

- Nie wiem dokadnie. Nie potrafibym go zbudowa. W punkcie zogniskowania dwch promieni powstaje pole, w ktrym rozpadaj si molekuy. Wypadaj wsplne elektrony. Orientujesz si w fizyce na tym poziomie?

- Uczyli nas przede wszystkim astrofizyki, ale rozumiem, na czym to polega.

- Pole rozszerza si kuliœcie, ale sabnie przy wzroœcie odlegoœci. Chyba e natrafi na du liczb moleku. Wtedy jest wzmacniane i wszystko zaczyna si od pocztku. Im wikszy statek, tym silniejsze nowe pole.

- Czyli za kadym razem, kiedy pole trafi na statek, wysya now sfer...

- A jeœli statki s zbyt blisko siebie, moe wzbudzi reakcj acuchow, ktra zniszczy je wszystkie. I tam, gdzie bya flota, masz tylko bry pyu z du zawartoœci elaza. adnego promieniowania, adnych odpadkw. Sam py. Moe w pierwszej bitwie uda si przyapa ich razem, ale oni szybko si ucz. Bd zachowywa dystans midzy sob.

- Rozumiem, e dr System nie jest pociskiem. Nie da si strzela zza wga.

- Zgadza si. Zreszt pociski nie na wiele by si teraz przyday. Sporo si nauczyliœmy od robali podczas Pierwszej Inwazji, ale oni take - na przykad jak generowa Oson Ekstatyczn.

- A May Doktor przebija t oson?

- Jakby nie istniaa. Nie moesz zajrze do œrodka, eby wymierzy i zogniskowa promienie, ale poniewa generator osony zawsze znajduje si w samym centrum, nie powinno to sprawia trudnoœci.

- Dlaczego nie byem szkolony w uywaniu tego systemu?

- Byeœ, przez cay czas. Po prostu komputer si tym zajmowa. Twoje zadanie polega na uzyskaniu pozycji dajcej przewag strategiczn i na wyborze celu. Komputery pokadowe wymierz Doktora o wiele precyzyjniej ni ty.

- Skd taka nazwa: Doktor System?

- Kiedy powstawa, nazwano go Systemem Destrukcji Molekularnej. Dr M. System.

Ender nadal nie rozumia.

- Dr M. Ten skrt oznacza take doktora medycyny. Dr M. System, czyli dr System. Taki art.

Ender nie widzia w tym nic zabawnego.

*

Zmienili symulator. Nadal mg kontrolowa perspektyw i dokadnoœ wyœwietlania szczegw, ale znikny instrumenty sterujce statkiem. Ich miejsce zaja tablica z nowymi dŸwigniami i may zestaw suchawek z doczonym mikrofonem.

Czekajcy na niego technik szybko pokaza, w jaki sposb ich uywa.

- Ale jak mam kierowa statkami? - zdziwi si Ender. Mazer wyjaœni. Wicej nie mia si tym zajmowa.

- Przechodzisz do nastpnego etapu szkolenia. Zdobyeœ doœwiadczenie na wszystkich poziomach strategii i czas ju, byœ si nauczy prowadzi flot. Bdziesz pracowa z dowdcami eskadr, tak jak kiedyœ, w Szkole Bojowej, z dowdcami plutonw. Przydzielono ci na przeszkolenie trzydziestu takich dowdcw. Musisz ich nauczy skutecznej taktyki, musisz pozna ich mocne i sabe punkty. Stworzy zesp.

- Kiedy ich zobacz?

- S ju na miejscach, w swoich wasnych symulatorach. Bdziesz si z nimi porozumiewa przez suchawki. Te nowe dŸwignie na tablicy kontrolnej pozwol ci obserwowa starcia z perspektywy kadego z dowdcw eskadr. W ten sposb sytuacja bdzie bardziej zbliona do prawdziwej walki, bo wtedy na ekranach masz tylko to, co widz twoje okrty.

- Jak mam pracowa z ludŸmi, ktrych tu nie ma?

- A po co masz ich oglda?

- eby wiedzie, kim s, jak myœl...

- Dowiesz si ze sposobu, w jaki dziaaj na symulatorach. Zreszt uwaam, e nie powinieneœ sobie tym zawraca gowy. Oni ju czekaj. W suchawki, to ich usyszysz.

Ender nasun suchawki.

- Salaam - szepn mu ktoœ do ucha.

- Alai - powiedzia Ender.

- I ja, karzeek.

- Groszek.

I Petra, i Dink; Zwariowany Tom, Shen, Kant Zupa, Fly Molo, wszyscy najlepsi, obok ktrych lub przeciw ktrym walczy, wszyscy, ktrym ufa w Szkole Bojowej.

- Nie wiedziaem, e tu jesteœcie. Nie wiedziaem, e was tu przenosz.

- Ju od trzech miesicy morduj nas na symulatorze - oznajmi Dink.

- Przekonasz si, e jestem tu najlepszym taktykiem - wtrcia Petra. - Dink si stara, ale myœli jeszcze jak dziecko.

I tak zaczli pracowa wsplnie. Dowdcy eskadr wydawali rozkazy poszczeglnym pilotom, zaœ Ender dowdcom eskadr. Poznali wiele sposobw wsplnego dziaania, poniewa symulator stawia ich w najrozmaitszych sytuacjach. Czasami dostawali do dyspozycji wiksz flotyll i Ender dzieli ich na trzy lub cztery plutony, zoone z trzech lub czterech eskadr. Innym razem mieli tylko pojedynczy okrt z dwunastoma myœliwcami; wtedy Ender wybiera trzech dowdcw eskadr, przyznajc kademu prowadzenie czterech z nich.

Wszystko to byo zabaw, czyst frajd. Komputerowy nieprzyjaciel nie olœniewa inteligencj i zawsze wygrywali, mimo bdw i nieporozumie. Za to, po trzech tygodniach wsplnych gier, Ender pozna wszystkich doskonale: Dink sprawnie wykonywa polecenia, lecz nie sprawdza si, kiedy trzeba byo improwizowa; Groszek nie umia kierowa duymi formacjami okrtw, ale potrafi z precyzj skalpela uy niewielkiej grupki, cudownie reagujc na wszystko, co komputer dla niego przygotowa; Alai by strategiem niewiele gorszym od samego Endera i mona mu byo powierzy poow floty, udzielajc jedynie oglnych instrukcji.

Im lepiej ich zna, tym szybciej mg ich wprowadzi do akcji, sprawniej wykorzysta. Symulator wyœwietla na ekranie sytuacj i wtedy Ender po raz pierwszy dowiadywa si, jakimi siami dysponuje i jakie pozycje zajmuje flota przeciwnika. Potrzebowa kilku minut, by przywoa potrzebnych dowdcw eskadr, przydzieli im okreœlone okrty lub ich grupy i wyznaczy zadania. Potem, w miar rozwoju bitwy, przeskakiwa z jednego punktu widzenia do drugiego, robi pewne sugestie i z rzadka, gdy zachodzia potrzeba, wydawa rozkazy. Poniewa oni widzieli wszystko jedynie z wasnej perspektywy, jego polecenia wydaway si im czasem bezsensowne; nauczyli si jednak mu ufa. Jeœli kaza si cofn, cofali si wiedzc, e albo zajmuj odsonit pozycj, albo ich manewr osabi pozycj nieprzyjaciela. Wiedzieli take, e nie wydajc rozkazw, Ender zdaje si w peni na ich osd. Gdyby ich styl prowadzenia walki nie pasowa do sytuacji, na pewno nie zostaliby wybrani do tej bitwy.

Zaufanie byo cakowite, a flota dziaaa szybko i elastycznie. Po trzech tygodniach Mazer wyœwietli Enderowi zapis ich ostatniej bitwy, obserwowanej z punktu widzenia przeciwnika.

- Tak waœnie widzieli wasz atak. Co ci to przypomina? Choby szybkoœci reakcji?

- Wygldamy jak flota robali.

- Dorwnujecie im, Ender. Jesteœcie rwnie sprawni jak oni. A teraz popatrz na to.

Ender przyglda si, jak wszystkie jego eskadry dziaaj rwnoczeœnie, reagujc na poszczeglne sytuacje, w jakich przyszo im walczy, wszystkie posuszne poleceniom Endera, ale œmiae, improwizujce, pozorujce ataki i nacierajce z niezalenoœci, jakiej nie wykazao adne zgrupowanie okrtw robali.

- Umys kopca robali jest dobry, ale potrafi si skupi tylko na kilku rzeczach rwnoczeœnie. Twoje eskadry mog skoncentrowa ca byskotliw inteligencj na konkretnym zadaniu, a te zadania take wyznacza cakiem niezy rozum. Teraz wiesz, e w pewnych dziedzinach macie przewag. Dysponujecie lepszym, cho majcym swe ograniczenia uzbrojeniem, porwnywaln szybkoœci i wysz inteligencj. To s silne punkty. Wasza saboœ to fakt, e zawsze, ale to zawsze wrg bdzie mia przewag liczebn, a po kadym starciu dowie si wicej o tobie i o tym, jak z tob walczy. I natychmiast wykorzysta t wiedz. Ender czeka na wnioski.

- Zatem, Ender, zaczynamy kolejny etap twojej edukacji. Zaprogramowaliœmy komputer, by symulowa sytuacje, ktrych mona si spodziewa w spotkaniach z wrogiem. Uyliœmy wzorcw manewrw obserwowanych podczas Drugiej Inwazji. Ale nie bdziemy ich bezmyœlnie powtarza. To ja mam kontrolowa symulacje przeciwnika. Z pocztku ukady bd proste i spodziewam si, e zwyciysz bez trudu. Wycigaj wnioski, poniewa ja zawsze bd o jeden krok przed tob, programujc trudniejsze i bardziej zoone sytuacje tak, by kolejna bitwa bya cisza, ebyœ musia wykorzysta wszystkie swoje zdolnoœci.

- A potem?

- Czas ucieka, Ender. Musisz si uczy tak szybko, jak tylko zdoasz. Wyruszyem w kosmos, eby y jeszcze, gdy si zjawisz. Kiedy wrciem, moja ona i dzieci ju nie yy, a wnuki byy moimi rwnolatkami. Nie miaem im nic do powiedzenia. Zostaem odcity od wszystkich, ktrych kochaem. yem w tej obcej katakumbie i nie mogem robi nic, co miaoby znaczenie. Uczyem jednego studenta po drugim; kady z nich budzi tak wiele nadziei i kady w kocu okazywa si sabeuszem, porak. Ucz i ucz, i nikt nic nie pojmuje. Ty take wiele obiecujesz, jak tylu moich studentw, ale i w tobie mog tkwi zalki klski. Moim obowizkiem jest odszuka je i jeœli mi si uda, zniszczy ci. Wierz mi Ender, jeœli ktoœ moe ci pokona, to ja.

- Wic nie jestem pierwszy?
- Nie, oczywiœcie, e nie. Za to jesteœ ostatni. Jeœli ty si nie nauczysz, nie wystarczy czasu, by znaleŸ jeszcze kogoœ. Dlatego licz na ciebie, poniewa jesteœ jedynym, na ktrego mona jeszcze liczy.

- A inni? Moi dowdcy eskadr?

- Ktry z nich mgby ci zastpi?

- Alai.

- BdŸ uczciwy.

Na to Ender nie znalaz odpowiedzi.

- Nie jestem szczœliwym czowiekiem, Ender. Ludzkoœ nie wymaga, byœmy byli szczœliwi. Wymaga tylko geniuszu. Najpierw przetrwanie, potem, jeœli si uda, szczœcie. Dlatego, Ender, mam nadziej, e w czasie szkolenia nie bdziesz mnie zanudza skargami, e ci ciko. Szukaj rozrywek podczas przerw w pracy, ale praca jest najwaniejsza, nauka jest najwaniejsza, a zwycistwo jest wszystkim, gdy bez niego nie pozostanie nam nic. Jeœli potrafisz mi odda zmar on, Ender, to masz prawo si skary.

- Nie uchylam si od obowizkw.

- Ale bdziesz prbowa, Ender, na pewno sprbujesz. Albowiem zamierzam rozetrze ci na proszek, jeœli tylko zdoam. Zamierzam uy przeciw tobie wszystkiego, co tylko potrafi wymyœli i nie bd mia litoœci, poniewa kiedy spotkasz robali, oni zaskocz ci tym, czego nie potrafiem sobie wyobrazi, a na wspczucie dla ludzkich istot nie mona u nich liczy.

- Nie zdoasz mnie zetrze, Mazer.

- Doprawdy?

- Jestem silniejszy od ciebie. Mazer uœmiechn si.

- Przekonamy si, Ender.

*

Mazer obudzi go przed œwitem. Zegar wskazywa 3.40 i Ender poczapa chwiejnie za nauczycielem.

- Kto si wczeœnie pooy i wczeœnie z ka wyskoczy, ten od tego gupieje i nie widzi na oczy - oœwiadczy Mazer.

Ender œni, e robale robi mu wiwisekcj. Tyle e zamiast rozcina ciao, wycinay mu wspomnienia i wyœwietlay jak hologramy, usiujc cokolwiek z nich zrozumie. To by bardzo dziwny sen i Ender nie mg si z niego otrzsn, nawet idc ju korytarzem w stron pomieszczenia symulatora. Robale torturoway go przez sen, a Mazer zajmie si nim na jawie. Nie mg liczy nawet na chwil spokoju. Zmusi si, by spojrze przytomniej. Mazer najwyraŸniej nie artowa mwic, e zamierza go zama, a zmuszanie go do gry akurat wtedy, gdy by zmczony i niewyspany, stanowio sztuczk dokadnie tak prymitywn i prost, jakiej powinien oczekiwa.

Usiad w symulatorze i stwierdzi, e dowdcy eskadr s ju podczeni i czekaj na niego. Na razie nie widzia jeszcze przeciwnika, wic podzieli ich na dwie armie i zarzdzi treningowe starcie, prowadzc obie strony tak, by oceni wyniki testw, jakie przechodzi kady z dowdcw. Zaczli doœ ospale, ale szybko odzyskali zwyk sprawnoœ i wigor.

Nagle szeœcienny ekran symulatora zgas, œwiateka znikny i w jednej chwili wszystko si zmienio. Przy samej krawdzi pola zobaczyli wyrysowane holograficznym œwiatem sylwetki trzech okrtw ziemskiej floty. Kady z nich nis dwanaœcie myœliwcw. Nieprzyjaciel, najwyraŸniej œwiadom obecnoœci ludzi, utworzy sfer z pojedynczym statkiem w œrodku. Ender nie da si oszuka; wiedzia, e nie na tym statku znajduje si krlowa. Robale miay dwa razy wicej myœliwcw, ale ustawiy je zdecydowanie za blisko. Doktor System zada wrogom wiksze straty, ni mogliby oczekiwa.

Ender wybra jeden kosmolot, kaza mu zamigota na ekranie, po czym odezwa si do mikrofonu:

- Alai, robota dla ciebie. Przydzielisz Petrze i Yladowi myœliwce wedug wasnego uznania.

Potem wyznaczy dowdcw dwch pozostaych okrtw i ich grup myœliwskich. Po jednym myœliwcu z kadej jednostki zarezerwowa dla Groszka.

- Przesu si po œcianie, Groszek, i zajdŸ ich od dou. Chyba e rusz za tob - wtedy uciekaj w stron odwodw. Jeœli nie rusz, czekaj na miejscu, ebym mg ci wykorzysta do szybkich akcji. Alai, uformuj zesp do ataku^grup zwart na jeden punkt tej ich sfery. Nie strzelaj, dopki ci nie powiem.

- To prosty ukad, Ender.

- Prosty. Wic czemu si nie zabezpieczy? Chc to zaatwi bez adnych strat.

Ender ustawi odwody w dwch grupach, osaniajcych z bezpiecznej odlegoœci myœliwce Alai. Groszek by ju poza ekranem, lecz Ender od czasu do czasu przeskakiwa na jego punkt widzenia, by wiedzie, gdzie si znajduje.

Zasadniczy ciar subtelnej rozgrywki z przeciwnikiem spoczywa jednak na Alai. Chopiec ustawi swoje jednostki w formacj pocisku i sondowa nieprzyjacielsk sfer. Kiedy tylko si zblia, okrty robali odskakiway, jakby chciay go œcign do tego, ktry czeka w œrodku. Alai skrca w bok; okrty robali nie daway si zaskoczy. Cofay si, gdy by blisko; powracay do szyku, gdy odlatywa.

Pozorowany atak, odskok, natarcie w innym punkcie, znw odskok i znw atak, a w kocu Ender powiedzia:

- Ruszaj, Alai.

Pocisk przesun si do sfery.

- Przepuszcz mnie - zauway Alai. - A potem okr i zjedz ywcem.

- Po prostu ignoruj ten statek w œrodku.

- Co tylko sobie yczysz, szefie.

Oczywiœcie, sfera zacza si kurczy. Ender podcign rezerwy; nieprzyjacielskie jednostki skoncentroway si na brzegu sfery - tam, gdzie zbliay si jego odwody.

- Atakuj tam, gdzie s najbardziej skupieni - poleci.

- To przeczy czterem tysicom lat historii dziaa wojennych - odpar Alai, wyprowadzajc swoje myœliwce. - Powinniœmy naciera tam, gdzie mamy przewag.

-W tej symulacji widocznie jeszcze nie wiedz, co potrafi nasza bro. To moe si uda tylko raz, wic niech przynajmniej bdzie widowiskowe. Strzelaj, kiedy uznasz za stosowne.

Alai wykona rozkaz. Symulator odpowiedzia wspaniale: najpierw jeden czy dwa, potem dziesi, wreszcie wiksza czœ okrtw przeciwnika eksplodowaa oœlepiajcym blaskiem, gdy pole obejmowao kolejne jednostki ustawione w ciasnym szyku.

Statki po przeciwnej stronie sfery unikny reakcji acuchowej, ale ich przechwycenie i zniszczenie nie sprawio kopotw. Groszek zaj si maruderami, prbujcymi ucieka w jego sektor przestrzeni. Bitwa bya zakoczona. Okazaa si atwiejsza ni ostatnie walki wiczebne.

Mazer wzruszy tylko ramionami, gdy Ender mu o tym powiedzia.

- To jest symulacja prawdziwej inwazji. Musi by jedna bitwa, w ktrej oni jeszcze nie wiedz, do czego jesteœmy zdolni. Teraz zacznie si prawdziwa praca. Uwaaj, ebyœ po tym zwycistwie nie poczu si zbyt pewnie. Ju niedugo bdziesz si musia porzdnie nagowi.

Ender trenowa po dziesi godzin dziennie z dowdcami eskadr, cho nie ze wszystkimi naraz; po poudniu zostawia im po kilka godzin na odpoczynek. Symulacje bitew pod nadzorem Mazera wypaday co dwa, trzy dni i zgodnie z jego obietnic nie byy ju takie proste. Nieprzyjaciel szybko zrezygnowa z pocztkowych prb okrenia Endera i nigdy nie grupowa swych si dostatecznie blisko, by nastpia reakcja acuchowa. Za kadym razem wystpowa jakiœ nowy element, zawsze trudniejszy. Czasami Ender dysponowa tylko jednym statkiem i oœmioma myœliwcami; raz przeciwnik manewrowa w pasie asteroidw; zdarzay si stacjonarne puapki - wielkie instalacje wybuchajce, gdy tylko Ender zbyt blisko podprowadzi swoje eskadry, czsto uszkadzajc i mszczc jego statki.

- Nie wolno ci ponosi strat - krzycza na niego Mazer po jednej z bitew. - W prawdziwej wojnie nie bdziesz mia luksusu nieskoczonej rezerwy komputerowych myœliwcw. Bdziesz mia to, co ze sob zabraeœ i n i c wicej. Musisz walczy bez zbdnych strat.

- To nie byy zbdne straty - odpar Ender. - Nie mog wygrywa, jeœli bd unika ryzyka ze strachu przed utrat statku.

- Znakomicie, Ender - uœmiechn si Mazer. - Zaczynasz si uczy. Ale w prawdziwej wojnie znajd si oficerowie, a co gorsza cywile, ktrzy bd na ciebie krzyczeli w tym stylu. Do rzeczy. Gdyby nieprzyjaciel troch pomyœla, zapaby ci tutaj i wykoczy eskadr Toma.

Razem przeanalizowali starcie. Na najbliszym treningu Ender pokae swoim dowdcom to, co jemu pokaza Mazer. Naucz si, jak sobie radzi z tymi puapkami.

Przedtem uwaali, e s ju gotowi, e gadko pracuj w zespole. Teraz jednak, po serii naprawd trudnych walk, zaczli sobie ufa bardziej ni kiedykolwiek, a bitwy sprawiay im radoœ. Mwili Enderowi, e ci, ktrzy akurat nie graj, przychodz do symulatora, eby popatrze. Ender wyobraa sobie, jakby to byo mie ich tu koo siebie, bijcych brawo, œmiejcych si czy otwierajcych usta z zachwytu. Czasem zdawao mu si, e by go to rozpraszao, innym razem znw pragn tego z caego secca. Nigdy jeszcze nie czu si taki samotny, nawet wtedy, gdy cale dnie spdza opalajc si na tratwie poœrodku jeziora. Mazer Rackham by jego towarzyszem i wykadowc, ale nie przyjacielem.

Ender nie skary si. Mazer uprzedza go, e nie bdzie pobaania i e nikt nie bdzie si przejmowa jego osobistymi problemami. Na og zreszt nie przejmowa si nimi nawet sam Ender, Myœla gwnie o grze i stara si wyciga wnioski ze stoczonych bitew. Analizowa nie tylko przebieg konkretnego starcia, ale zastanawia si, co zrobiyby robale, gdyby byy sprytniejsze i jak on, Ender, zareaguje, jeœli kiedyœ to zrobi. Przeywa minione i przysze starcia na jawie i we œnie, a swoich dowdcw eskadr zmusza do takiego wysiku, e zaczynali si buntowa.

- Jesteœ dla nas za dobry - powiedzia kiedyœ Alai. - Czemu si nie zoœcisz, gdy nie jesteœmy genialni w kadej chwili kadych wicze? Jeœli dalej bdziesz nas tak rozpieszcza, moemy pomyœle, e nas lubisz.

Kilku innych zaœmiao si do mikrofonw. Ender dostrzeg, oczywiœcie, ironiczny ton pytania i odpowiedzia dugim milczeniem. Kiedy si wreszcie odezwa, cakowicie zignorowa narzekania Alai.

- Jeszcze raz - poleci. - Tylko bez rozczulania si nad sob.

Zrobili to jeszcze raz i zrobili dobrze.

W miar jednak jak roso ich zaufanie do Endera jako dowdcy, koczya si pamitana za Szkoy Bojowej przyjaŸ. Sobie byli bliscy, sobie si zwierzali. Ender by dla nich nauczycielem i komendantem, rwnie obcym, jak dla niego Mazer. I rwnie wymagajcym.

W bitwach sprawowali si lepiej, a Endera nic nie odrywao od pracy.

Przynajmniej na jawie. Odpywajc wieczorem w sen myœla o symulatorze, noc jednak inne wspomnienia wypeniay jego umys. Czsto przypomina sobie rozkadajce si wolno ciao Olbrzyma, lecz niejako piksele obrazu na ekranie. Byo realne, a wok wci unosi si delikatny zapach œmierci. Wiele rzeczy w jego snach wygldao inaczej. Niewielk wiosk, ktra wyrosa midzy ebrami Olbrzyma, zamieszkiway teraz robale; salutoway mu ponuro jak gladiatorzy pozdrawiajcy Cezara, nim zgin dla jego rozrywki. W swoich snach przesta nienawidzi robali i cho wiedzia, e ukrywaj przed nim swoj krlow, nie prbowa jej szuka. Zawsze pospiesznie odchodzi od ciaa Olbrzyma, a kiedy dociera do placu zabaw, dzieci ju czekay, wilcze i drwice. Zna ich twarze. Czasem by to Peter, a czasem Bonzo lub Stilson i Bernard; jednak rwnie czsto te drapiene stworzenia przybieray wygld Alai i Shena, Dinka i Petry. A czasem jedno z nich byo Yalentine i we œnie j take wpycha pod wod i czeka, a utonie. Szarpaa si w jego uœcisku i wyrywaa, lecz w kocu nieruchomiaa. Wtedy wyciga j z jeziora i ukada na tratwie, gdzie leaa z nieruchom twarz. Krzycza i paka nad ni, powtarza, e to tylko gra, gra, e tylko si bawi!

Wtedy Mazer Rackham budzi go, potrzsajc za rami.

- Krzyczaeœ przez sen - mwi.

- Przepraszam.

- Niewane. Pora na kolejn bitw.

Tempo stopniowo wzrastao. Rozgrywali teraz zwykle dwie bitwy dziennie i Ender ograniczy treningi do minimum. Kiedy inni odpoczywali, on studiowa przebieg walk, prbujc dostrzec wasne saboœci, odgadn, co si zdarzy nastpnym razem. Czasem by w peni przygotowany na innowacje przeciwnika. A czasem nie.

- Uwaam, e oszukujesz - powiedzia kiedyœ Mazerowi.

- Tak?

- Obserwujesz moje wiczenia. Widzisz, nad czym pracuj. Mam wraenie, e znasz wszystko, co robi.

- Wiksza czœ tego, co ogldasz, to symulacje. Komputer zosta zaprogramowany tak, by reagowa na twoje manewry dopiero wtedy, gdy chocia raz uyjesz ich w walce.

- W takim razie komputer oszukuje.

- Potrzebujesz wicej snu, Ender.

Ale nie mg spa. Coraz duej czeka kadej nocy na sen, a ten, kiedy ju nadszed, dawa coraz mniej odpoczynku. Zbyt czsto si budzi. Nie by pewien, czy to dlatego, by wicej myœle o grze, czy po to, by uciec od swych snw. Mia wraenie, e ktoœ kieruje jego marzeniami i zmusza, by wraca do swych najgorszych wspomnie, by przeywa je na nowo w pozornej rzeczywistoœci. Noce stay si tak realne, e dni zdaway si snem. Zaczyna si martwi, e nie potrafi jasno rozumowa, e podczas gry bdzie zbyt zmczony. Jak dotd gra przywracaa mu pen œwiadomoœ. Zastanawia si jednak, czy zauway zmniejszenie potencjau swego umysu.

A ten obnia si. Tak przynajmniej zdawao si Enderowi. Zwycia, lecz za kadym razem traci przynajmniej kilka myœliwcw. Par razy nieprzyjaciel zdoa go zmusi do odsonicia sabych punktw, ktrych nie powinien odsania; czasem by tak zmczony cigymi atakami, e zwycistwo byo efektem w rwnej mierze szczœcia, co strategii. Mazer analizowa rozgrywk z wyrazem pogardy na twarzy.

- Spjrz tylko - mwi. - Nie musiaeœ tego robi.

A Ender wraca do wicze z dowdcami eskadr i prbowa podtrzyma ich morale. Zdarzao si jednak, e wyczuwali jego rozczarowanie ich nieudolnoœci; tym, e nie byli doskonali.

- Czasem popeniamy bdy - szepna mu kiedyœ Petra. To byo baganie o pomoc.

- A czasem nie - odpowiedzia. Jeœli ktoœ jej pomoe, to na pewno nie on. On moe uczy; niech gdzie indziej szuka przyjaci.

Wtedy nadesza bitwa, ktra skoczya si niemal katastrof. Petra poprowadzia swoj grup zbyt daleko. ZnaleŸli si na odsonitej pozycji, co odkrya, gdy nie byo przy niej Endera. W cigu kilku chwil stracia wszystkie swoje jednostki prcz dwch. Wtedy wrci Ender i poleci jej przesun si. Nie odpowiedziaa. Nie poruszya si. Jeszcze sekunda, i straciaby oba pozostae myœliwce.

Ender natychmiast zrozumia, e zbyt wiele od niej wymaga. Bya znakomita i wzywa j do gry czœciej i w trudniejszych sytuacjach ni wszystkich pozostaych. Nie mia jednak czasu, by si o ni martwi ani by odczuwa wyrzuty sumienia. Wezwa Zwariowanego Toma, by przej kierowanie dwoma myœliwcami, po czym sprbowa mimo wszystko zwyciy - Petra zajmowaa kluczow pozycj i teraz caa strategia Endera tracia sens. Gdyby przeciwnik nie by zanadto gorliwy i zrczniej wykorzysta przewag, Ender ponisby klsk. Shenowi jednak udao si pochwyci grup wrogich statkw w zbyt ciasnym szyku i zniszczy je jedn reakcj acuchow. Zwariowany Tom wprowadzi swoje dwie jednostki przez powsta wyrw i zada spore straty, a cho myœliwce jego i Shena zostay w kocu zniszczone, Fly Molo zdoa dokoczy wymiatania i przypiecztowa zwycistwo.

Pod koniec starcia Ender sysza, jak Petra pacze i prbuje dosta si do mikrofonu.

- Powiedzcie mu, e przepraszam, byam taka zmczona, nie mogam myœle, powiedzcie Enderowi, e przepraszam...

Nie byo jej na kilku sesjach treningowych, a kiedy wrcia, nie bya ju tak szybka jak kiedyœ ani tak œmiaa. Stracia wikszoœ cech, czynicych z niej dobrego dowdc. Ender nie mg jej ju wykorzystywa, chyba e w rutynowych, przeprowadzanych pod œcisym nadzorem akcjach. Nie bya gupia i widziaa, co si dzieje. Rozumiaa jednak, e nie ma wyboru, i powiedziaa mu o tym.

Nie zmieniao to faktu, e si zaamaa, a z pewnoœci wcale nie bya najsabszym z dowdcw eskadr. Zrozumia to jako ostrzeenie: nie moe wymaga od nich wicej, ni bd w stanie wytrzyma. Teraz, zamiast wzywa ich, gdy tylko potrzebowa konkretnych umiejtnoœci, musia jeszcze pamita, jak czsto walczyli. Musia z nich rezygnowa, a to oznaczao, e przystpowa czasem do bitwy z ludŸmi, ktrym odrobin mniej ufa. Zmniejszajc nacisk na tamtych, zwikszy go wobec siebie.

Pewnej nocy zbudzi go bl. Na jego poduszce bya krew, czu smak krwi w ustach i mrowienie w palcach. Zrozumia, e przez sen gryz wasn do.

- Mazer! - zawoa.

Rackham przebudzi si i natychmiast wezwa doktora.

- Nie obchodzi mnie, czym si ywisz, Ender - oznajmi, gdy lekarz opatrywa ran. - Autokanibalizm nie pomoe ci uciec ze szkoy.

- Spaem - wyjaœni Ender. - Nie chc odchodzi ze Szkoy Dowodzenia.

- To dobrze.

- Ci inni... Ci, ktrym si nie udao...

- Nie wiem, o czym mwisz.

- Przede mn. Twoi uczniowie, ktrzy nie ukoczyli szkolenia. Co si z nimi stao?

- Nie ukoczyli szkolenia. To wszystko. Nie karzemy tych, ktrym si nie udao. Po prostu... nie przechodz dalej.

- Jak Bonzo.

- Bonzo?

- Odlecia do domu.

- Nie, nie jak Bonzo.

- Wic co? Co si z nimi dzieje? Jak ju przegraj?

- Czemu ci to interesuje? Ender nie odpowiedzia.

- aden z nich nie zawid na tym etapie szkolenia. Popenieœ bd z Petr, Ender. Ona dojdzie do siebie. Ale Petra to Petra, a ty to ty.

- Ona jest czœci tego, czym jestem. Tego, czym mnie uczynia.

- Ty si nie zaamiesz, Ender. Jeszcze nie teraz, na tak wczesnym etapie. Owszem, miaeœ kilka trudnych sytuacji, ale zawsze wygrywaeœ. Nie wiesz jeszcze, jakie s granice twoich moliwoœci, ale jeœli ju je osigneœ, to jesteœ o wiele sabszy, ni sdziem.

- Czy oni gin?

- Kto?

- Ci, ktrzy zawiedli.

- Nie, nie gin. Rany boskie, chopcze, przecie to tylko gra.

- Myœl, e Bonzo zgin. Œniem o tym zeszej nocy. Zobaczyem znowu, jak wyglda, kiedy trafiem go gow w twarz. Chyba wepchnem mu nos do mzgu. Krew pyna mu z oczu. Myœl, e ju wtedy nie y.

- To tylko sen.

- Mazer, ja nie chc o tym œni. Boj si zasypia. Cigle myœl o tym, czego nie chc pamita. Cae moje ycie wyœwietla si na nowo, jakbym by magnetowidem i ktoœ chcia oglda najstraszniejsze fragmenty moich wspomnie.

- Nie moemy poda ci adnych lekw, jeœli na to waœnie liczyeœ. Przykro mi, e miewasz ze sny. Moe zostawia na noc zapalone

œwiato?

- Nie kpij ze mnie! - zawoa Ender. - Boj si, e trac rozum. Lekarz skoczy bandaowa rk. Mazer powiedzia, e moe iœ. Wyszed.

- Naprawd si tego boisz? - spyta Mazer. Ender zastanowi si i nie by ju pewien.

- W moich snach - powiedzia - nigdy nie mam pewnoœci, czy naprawd jestem sob.

- Te sny s zaworem bezpieczestwa, Ender. Wywieram na ciebie pewien niewielki nacisk, po raz pierwszy w twoim yciu. Ciao szuka sposobw kompensacji. To wszystko. Pora, ebyœ przesta si ba nocy.

- Dobrze - zgodzi si Ender. Postanowi wtedy, e nigdy ju nie powie Mazerowi o swoich snach.

Dni pyny, wypenione bitwami, a wreszcie Ender wpad w rutyn autodestrukcji. Zacz odczuwa ble odka. Przepisali mu diet, ale wkrtce straci apetyt na cokolwiek. "Jedz", mwi mu Mazer i Ender mechanicznie wkada jedzenie do ust. Gdy jednak nikt mu nie kaza, nie jad.

Jeszcze dwch dowdcw eskadr zaamao si tak, jak wczeœniej Petra. Tym wikszy sta si nacisk na pozostaych. W kadej bitwie nieprzyjaciel mia teraz trzy, nawet czterokrotn przewag; wycofywa si take natychmiast, gdy walka sza nie najlepiej i przegrupowywa, by trwaa duej i duej. Czasami trzeba byo kilku godzin, by zniszczy ostatni wrogi statek. Ender zacz zmienia dowdcw w czasie bitwy, œcigajc œwieych i wypocztych na miejsce tych, ktrzy tracili ju refleks.

- Wiesz co? - powiedzia mu kiedyœ Groszek, obejmujc komend nad czterema pozostaymi myœliwcami Kant Zupy. - Ta gra nie jest ju tak zabawna jak kiedyœ.

Wreszcie pewnego dnia podczas wicze, gdy Ender trenowa swoich dowdcw eskadr, sala poczerniaa nagle i ockn si na pododze, z twarz zakrwawion od uderzenia o przyrzdy.

Zanieœli go do ka i przez trzy dni by ciko chory. Pamita, e oglda w majakach jakieœ twarze, ale nie byy prawdziwe - wiedzia to ju wtedy, kiedy mu si zdawao, e je widzi. Czasem myœla, e to Yalentine, a czasem, e Peter; czasem jego przyjaciele ze Szkoy Bojowej, czasem wiwisekcjonujce go robale. Raz majaczenie zdawao si niezwykle realne - widzia wtedy, jak pukownik Graff pochyla si nad nim i mwi coœ cicho i delikatnie jak ojciec. Ale kiedy si przebudzi, zobaczy tylko swego wroga, Mazera Rackhama.

- Nie œpi - oznajmi Ender.

- Waœnie widz - odpar Mazer. - Dugo to trwao. Masz dzisiaj bitw.

Ender wsta, stoczy bitw i wygra j. Nie byo ju drugiej i pozwolili mu wczeœniej iœ do ka. Rce mu dray, gdy si rozbiera. Œnio mu si, e syszy gosy.

- Nie byeœ dla niego zbyt delikatny.

- Nie takie miaem zadanie.

- Ile jeszcze wytrzyma? Zaamuje si...

- Dostatecznie dugo. Ju prawie koniec.

- Tak szybko?

- Jeszcze tylko par dni.

- Jak sobie poradzi, jeœli ju teraz jest w takim stanie?

- Doskonale. Nawet dzisiaj walczy lepiej ni kiedykolwiek. W tym œnie zdawao mu si, e to gosy pukownika Graffa i Mazera Rackhama. Ale tak to ju jest, e w snach zdarzaj si najbardziej nieprawdopodobne rzeczy, poniewa potem œni, e jeden z gosw powiedzia:

- Nie mog patrze na to, co si z nim dzieje.

A drugi odpar:

- Wiem. Ja te go kocham.

A potem zmieniy si w gosy Yalentine i Alai, ktrzy grzebali go w tym œnie, a kopiec wyrs w miejscu, gdzie zoyli jego ciao, a potem Ender wysech i sta si domem dla robali jak Olbrzym. Tylko sny. Jedynie w snach mg znaleŸ mioœ i al nad sob. Obudzi si, stoczy kolejn bitw i wygra. Wrci do ka, znw zasn i znowu œni, potem si zbudzi, znw wygra i zasn i niemal nie zauway, kiedy jawa staje si snem. Zreszt, nie dba o to.

Nastpny dzie by jego ostatnim dniem w Szkole Dowodzenia, cho jeszcze o tym nie wiedzia. Kiedy si zbudzi, Mazera Rackhama nie byo w pokoju. Wzi prysznic i czeka, a Mazer wrci i odblokuje zamek. Nie wrci. Ender sprawdzi drzwi. Byy otwarte.

Czy to przypadek, e Mazer Rackham pozwoli mu tego ranka na wolnoœ? Nikt nie mwi, e musi jeœ, musi wiczy, musi spa. Wolnoœ. Problem w tym, e nie wiedzia, co robi. Przez chwil myœla, czy nie odwiedzi swoich dowdcw eskadr i nie porozmawia z nimi twarz w twarz, ale nie wiedzia, gdzie ich szuka. Mogli by o dwadzieœcia kilometrw std. Dlatego po krtkiej wczdze tunelami poszed do mesy i zjad œniadanie razem z kilkoma marines. Opowiadali œwiskie dowcipy, ktrych Ender nie rozumia. Potem ruszy na trening do sali symulatora. By wolny, ale nie potrafi sobie wymyœli innego zajcia. Mazer czeka na niego. Ender wszed wolno; powczy troch nogami, czu si zmczony i otpiay.

W sali byli inni ludzie. Ender zastanawia si, co tu robi, ale nie zada sobie trudu, by zapyta. To nie miao sensu. I tak nikt by mu nie odpowiedzia. Podszed do symulatora i usiad, gotw do dziaania.

- Enderze Wiggin - odezwa si Mazer. - Odwr si, prosz. Dzisiejsza gra wymaga pewnych wyjaœnie.

Ender obejrza si. Spojrza na mczyzn stojcych pod œcian. Wikszoœci z nich nigdy dotd nie widzia. Niektrzy mieli nawet cywilne ubrania. Dostrzeg Andersona i zastanowi si, co on tu robi i kto w jego zastpstwie zajmuje si Szko Bojow. Zauway Graffa i przypomnia sobie otoczone drzewami jeziorko w pobliu Greensboro. Zapragn wrci do domu. Zacz bezgoœnie prosi Graffa, by wzi go do domu. We œnie mwi przecie, e kocha Endera. Niech teraz zabierze go do domu.

Lecz Graff skin mu tylko gow. To byo powitanie, nie obietnica. A Anderson zachowywa si tak, jakby go wcale nie zna.

-- Suchaj uwanie, Ender. Dzisiaj odbdzie si twj kocowy egzamin w Szkole Dowodzenia. Ci ludzie przyszli tutaj, by oceni, czego si nauczyeœ. Jeœli ci przeszkadzaj, wyjd i bd obserwowa wszystko na innym symulatorze.

- Mog zosta.

Kocowy egzamin. Moe po dzisiejszym dniu bdzie mg odpocz.

-Aby by to prawdziwy test twoich moliwoœci, a nie tylko powtrka tego, co wiczyeœ ju wielokrotnie, abyœ musia pokona trudnoœci, jakich jeszcze nie spotkaeœ, wprowadzono do dzisiejszej bitwy dodatkowy element. Bdzie si rozgrywa wok planety. Wpynie to na strategi przeciwnika i zmusi ci do improwizacji. Zaley mi, byœ si skoncentrowa na dzisiejszej grze.

Ender przywoa Mazera gestem rki.

- Czy jestem pierwszym studentem, ktry doszed tak daleko? - zapyta cicho, gdy ten podszed bliej.

- Jeœli zwyciysz dzisiaj, Ender, bdziesz pierwszym, ktremu si to udao. Nic wicej nie mog ci powiedzie.

- Ale ja mam ochot posucha.

- Moesz by rozdraniony. Jutro. Dziœ jednak bybym ci wdziczny, gdybyœ skupi swoj uwag na egzaminie. Nie marnujmy wszystkiego, co do tej pory dokonaeœ. A wic: jak sobie poradzisz z planet?

- Musz za ni kogoœ wprowadzi, bo powstanie martwe pole.

- Zgadza si.

- Grawitacja wpynie na zuycie paliwa, atwiej lecie w d, ni w gr.

- Tak.

- Czy May Doktor bdzie dziaa przeciwko planecie? Twarz Mazera stwardniaa nagle.

- Ender, robale nigdy nie atakoway ludnoœci cywilnej. Podczas obu inwazji. Sam zdecydujesz, czy rozsdnie bdzie uy strategii skaniajcej do dziaa odwetowych.

- Czy ta planeta to jedyny nowy element?

- A czy przypominasz sobie, kiedy ostatnio zaprogramowaem ci bitw z jednym tylko nowym elementem? Zapewniam ci, Ender, e dzisiaj nie bd dla ciebie agodny. Odpowiadam przed flot za to, by drugorzdny student nie otrzyma dyplomu. Zrobi, co bd mg, by ci pokona, Ender, i nie mam ochoty si z tob pieœci. Pamitaj tylko o tym, co wiesz o sobie i co wiesz o robalach, a bdziesz mia szans, by coœ osign.

Mazer wyszed z sali.

- Jesteœcie? - rzuci Ender do mikrofonu.

- Wszyscy - odpowiedzia Groszek. - Chyba si troch spŸnieœ na poranny trening?

Wic dowdcy eskadr nic nie wiedzieli. Przez moment Ender rozwaa pomys, by im wyjawi, jak wana jest dla niego ta bitwa, uzna jednak, e dodatkowe zmartwienie w niczym im nie pomoe.

- Przepraszam - powiedzia. - Zaspaem. Rozeœmiali si. Nie uwierzyli mu.

Przeprowadzi kilka manewrw, by ich rozgrza przed bitw. Potrzebowa wicej czasu ni zwykle, by doprowadzi swj umys do normalnego stanu i skoncentrowa si na dowodzeniu. Wkrtce jednak osign odpowiednie tempo, reagowa szybko, myœla sprawnie. A przynajmniej, powiedzia sobie, myœla, e myœli sprawnie.

Pole symulatora oczyœcio si. Ender czeka, a pojawi si gra. Co si stanie, jeœli zda ten egzamin? Jeszcze jedna szkoa? Kolejny rok albo dwa wyczerpujcych treningw, kolejny rok izolacji, kolejny rok ludzi popychajcych go tu i tam, kolejny rok bez adnego wpywu na wasne ycie? Sprbowa sobie przypomnie, ile waœciwie ma lat. Jedenaœcie. Ile lat temu skoczy jedenaœcie? Ile dni? To musiao sta si tutaj, w Szkole Dowodzenia, ale nie pamita, kiedy. Moe nawet tego nie zauway. Nikt nie zauway, moe z wyjtkiem Yalentine.

Czekajc, a pojawi si gra, zapragn nagle, by mg j po prostu przegra, przegra t bitw tak fatalnie i kompletnie, e odsunliby go od szkolenia i odesali do domu jak Bonza. Wysali go do Cartageny. Ender chciaby zobaczy rozkaz wyjazdu mwicy: Greensboro. Sukces oznacza, e wszystko bdzie trwao nadal. Poraka - e bdzie mg wrci do domu.

Nie, to nieprawda, powiedzia sobie. Potrzebuj go, a jeœli zawiedzie, moe nie bdzie ju domu, do ktrego mgby wrci.

Nie wierzy w to jednak. Wiedzia, œwiadom czœci umysu, e to prawda, lecz gdzie indziej, gbiej, wtpi, czy naprawd jest im potrzebny. Nalegania Mazera byy tylko kolejn sztuczk. Jeszcze jednym sposobem, eby nie pozwoli mu odpocz. Nie pozwoli na to, by przez dugi, dugi czas nie musia nic robi.

Wtedy zapony œwiateka szyku przeciwnika i znuenie Endera zmienio si w rozpacz.

Wrogowie mieli przewag tysic do jednego i ekran symulatora lœni zieleni od ich okrtw, ustawionych w dziesitki rnych formacji, zmieniajcych pozycje i ksztaty, poruszajcych si pozornie przypadkowo w polu wizji. Ender nie dostrzega adnej drogi przez ich szyki - otwarta jeszcze przed chwil przestrze zamykaa si nagle i pojawiaa gdzie indziej, luŸne formacje staway si nieprzeniknione. Planeta tkwia na samej krawdzi pola i Ender mg si spodziewa, e za ni, poza zasigiem obrazu symulatora, kryje si co najmniej tyle samo okrtw.

Jego flota skadaa si z dwudziestu okrtw, majcych tylko po cztery myœliwce. Zna te czwrkowe kosmoloty; byy staromodne i nieruchawe, a ich May Doktor mia zasig o poow mniejszy ni w nowych jednostkach. Osiemdziesit myœliwcw przeciw piciu, moe dziesiciu tysicom statkw wroga.

Sysza, jak dowdcy eskadr oddychaj z trudem; ktoœ zakl cicho za jego plecami. Przyjemnie byo wiedzie, e ktryœ z dorosych take zauway, e to nie jest uczciwa gra. Chocia to zupenie bez znaczenia - byo jasne, e uczciwoœ nie liczy si w tej walce. Nie pozostawiono mu nawet minimalnej szansy na zwycistwo. Tyle przeszed, a oni nigdy nie mieli zamiaru pozwoli, eby wygra.

Znowu zobaczy Bonza i niewielk, lecz groŸn grupk jego przyjaci. Grozili mu, wyzywali; wtedy potrafi zawstydzi Bonza i skoni do walki sam na sam. Tutaj raczej si to nie uda. Nie zdoa te zaskoczy wrogw swymi umiejtnoœciami jak kiedyœ starszych chopcw w sali treningowej. Mazer zna jego moliwoœci na wylot.

Obserwatorzy z tyu pokaszliwali i przesuwali si nerwowo. Zaczynali pojmowa, e Ender zwyczajnie nie wie, co ma robi.

Pomyœla, e ju go to nie interesuje. Mog sobie zaliczy t gr. Jeœli nie daj mu adnej szansy, to po co ma gra?

Zupenie jak ostatnia bitwa w Szk*le Bojowej, kiedy wystawili przeciw niemu dwie armie.

I dokadnie w chwili, gdy pomyœla o tej bitwie, Groszek najwyraŸniej take j sobie przypomnia, gdy w suchawkach zabrzmia jego gos:

- Pamitaj, brama nieprzyjaciela jest w dole.

Molo, Zupa, Vlad, Œmieciarz i Zwariowany Tom parsknli œmiechem. Oni take pamitali.

Ender te si rozeœmia. W kocu, to naprawd byo zabawne. Doroœli traktowali wszystko ze œmierteln powag, a dzieci gray z nimi i gray, wierzc we wszystko, a wreszcie doroœli posuwali si za daleko, naciskali zbyt mocno, i dzieci nagle rozumiay ich gr. Niech Mazer zapomni o egzaminie. Endera nie obchodzio ju, czy zda. Nie obchodziy go ju adne reguy. Jeœli Mazer moe oszukiwa, to on te moe. Nie pozwoli, eby go pobi nieuczciwie - to on pobije Mazera pierwszy.

Swoj ostatni bitw w Szkole Bojowej wygra ignorujc nieprzyjaci i wasne straty; zaatakowa bram przeciwnika.

A brama przeciwnika jest w dole.

Jeœli naruszy zasady, nigdy nie pozwol mu zosta dowdc. Byby zbyt niebezpieczny. Nie bdzie ju musia gra w t gr. A to oznacza zwycistwo.

Szeptem wydal polecenia. Dowdcy przejli swoje czœci floty i uformowali szeroki pocisk, cylinder wymierzony w najblisz formacj wroga. Nieprzyjaciel nie prbowa go odepchn, wrcz przeciwnie - zaprasza niemal do œrodka, by okry ze wszystkich stron i dopiero wtedy zniszczy. Mazer uwzgldni przynajmniej to, e do tej pory nauczyli si ju ostronoœci, pomyœla Ender. A to dawao mu troch czasu.

Zaatakowa w d, na pnoc, na wschd i znowu na d, na pozr bez adnego planu, lecz cay czas zbliajc si do planety wroga. Wreszcie przeciwnik zbyt ciasno zacisn ptl i wtedy nagle formacja Endera rozpada si. Flota rozpyna si chaotycznie, osiemdziesit myœliwcw latao bez adnego planu i strzelao we wszystkie strony, kreœlc swe indywidualne, beznadziejnie zoone krzywe midzy jednostkami roba-li.

Po kilku minutach walki Ender znw szepn do mikrofonu i tuzin ocalaych myœliwcw raz jeszcze uformowa szyk. Teraz jednak znajdoway si za plecami jednego z najpotniejszych ugrupowa przeciwnika. Ponoszc potworne straty przebiy si i pokonay ponad poow odlegoœci do planety.

Ender pomyœla, e nieprzyjaciel ju zrozumia. Mazer na pewno dostrzeg co zamierza zrobi. A moe Mazer nie wierzy, e si do tego posunie? No c, tym lepiej dla Endera.

Maleka flotylla Endera zmieniaa kursy, wysyaa na boki po dwa-trzy myœliwce, jakby do ataku, by zaraz œcign je z powrotem. Nieprzyjaciel zblia si, przesuwajc pojedyncze statki i formacje, dotd rozrzucone wok planety. Koncentrowa siy przed ostatecznym uderzeniem. Najwicej jednostek znalazo si za plecami Endera, by uniemoliwi mu ucieczk w otwart przestrze, zamkn wewntrz pierœcienia. Znakomicie, myœla Ender. Bliej. Niech podejd bliej.

Wyda rozkaz i jego statki runy jak kamienie ku powierzchni planety. Byy to myœliwce, absolutnie niezdolne do wytrzymania termicznej fali przejœcia przez atmosfer. Ender jednak nie planowa dotarcia do atmosfery. Niemal w tej samej chwili, gdy rzuciy si w d, zaczy ogniskowa swych Maych Doktorw na jednym tylko celu - samej planecie.

Jeden, dwa, cztery, siedem jego myœliwcw eksplodowao. Teraz wszystko zaleao od szczœcia - czy cho jeden dotrze tak daleko, by cel znalaz si w promieniu raenia. To nie potrwa dugo, gdy ju zdoaj si zogniskowa na powierzchni planety. Tylko chwila z doktorem Systemem - wicej mu nie byo trzeba. Ender pomyœla, e moe komputer zwyczajnie nie potrafi pokaza, co si stanie z planet po trafieniu przez Maego Doktora. Co wtedy zrobi? Krzyknie pif paf, jesteœ zabity?

Odsun donie od przyrzdw i pochyli si, by obserwowa rozwj wydarze. Jego punkt widzenia znajdowa si tu nad planet przeciwnika, na statku mkncym w gb studni grawitacyjnej. Cel musia ju by w zasigu. Musia by w zasigu, tylko komputer nie potrafi sobie poradzi.

Wtedy waœnie powierzchnia planety, zajmujca poow pola symulatora, zacza si wydyma; eksplozja cisna odamki w kierunku jego myœliwcw. Ender usiowa sobie wyobrazi, co dzieje si we wntrzu, gdy pole roœnie i rozszerza si, pkaj wizania molekularne, a pojedyncze atomy nie znajduj miejsca na ucieczk.

W cigu trzech sekund caa planeta rozpada si, zmieniajc w kul jasnego pyu, mkncego na zewntrz. Myœliwce Endera zginy jako pierwsze; ich monitory zgasy nagle i symulator pokazywa tylko pole walki z punktu widzenia okrtw oczekujcych z dala od bitwy. Ender nie aowa, e nie moe obserwowa tego wszystkiego z bliska. Sfera eksplozji rosa szybciej, ni potrafiy ucieka statki wroga. I niosa z sob Maego Doktora, teraz ju wcale nie maego - pole niszczce wszystko na swej drodze, zmieniajce okrty w jasne punkty œwiata i pdzce dalej.

Dopiero na samej krawdzi ekranu symulatora pole DM zaczo sabn. Dwa czy trzy nieprzyjacielskie statki dryfoway bezwadnie, ocalay te okrty Endera. Ale tam, gdzie bya potna flota wrogw i chroniona przez ni planeta, nie pozostao nic. Kula pyu rosa w miar, jak grawitacja œcigaa do œrodka wikszoœ odamkw. Bya gorca i wyraŸnie wirowaa. Bya te o wiele mniejsza ni œwiat, z ktrego powstaa. Spora czœ jego masy tworzya teraz obok, wci dryfujcy odœrodkowo.

Ender zdj suchawki, w ktrych rozbrzmieway okrzyki radoœci jego dowdcw eskadr i dopiero wtedy zda sobie spraw, e w pokoju panuje rwnie goœna wrzawa. MczyŸni w mundurach œciskali si, œmiali i krzyczeli; inni kali; kilku uklko lub pooyo si na pododze i Ender wiedzia, e si modl. Nie rozumia tego. Nic si nie zgadzao. Powinni si gniewa.

Pukownik Graff odczy od pozostaych i podszed do niego. zy spyway mu po policzkach, ale uœmiecha si. Pochyli si, wycign ramiona i - ku zdumieniu Endera - obj go i przycisn mocno.

- Dziki ci, Ender, dziki - szepn. - Dziki Bogu za to, e nam ciebie zesa.

Inni take podeszli, œciskali mu rk i gratulowali. Usiowa coœ z tego zrozumie. Moe jednak zda ten egzamin? Przecie to bya jego wygrana, nie ich. W dodatku nieuczciwa, oszukana; dlaczego zachowywali si tak, jakby zwyciy honorowo?

Tum rozstpi si, by przepuœci Mazera Rackhama. Ten podszed wprost do Endera i wycign rk.

- Dokonaeœ trudnego wyboru, chopcze. Wszystko albo nic. Koniec z nimi albo koniec z nami. Ale Bg œwiadkiem, e nie byo innej drogi. Gratuluj. Pobieœ ich i wszystko si skoczyo.

"Skoczyo. Pobieœ ich". Ender nie pojmowa.

- Przecie to ciebie pobiem. Œmiech Mazera wypeni ca sal.

- Ender, nie ze mn walczyeœ. Nie rozegraeœ ani jednej gry, odkd zostaem twoim nieprzyjacielem.

Ender nie zrozumia artu. Przecie rozegra mnstwo gier i wiele go one kosztoway. Zaczyna si irytowa.

Mazer sign rk do jego ramienia, ale Ender strzsn jego do. Wtedy Mazer spowania.

- Ender - powiedzia. - Przez ostatnie kilka miesicy dowodzieœ nasz flot. Prowadzieœ Trzeci Inwazj. To nie byy gry; bitwy toczyy si naprawd, a jedynym twoim wrogiem byy robale. Wygrywaeœ wszystkie starcia, a dzisiaj pokonaeœ ich ostatecznie nad ich œwiatem ojczystym, gdzie bya krlowa, wszystkie krlowe ze wszystkich ich kolonii. Wszystkie tam byy, a tyje wszystkie zniszczyeœ. Nigdy ju nas nie zaatakuj. Ty tego dokonaeœ. Ty. Naprawd. To nie gra.

Umys Endera by zbyt zmczony, by zaakceptowa te fakty. Wic to nie œwietlne punkty w przestrzeni, ale prawdziwe statki, z ktrymi walczy i prawdziwe statki, ktre niszczy. I prawdziwy œwiat, ktry rozpyli w nicoœ. Przeszed midzy ludŸmi, ignorujc ich wycignite rce, ich sowa, ich radoœ. Kiedy dotar do pokoju, rozebra si, wsun do ka i zasn.

*

Ender przebudzi si, kiedy potrzsnli go za rami. Dopiero po chwili zdoa ich rozpozna: Graff i Rackham. Odwrci si do nich plecami.

- Dajcie mi spa.

- Ender, musimy z tob porozmawia. Ender odwrci si do nich.

- Wyœwietlali to wideo na Ziemi przez cay dzie i ca noc, od wczorajszej bitwy.

- Wczorajszej?

Musia przespa ca dob.

- Jesteœ bohaterem, Ender. Wszyscy widzieli, czego dokonaliœcie, ty i pozostali. Nie sdz, by znalaz si jakiœ rzd, ktry nie przyznaby ci swego najwyszego odznaczenia.

- Zabiem ich wszystkich, prawda? - spyta Ender.

- Kogo wszystkich? - nie zrozumia Graff. - Robali? O to waœnie chodzio.

Mazer pochyli si nad nim.

- To byo celem tej wojny.

- Wszystkie ich krlowe. A wic zabiem te wszystkie ich dzieci, wszystkich.

- Sami o tym zdecydowali, kiedy nas napadli. To nie twoja wina. Tak musiao si sta.

Ender chwyci mundur Mazera i zawis na nim, œcigajc mczyzn w d tak, e znaleŸli si twarz w twarz.

- Nie chciaem ich wszystkich zabija. Nikogo nie chciaem zabija! Nie jestem morderc! Wy dranie, to nie ja wam byem potrzebny, tylko Peter. Ale zmusiliœcie mnie do tego, oszukaliœcie mnie!

- Oczywiœcie, e ci oszukaliœmy. Na tym waœnie polega ten pomys - oœwiadczy Graff. - Musieliœmy oszukiwa, inaczej nie bybyœ w stanie dokona tego, czego dokonaeœ. W tym tkwi cay problem. Musieliœmy znaleŸ dowdc, ktry potrafiby wczu si w robali, myœle jak robale, rozumie ich i przewidywa ich ruchy. Ktry potrafiby zdoby mioœ swoich podwadnych i wsplnie z nimi pracowa jak doskonaa maszyna, rwnie doskonaa jak robale. Ale ktoœ taki nigdy nie byby zabjc, ktrego potrzebowaliœmy. Nie mgby rusza do bitwy zdecydowany zwyciy za wszelk cen. Gdybyœ wiedzia, nie bybyœ do tego zdolny. A gdybyœ by osob, ktra mogaby to zrobi nawet wiedzc, nie potrafibyœ dostatecznie dobrze zrozumie robali.

- I to musiao by dziecko, Ender - doda Mazer. - Byeœ szybszy ode mnie. Lepszy ode mnie. Ja byem ju zbyt stary i zbyt ostrony. aden porzdny czowiek, ktry zna wojn, nie woyby w walk caego serca. Ale ty jej nie znaeœ. Dopilnowaliœmy tego. Byeœ zuchway, byskotliwy i mody. Po to przyszedeœ na œwiat.

- Mieliœmy pilotw w naszych statkach.

- Tak.

- Kazaem im atakowa i gin, i nawet o tym nie wiedziaem.

- Oni wiedzieli, Ender. I atakowali mimo to. Rozumieli, o co walcz.

- Nikt mnie nie pyta! Ani razu nie powiedzieliœcie mi prawdy!

- Miaeœ posuy jako bro, Ender. Jak miotacz, jak May Doktor, dziaajcy bezbdnie bez wiedzy o tym, w co zosta wymierzony. To my ci wymierzyliœmy, Ender. Na nas spoczywa odpowiedzialnoœ. Jeœli popeniliœmy bd, to my jesteœmy winni.

- Powiecie mi to pŸniej - Ender zamkn oczy.

Mazer Rackham potrzsn nim mocno.

- Nie zasypiaj, Ender - zawoa. - To bardzo wane.

- Skoczyliœcie ze mn - odpar Ender. - Teraz dajcie mi spokj.

- Dlatego waœnie przyszliœmy - wyjaœni Mazer. - Prbujemy ci to wytumaczy. Oni wcale jeszcze z tob nie skoczyli. Powariowali tam, na dole. Chc zacz wojn. Amerykanie twierdz, e Ukad Warszawski zamierza ich napaœ, a Rosjanie zarzucaj to samo Hegemonowi. Wojna z robalami skoczya si niecae dwadzieœcia cztery godziny temu, a oni znw walcz, jeszcze gorzej ni dawniej. I wszyscy myœl o tobie. Wszyscy chc ciebie. Jesteœ najwikszym przywdc wojskowym w historii. Pragn, byœ poprowadzi ich armie. Amerykanie. Hegemon. Wszyscy oprcz Ukadu Warszawskiego, ale ci woleliby, ebyœ zgin.

- Nie mam nic przeciwko temu - stwierdzi Ender.

- Musimy ci std zabra. Na Erosie jest peno rosyjskich marines, a Polemarcha jest Rosjaninem. Lada chwila moe si pola krew.

Ender znw odwrci si do nich plecami. Tym razem mu nie przeszkadzali. Nie spa jednak. Sucha.

- Tego si obawiaem, Rackham. Za mocno go przycisneœ. Mniej wane placwki mogy poczeka. Mogeœ mu da par dni odpoczynku.

- Ty te zaczynasz, Graff? Prbujesz osdzi, jak mogem to lepiej rozegra? Nie wiesz, co by si stao, gdybym nie naciska. Nikt nie wie. Zrobiem to tak, jak uznaem za stosowne i udao mi si. To najwaniejsze: udao si. Zapamitaj sobie t obron, Graff. Tobie take moe si kiedyœ przyda.

- Przepraszam.

- Sam widz, jak to si na nim odbio. Pukownik Liki uwaa, e trwae urazy s wysoce prawdopodobne, aleja w to nie wierz. Jest zbyt silny. Zwycistwo wiele dla niego znaczyo. I zwyciy.

- Nie mw mi o sile. Ten dzieciak ma jedenaœcie lat. Daj mu odpocz, Rackham. Sytuacja nie jest jeszcze krytyczna. Moemy postawi wartownika przed jego drzwiami.

- Albo postawi wartownika przed innymi drzwiami i udawa, e to jego.

- Wszystko jedno.

Potem odeszli. Ender zasn znowu.

Czas mija, niemal nie dotykajc Endera. Muska go tylko przelotnie. Raz chopiec przebudzi si na kilka minut czujc, jak coœ uciska mu rk, napiera na ni tpym, upartym blem. Dotkn tego palcami; to bya iga wbita w y. Prbowa j wycign, ale bya przylepiona plastrem, a on nie mia si. Innym razem zbudzi si w ciemnoœci, syszc ciche pomruki i przeklestwa. W uszach dzwonio mu jeszcze od nagego haasu, ktry przerwa sen. "Zapalcie œwiato", powiedzia ktoœ. Kiedy indziej zdawao mu si, e syszy obok siebie czyjœ cichy szloch.

Moe trwao to tylko jeden dzie; moe tydzie; sdzc po snach, mogy min miesice. W snach kilkakrotnie przey cae swe ycie. Znw przechodzi przez Napj Olbrzyma i obok dzieci-wilkw, przeywa straszne œmierci i cige morderstwa; sysza gos, szepczcy do niego wœrd drzew: Musiaeœ je zabi, by dotrze na Koniec Œwiata. Prbowa odpowiada: Nie chciaem nikogo zabija. Nikt mnie nie pyta, czy chc zabija. Ale las œmia si z niego. A kiedy skaka z urwiska na Kocu Œwiata, ldowa czasem nie na chmurze, ale w myœliwcu, nioscym go do punktu obserwacyjnego nad powierzchni œwiata robali. Mg wtedy oglda, raz za razem, erupcj œmierci w chwili, gdy dr System uruchamia reakcj we wntrzu planety. Potem zblia si jeszcze, coraz bardziej, a wreszcie widzia, jak wybuchaj pojedyncze robale, rozbyskuj œwiatem i na jego oczach zmieniaj w kupki pyu. Widzia te krlow otoczon modymi; tyle e krlowa bya jego matk, a mode staway si Yalentine i wszystkimi dziemi, ktre zna ze Szkoy Bojowej. Jedno z nich miao twarz Bonza i leao tam krwawic z oczu i nosa. Nie masz honoru, mwio. A sen koczy si zawsze zwierciadem, powierzchni stawu lub metalow burt statku - czymœ, co odbijao jego twarz. Z pocztku widzia wtedy twarz Petera, zalan krwi, ze zwisajcym z ust ogonem wa. Dopiero po jakimœ czasie zobaczy wasn, star i smutn, o oczach penych alu po miliardach, miliardach zamordowanych. Byy to jednak jego wasne oczy i cieszy si, e je odzyska.

Taki by œwiat, w ktrym przebywa Ender przez dugie, dugie lata w cigu piciu dni po zakoczeniu Wojny Ligi.

Gdy znw si przebudzi, lea w ciemnoœci. Z daleka dobiegay stumione, guche odgosy wybuchw. Nasuchiwa przez chwil. Potem usysza ciche kroki.

Odwrci si i byskawicznie wycign rk, by zapa tego, kto si do niego skrada. Rzeczywiœcie, pochwyci czyjeœ ubranie i szarpn je w d, w stron kolan, gotw zabi, gdyby zasza potrzeba.

- To ja, Ender! To ja!

Zna ten gos. Wypyn z jego pamici, jakby pochodzi sprzed miliona lat.

- Alai.

- Salaam, dupku. Co ty wyprawiasz? Chciaeœ mnie zabi?

- Tak. Myœlaem, e to ty mnie chcesz zabi.

- Miaem zamiar ci obudzi. Dobrze przynajmniej, e zostao ci troch instynktu samozachowawczego. Mazer mwi o tobie tak, jakbyœ si stawa roœlin.

- Prbowaem. Co to za wybuchy?

- Tutaj trwa wojna. Dla bezpieczestwa wyciemnili nasz sekcj. Ender zsun nogi, by usiœ, ale nie potrafi. Za mocno huczao mu w gowie. Skrzywi si z blu.

- Nie siadaj, Ender. Wszystko jest w porzdku. Wyglda na to, e jeszcze moemy wygra. Nie wszyscy ludzie Ukadu Warszawskiego poparli Polemarch. Wielu przeszo na nasz stron, kiedy Strategos powiedzia, e zachowujesz lojalnoœ wobec MF.

- Spaem.

- Wic kama. Ale chyba nie knueœ zdrady przez sen? Paru Rosjan, ktrzy przyszli do nas, mwio, e kiedy Polemarcha kaza im znaleŸ ci i zabi, to niewiele brakowao, by jego zabili. Cokolwiek myœl o innych, Ender, ciebie kochaj. Cay œwiat oglda nasze bitwy. Nagrania szy dniem i noc. Peny zapis, razem z twoim gosem wydajcym rozkazy. Pokazali wszystko, bez adnych ci. Dobra robota. Karier w filmie masz jak w banku.

- Nie wydaje mi si - mrukn Ender.

- artowaem. Chopie, moesz to sobie wyobrazi? Wygraliœmy wojn. Tak strasznie nam zaleao, eby dorosn i wzi w niej udzia, a to byliœmy my, przez cay czas. Wiesz, o co mi chodzi, Ender. Jesteœmy dziemi. A to waœnie my wygraliœmy - Alai rozeœmia si. - No, przynajmniej ty. Nie wiedziaem, jak nas wycigniesz z tego ostatniego ukadu. Ale udao ci si. Dobry byeœ.

Ender zauway, e Alai uywa czasu przeszego. By dobry.

- A jaki jestem teraz, Alai?

- Nadal dobry.

- W czym?

- W... we wszystkim. Milion onierzy pjdzie za tob na koniec Wszechœwiata.

- Nie chc iœ na koniec Wszechœwiata.

- Wic gdzie chcesz pjœ? Oni pod za tob.

Chc wrci do domu, pomyœla Ender, ale nie wiem, gdzie to jest.

Huk wybuchw ucich.

- Suchaj - powiedzia Alai.

Nasuchiwali. Otworzyy si drzwi. Ktoœ stan w progu. Ktoœ nieduy.

- Ju po wszystkim - oznajmi. To by Groszek. Jakby dla potwierdzenia jego sw zapony œwiata.

- Czeœ, Groszek - powiedzia Ender.

- Czeœ, Ender.

Za nim wesza Petra i Dink, trzymajcy j za rk. Zbliyli si do ka Endera.

- Patrzcie, nasz bohater si obudzi - zawoa Dink.

- Kto wygra? - spyta Ender.

- My wygraliœmy, Ender - odpar Groszek. - Byeœ przy tym.

- On jeszcze nie zwariowa, Groszek, nie do tego stopnia. Chce wiedzie, kto wygra teraz - Petra uja do Endera. - Na Ziemi uzgodniono zawieszenie broni. Od paru dni trway negocjacje. Zgodzili si w kocu na przyjcie Propozycji Locke'a.

- On nic nie wie o Propozycji Locke'a.

- Jest doœ skomplikowana, ale oznacza przede wszystkim, e MF bdzie istniaa nadal, tylko z wyczeniem Ukadu Warszawskiego. W zwizku z tym ich marines wracaj do domu. Moim zdaniem Rosja zgodzia si, bo trwa tam rewolta ich sowiaskich helotw. Kady ma jakieœ problemy. Tutaj zgino jakichœ piciuset ludzi, ale na Ziemi byo gorzej.

- Hegemon ustpi - doda Dink. - Na dole panuje istne szalestwo. Nikt si tym nie przej.

- Dobrze si czujesz? - spytaa Petra, muskajc palcami jego czoo. - Przestraszyeœ nas. Powiedzieli, e oszalaeœ, a my im na to, e chyba sami poszaleli.

- Jestem szalony - odpar Ender. - Ale poza tym chyba wszystko w porzdku.

- A kiedy doszedeœ do tego wniosku? - zainteresowa si Alai.

- Kiedy mi si zdawao, e chcesz mnie zabi i postanowiem zabi ci pierwszy. Jestem chyba morderc a do szpiku koœci, ale wol by raczej ywy ni martwy.

Œmiejc si przyznali mu racj. Potem Ender rozpaka si i obj mocno Petr i Groszka, ktrzy stali najbliej.

- Tskniem za wami - szepn. - Tak strasznie chciaem was zobaczy.

- I zobaczyeœ nas w strasznej formie - odpara Petra. Pocaowaa go w policzek.

- Zobaczyem was wspaniaych. Tych, ktrych najbardziej potrzebowaem, zuyem najszybciej. Marnie to zaplanowaem.

- U nas ju w porzdku - oœwiadczyJDink. - Nie stao si nic takiego, czego nie wyleczyoby pi dni siedzenia pod miot w wyciemnionych pokojach, w samym œrodku wojny.

- Nie musz ju by waszym dowdc, prawda? - spyta Ender. - Nie chciabym wicej nikim dowodzi.

- Nie musisz nikim dowodzi - odpar Dink. - Ale zawsze bdziesz naszym dowdc.

Przez chwil milczeli wszyscy.

- Co teraz bdziemy robi?- odezwa si Alai. - Wojna z robalami skoczona, tak samo jak wojna na Ziemi, a nawet tutaj. Co zrobimy?

- Jesteœmy dziemi - stwierdzia Petra. - Pewnie ka nam iœ do szkoy. Takie jest prawo. Musisz chodzi do szkoy, dopki nie skoczysz siedemnastu lat.

Wtedy wybuchnli œmiechem. Œmiali si tak dugo, e zy pyny im po policzkach.

Rozdzia 15

Mwca Umarych

Jezioro trwao nieruchomo w bezwietrznej pogodzie. Dwaj mczyŸni siedzieli na krzesach ustawionych na pywajcym pomoœcie. Niewielka, drewniana tratwa unosia si na wodzie. Graff wsun stop w ptl liny i przyciga j do siebie, potem pozwala jej odpyn, by przycign znowu.

- Straci pan na wadze.

- Jeden stres jej dodaje, inny odejmuje. Jestem we wadzy chemii.

- To musiao by trudne.

- Niespecjalnie - Graff wzruszy ramionami. - Wiedziaem, e mnie uniewinni.

- Niektrzy z nas nie byli o tym przekonani. Zdawao si, e ludzie powariowali. Brutalne traktowanie dzieci, zaniedbanie obowizkw, prowadzce do zabjstwa... te filmy z Bonzem i Stilsonem byy doœ ponure. Trudno patrze, jak jedno dziecko robi coœ takiego drugiemu.

- Moim zdaniem waœnie te filmy mnie uratoway. Oskarenie mocno je pocio, ale my pokazaliœmy caoœ. Byo jasne, e to nie Ender sprowokowa zajœcie. Potem sprawa sza o domysy. Powiedziaem, e zrobiem to, co uznaem za konieczne dla ocalenia ludzkiej rasy i udao mi si. Przekonaliœmy sdziw, e oskarenie musi udowodni ponad wszelk wtpliwoœ, e Ender wygraby wojn bez naszego szkolenia. Potem wszystko byo ju proste. Potrzeby wojny.

- W kadym razie, Graff, przyjliœmy to z wielk ulg. Owszem, kciliœmy si i wiem, e oskarenie wykorzystao przeciwko panu nagrania naszych rozmw. Wtedy jednak wiedziaem ju, e mia pan racj i chciaem zeznawa na pask korzyœ.

- Wiem, Anderson. Adwokat mi powiedzia.

- I co pan teraz zrobi?

- Nie wiem. Na razie cigle odpoczywam. Mam par lat zalegego urlopu. Wystarczy, eby docign do emerytury. Mam te odoone w bankach mnstwo pienidzy z pensji, ktrej nigdy nie wykorzystywaem. Mgbym y z procentw. Moe nic nie bd robi.

- Nieze to brzmi. Aleja bym nie wytrzyma. Proponowali mi katedry na trzech rnych uniwersytetach, poniewa teoretycznie jestem wykadowc. Nie wierz, kiedy im tumacz, e w Szko Bojowej interesowaa mnie wycznie gra. Sdz, e skorzystam z drugiej oferty.

- Komisarz rozgrywek?

- Teraz, kiedy wojna si skoczya, znowu mona wrci do gier. Zreszt, to i tak bd wakacje. Tylko dwadzieœcia osiem druyn w lidze. Chocia, po tylu latach przygldania si naszym dzieciakom, footbal przywodzi na myœl zderzajce si ze sob œlimaki.

Rozeœmieli si obaj. Graff odepchn stop tratw.

- Co to za tratwa? Przecie nie mgby pan na niej pywa. Graff pokrci gow.

- To Ender j zbudowa.

- No tak. Przecie pan go tutaj przywiz.

- Nawet przyznali mu t posiadoœ na wasnoœ. Dopilnowaem, by zosta naleycie wynagrodzony. Do koca ycia nie zabraknie mu pienidzy.

- Jeœli tylko pozwol mu wrci, eby je wyda.

- Nigdy nie pozwol.

- Mimo e Demostenes agituje za jego powrotem?

- Demostenes nie wystpuje ju w sieciach. Anderson unis brwi.

- A to dlaczego?

- Demostenes si wycofa. Na stale.

- Pan coœ wie, stary oszuœcie. Pan wie, kim jest Demostenes.

- By.

- Wic niech pan powie.

- Nie.

- Przesta pan by zabawny, Graff.

- Nigdy nie byem.

- Niech pan przynajmniej powie, dlaczego. Wielu z nas uwaao, e pewnego dnia Demostenes zostanie Hegemonem.

- Nigdy nie byo takiej moliwoœci. Nie, nawet ten jego tum politycznych kretynw nie przekona Hegemona, by sprowadzi Ender a na Ziemi. Jest zbyt niebezpieczny.

- Ma dopiero jedenaœcie lat. Teraz dwanaœcie.

- Jest wic tym bardziej niebezpieczny, poniewa tak atwo nim kierowa. Cay œwiat liczy si z imieniem Endera. To boskie dziecko, cudotwrca, trzymajcy w doniach ycie i œmier. Kady drobny tyran pragnby postawi chopaka na czele armii i patrze, jak wszyscy inni przyczaj si do niego albo trzs ze strachu. Gdyby Ender wrcil na Ziemi, chciaby zamieszka tutaj, odpoczywa, ocali, ile si da ze swego dziecistwa. Ale nie pozwol mu odpocz.

- Rozumiem. I ktoœ wytumaczy to Demostenesowi?

- Demostenes wytumaczy to komuœ innemu. Komuœ, kto potrafiby wykorzysta Endera jak nikt inny, by rzdzi œwiatem i sprawi, e œwiat byby z tego zadowolony.

- Kto?

- Locke.

- Locke przekonywa, e Ender powinien zosta na Erosie.

- Nie wszystko jest takie, jakim si wydaje.

- To dla mnie za skomplikowane, Graff. Daj mi gr. Proste, jasne reguy. Sdziw. Pocztek i koniec. Zwycizcw i przegranych, a potem wszyscy wracaj do domu, do on.

- Zaatwi mi pan czasem bilety na mecz?

- Nie zostanie pan tutaj i nie wycofa si, prawda?

- Nie.

- Przechodzi pan do Hegemonii?

- Jestem nowym Ministrem Kolonizacji.

- Wic zdecydowali si na to?

- Czekamy tylko na raporty z kolonii robali. Wie pan, te planety czekaj, ju zagospodarowane, z miastami i przemysem. Bardzo to wygodne. Cofniemy prawa ograniczajce przyrost naturalny...

- Ktrych i tak wszyscy nienawidz...

- I kady trzeci, czwarty i pity wsidzie na statek, by ruszy ku œwiatom znanym i nieznanym.

--1 ludzie wyrusz?

- Ludzie zawsze wyruszaj. Zawsze. Wierz, e potrafi urzdzi ycie lepiej ni w domu.

- Do diabla, moe naprawd potrafi.

Z pocztku Ender wierzy, e zabior go na Ziemi, gdy tylko wszystko si uspokoi. Ale wszystko si uspokoio, pokj panowa ju od roku i stao si jasne, e nie maj zamiaru pozwoli mu na powrt, e jest o wiele bardziej uyteczny jako imi i legenda ni niewygodna osoba z krwi i koœci.

W dodatku przed sdem wojskowym trwao postpowanie w sprawie przestpstw pukownika Graffa. Admira Chamrajnagar stara si nie dopuszcza Endera do sprawozda, ale nie udao mu si. Enderowi take nadano stopie admiraa i cho zwykle tego unika, tym razem wykorzysta przysugujce mu przywileje. Dlatego mg oglda wideo z walk ze Stilsonem i Bonzem, widzia fotografie zwok, sucha sporw prawnikw i psychologw, czy popeni morderstwo, czy raczej zabi w obronie wasnej. Mia na ten temat wasn opinie, nikt go jednak nie pyta. Przez cay czas trwania procesu atakowano waœciwie Endera. Prokurator by zbyt inteligentny, by oskara wprost, ale prbowa przedstawi go jako chorego, perwersyjnego, przestpczego maniaka.

- Nie przejmuj si - poradzi mu Mazer Rackham. - Politycy si ciebie boj, ale jeszcze nie potrafi ci zepsu reputacji. To si nie uda, dopki za trzydzieœci lat nie wezm si za ciebie historycy.

Ender nie dba o reputacj. Oglda zapisy obojtnie, cho z lekkim rozbawieniem. Zabi w walce dziesi miliardw robali, ktrzy byli rwnie inteligentni i wcale nie gorsi ni ludzie, ktrzy nawet nie prbowali atakowa ludzi po raz trzeci, a nikt nawet nie pomyœla, by nazwa to przestpstwem.

Wszystkie te zbrodnie obciay jego sumienie; œmier Stilsona i Bonza nie bardziej, ale i nie mniej ni pozostae.

Z tym ciarem czeka dugie, puste miesice, by œwiat, ktry ocali, uzna, e moe wrci do domu.

Przyjaciele opuszczali go z alem. Jeden po drugim wracali do swych rodzin, do domw, gdzie witano ich jak bohaterw. Ender oglda nagrania ich powrotw i by wzruszony syszc, jak chwal Endera Wiggina, ktry nauczy ich wszystkiego i poprowadzi do zwycistwa. Gdy jednak apelowali, by sprowadzi go na Ziemi, cenzura wycinaa te zdania i nikt nie sysza ich prœb.

Przez dugi czas na Erosie nie byo nic do roboty, poza uprztaniem pozostaoœci po krwawej Wojnie Ligi i odbieraniem raportw od statkw, kiedyœ okrtw bojowych, badajcych kolonie robali.

Teraz jednak wrzaa tu praca i zebrao si wicej ludzi ni kiedykolwiek w czasie wojny. Koloniœci przybywali, by szykowa si do podry na opustoszae planety. Ender pomaga, gdy tylko mu pozwalali; trudno im byo poj, e dwunastoletni chopiec moe by rwnie utalentowany w sprawach pokoju, co wojny. Ale cierpliwie znosi ich skonnoœ do ignorowania go; nauczy si przekazywa swoje sugestie poprzez kilku dorosych, ktrzy go suchali i powtarzali jego pomysy jako wasne. Nie zaleao mu na uznaniu, ale na wykonaniu pracy.

Jednego tylko nie potrafi znieœ: uwielbienia, jakie okazywali mu koloniœci. Zaczai unika zamieszkiwanych przez nich tuneli, poniewa zawsze rozpoznawali go - œwiat zapamita dobrze jego twarz - a potem krzyczeli, klaskali, œciskali go i gratulowali, pokazywali dzieci nazwane jego imieniem i mwili, e jego modoœ amie im serca, e nie wini go za te morderstwa, bo przecie to nie jego wina, jest tylko dzieckiem...

Kry si przed nimi najlepiej jak potrafi.

Jednak by wœrd kolonistw ktoœ, przed kim nie mg si schowa.

Tego dnia przebywa poza Erosem. Polecia promem na nowy SMG, gdzie uczy si wykonywania prac pokadowych na statkach. Chamraj-nagar mwi, e praca fizyczna nie przystoi oficerowi, lecz Ender odpowiada, e poniewa nie ma ju popytu na jego dotychczasowe umiejtnoœci, pora, by pozna coœ nowego.

Wezwali go przez komunikator skafandra; ktoœ chcia si z nim zobaczy, gdy tylko wrci. Enderowi nie przychodzi na myœl nikt, kogo chciaby widzie, wic nie spieszy si zbytnio. Dokoczy montau osony ansibla statku, potem przecign si hakiem ponad burt i wpyn do œluzy.

Czekaa na niego przed drzwiami szatni. Zirytowa si, e pozwolili koloniœcie niepokoi go nawet tutaj, gdzie chcia by sam. Kiedy jednak przyjrza si uwaniej, dostrzeg, e znaby t mod kobiet, gdyby bya ma dziewczynk.

- Yalentine - powiedzia.

- Czeœ, Ender.

- Co ty tu robisz?

- Demostenes si wycofa. Teraz wyruszam z pierwsz koloni.

- To podr na pidziesit lat.

- Na pokadzie statku tylko dwa.

- Ale gdybyœ kiedyœ wrcia, kady, kogo znaaœ na Ziemi zdy umrze...

- O to waœnie mi chodzi. Miaam jednak nadziej, e poleci ze mn ktoœ z Erosa.

- Nie chc lecie na planet, ktr ukradliœmy robalom. Chc tylko wrci do domu.

- Nigdy nie wrcisz na Ziemi, Ender. Zadbaam o to przed startem. Patrzy na ni w milczeniu.

- Zaraz ci o tym opowiem. Gdybyœ mia ochot mnie znienawidzi, moesz zacz natychmiast.

Poszli razem do malekiej kabiny Endera w SMG i tam wyjaœnia mu wszystko. Peter chcia jego powrotu, pod ochron Rady Hegemona.

- W obecnej sytuacji znalazbyœ si praktycznie pod kontrol Petera, poniewa poowa Rady robi to, czego on chce. Tych, ktrzy nie jedz Locke'owi z rki, trzyma w garœci innymi sposobami.

- Czy wiedz, kim jest naprawd?

- Tak. Nie jest powszechnie znany, ale ludzie na wysokich stanowiskach wiedz. Ma zbyt due wpywy, by przejmowali si jego wiekiem. Dokona niewiarygodnych rzeczy.

- Zauwayem, e ukad pokojowy sprzed roku nazwano jego imieniem.

- To by punkt zwrotny jego kariery. Wysun t propozycj za poœrednictwem przyjaci z sieci publicznych, a potem Demostenes take j popar. Na taki moment czeka - eby dla jakiegoœ duego przedsiwzicia wykorzysta wpyw Demostenesa na motoch i Locke'a wœrd inteligencji. Jego akcja powstrzymaa naprawd paskudn wojn, ktra moga potrwa cae dziesiciolecia.

- Postanowi zosta politykiem?

- Chyba tak. Ale w chwili szczeroœci powiedzia mi cynicznie, e gdyby pozwoli Lidze rozpaœ si zupenie, musiaby zdobywa œwiat po kawaku. Dopki trwa Hegemonia, moe to zrobi za jednym zamachem.

Ender pokiwa gow.

- Tak, to podobne do Petera.

- Zabawne, prawda? Peter ocali miliony istnie.

- A ja zabiem miliardy.

- Nie to chciaam powiedzie.

- Wic mia zamiar mnie wykorzysta?

- Zaplanowa wszystko dokadnie. Zaraz po twoim powrocie chcia odkry swoj tosamoœ i powita ci przed kamerami. Starszy brat Endera Wiggina, a przy tym wielki Locke, architekt pokoju. Obok ciebie wydaby si prawie dorosy. A jesteœcie teraz podobni do siebie bardziej ni kiedykolwiek. Potem bez wikszych problemw przejby wadz.

- Dlaczego go powstrzymaaœ?

- Ender, nie bybyœ szczœliwy, spdzajc reszt ycia w roli marionetki Petera.

- Dlaczego? Cay czas byem czyjœ marionetk.

- Ja te. Pokazaam Peterowi wszystkie materiay, jakie udao mi si zebra - doœ, by przekona ludzi, e jest psychopatycznym morderc. Miaam kolorowe zdjcia torturowanych wiewirek i filmy z czujnika o tym, jak ci traktowa. Sporo pracy kosztowao mnie skompletowanie tego wszystkiego, ale kiedy to zobaczy, bez sprzeciwu da mi, co chciaam. A chciaam wolnoœci dla ciebie i dla mnie.

- Moim zdaniem wolnoœ nie polega na mieszkaniu w domu ludzi, ktrych zabiem.

- Ender, co si stao, to si nie odstanie. Ich planety s teraz puste, a nasza przepeniona. I moemy ze sob zabra to, czego ich œwiaty nigdy nie znay: miasta pene ludzi, ktrzy przeywaj swoje osobiste, indywidualne ycie, ktrzy kochaj si i nienawidz. Na wszystkich œwiatach robali mona byo opowiedzie tylko jedn histori; kiedy my tam dotrzemy, bdzie mnstwo historii i kadego dnia bdziemy wymyœla ich zakoczenia. Ziemia naley do Petera, Ender. I jeœli nie polecisz ze mn, œcignie ci tam i wykorzysta tak, e poaujesz, e si urodzieœ. Masz teraz jedyn szans, by si mu wymkn. Ender nie odpowiedzia.

- Wiem, o czym myœlisz, Ender. e prbuj ci kontrolowa tak samo, jak Peter, Graff i wszyscy inni.

- Owszem, przyszo mi to do gowy.

- Witaj wœrd ludzi. Nikt nie steruje wasnym yciem, Ender. Najlepsze, co mona zrobi, to pozwoli sob kierowa tym, ktrzy s dobrzy, ktrzy ci kochaj. Nie przyleciaam tu dlatego, e chc zosta kolonist. Przyleciaam, bo spdziam cae ycie w towarzystwie brata, ktrego nienawidz. Teraz chc pozna brata, ktrego kocham, zanim bdzie za pŸno, zanim przestaniemy by dziemi.

- Ju jest na to za pŸno.

- Nie masz racji, Ender. Wydaje ci si, e jesteœ dorosy, zmczony i rozgoryczony tym wszystkim, ale w gbi serca jesteœ dzieckiem. Tak samo, jak ja. Moemy zachowa to w tajemnicy przed wszystkimi. Kiedy ty bdziesz zarzdza koloni, a ja bd pisa filozoficzne traktaty o polityce, nikt si nie domyœli, e pod oson nocy przemykamy si do swoich pokoi, eby gra w warcaby albo tuc si poduszkami.

Ender rozeœmia si, ale nie uszy jego uwagi pewne sowa, wypowiedziane tonem zbyt obojtnym, by mogy by przypadkowe.

- Zarzdza!

- Jestem Demostenesem, Ender. Odeszam z hukiem. Byo publiczne oœwiadczenie, e tak bardzo wierz w ide kolonizacji, e postanowiam sama odlecie pierwszym statkiem. Rwnoczeœnie Minister Kolonizacji, byy pukownik nazwiskiem Graff, poinformowa, e pilotem tego statku bdzie sam wielki Mazer Rackham, a zarzdc kolonii Ender Wiggin.

- Mogli mnie zapyta.

- Chciaam to zrobi sama.

- Ale informacja zostaa ju ogoszona.

- Nie. Ogosz j jutro, jeœli si zgodzisz. Mazer wyrazi zgod kilka godzin temu, na Erosie.

- I mwisz wszystkim, e jesteœ Demostenesem? Czternastoletnia dziewczynka?

- Poinformowano tylko, e Demostenes wyrusza z kolonistami. Przez nastpne pidziesit lat mog studiowa list pasaerw i zastanawia si, ktry z nich jest tym wielkim demagogiem Ery Locke'a.

Ender ze œmiechem pokrci gow.

- To ci naprawd bawi, Val.

- A dlaczego nie?

- No dobrze. Polec. Moe nawet jako zarzdca, jeœli ty i Mazer mi pomoecie. Moje zdolnoœci s tutaj troch za mao wykorzystywane.

Pisna z radoœci i rzucia si mu na szyj, dokadnie tak, jak zwyka nastolatka, ktra dostaa od modszego brata wymarzony prezent.

- Val - powiedzia z powag Ender. - Chc, ebyœ zrozumiaa jedno: nie lec dla ciebie. Ani po to, eby rzdzi koloni albo dlatego, e si tu nudz. Lec, poniewa znam robale lepiej ni ktokolwiek z ywych i jeœli tam dotr, moe zrozumiem ich jeszcze lepiej. Odebraem im przyszoœ; mog im to wynagrodzi jedynie prbujc nauczy si jak najwicej z ich przeszoœci.

*

Podr trwaa dugo. Nim dobiega koca, Val skoczya pierwszy tom swojej historii wojen z robalami i jako Demostenes przekazaa go ansiblem na Ziemi. Ender zaœ zdoby coœ wicej, ni tylko pochlebstwa wsppasaerw. Zdyli go pozna i darzyli go szacunkiem i mioœci.

Dobrze sobie radzi w nowym œwiecie, rzdzc raczej z pomoc perswazji ni dekretw. Jak pozostali, ciko pracowa. Najwaniejszym jednak jego zadaniem bez wtpienia byo badanie pozostaoœci po robalach. Szuka wœrd budowli, maszyn i dawno nie uprawianych pl tego, co ludzie mogliby wykorzysta. Nie byo adnych ksiek - robale nigdy ich nie potrzeboway. Wszystko przechowyway w pamici, wszystko mwiy tylko myœlc. Ich wiedza umara wraz z nimi.

A jednak... solidne dachy nad ich pomieszczeniami dla zwierzt i magazynami ywnoœci powiedziay Enderowi, e zima na tej planecie bdzie cika i œniena. Poty z zaostrzonych pali pochylonych na zewntrz œwiadczyy o obecnoœci zwierzt zagraajcych stadom i plonom. Z istnienia myna wywnioskowa, e podune owoce o paskudnym smaku, rosnce w zapuszczonych sadach, suszono i mielono na mk. A szelki, w_ ktrych kiedyœ doroœli nosili mode na pola, przekonay go, e cho robale nie dbay o indywidualnoœ, to jednak kochay swoje dzieci.

Lata mijay i ycie ustabilizowao si. Koloniœci mieszkali w drewnianych domach, a tunele robali wykorzystywali na magazyny i warsztaty. Teraz rzdzia tu rada, administratorw wybierano, wic Ender - cho nadal nazywano go zarzdc - by waœciwie tylko sdzi. Zdarzay si przestpstwa i spory, obok uprzejmoœci i wsppracy; byli ludzie, ktrzy si kochali, i tacy, ktrzy nienawidzili; to by œwiat czowieka. Nikt ju nie czeka niecierpliwie na kolejn transmisj ansibla; sawne na Ziemi imiona tutaj znaczyy niewiele. Znali jedynie Petera Wiggina, Hegemona Ziemi; otrzymywali tylko wiadomoœci o pokoju, o dobrobycie, o wielkich statkach opuszczajcych obrzea Ukadu Sonecznego Ziemi, mijajcych tarcz kometarn i ruszajcych w podr, by zaludni œwiaty robali. Wkrtce miay powsta nowe kolonie na ich œwiecie, Œwiecie Endera; wkrtce mieli pojawi si ssiedzi. Byli ju w poowie drogi, ale nikt si tym nie przejmowa. Pomog nowo przybyym, kiedy si tu zjawi, ale teraz najwaniejsze byo, kto si z kim oeni, kto zachorowa, kiedy nadchodzi pora siewu i dlaczego waœciwie mam mu paci, jeœli cielak zdech trzy tygodnie po tym, jak go kupiem.

- Stali si ludŸmi Ziemi - stwierdzia Yalentine. - Nikogo nie obchodzi, e waœnie dzisiaj Demostenes wysya sidmy tom historii. Tutaj nikt go nie przeczyta.

Ender wcisn klawisz i na ekranie pojawia si kolejna strona.

- Niezwykle wnikliwe spostrzeenie, Yalentine. Ile jeszcze tomw zostao ci do koca?

- Tylko jeden. Historia Endera Wiggina.

- Jak to zrobisz? Zaczekasz z pisaniem, a umr?

- Nie. Bd pisa i przerw, kiedy dojd do dni dzisiejszych.

- Mam lepszy pomys. DoprowadŸ caoœ do zwycistwa w ostatniej bitwie. Skocz w tym miejscu. Nic, co dokonaem pŸniej, nie jest warte zapisywania.

- Moe - mrukna Yalentine. - A moe nie.

*

Ansibl przynis wiadomoœ, e statek nowej kolonii przybdzie ju za rok. Prosili, by Ender znalaz im miejsce do osiedlenia, wystarczajco bliskie jego kolonii, by mogli ze sob handlowa, a dostatecznie dalekie, by obie kolonie miay oddzielne rzdy. Ender wzi œmigowiec i ruszy na poszukiwania. Zabra ze sob jedno z dzieci, jedenastoletniego chopca imieniem Abra; mia ledwie trzy lata, kiedy powstawaa kolonia i nie pamita ju innego œwiata. Odlatywali z Enderem daleko, rozbijali biwak na noc, a rankiem wyruszali pieszo, by rozejrze si w terenie.

Trzeciego dnia Ender dozna nagego uczucia, e poznaje miejsce, w ktrym si znaleŸli. Rozejrza si uwanie; w tej okolicy by po raz pierwszy, nigdy jej przedtem nie widzia. Zawoa Abr.

- Tutaj, Ender - krzykn Abra. Sta na szczycie niskiego pagrka o stromych zboczach. - PrzyjdŸ tu!

Ender wspi si na gr. Spod jego stp odryway si bryy mikkiej ziemi. Abra wskazywa palcem w d.

- Patrz tylko. Trudno uwierzy - oznajmi.

Pagrek by wydrony. Gbok depresj w samym œrodku czœciowo wypenia niewielki staw, otoczony wybrzuszonymi zboczami, opadajcymi niebezpiecznie ku wodzie. Z jednej strony wzgrze przechodzio w dwa niskie grzbiety, tworzce dolin w ksztacie litery V, z drugiej wznosio si ku biaej skale, wyszczerzonej jak czaszka z drzewem wyrastajcym z ust.

- Wyglda, jakby zgin tu olbrzym - stwierdzi Abra. - A grunt si podnis i przykry trupa.

Teraz Ender wiedzia, dlaczego wszystko wydao mu si znajome. Zwoki Olbrzyma. Zbyt wiele razy gra tu jako dziecko, by nie zapamita okolicy. Ale to przecie niemoliwe. Komputer Szkoy Bojowej nie mg zna tego miejsca.

Spojrza przez lornetk w kierunku, ktry pamita najlepiej, z nadziej, ale i lkiem, e zobaczy to, co naleao do zestawu.

Huœtawki i zjedalnie. Drabinki. Poroœnite zieleni, ale nie mona byo nie pozna ich ksztatw.

- Ktoœ musia to wszystko zbudowa - oœwiadczy Abra. - Popatrz, ta niby czaszka to wcale nie skaa. To beton.

- Wiem - odpar Ender. - Zbudowali to dla mnie.

- Co?

- Znam to miejsce, Abra. Robale zbudoway je dla mnie.

- Wtedy, kiedy tu dotarliœmy robale nie yy ju od pidziesiciu lat.

- Masz racj, to niemoliwe. Ale wiem, co mwi. Nie powinienem ci ze sob zabiera, Abra. To moe by niebezpieczne. Jeœli znali mnie tak dobrze, eby to wszystko zbudowa, to mogli te zaplanowa...

- Wyrwnanie z tob rachunkw.

- Za to, e ich zabiem.

- Wic nie chodŸ, Ender. Nie rb tego, czego si po tobie spodziewali.

- Jeœli chc si zemœci, Abra, mnie to nie przeszkadza. Ale to nie jest pewne. Moe starali si w ten sposb porozumie. Zostawi mi wiadomoœ.

- Nie potrafili czyta ani pisa.

- Moe waœnie si uczyli, kiedy zginli.

- No to na pewno nie bd si tu pta, kiedy ty gdzieœ wyruszasz. Id z tob.

- Nie. Jesteœ za mody, eby si naraa...

- Daj spokj. Jesteœ Ender Wiggin. Nie bdziesz mnie uczy, czego nie mog robi jedenastoletni chopcy.

Razem przelecieli œmigowcem nad placem zabaw, nad lasem, nad studni na polanie. I dalej - tam. gdzie istotnie byo urwisko i jaskinia, i wska pka w miejscu, gdzie powinien si znajdowa Koniec Œwiata. W dali, dokadnie tam, gdzie w grze fantasy, wznosia si wiea zamku. Zostawi Abr w maszynie.

- Nie idŸ za mn. I le do domu, jeœli nie wrc za godzin.

- Wypchaj si, Ender. Pjd z tob.

- Sam si wypchaj, Abra, bo ci wyo do bota.

Abra zrozumia, e mimo artobliwego tonu Ender mwi powanie, wic zosta.

Mury wiey byy nierwne, pene wystpw i zagbie, uatwiajcych wspinaczk. Chcieli, eby si dosta do œrodka.

Komnata bya taka jak zawsze. Ender pamita wszystko dokadnie i rozejrza si szukajc wa, ale znalaz tylko dywan z gow wa w rogu. Imitacja, nie duplikat. Jak na ras, ktra nie znaa sztuki, poradzili sobie doskonale. Musieli œciga te obrazy z umysu Endera, znajdujc go i poznajc najczarniejsze sny poprzez lata œwietlne pustki. Ale po co? eby sprowadzi go tutaj, to oczywiste. eby zostawi mu wiadomoœ. Ale gdzie ona jest i jak zdoa j zrozumie?

Zwierciado czekao na œcianie. Byo pyt zmtniaego metalu, na ktrej wyryto przybliony ksztat ludzkiej sylwetki. Prbowali narysowa odbicie, ktre powinien zobaczy.

Patrzc w zwierciado przypomina sobie, jak tucze je i wyrywa z muru, a we wyskakuj z kryjwki i ksaj wszdzie, gdzie mog sign jadowitymi zbami.

Jak dobrze mnie poznali, pomyœla Ender. Tak dobrze, e wiedzieli, jak czsto myœla o œmierci, wiedzieli, e si jej nie boi. Wiedzieli, e nawet gdyby si przestraszy, to lk przed œmierci nie powstrzyma go przed zdjciem tego zwierciada.

Podszed do pyty metalu, podnis j i pocign. Nic nie wyskoczyo z odsonitej wnki. Leaa tam biaa kula jedwabiu ze sterczcymi tu i wdzie luŸnymi nitkami. Jajo? Nie, raczej poczwarka krlowej robali, zapodniona ju przez larwalne samce, gotowa wyda ze swego ciaa sto tysicy robali, w tym kilka krlowych. Ender wyobrazi sobie podobne do œlimakw samce, przywierajce do œcian mrocznego tunelu, i dorose osobniki niosce niedojrza krlow do sali zapodnie; kady z samcw po kolei wchodzi w larwaln krlow, dygota z ekstazy i kona, kurczc si na pododze tunelu. Potem now krlow niesiono do starej, wspaniaej istoty okrytej mikkimi, tczowymi skrzydami, ktre dawno ju utraciy zdolnoœ lotu, ale wci niosy powag majestatu. Stara krlowa pocaunkiem pograa mod w sen delikatn trucizn swych Warg, potem owijaa j nimi ze swego brzucha i nakazywaa, by staa si sob, nowym miastem, œwiatem, pocztkiem wielu krlowych i wielu œwiatw...

Ender zdziwi si skd to wszystko wie. Jak moe to wiedzie niby wspomnienia wasnego umysu?

I jakby w odpowiedzi zobaczy pierwsz ze swoich bitew z flot robali. Przedtem widzia j na symulatorze, teraz jednak patrzy z perspektywy krlowej kopca, poprzez wiele oczu. Robale uformoway sfer okrtw, a potem z ciemnoœci nadleciay straszliwe myœliwce i w bysku œwiata Maego Doktora rozpada si ich flota. Czu to, co czua krlowa, ogldajc oczami robotnic œmier, ktra nadchodzia zbyt szybko, by jej unikn, lecz nie doœ szybko, by jej nie oczekiwa. We wspomnieniach nie byo jednak lku ani blu. Krlowa odczuwaa smutek i rezygnacj. Nie myœlaa sowami, gdy patrzya na ludzi, ktrzy przybyli zabija, ale w sowach usysza j Ender. Nie wybaczyli nam, myœlaa. A wic musimy zgin.

- Jak moesz oy? - spyta Ender.

Krlowa w jedwabnym kokonie nie znaa sw, by mu odpowiedzie; kiedy jednak zamkn oczy i zacz sobie przypomina, zamiast wspomnie napyny obrazy. Ukadanie kokonu w chodnym, ciemnym miejscu, ale z wod, by nie wysech. Nie, to nie bya zwyka woda, ale woda zmieszana z sokiem pewnego drzewa i utrzymywana w odpowiedniej temperaturze, by wewntrz kokonu mogy zachodzi odpowiednie reakcje. Potem czas. Dni i tygodnie, potrzebne do przemiany poczwarki. A potem, kiedy kokon sta si szarobrzowy, Ender zobaczy siebie, jak rozcina go i pomaga maej, delikatnej krlowej wyjœ na œwiat. Widzia, jak bierze j za przednie odne i odprowadza od wody porodowej do gniazda, mikkiego, wysanego piaskiem i suchymi liœmi. Wtedy bd ya, nadbiega myœl. Wtedy si przebudz. Wtedy wydam dziesi tysicy swych dzieci.

- Nie - rzek Ender. - Nie mog. Bl.

- Twoje dzieci to potwory z naszych snw. Jeœli ci rozbudz, zabijemy was znowu.

Dziesitki obrazw bysny w jego myœlach - obrazw ludzkich istot zabijanych przez robale. Wraz z nimi jednak napyn al tak silny, e nie mg go znieœ i zapaka.

- Gdybyœ zdoaa sprawi, e czuliby to, co ja teraz czuj, moe potrafiliby ci wybaczy.

Tylko on, poj nagle. OdnaleŸli go przez ansibla, podyli wzdu promienia i zamieszkali w jego mzgu. Wœrd agonii jego snw penych cierpienia poznali go, cho poœwica dni, by ich niszczy. ZnaleŸli jego lk przed nimi, a take to, e nie wie, e ich zabija. W cigu kilku tygodni, jakie im pozostay, stworzyli dla niego to miejsce, ciao Olbrzyma, plac zabaw i pk na Kocu Œwiata, by dotar tutaj kierujc si œwiadectwem wasnych oczu. Jest jedynym, ktrego znaj. Dlatego mog z nim mwi. I przez niego.

Jesteœmy jak ty, pojawia si w jego mzgu obca myœl. Nie chcieliœmy mordowa, a kiedy to zrozumieliœmy, nie przylatywaliœmy wicej. Pki was nie spotkaliœmy, uwaaliœmy si za jedyne myœlce istoty we Wszechœwiecie. Jak mogliœmy uwierzy, e œwiadomoœ pojawi si u samotnych zwierzt, ktre nie potrafi œni wzajemnie swoich snw? Skd mieliœmy wiedzie? Moglibyœmy y w pokoju. Uwierz nam, uwierz nam, uwierz nam.

Sign do wnki i wyj kokon, zdumiewajco lekki jak na ca nadziej i przyszoœ wspaniaej rasy, ktr skrywa we wntrzu.

- Zabior ci - oœwiadczy. - Bd podrowa od œwiata do œwiata, pki nie znajd czasu i miejsca, gdzie bdziesz moga przebudzi si bezpiecznie. I opowiem twoj histori memu ludowi, a moe kiedyœ oni take ci przebacz. Tak, jak ty mnie przebaczyaœ.

Zawin kokon krlowej w kurtk i wynis j z wiey.

- Co tam znalazeœ? - zapyta Abra.

- OdpowiedŸ - odpar Ender.

- Na co?

- Na moje pytanie.

Wicej nie powiedzia o tej sprawie ani sowa. Szukali jeszcze pi dni, a wybrali dla nowej kolonii odpowiedni teren, daleko na poudnie i wschd od wiey.

Po wielu tygodniach przyszed do Yalentine i poprosi, by przeczytaa coœ, co napisa. Wywoaa z komputera statku plik, ktry jej wskaza i zacza czyta.

Tekst by napisany tak, jakby by opowieœci krlowej kopca, relacjonujcej wszystko, czego chcieli dokona i to, czego dokonali. Oto nasze bdy i nasza wielkoœ; nie mieliœmy zamiaru was krzywdzi i wybaczamy wam nasz œmier. Czas od pocztkw œwiadomoœci do wielkich wojen, jakie przetoczyy si przez ojczysty œwiat robali, Ender streœci krtko, jak gdyby bya to pami o czasach staroytnych. Kiedy doszed do historii wielkiej matki, krlowej, ktra pierwsza postanowia zatrzyma i uczy now krlow, zamiast zabija j lub wypdza, zwolni tempo narracji mwic, ile razy musiaa w kocu zniszczy dzieci swego ciaa, now jaŸ, ktra nie bya ni sam, nim wreszcie urodzia t, ktra zrozumiaa jej pragnienie harmonii. Byy czymœ nowym w swoim œwiecie: dwie krlowe, ktre kochay si i pomagay sobie zamiast walczy. Razem stay si silniejsze ni jakikolwiek inny kopiec. Rozwijay si; miay crki, ktre przyczyy si do nich w pokoju. Tak zacza si mdroœ.

Gdybyœmy tylko potrafili si porozumie, mwia krlowa kopca sowami Endera. Ale skoro nie byo to moliwe, prosimy tylko o jedno: byœcie nas pamitay nie jako wrogw, ale jako siostry, zmienione w potwory przez tragiczny Los, Boga czy Ewolucj. Gdybyœmy mogy si pocaowa, ten cud sprawiby, e staybyœmy si ludŸmi w waszych oczach. Ale zabijayœmy si. Mimo to witamy was teraz jak goœci i przyjaci. WejdŸcie w nasz dom, crki Ziemi; yjcie w naszych tunelach, zbierajcie plony z naszych pl. BdŸcie naszymi domi, robicymi to, czego same ju zrobi nie moemy. Rozkwitajcie drzewa, dojrzewajcie pola, grzejcie je, soca i bdŸcie yzne, planety. To nasze przybrane crki przybyy do domu.

Ksika Endera nie bya duga, ale zawar w niej cae dobro i zo, jakie znaa krlowa kopca. A podpisa j nie swoim nazwiskiem, ale tytuem:

MWCA UMARYCH

Na Ziemi wydano t ksik bez rozgosu i bez rozgosu przechodzia z rk do rk, a w kocu trudno byo uwierzy, e jest ktoœ, kto jej nie przeczyta. Wikszoœ czytelnikw uznaa j za interesujc; czœ nie potrafia o niej zapomnie. Zaczli y wedug jej przesania, a kiedy umiera ktoœ z ich bliskich, wierzcy stawa obok grobu, by by Mwc Umarych. Mwi to, co powiedziaby zmary, ale z absolutn szczeroœci, nie kryjc wad i nie udajc zalet. Ci, ktrzy przychodzili na takie ceremonie, uznawali je czasem za bolesne i burzce spokj ducha. Wielu jednak uwaao swe ycie za godne wspomnienia, mimo popenianych bdw. Chcieli, by - kiedy odejd - Mwca opowiedzia prawd o nich.

Na Ziemi stao si to jedn spoœrd wielu religii. Lecz dla tych, co przemierzali bezkresn otcha przestrzeni, spdzali ycie w tunelach krlowej kopca i zbierali plony z jej pl, bya to religia jedyna. Nie istniaa kolonia, ktra nie miaaby swego Mwcy Umarych.

Nikt nie wiedzia i nie chcia wiedzie, kto by pierwszym Mwc. Ender nie zdradzi si przed nikim.

Yalentine miaa dwadzieœcia pi lat, gdy skoczya ostatni tom swej historii wojen z robalami. Doczya do niego peny tekst niewielkiej ksieczki Endera, nie informujc jednak, kto jest jej autorem.

Poprzez ansibl nadesza odpowiedŸ od starego Hegemona, Petera Wiggina. Mia siedemdziesit siedem lat i sabe serce.

- Wiem, kto to napisa - oznajmi. - Jeœli mg mwi o robalach, to z pewnoœci moe te mwi o mnie.

Peter i Ender rozmawiali ze sob bardzo dugo. Peter opowiada histori swych dni i lat, swych zbrodni i dobrych uczynkw. A kiedy umar, Ender napisa drugi tom, take podpisany przez Mwc Umarych. Obie ksiki razem nazwano Krlow Kopca i Hegemonem. Stay si pismem œwitym.

- ChodŸ - powiedzia ktregoœ dnia do Yalentine. - Odlemy std i yjmy wiecznie.

- To niemoliwe, Ender - odpara. - S cuda, ktrych nie potrafi sprawi nawet relatywistyka.

- Musimy odejœ. Jestem tu niemal szczœliwy.

- Wic zosta.

- Zbyt dugo yem w cierpieniu. Bez niego nie wiedziabym, kim jestem.

I weszli na statek, by ruszy od œwiata do œwiata. Gdziekolwiek si zatrzymali, on zawsze by Andrew Wigginem, wdrownym Mwc Umarych, a ona zawsze Yalentine, podrujcym historykiem, spisujcym opowieœci yjcych, gdy on opowiada historie zmarych. I zawsze Ender nis z sob suchy, biay kokon, szukajc œwiata, gdzie krlowa kopca mogaby si przebudzi i rozwija w pokoju. I szuka dugo.

KONIEC

Copyright 1985 by Orson Scott Card Copyright for the Polish edition 2001 by sikor-soft



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
0616 Milburne Melanie Gra o wysoką stawkę
2008 02 Rehabilitacja to gra zespolowa
Handlowanie to gra
Pokemon GO to gra z piekła rodem
Co to jest gra w RPG, zhp
TO JEST TAKA GRA
Koszykówka to bardzo stara gra sportowa, Fizjoterapia, . fizjoterapia
Handlowanie to gra
Goalball to gra drużynowa dla osób niewidomych i słabowidzących, Fizjoterapia, . fizjoterapia
Handlowanie to gra
harcerzem być to wielka sztuka” gra psychologiczna w nawiązaniu do 10 punktów prawa harcerskiego
Handlowanie to gra (2)
To tylko gra Wiedza tajemna o zarzadzaniu

więcej podobnych podstron