Tici Piraci



To opowiadanie powstało jako rozwinięcie wątku z rozgrywki osadzonej w tolkienowskim Śródziemiu, stąd pojawiające się w tekście nazwy i odniesienia do miejsc stworzonych przez Profesora.

PIRACI
Aswan, noc przed zrównaniem wiosennym roku 3013 T. E.
Miejski loch był duszny, ciemny i śmierdzący. Powietrze, czy raczej to, co uchodziło tutaj za powietrze, przepełniała woń niemytych ciał, gnijącej słomy, psującego się mięsa, skwaśniałych resztek jedzenia i ogólnej podziemnej stęchlizny. W dzień oświetlały piwnicę jedynie wąskie szyby wentylacyjne prowadzące na poziom gruntu spod sklepienia, w nocy pojedyncza pochodnia zatknięta koło ciasnych schodów kopciła i dymiła dodając swąd smoły i palonych szmat do ogólnego zaduchu i oświetlała ledwie skrawek długiej, nisko sklepionej piwnicy. Solidne kraty dzieliły piwnicę na niewielkie klatki, a w niemal każdej z nich leżał zwinięty kłębek łachmanów, w którym bystremu obserwatorowi z trudem udałoby się rozpoznać ludzką istotę.
W oddalonej od schodów jednej z takich klatek, młoda kobieta usiłowała powstrzymać dygotanie wyziębionego ciała. Zwinęła się w kłębek, starając się jak najmniej drżeć. Bolały ją wszystkie kości i mięśnie. Najpierw potłukła się solidnie, gdy niedaleko od Aswan zastrzelono pod nią w zasadzce konia, a potem napastnicy pobili ją do nieprzytomności. Kolejne, niemal równie solidne lanie odebrała już w tym lochu. Teraz dla stłuczeń i skaleczeń zimno stanowiło dodatkową, wyczerpującą torturę. Loch był duszny, ale jego ściany i podłoga zostały wykonane z solidnego kamienia i przejmowały chłodem do szpiku kości. Posłanie z garści słomy, jaka leżała na podłodze, nie stanowiło żadnej izolacji, a opończę odebrano jej, zanim tu się znalazła. Delikatna jedwabna koszula i ozdobna kamizela nie stanowiły żadnej ochrony przed wszechobecnym chłodem i wilgocią.
Jednak mimo obrażeń fizycznych jej umysł pracował sprawnie. Była w tym lochu już trzy dni, a dziś słyszała dolatujący przez wywietrznik stukot młotków naprawiających drewno. Według jej obliczeń jutro miał być dzień wiosennego zrównania, święto w Aswan i okazja do wielkiej zabawy. A częścią tej zabawy była publiczna egzekucja nieszczęśników, którzy zostali przyłapani na jakichś występkach przez miejską gwardię. Hałasy jakie słyszała były zapewne przygotowaniem szafotu. Jutro ludzie uwięzieni w tym lochu zostaną w południe wyciągnięci na plac pełen rozkrzyczanego tłumu i straceni. Najwidoczniej jej wrogowie przekupili słabo opłacanych miejskich żołnierzy, by włączyli ją w grono skazańców, opłacając przy tym na tyle sowicie, że z kolei jej próba wykupienia się i ucieczki została ukarana pobiciem.
Zastanawiała się teraz, czy jej obecność tutaj była „subtelną” wiadomością, czy raczej rodzajem zemsty. Mogło być to jedno i drugie. Wiedziała, że arystokracja z Rodów będzie obecna na placu, więc zapewne jej pracodawcy ją rozpoznają. Tak ... Doświadczenie podpowiadało, że tak mogła wyglądać jej sytuacja. Zemsta za pokrzyżowane plany i zerwane sojusze, a zarazem doskonałe utarcie nosa arystokratycznemu rywalowi. Bo któż z Rodów przejmowałby się jedną najemniczką. Była tylko narzędziem.
Zimno, uwięzienie, świadomość, że być może już jutro jej życie się skończy... Może należało się pożegnać ze wszystkimi wspomnieniami, przygotować się na wielką podróż... Ta myśl wciąż ją prześladowała, stawała się źródłem rozpaczy, która mogła ją obezwładnić.
Ale to nie leżało w jej naturze. Bezradność, jaką odczuwała, rodziła w niej sprzeciw i bunt. Może była to ostatnia noc jej życia, ale wciąż miała nadzieję. Może nie nadzieję na to, że przetrwa, ale... Uciekała już wielokrotnie, przez całe swoje życie i teraz też liczyła na to, że zdarzy się coś, co pozwoli jej wyrwać się z tej pułapki. Jeżeli nawet nie uda jej się jakoś stąd wydostać... To mogło bowiem być i tak, że pobyt tutaj był sposobem jej wrogów na zapewnienie sobie jej uległości, wstępną torturą przed przesłuchaniem. Jeśli tak, niedługo zabiorą ją stąd, by zadać jej pytania o posunięcia Rodu. Wtedy być może będzie miała szansę na ucieczkę, choćby miała to być ucieczka w śmierć. Bowiem chociaż zdrada była rzeczą normalną w zawikłanych układach Rodów, ona nie chciała zdradzać sekretów tych, dla których pracowała. Najemnicy, którzy ją schwytali, nie przeszukali jej zbyt starannie. Przegapili ukryte w ubraniu notatki i jeden drobiazg: misternie wyplatany z barwnych rzemieni karwasz na jej przedramieniu ukrywał w sobie niewielki nóż. Miała więc szansę, broń. Użyje ją przeciwko swoim wrogom... Lub przeciwko sobie.
Więcej nie poddawała się zimnu, rozpaczy i beznadziei, jakie wydawały się tutaj sączyć z każdego kamienia. Przez dni, jakie spędziła w lochu, zmuszała się do zjadania tych resztek, jakimi karmiono tu więźniów, do picia stęchłej wody, jaką im dawano... Wszystko po to, by nie zamienić się w otępiały kłębek łachmanów jak współwięźniowie, by oszczędzić choć trochę sił, by być gotową na jeszcze jeden zryw, kiedy zjawi się szansa. Wiedziała bowiem, że nawet jutro, nawet na szafocie, istniała jeszcze jedna szansa. Była już kiedyś świadkiem ucieczki skazańca podczas takiego święta. Tutejsi strażnicy byli równie leniwi i przyzwyczajeni do uległości więźniów, więc mogła ich zaskoczyć. Jakkolwiek miała umrzeć, nie zamierzała umierać bez walki.
W ciszy przerywanej tylko jękami i pochrapywaniem więźniów rozległy się nagle kroki. Ktoś schodził po schodach. Po chwili na ścianach zafalowały cienie, gdy przybysz ruszył przez loch, przyświecając sobie pochodnią, czy latarnią... Kobieta skuliła się na podłodze. Jeśli to po nią idą, lepiej, by wydawała się słaba i uległa, załamana... Wtedy mniej będą uważać, łatwiej będzie jej przejść do ataku... Gdy cienie krat zatańczyły wokół niej, zagryzła wargi, by nie zdradzić się gwałtowniejszym oddechem. Ból i wyczerpanie odpłynęły w niepamięć, zmyte poczuciem dzikiego triumfu, że dobrze oceniła sytuację. Teraz... teraz mogła walczyć. Ostrożnie podniosła głowę, by przypatrzeć się nadchodzącemu człowiekowi.
Samotny żołnierz przyglądał się jej zza krat. Kiedy zauważył, że patrzy na niego, uśmiechnęła się leniwie. Zatknął pochodnię w najbliższym uchwycie i szczęknął zasuwą. Przypadła do ziemi, jakby przerażona jego wejściem. Poderwał ją brutalnym szarpnięciem za ramię, aż jęknęła, co skwitował zadowolonym mruknięciem. Teraz nie tłumiła już dygotu z trudem stojąc na nogach, a mężczyźnie wydawało się to podobać. Obrócił ją twarzą do siebie i spróbował pocałować. Cofnęła się przed nim odruchowo i dostała w twarz, dostatecznie silnie, by upaść na kolana. Złapał ją za włosy i uderzył jeszcze raz, potem poderwał i wyciągnął z klatki. Poszła ulegle. Dokądkolwiek chciał ją zabrać, była to szansa dla niej.

***



Cieśniny Archipelagu, lato roku 3012 T. E.
Słońce osiągnęło już zenit swej wędrówki po niebie i prażyło niemiłosiernie. Jak zwykle o tej porze roku, wiatr ucichł w południe i ledwie słabe podmuchy marszczyły powierzchnię morza rzucając oślepiające refleksy. Było bardzo upalnie, bardzo cicho i bardzo leniwie ...
Ostatnie ziarenko piasku zsunęło się w przewężeniu klepsydry. Kiwający się do tej pory sennie marynarz podniósł się i wydzwonił południe na niewielkim dzwonku. Odpowiedziało mu kilka leniwych pomruków ze strony barwnie ubranej ciżby zalegającej na pokładzie i krótkie przekleństwo pechowca, na którego wypadła kolejna wachta. Rosły drab wstał z legowiska na zwoju lin i zaczął drapać się do góry, na stanowisko obserwatora. Jego poprzednik z ulgą ześlizgnął się na pokład, w cień rozpostartych mokrych płócien, gdzie pokotem spała większość załogi. Znów zapanowała cisza, przerywana jedynie kapaniem wody z płacht żagli i stukotem sztonów do gry.
Mężczyzna w hamaku rozpiętym na zacienionym rufowym pokładzie wychylił się i obrzucił spojrzeniem pobojowisko poniżej. Nie ... nikomu nie chciało się wszczynać zwady. Jego stado wilków, jak z dumą mówił o swojej załodze, odsypiało noc. Przeniósł więc wzrok na hamak obok i śpiącą w nim kobietę.
Spała najwyraźniej spokojnym, głębokim snem. Odrzucona w tył kaskada bujnych, czarnych włosów zwisała przez krawędź hamaka, z drugiego końca wystawały podeszwy ozdobnych butów. Smagła twarz o ostrych rysach była kusząco zarumieniona, troczki jedwabnej koszuli rozwiązały się i odsłaniały spory fragment ukrytego do tej pory dekoltu i barwnego tatuażu. Całość wyglądała barwnie, apetycznie i... niemal bezbronnie. Niemal, bo z sznurowanych, ażurowych cholewek wystawały rękojeści sztyletów.
Mężczyzna westchnął i, jakby wbrew swej woli, wstał, nachylił się i wyciągnął rękę. Delikatnie przesunął upierścienioną dłonią po czarnych kosmykach, pociągnął za troczek, by odsłonić nieco więcej dekoltu i... zamarł w bezruchu czując ukłucie tuż nad ciężkim skórzanym pasem, jaki nosił. Z nieco wymuszonym uśmiechem cofnął się od ostrza noża dotykającego jego brzucha.
- Aleś ty nietykalska! - stwierdził, sadowiąc się na powrót w hamaku.
- A ty uparty, żeby nie powiedzieć głupi. - kobieta schowała nóż i poprawiła się w hamaku. Zawiązała, jakby mimochodem, troczki koszuli i przegarnęła palcami grzywę włosów.
- To już południe? - spytała.
- Południe. - Odpowiedział. - Chcesz? - wyciągnął do niej rękę z kubkiem wina.
- Dzięki. - Usiadła i zapatrzyła się w horyzont.
Daleko na południowym wschodzie cieniutka linia i obłok znaczyły miejsce, gdzie znajdowała się wyspa, z której wypłynęli o świcie. Na północnym zachodzie, ledwie widoczna, kołysała się galera podobna do ich statku. Jej załoga, tak jak oni, czekała. Czekały jeszcze trzy inne galery, stojące teraz spokojnie u brzegów wyspy.
- Przypłyną, jeśli cię to martwi. - zauważył mężczyzna.
- A kto ci powiedział, że mnie to martwi? - kobieta uniosła brwi w pełnym drwiny uśmiechu.
- Jesteś tak opryskliwa, że pewny to znak, iż marzysz, by się uwolnić od naszego towarzystwa - odciął się mężczyzna. - Co do mnie, jestem wdzięczny tej ciszy w cieśninie.
- Doprawdy? - uśmiech kobiety stał się jeszcze bardziej drwiący.
- Mogę cię dłużej podziwiać, moja piękna. - Tym słowom towarzyszył lekki ukłon i uśmiech.
Kobieta popatrzyła przez chwilę uważnie na towarzysza, wreszcie odpowiedziała mu uśmiechem, kładąc jednocześnie dłoń na rękojeści noża w jednoznacznym geście. Mężczyzna prychnął i położył się z powrotem w hamaku.

Lerohlee, dwanaście dni wcześniej
Wieczorny gwar osiągał szczyt. Nocna bryza przyniosła wszystkim ochłodę po upalnym dniu, więc na oświetlonych pochodniami wąskich uliczkach przewalał się różnobarwny tłum. Jasne okna i szeroko otwarte drzwi tawern kusiły zapachami najróżniejszych potraw, śpiewami i okrzykami pijących. Wesołe panienki, wychylające się z okien pięter czy stojące w drzwiach przypominały w swych strojach kwiaty z pobliskiego lasu, a ich wysokie głosy, zawołania i śmiechy upodabniały je do barwnych ptaków. Marynarze krążący uliczkami nie ustępowali panienkom w barwności strojów. Widziało się tu wszystkie kolory tęczy i wszystkie odcienie ludzkiej skóry. Od czarnych jak wygasłe żagwie przybyszy z głębi stałego lądu, gdzie na równinach wznosiły się rojne miasta czarnych królów, po nieliczne jasne i rude czupryny białoskórych przybyszów z odległej Północy. Niejeden był tutaj uczciwym kupcem, płacącym podatki w swej gildii i wędrującym mozolnie wzdłuż wybrzeży, wysp i wysepek pobliskiego Archipelagu Południa, ale większość gości tego miasta nie raz i nie dwa weszła w konflikt z prawem, i często myliła się co do własności różnych rzeczy. Nawet statków.
Lerohlee nie było tak wielkim i znaczącym portem jak położony na północ Umbar, ale i tu obok kupieckich kotwiczyły liczne pirackie okręty. Rozejm portu, wprowadzony przed laty przez ówczesnego Księcia Miasta obowiązywał dokąd można było sięgnąć wzrokiem z wieżyczek zbudowanych na wysepkach przy wejściu do portu. Żaden pirat nie mógł napaść na statek kupiecki w tej okolicy nie narażając się na szybki i morderczy odwet. Ostatni śmiałek jaki się na to poważył, zawadiaka przybyły z Umbaru po wejściu w konflikt z tamtejszymi Pirackimi Banderami, do dziś straszył zeschniętymi kośćmi w żelaznej klatce zawieszonej u wejścia do portowego basenu i nie zanosiło się na to, by szybko znalazł się ktoś nowy na jego miejsce.
Tak więc Lerohlee kwitło. Piraci mieli gdzie świętować zwycięstwa i przepijać łupy, a kupcy handlowali we względnym spokoju. Zaś podatki z ich zysków zasilały kasę Księcia.
Tawerna „Północna Gwiazda” była znana z dobrych napojów, smacznej, co niezwykłe, strawy i nader licznych awantur. O jej właścicielu mawiano, że to wzbogacony pirat, który wykazał się niespotykaną w tym fachu przezornością i zamienił statek na potężne domiszcze, gdzie w wielkiej głównej sali i na wewnętrznym dziedzińcu jak rok długi tłoczyli się goście. Sam gospodarz rzadko pojawiał się w głównej sali, jedynie wtedy, gdy doniesiono mu, że pojawił się ktoś znaczący. Zazwyczaj w gwarnym tłumie krążyli jedynie pachołkowie roznoszący napitki i strawę oraz panienki, których kilkanaście stale gościło w pokojach za dziedzińcem. Pito tu wszystko, co udało się wyprodukować z miejscowych roślin, czy sprowadzić, jedzono - co udało się przyrządzić kucharzowi, grano w każdą grę do jakiej znaleziono chętnych. A całości pilnowało kilku potężnych drabów siedzących w strategicznych miejscach na sali i dziedzińcu. Nie oznaczało to, że było tutaj spokojnie, o nie. Zazwyczaj wartownicy nie mieli nic przeciwko drobnej, orzeźwiającej i poprawiającej wszystkim nastrój bijatyce. Oni jedynie wkraczali, gdy rozróba osiągała poziom zagrażający całości budynku. Ale wtedy ich pałki zbierały obfite żniwo rozbitych łepetyn i połamanych kości.
Rosły mężczyzna zatrzymał się w wejściu. Światło lampy oświetliło jego ciemnooliwkową skórę, szerokie rysy i faliste włosy świadczące, że może przyznać się do pokrewieństwa z ludźmi z głębi lądu, podobnie jak większość mieszkańców tych okolic. Za szeroko otwartymi drzwiami hałas niemal ogłuszał. Składały się na niego mniej lub bardziej składne ochrypłe śpiewy pijących przy kilkunastu stołach, pokrzykiwania grających w sztony, kości i wszelkie inne gry, dzikie piski i śmiechy licznych dziewcząt dotrzymujących im towarzystwa i dźwięki muzyki kilku grajków nadaremnie usiłujących przebić się ze swymi utworami przez tą całą kakofonię. Jeden z posługaczy podszedł do przybysza.
- Czego życzycie sobie, panie kapitanie ? - spytał, bezbłędnie odgadując ze stroju, uzbrojenia i adiutantów rangę mężczyzny.
- Wina! - usłyszał w odpowiedzi. - I spokojnego miejsca!
- Wedle rozkazu! - chłopak skłonił się i skinął na stojącego w pobliżu wartownika, by utorował on przybyłym drogę przez zatłoczoną salę. Sam zniknął gdzieś pomiędzy ludźmi, najwyraźniej zmierzając do piwnic.
Pod arkadami wewnętrznego dziedzińca wolny stół oczekiwał na przybyłych. Kapitan i towarzyszący mu dwaj oficerowie rozsiedli się wygodnie w szerokich fotelach. Posługacz zjawił się po chwili w towarzystwie starszego mężczyzny, którego pewna postawa i błysk w oku zdradzały, skąd wzięły się pogłoski o pirackiej przeszłości właściciela tawerny. Gospodarz, bo był to on we własnej osobie, oszczędnie ukłonił się, jak równy równemu i przedstawił swoim gościom antałek wina. Po ceremonialnym otwarciu i skosztowaniu napoju ( czego nikt nie zaniedbałby wobec pirackiego kapitana - jego lęk przed otruciem czy inną niemiłą niespodzianką mógłby takiego oberżystę sporo kosztować ), wino zostało nalane do kielichów, a gospodarz zaproponował posiłek i miłe towarzystwo. Kapitan wyraził zgodę na to pierwsze, odmówił drugiego i uprzedził, że przybędą tu jeszcze jego towarzysze.
Kiedy na kilku półmiskach i talerzach poniewierały się już resztki obfitego posiłku, przy stole zjawił się barczysty zbrojny.
- Są już moi chłopcy? - Kapitan nie odrywał wzroku od czubka noża czyszczącego czarny osad za paznokciem, przekonany, że ma do czynienia z gospodarzem.
- Pewna osoba pragnie z wami mówić - wyjaśnił w odpowiedzi przybysz. Pirat obrzucił go przelotnym spojrzeniem i wrócił do czyszczenia paznokci.
- Odejdź... - rzucił po chwili.
- Pewna osoba pragnie z wami mówić - powtórzył zbrojny znacznie mniej uprzejmym tonem.
- Wynocha, zanim się mi znudzisz... - padło ze strony pirata. - A wtedy będzie gorzej...
Jak miało być gorzej, pirat nie dokończył, bo na stole wylądował niewielki woreczek. Z charakterystycznym, nader miłym dla ucha dźwiękiem. Złoto. Drugie spojrzenie pirackiego kapitana było już nieco uprzejmiejsze i nieco bardziej zainteresowane. Kiwnięciem dłoni przywołał posługacza, ale zanim tamten zdążył podejść, przy stole zjawił się gospodarz. Wyjaśnił, że w jego tawernie gości przybyły z głębi lądu zamożny pan, który życzyłby sobie spotkania z pirackim kapitanem, najlepszym z kapitanów w Lerohlee, jeśli oczywiście jest to temu po drodze. Gospodarz pozwolił sobie polecić właśnie tego kapitana jego uwadze.
Taki wstęp oznaczał zaproszenie do negocjacji o możliwym zadaniu i zarobku. Większość piratów wolała, zamiast nadstawiać karku w rabunkach, wynajmować swoje miecze i statki do drobnych, ale wysokopłatnych zadań. Oczywiście, wśród tych zadań nader często były napady na statki. Toteż pirat podniósł się leniwie zza stołu i w asyście oficerów ruszył za gospodarzem.
Pokój na piętrze był duży, mroczny i skąpo umeblowany. Przed drzwiami dwóch rosłych zbrojnych obrzuciło nadchodzących czujnym wzrokiem, nim ustąpili i pozwolili im przejść przez drzwi, których solidna konstrukcja gwarantowała, że niewiele z odgłosów z wnętrza wydostanie się przez nie na zewnątrz. Następni czterej zbrojni stali przy stole zajmującym środek pokoju. Na widok wchodzącego gospodarze i kapitana dwaj z nich wycofali się pod okno, dwaj inni pod ściany.
Przy stole pozostał tylko jeden mężczyzna. Wysoki, smukły, ciemnowłosy, o twarzy zdradzającej zarazem spryt i dumę. Jaśniejsza skóra i rysy świadczyły, że przybył z jednego z położonych na północ od Lerohlee miast i że należał do tamtejszej arystokracji. Podobnych do niego spotkać można było na dworze Księcia Lerohlee. Siedział za stołem w swobodnej pozie, opierając luźno na blacie upierścienione dłonie. Kapitan usiadł naprzeciw niego, równie swobodnie. Gospodarz postawił pucharki z winem, dzban i wyszedł. Piraccy oficerowie zajęli miejsca przy drzwiach.
- Powiedziano mi, że zwą cię Asad - przemówił po chwili arystokrata.
- Nadają mi takie imię - kapitan skłonił lekko głowę.
- Niektórzy zwą cię Zuchwalcem...
- Ci, których pierwszy szkwał zagania do zatok - uśmiech pirata był pełen drwiny.
- Podobno jesteś najpotężniejszym z tutejszych kapitanów, dorównującym Banderom Umbaru.
- Mam siedem dobrych statków na swe rozkazy - padła odpowiedź - a żaden z moich wilków nie uchyla się od walki.
- Więc... kapitanie Asad - arystokrata pochylił się do przodu. - Czy jesteś dość zuchwały, by stanąć przeciwko Rodowi ?
Przez chwilę odpowiedzią było wymowne milczenie. Żaden kapitan nie lekceważył ryzyka, jakim było zadzieranie z Rodami. Arystokraci z Rodów wyznawali zasadę zemsty za doznane, czy wyimaginowane uchybienia i potrafili zadać sobie znaczny trud, by tej zemsty dopełnić. Większość z nich żyła w doskonałej komitywie z żeglarzami, niejeden z Rodu sam był żeglarzem, podtrzymującym ich odwieczną tradycję. Z drugiej strony, polityka Rodów nakazywała im nieraz wynajmować piratów przeciwko wrogowi. Dla pirata każde takie zlecenie było dobrym zarobkiem i sporym ryzykiem. Dlatego też tylko najlepsi z kapitanów, najzuchwalsi i najpotężniejsi ważyli się włączać do rozgrywek Rodów, ufni, że ich liczne załogi i morskie doświadczenie ochronią ich przed sztyletem skrytobójcy czy atakiem innego kapitana. Asad nigdy nie uważał się za słabego. Jego szeroki, złowrogi uśmiech był całą odpowiedzią.
- A więc ten spryciarz gospodarz wiedział, co mówi... - arystokrata odchylił się z ulgą na oparcie krzesła.
- Zna mnie i moje wilki - Asad również oparł się do tyłu. - Gdzie mam ich poprowadzić?
- Niedaleko. - Mężczyzna upił łyk wina z pucharka. - Za kilka dni, z jednego z portów na północ stąd wypłynie statek, kierujący się na południe, przez Archipelag. Będzie na nim dziewczyna z Rodu - popatrzył znacząco na kapitana. - Musi zniknąć. Na jakiś czas.
- I wrócić... - Pirat zawiesił głos.
- Cała i zdrowa. Bez uszczerbku na ciele czy honorze. - Głos arystokraty zabrzmiał ostro. - Kiedy będzie to potrzebne.
- Więc mam ją porwać, przetrzymać i na dany znak uwolnić ? - Asad zakręcił swoim pucharkiem. - A co z jej statkiem ?
- Statek jest wasz. Uważaj to za premię do zapłaty.
- To czego chcesz - pirat przechylił się do przodu - to proste zadanie. I niewykonalne.
- Czemu tak uważasz? - Arystokrata uniósł brwi.
- Czy ktoś uwierzy w honor pirackiej branki? - Uśmiechnął się znacząco Asad.
- To już mój kłopot. A teraz - mężczyzna skinął lekko dłonią i na ten znak jeden ze zbrojnych odsłonił trzymaną w ręce lampę. Jej światło zalśniło na wnętrzu baryłki, na wypełniających ją monetach. - To pierwsza. Następna po porwaniu dziewczyny.
- Dużo... - oczy pirata zwęziły się podejrzliwie.
- Ona jest tyle warta. - Padła spokojna odpowiedź. - Sześć baryłek dostarczę jeszcze, gdy zadanie zostanie wykonane do końca i dziewczyna wróci do Rodu.
- Więc ich nigdy nie dostanę - roześmiał się pirat. - Nikt nie przyjmie dziewczyny z powrotem. I nie gwarantuję, że będzie co przyjmować. Moje wilki lubią takie słodkie mięsko.
- Więc trzymaj swe wilki na smyczy - warknął arystokrata. - Dostaniesz za małe ryzyko dość złota, by było warto utrzymać żądze na wodzy. A zresztą... ktoś z tobą popłynie - uniósł dłoń. Od ściany w ciemnym kącie pokoju oderwała się szczupła postać i podeszła do stołu. Lampa oświetliła grzywę czarnych włosów i ostre rysy młodej kobiety.
- Baba ? - prychnął kapitan. - Nie poradzi sobie... - urwał widząc jak kobieta opiera dłoń na rękojeści noża, jednej z kilku wyglądających zza szarfy owijającej jej biodra.
- Tak uważasz... - cichy głos był pełen niewypowiedzianej groźby. Pirat gapił się na nią przez chwilę, nim roześmiał szeroko.
- To będzie niezły rejs - wykrztusił po chwili. - Dobra! Zawarłeś układ. - wyciągnął dłoń.
Przypieczętowali przymierze uściskiem dłoni i wypitym winem. Gdy odstawili pucharki Asad zwrócił się do kobiety.
- Jak mam cię nazywać, moja piękna ? - uśmiechnął się zachęcająco.
- Inaczej. - Warknęła w odpowiedzi. Po chwili milczenia dorzuciła - Mów mi Perdita.


Niebo z wolna zaczęło blednąć na wschodzie. Długa, hałaśliwa noc zmierzała ku końcowi, ale ulice Lerohlee były nadal tak zatłoczone jak o zmierzchu. Może jedynie przybyło ciał leżących pod ścianami domów i w zaułkach, pijanych i ofiar „dyskusji”.
Asad szedł równym, wyciągniętym krokiem w stronę portu. Za nim czwórka tęgich drabów pociła się pod ciężarem ułożonej na nosidłach beczułki. Obstawę stanowiło sześciu kapitanów z podległych Asadowi statków i ich pierwszych oficerów. Jednak uwagę pirata przyciągała idąca obok dziewczyna. Perdita nasunęła przy wyjściu z oberży kaptur płaszcza na głowę i szła w całkowitym milczeniu.
- Będziesz czegoś potrzebowała przed wypłynięciem, moja piękna? - zagadnął, gdy wychodzili z „Północnej Gwiazdy”.
- Nie. - Padła sucha odpowiedź.
Pirat wzruszył ramionami. Miał czas.

Większość nocy w tawernie upłynęła Asadowi i jego przybocznym na przeliczaniu zaliczki, ustalaniu udziałów i prowizorycznym kreśleniu planów. Arystokrata pożegnał się i zniknął, zostawiając takie szczegóły, jak nazwa statku, czy sposoby kontaktowania się w rękach Perdity. Kobieta udzielała piratom skąpych informacji, wyraźnie nie mając ochoty na wtajemniczanie ich w plany Rodów. Asad nie nalegał. Dla kapitana z jego doświadczeniem wystarczającym było wiedzieć, skąd i dokąd płynie poszukiwany statek, by zaplanować spotkanie.
Na nabrzeżu, niedaleko od kołyszących się leniwie statków noszących na topach masztów pęki płowych wstęg - godło Asada, oczekiwał spory, barwny tłumek mniej lub bardziej podpitych „wilków”. Powitali swego kapitana niewyraźnym pomrukiem. Asad wdrapał się na jedną z zalegających tam skrzyń, kapitanowie stanęli po jego bokach, beczułkę ustawiono przed nimi. Pochodnie skwierczały nad głowami.
- Dostaliśmy zadanie - ogłosił. - A oto część zapłaty - jeden z kapitanów zdjął denko. - Każdy, kto przepił broń tej nocy, może dostać swój udział, by ją wykupić. Każdy, kto chce zostawić tu swe pieniądze, także je otrzyma. Ale... wychodzimy w morze razem ze słońcem. Kto się spóźni - zostaje w porcie.
- Co będziemy robić, kapitanie? - rzucił jeden z bosmanów.
- Chcesz mieć towarzystwo przy łupie? - odparował Asad.
Marynarze zarechotali. Nikt nie wierzył, że kapitan ujawni więcej niż konieczne minimum. Zanim jednak kapitanowie i bosmanowie przystąpili do rozdzielania udziałów, jeden z marynarzy wypatrzył stojącą za Asadem Perditę.
- Kapitanie! - zawołał. - Czy to nasz pracodawca?
Oczy wszystkich załóg zwróciły się na szczupłą, owiniętą w płaszcz postać. Asad uśmiechnął się lekko i nieoczekiwanym szarpnięciem zerwał okrycie z dziewczyny. Posłała mu mordercze spojrzenie.
- Ta pani - oznajmił głośno - jest moim gościem w tym rej... - urwał w połowie słowa. Chcąc przedstawić Perditę położył dłoń na jej ramieniu, a teraz zrozumiał swój błąd. W świetle pochodni zalśniło ostrze noża w jej dłoni, a Asad poczuł jego dotyk... nieco poniżej pasa.
- Zdejm dłoń - jej głos był donośny, czysty i zimny - albo ją stracisz. Jako drugą.
Śmieszki i pomruki wśród piratów zamarły pod pełnym furii spojrzeniem dowódcy.
Powoli cofnął dłoń z ramienia dziewczyny, a ona niemal niezauważalnym ruchem ukryła nóż i stanęła krok od Asada. Odchrząknął.
- Ktokolwiek jej dotknie - kontynuował jakby nic - pożałuje, jak go dopadnę... lub to, co z niego zostanie - dorzucił.
- Kapitanie - jeden z marynarzy najwyraźniej nie mógł się pogodzić z myślą o kobiecie wśród załogi. - Baba na pokładzie? Baba w załodze? - spytał. Zawtórowały mu słabe potwierdzające pomruki.
- Czego chcesz, Liang? - odparował Asad. Tę sprawę należało wyjaśnić natychmiast.
- Groziła tu nożem - rzucił Liang. - Jeśli ma płynąć z nami, to niech udowodni, że to nie były czcze słowa, że umie go użyć. - Pomruk aprobaty wśród załogi był znacznie silniejszy. Ktoś, kto obnosił się z nożami, musiał być gotowy na walkę.
- Wyzywasz mnie? - głos Perdity brzmiał lodowato.
- Tak! - Lianga najwyraźniej poniosło.
Pochodnie uformowały krąg. „Wilki” Asada zawsze były gotowe, by obejrzeć jakąś walkę. Czy walczyć samemu. Migotliwe światło, nadal mocne w mroku przedświtu, oświetlało pełne oczekiwania twarze, błyskało w rynsztunkach, nadawało złowieszczy wyraz oczom i uśmiechom. Liang zajął miejsce na skraju koła. Splótł ręce na piersi i stanął w wyczekującej postawie. Perdita położyła niesione przez siebie sakwy przy skrzyni i weszła do kręgu.
Przez chwilę trwali nieruchomo, mimo zachęcających okrzyków widzów, którzy radzili Liangowi, co mógłby zrobić z tą kobietą. Sugestie padały coraz bardziej wyrafinowane, coraz bardziej obsceniczne. Liang pierwszy nie wytrzymał napięcia i ruszył w stronę kobiety miękkim się krokiem skradającego się zabójcy, zachodząc ją od lewej strony. Odsunęła się, równie miękko i zwinnie, opierając obie dłonie na rękojeściach noży. Ciemne oczy uważnie śledziły każdy gest przeciwnika. Zatoczyli krąg, potem drugi... Okrzyki stawały się co raz gwałtowniejsze, pochodnie chwiały się nad głowami. Liang wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu, twarz dziewczyny przypominała maskę. Rzuciła jedno przelotne spojrzenie na Asada. Oparł dłonie na biodrach i uśmiechał się szeroko, obserwując starcie z wysokości swej skrzyni. Sygnał był jasny: musi sama zdobyć poważanie u załogi. Skoro przyjęła wyzwanie, musi radzić sobie sama.
Krążenie dookoła siebie znużyło Lianga. Szybkość z jaką Perdita wyciągnęła wcześniej nóż, nakazywała mu z początku ostrożność, ale teraz, rozgrzany zachętami kompanów porzucił wahanie. Skoczył do przodu, z szerokim wymachem uzbrojonej ręki, chcąc rozciąć koszulę kobiety. Potknął się w tym skoku i... osunął na ziemię. W nagle zapadłej ciszy Perdita czubkiem buta odwróciła go na wznak, schyliła się i wyszarpnęła tkwiący w ciele nóż. Otarła go o koszulę zabitego i rozejrzała się po piratach. Gest, z jakim oparła dłonie na nożach powiedział wszystko. I nikt już nie podjął wyzwania.
Asad klasnął w dłonie.
- Dość już zabawy! Kto potrzebuje złota, by wykupić broń, zostaje. Reszta na statki, przygotować się do wyjścia w morze.
Krąg mężczyzn złamał się, gdy część stłoczyła się przy oficerach, a reszta ruszyła na nabrzeża. Asad przez chwilę obserwował tłum, wreszcie zeskoczył i ruszył do statku. Chyba tylko on dostrzegł wyraz ulgi, jaki przemknął po twarzy Perdity, gdy podnosiła swe sakwy i płaszcz, tak jak był jednym z niewielu, którzy dostrzegli, jak rzuciła nożem, gdy tylko Liang przestał się pilnować.
- Wejdź i rozgość się - Asad otworzył drzwi kajuty. Kobieta minęła go bez słowa. Odłożyła sakwy, zrzuciła płaszcz i zaczęła rozglądać się po kajucie.
- Raczej nie wypłyniemy o wschodzie słońca - zauważyła. - Chyba, że masz w swej załodze zdolnych cieśli, którzy przebudują tę kajutę.
- Czy zrobiłaś to specjalnie? - Asad jakby nie słyszał jej słów.
- Co? - odwróciła się do niego, jakby dostrzegając dopiero teraz wściekły wyraz jego twarzy.
- Groziłaś mi nożem, poderwałaś mój autorytet - wyliczał, coraz bardziej rozzłoszczony. - Pomijam, że zabiłaś mi człowieka, bo to tylko nauczyło ich respektu...
Wzruszyła ramionami i zajęła się mierzeniem krokami szerokości pomieszczenia.
- Odpowiedz! - doskoczył i złapał ją za ramię. Wyrwała się szarpnięciem i odskoczyła, a Asad poczuł muśnięcie ognia na piersi. Spojrzał w dół. Przez całą szerokość jego koszuli biegło rozcięcie, już nasiąkające krwią z długiej rysy przez pierś. Nóż w dłoni Perdity lśnił równie złowieszczo jak jej oczy.
- Ty... - wysyczał.
Nawet nie drgnęła. Skoczył w jej stronę. Zrobiła unik, ale już zdołał ją chwycić za rękę. Ostrze noża prześlizgnęło się po jego żebrach, nim złapał jej drugą rękę. Uderzyła plecami o ścianę, spróbowała go kopnąć... Przycisnął ją do ściany, unieruchomił... i zastygł tak, wpatrzony w jej twarz. Za morderczą furią płonącą w jej oczach dostrzegł coś innego: strach. Paraliżujący ją, pierwotny strach. I rozpacz, która popychała ją do tak zaciekłej walki. Zaklął i rozluźnił chwyt. Skoczyła w bok i wbiła się w kąt kajuty. Dygocąca, wpatrująca się w niego szeroko otwartymi oczami. Asad ściągnął koszulę i przycisnął do ran.
- Dwie są rzeczy, których nigdy w życiu nie zrobiłem - powiedział po chwili pełnym znużenia głosem. - Nigdy nie złamałem układu, za który mi zapłacono. I nigdy nie przymusiłem kobiety. Rozumiesz?
Wydawało się, że odetchnęła. Wyprostowała się i schowała nóż.
- Więc nie dotykaj mnie ... - powiedziała cicho - jeśli ci miła cała skóra... - wyzwanie i duma w jej głosie maskowały jej uczucia.
Asad roześmiał się.
- Moja piękna, jesteś wspaniałym wyzwaniem - powiedział. - Dumna, waleczna... Nawet moje wilki będą cię szanować... Co mówiłaś o przebudowie kajuty?
Zamrugała zaskoczona zmianą tematu, ale podeszła bliżej.
- Postawią tu ścianę - pokazała ręką. - I trzeba założyć kratę na okno.
- Co? Aa... klatka na ptaszynę? Nie martw się. Mam tu, na „Sztormowej Tancerce”, kilku cieśli. Postawią ścianę gdy będziemy w drodze. Rozgość się - wskazał na koję. - Ja idę się połatać - ściągnął z haka czystą koszulę i ruszył do drzwi.

Gdy słońce uniosło się nad horyzont, „Tancerka” i towarzyszące jej statki opuściły port w Lerohlee.

Cieśnina, pokład „Sztormowej Tancerki”

Słońce przechyliło się już mocno ku zachodowi i w cieśninie zerwał się lekki wiatr, przynosząc ulgę ludziom na pokładzie statku. Rozmowy na deku stały się żywsze, wynikło nawet kilka kłótni, uciszanych pospiesznie przez bosmanów, gdy Asad wstał z hamaka i przeszedł kilkakrotnie po tylnym pokładzie. Kucharz wyszedł pomiędzy ludzi z koszem placków.
Gwar na pokładzie przeciął nagle gwizd obserwatora. Marynarz zjechał na dół ze stanowiska i ruszył do kapitana. Załoga ucichła i zamarła w oczekiwaniu.
- Żagle, kapitanie - zameldował. - Karaka idzie z wiatrem na południe. Przejdzie o milę od nas w połowie nocy.
Asad uśmiechnął się lekko.
- Dobrze! - skinął głową marynarzowi. - Shareek - rzucił do pierwszego oficera - zapisz jego imię, dostanie nagrodę z łupu. A teraz... - spojrzał na znieruchomiałą załogę - Powys, weź dwu ludzi i płyń na „Albatrosa”. Niech tu przypłyną. Fateh, ty i dwu innych płyńcie na wyspę. „Strzała” i „Smok” mają tu być przed wschodem księżyca. Reszta najeść się i gotować broń. Tej nocy będą łowy.
Pokład ożył tupotem bosych stóp. Do dwóch czółen, kołyszących się do tej pory sennie za statkiem wskoczyli wyznaczeni marynarze. Jedno śmignęło w stronę czekającego w głębi cieśniny „Albatrosa”, drugie pomknęło w kierunku nieodległej wyspy. Smagłe, umięśnione plecy marynarzy zginały się równomiernie nad wiosłami.
Asad odwrócił się od zamieszania. Perdita przypatrywała mu się spokojnym wzrokiem ze swojego hamaka.
- Jesteś pewien, że to nasz statek? - spytała wreszcie.
- Nawet jeśli to nie nasz - odpowiedział - i tak go zaatakujemy. Nie ma nic gorszego niż nuda oczekiwania na zdobycz. Załoga ma już tego dość.
- Dobrze - skinęła głową. - Pójdę do kajuty. - zsunęła się z hamaka i ruszyła na niższy pokład.
- Perdita... - Asad w ostatniej chwili powstrzymał się od przytrzymania jej za ramię. - Będziesz musiała walczyć jak każdy.
Wzruszyła na tę wiadomość ramionami i zbiegła pod pokład. Kilka dni wcześniej w rufowej kajucie postawiono ścianę oddzielając jeden narożnik. Powstała tak niewielka klitka, mieszcząca w swym wnętrzu dwie koje i trochę miejsca między nimi. Jedyne okno kajutki zakratowano solidnymi żerdziami. Perdita usiadła na chwilę na jednej z koi, w zamyśleniu poprawiła spiętrzone na drugiej koce... Przez chwilę jej twarz była pełna smutku i niepokoju, ale zaraz przybrała obojętny wyraz, a kobieta zaczęła oglądać solidny zamek, jaki zamontowano w drzwiach.
Tak jak powiedział marynarz, karaka mijała „Tancerkę” i towarzyszące jej statki w odległości niecałej mili. Księżyc w trzeciej kwadrze dawał dość światła, by łatwo można było dostrzec jej ciemny, pękaty kadłub. Rozpięte żagle lśniły bielą w mroku nocy, bulaje rufowej i dziobowej nadbudówki migotały światłami.
- Czemu postawili wszystkie żagle? - Perdita zadała to pytanie przyciszonym głosem.
Na wszystkich statkach Asada obowiązywał nakaz absolutnej ciszy, żagle zrzucono, by uczynić je mniej widocznymi. Ciemne i ciche kołysały się na niewielkiej fali jak zaczajone drapieżne ryby. Ich załogi w pełnym oczekiwania napięciu obserwowały przechodzący obok statek.
- Chce w pełni wykorzystać nocny wiatr - odparł równie cichym głosem Asad. - Cieśnina jest szeroka, nie ma tu raf, a wiatr wreszcie powiał z właściwego kierunku.
- Nie zobaczyli nas... - zauważyła.
Jej uwadze zawtórowały ciche prychnięcia. Fahd, Gabbar i Penryn, kapitanowie „Albatrosa”, „Strzały” i „Smoka” stali obok Asada na rufowym pokładzie „Tancerki”. Teraz roześmieli się cicho na myśl o niczego nieświadomym kapitanie płynącego obok statku.
- Dobra, dosyć czekania - warknął Asad. - Fahd, podejdź „Smokiem” do dziobu od nawietrznej, Gabbar będzie za tobą z „Albatrosem”. Penryn, ty podchodzisz od dziobu od zawietrznej. Ja podprowadzę „Tancerkę” od rufy. Szybko i cicho!
- Tak jest!
- Jedno. Wśród pasażerów są kobiety. Żadnej zabawy, póki nie pozwolę. Zapowiedzcie załogom, że tego co się do nich wyrwie z łapami, oddam naszej ślicznotce. Już będzie wiedziała, co mu pierwsze uciąć...
Skwitowali to cichym śmiechem. Kilku ludzi nosiło już ślady po nożach Perdity, gdy mimo ostrzeżeń spróbowali zaczepki, a dwóch marynarzy podzieliło los Lianga. Teraz nikt już nie chciał wchodzić jej w drogę.
Trzy cienie prześlizgnęły się przez burtę „Tancerki” do oczekujących czółen. Wkrótce potem skrzypnęły wysuwane wiosła, z cichym trzaskiem rozwinęły się żagle. Cztery smukłe, szybkie statki ruszyły w stronę karaki. Woda zaiskrzyła się srebrem pod ich dziobami.
Nad wodą poniósł się donośny okrzyk. Ktoś na pokładzie ściganego statku spostrzegł pogoń i podniósł alarm. Asad roześmiał się głośno, gdy nagłemu zamieszaniu na karace zawtórowały pokrzykiwania piratów. Zwolnieni z konieczności zachowania ciszy, wyli i krzyczeli, a nad całością gwaru przebił się równomierny huk bębnów podających rytm wioślarzom.
Karaka nie miała szans w tym pościgu. Zbyt szeroka, zbyt ciężka, nie miała już jak zwiększyć swej szybkości. Pirackie okręty pędziły ku niej jak wystrzelone z łuku strzały. Asad rzucił spojrzenie w bok: Perdita trzymała się jedną ręką relingu, drugą oparła o rękojeść noża, szeroko otwarte oczy miała wpatrzone w szybko zbliżający się statek. Wyczuła chyba jego spojrzenie, bo nagle rzuciła mu dziki uśmiech. Pirat odpowiedział jej tym samym. Nawet jeśli dziewczyna nie była nigdy wcześniej na morzu, widać było, że nie czuje lęku, a jedynie gorączkę pościgu.
- Czemu nazwałeś swój statek „Tancerką”? - zapytała nagle.
- Poczekaj, aż trafimy na burzę - roześmiał się. - Wtedy pokaże, co potrafi!
Byli już coraz bliżej. Z pokładu karaki sypnęły się pierwsze strzały i bełty z kusz, niecelne przy takiej odległości i mroku nocy, ale dość gęste. Jeden z nich wbił się ze stuknięciem w pokład obok Asada, inne zastukały w osłony wioślarzy. Kilku piratów na dziobie zaczęło odpowiadać strzałami. Asad nagle zaklął i zerwał z bioder Perdity barwną chustę.
- W tej białej koszuli jesteś idealnym celem - rzucił, nim zdążyła zareagować. - Okryj się choć trochę i pod osłony.
Widział jak na jej twarzy błysk gniewu za poufałość ustępuje miejsca zaskoczeniu i zrozumieniu. Narzuciła chustę na ramiona i siadła na pokładzie, kryjąc się między burtą a balustradą. Asad stanął obok niej, osłaniając się tarczą od co raz liczniejszych grotów. W dole pokładu rozległo się kilka okrzyków bólu, gdy ktoś został tam zraniony, ale już piraccy strzelcy trafiali coraz celniej w pokład karaki.
- Wiosła! - poniósł się krzyk, któremu zawtórował łomot wciąganych wioseł, gdy pirackie statki dogoniły swoją zdobycz. Przez chwilę zbliżały się do niej siłą rozpędu.
- Haki! - padła druga komenda. Z dziobowego pokładu ciśnięto haki. Część chybiła, ale kilka zaczepiło się o poszycie.
Zaterkotały kabestany. Paru ludzi zwinęło się na pokładzie z wrzaskiem, gdy dosięgli ich strzelcy z karaki, ale już po chwili trzask i wstrząs oznajmił, że statki zetknęły się burtami. I piracka załoga ruszyła do ataku.
Powitał ich zacięty opór. Na pokładzie było znacznie więcej uzbrojonych ludzi niż zazwyczaj, ludzi gotowych na wszystko, by nie dopuścić do opanowania statku. Może kapitan byłby skłonny do negocjacji, wszak nieraz okupywano dalszy rejs częścią towaru, ale żołnierze Rodu nie dopuścili do tego. Ruszyli do ataku, gdy tylko pierwsi z piratów przeskoczyli na pokład. I tym samym skazali na śmierć większość ludzi z karaki.
Gdy „Tancerka” uderzyła o burtę, Asad odrzucił osłaniającą go tarczę. Obrócił się, by pomóc wstać Perdicie, ale ona już przeskakiwała zwinnie na dolny pokład, pomiędzy piratów tłoczących się do lin i wdrapujących z dziobu na śródokręcie karaki. Zaklął i ruszył za nią. Kiedy przeskakiwali na pokład zaatakowanego statku, kolejny wstrząs był oznaką, że do szczepionych okrętów dołączył „Albatros”. Perdita straciła na moment równowagę i tylko ramię Asada uratowało ją przed upadkiem. Rzuciła mu jedno krótkie, zaskoczone spojrzenie i ruszyła bez wahania w walczący tłum.
Pokład karaki zamienił się w piekło. Żołnierze i marynarze stawiali desperacki opór, piraci przywodzili na myśl raczej stado dzikich bestii. Walczono na noże, jatagany, drewniane pałki ... Wszystko, co dało się wziąć do ręki. Nad wrzaskiem i charkotem dominował jeden głos.
- Brać jeńców! Brać załogę! - wrzeszczał Asad.
Po chwili zaczęli mu wtórować pozostali kapitanowie. Część marynarzy, widząc jak nikłe są ich szanse na przeżycie, rzucała broń i klękała na zalanych krwią deskach na znak uległości. Ale niejeden z tych błagających o litość zginął z ręki rozwścieczonego jego słabością żołnierza... Więc nie było ani uległości ze strony zaatakowanych, ani litości wśród atakujących.
Kilkunastu piratów dopchnęło się do drzwi prowadzących do rufowych kajut. Wyłamali je z trzaskiem i zniknęli we wnętrzu statku. Inni dopadli zejścia pod pokład i tam szukali ofiar.
Aż wreszcie wszystko ucichło, poza łopotem żagla, sporadycznymi jękami rannych i trzaskami lin trzymających szczepione ze sobą okręty. W mroku nocy na pokładzie roiły się tylko sylwetki piratów. Któryś z pirackich oficerów wyniósł oliwną lampę z dziobowego kasztelu i zaglądał teraz w twarze leżących.
Asad ruszył do wnętrza rufowej nadbudówki. Za drzwiami i w krótkim korytarzyku leżały ciała, żołnierzy i piratów. Drzwi do kabin były porozbijane, krew plamiła ściany. Obejrzał się do tyłu, szukając Perdity. Zniknęła mu z oczu w kotłowaninie na pokładzie i miał nadzieję, że dożyła końca starcia. Niepotrzebnie się martwił. Stała tuż za nim, a światło jedynej ocalałej lampy oświetlało jej zaplamione krwią ubranie i nieco błędne oczy. W obu rękach ściskała noże i Asad przelotnie się zastanowił, ilu ludzi zabiła tej nocy. Skinęła głową, jakby przytakując niewypowiedzianemu pytaniu i ruszyła w stronę głównej kabiny. Sądząc po szybkich, płynnych ruchach, ani kropla krwi na jej ubraniu nie należała do niej.
Zza wyłamanych drzwi największej z kajut dobiegały odgłosy kłótni i Asad nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok rozgrywającej się tam sceny. Na środku pomieszczenia tłoczyło się kilku mężczyzn w różnym wieku, sądząc po strojach, kupców oraz kilka kobiet. Jedna z nich, młoda, ładna czarnulka w mocno niekompletnym stroju, nie zważając na pilnujących jeńców piratów, wymyślała starszemu mężczyźnie. O ile dało się zrozumieć, jej pretensje dotyczyły tego, że próbował ją uciszyć. Wejście Asada i Perdity odwróciło jej uwagę. Na chwilę zapanowała cisza, wszyscy spojrzeli wyczekująco na przybyłych.
- No? - spytał Asad. - Która?
- Ta, co wrzeszczy - wzruszyła ramionami Perdita.
- Jesteś pewna?
Popatrzyła przez chwilę na grupkę kobiet i ruszyła w ich stronę. Dwie z nich, nieco starsze i skromnie ubrane, wypchnęły się przed czarnulkę, ale ta odsunęła je i zmierzyła nadchodzącą pogardliwym wzrokiem. Była nieco wyższa od pozostałych, o trochę jaśniejszej cerze, odmiennych rysach i szarych oczach. Skąpy strój, rozdarty w jakiejś szarpaninie nie ukrywał ozdobnego tatuażu na ramionach. Perdita odwróciła się ku Asadowi.
- Jestem pewna - powiedziała i zwróciła się do dziewczyny. - Jak ci na imię?
- Po co ci moje imię, piratko? - prychnęła tamta.
- Nieważne - Perdita machnęła ręką. - Idziemy.
- Coo??? - wrzask dziewczyny niemal przebił wszystkim bębenki w uszach. - Nigdzie nie idę! I wynoście się z mojego statku, wy brudni, nieokrzesani... wy... wy... - zabrakło jej epitetów.
Starszy mężczyzna skorzystał z chwili ciszy i wtrącił.
- Ta dama pochodzi z Rodu. Żądam, by została natychmiast uwolniona wraz z towarzyszkami i eskortą.
- Zamknij się! - wrzasnęła znowu dziewczyna. - Oni mają natychmiast stąd wyjść, bo... Aj! Puść mnie! - zaczęła krzyczeć, gdy Perdita złapała ją za rękę. Szarpnęła się piszcząc, ale kobieta wykręciła jej rękę i popchnęła ku drzwiom. - Nie! Nigdzie nie idę! Puszczaj mnie, ty śmierdząca dziwko! Już! Natychmiast!
- Asad... - głos Perdity bez trudu przebił się przez wrzaski - Niech ktoś odprowadzi mnie z nią na „Tancerkę”.
Dziewczyna wrzasnęła jeszcze głośniej, gdy na znak Asada zbliżył się do niej jeden z piratów. Próbowała kopnąć, plunęła, wolną ręką spróbowała drapać... bez skutku. Pirat z łatwością przerzucił ją sobie przez ramię, przytrzymał wierzgające nogi i ruszył do drzwi.
- Co robicie? - rozległ się rozpaczliwy okrzyk starszego mężczyzny.
Perdita zawróciła.
- Czy prócz ciebie, jest tu jeszcze ktoś z Rodu Baladi? - spytała.
Na moment zaniemówił, wreszcie zaprzeczył.
- To dobrze. Zanieś wieść, że dziewczyna jest bezpieczna. Bezpieczniejsza niż w łożu człowieka z Rodu Dassais.
Oczy mężczyzny błysnęły podejrzliwie. Mimo zaskoczenia zrozumiał.
- Asad ... - Perdita zatrzymała się w drzwiach kajuty. - Ten człowiek ma przeżyć. Dostarczy wiadomość Rodowi. - Wyszła za piratem niosącym wciąż protestującą dziewczynę.
Gdy wyszli na pokład, dziewczyna zamilkła na widok zaścielających go ciał, jakby dopiero teraz dotarło do niej, co się wydarzyło, po czym wrzasnęła jeszcze głośniej, już nie ze złości, ale z przerażenia. Krzyk przyciągnął uwagę piratów i w stronę branki posypały się natychmiast komentarze i propozycje, które przerwał głos Asada zwołujący do kabiny rufowej kapitanów.
Pirat, branka i Perdita przeszli już na pokład „Tancerki”, gdy krzykom porwanej zawtórował rozpaczliwy wrzask z rufy napadniętego statku, a po nim rozległy się inne.
W kajucie na „Tancerce” pirat zrzucił z ramienia porwaną i cofnął się na pokład zamykając za sobą drzwi. Perdita została sama z dziewczyną. Ta poderwała się z podłogi i skoczyła jej do oczu z palcami zakrzywionymi w szpony, próbując drapać i szarpać za włosy. Uderzona w twarz zatoczyła się do tyłu, potrząsnęła głową i znów ruszyła do ataku. Przez kilka chwil w kajucie szalał huragan. Dziewczyna usiłowała ogłuszyć Perditę lub przynajmniej wydrapać jej oczy, potem wyrwała jej jeden z noży i spróbowała ciąć, niezdarnie, ale z dużym zapałem. Jej krzykom towarzyszyły wrzaski dobiegające z zewnątrz.
Nie miała jednak szans w tej walce. Perdita podcięła jej nogi, przez chwilę turlały się obie po podłodze, wreszcie dziewczyna znalazła się z twarzą wciśniętą w deski i obiema rękoma wykręconymi na plecach.
- Puść! Boli! - wyszlochała.
- Uspokój się - wysyczała jej do ucha Perdita. - Co chciałaś zrobić?
- Puść!
- Dobra! - Perdita wstała z jej pleców.
Dziewczyna przez chwilę leżała nieruchomi, wreszcie powoli wstała rozejrzała się i rzuciła do okna. Zatrzymana szarpnięciem za ramię, okręciła się i skoczyła do drzwi. Perdita uderzyła ją w plecy, całym ciężarem przyciskając do desek.
- Gdzie? Gdzie chcesz uciekać? - zasyczała do ucha. - Nie słyszysz, co się dzieje?
Krzyki na zewnątrz były coraz słabsze i coraz bardziej pełne bólu. Dziewczyna naraz zadygotała.
- One... one...
- Idź tam, to podzielisz ich los - warknęła Perdita. - Tylko tu jesteś bezpieczna, rozumiesz?
- One ... - czarnulka patrzyła z coraz większą grozą.
- One umierają - powiedziała lodowatym tonem Perdita patrząc jej prosto w oczy, tak by nie mogła się wywinąć. - Umierają powoli i boleśnie. Ty jeszcze żyjesz i jeśli będziesz mądra, wydostaniesz się stąd z życiem.
- Ja...
- Bądź grzeczna, bo inaczej .. Jeden błąd, a i ty umrzesz z takim krzykiem.
Tego było już za wiele dla dziewczyny. Wybuchnęła nagłym płaczem, co raz bardziej i bardziej gwałtownym. Rozpaczliwe szlochając rzuciła się do leżącego na podłodze noża, a przytrzymana zaczęła histerycznie błagać, by ją też zabito. Perdita posadziła ją na podłodze i sięgnęła do jednej ze swoich sakw. Kubek i dzban z wodą ocalały w tym całym zamieszaniu chyba tylko dlatego, że stały na skrzyni. Rozmieszała proszek z odrobiną wody i zmusiła zapłakaną dziewczynę do wypicia. Po paru chwilach spazmy przeszły w pochlipywanie i czarnulka dała się zaprowadzić na koję w małej kajutce, gdzie zasnęła niemal natychmiast. Perdita skuliła się na drugiej koi. Krzyki już ucichły i z zewnątrz dobiegał tylko gwar męskich głosów. Kobieta, nie zważając na brudne, zakrwawione ubranie otuliła się kocem, usiłując stłumić dygot na myśl o tym co się rozegrało w rufowej kajucie karaki. W pewnej chwili wyciągnęła dłoń i z czułością pogładziła włosy śpiącej.
- To był jedyny sposób ... - wyszeptała.

Miasto Aswan, cztery tygodnie wcześniej

Wieczór był pogodny i ciepły. Z ogrodu dobiegały słodkie śpiewy ptaków, szum fontann i delikatne pobrzękiwanie dzwonków zawieszonych na drzewach. Zapachy kwiatów wręcz odurzały. Całość ogrodu zachęcała do wypoczynku i kontemplacji piękna, była pełna piękna i spokoju.
Jednak w gabinecie na piętrze pałacu nie było cienia spokojnej atmosfery. Mieszkaniec tej rezydencji krążył nerwowo po pomieszczeniu, co jakiś czas uderzając pięścią w papiery piętrzące się na stole. Każdemu uderzeniu towarzyszyły coraz głośniejsze obelgi. Wreszcie stanął, sięgnął po dzbanek i nalał wina do niewielkiego pucharka. Upił łyk i usiadł z rozmachem w wygodnym głębokim siedzisku, wyciągając przed siebie nogi.
- Na siedem zakazanych imion !! - warknął. - Po tylu staraniach ! I co z tego ? Nic !! Uprzejmie mi odpowiada, że moja propozycja była warta rozważenia, ale... Zawarł już sojusz z Rodem Dassais !!!
- Sojusz można zerwać... - odpowiedział arystokracie cichy głos.
Obejrzał się w bok. Na niskim podwyższeniu pod ścianą, wśród zaścielających je poduszek siedziała szczupła młoda kobieta. Jej oczy błysnęły złowrogo w świetle lamp, gdy popatrzyła oczekująco na mężczyznę.
- Wiem, że można go zerwać - rzucił. - Myślisz, że tego nie rozważałem? Ale oni przypieczętowują to małżeństwem. Ich córka ma wyjść za mężczyznę z tego Rodu !!
- Małżeństwo dla sojuszu - usta dziewczyny wykrzywił gorzki grymas. - Takie małżeństwa bywają także nietrwałe. A my mamy jeszcze kilka atutów...
- Wiem, wiem... Dokonałaś prawdziwego cudu zdobywając te wieści. Mogłyby nas daleko zaprowadzić, ale - machnął ręką z rezygnacją - to wszystko jest już na próżno... Potrzebny jest nam czas, by udowodnić, że sojusz z nami jest korzystniejszy.
- Więc zdobądźmy i czas ! - prychnęła.
- Zależy ci na tym... - oczy mężczyzny zwęziły się lekko. Popatrzył na dziewczynę uważnie, jakby usiłując odgadnąć co planuje. Wytrzymała jego spojrzenie bez mrugnięcia oka i odwzajemniła je z wyzywającym uśmiechem. Wreszcie machnął ręką. - Nigdy chyba nie odgadnę, co w tobie siedzi... ale jestem zadowolony, że zdecydowałaś się zacząć pracować dla mnie. Sporo się nauczyłaś od śmierci twojego partnera. Był dobry, a ty jesteś jeszcze lepsza.
Skinieniem głowy przyjęła pochwałę.
- Dziewczyna musi przybyć do narzeczonego, by ich ślub doszedł do skutku - zauważyła obojętnym tonem. - Jeśli się nie zjawi, układ będzie nieważny.
- Proponujesz więc zabójstwo?
- Zabójstwo... - w jej dłoni jak mgnienie światła pojawił się niewielki nóż. Zapatrzyła się w jego ostrze i odblaski na nim. - To bardzo proste rozwiązanie... Nóż. Trucizna...
- Trucizna ? Poradziłabyś sobie z tym ?
- To naprawdę nic trudnego - zza spadających jej na twarz czarnych pukli włosów ciemne oczy płonęły złowrogim ogniem, głos był pełen cichej groźby. - Przy odrobinie wysiłku dziewczyna zmarłaby tuż po ślubie, może nawet z mężem. To zerwałoby sojusz. Tyle tylko, że takie rozwiązanie jest... - odrzuciła włosy do tyłu - bardzo nieodwracalne.
- I w razie niepowodzenia wplątałoby nas w wendettę z naszymi potencjalnymi sojusznikami - podsumował.
- Nie tylko - wskazała na niego ostrzem noża, jakby podkreślając swe słowa - takie rozwiązanie wplątuje i ich w wendettę. To na Ród Dassais padnie pierwsze podejrzenie, że chcieli się wyplątać z negocjacji, zabijając pannę młodą. Zwłaszcza, gdy ujawnimy nasze atuty, jakie mamy w tej sprawie... - uśmiech kobiety był lodowaty.
- A wendetta z nimi czy u nich jest ostatnią rzeczą, jaka jest mi potrzebna! - warknął - I teraz, i w przyszłości ! Zwłaszcza, gdy muszę coś poradzić na rosnący wpływ tego drania Emana !! Nie możemy pozbyć się panny młodej - westchnął uspokajając się.
- Nie musi umierać. Wystarczy, by był powód do zerwania układu.
- A więc plotki... - arystokrata poprawił się w fotelu i zetknął dłonie palcami. - Czyżby coś obiło ci się o uszy? Jakaś wada naszej ślicznotki... coś, co sprawi, że nie powinna iść do małżeńskiego łoża z synem tak "zacnego Rodu"? - wycedził ostatnie słowa.
- Nic, prócz zwykłego rozkapryszenia młodszej córki - prychnęła pogardliwie. - Jest ładna, zdrowa i tradycyjnie rozpuszczona. Ale kłopoty z małżeńską zgodą nie są wystarczającym powodem.
- No to zostaje nam jednak tylko napad i nóż. Będzie trzeba dobrze zatrzeć ślady... Może... Nie... - zastanowił się. Dziewczyna obserwowała go spokojnym, nieodgadnionym wzrokiem, czekając do jakich wniosków dojdzie. - Udało ci się ustalić, którędy pojedzie orszak ślubny ?
- Nie będzie orszaku. Ród Baladi ma zbyt wiele zajęć z tą małą wojenką w południowych dolinach, by bawić się w wyprawę weselną. Zresztą to dlatego tak szybko się zgodzili. Zaproponowany sojusz dałby im siłę wystarczającą, by zaprowadzić tam spokój. I to bardzo szybko.
- No i oczywiście zasłużyć sobie wreszcie na pochwałę Księcia za sprawność w działaniu. Bardzo wymierną pochwałę - ironia brzmiała w głosie arystokraty.
- Gdybyż tylko wiedzieli... - dziewczyna roześmiała się drwiąco.
- Kiedy już się dowiedzą... - mężczyzna odpowiedział jej uśmiechem równie pełnym drwiny i okrucieństwa. - Tylko trzeba będzie usunąć dziewczynę. To którędy ona jedzie ?
- Płynie na południe. Załatwiają to po cichu, ale wiem już, że szykuje się do morskiej podróży. Uznali, że statek będzie wygodniejszy niż przeprawa przez góry szlakiem kupców. I bezpieczniejszy.
- Statki toną... - zauważył mężczyzna.
- I napadają je piraci....
- Wiedziałabyś kogo wynająć w Umbarze ? - spytał, żywo zainteresowany pomysłem.
- Umbar!!! - prychnęła - W Umbarze wszystkie Bandery są zbyt zajęte podgryzaniem się nawzajem, by ruszyć na Archipelag! I Umbar jest za daleko. Teraz liczy się czas. Lerohlee jest znacznie bliżej.
- To prawda... - arystokrata zamyślił się głęboko. - W Lerohlee nie brakuje zuchwałych pirackich kapitanów. Znajdę tam kogoś, by zabił dziewczynę... Właściwie nie trzeba jej nawet zabijać - uśmiechnął się nagle złowieszczo. - Wystarczy, że wykupią ją z rąk piratów...
- A jednak... - dziewczyna nie wydawała się być przekonana.
- Co ci chodzi po głowie ? - zapytał.
Spuściła głowę i obróciła kilkakrotnie w palcach niewielki nóż, nim zdecydowała się zacząć mówić.
- Dziewczyna... - mówiła z nietypowym dla niej wahaniem - dziewczyna może przypieczętować inny układ... Jej Ród - poderwała głowę, by spojrzeć na mężczyznę - jest zdesperowany. Tracą pozycję, dzień po dniu. Nie wiedzą, że chcą zawrzeć układ ze źródłem swoich kłopotów. Jeśli im to udowodnimy, jeśli im pomożemy, będą wdzięczni, bardzo wdzięczni... A sojusz z nimi przyniesie nam znaczne korzyści...
- To wszystko wiem - przerwał. - Co wymyśliłaś ?
- Macie młodszego syna ! - wypaliła.
- Co ? - poderwał się na nogi. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Patrzyła mu spokojnie w oczy, aż uspokoił się i usiadł z powrotem w fotelu. - To nie jest takie głupie... Jej pokrewieństwo... Jako jego żona związałaby nasze Rody na stałe... I dzieci... - mówił powoli do siebie. Obserwowała go z twarzą niemal bez wyrazu, jak zaczyna rozważać nowe możliwości i plany. Tylko jej wargi wykrzywiał słaby, gorzki półuśmieszek. - To byłoby korzystniejsze niż zabójstwo. O wiele korzystniejsze - dokończył wreszcie. Skinęła głową na znak, że i ona doszła do podobnych wniosków. Popatrzył uważnie. - Ale czy mój chłopak zgodzi się na żonę - piracką brankę? I czy nie zaczną wendetty z nami za jej porwanie?
- Nie, jeśli nic się jej nie stanie - odpowiedziała. - Jeśli udowodnimy, że w imię przyszłej przyjaźni uchroniliśmy ich przed niekorzystnym sojuszem, czy wręcz niewolą, będą wdzięczni za naszą interwencję. A porwanie przeboleją. - Wzruszyła ramionami. - Zwłaszcza, jak porównają twego syna z jej przyszłym oblubieńcem.
- Ta-ak - roześmiał się. - Trzeci syn Władcy Rodu, a daleki powinowaty to spora różnica... Będą zadowoleni z takiej wymiany. Jak już ochłoną z gniewu, oczywiście.
- Niech tylko skierują ten gniew we właściwą stronę - uśmiechnęła się dziewczyna.
- A więc... - znów zetknął czubki palców. - Pirat z Lerohlee porwie dziewczynę. Przetrzyma ją jakiś czas i zwróci nietkniętą. Czy możemy być tego pewni ?
- Odpowiednia ilość złota zapewni jej wszystko. Nawet ochronę przed męskimi dłońmi.
- Złoto tak. Ale wolałbym, by tego jeszcze dopilnowano - popatrzył na dziewczynę. - Czy popłynęłabyś z piratami ?
- Nigdy nie bałam się morza - wzruszyła ramionami. - Może skorzystam z nadarzającej się okazji i wygładzę charakterek tej ślicznotki.
- By była dobrą żoną dla mojego syna ?
- Być może...- odpowiedziała poważnie.

Sztormowa Tancerka” południe następnego dnia

Wiatr jak zawsze o tej porze osłabł i ucichł. Na „Tancerce” i pozostałych statkach zrzucono żagle, ale opuszczona wczorajszym świtem przystań u brzegu wyspy była na tyle blisko, że piraci jęli się wiosłowania.
Asad rozsiadł się wygodnie i przepłukał wciąż drapiące gardło łykiem wina. Tej nocy zachrypł niemal doszczętnie, najpierw usiłując przekrzyczeć gwar bitwy, potem zaś wprowadzić choć trochę ładu w łupienie karaki. Dopiero o świcie zakończono przegląd zdobyczy, przeniesiono część łupu na pokłady pirackich statków i wybrano nową załogę dla karaki. Shiny, pierwszy oficer „Albatrosa” miał odprowadzić ją do Lerohlee i sprzedać. Tam też miał wysiąść na ląd ocalały pasażer.
Trzask tłuczonego talerza i wściekły protest poniosły się nagle nad wodą. W rufowej kajucie, w części przeznaczonej dla pasażerki rozszalała się burza. Asad przysłuchiwał się, jak porwana dziewczyna wymyśla Perdicie od najgorszych, domagając się sukni, ciepłej strawy i wina. Jej krzyki przerwało plaśnięcie policzka. Asad uśmiechnął się lekko. Jego piękna widocznie nie była osobą skłonną do cierpliwego słuchania takich kaprysów.
- Jak śmiałaś!!! - padło pełne oburzenia.
- Zaraz dostaniesz drugi raz - ostrzegła Perdita.
- Więc mam ubrać łachy i jeść to paskudztwo? Nigdy!
- Zjesz ...
- Nie. Nic już nie zjem. Umrę z głodu! - głos dziewczyny zaczął się łamać.
- Proszę bardzo - Asad usłyszał najpierw ciche stuknięcie zamykanych drzwi, potem trzask rzuconego w nie kubka i wreszcie pełen złości szloch. Po chwili Perdita dołączyła do niego na rufie.
Usiadła na zwoju liny leżącym pod burtą i objęła rękoma kolana. Od świtu zdążyła zmyć z siebie krew i zmienić ubranie, ale jej oczy przypominały czarne dziury wycięte w masce.
- Ale kaprysi ... - zagaił Asad.
- To nieistotne - wzruszyła ramionami, nadal nie odrywając wzroku od jakiegoś punktu na niebie.
- Myślisz, że nie będzie jadła? - drążył. - Sądziłem, że spróbujesz ją zmusić do tego.
- Niech nie je - znów obojętny ton głosu.
- A co z dobrą opieką?
- Nic jej się nie stanie...
- Jak umrze z głodu, to się jej stanie - zauważył.
- Nie umrze - na chwilę Perdita oderwała wzrok od nieba i popatrzyła na niego. - Nie umrze z głodu - powtórzyła tonem pełnym pasji. Przez chwilę patrzyła na niego wściekłym wzrokiem, wreszcie roześmiała się wymuszenie. - Niech się przegłodzi ... Głód uczyni ją uleglejszą. Jak dopłyniemy do wyspy, bo płyniemy na wyspę, prawda? Jak dopłyniemy, każ kucharzowi zrobić to świetne curry... Nie wytrzyma zapachu...
- Jesteś bardzo pewna.
- Jestem - warknęła.
- Co ci jest? Wczoraj w nocy wydawałaś się dobrze bawić.
- Bawić?! - znów furia błysnęła w jej oczach. - Bawić? Może i tak... Ale to było wczoraj! - poderwała się na nogi i odwróciła tyłem.
Wstał i stanął obok niej.
- Ze względu na to, co musimy zrobić - usłyszał po chwili cedzone przez zęby słowa - proszę cię, Asad, nie próbuj mnie dotykać. - W jej głosie była śmierć i Asad nie wątpił, że ostrzegała poważnie. Na wszelki wypadek odsunął się nieco.
- Perdito... - zaczął.
- Zostaw mnie. - Nie odwracała głowy. - Po prostu zostaw mnie w spokoju.
Tym razem wyczuł w jej głosie ból. Potarł mimowolnie ręką swędzącą bliznę pozostałą po ich pierwszej kłótni i przeszedł na miejsce koło sternika. Ten rzucił mu spojrzenie z gatunku „Ach, te baby”, ale, na swoje szczęście, nie odezwał się. Na szczęście, bo Asad miał w tej chwili wielką ochotę komuś przylać.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy niespiesznie płynące statki dotarły wreszcie do celu. Z kołyszącego się przy piaszczystym brzegu piątego statku, „Błyskawicy” powitano ich głośnymi okrzykami i pytaniami o bitwę. Z ich strony sypnęły się przechwałki i drwiny z załogi, która, uszkodziwszy poszycie statku, musiała zrezygnować z walki. Rzucono kotwice i cztery załogi, na wyścigi, zaczęły przenosić na brzeg zagarnięte skrzynie. Wkrótce, między stojącymi pod przybrzeżnymi drzewami szałasami, ustawiono niewielką piramidę z łupów, a czterej bosmani objęli straż. Symboliczną, bo odwieczna umowa między piratami mówiła, że tego, kto zagarnie dla siebie łup przed podziałem, czeka śmierć. Zazwyczaj z rąk rozwścieczonych taką pazernością kamratów. Ale, by podkreślić to i przypomnieć o umowie, łup zgromadzono w jednym miejscu, otoczono sznurem i postawiono straż. Kilku z marynarzy domagało się też dołączenia do skrzyń dziewczyny, jako źródła dodatkowego złota, ale Asad i przyboczni kapitanowie wybili im to szybko z głowy.
O zmroku na plaży zapłonęły ogniska. Winem zabranym z karaki piraci świętowali swoje zwycięstwo (uznano, że wino można podzielić od razu) i wspominali tych, których rzucono o brzasku w morze zaszytych w płótno. Asad zgarnął dzbanek, kociołek z curry i powiosłował czółnem na „Tancerkę”. Perdita stała na rufie zapatrzona gdzieś za horyzont. Gdy odwróciła się do niego, jej oczy błyszczały w świetle nieodległych ogni.
Kiedy już stół w kajucie został nakryty na trzy osoby, Perdita poszła po dziewczynę. W kajutce rozległ się wrzask protestu. Nie miała zamiaru jeść. Nie miała zamiaru wyjść do głównej kajuty. Nie miała zamiaru wdziać czystego ubrania, bo to, co dostała było łachami, a nie czystą odzieżą. A przede wszystkim, dziewczyna nie miała zamiaru słuchać poleceń jakiejś piratki. Była córką Rodu i domagała się właściwego traktowania.
- Więc zachowuj się jak na córkę Rodu przystało - rzuciła przez ramię Perdita.
- Czyżby? - Asad uniósł pytająco brwi.
- Poczekaj - odpowiedziała.
Światło lamp lśniło miękko na talerzach i pucharkach. Curry w kociołku nasyciło powietrze zapachem mięsa i przypraw, ostrym, aromatycznym, budzącym głód ... smakowitym. Zza uchylonych drzwi, zza przepierzenia dobiegł szloch. Perdita odczekała chwilę i zaczęła nakładać na talerze. Asad podziękował za swoją porcję i zaczęli jeść, komentując kunszt kucharza.
Talerze mocno już opustoszały, gdy Asad pochwycił kątem oka jakiś ruch. Dziewczyna stanęła w drzwiach, popatrzyła z wahaniem, czy może usiąść do stołu. Perdita przemilczała fakt, że jest ona nadal ubrana w podartą koszulę i nałożyła jedzenie na trzeci talerz. Ale dziewczyna nie podeszła do stołu.
- Jeśli tego sobie życzysz... - Perdita z tymi słowami zaniosła pełny talerz do kajutki. - Proszę.
- Dziękuję... - mimo że czarnulka nie spojrzała na Perditę, w jej głosie była szczera wdzięczność.
Następne dni upłynęły piratom pod znakiem ciężkiej pracy. Asad wysłał „Albatrosa”, by zasięgnął wieści w Lerohlee i sprzedać tam część łupów. Pozostałe załogi zostały zapędzone do remontu „Błyskawicy” i budowy porządniejszych schronień niż dotychczasowe szałasy. Naprawiano też pozostałe i po tej walce, i po wcześniejszych drobne uszkodzenia na pozostałych statkach, uzupełniano wyposażenie o rezerwowe wiosła, liny, haki ...
Na pokładzie „Tancerki” zaś, w rufowej kajucie, trwała mniej lub bardziej hałaśliwa wojna pomiędzy branką a Perditą. Rozejm, jaki zapanował nad talerzem curry trwał jedynie do świtu następnego dnia, a potem dziewczyna dała znów upust swojemu niezadowoleniu. Ty razem powodem do awantury było ubranie. Perdita chciała, by dziewczyna zamieniła podartą koszulę, jedyną rzecz jaką miała na sobie w chwili porwania, na szerokie, luźne spodnie i taką bluzę. Jedyny przyodziewek jaki był dostępny na pokładzie. Niestety, brance nie podobało się płótno, z którego były uszyte. Siedziała więc na swej koi, narzekając, marudząc, chwilami wymyślając swojej towarzyszce. Ku zaskoczeniu Asada, Perdita znosiła to całkiem cierpliwie. Kiedy trzeciego dnia cumowania przy wyspie wyszła na pokład odetchnąć po szczególnie płaczliwej tyradzie, zapytał ją o to.
- Boi się - wzruszyła ramionami. - Po prostu boi się. Kaprysi, bo to jedyny sposób by kontrolować otoczenie. W domu też kaprysiła.
- W domu? Znasz jej dom? - spytał.
- Oczywiście. - Usiadła na pokładzie opierając się o jeden z kabestanów do wyciągania haków na dziobie. - Mówiłam ci, że wiem, kogo mamy porwać.
- Więc pewnie znasz też jej imię?
- Ahalija... - odpowiedziała mimochodem. Otoczyła ramionami kolana i podciągnęła je pod brodę. - Ma dwadzieścia dwa lata. Ale czekam, aż sama mi powie swoje imię.
- „Albatros” wróci za kilka dni, może kilkanaście. - Asad usadowił się obok. - Zależy, jak uda im się sprzedać to, co wzięli i jak poradził sobie Shiny z karaką. - Jakby mimochodem, ukradkiem musnął palcami włosy Perdity. - Wtedy zobaczymy, czy zostajemy tu dłużej, czy popłyniemy na inną wyspę ... - Jego palce dotknęły jej ramienia.
- Jesteś uparty, Asad - zauważyła spokojnie.
- A ty piękna. Cóż poradzę na to, że chcę cię dotknąć? - zrobił proszącą minę.
- Siadaj dalej, to cię mniej będą palce świerzbić - prychnęła, ale jakoś bez przekonania. Jednak wolał odsunąć się nieco dalej, nim sięgnęła po któryś z noży.

Piąta noc postoju była parna i duszna. Zanosiło się na burzę i burza przyszła. Statki, solidnie zakotwiczone, wytrzymały, i fale, i podmuchy wiatru, tylko na „Smoku” zerwało się trochę drobiazgów. Jednak dla ich załóg i kapitanów była to nerwowa noc, gdy pilnowali kotwic, gotowi w każdej chwili wiosłami ratować się przed rzuceniem na brzeg.
Szałasy na brzegu poszły w drzazgi, podobny los spotkał też jeden z dwóch gotowych już domów. Kiedy więc przycichł wiatr i przestał padać deszcz, załogi położyły się spać na pokładach.
Może powodem było zmęczenie, a może ciekawość. Prawdopodobnie jedno i drugie, bo to z ciekawości Asad zajrzał do małej kajuty jak mają się jego pasażerki, a ze zmęczenia nie domknął dokładnie drzwi, ani tych od kajutki, ani tych prowadzących na zewnątrz. Perdita zasnęła dopiero nad ranem, gdy było jasne, że nie będzie trzeba uciekać ze statku, ale dziewczyna nie spała. Gdy cisza upewniła ją, że wszyscy śpią, na palcach, bez szelestu niemal, wymknęła się z pomieszczenia.
Wyszła na pokład i ruszyła w stronę relingu. Umiała pływać i sądziła, że na brzegu z łatwością zdoła skryć się i uciec. Dotarła jedynie do burty, gdy zatrzymały ją silne męskie ręce. Szarpnęła się, ale nim krzyknęła, jakaś dłoń zatkała jej usta i pociągnięto ją w stronę dziobu statku i zejścia pod pokład. Kilku mężczyzn, wymieniając przyciszonymi głosami gorączkowe uwagi niosło ją w poszukiwaniu ustronnego kąta, nic sobie nie robiąc z jej rozpaczliwej szamotaniny. Obmacywana, podszczypywana zaczynała się już dławić tłumionym w ustach krzykiem.
Nagle jeden z piratów osunął się na kolana i padł na twarz. Z jego pleców sterczała rękojeść noża. Pozostali obejrzeli się do tyłu. Perdita, z nożami w obu rękach, stała w drzwiach rufowej nadbudówki.
- Puście ją i odsuńcie się - oznajmiła. Jej głos obudził pozostałych piratów. Porywacze zawahali się.
- Puście ją - gotowy do rzutu nóż zakołysał się w dłoni kobiety.
- A co? Nie jesteś kapitanem! - oznajmił jeden z piratów. - Nie rozkazuj.
- Nie rozkazuję. Ostrzegam. - głos Perdity był spokojny i zimny. - Puść ją albo zginiesz.
- Nie dasz rady wszystkim - zauważył pirat. - Dlaczego nie mamy wziąć sobie trochę tego słodkiego ciałka? - przesunął ręką po biodrze dziewczyny. - Nic jej nie będzie... A ty, jak chcesz, możesz się dołączyć - oznajmił.
Perdita pokazała zęby w dzikim grymasie i nóż jakby sam wyfrunął z jej dłoni. Gadatliwy pirat zwinął się na pokładzie, charcząc i brocząc krwią z przebitego gardła. Pozostali ruszyli w jej stronę, ale zatrzymali się na widok kolejnego noża.
- Kto pierwszy? - zapytała. Odpowiedziała jej cisza. - Puście ją. - Zauważyła spojrzenia rzucane do góry i już wiedziała, że Asad stoi na rufowym pokładzie.
Po chwili piraci rozluźnili chwyt. Dziewczyna wyrwała się i ze szlochem pobiegła do Perdity. Ta w ostatniej chwili schowała jeden z noży i wolną ręką otoczyła jej plecy. Obejrzała się do góry.
- Asad - powiedziała na odchodnym - wytłumacz swojej załodze, ile złota chcieli im ukraść ci napaleńcy.
Dziewczyna trzęsła się od płaczu i przeżytego strachu. Perdita łagodnie posadziła ją na koi i okryła kocem, cały czas uspakajająco przemawiając. Przyniosła jej lekarstwo rozmieszane w kubku wody i siedziała przy niej, tuląc ją i kołysząc, aż napój zaczął działać, ucichły łkania i dziewczyna trochę się uspokoiła.
- Tutaj jesteś bezpieczna - powiedziała jej w końcu.
- Dziękuję - wychlipała dziewczyna. - Myślałam... myślałam, że już po mnie...
- Ostrzegałam cię - zauważyła Perdita łagodnym tonem.
- Wiem... ja... ja przepraszam... powinnam była cię posłuchać...
- Ciii... już dobrze, dobrze... nic złego się nie stało... Myślę - Perdita delikatnie uniosła brodę dziewczyny, tak, że ta musiała jej spojrzeć w oczy - myślę, że po tym co powie Asad, już nigdy cię nie zaczepią. Słyszysz te krzyki?
Rzeczywiście, na pokładzie toczyła się najwyraźniej mała bitwa. Nad krzyki załogi przebijały się chwilami wymyślania Asada. Dziewczyna posłuchała ich przez chwilę.
- Ale krzyczy... - powiedziała sennym głosem. Skuliła się pod kocem i wierzchem dłoni otarła łzy. - Jeszcze raz przepraszam... Oni... - zająknęła się, ale napój działał i już uśpił jej przerażenie - oni mogli zabić nas obie.
- Nie tak łatwo im by to poszło - Perdita uśmiechnęła się lekko i dziewczyna odpowiedziała jej nieśmiałym uśmiechem.
- Ale uratowałaś mnie... Dziękuję. - Jakby przypominając sobie o dobrych manierach wstała chwiejnie z koi. - Jestem Ahalija z Rodu Baladi, pani, i dziękuję za ocalenie mego honoru.
- Jestem Perdita - ona także wstała i skłoniła się lekko, jak równy wobec równego. - A teraz... połóż się i odpocznij, Ahalijo... - nakłoniła dziewczynę delikatnym dotykiem do położenia się na koi i poprawiła okrywający ją koc. Ahalija złapała ją za rękę.
- Zostań ze mną, Perdito - wymamrotała. Zmęczenie po nieprzespanej nocy, ulga po przeżytym strachu i uspokajający napój stworzyły mieszankę, której nie mogła się oprzeć.
- Śpij... śpij spokojnie, Ahalijo... - Perdita otoczyła ręką jej ramiona.
Siedziała tak przy niej na koi, aż lekkie skrzypienie drzwi oznajmiło przybycie Asada. Rzuciła mu baczne spojrzenie spod zasłaniających jej twarz włosów.
- Już nie żyją - oznajmił przyciszonym głosem. Usiadł ciężko na drugiej koi i przez chwilę patrzył w milczeniu na śpiącą Ahaliję i na zmęczoną twarz Perdity. - Muszę ci powiedzieć, że nigdy jeszcze nie spotkałem takiej kobiety jak ty.
Popatrzyła na niego ze znużeniem, obojętnie.
- Wielu mężczyzn zginęłoby w takiej próbie jak dzisiejsza - wyjaśnił. - Wystarczyłoby, byś się choć trochę zawahała...
- Wiem - wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od śladów łez na policzkach Ahaliji.
- Moja nieustraszona piękność - wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. Spojrzała czujnie na niego. - Chcę ci pogratulować, moja piękna. Już nikt z załogi nie ośmieli się stawić ci czoła. I nikt już nie spróbuje dotknąć naszej branki. Pozostali rozszarpaliby go za taki pomysł. - Delikatnie, jakby mimochodem, gładził dłoń Perdity. - Sprytna byłaś nazywając to kradzieżą...
- Asad... - wysunęła rękę z jego dłoni.
- Tak?
- Wyjdź i zamknij drzwi.
Usłuchał.

Lerohlee, tawerna „Północna Gwiazda”, dwa dni później
W „Północnej Gwieździe” był zwykły tłok, a może nawet większy niż zazwyczaj. W hałasie wyróżniały się ochrypłe śpiewy ludzi z załogi „Albatrosa”, którzy z wielkim zapałem starali się przehulać otrzymaną zaliczkę z łupu. Pachołkowie ze służby przytaczali kolejne baryłki miejscowego owocowego wina, a kilkanaście panienek podsuwało piratom swoje wdzięki. Śpiewom i śmiechom towarzyszył też stukot kości i sztonów. Dookoła marynarze z innych statków, piraci i ciekawscy wszelkiej maści nadstawiali ucha na soczyste szczegóły nocnej walki.
- ... ech, ale i tak najlepszej nie dostaliśmy - wyszczerzył się jeden z piratów.
- Najlepszej? To była jakaś lepsza dziewczyna? - rzucił któryś ze słuchaczy.
- O taaaak - odpowiedział mu siedzący obok pirat. - Sam niosłem ją do kajuty kapitana. Mówię ci, te nóżki... - klepnął w pośladek przechodzącą obok panienkę. Podskoczyła z piskiem, a on przyciągnął ją na kolana i wdał się w opis wdzięków porwanej, nader dokładny, poparty obrazowymi gestami na żywym modelu, który kręcił się mu na kolanach. Wreszcie dziewczyna, rozzłoszczona tym, że porównuje się ją do jakiejś innej, wyrwała się i przesiadła na inne kolana. Pirat odprowadził ją mętnym od przepicia wzrokiem.
- I co z tamtą ślicznotką? - ogorzały mężczyzna podsunął mu kubek z winem. - Kapitan wziął ją dla siebie? Szczęściarz...
- E, wziął. - podpity pirat machnął niezgrabnie ręką. - On jej nie dotknie... Nikt nie spróbuje tej laluni... Zamienimy ją na wiele, wiele złota...
- Można i pobawić się lalą, i wziąć złoto. - zauważył mężczyzna.
- Mówisz tak, bo nie widziałeś kto jej pilnuje - obraził się pirat.
Wstał chwiejnie i ruszył na poszukiwania chętnej panienki, ale zaczepił nogą o stołek i runął na twarz. Ludzie przy okolicznych stołach obejrzeli się w stronę hałasu i powrócili do hałasowania samemu. Po chwili dwóch muskularnych pachołków odciągnęło bezwładne ciało śpiącego.
Ogorzały mężczyzna odprowadził ich wzrokiem, pocierając w zamyśleniu brodę. Ocenił stan trzeźwości okolicznych biesiadników i przesiadł się do sąsiedniego stołu, gdzie inny, nieco przytomniejszy pirat usiłował wycisnąć ostatnie krople z dna kubka. Nim zjawił się pachołek z winem, mężczyzna postawił przed piratem dzban.
- O! - rozległo się zdziwione.
- Napijesz się? - padło pytanie.
- A dlaczego? - pirat zmarszczył brwi.
- Bo dziś wszyscy z wami piją.
- A... jeśli tak... - wina w dzbanie nieco ubyło.
- Powiodło się wam... - zauważył po chwili mężczyzna.
- Będzie jeszcze lepiej... - pirat westchnął z rozmarzeniem.
- Jak wam zapłacą za tę ślicznotkę pilnowaną przez smoka...
- Smoka? Bhahaha... Słyszeliście? - krzyknął pirat - ten tu dobry człowiek nazywa smokiem panią kapitana. - Okoliczne stoły po chwili ciszy ryknęły śmiechem. - Oj, jest ona smokiem, jest... I jak smok pilnuje ślicznotki ... - śmiał się.
- Więc nikt jej sobie nie weźmie prócz kapitana, co?
- Ha! Nawet kapitan jej nie dotknie!
- Woli smoka? - na to pytanie pirat niemal spadł ze stołka ze śmiechu i właściwie już otrzeźwiał. Po dłuższej chwili, gdy już się uspokoił i napił wina, wyjaśnił. - Nikt nie dotknie smoka. Ta baba zarżnęła już trzech ludzi, a kilku nosi szramy. Nawet kapitan. Ma z tuzin noży przy sobie i wie jak ich używać. Dotkniesz jej, a stracisz i rękę, i coś jeszcze - otrząsnął się na samo wspomnienie. - Poderżnie ci gardło i nawet nie mrugnie. Niee... póki ona strzeże ślicznotki, nikt się z nią nie zabawi... - znów przepłukał gardło łykiem wina. - A zresztą, brachu, po co się pchać? Te tutaj są równie ładne. I milsze... - sięgnął po dzbanek.
Ogorzały mężczyzna wycofał się od stołu. Wiedział już to, po co przybył. Ahalija, córka Wodza Rodu Baladi żyła, jej honoru pilnie strzeżono, a porywacze liczyli na okup. Jednak wśród piratów los toczył się różnie. Być może dziewczynę spotka jednak coś złego... nieważne, jak bardzo jest strzeżona przez oddaną opiekunkę.
Wychodząc z tawerny rzucił jeszcze spojrzenie na stół w podcieniach dziedzińca, gdzie Shiny i Gabbar omawiali z kolejnym chętnym kupno karaki. To z nimi będzie musiał się spotkać.

„Sztormowa Tancerka”, kotwicowisko przy wyspie, dzień później
Ahalija zrezygnowała ze swoich kaprysów. Miejsce obrażonej miny czy płaczliwych grymasów zastąpiła pewna apatia. Dziewczyna pogodziła się widocznie z uwięzieniem, a niepewność co do dalszego losu zaowocowała pełnym rezygnacji milczeniem. Posłusznie ubrała się w spodnie i koszulę, bez protestu zjadała posiłki, skończyła z narzekaniem na ciasnotę małej kajutki, skromność wyposażenia czy zakaz wychodzenia na zewnątrz, a więc to wszystko, co wcześniej było głównym tematem jej pretensji.
Przestała także złościć się na Perditę. Wspomnienie starcia z piratami wystarczyło, by patrzyła na nią z pewnym szacunkiem. Kobieta z ludu, czy piratka, umiała rzeczy, jakie budziły w Ahaliji zarazem zachwyt i grozę. Poza tym, Perdita była teraz jedyną przyjazną jej osobą. Traktowała więc ją uprzejmie, starając się zachować maniery damy z Rodu.
Większość czasu dziewczyna spędzała teraz albo skulona na koi, albo wpatrując się w widok za bulajem. Kiedy tego popołudnia Perdita weszła do kajuty, zastała ją właśnie stojącą przy oknie i obserwującą jak na granicy plaży i lasu grupa piratów stara się ułożyć strzechę na dachu zbudowanego domu.
- Jest już obiad - odezwała się Perdita.
Ahalija drgnęła. Widać było, że zamyśliła się dość głęboko i to z cała pewnością nie nad kunsztem budowniczych. Machinalnie rzuciła podziękowanie, zreflektowała się i przeprosiła za brak szacunku. Perdita przyjęła to bez słów. Jeszcze niezupełnie wiedziała, o czym rozmyśla jej podopieczna, ale z pogłębiającego się smutku widocznego w oczach dziewczyny wnioskowała, że nie są to miłe tematy. Ona sama mogła tylko oczekiwać, aż Ahalija w swojej samotności i bezradności zacznie szukać u niej oparcia. Poniekąd rozumiała co przeżywa teraz porwana, przecież sama w swym życiu doświadczyła już chwil, gdy była całkowicie bezradna. I nienawidziła tego uczucia.
Do obiadu nakryto w głównej kajucie i Asad zjawił się, by, jak to wyraził, podziwiać piękne panie i cieszyć swe oczy tak jak podniebienie. Ahalija nie była jednak w nastroju do rozmowy, więc cała konwersacja toczyła się pomiędzy nim a Perditą. Omówili zatem postępy w naprawach statków, pogodę, nastroje wśród załogi, budowę domu...
- „Smok” niedługo wypłynie na południe - stwierdził w pewnej chwili Asad. - Ta burza była zwiastunem końca letniej ciszy. Fahd rozejrzy się, jak wyglądają sprawy na kupieckich szlakach.
- Myślałam, że zatrzymasz tu wszystkie załogi - zauważyła Perdita. - Czy nie byłoby to bezpieczniejsze?
- Bezpieczniejsze? O nie, moja piękna. Żaden już nawet nie pomyśli o naszej pięknej damie - tu Asad skłonił lekko głowę przed Ahaliją. - Ale za pięć - dziesięć dni miałbym tu bójkę za bójką. Podrzynali by sobie gardła z nudów. Nie, nie... Trochę ich zajęła budowa, ale teraz lepiej by byli znów na morzu. Zresztą - dorzucił - za „Smokiem” popłynie i „Błyskawica”. „Strzała” poczeka do powrotu „Albatrosa” i może też „Łowcy”.
- Więc to ze względów bezpieczeństwa odsyłasz załogi? A czy załoga „Łowcy” nie będzie sprawiać... kłopotów? - Perdita z namysłem obróciła w palcach łyżkę.
- O nie... - Asad roześmiał się szeroko. - Wieści rozchodzą się szybko. Pierwszą rzeczą, jakiej się dowiedzą zbóje z „Łowcy”, będzie co spotkało tamtych... napaleńców.
- A co... co ich spotkało? - spytała nieoczekiwanie Ahalija. Asad uśmiechnął się drapieżnie.
- Umarli... dość gwałtownie ... i boleśnie. Jak każdy złodziej.
- Nazywasz ich... złodziejami? - w głosie i oczach Ahaliji było i zdumienie, i przestrach, i oburzenie.
- To Perdita ich tak nazwała - Asad roześmiał się i odchylił na krześle. - Bardzo, bardzo sprytnie to wymyśliła... - A widząc brak zrozumienia ze strony Ahaliji wyjaśnił. - Twój honor, moja śliczna, jest wart złoto. Wiele złota. Ale oczywiście nie dostaniemy ani grosza, jeśli... coś ci się przytrafi. Jesteś cennym łupem, a nasze prawo każe śmiercią tego, co zagarnie łup dla siebie. Rozumiesz?
- T... tak - Ahalija skinęła głową.
Perdita zmarszczyła lekko brwi widząc, że dziewczyna z trudem skrywa nabiegające do oczu łzy. Asad też to zauważył i przy stole zapanowało naraz pełne napięcia milczenie.
- Wybaczcie mi, proszę - Ahalija wstała od stołu. - Nie mogę dokończyć tego posiłku.
- Czemu? - Asad pochylił się w jej stronę. - Czy aż tak zmartwił cię los tych zbójów?
- Nie... - stała przez chwilę ze spuszczoną głową, wreszcie spojrzała wprost na kapitana. - Sądzę, że i „Tancerka” będzie mogła poszukać łupu na południu - powiedziała. Z trudem hamowała łzy. - Czekanie tutaj jest bezcelowe.
- Czemuż to, śliczna? - uśmiechnął się Asad.
- Bo nie wiem, ile złota zażądaliście za mnie - wybuchnęła pełnym rozpaczy głosem - ale mój Ród go nie zapłaci. Jesteśmy na to zbyt biedni - łzy pociekły jej po policzkach. Obróciła się i skoczyła za przepierzenie.
- Co jej? Skąd to wymyśliła? - Asad popatrzył na Perditę.
- Nie jest głupia - Perdita podniosła się i zaczęła zestawiać talerze. - Umie pomyśleć, choć do tej pory rzadko to robiła. Oceniła sytuację i wysnuła wnioski. A ty tylko potwierdziłeś jej podejrzenia.
- Więc ona nie wie...
- Nie. Jeszcze o tym nie mówiłyśmy. A teraz - Perdita wręczyła mu tacę z naczyniami. - Teraz zostaw nas w spokoju. To będzie długa rozmowa. - Kciukiem wskazała Asadowi drzwi.
Ahalija siedziała na swojej koi sztywno wyprostowana. Widać było, że z jednej strony wstydzi się łez, jakie ciekły jej po policzkach, ale ta sama duma nie pozwalała jej ukryć głowy pod kocem. Perdita usiadła naprzeciw niej. Przez chwilę mierzyły się wzrokiem.
- Od trzech lat mój Ród prześladują wrogowie - Ahalija zaczęła mówić jako pierwsza. - Od trzech lat tracimy majętności i wpływy. Miałam być przypieczętowaniem sojuszu, który pozwoliłby memu ojcu skończyć wojnę, jaka wysysa nasze siły. Ale teraz zapewne sojusz zerwano, mój Ród jest bezradny. Ojciec nie zgodzi się na nic, co by dodatkowo nas, jego osłabiło. Obawiam się - spuściła wzrok - że Asad i ty nie dostaniecie za mnie nawet miedziaka... - umilkła, splotła dłonie tak, że zbielały jej knykcie. Perdita czekała cierpliwie. - Okazałaś mi sympatię, Perdito - odezwała się wreszcie Ahalija. - Czy oddasz mi jeszcze jedną przysługę?
- Tak?
- Wiem, że masz leki. Trzymasz je w skrzyni w głównej kajucie - Perdita uśmiechnęła się na ten dowód spostrzegawczości dziewczyny. - Dwa razy dałaś mi coś, co sprowadza sen. Czy... czy kiedy Asad zdecyduje się, że ma dość próżnego oczekiwania, że jestem nic nie warta i odda mnie załodze... - twarz Ahaliji już jawnie wykrzywiła rozpacz. - Czy zanim to nastąpi, dasz mi wypić coś, bym nic nie czuła? Proszę... ja... ja się boję...
Perdita przesiadła się na koję obok dziewczyny i objęła ją. Ahalija odwzajemniła uścisk i wybuchnęła płaczem. Po dłuższej chwili Perdita odsunęła ją delikatnie od siebie i spytała.
- Skąd ci przyszło do głowy, że to Ród Baladi zapłaci okup?
- Dassais... - Ahalija siąknęła nosem - Dassais tym bardziej go nie zapłacą. Ja byłam ceną ich przychylności - w jej głosie zabrzmiała nieoczekiwana gorycz. Perdita drgnęła mimowolnie. Ta dziewczyna jednak rozumiała swoją sytuację lepiej niż można było sądzić z dziecinnych dąsów i kapryśnego zachowania. Ahalija otarła łzy i znów usiadła prosto. Widać było, że chce zachować się zgodnie z dumą Rodu, a to oznaczało ukrycie rozpaczy.
- Czy tak ci powiedziano? - Perdita przesiadła się z powrotem na swoją koję.
- Tak mi powiedziano na Radzie Rodu. Ojciec wyjaśnił mi sytuację i oświadczył, że odda mnie za żonę jednemu z Dassais. W zamian za to mieli współdziałać z nami w oczyszczaniu południowych dolin. - Powoli na twarz Ahaliji wracał spokój.
- Sojusz mówił tylko o południowych dolinach? - spytała Perdita.
- Tylko. Tylko tyle ojciec mi powiedział.
- Więc albo nie wie... - w dłoni Perdity błysnął nieoczekiwanie niewielki nóż. Zaczęła bawić się ostrzem, obserwując odblaski. Ahalija drgnęła na ten widok wystraszona. - Nie... nie może tego nie wiedzieć...
- Czego Perdito? - głos Ahaliji był bardzo cichy.
- Dassais zażądali znacznie więcej niż tylko ciebie - zaczęła mówić Perdita. - Zażądali posłuszeństwa w Radzie i kontroli nad sojuszami...
- A ja... ja miałam to przypieczętować?! - Ahalija niemal krzyknęła podrywając się na nogi. Widać było po niej, że wiedza o jej roli w tym sojuszu dogłębnie ją uraziła. - Dlaczego? Dlaczego ojciec się na to zgodził?
- A wiesz co by było, gdyby się nie zgodził?
- Nie...
- Ród Baladi stoi na krawędzi. Sojusz, jakikolwiek pakt, który by ich ocalił przed upadkiem... Nie mają zbyt wielkiego wyboru.
Ahalija przechyliła lekko głowę.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - spytała.
- Co?
- To o sojuszu, o sytuacji mego Rodu... Skąd piratka może tyle o tym wiedzieć?
- Piratka? - uśmiech Perdity był dość chłodny.
- Nno... tak - zająknęła się Ahalija. - Jesteś przecież wspólniczka Asada. Jego... towarzyszką...
Perdita roześmiała się, długo i serdecznie.
- Czy zrobiłam cokolwiek, co nasuwa taki wniosek? - spytała w końcu.
- Jesz z nim... rozmawiasz... myślałam... - jąkała się Ahalija.
- Źle myślałaś. - Uśmiech Perdity złagodził ostrość słów.
- Mhm... - dziewczyna spuściła głowę.
- Ahalijo - Perdita przechyliła się do przodu i dotknęła jej dłoni. - Ahalijo, przemyśl sytuację jeszcze raz.
- Nadal nie rozumiem - pokręciła po chwili głową. - Ty nie jesteś piratką, ale mnie pilnujesz. Asad dostanie złoto, ale to nie mój ojciec je wypłaci... Dassais zerwali zapewne sojusz, a mój Ród potrzebuje sojuszu... - Ahalija wyliczała na palcach. - Czy to znaczy - spytała pełnym napięcia głosem - że inny Ród chce zawrzeć sojusz?
- Tak.
- Ty jesteś jego wysłanniczką?
- Tak.
- A jaka jest w tym moja rola? - dziewczyna znów zacisnęła dłonie na krawędzi koi, by opanować niepokój. Perdita westchnęła.
- Ród Galeel chciał zawrzeć sojusz z twoim Rodem - zaczęła. Ale twój ojciec odmówił. Dassais są wrogiem Galeel. By zerwać wasz sojusz z nimi...
- Porwaliście mnie - syknęła Ahalija.
- Tak.
- Dranie! - Ahalija poderwała się z koi. - I co teraz ze mną zrobicie? Utopicie? Sprzedacie? - w wybuchu furii uderzyła pięściami w ścianę. Przez chwilę szukała słów zdolnych wyrazić jej złość, wreszcie zaczęła znów płakać, mrucząc do siebie jakieś obelgi.
- Uspokój się. - Głos Perdity był jak lód. Dziewczyna obejrzała się w jej stronę.
- Już zaczynałam uważać cię za przyjaciółkę...
- Uspokój się i pomyśl. - W głosie Perdity był przemożny nacisk. - By zerwać sojusz wystarczyłaby twoja śmierć. Tamtej nocy, na karace.
Przez chwilę Ahalija przybladła na wspomnienie.
- Jesteś nam potrzebna cała i zdrowa. - mówiła dalej Perdita. - Ród Galeel chce zawrzeć sojusz z Baladi. Ty go przypieczętujesz.
- Więc... strzeżesz mnie, bo jestem narzeczoną kogoś z Galeel.
- Tak.
- Więc cała twoja sympatia... przyjaźń... to wszystko było kłamstwem, co? - spytała Ahalija. - Dobrze. Pilnuj mnie sobie nadal. Ale - głos jej zadrżał - nie rozmawiam już z tobą - położyła się na koi twarzą do ściany.
Perdita przez chwilę siedziała w milczeniu. Wreszcie przesiadła się na koję dziewczyny.
- Ahalija... - dotknęła jej ramienia - posłuchaj mnie.
- Nie!
- Posłuchaj...
- Nie chcę niczego słuchać! Mam dość twoich kłamstw!
Perdita wycofała się. Usiadła na swojej koi ze skrzyżowanymi nogami, spokojna, wyprostowana... Jej twarz była obojętną maską, gdy słuchała łkania Ahaliji. Kiedy dziewczyna gwałtownym ruchem naciągnęła sobie koc na głowę, Perdita drgnęła. Znów na chwilę obojętność zniknęła odsłaniając żal i smutek. Potrząsnęła głową, jakby odpędzając te uczucia i przymknęła oczy.
Popołudnie wlokło się powoli. Na zewnątrz Asad wymyślał któremuś z piratów za niewłaściwe sklarowanie liny, potem dwóch ludzi przyszło na skargę, że trzeci zaczyna swoje szachrajstwa, później kapitanowie „Smoka” i „Błyskawicy” zjawili się, by omówić przyszła wyprawę na południowe szlaki... Tak więc na zewnątrz trwał normalny, codzienny gwar.
W kabinie panowała jednak cisza. Z początku zakłócało ją chlipanie rozżalonej na cały świat Ahaliji, lecz wkrótce i ono ucichło, a oddechy ich obu nikły zagłuszane przez rozmowy na pokładzie i plusk wody.
Kiedy zapadł już zmrok, Perdita skrzesała ognia i ustawiła zapaloną świecę na parapecie okna. Wróciła na swoje miejsce i znów zastygła w milczącym oczekiwaniu, zdecydowana najwyraźniej przetrwać tak noc.
Ze świecy niewiele już zostało, a wieczorny gwar na plaży ścichł już i zanikł, gdy Ahalija wystawiła głowę spod koca. Przez dłuższą chwilę leżała nieruchomo, przyglądając się siedzącej naprzeciw Perdicie. Kobieta miała zamknięte oczy, a światło świecy nadawało jej twarzy wyraz smutku i osamotnienia, tak sprzeczny z obojętną, twardą miną, z jaką się zazwyczaj obnosiła.
- Perdita...
- Tak? - Perdita otworzyła oczy.
- Przepraszam... Ani razu mi nie skłamałaś...
- Nie masz za co przepraszać...
- Mam. - Ahalija usiadła. - Nie powinno mnie zbytnio obchodzić, za kogo wyjdę za mąż. I tak i tak - wzruszyła ramionami - muszę to zrobić. Niepotrzebnie się na ciebie obrażałam. - Perdita przyjęła to stwierdzenie lekkim skinieniem głowy. Dziewczyna widziała teraz wyraźnie jak bardzo jej opiekunka jest smutna i zmęczona, nie była to tylko złudna gra światła świecy. - Przemyślałam sobie wszystko. Żyję, może uda mi się zostać czyjąś żoną... Pomóc Rodowi... A ty naprawdę dbasz o mnie... - skubnęła rękaw płóciennej koszuli. - Jeszcze raz cię przepraszam.
Przez parę chwil obie mierzyły się wzrokiem. Wreszcie Ahalija wyciągnęła rękę na znak zgody, nieco niepewnie i z wahaniem. Jej dłoń na moment zawisła w powietrzu i, po niemal niezauważalnym wahaniu się ze strony Perdity, została przyjęta. Przez moment siedziały naprzeciwko siebie trzymając się za ręce, aż Ahalija uściskała opiekunkę.
- Cieszę się, że się już nie gniewasz... - wyszeptała. - Bo się nie gniewasz, prawda?
- Ani przez moment się na ciebie nie gniewałam. I... Ahalija...
- Tak?
- Uważaj to za pierwszą lekcję: ludzie nie zawsze okazują prawdziwe uczucia.
- Znam to ...
- Powinnaś. Jesteś przecież córką Rodu.
- Tak... - Ahalija wyraźnie posmutniała, ale zaraz zerknęła na Perditę z błyskiem w oku. - A skąd wiesz, że cię szczerze przepraszam?
Perdita tylko się uśmiechnęła. Dziewczyna przez moment przyglądała się jej uważnie, aż sama roześmiała się szeroko.

„Albatros” dobił do wyspy kilka dni później, a za nim „Łowca”, szósty statek z flotylli Asada. Nad wodą poniosły się dzikie wrzaski, gdy tylko obydwa statki znalazły się w zasięgu głosu. Padały pytania, uwagi, przechwałki... część piratów po prostu wrzeszczała, by wrzeszczeć.
„Łowca” szedł na wiosłach, złamany top masztu i uszkodzone olinowanie nadawały mu wygląd nieco poprzetrącanego. Wrażenie to potęgowały szerokie, jasne rysy na burtach i ślady po ogniu. Ta część załogi, która wykrzykiwała powitania tłocząc się na dziobowej nadbudówce, była i nieliczna, i w przeważającej części poobwijana najrozmaitszymi opatrunkami. Asad pokręcił głową na ten widok. Najwyraźniej „Łowcy” albo się nie powiodło, albo zdobycz stawiła wyjątkowo silny opór.
W zielono-błękitną wodę zatoki poleciały kotwice i niemal natychmiast wszczął się gorączkowy ruch. Gabbar i Shiny z „Albatrosa” popłynęli na „Tancerkę” szukając tam Asada, a załoga statku zajęła się przetransportowywaniem na brzeg beczek i worków z zapasami. Jednocześnie z „Łowcy” zaczęto transportować na brzeg rannych. Natychmiast więc wynikły kłótnie o czółna, a kiedy pierwsi ranni znaleźli się na brzegu, wybuchła awantura o miejsca pod dachem. Kapitan z „Łowcy” i jego bosmani chcieli przenieść wszystkich rannych na brzeg i bezceremonialnie zaczęli się wprowadzać do jednego z domów, usuwając stamtąd rzeczy i zajmując posłania dotychczasowych mieszkańców. Załodze „Błyskawicy”, bo to oni zajmowali ten dom, nie spodobało się, że muszą opuścić własnoręcznie wybudowane schronienie. Gdy doszło do pierwszych rękoczynów, ktoś przytomniejszy od innych polecił sprowadzić Asada.
Oczywiście, z argumentami za i przeciw umieszczeniu rannych wystąpili wszyscy kapitanowie, nie tylko dowódca załogi „Łowcy”. Kiedy załoga „Strzały” rozdzielała co najbardziej zaciekłych w wymienianiu poglądów piratów, Asad i jego oficerowie zawzięcie kłócili się na zewnątrz. Stanęło wreszcie na tym, że drogą losowania ustali się, którzy z załóg mają przenieść się na statki, by ustąpić miejsca rannym, a załoga „Łowcy”, ci, co mogą wziąć się do roboty, w możliwie najkrótszym czasie postarają się postawić własny dach.
Ledwie uporano się z tym problemem, wynikły dyskusje na temat składowania łupów z „Łowcy”, bo choć niewielki, także liczył się do podziału, a następnie kwestia wina przywiezionego przez „Albatrosa”. Wszystkie załogi wrzeszczały na siebie, handryczyły się jak stado przekupek i jednocześnie wymieniały najnowsze plotki. Któraś z baryłek okazała się lekko nieszczelna, więc, by nie wylać jej podczas transportu, odszpuntowano ją i wypito. Starczyło tego wina ledwie dla kilkudziesięciu szczęściarzy, co spotęgowało zamieszanie.
Dobrze po południu Asad, zgrzany, zachrypnięty od krzyku, zziajany wrócił czółnem na „Tancerkę”. W rufowej kajucie przywitały go pytające spojrzenia Perdity i Ahaliji. Obie panie siedziały przy stole, pochylone nad pokreśloną węglem deską. Przez dni, które upłynęły od poważnej rozmowy między nimi, deska ta i kawałki węgla z ogniska jako rysiki, służyły im pomocą w rozwiązywaniu coraz bardziej skomplikowanych zagadek. Poprzedniego wieczoru Asad próbował w ich towarzystwie znaleźć jedno takie rozwiązanie i był zaskoczony trudnością, jaką mu to sprawiło.
- Muszę wam przeszkodzić, moje panie - oznajmił. - Ale nie sposób omówić nowin w tym zamieszaniu na brzegu.
- Miałam nadzieję, że sobie przypomnisz, że ja też chcę usłyszeć nowiny - zauważyła Perdita, odkładając rysik. - Ahalijo, dokończymy omawiać te posunięcie Księcia jutro, albo jeszcze później.
- Przekażesz mi nowiny? - dziewczyna podniosła się od stołu.
- Sama ich wysłuchasz, bo Asad zamierza je omawiać tutaj, prawda?
- Chyba nie chcesz...? - Asad zawiesił głos.
- Przez te drzwi - Perdita wskazała kciukiem drzwi do kajutki Ahaliji - wszystko słychać. Ahalija nie musi siedzieć przy stole, by słuchać.
Dziewczyna, z deską pod pachą, zatrzymała się w progu.
- Nawet nie musicie krzyczeć - oświadczyła z łobuzerskim uśmiechem. Asada na moment zatkało, a gdy otworzyła usta, by coś jej odpowiedzieć, Ahalija już zamknęła drzwi za sobą.
- Czy ja dobrze widziałem? - wymamrotał cicho.
- Przyzwyczaj się - Perdita zagarnęła jeden ze stołków i ulokowała się przy drzwiach. Asad przez chwilę patrzył zafascynowany, jak jej twarz zmienia się w obojętną, nieco wyniosłą i groźną maskę, jak przyjazna opiekunka staje się obojętną zabójczynią.
Narada kapitanów przypominała bardziej pijatykę. Wpierw przy winie omówiono niezbyt fortunny rejs „Łowcy”, potem podział jego łupów ( zgodnie z tradycją i układem, czyli trzy części dla załogi „Łowcy”, dwie podzielone między inne statki ). Później Shiny mówił o sprzedaży karaki i jej towarów, a po nim włączył się Gabbar. Mieli już wtedy nieco w czubie, więc zdawali relację waląc kubkami w stół i przekrzykując się nawzajem.
Do tej pory Perdita siedziała milcząco z boku, pilnując drzwi w przepierzeniu i przysł[ciach!]ąc się rozmowom. Teraz ona włączyła się do dyskusji.
- Co się stało z człowiekiem z Rodu? - rzuciła nagle pytanie.
- Splunął na odchodnym i ruszył przed siebie - odparł Shiny. - Obiecał nam jeszcze, że nas zobaczy... w klatkach w Lerohlee.
- Niezbyt pomysłowy w groźbach - skrzywił się Penryn. - Inni to obiecywali smażenie w oleju i takie tam...
- Pewnie tchórzył... - dorzucił Shareek. Pozostali roześmieli się rozbawieni.
- Dobrze, nie mówmy już o tamtym tchórzu - machnął ręką Asad. - Gabbar, dostarczyłeś wiadomość?
- Jasne - pirat wzruszył ramionami. - Czekało na mnie coś niecoś ekstra za tę fatygę... Chłopcy sobie pohulali...
Perdita mruknęła coś pod nosem, nie wiadomo, z uznaniem czy raczej niepochlebnie i włączyła się do rozmowy rzucając kolejne pytania o wieści z Lerohlee. Asad zauważył, że drzwi za jej plecami są lekko uchylone. Wstał, jakby obojętnie i podszedł. Zza drzwi powitało go lekko wyzywające spojrzenie Ahaliji. Obie panie najwyraźniej szeptem komentowały na bieżąco zasłyszane wiadomości. Pirat wzruszył ramionami i wrócił na swoje miejsce przy stole.
- ... i ruch jest tam teraz jak na Jestry w Umbarze - mówił odchylony wygodnie do tyłu Shiny. Połowa mniejszych kapitanów usiłowała się dowiedzieć, czy to prawda, a druga połowa, gdzie kryjemy to złoto, które już mamy.
- O Rodach nie było mowy? - rzuciła pytanie Perdita.
- Jeszcze pewnie nie dotarło do nich, co zrobiliśmy - roześmiał się Shiny. - Teraz pewnie trawią te wieści. - Upił nieco wina. - Ale, ech, zabawiliśmy się nieźle... A jak się to skończy, to jeszcze lepiej będziemy się bawić.
Perdita pokręciła z lekkim niedowierzaniem głową, ale nie komentowała tego stwierdzenia.
Popołudnie minęło, zapadł zmierzch. W kajucie, w świetle świec i oliwnej lampy, złowrogo błyskały oczy piratów i pierścienie na ich palcach, gdy przekrzykując się wzajemnie i ciskając na siebie wyzwiska kłócili się o dalsze posunięcia. Kapitanów ciągnęło na południowe szlaki, gdzie ożywiała się żegluga przy późno letnich wiatrach. Asad upierał się, że conajmniej jedna załoga powinna zostać wraz z „Tancerką”, by zapewnić ochronę i bezpieczeństwo cennej pasażerce. Chciał też dzielić łup z karaki dopiero po otrzymaniu całości złota. Tak więc spierali się, waląc pięściami w mapę rozłożoną na stole i przepłukując zasychające gardła kolejnymi łykami wina. Z rogu kajuty Perdita obserwowała ich z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Późno w nocy piraci doszli do zgody. Z „Tancerką” zostawały „Łowca” i „Strzała”, pozostałe statki miały popłynąć w kilkunastodniowy rejs na południe i poszukać jakiegoś łupu. Wracając, mieli zawinąć do Lerohlee i posłuchać najnowszych wieści, co akurat było bardzo na rękę Perdicie. Za to łup z karaki miał zostać podzielony już teraz, by załogi miały czym się zabawić podczas postoju. Kapitanowie, lekko się zataczając opuścili kajutę. Asad wychodził jako ostatni.
- I co? - spytał. - Zadowolone jesteście?
- Nie bardzo - skrzywiła się Perdita, masując palcami skronie. - Nie za wiele powiedzieli. I właściwie nic przydatnego.
- Dobra - ziewnął pirat - jutro o tym pogadamy. Dobrej nocy życzę paniom - skłonił się w nieco chwiejnym ukłonie i wyszedł.

Perdita nie mogła zasnąć. Wrzaski z plaży, gdzie świętowano powrót „Łowcy” i „Albatrosa” ucichły już dawno. Kilkunastu najbardziej trzymających się na nogach piratów przypłynęło wraz z bosmanem na pokład i chrapało teraz unisono. Czujny słuch Perdity bez większego trudu wyławiał z tej orkiestry świstów, gwizdów i pomruków monotonne powarkiwanie śpiącego na rufie Asada.
Ale to nie to jej przeszkadzało. Wstała i bezszelestnie jak cień wyszła na pokład. Księżyc był już nisko, gwiazdy wskazywały, że wkrótce nadejdzie świt. Po chwili jej wzrok wyłowił jakieś poruszenie na plaży, jakiś ruch. Przesunęła się w cień nadbudówki i zaczęła przyglądać. Wydawało jej się, że kilku ludzi krąży tam, budząc śpiących.
Wystarczyło kilka chwil i Perdita płynęła tak szybko, jak tylko było to możliwe w stronę zacumowanego najbliżej plaży statku, „Strzały”.
- ... ale, bosmanie ... - doleciał ją płaczliwa skarga jakiegoś człowieka.
Zastygła w cieniu rufy, przytrzymując się kotwicznej liny.
- Stul pysk, bo wszystkich pobudzisz - po wodzie poniósł się wściekły syk. - To rozkaz Gabbara. Chcesz, to wracaj na brzeg! - Cichy plusk i prychanie świadczyło, że narzekający wypadł z czółna do wody.
Gabbar! Załoga z „Albatrosa”! Perdita z sykiem wciągnęła powietrze i ruszyła z powrotem, oglądając się czujnie do tyłu. Cokolwiek miało się stać, lepiej by jej nie zauważono.
Na pokładzie, przez czas jej nieobecności, nic się nie zmieniło. Ociekająca wodą, poświęciła chwilę na wciągnięcie butów, nim ruszyła w stronę hamaka, skąd dobiegało równomierne chrapanie Asada.
- Asad... - dotknęła jego ramienia - obudź się, Asa... mpff - zdumiewająco silne ramię pociągnęło ją w dół, do hamaka, a pocałunek zamknął usta, tłumiąc jęk protestu. Spanikowana, spróbowała się wyrwać, z takim jedynie efektem, że oboje spadli z hamaka na pokład. I chyba to otrzeźwiło pirata.
- Coś taka... - zaczął, przyciskając ją do pokładu i z wyraźnym zaskoczeniem macając jej mokre ubranie.
- Idiota! - weszła mu w słowo. - Puść! - odepchnęła go.
- Zmieniasz zdanie? - na wszelki wypadek Asad odsunął się. Perdita natychmiast podczołgała się do burty i wyjrzała zza niej ostrożnie.
- Mamy kłopot - przywołała go gestem.
- Co? - przykląkł przy niej. - O na wszystkie morskie demony !!!! Co się tam dzieje?
- Gabbar coś wymyślił. Zaraz będziemy tu mieli gości - zasyczała obserwując jak sunie w ich stronę kilka czółen i grupa pływaków. Za nimi widać było ruch na pokładzie „Albatrosa”. - Co robimy?
- A ja myślałem, że się nudzisz... - westchnął pirat, przesuwając się do stopni. - No, daj buziaka na szczęście - zanim Perdita zdążyła zaprotestować, przyciągnął ją na moment do siebie. - I idź pilnuj dziewczyny. Zaraz tu będzie bardzo gorąco. - Asad odwrócił się i szturchnął najbliższego śpiącego. Protestujący pomruk pirata wyrwał Perditę z osłupienia. Skoczyła do kajuty.
- Ahalija !! - szarpnęła ramię dziewczyny. Ta usiadła na koi.
- Co?
- Kłopoty! Chodź. - Perdita pociągnęła podopieczną do głównej kajuty. Wychyliła się przez bulaj. - Umiesz pływać?
- Tak. Co za kłopoty?
- Zobaczymy. Na razie... - rozejrzała się szybko po pomieszczeniu - zabarykaduj drzwi i czekaj przy bulaju. Jeżeli ktoś ... - urwała nasł[ciach!]ąc, ale na zewnątrz jeszcze panowała względna cisza - jeśli ktoś je zacznie rozbijać, skacz do wody. W cieniu steru cię nie zobaczą.
- Perdito... - Ahalija złapała ją za rękaw.
- Nic się nie martw. Wrócę po ciebie. Ukryj się i czekaj - przytrzymała dłoń dziewczyny.
- Perdito...
- Nie bój się... - na zewnątrz rozległ się okrzyk Asada „Gabbar!”, po chwili wybuchła wrzawa przekleństw i krzyków. Perdita zaklęła szeptem i wyszarpnęła jeden ze swoich noży. - Masz! I skryj się! - rzuciła się do drzwi.
Zatrzasnęła je za sobą, czując bardziej niż słysząc, że Ahalija przekręca w zamku klucz. Na pokładzie trwała już walka, spośród krzyków ludzi wybijał się ryk Asada „zdrada!”. Pirat ze swoimi ludźmi blokował wejście do kajuty.
Asad trzaśnięciem klina do mocowania lin zwalił na deski jednego z ludzi Shiny'a, gdy ktoś padając podciął mu nogi. Zatoczył się i dostrzegł w mroku błysk jatagana, cięcie wymierzone w jego bok. Zanim jednak dosięgła go stal, napastnik wypuścił broń z ręki i osunął się na pokład, drugi runął obok niego charcząc z rozciętym gardłem. Perdita uniknęła kolejnego ciosu i wbiła nóż w brzuch trzeciego. Inny zamierzył się na jej plecy, ale Asad trzasnął go na odlew w twarz, a zaraz potem odciągnął kobietę do tyłu, w cień przy drzwiach, omal nie dostając przy tym nożem.
Ludzie Gabbara zdobywali przewagę. W tłoku, zamieszaniu, ciemności zwyciężali dzięki swej liczebności. Któryś przepchnął się obok Asada do wejścia, za nim skoczył drugi. W chwili, gdy pirat odwrócił się w ich stronę, jakiś człowiek spróbował go ogłuszyć. Asad rozbił mu głowę i zwrócił się do drzwi. Obaj napastnicy leżeli już na deskach, ale kolejny zdołał ciąć Perditę w twarz, nim pod nim także ugięły się nogi.
Jeden z napastników wpadł na pomysł skoczenia w dół, z balustrady nadbudówki. Nim się wyprostował po skoku, kobieta poderżnęła mu gardło, ale w następnej chwili pałka któregoś z piratów dosięgła jej boku, potem głowy i Perdita zamroczona osunęła się pomiędzy ciała zabitych. Jakiś człowiek przeskoczył nad nią i zaczął łomotać w drzwi.
W tej chwili nad burtami pojawiły się głowy pozostałych ludzi z załogi „Tancerki” i innych statków.
- Brać żywych - wrzasnął Asad na ich widok, ogłuszając najbliższego napastnika. - Żywych drani! Chcę ich żywych!
Walka skończyła się w parę chwil. Asad rozbił jeszcze nos i głowę jakiemuś zapaleńcowi i odwrócił się, by zobaczyć co z drzwiami. Człowiek, który się do nich dobijał, leżał już twarzą w dół, a Perdita, klnąc nader wymyślnie opierała się o ścianę.
- Znajdź mi tego suczego syna Gabbara - warknęła w odpowiedzi. - Chcę wiedzieć, kto go opłacił! - zrobiła chwiejny krok i przyklękła przy jednym z ciał. Szarpnięciem oderwała kawałek jeszcze nie zakrwawionego materiału i przycisnęła do twarzy.
Do Asada przepchnęli się już pozostali kapitanowie, krzykiem wprowadzając jaki taki porządek między ludźmi. Na nieodległym „Albatrosie” trwało jeszcze zamieszanie i krzyki. Statek usiłował odpłynąć, gdy wszczęto alarm, ale kilka czółen pełnych ludzi pomknęło w jego stronę. Wyrwanym ze snu piratom wystarczył widok, że stawia żagiel, by wiedzieli co się dzieje i co mają zrobić. Tymczasem ciągnięto już ciała zabitych do burty, szukano jeszcze żywych wśród rannych, ktoś już wiązał niedobitki napastników, ktoś darł się o jakieś szmaty na opatrunki. Perdita zaczęła stukać w drzwi.
- Ahalija! Ahalija, już po wszystkim! Możesz otworzyć! - zawołała.
Przez chwilę nic się nie działo i Asad przysiągłby, że Perdita klnie pod nosem. Wreszcie drzwi skrzypnęły i na tle rozświetlonej lampą kajuty ukazała się postać dziewczyny. Smugi światła zza drzwi zalśniły szkarłatem na deskach.
- Wielkie Moce! - Ahalija podniosła dłoń do ust w geście przestrachu. - Perdita! - jej głos był pełen przerażenia.
- Spokojnie! Nic mi nie jest... Asad! Gdzie są te psie syny? - Perdita oparła się o framugę.

Świt oświetlił pokład „Tancerki” nadal zalany krwią. Ocaleli z jej załogi byli już na brzegu, gdzie szmatami opatrywano rany i kubkami wina kojono ból obrażeń. Ci, którzy byli w stanie utrzymać się na nogach, skupili się w kręgu. To, co miało teraz miejsce, zdarzało się już nie raz, ale nader rzadko środek Koła Sądu zajmował jeden z kapitanów.
Gabbar i Shiny klęczeli na piasku. Ich twarze były już niemal nierozpoznawalnymi maskami sińców, piachu i krwi.
- Kto was kupił? - po raz kolejny rzucił pytanie Asad.
- Idź... - poleciały bełkotliwe przekleństwa i Gabbar splunął na ich zakończenie krwią. Kopniak w brzuch zgiął go w pół. Krąg piratów sypnął sugestiami, co można byłoby zrobić zdrajcy, bo za zdradę uznano plan, by zabić Asada, zawładnąć „Tancerką” i dziewczyną. Rzecz jasna, gdyby plan się powiódł, Gabbara czekałby tylko krótki pojedynek z dawnymi kolegami, by ustalić, czy będzie nimi dowodził.
Kiedy Asad cofnął się do kręgu, czekając aż Gabbar przestanie się krztusić i złapie oddech, poczuł na ramieniu dotyk dłoni Perdity.
- Mam lepszy pomysł, by rozwiązać mu język - oznajmiła głośno. Oczy wszystkich skierowały się na nią. Usmarowana krwią, której świeże krople wciąż ściekały po jej policzku, wyglądała równie dziko jak reszta, a odróżniała ją od nich chyba tylko kobieca sylwetka.
- Co?
- Wyślij kogoś po Ahaliję. Niech przyniesie moją sakwę - kobieta po raz kolejny otarła policzek przesiąkniętą krwią szmatką.
Wystarczył krótki rozkaz Asada i jeden z piratów ruszył w stronę „Tancerki”. W międzyczasie Gabbar podniósł wreszcie głowę.
- Co chcesz mi zrobić, dziwko? - warknął, a raczej usiłował warknąć, bo rozbite wargi i wybite zęby czyniły jego mowę dość bełkotliwą.
- Mogę ci zrobić wiele rzeczy, jeszcze bardzo wiele - Perdita weszła do kręgu i zaczęła chodzić dookoła dwóch podsądnych. Mówiła miękkim, cichym głosem, łagodnym, a zarazem doskonale słyszalnym. - Mogę sypnąć w twe rany proszkiem, który sprawi, że poczujesz jak płoniesz żywcem. Mogę wziąć nóż i zdjąć z ciebie skórę, powolutku, paseczek po paseczku ... Mam zioła, co nie pozwolą ci omdleć i wykrwawić się ... Pomyśl - ciągnęła wciąż tym samym hipnotyzującym głosem - pomyśl o swych nogach rozebranych ze skóry, o mięśniach odcinanych kawałek po kawałku, aż kości zalśnią bielą tu na piasku... A potem to samo spotka twe ręce... Będziesz żył i będziesz na to patrzył... Widział i czuł jak zrywam paski ciała z twojego brzucha... - Jej głos stał się melodią, ruch tańcem. Krąg piratów milczał, zapatrzony, zasłuchany. Gdy opisywała kolejne tortury, zaczęło się wśród nich lekkie poruszenie, ktoś przybladł na opis wyciąganych wnętrzności, ktoś się nagle zakrztusił... Nikt nie miał wątpliwości, że kobieta zrobi to, co zapowiada. Shiny zgiął się nieoczekiwanie wpół, szarpany torsjami. Perdita zatrzymała się, pochyliła by spojrzeć w oczy Gabbara. - Chcę tak niewiele... Tylko opisu człowieka, który was kupił.
I nikogo nie zdziwiło, że Gabbar i Shiny zaczęli mówić. Wchodząc sobie w słowo, poprawiając się nawzajem, opowiedzieli o ogorzałym człowieku, który przysiadł się do nich w „Północnej Gwieździe”, ostatniego dnia ich pobytu w Lerohlee. Wiedział o dziewczynie, którą porwali, wiedział o strażniczce... i proponował złoto. Tyle, ile miał dostać Asad i nie obchodziło go, co spotka dziewczynę w międzyczasie. Chciał jej głowy, możliwie szybko. Gabbar postanowił więc zabrać brankę i dostarczyć do Lerohlee. Żywą, jeśli przetrwa podróż. A złoto miało przypaść jego załodze.
Na wykrzywionych, brudnych twarzach piratów malowała się żądza krwi, gdy Shiny i Gabbar relacjonowali swój plan, Perdita stała przed nimi nieruchomo, tylko od czasu do czasu rzucając krótkie pytanie. Ahalija, która zdążyła już przypłynąć z „Tancerki” i przepchnąć się do wnętrza kręgu, zbladła jak płótno na widok obu pobitych.
- Potrzebuję wody - odezwała się nagle Perdita. - Dwa kubki. - I natychmiast, nie czekając na polecenie Asada, jeden z piratów popędził do ogniska. Wrócił po chwili, niosąc kubki i dzbanek z wodą.
- Wlejcie im to do gardła - podała dwóm najbliżej stojącym mężczyznom kubki, w których do wody dodała jakiegoś płynu.
- Co to? - Asad zdecydował się wtrącić. - Trucizna?
- Coś, co mnie upewni, że nie łgają nam w żywe oczy - odpowiedziała. - I lepiej, by to wypili. - dodała chłodno.
Wypili, mimo przerażenia. Piraci zastygli w oczekiwaniu, spodziewając się po jej wcześniejszej przemowie jakiś wrzasków czy konwulsji więźniów, ale Gabbar i Shiny sprawiali wrażenie dziwnie spokojnych.
- Coś ty im dała? - wyszeptał Asad.
- Coś, co lepiej niż wino rozwiązuje język...
Kiedy obaj mężczyźni osunęli się na piasek, Perdita przyklękła przy nich. Zaczęła zadawać pytania łagodnym, cierpliwym tonem i spokojnie wysłuchiwała odpowiedzi.
- I co chcieliście zrobić z dziewczyną?
- Byłaby zabawa... Ja... - Shiny zaczął opisywać, jak bawiłby się podczas rejsu do Lerohlee. Perdita uciszyła go delikatnym dotknięciem.
- Powiedz mi jeszcze, jak wyglądał ten człowiek, co dał wam złoto...
- On dał nam złoto...
- Dużo złota - z ust Gabbara ciekły ślina i krew. Obaj piraci zmienili się w śliniące, bełkoczące dzieciaki.
- Mówili prawdę - Perdita wyprostowała się z wyraźnym wysiłkiem i cofnęła do boku Asada.
- Niech więc Koło Sądu wypowie się o ich losie - kapitan rzucił rytualne słowa.
- Śmierć! - padła natychmiastowa odpowiedź.
- Jaka? - Asad zadał pytanie.
- Sznur! Miecz! Woda! - rozległy się sugestie. - Poderżnąć im gardła! Zatłuc ich pałkami! - i inne, jeszcze bardziej wymyślne. Wreszcie krąg coraz głośniej wrzeszczących ludzi został złamany, Gabbara i Shiny'a podniesiono i powleczono pod najbliższe drzewo.
- Nie mogę... - Ahalija odwróciła głowę.
- Patrz! - syknęła Perdita. - Patrz i nie mdlej. Musisz wytrzymać.
Kiedy po egzekucji wróciły na pokład „Tancerki” Perdita zażądała jeszcze kilku cebrzyków wody, by doprowadzić swój wygląd do porządku. Ledwie za ostatnim z piratów zatrzasnęły się drzwi, zatoczyła się i oparła o ścianę.
- Perdita! - Ahalija, która dręczona mdłościami po egzekucji zwinęła się na koi, poderwała się teraz na nogi.
- Nic mi nie jest... - jakby na przekór tym słowom pod Perditą ugięły się kolana. Usiadła na podłodze.
- W tamtej skrzyni... wyjmij coś, czym da się zmyć tę krew - powiedziała pełnym bólu głosem, jednocześnie ściągając z siebie zniszczoną koszulę. - Pomóż mi... umyć plecy.
Morska woda w cebrzyku szybko nabrała czerwonego koloru, a na deskach podłogi rosły kałuże tej samej barwy, gdy Ahalija pomagała Perdicie zmyć z siebie krew. Odgłos krztuszenia, jaki rozległ się raz i drugi, świadczył nader dobitnie, że w trakcie tej czynności dziewczynie zrobiło się niedobrze na widok śladów na plecach Perdity. Woda odsłoniła i tatuaż, i blizny.
- Co to? - spytała słabym głosem.
- Chłosta - Perdita mokrą szmatą ścierała krew z ramion, odsłaniając wpół już zaschnięte skaleczenia.
- Masz sińca - Ahalija dotknęła delikatnie żeber.
- Na szczęście nie złamał mi żadnego... Daj jakąś koszulę, jeśli Asad coś jeszcze ma w tej skrzyni...
- Chwilka... poczekaj... Może być? - Ahalija odwróciła się od skrzyni z koszulą w rękach.
I niemal wypuściła ją z dłoni. Perdita skończyła już mycie i teraz stała oparta o stół, a na jej nagiej skórze tatuaże odcinały się równie ostro, co świeże zranienia i sińce. Ahalija patrzyła tylko na jeden. Prosty wzór w doskonale jej znanym stylu i o znanym znaczeniu.
- Wódz Rodu... Tatuaż Wodza Rodu... - wyszeptała. Perdita ruszyła, szybko jak atakujący wąż, łapiąc ją za ramiona.
- Piśnij o tym choć słówko - zasyczała, oczy jej płonęły dziko, jej twarz wykrzywiła furia - a zapomnę kim jesteś!
- Perdito... - jęknęła dziewczyna, czując jak wbija jej palce w ciało.
- Ani mru-mru! Rozumiesz? - nalegała Perdita.
- Rozumiem... Ale...
- Ani słowa!
- Boli...
Perdita puściła ramiona Ahaliji i sięgnęła po koszulę.
- Zapomnij, że to widziałaś - powiedziała już spokojnie. Zachwiała się nagle i przytrzymała ściany. Obejrzała się do tyłu. - Asad musi kazać komuś to posprzątać - stwierdziła patrząc na czerwone kałuże wody z krwią rozlane na podłodze. - Muszę... muszę się położyć... - ruszyła za przepierzenie. - Moja sakwa... maść... - usiadła ciężko na koi.
- Perdito...
- Nic mi nie będzie - spróbowała się uśmiechnąć. - To tylko parę skaleczeń i sińców. Do wieczora będę zdrowa... - stwierdziła wcierając pod koszulą maść w potłuczone żebra. Ahalija podała jej jeszcze znalezione w skrzyni lekkie spodnie i otarła szmatką kroplę krwi z rany na policzku.
- Nic mi nie będzie - powtórzyła Perdita. - Muszę się tylko na chwilę położyć... Moja głowa... - zamruczała słabnącym głosem, układając się na koi. - Moja... głowa...
Pudełeczko z maścią wyślizgnęło się z jej palców i spadło na podłogę. Ahalija podniosła je i ruszyła do drzwi. W progu obejrzała się na opiekunkę. Perdita leżała wyciągnięta na koi, jedna jej ręka zwisała bezwładnie, druga gdzieś się podwinęła, na bosych stopach widać było jeszcze przybrudzenia krwią. Po policzku ściekała kolejna kropla krwi. Dziewczyna zawróciła i starła ją delikatnie.
- Może chcesz coś do picia? - zapytała. - Perdito?
Nie było odpowiedzi. Ahalija dotknęła ramienia kobiety.
- Perdito? - głos załamał jej się z niepokoju. Dostrzegła nagle nienaturalną bladość leżącej. - Perdito! - potrząsnęła nią. - Obudź się! - Brak reakcji. Zwisająca ręka zakołysała się bezwładnie. - Perdito... - powtórzyła, gorączkowo usiłując sobie przypomnieć, jak sprawdza się, czy człowiek żyje. Nagle wydało jej się, że Perdita nie oddycha.
- Asaaad!!! - Ahalija rzuciła się do drzwi.

„Sztormowa Tancerka”, trzy dni później
Słoneczne promienie wlewały się przez zakratowane okno na rufie „Tancerki”. Plamy światła przesuwały się tam i z powrotem, zgodnie z lekkim kołysaniem się statku. Kołysała się też woda w dzbanku i w misce stojących na zaimprowizowanym stoliku między kojami. Ahalija skuliła się na swoim posłaniu i zapatrzyła w okno.
- Zerwał się wiatr ? - usłyszała nagle zadane ochrypłym głosem pytanie.
- Perdita !! - poderwała się. Kobieta przyglądała się jej zmrużonymi oczyma. - Jak się czujesz ?
- Zaraz zobaczę... - Perdita poruszyła się lekko prostując nogi - Auć ! Cała sztywna od potłuczeń - oświadczyła. - Obolała i spragniona.
- Nie, nie wstawaj ! Zaraz dam ci nieco wina - Ahalija przyklękła przy koi.
- Dziękuję - Perdita uśmiechnęła się krzywo. Jedną stronę twarzy miała opuchniętą. - To już popołudnie ? - spytała spoglądając na słoneczne plamy.
- Tak. Trzeci dzień po walce.
- Co ??? - w oczach Perdity błysnęło zaskoczenie.
- Miałaś gorączkę. Asad twierdzi, że to od uderzenia w głowę
- Tak... - Perdita przesunęła palcami po opuchniętym policzku. - Chyba coś się wdało w ranę... Nie powinna tak puchnąć... Daj mi wody...
- Czyżbym słyszał moja piękną panią? - padło pytanie od drzwi. Asad opierał się o framugę z dziwnym wyrazem twarzy.
- Wróciła do żywych, jak widać - Perdita posłała mu krzywy uśmieszek.
- Mam nadzieję, że na stałe.
- Ja też. Ahalijo, czy znalazłabyś dla mnie jakieś płótno ? Muszę coś przyłożyć na ten policzek...
- Zobaczę w skrzyni... - dziewczyna ruszyła do drzwi.
- No tak. Zabierz moje ubrania - Asad obrzucił Perditę uważnym spojrzeniem. - Podbierasz mi załogę, to weź i moje rzeczy.
- Asad...
- Tak? - uniósł brwi.
- Zamknij się. Boli mnie głowa..
Ahalija przepchnęła się obok pirata przez drzwi.
- Słyszałeś? Najlepiej wyjdź!! - oświadczyła. Jej ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.
Wzruszył ramionami i wyszedł, mrucząc do siebie coś, co brzmiało jak „Ach, te baby...”. Po chwili stuknęły drzwi na pokład.
Perdita wyciągnęła ze swojej sakwy kilka fiolek i pudełeczek. Z pomocą Ahaliji nałożyła na rozcięty policzek nasączoną jakimś płynem szmatkę i przymocowała ją obwiązując sobie głowę. Potem zajęła się pięknym, fioletowo zielonożółtym sińcem pokrywającym jej prawy bok. Napojona jeszcze mieszanką leków położyła się z powrotem i zapatrzyła w sufit.
- Jest wiatr ? - zapytała po chwili. - Statek się kołysze...
- Płyniemy od rana na północ - odpowiedziała Ahalija.
- Czemu ?
- Asad powiedział, ze skoro Gabbar i Shiny zdradzili, to on woli nie czekać, aż inni ciekawscy złożą nam wizytę. Zatrzymamy się w jakiejś zatoce, dwa, trzy dni na północ od Lerohlee i będziemy krążyć po tamtej okolicy. Mówił, że jak będziemy raz tam, raz na południu, to nikt nas nie znajdzie.
- Oby... mruknęła Perdita. - Ale dobrze, że się przenosimy. Gdzie są moje noże?
- Pod koją. Tak samo jak buty i spodnie. Koszuli nie dało się doczyścić.
- Czyżbyś prała ?
- Nie - roześmiała się Ahalija. - Paru ludzi z załogi miało zajęcie z porządkami...
Przez dłuższy czas panowała cisza zakłócana jedynie poskrzypywaniem drewna i dolatującymi z pokładu głosami ludzi.
- Jak twoja głowa ? - zapytała w końcu Ahalija. - Może zrobię ci okład ?
- Proszę... - westchnęła Perdita.
Ahalija położyła wilgotną szmatką na czole Perdity i usiadła obok na koi. Przegarnęła palcami splątane kosmyki odrzuconych na bok poduszki włosów opiekunki. Ciemne oczy kobiety błysnęły nagle, gdy obróciła głowę tak, by wygodniej leżeć. Przez chwilę obie mierzyły się wzrokiem.
- O co chcesz mnie zapytać ? - odezwała się w końcu Perdita.
- O... - Ahalija zawahała się przez moment, wreszcie powiedziała. - Wystraszyłaś mnie. Myślałam, że umierasz.
- Od paru stłuczeń i zadrapań? - prychnęła Perdita. - Nie rozśmieszaj mnie, bo śmiać się nie mogę. Za dwa dni nie będzie śladu po tym wszystkim - oświadczyła z lekką przesadą. - Bywało już ze mną gorzej, znacznie gorzej...
- Widziałam... widziałam ślady... - Ahalija przewinęła między palcami pasmo własnych włosów i zerknęła w bok, na Perditę, z pewnym wahaniem. - Ja... widziałam... Czy naprawdę mogę cię jeszcze o coś zapytać ?
- Możesz... - Perdicie wyrwało się westchnienie. - Widzę, że ciekawość cię zżera.
- No tak...Widzisz... Mi się przypomniało, że kiedyś słyszałam jak mówiono... jak opowiadano mojemu ojcu, że w jednym z Miast, jego Książę obwołał dziewczynkę Wodzem Rodu... Więc... Pomyślałam teraz o twoim tatuażu... - Ahalija urwała, bo Perdita złapała ją za rękę.
- Posłuchaj mnie ! - Podparła się z jękiem na łokciu. - Postaraj się zapomnieć, że widziałaś u mnie ten tatuaż. Jeśli się z tym zdradzisz... jeśli się to rozejdzie... - urwała, by zaczerpnąć tchu. Jej twarz była wykrzywiona z bólu i niepokoju, szmatka zsunęła się z czoła, kropelki wody, a może potu połyskiwały na skórze. - Jeśli się to rozejdzie - powtórzyła ze świszczącym oddechem i opadła z powrotem na poduszkę, zamykając oczy. Jej twarz wygładziła się, zakrzepła. - Ahalija... - odezwała się po chwili. - Proszę... zachowaj to w tajemnicy.
Oczy dziewczyny rozbłysły. Widać było, że dostrzegła możliwości, jakie dała jej wiedza o opiekunce. Perdita obserwowała ją spod przymrużonych powiek.
- Więc dobrze się domyślam... - odezwała się w końcu dziewczyna, jednocześnie szukając wzrokiem potwierdzenia swoich słów w twarzy Perdity. Nie dostrzegła jednak żadnego znaku, choć kamienna maska, jaką stała się twarz kobiety po pierwszym wybuchu emocji, sama w sobie była potwierdzeniem. - Dobrze... Chcę wiedzieć jedno: czy jest w tym niebezpieczeństwo? - Na chwilę maska pękła i gorzki uśmiech, pełen głęboko skrywanego bólu, skrzywił usta Perdity. - No tak... Ahalija też się lekko skrzywiła. - Ależ głupia jestem... Dobrze! - Poderwała głowę i ujęła w obie dłonie rękę towarzyszki. - Posłuchaj! Obiecuję, ze nigdy, nikomu o tym nie powiem, że już nigdy nie będę o tym mówiła... że na zawsze zachowam to w tajemnicy.
- Nie mów nigdy i na zawsze, Ahalijo... - wyszeptała Perdita. - Ale... Dziękuję.... - uścisnęła lekko dłoń dziewczyny.
Przez chwilę panowało milczenie. Wreszcie Ahalija podniosła z poduszki zrzucony okład, namoczyła szmatkę, wykręciła i znów położyła na czole kobiety. Jej troskę wynagrodziło ciche westchnienie ulgi...
- Nadal cię tak boli ? - spytała.
- Da się wytrzymać... leki już działają...
- Może pośpisz trochę?
- Nie powinnam...
Znów przez parę chwil panowało milczenie. Perdita zapatrzyła się w sufit kajuty, jakby spoglądając na coś poza nim, coś niezmiernie odległego, Ahalija w zamyśleniu nawijała na palce pasmo włosów. I znów to ona przerwała milczenie.
- Czy mogę cię jeszcze o coś zapytać ?
- Pytaj. - Perdita ostrożnie obróciła głowę na poduszce.
- Asad powiedział mi, że groziłaś Gabbarowi i Shiny'owi, ze ich pokroisz na drobne kawałki...
- Dość oględnie to powiedział, ale tak.
- Czy... Czy zrobiłabyś to? To znaczy... wiem, ze zabijasz ludzi, ale w walce. Ale czy... czy pokroiłabyś ich na kawałki - w głosie Ahaliji zabrzmiała lekka zgroza. - Tak, jak im groziłaś?
- Nie. - Padła natychmiastowa odpowiedź i Ahalija wyraźnie odetchnęła. Perdita jednak mówiła dalej. - Nie sądzę, by było możliwe zrobić coś takiego człowiekowi, tak, by dożył końca.
- Żeby dożył... - Ahalija przybladła na to wyjaśnienie. Perdita przez chwilę wytrzymywała jej wystraszone spojrzenie nim zaczęła mówić dalej.
- Nie zrobiłabym tego. Nie miałam dość czasu i sił, by to wtedy zrobić. Chciałam dowiedzieć się możliwie szybko dlaczego zdradzili. Gdyby moja mowa nie poskutkowała, użyłabym leku, nie noża.
- Leku ? Tego, co im dałaś ?
- Tak. Jeśli wciąż cię męczy to, co ich spotkało, to pomyśl - w spokojnym głosie Perdity zabrzmiał lód - pomyśl, co by się stało z tobą w ich rękach.
Ahalija podniosła rękę do ust w geście przestrachu. Wyraźnie w jej pamięci ożyło wspomnienie krzyków pozostałych kobiet z karaki i słowa jakie wtedy usłyszała.
- To co im dałam - ciągnęła Perdita, jakby nie zauważając przerażenia dziewczyny - odebrało im świadomość tego co się dzieje.
- To znaczy?
- Nie wiedzieli, że umierają. Byli na to zbyt oszołomieni. To więcej niż zasłużyli - w jej słowach zabrzmiała stal.
- Nigdy wcześniej nie widziałam jak umierają ludzie... - wyszeptała Ahalija. - Nie zabierano mnie na egzekucje...
Perdita skrzywiła się, gdyż gwałtowniejszy ruch odezwał się najwyraźniej bolesnym echem w jej głowie.
- Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić - powiedziała.
- Wiem. Nie podoba mi się to.
Ahalija podniosła się i delikatnie poprawiła okład i poduszkę. W rozsłonecznionej kajucie zapadła cisza...

Utrzymywał się dobry wiatr, pędzący „Tancerkę” na północ, ale Asad z kwaśną miną popatrywał na niebo. Koniec południowej ciszy oznaczał sezonową zmianę pogody, czas, gdy kupieckie statki liczniej wyruszały na szlaki wzdłuż wybrzeża i przez Archipelag. Dla nich wiatr oznaczał krótki czas sprzyjającej żegludze pogody, nim przyjdzie pora jesiennych burz. Nadchodziły żniwa dla piratów. A on będzie musiał trzymać swoje załogi w ukryciu. Chociaż... może... może nie będzie to konieczne.
Dał sygnał do zmiany kursu. Nad jego głową żagiel załopotał, strzelił napinanym płótnem i znów wypełnił się wiatrem. Pod jego stopami pokład drgnął lekko i przechylił się w drugą stronę, gdy dziób „Tancerki” skierował się w stronę widocznej na wschodzie linii brzegu. Asad rozejrzał się na boki. „Łowca” i „Błyskawica” już także zmieniły kurs, „Smok”, „Strzała” i idący pomiędzy nimi „Albatros” właśnie zaczynały manewr. Jeśli jego obliczenia były dobre, do zmierzchu powinni znaleźć się w znanej im już od dawna niewielkiej zatoczce...
Rozglądał się jeszcze po pokładzie, gdy nagłe poruszenie ściągnęło jego uwagę. Dwaj piraci układający liny przy zejściu pod pokład przerwali pracę i z szacunkiem pochylili głowy. Po chwili minęła ich Perdita i weszła na pokład dziobowy.
- Witaj, moja piękna - Asad z lekkim rozbawieniem powtórzył gest szacunku załogi.
- Witaj Asad - odpowiedziała obojętnie. - Zmieniamy kurs?
- Już czas byśmy zawinęli do brzegu. Znam tu taka jedną zatoczkę...
- Dobry pomysł - Perdita podeszła do nadburcia. Przechyliła się lekko usiłując dojrzeć pozostałe statki. - Mam nadzieję, ze będzie tam słodka woda.
- Do picia lepsze jest wino - zauważył.
- Do mycia, Asad, do mycia .... - przeciągnęła ostatnie słowo.
- Mycia ? Wyglądasz czysto - stanął obok niej. Odsunęła się, jakby z roztargnieniem.
- Może i wyglądam - wzruszyła ramionami. - Ale ostatni raz myłam się dziesięć dni temu. Szmatą, nad wiadrem morskiej wody. I ja, i Ahalija potrzebujemy słodkiej wody, by zmyć z siebie sól.
Asad, też jakby z roztargnieniem, przysunął się krok bliżej. Perdita obróciła się.
- Chcesz czegoś ? - spytała lodowatym tonem.
- Chciałbym wielu rzeczy, moja piękna - zamruczał pirat - Bardzo, bardzo wielu... - powtórzył i uśmiechnął się leniwie, widząc zimną furię błyskającą w oczach Perdity. Jej ręka spoczęła na rękojeści jednego z noży. - Ale teraz... chciałbym cię zapytać, czy twój policzek już mniej ci dolega?
Na moment zaniemówiła, zaskoczona takim pytaniem. Asad uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze przyjaźniej, widząc jej wyraźnie zmieszanie.
- Moja piękna... - powiedział - martwiłem się o ciebie...
Nie odpowiedziała, obserwując uważnie jego twarz, szukając w niej fałszu czy drwiny. Wyciągnął rękę i dotknął zasklepionej już rany na policzku.
- Naznaczyli cię, moja piękna... Ale to tylko dodaje ci uroku...
- Masz rację. Naznaczyli - jej głos zabrzmiał wymuszenie i drwiąco. Odsunęła jego rękę i odwróciła się. - Jedna kreska więcej, jedna mniej... - wzruszyła ramionami. W jej głosie było jednak coś co przeczyło obojętności słów.
- Ale ta kreska, jak ją nazwałaś, naznacza twoją twarz... - zauważył.
- Wiem. Mam znak. Teraz łatwiej będzie opisać mnie szpiegom.
- Szpiegom?
- Nieważne... - prychnęła. Asad cofnął się o krok, pozwalając jej patrzeć wychylonej za burtę na strzępy białej piany wirujące u dziobu statku. Przynajmniej tak to wyglądało.
Podmuchy wiatru mierzwiły kosmyki włosów Perdity, rzucając je jej na twarz. Odgarnęła włosy raz i drugi, przeczesała palcami. Asad ściągnął z przedramienia szarfę i podał jej.
- Może zwiąż je. Inaczej stale będą ci wpadać do oczu.
- Dziękuję - skręciła włosy w węzeł i obwiązała materiałem nie patrząc w stronę ofiarodawcy.
- Czyżbym tak drażnił cię swoim widokiem? - skomentował to Asad.
- Drażnił? - Choć nie odwróciła głowy, w jej głosie było zdziwienie.
- Unikałaś mnie przez ostatni tydzień...
- Ostatni tydzień? - prychnęła zdziwiona. - Ostatni tydzień przesiedziałam w kajucie na rufie. To twój statek i to twoja kajuta! Nie rozumiem więc dlaczego twierdzisz, że cię unikam.
Asad roześmiał się rozbawiony.
- Złapałaś mnie, moja piękna - powiedział. - Masz oczywiście rację. To ja nie składałem ci wizyt. Czy raczej składałem zbyt rzadko.
Rzeczywiście, przez tydzień rejsu Asad niemal nie zaglądał do kajuty. W tych nielicznych przypadkach, gdy musiał do niej wejść, zastawał Perditę pogrążoną w rozmowie z Ahaliją. Przeważnie, z opatrunkiem zakrywającym pół twarzy, siedziała przy stole, pochylona nad deską pokrytą wyrysowanymi węglem symbolami. Tłumaczyła coś dziewczynie, czy opowiadała, lub też przysłuchiwała się, jak Ahalija relacjonuje wnioski wysnute z otrzymanych informacji. O ile mógł się zorientować, zajmowały się tym przez cały dzień. Tematem zaś była niemal wyłącznie polityka Rodów. Nieraz, stojąc na rufowym pokładzie nad głowami kobiet przysłuchiwał się, jak Perdita spokojnym, niemal mentorskim tonem omawia zdrady, skrytobójstwa i kradzieże, które doprowadzały do zawarcia sojuszu lub do rozpętania krwawej wendetty. I coraz częściej słyszał w jej głosie zadowolona nutę, gdy Ahalija podchwytywała w opowieści sugestie co do dalszego rozwoju wydarzeń.
- Wybacz więc mi, moja piękna pani - powiedział teraz. - Obiecuję, że w przyszłości się poprawię.
- Co zamierzałeś zrobić, gdy dotrzemy już do tej twojej zatoczki? - Perdita zignorowała jego słowa i oparła się o reling, rozmasowywując delikatnie żebra, tam, gdzie trafiła ją pałka w ostatniej walce. - Postój w zatoczce i co dalej?
- Narada załóg - odparł Asad. - Nie zrobiliśmy tego na wyspie, bo zbyt wielu było rannych. Teraz ten, kto miał umrzeć, umarł, ten co miał wyzdrowieć, wraca do sił... Musimy zdecydować co dalej. „Albatrosa” prowadzi teraz Shareek z garstką ludzi. Jeśli chce dowodzić, będzie musiał przekonać do tego innych.
- Pewnie nożem, co? - Perdita usiadła na pokładzie.
- Nie. Raczej pięściami, choć zobaczymy jak wielu będzie chętnych. Będzie musiał też zebrać nową załogę. Przez to zadanie - Asad skrzywił się lekko - zaczynam mieć braki w ludziach. No i moje wilki przypomną mi, że właśnie zaczął się sezon na kupieckie statki... Będą chcieli ruszyć na łowy. Chyba odeślę ich wszystkich do Lerohlee, by zebrali jeszcze ludzi, i dalej, by zapolowali sobie.
- Lerohlee... Po wizycie tam możesz walczyć z dawnymi podwładnymi - zauważyła spokojnie. - Tam się już roi od ludzi szukających nas i dziewczyny... Chociaż... - zamyśliła się - to mogłoby się okazać owocne... Proste i owocne... Zresztą i tak muszę wysłać wiadomość, że wszyscy mają się dobrze - ożywiła się po chwili.
- Myślisz, że...
- Przydałoby się trochę plotek... Może zapolować na tego, co obiecał Gabbarowi złoto... - mówiła półgłosem, jakby do siebie. Asad uśmiechnął się złowieszczo na myśl o tym, co sugerowała. - A szpiedzy byliby bezużyteczni na morzu.
- Tak uważasz?
Każdy zaciąg na okręt, to co najmniej jeden spryciarz udający pirata w nadziei, że uda mu się dotrzeć do Ahaliji. Na odległość pchnięcia nożem czy fiolki z trucizną - stwierdziła spokojnie.
- Uważasz, że aż tak chcą jej śmierci?
- Używając waszych określeń, ona może posłać niejeden statek na dno. Uratować lub zgubić niejedno życie, niejedną fortunę.
- Dlatego tak o nią dbasz? - zapytał Asad siadając obok Perdity.
- Nie. Dbam o nią, bo... - urwała i machnęła ręką. - Mam swoje powody, by być dla niej kimś innym niż dozorca więzienia.
Asad w zamyśleniu potarł dłonią podbródek.
Perdito - powiedział. Odwróciła głowę zaskoczona, że użył jej imienia i zaniepokojona tonem jego głosu. - Narada może być bardzo burzliwa. Być może będę musiał ustąpić przed załogą. Lepiej byłoby, bym wiedział na co narażam swój kark.
Dziewczyna musi przeżyć - odpowiedziała po krótkim milczeniu stanowczym tonem. - Jeśli chcesz, obiecaj złoto, roześlij załogi na łowy .... ale ona musi być bezpieczna.
Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - zauważył.
Mam ci zrobić wykład z polityki Rodów ? - odparowała. - Zdawało mi się, że dość się już ich nasłuchałeś wystając cały dzień nam nad głowami.
Asad roześmiał się szeroko.
- Moja piękna... Jesteś tak szybka w języku, jak w nożu. Rozumiem więc, że mam nie być za ciekawy? Robić to, za co mi zapłacono i nie pytać po co
- Właśnie - Perdita posłała mu chłodny uśmiech, który zaraz zmienił się w grymas, gdy wpół zagojona rana na policzku przypomniała się bólem. - Ale - dodała po chwili - dziękuję za ostrzeżenie. Wieczorem będę przygotowana.
Wstała, najwyraźniej chcąc odejść na rufę. Asad przytrzymał ja za rękę. Przez moment, nim ją wyszarpnęła.
- Zaczekaj, moja piękna - uśmiechnął się do niej szeroko. - Chcę jeszcze z tobą porozmawiać.
- Jakoś mam wrażenie, ze nie o polityce i taktyce - zauważyła odsuwając się o krok.
- Czy możesz ze mną mówić tylko na takie tematy? - zaczepna, prowokująca nuta zabrzmiała w jego głosie. Przez moment wpatrywała się w niego uważnie, oceniając jego słowa, aż wreszcie odwróciła się i zeszła z dziobowego pokładu, rzucając przez ranię krótkie :
- Tylko.


Jak zapowiedział Asad, zmierzch zastał piracką flotę spokojnie zakotwiczoną w zatoce. Szerokie kordelasy i jatagany cięły pnącza i krzewy równie dobrze jak ludzkie ciała, tak, że w pobliżu zaimprowizowanego portu szybko oczyszczono polanę, jaka pozostała tu po ostatniej wizycie. Kilku piratów (nieszczęśników, którzy narazili się bosmanowi) klnąc pod nosem i burcząc przytargało do kajuty „Tancerki” cebrzyki ze słodką wodą. Mętną od rzecznego mułu, ale cudownie nadającą się do mycia. Potem ci sami piraci, klnąc znacznie głośniej, wynieśli cebrzyki i starli rozlaną wodę podczas gdy obie panie w swojej kajucie oddały się rytuałowi wzajemnego rozczesywania i porządkowania włosów.
Gdy zapadła ciemność. Na polanie zapłonęły ogniska. Początkowo niewielkie, gdy przygotowywano przy nich posiłek, ale wkrótce były to sypiące iskrami stosy, na które zrzucano wycięte o zmierzchu krzewy i gałęzie. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniał hałaśliwy, kłótliwy tłum piratów. Wreszcie, kiedy wszyscy zaczynali już chrypnąć od wzajemnego przekrzykiwania się, łomot uderzeń w jeden z kociołków ogłosił początek narady. Rozrzucono i zadeptano ogniska, oświetlając polanę pochodniami zatkniętymi na żerdziach. W ich migotliwym świetle uformował się ludzki krąg, w którego środek wkroczył Shareek, zgłaszając swe żądanie dowództwa nad „Albatrosem”.
Odpowiedzią był grad przekleństw sypiący się z tłumu. Na środek wyskoczyło jeszcze kilkunastu ludzi, którzy twierdzili, że równie dobrze jak on poradzą sobie z dowodzeniem. Paru z nich natychmiast wygwizdano i ustąpili pod gradem drwin i wyzwisk. W końcu jednak w kręgu pozostało kilku mężczyzn, którzy przekrzykiwali się nawzajem, sypiąc przekleństwami i wzywając swoich zwolenników, by do nich dołączyli. Kiedy zaczęło się zanosić na to, że żaden z nich nie zdobędzie przewagi nad rywalami, w ruch poszły pięści i noże. Krąg złamał się, a jego miejsce zajął tłumek walczących. Nad ich krzykami przebił się znów werbel wybijany na kociołku.
- Dosyć !! - korzystając z chwili ciszy krzyknął Asad - Dosyć ! Bo o świcie żaden statek nie będzie miał już załogi !!
Tłum pomrukiem przyznał mu rację. Krąg uformował się na nowo, choć niektórzy spośród piratów wracali mniej lub bardziej chwiejnym krokiem, obmacując zranienia. Jednak jeszcze zanim wszyscy zajęli swoje miejsca podniosły się już głosy, że trzeba podjąć decyzję co dalej. Z załogi „Albatrosa” pozostała smętna garstka, ledwie kilkunastu ludzi, a sezon już się zaczynał. Chęć ustalenia dalszego działania odsunęła na razie pory o dowództwo.
- Kupcy wychodzą w morze, kapitanie - padło z tłumu. - Pełne karaki zaczynają przemierzać cieśniny. Co robimy? - Zawtórowały temu entuzjastyczne potakujące okrzyki.
- Mamy siedzieć tutaj, gdy inni będą się obławiać naszą zdobyczą? - rzucił inny pirat.
- Kapitanie !! Złoto złotem, ale czy musimy czekać ?
Za tymi pytaniami sypnęły się następne. Dopytywano się, kiedy zobaczą okup za dziewczynę, domagano się, by możliwie szybko ruszyć w łupieżczy rejs pomiędzy wyspami... Dokładnie tak, jak przewidywał Asad. Niemal dokładnie, bo nikomu nie wpadło do głowy, by zasugerować sprzedanie dziewczyny temu, kto więcej za nią zapłaci.
Gdy przycichła pierwsza fala okrzyków, Asad niemal niezauważalnie odetchnął z ulgą i nabrał powietrza w płuca.
- Ciszaaaa!!! - ryknął. Po chwili kontynuował. - Wkrótce ruszamy na łowy - oświadczył. Odpowiedział mu chóralny szczęśliwy wrzask wszystkich załóg. Uniósł dłoń i zapadła cisza. Był naczelnym kapitanem i kiedy miał plan, wszyscy go wysłuchiwali. - Czas przypomnieć kupcom, że są jeszcze pirackie wilki na tych wodach - drugi rozradowany ryk. - Ale... Kto chce stracić złoto i życie ?
Zapadła cisza. Widać było, że nie rozumieją sensu jego pytania.
- Mamy brankę. - Asad zaczął mówić niskim, wyważonym głosem. - Zapłacą za nią okup, i to wielki. Lecz są tacy, co chcieliby tanio dostać ją w swoje ręce, chcieliby odebrać nam nasze złoto! - Groźny pomruk tłumu podkreślił jego słowa. - Gabbara i Shiny'a już zdołali kupić, przekonać, by wzięli tylko dla siebie część tego złota. A teraz pewnie już wysłali następnych, by nas szukali.
- Lepiej niech nas nie znajdą - warknął któryś z piratów.
- Lepiej, byśmy to my ich znaleźli. Ich i ich złoto - odparł Asad. Krąg zafalował, gdy piraci ścieśnili się, by lepiej słyszeć słowa dowódcy. - Popłyniemy na południe - mówił dalej. Zapolujemy na kupców. Ale jeden statek, jedna załoga musi zostać z „Tancerką”.
- Kto ma zostać? Po co? - padły natychmiast pytania. Ktoś krzyknął głośno - Czy załoga „Tancerki” nie da sobie rady? Co za trud upilnować jedną lalę?! - sypnęły się liczne potwierdzenia, którym odpowiadały urażone pomruki ludzi z załogi „Tancerki”.
- Nie dziewczynę - zabrzmiał nagle nad gwarem czysty głos. Perdita weszła w obręb kręgu i stanęła przy boku Asada. - Załoga „Tancerki” nie pilnuje dziewczyny.
- A czegóż to? - rzucił zaczepnie jeden z piratów. - I czego się wtrącasz?
- Chcesz walczyć ze mną o prawo głosu w Kręgu ? - spytała spokojnie kładąc dłonie na rękojeściach noży. Pirat zawahał się, a stojący obok niego pociągnęli go do tyłu. Słychać było uwagi w rodzaju „Ma prawo...”, „Umie się bić”, „Zostaw...”
- Nie - odpowiedział w końcu. - Mów, co chcesz.
- Załoga „Tancerki” nie pilnuje dziewczyny - zaczęła. - Oni pilnują dla was tego złota, jakie za nią zapłacą, gdy oddamy ją zdrową i bez uszczerbku. Dla jednego człowieka jest ona wiele warta... Ale dla wielu cenna jest też jej śmierć. Asad już mówił, że z pewnością niejeden jej już szuka. Niejeden kapitan i niejeden obwieś w Lerohlee... Starczy jedno pchniecie nożem i ktoś dostanie sakiewkę złota, a my zostaniemy z pustymi rękoma... - wśród piratów narósł pomruk. - Jeden człowiek z ostrym nożem zabrany na pokład w Lerohlee... - powtórzyła złowrogim tonem. - Jeden statek, który dogoni „Tancerkę”... Rozważcie to. - Cofnęła się w cień za plecami Asada.
Pomruk miedzy piratami narastał do rozgwaru kłótni. Dawało się wyłowić stwierdzenia : „Lepiej dorwać jakiegoś kupca...”, „Chcesz to stracić?...”, „.jeszcze go nie mamy...”
- Cisza ! - krzyknął Asad. - Niech los rozstrzyga, kto zostaje przy „Tancerce”, a kto płynie do Lerohlee... Zgadzacie się, by rzucić losy ?
Między piratami znów wybuchła kłótnia, ale po dłuższej chwili zmieniła się w mnie lub bardziej chętne potakiwania. Ktoś przyniósł kołczan, jedną ze strzał splamiono krwią. Czterech kapitanów i Shareek ciągnęli strzały, a widok kolejno unoszonych ku górze czystych grotów wzmagał napięcie. Wreszcie Shareek uniósł ku światłu zaplamioną strzałę.
- „Albatros” zostaje z „Tancerką”- krzyknął znów Asad. - Kto chce zostać jego kapitanem?
Zapanowała cisza. Każdy z pretendentów do dowództwa, nawet sam Shareek, liczył na to, że potwierdzi swe umiejętności wobec ludzi prowadząc załogę do boju i zdobywając łupy. Wreszcie Shareek uniósł jeszcze raz strzałę.
- Ja zgadzam się zostać - ogłosił. Ja zgadzam się strzec naszego złota! Kto będzie moją załogą?
To oświadczenie wywołała burzę wśród piratów. Nikt jednak nie palił się do kwestionowania dowództwa „Albatrosa”. Kłótnie dotyczyły raczej tego, kto wejdzie w skład załogi. Jak można było przewidzieć, zgłosili się głównie rekonwalescenci z „Łowcy” i ranni z innych statków. Asada rozwścieczyło takie uchylanie się i zarządził ponowne ciągnienie losów, by uzupełnić załogę.
Kiedy wiadomo już było, kto ma płynąć na „Albatrosie”, narada zamieniła się w pijatykę. Wiadomo było, że dopiero za kilka dni ruszą z powrotem na południe i na szlaki kupców, więc każdy chciał się nacieszyć winem, którego ostatnie beczułki wytoczono z ładowni. Niewiele tego było, jak na pirackie gardła i gusty, ale wystarczyło, by nastroje się polepszyły. Ktoś wyciągnął flety, ktoś zaczął wybijać rytm na bębenku ... rozbrzmiała niezbyt składna, ale ochocza muzyka i zabawa się rozpoczęła.
W chwili, gdy zaczęto odbijać denka pierwszych baryłek, Asad wycofał się z tłumu. Zjawił się wkrótce na przygotowanym dla niego miejscu prowadząc za rękę mocno wystraszoną Ahaliję. Widok dziewczyny wyrwał z gardeł piratów jeden ryk uznania i aprobaty. Sypnęły się mnie lub bardziej niewymyślne uwagi, głównie pod adresem jej urody, ale dominowała nuta poczucia własności w odniesieniu do cennej branki. Nazywano ją „złotą laleczką”, „cenną ślicznotką”, „górą złota”... Gwizdano, cmokano... a zarazem widać było, że żaden z mężczyzn nie posunie się dalej w swoim wyrażaniu zachwytu. Perdita, która na widok Asada ciągnącego w tłum dziewczynę przybladła z furii i już ruszała w jego stronę z awanturą, teraz odetchnęła z ulgą. Po chwili obserwacji jej gniew ustąpił miejsca zadowoleniu. Ahaliji nic nie groziło wśród rozbawionych ludzi, a wino i muzyka szybko rozproszyły przerażenie i przywołały uśmiech.
Skoczne melodie rozbrzmiewały jedna po drugiej, wygrywane z dużym zapałem, choć niezbyt umiejętnie. Wino skończyło się i teraz tylko muzyka i tańce rozgrzewały krew. Wybuchło kilka zwad, mniej lub bardziej gwałtownych kłótni. W paru przypadkach w ruch poszły noże, gdy adwersarze wyraźnie nie mogli przekazać słowami emocji, jakie nimi miotały. Zamieszania kończyły się jednak szybko, gdy interweniował któryś z oficerów.
Asada ostrzegło ponure spojrzenie Perdity, że mimo wszystko ma uważać. Przykazał więc Shareekowi i Powysowi, który objął funkcję pierwszego oficera „Albatrosa”, by nie odstępowali Ahaliji na krok. Tak więc dziewczyna miała gwardię honorową, dwóch opiekunów, którzy uczyli ją tańców, podsuwali kubki z winem, a potem z wodą i odstraszali każdego wśród bawiących się piratów, kto chciał zachować się choć trochę odrobinę śmielej. Sam Asad rozejrzał się za Perditą. Ulokowała się nieco z boku i sącząc z kubka jakiś płyn przyglądała się zabawie.
- Masz jeszcze wino? - zagadnął stając obok niej.
- Woda - odparła nie odrywając wzroku od Ahaliji, która wśród wybuchów śmiechu powtarzała za Powysem kroki skocznego tańca.
- Nie dostałaś wina ?
- Nie brałam. - W kręgu pochodni dziewczyna tańczyła coraz śmielej i pewniej. - Chyba dobrze, że ją tu zabrałeś - mruknęła cicho.
- Czyżbym dobrze słyszał ? - zdziwił się nieco przesadnie Asad. - Ty chwalisz mój pomysł ?
- Bawi się. I jest bezpieczna.
- Dobra, dobra... Przestrzegę chłopaków, żeby uważali kogo biorą na pokład w Lerohlee. Zresztą po twojej mowie wszyscy będą patrzeć nowym na ręce i bez przypominania.
- Cieszę się.
- Coś ty taka ponura? - Asad położył rękę na ramieniu Perdity. Strząsnęła ją i wstała odsuwając się o krok. - Chodź, teraz i ty zatańczysz - zaczął ją namawiać.
Zawahała się, ale gdy zaczęto nową melodię nieoczekiwanie uśmiechnęła się i weszła pomiędzy tancerzy. Asad ruszył za nią i we dwójkę zaczęli tańczyć przy akompaniamencie oklasków widzów.
Perdita wyraźnie nie znała kroków tańca, ale miała zwinność wyćwiczonego nożownika i jego błyskawiczny refleks. Powtarzała kroki Asada początkowo z opóźnieniem, potem coraz pewniej i szybciej, utrzymując rytm i dostosowując się do niego. Na jej twarz wystąpiły rumieńce, w świetle pochodni świeża blizna na policzku lśniła jak muśnięcie stali, włosy rozsypały się na ramionach. Uśmiechnęła się nagle, mijając w przelocie z rozbawioną Ahaliją i był to szczery radosny uśmiech. A kiedy w kolejnym tańcu objął ją Asad, nie zaprotestowała.
Kiedy światło dzienne zaćmiło dogasające pochodnie i resztki ogniska, wszyscy byli już zmęczeni. Jednak w blasku poranka zajęto się jeszcze jedną, ważną dla wszystkich piratów sprawą.
Na środku placu rozłożono największy z żagli. Piraci otoczyli go szczelnym kołem, patrząc jak otwierane są kolejne skrzynie, a ich zawartość jest sortowana na płótnie. Kilku ludzi znających się na biżuterii i klejnotach rozdzielało łup na sterty, zgodnie z odwieczną umową o podziale zdobyczy. Gdy określili już, ile przypadnie na każdy ze statków, poszczególni piraci zaczęli zgłaszać się po swój udział. Dostawali więcej lub mniej, zależnie od odwagi, zadań czy odniesionych ran.
Głośne dyskusje przy żaglu obudziły Ahaliję, którą wcześniej zmogło zmęczenie i końcówkę nocy przespała bezpiecznie ukryta za pustymi baryłkami. Zaciekawiona, wstała i podeszła do roztrząsających wartość poszczególnych drobiazgów piratów. Trafiła akurat na moment, gdy zabierano się do przecięcia niewielkiej bransoletki, która nijak nie dawała się sprawiedliwie podzielić.
Ze zdławionym krzykiem dziewczyna rzuciła się między piratów i spróbowała wyszarpnąć jednemu z nich bransoletę. Udało się to jej, ale zaraz pirat przytrzymał ją i, mimo protestów, odebrał klejnot. Wybuchła krzykiem i przekleństwami, z których większość zasłyszała na pokładzie.
- Co się dzieje? - Perdita stanęła w środku zamieszania.
- Zabierz ją stąd, Perdito, bo przeszkadza przy podziale - Asad machnięciem ręki odprawił je obie.
- Proszę - Ahalija odwróciła się do niego - nie niszczcie tej bransoletki...
- O co chodzi? To normalne, kiedy nie można dokładnie podzielić łupu - odparł zmęczonym, roztargnionym tonem.
Ahalija w nagłym przestrachu uniosła dłoń do ust. Widać było, ze dopiero teraz, nagle i dość brutalnie przypomniała sobie o swoim statusie branki. Zagryzła wargi i odwróciła się, by odejść, wyraźnie nie chcąc patrzeć na zniszczenie klejnotu i ukrywając łzy.
Perdita skrzywiła się lekko i zdecydowanym ruchem wyjęła z ręki pirata bransoletkę. Łypnął na nią spode łba, ale nie odważył się zaprotestować.
- Poczekaj chwilę z tym podziałem, Asad - wręczyła ją dowódcy i ruszyła za dziewczyną.
- O co chodzi z tą bransoletą ? - zapytała spokojnie.
- Dostałam ją od matki - chlipnęła. - Jako część wiana...
- Niech to... - syknęła Perdita. - Były inne klejnoty?
- Tak... Nie mogła ich zamówić specjalnie dla mnie, więc oddała mi część swoich - Ahalija otarła zdradziecką łzę - Mówiła, że... że może przyniosą mi szczęście...
- Poznasz je?
- Tak...
- Chodź! - pociągnęła ją z powrotem między piratów. - Asad! - warknęła - Ahalija musi wybrać spomiędzy biżuterii kilka klejnotów.
- Co ? - zdziwił się Asad, a ludzie dookoła zaszemrali.
- Słuchaj - syknęła mu prosto w twarz. - To są dary jej matki. Weź je jako część swojego udziału. Oddam ci za nie. Po cenie złotnika, nie kruszcu.
Asad przez chwilę mierzył się wzrokiem z wściekłym spojrzeniem Perdity. Wreszcie machnął ręką.
- Dobra, dobra... Ahalija! - zwrócił się do dziewczyny. - Poszukaj reszty tych twoich błyskotek.
Dziewczynie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Prawie natychmiast znalazła intarsjowaną różnobarwnym drewnem skrzyneczkę i zaczęła do niej wrzucać bransoletki, pierścionki, naszyjniki... Kilka wyłowiła spomiędzy leżących na żaglu, kilka innych odebrała stojącym w pobliżu piratom. Jeden czy drugi skrzywił się przy tym wyraźnie, ale groźne spojrzenie Perdity i ostrzegawczy grymas Asada zamknęły im usta. Wreszcie Ahalija stanęła na moment bezradnie, rozejrzała się i sięgnęła po trzymany przez pirata filigranowy naszyjnik. Ten cofnął rękę.
- Oddaj jej - rzucił Asad. - Wyrównam to.
Pirat otworzył usta, by zaprotestować, ale po chwili zamknął je z powrotem. Mina i ton głosu Asada nakazywały rozsądne milczenie. Dziewczyna podała dowódcy szkatułkę z biżuterią.
- To wszystkie, jakie otrzymałam - powiedziała cicho i niepewnie. Widać było, że niepokoi ją, jaką decyzję podejmie Asad.
- Weź je i wracaj na „Tancerkę” - machnął ręką. Ku jego zaskoczeniu Ahalija skłoniła się przed nim nisko, ruchem pełnym gracji i szacunku.
- Dziękuję, panie, za twą łaskę mi okazaną - powiedziała. Asad rzucił Perdicie z lekka zdumione spojrzenie.
- Okazałeś się panie, łaskawy i hojny - ona nie zamierzała ułatwiać mu życia. Jej pokłon był znacznie oszczędniejszy, jak przystało na równą (co najmniej) statusem osobę, ale ton głosu równie formalny. Wyprostowała się i ruszyła z Ahaliją do łodzi.
W kajucie dziewczyna zwinęła się na koi, przytulając do siebie szkatułkę. Perdita usiadła naprzeciwko, tak jak miała to we zwyczaju, krzyżując nogi i najwyraźniej szykując się na oczekiwanie.
- Dziękuję ci... - wyszeptała w końcu Ahalija. W świetle poranka można było dostrzec łzy spływające po jej policzkach.
- Niepotrzebnie płaczesz.
- Prawie... prawie zapomniałam, że jestem więźniem... Nie sądziłam, że to aż tak zaboli... że aż tak zatęsknię za matką... Zawsze miała dla mnie dobre słowo jak przychodziła do dziecięcych komnat...
- Miałaś więc szczęście... - westchnęła Perdita. Uśmiechnęła się do dziewczyny. - Zobaczysz ją za kilka tygodni - zapewniła.
- Tak sądzisz?
- Tak.
- Dobrze... - Ahalija z westchnieniem ulgi poprawiła się na posłaniu. Pogładziła skrzyneczkę i zerknęła na Perditę. - A twoja matka? - rzuciła pytanie.
- Nie żyje. I nie pytaj więcej. - Głos Perdity przypominał lód. Ahalija otworzyła szeroko zdumione oczy i przez kilka chwil mierzyły się wzrokiem. Wreszcie dziewczyna odwróciła spojrzenie i zajęła się okrywającym ją kocem.
- Wciąż nie mogę zgadnąć, Perdito... - wymruczała układając się do snu - dlaczego tak się o mnie troszczysz...
- Więc nie zgaduj - Perdita wzruszyła ramionami. - Śpij...
- Dooobrze... - ziewnęła dziewczyna. - Już zasypia-am...
Usnęła zmęczona po całonocnej zabawie i nie mogła zobaczyć jak po twarzy Perdity też zaczynają ciec łzy, nie słyszała cichego szlochu swej opiekunki..

„Sztormowa Tancerka”, trzy dni później
Słoneczne promienie wlewały się przez zakratowane okno na rufie „Tancerki”. Plamy światła przesuwały się tam i z powrotem, zgodnie z lekkim kołysaniem się statku. Kołysała się też woda w dzbanku i w misce stojących na zaimprowizowanym stoliku między kojami. Ahalija skuliła się na swoim posłaniu i zapatrzyła w okno.
- Zerwał się wiatr ? - usłyszała nagle zadane ochrypłym głosem pytanie.
- Perdita !! - poderwała się. Kobieta przyglądała się jej zmrużonymi oczyma. - Jak się czujesz ?
- Zaraz zobaczę... - Perdita poruszyła się lekko prostując nogi - Auć ! Cała sztywna od potłuczeń - oświadczyła. - Obolała i spragniona.
- Nie, nie wstawaj ! Zaraz dam ci nieco wina - Ahalija przyklękła przy koi.
- Dziękuję - Perdita uśmiechnęła się krzywo. Jedną stronę twarzy miała opuchniętą. - To już popołudnie ? - spytała spoglądając na słoneczne plamy.
- Tak. Trzeci dzień po walce.
- Co ??? - w oczach Perdity błysnęło zaskoczenie.
- Miałaś gorączkę. Asad twierdzi, że to od uderzenia w głowę
- Tak... - Perdita przesunęła palcami po opuchniętym policzku. - Chyba coś się wdało w ranę... Nie powinna tak puchnąć... Daj mi wody...
- Czyżbym słyszał moja piękną panią? - padło pytanie od drzwi. Asad opierał się o framugę z dziwnym wyrazem twarzy.
- Wróciła do żywych, jak widać - Perdita posłała mu krzywy uśmieszek.
- Mam nadzieję, że na stałe.
- Ja też. Ahalijo, czy znalazłabyś dla mnie jakieś płótno ? Muszę coś przyłożyć na ten policzek...
- Zobaczę w skrzyni... - dziewczyna ruszyła do drzwi.
- No tak. Zabierz moje ubrania - Asad obrzucił Perditę uważnym spojrzeniem. - Podbierasz mi załogę, to weź i moje rzeczy.
- Asad...
- Tak? - uniósł brwi.
- Zamknij się. Boli mnie głowa..
Ahalija przepchnęła się obok pirata przez drzwi.
- Słyszałeś? Najlepiej wyjdź!! - oświadczyła. Jej ton nie pozostawiał miejsca na sprzeciw.
Wzruszył ramionami i wyszedł, mrucząc do siebie coś, co brzmiało jak „Ach, te baby...”. Po chwili stuknęły drzwi na pokład.
Perdita wyciągnęła ze swojej sakwy kilka fiolek i pudełeczek. Z pomocą Ahaliji nałożyła na rozcięty policzek nasączoną jakimś płynem szmatkę i przymocowała ją obwiązując sobie głowę. Potem zajęła się pięknym, fioletowo zielonożółtym sińcem pokrywającym jej prawy bok. Napojona jeszcze mieszanką leków położyła się z powrotem i zapatrzyła w sufit.
- Jest wiatr ? - zapytała po chwili. - Statek się kołysze...
- Płyniemy od rana na północ - odpowiedziała Ahalija.
- Czemu ?
- Asad powiedział, ze skoro Gabbar i Shiny zdradzili, to on woli nie czekać, aż inni ciekawscy złożą nam wizytę. Zatrzymamy się w jakiejś zatoce, dwa, trzy dni na północ od Lerohlee i będziemy krążyć po tamtej okolicy. Mówił, że jak będziemy raz tam, raz na południu, to nikt nas nie znajdzie.
- Oby... mruknęła Perdita. - Ale dobrze, że się przenosimy. Gdzie są moje noże?
- Pod koją. Tak samo jak buty i spodnie. Koszuli nie dało się doczyścić.
- Czyżbyś prała ?
- Nie - roześmiała się Ahalija. - Paru ludzi z załogi miało zajęcie z porządkami...
Przez dłuższy czas panowała cisza zakłócana jedynie poskrzypywaniem drewna i dolatującymi z pokładu głosami ludzi.
- Jak twoja głowa ? - zapytała w końcu Ahalija. - Może zrobię ci okład ?
- Proszę... - westchnęła Perdita.
Ahalija położyła wilgotną szmatką na czole Perdity i usiadła obok na koi. Przegarnęła palcami splątane kosmyki odrzuconych na bok poduszki włosów opiekunki. Ciemne oczy kobiety błysnęły nagle, gdy obróciła głowę tak, by wygodniej leżeć. Przez chwilę obie mierzyły się wzrokiem.
- O co chcesz mnie zapytać ? - odezwała się w końcu Perdita.
- O... - Ahalija zawahała się przez moment, wreszcie powiedziała. - Wystraszyłaś mnie. Myślałam, że umierasz.
- Od paru stłuczeń i zadrapań? - prychnęła Perdita. - Nie rozśmieszaj mnie, bo śmiać się nie mogę. Za dwa dni nie będzie śladu po tym wszystkim - oświadczyła z lekką przesadą. - Bywało już ze mną gorzej, znacznie gorzej...
- Widziałam... widziałam ślady... - Ahalija przewinęła między palcami pasmo własnych włosów i zerknęła w bok, na Perditę, z pewnym wahaniem. - Ja... widziałam... Czy naprawdę mogę cię jeszcze o coś zapytać ?
- Możesz... - Perdicie wyrwało się westchnienie. - Widzę, że ciekawość cię zżera.
- No tak...Widzisz... Mi się przypomniało, że kiedyś słyszałam jak mówiono... jak opowiadano mojemu ojcu, że w jednym z Miast, jego Książę obwołał dziewczynkę Wodzem Rodu... Więc... Pomyślałam teraz o twoim tatuażu... - Ahalija urwała, bo Perdita złapała ją za rękę.
- Posłuchaj mnie ! - Podparła się z jękiem na łokciu. - Postaraj się zapomnieć, że widziałaś u mnie ten tatuaż. Jeśli się z tym zdradzisz... jeśli się to rozejdzie... - urwała, by zaczerpnąć tchu. Jej twarz była wykrzywiona z bólu i niepokoju, szmatka zsunęła się z czoła, kropelki wody, a może potu połyskiwały na skórze. - Jeśli się to rozejdzie - powtórzyła ze świszczącym oddechem i opadła z powrotem na poduszkę, zamykając oczy. Jej twarz wygładziła się, zakrzepła. - Ahalija... - odezwała się po chwili. - Proszę... zachowaj to w tajemnicy.
Oczy dziewczyny rozbłysły. Widać było, że dostrzegła możliwości, jakie dała jej wiedza o opiekunce. Perdita obserwowała ją spod przymrużonych powiek.
- Więc dobrze się domyślam... - odezwała się w końcu dziewczyna, jednocześnie szukając wzrokiem potwierdzenia swoich słów w twarzy Perdity. Nie dostrzegła jednak żadnego znaku, choć kamienna maska, jaką stała się twarz kobiety po pierwszym wybuchu emocji, sama w sobie była potwierdzeniem. - Dobrze... Chcę wiedzieć jedno: czy jest w tym niebezpieczeństwo? - Na chwilę maska pękła i gorzki uśmiech, pełen głęboko skrywanego bólu, skrzywił usta Perdity. - No tak... Ahalija też się lekko skrzywiła. - Ależ głupia jestem... Dobrze! - Poderwała głowę i ujęła w obie dłonie rękę towarzyszki. - Posłuchaj! Obiecuję, ze nigdy, nikomu o tym nie powiem, że już nigdy nie będę o tym mówiła... że na zawsze zachowam to w tajemnicy.
- Nie mów nigdy i na zawsze, Ahalijo... - wyszeptała Perdita. - Ale... Dziękuję.... - uścisnęła lekko dłoń dziewczyny.
Przez chwilę panowało milczenie. Wreszcie Ahalija podniosła z poduszki zrzucony okład, namoczyła szmatkę, wykręciła i znów położyła na czole kobiety. Jej troskę wynagrodziło ciche westchnienie ulgi...
- Nadal cię tak boli ? - spytała.
- Da się wytrzymać... leki już działają...
- Może pośpisz trochę?
- Nie powinnam...
Znów przez parę chwil panowało milczenie. Perdita zapatrzyła się w sufit kajuty, jakby spoglądając na coś poza nim, coś niezmiernie odległego, Ahalija w zamyśleniu nawijała na palce pasmo włosów. I znów to ona przerwała milczenie.
- Czy mogę cię jeszcze o coś zapytać ?
- Pytaj. - Perdita ostrożnie obróciła głowę na poduszce.
- Asad powiedział mi, że groziłaś Gabbarowi i Shiny'owi, ze ich pokroisz na drobne kawałki...
- Dość oględnie to powiedział, ale tak.
- Czy... Czy zrobiłabyś to? To znaczy... wiem, ze zabijasz ludzi, ale w walce. Ale czy... czy pokroiłabyś ich na kawałki - w głosie Ahaliji zabrzmiała lekka zgroza. - Tak, jak im groziłaś?
- Nie. - Padła natychmiastowa odpowiedź i Ahalija wyraźnie odetchnęła. Perdita jednak mówiła dalej. - Nie sądzę, by było możliwe zrobić coś takiego człowiekowi, tak, by dożył końca.
- Żeby dożył... - Ahalija przybladła na to wyjaśnienie. Perdita przez chwilę wytrzymywała jej wystraszone spojrzenie nim zaczęła mówić dalej.
- Nie zrobiłabym tego. Nie miałam dość czasu i sił, by to wtedy zrobić. Chciałam dowiedzieć się możliwie szybko dlaczego zdradzili. Gdyby moja mowa nie poskutkowała, użyłabym leku, nie noża.
- Leku ? Tego, co im dałaś ?
- Tak. Jeśli wciąż cię męczy to, co ich spotkało, to pomyśl - w spokojnym głosie Perdity zabrzmiał lód - pomyśl, co by się stało z tobą w ich rękach.
Ahalija podniosła rękę do ust w geście przestrachu. Wyraźnie w jej pamięci ożyło wspomnienie krzyków pozostałych kobiet z karaki i słowa jakie wtedy usłyszała.
- To co im dałam - ciągnęła Perdita, jakby nie zauważając przerażenia dziewczyny - odebrało im świadomość tego co się dzieje.
- To znaczy?
- Nie wiedzieli, że umierają. Byli na to zbyt oszołomieni. To więcej niż zasłużyli - w jej słowach zabrzmiała stal.
- Nigdy wcześniej nie widziałam jak umierają ludzie... - wyszeptała Ahalija. - Nie zabierano mnie na egzekucje...
Perdita skrzywiła się, gdyż gwałtowniejszy ruch odezwał się najwyraźniej bolesnym echem w jej głowie.
- Będziesz musiała się do tego przyzwyczaić - powiedziała.
- Wiem. Nie podoba mi się to.
Ahalija podniosła się i delikatnie poprawiła okład i poduszkę. W rozsłonecznionej kajucie zapadła cisza...

Utrzymywał się dobry wiatr, pędzący „Tancerkę” na północ, ale Asad z kwaśną miną popatrywał na niebo. Koniec południowej ciszy oznaczał sezonową zmianę pogody, czas, gdy kupieckie statki liczniej wyruszały na szlaki wzdłuż wybrzeża i przez Archipelag. Dla nich wiatr oznaczał krótki czas sprzyjającej żegludze pogody, nim przyjdzie pora jesiennych burz. Nadchodziły żniwa dla piratów. A on będzie musiał trzymać swoje załogi w ukryciu. Chociaż... może... może nie będzie to konieczne.
Dał sygnał do zmiany kursu. Nad jego głową żagiel załopotał, strzelił napinanym płótnem i znów wypełnił się wiatrem. Pod jego stopami pokład drgnął lekko i przechylił się w drugą stronę, gdy dziób „Tancerki” skierował się w stronę widocznej na wschodzie linii brzegu. Asad rozejrzał się na boki. „Łowca” i „Błyskawica” już także zmieniły kurs, „Smok”, „Strzała” i idący pomiędzy nimi „Albatros” właśnie zaczynały manewr. Jeśli jego obliczenia były dobre, do zmierzchu powinni znaleźć się w znanej im już od dawna niewielkiej zatoczce...
Rozglądał się jeszcze po pokładzie, gdy nagłe poruszenie ściągnęło jego uwagę. Dwaj piraci układający liny przy zejściu pod pokład przerwali pracę i z szacunkiem pochylili głowy. Po chwili minęła ich Perdita i weszła na pokład dziobowy.
- Witaj, moja piękna - Asad z lekkim rozbawieniem powtórzył gest szacunku załogi.
- Witaj Asad - odpowiedziała obojętnie. - Zmieniamy kurs?
- Już czas byśmy zawinęli do brzegu. Znam tu taka jedną zatoczkę...
- Dobry pomysł - Perdita podeszła do nadburcia. Przechyliła się lekko usiłując dojrzeć pozostałe statki. - Mam nadzieję, ze będzie tam słodka woda.
- Do picia lepsze jest wino - zauważył.
- Do mycia, Asad, do mycia .... - przeciągnęła ostatnie słowo.
- Mycia ? Wyglądasz czysto - stanął obok niej. Odsunęła się, jakby z roztargnieniem.
- Może i wyglądam - wzruszyła ramionami. - Ale ostatni raz myłam się dziesięć dni temu. Szmatą, nad wiadrem morskiej wody. I ja, i Ahalija potrzebujemy słodkiej wody, by zmyć z siebie sól.
Asad, też jakby z roztargnieniem, przysunął się krok bliżej. Perdita obróciła się.
- Chcesz czegoś ? - spytała lodowatym tonem.
- Chciałbym wielu rzeczy, moja piękna - zamruczał pirat - Bardzo, bardzo wielu... - powtórzył i uśmiechnął się leniwie, widząc zimną furię błyskającą w oczach Perdity. Jej ręka spoczęła na rękojeści jednego z noży. - Ale teraz... chciałbym cię zapytać, czy twój policzek już mniej ci dolega?
Na moment zaniemówiła, zaskoczona takim pytaniem. Asad uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze przyjaźniej, widząc jej wyraźnie zmieszanie.
- Moja piękna... - powiedział - martwiłem się o ciebie...
Nie odpowiedziała, obserwując uważnie jego twarz, szukając w niej fałszu czy drwiny. Wyciągnął rękę i dotknął zasklepionej już rany na policzku.
- Naznaczyli cię, moja piękna... Ale to tylko dodaje ci uroku...
- Masz rację. Naznaczyli - jej głos zabrzmiał wymuszenie i drwiąco. Odsunęła jego rękę i odwróciła się. - Jedna kreska więcej, jedna mniej... - wzruszyła ramionami. W jej głosie było jednak coś co przeczyło obojętności słów.
- Ale ta kreska, jak ją nazwałaś, naznacza twoją twarz... - zauważył.
- Wiem. Mam znak. Teraz łatwiej będzie opisać mnie szpiegom.
- Szpiegom?
- Nieważne... - prychnęła. Asad cofnął się o krok, pozwalając jej patrzeć wychylonej za burtę na strzępy białej piany wirujące u dziobu statku. Przynajmniej tak to wyglądało.
Podmuchy wiatru mierzwiły kosmyki włosów Perdity, rzucając je jej na twarz. Odgarnęła włosy raz i drugi, przeczesała palcami. Asad ściągnął z przedramienia szarfę i podał jej.
- Może zwiąż je. Inaczej stale będą ci wpadać do oczu.
- Dziękuję - skręciła włosy w węzeł i obwiązała materiałem nie patrząc w stronę ofiarodawcy.
- Czyżbym tak drażnił cię swoim widokiem? - skomentował to Asad.
- Drażnił? - Choć nie odwróciła głowy, w jej głosie było zdziwienie.
- Unikałaś mnie przez ostatni tydzień...
- Ostatni tydzień? - prychnęła zdziwiona. - Ostatni tydzień przesiedziałam w kajucie na rufie. To twój statek i to twoja kajuta! Nie rozumiem więc dlaczego twierdzisz, że cię unikam.
Asad roześmiał się rozbawiony.
- Złapałaś mnie, moja piękna - powiedział. - Masz oczywiście rację. To ja nie składałem ci wizyt. Czy raczej składałem zbyt rzadko.
Rzeczywiście, przez tydzień rejsu Asad niemal nie zaglądał do kajuty. W tych nielicznych przypadkach, gdy musiał do niej wejść, zastawał Perditę pogrążoną w rozmowie z Ahaliją. Przeważnie, z opatrunkiem zakrywającym pół twarzy, siedziała przy stole, pochylona nad deską pokrytą wyrysowanymi węglem symbolami. Tłumaczyła coś dziewczynie, czy opowiadała, lub też przysłuchiwała się, jak Ahalija relacjonuje wnioski wysnute z otrzymanych informacji. O ile mógł się zorientować, zajmowały się tym przez cały dzień. Tematem zaś była niemal wyłącznie polityka Rodów. Nieraz, stojąc na rufowym pokładzie nad głowami kobiet przysłuchiwał się, jak Perdita spokojnym, niemal mentorskim tonem omawia zdrady, skrytobójstwa i kradzieże, które doprowadzały do zawarcia sojuszu lub do rozpętania krwawej wendetty. I coraz częściej słyszał w jej głosie zadowolona nutę, gdy Ahalija podchwytywała w opowieści sugestie co do dalszego rozwoju wydarzeń.
- Wybacz więc mi, moja piękna pani - powiedział teraz. - Obiecuję, że w przyszłości się poprawię.
- Co zamierzałeś zrobić, gdy dotrzemy już do tej twojej zatoczki? - Perdita zignorowała jego słowa i oparła się o reling, rozmasowywując delikatnie żebra, tam, gdzie trafiła ją pałka w ostatniej walce. - Postój w zatoczce i co dalej?
- Narada załóg - odparł Asad. - Nie zrobiliśmy tego na wyspie, bo zbyt wielu było rannych. Teraz ten, kto miał umrzeć, umarł, ten co miał wyzdrowieć, wraca do sił... Musimy zdecydować co dalej. „Albatrosa” prowadzi teraz Shareek z garstką ludzi. Jeśli chce dowodzić, będzie musiał przekonać do tego innych.
- Pewnie nożem, co? - Perdita usiadła na pokładzie.
- Nie. Raczej pięściami, choć zobaczymy jak wielu będzie chętnych. Będzie musiał też zebrać nową załogę. Przez to zadanie - Asad skrzywił się lekko - zaczynam mieć braki w ludziach. No i moje wilki przypomną mi, że właśnie zaczął się sezon na kupieckie statki... Będą chcieli ruszyć na łowy. Chyba odeślę ich wszystkich do Lerohlee, by zebrali jeszcze ludzi, i dalej, by zapolowali sobie.
- Lerohlee... Po wizycie tam możesz walczyć z dawnymi podwładnymi - zauważyła spokojnie. - Tam się już roi od ludzi szukających nas i dziewczyny... Chociaż... - zamyśliła się - to mogłoby się okazać owocne... Proste i owocne... Zresztą i tak muszę wysłać wiadomość, że wszyscy mają się dobrze - ożywiła się po chwili.
- Myślisz, że...
- Przydałoby się trochę plotek... Może zapolować na tego, co obiecał Gabbarowi złoto... - mówiła półgłosem, jakby do siebie. Asad uśmiechnął się złowieszczo na myśl o tym, co sugerowała. - A szpiedzy byliby bezużyteczni na morzu.
- Tak uważasz?
Każdy zaciąg na okręt, to co najmniej jeden spryciarz udający pirata w nadziei, że uda mu się dotrzeć do Ahaliji. Na odległość pchnięcia nożem czy fiolki z trucizną - stwierdziła spokojnie.
- Uważasz, że aż tak chcą jej śmierci?
- Używając waszych określeń, ona może posłać niejeden statek na dno. Uratować lub zgubić niejedno życie, niejedną fortunę.
- Dlatego tak o nią dbasz? - zapytał Asad siadając obok Perdity.
- Nie. Dbam o nią, bo... - urwała i machnęła ręką. - Mam swoje powody, by być dla niej kimś innym niż dozorca więzienia.
Asad w zamyśleniu potarł dłonią podbródek.
Perdito - powiedział. Odwróciła głowę zaskoczona, że użył jej imienia i zaniepokojona tonem jego głosu. - Narada może być bardzo burzliwa. Być może będę musiał ustąpić przed załogą. Lepiej byłoby, bym wiedział na co narażam swój kark.
Dziewczyna musi przeżyć - odpowiedziała po krótkim milczeniu stanowczym tonem. - Jeśli chcesz, obiecaj złoto, roześlij załogi na łowy .... ale ona musi być bezpieczna.
Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - zauważył.
Mam ci zrobić wykład z polityki Rodów ? - odparowała. - Zdawało mi się, że dość się już ich nasłuchałeś wystając cały dzień nam nad głowami.
Asad roześmiał się szeroko.
- Moja piękna... Jesteś tak szybka w języku, jak w nożu. Rozumiem więc, że mam nie być za ciekawy? Robić to, za co mi zapłacono i nie pytać po co
- Właśnie - Perdita posłała mu chłodny uśmiech, który zaraz zmienił się w grymas, gdy wpół zagojona rana na policzku przypomniała się bólem. - Ale - dodała po chwili - dziękuję za ostrzeżenie. Wieczorem będę przygotowana.
Wstała, najwyraźniej chcąc odejść na rufę. Asad przytrzymał ja za rękę. Przez moment, nim ją wyszarpnęła.
- Zaczekaj, moja piękna - uśmiechnął się do niej szeroko. - Chcę jeszcze z tobą porozmawiać.
- Jakoś mam wrażenie, ze nie o polityce i taktyce - zauważyła odsuwając się o krok.
- Czy możesz ze mną mówić tylko na takie tematy? - zaczepna, prowokująca nuta zabrzmiała w jego głosie. Przez moment wpatrywała się w niego uważnie, oceniając jego słowa, aż wreszcie odwróciła się i zeszła z dziobowego pokładu, rzucając przez ranię krótkie :
- Tylko.


Jak zapowiedział Asad, zmierzch zastał piracką flotę spokojnie zakotwiczoną w zatoce. Szerokie kordelasy i jatagany cięły pnącza i krzewy równie dobrze jak ludzkie ciała, tak, że w pobliżu zaimprowizowanego portu szybko oczyszczono polanę, jaka pozostała tu po ostatniej wizycie. Kilku piratów (nieszczęśników, którzy narazili się bosmanowi) klnąc pod nosem i burcząc przytargało do kajuty „Tancerki” cebrzyki ze słodką wodą. Mętną od rzecznego mułu, ale cudownie nadającą się do mycia. Potem ci sami piraci, klnąc znacznie głośniej, wynieśli cebrzyki i starli rozlaną wodę podczas gdy obie panie w swojej kajucie oddały się rytuałowi wzajemnego rozczesywania i porządkowania włosów.
Gdy zapadła ciemność. Na polanie zapłonęły ogniska. Początkowo niewielkie, gdy przygotowywano przy nich posiłek, ale wkrótce były to sypiące iskrami stosy, na które zrzucano wycięte o zmierzchu krzewy i gałęzie. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniał hałaśliwy, kłótliwy tłum piratów. Wreszcie, kiedy wszyscy zaczynali już chrypnąć od wzajemnego przekrzykiwania się, łomot uderzeń w jeden z kociołków ogłosił początek narady. Rozrzucono i zadeptano ogniska, oświetlając polanę pochodniami zatkniętymi na żerdziach. W ich migotliwym świetle uformował się ludzki krąg, w którego środek wkroczył Shareek, zgłaszając swe żądanie dowództwa nad „Albatrosem”.
Odpowiedzią był grad przekleństw sypiący się z tłumu. Na środek wyskoczyło jeszcze kilkunastu ludzi, którzy twierdzili, że równie dobrze jak on poradzą sobie z dowodzeniem. Paru z nich natychmiast wygwizdano i ustąpili pod gradem drwin i wyzwisk. W końcu jednak w kręgu pozostało kilku mężczyzn, którzy przekrzykiwali się nawzajem, sypiąc przekleństwami i wzywając swoich zwolenników, by do nich dołączyli. Kiedy zaczęło się zanosić na to, że żaden z nich nie zdobędzie przewagi nad rywalami, w ruch poszły pięści i noże. Krąg złamał się, a jego miejsce zajął tłumek walczących. Nad ich krzykami przebił się znów werbel wybijany na kociołku.
- Dosyć !! - korzystając z chwili ciszy krzyknął Asad - Dosyć ! Bo o świcie żaden statek nie będzie miał już załogi !!
Tłum pomrukiem przyznał mu rację. Krąg uformował się na nowo, choć niektórzy spośród piratów wracali mniej lub bardziej chwiejnym krokiem, obmacując zranienia. Jednak jeszcze zanim wszyscy zajęli swoje miejsca podniosły się już głosy, że trzeba podjąć decyzję co dalej. Z załogi „Albatrosa” pozostała smętna garstka, ledwie kilkunastu ludzi, a sezon już się zaczynał. Chęć ustalenia dalszego działania odsunęła na razie pory o dowództwo.
- Kupcy wychodzą w morze, kapitanie - padło z tłumu. - Pełne karaki zaczynają przemierzać cieśniny. Co robimy? - Zawtórowały temu entuzjastyczne potakujące okrzyki.
- Mamy siedzieć tutaj, gdy inni będą się obławiać naszą zdobyczą? - rzucił inny pirat.
- Kapitanie !! Złoto złotem, ale czy musimy czekać ?
Za tymi pytaniami sypnęły się następne. Dopytywano się, kiedy zobaczą okup za dziewczynę, domagano się, by możliwie szybko ruszyć w łupieżczy rejs pomiędzy wyspami... Dokładnie tak, jak przewidywał Asad. Niemal dokładnie, bo nikomu nie wpadło do głowy, by zasugerować sprzedanie dziewczyny temu, kto więcej za nią zapłaci.
Gdy przycichła pierwsza fala okrzyków, Asad niemal niezauważalnie odetchnął z ulgą i nabrał powietrza w płuca.
- Ciszaaaa!!! - ryknął. Po chwili kontynuował. - Wkrótce ruszamy na łowy - oświadczył. Odpowiedział mu chóralny szczęśliwy wrzask wszystkich załóg. Uniósł dłoń i zapadła cisza. Był naczelnym kapitanem i kiedy miał plan, wszyscy go wysłuchiwali. - Czas przypomnieć kupcom, że są jeszcze pirackie wilki na tych wodach - drugi rozradowany ryk. - Ale... Kto chce stracić złoto i życie ?
Zapadła cisza. Widać było, że nie rozumieją sensu jego pytania.
- Mamy brankę. - Asad zaczął mówić niskim, wyważonym głosem. - Zapłacą za nią okup, i to wielki. Lecz są tacy, co chcieliby tanio dostać ją w swoje ręce, chcieliby odebrać nam nasze złoto! - Groźny pomruk tłumu podkreślił jego słowa. - Gabbara i Shiny'a już zdołali kupić, przekonać, by wzięli tylko dla siebie część tego złota. A teraz pewnie już wysłali następnych, by nas szukali.
- Lepiej niech nas nie znajdą - warknął któryś z piratów.
- Lepiej, byśmy to my ich znaleźli. Ich i ich złoto - odparł Asad. Krąg zafalował, gdy piraci ścieśnili się, by lepiej słyszeć słowa dowódcy. - Popłyniemy na południe - mówił dalej. Zapolujemy na kupców. Ale jeden statek, jedna załoga musi zostać z „Tancerką”.
- Kto ma zostać? Po co? - padły natychmiast pytania. Ktoś krzyknął głośno - Czy załoga „Tancerki” nie da sobie rady? Co za trud upilnować jedną lalę?! - sypnęły się liczne potwierdzenia, którym odpowiadały urażone pomruki ludzi z załogi „Tancerki”.
- Nie dziewczynę - zabrzmiał nagle nad gwarem czysty głos. Perdita weszła w obręb kręgu i stanęła przy boku Asada. - Załoga „Tancerki” nie pilnuje dziewczyny.
- A czegóż to? - rzucił zaczepnie jeden z piratów. - I czego się wtrącasz?
- Chcesz walczyć ze mną o prawo głosu w Kręgu ? - spytała spokojnie kładąc dłonie na rękojeściach noży. Pirat zawahał się, a stojący obok niego pociągnęli go do tyłu. Słychać było uwagi w rodzaju „Ma prawo...”, „Umie się bić”, „Zostaw...”
- Nie - odpowiedział w końcu. - Mów, co chcesz.
- Załoga „Tancerki” nie pilnuje dziewczyny - zaczęła. - Oni pilnują dla was tego złota, jakie za nią zapłacą, gdy oddamy ją zdrową i bez uszczerbku. Dla jednego człowieka jest ona wiele warta... Ale dla wielu cenna jest też jej śmierć. Asad już mówił, że z pewnością niejeden jej już szuka. Niejeden kapitan i niejeden obwieś w Lerohlee... Starczy jedno pchniecie nożem i ktoś dostanie sakiewkę złota, a my zostaniemy z pustymi rękoma... - wśród piratów narósł pomruk. - Jeden człowiek z ostrym nożem zabrany na pokład w Lerohlee... - powtórzyła złowrogim tonem. - Jeden statek, który dogoni „Tancerkę”... Rozważcie to. - Cofnęła się w cień za plecami Asada.
Pomruk miedzy piratami narastał do rozgwaru kłótni. Dawało się wyłowić stwierdzenia : „Lepiej dorwać jakiegoś kupca...”, „Chcesz to stracić?...”, „.jeszcze go nie mamy...”
- Cisza ! - krzyknął Asad. - Niech los rozstrzyga, kto zostaje przy „Tancerce”, a kto płynie do Lerohlee... Zgadzacie się, by rzucić losy ?
Między piratami znów wybuchła kłótnia, ale po dłuższej chwili zmieniła się w mnie lub bardziej chętne potakiwania. Ktoś przyniósł kołczan, jedną ze strzał splamiono krwią. Czterech kapitanów i Shareek ciągnęli strzały, a widok kolejno unoszonych ku górze czystych grotów wzmagał napięcie. Wreszcie Shareek uniósł ku światłu zaplamioną strzałę.
- „Albatros” zostaje z „Tancerką”- krzyknął znów Asad. - Kto chce zostać jego kapitanem?
Zapanowała cisza. Każdy z pretendentów do dowództwa, nawet sam Shareek, liczył na to, że potwierdzi swe umiejętności wobec ludzi prowadząc załogę do boju i zdobywając łupy. Wreszcie Shareek uniósł jeszcze raz strzałę.
- Ja zgadzam się zostać - ogłosił. Ja zgadzam się strzec naszego złota! Kto będzie moją załogą?
To oświadczenie wywołała burzę wśród piratów. Nikt jednak nie palił się do kwestionowania dowództwa „Albatrosa”. Kłótnie dotyczyły raczej tego, kto wejdzie w skład załogi. Jak można było przewidzieć, zgłosili się głównie rekonwalescenci z „Łowcy” i ranni z innych statków. Asada rozwścieczyło takie uchylanie się i zarządził ponowne ciągnienie losów, by uzupełnić załogę.
Kiedy wiadomo już było, kto ma płynąć na „Albatrosie”, narada zamieniła się w pijatykę. Wiadomo było, że dopiero za kilka dni ruszą z powrotem na południe i na szlaki kupców, więc każdy chciał się nacieszyć winem, którego ostatnie beczułki wytoczono z ładowni. Niewiele tego było, jak na pirackie gardła i gusty, ale wystarczyło, by nastroje się polepszyły. Ktoś wyciągnął flety, ktoś zaczął wybijać rytm na bębenku ... rozbrzmiała niezbyt składna, ale ochocza muzyka i zabawa się rozpoczęła.
W chwili, gdy zaczęto odbijać denka pierwszych baryłek, Asad wycofał się z tłumu. Zjawił się wkrótce na przygotowanym dla niego miejscu prowadząc za rękę mocno wystraszoną Ahaliję. Widok dziewczyny wyrwał z gardeł piratów jeden ryk uznania i aprobaty. Sypnęły się mnie lub bardziej niewymyślne uwagi, głównie pod adresem jej urody, ale dominowała nuta poczucia własności w odniesieniu do cennej branki. Nazywano ją „złotą laleczką”, „cenną ślicznotką”, „górą złota”... Gwizdano, cmokano... a zarazem widać było, że żaden z mężczyzn nie posunie się dalej w swoim wyrażaniu zachwytu. Perdita, która na widok Asada ciągnącego w tłum dziewczynę przybladła z furii i już ruszała w jego stronę z awanturą, teraz odetchnęła z ulgą. Po chwili obserwacji jej gniew ustąpił miejsca zadowoleniu. Ahaliji nic nie groziło wśród rozbawionych ludzi, a wino i muzyka szybko rozproszyły przerażenie i przywołały uśmiech.
Skoczne melodie rozbrzmiewały jedna po drugiej, wygrywane z dużym zapałem, choć niezbyt umiejętnie. Wino skończyło się i teraz tylko muzyka i tańce rozgrzewały krew. Wybuchło kilka zwad, mniej lub bardziej gwałtownych kłótni. W paru przypadkach w ruch poszły noże, gdy adwersarze wyraźnie nie mogli przekazać słowami emocji, jakie nimi miotały. Zamieszania kończyły się jednak szybko, gdy interweniował któryś z oficerów.
Asada ostrzegło ponure spojrzenie Perdity, że mimo wszystko ma uważać. Przykazał więc Shareekowi i Powysowi, który objął funkcję pierwszego oficera „Albatrosa”, by nie odstępowali Ahaliji na krok. Tak więc dziewczyna miała gwardię honorową, dwóch opiekunów, którzy uczyli ją tańców, podsuwali kubki z winem, a potem z wodą i odstraszali każdego wśród bawiących się piratów, kto chciał zachować się choć trochę odrobinę śmielej. Sam Asad rozejrzał się za Perditą. Ulokowała się nieco z boku i sącząc z kubka jakiś płyn przyglądała się zabawie.
- Masz jeszcze wino? - zagadnął stając obok niej.
- Woda - odparła nie odrywając wzroku od Ahaliji, która wśród wybuchów śmiechu powtarzała za Powysem kroki skocznego tańca.
- Nie dostałaś wina ?
- Nie brałam. - W kręgu pochodni dziewczyna tańczyła coraz śmielej i pewniej. - Chyba dobrze, że ją tu zabrałeś - mruknęła cicho.
- Czyżbym dobrze słyszał ? - zdziwił się nieco przesadnie Asad. - Ty chwalisz mój pomysł ?
- Bawi się. I jest bezpieczna.
- Dobra, dobra... Przestrzegę chłopaków, żeby uważali kogo biorą na pokład w Lerohlee. Zresztą po twojej mowie wszyscy będą patrzeć nowym na ręce i bez przypominania.
- Cieszę się.
- Coś ty taka ponura? - Asad położył rękę na ramieniu Perdity. Strząsnęła ją i wstała odsuwając się o krok. - Chodź, teraz i ty zatańczysz - zaczął ją namawiać.
Zawahała się, ale gdy zaczęto nową melodię nieoczekiwanie uśmiechnęła się i weszła pomiędzy tancerzy. Asad ruszył za nią i we dwójkę zaczęli tańczyć przy akompaniamencie oklasków widzów.
Perdita wyraźnie nie znała kroków tańca, ale miała zwinność wyćwiczonego nożownika i jego błyskawiczny refleks. Powtarzała kroki Asada początkowo z opóźnieniem, potem coraz pewniej i szybciej, utrzymując rytm i dostosowując się do niego. Na jej twarz wystąpiły rumieńce, w świetle pochodni świeża blizna na policzku lśniła jak muśnięcie stali, włosy rozsypały się na ramionach. Uśmiechnęła się nagle, mijając w przelocie z rozbawioną Ahaliją i był to szczery radosny uśmiech. A kiedy w kolejnym tańcu objął ją Asad, nie zaprotestowała.
Kiedy światło dzienne zaćmiło dogasające pochodnie i resztki ogniska, wszyscy byli już zmęczeni. Jednak w blasku poranka zajęto się jeszcze jedną, ważną dla wszystkich piratów sprawą.
Na środku placu rozłożono największy z żagli. Piraci otoczyli go szczelnym kołem, patrząc jak otwierane są kolejne skrzynie, a ich zawartość jest sortowana na płótnie. Kilku ludzi znających się na biżuterii i klejnotach rozdzielało łup na sterty, zgodnie z odwieczną umową o podziale zdobyczy. Gdy określili już, ile przypadnie na każdy ze statków, poszczególni piraci zaczęli zgłaszać się po swój udział. Dostawali więcej lub mniej, zależnie od odwagi, zadań czy odniesionych ran.
Głośne dyskusje przy żaglu obudziły Ahaliję, którą wcześniej zmogło zmęczenie i końcówkę nocy przespała bezpiecznie ukryta za pustymi baryłkami. Zaciekawiona, wstała i podeszła do roztrząsających wartość poszczególnych drobiazgów piratów. Trafiła akurat na moment, gdy zabierano się do przecięcia niewielkiej bransoletki, która nijak nie dawała się sprawiedliwie podzielić.
Ze zdławionym krzykiem dziewczyna rzuciła się między piratów i spróbowała wyszarpnąć jednemu z nich bransoletę. Udało się to jej, ale zaraz pirat przytrzymał ją i, mimo protestów, odebrał klejnot. Wybuchła krzykiem i przekleństwami, z których większość zasłyszała na pokładzie.
- Co się dzieje? - Perdita stanęła w środku zamieszania.
- Zabierz ją stąd, Perdito, bo przeszkadza przy podziale - Asad machnięciem ręki odprawił je obie.
- Proszę - Ahalija odwróciła się do niego - nie niszczcie tej bransoletki...
- O co chodzi? To normalne, kiedy nie można dokładnie podzielić łupu - odparł zmęczonym, roztargnionym tonem.
Ahalija w nagłym przestrachu uniosła dłoń do ust. Widać było, ze dopiero teraz, nagle i dość brutalnie przypomniała sobie o swoim statusie branki. Zagryzła wargi i odwróciła się, by odejść, wyraźnie nie chcąc patrzeć na zniszczenie klejnotu i ukrywając łzy.
Perdita skrzywiła się lekko i zdecydowanym ruchem wyjęła z ręki pirata bransoletkę. Łypnął na nią spode łba, ale nie odważył się zaprotestować.
- Poczekaj chwilę z tym podziałem, Asad - wręczyła ją dowódcy i ruszyła za dziewczyną.
- O co chodzi z tą bransoletą ? - zapytała spokojnie.
- Dostałam ją od matki - chlipnęła. - Jako część wiana...
- Niech to... - syknęła Perdita. - Były inne klejnoty?
- Tak... Nie mogła ich zamówić specjalnie dla mnie, więc oddała mi część swoich - Ahalija otarła zdradziecką łzę - Mówiła, że... że może przyniosą mi szczęście...
- Poznasz je?
- Tak...
- Chodź! - pociągnęła ją z powrotem między piratów. - Asad! - warknęła - Ahalija musi wybrać spomiędzy biżuterii kilka klejnotów.
- Co ? - zdziwił się Asad, a ludzie dookoła zaszemrali.
- Słuchaj - syknęła mu prosto w twarz. - To są dary jej matki. Weź je jako część swojego udziału. Oddam ci za nie. Po cenie złotnika, nie kruszcu.
Asad przez chwilę mierzył się wzrokiem z wściekłym spojrzeniem Perdity. Wreszcie machnął ręką.
- Dobra, dobra... Ahalija! - zwrócił się do dziewczyny. - Poszukaj reszty tych twoich błyskotek.
Dziewczynie nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Prawie natychmiast znalazła intarsjowaną różnobarwnym drewnem skrzyneczkę i zaczęła do niej wrzucać bransoletki, pierścionki, naszyjniki... Kilka wyłowiła spomiędzy leżących na żaglu, kilka innych odebrała stojącym w pobliżu piratom. Jeden czy drugi skrzywił się przy tym wyraźnie, ale groźne spojrzenie Perdity i ostrzegawczy grymas Asada zamknęły im usta. Wreszcie Ahalija stanęła na moment bezradnie, rozejrzała się i sięgnęła po trzymany przez pirata filigranowy naszyjnik. Ten cofnął rękę.
- Oddaj jej - rzucił Asad. - Wyrównam to.
Pirat otworzył usta, by zaprotestować, ale po chwili zamknął je z powrotem. Mina i ton głosu Asada nakazywały rozsądne milczenie. Dziewczyna podała dowódcy szkatułkę z biżuterią.
- To wszystkie, jakie otrzymałam - powiedziała cicho i niepewnie. Widać było, że niepokoi ją, jaką decyzję podejmie Asad.
- Weź je i wracaj na „Tancerkę” - machnął ręką. Ku jego zaskoczeniu Ahalija skłoniła się przed nim nisko, ruchem pełnym gracji i szacunku.
- Dziękuję, panie, za twą łaskę mi okazaną - powiedziała. Asad rzucił Perdicie z lekka zdumione spojrzenie.
- Okazałeś się panie, łaskawy i hojny - ona nie zamierzała ułatwiać mu życia. Jej pokłon był znacznie oszczędniejszy, jak przystało na równą (co najmniej) statusem osobę, ale ton głosu równie formalny. Wyprostowała się i ruszyła z Ahaliją do łodzi.
W kajucie dziewczyna zwinęła się na koi, przytulając do siebie szkatułkę. Perdita usiadła naprzeciwko, tak jak miała to we zwyczaju, krzyżując nogi i najwyraźniej szykując się na oczekiwanie.
- Dziękuję ci... - wyszeptała w końcu Ahalija. W świetle poranka można było dostrzec łzy spływające po jej policzkach.
- Niepotrzebnie płaczesz.
- Prawie... prawie zapomniałam, że jestem więźniem... Nie sądziłam, że to aż tak zaboli... że aż tak zatęsknię za matką... Zawsze miała dla mnie dobre słowo jak przychodziła do dziecięcych komnat...
- Miałaś więc szczęście... - westchnęła Perdita. Uśmiechnęła się do dziewczyny. - Zobaczysz ją za kilka tygodni - zapewniła.
- Tak sądzisz?
- Tak.
- Dobrze... - Ahalija z westchnieniem ulgi poprawiła się na posłaniu. Pogładziła skrzyneczkę i zerknęła na Perditę. - A twoja matka? - rzuciła pytanie.
- Nie żyje. I nie pytaj więcej. - Głos Perdity przypominał lód. Ahalija otworzyła szeroko zdumione oczy i przez kilka chwil mierzyły się wzrokiem. Wreszcie dziewczyna odwróciła spojrzenie i zajęła się okrywającym ją kocem.
- Wciąż nie mogę zgadnąć, Perdito... - wymruczała układając się do snu - dlaczego tak się o mnie troszczysz...
- Więc nie zgaduj - Perdita wzruszyła ramionami. - Śpij...
- Dooobrze... - ziewnęła dziewczyna. - Już zasypia-am...
Usnęła zmęczona po całonocnej zabawie i nie mogła zobaczyć jak po twarzy Perdity też zaczynają ciec łzy, nie słyszała cichego szlochu swej opiekunki....

Archipelag, sześć dni później
Postój w zatoczce nie trwał długo. Pierwsze wyruszyły „Strzała” i „Łowca”. Płynęły wpierw do Lerohlee, by tam zaciągnąć kilkunastu ludzi do załogi, zebrać i przekazać wieści ...
Noc przed ich wypłynięciem była wypełniona nader ożywioną dyskusją w głównej kajucie „Tancerki”. Asad opowiedział swoim kapitanom o podejrzeniach, jakie żywiła Perdita, znacznie obszerniej niż ona to zrobiła podczas narady. Perdita także dorzuciła kilka słów przestrogi, co do ludzi zabieranych na pokład, do załogi i co do możliwości przekupienia kogoś z załogi, choć to ostatnie wydawało się nieprawdopodobne.
- Bardziej możliwe - powiedziała, bawiąc się nożem - że któryś z marynarzy wygada się przy kuflu, gdzie cumuje „Tancerka”. Wtedy będzie nam groziła wizyta nieproszonych gości.
- Temu akurat łatwo zapobiec - prychnął Asad. - „Tancerka” zjawi się w pełnię księżyca u brzegu wyspy, tam gdzie czekaliśmy. Tam zobaczymy, jak powiodło się nam w łowach.
Pozostali kapitanowie błysnęli zębami w domyślnych uśmiechach. Asad nie miał zamiaru rezygnować z łupu, jeśli by mu się po drodze napatoczył, nie ważne, z branką na pokładzie, czy bez.
- Możecie zrobić jeszcze jedno - odezwała się Perdita. - Postarajcie się dopaść tego, co przekupił Gabbara...
- O to się nie martw - warknął Penryn. - Dostanę tego drania, choćbym miał podpalić Lerohlee...
- Ostrożnie, bo gdzie przepijemy nasze złoto? - roześmiał się Asad.
- Gabbar był niezłym kapitanem - odparował Penryn - a tamten zrobił z niego zdrajcę.
- Nie zaszkodzi, jak go pogonisz z Lerohlee - włączyła się Perdita - ale bardziej mnie martwią ci nowi, którzy dołączą do załogi.
- O to też bym się nie martwił. Już ja ich dopilnuję...
Rozmowa zeszła na dyscyplinę wśród załogi, a Perdita cofnęła się w róg kabiny, tam gdzie zza uchylonych drzwi przysłuchiwała się Ahalija.
- Poważnie się tego obawiasz? - zapytała szeptem.
- Poważnie. Szukają cię już pewnie i rodzina, i Dassais. Wolę uniknąć kłopotów.
- Dzięki za troskę - mruknęła dziewczyna.
„Strzała” i „Łowca” odpłynęły, dwa dni po nich ruszyły „Smok” i „Błyskawica”, a następnego dnia zatoczkę opuściła także „Albatros” i „Tancerka”. Asad chciał dopłynąć na umówione miejsce okrężną drogą, przez zewnętrzne cieśniny Archipelagu, gdzie żeglowało niewiele statków i ryzyko spotkania było najmniejsze.
Dobra pogoda, utrzymująca się od tylu dni, popsuła się nagle, lecz nie niespodziewanie. Sezon wiatrów był także sezonem burz i wszyscy o tym doskonale wiedzieli. No, niemal wszyscy.
Ahalija była zdumiona i wręcz przerażona, gdy kilku mężczyzn wniosło do kajuty ciężkie drewniane płyty i zaczęło je wpasowywać w bulaje.
- Idzie sztorm, ślicznotko - wyjaśnił jeden z piratów. Trzeba zabić okna, bo inaczej to będziesz nocować z rybami w koi - zarechotał. - A one są zimne, oj zimne... - śmiał się.
- Wyjdziesz na pokład? - Perdita zajrzała do kajutki.
- Po co?
- Asad twierdzi, że trochę pohuśta. Może lepiej byłoby, gdybyś była na świeżym powietrzu.
- Nie - oświadczyła Ahalija. - Nie ma ochoty zmoknąć. I nie mam morskiej choroby, by się martwić kołysaniem.
- Lepiej się przewietrzcie, moje panie - wtrącił Asad, który właśnie wszedł do kajuty - bo idzie naprawdę solidny sztorm. Chodźcie na chwilę na pokład, zanim zacznie się robić ciekawie.
Słońce świeciło jasnym, blaskiem na pogodnym niebie, ale fale szły równymi rzędami, szybkie i dość wysokie. Po nawietrznej jasny błękit nieba coraz szybciej ustępował szerokiej smudze, oślepiająco białej u góry i głęboko granatowej dołem. Mroczny pas stawał się z każdą chwilą szerszy i szerszy, a jego górna, jasna krawędź nierówna i poszarpana. Wkrótce można było dostrzec ostre rozbłyski światła przecinające granat, zaś biała smuga stała się lśniącym w słońcu wierzchem nadchodzącego szybko olbrzymiego wału chmur.
Ahalija przeniosła pełen obaw wzrok z chmury na pokład „Tancerki”, gdzie piraci gorączkowo kończyli przygotowania statku do nadchodzącej burzy.
- Co? - spytał Asad. - Wystraszona?
- Trochę... - przyznała.
- To już nie pierwsza taka burza, złotko. „Tancerka” sobie poradzi - roześmiał się uspokajająco.
- Jednak... - dziewczyna z obawą obejrzała się na nieodległe już chmury i blask słońca nabierający nienaturalnej ostrości. Na coraz głębszych falach pojawiły się błyski piany. - Jednak wolę się schować... - zbiegła do drzwi kajuty.
- A ty? - Asad przeniósł wzrok na Perditę, opartą o rufowy reling. - Też chowasz się na dół?
- Szybko idzie - zignorowała jego pytanie.
- Owszem. Dostaniemy wiatr w rufę, z lewej ćwiartki. Trochę nas przyspieszy w drodze na południe.
- A „Albatros”? - ruchem głowy wskazała na nieodległy statek.
- Utrzyma się za nami. To jedyny statek, jaki dotrzyma kroku „Tancerce” podczas burzy.
- Jedyny? - Perdita spojrzała uważnie na Asada, a jej brwi powędrowały nieco do góry w domyślnym uśmiechu. Ton głosu był pełen lekkiego rozbawienia i... pewnego podziwu.
- Co sugerujesz? - obruszył się pirat. Uśmiechnęła się jeszcze raz, lekko, domyślnie i z powrotem przeniosła wzrok na drobne sylwetki rojące się po pokładzie „Albatrosa”.
- Tak tylko pomyślałam - odezwała się po chwili - że Shareek był jedynym, który zgodziłby się zostać jako eskorta „Tancerki”. A skoro mówisz, że tylko „Albatros” jej dorówna... - w jej głosie zabrzmiało delikatne niedopowiedzenie.
- Twierdzisz, że sfałszowałem losowanie? - syknął jej do ucha.
- Twierdzę, że Shareekowi należało się dowództwo - odparła, odsuwając się, jakby odruchowo, od Asada. - W jakikolwiek sposób zdobyte - dorzuciła po chwili.
Asad zaklął, bardziej z podziwem niż złością i przeniósł swoją uwagę na pokład „Tancerki”.
Wiatr zaczął się szybko wzmagać. Jego porywy nadchodziły coraz szybciej i częściej, stawały się coraz gwałtowniejsze. Światło słońca nabrało żółtawego odcienia, a potem znikło, pozostawiając statki w szybko gasnącej, żółtej poświacie, gdy znalazły się pod okapem chmur. Grzbiety fal pokryły się białą pianą. Światło zaczęło gwałtownie słabnąć, a na morzu ukazała się szklista ściana deszczu.
Gdy pierwsze gwałtowne porywy wiatru dosięgły „Tancerki”, okręt pochylił się lekko i, mimo zrefowanych sztormowych żagli, ruszył gwałtownie do przodu, szarpiąc się jak narowisty, nerwowy koń przed wyścigiem. Fale, i te doganiające statek, i te rozbijane dziobem, zaczęły strzelać pióropuszami piany.
- „Tancerka” bierze fale na pokład - Asad podał Perdicie kawałek liny. - Idź do kajuty, albo przywiąż się do relingu, bo właśnie zaczynamy zabawę.
Bez słowa obwiązała się w pasie liną i, podobnie jak on, umocowała drugi koniec do relingu. Asad tylko pokręcił głową, ale ze zdziwieniem zauważył w twarzy kobiety nie obawę, a fascynację i tłumione podniecenie.
Ciepły, tropikalny deszcz uderzył w nich z miażdżącą siłą, przemaczając ubrania, zacierając kontury i pogrążając oba statki w półmroku. Wiatr zmienił się w dzikie, niepohamowane uderzenia szkwałów, pod którymi cały statek dygotał, a olinowanie jęczało.
I zaczął się taniec. „Sztormowa Tancerka” udowodniła prawdziwość swojego imienia. Pokład skakał w górę i dół, odchylał na boki, fale wdzierały się na niego i spływały w następnej chwili potokami, cały okręt skręcał się i wyrywał szarpnięciami. Dziób strzelał fontannami piany, gdy wpadał w kolejne fale, podobnymi kaskadami bieli rozbijały się fale na rufie. Niemal nie sposób było, zdawało się, przewidzieć, w którą stronę „Tancerka” skoczy w następnym momencie.
- A nie mówiłem? - Asad usiłował przekrzyczeć wiatr i morze. - A nie mówiłem? Tańczy lepiej niż dziwka na Umbarskich Jestrach, co?
Odpowiedział mu śmiech. Perdita, trzymając się relingu, odgarnęła jedną dłonią strąki mokrych włosów zalepiających jej twarz. Stała na pokładzie równie pewnie, co Asad i sternik, wprawnie równoważąc gwałtowne przechyły, oblepiona mokrym od deszczu ubraniem. I śmiała się. Zdumiony Asad dostrzegł na jej twarzy dziką radość z deszczu, wiatru, pokładu tańczącego pod stopami, bryzgów piany, nagłego trzasku piorunów... Pierwszy raz widział Perditę szczerze rozbawioną, wręcz szczęśliwą w tym chaosie. Błysnęła zębami w szerokim uśmiechu i znów wolną ręką odsunęła z twarzy włosy, jakie rzucił jej kolejny szkwał.
- Miałeś rację! - wrzasnęła w odpowiedzi. - To rzeczywiście jest tancerka!! - i znów się roześmiała.
Burza przybierała na sile. Szkwały uderzały już nie tylko z rufy, fale zaczęły biec w różnych kierunkach. Okręt coraz częściej brał wodę na pokład, spienione grzywacze przelatywały od burty do burty, rzucając ludźmi i porywając najrozmaitsze drobiazgi.
Kolejnemu trzaskowi pioruna zawtórował nagle inny dźwięk, może nie głośniejszy, ale znacznie groźniejszy dla żeglarza. Mokre, napięte do ostateczności płótno żagla nie wytrzymało kolejnego uderzenia wichury. W mgnieniu oka rozdarło się przez całą wysokość.
- Żagiel! Zmieniać żagiel! - wrzasnął Asad. „Tancerka” nagle odpadła od wiatru i ustawiła się bokiem do fali. Przechyły stały się niebezpiecznie głębokie, fale uderzały w statek z przerażającą siła.
W dzikim pośpiechu, uczepieni zataczającego obłąkańcze łuki masztu i olinowania, piraci zdołali najpierw rozwinąć niewielki pomocniczy żagiel. Wystarczyło, by okręt odzyskał sterowność. Teraz mogli już spokojnie zwinąć rozdarte płótno i postawić nowy żagiel. Mimo szalejącej burzy cała operacja przebiegła zaskakująco szybko i sprawnie. „Tancerka” znów radziła sobie ze sztormem, chociaż jej pokład nosił już wyraźne ślady uderzeń fal.
W tym krótkim czasie bezradności któryś z grzywaczy przewalił się przez rufę „Tancerki”, zbijając z nóg stojących tam ludzi, łamiąc relingi i balustradę. Asad, który przetrwał to uderzenie uczepiony kurczowo sztagu, dostrzegł, że fala zerwała zabezpieczenie Perdity. Nim zdążył ją ostrzec, na pokład rufowy wdarła się kolejna fala, a nieoczekiwane szarpnięcie pozbawiło kobietę równowagi. Poleciała w bok, desperacko usiłując chwycić się czegokolwiek, ściągana przez wodę w stronę połamanej balustrady i zejścia na środkowy pokład. Z niemal wyrywającym ramię ze stawu szarpnięciem Asad złapał za opasującą ją linę i przyciągnął do siebie. Przez kilka chwil opierała się na nim całym ciężarem, aż złapała równowagę i zdołała stanąć, ale nadal obejmował ją mocno w talii. Przetrwali tak razem jeszcze kilka wyjątkowo dużych fal, nim „Tancerka” nie zaczęła znów słuchać steru i nie wykręciła z powrotem na wiatr.
- Przywiąż się znowu! - Asad krzyknął niemal do ucha Perdity. Szukała już końca zabezpieczającego ją kawałka liny i po chwili umocowała go.
- Dobra jest! - choć krzyczała, ledwie słyszał jej słowa. Jednak Asad jakoś nie puścił jej talii, a i Perdita nie protestowała.
Słabe światło dnia zmieniło się już w mrok nocy, gdy wiatr osłabł i zaczął wiać równo, fale, choć wysokie, wyrównały swoje grzbiety, ucichł trzask piorunów, a burza zmieniła się w równomierną ciepłą ulewę. Na „Tancerce” część piratów wylewała wodę, jaka dostała się podczas burzy na międzypokładzie i niżej, a część ustawiała beczki i rozkładała płótno, by złapać jak najwięcej słodkiej, deszczowej wody. Przez strugi deszczu, w szybko gęstniejącym mroku majaczyła nieodległa sylwetka „Albatrosa”.
Kiedy „Tancerka” zaprzestała już swych dzikich skoków, Asad z pewną niechęcią rozluźnił uścisk, w jakim trzymał Perditę. Przytrzymała się sztagu i odsunęła o pół kroku. Nie mógł zobaczyć jej twarzy.
- Dzięki... - usłyszał jej głos przez szum deszczu.
- Niewiele brakował ... - roześmiał się w odpowiedzi.
O świcie morze wciąż było wzburzone, błyskając gdzieniegdzie grzywami piany na grzbietach fal, ale niebo już się wypogodziło. „Tancerka” i „Albatros” wciąż trzymały kurs na południe. Asad oddał ster kolejnemu piratowi i ruszył w stronę zejścia. Perdita podniosła się i ruszyła za nim. Zatrzymał ją u dołu schodów.
- No? - spytał. - I co sądzisz o burzy? I o „Tancerce”?
- Masz wspaniały okręt - odpowiedziała. Zauważył, że kobieta zdaje się nie pamiętać, że nie powinien jej dotykać. Uśmiechnął się lekko i, ku jego zaskoczeniu, odpowiedziała mu uśmiechem. Bladym, wymęczonym po nieprzespanej nocy i zdumiewająco łagodnym. I dopiero teraz odsunęła się i ruszyła do kajuty.
Za drzwiami przywitała ich ciemność i smród. Ostry zapach przesycający duszne powietrze w kajucie był wymownym dowodem, że Ahalija poważnie się pomyliła w ocenie swojej osoby, jeśli idzie o chorobę morską.
- Perdita... - kobieta usłyszała słaby jęk dobiegający z koi. Cofnęła się do głównej kajuty i wróciła z zapaloną lampą. - Perdita... chyba się przeliczyłam... Masz może coś na żołądek... - Ahalija, blada jak płótno, leżała zwinięta na koi, zasłaniając dłonią oczy przed światłem.
- Spróbuj wstać i wyjść - odpowiedziała Perdita. - Pomoże lepiej niż zioła.
- Co... Dobrze... O niech to! - Ahalija usiadła powoli, ostrożnie na koi, najwyraźniej bojąc się kolejnego ataku mdłości, otworzyła powoli oczy i aż się wyprostowała na widok opiekunki. - Niech to wszystkie demony! Wyglądasz... wyglądasz...
- Okropnie - skwitowała Perdita stawiając lampę na mokrych deskach parapetu bulaja. Spora kałuża na podłodze dowodziła siły wody, jaka uderzała w przesłony okna.
- Jakbyś była na dnie morza! - Ahalija śledziła jej ruchy szeroko otwartymi oczyma.
- Prawie tak było... - Perdita spróbowała przegarnąć mokre włosy palcami i skrzywiła się lekko, czując jak bardzo są splątane. Usiadła ciężko na koi i rozejrzała się po kajutce.
- Wyrzuciłam koc do głównej kajuty - wyjaśniła zażenowana Ahalija. Przekleństwo i trzaśnięcie drzwi świadczyło, że Asad właśnie go znalazł. Perdita uśmiechnęła się słabo. Przez chwilę patrzyły na siebie, obie blade, z oczami podkrążonymi po nieprzespanej, męczącej nocy, rozczochrane, Perdita dodatkowo w przemoczonej odzieży i z włosami zlepionymi w mokre strąki. Ahalija ruszyła się pierwsza.
- Chyba rzeczywiście odetchnę świeżym powietrzem - powiedziała i ruszyła do drzwi. Perdita wstała z westchnieniem i poszła za nią.
- Przygotuję ci coś kojącego i odeśpijmy tę noc - oświadczyła.


O zachodzie słońca nieco sponiewierane „Tancerka” i „Albatros” kołysały się na niewielkiej fali u brzegu niedużej wyspy. Asad zdecydował się zatrzymać tutaj, by naprawić choć pobieżnie szkody spowodowane przez burzę. Ale szukanie i ścinanie drzewa odłożono na następny dzień. Na obu statkach niewiele osób poza wachtowymi nie odsypiało minionej nocy.
Do takich czuwających zaliczał się też Asad. W ciągu dnia zdołał złapać trochę snu, więc teraz siedział na rufie dotrzymując towarzystwa obu paniom, które też zdecydowały się zaczerpnąć świeżego powietrza. Asad odmówił zdjęcia przesłon z bulajów kajut, zatem Ahalija i Perdita przeniosły się na rufowy pokład. Mógł więc obserwować jak Ahalija usiłuje doprowadzić do porządku włosy swojej opiekunki. Wkładała w to zadanie sporo serca i cierpliwości, lecz postępy były niewielkie.
- Mogłaś zapleść włosy zanim zostałaś na pokładzie - syknęła wreszcie odkładając grzebień.
- Doprawdy? - Perdita siedziała tyłem do dziewczyny, więc ta nie mogła widzieć jej twarzy, ale ton głosu, pełen uprzejmego zdziwienia, wystarczył. - Mówisz, że powinnam?
- No tak... - Ahalija z westchnieniem sięgnęła z powrotem po grzebień. - Zapomniałam, że miałaś je związane... Całą noc żałowałam, że siedzę w tej dusznej klatce, która skacze na wszystkie strony - mówiła dalej - ale kiedy zobaczyłam cię rano... Nie wiem, która z nas miała gorzej.
- Ty - odpowiedziała natychmiast Perdita. - Poprzednią burzę przetrzymałaś bez kłopotów.
- Możliwe... To może się powtórzyć? - zwróciła się do Asada.
- Może. Zaczyna się sezon i z pewnością przeżyjemy jeszcze niejedną burzę. - Asad przeciągnął się, aż zatrzeszczały kości. - Ale ta była wyjątkowo gwałtowna, a i mieliśmy pecha z tym żaglem.
- To następny sztorm przeczekuję z wami na pokładzie - oświadczyła Ahalija.
- Nie ma mowy! - Asad potrząsnął gwałtownie głową. - Nie pozwolę ci tak ryzykować. Perdita omal nie zginęła tej nocy.
- Sam mówiłeś - Perdita włączyła się z drugim grzebieniem w wysiłki Ahaliji - że mieliśmy pecha z zerwanym żaglem. Więc ja miałam pecha, że fala złamała reling akurat tam, gdzie się przywiązałam. Ale niestety, Ahalijo, nie będziesz mogła takiej burzy spędzać na pokładzie.
- A to dlaczego?
- Nie ustoisz na nogach. Nie masz dość sił.
- Doprawdy? - w głosie Ahaliji zabrzmiały niebezpieczne nutki.
- Doprawdy. - Perdita złapała lewą ręką nadgarstek Ahaliji i mocno ścisnęła, tak, że dziewczyna szarpnęła się z syknięciem. Kobieta puściła ją dopiero po chwili szamotaniny. - Wystarczy?
- Wystarczy... - dziewczyna rozmasowała nadgarstek z ponurą miną - właśnie dowiodłaś, że jesteś silniejsza ode mnie.
- I oto mi chodziło - głos Perdity zabrzmiał bardzo łagodnie. - Jestem silna, ale fala rzuciła mną jak piórkiem.
- I gdybym cię nie złapał... - roześmiał się Asad. Perdita obróciła się, by spojrzeć na niego.
- Czyżbyś oczekiwał, że jeszcze raz będę ci dziękować? - spytała.
- Nie miałbym nic przeciwko temu.
- Więc uważaj, że dziękuję ci po raz drugi - uśmiechnęła się nieoczekiwanie i z powrotem przeniosła swoją uwagę na szczególnie splątane pasmo włosów. Asad patrzył na nią przez chwilę, jakby zastanawiając się nad właściwą reakcją, aż wreszcie parsknął śmiechem. Jak zauważyła Ahalija - nieco bezradnie.


Aswan, dziesięć dni później
Wartownik przeszedł wzdłuż muru okalającego pałacowy ogród. W słonecznym blasku jego cień rysował się ciemną smugą na bielonej wapnem ścianie i rosnących poniżej krzewach. Zgodnie z niezmiernie popularnym w tych kręgach zwyczajem granice ogrodów okalających pałac wytyczały kwitnące krzewy, starannie przystrzyżone i pielęgnowane. Ich zwarty gąszcz gwarantował, że nikt go nie przebędzie.
W gabinecie Wodza Rodu Galeel panował przyjemny chłód. Grube mury pałacu i rzeźbione okiennice gwarantowały, że orzeźwiający chłód nocy przetrwa we jego wnętrzu, aż do nadejścia następnego zmierzchu. Lecz chłodne powietrze nie zapewniało chłodu emocji, jakie nieraz rządziły w tym pomieszczeniu. Tego popołudnia jednak nikt nie wykrzykiwał tu gorączkowych przekleństw. Wręcz przeciwnie, arystokrata siedzący pośród rozłożonych dokumentów uśmiechał się z zadowoleniem. Młody mężczyzna wsunął się przez uchylone drzwi i stanął naprzeciw niego, w pełnym skupienia oczekiwaniu.
- Doskonale, doskonale... - mruczał arystokrata - to powinno ich usadzić na jakiś czas... A! Już jesteś, synu - uśmiechnął się do przybysza.
- Wezwałeś mnie ojcze - młody skłonił się nisko.
- Usiądź - ojciec wskazał ręką poduszki - i przyjrzyj się tym raportom.
Na pewien czas zapanowała cisza. Młody przeglądał kolejne zwoje i zwitki pergaminów, starannie czytając każdy z nich. Od czasu do czasu sięgał po jeden z już odłożonych i porównywał jego treść z właśnie czytanym. Wreszcie podniósł wzrok na ojca.
- To... to niewiarygodne!! - wykrztusił. - Nikt dotąd jeszcze nie poważył się na taki plan!!
- Właśnie! - przytaknął ojciec. - I dlatego mogło się udać.
- Ale w takim przypadku...
- Bylibyśmy w poważnych kłopotach. Na szczęście wiemy już, do czego zmierzali nasi wrogowie i możemy temu przeciwdziałać. Wysłałem już ludzi, by skontaktowali się z Rodami. Kilka starannie przygotowanych pogłosek powinno ściągnąć ich tutaj, a wtedy te dowody pozwolą nam... - urwał wykonując dłońmi drobny, ale znaczący gest.
Twarz syna rozjaśniła się lekkim uśmiechem. Ich przeciwnik mógł znaleźć się niedługo w tarapatach. Po chwili spoważniał. Zazwyczaj rozgrywki pomiędzy Rodami omawiali z ojcem także jego bracia, a niekiedy i też siostra. Więc skoro był dziś w gabinecie ojca sam, to zapewne nie po to został tu wezwany. Pochylił więc głowę i przyjął pełną oczekiwania pozycję.
- Widzę, że już się domyśliłeś, że omawianie taktyki naszych działań jest tylko wstępem do poważniejszej sprawy - zauważył z zadowoleniem arystokrata, odchylając się wygodnie na haftowanych poduszkach.
- Tak, ojcze.
- Dobrze. Przejdźmy więc do sedna sprawy. Chcę, byś się ożenił.
- Tak... - mężczyzna pozornie obojętnie skinął głową, ale w jego oczach pojawił się źle ukryty błysk zainteresowania.
- Widzę, że cię to zaciekawiło - skomentował to ojciec. - Jak tam twoje ślicznotki?
- W tej chwili nie utrzymuję żadnej...
- Dobrze to o tobie świadczy... - ojciec zawiesił głos pytająco.
- Pamiętam, że powtarzałeś nam jak niebezpieczne bywają takie rozrywki. Że jedna taka "zabawka" może kosztować mój Ród bardzo wiele... - odpowiedział syn.
- Więc zapamiętałeś - nagrodą był ojcowski uśmiech aprobaty. Syn pochylił głowę w ukłonie. - Dobrze... Zapewne zapamiętałeś także, jak ryzykowna jest taka rozrywka po ślubie.
- Pamiętam o tym, ojcze... - głos mężczyzny zabrzmiał ponuro.
Gdyby nawet nie pamiętał ojcowskich pouczeń, przypomniałaby mu o tym niedawno zakończona w Aswan wendetta między Rodami, która pochłonęła życie kilkunastu arystokratów i zburzyła starannie wypracowany układ sił. Młody, zapalczywy i nieostrożnie afiszujący się swoimi rozrywkami syn Rodu zniszczył to, nad czym przez lata pracowali jego krewni, a Księcia Aswan pozbawił dziedzica. Teraz, gdy i winny obrazy księżniczki, i jego najbliższa rodzina, i sama zdradzona małżonka i jej brat spoczęli w grobach, między arystokratami narastał niepokój. Ten, kto zdobędzie największe wpływy w Radzie, kto zdoła wykazać się największą siłą i pokrewieństwem, będzie mógł wymóc na zasiadającym na tronie Księcia starcu prawo dziedzictwa. Stanie się Księciem, a jego Ród Rodem Władcy. I do czasu, gdy spiski dawnych współbraci z Rady nie obalą jego władzy, będzie miał w swych rękach życie i śmierć arystokracji Miasta Aswan. Więc spiskowano, planowano, zawierano sojusze...
- Widzę, że nie brak ci rozsądku... - zadowolenie ojca było jeszcze bardziej widoczne.
Udał mu się ten syn. Równie jak jego rodzeństwo rozsądny, nie odznaczał się może tak doskonałym talentem do intryg i planów jak oni, ale nadrabiał to lojalnością wobec Rodu. Nie mógłby może zostać Wodzem Rodu, ale... być może uda się im wspólnie dokonać czegoś większego. Nawet jeśli to się z nim nie uda, to jego dzieci, a wnuki starego Wodza będą w niezwykle korzystnej sytuacji...
- Dobrze, synu - powiedział. - Więc, jak już mówiłem, chcę byś się ożenił. Nie zapytasz mnie z kim?
- Wiem, że wybrałeś dobrze ojcze, a moja przyszła małżonka podniesie potęgę naszego Rodu - padła spokojna odpowiedź.
- Doskonale... Ale jednak ucieszyłoby mnie, gdybyś nieco śmielej okazywał swoje żywe zainteresowanie małżonką.
- Czemu?
- Bo ona będzie go oczekiwać - starszy mężczyzna poprawił się na poduszkach. - Taką radę dał mi mój ojciec, a twój dziadek - arystokrata pochylił głowę w milczącym hołdzie dla zmarłego. - Mówił mi, bym okazał żonie zachwyt wśród ludzi, delikatność i czułość w domowym zaciszu i nigdy nie zapomniał wobec niej o szacunku. Powtarzał, że zbyt wielu wrogów nas otacza, by mieć jeszcze jednego za swoimi plecami.
- Chyba, ojcze, że ta kobieta przychodzi do naszego Rodu jako wróg - zauważył syn.
- Nawet wtedy, synu. Nawet gdy jest zmuszona zostać żona wroga, gdy jest wysłana, by zniszczyć Ród, możesz delikatnością, czułością i przezornością pokrzyżować jej plany... a nawet zmienić w sojusznika.
- Doprawdy? - w głosie młodego zabrzmiało niedowierzanie.
- Doprawdy... Gdybyś wiedział, jak walczyła ze mną wasza matka... - w głosie arystokraty zabrzmiało rozmarzenie. - Udaremniłem trzy spiski, które, gdyby się powiodły, zniszczyłyby nas doszczętnie.
- Ale...
- Tak, tak... Była moim śmiertelnym wrogiem... A jednak... sojusz naszych Rodów przetrwał i umocnił się, a ja zdobyłem pozycję, o jakiej marzył mój ojciec... ona zaś... może nie jesteśmy przyjaciółmi, ale też walka między nami już się skończyła.
- Ufasz jej? - syn wyglądał na nieco zszokowanego.
- Nigdy - roześmiał się arystokrata. - Z początku walczyła dla swego Rodu, potem z urażonej dumy... To pierwsze wyeliminowałem pomagając jej Rodowi, to drugie... Muszę jedynie pamiętać o ostrożności, gdy ją odwiedzam. Ale na razie nie planuje niczego przeciw mnie. Ani też przeciwko któremukolwiek z was. Ty będziesz w nieco podobnej sytuacji.
- Czyli moja małżonka - sformułował ostrożnie myśl syn - może być nieprzychylnie do mnie nastawiona? Czy raczej jej Ród może uważać ten związek za dający mu wpływ na nasze posunięcia?
- I jedno, i drugie, synu. Ale nie martwiłbym się jej Rodem. Baladi są w zbyt ciężkiej sytuacji, by odrzucić naszą pomoc. Zwłaszcza... - Wódz Galeel zawiesił głos i podał synowi zwój dokumentów.
- Baladi?? Mam się ożenić z dziewczyną z Rodu Baladi? - głos młodego był pełen zdumienia.
- Tak. Baladi. - Ojciec skinął potakująco głową.
- To znaczy...
- Zobacz te dokumenty.
Młody arystokrata zaczął przeglądać zwoje. Widać było jak wyraz jego twarzy zmienia się na coraz bardziej i bardziej niedowierzający, a potem jak nasuwające się skojarzenia zmieniają to zdumienie w zachwyt mocno podszyty grozą.
- To najbardziej niewiarygodny, sprytny, szeroko zakrojony plan jaki widziałem. To dałoby władzę nad nami komuś spoza Miasta.
- Komuś, kto włada już potężnymi wpływami... - przytaknął ojciec.
- Baladi zniszczeni, Dassais w swoim Mieście posłuszni sojuszowi... u nas Eman podporządkuje lub pozbawi wpływów wszystkie Rody... Nowy Książę byłby marionetką. Teraz rozumiem, ojcze. Nasz sojusz z Baladimi udaremni cały ten plan. Wystarczy, bym poślubił dziewczynę z tego Rodu, a Eman traci oparcie pod nogami. Dassais także.
- Bardzo dobrze. Widzę, że pomysł tego ślubu zaczynasz przyjmować z entuzjazmem.
- Z entuzjazmem? Ojcze - młody niemal poderwał się z swoich poduszek - ten sojusz uczyni nas najpotężniejszym Rodem w Aswan! Dla niego mógłbym się ożenić nawet z Przeklętą!
No, no... cóż za poświęcenie, synu... zwłaszcza, że kobiety Przeklętych Pierworodnych słyną ze swej urody... - roześmiał się Wódz Galeel.
- A więc... kogo mam poślubić? - roześmiał się w odpowiedzi syn. - Którą z dziewcząt Baladich mam nazwać żoną? Być dla niej czuły, delikatny, pełen szacunku i zachwytu nad jej urodą, nawet jeśli przypomina starą wielbłądzicę?
- No, no, synu... Cóż za porównanie...
- Wybacz, ojcze - młody pochylił głowę. - Wiem, że żadna z dziewcząt z Rodu Baladi nie jest pokrzywdzona brakiem urody. Najstarsza córka Wodza Baladi jest zamężna, młodsza... miała przypieczętować sojusz z Dassais, ale oni chyba uznali za stosowne zrezygnować z paktu i uśmiercić ją. Zorganizowali atak piratów, gdy płynęła do ich Miasta. Dalsze krewniaczki są młode, ale jest wśród nich zapewne jakaś, którą uznają za właściwą dla tego sojuszu... - zastanawiał się głośno.
- Żadna z kuzyneczek - stwierdził ojciec.
- Żadna? To znaczy... - widać było jak syn dostrzega znaczenie tego stwierdzenia i jak zaczyna rozumieć wynikające z niego wnioski. - Ci piraci... Ojcze! Czyżbyś ty?...
- Uznałem za stosowne przeszkodzić Dassais w zawarciu sojuszu. - Uśmiechnął się leniwie Wódz Galeel. - Rozmawiałem też już z Baladimi, by zgodzili się wziąć pod uwagę nasze propozycje - wyciągnął rękę i wziął od syna zwoje. - Te dokumenty powinny uświadomić Baladim kto odpowiada za ich kłopoty i przekonać ich do korzyści płynących z sojuszu z nami.
- Córka Wodza Baladi... - uśmiechnął się lekko syn - to daje obu Rodom niezwykłe możliwości... Ale, ojcze, czy jesteś pewien, że ona jest bezpieczna?
- Nie bardzo. Dassais szukają jej.
- Poza tym, piraci mogą podnieść cenę, lub po prostu uznać, że Dassais lepiej im zapłacą.
- Dlatego musimy się spieszyć. Zresztą Dassais raz już próbowali ją zabić, przekupując jednego z pirackich kapitanów. Spełzło to na niczym, ale następna próba może się powieść. Za dwa dni przybędzie tu Wódz Baladi. Poprosisz go o jej rękę.
- Dobrze, ojcze - młody pochylił się w ukłonie.
Przez kilka chwil panowała pomiędzy nimi cisza, aż syn zdecydował się znowu przemówić.
- Ojcze... czy ona jest choć trochę bezpieczna? - w jego głosie zabrzmiała nuta lekkiej troski.
- Skąd to pytanie, synu? Czyżbyś, mimo wcześniejszych zapewnień, miał wątpliwości co do przyszłej żony? Napawa cię niechęcią poślubienie pirackiej branki?
- Nie ojcze - syn pokręcił głową. - Dla takiego sojuszu wziąłbym za żonę nawet dziewczynę, która przez rok była "ślicznotką" pirackiego kapitana. Ale inne Rody mogą poniżać Baladich, twierdząc, że kupiliśmy ich poparcie biorąc od nich dziewczynę ze splamionym honorem.
- Nie sądzę... Już teraz moi szpiedzy w Lerohlee twierdzą, że w tamtejszych tawernach aż huczy od plotek o porwanej, okupie za nią i o jej opiekunce.
- Dałeś dziewczynie opiekunkę? A jeśli ona nas sprzeda?
- Nie sprzeda. To ona dostrzegła możliwość porwania i sojuszu.
- Nasza mistrzyni cieni - młody uśmiechnął się ze źle ukrytą ulgą.
- Ona, ona... sama się zaofiarowała...
- To dobrze...
- Że panna młoda przybędzie bez uszczerbku na honorze ?
- Niezupełnie... - uśmiechnął się szerzej młody - Dobrze, że nie będę musiał wyzywać połowy młodzików w Aswan na honorowe pojedynki za szerzenie pogłosek o mojej żonie. Ale, ale... jak ona ma na imię?
- Ahalija.
- Pamiętam... widziałem ją na dworze Księcia... Jest ładna... - zamyślił się mężczyzna.
- Powinieneś być dla niej dobrym mężem. A teraz idź po rodzeństwo. Musimy omówić zmiany jakie zajdą w domu po twoim ślubie.

Wyspa Archipelagu, cztery tygodnie później
Zgodnie z przepowiednią Asada, deszcze i szkwały powtarzały się z denerwującą regularnością. Denerwująca głównie dla Ahaliji, którą zamykano w kajucie, gdy tylko stawało się jasne, że okręt zacznie niedługo brać fale na pokład. Wkrótce doszło do tego, że na widok ciemniejącego na horyzoncie nieba dziewczyna wstawała z nadąsaną miną i nieproszona schodziła pod pokład, burcząc do siebie gniewnie, że woli sama zamykać drzwi. Perdita, powodowana chyba odruchem współczucie dla branki, schodziła z pokładu razem z nią, choć widać było, że jest to dla niej co najmniej równie nieprzyjemne. Na szczęście żadna z kolejnych burz nie była tak gwałtowna jak pierwsza.
I tylko burze były urozmaiceniem podróży wokół zewnętrznych wysp Archipelagu. Na tych niewielkich wysepkach żyło niewielu ludzi, zazwyczaj rybaków, i kupieckie statki omijały te strony. Toteż, gdy zbliżali się do brzegu wyspy, gdzie Asad umówił się z kapitanami, załogi „Tancerki” i „Albatrosa” miały dość kwaśne miny.
Przy znajomej plaży kołysały się tylko dwa statki : „Smok” i „Błyskawica”. Widać było, że rejs upłynął im dość pracowicie. Malowane burty pokryte były otarciami po abordażach, w boku „Smoka” ziała ponadto prowizorycznie załatana dziura po pocisku z katapulty, a rufową nadbudówkę „Błyskawicy” osmalił ogień. Wśród zgromadzonych na brzegu ludzi, większość zwracała na siebie uwagę opatrunkami i sztywnymi ruchami rekonwalescentów. Pomiędzy domami jednak, na skraju lasu piętrzył się zachęcająco wysoki stos skrzyń, kufrów, worków i beczułek. Jakkolwiek zacięte walki musieli stoczyć piraci, były one dla nich niewątpliwie owocne.
Taka też była pierwsza wiadomość, jaką przekazali Asadowi kapitanowie Fahd i Fareed. Udało się im trafić na kilka nader sowicie obciążonych statków kupieckich, które bardzo chętnie zgodziły się opłacić dalszy rejs częścią ładunku. Natomiast uszkodzona burta „Smoka” i pożar na „Błyskawicy były skutkami innego, znacznie groźniejszego spotkania. Natknęli się na trzy okręty pirackie, zresztą pod dowództwem znanego i im, i Asadowi kapitana z Lerohlee. Wywiesił flagę „do rozmowy” ale zamiast zwykłej w takich sytuacjach wymiany kłamstw o łupach, uprzejmości i życzeń powodzenia, nieoczekiwanie przeszedł do ataku. Obie załogi stoczyły ciężką walkę, nim udało się im wreszcie uwolnić od napastnika. Paradoksalnie, pomógł w tym prowadzony przez niego ognisty ostrzał i pożar na „Błyskawicy”. Fareed poszedł na abordaż, z ogniem na tylnym pokładzie, gotowy wykorzystać swój okręt jako brander i udało mu się przerzucić pożar na dwa okręty napastników. Ich załogi, zajęte jego gaszeniem nie interweniowały, gdy „Smok” zatapiał trzeci. To wyrównanie sił okazało się wystarczające, by bitwa się skończyła, a pożar na „Błyskawicy” szczęśliwie udało się ugasić. Fahd, relacjonując to starcie, był pewien, że kapitan chciał schwytać lub raczej zabić dziewczynę ukrywaną przez Asada.
Oprócz dobrych wieści o łupie, złych o szukających Ahaliji pirackich kapitanach, Fahd i Fareed mieli też wiadomości od Penryna i Sakra. Złożyli oni wizytę w Lerohlee, a ich załogi odbyły tradycyjny rejs przez wszystkie, lub prawie wszystkie miejscowe knajpy, gospody i tawerny. Później, czy raczej w tym samym czasie, przetrząśnięto większość dostępnych miejsc w poszukiwaniu człowieka, który oferował złoto za życie Ahaliji. Penryn rzucił w jakiejś pijackiej dyskusji uwagę, że ów człowiek musiał mieć spory zapasik złota na podorędziu, skoro tak skwapliwie je obiecywał pirackim kapitanom za dziewczynę. Wiadomo przecież było, że nikt nie poważy się oszukiwać w układach z piratami... Plotka o tym złocie, jak wyjaśnił Fahd, obiegła błyskawicznie całe Lerohlee i natychmiast wielu amatorów szybkiego zysku zaczęło pilnie przeszukiwać miasto. Szukali go tym chętniej, że nikt nie chciał zbytnio ryzykować wchodząc z nim w układy. Równie popularne stały się bowiem opowieści o losie, jaki spotkał Gabbara i Shiny'a oraz o tym co zrobiła Perdita podczas bitwy na statku i później z pojmanymi zdrajcami, ale powtarzano je przyciszonym ze zgrozy głosem i zapijając strach tanim winem. Okrucieństwo i bezwzględność towarzyszki Asada stawały się najwyraźniej częścią pirackich legend z Lerohlee, tych najbardziej ponurych.
Perdita śmiała się serdecznie z tej historii. Stwierdziła wprawdzie, że tamten człowiek z całą pewnością nie miał przy sobie złota i mógł zaryzykować oszustwo, czy też nawet morderstwo, gdy przekupieni kapitanowie wykonają swe zadanie, jednak podobała się jej plotka, która zwróciła piratów przeciwko niemu. Podobały się jej też ponure opowieści o jej okrucieństwie, gdyż uważała, że mogą one odstraszyć następnych chętnych do sakiewki złota. Asad wysłuchał wieści z dziwnie niewyraźną miną, zaś Ahalija była niezmiernie zaskoczona. Najwyraźniej pierwszy raz zetknęła się z takimi plotkami i zdumiało ją, jak bardzo mogą ulec przeinaczeniu znane wydarzenia.
Penryn i Sakr nie tylko po to zawinęli do Lerohlee. Prócz rozesłania i zebrania plotek zaciągnęli tam brakujących ludzi do załogi i uzupełnili zapasy. Później, na jednej z położonych niedaleko od miasta wysepek, spotkali się ze "Smokiem", przekazując część żywności i wiadomość, że przez jakiś czas, "Strzała" i "Łowca" będą się trzymać z dala od Asada. Przynajmniej tak długo, aż Penryn nie upewni się, że żaden z jego nowych załogantów nie szykuje mu niemiłej niespodzianki. Plotki z Lerohlee mogły mu w tym wydatnie pomóc, gdyż, jak oświadczył Fahd, nikt nie zaryzykuje nawet dla góry złota takich rzeczy jakie spotkały Gabbara i Shiny'a. Zgadzał się z Perditą, że wizja powolnego ćwiartowania mogła skłonić nawet największego chciwca i zuchwalca ufnego w swoje szczęście do zastanowienia się nad własną śmiertelnością.
Większość zapasów przekazanych przez Penryna stanowiło wino, toteż wkrótce stare paleniska na plaży zapłonęły na nowo ogniem, a nad wodą poniósł się hałas męskich głosów świętujących okazje do wypitki, zdobyte łupy i pamięć poległych w walce kolegów. Zabawa zmieniła się szybko w pijatykę i bijatykę, bo podpitym piratom wystarczała nieraz jedna krytyczna uwaga i w ruch szły pięści, kiedy przechodzono od wymiany argumentów słownych do fizycznych.
Ahaliji nie było na plaży. Wprawdzie padła propozycja, by dziewczyna, "szczęśliwy los" jak ją nazywano, wypiła z nimi za dalszą pomyślność i powodzenie, ale Perdita stanowczo się temu sprzeciwiła. Zbyt wiele było dostępnego wina, by mogła pozwolić na takie ryzyko. Ona sama szybko zniknęła wśród cieni pod drzewami, schodząc z oczu rozbawionym mężczyznom.
Asad odszukał ją przy wyciągniętych na brzeg czółnach.
- Masz zamiar wracać na okręt? - zagadnął.
- Ahalija jest tam sama - odpowiedziała nie odwracając głowy.
- Boisz się, że spróbuje ucieczki? - zdziwił się Asad. - Wydawało mi się, że zaczęło się jej podobać życie na pirackim statku.
Była to słuszna uwaga. Przez ostatnie dni i tygodnie rejsu, po wielkiej burzy, Ahalija poczuła się wyjątkowo pewnie w swojej roli nie tyle branki, co przynoszącej szczęście laleczki. Nadal spędzała długie godziny w towarzystwie Perdity, ucząc się i dyskutując o polityce Rodów, ale zaczęła nieoczekiwanie dostrzegać otaczających ja mężczyzn z załogi. Miała wprawdzie do dyspozycji nader skromne środki, bo stale nosiła proste spodnie i koszulę, ale sam fakt, że była kobietą, wystarczał, by w miarę trwania rejsu coraz częściej śledziły ją uważne spojrzenia. Dostrzegała i tę uwagę, i zainteresowanie, i starała się możliwie dyskretnie na nie odpowiadać. Dyskretnie, bo Perdita przyłapała ją na tym raz czy drugi i solidnie ofuknęła. Opiekunka zdawała sobie doskonale sprawę z ryzyka, jakie niosły ze sobą podobne zabawy i starała się tę wiedzę przekazać Ahaliji. Co nie zmieniało cichego przekonania dziewczyny, że Perdita jest w jakiś sposób zazdrosna o uwagę mężczyzn, którzy na nią spoglądali jedynie z mimowolnym lękiem i wyraźnym szacunkiem.
- Wiesz równie dobrze, jak ja - odpowiedziała teraz Perdita Asadowi - że nie chodzi tu o próbę ucieczki.
- Ta-ak - Asad przeciągnął to słowo, a kiedy Perdita ruszyła w stronę najbliższego czółna, przytrzymał ją za rękę. - Zostaw. Ja to zrobię. Ale... zanim odwiozę cię na statek. Chcę z tobą porozmawiać.
- Tutaj? - wysunęła rękę z jego chwytu.
- Może przejdźmy się - wskazał na pogrążony w głębokim cieniu kawałek plaży.
- Wolę tutaj.
- Dobrze. Wiec... powiedz mi, co będziesz robić gdy okup zostanie zapłacony i ten twój arystokrata zabierze dziewczynę.
- Jadę z nią - wzruszyła ramionami.
- A potem?
Co potem?
- Co będziesz robić potem - wyjaśnił. - Za pół roku, za rok...
Przez dłuższy czas panowało milczenie.
- Za rok? - odezwała się wreszcie Perdita. - To bardzo dużo czasu... Nie wiem czy za rok będę jeszcze żyła - jej głos zabrzmiał pewną bezradnością.
- Więc nie masz planów?
- Czemu o to pytasz ? - w jej głosie zabrzmiała nieoczekiwana czujność.
- Bo chcę ci coś zaproponować - odpowiedział.
- Co?
- Byś została moim pierwszym oficerem.
- Co???
- Dołącz do mojej załogi - powiedział spokojnie. - Bądź moim oficerem i doradcą.
Perdita wpatrzyła się uważnie w oświetloną blaskiem księżyca twarz Asada, najwyraźniej usiłując coś dostrzec, zrozumieć motywy jakie kierowały nim, gdy złożył jej tę propozycję.
- Dlaczego? - zapytała w końcu cichym głosem.
- Widzę jak uczysz tę małą - wyjaśnił. - Masz ogromną wiedzę, moja piękna. I aż żal, byś wykorzystywała ją tylko dla takiego nadętego buca jak tamten arystokrata. On nigdy nie da ci tego, co ja.
- Słucham więc - założyła ramiona na piersi, już opanowana - cóż takiego mógłbyś mi dać?
- Moich piratów. Moje wilki. Tych, którzy służą mi teraz, i tych, którzy się przyłączą. Nie myśl, że to tylko mój kaprys. Moje wilki, umiejętnie wykorzystane, mogłyby się stać potęgą. Ale potrzebuję do tego twojej wiedzy o Rodach, twoich umiejętności - w głosie Asada wyraźnie brzmiały tłumione emocje. Wizja armady na jego rozkazy była widać nieodparcie kusząca. Wyciągnął rękę, by dotknąć kobiety i w ostatniej chwili się pohamował. - Bez ciebie będę tylko jednym z pirackich kapitanów. Potężnym, ale tylko piratem. Z tobą... umielibyśmy razem zdobyć potęgę... Co powiesz na Panią Lerohlee? Na Władczynię Umbaru? Albo jakiegokolwiek innego Miasta, które zdobędą dla ciebie moje wilki. Armada na twe rozkazy, moja piękna, władza równa władzy Książąt. Ty wiesz, jak okiełznać Rody, ja mam siłę, która tego dokona...
- I mielibyśmy współdziałać? - zapytała cicho. Niebezpiecznie cicho.
- Jako wspólnicy - zastrzegł się szybko, widząc wyraz jej twarzy i słysząc ton jej głosu. - Kiedyś powiedziałem ci, że nie dotknę cię bez twej zgody. To nadal obowiązuje.
- Rozumiem... - przeniosła wzrok na zakotwiczone statki. - Czy możesz teraz odwieźć mnie na "Tancerkę"?
- Dobrze. Oczywiście - zgodził się pośpiesznie. - Tylko zastanów się nad moimi słowami. Po prostu się zastanów. Bo wiem już - dorzucił podając jej rękę, by łatwiej jej było wsiąść do czółna - że to nie morza się boisz. Więc nie uwierzę w wymówkę, że sztorm cię przestraszył - uśmiechnął się nieco złośliwie.
- Nie miałam zamiaru z niej skorzystać - prychnęła Perdita. Zamilkła i odezwała się dopiero gdy łódka przycumowała do burty "Tancerki" - Zastanowię się nad twoją propozycją. Tyle mogę ci obiecać.


Trzy dni później, Miasto na północ od Aswan

Do komnaty w pałacu nie docierał uliczny gwar. Skutecznie tłumiły go wysokie mury, zieleń ogrodu i solidne okiennice założone na oknie. Te ostatnie gwarantowały też, że nikt nie zobaczy kto przebywa w danej chwili w pokoju, ani nie usłyszy o czym obecne w nim osoby rozmawiają. By uniknąć także podsłuchania z ogrodu, wzdłuż muru pałacu założono ozdobne, szerokie rabaty. Barwne kwiaty nie kryły jednak potężnych kolców rosnących tam krzewów.
Człowiek siedzący w tej komnacie na stosie poduszek, podziękował w myśli podejrzliwości i pomysłowości swego dalekiego przodka. Dzięki tej prostej sztuczce mógł teraz rozmawiać nie obawiając się podsłuchania i nie troszcząc się o zniżanie głosu. Nie cierpiał szeptać, zawsze miał wtedy wrażenie, że czyni coś złego. Co oczywiście było, jego zdaniem, głupotą. Przecież to co planował i omawiał w tym gabinecie zazwyczaj było tym, co nieuczeni, prości ludzie nazywali złem. Pomówienia, zabójstwa, misterne, daleko zakrojone plany łączące w sobie zarówno piękno jak i bezwzględność... Sojusze i zdrady... Dla mężczyzny z Rodu była to codzienność. Wskazać cel posłusznym narzędziom, z fałszywym uśmiechem przyjmować gratulacje po szczególnie udanym posunięciu... tak czyniono zawsze i tak on czynił, grając w tę największą z gier, jaką była rywalizacja Rodów.
Dziś był jednak poirytowany. Jego plany zaczynały się psuć. Sojusznicy zawodzili, a posunięcia udaremniano. Popatrzył gniewnie na siedzących przed nim ludzi.
- Eman! - rzucił. - Mówiłeś, że uda ci się zawrzeć ten układ do końca miesiąca. Mieli być już zdecydowani.
- Byli... - w głosie Emana była wyraźna niechęć. Nie lęk, bo na to nie mógł sobie pozwolić przed gospodarzem, ale niezadowolenie, że nie wszystko poszło wedle jego myśli. - Ród Galeel podsunął im propozycję, która zainteresowała ich na tyle, że postanowili zwlekać.
- Galeel! Oni coś ostatnio za dużo sobie pozwalają! Czy to nie oni mieszają coś w interesach Dassais?
- Owszem. Galeel chcieli zawrzeć sojusz z Baladi. Dało by to im poważną pozycję w oczach tego starego grzyba, Księcia i spore wpływy w Radzie. Zapewne wystarczyłoby, bym znalazł się w trudnej sytuacji... Dassais zaś chcą zniszczyć Baladich. Włożyli sporo wysiłku, by zmusić starego Wodza Baladi do zaakceptowania warunków sojuszu, a pierwszym z nich było, że nie mogą wiązać się z Rodem Galeel. I nic im z tego nie wyszło! Dziewczynę, której ślub miał przypieczętować podległość Baladich, porwali piraci. Dassais starają się ja odszukać, Baladi także, ale na razie zapadła się jak pod ziemię. Czy raczej pod wodę.
- Więc może rzeczywiście nie żyje, a wszyscy uganiają się za widmem ?
- Żyje - odezwał się trzeci obecny w pomieszczeniu mężczyzna. - I zapewne jeszcze wróci jako atut w rozgrywce.
- Jesteś pewny?
- W Lerohlee połowa dziwek kupiła sobie nowe kiecki za pieniądze jakiegoś arystokraty, który wynajął tamtejszego kapitana do porwania.
- Więc dziewczyna się raczej nie pokaże, chyba że jako wezwanie do wendetty. Piraci dość niewymyślnie obchodzą się z brankami, ale sama ich liczba powinna wystarczyć, by z córki Rodu została śliniąca się wariatka.
- Nie sądzę - odparł mężczyzna. - Dziewczynie przydzielono opiekunkę. Ktoś opłacił pirackiego kapitana, by porwał dziewczynę i ją przechował, a by mieć pewność posłał z nim swojego człowieka. Kobietę, i to taką, że piraci mówią o niej smok.
- Takie babsko?
- Nożowniczka, z tego, co udało mi się ustalić. Pirat, którego przepytałem, bladł na samo wspomnienie tego, co chciała zrobić jednemu z nich.
- O!
- Dassais chcą gardła dziewczyny Baladi. Nie obchodzi ich już sojusz, zniszczą Baladich i bez niego. Dali mi złoto, bym podkupił pirata i zabił brankę.
- Pięknie, pięknie... Dassais bywają nader prostolinijni w swoich posunięciach. I co? - zainteresował się gospodarz. - Udało się?
- Nie. Z tego co wiem, przeżyła i to bez najmniejszego zadrapania. Podobno jej strażniczka zarżnęła piętnastu ludzi przed wejściem do kajuty, by ochronić porwaną. A potem w Kole Sądu, czymkolwiek to jest dla piratów, obiecała zrobić takie rzeczy pojmanym, że przysł[ciach!]ący się temu trzęśli się ze zgrozy. Oczywiście więźniowie wyśpiewali wszystko. Gdyby ten pirat, którego dorwałem był nieco trzeźwiejszy, nie siedziałbym już tutaj. Wszyscy jego kumple polują na mnie. I na złoto Dassais, które mam mieć, oczywiście. W Lerohlee nie będę się mógł pokazać przez najbliższe pół roku, aż plotka o moim złocie nie wywietrzeje z głów tamtejszym opryszkom.
- No, no... Ciekawe, kim jest ta damulka... Udało ci się coś o niej dowiedzieć?
- Niewiele... Podobno młoda i ładna. Nie rozstaje się z nożami i choć mówi niewiele, umie się nimi posłużyć. Piraci traktują ją już jako jedną za swoich.
- A więc nasza tajemnicza dama strzeże na rozkaz jakiegoś arystokraty dziewczyny Baladich. Wkrótce zapewne się dowiemy, kto tak się zabezpieczył.
- Mam pewne podejrzenia - wtrącił się Eman.
- Tak?
- Ród Galeel ma mistrzynię cieni, nie mistrza. To może być ta sama osoba.
- Galeel! Znowu Galeel Czyżby więc to ona stała za ich dobrą passą?
- Może...
Gospodarz zamyślił się. Ostatni rok był dla niego nieco trudny. Tam, w Aswan miał Emana, by zwiększał jego wpływy. Ale ostatnio ktoś krzyżował mu plany. Delikatnie, niemal niezauważalnie, ale wzrastał opór tamtejszych Rodów, powoli rosła ich niechęć. Ktoś podsuwał plotki, mieszał w układach... Ktoś bardzo zręczny.
- Straciłem w ostatnim roku dwóch sojuszników - odezwał się wreszcie. Eman i jego towarzysz zamarli w oczekiwaniu. - Za każdym razem ktoś udowodnił im, że bardziej stracą na sojuszu ze mną, niż zyskają. Ktoś, kto wiedział, jak prowadzę układy...
- Myślicie, panie, że jest przy was zdrajca?
- Nie! Za dużo różnych spraw. Zdrajca niewiele mógłby tu zdziałać. Ten ktoś postępuje inaczej... wie na czym zależy Rodom i mówi im to, czego powinni się dowiedzieć.
- Wiem jedno - odezwał się Eman. - Ktoś wykradł jednemu z moich popleczników listy. Nie te oficjalne z ustaleniami paktu, lecz te poufne, starannie ukryte w schowku. Na torturach jedna ze służących przyznała się, że rozmawiała o zwyczajach swego pana z żoną brata. A tamta pracuje w oberży...
- Normalne! - prychnął gospodarz. - Większość służby plotkuje o swoich panach. A skąd indziej bralibyśmy wieści o naszych wrogach Nie zawsze mamy przecież swoich ludzi wśród służby.
- Tak... Ale skąd złodziej wiedział, że te listy, które zabiera są tak groźną bronią? Większość najemników musi dostać dokładne instrukcje, a nasz złodziejaszek wziął tylko te, które pogrążyły arystokratę nawet w oczach własnego Rodu. Zresztą już go ścięto. Po tym co mu udowodniono, proces był fikcją. Co gorsza, paru innych znalazło się w nader kłopotliwej sytuacji... - mówił Eman. - Niedługo znajdą się w Rodowych więzieniach. Tracę powoli grunt pod nogami. Ktoś potrafi z najdzikszych plotek wyłowić ziarno prawdy i użyć jej przeciw nam. To dlatego musiałem przyjechać tutaj.
- Masz jakieś podejrzenia?
- Jedno. Galeel zyskują na tym co ja tracę. Równie powoli jak ja słabnę, oni nabierają siły. Może tego nie widać w sali Rady, bo wciąż trzymają się w cieniu, ale wkrótce będą w stanie zdecydować, kto zajmie tron Księcia. I nikt przeciw temu nie zaprotestuje. Nie, jeśli zawrą sojusz z Baladi.
- Na wszystkie demony świata!!! - gospodarz aż zaklął, choć niezmiernie cenił sobie opanowanie i milczenie. - Jest aż tak źle? A ty milczałeś?
- Tak, panie... - pochylił się Eman, by nie ściągnąć na siebie gorszej burzy.
- I co? - wycedził po chwili gospodarz.
- Mistrzyni cieni Galeel. To ona stoi za tym wszystkim. Wódz Galeel jest bystry, a w niej ma niezwykle udane narzędzie. I... jeszcze jedno. Zasięgnąłem wieści o tej kobiecie. Niewielu ją widziało, ale...
- No, wykrztuś to wreszcie z siebie!
- Dziewczyna ma tatuaże. Jeden z moich ludzi zdołał ją podejrzeć w łaźni i opisał mi ich wzory...
- Czy mi się wydaje, czy chcesz mi powiedzieć coś niemiłego?
- Ma taki rysunek na piersi - Eman wyciągnął skrawek pergaminu. - Słabo rysował, ale... to niewątpliwie wzór Wodza Rodu... - oczy Emana uciekły do dywanu rozwieszonego na ścianie, gdzie wśród barwnych ozdobników pysznił się identyczny wzór.
Twarz gospodarza przez chwile była śmiertelnie blada. I Eman, i drugi mężczyzna zdążyli już się zastanowić, czy w drodze do lochu i katowskiej izby zdążą uciec się do szybko działającej trucizny, ale oczekiwany grom nie padł. Arystokrata wyprostował się powoli.
- A więc powróciła... - wyszeptał jakby do siebie. - Tym razem... Dobrze! - zwrócił się do nich. - Zrobicie wszystko, by dostać i dostarczyć mi tę "mistrzynię". Żywą !


Wyspa Archipelagu, tydzień później.
Ahalija nie mogła zasnąć. Choć na czas kotwiczenia przy brzegu zdjęto z bulaja przesłonę, to wydawała się jej, że pomieszczenie jest nieznośnie duszne. Od tygodnia spędzała większość czasu pod pokładem i od czasu do czasu przyprawiało ją to niemal o atak furii. Wpierw przeszkadzały jej dobiegające z plaży krzyki i śpiewy, kiedy wilki Asada robiły porządek z kolejnymi baryłkami wina, potem - duchota kajuty i księżyc, który akurat musiał świecić na jej koję. Przeniosła się w końcu na szeroki parapet pod bulajem i zapatrzyła na morze i odblaski księżycowego światła na powierzchni wody. Kiedy na brzegu zapanowała z powrotem cisza, a plama światła przesunęła się z jej posłania na podłogę, doszła do wniosku, że prawdziwą przyczyną jej bezsenności jest brak Perdity.
Ostatnimi dniami bowiem Perdita sprawiała wrażenie lekko nieobecnej. Ahalija przyłapywała ją kilkakrotnie na roztargnieniu, nagłych zamyśleniach, gdy urywała w połowie opowiadaną historię i gubiła wątek, pewnym zdenerwowaniu. Jednak mimo swoich wewnętrznych rozterek opiekunka z łatwością dostrzegła tego dnia zalotne minki dziewczyny kierowane do obserwującego je sternika i, pierwszy raz od bardzo długiego czasu, naprawdę ostro zmyła jej głowę. Nie było krzyków, o nie. Perdita zabrała swoją podopieczną do kajuty. Całość rozmowy, jaka tam się odbyła, była bardziej wyszeptana niż wymówiona, ale przez to nie mniej przerażająca. Ahalija otrząsnęła się ze zgrozą na samo wspomnienie tego co usłyszała: do czego mogą doprowadzić takie lekkomyślne flirty. Po tej rozmowie, czy raczej monologu, Perdita wyszła i nie wróciła do kajuty przed zmierzchem.
Teraz Ahalija zastanawiała się, jak bardzo kobieta jest na nią zła. Przerażała ją myśl, że Perdita mogłaby uznać za właściwe trzymanie branki w zamknięciu przez resztę oczekiwania na okup lub gorzej, że mogłaby też skończyć z lekcjami polityki czy zwykłymi rozmowami i, urażona, stałaby się tylko dozorcą klatki. Obawa przed taką samotnością nie dawała dziewczynie zasnąć.
Gdzieś stuknęło cumujące czółno i po chwili na pokładzie rozległy się kroki. Ktoś przypłynął na pokład „Tancerki” i stanął w tej chwili dokładnie nad koją Ahaliji.
- Jeszcze nie śpisz? - usłyszała głos Asada. Przez jedną krótką chwilę myślała, że mówi do niej.
- Co ma znaczyć, że jeszcze? - odpowiedziała mu pytaniem Perdita i Ahalija drgnęła zaskoczona. Była pewna, że jej opiekunki nie ma na „Tancerce”.
- Tak tylko zapytałem... Dobry początek rozmowy... - Asad, sądząc z odgłosu kroków, podszedł do nadburcia. - Ahalija śpi?
- Sądzę, że tak...
- Mam nadzieję - Asad mówił to ponurym tonem - że ten twój arystokrata szybko da sygnał do wymiany. Z każdym dniem ta dziewczyna staje się bardziej kłopotliwa. I - zawiesił głos - chyba groźna.
- Ma taka być - w głosie Perdity zabrzmiało nieoczekiwane zadowolenie, choć ton był nieco znużony. - Jest piękna, bystra i dumna. Wiele się już nauczyła... - Poniżej, w mroku kajuty, Ahalija słuchała z pełnym zdumienia niedowierzaniem. Więc to tak oceniała ją Perdita?! - Brakuje jej tylko doświadczenia.
- Nie wiem czy jest taka bystra. Te minki, które stroi do moich wilków...
- Mówiłam ci, że brak jej tylko doświadczenia. Jeszcze nie umie przewidzieć ryzyka... - Perdita roześmiała się cicho. - Ale uczy się też, jaką siłą dysponuje. Pozwól jej na tę odrobinę zalotności. Chyba, że jesteś tak niepewny swoich ludzi? - W tych słowach zabrzmiała drwina.
- Jestem pewny! - oburzył się Asad.
- To dobrze. Ona musi się uczyć. Niedługo, już bardzo niedługo będzie z niej niebezpieczny przeciwnik... I cenny sojusznik - dorzuciła po chwili.
- Twój sojusznik, co? Dlatego ją tak uczysz?
- Tego nie musisz wiedzieć - głos Perdity był lodowaty.
- Czyli to ma być jeszcze jedna nie moja sprawa, co?
- Właśnie.
Zapanowała cisza. Poniżej, w kajucie Ahalija bezszelestnie zmieniła pozycję siadając nieco wygodniej i odetchnęła głęboko. Chwilowa bezsenność przyniosła jej nieoczekiwane korzyści i miała nadzieję, że Asad i Perdita będą dalej rozmawiać. Może dowie się jeszcze czegoś...
- Moja piękna... - rzeczywiście po chwili odezwał się Asad. - Czy pomyślałaś już o mojej propozycji?
- Myślałam - padła chłodna odpowiedź. Ahalija wstrzymała oddech: zaraz pozna, co zajmowało ostatnio myśli Perdity.
- I...
- Jeszcze nie zdecydowałam.
Chwila ciszy.
- Rozumiem... - w głosie Asada pobrzmiewało rozczarowanie. - Ale... Zależy mi na tym. Zależy mi na tobie.
- Jako doradczyni? - prychnęła Perdita. Ahalija bezgłośnie sapnęła z wrażenia: Perdita doradczynią pirata?
- Nie. Na tobie.
Znowu cisza. Dziewczyna w kajucie zamarła w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Nie... nie spodziewałam się tego... - odezwała się wreszcie Perdita.
- Doprawdy? - sądząc z odgłosu Asad postąpił kilka kroków w bok.
I znowu cisza... No powiedz mu coś! myślała Ahalija. Wiesz, że on cały czas na ciebie patrzy?
- Asad...
- Tak?
- Zabierz rękę...
- Jesteś pewna? - Krok w tył. Odsunął się, oceniła dziewczyna. Czekała na reakcje Perdity.
Stuknięcie. Jedno, drugie... jakby coś upadło na pokład. Asad roześmiał się cicho.
- Czy to ma być odpowiedź ? Twoje noże...
- Nie wiem... - w głosie Perdity brzmiała zaskakująca niepewność.
- Moja piękna pani...
Ahalija zagryzła wargi, słysząc ton jego głosu... Poczuła nagle dziką chęć krzyknięcia, przerwania tego, co zaczynał się dziać na górze. I złość. Na siebie, na Asada i na Perditę. Ale nie krzyknęła, nie zahałasowała. Siedziała jak skamieniała wsł[ciach!]ąc się w to co szeptał pirat, w jego głos. Pełna nieoczekiwanej zazdrości, nagle rozdygotana; przerażona i zdumiona zarazem tym, co się z nią działo.
Nagły trzask materiału wyrwał ją z tego zasłuchania.
- Perdita... - usłyszała błagalną prośbę Asada i, ku jej zaskoczeniu, dziki tupot na stopniach zejściówki. Po chwili trzasnęły drzwi od głównej kajuty.
Zeskoczyła z parapetu i ostrożnie zajrzała do pomieszczenia. Perdita stała oparta o drzwi, ze spuszczoną głową, płonąca całą noc na stole oliwna lampka oświetlała jej splątane włosy i urwany rękaw rozpiętej szeroko koszuli. Widocznie próbował ją przytrzymać, pomyślała dziewczyna. Dostrzegła, że kobieta nie ma swego pasa z nożami i zrozumiała co stuknęło o pokład. Odkaszlnęła.
- Nie śpisz? - Perdita spojrzała na nią zdumiona. Ahalija zobaczyła, jej szeroko otwarte, przestraszone oczy.
- Nie śpię - odpowiedział podchodząc bliżej.
- I słyszałaś?
- Słyszałam - stanęła przy opiekunce. - Co się stało?
- Ja... ja... - twarz Perdity wykrzywił nagły grymas przerażenia. Ahalija, niewiele myśląc, objęła ją. Ku jej zaskoczeniu, Perdita przytuliła się, cała rozdygotana. Odsunęła się dopiero po dłuższej chwili.
- Chyba zrobiłam straszną głupotę... - powiedziała z westchnieniem.
- Dlaczego?
- Bo... bo... - zająknęła się Perdita.
Ahalija bez słowa objęła ją znowu. W tej chwili Perdita wydawała się jej bardzo, bardzo młoda i niepewna. Lęk na jej twarzy ustępował powoli miejsca żalowi, dygotała od tłumionego płaczu. Zanim jednak wykrztusiła, co ma na myśli, mówiąc o głupocie, rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Ahalija odsunęła się od niej i otworzyła. W progu stanął Asad, wyciągając dłoń z pasem i nożami.
- Zostawiłaś je na pokładzie... - urwał, zdając sobie sprawę, kto mu otworzył drzwi.
Przez chwilę panowała cisza. Ahalija dostrzegła błaganie w oczach Asada i lęk, niepewność, ale też coś jeszcze na twarzy Perdity. Zanim którekolwiek z nich zdążyło się odezwać, cofnęła się o krok, złapała koc z koi i ruszyła do drzwi.
- Jesteśmy sami na pokładzie - rzuciła, mijając Asada - więc idę spać na pokład dziobowy.
Pobiegła niemal na pokład, spodziewając się, że usłyszy za plecami polecenie, by wracała. Ale nie było niczego takiego. Wbiegła na dziób, znalazła sobie wygodne miejsce wśród zwiniętych tam lin, ułożyła się tam i... dopiero teraz zdała sobie sprawę, co właściwie zrobiła. Popatrzyła w stronę rufy, ale drzwi zostały już zamknięte i panowała cisza. Wiedziała, że może po cichu wdrapać się na pokład rufowy i będzie stamtąd doskonale słyszeć, co dzieje się w kajucie, ale wolała tego nie robić. Nieoczekiwanie zrobiło się jej smutno. Ona, być może nigdy, od nikogo nie usłyszy takich słów jak Perdita. Zostanie żoną jakiegoś arystokraty, jego własnością... nikt nie będzie jej szeptał komplementów głosem pełnym zarazem zachwytu i namowy, by zechciała do niego podejść. Nie... Jej przyszły mąż nie będzie może taki jak ten pierwszy: stary, znużony życiem i rozrywkami, ale i tak będzie obcym człowiekiem. Będą razem, bo tego wymaga dobro Rodów, a nie dlatego, że tego pragną. Jak więc mogła uważać siebie za szczęściarę... Przez chwilę popatrzyła znowu w stronę rufy. Zazdrość nakazywała jej podejście do drzwi i przeszkodzenie, cokolwiek tam się działo. Ale zwinęła się tylko w kłębek i rozpłakała, rozżalona na świat, los i ludzi.
Gdy obudziła się, niebo zblakło już przed wschodem słońca. Zacisnęła zęby, by nie jęknąć, kiedy poczuła jak zesztywniała od spania na linach i z trudem usiadła. I zobaczyła, że Perdita siedzi naprzeciw niej.
- Myślałam...
- Pilnowałam, by nikt cię nie budził - Perdita wzruszyła ramionami.
Ahalija przeciągnęła się i wstała. Popatrzyła z wahaniem w stronę rufy, potem na opiekunkę, niepewna, jak ona oceni nocny incydent. Perdita podchwyciła te spojrzenia.
- Asad popłynął na brzeg - oznajmiła, wstając. - Przyniesie nam coś do zjedzenia. - Zeskoczyła na pokład niżej i wyciągnęła rękę do Ahaliji. Chodź, jesteś cała rozczochrana...
W kajucie nic nie zdradzało, co mogło się tu wydarzyć ostatniej nocy, ku lekkiemu rozczarowaniu Ahaliji, która spodziewała się choćby nieco bałaganu. Żadnych połamanych zydli, rozrzuconych koców czy odzieży lub innego nieporządku. Westchnęła zawiedziona i usłyszała za plecami cichy chichot Perdity. Obejrzała się w tył i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że kobieta ubrana jest w znacznie na nią za luźną koszulę Asada. Wyraz twarzy Ahaliji musiał zdradzać jej myśli, bo Perdita aż zagryzła wargi, by nie wybuchnąć śmiechem. Wreszcie nie wytrzymała i roześmiała się z całego serca.
- Przepraszam... - otarła oczy - ale twoja mina...
- Co?
- Umierałaś z ciekawości, prawda?
- No... tak... - Ahalija poczuła się nieco urażona. Już bez słowa ruszyła do kajutki, gdzie spodziewała się znaleźć swój grzebień.
Perdita bez słowa wyjęła go z jej dłoni i sięgnęła do splątanych włosów dziewczyny. Przez dłuższą chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, przerywana jedynie westchnieniami Ahaliji i jej syknięciami przy niektórych opornych kosmykach. Wreszcie włosy zostały rozczesane, Perdita odłożyła grzebień i przeszła tak, by widziały nawzajem swoje twarze. Była wyjątkowo poważna.
- Dziękuję ci - powiedziała.
- Bałam się, że będziesz na mnie wściekła...
- Nie.
- Wtrąciłam się w twoje sprawy ...
- Pomogłaś mi. Oceniłaś właściwie sytuację i pomogłaś mi podjąć decyzję tam, gdzie lęk nie pozwalał mi myśleć. I za to jestem ci bardzo wdzięczna. Ale... - uśmiechnęła się nagle - nie proś mnie, bym ci opowiedziała, co działo się tej nocy.
- Dlaczego? - Ahalija zadała to pytanie z nieco łobuzerskim uśmiechem.
- Bo... - Perdita nagle spuściła wzrok i Ahalija ze zdumieniem zobaczyła ciemny rumieniec pokrywający jej policzki.
- Ty się wstydzisz! - wybuchnęła.
Uśmiech Perdity, przy jej rumieńcu, był tak nieśmiały i pełen zażenowania, że Ahalija nie mogła powstrzymać śmiechu. Po chwili Perdita dołączyła do niej i obie, trzymając się za ramiona, chichotały jak szalone ocierając łzy.


Aswan, popołudnie trzy tygodnie później
Za oknami gabinetu pnącza otwierały już kielichy swych kwiatów i ich subtelna, a zarazem mocna woń przesączała się do wnętrza. Popołudniowe słońce zaglądało złocistymi smugami przez poziome szczeliny w okiennicach. W pomieszczeniu panowała cisza. Człowiek usadowiony na haftowanych poduszkach w zamyśleniu obserwował pyłki kurzu wirujące w słonecznym blasku - delikatny, milczący taniec ledwie dostrzegalnych drobinek.
Przyszło mu na myśl, że i życie ludzi podobne jest do takich drobin, nawet tych, którzy uważają, że mogą je kształtować według własnej woli i własnych zachcianek. Zdaje im się, że tworzą swoje otoczenie, rozkazują, żądają... ale przychodzi chwila, gdy zdają sobie sprawę, że są bezbronni i bezradni. Potęgi Ardy, zaklął pod nosem. Jakie siły zadecydowały, że będzie musiał patrzeć na zagładę swojej rodziny? Przewrotność jakiej mocy sprawiła, że zagnano ich w tą ślepą uliczkę?
Na jednej z poduszek leżał porzucony niewielki, wymięty zwój pergaminu. Z południowych dolin przyszedł właśnie raport o kolejnej klęsce jego żołnierzy, o zniszczeniu oddziału i śmierci jego dowódcy. Dziś wieczorem skrzydło pałacu Baladi zamieszkane przez kobiety będzie rozbrzmiewać ich lamentami, a mężczyźni będą w milczeniu przysięgać pomstę za śmierć krewniaka. Pustymi, daremnymi przysięgami, pomyślał. Bo jaki jest sens przysięgać zemstę na bandzie drobnych rozbójników, która wciąż wymykała się obławom. To równie płonne jak obiecywać odwet wiatrowi, który sypnął piachem w oczy, czy deszczowi, który zmoczył głowę. Wiedział przecież doskonale, że za tymi bandami, tak samo jak za niepowodzeniami wszystkich ostatnich działań Rodu, stoi czyjaś znacznie potężniejsza ręka. Lecz nie wiedział wciąż, kto jest tym sprawcą, a póki tego nie wiedział, nie mógł skierować przeciw niemu swej zemsty.
Dni upływały jeden za drugim na wciąż bezskutecznych działaniach, a jego Rod tracił siły w daremnej walce, tracił znaczenie i wpływy... Wydawać się mogło, że życie i honor Rodu przeciekają między palcami jego Wodza niczym lotny piasek i samo otoczenie było dla niego takim ruchomym piaskiem. Ród Baladi nie mógł już nigdzie znaleźć oparcia. Z goryczą przypomniał sobie, jak sądził, że znalazł sposób na jego ochronienie, choć za cenę sojuszu, którego warunki były dlań niemal hańbą. Poświęcił córkę i wolność Rodu, by uczynić zadość żądaniom Dassais, by zdobyć choć odrobinę wytchnienia dla reszty rodziny. Lecz sojusz nie doszedł do skutku. Nadal czuł gorycz i ból na wspomnienie, jak syn jego kuzyna, jeszcze w zniszczonym po podróży z Lerohlee odzieniu, stanął przed nim i opowiedział o pirackim ataku na karakę wiozącą Ahaliję. Tamtej nocy dziewczynę oszczędzono, lecz nikt nie wiedział jaki dokładnie los ją spotkał. Jego najmłodsza córka przepadła bez śladu, a z nią nadzieja na ocalenie Rodu. Jego ludzie, tych kilku, jakich jeszcze miał w pirackim mieście, szukało wieści o niej, lecz znaleźli naprawdę niewiele. Jedyne, co się powtarzało to to, że Asad Zuchwalec, najpotężniejszy z pirackich kapitanów, oddał swą flotę na usługi jakiegoś arystokraty i uprowadził na jego żądanie dziewczynę. Ale plotki mówiły też, że dziewczyna zginęła podczas pirackich porachunków. Choć dotarły do niego i inne pogłoski, że kapitanowi temu od niedawna towarzyszyła w jego wyprawach kobieta i że była równie dzikim jak on zabójcą. Kobieta, o której opowiadano ze zgrozą, jakich okrucieństw dopuszcza się na pojmanych jeńcach. Nie wierzył jednak, by była to jego córka. Bardziej prawdopodobne dla niego było to, że Ahalija podzieliła los swych służących.
Tak więc stracił swe dziecko, a niedługo straci też resztę Rodu. Niedługo najmłodsi z Baladich, najdalej spokrewnieni, udadzą się szukać schronienia w pałacach innych Rodów, tam gdzie będą mogli powołać się na więzy krwi, a jego synowie oddadzą swe miecze dworowi Księcia Aswan. Płaszcz, miecz i naszyjnik Rodu Baladi znikną złożone w skarbcu Władcy Miasta i póki któryś z jego synów nie wywalczy sobie pozycji, nie będzie nikogo, kto by je nosił w czasie Rady. Jeden z jego synów lub jeden z jego wnuków. Może też być tak, że nie pozostanie nikt, kto miałby prawo do przywdziania stroju Wodza Rodu, jeśli wrogość jego nieznanego przeciwnika sięgnie tak daleko. Od wieków w rozgrywkach Rodów unikano wzajemnego wyniszczania, ale zdarzało się już, że Ród wymierał co do ostatniego dziecka mogącego przyznać się do jego Krwi.
Grymas gniewu przebiegł przez twarz mężczyzny. Bezsilnego gniewu. Nie wywołała go pewność co do jego przyszłego losu, bo odwaga w przyjmowaniu tego, co nieuniknione, była wpajana każdemu z Rodu. Kiedy przyjdzie dzień, by wyrzekł się imienia, gdy u stóp starego Księcia Aswan złoży swe insygnia, przyjmie to ze spokojem, i ze spokojem powita w ten dzień swą śmierć. Lecz gniewała go jego wiedza. Wiedza o własnej bezradności i o zdradzie kogoś z Rodu. Wiedział bowiem, że niektóre posunięcia, ukryte, odległe plany były znane jedynie najbliższym krewniakom. A jednak zostały pokrzyżowane. Plany spełzały na niczym, a posunięcia zawodziły. Oznaczać to mogło tylko jedno: w jego rodzinie znalazł się zdrajca. Ktoś, kto zapomniał o swej Krwi, kto przedłożył swe korzyści nad rodzinne więzy. Był dość doświadczony i cyniczny, dość dobrze poznał już ludzką naturę, by łudzić się, że jest to niemożliwe. Takie zdrady były rzadkie wśród ludzi, którym Ród i przynależność do niego określały całe życie, ale wciąż się zdarzały. Więc świadomość zdrady krewniaka była jak bolesna zadra, ciągły mały płomyczek gniewu, źródło stałej frustracji. Bo nie łudził się, że ta zdrada i ciągły upadek Rodu nie są ze sobą powiązane.
Mógł przewidzieć na czym zależało zdrajcy. Oto Ród Baladi klęka przed Księciem Aswan oddając swe oznaki. Oto Wódz Rodu umiera na oczach Rady, by zmyć hańbę swego niepowodzenia, a jego synowie stają się bezimiennymi wojownikami w służbie Księcia. I wtedy nieznany sojusznik zdrajcy wpływa na Księcia, a może na tego, który go zastąpi, bo wiadomo było, że nadszedł już czas, by jeden z Rady, jeden z Rodów nazwał się Księciem, jeśli tylko będzie miał dość sił, by ten tytuł utrzymać. I nowy Książę nadaje swemu słudze tytuł Wodza Baladi, oddaje ziemie i przywileje. A Wódz wzywa dawnych krewniaków, odbudowuje Ród, ale... posłuszny sprzymierzeńcowi, kierujący się jego wolą. Zdrajca otrzymuje władzę za cenę posłuszeństwa Rodu Baladi służącego innemu człowiekowi. Ta wizja budziła już nie tylko gniew, ale i wściekłość.
Może jednak nie zostanie ona wcielona w życie, pomyślał Wódz Baladi. Może, jeśli uda mu się jeszcze odnaleźć zdrajcę, przynajmniej nie pozwoli jemu na ten triumf. Być może został już skazany, ale zdrajca nie uzyska tego co pragnie, nie dożyje tej chwili. I, być może, klęska Rodu Baladi nie jest jeszcze przesądzona. Obrócił w rękach jeszcze jeden zwój pergaminu, dostarczony tego dnia rano przez zaufanego posłańca. Na delikatnej powierzchni pergaminu odciśnięto ozdobną pieczęć. Znał ją dobrze. Wódz Rodu Galeel był prawie najpotężniejszym człowiekiem w Aswan. Jego władzę podkopywał wciąż ten parweniusz Eman, ale Galeel ciągle trzymali się mocno. Powiązani siecią sojuszy z innymi Rodami, bogaci i zasobni w przywileje, nadal byli w stanie narzucić swą wolę niemal całej Radzie. Z uzyskanych przez szpiegów wieści wiedział, że Galeel mieli liczne tajne powiązania w nawet odległych Miastach, sięgali swymi sojuszami aż do położonego daleko na północy Umbaru. Wiedział też, że Wodzowi Galeel niewiele brakowało, by mógł zadecydować, kto zostanie nowym Księciem Aswan. A teraz ten tak potężny człowiek szukał kontaktu z upadającym Rodem. Już raz Galeel składali propozycję sojuszu. Ofiarowywali swą pomoc. Musiał wtedy odrzucić tę ofertę, bo tak zażądali Dassais. Teraz Dassais zerwali wszelkie kontakty z Baladi, oficjalnie wyrażając swój gniew z powodu tak przebiegłego, jak to wyrazili, zerwania sojuszu. Więc miał wolne ręce, mógł jeszcze raz spróbować. Galeel zależało na powiązaniu z nimi i doskonale wiedział dlaczego. Baladi byli najbliższymi krewniakami starego Księcia Aswan. Do tej pory dawało im to prestiż w Radzie i pewne przywileje. Ale gdy stało się jasne, że Ród Księcia wygasł i jego następca będzie pochodził z jednego z Rodów Aswan, to na Baladich skierowały się wszystkie oczy. Ich pokrewieństwo uczyniłoby z nich pierwszych w kolejności, gdyby nie byli tak słabi.
A może, zakiełkowała nagle ta myśl, właśnie dlatego jesteśmy słabi. By nie móc sięgnąć po tytuł Księcia. Żaden z moich synów nie może już tego uczynić, żaden mąż moich córek. Nie wchodzą także w grę dalsi kuzyni i kuzynki. Odebrano nam siłę, zniszczono nasze sojusze, byśmy pozostali sami. Jeżeli nas unicestwią, kto zdobędzie tron? Galeel? Mało prawdopodobne. Mieli wpływy, ale ich pokrewieństwo było zbyt dalekie, by to zrównoważyć A więc... pozostaje Eman. Obcy, jedynie daleko spokrewniony z Rodami, ale dość silnie trzymający w garści część Rady, by zgodzili się przed nim skłonić.
Więc Galeel chcą sojuszu... Chcą wzmocnić Baladich i tym samym osłabić Emana... Co uzyska z tego Wódz Galeel? Nową pozycję w ciągłych rozgrywkach Rodów, być może. Być może szansę na wyeliminowanie Emana. A Baladi? Tu odpowiedź była jasna: ocalenie. Nawet, jeśli będą musieli wyrzec się swej niezależności w sojuszach, przetrwają jako Ród. Na razie to wystarczy.
Łagodny dźwięk dzwoneczków dobiegający gdzieś z wnętrza pałacu rozproszył myśli Wodza Baladi. Klasnął w dłonie i gdy zjawił się sługa, rozkazał mu wprowadzić oczekujących przed gabinetem mężczyzn. Rada Rodu Baladi miała zdecydować o sojuszu.


Południe Archipelagu, miesiąc później
Pora wiatrów i burz na południu Archipelagu była czasem żniw dla piratów i kupców. Pękate karaki żeglowały od jednej wyspy do drugiej, od jednego miasta na wybrzeżu do następnego, starając się jednocześnie unikać szybkich i smukłych pirackich okrętów. Te czaiły się jak drapieżne ryby, czy leśne wilki, krążąc pomiędzy wyspami w poszukiwaniu zdobyczy.
„Tancerka” i „Albatros” witały już kolejną pełnię księżyca na tych ruchliwych wodach. Jak na razie los postawił na ich drodze kilku kupców. Ryzyko było niewielkie, ale łupy też nie należały do najobfitszych. Załoga najbardziej zadowolona była ze sporego zapasu wina, jakie znaleziono w ładowni ostatniego ze schwytanych statków. Beczki szybko znalazły się pod pokładami, w pirackich ładowniach, na „Tancerkę” zabrano jeszcze kilka skrzynek z drobiazgami, które piraci uznali za warte zainteresowania i nieco poturbowana karaka popłynęła swoją drogą.
Jej oddalające się żagle śledziło wzrokiem niewielu i jedynie z rufowego pokładu „Tancerki”. Większość załogi zajęta porządkowaniem pokładów i składaniem ekwipunku nie zwracała już uwagi na ograbionego kupca.
Ahalija odwróciła się z westchnieniem.
- Dlaczego? - zapytała. - Dlaczego nie wymordowaliście całej załogi i nie poprowadziliście statku do Lerohlee?
- Dlatego - odparł Asad - że to nie miało sensu. Potrzebuję moich ludzi tutaj.
- Rozumiem - naburmuszyła się dziewczyna i ruszyła w stronę zejścia.
- Co jej jest? - Asad zwrócił się do Perdity. - Czemu się obraziła? Przecież powiedziałem jej prawdę.
- Czuje się samotna.
- Mówisz to poważnie? - w jego głosie zabrzmiało niedowierzania. - Chodzi nadąsana, kaprysi gorzej niż na początku, obraża się na ciebie... a to wszystko dlatego, że czuje się samotna?
- Asad... - uśmiech Perdity był pełen politowania - niewiele wiesz o kobietach...
- Wiem coś o tobie - uśmiechnął się szeroko i zagarnął ramieniem jej talię.
- Tak?
- Ty wiesz o tym wszystko! - oświadczył i schylił się do pocałunku. Perdita odwzajemniła go, nie przejmując się patrzącym na nich sternikiem, który wyszczerzył zęby w pełnym uznania uśmiechu. Na pokładzie niżej Ahalija wzruszyła ramionami na ten widok i weszła do kajuty.
Mrok panujący w głównej kajucie rozświetlała jedynie mała oliwna lampka, w kajutce dziewczyny panowały ciemności. Od kiedy opuścili wyspę, okna były szczelnie zasłonięte, by nie dopuścić do zalania pomieszczeń w czasie sztormu, toteż pomieszczenie było i ciemne, i duszne. Ahalija zwinęła się na koi i zapatrzyła w ciemność. Po chwili usłyszała lekkie kroki i tę odrobinę światła, jaka wpadała przez otwarte drzwi przesłoniła sylwetka Perdity. Kobieta zajrzała do kajutki i po chwili wróciła z lampą.
- Zostaw ją - burknęła Ahalija.
- Wole widzieć twarze tych, z którymi rozmawiam.
- Ja nie chcę z tobą rozmawiać.
- Dlaczego? - w głosie Perdity było uprzejme zaciekawienie.
Przez chwilę panowała cisza. Ahalija mogła oczywiście odburknąć, „bo nie”, ale coś ja powstrzymywało. Może zasady wychowania, może fakt, że była tu tylko z Perditą...
- Nie wiem - westchnęła wreszcie. - Po prostu nie wiem...
- Może drażni cię to, że jestem z Asadem? - głos Perdity był nadal bardzo łagodny. Ahalija spojrzała na nią zaskoczona. - Póki byłyśmy we dwie na pirackim statku - mówiła dalej Perdita - póki uczyłam cię i pilnowałam, wszystko było w porządku, czyż nie? Mogłaś uważać mnie za sojusznika, osobę, która zawsze będzie cię bronić... Kiedyś, gdy Asad próbował mnie dotknąć, ryzykował, że go poczęstuję nożem... I wtedy czułaś się bezpieczna... Ale teraz wszystko się zmieniło. Dla ciebie jestem teraz po stronie Asada, a ty zostałaś sama... I - w głosie Perdity zabrzmiała delikatna nuta smutku - boisz się.
- Nie!! - odpaliła wściekle Ahalija. - Tak... - przyznała się po chwili.
- Więc jesteś na mnie zła z tego powodu... - ciągnęła dalej Perdita.
- Tak! - Ahalija oparła się pod ścianę i spojrzała wyzywająco na opiekunkę. - To nie w porządku!
- Co?
- To, że mnie zostawiłaś! To, że nawet, gdy mnie uczysz, patrzysz tylko za nim! Że wystarczy, by się do ciebie odwrócił, a już niczego innego nie dostrzegasz! Zapominasz o wszystkim!! Nawet - Ahalija zniżyła głos - nawet o tym, kim jesteś!
- O czym ty mówisz? - Perdita przechyliła się w jej stronę. W świetle lampki jej oczy zalśniły groźnie, ale rozzłoszczona Ahalija nie zwróciła na to uwagi. Cedziła teraz powoli, ściszonym głosem, każde słowo.
- Jesteś córką Rodu, z najszlachetniejszej krwi, jaka kiedykolwiek istniała na tym świecie, urodzoną, by władać... Czy nie nauczono cię tego? - Twarz Perdity skamieniała w maskę. - Nie wiem, jaki los sprawił, że znalazłaś się tutaj, ale nie mogę patrzeć jak zamieniasz się w utrzymankę tego dzikusa! Jak zapominasz kim jesteś! Jak pozwalasz się mu obmacywać i znajdujesz w tym przyjemność!! Niech to porwą wszystkie potęgi Ardy - syknęła wreszcie rozwścieczona. - Jesteś z Rodu! Zapomniałaś o swym honorze?! O swej krwi!
Przez moment panowała cisza. Ahalija dostrzegła nagle wyraz twarzy Perdity i poczuła, że jej serce ucieka gdzieś bardzo, bardzo daleko...
- Krew? - szepnęła wreszcie Perdita. - Honor? Czy ty wiesz, o czym tak naprawdę mówisz? Dla mojego Rodu, dla mojej Krwi, jak to nazywasz, ja jestem martwa. I nie żałuję tego. - Tak jak wcześniej Ahalija, Perdita mówiła to ściszonym głosem, a lodowata furia przebijała z każdego jej słowa. - Nie żałuję, bo umarłam dla nich, gdy poderżnięto gardło mojej matce. Widziałam to. Mój stryj to zrobił. Własnoręcznie. A wcześniej ona wysłała na egzekucję Wodza Rodu, mojego ojca. I jak myślisz, kto dla honoru Rodu miał wykonać wyrok? - wypluła niemal te słowa. Ahalija wcisnęła się plecami w deski ściany, przerażona tą mieszaniną bólu, goryczy i gniewu. - Oskarżono go o zdradę i stracono, ale najpierw upokorzono, jego i Ród, czyniąc dziewczynkę Wodzem. I to prawdziwym Wodzem, wszak od słowa Księcia nie ma odwołania. A potem stryj zmył tę „plamę na honorze”. Cały Ród go poparł, gdy zabijał moją matkę. Więc nie mów mi o honorze i krwi! - odsunęła się, jakby dostrzegając lęk dziewczyny. Usiadła na swojej koi, podciągnęła kolana pod brodę i znacznie spokojniejszym głosem mówiła dalej. - Ja też miałam umrzeć. Tamtego wieczoru, kiedy miałam uklęknąć we krwi mej matki i umrzeć... I później, gdy wpadłam w ręce jego strażników... - zadygotała nagle. - Wtedy wykpiłam się bliznami... - w jej głosie zabrzmiało echo bólu.
Skulona pod ścianą Ahalija poczuła nagle na policzkach łzy. Siąknęła nosem, zła na samą siebie i przestraszona. Dopiero po dłuższej chwili odważyła się poruszyć i spytać.
- Czy... - odchrząknęła, bo głos ją zawodził. - czy to dlatego... dlatego jesteś tutaj?
- Co? - Perdita drgnęła, jakby wyrwana z głębokiego zamyślenia. - Tak, trochę dlatego. - Popatrzyła uważnie na wystraszoną dziewczynę. Ahalija miała twarz zalaną łzami i przerażone oczy. - Posłuchaj mnie - zaczęła znacznie łagodniejszym głosem - Uciekłam. Przeżyłam. Jestem teraz najemniczką i nie pragnę wracać do Rodu. Nie po tym, co już wiem. O honorze Rodu, o krwi... Teraz chcę tylko żyć. Zobaczyć następny dzień. Służę jako mistrzyni cieni Rodowi Galeel, ale mój stryj wciąż mnie szuka. Wiem, że któregoś dnia mogę zostać rozpoznana, schwytana, oddana jemu... A wtedy, wtedy umrę naprawdę powoli.
Ahalija zadygotała. Przemknęła jej myśl, że Perdita wygląda teraz na bardzo młodą i zalęknioną.
- Spokojnie... - szepnęła Perdita. - Nie bój się... Posłuchaj... - przysunęła się tak blisko, że niemal dotykała swoją twarzą twarzy dziewczyny. - Ja tutaj, wśród piratów, czuję się bezpieczna. Jestem szczęśliwa. Nie wiem, czy plany Asada są realne, ale chcę mu pomóc - Zawahała się, ale powiedziała spokojnie - Ja go kocham. Może będę mogła tu żyć.
Dziewczyna rozszlochała się na dobre i Perdita przytuliła ją do siebie, kołysząc i uspokajając.
- Tak mi wstyd - wychlipała wreszcie Ahalija.
Dziewczyna obtarła twarz rękawem. Teraz, w mroku kajuty, przy znajomym plusku wody i odgłosach statku, ogarnął ją dziwny spokój i poczucie bezpieczeństwa. Może był to wpływ przeżytego strachu, może obecność Perdity, ale czuła się oderwana od wszystkiego, co ją do tej pory dręczyło i niepokoiło. Obróciła się i popatrzyła na opiekunkę.
- Wiesz - szepnęła. - Wolałabym tego wszystkiego nie wiedzieć. Myślałam... Myślałam... a, nieważne - machnęła ręką. Przez chwilę zastanawiała się i wreszcie powiedziała - Przepraszam. Powinnam była pomyśleć, ale byłam tak zła na ciebie... że jesteś szczęśliwa, że masz Asada...
Perdita tylko uśmiechnęła się smutno.
- To nie twoja wina - wyszeptała.
Dziewczyna chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tej chwili usłyszała kroki i w drzwiach kajuty stanęła męska sylwetka.
- Skończyłyście, moje panie? - spytał Asad. - Czemu siedzicie po ciemku?


Wieczorem kajutę rozjaśniało światło świec i lamp. Kolacja była dość skromna, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Połowę stołu zajmowały mapy i Perdita wskazywała na nich, gdzie udawali się kupcy z napotkanych statków. Przeczytane przez nią listy i zagarnięte spisy towarów dawały dość dobre pojecie o tym, co działo się w nawet odległych miastach, choć mówiły głównie o towarach i ich cenach. Jednak ona z łatwością odczytywała co kryło się za prostymi notatkami o konieczności wożenia takich czy innych towarów.
- W Aswan ciągle jest niespokojnie - stwierdziła w pewnej chwili.
- Skąd wiesz?
- Tyle listów. Tyle spisów. I w żadnym nie ma mowy o magazynach w Aswan. Jeśli już coś jest wspominane, to tylko mówią o niewielkich ilościach towarów, tyle, by sprzedać w jeden dzień.
- Co to oznacza? - spytała Ahalija.
Boją się otwartej wojny pomiędzy Rodami. To akurat mało możliwe, ale kupcy boją się zamieszek. Wtedy łatwo stracić to, co ma się w magazynie. Kradzież, pożar...
- Co to oznacza dla nas?
- Więcej statków kupieckich - uśmiechnął się Asad.
- Kłopoty w mieście - odparła Perdita. - Gorsze podatki, niepokoje... Książę jest już stary... i złamany rodzinną tragedią. Może sobie nie poradzić. Musimy się pospieszyć.
Ahalija przeciągnęła się tak, że słychać było jak trzeszczą jej kości.
- Dooobrze - ziewnęła. - Zaczynam mieć tego dosyć.
- Czego? Pływania?
- Nie. Przeczekiwania sztormów, słonej wody do mycia i zaduchu pod pokładem. No i wrzasków twoich wilków, Asad, jak sobie podpiją.
- Takie jest życie - wzruszył ramionami pirat.
- Nie moje.
- O! - Asad uniósł brwi, ale nie skomentował tego. Podniósł się od stołu i ruszył do drzwi. Perdita zajęła się zwijaniem map.
- Perdito... - odezwała się cicho dziewczyna.
- Tak?
- A pomyślałaś, co zrobi Ród Galeel, jak odejdziesz?
- Nic. Płacą mi, więc podziękuję za służbę - mina Perdity wskazywała jednak jasno, że wie, iż nie będzie to takie proste.
- A... zamieszanie w Aswan ? Będzie tam potrzebna mistrzyni cieni.
- Ty jesteś już niemal równie dobra jak ja.
Ahalija na moment zaniemówiła, zaskoczona oceną swoich umiejętności i wiedzy. Perdita uśmiechnęła się do niej lekko i skończyła składać mapy. Rozejrzała się po kajucie. Widząc jej wahanie dziewczyna odzyskała rezon.
- Asad pewnie czeka na dziobie... - powiedziała.


Miasto Aswan tego samego dnia
Tego dnia wczesnojesienna burza ucichła nieco szybciej niż poprzednie i do okien rezydencji Rodu Galeel zajrzało chylące się ku zachodowi słońce. Jego złocistoczerwone smugi ślizgały się po ozdobnych gobelinach rozwieszonych na ścianach, intarsjowanych meblach, połyskiwały na misach, dzbanach i pucharkach ustawionych na niskim stoliku.
Siedzący przy stoliku człowiek wstał na widok wchodzących gości. Trzech mężczyzn, jeden starszy, dwaj inni w sile wieku, weszli za kłaniającym się nisko ciemnoskórym służącym i zatrzymali kilka kroków od progu.
- Witam Ród Baladi w moich progach - gospodarz pochylił się w ukłonie, uprzejmym, ale nie uniżonym. W końcu to on był na pozycji zwycięzcy.
- Pozdrawiam Wodza Rodu Galeel - starszy mężczyzna odpowiedział również ukłonem.
Przez chwilę panowało milczenie, gdy obie strony oceniały się nawzajem. Wódz Rodu Baladi wyglądał tak, jak mógł wyglądać przywódca Rodu, który popadł w kłopoty. Trzymał się nadal prosto i dumnie, ale nie potrafił już ukryć bruzd znużenia na twarzy i zmęczenia w oczach. Ród Baladi był w kłopotach, i to poważnych. Ciągła podjazdowa wojna przeciwko rabusiom, jacy osiedli w południowych dolinach, wyczerpała zasoby Rodu. Gorzej, ściągnęła na niego niełaskę Księcia, rozzłoszczonego kłopotami w handlu, a to oznaczało utratę korzystnych lenn i przywilejów, a więc jeszcze większą słabość. Na osłabiony Ród rzucili się jego przeciwnicy. Już zawierano przymierza mające na celu odebranie Baladim resztek, które im jeszcze pozostały. Gdyby to się powiodło, synowie Rodu Baladi spadliby do rangi najemnych kondotierów wśród dawnych sojuszników i rywali, a córki stałyby się ubogimi krewnymi na tych dworach Rodów, gdzie Wódz mógłby się jeszcze powołać na więź krwi. Książę zapewne nie dopuściłby do całkowitego rozproszenia i wygaśnięcia Rodu, ale perspektywa dalszego losu dzieci w roli bezwolnych wasali w książęcej służbie była koszmarem dla dumnego arystokraty. Propozycja Rodu Galeel mogła ten koszmar odsunąć. Jednak... za jaką cenę ? Tak więc Wódz Baladich szukał w twarzy gospodarza skrywanego triumfu, cienia podstępu, pułapki, jaka z pewnością kryła się pod sugestią układu.
- Oto smaczne jadło i dobre napoje. Jesteście zapewne głodni i spragnieni. Usiądźmy razem i podzielmy się nimi - Wódz Rodu Galeel wskazał na zastawiony stolik. Reakcją na to było starannie ukrywane zaskoczenie. Tymi słowami zapraszano do stołu najbliższych sojuszników, członków dalszej rodziny, ludzi, z którymi wiązano się największymi przysięgami.
- Spożyjemy jadło i napoje - odpowiedział Baladi - lecz dopiero, gdy poznamy wasze zamysły.
- Jednym słowem, gdy ustalimy czy jesteśmy przyjaciółmi, czy wrogami - uśmiechnął się gospodarz. - Rozumiem wasze obawy i pragnę zaręczyć, że jestem waszym najwierniejszym przyjacielem. Proszę, - wskazał drugi stół, zarzucony zwojami pergaminu - oto, co skłoniło mnie do prośby o nasze spotkanie.
Wódz Baladich i jego towarzysze zasiedli przy stoliku i wraz z gospodarzem przystąpili do przeglądania zwojów. Raporty szpiegów, zeznania zdobyte od schwytanych więźniów, wykradzione listy... W miarę jak czytali, ich twarze coraz częściej wykrzywiał grymas wściekłości. Z kolejnych dokumentów wyłaniał się obraz rozległego spisku. Oto widzieli jak niszczono ich Ród, krok po kroku odbierając im oparcie, zmuszając ich do coraz bardziej niekorzystnych posunięć.
- Dassais!!! - warknął wreszcie jeden z młodszych mężczyzn. - To oni ściągnęli tych rabusiów!!!
- Ale Dassais jedynie współpracują z Emanem - zauważył łagodnie gospodarz.
- Tak... - skinął głową Wódz Baladi. - Widzę, że dobrze odgadłem do czego zmierzasz. Przymierze jest ci potrzebne by zatrzymać Emana.
- Owszem, ale nie tylko. Usunięcie Emana oznacza nie tylko odzyskanie pozycji przez Ród Baladi, ale i korzyści dla obu naszych Rodów.
- Jakie jeszcze korzyści widzisz ?
- Największe, po jakie możemy sięgnąć - Wódz Galeel odpowiedział z wyzwaniem w głosie.
Wódz Baladich pokiwał głową. Był już zdecydowany i gospodarz dostrzegł to w jego twarzy. Baladi nie mieli większego wyboru jeśli chcieli uratować swój Ród. Galeel zaczął więc mówić o korzyściach, jakie osiągną działając razem, razem zawierając sojusze, o wspaniałej przyszłości dzieci...
- Dzieci ? - przerwał mu Baladi.
- Tak. Dzieci. - odpowiedział. - Z moich synów starszy jest już żonaty... Choć jego żona jest bezpłodna, nie zechciał jej oddalić, a ja nie nalegałem. To cenny sojusz. Jednak to nie jego syn będzie nosił płaszcz Rodu.
Baladi pokiwał głową. Tak też się zdarzało wśród Rodów.
- A więc wasz młodszy syn?
- Tak. Jego dzieci zostaną dziedzicami Rodu. Lecz nie mówię tu o jego dzieciach, choć chętnie powitałbym w progach tego domu dziewczynę z Krwi Baladi jako jego małżonkę i matkę mych wnuków. Mam przecież także trzeciego syna i to jego pragnę ożenić.
- Moja starsza córka jest już zamężna - zauważył łagodnie Baladi. - Czy chcecie na żonę syna młodszą krewniaczkę? - w głosie Wodza zabrzmiało lekkie niedowierzanie. Taki związek, choć nie był mezaliansem, mógł jedynie przypieczętować sojusz. Nie przynosił wzmocnienia pozycji.
- Mówiłem o młodszej, o Ahaliji...
- Ahalija!!! - Wódz Rodu Baladi niemal się poderwał zza stołu. - Ahalija nie żyje.
- Macie dowody ?
- Dowody... - urwał. - Szpiedzy twierdzili, że nie odnaleźli jej śladów, że zginęła. Mój kuzyn twierdził, że choć oszczędzono ją przy porwaniu, zginęła później w ataku piratów. Zdrajca!! - twarz Wodza wyrażała furię. Dostrzegł nagle ostatnie powiązania, ostatni ślad, który ujawnił mu tego, którego tak długo poszukiwał, zdrajcę w Rodzie Baladi.
- Owszem, Dassais próbowali już ją zabić. - Głos Wodza Galeel był niski i kojący. - Jest jednak cała, zdrowa i miarę bezpieczna.
- Więc ten atak piratów... - widać było jak wszystko układa się w umyśle Baladiego, jak dostrzega wreszcie całość powiązań. - Dassais... - zacisnął pięści. Wstał i przeszedł się kilkakrotnie po komnacie. Towarzyszący mu mężczyźni obserwowali go z niepokojem, gospodarz z zainteresowaniem. Uwielbiał takie momenty, gdy całość planu stawała się jasna i klarowna, gdy wszystkie sprawy zostawały ze sobą powiązane.
- Dassais, na czyjeś żądanie, chcieli mieć w nas swoich lenników - sformułował wreszcie myśl Wódz Baladich. - Doprowadzili nas na krawędź i chcieli by ślub mojej córki przypieczętował naszą niewolę. - Furia na jego twarzy zgasła. - Odpłacimy im za to. A na razie... Mówisz, że moja córka jest bezpieczna.
- Moja mistrzyni cieni strzeże jej zdrowia. Wiem, że zabiła już ośmiu ludzi, by wymóc jej bezpieczeństwo. Ahalija wróci bez szwanku.
- Wróci... Ale czy do nas?
Gospodarz klasnął w dłonie. Na ten znak z sąsiedniego pomieszczenia wyszedł młody mężczyzna. Ukląkł przed Wodzem Rodu Baladi i przemówił.
- Panie. Wodzu Rodu Baladi, Ty, który jesteś jego mieczem, płaszczem i bogactwem. Ja, Tawil, syn Rodu Galeel proszę cię, by twa córka została panią mego domu. Niech stoi u mego boku, niech dzieli ze mną łoże i stół - wypowiedział prośbę. Wódz Baladi wpatrywał się przez kilka chwil w oczy młodego mężczyzny. Były zadziwiająco szczere.
- Czego pragniesz od mojej córki? - zadał wreszcie pytanie. Tawil drgnął lekko, zaskoczony tą zmianą rytuału.
- Niech będzie panią mego serca, panią mych myśli, panią mego życia - odpowiedział po krótkim zastanowieniu.
- Mówisz to szczerze? - w pytaniu Wodza zabrzmiał nacisk.
Nie mogę przysiąc jej mojej miłości - odparł po chwili zastanowienia się młody mężczyzna - bo nigdy jeszcze nie pokochałem kobiety i fałszem byłoby, gdybym przysięgał coś, czego nie mogę dotrzymać.
- To niezwykła szczerość - uśmiechnął się delikatnie Baladi.
- Mogę jedynie przysiąc waszej córce szacunek i podziw, i troskę, by nigdy nie żałowała, że stanęła u mego boku. Przysięgam to na Krew Rodu. - Głos Tawila zabrzmiał niezwykle uroczyście.
Wódz Baladi wyprostował się i spojrzał na Woda Galeel.
- Odpowiedz mi szczerze, przez przysięgę Krwi twego syna: czego naprawdę pragniesz od Rodu Baladi?
- Krwi, która otworzy drogę na tron Księcia. Przed moim synem lub przed jego dziećmi - padła natychmiastowa odpowiedź. Wódz Baladi skinął głową. Tak, to był prawdziwy powód do sojuszu, nawet z tak pogrążonym w kłopotach Rodem jak jego.
- Ja, Wódz Rodu Baladi - wyprostował się i zwrócił do młodego mężczyzny - oddaję ci moją córkę, Ahaliję z Rodu Baladi, by stała u twego boku, był twoją panią i towarzyszką. Przysięgnij jej szacunek i troskę, przyjaźń i dobre słowo. Niech ochrania cię i wspomaga w drodze, w jaką wyruszasz. Bądźcie dobrymi Władcami Aswan i weźcie moje błogosławieństwo Krwi i Rodu dla was i waszych dzieci - zakończył z dumą.
Wszyscy w komnacie pochylili głowy, ale nikt nie umiał ukryć triumfalnego uśmiechu. Oto złożono przyrzeczenie i Wódz Baladi zaakceptował rolę swej córki. Galeel zatem, jako najpotężniejszy Ród w Aswan, mieli sięgnąć po tron Księcia, a Baladi stanąć u ich boku.
- Jutro wysyłam posłańca z wiadomością - odezwał się po chwili uroczystej ciszy Wódz Galeel. - Niech zawiadomi o miejscu spotkania z piratami, by Ahalija powróciła pomiędzy Rody.
- Sprowadzi ją? - spytał Wódz Baladi.
- Nie. Odbierzemy ją osobiście i, proszę, raczcie nam towarzyszyć. Niech Ahalija wie, że jej małżeństwo ma waszą akceptację.
- Uczynimy tak - zgodził się Wódz Baladi. - A potem...
- Potem przyjdzie czas na największą z rozgrywek.



Cieśniny Archipelagu, „Sztormowa Tancerka”, sześć dni później
Ten dzień, po tygodniu ostrego wiatru i krótkich, gwałtownych szkwałów, zapowiadał się wyjątkowo pogodnie. Wiatr złagodniał i choć nadal fale były dość duże, to nie rzucały już przez pokład białymi bryzgami piany. Niebo rozpogodziło się, jedynie niewielkie obłoczki płynęły po nim wysoko i szybko.
„Tancerka” szła na północ-północny zachód, tak jak wiał wiatr, a cały takielunek aż poskrzypywał z wysiłku. Prócz sternika większość załogi zajmowała się spaniem na rozsłonecznionym pokładzie, polerowaniem broni, czy drobnymi pracami naprawczymi, jak wyplatanie odbijaczy czy łatanie butów.
Ahalija siedziała na pokładzie rufowym oparta o nadburcie i śledziła wzrokiem obłoczki. Naprzeciw niej Asad sączył z kubka rozcieńczone wino, skupiony głównie na zabawie kosmykami włosów Perdity, która bez większych ceregieli wykorzystywała jego kolana jako poduszkę i oddawała się leniwej południowej drzemce. Dziewczyna potrząsnęła lekko głową. Jej opiekunka zmieniła się i to w ciekawy sposób. Przez tygodnie wspólnego mieszkania i po godzinach spędzonych na rozmowie, Ahalija nauczyła się rozpoznawać u Perdity zmiany nastroju czy nastawienia. Uważała teraz, że jest niezwykle interesujące, patrzeć jak znika jej maska kamiennego opanowania i nietykalności ustępując miejsca zaskakująco żywiołowej w swych emocjach dziewczynie, nie starszej od samej Ahaliji. Miała wrażenie, że przez ostatnie tygodnie Perdita śmiała się częściej niż przez całe swoje poprzednie życie, także to w pałacu Rodu. Z całą pewnością częściej pozwalała się dotknąć.
- Co oznaczają takie obłoki, kapitanie? - Ahalija zwróciła się do Asada.
- Że wiatr utrzyma się przez kilka dni - odpowiedział. - Dzięki temu całkiem szybko dopłyniemy do wyspy.
- To dobrze... - mruknęła sennie Perdita. - Mam ochotę na dobrą kąpiel...
- Ja też - Ahalija wróciła do swej obserwacji. Postrzępione kształty obłoczków zmieniały się fascynująco szybko.
Tak jak zmieniało się wszystko, uświadomiła sobie. Przy poprzedniej wizycie Fahd przekazał otrzymany od Penryna list. Perdita odcyfrowała znaki tajemnego pisma i oświadczyła, że są to dobre wieści. Negocjacje między Rodami toczyły się w dobrym kierunku. Teraz więc mogli spodziewać się wiadomości, gdzie zostanie wypłacony okup i gdzie oddadzą Ahaliję pod opiekę Rodu. Otrząsnęła się lekko. Nie wróci już przecież do rodzinnego pałacu, chyba że jako gość przybyły z wizytą. Gdy zostanie zawarty układ, jej ojciec przekaże ją przyszłemu małżonkowi. Do tej pory nie myślała o tym zbyt wiele, starała się o tym nie myśleć, lecz nieuchronnie zbliżał się czas, kiedy zostanie żoną obcego jej człowieka. Cóż, westchnęła, gdyby nie Asad i Perdita, byłaby już od tygodni czyjąś żoną. I to żoną jakiegoś dalekiego kuzyna, przypomniała sobie z lekkim poczuciem urazy. Teraz miała zostać małżonką syna najpotężniejszego Rodu w Aswan. No, prawie najpotężniejszego, bo Książę dysponował większa władzą. I, jak przypomniała sobie z rosnącym podnieceniem, miała jako żona otworzyć przed swym mężem drogę na tron Księcia. Ahalija, Księżna Aswan, uśmiechnęła się do siebie. Byłoby to fascynujące, jeśli tylko jej przyszły mąż będzie miał dość oleju w głowie, by pozwolić jej zająć się polityką. Perdita mówiła, przypomniało się jej, że to rozsądny człowiek. I Perdita, uświadomiła sobie nagle, przez te wszystkie tygodnie uczyła ją sztuki rodowej polityki, sztuki mistrzyni cieni, tej, która zbiera wieści, jest okiem i uchem Rodu. Najwyraźniej przygotowywała ją do objęcia takiej właśnie roli w Rodzie Galeel i później, u boku nowego Księcia.
Popatrzyła jeszcze raz na rozleniwioną Perditę i Asada w takim samym nastroju. Zaciekawiło ją nagle, jak wygląda jej przyszły mąż. Był najmłodszym synem Wodza Rodu Galeel, więc nie mógł być zbyt stary. Zapewne był mężczyzną w sile wieku, może nawet nieco młodszym. Jak przez mgłę przypominała sobie sylwetkę mężczyzny, którego przedstawiono jej ojcu podczas Balu Przesilenia w pałacu Księcia kilka lat temu. Chyba był przystojny, na pewno uprzejmy.
Leniwą atmosferę południa przerwał nagle okrzyk obserwatora.
- Statek przed nami!!
Zawtórował mu hałas na pokładzie, gdy cała załoga „Tancerki” poderwała się na równe nogi. Także Ahalija, Asad i Perdita wstali, by się rozejrzeć.
„Tancerka” zostawiła właśnie za rufą zarośnięty dżunglą brzeg nieodległej wyspy, a przed dziobem wąska cieśnina, którą płynęli, rozszerzała się raptownie. Kończący wyspę cypel jasnej plaży nie zakrywał już widoku na dalszą drogę i płynący przed nimi nieco z boku statek był doskonale widoczny.
- Kupiec - Asad uśmiechnął się leniwie.
- Chcesz atakować? - spytała Perdita.
- Zawsze chcę. Zawsze chcą tego moje, przepraszam, nasze wilki. Poza tym kończy nam się żywność i wino. Choćby dlatego warto mu zajrzeć do ładowni. Musi mieć je pełne, spójrz, jak nisko siedzi w wodzie...
- I do kajuty kapitańskiej - mruknęła Perdita. - Chciałabym wiedzieć, jakie są nowiny, co dzieje się w Miastach.
- Znowu walka... - skrzywiła się Ahalija.
- Cóż chcesz, przecież to jest piracki okręt - stwierdził Asad. - Na tym znamy się najlepiej.
- Taa... i na wrzeszczeniu po nocach, jak sobie popijecie - odpaliła dziewczyna. - I na - przechwałkach, kto co złupił, i na...
Wystarczy ! - Asad ze śmiechem podniósł dłonie do uszu. - Udowodniłaś już co chciałaś!!
- I mam iść do kajuty? Tak?
- Jak podejdziemy bliżej - wtrąciła Perdita. - „Albatros” sygnalizuje przygotowania, Asad.
- Zauważyłem. Obsadzić stanowiska!! - ryknął w stronę rojącej się po pokładzie ciżby. - Ahalija, jeszcze tu jesteś?
- Zaraz pójdzie na dół, za moment - załagodziła Perdita.
Kupiecki statek zmienił lekko kurs i widzieli, że stawiają na nim dodatkowe żagle. Także „Tancerka” drgnęła, gdy sternik nacisnął rumpel i jej pokład przechylił się, kiedy skierowała się w stronę kupca. Za jej rufą słońce rozbłysło na ostrzach broni wyciąganej na pokład „Albatrosa”.
Asad uśmiechnął się, czując znajomą gorączkę, jaka zawsze ogarniała go podczas pogoni. Zerknął na kobiety. Ahaliji udzielił się nastrój podniecenia wśród załogi. Wpatrzyła się w uciekający statek pełnym fascynacji wzrokiem. Obok niej Perdita podchwyciła spojrzenie Asada i odpowiedziała mu szerokim porozumiewawczym uśmiechem. Tak, ona była urodzonym piratem, pomyślał, a Ahalija zaczynała to od niej przejmować.
Kupiec, tak jak wielu innych przed nim, nie miał szans w tym pościgu. Zbyt pękaty był kadłub jego statku, zbyt głęboko zanurzony, by mógł uciec przed dwoma smukłymi okrętami, które pruły wodę równie szybko, jak strzały z łuku prują powietrze. Dystans miedzy myśliwymi, a ich zdobyczą zmniejszał się szybko, choć i tak na „Tancerce” nie postawiono wszystkich żagli, by ułatwić zadanie „Albatrosowi”.
Widać było już ludzi na pokładzie kupieckiej karaki, nie jako ciemne punkty wśród takielunku, lecz drobne, barwnie odziane sylwetki, które wdrapały się na reje i gorączkowo krzątały po pokładzie. Coraz częstsze też były jasne, ostre rozbłyski : stal obnażonej broni. Wkrótce w wodę między statkami plusnęły pierwsze, jeszcze niecelne pociski. Na dziobie „Tancerki” haki czekały już przygotowane do rzutu, liny zwinięto przy kabestanach. W miarę jak zmniejszała się odległość, na pokładzie podnoszono więcej osłon i tarcz, by jak najlepiej ochronić się przed bełtami i strzałami. Gdy pierwsze z nich stuknęły o deski, Ahalija, ponaglana przez Perditę zeszła niechętnie do kajuty. Sama Perdita skuliła się, jak większość załogi, pod osłona tarczy i nadburcia.
„Albatros” wysunął się już równoległe do „Tancerki” i nabrał odległości. Para pirackich okrętów powoli, ale nieuchronnie brała kupca w mordercze kleszcze. Jeszcze kilka chwil i trzy statki płynęły już równolegle do siebie. W powietrzu dało się słyszeć okrzyki. Przekleństwa i pogróżki padały z obu stron, tak samo jak strzały i bełty. Ostry werbel wielkiego bębna był sygnałem i sternik zwrócił dziób „Tancerki” w stronę kupca. W ogólnym hałasie kilka okrzyków świadczyło, że są ranni na pokładzie, a ich głosom zawtórowały wrzaski ludzi strącanych celnymi strzałami z rej karaki. Między statkami przeleciały haki, skrzypnęły naciągane kabestanami liny i ze wstrząsem i trzaskiem przyprawiającym o szczękanie zębami „Tancerka” i „Albatros” uderzyły o burty. Piraci z dzikim rykiem zaczęli przeskakiwać na pokład swej zdobyczy.
Nie napotkali większego oporu. Teraz, gdy było jasne, że statek zostanie zdobyty, opór mógł przynieść jedynie śmierć, a nikt nie chciał już ginąć. Na pokładzie, pod głównym masztem czekała grupka mężczyzn z obnażoną bronią, uzbrojeni też byli członkowie załogi, ale nikt nie miał zamiaru walczyć.
Asad podszedł do człowieka, którego strój i uzbrojenie sugerowały, że to on tu dowodzi.
- Każ swoim ludziom złożyć broń, kapitanie - oświadczył
- Piracki kundel - sarknął jeden ze stojących obok kapitana. Asad jedynie się uśmiechnął.
- Odłóżcie broń - polecił znacznie donośniejszym głosem Odpowiedziało mi kilka stuknięć o pokład, potem kilkanaście. Załoga najwyraźniej uznała, że w tej kwestii nie należy czekać na decyzję kapitana. Uśmiech Asada stał się jeszcze szerszy.
- Służą ci rozsądni ludzie - zauważył z lekka drwiną w głosie. - A teraz... Chciałbym zobaczyć twoje ładownie. I twoich pasażerów, jeśli łaska - wykonał drwiący ukłon.
- Słuchaj no, piracie... - zaczął ten sam mężczyzna, co poprzednio.
- Raczcie zamilknąć panie - przerwał mu kapitan. - Jesteśmy w jego ręku i w każdej chwili możemy stracić życie.
Mężczyzna splunął z wściekłym przekleństwem, ale nie podjął przerwanego wątku. Asad gestem nakazał kapitanowi iść ze sobą i skierował się do kajut w rufowym kasztelu.
Tutaj oczekiwała ich jeszcze jedna grupa ludzi. Szaty i wyraźnie zaokrąglone twarze wraz z wypielęgnowanymi dłońmi jasno wskazywały, że nigdy nie parali się oni fizyczną pracą czy też walką. Ich bronią, tak samo jak bronią wszystkich kupców, były pieniądze. Oraz to, co można za te pieniądze kupić. Asad wręcz rozpromienił się na ich widok. Starczyła jedna jego komenda, a już trzech piratów sprawnie uwalniało kupców od ciężaru łańcuszków, zapinek czy pierścieni. Inni sprawdzali zakamarki kajut w poszukiwaniu mniejszych lub większych sakiewek i kuferków. Znalezione dobra wynosili na pokład. Szczególny zachwyt wzbudziły ozdobne sztućce odkryte w jednej ze skrzyń. Ich odkrywcę szczególnie fascynował wygrawerowany na nich wzór splecionych liści.
W jednej z bocznych kajut rozległ się naraz przerażony pisk i sprawdzający ją pirat wrócił prowadząc przed sobą mocno zaokrągloną kobietę w średnim wieku. Poklepał ją dość bezceremonialnie po pupie i chciał wyprowadzić gdzieś dalej, ale drogę zastąpiła mu Perdita. Wystarczyło jedno jej spojrzenie i dłoń oparta na rękojeści noża, by wszelkie plany, jakie żywił, poszły natychmiast w zapomnienie.
Cisza panująca po abordażu zaintrygowała Ahaliję. Dziewczyna uchyliła drzwi i bezszelestnie, kryjąc się jak tylko mogła, wróciła na pokład rufowy. Tam wychyliła się ostrożnie zza nadburcia i popatrzyła, co dzieje się na zdobytym statku.
Pod głównym masztem zbierano teraz rabowane rzeczy. Głośne przekleństwa świadczyły, że główny ładunek nie należy do takich, które ucieszyłyby pirackie serca, ale już ze spiżarni przeładowywano zapasy prowiantu, a kilku piratów wytaczało na pokład kapitański zapas win, ustawiając przy maszcie baryłki przy kilku szkatułach i niewielkich workach. Ahalija zobaczyła, że jeden z piratów dorzuca na stosik kłąb barwnych materiałów, połyskujących złotem i srebrem. Najwyraźniej uznał, że czyjeś ozdobne szaty także mogą stać się pożądanym łupem.
Dziewczyna, zaabsorbowana widokiem rabunku, nie zwróciła uwag, że i ona jest obserwowana. W kącie pokładu, przy ścianie rufowej nadbudówki, stało zbitych w gromadkę kilkunastu ludzi: kapitan i część załogi, a także kilku z pasażerów. Jeden z nich, ten sam, który tak arogancko odniósł się do piratów, przyglądał się jej teraz pełnym zdumienia wzrokiem. W ogorzałej od słońca i wiatru dziewczynie ubranej w prostą, nieco wystrzępioną płócienną koszulę, która wychyliła się ostrożnie zza burty pirackiej galeasy, rozpoznał najwidoczniej córkę Rodu Baladi.
- Tsss... - zasyczał cicho. Jego syk zniknął jednak w hałasie, jaki czynili piraci, którzy zaczęli właśnie przenosić zdobycz do swoich ładowni. Mężczyzna rozejrzał się ukradkiem na boki i przepchnął do burty. Teraz tylko dwa szerokie parapety dzieliły go od Ahaliji.
- Cyt! Tsssyyy... - znów zasyczał i tym razem został usłyszany. Ahalija obejrzała się w bok.
- Panie... - wyszeptała.
- Ahalija !! Wielkie Moce!! Nie wierzyłem, że to ty!! I... żywa? Szybko!! - szeptał. - Skacz na pokład!! Ukryjemy cię! - wyciągnął rękę, by ułatwić jej przedostanie się na jego stronę.
- Nie! - cofnęła się o krok.
- Ale... Dziewczyno, ratuj się!! Ta banda...
- Może starczy? - jego gorączkowy szept przeciął inny, donośniejszy głos. Perdita stała przy burcie, w prawej ręce kołysała nożem. - Ahalija, idź do kajuty. Natychmiast!
- Ja... - zająknęła się dziewczyna.
- Natychmiast - głos Perdity był jak stal.
- Nie!! Przeklęta piratko, nie wolno ci!! - krzyknął mężczyzna. - Jak śmiesz tak odnosić się do córki Rodu? - odepchnął stojących przy nim ludzi, którzy próbowali go uspokoić i ruszył w stronę kobiety sięgając do pasa. I zatrzymał się, bo jego dłoń natrafiła na pustą pochwę od jatagana, a w pokład przed jego stopami wbił się nóż.
- Mówię, jak chcę - stwierdziła Perdita tonem lodowatej groźby. - A na twoim miejscu siedziałabym cicho.
Jednak mężczyzna nie chciał siedzieć cicho, ani też pozostać na miejscu. Być może także zaślepił go gniew na bezczelność piratki albo głupia chęć okazania się wybawcą porwanej. Ruszył z gołymi rękami na Perditę, chcąc najwyraźniej spróbować wyrwać jej nóż czy obalić na pokład. Ahalija krzyknęła przerażona, gdzieś jęknęła cięciwa i zadziorny arystokrata zatoczył się w tył pod uderzeniem bełtu, padając na pokład. Spod ciała pociekła strużka krwi. Perdita schyliła się, wycierając o jego odzież ostrze swego noża i wyrywając i swój drugi nóż z desek pokładu, i bełt tkwiący w ciele. Rzuciła go stojącemu na śródokręciu „Tancerki” piratowi z kuszą.
- Jeszcze tu stoisz? - zdziwiła się patrząc na dziewczynę.
- Ja... on... ty... - jąkała się Ahalija. Perdita zwinnie przeskoczyła przez nadburcia i podeszła do niej.
- Muszę tak grać... - wyszeptała ledwie słyszalnym głosem. - Gdyby nie ten strzelec, byłby tylko ranny... Na morskie demony!! - krzyknęła dostrzegając coś na morzu. - Asaaaad!! Mamy chętnych do łupu!!!
- Cooo??? - Asad wychylił się z bulaju nadbudówki kupieckiego statku.
- Tam!! - wskazała dłonią szybko zbliżające się żagle.
- Na wszystkie kiecki Pani Wód!!! - zaklął. - Mamy jakieś sępy!!!
Zniknął z okna, a po chwili wybiegł z wrzaskiem na pokład pędząc przed sobą tych z piratów, którzy jeszcze szperali po kajutach.
- Ruszać się!! Ruszać!! - darł się na całe gardło. - Żywo, wilki!!! Mamy chętnych do naszych łupów!!
Piraci rzeczywiście ruszyli. Ostatnie pakunki niemal poleciały na pokład „Tancerki” i „Albatrosa”, odczepiono haki, w biegu niemal podnoszono z pokładu strzały i bełty, czy co poniektóre miecze załogi. Jeden przez drugiego, przy wtórze przekleństw, ponaglania Asada i coraz głośniejszych wyzwisk ze strony załogi karaki wilki Asada skakały na swoje pokłady. Pierwsi już rzucili się do brasowania żagli, sternik wpadł pędem na rufowy pokład i złapał za rumpel, by ułatwić „Tancerce” odejście od rabowanego statku, żagle z trzaskiem złapały wiatr. Ostatnie haki odcięto i piraci ruszyli, oddalając się z pełną szybkością od niedawnej zdobyczy.
Perdita dopiero teraz zauważyła, że Ahalija, nadal bardzo blada, stoi przy nadburciu.
- Wszystko w porządku? - spytała
- Tak... Nie. Znałam tego człowieka.
- Baladi? - w głosie Perdity zabrzmiał niepokój.
- Nie... to daleki powinowaty...
- I był na tyle głupi, że chciał zostać bohaterem - skwitowała Perdita. - Jakby siedział cicho, przyniósłby wieść, że żyjesz. A tak... - obejrzała się na odległe statki. Asad wbiegł na rufę i też popatrzył w ich stronę.
- Idą za nami - splunął. - I są szybkie. Jeśli nie zdołamy im uciec, czeka nas prawdziwa bitwa.
- Ale to też są piraci... - wtrąciła się Ahalija.
- I co z tego? Mogą polować na nas, by dostać ciebie i twój okup. No i mamy co nieco pod pokładem... No, zmykaj już do kajuty - zakończył.
- Za chwilę...
Pogoń kierowała się już wyraźnie za „Tancerką” i „Albatrosem” Prócz napiętych żagli po bokach statków błyskały pióra wioseł, widać było, że ich kapitanom zależy na doścignięciu celu. Asad także polecił, by na „Tancerce” wiosła poszły w ruch. Wielki bęben zaczął mruczeć jednostajnym rytmem i „Tancerka” wyraźnie przyspieszyła. Przez wodę doleciał do nich podobny dźwięk z pokładu „Albatrosa”. W oddali znikały już wyspa i kołysząca się przy niej karaka.
Nieco później Asad, Perdita i Ahalija stali na rufie obserwując pogoń.
- Wciąż się zbliżają... - zauważyła Perdita. - Myślałam, że nikt nie jest w stanie dogonić „Tancerki”.
- Owszem - burknął Asad. - Podczas burzy. - Z zasępioną mina zerknął na stojąca obok klepsydrę, potem skinął na pierwszego oficera. - Zejdź pod pokład. Zobacz, w jakim stanie są wioślarze.
- Co chcesz zrobić?
- Jeśli chcą bitwy, to będą ją mieli. Zresztą... - urwał patrząc na znieruchomiałe nagle wiosła „Albatrosa” - Shareek wpadł już na ten sam pomysł. Koniec z wiosłami!! - ryknął w dół pokładu.
- Dlaczego? - spytała Ahalija. Dziewczyna wciąż była wstrząśnięta po zabójstwie, a ponure miny piratów zwiększały jej niepokój.
- Pościg za rufą to długi pościg - wyjaśnił posępnym tonem Asad. - Zamęczyłbym ludzi na śmierć, licząc na to, że utrzymamy dystans i że zgubimy tych uparciuchów, bo udałoby się to nam dopiero po zmierzchu. - Oparł się o parapet nadburcia i zapatrzył na żagle pogoni. - Jeśli by nam się to oczywiście udało, co nie jest takie pewne przy dzisiejszej pełni. A tak - odwrócił się i wskazał dłonią na chowane wiosła i piratów wychodzących na pokład - żagle dadzą nam chwilę wytchnienia, a ich dodatkowo zmęczą. Potem to już rozstrzygnie stal.
Ahalija obejrzała się na pokład i znów na goniące ich okręty.
- Boję się - powiedziała.
- Nie masz czego - zapewnił ją Asad. - Moje wilki przetrzepią im skórę.
- Jak się zbliżą, zejdź do kajuty i zablokuj drzwi - odezwała się Perdita. - I nie bój się, wszystko będzie dobrze.
Teraz, gdy przestano wiosłować, pogoń zbliżała się znacznie szybciej, równomierny błysk wioseł przy burtach przywodził na myśl uderzenia ptasich skrzydeł. Na pokładzie „Tancerki” ustawiano osłony przewrócone podczas ataku na karakę, piraci z ponurymi, a często wściekłymi minami szykowali broń w oczekiwaniu na atak. Kiedy ścigający byli już dość blisko Asad wysłał człowieka na maszt, na stanowisko obserwatora. Zawiesił on na topie pęk płowych wstęg - godło, jakie nosiły wszystkie okręty z flotylli Asada. Taśmy zafalowały na wietrze i po chwili podobna wiązka zaczęła powiewać na maszcie „Albatrosa”. Asad zaklął nagle z dziką furią.
- Co jest? - spytała Perdita.
- Popatrz! - wskazał ręką na jeden ze zbliżających się statków. Teraz, gdy podszedł już bliżej, można było dostrzec na jego dziobie skomplikowany malunek: ogromną ośmiornicę, której ramiona wiły się wokół bukszprytu i sięgały wzdłuż burt. Połyskiwała zielenią, ochrą i złotem. - To „Kraken”.
- Znasz go?
- Powinien nosić moje wstęgi!! - warknął Asad. - Był na południu Archipelagu, gdy zaczynaliśmy tę zabawę, a teraz pewnie drań wypowiedział mi posłuszeństwo!!
- Twój siódmy statek?
- Ano tak! Żeby temu zdradliwemu łajdakowi zgniła wątroba!!! Wie kogo goni, to jasne i jeszcze nie rezygnuje!!!
- A może... - zaczęła Perdita, ale urwała, gdy w wodę plusnął pierwszy pocisk. Widać było łuczników i kuszników ustawiających się na dziobie „Krakena”.
- Co może?
- Już nieważne. Ahalija, idź już do kajuty.
- Perdito... Ja...
- Idź. Przyjdę zaraz po walce.
Wyglądało na to, że pewność siebie Perdity dodała na tyle otuchy Ahaliji, że dziewczyna, mimo że wciąż była niespokojna, już bez protestów zeszła pod pokład. Jednak na twarzy Perdity widać było niezwykłą powagę, gdy odwracała wzrok od sylwetki dziewczyny.
- Jakie mamy szanse? - spytała.
- Będzie ciężko - przyznał Asad. - Weź kilku ludzi i ustawcie się przed drzwiami. Postaram się nie dopuścić do was nikogo, ale...
- Rozumiem. - Na chwilę spojrzała w stronę coraz bliższej pogoni. Widać już było, że napastnicy chcą wejść pomiędzy „Tancerkę” i „Albatrosa”, odpychając je od siebie. - Idę - odwróciła się w stronę schodni.
- Zaczekaj!! - zatrzymał ją Asad. Objął ją w talii i przyciągnął bliżej. - Na szczęście - stwierdził wsuwając dłoń w jej włosy i przechylając głowę do pocałunku.
- Na szczęście - odpowiedziała, obejmując go. Wśród stojących niżej piratów rozległy się pełne uznania gwizdy i pohukiwania, gdy pocałunek nieco się przedłużył. Wreszcie Perdita odsunęła się i z rumieńcami na policzkach zbiegła na dół.
„Kraken” i drugi statek były coraz bliżej. Bełty stukały o pokład, przez takielunek przelatywały strzały. Cała załoga kuliła się pod osłonami czekając na moment abordażu. Asad, zakrywając tarczą siebie i sternika, patrzył jak towarzysz ”Krakena” zrównuje się z „Tancerką”, a nad wodą przelatują haki. Wiosła zniknęły wciągane do środka i atakujący uderzył ciężko burtą o burtę. Na śródokręcie statku Asada ruszyła uzbrojona banda.
Ruszyła i niemal natychmiast na moment stanęła. W chwili zderzenia wilki Asada odrzuciły tarcze i zasłony i atakujących przywitała stalowa lawina strzał i bełtów ścinając z nóg pierwszych skaczących przez burtę. Kilkunastu ludzi z załogi, stojących w dalszych szeregach, zajęło się strzelaniem do tych z napastników, którzy ulokowali się wyżej w takielunku czy zaczynali się na niego wdrapywać. Pozostali stawili opór w walce wręcz.
Asad rzucił w bok tarczę i ruszał już do walki, gdy przez szczepione ze sobą okręty przebiegł wstrząs. To „Kraken” zamiast uderzyć na „Albatrosa”, dołączył do burty swego towarzysza. Ze swego miejsca na rufie Asad mógł widzieć jak załoga „Krakena” przeskakuje przez nadburcia i biegnie by włączyć się w walkę na pokładzie „Tancerki”. Najwidoczniej napastnicy chcieli rozprawić się z załogą jednego statku, nim druga wyrówna choć trochę szanse.
Jednak ten sprytny plan zawiódł. Dwie pirackie załogi nie spodziewały się takiego oporu, a w każdym razie nie spodziewała się go pierwsza z nich. Ludzie Asada po pierwszej salwie cofnęli się nieco w tył i na boki, rozbijając na grupy skupione przy nadbudówkach i atakujący weszli pomiędzy nich jak ostrze włóczni. Ale już po chwili okazało się, że jest to nie tyle rozłam, co żelazna paszczęka miażdżąca to, co pochwyciła - napastników. Walczyły pierwsze szeregi, spod ścian nadbudówek łucznicy i kusznicy posyłali pociski w środek tłumu i w ludzi przeskakujących nadburcia. Atak załogi „Krakena” odepchnął ludzi Asada jeszcze bardziej na boki, lecz już po chwili zaczęli się posuwać do przodu, odzyskując krok za krokiem pokład i zgniatając intruzów.
Asad, który walczył w kącie pomiędzy nadbudówką a burtą, widział, jak środek pokładu dookoła masztu zamienia się w kocioł. Kilku ludzi Saitha, kapitana „Krakena”, skorzystało z tego, że byli jeszcze na tyłach i zaczęło wdrapywać się na górne pokłady, by zajść walczących od tyłu. Gdzie jest Shareek, przemknęło Asadowi przez myśl, gdy w ścianę za jego plecami wbiła się ze stuknięciem strzała. Co z „Albatrosem”? Chwilę później miał na te pytania odpowiedź. Powietrze rozdarł bojowy ryk „Aye Asad” i na tyłach wrogów pojawiła się oczekiwana pomoc. Shareek i jego załoga zamknęli kocioł. Wdrapujący się na górę łucznicy spadli zastrzeleni, któryś z nich, bystrzejszy od innych, wolał sam zeskoczyć i spadł prosto pod nogi Perdity. Nim odzyskał równowagę, podcięła mu gardło.
Załoga „Krakena” przegrywała tę bitwę. Może byli bardziej zmęczeni pogonią, a może mniej wściekli. Ich liczba stale topniała, aż wreszcie pozostała zaledwie garstka, dziko broniąca się wokół masztu „Tancerki”. Asad dostrzegł wśród nich Saitha, przekleństwami zachęcającego do dalszego oporu, mimo że część jego ludzi zaczynała się wahać. Wreszcie i Saith, i pozostali, zbici w ciasny, najeżony szerokimi ostrzami jataganów tłumek, spróbowali ruszyć z miejsca. Ku zdumieniu i przerażeniu Asada nie skierowali się do burty. Ruszyli prosto na niego, na drzwi rufowej nadbudówki, a on zrozumiał, że chcą się przebić i schwytać jeńca. I być może udałoby się to im, bo Saith, roślejszy od innych mężczyzna, był wręcz stworzony do tego, by przebijać się przez tłum, gdy nagle zza pleców ludzi blokujących mu drogę wyleciało coś błyszczącego. Coś, co okazało się nożem, kiedy już utkwiło w odsłoniętym gardle pirata.
- Aye księżniczka!! - ryk poniósł się po pokładzie. Tylko Perdita była w stanie tak precyzyjnie cisnąć nożem nad głowami walczących. Śmierć Saitha złamała wolę walki pozostałych i w kilka chwil ulegli przewadze. Bitwa skończyła się.
Przez moment na zalanym krwią pokładzie panowała cisza, jakby sami piraci byli wstrząśnięci gwałtownością starcia i rozmiarami bitwy. Wreszcie poniósł się krzyk.
- Aye Asad!! - pozdrowili kapitana potrząsając bronią, krwawe krople spadały z ostrzy na już i tak umazane twarze wykrzywione w dzikim ryku i wręcz pijane euforią walki i zwycięstwa.
- Aye księżniczka!!! - rozniosło się na widok stającej przy Asadzie Perdity.
Gdy krzyk nieco przycichł, Asad zaczął wydawać rozkazy. Część z ocalałych z załogi „Tancerki” ruszyła na „Krakena”, Shareek zabrał swoich ludzi na „Albatrosa” i drugi statek. Walka zebrała straszliwe żniwo - ledwie zdołali rozdzielić załogi tak, by poprowadzić cztery statki. Asad pochmurniał przy każdym układanym przy burcie trupie, przy ciele Saitha splunął z furią i odwrócił się. Byli teraz słabi, słabsi od jakiegoś kupca. O płynięciu na wiosłach nie mogło być mowy - na „Tancerce”, nawet, gdyby zrezygnować z obsadzenia „Krakena”, nawet razem z rannymi, nie było już wystarczająco wielu ludzi. Z załogi „Albatrosa” pozostało więcej, ale też nie mieli nawet jednej pełnej obsady. Nie mogli więc ryzykować jakiegokolwiek starcia. Na szczęście była pora korzystnych wiatrów. Cisza morska unieruchomiłaby ich całkowicie, a tak mieli szansę by dobrnąć na miejsce spotkania. Co więcej, Asad rozchmurzył się na tę myśl, mieli teraz dwa dobre statki do obsadzenia. Kiedy wreszcie dostaną okup za Ahaliję, niejeden zabijaka w Lerohlee będzie prosił, by dołączyć go do tak silnej flotylli. Z łatwością więc uzupełni załogi. A osiem dobrze obsadzonych statków może poważyć się na bardzo śmiałe posunięcia. I bardzo zyskowne.
Korzystając z tego, że wciąż utrzymywał się przychylny wiatr, cztery okręty o porysowanych burtach i poplamionych pokładach ruszyły w dalszą drogę.

Aswan, południe dwa dni później
Gościnne izby w oberży w podrzędnej dzielnicy koło południowej bramy Aswan były niewielkie i duszne. Właściciel tego przybytku umeblował je rozlatującymi się zydlami i stołami, które lata względnej świetności miały już dawno za sobą. Oszczędzał na wstawianiu lepszych mebli, i całkiem słusznie, gdyż nie było tygodnia, by w którymś z pokoików nie wybuchła zwada. Kiedy wrzaski cichły, przychodził i od tego, który jeszcze stał na nogach, inkasował opłatę. Albo i nie, gdy gość należał do takich, co z zasady nie płacą. Tak więc naprawdę nie opłacało mu się wstawiać tam lepszych mebli, a jego klientom nie przeszkadzało to w najmniejszym stopniu.
Ludzie siedzący w jednej z tych izb byli tutaj częstymi gośćmi. Na tyle częstymi, że na ich widok gospodarz westchnął i pogonił syna do sąsiada, by chłopak przyniósł stamtąd dzban nieco lepszego wina. Zaniósł je potem osobiście do jednego z pokoi i przegonił syna z korytarza, by ciekawski chłopak nie próbował podsłuchać toczonej w izbie rozmowy. Wiedział, że nie wyszłoby to nikomu na dobre. Sam zszedł do piwnicy i w niewielkiej skrytce umieścił kilkanaście monet, jakie otrzymał od przybyłych. Potem usiadł przy wejściu na schody i czekał, obserwując główną salę, gdzie garść tutejszych wielbicieli cienkiego wina usiłowała przetrwać nad glinianymi kubkami panujący wszechwładnie upał. Przy żarze lejącym się z nieba w południowej porze nawet na najbardziej sensacyjne tematy plotkowano bez zapału...
Oberżysta nie czekał długo. Trzeci z jego stałych klientów wszedł z ulicy, stuknął o wypaczone deski szynkwasu monetą i skierował się do drzwi. Wyminął na schodach gospodarza, a ten usłyszał jeszcze po chwili stuknięcie drzwi od pokoju.
W izbie przybyły usiadł na jedynym wolnym w pomieszczeniu zydlu.
- No i znów się spotykamy - zagaił rozmowę.
- Mówiłeś, że masz informacje - odpowiedział jeden z pozostałych.
- Mam. Ale nie za darmo.
- Jak zawsze... Cena stała?
- Wyżej. Uprzedzałem przecież, że to co wiem, powinno być lepiej opłacone. Przez was obu...
- A czemu ja miałbym też płacić? - wtrącił się do rozmowy trzeci mężczyzna.
- Bo przyniesie to korzyść także i tobie - odparował pierwszy. - I dlatego, że niczego nie sprzedam tylko jednemu z was.
Przez kilka chwil panowało milczenie. Wreszcie drugi przerwał je pytaniem.
- Ile?
Pierwszy wymienił cenę. Drugi i trzeci popatrzyli na siebie z lekkim wstrząsem. Ich informator nigdy jeszcze nie zażądał tak wysokiej nagrody.
- Trochę się cenisz... - wycedził wreszcie trzeci.
- Może - padła beztroska odpowiedź. - Ale ta wiadomość jest warta tego wszystkiego. Wam zapewne zapłacą znacznie, znacznie więcej...
- Uważasz, że nam płacą więcej? - w głosie drugiego zabrzmiały niebezpieczne nutki.
- Oczywiście! - pierwszy odchylił się niebezpiecznie do tyłu na swoim zydlu. - A zresztą... możecie nie płacić. Nic się mi nie stanie, jeśli nie sprzedam wam tej nowinki. Ale was może to drogo, drogo kosztować... Jestem pewien, że za brak tej wiadomości zapłacicie więcej niż ja zażądałem...
- Czyżbym słyszał nutę szantażu ? - zdziwił się drugi wybitnie nieprzyjemnym tonem.
- Gdzieżbym śmiał! - pierwszy uśmiechnął się drwiąco. - Zwracam tylko waszą uwagę, że w naszym fachu dobra informacja jest rzeczą niezwykle cenną. A ja mam bardzo dobrą informację i do tego niezwykle cenną... Tak cenną, że jej brak może was kosztować życie...
- Taka wiedza to cenny skarb - zauważył nagle zimnym tonem trzeci. - Tak cenny, że może być niebezpieczny dla swego posiadacza...
- Ech, przestańcie... - zydel zaskrzypiał protestująco pod kołyszącym się na nim pierwszym. - Zbyt długo się znamy, byście mnie straszyli takimi uwagami...
- Doprawdy?
- Doprawdy - Pierwszy uśmiechnął się szeroko, demonstrując z lekka poczerniałe zęby i dziąsła zabarwione na szkarłatno popularną wśród biedoty używką. - Zresztą chcę stąd wyjechać. Mam już na oku dobrego konia i karawanę ruszającą na Wschód. Płacicie mi i znikam z miasta, niezależnie od tego, co się będzie działo.
Znów zapadło milczenie. Ciszę w izbie przerywały jedynie ciężkie oddechy spoconych mężczyzn i poskrzypywanie zydla, na którym kołysał się pierwszy. Założył ręce za kark i odchylał się do tyłu, aż dotykał ściany. Potem wracał do pionu...
- Zgoda! - przerwał milczenie drugi. - Ja zgadzam się zapłacić twoją cenę. Jeśli ta wiadomość jest na tyle cenna, jak twierdzisz, to dorzucę coś ekstra.
- Nie zostawiasz mi wyboru... - skrzywił się trzeci. - Zapłacę.
- Więc... - pierwszy przestał się kołysać i wykonał dłonią wymowny gest.
- Jutro. Tutaj po wschodzie słońca - padła odpowiedź.
- Nie. Dzisiaj i już. Wiem, że macie przy sobie tyle złota. Uprzedzałem was przecież.
Cisza, jak w tej chwili zapanowała w izbie, miała wagę ołowiu. Wreszcie drugi z lekko wymuszonym uśmiechem odchylił połę szaty i odczepił od paska mocno wypchany woreczek. Trzeci z mężczyzn postąpił podobnie. Przez pewien czas panowało milczenie przerywane jedynie brzękiem przekładanych monet. Przed pierwszym, na spękanym, pobrużdżonym blacie stołu z wolna urosła kupka złotych krążków. Uśmiechnął się szeroko, bardzo szeroko.
- Dobra - oświadczył. - To teraz moja wiadomość. - Wyjął zza paska niewielki skrawek pergaminu. - To jest mapa wybrzeża. Trzy staje na północ od Lerohlee Rody Baladi i Galeel spotkają się z piratami.
- Skąd wiesz? - w głosie drugiego zabrzmiało niedowierzanie.
- Lubi mnie taka jedna kuchareczka - uśmiech pierwszego był nieco złośliwy. - Płakała ostatnio, że jej chłoptyś z gwardii Galeel jedzie na wybrzeże jako eskorta... więc nie dostanie od niego naszyjnika na najbliższym jarmarku... A mi się przypomniało, że szukaliście wieści o Baladich i piratach... Więc popytałem parę innych ślicznotek i potwierdziłem tę wiadomość...
- To nadal mało - drugi wykonał gest jakby chciał zgarnąć ze stołu monety.
- Zaraz, zaraz! - pierwszy przytrzymał jego rękę. - Może o układach Baladich z Galeel śpiewają już wszystkie ogrodowe ptaki, ale... mam coś lepszego... Coś, na czym naprawdę będzie wam zależeć... To była tylko przygrywka...
- Tak?
- Oczywiście! - pierwszy pochylił się nad stołem i zaczął szeptem mówić, czego jeszcze dowiedział się od służącej z domu Rodu Galeel. - ... i tak pojechała z nim na wybrzeże, rozmawiać z piratami. Wasz pracodawca powinien się ucieszyć - zakończył.
- Nasz pracodawca?
- Owszem. Ten człowiek, którego zainteresowały tatuaże na jej skórze... Moja kobietka powiedziała mi, że takie wzory mają prawo nosić tylko ludzie z Rodu... Poszperałem więc nieco, popytałem i znalazłem nawet nazwę Rodu, który nosi takie godło... - pierwszy uśmiechnął się leniwie pełnym samozadowolenia uśmiechem. - I przypomniało mi się, co kiedyś mówiono o tym Rodzie... o jednym z jego Wodzów...
Oczy obu pozostałych mężczyzn zwęziły się niebezpiecznie.
- To rzeczywiście cenna wiadomość... bardzo cenna. Dość, by była warta złota, którego zażądałeś.
- Mówiłem. - Pierwszy znów zaczął się huśtać na zydlu. - Zdaje się, że ktoś się ucieszy z wiedzy, gdzie jest prawdziwy Wódz Rodu Mordwywr... A może i dostrzeże w tym swoją korzyść...
- Wystarczającą korzyść, byś na tym jeszcze zarobił?
- Ależ skąd?! Nie jestem aż tak zachłanny. Ale... być może... - Pierwszy z zamyśloną miną odchylił się daleko do tyłu.
W tym momencie celny kopniak podciął nogi zydla i mężczyzna zwalił się z hukiem na plecy. Nim oszołomiony nagłym upadkiem zdołał się poderwać, dwaj pozostali przycisnęli go do podłogi. Szarpnął się zaskoczony, ale trzymali już mocno, a jeden z nich odwinął szarfę od pasa. Dostrzegł nagle wyraz ich twarzy i zrozumiał, że mówiąc o tatuażach dziewczyny służącej Rodowi Galeel, śmiertelnie pomylił się w ocenie, komu naprawdę służą jego pracodawcy i kto naprawdę stoi za ostatnimi niepokojami w Aswan...
Siedzący wciąż na schodach gospodarz usłyszał wpierw łomot walącego się na ziemię ciała, potem krótki, urwany krzyk człowieka pełen śmiertelnego przerażenia. Nie odwrócił jednak wzroku od sali i kiwającego się za blatem szynkwasu syna. Takie krzyki rozbrzmiewały tu już zbyt często, by chciało mu się nimi przejmować. Ponadto upał rozleniwiał... Zastanowił się więc jedynie, czy żonie będzie się chciało przynieść teraz wiadro z wodą z pobliskiej studni i zmyć starannie podłogę, czy też zrobi to dopiero wieczorem, i czy nim goście wyjdą, krew nie powsiąka tak głęboko w deski, że trzeba będzie je skrobać przez całą noc. Jeden ze schodzących po schodach klepnął go w podziękowaniu w ramię i położył na szynkwasie niewielki woreczek.
Gdy oberżysta zajrzał do niego, uniósł brwi. Jego goście wyjątkowo zapłacili mu złotem. Taka szczodrość mogła oznaczać wyjątkowe kłopoty w pokoju na górze, więc powlekł się tam, zastanawiając jakie argumenty przekonałyby jego żonę, by już teraz ruszyła po wodę. Ku jego ogromnemu zadowoleniu okazało się to jednak niepotrzebne. Nie było krwi. Ciało trzeciego z gości leżało skręcone na podłodze jak zmięty łachman, a jego wykrzywiona, posiniała twarz wymownie świadczyła jaki los go spotkał.


Laguna na południe od Lerohlee, dzień przed spotkaniem
Kotwicowisko było akurat tak duże, żeby zmieściła się na nim mała flotylla Asada. Woda za wałem mielizn była spokojna, ledwie marszczona przez wiatr. Na plaży ciemne ślady popiołów świadczyły, że już niejeden raz to miejsce służyło za port statkom, które z jakiegoś powodu nie mogły zjawić się w nieodległym Lerohlee. Teraz też rozpalono ogniska i piraci obsiedli je, oczekując na posiłek i umilając sobie czas zaglądaniem do beczułek. Zapasy były na wykończeniu, ale nikt się tym zbytnie nie przejmował. Jutro mieli płynąć na północ, by wkrótce rozdzielić między siebie górę złota, jaką przyrzeczono im za dziewczynę. Więc w prowizorycznym obozie panowały raczej nastroje różowe niż mroczne. Opijano pamięć tych, którzy padli w walce przez te ostatnie tygodnie, lecz znacznie częściej wznoszono toasty za nadchodzące dni, za wesołe dziewczęta i dobre napoje, uciechy, jakie staną się ich udziałem, kiedy wreszcie wrócą do Lerohlee. Niejeden też toast wzniesiono za Księżniczkę, jak piraci zaczęli nazywać już towarzyszkę Asada, za ostrość jej noży i celność rzutów. Ponieważ towarzyszący niefortunnemu atakowi Saitha statek miał w galionie kobiecą postać, za ogólną zgodą nadano mu miano „Księżniczki”, co oczywiście było jeszcze jedną okazją do solidnego picia. Z ładowni „Strzały” wytoczono ostatnie beczki. Jedna z nich, mniejsza i z lepszym winem nieoczekiwanie zaczęła cieknąć. Okazało się, że denko było źle wbite lub z nieznanego powodu się obluzowało. Jakakolwiek była tego przyczyna, piraci, którzy to zauważyli, uznali to za znak, iż ma zostać natychmiast otwarta i wypita. Niestety, po odbiciu denka stwierdzili, że ledwie dwóch czy trzech może z niej zaczerpnąć. Reszta wina wyciekła gdzieś w ładowni, czy podczas przenoszenia beczułki. Więc dwóch natychmiast wypiło pozostałe wino, aby i ta resztka się zmarnowała...
W kajucie „Tancerki” także panował nastrój rozbawienia. Zmierzchało już, gdy Asad wrócił z plaży. Za nim wniesiono dwie spore skrzynie i pirat szerokim gestem zaprosił Ahaliję i Perditę, by zapoznały się z ich zawartością.
Kufry wypełnione były odzieżą. Były tam suknie o najprzeróżniejszych barwach i krojach, szyte z cennych tkanin, zdobione srebrem, złotem i drobnymi klejnocikami. Były koszule i tuniki, także z kosztownych materiałów, haftowane i gładkie spodnie i luźne szarawary. Kamizele z materiałów i z wytłaczanej skóry. Spódnice. Płaszcze. Chusty i szale, niektóre tak cienkie, że tylko barwa materiału pozwalała je zauważyć. Kaftany zdobione skomplikowanymi wyszywaniami...
Perdita pokręciła głową patrząc na to bogactwo kolorów i materiałów.
- Skąd się to wszystko wzięło? - spytała.
- Nie zawsze udaje mi się sprzedać część łupu - wzruszył ramionami Asad. - Mam dom i lojalną służbę na przedmieściach Lerohlee, tam trzymam takie rzeczy.
- I pewnie nie my pierwsze je oglądamy, co? - prychnęła Ahalija. Niby pogardliwie, ale jej głos był bez przekonania. Za bardzo jej uwagę przyciągała zawartość kufrów. Wyjmowała każdą rzecz z ogromnym namaszczeniem i układała dookoła. Pół kajuty przypominało już stragan z kosztownymi ubraniami.
Asad nie zaprzeczył tej uwadze. Usiadł na ostatnim wolnym zydlu pod ścianą i obserwował jak dziewczyna znów schyla się do skrzyni i z płonącą z entuzjazmu i zachwytu twarzą wyjmuje delikatną suknię w kolorze bladej lawendy.
- Przymierz ją - zaproponowała Perdita. Ahaliji rozbłysły oczy i rzuciła się niemal do ich małej kajutki, by tam ubrać wspaniałą suknię. Perdita potrząsnęła głową z rozbawieniem.
- Ja jednak jestem ciekawa - powiedziała - jak zdołałeś tak szybko przywieźć tu te rzeczy.
- Nieopodal jest gospodarstwo. Jego właściciel dorobił się już całkiem sporej fortuny na wynajmie szybkich koni - wyjaśnił Asad.
- Ryzykowałeś - uśmiech Perdity zgasł.
- Nie. Służba nie wie, gdzie jesteśmy. Dom jest też dość ustronny, by zjawić się w nim niepostrzeżenie. Nikt nie wie, że tu jesteśmy. A i tak o świcie odpływamy - wzruszył ramionami Asad. Wstał, wyjął z kufra delikatną chustę i zarzucił ją na ramiona Perdity. - Rozchmurz się, moja piękna. - Uśmiechnęła się mimowolnie na te słowa, najwyraźniej wspominając, jak bardzo ją kiedyś drażniły. - Pojutrze o tej porze będziemy świętować w „Północnej Gwieździe” i werbować ludzi do załóg. A potem... - Asad zawiesił głos i schylił się do twarzy Perdity.
- Hej!! - Ahalija uznała, że musi zwrócić na siebie uwagę tej pary. - I co myślicie o tym? - okręciła się demonstrując jak materiał wiruje wokół jej bioder. Asad z lekkim westchnieniem żalu obrócił się tak, by stanąć obok Perdity nadal otaczając ją ramieniem.
- Pięknie w niej wyglądasz - stwierdził dość obojętnym tonem. Ahalija zaczęła się śmiać, widząc jego nieco rozczarowaną minę.
- Jest śliczna - uśmiechnęła się Perdita. - A tak właściwie, to po co przywoziłeś tu te kufry?
- Żebyście pięknie wyglądały - wyjaśnił Asad z szerokim uśmiechem.
- Rzeczywiście. Ahalijo... Jutro przecież jest twój ślub.
- Co?
- Galeel przybywają z twoim ojcem, tak przecież pisali w liście. Przywiozą okup, ale też zaraz po wymianie...
- Mam jutro wyjść za mąż? - Ahalija wahała się między zaskoczeniem i furią. Perdita dostrzegła to i spoważniała.
- Wiedziałaś, że ten dzień nadejdzie - powiedziała spokojnym tonem. Podeszła do dziewczyny i położyła je ręce na ramionach. - Taka jest twoja rola i taki los ci przypadł.
- Wiem... - Ahalija spuściła głowę. Po chwili jednak podniosła ją z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy. - To może być całkiem ciekawe - oświadczyła. - Pomóż mi wybrać stosowny strój. - Błysk w jej oczach świadczył, że z całą pewnością nie będzie to lawendowa suknie, mimo całej jej wspaniałości.
Przez następne godziny Asadowi zaczęły latać mroczki przed oczyma. Obie panie, chichocząc niemal bez przerwy, rozsypały zawartość kufrów po kajucie wybierając co bardziej niesamowite i drażniące zestawienia barw. Zaczął nawet uważać, że ma szczęście, iż nie robią tego w biały dzień na pokładzie, w pełnym słońcu, bo wtedy rozmaitość kolorów przyprawiłaby go o ból głowy, a tak żółte światło lamp łagodziło nieco tę pstrokaciznę. Ahalija ubierała coraz to bardziej szalone stroje i przybierała najdziwaczniejsze pozy, a przekładająca rzeczy Perdita komentowała każdy z nich. Ona sama wybrała dla siebie spodnie zdobione po bokach skomplikowanym haftem pasującym do ozdobnie wycinanej skóry cholewek jej nieco już podniszczonych butów i koszulę o szerokich rękawach także zdobionych ażurowym haftem, uszytą z jedwabiu w delikatnie ciepłym odcieniu bieli. Dołożyła do tego obcisłą kamizelę i kilka cienkich szarf, którymi zawiązała wokół bioder, ściągnęła rękawy, przewiązała czoło, by przytrzymały włosy. Asad z trudem powstrzymał chęć przyciągnięcia jej do siebie. Zatrzymała go jedynie świadomość, że zaskoczona, mogła odnieść się do takiej zaczepki bez większego entuzjazmu.
Nastrój beztroskiej zabawy prysnął, gdy rozległy się nagle krzyki na brzegu. Kilka chwil później zatupotały buty na pokładzie i ktoś zaczął walić w drzwi.
- Kapitanie! Księżniczko!!
- Co się stało? - Asad otworzył drzwi.
- Dwóch ludzi nie żyje - wysapał pirat.
- Bójka ?
- Nie... po prostu przewrócili się i umarli.
- Co takiego ? - obok Asada stanęła Perdita.
- Nagle zaczęli krzyczeć, jakby z bólu. Upadli na ziemię, przez kilka chwil skręcali się i umarli.
- Otrucie - stwierdziła spokojnie Perdita. - Muszę zobaczyć ciała.
Dwaj piraci leżeli przy ognisku najbliższym wody. Żywi stali dokoła w pewnej odległości, wyraźnie zaniepokojeni. Nikt nie poważył się dotknąć zmarłych, czy to z powodu lęku przed ich nagłą śmiercią, czy z jakiegoś innego, toteż doskonale można było dostrzec w blasku ognia skopany w konwulsjach piasek i wykrzywione z bólu twarze. Umarli szybko, ale w wielkiej męce.
Perdita przyklękła przy pierwszym ciele. Skinieniem dłoni przywołała bliżej człowieka z pochodnią. Potrzebowała więcej światła niż dawały go płomienie ogniska. Obejrzała skurczone w szpony dłonie, widoczną spod koszuli skórę brzucha, wreszcie powąchała pianę na wargach.
- Othass - oświadczyła. - Czy ktoś widział jak zjadali coś, czego nikt inny nie ruszył?
- Wynosiliśmy razem wino ze „Strzały” - w pełnej napięcia ciszy odezwał się słabym głosem jeden z piratów. - Mała baryłka ciekła, więc odbiliśmy denko. Prawie wszystko już się wylało, więc... - zająknął się. - Nie zdążyłem się napić.
- Gdzie ta baryłka ? - rzuciła Perdita.
- Tam - wskazał stertę pustych beczek.
- Znajdź i przynieś - poleciła. - Niech ktoś mu pomoże.
- Myślisz, że to wino? - szeptem spytał Asad, gdy pirat i kilku jego kolegów przewracało beczki.
- A cóż by innego? Mała beczułka, więc cenne wino wewnątrz - wzruszyła ramionami. - Takie, jakie wypije kapitan. I jego goście.
- Jesteś bardzo pewna siebie - zauważył półgłosem. Popatrzyła na niego, a jej oczy zalśniły złowrogo w świetle ognisk i pochodni.
- W mojej sakwie - również mówiła półgłosem - mam nie tylko leki czy narkotyki. Są tam też i trucizny.
Asad syknął przez zęby, ale zanim zdążył coś powiedzieć pirat wrócił niosąc niewielką baryłkę. Perdita przyklękła przy niej i oświetliła wnętrze pochodnią. Sięgnęła dłonią i po chwili uniosła dłoń do góry ukazując wszystkim zabrudzone na czarno palce.
- Tak jak mówiłam - oświadczyła. - Na drewnie został osad od trucizny. Sądząc po kolorze, ktoś tu wlał dawkę zdolną zwalić z nóg konia. - Wytarła starannie palce o piasek. - Ktoś wszedł do ładowni, odbił denko i zatruł wino. Potem zamknął beczkę, ale zrobił to niestarannie. To wino miał być dla Asada i kapitanów, prawda, Penryn? - spytała w panującej dookoła ciszy. Penryn skinął głową. - I gdyby beczka nie ciekła wypilibyśmy je dzisiaj. Ty, Asad, inni kapitanowie, ja... A także Ahalija. - Urwała dla podkreślenia efektu swych słów. - Penryn, w załodze masz truciciela!!
Ludzie syknęli na to oświadczenie, ale kilku bardziej przytomnych zaczęło się rozglądać po sąsiadach. Wokół tych z załogi „Strzały”, którzy zaciągnęli się niedawno, utworzyły się puste kręgi, a ich samych mierzono podejrzliwymi spojrzeniami. Napięcie narastało wśród nabierających siły szeptów i przekleństw.
I rozładowało się krzykiem Asada.
- Wszyscy na pokład!! Już!!! - wrzasnął. Ludzie drgnęli, a w następnej chwili wszczął się ruch. Piraci zaczęli zbierać broń i gasić ognie, pierwsze czółna już ruszyły do zacumowanych w lagunie okrętów. Ponaglały ich okrzyki kapitanów i oficerów.
- Czemu odpływamy? - Ahalija przywitała tym pytaniem Asada i Perditę gdy tylko weszli do kajuty.
- Penryn ma w załodze kogoś, kto chciałby cię widzieć martwą - wyjaśnił Asad.
- Ma lub miał - Perdita zdjęła z zydla naręcze ubrań i usiadła pod ścianą. - Nie znam twarzy wszystkich ludzi z jego załogi, więc nie powiem czy ktoś nie zwiał zaraz po tym, jak się ściemniło. Mądrze zrobiłeś nakazując odpłynięcie. Nawet jeśli sprowadzi tu gości...
- Nas już nie będzie - dokończył Asad. - A nie martwi cię to, że może on wciąż być na pokładzie „Strzały”?
- Nie. Nie może już nic zrobić. I teraz jeden pilnuje tam drugiego. Ahalija - zwróciła się do dziewczyny - wybrałaś już sobie ubranie?
- Pewnie. Takie jak twoje - Ahalija uśmiechnęła się łobuzersko. - Niech mój mąż wie, że pływałam na pirackim statku!
Roześmiali się wszyscy troje. Perdita wstała i zaczęły wraz z Ahaliją składać odzież do kufrów.
- Będziesz musiał je potem odesłać do domu - zwróciła się do Asada.
- Gdzie tylko zechcesz - odpowiedział.
- Co masz na myśli? - Perdita wyprostowała się znad skrzyni, trzymając w rękach barwną koszulę.
- Że teraz to twoje ubrania - uśmiechnął się Asad. Ahalija zachichotała na widok oszołomionej miny Perdity. - Tak, moja piękna. Te wszystkie stroje należą do ciebie. - Szerokim gestem wskazał na porozrzucanie po kajucie ubrania i zaczepił dłonią o niewielki kuferek na stole. Syknął krótkie przekleństwo i strzepnął palcami, by złagodzić ból.
Perdita delikatnie pogładziła trzymany materiał.
- Są piękne - oświadczyła. - Dziękuję.
- Piękne rzeczy dla pięknej pani - stwierdził Asad. - Musisz się ubierać jak na Księżniczkę Piratów przystało. Zresztą to nie wszystko - obrócił się w stronę kuferka. - To także jest dla ciebie.
Kuferek okazał się być pełen biżuterii. Ahalija aż krzyknęła z zachwytu i już ruszała, by się jej bliżej przyjrzeć, ale zawahała się.
- To twoje... - powiedziała. Perdita nie odpowiedziała.
- No, dalej - Asad zachęcił ją ruchem dłoni. - Zobacz, co tam jest.
- A co? - ocknęła się Perdita. - Ty nie wiesz?
- Nie pamiętam. Tyle tego było...
Ahalija roześmiała się głośno i nagłe spoważniała, przypominając sobie, co stało się z jej kuframi i większością biżuterii. Jakby na przekór swoim wspomnieniom zrzuciła ze stołu wszystkie ubrania poza jednym płaszczem i dosunęła bliżej lampę. Potem, gdy Perdita wciąż stała niezdecydowana, dziewczyna ze stęknięciem podniosła kuferek i wysypała jego zawartość na stół.
Klejnoty zamigotały wszystkimi barwami tęczy, najpierw usypane w niewielki kopczyk, a potem rozgarnięte przez Ahaliję.
- No chodź - pociągnęła Perditę do stołu. - Zobacz, co dostałaś.
Perdita jednak najpierw podeszła do Asada.
- To wspaniały dar - szepnęła. Odpowiedział jej uśmiechem i pocałunkiem.
- Ekhm... - odkaszlnęła po chwili Ahalija. - Może zajmiecie się tym później? - Asad odwrócił się z pomrukiem rozczarowania.
Ahalija i Perdita zaczęły przegląd rozsypanych błyskotek. Były tam naszyjniki, kolie, łańcuchy zdobione kamieniami, bransolety, pierścienie, zapinki... Większość masywnie wykonana, zdobiona w geometryczne wzory popularne w głębi kontynentu. Perdita przymierzyła kilka pierścionków, lecz wszystkie były dla niej za duże. Zaczęła więc wybierać z kopczyka bransolety. Obok niej Ahalija sięgnęła w plątaninę łańcuszków i wyciągnęła jakiś drobiazg.
- Ładne - stwierdziła. - Szkoda, że zepsute. Ciekawe... gdzieś już widziałam takie srebro... Popatrz Perdito, może da się to naprawić.
- Co? - Perdita oderwała się od rozdzielania pojedynczych sznurów kamieni w skomplikowanym naszyjniku. Popatrzyła na to, co trzymała dziewczyna. I zbladła.
Na dłoni Ahaliji leżała niewielka gwiazda. Urwane uszko u jednego z promieni świadczyło, że kiedyś była noszona jako wisior. Wykonano ją z niezwykle jasnego srebra, zdającego się płonąć własnym białym blaskiem w świetle lampy. Od pozostałej biżuterii odróżniało ją także nadzwyczaj delikatne wykonanie: promienie pokryte były misternym ornamentem, a całość sprawiała wrażenie czegoś wręcz ulotnego w dłoni dziewczyny. Z łatwością można było stwierdzić, że tej gwiazdki nie wykonał żaden z miejscowych złotników.
Perdita, blada tak, że od ogorzałej od wiatru i słońca twarzy ostro odcinały się zbielałe wargi, wyciągnęła dłoń i dotknęła klejnociku. Ostrożnie, jakby nie wierząc, że jest materialny lub wręcz przeciwnie, lękając się go jak trucizny. Ale błyskotka nie zniknęła ani też nie wyrządziła jej jakiejkolwiek szkody. Ujęła ją w dwa palce i obróciła tak, że blask płomyków lamp zamigotał w grawerowaniach. Wydawało się, że nie widzi niczego poza tymi odblaskami.
- Perdito? Perdito? Co się stało? - pochylili się nad nią zaniepokojeni Asad i Ahalija. - Strasznie zbladłaś... Co ci jest?
- Jestem... zmęczona... - wyszeptała w końcu. - Po prostu jestem zmęczona - powtórzyła już znacznie pewniejszym głosem. - Połóżmy się już.
- Dobrze - Ahalija zaczęła wsypywać biżuterię do skrzyneczki. Perdita położyła gwiazdkę na stole, pomiędzy innymi drobiazgami i zajęła się składaniem rozrzuconej dookoła odzieży. Widać było, że jest wytrącona z równowagi. Jej dłonie wręcz trzęsły się i to bynajmniej nie ze zmęczenia, jak mówiła. Nie mogła też powstrzymać się od ciągłego zerkania na klejnot.
Gdy odkładała kolejną suknię, Asad przytrzymał ją za ramię. Drgnęła, nagle przestraszona.
- Spokojnie - powiedział. - To tylko ja. Jeśli nie chcesz, nie noś tych błyskotek. Chociaż, wiesz... akurat ta gwiazda - wyciągnął w jej stronę wisior - pasuje do ciebie.
Perdita aż zachłysnęła się na te słowa. Popatrzyła na Asada, na gwiazdę w jego dłoni, na nic nie rozumiejącą, ale pełną ciekawości Ahaliję... Wzięła wisior, podeszła do stołu i zajrzała do dzbanka. Był pusty. Usiadła więc tylko ciężko przy stole, znów obracając gwiazdkę w palcach i wpatrując się w jej błyski. Ahalija po chwili wróciła do składania odzieży, Asad zajrzał w kilka zakamarków, szukając, czy nie ma gdzieś ukrytego dzbanka wina.
- Asad - odezwała się w końcu Perdita. - Skąd wziąłeś tę błyskotkę?
- A żebym to ja wiedział... - wzruszyła w odpowiedzi ramionami. - Tyle, że żaden złotnik nie potrafił mi powiedzieć co to za metal. Nie srebro, tego tylko byli pewni.
- Ja już widziałam gdzieś taki metal - wtrąciła Ahalija.
- Ja też - Perdita oderwała wzrok od gwiazdki. Zamknęła ją w dłoni, zaciskając palce wokół promieni. - Z tego metalu są zrobione niektóre naszyjniki Wodzów Rodu.
- Ten metal jest tak cenny? - zaciekawił się Asad.
- Tak cenny, że posiadanie go w czymś innym niż naszyjnik Rodu to wyrok śmierci!! - wybuchnęła Perdita. Asad odruchowo cofnął się o krok.
- Perdita?
- Tak?
- Twoja ręka.
- Co? A, rzeczywiście.
Spomiędzy palców Perdity kapała krew. Rozgięła je z trudem wyrywając promienie gwiazdki wbite w ciało. Przez chwilę zdawała się nad czymś zastanawiać, wreszcie spojrzała na Asada.
- Zatrzymam ją - oświadczyła. - I tylko ją.

Tej nocy Ahalija nie mogła zasnąć. Jutro miał być dzień, który rozstrzygnie o jej losie. Jutro zobaczy ojca, może braci, jutro wypłacą okup... I jutro spotka też swojego męża. Wsł[ciach!]ąc się w miarowe skrzypnięcia płynącego na północ statku, zastanawiała się czy jest rozmowny, czy milczący, czy lubi się śmiać, czy też jest ponurakiem. Czy tak jak jej matka będzie spędzała dnie w ustronnym skrzydle pałacu na damskich pogawędkach i wysłuchiwaniu plotek od służek, oddalona od wszystkiego, co stanowiło życie Rodu, zajęta jedynie strojami na koleją ucztę u Księcia? Czy też raczej jej mąż pozwoli, by zajęła się polityką Rodów, tą jedyna w swoim rodzaju grą o władzę. I najważniejsze: co ona będzie czuła do swojego męża. Pamiętała pełne bólu krzyki swoich służących, grozę, jaka ze sobą niosły ręce piratów. Ale widziała też radość i spokój w oczach Perdity i jej czułą ufność, z jaką zaczęła odnosić się do Asada. Między tym dwojgiem było coś bardzo ciepłego, co wykraczało poza ich plany pirackich wypraw, coś czego nie widziała w swoim domu, gdzie pomiędzy matka i ojcem panowała sztywna, formalna grzeczność. I teraz, leżąc na wąskiej koi, zastanawiała się czy i jej uda się poczuć takie wzajemne ciepło.
Perdita spędzała tę noc obok niej, na sąsiednim posłaniu w ich niewielkiej kajutce i wśród zwykłych odgłosów statku Ahalija słyszała jeszcze jeden dźwięk: jej opiekunka płakała. Niemal bezgłośnie, skrycie, ale zdradzał ją wysilony, starannie kontrolowany oddech. Zdarzyło się to już wcześniej i wtedy dziewczyna nie chciała pytać, ale tej nocy chciała oderwać się od zaprzątających głowę własnych problemów.
Usiadła na posłaniu i odchrząknęła głośno.
- Czemu nie śpisz? - tylko lekko wysilony ton zdradzał, że Perdita płakała.
- Nie mogę zasnąć. Jutro się wszystko skończy.
- Jutro się wszystko zacznie.
- Myślisz?
- Będziesz bezpieczna.
- Będę mężatką - stwierdziła ponuro Ahalija. - Trochę się boję
- Niepotrzebnie...
- Jesteś o tym przekonana?
- Tak.
- Kłamiesz.
Perdita roześmiała się w ciemności. Krótkim, niewesołym śmiechem.
- Masz rację - przyznała. - Nie mogę przewidzieć przyszłości. Ale Tawil to mądry człowiek.
- Myślisz, że to wystarczy?
- Myślę, że to starczy, byście się zaprzyjaźnili... żebyście nie byli wrogami...
- Jak twoi rodzice?
- Co?! - w ciemności skrzypnęła koja. Perdita musiała usiąść.
- Pamiętam co mi powiedziałaś... Perdito... Jutro odejdziesz z Asadem?
- Tak. Tak zdecydowałam.
- Już dawno?
- Już dawno.
- Cieszę się... - w westchnieniu Ahaliji nie było jednak radości. - Ale...
- Tak?
- Chcę czegoś.
- Czego?
- Wiedzy.
- Jakiej? - głos Perdity zabrzmiał ostro w mroku kajutki.
- O tobie.
- Ahalija...
- Wiem o co proszę - Ahalija usiłowała dostrzec w ciemności towarzyszkę. - Myślałam nad tym długo. Chcę ci pomóc.
- Wypytując mnie o martwą przeszłość? - Perdita nie skrywała goryczy.
- Przeszłość nie jest martwa - zauważyła spokojnie Ahalija. - Przecież się boisz...
- Mam powody.
- A ja chcę je znać.
- Mówiłam ci. Mój ojciec zginął, moja matka także.
- To mało. Chcę wiedzieć więcej. Choćby to, dlaczego zdecydowałaś się zatrzymać tę gwiazdę.
Cisza. Perdita nie odpowiedziała.
- Perdito... Posłuchaj... Ja chcę być twoim sojusznikiem. Przyda ci się mistrzyni cieni, nieprawdaż?
Cisza.
Po dłuższej chwili Ahalija położyła się z powrotem na posłaniu. Zasypiała już prawie, gdy usłyszała szept.
- To dziwne... Można to nazwać znakiem...
- Co?
- Gwiazda... To, że do mnie wróciła...
- Wróciła? - Ahalija, wybudzona, podniosła się na łokciu.
- Pytałaś mnie o nią, o przeszłość... Posłuchaj... Tamtego dnia wszystko zaczęło się przed świtem... - Perdita zaczęła opowiadać spokojnym równym głosem, jakby to była jeszcze jedna lekcja z polityki Rodów.

* * *


Tego dnia Wielki Plac położony w samym sercu miasta został oczyszczony z zajmujących go zazwyczaj straganów. Zapowiadało się wielkie widowisko. Jeszcze przed świtem otoczyli go żołnierze w mundurach Gwardii Władcy, zatrzymując i odsyłając w kręte uliczki handlarzy wszelakiej maści, włóczęgów czy zwykłych mieszkańców. Tuż po wschodzie słońca grupki sług zaczęły rozstawiać na podwyższeniu na skraju Placu barwne baldachimy i rozkładać kobierce. Przekupnie porzucili już nadzieję na rozłożenie swych kramików i cisnęli się wraz z innymi ciekawskimi w wylotach uliczek. Tu i ówdzie szeptano o skandalu w pałacu Księcia, o mezaliansie popełnionym przez syna jednego z Wielkich Rodów, o zamachu na samego księcia.
Na krótko przed południem, gdy niebo stało się już blade od słonecznego żaru, a biel murów i piasku na placu wręcz oślepiała, dźwięk trąb oznajmił nadejście Rodów. Nadjeżdżali Drogą Księcia i zajmowali miejsca w zacienionym baldachimami półkolu podwyższenia. Wysocy mężczyźni, kobiety, dzieci... Ciemnoocy i czarnowłosi. Gdzieniegdzie szare oczy, dziwnie jasne w smagłych twarzach, zdradzały ich pochodzenie od Królów zza Morza, dumnych przybyszów, jacy kiedyś nadeszli z Wybrzeża i zmienili koczowników w osiadły naród. Ale od dawna już krew Południa zmieszała się z ich krwią i teraz tylko pamięć i historia mówiły im o czasach, gdy Władcy Elenny rządzili światem.
Gdy słońce stanęło nad głowami zebranych, a rzucane przez nich cienie skurczyły się pod stopami, w huku bębnów i ryku trąb, otwarła się brama książęcego pałacu. Władca Miasta zjawił się w lektyce niesionej przez ośmiu dobranych wzrostem pachołków, a wszyscy z Rodów kornie pochylili głowy, do chwili aż zajął miejsce na tronie ustawionym w środku półkola. Stary człowiek, o twarzy przywodzącej na myśl wychudłego sępa, uniósł dłoń i na całym Placu zapanowała cisza. Przerwały ją dopiero słowa herolda.
Rosły mężczyzna tubalnym głosem odczytywał książęce pismo, a im dłużej czytał, tym bardziej niespokojne stawały się twarze słuchaczy. I tych tłoczących się na rozsłonecznionym obrzeżu Placu, i tych stojących w uroczystych strojach na zacienionym podwyższeniu. Głosił bowiem wieść o spisku, o zdradzie największej z wielkich, o podniesieniu ręki na panującego i knowaniach z wrogami miasta.
Gdy herold skończył, oddział żołnierzy wyprowadził na środek Placu kilkunastu ludzi. Skuci długim łańcuchem mężczyźni i kobiety szli niepewnie jedno za drugim, spod łachmanów widać było poznaczone śladami tortur ciała. Zmuszono ich, by klękli na rozgrzanym piasku, w rzędzie, twarzami w stronę władcy i herold ogłosił w pełnej napięcia ciszy wyrok Władcy. Śmierć.
Wśród krzyku i wycia tłumu, kat dławił kolejno nieszczęśników. Dwaj jego pomocnicy przytrzymywali ofiary, dwaj inni odciągali ciała rozkuwając martwych z łańcucha. Tylko przy jednej z kobiet, żołnierz powstrzymał kata wskazując ruchem głowy na Księcia. Jeden z czekających przy tronie paziów podbiegł i przekazał krótkie polecenie, po którym kobietę uwolniono i zabrano z Placu. Gdy wyniesiono już ciało ostatniej z ofiar, kat skłonił się i odszedł. Wydawało się, że to już koniec.
I wtedy rozległ się głos samego Księcia.
- To były tylko pionki. Słudzy nie warci uwagi. Lecz jeden z was zapomniał, kim się urodził, zapomniał, komu służy - wystarczył gest starca i żołnierze pochwycili jednego z arystokratów, bezceremonialnie ściągając go z podwyższenia i wywlekając na środek Placu.
Wysoki mężczyzna w średnim wieku stanął przed swymi krewniakami z uniesioną głową, dumą maskując ogarniające go przerażenie.
Książę pochylił się do przodu i głosem wciąż silnym mimo wieku rzucił mężczyźnie w twarz oskarżenie. Arystokrata zaprzeczył i rozejrzał się desperacko po twarzach zebranych, szukając poparcia dla swych słów. Większość spuściła wzrok, a ci którzy spoglądali w twarz mężczyzny milczeli z kamiennym spojrzeniem pełnym pogardy. W tej chwili wiedział już, że przegrał. Wszyscy zebrani w półkolu zdawali sobie sprawę z intrygi, z podrobionych dowodów, sfałszowanych zeznań. Nikt jednak nie odważył się podnieść głosu i zaprzeczyć oskarżeniu. I mężczyzna musiał wiedzieć, że gdyby los potoczył się inaczej, gdyby kto inny stał tak oskarżony, to i on siedziałby tak jak oni obojętny na błagalne spojrzenia. I wiedział, że tak jak oni milczałby i patrzyłby na ofiarę z podobną satysfakcją.
Herold odczytał zarzuty. Oskarżano go o próbę zabójstwa Księcia i sojusz z wrogami. Tłum zafalował niespokojnie słysząc o konszachtach z przeklętymi Pierworodnymi, o posłużeniu się ich magią, by przeciwstawić się Władcy Miasta i jego Wielkiemu Sojusznikowi. To przełamało dumę skazańca.
- Nic takiego nie uczyniłem! - odpowiedział na zarzuty rozpaczliwym krzykiem. Przez tłum przeszedł złowrogi szept.
- Milcz przeklęty! - krzyknął gniewnie Książę. - To! - wyciągnął coś z zanadrza i rzucił na piasek - To znaleziono w twym skarbcu!
Na piasku, w świetle południowego słońca błyszczał wisior. Gwiazda z białego metalu, jaśniejsza niż srebro. Symbol przeklętych odstępców z Północy, zdrajców, którzy swymi knowaniami złamali potęgę Krainy Daru i jej królów. Śmiertelnych wrogów każdego, kto miał w sobie choć kroplę krwi Numenoru. Twarz mężczyzny stała się śmiertelnie blada. Pojął nagle, że nie ma już wyjścia, że padł ofiarą bezwzględnego wroga, który zaplanował dla niego śmierć i jego plan się powiódł. Rozejrzał się po zgromadzonych szukając wzrokiem jednej twarzy. I zobaczył. Miała dumnie podniesioną głowę, patrzyła mu prosto w oczy. Jej delikatny uśmiech, pełen triumfu, potwierdził jego domysły. Jego własna żona stanęła przeciwko niemu. To ona przygotowała tę pułapkę. Bo któż inny miał dostęp do skarbca.
Patrzył na nią i słuchał wyroku czytanego przez herolda. Władca Miasta poruszył się na swym tronie, gdy herold zniknął.
- Taki winien być wyrok - rzekł ponuro. - Tortury i ćwiartowanie dla zdrajcy, co zapomniał o swej krwi. Lecz ja jestem człowiekiem miłosiernym. Daruję ci lekką śmierć. Lecz nim umrzesz, ty, którego imię zostanie zapomniane, powiedz... Masz dziecko?
- Tak - mężczyzna skinął głową i cicho odpowiedział oczekując najgorszego.
- Przyprowadzić je! - polecił Władca. Jeden z żołnierzy podszedł do grupki arystokratów i wyprowadził na piach szczupłą, może dziesięcioletnią dziewczynkę. Stanęła obok skazanego i bez strachu przyglądała się Władcy.
- Doskonale! - starzec wybuchnął niepohamowanym śmiechem - To doprawdy doskonale... - śmiał się przez dłuższą chwilę, wreszcie zamilkł i szepnął coś do paziów. Dwaj z nich zbiegli na dół i stanęli za arystokratą.
- Powiedz mi dziecko - Książę zwrócił się do dziewczynki - Boisz się?
- Nie - odpowiedziała bez chwili namysłu, dumnie unosząc głowę.
- Dobrze, więc słuchaj mnie teraz uważnie. Oto wasz Ród nie ma przywódcy, by zasiadał w Radzie, czy wiódł go do boju. Bowiem ten, który to czynił do tej pory, zapomniał o swej powinności okrywając się hańbą. Pochłonie go za to nicość, a imię jego już zostało wymazane. Lecz w Rodzie moim, tak jak i Waszym płynie najszlachetniejsza z krwi. Nasi przodkowie władali światem i żyli wiecznie. I choć wrogowie z Najdalszego Zachodu odebrali nam naszą ojczyznę, choć nasze życie tu, na wygnaniu trwa krótko, pamiętamy kim byliśmy i kim być może w przyszłości będziemy. Nie mogę któregokolwiek z Rodów, moich krewniaków skazać na rozproszenie, choćby jego przywódca okazał się niewierny. Oto wyznaczam nowego Wodza Waszego Rodu - Władca uniósł dłoń, a na ten znak paziowie zdjęli z arystokraty ozdobny płaszcz z herbem Rodu, odpasali miecz i odpięli szeroki ozdobny naszyjnik. W martwej ciszy głos Księcia brzmiał jak ołowiany dzwon, głucho lecz donośnie - Oto dziecko, stajesz się Wodzem Rodu! Oto miecz - paź spróbował opasać dziewczynkę, lecz ta była zbyt szczupła. Wreszcie zawiązał pas tak, by się nie zsuwał. - Bądź pierwszy w boju i ostatni w odwrocie - starzec wypowiadał każde słowo z nieskrywaną radością. - Oto płaszcz Rodu. Oto bogactwo Rodu - paziowie zapięli na szyi dziecka kolię. - Chroń i służ swemu Rodowi w czas wojny i w czas pokoju, mądrością, odwagą i siłą - Książę umilkł.
Twarze stojących dookoła wyrażały kolejno szok, gdy Władca ogłosił to dziecko Wodzem Rodu, po pełne uciechy zadowolenie, gdy stała przed nimi okryta ciężkim płaszczem z mieczem ciągnącym się po ziemi, w bogatym naszyjniku. Tłum zdawał się coraz bardziej szemrać na widok takiego upokorzenia Rodu. Twarz jednego z arystokratów siedzących w półkolu, którego podobieństwo do skazańca zdawało się wskazywać na ich bliskie pokrewieństwo, była sina z furii. Matka dziewczynki spoglądała na mężczyznę nie kryjąc swego zadowolenia. Oto uzyskała więcej niż tego pragnęła. Nikt nigdy nie zapomni tej sceny. Dziecko głową Rodu. Dziesięcioletnia dziewczynka dzierżąca insygnia władzy rodowej.
Skazaniec rozglądał się po zebranych ludziach, jakby nie mogąc znieść takiego upokorzenia. Zapewne wolałby już śmierć, tortury. Ale to? To była najgorsza kara, jaką można było mu wymierzyć. Gniewnie spoglądał na triumfującą żonę, przeniósł wzrok na brata, który z trudem zaciskał zęby i pięści w rozpierającej go wściekłości. I wtedy mężczyzna z litością spojrzał na dziewczynkę. Niezdarnie próbowała wyciągnąć miecz. Jeden z paziów pomógł jej, choć dookoła rozległy się ciche chichoty. Próbowała unieść broń w salucie, ale ostrze po chwili opadło i czubek miecza wbił się w piasek. Uniosła głowę.
- Będę bronią dla mego Rodu - wypowiadała te rytualne słowa z pełną powagą. - Będę płaszczem dla mego Rodu. Będę bogactwem dla mego Rodu. W czas wojny i w czas pokoju. - Śmiechy wśród tłumu ucichły. Przysięga Rodu była wciąż najważniejszą z rzeczy, jaką znali. A dziewczynka wypowiadała te słowa z absolutną powagą. - Mądrością, odwagą i siłą będę go wspierać. Wszystko, co uczynię, uczynię dla krwi Elenny. I na krew to przysięgam - uklękła schylając głowę tak, że czarne włosy dotknęły rękojeści miecza. Wszyscy zebrani pochylili głowy.
- Wstań Wodzu Rodu - powiedział Książę. - Oto pierwsze co musisz uczynić, by dowieść, iż godzien jesteś nosić symbole władztwa rodowego. Twoim obowiązkiem jest przelać krew zdrajcy.
Przez chwilę dziewczynka i jej ojciec patrzyli sobie w oczy. Dziecko widziało w nich upokorzenie i brak nadziei. I miłość, jaką być może ten mężczyzna poczuł dla swego niechcianego dziecka, które z taką powagą wypowiadało słowa o honorze. A dziewczynka poczuła litość dla stojącego przed nią skazańca, który przez całe jej życie miał dla niej tylko obojętność lub niechęć, litość nad jego niezasłużonym poniżeniem. Skazaniec ukląkł. Sam, choć dwóch żołnierzy już szło w jego kierunku, by go do tego zmusić. Chciał jednak choć w ostatnich chwilach swego życia zostawić dla siebie odrobinę dumy. Wiedział, co go czeka. Znał ten rytuał.
Dziewczynka najwidoczniej również, bo zamachnęła się mieczem. Celowała w szyję, ale nawet oburącz nie utrzymała dobrze żelaza i zadała tylko głęboką ranę. Mężczyna jęknął, a ona cofnęła się o krok.
- Krew została przelana - spojrzała w stronę Księcia.
Ten skinął głową z aprobatą. Wśród arystokratów matka uśmiechała się do dziecka. Dziewczynka cofnęła się o kolejne dwa kroki. Nie miała odwagi, by znów spojrzeć w stronę ojca, nie wiedziała czy w jego oczach ujrzałaby również pochwałę, że postępuje zgodnie z honorem Rodu.
I nagle południowe słońce zalśniło w szerokim jataganie żołnierza, tak innym od prostego, ceremonialnego miecza Rodu. Szkarłatna krew splamiła biały piasek na środku Placu. Tłum jęknął z zachwytu. A może aprobaty... Zgromadzenie dobiegło końca. Książę w asyście swej służby powrócił do Pałacu, arystokraci rozeszli się do domów, by szukać kolejnych ofiar ich spisków i walki o władzę.
Dziewczynka odchodząc obejrzała się za siebie. Wśród zakrwawionego piasku coś lśniło bielą

Aswan, wieczór jedenaście dni wcześniej
Izba była mała i duszna. Lampka płonąca na stole oświetlała słabo kąty pokoju. Szczeliny w okiennicach przepuszczały niewiele powietrza, a panujący wszechwładnie upał potęgował w pomieszczeniu aromaty mocno przyprawionych potraw, kwaśną woń rozlanego tu kiedyś wina, zapachy ludzkiego potu, jakie wsiąkały przez lata w ściany.
Mężczyzna siedzący przy stole nie zwracał uwagi na zaduch. Takie malutkie izdebki na poddaszach czy zapleczach oberży i tawern, ciasne klitki na piętrach karawanserajów, pokoiki i dogodne alkierze ukryte na tyłach gospód prowadzonych przez umiejących odwracać w odpowiedniej chwili oczy gospodarzy, kiepsko umeblowane, duszne od tego co tu zjedzono czy wypito, często poznaczone starymi plamami krwi na podłodze były częścią jego życia. Znał je doskonale. Jadał w nich, sypiał, a nader często rozmawiał. I zabijał, jeśli było to konieczne. Brzęk monet opłacał milczenie właściciela. Teraz też czekał na gościa. Wizytę, która mogła mu przynieść sporo złota, lecz z którą łączyło się niebezpieczeństwo, codzienna rzecz w jego fachu.
Wreszcie wypaczone, topornie oheblowane deski podłogi korytarza zaskrzypiały pod czyimiś krokami. Spiął się cały, gotowy, by w każdej chwili skoczyć do ataku, jeśli przez drzwi wejdzie nie ta osoba, której oczekiwał. Drzwi zgrzytnęły przy otwieraniu.
- Witaj... - odprężył się i opadł na zydel. Przybyły był spodziewanym gościem.
- Witaj - usiadł naprzeciw niego na drugim zydlu. Rozejrzał się po izbie. - Nie mogłeś wybrać bardziej przewiewnego miejsca?
- Gospodarz jest dyskretny.
- Jesteś pewien? - w głosie przybysza zabrzmiał niepokój.
- Płacę mu dość, by to zapewnić.
Na chwilę zapanowało milczenie. Przybyły nalał sobie kubek wina, podniósł do ust i zawahał się. Mężczyzna uśmiechnął się na taką nieufność. Cóż, zdrajca wszędzie węszy zdradę. A jego gość był zdrajcą i to, jego zdaniem, najgorszym z możliwych. Dla zysku i władzy zdradził własny Ród. I bał się teraz. Oczywiście, doskonale go rozumiał. On sam gotów był na wiele, by zdobyć jakąś pozycję w tym bezwzględnym świecie, ale, raz kupiony, starał się dotrzymać układu. To dawało mu pewien szacunek, i ze strony innych, i we własnych oczach. No i nie przeszkadzało mu, że ci, którzy ostatnio uważali go za swojego podwładnego, nie mieli pojęcia, że pracuje dla nich, bo ktoś inny mu to polecił. A z pewnością nie trząsł się ze strachu na myśl że zostanie wykryty. Zdradę, żądzę władzy i chęć zysku umiał zrozumieć, lęk budził w nim pogardę.
- Możesz wypić - powiedział z drwiną w głosie. Arystokrata zerknął na niego z przestrachem w oczach, że tak łatwo zostały odczytane jego obawy. Mężczyzna nalał do swojego kubka i z pogardliwym uśmieszkiem uniósł w toaście. - Z mojej strony niczego nie musisz się obawiać. Mamy układ.
- Tak... mamy układ. Ale... czy twój pan dotrzyma tego układu?
- Zawsze dotrzymuje.
- Tego może nie dotrzymać. Zawarli sojusz.
- Wiem.
- Skąd? - Arystokrata ściągnął podejrzliwie brwi.
- Nie tylko ty udzielasz mi informacji. - Mężczyzna splótł ręce na piersi. - A teraz... ryzykowałem przyjeżdżając tutaj, by odpowiedzieć na twoją prośbę. Mam nadzieję, że to, co masz mi do powiedzenia, było warte tego ryzyka.
- Moją prośbę?! Mój rozkaz, chciałeś chyba powiedzieć - gniew i uraza zabrzmiały w głosie gościa. Widać było jednak, że opanował się całą siłą woli i odłożył kwestię obrazy na czas późniejszy. - Oczywiście, że to, co chcę przekazać twemu panu - wyższość zabrzmiała w jego głosie - jest warte ryzyka. Ja także ryzykuję.
- Ale twe ryzyko jest bardzo opłacalne.
- Twoje także, szpiegu!!!
- Ja nie zostanę Wodzem Rodu - uśmiechnął się mężczyzna. Arystokrata zasapał z furii na taką drwinę.
- Dobrze - powiedział wreszcie. - Oto, co masz przekazać: Baladi i Galeel zawarli sojusz. Jego przypieczętowaniem będzie ślub młodszej córki Wodza Baladi, Ahaliji, z najmłodszym synem Wodza Galeel. By uczynić to jak najprędzej, chcą złożyć małżeńską przysięgę zaraz po wykupieniu dziewczyny od piratów. Dlatego obaj Wodzowie, wraz z synami, będą przy wymianie. Odbędzie się za dziesięć dni, w zatoczce na południe od Lerohlee. Galeel biorą honorową eskortę, Baladi drugie tyle swojej gwardii. Przy naszym... ich osłabieniu będzie to niewielu ludzi, choć i tak zabiorą najwięcej jak tylko mogą.
- Rozumiem, że chcesz byśmy podjęli stosowne kroki.
- Ten sojusz nie może dojść do skutku, chyba to rozumiesz ? - Arystokrata przechylił się nad stołem. - Małżeństwo tej smarkuli z chłystkiem Galeel otwiera im drogę na tron Księcia Aswan!!! To chyba nie ucieszy twojego pana... Bo mnie nie cieszy, że ten stary grzyb, Baladi, będzie nadal Wodzem Rodu - warknął. Po chwili ciągnął pełnym pogardy, znacznie spokojniejszym głosem. - Twój pan obiecuje wiele, ale w tym przypadku ja sam musiałem zadbać o swoje interesy. Czy wiedziałeś o tym spotkaniu? - Twarz szpiega pozostawała nieodgadniona. - Pewnie nie. Gdybym ci nie powiedział, do końca życia byłbym tylko dalekim kuzynem. A tak macie szansę, by skończyć tę sprawę raz na zawsze. Nie spartolcie jej!
- Nie spartolimy... - w głosie szpiega zabrzmiała nuta chłodnej groźby, nie wiadomo przeciw komu skierowanej. Czy przeciw Galeel i Baladi, czy też raczej przeciw aroganckiemu rozmówcy.
Arystokrata nalał sobie jeszcze jeden kubek kiepskiego wina i napił się krzywiąc, by uspokoić nerwy wzburzone samymi wzmiankami o powodzeniu przeciwników. Szpieg przyglądał mu się zimnym wzrokiem. Tak, jego pan dotrzymywał obietnic. Ale zawsze tak, jak było mu wygodnie. Ten arogancki, porywczy arystokrata zostanie Wodzem Rodu, tak jak mu to obiecano, ale nie zdąży nacieszyć się swoją władzą, tego był pewien. Zbyt był pewny siebie, zbyt łatwo wpadał w gniew, by być użytecznym. Zginie więc szybko od noża czy trucizny, a jego miejsce zajmie ktoś inny, bardziej przydatny, ktoś, kto z wdzięczności za powierzoną mu władzę będzie znacznie bardziej uległy... I nieświadomy jak do tego doszło. Znał już kilka takich rozgrywek. Wystarczało, by przewidzieć możliwy schemat wydarzeń.
- Dobrze... - powiedział w końcu. - Mam jeszcze jedno pytanie: czy wiesz coś o mistrzyni cieni Galeel? Mojego pana interesuje ta kobieta.
- Jest z Ahaliją. Jeden z naszych faktorów w Lerohlee przysłał list, w którym opisuje spotkanie jakiegoś kupieckiego statku z piratami, gdzie na ich pokładzie rozpoznano brankę. Poza tym Wódz Galeel oświadczył, że wysłał tę kobietę, by strzegła zdrowia smarkuli.
- Rozumiem... - Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Ta wiadomość była warta znacznie więcej, niż spodziewał się arystokrata. O planowanym wykupie wiedział już wcześniej, ale potwierdzenie, że kobieta Galeel strzeże branki i że będzie na tym spotkaniu... Nie wiedział, dlaczego jego panu tak zaczęło zależeć, a raczej wolał twierdzić, że nie wie. Zbyt szokujące wnioski już wysnuł z tego, co zdążył do tej pory usłyszeć. Lepiej było udawać nieświadomość. I znacznie bezpieczniej.
Zanim jednak zdążył zadać kolejne pytanie swojemu gościowi, usłyszał szmer. A raczej skrzypnięcie. Deski podłogi na korytarzu spełniły swoje zadanie i zatrzeszczały pod czyjąś ostrożną stopą. Nie zaniepokoiłoby go to, gdyby były to spokojne kroki, ale to delikatne skrzypnięcie... Ktoś skradał się korytarzem. Szpieg zaklął w myśli. Opłacając gospodarza starał się zawsze pamiętać, że ktoś inny może podkupić jego lojalność znacznie większą kwotą, a wtedy bezpieczna kryjówka może stać się pułapką. Podniósł się.
- Co się stało ? - zaniepokoił się arystokrata.
- Ktoś tu idzie...
Nie zdążył skończyć tego zdania, gdy we drzwi uderzyło czyjeś ciało. Rosły drab pobrzękujący bronią wyważył drzwi i potoczył się z rozpędu po podłodze. Nad nim skoczyło dwóch następnych, a w drzwiach pojawiły się kolejne uzbrojone sylwetki. Przybysze rzucili się w stronę szpiega i arystokraty, ale ich wyciągnięte dłonie pochwyciły tylko tego drugiego. Zaskoczony i przestraszony właściwie nie zdążył podnieść się ze stołka, a leżał już na podłodze - przyciśnięty przez dwóch pierwszych napastników.
Ze szpiegiem nie poszło im tak łatwo. Zbyt często musiał wywijać się z podobnych opałów, by dać się tak zaskoczyć. Gdy drzwi leciały na podłogę, uderzał już barkiem w przymknięte, ale nie zablokowane okiennice, a kiedy wskakiwali mężczyźni, on już był na parapecie okna. Gzyms nad oknem był szeroki i wygodny, wystarczył jeden uchwyt, by go złapać. Potem kopniak w twarz nadbiegającego przybysza tak, by zatoczył się do tyłu, plując krwią z rozbitego nosa i warg pociętych o potrzaskane zęby i zagrodził na moment drogę pozostałym. I już można było podciągnąć się do góry, na krawędź dachu. Tam zamarł na jedno uderzenie serca, nasł[ciach!]ąc i czekając przytulony do gontów. Niemal natychmiast z opuszczonego przed chwilą okna wychylił się goniący go człowiek. Szybkie cięcie nożem przez odwróconą ku górze twarz i już goniący spadał z wrzaskiem w dół, na klepisko podwórza. Jego krzyk zwrócił uwagę czatujących tam ludzi i zaraz bełt uderzył w gonty, niebezpiecznie blisko szpiega. Za nim posypały się następne, gdy skulony wdrapywał się ku górze, do kalenicy, by zniknąć za nią i zejść im z oczu. Cisnął jeszcze nożem w nadbiegającą za nim chwiejnie po dachu sylwetkę kolejnego goniącego, bo przybyli najwyraźniej obsadzili wszystkie możliwe drogi ucieczki. Na jego szczęście rzut był celny, i szpieg miał już otwartą drogę na niższy dach, potem taras, wreszcie zaułek, bramę... Zniknął z oczu pogoni w mroku nocy, zostawiając za sobą dwa ciała i przyszpilony bełtem do belki domu skrawek tkaniny.
Nie uciekł jednak daleko. Zatrzymał się chwilę po tym jak ucichły odgłosy pogoni, korzystając z znanych sobie przejść pomiędzy domami i przez domy zatoczył koło i wkrótce ostrożnie wkradł się z powrotem na dach dopiero co opuszczonej gospody. Tak jak się spodziewał - nikogo już nie było. Ci, co tu czekali, pobiegli za nim, a gdy zniknął, zawrócili do wnętrza budynku. Czołgając się na gontach, ześlizgnął się do okna pokoju naprzeciw tego, z którego musiał tak szybko zniknąć.
Chciał jedynie odebrać nieco swojego srebra od gospodarza, ale, ku jego zaskoczeniu, jego były gość nadal był w pokoju. Przez szczelinę w ostrożnie uchylonych drzwiach mężczyzna mógł widzieć wyważone drzwi pokoju naprzeciw i arystokratę siedzącego na swoim zydlu, pilnowanego przez kilku rosłych drabów. Szpieg zastanowił się na moment, czy nie warto byłoby podjąć próby ratunku, lecz zanim podjął decyzję, na korytarzu zadudniły pewne kroki kilku ludzi. W drzwiach stanęło dwóch mężczyzn, odzianych w mundury Gwardii Baladi, pomiędzy nich wszedł starszy mężczyzna o zmęczonej twarzy. Wódz Rodu Baladi.
- A więc... - powiedział - jednak dobrze się domyśliłem. - Jego głos był pełen znużenia, ale też rosnącej zimnej furii. Pojmany nic nie powiedział, ale przerażenie na jego twarzy mówiło wszystko. - Gdzie jest człowiek, z którym się spotkał ?
- Uciekł, panie - odpowiedział z wyraźną skruchą jeden z drabów. - Zabił dwóch moich ludzi i uciekł. To był doświadczony szpieg. Nie dał się zaskoczyć i wiedział, jak walczyć.
- Przegrałeś, Baladi - odezwał się nagle zdrajca, pełnym drwiny i szaleńczego śmiechu głosem. - On wie o waszym sojuszu, o wymianie... Myślisz, że nie spróbuje temu zapobiec? Lepiej uwolnij mnie i pozwól, bym ratował twoją skórę. Zerwij sojusz, poddaj się, a zostawię twoich synów przy życiu, gdy nowy Książę uczyni mnie Wodzem Rodu.
- Więc to mu powiedziałeś... i to tego chciałeś... - Baladi pokręcił głową, ale jego wściekłość na zdrajcę potrzebowała jakiegoś ujścia. Przez chwilę walczył z tą chęcią, aż wreszcie przechylił się do przodu i wysyczał ledwie słyszalnie dla zaczajonego w pokoju naprzeciw mężczyzny - Za dwanaście dni, siedem mil na północ od Lerohlee moja córka zostanie żoną syna Wodza Galeel. I nikt nie zdoła już temu przeszkodzić. Umrzesz jutro z tą wiedzą, w hańbie, przed całym Rodem.
- Za dwanaście... - twarz zdrajcy śmiertelnie zbladła, gdy zrozumiał, jak został wyprowadzony w pole.
- Zbyt mocno cię już podejrzewałem... - warknął Baladi - by powiedzieć ci prawdę. Zabrać go!!
Żołnierze wywlekli arystokratę, bezwładnego z przerażenia, a Wódz Baladi wyszedł za nimi. Na korytarzu cisnął klęczącemu na podłodze w pokłonie gospodarzowi ciężką sakiewkę.
- Za wiadomość o tym człowieku - rzucił przez ramię.
W mroku swej kryjówki szpieg zagwizdał bezgłośnie. Jego odruch, by wrócić na miejsce, z którego uciekał, okazał się nadzwyczajnie korzystny. Zorientował się dzięki temu, że gospodarz sprzedał nie jego, ale jego rozmówcę. Już to było warte fortunę, bo nadal mógł przebywać w Aswan. A on ponadto nie tylko pozbył się uciążliwego współpracownika, ale też dowiedział się prawdy o spotkaniu Baladich i Galeel. Te wieści niezmiernie ucieszą jego pana.
Był zadowolony. Tak bardzo zadowolony, że zdecydował się nie domagać się od gospodarza zwrotu swoich pieniędzy, choć zanotował sobie w pamięci, przechodząc przez kolejny zaułek, by wrócić tu za jakiś czas i porządnie wystraszyć właściciela gospody. Niech wie, że takie wyskoki nie będą tolerowane. Teraz... wszystko zależało od Dassais, złota jego pana i od niego. Przyspieszył kroku. Miał dwanaście dni, by wszystko przygotować i zjawić się na miejscu spotkania.


Zatoka siedem mil na północ od Lerohlee, południe.
Dla obserwatora ukrytego na krawędzie lasu porastającego wzgórze, scena, jaka rozgrywała się w dole, oznaczała kłopoty. Spóźnił się i w tej chwili czuł specyficzną mieszaninę złości na siebie i ludzi, których wynajął, niepokoju na myśl o nadchodzących w niedalekiej przyszłości komplikacjach i podenerwowania, gdy usiłował pośpiesznie przygotować nowy plan. Polecenie było proste: zabij. „Zabij wszystkich z Rodów, najlepiej tak, by wina spadła na piratów. Zostaw przy życiu jedynie mistrzynię cieni Galeel. Ona ma być cała i zdrowa, gdy oddasz ją w moje ręce.” Nawet w tej chwili zadrżał lekko na samo wspomnienie przerażającej żądzy, jaka pojawiła się na twarzy jego pana, uczucia tak silnego, że wyrwało się nawet spod jego żelaznej samokontroli. Zacisnął zęby, by stłumić mimowolny skurcz żołądka i popatrzył na krawędź lasu po drugiej stronie poręby przy zatoce. Jego ludzie powinni już tam docierać.
W dole, w słońcu, na niebieskozielonej spokojnej wodzie zacumował statek, którego smukła sylwetka od razu zdradzała pirackie pochodzenie. O rozbójniczym zajęciu jego załogi świadczyły wyraźne uszkodzenia burt po licznych abordażach, haki i kabestany na dziobowym pokładzie i doskonale widoczne z góry brunatne plamy na deskach pozostałe po dawno wsiąkłej w nie krwi. Na topie masztu słaby podmuch poruszał pękiem płowych wstęg. Niewątpliwie była to „Sztormowa Tancerka”, flagowy okręt flotylli kapitana Asada Zuchwalca. Sam Asad niewątpliwie przewodził grupie piratów stojącej naprzeciw Wodzów Galeel i Baladi. Obserwator zastanawiał się przez chwilę, którą z towarzyszących piratom kobiet ma schwytać. Przypuszczał, że to ta z nieokrytą głową, ale chciał jeszcze trochę poczekać i upewnić się, nim jego ludzie ruszą do ataku. Stawka była zbyt wysoka, by mógł się pomylić.
Asad, w pełni barw stroju pirackiego kapitana, stanął naprzeciw arystokratów. Za sobą słyszał przyspieszony niepokojem oddech Ahaliji i spokojne kroki, gdy dwunastka jego ludzi ustawiała się w honorowym półkolu. Straż przyboczna Rodów zamknęła koło. Pirat, kobiety i trójka arystokratów zajęli miejsce w jego środku. Obok nich piętrzyły się baryłki ze złotem.
- Oto przyszedł czas na dopełnienie paktu - wygłosił Asad.
- Oto przyszedł czas - odpowiedział zgodnie z rytuałem Wódz Galeel.
Tawil Galeel stał za swoim ojcem usiłując zachować kamienny wyraz twarzy i nie okazać zaskoczenia na widok swojej narzeczonej. Nie bardzo mu się to udawało. Stała krok za piratem, obok mistrzyni cieni i także usiłowała z powagą odegrać rolę wykupywanej branki. Jednak co chwila zerkała ciekawie w jego stronę pod skromnie spuszczonych powiek i widział, że kąciki jej warg drgały w powstrzymywanym uśmiechu. Miał dziwną pewność, że sprawia to widok jego twarzy. Poczuł zadowolenie, że jego przyszła żona była osobą tak hardego ducha, że nie załamało jej porwanie i uwięzienie. Zresztą, stwierdził, nie mogła to być ciężka niewola, a Ahalija Baladi najwyraźniej chciała coś oznajmić. Ubrała się wręcz prowokująco, podobnie do krzykliwych strojów towarzyszących swemu kapitanowi piratów. Na kunsztownej fryzurze upięła przejrzysty welon, jak przystało na skromną pannę młodą, ale koszula i gorsecik podkreślały jej apetyczne kształty. Jako branka piratów, zgodnie z rytuałem okupu, powinna mieć także związane ręce, zauważył. I miała. Okręconą luźno wokół nadgarstków wyjątkowo kosztowną szarfą. Trudno o bardziej wymowny znak, że jej uwięzienie było jedynie pozorem.
Ahalija, stojąca ramię w ramię z Perditą, uśmiechnęła się widząc nieco błędny wzrok młodego Galeel. Najwyraźniej instynkt nie zawiódł opiekunki, gdy zgadzała się na jej pomysły co do stroju. Choć wydawał się wręcz wyzywający, na swoim przyszłym mężu wywarła najwyraźniej ogromne wrażenie, a jego oszołomienie dodawało jej pewności siebie Zauważyła też, że Perdita wciąż powstrzymywała się od tęsknego zerknięcia przez ramię, na „Tancerkę” zacumowaną w zatoce. Wiedziała, że jej opiekunka niecierpliwie odlicza czas. Jeszcze tylko wymiana, przysięgi sojuszu pomiędzy Rodami i... o zmierzchu okręt wypłynie do Lerohlee, zaciągnąć nowych ludzi do załogi i świętować sukces. A na jego pokładzie będzie piracka Księżniczka. Tej nocy Perdita pożegnała przeszłość, ukryła pod koszulą jedwabny woreczek z gwiazdą. To, co uczyniło ją tym, czym jest, wróciło do niej. Przypomnienie tego, co odrzuciła i tego co zdobyła. Dziecko z Rodu, Wódz, uciekinierka, najemniczka, mistrzyni cieni... Zapewne będzie o tym pamiętać, ale teraz miała przed sobą przyszłość. O zmierzchu będzie wolna.
Wódz Baladi niemal niezauważalnie potrząsnął głową, przysł[ciach!]ąc się jak Galeel, zgodnie z tradycją, targuje się o okup z piracki kapitanem. Gdy piraci wysiadali z łodzi i szli w ich stronę, przeżył moment paniki, nie mogąc rozpoznać córki. Teraz jednak stała naprzeciw niego, cała i zdrowa, pewna siebie, ciekawa... Nie stała się jej żadna krzywda i być może czegoś się nauczyła, jak mógł wnosić z jej pewnej miny. Zaś sądząc z oszołomienia młodego Tawila, nic złego jej nie spotka w małżeństwie.
Stary Galeel pochyleniem głowy przyjął do wiadomości rzuconą przez pirata cenę za dziewczynę i wyciągnął rękę na znak dobicia targu. Mimochodem rzucił okiem na stojącą za piratem mistrzynię cieni. Była blada, wyraźnie zmęczona, ale spokojna i pewna. Najwidoczniej nic im nie groziło ze strony piratów. Zanotował sobie w pamięci, by wynagrodzić ją dodatkowo za tę trudną misję - ustrzeżenie bezpieczeństwa dziewczyny na pirackim statku i dostarczenie jej w dobrym zdrowiu na miejsce wymiany.
- A więc okup został przyjęty!! - ogłosił Galeel.
- Przyjmuję okup - odpowiedział Asad, gdy odbito denka baryłek. Dał znak ręką i za jego plecami piraci rozstąpili się ukazując wolna drogę do czółen. Gwardziści, postękując i klnąc pod nosem podnieśli kolejno baryłki i ruszyli szpalerem uśmiechniętych piratów. Złożyli złoto na granicy wody i wrócili na swoje miejsce.
- Chwileczkę! - wystąpił Wódz Baladi. Wszyscy spojrzeli w jego stronę zaskoczeni zakłóceniem rytuału, ale piraci uśmiechnęli się jeszcze szerzej widząc czwórkę służących dźwigających jeszcze jedną baryłkę. Galeel uśmiechnął się do siebie. Ród Baladi mógł być już bardzo zubożały, ale dla zachowania honoru dodał tę niewielką ilość złota, by mieć także udział w okupie za Ahaliję.
Teraz Asad odstąpił krok i wyprowadził dziewczynę na środek koła. Tawil wystąpił naprzód i przyjął z rąk pirata koniec szarfy. Odwinął ją z nadgarstków Ahaliji usiłując zachować powagę na widok jej porozumiewawczego mrugnięcia i lekkiego łobuzerskiego uśmieszku.
- Oto został spłacony okup - ogłosił Asad. I dodał, znacznie już mniej formalnym tonem. - Sporo kłopotów mnie kosztowałaś, ślicznotko, ale... niech ci się wiedzie!!
W kręgu rozległy się śmieszki piratów, gwardia odprężyła się. Wodzowie Rodów stanęli po chwili twarzami do siebie, by wymienić przysięgi sojuszu i małżeństwa Tawila i Ahaliji...
W tej chwili w lesie rozległ się krzyk człowieka.
- Co? - odwrócił się Galeel.
- Zasadzka? - Baladi rzucił podejrzliwe spojrzenie.
- Dassais! Asad, wezwij ludzi! - krzyknęła Perdita.
Gwardia skupiła się wokół Arystokratów, unosząc tarcze i zasłaniając ich w miarę możności przed strzałami. Grad pocisków sypnął się z lasu, a w ślad za nim zaczęli nadbiegać zbrojni. Kilkudziesięciu ludzi, więcej niż gwardia i piraci razem wzięci, zwłaszcza, że z tych ostatnich kilku ubyło po pierwszej salwie.
Jednak pozostali podnieśli krzyk „Aye, Asad”, do wtóru ze przeraźliwym świstem piszczałki i z drugiej strony poręby nadeszła natychmiastowa odpowiedź. Asad nakazał większości swoich ludzi obserwować wymianę z krawędzi lasu, ot tak na wszelki wypadek, jak tłumaczył Perdicie. To na nich natknął się ustawiający się do zasadzki oddział napastników i to oni mieli teraz wyrównać szanse.
Obserwator zaklął. To co miało być doskonałą, choć pospiesznie przygotowaną pułapką, zostało zniweczone przez przezorność pirackiego kapitana. Przez moment żałował, że nie przybył tu z większą ilością ludzi, ale zaraz uświadomił sobie, że po pierwsze zdrajca Baladi nie uprzedził go o pirackiej ochronie, a po drugie, zbierając więcej ludzi spóźniłby się beznadziejnie. Teraz więc pozostało mu mieć nadzieję, że jego zbóje zdążą zabić arystokratów, zanim piraci dopadną ich i wybiją. Skinął ręką na przybocznych, by podprowadzili konie. Miał zamiar wynieść z tego możliwie największą korzyść: nawet jeśli nie uda się zgładzić Wodzów, on postara się w zamieszaniu walki pochwycić i wywieźć mistrzynię cieni.
Gwardia i ocalali piraci utworzyli ciasny krąg wokół Ahaliji i Wodzów. Tarcze gwardzistów dawały piratom pewną ochronę, oni z kolei wnosili większą szybkość w walce. Asad klął pod nosem.
- Wytrzymać, wilki, wytrzymać - warczał. - Zaraz reszta wsiądzie im na karki.
Perdita cisnęła nożem w najbliższego z nadbiegających napastników. Zgiął się w pół i upadł innym pod nogi, wstrzymując ich na moment i pozbawiając rozpędu.
Piraci Asada walczyli jak oszalałe wilki, udowadniając słuszność swego miana. Myśl, że mają zginąć teraz, gdy na brzegu piętrzy się już góra złota, wprawiła ich w szał. Natłok napastników zdołał rozerwać grupę i Wodzowie Rodów bronili się wśród nich ramię w ramię razem z gwardzistami. Perdita przemykała między walczącymi jak śmiertelnie groźny cień, a Asad obok Tawila starał się osłaniać Ahaliję, klął, wrzeszczał i zwalał na ziemię każdego, kto podszedł mu pod ostrze. Po chwili pierwszego zamieszania gwardziści starali się sformować szyk, by dać tarczami jako taką osłonę pozostałym.
Trwało to ledwie chwilę, aż napastników dogonili pozostali ludzie Asada. Szanse odwróciły się teraz na ich korzyść, ale jednocześnie w walczący tłum wjechała grupa konnych, torując sobie drogę do środka, tnąc i zbijając ludzi z nóg.
Jeden z koni potrącił Perditę. Zatoczyła się, nagle wytrącona z rytmu i zdezorientowana, ale gdy poczuła na swym ramieniu zaciskające się palce, odruchowo pchnęła nożem. Napastnik puścił ją z jękiem i spiął konia. Kopyta przemknęły niebezpiecznie blisko głowy kobiety, a uderzenie buta w twarz rzuciło ją na ziemię. Zamroczona, ledwie widziała jak unosi się nad nią gotowy do ciosu jatagan i w tej chwili usłyszała ponad zgiełkiem krzyk.
- Żywą brać! To ona! Żywą brać!
Atakujący zawahał się na moment i to go zgubiło. Shareek, który właśnie był najbliżej, dźgnął go w brzuch, koń spłoszył się i ruszył poprzez tłum. Pirat stanął nad Perditą i zablokował cięcie następnego napastnika.
- Uważaj!! - Perdita ledwie krzyknęła, gdy drugi jeździec stratował kapitana „Albatrosa” i zręcznie się schylając poderwał ją z ziemi.
- Jest! - wrzasnął przerzucając ją przez siodło, tak, że wisiała twarzą przy jego kolanie, z boleśnie wykręconymi na plecach rękoma.
- Ruszamy! - Przez szum krwi w uszach dosłyszała głos tego samego człowieka, który wskazał ją jako cel ataku. Chwilę później Asad złapał za wodze konia jej porywacza. Jeździec spiął wierzchowca, ale zaatakowany, musiał puścić nadgarstki Perdity. Małe ostrze, jakie wyrwała z plecionego karwasza na przedramieniu, wbiła gdzieś na oślep, w końską szyję i ranne zwierzę z kwikiem stanęło dęba, zrzucając swój ciężar. Jeździec i Perdita spadli na ziemię, wprost pod nogi Asada. Widziała jeszcze jak trzeci jeździec, ten, który krzyczał, rezygnuje i zawraca, by wydostać się z pola walki. Rozpoznała go. Gdy Asad pomógł jej wstać, dostrzegła jeszcze sylwetkę tamtego człowieka znikającą pomiędzy drzewami.

Ostatni z napastników padł już na zakrwawiony piasek plaży. Piraci otoczyli kołem Asada, arystokratów i kobiety, wiwatując, klnąc i wrzeszcząc triumfalnie. Dopiero po chwili Asad zaprowadził jaki taki porządek.
Podczas gdy przewożono złoto na „Tancerkę”, opatrywano rannych i zbierano z pobojowiska zwłoki zabitych piratów, Wodzowie Rodów w asyście Asada, Tawila, Perdity i Ahaliji wymienili przysięgi sojuszu. Obietnice wzajemnej pomocy i przyjaźni brzmiały zaskakująco szczerze, gdy pieczętował je uścisk zakrwawionych dłoni. Podobnie szczerze brzmiały też przysięgi Ahaliji i Tawila, wymienione zaraz potem. Kilkunastu gapiących się na rytuał piratów zagwizdało i zawyło z aprobatą przy pierwszym małżeńskim pocałunku. Gdy Tawil puścił żonę, Ahalija odwróciła się do widowni, kazała się jej zamknąć i przyciągnęła męża do powtórki. Tym razem roześmieli się i ojcowie.
Ocalali gwardziści zaczęli zwijać obóz i szykować do drogi powrotnej do Aswan, gdy Asad podszedł do Wodzów.
- Kosztowaliście mnie sporo dobrych ludzi - powiedział.
- Czyżbyś uznał, że dostałeś za mało złota? - w głosie Wodza Galeel pojawiła się nuta niepokoju. Piraci mieli za dużą przewagę.
- Nie... - roześmiał się Asad. - Mam więcej niż myślałem... - mówiąc to sięgnął, by przyciągnąć do siebie stojącą obok Perditę. Ona jednak wywinęła się z uścisku. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Co się stało, moja piękna? - spytał.
- Zmiana planów - jej głos zabrzmiał jak stal. Ahalija poderwała zaskoczona głowę. Dawno nie słyszała takiego tonu u Perdity.
- Co?
- Nie płynę z tobą.
- Co ???
- Nie płynę - powtórzyła spokojnie.
- Zaraz, o czym ty... - wszedł w rozmowę Wódz Galeel.
- Jak to, nie płyniesz? - mówili jednocześnie Asad i Ahalija.
- Nie płynę - powtórzyła jeszcze raz Perdita.
- Ty... - Asad zrobił krok do przodu i zatrzymał się widząc jak Perdita kładzie dłoń na nożu. Odetchnął, by się uspokoić. - Czy możesz mi powiedzieć dlaczego zmieniłaś zdanie? - spytał, a w jego głosie walczyły ból i gniew.
Perdita przez chwilę milczała, a gdy podniosła głowę, Ahaliję przeraził widok jej pokrwawionej, posiniaczonej po walce twarzy. Zresztą nie tylko ją. Obaj Wodzowie i sam Asad zrobili taki ruch, jakby chcieli cofnąć się do tyłu.
- Nie mogę - odpowiedziała z trudem. - Niech wystarczy ci informacja, że to dlatego, że już zginęli ludzie by mnie chronić.
- Ty... - Asad znów powstrzymał się przed pochwyceniem jej za ramiona. Ahaliję nagle olśniło, dlaczego Perdita jest tak oszczędna w słowach i zwróciła się do ojca.
- Ojcze... czy mogę stąd iść? Czy możemy?
Wodzowie jednak nie zareagowali, patrząc z napięciem na rozgrywającą się przed nimi scenę. Asad chwycił w końcu Perditę za ramiona, potrząsnął nią i nagle cofnął się, gdy dotknęła jego brzucha czubkiem noża.
- Zrobiłabyś to? - spytał pełnym niedowierzania głosem. - Po tym, co...
- Tak - brzmiała zimna odpowiedź.
Asad cofnął się o krok.
- Ty suko - wysyczał. - Ty zimna dziwko...
Perdita na moment zamknęła oczy i odetchnęła, jakby siłą woli utrzymując spokój. Schowała nóż i też zrobiła krok do tyłu.
- Żegnaj, Asad - powiedziała spokojnym głosem. Ahalija zadrżała czując ból ukryty pod tą maską obojętności. - Niech morze i watr ci zawsze sprzyjają i darzą obfitym łupem. - Odwróciła się i odeszła pomiędzy gotowych do drogi gwardzistów.
Pirat patrzył przez chwilę za nią, wreszcie splunął i spojrzał na obu Wodzów i zapłakaną Ahaliją pełnym nienawiści wzrokiem. On także odwrócił się by odejść, ale zatrzymał się po paru krokach.
- Odeślę ci twoją sakwę - krzyknął w stronę Perdity. - I lepiej byś mi już nigdy nie weszła w drogę, suko!

O zmierzchu „Tancerka” wyszła z zatoki, kierując się do Lerohlee. Ze szlaku na wzgórzu Ahalija obserwowała żagle statku, na którym spędziła tyle czasu.
- Dlaczego? - zapytała Perdity. Mistrzyni cieni ściągnęła wodze swojego wierzchowca i też popatrzyła na odpływający okręt, nadal sztucznie obojętnym wzrokiem.
- Bo tak trzeba - odpowiedziała.
- Ale dlaczego? - nacisnęła Ahalija.
Perdita rozejrzała się na boki, szybkim, ukradkowym ruchem, sprawdzając jak daleko są obaj Wodzowie.
- Bo chcieli mnie żywą - ściszyła głos.
- Dassais? - szepnęła Ahalija.
- Nie.
- Więc?
- Muszę jednak pozostać w cieniu, nie w blasku słońca na pirackim statku - odpowiedziała Perdita. - Przemyśl to i wnioski zachowaj dla siebie - dorzuciła głośno.
Klepnęła konia po szyi i odwróciła się od morza. Zimna jak kamień, jak kamień obojętna. Ahalija zastanowiła się jednak, czy i tej nocy Perdita będzie bezgłośnie szlochać w ciemności.

* * *



Aswan, noc przed zrównaniem wiosennym roku 3013 T.E.
Wartownik krążył po murach stałą trasą. Ominęła go bezszelestnie i jak cień przemykała przez ogród, by dotrzeć do pałacu Rodu Galeel. Starała się być niedostrzegana, ale wiedziała, że woń lochu, jaką przesiąkło jej ubranie, może ją zdradzić tej nocy.
Żołnierz, który uwolnił ją z klatki chciał widocznie dać upust swojej żądzy, choć miał też zapewne przykazane, by rankiem pozostawała jeszcze przy życiu. Starała się tłumić jęki i unikać co silniejszych ciosów, kiedy wlókł ją schodami, ale widok jaki ujrzała gdy dotarli na górę, sprawił, że zapomniała o bólu. Pusta wartownia i otwarte drzwi prowadzące na ulice Aswan. Upadła, niby nagle omdlała z wyczerpania, a gdy schylił się nad nią, wbiła mu palce w oczy. Oślepiony, szarpnął się w bok, a wtedy zabiła go jego własnym nożem. Chwiejąc się na nogach skoczyła do drzwi... tylko po to, by odbić się od wchodzącego właśnie oficera. Z dziecinną łatwością wyrwał jej nóż, ale, ku jej zaskoczeniu, nie podniósł alarmu. Wprost przeciwnie, uśmiechnął się na jej widok i pokazał, co trzymał w drugiej ręce: jej sakwę i pas z nożami.
- Zapłacono mi za wydostanie cię stąd - odpowiedział na jej nieme pytanie. - Ułatwiłaś mi zadanie - rzucił jej sakwę i odsunął się od drzwi. - Zmykaj!
Uciekła. Najpierw ostrożnie, powoli, wciąż spodziewając się ataku gdzieś z boku, potem, zaułek dalej, rzuciła się do panicznego biegu, gnana przeżytym strachem. Wreszcie, blisko pałaców, ochłonęła i ruszyła do siedziby Galeel, gdzie spodziewała się znaleźć schronienie i odpoczynek. I teraz przekradała się przez ogród.
Przed kolejnym skrótem pomiędzy pachnącymi krzewami powstrzymał ją czyjś ruch dostrzeżony w blasku księżyca. Ktoś czekał na nią na małej, ukrytej wśród kwiatów ławeczce. Zawahała się, wreszcie podkradła bliżej, umyślnie szeleszcząc gałązkami.
- Perdita ? Perdita, to ty? - usłyszała pytanie zadane przyciszonym głosem. Znała ten głos.
- Ahalija - westchnęła z ulgą podchodząc do ławeczki. - Co się stało?
- Co tobie się stało? - odpowiedziała pytaniem na pytanie siedząca na ławce dziewczyna.
- Ktoś zdradził, jaką drogą będę wracać do Aswan - Perdita z jękiem znużenia osunęła się na ławeczkę, pilnując, by nie dotknąć dziewczyny swym zniszczonym ubraniem. - Zastrzelili mi konia...
- I znalazłaś się w miejskich lochach - dokończyła Ahalija.
- Skąd?...
- Pomyślałam, że dobrze mieć tam swoich ludzi - odparła lekkim tonem Ahalija. - I jak widać, przydało się.
Perdita tylko pokręciła głową. Była zbyt wyczerpana i obolała, by głośno ucieszyć się z udanego posunięcia młodej pani Galeel. Uciekła, znalazła się w bezpiecznym miejscu i teraz chciała tylko odpocząć...
- Dziękuję - powiedziała wreszcie. - Ale co się stało, ze siedzisz tu po nocy ? Co na to Tawil?
- Tawil wmawia wszystkim, że śpię, bo głowa mnie rozbolała - Ahalija uśmiechnęła się czule mówiąc o mężu. - A jestem tutaj, bo... - przechyliła się w stronę kobiety - Perdito, musisz uciekać.
- Co?
- W pałacu jest wysłannik arystokraty z innego miasta, chce negocjować sojusz. Ofiarowuje bardzo wiele, aż za wiele - młoda pani Galeel zacisnęła z dezaprobatą wargi. - To pułapka. Na nas i na ciebie.
- Co? - ból obrażeń poszedł w niepamięć.
- Sprawdzałabyś go, jak wszystkich nowych sojuszników, prawda? Tylko dlatego, że skorzystał z siatki wywiadowców Emana udało mi się odkryć, że to on opłacił ludzi, którzy cię schwytali. A wśród jego ludzi jest człowiek, który dowodził napastnikami wtedy w zatoce. I... - Ahalija zniżyła głos, nawet w samotności nie chcąc tego wypowiadać głośno - oni noszą twój znak.
Perdita z jękiem opuściła głowę na dłonie.
- Przykro mi - odezwała się po chwili Ahalija.
- Niepotrzebnie... Spodziewałam się, że kiedyś mnie wytropią. - Potrząsnęła wciąż spuszczoną głową. - I podejrzewałam już od dawna, że Eman pracuje dla mojego stryja. Dobrze! - podniosła głowę. Jej brudna twarz miała wyraz zaciętej determinacji. - Przekaż Wodzowi Galeel i ojcu, że tamten człowiek z zatoki pracował dla Dassais. Sprawdziłam. To on podkupił Gabbara i Shiny'a, by spróbowali cię zabić. Ale i on, i Eman pracują dla Wodza Mordwywr. To on podporządkowuje sobie kolejne Rody w różnych Miastach. - Ahalija kiwała głową zapamiętując kolejne informacje. - Tu, w Aswan trochę mu się nie udało - Perdita uśmiechnęła się krzywo. - Próbuje więc bardziej otwartej drogi. Weź - podała dziewczynie zwitek pergaminów wyciągnięty z buta. - Nie przeszukali mnie za dokładnie - wyjaśniła. - Tu masz informacje o sojusznikach Emana i Dassais. Zrób z nich użytek.
- Dobrze. Co z tobą?
- Chcieli mnie wtedy schwytać. Teraz pewnie też chcą - Perdita znów spuściła głowę. - Boję się, że już nie zgubi mojego tropu... I chce mojej śmierci...
- Ja też się tego obawiałam - powiedziała Ahalija. Odchyliła się do tyłu i wyjęła zza ławeczki niewielką torbę. - Weź. Jest tam list do krewniaka Baladich, by przyjął cię na służbę i trochę złota na podróż. Przy zachodniej bramie, w "Karawanseraju Jednookiego" opłaciłam gospodarza, by miał dla ciebie odzież i pokój, a w stajni czekał dobry koń i ekwipunek. Masz też przepustkę do bramy. Wyjedź, zanim zaczną cię szukać. O świcie lub jeszcze tej nocy.
- Przygotowałaś wszystko - szepnęła Perdita.
- Tak jak mnie uczyłaś - w głosie Ahaliji zabrzmiały twarde nuty. - Nie myśl, że zapomniałam, co mówiłaś mi o swej rodzinie. Gdy zorientowałam się, kim on jest, szukałam drogi ratunku dla ciebie.
- Jeszcze raz dziękuję - Perdita podniosła się z ławki. - Pójdę już. Lepiej, by nikt nie zauważył twej nieobecności. Ej, co ty robisz? - odsunęła delikatnie dziewczynę od siebie. - Przesiąkniesz tym smrodem!
- Wezmę kąpiel. Perdito... Mam nadzieję, że ci się uda. Jedź do tego krewniaka... albo do Asada, do Lerohlee... - zawiesiła wyczekująco głos.
Perdita jedynie uśmiechnęła się smutno.
- Zakładasz, że chciałby mnie z powrotem na pokładzie - powiedziała. - Ale tam znajdą mnie w mgnieniu oka, zapomniałaś? Zginąłby wtedy razem ze mną.
- Zapomniałam - szepnęła Ahalija. - Żegnaj, Perdito.
- Żegnaj, Ahalijo - Perdita zawahała się i dorzuciła - niech potęgi świata, Valarowie, strzegą twoich kroków.
Zanim zdumiona Ahalija powiedziała choć słowo, Perdita zniknęła pośród krzewów, rozpływając się jak cień wśród innych cieni.

Małżeństwo Tawila i Ahaliji było zaskakująco udane. Tawil, zgodnie z zaleceniami dziadka, szanował swoją żonę. Docenił też jej talent do polityki i wkrótce doskonale się rozumieli, zaś w ich związku nie zabrakło także uczucia. A kiedy latem 3019 T. E. zmarł stary Książę Aswan, Tawil Galeel zajął jego miejsce. On i Ahalija mieli nad Rodami Aswan władzę większą niż ktokolwiek wcześniej.
Stary wódz Galeel zmarł w 3015 T. E. na udar, kiedy pieklił się z powodu kolejnego posunięcia Dassais. Jego najstarszy syn został nowym Wodzem Rodu i adoptował swego bratanka, by zapewnić sobie sukcesję.
Wódz Baladi żyje i cieszy się dobrym zdrowiem pomagając zięciowi i jego braciom w utrzymywaniu w karbach Rady.
Dassais odpowiedzieli na Wezwanie, jakie nadeszło z Północy. Wyruszyli na wojnę pod znakiem Węża. Żaden z nich nie powrócił.
Także wśród Rodów Aswan wielu odeszło na tę wojnę.
Eman zginął z poderżniętym gardłem tej samej nocy, gdy Perdita pożegnała się z Ahaliją. Młoda pani Galeel uważała to za pożegnalny prezent od mistrzyni cieni. Koalicja, jaką stworzył dla swego pana, poszła w rozsypkę, co znacznie ułatwiło życie Galeel i Baladim.
Szpieg Dassais porzucił pracę dla nich na polecenie stryja Perdity. Od czasu niepowodzenia dwóch swoich zasadzek skupił się tylko na jednym zadaniu: pochwyceniu mistrzyni cieni. Deptał jej po piętach w wielu miastach, gdzie się ukrywała, aż doścignął ją w Umbarze. Na nieszczęście dla niego, rzezimieszkowie wynajęci do schwytania Perdity wdali się w wolnej chwili w dyskusję z dwoma przybyszami z Północy. Szpieg zginął w bijatyce, jaka się rozpętała w gospodzie...
Stryj Perdity odmówił Wezwaniu. Uznał, że zbyt dużo mógłby utracić. Nadal buduje swoją potęgę zapatrzony w wizję władania wszystkimi Miastami...
A Asad i Perdita?
On spełnił częściowo swoje marzenie: zjednoczył niemal wszystkich kapitanów z Lerohlee pod swą flagą i mógł stanąć jak równy wobec równych przed Banderami z Umbaru.
Ona podejmowała się coraz to nowych zadań dla nowych mocodawców, wciąż ścigana przez ludzi stryja. Niejednokrotnie ledwie się wymykała swoim prześladowcom...
Spotkali się jeszcze jeden raz...

Umbar, koniec zimy 3019 TE
Pokój na piętrze oberży oświetlały misternie kute lampki, porozstawiane na półkach, parapetach i meblach. W ich jasnym blasku mieniły się kolory dywanów zaściełających podłogę i kotar na ścianach, połyskiwały naczynia i politura mebli. Całość sprawiała wrażenie dość eklektycznego przepychu, gdyż właściciel gospody urządzając ten luksusowy apartament postąpił wedle zasady "im więcej, tym lepiej" mieszając ze sobą rzeczy sprowadzane z Północy i z odległego Południa. Na zajmującym środek pomieszczenia masywnym stole przykrytym adamaszkowym, haftowanym obrusem stały półmiski i talerze z resztkami obfitego posiłku.
W pomieszczeniu panował nieład. Ze ścian zwisały zerwane gobeliny, jedno z miękko wyściełanych krzeseł leżało przewrócone, obrus był częściowo ściągnięty ze stołu, kilka naczyń spadło, rozsypując swoją zawartość. Wino rozlewające się dookoła przewróconego pucharka dosięgło krawędzi i ściekło po obrusie na podłogę, tworząc na dywanie niewielką szkarłatną kałużę.
Kobieta zwinięta na krawędzi obszernego łóżka obserwowała niemal bezmyślnie czerwoną strużkę biegnącą w dół po obrusie i tworzące się krople. Wydało się jej naraz, że to krew kapie na podłogę. Ta myśl pobudziła kolejną falę mdłości, aż skuliła się cała drżąca. Wiedziała, że tak naprawdę pokój jest ciepły, a to, co odczuwa jest tylko reakcją jej ciała, ale było jej zimno, tak zimno. Zagryzła wargi i spróbowała się poruszyć, krzywiąc z bólu. Na całym ciele czuła sińce pozostawione przez mężczyznę, a wewnętrzny chłód wciąż w niej narastał, aż zdawało jej się, że śni, oderwana od swego ciała i uczuć. W tym dziwnym stanie jednak jej umysł z każdą chwilą pracował sprawniej i z każdą chwilą widziała jaśniej sytuację, w jakiej się znalazła.
Jak mogła się tak pomylić? Przyjechała tu, do Umbaru, wiedząc, że to spotkanie nie będzie łatwe. Zbyt wiele gniewu i bólu było pomiędzy nimi, gdy się rozstawali, żeby mogła się spodziewać czułego powitania. Ale to co ją spotkało... Z pamięci wracały słowa. Z początku obojętne, wręcz chłodne, ale potem coraz bardziej gwałtowne, pełne złości... Ich rozmowa i jej przekonywanie szybko zamieniły się w gwałtowną kłótnię, którą Asad przerwał tylko dlatego, że stawał się widowiskiem dla wszystkich gości w gospodzie. Nie zdołała go przekonać.
Jednak zaproponował jej kolację, a ona przyjęła propozycję. Ufała mu. Mimo lat jakie upłynęły od ich rozstania, wbrew wszystkiemu, czego nauczyło ją życie, wciąż mu ufała. Kiedyś powiedział jej, że nigdy nie przymusił kobiety i te słowa były wtedy podstawą ich związku, w którym uczyła się zaufania i przyjemności z jego dotyku. Ale teraz... Teraz drżała na wspomnienie walki, jaką musiała stoczyć, by wyrwać się z jego rąk. Jej wzrok padł na oberwany narożnik kotary osłaniającą dotychczas drzwi. Musiał zerwać ją wychodząc. Krzyknęła mu w twarz, że złamał jedną ze swoich reguł i teraz patrząc na zwisającą tkaninę, poczuła nikły przypływ satysfakcji. Zdołała go tym dotknąć. Chociaż tak bardzo się zmienił, zdołała go tym dotknąć. Otrząsnęła się na tą myśl i wstała, zmuszając się do tego ruchu.
W dzbanku znalazła jeszcze wino i zapatrzyła się na trzymany w dłoni pucharek. Pod światło lampki płyn w nim zajarzył się czerwienią. Delikatny filigran pędów i kwiatów, subtelne połączenie metalu i szkła nieomylnie wskazywały, że naczynie wykonał rzemieślnik z Północy, ktoś, kto widział i wzorował się na dziełach Pierworodnych.
Z ulicy dobiegały krzyki bawiących się tam piratów. Całe miasto szalało, pijane winem, obietnicą rychłej walki i łupów. Jutro, pojutrze, czy za kilka dni ludzie wypełniający uliczki i karczmy wsiądą na statki kołyszące się na redzie, podniosą żagle i ruszą na Północ, na wojnę. Jeszcze jedna armia w ręku Wielkiego Sojusznika. Dołączą do idących z Południa Rodów, armii czarnych królów i wszystkich, których dosięgło Wezwanie Ciemności. A ona nic nie może na to poradzić.
Popatrzyła na leżącą w kącie pokoju podniszczoną sakwę. Popatrzyła na dzbanek. Kilka kropel z niewielkiej fiolki, zejść na dół i powiedzieć Asadowi, że chce poczęstować go winem na zgodę... Nawet, jeśliby kazał jej wypić pierwszej, by mieć pewność, że nie chce go otruć... Mogłaby to zrobić, bo nikt nie spostrzegłby jak dodaje trucizny do wina... Asad jako pierwszy... jego oficerowie zaraz po nim. Potem inne gospody, inni ludzie... Jeśliby tylko to ocaliło tamto miejsce... tamto piękno...
Bo chociaż jej rodacy z Południa być może wierzyli w to, co im powiedziano, jednak ona znała prawdę. Także to, jak potraktował ją człowiek, którego kochała, było dla niej dowodem tej prawdy. Widziała bowiem kraj Sojusznika i zalegającą w nim Ciemność, a wspomnienia te budziły w niej grozę. Mrok, który wsączał się w serca wszystkich, jacy mu służyli... Jaki teraz miał uderzyć w jedynych, którzy mu się sprzeciwiali... Z łatwością mogła wyobrazić sobie zniszczenia, jakie spadną na tamto miasto, na ludzi, którzy tam żyją. Ich wojna była przegrana, zanim się zaczęła. A gdy się skończy... Ciemność rozciągnie się coraz dalej i dalej. Jeśli więc taka miałaby być cena zatrzymania jednej armii, pokrzyżowania planów...
Gorzki uśmiech wykrzywił jej wargi. Nie, nie mogła tego zrobić. Nawet za taką cenę. Zabijała już wiele razy, ale tego nie mogła, nie potrafiła zrobić. Zresztą... Śmierć jednego kapitana, czy nawet kilkunastu nie zmieniłaby niczego. Inni zajęliby ich miejsce i poprowadzili okręty na Północ. Musiałaby zabić wszystkich, by zatrzymać piracką armię, a do tego potrzebowałaby dziesięciokrotnie więcej trucizny niż miała w swojej sakwie. A nawet gdyby zrobiła to, gdyby zatrzymała tę armię, pozostałyby jeszcze inne. Pucharek zadrżał w jej dłoni. Przez chwilę jeszcze patrzyła na niego, na wino, aż ze zdławionym krzykiem rzuciła naczyniem w ścianę i skuliła się na podłodze. Rozpacz przebiła się przez obojętność zrodzoną z wciąż odczuwanego chłodu. Przegrała.
Więc może mogłaby podać Asadowi zatrute wino i wypić razem z nim. Odejść, zanim do końca przestanie być sobą. Nie widzieć, jak znika słońce, jak ludzie zapominają kim byli... Wydawało się to kuszące, ale wiedziała, że byłaby to ucieczka, poddanie się. A ona kiedyś, kilka zaułków dalej, w izbie znacznie nędzniejszej niż ten pokój, przysięgła sobie, że już nigdy nie podda się w ten sposób. Teraz, bezradna wobec tego co działo się wokół niej i zrozpaczona swoją bezradnością, przypominała sobie tamtą przysięgę.
Zwinięta w kłębek na dywanie nie umiała wyrazić swego bólu inaczej niż w krótkim, zdławionym szlochu. Potem, kiedy wszystkie uczucia odeszły ze łzami, ustępując miejsca wszechobecnemu chłodowi i obojętności, wstała, podniosła z podłogi płaszcz i okryła się nim starannie, ukrywając podartą koszulę. Zarzuciła na ramię sakwę i wyszła z pokoju.
Kiedy pirackie statki otrzymały tak wyczekiwany sygnał i ruszyły, by łupić prowincje Gondoru, Perdita jechała już od kilku dni na Południe. Nadłożyła sporo drogi i zaniedbała zlecone jej zadanie, by spotkać się z Asadem i teraz musiała się spieszyć.
Nie oglądała się za siebie.

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
W czerwone żagle wicher dmie - piosenka, Morze, piraci
PIRATES OF CARIBBEAN (Piraci z Nieznany
Piraci i korsarze
Piraci(1), Morze, piraci
Tici Sługa
piraci
Piraci z Karaibów
piraci
Szpiedzy i piraci (1999), Morze, piraci
Piraci są wśród nas, METODYKA
piraci slowianie
piraci
Piracisz. Już cię namierzają, KRADZIEZE KONT
piraci(2), Morze, piraci
cod2 granie na piracie
recenzja graficzna Piraci z Karaibów, Referaty

więcej podobnych podstron