BRAT PALACZA
Całe kąpielisko składało się zaledwie z trzech budynków. Największy z nich, piętrowy, szeroki, okolony krytym tarasem, prezentował się całkiem okazale. To tu, na piętrze, urządzono pokoje gościnne. Na parterze była jadalnia, z małą wnęką na barek. Kabiny, a więc właściwe kąpielisko, znajdowały się w drugim budynku, ze starą kotłownią i grubymi rurami prowadzącymi do wysłużonych i przesiąkniętych siarką wanien. W trzecim, parterowym budynku była kuchnia połączona łącznikiem z jadalnią.
Tego wieczoru, w lejącym deszczu, z całego kompleksu widoczny był tylko oświetlony taras, gdzie przy stoliku trójka owiniętych w pledy mężczyzn grała w skata. Na prowadzącej do kąpieliska drodze pojawił się człowiek i gdy tylko znalazł się w kręgu światła, szybko odnalazł wejściowe schody. Był w świątecznym, ciemnym stroju, białej koszuli i mocno ściskał w ręku wypchaną teczkę. Przemókł do suchej nitki, aż lśnił od wody. Mimo to wyglądał na zadowolonego i wyprężony stanął przed stolikiem.
— Dobry wieczór, szukam palacza — powiedział.
— W którym pokoju go znajdę?
Karciarze podnieśli wzrok na spływającego wodą przybysza, u którego stóp już tworzyła się pokaźna kałuża.
— Palacza? — mruknął jeden z nich. — A jest tu jakiś palacz? Zdaje mi się, że takiego tu nie ma.
— Nie mamy żadnego palacza — dodał drugi.
— To mój młodszy brat — powiedział przemoknięty mężczyzna. — Do niego przyszedłem.
— Nie znamy pańskiego brata. Nawet gdyby tu był przypadkowo.
— Ejże! — powiedział rzekomy brat palacza. — Przecież musi gdzieś tu być. Poszukam go i z pewnością znajdę. Po czym odwrócił się i zszedł na parter. Przeszedł korytarzem aż do łącznika i stanął w otwartych drzwiach
kuchni.
Było już dawno po kolacji. W kuchni unosił się aromat cynamonu i goździków. W dużym garnku grzano wino.
Żona administratora i niska, przywiędła kucharka omawiały jadłospis na następny dzień.
— Szukam palacza — powiedział przemoknięty do cna przybysz.
— Palacza? — zapytała żona administratora. — Jakiego palacza?
— Tego od kotłowni — odpowiedział mężczyzna. — To mój brat.
— Panu chodzi chyba o naszego mechanika — powiedziała żona administratora. — A to coś zupełnie innego.
— O palacza mi chodzi — upierał się mężczyzna.
— Tak już nazywamy między sobą nasz fach.
— No dobrze — powiedziała kobieta. — Jeżeli pan mówi, że jesteście braćmi, to poszukam naszego mechanika. On wcześnie kładzie się do łóżka, chyba już śpi.
Żona administratora zarzuciła na ramiona chustę i poszła budzić mechanika, do którego przyjechał rzekomy braciszek.
— Póki co zjadłbym coś — powiedział przybysz
— W końcu mnie tu zaproszono.
Kucharka zajrzała do garnków, z jednego z nich wygarnęła na patelnię tłuszcz po pieczeni, po czym wyjęła kilka jajek. Na desce pokroiła cebulę, dwa pomidory i paprykę. Kiedy tłuszcz rozgrzał się, wbiła jajka.
— Ja też jestem palaczem — powiedział przemoknięty mężczyzna i usiadł za stołem.
— Nasz mechanik jest u nas od niedawna — powiedziała kucharka. — Ale on nazywa siebie mechanikiem. Przemarznięci na tarasie karciarze wkroczyli do kuchni, ale nawet tu nie zrzucili z siebie kocy, w które byli opatuleni.
Zdjęli z ognia wino, a na skraju płyty kuchennej postawili dwa porcelanowe dzbanki, aby się podgrzały.
— Jak to się mówi, przemókł pan do suchej nitki — powiedział jeden z karciarzy.
— Jeżeli zostanę tu trochę dłużej, to jakoś się dosuszę.
— Proszę jeść — powiedziała kucharka i postawiła przed gościem talerz z jajecznicą, a obok, na osobnym talerzu sałatkę z pomidorów.
Karciarze napełnili winem nagrzane dzbanki, bacznie przy tym obserwując przybysza, który nawet nie zdjął całkowicie mokrej marynarki.
— Nasz mechanik nie ma żadnego brata — z tymi słowami wróciła do kuchni żona administratora. — Mówi, że jest jedynakiem.
— Ejże! — powiedział przemoknięty mężczyzna.
— Niech ten mój brat nie opowiada takich głupot. — I dalej spokojnie zajadał.
— No, ale on to tak powiedział. I nic więcej. I wcale nie był zadowolony, że go obudziłam.
— To ja go jeszcze raz obudzę — powiedział przybysz nieco zmartwionym głosem. — Ja przecież najlepiej wiem, kim jest on i kim ja jestem. No nie? Jesteśmy w końcu braćmi.
— A może macie tylko takie same nazwiska — próbowała ustalić zbieżność żona administratora. — To się może zdarzyć... A jak się pan nazywa?
— Może się zdarzyć? Niech mnie pani nie rozśmiesza. Proszę uprzejmie powiedzieć, gdzie jest pokój mojego młodszego brata? Przychodzę z daleka i chciałbym już odpocząć.
— Niech pan wypije szklaneczkę. Grzane wino dobrze panu zrobi — odezwał się jeden z karciarzy.
— Bardzo chętnie, poproszę.
Żona administratora stanęła w drzwiach.
— Widzi pan ten pokój, o tam, na końcu korytarza, przy tych dwóch drzwiach. To tam. Na tych drzwiach nie ma numeru i nie jest napisane „Mężczyźni" ani „Kobiety". To są te drzwi, na których nic nie jest napisane.
Brat palacza wypił kubek wina i podniósł swoją wypchaną teczkę.
— No to pójdę przedstawić się swojemu braciszkowi.
— Śpi głęboko i nie lubi, jak mu się przerywa sen — powiedziała żona administratora. — Może się pan też gdzie indziej przespać, nawet gdyby pan nie był bratem naszego mechanika.
— Nawet gdyby... — chrząknął mężczyzna. — No, no... — i wyszedł.
Kiedy już opuścił kuchnię, żona administratora rozejrzała się lękliwie.
— Trochę są do siebie podobni — powiedziała — ale boję się, że będą z tego kłopoty. Przecież słyszeliśmy już, że nasz mechanik nie ma żadnego brata. A ten, co tu przyszedł, może i ma brata, ale gdzie indziej.
— No i szukał palacza — powiedział jeden z karciarzy — a jak słyszę, u nas pracuje mechanik.
— To się źle skończy... — dodała kucharka.
Karciarze wrócili na taras, a kobiety dość długo krzątały się w kuchni, od czasu do czasu rzucając okiem na drzwi, na których nie było żadnego napisu.
— A może rzeczywiście to jakiś krewny — powiedziała kucharka.
— Wygląda na to, że jednak tam się prześpi.
— W każdym razie nie wyrzucił go do tej pory — zauważyła żona administratora.
— W taką pogodę to i psa się nie wyrzuca.
— Chyba się jakoś dogadali, w końcu to ludzie...
Po jakimś czasie jeden z karciarzy wstał od stołu i udał się w stronę drzwi z napisem „Mężczyźni". Ale nie wszedł do toalety tylko pochrobotał klamką i nasłuchiwał, co się dzieje za drugimi drzwiami. Nic szczególnego się jednak
nie działo, żadnego hałasu ani szmerów, więc wzruszając ramionami, wrócił do stołu.
Z samego rana żona administratora już stała w drzwiach kuchni. Widziała, jak nagle otworzyły się drzwi pokoju mechanika. Wyszedł pierwszy w swoim poplamionym kombinezonie, a za nim mężczyzna w czarnym garniturze, który podawał się za jego brata. Na palcach przeszli po skrzypiącej podłodze tarasu, potem schodami w dół, aż do bramy. Ładnych parę minut klepali się po ramionach, serdecznie się wyściskali i podali sobie ręce. I nocny gość
palacza ruszył w stronę wioski.
Po śniadaniu letnicy zgromadzili się przed jadalnią. Patrzyli na niebo, sondowali, czy pogoda wreszcie się odmieni. Mechanik w kombinezonie przeszedł koło nich,
śpiesząc do kotłowni. Karciarze siedzieli na ławce, przypalali sobie papierosy i trącali się w bok.
— To chyba ten facet, mistrz od kotłowni.
— Znaczy mechanik.
— Nawet go do tej pory nie zauważyłem — powiedział jeden z nich.
— Inna sprawa, że dotąd nie zwracałem na niego uwagi.
— Dobrze jednak wiedzieć, że jest tu ktoś od kotłowni.
Na wszelki wypadek, gdyby znów szukano palacza. Mechanik wolnym krokiem wrócił z kotłowni do kuchni. Po kilku minutach wyszedł z żoną administratora
i długo z nią rozmawiał. Odprowadziła go aż do schodów.
Mechanik wszedł na taras i udał się do swego pokoju. Każdego ranka zresztą przemierzał tę drogę w dokładnie taki sam sposób, krążąc między gośćmi kąpieliska, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Nikt go bowiem do tej
pory nie szukał. Nawet nie wiedziano, czy jest palaczem, czy też mechanikiem.
— Zaraz wam coś opowiem — odezwała się żona administratora do kucharki.
— Ale najpierw proszę mi pomóc.
Dziś wyjeżdża trzech gości, co byli na diecie, a przyjedzie dwóch farmaceutów, którzy są wielkimi obżartuchami.
Weszły do spiżarki i wyniosły koszyk zielonej papryki, pomidory oraz bańkę śmietany. A potem jeszcze cebulę i oliwę. Żona administratora opłukała ręce.
— Poszedł sobie — powiedziała.
— Słucham? — zapytała kucharka.
— Brat naszego mechanika poszedł sobie dziś rano.
— Poszedł? No to szkoda.
— Szkoda. Ale nie wiecie dlaczego.
Wysypały paprykę z kosza na stół i nożami z krótkim ostrzem zaczęły wycinać gniazdka. Siedziały na taboretach, a oczyszczone papryki wrzucały do dużej misy.
— Jak się skupicie, to powiem więcej — ciągnęła opowieść żona administratora. — Naprawdę, to paskudna sprawa. W każdym przypadku paskudna.
— Nie rozumiem — powiedziała kucharka. — Ale skoro pani tak mówi, to chyba musi być paskudna.
— To nawet lepiej, że nie rozumiecie — powiedziała żona administratora. — Lepiej nic o tym nie wiedzieć. Mechanik zresztą prosił, żeby nie gadać.
— To akurat rozumiem — powiedziała kucharka. —
Jak nie gadać, to nie gadać. Dobrze, że chłopa wypuścili...
Przełożył Tadeusz Olszański
19
Adam Bodor - „Z powrotem do Uszatej Sowy” - Brat palacza