- Co się dzieje?! - wrzeszczałem
na całe gardło, wyskakując z łóżka
jak z procy.
Kubaaa... - próbował mnie uspokoić tato. - Kuba, uspokój się, jesteś w domu, w pokoju!
Gdzie ja jestem?! - wykrzykiwałem, biegając w kółko jak nakręcony.
W końcu mama chwyciła mnie w ramiona, tłumacząc, że jestem bezpieczny, z rodzicami.
Jak to w domu? - zacząłem się powoli dobudzać. - To dlaczego jestem mokry?
Bo dziś jest lany poniedziałek -zakomunikowali rozbawieni rodzice.
Zaraz, jak to? - próbowałem zbierać myśli. - A dlaczego już nie śpicie? - oprzytomniałem na dobre.'
Bo chcieliśmy cię oblać - odpowiedział tatuś, gładząc z zadowoleniem niezbyt starannie uczesane włosy. - Nie wiem, czy wiesz, ale dziś jest lany poniedziałek - wyjaśniał.
Wiem! - wykrzyknąłem z miną odkrywcy, rzucając się w kierunku szafy, za którą ukryłem zbiorniki z wodą. - Zaraz - zastanowiłem się. - Jak to... Mógłbym przysiąc, że wczoraj wieczorem sam napełniałem butelki i dwie sikawki. Gdzie się podziały?
Czego szukasz? - odezwał się tatuś, z trudem utrzymując powagę. - Czyżby tego? - i jak na komendę mama z tatą wyjęli cały mój arsenał
z wylaną już
wodą. | * i
- O, nie! - krzyk- :
nąłem. - To były f -
moje zapasy! I to ja was *
miałem oblać, nie wy .mnie! W mgnieniu oka popędziłem do kuchni i napełniłem wodą pierwszą z brzegu fili- | żankę, po czym pobiegłem w kierunku rodziców. N o i zaczęło się. Piski, krzyki, ogólne polewanie. Najbardziej nieszczęśliwa była Marta. Ona nie cierpi, po pierwsze wcześnie wstawać, po drugie bałaganu. A zafundowaliśmy jej jedno i drugie. Początkowo denerwowała się i złościła, później jednak dołączyła do polewania.
Mokrzy i zmęczeni z przerażeniem stwierdziliśmy, że,zbliża się czas śniadania, na które zaprosiliśmy dziadków.
^—■— - Uwaga! - zawo-
* i tał tatuś. - Zarządzam
, akcję ekspresowego
| doprowadzania do porządku
siebie i mieszkania. Mamusi
i Marcie należy się pierw-
k szeństwo w łazience, póź-
* niej męska część domu!
| Kuba, ścierki i wiadro!
jj- Robi się! - zawołałem i już mnie nie było. Zanim zadzwonił dzwonek, mieszkanie było w najlepszym porządku. Ale, ale...
- Dziadku! Babciu! Mamo! - przekrzykiwaliśmy się nawzajem z tatą, a gromki śmiech dziadka górował nad naszymi wrzaskami. Okazało się, że dziadek przybył uzbrojony. Czyli w obu rękawach swojego nowego płaszcza ukrywał sikawki.
Mama z Martą, szybko zorientowawszy się o co chodzi, przybiegły z odsieczą. No i zaczęło się od nowa.