Buck蕆ole Melodia na czas kochania


0x08 graphic

CAROLE BUCK

Melodia na czas kochania

Prze艂o偶y艂a Agnieszka Kobyli艅ska

Tytu艂 orygina艂u Simply Magic

ROZDZIA艁 1

Noc by艂a upalna. Z apartamentu poni偶ej dobiega艂y natarczywe d藕wi臋ki muzyki.

B臋bny, kt贸re na艣ladowa艂y rytm uderze艅 serca.

Fleyt swoimi nie skoordynowanymi d藕wi臋kami chcia艂y przyspieszy膰 kr膮偶enie krwi s艂uchaczy.

Muzyka nie by艂a g艂o艣na, ale jej niepokoj膮cy, egzotyczny rytm wybija艂 j膮 ze snu. Codzienne ha艂asy; syreny stra偶y po­偶arnej czy ryk rock and rolla z g艂o艣no nastawionego radia, by艂y znajome i nie przeszkadza艂y jej. Ale to…

艢piew? Czy kto艣 teraz 艣piewa艂?

Brooke odwr贸ci艂a si臋 na plecy i zatka艂a uszy. Niewiele to jednak pomog艂o. Wprawdzie muzyka by艂a przyt艂umiona, lecz wci膮偶 natarczywa. Brooke mia艂a wra偶enie, jakby ws膮­cza艂a si臋 w ni膮 wszystkimi porami cia艂a!

Spojrza艂a w sufit, pr贸buj膮c opanowa膰 zdenerwowanie, wywo艂ane t膮 niesamowit膮 melodi膮. Muzyka rozbrzmiewa艂a dopiero p贸艂 godziny, a irytacja, jak膮 wyzwala艂a, narasta艂a z ka偶d膮 minut膮.

Brooke wiedzia艂a, 偶e nie uda jej si臋 zdrzemn膮膰. Po pier­wsze by艂a przem臋czona po pe艂nym napi臋cia weekendzie u rodziny w Connecticut. Na domiar z艂ego w Bostonie, po­dobnie jak i w pozosta艂ej cz臋艣ci Nowej Anglii, panowa艂 nie­zwyk艂y jak na t臋 por臋 roku upal, a klimatyzacja w sypialni nie dzia艂a艂a. Ten fizyczny i psychiczny dyskomfort by艂 trudny do przezwyci臋偶enia. Do tego wszystkiego jeszcze ta nie­pokoj膮ca muzyka…

Brooke spojrza艂a na budzik, stoj膮cy na ma艂ym stoliku przy 艂贸偶ku. Min臋艂a p贸艂noc, a nast臋pnego ranka musia艂a, jak zwykle, by膰 w pracy! Wiedzia艂a, 偶e jej szef w Instytucie Wildinga do spraw Bada艅 Ziemi (WIWE) by艂 bardzo wyrozumia艂y, lecz nawet on nie tolerowa艂 pracownik贸w, kt贸rzy w godzinach pracy zasypiaj膮 za biurkiem.

Siedem miesi臋cy temu, kiedy przyjecha艂a do Bostonu, w艂a艣nie szef zaproponowa艂 jej mieszkanie w tym przepi臋k­nym apartamencie w Cambridge. Kiedy艣 by艂 to dom jedno­rodzinny, lecz w艂a艣ciciel (prawdopodobnie to on w艂膮czy艂 t臋 muzyk臋) dokona艂 w nim przer贸bek i wynaj膮艂 pierwsze pi臋­tro, zatrzymuj膮c dla siebie mieszkanie na parterze.

Od pierwszej chwili Brooke podoba艂 si臋 ten elegancki, utrzymany w starym stylu dom. Wysoko艣膰 czynszu mile j膮 zaskoczy艂a. Wi膮za艂y si臋 z tym jednak pewne obowi膮zki. W czasie nieobecno艣ci w艂a艣ciciela, osoba wynajmuj膮ca pi臋­tro musia艂a opiekowa膰 si臋 ca艂ym domem, wraz z przylegaj膮­cym do艅 urokliwym dziedzi艅cem.

Nawet przy takiej klauzuli Brooke nie waha艂a si臋 ani przez moment. Jak si臋 okaza艂o, jej obowi膮zki zwi膮zane z do­mem nie by艂y w og贸le uci膮偶liwe. Musia艂a wprawdzie dba膰 o zajmowane przez siebie mieszkanie, lecz raz w tygodniu przychodzi艂a sprz膮taczka, kt贸ra sprawnie radzi艂a sobie z utrzymaniem czysto艣ci w pozosta艂ej cz臋艣ci domu. Gdy za­chodzi艂a potrzeba, dwaj kilkunastoletni ch艂opcy z s膮siedz­twa kosili traw臋, grabili uschni臋te li艣cie lub odgarniali 艣nieg - wszystko to za umiarkowan膮 op艂at膮.

Jedynymi obowi膮zkami Brooke by艂y wizyty na poczcie i odbi贸r list贸w nadchodz膮cych do w艂a艣ciciela. Otrzyma艂a klucze do drzwi frontowych, wi臋c mog艂a zostawia膰 przesy艂­ki w mieszkaniu na parterze.

Pocz膮tkowo Brooke zastanawia艂a si臋, dlaczego korespon­dencji do doktora Archimedesa Xaviera „Meade” O'Malleya nie dostarczano bezpo艣rednio do domu. Po pierwszej wizycie na poczcie przesta艂o j膮 to dziwi膰.

W艂a艣ciciel domu otrzymywa艂 tygodniowo wi臋cej list贸w ni偶 niejedna osoba w ci膮gu ca艂ego 偶ycia. Wygl膮da艂o na to, 偶e O'Malley prowadzi艂 korespondencj臋 w wielu j臋zykach z wieloma osobami z r贸偶nych pa艅stw. Prenumerowa艂 r贸wnie偶 oko艂o tysi膮ca gazet i czasopism, w艣r贸d kt贸rych znajdowa艂y si臋 zar贸wno powa偶ne pisma naukowe, jak i popularne brukowce. Te ostatnie, zapewne dla ochrony przed ciekawskimi, pakowane by艂y w br膮zowy papier.

Po siedmiu miesi膮cach sortowania poczty nadchodz膮cej do pana O'MaIleya, kt贸rej nie mog艂a przecie偶 zostawia膰 bez艂adnie pod drzwiami, Brooke mia艂a wra偶enie, 偶e troch臋 pozna艂a ju偶 tego cz艂owieka. Oczywi艣cie w Instytucie s艂ysza­艂a o nim wiele plotek, z kt贸rych mo偶e jedna czwarta by艂a prawdziwa. Ale gdyby cho膰 cz臋艣膰 z tych opowie艣ci o jego niesamowitych wyprawach by艂a prawd膮…

Wiedzia艂a, 偶e specjalizowa艂 si臋 w etnobotanice, wiedzy 艂膮cz膮cej antropologi臋 z nauk膮 o ro艣linach. Sp臋dzi艂 wiele lat w Amazonii, badaj膮c znajomo艣膰 ro艣lin leczniczych w艣r贸d Indian i zastosowanie ich we wsp贸艂czesnej terapii. Kiedy si臋 wprowadza艂a, powiedziano jej, 偶e Meade przebywa w艂a艣nie w amazo艅skiej d偶ungli, sk膮d mia艂 powr贸ci膰 pod koniec sierpnia.

Brooke usiad艂a i zniecierpliwiona odgarn臋艂a kosmyk blond w艂os贸w, opadaj膮cych jej na ramiona. Do ko艅ca sierp­nia w amazo艅skiej d偶ungli, tak? Wed艂ug kalendarza do sierpnia pozosta艂y jeszcze dwa miesi膮ce.

W艂a艣ciwie mo偶na si臋 tego by艂o po nim spodziewa膰. Najprawdopodobniej w艂a艣ciciel wr贸ci艂 przed oznaczonym ter­minem. I by艂 teraz na dole i w艂膮czy艂 t臋 muzyk臋, jakby celo­wo chc膮c doprowadzi膰 j膮 do sza艂u.

Niespodziewanie d藕wi臋ki b臋bna i fletu przesz艂y w tona­cj臋 inn膮, bardziej… erotyczn膮.

* * *

Mia艂a tego do艣膰! Odrzuci艂a prze艣cierad艂o, t艂umacz膮c so­bie, 偶e nag艂膮 nadwra偶liwo艣膰 sk贸ry wywo艂a艂 wy艂膮cznie upa艂 i nic innego.

D艂ugimi szczup艂ymi nogami dotkn臋艂a dywanu. Nie mia艂a zamiaru ca艂膮 noc wys艂uchiwa膰 najnowszej listy przeboj贸w jakiej艣 prymitywnej kultury. Postanowi艂a zej艣膰 na d贸艂 i po­wiedzie膰 swemu gospodarzowi, co o tym my艣li. Dobry Bo­偶e, ten cz艂owiek by艂 chyba 藕le wychowany, 偶e nawet nie przysz艂o mu do g艂owy przyj艣膰, przedstawi膰 siei poinformo­wa膰 o swym powrocie! Nie by艂a nawet w stanie wyobrazi膰 sobie przyczyny, dla kt贸rej wr贸ci艂 w 艣rodku nocy. Mo偶e zbyt d艂ugo przebywa艂 w towarzystwie 艂owc贸w g艂贸w?

Brooke ponownie odgarn臋艂a w艂osy. Dozna艂a szczeg贸lne­go, przyjemnego wra偶enia pieszczoty na szyi i ramionach.

Nie! 艢wiadomie prze艂ama艂a ogarniaj膮ce j膮 rozleniwienie. Gor膮co pot臋gowa艂o jej zm臋czenie. Jasne, 偶e czu艂a si臋 troch臋 niedysponowana. Absurdem by艂oby doszukiwa膰 si臋 w tym jakichkolwiek dozna艅 erotycznych.

To by艂o wi臋cej ni偶 absurd. Brooke Livingstone, dwudziestoo艣mioletnia kobieta, kt贸ra nie potrafi艂a zaspokoi膰 t臋skno­ty m臋偶a przez ostatnie p贸艂 roku ma艂偶e艅stwa! Przez ca艂y ten czas nie czu艂a pog艂臋biaj膮cego si臋 uczucia fizycznej ozi臋b艂o­艣ci, kt贸re by艂o przyczyn膮 niepowodzenia. To niemo偶liwe, aby jaka艣 muzyka mog艂a j膮 tak odmieni膰.

To, czego teraz potrzebowa艂a, to mocny, d艂ugi sen.

Brooke si臋gn臋艂a po seledynowe kimono, le偶膮ce na pod艂o­dze przy 艂贸偶ku. Wiedzia艂a dok艂adnie, jak rozmawia膰 z do­ktorem A.X. O'Malleyem. Zamierza艂a by膰 szalenie uprzej­ma, lecz stanowcza. Mia艂a zamiar wyra藕nie da膰 mu do zrozumienia, 偶e…

Muzyka zmieni艂a si臋 ponownie. O, nie! Flety zamilk艂y i kto艣 - co艣? - zacz膮艂 艣piewa膰. Brooke nie pr贸bowa艂a nawet odgadn膮膰, w jakim j臋zyku. Bez wzgl臋du na to, o czym opo­wiada艂a pie艣艅, by艂a pewna, 偶e nie ma w niej rym贸w „gniew”, „艣piew”, „drzew” i „zew”. By艂a to najbardziej niepokojaca melodia, jak膮 s艂ysza艂a. Musia艂a przerwa膰 t臋 niesamowit膮 muzyk臋.

Archimedes Xavier „Meade” O'Malley kr膮偶y艂 po pe艂nym ksi膮偶ek i dzie艂 sztuki salonie swego mieszkania jak uwi臋ziona dzika pantera. Prymitywna muzyka z nowoczesnego magnetofonu 艣wietnie oddawa艂a ogarniaj膮ce go uczu­cie niepokoju.

Mo偶e nawet zbyt dobrze. Mo偶e powinien w艂膮czy膰 co艣 bardziej uspokajaj膮cego. Na przyk艂ad Mozarta. 艢wi臋tej pami臋ci Sebastian Browning, nauczyciel i osoba, po kt贸rej odziedziczy艂 zar贸wno ten dom, jak i wiedz臋, wielokrotnie powtarza艂, 偶e s艂uchanie Mozarta jest lekarstwem na prawie wszystkie emocjonalne dolegliwo艣ci.

Meade by艂 w pe艂ni 艣wiadomy odczuwanego zdenerwowania. Zawsze po powrocie z podr贸偶y mia艂 wra偶enie pewnego nieprzystosowania. By艂o to wynikiem zm臋czenia, cz臋艣ciowo szoku kulturowego i czego艣 jeszcze, czego nawet nie pr贸bowa艂 okre艣li膰. Wiedzia艂, 偶e za dzie艅 lub dwa poczuje si臋 zn贸w jak w domu, a przynajmniej b臋dzie mu zn贸w wygodnie we w艂asnej sk贸rze. Do tego czasu musi po prostu pogo­dzi膰 si臋 z uczuciem obco艣ci i niedopasowania.

Meade przyby艂 na lotnisko Logan sze艣膰 godzin temu. Tym razem nie uprzedza艂 nikogo o swym powrocie. Przy odprawie celnej trafi艂 na wyj膮tkowo podejrzliwego urz臋dnika. Przewiduj膮c, 偶e zar贸wno jego wygl膮d, jak i zawarto艣膰 baga偶y niejednokrotnie powodowa艂a trudno艣ci na ka偶dym du偶ym lotnisku 艣wiata, nie powinien by膰 zaskoczony takim przyj臋ciem. Mimo wszystko by艂o to irytuj膮ce.

W ko艅cu, dzi臋ki interwencji pewnego kontrolera, kt贸ry pami臋ta艂 go z jednej z poprzednich podr贸偶y, zaoszcz臋dzono mu upokarzaj膮cej rewizji osobistej i pozwolono wreszcie przekroczy膰 granic臋. Po pospiesznym wrzuceniu rzeczy do toreb i ozi臋b艂ym „do widzenia” ze strony celnik贸w, z艂apa艂 taks贸wk臋 do Bostonu.

Po kr贸tkim namy艣le zrezygnowa艂 z wizyty u rodzic贸w. „B臋dzie na to czas rano” - pomy艣la艂. Nie chodzi艂o nawet o to, 偶e rodzina nic go nie obchodzi艂a, ani te偶 on ich; wr臋cz przeciwnie. W tym stanie ducha nie by艂 przygotowany na czu艂e powitanie rodziny.

Meade wiedzia艂 z wielokrotnych do艣wiadcze艅, 偶e jego pojawienie si臋 na progu rodzinnego domu zapocz膮tkowa艂o­by huczne przyj臋cie. Jego matka najpierw by si臋 rozp艂aka艂a i przytuli艂a go do piersi, po czym ruszy艂aby do telefonu, aby zaprosi膰 jego siostry - bli藕niaczki Kathleen i Mary Marga-ret, a tak偶e ka偶dego kogo by sobie przypomnia艂a. Ojciec r贸wnie偶 by si臋 rozp艂aka艂 i przytuli艂 go, a potem zapropono­wa艂by mu co艣 do picia. Po kilku minutach rozleg艂yby si臋 dzwonki do drzwi i w domu zaroi艂oby si臋 od os贸b z klan贸w Petrakis i 0'Malley. I zn贸w kolejne poca艂unki, u艣ciski, drin­ki i jedzenie...

Drinki. O, Bo偶e. Ju偶 sama konieczno艣膰 picia wystarczy艂a, by odwlec moment spotkania z rodzin膮. Podczas pobytu w d偶ungli zdarza艂o mu si臋 pi膰 jeden z najsilniejszych trun­k贸w 艣wiata, ale by艂a to tylko ciekawo艣膰 badacza. No dobra, mo偶e nie tylko. Zdarzy艂y si臋 dwie, no mo偶e trzy sytuacje, gdy skosztowa艂 podsuni臋ty nap贸j w obawie, 偶e odmowa mog艂aby 艣miertelnie urazi膰 gospodarzy, co 艂膮czy艂o si臋 z nie­bezpiecze艅stwem.

W ka偶dym b膮d藕 razie, zdarzy艂o mu si臋 pr贸bowa膰 alkohol, w por贸wnaniu z kt贸rym bimber wydawa艂 si臋 zaledwie socz­kiem, Ale nic nie powodowa艂o wi臋kszego kaca ni偶 wychylane na przemian szklaneczki whisky i ouzo. A tego oczekiwano po nim w czasie wszystkich spotka艅 rodzinnych. Musia艂 przecie偶 manifestowa膰 sw膮 przynale偶no艣膰 i pochodzenie -zar贸wno greckie, jak i irlandzkie.

Pomy艣la艂 nagle o butelce wina i zapasach jedzenia, kt贸re zgromadzi艂. Mo偶e powinien otworzy膰 wino i napi膰 si臋 kieli­szek dla odpr臋偶enia. Ale nie by艂 o tym przekonany. Prawd臋 powiedziawszy, nie mia艂 ochoty ani na picie w samotno艣ci, ani te偶 w towarzystwie rodziny.

Meade zatrzyma艂 si臋 i przeci膮gn膮艂, pr贸buj膮c zmniejszy膰 napi臋cie w mi臋艣niach szyi i ramion. Przeczesuj膮c palcami g臋ste, czarne jak sadza w艂osy, rozejrza艂 si臋 po pokoju. Zatrzyma艂 wzrok na stertach korespondencji, u艂o偶onych na wytartym perskim dywanie przed kominkiem. Niejaki B. Livingstone, kt贸rego nazwisko wypisane by艂o starannym pismem na skrzynce pocztowej, odwali艂 kawa艂 dobrej roboty.

Osiem miesi臋cy temu, gdy Meade wyrusza艂 na organizo­wan膮 przez WIWE wypraw臋 do Ameryki Po艂udniowej, mieszkanie pi臋trze by艂o puste. Poprosi艂 w贸wczas Davida Quincy, dyrektora Instytutu, o znalezienie odpowiedniego lokatora. Meade darzy艂 Davida pe艂nym zaufaniem, mimo 偶e poprzedni lokator mieszka艂 tu ze swym ulubionym w臋偶em boa o wdzi臋cznym imieniu Urszula. Nie chodzi艂o o uprzedzenia Meade'a wobec w臋偶y. Urszula by艂a jednym z najokazalszych przedstawicieli rodziny Boidae z jakim si臋 zetkn膮艂 i bardzo j膮 lubi艂. Niestety, mia艂a zwyczaj wygrzewania si臋 na wypolerowanym parkiecie w hallu. Kobieta, z kt贸r膮 Meade by艂 w贸wczas zwi膮zany, panicznie ba艂a si臋 wszelkich gad贸w.

Oczywi艣cie, 偶e przez pewien czas 偶a艂owa艂 rozstania. Ale, mimo 偶e lubi艂 Jeanne, nie 艂膮czy艂a ich mi艂o艣膰, Prawd臋 m贸­wi膮c, gdy rozstali si臋, czu艂, 偶e jego matka by艂a bardziej roz­czarowana ni偶 on sam. Meade przypuszcza艂, 偶e fakt, i偶 maj膮c trzydzie艣ci pi臋膰 lat, by艂 wci膮偶 kawalerem, stanowi艂 dla jego matki wieczne zmartwienie.

B. Livingstone. Barney? Benjamin? Bob? Po przyje藕dzie z lotniska zapuka艂 na wszelki wypadek do drzwi mieszkania na pi臋trze, mimo 偶e 艣wiat艂a by艂y zgaszone. Nie by艂o odpowiedzi. Zszed艂 na d贸艂, wzi膮艂 prysznic, ogoli艂 si臋 i zdecydowa艂 wyj艣膰 do miasta, aby co艣 zje艣膰. Wr贸ci艂 po p贸艂torej godziny i ponownie wszed艂 na g贸r臋. Przez moment wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy jaki艣 d藕wi臋k, lecz nikt nie zareagowa艂 na pukanie do drzwi. Wzruszy艂 ramionami i wr贸ci艂 do siebie.

B. Livingstone. Bradley? Bernard?

Meade przyjrza艂 si臋 uwa偶nie korespondencji, pr贸buj膮c odgadn膮膰 cokolwiek ze sposobu jej u艂o偶enia. To, 偶e nowy lokator mia艂 zami艂owanie, a mo偶e nawet obsesj臋 na punkcie porz膮dku, wydawa艂o si臋 oczywiste. A fakt, 偶e przesy艂ki zo­sta艂y pouk艂adane tak uwa偶nie, wskazywa艂, 偶e B. Livingstone mo偶e by膰 dociekliwym facetem. Hm... mo偶e naukowcem. Tak. Specjalist膮 w jakiej艣 艣cis艂ej dziedzinie. Zapewne zna­komity w laboratorium, lecz maj膮cy problemy z realnym 偶yciem. A wygl膮d fizyczny? Niski? Szczup艂y? A mo偶e prze­ciwnie - wysoki i przygarbiony?

Okulary. M贸g艂by si臋 za艂o偶y膰...

Jego rozmy艣lanie przerwa艂o pukanie do drzwi. Meade za­mar艂 na ten d藕wi臋k i poczu艂, jak powracaj膮 przyzwyczajenia nabyte w d偶ungli. Adrenalina zacz臋艂a szybciej kr膮偶y膰 w 偶y­艂ach.

Rozleg艂o si臋 kolejne pukanie, tym razem natarczywe.

- Ju偶 id臋 - zawo艂a艂 ostro Meade i podszed艂 do drzwi. Od­sun膮艂 zasuw臋 i otworzy艂.

Ostatni膮 rzecz膮, kt贸rej si臋 spodziewa艂, by艂a stoj膮ca przed nim pi臋kna kobieta. By艂a szczup艂a, ubrana w jak膮艣 jedwabn膮 szat臋. Str贸j ten, w kolorze wiosennych li艣ci, niczym kocha­nek obejmowa艂 wdzi臋cznie okr膮g艂o艣ci jej cia艂a. Mia艂a d艂u­gie, rozpuszczone w艂osy koloru promieni s艂onecznych. Wy­raz jej owalnej twarzy przypomina艂 niewinno艣膰 Madonny. Tylko usta by艂y inne. Ich kszta艂t i barwa dojrza艂ych wi艣ni przywodzi艂y na my艣l ziemskie nami臋tno艣ci. Oczy mia艂a zie­lone, ozdobione d艂ugimi rz臋sami, wzrok uwa偶ny. Mo偶na si臋 by艂o w nich zagubi膰,

Meade przygl膮da艂 si臋 stoj膮cej przed nim osobie,

Z plotek kr膮偶膮cych po Instytucie wynika艂o, 偶e Meade jest wsp贸艂czesnym Casanov膮. Brooke domy艣la艂a si臋 wi臋c, 偶e b臋­dzie przystojny. Nie by艂a jednak przygotowana na spotkanie m臋偶czyzny b臋d膮cego po艂膮czeniem rozb贸jnika morskiego z greckim bogiem!

Brooke mia艂a pi臋膰 st贸p i siedem cali wzrostu, a on prze­wy偶sza艂 j膮 o przynajmniej sze艣膰 cali. By艂 szczup艂y, pot臋偶nie zbudowany i odziany jedynie w zniszczone szorty koloru

Kr臋cone w艂osy wygl膮da艂y tak, jakby od miesi臋cy nie widzia艂y fryzjera. Opalenizna twarzy mia艂a ciep艂膮 barw臋 i uwydatnia艂a ko艣ci policzkowe. Brooke widywa艂a podobnie zniewalaj膮ce oblicza u marmurowych rze藕b staro偶ytnych -Ate艅czyk贸w. Ale 偶aden z tych pot臋偶nych pos膮g贸w nie mia艂 oczu w kolorze morza w pogodny dzie艅. Ka偶da kobieta mog艂aby uton膮膰 z rado艣ci w tych b艂臋kitnych, b艂yszcz膮cych g艂臋biach.

Brooke patrzy艂a niemal zauroczona.

Meade nie wiedzia艂, jak d艂ugo tak stali, patrz膮c na siebie. Mia艂 wra偶enie, jakby powietrze w pokoju by艂o naelektryzowane, zupe艂nie jak po burzy.

Ostre d藕wi臋ki b臋bn贸w przerwa艂y muzyk臋. Ta艣ma zatrzyma艂a si臋, wydaj膮c ledwie s艂yszalny trzask. Po kilku sekun­dach... minutach... milczenia Meade odezwa艂 si臋 pierwszy.

- B. Livingstone, jak przypuszczam? - spyta艂.

„B. Livingstone, jak przypuszczam?” Bo偶e, nie pami臋ta艂 ju偶 kiedy ostatnio u偶y艂 tak pospolitego wyra偶enia.

Brooke zamruga艂a.

- Ja... Prosz臋? - odpar艂a niepewnym g艂osem. Czu艂a zu­pe艂ny m臋tlik w g艂owie.

- Niewa偶ne - odpowiedzia艂 ponuro, - To taki stary do­wcip. Nie warto go powtarza膰.

- Stary dowcip? - Brooke ponownie zamruga艂a, pr贸bu­j膮c zebra膰 my艣li. - To znaczy... to, co pan powiedzia艂... to przypuszczenie, 偶e nazywam si臋 Livingstone?

- Tak jest - skin膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋, - Przepra­szam. Pewnie s艂ysza艂a ju偶 pani wiele 偶art贸w na ten temat.

- W艂a艣ciwie nie - zaprzeczy艂a Brooke. - Livingstone to jest... by艂o nazwisko mojego m臋偶a. To znaczy, to wci膮偶 jest jego nazwisko. Moje r贸wnie偶. Zatrzyma艂am je po tym, jak... rozumie pan... my... - poczu艂a, 偶e si臋 rumieni. - My... rozwiedli艣my si臋 - sko艅czy艂a sucho.

Zapad艂a cisza, w czasie kt贸rej Brooke zwymy艣la艂a si臋 w duchu za swe zmieszanie. Zawsze uwa偶a艂a, 偶e 偶ycie oso­biste jest wy艂膮cznie jej prywatn膮 spraw膮. Wszystko, co wi膮­za艂o si臋 z trwaj膮cym sze艣膰 lat ma艂偶e艅stwem traktowa艂a jak tajemnic臋; zacz臋艂o si臋 wspaniale, a zako艅czy艂o fatalnie. I oto sta艂a tutaj, zdradzaj膮c temu prawie nagiemu m臋偶czy藕­nie swoje najbardziej bolesne prze偶ycia.

Brooke wyprostowa艂a si臋, czuj膮c sztywnienie kr臋gos艂upa. Skrzy偶owa艂a ramiona. Nie by艂a pewna, czy gest ten mia艂 oznacza膰 ochron臋 siebie, czy odepchni臋cie Meade'a. Czu艂a po prostu instynktown膮 potrzeb臋 odgrodzenia si臋 od 艣wiata.

- Przykro mi - powiedzia艂 Meade.

Nie podj膮艂 tematu, i to nie z braku zainteresowania t膮 ko­biet膮; wr臋cz przeciwnie. Wiedzia艂 jednak du偶o na temat mo­wy cia艂a, aby w艂a艣ciwie odczyta膰 gest ZAKAZ WST臉PU. To nie by艂 moment na zadawanie pyta艅.

Napotka艂 jej niepewne spojrzenie i da艂 jej do zrozumienia, 偶e mo偶e mu ufa膰. W jej oczach zauwa偶y艂 niepokoj膮ce cienie.

Pomy艣la艂 o lasach podzwrotnikowych, kt贸re tak niedaw­no opu艣ci艂.

Brooke zacz臋艂a si臋 powoli odpr臋偶a膰.

- Jestem... jestem Brooke Livingstone - przedstawi艂a si臋. Z ulg膮 zauwa偶y艂a, 偶e jej g艂os brzmia艂 prawie naturalnie. - Mieszkam na g贸rze.

Brooke. Meade pomy艣la艂, 偶e prostota tego imienia bardzo do niej pasowa艂a.

- Brooke Livingstone - powt贸rzy艂, wyci膮gaj膮c d艂o艅. - Jestem Archimedes Xavier O'MalIey.

Brooke odruchowo poda艂a mu r臋k臋. Poczu艂a silny u艣cisk m臋skich palc贸w.

- Mi艂o... mi pana pozna膰, doktorze 0'Malley - powiedzia艂a Brooke, pr贸buj膮c ignorowa膰 ogarniaj膮ce j膮 podniecenie.

Dotyk jej d艂oni sta艂 si臋 dla Meade'a niezwyk艂ym prze偶y­ciem. Mia艂a g艂adk膮 sk贸r臋 i by艂 got贸w si臋 za艂o偶y膰, 偶e pachnie cudownie.

- Po prostu Meade - poprawi艂 ciep艂ym g艂osem. Jego zal艣ni艂y. - Wszyscy nazywaj膮 mnie Meade. O ile nie wolisz… - powiedzia艂 kilka s艂贸w w egzotycznie brzmi膮cym dialekcie.

Brooke zaczerpn臋艂a g艂臋boko powietrze, usi艂uj膮c zapanowa膰 nad emocjami. Co si臋 z ni膮 dzia艂o? I dlaczego?

- Prosz臋? - spyta艂a ostro偶nie, z niech臋ci膮 uwalniaj膮c d艂o艅.

U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, sprawiaj膮c wra偶enie niesfornego ch艂opca.

- Tak nazywali mnie tubylcy, w艣r贸d kt贸rych ostatnio przebywa艂em - wyja艣ni艂. Czu艂 przemo偶n膮 ch臋膰 ponownego dotkni臋cia jej d艂oni, lecz postanowi艂 nie kusi膰 losu. A przynajmniej jeszcze nie teraz.

- Rozumiem - odpowiedzia艂a niepewnie Brooke.

- To oznacza „olbrzymi przybysz o sk贸rze jak podbrzu­sze ropuchy”.

Brooke nie mog艂a opanowa膰 艣miechu.

- Och, oczywi艣cie. Tak w艂a艣nie my艣la艂am - odpar艂a.

Jaki艣 g艂os ostrzeg艂 j膮, 偶e rozmowa przybiera niepokoj膮cy obr贸t. Stoi w drzwiach mieszkania p贸艂nagiego m臋偶czyzny, kt贸rego dopiero co pozna艂a, sama w nocnym stroju, i gaw臋dzi jakby… c贸偶, sama nawet nie potrafi艂a okre艣li膰.

Meade po raz pierwszy znajdowa艂 si臋 w takiej sytuacji. Brooke Livingstone wywar艂a na nim znacznie wi臋ksze wra­偶enie ni偶 ktokolwiek wcze艣niej. Czu艂, 偶e jest w tym co艣 wi臋cej ni偶 tylko zauroczenie.

- To by艂o tylko t艂umaczenie tych s艂贸w - powiedzia艂, mie­rzwi膮c w艂osy. - Mo偶e masz ochot臋 wst膮pi膰 na chwil臋? Nie uwa偶asz, 偶e musimy 艣miesznie wygl膮da膰, gdy tak stoimy w progu?

- Ach... - zawaha艂a si臋.

- Prosz臋... Brooke? - przygl膮da艂 si臋 jej w napi臋ciu. Spu艣ci艂a na chwil臋 wzrok.

- W porz膮dku - zgodzi艂a si臋. - Ale tylko na par臋 minut.

- Jasne - cofn膮艂 si臋, by j膮 przepu艣ci膰.

Zapach jej sk贸ry podra偶ni艂 jego zmys艂y. Jej biodra, pod­kre艣lone jedwabiem szlafroka, przypomnia艂y jego wcze艣­niejsze domys艂y co do p艂ci lokatora.

- Rzeczywi艣cie, B, Livingstone - mrukn膮艂 pod nosem.

- Prosz臋? - spyta艂a Brooke, odwracaj膮c si臋 w jego stron臋.

- S艂ucham? Och - u艣wiadomi艂 sobie, 偶e musia艂a s艂ysze膰, jak wymawia艂 jej nazwisko. - My艣la艂em tylko... s膮dzi艂em, 偶e jeste艣 kim艣 innym.

Brooke nie wiedzia艂a, jak zareagowa膰 na t臋 do艣膰 dziwn膮 uwag臋. On te偶 nie by艂 taki, jak my艣la艂a.

- Naprawd臋? - odpar艂a po chwili. - A czego oczekiwa艂e艣?

- Prawd臋 m贸wi膮c, faceta imieniem Barney lub Benjamin - przyzna艂 z u艣miechem.

- S艂ucham? - spyta艂a Brooke po namy艣le.

- Widzia艂em inicja艂y na skrzynce pocztowej i przypusz­cza艂em... - przerwa艂, co艣 sobie przypominaj膮c. - Poczta! O m贸j Bo偶e! Przepraszam. Powinienem podzi臋kowa膰 ci za zaj臋cie si臋 przez te wszystkie miesi膮ce moj膮 koresponden­cj膮. Bardzo jestem ci wdzi臋czny. Mam nadziej臋, 偶e nie by艂 to dla ciebie du偶y k艂opot.

- O, nie - zapewni艂a go Brooke. Zawaha艂a si臋 przez mo­ment, by powr贸ci膰 do przerwanego w膮tku. - A wi臋c... przy­puszcza艂e艣, 偶e B. Livingstone to m臋偶czyzna?

- Mi臋dzy innymi to - odpar艂, wzruszaj膮c ramionami. - Powiedzmy, 偶e pope艂ni艂em b艂膮d, wyci膮gaj膮c wnioski jedy­nie na podstawie sk膮pych przes艂anek.

- Czy robi ci to jak膮艣 r贸偶nic臋? - Brooke zmarszczy艂a brwi.

- Co? Stwierdzanie fakt贸w na podstawie niepe艂nych informacji?

- Nie - potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮 - to, 偶e nie jestem m臋偶czyzn膮.

Oczywi艣cie, nie by艂a r贸wnie偶 w pe艂ni kobiet膮, lecz Archimedes Xavier 0'Malley nic o tym jeszcze nie wiedzia艂. To by艂 jej sekret. Jej i Petera. Nie mia艂a zamiaru dzieli膰 si臋 z nikim t膮 tajemnic膮. Z nikim i nigdy.

Przez moment Meade zastanawia艂 si臋, czy Brooke nie pr贸buje z nim flirtowa膰. Jej pytanie brzmia艂o jak zach臋ta. Kiedy ju偶 mia艂 odpowiedzie膰 w podobnym tonie, dostrzeg艂 w wyrazie jej oczu co艣, co go powstrzyma艂o.

Ona wcale z nim nie flirtowa艂a. By艂a zaniepokojona. Ale dlaczego, na Boga?

- Nie - odpowiedzia艂. - To nie jest 偶aden problem.

Nast膮pi艂a chwila niezr臋cznej i pe艂nej wyczekiwania ciszy. Brooke mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e Meade j膮 obserwuje. To powodowa艂o wzbieraj膮ce w niej uczucie niepewno艣ci i dziwnego podniecenia. Zaczerwieni艂a si臋 i spojrza艂a w bok, odgarniaj膮c z czo艂a blond w艂osy.

Meade u艣wiadomi艂 sobie, 偶e si臋 w ni膮 wpatruje. Poczu艂 zawr贸t g艂owy, jakby by艂 pod wp艂ywem narkotyku.

- Przepraszam. - Co by艂o w tej kobiecie, 偶e pozostawa艂 pod jej urokiem? - Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje. To chyba z powodu r贸偶nicy czasu. Lot z Brasilii do Bostonu jest... ach - roz艂o偶y艂 r臋ce.

Brooke spojrza艂a na niego.

- Mo偶e powinnam ju偶 i艣膰 - powiedzia艂a. - Z pewno艣ci膮 jeste艣 zm臋czony po podr贸偶y. Nie zdawa艂am sobie sprawy... - uczyni艂a krok w stron臋 drzwi.

- Nie! - krzykn膮艂 Meade, chc膮c j膮 zatrzyma膰. Czubkami palc贸w dotkn膮艂 jej ramienia i poczu艂 przebiegaj膮cy go dreszcz.

Spojrza艂 w jej rozszerzone zielone oczy, w kt贸rych odbija艂o si臋 zdziwienie, i wiedzia艂, 偶e dozna艂a podobnego wra偶e­nia, co on... ale wyda艂o mu si臋, 偶e si臋 tego obawia. Czemu?

- Prosz臋 - powiedzia艂 stanowczo. - Nie mo偶esz odej艣膰, dop贸ki nie powiesz mi, co ci臋 tu sprowadzi艂o.

- Co mnie... Och, tak! To ta muzyka - wyja艣ni艂a niezr臋­cznie. - Chcia艂am z tob膮... o tym porozmawia膰.

Gdy do niego dotar艂 wreszcie sens jej s艂贸w, poczu艂 si臋 jak idiota.

- Do diab艂a. Przepraszam. Nigdy bym si臋 tak nie zacho­wa艂, nie wiedzia艂em, 偶e kto艣 jest u g贸ry. By艂em tam dwu­krotnie…

- By艂e艣? - przerwa艂a Brooke. - Kiedy?

- Puka艂em do艣膰 g艂o艣no...

- Nie w膮tpi臋 - zapewni艂a go. - Ale nie by艂o mnie przez weekend...

- Nie by艂o ci臋? - zdziwi艂 si臋.

- By艂am u rodziny w Connecticut - wyja艣ni艂a Brooke, usi艂uj膮c si臋 nie skrzywi膰. Dlaczego matka i starsza siostra nalega艂y na ponowne roztrz膮sanie nieudanego ma艂偶e艅stwa? I dlaczego opowiada艂y jej o by艂ym m臋偶u i jego nowej 偶onie? - Musia艂am wr贸ci膰 wkr贸tce potem, jak puka艂e艣 po raz pier­wszy, a za drugim razem by艂am pod prysznicem - przerwa­艂a, marszcz膮c brwi. - Ty pewnie te偶 nie s艂ysza艂e艣, jak puka­艂am do drzwi...

- Widocznie nie by艂o mnie w domu. Wyszed艂em po za­kupy - odpowiedzia艂.

- Ach - twarz Brooke rozpogodzi艂a si臋, gdy wszystko zosta艂o wyja艣nione. - Innymi s艂owy: dobre intencje, z艂y czas.

- Dok艂adnie tak. Mimo to, przepraszam. Zazwyczaj nie nastawiam muzyki na pe艂ny regulator, zw艂aszcza o pier­wszej w nocy. Czu艂em napi臋cie po podr贸偶y i pomy艣la艂em sobie, 偶e troch臋 muzyki mog艂oby... - wykona艂 gest r臋k膮, obejmuj膮c wzrokiem ca艂膮 jej posta膰. - Jeszcze raz przepra­szam. Z pewno艣ci膮 ci臋 obudzi艂em.

- W艂a艣ciwie nie obudzi艂e艣 - powiedzia艂a Brooke, dotykaj膮c paska szlafroka.-Nie spa艂am jeszcze. By艂am zm臋czona po podr贸偶y. A potem, no c贸偶, potem us艂ysza艂am muzyk臋 - spojrza艂a na niego z ukosa. - S艂ucha艂e艣 tego, 偶eby si臋 odpr臋偶y膰? - spyta艂a z pow膮tpiewaniem, pami臋taj膮c o niepokoju wywo艂anym t膮 muzyk膮.

- Niezupe艂nie - przyzna艂. - Trudno jest... w艂a艣ciwie nie wiem, dlaczego wybra艂em w艂a艣nie t臋 kaset臋. Jeszcze raz przepraszam. - Przerwa艂 na chwil臋. - A wracaj膮c do zakup贸w, o kt贸rych wspomnia艂em. Mam w lod贸wce butelk臋 wi­na i zmierza艂em j膮 otworzy膰, gdy us艂ysza艂em twoje puka­ne. Mo偶e uda mi si臋 nam贸wi膰 ci臋 na kieliszek?

- Nie, jest ju偶 zbyt p贸藕no - gra艂a na zw艂ok臋, podnosz膮c r臋k臋 i odgarniaj膮c w艂osy za uszy. - Rano musz臋 i艣膰 do pracy...

- Tylko jeden kieliszek. Na pewno pomo偶e ci zasn膮膰.

Brooke zawaha艂a si臋 chwil臋, w ko艅cu zgodzi艂a si臋.

- Tylko jeden kieliszek - podkre艣li艂a.

- Umowa stoi - u艣miechn膮艂 si臋 rado艣nie, a w k膮cikach oczu pojawi艂y si臋 siateczki drobnych zmarszczek. - Czuj si臋 jak usiebie. - Odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 do kuchni.

Brooke spostrzeg艂a na jego lewym ramieniu skompliko­wany rysunek czarno-czerwonego tatua偶u. Ciekawe w ja­kich okoliczno艣ciach powsta艂? Teraz, gdy pozna艂a ju偶 Medea'a O'Malleya, Brooke przestawa艂a w膮tpi膰 w prawdziwo艣膰 wszystkich opowie艣ci kr膮偶膮cych po Instytucie. Mog艂a teraz uwierzy膰 w ka偶d膮 z nich - i w wiele jeszcze innych.

Brooke rozejrza艂a si臋 wok贸艂. Kiedy po raz pierwszy znalaz艂a si臋 w tym pokoju, by艂a zdziwiona jego wygl膮dem. Zgromadzono w nim niezliczone ilo艣ci przedmiot贸w artystycznych, pochodz膮cych z r贸偶nych kultur, tak odleg艂ych wsp贸艂czesnemu cz艂owiekowi. By艂y tam przepi臋kne, cho膰 dziwaczne, maski i rze藕by. W艂贸cznie i tarcze. Kusze i wyro­by z pere艂, i wiele innych, kt贸rych przeznaczenie trudno by艂o ustali膰. Mn贸stwo ksi膮偶ek i oprawionych w srebrne ramki fotografii. Mimo to pok贸j sprawia艂 wra偶enie przytulnego.

- Prosz臋 bardzo - weso艂o powiedzia艂 Meade, podaj膮c jej kieliszek bia艂ego wina. Wszed艂 bardzo cicho do pokoju.

Brooke drgn臋艂a lekko na d藕wi臋k jego g艂osu.

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂a, bior膮c kieliszek i wypijaj膮c pospie­sznie 艂yk wina. - Mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciwko temu, 偶e podziwia艂am twoje zbiory.

- Oczywi艣cie, 偶e nie - odrzek艂 szczerze. Pij膮c powoli swoje wino, przypatrywa艂 si臋 uwa偶nie go艣ciowi. Delikatny bukiet zmro偶onego chardonnay doskonale pasowa艂 do at­mosfery wywo艂anej wizyt膮 Brooke. Uzna艂, 偶e na now膮 loka­tork臋 patrzy si臋 z przyjemno艣ci膮. By艂a niew膮tpliwie atra­kcyjn膮 kobiet膮, ale jej charakter wzbudza艂 jego wi臋ksze za­ciekawienie.

Brooke przymkn臋艂a oczy. Ponownie u艣wiadomi艂a sobie, 偶e Meade oceniaj膮 swoim wzrokiem. Peter r贸wnie偶 przy­gl膮da艂 si臋 jej bez s艂贸w. Doszukiwa艂 si臋 w niej wad i na Boga, udawa艂o mu si臋 znale藕膰 ich do艣膰 du偶o. Potrafi艂a zrozumie膰, a偶 za dobrze, dlaczego tak z ni膮 post膮pi艂. Peter twierdzi艂, 偶e zawiod艂a go pod ka偶dym wzgl臋dem: jako 偶ona, a tak偶e jako kobieta... Dosz艂o wreszcie do sytuacji, 偶e przyj臋艂a jego spo­s贸b my艣lenia.

Bo faktycznie go zawiod艂a...

Brooke wypi艂a kolejny 艂yk wina. Zliza艂a kilka kropli z dol­nej wargi.

- To jest niezwyk艂y pok贸j - skomentowa艂a, rozgl膮daj膮c si臋. - Kiedy przysz艂am tu po raz pierwszy z twoj膮 korespon­dencj膮, odnios艂am wra偶enie, 偶e wchodz臋 do muzeum.

- Szkoda, 偶e nie by艂a艣 tu przed 艣mierci膮 profesora Brow­ninga - odpowiedzia艂 jej Meade. - Wi臋kszo艣膰 swej kolekcji zapisa艂 muzeum. To co tu zosta艂o, to g艂贸wnie jego osobiste pami膮tki.

- Cz臋艣膰 z tych rzeczy to z pewno艣ci膮 twoje zbiory - Brooke ch臋tnie podj臋艂a ten temat, poniewa偶 bardzo j膮 inte­resowa艂 i by艂 wzgl臋dnie bezpieczny. - Wiem, 偶e odziedzi­czy艂e艣 ten dom po profesorze. Ale mimo wszystko...

- Te maski tancerzy s膮 moje - przyzna艂. - Tamte totemy r贸wnie偶. Interesuje mnie magia plemienna.

- Magia? - powt贸rzy艂a. Zastanowi艂a si臋, jakby co艣 sobie przypomnia艂a. - Chyba s艂ysza艂am... kto艣 kiedy艣 w Instytucie wspomnia艂, 偶e pokazujesz kanibalom sztuczki karciane.

Meade zachichota艂, potrz膮saj膮c g艂ow膮.

- Znam kilka sztuczek - przyzna艂. - Czasami wykorzy­sta艂em je, pracuj膮c w terenie. Prawd臋 m贸wi膮c, wywiera艂o to wi臋ksze wra偶enie, ni偶 gdybym wymachiwa艂 moj膮 rozpra­w膮 doktorsk膮. A co do zabawiania rzekomych kanibali... - ponownie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Jedno z plemion, w艣r贸d kt贸­rych przebywa艂em, upiek艂o kiedy艣 na ruszcie kilku hiszpa艅­skich zakonnik贸w. Ale poniewa偶 zdarzy艂o si臋 to par臋 wie­k贸w temu. chyba nie ma sensu dzi艣 im tego wypomina膰. W ko艅cu, je艣li zbada膰 rodow贸d ka偶dego, kto wie, co mo偶na by znale藕膰.

- Na przyk艂ad ko艣ciotrupy w spi偶arni? - delikatnie podsun臋艂a Brooke.

- Dok艂adnie tak - zgodzi艂 sic Meade, a jego oczy rozb艂ys艂y z zadowolenia. - Ko艣ciotrupy w spi偶arni... podoba mi si臋 to. Masz co艣 przeciwko temu, 偶ebym je kiedy艣 u偶y艂 w mojej publikacji?

- Nie, o ile w przypisach podasz 藕r贸d艂o - odci臋艂a si臋 Brooke. Czu艂a si臋 z Meade'em coraz swobodniej. Nie by艂a pewna, czy powinna si臋 z tego cieszy膰.

- 殴r贸d艂o... - zmarszczy艂 ciemne brwi. - Czekaj chwil臋. M贸wi艂a艣 co艣 na temat Instytutu. Czy to znaczy, 偶e pracujesz w WIWE?

Brooke potrzasn臋艂a g艂ow膮.

- Jestem asystentk膮 Davida Quincy. Ale poza tym mam jeszcze wiele innych obowi膮zk贸w. Mam dyplom z anglistyki i pewne umiej臋tno艣ci wydawnicze jeszcze z czas贸w uniwersyteckich, wi臋c zajmuj臋 si臋 r贸wnie偶 korekt膮 przygotowanych monografii.

- Hm - uni贸s艂 brwi. - Innymi s艂owy, jeste艣 w pewnym sensie moim wydawc膮?

Pytanie zabrzmia艂o cz臋艣ciowo 偶artobliwie, cz臋艣ciowo pie­szczotliwie. Brooke dosz艂a do wniosku, 偶e bezpieczniej b臋­dzie nie odpowiada膰.

- Wspomnia艂e艣 przed chwil膮 profesora Browninga - podj臋艂a po chwili. - Tak wiele o nim s艂ysza艂am. To musia艂 by膰 fascynuj膮cy cz艂owiek.

Nie by艂 to najfortunniejszy spos贸b zmiany tematu, jed­nak偶e nie zaprotestowa艂.

- S膮dz臋, 偶e s艂owo „fascynuj膮cy” jest w艂a艣ciwe - odpar艂.

- By艂e艣 jego studentem?

- Tak, od dwunastego roku 偶ycia.

- Co takiego? - Brooke by艂a zaskoczona. Wprawdzie wszyscy uwa偶ali Archimedesa O'Malleya za niezwykle zdolnego cz艂owieka, ale nigdy nie s艂ysza艂a, 偶eby rozpoczy­na艂 studia w wieku dwunastu lat!

- To znaczy mia艂em tyle lat, gdy go pozna艂em - wyja艣ni艂 Meade. - M贸j ojciec ma, a w艂a艣ciwie mia艂, bo przeszed艂 ju偶 na emerytur臋, przedsi臋biorstwo rob贸t elektrycznych. Kt贸re­go艣 dnia zabra艂 mnie do pracy, na czwarte pi臋tro Muzeum Botanicznego. Zdecydowa艂em si臋 na samodzielne zwiedza­nie i nagle znalaz艂em si臋 w laboratorium profesora Brownin­ga. Kiedy zobaczy艂em tam porozrzucane w艂贸cznie i dmu­chawki, zacz膮艂em ich dotyka膰. W艂a艣nie podnios艂em kamien­ny grot, gdy us艂ysza艂em g艂os m贸wi膮cy z brytyjskim akcentem: „M艂ody cz艂owieku, trucizna tam umieszczona za­bija jaguara w ci膮gu kilku sekund. Prosz臋, spr贸buj by膰 ostro偶ny”. - Dwa ostatnie zdania Meade wypowiedzia艂 z te­atralnym akcentem.

- I co... co zrobi艂e艣?

- Oczywi艣cie, 偶e by艂em bardzo ostro偶ny - zapewni艂 j膮 z u艣miechem. - Pr贸bowa艂em zachowa膰 spok贸j, ale by艂em przera偶ony.

- Ka偶dy by by艂! - powiedzia艂a Brooke, wyobra偶aj膮c sobie t臋 scen臋. - Czy tam naprawd臋 by艂a trucizna?

- Jasne, 偶e tak - potwierdzi艂. - Kurara. Profesor Browning zrobi艂 mi wyk艂ad o tym. Gdy ju偶 opanowa艂em strach, zacz膮艂em zadawa膰 pytania. - Meade przerwa艂, przywo艂uj膮c mi艂e wspomnienia. - Nie s膮dz臋, aby profesor oczekiwa艂 ode mnie, 偶e porzuc臋 szko艂臋 i zjawi臋 si臋 u niego nast臋pnego dnia, ale to w艂a艣nie zrobi艂em. Czu艂em si臋 jak ryba z艂apana na haczyk. On by艂... jedyny w swoim rodzaju.

- Te zdj臋cia... wszystkie s膮 jego? - Brooke podesz艂a do stolika przy kominku. - Musz臋 przyzna膰, 偶e od razu mnie zaciekawi艂y.

Pochyli艂a si臋 nieco, chc膮c przyjrze膰 si臋 dok艂adniej jednej fotografii. Przy tym ruchu rozchyli艂y si臋 lekko po艂y jej szlafroka, ods艂aniaj膮c dekolt. Meade pospiesznie wypi艂 艂yk wina i odwr贸ci艂 wzrok.

- Ta kobieta to Gabriela Browning, 偶ona profesora - wy­ja艣ni艂, czuj膮c, jak widok niemal obna偶onych piersi powoduje przyspieszone bicie jego serca. - By艂a od niego du偶o m艂odsza. Zgin臋艂a w wypadku samochodowym, gdy profesor przebywa艂 za granic膮. Profesor Browning... prze偶y艂 to bardzo ci臋偶ko.

Brooke delikatnie pog艂adzi艂a palcami ramk臋, w kt贸r膮 oprawiony by艂 艣lubny portret. Ze zdj臋cia emanowa艂o 偶ycie i mi艂o艣膰. Nic nie mog艂a na to poradzi膰, ale zazdro艣ci艂a tej m艂odej parze. Czy ona i Peter kiedykolwiek tak wygl膮dali? Czy podobnie czuli…?

Po chwili, nie zdaj膮c sobie sprawy z tego, co robi, Brooke odstawi艂a kieliszek i podnios艂a ze sto艂u jedn膮 z kamiennych figurek. By艂a dziwnie ci臋偶ka jak na swoj膮 wielko艣膰. Ci臋偶ka i ciep艂a w dotyku.

- Co…? - zastanowi艂a si臋 g艂o艣no.

- Pochodzi z teren贸w, gdzie teraz jest Kolumbia - po­wiedzia艂 swobodnym g艂osem Meade. - To figurka bogini p艂odno艣ci. Wed艂ug dawnych wierze艅 pomaga艂a kobietom w zaj艣ciu w ci膮偶臋.

P艂odno艣膰.

Brooke poczu艂a obejmuj膮cy j膮 ch艂贸d.

- Och - powiedzia艂a, przygl膮daj膮c si臋 ma艂emu pos膮偶ko­wi i widz膮c brzemienno艣膰 w okr膮g艂ych kszta艂tach.

Figurka p艂odno艣ci.

- Brooke? - spyta艂 Meade.

Powoli i ostro偶nie od艂o偶y艂a statuetk臋 na miejsce. Chcia艂a rzuci膰 rze藕b臋 tak, aby roztrzaska艂a si臋 o pod艂og臋. Wiedzia艂a jednak, 偶e to i tak nic by nie pomog艂o. Nic nie mo偶e jej po­m贸c.

- Brooke? Nic ci nie jest?

- Wszystko w porz膮dku - sk艂ama艂a.

ROZDZIA艁 2

Brooke chcia艂a o tym nie my艣le膰, lecz jej wysi艂ki okazy­wa艂y si臋 bezskuteczne. Statuetka p艂odno艣ci.

Skrzywi艂a si臋 na widok swego odbicia w lustrze i wpi臋艂a kolejn膮 wsuwk臋 we w艂osy. Statuetka p艂odno艣ci! Dlaczego zainteresowa艂a si臋 w艂a艣nie t膮 figurk膮? W mieszkaniu O'Malleya by艂o tak wiele innych. Po raz tysi臋czny chyba zadawa艂a sobie to samo pytanie. Jaki przekorny instynkt to spowodowa艂?

Jej najgor臋tszym marzeniem by艂o posiadanie m臋偶a i dzieci. Kiedy艣 wydawa艂o si臋 to mo偶liwe do osi膮gni臋cia, ale ten czas min膮艂.

Swego przysz艂ego m臋偶a, Petera Livingstone, pozna艂a na pierwszym roku studi贸w. Pobrali si臋 w miesi膮c po jej dyplo­mie. Mia艂a na sobie bia艂膮 sukni臋 z koronki, ozdobion膮 kwiatem pomara艅czy, tak konwencjonaln膮, 偶e druhny a偶 偶artowa艂y z niej. Ale jej to nie przeszkadza艂o. By艂a wierna tradycji i dawnym warto艣ciom. 艢lub z ukochanym m臋偶czyzn膮, wsp贸lne tworzenie domu - to znaczy艂o dla niej wszystko.

Oboje pragn臋li tego samego. Wci膮偶 pami臋ta艂a 偶arty na temat zaj艣cia w ci膮偶臋 ju偶 w czasie miesi膮ca miodowego. W g艂臋bi ducha pragn臋艂a tego.

Miodowy miesi膮c si臋 sko艅czy艂, a ona nie by艂a w ci膮偶y.

Podobnie po dw贸ch latach ma艂偶e艅stwa. Naciski ze strony jej i jego rodzic贸w rozpocz臋艂y si臋 zaraz po drugiej rocznicy 艣lubu. Obie strony coraz cz臋艣ciej pyta艂y, kiedy i oni b臋d膮 mogli cieszy膰 si臋 z w艂asnych wnuk贸w.

Konsultacja ze specjalist膮 do spraw p艂odno艣ci wyp艂yn臋艂a od Brooke. Propozycja ta rozgniewa艂a pocz膮tkowo Petera. Poczu艂 si臋 ura偶ony, tak jakby jego m臋sko艣膰 zosta艂a w ten spos贸b zakwestionowana. Ta pierwsza powa偶na k艂贸tnia od­s艂oni艂a inne oblicze Petera. Jednak zgodzi艂 si臋 na badania. Lekarz przedstawi艂 im wyniki analiz w spos贸b niezwykle ta­ktowny i delikatny. Nie powiedzia艂 wprost „To twoja wina, Brooke”, lecz dla niej tak to w艂a艣nie zabrzmia艂o. I takie sa­mo oskar偶enie ujrza艂a w oczach m臋偶a.

By艂a gotowa na ka偶de po艣wi臋cenie. Badania przez innych lekarzy. Testy. Leki. Nawet na operacj臋. Przesz艂a wiele upo­korze艅. Lecz nikt i nic nie by艂o w stanie jej pom贸c.

Ich ma艂偶e艅stwo zacz臋艂o si臋 rozpada膰. Nagle to kalendarz dyktowa艂 terminy wsp贸艂偶ycia. Zalecenia lekarzy rz膮dzi艂y sposobem, w jaki kochali si臋 z Peterem. Zabrak艂o spontani­czno艣ci. Zaniechali czu艂ej gry wst臋pnej, tak cenionej przez Brooke. Seks sta艂 si臋 przykrym obowi膮zkiem, wype艂nianym na zimno, bez rado艣ci. Potem Peter zacz膮艂 j膮 lekcewa偶y膰. Pocz膮tkowo 偶artowa艂 tylko wtedy, gdy byli sami. Po pew­nym czasie zauwa偶y艂a, 偶e post臋puje tak i w obecno艣ci innych. Nabra艂 zwyczaju m贸wi膰, 偶e to nie jego nale偶y wini膰 za to, 偶e nie s膮 normaln膮 rodzin膮.

Brooke nie wiedzia艂a, kiedy zdradzi艂 j膮 po raz pierwszy. By艂a jednak tego pewna.

Koniec nast膮pi艂 w dniu sz贸stej rocznicy 艣lubu. Peter wr贸­ci艂 do domu p贸藕no, lekko wstawiony. Spyta艂a go, gdzie by艂, na co odpowiedzia艂 jej z bezczeln膮 szczero艣ci膮.

„Dlaczego? Naprawd臋 chcesz wiedzie膰 dlaczego? Bo je­stem m臋偶czyzn膮, a ty nie mo偶esz mi da膰 tego, czego potrze­buj臋! Nie potrafisz da膰 mi syna i nie potrafisz da膰 mi satys­fakcji w 艂贸偶ku! Jeste艣 nie tylko bezp艂odna, ale tak偶e ozi臋b艂a!”

Ten wiecz贸r, a tak偶e rozw贸d, kt贸ry nast膮pi艂 wkr贸tce, za­艂ama艂y Brooke. Lecz w ci膮gu ostatniego roku uda艂o jej si臋 pozbiera膰. Przyjazd do Bostonu, cho膰 troch臋 si臋 go obawia艂a, mia艂 by膰 dla niej zmian膮 na lepsze. Tak by艂o do chwili, kiedy us艂ysza艂a t臋 niepokoj膮c膮 muzyk臋. I pozna艂a tego przystojnego faceta. I wzi臋艂a do r臋ki t臋 przekl臋t膮…

D藕wi臋k dzwonka do drzwi oderwa艂 Brooke od rozpami臋tywania przesz艂o艣ci.

- Brooke? - spyta艂 m臋ski g艂os. Kolejny dzwonek.

- Brooke?

- Tak… ju偶 otwieram - zawo艂a艂a.

Brooke rzuci艂a okiem na swe odbicie w lustrze i wysz艂a i 艂azienki. Gdy sz艂a, obcasy wieczorowych sanda艂贸w zastu­ka艂y o pod艂og臋. Aby si臋 uspokoi膰, zaczerpn臋艂a g艂臋boko po­wietrza, po czym otworzy艂a drzwi.

S膮dzi艂a, 偶e ujrzy ucywilizowan膮 posta膰 nocnego znajomego, a tymczasem ujrza艂a wytwornego m臋偶czyzn臋 w garniturze od Savile Row z olbrzymim bukietem kwiat贸w.

- Meade? - spyta艂a zaskoczona.

- Czy偶bym wczoraj zachowywa艂 si臋 a偶 tak nieokrzesanie? - Meade uni贸s艂 brwi.

- Nieokrzesanie? - powt贸rzy艂a Brooke, pr贸buj膮c zapanowa膰 nad emocjami. Nie by艂o to takie proste. - Nie, nie! Oczywi艣cie, nie. Tylko, tylko ty... po prostu inaczej wygl膮dasz.

Rzeczywi艣cie inaczej, pomy艣la艂a. Jego zbyt d艂ugie, ciemne w艂osy zosta艂y starannie ostrzy偶one. Wygl膮da艂 inaczej, jak kandydat na ok艂adk臋 pisma dla biznesmen贸w, a nie jak kto艣, co wi臋kszo艣膰 ostatniego roku sp臋dzi艂 w d偶ungli!

Meade u艣miechn膮艂 si臋, ods艂aniaj膮c swe bia艂e z臋by, kon­trastuj膮ce z opalon膮 na br膮z sk贸r膮.

- Ty tak偶e wygl膮dasz inaczej, Brooke - powiedzia艂 cicho, przygl膮daj膮c jej si臋 b艂yszcz膮cymi, b艂臋kitnymi oczami.

Mia艂a na sobie prost膮 koktajlow膮 sukienk臋, uszyt膮 z lej膮­cej si臋 blado偶贸艂tej tkaniny. Blond w艂osy upi臋艂a w kok, uszach i na szyi l艣ni艂y per艂y. Ca艂o艣膰 by艂a niezwykle elegancka. Mimo to Meade mia艂 wra偶enie, 偶e Brooke wygl膮da tak samo prowokuj膮co, jak w stroju, kt贸ry pami臋ta艂 z ich pierwszego spotkania.

Brooke poruszy艂a si臋 nieznacznie, przesuwaj膮c palcami po sznurze pere艂 na szyi. By艂a pod wra偶eniem tego nowego obrazu Meade'a.

- Czy mog臋 co艣 dla ciebie zrobi膰? - spyta艂a po chwili kr臋puj膮cego milczenia.

Meade u艣miechem da艂 jej do zrozumienia, 偶e pytanie zo­sta艂o zr臋cznie sformu艂owane.

- C贸偶, po pierwsze mo偶esz przyj膮膰 to! - odpar艂.

„To” oznacza艂o kwiaty, kt贸re trzyma艂 w r臋ku. Poda艂 je Brooke, wykonuj膮c przy tym lekki uk艂on.

- Ale... ale dlaczego? - spyta艂a, wyci膮gaj膮c d艂o艅 po bu­kiet. - Nie rozumiem.

- Jako podzi臋kowanie za poczt臋 i przeprosiny za muzyk臋.

- Och, nie... - zaprotestowa艂a.

- Prosz臋 - przerwa艂 jej, podnosz膮c r臋k臋. - Nie m贸w mi, 偶e nie powinienem tego robi膰.

- Bo nie musia艂e艣 - odrzek艂a szybko. - To by艂o niepotrzebne, ale bardzo mi艂e. Nie musia艂e艣- powt贸rzy艂a stanow­czo, po czym jej twarz rozja艣ni艂 radosny u艣miech. Spojrza艂a na wspania艂y bukiet, nast臋pnie na Meade'a. - Ale ciesz臋 si臋. Dzi臋kuj臋.

- Drobiazg.

- Powinnam w艂o偶y膰 je do wody - powiedzia艂a, zastana­wiaj膮c si臋, czy nie wpatruje si臋 zbyt natr臋tnie w Meade'a. Urok jego b艂臋kitnych oczu by艂 zniewalaj膮cy. - Czy masz ochot臋 wst膮pi膰 na par臋 minut?

- Ch臋tnie.

- Albo nie... w艂a艣ciwie to wychodz臋.

- Nie ma problemu. Ja tak偶e.

- Och - Brooke odwr贸ci艂a si臋, czuj膮c niepok贸j. A wi臋c taki by艂 pow贸d jego niezwyk艂ego przeobra偶enia. Wychodzi艂.

- Brooke - zacz膮艂 Meade, po czym przerwa艂, spogl膮daj膮c na dekolt z ty艂u jej sukni. Rozci臋cie si臋ga艂o 艂opatek. Ten wi­dok, a tak偶e bezbronno艣膰 jej odkrytego karku sprawi艂y, 偶e poczu艂, jak robi mu si臋 gor膮co.

- Tak? - spyta艂a Brooke, obracaj膮c si臋 do niego.

W czasie godzin, kt贸re up艂yn臋艂y od ich pierwszego spotkania, Meade usi艂owa艂 sobie wyt艂umaczy膰, 偶e wra偶enie, jakie wywar艂a na nim Brooke, spowodowane by艂o trwaj膮c膮 prawie rok abstynencj膮 seksualn膮. Od czasu wyjazdu z Bostonu nie by艂 z 偶adn膮 kobiet膮, by艂a to sprawa wyboru a nie braku okazji. To zrozumia艂e, 偶e przy spotkaniu z ka偶d膮 atrakcyjn膮 kobiet膮 powinien zareagowa膰 w taki spos贸b.

Niekonsekwencj膮 tego rozumowania by艂o to, 偶e po po­wrocie wst膮pi艂 na chwil臋 do swego biura na uniwersytecie. Spotka艂 tam niezwykle pon臋tn膮 swoj膮 by艂膮 studentk臋. Jej widok nie wzbudzi艂 w nim 偶adnej reakcji. Nawet gdy da艂a mu jasno do zrozumienia, 偶e gdyby tylko zechcia艂, to ona by艂aby ch臋tna, nie czu艂 nawet cienia po偶膮dania.

- Meade? - spyta艂a niepewnie Brooke. - Czy co艣 jest nie tak?

Jej spojrzenie wywo艂a艂o w nim dziwny dreszcz. Wygl膮da艂 - niemal偶e na... zagniewanego.

- Co艣 nie tak? - powt贸rzy艂. Przeczesa艂 palcami w艂osy, przeklinaj膮c si臋 w duchu za sw贸j brak opanowania. - Nie, wszystko jest w porz膮dku. Jestem tylko... tylko - wzruszy艂 ramionami. - To nic takiego.

- Jeste艣 pewien? - zmarszczy艂a czo艂o. Poczu艂a, 偶e pragnie go dotkn膮膰. Ukoi膰 to, co go gn臋bi, cokolwiek to jest. Brooke nie wierzy艂a w siebie.

- Ca艂kowicie - Meade zdoby艂 si臋 na beztroski u艣miech.

- C贸偶, mo偶e mog艂abym co艣 ci zaproponowa膰?

„Na przyk艂ad wrzuci膰 mi do spodni wiadro lodu?” - odpar艂 w duchu.

- Nie, dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 g艂o艣no. - Prosz臋, Brooke, zajmij si臋 kwiatami.

- Dobrze - zgodzi艂a si臋 po chwili. - Mo偶e usi膮dziesz? Za minut臋 b臋d臋 z powrotem.

Nie by艂o jej trzy lub cztery minuty, lecz Meade nie prote­stowa艂. Po艂ow臋 tego czasu sp臋dzi艂 na uspokajaniu swoich zmys艂贸w, a reszt臋 na rozgl膮daniu si臋 po salonie. Pok贸j urz膮­dzony by艂 w angielskim, wiejskim stylu, 艣wiadcz膮cym o do­brym smaku gospodyni. Kolorystyka - krem, z艂oto i ziele艅 - by艂a delikatna i spokojna. W pokoju panowa艂 艂ad, czego mo偶na si臋 by艂o domy艣la膰 po sposobie, w jaki Brooke zaj臋艂a si臋 poczt膮. Meade czu艂, 偶e by艂 to dom, a nie tylko wynaj臋te na pewien czas mieszkanie.

- Meade, one s膮 takie pi臋kne - powiedzia艂a Brooke, wra­caj膮c do pokoju. U艂o偶y艂a kwiaty w prostym, owalnym wa­zonie ze szk艂a, kt贸ry ustawi艂a nad kominkiem. - A jak pachn膮! - zanurzy艂a nos w aksamitnych p艂atkach.

W sposobie, w jaki traktowa艂a bukiet, by艂o co艣 zmys艂owego. Meade, czuj膮c narastaj膮ce napi臋cie, szybko zmieni艂 temat.

- 艁adnie si臋 tu urz膮dzi艂a艣 - powiedzia艂, siadaj膮c w fotelu przy kominku.

Brooke zwr贸ci艂a si臋 z u艣miechem w jego stron臋.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a. - To mieszkanie jest przepi臋k­ne - wykona艂a gest r臋k膮. - Zakocha艂am si臋 w nim, gdy we­sz艂am tu po raz pierwszy.

- Daniel te偶 o tym wspomina艂.

- Pan Quincy? - Brooke by艂a zdziwiona. - Kiedy z nim rozmawia艂e艣?

Daniel Quincy dowiedzia艂 si臋 o powrocie Meade'a dopie­ro dzi艣 rano, w艂a艣nie od niej. Nie m贸wi艂 nic, co...

- Wst膮pi艂em do WIWE kilka minut po pi膮tej - odpowie­ dzia艂 Meade. - Mia艂em nadziej臋, 偶e ci臋 zastan臋, ale ju偶 wy­ sz艂a艣. Sko艅czy艂o si臋 na wypiciu kilku drink贸w z Danielem.

Daniel by艂 bardziej hojny w serwowaniu malta艅skiej whi­sky z prywatnych zapas贸w, ni偶 w informacjach o swej asy­stentce. Meade zdoby艂 zaledwie dwie informacje od starszego pana - to, 偶e ma艂偶e艅stwo Brooke trwa艂o sze艣膰 lat, i to, 偶e jej 偶ycie towarzyskie nie by艂o intensywne.

Meade mia艂 wra偶enie, 偶e dowiedzia艂 si臋 wi臋cej o Brooke Lvingstone w czasie ich pierwszego spotkania, ni偶 Daniel Quincy w ci膮gu siedmiu miesi臋cy.

- Rozumiem - odrzek艂a wolno Brooke, siadaj膮c na sofie na wprost kominka. Nie by艂o nic dziwnego w tym, 偶e jej nazwisko pad艂o podczas rozmowy gospodarza z pracodawc膮. Natomiast nie by艂o dla niej zrozumia艂e, dlaczego Meade swe pierwsze kroki skierowa艂 w艂a艣nie do Instytutu.

- Powiedzia艂e艣, 偶e pojecha艂e艣 do Instytutu, 偶eby zoba­czy膰 si臋 ze mn膮, nie z panem Quincy? - spyta艂a.

- Chcia艂em zaprosi膰 ci臋 na kolacj臋.

Brooke otworzy艂a szerzej oczy i poczu艂a, 偶e si臋 rumieni.

- Na kolacj臋? Dzisiaj?

- Taki mia艂em zamiar, dop贸ki nie dowiedzia艂em si臋 od Daniela, 偶e jeste艣 dzi艣 wieczorem zaj臋ta. Obowi膮zki s艂u偶bowe.

- Masz na my艣li przyj臋cie u Amandy Wilding? - spyta艂a rozbawiona. Sformu艂owanie „obowi膮zki s艂u偶bowe” by艂o wyj膮tkowo trafne, lecz nie powinna 偶artowa膰 z kobiety, kt贸ra przekaza艂a milion dolar贸w na rzecz WIWE.

- Dok艂adnie - potwierdzi艂 Meade i pochyli艂 si臋 nieco. - To spowodowa艂o, 偶e musia艂em zmieni膰 m贸j pocz膮tkowy plan. Czy masz co艣 przeciw temu, 偶ebym by艂 twoj膮 eskort膮?

- Eskort膮…!? Meade! Masz zamiar wedrze膰 si臋 na przy­j臋cie u Amandy Wilding?

Kr膮偶y艂y plotki, 偶e taka pr贸ba zosta艂a ju偶 raz w przesz艂o艣ci podj臋ta. Nie by艂o jednak do ko艅ca wiadomo, czy nieproszo­ny go艣膰 zosta艂 zneutralizowany przez jakie艣 pozaziemskie si艂y, czy te偶 po prostu aresztowany pod zarzutem w艂amania.

Meade roze艣mia艂 si臋 szelmowsko.

- Co? Mia艂bym ryzykowa膰, 偶e zostan臋 zawleczony do wi臋zienia czy zamieniony w s艂up soli? - za偶artowa艂.

- A wi臋c jak...

- Nie musz臋 si臋 tam wdziera膰. Po rozmowie z Danielem zadzwoni艂em do Amandy i powiedzia艂em jej, 偶e wr贸ci艂em ju偶 z brazylijskiej d偶ungli i t臋skni臋 za jak膮艣 imprez膮.

- I co ona na to? - Jego s艂owa brzmia艂y niedorzecznie. A mimo to Brooke by艂a przekonana, 偶e tak w艂a艣nie by艂o.

- Och, powiedzia艂a, 偶e w膮tpi, by jej przyj臋cie by艂o im­prez膮, w czasie kt贸rej m贸g艂bym si臋 zabawi膰 tak, jak tego pragn臋, ale 偶ebym mimo to wpad艂.

Brooke roze艣mia艂a si臋.

- M贸wisz powa偶nie? - spyta艂a.

Meade skin膮艂 g艂ow膮, ciesz膮c si臋 na widok iskierek rozba­wienia, ta艅cz膮cych w zielonych oczach dziewczyny.

- Mniej wi臋cej. S艂uchaj, chodz臋 na te przyj臋cia od czasu studi贸w. One s膮 jak marzenie antropologa. Czysty rytua艂 plemienny. A poza tym naprawd臋 lubi臋 Amand臋 Wilding. Poznali艣my si臋 dzi臋ki profesorowi Browningowi. Mia艂 zwy­czaj m贸wi膰, 偶e gdyby Amanda urodzi艂a si臋 w innej epoce, zosta艂aby kr贸low膮 lub ksi臋偶n膮.

- A ja spotka艂am si臋 z opini膮, 偶e gdyby urodzi艂a si臋 w in­nym stuleciu, spalono by j膮 na stosie jako czarownic臋.

- Tak. Ci ludzie s膮 towarzystwem wzajemnej adoracji, kt贸re czasem zaczyna prowadzi膰 mi臋dzy sob膮 otwart膮 wojn臋 - przyzna艂 kwa艣no Meade. - Ale wracaj膮c do mojej propo­zycji: czy uczynisz mi ten zaszczyt i pozwolisz mi by膰 dzi艣 twoj膮 eskort膮? Nie musisz si臋 obawia膰. W przeciwie艅stwie do wra偶enia, jakie mog艂a艣 odnie艣膰 dzi艣 rano, potrafi臋 zacho­wywa膰 si臋 w towarzystwie.

- Nie rozumiem - powiedzia艂a po chwili Brooke, szcze­rze zaskoczona tym, co przed chwil膮 us艂ysza艂a. Dwa ostatnie zdania zabrzmia艂y niemal 偶artobliwie.

- Mam na my艣li to, w jaki spos贸b opu艣ci艂a艣 moje miesz­kanie... - zacz膮艂.

W g艂owie Brooke zab艂ys艂o czerwone 艣wiate艂ko alarmu. Bo偶e! By艂a ca艂kowicie pewna, 偶e uda艂o si臋 jej ukry膰 niepo­k贸j, jakiego dozna艂a, podnosz膮c figurk臋 p艂odno艣ci. Od艂o偶y艂a t臋 rzecz spokojnie i ostro偶nie, nie upuszczaj膮c na pod艂og臋. I odczeka艂a dobre pi臋膰 minut, zanim przeprosi艂a i wysz艂a, zamiast uciec w panice z mieszkania Meade'a.

- My艣lisz, 偶e to z twego powodu? - spyta艂a. Troch臋 j膮 deprymowa艂o, 偶e zauwa偶y艂 jej zdenerwowanie i zmieszanie, nawet je艣li b艂臋dnie je sobie t艂umaczy艂.

Meade wsta艂 i przesun膮艂 d艂oni膮 po szyi.

- Mam zwyczaj szybko wraca膰 do normalno艣ci - przyzna艂 po kilku sekundach. - Czasem troch臋 trwa, zanim przypominam sobie dobre maniery. - Spojrza艂 na ni膮. - Je艣li uczyni艂em cokolwiek... powiedzia艂em cokolwiek... - rozpostar艂 bezradnie ramiona.

- Nie, nie. - Brooke potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮. - To nie chodzi o to, 偶e co艣 powiedzia艂e艣 lub zrobi艂e艣. Naprawd臋 - przerwa艂a, zastanawiaj膮c si臋 nad przekonuj膮cym wyja艣nieniem. Nie mog艂a… nie chcia艂a powiedzie膰 mu prawdy. -Po prostu nagle poczu艂am, 偶e jestem okropnie zm臋czona i musia艂am si臋 po艂o偶y膰 - doko艅czy艂a. - Przykro mi, je艣li odnios艂e艣 wra偶enie, 偶e by艂am nieuprzejma.

- Nie by艂a艣. - Meade nie by艂 pewien, jakie odni贸s艂 wra偶enie… i dlaczego. Ale mia艂 zamiar pozna膰 przyczyny.

Brooke wsta艂a, pragn膮c zako艅czy膰 ju偶 temat.

- Mo偶e wypi艂am zbyt wiele wina? - zastanowi艂a si臋, poprawiaj膮c sukienk臋.

Mo偶e, lecz Meade mia艂 co do tego powa偶ne w膮tpliwo艣ci. Widzia艂, jak wypi艂a cztery, mo偶e pi臋膰 艂yk贸w chardonnay.

- Jeste艣 pewna, 偶e nie powiedzia艂em ani nie zrobi艂em nic go, co mog艂o ci臋 urazi膰? - nalega艂.

- Ca艂kowicie.

Przez kilka nast臋pnych sekund Meade wpatrywa艂 si臋 delikatn膮 twarz Brooke. Dziewczyna przechyli艂a lekko g艂ow臋, spokojnie wytrzymuj膮c jego spojrzenie.

W swym 偶yciu Meade nauczy艂 si臋 wielu rzeczy. Wiedzia艂, kiedy nale偶y nalega膰, a kiedy by膰 cierpliwym. Teraz czu艂 instynktownie, 偶e powinien by膰 cierpliwy.

- C贸偶, w takim razie - powiedzia艂 wreszcie - czy zechcesz p贸j艣膰 razem ze mn膮 na przyj臋cie do Amanda Wilding?

- Tak - odpar艂a po prostu Brooke.

P贸艂torej godziny p贸藕niej Brooke sta艂a samotnie, obserwuj膮c zgromadzonych ludzi. Meade mia艂 racj臋. To by艂 czysty rytua艂 plemienny. Spojrza艂a w przeciwleg艂y kraniec pok贸j gdzie Meade zaj臋ty by艂 rozmow膮 z Amand膮 Janaway Wilding. Siwow艂osa starsza pani zagarn臋艂a go jakie艣 dwadzie­艣cia minut temu. Wyg艂osi艂a przy tym do艣膰 z艂o艣liw膮 uwagi twierdz膮c, 偶e jak na kogo艣, kto sp臋dzi艂 osiem miesi臋cy w d偶ungli, Meade wygl膮da nadspodziewanie korzystnie. Zareagowa艂 natychmiast, przepraszaj膮c za to, 偶e wszystkie swoje przepaski na biodra odda艂 do pralni chemicznej. Po tym wyja艣nieniu gro藕na dama z szacownego bosto艅skiego rodu za艣mia艂a si臋 g艂o艣no. Nast臋pnie, po wyg艂oszeniu kilku uprzejmych uwag pod adresem Brooke, uprowadzi艂a Me­ade'a ze sob膮.

Brooke zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e wiele os贸b uwa偶a艂o Amand臋 Wilding za osob臋 apodyktyczn膮. Za ka偶dym razie gdy starsza pani wykonywa艂a swoje w艂adcze rundy po Instytucie, dziewczyna sama czu艂a nieodpart膮 potrzeb臋 z艂o偶enia dworskiego uk艂onu. Meade za艣... C贸偶, nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, aby ktokolwiek m贸g艂 go onie艣mieli膰.

Potrafi艂a jednak wyobrazi膰 go sobie w przepasce na biodrach. Obraz ten wywo艂a艂 w niej silne podniecenie. Brooke zacisn臋艂a palce wok贸艂 wysmuk艂ej, kryszta艂owej n贸偶ki kieliszka. Zaczerpn臋艂a g艂臋boko powietrza i zamkn臋艂a na chwil臋 oczy, pr贸buj膮c odp臋dzi膰 t臋 wizj臋.

- A wi臋c - zabrzmia艂 tu偶 za ni膮 cichy, niski g艂os - pozna艂a艣 wreszcie O'Malleya. I co o nim s膮dzisz?

Brooke otworzy艂a szeroko oczy.

- Jazz! - wykrzykn臋艂a, odwracaj膮c si臋 w kierunku kobiety, z kt贸r膮 zaprzyja藕ni艂a si臋 zaledwie sze艣膰 miesi臋cy temu. - Co... Nie s膮dzi艂am, 偶e ci臋 tu dzi艣 spotkam!

Jazz O'Leary Wilding u艣miecha艂a si臋 szeroko. Jej olbrzymie szare oczy zal艣ni艂y rado艣nie.

- C贸偶, oczekiwana czy nie, jestem tutaj i nie spos贸b mnie nie zauwa偶y膰. - Kpi膮cym, lecz niezmiernie czu艂ym spojrzeniem zerkn臋艂a w d贸艂. By艂a w zaawansowanej ci膮偶y.

Przez moment Brooke poczu艂a przyp艂yw znajomych uczu膰. Smutek... zazdro艣膰... z艂o艣膰. Oczywi艣cie, 偶e cieszy艂a si臋 razem z Jazz. Przez ostatnie miesi膮ce w pewien spos贸b uczestniczy艂a w rado艣ci przyjaci贸艂ki. Mimo to, gdzie艣 w g艂臋bi duszy, s艂ysza艂a wci膮偶 powtarzaj膮ce si臋 pytanie: „Dlaczego to nie ja?”

- Czy… czy Ethan jest tu z tob膮? - spyta艂a szybko, szukaj膮c wzrokiem m臋偶a Jazz, wysokiego, dystyngowanego bankiera.

Nie chcia艂a, aby jej twarz zdradzi艂a to, co tak bardzo stara艂a si臋 ukry膰. Jej przyjaci贸艂ka - jak Brooke przekona艂a si臋 ju偶 niejednokrotnie - by艂a niezmiernie wra偶liwa na cierpienia innych ludzi.

Brooke pozna艂a Ethana w biurze Daniela Quincy, za艂atwiaj膮c formalno艣ci zwi膮zane z hojn膮 darowizn膮 Amandy Wilding na rzecz Instytutu. W czasie prowadzonej rozmowy Brooke wspomnia艂a, gdzie mieszka. Ethan odpowiedzia艂, 偶e zna dobrze zar贸wno dom, jak i w艂a艣ciciela, Meade'a O'Malleya.

Jazz potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, jej rudoz艂ota czupryna lok贸w zawirowa艂a.

- Ethan jest w Kalifornii. W przerwach pomi臋dzy rozmowami telefonicznymi z moim ginekologiem negocjuje z Japo艅czykami warunki utworzenia nowego konsorcjum inwestycyjnego - jej twarz przybra艂a figlarny wyraz. - Szczerze m贸wi膮c, ciesz臋 si臋, 偶e co艣 poza dzieckiem go interesuje. Zawsze s膮dzi艂am, 偶e b臋d臋 szcz臋艣liwa, jak kto艣 otoczy mnie trosk膮. Ale Ethan tak przesadza, 偶e doprowadza mnie do sza艂u!

- On si臋 o ciebie niepokoi, Jazz - odrzek艂a Brooke. - To jest… to normalne.

- I ja go za to kocham - przyzna艂a rudow艂osa, wyg艂adza­j膮c delikatnie turkusowy jedwab sukienki opinaj膮cej brzuch. - Wci膮偶 jednak musz臋 mu przypomina膰, 偶e jestem silniejsza ni偶... och! - nagle wstrzyma艂a oddech.

- Jazz?

- Ach... przepraszam - Jazz oddycha艂a nier贸wno, jakby chcia艂a si臋 roze艣mia膰.

- Dobrze si臋 czujesz? Dziecko ma si臋 wkr贸tce urodzi膰…

- Dopiero za dwa tygodnie. Nic... nic mi nie jest. To tyl­ko. .. to naprawd臋 nic takiego.

- Mo偶e powinna艣 usi膮艣膰 - zaproponowa艂a Brooke.

- Chyba tak - zgodzi艂a si臋 Jazz.

Brooke odstawi艂a kieliszek i poprowadzi艂a przyjaci贸艂k臋 do kanapy, stoj膮cej we wzgl臋dnie cichym ko艅cu salonu. Przeciskanie si臋 przez t艂um nie by艂o rzecz膮 prost膮, podobnie jak usadowienie Jazz.

- O, Bo偶e - westchn臋艂a 偶artobliwie Jazz. - Czuj臋 si臋 jak wieloryb wyrzucony na pla偶臋! - Ostro偶nie poprawi艂a si臋.

- Czy jest co艣, co mog艂abym zrobi膰? - spyta艂a Brooke, widz膮c blado艣膰 na twarzy Jazz. Usiad艂a obok.

- Nie... nie - zapewni艂a j膮 Jazz. Oddycha艂a przez nos, wypuszczaj膮c nast臋pnie wolno powietrze. - Mam... Nic mi nie jest, naprawd臋. A wi臋c, m贸w. Kiedy Meade wr贸ci艂?

- Wczoraj wieczorem - automatycznie odpar艂a Brooke, przygl膮daj膮c si臋 z trosk膮 przyjaci贸艂ce. - Przylecia艂 z... cze­kaj! Sk膮d wiesz, 偶e wr贸ci艂?

- Widzia艂am was razem, kiedy wturla艂am si臋 tu przed chwil膮. Zamierza艂am w艂a艣nie podej艣膰 do was i przywita膰 si臋, kiedy Amanda na mnie napad艂a.

- Ach - Brooke mimowolnie spojrza艂a w miejsce, gdzie ostatnio widzia艂a Meade'a. Zauwa偶y艂a go natychmiast.

Teraz, gdy up艂yn臋艂o troch臋 czasu, odnios艂a wra偶enie, 偶e zmiany dotyczy艂y tylko jego powierzchowno艣ci. Mimo pewnej 艂agodno艣ci w zachowaniu i ubiorze, by艂o w nim co艣 bardzo... 偶ywio艂owego. Pasowa艂 do otoczenia, a jednak by艂 inny. Jego wysoka, atletyczna sylwetka emanowa艂a energi膮 i czujno艣ci膮.

- To dziwne - zastanawia艂a si臋 Jazz - s膮dzi艂am, 偶e Meade mia艂 wr贸ci膰 dopiero w sierpniu.

- Tak mia艂o by膰 - odpar艂a Brooke, wpatrzona wci膮偶 w przeciwleg艂y kraniec pokoju. - Ale sko艅czy艂 swoje bada­艂a wcze艣niej, ni偶 zak艂ada艂.

Przez chwil臋 rozmawia艂y o pobycie Meade'a w Amazonii.

- Hm... C贸偶, Ethan twierdzi艂 zawsze, 偶e Meade jest szybki.

Brooke spojrza艂a ostro na przyjaci贸艂k臋.

- Co masz na my艣li? - spyta艂a, rumieni膮c si臋 nieznacznie.

- C贸偶, po pierwsze zrobi艂 magisterium w ci膮gu zaledwie trzech lat - za艣mia艂a si臋 Jazz. Przechyli艂a g艂ow臋, jej oczy zal艣ni艂y. - A co, wed艂ug ciebie, mog艂am mie膰 na my艣li? - spyta艂a niewinnie.

- Nic… nic - Brooke przesun臋艂a palcami po sznurze pere艂, czuj膮c si臋 troch臋 za偶enowana.

- Tak, jasne. No, Brooke, od miesi臋cy s艂ucha艂a艣 opowie艣ci o bosto艅skim wcieleniu Indiany Jonesa. Teraz, gdy go ju偶 zobaczy艂a艣, co o nim s膮dzisz?

Po dziesi臋ciu minutach, gdy Meade do nich do艂膮czy艂, obie kobiety za艣miewa艂y si臋 „niezwykle dyskretnie”. Przypomina艂o to chichoty, kt贸re przed laty s艂ysza艂 u si贸str bli藕niaczek.

- No, no, no, pani Wilding - przerwa艂 im, przypatruj膮c si臋 z nieukrywanym zainteresowaniem figurze Jazz - nawet nie musz臋 pyta膰, co robi艂a艣 przez ostatnie osiem miesi臋cy.

- Meade! - wykrzykn臋艂a rado艣nie Jazz, patrz膮c na niego z u艣miechem. - Ch臋tnie bym wsta艂a i u艣ciska艂a ci臋, ale nie ma w pobli偶u d藕wigu, kt贸ry by mnie podni贸s艂…

- Nie ma problemu - Meade pochyli艂 si臋 i uca艂owa艂 j膮 w oba policzki. Jego przyja藕艅 z Ethanem Wildingiem trwa艂a od czas贸w college'u, natomiast Jazz zna艂 kr贸cej. Darzy艂 j膮 jednak niek艂amanym podziwem. Wyprostowa艂 si臋, potrz膮saj膮c z szacunkiem g艂ow膮. - M贸j Bo偶e, Jazz - powiedzia艂 mi臋kko. - Wygl膮dasz…

- Monstrualnie? Kolosalnie? - podpowiedzia艂a kokieteryjnie. - Tak jakbym od偶ywia艂a si臋 za dwana艣cioro?

- Chcia艂em powiedzie膰, pi臋knie - u艣miechn膮艂 si臋 Meade. I, mimo 偶e Jazz zignorowa艂a to okre艣lenie, Brooke wiedzia艂a, 偶e Meade m贸wi艂 szczer膮 prawd臋.

Kilka godzin p贸藕niej Brooke oceni艂a, 偶e sp臋dzili w tr贸jk臋 jakie艣 pi臋tna艣cie minut. W pewnym momencie Jazz przepro­si艂a ich i wysz艂a do toalety. Wprawdzie przy wstawaniu wspar艂a si臋 na ramieniu Meade'a, lecz na propozycj臋 pomo­cy potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

Jednocze艣nie pojawi艂 si臋 przy nich jaki艣 brodaty nieznajo­my, kt贸ry zacz膮艂 艣ciska膰 Meade'a tak czule, jakby ten by艂 je­go dawno nie widzianym synem. Dostrzegaj膮c rezerw臋 w zachowaniu Meade'a, Brooke domy艣li艂a si臋, 偶e traktuje on brodacza jak dalekiego kuzyna, z kt贸rym wola艂by si臋 nie spotyka膰. W trakcie tej sceny Brooke zagadn臋艂a jedna z licz­nych przyjaci贸艂ek Daniela Quincy. Okaza艂o si臋, 偶e pisze ksi膮偶k臋, i by艂a ciekawa szczeg贸艂贸w przygotowa艅 do jej opub­likowania.

Wreszcie ta sama fala ludzi, kt贸ra najpierw rozdzieli艂a Brooke i Meade'a, z艂膮czy艂a ich ponownie.

- Prosz臋 - powiedzia艂 Meade, zdejmuj膮c dwa kieliszki szampana z b艂yszcz膮cej, srebrnej tacy trzymanej przez kel­nera. Jeden poda艂 Brooke. - Pewnie potrzebujesz tego tak samo jak ja.

Brooke podzi臋kowa艂a u艣miechem i wypi艂a 艂yk musuj膮ce­go napoju. Rozejrza艂a si臋 wok贸艂 i zauwa偶y艂a, 偶e t艂um go艣ci zacz膮艂 si臋 przerzedza膰. Pomy艣la艂a, 偶e Meade by膰 mo偶e chcia艂by…

Meade wyda艂 si臋 czyta膰 w jej my艣lach.

- Jestem got贸w do wyj艣cia, o ile tobie to te偶 odpowiada - powiedzia艂, wypijaj膮c du偶y 艂yk szampana.

- Umie pan czyta膰 w my艣lach, doktorze O'Malley? - spyta艂a swobodnie.

- Tylko niekt贸rych i dotycz膮cych pewnych temat贸w, pani Livingstone - odpar艂. Pragn膮艂by bardzo dowiedzie膰 si臋, o czym my艣la艂a kilka minut wcze艣niej, w czasie rozmowy z przystojnym facetem, kt贸ry nosi艂 krawat znanego uniwersytetu.

- A wi臋c?

- My艣l臋, 偶e wyj艣cie st膮d to doskona艂y pomys艂 - odpo­wiedzia艂a uczciwie, po czym zamar艂a, przypominaj膮c sobie o czym艣. - Kiedy ostatnio widzia艂e艣 Jazz?

- Nie widzia艂em jej od chwili, gdy posz艂a do toalety - potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 Meade.

- Ja te偶 nie widzia艂am jej od tamtej pory.

- Mo偶e postanowi艂a wr贸ci膰 do domu. Wydawa艂o mi si臋, 偶e by艂a ju偶 zm臋czona.

- Jestem pewna, 偶e przed wyj艣ciem po偶egna艂aby si臋 z nami.

- Jest tylko jeden spos贸b, aby si臋 o tym przekona膰 - po­wiedzia艂 Meade, odstawiaj膮c sw贸j kieliszek.

- Tak, oczywi艣cie, doktorze O'Malley - odpowiedzia艂 lokaj Amandy. - Mam wra偶enie, 偶e widzia艂em m艂od膮 pani膮 Wilding wchodz膮c膮 do gabinetu jakie艣 dwadzie艣cia minut temu. M贸wi艂a co艣 na temat telefonu do Kalifornii.

Drzwi do gabinetu by艂y zamkni臋te. Meade spojrza艂 na Brooke i zastuka艂 dwa razy, nast臋pnie zacz膮艂 kr臋ci膰 rze藕bion膮 w br膮zie ga艂k膮.

- Jazz? - spyta艂 cicho, otwieraj膮c drzwi.

Jazz siedzia艂a przy masywnym, mahoniowym biurku. 艢ciska艂a kurczowo s艂uchawk臋 telefonu, a drug膮 r臋k臋 przy艂o­偶y艂a p艂asko do brzucha. Jej twarz by艂a blada jak 艣ciana.

- Dzwoni艂am do Ethana, aby wraca艂 jak najpr臋dzej do domu. Czuj臋, 偶e dziecko si臋 wkr贸tce urodzi - powiedzia艂a p贸艂przytomnie. - Ale tam jest straszna burza, lotnisko jest zamkni臋te, a on uwi臋ziony w San Francisco.

Meade i Brooke spojrzeli na siebie, odzywaj膮c si臋 jedno­cze艣nie:

- Jazz…

- Jazz...

Jazz otworzy艂a szerzej swe szare oczy.

- Pomocy... - j臋kn臋艂a.

- Jak... jak d艂ugo? - spyta艂a Jazz.

Meade wzi膮艂 do r臋ki zwil偶on膮 tkanin臋, kt贸r膮 przyk艂ada艂 do spoconego czo艂a rodz膮cej. Przez moment czu艂 pokus臋 starcia potu z w艂asnej twarzy. Mia艂 wra偶enie, jakby w czasie ostatnich siedmiu godzin wypoci艂 z siebie przynajmniej pi臋膰 kilogram贸w.

- Troch臋 ponad dwie godziny - odpowiedzia艂 uspokaja­j膮co, patrz膮c na wisz膮cy na 艣cianie zegar. Dochodzi艂a si贸d­ma rano. W my艣li podzi臋kowa艂 niebiosom za zmian臋 pogo­dy, kt贸ra umo偶liwi艂a start prywatnego samolotu Ethana z lotniska w San Francisco. Powinien dolecie膰 do Bostonu pi臋膰 minut po dziewi膮tej. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e zd膮偶y, zanim 偶ona urodzi ich pierwsze dziecko.

- Troch臋 ponad dwie godziny? - powt贸rzy艂a przera偶o­nym g艂osem Jazz, jej rozszerzone t臋cz贸wki przybra艂y barw臋 zachmurzonego nieba. - To znaczy, 偶e por贸d trwa dopiero dwie godziny? - Przy dw贸ch ostatnich s艂owach podnios艂a g艂os, a cia艂em wstrz膮sn膮艂 dreszcz.

- Ale偶 nie, Jazz - uspokaja艂a j膮 Brooke, pochylaj膮c si臋, aby pog艂adzi膰 wilgotne w艂osy przyjaci贸艂ki. - Meade my艣la艂, 偶e pytasz o to, kiedy przyjedzie Ethan.

- Tak my艣la艂?

Brooke skin臋艂a g艂ow膮.

- Wszystko przebiega doskonale, Jazz.

Jazz odetchn臋艂a g艂臋boko, wypuszczaj膮c partiami powietrze.

- Och... dzi臋ki Bogu - westchn臋艂a, odpr臋偶aj膮c si臋 w widoczny spos贸b. Zamkn臋艂a na moment oczy.

Brooke spojrza艂a pytaj膮co na Meade'a. Odwzajemni艂 si臋 ciep艂ym u艣miechem i kiwaj膮c lekko g艂owa, u艂o偶y艂 wargi w kszta艂t s艂owa „dzi臋kuj臋”. Poczu艂a, jak jej usta uk艂adaj膮 si臋 do odpowiedzi na to nie wypowiedziane podzi臋kowanie.

Pocz膮tkowo Brooke s膮dzi艂a, 偶e nie b臋dzie w stanie spe艂ni膰 pro艣by Jazz. Przebra艂a si臋 w ja艂owy fartuch, wype艂ni艂a wszystkie polecenia personelu szpitala i powiedzia艂a sobie, 偶e jest gotowa. Jednak po otwarciu drzwi do sali porodowej, gdzie umieszczono Jazz, chcia艂a si臋 wycofa膰.

Co艣 czego Brooke nie potrafi艂a nazwa膰, doda艂o jej si艂y, by przekroczy膰 pr贸g i zaproponowa膰 wszelk膮 pomoc, na jak膮 tylko by艂o j膮 sta膰.

Jazz j臋cza艂a, oddychaj膮c g艂o艣no przez nos.

- 艢wietnie, Jazz, znakomicie - dodawa艂 jej otuchy Meade. W miar臋 up艂ywu czasu Brooke zauwa偶y艂a zmian臋 w sposobie, w jaki wypowiada艂 s艂owa. M贸wi艂 teraz uspokajaj膮co, prawie zmys艂owo, g艂osem matowym, niemal偶e hipnotyzuj膮cym, a mimo to pe艂nym si艂y. - Nie walcz ze skurczami, poddaj si臋 im. 艢wietnie. Wiem, 偶e to boli, ale doskonale sobie radzisz. Naprawd臋 doskonale. Dobrze, ju偶 po szczycie. Teraz si臋 odpr臋偶, zrelaksuj, Tak, jak to wcze艣niej 膰wiczy艂a艣… o, w艂a艣nie tak.

Jazz wypu艣ci艂a ustami powietrze.

- Ten ju偶 min膮艂 - wykrztusi艂a - jeszcze tylko sze艣膰dziesi膮t milion贸w do ko艅ca.

- Nie wi臋cej ni偶 pi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 milion贸w, obiecuj臋 - za艣mia艂 si臋.

- 艢wietnie sobie radzisz, Jazz - powiedzia艂a czule Brooke. Widz膮c jak rodz膮ca prze艂yka 艣lin臋, poda艂a jej kostk臋 lodu, wyj臋t膮 z naczynia stoj膮cego na stoliku przy 艂贸偶ku. Jazz zacz臋艂a ­ssa膰 z widoczn膮 ulg膮.

- Hm...

- Lepiej? - spyta艂a mi臋kko Brooke.

- Hm... - skin臋艂a g艂ow膮 rudow艂osa. Unios艂a si臋 lekko. - Jak dobrze.

„Lepiej ni偶 dobrze - pomy艣la艂 Meade, obserwuj膮c Brooke spe艂niaj膮c膮 nie wypowiedziane pro艣by Jazz. - Znacznie lepiej”.

Pami臋ta艂 strach na twarzy Brooke, gdy wchodzi艂a do sali porodowej. Przez moment my艣la艂, 偶e przyczyn膮 by艂o zwy­k艂e zdenerwowanie. On sam, na my艣l o tym, co ich czeka艂o, czu艂, jak 偶o艂膮dek podje偶d偶a mu do gard艂a. Zdenerwowanie Brooke wynika艂o z czego艣 zupe艂nie innego, znacznie bar­dziej osobistego. Pami臋ta艂, jak otworzy艂 usta, chc膮c co艣 po­wiedzie膰. Lecz zanim zacz膮艂 m贸wi膰, zobaczy艂 zmian臋 za­chodz膮c膮 w twarzy Brooke, tak jakby si艂膮 woli oddala艂a od siebie wszelkie obawy. Skin臋艂a mu spokojnie g艂ow膮 i u艣mie­chn臋艂a si臋 uspokajaj膮co do Jazz.

- Och... aaa - wydawa艂o si臋, 偶e Jazz usi艂uje wci膮gn膮膰 do p艂uc ca艂e powietrze znajduj膮ce si臋 w sali.

- Dobrze, dobrze - Meade zareagowa艂 natychmiast, do­daj膮c jej otuchy cichym g艂osem. T臋 technik臋, widz膮c jej za­dziwiaj膮c膮 skuteczno艣膰, przej膮艂 kiedy艣 od plemiennego sza­mana. Wpatruj膮c si臋 w twarz Jazz, pochyli艂 si臋, aby zgodnie z zaleceniem piel臋gniarki pomasowa膰 brzuch rodz膮cej. Jego d艂o艅 napotka艂a r臋k臋 Brooke. Dotkni臋cie palc贸w Meade'a sprawi艂o, 偶e na moment zacisn臋艂a d艂o艅. Trwa艂o to sekund臋 i zacz臋艂a, zgodnie z wcze艣niejszym zamiarem, uciska膰 deli­katnie brzuch Jazz. Meade nie cofn膮艂 d艂oni i masowali ra­zem, pomagaj膮c Jazz znie艣膰 kolejny skurcz.

A potem kolejny...

I kolejny...

Po pewnym czasie Brooke przesta艂a zdawa膰 sobie spra­w臋, gdzie ko艅czy si臋 jej rola, a zaczyna Meade'a. Wydawa艂o si臋 jej, 偶e wszystko robili razem.

- To... boli - krzykn臋艂a Jazz, usi艂uj膮c wstrzyma膰 od­ dech.

Brooke zacisn臋艂a wargi i spojrza艂a na 艣cienny zegar. By艂o dziesi臋膰 po dziewi膮tej. Meade wyszed艂 kilka minut wcze艣niej. W drzwiach min膮艂 si臋 z piel臋gniark膮, kt贸ra zbada艂a rodz膮c膮 i wysz艂a, informuj膮c, 偶e por贸d przebiega prawid艂owo i 偶e lekarz zjawi si臋 wkr贸tce.

- 艢wietnie sobie radzisz, Jazz - powiedzia艂a Brooke, pr贸buj膮c na艣ladowa膰 ton g艂osu, jakim przez ostatnie godziny przemawia艂 Meade. - Wiem, 偶e ci ci臋偶ko... wiem, 偶e to boli. Ale pami臋tasz, co m贸wi艂a piel臋gniarka? Im silniejsze skurcze, tym pr臋dzej dziecko si臋 urodzi.

- Nie wcze艣niej... ni偶 Ethan...

- Nie, nie. Ju偶 jedzie. Zaraz tu b臋dzie.

Brooke przetar艂a czo艂o wierzchem d艂oni. Czu艂a ogarniaj膮ce j膮 znu偶enie i niepok贸j. Widzia艂a, 偶e skurcze s膮 coraz intensywniejsze, a Jazz, w miar臋 nasilania si臋 b贸lu, stawa艂a si臋 coraz bardziej niespokojna.

Dobrze, 偶e przynajmniej d藕wi臋k z monitora, do kt贸rego pod艂膮czono Jazz, wskazywa艂 na silne, zdrowe bicie serca dziecka. Wcze艣niej odg艂os pracy urz膮dzenia doprowadza艂 Brooke do sza艂u, ale teraz brzmia艂 uspokajaj膮co. Jazz chwyci艂a d艂o艅 Brooke i 艣cisn臋艂a z ca艂ej si艂y.

- Och... och... och...

- 艢wietnie, doskonale - Brooke zareagowa艂a, krzywi膮c si臋 mimo woli z b贸lu.

- Boj臋 si臋 - j臋kn臋艂a Jazz. Jej szare oczy nie by艂y ju偶 tak radosne jak przedtem.

- Wiem, rozumiem. Ale nie powinna艣 si臋 ba膰 - powiedzia艂a Brooke, woln膮 r臋k膮 wycieraj膮c pot z czo艂a i szyi Jazz. - Radzisz sobie 艣wietnie, po prostu doskonale. - Zastanowi艂a si臋, czy Meade te偶 zaczyna艂 si臋 ju偶 czu膰 jak zdarta p艂yta, powtarzaj膮ca wci膮偶 te same s艂owa otuchy.

- Nie - Jazz potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, oddychaj膮c coraz p艂ycej. - Potem... Z艂a... matka.

Dopiero po chwili Brooke zorientowa艂a si臋, co Jazz mia艂a na my艣li. Poczu艂a ogarniaj膮ce j膮 uczucie czu艂o艣ci. Jazz nig­dy nie opowiada艂a du偶o o swym dzieci艅stwie, lecz nawet z tych niewielu informacji wy艂ania艂 si臋 los nie chcianego dziecka, kt贸re dorastaj膮c, zosta艂o zranione wielokrotnie.

- Nie, Jazz, nie - zaprzeczy艂a spiesznie Brooke.

Rysy twarzy rodz膮cej wyostrzy艂y si臋.

- Mo偶e... och... mo偶e - nalega艂a.

- Jazz, nie! - odpowiedzia艂a stanowczo, niemal偶e gwa艂­townie Brooke. Pochyli艂a si臋 nad przyjaci贸艂k膮, pr贸buj膮c spojrze膰 jej w oczy. - Urodzisz pi臋kne dziecko i b臋dziesz wspania艂膮 matk膮! Pomy艣l tylko o tych dzieciach z o艣rodka dla nieletnich. Pomy艣l o nich. Dzieci, kt贸rych 偶ycie rozpada si臋 w proch, a ty pomagasz im znowu si臋 odnale藕膰. Kochasz je, nauczasz. Sama widzia艂am, jak wspaniale sobie z nimi radzisz. I tak samo b臋dzie z twoim dzieckiem. Twoim dziec­kiem. Z tym, dla kt贸rego teraz tak ci臋偶ko pracujesz - prze­rwa艂a na chwil臋, czuj膮c, jak do oczu nap艂ywaj膮 jej 艂zy. Prze­艂kn臋艂a 艣lin臋. - Wszystko b臋dzie w porz膮dku, Jazz. W po­rz膮dku...

- W porz膮dku? - spyta艂a s艂abo Jazz, patrz膮c jej w oczy.

- Nawet lepiej ni偶 w porz膮dku - o艣wiadczy艂 Meade g艂o­sem ochryp艂ym po wielu godzinach m贸wienia. S艂ysza艂 s艂o­wa Brooke, gdy ta z ca艂膮 偶arliwo艣ci膮 przekonywa艂a Jazz o jej powo艂aniu do macierzy艅stwa. Intensywno艣膰 uczu膰 brzmi膮cych w jej s艂owach poruszy艂a go w spos贸b, kt贸rego nie potrafi艂 wyt艂umaczy膰.

- Ethan? - Jazz usi艂owa艂a si臋 podnie艣膰,

Meade zbli偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka.

- Ju偶 wyl膮dowa艂. Jest w drodze do szpitala. S膮dz臋, 偶e Amanda zorganizowa艂a policyjn膮 eskort臋, czekaj膮c膮 na nie­go na lotnisku. Ethan zaraz tu b臋dzie... tak jak i twoje dziecko.

- Tak jak twoje dziecko - powt贸rzy艂a Brooke.

Drzwi do sali porodowej otworzy艂y si臋 i wszed艂 Ethan Wilding w towarzystwie lekarza i dw贸ch piel臋gniarek.

Jazz, b臋d膮c w艂a艣nie w szczycie skurczu, wyszlocha艂a imi臋 m臋偶a. Brooke obserwowa艂a, jak Ethan Wilding podszed艂 do 偶ony. S艂ysza艂a, jak wymawia艂 jej imi臋 - raz, potem drugi i trzeci. Widzia艂a, jak dotyka艂 jej policzka.

I nagle zda艂a sobie spraw臋, 偶e dla niej i Meade'a nie by艂o miejsca w tym pokoju. Ju偶 nie. Poczu艂a, jak silne m臋skie rami臋 obejmuje j膮. Po chwili podnios艂a wzrok i spojrza艂a w oczy Archimedesa Xaviera 0'Malleya. Wci膮偶 by艂o w nim co艣 z rozb贸jnika morskiego, pomy艣la艂a Brooke, przygl膮daj膮c si臋 wyostrzonym rysom twarzy. Mo偶e grecki b贸g? Nie. Emocje, odbijaj膮ce si臋 w niebieskich oczach Meade'a 艣wiadczy艂y, 偶e jest on jak najbardziej cz艂owiekiem.

Poczu艂a, jak silniej zacisn膮艂 palce wok贸艂 jej ramienia. Przytuli艂 j膮 mocno do siebie.

- Meade? - spyta艂a.

- Nie s膮dz臋, 偶eby ktokolwiek nas tu jeszcze potrzebowa艂 - odpar艂.

ROZDZIA艁 3

Dop贸ki Meade jej tego nie powiedzia艂, Brooke nie zdawa­艂a sobie nawet sprawy, 偶e zacz臋艂a p艂aka膰.

- Wszystko jest w porz膮dku - zapewni艂 j膮 cicho, wycie­raj膮c opuszkiem palca 艂z臋 tocz膮c膮 si臋 po bladym policzku dziewczyny. Poczu艂, 偶e zadr偶a艂a pod jego dotkni臋ciem. W spojrzeniu jej zielonych, zachmurzonych teraz oczu wi­da膰 by艂o lekkie zak艂opotanie.

- Co... co? - spyta艂a, jakby nie rozumiej膮c, dlaczego j膮 dotyka. Stali w jasno o艣wietlonym i t臋tni膮cym 偶yciem kory­tarzu szpitalnym. Kontrast z atmosfer膮 panuj膮c膮 na sali po­rodowej przyprawia艂 j膮 o zawr贸t g艂owy.

- P艂aczesz, kochana - powiedzia艂 Meade, wycieraj膮c de­likatnie kolejn膮 艂z臋. Poczu艂 pod palcami g艂adko艣膰 jej sk贸ry.

Wypowiedzia艂 te pieszczotliwe s艂owa w tak naturalny spos贸b, 偶e Brooke by艂a zaskoczona. Nie rozumia艂a ich tre艣­ci. Nagle poj臋艂a ich sens. Unios艂a d艂o艅 do policzka. Rzeczy­wi艣cie p艂aka艂a. Twarz mia艂a mokr膮 od 艂ez, z czego nie zda­wa艂a sobie nawet sprawy.

- Przepraszam... - wyj膮ka艂a, mrugaj膮c oczami i prze艂y­kaj膮c 艣lin臋. Otar艂a 艂zy i nieelegancko poci膮gn臋艂a nosem. - Nie... nie wiedzia艂am...

- Wszystko w porz膮dku, rozumiem.

- Zazwyczaj nie... - zacz臋艂a, pragn膮c si臋 wyt艂umaczy膰. Nie mia艂a zwyczaju p艂aka膰 publicznie. - To znaczy, nie mo­g臋... - potar艂a pi臋艣ciami oczy, pr贸buj膮c opanowa膰 emocje.

- Wszystko jest... - odwr贸ci艂a na chwil臋 g艂ow臋, czuj膮c ogromne zm臋czenie.

Meade dwoma palcami uj膮艂 podbr贸dek Brooke i skierowa艂 jej twarz ku g贸rze. Jego niebieskie oczy mia艂y teraz kolor bezchmurnego, nocnego nieba. Ujrza艂a w nich 艂膮cz膮ce ich w sali porodowej uczucie wsp贸lnoty.

- Rozumiem - powt贸rzy艂 ochryple Meade, cofaj膮c d艂o艅. - Wierz mi, Brooke, naprawd臋 rozumiem. To, co prze偶yli­艣my, jest... - przerwa艂, pr贸buj膮c znale藕膰 w艂a艣ciwie s艂owa na pisanie tego, przez co przeszli. Radosne? Wyczerpuj膮ce? Niezapomniane? Niepowtarzalne? Ka偶de z tych s艂贸w tylko cz臋艣ciowo oddawa艂o prze偶yte chwile, lecz 偶adne nie by艂o w艂a艣ciwe.

- To by艂o... niesamowite. - Zdawa艂 sobie spraw臋 z banalno艣ci s艂贸w, ale nic innego nie przychodzi艂o mu na my艣l.

Brooke zachichota艂a.

- Niesamowite - zgodzi艂a si臋. - Czuj臋 si臋 jak... jak... sa­ma ju偶 nie wiem, jak si臋 czuj臋!

- Ja osobi艣cie czuj臋, 偶e przyda艂by mi si臋 dwunastogodzinny sen - Meade za艣mia艂 si臋 gard艂owo. Chcia艂 obj膮膰 Brooke i poca艂owa膰, ale nie zrobi艂 tego.

Nie, powiedzia艂 w duchu, jeszcze nie. Ale ju偶 wkr贸tce, ju偶 nied艂ugo.

- Sen? - za偶artowa艂a Brooke, ocieraj膮c po raz ostatni po­liczki. 艁zy na jej twarzy wysch艂y. - Czy偶by艣 by艂 zm臋czony?

- Tylko troszk臋 - odrzek艂 Meade, patrz膮c w stron臋 drzwi sali porodowej. Brooke spojrza艂a w tym samym kierunku. - Wiem, 偶e to, co prze偶yli艣my dzisiejszej nocy, by艂o naj艂at­wiejsz膮 cz臋艣ci膮 tej ca艂ej zabawy.

- To znaczy?

- To taki stary 偶art - u艣miechn膮艂 si臋. - Przy porodzie jest tak wiele pracy...

呕art by艂 rzeczywi艣cie stary i wcale nie taki zabawny, lecz Brooke zacz臋艂a si臋 艣mia膰. Mia艂a wra偶enie, 偶e staje si臋 lekka jak ba艅ka mydlana. Gdyby kto艣 jej powiedzia艂, 偶e szpitalny korytarz zosta艂 w艂a艣nie wype艂niony gazem rozweselaj膮cym, uwierzy艂aby bez zastrze偶e艅.

Uczu艂a zawr贸t g艂owy i prawie straci艂a r贸wnowag臋, zata­czaj膮c si臋 prosto na w贸zek z posi艂kami. Meade zauwa偶y艂 w por臋 niebezpiecze艅stwo i z艂apa艂 j膮, by w ostatniej chwili zapobiec katastrofie. Niezdarny m艂ody cz艂owiek popychaj膮­cy metalowy pojazd zdziwi艂 si臋, co ci dwoje, wygl膮daj膮cy na pacjent贸w oddzia艂u psychiatrycznego, robi膮 na po艂o偶nic­twie. Min膮艂 ich i poszed艂 dalej.

Brooke 艣mia艂a si臋 z ca艂ego zaj艣cia. Chcia艂a podzi臋kowa膰 swemu wybawcy, lecz nie mog艂a powstrzyma膰 艣miechu. Spojrzawszy na Meade'a, zauwa偶y艂a, 偶e i on krztusi si臋 ze 艣miechu.

Kiedy wreszcie uspokoili si臋, oparli o 艣cian臋 korytarza, pr贸buj膮c odzyska膰 r贸wnowag臋.

- Och... Bo偶e... - Brooke usi艂owa艂a odzyska膰 oddech.

- Tak... - zgodzi艂 si臋 Meade, rozczesuj膮c palcami w艂osy. Przez moment zastanawia艂 si臋, czy taka reakcja mog艂a by膰 spowodowana niedotlenieniem. Pami臋ta艂, 偶e ju偶 do­艣wiadczy艂 podobnego uczucia lekko艣ci. By艂o to w czasie je­go pierwszej podr贸偶y do Meksyku z profesorem Brownin­giem. Oczywi艣cie zdawa艂 sobie spraw臋 z wysoko艣ci, na ja­kiej przebywali. Ale, podobnie jak inni szesnastoletni ch艂opcy, by艂 w swej naiwno艣ci przekonany, 偶e wszelkie fi­zyczne s艂abo艣ci dotykaj膮 wy艂膮cznie innych, nigdy jego. Nie­stety, sam przekona艂 si臋, jak bardzo si臋 myli艂.

Meade g艂臋boko zaczerpn膮艂 powietrza. Oddycha艂 powoli i czu艂 puls powracaj膮cy stopniowo do normy. W ci膮gu ostat­nich dziesi臋ciu godzin przebyli dalek膮 drog臋. Wszystko za­cz臋艂o si臋 od ludzkiego dramatu, aby zako艅czy膰 na ataku hi­sterycznego 艣miechu. „C贸偶 to by艂a za podr贸偶! - pomy艣la艂, zwracaj膮c si臋 do Brooke. - I c贸偶 za towarzyszka…”

Brooke poczu艂a na sobie przepe艂nione czu艂o艣ci膮 spojrze­nie Meade'a. Wyraz jego b艂臋kitnych oczu spowodowa艂, 偶e ch臋膰 do 艣miechu min臋艂a jej bezpowrotnie.

- By艂a艣 wspania艂a tam, przy Jazz - powiedzia艂 niskim g艂osem Meade.

- Ja? - policzki dziewczyny zarumieni艂y si臋. Staraj膮c si臋 cho膰 troch臋 opanowa膰, potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Przy tym ruchu w艂osy uwolni艂y si臋 z przytrzymuj膮cych je spinek, a na czo艂o opad艂 jeden kosmyk. Odgarn臋艂a go niecierpliwie. - Nie, to by艂e艣 wspania艂y! Spos贸b, w jaki pomaga艂e艣 Jazz. Znajdowa艂e艣 odpowiednie s艂owa, aby doda膰 jej otuchy. To by艂o tak… tak… to znaczy, to co zrobi艂e艣...

Meade uciszy艂 t臋 niezbyt sk艂adn膮, cho膰 przepe艂nion膮 uczuciem wypowied藕, przyk艂adaj膮c dwa palce do ust dziewczyny.

- To, co my zrobili艣my - poprawi艂. - Byli艣my tam oboje, Brooke, razem.

Dotyk jego palc贸w by艂 przelotny jak mu艣ni臋cie. W innym miejscu i o innym czasie by膰 mo偶e obawia艂aby si臋 emocji, kt贸re w niej wzbudza艂. Ale tutaj, teraz, po tym wszystkim co razem przeszli, upaja艂a si臋 swymi odczuciami. Wydawa艂o si臋 jej, 偶e wszelkie obietnice mog膮 si臋 spe艂ni膰 z tym w艂a艣nie m臋偶czyzn膮.

- Razem - powt贸rzy艂a, wymawiaj膮c to s艂owo tak, jakby rozkoszowa艂a si臋 jego brzmieniem. - Stworzyli艣my niez艂y zesp贸艂, prawda? - ponownie przeczesa艂a w艂osy.

- Stworzyli艣my wspania艂y zesp贸艂 - u艣miechn膮艂 si臋 Meade.

- Niech b臋dzie - zgodzi艂a si臋. - Wspania艂y zesp贸艂. - Przerwa艂a i zamy艣li艂a si臋. Przypomnia艂 jej si臋 moment, gdy Ethan Wilding wszed艂 do sali porodowej i podszed艂 do Jazz. Ethan i Jazz wyra偶ali to, o czym Brooke zawsze marzy艂a, czego pragn臋艂a.

- Brooke? - spyta艂 Meade, widz膮c smutek na twarzy dziewczyny. - Co si臋 dzieje?

- My艣la艂am o Ethanie i Jazz - westchn臋艂a. - Tak si臋 ciesz臋, 偶e zd膮偶y艂. Kiedy wszed艂 do sali porodowej... spos贸b, w jaki patrzy艂... to by艂o... by艂o... - g艂os jej si臋 urwa艂. Pewnych rzeczy nie spos贸b wyrazi膰.

- Wiem, widzia艂em. Mie膰 mo偶liwo艣膰 towarzyszenia ukochanej kobiecie w chwili, gdy t膮 rodzi nowe 偶ycie, kt贸­remu si臋 da艂o pocz膮tek... - potrz膮sn膮艂 w zachwycie g艂ow膮. - To musi by膰 najwspanialsze uczucie na 艣wiecie.

Brooke us艂ysza艂a w jego g艂osie t臋sknot臋, prawie za­zdro艣膰. A偶 za dobrze rozumia艂a to pragnienie, kt贸re Meade w tak oczywisty spos贸b odczuwa艂. Spojrza艂a w bok, czuj膮c nap艂ywaj膮ce do oczu 艂zy. Odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u i przy­mkn臋艂a oczy. Nie b臋dzie znowu p艂aka膰.

- Zm臋czona? spyta艂 Meade, wpatruj膮c si臋 w jej profil. Smutek widoczny na twarzy dziewczyny sprawi艂 mu b贸l.

Brooke spr贸bowa艂a wzi膮膰 si臋 w gar艣膰. Otworzy艂a oczy i napotka艂a pytaj膮ce spojrzenie Meade'a.

- Troch臋 - przyzna艂a.

- A wi臋c, mo偶e powinni艣my zn贸w pomy艣le膰 o powrocie do domu?

- Zn贸w? - zacz臋艂a, nieco zaskoczona. Wreszcie zrozu­mia艂a, co mia艂 na my艣li. Nim znale藕li Jazz, wybierali si臋 przecie偶 do domu. - Tak, chyba tak - zaskoczy艂o j膮 uczucie niech臋ci, jakie brzmia艂a w jej s艂owach.

Meade spojrza艂 na zielone, sterylne niegdy艣 ubranie. Ba­we艂niany materia艂 by艂 niemi艂osiernie wygnieciony. Bluza z kr贸tkim r臋kawem nosi艂a 艣lady potu.

- Jak s膮dzisz, gdzie mog膮 by膰 nasze rzeczy? - spyta艂.

- Mo偶e w pokoju piel臋gniarek - odpowiedzia艂a powoli Brooke. - Ale nie jestem… - nagle u艣wiadomi艂a sobie po­w贸d swojej niech臋ci. Po艂o偶y艂a d艂o艅 na ramieniu Meade'a. - Czy koniecznie chcesz wraca膰 do domu? - spyta艂a.

Meade milcza艂, zaskoczony u艣ciskiem drobnych palc贸w.

- A ty? - odezwa艂 si臋 wreszcie.

- Nie - odpar艂a Brooke. - Nie, nie chc臋. Jeszcze nie te­raz. Chc臋 poczeka膰 na urodzenie dziecka. Czy to… czy to nie wydaje ci si臋 grupie?

Meade powoli u艣miechn膮艂 si臋. Przykry艂 d艂o艅 Brooke swo­j膮 r臋k膮 i u艣cisn膮艂 lekko.

- Nie, to wcale nie jest g艂upie - powiedzia艂 szczerze. - Mo偶e znajdziemy jakie艣 spokojne miejsce, 偶eby poczeka膰?

呕adne z nich nie mia艂o ochoty siedzie膰 w pokoju dla przysz艂ych ojc贸w. W ko艅cu znale藕li br膮zow膮 kanap臋 w ma艂ej niszy w pobli偶u pokoju piel臋gniarek. Kanapa by艂a brzydka i niewygodna, lecz Brooke to nie przeszkadza艂o. By艂a szcz臋艣liwa, mog膮c wreszcie gdzie艣 usi膮艣膰, i nawet nie zwr贸ci艂a uwagi na to, 偶e siedzenie ugi臋艂o si臋 pod ni膮 jak stary zu偶yty hamak.

- Ach... - j臋kn臋艂a, opieraj膮c si臋.

Meade usiad艂 obok. Poczu艂 nagle, 偶e zapada si臋 g艂臋boko, i z kanapy wydoby艂 si臋 d藕wi臋k przypominaj膮cy ludzkie westchnienie. Miejsce nie by艂o zbyt wygodne, ale nie zwraca艂 na to uwagi.

Meade usiad艂 wygodniej i wyci膮gn膮艂 nogi.

- Och, nie! - zawo艂a艂a nagle Brooke. Wyprostowa艂a si臋, a w oczach wida膰 by艂o przera偶enie. - O, m贸j Bo偶e!

- Co si臋 sta艂o?

- Jak mog艂am zapomnie膰! Powinnam przecie偶 by膰 w pracy. Pan Quincy b臋dzie si臋 zastanawia艂...

- Nie, nie b臋dzie - przerwa艂 jej Meade. - Kiedy po raz ostatni wychodzi艂em z sali porodowej, 偶eby sprawdzi膰 co z Ethanem, zadzwoni艂em przy okazji do Daniela. Wyszed艂 z przyj臋cia wcze艣niej, wi臋c pomy艣la艂em sobie, 偶e warto go o wszystkim zawiadomi膰. Prosi艂, 偶eby ci przekaza膰, 偶e masz dzi艣 wolny dzie艅.

- Och... - chwil臋 trwa艂o, zanim sens tych s艂贸w dotar艂 do dziewczyny. - Dzi臋kuj臋.

- Prosz臋 bardzo - d艂oni膮 masowa艂 mi臋艣nie karku, pra­gn膮c pozby膰 si臋 niezno艣nego uczucia napi臋cia.

- Nie s膮dzisz, 偶e powinni艣my zadzwoni膰 do Amandy Wilding?

- To nie jest potrzebne - odpar艂 sucho Meade. - Jedna z piel臋gniarek powiedzia艂a mi, 偶e sam ordynator jest w sta­rym kontakcie ze starsz膮 pani膮.

- Niesamowite - Brooke unios艂a brwi.

- Mo偶na si臋 by艂o tego spodziewa膰, bior膮c pod uwag臋 fakt, 偶e najnowsze skrzyd艂o szpitala nosi膰 b臋dzie imi臋 Wilding贸w.

- To prawda - przyzna艂a Brooke.

Wok贸艂 panowa艂 spok贸j. Wsz臋dzie by艂y porozrzucane kubki po kawie i popielniczka pe艂na niedopa艂k贸w, pozosta­艂o艣膰 po innych oczekuj膮cych, ale przynajmniej nikt si臋 obok nie kr臋ci艂.

- Jak s膮dzisz, d艂ugo jeszcze? - spyta艂a Meade'a.

- Co? Zanim Jazz urodzi?

- Tak.

- Hmm... - Meade potar艂 brod臋. 艢wie偶y zarost, jak pa­pier 艣cierny, podra偶ni艂 jego palce. - No c贸偶, w tej materii nie jestem specjalist膮, ale wygl膮da艂o mi na to, 偶e gdy Ethan przyjecha艂, zaczyna艂y si臋 w艂a艣nie skurcze parte. Podobno jest to najgorszy moment porodu, ale nie trwa zbyt d艂ugo. Wi臋c... mo偶e jeszcze godzina do p贸艂torej, bior膮c pod uwa­g臋, 偶e to pierwsza ci膮偶a...

- Jak na kogo艣, kto nie jest specjalist膮, du偶o wiesz - sko­mentowa艂a Brooke.

- To osmoza - wzruszy艂 ramionami Meade.

- Co?

- Moje siostry, Kathleen i Mary Margaret maj膮 razem pi臋­cioro dzieci. Nas艂ucha艂em si臋 ju偶 dosy膰 rozm贸w o porodach.

- Aha - s膮dz膮c po jego post臋powaniu z Jazz, wiele si臋 nauczy艂 z tych opowie艣ci.

- A poza tym, mam pewne do艣wiadczenie w po艂o偶nic­twie. Dok艂adnie dwa tygodnie po moich dziewi臋tnastych urodzinach by艂em 艣wiadkiem porodu. - Skrzywi艂 si臋, ujaw­niaj膮c, 偶e pozostawi艂o to w nim raczej mieszane uczucia.

- Naprawd臋? - kolejne do艣wiadczenie Archimedesa 0'Malleya, o kt贸rym nie wiedzia艂a. - Jak to by艂o?

- W ma艂ej wiosce panamskiej, po艂o偶onej tu偶 nad brze­giem rzeki. Uczestniczy艂em w wyprawie profesora Browninga na prze艂臋cz Darien, jakie艣 kilkaset mil przez lasy podzwrotnikowe i bagna w p贸艂nocno-wschodniej cz臋艣ci kraju. Trudno nazwa膰 to miejsce rajem na ziemi. W ka偶dym b膮d藕 razie, siedzieli艣my wszyscy w kantynie i odgadywali艣my sk艂ad gulaszu, kt贸ry podano na kolacj臋. I w贸wczas do chaty przysz艂a Indianka z plemienia Kuna. Trzyma艂a si臋 za brzuch i j臋cz膮c upad艂a na pod艂og臋. W艂a艣ciciel chcia艂 j膮 od razu wy­rzuci膰, ale profesor powstrzyma艂 go i da艂 mu pieni膮dze. Nast臋pnie powiadomi艂 nas ch艂odno, 偶e w pobli偶u nie ma 偶adnego lekarza, a kobieta w艂a艣nie rodzi, wi臋c my b臋dziemy musieli jej pom贸c.

- I co... zrobili艣cie to?

- Hm... nasze zadanie sprowadza艂o si臋 g艂贸wnie do nieprzeszkadzania naturze. Dzi臋ki Bogu, kobieta wiedzia艂a, jak powinna post臋powa膰. P贸藕niej okaza艂o si臋, 偶e by艂o to jej pi膮te dziecko. Profesor Browning przeczyta艂 w swoim czasie wystarczaj膮co du偶o podr臋cznik贸w medycyny, aby wiedzie膰, co si臋 dzieje. Co do reszty naszej grupy; niejaki pan Macho od razu zemdla艂, dwie inne osoby zaj臋艂y si臋 gotowaniem wo­dy natomiast ja…

- Tak? - zniecierpliwi艂a si臋 Brooke. - A ty?

- C贸偶, ja pewnie uciek艂bym stamt膮d od razu, gdyby kobieta nie chwyci艂a mnie za r臋k臋 i nie trzyma艂a tak mocno, jakby 艣ciska艂a los z g艂贸wn膮 wygran膮 - wyzna艂 Meade. - Co to by艂 za u艣cisk! Gdy dziecko przysz艂o wreszcie na 艣wiat, zaczerpn臋艂o powietrza i zacz臋艂o wrzeszcze膰, jakby kto艣 ob­iera艂 je ze sk贸ry, ja mia艂em ca艂kiem poka藕ny siniak. I wtedy zrozumia艂em, co to znaczy rodzi膰 dziecko.

- Tak... mog臋 sobie wyobrazi膰.

Meade wyprostowa艂 si臋. Kanapa wyda艂a kolejne j臋kni臋cie.

- A co z tob膮?

Przez kr贸tk膮, przera偶aj膮c膮 chwil臋 Brooke my艣la艂a, 偶e pytanie dotyczy jej odczu膰 podczas rodzenia dziecka.

- Co ze mn膮?

Meade powstrzyma艂 ziewni臋cie.

- Czy kiedykolwiek pomaga艂a艣 przy porodzie?

- Och, nie - szybko zaprzeczy艂a. - Nigdy.

W brzmieniu jej g艂osu by艂o co艣, co sprawi艂o, 偶e Meade przyjrza艂 si臋 jej uwa偶nie. Przypomnia艂 sobie strach na twa­rzy dziewczyny, gdy sta艂a w drzwiach sali porodowej. Naj­widoczniej sprawy zwi膮zane z porodem sprawia艂y jej przy­kro艣膰.

- Nigdy bym nie przypuszcza艂, 偶e robi艂a艣 to pierwszy raz - powiedzia艂 艂agodnie, chc膮c ukoi膰 jako艣 ten b贸l. - Tak jak ju偶 m贸wi艂em, by艂a艣 wspania艂a.

Powoli wyczerpali wszystkie oboj臋tne tematy i zamilkli.

Meade prawie spa艂, gdy poczu艂 na ramieniu g艂ow臋 Brooke. Jego cia艂o zareagowa艂o gwa艂townie. Przez kilka sekund nie pami臋ta艂, gdzie jest i kto jest obok. Wreszcie odzyska艂 艣wia­domo艣膰.

- Hm... - zamrucza艂a Brooke, poruszaj膮c si臋 lekko.

- Brooke? zapyta艂.

Zn贸w si臋 poruszy艂a. Przytuli艂a si臋 mocniej, a on poczu艂 przyspieszone bicie serca. Mrucz膮c co艣 pod nosem, dziew­czyna, jak kotka w koszyku, mo艣ci艂a si臋 wygodniej. Meade poczu艂, jak jej piersi musn臋艂y jego rami臋.

- Brooke? - powt贸rzy艂.

By艂a ju偶 wtulona w jego cia艂o. Nieartyku艂owane d藕wi臋ki, kt贸re z siebie wydawa艂a, brzmia艂y jak zaproszenie. Meade ponownie poczu艂 dotyk jej piersi, kt贸rych sutki zaczyna艂y powoli twardnie膰. Przechyli艂a g艂ow臋, jej w艂osy opad艂y na je­go szyj臋 i poczu艂 delikatne 艂askotanie w podbr贸dek.

Meade j臋kn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by, za偶enowany tward­niej膮c膮 w spodniach m臋sko艣ci膮. Budzi艂o si臋 w nim po偶膮da­nie. Brooke wywiera艂a na艅 taki wp艂yw, nawet gdy spa艂a!

- Hm… - westchn臋艂a dziewczyna, wyra藕nie zadowolona z pozycji, w jakiej wreszcie si臋 u艂o偶y艂a. Przesta艂a poru­sza膰 si臋 niespokojnie.

Meade zmusi艂 si臋 do g艂臋bokiego wdechu, poczym powoli wypu艣ci艂 powietrze. Nast臋pnie dokona艂 kolejnego g艂臋bokiego wdechu i bardzo powoli wypu艣ci艂 powietrze. „My艣l o wszystkim, tylko nie o tym, co masz poni偶ej pasa”, nakaza艂 sobie.

Po kilku pr贸bach opanowania instynktu obj膮艂 Brooke ra­mieniem i delikatnie zmieni艂 jej pozycj臋 na nieco mniej prowokuj膮c膮. Dziewczyna wyda艂a pomruk, 艣wiadcz膮cy o zadowoleniu. Pochyli艂a g艂ow臋, a kosmyk w艂os贸w opad艂 jej na twarz. Meade ostro偶nie uj膮艂 pukiel w艂os贸w i g艂adz膮c go, odsun膮艂 z czo艂a. Spojrza艂 na 艣pi膮c膮 Brooke. Policzki jej si臋 zar贸偶owi艂y, rozchyli艂a na moment wargi, ukazuj膮c koniuszek j臋zyka. Bo偶e, jaka by艂a pi臋kna, a on tak bardzo jej po偶膮da艂. I to nie tylko fizycznie. Pragn膮艂 czego艣 wi臋cej ni偶 tylko rozkoszy erotycznej…

Przypomnia艂 sobie muzyk臋, kt贸rej zaledwie dwa dni temu s艂ucha艂. Muzyk臋, kt贸ra sprawi艂a, 偶e Brooke przysz艂a do niego. „Melodie na czas kochania” poinformowa艂 go muzyk, od kt贸rego dosta艂 t臋 kaset臋. „Melodie na czas kochania”. A naprawd臋 muzyka towarzysz膮ca mi艂o艣ci i ceremonii zawarcia ma艂偶e艅stwa.

Meade przymkn膮艂 oczy. Mi艂o艣膰? Ma艂偶e艅stwo?

Pomy艣la艂 o tym, co 艂膮czy艂o Sebastiana i Gabrielle Browning. O tym, co wci膮偶 trwa艂o mi臋dzy jego rodzicami. Mi­艂o艣膰... ma艂偶e艅stwo… dzieci?

Pomy艣la艂 o Ethanie i Jazz Wilding.

Otworzy艂 oczy i po raz kolejny spojrza艂 na Brooke. Pa­rzy艂 tak na ni膮, dop贸ki nie zmorzy艂 go sen.

Meade ockn膮艂 si臋 na d藕wi臋k chrz膮kni臋cia. Gdy otworzy艂 oczy, sta艂 przed nim rado艣nie u艣miechni臋ty Ethan Wilding.

- Ethan! - wykrzykn膮艂 Meade.

„Czy to trz臋sienie ziemi?” - pomy艣la艂a Brooke, zastana­wiaj膮c si臋, dlaczego tak cudownie ciep艂a i wygodna podusz­ki pod policzkiem porusza si臋 nagle. Dziewczyna otworzy艂a oczy. 艢wiadomo艣膰 miejsca, gdzie si臋 znajduje, otrze藕wi艂a j膮 jak zimny prysznic.

- Meade, co...? - zacz臋艂a, pr贸buj膮c usi膮艣膰. W艂osy opad­艂y jej na oczy. Odgarn臋艂a je i wtedy dostrzeg艂a trzeci膮 osob臋.

- Ethan!

- Tak si臋 rzeczywi艣cie nazywam - z grymasem na twa­rzy przyzna艂 Ethan. Brooke widzia艂a go takim po raz pier­wszy. Pomimo rozczochranych w艂os贸w zachowa艂 sw膮 bosto艅sk膮 elegancj臋.

Meade wsta艂, lecz w jego ruchach nie by艂o zwyk艂ego, ko­ciego wdzi臋ku.

- Co z Jazz? - spyta艂.

- Matka i syn czuj膮 si臋 doskonale - pad艂a dumna odpowied藕.

- Jazz... Jazz ma syna? - spyta艂a Brooke, poprawiaj膮c niezgrabnie ubranie. I ona tak偶e wsta艂a z kanapy. W innej sytuacji by艂aby za偶enowana, 偶e kto艣 widzia艂 j膮 艣pi膮c膮 w ra­mionach m臋偶czyzny, kt贸rego zna艂a zaledwie od dw贸ch dni. Jednak wobec nowiny o narodzinach syna Ethana nie mia艂o to 偶adnego znaczenia.

- Siedem funt贸w i sze艣膰 uncji - brzmia艂a odpowied藕. - Rude w艂osy jak u matki. Wygl膮da, jakby kto艣 posmarowa艂 mu g艂ow臋 marmolad膮.

- Moje gratulacje - ciep艂o powiedzia艂 Meade, wyci膮ga­j膮c r臋k臋.

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂 Ethan, potrz膮saj膮c d艂oni膮 Meade'a. - Nie tylko za serdeczne s艂owa… - zwr贸ci艂 si臋 do Brooke. - Tobie te偶 dzi臋kuj臋.

- Tak si臋 ciesz臋 - odpar艂a serdecznie.

- Mi艂o mi to s艂ysze膰 - Ethan przerwa艂 na moment, pa­trz膮c to na Brooke, to na Meade'a. - To, co oboje zrobili艣cie dla Jazz... - zacz膮艂 powoli, usi艂uj膮c znale藕膰 w艂a艣ciwe s艂owa. - To by艂o... sam nie wiem, jak to wyrazi膰.

- Nie musisz wyg艂asza膰 przem贸wie艅, Ethan - przerwa艂 mu Meade. Spojrza艂 na Brooke. - Cieszymy si臋, 偶e mogli艣­my cho膰 troch臋 pom贸c.

- Jasne - zgodzi艂a si臋. Napotka艂a spojrzenie Meade'a i u艣miechn臋艂a si臋. - Tak, bardzo si臋 cieszymy.

Nast膮pi艂a chwila ciszy. Wszelkie s艂owa wydawa艂y si臋 zb臋dne. Wreszcie Meade ziewn膮艂 szeroko. Po chwili Brooke uczyni艂a to samo.

- D艂uga noc? - spyta艂 z lekk膮 ironi膮 Ethan.

- Mo偶na by tak powiedzie膰 - za艣mia艂 si臋 Meade. Nast臋pnie otoczy艂 ramieniem Brooke. - Czy istnieje mo偶liwo艣膰 zobaczenia m艂odej matki?

- Niestety - z 偶膮艂em pokr臋ci艂 g艂ow膮 Ethan. - 艢pi. Dla niej by艂a to te偶 d艂uga noc.

- A co z dzieckiem? - spyta艂a Brooke, zakrywaj膮c d艂oni膮 usta przy kolejnym ziewni臋ciu. Bezwiednie opar艂a g艂ow臋 na ramieniu Meade'a.

- Jest razem z Jazz. Gdy wychodzi艂em, spa艂 jak kamie艅.

- C贸偶, w tej sytuacji b臋dziemy musieli wr贸ci膰 tu p贸藕niej - odpar艂 filozoficznie Meade. - Wybrali艣cie ju偶 imi臋?

- Obrady trwaj膮 - za偶artowa艂 Ethan. Po chwili spowa偶nia艂. - S艂uchajcie, musi przecie偶 by膰 co艣, co m贸g艂bym dla was zrobi膰. Prosz臋. Cokolwiek.

Brooke i Meade wymienili spojrzenia.

- Napi艂abym si臋 kawy - powiedzia艂a dziewczyna.

- I m贸g艂by艣 pom贸c nam w odnalezieniu ubra艅 - doda艂a.

- Przyda艂by si臋 te偶 jaki艣 samoch贸d. Szofer Amandy przywi贸z艂 nas tutaj, ale ju偶 dawno odjecha艂.

- Kawa, ubrania, samoch贸d - powt贸rzy艂 Ethan. - My艣l臋, 偶e da si臋 za艂atwi膰.

Godzin臋 p贸藕niej Brooke Livingstone sta艂a u st贸p schod贸w holu domu Archimedesa Xaviera O'Malleya. Dziewczyna spojrza艂a na swego gospodarza z sennym u艣miechem.

- Nie rozumiem, dlaczego powiedzia艂e艣 Ethanowi, 偶e nie ma potrzeby nadania ich synowi naszych imion - powiedzia艂a. - S膮dz臋, 偶e Livingstone Archimedes Wilding brzmi niezwykle wytwornie.

- Ale nie tak, jak Archimedes Livingstone - odpar艂. Po­mieszczenie sk膮pane by艂o w po艂udniowym s艂o艅cu. Promienie przenika艂y przez w艂osy Brooke, o艣wietla艂y i pie艣ci艂y jej twarz. - W ka偶dym b膮d藕 razie, biedne dziecko dopiero w szkole 艣redniej mo偶e nauczy艂oby si臋 poprawnie wyma­wia膰 swoje imi臋 i nazwisko.

- C贸偶, co艣 w tym jest. - Brooke opar艂a si臋 o pi臋knie rze藕bion膮 por臋cz. Bawi艂a si臋 sznurem pere艂 na szyi. Wie­dzia艂a, 偶e powinna i艣膰 ju偶 do siebie, ale wci膮偶 nie mog艂a si臋 zdecydowa膰. Jeszcze nie.

Co艣 si臋 z ni膮 dzia艂o. Nie. Co艣 zacz臋艂o si臋 od tej muzyki.

I wtedy zrobi艂a to, na co mia艂a ochot臋 od chwili, gdy uj­rza艂a Meade'a po raz pierwszy. Podnios艂a r臋k臋 i dotkn臋艂a je­go twarzy. Przesun臋艂a czubkami palc贸w wzd艂u偶 silnie zary­sowanej linii policzka i brody, poznaj膮c dotykiem ko艣ci szcz臋ki i napi臋t膮 sk贸r臋 twarzy. Zobaczy艂a, jak oczy m臋偶czy­zny ciemniej膮 i wyra偶aj膮 oczekiwanie.

Meade chwyci艂 r臋k臋 dziewczyny. Pochyli艂 g艂ow臋 i do­tkn膮艂 wargami wn臋trza jej delikatnej d艂oni. Czu艂, 偶e Brooke wstrzyma艂a oddech.

- Dlaczego? - szepn臋艂a. Nie by艂a pewna, czy oznacza to odpowied藕 na pytanie „Dlaczego ja?” czy „Dlaczego ty?” czy mo偶e „Dlaczego teraz?”.

- Nie wiem - niemal ostro odpowiedzia艂 Meade, po czym wzi膮艂 j膮 w ramiona.

Wyczu艂 jej kr贸tkie wahanie, po czym przytuli艂a si臋 do nie­go ca艂ym cia艂em. Zanim jednak zd膮偶y艂 spyta膰 o cokolwiek, dziewczyna wspi臋艂a si臋 na palce i przywar艂a do jego ust. Me­ade pochyli艂 lekko g艂ow臋 i obj膮艂 jej wargi swoimi. Przesun膮艂 r臋k臋 wzd艂u偶 cia艂a, jakby badaj膮c mi臋kko艣膰 tkaniny, a偶 zna­laz艂 miejsce, gdzie ko艅czy艂 si臋 偶贸艂ty materia艂 sukienki, od­s艂aniaj膮c delikatn膮 sk贸r臋. Zanurzy艂 palce we w艂osach Brooke.

Ogarn臋艂o j膮 nieodparte po偶膮danie. Nie艣wiadomie poru­szy艂a biodrami. Us艂ysza艂a j臋k Meade'a.

Zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, co zrobi艂a. I z tego, na co mia艂a ochot臋. Na my艣l o tym zadr偶a艂a.

Nie mo偶e... nie mo偶e... nie mo偶e.

Meade czubkiem j臋zyka pie艣ci艂 wargi. By艂 zaskoczony, gdy dziewczyna nie odpowiedzia艂a na jego pieszczoty.

Nie mog艂a... czy mog艂a...

Je艣li nic nie zrobi, b臋dzie rozczarowany. Lecz je艣li zrobi... Wci膮偶 pami臋ta艂a z艂o艣liw膮 odpowied藕 Petera napytanie, dlaczego j膮 zdradzi艂.

„Dlaczego? Naprawd臋 chcesz wiedzie膰 dlaczego? Bo jestem m臋偶czyzn膮, a ty nie mo偶esz mi da膰 tego, czego potrzebuj臋! Nie potrafisz da膰 mi syna i nie potrafisz da膰 mi satysfakcji w 艂贸偶ku! Jeste艣 nie tylko bezp艂odna, ale tak偶e ozi臋b艂a!”

Obawa kolejnej kompromitacji powstrzyma艂a j膮 przed oddaniem si臋 po偶膮daniu. Poni偶enie i b贸l wyniesione z ma艂­偶e艅stwa okaza艂y si臋 silniejsze. Nie mog艂a.

Dziewczyna zamar艂a i zacz臋艂a odsuwa膰 si臋 od Meade'a. Chcia艂 j膮 zatrzyma膰, pokonuj膮c niewyt艂umaczalny op贸r. Wie­wa艂 r贸wnie偶, 偶e mo偶e si臋 to okaza膰 jednym z najwi臋kszych b艂臋d贸w jego 偶ycia.

I wtedy j膮 pu艣ci艂 i cofn膮艂 si臋 o krok. Brooke zagryz艂a wargi. Splata艂a i rozplata艂a palce. Nie wiedzia艂a, czy zosta艂a w艂a艣nie uwolniona, czy odrzucona. Zacz臋艂a szuka膰 w twarzy Meade'a z艂o艣ci, a mo偶e zrozumienia. Znalaz艂a jedynie po偶膮danie i pytania bez odpowiedzi. Wiele, wiele pyta艅.

- Tak mi przykro, Medea - zacz臋艂a po chwili. - Ale znam ci臋 zaledwie… to jest… to wszystko dzieje si臋 dla mnie zbyt szybko. - Zastyg艂a w oczekiwaniu na jego reakcj臋. Pami臋ta艂a okrutne s艂owa Petera, gdy odrzuci艂a jego awanse.

Meade s艂ysza艂 rozpacz w jej g艂osie i widzia艂 bezradno艣膰 w zielonych, szeroko otwartych oczach. Ba艂a si臋. Lecz cze­go? Jego? Siebie? Ich obojga?

By膰 mo偶e on tak偶e czego艣 si臋 obawia艂. Siebie samego. Jej. Ich obojga.

Meade u艣miechn膮艂 si臋 z trudem i pog艂adzi艂 czule policzek dziewczyny.

- Oboje znamy si臋 tyle samo, kochana. Je艣li wi臋c to wszystko toczy si臋 dla ciebie zbyt szybko, c贸偶, wobec tego musimy troch臋 zwolni膰.

ROZDZIA艁 4

Nast臋pny tydzie艅 by艂 najdziwniejszy w 偶yciu Brooke.

Te siedem dni, jeden po drugim, mija艂y jak w kalejdoskopie. Ci膮g艂e zmiany, fascynuj膮ce wydarzenia. Czasem Brooke mia艂a wra偶enie, 偶e zaczyna ju偶 rozumie膰 to wszystko i wtedy przychodzi艂 moment, w kt贸rym ca艂y 艣wiat wydawa艂 si臋 inny.

W tygodniu widywali si臋 z Meade'em do艣膰 cz臋sto w Instytucie. Raz zjedli razem obiad, dwa razy poszli na kolacj臋. Z jej inicjatywy sp臋dzili sobotnie popo艂udnie na zwiedzaniu szk贸艂ki drzew. Ich wzajemny stosunek przypomina艂 przyja藕艅 a nie romans. Brooke by艂a zadowolona z towarzystwa Meade'a. Nie zgadzali si臋 w wielu sprawach, ale znacznie wi臋cej ich 艂膮czy艂o. Mieli podobne poczucie humoru i z 艂atwo艣ci膮 znajdowali okazj臋 do 艣miechu.

Ca艂y czas czu艂a jednak nastr贸j oczekiwania. Przypadkowe mu艣ni臋cie palc贸w powodowa艂o przyspieszone bicie serca. Kr贸tkie spotkanie ich oczu, a serce zaczyna艂o 艂omota膰.

Pod koniec tygodnia, gdy Brooke wr贸ci艂a po pracy do domu, zasta艂a Archimedesa Xaviera O'Malleya w swej sypialni.

Ju偶 wchodz膮c po schodach, s艂ysza艂a g艂osy dobiegaj膮ce z otwartych drzwi jej mieszkania. Poczu艂a dziwne, drobne mrowienie, gdy rozpozna艂a jeden z g艂os贸w. Drugiego nie zna艂a. Nale偶a艂 do starszego cz艂owieka i mo偶na by艂o w nim s艂ysze膰 siady akcentu irlandzkiego.

- …nie pr贸buj臋 ci narzuca膰 sposobu post臋powania - nie­cierpliwie m贸wi艂 drugi g艂os. - B贸g jeden wie, 偶e zar贸wno twoja matka, jak i ja pozwalali艣my ci zawsze post臋powa膰 wed艂ug w艂asnej woli. Nawet gdy oznacza艂o to wyjazd do miejsc, kt贸rych nie byli艣my w stanie znale藕膰 na mapie! Ale przez ca艂y ten czas pragniemy, aby艣 si臋 ustatkowa艂, ch艂op­cze. Twoja matka i ja nie stajemy si臋…

- …m艂odsi - dopowiedzia艂 Meade. Brooke mia艂a wra偶e­nie, 偶e w jego g艂osie s艂ycha膰 zar贸wno mi艂o艣膰, jak i rozdra偶­nienie. - Wiem. W ci膮gu ca艂ej naszej rozmowy przynaj­mniej sze艣ciokrotnie uda艂o ci si臋 wspomnie膰 o emeryturze i zni偶kach dla rencist贸w. Ale musz臋 ci co艣 powiedzie膰, oj­cze. To, co m贸wisz, by艂oby znacznie bardziej wiarygodne, gdyby艣 nie wspomnia艂 o tym, 偶e mama zdecydowa艂a si臋 na 膰wiczenia aerobiku i karate, a ty zastanawiasz si臋 nad ku­pnem motocykla.

- Do diab艂a! - przekle艅stwu towarzyszy艂o parskni臋cie. - Zgoda. A wi臋c ani twoja matka, ani ja nie jeste艣my jeszcze gotowi na przeniesienie si臋 do miejscowo艣ci dla emeryt贸w na Florydzie. To jednak nie zmienia faktu, 偶e powiniene艣 ju偶 mie膰 rodzin臋.

- Przecie偶 mam.

- Ale twoj膮 w艂asn膮!

Brooke dosz艂a ju偶 prawie do drzwi prowadz膮cych do sy­pialni. Czu艂a si臋 niezmiernie skr臋powana po us艂yszeniu ostatniej kwestii. Zawaha艂a si臋, ale przypominaj膮c sobie, 偶e to przecie偶 jej mieszkanie, wesz艂a do 艣rodka.

Ujrza艂a Meade'a i krzepko wygl膮daj膮cego starszego pa­na, naprawiaj膮cych klimatyzacj臋. Nie mog艂a si臋 zoriento­wa膰, czy w艂a艣nie rozbierali urz膮dzenie, czy te偶 montowali je z powrotem. Ale pracowali tak fachowo, 偶e nie ulega艂o w膮t­pliwo艣ci, 偶e wiedz膮 doskonale, co robi膮.

Meade ubrany by艂 tylko w sprane d偶insy. Popo艂udniowe s艂o艅ce wpadaj膮ce przez okno uwydatnia艂o muskulatur臋 jego cia艂a. Czarno-czerwony tatua偶 na lewym ramieniu sprawia艂 rudziej niesamowite wra偶enie.

- Nadejdzie taki dzie艅 - m贸wi艂 spokojnie Meade, si臋gaj膮c po 艣rubokr臋t. - S膮 rzeczy, kt贸rych nie nale偶y przyspie­sza膰. Potrzebuj臋 troch臋 czasu, 偶eby…

- Troch臋 czasu, na br膮zow膮 spluwaczk臋 ciotki Boonie! Chc臋 mie膰 wnuki! - pad艂a zdecydowana odpowied藕. - Podaj mi ten sworze艅, dobrze? Dzi臋kuj臋. Jeszcze kilka minut, a to urz膮dzenie zacznie zn贸w dzia艂a膰.

- Masz ju偶 pi臋cioro wnucz膮t.

- Tak, i gor膮co kocham ka偶de z nich. A zw艂aszcza tego o艣mioletniego 艂obuza, Kevina. Ale oni nosz膮 nazwiska Morelli i Cunningham. Nie O'Malley. M臋偶czyzna chce, aby jego nazwisko trwa艂o nawet po jego 艣mierci.

- C贸偶, je艣li o to chodzi... - Meade przerwa艂 nagle, jakby wyczuwaj膮c obecno艣膰 Brooke. Spojrza艂 przez rami臋 i wsta艂. - Brooke! - powita艂 j膮 u艣miechem.

- Dzie艅 dobry - odpar艂a, powstrzymuj膮c ch臋膰 poprawienia w艂os贸w. - Naprawiacie m贸j klimatyzator?

- Pami臋tasz, kiedy rano poprosi艂a艣 mnie o adres jakiego艣 warsztatu, odpowiedzia艂em, 偶e przyprowadz臋 kogo艣, kto si臋 tym zajmie.

- Ach tak. - Rano, wychodz膮c do pracy, wpad艂a na Meade'a, kt贸ry wraca艂 w艂a艣nie z d艂ugiego i intensywnego biegu. Widok jego oblanego potem cia艂a przypomina艂 o zepsutej klimatyzacji… i o wielu jeszcze innych rzeczach. - Ale nie s膮dzi艂am, 偶e to w艂a艣nie ty zechcesz…

- Zr贸b to sam, a b臋dzie dobrze zrobione - powiedzia艂 starszy pan, wstaj膮c i wycieraj膮c r臋ce w spodnie. - Poniewa偶 ja si臋 za to zabra艂em, b臋dzie zrobione dobrze, a w dodat­ki za darmo. Jestem Francis O'Malley, ojciec m艂odego O'Malley'a.

- Mi艂o mi pana pozna膰, panie O'Malley - uprzejmie od­powiedzia艂a Brooke. M臋偶czy藕ni nie byli do siebie podobni. Francis O'Malley by艂 o dobrych kilka cali ni偶szy od syna, lecz zbudowany solidnie jak d膮b. Mia艂 kr贸tkie, stalowosiwe w艂osy, kt贸re kiedy艣 musia艂y by膰 rude. Jego ciemne, szaro-granatowe oczy patrzy艂y na ni膮 uwa偶nie. Brooke wyci膮gn臋艂a r臋k臋.

- Jestem Brooke Livingstone, lokatorka pa艅skiego syna.

- Ciesz臋 si臋, 偶e pani膮 pozna艂em - odpar艂 ojciec Meade' a, obejmuj膮c jej palce tak delikatnie, jakby by艂y zrobione z kruchej, chi艅skiej porcelany. - Prosz臋 si臋 nie obawia膰, wiemy co robimy. Mam wieloletnie do艣wiadczenie w pracy elektryka.

- Tak, wiem - przytakn臋艂a Brooke. - Meade mi wspomi­na艂.

- Aha - Francis O'Malley uni贸s艂 brwi z widocznym za­dowoleniem. - A wi臋c rozmawiali艣cie ju偶 o rodzicach? To dobrze. Prosz臋 mi teraz powiedzie膰 par臋 s艂贸w o sobie.

- Meade - powiedzia艂a stanowczo Brooke - naprawd臋 nie mia艂am nic przeciw tym wszystkim pytaniom twojego ojca. Wierz mi.

- Ciesz臋 si臋, 偶e przynajmniej jedno z nas nie mia艂o nic przeciw temu - odpowiedzia艂 Meade, wypijaj膮c du偶y 艂yk pi­wa. By艂a ju偶 prawie 贸sma trzydzie艣ci. Siedzieli w pobliskiej pizzerii. Byli ju偶 tu tego wieczoru, gdy urodzi艂o si臋 dziecko Jazz i Ethana. - Sherlock Holmes w najgorszym wykonaniu.

- Jest naprawd臋 czaruj膮cy - zaprzeczy艂a Brooke. Nie chodzi艂o tylko o poprawienie samopoczucia Meade'a, my­艣la艂a tak naprawd臋. Wprawdzie Francis O'Malley by艂 jed­nym z najbardziej ciekawskich m臋偶czyzn, jakich kiedykol­wiek spotka艂a, lecz przy tym by艂 tak sympatyczny i 偶yczliwy wobec niej, 偶e nie czu艂a si臋 ura偶ona jego dociekliwo艣ci膮. Prawd臋 m贸wi膮c, ku jej zaskoczeniu, pytania te nawet jej schlebia艂y.

- Czaruj膮cy? Wobec tego, przes艂uchanie przez hiszpa艅­sk膮 inkwizycj臋 to dla ciebie przyjemny spos贸b na sp臋dzenie popo艂udnia?

- Meade!

Westchn膮艂 i odkroi艂 kawa艂ek pizzy.

- Przepraszam - powiedzia艂. - Kocham mojego ojca. To jeden z najbardziej 偶yczliwych i wielkodusznych ludzi, jakich znam. Ale czasami - Bo偶e! S膮 chwile, kiedy zar贸wno on, jak i moja matka wydaj膮 si臋 op臋tani jedn膮 ide膮.

- Masz na my艣li ponaglenia co do o偶enku i za艂o偶enia rodziny, tak?

- A wi臋c si臋 zorientowa艂a艣?

- Prawd臋 m贸wi膮c, us艂ysza艂am cz臋艣膰 waszej rozmowy, gdy wchodzi艂am po schodach - przyzna艂a Brooke, podno­sz膮c do ust kawa艂ek pizzy.

Twarz Meade'a sta艂a si臋 na moment skupiona, jakby usi艂owa艂 przypomnie膰 sobie o czym dok艂adnie rozmawiali z ojcem zanim zorientowa艂 si臋, 偶e Brooke stoi w drzwiach.

- C贸偶, jest niezwykle bezpo艣redni, gdy rozmawiamy sami - powiedzia艂 i wypi艂 kolejny 艂yk piwa.

- Czy ty... - zacz臋艂a i przerwa艂a. Nie. To by艂o zbyt osobiste pytanie.

Meade odstawi艂 sw贸j kufel i spojrza艂 na ni膮 uwa偶nie.

- Zapytaj - poprosi艂 cicho. - Cokolwiek to jest. Zapytaj.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- To nie moja sprawa.

- Sk膮d ta pewno艣膰?

- Sk膮d? Po prostu wiem i tyle! - spu艣ci艂a wzrok i zacz臋艂a wpatrywa膰 si臋 w swoj膮 pizz臋.

Meade pochyli艂 si臋 i uj膮艂 jej podbr贸dek, zmuszaj膮c do podniesienia g艂owy.

- Pos艂uchaj. Tydzie艅 temu powiedzia艂a艣, 偶e nie znasz mnie zbyt dobrze.

- To niezupe艂nie tak - Brooke poczu艂a, 偶e si臋 rumieni.

- Ale ja to tak odczyta艂em. Uwierz mi, rozumiem. Co艣 wydarzy艂o si臋 mi臋dzy nami wtedy, gdy rodzi艂a Jazz. Do diab艂a, b膮d藕my uczciwi. Doznali艣my czego艣 cudownego ju偶 wtedy, gdy otworzy艂em drzwi wtorkowej nocy i zobaczyli­艣my si臋 po raz pierwszy. Nie wiem, co to by艂o. Nie umiem tego wyja艣ni膰. Czuj臋 to zawsze, gdy patrz臋 na ciebie, doty­kam ci臋, a nawet wtedy, gdy my艣l臋 o tobie...

- Meade - napi臋cie w jego g艂osie powodowa艂o, 偶e zacz臋­艂a dr偶e膰. Nawet gdyby chcia艂a, nie mog艂aby wsta膰.

- I tak samo jest z tob膮… prawda? - by艂o to raczej 偶膮da­nie potwierdzenia, ni偶 pytanie.

Brooke nie odpowiedzia艂a.

- Prawda? - poczu艂a silniejszy u艣cisk palc贸w, kt贸rymi trzyma艂 jej podbr贸dek. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e nie przestanie pyta膰, dop贸ki nie uzyska odpowiedzi.

Brooke przesun臋艂a ko艅cem j臋zyka po wargach.

- Tak - przyzna艂a po chwili. - Ale... to wci膮偶 dzieje si臋 zbyt szybko, Meade. Tak mi przykro.

Meade przygl膮da艂 si臋 jej w napi臋ciu, jakby pr贸buj膮c roz­wi膮za膰 wyj膮tkowo skomplikowan膮 zagadk臋. Przesun膮艂 deli­katnie palcami wzd艂u偶 jej szyi.

- Brooke, nigdy nie b贸j si臋 prawdy - powiedzia艂.

- A wi臋c o co chcia艂a艣 spyta膰? - to pytanie pad艂o ponow­nie, gdy wracali ju偶 do domu.

- O co chcia艂am spyta膰? - powt贸rzy艂a zaskoczona Brooke.

- O to, co jak m贸wi艂a艣, nie jest twoj膮 spraw膮. Tam, w piz­zerii.

- Och. O to - Brooke kopn臋艂a kamyk le偶膮cy na chodniku i ws艂uchiwa艂a si臋 w odg艂os, jaki wydawa艂, tocz膮c si臋 prze膰 nimi.

- Tak. O to - potwierdzi艂. Jej pow艣ci膮gliwo艣膰 budzi艂a zainteresowanie i irytacj臋 jednocze艣nie. - O co chcia艂a艣 za­pyta膰?

Brooke zwr贸ci艂a g艂ow臋 w jego stron臋 i na twarz opad艂 jej kosmyk w艂os贸w. Odgarn臋艂a go niecierpliwie.

- Jeste艣 niezwykle wytrwa艂y - zauwa偶y艂a.

- Okre艣lenie „uparciuch” jest bardziej na miejscu. Fakty­cznie jestem uparty.

W czasie ostatniego tygodnia Meade zauwa偶y艂, 偶e Brooke unika odpowiedzi na bardziej osobiste pytania. Nie wynika艂o to ze skromno艣ci. Brooke mia艂a swe tajemnice. Meade got贸w by艂 za艂o偶y膰 si臋 o sw贸j doktorat i etat wyk艂adowcy na uniwersytecie, 偶e prawie wszystkie wi膮za艂y si臋 z jej ma艂偶e艅stwem.

Co艣 wi臋cej ni偶 po偶膮danie, irytowa艂 si臋, gdy przypomina艂 sobie ich poca艂unek. Brooke wyzwoli艂a si臋 w贸wczas z jego ramion, ca艂a dr偶膮ca z oczekiwania... i oporu. Jej twarz wyra偶a艂a zaskoczenie, smutek i pragnienie. By艂a jak p艂omie艅, drgaj膮cy na skutek gor膮ca i pokusy. Ale przy poca艂unku pra­wie w og贸le nie rozwiera艂a warg.

- Meade? - D藕wi臋k g艂osu Brooke wyrwa艂 go z zamy艣lenia. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e zatrzymali si臋. Meade zaczerpn膮艂 powietrza i pr贸bowa艂 zebra膰 my艣li. Wcisn膮艂 r臋ce do kieszeni d偶ins贸w. Spojrza艂 na Brooke. Dziewczyna przygl膮da艂a mu si臋 z niepokojem. Poczu艂 ch臋膰 ukojenia tego l臋ku i wyg艂a­dzenia zmarszczek wywo艂anych wewn臋trznym napi臋ciem.

- Lepiej zadaj wreszcie to pytanie, Brooke - powiedzia艂, usi艂uj膮c nada膰 swemu g艂osowi swobodne brzmienie. - Je艣li tego nie zrobisz, ca艂膮 pozosta艂膮 cz臋艣膰 nocy sp臋dz臋 na zgadywaniu. Jestem pewien, 偶e to, co wymy艣l臋, b臋dzie znacznie gorsze, ni偶 to, o co chcesz zapyta膰.

Zamruga艂a oczami i westchn臋艂a.

- W porz膮dku - odpowiedzia艂a. - Chcia艂am… chcia艂am tylko wiedzie膰, czy my艣la艂by艣 o za艂o偶eniu rodziny i posia­daniu dzieci, gdyby twoi rodzice tak na to nie nalegali.

- Och - uni贸s艂 brwi.

- M贸wi艂am, 偶e to nie moja sprawa!

- Nie, nie - zaprzeczy艂. Chcia艂 jej powiedzie膰, 偶e je艣li o niego chodzi, wszystko, co chcia艂aby o nim wiedzie膰, to jej sprawa. Ale powstrzyma艂 si臋. - To tylko dlatego, 偶e od pewnego czasu... - za艣mia艂 si臋 gorzko. - Moja matka zwy­kle zadaje mi tego typu pytanie.

- Nie musisz odpowiada膰…

- Wiem, 偶e nie musz臋 - zapewni艂 j膮. - Chc臋. My艣l臋, 偶e to presja rodziny powoduje, 偶e nie spiesz臋 si臋 tak z narzecze艅stwem. Oczywi艣cie, oni pragn膮 wy艂膮cznie mojego dobra. Ale… - wzruszy艂 ramionami.

- Ale to wci膮偶 jest presja - doko艅czy艂a Brooke, niemal偶e do siebie.

- Dok艂adnie tak - zgodzi艂 si臋 Meade.

Po chwili podj膮艂 temat.

- Ale, prawd臋 m贸wi膮c, gdybym rzeczywi艣cie pragn膮艂 si臋 o偶eni膰, zrobi艂bym to bez wzgl臋du na rodzic贸w. Nie, to, 偶e wci膮偶 jestem samotny jest w g艂贸w­nej mierze spowodowane prac膮, a tak偶e… c贸偶, chyba mo偶na by to nazwa膰 zbyt wyg贸rowanymi wymaganiami.

- Zbyt wyg贸rowanymi…?

- Hm - przytakn膮艂. Jeszcze nigdy nie wypowiedzia艂 tego g艂o艣no, lecz tkwi艂o to gdzie艣 w pod艣wiadomo艣ci, od kiedy przygl膮da艂 si臋 Brooke, 艣pi膮cej w jego ramionach wtedy, w szpitalu. - Wiele os贸b, kt贸re znam, twierdzi, 偶e znaj膮 tyl­ko nieszcz臋艣liwe ma艂偶e艅stwa. Czytaj膮 statystyki m贸wi膮ce o ilo艣ci rozwod贸w i dochodz膮 do wniosku, 偶e i tak nie maj膮 szans. M贸wi膮: „Po co zawraca膰 sobie g艂ow臋?” Ale wi臋­kszo艣膰 ma艂偶e艅stw, kt贸re ja znam, jest naprawd臋 udanych. Gdy patrz臋 na moich rodzic贸w, na to, co by艂o mi臋dzy profe­sorem a Gabrielle. Na moje siostry i ich m臋偶贸w…

- Na Ethana i Jazz - cicho dopowiedzia艂a Brooke.

- Na Ethana i Jazz - powt贸rzy艂. - W ka偶dym b膮d藕 razie, nie mam zamiaru ogranicza膰 si臋 do minimum w po偶yciu m臋偶a i 偶ony. To takie proste. Czy te偶 tak skomplikowane, za­le偶y, jak na to spojrze膰.

Rozmowa urwa艂a si臋. Dalej spacerowali. Meade spojrza艂 przelotnie na Brooke. Wydawa艂a si臋 zamy艣lona.

- A jaka jest twoja rodzina? - spyta艂 z ciekawo艣ci膮.

Rozmawiali ze sob膮 wielokrotnie w ci膮gu ubieg艂ego tygodnia, lecz zna艂 bardzo ma艂o szczeg贸艂贸w z jej 偶ycia. On sam m贸wi艂 o sobie wiele, nawet nie pytany, maj膮c nadziej臋, 偶e spowoduje to jej otwarcie si臋. Nie okaza艂o si臋 to zbyt skuteczne.

Brooke zamruga艂a. Zawaha艂a si臋 na moment i Meade spostrzeg艂, jak jeden k膮cik jej ust unosi si臋 nieznacznie.

- Czy偶by艣 nie s艂ucha艂, jak odpowiada艂am napytania twojego ojca? - spyta艂a niewinnie.

- Co?… ach!

- Cofn臋li艣my si臋 daleko w przesz艂o艣膰, a偶 do moich przodk贸w, kt贸rzy przyp艂yn臋li do Ameryki na „Mayflower” - 偶artowa艂a z niego.

- Tak, no c贸偶 - za艣mia艂 si臋 Meade. - W porz膮dku. Przyznaj臋, 偶e nie s艂ucha艂em zbyt uwa偶nie. By艂em zaj臋ty zastanawianiem si臋 nad tym, jak zmusi膰 ojca do milczenia i wyprosi膰 go za drzwi tak, aby go nie urazi膰.

- To by艂o niewykonalne - za艣mia艂a si臋 Brooke.

- W ko艅cu te偶 zda艂em sobie z tego spraw臋. Dlatego powiedzia艂em mu o tym p贸藕niej, i 偶e powinien wraca膰 na kolacj臋. W ka偶d膮 艣rod臋 matka przygotowuje mussak臋 i staje si臋 niezwykle rozdra偶niona, gdy nie mo偶e jej poda膰 na st贸艂 punktualnie o wp贸艂 do si贸dmej. A wracaj膮c do twojej rodziny…?

- C贸偶, chyba wspomina艂am ci, 偶e mam jedn膮 siostr臋. Ojciec pracuje w ubezpieczeniach. My艣li o przej艣ciu na emerytur臋, ale jak na razie nic w tej sprawie nie robi. Matka gra w golfa i udziela si臋 w organizacjach charytatywnych. Oni s膮 bardzo mili. I dobrzy.

- Czy oni... namawiali ci臋 do ma艂偶e艅stwa?

Przez moment nie by艂 pewien, czy Brooke zdecyduje si臋 na odpowied藕. Wreszcie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie. Sama to zrobi艂am.

- Nie rozumiem?

- Nigdy nie zale偶a艂o mi na karierze. Och, w szkole sz艂o mi ca艂kiem nie藕le i podoba艂a mi si臋 moja praca. Ale zawsze, nawet gdy by艂am dzieckiem, pragn臋艂am wyj艣膰 za m膮偶… mie膰 dzieci. Niestety… - jej g艂os za艂ama艂 si臋 - niestety, nie zawsze mo偶na dosta膰 to, czego si臋 pragnie.

- A tw贸j m膮偶 - to znaczy, tw贸j by艂y m膮偶 - Meade zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e wkracza na niebezpieczny teren, ale musia艂 podj膮膰 ryzyko.

Brooke spojrza艂a pod nogi. Blond w艂osy opad艂y jej na ra­miona i zas艂oni艂y twarz. Meade z trudem opanowa艂 pokus臋 odgarni臋cia ich i zobaczenia, jakie uczucia chcia艂a ukry膰. -„Powoli” - upomnia艂 samego siebie. - „Obieca艂e艣 jej, 偶e nie b臋dziesz si臋 spieszy艂”.

- Peter tak偶e nie otrzyma艂 tego, czego pragn膮艂 - s艂owa te wypowiedzia艂a g艂osem tak bezbarwnym, jak szk艂o.

Nawet k艂ad膮c si臋 spa膰, Meade wci膮偶 zastanawia艂 si臋 nad ostatnim zdaniem Brooke. Oczywi艣cie mog艂a mie膰 na my艣li wiele r贸偶nych rzeczy, ale gdzie艣 w g艂臋bi duszy czu艂, 偶e ist­nieje tylko jedno wyt艂umaczenie sprzeczno艣ci, kt贸re obser­wowa艂 w niej od pocz膮tku ich znajomo艣ci. Meade nie pa­mi臋ta艂 ju偶, kiedy po raz pierwszy us艂ysza艂 powiedzenie, 偶e j nie ma zimnych kobiet, lecz tylko nieudolni m臋偶czy藕ni. Nie by艂o to istotne. Wa偶ne natomiast by艂o, 偶e uwa偶a艂 to sformu­艂owanie za niezwykle trafne.

Kobieta, kt贸ra opiekowa艂a si臋 Jazz z tak膮 czu艂o艣ci膮, nie by艂a z pewno艣ci膮 ozi臋b艂a. Kobieta, kt贸ra przy pomocy jed­nego spojrzenia czy przypadkowego dotkni臋cia sprawia艂a. nawet nie艣wiadomie, 偶e krew si臋 w nim burzy艂a, nie by艂a ozi臋b艂a.

Brooke Livingstone by艂a pe艂na ciep艂a. Lecz wydawa艂o si臋, 偶e sama nie zdaje sobie z tego sprawy.

A co do jej by艂ego m臋偶a…

Meade spostrzeg艂, 偶e zacisn膮艂 d艂onie w pi臋艣ci. Czu艂, 偶e Peter Livingstone by艂 nie tylko nieudolny. Meade czu艂, 偶e ten dra艅 by艂 celowo okrutny.

ROZDZIA艁 5

- To wprost nie do wiary, ile Jonathan ur贸s艂 w ci膮gu dw贸ch tygodni - powiedzia艂a Brooke, wchodz膮c z Jazz do zbudowanej z piaskowca rezydencji Wiiding贸w. - Wydawa艂 si臋 tak drobny tam, w szpitalu. Ale teraz... - zawaha艂a si臋, przypominaj膮c sobie swoje odczucia, gdy ko艂ysa艂a w ramionach s艂odko pachn膮ce male艅stwo.

- C贸偶, od urodzenia je za troje. A偶 dziw bierze, 偶e nie jest jeszcze wi臋kszy. Ethan nazywa go Prosiaczkiem.

- Naprawd臋? - zabawnie by艂o wyobrazi膰 sobie jednego z najpowa偶niejszych bankier贸w Bostonu, zachowuj膮cego si臋 jak zakochany tatu艣.

- S艂owo - potwierdzi艂a Jazz. - Kiedy nie wydaje d藕wi臋k贸w takich jak guuu czy gaaa, czy te偶 nie czyta w Wall Street Jurnal o notowaniach gie艂dowych przedsi臋biorstw produkuj膮cych pieluchy i od偶ywki. Dla mnie Jonathan wygl膮da jak Gumi艣.

- Jazz! - Brooke wybuchn臋艂a 艣miechem.

- Oczywi艣cie, 偶e gdyby mia艂 z臋by, nazywa艂abym go „Szcz臋ki” - m贸wi艂a 艣miertelnie powa偶nym g艂osem Jazz, a w oczach igra艂o rozbawienie.

- To oburzaj膮ce, m贸wi膰 w ten spos贸b o moim chrze艣niaku - o艣wiadczy艂a Brooke.

- Chyba naprawd臋 lubisz tego anio艂ka, prawda'? - za偶artowa艂a Jazz.

- No c贸偶… On jest… jest taki pi臋kny - powiedzia艂a Brookes serdecznie. „A ty jeste艣 taka szcz臋艣liwa, tak bardzo szcz臋艣li­wa” doda艂a w duchu.

Z twarzy Jazz znik艂a 艂obuzerska mina.

- Tak, to prawda - przyzna艂a, po czym przechyli艂a lekko g艂ow臋 i przez kilka sekund przygl膮da艂a si臋 Brooke. - Tak si臋 ciesz臋, 偶e zar贸wno ty, jak i Meade zgodzili艣cie si臋 zosta膰 ro­dzicami chrzestnymi - powiedzia艂a.

- Och, tak si臋 ciesz臋, 偶e mnie o to poprosi艂a艣!

Brooke by艂a wzruszona, gdy Jazz poruszy艂a t臋 spraw臋 ju偶 na pocz膮tku wizyty. Poczu艂a si臋 r贸wnie偶 nieco dziwnie, gdy Jazz w naturalny spos贸b 艂膮czy艂a jej osob臋 z Meade'em.

- Kog贸偶 innego mogliby艣my o to poprosi膰? - kontynuo­wa艂a przyjaci贸艂ka.

- Nie wiem… mo偶e kogo艣 z rodziny Ethana? - zapro­ponowa艂a Brooke.

- Nie - odpar艂a stanowczo Jazz. - Sp贸jrz sama. Casey i Laura byli 艣wiadkami na naszym 艣lubie, a ty i Meade byli­艣cie przy narodzinach Jonathana. Chcemy, aby艣cie w czw贸r­k臋 stali przy naszym synu w dniu jego chrztu. A co do rodzi­ny Ethana, nie jest tajemnic膮, 偶e obchodz膮 mnie tylko jego rodzice, a oni aprobuj膮 nasz膮 decyzj臋. A je艣li jego siostry, czy kt贸ry艣 z Wilding贸w poczuje si臋 ura偶ony… - Jazz wzru­szy艂a ramionami - Ethan m贸wi, 偶e oni ju偶 tak d艂ugo traktuj膮 艣wiat z g贸ry, 偶e przestali do niego nale偶e膰.

Brooke u艣miechn臋艂a si臋. Pozna艂a kiedy艣 siostry Ethana i ju偶 po kr贸tkim spotkaniu mia艂a ich dosy膰.

- W porz膮dku - powiedzia艂a - to naprawd臋 jest dla mnie wa偶ne.

- Po tym, co zrobi艂a艣… - zacz臋艂a Jazz, lecz przerwa艂a, s艂ysz膮c g艂o艣ne uderzenie pioruna. Spojrza艂a w okno. - M贸j Bo偶e, ale偶 leje! - wykrzykn臋艂a.

Brooke r贸wnie偶 wyjrza艂a. Gdy jecha艂a do Jazz, niebo by­艂o zasnute chmurami i od czasu do czasu m偶y艂o. Teraz na dworze by艂o ciemno i woda la艂a si臋 strumieniami.

- Nie mo偶esz wyj艣膰 w tak膮 pogod臋 - powiedzia艂a Jazz.

- Kochanie, to tylko deszcz. Nie roztopi臋 si臋 przecie偶.

- To wygl膮da okropnie. Powinna艣 poczeka膰, dop贸ki si臋 nie przeja艣ni. Ju偶 wiem, zosta艅 na kolacj臋! Mo偶esz przecie偶 zadzwoni膰 do Meade'a…

- Do Meade'a? - spyta艂a zdziwiona Brooke. - Dlaczego mia艂abym do niego dzwoni膰?

Jazz spojrza艂a na ni膮 zaskoczona.

- Dlatego, 偶e je艣li tego nie zrobisz, b臋dzie si臋 o ciebie niepokoi艂. Ju偶 pewnie to robi.

- Jazz - u艣miechn臋艂a si臋 lekko Brooke. - Nie wiem, co… Meade O'Malley nie kontroluje moich wyj艣膰 i powrot贸w. Tak si臋 tylko z艂o偶y艂o, 偶e mieszkamy pod tym samym dachem… to znaczy jeste艣my przyjaci贸艂mi, oczywi艣cie. Ale on i ja nie jeste艣my… - przerwa艂a, po czym spyta艂a niemal oskar偶ycielskim tonem: - Czy偶by艣 s膮dzi艂a, 偶e nas 艂膮czy co艣 wi臋cej?

P贸藕niej Brooke zda艂a sobie spraw臋, 偶e nie powinna by膰 zaskoczona odpowiedzi膮 Jazz. Wiedzia艂a przecie偶, 偶e we­d艂ug Jazz na bezpo艣rednie pytanie nale偶y udzieli膰 jasnej od­powiedzi.

- Hm - najpro艣ciej w 艣wiecie odpar艂a Jazz.

- No c贸偶… - Brooke nie mog艂a z艂apa膰 tchu - a wi臋c nie!

Jazz nic nie odpowiedzia艂a. S艂ycha膰 by艂o tylko kolejne uderzenia pioruna. Brooke przypomnia艂a sobie s艂owa Meade'a sprzed tygodnia, kt贸re pragn臋艂a wyrzuci膰 z pami臋ci.

„Co艣 wydarzy艂o si臋 mi臋dzy nami w czasie nocy porodu Jazz. Do diab艂a, b膮d藕my uczciwi. Doznali艣my czego艣 cu­downego ju偶 wtedy, gdy otworzy艂em drzwi wtorkowej nocy i zobaczyli艣my si臋 po raz pierwszy. Nie wiem, co to by艂o. Nie umiem tego wyja艣ni膰. Czuj臋 to zawsze, gdy patrz臋 na ciebie, dotykam ci臋, a nawet wtedy, gdy my艣l臋 o tobie…”

Wtedy wym贸wi艂a jego imi臋.

„I tak samo jest z tob膮, prawda?” To by艂o raczej stwier­dzenie, nie pytanie.

Nic na to nie odpowiedzia艂a.

„Prawda?”

„Tak, ale… to wszystko toczy si臋 zbyt szybko”.

- Brooke? - g艂os przyjaci贸艂ki wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia.

- Ja. To nie jest zupe艂nie prawda - przyzna艂a po chwili. - To, 偶e mi臋dzy nami nic nie ma.

- Wiem. - Jazz u艣miechn臋艂a si臋 艂agodnie.

- Ale nie jeste艣my… to nie jest tak, jak sobie my艣lisz - szybko doda艂a Brooke. Ponownie uderzy艂 piorun, - A w艂a­艣ciwie, co ty o tym my艣lisz? - spyta艂a.

Jazz zastanowi艂a si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, zanim odpo­wiedzia艂a. Kiedy odezwa艂a si臋, w jej g艂osie brzmia艂a pew­no艣膰.

- To co艣 specjalnego.

Brooke przez chwil臋 przygl膮da艂a si臋 kroplom deszczu uderzaj膮cym o szyb臋.

- To trwa dopiero trzy tygodnie… - szepn臋艂a.

- M贸wisz zupe艂nie jak Meade.

Brooke spojrza艂a na przyjaci贸艂k臋,

- To znaczy, 偶e on… 偶e wy o mnie rozmawiacie? - Wie­dzia艂a, 偶e Meade odwiedzi艂 Jazz, ale nie m贸wi艂 nic o…

- Pyta艂 mnie o ciebie, gdy wpad艂 tu wczoraj, aby zoba­czy膰 dziecko.

- A co mu powiedzia艂a艣? - dopytywa艂a si臋 Brooke. Nie znosi艂a, gdy ludzie roztrz膮sali jej problemy. Wystarczy艂o, 偶e dzia艂o si臋 tak w jej ma艂偶e艅stwie.

- Nic, czego by ju偶 nie wiedzia艂. 呕e by艂a艣 m臋偶atk膮. 呕e rozwiod艂a艣 si臋. 呕e mo偶na ci ufa膰. - Jazz zmarszczy艂a nos. - I nic o tym, 偶e nie masz do mnie zbytniego zaufania - doda艂a po chwili.

Niewiele brakowa艂o, a Brooke otworzy艂aby serce przed przyjaci贸艂k膮. Lecz ba艂a si臋, 偶e gdy ju偶 zacznie m贸wi膰, nie b臋dzie mog艂a przerwa膰. Chcia艂a tego unikn膮膰. Peter, opo­wiadaj膮c wszem i wobec ich najintymniejsze prze偶ycia i problemy ma艂偶e艅skie, zrani艂 j膮 g艂臋boko. Przyje偶d偶aj膮c do Bostonu, Brooke postanowi艂a, 偶e ju偶 nigdy nie pozwoli sobie na otwarto艣膰 ani szczero艣膰.

By艂o jeszcze jedno. Ba艂a si臋, 偶e gdy Jazz dowie si臋, 偶e nie mo偶e mie膰 dzieci, ich przyja藕艅 sko艅czy si臋. Dla Brooke ma艂y Jonathan Wilding by艂 zar贸wno 藕r贸d艂em rado艣ci, jak i b贸lu i chcia艂a ukry膰 to przed przyjaci贸艂k膮.

- Jazz - zacz臋艂a, czuj膮c ucisk w gardle - ja…

- W porz膮dku, Brooke - szare oczy Jazz by艂y pe艂ne zro­zumienia - nie zmuszam innych do zwierze艅 wtedy, gdy tego nie pragn膮. Czasem taka rozmowa pomaga a czasem nie. Chc臋 tylko, aby艣 wiedzia艂a, 偶e jestem twoj膮 przyjaci贸艂k膮, kt贸ra zawsze ci臋 wys艂ucha.

- Wiem. To jedna z niewielu rzeczy, kt贸rych jestem ca艂­kowicie pewna.

- A wi臋c - zostajesz na kolacji, przyjaci贸艂ko? - Jazz po­wt贸rzy艂a wcze艣niejsze zaproszenie.

- Nie, nie mog臋. Ale dzi臋kuj臋 - Brooke przecz膮co potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Jeste艣 pewna?

- Ca艂kowicie. Sp贸jrz - popatrzy艂a w stron臋 okna - my艣l臋, 偶e deszcz przestaje pada膰. Wiesz, jakie s膮 te letnie burze. Nigdy nie trwaj膮 zbyt d艂ugo.

- Nie masz ani p艂aszcza ani kapelusza - powiedzia艂a Jazz - je艣li wyjdziesz teraz, na pewno przemokniesz i przezi臋bisz si臋… O m贸j Bo偶e, zachowuj臋 si臋 zupe艂nie jak matka, prawda?

- Przecie偶 jeste艣 matk膮 - z u艣miechem powiedzia艂a Brooke. - Zapomnia艂a艣 mi powiedzie膰, 偶e nie mam kaloszy. Pami臋tam, jak moja matka nalega艂a zawsze, 偶ebym w czasie deszczu nosi艂a gumowce.

- Hm… - Jazz zamy艣li艂a si臋, jakby chcia艂a zapami臋ta膰 t臋 informacj臋. - No dobrze, a co z parasolk膮? Pozw贸l przynaj­mniej, 偶e po偶ycz臋 ci parasolk臋.

Brooke otworzy艂a torebk臋.

- Wszystko w porz膮dku, Jazz. Mam j膮 tutaj. Matka przy­pomina艂a r贸wnie偶 o noszeniu parasolki.

W pewien spos贸b Brooke by艂a nawet wdzi臋czna niebio­som za z艂膮 pogod臋. Przy takiej burzy dojazd do domu wyma­ga艂 wi臋kszej uwagi i mog艂a cho膰 na chwil臋 nie my艣le膰 o Meadzie.

W 艣limaczym tempie przejecha艂a przez most. Uderzenia b艂yskawic rozja艣nia艂y ciemnoszare niebo. Odg艂osy pioru­n贸w przypomina艂y brzmienie sekcji perkusji z Uwertury Rok 1812 w wykonaniu Boston Pop Orchestra.

„Wiesz, jakie s膮 te letnie burze” - zamrucza艂a, parodiuj膮c swoj膮 wcze艣niejsz膮 wypowied藕. Zmru偶y艂a oczy, usi艂uj膮c dojrze膰 drog臋 przed sob膮 - „…nigdy nie trwaj膮 zbyt d艂ugo”. Jakby na te s艂owa deszcz nieco zmala艂. Dzi臋kuj膮c Bogu cho膰 za to, Brooke skr臋ci艂a w Broadway. Jeszcze tylko kawa­艂ek…

Trzy przecznice od domu silnik nagle zakrztusi艂 si臋 i zgas艂. Brooke nie od razu zda艂a sobie spraw臋 z tego, co si臋 dzieje. Uda艂o si臋 jej skr臋ci膰 i zatrzyma膰 przy kraw臋偶niku.

- O nie, prosz臋, nie r贸b mi tego! - protest w jej g艂osie zmieszany by艂 z b艂aganiem. - Przecie偶 zosta艂e艣 wyregulowany zaledwie miesi膮c temu, pami臋tasz?

Przekr臋ci艂a kluczyk w stacyjce. Silnik zawarcza艂 kilka ra­zy i zamilk艂. Spr贸bowa艂a ponownie. Tym razem rozleg艂o si臋 tylko prychni臋cie,

- No, dobra, samochodzie - powiedzia艂a i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Dam ci jeszcze jedn膮 szans臋. - Po raz kolejny prze­ kr臋ci艂a kluczyk, naciskaj膮c przy tym peda艂 gazu i wierz膮c, 偶e w przys艂owiu „Do trzech razy sztuka” tkwi cho膰 odrobin臋 prawdy.

Trzeci raz okaza艂 si臋 niepowodzeniem. Silnik wyda艂 z sie­bie jedynie kr贸tk膮 czkawk臋.

- 艢wietnie! - wykrzykn臋艂a dziewczyna, uderzaj膮c d艂oni膮 kierownic臋. Na zewn膮trz krzaki t艂uk艂y o szyb臋 samochodu. - Po prostu 艣wietnie!

Przez moment zastanawia艂a si臋, co robi膰, my艣la艂a, 偶e ule­wa ucichnie. Ale nagle deszcz uderzy艂 ze zdwojon膮 si艂膮.

- Nie mo偶esz siedzie膰 w samochodzie przez ca艂膮 noc - powiedzia艂a sobie, obliczaj膮c w my艣li odleg艂o艣膰 dziel膮c膮 j膮 od domu. - To tylko trzy przecznice. Nie utoniesz przecie偶. Tak, zniszczysz swoje najlepsze spodnie i bluzk臋, kt贸r膮 mia­艂a艣 na sobie zaledwie dwa razy… ale nie utoniesz.

Ju偶 po dwudziestu sekundach od wyj艣cia z samochodu by艂a ca艂kowicie przemokni臋ta. Gdy mija艂a drug膮 przecznic臋, silny podmuch wiatru najpierw odwr贸ci艂, a nast臋pnie wy­rwa艂 jej z r膮k parasolk臋.

W po艂owie drogi przez trawnik otaczaj膮cy dom, Brooke po艣lizn臋艂a si臋 i upad艂a, l膮duj膮c na kolanach i d艂oniach. Przy upadku otworzy艂a si臋 jej torebka i ca艂a zawarto艣膰 wysypa艂a si臋 na rozmok艂膮 ziemi臋. Brooke pomy艣la艂a sobie, 偶e by膰 mo­偶e utoni臋cie nie by艂o najgorszym z mo偶liwych rozwi膮za艅.

- Czuj臋… czuj臋 si臋 jak zmok艂a kura - 偶a艂o艣nie wyj膮ka艂a Brooke, pr贸buj膮c opanowa膰 dreszcze wstrz膮saj膮ce jej cia­艂em.

- To musia艂a by膰 niezwykle zdesperowana kura - odpar艂 偶artobliwie Meade, prowadz膮c j膮 do swego mieszkania.

- Dzi臋… dzi臋kuj臋, Meade - odpowiedzia艂a, szcz臋kaj膮c z臋bami.

Meade us艂ysza艂 stukanie do drzwi frontowych i wpu艣ci艂 j膮 do 艣rodka. Zatoczy艂a si臋 i niemal pad艂a mu w ramiona, mamrocz膮c co艣 o zepsutym samochodzie i zgubionych klu­czach. Przez chwil臋 by艂 przera偶ony, zanim nie spostrzeg艂, 偶e by艂a przemokni臋ta i zzi臋bni臋ta, a nie powa偶nie ranna.

- Dlaczego jest tu tak ciemno? - spyta艂a Brooke, usi艂uj膮c odgarn膮膰 z czo艂a mokry kosmyk w艂os贸w. Na jej policzku zosta艂a smuga b艂ota.

- Wysiad艂a elektryczno艣膰 - wyja艣ni艂. - S艂uchaj. Id藕 teraz do 艂azienki i zdejmij te mokre ubrania, dobrze? Ja w tym czasie przynios臋 ci z g贸ry co艣 suchego.

- Nie wejdziesz tam. Moje klucze… kiedy upad艂am… - dziewczyna zatrz臋s艂a si臋 z zimna.

- Wiem. M贸wi艂a艣, 偶e wszystko wypad艂o z twojej toreb­ki. Ale nie martw si臋. Jestem przecie偶 gospodarzem, pami臋­tasz? Mam zapasowe klucze.

- Och. - Zielone oczy wydawa艂y si臋 ogromne w jej bla­dej twarzy.

- 艁azienka jest tam - Meade po艂o偶y艂 r臋ce na w膮skich ra­mionach Brooke i skierowa艂 j膮 w lewo. - Id藕 ju偶.

Gdy patrzy艂, jak ociekaj膮c wod膮, sz艂a przez pok贸j, zasta­nowi艂 si臋, czy zdaje sobie spraw臋, i偶 przemoczone ubranie opina jej cia艂o jak druga sk贸ra. Widzia艂 wyra藕nie ka偶dy szew bielizny, kt贸r膮 mia艂a na sobie.

Po p贸艂godzinie Brooke wysz艂a z 艂azienki, czuj膮c si臋 zna­cznie lepiej ni偶 przed wej艣ciem. Otulona by艂a zapinanym na zamek brzoskwiniowym szlafrokiem. Twarz mia艂a czy­st膮, bez 艣ladu b艂ota i makija偶u, a w艂osy zaczesane palcami do ty艂u.

Gdy wesz艂a do salonu, Meade wsta艂 i od艂o偶y艂 notatki, kt贸­re przegl膮da艂.

- Od偶y艂a艣? - spyta艂, przygl膮daj膮c si臋 jej umytej twarzy.

- Tak, dzi臋kuj臋 - dziewczyna skin臋艂a g艂ow膮, rumieni膮c si臋 lekko pod jego bacznym spojrzeniem. - Wzi臋艂am prysz­nic i umy艂am w艂osy. Mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciw temu. - Rozejrza艂a si臋 wok贸艂. Kilka lamp naftowych umieszczonych w r贸偶nych k膮tach pokoju rzuca艂o przyt艂umione 艣wiat艂o.

- Nie, jasne, 偶e nie - zapewni艂 j膮 z u艣miechem. - S艂uchaj, w kuchni parzy si臋 w艂a艣nie herbata. Usi膮d藕, a ja przynios臋 fili偶anki.

Brooke patrzy艂a na niego, gdy wychodzi艂 z pokoju tym swoim kocim, spr臋偶ystym krokiem, po czym usadowi艂a si臋 na jednej z kanap. Na niskim stoliku w艣r贸d nagromadzo­nych tam pos膮偶k贸w zobaczy艂a rze藕bion膮 figurk臋, kt贸ra tak utkwi艂a jej w pami臋ci. Spojrza艂a w bok, wycieraj膮c d艂onie o szorstk膮 tkanin臋 szlafroka, stara艂a si臋 zapomnie膰 o statuetce.

- Pani herbata, madam - o艣wiadczy艂 Meade, wracaj膮c z kuchni. W jednej r臋ce ni贸s艂 barwny, wypalany kubek, a w drugiej r臋cznik i niewielki s艂oik.

- Ach… dzi臋kuj臋 - odpowiedzia艂a Brooke, bior膮c kubek. - Jak zagotowa艂e艣?

- Palnik turystyczny.

- Tak, oczywi艣cie. - Brooke poczu艂a si臋 troch臋 g艂upio, 偶e nie pomy艣la艂a o tym sama. - Powinnam by艂a pami臋ta膰, 偶e jeste艣 przyzwyczajony do 偶ycia bez elektryczno艣ci.

- C贸偶, powiedzmy, 偶e nauczy艂em si臋 sztuki przetrwania w nieco bardziej prymitywnych warunkach ni偶 obecne.

Brooke wypi艂a 艂yk paruj膮cego, jasnobr膮zowego naparu. Poczu艂a delikatny, nieco egzotyczny smak.

- Hm. Jakie to wspania艂e. Co to za herbata? - upi艂a ko­lejny 艂yk, pr贸buj膮c odgadn膮膰 sk艂ad.

- To mieszanka zio艂owa - odpowiedzia艂 Meade, siadaj膮c ze skrzy偶owanymi nogami u jej st贸p. Po chwili doda艂: - Plus poka藕na porcja Napoleona.

- Zio艂a... i brandy - powt贸rzy艂a Brooke, wypijaj膮c nieco wi臋kszy 艂yk. Poczu艂a nagle przyjemne ciep艂o w 偶o艂膮dku. - Receptura, kt贸r膮 pozna艂e艣, ucz膮c si臋 sztuki przetrwania w prymitywnych warunkach? - zasugerowa艂a 偶artem.

- Niezupe艂nie - za艣mia艂 si臋 Meade, rozk艂adaj膮c na kola­nach przyniesiony r臋cznik. - Nauczy艂em si臋 tego od studen­ta, z kt贸rym dzieli艂em pok贸j na letnim kursie w Oxfordzie. By艂 on p贸艂-Chi艅czykiem, p贸艂-Francuzem.

- P贸艂… - Brooke zamruga艂a oczami, zdaj膮c sobie nagle spraw臋 z niecodziennego miejsca, kt贸re zajmowa艂 Meade. - Co robisz na pod艂odze? - spyta艂a.

- Zauwa偶y艂em zadrapanie na twojej lewej nodze. Mam tu co艣 na to.

- Och… nie musisz… - Przerwa艂a Brooke, zaskoczona. Ona sama, dop贸ki nie zacz臋艂a zdejmowa膰 z siebie zab艂oconych, mokrych ubra艅, nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e upadek na dziedzi艅cu spowodowa艂 otarcia na sk贸rze, a nowe rajsto­py s膮 do wyrzucenia. - To nic takiego, Meade. Naprawd臋.

- Nie przeszkadzaj - odpowiedzia艂 cicho, unosz膮c nieco szlafrok.

Powiedzia艂 to tak stanowczo, 偶e Brooke zrezygnowa艂a z wszelkich protest贸w. Otwieraj膮c s艂oik z antyseptyczn膮 ma艣ci膮, Meade przygl膮da艂 si臋 zadrapaniom. Jej ocena skale­czenia by艂a w艂a艣ciwa. Mimo wszystko, po prawie dwudzie­stu latach do艣wiadcze艅 w terenie wiedzia艂, 偶e nie nale偶y le­kcewa偶y膰 nawet najdrobniejszej ranki. Widzia艂 kiedy艣, jak jeden z jego towarzyszy niemal straci艂 r臋k臋, gdy skaleczenie d艂oni zosta艂o ocenione jako „nic gro藕nego” i zaniedbane, w wyniku czego wywi膮za艂a si臋 powa偶na infekcja.

- Mo偶e troch臋 piec - ostrzeg艂, zanurzaj膮c palce w s艂oiku.

Gdy Meade zacz膮艂 nak艂ada膰 ma艣膰, Brooke rzeczywi艣cie poczu艂a lekkie pieczenie. Szybko jednak zapomnia艂a o tym, czuj膮c wzd艂u偶 艂ydki dotyk d艂oni Meade'a. Wstrzyma艂a od­dech.

- Przepraszam - powiedzia艂 Meade, czuj膮c pod palcami napi臋te mi臋艣nie. Uni贸s艂 wzrok, zaniepokojony tym, 偶e m贸­g艂by sprawi膰 jej b贸l. Patrzy艂a na niego szeroko otwartymi oczami, rozchylaj膮c nieco wargi. - Brooke…?

- Wszystko w porz膮dku - odpar艂a szybko. - Ja… to… to rzeczywi艣cie troch臋 piecze.

Pokiwa艂 g艂ow膮 i schyli艂 si臋, by sko艅czy膰 nak艂adanie ma­艣ci. Gdy patrzy艂 w twarz Brooke, ujrza艂 ten sam grymas co w贸wczas, gdy poca艂owa艂 j膮 pierwszy raz.

W ci膮gu ostatniego tygodnia ca艂owa艂 j膮 kilkakrotnie. I za ka偶dym razem przekonywa艂 si臋, 偶e mia艂 racj臋, oceniaj膮c tak a nie inaczej fizyczn膮 stron臋 jej ma艂偶e艅stwa. Jej instynktow­ne reakcje zaskakiwa艂y zmys艂owo艣ci膮. Meade nigdy nie pr贸­bowa艂 zatrzyma膰 Brooke, gdy zaczyna艂a si臋 od niego odsu­wa膰. To, czego od niej oczekiwa艂, musia艂o wyj艣膰 od niej.

- Prosz臋 - powiedzia艂 cicho, delikatnie wcieraj膮c ostat­ka porcj臋 ma艣ci w sk贸r臋 艂ydki. Pu艣ci艂 jej nog臋. - Sko艅czone.

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂a dziewczyna, zas艂aniaj膮c si臋 ponownie po艂膮 szlafroka.

- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie - odrzek艂 wstaj膮c. Przez kilka chwil przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu. - Masz ochot臋 zosta膰 na kolacji? - spyta艂 nagle, przeci膮gaj膮c r臋k膮 po w艂osach. Nigdy nie post膮pi wbrew jej woli, ale b臋dzie si臋 stara艂 by膰 blisko niej.

Brooke unios艂a podbr贸dek, aby m贸c mu spojrze膰 w oczy.

- Czy je艣li zostan臋, nauczysz mnie sztuki prze偶ycia w prymitywnych warunkach? - spyta艂a, lekko unosz膮c brwi.

- Mo偶emy rozpocz膮膰 szkolenie. - Meade wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋, ukazuj膮c w u艣miechu bia艂e, odcinaj膮ce si臋 od opalonej sk贸ry z臋by.

ROZDZIA艁 6

- Francuski chleb, wino i brie - wylicza艂a Brooke jakie艣 dwie godziny p贸藕niej, badaj膮c rozsypane na pod艂odze resztki pozosta艂e po pikniku. Westchn臋艂a, udaj膮c, 偶e si臋 nad czym艣 zastanawia, i zwr贸ci艂a si臋 do Meade'a. - Nie chcia艂abym ni­czego krytykowa膰, ale to niezupe艂nie zgadza si臋 z moim wy­obra偶eniem o tym, czym jest prymityw.

- Tak, zauwa偶y艂em, jak wiele ci臋 kosztowa艂o zmuszenie si臋 do zjedzenia trzeciej porcji pasztetu - zauwa偶y艂. Powaga jego g艂osu kontrastowa艂a z u艣miechem.

- No c贸偶 - Brooke wytar艂a wargi papierow膮 serwetk膮. - Przyznam, 偶e by艂am g艂odna. To walka z 偶ywio艂em wzmog艂a apetyt.

- Walka z 偶ywio艂em? - powt贸rzy艂, unosz膮c brwi. - Po­przednio m贸wi艂a艣 co艣 na temat huraganu.

- U艣wiadomi艂am sobie w艂a艣nie, 偶e o tej porze roku nie wyst臋puj膮 huragany - odpar艂a, wzruszaj膮c ramionami. W czasie przygotowania posi艂ku opowiedzia艂a Meade'owi o dramacie swej odysei. Zach臋ca艂 j膮, zadaj膮c absurdalne py­tania, i w efekcie jej opowie艣膰 by艂a mieszanin膮 przedwojen­nego serialu przygodowego z filmem przyrodniczym.

- Aha. S艂usznie - Meade skin膮艂 g艂ow膮, nast臋pnie zacz膮艂 ws艂uchiwa膰 si臋 w szalej膮c膮 na dworze nawa艂nic臋. - Wiesz, to mo偶e by膰 monsun - zasugerowa艂 偶artobliwie.

- Monsun? - Brooke powt贸rzy艂a z niedowierzaniem w g艂osie. - S艂uchaj, moja znajomo艣膰 meteorologii jest zapewne ograniczona tylko do tego, kiedy nale偶y chroni膰 si臋 przed deszczem, ale nawet ja wiem, 偶e w stanie Massachu­setts nie wyst臋puj膮 monsuny.

- Od ka偶dej regu艂y zdarzaj膮 si臋 wyj膮tki - odpar艂. - W ostatnich latach nast膮pi艂o wiele anomalii pogodowych.

- Kt贸re s膮 spowodowane dziur膮 w warstwie ozonowej, prawda?

- Mo偶liwe - przyzna艂 prostuj膮c si臋.

Brooke widzia艂a, jak jego musku艂y pr臋偶膮 si臋 pod bia艂ym pulowerern i ciemne w艂osy na jego piersi. Si臋gn臋艂a po kieli­szek stoj膮cy na pod艂odze i wypi艂a reszt臋 wina.

Po chwili Meade odezwa艂 si臋 ponownie.

- Wiesz, chyba masz racj臋. Pasztet nie jest zbyt prymitywnym daniem. Chyba powinni艣my upiec w kominku par贸wki.

- Powiedzia艂e艣 przecie偶, 偶e jedyne par贸wki, jakie masz w domu, zosta艂y ju偶 dawno posiekane i zapakowane do pu­szek ze spaghetti w sosie pomidorowym! - zarzuci艂a mu Brooke.

- Bo to rzeczywi艣cie s膮 jedyne par贸wki, jakie mam w domu. Ale pomy艣l tylko, jak wspania艂e by艂oby wy艂awia­nie ich z zimnego spaghetti.

- Hm...

- Mogliby艣my udawa膰, 偶e poszukujemy p臋drak贸w.

- Meade! - Zmi臋艂a serwetk臋 i rzuci艂a w niego. Odbi艂 j膮 jak lotk臋 przy grze w kometk臋.

- Zbyt prymitywne, tak? - za偶artowa艂, puszczaj膮c do niej oko.

- Tylko tego mo偶na spodziewa膰 si臋 po kim艣, kto gromadzi w kuchni zapasy puszek ze spaghetti i stosy chrupek.

- Spokojnie, spokojnie. Powiedzia艂em ci przecie偶, 偶e trzymam to dla moich siostrze艅c贸w.

- Hm - odpar艂a Brooke, siadaj膮c wygodniej i bawi膮c si臋 kosmykiem w艂os贸w. - Ciekawa jestem... ciekawa jestem, co jedli na kolacj臋 Jazz i Ethan.

- Och, z pewno艣ci膮 co艣 niezwyk艂ego - odpowiedzia艂. - Na przyk艂ad 艣limaki. - Przypatrywa艂 si臋 uwa偶nie dziewczy­nie. - Mo偶e powinna艣 by艂a zosta膰 i przekona膰 si臋 - zapropo­nowa艂 cicho. Wspomnia艂a wcze艣niej, 偶e zosta艂a zaproszona na kolacj臋, ale nie wyja艣ni艂a, dlaczego nie przyj臋艂a tej pro­pozycji.

- Nie. Chcia艂am wr贸ci膰 do domu - powiedzia艂a po chwi­li, wci膮偶 bawi膮c si臋 w艂osami. Wiedzia艂a, 偶e Meade j膮 obser­wuje. Zawsze to wiedzia艂a. Podobnie, jak zawsze wiedzia艂a. gdy robi艂 to Peter. Ale tym razem by艂o inaczej.

Meade O'Malley sprawia艂, 偶e w jego obecno艣ci mo偶e so­bie bezpiecznie pozwoli膰 na s艂abo艣膰. Dotyka膰... i by膰 doty­kan膮. Nie tylko fizycznie, ostatni tydzie艅 nauczy艂 j膮 wiele: ale r贸wnie偶 emocjonalnie.

- Brooke?

Spojrza艂a na niego. Dystans mi臋dzy nimi zmniejszy艂 si臋 niepostrze偶enie. Siedzieli teraz w odleg艂o艣ci kilkunastu cen­tymetr贸w. Na tyle blisko, by m贸c dotkn膮膰... na tyle blisko, by zosta膰 dotkni臋t膮.

- Jazz s膮dzi艂a, 偶e powinnam do ciebie zadzwoni膰, gdy­ bym zdecydowa艂a si臋 zosta膰 u niej na kolacji.

Meade u艣miechn膮艂 si臋 lekko, ale w jego oczach nie by艂o 艣ladu weso艂o艣ci.

- M贸g艂 z tym by膰 pewien k艂opot. Ulewa zala艂a przewody telefoniczne - powiedzia艂. - Ale oczywi艣cie, by艂bym spo­kojniejszy, wiedz膮c, gdzie jeste艣. Zacz膮艂em zastanawia膰 si臋 oko艂o pi膮tej trzydzie艣ci, a martwi膰 kwadrans po sz贸stej.

- Ona… Jazz s膮dzi艂a, 偶e tak b臋dzie.

- A ty?

Brooke zwil偶y艂a wargi koniuszkiem j臋zyka.

- My艣la艂am, 偶e nie odnotowujesz wszystkich moich wyj艣膰 i powrot贸w.

- Czy偶by艣 pr贸bowa艂a sprowokowa膰 mnie do prawienia komplement贸w?

- Och, nie! - zaprzeczy艂a. Co艣 w jego wzroku spowodowa艂o, 偶e si臋 zarumieni艂a. - Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. Dlacze­go…?

- Prosz臋, ju偶 w porz膮dku. Wierz臋 ci. - Naprawd臋 jej wie­rzy艂. Przez ostatnie dwa tygodnie pozna艂 j膮 na tyle, aby zdawa膰 sobie spraw臋 z wra偶liwo艣ci dziewczyny. - Pozw贸l, 偶e to ja ci臋 spytam. Czy ty znasz moje wyj艣cia i powroty?

Brooke unios艂a r臋k臋 do piersi, w tradycyjnym kobiecym ge艣cie obrony, zupe艂nie tak, jakby chcia艂a zas艂oni膰 sw膮 na­r贸艣膰. Zaskoczy艂a j膮 prostota tego pytania i jej ch臋膰 udziele­nia odpowiedzi.

- Wiem, kiedy tu jeste艣 - szepn臋艂a po chwili, czuj膮c jak czerwieni si臋. - I… i wiem, kiedy ci臋 nie ma.

Meade zaczerpn膮艂 g艂臋boko powietrza. Nie oczekiwa艂 takiej szczero艣ci. Nawet na ni膮 nie liczy艂. S艂owa Brooke oszo­艂omi艂y go niczym afrodyzjak. Odczeka艂 kilka sekund, staraj膮c si臋 uspokoi膰. I odpowiedzia艂 jej z r贸wn膮 uczciwo艣ci膮.

- Tylko raz nie wiedzia艂em, 偶e jeste艣 w domu. To by艂o tej nocy, gdy wr贸ci艂em z Brazylii. Od tamtej pory…

Uni贸s艂 praw膮 r臋k臋 i przesun膮艂 ni膮 wzd艂u偶 policzka i brody dziewczyny. Opuszkiem kciuka pog艂adzi艂 jej usta, delektu­j膮c si臋 ich delikatno艣ci膮. Rozchyli艂a lekko wargi. Jego do­tkni臋cie spowodowa艂o, 偶e zadr偶a艂a.

- Od tamtej pory, nawet gdy ci臋 nie widz臋, nie s艂ysz臋, nie czuj臋 zapachu twoich perfum, zawsze wiem, kiedy jeste艣 w domu - kontynuowa艂. - Czuj臋 ci臋, Brooke. Czuj臋 ci臋.

- Medea… - dr偶膮cym g艂osem zacz臋艂a Brooke, Podniecenie wywo艂ane jego dotykiem przenika艂o ka偶dy nerw jej cia艂a.

- Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰 - powiedzia艂 g艂臋bokim g艂osem. Si艂a jego po偶膮dania spowodowa艂a, 偶e g艂os mu si臋 za艂amywa艂. - I wiesz o tym, prawda? Wiedzia艂a艣 o tym od pocz膮tku.

Brooke zawaha艂a si臋.

„Nigdy nie wstyd藕 si臋 szczero艣ci” - powiedzia艂 kiedy艣.

- Tak - wyszepta艂a.

- Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰 teraz. Dzisiejszej nocy.

Dziewczyna poruszy艂a si臋 nieznacznie. Wyda艂o si臋 jej, 偶e czas stan膮艂 w miejscu.

- Powiedz mi, czego pragniesz. Prosz臋. - Meade chwyci艂 w d艂onie jej twarz, muskaj膮c palcami delikatn膮 sk贸r臋,

Patrzy艂a prosto w jego oczy. Ju偶 kiedy艣 pytano j膮 o jej pragnienia, lecz w贸wczas nie wierzy艂a, by jej odpowied藕 mia艂a jakiekolwiek znaczenie. Tym razem by艂o inaczej.

„Nigdy nie wstyd藕 si臋…”

- Brooke?

„…szczero艣ci”.

- Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰, Meade. Teraz. Dzisiejszej nocy.

I to by艂a prawda.

Meade poprowadzi艂 Brooke do sypialni. Pok贸j by艂 nie­wielki, umeblowany z niemal偶e sparta艅sk膮 prostot膮. Znaj­dowa艂o si臋 w nim kilka ksi膮偶ek i prostych sztych贸w przed­stawiaj膮cych ro艣liny, I nic wi臋cej, 偶adnych niepotrzebnych sprz臋t贸w. Nie艂ad, tak wszechobecny w pozosta艂ej cz臋艣ci mieszkania, zosta艂 za drzwiami.

Meade postawi艂 na drewnianej kom贸dce przyniesion膮 z salonu lamp臋. Sypialnia wype艂ni艂a si臋 delikatn膮 po艣wiat膮. Brooke, dr偶膮c, stan臋艂a w kr臋gu 艣wiat艂a i przygl膮da艂a si臋 Meade'owi szeroko otwartymi oczami. Meade zbli偶y艂 si臋 do niej. Uni贸s艂 r臋ce i dotkn膮艂 jej opadaj膮cych na ramiona w艂o­s贸w. Zag艂臋bi艂 palce w jedwabiste sploty. Sta艂 tak blisko, 偶e by艂 pewien, i偶 Brooke s艂yszy silne uderzenia jego serca.

- Nie b贸j si臋 - powiedzia艂 mi臋kko. Czu艂 promieniuj膮ce nawet przez szlafrok ciep艂o jej cia艂a i odurzaj膮cy zapach 艣wie偶o umytej sk贸ry.

Brooke odrzuci艂a g艂ow臋. By艂a to chwila ofiarowania i przyjmowania.

- Nie boj臋 si臋 - odpar艂a. Prze偶ywa艂a wiele stan贸w ducha. ale strach nie by艂 jednym z nich.

Meade nie zdawa艂 sobie nawet sprawy, jak bliski by艂 za­艂amania. Z wielk膮 ulg膮 przyj膮艂 jej s艂owa.

- Brooke, o m贸j Bo偶e. Brooke - j臋kn膮艂.

Wtedy j膮 poca艂owa艂.

Dotyk jego warg by艂 s艂odki i parz膮cy. Brooke podda艂a si臋 bez wahania, ulegaj膮c czarowi jego m臋sko艣ci. Rozchyli艂a wargi. Chwil臋 p贸藕niej poczu艂a szorstko艣膰 j臋zyka. Ten smak przepe艂ni艂jej usta.

„Tak… o tak. Prosz臋…” - pomy艣la艂a.

Gdy si臋 rozdzielili, dziewczyna oddycha艂a p艂ytko. Patrzy艂a na Meade'a jak urzeczona i dopiero po chwili zda艂a sobie spraw臋, 偶e prz贸d szlafroka rozchyli艂 si臋 prawie do p臋pka. Ch艂odne powietrze owia艂o jej rozgrzan膮 sk贸r臋. Poczu艂a, jak sutki zaczynaj膮 twardnie膰.

- Moja kochana… - wyszepta艂 Meade. Delikatnie wsun膮艂 r臋ce pod szlafrok. Palcami poznawa艂 szczup艂o艣膰 bioder, wg艂臋bienie w膮skiej talii i kr膮g艂o艣膰 odkrytych piersi. Tak wiele razy wyobra偶a艂 sobie t臋 chwil臋…

Brooke nie potrafi艂a by膰 prowokacyjna. By艂a zbyt ma艂o pewna siebie, aby przejmowa膰 inicjatyw臋. Lecz 艣mia艂y dotyk d艂oni Meade'a sprawi艂, 偶e przesz艂e do艣wiadczenia wyda艂y si臋 jej nieistotne. Meade mia艂 na sobie pulower wpuszczo­ny w obcis艂e d偶insy. Wystarczy艂o kilka ruch贸w, by pozby膰 si臋 okrycia.

Ju偶 przy pierwszym dotyku przez cia艂o Meade'a prze­bieg艂 dreszcz. Przesta艂 na moment oddycha膰. Pod ciep艂膮, g艂adk膮 sk贸r膮 rysowa艂y si臋 silne mi臋艣nie. Brooke przesun臋艂a r臋ce wy偶ej, odkrywaj膮c ow艂osienie jego piersi.

Brooke nie wiedzia艂a, ile czasu po艣wi臋ci艂a na t臋 pieszczot臋. Nie zauwa偶y艂a, kiedy Meade zsun膮艂 z jej ramion szlafrok.

- Chc臋 ci臋 zobaczy膰 - ochryple powiedzia艂 Meade. - Teraz. - Zsun膮艂 ni偶ej okrywaj膮cy j膮 materia艂, po czym odsun膮艂 d艂onie i pozwoli艂 zadzia艂a膰 prawu ci膮偶enia. Szlafrok upad艂 na pod艂og臋, uk艂adaj膮c si臋 mi臋kko wok贸艂 jej szczup艂ych kostek.

Po chwili Brooke cofn臋艂a si臋 o krok i dopiero wtedy przestraszy艂a si臋. Nie by艂 to strach przed Meade'em. Raczej strach przed sob膮… przed brakiem do艣wiadczenia.

Naprawd臋 chcia艂a si臋 z nim kocha膰. Tutaj. Tej nocy. By艂a szczera, gdy mu to m贸wi艂a. Ale to nie by艂a ca艂a prawda. To, czego naprawd臋 pragn臋艂a, to da膰 mu rozkosz. Ale obawia艂a si臋, 偶e nie b臋dzie umia艂a tego dokona膰.

Kusz膮ce k臋dziory w艂os贸w na jej 艂onie by艂y zaledwie o ton czy dwa ciemniejsze ni偶 na g艂owie. Ca艂e jej cia艂o, poza r贸­偶owo艣ci膮 sutek, by艂o jak studium w kolorze kremu i miodu.

Przymkn膮艂 na moment oczy, usi艂uj膮c z艂apa膰 oddech, jak­by w pokoju nagle zabrak艂o tlenu. Po偶膮danie zaw艂adn臋艂o nim ca艂kowicie, domagaj膮c si臋 spe艂nienia.

„Wolniej, do diab艂a. Wolniej!” - przykaza艂 sobie.

- Meade? - niepewnie spyta艂a Brooke, nie umiej膮c wy­ t艂umaczy膰 sobie napi臋cia, kt贸re w nim wyczuwa艂a. Czy偶by zrobi艂a co艣 nie tak?

Meade otworzy艂 oczy.

- Brooke, jeste艣 tak pi臋kna. Tak pi臋kna. Przy tobie czu­j臋… - potrz膮sn膮艂 bezradnie g艂ow膮.

Brooke przesun臋艂a czubkami palc贸w po jego wargach.

- Mam nadziej臋, 偶e czujesz to samo co ja - wyszepta艂a. Nie pami臋ta艂a, kiedy cofn臋艂a si臋 ponownie, a偶 pod kola­ nami wyczu艂a brzeg materaca. Usiad艂a i czeka艂a…

Meade rozebra艂 si臋 b艂yskawicznie i stan膮艂 przed ni膮 nagi i podniecony. Widz膮c wyraz oczu dziewczyny, wym贸wi艂 pytaj膮co jej imi臋.

Podobnie jak kilka minut wcze艣niej r臋kami, teraz odkry­wa艂a wzrokiem nagie cia艂o Meade'a. Gdy ich oczy spotka艂y si臋, dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋. W u艣miechu tym, cho膰 nieco nie艣mia艂ym, nie by艂o wida膰 nawet 艣ladu obawy.

Le偶eli przytuleni. Poca艂owa艂 jej usta. Pie艣ci艂 ca艂e cia艂o. Obj膮艂 d艂o艅mi piersi, muskaj膮c opuszkami wra偶liwe szczyty. Brooke j臋kn臋艂a, gdy w miejscu, w kt贸rym przed chwil膮 b艂膮­dzi艂y palce, poczu艂a smak m臋skich warg. Ssa艂 i k膮sa艂, naj­pierw jeden r贸偶owy p膮k, potem drugi.

Pozwoli艂a sobie na delektowanie si臋 pieszczotami Meade'a To by艂o takie proste, podda膰 si臋 i by膰 samolubn膮.

Lecz Brooke nie mog艂a sobie na to pozwoli膰. Pragn臋艂a… chcia艂a ofiarowa膰 cho膰 cz臋艣膰 tego, co otrzyma艂a.

Da膰 mu rozkosz, a jednak mia艂a wra偶enie, 偶e sprawia mu b贸l. Gdy jej delikatne palce obj臋艂y twardy dow贸d jego po偶膮­dania, Meade znieruchomia艂.

- Och, Brooke! - j臋kn膮艂. Wydawa艂o si臋, jakby jej imi臋 zosta艂o wyrwane z jego gard艂a.

Ca艂a si臋 trz臋s膮c, Brooke cofn臋艂a r臋k臋. Poczu艂a przyp艂yw wstydu i poni偶enia.

- Przepraszam - wyj膮ka艂a.

Meade ujrza艂 blado艣膰 jej twarzy i wyraz b贸lu w oczach. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e niew艂a艣ciwie odebra艂a jego reakcj臋. Przekl膮艂 samego siebie. Zareagowa艂 na jej dotyk jak nowi­cjusz, kt贸ry za chwil臋 osi膮gnie szczytowanie i zniszczy wszystko.

- Nie, nie kochana - powiedzia艂 gwa艂townie, chwytaj膮c j膮, zanim zd膮偶y艂a si臋 od niego odsun膮膰. - Nie. Wszystko - porz膮dku. Po prostu pragn臋 ci臋. Nie potrafi臋 nad sob膮 zapanowa膰. Kiedy dotkn臋艂a艣 mnie przed chwil膮… - pochyli艂 g艂ow臋 i musn膮艂 ustami jej ch艂odne, zaci艣ni臋te wargi. - To by­艂a nie tylko przyjemno艣膰. To by艂a wr臋cz ekstaza. Ba艂em si臋, 偶e… wszystko toczy艂o si臋 tak szybko… Zbyt szybko.

- Zbyt szybko? - powt贸rzy艂a Brooke, usi艂uj膮c zrozumie膰, co mia艂 na my艣li. Czy to mo偶liwe, aby ona…

- Tak, kochanie. Tak - potwierdzi艂 pospiesznie. - Pami臋tasz nasz pierwszy poca艂unek? - powi贸d艂 czubkiem j臋zyka b zewn臋trznej kraw臋dzi jej warg.

- To znaczy… 偶e podoba艂o ci si臋, jak ci臋 dotyka艂am? - na jej twarz powr贸ci艂 rumieniec.

- O Bo偶e, pragn臋 czu膰 znowu twoje dotkni臋cie - powiedzia艂 ze wzruszeniem w g艂osie. „I pragn臋 zabi膰 tego drania, przez kt贸rego uwierzy艂a艣, 偶e ja, czy inny m臋偶czyzna by to odtr膮ci艂” - doda艂 w duchu. - Ale jeszcze nie teraz. Nie musimy si臋 spieszy膰. Czas nale偶y do nas. Powoli… nauczmy si臋 siebie…

Us艂ysza艂 ciche westchnienie i poczu艂, jak si臋 rozlu藕ni艂a. Poczeka艂 chwil臋, po czym wzi膮艂 j膮 w obj臋cia.

Jedynym, najg艂臋bszym pragnieniem Brooke by艂o da膰 Meade'owi satysfakcj臋. Niczego nie pragn臋艂a gor臋cej.

Wiedzia艂a, 偶e usi艂owa艂 nad sob膮 panowa膰. Widzia艂a na­pi臋cie twarzy, jego urywany oddech i wiedzia艂a, 偶e robi to tylko z my艣l膮 o niej.

Przecie偶 nie by艂o takiej potrzeby.

- Prosz臋… - powiedzia艂a b艂agalnie, ca艂uj膮c i pieszcz膮c jego cia艂o. Potrafi sprawi膰 mu przyjemno艣膰. Musi jej tylko na to pozwoli膰.

Meade pragn膮艂, aby Brooke po偶膮da艂a go tak, jak on jej. Wydawa艂o mu si臋, 偶e wreszcie tak si臋 sta艂o. I wtedy, jak przez mg艂臋 dostrzeg艂, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. To tak, jak­by ona…

- Brooke… - Bo偶e drogi, jej kobiecy zapach i dotyk sprawi艂y, 偶e zatraci艂 si臋 w po偶膮daniu. Podnieca艂o go wszy­stko. Kusi艂a go ka偶dym zakamarkiem cia艂a.

Poza…

Dr臋cz膮ca niepewno艣膰 kaza艂a przesun膮膰 d艂o艅 z kr膮g艂o艣ci piersi ni偶ej, wzd艂u偶 p艂askiego brzucha, obok p艂ytkiego p臋p­ka, i dalej. Rozchyli艂a uda. Ostro偶nie bada艂 wilgotn膮 mi臋k­ko艣膰, otoczon膮 tr贸jk膮tem blond lok贸w. Twarz mu st臋偶a艂a.

Cokolwiek powodowa艂o u Brooke t臋 gotowo艣膰, nie by艂o to spontaniczne.

- Meade, prosz臋 - szepn臋艂a Brooke, wyczuwaj膮c jego nastr贸j i w膮tpliwo艣ci. Zacz臋艂a ca艂owa膰 jego szyj臋 wok贸艂 miejsca, gdzie wida膰 by艂o bicie pulsu.

- Nie chc臋 sprawi膰 ci b贸lu - m贸wi艂, usi艂uj膮c ignorowa膰 prowokuj膮ce uk膮szenia jej z臋b贸w. Zdawa艂 sobie spraw臋 ze swej si艂y i wielko艣ci, by艂 bliski utraty kontroli nad sob膮. Je艣li nie by艂a jeszcze gotowa na jego przyj臋cie…

- Nie sprawisz - zapewni艂a go. - Prosz臋… teraz. - I po­ruszy艂a biodrami w spos贸b znany ju偶 od czas贸w Adama i Ewy.

Meade nie by艂 w stanie ju偶 d艂u偶ej walczy膰; Z j臋kiem wzi膮艂 to, co mu ofiarowa艂a. Wkroczy艂 w ni膮 jednym ruchem bioder. Zetkni臋cie jego twardej m臋sko艣ci z jej mi臋kk膮 wil­gotno艣ci膮 sprawi艂o, 偶e prawie eksplodowa艂. W jej wn臋trzu by艂o tak ciasno, 偶e by艂 zaskoczony. Lecz u艣cisk jej mi臋艣ni wyzwala艂 rozkosz tak siln膮, 偶e wr臋cz bolesn膮.

Pragn膮艂, aby razem osi膮gn臋li orgazm. Zagryz艂 wargi, usi­艂uj膮c za wszelk膮 cen臋 nie dopu艣ci膰 do przekroczenia tej w膮t­艂ej granicy, jaka dzieli艂a go od ca艂kowitego spe艂nienia.

Brooke poruszy艂a si臋 i przesun臋艂a paznokciami po jego umi臋艣nionych plecach. Poczu艂a, jak z niej promieniuje nie­samowite gor膮co.

- Jeszcze… nie… - j臋kn膮艂 Meade, wczepiaj膮c si臋 palca­ mi w prze艣cierad艂o. - Brooke… prosz臋, tak bardzo pragn臋, 偶eby艣 i ty… - W jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o zawiedzione na dzieje.

A偶 do tego momentu Brooke nie zdawa艂a sobie sprawy z tego, 偶e Meade chce da膰 i jej rado艣膰 spe艂nienia. Nigdy wcze艣niej nie przysz艂o jej na my艣l, 偶e m贸g艂 czerpa膰 przyje­mno艣膰 r贸wnie偶 z dawania.

- Nie mog臋… przepraszam…

Brooke wiedz膮c, 偶e kochanek przegrywa walk臋, uda艂a uniesienie. I by艂 to z jej strony akt mi艂o艣ci.

Archimedes Xavier O'Malley nie by艂 pewien, czy pyta­nie: „Czy tobie te偶 by艂o dobrze?” by艂o wywo艂ane m臋sk膮 aro­gancj膮 czy mo偶e brakiem poczucia bezpiecze艅stwa. Na pod­stawie emocji, kt贸re w przesz艂o艣ci prowokowa艂y go do stawiania tego pytania, musia艂o to by膰 kombinacj膮 obydwu tych odczu膰.

„Czy by艂o ci dobrze?”

Powiedz mi, czy jestem tak dobry, jak my艣l臋.

„Czy by艂o ci dobrze?”

Tak si臋 boj臋, 偶e by艂em niezgrabnym, samolubnym sam­cem. Powiedz mi, 偶e to nieprawda!

Brooke nie by艂a usatysfakcjonowana. Pragn臋艂a, by wie­rzy艂, 偶e i ona dozna艂a rozkoszy, lecz Meade wiedzia艂, 偶e to nieprawda. Nawet w chwili ca艂kowitego spe艂nienia, w mo­mencie, gdy jego umys艂 nie rejestrowa艂 tego, co dzia艂o si臋 z cia艂em, czu艂, 偶e ona by艂a gdzie艣 daleko. A teraz, w chwili rozlu藕nienia, op臋tany sprzecznymi uczuciami…

Brooke usiad艂a, zas艂aniaj膮c piersi brzegiem prze艣cierad艂a. W艂osy opada艂y jej w nie艂adzie na ramiona, zakrywaj膮c twarz. Meade czu艂 jej napi臋cie i s艂ysza艂 urywany oddech.

Dziewczyna podkurczy艂a nogi i wtuli艂a g艂ow臋 mi臋dzy ko­lana. Nie by艂a w stanie zebra膰 my艣li. Zaspokoi艂a go prze­cie偶. By艂a tego pewna. A jednak…

Mia艂a nadziej臋, 偶e i ona osi膮gnie orgazm. Ale teraz czu艂a wy艂膮cznie niepok贸j. Co by艂o z ni膮 nie w porz膮dku? Dlacze­go nie mog艂a…

- Brooke?

G艂os Meade'a przywo艂a艂 j膮 do rzeczywisto艣ci. Zamar艂a pod dotykiem palc贸w muskaj膮cych jej ramiona. Poczu艂a, 偶e za chwil臋 si臋 rozp艂acze.

Pragn臋艂a… O Bo偶e, pragn臋艂a…

- Brooke - powt贸rzy艂 Meade g艂osem, w kt贸rym brzmia­艂a niepewno艣膰 i ponaglenie.

Odwr贸ci艂a g艂ow臋 w jego stron臋. Szmaragdowe oczy m臋偶­czyzny by艂y pe艂ne czu艂o艣ci. Dopiero po chwili zorientowa艂a si臋, 偶e to by艂o do niej.

- Tak? - spyta艂a. Nie oczekiwa艂a czu艂o艣ci, nie teraz.

Meade pog艂adzi艂 j膮 ponownie i poczu艂, jak zadr偶a艂a. Po­zw贸l, powiedzia艂 w duchu. To dla ciebie… i dla mnie.

- Pami臋tasz nasz膮 rozmow臋 w pizzerii? - spyta艂 cicho.

Brooke nie spodziewa艂a si臋 tego pytania. Jednak偶e po chwili skin臋艂a g艂ow膮.

- A wi臋c pami臋tasz, co m贸wi艂em o tym, 偶e nie nale偶y…

- …wstydzi膰 si臋 prawdy - doko艅czy艂a.

Meade wiedzia艂, 偶e trafi艂 w czu艂膮 strun臋, cho膰 nie zdawa艂 sobie z tego sprawy. Zawaha艂 si臋, po czym kontynuowa艂.

- Nigdy nie powinna艣 ba膰 si臋 m贸wi膰 prawd臋. Ka偶d膮 praw­i臋. O tym, co czujesz… lecz tak偶e o tym, czego nie czujesz.

- Ja… - nie by艂a w stanie powiedzie膰 nic wi臋cej.

- Nie musisz niczego udawa膰. Nie ze mn膮. - Trzy ostat­nie s艂owa wym贸wi艂 bardziej stanowczo. Prze艂kn膮艂 艣lin臋 i do­da艂 ju偶 艂agodniej: - Nie ze mn膮. Ani teraz, ani nigdy.

Brooke odwr贸ci艂a g艂ow臋, czuj膮c gorzki smak pora偶ki. Przez moment zastanawia艂a si臋, czy nie zaprzeczy膰 jego s艂o­wom. Zaprzeczy膰, 偶e cokolwiek udawa艂a. Lecz wiedzia艂a, 偶e nie mo偶e. Zreszt膮 i tak by jej nie uwierzy艂.

- W porz膮dku - powiedzia艂a martwym g艂osem. - Pra­wda. I tak sam to zauwa偶y艂e艣. Nie jestem zbyt dobra w upra­wianiu mi艂o艣ci. W seksie.

- To s膮 dwie r贸偶ne rzeczy, Brooke.

Unios艂a g艂ow臋, zaskoczona, jak jej si臋 wyda艂o, okrucie艅stwem jego s艂贸w.

- W porz膮dku. Nie jestem dobra w 偶adnej z tych rzeczy - odpowiedzia艂a ostro. „A ty oczywi艣cie jeste艣 ekspertem w obydwu - pomy艣la艂a z zazdro艣ci膮. - Pewnie znasz setki kobiet…”

- Brooke - Meaae dojrza艂 cierpienie w jej oczach. Nie to mia艂 na my艣li, chcia艂 tylko, 偶eby zrozumia艂a, i偶 to, co robili razem nie by艂o…

- Chcia艂am… chcia艂am, 偶eby by艂o ci dobrze - powie­dzia艂a z b贸lem w g艂osie. - Wiem, 偶e nie…

- Wiesz… - ju偶 nie mia艂 偶adnych w膮tpliwo艣ci, jak mu­sia艂a by膰 wykorzystywana przez pierwszego m臋偶a. Przez chwil臋 marzy艂 o tym, by roznie艣膰 tego faceta w py艂. Odrzuci艂 jednak od siebie krwio偶ercze my艣li i ca艂膮 uwag臋 po艣wi臋ci艂 Brooke.

- Kochana - powiedzia艂, zmuszaj膮c j膮 do odwr贸cenia g艂owy w jego stron臋. - Kochana, pos艂uchaj mnie, prosz臋. Naprawd臋 nie mog艂o mi by膰 ani troch臋 lepiej. To niemo偶liwe.

Powiedzia艂a co艣 szeptem. Co艣, co brzmia艂o jak pojedyn­cza sylaba, jak jego imi臋.

- To prawda! - wiedzia艂, 偶e nie wierzy w szczero艣膰 jego s艂贸w, bo w膮tpi艂a w siebie. - Naprawd臋 by艂o mi dobrze. - Po­zwoli艂, by wspomnienie prze偶ytej rozkoszy znalaz艂o uj艣cie w brzmieniu tych s艂贸w. I spojrza艂 wprost w jej oczy. - Ale tobie nie by艂o dobrze, prawda - bardziej stwierdzi艂, ni偶 za­pyta艂.

- To nie twoja wina! - zaprzeczy艂a. Nie mog艂a pozwoli膰 na to, by wini艂 siebie.

- Twoja te偶 nie - odpar艂 natychmiast g艂osem nie znosz膮­cym sprzeciwu.

- Ale kto艣 przecie偶 musi... - zacz臋艂a.

- Nie - przerwa艂 jej 艂agodnie. - Brooke, pos艂uchaj uwa偶­nie. To by艂 dla nas pierwszy raz. Pocz膮tki nigdy nie s膮 艂atwe. Dwoje ludzi musi razem odnale藕膰 ten rytm, kt贸ry b臋dzie od­powiada艂 obojgu. Mo偶e w romansach wszystko udaje si臋 przy pierwszym podej艣ciu… ale w 偶yciu… - potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Brooke prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i spu艣ci艂a wzrok.

- Nie mam… tylko raz wcze艣niej by艂am z kim艣 innym - wyzna艂a po chwili.

Meade nie by艂 przygotowany na tak膮 szczero艣膰.

- Jeszcze nigdy… nigdy… - zawaha艂a si臋 i zaczerpn臋艂a g艂臋boko powietrza. - Nie chcia艂am udawa膰. Naprawd臋. Chcia艂am… To, co czu艂am, to, co sprawi艂e艣… - tak bardzo chcia艂a, by j膮 zrozumia艂!

Meade powoli pog艂adzi艂 nagie ramiona. Podpowiedzia艂 jej s艂owa, kt贸rych sama nie potrafi艂a znale藕膰.

- Mam nadziej臋, 偶e czu艂a艣 to samo. Sprawi艂a艣, 偶e uwie­rzy艂em, i偶 mo偶e by膰 nam razem dobrze. Naprawd臋 dobrze. Czy i ty tak my艣lisz?

Razem.

Brooke przypomnia艂a sobie ich pierwsze spotkanie, jej nag艂e zafascynowanie tym m臋偶czyzn膮. I przypomnia艂a so­bie 艂膮cz膮c膮 ich wi臋藕, gdy w szpitalu pomagali Jazz przy po­rodzie. Razem.

- Tak - szepn臋艂a. W jej g艂osie zabrzmia艂 ton zaskoczenia, podobnie jak wtedy, gdy powiedzia艂a mu, 偶e nie czuje l臋ku.

Doskonale.

- Ja po prostu nigdy wcze艣niej… - pr贸bowa艂a zapo­mnie膰 o przesz艂ych do艣wiadczeniach, aby przyj膮膰 to, co obiecywa艂a przysz艂o艣膰. - Meade, nie wiem, czy potrafi臋.

- Wiem, 偶e potrafisz. - Dotkn膮艂 z czu艂o艣ci膮 jej warg. - Zaufaj mi… zaufaj sobie.

I Brooke poczu艂a, 偶e potrafi ufa膰.

Bardzo powoli Meade po艂o偶y艂 j膮 na materacu. Przeczesa艂 palcami jej w艂osy. Pochyli艂 g艂ow臋 i musn膮艂 ustami brwi. Ca­艂owa艂 jej skronie, czuj膮c pod wargami pulsowanie t臋tna. K膮­sa艂 p艂atki uszu. Ca艂owa艂 delikatn膮 sk贸r臋 powiek, blador贸偶o­we policzki, czubek nosa. Wreszcie zaj膮艂 si臋 jej ustami. Pod­dawa艂a si臋, gotowa na przyj臋cie pieszczoty. Po chwili poczu艂 na swych wargach dotkni臋cie jej j臋zyka.

Wodzi艂 d艂o艅mi po wszystkich zakamarkach jej cia艂a. Pod Jotkni臋ciem jego d艂oni cia艂o porusza艂o si臋. rado艣nie. Przyj­mowa艂a pieszczoty i pragn臋艂a nast臋pnych. By艂y w nich obietnice przysz艂ej rozkoszy.

Brooke wydawa艂o si臋, 偶e rozkwita. Ka偶dy nerw promie­niowa艂 nieznanym dot膮d ciep艂em. Opanowa艂a j膮 t臋sknota dawania i otrzymywania.

Smakowa艂a jego wargi… s艂ony aromat sk贸ry. Ca艂owa艂a pr臋偶ne cia艂o, czu艂a mi臋艣nie reaguj膮ce na ka偶d膮 pieszczot臋. J臋kn臋艂a, obejmuj膮c ustami twardy wzg贸rek jego m臋skiego sutka.

- Brooke…

Meade obj膮艂 jej biodra, masowa艂 palcami ich zwie艅cze­nie. Przesun膮艂 r臋ce wy偶ej, a偶 do piersi i zacz膮艂 delikatnie dra偶ni膰 r贸偶ane p膮ki sutek. Krzykn臋艂a, jakby sprawia艂 jej b贸l.

Potem poczu艂a jego usta. Zacz膮艂 ssa膰 brodawk臋. Intensyw­no艣膰 pieszczot sprawia艂a, 偶e Brooke j臋kn臋艂a.

- Medea… prosz臋…

Odczuwany wcze艣niej niepok贸j przemieni艂 si臋 w po偶膮da­nie. Brooke czu艂a potrzeb臋 poszukiwania, przytulania, doty­kania… Jak przez mg艂臋 zauwa偶y艂a, jak Meade przesun膮艂 si臋 w d贸艂 jej cia艂a. Dopiero gdy poczu艂a gor膮cy oddech na udach, zorientowa艂a si臋, do czego zmierza. Zaskoczenie ust膮pi艂o miejsca rozkoszy, kt贸rej wcze艣niej nie zna艂a, kt贸rej nie oczekiwa艂a.

Meade przytrzyma艂 jej biodra. Pie艣ci艂 j膮 bardzo delikat­nie. Stopniowo prze艂amywa艂 jej op贸r… Brooke by艂a roz­grzana nami臋tno艣ci膮. Nie chcia艂a jednak sp艂on膮膰 w samo­tno艣ci. Si臋gn臋艂a w d贸艂, zanurzaj膮c palce we w艂osy m臋偶czy­zny. Nie by艂a pewna, czy b臋dzie mog艂a powiedzie膰 cho膰 s艂owo. Nie by艂a pewna, czy b臋dzie w stanie zaczerpn膮膰 po­wietrza.

Meade uni贸s艂 g艂ow臋. Jego oczy roz艣wietlone by艂y rado­艣ci膮.

- Dobrze… razem… - nie potrafi艂a powiedzie膰 nic wi臋­cej.

Wystarczy艂o.

Meade przesun膮艂 si臋 wy偶ej i posiad艂 j膮. Poca艂owa艂 usta dziewczyny. Brooke obj臋艂a go ramionami, przytuli艂a mocno. Wbi艂a paznokcie w jego plecy, czuj膮c blisko艣膰 orgazmu.

Ca艂ym sercem pragn臋艂a da膰 mu rozkosz - i da艂a.

Ca艂ym sercem pragn膮艂 da膰 jej rozkosz - i da艂.

Osi膮gn臋li razem szczyt i nie mia艂o ju偶 znaczenia, kto ko­mu ofiarowa艂 rozkosz.

ROZDZIA艁 7

Blask promieni s艂onecznych i pieszczota wzd艂u偶 kr臋gos艂upa obudzi艂y Brooke nast臋pnego poranka.

- Hm… - westchn臋艂a, poruszaj膮c si臋 oci臋偶ale. Westchn臋艂a ponownie, czuj膮c na karku ciep艂o warg Meade'a.

Odwr贸ci艂a si臋 leniwie w jego stron臋.

- Dzie艅 dobry - przy wita艂 j膮 cicho. Opiera艂 si臋 na 艂okciu, tylko troch臋 okryty prze艣cierad艂em. W艂osy w nie艂adzie opad艂y mu na oczy. Cie艅 zarostu na brodzie nadawa艂 mu zawadiacki wygl膮d.

Przygl膮da艂 si臋 jej b艂臋kitnymi, przepe艂nionymi czu艂o艣ci膮 oczami. Brooke mia艂a wr臋cz ochot臋 zanurzy膰 si臋 w ich g艂臋biach.

- Dzie艅 dobry - odpowiedzia艂a, odgarniaj膮c mu z czo艂a niesforny kosmyk. Wskazuj膮cym palcem powiod艂a wzd艂u偶 sinie zarysowanej linii jego nosa. Nie mog艂a opanowa膰 ch臋ci dotykania go.

Meade uj膮艂 jej d艂o艅 i uca艂owa艂.

- Jak si臋 czujesz? - spyta艂.

Sen zostawi艂 na policzkach dziewczyny r贸偶owy 艣lad. W odpowiedzi na pytanie rumieniec pog艂臋bi艂 si臋. Jednocze艣nie w oczach Brooke pojawi艂 si臋 niezwykle kobiecy blask.

- Nie wiem - odpar艂a. Czu艂a s艂odk膮 oci臋偶a艂o艣膰. Po raz pierwszy w 偶yciu by艂a 艣wiadoma swej kobieco艣ci. - Nigdy wcze艣niej tak si臋 nie czu艂am. Czy rozumiesz co艣 z tego? - 艣mia艂a si臋 zdziwiona.

- Tak, oczywi艣cie - zapewni艂 j膮 z u艣miechem Meade. - Ja tak偶e po raz pierwszy do艣wiadczy艂em tak silnych emocji.

- Naprawd臋? - wstrzyma艂a oddech.

- Naprawd臋 - zapewni艂 j膮.

- Meade, nigdy nie zna艂am… - przerwa艂a, nie potrafi膮c znale藕膰 odpowiednich s艂贸w. Jak mog艂a mu wyja艣ni膰 to, cze­go dowiedzia艂a si臋 o sobie? O nim?

- Rozumiem - odpowiedzia艂.

Brooke przys艂oni艂a rz臋sami oczy, czuj膮c nieodpart膮, nie­znan膮 wcze艣niej potrzeb臋 flirtowania.

- Je艣li 偶adne z nas wcze艣niej nie czu艂o nic podobnego… czy to oznacza, 偶e to dla nas jest drugi pierwszy raz?

Prowokacyjne pytanie i 偶artobliwy blask w oczach dziew­czyny spowodowa艂y, 偶e serce Meade'a zabi艂o mocniej.

- Co艣 w tym rodzaju - potwierdzi艂. Opu艣ci艂 d艂o艅 w d贸艂 jej cia艂a, wzd艂u偶 smuk艂ej szyi, a偶 do piersi. Sutki Brooke stwardnia艂y momentalnie, reaguj膮c na doznan膮 pieszczot臋. Zaczerpn臋艂a powietrza.

- Och, Meade… - szepn臋艂a.

Poczu艂 narastaj膮ce po偶膮danie. Opad艂 na prze艣cierad艂o i zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie musi o nic pyta膰. Brooke ju偶 na niego czeka艂a.

- Brooke, musimy o czym艣 porozmawia膰.

Brooke unios艂a g艂ow臋, kt贸r膮 opiera艂a na jego piersi. Przy­s艂uchiwa艂a si臋 rytmowi bicia jego serca, kt贸ry powoli uspo­kaja艂 si臋 po spe艂nieniu.

- Jedzenie? - spyta艂a z nadziej膮 w g艂osie, patrz膮c na bu­dzik stoj膮cy przy 艂贸偶ku. W艂膮czono ju偶 pr膮d i zegar zacz膮艂 ponownie chodzi膰; niestety nie wskazywa艂 w艂a艣ciwej godzi­ny. Pustka w 偶o艂膮dku dziewczyny wskazywa艂a na por臋 obia­du, natomiast na zegarze by艂a 6.30 rano.

Usta Meade'a skrzywi艂y si臋 lekko, jakby zgadza艂 si臋 z ni膮, 偶e cz艂owiek nie mo偶e 偶y膰 sam膮 tylko mi艂o艣ci膮.

- Dojdziemy i do tego - obieca艂.

- Mo偶e chodzi o napraw臋 mojego samochodu? - Brooke zmieni艂a pozycj臋 i odgarn臋艂a w艂osy na plecy.

- Do tego tak偶e dojdziemy. - Meade przesun膮艂 d艂onie wzd艂u偶 wdzi臋cznej linii jej nagich plec贸w. - To… to wa偶ne.

Brooke otworzy艂a usta, chc膮c mu powiedzie膰, 偶e dla niej obie sprawy by艂y wa偶ne. I w贸wczas zauwa偶y艂a, 偶e spowa偶nia艂. Ochota do 偶art贸w min臋艂a. Poczu艂a nag艂y przyp艂yw nie­pokoju.

- Co to takiego? - spyta艂a cicho.

Meade zauwa偶y艂 napi臋cie w jej g艂osie.

- Nie przedsi臋wzi膮艂em 偶adnych 艣rodk贸w ostro偶no艣ci - powiedzia艂 wprost.

Po tych s艂owach Brooke poczu艂a, jak w gardle ro艣nie jej kula. Zacisn臋艂a swe szczup艂e palce. Zwil偶y艂a wargi.

- M贸wisz… o kontroli urodzin - powiedzia艂a po chwili.

- O zabezpieczeniu. Nie u偶ywa艂em niczego, nie spyta艂em ciebie, czy… - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, nie pr贸buj膮c si臋 t艂u­maczy膰. Nie zachowa艂 ostro偶no艣ci, kochaj膮c si臋 z kobiet膮, kt贸ra tak wiele dla niego znaczy艂a, i to go niezwykle zmar­twi艂o.

Brooke spu艣ci艂a oczy i prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Kula z gard艂a przesun臋艂a si臋 do 偶o艂膮dka.

Nie艣wiadomie Meade da艂 jej szans臋 na powiedzenie praw­dy. Wystarczy艂o tylko powiedzie膰 mu, 偶e jego niepok贸j by艂 zb臋dny, poniewa偶 i tak nie mo偶e zaj艣膰 w ci膮偶臋. I tylko tyle.

Zaledwie kilka s艂贸w, lecz nie mog艂a si臋 zdoby膰 na ich wy­powiedzenie. Nie mog艂a. Nie chodzi艂o tylko o pogard臋, kt贸­r膮 karmi艂 j膮 Peter. By艂a pewna, 偶e Meade nie by艂 zdolny do takiego okrucie艅stwa. Ba艂a si臋 jednak, 偶e zacz膮艂by litowa膰 si臋 nad ni膮 i wsp贸艂czu膰. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e ju偶 wielo­krotnie zdradzi艂a przed nim swe uczucia do dzieci. Gdyby teraz powiedzia艂a mu, 偶e nie mo偶e…

- Brooke? - Meade uni贸s艂 jej podbr贸dek. - Kochanie, zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e to kr臋puj膮ce…

- Nie, nie. - Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Podj臋艂a ju偶 decyzj臋. Nie mog艂aby znie艣膰 odkrycia swej u艂omno艣ci. Nie jemu. I nie teraz.

- Co nie? - delikatnie dopytywa艂 si臋 Meade, usi艂uj膮c zro­zumie膰 wyraz jej twarzy.

- Nie, to nie jest kr臋puj膮ce - powiedzia艂a powoli. - Nie… i nie powinno by膰, Masz racj臋. To istotna sprawa. Lu­dzie… musimy my艣le膰 o konsekwencjach.

- My艣l臋 tylko o tobie, kochanie - odpar艂. S艂owa brzmia艂y czule, cho膰 przebija艂o w nich zatroskanie.

- Wiem - odrzek艂a, przesuwaj膮c palcem po g臋stych w艂o­sach porastaj膮cych jego pier艣. - Ale nie musisz si臋 niepokoi膰 o zabezpieczenie. Jestem bezpieczna.

- Bezpieczna? - wydawa艂o si臋, 偶e wstrzyma艂 oddech.

- Bior臋 tabletki. - Przynajmniej to by艂o prawd膮. Lekarz przepisa艂 jej tabletki antykoncepcyjne dla uregulowania cy­klu miesi膮czkowego.

- Aha.

Brooke odnios艂a wra偶enie, 偶e w jego g艂osie zabrzmia艂a ulga. Powiedzia艂a sobie, 偶e post膮pi艂a w艂a艣ciwie. Po kilku chwilach opu艣ci艂a g艂ow臋 i ponownie opar艂a policzek o muskularn膮 pier艣 Meade'a. Poczu艂a dotyk jego d艂oni, westchn臋­艂a z zadowoleniem, U艂o偶y艂a si臋 wygodniej, przytulaj膮c do niego ca艂ym cia艂em. Przymkn臋艂a oczy.

„Post膮pi艂am w艂a艣ciwie”.

- Czy tw贸j tatua偶 ma jakie艣 specjalne znaczenie? - spy­ta艂a ciekawie Brooke, gdy w kuchni byli zaj臋ci przygotowy­waniem omlet贸w. Nast臋pnym punktem programu by艂a na­prawa samochodu.

- To znak surucucu da jucca depico - odpar艂 Meade, sie­kaj膮c pomidora szybkimi, zr臋cznymi ruchami.

- Co takiego? - Brooke spojrza艂a na niego pytaj膮co, przerywaj膮c podwijanie r臋kaw贸w brzoskwiniowego szla­froka. Meade mia艂 na sobie tylko d偶insy. Sprany materia艂 opina艂 jego w膮skie biodra i d艂ugie, szczup艂e uda tak, 偶e dziewczyna zapomnia艂a na moment o tatua偶u.

- To w膮偶 po艂udniowoameryka艅ski - wyja艣ni艂 Meade, ko艅cz膮c krojenie z precyzj膮 godn膮 chirurga.

- W膮偶? - Brooke oderwa艂a wreszcie oczy od jego cia艂a i doko艅czy艂a podwijanie r臋kaw贸w. Zaj臋艂a si臋 rozbijaniem jajek. - Czy jest niebezpieczny?

- 艢miertelnie. Jego jad atakuje centralny system nerwowy.

- Czaruj膮ce - skomentowa艂a Brooke. Zastanawia艂a si臋 nad ilo艣ci膮 jaj potrzebnych do przygotowania posi艂ku - sze艣膰 czy osiem? Burczenie w 偶o艂膮dku pomog艂o jej w pod­j臋ciu decyzji. - Jak mi艂o mie膰 co艣 takiego na ramieniu.

- Pewne plemiona india艅skie wierz膮 w niezwyk艂膮 moc tego symbolu.

- Och? - przypomnia艂a sobie jego s艂owa o uto偶samianiu 艅臋 ze 艣rodowiskiem, w jakim aktualnie przebywa艂. - Czy dlatego kaza艂e艣 go sobie zrobi膰?

- 殴le mnie zrozumia艂a艣. Studiuj臋 magi臋 plemienn膮, ale nie uprawiam jej. - Meade spojrza艂 na ni膮 z wyrzutem.

- O, nie - pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮. - Nie to mia艂am na my艣li. Zastanawia艂am si臋 tylko, czy to dla ciebie rodzaj taliz­manu. No wiesz, jak 艂apka kr贸lika czy co艣 w tym rodzaju.

- Wierz mi, surucucu da jucca depico przebija 艂apk臋 kr贸­lika. Prawd臋 m贸wi膮c, nie pami臋tam dlaczego kaza艂em to so­bie zrobi膰. Dwana艣cie lat temu, w czasie karnawa艂u w Rio upi艂em si臋 z przyjaci贸艂mi. Jeden z nich obudzi艂 si臋 nast臋pne­go dnia, maj膮c na piersi wytatuowany symbol Supermana; drugi do dzi艣 nosi na hm… zadku serce z imieniem dziew­czyny, o kt贸rej nigdy nie s艂ysza艂. W艂a艣ciwie mia艂em szcz臋­艣cie, 偶e dosta艂em w臋偶a.

Dwa nast臋pne tygodnie by艂y dla Brooke szalenie szcz臋艣li­we. Ich wzajemna przyja藕艅 i pasja stworzy艂y zwi膮zek, kt贸ry wr臋cz zapiera艂 dech w piersiach. Razem si臋 艣miali i kochali…

Wielokrotnie zastanawia艂a si臋 nad tym, jak powiedzie膰 mu, 偶e nie mo偶e mie膰 dzieci. Nie potrafi艂a znale藕膰 w艂a艣ci­wego momentu, w艂a艣ciwych s艂贸w. Dwukrotnie ju偶 by艂a blis­ko wyjawienia swej tajemnicy, lecz co艣 j膮 przed tym po­wstrzymywa艂o.

Brooke przekonywa艂a si臋, 偶e nie ma to znaczenia. Dawa艂a mu wszystko, czego potrzebowa艂… czego pragn膮艂. Czemu mia艂aby m贸wi膰 mu o czym艣, o co nigdy nie pyta艂?

Lecz nie dawa艂o jej to spokoju. Wreszcie postanowi艂a sko­rzysta膰 z rozmowy na temat swego nieudanego ma艂偶e艅stwa.

Ku jej zaskoczeniu, Meade nie chcia艂 o tym rozmawia膰.

- Prosz臋 ci臋 - powiedzia艂, potrz膮saj膮c g艂ow膮. Po raz pier­wszy widzia艂a taki wyraz w jego oczach. Zacisn膮艂 pi臋艣ci. - Nie.

- Ale… chc臋 tylko, 偶eby艣 wiedzia艂…

- Wiem, kochanie. Uwierz mi. Wiem, 偶e kocha艂a艣 Petera Livingstone tak bardzo, 偶e za niego wysz艂a艣. Wiem, 偶e p贸藕niej zrani艂 ci臋 tak mocno, 偶e zacz臋艂a艣 w膮tpi膰 w swoj膮 warto艣膰 jako kobiety. I wiem tak偶e, 偶e gdybym go kiedykol­wiek spotka艂, pewnie powybija艂bym mu wszystkie z臋by. Mo偶e to prymitywne, ale tak w艂a艣nie to czuj臋. I to jest r贸w­nie偶 pow贸d, dla kt贸rego nie chc臋 rozmawia膰 o twym ma艂­偶e艅stwie. Przepraszam.

Brooke milcza艂a, nie wiedz膮c, co na to odpowiedzie膰.

- Instytut Wildinga, prosz臋 si臋 nie roz艂膮cza膰 - powie­ dzia艂a Brooke, gotowa do przyci艣ni臋cia odpowiedniego guzika w swym aparacie.

- Wola艂bym raczej nie roz艂膮cza膰 si臋 z tob膮 - pad艂a pro­wokacyjna odpowied藕.

- Meade? - spyta艂a ochryple.

- Czy w twoim 偶yciu jest jeszcze kto艣, kto w ten spos贸b si臋 do ciebie odzywa?

Za艣mia艂a si臋, czuj膮c zm臋czenie spowodowane intensyw­n膮 prac膮.

- Nie, o ile mi wiadomo, nie. S艂uchaj, m贸g艂by艣 zadzwo­ni膰 p贸藕niej? Mam na drugiej linii rozmow臋 z japo艅skim himalaist膮, kt贸ry powiedzia艂 mi w艂a艣nie, 偶e nie chce przyle­cie膰 na najbli偶sz膮 konferencj臋. Nalega, 偶eby艣my zarezerwo­wali mu miejsce na statku.

- Nie m贸w nic wi臋cej. To Dobie Tanaka, prawda?

- Tak, a w艂a艣ciwie Tadeo Onoshi Tanaka - powiedzia艂a Brooke, sprawdzaj膮c nazwisko w swych notatkach.

- Tak, to ten sam.

- Czy偶by艣 go zna艂?

- Tylko ze s艂yszenia. Nie przyleci, poniewa偶 ma l臋k wy­soko艣ci.

- Ma l臋k… Meade, na Boga! Ten cz艂owiek zdobywa naj­wy偶sze szczyty!

Z drugiego ko艅ca linii dobieg艂 chichot.

- By膰 mo偶e zacz膮艂 to robi膰, aby przezwyci臋偶y膰 strach. To kwestia zachowania twarzy.

- Twarzy. Wspaniale. To wszystko wyja艣nia. S艂uchaj, musisz zaczeka膰.

- Jasne.

Pami臋taj膮c, co m贸wi艂 Meade, Brooke uda艂o si臋 nie u偶y膰 wobec rozm贸wcy okre艣lenia „l臋k przestrzeni”. Zanim si臋 roz艂膮czyli, Tanaka obsypa艂 j膮 komplementami o jej kompe­tencji i umiej臋tno艣ci zrozumienia problem贸w innych ludzi.

Przycisn臋艂a guzik w swym telefonie.

- Meade? - spyta艂a niecierpliwie.

- Ju偶 sko艅czy艂a艣?

- Co mog艂abym dla ciebie zrobi膰?

- Przez telefon? Hm… C贸偶, mog艂aby艣 powt贸rzy膰 to, co powiedzia艂a艣 mi ostatniej nocy.

- Meade! - zaprotestowa艂a. Ostatniej nocy kochali si臋 bez opami臋tania. Meade w niezwykle erotyczny spos贸b za­chwyca艂 si臋 jej cia艂em, a ona, ku swemu zdumieniu, odpo­wiada艂a w podobny spos贸b.

- C贸偶, a mo偶e w takim razie kilka tych seksownych, kr贸tkich mrukni臋膰?

- Nie mrucz臋… - Brooke zacz臋艂a protestowa膰 z oburzeniem. Przerwa艂a na widok stoj膮cego w drzwiach Daniela Quincy. Poczu艂a rumieniec oblewaj膮cy twarz. - Poczekaj - powiedzia艂a do s艂uchawki i zakry艂a d艂oni膮 mikrofon, - Tak, panie Quincy? - spyta艂a. Stara艂a si臋 m贸wi膰 zwyk艂ym, urz臋­dowym tonem. Z trudem udawa艂o si臋 jej uspokoi膰 oddech.

- Chcia艂em pani tylko powiedzie膰, 偶e wychodz臋 na obiad -poinformowa艂 j膮, jak zwykle dystyngowany, dyrektor WIWE.

- Ach, tak. Dobrze. Dzi臋kuj臋. 呕ycz臋 smacznego.

- Dzi臋kuj臋. - Dawid Quincy uni贸s艂 brwi. - Czy rozma­wia pani mo偶e z Meade'em O'Malleyem?

- Tak - przyzna艂a Brooke.

- Hm. Prosz臋 go ode mnie pozdrowi膰. I prosz臋 mu prze­kaza膰, 偶e chcia艂bym zobaczy膰 pozosta艂膮 cz臋艣膰 notatek o do­rzeczu Xingu, kiedy ju偶 b臋d膮 gotowe. - Skin膮艂 jej g艂ow膮 w sw贸j charakterystyczny spos贸b i zacz膮艂 odwraca膰 si臋 do wyj艣cia.

- Tak, oczywi艣cie, panie Quincy - odpowiedzia艂a Brooke. Poczeka艂a, a偶 starszy pan oddali艂 si臋, i dopiero w贸wczas od­s艂oni艂a s艂uchawk臋. J臋kn臋艂a.

- Nie, nie - Meade zaprzeczy艂, przeci膮gaj膮c s艂owa. - To nie taki d藕wi臋k mia艂em na my艣li. Tamten przypomina艂 bardziej…

- Przesta艅 wreszcie! Czy zdajesz sobie spraw臋 z tego, 偶e pan Quincy w艂a艣nie us艂ysza艂, jak m贸wi臋 o mruczeniu? I wie­dzia艂, 偶e rozmawia艂am z tob膮. B贸g jeden wie, co sobie po­my艣la艂.

- Raczej diabli wiedz膮. W dawnych, dobrych czasach Daniel cieszy艂 si臋 opini膮 niez艂ego hulaki.

- Tak, s艂ysza艂am - Brooke spojrza艂a w paciorkowate, szklane oczy s臋pa przytwierdzonego do 艣ciany powy偶ej jej biurka. Wypchane ptaszysko by艂o jedn膮 z niezliczonych, eg­zotycznych czy raczej ekscentrycznych dekoracji siedziby WIWE. Wszystkie te egzemplarze, pocz膮wszy od niezwykle brzydkiego stojaka na parasole w kszta艂cie s艂onia, a偶 po przepi臋kne liczyd艂o z ko艣ci s艂oniowej i hebanu; od grobow­ca egipskiej mumii do wojennego nakrycia g艂owy Indian ameryka艅skich, by艂y oznakami wdzi臋czno艣ci od ludzi, kt贸­rzy od pocz膮tku stulecia otrzymali moralne b膮d藕 finansowe wsparcie od Instytutu.

Pocz膮tkowo Brooke by艂a lekko poirytowana widokiem s臋pa, nawet wypchanego, wisz膮cego nad jej g艂ow膮. Z biegiem czasu oswoi艂a si臋 jednak z tym widokiem. Niestety w ci膮gu ostatnich tygodni ptaszysko zacz臋艂o linie膰, wi臋c codziennie rano musia艂a zamiata膰 z biurka p臋ki czarnych pi贸r.

- Brooke?

- Ach… tak. Przepraszam. Co chcesz, to znaczy, po co dzwonisz?

- Koniec z dwuznacznikami, tak? - za偶artowa艂, daj膮c jej do zrozumienia, 偶e wie doskonale, czemu u偶y艂a innego sfor­mu艂owania.

Brooke nie mog艂a si臋 nie u艣miechn膮膰.

- Prosz臋 ci臋, Meade. Mam na biurku ton臋 papier贸w, kt贸re musz臋 jeszcze dzi艣 przejrze膰. Je艣li chcesz um贸wi膰 si臋 na obiad…

- W艂a艣nie po to dzwoni臋. Okaza艂o si臋, 偶e a偶 do jutra mu­sz臋 opiekowa膰 si臋 moim siostrze艅cem, Kevinem.

- Tak?

- To d艂uga historia. Jego siostra urz膮dza dzi艣 pierwsz膮 imprez臋 z udzia艂em ch艂opc贸w i ostatni膮 rzecz膮, o jakiej ma­rzy, jest m艂odszy brat, p臋taj膮cy si臋 pod nogami. Kevin mia艂 sp臋dzi膰 t臋 noc u przyjaciela, ale co艣 nie wysz艂o. Zazwyczaj albo moi rodzice albo Kathleen wzi臋liby go do siebie, lecz tym razem okaza艂o si臋, 偶e maj膮 inne plany.

- A wi臋c wujek Meade musi przyby膰 na ratunek?

- Co艣 w tym rodzaju. S艂uchaj, wiem, 偶e obieca艂em ci kolacj臋 w ma艂ej, przytulnej restauracji. Ale mo偶e mia艂aby艣 ochot臋 sp臋dzi膰 ten wiecz贸r z ch艂opakami?

Brooke zawaha艂a si臋. Nie chcia艂a by膰 intruzem.

- Jeste艣 pewien, 偶e Kevin nie mia艂by nic przeciwko temu?

- C贸偶, jeste艣 dziewczyn膮…

- Co艣 podobnego, Meade! Kiedy to zauwa偶y艂e艣? - spy­ta艂a s艂odko.

- Hm, podejrzewa艂em co艣 od samego pocz膮tku. Ale zo­rientowa艂em si臋 dopiero wczoraj, gdy zobaczy艂em ci臋 pod prysznicem.

Brooke zadr偶a艂a na wspomnienie tamtych chwil, gdy ko­chali si臋 obmywani strumieniami wody. Przez moment Brooke znalaz艂a si臋 mi臋dzy ch艂odn膮, 艣lisk膮 艣cian膮 wy艂o偶onej kafel­kami kabiny a mocnym, parz膮cym wr臋cz cia艂em Meade'a. Kontrast temperatur i rodzaj powierzchni by艂 nies艂ychanie podniecaj膮cy. Nigdy do tej pory nie wyobra偶a艂a sobie, 偶e mog艂aby…

- O, o to mi chodzi艂o.

- Co? - stanowczo musi co艣 zrobi膰 z t膮 sk艂onno艣ci膮 do snucia erotycznych marze艅. Ostatnio w trakcie korekty no­wej monografii rozmarzy艂a si臋 do tego stopnia, 偶e zacz臋艂a nie艣wiadomie rysowa膰 na marginesach.

- D藕wi臋k, kt贸ry przed chwil膮 wyda艂a艣. O takim w艂a艣nie mruczeniu m贸wi艂em. - W g艂osie Meade'a s艂ycha膰 by艂o roz­bawienie.

- Ach, tak… Dobrze. No, niewa偶ne. M贸wi艂e艣 co艣 na te­mat mojej kobieco艣ci?

Meade zachichota艂.

- W porz膮dku. Ju偶 ani s艂owa wi臋cej na temat mruczenia. Tak jak m贸wi艂em, w przypadku Kevina fakt, 偶e jeste艣 kobie­t膮, nie przemawia na twoj膮 korzy艣膰. Jednak jest sk艂onny roz­wa偶y膰 ten problem. Ma osiem lat, wi臋c sta膰 go na to, zw艂a­szcza, 偶e przedstawi艂em ci臋 jako swoj膮 przyjaci贸艂k臋. Chcia艂­bym tylko uprzedzi膰 ci臋 o dw贸ch sprawach. Po pierwsze, Kevin zawsze m贸wi to, co my艣li. Po drugie, wed艂ug niego mi艂y wiecz贸r oznacza p贸j艣cie na jaki艣 film sensacyjny, a po­tem na wy偶erk臋 do najbli偶szego baru z hamburgerami. Czy wi臋c masz ochot臋 przy艂膮czy膰 si臋 do nas?

Brooke wybuchn臋艂a 艣miechem.

- To propozycja nie do odrzucenia.

O nieodpartym uroku - to okre艣lenie pasowa艂o do o艣mio­letniego Kevina Cunninghama.

- A wi臋c, jak ci si臋 podoba艂 film? - spyta艂a go Brooke. Siedzieli przy stoliku czekaj膮c, a偶 Meade przyniesie zam贸­wione dania.

Kevin zmarszczy艂 piegowaty nos.

- Niez艂y, poza tymi kawa艂kami z ca艂owaniem. Mo偶na wytrzyma膰 jedn膮 tak膮 scen臋, bo jest czas na p贸j艣cie do toale­ty czy kupienie pra偶onej kukurydzy. Ale nie trzy. Trzy to o wiele za du偶o. Jasne, 偶e zako艅czenie by艂o dobre, jak wy­sadzili w powietrze t臋 dziewczyn臋. - U艣miechn膮艂 si臋 do Brooke, pokazuj膮c szczerb臋 mi臋dzy z臋bami.

- Rozumiem - Brooke skin臋艂a g艂ow膮, usi艂uj膮c powstrzy­ma膰 艣miech.

- Bohater te偶 by艂 niczego sobie - kontynuowa艂 Kevin. - Ale nie tak przystojny, jak wujek Meade. Wujek Meade jest kapitalny! Musi pani koniecznie zobaczy膰, jaki wspa­nia艂y b臋ben przywi贸z艂 mi z Brazylii. Przed wyjazdem prosi­艂em go o skurczon膮 czaszk臋, ale b臋ben jest du偶o lepszy. Wie pani, 偶e przyszed艂 kiedy艣 do mojej szko艂y i mia艂 wyk艂ad? To by艂o wspania艂e! Najpierw pokazywa艂 sztuki magiczne. Ta­kie jak ze znikaj膮c膮 monet膮 i z ogniem p艂on膮cym na ko艅­cach palc贸w. A potem opowiedzia艂, jak to jest by膰 naukow­cem i studiowa膰 ro艣liny w d偶ungli. Powiedzia艂, 偶e niekt贸re lekarstwa, kt贸rych teraz u偶ywamy, w rzeczywisto艣ci zosta艂y odkryte przez czarownik贸w. Nawet siostra Mary Agnes by艂a rod wra偶eniem. Pozwoli艂a mu zosta膰 ca艂e przedpo艂udnie. Nie mieli艣my angielskiego.

- To brzmi fantastycznie - skomentowa艂a Brooke. Szyb­ko sta艂o si臋 dla niej jasne, 偶e ma艂y Kevin uwielbia wuja. Za­uwa偶y艂a r贸wnie偶 s艂abo艣膰 Meade'a wobec ch艂opca. Meade by艂 dla Kevina kim艣 wi臋cej ni偶 tylko pob艂a偶aj膮cym wujem.

Widzia艂a, jak ma艂y reagowa艂 natychmiast na jedno s艂owo czy skini臋cie g艂owy. Akceptowa艂 bez protest贸w narzucan膮 dyscyplin臋.

- Wujek Meade m贸wi艂, 偶e pani te偶 si臋 troch臋 na tym zna - powiedzia艂 Kevin z aprobat膮 w g艂osie. - Pracuje pani w tym, jak to si臋 nazywa, w Instytucie Wildmana, tak?

- Instytut Wildmana d/s Bada艅 Ziemi - poprawi艂a z u艣miechem Brooke. - Ludzie m贸wi膮 na to w skr贸cie WIWE.

- WIWE - powt贸rzy艂 ch艂opiec, parskaj膮c 艣miechem. Na­st臋pnie zmarszczy艂 stercz膮ce brwi i spojrza艂 ciekawie na Brooke. - Jest pani pierwsz膮 kobiet膮, kt贸ra zamieszka艂a w domu wuja - stwierdzi艂.

- Naprawd臋? - Brooke nie bardzo wiedzia艂a, jak powin­na zareagowa膰 na t臋 szczero艣膰.

- Tak - potwierdzi艂. - My艣l臋, 偶e to dlatego wszyscy ci膮­gle o pani m贸wi膮.

- Wszyscy? - Brooke zesztywnia艂a,

- Uhm - Kevin ponownie skin膮艂 g艂ow膮. - To mi臋dzy in­nymi dlatego zgodzi艂em si臋, 偶eby wujek zabra艂 pani膮 razem z nami do kina i na kolacj臋. 呕ebym m贸g艂 pozna膰 pani膮 pr臋­dzej ni偶 reszta. - Oczy ch艂opca zab艂ys艂y rado艣ci膮. - Ale si臋 u艣miej臋, gdy inni dowiedz膮 si臋 o tym. I moja g艂upia siostra. Sara. M贸wi艂em pani o tej aferze, kt贸r膮 rozp臋ta艂a, bo nie chcia艂a, 偶ebym by艂 w domu w czasie tego jej idiotycznego przyj臋cia. I tak bym nie poszed艂, nawet gdyby mnie zaprosi­艂a. Ha! Na pewno oszaleje, gdy powiem jej, 偶e pani膮 pozna­艂em. Mama te偶, za艂o偶臋 si臋. I ciocia Kathleen. I mo偶e nawet babcia O'Malley!

Brooke mia艂a wra偶enie, 偶e straci艂a w膮tek. W艂a艣ciwie na­wet kilka w膮tk贸w.

- Dlaczego mia艂yby oszale膰? - zacz臋艂a.

- Bo, tak jak ju偶 m贸wi艂em, bardzo si臋 pani膮 interesuj膮 - poinformowa艂 j膮 ch艂opiec, pochylaj膮c si臋 do przodu. - Wszy­stko zacz臋艂o si臋 od pani spotkania z dziadkiem O'Malleyem. Polubi艂 pani膮. A pani jego te偶 polubi艂a?

- Tak, jasne, 偶e tak - przyzna艂a Brooke. - Ale…

- To dobrze. - Ch艂opiec by艂 wyra藕nie zadowolony. - Bab­ci臋 te偶 mo偶na lubi膰. Ona jest troch臋 spokojniejsza ni偶 dzia­dek, ale te偶 fajna. W ka偶dym b膮d藕 razie, jak ju偶 m贸wi艂em, wszyscy bardzo si臋 pani膮 interesuj膮. Jak mama mnie dzi艣 przywioz艂a do wujka, to by艂a troch臋 w艣cibska. Czasami tak si臋 zachowuje, i wujek si臋 wtedy 艣mieje. Ale dzi艣, my艣l臋, 偶e by艂 troch臋… O, wujek! Kupi艂e艣 mi podw贸jne frytki?

- Podw贸jne frytki i potr贸jn膮 porcj臋 ketchupu - odpowie­dzia艂 Meade, stawiaj膮c na stole plastikow膮 tac臋 z jedzeniem. Sam usiad艂 obok Brooke, przysuwaj膮c si臋 do niej na tyle bli­sko, 偶e ich uda zetkn臋艂y si臋. - Jaki wed艂ug ciebie by艂em dzisiaj?

- Co? - Kevin zmarszczy艂 czo艂o, po czym rozchmurzy艂 si臋, u艣wiadamiaj膮c sobie, o co zosta艂 zapytany. - My艣la艂em, 偶e by艂e艣 troch臋 z艂y, kiedy mama zacz臋艂a wypytywa膰 ci臋 o pa­ni膮 Livingstone - odpowiedzia艂 otwarcie.

Meade spojrza艂 w kierunku Brooke.

- Rozumiem - powiedzia艂. Dziewczynie wydawa艂o si臋, 偶e us艂ysza艂a w tych s艂owach 艣lad przeprosin. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 w jego oczach wida膰 by艂o zatroskanie.

- Powiedzia艂em pani Livingstone, 偶e wszyscy s膮 bardzo ni膮 zainteresowani, bo mieszka w twoim domu - kontynuo­wa艂 pogodnie Kevin. - Tak jak w tamt膮 niedziel臋, kiedy wszyscy byli艣my na obiedzie u dziadk贸w, a ty wcze艣nie wy­szed艂e艣, pami臋tasz? Nie m贸wi艂em ci jeszcze o tym, ale kr臋­ci艂em si臋 ko艂o kuchni i s艂ysza艂em, jak mama i ciocia Kathleen, i babcia rozmawia艂y o tobie i o pani Livingstone. Babcia m贸wi艂a co艣 o tym, 偶e chce zaprosi膰 pani膮 Livingstone na kolacj臋, a dziadek powiedzia艂, 偶e nie powinna tego robi膰, bo to by艂oby wtr膮canie si臋 w nie swoje sprawy. A potem m贸wili o czym艣, czego nie rozumia艂em. A potem ciocia Kathleen m贸wi艂a jako艣 dziwnie o tym, 偶e jeste艣 obie偶y艣wiatem, kt贸ry nigdzie nie mo偶e zagrza膰 miejsca. A wtedy wszed艂em do ku­chni i…

- Kevin - zacz膮艂 Meade. Brooke zauwa偶y艂a rumieniec na jego opalonej twarzy. Nie by艂a pewna, czy by艂o to spowodo­wane irytacj膮, czy zak艂opotaniem.

- No, w ka偶dym b膮d藕 razie… - kontynuowa艂 m艂ody cz艂owiek, przesuwaj膮c szklank臋 w stron臋 Brooke. - Tu jest woda dla pani. Chce pani troch臋 moich frytek? Mam ich du偶o.

- O, dzi臋kuj臋 bardzo - odpar艂a s艂abym g艂osem Brooke, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e jej twarz by艂a bardziej zarumieniona ni偶 zwykle.

- Kevin - spr贸bowa艂 ponownie Meade.

- Te偶 mo偶esz wzi膮膰 troch臋 moich frytek - poinformowa艂 go wspania艂omy艣lnie ch艂opiec. - W ka偶dym b膮d藕 razie ma­ma si臋 strasznie zdenerwowa艂a, 偶e im przeszkodzi艂em, i po­wiedzia艂a, 偶e mnie zleje, je艣li natychmiast nie wyjd臋. Wi­dzia艂em, 偶e nie 偶artuje, wi臋c poszed艂em si臋 bawi膰. - Wzru­szy艂 ramionami i zacz膮艂 odpakowywa膰 hamburgera. - Nic wi臋cej nie s艂ysza艂em, wujku.

- Wujku - Meade mamrota艂 co艣 pod nosem.

- Nareszcie sami - dramatycznie oznajmi艂 Meade trzy­dzie艣ci sze艣膰 godzin p贸藕niej. Siedzia艂 na sofie, trzymaj膮c Brooke na kolanach.

- Mmmm… - Brooke pochyli艂a ku niemu g艂ow臋, czuj膮c we w艂osach dotyk jego warg. Delikatnie k膮sa艂 jej szyj臋, co wywo艂ywa艂o w niej dreszcze. - Bardzo polubi艂am twoj膮 sio­str臋 - powiedzia艂a.

Mary Margaret O'Malley Cunningham by艂a drobn膮, nie­zwykle energiczn膮 rudow艂os膮 pani膮, o kilka lat starsz膮 od brata. Mimo 偶e nie by艂o mi臋dzy nimi fizycznego podobie艅­stwa, wyczuwa艂o si臋 jednak siln膮 艂膮cz膮c膮 ich wi臋藕. R贸wnie oczywiste, cho膰 nieco zabawne by艂o matczyne traktowanie Meade'a przez Mary Margaret.

- Ciesz臋 si臋 - odpar艂 Meade. - Mam jeszcze jedn膮 sio­str臋, zupe艂nie tak膮 sam膮.

- Jak s膮dzisz, nie mia艂a chyba nic przeciw temu, 偶e Kevin zaprosi艂 mnie na kolacj臋 w przysz艂膮 sobot臋?

- Chyba 偶artujesz. Mo偶na by przypuszcza膰, 偶e to ona na­m贸wi艂a Kevina, aby ci臋 zaprosi艂. Cho膰 w takim wypadku powiedzia艂by pewnie co艣 w rodzaju: „Moja mama chcia艂a, 偶ebym zaprosi艂 ci臋 do nas, bo wtedy wszyscy mogliby ci臋 wreszcie pozna膰”.

- Hm… - odpowiedzia艂a Brooke. Matka Kevina nie ukrywa艂a swego zainteresowania jej osob膮. I podobnie jak u Francisa O'Malleya ciekawo艣膰 ta by艂a zr贸wnowa偶ona nie­zwyk艂ym urokiem osobistym. - Czy rozmawia艂e艣 ju偶 o mnie ze swoj膮 rodzin膮? - spyta艂a.

Meade obj膮艂 tali臋 dziewczyny.

- Powiedzia艂em im, 偶e jeste艣 kim艣 specjalnym - przyzna艂 uczciwie. - Powiedzia艂em im te偶, 偶e jeste艣 dam膮, kt贸ra nie lubi, gdy si臋 j膮 pop臋dza.

- Och. - Przys艂oni艂a rz臋sami oczy, zastanawiaj膮c si臋 nad tymi s艂owami.

- Mam nadziej臋, 偶e zdajesz sobie spraw臋 z tego, co ro­bisz? - spyta艂 po chwili.

- Masz na my艣li to, 偶e przyj臋艂am zaproszenie twojej sio­stry? - Brooke odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Wola艂by艣, 偶ebym odm贸wi艂a?

Wyraz b艂臋kitnych oczu Meade'a by艂 ciep艂y i bezpo艣redni.

- Nie - odpar艂 szczerze. - Chcia艂bym, aby艣 pozna艂a resz­t臋 mojej rodziny. S膮 dla mnie bardzo wa偶ni. Ale wszyscy na­raz mog膮 by膰 troch臋 m臋cz膮cy. Nie chc臋, 偶eby艣 czu艂a si臋… skr臋powana.

- Przecie偶 b臋dziesz razem ze mn膮, prawda? - u艣miech­n臋艂a si臋 Brooke.

- Oczywi艣cie - obieca艂.

- Wi臋c nie b臋d臋 si臋 czu艂a skr臋powana - odpar艂a.

Meade odni贸s艂 wra偶enie, 偶e na takie s艂owa mo偶na by艂o odpowiedzie膰 w jeden, jedyny spos贸b. Przytuli艂 Brooke do siebie i poca艂owa艂 j膮.

ROZDZIA艁 8

Zapada艂 zmierzch. Niebo, jeszcze przed chwil膮 tak przej­rzy艣cie b艂臋kitne, teraz przybra艂o barw臋 szaropurpurow膮. Swawolny powiew porusza艂 ciep艂ym, czerwcowym powie­trzem. Meade i Brooke siedzieli, jak cz臋sto o tej porze dnia. na poro艣ni臋tej winoro艣l膮 werandzie domu, w kt贸rym miesz­kali.

Brooke by艂a oczarowana koronkow膮 konstrukcj膮 budowli ju偶 od chwili, gdy w niej zamieszka艂a. Gdy spyta艂a o to Meade'a, dowiedzia艂a si臋, 偶e Sebastian Browning kaza艂 zbu­dowa膰 werand臋 jako prezent urodzinowy dla 偶ony.

Kt贸rego艣 dnia po powrocie z pracy zasta艂a Meade'a sie­dz膮cego na werandzie i s艂uchaj膮cego Mozarta. Przegl膮da艂 stosy publikacji przys艂anych w czasie jego nieobecno艣ci. Poprosi艂, aby z nim zosta艂a, na co z ochot膮 przysta艂a. Nast臋­pnego wieczoru zaproszeniu towarzyszy艂a propozycja wsp贸lnego wypicia butelki beaujolais. Nast臋pnym razem Brooke przynios艂a ze sob膮 butelk臋 chablis i poduszki, na kt贸rych mo偶na by艂o usi膮艣膰.

Tydzie艅 po ich pierwszej upojnej nocy Meade sprawi艂 jej niespodziank臋, przygotowuj膮c kolacj臋 na 艣wie偶ym powie­trzu. Jedli przy stole przykrytym lnianym obrusem, zasta­wionym chi艅sk膮 porcelan膮, kryszta艂ami i 艣wiecznikami. Jak wiktoria艅scy odkrywcy, wed艂ug Meade'a 偶yj膮cy zgodnie z zasad膮 wymagaj膮c膮 wieczorowego stroju do ka偶dego po­si艂ku, nawet spo偶ywanego w samym 艣rodku d偶ungli.

P贸藕niej ta艅czyli przy 艣wietle ksi臋偶yca. Brooke by艂a ocza­rowana romantycznym nastrojem wieczoru…

- A wi臋c? - spyta艂 Meade, obejmuj膮c prawym ramie­niem plecy dziewczyny. - Co naprawd臋 sobie pomy艣la艂a艣? - Wiedzia艂, 偶e po raz kolejny zadawa艂 to samo pytanie, lecz chcia艂 si臋 upewni膰, 偶e ten dzie艅 nie tylko dla niego by艂 udany.

Brooke za艣mia艂a si臋 i odchyli艂a do ty艂u, pocieraj膮c policz­kiem o jego d艂o艅.

- M贸wi艂am ci przecie偶 w samochodzie, gdy wracali艣my do domu. Uwa偶am, 偶e twoja rodzina jest wspania艂a. Ten dzie艅 by艂 cudowny.

M贸wi艂a prawd臋. Spotkanie z najbli偶sz膮 rodzin膮 Meade'a, jego rodzicami, dwiema siostrami, dwoma szwagrami, pi臋­ciorgiem siostrze艅c贸w by艂o m臋cz膮ce, lecz niezwykle cieka­we. Ona sama wychowa艂a si臋 w rodzinie, w kt贸rej go艣cie byli witani uk艂onem i uprzejmym u艣ciskiem d艂oni. Ten dzie艅 natomiast sp臋dzi艂a w towarzystwie ludzi, kt贸rzy przyj臋li j膮 niezwykle serdecznie.

- A w czasie kolacji, czy nie przeszkadza艂y ci wzmianki o pieczonych szczurach? - Meade bawi艂 si臋 kosmykiem jej w艂os贸w, okr臋caj膮c go wok贸艂 palca.

- Ani troch臋 - zapewni艂a z u艣miechem. - 呕a艂uj臋 tylko, 偶e nie uda艂o ci si臋 odpowiedzie膰 na pytanie Kevina o to, czy szczurze mi臋so smakuje podobnie do kurczaka.

- Na Boga, nie mam poj臋cia, sk膮d przysz艂o mu do g艂owy, 偶e kiedykolwiek jad艂em szczury - Meade potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- C贸偶, by膰 mo偶e wyp艂ywa to z jego przekonania, 偶e ro­bi艂e艣 w 偶yciu wszystko.

- Hm… - Trudno by艂o stwierdzi膰, czy Meade ucieszy艂 si臋, czy zaniepokoi艂 jej s艂owami.

Brooke milcza艂a przez kilka chwil, my艣l膮c o podziwie ma艂ego Kevina dla Meade'a. By艂o to wida膰 zar贸wno w oczach, jak i w brzmieniu g艂osu ch艂opca. Tak偶e dwaj bli藕niacy siostry Meade'a, Kathleen, mieli w swych br膮zo­wych oczach ten sam wyraz g艂臋bokiego uwielbienia. Oczywiste by艂o, 偶e wszyscy trzej ch艂opcy uwa偶ali swego wuja wr臋cz za idola.

Te same uczucia wzbudza艂 r贸wnie偶 w swych nastoletnich siostrzenicach. Obydwie dziewczynki, Alison Morelli i sio­stra Kevina Sara, wkracza艂y w艂a艣nie w okres dojrzewania. By艂y wyra藕nie zaniepokojone, a jednocze艣nie zafascynowa­ne zmianami zachodz膮cymi w ich organizmach. Brooke ob­serwowa艂a, jak delikatnie Meade odnosi艂 si臋 do ich proble­m贸w. Zachowywa艂 si臋 tak, jakby chcia艂 przekona膰 dziew­czynki, 偶e nawet je艣li teraz s膮 brzydkimi kacz膮tkami, to wkr贸tce czeka je przemiana w pi臋kne 艂ab臋dzie.

Rozpami臋tywa艂a s艂owa jego ojca, kt贸re us艂ysza艂a kilka tygodni wcze艣niej. „Powiniene艣 za艂o偶y膰 rodzin臋. Swoj膮 w艂asn膮 rodzin臋”.

Francis O'Malley mia艂 racj臋. Po sp臋dzeniu ca艂ego dnia w towarzystwie Meade'a, Brooke by艂a tego pewna jak nigdy przedtem.

Meade zacz膮艂 g艂adzi膰 rami臋 dziewczyny. Bia艂a, niemal偶e przezroczysta bluzka, kt贸r膮 mia艂a na sobie, by艂a wyko艅czo­na elastycznym 艣ci膮gaczem wok贸艂 szyi. M臋偶czyzna powoli zsun膮艂 jedno rami膮czko.

- Wiesz - powiedzia艂 wreszcie - us艂ysza艂em fragment rozmowy w kuchni mi臋dzy tob膮 a moimi siostrami.

- Tak? - poczu艂a chwilowy niepok贸j. Jedn膮 z rzeczy, o kt贸rych w贸wczas rozmawia艂y, by艂 stosunek Meade'a do dzieci. Zar贸wno Mary Margaret, jak i Kathleen wyg艂osi艂y wr臋cz hymny pochwalne na cze艣膰 brata. - Nauczy艂e艣 si臋 te­go od Kevina?

- Czy偶by艣 mia艂a zamiar da膰 im klapsa? - odpar艂.

- No c贸偶… - Brooke zacz臋艂a rozwa偶a膰 i tak膮 mo偶li­wo艣膰.

- Czy偶by艣 i ty zaczyna艂a mie膰 jak膮艣 obsesj臋?

- Obsesj臋? I to m贸wi kto艣, kto opowiada艂 paniom z klu­bu botanicznego, jak hodowa膰 afrodyzjaki w ogr贸dku przy­domowym?

Brooke mia艂a wra偶enie, 偶e si臋 zarumieni艂. Lecz nie by艂a tego pewna przy zapadaj膮cym zmroku.

- Co? - spyta艂. - Kto ci o tym powiedzia艂?

- Twoja siostra, Mary Margaret.

- Och, na Boga! - palcami lewej d艂oni rozczesa艂 w艂osy. - Co jeszcze ci powiedzia艂a? Nie, nawet nie chc臋 wiedzie膰.

Brooke odczeka艂a chwil臋, po czym spyta艂a niewinnie:

- A zrobi艂e艣 to?

- Co takiego?

- Opowiedzia艂e艣 paniom z klubu botanicznego o…

- Nie.

- Nie?

Meade zamrucza艂 co艣 pod nosem.

- No, niezupe艂nie - doda艂 wreszcie.

- Aha.

- Kto艣 zacz膮艂 ten temat przy herbacie. Po moim wyk艂a­dzie.

- Rozumiem - powiedzia艂a niewinnie Brooke.

Meade j臋kn膮艂.

- Pos艂uchaj, jedna z tych pa艅 powiedzia艂a, 偶e s艂ysza艂a ja­koby Panax schinseng, to znaczy 偶e艅-sze艅, mo偶e spowodo­wa膰 u jej m臋偶a pewnego rodzaju… hm… powiedzmy, wi臋­ksz膮 ochot臋 na te rzeczy. Wyja艣ni艂em wi臋c, 偶e niekt贸rzy ludzie wierz膮, i偶 偶e艅-sze艅 ma dodatni wp艂yw na m臋sk膮 potencj臋. Powiedzia艂em jej r贸wnie偶, 偶e to tylko ciekawos­tka, nie poparta 偶adnymi badaniami.

- Och.

- Rozczarowana?

- Niezupe艂nie - odrzek艂a Brooke. Spojrzenie, jakim go obdarzy艂a, by艂o prowokuj膮ce. - 呕adne do艣wiadczenia osobis­te, tak?

- Nie z 偶e艅-szeniem - u艣miechn膮艂 si臋.

Nast膮pi艂a chwila ciszy. Brooke usiad艂a wygodniej, potr膮­caj膮c przy tym prawe udo Meade'a.

- M贸wi艂e艣 co艣 o siostrach? - przypomnia艂a mu wreszcie.

W ko艅cu nie mia艂o to takiego znaczenia, czy s艂ysza艂 ich roz­mow臋 o dzieciach. Zna艂 uczucia si贸str wobec dzieci.

- Ach, rzeczywi艣cie. - Delikatnie pie艣ci艂 jej g艂adkie ra­mi臋. - Zdawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysza艂em, jak rozmawiacie o… o zombie.

- Zom… - powt贸rzy艂a bezmy艣lnie, po czym roze艣mia艂a si臋. - Och, tak. Pami臋tasz, jak przys艂a艂e艣 bli藕niakom india艅­skie naszyjniki z Brazylii?

Meade zdziwi艂 si臋, nie widz膮c 偶adnego zwi膮zku mi臋dzy jednym a drugim. Dosta艂 te ozdoby od szamana plemienia Kamaiura. Zna艂 on wiele sztuczek, lecz umiej臋tno艣膰 prze­istaczania si臋 w zombie nie by艂a jedn膮 z nich.

- A wi臋c - kontynuowa艂a Brooke - ch艂opcy uznali wido­cznie, 偶e naszyjniki maj膮 moc przemieniania ich w zombie.

- M贸wisz powa偶nie? - spyta艂 z pow膮tpiewaniem Meade.

- Oczywi艣cie. Kathleen opowiada艂a, 偶e przez dwa tygo­dnie bli藕niaki zabawia艂y si臋 w o偶ywione duchy. Wreszcie znudzili si臋 i oznajmili, 偶e czar nie dzia艂a. Powiedzia艂am jej, 偶e straci艂a wspania艂膮 okazj臋.

- Jak膮? Mo偶liwo艣膰 zarobienia forsy za sprzeda偶 praw autorskich jakiej艣 wytw贸rni?

- Nie - za艣mia艂a si臋 Brooke. - O ile si臋 orientuj臋, ka偶dy zombie ma nad sob膮 starszego zombie, prawda?

- Nie jestem specjalist膮 od voodoo.

- By膰 mo偶e. W ka偶dym razie z artyku艂u, kt贸ry czyta艂am, wynika艂o, 偶e zombi powinien by膰 pos艂uszny swemu w艂adcy Powiedzia艂am wi臋c Kathleen, 偶e powinna oznajmi膰 Joeyemu i Paulowi, 偶e to ona jest tym w艂adc膮, a w贸wczas…

- W贸wczas musieliby my膰 r臋ce i sprz膮ta膰 sw贸j pok贸j bez protest贸w - doko艅czy艂 Meade z szelmowskim gryma­sem. - Jeste艣 niezwykle przebieg艂a, kochanie.

- Robi臋, co mog臋 - powiedzia艂a skromnie Brooke.

By艂o coraz ciemniej i Brooke b艂膮dzi艂a palcami po koszuli Meade'a. 艁agodny letni powiew porusza艂 bluszczem oplataj膮cym werand臋.

- Zauwa偶y艂em, 偶e du偶o rozmawia艂a艣 z moj膮 matk膮 - Meade przerwa艂 cisz臋.

Brooke zatrzyma艂a r臋k臋. Ze wszystkich cz艂onk贸w jego rodziny, najwi臋ksz膮 sympati膮 darzy艂a jego matk臋. Eleni O'Malley by艂a niewysok膮, siln膮 kobiet膮 o przypr贸szonych siwizn膮 w艂osach i bystrych oczach. Dop贸ki si臋 nie u艣mie­cha艂a, wygl膮da艂a zupe艂nie przeci臋tnie. Ale u艣miech powodo­wa艂, 偶e stawa艂a si臋 pi臋kna. By艂a osob膮 spokojn膮, znacznie spokojniejsz膮 ni偶 jej m膮偶, jak s艂usznie zauwa偶y艂 Kevin. W tym spokoju kry艂a si臋 jednak si艂a i niezwyk艂y urok.

- Brooke? - Meade przykry艂 d艂o艅 dziewczyny.

- Je艣li masz na my艣li rozmow臋, kt贸r膮 przeprowadzi艂y艣­my, gdy ty gra艂e艣 w pi艂k臋, to dyskutowa艂y艣my w艂a艣nie o to­bie - odpar艂a Brooke. Ich palce spotka艂y si臋.

- Tak?

- Hm… powiedzia艂a mi, 偶e kiedy by艂e艣 ma艂y, cz臋sto ucieka艂e艣 z domu.

- To prawda - powoli przyzna艂 Meade. - Ale zawsze wraca艂em. A poza tym, to w艂a艣ciwie nie by艂y ucieczki. U偶y艂­bym raczej okre艣lenia „wyprawy badawcze”. Chcia艂em do­wiedzie膰 si臋, co jest na zewn膮trz.

- Twoja matka powiedzia艂a, 偶e dlatego pozwolili ci na podr贸偶e z profesorem Browningiem. - Eleni O'Malley m贸wi艂a r贸wnie偶, 偶e chcieli w pewnym sensie podzieli膰 si臋 swym synem z cz艂owiekiem, kt贸ry nie mia艂 w艂asnych dzieci. - Ja… niewielu rodzic贸w by艂oby sta膰 na co艣 takiego.

- Mia艂em szcz臋艣cie - odpar艂 zwyczajnie Meade. - Dobrze trafi艂em.

- Ona… - Brooke by艂a zaskoczona. - Twoja matka u偶y艂a tego samego s艂owa.

- Jakiego? Szcz臋艣cie?

- Tak. Powiedzia艂a, 偶e ma szcz臋艣cie, maj膮c ciebie i twoje siostry. - Brooke by艂a zdziwiona takim stawianiem sprawy. Wi臋kszo艣膰 matek, kt贸re zna艂a, nie my艣la艂a w taki spos贸b. Matki te kocha艂y oczywi艣cie swe dzieci; ale wszystkie uwa­偶a艂y posiadanie potomstwa za rzecz oczywist膮.

Meade przesun膮艂 d艂o艅 z ramienia na policzek Brooke i odwr贸ci艂 twarz dziewczyny tak, by m贸g艂 spojrze膰 jej w oczy.

- Czasami wszystko si臋 udaje - powiedzia艂 艂agodnie. Po czym pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮.

- Meade?

- Hm?

- Jest jeszcze co艣…

- Wiem. Aaa… - ziewn膮艂. - Przepraszam. Powinni艣my wej艣膰 do domu. Daj mi tylko kilka minut na odzyskanie si艂y.

Brooke za艣mia艂a si臋 lekko i poca艂owa艂a go w szyj臋. Po­czu艂a s艂ony smak potu.

- Nie. Je艣li chcesz, mo偶emy tu sp臋dzi膰 ca艂膮 noc. Zastanawia艂am si臋 tylko nad czym艣, co powiedzia艂 Kevin.

Meade uni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na dziewczyn臋. Zawsze marzy艂, 偶e kocha si臋 z pi臋kn膮 kobiet膮 w 艣rodku podzwrotnikowego lasu. Mia艂 uczucie, 偶e to pragnienie mo偶e si臋 spe艂ni膰.

- Czy to co艣, co mo偶e zosta膰 u偶yte przeciwko mnie? - spyta艂 偶artem, muskaj膮c opuszkami cia艂o Brooke.

- Ja… hm… - Brooke przymkn臋艂a oczy, poddaj膮c si臋 tej pieszczocie. Nagle ockn臋艂a si臋. - O czym m贸wi艂am?

Meade pokaza艂 w u艣miechu 艣nie偶nobia艂e z臋by.

- Zastanawia艂a艣 si臋 nad czym艣, co powiedzia艂 Kevin.

- Ach, tak. Ja… kim jest Urszula?

Przez chwil臋 Meade by艂 ca艂kowicie zaskoczony. Dopiero po chwili dotar艂 do niego sens pytania.

- Ach, Urszula - powiedzia艂, przypominaj膮c sobie 偶arty Brooke na temat hodowli afrodyzjak贸w. - Tak. M臋偶czyzna, z kt贸rym by艂a hm… zwi膮zana, mieszka艂 kiedy艣 w mieszka­niu, kt贸re teraz zajmujesz.

- Hm… - Brooke domy艣la艂a si臋 tego. - Kevin m贸wi艂, 偶e on, Paul i Joey czasami j膮 odwiedzali.

- Jasne. Urszula uwielbia艂a by膰 adorowana.

- M贸wi艂, 偶e odwiedzali j膮 w twoim mieszkaniu.

- Zazdrosna?

Brooke zastanowi艂a si臋. Czy by艂a zazdrosna? Tak, oczy­wi艣cie, 偶e by艂a. Wiedzia艂a, 偶e nie jest pierwsz膮 kobiet膮 w 偶y­ciu Meade'a. I pogodzi艂a si臋 z tym. Ale Urszula by艂a inna. Kevin rozpromieni艂 si臋 wr臋cz na jej wspomnienie.

- Jestem tylko ciekawa - powiedzia艂a wreszcie. - Kevin wyra偶a艂 si臋 o niej w pewien szczeg贸lny spos贸b.

- By艂 jednym z jej najwi臋kszych wielbicieli. Nie mia艂 na­wet nic przeciwko temu, 偶e lubi艂a go 艣ciska膰.

- 艢ciska膰?

- Tak. Urszula by艂a pod wieloma wzgl臋dami do ciebie podobna.

- Do mnie? - czego艣 takiego nie spodziewa艂a si臋 us艂y­sze膰.

- Taaak. By艂a niezwykle… zwinna - si臋gn膮艂 ni偶ej.

Zwinna? - Brooke poczu艂a jego pieszczoty.

- Wij膮ca si臋 - powiedzia艂 powoli. Dotyk jego d艂oni by艂 jeszcze wolniejszy.

- Wi… wij膮ca si臋.

- L艣ni膮ca.

- L艣ni膮ca?

- Uwielbia艂a, gdy si臋 j膮 dotyka艂o…

Brooke zagryz艂a wargi, pr贸buj膮c powstrzyma膰 j臋k rozkoszy.

- Alison i Sara uwa偶a艂y, 偶e by艂a 艣liska. - Meade zni偶y艂 g艂os.

- Co? - Brooke odrzuci艂a do ty艂u g艂ow臋 i chwyci艂a jego przedrami臋.

- Oczywi艣cie, 偶e nie by艂a. - Poca艂owa艂 jej podbr贸dek. - Jednak by艂a zimnokrwista.

- Zimno… - Brooke usi艂owa艂a z艂o偶y膰 te szczeg贸艂y w ca­艂o艣膰. Przypomina艂o to pr贸b臋 skompletowania uk艂adanki podczas trz臋sienia ziemi. - Ty chyba… Meade! M贸wisz o niej w taki spos贸b, jakby by艂a w臋偶em!

- Bo rzeczywi艣cie nim by艂a - u艣miechn膮艂 si臋 szelmo­wsko.

Chrzest ma艂ego Jonathana Wildinga odby艂 si臋 nast臋pnego dnia, p贸藕nym popo艂udniem. Brooke by艂a zdania, 偶e ch艂op­czyk sprawowa艂 si臋 wspaniale, mimo dono艣nego krzyku w najbardziej podnios艂ym momencie uroczysto艣ci. By艂o to jednak ca艂kowicie zrozumia艂e i w zwi膮zku z tym wybaczalne,

- Na pewno my艣licie sobie, 偶e wy zareagowaliby艣cie ze stoickim spokojem, gdyby kto艣 zbudzi艂 was, lej膮c na g艂ow臋 zimn膮 wod臋? - Brooke zwr贸ci艂a si臋 z tym pytaniem do Ethana i Meade'a. Po ceremonii w domu Wilding贸w odbywa艂o si臋 skromne przyj臋cie. Obydwaj m臋偶czy藕ni wymieniali 偶artob­liwe uwagi na temat silnych p艂uc ma艂ego Jonathana.

- Czy nie zachowa艂e艣 si臋 podobnie wobec mnie w colle­ge'u? - Meade spyta艂 Ethana.

- Co? Zbudzi艂em ci臋, lej膮c ci wod臋 na g艂ow臋? - usi艂owa艂 sobie przypomnie膰 Ethan. - Wiesz, chyba masz racj臋. Zdaje mi si臋, 偶e co艣 takiego wydarzy艂o si臋 w czasie sesji po pierw­szym semestrze. Uczy艂e艣 si臋 przez dwie noce i nie mog艂em dobudzi膰 ci臋 na egzamin z literatury.

- I co? Zareagowa艂em z zimn膮 krwi膮?

- C贸偶, o ile mnie pami臋膰 nie myli, prawie z艂ama艂e艣 mi nos.

- Ale na pewno nie wrzeszcza艂em - Meade wykona艂 ob­ronny gest r臋k膮.

- Nie, chyba nie - powiedzia艂 wolno Ethan, - Wydaje mi si臋, 偶e to ja by艂em tym, kt贸ry wrzeszcza艂.

- Niedaleko pada jab艂ko od jab艂oni - zacytowa艂 Meade.

- O, czy偶by? - Brooke usi艂owa艂a powstrzyma膰 艣miech.

- A oto gwiazda dzisiejszego przedstawienia - og艂osi艂a Jazz, pojawiaj膮c si臋 z synem.

- A co si臋 sta艂o z jego strojem koronacyjnym? - spyta艂 Meade, obserwuj膮c swego chrze艣niaka. Niezwykle delikatnie pog艂adzi艂 pulchny policzek niemowl臋cia.

- Masz na my艣li ubranie do chrztu, ty grecko-irlandzki barbarzy艅co? - za偶artowa艂 z bosto艅sk膮 wynios艂o艣ci膮 Ethan.

- Wszystko jedno. Szaty cesarskie. - Meade pu艣ci艂 oko do Brooke. - Ca艂y ten bia艂y k艂膮b materii, w kt贸ry to biedne dziecko by艂o zawini臋te.

- M贸wisz o tradycjach rodzinnych Wilding贸w - powie­dzia艂a Jazz z dum膮 w g艂osie. - Ethan te偶 mia艂 to kiedy艣 na sobie.

- Naprawd臋? Ethan w dziedzicznych koronkach? - Meade uni贸s艂 brwi. W jego g艂osie brzmia艂a ciekawo艣膰, jakby chcia艂 zobaczy膰 zdj臋cie, upami臋tniaj膮ce tamto wydarzenie.

- Dzi臋kuj臋 ci, kochanie - sucho zwr贸ci艂 si臋 do 偶ony Ethan.

- Zawsze do us艂ug - odpar艂a z filuternym u艣miechem, po czym spojrza艂a na Brooke. - Czy zechcia艂aby艣 potrzyma膰 go przez chwil臋?

- Oczywi艣cie. - Brooke ostro偶nie wzi臋艂a w ramiona 艣pi膮ce niemowl臋 i przytuli艂a je do siebie. Przesun臋艂a palcem po meszku rudoblond w艂os贸w. Nagle ch艂opczyk podni贸s艂 delikatne powieczki, spojrza艂 na dziewczyn臋 ogromnymi, b艂臋kitnymi oczami, po czym ziewn膮艂 szeroko. Brooke u艣miechn臋艂a si臋 do malca i 艂agodnym g艂osem wyszepta艂a jego imi臋.

- Domy艣lam si臋, 偶e tw贸j pierworodny b臋dzie nosi艂 wy艂膮cz­nie paciorki i pi贸ra, a chrzest odb臋dzie si臋 przez zanurzenie w Amazonce? - zwr贸ci艂 si臋 do Meade'a Ethan, tr膮caj膮c go przy tym 艂okciem.

Meade przygl膮da艂 si臋 Brooke. Jej blond w艂osy zosta艂y g艂adko zaczesane i upi臋te w kok. Mia艂a przepi臋kny profil. Zarys jej pe艂nych warg by艂 tak uroczy, jak poranek w letni dzie艅.

„Tak”, pomy艣la艂. „O tak”.

- Kto wie - odpowiedzia艂 przyjacielowi.

Gdy wracali do domu, Brooke poczu艂a dziwny niepok贸j. Po drodze rozmawiali niewiele. Jej towarzysz wydawa艂 si臋 spi臋ty i nieobecny my艣lami. Po kilku nieudanych pr贸bach nawi膮zania rozmowy Brooke zamilk艂a tak偶e. Mo偶e to i le­piej, pomy艣la艂a. O ile Meade doskonale maskowa艂 swoje uczucia, to z jej twarzy zawsze mo偶na by艂o wszystko wy­czyta膰. Dojechali wreszcie do domu.

- Sko艅czy艂am ju偶 czyta膰 szkic twego wyk艂adu - dziew­czyna spr贸bowa艂a po raz kolejny. - Mo偶e masz ochot臋 wej艣膰?

- Jasne - zgodzi艂 si臋, kiwaj膮c g艂ow膮. R臋ce trzyma艂 w kie­szeniach spodni. - Pozw贸l tylko, 偶e si臋 przebior臋.

- OK.

Gdy otwiera艂a drzwi, zadzwoni艂 telefon. Brooke pobieg艂a do kuchni i podnios艂a s艂uchawk臋.

- Halo?

- Brooke?

- Witam, mamo - odpowiedzia艂a, niezbyt zaskoczona. Matka dzwoni艂a do niej prawie co tydzie艅. Brooke zsun臋艂a buty i rozprostowa艂a palce.

- Gdzie by艂a艣, kochanie? Od wielu godzin usi艂uj臋 si臋 do ciebie dodzwoni膰.

- By艂am na chrzcie. Pami臋tasz, m贸wi艂am ci, 偶e b臋d臋 mat­k膮 chrzestn膮.

- Och, tak. Rzeczywi艣cie. Dziecka, kt贸remu pomog艂a艣 przy narodzinach.

- Zgadza si臋.

- Wiesz, Brooke, my艣la艂am o tym. To musia艂o by膰 dla ciebie straszne prze偶ycie.

Mog艂a znie艣膰 wsp贸艂czucie, lecz nie lito艣膰. Matka nie­ustannie u偶ala艂a si臋 nad ni膮, biedna Brooke, biedna bezp艂od­na Brooke. To by艂 jeden z powod贸w jej wyjazdu z Connec­ticut.

- Co musia艂o by膰 tak straszne? Pomoc przy narodzinach Jonathana, czy zostanie jego matk膮 chrzestn膮? - Brooke zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e jest niesprawiedliwa, lecz nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 przed z艂o艣liwo艣ci膮.

- C贸偶, chyba jedno i drugie.

- Nie by艂am sama, mamo.

- M贸wisz o tym antropologu, z kt贸rym ostatnio miesz­kasz?

- On jest etnobotanikiem. - Brooke postanowi艂a nie ko­mentowa膰 okre艣lenia „mieszkasz”.

- Tak… tak. Czy on wie o tym, kochanie. To znaczy o twoim… problemie?

Brooke zacisn臋艂a palce na s艂uchawce.

- Nie. Nigdy o tym nie rozmawiali艣my. On i ja… nie.

- Czy to jeden z tych m臋偶czyzn, kt贸rzy nie chc膮 mie膰 dzieci?

- Mamo - pomy艣la艂a o tym, jak Meade zachowuje si臋 w towarzystwie swych siostrze艅c贸w i siostrzenic. I przy Jo­nathanie. Pomy艣la艂a o tym, co us艂ysza艂a poprzedniego dnia od jego siostry. O pods艂uchanej rozmowie z ojcem.

- To robi r贸偶nic臋, kochanie.

- Wiem, 偶e to robi r贸偶nic臋! - wykrzykn臋艂a Brooke. - Ma­mo, nie chc臋 o tym rozmawia膰. Rozumiesz? Prosz臋, nie m贸wmy o tym.

Na drugim ko艅cu linii zaleg艂a cisza.

- Doskonale - powiedzia艂a wreszcie matka. - Nie b臋­dziemy o tym rozmawia膰. Nie chcia艂am ci臋 zdenerwowa膰.

Brooke westchn臋艂a.

- Wiem, mamo, wiem. Nie chcia艂am ci臋 urazi膰. To tyl­ko… och, niewa偶ne. Czy zadzwoni艂a艣 z jakiego艣 konkretne­ go powodu?

Kolejna chwila ciszy.

- Mamo?

- Nie jestem pewna, czy powinnam ci teraz o tym m贸wi膰.

- Oczywi艣cie, 偶e powinna艣 - odpar艂a, czekaj膮c w napi臋ciu.

- W艂a艣ciwie, to twoja siostra mi o tym powiedzia艂a.

- Co si臋 sta艂o, mamo?

- M贸wi艂a, 偶e powinna艣 dowiedzie膰 si臋 o tym od kogo艣 z rodziny. Chodzi o Petera.

Brooke prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i milcza艂a przez kilka sekund.

- Co z Peterem? - spyta艂a wreszcie. Nigdy nie powie­dzia艂a matce ca艂ej prawdy o przyczynach rozpadu ich ma艂­偶e艅stwa.

- Jego 偶ona jest w ci膮偶y, kochanie.

Brooke po raz kolejny poczu艂a uk艂ucie w sercu. Zamkn臋艂a oczy.

- To kolejny dow贸d na to, 偶e z mojej winy nie mieli艣my dzieci, prawda? - odpar艂a z gorycz膮. - Peter jest z pewno艣­ci膮 bardzo, bardzo szcz臋艣liwy.

- Brooke…

„Dlaczego? Naprawd臋 chcesz wiedzie膰, dlaczego? Bo jes­tem m臋偶czyzn膮, a ty nie mo偶esz da膰 mi tego, czego potrze­buj臋! Nie potrafisz da膰 mi syna i nie potrafisz da膰 mi saty­sfakcji w 艂贸偶ku! Jeste艣 nie tylko bezp艂odna, ale tak偶e ozi臋b艂a!”

To tylko cz臋艣膰 prawdy. Co do jednego Peter nie mia艂 racji i Brooke wiedzia艂a o tym. Nie by艂a ozi臋b艂a.

Ale by艂a…

- Brooke…

- Ciesz臋 si臋, 偶e mi o tym powiedzia艂a艣, mamo - uprzej­mie powiedzia艂a Brooke. - Ale teraz musz臋 ju偶 ko艅czy膰.

- C贸偶…

- Uca艂uj tat臋. Wkr贸tce do ciebie zadzwoni臋.

- Czy wszystko…

- Nic mi nie jest, mamo. Naprawd臋. Po prostu musz臋 ko艅czy膰. Czekam na kogo艣.

- C贸偶, je艣li jeste艣 pewna…

- Jestem. Dobranoc, mamo.

- Dobranoc, Brooke.

Brooke od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Ca艂a si臋 trz臋s艂a ze zdenerwo­wania.

- Brooke?

Dr偶enie ust膮pi艂o. To by艂 g艂os Meade'a dochodz膮cy z salonu.

- Jestem w kuchni - stara艂a si臋 zapanowa膰 nad swym g艂osem.

Meade wszed艂 w chwil臋 p贸藕niej. Jego widok wstrz膮sn膮艂 ni膮 tak bardzo, 偶e prawie ugi臋艂y si臋 pod ni膮 kolana.

- My艣la艂am, 偶e poszed艂e艣 si臋 przebra膰 - powiedzia艂a.

Meade wci膮偶 mia艂 na sobie elegancki, granatowy garnitur.

Ten sam, co w贸wczas, gdy przyni贸s艂 jej kwiaty. Potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Doszed艂em do wniosku, 偶e to, co chc臋 ci powiedzie膰, wymaga oprawy -powiedzia艂 powa偶nie.

Dziewczyna, wiedziona instynktem, opar艂a si臋 o blat sto艂u.

- Co… co chcesz mi powiedzie膰? - spyta艂a.

- Wyjd藕 za mnie, Brooke.

ROZDZIA艁 9

„Wyjd藕 za mnie, Brooke”.

Cztery s艂owa. Cztery zwyk艂e s艂owa.

Brooke mia艂a wra偶enie, jakby ca艂y 艣wiat zatrzyma艂 si臋. Jej serce tak偶e przesta艂o bi膰.

W pierwszej chwili czu艂a tylko rado艣膰.

Ale trwa艂o to moment.

Jej serce zacz臋艂o znowu bi膰. Brooke przypomnia艂a sobie o potrzebie oddychania.

- Wyj艣膰 za ciebie? - powt贸rzy艂a cicho. Nigdy nawet nie marzy艂a…

Nie, nieprawda. Marzy艂a, i to cz臋sto!

Ile偶 razy przygl膮da艂a si臋 temu m臋偶czy藕nie, gdy spa艂, i ukradkiem, gdy byli w towarzystwie, wyobra偶aj膮c sobie. jak wygl膮da艂oby ich wsp贸lne 偶ycie.

Ile偶 razy, le偶膮c w jego ramionach, marzy艂a o wsp贸lnej przysz艂o艣ci, kt贸ra nie b臋dzie jej udzia艂em.

Ale on nigdy nie powiedzia艂, nawet nie wspomnia艂...

I po raz kolejny Meade odgad艂, gdzie biegn膮 jej my艣li.

- Wiem - powiedzia艂, wykonuj膮c gest poddania si臋 ja­kiej艣 pot臋偶nej sile. Brooke przygl膮da艂a si臋 jego r臋kom, zgru­bieniom opuszek, d艂ugim, mocnym palcom. Pami臋ta艂a ich dotyk. - Wiem, powinienem powiedzie膰 to delikatniej. Prze­bacz mi, kochana. Nigdy jeszcze nie zrobi艂em… nigdy jesz­cze nie czu艂em… - potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, oczy mu b艂yszcza艂y. - Wyjd藕 za mnie. Prosz臋. Wyjd藕 za mnie.

Zapad艂a cisza, kt贸r膮 przerwa艂a Brooke.

- Dlaczego?

Meade przez chwil臋 wydawa艂 si臋 zaskoczony, jakby nie by艂 pewny, czy zrozumia艂 pytanie. Brooke wpatrywa艂a si臋 w ma艂膮 zmarszczk臋 na jego czole. I nagle rozchmurzy艂 si臋.

- Poniewa偶 ci臋 kocham - odpowiedzia艂 z prostot膮. - Nigdy ci tego nie m贸wi艂em, prawda? Na Boga, a powinie­ nem. Kocham ci臋, Brooke. Chc臋, 偶eby艣my byli razem. Mieli rodzin臋. Mo偶emy mie膰 wszystko, kochanie.

Podszed艂 bli偶ej i obj膮艂 j膮. Przytuli艂 do siebie z bezgranicz­n膮 czu艂o艣ci膮. Brooke poczu艂a na skroni jego wargi, mu艣ni臋­cie oddechu we w艂osach.

Wsp贸lne 偶ycie. Rodzina. To by艂y jego s艂owa.

- Naprawd臋 ci臋 zaskoczy艂em - zamrucza艂 ze skruch膮. Brooke odnios艂a wra偶enie, 偶e w jego g艂osie s艂ycha膰 by艂o niepewno艣膰. - Przepraszam. Chcia艂em to zrobi膰 inaczej. Wracaj膮c z ceremonii, wchodz膮c po schodach, wci膮偶 powta­rza艂em w my艣lach to, co chc臋 ci powiedzie膰. Ale zamiast tego, po prostu wszed艂em i wyrzuci艂em z siebie wszystko.

Brooke odwr贸ci艂a g艂ow臋, pragn膮c spojrze膰 mu w oczy.

- Podj膮艂e艣 t臋 decyzj臋 podczas chrztu? - spyta艂a. - To wtedy…

Meade pog艂adzi艂 kciukiem jej plecy. Nie by艂 w stanie za­panowa膰 ani nad swymi d艂o艅mi, ani nad g艂osem.

- To by艂a sprawa nie tyle decyzji, co… prze艣wiadczenia. My艣l臋, 偶e gdzie艣 w g艂臋bi duszy od samego pocz膮tku wiedzia艂em, 偶e to ty jeste艣 t膮 kobiet膮, kt贸r膮 zawsze pragn膮艂em znale藕膰, cho膰 zacz膮艂em ju偶 w膮tpi膰 w jej istnienie. Ale dzi艣, w czasie chrztu, widz膮c ci臋 z Jonathanem - to by艂o jak objawienie. Spos贸b, w jaki go trzyma艂a艣 w ramionach, troska w twoich oczach. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak pi臋knie w贸wczas wygl膮da艂a艣. Ca艂y czas my艣la艂em o tym, co by by艂o, gdyby Jonathan by艂 naszym synem. Wyobra偶a艂em sobie… na Boga, niewiele brakowa艂o, a poprosi艂bym ci臋 o r臋­k臋 w艂a艣nie tam.

- Meade…

- A wczoraj, gdy byli艣my u moich rodzic贸w… - pochy­li艂 g艂ow臋 i uca艂owa艂 jej wargi. - Wyjd藕 za mnie - nalega艂 mi臋kko, obsypuj膮c k膮ciki jej warg poca艂unkami lekkimi, jak mu艣ni臋cie motyla. Brooke nie mog艂a powstrzyma膰 j臋ku roz­koszy.

„Wyjd藕 za mnie” - brzmia艂y jego s艂owa.

„B膮d藕 moj膮 偶on膮, matk膮 moich dzieci” - to w艂a艣nie mia艂 na my艣li.

Zaczerpn臋艂a g艂臋boko powietrza, pr贸buj膮c opanowa膰 skut­ki jego pieszczot. Tlen wype艂niaj膮cy p艂uca zdawa艂 si臋 pali膰 jej wn臋trze.

- Nie mog臋 - wyszepta艂a sucho.

Mia艂a wra偶enie, 偶e dotar艂 do niego tylko d藕wi臋k, a nie tre艣膰 s艂贸w. Meade uni贸s艂 gwa艂townie g艂ow臋 i spojrza艂 jej w oczy. Zatrzyma艂 r臋ce, jeszcze przez chwil臋 g艂adz膮c jej plecy.

- Co? - spyta艂.

- Nie mog臋 ci臋 po艣lubi膰, Meade.

Zblad艂 pod opalenizn膮. Jego twarz wyra偶a艂a b贸l, jakby przed chwil膮 otrzyma艂 silny cios.

- Dlaczego?

- Bo… - powinna mu powiedzie膰. Powinna mu powie­dzie膰 to teraz. A je艣li to zrobi?

Meade nie odrzuci艂by jej w taki spos贸b, jak uczyni艂 to Pe­ter. By艂a o tym przekonana. Nie, to, co by zrobi艂, by艂oby gor­sze, znacznie gorsze.

Powiedzia艂by jej, 偶e to nie ma znaczenia. 呕e j膮 kocha i mimo wszystko pragnie po艣lubi膰. 呕e posiadanie dzieci nie jest dla niego a偶 tak istotne. Powiedzia艂by jej to wszystko. i by膰 mo偶e nawet sam by w to uwierzy艂... na jaki艣 czas.

Ale ona by w to nie uwierzy艂a.

Brooke doskonale wiedzia艂a, jak bolesne jest marzenie o posiadaniu dzieci i niemo偶no艣膰 zrealizowania tego pra­gnienia. Nie mog艂a 艣wiadomie przenie艣膰 tego b贸lu na m臋偶­czyzn臋, kt贸rego kocha艂a. A kocha艂a Meade'a O'Malleya.

Wcze艣niej nie przyznawa艂a si臋 do tego nawet przed sob膮, ale teraz to do niej dotar艂o. Zakocha艂a si臋 w nim ju偶 w chwili, gdy go ujrza艂a po raz pierwszy.

- Brooke?

- Meade, nie - powiedzia艂a, potrz膮saj膮c g艂ow膮. - Nie mog臋.

- Nie mog臋 to jeszcze nie pow贸d! - Blado艣膰 jego twarzy ust膮pi艂a miejsca rumie艅cowi gniewu.

- Prosz臋.

- Co, prosz臋? - zapyta艂. Z jego oczu lecia艂y szafirowe skry. - Brooke, czy ty mnie kochasz?

Pytanie to prawie j膮 za艂ama艂o.

- Tak, kocham ci臋! - Dobry Bo偶e, nigdy nie s膮dzi艂a, 偶e sta膰 j膮 b臋dzie na tak silne uczucie w stosunku do kogokol­wiek.

Zobaczy艂a, jak musku艂y w jego szczup艂ej twarzy zadrga艂y.

- Kochasz mnie - powt贸rzy艂 z trudem. - Ale niewystar­czaj膮co, aby mnie po艣lubi膰, czy偶 nie?

Brooke nie chcia艂a, aby zobaczy艂 jej twarz. Pochyli艂a g艂o­w臋, Z jakiego艣 niewiadomego powodu jej pami臋膰 przywo艂a­艂a wspomnienie tamtej nocy, gdy usi艂owa艂a wyjawi膰 mu praw­d臋 o sobie i swoim ma艂偶e艅stwie, a on j膮 przed tym powstrzy­ma艂.

Co mog艂a mu powiedzie膰? 呕e kocha go zbyt mocno, aby go po艣lubi膰?

Meade chwyci艂 dwoma palcami jej brod臋 tak, 偶e musia艂a patrze膰 mu w oczy.

- Czy tak jest? - spyta艂 ostro. - Kochasz mnie wystarcza­j膮co na to, aby by膰 moj膮 kochank膮, lecz za ma艂o, aby zosta膰 偶on膮? Kochasz mnie na tyle mocno, 偶e mo偶emy dzieli膰 艂贸偶­ ko, ale nie 偶ycie.

- Meade…

Pu艣ci艂 j膮 i cofn膮艂 si臋 o krok. D艂onie mia艂 zaci艣ni臋te w pi臋艣ci.

- Do diab艂a, powiedz mi wreszcie, dlaczego?

- Nie mog臋.

- To znaczy, 偶e nie chcesz.

Zdesperowana, powiedzia艂a pierwsz膮 rzecz, kt贸ra przy­sz艂a jej do g艂owy.

- By艂am ju偶 kiedy艣 m臋偶atk膮… - przerwa艂a na widok za­skoczenia w jego oczach.

- Czy偶by艣 s膮dzi艂a, 偶e ma艂偶e艅stwo ze mn膮 b臋dzie podob­ne do tamtego? - spyta艂 strasznym g艂osem. Zakl膮艂 wulgarnie i odwr贸ci艂 si臋.

Zanim Brooke zorientowa艂a si臋 co zasz艂o, jego ju偶 nie by艂o.

- Meade! - zawo艂a艂a. O Bo偶e, Bo偶e, co ona takiego zro­bi艂a!

Uda艂o si臋 jej jako艣 dotrze膰 na podest pi臋tra. Meade by艂 ju偶 przy drzwiach wyj艣ciowych.

- Meade! - Tym razem jego imi臋 z trudem przedar艂o si臋 przez 艣ci艣ni臋te gard艂o.

Otworzy艂 kopni臋ciem drzwi.

- Dok膮d idziesz?

Us艂ysza艂, lecz nie odwr贸ci艂 si臋.

- Byle dalej st膮d - brzmia艂a odpowied藕.

Zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi z tak膮 si艂膮, 偶e ca艂y dom zatrz膮s艂 si臋 w posadach. W chwil臋 p贸藕niej Brooke us艂ysza艂a odg艂os odje偶d偶aj膮cego samochodu.

Tej nocy Meade nie wr贸ci艂 do domu.

Brooke sta艂a na schodach i czeka艂a… czeka艂a…

Z pocz膮tku p艂acz przynosi艂 jej ulg臋. 艁ka艂a, usi艂uj膮c ukoi膰 b贸l i poczucie winy, z艂o艣膰 i rozpacz. Pomaga艂o. Ale po kilku godzinach okaza艂o si臋, 偶e zabrak艂o jej 艂ez. Czu艂a bolesn膮 pu­stk臋.

Ca艂y dom zdawa艂 si臋 cierpie膰 wraz z ni膮.

Wci膮偶 pami臋ta艂a twarz Meade'a, gdy spyta艂, czy ma艂偶e艅­stwo z nim b臋dzie podobne do ma艂偶e艅stwa z Peterem.

Wci膮偶 s艂ysza艂a ten b贸l w jego g艂osie.

Wpatrywa艂a si臋 w drzwi wej艣ciowe, wci膮偶 s艂ysz膮c huk. z jakim zatrzasn膮艂 je za sob膮.

„Dok膮d idziesz?”

„Byle dalej st膮d”.

Przecie偶 musia艂 wr贸ci膰.

Je艣li nie wr贸ci… ona musi go odnale藕膰.

Nast臋pnego ranka Brooke zdecydowa艂a si臋 p贸j艣膰 do pra­cy. By膰 mo偶e, przekonywa艂a sam膮 siebie, by膰 mo偶e Meade pojawi si臋 w WIWE.

Zrobi艂a co tylko by艂o w jej mocy, aby ukry膰 skutki bez­sennej nocy. Lecz bez wzgl臋du na to, jak grub膮 warstw臋 pud­ru na艂o偶y艂a, jej twarz wci膮偶 by艂a wymizerowana.

„Dok膮d idziesz?”

„Byle dalej st膮d”.

Usi艂owa艂a nie my艣le膰 o tym, 偶e dla Archimedesa Xaviera O'Malleya mog艂o to oznacza膰 ka偶dy zak膮tek kuli ziemskiej. Ka偶dy.

Pr贸bowa艂a o tym nie my艣le膰… ale wesz艂a do jego miesz­kania, by sprawdzi膰, czy paszport wci膮偶 le偶y w szufladzie. Wiedzia艂a dok艂adnie, gdzie go szuka膰. Kt贸rego艣 dnia, gdy rozmawiali o jego podr贸偶ach, pokazywa艂 jej ten dokument.

Le偶a艂 tam wci膮偶, z pozaginanymi rogami i poplamionymi stronami. Pe艂en egzotycznie wygl膮daj膮cych stempli granicz­nych i za艣wiadcze艅 o szczepieniach. Dotkn臋艂a niebiesk膮 ksi膮偶eczk臋 z tak膮 czu艂o艣ci膮, z jak膮 dotyka艂a jej w艂a艣ciciela.

Notatka, pomy艣la艂a. Powinna zostawi膰 notatk臋, na wypa­dek, gdyby Meade wr贸ci艂, a jej by nie by艂o w domu. Trz臋s膮­cymi si臋 palcami szuka艂a kartki i d艂ugopisu. Napisa艂a jego imi臋, potem trzy zdania i podpisa艂a si臋.

Prosz臋, modli艂a si臋, czytaj膮c to, co napisa艂a. Prosz臋.

Nag艂y d藕wi臋k telefonu przestraszy艂 j膮 tak, 偶e prawie pod­skoczy艂a. Podnios艂a s艂uchawk臋.

- Halo? - powiedzia艂a i wstrzyma艂a oddech.

- Halo? - us艂ysza艂a czysty, ch艂opi臋cy g艂os.

- Kevin? - Brooke ci臋偶ko wypu艣ci艂a powietrze.

- Pani Livingstone? - ch艂opiec by艂 zdziwiony i uradowa­ny zarazem.

- Tak, to ja.

- Jak to si臋 dzieje, 偶e odebra艂a pani telefon u wujka?

- S艂ysza艂am dzwonek, wi臋c odebra艂am.

- Macie ten sam numer telefonu? To dlatego, 偶e mieszka­cie w tym samym domu? - spyta艂 po chwili przerwy.

- Nie, Kevin, nie.

- Och, my艣la艂em tylko… co? Poczekaj prosz臋 chwil臋. - Z drugiego ko艅ca linii dochodzi艂y jakie艣 niewyra藕ne d藕wi臋­ki. - Wcale si臋 nie narzucam, Saro! Wujek Meade m贸wi艂, 偶e mog臋 do niego zadzwoni膰. Tak, tak powiedzia艂. I mama te偶 si臋 zgodzi艂a. Co? Rozmawiam z pani膮 Livingstone. Hm? Nie! Wyno艣 si臋! Nigdy nie pozwalasz mi… no dobrze, OK. zgoda - zn贸w niewyra藕ne g艂osy. - Pani Livingstone?

- Tak, wci膮偶 jestem.

- To by艂a moja g艂upia siostra, Sara. Prosi, 偶eby pani膮 po­zdrowi膰.

- Pozdr贸w j膮, prosz臋, ode mnie.

- Jasne. To znaczy, o ile jeszcze ze sob膮 rozmawiamy. Wie pani, wujek Meade m贸wi艂, 偶e ja, Joey i Paul powinni艣­my by膰 wyj膮tkowo mili dla Sary i Alison, bo przechodz膮 w艂a艣nie ten, jak to powiedzie膰… okres dojrzewania. No, nie wiem. To znaczy, wujek Meade m贸wi艂, 偶e to jest normalne, 偶e one si臋 tak zachowuj膮, ale… - Brooke niemal偶e widzia艂a, jak jej ma艂y rozm贸wca marszczy z niesmakiem piegowaty nos. - Niewa偶ne. Chcia艂bym porozmawia膰 z wujkiem Meade'em.

Brooke wiedzia艂a, 偶e taka pro艣ba padnie pr臋dzej czy p贸藕niej.

- Nie ma go teraz w domu.

- O? Jak to?

- Wyszed艂.

- Pobiega膰? Czasami robi to w…

- Nie, nie pobiega膰 - przerwa艂a szybko. Co艣 przysz艂o jej do g艂owy. - Czy… czy mieli艣cie na dzisiaj jakie艣 wsp贸lne plany?

- Nie - pad艂a pos臋pna odpowied藕. - Ale m贸wi艂, 偶e mog­liby艣my si臋 gdzie艣 wypu艣ci膰 w tym tygodniu. Byle nie w 艣rod臋. W 艣rod臋 id臋 z tat膮 na baseball. Tata i ja mamy swoje m臋skie wyj艣cia, wie pani? Tyko on i ja. Bez Sary. Boja my艣­l臋, 偶e ona doprowadza go te偶 do sza艂u, tylko 偶e on nie mo偶e jej tego powiedzie膰, bo wtedy ona mog艂aby dosta膰 tego ja­kiego艣 kompleksu. Co za g艂upoty! - Ch艂opiec westchn膮艂 ci臋偶ko. - Bzdury. Szkoda, 偶e wujka nie ma w domu. Mo偶e mu pani powiedzie膰, 偶e dzwoni艂em? To znaczy, jak wr贸ci do domu. Prosz臋.

- Wychodz臋 teraz do pracy, ale zostawi臋 mu wiadomo艣膰, dobrze? - odpowiedzia艂a Brooke, usi艂uj膮c m贸wi膰 normal­nym g艂osem.

- Jasne, w porz膮dku. - Najwyra藕niej spodoba艂 mu si臋 ten pomys艂. - Niech mu pani napisze, 偶e prosz臋 go o telefon, dobrze? Dzi臋kuj臋.

- Prosz臋 bardzo.

- Prosz臋 pani?

- Tak, Kevinie?

- Czy dobrze si臋 pani czuje? M贸wi pani takim dziwnym g艂osem.

Brooke niespodziewanie odkry艂a, 偶e nie uda艂o si臋 jej jesz­cze wyp艂uka膰 wszystkich 艂ez. Wytar艂a palcami oczy.

- Nic mi nie jest - sk艂ama艂a, maj膮c nadziej臋, 偶e m贸wi to z wi臋kszym przekonaniem ni偶 kiedy艣, w mieszkaniu Meade'a.

Tego dnia Meade nie pokaza艂 si臋 w WIWE, byli tam jed­nak jego r贸偶ni znajomi. Brooke pr贸bowa艂a, tak dyskretnie, jak tylko mog艂a, dowiedzie膰 si臋, czy kto艣 widzia艂 go od po­przedniej nocy. Niestety, bezskutecznie.

- Meade O'Mal艂ey? - odpar艂 kt贸ry艣 z u艣miechem podzi­wu i lekkim wzruszeniem ramion. - A偶 do wczoraj nie wiedzia艂em nawet, 偶e wr贸ci艂 ju偶 z Brazylii. Przysi臋gam, ten fa­cet pojawia si臋 i znika jak klucz w臋drownych g臋si. Tylko 偶e klucz g臋si przemieszcza si臋 wed艂ug pewnego wzoru, a Meade… S艂ysza艂a艣, jak kiedy艣…

Brooke s艂ysza艂a i to od wielu ju偶 os贸b. Pocz膮tkowo nie wierzy艂a w te opowie艣ci, ale teraz…

Zadzwoni艂a do niego do domu, p贸藕niej do biura. Powta­rza艂a te czynno艣ci wielokrotnie. I za ka偶dym razem ws艂uchi­wa艂a si臋 w nie ko艅cz膮cy si臋, regularny sygna艂. Bez odpowiedzi.

„Dok膮d idziesz?”

„Byle dalej st膮d”.

- Byle dalej ode mnie - wyszepta艂a z rozpacz膮, po raz kolejny odk艂adaj膮c s艂uchawk臋. By艂o ju偶 popo艂udnie. Od cza­ su, gdy po raz ostatni go widzia艂a, min臋艂y prawie dwadzie艣­cia cztery godziny.

Podnios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na wypchanego s臋pa, wisz膮­cego jak zwykle pod sufitem. Z艂owieszczo wygl膮daj膮cy przyk艂ad sztuki anonimowego rzemie艣lnika przypatrywa艂 si臋 jej uwa偶nie swymi szklanymi oczami, ko艂ysz膮c si臋 lekko na swej uwi臋zi.

A je艣li co艣 mu si臋 sta艂o? - spyta艂a sam膮 siebie, zagryzaj膮c doln膮 warg臋. A je艣li jest… ranny?

- Brooke?

Dziewczyna niemal podskoczy艂a. W drzwiach pokoju sta艂 Daniel Quincy, trzymaj膮c w r臋ku stert臋 papier贸w.

- Tak, panie Quincy? - spyta艂a z niepokojem. Wiedzia艂a, 偶e ju偶 rano musia艂 zauwa偶y膰 jej podkr膮偶one oczy i blado艣膰 twarzy. Ale, poza narzekaniem na temat ilo艣ci unosz膮cych si臋 w powietrzu py艂k贸w kwiatowych, nie us艂ysza艂a 偶adnego komentarza dotycz膮cego jej wygl膮du. I by艂a wdzi臋czna star­ szemu panu za delikatno艣膰.

Siwow艂osy m臋偶czyzna wszed艂 do pokoju i po艂o偶y艂 na biurku trzymane w r臋ku papiery.

- To wst臋pny szkic Meade'a na temat dorzecza Xingu - wyja艣ni艂. - Gdy b臋dzie pani mia艂a woln膮 chwil臋, prosi艂bym o zrobienie dw贸ch kopii.

- Oczywi艣cie - Brooke wsta艂a z fotela.

- Prosz臋 mi powiedzie膰, czy mia艂a pani sw贸j udzia艂 w przygotowaniu tych materia艂贸w?

- C贸偶 - nie by艂a ca艂kowicie pewna, czy w艂a艣ciwie zrozu­mia艂a pytanie. - Meade prosi艂, 偶ebym to przeczyta艂a. Zapro­ponowa艂am wprowadzenie kilku drobnych zmian - i tyle.

- Hm. Wydawa艂o mi si臋, 偶e zauwa偶y艂em wp艂yw pani zr臋cznego pi贸ra.

- Dzi臋kuj臋. - Komplement zaskoczy艂 j膮 i wzruszy艂.

- Prosz臋 bardzo. - Na twarzy Daniela Quincy zago艣ci艂 cie艅 u艣miechu, jakby starszy pan delektowa艂 si臋 jakim艣 mi­艂ym wspomnieniem. - Pami臋tam, 偶e Gaby Browning cz臋sto robi艂a korekt臋 prac Sebastiana. I ca艂e szcz臋艣cie. Ten cz艂o­wiek by艂 geniuszem w terenie. Ale prawd臋 m贸wi膮c, gdy mu­sia艂 co艣 napisa膰, sz艂o mu to jak po grudzie. By艂 tak偶e najgor­szym m贸wc膮, jakiego kiedykolwiek s艂ucha艂em. - M贸wi膮c te s艂owa, Daniel odwr贸ci艂 si臋 do wyj艣cia.

Brooke pochwyci艂a papiery i przycisn臋艂a je do piersi. Po­czu艂a pieczenie w gardle. Zna艂a swego szefa na tyle dobrze, by wiedzie膰, 偶e jego ostatnie zdania by艂y czym艣 wi臋cej ni偶 tylko przypadkow膮 wzmiank膮.

- Prosz臋 pana? - spyta艂a.

- Tak? - spojrza艂 pytaj膮co.

- Czy… czy rozmawia艂 pan dzi艣 z Meade'em?

Daniel Quincy zastyg艂 na moment. Uni贸s艂 srebrne, krza­czaste brwi.

- Nie, moja droga. Niestety nie. Przykro mi. Ale jestem pewien, 偶e si臋 do pani odezwie.

Brooke wr贸ci艂a do pustego domu. Obydwie karteczki, kt贸re zostawi艂a przypi臋te do drzwi, by艂y nadal, nietkni臋te i przez nikogo nie czytane.

Dziewczyna przesiedzia艂a na werandzie kilka d艂ugich godzin, patrz膮c na zachodz膮ce s艂o艅ce, zastanawia艂a si臋 co ro­bi膰. Wci膮偶 obawia艂a si臋, czy nie przytrafi艂o mu si臋 nic z艂ego. Znalaz艂a si臋 w takim punkcie, 偶e obchodzi艂o j膮 wy艂膮cznie to, czy Meade by艂 ca艂y i zdr贸w.

No, mo偶e nie wy艂膮cznie… ale to wystarczy艂oby jej na po­cz膮tek.

Tak bardzo go kocha艂a! Pr贸bowa艂a post臋powa膰 tak, jak uwa偶a艂a, 偶e b臋dzie najlepiej. Ale w zamian…

Brooke otoczy艂a si臋 ramionami, czuj膮c ch艂贸d, pomimo panuj膮cego upa艂u. Co艣 nie wysz艂o. Co艣 si臋 nie uda艂o. Teraz gotowa by艂a na ka偶de po艣wi臋cenie, byle tylko to naprawi膰.

Wreszcie wsta艂a i zadzwoni艂a do matki Meade'a.

Eleni O'Malley powiedzia艂a jej, 偶e nie mia艂a od syna 偶ad­nej wiadomo艣ci od czasu, gdy si臋 rozstali w niedziel臋.

Brooke niewiele spa艂a tej nocy, cho膰 le偶a艂a, tul膮c do sie­bie poduszk臋 przepojon膮 jego zapachem.

- Czy… czy wie pani, gdzie jest Meade? - z desperacj膮 w g艂osie spyta艂a Brooke.

Obie kobiety spotka艂y si臋 nast臋pnego dnia, kr贸tko po po艂udniu. Eleni O'Malley przysz艂a do Instytutu pi臋tna艣cie minut wcze艣niej i zaprosi艂a Brooke na lunch. Ta pocz膮tkowo opiera艂a si臋, lecz matka Meade'a nalega艂a.

Starsza kobieta roz艂o偶y艂a na kolanach papierow膮 serwetk臋.

- Nie - odpowiedzia艂a. - Co zreszt膮 nie jest niczym nie­ zwyk艂ym.

Brooke zagryz艂a warg臋 i spu艣ci艂a wzrok. Eleni zaprosi艂a j膮 do ma艂ej restauracji, w kt贸rej podawano dania przygoto­wane na spos贸b domowy. W艂a艣ciciel - „kuzyn”, jak go okre艣­li艂a, powita艂 je z otwartymi ramionami, i to dos艂ownie. Zamieni艂 z Eleni kilka zda艅 po grecku, a nast臋pnie poprowa­dzi艂 obie kobiety do zacisznej lo偶y w tylnej cz臋艣ci sali. Po chwili przy stoliku pojawi艂a si臋 kelnerka, przynosz膮c wino, pieczywo i nadziewane li艣cie winoro艣li, po czym znikn臋艂a, by si臋 ju偶 wi臋cej nie pojawi膰.

Brooke unios艂a g艂ow臋.

- Gdyby pani wiedzia艂a, czy powiedzia艂aby mi? - spyta艂a.

W ciemnych oczach Eleni wida膰 by艂o nie skrywane wsp贸艂czucie.

- Tak - odpowiedzia艂a po chwili i unios艂a brwi tak, jak czyni艂 to Meade. - Zdawa艂o mi si臋, 偶e mia艂y艣my m贸wi膰 so­bie po imieniu,

Brooke z roztargnieniem skin臋艂a g艂ow膮. Si臋gn臋艂a do ko­szyka z pieczywem i zacz臋艂a 艂ama膰 w palcach wyj臋t膮 bu艂k臋.

- Eleni… tak… tak si臋 boj臋, 偶e co艣 si臋 z nim sta艂o - wy­zna艂a. - To by艂aby moja wina.

Eleni wyj臋艂a pokruszon膮 bu艂k臋 z r膮k Brooke.

- Do k艂贸tni potrzeba dwojga - zauwa偶y艂a cicho. Brooke wstrzyma艂a oddech. - Kiedy rozmawia艂y艣my wczoraj, u偶y艂a艣 s艂owa „nieporozumienie”. My艣l臋 jednak, 偶e zdarzy艂o si臋 co艣 wi臋cej.

Brooke wysypa艂a z d艂oni okruszki pieczywa. Zaufanie, kt贸rym od pierwszej chwili obdarzy艂a Eleni, pomog艂o jej m贸wi膰 szczerze.

- On… Meade o艣wiadczy艂 mi si臋 - powiedzia艂a wreszcie.

- No i? - Eleni nie wydawa艂a si臋 zbyt zaskoczona.

- Odm贸wi艂am.

- Nie kochasz go? - starsza pani zmarszczy艂a brwi.

W s艂owach tych nie by艂o oskar偶enia, lecz Brooke zare­agowa艂a defensywnie.

- Oczywi艣cie, 偶e go kocham! - powiedzia艂a gwa艂townie, czuj膮c nap艂ywaj膮ce do oczu 艂zy. Zamruga艂a gwa艂townie, usi­艂uj膮c si臋 nie rozp艂aka膰. - Naprawd臋 go kocham - powt贸rzy艂a bardziej mi臋kko. - Kocham go tak bardzo…

- Ciii… - uspokajaj膮co szepn臋艂a matka Meade'a. Brooke wytar艂a oczy papierow膮 serwetk膮.

- Tak… tak mi przykro - wyj膮ka艂a.

- Prze偶ywasz to g艂臋boko. Nie ma za co przeprasza膰. Mi­艂o艣膰… umiej臋tno艣膰 kochania to b艂ogos艂awie艅stwo. Cho膰 czasem tak偶e i ci臋偶ar. Prosz臋, czy mo偶esz powiedzie膰 mi, dlaczego nie chcesz po艣lubi膰 mojego syna? - Eleni potrz膮s­n臋艂a g艂ow膮.

Brooke zmi臋艂a serwetk臋 i odrzuci艂a j膮 na st贸艂 razem z ka­wa艂kami bu艂ki.

- Poniewa偶 nie mog臋 da膰 mu tego, czego pragnie - od­ rzek艂a z determinacj膮.

Eleni by艂a zaskoczona.

- Brookes… - zacz臋艂a, szukaj膮c odpowiednich s艂贸w. - Brooke, widzia艂am was razem. Widzia艂am, w jaki spos贸b m贸j syn na ciebie patrzy, w jaki spos贸b ty patrzysz na niego. Przez trzy tygodnie, zanim ci臋 jeszcze pozna艂am, s艂ysza艂am, w jaki spos贸b o tobie m贸wi艂. I wiedzia艂am, 偶e… my艣l臋, 偶e wszyscy wiedzieli艣my... - przerwa艂a i pochyli艂a si臋. - C贸偶 to takiego, czego nie mo偶esz mu da膰?

Brooke poczu艂a, 偶e si臋 rumieni, po czym blednie. Jak tu odpowiedzie膰 na to pytanie?

„Nigdy nie b贸j si臋 m贸wi膰 prawdy”.

Brooke pami臋ta艂a, kiedy Meade powiedzia艂 te s艂owa. Tamtej nocy nie 偶a艂owa艂a niczego…

- Eleni, nie mog臋 da膰 twojemu synowi dziecka - powie­ dzia艂a cicho. - Nie mog臋… nie mog臋 mie膰 dzieci.

Starsza kobieta zadr偶a艂a, lecz nie odzywa艂a si臋.

- To jeden z powod贸w rozpadu mojego pierwszego ma艂­偶e艅stwa - kontynuowa艂a Brooke. Zawaha艂a si臋 na moment. - Ty… wiedzia艂a艣, 偶e by艂am ju偶 zam臋偶na? - spyta艂a. Jej rozw贸d by艂 jedn膮 z niewielu rzeczy, o kt贸rych nie rozmawiali z Francisem O'Malleyem w czasie ich pierwszego spotkania.

Eleni wolno pokiwa艂a g艂ow膮. Jej zazwyczaj s艂odki g艂os wydawa艂 si臋 teraz przyt艂umiony.

- Tak, wiedzia艂am. Meade powiedzia艂 o tym Francisowi wiele tygodni temu. A Francis oczywi艣cie powt贸rzy艂 to mi. Lecz m贸j syn nie m贸wi艂 nic, 偶e…

- Nie m贸g艂. Nie wiedzia艂… nadal nie wie. W moim ma艂­偶e艅stwie z Peterem by艂y tak偶e inne problemy. Meade dosko­nale je rozumia艂. My艣l臋, 偶e w pewien spos贸b nawet lepiej ni偶 ja sama. Lecz wszystkie te problemy… - potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Niemo偶no艣膰 zaj艣cia w ci膮偶臋 to tak osobista pora偶­ka. Posiadanie dzieci jest czym艣 naturalnym. Najbardziej oczywistym w 艣wiecie. A gdy dowiadujesz si臋, 偶e to, co oczywiste, jest dla ciebie nieosi膮galne…

Spojrza艂a na matk臋 Meade' a. Na jej twarzy nie wida膰 ju偶 by艂o zaskoczenia. Jego miejsce zaj臋艂o zrozumienie.

- Meade pragnie mie膰 dzieci - kontynuowa艂a. - Powie­dzia艂 mi o tym.

- Pragnie r贸wnie偶 ciebie - odpar艂a Eleni. - Powiedzia艂 ci o tym, prosz膮c, aby艣 zosta艂a jego 偶on膮.

- Ale nie wiedzia艂 o tym, 偶e nie mog臋…

- My艣lisz, 偶e gdyby wiedzia艂, nie zaproponowa艂by ci ma艂偶e艅stwa? - S艂owa te zabrzmia艂y jak wyzwanie.

- Ja…

- A gdyby by艂o na odwr贸t? Gdyby艣 to ty wiedzia艂a, 偶e Meade nie mo偶e da膰 ci dziecka, kt贸rego tak pragniesz, a mi­mo to poprosi艂by ci臋 o r臋k臋? Czy w贸wczas tak偶e by艣 mu od­m贸wi艂a?

Brooke siedzia艂a w milczeniu.

„O m贸j Bo偶e” - pomy艣la艂a. - „Co ja zrobi艂am!”

- Nie - odpar艂a bez wahania.

To by艂o jak objawienie. Brooke zda艂a sobie spraw臋 z tego, co uczyni艂a sobie i Meade'owi. Ba艂a si臋 jego wsp贸艂czucia, bo sama nie przestawa艂a si臋 nad sob膮 u偶ala膰. I ba艂a si臋, bo w g艂臋bi duszy czu艂a, 偶e zas艂uguje na to, by zosta膰 odrzu­con膮.

M贸wi艂a sobie, 偶e godzi si臋 na to. Nie godzi艂a si臋 z niczym. Pozwala艂a, by 艣wiadomo艣膰 bezp艂odno艣ci kierowa艂a jej 偶y­ciem. Mia艂a wr臋cz obsesj臋 na tym punkcie!

- Och, och, Eleni… - spojrza艂a na matk臋 Meade'a.

- Wiem - czule odpar艂a starsza pani. - Wiem.

Brooke uwierzy艂a w to. Nie wiedzia艂a dlaczego, lecz uwierzy艂a.

- Jak…? - zacz臋艂a.

- To teraz nie ma znaczenia - brzmia艂a stanowcza odpowied藕. - Wa偶ne jest, 偶e ty to wiesz.

- Wiem, 偶e musz臋 go odnale藕膰. Musz臋… musz臋 mu wy­ja艣ni膰, aby zrozumia艂. - Brooke by艂a gotowa na ka偶de wyz­nanie. Na ca艂膮 prawd臋. B臋dzie si臋 modli艂a, aby mogli potem zacz膮膰 wszystko razem.

- Uda ci si臋 - zapewni艂a z u艣miechem Eleni. I doda艂a z figlarnym b艂yskiem w oczach: - Lecz najpierw musisz co艣 zje艣膰. Nie polecam mussaki. Nie potrafi膮 jej tutaj przyrz膮dzi膰.

Po raz pierwszy od prawie dw贸ch dni Brooke wybuchn臋艂a 艣miechem.

Meade O'Malley siedzia艂 w salonie swego mieszkania i wpatrywa艂 si臋 w kartk臋, kt贸r膮 znalaz艂 przypi臋t膮 do drzwi, kiedy wr贸ci艂 do domu.

„Meade, wybacz. Nie odchod藕, prosz臋. Kocham ci臋”. I podpis - „Brooke”.

Uraza, z艂o艣膰 i zmieszanie spowodowa艂y, 偶e nie by艂 sob膮, kiedy wybieg艂 z domu, zatrzaskuj膮c za sob膮 drzwi. Nie zda­wa艂 sobie sprawy z tego, dok膮d si臋 wybiera艂, wsiadaj膮c do samochodu - i niewiele go to obchodzi艂o.

Przez kilka godzin je藕dzi艂 po ulicach Bostonu, a偶 wresz­cie zaparkowa艂 samoch贸d przy lotnisku. Sp臋dzi艂 w pocze­kalni wi臋ksz膮 cz臋艣膰 nocy. Czu艂 na sobie pytaj膮ce spojrzenia, lecz znowu, niewiele go to obchodzi艂o.

O 艣wicie pojecha艂 do Cambridge, do Muzeum Botanicz­nego. Stra偶nik nocny, z kt贸rym znali si臋 od wielu lat, wpu艣­ci艂 go do 艣rodka bez zb臋dnych pyta艅.

Poszed艂 na czwarte pi臋tro, do niewielkiego pokoju, kt贸ry niegdy艣 zajmowa艂 Sebastian Browning. Jego nauczyciel i przyjaciel mieszka艂 tam przez rok po 艣mierci Gabrielle.

Przez te dwana艣cie miesi臋cy profesor nie robi艂 nic. Od­m贸wi艂 wszelkich dyskusji na temat prac badawczych, pro­wadzonych tu偶 przed 艣mierci膮 偶ony. Kt贸rego艣 dnia Medea zapyta艂 go, co robi艂, zamkni臋ty ca艂ymi dniami w pokoiku o powierzchni zaledwie kilku metr贸w kwadratowych.

- Siedzia艂em i zastanawia艂em si臋, dlaczego - pad艂a odpowied藕.

I w taki w艂a艣nie spos贸b Meade sp臋dzi艂 wi臋kszo艣膰 minio­nych trzydziestu sze艣ciu godzin. W ko艅cu doszed艂 do wniosku, 偶e nie znajdzie tu odpowiedzi na wci膮偶 powtarzane pytania.

I wr贸ci艂 do domu, kt贸ry tak gwa艂townie opu艣ci艂 przed dwoma dniami. Wr贸ci艂, i czeka艂 na kobiet臋, kt贸ra mog艂a wy­pe艂ni膰 t臋 pustk臋… i jego ramiona… i jego serce.

„Przebacz mi”.

Wszystko. Przebaczy艂by jej wszystko. Mia艂 nadziej臋, 偶e i ona mu przebaczy.

„Nie odchod藕, prosz臋”.

Nie mia艂 zamiaru odchodzi膰. Ani te偶 pozwoli膰 jej odej艣膰.

„Kocham ci臋”.

O, na Boga, oby to by艂o prawd膮. Nie chodzi o to, 偶e nic wi臋cej si臋 nie liczy; po prostu nic innego nie liczy艂o si臋 tak bardzo.

P贸藕niej zastanawia艂 si臋, jak wyt艂umaczy膰 swoje post臋powa­nie. S艂ysz膮c samoch贸d Brooke przed domem, po prostu wsta艂.

B臋bny… na艣laduj膮ce rytm uderze艅 serca.

I 艣piew. Czy kto艣 艣piewa艂?

Brooke us艂ysza艂a d藕wi臋ki, zanim otworzy艂a drzwi wej­艣ciowe. Gdy ju偶 znalaz艂a si臋 wewn膮trz, zorientowa艂a si臋, 偶e ca艂a dr偶y.

Drzwi mieszkania Meade'a by艂y zamkni臋te.

Podesz艂a i zapuka艂a. Raz. Drugi…

Drzwi otworzy艂y si臋 i Brooke ujrza艂a m臋偶czyzn臋, kt贸rego kocha艂a. M臋偶czyzn臋 o oczach jak morze o艣wietlone s艂o艅cem.

Otworzy艂 ramiona.

Archimedes Xavier O'Malley by艂 w domu… a ona razem z nim.

ROZDZIA艁 10

- Jest co艣, o czym musz臋 ci powiedzie膰 - odezwa艂a si臋 Brooke. Kaseta sko艅czy艂a si臋 ju偶 dawno. 呕adne z nich nie zwr贸ci艂o na to uwagi. Muzyka by艂a teraz w nich, gra艂a w ich umys艂ach i cia艂ach.

Dziewczyna nie wiedzia艂a nawet, jak dotarli na sof臋 w sa­lonie. Ich drog臋 znaczy艂y porozrzucane buty, jego krawat, jej torebka, jego marynarka, a tak偶e kilkana艣cie spinek, kt贸re wypad艂y z jej w艂os贸w.

Meade trzyma艂 j膮 w obj臋ciach. Widzia艂 podkr膮偶one oczy Brooke, rezultat wyczerpania i smutku. Blada, g艂adka sk贸ra jej twarzy wydawa艂a si臋 艣ci艣lej ni偶 niegdy艣 opina膰 policzki. W regularnych rysach ukochanej twarzy zauwa偶y艂 cienie, kt贸rych wcze艣niej tam nie by艂o.

Opr贸cz oznak stresu, napi臋cia i nie przespanych nocy, Meade dostrzeg艂 jej now膮 si艂臋 i pewno艣膰 siebie. To tak, jakby nast膮pi艂o pogodzenie tych wszystkich sprzeczno艣ci, kt贸re w niej wyczuwa艂.

A teraz, po gradzie poca艂unk贸w i pieszczot, powiedzia艂a, 偶e musi mu co艣 oznajmi膰.

- C贸偶 to takiego? - spyta艂 niskim g艂osem,

Brooke zaczerpn臋艂a powietrza.

- Po pierwsze - kocham ci臋. Kocham ci臋 ca艂ym sercem. Ca艂ym… wszystkim. I to, co zrobi艂am w niedziel臋, by艂o konsekwencj膮 tej mi艂o艣ci. Pewnego rodzaju… zb艂膮kanej mi艂o艣ci - doda艂a, widz膮c cienie w jego oczach. - Teraz ju偶 wiem. To, co zrobi艂am w niedziel臋, by艂o takim samym b艂臋­dem, jak to, co zrobi艂am, gdy kochali艣my si臋 po raz pier­wszy.

- Brooke…

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i po艂o偶y艂a palec na jego ustach.

- Prosz臋, nie. Pozw贸l mi m贸wi膰. Kocham ci臋, Meade. I bez wzgl臋du na to, co powiedzia艂am wtedy, chc臋 dzieli膰 z tob膮 偶ycie,

Wi臋c dlaczego? - nie m贸g艂 jej o to zapyta膰. Wiedzia艂, 偶e Brooke musi powiedzie膰 to sama, bez ponaglania.

„Powoli”.

O to prosi艂a go od pocz膮tku. W niedziel臋 nie rozmawiali spokojnie. Pozwoli艂, aby zaw艂adn臋艂y nim emocje. I to by艂 b艂膮d, olbrzymi b艂膮d. Nie mia艂 zamiaru go powtarza膰.

Brooke przygl膮da艂a si臋 jego twarzy. Wygl膮da艂 na wyczer­panego. Linie w k膮cikach oczu i wok贸艂 ust by艂y g艂臋bsze ni偶 w贸wczas, gdy widzieli si臋 ostatnio. Zmys艂owe wargi zdradza艂y napi臋cie. Na brodzie i policzkach rysowa艂 si臋 cie艅 zarostu.

Powiedzia艂 jej, jak sp臋dzi艂 ostatnie dwa dni. Gdy z ulg膮 zobaczy艂a, 偶e jest ca艂y i zdrowy, przysz艂o uczucie gniewu. Domaga艂a si臋 odpowiedzi na pytanie, gdzie by艂. Wyja艣ni艂 jej to w kilku s艂owach. Cho膰 m贸wi艂 niewiele, zorientowa艂a si臋, 偶e cierpia艂, tak jak ona.

Gdyby tylko mog艂a, zaoszcz臋dzi艂aby mu b贸lu. Ale to by艂o niemo偶liwe. Dotkn臋艂a opalonego, szczup艂ego policzka Me­ade'a. Zwr贸ci艂 do niej twarz, roz艣wietlon膮 teraz blaskiem bi­j膮cym z b艂臋kitnych oczu. Przycisn膮艂 wargi do wn臋trza jej d艂oni. Mia艂a wra偶enie, jakby ca艂o wa艂 j膮 prosto w serce.

Dopiero po kilku sekundach Brooke by艂a w stanie cokol­wiek powiedzie膰. Musia艂o min膮膰 jeszcze kilka nast臋pnych, zanim jej g艂os by艂 zn贸w spokojny.

- Kiedy pyta艂e艣, czy chc臋 ci臋 po艣lubi膰 - zacz臋艂a - powiedzia艂e艣, 偶e pragniesz, by艣my stworzyli rodzin臋. Powiedzia­艂e艣, 偶e kiedy zobaczy艂e艣 mnie z Jonathanem… 偶e marzy艂e艣 o takim dziecku. - Pochyli艂a lekko g艂ow臋, a rozpuszczone w艂osy opad艂y jej na twarz. Spojrza艂a mu w oczy. - Nie mog臋 da膰 ci rodziny. Meade, ja nie mog臋 mie膰 dzieci.

- Nie mo偶esz… - nie do wiary, to by艂a przyczyna jej od­ mowy! - O Bo偶e, czy偶by艣 my艣la艂a, 偶e…

I w贸wczas przypomnia艂 sobie swoje o艣wiadczyny. Oczy­wi艣cie, 偶e mog艂a tak pomy艣le膰! Prawie ka偶de s艂owo, kt贸re pad艂o z jego ust w tamt膮 niedziel臋, dotyczy艂o posiadania dzieci. M贸wi艂 o tym nawet zanim powiedzia艂, 偶e j膮 kocha.

Brooke zauwa偶y艂a zmian臋 w wyrazie jego twarzy i zrozu­mia艂a, 偶e czuje si臋 winny. Nie mog艂a na to pozwoli膰.

- Meade, nie - ponownie dotkn臋艂a jego policzka. - Je艣li pragniesz mie膰 dzieci, powiniene艣 zosta膰 ojcem. Tak wspaniale potrafisz zajmowa膰 si臋 Kevinem i bli藕ni臋tami, i dziewczynkami. Masz… masz w sobie dar mi艂o艣ci.

- Ale…

- Wiem, jak to jest, kiedy pragnie si臋 dzieci i nie mo偶e ich posiada膰. Znam t臋 pustk臋… i 偶al… i zazdro艣膰. Pr贸buj臋 zwalczy膰 w sobie te uczucia. Nie chc臋, 偶eby d艂u偶ej domino­wa艂y nad moim 偶yciem. Ale przede wszystkim… przede wszystkim nie chc臋, 偶eby艣 i ty ich do艣wiadczy艂.

- Brooke, kochana…

I w贸wczas Brooke opowiedzia艂a mu ca艂膮 histori臋 swego ma艂偶e艅stwa z Peterem. Zawaha艂a si臋 raz i drugi, lecz nie po­min臋艂a niczego. Opowiedzia艂a o wszystkim, tak偶e o rozmo­wie z jego matk膮.

- Ta pierwsza noc… m贸j Bo偶e, to by艂a figurka p艂odno­艣ci, kt贸ra tak ci臋 rozstroi艂a. To dlatego wysz艂a艣, prawda?

- To by艂a tylko ma艂a cz膮stka tego wszystkiego - przy­zna艂a. - Sprawi艂e艣, 偶e czu艂am si臋… nie zdawa艂am sobie na­wet sprawy, 偶e potrafi臋 to czu膰.

- A kiedy wchodzi艂a艣 na sal臋 porodow膮, aby pomaga膰 Jazz… - M贸g艂 wyobrazi膰 sobie, jak by艂o to dla niej trudne. Jednak zrobi艂a to.

- Sk膮d mog艂e艣 wiedzie膰? Nic ci przecie偶 nie powiedzia­艂am, bo wstydzi艂am si臋 i ba艂am…

- A jednak pr贸bowa艂a艣 mi powiedzie膰, prawda? - Meade przypomnia艂 sobie tamt膮 scen臋. - Pr贸bowa艂a艣, lecz ja nie chcia­艂em s艂ucha膰. Powiedzia艂em, 偶e nie chc臋 o tym wiedzie膰.

- A ja nie nalega艂am - uczciwie przyzna艂a Brooke. - Wy­dawa艂e艣 si臋 taki zagniewany…

- By艂o w tym wi臋cej zazdro艣ci, ni偶 gniewu - przyzna艂.

- Zazdro艣膰? - nie mog艂a w to uwierzy膰. - By艂e艣 zazdros­ny o Petera?

Skin膮艂 g艂ow膮. Wstydzi艂 si臋 tego, ale teraz m贸g艂 si臋 do tego przyzna膰.

- Dlaczego? Jak mog艂e艣 by膰 zazdrosny o…

- Bo go kocha艂a艣. Wiem, co on ci zrobi艂. Ale wcze艣niej, zanim zacz臋艂o si臋 mi臋dzy wami psu膰, kocha艂a艣 go przecie偶.

Czy tak by艂o rzeczywi艣cie? Brooke powr贸ci艂a my艣lami do tej pierwszej nocy w mieszkaniu Meade'a, gdy wzi臋艂a do r臋ki zdj臋cie Gabrielle i Sebastiana Browning贸w. Chyba w贸wczas pojawi艂y si臋 pierwsze w膮tpliwo艣ci.

- By膰 mo偶e - odpowiedzia艂a wolno. - A by膰 mo偶e ko­cha艂am tylko t臋 ide臋. Pobra膰 si臋 i stworzy膰 rodzin臋, kt贸rej tak pragn臋艂am. Ale cokolwiek do niego czu艂am, och, to by艂o nic w por贸wnaniu z uczuciem, kt贸rym darz臋 ciebie. Kocham ci臋.

- Wystarczaj膮co, aby mnie po艣lubi膰?

- Bardziej ni偶 wystarczaj膮co! - zapewni艂a go. Oczy jej b艂yszcza艂y. - Ale czy ty chcesz tego? Wiesz ju偶 wszystko i nadal tego pragniesz?

- Z ca艂ej duszy.

- I… i nie ma to dla ciebie znaczenia, 偶e nie mog臋…

Meade uj膮艂 jej r臋ce jak bukiet kwiat贸w. Uni贸s艂 je do ust, poca艂owa艂. Ich palce z艂膮czy艂y si臋.

- Ma znaczenie - przyzna艂 szczerze. - Ma znaczenie, po­niewa偶 jest to wa偶ne dla ciebie. Kiedy ty cierpisz, ja cierpi臋 tak偶e. Ale je艣li wydaje ci si臋, 偶e je偶eli nie mo偶esz zaj艣膰 w ci膮偶臋, to jeste艣 mniej kobieca, czy mniej po偶膮dana - o nie, kochanie. Nie.

Meade wzi膮艂 Brooke w ramiona. Pie艣ci艂 mocnymi, m臋skimi wargami jej pe艂ne, pragn膮ce usta. W poca艂unku tym za­warte by艂y przysi臋gi i obietnice.

D艂onie Brooke w臋drowa艂y wzd艂u偶 jego ramion i plec贸w, by wreszcie zag艂臋bi膰 si臋 we w艂osach.

- Je艣li tylko zechcemy, mo偶emy mie膰 dzieci - matowym g艂osem powiedzia艂 Meade, podnosz膮c g艂ow臋. - Mo偶emy je adoptowa膰. Wiem, 偶e obecnie jest to troch臋 trudniejsze ni偶 kiedy艣, ale wci膮偶 jeszcze s膮 dzieci, kt贸re potrzebuj膮 rodzi­c贸w. - Zastanowi艂 si臋 nad czym艣. - Czy przedtem, czy wte­dy zastanawia艂a艣 si臋 nad mo偶liwo艣ci膮 adopcji?

Brooke przesun臋艂a ko艅cem j臋zyka po obrzmia艂ych od po­ca艂unku wargach.

- O tak, my艣la艂am o tym. By艂am w wielu agencjach. Mia艂am ju偶 wszystkie informacje i formularze. Pokazywa艂am je Peterowi, pr贸buj膮c go tym zainteresowa膰. Ale on nig­dy nie chcia艂 o tym rozmawia膰.

Przerwa艂a, nie chc膮c my艣le膰 o tamtych wydarzeniach. Reakcja Petera na propozycj臋 adopcji by艂a dla niej zbyt bo­lesna. Teraz dopiero zda艂a sobie spraw臋, 偶e mia艂 kompleksy na punkcie swych umiej臋tno艣ci dawania rozkoszy.

- Brooke? - g艂os Meade'a przywo艂a艂 j膮 do rzeczywisto艣­ci. Widz膮c przelotny smutek na twarzy dziewczyny domy艣li艂 si臋, dlaczego Peter Livingstone odrzuci艂 propozycj臋 adopcji.

- Peter powiedzia艂, 偶e nie m贸g艂by kocha膰 cudzego dziec­ka. Powiedzia艂, 偶e adopcja by艂aby przyznaniem si臋 do winy. - Przez kilka sekund patrzy艂a na Meade'a. - A ty?

Co艣 w jego silnych, m臋skich rysach twarzy spowodowa­艂o, 偶e pomy艣la艂a o Eleni O'Malley.

- Nie, nie czu艂bym si臋 oszukiwany. Uwa偶a艂bym, 偶e mam szcz臋艣cie.

- Szcz臋艣cie? - powt贸rzy艂a, wiedz膮c, 偶e nie przypadkiem u偶y艂 tego s艂owa.

Kiedy艣 powiedzia艂, 偶e „mia艂 szcz臋艣cie”, trafiaj膮c na ta­kich w艂a艣nie rodzic贸w.

A jego matka m贸wi艂a, 偶e „ma szcz臋艣cie”, maj膮c takie dzieci.

Czy to mo偶liwe? Czy偶by pr贸bowa艂 jej powiedzie膰…

Meade obserwowa艂, jak szmaragdowe oczy Brooke po­wi臋kszaj膮 si臋. I odpowiedzia艂 na pytanie, kt贸re w nich do­strzeg艂, cho膰 czu艂, 偶e dziewczyna tak偶e ju偶 wie.

- Tak, zosta艂em zaadoptowany. Podobnie jak Kathleen i Mary Margaret.

- Zaadoptowany? To znaczy… 偶e twoja matka nie mo偶e… nie mog艂a mie膰 dzieci? Czy to dlatego wiedzia艂a tak wiele…

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie wiem, czy to matka, czy ojciec nie mogli mie膰 dzieci. Nie jestem nawet pewien, czy oni sami wiedz膮. Oboje ogromnie pragn臋li mie膰 dzieci, i by艂o im bardzo ci臋偶ko przez kilka pierwszych lat ma艂偶e艅stwa. Dzieci si臋 nie rodzi艂y; niewiele brakowa艂o, a dosz艂oby do separacji. Ale znale藕li wsp贸lne rozwi膮zanie. Nie wiem, dlaczego wcze艣niej ci o tym nic nie powiedzia艂em. B贸g jeden wie, 偶e nie wstydz臋 si臋 ani nie ukrywam tego, 偶e zosta艂em zaadoptowany. Widzisz, jedn膮 z rzeczy, kt贸rych nauczyli mnie rodzice, kiedy dorasta艂em, by艂o to, 偶e p艂odzenie dzieci to wy艂膮cznie fizjologia. Tworzenie rodziny to kwestia uczucia.

Na twarzy Brooke powoli wr贸ci艂 u艣miech.

- Kochanie - powiedzia艂a mi臋kko - to potrafi臋.

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i z czu艂o艣ci膮 przysun臋艂a jego twarz do swojej.

Dla 偶adnego z nich nie by艂 to pierwszy raz. Jednak gdy Meade wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do sypialni, Brooke czu艂a, 偶e wszystko w jaki艣 cudowny spos贸b zaczyna si臋 od nowa.

Gdy zacz臋艂a go rozbiera膰, r臋ce jej dr偶a艂y. Odpi臋艂a po kolei guziki przy jego koszuli i ods艂ania艂a tors. Masowa艂a d艂o艅mi odkryt膮 pier艣, jakby rozprowadzaj膮c cenny olejek. Rozcze­sywa艂a szczup艂ymi palcami kr贸tkie, ciemne w艂osy w poszu­kiwaniu twardych brodawek. Paznokciami zadrapa艂a lekko stercz膮ce sutki i poczu艂a, jak ca艂y zadr偶a艂 w rozkoszy.

Meade delikatnie poodpina艂 drobne, per艂owe guziczki przytrzymuj膮ce prz贸d bia艂ej bluzki i, jakby odpakowuj膮c bezcenny dar, zsun膮艂 j膮 z ramion Brooke.

Przykry艂 d艂o艅mi stercz膮ce, mocne piersi. Zacz膮艂 je maso­wa膰 delikatnie, okr臋偶nymi ruchami. Przylgn臋艂a do niego, pochylaj膮c si臋 jak wierzba na silnym wietrze.

Przesun膮艂 r臋k臋 ni偶ej.

Rozpi膮艂 guzik. Potem zamek. Szybkie szarpni臋cie i lniana sp贸dnica wraz z jedwabn膮 halk膮 opad艂y na pod艂og臋. Jeszcze tylko przejrzyste rajstopy i koronkowe majteczki w kolorze ko艣ci s艂oniowej chroni艂y jej cia艂o przed jego wzrokiem i do­tykiem.

Meade przykl臋kn膮艂. Kiedy wsta艂, Brooke nie mia艂a na so­bie nic. Rumieniec podniecenia zabarwi艂 jej policzki. By艂a pi臋kna.

Brooke si臋gn臋艂a do klamry czarnego sk贸rzanego paska. Gdy prowokuj膮co przesun臋艂a palcami po twardym kroczu, jego cia艂o wypr臋偶y艂o si臋 jak ci臋ciwa 艂uku.

Gdy wreszcie si臋 rozdzielili, zrzuci艂 z siebie spodnie i sli­py. Jego cia艂o, skryte cz臋艣ciowo w p贸艂cieniu, zachwyca艂o sw膮 m臋sko艣ci膮. Silne mi臋艣nie porusza艂y si臋 pod opalon膮 sk贸r膮.

Brooke, przytulona, podnios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego oczami pe艂nymi mi艂o艣ci i po偶膮dania. Zakry艂 jej usta.

Z艂膮czeni, osun臋li si臋 na 艂贸偶ko.

Poca艂unki.

Gwa艂towne i parz膮ce.

Wabi膮ce... podniecaj膮ce... niesko艅czenie erotyczne.

Brooke trzyma艂a g艂ow臋 na tej samej poduszce, w kt贸r膮 wtula艂a twarz poprzedniej bezsennej nocy. Rozchyli艂a bez­wiednie wargi. Meade pie艣ci艂 jej cia艂o gor膮cymi uk膮szenia­mi. Potem, z niemal偶e pierwotnym krzykiem pragnienia, za­w艂adn膮艂 s艂odycz膮 jej wyczekuj膮cych ust. Przyj臋艂a te poszu­kiwania, wydaj膮c z siebie j臋k rozkoszy.

Przesuwa艂a d艂o艅mi po ca艂ym ciele kochanka. Masowa艂a silne, szerokie ramiona, pr臋偶ne plecy, otoczy艂a d艂o艅mi muskularne biodra i muska艂a paznokciami wg艂臋bienie u podsta­wy kr臋gos艂upa.

Ich nogi splot艂y si臋. Meade wsun膮艂 udo pomi臋dzy kolana dziewczyny. Spr臋偶yste w艂osy otar艂y si臋 o jej delikatn膮 sk贸r臋. Zacisn臋艂a bezwiednie mi臋艣nie w niepohamowa­nym spazmie rozkoszy. Porusza艂a si臋 niespokojnie, czuj膮c ogarniaj膮cy j膮 偶ar, kt贸ry dociera艂 do ka偶dej kom贸rki jej wyczekuj膮cego cia艂a.

Pie艣ci艂 okr臋偶nymi ruchami j臋zyka jej sutki, powoduj膮c niemal偶e bolesn膮 rozkosz. Obj膮艂 wargami i zacz膮艂 ssa膰 w zaborczym, pe艂nym po偶膮dania rytmie.

Brooke by艂a w stanie uczyni膰 wszystko dla swego ko­chanka, wszystko mu odda膰. Wszystkie bariery zosta艂y prze­艂amane. Kocha艂a go… Pr贸bowa艂a mu to powiedzie膰, lecz z jej gard艂a wydoby艂 si臋 tylko j臋k rozkoszy. Mog艂a wym贸wi膰 tylko jego imi臋. Wi臋c powtarza艂a je wci膮偶.

I nadszed艂 moment, gdy nie mog艂a ju偶 przed艂u偶a膰 oczeki­wania spe艂nienia. Meade, zespolony z ruchami kochanki, wiedzia艂, kiedy ten moment nast膮pi艂. Ale to ona wprowadzi­艂a jego cz艂onka w siebie. I to ona znalaz艂a r贸wnowag臋 mi臋­dzy rozkosz膮 p艂yn膮c膮 z dawania i otrzymywania.

W ostatniej chwili Meade przewr贸ci艂 si臋 na plecy. Le偶a艂a teraz na nim, obejmuj膮c go szczup艂ymi, d艂ugimi udami.

Brooke porusza艂a si臋 rytmicznie, opieraj膮c d艂onie na zmi臋tym prze艣cieradle. Ochyli艂a tu艂贸w, pragn膮c jeszcze wi臋k­szej jedno艣ci ich cia艂. Poczu艂a na biodrach r臋ce Meade'a.

Widz膮c pierwsze oznaki ogarniaj膮cej dziewczyn臋 rozko­szy, Meade straci艂 kontrol臋 nad sob膮.

- Meade! - Brooke zamkn臋艂a oczy i odrzuci艂a do ty艂u g艂ow臋. - Och... och...

艢wiat rozpad艂 si臋 na kawa艂ki. Bez pocz膮tku, bez ko艅ca.

Tworzyli jedno艣膰.

To by艂a chwila prawdy.

I akt prawdziwej mi艂o艣ci.

- Tak bardzo ci臋 kocham - powiedzia艂a Brooke wiele, wiele minut p贸藕niej. Policzek przytuli艂a do r臋ki opartej na nagim torsie kochanka.

- I ja ci臋 kocham - odpowiedzia艂, wodz膮c leniwymi ru­chami d艂oni po uroczej linii jej plec贸w. Dziewczyna przygl膮­da艂a mu si臋 oczami o barwie zielonych, wiosennych li艣ci. Li­nia jej pe艂nych, r贸偶anych warg by艂a niezwykle kobieca.

Brooke westchn臋艂a i przesun臋艂a si臋 nieco, ocieraj膮c o nie­go ca艂ym cia艂em.

Wygi臋艂a w 艂uk stop臋 i du偶ym palcem zacz臋艂a wodzi膰 wzd艂u偶 jego uda.

- Na kiedy ustalamy termin 艣lubu? - spyta艂a.

- Hm... w jaki艣 czas po miodowym miesi膮cu.

- A kiedy to nast膮pi? - za艣mia艂a si臋.

- My艣la艂em, 偶e ju偶 go zacz臋li艣my - odpar艂. W jego oczach zal艣ni艂o rozbawienie.

Brooke zarumieni艂a si臋. Pochyli艂a g艂ow臋 i uca艂owa艂a jego rami臋.

- To znaczy... takie jest moje zdanie - powiedzia艂 ochry­p艂ym g艂osem Meade. Palcami rozczesa艂 jej jedwabiste w艂osy i zachichota艂.

- C贸偶, to brzmi nie藕le - odpar艂a.

- Dzi臋kuj臋. - Chwyci艂 j膮 mocniej i przesun膮艂 wy偶ej. Wargami znalaz艂 miejsce na jej szyi, gdzie pod sk贸r膮 wyczu­wa艂o si臋 uderzenie serca. - A kiedy ty chcesz wzi膮膰 艣lub? - spyta艂.

Brooke spojrza艂a mu w oczy, muskaj膮c palcem jego poli­czek.

- Chyba jutro nie b臋dzie zbyt wcze艣nie?

- Chcesz poczeka膰 troch臋, 偶eby si臋 upewni膰? - b艂ysn膮艂 w u艣miechu 艣nie偶nobia艂ymi z臋bami.

- Jestem pewna - odpar艂a. - Ca艂kowicie - powiedzia艂a rozmarzonym, lecz przy tym zdecydowanym g艂osem.

- I ja tak偶e.

Nast膮pi艂a chwila ciszy, w kt贸rej 偶adne s艂owa nie wydawa­艂y si臋 konieczne.

- Czy mo偶emy pobra膰 si臋 na werandzie? - spyta艂a wre­szcie Brooke, czuj膮c powracaj膮ce podniecenie.

- Je艣li tylko zechcesz, mo偶emy nawet sp臋dzi膰 tam mie­si膮c miodowy.

- Hm... - przepe艂ni艂y j膮 wspomnienia.

- Zbyt prymitywne?

- O nie, wcale nie. - Zastanowi艂a si臋. Przypomnia艂a so­bie pytanie, kt贸re chcia艂a ju偶 dawno zada膰. - Skoro m贸wimy o prymitywizmie...

- S艂ucham.

- Muzyka tamtej nocy...

- Aha, podoba艂a ci si臋?

- Chcia艂abym wiedzie膰, co to by艂o.

- A jak s膮dzisz?

J臋zykiem wypchn臋艂a policzek i przesun臋艂a palcami wzd艂u偶 w艂os贸w Meade'a.

- Hm... hm...

- Pr贸bujesz to zanuci膰, czy zastanawiasz si臋 nad tytu­艂em? - za偶artowa艂.

- Meade!

- Prawd臋 m贸wi膮c, to specjalna sk艂adanka.

- Najwi臋ksze przeboje 艂owc贸w g艂贸w?

- Niezupe艂nie.

- Ale blisko? - przesun臋艂a r臋k臋.

- Aha, tak... tak! - by艂a blisko, a on stawa艂 si臋 coraz bar­dziej podniecony.

- Powiedz wreszcie.

I po chwili powiedzia艂 jej. Z rozbawieniem patrzy艂 na jej rozszerzaj膮ce si臋 ze zdziwienia oczy i rumieniec wstydu na twarzy. Stanowi艂o to niezwyk艂y kontrast z jej wcze艣niej­szym zachowaniem.

- Melodia... na czas kochania - powt贸rzy艂a. - Czy to do­s艂owne t艂umaczenie?

- Powiedzmy, kulturalne.

- Och...

- Zaskoczona?

- Nie - zaprzeczy艂a natychmiast, po czym zastanowi艂a si臋. - Prawd臋 m贸wi膮c…

- Tak?

- Ju偶 wtedy, tamtej nocy, pomy艣la艂am sobie co艣 takiego - powiedzia艂a powoli. - To znaczy, o tej muzyce. To znaczy, niezupe艂nie pomy艣la艂am... raczej poczu艂am. Dlaczego dzi艣 w艂膮czy艂e艣 w艂a艣nie t臋 kaset臋?

Meade zaczerpn膮艂 g艂臋boko powietrza, zdaj膮c sobie spra­w臋, 偶e nie potrafi logicznie odpowiedzie膰.

- Ta muzyka w pewien spos贸b sprowadzi艂a ci臋 tu. My艣­l臋… my艣l臋, 偶e mia艂em nadziej臋, 偶e dzi臋ki niej powr贸cisz.

- Kiedy艣 m贸wi艂e艣, 偶e nie wierzysz w magi臋 plemienn膮 - zwr贸ci艂a mu uwag臋.

- Powiedzia艂em ci, 偶e jej nie praktykuj臋.

- Ale czy w ni膮 wierzysz?

- Wierz臋… wierz臋 w cuda. Mam przy sobie taki cud. - Jego oczy przepe艂nione by艂y zachwytem. - Kocham ci臋, Brooke Livingstone. Kocham ci臋… kocham…

Dziewczyna odpowiedzia艂a mu tym samym.

- Meade?

- Tak?

- S膮dz臋, 偶e powiniene艣 skopiowa膰 t臋 kaset臋.

- Jedna kopia wystarczy?

- Hm... jedn膮 nale偶a艂oby schowa膰 do sejfu.

- Widzisz dla niej jakie艣 zastosowanie w przysz艂o艣ci?

- Mm. To na wszelki wypadek. Za pi臋膰dziesi膮t lat, kiedy b臋dziemy obchodzi膰 z艂ote gody, orkiestra mo偶e nie umie膰 tego zagra膰.

EPILOG

Zgodnie z aktem urodzenia, otrzymanym z agencji adop­cyjnej, dziewczynka nazywa艂a si臋 Joy.

Wed艂ug Brooke 偶adne inne imi臋 nie by艂oby bardziej od­powiednie.

Wr贸ci艂a w艂a艣nie z pracy i zasta艂a m臋偶a drzemi膮cego na 艂贸偶ku. Ich p贸艂roczna c贸rka spa艂a na jego nagim torsie. Nie­mowl臋 rozpostar艂o szeroko ramiona i nogi, a zawini臋ty w pieluszk臋 ty艂eczek stercza艂 w g贸r臋. Srebrna niteczka 艣liny perli艂a si臋 w k膮ciku r贸偶owych usteczek dziecka.

Brooke, u艣miechaj膮c si臋 do siebie, podesz艂a cicho do 艂贸偶­ka i usiad艂a na brzegu materaca. Zmierzwi艂a ciemne loki Joy, po czym po艂o偶y艂a d艂o艅 na wypi臋tej pupci. Mia艂a w艂a艣nie zamiar wyszepta膰 imi臋 Meade'a, gdy ten otworzy艂 oczy.

- Jeste艣 w domu.

- Joy ma mokr膮 pieluch臋 - odpowiedzia艂a, ca艂uj膮c go.

- Jest w tym zadziwiaj膮co dobra - odpar艂, krzywi膮c si臋 nieznacznie. Usiad艂, przytrzymuj膮c dziecko. Dziewczynka poruszy艂a si臋 i zmarszczy艂a bu藕k臋, staj膮c si臋 na moment po­dobna do chochlika. W chwil臋 p贸藕niej unios艂a swe niemal przezroczyste powieki. Oczy mia艂a br膮zowe i okr膮g艂e, zu­pe艂nie jak czekoladki.

- Dzie艅 dobry - powiedzia艂a czule Brooke. - Jak sp臋dzi­li艣cie dzie艅?

Joy ziewn臋艂a szeroko.

- Dzi臋kuj臋 bardzo - za艣mia艂 si臋 Meade. Przytrzymuj膮c dziecko r臋k膮, wychyli艂 si臋 i poca艂owa艂 偶on臋. - Zmieni臋 jej pieluszk臋, a ty si臋 przebierz.

- Zgoda.

Po pi臋ciu minutach, gdy Brooke wesz艂a do dzieci臋cego pokoju, ujrza艂a Meade'a stoj膮cego przy 艂贸偶eczku i patrz膮ce­go z podziwem na Joy.

- Jest pi臋kna, prawda? - zachwyci艂a si臋 Brooke.

- Wda艂a si臋 w matk臋.

Brooke za艣mia艂a si臋 ochryple.

- Przy pomocy pochlebstw umie pan wszystko za艂atwi膰, doktorze O'Malley.

- To nie pochlebstwa, kochanie. To prawda.

- Hm… zgoda - zadr偶a艂a, gdy przesun膮艂 palcami wzd艂u偶 jej cia艂a. - Gdy Joy troch臋 podro艣nie, musz臋 koniecznie ostrzec j膮 przed Grekami, kt贸rzy obsypuj膮 dziewcz臋ta g艂ad­kimi s艂贸wkami.

Tym razem on si臋 za艣mia艂. Brooke opar艂a g艂ow臋 o jego rami臋.

- I co dzi艣 robili艣cie? - spyta艂a.

- To co zwykle. Spali艣my. Jedli艣my. Odbija艂o nam si臋. Moczyli艣my pieluszki. Pojechali艣my na uniwersytet i spra­wili艣my, 偶e dziekan wydzia艂u tatusia zamieni艂 si臋 w s艂up soli.

- Bardzo 艣mieszne.

- Wspania艂e - przerwa艂 na moment. - Odrzuci艂em pro­pozycj臋 stypendium w terenie.

- To znaczy, 偶e nie wyje偶d偶asz na lato? - Brooke spoj­rza艂a na艅 zaskoczona i zadowolona.

Meade potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie musisz zostawa膰…

- Ale chc臋.

- Lecz... - Jasne, 偶e perspektywa jego wyjazdu nie na­pawa艂a Brooke szcz臋艣ciem, ale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e po艣lubi艂a m臋偶czyzn臋, kt贸rego praca polega mi臋dzy innymi na cz臋stych wyjazdach.

- Kochanie, to zar贸wno dla mnie, jak i dla ciebie i Joy zapewni艂 j膮. - Lubi臋 uczy膰. I, na Boga, mam a偶 za du偶o pra­cy w laboratorium. Poza tym, chcia艂bym wreszcie sko艅czy膰 ksi膮偶k臋. - Spojrza艂 na ni膮 prowokacyjnie. - Zak艂adaj膮c oczywi艣cie, 偶e uda mi si臋 zadowoli膰 mojego niezwykle wymagaj膮cego domowego wydawc臋.

- Och? - Brooke unios艂a delikatnie brwi.

- Ta kobieta jest nienasycona. Nie spos贸b j膮 zaspokoi膰.

- To brzmi okropnie.

- No, tego bym nie powiedzia艂...

Poca艂unek, pocz膮tkowo delikatny, przerodzi艂 si臋 w na­mi臋tny.

- Hm... - westchn臋艂a Brooke. Przytuli艂a si臋 do niego, opieraj膮c si臋 na nim ca艂ym ci臋偶arem. - Mo偶e, gdyby艣 nie do­prowadza艂 swego wydawcy do sza艂u, praca nad ksi膮偶k膮 po­suwa艂aby si臋 szybciej? - zasugerowa艂a.

- Tak s膮dzisz?

- To mo偶liwe... - potar艂a policzkiem o jego tors i obj臋艂a go w pasie. - Nie b臋dziesz t臋skni艂 za d偶ungl膮?

- Przez dwadzie艣cia lat sp臋dzi艂em w d偶ungli prawie ka偶­de lato. Prawd臋 m贸wi膮c… - przerwa艂, usi艂uj膮c si臋 skupi膰. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jego instynktowna potrzebna po­szukiwa艅, „dowiadywania si臋, co tam jest”, nigdy nie zanik­nie. Ale niepok贸j, kt贸ry tak d艂ugo nim rz膮dzi艂, gdzie艣 si臋 roz­p艂yn膮艂. Ojciec mia艂 racj臋. Meade potrzebowa艂 w艂asnej rodzi­ny. - Mo偶e si臋 starzej臋 - zauwa偶y艂 smutno.

- Starzejesz! - Brooke spojrza艂a na niego z oburzeniem. Zobaczy艂a iskierki w jego oczach i zrozumia艂a, 偶e tylko 偶ar­towa艂. - Trzydzie艣ci pi臋膰 lat to jeszcze nie emerytura, Archimedesie O'Malley! - oznajmi艂a 艣miertelnie powa偶nie.

- Twoje s艂owa podnosz膮 mnie na duchu - odpar艂 z u艣miechem.

- Co wi臋cej, m臋偶czyzna, kt贸ry mo偶e... - wspi臋艂a si臋 na palce i wyszepta艂a mu do ucha zako艅czenie zdania. - Czy s膮dzisz, 偶e na to jeste艣 tak偶e za stary?

- W艂a艣ciwie to brzmi niezwykle zach臋caj膮co.

- Wi臋c?

- Co wi臋c? - zacz膮艂 艂askota膰 j膮 przez ubranie.

- Wi臋c na co jeszcze czekasz? - spyta艂a ochryple.

- C贸偶, nie chcia艂bym dzia艂a膰 zbyt szybko...

- M-Meade!

- Kocham ci臋, Brooke Livingstone O'MaIley - powie­dzia艂, po czym pochyli艂 si臋, prze艂o偶y艂 r臋k臋 pod kolanami dziewczyny i podni贸s艂 j膮 do g贸ry.

To, co nast膮pi艂o potem, by艂o zdaniem Brooke czyst膮 magi膮.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Buck Carole Melodia na czas kochania
Buck Carole Melodia na czas kochania
Buck Carole Melodia na czas kochania(1)
Buck Carole Melodia na czas kochania RPP120
0120 Buck Carole Melodia na czas kochania
Buck Carole Melodia na czas kochania
Buck Carole Melodia na czas kochania
Umowa na czas wykonania okre艣lonej pracy, administracja, prawo pracy, Semestr II
Blessing in disguise(1), Fanfiction, Blessing in disguise zawieszony na czas nie okre艣lony, Doc
Blessing in disguise, Fanfiction, Blessing in disguise zawieszony na czas nie okre艣lony, Doc
Blessing in disguise Rozdzial 5, Fanfiction, Blessing in disguise zawieszony na czas nie okre艣lony,
ograniczenia zamykania na czas dluzszy niz 3 mies
wzor-umowa o prace na czas nieokreslony, Umowy - Wzory
01 1 Przed艂u偶enie umowy o prac臋 zawartej na czas okre艣lony
Technologia farb do wlosow., Podzia艂 farb ze wzgl臋du na czas barwienia:
Oto kilka propozycji na czas Wielkiego Postu, Ba艂agan - czas posprz膮ta膰 i pouk艂ada膰

wi臋cej podobnych podstron