Siostrzany wkład
- Wytłumacz się. - Z pozoru i tylko z pozoru opanowany głos. - Już!
- Nooooo więęęcccc... - Uśmiecham się głupkowato, z lekkim przerażeniem. I co mam powiedzieć mojej szanownej rodzicielce? Na pewno nie prawdę... A może właśnie ją?
- Więc co? Dlaczego nie? - Nieustępliwy wzrok.
- A po co ci ona...? Masz mnie... - Oj cienko śpiewam.
- Dlaczego nie chcesz przedstawić swojej matce, dziewczyny która sprawiła, że MÓJ PIERWORODNY stał się mężczyzną?
Bo to nie "ona" a raczej "on". I nie rozprawiczył, tylko rozdziewiczył. No jak ja mam jej to powiedzieć?! Hehehe...
- Bo obecnie jest... - myśl błaźnie, myśl! -...chora? - Oby zabrzmiało przekonująco.
Mama się uśmiecha.
- Dobrze. Przyprowadzisz ją na obiad, kiedy wyzdrowieje. A na razie pozdrów ją, KOCHANIE! - Dlaczego, no dlaczego, Ona musi mówić takie "miłe" rzeczy tak zjadliwie?
- Tak mamo. - Co jak co ale nigdy nie udaje mi się jej zaprzeczyć kiedy się na coś uprze. Wyszła. To teraz ja pójdę i zabiję moją siostrę. W trybie expres!
Puk, puk.
- Proszę... - Słyszę po głosie, że modli się żebym to nie był ja. A ja cham i na siłę i tak bym wszedł. Wchodzę, ona patrzy na mnie i dodaje. - ...nie wchodzić!
Wyszczerzam się radośnie. Ona wie czego może się spodziewać... Razem się formowaliśmy na drodze przemiany z diabła morskiego do rozwrzeszczanej poczwar, popularnie zwanych niemowlakami, razem stawialiśmy pierwsze kroki, razem płakaliśmy i śmialiśmy się. Znamy się nawzajem chyba lepiej niż siebie samych. Urok posiadania bliźniaczki. Heh... Chyba "na szczęście" nie jesteśmy jednojajowi...tego bym nie zniósł. Cenię sobie swoje unikalne (mam nadzieję) DNA. Poza tym wtedy to mógłby być incest. Co o dziwo moim zdaniem jest już niesmaczne. Brrr...
Ona wie, ale milczy jak zaklęta. Hehm... jej problem, ja mam czas. Podchodzę do otwartego okna i siadam na parapecie. Przerzucam obie nogi pora framugę i macham radośnie patrząc w siną dal. Mijają minuty. Jeszcze kilka i będzie powódź. Taaaa... a teraz startujemy... pięć! Cztery! Trzy! Dwa! I jeden!
- Przepraszam! - Jak zwykle niezawodnie. O... widzę pierwsze łzy. Nie będę jej ułatwiał. Milczę jak zaklęty. -Naprawdę nie chciałam! Bo...bo ona weszła tak znienacka... i... i... Boże, wybacz Tico! - Odwracam się łaskawie i patrzę na nią potępieńczym wzrokiem. Od byle przepraszam, mój problem się nie rozwiąże. Ona wyczytuje to w moim spojrzeniu. - Co mam zrobić? - Kolejne moje spojrzenie, którego treść bardzo łatwo odczytać 'A ja? Co JA zrobię?'
- Co jej powiedziałeś? Prawdę? - Staczają się pierwsze łzy.
Prycham uroczo.
- Gdybym powiedział prawdę, to: raz zabiłaby mnie, dwa teraz trwałaby donośna kłótnia, trzy właśnie bym się pakował, cztery już nie miałbym domu. - A jej łzy przybierają postać kałuży na nowych panelach. W pamięci odnotowuję, że są porządne i nie przeciekają. Na nowo piorunuję ją wzrokiem.
- To jak się wykpiłeś? - Z wrażenia łzy zwalniają.
- Kłamstwem a czym? - Pytanie retoryczne.
- Udało się?
- I tak i nie.
- ?
- Tak, ale na krótką metę.
- Jak krótką?
- Tydzień, góra dwa.
- Na czym stanęło?
- Ta tym, że przyprowadzę na obiad, moją DZIEWCZYNĘ jak tylko wyzdrowieje. - Oświadczam cudownie jadowitym głosem.
-...
- I po coś się tak darła?
- Nie wiedziałam, że wróciła. - Naprawdę smutny głos i kolejne łzy. I chyba podłoga jednak zaczyna przeciekać...
- Po kiego grzyba się rozdarłaś? I to TAK! "Powiedz coś swojemu kochankowi!" "Jak to co możesz? Jesteś osobą, która zabrała mu, jego tak długo pielęgnowaną cnotę! Więc dużo możesz!!" - Przedrzeźniałem ją uparcie. Ocho... strumyczek zamienił się w rwącą rzekę. Chyba przesadziłem. - Przepraszam. Chyba (na pewno!) przesadziłem. - Przełożyłem nogi, z powrotem na stronę mieszkania i rozłożyłem szeroko ręce. Po chwili wahania już zamykałem w nich moją drżącą siostrzyczkę.
- Ciiicho... wiem, że nie chciałaś. Tylko po jaką cholerę jak ja rozmawiam z NIM przez ten pieprzony telefon to masz do mnie najwięcej spraw. Nie mogłaś poczekać aż skończę?
- Już pół godziny wisiałeś na tym drucie! - Poskarżyła się cichutko.
- Ale na jego koszt. - W duchu uśmiechnąłem się. Ech ten mój niewyżyty chłopak. - I to nawet (!) nie był sextelefon.
- Wtedy czekałabym cierpliwie...
- Ty moja mała, zboczona yaoistko...
- Skąd mogłam wiedzieć, że weszła do mieszkania? I od razu wyciągnęła złe wnioski...
- Tylko trochę złe. Pomyliła się jej tylko płeć. - Stwierdziłem trochę gorzko.
- Z nią się nie dyskutuje. Co zrobisz z tym obiadem?
-...przeczekam aż zapomni.
- Niemożliwe. Ona do tej pory uważała, że jej syn wstąpi do klasztoru, ja do niedawna też. I ja również dowiedziałam się przez przypadek. Ukrywałeś to NAWET przede mną. - Powiedziała z wyrzutem.
- Nie tak łatwo jest pogodzenie się z tym że zamiast patrzeć na biust koleżanek, ktoś patrzy na tyłek kolegów. Szczególnie jak jest się tej samej płci!
- E tam z pcią...
- Płcią. - Poprawiłem ją mimochodem.
- Pcią.
-... - Ledwo otworzyłem usta ona mi przerwała.
- Walę twoją poprawną polszczyznę. Ja mówię "pci" zamiast "płci" i mi z tym dobrze. - Zamknąłem usta. - Nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam. Już ci to przecież tłumaczyłem. Mi samemu nie było łatwo.
- Właśnie, samemu. Jakbyś się podzielił tą cudowną nowiną to byłoby ci lżej.
- Zboczeniec. "Cudowna" to ona jest jedynie w twoich chorych oczach. - Osadzę ją na odpowiedniej orbicie.
- Wolałbyś żeby były zdrowe i nietolerancyjne? - Wygrała.
- Nie.
- Właśnie. - I dobrze o tym wie. -Lepiej wykombinujmy co z tym obiadem!
- My? Pomożesz? - Kochana siostrunia...! Uścisnąłem.
- Nabroiłam to pomogę... - Znowu ma rację. Lekko rozluźniam uścisk.
- A co? Wyswatasz mnie z jakąś swoją koleżanką?
- Nie. Do tego się nie nadajesz. Poza tym, one już by się nie odczepiły. - Wgramoliła mi się na kolana.
- Więc co proponujesz?
- Prawdę, szczerą aż do bólu.
- COOO?! - Wstaję gwałtownie a ona uderza tyłkiem o podłogę.
- Ał. Dokładnie tak.
- Ja wiem, że ty mnie nie lubisz i że się czasem kłócimy, ale że aż tak?
- Tico... a co? Całe życie chcesz to przed nią ukrywać?
- Nie całe... Rodzice nie żyją dłużej niż ich dzieci...
- Ty tchórzu!
- To idź do niej i powiedz, że jesteś lesbijką.
- Przecież nie jestem.
- Nie szkodzi. Jutro 1 kwietnia. Zobaczysz co ci powie, a potem powiesz: "prima aprilis!" i będziemy mieli próbkę jej reakcji. A w końcu żart wyjdzie ci pierwszorzędny.
- Nie chcę, żeby dostała zawału...
- A z mojego powodu może?!
-...
-...
- To... może zadzwoń do Adriego i z nim to obgadamy?
- Chcesz, żebyśmy obgadali to we troje?
- Tak, jak co to pogłosujemy.
- Mowy nie ma! Znowu będzie 2 do 1!
- I o to chodzi... Zadzwoń... on wbrew pozom jest inteligentny, może powie coś mądrego.
- Nie "wbrew pozorom"! Mam inny pomysł. Nie przez telefon, ani niech teraz tu nie przychodzi. My pójdziemy do niego. - Stwierdziłem mając pełną świadomość tego, że jego rodzice są w delegacji, wrócą za trzy dni, a Remi jest umówiona na siódmą z koleżankami do kina. Na osi koło w pół do piątej, więc jak coś umyślą, to ona pójdzie i Adri go pocieszy...Hjehje...
- Taaak? - Uśmiecha się cholera, już mnie przejrzała! Buraczę się i odpowiadam:
- Tak.
- Mamo! - Remi puka i bez przyzwolenia wchodzi do łazienki, gdzie po odgłosach i porze domyśliłem się, że Mamcia zażywa relaksacyjnej kąpieli. Słyszę ich głosy zza drzwi. - My już jedliśmy. Zupa czeka na ciebie na kuchni. Trzeba ją tylko podgrzać. My wychodzimy na miasto. Ja wrócę koło 23, bo potem jestem umówiona z dziewczynami do kina. A Tico, prosi żeby przekazać, że najchętniej wróci jutro, bo jakiś tam jego kolega ma nowego kompa i chcą wypróbować wszystkie funkcje... Wiesz jakim on jest maniakiem komputerowym. Może mamo? On cię ładnie prosi...- Do czego to doszło... Siostra za mnie żebrze o wyjście... Ale fakt faktem, że jest na mnie na tyle wkurzona, że MI by nie pozwoliła.
- Bardzo ładnie mamusiu! - Ugrzecznionym głosem odzywam się na tyle głośno, żeby usłyszały. - Będę grzeczny!
- Możecie. Tylko grzecznie. Kieszonkowe dostali, to won! Weźcie klucze.
- Dziękujemy! - Nasze głosy łączą się w jedno.
-...I bawcie się dobrze!
- Będziemy... - Mówię cicho do Remi, która już stoi przy mnie i tak samo jak ja zakłada buty.
- Wszystko masz?
- Bilet, dokumenty, jakieś drobne, przebranie na jutro i ... no nieważne, w każdym razie wszystko mam. - Staram się pozbyć tego ceglanego koloru z twarzy.
- Nieważne...- Jej usta bezgłośnie mnie przedrzeźniają z wiele mówiącym uśmiechem. Psia mać! Policzki pieką mnie coraz bardziej!
Tak jak się umówiliśmy, u Adriego byliśmy już kwadrans po piątej. Z pasją dusiłem dzwonek przy drzwiach. Adri nie otwierał. Kiedy już miałem się rozbeczeć w cudownym stylu, zamachnąłem się nogą w grube dębowe drzwi ale na szczęście trafiłem w pustkę (gdyby było inaczej na pewno by bolało). Drzwi stały otworem a po ich drugiej stronie stał mój chłopak. Nagi, niemalże chłopak. Jedynym skrawkiem materiału na jego ciele był krótki i puchaty ręcznik. Mokry, puchaty, króciusieńki ręcznik. Adri ociekał wodą.
- Przepraszam, myślałem że zdążę... Właźcie, zimno leci. - Uśmiechnął się mimowolnie, widząc mojego buraka. Jedną ręką trzymał ręcznik a drugą wziął ode mnie plecak. - Cześć Remi.
Weszliśmy, a jakże. Kiedy tylko drzwi się za nami zamknęły wtuliłem się w mojego przystojniaka.
- Co jest? Tico? - Pogłaskał mnie po głowie lekko zaniepokojony. - Dzięki, że go przywiozłaś. - Zwrócił się do Remi. To niesamowite jak on to robi. Stał z gołym tyłkiem, nie wspominając o reszcie ciała, trzymał mnie... hmmm blisko i jeszcze spokojnie sobie z nią rozmawiał.
- Poczekajcie chwilkę, tylko się ubiorę. Skarbie, bądź tak dobry i zrób coś do picia, ok? Dla mnie kawkę... - Ulotnił się.
Mimo cisnących mi się na usta słów 'yes, my master', spytałem grzecznie siostry.
- Co chcesz?
- A co jest?
- Zaraz zobaczymy... kawa i moja herbata na pewno... - Bez skrupułów poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Zignorowałem znienawidzone przez moją siorkę mleko i odpowiedziałem ponuro.
- Sok pomarańczowy, z winogron, pomidorowy (tu się otrząsnąłem - tego nie lubię ja), hmmmm cola, fanta, mineralka. Oczywiście wspomniane już kawa i herbata. - Zignorowałem wino, które kątem oka dojrzałem za lodówką.
- Soczku pomidorowego poproszę. - Skrzywiłem się bezwiednie.
- Już. - Nalałem jej tego świństwa, wstawiłem wodę, wyjąłem dwa kubki, dwie puszki, cukier i mleko. Rozsypałem po kolei dwie łyżeczki mojej zielonej herbatki, trzy czubate łyżeczki kawy mielonej do której dodałem cztery i pół również czubate łyżeczki cukru. Oba kubaski zalałem wrzątkiem. Kawę do końca, a w drugim kubku zostawiając jedną szóstą miejsca na mleko. Tym razem to Remi się skrzywiła.
- Mleko. Nie dość, że mleko to jeszcze do zielonej herbaty! Litości... Jak ci jakiś organ padnie to ja ci swojego za głupotę nie użyczę... A kawa też dobra... serce mu stanie!
- Komu co stanie? - Do kuchni wparował mój luby. W długich brudno-zielonych bojówkach i czarnej bluzce z krótkim rękawem. Na boso i z ręcznikiem na ciągle mokrej, ciemnej czuprynie. Uwielbiam go. Za co? Trzeba zobaczyć osobiście...
- Tobie. Serce. - Wyjaśniła jedyna kobieta w tym gronie.
- Czemu? Co żeś zrobił? - Spytał mnie na pozór groźnie.
- Nic.
- Wiesz co on tam wsypał? - Wskazała palcem na granatowy kubek.
- Kawę?
- Ale ile! I do tego ten cukier... I zero..
- Mleka. - Skończył za nią. - Ja dokładnie taką pijam. - Uśmiechnął się do mnie. - Nie stójmy w kuchni. Zapraszam do dużego pokoju. - Wziął oba kubki i puścił do mnie oko. Odwdzięczyłem się uśmiechem. Nie znoszę gorących napoi... zawsze parzą mi palce. On o tym wie i zazwyczaj zabiera te cholerstwa z dala ode mnie dopóki trochę nie ostygną.
Rozsiedliśmy się w salonie. Remi na jednym z foteli a on na kanapie. Od razu zrobił miejsce dla mnie z czego z chęcią skorzystałem.
- Powiecie mi o co chodzi?
- ... - Remi popatrzyła na mnie wymownie. Ja też milczę. To dość krępujące. A co, może nie?!
- ...
- Tico? Co jest? Jakiś strasznie markotny się zrobiłeś od naszej rozmowy... - Puścił oko do mojej siostruni. Ona na to wspomnienie lekko zbladła. - Remi?! - Prędzej ona coś powie niż ja.
- ...Właśnie o tą rozmowę chodzi... a raczej o jej finał... - Wymruczała w swoje kolana, identycznie jak moje podciągnięte pod brodę.
- ...yhmmm? - Słucha zawzięcie...
- ... i o bigos jaki z niej wyniknął... - Remi bardzo ostrożnie dobiera słowa.
- Jaki bigos? Coś nie tak? - Patrzy na mnie. - Powiedziałem coś nie tak? Chyba nie... nie przyniósłbyś rzeczy... - Skoro będę zostawał na noc to na pewno nie jego wina. I on o tym wie.
Kręcę uspokajająco głową. Prawie uspokajająco bo sam się trzęsę. Przytula mnie delikatnie.
- Więc co?
- Ona... - Szepczę na tyle głośno na ile, jestem obecnie zdolny.
- Co ona? - Ponownie przenosi na nią wzrok. Ale ona milczy. - Do cholery mówcie, bo nic nie rozumiem!
Tym razem ja zachęcam ją do mówienia.
- Boo... booo...boooo.... - Jedno spojrzenie Adriego i zaczyna iść jej troszkę lepiej. - Bo kiedy rozmawialiście... i ja się wtedy darłam do tej słuchawki żebyś usłyszał... to....
- Tak?
- Tooo...
- Yhmmm...
- To wtedy my o tym nie wiedzieliśmy ale weszła mama... i ... i...
- Mama. Iiii???
- Wydało się, że Tico kogoś ma.
- Yhm. I? - Podziwiam jego cierpliwość.
-I ona bardzo się zdziwiła... bo wiesz... Tico to w jej oczach chyba bardzo nieśmiały impotent... i
- Remi! - Musiałem się włączyć no musiałem! Dlaczego ona robi mi to przy moim facecie? No za co? Zabrałem mu ręcznik i ukryłem w niego twarz.
- No co?... a.. przepraszam. I ona nie wie, że on kogoś ma. Że ma ciebie. I że ty jesteś facetem... - Oczy mojego chłopaka coraz bardziej się rozszerzały.
- To wiem. Powiedzieliście jej?
- ...
- ...
- Tico?
- ...
- Remi?
- ...
Szybko ocenił zdolności mojej wymowy i...
- Remi!
- I tak i nie!
- Jak to?
- Normalnie... - włączyłem się do rozmowy.
- ... tłumaczcie. Dokładnie. Od początku do końca. Samego.
- Przyparła mnie do muru i kazała sprowadzić cię do nas, na ładny, poznawczy wywiad, znaczy obiadek! - Wypuściłem z siebie jednym tchem.
- No i co?
- Ona nie wie, że nie zostałem rozprawiczony tylko rozdziewiczony! Ona nie wie, że ty jesteś FACETEM! - Wpadłem w histerię i zacząłem szlochać.
- Ciii... - Przygarnął mnie do siebie i przeczekał najgorszy wybuch.
- Dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy od razu? - Mówi łagodnie...
- Bo by mnie zabiła? - Szczere pytanie.
- Nie zabiłaby. Jesteś jej jedynym synem. Ukochanym synem.
- Ale ona nie wie, że ciotą!
- ...To twoja matka. Kocha cię i to nic nie zmieni.
- Nie znasz jej!
Adri popatrzył pytająco na Remi. 'Aż tak źle?', 'Trudno powiedzieć. Choć to bardzo możliwe!'
-Ale nie wiesz tego na pewno... - Otarł mi łzy z policzków.
- ...
- Adrii... my właśnie chcemy żebyś się wypowiedział. Ja jestem za powiedzeniem jej prawdy... A Tico za wcześniejszym wybadaniem gruntu, zanim cokolwiek zrobi. I pozostaje ten obiad. Mama go nie odpuści...
- Obydwa pomysły są właściwe. Najpierw trzeba wybadać grunt a potem powiedzieć prawdę. Nooo... chyba że się mnie wstydzisz. - Popatrzył na mnie uważnie.
- Nie wstydzę się... wiesz przecież. - W odpowiedzi pocałował mnie w skroń.
- No to przyjdę na ten obiadek. I razem powiemy to waszej mamie. Ok.? W ten sposób będzie łatwiej. Co ty na to?
- ...A jak mnie wyrzuci z domu to mogę spać u ciebie?
- Zawsze możesz ale nie wyrzuci. Uznaję to za zgodę. Remi co ty na to?
- Ja jestem za prawdą.
- Ona mnie nie lubi... - Szepnąłem w ramię Adriego.
- Ja cię kocham paskudo... ale powiedzieć trzeba. Nie możecie się ukrywać całe życie.
- Wiem. Ale tak już?
- To dobra okazja. - Wtrącił się mój chłopak i ponownie mnie pocałował. Tym razem w usta, ale chyba tylko po to żeby mi je zamknąć. - Kocham cię Tico, poradzimy sobie z twoją mamą, choćby miała nas wykastrować. Zresztą, mnie wykastrować, bo tego z tobą nie zrobi. Ale twój pomysł też trzeba urzeczywistnić.
- Jak? - Moja głupiutka Remiś...
- Tak jak ci w domu powiedziałem. Jutro pierwszy kwietnia. Pójdziesz do niej i powiesz "Mamo, jestem lesbijką. Chcę, żebyś to wiedziała." Poczekasz na reakcję, szczerą a następnie powiesz, że to prima aprilis był i że się dała nabrać. Powiedzmy przy śniadaniu, tak żebym mógł się im przyjrzeć.
- Zgoda!
- No widzicie?
- ... - Zobaczymy!!!
- A teraz pij herbatkę, to cię rozgrzeje, strasznie drżysz. - Me lube wlało we mnie ciepłego napoju.
Rozmawialiśmy tak, już w trochę lepszych nastrojach jeszcze przez jakiś czas, dopóki moja siostrzyczka nie ruszyła tyłka z fotela.
- Adri? Mogę skorzystać z łazienki? - Zapytała słodko, a ja puknąłem się w czoło. Po co pyta? Wie, że jej pozwoli.
- Nie pytaj, głuptasie. Idź! - I poszła zabierając torebkę. Ten fakt mi nie umknął mimo, że zaraz po jej wyjściu cały widok zasłoniła mi czupryna Adriego. Nie skomentowałem, bo tu też byłem zajęty. I moje usta i język. Nawet bardzo aktywnie. Kiedy wróciła Remi, byłem pewien że nie minęła nawet minuta.
Omiotła nas pobłażliwym uśmiechem od którego ja się zaczerwieniłem, a który on skomentował mruknięciem. Chwila. Moja siostra była w makijażu.
- Po co ci ta tapeta? - Spytałem jak zawsze elokwentny. - I bez tego jesteś ładna.
- Dziękuję za ten... ekhę komplement. Bo tak chcę.
- Dlaczego nie zrobiłaś jej w domu?
- Zgłupiałeś? Mama nie wypuściłaby mnie z domu... Jestem jej małą dziewczynką!
- Może nie powinienem się wypowiadać ale wydaje mi się, że Tico ma racje... Naturalna jesteś najładniejsza.
- Ech wy faceci... a podobno geje są wrażliwsi...
Załamałem się. Serio.
- A teraz wybaczcie, a raczej podziękujcie. Gołąbeczki wy moje, zostajecie same. Macie wieczór i całą noc na migdalenie się. Ja uciekam. Tylko wróć, o porządnej porze do domu... a i ponieważ na pewno nie wrócisz na śniadanie to akcję badania gruntu przenoszę na chwilę kiedy wrócisz do domu. Rozpocznę, kiedy zdejmiesz buty. Ale nie wracaj później niż koło południa. Proszę. - Podeszła do nas. Rozczochrała mi pieszczotliwie włosy, ucałowała Adriego w policzek, mnie w czoło ówcześnie przylizawszy moją grzywkę. - Idę. Pa chłopcy! Tylko za mocno go nie zmaltretuj! - Puściła mu oko. - Zamknijcie za mną, bo jakby ktoś wszedł... - I już jej nie było.
- Idiotka. Wybacz. - Mruknąłem i znowu wtuliłem się w to bezpieczne ramię. - Wstyd mi.
- Niepotrzebnie. Ma rację.
- W czym.
- Trudno mi będzie nie przesadzić...
Chciałem coś inteligentnie odpowiedzieć, ale przeszkodził mi w tym język i to wcale nie mój. Smakował kawą. Tym cholernym ulepkiem. Nic dziwnego, że był taki pobudzony.
Tej nocy, spałem masakrycznie krótko. Ale nie powiem, żeby mi to przeszkadzało... ^o^v
Obudziło mnie słońce i delikatny zapach, zapowiadający przepyszne śniadanie. Zresztą, nic co wyszło z pod ręki Adriego nigdy nie smakowało źle.
- Wstawaj śpioszku. - Otworzyłem oczy i pierwsze co zobaczyłem to uśmiechnięte ciemnobrązowe oczy i olśniewający uśmiech równych białych ząbków. Czemu ja takich nie mam? - Śniadanie stygnie.
- Dzień doooobryyyy...- Ziewnąłem mimo woli.
- Usiądź, nie musisz nawet wychodzić z łóżka. - pocałował mnie w usta. - Śniadanie przyszło samo! - Postawił ostrożnie, na moich kolanach tacę z talerzem pełnym pachnących naleśników, ananasowymi powidłami i szklanką pełną soku pomarańczowego. Baśniowego obrazka dopełniał jeszcze mały wazonik z pojedynczym tulipanem. Każdy ze składników znajdujących się na tacy był moim ulubionym. Czy wspominałem już, że moje cudo jest perfekcjonalistą i niepoprawnym romantykiem w jednym? Hmm?
- Adi... - Prawie rzuciłem mu się na szyję. Na szczęście "prawie", bo inaczej mógłbym się pożegnać z moim pysznym śniadankiem. -...dziękuję! - Zaśmiał się wdzięcznie. - Dokładnie tak jak...
- ...uwielbiasz. Wiem. - Ponownie mnie pocałował. - Jak inaczej mogę ci pokazać jak bardzo cię kocham? I że dziękuję, że jesteś? Za tą noc? - Wcale nie przejął się tym, że jestem równie czerwony jak ten tulipanek... Nie powiem, że to co mówił nie było miłe...
- Nie musiałeś...
- Ale chciałem. Jedz, ostygnie ci. Potem cię umyjemy... - Powiedział spokojnym tonem jednocześnie oblizując dolną wargę. Jak on tak może? Jak ja mogę? Fizycznie jesteśmy ze sobą już długo a ja nadal peszę się jak jakaś cnotka niewydymka. Platonicznie jeszcze dłużej! Znowu się śmieje. Z czego? Oczywiście ze mnie!
- Jesteś perfidny! - Rzuciłem się na jedzenie. I wiecie co? Znowu się śmiał.
Mnie do śmiechu było znacznie mniej, kiedy po śniadanku, prysznicu i zaledwie kilku godzinach musiałem zbierać się do domu. Nie żebym go nie lubił, po prostu chwila mojego wyznania i pogrzebu zbliżała się wielkimi krokami. Adri podwiózł mnie swoją toyotą. To jednocześnie skróciło i wydłużyło wspólne chwile. Jedynym plusem był fakt wsparcia i od Adriego i od tej mojej niemiłosiernie rozdartej Siostrzyczki.
Kiedy wróciłem do domu właśnie dochodziło południe. Otworzyłem drzwi z klucza (i tak nikt by mi nie otworzył bo nigdy nikomu nie chciało się podnieść tyłka), zdjąłem buty i przemaszerowałem do swojego pokoju. Kiedy zostawiłem plecak, zajrzałem do Remi. Bez pukania wślizgnąłem się do jej pokoju.
- Remiś? Śpisz?
- ... - Otworzyła jedno oko.
- Remiś... - Delikatnie potrząsnąłem ją za ramię.
- C-co? - Ziewnięcie.
- Już wróciłem...
- Co tak wcześnie? Coś wam nie wyszło?
- Remi! Wyszło to co wyjść miało! - Znowu się czerwienię... - miałem wrócić koło południa, prawda?
- Przecież jeszcze nie ma...
- Jak nie, jak tak?
- Jest?
- Jest! - Zacząłem się lekko wpieniać. Jestem zdenerwowany wizją próby i późniejszej mojej (ale dopiero na obiadku i z Adrim za rączkę) rozmowie z mamą. A ona gada niemal bez sensu. - Dobra, wstawaj! Umyj się, ubierz, a ja w tym czasie pójdę po coś na śniadanie dla was. Mama jeszcze śpi. Jak znam życie to nic nie ma...
- A ty już jadłeś?
- A ba! Dziewczyno! Ja śniadanie do łóżka dostałem... - Rozmarzyłem się na wspomnienie moich naleśniczków.
- Szczęściarz. Aż ci zazdroszczę.
- Co? - Patrzcie, kto by pomyślał?!
- Nooo... wam, tego uczucia. Wzajemnej troski. Ten facet wstał rano, żebyś ty mógł pospać i przyniósł ci śniadanie do łóżka. Jak znam życie to żeby było świeże to jeszcze po to rano przy sobocie do sklepu leciał. Mi nikt nigdy tak nie zrobił...
- A jakbyś miała kogoś na stałe to może i by zrobił? - Przysiadłem z wrażenia koło niej.
- Ale nie mam nikogo.
- Przecież masz tylu adoratorów...
- Ale to nie miłość, co najwyżej pociąg fizyczny, zauroczenie... heh idź po to śniadanie. - Kto by pomyślał... Moja siostra pragnie miłości... a zawsze jak ktoś o niej mówi to prycha. No, prawie. Nigdy nie prycha na mnie i Adriego... Chyba jednak mnie kocha. Chlip! A ja byłem taaki niedobry...
- ...Jak chcesz to pośpij jeszcze z godzinkę. Wrócę, to ja ci zrobię takie, do łóżka. - Chociaż tyle.
- Dzięki braciszku... - I już zamknęła oczy. Hehm. Uchyliłem okno, nakryłem ją dokładniej i z poczuciem winy poszedłem do tego samu...
Kiedy wróciłem obładowany jeszcze ciepłymi bułkami, serkami, szynką i sokami mama już nie spała. Siedziała przy kuchennym stole paląc papierosa. Skrzywiłem się mimowolnie.
- Nie możesz tego robić gdzie indziej? To niezdrowe. A w dodatku paląc w kuchni, zatruwasz jedzenie!
- Nie wymądrzaj się synku... I jak było?
- O.K. - Najlepiej zmienić temat. - Zrobiłem zakupy, co chcesz na śniadanie? Robię hurtem.
- Kawę, tosty... i jeśli ci się chce to jajka. Wyspałeś się?
- Nie do końca, długo siedzieliśmy przed monitorem... - Kurde nooo! - Jajka na miękko, twardo, jajecznica, sadzone, omlet z szynką, czy na bekonie?
- Jak ci wygodniej... omlet albo na bekonie.
- Omlet. Remi się ucieszy...
- Dziwne... Wróciłeś strasznie wcześnie... myślałam że będziesz później. - No dlaczego ona jest TAKA dociekliwa?
- E tam. I tak niemalże nie spałem. Nie opłacało mi się pójść spać po szóstej. Wstałbym dopiero po południu. Chcę się jeszcze dzisiaj pouczyć. W poniedziałek mam sprawdzian. - No ten temat powinien załapać...
- Taak?
- Tak. - Zakupy już rozlokowałem we właściwe miejsca. Teraz rozbijałem jajka na patelnię i kroiłem szynkę. - Mocno ścięte?
- Średnio. - Nalałem sobie soku.
- Co do picia?
- Jesteś roztargniony... kawę. - Odwróciłem się do niej twarzą i napotkałem uważne spojrzenie. - I jak tam się czuje twoja tajemnicza Dziewczyna? - O mało co się nie zakrztusiłem!
- Dziewczyna? - Mam nadzieję że nie usłyszała paniki w moim głosie. - OK. Czemu pytasz?
- Bo mówiłeś wczoraj, że jest chora...
- Zgadza się. Nie rozmawiałem z nią od wczoraj. - Kurde... muszę brnąć dalej...
- A na co?
- Nic groźnego. Zapalenie gardła.
- Uważaj żebyś się od niej nie zaraził jak będziesz ją odwiedzał. Bo będziesz, prawda?
- Hmm. Pewno tak. - Odparłem ostrożnie. Zdjąłem na talerz gotowy omlet i zabrałem się za drugi. Podałem go mamie. Teraz kawa...
- Jak u niej będziesz to ją pozdrów.
- Yhm...
- Długo już z nią jesteś?
- Yyyyy... no już troszkę... - Ręce mi się trzęsą...
- Riko!! Co ty robisz?!! - Spojrzałem na swoje ręce.
- Kawę?
- Ale jaką?!
- W kubku?
- Dziecko, czy ty chcesz żeby mi serce stanęło?!!
- Eeee? - Przyjrzałem się uważniej... Oż! No tak! Wsypałem ...trzy łyżeczki kawy i cztery i pół łyżeczki cukru. Jak dla Adriego... Wpadłem. Jak ja się wytłumaczę? No jak? - O. -Stwierdziłem inteligentnie nie wiedząc co powiedzieć. Nadal patrzyłem na kubek.
- Riko...czy ty się dobrze czujesz? - Położyła mi rękę na czole lekko zaniepokojona.
- Tak. Pomyliłem się. Ta kawa jest dla mnie. Jestem niewyspany, a chce się uczyć. Muszę ją wypić, żebym mógł się zabrać do roboty. A kubek dla ciebie zaraz naszykuję... - Jakoś wybrnąłem z sytuacji.
- Synu, nie dam ci tego wypić. Jutro się pouczysz. Zdążysz. Zaraz mi pójdziesz spać! Od czegoś jednak ta niedziela jest wolna... Dziecko, serce by ci stanęło!
- Aha... a co z tym? - Bezradnie popatrzyłem na kubek.
- Ileś tu wsypał?
- Trzy kawy, cztery i pół cukru...
- Odsypie połowę, zalejemy wodą i będzie jak dla mnie. Może troszkę za słodkie. Ale nic. Matko Boska, jakbyś to wypił! Tak nie można!
- Wcale nie! Mój... kolega taką pije i nic mu nie jest.
- To musi mieć końskie zdrowie.
Zostawiłem to stwierdzenie bez komentarza, ściągnąłem jajka z patelni, nalałem soku i na tacy mając przyjemne deja vu zaniosłem całość siostrze.
Ponownie dzisiejszego dnia, wsunąłem się do jej pokoju. Tacę postawiłem na szafce nocnej i obudziłem ją. Tym razem skutecznie.
- Remi, siostrzyczko krzykliwa, ty moja kochana. Śniadanko. Do Łóżka. Cudo. Wstań bo ostygnie... - I znowu to uczucie. Hihi. Siostra wstała i zaspanym wzrokiem potoczyła po pokoju. Podałem jej soczek. Posłała mi dziękczynny uśmiech i wychyliła połowę duszkiem.
- Jesteś kochany.
- I kłamliwy. Siadaj do jedzenia... Stygnie. - Postawiłem na jej nogach tacę. - Znowu okłamałem mamę. I o mało się nie wsypałem.
- Jak?
- Pytała mnie jak ONA się czuje i co u niej. Powiedziałem, że nie rozmawiałem z nią od wczoraj. Że jest chora na zapalenie gardła.
- Aha... i to cię wsypało?
- Nie... robiłem jej kawę... pytała mnie o niego, tfu, ją i zamyśliłem się... wsypałem takie ilości jak dla Adriego...
Popatrzyła się na mnie jak na idiotę.
- I co?
- Powiedziałem, że to dlatego że nie spałem w nocy, a chcę się uczyć i nie chcę zasnąć...
- Nie spaliście CAŁĄ noc?! - Patrzyła na mnie w... ekhę wiele mówiący sposób.
- Nie, nie całą. - Pieprzona yaoistka. - Jakbym nie spał to bym śniadania nie dostał... Ale powiedzieć coś musiałem.
- ...
- Nie lubię jej kłamać!
- Wiem... czasem nie ma się wyboru... - Mruknąłem coś niewyraźnie.
- Nadal obstaję za dalszym ukrywaniem prawdy.
- Nie. Zdecydowaliśmy się na wywiad, jest do tego odpowiednia pora. Jakby co będę grać głupa. W końcu do domu ja też nie przyprowadzałam facetów. Tak samo jak ty dziewczyn. - Jadła przez chwilę w ciszy. - A Adrian tu był?
- Był.
- Nie wiedziałam... Pycha śniadanko, braciszku!
- Nie ma za co. - Złapałem na swoją szklankę z sokiem. - Ostatnio był tu, jak jeszcze pozostawałaś w błogiej nieświadomości... Potem nie było okazji... a jak była to była mama. - Dokończyłem lekko grobowym głosem.
- Zaraz, już kończę. Jeszcze tylko się ubiorę i spróbujemy. Ale najpierw powiedz mi w jakim jest humorze.
- Heh. - Westchnąłem ciężko. - Chyba nawet niezłym. Mam nadzieje, że to się nie zmieni. Jak będziesz gotowa to powiedz. Zawołaj mnie i ją. Powiedz, że chciałaś nam powiedzieć coś ważnego. Obydwojgu. W ten sposób popatrzę sobie nie wzbudzając podejrzeń. Ok.?
- Ok.
Po jakiejś pół godzinie, Remi wreszcie zapukała do mojego pokoju. Do tej pory siedziałem jak na szpilkach. Zerwałem się na równe nogi i raz dwa wciągnąłem ją do środka.
- Już?!
- Tak. Nie panikuj. Zaraz będzie po wszystkim.
- Pamiętaj, że bardzo lubię tulipany i bez. Jak będziesz kładła kwiaty na moim grobie to tylko takie. - Poinformowałem ją dobrodusznie. Uderzyła mnie. Zła siostra. Wyszliśmy w poszukiwaniu Mamusi. Mogę jeszcze tak o niej mówić, prawda? Pytanie jak długo... Nie, moi mili. Ja JESTEM optymistą.
- Mamo? - Zaczęła Remi, gdy znaleźliśmy ją w salonie.
- Tak?
- Usiądź. Ty też. - Dodała popychając mnie na kanapę. - Muszę powiedzieć wam, coś naprawdę ważnego... - Minę miała jakby silnie walczyła z własnymi myślami. Moja siostrzyczka mija się z powołaniem. Zdecydowanie. Powinna być aktorką. Tylko dlaczego chce iść na pedagogikę? W każdym razie ściągnęła na siebie zaintrygowany wzrok mamy. Nie chciałbym żeby na mnie tak patrzyła...
- Słuchamy. - Powiedziała nasza rodzicielka zahaczając dla potwierdzenia wzrokiem o moją szanowną osobę.
- ...Mamo...Riko... ja...
- Tak...?
- Nie wiem co wy na to... ale ja muszę wam to powiedzieć. Mam nadzieję, że to nic nie zmieni między nami... ale chcę żebyście to wiedzieli...
- Wykrztuś to z siebie, Dziecko moje! - Zaraz się rozpłaczę...
- ...ja...ja. Jestem... lesbijką. - Oświadczyła Remi patrząc na nas z miną skazańca. Moja krew...
- Nie wiem co wy na to... ale ja muszę wam to powiedzieć. Mam nadzieję, że to nic nie zmieni między nami... ale chcę żebyście to wiedzieli...
- Wykrztuś to z siebie, Dziecko moje! - Zaraz się rozpłaczę...
- ...ja...ja. Jestem... lesbijką. - Oświadczyła Remi patrząc na nas z miną skazańca. Moja krew...
Popatrzyłem na mamę i głęboko wciągnąłem powietrze. Teraz się zacznie... A mama na to:
- ...
- ... - Remi na to.
- ... - Ja na to. Nienawidzę jak tak robią!!!
I zaległa taka jakby to Osioł powiedział "niezręczna cisza".
I ta cisza trwała.
I trwała.
I trwała bardzo długo.
I nawet jeszcze dłużej. A ja nadal nie mogłem rozszyfrować miny mojej (o zgrozo) mamy.
- Mamo...? Dobrze się czujesz? - Pierwsza przełamała ciszę Remi. Czy wspominałem, że bardzo ją kocham?
- ...T-tak. To TYLKO MAŁY szok. - Ironia. Słyszę ironię! Glup! Mama robi kilka głębokich wdechów i wydechów.
Wymieniamy z siostrzyczką porozumiewawcze spojrzenia. Mamusia nie była w takim stanie odkąd ostatnio dyro nie powiedział jej, że jej cudowne dzieci (aka my) wybiły wszystkie szyby w sali chemicznej poprzez wysadzenie, po sporej dawce promili z powodu zbyt dosłownego potraktowania tematu lekcji: "Alkohole". A wtedy nie było za wesoło.
- Mamo... powiedz coś... - Poprosiłem ostrożnie.
- ...COŚ. - Odrzekła inteligentnie. - Co mam powiedzieć?
- Co o tym myślisz. - Oprócz bycia niezłą aktorką moja siostra jest także kamikaze. Tylko bez samolotu. Ale jej to najwyraźniej nie przeszkadza...
- ...chwilowo mnie zamroczyło i nie myślę. - Jest chociaż szczera. - Teraz pójdę się położyć... i poukładać sobie to co usłyszałam. Nie wychodźcie z domu. POROZMAWIAMY JAK WRÓCĘ. - Dlaczego my? No pytam dlaczego? Mama wstała i skierowała się chwiejnym krokiem w stronę swojego pokoju. Oboje patrzyliśmy za nią. Kiedy zamknęła drzwi. Popatrzyliśmy po sobie z przestrachem.
- Nie było tak źle... - Wyszeptała Remi...
- ...Dop... - Chciałem coś powiedzieć ale nie było mi dane, ponieważ z rzeczonego pokoju dało się słyszeć dziki wrzask i mamusia (?) wypadła z niego trzaskając drzwiami.
- ROZMOWA. TERAZ. JUŻ! - Zażądała rzeczowym tonem. - Siadać! - Usiedliśmy. Z wrażenia obydwoje na podłodze podkulając pod brodę kolana. (Zostało nam z przedszkola. Ja siadam tak zawsze, a ona w kryzysowych sytuacjach.)
- Remi. Jak długo to wiesz?
- ...Całkiem niedługo...
- Jesteś pewna?
- ...Tak mi się mocno wydaje.
- ...
- ...
- Byłaś już z dziewczyną?
- Nie.
- A masz na oku jakąś?
- ...nie dokładnie.
- Oglądasz się za dziewczynami?
- ...zdarza się... - Pełen podziwu dla nerwów siostry i spokoju mamy, żałując że nie mam pod ręką popcornu ograniczyłem się do obserwacji.
- ...
- ...
- Aha...
- Mamusiu... A jakie jest twoje zdanie na ten temat? - Grzecznie spytała Remiś.
- ...Moim zdaniem jest za wcześnie żeby mówić u ciebie i zresztą u was - Popatrzyła na mnie w przelocie. Zaraz się posikam... -o ustalonej już orientacji seksualnej. Zwyczajnie jesteście na to jeszcze za młodzi.
- A jeśli...
- A jeśli... Nie przerywaj mi...Rzeczywiście będziesz kochała tylko dziewczynki a nie chłopców...to... to trudno. Nadal jesteś moją córką. Nic tego nie zmieni. Chociaż moim zdaniem na pewno się zmieni. - Zaraz się... nie wiem co się. Posikam, popłaczę z radości, będę się śmiał, wyściskam je obie i z napięcia zrobię kupę. Naprawdę nie wiem co pierwsze!! - Widzisz... gdybyś była chłopcem i podobali by ci się inni chłopcy to byłoby gorzej... ale jesteś dziewczynką więc nie ma w sumie o czym mówić... - Zakończyła lekko. Załamię się. Serio. Ale w sumie nie było tak źle... gdyby nie dodała tych dwóch ostatnich zdań... Ja chcę już stąd iść. Chcę zadzwonić do Adriana i się mu wypłakać... Niech mnie on przyyytuuuli!!!
- A jak będę miała dziewczynę?
- To ją mi tu przyprowadź. Czy to chłopak czy dziewczyna muszę wiedzieć z kim spotykają się moje dzieci. Riko... pamiętaj o tym obiedzie. A teraz chodźcie tu do mnie! - Remi poszła jak w dym. Wtuliła się w mamę a ja jak ciele zostałem. Jakoś nie mogłem się ruszyć. Mama wytuliła ją i pocałowała w czoło. - Zawsze jesteś moja! - Szepnęła jej do ucha. Ja się muszę położyć, czy coś.
...
...
- Riko?!!
- Ee?? - Popatrzyłem na wpatrujące się we mnie kobiety mej rodziny.
- Riko, mówię do ciebie! Co się dzieje? - Mama ponownie dzisiejszego dnia przyłożyła mi dłoń do czoła. -Strasznie zbladł, prawda? Chyba ma gorączkę...
- Tak. Tico, dobrze się czujesz?
- T-tak. - Udało mi się wydukać. - To nic...
- No nie wiem... on od rana tak! Żebyś wiedziała jaką chciał mi kawę zrobić! - Ciągnęła temat moja zatroskana mama. Remi posłała mi wiele mówiący uśmiech. - Riko, może ty się położysz?
- Może... - W tym temacie nie będę protestował.
Kiedy już obie położyły mnie do łóżka, napoiły wzmacniającymi świństwami i zmierzyły temperaturę (mam stan podgorączkowy) i wreszcie zostałem sam, wysłałem sms-a do Adriego informując go, iż jest już po wszystkim i że nie było aż TAK źle. Wariat, zadzwonił do mnie (on może dzwonić do mnie za darmo).
- Hej! - Powiedziałem. - Tylko mów cicho, bo mama usłyszy.
- Hej, i jak? Bardzo źle? - Po głosie słyszę, że jest zaniepokojony.
- Mogłoby być gorzej... W sumie nie. Ale na początku zapowiadało się koszmarnie. Nie mam pojęcia jak Remi teraz to odkręci...
- Co mówiła, dokładnie...
Tu powtórzyłem całą rozmowę...
- ...Zakończyła tymi słowami! Uwierzysz? Oj kiepsko to widzę... - Jęknąłem do telefonu.
- Przesadzasz... Szczerze mówiąc, myślałem że będzie dużo gorzej. Z tego co mówiliście mi wczoraj myślałem, że najdelikatniej będzie zionąć ogniem. A tymczasem patrz... - Adrian ma teraz rozbawiony głos. - Nie martw się, zobaczysz będzie dobrze. I kiedy ta przełomowa chwila nadejdzie będę trzymał cię za rączkę i nie pozwolę zrobić ci najmniejszej krzywdy... - Teraz ten mój maczo jawnie sobie ze mnie kpi...
- Chlip!
- Tico..? Słońce, płaczesz? - Zmartwiony odwiesił kpinę na haczyk.
- Nie! - Zdradziecka chrypa...
- Oj... nie chciałem... Zobaczysz będzie ok. Kocham Cię, maleństwo...- On wie jak mi poprawić humor. - Już przestań... obiecaj mi że nie będziesz już chlipał. Jak się zobaczymy to ci to wynagrodzę...
- Trzymam za słowo. - Lepiej zobowiązać, nee?
- Hahahaha moja przekupa... niech będzie. Kiedy się zobaczymy?
- Chciałbym już... ale teraz mnie nie wypuszczą...
- Jutro?
- Nie wiem... chciałbym ale chyba nici z tego. Widzisz... mam leciutko powiększoną temperaturę i chyba mnie mama nie wypuści z domu... - Buuuuu...- Już się mnie pytała, czy się od mojej chorej "dziewczyny" nie zaraziłem.
- Jak dużą?
- Niewielką... zwykły stan podgorączkowy. Chyba z niewyspania. Ale ich nie przekonam.
- Mogę Cię odwiedzić?
- Chcesz?
- Jasne! A Ty?
- Nyo!!
- To wpadnę... Powiem, że Ci materiały do sprawdzianu przyniosłem. Z czego masz najbliższy?
- Z francuskiego... we wtorek.- Skrzywiłem się. Nie lubię go!
- Bardzo dobrze. Mogłeś powiedzieć wczoraj... pouczyłbym cię.
- Wiem. Dlatego nie powiedziałem. Nie chciałem tracić czasu.
- To nie jest strata czasu... Przecież dzięki temu się poznaliśmy...
- Wiem. Z tego akurat jestem zadowolony. - Zapewniłem go.
- Powiem, że umówieni byliśmy wcześniej. To nie powinno budzić żadnych podejrzeń. Wpadnę koło piątej, dobrze?
- Nawet bardzo. Trochę się prześpię, to będę lepiej działał. Trafisz tu?
- Jasne. Pamiętam jeszcze gdzie mieszkasz. Rano Cię podwiozłem, pamiętasz?
- Tak. Głupi jestem.
- Niewyspany... Hjehje... - I z czego on rży? No z czego? - Do zobaczenia.
- Pa... - Mimo wszystko...fajnie, że go zobaczę!
- I jak się czujesz? - Remi? Kiedy ona tu wlazła?
- Bez zmian dziękuję... Dawno tu stoisz? - Jak na zawołanie usiadła koło mnie. Najpierw jednak zamknęła drzwi.
- Chwilę. Tym razem nie chciałam wam przerywać. - Zarumieniła się lekko. Patrzcie no! Moja siora się rumieni!
- Dużo słyszałaś? - Pytam podejrzliwie.
- Nie wszystko. Przyjedzie tu?
- Tak. O piątej. Będzie mnie uczył francuskiego... - Błogi uśmiech rozlał się po moich wargach.
- Szczerzysz się jak mysz do sera, wiesz? - W odpowiedzi rzuciłem w nią poduszką. Złapała ją.
- Powiedz mi jak teraz wykręcisz się z tego co powiedziałaś mamie?
- Normalnie. Jednak ja, to nie ty. - I dzięki Bogu! - Przecież grałam niepewną. Jak znajdę faceta, to wtedy jej powiem że miała rację i było to przejściowe... W końcu... jestem jeszcze młoda. Słyszałeś. Mamy prawo do niezdecydowania.
- Ja też? Po tym jak trafiłem z nim do łóżka? - Cholera! Dlaczego nie ugryzłem się w język?!
- Yaoi!! Ja się cieszę z tego co jest. - Taaa... i tu znowu jesteśmy zgodni.
Chwilę przed godziną piątą po południu do naszych szanownych drzwi wejściowych ktoś zapukał... Ja sobie spałem, Remi zmywała talerze więc obowiązek otworzenia drzwi chcąc, nie chcąc spadł na ciężko doświadczoną dniem dzisiejszym, naszą Mamusię.
- Idę, już idę! - Doniosły głos mej mamci z pewnością dobiegł do agresora.
Więc gdy już biedna samotna matka przed czterdziestką otworzyła drzwi, stanęła oko w oko z przystojnym wysokim brunetem. Wierzcie bądź nie, ale MOJA MAMA spiekła raka patrząc na MOJEGO CHŁOPAKA.
- Pan do kogo...? - Popatrzyła nieufnie na Adiego.
- Dzień dobry. Do Tico. - Tiaaa... mój kochanek posłał jej zniewalający uśmiech.
- To chyba pomyłka. - Nozdrza kobiety zadrżały, wietrząc podstęp.
- Ja... - Moje kochanie już chciało się tłumaczyć, kiedy (tym razem chwała jej za wścibstwo) zza futryny wyłoniła się rozczochrana głowa Remi. Gadatliwa głowa.
- Cześć!! - Raz, dwa uwiesiła mu się na szyi. - Mamo, wpuść go. To kolega Riko.
Mamusia po raz kolejny czujnie zmierzyła go od góry do dołu. Groźnie zmrużyła powieki.
- Pan mówił, że do "Tiko". - Remi odsunęła mamę i wciągnęła mężczyznę do środka.
- Może ja wytłumaczę... - Adri uśmiechnął się łagodnie. - Riko, ma przezwisko "Tico" i jakoś tak z rozpędu... - Zawiesił resztę zdania w powietrzu. - Przepraszam Panią. Nazywam się Adrian Kółczewski i jestem kolegą Riko za szkoły. - Elegancko ucałował jej dłoń. Też coś! Ona znowu się rumieni!
- ... - Przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. - Dzień dobry. Przepraszam, nie wiedziałam że syn ma tak dojrzałego kolegę... - Tere-fere! Każdy brunet wygląda starzej od blondyna! - Miło mi poznać, jestem Anett, matka tych niemożliwych bliźniaków. Nie wiedziałam, że Riko jest dziś z kimś jeszcze umówiony... - Pozostała w sile uroku MOJEGO mężczyzny! Ja piórkuję!
- Miło mi poznać.
- Mamo! Nie zanudzaj go! - Heh, moja kochana, subtelna siostrzyczka! Kocham ją! - Adri, daj płaszcz! - Podał.
- Dziękuję, Remi. - Ją może obdarowywać uśmiechami. Pozwalam! - Jeszcze z kimś? To znaczy, że jest zajęty? Mieliśmy się uczyć francuskiego...
- Nie, nie. Po prostu wrócił po nocy, myślałam że już będzie spokój...
- Przeszkadzam?
- Nie, ależ skąd!!! - Czy moja mama właśnie panikuje? A czy niebo jest niebieskie? Tak. W obydwu przypadkach. - Zapraszam na herbatę. A w tym czasie, Remi idź po brata i zagotuj wodę, dobrze skarbie? - Maminy głos ocieka słodyczą... Bolą mnie zęby... - A Pana zapraszam na kanapę. - Wprowadziła go do salonu i usiadła dokładnie naprzeciwko niego.
- Dziękuję, nie chciałbym robić problemu...
- Ależ nie robi Pan!
- Jaki tam za mnie "pan"...mam na imię Adrian.
Remi stanęła za plecami mamy i pogroziła mu palcem. Uśmiechnął się do niej. Bezczelny!
Kiedy moja siostra zrobiła już tej herbaty, szybko podreptała mnie obudzić... Moim zdaniem mogłaby to zrobić w odwrotnej kolejności... albo i wcale, więc dziękujmy losowi za to, co jest. W każdym razie, kiedy już się względnie ogarnąłem (jak dla mnie mógłbym wpaść tam nago i wstydzić się jedynie przed taksującym wzrokiem mamy, ale nie chciałem robić dymu i spowodować ślinotoku u Adiego), udałem się do salonu gdzie siedziała już z nimi Remi i usłyszałem historyjkę mojego przezwiska. Fałszywą. No w połowie...Uśmiechnąłem się półgębkiem. Gdyby usłyszała prawdziwą, to padłaby na zawał. Nawet Remi jej nie znała. Używa przezwiska ale skąd ono jest, tego już nie wie. Przywitałem się grzecznie, przeprosiłem za zwłokę i słuchałem dalszej części.
- ...tak więc... hmmm... przezwisko "Tico" wzięło się od tej zabawki riki-tiki. Dwie kulki na dwóch sznurkach obijające się o siebie... Kojarzy to Pani?
- Tak, oczywiście... chodzi o wydobycie z tego przyrządu jak najwięcej hałasu... - Brawo mamo, pogrążasz siebie i mnie od razu, bo cię nie wyedukowałem porządnie...
- Mniej więcej... - Łaskawie przystał mój niedobry studencik. - Riko swoim czasem bardzo dobrze opanował tą zabawę. Był okres, że gdzie on tam i jego zabawka. To rzucało się w oczy. Nikt nie opanował tego tak dobrze jak on... - Taaa... ale przezwisko wzięło się od czegoś troszkę innego... wtedy jeszcze nie umiałem się obchodzić tym piekielnym narzędziem i podczas jednej z wielu prób, akurat w jego pustym mieszkanku, uderzyłem się tym patałajstwem, przyznam dość boleśnie w palec. Tak mocno, że aż płakać mi się chciało. On widząc to, podszedł do mnie, pocałował mój paluszek, potem wziął go do buzi i zaczął lizać i ssać... a potem jakoś tak się złożyło, że na jednym paluszku się nie skończyło i po dłuższym czasie przeszło do innego "paluszka"...Hihihihihi... Wtedy po raz pierwszy zostałem u niego na noc, po raz pierwszy poszedłem z nim do łóżka, a przynajmniej prawie do łóżka, bo zabawialiśmy się wtedy na kanapie w salonie... do łóżka dotarliśmy już za drugim razem ale jeszcze tej samej nocy... Tak wogóle to był mój "Pierwszy Magiczny Raz". Hehehehe... Wtedy jeszcze byłem niewinny. - ... rozumie Pani... - Wróciłem myślami do rozmowy. - riki-tiki jak Riko-Tico... - Uśmiechnął się zniewalająco. - Prawda? - To pytanie było wybitnie do mnie.
- Yyyy... tak. DOKŁADNIE tak. - Potwierdziłem uprzejmie. Swoją drogą, ciekawe czy mamie spodobałaby się moja wersja? Remi na pewno.
- Skąd się znacie? Chyba jesteś troszkę starszy od Riko...
- Tak. Poznaliśmy się dwa lata temu, on zaczynał nasze liceum, ja kończyłem. W ramach pomocy uczniowskiej uczyłem go francuskiego. Przyjaźń przetrwała. Do tej pory w razie jakiś problemów, staram się mu pomóc na tym tle. - Kolejny piękny uśmiech. Mama jest nim zauroczona. Przełknęła go razem z haczykiem. Ciekawe co zrobi za jakiś czas jak dowie się, że on uczy mnie nie tylko języka ale i językiem... Na szczęście to jeszcze nie teraz.
- Jak to miło, że jesteście kolegami...
- Podczas przerw w nauce, istotnie udało nam się zaprzyjaźnić...
- Błahahahahahaha... Mwahehehehehehe.... - Remi wybuchła potępieńczym śmiechem. Przysięgam, jeśli teraz walnie jakąś aluzję to ją zabiję!!
- Remi?! - Zbulwersowany głos naszej rodzicielki... - Z czego ty się śmiejesz?!
- J-ja...hehe...hihihi... - Taaa... tłumienie pięścią nie wystarcza... - bo ON, zrobił taką minęęęęę....!! - Świetnie. Dlaczego to "on" tyczyło się do mnie?
- Jaaa?! Niby jaką...? - To nieładnie tak zwalać na biednego bliźniego...
- Riko!
- To tylko dlatego, że ona pokazała mi język! - Postanawiam tańczyć jak mi zagrano...
- Dosyć! Wstydźcie się oboje! Tak przed gościem...! -Lepiej żeby darła się za coś czego nie ma niż za to, czego szczęśliwie nie wyłapała.
- Spokojnie, proszę Pani, jestem przyzwyczajony. - Adii uśmiecha się pobłażliwie, na wylot przeglądając naszą grę. - Oni tak często. Zawsze kiedy mają publiczkę. - Błąd. Zawsze kiedy TY jesteś tą publiką. - Przepraszam Panią, ale chyba powinniśmy zająć się językiem... - Którym, że tak spytam?
- Ależ oczywiście. Idźcie chłopcy, idźcie... - Pokręciła głową.
- Nyooo, wreszcie. Już myślałem, że nie zostaniemy sami. Głupia siostra, głupia! - Tupnąłem nóżką, stojąc już w moim pokoju. - Siadaj! Rozgość się! Adii... - Podszedłem do niego i otarłem się o niego lekko. -... dziękuję, że przyszedłeś.
Adrian objął mnie i pocałował w czubek nosa. Zaśmiał się krótko.
- Nie ma sprawy skarbie. Jak się czujesz?
- Psychicznie czy fizycznie?
- A czy to podchwytliwe pytanie?
- To zależy jak na to patrzeć... - Mruknąłem pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem.
- Zmieniło się tu troszeczkę... - Rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Taaaa... Dodałem mu chyba troszkę charakteru...
- Tak. Kochanie..?
- Yhm?
- Ładne majteczki. - Pocałował mnie w usta i przeciągnął językiem po szyi.
- Co? - Wskazał brodą na moje biurko. No tak! Niezłożone pranie! Oż! No to ładnie... - Oj! No bardzo śmieszne... - Zasłoniłem sobą luźne części mojej garderoby.
- Oj, co oj! A co ja nie widziałem?
- Nie tyle na raz... - Pieką mnie policzki... Zaśmiał się dźwięcznie. Znowu, cholera jasna. Objął mnie i odgrodził od moich własnych gaci. - Co robisz? - Spytałem lekko podejrzliwie.
- Wybieram sobie trofeum. - Odpowiedział mój chłopak ze stoickim spokojem.
- CO?!
- Ciii... kochanie bo mama przyjdzie...tylko jedne. Nie stracisz dużo... - I bezczelnie zaczął przeglądać moje pranie.
- A skarpetek nie chcesz? - Spytałem lekko zgryźliwie i demonstracyjnie odwróciłem się do niego tyłkiem.
- Jeśli dorzucisz gratis... - Uniosłem w zdziwieniu brew.
- To zamierzasz mi za nie zapłacić...?
- To chyba będzie uczciwe... o znalazłem! Te są moje ulubione! - Pokazał mi uśmiech z reklamy pasty do zębów.
Westchnąłem z bezsilności. - Które?
- Te! - Pokazał mi króciutkie, czarne bokserki z nadrukiem uroczego fioletowego smoczęcia z boku.
- Ej! To MOJE ulubione...! - Poskarżyłem się dobitnie.
- Moje też. To są te, z naszego pierwszego razu. Kiedy pozbyłem się twoich spodni, leżałeś do mnie bokiem i pierwsze co zobaczyłem to ten kawaiasty smoczy dzidziuś. Wprost na smukłym bioderku mojego skarba. - Zrobił rozmarzoną minę. - Proszę, daj mi je... - Ja lubię je z tego samego powodu... przeżyłem w nich pierwszy raz!
- I co z nimi zrobisz? Za małe dla ciebie!
- Schowam sobie pod poduszkę, żeby mieć ładne sny...
- Chyba erotyczne a nie ładne...
- Jedno drugiego nie wyklucza. - Wyszeptał mi do ucha, przygryzając lekko jego płatek. Westchnąłem ciężko.
- Dobra. Bierz. Ale masz mi nie robić żadnych aluzji na ten temat... Jasne?
- Jasne, jasne. Masz to jak w banku... - Mruknął, ocierając się o nie policzkiem.
- Adrian! Przestań... - Jęknąłem głucho.
- A to czemu?
- Bo mieliśmy się uczyć!
- Będziesz się uczył, ty moje słodkie uke...
- Ale języka! - Prychnąłem nieszczęśliwy.
Na co ten bezczel włożył mi swój język głęboko w usta. Znowu nie zapytał!
- Ej! Nie pozwoliłem!
- Mam się pytać?
- Jasne, że nie... - Zastanowiłem się. To byłoby głupie.
- Więc o co chodzi... ale ten język miał być francuski...
- Da się załatwić... - I dostałem francuski pocałunek. Gdyby nie to, że to takie fajne i przyjemne to bym go walnął czymś ciężkim... W podobnej atmosferze, zanim zabraliśmy się do prawdziwej nauki do mojego sprawdzianu minęło nam ze dwadzieścia minut. Przyjemne dwadzieścia minut. Język francuski (tym razem), zabrał nam ze trzy godziny. W tym czasie mama z pięć razy wpadała i ze słodkim uśmiechem proponowała nam (czytaj jemu) różne smakołyki. Kiedy po kolejnej propozycji wyszła, postanowiłem go przeprosić i jakby co to uświadomić.
- Adii... przepraszam za nią.
- Hmmm? - Spojrzał na mnie nieprzytomnie, odwracając wzrok od książki. - Za co?
- Za mamę... widzisz chyba się tobą zauroczyła... - wyjąkałem zawstydzony.
- I co z tego? Zazdrosny o mamę?
- Ta-nie!! - Szybko zmieniłem zdanie. - To moja mama a wdzięczy się do ciebie jak jakaś pensjonarka! - Wybuchnąłem niezadowolony. - A ty mówisz, że to nic!
- Bo nic. Jestem z Tobą a nie z twoją mamą... wydaje mi się, że to że mnie lubi jakoś przeżyjemy... Łatwiej będzie później. - Jak zwykle w sedno. Ale tym razem nie do końca.
- Po prostu to głupie...
- Skoro głupie to się nie przejmuj. - Pocałował mnie zamykając mi skutecznie usta. - A teraz do roboty. Zrób jeszcze te dwa zadania... - Podsunął mi pod nos książkę. A mi nie pozostało nic innego jak ciężko westchnąć i zabrać się do roboty.
Kiedy już je zrobiłem i po sprawdzeniu okazało się, że poprawnie, to wreszcie dał mi spokój. NIENAWIDZĘ FRANCUSKIEGO W MOIM WYKONANIU!!! A w jego - kocham.
Po jakiejś godzinie przyjemnej rozmowy i kolejnych dwóch wizytach mamy, Adi oświadczył, że czas wracać do siebie. Nie pomogły moje jęki, prośby i ekhm... inne sztuczki. Kazał mi wypocząć, wyspać się i zapewnił że niedługo się zobaczymy. I zadzwoni do mnie jak wróci. Odstawił mnie później w dość stanowczy sposób na dywan i poszedł pożegnać się z kobietami tego domu. I wiecie co? Znowu było mi wstyd za mamę... Hehm.. może dobrze, że poszedł w taki a nie inny sposób? I że nie weszła do pokoju wtedy kiedy... ekhę... wiadomo o co chodzi...
Przez kilka kolejnych dni nic godnego uwagi się nie działo. Zaliczyłem ten sprawdzian na piętkę. Dostałem słodką nagrodę od mego lubego i ekstra kieszonkowe od mamy. Jedyną nutką goryczy był słowny dodatek mojej mamci. Prosiła o przekazanie podziękowań i pozdrowień dla Adriana. Litości... Remi jak była upierdliwa i rozczulająca tak nic się nie zmieniło. Prawie... znalazła sobie teraz nowe hobby... Które albo w bardzo szybkim czasie przypłaci utratą uzębienia albo ja moim zdrowiem psychicznym. Bowiem moja siostrunia ubzdurała sobie, że stworzy fotograficzną kronikę MOJEGO związku. Adrii za to każdy jej atak złowieszczym przyrządem kwituje uśmiechem i przyciąga mnie bliżej, tudzież pozuje przybierając jakąś widowiskową pozę. Nic zboczonego... ale charakter tychże fotek nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości! A co by było gdyby MAMA znalazła choć jedne z nich?!
Minęły już dwa tygodnie od pamiętnej rozmowy telefonicznej, kiedy Mama przypuściła swój atak...! Remi nie było w domu więc nie miał mi kto pomóc ani wesprzeć psychicznie...
- Rikoo... jak tam twoja Dziewczyna? Zdrowa już? - Zagaiła mnie mama w czwartkowy wieczór przy kolacji. Zakrztusiłem się serkiem waniliowym. O mało co mnie tym pytaniem nie udusiła! Już myślałem, że zapomniała!
- Kchę kchę... - musiała poczekać aż się wykaszlałem do końca. - Noo... takkk... - Powiedziałem ostrożnie.
- To zaproś ją kochanie na obiad. W niedzielę. - To nie była prośba. O co to, to nie!
- Ale ona chyba w niedzielę jest zajęta... - Utkwiłem wzrok w łyżeczce. Teraz nie chcę widzieć jej twarzy!- Miała jechać do dziadków czy coś takiego...
- To zaproś ją na sobotę. - Ostrzejsza nuta w nadal słodko-stanowczym głosie.
- W sobotęęę? - Niemal jęczę. - Chyba też będzie zajęta...
Mama patrzy na mnie morderczym wzrokiem.
- To na kolację! Masz czas do końca weekendu! Jeśli nie przyprowadzisz jej w sobotę to masz ostatni termin w niedzielę. Jeśli nie przyjdzie to czuj się wolnym człowiekiem. Bo w tej sytuacji postaram się osobiście żebyś nie miał czasu na spotkania z nią i zabiorę telefon! W końcu sama cię rzuci! Wstydzisz się jej?! - Niemal schowałem się pod stół. Jasne, że nie wstydzę! Co zresztą jej powiedziałem.
- Więc bardzo dobrze. Rozumiem, że zobaczę ją w sobotę na obiedzie. O godzinie trzeciej trzydzieści w jadalni. Ta rozmowa jest skończona tak samo jak twój serek... chyba że zamierzasz go jeść z podłogi... - I wyszła. Wyszła z kuchni! Zostawiła mnie po tej paskudnej groźbie! Szybko starłem serek z podłogi, bo z wrażenia trafił właśnie tam. I pobiegłem do mojego pokoju po komórkę. Zaryglowałem się w moim prywatnym pomieszczeniu i puściłem sygnał Adrianowi. Oddzwonił dopiero po minucie! Dopiero! Jak mógł kazać mi TYLE czekać?! Odebrałem od razu.
- Problem. Duży problem! - Zakomunikowałem od razu.
- Jaki? - Zaniepokojony głos mojego chłopaka. - Stało się coś złego?
- Mało powiedziane... - Jęknąłem do słuchawki. - Mama przypomniała sobie o obiadku z moją rzeczoną dziewczyną! Postawiła mi ultimatum! Albo przedstawię jej tą dziewczynę albo tak mnie zamknie w domu i zabierze komórkę, że mój związek się sam rozpadnie! Serio! - Rozryczałem się. Tak po prostu. Ja nie chcę udupienia zerwania. A tego obiadu i rozmowy też się boję!!
- Tico... Nie panikuj! Będzie dobrze. Przyjdę na ten obiad. Tak jak ustaliliśmy to na samym początku, powiemy jej razem trzymając się za łapki. - Moje chlipanie i pociąganie nosem chyba nie pozwalało mu mieć wątpliwości, jakże cieszę się z tego powodu... - Jeśli wolisz ja sam jej to powiem i będę równocześnie dodawał ci odwagi trzymając za rączkę. Nie będzie tak źle... - Zapewnił mnie. - Kochanie nie płacz już!
- Chlip... Staram się! - Smarknięcie.
- Dobrze już dobrze... - Poczekał kilka minut aż się uspokoiłem. - To kiedy dokładnie ma być ten obiad?
- W sobotę... ona OCZEKUJĘ o 15.30 w jadalni... a ja nawet nie wiedziałem, że takową mamy... - Jak do tej pory...
Usłyszałem w słuchawce jego śmiech. Po chwili mój do niego dołączył... Tak zdradzają mnie własne usta... - No widzisz...? Już lepiej, wystarczyło że raz spróbowałeś! Powiedz mi, co na to Twoja kochana Siostrunia?
Zastanowiłem się chwilę nad odpowiedzią.
- Na razie nic. Nie ma jej w domu. Z "radosną nowiną" zawitałem najpierw do ciebie...
- Widzę, że sarkazm w głosie wraca... - Skwitował chyba w sumie trafnie...
- Zaraz ci normalnie pokażę język...
- To go odgryzę... albo nie... zanim to zrobię... zajmę się nim w inny sposób. - Oświadczył pogodnie.
- Jesteś niemożliwy... - Fuknąłem w nieco lepszym humorze.
- Jasne, że tak! Zaraziłem się od ciebie!
- Oszust! - Odpowiedział mi śmiech po drugiej stronie kabla. Ta rozmowa trwała jeszcze jakiś czas. Udało nam się ustalić zanim jeszcze ta rozmowa przekształciła się w sextelefon, że jutro po szkole się zobaczymy i ustalimy szczegóły na sobotę... Chwila! Przecież już JUTRO jest piątek!!! Nie kochani! Ja nie panikuję! JESZCZE nie!
Kiedy Remi wróciła do naszego rodzinnego gniazdka szybko streściłem jej sytuację. Tylko dzięki jej interwencji mam jeszcze paznokcie... Jednak siostra czasem się przydaje... oczywiście kiedy nie wyjawia Matce twoich tajemnic... Całą noc nie spałem z nerwów! Przez to następnego dnia wyglądałem jak z krzyża zdjęty i jeszcze bardziej nie miałem ochoty na nadciągającą rozmowę...
Od razu po dzwonku kończącym lekcje, wytoczyłem się z klasy i poszedłem w stronę wyjścia. Z ironicznym uśmiechem stwierdziłem, że chociaż pogoda jest po mojej stronie. Padało jak z cebra! Na szczęście przy wyjściu czekała na mnie miła niespodzianka... Mój Adrian z parasolem w łapce. Jedyną rysą w tej sytuacji były dziewczyny z mojej szkoły wdzięczące się do niego i zagadujące namolnie. Odpowiadał im pobłażliwym, kpiącym uśmieszkiem. Choć tyle mojego... Kiedy wyszedłem zauważył mnie od razu, co było sporym osiągnięciem, przyznam, ze względu na utrudnioną widoczność. Posłał mi współczujący i pokrzepiający uśmiech. Rozgarnął szybko rozchichotane dziewczęta i podszedł do mnie. Pocałował mnie prosto w usta i zakrył wściekle błękitnym parasolem. Miny panienek rozbawiły mnie do tego stopnia, że pierwszy raz tego dnia zachichotałem (normalnie robię to dość często). Rozczochrał mi włosy w pieszczotliwym geście.
- Jak było w szkole? - Spytał jakby niczego nie zauważył.
- Strasznie. - Odpowiedziałem szczerze.
- Dlaczego? Coś z jakimś przedmiotem? - Spytał zatroskany. Popatrzył z pogardą na jedną z dziewczyn która wymieniała z drugą uwagi na temat geji i czy któryś z nich pasuje do ich wyobrażeń tego "gatunku". Okazało się, że nie.
- Z żadnym... Po prostu całą noc nie spałem i miałem problemy ze skupieniem myśli... - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Zauważyłem, że komu jak komu ale jemu nigdy nie skłamałem. Zazwyczaj mówię mu nawet to co mi nie leży i chciałbym to zachować dla siebie. Nie wiem czemu... on po prostu tak na mnie działa. - Och na miłość boską! To że nie spałem nie znaczy, że całą noc się z nim pieprzyłem! - Krzyknąłem w stronę dziewczyn które właśnie omawiały powód mojego niewyspania. Nawet się france nie speszyły... Po prostu zachichotały głośniej. Z jakiegoś powodu zrobiło mi się niedobrze.
Adii nachylił się na de mną i wciągnął mnie w długi pocałunek. Hehm.. fanservis jak zwykle... tyle, że zazwyczaj jeśli już taki odstawiamy to wtedy kiedy nikogo znajomego w pobliżu nie ma. A jutro na pewno cała szkoła będzie wiedziała, że ten zapuszczony blondyn z kolczatką na szyi jest pedałem i ma całkiem przystojnego chłopaka. Cudo... Ponownie się nachmurzyłem a on to wyczuł bo pociągnął mnie w stronę parkingu gdzie czekał na nas jego samochód.
- Nie przejmuj się. Skoro ujawniamy się przed twoją mamą to dlaczego nie przed twoimi znajomymi? - Spytał poważnie. - Przecież nie będziemy się zawsze ukrywać, prawda? Kończysz już szkołę i nie powinno ci to zaszkodzić.
- Do końca szkoły mam jeszcze prawie cały semestr! A jeśli będą mieli coś przeciw? - Omal nie krzyknąłem zdenerwowany. Czy on nie rozumie?
- Niektórzy zawsze będą coś mieli. Ale większość nie. Przecież ja też chodziłem do tej szkoły. Za moich czasów było tu sporo osobników innej orientacji i jakoś nikt się nie czepiał. Nie martw się na zapas, Tico! - Odwrócił mnie do siebie i trzymał moją twarz w swoich ciepłych dłoniach. Porzucony parasol kąpał się w kałuży.
- Skoro tak, to przedstaw mnie swoim znajomym ze studiów! - Powiedziałem naburmuszonym głosem wtulając się jednak w jego dłonie. Nawet nie drgnął. - Wstydzisz się mnie? - Spytałem uważnie wpatrując się w jego oczy.
- Głupi! Jasne, że się nie wstydzę! Zgoda. - Powiedział stanowczo i jakby ze zdziwieniem, że mogłem tak pomyśleć. - Jak mogłeś tak pomyśleć? - Miałem rację.
- Jakoś tak.. - Burknąłem speszony. Przecież wiem, że on się mnie nie wstydzi... - Kiedy? - Spytałem dla odciągnięcia uwagi. To właściwie nie było ważne. Ważne było dla mnie to, że nie miał co do tego żadnych wątpliwości i od razu podjął taką a nie inną decyzję.
- Jeśli wyrwiesz się z domu, to jeszcze dziś. Akurat kumpel urządza imprezę. Sam bym nie szedł.,. ale w tej sytuacji... - Pocałował mnie w czubek nosa.
- Spróbuję... ale? Czy to będzie w porządku jeśli pójdę z tobą? Przecież to twój znajomy... - Zastanowiłem się całkiem przytomnie. - Nie zna mnie więc dlaczego mam się bawić na jego... mmm... - Adri nie dał mi dokończyć. Zajął moją buzię czym innym. Kiedy zabrakło nam tlenu wyszeptał mi do ucha.
- To mój znajomy, ale jak go poznasz to będzie i twój. Będą tam też inni moi znajomi więc za jednym zamachem poznasz ich więcej. Przedstawię im cię jako mojego ukochanego chłopaka i dumę mojego serca. Nie bój się. -Pocałował mnie znowu. - A teraz chodź. Jeśli dłużej tak postoimy to mi się przeziębisz. - Podniósł zapomnianą parasolkę i otworzył przede mną drzwi. - Śliczności przodem! - Pokłonił mi się teatralnie. Zachichotałem i usiadłem na miejscu przy kierowcy. Pojechaliśmy do niego.
Tam ustaliliśmy, że Adrian przyjedzie na obiad punktualnie, być może tuż przed czasem. Będzie się zachowywał czarująco. Jeśli do tej pory moja mama nie załapie o co chodzi... to powiemy jej wprost przy obiedzie. Albo przed, bo w trakcie mogłaby się udławić... I będziemy czekać na wyrok... Jak na razie on podwiezie mnie do domu gdzie uda mi się wyżebrać albo i nie uda się wyżebrać wyjście na tą imprezę... Swoją drogą... jej też się boję!
- Mamo! Wróciłem! - Rozdarłem się już od progu. Swą Rodzicielkę znalazłem w salonie oglądającą jakiś brazylijski serial. Brrr...
- Jak w szkole? - Usłyszałem zamiast powitania.
- Uhm.. dobrze. Dostałem 5 z francuskiego i 4 mniej z matmy. - Matma nie jest moją najsilniejszą stroną, więc to powinno zrobić wrażenie.
- Brawo Synu! - Aż odwróciła się w moją stronę. Zaklaskała. O mało co się nie zarumieniłem...
- Mamo? - Zagaiłem ostrożnie.
- Taaak? Obiad musisz zrobić sobie sam. - Tym razem nie o to mi chodzi... jadłem u Adriego!
- Nie o to chodzi mamo... jadłem na mieście. - Zaczerpnąłem głęboko powietrza. - Mogę dziś wieczorem iść na imprezę?
- A czy osóbka która zabrała twoją cnotę też tam będzie?
- Będzie... to impreza u znajomych tej osóbki... - Jak gdyby nie skłamałem, nie?
- A czy ta Osóbka przyjdzie jutro na ten obiad?
- Tak. - Powiedziałem przełykając wielką kluchę w gardle.
- To możesz iść... Nie możesz jej przecież wystawić. Tylko bachora nie zmajstrój... Najpierw studia i ślub, potem wnuk. A tak w ogóle z tym się nie śpiesz.. bo jak na razie nie chcę być babcią! - To pewien rodzaj pocieszenia, prawda?
- Bez obaw, Mamo. Dziecka nie spłodzę. Dziękuję... To ja się idę przekąpać i będę szedł. - Podszedłem do niej i ucałowałem ją w nagrodę w policzek. Pogłaskała mnie po policzku. - Baw się dobrze synku... - Oby... naprawdę bym chciał!
Nieco podenerwowany poszedłem do kąpieli. Wykąpałem się, odświeżyłem, umyłem ząbki i zrobiłem wszystko jak należy. Tak myślę. Użyłem też moich ulubionych, subtelnych perfum. Adri też je uwielbia. Poczym poszedłem do siebie i wybrałem sobie chyba najbardziej odpowiednie ubranko... Spodnie imitujące jeans, modnie powycierane i obcisłe w odpowiednich miejscach. Nie za bardzo ale modnie i wystarczająco. W każdym razie Remi powiedziała kiedyś że to są moje najlepsze spodnie bo w nich wyglądam jak ciacho z kremem które każdy chce wylizać a przy tym nie są kurewskie. Podobno mój tyłek w nich wygląda jak brzoskwinka albo jabłuszko warte grzechu. Nie wiem skąd moja siostrunia bierze te określenia... ale ponieważ ona zawsze mój strój komentuje szczerze (czasami aż do bólu), to tym razem postanowiłem posłuchać. Szkoda tylko, że znowu wyszła z koleżankami... mogłaby mi doradzić co założyć na górę... No nic... myślę, że biały podkoszulek bez rękawów i czarna, rozpięta, koszulowa bluzka będzie w porządku. Nie nachalnie, nie gejowsko. Za to ładnie i nie niechlujnie. Normalnie. Chyba nawet mi się podoba... Obroża z kolcami zostaje na swoim stałym miejscu czytać mojej smukłej szyice. Przydługie blond kosmyki spiąłem w luźną kitkę i tak naprawdę poczułem się gotowy do wyjścia. Tak dla pewności postanowiłem zapastować swoje glaniki. Tak, teraz jestem już w stu procentach gotowy.
Zerknąłem na zegarek. Za 15 minut Adi będzie na mnie czekał w samochodzie, zaledwie przecznicę stąd. Dokumenty, portfel i piżamę na wypadek kończenia nocy w domu u mego lubego, schowałem do mojej czarnej kostki. Komórkę do przedniej kieszeni spodni i pobiegłem założyć buty. Zarzuciłem jeszcze mój skórzany czarny płaszczyk na ramiona i krzyknąłem w głąb mieszkania.
- Wychodzę już! Pa mamo! Do jutra!!
- Dobrze Skarbie. Baw się dobrze! - Dobiegł mnie jej głos z kuchni. Ciekawy jestem, czy gdyby wiedziała z kim i po co idę na tą imprezę też by tak powiedziała. No cóż... chociaż bachora nie zmajstruję... Choćbym chciał! Z tymi myślami wyszedłem z domu i kiedy doszedłem na umówione miejsce moja karoca już stała zaparkowana przy krawężniku.
- Długo czekasz? - Spytałem kiedy już znalazłem się w środku.
- Nie. Chwilkę. Bosko wyglądasz... Najchętniej zabrałbym cię do siebie... Ale poczekam z tym do wyjścia z imprezy... - Oblizał perwersyjnie usta.
- Oj! - Klepnąłem go w ramię. - To może odpuścimy sobie tą bibę? - Spytałem z nadzieją.
- Nie... Nie wstydzę się ciebie, udowodnię ci to. Poza tym, masz rację. To nie byłoby w porządku gdyby tylko z twojej strony ktoś widział o naszym związku. - Zagłuszył mnie kiedy tylko otworzyłem buzię. - ...i jakby nie było, już zapowiedziałem że przyjdę z osobą towarzyszącą.
- ... - Z mojej strony dobiegł go słaby pisk.
- Jedziemy Skarbie. Nie bój się. Będzie ok. - Pocałował mnie krótko i z gracją ruszył z krawężnika. Z jakiegoś dziwnego powodu czułem górę lodu w żołądku.
Niespełna dwadzieścia minut później Adrian już zatrzymywał swoją toyotkę pod blokiem w tak zwanej lepszej dzielnicy miasta. Kiedy wysiedliśmy wskazał mi paluszkiem rozświetlone okna na czwartym piętrze.
- To tam. Wygląda nieźle, prawda? - Posłał mi pocieszający uśmiech.
- Taaa... - Mruknąłem dość cicho. Jednak zrozumiał.
- Nie martw się! Będzie dobrze!!
Pchnął mnie lekko w stronę wejścia. Od wejścia pchnął mnie w stronę windy a stamtąd ponownie wypchnął mnie na korytarz. Tak wciągnął mnie w długi, mokry pocałunek. Kiedy zakończył go delikatnie gryząc moje wargi powiedział pewnie.
- Jesteś ze mną. Kocham Cię. Jesteś śliczny i będzie ok. Nie martw się na zapas! Wisi mi co powiedzą. I tak jesteś moim skarbem, nie ich, moim! - I mój przystojniak zapukał do tych cholernych drzwi. Moje biedne serduszko natomiast zapukało do mojego gardła. Nie minęło sześć godzin od obiadu, więc nadal mam czym wyhaftować im podłogę... Ludzie! Strzeżcie się!!!
Drzwi otworzył piegaty szatyn. Roześmiany z kieliszkiem szampana w ręku i w fiołkowej koszuli. Najpierw spojrzał na Adriana a potem zauważył mnie. Skulonego za jego ramieniem i zasłaniającego się jego granatową koszulą. Zrobił głupią i przede wszystkim zdziwioną minę.
- Eeee... Adrian? A nie miałeś przyjść ze swoim SKARBEM? Właźcie... - Zawracam, serio! I zaraz się poryczę!
- Wracaj mi tu... - Szepnął mi do ucha mój chłopak i pociągnął za rękę w stronę drzwi. - Tak Zbychu, miałem i przyszedłem. - Staliśmy w przedpokoju. To znaczy ja stałem, bo mój chłopak był nieco aktywniejszy... Właśnie zaciągnął ze mnie płaszczyk. - Na miłość boską... nie pogryzą cię tu! - Odwiesił go razem ze swoim na wieszak.
- Zbychu? Czy to Adrian? Przyprowadził jak obiecał, tą swoją Tajemniczą Miłość? - Dobiegł mnie kobiecy głos z pokoju.
- Eeee... przyprowadził... - Odpowiedział niezbyt pewnie szatyn. Widać było, że nie ma zielonego pojęcia jak zareagować. Zawstydzony przyjrzałem się swoim skarpetkom. Zdecydowanie były do pary... Po słowach piegacza do przedpokoju zaczęli się schodzić ludzie. Oprócz nas (Adiego i mnie) i Zbyszka do pomieszczenia wpadły trzy dziewczyny, mocno wyciągając szyje i jeszcze jeden chłopak. Miałem ochotę schować się za mojego towarzysza.
- Witam. Przepraszam za małe spóźnienie. Jak obiecałem, przyprowadziłem mojego Skarba. - Usłyszałem podenerwowany a jednak pogodny głos Adriego. - Przyjaciele, oto moje słońce Tico. - Przyciągnął mnie do siebie i z pewną satysfakcją zauważyłem w jego głosie niekłamaną dumę. Postanowiłem zachowywać się godnie i podniosłem dzielnie głowę. Przyjrzałem się każdemu z osobna. Dwie szatynki i jedna blondynka, oprócz szatyna zwanego Zbyszkiem napotkałem jeszcze na rudzielca. Wszystkich znałem z opowiadań. Nie umiałem rozróżnić tylko szatynek.
- Cześć. - Usłyszałem swój nieco drżący głos. - Miło mi poznać. Adrian opowiadał mi o was same miłe rzeczy. - Adrian pogłaskał mnie po karku.
- Tico, przedstawiam ci Zbyszka... - Wskazał na piegusa. - Mateusza... - Wskazał na rudzika. - Gośkę. - Blondyna. - Martę.. - To ta wyższa z szatynek, w zielonej bluzce. - ...i Anetę. - Druga szatynka, w beżowym podkoszulku. Każdy z towarzystwa po kolei podał mi dłoń na przywitanie.
A potem... A potem zaległa taka głupia cisza. Oni nie spodziewali się chłopaka. Tego byłem pewien, ja nie wiedziałem jak mam się zachować, a Adrian chyba czekał na jakiś ciepły gest z ich strony. Spodziewał się chyba po nich jakiejś żywszej reakcji... I wreszcie do mnie dotarło, że tak samo jak ja obawiałem i obawiam się reakcji moich znajomych i matki, jak się dowiedzą o mojej orientacji, tak dla Adriana była bardzo ważna reakcja jego przyjaciół i znajomych.
- Eeee... zapraszamy dalej! - Z ciszy wyłamała się Gośka. - Nam też miło cię poznać. Po prostu... szczerze mówiąc nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw! - Roześmiała się trochę skrępowana. Zresztą nie mniej niż ja.
- Nie ma sprawy. Wiem, że to ekhm... szokujące... - Powiedziałem i postarałem się przywołać na twarz uśmiech. Wiem, że wypadł raczej słabo ale na Adiego podziałał chyba jak balsam. W każdym razie wstąpił w niego jaki taki entuzjazm.
Aneta, szatynka o niebieskich oczach złapała mnie pod ramię i wciągnęła mnie do dużego pokoju i usadziła na kanapie. Obok usadowił się mój chłopak. Reszta towarzystwa rozsiadła się na drugiej kanapie i na fotelach. Mojej uwadze nie umknął fakt, że podobnie jak ja z Adim siedzieliśmy razem, trzymając się za ręce, tak Zbyszek z Martą robili to samo. No tak... Adi mówił, że od niedawna są parą.
- Posłuchaj... - Zwrócił na siebie moją uwagę Mateusz. W sumie nie wiem czy moją czy Adiego... Nie wiem do kogo to było! - Nie spodziewaliśmy się... ekhę przystojnego chłopaka. Już bardziej zastanawialiśmy się czy nie jesteś związany z jakąś okropnie brzydką dziewczyną ze sporą nadwagą.. - Pomacałem się z pewną obawą po brzuszku. Czy ja jestem tłusty? Towarzystwo się roześmiało. Czy to dobrze? - ...albo z taką seksbombą, że chciał ją mieć tylko dla siebie... - To już wybitnie było skierowane do mnie.
- Zaskoczeni z pewnością... - Prychnąłem rozbawiony. - I jak? Jest bardzo źle? Mocno zawiedzeni? - Zapytałem szczerze ciekawy i ze względu na Ardiego miałem nadzieję, że ich odpowiedź nie będzie bardzo zła...
- Zdziwieni, zdziwieni. Ale nie można powiedzieć, że negatywnie. - powiedziała Marta. Aż poczułem, jak Adrian się odpręża.
- Mówiłem, że mam cudnego Skarba! - Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu.
- Przestań... tylko dla ciebie jestem skarbem bo biedak zakochany jesteś... - Ofuknąłem go zawstydzony. Towarzystwo się roześmiało.
W ciągu następnych kilku godzin okazało się, że ci ludzie nie są wcale tacy źli. Gadało się nieźle. Pewne kontrowersje wzbudził jednak mój wiek. Po rozmowie i moim wyglądzie spodziewali się, że co najmniej mam maturę za sobą. Nie wpłynęło to jednak w żaden sposób na nasze późniejsze tematy rozmów. Z pewną dozą ostrożności ale jednak sporo pytali o nasz związek. Od kiedy się znamy, jak długo to trwa, czy na poważnie, co w sobie lubimy i tak dalej... To już po trosze stawało się irytujące... Szczególnie kiedy Gośka okazała się yaoistką... na Boga... dogadałaby się z Remi! To byłoby straszne! Ona choć zna mnie od kilku godzin już zaczynała pytać jak długi jest mój interes i jaka pozycja jest nasza ulubiona... można by to niby zwalić na ilość alkoholu, którą ta kobieta w siebie wlewała... no ale... Adrian jako kierowca nie pił wcale a ja grzecznościowo ledwo maczałem dzióbek. Nie wyobrażam sobie przedstawienia jakie mógłbym urządzić, gdybym się upił... Do tej pory po pijaku spróbowałem seksu bez nawilżenia, wisiałem na lampie i wystąpiłem w klubie karaoke drąc się nieprzytomnie i robiąc striptiz przed jakąś starą babcią. Kiedy piję na osobności z Adim, to później on ma swój ulubiony dziki seks i małe przedstawienie. Jakoś bez procentów nigdy nie udało mi się luźne podejście do obydwu tych rzeczy. A próbowałem...
- Hej... a tak właściwie... to jak się poznaliście? Kiedy? - Spytała w pewnej chwili Aneta.
Spojrzałem na błogi uśmiech Adriana. Dałem mu się wypowiedzieć.
- W szkole. Jeszcze w liceum. Ja kończyłem, on zaczynał. Pomagałem mu w francuskim... jego klasa była do przodu a dla niego był to pierwszy kontakt z tym językiem...
- Chwila! To Tico... jesteś sporo młodszy! - Zdziwiła się Gośka. - to shota jest!
- Bez przesady... jestem tylko dwa lata młodszy... - Odrzekłem, szukając wzrokiem oparcia w Ardianie.
- Nadrabia inteligencją... Chwilami jest dużo poważniejszy i dojrzalszy niż ja. - Roześmiał się mój facet. A mnie zapiekły policzki.
- Przestań... - Udało mi się wyjęczeć.
- To ty jeszcze jesteś w liceum?! - Aneta zapiszczała zdziwiona.
-T-tak... w maturalnej klasie... - Udało mi się wystękać.
- Nie wyglądasz... - Pokręciła z niedowierzaniem głową. - Wyglądasz na studenta... Swoją drogą... na co chcesz zdawać?
- Jeszcze nie zdecydowałem się do końca... ale chciałbym studiować medycynę. Nad specjalizacją jeszcze nie myślałem. - No co? A wy już macie szczegółowe plany? Jeśli tak, to gratuluję! Ale ja nie...
Zbyszek gwizdnął przez zęby. - Rzeczywiście zdolna bestia. Albo odważna. Podobno strasznie ciężko się dostać.
- O taaak.. Straszcie mnie. - Zrobiłem zrezygnowaną minę. I tak pewno zwieję przed terminem...
- Długo już ze sobą jesteście? - Wróciła na interesujący ją temat Gośka. - Na poważnie?
- Od lutego, dwa lata temu. - Odpowiedział pewnie Adi. - Na poważnie. Z mojej strony na pewno.
- Z mojej strony też... - Policzki mnie piekły jak cholera. Mój przystojniak się mnie nie wyparł! Teraz byłem w stanie przenosić góry.
- Uprawiacie seks, czy jesteście grzecznie platoniczni? - Gośka była bardzo ciekawa i nawet nie speszona. Ja za to zakrztusiłem się popijanym właśnie szampanem. Adrii za to poklepał mnie po pleckach i tylko leciutko zarumieniony pokiwał twierdząco głową.
- Sypiamy ze sobą... aktywnie...
- A dobry jest w tym Adrian? - To pytanie było skierowane wybitnie do mnie. Ponownie zacząłem się dusić.
- Uchylam się od odpowiedzi! Stanowczo!! - Zakomunikowałem całemu towarzystwu i nagle zainteresowanemu mojemu facetowi. Dlaczego on się nawet nie zawstydził?!
- A Tico? Jaki jest? - Co?! Treaz ja? Mowy nie ma!
- Tobie też radzę nie odpowiadać... - Oświadczyłem grobowym głosem.
Adrian zamknął już pomału rozchylając się usta. Gdyby powiedział, spałby na kanapie!
- ...Aa...? - Widać było, że ta porąbaną baba ma jeszcze jakieś pytania! Ja się zaraz stąd wynoszę! Zanim spyta o długość mojego ptaszka...
- Yyyy? Pytaj! - Łaskawie przyzwolił mój luby.
- Jak... jak duża jest różnica pomiędzy waszymi wymiarami? - Boże!!!!!! Koszmar się spełnia! Jeśli on odpowie na to pytanie... to. to, TO DZIŚ BĘDZIE SPAŁ NA KANAPIE!!! I co z tego, że to jego dom...
Chyba jednak właściwie odczytał moją minę bo roześmiał się tylko nerwowo patrząc na mnie i powiedział.
- Proszę inny zestaw pytań!
- No to... Jaka pozycja jest waszą ulubioną? Macie tą samą, czy inne?
- BOŻE! Przestań! - Nie wytrzymałem i wydarłem się na całe gardziołko. - I wy też! - Ona pytała, a reszta miała wzrok godny stada wygłodniałych sępów! - Koniec tego tematu! Opowieści dziwnej treści pochodzące z sypialni nie są dobrym tematem na pierwsze spotkanie! - Nie... ja wcale nie histeryzuję! Wy nie widzieliście jak to wygląda w moim wydaniu! O. Adrian mnie przytula. Uspokajająco całuje w policzek.
- Już... chyba rzeczywiście to poszło w złą stronę... - chyba?! Ma chociaż minę winowajcy... rozbawioną ale winowajcy...I tak będzie spał pod osobną kołdrą!
A reszta towarzystwa, już bardziej rozluźniona patrzyła na nas z pobłażaniem. Jasne! Im nie zadano takich pytań! Poza tym ja widzę ich po raz pierwszy w życiu! Co z tego, że znam ich z opowiadań? To nie to samo.. Będę musiał przypilnować, żeby Adii nie odpowiadał na takie pytania kiedy spuszczę go z zasięgu wzroku... W każdym razie... chyba mnie zaakceptowali.
Żeby nie przesadzić i nie zwazelinować... Cała ta imprezka na początku była okrutnie wręcz drętwa... ale kto widział porywającą atmosferę na wstępie? No właśnie, nikt. Było, nie było obydwie strony musiały się też przyzwyczaić do zaistniałej sytuacji. Ja do nich a oni do mnie. Wiadomo... kiedy alkohol zaczął działać było już lepiej. Później nawet trochę potańczyłem. Chyba nawet było mi to potrzebne. Trochę ich polubiłem. Już wiem za co on ich tak lubi. To chyba najważniejsze.
Nie. To wszystko nieważne. Najważniejsze jest to, że Adrian miał uśmiech na twarzy, że cieszył się z tego, że nie było żadnej afery. Cieszył się, że dogaduję się z jego przyjaciółmi. Ja też cieszyłbym się gdyby moi przyjaciele przyjęli go tak po prostu. Bez zastrzeżeń. Ale czy to możliwe? Czy ja tego dożyję? Czy ja w ogóle dożyję niedzieli? W końcu ten uroczy sobotni obiadek zbliża się wielkimi krokami... na dobrą sprawę zostało mi tylko kilkanaście godzin przed tą sądną godziną. Chyba złe myśli odbiły się na mojej twarzy, bo Adri w pewnej chwili kiedy zostaliśmy na chwile sami zagaił mnie:
- Tico? - Zatroskany głos... Niedobrze!
- Tak?
- Stało się coś? Jesteś smutny. - Hehm... teraz jego głos jest smutny...! ja tak nie chcę!
- Nie, nic się nie stało. Wydaje ci się. - Starałem się żeby mój głos zabrzmiał właściwie.
- Niestety nie, Maleństwo. Widzę przecież. Ktoś stąd sprawił ci przykrość? - Spytał spokojnie ale ja wiedziałem, że całym sobą modli się żeby było inaczej.
- Nie! Masz rację... - Chyba nie ma co udawać. - Jestem troszeczkę smutny... ale nikt tu mi nic nie zrobił.
- Więc o co chodzi? - Odetchnął z ulgą. Widocznie. Nie do końca ale jednak.
- Martwię się jutrzejszym "obiadkiem"... - Powiedziałem z uśmiechem. Bo to był uśmiech, prawda?
- Hej! Gołąbeczki? Co robicie sami w kącie?! - Mateusz macha w naszą stronę. Śmieje się. Staram się odpowiedzieć tym samym.
- Gruchamy! A czym zajmują się porządne gołąbki w kącie? - Odpowiedziałem mu wesoło. A do Adiego ciszej. - Nie przejmuj się! Nie psujmy imprezy! Mi zaraz przejdzie! - On też się uśmiechnął ale nie jestem pewien czy był to wesoły uśmiech.
W każdym razie dołączyliśmy do reszty.
Ułaaaaaaaaaa... Przepraszam za to ziewnięcie. Jest już ranek. A raczej prawie południe. Adrian dał mi się wyspać. Kiedy wczoraj, a raczej dzisiaj nad ranem wróciliśmy z imprezy było już prawie jasno... Imprezy u przyjaciół Adriana. Gdzie pierwszy raz zostałem przedstawiony jako jego chłopak. Powaga! Może nie była to impreza mojego życia, ale była udana. Udało mi się zaprzyjaźnić z osobami na których mu zależy. To dobrze. Reszta nie ważna. Akceptują fakt, że ich przyjaciel ma nie dziewczynę, a chłopaka. Są otwarci... Żeby dziś moja Mama okazała się tak samo otwarta kiedy będę jej przedstawiał Adriana!
Swoją drogą... ona już go zna. Jako mojego kolegę, który uczy mnie języka francuskiego. Czyli nie skłamałem... nie do końca. Adrian rzeczywiście był moim kolegą od nauki francuskiego... ale dwa lata temu! Teraz nasz związek daleko wykracza poza koleżeństwo, czy nawet bardzo zażyłą przyjaźń. Moja Mama jako tyran domowy i jego anioł w jednym, dziś dowie się, że facet którego przyjęła na herbatkę rżnie jej jedynego syna. Cacy! Rzekłem! Myślicie, że się ucieszy? Że uda mi się przeżyć?
Do wyznaczonego obiadku poznawczego zostało niewiele ponad cztery godziny... Nie przeżyję! Mój Adi obiecał, że będzie mnie wspierał...
Chwilka. Gdzie jest mój Adii?!
- Adii?? - Daję upust ciekawości wzywając lubego po imieniu.
Cisza.
- Adii?! - W domu jest podejrzanie cicho. Jego rodzice są na jakimś tam wyjeździe... jak zwykle. Więc w domu powinniśmy być tylko my dwaj. Starszy brat mojego chłopaka już nie mieszka w rodzinnym gniazdku. Nadal nie ma odzewu. - Adriaaaaan!!! - Drę się potężnie. Nadal nikt mi nie odpowiada! To zaczyna być irytujące...
Wstaję z łóżka i nie ścieląc go dreptam na boso do kuchni. Specjalnie. On nie cierpi gdy chodzę u niego na boso. W końcu mogę się przeziębić. Skoro jest tak przewrażliwiony na moim punkcie, to dlaczego do licha ciężkiego nie odpowiada kiedy go wołam?
Kuchnia jest pusta. Na stole stoi przygotowany talerz z kanapkami i kubek jeszcze przyjemnie ciepłej herbaty. Nie ma jednak żadnej żywej duszy oprócz mnie... Lekko zaintrygowany, zostawiam w spokoju kanapeczki i dreptam do łazienki. Staję pod nią zawiedziony. Nie dość, że światło jest zgaszone to jeszcze nie słychać szumu wody. Niczego nie słychać. Dla pewności otwieram drzwi. Ciemno i pusto. Tu jednak podobnie jak w kuchni, są wyraźne ślady niedawnej obecności właściciela... Lustro jest jeszcze zaparowane a na podłodze stoi mała kałuża wody i leży porzucony ręcznik... Jakby ktoś dopiero co wyszedł spod gorącego prysznica i nie miał czasu na sprzątnięcie po sobie...
- Adrian?! - Krzyczę lekko zaniepokojony. Nadal nikt mi nie odpowiada. Nie ma go ani w kuchni, ani w łazience... Mijałem salon i tam też go nie było! Czy on próbuje mnie przestraszyć? Próżny wysiłek. Ja już się boję!
Może jest w pokoju rodziców? Truchtam do rzeczonego pomieszczenia. Z pewną obawą otwieram drzwi. Pusto. Na środku duże dwuosobowe łóżko, kilka szafek, biurko. Normalny pokój. Poza tym, że pusty!
- Wychodź! Adrian! Udało ci się! Boję się i martwię...! Wyłaź! - Pomału moje serduszko przyśpiesza. Dom jest pusty. Na pierwszy i drugi rzut oka. Nie mógł nigdzie pójść. Powiedziałby mi! Albo zostawił kartkę!
...
....
.....
...... ... ...
A jeśli... coś się stało? Jeśli ktoś się tu włamał jak ja spałem i go... porwał? Jeśli coś mu się stało? Adrian!!! Ale.. przecież bym usłyszał. Prawda? Co z tego, że jestem śpiochem i niemal nic nie jest w stanie mnie obudzić?! Nie jestem aż takim śpiochem! Poza tym nie ma żadnych śladów włamania. Może siedzi w szafie? Sprawdzę! Biegam więc od szafy do szafeczki i nic. Żadnego śladu...
Powlokłem się więc z powrotem do łóżka. Nakryłem się kołdrą, aż po same oczy i przed dłuższy czas starałem się ignorować fakt, iż pomału brakuje mi powietrza.
...
A jeśli mnie zostawił? I sobie poszedł? Przemyślał wczorajszy dzień i uznał, że jestem beznadziejny? Może poszedł poszukać sobie innego chłopaka? Tylko dlaczego teraz.? Nie. Może on się przestraszył tego obiadku z moją Mamusią? Może dlatego sobie poszedł? A może to ten brak powietrza sprawia, że głupieję? Nieważne co to sprawia... ważne, że już się rozryczałem. Litości. Jestem żałosny.
.
Ale rzeczywiście. jeśli przestraszył się tego obiadu i spanikował? Jeśli poszedł sobie gdzieś przemyśleć czy warto? Jeśli nie wróci do umówionej godziny? Jeśli w ogóle nie wróci?! Jeśli jeśli...
Odwracam się buzią do poduszki i przytulam się do koszulki w której dziś spał. Bokserkom darowałem... niech na razie poleżą na podłodze... I nadal ryczę...!
...
Płacz płaczem, ale czy ja właśnie nie słyszę kroków po chłodnej posadzce? Biegnę więc do drzwi wejściowych. Pusto. Siadam wprost na zimnej posadzce. Adri nie byłby szczęśliwy gdyby mnie tak zastał. Ale jego nie ma.
Pomału mnie to męczy. Męczy do tego stopnia, że zaczynam słyszeć coś czego nie ma. Płacz przybiera na sile. Głupie łzy... i tak nic nie wnoszą! Więc po co w ogóle są? Nie mam pojęcia.
- Głupie łzy... Głupi pusty dom.! I głupi Adrian!!! - Krzyczałem, z każdym zdaniem głośniej i dla efektu uderzając pięścią w podłogę.
- Możliwe... ale dlaczego płaczesz? Co się stało? - Znajomy głos, gdzieś za moimi plecami. Chyba znowu mam zwidy... Nie odwracam się nawet by to sprawdzić. Nie chcę się rozczarować. - Powiesz mi? Skarbie? - Głos głosem, a zwidy zwidami. A mnie jak najbardziej rzeczywiste, silne ręce podnoszą do góry i niosą do łóżka. Patrzę na tego kto mnie niesie.
- Adii!!! - Drę się mu do ucha i obejmuję za szyję. Jak dobrze, że jest. A tak się bałem!
- A niby kto? - Pyta rozbawiony. Po czym pyta poważniej. - Powiesz mi dlaczego płaczesz i siedzisz na zimnym kamieniu? Do tego wymyślasz wszystkiemu co najmniej winne? - Znowu rozbawiona nuta.
Co mam mu powiedzieć? Przecież nie to, że rozryczałem się tylko dlatego że po obudzeniu nie zobaczyłem jego twarzy i dlatego, że nie zobaczyłem go nigdzie! Bo wołałem a nie przyszedł? Bo nie przytulił, a powinien bo zasypiałem razem z nim!
Siada na łóżku i sadza mnie sobie na kolanach. Więc co robię, no co?! Oczywiście to co nie powinienem! Litości...
- Nooo...bo! Jak mogłeś mnie zostawić? Jaaa... obudziłem się sam! I nie wiedziałem gdzie jesteś... Szukałem cię i cię nigdzie nie było! Myślałem, że sobie poszedłeś na stałe, bo się nie sprawdziłem jako twój chłopak wczoraj i bo nie chcesz iść na ten obiad... i ... i! - Co jak co ale to nie była popisówa poprawnej gramatyki.. Jeśli podobnie będę mówił na maturze to kiepsko to widzę...
- Płaczesz z tego powodu? - Pyta rozbawiony, a ja z poczuciem krzywdy potwierdzająco kiwam głową. - No to kochanie płaczesz bez powodu.
Mrugam pytająco oczami. Nie dla kokieterii.. Po prostu mam zajęte łapki. Jeśli puszczę jego szyję to może mi ucieknie? Jak inaczej mam pozbyć się łez z oczu?
- Płaczesz zupełnie niepotrzebnie. Nie zostawiłbym cię samego. Sprawdziłeś się śpiewająco jako mój chłopak! Nie mogło być inaczej. - Głaszcze mnie i scałowuje łzy. Chowam się w jego koszulę. Teraz to się aż wstydzę. Rzeczywiście jestem niemądry... - Nawet twoja Mama nie jest w stanie mnie przestraszyć na tyle, żeby móc mnie zniechęcić. Zjadłeś już śniadanko, które ci naszykowałem?
- Eeee... to było dla mnie? - Nie wiedziałem.
- A dla kogo głuptasie? - On się ze mnie naśmiewa! - Chodź... zjesz bo mi padniesz. Najpierw łazisz na bosaka, potem płaczesz i do tego głodujesz. - Jego głos przeszedł w złorzeczenie. Teraz ja się roześmiałem.
- Nic mi nie będzie. - Zabrałem się do śniadania. - A tak w ogóle... gdzie byłeś? - Spytałem pomiędzy kęsami.
- W kwiaciarni.
- Po co? - Czy dziś jest jakaś rocznica albo coś o czym nic nie wiem?
- Po kwiaty oczywiście... - Nadal jest lekko rozbawiony.
- Wiem po co się chodzi do kwiaciarni... - Oznajmiłem. - Ale po co ci te kwiaty?
- O ile mnie pamięć nie myli to idę na uroczysty obiad, zaprezentować się teściowej to i kwiaty się przydadzą. Nie uważasz? - Spojrzał na mnie łobuzersko. - Powiedz czy ładne. - Wyszedł z kuchni i po krokach i otwieranych drzwiach poznałem, że poszedł do łazienki. To dlatego wtedy stał za mną. Po chwili wrócił niosąc w ramionach duży bukiet dwukolorowych róż i jedną pojedynczą.
- Ładne. - Powiedziałem szczerze. Musiało go to dużo kosztować... - Przejąłeś się tą kolacją. Dla kogo ta pojedyncza róża?
- Dla Remi. Przejąłem się tobą. Tobie zależy na dobrych kontaktach z matką, mi też na tym zależy. Ty się wczoraj dla mnie także postarałeś. - Przerwał i zapatrzył się na mnie. Zaczerwieniłem się. Te jego magnetyzujące szare oczy! - Wstawię je do wody...
Szybko dokończyłem jedzenie i dla odmiany, pozmywałem po sobie. Adrii usiadł przy stole.
- Trzeba było zostawić.
- Nie! Ty przygotowałeś, ja sprzątam. I tak mi głupio... ja w tym czasie smacznie spałem.
Kiedy skończyłem wgramoliłem mu się na jego kolana.
- Która godzina? - Spytałem pocierając policzkiem o jego policzek. Objął mnie delikatnie.
- Spokojnie. Mamy jeszcze prawie trzy godziny. - Bez trudu rozszyfrował moje intencje. Wtuliłem się mocniej.
- Kocham cię... wiesz?
- Wiem głuptasie. Ja ciebie też. Wiesz?
- Wiem. Pomożesz mi się wykąpać? - Niewinne pytanie. Naprawdę. To w końcu może być ostatnia taka nasza kąpiel na długi czas.
- Pomogę.
Po niespełna pięciu minutach już ciepła woda ciekła nam po plecach. Mój Adrian bardzo delikatnie mył całe moje ciało, ja odwdzięczałem się tym samym, chociaż jemu kąpiel nie była potrzebna. Przecież już dziś rano brał jedną. Wzajemny dotyk bardziej przypominał pieszczoty niż porządne szorowanie. Kiedy już nie mieliśmy co myć, po prostu staliśmy pod strugami wody. Było tak dobrze. Kiedy i to się skończyło, wycieraliśmy się w takim samym porządku jak poprzednio. Susi i czyści poszliśmy do jego pokoju wciąż trzymając się za ręce. Tam ubraliśmy się, ja w czarne materiałowe długie spodnie i czarną koszulę, on również w czarne materiałowe spodnie, z tym że jego są odprasowane w kancik i koszulę, z tym że błękitną. Grzecznie przylizał swoją ciemną czuprynę. Do tej pory nie padło żadne słowo. Od śniadania. My potrafimy gadać, krzyczeć i wspólnie milczeć. To jedna ze stron naszego związku. Żadne słowo, aż do teraz.
- I jak wyglądam? - Spytał poprawiając nieistniejące zmarszczki na ubraniu.
- Wspaniale. - Naprawdę. Mi się podoba i Mamie też powinno.
- Wychodzimy? Już czas, żeby wyjść. W ten sposób będziemy punktualni. - Jego głos cichy i uspokajający, drżał ujawniając zdenerwowanie właściciela. - Zobaczysz, że będzie dobrze. - Nie wiem kogo chciał uspokoić. Mnie czy siebie.
- Na pewno... - Chciałem mu pomóc... ale sam sobie oszukać nie mogę, więc jak mam to zrobić z nim?
Wychodzimy. Adrian podaje mi klucze od domu, a sam w tym czasie idzie otworzyć samochód. Zamykam na dwa zamki. Mam już to opanowane. Robiłem to setki razy. Idę do jego ukochanej toyotki. Siadam obok niego, na miejscu pasażera. Adrian łapie mnie niespodziewanie za kolano i rzuca mi przerażony wzrok. Patrzę na niego równie przerażony. Nie wiem co się dzieje.
- Kwiaty. Zapomniałem kwiatów. - Mówi jakby był nieobecny duchem.
- Pójdę po nie. - Wychodzę z auta, podchodzę do drzwi, otwieram je, biegnę po kwiaty, zamykam drzwi i biegnę do samochodu. Kwiaty lądują na tylnim siedzeniu. Siadam na swoim miejscu.
- Wszystko już mamy? - Pytam i czuję jak drży mi dolna powieka lewego oka.
- Tak.
Wzdychamy równocześnie. Ona mnie całuje. Łapczywie i jakoś tak desperacko. Ja robię to samo. Kiedy pocałunek się kończy, ja zapinam pas, on wrzuca bieg. Jedziemy.
Jedziemy w ciszy. Nawet radio milczy. Ale nic z tym nie robimy. Niech będzie i tak. Wydaje mi się, że jedziemy niesamowicie szybko. Ale przecież tak nie jest. Patrzę zaniepokojony na Adiego i potem na licznik. Obydwa są jak trzeba. Inne pojazdy jakby ustępowały nam z drogi. Żadnego korku, zastoju. Nawet światła przejeżdżamy zawsze bez czekania. Los potrafi być bardzo złośliwy. Tak samo jak czas, kiedy człowiek tego nie chce, ten przyśpiesza jak szalony. Jeszcze dwa zakręty i będziemy pod moim domem. Jeden. Jesteśmy. Patrzę na zegar na tablicy rozdzielczej. Jego wzrok podąża za moim. Jest 14.43. Do wyznaczonej pory mamy siedemnaście minut. Jednocześnie koszmarnie dużo i upiornie mało.
Żaden z nas nie wysiada. Trzymamy się za ręce. Znowu tak jakby desperacko. Obaj mamy dłonie spocone, gorące, w których czuć nerwowo pulsującą krew. Nikomu nie życzę takiego uczucia. Takiego strachu. Tej beznadziejności sytuacji. To moja Matka. To mój Chłopak. Kocham obydwoje. Czy jedna ukochana osoba zabierze mi drugą? 14.49. Ten zegar chyba przyśpieszył... Znowu musimy myśleć o tym samym, bo Adrian patrzy z niedowierzaniem na zegarek na swoim przegubie. Po minie widzę, że oba wskazują to samo. Wszystkie wspólne chwile przelatują mi przed oczami. Aż do dzisiejszego dnia. Strachu, śniadania, kąpieli i tej podróży. Jest 14.55.
- Kocham cię. Mam nadzieję, że nie obedrze nas ze skóry. - Mówię cicho, patrząc mu prosto w oczy.
- Też cię kocham głuptasie. Jeśli nas nawet obedrze to będziemy mieli po prostu oryginalniejszy wygląd. - Śmiejemy się tym samym minimalnie rozluźniając atmosferę. - Pokonamy wszystko. - Mówi pewnie. Uspokajam się.
- Wiem. Może będzie tak jak na próbie generalnej... w końcu Remi przeżyła. - Nutka optymizmu z mojej strony.
- Idziemy? - Pyta.
- Idziemy. -Pocieram kciukiem policzek.
Wysiadamy. Adrian zamyka samochód.
- Kwiaty! - Tym razem to mi się przypomniało. On otwiera drzwi a ja wyciągam. Kwiaty są piękne... Oby i ten obiad taki był.
Podchodzimy do drzwi. Trzymamy się za ręce. Adrian trzyma róże. Patrzę na zegarek. Jest 14.59. Patrzymy sobie w oczy, ściskamy mocniej swoje dłonie... i naciskam na dzwonek. Z głębi mieszkania słychać kroki.
Podchodzimy do drzwi. Trzymamy się za ręce. Adrian trzyma róże. Patrzę na zegarek. Jest 14.59. Patrzymy sobie w oczy, ściskamy mocniej swoje dłonie... i naciskam na dzwonek. Z głębi mieszkania słychać kroki.
Bardzo dobrze znane mi kroki. To nie są kroki Mamy. To kroki Remi. I rzeczywiście, drzwi otwierają się energicznie i na progu staje moja siostrzyczka.
- Jesteście na czas. - Uśmiecha się do nas. Bardzo nerwowo. Wpuszcza nas do środka i wita dodając otuchy.
- W jakim jest humorze? - Pytam woląc wiedzieć z góry. - I gdzie jest?
- Zaraz przyjdzie... Kończy się stroić. Humor ma jak do tej pory niezły. Od rana żartuje i podśpiewuje pod nosem. - Remi zrobiła dziwną minę. - Braciszku... Adrian... poradzicie sobie.
- Jasne, że tak. Strach ma wielkie oczy. - Mój chłopak mówił to tak, jakby właśnie widział te oczy z baaardzo bliska.
Nie mieliśmy jednak czasu na dłuższe roztrząsanie jakichkolwiek kwestii, ponieważ drzwi od pokoju Mamy otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem. Godzilla atakuje! Rodzicielka moja właśnie szła w naszą stronę.
- Zapraszam dalej! Synu, wprowadź gościa do salonu! - Ocho... jeszcze nas nie zauważyła.
- Idziemy... - Szepnąłem do obojga.
I poszliśmy całą trójką do salonu... Ja czułem się jak na procesji. Albo w korowodzie pogrzebowym. O! Jesteśmy już w salonie.
Mama przypatruje się nam z uśmiechem. Uśmiechem który pomału znika. Mamę wyraźnie zatkało. Widać nie jest w stanie wypowiedzieć ani słowa. Czy to dobrze? Zaległa taka irytująca cisza...
Którą samobójczo przerwał Adrian.
- Dzień dobry Pani. Nazywam się Adrian Kółczewski, Pani już to wie. Jestem kolegą Riko od nauki francuskiego, a jednocześnie jego chłopakiem. Proszę, te kwiaty są dla Pani. - Adi mówił spokojnie, lekko drżącym głosem ale bez śladu wahania. Podał jej bukiet, który ta przyjęła. Była zbyt zaskoczona żeby zareagować inaczej. Odwrócił się do Remi i jej podał pojedynczą różyczkę. Wzięła od niego bez słowa, dziękując uśmiechem. Chyba pocieszającym.
Bez żartów. Zarówno ja jak i ona, wiemy że takie milczenie jest tylko przed wielkim wybuchem albo. rzadziej w przypadku głębokiego zaskoczenia i braku wyrobionego zdania. Jeśli to pierwsze, to jesteśmy zgubieni. Jeśli to drugie, to trzeba kuć żelazo póki gorące. Pytanie które. Teraz ruch Mamy. Cisza zdominowała już otoczenie i pomału zaczyna przeważać.
- Siadać! - Skoro już się odezwała i to tak zdecydowanie. bez szemrania spełniliśmy polecenie. Tym razem chyba to drugie! I chwała boska! - Od kiedy? - To pytanie nie ma drugiego dna. To tylko niedowierzanie.
- Od lutego dwa lata temu... - Odpowiadam zgodnie z prawdą.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Tyle czasu? - Niedowierzanie i. żal. To słyszę. Nie spodziewałem się usłyszeć w jej głosu żalu. Wszystko, tylko nie to!
- Mamo... bałem się. Bałem się twojej reakcji. Bardzo mi zależy na Adrianie.
- Tak samo bardzo zależy mi na Pani synu. - Adri wtrącił się. - Bardzo zależy nam na Pani przyzwoleniu, ale nie ono jest najważniejsze. Najważniejsze są nasze uczucia. - Bardzo ryzykowne stwierdzenie... ok. baaardzo.
Cisza.
- I ty wiedziałaś. - To było bardziej stwierdzenie niż pytanie.
Remi o mało co nie schowała głowy pod dywan.
- Tak... od niedawna. Przede mną też ukrywali... Dowiedziałam się przypadkiem. - Cicho odpowiedziała moja bliźniacza siostra.
- Dlaczego nie powiedziałeś, kiedy się dowiedziałaś? - Żal, widzę w jej oczach tylko żal. Jest mi przykro.
- ...boo... Riko prosił mnie, żebym nic nie mówiła. Bał się, że mu zabronisz spotykać się z Adim. Powiedział, że sam ci powie kiedy będzie w stanie to zrobić. - Moja siostrzyczka powiedziała szczerze. - Oni naprawdę są ze sobą szczęśliwi! - Kocham moją szczerą siostrę.
- Więc może teraz powinnam mu zakazać się z tobą spotykać. - Mama powiedziała te słowa, patrząc prosto w oczy Adiego.
- Ale nie zrobisz tego, prawda?! Mamo?! - Przeraziłem się nie na żarty. To ostatnie czego bym chciał! Podświadomie złapaliśmy się za ręce.
- Nie. nie zrobię. - Nadal ten żal. - Naprawdę uważasz, że mogłabym?
- . - Zażyła mnie. Naprawdę. Adrian chwilowo nic się nie odzywa. Chyba mądrze.
- Tak. Ty tak uważasz.- A mylę się? - Kochasz go?
- Kocham. - A może nie??
- A ty?
- Bardzo. - Mój Adrianek...
- I naprawdę uważasz, że mogłabym pozbawiać syna szczęścia z kochaną osobą? - Mylę się. Właśnie zrozumiałem. Wychowywała nas bez ukochanego mężczyzny. I nie będzie chciała patrzeć na to samo w moim wydaniu. Stąd ten żal. Ona nigdy by nie pomyślała, że coś takiego może przyjść mi do głowy.
- Nie. - Odpowiadam z szeroko otwartymi oczami. Dopiero teraz to do mnie w pełni dociera. - Oczywiście, że nie!
- Właśnie... - Spuszcza smętnie głowę. - Więc dlaczego bałeś się mi powiedzieć, że kochasz?
- . - Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
- To znaczy, że akceptuje Pani nasz związek? - Adrian pyta, upewniając się.
- Akceptuję? - Trzy pary oczu wlepiają się w nią jak zahipnotyzowane. - Chodzi wam o to, że to związek homoseksualny? Że obaj jesteście facetami? - Obydwaj kiwamy szaleńczo oczami, że tak. - No więc... nie. - Wszyscy zamieramy przerażeni. - Nie przeszkadza mi to że to związek homoseksualny. Jeśli miłość jest szczera, to dlaczego mam mieć coś przeciwko? - Jak na komendę wszyscy przypominamy sobie, że by żyć trzeba oddychać.
- Mamo! - Wyrywa mi się okrzyk i niemal w tej samej chwili przytulam się do niej. On mnie obejmuje. Jakoś tak ciężko. - Przepraszam. - Łzy ciurkiem lecą mi po twarzy. Patrzę na Mamę i stwierdzam, że ona też ryczy. Patrzę na Adriana i po jego minie widzę jasno, że i jemu wielki ciężar spadł z serca. Remi patrzy to na mnie i Mamę to na Adiego. Ona też niemal płacze.
Ta łzawa scena trwa jeszcze chwilę. Kiedy odrywam się od Mamy, ląduję w ciepłych objęciach mojego ukochanego. On całuje mnie nieśmiało w skroń. I to wystarczy. Wiemy co chcemy sobie powiedzieć. Kątem oka widzę, że Remi z Mamą też się przytula. Po chwili moja siostrzyczka odrywa mnie od Adiego i tym razem ona mnie tuli. Już nic nie widzę. Ale wiecie co? Kiedy już odzyskałem wzrok z konsternacją ale i nie bez szoku stwierdziłem, że moja matka obejmuje mojego chłopaka. Tak po prostu. To jakieś wielkie wariactwo! Jak w jakiejś kiepskiej miłosnej telenoweli. W życiu nie pomyślałbym, że to będzie tak wyglądało! Ale. wiecie co? Jestem szczęśliwy, że to kończy się tak a nie inaczej. Naprawdę.
- No paskudy wy moje! Wszystkie. - Poklepała Adiego po plecach. - .zapraszam do stołu, na porządnie spóźniony obiad!
Obiad był smaczny. Mama się postarała. Dwa dania. O dziwo rozmowa szła o wiele lepiej niż ta wczorajsza na imprezie u kumpli Adriana. Nie było tego charakterystycznego skrępowania obecnego zazwyczaj w podobnych sytuacjach. Pytania częściowo pokrywały się z tymi wczorajszymi. To znaczy. te o to jak nam ze sobą, czy nie ma między nami za dużej różnicy wieku, o wspólne tematy, sposoby spędzania czasu. Nie było natomiast pytań osobistych, dotyczących naszego życia seksualnego. ale szczerze mówiąc, byłbym zaskoczony gdyby były! Wydaje mi się, a raczej nie wydaje, widzę to, że moja Mama nadal jest oczarowana Adrianem. To dobrze... być może teraz już nie będzie mi się do niego podwalać! W sumie... jestem w bardzo dobrym humorze.
- Tak naprawdę. gdyby nie to twoje gadulstwo, to nadal dzwoniłbym z ukrycia i próbował wykręcić się na noc z domu. - Mruknąłem do siostry nad stołem, już podczas deseru.
- Dlaczego przez jej gadulstwo? - Zainteresowała się mama.
- Bo gdyby nie jej próba sabotowania naszej rozmowy, to nigdy nie dowiedziałaby się Pani, że Riko w ogóle kogoś ma. - Powiedział Adi.
- Tak! A gdybyś mnie z kolei nie przycisnęła, to nie byłoby tej rozmowy i teraz nie byłoby tak przyjemnie. - Odpowiadam z uśmiechem.
- Tak! Bo Riko jest takim tchórzem! Od dawna mogłoby być normalnie. - Ona kiedyś oberwie...
- A widzicie! To kara boska. - W głosie mamy znowu pojawiła się nutka żalu. - Matce zawsze mówi się prawdę.
- Mamo... posłuchaj. Bałem się twojej reakcji. Nawet... urządziliśmy małą próbę generalną... - Jej zdziwione spojrzenie. - Wtedy... kiedy Remi zebrała nas w salonie. - W oczach mamy błysnęło zrozumienie.
- Wiedziałam, że coś jest nie tak! Tylko nie wiedziałam co.
- A pamiętasz co wtedy powiedziałaś?
- Noo... przecież powiedziałam jej, że cokolwiek by to nie było to ja i tak jestem z nią! - Oburzyła się.
- A pamiętasz co dodałaś chwilę później.? - Spytałem podchwytliwie.
- Co powiedziałam? - Napastliwy ton. Ja jej dam...
- Powiedziałaś: "Widzisz... gdybyś była chłopcem i podobali by ci się inni chłopcy to byłoby gorzej... ale jesteś dziewczynką, więc nie ma w sumie o czym mówić..." - Mamie zrzedła mina.
- Naprawdę? - Niedowierzanie i zakłopotanie. Nie wiedziałem, że mogę wywołać u mamy takie emocje...
- Tak...Widzisz więc, dlaczego nie byłem dobrze nastawiony do zwierzeń! - Posłałem mamie uśmiech. - Ale teraz jest już ok.!
Kiedy nadszedł czas na deser, zaoferowałem się do pomocy w kuchni.
- Adii? Kawa?
- Poproszę. - Błysnęły w uśmiechu jego równe ząbki.
- Remi?
- Herbata... Ale nie taka jak twoja! - Puściła mi oko.
Tak więc przygotowywałem ciepłe napoje a mama kroiła domowej roboty szarlotkę. Jaka była zdziwiona gdy spojrzała do kubków...
- Riko! Zmiłuj się! Znowu źle się czujesz? Czy to znowu te twoje cztery łyżeczki na sen? - Mama była oburzona patrząc jaką kawę przygotowuje w jednym z przepastnych kubasków.
- Nie! To dla Adiego... - Wyjaśniłem z uśmiechem.
- Chcesz go wykończyć? Serce mu stanie! Już nawet nie komentuje twojej herbaty... ale to?! - Czy ona się zamierza na moją potylicę?
- Ale on tak zawsze pije! - Już ja wiem jak ugościć mojego chłopaka! - Jak ja, tą herbatę też... tak nam smakuje! - Zaczął mi się plątać język... - Wtedy co ci taką zrobiłem, to się pomyliłem! Z rozmachu... - Zaczerwieniłem się... właśnie nawiązałem do jednego z moich kłamstw i do jednej z wspólnych nocy...
Mama spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka. Dobrze, że wzrokiem nie da się zabić, tylko co najwyżej sparaliżować! Postanowiłem się wycofać na z góry obraną pozycję...
- Chyba... Adi mnie woła... Wrócę jak się woda zagotuje... - Odrzekłem inteligentnie i już mnie nie było!
Na szczęście ten dzień już się pomału kończy... Zaraz się położę do własnego łóżeczka... Właśnie myję ząbki, a w tym czasie rozpamiętuję wszystkie zdarzenia z minionego dnia. Nie mogę uwierzyć! Teraz Adi może do mnie przyjść tak często jak tylko mu się zachce (a zachce, oj zachce i to już niedługo). Mogę mu po prostu usiąść na kolanach i wtulić się w koszulę. Mogę wywiesić zawieszkę na drzwi "zamknięte" i mieć pewność, że nikt w domu nawet z przypadku ich nie otworzy! Hjehjehje... To trochę paskudne z mojej strony... ale grunt, że działa!
Nie będzie już nagadywania Mamy: "znalazł byś sobie jakąś pannę!", "wybierasz się może do klasztoru?", "może jakieś proszki na ekhm... impotencję?", "jeśli to kwestia nieśmiałości... to może ja...", "ustawić cię na jakąś randkę z córką koleżanki?", "a może siostra umówi cię z jakąś koleżanką?"... Tak. Serio. Tak było. Aż ciarki przechodzą mnie po plecach na samo wspomnienie! Brrr... Nigdy więcej! Teraz mam co chciałem... Mam też niepisaną umowę z mamą... Jeśli Adrian odprowadza mnie albo podwozi, to mogę wracać później! A kiedy nie ma szkoły, to nocować u niego!!! Normalnie w raju jestem! A teraz wybaczcie... Idę spać... Jutro niedziela. Idę z Adrianem do kina, więc muszę ładnie wyglądać! Sen dla urody! XDDD Chyba zacząłem się zachowywać jak rasowa panna... Zdaniem Remi. Myślę, że przesadza... ale kto wie.? Brrrr...
Kiedy już gasiłem lampkę przy łóżku, do pokoju wsunęła się Remi.
- O. Cześć Zmoro! - Przywitałem ją ładnie.
- Zmoro? Chyba Duchu Opiekuńczy... - Czy ona nie jest bezczelna? Usiadła na moim łóżku.
- Niby dlaczego? - Pytam wysoko unosząc jedną z brwi.
- Bo gdyby nie ja, to nie miałbyś teraz takich swobód... - No niby tak... Czy ona myśli, że powiem to głośno? - Chyba powinieneś mi podziękować... co braciszku? - Myśli. Ale to nigdy nie szło jej za dobrze...
- Gdyby nie ty, to miałbym dziś o wiele gęstsze włosy niż teraz! Nie wiesz, że gdy facet się denerwuje to kłaki mu wychodzą? - Zapytałem nieco zaczepnie. - Jesteś gadułą... gdybyś wtedy poczekała, aż skończymy gadać...
- .to bym nigdzie nie zadzwoniła! - Bezczelna mała menda... Wpadła mi w słowo! - Telefon nie należy tylko do ciebie! Szczególnie kiedy z domowego i kiedy to sextelefon! - Uniosła się z łóżka i podeszła do drzwi.
- To nie był sextelefon! - Drę się cały czerwony. Z domowego nie prowadzę TAKICH rozmów! Rzucam w nią poduszką... Niestety nie trafiam... Franca już wyszła śmiejąc się opętańczo. A mi nie chce się jej przekonywać. Pieprzone yaoistki! I ona i Aneta! I wszystkie inne! Niech ich....!@#$%^&
W każdym razie... teraz będzie już lepiej!