łeczeństwa. I tu właśnie zaczyna się moja rola. Niech pan nie myśli, że wybrałem się w tę podróż dla zdrowia. Jeśli o mnie chodzi, to nie wydaje mi się, żebym mógł się dobrze czuć tam, w górze. Ale jeżeli uda mi się wrócić z jakimś prawdziwym towarem, z czymś, co można naprawdę zjeść albo wypić, albo na czym można naprawdę usiąść, to zaraz tam, w naszym mieście, powstanie popyt. Założę małą firmę, będę miał co sprzedawać, ludzie zaczną się przeprowadzać bliżej. Centralizacja, rozumie pan. Dwie ulice mogłyby pomieścić ludzi rozrzuconych teraz na kilku milionach kilometrów kwadratowych. Uzbieram niezłą fortunkę i przy tym ludzie będą mnie uważali za swojego dobroczyńcę.
Myśli pan, że gdyby ludzie musieli mieszkać
obok siebie, powoli przestaliby się ze sobą kłócić?
No, tego nie wiem. Ale śmiem twierdzić, że da
łoby się ich uciszyć. Można by zorganizować policję,
wbić im do głowy trochę dyscypliny. W każdym razie
— tu Inteligent zniżył glos — rozumie pan, na pewno
byłoby lepiej mieszkać razem. W gromadzie zawsze
bezpiecznej.
Bezpieczniej? A czy trzeba się przed czymś bro
nić? — zapytałem, ale mój rozmówca szturchnął mnie
na znak, abym zamilkł. Spróbowałem więc innego py
tania: — Proszę mi powiedzieć: jeśli wystarczy pomy
śleć o czymś, żeby to otrzymać, to dlaczego ludzie
mieliby woleć te prawdziwe rzeczy, jak je pan
nazywa?
Hę? No, chyba każdy chciałby mieć dom, który
chroni przed deszczem.
A te, które są teraz, nie chronią?
Oczywiście, że nie. Jak miałyby chronić?
— To po co, u diabła, budować takie domy?
Inteligent nachylił się bliżej.
18
Tak jest bezpieczniej — wymamrotał. — Przy
najmniej daje to poczucie bezpieczeństwa. Teraz jesz
cze wszystko jest w porządku, ale potem... rozumie
pan.
Co? — zapytałem; prawie bezwiednie ściszyłem
głos do szeptu.
Wymówił kilka słów bezgłośnie, jakby oczekiwał, że odczytam je z jego warg. Nachyliłem ucho jak najbliżej jego ust.
Niech pan mówi głośniej — poprosiłem.
Wkrótce zapadnie noc — wyszeptał z namasz
czeniem.
To znaczy, że w końcu wieczór naprawdę
zamieni się w noc?
Skinął twierdząco.
Ale co to wszystko ma wspólnego z domami?
No cóż... nikt nie chciałby być na dworze, kie
dy to się stanie.
Dlaczego?
Jego ukradkowa odpowiedź była tak niezrozumiała, że musiałem prosić go kilka razy o powtórzenie. Gdy wreszcie odgadłem jego słowa, nieco rozdrażniony (jak to często bywa przy rozmowie szeptem), zapytałem, zapominając o ściszeniu głosu:
Kim są ci „Oni? I dlaczego pan się ich boi? Co
oni mogą panu zrobić? I dlaczego mieliby się pojawić,
kiedy będzie ciemno? A poza tym, co da wymyślony
dom, jeżeli nadejdzie prawdziwe niebezpieczeństwo?
Ej! — zawołał w tym momencie Osiłek. — Kto
tam gada? Przestańcie szeptać, wy dwaj, jeśli nie chce
cie, żebym wam spuścił lanie! Plotek im się zachciało!
Zamknij gębę, Ikey, słyszysz?
On ma rację! To skandaliczne! Powinno się ich
ukarać! Kto ich wpuścił do autobusu? — zawtórowa
li pasażerowie.
19