Częœć pierwsza
"Nie-Boska komedia" - Częœć pierwsza
Gwiazdy wokoło twojej głowy - pod twoimi nogi fale morza - na falach morza tęcza przed tobą pędzi i rozdziela mgły - co ujrzysz, jest twoim - brzegi, miasta i ludzie tobie się przynależą - niebo jest twoim. - Chwale twojej niby nic nie zrówna.
Ty grasz cudzym uszom niepojęte rozkosze. - Splatasz serca i rozwiązujesz gdyby wianek, igraszkę palców twoich łzy wyciskasz - suszysz je uœmiechem i na nowo uœmiech strącasz z ust na chwilę - na chwil kilka - czasem na wieki. - Ale sam co czujesz? - ale sam co tworzysz? - co myœlisz? - Przez ciebie płynie strumień pięknoœci, ale ty nie jesteœ pięknoœcią. - Biada ci - biada! - Dziecię, co płacze na łonie mamki - kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, więcej ma zasługi przed Panem od ciebie.
Skądżeœ powstał, marny cieniu, który znać o œwietle dajesz, a œwiatła nie znasz, nie widziałeœ, nie obaczysz! Kto cię stworzył w gniewie lub w ironii? - Kto ci dał życie nikczemne, tak zwodnicze, że potrafisz udać Anioła, chwilą nim zagrząŸniesz w błoto, nim jak płaz pójdziesz czołgać i zadusić się mułem? - Tobie i niewieœcie jeden jest początek.
Ale i ty cierpisz, choć twoja boleœć nic nie utworzy, na nic się nie zda. - Ostatniego nędzarza jęk policzon między tony harf niebieskich. - Twoje rozpacze i westchnienia opadają na dół i Szatan je zbiera, dodaje w radoœci do swoich kłamstw i złudzeń - a Pan je kiedyœ zaprzeczy, jako one zaprzeczyły Pana.
Nie przeto wyrzekam na ciebie, Poezjo, matko Pięknoœci i Zbawienia. - Ten tylko nieszczęœliwy, kto na œwiatach poczętych, na œwiatach mających zginąć, musi wspominać lub przeczuwaé ciebie - bo jedno tych gubisz, którzy się poœwięcili tobie, którzy się stali żywymi głosami twej chwały.
Błogosławiony ten, w którym zamieszkałaœ, jako Bóg zamieszkał w œwiecie, nie widziany, nie słyszany, w każdej częœci jego okazały, wielki, Pan, przed którym się uniżają stworzenia i mówią: “On jest tutaj." - Taki cię będzie nosił gdyby gwiazdę na czole swoim, a nie oddzieli się od twej miłoœci przepaœcią słowa. - On będzie kochał ludzi i wystąpi mężem poœród braci swoich. - A kto cię nie dochowa, kto zdradzi za wczeœnie i wyda na marną rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiatów na głowę i odwrócisz się, a on zwiędłymi się bawi i grobowy wieniec splata sobie przez całe życie. - Temu i niewieœcie jeden jest początek
ANIOŁ STRÓŻPokój ludziom dobrej woli - błogosławiony poœród stworzeń kto ma serce - on jeszcze zbawion być może. - Żono dobra i skromna, zjaw się dla niego - i dziecię niechaj się urodzi w domu waszym.
Przelatuje.
CHÓR ZŁYCH DUCHÓWW drogę, w drogę, widma, idŸcie ku niemu - Ty naprzód, ty na czele, cieniu nałożnicy umarłej wczoraj, odœwieżony w mgle i ubrany w kwiaty, dziewico, kochanko poety, naprzód.
W drogę i ty, sławo, stary orle wypchany w piekle, zdjęty z palu, kędy cię strzelec zawiesił w jesieni - leć i roztocz skrzydła, wielkie białe od słońca, nad głową poety.
Z naszych sklepów wynidŸ, spróchniały obrazie Edenu, dzieło Belzebuba - dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem - a potem, płótno czarodziejskie, zwiń się w chmurę i leć do poety - wnet się rozwiaż naokoło niego, opasz go skałami i wodami, na przemian nocą i dniem. - Matko naturo, otocz poetę !
Wieœ - koœciół - nad koœciołem Anioł Stróż się kołysze
Jeœli dotrzymasz przysięgi, na wieki będziesz bratem moim w cbliczu Ojca niebieskiego.
Znika.
Wnątrz koœcioła - œwiadki - gromnica na ołtarzu. Ksiądz œlub daje.
Pamiętajcie na to.
Wstaje para. Mąż œciska rękę żony i oddaje ją krewnemu- wszyscy wychodzą - on sam zostaje w koœciele.
Zstąpiłem do ziemskich œlubów, bom znalazł tę, o której marzyłem - przeklęstwo mojej głowie, jeœli ją kiedy kochać przestanę.
Komnata pełna osób - bal - muzyka - œwiece - kwiaty. Panna Młoda walcuje: po kilku okręgach staje, przypadkiem napotyka męża w tłumie i głowę opiera na jego ramieniu
PAN MŁODYJakżeœ mi piękna w osłabieniu swoim - w nieładzie kwiaty i perły na włosach twoich - płoniesz ze wstydu i znużenia - o wiecznie, wiecznie będziesz pieœnią moją.
PANNA MŁODABędę wierną żoną tobie, jako matka mówiła, jako serce mówi. - Ale tyle ludzi jest tutaj - tak gorąco i huczno.
PAN MŁODYIdŸ z raz jeszcze w taniec, a ja tu stać będę i patrzeć na cię, jakem nieraz w myœli patrzał na sunących aniołów.
PANNA MŁODAPójdę, jeœli chcesz, ale już sił prawie nie mam
PAN MŁODYProszę cię, moje kochanie.
Taniec i muzyka
Noc pochmurna. - Duch Zły pod postacią dziewicy leżąc.
Niedawnom jeszcze biegała po ziemi w taką samą porę teraz gnają mnie czarty i każą œwiętą udawać.
Leci nad ogrodem.
Kwiaty, odrywajcie się i lećcie do moich włosów.
Leci nad cmentarzem.
Œwieżoœć i wdzięki umarłych dziewic, rozlane w powietrzu, płynące nad mogiłami, lećcie do jagód moich.
Tu czarnowłosa się rozsypuje - cienie jej puklów, zawiœnijcie mi nad czołem. - Pod tym kamieniem zgasłych dwoje ócz błękitnych - do mnie, do mnie ogień, co tlał w nich!- Za tymi kraty sto gromnic się pali - księżnę dziœ pochowa-
no - suknio atłasowa, biała jak mleko, oderwij się od niej !- Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocząc się jak ptak- a dalej, a dalej.
Pokój sypialny - lampa nocna stoi na stole i blado oœwieca Męża œpiącego obok Żony.
MĄŻprzez sen
Skądże przybywasz, nie widziana, nie słyszana od dawna- jak woda płynie, tak płyną twoje stopy, dwie fale białe- pokój œwiątobliwy na skroniach twoich - wszystko, com marzył i kochał, zeszło się w tobie
Przebudza się
Gdzież jestem! - ha, przy żonie - to moja żona.
Wpatruje się w Żonę.
Sądziłem, że to ty jesteœ marzeniem moim, a otóż po długiej przerwie wróciło ono i różnym jest od ciebie. - Ty dobra i miła, ale tamta... Boże - co widzę - na jawie!
DZIEWICAZdradziłeœ mnie.
Znika.
MĄŻPrzeklęta niech będzie chwila, w której pojąłem kobietę, w której opuœciłem kochankę lat młodych, myœl myœli moich, duszę duszy mojej...
ŻONAPrzebudza się
Co się stało - czy już dzień - czy powóz zaszedł?- Wszak mamy jechać dzisiaj po różne sprawunki.
MĄŻNoc głucha - œpij - œpij głęboko
ŻONAMożeœ zasłabł nagle, mój drogi? Wstanę i dam ci eteru.
MĄŻZaœnij.
ŻONAPowiedz mi, drogi, co masz, bo głos twój niezwyczajny i gorączką nabiegły ci jagody.
MĄŻzrywając się
Œwieżego powietrza mi trzeba. - Zostań się - przez Boga, nie chodŸ za mną - nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze.
Wychodzi.
Ogród przy œwietle księżyca - za parkanem koœciół
MĄŻOd dnia œlubu mojego spałem snem odrętwiałych, snem żarłoków, snem fabrykanta Niemca przy żonie Niemce œwiat cały jakoœ zasnął wokoło mnie na podobieństwo moje- jeŸdziłem po krewnych, po doktorach, po sklepach, a że dziecię ma się mi narodzić. myœlałem o mamce
Bije druga na wieży koœcioła
Do mnie, państwa moje dawne, zaludnione, żyjące, garnące się pod myœl moją- słuchającé natchnień moich - niegdyœ odgłos nocnego dzwonu był hasłem waszym.
Chodzi i załamuje ręce.
Boże, czyœ Ty sam uœwięcił związek dwóch ciał? czyœ Ty sam wyrzekł, że nic ich rozerwać nie zdoła, choć dusze się odepchną od siebie, pójdą każda w swoją stronę i ciała gdyby dwa trupy zostawią przy sobie?
Znowu jesteœ przy mnie - o moja - o moja, zabierz mnie z sobą. - Jeœliœ złudzeniem, jeœlim cię wymyœlił, a tyœ się utworzyła ze mnie i teraz objawisz się mnie, niechże i ja będę marą, stanę się mgłą i dymem, by zjednoczyć się z tobą.
DZIEWICAPójdzieszli za mną, w którykolwiek dzień przylecę po ciebie?
MĄŻO każdej chwili twoim jestem.
DZIEWICAPamiętaj.
MĄŻZostań się - nie rozpraszaj się jako sen. - Jeœliœ pięknoœcíą nad pięknoœciami, pomysłem nad wszystkimi myœli, czegóż nie trwasz dłużej od jednego życzenia, od jednej myœli?
Okno otwiera się w przyległym domu.
GŁOS KOBIECYMój drogi, chłód nocy spadnie ci na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi tęskno samej w tym czarnym, dużym pokoju.
MĄŻDobrze - zaraz.
Znikł duch, ale obiecał, że powróci, a wtedy żegnaj mi, ogródku i domku, i ty, stworzona dla ogródka i domku, ale nie dla mnie.
GŁOSZmiłuj się - coraz chłodniej nad rankiem.
MĄŻA dziecię moje - o Boże!
Wychodzi.
Salon - dwie œwiece na fortepianie - kolebka z uœpionym dzieckiem w kącie - Mąż rozciągnięty na krzeœle z twarzą ukrytą w dłoniach - Ż o n a przy fortepianie,
ŻONAByłam u Ojca Beniamina, obiecał mi się na pojutrze.
MĄŻDziękuję ci.
ŻONAPosłałam do cukiernika, żeby kilka tort przysposobił, boœ podobno dużo goœci sprosił na chrzciny - wiesz - takie czokoladowe, z cyfrą Jerzego Stanisława.
MĄŻDziękuję ci.
ŻONABogu dzięki, że już raz się odbędzie ten obrządek - że Orcio nasz zupełnie chrzeœcijaninem się stanie - bo choć już chrzczony z wody, zdawało mi się zawsze, że mu nie dostaje czegoœ.
Idzie do kolebki.
Œpij, moje dziecię - czy już się tobie coœ œni, że zrzuciłeœ kołderkę - ot, tak - teraz leż tak. - Orcio mi dzisiaj niespokojny - mój maleńki - mój œliczny, œpij.
MĄŻna stronie
Parno - duszno - burza się gotuje - rychłoż tam ozwie się piorun, a tu pęknie serce moje?
ŻONAWraca, siada do fortepianú, gra i przerywa, znowu grać zaczyna i przestaje znowu.
Dzisiaj, wczoraj - ach! mój ty Boże, i przez cały tydzień, i już od trzech tygodni, od miesiąca słowa nie rzekłeœ do mnie - i wszyscy, których widzę. mówią mi, że Ÿle wyglądam
MĄŻna stronie
Nadeszła godzina - nic jej nie odwlecze.
głoœno
Zdaje mi się, owszem, że dobrze wyglądasz.
ŻONATobie wszystko jedno, bo już nie patrzysz na mnie, odwracasz się, kiedy wchodzę, i zakrywasz oczy, kiedy siedzę blisko. - Wczoraj byłam u spowiedzi i przypominałam sobie wszystkie grzechy - a nie mogłam nic znaleŸć takiego, co by cię obrazić mogło.
MĄŻNie obraziłaœ mnie.
ŻONAMój Boże - mój Boże!
MĄŻCzuję, że powinienem cię kochaé.
ŻONADobiłeœ mnie tym jednym: “powinienem" - ach! Lepiej wstań i powiedz: “nie kocham" - przynajmniej już będę wiedziała wszystko - wszystko.
Zrywa się i bierze dziecko z kolebki.
Jego nie opuszczaj, a ja się na gniew twój poœwięcę- dziecko moje kochaj - dziecko moje, Henryku.
Przyklęka.
MĄŻpodnosząc
Nic zważaj na to, com powiedział - napadają mnie często złe chwile - nudy
ŻONAO jedno słowo cię proszę - o jedną obietnicę tylko - powiedz, że go zawsze kochać będziesz.
MĄŻI ciebie, i jego - wierzaj mi.
Całuje ją w czoło - a ona go obejmuje ramionami - wtem grzmot-słychać - zaraz potem muzykę - akord po akordzie i coraz dziksze.
ŻONACo to znaczy?
Dziecię ciœnie do piersi. Muzyka się urywa. Wchodzi D z i e w i c a.
O mój luby, przynoszę ci błogosławieństwo i rozkosz - chodŸ za mną.
O mój luby, odrzuć ziemskie łańcuchy, które cię pętają. - Ja ze œwiata œwieżego, bez końca, bez nocy.- Jam twoja.
ŻONANajœwiętsza Panno, ratuj mnie! - to widmo blade jak umarły - oczy zgasłe i głos jak skrzypienie woza, na którym trup leży.
MĄŻTwe czoło jasne, twój włos kwieciem przetykany, o luba.
ŻONACałun w szmatach opada jej z ramion.
MĄŻŒwiatło leje się naokoło ciebie - głos twój raz jeszcze - niechaj zaginę potem.
DZIEWICATa, która cię wstrzymuje, jest złudzeniem. - Jej życie znikome - jej miłoœć jako liœć, co ginie wœród tysiąca zeschłych - ale ja nie przeminę.
ŻONAHenryku, Henryku, zasłoń mnie, nie daj mnie - czuję siarkę i zaduch grobowy.
MĄŻKobieto z gliny i z błota, nie zazdroœć, nie potwarzaj- nie bluŸń - patrz - to myœl pierwsza Boga o tobie, ale tyœ poszła za radą węża i stałaœ się, czym jesteœ.
ŻONANie puszczę cię.
MĄŻO luba! rzucam dom i idę za tobą.
Wychodzi.
ŻONAHenryku - Henryku!
Mdleje i pada z dzieckiem - drugi grzmot.
Chrzest - Goœcie - Ojciec Beniamin - Ojciec Chrzestny - Matka Chrzestna - mamka z dzieckiem - na sofie na boku siedzi Ż o n a - w głębi służący
PIERWSZY GOŒĆpo cichu
Dziwna rzecz, gdzie Hrabia się podział.
DRUGI GOŒĆZabałamucił się gdzieœ lub pisze.
PIERWSZY GOŒĆA Pani blada, niewyspana, słowa do nikogo nie przemówiła.
TRZECI GOŒĆChrzest dzisiejszy przypomina mi bale, na które zaprosiwszy, gospodarz zgra się w wilią w karty, a potem goœci przyjmuje z grzecznoœcią rozpaczy.
CZWARTY GOŒĆOpuœciłem œliczną księżniczkę - przyszedłem - sądziłem, że będzie sute œniadanie, a zamiast tego, jako Pismo mówi, płacz i zgrzytanie zębów.
OJCIEC BENIAMINJerzy Stanisławie, przyjmujesz olej œwięty?
OJCIEC I MATKA CHRZESTNAPrzyjmuję.
JEDEN Z GOŒCIPatrzcie, wstała i stąpa jak gdyby we œnie.
DRUGI GOŒĆRoztoczyła ręce przed się i chwiejąc się idzie ku synowi.
TRZECI GOŒĆCo mówicie? - Podajmy jej ramię, bo zemdleje.
OJCIEC BENIAMINJerzy Stanisławie, wyrzekasz się Szatana i pychy jego?
OJCIEC I MATKA CHRZESTNAWyrzekam się.
JEDEN Z GOŒCICyt - słuchajcie.
ŻONAkładąc dłonie na głowie dziecięcia
Gdzie ojciec twój, Orcio?
OJCIEC BENIAMINProszę nie przerywać.
ŻONABłogosławię cię, Orciu, błogosławię, dziecię moje. - BądŸ poetą, aby cię ojciec kochał, nie odrzucił kiedyœ.
MATKA CHRZESTNAAle pozwólże, moja Marysiu.
ŻONATy ojcu zasłużysz się i przypodobasz - a wtedy on twojej matce przebaczy.
OJCIEC BENIAMINBój się, Pani Hrabina, Boga.
ŻONAPrzeklinam cię, jeœli nie będziesz poetą.
Mdleje - wynoszą ją sługi.-
GOŒCIErazem
Coœ nadzwyczajnego zaszło w tym domu - wychodŸmy, wychodŸmy !
Tymczasem obrząd się kończy - dziecię płaczące odnoszą do kolebki
OJCIEC CHRZESTNYprzed kolebką
Jerzy Stanisławie, dopiero coœ został chrzeœcijaninem i wszedł do towarzystwa ludzkiego, a póŸniej zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodziców i łaską Bożą znakomitym urzędnikiem - pamiętaj, że Ojczyznę kochać trzeba i że nawet
za Ojczyznę zginąć jest pięknie...
Wychodzą wszyscy.
Piękna okolica - wzgórza i lasy - góry w oddali.
MĄŻTegom żądał, o to przez długie modliłem się lata i nareszciem już bliski mojego celu - œwiat ludzi zostawiłem z tyłu - niechaj sobie tam każda mrówka bieży i bawi się dŸbłem swoim, a kiedy go opuœci, niech skacze ze złoœci lub umiera z żalu.
GŁOS DZIEWICYTędy - tędy.
Przechodzi.
Góry i przepaœcie ponad morzem - Gęste chmury - burza.
MĄŻGdzie mi się podziała - nagle rozpłynęły się wonie poranku. pogoda się zaćmiła - stoję na tym szczycie, otchłań pode mną i wiatry huczą przeraŸliwie
GŁOS DZIEWICYw oddaleniu
Do mnie, mój luby.
MĄŻJakże już daleko, a ja przesadzić nie zdołam przepaœci.
GŁOSw pobliżu
Gdzie skrzydła twoje?
MĄŻZły duchu, co się natrząsasz ze mnie, gardzę tobą.
GŁOS DRUGIU wiszaru góry twoja wielka dusza, nieœmiertelna, co jednym rzutem niebo przelecieć miała ot kona! - i nieboga twoich stóp się prosi, by nie szły dalej - wielka dusza- serce wielkie
MĄŻPokażcie mi się, weŸcie postać, którą bym mógł zgiąć i obalić. - Jeœli się was ulęknę, bodajbym Jej nie otrzymał nigdy.
DZIEWICAna drugiej stronie przepaœci
Uwiąż się dłoni mojej i wzleć!
MĄŻCóż się dzieje z tobą? - Kwiaty odrywają się od skroni twoich i padają na ziemię a jak tylko się jej dotkną, œlizgają jak jaszczurki, czołgają jak żmije.
DZIEWICAMój luby !
MĄŻPrzez Boga, suknię wiatr zdarł ci z ramion i rozdarł w szmaty.
DZIEWICACzemu się ociągasz?
MĄŻDeszcz kapie z włosów - koœci nagie wyzierają z łona.
DZIEWICAObiecałeœ - przysiągłeœ.
MĄŻBłyskawica Ÿrzenice jej wyżarła .
CHÓR DUCHÓW ZŁYCHStara, wracaj do piekła - uwiodłaœ serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie samego. - Serce wielkie, idŸ za lubą twoją.
MĄŻBoże, czy Ty mnie za to potępisz, żem uwierzył, iż Twoja pięknoœć przenosi o całe niebo pięknoœć tej ziemi - za to, żem œcigał za nią i męczył się dla niej, ażem stał się igrzyskiem szatanów ?
DUCH ZŁYSłuchajcie, bracia - słuchajcie!
MĄŻDobija ostatnia godzina. - Burza kręci się czarnymi wiry- morze dobywa się na skały i ciągnie ku mnie - niewidoma siła pcha mnie coraz dalej - coraz bliżej - z tyłu tłum ludzi wsiadł mi na barkí i prze ku otchłani.
DUCH ZŁYRadujcie się, bracia - radujcie!
MĄŻNa próżno walczyć - rozkosz otchłani mnie porywa - zawrót w duszy mojej - Boże - wróg Twój zwycięża!
ANIOŁ STRÓŻponad morzem
Pokój wam, bałwany, uciszcie się!
W tej chwili na głowę dziecięcia twego zlewa się woda œwięta. Wracaj do domu i nie grzesz więcej. Wracaj do domu i kochaj dziecię twoje.
Salon z fortepianem - wchodzi M ą ż - służący ze œwiecą za nim
MĄŻGdzie Pani?
SŁUGAJW. Pani słaba.
MĄŻByłem w jej pokoju - pusty.
SŁUGAJasny Panie, bo JW. Pani tu nie ma.
MĄŻA gdzie?
SŁUGAOdwieŸli ją wczoraj...
MĄŻGdzie ?
SŁUGADo domu wariatów.
Ucieka z pokoju
MĄŻSłuchaj, Mario, może ty udajesz, skryłaœ się gdzie. żeby mnie ukarać? Ozwij się, proszę cię, Mario - Marysiu!
Nie - nikt nie odpowiada. - Janie - Katarzyno! - Ten dom cały ogłuchł - oniemiał.
Tę, której przysiągłem na wiernoœć i szczęœcie, sam strąciłem do rzędu potępionych już na tym œwiecie. - Wszystko, czegom się dotknął, zniszczyłem i siebie samego zniszczę w końcu. - Czyż na to piekło mnie wypuœciło, bym trochę dłużej był jego żywym obrazem na ziemi?
Na jakiejże poduszce ona dziœ głowę położy? - Jakież dŸwięki otoczą ją w nocy? - Skowyczenia i œpiewy obłąkanych. Widzę ją - czoło, na którym zawsze myœl spokojna, witająca - uprzejma - przezierała - pochylone trzyma- a myœl dobrą swoją posłała w nieznane obszary, może za mną, i błąka się· biedna, i płacze.
GŁOS SKĄDSIŒDramat układasz.
MĄŻHa! - mój Szatan się odzywa.
Bieży ku drzwiom, rozpycha podwoje.
Tatara mi osiodłać - płaszcz mój i pistolety!
Dom obłąkanych w górzystej okolicy - ogród wokoło
ŻONA DOKTORAz pękiem kluczów u drzwi
Może Pan krewny Hrabiny?
MĄŻJestem przyjacielem jej męża, on mnie tu przysłał
ŻONA DOKTORAProszę Pana - wiele sobie z niej obiecywać nie sposób- mój mąż wyjechał, byłby to lepiej wyłuszczył - przywieŸli ją zawczoraj - była w konwulsjach. - Jakie gorąco.
Obciera twarz.
Mamy dużo chorych - żadnego jednak tak niebezpiecznie jak ona. - Imainuj sobie Pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakroć sto tysięcy, - Patrz Pan, jaki widok na góry- ale Pan, widzę, niecierpliwy - więc to nieprawda, że jakóbiny jej męża porwali w nocy? Proszę Pana.
Pokój - kratowane okno - kilka krzeseł - łóżko-
Żona na kanapie.
MĄŻWchodzi.
Chcę być z nią sam na sam.
GŁOS ZZA DRZWIMój mąż by się gniewał, gdyby...
MĄŻDajże mi W. Pani pokój!
Drzwi za sobą zamyka i idzie ku Żonie.
GŁOS ZNAD SUFITUW łańcuchy spętaliœcie Boga. - Jeden już umarł na krzyżu. - Ja drugi Bóg, i równie wœród katów.
GŁOS SPOD PODŁOGINa rusztowanie głowy królów i panów - ode mnie poczyna się wolnoœć ludu.
GŁOS ZZA PRAWEJ ŒCIANYKlękajcie przed królem, panem waszym.
GŁOS ZZA LEWEJ ŒCIANYKometa na niebie już błyska - dzień strasznego sądu się zbliża.
MĄŻCzy mnie poznajesz, Mario?
ŻONAPrzysięgłam ci na wiernoœć do grobu.
MĄŻChodŸ - daj mi ramię, wyjdziemy.
ŻONANie mogę się podnieœć - dusza opuœciła ciało moje, wstąpiła do głowy.
MĄŻPozwól, wyniosę ciebie.
ŻONADozwól chwil kilka jeszcze, a stanę się godną ciebie
MĄŻJak to?
ŻONAModliłam się trzy nocy i Bóg mnie wysłuchał.
MĄŻNie rozumiem cię.
ŻONAOd kiedym cię straciła, zaszła odmiana we mnie -"Panie Boże", mówiłam i biłam się w piersi, i gromnicę przystawiałam do piersi i pokutowałam, “spuœć na mnie ducha poezji", i trzeciego dnia z rana stałam się poetą.
MĄŻMario !
ŻONAHenryku, mną teraz już nie pogardzisz - jestem pełna natchnienia - wieczorami już mnie nie będziesz porzucał.
MĄŻNigdy, nigdy.
ŻONAPatrz na mnie. - Czy nie zrównałam się z tobą? - Wszystko pojmę, zrozumiem, wydam, wygram, wyœpiewam. - Morze, gwiazdy, burza, bitwa. - Tak, gwiazdy, burza, morze- ach! wymknęło mi się jeszcze coœ - bitwa. - Musisz mnie
zaprowadzić na bitwę - ujrzę i opiszç - trup, całun, krew, fala, rosa, trumna.
Nieskończonoœć mnie obleje
I jak ptak w nieskończonoœci
Błękit skrzydłami rozwiejç
I lecąc się rozemdleję
W czarnej nicoœci
MĄŻPrzeklęstwo - przeklęstwo!
ŻONAObejmuje go ramionami i całuje w usta.
Henryku mój, Henryku, jakżem szczęœliwa
GŁOS SPOD POSADZKITrzech królów własną ręką zabiłem - dziesięciu jest jeszcze - i księży stu œpiewających mszę.
GŁOS Z LEWEJ STRONYSłońce trzecią częœć blasku straciło - gwiazdy zaczynają potykać się po drogach swoich - niestety - niestety
MĄŻDla mnie już nadszedł dzień sądu.
ŻONARozjaœnij czoło, bo smucisz mnie na nowo. - Czegoż ci, nie dostaje? - Wiesz, powiem ci coœ jeszcze.
MĄŻMów, a wszystkiego dopełnię.
ŻONATwój syn będzie poetą.
MĄŻCo?
ŻONANa chrzcie ksiądz mu dał pierwsze imię - poeta - a następne znasz, Jerzy Stanisław. - Jam to sprawiła - błogosławiłam, dodałam przeklęstwo - on będzie poetą. - Ach, jakże cię kocham, Henryku!
GŁOS Z SUFITUDaruj im, Ojcze, bo nie wiedzą, co czynią.
ŻONATamten dziwne cierpi obłąkanie - nieprawdaż?
MĄŻNajdziwniejsze.
ŻONAOn nie wie, co gada, ale ja ci ogłoszę, co by było, gdyby Bóg oszalał.
Bierze go za rękę.
Wszystkie œwiaty lecą to na dół, to w górę - człowiek każdy, robak każdy krzyczy: “Ja Bogiem" - i co chwila jeden po drugim konają - gasną komety i słońca. - Chrystus nas już nie zbawi - krzyż swój wziął w ręce obie i rzucił w otchłań czy słyszysz, jak ten krzyż, nadzieja milionów, rozbija się o gwiazdy, łamie się, pęka, rozlatuje w kawałki, a coraz niżej i niżej - aż tuman wielki powstał z jego odłamków - Najœwiętsza Bogarodzica jedna się jeszcze modli i gwiazdy, Jej służebnice, nie odbiegły Jej dotąd - ale i Ona pójdzie, kędy idzie œwiat cały.
MĄŻMario, może chcesz widzieć syna?
ŻONAJam mu skrzyła przypięła, posłała między œwiaty, by się napoił wszystkim, co piękne i straszne, i wyniosłe. - On wróci kiedyœ i uraduje ciebie. - Ach !
MĄŻ le tobie?
ŻONAW głowie mi ktoœ lampę zawiesił i lampa się kołysze- nieznoœnie.
MĄŻMario moja najdroższa, bądŸże mi spokojna, jako dawniej byłaœ !
ŻONAKto jest poetą, ten nie żyje długo.
MĄŻHej ! ratunku - pomocy !
Wpadają kobiety ! Ż o n a D o k t o r a.
ŻONA DOKTORAPigułek - proszków - nie - nic zsiadłego - owszem, płynne jakie lekarstwo. - Małgosiu, bież do apteczki!- Pan sam temu przyczyną - mój mąż mnie wyłaje.
ŻONAŻegnam cię, Henryku.
ŻONA DOKTORATo JW. Hrabia sam w osobie swojej!
MĄŻMario, Mario !
Œciska ją.
ŻONADobrze mi, bo umieram przy tobie.
Spuszcza głowę.
ŻONA DOKTORAJaka czerwona. - Krew rzuciła się do mózgu
MĄŻAle jej nic nie będzie!
Wchodzi D o k t o r i zbliża się do kanapy.
DOKTORJuż jej nic nie ma - umarła.
Częœć druga
"Nie-Boska komedia" - Częœć druga
Czemu, o dziecię, nie hasasz na kijku, nic bawisz się lalką, much nie mordujesz, nie wbijasz na pal motyli, nie tarzasz się po trawnikach, nie kradniesz łakoci, nie oblewasz łzami wszystkich liter od A do Z? - Królu much i motyli, przyjacielu poliszynela, czarcie maleńki, czemuœ tak podobny do aniołka? - Co znaczą twoje błękitne oczy, pochylone, choć żywe, pełne wspomnień, choć ledwo kilka wiosen przeszło ci nad głową? - Skąd czoło opierasz na rączkach białych i zdajesz się marzyć, a jako kwiat obarczone rosą, tak skronia twoje obarczone myœlami?
A kiedy się zarumienisz, płoniesz jak stulistna róża i pukle odwijając w tył wzroczkiem sięgasz do nieba - powiedz, co słyszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz wtedy? - Bo na twe czoło występują zmarszczki, gdyby cieniutkie nici płynące z niewidzialnego kłębka - bo w oczach twoich jaœnieje iskra, której nikt nic rozumie - a mamka twoja płacze i woła na ciebie, i myœli, że jej nie kochasz - a znajomi i krewni wołają na ciebie i myœlą, że ich nie poznajesz - twój ojciec jeden milczy i spogląda ponuro, aż łza mu się zakręci i znowu gdzieœ przepadnie.
Lekarz wziął cię za puls, liczył bicia i ogłosił, że “masz nerwy". - Ojciec Chrzestny ciast ci przyniósł, poklepał po ramieniu i wróżył, że będziesz obywatelem poœród wielkiego narodu. - Profesor przystąpił i macał głowę twoją, i wyrzekł, że masz zdatnoœć do nauk œcisłych. - Ubogi, któremuœ dał grosz, przechodząc, do czapki, obiecał ci piękną żonę na ziemi i koronę w niebie. - Wojskowy przyskoczył, porwał i podrzucił, i krzyknął: “Będziesz pułkownikiem." - Cyganka długo Czytała dłoń twoją prawą i lewą, nic wyczytać nie mogła, jęcząc odeszła, dukata wziąć nie chciała. - Magnetyzer palcami ci wionął w oczy, długimi palcami twarz ci okrążył i przeląkł się, bo czuł, że sam zasypia. - Ksiądz gotował się do pierwszej spowiedzi i chciał ukląc przed tobą jak przed obrazkiem. - Malarz nadszedł, kiedyœ się gniewał i tupał nóżkami, nakreœlił z ciebie szatanka i posadził cię na obrazie dnia sądnego między wyklętymi duchami
Tymczasem wzrastasz i piękniejesz - nie ową œwieżoœcią dzieciństwa mleczną i poziomkową, ale pięknoœcią dziwnych, niepojętych myœli, które chyba z innego œwiata płyną ku tobie - bo choć często oczy masz gasnące, œniade lica. zgięte piersi każdy, co spojrzy na ciebie, zatrzyma się i powie: “.Takie œliczne dziecię." - Gdyby kwiat, co więdnie, miał duszę z ognia i natchnienie z nieba. gdyby na każdym listku, chylącym się ku ziemi. anielska myœl leżała miasto kropli rosy, ten kwiat byłby do ciebie podobnym, o dziecię moje- może takie bywały przed upadkiem Adama.
Cmentarz - Mąż i Orcio przy grobie w gotyckie filary i wieżyczki
MĄŻZdejm kapelusik i módl się za duszę matki.
ORCIOZdrowaœ Panno Maryjo, łaskiœ Bożej pełna, Królowa niebios, Pani wszystkiego, co kwitnie na ziemi, po polach, nad strumieniami...
MĄŻCzego odmieniasz słowa modlitwy? - Módl się jak cię nauczono, za matkę, która dziesięć lat o tej właœnie godzinie skonała.
ORCIOZdrowaœ Panno Maryjo, łaskiœ Bożej pełna, Pan z Tobą, błogosławionaœ między Aniołami i każdy z nich, kiedy przechodzisz, tęczę jedną z skrzydeł swych wyziera i rzuca pod stopy Twoje. - Ty na nich, jak gdyby na falach...
MĄŻOrcio!
ORCIOKiedy mi te słowa się nawijają i bolą w głowie tak, że proszę Papy, muszę je powiedzieć.
MĄŻWstań, taka modlitwa nie idzie do Boga. - Matki nie pamiętasz - nie możesz jej kochać.
ORCIOWiduję bardzo często Mamę.
MĄŻGdzie, mój maleńki?
ORCIOWe œnie, to jest, niezupełnie we œnie, ale tak, kiedy zasypiam, na przykład zawczoraj.
MĄŻDziecko moje, co ty gadasz?
ORCIOByła bardzo biała i wychudła.
MĄŻA mówiła co do ciebie?
ORCIOZdawało mi się, że się przechadza po wielkiej i szerokiej ciemnoœci, sama bardzo biała, i mówiła:
Ja błąkam się wszędzie,
Ja wszędzie się wdzieram,
Gdzie œwiatów krawędzie,
Gdzie aniołów pienie,
I dla ciebie zbieram
Kształtów roje,
O dziecię moje!
Myœli i natchnienie.
I od duchów wyższych,
I od duchów niższych
Farby i odcienie,
DŸwięki i promienie
Zbieram dla ciebie,
Byœ ty, o synku mój,
Był, jako są w niebie,
I ojciec twój
Kochał ciebie.
Widzi Ojciec, że pamiętam słowo w słowo - proszę kochanego Papy, ja nie kłamię.
MĄŻopierając się o filar grobu
Mario, czyż dziecię własne chcesz zgubić, mnie dwoma zgonami obarczyć?.. Co ja mówię? - Ona gdzieœ w niebie, cicha i spokojna, jak za życia na ziemi - marzy się tylko temu biednemu chłopięciu.
ORCIOI teraz słyszę głos jej, lecz nic nie widzę.
MĄŻSkąd - w której stronie?
ORCIOJak gdyby od tych dwóch modrzewi, na które pada œwiatło zachodzącego słońca.
Ja napoję
Usta twoje
DŸwiękiem i potęgą,
Czoło przyozdobię
Jasnoœci wstęgą
I matki miłoœcią
Obudzę w tobie
Wszystko, co ludzie na ziemi, anieli w niebie
Nazwali pięknoœcią-
By ojciec twój,
O synku mój,
Kochał ciebie.
MĄŻCzyż myœli ostatnie przy zgonie towarzyszą duszy, choć dostanie się do nieba - możeż być duch szczęœliwym, œwiętym i obłąkanym zarazem?
ORCIOGłos Mamy słabieje, ginie już prawie za murem koœćtnicy, ot tam - tam - jeszcze powtarza
O synku mój,
By ojciec twój
Kochał ciebie.
MĄŻBoże, zmiłuj się nad dzieckiem naszym, którego, zda się, że w gniewie Twoim przeznaczyłeœ szaleństwu i zawczesnej œmierci - Panie, nie wydzieraj rozumu własnym stworzeniom, nie opuszczaj œwiątyń któreœ Sam wybudował Sobie - spojrzyj na męki moje i aniołka tego nie wydawaj piekłu. - Mnieœ przynajmniej obdarzył siłą na wytrzymanie natłoku myœli, namiętnoœci i uczuć, a jemu? - dałeœ ciało do pajęczyny podobne, które lada myœl wielka rozerwie - o Panie Boże- o Boże !
Od lat dziesięciu dnia spokojnego nie miałem - nasłałeœ wielu ludzi na mnie, którzy mi szczęœcia winszowali, zazdroœcili, życzyli - spuœciłeœ na mnie grad boleœci i znikomych obrazów, i przeczuciów, i marzeń - łaska Twoja na rozum
spadła, nie na serce moje - dozwól mi dziecię ukochać w pokoju i niechaj stanie mir' już między Stwórcą i stworzonym - Synu, przeżegnaj się i chodŸ ze mną. Wieczny odpoczynek.
Wychodzą.
Spacer - damy i kawalerowie - F i l o z o f - M ą ż.
FILOZOFPowtarzam, iż to jest nieodbitą, samowolną wiarą we mnie, że czas nadchodzi wyzwolenia kobiet i Murzynów.
MĄŻPan masz rację.
FILOZOFI wielkiej do tego odmiany w towarzystwie ludzkim w szczególnoœci i w ogólnoœci - z czego wywodzę odrodzenie się rodu ludzkiego przez krew i zniszczenie form starych.
MĄŻTak się Panu wydaje.
FILOZOFPodobnie jako glob nasz się prostuje lub pochyla na osi swojej przez nagłe rewolucje.
MĄŻCzy widzisz to drzewo spróchniałe?
FILOZOFZ młodymi listkami na dolnych gałązkach.
MĄŻDobrze. - Jak sądzisz - wiele lat jeszcze stać może?
FILOZOFCzy ja wiem? Rok - dwa lata.
MĄŻA jednak dzisiaj wypuœciło z siebie kilka listków œwieżych, choć korzenie gniją coraz bardziej.
FILOZOFCóż z tego?
MĄŻNic - tylko że gruchnie i pójdzie precz na węgle i popiół, bo nawet stolarzowi nie zda się na nic.
FILOZOFPrzecie nie o tym mowa.
MĄŻJednak to obraz twój i wszystkich twoich, i wieku twego, i teorii twojej.
Przechodzą.
Wąwóz pomiędzy górami
MĄŻPracowałem lat wiele na odkrycie ostatniego końca wszelkich wiadomoœci, rozkoszy i myœli, i odkryłem - próżnię grobową w sercu moim. - Znam wszystkie uczucia po imieniu, a żadnej żądzy, żadnej wiary, miłoœci nie ma we mnie- jedno kilka przeczuciów krąży w tej pustyni - o synu moim, że oœlepnie - o towarzystwie, w którym wzrosłem, że rozprzęgnie się - i cierpię tak,· jak Bóg jest szczęœliwy, sam w sobie, sam dla siebie.
GŁOS ANIOŁA STRÓŻASchorzałych, zgłodniałych, rozpaczających pokochaj bliŸnich twoich, biednych bliŸnich twoich, a zbawion będziesz.
MĄŻKto się odzywa?
MEFISTOprzechodząc
Kłaniam uniżenie - lubię czasem zastanawiać podróżnych darem, który natura osadziła we mnie. - Jestem brzuchomówca.
MĄŻpodnosząc rękę do kapelusza
Na kopersztychu podobna twarz gdzieœ widziałem.
MEFISTOna stronie
Hrabia ma dobrą pamięć
głoœno
Niech będzie pochwalen.
MĄŻNa wieki wieków - amen.
MEFISTOwchodząc pomiędzy skaty
Ty i głupstwo twoje.
MĄŻBiedne dziecię, dla win ojca, dla szału matki przeznaczone wiecznej œlepocie - nie dopełnione, bez namiętnoœci, żyjące tylko milczeniem, cień przelatującego anioła rzucony na ziemię i błądzący w znikomoœci swojej. - Jakiż ogromny orzeł wzbił się nad miejscem, w którym ten człowiek zniknął!
ORZEŁWitam cię - witam.
MĄŻLeci ku mnie, cały czarny - œwist jego skrzydeł jako œwist tysiąca kul w boju.
ORZEŁSzablą ojców twoich bij się o ich czeœć i potęgę.
MĄŻRoztoczył się nade mną - wzrokiem węża grzechotnika ssie mi Ÿrzenice - ha! rozumiem ciebie.
ORZEŁNie ustępuj, nie ustąp nigdy - a wrogi twe, podłe wrogi twe pójdą w pył.
MĄŻŻegnam cię wœród skał, pomiędzy którymi znikasz - bądŸ co bądŸ, fałsz czy prawda, zwycięstwo czy zaguba, uwierzę tobie, posłanniku chwały. - Przeszłoœci, bądŸ mi ku pomocy - a jeœli duch twój wrócił do łona Boga, niechaj się znów oderwie, wstąpi we mnie, stanie się myœlą, siłą i czynem.
Zrzuca żmiję.
IdŸ, podły gadzie - jako strąciłem ciebie i nie ma żalu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stoczą się w dół i po nich żalu nie będzie - sławy nie zostanie - żadna chmura się nie odwróci w żegludze, by spojrzeć za sobą na tylu synów ziemi, ginących pospołu.
Oni naprzód - ja potem.
Błękicie niezmierzony, ty ziemię obwijasz - ziemia niemowlęciem, co zgrzyta i płacze - ale ty nie drżysz, nie słuchasz jej, ty płyniesz w nieskończonoœć swoją.
Matko naturo, bądŸ mi zdrowa - idę się na człowieka przetworzyć, walczyć idę z bracią moją.
Pokój - Mąż - Lekarz - Orcio
MĄŻNic mu nie pomogli - w Panu ostatnia nadzieja.
LEKARZBardzo mi zaszczytnie...
MĄŻMów panu, co czujesz.
ORCIOJuż nie mogę ciebie, Ojcze, i tego pana rozpoznaé - iskry i nicie czarne latają przed moimi oczyma, czasem z nich wydobędzie się na kształt cieniutkiego węża - i nuż robi się chmura żółta - ta chmura w górę podleci, spadnie na dół,
pryœnie z niej tęcza - i to nic mnie nie boli.
LEKARZStań, Panie Jerzy, w cieniu - wiele Pan lat masz?
patrzy mu w oczy.
MĄŻSkończył czternaœcie
LEKARZTeraz odwróć się do okna.
MĄŻA cóż?
LEKARZPowieki przeœliczne, białka przeczyste, żyły wszystkie w porządku, muszkuły w sile.
do Orcia
Œmiej się Pan z tego - Pan będziesz zdrów jak ja.
do Męża
Nie ma nadziei. - Sam Pan Hrabia przypatrz się Ÿrzenicy- nieczuła na œwiatło - osłabienie zupełne nerwu optycznego
ORCIOMgłą zachodzi mi wszystko - wszystko.
MĄŻPrawda - rozwarta - szara - bez życia.
ORCIOKiedy spuszczę powieki, więcej widzę niż z otwartymi oczyma.
LEKARZMyœl w nim ciało przepsuła - należy się bać katalepsji.
MĄŻodprowadzając Lekarza na stronę
Wszystko, co zażądasz - pół mojego majątku
LEKARZDezorganizacja nie może się zreorganizować.
Bierze kij i kapelusz.
Najniższy sługa Pana Hrabiego, muszę jechać zdjąć jednej pani kataraktę.
MĄŻZmiłuj się, nie opuszczaj nas jeszcze
LEKARZMoże Pan ciekawy nazwiska tej choroby?
MĄŻI żadnej, żadnej nie ma nadziei?
LEKARZZowie się po grecku: amaurosis.
Wychodzi.
MĄŻprzyciskając syna do piersi.
Ale ty widzisz jeszcze cokolwiek?
ORCIOSłyszę głos twój, Ojcze
MĄŻSpojrzyj w okno, tam słońce, pogoda.
ORCIOPełno postaci mi się wije między Ÿrzenicą a powieką - widzę
twarze widziane, znajome miejsca - karty książek czytanych.
MĄŻTo widzisz jeszcze?
ORCIOTak, oczyma duszy, lecz tamte pogasły.
MĄŻpadając na kolana - chwila milczenia
Przed kim ukląkłem - gdzie mam się upomnieć o krzywdę mojego dziecka ?
Milczmy raczej - Bóg się z modlitw, Szatan z przeklęstw œmieje.
GŁOS SKĄDSIŒTwój syn poetą - czegóż żądasz więcej?
Lekarz, Ojciec Chrzestny
OJCIEC CHRZESTNYZapewnie, to wielkie nieszczęœcie być œlepym.
LEKARZI bardzo nadzwyczajne w tak młodym wieku
OJCIEC CHRZESTNYBył zawsze słabej kompleksji, i matka jego umarła nieco... tak...
LEKARZJak to ?
OJCIEC CHRZESTNYPoniekąd tak - Wać Pan rozumiesz - bez piątej klepki.
MĄŻPrzepraszam Pana, żem go prosił o tak póŸnej godzinie. Ale od kilku dni mój biedny syn budzi się zawsze około dwunastej, wstaje i przez sen mówi - proszę za mną.
LEKARZChodŸmy. - Jestem bardzo ciekawy owego fenomenu.
Pokój sypialny - Służąca - Krewni - Ojciec Chrzestny - Lekarz - Maż
KREWNYCicho.
DRUGIObudził się, a nas nie słyszy.
LEKARZProszę Panów nic nie mówić.
OJCIEC CHRZESTNYTo rzecz arcydziwna.
ORCIOwstając
O Boże - Boże!
KREWNYJak powoli stąpa.
DRUGIJak trzyma ręce założone na piersiach.
TRZECINie mrugnie powieką - ledwo że usta roztwiera, a przecię głos ostry, przeciągły z nich się dobywa.
SŁUŻĄCYJezusie Nazareński !
ORCIOPrecz ode mnie, ciemnoœci - jam się urodził synem œwiatła i pieœni - co chcecie ode mnie? - czego żądacie ode mnie?
Nie poddam się wam, choć wzrok mój uleciał z wiatrami i goni gdzieœ po przestrzeniach - ale on wróci kiedyœ, bogaty w promienie gwiazd, i oczy moje rozogni płomieniem.
OJCIEC CHRZESTNYTak jak nieboszczka, plecie, sam nie wie co - to widok bardzo zastanawiający.
LEKARZZgadzam się ż Panem Dobrodziejem.
MAMKANajœwiętsza Panno Częstochowska, weŸ mi oczy i daj jemu.
ORCIOMatko moja, proszę cię - matko moja, naœlij mi teraz obrazów i myœli, bym żył wewnątrz, bym stworzyĺ drugi œwiat w sobie, równy temu, jaki postradałem.
KREWNYCo myœlisz, bracie, to wymaga rady familijnej?
DRUGICzekaj - cicho.
ORCIONie odpowiadasz mi - o matko ! nie opuszczaj mnie !
LEKARZdo Męża
Obowiązkiem moim jest prawdę mówić.
OJCIEC CHRZESTNYTak jest - to jest obowiązkiem - i zaletą lekarzy, Panie Konsyliarzu.
LEKARZPański syn ma pomieszanie zmysłów, połączone z nadzwyczajną draŸliwoœcią nerwów, co niekiedy sprawia, że tak powiem, stan snu i jawu zarazem, stan podobny do tego, który oczywiœcie tu napotykamy.
MĄŻna stronie
Boże, patrz, on Twoje sądy mi tłumaczy.
LEKARZChciałbym pióra i kałamarza - Cerasi laurei dwa grana etc., etc....
MĄŻW tamtym pokoju Pan znajdziesz - proszę wszystkich, by wyszli.
GŁOSY POMIESZANEDobranoc - dobranoc - do jutra.
ORCIObudząc się
Dobrej nocy mi życzą - mówcie o długiej nocy - o wiecznej może - ale nie o dobrej, nie o szczęœliwej.
MĄŻWesprzyj się na mnie, odprowadzę cię do łóżka
ORCIOOjcze, co to się ma znaczyć?
MĄŻOkryj się dobrze i zaœnij spokojnie, bo doktor mówi, że wzrok odzyskasz.
ORCIOTak mi niedobrze - sen mi przerwały głosy czyjeœ.
Zasypia.
MĄŻNiech moje błogosławieństwo spoczywa na tobie - nic ci więcej dać nie mogę, ni szczęœciá, ni œwiatła, ni sławy - a dobija godzina, w której będę musiał walczyć, działać z kilkoma ludŸmi przeciwko wielu ludziom. - Gdzie się ty podziejesz, sam jeden i wœród stu przepaœci, œlepy, bezsilny, dziecię i poeto
zarazem, biedny œpiewaku bez słuchaczy, żyjący duszą za obrębami ziemi, a ciałem przykuty do ziemi - o ty nieszczęœliwy, najnieszczęœliwszy z aniołów, o ty mój synu !
MAMKAu drzwi
Pan Konsyliarz każe JW. Pana prosić.
MĄŻDobra moja Katarzyno, zostań się przy małym.
Wychodzi.
Częœć trzecia
"Nie-Boska komedia" - Częœć trzecia
Do pieœni - do pieœni !
Kto ją zacznie, kto jej dokończy? - Dajcie mi przeszłoœć zbrojną w stal, powiewną rycerskimi pióry. - Gotyckie wieże wywołam przed oczy wasze - rzucę cień katedr œwiętych na głowy wam. - Ale to nie to - tego już nigdy nie będzie.
Ktokolwiek jesteœ, powiedz mi, w co wierzysz - łatwiej byœ życia się pozbył, niż wiarę jaką wynalazł, wzbudził wiarę w sobie. WstydŸcie się, wstydŸcie wszyscy mali i wielcy- a mimo was mimo żeœcie mierni i nędzni, bez serca i mózgu, œwiat dąży ku swoim celom, rwie za sobą, pędzi przed się, bawi się z wami, przerzuca, odrzuca - walcem œwiat się toczy, pary znikają i powstają, wnet zapadają, bo œlisko - bo krwi dużo - krew wszędzie - krwi dużo, powiadam wam.
Czy widzisz owe tłumy, stojące u bram miasta wœród wzgórzów i sadzonych topoli - namioty rozbite - zastawione deski, długie, okryte mięsiwem i napojami, podparte pniami, drągami? - Kubek lata z rąk do rąk - a gdzie ust się dotknie, tam głos się wydobędzie, groŸba, przysięga lub przeklęstwo - On lata, zawraca, krąży, tańcuje, zawsze pełny, brzęcząc, błyszcząc, wœród tysiąców. - Niechaj żyje kielich pijaństwa i pociechy!
Czy widzicie, jak oni czekają niecierpliwie - szemrzą między sobą, do wrzasków się gotują - wszyscy nędzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi włosy, w łachmanach, z spiekłymi twarzami, z dłoniami pomarszczonymi od trudu - ci trzymają kosy, owi potrząsają młotami, heblami - patrz- ten wysoki trzyma topór spuszczony - a tamten stemplem żelaznym nad głową powija; dalej w bok pod wierzbą chłopię małe wisznię do ust kładzie, a długie szydło w prawej ręce œciska. - Kobiety przybyły także, ich matki, ich żony, głodne i biedne jak oni, zwiędłe przed czasem, bez œladów pięknaœei - na ich włosach kurzawa bitej drogi - na ich łonach poszarpane odzieże - w ich oczach coœ gasnącego, ponurego, gdyby przedrzeŸnianie wzroku - ale wnet się ożywią - kubek tata wszędzie, obiega wszędzie. - Niech żyje kielich pijaństwa i pociechy !
Teraz szum wielki powstał w zgromadzeniu - czy to radoœć czy rozpacz? - Kto rozpozna, jakie uczucie w głosach tysiąców? - Ten, który nadszedł, wstąpił na stół, wskoczył na krzesło i panuje nad nimi, mówi do nich. - Głos jego przeciągły, ostry, wyraŸny - każde słowo rozeznasz, zrozumiesz- ruchy jego powolne, łatwe, wtórują słowom, jak muzyka pieœni - czoło wysokie, przestronne, włosa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypadły, strącone myœlami - skóra przyschła do czaszki, do liców, żółtawo się wcina pomiędzy koœcie i muszkuły - a od skroni broda· czarna wieńcem twarz opasuje - nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach - oczy niewzruszone, wlepione w słuchaczy - chwili jednej zwątpienia, pomieszania nie dojrzeć; a kiedy ramię wzniesie, wyciągnie. wytęży ponad nimi, schylają głowy, zda się, że wnet uklękną przed tym błogosławieństwem wielkiego rozumu - nie serca - precz z sercem, z przesądami, a niech żyje słowo pociechy i mordu!
To ich wœciekłoœć, ich kochanie, to władzca ich dusz i zapału - on obiecuje im chleb i zarobek: - Krzyki się wzbiły, rozciągnęły, pękły po wszystkich stronach - “Niech żyje Pankracy ! - chleba nam, chleba, chleba !" - A u stóp mówcy opiera się na stole przyjaciel czy towarzysz, czy sługa.
Oko wschodnie, czarne, cieniowane długimi rzęsy - ramiona obwisłe, nogi uginające się, ciało niedołężnie w bok schylone - na ustach coœ lubieżnego, coœ złoœliwego, na palcach złote pierœcienie - i on także głosem chrapliwym woła - “Niech żyje Pankracy!" Mówca ku niemu na chwilę wzrok obrócił. - “Obywatelu Przechrzto, podaj mi chustkę"
Tymczasem trwają poklaski i wrzaski. - “Chleba nam, chleba, chleba! - Œmierć panom, œmierć kupcom - chleba; chleba !"
Szałas - lamp kilka - księga rozwarta na stole - Przechrzty.
PRZECHRZTABracia moi podli, bracia moi mœciwi, bracia kochani, ssajmy karty Talmudu jako pierœ mleczną, pierœ żywotną, z której siła i miód płynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna.
CHÓR PRZECHRZTÓWJehowa pan nasz, a nikt inny. - On nas porozrzucał wszędzie, On nami, gdyby splotami niezmiernej gadziny, oplótł œwiat czcicielów Krzyża, panów naszych, dumnych, głupich, niepiœmiennych. - Po trzykroć pluńmy na zgubę im - po trzykroć przeklęstwo im.
PRZECHRZTACieszmy się, bracia moi. - Krzyż, wróg nasz, podcięty, Zbutwiały, stoi dziœ nad kałużą krwi, a jak raz się powali, nie powstanie więcej. - Dotąd pany go bronią.
CHÓRDopełnia się praca wieków, praca nasza markotna, bolesna; zawzięta. - Œmierć panom - po trzykroć pluńmy na zgubę im - po trzykroć przeklęstwo im!
PRZECHRZTANa wolnoœci bez ładu, na rzezi bez końca, na zatargach i złoœciach, na ich głupstwie i dumie osadzim potęgę Izraela- tylko tych panów kilku - tych kilku jeszcze zepchnąć w dół- trupy ich przysypać rozwalinami Krzyża.
CHÓRKrzyż znamię œwięte nasze - woda chrztu połączyła nas z ludŸmi - uwierzyli pogardzający miłoœci pogardzonych Wolnoœć ludzi prawo nasze - dobro ludu cel nasz - uwierzyli synowie chrzeœcijan w synów Kaifasza. - Przed wiekami wroga umęczyli ojcowie nasi - my go na nowo dziœ umęczym i nie zmartwychwstanie więcej.
PRZECHRZTAChwil kilka jeszcze, jadu żmii kropel kilka jeszcze - a œwiat nasz, nasz, o bracia moi!
CHÓRJehowa Pan Izraela, a nikt inny. - Po trzykroć pluńmy na zgubę ludom - po trzykroć przeklęstwo im!
Słychać stukanie.
PRZECHRZTADo roboty waszej - a ty, œwięta księgo, precz stąd, by wzrok przeklętego nie zbrudził kart twoich.
Talmud chowa.
Kto tam?
GŁOS ZZA DRZWISwój ! - W imieniu Wolnoœci, otwieraj !
PRZECHRZTABracia do młotów i powrozów!
Otwiera.
LEONARDwchodząc
Dobrze, Obywatele, że czuwacie i ostrzycie puginały na jutro.
Do jednego z nich przystępuje.
A ty co robisz w tym kącie?
JEDEN Z PRZECHRZTÓWStryczki, Obywatelu.
LEONARDMasz rozum, bracie - kto od żelaza nie padnie w boju, ten na gałęzi skona.
PRZECHRZTAMiły obywatelu Leonardzie, czy sprawa pewna na jutro?
LEONARDTen, który myœli i czuje najpotężniej z nas wszystkich, wzywa cię na rozmowę przeze mnie. - On ci sam na to pytanie odpowie.
PRZECHRZTAIdę - a wy nie ustawajcie w pracy - Jankielu, pilnuj ich dobrze.
Wychodzi z Leonardem.
CHÓR PRZECHRZTÓWPowrozy i sztylety, kije i pałasze, rąk naszych dzieło, wyjdziecie na zatratę ím - oni panów zabiją po błoniach - rozwieszą po ogrodach i borach - a my ich potem zabijem, powiesim. - Pogardzeni wstaną w gniewie swoim, w chwałę Jehowy się ustroją; słowo Jego zbawienie, miłoœć Jego dla nas zniszczeniem dla wszystkich. - Pluńmy po trzykroć na zgubę im, po trzykroć przeklęstwo im!
Namiot - porozrzucane butelki, kielichy.
PANKRACYPięćdziesięciu hulało tu przed chwilą i za każdym słowem moim krzyczało: -"Vivat" - czy choć jeden zrozumiał myœli moje? - pojął koniec drogi, u początku której hałasuje? Ach! - fervidum imitatorum pecus.
wchodzi Leonard i Przechrzta
Czy znasz hrabiego Henryka?
PRZECHRZTAWielki Obywatelu. z widzenia raczej niż z rozmowy - raz tylko, pamiętam, przechodząc na Boże Ciało, krzyknął mi- “ustąp się" - i spojrzał na mnie wzrokiem pana - za co mu œlubowałem stryczek w duszy mojej.
PANKRACYJutro jak najraniej wybierzesz się do niego i oœwiadczysz, że chcę się z nim widzieć osobiœcie, potajemnie, pojutrze w nocy.
PRZECHRZTAWiele mi dasz ludzi? Bo nieostrożnie byłoby się puszczać samemu.
PANKRACYPuœcisz się sam, moje imię strażą twoją - szubienica, na której powiesiliœcie Barona zawczoraj, plecami twymi.
PRZECHRZTAAj wai !
PANKRACYPowiesz, że przyjdę do niego o dwunastej w nocy pojutrze.
PRZECHRZTAA jak mnie każe zamknąć lub obije?
PANKRACYTo będziesz męczennikiem za Wolnoœć Ludu.
PRZECHRZTAWszystko, wszystko za Wolnoœć Ludu!
na stronie
Aj waj !
PANKRACYDobranoc, Obywatelu.
Przechrzta wychodzi.
LEONARDNa co ta odwłoka, te półœrodki, układy - rozmowy?- Kiedym przysiągł uwielbiać i słuchać ciebie, to że cię miałem za bohatera ostatecznoœci, za orła lecącego wprost do celu, za człowieka stawiającego siebie í swoich wszystkich na jedną kartę.
PANKRACYMilcz, dziecko.
LEONARDWszyscy gotowi - przechrzty broń ukuli i powrozów nasnuli - tłumy krzyczą, wołają o rozkaz; daj rozkaz, a on pójdzie jak iskra, jak błyskawica i w płomień się zamieni, i przejdzie w grom.
PANKRACYKrew ci bije do głowy - to koniecznoœć lat twoich, a z nią walczyć nie umiesz i to nazywasz zapałem.
LEONARDRozważ, co czynisz. Arystokraty w bezsilnoœci swojej zawarli się w Œwiętej Trójcy i czekają naszego przybycia jak noża gilotyny - Naprzód, Mistrzu. bez zwłoki naprzód, i po nich.
PANKRACYWszystko jedno - oni stracili siły ciała w rozkoszach, siły rozumu w próżniactwie - jutro czy pojutrze legnąć muszą.
LEONARDKogóż się boisz - któż cię wstrzymuje?
PANKRACYNikt - jedno wola moja.
LEONARDI na œlepo jej mam wierzyć?
PANKRACYZaprawdę ci powiadam - na œlepo.
LEONARDTy nas zdradzasz.
PANKRACYJak zwrotka u pieœni, tak zdrada u końca każdej mowy twojej - nie krzycz, bo gdyby nas kto podsłuchał...
LEONARDTu szpiegów nie ma, a potem cóż?...
PANKRACYNic - tylko pięć kul w twoich piersiach za to, żeœ œmiał głos podnieœć o ton jeden wyżej w mojej przytomnoœci.
Przystępuje do niego
Wierz mi - daj sobie pokój.
LEONARDUniosłem się, przyznaję - ale nie boję się kary. - Jeœli œmierć moja za przykład służyć może, sprawie naszej hartu i powagi dodać, rozkaż.
PANKRACYJesteœ żywy, pełen nadziei i wierzysz głęboko - najszczęœliwszy z ludzi, nie chcę pozbawiać cię życia.
LEONARDCo mówisz?
PANKRACYMyœl więcej, gadaj mniej, a kiedyœ mnie zrozumiesz. - Czy posłałeœ do magazynu po dwa tysiące ładunków?
LEONARDPosłałem Dejca z oddziałem.
PANKRACYA składka szewców oddana do kasy naszej?
LEONARDZ najszczerszym zapałem się złożyli co do jednego i przynieœli sto tysięcy.
PANKRACYJutro zaproszę ich na wieczerzę - Czy słyszałeœ co nowego o hrabim Henryku?
LEONARDPogardzam zanadto panami, bym wierzył temu, co o nim mówią - upadające rasy energii nie mają - mieć nie powinny, nie mogą.
PANKRACYOn jednak zbiera swoich włoœcian i, zaufany w ich przywiązaniu, gotuje się iœć na odsiecz zamkowi Œwiętej Trójcy.
LEONARDKto nam zdoła się oprzeć - przecię w nas wcieliła się Idea wieku naszego.
PANKRACYJa chcę go widzieć - spojrzeć mu w oczy - przeniknąć do głębi serca - przeciągnąć na naszą stronę:
LEONARDZabity arystokrata.
PANKRACYAle poeta zarazem. - Teraz zostaw mnie samym.
LEONARDPrzebaczasz mi, Obywatelu?
PANKRACYZaœnij spokojnie - gdybym ci nie przebaczył, już byœ zasnął na wieki.
LEONARDJutro nic nie będzie?
PANKRACYDobrej nocy i miłego marzenia.
L e o n a r d wychodzi.
Hej, Leonardzie !
LEONARDwracając
Obywatelu wodzu.
PANKRACYPojutrze w nocy pójdziesz ze mną do hrabiego Henryka
LEONARDSłyszałem.
Wychodzi.
PANKRACYDlaczegóż mnie, wodzowi tysiąców, ten jeden człowiek na zawadzie stoi? - Siły jego małe w porównaniu z moimi- kilkaset chłopów, œlepo wierzących jego słowu, przywiązanych miłoœcią swojskich zwierząt... To nędza, to zero. - Czemuż tak pragnę go widzieć. omamić? - Czyż duch mój napotkał równego sobie i na chwilę się zatrzymał? - Ostatnia to zapora dla mnie na tych równinach - trza ją obalić, a potem... Myœli moja, czyż nie zdołasz łudzić siebie jako drugich łudzisz- wstydŸ się, przecię ty znasz swój cel; ty jesteœ myœlą - panią ludu - w tobie zeszła się wola i potęga wszystkich - i co zbrodnią dla innych, to chwałą dla ciebie. - Ludziom podłym, nieznanym nadałaœ imiona - ludziom bez czucia wiarę nadałaœ - œwiat na podobieństwo swoje - œwiat nowy utworzyłaœ naokoło siebie - a sama błąkasz się i nie wiesz, czym jesteœ. - Nie, nie, nie - ty jesteœ wielką!
Pada na krzesło i duma.
Bór, porozwieszane płótna na drzewach - w œrodku łąka, na której stoi szubienica - szałasy - namioty - ognisku - beczki- tłumy ludzi.
MĄŻprzebrany, w czarnym płaszczu, z czapką czerwoną wolnoœci na głowie, wchodzi trzymając P r z e c h r z t ę za ramię.
Pamiętaj !
PRZECHRZTApo cichu
JW. Panie, oprowadzę cię - nie wydam cię na honor
MĄŻMrugnij okiem, palec podnieœ, a w łeb ci strzelę - możesz się domyœlić, że nie dbam o życie twoje... kiedym własne na to odważył.
PRZECHRZTAAj Waj! - żelaznymi kleszczami dłoń mi œciskasz - cóż mam robić?
MĄŻMów ze mną jak ze znajomym, z przyjacielem nowo przybyłym. - Cóż to za taniec?
PRZECHRZTATaniec wolnych ludzi.
Tańcują mężczyŸni i kobiety wokoło szubienicy œpiewają
CHÓRChleba, zarobku, drzewa na opał w zimie, odpoczynku w lecie ! - Hura - hura !
Bóg nad nami nie miał litoœci - hura - hura!
Królowie nad nami nie mieli litoœci - hura - hura!
Panowie nad nami nie mieli litoœci - hura!
My dziœ Bogu, królom i panom za służbę podziękujem- hura - hura!
MĄŻdo Dziewczyny
Cieszy mnie; żeœ tak rumiana i wesoła.
DZIEWCZYNAA dyć toœmy długo na taki dzień czekały. - Juœci, ja myłam talerze widelce szurowała œcierką, dobrego słowa nie słyszała nigdy - a dyć czas, czas, bym jadła sama - tańcowała sama - hura!
MĄŻTańcuj, Obywatelko
PRZECHRZTAcicho
Zmiłuj się, JW. Panie - ktoœ może cię poznać - wychodŸmy.
MĄŻJeœli kto mnie pozna, toœ zginął - idŸmy dalej.
PRZECHRZTAPod tym dębem siedzi klub lokajów.
MĄŻPrzybliżmy się.
PIERWSZY LOKAJJużem ubił mojego dawnego pana.
DRUGI LOKAJJa szukam dotąd mojego barona - zdrowie twoje!
KAMERDYNERObywatele, schyleni nad prawidłem w pocie i poniżeniu, glancując buty, strzyżąc włosy, poczuliœmy prawa nasze- zdrowie klubu całego!
CHÓR LOKAIZdrowie Prezesa - on nas powiedzie drogą honoru.
KAMERDYNERDziękuję, Obywatele.
CHÓR LOKAIZ przedpokojów, więzień naszych, razem, zgodnie, jednym wypadliœmy rzutem - vivat! - Salonów znany œmiesznoœci i wszeteczeństwa - vivat! - vivat!
MĄŻCóż to za głosy, twardsze i dziksze, wychodzące z tej gęstwiny na lewo?
PRZECHRZTATo chór rzeŸników, JW. Panie.
CHÓR RZE NIKÓWObuch i nóż to broń nasza - szlachtuz to życie nasze.- Nam jedno czy bydło, czy panów rznąć. Dzieci siły i krwi, obojętnie patrzym na drugich, słabszych i bielszych - kto nas powoła, ten nas ma - dla panów woły, dla ludu panów bić będziem.
Obuch i nóż broń nasza - szlachtuz życie nasze - szlachtuz - szlachtuz - szlachtuz.
MĄŻTych lubię - przynajmniej nie wspominają ani o honorze, ani o filozofii. - Dobry wieczór pani.
PRZECHRZTAcicho
JW. Panie, mów “obywatelko" - lub “wolna kobieto".
KOBIETACóż znaczy ten tytuł, skąd się wyrwał? - Fe - fe - cuchniesz starzyzną.
MĄŻJęzyk mi się zaplątał.
KOBIETAJestem swobodną jako ty, niewiastą wolną, a towarzystwu za to, że mi prawa przyznało, rozdaję miłoœć moją.
MĄŻTowarzystwo znów za to ci dało te pierœcienie i ten łańcuch ametystowy. - Och! podwójnie dobroczynne towarzystwo.
KOBIETANie, te drobnostki zdarłam przed wyzwoleniem moim- z męża mego, wroga mego, wroga wolnoœci, który mnie trzymał na uwięzi.
MĄŻŻyczę Obywatelce miłej przechadzki.
Przechodzi.
Któż jest ten dziwny żołnierz - oparty na szabli obosiecznej, z główką trupią na czapce, z drugą na felcechu, ż trzecią na piersiach? - Czy to nie sławny Bianchetti taki dziœ kondotier ludów, jako dawniej bywali kondotiery książąt i rządów.
PRZECHRZTAOn sam, JW. Panie - dopiero od tygodnia do nas przybyły
MĄŻNad czym tak zamyœlił się Generał?
BIANCHETTIWidzicie, Obywatele, ową lukę między jaworami? - Patrzcie dobrze - dojrzycie tam na górze zamek - doskonale widzę przez moją lunetę mury, okopy i cztery bastiony
MĄŻTrudno go opanować.
BIANCHETTITysiąc tysięcy królów! - można obejœć jarem, podkopać się i...
PRZECHRZTAmrugając
Obywatelu Generale.
MĄŻpo cichu
Czujesz ten kurek odwiedziony pod moim płaszczem?
PRZECHRZTAna stronie
Aj waj !
głoœno
Jakżeœ więc to ułożył, obywatelu Generale?
BIANCHETTIzadumany
Chociażeœcie moi bracia w wolnoœci, nie jesteœcie moimi braćmi w geniuszu - po zwycięstwie dowie się każdy o moich planach.
Odchodzi.
MĄŻdo Przechrzty
Radzę wam, go zabijcie, bo tak się poczyna każda arystokracja
RZEMIEŒLNIKPrzeklęstwo - przeklęstwo.
MĄŻCóż robisz pod tym drzewem, biedny człowiecze - czemu patrzysz tak dziko i mgławo?
RZEMIEŒLNIKPrzeklęstwo kupcom, dyrektorom fabryki - najlepsze lata, w których inni ludzie kochają dziewczyny, biją się na otwartym polu, żeglują po otwartych morzach, ja przeœlęczałem w ciasnej komorze nad warsztatem jedwabiu.
MĄŻWychylże czarę, którą trzymasz w dłoni.
RZEMIEŒLNIKSił nie mam - podnieœć do ust nie mogę - ledwo się tutaj przyczołgałem, ale dla mnie już nie zaœwita dzień wolnoœci.- Przeklęstwo kupcom, co jedwab sprzedają, i panom, co noszą jedwabie - przeklęstwo - przeklęstwo!
Umiera.
PRZECHRZTAJaki brzydki trup.
MĄŻTchórzu wolnoœci, obywatelu Przechrzto, patrz na tę głowę bez życia, pływającą w pokrwawie zachodzącego słońca. Gdzie się podzieją teraz wasze wyrazy, wasze obietnice- równoœć - doskonałoœć i szczęœcie rodu ludzkiego?
PRZECHRZTAna stronie
Bodajbyœ także za wczeœnie zdechł i ciało twoje psy rozerwały na sztuki!
głoœno
Puszczaj mnie - muszę zdać sprawę z mojego poselstwa.
MĄŻPowiesz, żem cię miał za szpiega i dlatego zatrzymał.
Obziera się naokoło.
Odgłosy biesiady głuchną z tyłu - przed nami już same tylko sosny i œwierki, oblane promieńmi wieczoru
PRZECHRZTANad drzewami skupiają się chmury - lepiej byœ wrócił do swoich ludzi, którzy i tak już od dawna czekają na ciebie w jarze Œw. Ignacego.
MĄŻDzięki ci za troskliwoœć, Moœci Żydzie - nazad! - Chcę obywateli raz jeszcze w zmierzchu obejrzyć.
GŁOS POMIĘDZY DRZEWAMISyn chamów dobranoc zasyła staremu słonku.
GŁOS Z PRAWEJZdrowie twoje, dawny wrogu nasz, coœ nas pędził do pracy i znoju - jutro, wschodząc, zastaniesz twoich niewolników przy mięsiwie i konwiach - a teraz, szklanko, idŸ do czarta!
PRZECHRZTAOrszak chłopów tu ciągnie.
MĄŻNie wyrwiesz się - stój za tym pniem i milcz.
CHÓR CHŁOPÓWNaprzód, naprzód, pod namioty, do braci naszych - naprzód, naprzód, pod cień jaworów, na sen, na miłą wieczorną gawędkę - tam dziewki nas czekają - tam woły pobite, dawne pługów zaprzęgi, czekają nas.
GŁOS JEDENCiągnę go i wlokę, zżyma się i opiera - idŸ w rekruty - idŸ!
GŁOS PANADzieci moje, litoœci, litoœci!
GŁOS DRUGIWróć mi wszystkie dni pańszczyzny.
GŁOS TRZECIWskrzesz mi syna, Panie, spod batogów kozackich.
GŁOS CZWARTYChamy piją zdrowie twoje, Panie - przepraszają cię, Panie.
CHÓR CHŁOPÓWprzechodząc
Upiór ssał krew i poty nasze - mamy upiora - nie puœcim upiora - przez biesa. przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkimi. - Panom tyranom œmierć - nam biednym, nam głodnym. Nam strudzonym jeœć, spać i pić. - Jako snopy na polu, tak ich trupy będą - jako plewy w młockarniach, tak perzyny ich zamków - przez kosy nasze, siekiery i cepy, bracia, naprzód !
MĄŻNie mogłem twarzy dojrzeć wœród zastępów.
PRZECHRZTAMoże jaki przyjaciel lub krewny JW-go.
MĄŻNim pogardzam, a was nienawidzę - poezja to wszystko ozłoci kiedyœ. - Dalej, Żydzie - dalej!
Zapuszcza się w krzaki.
Inna częœć boru - wzgórze z rozpalonymi ogniami - zgromadzenie ludzi przy pochodniach.
MĄŻna dole, wysuwając się zza drzew z P r z e c h r z t ą
Gałęzie podarły na łachmany moją czapkę wolnoœci. - A to co za piekło z rudawych płomieni, wznoszące się wœród tych dwóch œcian lasu, tych dwóch nawałów ciemnoœci?
PRZECHRZTAZabłądziliœmy szukając wąwozu Œw. Ignacego - nazad w krzaki, bo tu Leonard odprawia obrzędy nowej wiary.
MĄŻwstępując
Przez Boga, naprzód ! - tegom żądał właœnie, nie lękaj się, nikt nas nie pozna.
PRZECHRZTAOstrożnie - powoli.
MĄŻWszędzie rozwaliny jakiegoœ ogromu, który musiał wieki przetrwać, nim runął - filary, podnóża, kapitele - ćwiertowane posągi, rozrzucone floresy. którymi oplatano starodawne sklepienia - teraz mi pod stopą zamignęła stłuczona szyba - zda się, że twarz Bogarodzicy na chwilę wyjrzała z cieniu i znów tam ciemno - tu, patrz, cała arkada leży - tu krata żelazna zasypana gruzem - z góry lunął błysk pochodni - widzę pół rycerza œpiącego na połowie grobu-
gdzież jestem, przewodniku?
PRZECHRZTANasi ludzie krwawo pracowali przez czterdzieœci dni i nocy, aż wreœcie zburzyli ostatni koœciół na tych równinach. - Teraz właœnie cmentarz mijamy.
MĄŻWasze pieœni, ludzie nowi, gorzko brzmią w moich uszach- czarne postacie z tyłu, z przodu, po bokach się cisną, a pędzone wiatrem blaski i cienie przechadzają się po tłumie jak żyjące duchy.
PRZECHODZĄCYW imieniu Wolnoœci pozdrawiam was obu.
DRUGIPrzez œmierć panów witam was obu.
TRZECICzego się nie œpieszycie? Tam œpiewają kapłani Wolnoœci.
PRZECHRZTANiepodobna się oprzeć - zewsząd nas pchają.
MĄŻKtóż jest ten młody człowiek na gruzach przybytku stojący? - Trzy ogniska palą się pod nim, wœród dymu i łuny twarz jego płonie, głos jego brzmi szaleństwem.
PRZECHRZTATo Leonard, prorok natchnięty Wolnoœci - naokoło stoją nasze kapłany, filozofy, poeci, artyœci, córki ich i kochanki.
MĄŻHa! wasza arystokracja - pokaż mi tego, który cię przysłał.
PRZECHRZTANie widzę go tutaj.
LEONARDDajcie mi ją do ust, do piersi, w objęcia, dajcie piękną moją, niepodległą, wyzwoloną, obnażoną z zasłon i przesądów, wybraną spoœród córek Wolnoœci, oblubienicę moją.
GŁOS DZIEWICYWyrywam się do ciebie, mój kochanku.
DRUGI GŁOSPatrz, ramiona wyciągam do ciebie - upadłam z niemocy- tarzam się po zgliszczach, kochanku mój.
TRZECI GŁOSWyprzedziłam je - przez popiół i żar, ogień i dym stąpam ku tobie, kochanku mój.
MĄŻZ rozpuszczonym włosem, z dyszącą piersią wdziera się na gruzy namiętnymi podrzuty.
PRZECHRZTATak co noc bywa.
LEONARDDo mnie, do mnie, o rozkoszo moja - córo Wolnoœci! - Ty drżysz w boskim szale - natchnienie, ogarnij mą duszę- słuchajcie wszyscy - Teraz wam prorokować będę.
MĄŻGłowę pochyliła, mdleje.
LEONARDMy oboje obrazem rodu ludzkiego, wyzwolonego, zmartwychwstającego - patrzcie - stoim na rozwalinach starych kształtów, starego Boga. - Chwała nam, boœmy członki Jego rozerwali, teraz proch i pył z nich, a duch Jego zwyciężyli naszymi duchami - duch Jego zstąpił do nicoœci.
CHÓR NIEWIASTSzczęœliwa, szczęœliwa oblubienica Proroka - my tu na dole stoimy i zazdroœcim jej chwały.
LEONARDŒwiat nowy ogłaszam - Bogu nowemu oddaję niebiosa. Panie swobody i rozkoszy, Boże ludu, każda ofiara zemsty, trup każdego ciemięzcy twoim niech będzie ołtarzem - w oceanie krwi utoną stare łzy i cierpienia rodu ludzkiego - życiem jego odtąd szczęœcie - prawem jego równoœć - a kto inne tworzy, temu stryczek i przeklęstwo.
CHÓR MĘŻÓWRozpadła się budowa ucisku i dumy - kto z niej choć kamyczek podniesie, temu œmierć i przeklęstwo.
PRZECHRZTAna stronie
BluŸnierce Jehowy, po trzykroć pluję na zgubę wam.
MĄŻOrle, dotrzymaj obietnicy, a ja tu na ich karkach nowy Koœciół Chrystusowi postawię
POMIESZANE GŁOSYWolnoœć - szczęœcie - hura ! - hejże ! - rykacha ! - hurracha ! - hurracha !
CHÓR KAPŁANÓWGdzie pany, gdzie króle, co niedawno przechadzali się po ziemi w berłach i koronach, w dumie i gniewie?
ZABÓJCAJa zabiłem króla Aleksandra.
DRUGIJa króla Henryka.
TRZECIJa króla Emanuela.
LEONARDIdŸcie bez trwogi i mordujcie bez wyrzutów - boœcie wybrani z wybranych, œwięci wœród najœwiętszych - boœcie męczennikami - bohaterami Wolnoœci.
CHÓR ZABÓJCÓWPójdziemy nocą ciemną, sztylety œciskając w dłoniach, pójdziemy, pójdziemy.
LEONARDObudŸ się, urodziwa moja!
Grzmot słychać.
Nuż, odpowiedzcie żyjącemu Bogu - wznieœcie pieœni wasze - chodŸcie za mną wszyscy, wszyscy, jeszcze raz obejdziem i zdepcem œwiątynię umarłego Boga. A ty podnieœ głowę - powstań i obudŸ się!
DZIEWICAPałam miłoœcią ku tobie i Bogu twemu, œwiatu całemu miłoœć rozdam moją - płonę - płonę.
MĄŻKtoœ mu zabiegł - padł na kolana - mocuje się sam z sobą, coœ bełkoce, coœ jęczy.
PRZECHRZTAWidzę, widzę, to syn sławnego filozofa.
LEONARDCzego żądasz, Hermanie?
HERMANArcykapłanie, daj mi œwięcenie zbojeckie
LEONARDdo kapłanów
Podajcie mi olej, sztylet i truciznę.
do Hermana
Olejem, którym dawniej namaszczano królów, na zgubo królom namaszczam cię dzisiaj - broń dawnych rycerzy i panów na zatratę panów kładę w ręce twoje - na twoich piersiach zawieszam medalion pełny trucizny - tam, gdzie twoje żelazo nie dojdzie, niech ona żre i pali wnętrznoœci tyranów. - Idz i niszcz stare pokolenia po wszech stronach œwiata.
MĄŻRuszył z miejsca i na czele orszaku ciągnie po wzgórzu.
PRZECHRZTAUsuńmy się z drogi.
MĄŻNie - chcę tego snu dokończyć.
PRZECHRZTAPo trzykroć pluję na ciebie.
do Męża
Leonard może mnie poznać, JW. Panie - patrz, jaki nóż wisi na jego piersiach.
MĄŻZakryj się płaszczem moim. - Co to za niewiasty przed nim tańcują?
PRZECHRZTAHrabiny i księżniczki, które, porzuciwszy mężów, przeszły na wiarę naszą.
MĄŻNiegdyœ anioły moje. - Pospólstwo go zewsząd oblało - zginął mi w natłoku - jedno po muzyce poznaję, że się od nas oddala. - ChodŸ za mną - stamtąd lepiej nam patrzeć będzie.
Wdziera się na odłamek muru.
PRZECHRZTAAj waj, aj waj! Każdy nas tu spostrzeże.
MĄŻWidzę go znowu - drugie niewiasty cisną się za nim, blade, obłąkane, w konwulsjach. - Syn filozofa pieni się i potrząsa sztyletem. - Dochodzą teraz do ruin wieży północnej.
Stanęli - pląsają na gruzach - rozrywają nie obalone arkady - sypią iskrami na leżące ołtarze i krzyże - płomień się zajmuje i gna słupy dymu przed sobą - biada wam- biada !
LEONARDBiada ludziom, którzy dotąd się kłaniają umarłemu Bogu.
MĄŻCzarne bałwany nawracają się i ku nam pędzą.
PRZECHRZTAO Abrahamie !
MĄŻOrle, wszak moja godzina nie tak bliska jeszcze?
PRZECHRZTAJuż po nas
LEONARDprzechodząc zatrzymuje się
Coœ ty za jeden, bracie, z taką dumną twarzą - czemu nie łączysz się z nami?
MĄŻŒpieszę z daleka na odgłos waszego powstania. - Jestem morderca klubu hiszpańskiego i dopiero dziœ przybyłem.
LEONARDA ten drugi po co się w zwojach płaszcza twego kryje?
MĄŻTo mój brat młodszy - œlubował, że twarzy ludziom nie ukaże, nim zabije przynajmniej barona.
LEONARDTy sam czyją œmiercią się chlubisz?
MĄŻNa dwa dni tylko przed wybraniem się w drogę starsi bracia dali mi œwięcenie.
LEONARDKogóż masz na myœli?
MĄŻCiebie pierwszego, jeœli się nam sprzeniewierzysz.
LEONARDBracie, na ten użytek weŸ sztylet mój.
Wyciąga sztylet z pasa.
MĄŻDobywa swojego sztyletu.
Bracie, na ten użytek i mojego wystarczy.
GŁOSY LUDZINiech żyje Leonard! -- Niech żyje morderca hiszpański!
LEONARDJutro staw się u namiotu obywatela wodza.
CHÓR KAPŁANÓWPozdrawiamy cię, goœciu, imieniem ducha Wolnoœci - w ręku twoim częœć naszego zbawienia. - Kto walczy bez ustanku, morduje bez słaboœci, kto dniem i nocą wierzy zwycięstwu, ten zwycięży wreszcie.
Przechodzą
CHÓR FILOZOFÓWMy ród ludzki dŸwignęli z dzieciństwa. My prawdę z łona ciemnoœci wyrwali na jaœnią. - Ty za nią walcz, morduj i giń.
Przechodzą.
SYN FILOZOFATowarzyszu bracie, czaszką starego œwiętego piję zdrowie twoje- do widzenia.
Rzuca czaszkę.
DZIEWCZYNAtańcując
Zabij dla mnie księcia Jana.
DRUGADla mnie hrabiego Henryka.
DZIECIProsimy cię œlicznie o głowę arystokraty.
INNISzczęœć się twojemu sztyletowi!
CHÓR ARTYSTÓWNa ruinach gotyckich œwiątynię zbudujem tu nową - obrazów w niej ni posągów nie ma - sklepienie w długie puginały, filary w osiem głów ludzkich, a szczyt każdego filara jako włosy, z których się krew sączy - ołtarz jeden biały - znak jeden na nim - czapka wolnoœci - hurracha!
INNIDalej, dalej, już brzask œwita.
PRZECHRZTARychło nas powieszą - gdzie szubienica?
MĄŻCicho, Żydzie - lecą za Leonardem, nie patrzą już na nas. - Ogarniam wzrokiem, raz ostatni podchwytuję myœlą ten chaos, dobywający się z toni czasu, z łona ciemnoœci, na zgubę moją i wszystkich braci moich - gnane szałem, porwane rozpaczą, myœli moje w całej sile swej kołują. Boże, daj mi potęgę, której nie odmawiałeœ mi niegdyœ- a w jedno słowo zamknę œwiat ten nowy, ogromny - on siebie sam nie pojmuje. - Lecz to słowo moje będzie poezją całej przyszłoœci.
GŁOS W POWIETRZUDramat układasz.
MĄŻDzięki za radę. - Zemsta za zhańbione popioły ojców moich - przeklęstwo nowym, pokoleniom - ich wir mnie otacza - ale nie porwie za sobą. - Orle, orle, dotrzymaj obietnicy! - A teraz na dół ze mną i do jaru Œw. Ignacego.
PRZECHRZTAJuż dzień bliski - nie pójdę dalej.
MĄŻDrogę mi znajdŸ, puszczę cię potem.
PRZECHRZTAWœród mgły i zwalisk, cierni i popiołów, gdzie mnie wleczesz? - Daruj mi, daruj.
MĄŻNaprzód, naprzód i na dół ze mną! - Ostatnie pieœni ludu konają za nami - ledwo gdzie jeszcze tli się pochodnia- poœród tych wyziewów bladych, tych zroszonych drzew czy widzisz cienie przeszłoœci - czy słyszysz te żałobne głosy?
PRZECHRZTAMgła wszystko zalewa - coraz bardziej zlatujemy w dół.
CHÓR DUCHÓW Z LASUPłaczmy za Chrystusem, za Chrystusem wygnanym, umęczonym - gdzie Bóg nasz, gdzie Koœciół Jego?
MĄŻPrędzej, prędzej do miecza, do boju! - Ja Go wam oddam - na tysiącach krzyżów rozkrzyżuję nieprzyjaciół Jego.
CHÓR DUCHÓWStrzegliœmy ołtarzy i pomników œwiętych - odgłos dzwonów na skrzydłach nosiliœmy wiernym - w dŸwiękach organów były głosy nasze - w połyskach szyb katedry, w cieniach jej filarów, w blaskach pucharu œwiętego, w błogosławieństwie Ciała Pańskiego było życie nasze. Teraz gdzie się podziejemy?
MĄŻRozwidnia się coraz bardziej - ich postacie mdleją w promieniach zorzy.
PRZECHRZTATędy droga twoja, tam jaru początek.
MĄŻHej! - Jezus i szabla moja!
zrzucając czapkę i zawijając w niej pieniądze
WeŸ na pamiątkę rzecz i godło zarazem.
PRZECHRZTAWszak zaręczyłeœ mi słowem, JW. Panie, bezpieczeństwo tego, który dziœ o północy...
MĄŻStary szlachcic dwa razy nie powtarza słowa - Jezus i szabla moja !
GŁOSY W KRZAKACHMaryja i szabla nasza - niech pan nasz żyje
MĄŻWiara, do mnie ! - BądŸ zdrów, obywatelu !
Wiara, do mnie! - Jezus i Maryja!
Noc - krzaki - drzewa
PANKRACYdo swoich ludzi
Położyć się twarzą do murawy - leżeć w milczeniu - ognia mi nie krzesać, nawet do fajki - a za pierwszym strzałem skoczyć mi na pomoc. - Jeœli strzału nie będzie, nie ruszać się do dnia białego.
LEONARDObywatelu, raz cię jeszcze zaklinam.
PANKRACYTy przylep się do tej sosny i dumaj.
LEONARDMnie jednego przynajmniej weŸ z sobą - to pan, to arystokrata, to kłamca.
PANKRACYWskazuje mu ręką, by został.
Stara szlachta słowa dotrzymuje czasem.
Komnata podłużna - obrazy dam a rycerzy porozwieszane po œcianach - w głębi filar z tarczą herbową - Mąż siedzi przy stoliku marmurowym, na którym lampa, para pistoletów,. Pałasz i zegar - naprzeciwko druga stolik, srebrne konwie i puchary.
MĄŻNiegdyœ o tej samej porze, wœród grożących niebezpieczeństw i podobnych myœli, Brutusowi ukazał się Geniusz Cezara.
I ja dziœ czekam na podobne widzenie. - Za chwilę stanie przede mną człowiek bez imienia, bez przodków, bez anioła stróża.- co wydobył się z nicoœci i zacznie może nową epokę, jeœli go w tył nie odrzucę nazad, nie strącę do nicoœci.
Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami œwiata uczyniło - wszystkie lwie serca wasze dajcie mi do piersi- powaga skroni waszych niechaj się zleje na czoło moje.- Wiara w Chrystusa i Koœciół Jego, œlepa, nieubłagana, wrząca, natchnienie dzieł waszych na ziemi, nadzieja chwały nieœmiertelnej w niebie, niechaj zstąpi na mnie, a wrogów będę mordował i palił, ja, syn stu pokoleń, ostatni dziedzic waszych myœli i dzielnoœci, waszych cnót i błędów.
Bije dwunasta.
Teraz gotów jestem.
Wstaje.
SŁUGA ZBROJNYuchodząc
JW. Panie, człowiek, który miał się stawić, przybył i czeka.
MĄŻNiech wejdzie.
Sługa wychodzi.
PANKRACYwchodząc
Witam hrabiego Henryka. - To słowo “hrabia" dziwnie brzmi w gardle moim.
Siada, zrzuca płaszcz i czapkę wolnoœci i wlepia oczy w kolumnę, na której herb wisi.
MĄŻDzięki ci, żeœ zaufał domowi mojemu - starym zwyczajem piję zdrowie twoje.
Bierze puchar, pije i podaje P a n k r a c e m u.
Goœciu, w ręce twoje!
PANKRACYJeœli się nie mylę, te godła czerwone i błękitne zowią się herbem w języku umarłych. - Coraz mniej takich znaczków na powierzchni ziemi.
Pije.
MĄŻZa pomocą Bożą wkrótce tysiące ich ujrzysz.
PANKRACYpuchar od ust odejmując
Otóż mi stara szlachta - zawsze pewna swego - dumna, uporczywa, kwitnąca nadzieją, a bez grosza, bez oręża, bez żołnierzy. - Odgrażająca się, jak umarły w bajce powoŸnikowi u furtki cmentarza - wierząca lub udająca, że wierzy w Boga - bo w siebie trudno wierzyć. - Ale pokażcie mi pioruny na waszą obronę zesłane i pułki aniołów spuszczone z niebios.
MĄŻŒmiej się z własnych słów. - Ateizm to stara formuła-a spodziewałem się czegoœ nowego po tobie.
PANKRACYŒmiej się z własnych słów. - Ja mam wiarę silniejszą, ogromniejszą od twojej. - Jęk przez rozpacz i boleœć wydarty tysiącom tysiąców - głód rzemieœlników - nędza włoœcian - hańba ich żon i córek - poniżenie ludzkoœci ujarzmionej przesądem i wahaniem się, i bydlęcym przyzwyczajeniem - oto wiara moja - a Bóg mój na dzisiaj - to myœl moja - to potęga moja - która chleb i czeœć im rozda na wieki.
Pije i rzuca kubek.
MĄŻJa położyłem siłę moją w Bogu, który ojcom moim panowanie nadał.
PANKRACYA całe życie byłeœ diabła igrzyskiem.
Zresztą zostawiam tę rozprawę teologom, jeœli jaki pedant tego rzemiosła żyje dotąd w całej okolicy - do rzeczy - do rzeczy!
MĄŻCzegóż więc żądasz ode mnie, zbawco narodów, obywatelu - boże?
PANKRACYPrzyszedłem tu, bo chciałem cię poznać - po wtóre ocalić.
MĄŻWdzięcznym za pierwsze - drugie zdaj na szablę moją.
PANKRACYSzabla twoja - szkło, Bóg twój - mara. - Potępionyœ głosem tysiąców - opasanyœ ramionami tysiąców - kilka morgów ziemi wam zostało, co ledwo na wasze groby wystarczy - dwudziestu dni bronić się nie możecie. - Gdzie wasze działa, rynsztunki, żywnoœć - a wreszcie, gdzie męstwo ?...
Gdybym był tobą, wiem, co bym uczynił.
MĄŻSłucham - patrz, jakem cierpliwy.
PANKRACYJa więc, hr. Henryk, rzekłbym do Pankracego: “Zgoda- rozpuszczam mój hufiec, mój hufiec jedyny - nie idę na odsiecz Œwiętej Trójcy - a za to zostaję przy, moim imieniu i dobrach, których całoœć warujesz mi słowem."
Wiele masz lat, Hrabio?
MĄŻTrzydzieœci szeœć, Obywatelu.
PANKRACYJeszcze piętnaœcie lat najwięcej - bo tacy ludzie niedługo żyją - twój syn bliższy grobu niż młodoœci - jeden wyjątek ogromowi nie szkodzi. - BądŸ więc sobie ostatnim hrabią na tych równinach - panuj do œmierci w domu naddziadów - każ malować ich obrazy i rżnąć herby - a o tych nędzarzach nie myœl już więcej. - Niech się wyrok ludu spełni nad nikczemnikami.
Nalewa sobie drugi puchar.
Zdrowie twoje, ostatni hrabio!.
MĄŻObrażasz mnie każdym słowem, zda się, próbujesz, czy zdołasz w niewolnika obrócić na dzień tryumfu swego. - Przestań, bo ja ci się odwdzięczyć nie mogę. - Opatrznoœć mojego słowa cię strzeże.
PANKRACYHonor œwięty, honor rycerski wystąpił na scenę - zwiędły to łachman w sztandarze ludzkoœci. - O! znam ciebie, przenikam ciebie - pełnyœ życia, a łączysz się z umierającymi, bo chcesz się oszukać, bo chcesz wierzyć jeszcze w kasty, w koœci prababek, w słowo “ojczyzna" i tam dalej - ale w głębi ducha sam wiesz, że braci twojej należy się kara, a po karze niepamięć.
MĄŻTobie zaœ i twoim cóż inszego?
PANKRACYZwycięstwo i życie. - Jedno tylko prawo uznaję i przed nim kark schylam - tym prawem œwiat bieży w coraz wyższe kręgi - ono jest zgubą waszą i woła teraz przez moje usta: “Zgrzybiali, robaczywi, pełni napoju i jadła, ustąpcie młodym, zgłodniałym i silnym."
Ale - ja pragnę cię wyratować - ciebie jednego.
MĄŻBodajbyœ zginął marnie za tę litoœć twoją. - Ja także znam œwiat twój i ciebie - patrzałem wœród cieniów nocy na pląsy motłochu, po karkach którego wspinasz się do góry - widziałem wszystkie stare zbrodnie œwiata ubrane w szaty œwieże, nowym kołujące tańcem - ale ich koniec ten sam, co przed tysiącami lat - rozpusta, złoto i krew. - A ciebie tam nie było - nie raczyłeœ zstąpić pomiędzy dzieci twoje- bo w głębi ducha ty pogardzasz nimi - kilka chwil jeszcze, a jeœli rozum cię nie odbieży, ty będziesz pogardzał sam sobą.
Nie dręcz mnie więcej.
Siada pod herbem swoim
PANKRACYŒwiat mój jeszcze nie rozparł się w polu - zgoda - nie wyrósł na olbrzyma - łaknie dotąd chleba i wygód - ale przyjdą czasy...
Wstaje, idzie ku M ę ż o w i i opiera się na herbowym filarze.
Ale przyjdą czasy, w których on zrozumie siebie i powie o sobie: “Jestem" - a nie będzie drugiego głosu na œwiecie, co by mógł także odpowiedzieć: “Jestem."
MĄŻCóż dalej ?
PANKRACYZ pokolenia, które piastuję w sile woli mojej. narodzi się plemię ostatnie, najwyższe, najdzielniejsze. - Ziemia jeszcze takich nie widziała mężów - Oni są ludŸmi wolnymi, panami jej od bieguna do bieguna. - Ona cała jednym miastem kwitnącym, jednym domem szczęœliwym, jednym warsztatem bogactw i przemysłu.
MĄŻSłowa twoje kłamią - ale twarz twoja niewzruszona, blada, udać nie umie natchnienia.
PANKRACYNie przerywaj, bo są ludzie, którzy na klęczkach mnie o takie słowa prosili, a ja im tych słów skąpiłem.
Tam spoczywa Bóg, któremu już œmierci nie będzie.- Bóg pracą i męką czasów odarty z zasłon - zdobyty na niebie przez własne dzieci, które niegdyœ porozrzucał na ziemi, a one teraz przejrzały i dostały prawdy - Bóg ludzkoœci objawił się im.
MĄŻA nam przed wiekami - ludzkoœć przezeń już zbawiona.
PANKRACYNiechże się cieszy takim zbawieniem - nędzą dwóch tysięcy lat, upływających od Jego œmierci na krzyżu.
MĄŻWidziałem ten krzyż, bluŸnierco, w starym, starym Rzymie - u stóp Jego leżały gruzy potężniejszych sił niż twoje - sto bogów, twemu podobnych, walało się w pyle, głowy skaleczonej podnieœć nie œmiało ku Niemu - a On stał na wysokoœciach, œwięte ramiona wyciągał na wschód i na zachód, czoło œwięte maczał w promieniach słońca - znać było, że jest Panem œwiata.
PANKRACYStara powiastka - pusta jak chrzęst twego herbu.
Uderza o tarczę.
Ale ja dawniej czytałem twe myœli. - Jeœli więc umiesz sięgać w nieskończonoœć, jeœli kochasz prawdę i szukałeœ jej szczerze, jeœliœ człowiekiem na wzór ludzkoœci, nie na podobieństwo mamczynych piosneczek, słuchaj, nie odrzucaj tej chwili zbawienia. Krwi, którą oba wylejem dzisiaj, jutro œladu nie będzie - ostatni raz ci mówię - jeœliœ tym, czym wydawałeœ się niegdyœ, wstań, porzuć dom i chodŸ za mną.
MĄŻTyœ młodszym bratem szatana.
Wstaje i przechadza się wzdłuż
Daremne marzenia - kto ich dopełni? - Adam skonał na pustyni - my nie wrócim do raju.
PANKRACYna stronie
Zagiąłem palec popod serce jego - trafiłem do nerwu poezji.
MĄŻPostęp, szczęœcie rodu ludzkiego - i ja kiedyœ wierzyłem - ot! macie, weŸcie głowę moją, byleby... Stało się.- Przed stoma laty, przed dwoma wiekami polubowna ugoda mogła jeszcze... Ale teraz, wiem - teraz trza mordować się
nawzajem - bo teraz im tylko chodzi o zmianę plemienia.
PANKRACYBiada zwyciężonym - nie wahaj się - powtórz raz tylko “biada" - i zwyciężaj z nami.
MĄŻCzyœ zbadał wszystkie manowce Przeznaczenia - czy pod kształtem widomym stanęło ono u wejœcia namiotu twojego w nocy i olbrzymią dłonią błogosławiło tobie - lub w dzień czyœ słyszał głos jego o południu. kiedy wszyscy spali w skwarze, a tyœ jeden rozmyœlał - że mi tak pewno grozisz zwycięstwem, człowiecze z gliny, jako ja, niewolniku pierwszej lepszej kuli, pierwszego lepszego cięcia?
PANKRACYNie łudŸ się marną nadzieją - bo nie draœnie mnie ołów, nie tknie się żelazo, dopóki jeden z was opiera się mojemu dziełu, a co póŸniej nastąpi, to już wam nic z tego.
Zegar bije.
Czas szydzi z nas obu. - Jeœliœ znudzony życiem, przynajmniej ocal syna swego.
MĄŻDusza jego czysta, już ocalona w niebie - a na ziemi los ojca go czeka.
Spuszcza głowę między dłonie i staje.
PANKRACYOdrzuciłeœ więc?
Chwila milczenia.
Milczysz - dumasz - dobrze - niechaj ten duma, co stoi nad grobem.
MĄŻZ dala od tajemnic, które za krańcami twoich myœli odbywają się teraz w głębi ducha mojego! - Œwiat cielska do ciebie należy - tucz go jadłem, oblewaj posoką i winem - ale dalej nie zachodŸ i precz, precz ode mnie!
PANKRACYSługo jednej myœli i kształtów jej, pedancie rycerzu, poeto, hańba tobie - patrz na mnie! - Myœli i kształty są woskiem palców moich.
MĄŻDarmo, ty mnie nie zrozumiesz nigdy - bo każden z ojców twoich pogrzeban z motłochem pospołu, jako rzecz martwa, nie jako człowiek z siłą i duchem.
Wyciąga rękę ku obrazom.
Spojrzyj na te postacie - myœl ojczyzny, domu, rodziny, myœl, nieprzyjaciółka twoja, na ich czołach wypisana zmarszczkami - a co w nich było i przeszło, dzisiaj we mnie żyje- Ale ty, człowiecze, powiedz mi, gdzie jest ziemia twoja?-
Wieczorem namiot twój rozbijasz na gruzach cudzego donu, o wschodzie go zwijasz i koczujesz dalej - dotąd nie znalazłeœ ogniska swego i nie znajdziesz, dopóki stu ludzi zechce powtórzyć za mną: “Chwała ojcom naszym!"
PANKRACYTak, chwała dziadom twoim na ziemi i niebie - w rzeczy samej jest na co patrzyć.
Ów, starosta, baby strzelał po drzewach i Żydów piekł żywcem. - Ten z pieczęcią w dłoni i podpisem - “kanclerz"- sfałszował akta, spalił archiwa, przekupił sędziów, trucizną przyœpieszył spadki - stąd wsie twoje, dochody, potęga.- Tamten, czarniawy, z ognistym okiem, cudzołożył po domach przyjaciół - ów z Runem Złotym, w kolczudze włoskiej, znać służył u cudzoziemców - a ta pani blada, z ciemnymi puklami, kaziła się z giermkiem swoim - tamta czyta list kochanka i œmieje się, bo noc bliska - tamta, z pieskiem na robronie, królów była nałożnicą. - Stąd wasze genealogie bez przerwy, bez plamy. - Lubię tego w zielonym kaftanie- pił i polował z bracią szlachtą, a chłopów wysyłał, by z psami gonili jelenie. - Głupstwo i niedola kraju całego - oto rozum i moc wasza. - Ale dzień sądu bliski i w tym dniu obiecuję wam, że nie zapomnę o żadnym z was, o żadnym z ojców waszych, o żadnej chwale waszej.
MĄŻMylisz się, mieszczański synu. - Ani ty, ani żaden z twoich by nie żył, gdyby ich nie wykarmiła łaska, nie obroniła potęga ojców moich. - Oni wam wœród głodu rozdawali zboże, wœród zarazy stawiali szpitale - a kiedyœcie z trzody zwierząt wyroœli na niemowlęta, oni wam postawili œwiątynie i szkoły - podczas wojny tylko zostawiali doma, bo wiedzieli, żeœcie nie do pola bitwy.
Słowa twoje łamią się na ich chwale, jak dawniej strzały pohańców na ich œwiętych pancerzach - one ich popiołów nie wzruszą nawet - one zaginą jak skowyczenia psa wœciekłego, co bieży i pieni się, aż skona gdzie na drodze. - A teraz czas już tobie wyniœć z domu mego. - Goœciu, wolno puszczam ciebie.
PANKRACYDo widzenia na okopach Œwiętej Trójcy.
A kiedy wam kul zabraknie i prochu...
MĄŻTo się zbliżym na długoœć szabel naszych. - Do widzenia.
PANKRACYDwa orły z nas - ale gniazdo twoje strzaskane piorunem.
Bierze płaszcz i czapkę wolnoœci.
Przechodząc próg ten, rzucam nań przeklęstwo należne staroœci. - I ciebie, i syna twego poœwięcam zniszczeniu.
MĄŻHej, Jakubie !
J a k u b wchodzi.
Odprowadzić tego człowieka aż do ostatnich czat moich na wzgórzu.
JAKUBTak mi, Panie Boże, dopomóż!
Wychodzi.
Częœć czwarta
"Nie-Boska komedia" - Częœć czwarta
Od baszt Œwiętej Trójcy do wszystkich szczytów skał, po prawej, po lewej, z tyłu i na przodzie leży mgła œnieżysta, blada, niewzruszona, milcząca, mara oceanu, który niegdyœ miał brzegi swoje, gdzie te wierzchołki czarne, ostre, szarpane, i głębokoœci swoje, gdzie dolina, której nie widać, i słońce, które jeszcze się nie wydobyło.
Na wyspie granitowej, nagiej, stoją wieże zamku, wbite w skałę pracą dawnych ludzi i zrosłe ze skałą jak pierœ ludzka z grzbietem u centaura. - Ponad nimi sztandar się wznosi, najwyższy i sam jeden wœród szarych błękitów.
Powoli œpiące obszary budzić się zaczną - w górze słychae szumy wiatrów - z dołu promienie się cisną - i kra z chmur pędzi po tym morzu z wyziewów.
Wtedy inne głosy, głosy ludzkie, przyrnieszają się do.tej znikomej burzy i niesione na mglistych bałwanach roztrącą się o stopy zamku.
Widna przepaœć wœród obszarów, co pękły nad nią.
Czarno tam w jej głębi, od głów ludzlcich czarno - dolina cała zarzucona głowami ludzkimi, jako dno morza głazami.
Słońce ze wzgórzów na skały wstępuje - w złocie unoszą się, w złocie roztapiają się chmury, a im bardziej níkną, tym lepiej słychać wrzaski, tym lepiej dojrzeć można tłumy płynące u dołu.
Z gór podniosły się mgły - i konają teraz po nicoœciach błękitu. - Dolina Œwiętej Trójcy obsypana œwiatłem migającej broni i lud ciągnic zewsząd do niej, jak do równiny Ostatlniego Sądu.
Katedra w zamku Œwiętej Trójcy.
Panowie, Senatorzy, Dygnitarze siedzą po obu stronach, każdy pod posągiem jakiego króla lub rycerza - za posągami tłumy szlachty - przed wielkim ołtarzem w głębi A r c y b i s k u p. w krzeœle złoconym, z mieczem na kolanach - za ołtarzem C h ó r k a p ł a n ó w - Mąż stoá w progu przez chwilę, potem zaczyna iœć powoli ku A r c y b i s k u p o w t ze sztandarem w ręku.
CHÓR KAPŁANÓWOstatnie sługi Twoje, w ostatnim koœciele Syna Twego, błagamy Cię za czcią ojców naszych. - Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie!
PIERWSZY HRABIAPatrz, z jaką dumą spogląda na wszystkich.
DRUGI HRABIAMyœli, że œwiat podbił.
TRZECI HRABIAA on się tylko nocą przedarł przez obóz chłopów.
PIERWSZY HRABIASto trupów położył, a dwieœcie swóich stracił.
DRUGI HRABIANie dajmy, by go wodzem obrali.
MĄŻKlęka przed Arcybiskupem.
U stóp twoich składam zdobycz moją.
ARCYBISKUPPrzypasz miecz ten, błogosławiony niegdyœ ręką œw. Floriana.
GŁOSYNiech żyje hr. Henryk - niech żyje!
ARCYBISKUPI przyjm ze znakiem Krzyża Œw. dowództwo w tym zamku, ostatnim państwie naszym - wolą wszystkich mianuję cię wodzem.
GŁOSYNiech żyje - niech żyje!
GŁOS JEDENNie pozwalam !
INNE GŁOSYPrecz - precz - za drzwi ! - Niech żyje Henryk !
MĄŻJeœli kto ma co do zarzucenia mnie, niechaj wystąpi, wœród tłumu się nie kryje.
Chwila milczenia.
Ojcze, szablę tę biorę i niech mi Bóg zrządzi zgon prędki, zawczesny, jeœli nią ocalić was nie zdołam.
CHÓR KAPŁANÓWDaj mu siłę - daj mu Ducha Œwiętego, Panie! - Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie!
MĄŻTeraz przysięgnijcie wszyscy, że chcecie bronić wiary i czci przodków waszych - że głód i pragnienie umorzy was do œmierci, ale nie do hańby - nie do poddania sig - nie do ustąpienia choćby jednego z praw Boga waszego lub wa-
szych.
GŁOSYPrzysięgamy.
A r c y b i s k u p klęka i krzyż wznosi. Wszyscy klękają.
CHÓRKrzywoprzysiężca gniewem Twoim niech obarczon będzie ! - BojaŸliwy gniewem Twoim niech obarczon będzie !- Zdrajca gniewem Twoim niech obarczon będzie!
GŁOSYPrzysięgamy.
MĄŻDobywa miecza.
Teraz obiecuję wam sławę - u Boga wyproœcie zwycięstwo.
Otoczony tłumem wychodzi.
Jeden z dziedzińców Œwiętej Trójcy - Mąż - h r a b i o w i e- barony - książęta - księża - szlachta.
HRABIANa stronę odprowadza M ę ż a.
Jakże - wszystko stracone?
MĄŻNie wszystko - chyba że wam serca zabraknie przed czasem.
HRABIAPrzed jakim czasem?
MĄŻPrzed œmiercią.
BARONOdprowadza go w inszą stronę.
Hrabio, podobno widziałeœ się z tym okropnym człowiekiem? - Będzież on miał litoœci choć trochę nad nami, kiedy się dostaniem w ręce jego?
MĄŻZaprawdę ci mówię, że o takiej litoœci żaden z ojców twoich nie słyszał - zowie się szubienica.
BARONTrza się bronić jak można.
MĄŻCo Książę mówi?
KSIĄŻĘParę słów na boku.
Odchodzi z nim.
To wszystko dobre dla gminu, ale między nami oczywistym jest, że się oprzeć nie zdołamy.
MĄŻCóż więc pozostaje?
KSIĄŻĘObrano cię wodzem, a zatem do ciebie należy rozpocząć układy.
MĄŻCiszej - ciszej!
KSIĄŻĘDlaczego?
MĄŻBoœ, Moœci Książę. już na œmierć zasłużył.
Odwraca się do tłumu
Kto wspomni o poddaniu się, ten œmiercią karanym będzie.
BARON, HRABIA, KSIĄŻĘrazem
Kto wspomni o poddaniu się, ten œmiercią karanym będzie.
WSZYSCYŒmiercią - œmiercią - vivat!
Wychodzą.
Krużganek na szczycie wieży. - M q ż - J a k u b.
MĄŻGdzie syn mój?
JAKUBW wieży północnej usiadł na progu starego więzienia i œpiewa proroctwa.
MĄŻNajmocniej osadŸ basztę Eleonory - sam nie ruszaj się stamtąd i co kilka minut patrzaj lunetą na obóz buntowników.
JAKUBWarto by, tak mi Panie Boże dopomóż, dla zachęty rozdać naszym po szklance wódki.
MĄŻJeœli potrzeba, każ otworzyć nawet piwniee naszych hrabiów i książąt.
J a k u b wychodzi. Mąż wchodzi kilkoma schodami wyżej, pod sam sztandar, na płaski taras.
Całym wzrokiem oczu moich, całą nienawiœcią serca obejmuję was, wrogi. - Teraz już nie marnym głosem, nie mdłym natchnieniem będę walczył z wami, ale żelazem i ludŸmi, którzy mnie się poddali.
Jakże tu dobrze być panem, być władzą - choćby z łoża œmierci spoglądać na cudze wole, skupione naokoło siebie, i na was, przeciwników moich, zanurzonych w przepaœci, krzyczących z jej głębi ku mnie, jak potępieni wołają ku niebu.
Dni kilka jeszcze, a może mnie i tych wszystkich nędzarzy, co zapomnieli o wielkich ojcach swoich, nie będzie - ale bądŸ co bądŸ - dni kilka jeszcze pozostało - użyję ich rozkoszy mej kwoli - panować będę - walczyć będę - żyć będę.- To moja pieœń ostatnia!
Nad skałami zachodzi słońce w długiej, czarnej trumnie z wyziewów. - Krew promienista zewsząd leje się na dolinę.- Znaki wieszcze zgonu mojego, pozdrawiam was szczerszym, otwartszym sercem, niż kiedykolwiek wprzódy witałem obietnice wesela, ułudy, miłoœci.
Bo nie podłą pracą, nie podstępem, nie przemysłem doszedłem końca życzeń moich - ale nagle,. znienacka, tak, jakom marzył zawżdy.
I teraz tu stoję na pograniczach snu wiecznego wodzem tych wszystkich, co mi wczoraj jeszcze równymi byli.
Komnata w zamku oœwiecona pochodniami - O r c i o siedzi na łożu - Mąż wchodzi i składa broń na stole.
MĄŻSto ludzi zostawić na szańcach - reszta niech odpocznie po tak długiej bitwie.
GŁOS ZA DRZWIAMITak mi, Panie Boże, dopomóż!.
MĄŻZapewne słyszałeœ wystrzały, odgłosy naszej wycieczki - ale bądŸ dobrej myœli, dziecię moje, nie przepadniemy jeszcze ni dzisiaj, ni jutro.
ORCIOSłyszałem, ale to nie tknęło mi serca - huk przeleciał i nie ma go więcej - co innego w dreszcz mnie wprawia, Ojcze.
MĄŻLękałeœ się o mnie?
ORCIONie - bo wiem, że twoja godzina nie nadeszła jeszcze.
MĄŻSami jesteœmy - ciężar spadł mi z duszy na dzisiaj - bo tam w dolinie leżą ciała pobitych wrogów. - Opowiedz mi wszystkie myœli twoje - będę ich słuchał jak dawniej w domu naszym.
ORCIOZa mną, za mną, Ojcze - tam straszny sąd co noc się powtarza.
Idzie ku drzwiom skrytym w murze i otwiera je.
MĄŻGdzie idziesz? - Kto ci pokazał to przejœcie? - Tam lochy wiecznie ciemne, tam gniją dawnych ofiar koœci.
ORCIOGdzie oko twoje, zwyczajne słońcu, niedowidzi - tam duch mój stąpać umie. - Ciemnoœci, idŸcie do ciemnoœci!
Zstępuje.
Lochy podziemne - kraty żelazne, kajdany, narzędzia do tortur, połamane, leżące na ziemi - Mąż z pochodnią u stóp głazu, na którym O r c i o stoi.
MĄŻZejdŸ, błagam cię, zejdŸ do mnie.
ORCIOCzy nie słyszysz ich głosów, czy nie widzisz ich kształtów?
MĄŻMilczenie grobów - a œwiatło pochodni na kilka stóp tylko rozœwieca przed nami.
ORCIOCoraz już bliżej - coraz już widniej - idą spod ciasnych sklepień jeden po drugim i tam zasiadają w głębi.
MĄŻW szaleństwie twoim potępienie moje - szalejesz, dziecię - i siły moje niszczysz, kiedy mi ich tyle potrzeba.
ORCIOWidzę duchem blade ich postacie, poważne, kupiące się na sąd straszny. - Oskarżony już nadchodzi i jako mgła płynie.
CHÓR GŁOSÓWSiłą nam daną - za męki nasze, my, niegdyœ przykuci, smagani, dręczeni, żelazem rwani, trucizną pojeni, przywaleni cegłami i Ÿwirem, dręczmy i sądŸmy, sądŸmy i potępiajmy- a kary Szatan się podejmie.
MĄŻCo widzisz ?
ORCIOOskarżony - oskarżony - ot, załamał dłonie.
MĄŻKto on jest?
ORCIOOjcze - Ojcze!
GŁOS JEDENNa tobie się kończy ród przeklęty - w tobie ostatnim zebrał wszystkie siły swoje i wszystkie namiętnoœci swe, i całą dumę swoją, by skonać.
CHÓR GŁOSÓWZa to, żeœ nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myœli twych, potępion jesteœ - potępion na wieki.
MĄŻNic dojrzeć nie mogę, a słyszę spod ziemi, nad ziemią, po bokach westchnienia i żale, wyroki i groŸby
ORCIOOn teraz podniósł głowę, jako ty, Ojcze, kiedy się gniewasz - i odparł dumnym słowem, jako ty, Ojcze, kiedy pogardzasz.
CHÓR GŁOSÓWDaremno - daremno - ratunku nie ma dla niego ni na ziemi, ni w niebie.
GŁOS JEDENDni kilka jeszcze chwały ziemskiej, znikomej, której mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje - a potem zaginiesz ty i bracia twoi - i pogrzeb wasz jest bez dzwonów żałoby - bez łkania przyjaciół i krewnych - jako nasz był kiedyœ na tej samej skale boleœci.
MĄŻZnam ja was, podłe duchy, marne ogniki, latające wœród ogromów anielskich.
Idzie kilka kroków naprzód.
ORCIOOjcze, nie zapuszczaj się w głąb - na Chrystusa imię œwięte zaklinam cię, Ojcze!
MĄŻWraca.
Powiedz, powiedz, kogo widzisz?
ORCIOTo postać...
MĄŻCzyja?
ORCIOTo drugi ty jesteœ - cały blady - spętany - oni teraz męczą ciebie - słyszę jęki twoje.
Pada na kolana.
Przebacz mi, Ojcze - matka poœród nocy przyszła i kazała...
Mdleje.
MĄŻChwyta go w objęcia.
Tego nie dostawało. - Ha! dziecię własne przywiodło mnie do progu piekła ! - Mario ! nieubłagany duchu ! - Boże ! i Ty, druga Maryjo, do której modliłem się tyle!
Tam poczyna się nieskończonoœć mąk i ciemnoœci. - Nazad! - Muszę jeszcze walczyć z ludŸmi - potem wieczna walka.
Ucieka z synem. ·
CHÓR GŁOSÓWw oddali
Za to, żeœ nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myœli twych, potępion jesteœ - potępion na wieki.
Sala w zamku Œwiętej Trójcy - Mąż - kobiety, dzieci, kilku starców i hrabiów klęczących u stóp jego - O j c á e c C h r z e s t n y stoi w œrodku sala - tłum w· głębi - zbroje zawieszone, gotyckie filary, ozdoby, okna.
MĄŻNie - przez syna mego - przez żonę nieboszczkę moją, nie - jeszcze raz mówię - nie!
GŁOSY KOBIECEZlituj się - głód pali wnętrznoœci nasze i dzieci naszych- dniem i nocą strach nas pożera.
GŁOSY MĘŻCZYZNJeszcze pora - słuchaj posła - nie odsyłaj posła.
OJCIEC CHRZESTNYCałe życie moje obywatelskim było i nie zważam na twoje wyrzuty, Henryku. - Jeœlim się podjął urzędu poselskiego, który w tej chwili sprawuję, to że znam wiek mój i cenić umiem całą wartoœć jego. - Pankracy jest reprezentantem obywatelem, że tak rzekę...
MĄŻPrecz z oczu moich, stary!
Na stronie do J a k u b a.
PrzyprowadŸ tu oddział naszych.
J a k u b wychodzi - kobiety powstają i płaczą - mężczyŸni się
oddalają o kilka kroków
BARONZgubiłeœ nas, Hrabio.
DRUGIWypowiadamy ci posłuszeństwo.
KSIĄŻĘSami ułożymy z tym zacnym obywatelem warunki poddania zamku.
OJCIEC CHRZESTNYWielki mąż, który mnie przysłał, obiecuje wam życie, bylebyœcie przyłączyli się do niego i uznali dążenie wieku
KILKA GŁOSÓWUznajemy - uznajemy.
MĄŻKiedyœcie mnie wezwali, przysiągłem zginąć na tych murach - dotrzymam - i wy wszyscy zginiecie wraz ze mną
Ha ! chce się wam żyć jeszcze !
Ha ! zapytajcie ojców waszych, po co gnębili i panowali !
do Hrabiego
A ty, czemu uciskałeœ poddanych?
do drugiego
A ty, czemu przepędziłeœ wiek młody na kartach i podróżach daleko od Ojczyzny?
do innego
Ty się podliłeœ wyższym, gardziłeœ niższymi.
do jednej z kobiet
Dlaczegożeœ dzieci nie wychowała sobie na obrońców- na rycerzy? - Teraz by ci się zdały na coœ. - Aleœ kochała Żydów, adwokatów - proœ ich o życie teraz.
Staje i wyciąga ramiona.
Czego się tak œpieszycie do hańby - co was tak nęci, by upodlić wasze ostatnie chwile? - Naprzód raczej ze mną, naprzód, Moœci Panowie, tam, gdzie kule i bagnety - nie tam, gdzie szubienica i kat milczący, z powrozem w dłoni na szyje wasze.
KILKA GŁOSÓWDobrze mówi - na bagnety !
INNE GŁOSYKawałka chleba już nie ma.
KOBIECE GŁOSYDzieci nasze, dzieci wasze!
WIELE GŁOSÓWPoddać się trzeba - układy - układy!
OJCIEC CHRZESTNYObiecuję wam całoœć, że tak rzekę, nietykalnoœć osób i ciał waszych.
MĄŻPrzybliża się do O j c a C h r z e s t n e g o i chwyta go za piersi.
Œwięta osobo posła, idŸ skryć siwą głowę pod namioty przechrztów i szewców, bym ją krwią twoją własną nie zmazał.
Wchodzi oddział zbrojnych z J a k u b e m.
Na cel mi wziąć to czoło zorane zmarszczkami marnej nauki - na cel tę czapkę wolnoœci, drżącą od tchnienia słów moich, na tej głowie bez mózgu.
Ojciec Chrzestny się wymyka.
WSZYSCYrazem
Związać go - wydać Pankracemu!
MĄŻChwila jeszcze, Moœci Panowie!
Chodzi od jednego żołnierza do drugiego.
Z tobą, zda mi się, wdzierałem się na góry za dzikim zwierzem - pamiętasz, wyrwałem cię z przepaœci.
do innych
Z wami rozbiłem się na skałach Dunaju - Hieronimie, Krzysztofie, byliœcie ze mną na Czarnym Morzu.
do innych
Wam odbudowałem chaty zgorzałe.
do innych
Wyœcie uciekli do mnie od złego pana. - A teraz mówcie - pójdziecie za mną czy zostawicie mnie samego, ze œmiechem na ustach, żem wpoœród tylu ludzi jednego człowieka nie znalazł ?
WSZYSCYNiech żyje hr. Henryk - niech żyje!
MĄŻRozdać im, co zostało wędliny i wódki - a potem na mury
WSZYSCY ŻOŁNIERZEWódki - mięsa - a potem na mury!
MĄŻIdŸ z nimi, a za godzinę bądŸ gotów do walki
JAKUBTak mi, Panie Boże, dopomóż!
GŁOSY KOBIECEPrzeklinamy cię za niewiniątka nasze!
INNE GŁOSYZa ojców naszych
INNE GŁOSYZa żony nasze!
MĄŻA ja was za podłoœć waszą.
Wychodzi.
Okopy Œwiętej Trójcy - trupy naokoło - działa potrzaskane- broń leżąca na ziemi - tu i ówdzie biegną żołnierze - Mąż oparty o szaniec, J a k u b przy nim.
MĄŻszablę chowając do pochwy
Nie ma rozkoszy, jak grać w niebezpieczeństwo i wygrywać zawżdy, a kiedy nadejdzie przegrać - to raz jeden tylko.
JAKUBOstatnimi naszymi nabojami skropieni odstąpili, ale tam w dole się gromadzą i niedługo wrócą do szturmu - darmo, nikt losu przeznaczonego nie uszedł, od kiedy œwiat œwiatem.
MĄŻNie ma już więcej kartaczy?
JAKUBAni kul, ani lotek, ani œrutu - wszystko się przebiera nareszcie.
MĄŻA więc syna mi przyprowadŸ, bym go raz jeszcze uœciskał.
J a k u b odchodzi.
Dym bitwy zamglił oczy moje - zda mi się, jakby dolina wzdymała się i opadała nazad - skały w sto kątów łamią się i krzyżują - dziwnym szykiem także ciągną myœli moje.
Siada na murze.
Człowiekiem być nie warto - aniołem nie warto. - Pierwszy z archaniołów po kilku wiekach, talk jak my po kilku latach bytu, uczuł nudę w sercu swoim i zapragnął potężniejszych sił. - Trza być Bogiem lub nicoœcią.
J a k u b przychodzi z O r c i e m.
WeŸ kilku naszych, obejdŸ sale zamkowe i pędŸ do murów wszystkich, co spotkasz.
JAKUBBankierów i hrabiów, i książąt.
Odchodzi
MĄŻChodŸ, synu - połóż tu rękę swoją na dłoni mojej - czołem ust moich się dotknij - czoło matki twojej niegdyœ było takiej samej bieli i miękkoœci.
ORCIOSłyszałem głos jej dzisiaj, nim zerwali się męże twoi do broni - słowa jej płynęły tak lekko jak wonie, i mówiła- “Dziœ wieczorem zasiądziesz przy mnie."
MĄŻCzy wspomniała choćby imię moje?
ORCIOMówiła - “Dziœ wieczorem czekam na syna mego."
MĄŻna stronie
U końca drogi czyż opadnie mnie siła? - Nie daj tego, Boże! - Za jedną chwilę odwagi masz mnie więŸniem twoim przez wiecznoœć całą.
głoœno
O synu, przebacz, żem ci dał życie - rozstajemy się - czy wiesz, na jak długo?
ORCIOWeŸ mnie i nie puszczaj - nie puszczaj - ja cię pociągnę za sobą.
MĄŻRóżne drogi nasze - ty zapomnisz o mnie wœród chórów anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z góry. - O Jerzy- Jerzy ! - O synu mój !
ORCIOCo za krzyki - drżę cały - coraz groŸniej - coraz bliżej - huk dział i strzelb się rozlega - godzina ostatnia, przepowiedziana, ciągnie ku nam.
MĄŻSpieszaj, spieszaj, Jakubie!
Orszak hrabiów i książąt przechodzi przez dolny dziedziniec- J a k u b
z żołnierzami idzie za nim.
GŁOS JEDENDaliœcie odłamki broni i bić się każecie.
GŁOS DRUGIHenryku, ulituj się !
TRZECINie gnaj nas słabych, zgłodniałych, ku murom!
INNE GŁOSYGdzie nas pędzą - gdzie?
MĄŻdo nich
Na œmierć.
do syna
Tym uœciskiem chciałbym się z tobą połączyć na wieki- ale trza mi w inszą stronę.
O r c i o pada trafiony kulą.
GŁOS W GÓRZEDo mnie, do mnie, duchu czysty - do mnie, synu mój!
MĄŻHej ! do mnie, ludzie moi !
Dobywa szabli i przykłada do ust leżącego.
Klinga szklanna jak wprzódy - oddech i życie uleciały razem.
Hej ! tu - naprzód - już się wdarli na długoœć szabli mojej - nazad, w przepaœć, syny wolnoœci!
Zamieszanie i bitwa.
Insza strona okopów - słychać odgłosy walki - J a k u b rozciągnięty na murze - Mąż nadbiega, krwią oblany.
MĄŻCóż ci jest, mój wierny, mój stary?
JAKUBNiech ci czart odpłaci w piekle upór twój i męki moje.- Tak mi, Panie Boże, dopomóż!
Umiera
MĄŻrzucając pałasz
Niepotrzebnyœ mí dłużej - wyginęli moi, a tamci klęcząc wyciągają ramiona ku zwycięzcom i bełkocą o miłosierdzie
Spoziera naokoło
Nie nadchodzą jeszcze w tę stronę - jeszcze czas - odpocznijmy chwilę. - Ha! już się wdarli na wieżę północną- ludzie nowi się wdarli na wieżę północną - i patrzą, czy gdzie nie odkryją hrabiego Henryka. - Jestem tu - jestem - ale wy mnie sądzić nie będziecie. - Ja się już wybrałem w drogę - ja stąpam ku sądowi Boga.
Staje na odłamku baszty, wiszącym nad samą przepaœcią.
Widzę ją całą czarną, obszarami ciemnoœci płynącą do mnie, wiecznoœć moją bez brzegów, bez wysep, bez końca, a poœrodku jej Bóg. jak słońce, co się wiecznie pali - wiecznie jaœnieje - a nic nie oœwieca.
Krokiem dalej się posuwa.
Biegną, zobaczyli mnie - Jezus Maryja! - Poezjo, bądŸ mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki! - Ramiona, idŸcie i przerzynajcie te wały!
Skacze w przepaœć.
Dziedziniec zamkowy - P a n k r a c y - L e o n a r d - B i a n c h e t t i na czele tłumów - przed nimi przechodzą h r a b i o w i e, k s i ą ż ę t a, z żonami i dziećmi, w łańcuchach.
PANKRACYTwoje imię ?
HRABIAKrzysztof na Volsagunie.
PANKRACYOstatni raz go wymówiłeœ - a twoje?
KSIĄŻĘWładysław, pan Czarnolasu.
PANKRACYOstatni raz go wymówiłeœ - a twoje?
BARONAleksander z Godalberg..
PANKRACYWymazane spoœród żyjących - idŸ!
BIANCHETTIdo Leonarda
Dwa miesiące nas trzymali, a nędzny rząd armat i lada jakie parapety.
LEONARDCzy dużo ich tam jeszcze?
PANKRACYOddaję ci wszystkich - niech ich krew płynie dla przykładu œwiata - a kto z was mi powie, gdzie Henryk, temu daruję życie.
RÓŻNE GŁOSYZniknął przy samym końcu.
OJCIEC CHRZESTNYStaję teraz jako poœrednik między tobą a niewolnikami twoimi - tymi przezacnego rodu obywatelami, którzy, wielki człowiecze, klucze zamku Œwiętej Trójcy złożyli w ręce twoje.
PANKRACYPoœredników nie znam tam, gdzie zwyciężyłem siłą własną. - Sam dopilnujesz ich œmierci.
OJCIEC CHRZESTNYCałe życie moje obywatelskim było, czego są dowody niemałe, a jeœlim się połączył z wami, to nie na to, bym własnych braci szlachtę...
PANKRACYWziąć starego doktrynera - precz, w jedną drogę z nimi!
Żołnierze otaczają O j c a C h r z e s t n e g o i niewolników.
Gdzie Henryk? - Czy kto z was nie widział go żywym lub umarłym? - Wór pełny złota za Henryka - choćby za trupa jego !
Oddział zbrojnych schodzi z murów,
A wy nie widzieliœcie Henryka?
NACZELNIK ODDZIAŁUObywatelu wodzu, udałem się za rozkazem generała Bianchetti ku stronie zachodniej szańców zaraz na początku wejœcia naszego do fortecy i na trzecim zakręcie bastionu ujrzałem człowieka rannego i stojącego bez broni przy ciele drugie, go - kazałem podwoić kroku, by schwytać - ale nim zdążyliœmy, ów człowiek zeszedł trochę niżej, stanął na głazie chwiejącym się i patrzał chwilę obłąkanym wzrokiem - potem wyciągnął ręce jak pływacz, który ma dać nurka. i pchnął się z całej siły naprzód - słyszeliœmy wszyscy odgłos ciała spadającego po urwiskach - a oto szabla znaleziona kilka kroków dalej.
PANKRACYbiorąc szablę
Œlady krwi na rękojeœci - poniżej herb jego domu. To pałasz hrabiego Henryka - on jeden spoœród was dotrzymał słowa. - Za to chwała jemu, gilotyna wam.
Geilerale Bianchetti, zatrudnij się zburzeniem wartowni i do pełnieniem wyroku.
Leonardzie !
Wstępuje na basztę z L e o n a r d e m.
LEONARDPo tylu nocach bezsennych powinien byœ odpocząć, Mistrzu - znać strudzenie ná rysach twoich.
PANKRACYNie czas mi jeszcze zasnąć, dziecię, bo dopiero połowa pracy dojdzie końca swojego z ich ostatnim westchnieniem.- Patrz na te obszary - na te ogromy, które stoją w poprzek między mną a myœlą moją - trza zaludnić te puszcze - przedrążyć te skały - połączyć te jeziora - wydzielić grunt każdemu, by we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile œmierci teraz na nich leży. - Inaczej dzieło zniszczenia odkupionym nie jest.
LEONARDBóg Wolnoœci sił nam podda
PANKRACYCo mówisz o-Bogu - œlisko tu od krwi ludzkiej. - Czyjaż to krew? - Za nami dziedzińce zamkowe - sami jesteœmy, a zda mi się, jakoby tu był ktoœ trzeci.
LEONARDChyba to ciało przebite.
PANKRACYCiało jego powiernika - ciało martwe - ale tu duch czyjœ, panuje - a ta czapka - ten sam herb na niej - dalej, patrz, kamień wystający nad przepaœcią - na tym miejscu šerce jego pękło.
LEONARDBledniesz, Mistrzu.
PANKRACYCzy widzisz tam - wysoko - wysoko?
LEONARDNad ostrym szczytem widzę chmurę pochyłą, na której dogasają promienie słońca.
PANKRACYZnak straszny pali się na niej.
LEONARDChyba cię myli wzrok.
PANKRACYMilion ludu słuchało mnie przed chwalą - gdzie jest lud mój ?
LEONARDSłyszysz ich okrzyki - wołają ciebie - czekają na ciebie.
PANKRACYPlotły kobiety i dzieci, że się tak zjawie ma, lecz dopiero w ostatni dzień.
LEONARDKto?
PANKRACYJak słup œnieżnej jasnoœci stoi ponad przepaœciami - oburącz wsparty na krzyżu, jak na szabli mœciciel. - Ze splecionych piorunów korona cierniowa.
LEONARDCo się z tobą dzieje? co tobie jest?
PANKRACYOd błyskawicy tego wzroku chyba mrze, kto żyw.
LEONARDCoraz to bardziej rumieniec zbiega ci z twarzy - chodŸmy stąd - chodŸmy - czy słyszysz mnie?
PANKRACYPołóż mi dłonie na oczach -- zadław mi pięœciami Ÿrenice- oddziel mnie od tego spojrzenia, co mnie rozkłada w proch.
LEONARDCzy dobrze tak?
PANKRACYNędzne ręce twe - jak u ducha, bez koœci i mięsa - przejrzyste jak woda - przejrzyste jak szkło - przejrzyste jak powietrze. Widzę wciąż!
LEONARDOprzyj się na mnie.
PANKRACYDaj mi choć odrobinę ciemnoœci!
LEONARDO Mistrzu mój!
PANKRACYCiemnoœci - ciemnoœci!
LEONARDHej ! obywatele - hej ! bracia - demokraty, na pomoc !- Hej! ratunku - pomocy - ratunku!
PANKRACYGalilaee vicisti!
Stacza się w objęcia L e o n a r d a i kona.