sach starca — tutaj wszystko właśnie tak wyglądało. Nadchodzący byli coraz bliżej. Nie powiem, żebym był tym zachwycony.
Dwa upiory z krzykiem uciekły do autobusu, a my zbiliśmy się w ciasną gromadkę.
4
Gdy potężni ludzie zbliżyli się jeszcze bardziej, zauważyłem w ich sposobie poruszania się pewien porządek i zdecydowanie, tak jakby każdy z nich upatrzył sobie jeden z otaczających mnie ludzkich cieni. Zaraz się zaczną wzruszające sceny, powiedziałem sobie, chyba nie wypada się przyglądać. Z tą myślą oddaliłem się, pod wymijającym pretekstem zwiedzania okolicy. Olbrzymie cedry po mojej prawej ręce wyglądały pociągająco, ruszyłem więc w ich kierunku. Chodzenie okazało się trudne. Idąc po trawie, twardej dla moich bezcielesnych stóp niczym diament, miałem wrażenie, że stawiam stopy na ostrej, pełnej załamań skale. Cierpiałem męki podobne do tych, jakie przeżywała mała syrenka z baśni Andersena. Jakiś ptak przebiegł mi drogę. Pozazdrościłem mu w duchu: należał do tego świata i był tak samo prawdziwy jak trawa, mógł z łatwością zginać źdźbła, strząsając na siebie krople rosy.
Prawie natychmiast podążył za mną człowiek, którego w myślach nazywałem Osiłkiem, chociaż teraz powinno się go chyba nazwać Barczystym Upiorem. Za nim z kolei pośpieszył jeden ze Świetlistych Ludzi.
— Nie poznajesz mnie?! — wołał on za uciekającym Duchem.
Nie mogłem się oprzeć pokusie, by odwrócić się i zacząć przysłuchiwać. Na widok twarzy świetlistego ducha — był on jednym z tych, którzy nosili szaty — miałem ochotę tańczyć ze szczęścia: pomimo mło-
27