Doprowadzała go teraz do szaleństwa. Dochodziła trzecia, ona siedziała przy stole w kuchni (stanowczo odmówiła przeniesienia się do salonu, za wszelką cenę upierała się, że musi “mieć na oku okno”) i wybijała paznokciami jakiś szaleńczy rytm. W jej oczach było zniecierpliwienie i przypominała w tamtej chwili małe dziecko, które czeka aż ktoś w końcu pozwoli mu rozpakować jakiś długo wyczekiwany prezent.
W sumie obojętnie kiedy, o każdej porze dnia i nocy, wystarczyło powiedzieć jego imię i natychmiast reagowała podobnie.
Co ten chłopak w sobie miał?
Najpierw usłyszał nadjeżdżający motocykl, później myśli w których nawet jemu było trudno się połapać. Sto pomysłów na minutę w tym przypadku nie było przesadą, wydawało się tylko, że ktoś zapomniał dodać o kilku rzeczach, na których tamten koncentrował się bez przerwy. Po raz pierwszy spotykał aż tak podzielną uwagę u człowieka.
O tym, że wjechał już do ogrodu dowiedział się słysząc, jak Bella zrywa się na równe nogi.
- Gdzie tak pędzisz? - spytał z nadal pochyloną głową nad książką, aby ukryć wszystkowiedzący uśmieszek.
- Chris już przyjechał! - Oznajmiła ubierając z powrotem skórzaną kurtkę i ściągając ze stołu torbę. Na moment zdołała jeszcze oderwać uwagę od swojego przyjaciela. - Nie przeszkadza ci, że zostaniesz sam?
- Jedź. Baw się dobrze. I... Uważaj na siebie.
- Będę. Dzięki. Do zobaczenia! - zawołała jeszcze po chwili zanim zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zamknął książkę i podszedł do okna. Zobaczył, jak dziewczyna potyka się na schodach i ląduje na ziemi. Jak brunet podbiega do niej i wybucha śmiechem. Przez moment przysłuchiwał się ich rozmowie...
*
- Nic ci nie jest? Nie zabiłaś się?
- Nie... - odparła oburzona. - Aż taką niezdarą nie jestem.
- Jesteś, jesteś. I na dodatek dobrze o tym wiesz. Słyszałem, że śnieg padał? Jak pierwsze wrażenie?
- Nieźle. Takie małe, zimne, lepiące, wkurzające...
- Narzekasz. Cullenowie mają na ciebie jednak dobry wpływ...
- To twój wpływ, baranie! - warknęła podnosząc się na równe nogi. Kiedy już stała on spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się trochę smutno.
- “no i jestem
mieli być wszyscy
jestem sam*” - powiedział cicho, melancholijnie.
- Ty jesteś wszystkimi. - odparła natychmiast, bez zastanowienia.
Smutek natychmiast zniknął. Taki już był... Od kiedy? No tak... Od tamtego dnia.
- No to skoro już ustaliliśmy, że mam przewagę liczebną, to z łatwością zmuszę cię, abyś poprowadziła w pierwszej części trasy.
- Chyba ci to słoneczko w Phoenix przygrzało.
- Coś nie trafiłaś. Ostatni tydzień spędziłem u kuzyna w Nowym Jorku.
- Czy ty nie możesz jak normalny dzieciak pochodzić do szkoły?
- Nie zmieniaj tematu. I tak się nie wywiniesz...
- Ty też nie. Noc jest długa. Do tematu szkoły jeszcze wrócimy...
- Ode mnie szkoła się trzyma z daleka. Zastanawiam się, czy się na nią nie obrazić, tak często mnie unika...
- A nie na odwrót?
- Znowu zmieniasz temat...
- To ty go zmieniasz...
- Ja tylko próbuję odwrócić twoją uwagę. Widzisz? Już siedzisz na motocyklu.
- Cholera! - zaklęła cicho, a on zaśmiał się odpalając silnik.
Teraz już nie miała się jak wywinąć.
*
Pierwsza część trasy prowadziła, jak się okazało, zaledwie do głównej drogi. Z ulgą zamieniła się z Christopherem miejscami, by ten mógł poprowadzić.
Pojechali do Port Angeles. Dalej nie miała pojęcia co kombinuje, kiedy po zostawieniu motocykla w pobliżu molo chwycił ją za rękę i poprowadził ją uliczkami. W sumie pewnie nawet jeżeli znałaby cel protesty na nic by się nie zdały...
Jak ten idiota coś wymyślił, to nic go nie szło powstrzymać. Nawet to, że dobrze wiedział że mogę sobie z łatwością połamać nogi. Nawet kiedy obiecywała, że nigdy się do niego nie odezwie.
To prawda, raz czy dwa gdy wypełniała swoją groźbę po upływie niecałych dwudziestu czterech godzin wracała ze szkoły do domu i znajdowała go rozwalonego u niej na łóżku jak gdyby nigdy nic.
“Wiesz Bells? Zostaję tu dopóki nie zaczniesz znowu ze mną gadać. Jeżeli chcesz mieć gdzie spać...” - mawiał w takich sytuacjach. I zawsze skutkowało...
Wybuchała niepohamowanym chichotem i mówiła wtedy tylko:
“Dzisiaj plaża?”
Ale tym razem nie była pewna, czy ma zamiar mu wybaczyć.
- Daj spokój Bells! Nie będzie tak źle!
- To nie ty wylądujesz w szpitalu!
- Czy ty myślisz, że wyprowadzę cię na lód i zostawię?
- Bardzo mi pomożesz. Pewnie nawet nie umiesz jeździć.
- I tu się zdziwił. - uśmiechnął się zawadiacko i podniósł oczy znad jej łyżew, które właśnie wiązał. Spojrzał na nią spod rzęs.
Od tego wzroku aż miękło jej serce.
I tak oto wylądowała na lodowisku, chwiejąc się i trzymając kurczowo bandy.
- Jak będziesz stała w miejscu, to na pewno nie nauczysz się jeździć, chéri*. - oznajmił Chris po zrobieniu trzeciego albo czwartego kółka.
- To ty mnie tu zaciągnąłeś. Nic nie muszę. - odpowiedziała tylko rozglądając się dookoła podejrzliwie.
- Rozumiem. - westchnął krótko, po czym chwycił dziewczynę za jedną rękę po czym zaczął odczepiać drugą od barierki.
- Puść mnie!
- Nie.
- Chris...
- Nie.
- Ale...
- Nie.
- Ale...
- Nie. - powtórzył dobitnie po czym pociągnął ją w stronę środka lodowiska. - Wiesz... Nie puszczę cię. Bo zaraz będziesz leżeć. - Dodał jadąc tyłem i zachichotał widząc niepewną minę dziewczyny oraz to jak się wywraca. Postawił ją z powrotem na nogi. - Spójrz na to pozytywnie. Alice wspominała, że jej braciszek musiał cię nieść bo nie mogłaś wystać na lodzie. Zdobędziesz trochę doświadczenia...
- Rozmawiałeś z Alice!?
*
Ledwo co zeszliśmy z lodu zaczęło padać. Krople deszczu lśniły w jej włosach, wyglądały jak perły. Uśmiechnął się lekko po czym chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Biegli uliczkami, aż w końcu znalazł miejsce o którym wspominała mu kiedyś Alice. Kiedyś, kiedy rozmawiali przez telefon na ten jeden, jedyny temat który się liczył...
Szybko pokonali te kilka schodków w górę. To był zwykły blok mieszkalny, ale miejsce do którego zmierzali podobno było wręcz magiczne.
Z deszczu weszli do ciepłej kawiarni. Okrągłe stoliki i drewniane krzesła stłoczone w niezadużym mieszkaniu na parterze. Duży kominek w głębi sali. Półka, na której poustawiano książki. I do tego klimatyczna muzyka...
- Znajdzie się stolik? - spytał kobiety stojącej za ladą. Dookoła unosił się słodki zapach czekolady, kawy oraz owoców.
- Oczywiście. - Tamta uśmiechnęła się delikatnie i wskazała miejsce w głębi, niedaleko półki z książkami.
- Chris? - szepnęła Bella.
- Uwierz mi, jazda podczas deszczu nie jest niczym miłym. - odpowiedział bawiąc się jej włosami. Po chwili zaprowadził ją do stolika i odsunął krzesło, na którym ona usiadła.
Tamta wydawała się zauroczona, jak za każdym razem kiedy spoglądała w rozgwieżdżone niebo.
- Co ci zamówić? Mogę zadecydować?
Ona tylko skinęła głową.
Nie zajrzał nawet do karty, dobrze wiedział co oboje wybiorą.
- Dwa razy deser truskawkowy i dwa razy latte czekoladowe. - oznajmił kelnerce kiedy tylko podeszła odebrać zamówienie.
Bella się tylko uśmiechnęła.
*
Słodki smak lodów, truskawek i czekolady. Gorzki smak kawy. Delikatny uśmiech na twarzy chłopaka. Zapach słodyczy. Gorycz smutnych wspomnień. Jego ciepła dłoń na jej. Rzemień, jaki zawiązał na jej nadgarstku. Ciężar niedużego, kamiennego wisiorka. Czarnoskrzydłego anioła.
To i złote oczy Edwarda Cullena najbardziej wryło jej się w pamięć po tym dniu. Z całego poranka pozostało tylko jego spojrzenie.
Christopher sprawiał, że zapominała o całym świecie, przyćmiewał wszystko inne. Jego radość i jego smutek...
Przyjaźń tak naturalna jak oddychanie.
Ty jesteś wszystkimi.
Żegnali się na podjeździe Cullenów na krótko przed północą. Ale się nie rozstali, nie tego dnia.
Miała ochotę rzucić się Edwardowi na szyję, kiedy on wyszedł do nich i zaproponował, aby chłopak został do rana.
Szkoda tylko, że musiał wyjechać o świcie...
*
- Chris?
- Tak?
On siedział w nogach łóżka w pokoju Belli, ona położyła się z głową na jego kolanach. Edward obserwował ich siedząc na krześle. Chciał wyjść już kilka razy, ale ona mu nie pozwoliła.
Pozostali jeszcze nie wrócili.
- Już po północy. Już tylko czterdzieści siedem dni.
- Czterdzieści siedem dni do czego?
- Nie jestem przesądna, ale i tak tamta data mnie przeraża. A jeśli to prawda? Jeśli...?
- Ciii... - powiedział tamten chłopak gładząc ją po włosach. - Nawet jeśli to moja kolej.
- Nie może być twoja kolej. Nie chcę zostać sama.
- Nie będziesz sama.
- Skoro ty to wszyscy, to jak wszystkich nie będzie, to zostanę sama.
- Nie zapomnij o Alice. Ona tak łatwo cię nie zostawi. - zaśmiał się cicho.
Edward milczał. Zazdrościł mu, że może gładzić ją po włosach. Zazdrościł tego, jak rozmawiają.
Nie zazdrościł mu tylko w tym momencie myśli.
“Czterdzieści siedem dni. Jeżeli to prawda to wtedy...” - przemknęło tamtemu po głowie. Kilka wspomnień. Szpital. Cmentarz. Załamany chłopak, nieznajomy. Dziewczyna, dawniej zapewne śliczna, później blada, chora. Chłopak i wypadek samochodowy. Rozgwieżdżone niebo. I dwa słowa, które wiele dla niego znaczyły, a Edward Cullen zupełnie nie wiedział dlaczego...
”Jesteśmy nieśmiertelni.”