Szambo a sprawa polska
W pięknym kaszubskim jeziorze, nad którym staram się trochę zregenerować organizm, jeszcze trzy lata temu roiło się od raków. Dziś to tylko wspomnienie. Na oko woda wydaje się wprawdzie czysta, niczym nie pachnie ani nie zostawia osadu, ale po rakach śladu nie zostało. To nieomylny znak, że tak zwaną „klasę czystości -wód" czas zweryfikować w dół.
Nie zbudowano w okolicy żadnego nowego zakładu przemysłowego, rzeźni ani niczego, skąd spuszczano by ścieki do jeziora bądź zasilającej je rzeczki. Jedyna zmiana to znaczny wzrost zaludnienia na brzegach. Kawałek pięknej przyrody kusi - chłopi podzielili swe gospodarstwa na parcele, tam, gdzie wcześniej były łąki i raptem parę ośrodków wczasowych, powyrastała gęstwa domów. Autochtoni nie pozostają zresztą w tyle, a może nawet przodują w budowlanej gorączce, wystawiając nowe domy z licznymi pokojami dla turystów. W każdym z tych domów, tłumaczy mi jeden z gospodarzy, zgodnie z przepisami. musi być szczelne szambo, ale dużo taniej jest wybudować je tylko od góry, zostawiając dół niezaizolowany. Przecież żaden urzędnik nie zanurkuje, żeby sprawdzić. Dzięki temu część nieczystości spływa do ziemi, a przez nią do jeziora, i można zaoszczędzić parę groszy na beczkowozie. Po co płacić, jak można nie płacić? Wszyscy przecież tak robią i to od zawsze.
Za kilka lat na oko czysta woda jeziora zacznie latem zakwitać, a potem stopniowo zmieni się w smrodliwą breję. Oszczędni właściciele otwartych od dołu szamb, którzy pobudowali sobie letnie rezydencje nad brzegiem pięknego jeziora, będą musieli się przyzwyczaić do mętnej brei i smrodu, a oszczędni autochtoni pogodzić ze znacznym spadkiem wartości ich parceli. Zrażona publiczność znajdzie sobie inne wczasowisko, co załatwi właścicieli sklepów i budek z kebabami oraz wynajmujących kwatery gospodarzy, których mierziła myśl o wzywaniu „szambelana" dwa razy w tygodniu zamiast raz. Oczywiście pozbawione dochodów chłopstwo popadnie w głębokie rozgoryczenie, że rząd się nim nie zajmuje, i pójdzie blokować drogi. Być może któryś się na znak protestu powiesi, inny pójdzie do jakiegoś Leppera (jakkolwiek będzie się on wówczas nazywał), ten zresztą ma szansę, że się załapie w Warszawie i nakradnie - a jak okaże się chłop uczciwy, to i sąsiadom coś załatwi. Miastowi stopniowo zaczną się wynosić, ale być może któryś z nich podrzuci sąsiadom bardziej wyrafinowane pomysły nacisku na władzę, aż do takich, jak na przykład demonstracyjne zrzekanie się polskiego obywatelstwa. Może być i tak, że gniew zwróci się przeciwko nowym mieszkańcom nadjeziornej okolicy, ale nie za bezmyślne zniszczenie jeziora - bo tu wina ich nie jest większa od pozostałych - ale po prostu za to, że się tu pojawili, bo póki ich nie było, to było lepiej.
Nikt zapewne nie wychyli się i nie wygarnie mieszkańcom miejscowości, w której sobie dziś wczasuję, że sami - najzupełniej dosłownie - zasrali swój autentyczny skarb, z którego przy odrobinie przedsiębiorczości i inwestycji mogliby wszyscy żyć dostatnio przez długie lata i jeszcze zasilać niezłą kasą studiujące w mieście dzieci. A jeśli się taki znajdzie, narażając się na znaczną niechęć towarzystwa, to i tak nikogo nie przekona.
Od niechcenia, półgębkiem - co się będę użerał, skoro jestem na wakacjach - dzielę się tą wizją przyszłości z paroma miejscowymi. W odpowiedzi słyszę głuche westchnienia. Ano, może tak być. Ale nic się nie da poradzić. Dopust Boży. Tak, ludzie to głupi są, a już u nas szczególnie. By nie psuć atmosfery, taktownie nie pytam, czy nie byłoby przypadkiem wskazane zacząć naprawę świata od siebie i zaizolować własne, brudzące jezioro szambo. I tak przecież wiem, co usłyszę. Ja tu poniosę koszty - teraz, kiedy już szambo jest zbudowane, poprawienie go wyszłoby parę razy drożej, niż wybudować wszystko od razu porządnie - a co to zmieni, skoro inni i tak mają, jak mają.
I co na to odpowiem? No nic się nie da zrobić. Zagłada jeziora jest przesądzona tak samo, jak zagłada buszujących po nim radośnie jeszcze kilka lat temu raków. Zresztą, czy czas żałować raki, kiedy schną lasy? Czymże jest los miejscowości nad jeziorkiem wobec walących się na nasze głowy narodowych nieszczęść, wobec chorób polskiej demokracji, korupcji na szczytach władzy, wobec „tego naszego niewolnictwa do Unii Europejskiej", jak mówi się w Radiu Maryja, wobec mafii z rządowymi koneksjami, parlamentu zdominowanego przez chamowatych półanalfabetów, upadku polskiego przemysłu, handlu, rolnictwa oraz usług i wobec wszystkich innych spraw, do pisania o których wracam z wypoczynku nad wciąż jeszcze pięknym jeziorem.