Shulman辝 Gor膮czka 1


Dee Shulman

GOR膭CZKA 1

Fever

Przek艂ad

Dorota Konowrocka

Dla Chrisa

Prolog

Seth otworzy艂 oczy. Niezno艣ne drgawki ust膮pi艂y. Kompletnie wyczerpany, usiad艂. Nie czu艂 rozdzieraj膮cego b贸lu przeszywaj膮cego ca艂e cia艂o. Nie mia艂 zawrot贸w g艂owy. Nie by艂o te偶 偶adnego b贸lu rozsadzaj膮cego czaszk臋. Gor膮czka min臋艂a.

Ostro偶nie przesun膮艂 nogi na skraj cienkiego pos艂ania, na kt贸rym le偶a艂, i rozejrza艂 si臋 po mrocznej celi. Wygl膮da艂a tak, jak powinna - niski drewniany st贸艂, na kt贸rym le偶a艂o mn贸stwo leczniczych zi贸艂 i tajemniczych fiolek oraz sta艂 kubek ze 艣wie偶膮 wod膮. Seth zmru偶y艂 oczy i spojrza艂 na migocz膮cy p艂omie艅 lampy oliwnej. P艂omie艅 skrzy艂 si臋 zaskakuj膮c膮 feeri膮 barw, co wytr膮ci艂o go z r贸wnowagi.

- Matt?! - zawo艂a艂.

Spodziewa艂 si臋, 偶e jego g艂os b臋dzie ochryp艂y i s艂aby, ale s艂owo wybrzmia艂o czysto i dono艣nie. Stan膮艂 i odkry艂, 偶e pewnie trzyma si臋 na nogach. Podszed艂 do drzwi. By艂y otwarte.

Dziwne.

Wyszed艂 na w膮ski korytarz.

Pusto.

Koszary gladiator贸w powinny t臋tni膰 偶yciem. Gdzie si臋 wszyscy podziali?

Pobieg艂 do celi Matthiasa.

Te偶 by艂a pusta. Na jego materacu le偶a艂a tunika, a na stole stoj膮cym pod niewielkim oknem znalaz艂 porzucony t艂uczek i mo藕dzierz z cz臋艣ciowo roztartym lekarstwem.

Podszed艂 do okna i wyjrza艂 na zewn膮trz. Zn贸w ujrza艂 t臋 dziwn膮 aur臋 barwnego 艣wiat艂a roz艣wietlaj膮c膮 kra艅ce upiornie pustej areny do 膰wicze艅. Zerkn膮艂 w stron臋 wr贸t. Gdzie by艂y stra偶e? Wartownicy nigdy nie opuszczali swoich stanowisk.

Ogarn膮艂 go niepok贸j. Seth wybieg艂 z budynku, przebieg艂 opuszczon膮 aren臋 i dopad艂 wielkich drewnianych wr贸t. Obejrza艂 si臋 przez rami臋 i napar艂 na nie z ca艂膮 si艂膮. Rozwar艂y si臋 ze szcz臋kiem. Szybko prze艣lizgn膮艂 si臋 przez nie, zanim d藕wi臋k, jaki wrota wyda艂y przy otwieraniu, by go zdradzi艂, i pobieg艂 dalej, przekonany, 偶e jego oprawcy lada moment go dopadn膮.

Wiedzia艂, dok膮d zmierza - do miejsca ich sekretnych spotka艅. Wyobrazi艂 j膮 sobie, jak stoi w cieniu drzew i czeka na niego.

Liwia. Jego Liwia.

I nagle zastyg艂, gdy pami臋膰 podsun臋艂a mu zapomniane obrazy. Nie b臋dzie jej tam. Odesz艂a na zawsze.

Widzia艂, jak umiera艂a.

Cz臋艣膰 I

Czas p艂ynie zbyt wolno dla tych, kt贸rzy czekaj膮,

Zbyt spiesznie dla tych, kt贸rzy si臋 l臋kaj膮,

Zbyt opieszale dla pogr膮偶onych w 偶a艂obie,

Zbyt wartko dla tych, kt贸rzy 艣wi臋tuj膮,

Ale dla tych, kt贸rzy kochaj膮, czas jest wieczno艣ci膮.

Henry van Dyke (1852-1933)

Rozdzia艂 1
M艂odociana przest臋pczyni

York, Anglia

A.D. 2012

- Ewo, o co ci chodzi?

Wzruszy艂am ramionami. Od czego zacz膮膰?

- Co robi艂a艣 w tym czasie, kiedy mia艂a艣 by膰 w szkole?

- Eee... Nic.

- A bardziej konkretnie?

Naprawd臋 chcesz wiedzie膰, tato?

- Ewo, co z tob膮 b臋dzie? - w艂膮czy艂a si臋 wreszcie mama.

Sk膮d, do diab艂a, mia艂abym wiedzie膰, co ze mn膮 b臋dzie? Ale dzi臋kuj臋, mamo, za przypomnienie mi, 偶e nie mam przysz艂o艣ci, i za to, 偶e zawsze bierzesz jego stron臋.

Odpowiedzia艂am hardym spojrzeniem. Moja matka i m贸j ojczym, Colin. Do kompletu przyda艂by si臋 jeszcze kochany Ted (jego syn, nie m贸j brat), 偶eby by艂o trzy na jednego.

- Mam tego do艣膰, Ewo - powiedzia艂 Colin. - Natychmiast wyjd藕! Nie chc臋 na ciebie patrze膰...

- To tak jak ja na ciebie - wymamrota艂am, przeciskaj膮c si臋 obok niego i biegn膮c do swojego pokoju.

W pierwszym odruchu chcia艂am wzi膮膰 gitar臋, podkr臋ci膰 wzmacniacz i wrzeszcze膰 do utraty g艂osu. Nie ufa艂am sobie jednak. Za bardzo kocha艂am swoj膮 gitar臋 - nale偶a艂a do mojego ojca - a w tej chwili marzy艂am g艂贸wnie o tym, by co艣 rozwali膰. Pr贸bowa艂am wyr贸wna膰 oddech, ale tylko czu艂am, jak narasta we mnie w艣ciek艂o艣膰. Musia艂am wyj艣膰. Chwyci艂am kurtk臋 i wybieg艂am z domu.

I pop臋dzi艂am... przez miasto, przez park, w d贸艂 zbocza a偶 do rzeki. Bieg艂am 艣cie偶k膮, ignoruj膮c uprawiaj膮cych jogging, spacerowicz贸w z psami i nieuniknione gwizdy aprobaty. Je艣li tylko odrobin臋 si臋 do tego przy艂o偶y艂am, mog艂am zignorowa膰 prawie ka偶dy d藕wi臋k. W ko艅cu rozpalaj膮ca mnie do bia艂o艣ci w艣ciek艂o艣膰 zacz臋艂a ust臋powa膰 i troch臋 si臋 uspokoi艂am.

Zachichota艂am ponuro. Bo wreszcie Colin mia艂 rzeczywisty pow贸d, by si臋 zdenerwowa膰.

Znowu wywalili mnie ze szko艂y.

Czyta艂am wystarczaj膮co du偶o, by orientowa膰 si臋, 偶e dwukrotne wyrzucenie ze szko艂y oznacza prawdziwe k艂opoty. Cho膰 od tygodni nie pokazywa艂am si臋 na lekcjach, teraz nie mog艂am opanowa膰 dr偶enia na my艣l o otwieraj膮cej si臋 przede mn膮 niesamowitej pr贸偶ni - mojej przysz艂o艣ci.

呕o艂膮dek skurczy艂 mi si臋 ze zdenerwowania. 艢wiadomo艣膰, 偶e mam szesna艣cie lat i w zasadzie wilczy bilet na dalsze 偶ycie, by艂a do艣膰 przera偶aj膮ca.

Nie mia艂am teraz ochoty rozmy艣la膰 o w艂asnej egzystencji i zastanawia膰 si臋, jak mog艂am znale藕膰 si臋 w tak pod艂ej sytuacji. Chcia艂am tylko biec i nie my艣le膰, ale nie mia艂am wp艂ywu na to, co podsuwa艂 mi m贸j m贸zg.

M贸j m贸zg.

Korzeni tego problemu nale偶a艂o szuka膰 w艂a艣nie w moim m贸zgu. Ile razy marzy艂am o tym, 偶eby by膰 normaln膮 dziewczyn膮... Ale czy kiedykolwiek by艂am normalna? Szcz臋艣liwa? Podobna do innych dzieciak贸w?

Z trudem przypomina艂am sobie ten moment, kiedy sprawy zacz臋艂y wymyka膰 mi si臋 spod kontroli... Kiedy dotar艂o do mnie, 偶e dar mo偶e sta膰 si臋 przekle艅stwem.

Ile mia艂am wtedy lat? Pewnie jakie艣 sze艣膰. M贸j ojciec nie 偶y艂 ju偶 od... nie wiem... chyba od roku... I cho膰 mama po wielu miesi膮cach przesta艂a w ko艅cu p艂aka膰, tylko od czasu do czasu interesowa艂a si臋 moimi sprawami. Mia艂am mn贸stwo czasu, by dopracowa膰 w艂asne metody zapewniania sobie rozrywki.

Tego wieczoru telewizor jak zwykle by艂 w艂膮czony - mama wsun臋艂a mi pilota do r臋ki i zabroni艂a rusza膰 si臋 z miejsca - ale mia艂am ju偶 do艣膰 g艂upawych program贸w. Przeczyta艂am ju偶 wszystko, co by艂o w domu do przeczytania (co prawda, mama nie mia艂a zbyt wielu ksi膮偶ek) i 艣miertelnie si臋 nudzi艂am.

Wyjrza艂am przez okno. Mama z zamkni臋tymi oczami le偶a艂a na rozk艂adanym krze艣le ogrodowym. Pami臋tam, 偶e przycisn臋艂am twarz do szyby, marz膮c o tym, by na mnie spojrza艂a, ale oczywi艣cie nie zrobi艂a tego. Kiedy niech臋tnie odwraca艂am wzrok, w oko wpad艂 mi jej otwarty laptop le偶膮cy na stole. Podesz艂am i nacisn臋艂am jeden z klawiszy. Ekran rozb艂ysn膮艂. Przegl膮darka otwarta by艂a na stronie, na kt贸rej mama zamawia艂a wino. Dla sze艣ciolatki wino nie jest czym艣 interesuj膮cym, ale wcze艣niej widzia艂am, jak moja mama pisze, wi臋c mia艂am niejakie wyobra偶enie o istocie dzia艂ania przegl膮darki. Jak si臋 okaza艂o, fotograficzna pami臋膰 pozwoli艂a mi zapami臋ta膰 ca艂kiem sporo z tego, co mama wpisywa艂a, na przyk艂ad szczeg贸艂y konta bankowego, PIN-y i has艂a. W ci膮gu kilku godzin uda艂o mi si臋 zrobi膰 ca艂kiem spore zakupy.

By艂am zachwycona, kiedy kilka dni p贸藕niej nadesz艂o dwadzie艣cia pi臋膰 paczek moich ulubionych cukierk贸w, sto butelek lemoniady, ma艂y labradorek i trzy kociaki syjamskie. Mojej matki jednak to nie uszcz臋艣liwi艂o. Chocia偶 z rado艣ci膮 przyzna艂am si臋 do zrobienia zakup贸w, nie uwierzy艂a mi i za艂o偶y艂a, 偶e pad艂a ofiar膮 wyg艂upu z艂odziei to偶samo艣ci.

Nie pozwolono mi zachowa膰 偶adnej z zam贸wionych przeze mnie rzeczy, wi臋c nie powt贸rzy艂am swojego wyczynu, ale odkry艂am cudowny nowy 艣wiat - 艣wiat, nad kt贸rym mia艂am ca艂kowit膮 kontrol臋. Dla samotnej, bezradnej dziewczynki by艂o to co艣 niesamowitego.

Jako o艣miolatka potrafi艂am ju偶 z艂ama膰 wi臋kszo艣膰 zabezpiecze艅 i cho膰 nikt nie podejrzewa艂 nawet, czym si臋 zajmuj臋, mia艂am tyle przytomno艣ci umys艂u, by starannie zaciera膰 za sob膮 艣lady. Wiedzia艂am ju偶 w贸wczas, 偶e moja dzia艂alno艣膰 nie jest do ko艅ca legalna. Ale mia艂am dobre intencje - 艂amanie kod贸w zabezpiecze艅 sprawia艂o mi przyjemno艣膰. Fascynowa艂y mnie. Nie interesowa艂y mnie ludzkie tajemnice, dane ani informacje finansowe. Ekscytowa艂o mnie po prostu otwieranie zamkni臋tych drzwi.

Niezbyt dobrze dogadywa艂am si臋 z innymi o艣miolatkami. Barbie mnie nie interesowa艂y. Podoba艂a mi si臋 idea przyja藕ni i w skryto艣ci ducha marzy艂am o tym, 偶eby mie膰 cho膰 jednego przyjaciela, ale nie udawa艂o mi si臋 wystarczaj膮co dobrze markowa膰 normalno艣ci. Nie potrafi艂am zrozumie膰, 偶e dzieci nie chc膮, abym przewidywa艂a statystyczny wynik ka偶dej gry, zanim jeszcze one j膮 podejm膮, ani tego, 偶e zabawa w „Memory” polega na tym, 偶e nie pami臋tasz, co jest na odwrocie ka偶dej p艂ytki. Szybko przestano mnie zaprasza膰 do wsp贸lnej zabawy.

Szko艂a okaza艂a si臋 tortur膮. Sp臋dza艂am nieko艅cz膮ce si臋 godziny na wys艂uchiwaniu md艂ych fakt贸w i przestarza艂ych koncepcji. W domu nie uk艂ada艂o si臋 lepiej... Colin z trudem mnie tolerowa艂, a Ted z ka偶dym dniem czu艂 do mnie coraz wi臋ksz膮 odraz臋.

Tysi膮ce razy marzy艂am o tym, by uciec, ale nie wiedzia艂am jak, wi臋c przez kilka lat ucieka艂am wirtualnie - potrafi艂am na ka偶dym komputerze zainstalowa膰 niewykrywalne spiratowane gry i znajdowa艂am pocieszenie w przeobra偶aniu si臋 w kogo艣 innego; kogo艣 maj膮cego w艂adz臋, kogo艣, kto umia艂 pokona膰 rzesze pot臋偶nych wrog贸w. Gry sta艂y si臋 moim prawdziwym 偶yciem. Trzyma艂y mnie przy zdrowych zmys艂ach... dop贸ki nie odkry艂am jeszcze bardziej ekscytuj膮cego 艣wiata.

Mia艂am jedena艣cie lat i w ko艅cu zacz臋艂am wagarowa膰. Z pocz膮tku nie robi艂am tego celowo. Pewnego poniedzia艂kowego ranka nie mog艂am zmusi膰 si臋 do tego, by wysi膮艣膰 z autobusu na szkolnym przystanku. W czwartek odkry艂am miejsk膮 bibliotek臋: sto艂y zastawione komputerami, p贸艂ki zawalone ksi膮偶kami i nikogo, kto m贸g艂by mi zawraca膰 g艂ow臋. Jak to mo偶liwe, 偶e ta oaza pozostawa艂a tak d艂ugo dobrze ukrywanym przede mn膮 sekretem? Biblioteka sta艂a si臋 moim rajem. Dzie艅 po dniu siada艂am w k膮cie, staraj膮c si臋 nie rzuca膰 w oczy, i po偶era艂am ksi膮偶ki: upadek stalinizmu, organizacja spo艂eczna Brytanii w czasach podboj贸w rzymskich, rosyjski, 艂acina, greka, teoria kwantowa, genetyka... We wszystkich znajdowa艂am co艣 podniecaj膮cego. Po powrocie do domu czyta艂am dalej online, dop贸ki kto艣 nie przyszed艂. Wtedy szybko wymazywa艂am histori臋, wylogowywa艂am si臋, wy艂膮cza艂am komputer i w艂膮cza艂am telewizor.

Wierzy艂am, 偶e ujdzie mi to na sucho. S膮dzi艂am, 偶e dobrze si臋 maskuj臋. Dowiedzia艂am si臋 wszystkiego, co tylko mo偶liwe, na temat chor贸b przewlek艂ych, kt贸rych objawy mog艂am z 艂atwo艣ci膮 symulowa膰, i sfa艂szowa艂am list do szko艂y, w kt贸rym moja matka wyja艣nia艂a, 偶e mam 艂agodne zapalenie m贸zgu i rdzenia z mialgi膮, co uzasadnia moje bezterminowe zwolnienie z obowi膮zku ucz臋szczania do szko艂y.

T膮 sam膮 zmy艣lon膮 historyjk膮 pos艂u偶y艂am si臋, kiedy w ko艅cu zainteresowa艂a si臋 mn膮 bibliotekarka, i 偶y艂am w prze艣wiadczeniu, 偶e mi uwierzy艂a. Zaufa艂am jej nawet na tyle, by odby膰 z ni膮 kilka rozm贸w o kanadyjskim systemie prawnym (by艂a Kanadyjk膮), ale to w艂a艣nie ona bez skrupu艂贸w na mnie donios艂a.

Trzy miesi膮ce po odkryciu przeze mnie raju zn贸w zosta艂am wyrzutkiem. By艂am ca艂kowicie poch艂oni臋ta lektur膮 artyku艂u z czasopisma „Lancet” na temat kom贸rek macierzystych, kiedy nagle poklepa艂 mnie po ramieniu zbulwersowany pracownik opieki spo艂ecznej.

Przez dwie godziny odmawia艂am z艂o偶enia zezna艅. Wiedzia艂am, 偶e kiedy tylko podam im swoje imi臋 i nazwisko, zadzwoni膮 do moich rodzic贸w i znowu wy艣l膮 mnie do szko艂y. Niestety, kiedy masz tylko jedena艣cie lat i nie przeszed艂e艣 szkolenia z zakresu technik opierania si臋 torturom, ci臋偶ko znosisz przes艂uchania. Podda艂am si臋. Zabrali mnie do domu, do mamy i Colina (pot臋偶na awantura), a oni - co by艂o do przewidzenia - wys艂ali mnie z powrotem do szko艂y. Dosta艂am pierwsze oficjalne ostrze偶enie.

Oznacza艂o to, 偶e je艣li dopuszcz臋 si臋 jeszcze jednego naprawd臋 z艂ego post臋pku, zostan臋 wyrzucona ze szko艂y.

A to by艂 mi贸d na moje serce! Teraz musia艂am ju偶 tylko wymy艣li膰 awantur臋 na tyle pot臋偶n膮, by stanowi艂a wystarczaj膮cy pretekst do wydalenia mnie ze szko艂y. Zacz臋艂am tworzy膰 odpowiedni scenariusz zdarze艅.

Okaza艂o si臋, 偶e istnieje lista przewinie艅 uzasadniaj膮cych wykre艣lenie z listy uczni贸w. Wagarowanie (numer sze艣膰) uda艂o mi si臋 z sukcesem wprowadzi膰 w 偶ycie. Teraz musia艂am ju偶 tylko wybra膰 rodzaj mojej drugiej zbrodni. Uzna艂am, 偶e przemoc, prze艣ladowania i rozprowadzenie narkotyk贸w nie wchodz膮 w gr臋. Wykroczenie numer siedem wydawa艂o si臋 jednak wprost stworzone dla mnie - w艂amania komputerowe! Najwi臋kszym wyzwaniem by艂o rozegranie tego w taki spos贸b, by podejrzenie pad艂o w艂a艣nie na mnie.

Nie藕le si臋 bawi艂am. W艂ama艂am si臋 na konto e-mailowe dyrektora szko艂y i z艂o偶y艂am rezygnacj臋, kt贸r膮 wys艂a艂am do wszystkich cz艂onk贸w zarz膮du. Nast臋pnie wys艂a艂am poczt膮 elektroniczn膮 informacj臋 do wszystkich uczni贸w o odwo艂aniu zaj臋膰 szkolnych do ko艅ca tygodnia. Pozostawi艂am zgrabny, 艂atwy do wy艣ledzenia 艣lad wiod膮cy prosto do mojego konta mailowego i cztery dni p贸藕niej wezwano mnie przed oblicze dyrektora. Wys艂ucha艂am godzinnej tyrady i bez 偶alu na zawsze opu艣ci艂am szko艂臋.

Stara艂am si臋 nie wraca膰 my艣lami do minionych zdarze艅, ale wybieganie my艣l膮 do przodu okaza艂o si臋 niewiele lepsze. Furia dyrektora by艂a niczym w por贸wnaniu z w艣ciek艂o艣ci膮 moich rodzic贸w. Dosta艂am szlaban na tydzie艅, po czym zapisali mnie do rejonowej szko艂y 艣redniej Downley...

Ku mojemu zaskoczeniu Downley okaza艂a si臋 pocz膮tkowo ca艂kiem w porz膮dku. By艂a to wielka, anonimowa plac贸wka, w kt贸rej przebywa艂o wystarczaj膮co wielu uczni贸w sprawiaj膮cych problemy, by uwaga dyrekcji nie skupia艂a si臋 na mnie. Prawie przez trzy lata udawa艂o mi si臋 nie wzbudza膰 niczyjego zainteresowania.

Niestety, kiedy sko艅czy艂am czterna艣cie lat, moje nietypowe zdolno艣ci okaza艂y si臋 problemem.

Jakby moje 偶ycie nie by艂o ju偶 wystarczaj膮co dziwaczne, ujawni艂a si臋 moja U艂omno艣膰 Numer Dwa.

Rozdzia艂 2
Ucieczka

York, Anglia

A.D. 2012

Nagle i bez ostrze偶enia znikn膮艂 p艂aszcz zapewniaj膮cy mi niewidzialno艣膰. Od tak dawna pracowa艂am nad tym, by nie rzuca膰 si臋 w oczy, 偶e prawie uwierzy艂am we w艂asn膮 przezroczysto艣膰. Przemyka艂am w cieniu, nie wdawa艂am si臋 w 偶adne rozmowy, siada艂am z ty艂u i unika艂am jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Stopniowo zacz臋艂am si臋 jednak orientowa膰, 偶e coraz cz臋艣ciej czuj臋 na sobie ludzkie spojrzenia. Zw艂aszcza ch艂opcy zacz臋li zadawa膰 mi r贸偶ne dziwne pytania i zaprasza膰 na weekendowe imprezy.

Jaka艣 pogrzebana dawno cz臋艣膰 mnie domaga艂a si臋 wprawdzie towarzystwa, ale instynktownie wietrzy艂am niebezpiecze艅stwo i gro藕b臋 rozpracowania mnie. Stara艂am si臋 wi臋c ignorowa膰 pytania i zaproszenia. Ch艂opcy pr贸bowali dalej, wi臋c zastosowa艂am strategi臋 zjadliwego chamstwa, ale oni tylko 艣miali si臋, jakbym z nimi flirtowa艂a. 艢ci臋艂am w艂osy na kr贸tko i zacz臋艂am nosi膰 workowate ubrania, ale bez rezultatu. Im wi臋kszy dystans stwarza艂am, tym bardziej byli mn膮 zainteresowani i natarczywi. Kiedy w ko艅cu Jason Drummond rzuci艂 Sophie Scott, m贸wi膮c, 偶e woli mnie, dziewczyny r贸wnie偶 przesta艂y mnie ignorowa膰 i zapa艂a艂y do mnie czyst膮 nienawi艣ci膮. Zbiorowo. Jawne prze艣ladowanie w wykonaniu grupy dziewczyn z pewno艣ci膮 nie jest zabawne.

Zdecydowanie nale偶a艂o si臋 ewakuowa膰.

Mia艂am nadziej臋, 偶e nie b臋d臋 musia艂a ponownie prowokowa膰 wydalenia mnie ze szko艂y. Ostatecznie porzucenie szko艂y w wieku lat szesnastu by艂o zgodne z prawem. Pope艂ni艂am jednak b艂膮d, kt贸ry polega艂 na zaliczeniu na sz贸stki serii egzamin贸w GCSE zdawanych przez szesnastolatk贸w po szkole 艣redniej. Bardzo poprawi艂am 艣redni膮 statystyczn膮 Downley i nauczyciele liczyli na to, 偶e na kolejnej sesji egzaminacyjnej zrobi臋 to samo. Kiedy wi臋c oznajmi艂am dyrektorowi, 偶e nie mam zamiaru kontynuowa膰 edukacji, zadzwoni艂 do moich rodzic贸w, a oni zacz臋li wypycha膰 mnie si艂膮 ka偶dego ranka do szko艂y. Musia艂am zastosowa膰 unik. Po raz kolejny odwo艂a艂am si臋 do moich komputerowych umiej臋tno艣ci i w ci膮gu dw贸ch tygodni za艂atwi艂am sobie wydalenie ze szko艂y...

...oraz adnotacj臋 w kartotece policyjnej.

Przesta艂am biec i zapatrzy艂am si臋 na rzek臋.

W艂a艣nie dokona艂am szybkiego przegl膮du moich 偶yciowych osi膮gni臋膰, kt贸re u艂o偶y艂y si臋 w 偶a艂osny katalog pora偶ek. Uda艂o mi si臋 zawali膰 w moim 偶yciu wszystko. By艂am notowana. Dwukrotnie ponios艂am kl臋sk臋 w szkole. Nigdy z nikim si臋 nie zaprzyja藕ni艂am. Nie kocha艂a mnie nawet moja matka, co mo偶na uzna膰 za nie lada osi膮gni臋cie.

Nikomu na mnie nie zale偶a艂o.

Zatrz臋s艂am si臋 z zimna. Wiedzia艂am, 偶e musz臋 si臋 rusza膰, wi臋c zacz臋艂am zn贸w bezmy艣lnie i艣膰 naprz贸d, a偶 w ko艅cu odkry艂am, 偶e nogi zanios艂y mnie do dawnego sanktuarium - biblioteki.

Otworzy艂am drzwi, podesz艂am do stoj膮cego w rogu krzes艂a i usiad艂am przed monitorem. Na stole obok kto艣 zostawi艂 gazet臋 otwart膮 na stronie z og艂oszeniami.

Ol艣nienie przysz艂o nagle i nieoczekiwanie. Mog艂am przecie偶 p贸j艣膰 do pracy! Mia艂am ju偶 szesna艣cie lat. Gdyby uda艂o mi si臋 znale藕膰 prac臋, mog艂abym pozwoli膰 sobie na to, by si臋 wyprowadzi膰, czyli uciec od moich rodzic贸w... oraz kochanego Teda!

Poczu艂am w sercu iskierk臋 optymizmu. A gdyby uda艂o mi si臋 zdoby膰 prac臋 w laboratorium badawczym? Wyposa偶onym w mikroskop elektronowy? By艂oby nie藕le. Lepiej ni偶 nie藕le. By艂oby wspaniale.

Dr偶膮cymi palcami uruchomi艂am wyszukiwark臋. Wpisa艂am s艂owa kluczowe: „praca na stanowisku naukowo-badawczym mikroskop elektronowy”. Wyskoczy艂o mn贸stwo stanowisk technicznych. Szuka艂am dalej, a serce wali艂o mi jak m艂otem. Wi臋kszo艣膰 z nich dotyczy艂a pracy w Stanach Zjednoczonych, ale by艂o te偶 kilka ofert w Wielkiej Brytanii...

Najwyra藕niej jak na kogo艣 tak inteligentnego - jak o sobie my艣la艂am - by艂am do艣膰 g艂upia.

W jakim 艣wiecie kto艣 zaproponowa艂by niewykwalifikowanej szesnastolatce z wpisem do policyjnej kartoteki prac臋 w laboratorium naukowym?

Kolejne og艂oszenia zawiera艂y listy irytuj膮cych wymaga艅, na przyk艂ad: „trzyletnie do艣wiadczenie, bla, bla, bla... doktorat... znacz膮ce osi膮gni臋cia...”.

Nie sko艅czy艂am nawet college'u. By艂abym szcz臋艣ciar膮, gdyby uda艂o mi si臋 dosta膰 prac臋 sprz膮taczki w hotelu. Z w艣ciek艂o艣ci膮 zacz臋艂am wymazywa膰 moj膮 histori臋 wyszukiwania i przypadkowo dwukrotnie klikn臋艂am w s艂owa „mikroskop elektronowy”. Wyskoczy艂y nowe wyniki wyszukiwania.

Szko艂a St Magdalene's naby艂a nowy mikroskop elektronowy...

Bez wi臋kszego zainteresowania klikn臋艂am na odno艣nik i zacz臋艂am czyta膰. Nazwa St Magdalene's by艂a mi znana. Zetkn臋艂am si臋 z ni膮 podczas jednego z moich wcze艣niejszych bada艅 - miejsc poch贸wku staro偶ytnych Rzymian czy co艣 takiego...

Zacz臋艂am czyta膰.

Szko艂a St Magdalene's w 艣r贸dmie艣ciu Londynu kupi艂a w艂a艣nie mikroskop elektronowy za 1,8 miliona funt贸w. St Magdalene's jest szko艂膮 unikatow膮 - jako jedyna na 艣wiecie wymaga od kandydat贸w na uczni贸w zaliczenia testu inteligencji na poziomie przekraczaj膮cym 170 punkt贸w, co jest wynikiem osi膮ganym jedynie przez geniuszy, oraz przej艣cia czterodniowej rekrutacji obejmuj膮cej szereg test贸w i rozm贸w. W wyniku tak obostrzonych zasad przyj臋膰 jest to stosunkowo niewielka szko艂a, gdy偶 tylko naprawd臋 b艂yskotliwi m艂odzi ludzie mog膮 liczy膰 na to, 偶e dostan膮 si臋 do tej wyj膮tkowej plac贸wki.

Czy taka szko艂a powinna istnie膰? Wielu specjalist贸w od edukacji kwestionuje zasadno艣膰 elitarno艣ci tej instytucji. Utrzymuj膮, 偶e w interesie dzieci i ca艂ego systemu edukacji le偶y istnienie takich szk贸艂, w kt贸rych ucz膮 si臋 dzieci o r贸偶nym poziomie uzdolnie艅. Jednak dyrektor Terence Crispin nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e uczniowie z St Magdalene's rozkwitaj膮 w tym elitarnym 艣rodowisku...

Po przeczytaniu nast臋pnego wiersza poczu艂am si臋 tak, jakby kto艣 uderzy艂 mnie w 偶o艂膮dek.

Wyj膮tkowo uzdolnione dzieci mog膮 mie膰 k艂opoty w systemie edukacji masowej, a tutaj s膮 rozumiane i zapoznawane z pe艂nym zakresem...

Klikn臋艂am na stron臋 internetow膮 szko艂y St Magdalene's.

Przypomina艂a troch臋 艣redniowieczny zamek otaczaj膮cy wybrukowany dziedziniec. Nie mog艂a chyba bardziej si臋 r贸偶ni膰 od czteropi臋trowego bloku zbudowanego z my艣l膮 o pomieszczeniu plac贸wki edukacyjnej, jakim by艂a szko艂a Downley. Klikn臋艂am na „Wyposa偶enie” i po kilku sekundach patrzy艂am na nowiutki mikroskop.

Serce mocniej zabi艂o mi w piersiach. Musia艂am si臋 tam dosta膰.

Jak z艂o偶y膰 podanie? Gor膮czkowo przejrza艂am dane kontaktowe i formularze aplikacyjne. I nagle dostrzeg艂am informacj臋, od kt贸rej pociemnia艂o mi w oczach.

Op艂ata semestralna: 10 000 funt贸w.

No jasne.

Uderzy艂am pi臋艣ci膮 w st贸艂. Kto艣 zakas艂a艂 znacz膮co i przypomnia艂am sobie, gdzie jestem.

Nie p艂aka艂am od wielu lat. Nie rozpozna艂am wi臋c na czas charakterystycznego ucisku w gardle i zorientowa艂am si臋, co si臋 dzieje, dopiero wtedy, gdy ci臋偶kie 艂zy zacz臋艂y kapa膰 na klawiatur臋. Wy艂膮czy艂am komputer i wybieg艂am z biblioteki.

Kiedy obr贸ci艂am klucz w zamku, by艂o ju偶 do艣膰 p贸藕no. Mia艂am nadziej臋, 偶e wszyscy b臋d膮 ju偶 w 艂贸偶kach, ale mama na mnie czeka艂a.

- Cze艣膰 - stara艂am si臋, by zabrzmia艂o to nonszalancko.

Najwyra藕niej jednak nie by艂 to w艂a艣ciwy ton.

- Ewo, gdzie ty by艂a艣? Odchodzi艂am od zmys艂贸w. Mia艂am ju偶 dzwoni膰 na policj臋...

Serce stan臋艂o mi w piersiach. Jak to mo偶liwe, 偶e sta艂am si臋 przest臋pc膮?

Westchn臋艂am, opad艂am na sof臋 i schowa艂am twarz w d艂oniach. Powinnam zadzwoni膰. Powinnam wzi膮膰 kom贸rk臋. Popatrzy艂am na matk臋. Mia艂a blad膮, pooran膮 zmarszczkami twarz. By艂a zmartwiona. I w艣ciek艂a.

Nie mia艂a poj臋cia, jak ze mn膮 post臋powa膰. Chcia艂am w艣cieka膰 si臋 razem z ni膮, ale nieoczekiwanie poczu艂am przyp艂yw wsp贸艂czucia. Trafi艂a jej si臋 k艂opotliwa c贸rka, kt贸ra nawet jednej rzeczy nie potrafi艂a wykona膰 dobrze.

Musia艂am uciec. Pozwoli膰 im wreszcie od siebie odetchn膮膰.

- Mamo, pos艂uchaj... Przepraszam - wyszepta艂am i powoli pocz艂apa艂am do swojego pokoju.

Nie mog艂am zasn膮膰, wi臋c siedzia艂am na 艂贸偶ku z laptopem na kolanach. Zalogowa艂am si臋, a po chwili ponownie szuka艂am informacji na temat St Magdalene's.

Jak mia艂am zdoby膰 takie pieni膮dze? Obrabowa膰 bank? Pewnie by mi si臋 uda艂o. Potrafi艂am w艂ama膰 si臋 do wi臋kszo艣ci miejsc, wi臋c dlaczego nie do banku? Najpierw musia艂abym za艂o偶y膰 konto - a potem przetransferowa膰 na nie wystarczaj膮co du偶o pieni臋dzy, by pokry膰 czesne za dwa lata - sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy funt贸w. Rany boskie!

Moje palce szale艅czo zata艅czy艂y na klawiaturze, jakby podj臋艂y wyzwanie. Nagle zastyg艂am.

Co ja robi艂am?

Mo偶e i wpisano mnie do kartoteki policyjnej, ale przecie偶 nie by艂am prawdziwym przest臋pc膮, prawda? Opar艂am si臋 na poduszkach. Nie. Nie mog艂am tego zrobi膰.

Przesz艂am na stron臋 St Magdalene's. Odby艂am kolejn膮 wirtualn膮 wycieczk臋 po laboratoriach badawczych, skrzydle historii sztuki, studiach teatralnych. Masochistycznie wr贸ci艂am na stron臋 z dokumentami aplikacyjnymi.

I wtedy to zauwa偶y艂am. Niewielki odno艣nik zatytu艂owany „Stypendia”. Jak mog艂am go przeoczy膰?

Dla uczni贸w w trudniejszej sytuacji materialnej wykazuj膮cych si臋 znacznymi osi膮gni臋ciami akademickimi przewidziano ograniczon膮 liczb臋 stypendi贸w. Pe艂ne stypendium pokrywa koszt czesnego, podr臋cznik贸w i internatu.

Internatu? Szko艂a z internatem? A zatem ca艂kowita ucieczka...

Natychmiast zabra艂am si臋 do wype艂niania formularza aplikacyjnego. By艂 do艣膰 prosty, ale wiedzia艂am, 偶e czas na trudniejsze pytania przyjdzie p贸藕niej - je艣li mnie zaprosz膮.

O trzeciej nad ranem nacisn臋艂am przycisk „Wy艣lij”. O czwartej nadal le偶a艂am w ciemno艣ciach z otwartymi oczami, staraj膮c si臋 nie robi膰 sobie zbyt wielkich nadziei.

Rozdzia艂 3
Kontrola

Londinium

A.D. 152

Sethos Leontis nigdy nie liczy艂 na wiele. Cho膰 w jakiej艣 cz臋艣ci swojej ja藕ni zawsze mia艂 nadziej臋 zobaczy膰 nast臋pny wsch贸d s艂o艅ca, dobrze wiedzia艂, jak niewielki wp艂yw ma na swoje przeznaczenie. Gladiator 偶y艂 i umiera艂 z woli innych.

Mimo wszystko Seth stara艂 si臋 sprawowa膰 kontrol臋 nad t膮 cz臋艣ci膮 偶ycia, nad kt贸r膮 m贸g艂 - nad w艂asnym cia艂em, kt贸re bezwarunkowo nale偶a艂o do niego. By艂o wyszkolone. Gotowe. Trenowa艂 ci臋偶ko i zawzi臋cie; ci臋偶ej ni偶 wi臋kszo艣膰 pozosta艂ych; ci臋偶ej, ni偶 zmusza艂 go lanista, a na Zeusa, lanista nie patyczkowa艂 si臋 ze swoimi podw艂adnymi.

Seth obj膮艂 wzrokiem aren臋 do 膰wicze艅. By艂a zaskakuj膮co spokojna. Pozostali gladiatorzy ucztowali po drugiej stronie miasta. Zas艂u偶yli na uczt臋, w kt贸rej w艂a艣nie brali udzia艂 - jedn膮 z niewielu przyjemno艣ci, kt贸rych mogli zazna膰 w pe艂nym niebezpiecze艅stw 偶yciu. Jednak dla Setha udzia艂 w uczcie w pewnym sensie symbolizowa艂 akceptacj臋 艣wiata, do kt贸rego zosta艂 wci膮gni臋ty wbrew w艂asnej woli, i dlatego nie mia艂 zamiaru si臋 na niej pojawi膰. Nie urodzi艂 si臋 po to, by zosta膰 niewolnikiem, by walczy膰 o przetrwanie, by kaprys t艂umu i bezwzgl臋dno艣膰 w艂a艣ciciela, niezale偶nego lanisty Tertiusa, decydowa艂y o jego losie. Nie艣wiadomie potar艂 tatua偶 na ramieniu symbolizuj膮cy jego status. Zacisn膮艂 szcz臋ki. Nie powinien si臋 rozprasza膰; gniew nie by艂 dobrym doradc膮.

Bogowie obdarzyli Setha si艂膮, wytrzyma艂o艣ci膮 i refleksem. Jednak gladiator, z kt贸rym mia艂 zmierzy膰 si臋 ju偶 jutro, prawdopodobnie mia艂 takie same atuty. A Sethos wiedzia艂, 偶e je艣li chce zwyci臋偶y膰 i prze偶y膰 do nast臋pnego dnia, potrzebuje czego艣 wi臋cej ni偶 przymioty cia艂a. Niezb臋dna by艂a 偶elazna determinacja i ca艂kowita koncentracja. Jego skupienie podczas walki by艂o tak ogromne, 偶e objawia艂o si臋 czym艣 w rodzaju nieprawdopodobnej intuicji. Potrafi艂 tak szybko i precyzyjnie oceni膰 ruchy swojego przeciwnika, by je przewidzie膰 i uprzedzi膰. Zapewnia艂o mu to rozstrzygaj膮c膮 przewag臋 i hipnotyzowa艂o widowni臋.

Sethos zawiesi艂 spojrzenie na kamiennych siedziskach areny 膰wiczebnej. Kiedy ju偶 uczty si臋 zako艅cz膮, na widowni zaroi si臋 od obywateli 偶膮dnych spotkania z jutrzejszymi triumfatorami i pokonanymi. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nienawidzi艂 tej dwuznaczno艣ci swojego statusu. Byli niewolnikami, a jednak fetowano ich i podziwiano.

Na ciche skrzypni臋cie sanda艂a za plecami zareagowa艂 b艂yskawicznym wyci膮gni臋ciem sztyletu i zastyg艂 w bezruchu.

- Ach, to ty, Matt!

W艂o偶y艂 bro艅 do pochwy i uni贸s艂 d艂o艅 w powitalnym ge艣cie. Matthias by艂 jego przyjacielem, druhem, korynckim niewolnikiem tak samo jak on schwytanym podczas 艂apanki. Zbyt drobny na wojownika Matthias sta艂 si臋 nieodzowny dla familii ze wzgl臋du na swoje wyszkolenie medyczne. Ni贸s艂 czyste r臋czniki, wod臋 i butelk臋 oliwy.

- Nie poszed艂e艣 na przyj臋cie? - Matthias poklepa艂 Sethosa po ramieniu i wskaza艂 mu miejsce siedz膮ce.

- Zaskoczony?

- To g艂upota - objada膰 si臋 tu偶 przed walk膮. Cia艂a i umys艂y walcz膮cych stan膮 si臋 przez to powolne i oci臋偶a艂e.

M贸wi膮c to, Matthias skierowa艂 swojego przyjaciela do najbli偶szej 艂awki i zacz膮艂 wciera膰 oliw臋 w jego barki. Zna艂 wszystkie mi臋艣nie w ciele Setha. Powoli, metodycznie upewnia艂 si臋, 偶e ka偶dy z nich zosta艂 w艂a艣ciwie rozgrzany i rozlu藕niony, po czym przechodzi艂 do nast臋pnego. Kiedy jego palce pracowicie masowa艂y cia艂o Setha, Matt ponownie przygl膮da艂 si臋 rysunkom i tabelom, kt贸re pokaza艂 mu ojciec: ko艣ci, grupy mi臋艣niowe, arterie i naczynia. Nie pozwoli艂 jednak, by jego my艣li odp艂yn臋艂y zbyt daleko. Nie chcia艂 rozmy艣la膰 o swoim ojcu. Zmusi艂 umys艂 do powrotu na w艂a艣ciwe tory. Sk贸ra Setha by艂a znacznie ja艣niejsza ni偶 w Koryncie - w Londinium s艂o艅ce 艣wieci艂o s艂abiej. Ale dzi艣, tego cudownego sierpniowego wieczoru, prawie mo偶na by艂o wyobrazi膰 sobie powr贸t do domu: przygotowanie do szlachetnych zawod贸w, a nie tego bestialskiego cyrku gladiator贸w. W ojczy藕nie Matt nie zna艂 dobrze Setha, ale odk膮d wsp贸lnie znale藕li si臋 w niewoli, pokocha艂 go jak brata.

Matthias by艂 na nogach od 艣witu, przygotowuj膮c 艣wie偶膮 oliw臋 z oliwek z ga艂膮zkami ja艂owca. Jutro zrobi to samo. W ten spos贸b m贸g艂 pom贸c swojemu przyjacielowi utrzyma膰 si臋 przy 偶yciu. Masowa艂 powolnym ruchem 艂ydki Setha, kiedy 艣piewaj膮cy t艂um zacz膮艂 wlewa膰 si臋 przez wielkie drewniane wrota. Nie ulega艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e ucztuj膮cy wypili mn贸stwo wybornego wina. Byli ha艂a艣liwi i nieopanowani.

- Wyno艣my si臋 st膮d - wymamrota艂 Sethos, pr贸buj膮c wsta膰, ale Matthias jeszcze nie sko艅czy艂, a by艂 zbyt zabobonny, by przerwa膰 zabieg w tym momencie. Popchn膮艂 przyjaciela z powrotem na miejsce.

- Cierpliwo艣ci, Seth. Jeszcze chwila.

Nie zosta艂a im jednak dana.

- Tam jest! Sethos Leontis! - T艂um zacz膮艂 przesuwa膰 si臋 w ich stron臋.

- Dalej, Sethos! Wypijmy za twoje jutrzejsze zwyci臋stwo!

Kubek wina przyci艣ni臋to do ust gladiatora. Odwr贸ci艂 g艂ow臋, ale chwyci艂y go jakie艣 r臋ce, dotykaj膮c jego pokrytej oliw膮 sk贸ry.

- Hej! Odsu艅cie si臋, dajcie mu odetchn膮膰! Chcecie, 偶eby si臋 udusi艂 jeszcze przed jutrzejsz膮 walk膮? - krzykn膮艂 Matthias, pr贸buj膮c wszystkich odepchn膮膰.

W tym momencie na aren臋 wkroczyli Tertius i reszta familii.

T艂um straci艂 zainteresowanie Sethosem. Niekt贸rzy wycofali si臋, by uczci膰 innych bohater贸w, ale Sethos wiedzia艂, 偶e wi臋kszo艣膰 kobiet zostanie obok niego. Jako retiarius nie mia艂 prawie 偶adnej zbroi z wyj膮tkiem sk贸rzanego pasa na rami臋, wi臋c cho膰 by艂 silny, w walce z ci臋偶ej uzbrojonymi, czasem mocno zbudowanymi przeciwnikami musia艂 zawierzy膰 swojej zwinno艣ci i szybko艣ci. Podejrzewa艂, 偶e kobiety uznawa艂y tego rodzaju zmagania za atrakcj臋. Nie przyjmowa艂 do wiadomo艣ci, 偶e niebanaln膮 rol臋 odgrywa艂a jego uroda.

Sethos niech臋tnie rozlu藕ni艂 ramiona, przygotowuj膮c si臋 do tego, by zmierzy膰 si臋 ze swoimi wielbicielami - w tych okoliczno艣ciach nie by艂o co marzy膰 o doko艅czeniu masa偶u. Kiedy jednak wsta艂, zauwa偶y艂 dziewczyn臋 z os艂oni臋t膮 g艂ow膮, stoj膮c膮 tu偶 za dwiema starszymi kobietami. Przygl膮da艂a mu si臋 mocno umalowanymi, ciemnymi migda艂owymi oczami, kt贸re nagle si臋 za艣mia艂y. Najwyra藕niej rozbawi艂o j膮 jego a偶 nazbyt widoczne skr臋powanie. K膮ciki jej ust drgn臋艂y... Jej ust... Seth nigdy nie widzia艂 r贸wnie rozkosznych ust: pe艂ne wargi, leciutko rozchylone, ukazywa艂y drobne bia艂e z膮bki. Delikatny powiew uni贸s艂 chust臋 os艂aniaj膮c膮 jej w艂osy i wysun膮艂 spod niej ciemny kosmyk. Kiedy wsuwa艂a go na powr贸t, na nadgarstku b艂ysn臋艂a z艂ota bransoleta.

Sethos z zaskoczeniem skonstatowa艂, 偶e nogi same nios膮 go w jej stron臋. Sp艂oni艂a si臋, ale nie spu艣ci艂a oczu. Dwie kobiety, z kt贸rymi sta艂a, westchn臋艂y z zachwytu, nie艣wiadome, 偶e obiekt jego zainteresowania stoi tu偶 za nimi.

- Sethos Leontis! To dla nas ogromny zaszczyt! Wiernie kibicujemy! Nie do wiary, 偶e kto艣 tak m艂ody m贸g艂 zdoby膰 ju偶 osiem wie艅c贸w! Jak to mo偶liwe?

- Bogowie byli przychylni. A zatem - b臋dziecie ogl膮da膰 jutrzejsz膮 walk臋? - M贸wi艂 do nich, ale jego spojrzenie ta艅czy艂o po twarzy dziewczyny.

Lekko skin臋艂a g艂ow膮.

- Z pewno艣ci膮 przyjdziemy!

- Czy mog臋 zapyta膰, kim s膮 moi wierni kibice?

- Ach, oczywi艣cie! Nazywam si臋 Rufina Agrippa, a to jest Flawia Natalis...

Sethos uj膮艂 po kolei d艂o艅 ka偶dej z kobiet i uni贸s艂 j膮 do ust.

- I? - zapyta艂, przesuwaj膮c wzrok na migda艂owe oczy.

- Ach! Dziecko! Adoptowana c贸rka Flawii i Domitusa Natalisa - Liwia...

Oczy Liwii zap艂on臋艂y gniewem.

- Mam prawie siedemna艣cie lat, Rufino! Do艣膰 du偶o jak na dziecko!

K膮ciki ust Sethosa drgn臋艂y z rozbawienia.

- Liwia Natalis - ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie! - wymamrota艂, uj膮艂 jej d艂o艅 i uca艂owa艂 j膮.

Jej sk贸ra pachnia艂a s艂odko ja艣minem i wod膮 r贸偶an膮. Niepostrze偶enie Sethos g艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze, ale Rufina dostrzeg艂a jego zainteresowanie i si臋 nastroszy艂a.

- Liwio, czy tw贸j narzeczony b臋dzie ci towarzyszy艂 jutro podczas zawod贸w?

Policzki Liwii sp艂on臋艂y rumie艅cem.

- Kasjusz nie jest moim narzeczonym. Jeszcze nie przyj臋艂am jego o艣wiadczyn!

Przygryz艂a wargi. Powiedzia艂a zbyt wiele.

- Chod藕, Liwio, wiele innych os贸b chce spotka膰 si臋 z Sethosem Leontisem. Sethosie, je艣li zwyci臋偶ysz, mo偶e spotkamy si臋 ponownie na jutrzejszym przyj臋ciu?

Flawia Natalis wyci膮gn臋艂a r臋k臋, a on ponownie z艂o偶y艂 na niej poca艂unek.

- To b臋dzie dla mnie zaszczyt.

Kiedy si臋 oddala艂y, Sethos odprowadza艂 je wzrokiem, marz膮c o tym, by dziewczyna jeszcze raz na niego spojrza艂a. Straci艂 ju偶 prawie nadziej臋, kiedy nagle odwr贸ci艂a si臋 i popatrzy艂a na艅 porozumiewawczo. Dotkn膮艂 czo艂a, udaj膮c, 偶e salutuje, a ona si臋 u艣miechn臋艂a. Ogarn臋艂a go fala nieznanego ciep艂a.

Kiedy znikn臋艂y w t艂umie w zwie艅czonym 艂ukiem przej艣ciu, Sethos zdumia艂 si臋 swobod膮 rzymskich kobiet. W Koryncie, sk膮d pochodzi艂, dziewczynie nigdy nie pozwolono by na swobodne przechadzanie si臋 po mie艣cie ani na tak otwarte sprzeciwianie si臋 planom jej rodziny w kwestii ma艂偶e艅stwa. Zadr偶a艂 na my艣l o konsekwencjach i poczu艂 przyp艂yw pe艂nej obaw troski o urocz膮 dziewczyn臋.

- Seth, co ty sobie w艂a艣ciwie wyobra偶asz? 颅- wysycza艂 mu do ucha Matthias.

Sethos drgn膮艂 i przypomnia艂 sobie, gdzie si臋 znajduje.

- Ona jest niezam臋偶n膮 obywatelk膮 Rzymu!

Matthias by艂 tak diabelnie przenikliwy. Seth zacisn膮艂 szcz臋ki. Rozumia艂, co m贸wi艂 do niego Matthias. „Pami臋taj, 偶e jeste艣 niewolnikiem”. W tym mie艣cie nie mia艂 偶adnych praw. Dziewczyna by艂a dla niego r贸wnie niedost臋pna jak s艂o艅ce na niebie.

- Trzymaj si臋 kobiet zam臋偶nych! - wymamrota艂 Matthias, kiedy kolejna fala sp艂onionych wielbicielek ruszy艂a w ich stron臋, by pozdrowi膰 Sethosa.

Sethos pozosta艂 na arenie kolejne p贸艂 godziny, odpowiada艂 na pytania i pozwala艂 rzymskim kobietom na flirtowanie z nim. Lanista nie spuszcza艂 z niego wzroku. Sethos wiedzia艂, 偶e czaruj膮ce zachowanie stanowi艂o jego obowi膮zek: im wi臋ksza by艂a jego popularno艣膰, tym wi臋cej ludzi przychodzi艂o go ogl膮da膰. Kiedy jednak dostrzeg艂, 偶e lanista siada z buk艂akiem wina na jednym z kamiennych siedzisk, sadzaj膮c sobie kobiet臋 na kolanie, skorzysta艂 ze sposobno艣ci, by si臋 wymkn膮膰.

Matthias nie pozwoli艂 zostawi膰 si臋 w tyle. Uwielbia艂 kobiety gromadz膮ce si臋 wok贸艂 Sethosa, a za偶y艂o艣膰 ze s艂awnym gladiatorem zwi臋ksza艂a jego towarzysk膮 atrakcyjno艣膰, ale podczas wieczoru przed walk膮 lojalno艣膰 wobec przyjaciela by艂a wa偶niejsza. Ruszyli do koszar. Sethos nala艂 z dzbana dwa kubki wody, jeden z nich poda艂 Matthiasowi, a drugi wzi膮艂 ze sob膮 i wyci膮gn膮艂 si臋 na swojej w膮skiej macie. Matthias przykucn膮艂 na kra艅cu pos艂ania, nala艂 w zag艂臋bienie d艂oni odrobin臋 oliwy i przyst膮pi艂 do przerwanego masa偶u.

Sethos zacz膮艂 si臋 rozlu藕nia膰. Masa偶 by艂 bardzo przyjemny. M臋偶czyzna m贸g艂 pozwoli膰 my艣lom odp艂yn膮膰 ku dziewczynie o migda艂owych oczach. Odk膮d wyrwano go z rodzinnej ziemi, spotka艂 tak wiele kobiet. Niekt贸re by艂y pi臋kne, inne - egzotyczne, niekt贸re - wp艂ywowe, ale wszystkie by艂y m臋偶atkami. Wybiera艂y go i potajemnie umawia艂y si臋 z nim na spotkanie. Nigdy jednak nie chcia艂 pozna膰 偶adnej z nich, nigdy 偶adnej nie szuka艂.

Dlatego nag艂e zainteresowanie Liwi膮 okaza艂o si臋 dla niego ca艂kowitym zaskoczeniem, uczuciem nieznanym wcze艣niej. Matt mia艂 racj臋 - to na pewno nie by艂o w艂a艣ciwe ani zdrowe. Samob贸jstwem by艂o ju偶 samo rozwa偶anie mo偶liwo艣ci zwi膮zania si臋 z t膮 dziewczyn膮. Rzymskie prawo nie mia艂oby dla niego lito艣ci. Ale jakie to mia艂o znaczenie, czy w jego 偶yciu pojawi艂 si臋 jeszcze jeden niezdrowy element? W ko艅cu by艂 gladiatorem.

Otworzy艂 oczy. Tak. By艂 gladiatorem i za kilka godzin mia艂 stoczy膰 wielk膮 walk臋. Nie m贸g艂 si臋 rozprasza膰. Musia艂 oczy艣ci膰 umys艂. Matthias zacz膮艂 ok艂ada膰 pi臋艣ciami jego drug膮 nog臋. Sethos ponownie zamkn膮艂 oczy i przypomnia艂 sobie bie偶膮cy rozkaz. Cho膰 listy walk jeszcze nie obwieszczono, wiedzia艂, 偶e zmierzy si臋 z Protiksem Canitisem, pot臋偶nym Galem, kt贸ry r贸wnie mocno nienawidzi艂 Rzymian jak Grek贸w. Protix by艂 wojownikiem brutalnym, a jego skumulowana nienawi艣膰 by艂a r贸wnie niebezpieczna jak szybko艣膰 i intuicja Setha. Seth mia艂 gor膮c膮 nadziej臋, 偶e Protix nie 偶a艂owa艂 sobie tego wieczoru wina. Leontis potrzebowa艂 wszystkich mo偶liwych 藕r贸de艂 przewagi. Nagle 偶膮dza wygrania jutrzejszej walki sta艂a si臋 bardziej zaciek艂a, a zwyk艂a ch臋膰 pozostania przy 偶yciu zesz艂a na dalszy plan. Seth usiad艂, szeroko otwieraj膮c oczy.

- O co chodzi? - zapyta艂 Matthias.

- Musz臋 wygra膰.

- Wygrasz. Zawsze wygrywasz.

- Nie, chodzi o to, 偶e musz臋...

- To dobrze.

- Bo po walce zobacz臋 si臋 z t膮 dziewczyn膮. Z Liwi膮.

Matthias potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Dlaczego wybra艂e艣 jedyn膮 kobiet臋 w mie艣cie, kt贸rej nie mo偶esz mie膰? Seth, czy ty chcesz zgin膮膰? A mo偶e ju偶 tyle razy dosta艂e艣 w 艂eb, 偶e g艂owa przesta艂a ci pracowa膰? Zostaw j膮 w spokoju. 呕adna kobieta na 艣wiecie nie jest warta tego, 偶eby za ni膮 zgin膮膰.

- Na Apollina, Matt! Moje 偶ycie jest odroczonym wyrokiem 艣mierci! Czy偶 艣mier膰 za kobiet臋 nie mia艂aby wi臋kszego sensu ni偶 to?

Zdenerwowany Matthias zagwizda艂 przez z臋by. Nie znosi艂, kiedy jego przyjaciel wykazywa艂 taki brak rozwagi. Gdy by艂 w takim stanie, nie dawa艂o si臋 nim rozs膮dnie kierowa膰. A nawet w najbardziej sprzyjaj膮cych okoliczno艣ciach utrzymanie Setha przy 偶yciu stawa艂o si臋 nie lada wyzwaniem. By艂 zbyt porywczy i skory do gniewu, a jednocze艣nie wielce czaruj膮cy. Wszystkie te cechy sprawia艂y, 偶e wydawa艂 si臋 kruchy i wra偶liwy.

Matthias rozumia艂 jednak, 偶e Seth by艂 zbyt inteligentny, by 艂atwo dawa膰 sob膮 sterowa膰. Tak 艂atwo i szybko odczytywa艂 cudze intencje, 偶e sprawia艂o to niemal wra偶enie, jakby czyta艂 ludziom w my艣lach. Rozs膮dek podpowiada艂 Mattowi wstrzymanie si臋 od udzielania dalszych rad.

- Wygraj pierwsz膮 walk臋. Potem zdecydujesz, dla czego warto umiera膰.

Seth u艣miechn膮艂 si臋 i poklepa艂 Matthiasa po plecach.

- No to mamy plan.

Rozdzia艂 4
St Magdalene's

Londyn

A.D. 2012

- A zatem, Ewo, gdzie s膮 twoi rodzice? Nie przyszli dzi艣 z tob膮. Czy aprobuj膮 to, 偶e z艂o偶y艂a艣 podanie o przyj臋cie do naszej szko艂y?

- No c贸偶...

Ta rozmowa nie potoczy艂a si臋 we w艂a艣ciwym kierunku. Ze stosem test贸w poradzi艂am sobie bez wi臋kszych trudno艣ci - wszystkie okaza艂y si臋 do艣膰 艂atwe - ale teraz siedzia艂am przed dyrektorem szko艂y, panem Crispinem, i w zasadzie ju偶 si臋 podda艂am.

Na pocz膮tku ca艂kiem si臋 zapl膮ta艂am, kiedy zapyta艂, jakich przedmiot贸w chcia艂abym si臋 uczy膰. Udzielenie odpowiedzi na takie pytanie nie powinno by膰 trudne, o ile nie jeste艣 odmie艅cem, kt贸ry nigdzie nie pasuje. Zamiast odpowiedzie膰 na pytanie, zacz臋艂am si臋 poci膰: trudno by艂o mi zachowa膰 ch艂odny dystans do tego tematu. A dyrektor po prostu siedzia艂 tam i w milczeniu czeka艂 na moj膮 odpowied藕. Czeka艂, a偶 wykopi臋 sobie gr贸b - co te偶 zrobi艂am.

- My艣l臋, 偶e to ob艂臋d, 偶e ka偶e nam si臋 wybiera膰 mi臋dzy przedmiotami humanistycznymi, 艣cis艂ymi i sztukami pi臋knymi. Dlaczego uczni贸w mia艂by interesowa膰 tylko jaki艣 niewielki fragment wszech艣wiata? Tyle rzeczy warto pozna膰 i zrozumie膰... Gdybym mog艂a, uczy艂abym si臋 wszystkiego, bez wyj膮tku...

Zawiesi艂am si臋, odchrz膮kn臋艂am i podj臋艂am przerwany w膮tek z nadziej膮, 偶e pan Crispin zapomni o tym ma艂ym wybuchu.

- Przepraszam, chyba... no c贸偶, do tej pory wybiera艂am matematyk臋, matematyk臋 stosowan膮, biologi臋, fizyk臋, chemi臋...

Przez chwil臋 nie spuszcza艂 ze mnie wzroku, a potem zacisn膮艂 usta i zacz膮艂 szybko notowa膰 co艣 w notatniku. Z pewno艣ci膮 nie by艂 to dobry znak. W ko艅cu - by przypiecz臋towa膰 m贸j los - przeszed艂 do sytuacji rodzinnej, czyli moich rodzic贸w. Nie by艂am przygotowana na te pytania i chyba nie mog艂am si臋 na nie wcze艣niej przygotowa膰. Nie potrafi艂am si臋 opanowa膰 - odchyli艂am si臋 na oparcie fotela i zacz臋艂am patrze膰 przez okno. Wiedzia艂am, 偶e nauczycieli dra偶ni to do szale艅stwa. Okre艣lali to mianem braku zaanga偶owania. Ja my艣la艂am tylko o tym, by przetrwa膰.

Dyrektor czeka艂, ja nie spuszcza艂am wzroku z okna, wreszcie on pierwszy si臋 podda艂.

- Rozumiem. Dobrze, zatem pozw贸l, 偶e zapytam ci臋 o co艣 innego. Mo偶e by艂aby艣 tak uprzejma i powiedzia艂a mi, dlaczego rozsta艂a艣 si臋 ze swoimi poprzednimi szko艂ami 艣rednimi - North York High School i... zaraz... Downley Comprehensive?

Sk膮d wiedzia艂, 偶e to ja si臋 z nimi rozsta艂am? Wydalenie sugeruje zazwyczaj sytuacj臋 odwrotn膮. Czy dawa艂 mi szans臋 na z艂o偶enie wyja艣nie艅?

Podj臋艂am pr贸b臋 powrotu do pomieszczenia, w kt贸rym siedzieli艣my. Dyrektor. St Magdalene's. Miejsce, w kt贸rym naprawd臋 chcia艂am si臋 znale藕膰.

Pan Crispin nadal m贸wi艂.

- ...rozstanie si臋 z jedn膮 szko艂膮 mo偶na by艂oby uzna膰 za brak szcz臋艣cia, ale z dwiema to ju偶 chyba lekcewa偶enie?

Odchrz膮kn臋艂am.

- Mo偶e lekcewa偶enie, ale konsekwentne - odparowa艂am bez namys艂u.

Przenikliwe niebieskie oczy taksowa艂y mnie zza po艂贸wkowych okular贸w. Nieoczekiwanie poci膮g艂a twarz m臋偶czyzny rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu.

- Tak, to prawda... A tutaj, w St Magdalene's, konsekwencj臋 uznajemy cz臋sto za cech臋 godn膮 podziwu... Zaintrygowa艂y nas r贸wnie偶 twoje genialne - jak to uj膮膰? - uzdolnienia wykraczaj膮ce poza program szkolny...

Popatrzy艂am na dyrektora zaintrygowana.

- Chodzi o, c贸偶... komputery.

- Och - powiedzia艂am.

Niech to diabli.

Mia艂am cich膮 nadziej臋, 偶e w艂amania komputerowe nie wyp艂yn膮.

- Zastanawiam si臋, ile czasu zaj臋艂oby pani w艂amanie si臋 na moje konto, panno Koretsky. Oczywi艣cie, zatroszczyli艣my si臋 o pewn膮 liczb臋 przeszk贸d - to by艂oby fascynuj膮ce - zorientowa膰 si臋, ile czasu pani potrzebuje, by z sukcesem...

I w ten spos贸b, jak si臋 niebawem okaza艂o, pan Crispin poinformowa艂 mnie, 偶e dosta艂am si臋 do szko艂y.

Dwa tygodnie p贸藕niej wr贸ci艂am do St Magdalene's z wielk膮 walizk膮, gitar膮 akustyczn膮 i nerwowym b贸lem brzucha.

Moja mama i Colin zareagowali na przyj臋cie mnie do tej szko艂y z mieszanymi uczuciami. Przede wszystkim poczuli ulg臋, 偶e kto艣 zdejmuje z nich w艂a艣nie ci臋偶ar odpowiedzialno艣ci za mnie, ale poniewa偶 doskonale znali histori臋 moich dotychczasowych sukces贸w, nie spodziewali si臋 d艂u偶szego okresu spokoju. Nie mog艂am ich wini膰. Czu艂am si臋 podobnie.

Prawie wszyscy uczniowie St Magdalene's uczyli si臋 w tej szkole od uko艅czenia jedenastego roku 偶ycia, a poniewa偶 pochodzili z ca艂ego kraju, wi臋kszo艣膰 mieszka艂a w internacie. Czyta艂am Malory Towers autorstwa Enid Blyton i Harry'ego Pottera, wi臋c moje oczekiwania co do szko艂y z internatem zbudowa艂am na czystej fantazji, ale tak naprawd臋 nie spodziewa艂am si臋 znale藕膰 tu fascynuj膮cej mieszanki przyja藕ni i przyg贸d. Na to by艂am zbyt wielk膮 realistk膮.

I dlatego ca艂kowicie zaskoczy艂a mnie Ruby. Ruby wybrano, by oprowadzi艂a mnie po college'u. Mia艂a szesna艣cie lat i by艂a wysok膮, smuk艂膮 blondynk膮. By艂a zupe艂nie inna ni偶 ja - oliwkowa cera, ciemne w艂osy i dziwaczno艣膰 wypisana na twarzy. Ruby bez przerwy si臋 u艣miecha艂a, cz臋sto si臋 艣mia艂a i nie przestawa艂a m贸wi膰.

- Patrz, Ewa, to jest nasz internat.

Spojrza艂am na napis wygrawerowany w kamieniu powy偶ej drzwi wej艣ciowych.

- Izaak Newton - przeczyta艂am.

- Wszystkie domy nosz膮 imiona wp艂ywowych my艣licieli zwi膮zanych z St Mag's.

- Jakie zwi膮zki z St Mag's mia艂 Izaak Newton?

- M贸wi si臋, 偶e tutaj wyk艂ada艂.

- Ale... Czy on nie 偶y艂 w siedemnastym wieku?

- Mamy takich, kt贸rzy 偶yli jeszcze wcze艣niej! Omar, ch艂opak z naszego roku, mieszka w domu Geoffreya Chaucera. Chaucer 偶y艂 ca艂e wieki temu! St Magdalene's istnieje od... och, sama nie wiem, od zawsze!

Nie przestaj膮c m贸wi膰, Ruby przeprowadzi艂a mnie przez drzwi wej艣ciowe i powiod艂a w膮skim korytarzem do kr臋tych schod贸w. Sz艂a troch臋 za szybko i nie zd膮偶y艂am przyjrze膰 si臋 setkom obraz贸w wisz膮cych na 艣cianach. Na ko艅cu korytarza nagle Ruby zatrzyma艂a si臋 i otworzy艂a drzwi.

- To tw贸j pok贸j.

Ostro偶nie wesz艂am do 艣rodka.

- Jak to? Nie 艣pimy we wsp贸lnych salach?

- No nie... Czyta艂a艣 Enid Blyton, prawda? Ja te偶 pope艂ni艂am ten b艂膮d. Nie. Mamy w艂asne pokoje, biurka, komputery, prysznice... dla mnie rewelacja.

Mia艂a racj臋. To by艂a rewelacja. Nic nadzwyczajnego, 偶adnych 艂贸偶ek z baldachimem na miar臋 Hogwartu ani nic w tym stylu. Chocia偶 przesz艂y艣my w艂a艣nie korytarzem, kt贸ry wygl膮da艂 tak, jakby mia艂 co najmniej kilkaset lat, sypialnie urz膮dzono zaskakuj膮co wsp贸艂cze艣nie. Szk艂o i jasne drewno. Mieli艣my nawet 艂azienki w pokojach. Ruby pokaza艂a mi, gdzie mog臋 u艂o偶y膰 swoje rzeczy, jak zamkn膮膰 drzwi tak, by nikt nie m贸g艂 si臋 dosta膰 do mojego pokoju, i jak wydosta膰 si臋 z budynku w czasie ciszy nocnej. Standardowe i podstawowe informacje. Potem zaprowadzi艂a mnie do swojego pokoju.

- 艁a艂! - westchn臋艂am.

Ruby zupe艂nie przeobrazi艂a to miejsce. 艁贸偶ko przykrywa艂y meksyka艅skie koce o skomplikowanym wzorze i masa poduszek. Trudno by艂o doszuka膰 si臋 cho膰by skrawka 艣ciany niepokrytej poczt贸wkami, zdj臋ciami i plakatami. Ruby wstawi艂a te偶 do pokoju kilka wysokich chromowanych lamp i wyposa偶y艂a go w profesonalne nag艂o艣nienie.

- Wchod藕 i siadaj - powiedzia艂a i klapn臋艂a na 艂贸偶ko.

Z wahaniem usiad艂am obok niej.

- No dobra, opowiedz mi, co sprowadza ci臋 do St Mag's. Opowiedz mi wszystko!

- A... - zaj膮kn臋艂am si臋.

Tego si臋 nie spodziewa艂am.

Ruby siedzia艂a i czeka艂a.

- No c贸偶. - Z wysi艂kiem prze艂kn臋艂am 艣lin臋 i poczu艂am si臋 tak, jakbym zn贸w znalaz艂a si臋 w gabinecie dyrektora. - Przeczyta艂am o szkole w internecie i wype艂ni艂am formularz...

Wzruszy艂am ramionami z nadziej膮, 偶e to wystarczy.

Nie wystarczy艂o. Ruby nie spuszcza艂a ze mnie wzroku.

- Co? 颅- zapyta艂am, marz膮c, by wr贸ci膰 do w艂asnego pokoju.

- Och, daj spok贸j!

Nerwowo przygryz艂am wargi.

- Co chcia艂aby艣 wiedzie膰? - zapyta艂am.

- W jakiej szkole by艂a艣 wcze艣niej?

- Downley Comprehensive.

- I... - powiedzia艂a z wyczekiwaniem i znacz膮co przewr贸ci艂a oczami.

- I co?

- I dlaczego odesz艂a艣?

- Wydalili mnie.

- Wydalili?

Na jej twarzy odmalowa艂y si臋 szok i niedowierzanie. Mog艂am sobie tylko wyobrazi膰 jej min臋, gdyby dowiedzia艂a si臋, 偶e wylali mnie dwukrotnie.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, opar艂a si臋 na poduszkach i czeka艂a na dalszy ci膮g, kt贸ry nie nast膮pi艂.

- Co takiego zrobi艂a艣, 偶e ci臋 wylali?

Przewr贸ci艂am oczami.

- D艂uga historia.

- Mam mn贸stwo czasu.

Potrz膮sn臋艂am tylko g艂ow膮.

Ruby westchn臋艂a, zeskoczy艂a z 艂贸偶ka i nagle zacz臋艂a czego艣 pod nim szuka膰. Kilka sekund p贸藕niej wyci膮gn臋艂a puszk臋, kt贸r膮 wci膮gn臋艂a na 艂贸偶ko i otworzy艂a.

- Zrobi艂a je moja siostra. Cz臋stuj臋 nimi tylko takie ma艂om贸wne nowicjuszki. No dalej, nie 偶a艂uj sobie! - U艣miechn臋艂a si臋 zach臋caj膮co.

W 艣rodku znajdowa艂o si臋 kilka czekoladowych ciasteczek o nieregularnym kszta艂cie. Wzi臋艂am jedno.

- Dzi臋kuj臋 - wyb膮ka艂am.

- A zatem... je艣li nie zamierzasz pu艣ci膰 pary z ust na temat swojej mrocznej przesz艂o艣ci, to przynajmniej opowiedz mi o swojej rodzinie. Powiedzia艂am ci ju偶 co nieco o mojej. Mam siostr臋. Tak naprawd臋 mam dwie. Teraz twoja kolej. Twoi rodzice... Dlaczego ci臋 nie przywie藕li?

Przez kilka sekund siedzia艂am w milczeniu. Teoretycznie prze偶uwa艂am, a praktycznie zastanawia艂am si臋, jak mam si臋 wydosta膰 z tego pokoju.

- Ewa! - rzuci艂a Ruby ze z艂o艣ci膮. - Nie wypuszcz臋 ci臋 st膮d, zanim czego艣 z ciebie nie wyci膮gn臋... wi臋c je艣li zamierzasz w milczeniu po偶ywia膰 si臋 ciasteczkami mojej siostry do ko艅ca swojego 偶ycia - a mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e nie s膮 a偶 tak dobre - to mo偶e lepiej, 偶eby艣 zacz臋艂a m贸wi膰.

Na lito艣膰 bosk膮, czy ja przypadkiem trafi艂am na zakonspirowany posterunek gestapo?

- Co chcesz wiedzie膰? - zapyta艂am ostro偶nie.

- Twoi rodzice?

- No c贸偶... Tak naprawd臋 nie mam rodzic贸w... - wyb膮ka艂am i zrobi艂am krok w stron臋 drzwi.

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, 偶eby mnie zatrzyma膰.

- Hej! Nie id藕! Nie mia艂am zamiaru ci臋 sp艂oszy膰! Bardzo mi przykro, nie wiedzia艂am, 偶e straci艂a艣 rodzic贸w, jestem nietaktown膮 idiotk膮.

Wygl膮da艂a na tak przepe艂nion膮 poczuciem winy, 偶e musia艂am si臋 wycofa膰.

- Nie, Ruby... Nie chodzi艂o mi o to, 偶eby艣 s膮dzi艂a, 偶e... o rany... no c贸偶, ja mam rodzic贸w... tak jakby...

Siedzia艂a w milczeniu, czekaj膮c na kolejne rewelacje. Westchn臋艂am i ponownie usiad艂am.

- Mam matk臋. M贸j ojciec zmar艂, gdy by艂am ma艂a...

- Och, biedactwo! To straszne. Pami臋tasz go?

Gapi艂am si臋 na ni膮, powoli zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, 偶e nikt wcze艣niej nigdy mnie o to nie zapyta艂. Przez ca艂e lata pr贸bowa艂am nie my艣le膰 o moim ojcu. Mama tak ci臋偶ko prze偶y艂a jego 艣mier膰, 偶e nie pozwalano mi wymawia膰 jego imienia, wi臋c sta艂 si臋 moj膮 mroczn膮 tajemnic膮. Przechowywa艂am jego stare, sponiewierane zdj臋cie, kt贸re ukrywa艂am pod papierem wy艣cie艂aj膮cym szuflad臋 na skarpetki. W chwilach rozpaczy wyci膮ga艂am to zdj臋cie i powierza艂am mu swoje sekrety, i naprawd臋 mnie to pociesza艂o, kiedy by艂am m艂odsza. W ko艅cu doros艂am jednak na tyle, 偶e straci艂am wiar臋 w koj膮c膮 moc starej fotografii. Im gorzej funkcjonowa艂am, tym trudniej by艂o mi stan膮膰 z tat膮 twarz膮 w twarz, cho膰by tylko na zdj臋ciu. Wiedzia艂am, 偶e by艂by mn膮 rozczarowany. Od wielu lat nie wyci膮gn臋艂am zdj臋cia z szuflady.

Smutno potrz膮sn臋艂am g艂ow膮.

Ruby nie spuszcza艂a ze mnie wzroku.

- W og贸le go nie pami臋tasz?

Westchn臋艂am.

- Troch臋 pami臋tam... Urywki... Jak bra艂 mnie na barana i mocno trzyma艂 za kostki... Jak siedzia艂am w foteliku w samochodzie i patrzy艂am na ty艂 jego g艂owy...

- Jak zmar艂?

- Wypadek samochodowy.

- Zosta艂a艣 sama z mam膮?

- Nie.

- Przepraszam, je艣li nie chcesz o tym m贸wi膰...

Wzi臋艂am g艂臋boki wdech.

- Moja matka wysz艂a za m膮偶 ponownie, kiedy mia艂am siedem lat.

- Domy艣lam si臋, 偶e nie przepadasz za tym facetem?

Spr贸bowa艂am przywo艂a膰 z pami臋ci wizerunek Colina. Czy kiedykolwiek go lubi艂am?

- My艣l臋, 偶e jak tylko si臋 pojawi艂, to naprawd臋 chcia艂am go polubi膰... M贸j ojciec nie 偶y艂 ju偶 od kilku lat, nie mia艂am wi臋c wra偶enia, 偶e on chce zaj膮膰 jego miejsce... Ale on ma w艂asnego syna...

- Masz brata?

- Przybranego brata! 颅- poprawi艂am j膮.

Po co jej o tym wszystkim opowiada艂am?

- Bo偶e, Ewa! To lepsze ni偶 opera mydlana S膮siedzi. Jaki jest tw贸j brat?

Zacisn臋艂am usta. I tak ju偶 za du偶o jej powiedzia艂am. Czu艂am, 偶e zaczynaj膮 mi si臋 poci膰 r臋ce.

- Och, daj spok贸j! - naciska艂a.

Nie odezwa艂am si臋.

- No dobrze, sama si臋 o to prosi艂a艣. - Ruby u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

Serce zabi艂o mi gwa艂townie. Bo偶e, wystarczy艂o kilka minut, 偶eby Ruby zacz臋艂a obraca膰 si臋 przeciwko mnie.

- Prosi艂am si臋 o co? - wychrypia艂am, niespokojnie zerkaj膮c na drzwi.

- Poniewa偶 dostarczasz mi tak 偶enuj膮co sk膮pych informacji na sw贸j temat, padniesz teraz ofiar膮.... - Spojrza艂a na mnie stanowczo i unios艂a brwi. - ...dwudziestominutowego - co najmniej - monologu na temat mnie i mojej rodziny.

Zamruga艂am oczami ze zdziwienia.

- Mo偶e zmienisz zdanie?

Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮 i si臋 u艣miechn臋艂am.

Ruby odchyli艂a si臋 do ty艂u i za艂o偶y艂a nog臋 na nog臋.

- No dobra, ale pami臋taj, mo偶esz wini膰 tylko siebie... No c贸偶, od czego by tu zacz膮膰? Tak jak powiedzia艂am, mam dwie siostry, oboje rodzic贸w, psa, trzy koty i konia. Mieszkamy w Suffolk... To znaczy nasz g艂贸wny dom rodzinny znajduje si臋 w Suffolk, chocia偶 m贸j ojciec ma mieszkanie w Londynie, z kt贸rego do艣膰 cz臋sto korzysta.

Unios艂am brwi.

Ruby si臋 u艣miechn臋艂a.

- Jest s臋dzi膮 S膮du Najwy偶szego, wi臋c kiedy odbywaj膮 si臋 posiedzenia, zostaje w Londynie. Czasem zabiera mnie na obiad...

- Mo偶na tak?

- Tak, nie robi膮 tutaj mieszka艅com internatu wi臋kszych problem贸w. Musz膮 mie膰 e-mailowe potwierdzenie wyj艣cia od rodzica, a potem po prostu odhaczasz si臋 na li艣cie. Mo偶e kt贸rego艣 wieczoru posz艂aby艣 razem ze mn膮?

Prze艂kn臋艂am 艣lin臋. Mia艂am wra偶enie, 偶e w gardle uros艂a mi nagle wielka gula. Ruby i ja... Jak normalne przyjaci贸艂ki.

- Oznacza to r贸wnie偶, 偶e kiedy nie ma go w Londynie, mamy woln膮 chat臋, do kt贸rej mo偶na si臋 wymkn膮膰 w czasie ciszy nocnej! - Ruby u艣miechn臋艂a si臋 przewrotnie.

- 艁a艂! - westchn臋艂am.

Zaczyna艂am si臋 czu膰 jak bohaterka rysunkowej serii o 偶e艅skiej szkole z internatem St Trinian's.

- A co z twoj膮 mam膮? Przyje偶d偶a z twoim tat膮 czasami?

- Nie, raczej nie. Nie przepada za Londynem. M贸wi, 偶e nie mo偶e tutaj zebra膰 my艣li. Wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dza w pracowni w domu - jest artystk膮 konceptualn膮. Mo偶e o niej s艂ysza艂a艣 - Martha Gaine?

Czy o niej s艂ysza艂am! Musia艂abym mieszka膰 na innej planecie, 偶eby o niej nie us艂ysze膰.

- Tak, s艂ysza艂am o niej. Uwielbiam jej instalacj臋 Deszcz...

Ruby spojrza艂a na mnie zaskoczona.

- Szczerze m贸wi膮c, ja zupe艂nie nie rozumiem jej sztuki! To wszystko wydaje mi si臋 ca艂kowicie przypadkowe. Ale Miranda j膮 uwielbia.

- Miranda?

- Moja starsza siostra. Studiuje w Stanach histori臋 sztuki.

- Czy Miranda te偶 tu chodzi艂a?

- Nie. Nie zda艂a egzamin贸w wst臋pnych. M贸j ojciec nie m贸g艂 w to uwierzy膰. Sam by艂 uczniem St Mag's, ale zapewnia艂 Mirand臋, 偶e w jego czasach w szkole nie by艂o tylu kujon贸w.

- Ucieszy艂 si臋 pewnie z tego, 偶e ty si臋 dosta艂a艣 - roze艣mia艂am si臋.

Przechyli艂a g艂ow臋.

- To nie musia艂o by膰 szcz臋艣cie, Ewo - wyszepta艂a. - Nie mam pewno艣ci, czy dosta艂abym si臋 do St Mag's, gdyby nie dofinansowa艂 budowy nowego skrzyd艂a filozoficznego.

Siedzia艂am w ciszy, przetrawiaj膮c t臋 now膮 dla mnie informacj臋. Ruby przygl膮da艂a mi si臋 zmru偶onymi oczami. Pr贸bowa艂am nie okazywa膰 zaskoczenia, ale chyba mi si臋 nie uda艂o.

- Co ci臋 bardziej niepokoi, Ewo? To, 偶e on mo偶e zap艂aci膰 za to, 偶ebym si臋 dosta艂a, czy to, 偶e szko艂a mu na to pozwala?

Wzruszy艂am ramionami.

- Obie te rzeczy. I jednocze艣nie 偶adna z nich. Pr贸buj臋 sobie w艂a艣nie wyobrazi膰 ojca, kt贸remu tak bardzo zale偶y! Cieszysz si臋, 偶e tu jeste艣?

- Tak. Jest w porz膮dku. Jako艣 nad膮偶am.

Zadzwoni艂 dzwonek.

- Czas na obiad. Chod藕, poka偶臋 ci, gdzie jemy posi艂ki.

Rozdzia艂 5
Inni

Londyn

A.D. 2012

Przesz艂y艣my przez dziedziniec w drodze do sto艂贸wki. 艢ciany jadalni pokryte by艂y boazeri膮. Zawieszono na nich wielkie, stare portrety, a z sufitu zwiesza艂y si臋 偶yrandole. Dzieciaki z tacami stopniowo zape艂nia艂y miejsca na 艂awach przy d艂ugich sto艂ach. Ustawi艂y艣my si臋 w kolejce. Jedzenie pachnia艂o ca艂kiem nie藕le. Znacznie lepiej ni偶 w Downley, ale wiedzia艂am, 偶e nic nie prze艂kn臋. By艂am za bardzo podekscytowana. Wzi臋艂am szklank臋 soku i banana.

- I to wszystko? Bo偶e... Nie jeste艣 anorektyczk膮, prawda? - zapyta艂a Ruby, marszcz膮c brwi.

- Anorektyczk膮? Nie, po prostu czuj臋 si臋 troch臋...

- No tak! Przepraszam, zapomnia艂am, w ko艅cu dopiero przyjecha艂a艣... Z nerw贸w rzeczywi艣cie mo偶na straci膰 apetyt. Mimo wszystko p贸藕niej b臋dziesz umiera膰 z g艂odu. We藕 kilka - nieraz ocali艂y mi 偶ycie.

Po艂o偶y艂a mi na tacy dwa owsiane ciasteczka.

- Dzi臋ki - wymamrota艂am.

Zanios艂y艣my nasze tace do sto艂u zaj臋tego w po艂owie. Siedz膮ce przy nim dzieciaki z uwag膮 obserwowa艂y, jak zdejmujemy jedzenie z tac.

- Hej, Rubes. - Wysoki ch艂opak z d艂ugimi ciemnymi w艂osami u艣miechn膮艂 si臋 do nas.

- Omar, to jest Ewa...

Ruby lekko przesun臋艂a d艂oni膮 po jego plecach. U艣miechn膮艂 si臋 do niej, a potem b艂ysn膮艂 z臋bami w moj膮 stron臋. Kiedy Ruby rzuci艂a si臋 na jedzenie, Omar przedstawi艂 mnie pozosta艂ym. Wszyscy wydawali si臋 tacy przyja藕ni, 偶e zacz臋艂am si臋 rozlu藕nia膰.

Po kolacji Ruby pokaza艂a mi szkoln膮 bibliotek臋. By艂a niesamowita. Ksi膮偶ki o r贸偶nej tematyce znajdowa艂y si臋 w oddzielnych pomieszczeniach, a ka偶de z nich mia艂o niepowtarzalny charakter. Zacz臋li艣my od biologii. W 艣rodkowej alei sta艂y dziesi膮tki szkielet贸w naturalnych rozmiar贸w... m臋偶czyzna, kobieta, dziecko, mysz, pies, s艂o艅, jaszczurka, papuga... By艂o ich oko艂o trzydziestu. 艢ciany, kt贸rych nie pokrywa艂y rega艂y z ksi膮偶kami, zawieszone by艂y tablicami informacyjnymi przedstawiaj膮cymi uk艂ad mi臋艣niowy, nerwowy, zasuszone kwiaty i inne ro艣liny, gabloty z motylami... Chcia艂am stan膮膰 i przyjrze膰 si臋 im dok艂adniej, ale Ruby poci膮gn臋艂a mnie kr臋tymi schodami do owalnego pokoju.

- Fizyka - oznajmi艂a.

- 艁a艂! - westchn臋艂am z zachwytu, patrz膮c bez tchu na sklepion膮 nad naszymi g艂owami kopu艂臋 pob艂yskuj膮c膮 gwiazdami i planetami Uk艂adu S艂onecznego.

- Niez艂e, co? A popatrz na to... To jest monitor przestrzeni kosmicznej. Podaje aktualn膮 pozycj臋 i odleg艂o艣膰 mi臋dzy Ziemi膮 a wszystkimi nazwanymi planetami. Patrz.

Ruby wpisa艂a „Merkury” na klawiaturze u podstawy urz膮dzenia, a wskaz贸wka zawirowa艂a i wskaza艂a na moje stopy.

- Hm... - powiedzia艂am. - Fajne.

- O czym my艣lisz? - zapyta艂a.

- My艣l臋... 偶e to musi by膰 trajektoria Merkurego w tej chwili.

- Jeste艣 niesamowita. Kiedy pierwszy raz tu przysz艂am i zobaczy艂am strza艂k臋 wskazuj膮c膮 planet臋 pode mn膮, pomy艣la艂am, 偶e maszyna si臋 zepsu艂a.

- Dlaczego?

- Bo zak艂ada艂am, 偶e kosmos jest gdzie艣 tam, nad moj膮 g艂ow膮... A nie wsz臋dzie wok贸艂 nas. Kiedy zda艂a艣 sobie z tego spraw臋?

Wzruszy艂am ramionami, ale nie spuszcza艂am oczu z ekranu, na kt贸rym pojawia艂y si臋 wyniki kolejnych oblicze艅. Przez kilka sekund na ekranie widnia艂a liczba 222 040 561 km. A zatem tyle dzieli艂o nas od Merkurego. Ale potem strza艂ka przesun臋艂a si臋 odrobin臋 i liczba zmieni艂a si臋 na 222 040 967 km. To nie mie艣ci艂o mi si臋 w g艂owie, dop贸ki nie zrozumia艂am, 偶e wszystkie planety poruszaj膮 si臋 tak szybko. Merkury przesun膮艂 si臋 w艂a艣nie o 400 km w ci膮gu zaledwie dw贸ch sekund.

- Ruby, to niesamowite!

Chcia艂am sprawdzi膰 inn膮 planet臋, ale zn贸w mnie odci膮gn臋艂a, powiod艂a w膮skimi kr臋tymi schodami co najmniej sto stopni w g贸r臋 i w ko艅cu dotar艂y艣my do ma艂ych, 艂ukowato sklepionych drzwi.

Schyli艂y艣my g艂owy. Westchn臋艂am ze zdumienia. Znajdowa艂y艣my si臋 w obserwatorium. 艢ciany i sufit zrobiono wy艂膮cznie ze szk艂a. Na 艣rodku pomieszczenia znajdowa艂 si臋 ogromny teleskop wycelowany w niebo, a wok贸艂 niego sta艂o dwana艣cie ma艂ych teleskop贸w, r贸wnie偶 skierowanych ku niebu.

- Nie zajmuj臋 si臋 astrofizyk膮, wi臋c nie powiem ci, do czego s艂u偶膮 te r贸偶ne teleskopy. My艣l臋, 偶e ka偶dy z nich ma inne soczewki czy co艣. A, i Harry powiedzia艂 mi, 偶e mo偶emy uzyska膰 dost臋p do danych pochodz膮cych z gigantycznego teleskopu NASA...

Zupe艂nie oszo艂omiona, podesz艂am do ogromnego teleskopu stoj膮cego na 艣rodku pomieszczenia i ostro偶nie wyci膮gn臋艂am d艂o艅, 偶eby go dotkn膮膰. Ruby patrzy艂a ju偶 jednak znacz膮co na zegarek.

- Musz臋 ci pokaza膰 pozosta艂膮 cz臋艣膰 biblioteki i doprowadzi膰 ci臋 do pokoju wsp贸lnego w ci膮gu dziesi臋ciu minut. Mo偶esz mi wierzy膰, 偶e jutro to wszystko b臋dzie tu nadal sta艂o!

Westchn臋艂am i pozwoli艂am jej odci膮gn膮膰 si臋 od teleskopu. W ci膮gu nast臋pnych dziesi臋ciu minut 艣mign臋艂y艣my przez bibliotek臋 sztuk pi臋knych - czy to mo偶liwe, 偶e na 艣cianach wisia艂y oryginalne dzie艂a Tycjana? - filozofi臋 i etyk臋 (pod sufitem rozpi臋ty by艂 namiot), matematyk臋 (pod艂oga by艂a jednocze艣nie szachownic膮), chemi臋 (艣ciany pokrywa艂y wzory), angielski i teatr (sofy i mn贸stwo wielkich poduch), j臋zyki (s艂uchawki i terminale), histori臋 (wszystkie ksi膮偶ki ustawiono wok贸艂 ogromnej prasy drukarskiej), geografi臋 (globusy niczym balony zwieszaj膮ce si臋 pod sufitem), 艂acin臋 i grek臋 (w ca艂ym pomieszczeniu rozstawiono niewiarygodnie doskona艂e kopie rze藕b greckich bog贸w), ekonomi臋 (ekran na 艣cianie na bie偶膮co pokazywa艂 zmiany kurs贸w walut) i w ko艅cu dotar艂y艣my do dzia艂u muzycznego, gdzie w futera艂ach zamkni臋te by艂y historyczne instrumenty muzyczne, a historia kilku z nich si臋ga艂a pierwszego wieku naszej ery.

- Je艣li dostaniesz pozwolenie, to b臋dziesz mog艂a zagra膰 na kt贸rym艣 z nich - powiedzia艂a Ruby, pr贸buj膮c mnie pospieszy膰. - Nie uwa偶asz, 偶e cytra wygl膮da troch臋 jak gitara?

- No c贸偶, nie wydaje mi si臋, 偶eby w staro偶ytnym Rzymie dawali sporo koncert贸w rockowych...

- Kr臋ci ci臋 to? Widzia艂am, 偶e przywioz艂a艣 gitar臋...

Wzruszy艂am ramionami.

- Rock? Tak, my艣l臋, 偶e tak. Du偶o rzeczy mnie kr臋ci.

- Powinna艣 pozna膰 Astrid - pewnie b臋dzie we wsp贸lnym pokoju... Jest fajna - o ile si臋 jej spodobasz!

Pokona艂y艣my ci臋偶kie, podw贸jne, wahad艂owe drzwi biblioteki i wysz艂y艣my na dziedziniec.

- A zatem... pok贸j wsp贸lny?

- To jest miejsce, w kt贸rym studenci starszych lat przesiaduj膮 po dwudziestej pierwszej. Do tej godziny powinna艣 pracowa膰, przygotowywa膰 si臋 do zaj臋膰 czy co艣 takiego. No dobra, jeste艣my.

Ruby otworzy艂a drzwi do pokoju, w kt贸rym oko艂o dwudziestu student贸w siedzia艂o rozpartych na sofach i fotelach. Podesz艂a do ekspresu do kawy. Znalaz艂a dwa kubki i zacz臋艂a nalewa膰 kaw臋 z paruj膮cego dzbanka.

- Ewa, s艂odzisz? Mleczka? - zapyta艂a.

W pokoju zapad艂a cisza. Z trudem prze艂kn臋艂am 艣lin臋.

- Mleczka, dzi臋ki.

M贸j g艂os zabrzmia艂 jak zduszony szept. Dlaczego musia艂a mnie tu przyprowadzi膰? O wiele lepiej czu艂am si臋 w bibliotece.

Sta艂am tak przez ca艂膮 wieczno艣膰, a Ruby nalewa艂a mleczko, miesza艂a i nagle zorientowa艂am si臋, 偶e steruje mn膮 w kierunku wielkiego fotela.

- Siadaj - zakomenderowa艂a, a ja pos艂usznie usiad艂am.

Ruby przycupn臋艂a na por臋czy.

Opar艂am si臋 i z wdzi臋czno艣ci膮 chwyci艂am kubek, kt贸ry mi poda艂a. Przynajmniej mia艂am co zrobi膰 z r臋kami i mog艂am skoncentrowa膰 si臋 na czym艣 innym ni偶 dwadzie艣cia par wpatrzonych we mnie oczu.

By艂am tak bardzo skupiona na tym, by nie podnosi膰 wzroku, 偶e nie zauwa偶y艂am Omara, kt贸ry ruszy艂 do naszego fotela, dop贸ki nie przysiad艂 na drugiej por臋czy.

- Cze艣膰, dziewczyny. - Ch艂opak u艣miechn膮艂 si臋 do nas. - Jak wam idzie wycieczka krajoznawcza?

Ruby co艣 tam papla艂a, a ja powoli zacz臋艂am si臋 odpr臋偶a膰. Siedz膮cy w pokoju ludzie podj臋li przerwane rozmowy i szybko uzna艂am, 偶e mog臋 ju偶 bezpiecznie podnie艣膰 wzrok znad kraw臋dzi kubka i oceni膰 sytuacj臋.

Pok贸j by艂 bardzo 艂adny - nastrojowe 艣wiat艂o, ciemnoczerwone przytulne 艣ciany, a nawet kominek. Jedn膮 ca艂膮 艣cian臋 pokrywa艂a wielka, ci臋偶ka zas艂ona, przez co miejsce wydawa艂o si臋 jeszcze bardziej swojskie i ciep艂e.

Ruby, kt贸ra pyta艂a w艂a艣nie Omara o jego treningi pi艂ki no偶nej, nagle szturchn臋艂a mnie i zaproponowa艂a:

- Zobacz, co jest po drugiej stronie tej zas艂ony.

I ju偶 sz艂a w tamt膮 stron臋. Patrzy艂am, jak j膮 ods艂ania.

- Sp贸jrz! - Ruby si臋 za艣mia艂a. - Ten pok贸j jest tak naprawd臋 o wiele wi臋kszy! Zazwyczaj u偶ywamy tylko tej cz臋艣ci, ale przy r贸偶nych okazjach 颅- koncerty, imprezy, no wiesz - wykorzystujemy ca艂o艣膰. Zobacz, mamy nawet ma艂膮 scen臋 na drugim ko艅cu. W przysz艂ym tygodniu planujemy ca艂onocn膮 imprez臋. Kilku koleg贸w - uniesieniem brwi wskaza艂a Omara - nie藕le si臋 odnajduje na scenie. Hej! Chcesz, 偶ebym dla ciebie te偶 zarezerwowa艂a czas na jaki艣 numer?

- 呕arty sobie stroisz - wydysza艂am, tym razem ju偶 na serio przera偶ona.

Zanios艂a si臋 艣miechem.

- No jasne, Ewa. Jestem... przepraszam!

Je艣li chodzi o 偶arty, to ten nie by艂 艣mieszny. Pr贸bowa艂am opanowa膰 szale艅cze bicie serca.

Omar szturchn膮艂 mnie delikatnie.

- Ewo, wszystko jest w porz膮dku. Wyluzuj!

Wyluzuj! No jasne. Stara艂am si臋.

Kiedy jednak tego wieczoru wr贸ci艂am do swojego pokoju, naprawd臋 mia艂am wra偶enie, 偶e w ko艅cu odnalaz艂am si臋 w艣r贸d ludzi. Pozna艂am tysi膮ce nowych os贸b i cho膰 przez wi臋kszo艣膰 czasu tylko przys艂uchiwa艂am si臋 ich rozmowom, a sama niewiele m贸wi艂am, czu艂am si臋... no c贸偶... swobodnie. Nie musia艂am niczego udawa膰, nie musia艂am si臋 ukrywa膰. Po raz pierwszy w 偶yciu nie oszukiwa艂am samej siebie. Czu艂am si臋 tak, jakbym w ko艅cu znalaz艂a si臋 w domu.

Rozpakowa艂am walizk臋 i z艂apa艂am si臋 na tym, 偶e z niecierpliwo艣ci膮 czekam na kolejny dzie艅. Chcia艂am g艂o艣no si臋 roze艣mia膰, ale na szcz臋艣cie zdo艂a艂am si臋 od tego powstrzyma膰. W艂o偶y艂am pi偶am臋, umy艂am z臋by, zgasi艂am 艣wiat艂o, wpe艂z艂am pod ko艂dr臋 i zamkn臋艂am oczy. A potem je otworzy艂am. W艂膮czy艂am 艣wiat艂o, znalaz艂am telefon i napisa艂am SMS-a do mamy.

Cze艣膰, mamo. Wszystko OK. Uca艂owania, Ewa

Pod艂膮czy艂am 艂adowark臋, zgasi艂am 艣wiat艂o i zasn臋艂am.

Rozdzia艂 6
Gladiator

Londinium

A.D. 152

Amfiteatr p臋ka艂 w szwach. Zbroje wypolerowano, bro艅 naostrzono i naoliwiono. Gladiatorzy byli gotowi. Ruszyli w pochodzie po 艣wie偶o wysypanym piasku w stron臋 zarz膮dcy Cnaeusa Papiriusa Aelianusa.

- Witaj, Aelianusie! Id膮cy na 艣mier膰 pozdrawiaj膮 ci臋!

T艂um krzycza艂 i wiwatowa艂. Sethos sk艂oni艂 si臋, ale jednocze艣nie stara艂 si臋 nie patrze膰 w t艂um. Nie chcia艂 dostrzec pojedynczych os贸b. Wola艂 rycz膮c膮, anonimow膮 mas臋. Kiedy tak paradowa艂 razem z pozosta艂ymi gladiatorami wok贸艂 areny, zacisn膮艂 palce. W lewej r臋ce ni贸s艂 sie膰, a w prawej - tr贸jz膮b. Wyostrzony sztylet zatkn膮艂 za pas. Chocia偶 by艂 ju偶 wiecz贸r, sierpniowe s艂o艅ce nadal pali艂o bezlito艣nie, a palce 艣lizga艂y si臋 na broni. B臋dzie musia艂 jeszcze posypa膰 je piaskiem.

Kiedy gladiatorzy zako艅czyli sw贸j powolny przemarsz, zgromadzili si臋 za wielkimi drewnianymi wrotami. Muzycy nie przerywali gry. Sethos wiedzia艂, 偶e za chwil臋 stanie do walki o 偶ycie. Zamkn膮艂 oczy i skupi艂 si臋 na swoim ciele, uspokajaj膮c je i przygotowuj膮c do starcia. Pozostali po raz ostatni ostrzyli miecze, pluli na bro艅 albo ryczeli. Sethos sta艂 nieco z boku, spokojny i opanowany. Nikt go nie dotyka艂. Stwarza艂 wok贸艂 siebie niewidzialn膮 barier臋, kt贸r膮 pozostali gladiatorzy z niewyja艣nionych przyczyn respektowali. Rozbrzmia艂y rogi i Sethos wiedzia艂, 偶e nadesz艂a jego kolej.

Otworzy艂 oczy. Matthias sta艂 teraz u jego boku. Uderzyli si臋 prawymi d艂o艅mi w chwili, w kt贸rej wrota zacz臋艂y si臋 otwiera膰. Tertius, jego w艂a艣ciciel, wrzasn膮艂 na gladiator贸w, 偶eby wychodzili, i kilka sekund p贸藕niej Seth razem z pozosta艂ymi walcz膮cymi bieg艂 przez aren臋.

Protix Canitis, jego pot臋偶ny, ci臋偶ko uzbrojony przeciwnik, ruszy艂 na Sethosa, potrz膮saj膮c mieczem w kierunku t艂umu. Widownia zawy艂a z zachwytu. Seth u艣wiadomi艂 sobie, 偶e teraz on powinien pozdrowi膰 publiczno艣膰. Uni贸s艂 g艂ow臋, uda艂, 偶e salutuje, i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. T艂um oszala艂.

- SETHOS LEONTIS! SETHOS LEONTIS! SETHOS LEONTIS! - skandowali.

Nie s艂ucha艂 ich. Wycofa艂 si臋 w g艂膮b siebie i skupi艂 na osi膮gni臋ciu pe艂ni swoich umiej臋tno艣ci i skuteczno艣ci. Zacz膮艂 ta艅czy膰 wok贸艂 przeciwnika. Gal obr贸ci艂 si臋 niezdarnie, ale Sethos wiedzia艂, 偶e ten cz艂owiek nie by艂 niezdarny. Udawa艂. Protix pozorowa艂 niezgrabno艣膰 na pocz膮tku walki, by p贸藕niej wyda膰 si臋 zr臋czniejszym, kiedy ju偶 wymierzy celny cios. A Protix by艂 zab贸jczo celny. Usypia艂 czujno艣膰 przeciwnik贸w, pobudza艂 ich do samozadowolenia, a偶 w ko艅cu zaczynali podejmowa膰 g艂upie ryzyko, pr贸buj膮c go zabi膰. Sethos wiedzia艂 swoje. Widzia艂 ju偶 walki Protiksa. Rozumia艂 jego technik臋 i podziwia艂 j膮. Ta艅czy艂 wi臋c i obserwowa艂 go. Wiedzia艂, 偶e Protix b臋dzie czeka艂, a偶 jego przeciwnik si臋 zm臋czy, ale Seth by艂 w doskona艂ej formie. Protix b臋dzie musia艂 czeka膰 bardzo d艂ugo, a Sethos by艂 wyj膮tkowo cierpliwy.

W ko艅cu Protix zrozumia艂, 偶e b臋dzie musia艂 wyj艣膰 z inicjatyw膮. T艂um zaczyna艂 si臋 niecierpliwi膰. Gladiator wiedzia艂 jednak, 偶e w chwili, w kt贸rej wykona pchni臋cie, zaryzykuje, i偶 zostanie z艂apany w sie膰. Omotany sieci膮 by艂by bezbronny, wi臋c musia艂 tego unikn膮膰.

Jego plan zak艂ada艂 pozbawienie Sethosa broni, a potem wyprowadzenie ostatecznego ciosu. Sethos doskonale zdawa艂 sobie z tego spraw臋, wi臋c tylko zacisn膮艂 mocniej palce na tr贸jz臋bie i zakr臋ci艂 sieci膮, aby Gal nie m贸g艂 jej z艂apa膰. Protix w swojej ci臋偶kiej zbroi by艂 znacznie wolniejszy ni偶 Sethos, wi臋c nie m贸g艂 konkurowa膰 szybko艣ci膮 i zwinno艣ci膮.

Sethos wirowa艂 wok贸艂 przeciwnika, graj膮c na zw艂ok臋. Czeka艂 na sposobno艣膰. Protix mia艂 dwa czu艂e miejsca: szyj臋 - przestrze艅 mi臋dzy he艂mem a napier艣nikiem - oraz pach臋. Rana zadana w kt贸rekolwiek z tych miejsc zako艅czy艂aby walk臋. W przeciwie艅stwie do Protiksa Sethos nie mia艂 planu. Kiedy dochodzi艂o do walki, by艂 niesko艅czenie elastyczny. Mia艂 jednak jeden cel, a by艂o nim zwyci臋stwo - zwali膰 przeciwnika na ziemi臋 i przy艂o偶y膰 mu sztylet do gard艂a. Zamierza艂 doprowadzi膰 do tego przy niewielkim rozlewie krwi po obu stronach. Nie mia艂 zamiaru zabija膰 ani zadawa膰 艣miertelnych ran. Lani艣ci woleli, gdy ich wojownicy pozostawali przy 偶yciu. Nikt jednak nie mia艂 kontroli nad t艂umem, a to on decydowa艂 o ostatecznym wyniku.

Zar贸wno Seth, jak i Protix byli 艣wiadomi tego, 偶e musz膮 zacz膮膰 walczy膰 naprawd臋 albo t艂um stanie si臋 okrutny. Protix nadal czeka艂, a偶 Sethos si臋 zm臋czy, wi臋c Seth zrozumia艂, 偶e to od niego zale偶y dostarczenie rozrywki publiczno艣ci. Zacz膮艂 wymierza膰 olbrzymowi ciosy tr贸jz臋bem. Protix zarycza艂 i rzuci艂 si臋 na niego z mieczem. Jego ruchy by艂y jednak wolne, a Sethos wydawa艂 si臋 przewidywa膰 ka偶de pchni臋cie, jeszcze zanim Protix zdecydowa艂 si臋, w kt贸ry punkt chce mierzy膰. Zdolno艣膰 Setha do przewidywania ruch贸w przeciwnika zahipnotyzowa艂a t艂um, kt贸ry zaklaska艂 z uznaniem. Sfrustrowany i spocony Protix zaprzesta艂 bezcelowych wysi艂k贸w. T艂um rykn膮艂 kpi膮co, a to zirytowa艂o Protiksa, kt贸ry zacz膮艂 celowa膰 na o艣lep. Im gwa艂towniej wymierza艂 ciosy, tym szybciej Sethos ich unika艂.

- SETHOS! SETHOS! - skandowa艂 t艂um, co pobudzi艂o Protiksa do jeszcze wi臋kszego gniewu.

Przestawa艂 nad sob膮 panowa膰 i straci艂 zdolno艣膰 trze藕wej oceny sytuacji, miotaj膮c si臋 po arenie jak pijany. T艂um bezlito艣nie go wygwizda艂, co jeszcze bardziej rozw艣cieczy艂o wojownika. Nagle odwr贸ci艂 si臋 i zarycza艂 w艣ciekle w stron臋 publiczno艣ci. W tym momencie Sethos rzuci艂 tr贸jz膮b, kt贸ry ugodzi艂 Protiksa w szyj臋, niezbyt g艂臋boko, ale bardzo bole艣nie. Protix zawy艂, chwyci艂 tr贸jz膮b i trzymaj膮c go w obu r臋kach, gotowa艂 si臋 do z艂amania go na p贸艂. T艂um wiwatowa艂.

Sethos liczy艂 na ten ruch, wi臋c kiedy jego przeciwnik zacisn膮艂 palce na tr贸jz臋bie, wyrzuci艂 przed siebie sie膰. Schwytany w sie膰 Protix gwa艂townie zam艂贸ci艂 r臋kami.

- Mam ci臋! - wydysza艂 Sethos.

Kiedy jednak si臋gn膮艂 po sztylet, na chwil臋 jego uwag臋 odwr贸ci艂 b艂ysk z艂ota w t艂umie. Zerkn膮艂 w tamt膮 stron臋 i spotka艂 si臋 wzrokiem z migda艂owym spojrzeniem.

Oczy zw臋zi艂y mu si臋 z przera偶enia, poniewa偶 w tej chwili nieuwagi Protix oswobodzi艂 si臋 jednym machni臋ciem miecza i nieoczekiwanie mocno uderzy艂 w okryte sk贸r膮 rami臋 Setha. Przeszy艂 go rozdzieraj膮cy b贸l, a krew trysn臋艂a z rany. Impet ciosu odrzuci艂 Sethosa w ty艂. Jego refleks jednak nie ucierpia艂 i gladiator zdo艂a艂 odzyska膰 r贸wnowag臋 w ostatniej chwili przed upadkiem. Zanim Protix zorientowa艂 si臋, 偶e jego przeciwnik nie zosta艂 obezw艂adniony, Sethos owin膮艂 sieci膮 miecz Protiksa, unieruchamiaj膮c go. W tej samej chwili prawa d艂o艅 Setha wyszarpn臋艂a sztylet zza pasa. Szybko si臋gn膮艂 do gard艂a Protiksa i wygra艂 walk臋.

Sethos sta艂 zwyci臋ski, z lew膮 r臋k膮 zwisaj膮c膮 bezw艂adnie i brocz膮c膮 krwi膮, praw膮 r臋k膮 u gard艂a Protiksa, czekaj膮c na werdykt t艂umu. Spojrza艂 na zarz膮dc臋. T艂um krzycza艂 dziko:

- GI艃! GI艃! GI艃!

Cnaeus Papirius Aelianus nie by艂 cz艂owiekiem sentymentalnym i doskonale rozumia艂 swoich poddanych. Rozejrza艂 si臋 pobie偶nie i skin膮艂 g艂ow膮, a p贸藕niej obr贸ci艂 d艂o艅 kciukiem w d贸艂. Protix nie zazna 艂aski.

W tym momencie Sethos nienawidzi艂 wszystkich widz贸w z ca艂ego serca. Nienawidzi艂 ich nienasyconej 偶膮dzy krwi. Przyprawia艂a go o md艂o艣ci. Opu艣ci艂 wzrok na m臋偶czyzn臋 kl臋cz膮cego u jego st贸p i przez szczelin臋 he艂mu zajrza艂 Galowi w oczy.

- Oby twoja podr贸偶 by艂a kr贸tka - wyszepta艂 i jednym kr贸tkim, precyzyjnym ruchem zada艂 Protiksowi 艣miertelny cios.

Gal opad艂 na nogi Sethosa. Wstrz膮s spowodowa艂, 偶e rami臋 Sethosa ponownie przeszy艂 o艣lepiaj膮cy b贸l. Powoli pochyli艂 si臋, 偶eby oczy艣ci膰 ostrze sztyletu w piasku, w艂o偶y艂 je do pochwy i ruszy艂 do drewnianych wr贸t. Po kilku krokach straci艂 jednak ostro艣膰 spojrzenia, poczu艂 nag艂膮 s艂abo艣膰 w kolanach i si臋 zachwia艂. Lanista i Matthias wpadli na aren臋, by mu pom贸c, ale nie zdo艂ali dobiec do niego na czas. Ostatni膮 rzecz膮, kt贸r膮 Sethos zobaczy艂 tego dnia, by艂 piasek gwa艂townie zbli偶aj膮cy si臋 do jego twarzy.

Rozdzia艂 7
Przyjaciele

St Magdalene's

A.D. 2012

Obudzi艂o mnie lekkie pukanie do drzwi.

- Hej, Ewa, idziesz na 艣niadanie?

Le偶a艂am, mrugaj膮c oczami i pr贸buj膮c zorientowa膰 si臋, gdzie jestem i co s艂ysz臋. St Magdalene's. M贸j pierwszy poranek. Kilka sekund p贸藕niej, potykaj膮c si臋, sz艂am w stron臋 drzwi.

W progu sta艂a Ruby i u艣miecha艂a si臋 serdecznie.

Otworzy艂am drzwi szerzej i Ruby zajrza艂a do 艣rodka. Jaka艣 cz臋艣膰 mnie wci膮偶 nie mog艂a uwierzy膰 w to, 偶e Ruby nadal chce si臋 ze mn膮 zadawa膰.

- Naprawd臋, gdyby nie ja, zag艂odzi艂aby艣 si臋 na 艣mier膰! - rzuci艂a i opad艂a na moje 艂贸偶ko. - A teraz w艂贸偶 co艣 na siebie - nie b臋d臋 czeka膰 w niesko艅czono艣膰!

Ochlapa艂am twarz zimn膮 wod膮, w艂o偶y艂am d偶insy i koszulk臋 z kr贸tkim r臋kawem, z艂apa艂am jak膮艣 bluz臋 i posz艂am za ni膮.

Atmosfera podczas 艣niadania by艂a znacznie ch艂odniejsza ni偶 ostatniego wieczoru. Ludzie snuli si臋 z podpuchni臋tymi oczami i porozumiewali si臋 monosylabami - z wyj膮tkiem Ruby, kt贸ra by艂a r贸wnie o偶ywiona jak dzie艅 wcze艣niej.

Usiad艂am i otoczy艂am d艂o艅mi kubek kawy, pr贸buj膮c si臋 obudzi膰.

Ruby z rozmachem postawi艂a na stole przede mn膮 talerz z jajkami. J臋kn臋艂am.

- Musisz je艣膰! Co si臋 z tob膮 dzieje?

- Ruby! Jest blady 艣wit, m贸j uk艂ad trawienny jeszcze nie pracuje, nie dam rady na razie nic zje艣膰... Odpu艣膰 mi! - wymamrota艂am.

Westchn臋艂a g艂臋boko.

Spojrza艂am na ni膮 i zmi臋k艂am.

- Dobra, dobra! - Nabra艂am na widelec fur臋 jajecznicy i wpakowa艂am sobie do ust. - Zadowolona?

Przewr贸ci艂a oczami i znacz膮co spojrza艂a na pozosta艂膮 zawarto艣膰 mojego talerza.

- Ruby! Troch臋 tego jajka ju偶 zjad艂am, naprawd臋 czuj臋 si臋 艣wietnie!

- To b臋dzie d艂ugi poranek, Ewo. Musisz co艣 zje艣膰.

Zmarszczy艂am brwi. Do tej pory nikt si臋 nie przejmowa艂 tym, czy jem, czy nie. Kiedy d艂uba艂am w talerzu, wszed艂 Omar. Ruby pomacha艂a na niego.

Uj臋艂a jego d艂o艅, kiedy usiad艂. U艣miechn臋li si臋 do siebie.

- Cze艣膰, Rubes! Cze艣膰, Ewa!

Pr贸bowa艂am prze艂kn膮膰, wi臋c tylko skin臋艂am na powitanie.

- Masz ju偶 rozk艂ad zaj臋膰? - zapyta艂.

Prze艂kn臋艂am to, co mia艂am w ustach.

- Mam wzi膮膰 go o 贸smej trzydzie艣ci z biura.

- A wiesz, gdzie jest biuro?

- Eee... Czy to pomieszczenie obok takiego 艂ukowatego sklepienia?

- Tu s膮 setki 艂ukowatych sklepie艅. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Chcesz, 偶ebym ci pokaza艂?

- Ekhm! Kto dosta艂 zadanie wprowadzenia Ewy? - przerwa艂a Ruby. - Nie martw si臋, Ewo, zajm臋 si臋 tym.

Figlarnie szturchn臋艂a Omara w 偶ebra i nie mia艂am ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e s膮 par膮.

Sko艅czy艂am je艣膰, z艂o偶yli艣my talerze na stos i Ruby zaci膮gn臋艂a mnie do biura.

Dosta艂am rozk艂ad zaj臋膰 i os艂upia艂am. Mia艂am wyznaczone zaj臋cia z matematyki, matematyki stosowanej, fizyki, chemii i biologii. Ju偶 samo to przekracza艂o moje oczekiwania, a zapisano mnie jeszcze na histori臋 sztuki, 艂acin臋, grek臋, filozofi臋, etyk臋 i polityk臋.

Nie mog艂am powstrzyma膰 szerokiego u艣miechu, kt贸ry zago艣ci艂 na mojej twarzy.

- Co jest? - zapyta艂a Ruby, zerkaj膮c na m贸j rozk艂ad zaj臋膰. - Bo偶e! Nigdy nie widzia艂am, 偶eby kto艣 mia艂 a偶 tyle zaj臋膰! Masz zaj臋te prawie ka偶de okienko sze艣膰 dni w tygodniu! To musi by膰 b艂膮d... Chod藕, wyja艣nimy to.

- Nie, Ruby. Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂 b艂膮d... Poprosi艂am w艂a艣nie o co艣 takiego. Nie do wiary, 偶e mnie pos艂ucha艂...

By艂am zachwycona.

- O rany! Zamierzasz zosta膰 totalnym kujonem? - warkn臋艂a Ruby.

Popatrzy艂am na ni膮 z niepokojem, czuj膮c, jak 偶o艂膮dek zwija mi si臋 z nerw贸w w ciasny supe艂.

Ale Ruby tylko si臋 u艣miecha艂a.

- No to chod藕my. Mamy te same zaj臋cia z biologii - a doktor Franklin nie lubi, kiedy ka偶e jej si臋 czeka膰.

Biologia by艂a jedyn膮 lekcj膮, kt贸r膮 mia艂am razem z Ruby, ale do艂o偶y艂a stara艅, 偶ebym wiedzia艂a, gdzie mam p贸j艣膰 na wszystkie pozosta艂e. W ci膮gu kilku dni zorientowa艂am si臋, jak wygl膮da m贸j plan: kt贸rzy nauczyciele s膮 gro藕ni, a kt贸rzy - wyluzowani. W grupie by艂o zawsze nie wi臋cej ni偶 dwunastu student贸w i szybko si臋 zorientowa艂am, 偶e tutaj nie da si臋 sp臋dzi膰 lekcji na wygl膮daniu przez okno.

- A zatem, Ewo, co s膮dzisz o 艢niadaniu na trawie? Czy Manet by艂 naprawd臋 zaskoczony tak krytycznym przyj臋ciem tego obrazu?

- A czy mo偶na przewidzie膰 wrogo艣膰? - wymamrota艂am. Pytanie trafi艂o mnie w samo serce. Po chwili zebra艂am si臋 w sobie, by ponownie je rozwa偶y膰. - Namalowanie nagiej kobiety siedz膮cej mi臋dzy trzema ubranymi po szyj臋 m臋偶czyznami wygl膮da na prowokacj臋, ale Manet opar艂 swoj膮 kompozycj臋 na obrazie Tycjana, prawda? Mo偶e ten obraz jest ho艂dem oddanym staremu mistrzowi? Mo偶e nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e gdy zast膮pi pasterskie ubrania strojami z dziewi臋tnastowiecznego Pary偶a, przekszta艂ci wiejsk膮 idyll臋 w temat co najmniej kontrowersyjny?

- Ale偶 daj spok贸j - wtr膮ci艂 Omar. - Przecie偶 ojciec impresjonizmu nie namalowa艂 tych wszystkich obraz贸w, bo by艂 naiwny i nie podejrzewa艂, jakie zrobi膮 wra偶enie!

- Dobrze, Omar, Ewa. Dobre pytania. Musimy zako艅czy膰 na dzi艣, ale chcia艂abym, 偶eby艣cie rozwin臋li argumentacj臋 w eseju pt. Prekursor - wizjoner czy przypadkowy odkrywca?

Kiedy wychodzili艣my z klasy, Omar porozumiewawczo 艣cisn膮艂 mnie za rami臋. Ruby ju偶 na nas czeka艂a.

- Cze艣膰, Rubes! - U艣miechn臋艂am si臋 i wzi臋艂am j膮 pod rami臋.

Omar uj膮艂 j膮 pod drugie rami臋 i ruszyli艣my do sto艂贸wki. Ruby i Omar byli par膮, z kt贸r膮 przyjemnie si臋 przebywa艂o. Dobrze si臋 czuli w swoim towarzystwie, du偶o si臋 艣miali i sprawiali wra偶enie, 偶e zupe艂nie nie przeszkadza im pi膮te ko艂o u wozu.

Ustawili艣my si臋 w kolejce po jedzenie.

- Jak poszed艂 ci niemiecki, Ruby? - zapyta艂am.

- O rany... Mamy stert臋 Goethego do przet艂umaczenia dzi艣 wieczorem. Nie wiem, czy w og贸le znajd臋 czas, 偶eby si臋 po艂o偶y膰.

- Czy rozmawia艂a艣 z Crispinem o zmianie? - zapyta艂 Omar.

- Jasne, zapisz si臋 na zaj臋cia z historii sztuki, s膮 艣wietne! - doda艂am.

- Jak mo偶esz tak m贸wi膰? Nie us艂ysza艂a艣 tematu eseju, kt贸ry mamy przygotowa膰? - 偶achn膮艂 si臋 Omar.

Spojrza艂am na niego. My艣la艂am, 偶e jest r贸wnie zainteresowany histori膮 sztuki jak ja, a ja nie mog艂am si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy usi膮d臋 do pisania tego eseju.

- No tak... Chyba masz racj臋... - wymamrota艂am, przygryzaj膮c wargi.

Prawie straci艂am czujno艣膰. Zdecydowanie za mocno rozlu藕ni艂am si臋 w St Mag's.

P贸藕niej tego wieczoru siedzia艂am przy biurku i w艂a艣nie mia艂am si臋 zabra膰 do badania tlenk贸w bromu i chloru do pracy z chemii na temat dziury ozonowej w stratosferze, kiedy do mojego pokoju wpad艂a Ruby.

- Ewa! Nie jeste艣 gotowa!

Odwr贸ci艂am si臋, zbita z tropu.

- Nie jestem gotowa na co?

- Na koncert! O rany! Zaczynaj膮 za pi臋tna艣cie minut!

- Ale... Czy ty nie mia艂a艣 si臋 zajmowa膰 t艂umaczeniem z niemieckiego przez ca艂膮 noc?

- Ty chyba 偶arty sobie stroisz? To b臋dzie niepowtarzalne wydarzenie. Niemiecki mo偶e poczeka膰! Jutro zer偶n臋 od Mii.

Ruby wzi臋艂a z pod艂ogi moje trampki i rzuci艂a nimi we mnie.

- A teraz pospiesz si臋 troch臋... Naprawd臋 nie chcia艂abym przegapi膰 pocz膮tku.

Pos艂usznie w艂o偶y艂am buty i pobieg艂am przez dziedziniec za ni膮.

Kiedy dotar艂y艣my na miejsce, pok贸j wsp贸lny p臋ka艂 w szwach, ale Omar zarezerwowa艂 dla nas dwa miejsca z przodu.

- Zdenerwowany? - zapyta艂am go.

- Oczywi艣cie, 偶e nie - wyszczerzy艂 si臋.

- No jasne! - za艣mia艂a si臋 Ruby.

O dwudziestej pierwszej pi臋tna艣cie publiczno艣膰 ucich艂a w oczekiwaniu na wyst臋p i wszyscy wbili wzrok w scen臋. Wsun臋艂o si臋 na ni膮 kilka os贸b, kt贸re zbi艂y si臋 w gromadk臋 i rzuca艂y ostro偶ne, nieco zak艂opotane spojrzenia w nasz膮 stron臋.

- Co si臋 dzieje, Omar? - zasycza艂am.

Wzruszy艂 ramionami.

- O kt贸rej wchodzisz? - wyszepta艂a Ruby.

Ponownie wzruszy艂 ramionami.

- Czyj to by艂 pomys艂? - zapyta艂am, my艣l膮c t臋sknie o swoim biurku i spadku zawarto艣ci ozonu w atmosferze.

- Nie wiem! Ja tylko umie艣ci艂em swoje nazwisko na li艣cie!

Wszyscy siedzieli艣my, czekaj膮c na to, co mia艂o si臋 wydarzy膰.

Na szcz臋艣cie w ko艅cu co艣 si臋 wydarzy艂o. Wysoka dziewczyna z postrz臋pionymi w艂osami i mn贸stwem kolczyk贸w pomaszerowa艂a w kierunku sceny.

- Astrid! Astrid! Astrid! - zacz臋li skandowa膰 ludzie.

Popatrzy艂a na t艂um i zmarszczy艂a brwi, a potem podesz艂a do zbitej garstki ludzi na scenie.

- Dobra, ch艂opaki, co si臋 dzieje?

Wszyscy potrz膮sn臋li g艂owami.

- No dobra, kto tym wszystkim dowodzi?

Spojrzeli po sobie i ponuro wzruszyli ramionami.

Astrid przewr贸ci艂a oczami, ruszy艂a na ty艂 sceny i wyci膮gn臋艂a mikrofon. Pod艂膮czy艂a go do wzmacniacza i poci膮gn臋艂a aparatur臋 na 艣rodek sceny.

- Czy kto艣 ma jak膮艣 kartk臋? - krzykn臋艂a w stron臋 t艂umu.

Pomi臋ty 艣wistek pow臋drowa艂 do przodu.

Astrid przej臋艂a go, wyci膮gn臋艂a z kieszeni o艂贸wek i zacz臋艂a zapisywa膰 imiona wszystkich kolesi, kt贸rzy zapisali si臋 na wyst臋p.

- No to teraz dawajcie z tym koksem!

W pomieszczeniu zapad艂a cisza.

- Ehm... Panie i panowie, powitajcie gromkimi brawami najlepsz膮 trup臋 komediow膮 tej plac贸wki. Na mojej li艣cie znajduje si臋 dziesi臋膰 nazwisk - na ka偶dego pi臋膰 minut, OK? Na pocz膮tek: Karl! Scena jest twoja!

W sali rozleg艂y si臋 oklaski, Karl zacz膮艂 opowiada膰 jaki艣 skomplikowany dowcip o je偶ach, asfalcie i kolczastych nale艣nikach - i impreza wydawa艂a si臋 uratowana.

Kiedy p贸藕niej tego wieczoru zmierzali艣my do pokoj贸w, policzki bola艂y mnie od 艣miechu i by艂am przekonana, 偶e wszyscy czuj膮 si臋 tak samo. To by艂a cudowna noc. Nie dlatego, 偶e komu艣 wyj膮tkowo wyszed艂 jego numer - tak naprawd臋 ca艂o艣膰 okaza艂a si臋 do艣膰 kiepska - chodzi艂o o to, 偶e zebrali艣my si臋 tam wszyscy, 偶eby przyjemnie sp臋dzi膰 czas.

- A gdyby Astrid si臋 nie pojawi艂a? - za艣mia艂a si臋 Ruby. 颅- To by艂by koszmar. Uratowa艂a sytuacj臋, prawda?

Przytakn臋艂am.

- Fajna jest, nie?

- Taa.

Fajna, ale troch臋 przera偶aj膮ca.

- Omarowi nie藕le wysz艂o, prawda?

Roze艣mia艂am si臋. Jego wyst臋p by艂 katastrofalny, bez dw贸ch zda艅, jednak kiedy wszed艂 na scen臋, mogli艣my ju偶 艣mia膰 si臋 ze wszystkiego.

Posz艂am do 艂贸偶ka pod ogromnym wra偶eniem dziesi臋ciu ch艂opc贸w gotowych zrobi膰 z siebie b艂azn贸w, by dostarczy膰 nam rozrywki. Ten wiecz贸r zdecydowanie okaza艂 si臋 wart tego, by porzuci膰 dla niego biurko.

Rozdzia艂 8
Schematy

St Magdalene's

A.D. 2012

Kiedy dni zacz臋艂y przechodzi膰 w tygodnie, stopniowo zyskiwa艂am poczucie, 偶e wreszcie gdzie艣 przynale偶臋 - i ka偶dego dnia budzi艂am si臋, optymistycznie patrz膮c w przysz艂o艣膰. Z jakiego艣 powodu Ruby nadal chcia艂a si臋 ze mn膮 kolegowa膰. Ka偶dego ranka zahacza艂a o m贸j pok贸j i razem sz艂y艣my na 艣niadanie. I chocia偶 nie nawi膮zywa艂am ze wszystkimi rozmowy r贸wnie 艂atwo jak ona, jej pogodne, towarzyskie usposobienie mnie odpr臋偶a艂o. Musia艂am tylko si臋 u艣miecha膰 i od czasu do czasu kiwa膰 g艂ow膮. Czu艂am si臋 niemal tak, jakbym nale偶a艂a do grupy.

Oczywi艣cie, czasem marzy艂o mi si臋, by Ruby nie anga偶owa艂a si臋 we wszystkie wydarzenia, kt贸re mia艂y miejsce w kampusie, i czasem t臋skni艂am za moim biurkiem i laptopem. Podoba艂o mi si臋 jednak to nowe dla mnie poczucie przynale偶no艣ci do grupy i bez trudu siada艂am do pracy po powrocie. Musia艂am tylko nas艂uchiwa膰 krok贸w grasuj膮cych gospody艅 i w razie czego szybko gasi膰 艣wiat艂o.

Wielkimi krokami zbli偶a艂a si臋 przerwa semestralna i z przera偶eniem odlicza艂am dni do ko艅ca. Tydzie艅 w domu zapowiada艂 si臋 koszmarnie.

- Masz plany na ferie? - zapyta艂a Ruby, kiedy wraca艂y艣my z biologii przez dziedziniec.

- Nie, niespecjalnie - wymamrota艂am.

Nie chcia艂am o tym my艣le膰.

- Ja chc臋 nauczy膰 Omara je藕dzi膰 konno - zachichota艂a.

- Omar jedzie z tob膮?

- No! Mieszka za daleko, 偶eby je藕dzi膰 do domu. Mam tylko nadziej臋, 偶e moja matka obejdzie si臋 z nim delikatnie.

- Delikatnie?

- Potrafi by膰 koszmarna, je艣li nie umiesz sprosta膰 jej wy艣rubowanym oczekiwaniom.

- Jest niez艂y z historii sztuki, powinno jej si臋 to spodoba膰.

- Prawdopodobnie uzna to za wad臋 - pogardliwie wypowiada si臋 o akademikach zajmuj膮cych si臋 sztuk膮. Uwa偶a, 偶e s膮 tak poch艂oni臋ci analiz膮, i偶 nie wiedz膮, jak zareagowa膰 na to, z czym si臋 stykaj膮. Bywa do艣膰 okrutna, jak ju偶 si臋 rozp臋dzi.

- Ale czy twoja siostra nie studiuje historii sztuki?

- Owszem. Biedna Miranda s膮dzi艂a, 偶e mama b臋dzie wniebowzi臋ta. Przez ca艂e 偶ycie stara si臋 zrobi膰 na niej wra偶enie. Ja si臋 podda艂am ju偶 lata temu!

- A Omar wie, w co si臋 pakuje?

Ruby przewr贸ci艂a oczami.

- Chyba rzeczywi艣cie powinnam go ostrzec...

- O wilku mowa... Cze艣膰!

Omar stan膮艂 obok nas w kolejce po jedzenie.

- Ostrzec przed czym? - zapyta艂, nak艂adaj膮c sobie 艂y偶k膮 sos bolo艅ski na makaron.

- Na mnie nie patrz! - za艣mia艂am si臋.

Usiedli艣my i zabrali艣my si臋 do jedzenia. Omar zerkn膮艂 na Ruby.

- Chcia艂a艣 mi co艣 powiedzie膰?

- Ewa uwa偶a, 偶e powinnam ci sprzeda膰 jakie艣 skuteczne metody post臋powania z moj膮 matk膮... - powiedzia艂a Ruby z u艣miechem.

Omar zdr臋twia艂.

- A co powinienem wiedzie膰? - zapyta艂 ostro偶nie.

Ruby zastanowi艂a si臋 przez sekund臋.

- Hm... No c贸偶... ma... dominuj膮c膮 osobowo艣膰. Nic ci nie grozi, je艣li b臋dziesz si臋 mo偶liwie rzadko odzywa艂 - powiedzia艂a w ko艅cu. - Nie b臋dzie mia艂a do czego si臋 przyczepi膰.

- Brzmi gro藕nie - sapn膮艂 Omar.

- Tak czy inaczej, zamierzam nauczy膰 ci臋 je藕dzi膰 konno. Dzi臋ki temu powinno nam si臋 uda膰 zej艣膰 jej z drogi.

Omar kiwn膮艂 g艂ow膮.

- A ty, Ewa? Co robisz podczas przerwy?

- Jad臋 do domu - wymrucza艂am.

- A gdzie?

- York.

Wypowiedzia艂am te s艂owa z najwy偶szym trudem.

Ruby 艣cisn臋艂a mnie za r臋k臋.

- Biedna Ewa. Nasza przerwa b臋dzie prawdopodobnie cudowna w por贸wnaniu z twoj膮.

- To dlaczego nie zaprosisz Ewy do siebie?

- Co takiego? - zapyta艂am bez tchu.

- Omar! To 艣wietny pomys艂! Dlaczego sama o tym nie pomy艣la艂am? Mamy mn贸stwo pokoi, a Ewa zneutralizuje wp艂yw mojej matki. Mama na sto procent j膮 polubi - zawsze lubi艂a geniuszy...

- Bardzo ci dzi臋kuj臋 - prychn膮艂 Omar. - Moja pewno艣膰 siebie ogromnie wzros艂a.

- No to jak, Ewa, jedziesz?

Ruby u艣miecha艂a si臋 do mnie. Omar te偶.

No dobrze, by艂a to 艂askawa odpowied藕 na moje modlitwy, ale co艣 mnie w tym zaproszeniu niepokoi艂o.

Zagra艂am na zw艂ok臋.

- Dzi臋ki, Ruby, to brzmi 艣wietnie, ale my艣l臋, 偶e raczej...

- Raczej co? Przed podj臋ciem decyzji sprawdzisz, ile 艣rub do skr臋cania kciuk贸w przygotowa艂 dla ciebie brat? Daj spok贸j. Wiesz doskonale, 偶e znacznie przyjemniej sp臋dzisz czas z nami.

- Ruby, ja...

- Cicho, Ewa, jestem zaj臋ta. - Wysy艂aniem SMS-a. - Dobrze. Posz艂o. A teraz, Ewo, 偶adnego wymigiwania si臋, ju偶 wszystko ustali艂am.

Tak po prostu. Moja przerwa 艣wi膮teczna zosta艂a zaplanowana. P贸藕niej tego wieczoru zadzwoni艂am do mojej matki i wychwyci艂am w jej g艂osie ledwie dos艂yszalny ton ulgi, kt贸ra i tak by艂a niewsp贸艂mierna do mojej.

Jak si臋 okaza艂o, moje obawy by艂y nieuzasadnione. 艢wietnie si臋 bawili艣my.

Naprawd臋 polubi艂am Marth臋 Gaine. By艂a zgry藕liwa, ale zabawna - w ka偶dym razie chcia艂o mi si臋 艣mia膰. Nie pozna艂am ojca Ruby, bo musia艂 wyjecha膰 za granic臋 w jakiej艣 sprawie, ale od razu polubi艂am jej m艂odsz膮 siostr臋 Jess, kt贸ra by艂a naprawd臋 s艂odka.

Uda艂o mi si臋 nawet poje藕dzi膰 konno. Ruby ka偶dego z nas kilkakrotnie zabra艂a na przeja偶d偶k臋. Pokocha艂am to 颅- t臋 wysoko艣膰 i t臋 pr臋dko艣膰 jazdy.

- Czy jest co艣, czego nie potrafisz? - zdenerwowa艂a si臋 Ruby.

- O co ci chodzi?

- Po prostu tak niesamowicie szybko za艂apa艂a艣, o co w tym chodzi. Galop to nie jest co艣, co opanowuje si臋 podczas pierwszej lekcji.

Wzruszy艂am ramionami. Nie mia艂am wra偶enia, 偶e opanowa艂am w艂a艣nie now膮 umiej臋tno艣膰. To przysz艂o zupe艂nie naturalnie.

P贸藕niej nasza tr贸jka wzi臋艂a Jess na d艂ugi spacer w艣r贸d opad艂ych li艣ci przez lasy posiad艂o艣ci rodzic贸w Ruby. Tak, posiad艂o艣ci. Dom by艂 gigantyczny. I pi臋kny, poro艣ni臋ty dzikim winem i otoczony ogrodami.

Ostatniego dnia pobytu Martha zaprosi艂a nas do obejrzenia jej pracowni - niesamowitego budynku z przeszklonym dachem znajduj膮cego si臋 za stajniami.

Nie wiem, czego si臋 spodziewa艂am, ale to zdecydowanie nie by艂o to. Instalacje Marthy Gaine by艂y wielkimi, abstrakcyjnymi wydarzeniami, podczas kt贸rych u偶ywano projektor贸w, wody, ognia, a nawet lodu. Chyba oczekiwa艂am, 偶e jej pracownia b臋dzie wype艂niona tego typu materia艂ami, ale 艣ciany pokrywa艂y delikatne rysunki li艣ci, pi贸r, ko艣ci i ska艂. P贸艂ki zastawione by艂y male艅kimi rzeczami zamkni臋tymi w s艂oikach 颅- owadami, s艂odko艣ciami, mebelkami dla lalek... Te pozornie niezwi膮zane ze sob膮 przedmioty starannie uporz膮dkowano.

Kiedy Martha zauwa偶y艂a, 偶e przygl膮dam si臋 tej niezwyk艂ej kolekcji, machn臋艂a tylko r臋k膮 i powiedzia艂a:

- Inspiracj臋 czerpi臋 czasami ze zdumiewaj膮cych 藕r贸de艂.

Skin臋艂am g艂ow膮, rzucaj膮c spojrzenie na Omara. Gapi艂 si臋 na s艂贸j male艅kich jag贸dek. Niestety, wzi膮艂 rad臋 Ruby tak dos艂ownie, 偶e przez ca艂y tydzie艅 niemal ani s艂owem nie odezwa艂 si臋 do Marthy. Musia艂a uzna膰, 偶e jest niemow膮. Dziwne, ale chocia偶 to ja odgrywa艂am zazwyczaj t臋 rol臋 w艣r贸d ludzi i chocia偶 Ruby ostrzeg艂a mnie tak samo jak Omara, 偶ebym si臋 nie wychyla艂a 颅- zorientowa艂am si臋, 偶e nie umiem zachowa膰 milczenia. Martha zara偶a艂a mnie jakim艣 rodzajem agresywnej energii.

P贸藕niej tego samego wieczoru, kiedy jechali艣my poci膮giem do St Mag's, nie mog艂am powstrzyma膰 si臋 od zadania Ruby pytania, czy ca艂a ta opowie艣膰 o szalonej matce nie by艂a tylko 偶artem, kt贸ry mia艂 nas przerazi膰.

- Mo偶esz mi wierzy膰, nigdy nie widzia艂am jej w tak pogodnym nastroju - odpowiedzia艂a.

- Nie okre艣li艂bym tego mianem pogodnego nastroju! - prychn膮艂 Omar.

- Uwierz mi, Omar, by艂a 艂agodna.

Zapatrzy艂am si臋 na ciemne sylwetki drzew rozmazuj膮cych si臋 za naszym oknem. Zastanawia艂am si臋, czy Martha Gaine przygotowa艂a kiedy艣 instalacj臋 na temat pr臋dko艣ci. Albo czasu. Albo ruchu.

M贸j umys艂 zacz膮艂 wype艂nia膰 si臋 dzie艂ami w stylu Marthy, wi臋c by艂am troch臋 zaskoczona, kiedy Omar dotkn膮艂 mojego ramienia i zacz膮艂 zdejmowa膰 nasze baga偶e z p贸艂ek.

By艂o ju偶 do艣膰 p贸藕no i dotarli艣my do szko艂y zm臋czeni.

Kiedy 偶egna艂am si臋 z Ruby pod drzwiami, nieoczekiwanie dla samej siebie wyci膮gn臋艂am r臋ce i u艣cisn臋艂am j膮.

- Dzi臋ki, Rubes, to by艂 wspania艂y tydzie艅.

Ruby nie wiedzia艂a, rzecz jasna, 偶e u艣cisk z mojej strony by艂 gigantycznym skokiem w kierunku kr贸lestwa stosunk贸w mi臋dzyludzkich. Nie potrafi艂am sobie przypomnie膰, kiedy ostatni raz kogo艣 spontanicznie dotkn臋艂am. Mia艂am niejasne poczucie, 偶e by膰 mo偶e by艂 to w og贸le pierwszy spontaniczny dotyk w moim 偶yciu.

- Dzi臋kuj臋, 偶e przyjecha艂a艣, dzieciaku! Bez ciebie ta wizyta okaza艂aby si臋 istn膮 tortur膮. Widzia艂a艣, jaki Omar by艂 zrelaksowany!

U艣miechn臋艂am si臋 szeroko.

- Biedny Omar!

Ruby potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i za艣mia艂a si臋 cicho.

- Dobranoc, Ewo.

Posz艂am spa膰, czuj膮c si臋 najszcz臋艣liwsza od lat. By艂am w idealnej szkole, mia艂am idealn膮 przyjaci贸艂k臋 i w艂a艣nie unikn臋艂am koszmarnego tygodnia z moim ukochanym przybranym bratem Tedem. Czy mo偶na by艂o chcie膰 od 偶ycia wi臋cej?

Nast臋pnego dnia przelecia艂am jak na skrzyd艂ach przez fizyk臋, chemi臋, etyk臋 i filozofi臋 i dopiero w porze lunchu spotka艂am si臋 z Ruby i Omarem.

- Hej, Ewa, popatrz na to!

Ruby pospiesznie przegl膮da艂a zdj臋cia, kt贸re zrobi艂a w ubieg艂ym tygodniu. 艢miali si臋 ze zdj臋cia Omara pr贸buj膮cego dosi膮艣膰 konia Ruby.

Rzuci艂am na st贸艂 tac臋 z kurczakiem w sosie curry i pochyli艂am si臋 nad nimi. Omar przewija艂 kolejne zdj臋cia.

- O, na tym zdj臋ciu wysz艂a艣 uroczo, Ewa - powiedzia艂, powi臋kszaj膮c fotografi臋 przedstawiaj膮c膮 mnie 艣miej膮c膮 si臋 razem z Jess.

- Aaaa... Czy Jess nie wygl膮da uroczo w tej pi偶amie? 颅- wymamrota艂am i zaj臋艂am si臋 pa艂aszowaniem jedzenia.

- To te偶 jest niez艂e.

Omar przekr臋ci艂 aparat i pokaza艂 nam zdj臋cie zrobione przez Ruby, a przedstawiaj膮ce Omara i mnie opieraj膮cych si臋 o 艣cian臋 stajni.

- Mo偶esz mi wys艂a膰 to zdj臋cie mailem, Rubes? - zapyta艂.

- Jasne - odpowiedzia艂a. - Mog臋 ci wys艂a膰 wszystkie.

A potem nagle odrzuci艂a w艂osy w ty艂.

- Rany, kt贸ra godzina! Powinnam ju偶 by膰 na basenie. Co teraz macie?

- Lekkoatletyk臋 - powiedzieli艣my jednocze艣nie.

Spojrza艂am na Omara ze zdziwieniem.

- S膮dzi艂am, 偶e trenujesz pi艂k臋 no偶n膮?

- Ostatnio zmieni艂em - odpowiedzia艂 i wzruszy艂 ramionami.

W mojej g艂owie rozleg艂 si臋 cichutki dzwonek alarmowy, ale zlekcewa偶y艂am go.

- OK, no to si臋 zobaczymy. Zostawi艂am str贸j w pokoju 颅- wzi臋艂am tac臋 i zatrzyma艂am si臋 na chwil臋. - Z艂api臋 was p贸藕niej! - U艣miechn臋艂am si臋 i odesz艂am.

Oficjalnie nie wolno nam by艂o przebywa膰 w naszych pokojach w ci膮gu dnia, wi臋c pop臋dzi艂am do siebie, z艂apa艂am str贸j i w艂a艣nie mia艂am wybiec na korytarz, kiedy w wej艣ciu wpad艂am na Omara.

- Omar? - wyduka艂am. - Da艂e艣 mi... - Ale tego zdania nie by艂o mi dane sko艅czy膰, bo nagle ch艂opak otoczy艂 mnie ramionami.

- Och, Ewa - wyszepta艂, popychaj膮c mnie z powrotem do pokoju.

A potem zacz膮艂 mnie ca艂owa膰.

- Omar! Co ty robisz?!

Pr贸bowa艂am go odepchn膮膰, co go najwyra藕niej zupe艂nie zaskoczy艂o.

- Daj spok贸j, na pewno czujesz to samo.

- Nie! O czym ty m贸wisz?

- Ewa! Szalej臋 za tob膮!

- Co?

- Nie radz臋 sobie ju偶 z tym.

- Ale ty i Ruby...

- Tak, Ruby jest 艣wietna, oczywi艣cie, bardzo j膮 lubi臋, ale ty jeste艣...

- Ja jestem co?

By艂am przera偶ona. Wzi膮艂 moj膮 twarz w d艂onie i zn贸w pr贸bowa艂 mnie poca艂owa膰.

- Omar, przesta艅! - krzykn臋艂am. - Nigdy nie da艂am ci powodu...

- Ewa. - Jego g艂os nagle si臋 za艂ama艂, a on sam spojrza艂 na mnie b艂agalnie. 颅- Ewa, prosz臋! Szalej臋 za tob膮 od chwili, w kt贸rej wesz艂a艣 do wsp贸lnego pokoju tamtego wieczoru... Wiedzia艂em, 偶e...

- Omar, prosz臋! Ruby...

- S艂uchaj, Ewa, nie obchodzi mnie Ruby...

No i kto wszed艂 do pokoju w tym momencie? W艂a艣nie tak, do pokoju wesz艂a Ruby, po czym od razu z niego wybieg艂a. Oczywi艣cie pogna艂am za ni膮, pr贸buj膮c co艣 wyja艣ni膰, ale nawet si臋 nie zatrzyma艂a. Nie chcia艂a ze mn膮 rozmawia膰. Odwr贸ci艂a si臋 tylko i popatrzy艂a na mnie tak, jakbym by艂a najgorszym gatunkiem zdrajcy. I w艂a艣nie tak si臋 czu艂am.

Przez ca艂e popo艂udnie mia艂am wra偶enie, 偶e zaraz zwymiotuj臋. Unika艂am kontaktu wzrokowego z Omarem w trakcie zaj臋膰 z lekkoatletyki i ledwo dotrwa艂am do ko艅ca dnia. Wieczorem zapuka艂am do drzwi Ruby. S艂ysza艂am, 偶e p艂acze w 艣rodku, ale mnie nie wpu艣ci艂a. Wr贸ci艂am do mojego pokoju, usiad艂am na 艂贸偶ku i t臋po wpatrzy艂am si臋 w 艣cian臋.

Jak mog艂am do tego dopu艣ci膰? Dlaczego nie zauwa偶y艂am, co si臋 艣wi臋ci? Mia艂am by膰 m膮dra, a zn贸w wyl膮dowa艂am w tym samym bagnie.

Tylko 偶e tym razem by艂o du偶o gorzej. Zale偶a艂o mi na Ruby. I na Omarze. Zacz臋艂am wierzy膰 w to, 偶e naprawd臋 s膮 moimi przyjaci贸艂mi.

Kiedy w ko艅cu dotrze do tej mojej zakutej pa艂y, 偶e ja nie mog臋 mie膰 przyjaci贸艂?

Tego wieczoru Ruby zerwa艂a z Omarem... publicznie... w sto艂贸wce, na oczach wszystkich. Zanim kolacja si臋 sko艅czy艂a, ca艂a szko艂a ju偶 wiedzia艂a, co zasz艂o i kim by艂a ta pod艂a zdzira, kt贸ra doprowadzi艂a do katastrofy.

Wiedzia艂am, 偶e nie powinno mnie to dziwi膰. W ko艅cu zna艂am ju偶 ten powtarzaj膮cy si臋 schemat, przy kt贸rym teoria chaosu wygl膮da艂a zupe艂nie niegro藕nie. Tak czy inaczej, nie mia艂am nad nim 偶adnej kontroli.

Rozdzia艂 9
Upadek

Londinium

A.D. 152

Kiedy gladiator upad艂, zgromadzony na widowni areny t艂um j臋kn膮艂. Jeszcze przed chwil膮 obserwowali jego wielkie zwyci臋stwo: oto pot臋偶ny Gal le偶a艂 na piachu, martwy, zbryzgany krwi膮. Sethos Leontis nie m贸g艂 upa艣膰! By艂 niepokonany, by艂 bogiem gladiator贸w, zdobywa艂 laury. Przecie偶 ten schemat nie m贸g艂 ulec zaburzeniu... Dlaczego wi臋c zwyci臋zca le偶a艂 teraz bez ruchu?

Nie le偶a艂 d艂ugo. Matthias i Tertius biegli ju偶 w jego stron臋, a tu偶 za nimi czterech innych gladiator贸w z familii. Razem znie艣li go z areny. Rana Setha by艂a ran膮 ca艂ej familii. Potrzebowali go. Jego popularno艣膰 艣ci膮ga艂a nieprzebrane t艂umy ludzi z wypchanymi sakiewkami. Jego zwyci臋stwa by艂y ich zwyci臋stwami. W艂a艣nie powi臋kszy艂 ich chwa艂臋, zdobywaj膮c dziewi膮ty wieniec, chocia偶 sam nie by艂 w stanie go ju偶 odebra膰.

Nie m贸g艂 umrze膰.

Matthias nigdy wcze艣niej nie widzia艂, by jego przyjaciel straci艂 koncentracj臋, ale uchwyci艂 ten moment, dostrzeg艂, co odci膮gn臋艂o uwag臋 Setha, i przeklina艂 bog贸w za to, 偶e zes艂ali ciemnow艂os膮 dziewczyn臋 na widowni臋 tego w艂a艣nie dnia. Gdyby Seth umar艂...

Po艂o偶yli bezw艂adne cia艂o Setha na macie s艂u偶膮cej mu za pos艂anie.

Matthias odci膮艂 sk贸rzany pas naramienny. Modli艂 si臋, by ta sk膮pa ochrona zapobieg艂a zbyt rozleg艂ym obra偶eniom, by za tym morzem krwi kry艂o si臋 jedynie p艂ytkie dra艣ni臋cie. Umy艂 d艂onie i mocno przycisn膮艂 ran臋. Z ust momentalnie oprzytomnia艂ego Setha wyrwa艂 si臋 okrzyk b贸lu. Dziko wodzi艂 oczami po 艣cianach pomieszczenia, ale po chwili jego spojrzenie zn贸w zasz艂o mg艂膮. Opad艂 na pos艂anie. Matthias krzykn膮艂 do swojego pomocnika, by przyni贸s艂 mu jego ma艣ci i proszki, czyste r臋czniki i gor膮c膮 wod臋. Kiedy czeka艂, przyciskaj膮c z ca艂ej si艂y rami臋 przyjaciela, patrzy艂 z rozpacz膮, jak krew Setha pulsacyjnie wyp艂ywa rw膮cym strumieniem z rany i zalewa prze艣cierad艂o, na kt贸rym spoczywa艂. Matthias stara艂 si臋 uspokoi膰, mrucz膮c inkantacje. Nie wierzy艂 w zakl臋cia stosowane powszechnie przez jego koleg贸w po fachu, ale teraz got贸w by艂 spr贸bowa膰 wszystkiego.

Kl臋cz膮c obok Sethosa, pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰 swoje 偶ycie bez niego. Nie umia艂. Nie chcia艂. Kiedy pomocnik przyni贸s艂 r臋czniki i wod臋, Matthias zacz膮艂 metodycznie obmywa膰 tkank臋 wok贸艂 rany. Bogowie, ten Gal wrazi艂 sw贸j miecz naprawd臋 g艂臋boko. Matthias zd艂awi艂 w sobie przyjaciela i wszed艂 w rol臋 lekarza. Zacz膮艂 od podsumowania: serce bi艂o s艂abo, ale gdyby tylko uda艂o mu si臋 powstrzyma膰 krwawienie, by艂o jeszcze wystarczaj膮co mocne, by wytrzyma膰. Obra偶enia tkanek, mi臋艣ni i ko艣ci wygl膮da艂y na rozleg艂e i powa偶ne. Mi臋艣nie by艂y przeci臋te, a ko艣膰 strzaskana. Musia艂 natrze膰 ran臋 ma艣ci膮, pracowicie oczy艣ci膰 j膮 z lu藕nych fragment贸w ko艣ci, a nast臋pnie usztywni膰 ca艂y ten fragment cia艂a, by umo偶liwi膰 ko艣ciom zro艣ni臋cie si臋. Teraz musia艂 jednak przede wszystkim zatamowa膰 krwawienie. Je艣li Seth b臋dzie w tym tempie traci艂 krew, nie prze偶yje tego.

Matthias ustawi艂 sw贸j arsena艂 na stole obok i wybra艂 fiolki z paj臋czyn膮. W艂o偶y艂 trzy okr膮g艂e zwitki g艂臋boko w ran臋, a nast臋pnie roztar艂 je na ca艂ej d艂ugo艣ci rany, starannie przyciskaj膮c przy kraw臋dziach. Wstrzyma艂 oddech... i stopniowo krew zacz臋艂a wyp艂ywa膰 z coraz mniejsz膮 intensywno艣ci膮. Matthias ostro偶nie wci膮gn膮艂 powietrze. Chocia偶 upora艂 si臋 dopiero z jednym problemem, poczu艂, 偶e w sercu kie艂kuje mu nadzieja. By膰 mo偶e uda si臋 ocali膰 Setha.

Nagle rannym zacz臋艂y wstrz膮sa膰 dreszcze. Matthias dotkn膮艂 d艂oni swojego przyjaciela - by艂y zimne jak l贸d.

- Koce! - krzykn膮艂.

Pomocnicy pobiegli, by znale藕膰 okrycia, i wr贸cili kilka chwil p贸藕niej. Rzucili je na s艂abn膮ce cia艂o.

- Ostro偶nie, idioci! Nie na rami臋! - wrzasn膮艂 Matthias.

Ws艂ucha艂 si臋 ponownie w bicie serca Setha. Bi艂o s艂abo i chaotycznie. Mia艂o to kluczowe znaczenie. Nie m贸g艂 rozpocz膮膰 operacji do czasu ustabilizowania pracy serca Setha, kt贸remu grozi艂o wej艣cie w stan szoku pourazowego i 艣mier膰. Matthias zacz膮艂 wpada膰 w panik臋. Wiedzia艂, 偶e im d艂u偶ej Seth le偶y tu z otwart膮 ran膮, tym wi臋ksze staje si臋 ryzyko zaka偶enia. Je艣li wda si臋 zaka偶enie, pojawi si臋 gor膮czka, kt贸rej tak os艂abiony Sethos nie prze偶yje. Je艣li jednak Matthias zanadto pospieszy si臋 z operacj膮, Sethos w ci膮gu kilku minut umrze na skutek wstrz膮su.

- Ojcze - wyszepta艂 - co by艣 teraz zrobi艂 na moim miejscu?

Nigdy wcze艣niej Matthias nie potrzebowa艂 rady swojego ojca r贸wnie mocno jak teraz. Chocia偶 w ci膮gu ostatnich dw贸ch lat leczy艂 ju偶 kilka razy powa偶nie rannych gladiator贸w, 偶aden z nich nie by艂 mu tak bliski jak Seth i 艂atwiej by艂o mu zachowa膰 trze藕wo艣膰 spojrzenia. Kiedy gladiator umiera艂, Matthias nie wini艂 siebie. Wiedzia艂 jednak, 偶e je艣li Sethos nie prze偶yje, on sam sobie tego nie wybaczy. On i Sethos zostali schwytani podczas tej samej 艂apanki. Razem ich skuto i razem obserwowali egzekucj臋 cz艂onk贸w swoich rodzin. Byli ze sob膮 zwi膮zani na 艣mier膰 i 偶ycie.

- Ojcze, prosz臋...

Jego ojciec jednak nie odpowiada艂. Opu艣ci艂 ju偶 ten 艣wiat i w臋drowa艂 teraz po Polach Elizejskich, nareszcie wolny. Matthias mu zazdro艣ci艂.

Ukl膮k艂 obok maty i dotkn膮艂 klatki piersiowej Setha. Nie by艂a ju偶 tak wilgotna i spocona. Wys艂ucha艂 bicia serca. Wydawa艂o si臋 stabilizowa膰.

- Dobrze! 颅- powiedzia艂 zdecydowanie. - Aureliuszu, b臋d臋 potrzebowa膰 wi臋cej 艣wiat艂a, przynie艣 mi tyle lamp, ile zdo艂asz. Telemachu, b臋d臋 ci臋 potrzebowa艂, 偶eby艣 pom贸g艂 Aureliuszowi przytrzyma膰 艣wiat艂o bez ruchu.

Kiedy zapalono ju偶 lampy oliwne, Matthias ustawi艂 cztery na kraw臋dzi sto艂u tak blisko zmasakrowanego ramienia, jak zdo艂a艂, a potem ustawi艂 swoich dw贸ch pomocnik贸w tu偶 nad ramieniem, by do艣wietlili mu ten obszar.

Przez chwil臋 trzyma艂 swoje narz臋dzia chirurgiczne w p艂omieniu, by je zdezynfekowa膰, a potem przyst膮pi艂 do 偶mudnego wyci膮gania od艂amk贸w ko艣ci z rany.

Seth oddycha艂 z wysi艂kiem. Pot zacz膮艂 la膰 si臋 z niego strumieniami, wi臋c Matthias zrzuci艂 koce na ziemi臋, po czym przyst膮pi艂 do kontynuowania swojej pracy.

W trakcie operacji gladiatorzy wchodzili do pomieszczenia i z niego wychodzili, obrzucali Setha i Matthiasa ponurymi spojrzeniami i potrz膮sali g艂owami.

- By艂 dzielnym wojownikiem.

- Jednym z najlepszych.

- On jeszcze 偶yje! 颅- rzuci艂 ostro Matthias. - A teraz wyjd藕cie, bo zas艂aniacie mi 艣wiat艂o!

Matthias wyj膮艂 ostatni drobny od艂amek i czy艣ci艂 ran臋 wod膮, gdy do pomieszczenia wmaszerowa艂 lanista, nios膮c wieniec zdobyty przez Setha. Opar艂 go o st贸艂.

- Prze偶yje? - zapyta艂.

Matthias wzruszy艂 ramionami, nadal przecieraj膮c wod膮 rami臋 Setha.

- Wszystko w r臋kach bog贸w.

- Je艣li Sethos umrze, poniesiesz za to odpowiedzialno艣膰, Matthiasie. Nie mog臋 pozwoli膰 sobie na to, by go straci膰.

Matthias zd艂awi艂 gorzk膮 odpowied藕 i z najwi臋kszym wysi艂kiem opanowa艂 si臋, by nie rzuci膰 si臋 na lanist臋.

Lanista wymaszerowa艂, a Matthias ponownie opatrzy艂 oczyszczon膮 ju偶 ran臋 paj臋czyn膮, a potem zrobi艂 gor膮cy ok艂ad z miodu, pra偶onych nasion kopru i rozmarynu, kt贸ry rozsmarowa艂 na ranie i jej okolicach. Nast臋pnie obanda偶owa艂 rami臋 czyst膮 bawe艂nian膮 gaz膮.

- Dobrze, Telemachu, teraz musimy usztywni膰 rami臋. Czy mo偶esz przytrzyma膰 deszczu艂ki w tym miejscu, gdy b臋d臋 je wi膮za艂?

Rami臋 wreszcie unieruchomiono, ale Matthias nie czu艂 ulgi. Seth oddycha艂 p艂ytko i nier贸wno, czo艂o p艂on臋艂o mu gor膮czk膮, a cia艂em wstrz膮sa艂y nieustanne dreszcze.

- Sethosowi jest zimno, Matthiasie, powinni艣my go przykry膰 - wyszepta艂 Telemach.

- Dosta艂 gor膮czki - westchn膮艂 Matthias. - Przynie艣 miski z wod膮 i czyste szmatki.

Gdyby Sethos by艂 przytomny, Matthias da艂by mu naparu z portulaki i rumianku, ale nie mo偶na by艂o zmusi膰 go, 偶eby prze艂kn膮艂, wi臋c Matthias odwo艂a艂 si臋 do sposobu preferowanego przez jego ojca i zacz膮艂 obmywa膰 jego ca艂e cia艂o letni膮 wod膮.

Sethos zacz膮艂 trz膮艣膰 si臋 nieopanowanie i Telemach pr贸bowa艂 go nakry膰.

Matthias odepchn膮艂 go ze z艂o艣ci膮.

- Dotknij jego policzka - czy naprawd臋 s膮dzisz, 偶e mu zimno?

Telemach po艂o偶y艂 d艂o艅 na twarzy Setha i poczu艂 rozpalon膮 sk贸r臋.

- Trz臋sie si臋 przez gor膮czk臋. Jego cia艂o jest przegrzane.

Sethos zacz膮艂 j臋cze膰, a potem krzycze膰.

- Matthias! Pom贸偶 mi, Matthiasie...

- Jestem przy tobie, bracie...

Sethos wi艂 si臋 i skr臋ca艂 przeszywany b贸lem.

- Matt 颅- wydysza艂. - Jestem ranny...

- Wiem, Seth. - Matthias i jego dw贸ch pomocnik贸w musieli przytrzyma膰 chorego z ca艂ych si艂 na pos艂aniu. - Prosz臋, nie podno艣 si臋. Twoje rami臋 jest jeszcze zanadto niestabilne...

Sethos nie s艂ucha艂 jednak g艂osu rozs膮dku.

- Matt, jeste艣 tam? Potrzebuj臋...

- Cicho, Seth. Wypij to, bracie.

Matthias uni贸s艂 kubek naparu z opium do ust przyjaciela. Seth pr贸bowa艂 pi膰, ale wstrz膮sany konwulsjami zakrztusi艂 si臋.

- Matthias! - wydysza艂. - Ja... ja...

Przewr贸ci艂 bia艂kami oczu i opad艂 na pos艂anie, nieprzytomny.

Matthias nie spa艂 przez ca艂膮 noc, pr贸buj膮c przytrzyma膰 przyjaciela, gdy ten zaczyna艂 si臋 rzuca膰 na pos艂aniu, zaniepokojony, 偶e rana si臋 otworzy.

O czwartej nad ranem rana zn贸w zacz臋艂a krwawi膰 i Matthias musia艂 j膮 opatrzy膰 kolejnymi paj臋czynami. Obanda偶owa艂 ran臋 ponownie i obserwowa艂 rozw贸j zdarze艅.

Sethos nie wygl膮da艂 dobrze. By艂 nienaturalnie blady, krople potu sp艂ywa艂y mu z czo艂a, j臋cza艂 co艣 niezrozumiale. Matthias obawia艂 si臋, 偶e przyjaciel nie do偶yje do rana.

Kiedy tak czuwa艂 obok Setha, zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 nad skuteczno艣ci膮 wdro偶onego w艂a艣nie leczenia. Czy mo偶na by艂o zastosowa膰 lepsze zio艂a? Mo偶e powinien zszy膰 ran臋? By艂a tak g艂臋boka i rozleg艂a, 偶e obawia艂 si臋 zamkn膮膰 j膮 przedwcze艣nie. Widzia艂, jak 艂atwo takie brzydkie rany ulega艂y zaka偶eniu... By艂a to z pewno艣ci膮 prosta droga do 艣mierci jego przyjaciela.

O poranku ogarn臋艂a go rozpacz. Czu艂, 偶e nie jest zdolny sprosta膰 zadaniu ocalenia Setha. Sko艅czy艂 zaledwie dziewi臋tna艣cie lat. Nie mia艂 jeszcze wystarczaj膮cej wiedzy.

Kiedy wi臋c lanista wmaszerowa艂 do celi z jakim艣 obcym cz艂owiekiem, Matthias modli艂 si臋, by okaza艂 si臋 on lekarzem.

- Matthias, to jest Domitus Natalis.

Zamierzone zawieszenie g艂osu i prawie niedostrzegalne skinienie g艂owy Tertiusa pozwoli艂o Matthiasowi zorientowa膰 si臋, 偶e znajduje si臋 w obecno艣ci wa偶nej osobisto艣ci.

Sk艂oni艂 si臋.

- Domitus Natalis by艂 wczoraj na widowni, kiedy Sethos Leontis upad艂. Dzi艣 rano hojnie zaoferowa艂 mu pok贸j w swojej willi oraz opiek臋 w艂asnego lekarza.

Matthias nie m贸g艂 wydoby膰 z siebie g艂osu.

- Tak naprawd臋... - przyzna艂 Domitus - przekona艂a mnie do tego 偶ona, to ona ma takie mi臋kkie serce. Niezwykle czu艂a kobieta!

Cho膰 Matthias nie mia艂 偶adnej pozycji i 偶adnego g艂osu w tej sprawie, by艂 rozdarty.

- Ale... ja nie mam pewno艣ci, czy to jest bezpieczne. Jego serce jest bardzo s艂abe... Straci艂 mn贸stwo krwi i trawi go gor膮czka. Rana otwiera si臋 od najmniejszego ruchu...

Domitus spojrza艂 na Sethosa i powiedzia艂:

- Umrze, je艣li zostanie d艂u偶ej w tej cuchn膮cej celi. Wy艣l臋 po niego nosze w ci膮gu godziny.

Lanista poklepa艂 Matthiasa po plecach.

- Uwalnia ci臋 to od k艂opotu, prawda? Poza tym pojutrze ruszamy do Akwitanii i chyba nie s膮dzisz, 偶e Sethos zdo艂a艂by przetrwa膰 t臋 podr贸偶?

Matthias milcza艂. Nie by艂o szans, by Sethos w tym stanie m贸g艂 podr贸偶owa膰 razem z nimi. Pojawienie si臋 Domitusa musia艂 uzna膰 za cudown膮, bosk膮 interwencj臋.

- Czy chcia艂by艣, 偶ebym z nim zosta艂? 颅- zapyta艂 bez nadziei.

- Nie b膮d藕 g艂upcem, cz艂owieku. Twoje miejsce jest przy familii. Sethos b臋dzie w dobrych r臋kach. S艂ysza艂em, 偶e lekarz Domitusa leczy samego prokuratora!

Matthias westchn膮艂 i zacz膮艂 przygotowywa膰 si臋 do po偶egnania ze swoim najbli偶szym przyjacielem.

Rozdzia艂 10
Rozterki

St Magdalene's

A.D. 2012

Ruby mia艂a now膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋 - Mi臋. Nie mog艂am udawa膰, 偶e mnie to nie obesz艂o. Nie pr贸bowa艂am r贸wnie偶 udawa膰, 偶e si臋 tego nie spodziewa艂am.

W pewnym sensie ta my艣l okaza艂a si臋 dziwnie pocieszaj膮ca. Prze偶y艂am jako samotniczka szesna艣cie lat i wiedzia艂am, 偶e umiem tak 偶y膰. Nie potrzebowa艂am tak naprawd臋 Ruby. Nikt lepiej ni偶 ja nie potrafi艂 obywa膰 si臋 bez przyjaci贸艂 - w tej dziedzinie by艂am specjalistk膮. I chocia偶 co艣 d艂awi艂o mnie w gardle, kiedy patrzy艂am na Ruby sp臋dzaj膮c膮 czas z Mi膮, uwalnia艂o mnie to od poczucia winy. Ruby najwyra藕niej sobie poradzi艂a. 艁atwo da艂o si臋 mnie zast膮pi膰.

My艣l o Omarze nadal wywo艂ywa艂a u mnie md艂o艣ci i nie mog艂am nic na to poradzi膰. Stara艂am si臋 go tylko ignorowa膰, co r贸wnie偶 nie by艂o 艂atwe, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋, ile razy pr贸bowa艂 ze mn膮 porozmawia膰. Nie doceni艂 jednak moich umiej臋tno艣ci w tej dziedzinie. W ko艅cu specjalizowa艂am si臋 w unikaniu ludzi. Lepiej ni偶 inni potrafi艂am znika膰 w t艂umie. I by艂am niezwykle cierpliwa. Ju偶 po kilku tygodniach Omar w ko艅cu si臋 podda艂.

Niestety, Omar nie by艂 ostatni. Po nim pojawi艂 si臋 Dominic, p贸藕niej - Karl...

Wygl膮da艂o na to, 偶e moja samotno艣膰 uruchomi艂a reakcj臋 艂a艅cuchow膮. Musia艂am unika膰 wszystkich miejsc, w kt贸rych toczy艂o si臋 偶ycie towarzyskie - wsp贸lnych pokoj贸w, maraton贸w filmowych, imprez organizowanych w pokojach. Nie mo偶na by艂o jednak unikn膮膰 kontakt贸w na zaj臋ciach. Najgorszym koszmarem okaza艂y si臋 zaj臋cia uzupe艂niaj膮ce w parach 颅- specjalno艣膰 St Mag's.

Na zwyk艂ych zaj臋ciach by艂o w porz膮dku, a w ka偶dym razie - bezpiecznie. Odbywa艂y si臋 mi臋dzy 贸sm膮 a dwunast膮 w grupie i przewa偶nie ch艂opak贸w i dziewczyn by艂o mniej wi臋cej po r贸wno. Zaj臋cia dodatkowe w parach by艂y loteri膮. Co tydzie艅 mieli艣my zaj臋cia w parach z nauczycielem innego przedmiotu - bardzo niebezpieczne, je艣li partner okazywa艂 si臋 ch艂opakiem, bo zdarza艂o si臋, 偶e zostawali艣cie we dw贸jk臋 w sali albo, co gorsza, wracali艣cie razem szkolnymi korytarzami bez bezpiecze艅stwa zapewnianego przez grup臋.

Po kilku miesi膮cach zdecydowa艂am, 偶e nie mog臋 si臋 zdawa膰 na 艣lepy los; by艂o to zbyt nieprzewidywalne i zbyt stresuj膮ce. Je艣li mia艂am unikn膮膰 kolejnych 偶enuj膮cych deklaracji uczu膰, musia艂am znale藕膰 bardziej przewidywalne rozwi膮zanie. Szybko wpad艂am na to, co powinnam zrobi膰 (w艂ama膰 si臋 do rozk艂adu zaj臋膰 i dokona膰 niezb臋dnych poprawek), ale wprowadzenie tego planu w 偶ycie zabra艂o mi nieco wi臋cej czasu.

W艂amanie si臋 na konto okaza艂o si臋 wr臋cz uw艂aczaj膮co 艂atwe - has艂o i PIN by艂y oczywiste, ale kierownik dzia艂u informatyki doda艂 irytuj膮ce zapory ogniowe, by chroni膰 plan zaj臋膰. Kilka wieczor贸w zaj臋艂o mi ich z艂amanie, ale zrobi艂y na mnie wra偶enie, wi臋c mia艂am si臋 na baczno艣ci, kiedy ju偶 si臋 przez nie prze艣lizgn臋艂am. Zmy艣lni przeciwnicy potrafi膮 by膰 podst臋pni. Mia艂am racj臋, zachowuj膮c ostro偶no艣膰. Zastawi艂 na mnie pu艂apk臋 za pomoc膮 genialnego oprogramowania szpieguj膮cego. Spodoba艂 mi si臋 ten go艣膰. Oznacza艂o to jednak, 偶e musz臋 dzia艂a膰 szybko, niepostrze偶enie i troch臋 naoko艂o. Do tego trzeba by艂o pami臋ta膰, 偶eby si臋 logowa膰 bardzo p贸藕no w czwartkowy wiecz贸r, tu偶 przed tym, zanim rozsy艂ano nowe plany, 偶eby zmiany dokonywane przeze mnie co tydzie艅 pozosta艂y niewykryte.

Kiedy ju偶 rozwi膮za艂am problem planu, 偶ycie wskoczy艂o na w艂a艣ciwe tory - mog艂am odetchn膮膰 na lekcjach i zaj臋ciach dodatkowych. Nareszcie.

Uda艂o mi si臋 te偶 dorwa膰 do cudownej nowej zabawki St Mag's - mikroskopu kwantowego. By艂 odlotowy. Mikroskop elektronowy m贸g艂 wykry膰 niesamowit膮 palet臋 mikroorganizm贸w, ale ten potrafi艂 艣ledzi膰 neutrony! Mog艂am zarejestrowa膰 wahania grawitacji. Mog艂am 艣ledzi膰 ruchy bakterii i wirus贸w. Kwarki zyska艂y materi臋. W zasadzie niedostrzegalne na mikroskopie elektronowym plamki zyskiwa艂y skomplikowane pulsuj膮ce formy.

Wszyscy nauczyciele zajmuj膮cy si臋 naukami 艣cis艂ymi walczyli o dost臋p do mikroskopu, ale zwyci臋zc膮 okaza艂a si臋 doktor Franklin, poniewa偶 tylko jej laboratorium mia艂o odpowiedni膮 wielko艣膰, by go pomie艣ci膰. Zdo艂a艂am j膮 nawet przekona膰, by pozwoli艂a mi zosta膰 i obserwowa膰, w jaki spos贸b go ustawiaj膮. Wszyscy przyzwyczaili si臋 do tego, 偶e kr臋c臋 si臋 w pobli偶u, kiedy eksperymentowali z jego dzia艂aniem. Na pewien czas szcz臋艣liwie znalaz艂am temat, kt贸ry mnie poch艂on膮艂.

Niestety, nie ca艂kiem. Wygl膮da艂o na to, 偶e niezale偶nie od tego, ile czasu sp臋dz臋 w laboratorium, jak ci臋偶ko b臋d臋 pracowa膰 na zaj臋ciach, jak d艂ugo b臋d臋 siedzie膰 przy biurku, zostaje mi nadal irytuj膮co du偶o czasu na rozmy艣lania. By艂a to konsekwencja znikni臋cia Ruby z mojego 偶ycia.

Sytuacj臋 zmieni艂o niespodziewane pojawienie si臋 kilku dodatkowych zaj臋膰, kt贸re zabra艂y mi reszt臋 wolnego czasu.

Na pierwsze wpad艂am przez przypadek. Pewnego dnia pr贸bowa艂am wymkn膮膰 si臋 Karlowi po 艂acinie w t艂umie dziewczyn, kt贸re - jak si臋 okaza艂o p贸藕niej - zmierza艂y do studia teatralnego. Posz艂am z nimi i jako艣 tak wysz艂o, 偶e ja r贸wnie偶 wzi臋艂am udzia艂 w przes艂uchaniach.

No i teraz gra艂am w szkolnym spektaklu... Hamleta! Dosta艂am kwestie do wyuczenia si臋 na pami臋膰 i mia艂am pr贸by, na kt贸re musia艂am chodzi膰, zazwyczaj w towarzystwie innych cz艂onk贸w grupy teatralnej, nie by艂o wi臋c mo偶liwo艣ci prowadzenia pogaw臋dek na osobno艣ci. Do艣膰 szybko pr贸by sta艂y si臋 dla mnie 藕r贸d艂em prawdziwej przyjemno艣ci. Przychodzi艂e艣, zdejmowa艂e艣 buty, wk艂ada艂e艣 kostium i zostawia艂e艣 wszystkie problemy na zewn膮trz. Nikt ci臋 nie ocenia艂, nikt nie robi艂 偶adnych denerwuj膮cych aluzji - s膮dz臋, 偶e g艂贸wnie dlatego, i偶 doktor Kidd, nauczyciel wiedzy o teatrze, dosta艂by sza艂u. Przede wszystkim jednak uwielbia艂am wciela膰 si臋 w kogo艣 innego.

I pewnego dnia w porze lunchu, kiedy wszyscy wychodzili艣my po pr贸bie, zupe艂nie zwyczajnie podesz艂a do mnie Astrid i zagadn臋艂a:

- Nie藕le 艣piewasz - grasz na czym艣?

- Chodzi ci o jaki艣 instrument?

- Tak.

- Troch臋 na gitarze...

U艣miechn臋艂a si臋 szeroko.

- Doskonale. Um贸wmy si臋 na p贸藕niej na jam session.

- OK... Dobra.

„P贸藕niej” by艂o jednym z moich ulubionych s艂贸w. Oznacza艂o intencj臋 bez deklaracji zaanga偶owania. Mog艂o oznacza膰 „za godzin臋” albo „za dwana艣cie lat”. Mi艂e i otwarte. Sama je cz臋sto wypowiada艂am, 偶eby zrzuci膰 z siebie k艂opotliwe sprawy. Kiedy wi臋c Astrid powiedzia艂a: „Um贸wmy si臋 na p贸藕niej na jam session”, nie przej臋艂am si臋... dop贸ki podczas kolacji kto艣 nie klepn膮艂 mnie w rami臋.

- Idziesz czy nie?

Sta艂a nade mn膮 Astrid z futera艂em przewieszonym na pasku przez plecy. By艂a z Sadie, niedu偶膮 blondynk膮 z moich zaj臋膰 filozoficznych. Teoria dwunastu lat wzi臋艂a w 艂eb.

- Eee... Mam tutaj tylko gitar臋 akustyczn膮 - wyj膮ka艂am w ko艅cu nieporadnie.

- 艢wietnie. W studiu jest Strat.

- Nie jestem za dobra...

- Nie staniesz si臋 lepsza od siedzenia tutaj. Mo偶e by艣 si臋 podnios艂a wreszcie z krzes艂a? Czas ucieka.

Wsta艂am, wyczy艣ci艂am sw贸j talerz i niech臋tnie posz艂am za nimi przez dziedziniec do skrzyd艂a muzycznego.

- 艁a艂!

Pomieszczenie, do kt贸rego poprowadzi艂a nas Astrid, by艂o przestronne, profesjonalnie wyg艂uszone i wyposa偶one w kompletn膮 aparatur臋 nagraniow膮: perkusj臋, wzmacniacze, mikrofony...

Sadie od razu usiad艂a przy perkusji i zacz臋艂a nawala膰, a Astrid zdj臋艂a czerwonego Stratocastera ze stojaka i poda艂a mi go. Potem rozpi臋艂a futera艂, kt贸ry mia艂a przerzucony przez plecy, i wyci膮gn臋艂a czarn膮 gitar臋 basow膮 Gibsona.

Astrid - jak si臋 okaza艂o - onie艣mielaj膮co dobrze gra艂a na basie. Bez wysi艂ku 艣lizga艂a si臋 palcami po gryfie, a ja skuli艂am si臋 w k膮cie, niezdarnie pr贸buj膮c nastroi膰 Stratocastera. Zapowiada艂o si臋 piek艂o.

- S艂uchaj, Astrid... Nie wydaje mi si臋... - zacz臋艂am nie艣mia艂o.

- Trzymaj.

Rzuci艂a mi pomi臋t膮 kartk臋 z tekstem.

Przygryz艂am wargi i spojrza艂am. Chwyty wypisano o艂贸wkiem nad s艂owami. Hm, no c贸偶, nic trudnego... Mo偶e uda艂oby mi si臋 zmusi膰 palce do pos艂usze艅stwa...

Szybko poda艂a mi melodi臋, a Sadie wybi艂a rytm. Zgra艂y艣my si臋 bez problemu. Zanim wiecz贸r dobieg艂 ko艅ca, prze膰wiczy艂y艣my dwie piosenki i nawet do艂o偶y艂am od siebie ch贸rki.

- Podoba mi si臋, jak 艣piewasz - pochwali艂a mnie Astrid, kiedy wraca艂y艣my do pokoi.

- Lepiej ni偶 gram... - wymamrota艂am.

- Wystarczy, 偶e po膰wiczysz...

- Jasne, 膰wiczenie czyni mistrza.

- Nie, mia艂am na my艣li to, 偶e nie masz techniki. Potrzebujesz kilku lekcji.

Mia艂a racj臋. Nauczy艂am si臋 gra膰 sama z ksi膮偶ki z chwytami, a je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 mierny entuzjazm domownik贸w zgodnie nieznosz膮cych ha艂asu, nie przyk艂ada艂am si臋 szczeg贸lnie.

- A od kogo mam wzi膮膰 te lekcje?

- Jak to od kogo? Ja ci臋 naucz臋, to chyba jasne?

- Ty?

- A dlaczego nie? W zamian za to ty mi pomo偶esz z t艂umaczeniami z 艂aciny.

- Umowa stoi!

U艣miechn臋艂am si臋 szeroko.

Rozdzia艂 11
Przeznaczenie

Londinium

A.D. 152

Seth nie otworzy艂 oczu, kiedy niesiono go na noszach ulicami Londinium. Nie obudzi艂 si臋 r贸wnie偶 wtedy, kiedy go przeniesiono do ch艂odnej marmurowej komnaty na ty艂ach willi Natalisa.

Nie zwr贸ci艂 uwagi na delikatne d艂onie, kt贸re wyk膮pa艂y go i po艂o偶y艂y, by odpocz膮艂, na pos艂aniu, na kt贸rym rozes艂ano wcze艣niej delikatne bawe艂niane prze艣cierad艂o. P贸藕niej tego popo艂udnia Domitus wezwa艂 swojego lekarza, Greka Tychona.

Tychon przyby艂 z niewielk膮 艣wit膮. Sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko przed Domitusem Natalisem, kt贸ry wyszed艂 mu na spotkanie przy 艂贸偶ku chorego.

Zanim Tychon dotkn膮艂 Sethosa, poprosi艂 o wod臋 do umycia r膮k. By艂o to a偶 nadto, ale po osuszeniu zanurzy艂 je w occie. Domitus zd艂awi艂 chichot wy偶szo艣ci. Za艂o偶y艂, 偶e Grek sk艂ada dziwny rytualny ho艂d innemu ni偶 on zestawowi b贸stw. Nie wiedzia艂, 偶e znajduje si臋 w艂a艣nie w obecno艣ci jednego z najbardziej tw贸rczych lekarzy wszech czas贸w. Tychon odkry艂 - w serii dokumentowanych pr贸b - 偶e ocet winny by艂 doskona艂ym 艣rodkiem odka偶aj膮cym, i teraz upiera艂 si臋, by przeprowadza膰 operacje zawsze po odpowiedniej dezynfekcji. Kiedy ju偶 dok艂adnie umy艂 r臋ce, przekaza艂 s艂oik swojemu pomocnikowi, kt贸ry umy艂 w艂asne. Tychon uni贸s艂 nast臋pnie gaz臋 i paj臋czyny pokrywaj膮ce rami臋 Setha. Ponuro potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie nabrzmia艂ej czerwieni膮 i napuchni臋tej okolicy rany.

Ca艂y dom Natalisa zgromadzi艂 si臋, by us艂ysze膰 werdykt.

- W tym momencie mog臋 powiedzie膰, 偶e rana jest bardzo g艂臋boka, a uszkodzenia mi臋艣ni i nerw贸w prawdopodobnie s膮 bardzo powa偶ne. Nie mog臋 wyrokowa膰, dop贸ki nie zajrz臋 do 艣rodka, ale podejrzewam, 偶e ko艣膰 uleg艂a cz臋艣ciowemu zmia偶d偶eniu. Rana jest obrzmia艂a i gor膮ca, co oznacza, 偶e b臋d臋 j膮 musia艂 ponownie otworzy膰 i podj膮膰 pr贸b臋 wyeliminowania zaka偶enia, ale mog臋 sobie wyobrazi膰, 偶e ranny utraci艂 ju偶 du偶o krwi i jest bardzo os艂abiony. Jego serce bije s艂abo i nieregularnie, trawi go chorobliwa gor膮czka. Zrobi臋, co w mojej mocy, by go wyleczy膰, ale szanse na to, 偶e prze偶yje, s膮 niewielkie.

Kiedy lekarz m贸wi艂, Domitus Natalis ponuro kiwa艂 g艂ow膮. Zainwestowa艂 du偶o pieni臋dzy w Sethosa Leontisa, cho膰 nie powiedzia艂 o tym swojej 偶onie Flawii, g艂贸wnie dlatego, 偶e wi臋kszo艣膰 pieni臋dzy pochodzi艂a z jej posagu. Flawia by艂a c贸rk膮 bogatego cz艂owieka i Domitus dobrze wyszed艂 na tym ma艂偶e艅stwie. Gdyby si臋 dowiedzia艂a o jego w膮tpliwej inwestycji, jej ojciec m贸g艂by za偶膮da膰 rozwodu, a w ten spos贸b Domitus pozosta艂by prawdopodobnie bez 艣rodk贸w do 偶ycia. Bogowie mu jednak sprzyjali, bo to ona zaproponowa艂a piel臋gnowanie gladiatora w ich domu.

- Co mo偶emy zrobi膰, by przechyli膰 szal臋 na korzy艣膰 Leontisa? - zapyta艂 swojego lekarza.

- No c贸偶, po tym, jak oczyszcz臋, zaszyj臋 i opatrz臋 ran臋, jego przysz艂o艣膰 b臋dzie w r臋kach bog贸w, oczywi艣cie, ale zaleca艂bym obserwacj臋 chorego dzie艅 i noc. Ze wzgl臋du na ataki gor膮czki on potrzebuje troskliwej opieki. Czy masz niewolnik贸w maj膮cych jak膮kolwiek wiedz臋 medyczn膮?

- Mog臋 dopilnowa膰 czuwania - powiedzia艂a szybko Flawia.

- Mog臋 ci w tym dopom贸c, je艣li zechcesz, matko - doda艂a Liwia.

Domitus z wdzi臋czno艣ci膮 u艣miechn膮艂 si臋 do kobiet. Od czasu do czasu bywa艂y bardzo przydatne.

- Doskonale. - Tychon skin膮艂 g艂ow膮. - No c贸偶, lepiej wr贸c臋 do pracy. Im d艂u偶ej tu stoj臋, tym szybciej zaka偶enie si臋 rozprzestrzenia. Potrzebuj臋 du偶o przegotowanej wody, du偶o czystych kawa艂k贸w tkaniny i wszystkie wasze lampy oliwne. Ten marmurowy st贸艂 stoj膮cy w rogu b臋dzie idealny do roz艂o偶enia moich instrument贸w medycznych.

Jego pomocnik podstawia艂 ju偶 st贸艂 do 艂贸偶ka. Flawia posz艂a zatroszczy膰 si臋 o czysty materia艂 i przegotowan膮 wod臋. Domitus oddali艂 si臋 do swojego gabinetu.

Sethos le偶a艂 nie艣wiadom tego, 偶e Tychon rozk艂ada swoje instrumenty i medykamenty. By艂 r贸wnie偶 nie艣wiadomy tego, 偶e dziewczyna, kt贸ra odwr贸ci艂a jego uwag臋 na arenie, sta艂a teraz w drzwiach do pokoju, w kt贸rym le偶a艂. Przygl膮da艂a si臋 uwa偶nie, jak lekarz umieszcza艂 swoje instrumenty w gotuj膮cej si臋 wodzie, a potem wy艂awia艂 je d艂ugimi metalowymi szczypcami.

Medyk ostro偶nie odwin膮艂 opatrunek na ramieniu Sethosa i mniejszymi szczypcami uj膮艂 wszystkie przesi膮kni臋te fragmenty paj臋czyny, kt贸re Matthias upchn膮艂 w ranie. Tychon skin膮艂 g艂ow膮 na swoich pomocnik贸w, kt贸rzy nagle mocno chwycili Sethosa za kostki i nadgarstki, a ich mentor odkorkowa艂 butelk臋, z kt贸rej nala艂 wcze艣niej p艂ynu do umycia r膮k. W pokoju rozszed艂 si臋 ostry zapach octu, a Tychon obficie pola艂 ran臋 p艂ynem z butelki. Sethos krzykn膮艂 i zacz膮艂 rzuca膰 si臋 w艣ciekle, ale pomocnicy nie puszczali. Liwia zas艂oni艂a uszy, a potem cofn臋艂a si臋 do drzwi.

Kiedy wr贸ci艂a p贸藕niej, blady Sethos le偶a艂 nieruchomo, a jego rami臋 pokrywa艂a 艣wie偶a gaza. Lekarz chowa艂 swoje przyrz膮dy do torby. Jego pomocnicy wycierali krew z pod艂ogi.

- Czy on 偶yje? - wyszepta艂a.

- Ledwie - odrzek艂 lekarz. - Pot臋偶nie go znieczuli艂em. Przez jaki艣 czas si臋 nie obudzi. Wr贸c臋 jeszcze dzi艣 wieczorem, 偶eby sprawdzi膰, co u niego. Do tego czasu trzeba go ch艂odzi膰 wod膮 i wachlarzami. B臋dzie mu si臋 chcia艂o pi膰. Mo偶ecie postara膰 si臋 wla膰 mu kilka kropli mi臋dzy wargi. Zostawi臋 dzi艣 troch臋 zi贸艂 do podawania mu, kiedy tylko si臋 obudzi.

Po tym jak Tychon i jego 艣wita opu艣cili pok贸j, Liwia przysun臋艂a sobie sto艂ek i usiad艂a obok pos艂ania gladiatora. Bardzo delikatnie dotkn臋艂a czo艂a Setha. By艂o rozpalone. Ostro偶nie wyci膮gn臋艂a szmatk臋 z miski z wod膮 stoj膮cej obok 艂贸偶ka, wycisn臋艂a nadmiar wody i pozwoli艂a, by ci臋偶kie krople zacz臋艂y skapywa膰 na jego czo艂o. P艂yn sp艂yn膮艂 po twarzy chorego, rozla艂 si臋 po w艂osach, policzkach, ustach. M臋偶czyzna wzdrygn膮艂 si臋, ale nie otworzy艂 oczu.

- Ach, Liwia - powiedzia艂a Flawia, wkraczaj膮c do pomieszczenia. - B臋d臋 przy nim czuwa膰. Id藕 teraz i po膰wicz gr臋 na cytrze. Oczekujemy od ciebie, 偶e pi臋knie nam zagrasz dzi艣 na bankiecie.

Liwia bez s艂owa wsta艂a i podesz艂a do drzwi. Nie wysz艂a jednak od razu. Przez chwil臋 sta艂a niezdecydowanie, ukryta za zas艂on膮 zwieszaj膮c膮 si臋 z framugi.

Flawia usiad艂a i zacz臋艂a delikatnie - a nawet zmys艂owo - obmywa膰 twarz i pier艣 Setha wod膮. Liwia us艂ysza艂a, jak Flawia wzdycha cicho, a potem zobaczy艂a, jak unosi le偶膮c膮 bli偶ej niej d艂o艅 Setha i ujmuje j膮 w d艂onie. Szeroko otwartymi oczami obserwowa艂a, jak Flawia powoli unosi d艂o艅 Setha do ust i jeden po drugim ca艂uje jego palce.

Po raz drugi tego dnia Liwia odesz艂a spod drzwi Setha. Przebieg艂a obok zdumionych niewolnik贸w przez ca艂y dom do najdalszego kra艅ca ogrodu, a kiedy ju偶 znalaz艂a si臋 pod os艂on膮 zwisaj膮cych ga艂臋zi wi艣ni pokrytych g臋stym listowiem, rzuci艂a si臋 na ziemi臋 i rozp艂aka艂a. I zosta艂aby tam, gdyby s艂u偶膮ca Ochira nie wysz艂a po li艣cie laurowe potrzebne do kuchni. Liwia skuli艂a si臋 w cieniu, dop贸ki s艂u偶膮ca jej nie min臋艂a, a potem szybko umkn臋艂a, klucz膮c mi臋dzy drzewami, do domu, gdzie zaszy艂a si臋 w zaciszu swojej sypialni.

Cytra sta艂a oparta o 艣cian臋. Liwia podnios艂a j膮 i umo艣ci艂a si臋 na pos艂aniu z instrumentem wygodnie u艂o偶onym na kolanach. Nieuwa偶nie zacz臋艂a przebiera膰 palcami po strunach, staraj膮c si臋 nie my艣le膰. Jej palce zacz臋艂y wygrywa膰 uspokajaj膮ce melodie, d藕wi臋ki, kt贸re pociesza艂y j膮 i przynosi艂y ukojenie. Cierpienie 艣ciskaj膮ce jej gard艂o w ko艅cu ust膮pi艂o. Nie艣wiadomie zacz臋艂a nuci膰, a palce zacz臋艂y wygrywa膰 coraz bardziej skomplikowane uk艂ady harmoniczne.

Domitus, kt贸ry w swoim gabinecie sprawdza艂 ostatni膮 list臋 towar贸w do wysy艂ki, us艂ysza艂 s艂odkie nuty p艂yn膮ce przez marmurowe atrium i poczu艂 dum臋 z osi膮gni臋膰 Liwii. Mia艂a przedziwny, przyci膮gaj膮cy uwag臋 g艂os i by艂a utalentowanym muzykiem, co by艂o jego zas艂ug膮. Chocia偶 sam nie mia艂 s艂uchu, zauwa偶y艂, 偶e jej gra przykuwa uwag臋 publiczno艣ci. Kasjusz Malchus, sam prokurator, by艂 ni膮 oczarowany. Tak oczarowany, 偶e kiedy pierwszy raz us艂ysza艂 gr臋 Liwii na zorganizowanym przez nich bankiecie, zaproponowa艂 opiekunom dziewczyny zaaran偶owanie ma艂偶e艅stwa z ni膮.

Domitus zachichota艂. Nie m贸g艂by sobie tego lepiej wymy艣li膰. Na dzisiejszym przyj臋ciu Kasjusz mia艂 by膰 go艣ciem honorowym. By艂o szalenie istotne, by Liwia oczarowa艂a go jeszcze raz, poniewa偶 tego wieczoru mia艂y zosta膰 og艂oszone zar臋czyny i zawarta umowa ma艂偶e艅ska. Domitus mia艂 pewno艣膰, 偶e im bardziej zniewalaj膮ca b臋dzie gra Liwii, tym lepsze uda mu si臋 wynegocjowa膰 warunki jej zam膮偶p贸j艣cia. Pot臋偶ny posag, kt贸ry zaspokoi oczekiwania Kasjusza, wydawa艂 si臋 niewielk膮 cen膮 za w艂adz臋, kt贸r膮 mog艂o przynie艣膰 to ma艂偶e艅stwo. Kasjusz mia艂 swoich ludzi we wszystkich istotnych punktach i zna艂 wszystkie metody rozwi膮zywania trudnych sytuacji. To ma艂偶e艅stwo by艂o warte ka偶dego dupondiusa.

To, 偶e Liwia jeszcze o niczym nie wiedzia艂a, w og贸le nie zaprz膮ta艂o Domitusowi g艂owy.

Rozdzia艂 12
Zwyci臋偶ona

St Magdalene's

A.D. 2012

Musia艂am przyzna膰, 偶e granie w zespole sprawia艂o mi ogromn膮 przyjemno艣膰. Spotyka艂y艣my si臋 na pr贸bach dwa razy w tygodniu i dziesi臋膰 piosenek mia艂y艣my ju偶 naprawd臋 nie藕le opracowanych. Moja technika gry na gitarze zdecydowanie si臋 poprawi艂a - Astrid okaza艂a si臋 do艣膰 bezwzgl臋dn膮 nauczycielk膮, wi臋c w gruncie rzeczy nie mia艂am wyboru. Z drugiej strony jej 艂aci艅skie t艂umaczenia nie poprawi艂y si臋 ani na jot臋. Dostawa艂a teraz 艣wietne stopnie, ale tylko dlatego, 偶e odrabia艂am 膰wiczenia za ni膮. Ona po prostu nie potrafi艂a tego przyswoi膰.

- To bez sensu.

- Dlaczego mia艂oby to mie膰 mniejszy sens ni偶, powiedzmy, muzyka?

- Na Boga, Ewo! Mo偶e jeszcze tego nie zauwa偶y艂a艣, ale 艂acina jest, jak by ci to powiedzie膰, martwym j臋zykiem?

- Tak, ale...

- Nie znajdziesz 偶adnych argument贸w! Ten j臋zyk przeterminowa艂 si臋 jakie艣 dwa tysi膮ce lat temu! 呕ycie jest za kr贸tkie na takie rzeczy!

Prawdopodobnie Astrid mia艂a racj臋 i 偶ycie by艂o zdecydowanie za kr贸tkie, by marnowa膰 czas na sprzeczki o to; t艂umaczy艂am wi臋c dalej Wergiliusza, pozwalaj膮c jej zajmowa膰 si臋 sprawami istotnymi - jak 艣ci膮ganie tekst贸w piosenek.

- Dobra, sko艅czy艂am! - ziewn臋艂am i rzuci艂am d艂ugopis.

Rzuci艂a okiem na kartk臋.

- 艢wietnie, zatem zosta艂a nam godzina na 膰wiczenia. Jutro wielki wyst臋p.

Zamar艂am.

- Co powiedzia艂a艣?

- Wyst臋p. Jutro. Pok贸j wsp贸lny. Nie histeryzuj.

Zacz臋艂a mnie wypycha膰 z pokoju, ale nie da艂am si臋 wygoni膰.

- Astrid, chyba czego艣 nie zrozumia艂am. Mo偶esz powt贸rzy膰?

- Ile jeszcze razy mam ci to powt贸rzy膰?

Nie pisa艂am si臋 na to. Granie i 艣piewanie dla przyjemno艣ci to by艂o jedno, ale wyst臋powanie przed lud藕mi to by艂o co艣 zupe艂nie innego... Przed lud藕mi, kt贸rych ze wszystkich si艂 pr贸bowa艂am unika膰 przez kilka ostatnich miesi臋cy.

- Nie ma mowy, Astrid.

Opar艂am si臋 o 艣cian臋, krzy偶uj膮c r臋ce na piersiach.

Astrid nie zwraca艂a na mnie uwagi. Rozmawia艂a przez kom贸rk臋.

- Sadie, przyjd藕 do mojego pokoju, teraz!

Dwie minuty p贸藕niej wywlek艂y mnie do studia. Op贸r na nic si臋 nie zda艂. Pocieszy艂am si臋 my艣l膮, 偶e zosta艂a mi jeszcze ca艂a noc na zaplanowanie wymigania si臋 od tego.

Nast臋pnego ranka nadal nie mia艂am opracowanej strategii ucieczki. Dzie艅 kiepsko si臋 zacz膮艂. Ledwo zd膮偶y艂am wej艣膰 na 艣niadanie, kiedy obie dziewczyny na mnie naskoczy艂y.

- Ostatecznym celem gry jest wyst臋p przed publiczno艣ci膮, zrozum to wreszcie!

- Dlaczego tak si臋 przed tym wzdragasz? 艢wietnie nam idzie!

- B臋dzie fajnie!

- Przesta艅 si臋 wreszcie zapiera膰! To niesamowita okazja!

Do kolacji Astrid, kt贸ra wyczu艂a, 偶e by膰 mo偶e uda si臋 jej nak艂oni膰 mnie do wyst臋pu, zdopingowa艂a wi臋kszo艣膰 uczni贸w z naszego rocznika do pilnowania wszystkich wyj艣膰 ze szko艂y. Sama ani na sekund臋 nie spuszcza艂a mnie z oka.

O dwudziestej pierwszej zacz臋艂a holowa膰 mnie przez dziedziniec w stron臋 pokoju wsp贸lnego. Serce wali艂o mi w piersiach jak oszala艂e. W 艣rodku zebra艂 si臋 ju偶 t艂um ludzi. Sadie by艂a ju偶 na scenie, mocuj膮c swoje talerze. Mikrofony i gitary ju偶 pod艂膮czono.

- Kiedy uda艂o ci si臋 to wszystko ustawi膰? - wysycza艂am.

- Razem z Sadie sprawdzi艂y艣my d藕wi臋k podczas lunchu. 艁atwiej by艂oby to zrobi膰 z tob膮, ale mia艂am wra偶enie, 偶e najwa偶niejsze by艂o dla ciebie zjedzenie makaronu...

Kiedy Astrid wepchn臋艂a mnie na scen臋, ca艂e moje zdenerwowanie ust膮pi艂o miejsca czystej w艣ciek艂o艣ci. Gniew rozpali艂 mnie do czerwono艣ci, co Astrid by艂o akurat na r臋k臋, bo pierwszym utworem by艂 w艣ciek艂y kawa艂ek o patologicznym prze艣ladowcy.

Zanim go sko艅czy艂y艣my, wyrzuci艂am z siebie z艂o艣膰. Posz艂o o tyle 艂atwiej, 偶e nikt nie rzuca艂 w nas zgni艂ymi bananami. Mo偶na nawet powiedzie膰, 偶e t艂um oklaskiwa艂 nas z zaskakuj膮cym entuzjazmem.

W艂a艣nie mia艂am zacz膮膰 艣piewa膰 drugi numer, kiedy zauwa偶y艂am Ruby. Ci膮gn臋艂a Mi臋 za rami臋 do drzwi. Celowo. Zrozumia艂am.

Przygryz艂am wargi i wzi臋艂am g艂臋boki oddech, staraj膮c si臋 o niej nie my艣le膰. Odkry艂am, 偶e kiedy zamykam oczy, mog臋 udawa膰, 偶e nie stoj臋 przed publiczno艣ci膮, i skoncentrowa膰 si臋 na muzyce. Zadzia艂a艂o to tak dobrze, 偶e zupe艂nie mnie zaskoczyli, kiedy zacz臋li klaska膰 i gwizda膰. Przy pi膮tej piosence mog艂am ju偶 艣piewa膰 z otwartymi oczami i jeszcze przed przerw膮, cho膰 nie chcia艂am si臋 do tego przyzna膰, zacz臋艂am si臋 naprawd臋 nie藕le bawi膰.

Oczywi艣cie Astrid by艂a obrzydliwie zadowolona z siebie, ale ju偶 prawie jej wybaczy艂am, bo wzi臋艂a na siebie wszystkie obowi膮zki reprezentacyjne po koncercie. Pozwija艂am kable, spakowa艂am gitary i wymkn臋艂am si臋 niepostrze偶enie.

My艣la艂am, 偶e na tym koniec. By艂am naiwna.

Nast臋pnego ranka chrupa艂am w艂a艣nie p艂atki 艣niadaniowe z miodem, pr贸buj膮c nie nawi膮zywa膰 z nikim kontaktu wzrokowego, kiedy zamajaczy艂a przede mn膮 znajoma twarz.

- Astrid... 颅- westchn臋艂am.

Z rozmachem postawi艂a sw贸j talerz z jajkami na bekonie na stole i usiad艂a naprzeciwko mnie.

- Mam 艣wietn膮 wiadomo艣膰! - oznajmi艂a z pe艂nymi ustami. - B臋dziemy dawa艂y regularne wyst臋py! W ka偶dy czwartek wieczorem. Strasznie im si臋 podoba艂o!

Rozdzia艂 13
Czuwanie

Londinium

A.D. 152

T艂um na arenie wiwatowa艂 i wykrzykiwa艂 jego imi臋. Zbryzgany krwi膮 Seth patrzy艂 z g贸ry na o艣miu pokonanych gladiator贸w j臋cz膮cych u jego st贸p. By艂 zm臋czony... niesko艅czenie zm臋czony... ale uni贸s艂 rami臋 w ge艣cie pozdrowienia i odwr贸ci艂 si臋, by odej艣膰. Dlaczego piasek by艂 tak rozgrzany? Zbyt rozgrzany... Pali艂 mu stopy. Spojrza艂 pod nogi i zobaczy艂, 偶e piasek rozp艂yn膮艂 si臋 gdzie艣... Teraz Seth sta艂 na p艂on膮cych w臋glach. P艂omienie si臋ga艂y coraz wy偶ej. 呕ar stawa艂 si臋 nie do zniesienia, obejmowa艂 ju偶 jego cia艂o. P艂omienie zacz臋艂y liza膰 jego sk贸r臋...

- Prosz臋! - krzykn膮艂 w t艂um. - Prosz臋, pom贸偶cie mi!

Nie zdo艂a艂 wydoby膰 z siebie g艂osu. Nie s艂yszeli go... Nie s艂uchali. Skandowali jego imi臋...

- Sethos Leontis! Sethos Leontis!

Poprzez czerwone p艂omienie obserwowa艂 ich twarze, szukaj膮c czego艣... twarzy, kt贸r膮 musia艂 ujrze膰. Kiedy dziko toczy艂 wzrokiem dooko艂a, zobaczy艂, jak twarze zaczynaj膮 si臋 zmienia膰, zniekszta艂ca膰 do postaci czaszek o pustych oczodo艂ach bez wyrazu. Szeroko otwarte czarne usta wrzaskiem domaga艂y si臋 teraz jego krwi.

- Gi艅, Sethosie Leontisie! 颅- zawy艂 g艂os za jego plecami.

Seth odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 g贸ruj膮cego nad nim Protiksa, wysokiego na trzy metry, w艣ciekle wymachuj膮cego ognistym mieczem. Widok przeciwnika przyni贸s艂 mu ulg臋. Wielki Gal by艂 tutaj, by go zabi膰 i wyzwoli膰 z p艂on膮cego piek艂a. Patrzy艂 niecierpliwie, jak Protix potrz膮sa swoim mieczem, a potem wra偶a go w jego rami臋. I jeszcze raz... Jeszcze raz... Sethos jednak nie umiera艂. Dlaczego ten spektakl nie mia艂 ko艅ca?

- Przesta艅... - krzykn膮艂 s艂abo.

Poczu艂 na czole ch艂odne r臋ce, ale p艂omienie wci膮偶 spala艂y jego cia艂o, a 偶ar pali艂 mu gard艂o.

- Wody - wychrypia艂.

Jakim艣 cudem jego usta nie wydawa艂y si臋 ju偶 suche i sp臋kane; Seth poczu艂 nawet wod臋 na j臋zyku. Otworzy艂 oczy, lecz obraz by艂 niewyra藕ny. Gdzie si臋 podzia艂 ogie艅? Gdzie podzia艂a si臋 upiorna g艂owa Gala Protiksa? Zamruga艂 oczami. 艢wiat艂o nie by艂o czerwone, lecz ch艂odne, b艂臋kitnawe, przy膰mione. Pr贸bowa艂 zrozumie膰, co widzi. M贸g艂 przysi膮c, 偶e patrzy w migda艂owe oczy ze swojego snu.

Pr贸bowa艂 wym贸wi膰 imi臋 kobiety.

- Liwia?

Delikatne d艂onie unios艂y jego g艂ow臋 i pomog艂y mu wypi膰 艂yk napoju z kubka. Kiedy w膮ska stru偶ka p艂ynu pop艂yn臋艂a mu po brodzie, poczu艂 leciutkie dotkni臋cie d艂oni, kt贸ra zebra艂a krople i wilgoci膮 dotkn臋艂a jego sp臋kanych warg. Sethos zamkn膮艂 oczy i opar艂 g艂ow臋 na jej ch艂odnym ramieniu, nozdrzami chwytaj膮c nagle cie艅 znajomego zapachu wody r贸偶anej i ja艣minu. By艂 jednak tak oszo艂omiony gor膮czk膮, b贸lem i opium, 偶e nie m贸g艂 zrozumie膰 swojego snu. Wyczerpany opad艂 na pos艂anie.

W snach miota艂 si臋 mi臋dzy przera偶aj膮cym 偶arem rozpalonej areny a przenikliwym ch艂odem nocy, kiedy zimno chwyta艂o go w swoje szpony, wstrz膮saj膮c jego cia艂o dreszczem. Szcz臋kaj膮c z臋bami, nadaremno szuka艂 schronienia. W mroku czai艂y si臋 na niego demony, a w ich oczach migota艂y p艂omienie. Kiedy jednak zacz膮艂 si臋 obawia膰, 偶e zagubi si臋 na zawsze, z ciemno艣ci zacz臋艂y nap艂ywa膰 s艂odkie d藕wi臋ki, kt贸re odp臋dza艂y zjawy, roz艣wietla艂y noc i k膮pa艂y 艣wiat w blasku.

艢wiat艂o. Musia艂 zobaczy膰 艣wiat艂o.

Otworzy艂 oczy i ujrza艂 przejrzyste oczy wpatrzone w niego.

Tym razem obraz nie rozp艂yn膮艂 si臋 i nie znikn膮艂. Seth uni贸s艂 dr偶膮c膮 d艂o艅 i dotkn膮艂 twarzy kobiety.

- Czy jeste艣 prawdziwa? - wyszepta艂.

U艣miechn臋艂a si臋.

Zafascynowany jej pi臋knem, nie m贸g艂 oderwa膰 od niej oczu.

- Czy wr贸ci艂e艣 do nas, Sethosie Leontisie? - wyszepta艂a.

- Gdzie by艂em? - wycharcza艂.

U艣miechn臋艂a si臋 ponownie.

- W miejscu, do kt贸rego nie mog艂am pod膮偶y膰 za tob膮.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Liwia - wydysza艂. 颅- By艂a艣 tam... w moich snach. Ocali艂a艣 mnie.

- Nie, Sethosie, ja ci臋 prawie zabi艂am.

Unios艂a jego g艂ow臋 i pomog艂a mu napi膰 si臋 z kubka. Wychyli艂 zimn膮 wod臋 i poczu艂, jak rozkosznie sp艂ywa mu przez rozpalony prze艂yk.

- Gdzie ja jestem?

Omi贸t艂 spojrzeniem nieznajome pomieszczenie. Widzia艂 pierwsze promienie brzasku wpadaj膮ce przez ma艂e okienko tu偶 pod sufitem. Powi贸d艂 wzrokiem wok贸艂. Drgn膮艂, gdy zobaczy艂 star膮 kobiet臋 skulon膮 na sto艂ku przy drzwiach.

- To tylko Vibia, kucharka... moja przyzwoitka.

Vibia poruszy艂a si臋. Seth patrzy艂, jak Liwia podchodzi do niej i co艣 szepcze. Stara kobieta przeci膮gn臋艂a si臋, stan臋艂a z trudem i poku艣tyka艂a do wyj艣cia.

- Co jej powiedzia艂a艣? - zapyta艂.

- Zasugerowa艂am, 偶eby przynios艂a ci co艣 do jedzenia.

Seth le偶a艂 wpatrzony w pochylaj膮c膮 si臋 nad nim twarz i zastanawia艂 si臋, czy znalaz艂 si臋 w sid艂ach wywo艂anego gor膮czk膮 snu. Jak to mo偶liwe, 偶e by艂 tutaj z dziewczyn膮, kt贸ra nieustannie pojawia艂a si臋 w jego my艣lach, odk膮d zobaczy艂 j膮 po raz pierwszy.

- To tw贸j dom?

- To willa Domitusa i Flawii Natalis贸w, moich przybranych rodzic贸w.

M贸wi艂a po 艂acinie, ale mia艂a do艣膰 niezwyk艂y akcent.

- Nie urodzi艂a艣 si臋 w Rzymie?

- Nie 颅- odpowiedzia艂a. -颅 Podobnie jak ty, prawda?

- Oczywi艣cie 颅- przytakn膮艂 z nieukrywan膮 gorycz膮. - Zosta艂em tu przywleczony z Koryntu w kajdanach.

- No c贸偶, ciesz臋 si臋, 偶e tu trafi艂e艣.

Liwia ponownie si臋 u艣miechn臋艂a.

Spojrza艂 na ni膮 ze zdumieniem. Nagle d艂ugie lata nienawi艣ci i gniewu przesta艂y mie膰 znaczenie. To wszystko mia艂o sw贸j cel. W tym, 偶e wyrwano go z domu, 偶e wygra艂 wszystkie te walki na arenie, kry艂 si臋 sens. Pow贸d, dla kt贸rego znalaz艂 si臋 w tym zimnym, barbarzy艅skim kraju...

Liwia.

Otworzy艂 usta, 偶eby zn贸w co艣 powiedzie膰, ale Liwia delikatnie po艂o偶y艂a mu palec na wargach. Kucharka wr贸ci艂a z roso艂em warzywnym.

- Dzi臋kuj臋, Vibio. Mo偶esz si臋 teraz oddali膰 do swoich obowi膮zk贸w. Pomog臋 naszemu go艣ciowi zje艣膰 zup臋.

Vibia waha艂a si臋 przez chwil臋, ale wreszcie wysz艂a.

Sethos si臋 u艣miechn膮艂. Liwia jednym tylko spojrzeniem sk艂oni艂a star膮 kuchark臋 do porzucenia jej obowi膮zk贸w zwi膮zanych z odgrywaniem roli przyzwoitki. To robi艂o wra偶enie.

Trzyma艂a ros贸艂 w d艂oniach. Spr贸bowa艂 usi膮艣膰.

- Nie, nie ruszaj si臋! - krzykn臋艂a Liwia.

Za p贸藕no. Zapomnia艂 o swoim ramieniu. Przeszywaj膮cy b贸l rzuci艂 go na pos艂anie. Seth sykn膮艂 i mocno zacisn膮艂 powieki, pr贸buj膮c doj艣膰 do siebie.

Liwia po艂o偶y艂a ch艂odn膮 d艂o艅 na jego spoconym czole i odgarn臋艂a w艂osy z jego twarzy. To by艂o mi艂e. Wi臋cej ni偶 mi艂e. Marzy艂 o tym, by nie przestawa艂a.

Nagle gwa艂townie odsun臋艂a d艂o艅.

- Liwio! - rozleg艂 si臋 ostry, stanowczy g艂os. - Gdzie jest Vibia?

- Odprawi艂am j膮 - odrzek艂a spokojnie dziewczyna.

Seth spodziewa艂 si臋 gro藕nej odpowiedzi. Niezam臋偶ne rzymskie dziewcz臋ta nie powinny przebywa膰 sam na sam z m臋偶czyznami, ale z jakiego艣 powodu cicha odpowied藕 Liwii okaza艂a si臋 wystarczaj膮ca.

- Wydaje si臋, 偶e gor膮czka ust臋puje - doda艂a Liwia, kiedy kobieta, w kt贸rej Seth rozpozna艂 jej przybran膮 matk臋, ruszy艂a w ich stron臋.

- Zaopiekuj臋 si臋 nim teraz, Liwio - powiedzia艂a ostro. - Id藕 si臋 po艂o偶y膰. I nie zapomnij o naszym spotkaniu z Kasjuszem w po艂udnie. Mamy mn贸stwo spraw do om贸wienia i bardzo niewiele czasu, by zaplanowa膰 uczt臋 weseln膮. Za艂贸偶 na siebie wszystkie klejnoty, kt贸re masz, i pole膰 Ochirze u艂o偶y膰 ci w艂osy. Ona ma takie zr臋czne palce.

Seth szeroko otworzy艂 oczy, gdy us艂ysza艂 s艂owa „uczta weselna”. Uchwyci艂 przelotny wyraz twarzy Liwii, ale nie wiedzia艂, jak go zinterpretowa膰. Poczu艂 tylko dotkliwy b贸l, kt贸ry nie mia艂 nic wsp贸lnego z rozleg艂膮 ran膮 ramienia. Jak m贸g艂 zapomnie膰? Zosta艂a obiecana innemu m臋偶czy藕nie.

Liwia ostro偶nie postawi艂a misk臋 roso艂u na stole i odwr贸ci艂a si臋 od 艂贸偶ka. Kiedy sz艂a ku drzwiom, Seth powi贸d艂 za ni膮 wzrokiem, ale nie spojrza艂a ju偶 na niego.

- Sethosie Leontisie, ciesz臋 si臋, 偶e wreszcie si臋 ockn膮艂e艣.

Flawia patrzy艂a na niego z g贸ry, po czym przesun臋艂a palcem wzd艂u偶 jego szcz臋ki. Sethos zamkn膮艂 oczy, przypominaj膮c sobie ch艂odny dotyk r臋ki Liwii na swoich w艂osach. Us艂ysza艂 ciche westchnienie, a potem poczu艂 dotyk ciep艂ych warg.

Flawia Natalis go ca艂owa艂a...

Wstrz膮s, kt贸ry towarzyszy艂 zrozumieniu, zupe艂nie go oszo艂omi艂. Nie m贸g艂 si臋 poruszy膰. Z trudem zdoby艂 si臋 na to, by odwr贸ci膰 g艂ow臋. Nie m贸g艂 nawet usi膮艣膰, nie wspominaj膮c nawet o tym, by odej艣膰. By艂 bezbronny. By艂 wi臋藕niem w jej domu.

Nie przywyk艂 do bezbronno艣ci. Oczywi艣cie, nie by艂a to pierwsza wp艂ywowa kobieta, kt贸ra go pragn臋艂a. Przed ni膮 znalaz艂o si臋 wiele innych, ale nigdy wcze艣niej 偶adna nie poca艂owa艂a Setha bez jego zgody, bo mimo braku obywatelstwa zawsze utrzymywa艂 swoj膮 pozycj臋. Tutaj, teraz, jego bezbronno艣膰 sta艂a si臋 dla niego upokorzeniem.

I nagle zrozumia艂 wyraz, kt贸ry przelotnie pojawi艂 si臋 na twarzy Liwii. Ostrzega艂a go.

Kiedy usta Flawii dotkn臋艂y ust Setha, krew zawrza艂a mu w 偶y艂ach. Sporo ryzykowa艂a, proponuj膮c m臋偶owi sprowadzenie gladiatora do w艂asnego domu. To, 偶e go po偶膮da艂a, by艂o na sw贸j spos贸b niezdrowe i wiedzia艂a o tym. Wiele rzymskich kobiet szuka艂o zaspokojenia poza ma艂偶e艅stwem. Znajdowa艂y nawet usprawiedliwienie dla swoich romans贸w. Flawia by艂a pewna, 偶e mo偶e sobie na to pozwoli膰 - w ko艅cu jej m膮偶 widywa艂 si臋 z innymi kobietami - cho膰 wiedzia艂a, 偶e prawa m臋偶czyzn wygl膮daj膮 zupe艂nie inaczej ni偶 prawa kobiet.

W ci膮gu osiemnastu lat ma艂偶e艅stwa z Domitusem nigdy nie kusi艂o jej nadmiernie, by zrobi膰 skok w bok. Nie dlatego, 偶e go kocha艂a, bo tak nie by艂o. By艂 od niej trzydzie艣ci lat starszy i wybra艂 go dla niej jej ojciec, ale Flawia zawsze uwa偶a艂a, 偶e zbyt wiele mia艂a do stracenia: pi臋kny dom z mn贸stwem niewolnik贸w i swobod膮 poruszania si臋 wedle w艂asnych 偶ycze艅. M膮偶 jej nie bi艂 i nie opu艣ci艂 jej, kiedy nie uda艂o jej si臋 urodzi膰 mu dzieci, wi臋c 偶ywi艂a wobec niego wdzi臋czno艣膰. Ponadto cz臋sto wyje偶d偶a艂.

A teraz Sethos Leontis le偶a艂 w jej domu... Tak pi臋kny, 偶e a偶 zapiera艂o dech w piersiach. Wreszcie 艣wiadomy...

- Pani, lekarz czeka.

Vibia sta艂a w drzwiach. Flawia rzuci艂a jej piorunuj膮ce spojrzenie i szybko si臋 wyprostowa艂a. Jak d艂ugo kobieta tam sta艂a? Ile widzia艂a? Jak naj艂atwiej mo偶na by艂o zapewni膰 jej milczenie?

Kiedy wszystkie te my艣li przelatywa艂y jej przez g艂ow臋, do pokoju wszed艂 lekarz.

- Ach, Tychonie, witaj! - Flawia u艣miechn臋艂a si臋 z wdzi臋kiem. - Stan naszego pacjenta dzi艣 rano znacznie si臋 poprawi艂.

Tychon z szacunkiem skin膮艂 g艂ow膮 i zdecydowanie poprowadzi艂 swoich asystent贸w w stron臋 艂贸偶ka. Flawia mog艂a ju偶 tylko z godno艣ci膮 si臋 oddali膰.

Seth odetchn膮艂 z ulg膮, ale szybko zda艂 sobie spraw臋, 偶e zamieni艂 tylko jedn膮 form臋 tortury na inn膮.

Tychon zacz膮艂 rozwija膰 banda偶e. Rami臋 Setha wci膮偶 by艂o nabrzmia艂e po wcze艣niejszej pr贸bie wstania, wi臋c kiedy lekarz zacz膮艂 zwija膰 nasi膮k艂e krwi膮 banda偶e, Seth z trudem t艂umi艂 okrzyki b贸lu. Kiedy w ko艅cu poczu艂 na ramieniu ch艂odne powietrze, odetchn膮艂 z ulg膮. Sko艅czy艂o si臋.

Niezupe艂nie. Otworzy艂 oczy z zaskoczenia, kiedy pomocnicy lekarza zacisn臋li na r臋kach i nogach rannego 偶elazne obr臋cze. O co tu chodzi艂o?

Tym razem, kiedy ocet zetkn膮艂 si臋 z rozpalon膮 ran膮 na jego ramieniu, Seth nie zdo艂a艂 powstrzyma膰 krzyku. Wi艂 si臋 w mocnym u艣cisku dw贸ch silnych m臋偶czyzn, kt贸rzy go schwytali i unieruchomili, a lekarz niezra偶ony jego zachowaniem spokojnie pracowa艂.

- Sethosie Leontisie, bogowie okazali si臋 dla ciebie 艂askawi! - wymrucza艂 uspokajaj膮co, a potem odwr贸ci艂 si臋 do swoich pomocnik贸w. - Gor膮czka ju偶 znacznie spad艂a i rana nie jest ju偶 rozpalona. Widzicie, 偶e troch臋 si臋 zmniejszy艂 ten ciemnoczerwony nabrzmia艂y obszar wok贸艂 rany? Zaka偶enie wychodzi na powierzchni臋...

T艂umacz膮c to, Tychon mocno nacisn膮艂 palcami rozpalon膮 sk贸r臋 wok贸艂 szw贸w, wyciskaj膮c z rany rop臋 i krew. Sethos zn贸w krzykn膮艂.

- Chory straci艂 mn贸stwo krwi, ale musimy zadba膰 o to, by krew wok贸艂 rany nie krzep艂a, lecz kr膮偶y艂a, wi臋c niezb臋dne jest wykonanie przemy艣lanego, oszcz臋dnego puszczania krwi, co pozwoli jej p艂yn膮膰 sprawniej.

Seth w koszarach cz臋sto by艂 艣wiadkiem upuszczania krwi. Matthias przy tym zawsze przeklina艂. Rannego nie cieszy艂a ta perspektywa. Zagryz艂 z臋by w oczekiwaniu na b贸l.

Tychon wyci膮gn膮艂 ma艂y ostry n贸偶 z pude艂ka z przyborami. Obejrza艂 go pod 艣wiat艂o, a potem przytrzyma艂 ostrze nad p艂omieniem pal膮cej si臋 lampy.

Seth prze艂kn膮艂 艣lin臋. Pomocnicy nie zwalniali u艣cisku, wi臋c wiedzia艂, 偶e nie ma ucieczki.

Lekarz wzi膮艂 kubek wykonany z rogu i umie艣ci艂 go obok rany. Seth zamkn膮艂 oczy i stara艂 si臋 nie my艣le膰 o tym, co dzia艂o si臋 w tym pokoju. Westchn膮艂, kiedy n贸偶 przeci膮艂 sk贸r臋, a potem poczu艂 napi臋cie, kiedy Tychon wyciska艂 krew z tej nowej rany do kubka. Musia艂 znie艣膰 t臋 procedur臋 jeszcze siedem razy. Trzy kolejne ci臋cia wok贸艂 rany, dwa na lewym ramieniu, poprzez naczynia w zgi臋ciu 艂okcia i nadgarstka, i dwa na piersiach. Kiedy Tychon sko艅czy艂, obmy艂 rany ognistym p艂ynem, opatrzy艂 ponownie ran臋 na ramieniu, sk艂oni艂 Setha do wypicia gorzkiego medykamentu i wyszed艂, obiecuj膮c przyj艣膰 nast臋pnego dnia.

- O, bogowie - wyj臋cza艂 Seth. - Kolejna czaruj膮ca obietnica.

Kiedy tak le偶a艂, pr贸buj膮c nie zwraca膰 uwagi na pulsuj膮cy b贸l, zda艂 sobie spraw臋, 偶e by艂 naprawd臋 g艂臋boko wdzi臋czny temu cz艂owiekowi i Matthiasowi za ocalenie mu 偶ycia. Bo teraz naprawd臋 mia艂 co艣 - a raczej kogo艣 颅- dla kogo warto by艂o 偶y膰.

A mo偶e tylko sobie j膮 wy艣ni艂? Pr贸bowa艂 oczy艣ci膰 umys艂 z pogmatwanych my艣li i poczu艂, 偶e zaczyna odp艂ywa膰. Nie m贸g艂 tego powstrzyma膰. Usi艂owa艂 chwyci膰 si臋 brzeg贸w pos艂ania, ale r臋ce opad艂y bezw艂adnie i Sethos straci艂 przytomno艣膰.

Rozdzia艂 14
Narzeczeni

Londinium

A.D. 152

Kasjusz Malchus, narzeczony Liwii, usiad艂 w gabinecie z Blandusem, swoim g艂贸wnym ksi臋gowym. Blandus rozwija艂 zwoje, a Kasjusz sprawdza艂 kolejne kolumny liczb. Ka偶dy zw贸j zawiera艂 spis podatk贸w zebranych z brytyjskich prowincji w ci膮gu trzech ostatnich miesi臋cy.

Jako prokurator Kasjusz odpowiada艂 za pob贸r podatk贸w, ich dystrybucj臋 i relokacj臋. By艂a to wysoka, zaszczytna funkcja, odpowiednia dla m臋偶czyzny o charakterze najwy偶szej pr贸by. Niestety, jako pozbawiony skrupu艂贸w zach艂anny tyran Kasjusz nie do ko艅ca spe艂nia艂 te kryteria, a rola prokuratora dawa艂a mu ogromn膮, niszcz膮c膮 w艂adz臋.

Maj膮c do dyspozycji tak wielki maj膮tek, m贸g艂 kupi膰 ka偶dego. I doskonale wiedzia艂, 偶e ka偶dego mo偶na kupi膰, je艣li tylko cena jest wystarczaj膮co wysoka.

Blandus, jego ksi臋gowy, od trzynastu lat - odk膮d Kasjusz zorientowa艂 si臋 w nieprawid艂owo艣ciach dotycz膮cych 艣ci膮gania podatk贸w handlowych - mia艂 u Kasjusza d艂ug. W chwili, w kt贸rej prokurator postanowi艂 bacznie przyjrze膰 si臋 prowadzonym przez niego operacjom, Blandus dysponowa艂 ju偶 niez艂膮 fortunk膮. W Rzymie kar膮 za tego rodzaju przest臋pstwa by艂o wygnanie i przej臋cie przez pa艅stwo ca艂ego maj膮tku. Zamiast tego Kasjusz zaoferowa艂 Blandusowi lukratywn膮 pozycj臋 g艂贸wnego ksi臋gowego. Aby utrzyma膰 swoje nowe stanowisko, Blandus musia艂 prowadzi膰 dalej swoj膮 kreatywn膮 ksi臋gowo艣膰 - tylko ju偶 na znacznie wi臋ksz膮 skal臋.

Kasjusz wiedzia艂, 偶e mo偶e bezgranicznie zawierzy膰 lojalno艣ci Blandusa. Nie tylko dlatego, 偶e ksi臋gowy mia艂 tak wiele do stracenia, ale te偶 dlatego, 偶e Blandus chcia艂 偶y膰, a nikt lepiej ni偶 on nie rozumia艂 rozmiar贸w i g艂臋bi bezwzgl臋dno艣ci Kasjusza. Gdyby tylko g艂贸wny ksi臋gowy prokuratora podj膮艂 pr贸b臋 wyzwolenia si臋 z kr臋puj膮cych go wi臋z贸w, razem z 偶on膮 i dwiema male艅kimi c贸rkami zgin膮艂by przed nadej艣ciem 艣witu.

Kiedy Kasjusz sko艅czy艂 podpisywa膰 audyty podatkowe prowincji, Blandus odchrz膮kn膮艂.

- Mamy pewien ma艂y problem z dostawc膮 oliwek.

Kasjusz odwr贸ci艂 g艂ow臋 do Blandusa, czekaj膮c na wyja艣nienia.

- Wyrazi艂 niepok贸j, je艣li chodzi o podatek, hm, ubezpieczeniowy.

Kasjusz oboj臋tnie wzruszy艂 ramionami.

- A zatem jutro mo偶e si臋 spodziewa膰 pierwszej wizyty stra偶y do zada艅 specjalnych.

Stra偶 do zada艅 specjalnych Kasjusza wymaga艂a specjalnych umiej臋tno艣ci. Trzej najbardziej utalentowani stra偶nicy - Otho, Pontius i Rufus - stali w milczeniu pod drzwiami. Nikt nieproszony nie przemkn膮艂by niezauwa偶enie obok nich. Ca艂a tr贸jka s艂u偶y艂a mu od zako艅czenia s艂u偶by w legionach. Kasjusz, b臋d膮cy w贸wczas ich kapitanem, przy艂apa艂 ich na tym, jak bezlito艣nie t艂ukli kilku innych 偶o艂nierzy z powodu d艂ugu karcianego. Natychmiast dostrzeg艂 w nich sadystyczn膮 偶膮dz臋 krwi, dzi臋ki kt贸rej w jego s艂u偶bie mieli okaza膰 si臋 bezcenni. I zn贸w, zamiast ich ukara膰, zatrudni艂 ich. Umocni艂 te偶 ich oddanie i pos艂usze艅stwo, aran偶uj膮c ma艂偶e艅stwa z kobietami o znacznym posagu.

Byli okrutnymi, bezdusznymi wojownikami, przez co stali si臋 nie tylko skutecznymi stra偶nikami, lecz tak偶e idealnymi poborcami podatkowymi. Cho膰 Kasjusz nie wymaga艂 od swoich stra偶nik贸w obecno艣ci podczas poboru podatk贸w, odpowiadali oni za egzekucj臋 jego dodatkowego podatku - „ubezpieczeniowego”: podatku, kt贸ry w艂a艣ciciele sklep贸w i kupcy p艂acili za ochron臋 mienia przed po偶arem lub wandalizmem. Gdyby nie zap艂acili haraczu, ich mienie pad艂oby ofiar膮 rabusi贸w lub ognia. Zazwyczaj wystarcza艂 jeden magazyn zniszczonych zapas贸w, by kupiec bez wahania si臋gn膮艂 do sakiewki. Je艣li jednak nadal upiera艂 si臋 nie p艂aci膰 podatku za ochron臋, wkr贸tce znajdowa艂 jednego z cz艂onk贸w swojej rodziny sp艂ywaj膮cego Tamiz膮, najszersz膮 i najg艂臋bsz膮 rzek膮 Londynu. Trzecia wizyta stra偶y specjalnej zwykle nie by艂a ju偶 potrzebna.

Chocia偶 Kasjusz mia艂 du偶膮 i rozcz艂onkowan膮 siatk臋 oddanych mu agent贸w, ta tr贸jka stra偶nik贸w pracowa艂a dla niego najd艂u偶ej i z najwi臋kszym zaanga偶owaniem. Kochali swoj膮 prac臋, a on wysoko ich ceni艂.

Kasjusz piecz臋towa艂 w艂a艣nie ostatni zw贸j, kiedy Otho z szacunkiem zapuka艂 do drzwi i wszed艂.

- O co chodzi? - zapyta艂 Kasjusz, pochmurniej膮c.

- Panie, Domitus Natalis oraz panie Flawia i Liwia czekaj膮 na twoje przybycie.

- A, dzi臋kuj臋 bardzo, Otho. Zaprowad藕 ich do atrium i zapytaj, czy nie maj膮 ochoty na korzenne wino. B臋d臋 tam za chwil臋.

Kasjusz przeni贸s艂 zwoje do okutej skrzyni i przekr臋ci艂 ci臋偶ki 偶elazny klucz.

- Blandusie, czy m贸g艂by艣 zatwierdzi膰 mi wydanie wi臋kszej sumki? Moje przyj臋cie weselne musi by膰 uroczysto艣ci膮 pa艅stwow膮 na miar臋 cezara.

Rozdzia艂 15
Mutacja kom贸rek

St Magdalene's

A.D. 2012

By艂a si贸dma rano w pi膮tek.

- Nieee! - j臋kn臋艂am, kiedy d藕wi臋k budzika przedar艂 si臋 przez zas艂on臋 oboj臋tno艣ci.

Nie by艂am gotowa zmierzy膰 si臋 z tym dniem. Czwartkowy koncert, po kt贸rym o czwartej nad ranem nast膮pi艂a sesja w szkolnej sieci komputerowej, strasznie mnie zm臋czy艂.

Uzna艂am, 偶e dodatkowe p贸艂 godziny w 艂贸偶ku warte jest zrezygnowania ze 艣niadania. Przestawi艂am budzik.

Kiedy obudzi艂am si臋 po raz drugi, przypomnia艂am sobie, 偶e dzisiaj uczni贸w St Mag's czeka艂o superwydarzenie. W szkole mia艂 si臋 pojawi膰 z wyk艂adem profesor zajmuj膮cy si臋 wirusologi膮. Ostatnio bardziej zainteresowa艂am si臋 mikrobiologi膮, wi臋c wyskoczy艂am z 艂贸偶ka na jednej nodze i ruszy艂am pod prysznic.

By艂 jasny listopadowy poranek. Uda艂o mi si臋 dotrze膰 pierwszej do laboratorium biologicznego, wi臋c zaj臋艂am swoje ulubione krzes艂o z przodu i zacz臋艂am przegl膮da膰 notatki z wirusologii. Kiedy ponownie unios艂am g艂ow臋, ca艂a klasa by艂a ju偶 obecna, a doktor Franklin przedstawia艂a naszego go艣cia.

- Witam wszystkich! Przedstawiam wam profesora Ambrose'a. Pracowa艂 z wirusami patogennymi na Uniwersytecie Nowojorskim na wydziale bada艅 mikrobiologicznych. To dla nas wielki zaszczyt wita膰 w progach naszej szko艂y tak znamienitego naukowca. Dzisiaj opowie nam o efekcie cytopatycznym wyst臋puj膮cym w kom贸rkach pod wp艂ywem replikacji wirusa...

Genialnie! Z entuzjazmem rozejrza艂am si臋 po klasie, ale najwyra藕niej wi臋kszo艣膰 uczni贸w nie podziela艂a mojego zapa艂u. Kilka os贸b wznios艂o w g贸r臋 udr臋czone spojrzenia. Powoli stawa艂o si臋 jasne, 偶e w St Mag's by艂am jednym z najwi臋kszych biologicznych kujon贸w.

Nast臋pne czterdzie艣ci minut przelecia艂o jak z bicza strzeli艂. Korzystali艣my z naszego nowego mikroskopu kwantowego, by zbada膰 subtelne i jednocze艣nie skrajne r贸偶nice kszta艂tu wirionu i wzorc贸w jego reprodukcji, jak r贸wnie偶 jego dzia艂anie cytopatyczne. Trudno uwierzy膰, jak 艣miertelne by艂y niekt贸re z nich, bo spos贸b, w jaki wirus przekszta艂ca艂 kom贸rk臋, odznacza艂 si臋 niespotykanym pi臋knem.

Kiedy zadzwoni艂 dzwonek, wszyscy rzucili si臋 do wyj艣cia. Wszyscy opr贸cz mnie. Chcia艂am wyja艣ni膰 kwesti臋 formowania si臋 syncytium, kt贸r膮 na wyk艂adzie om贸wiono bardzo pobie偶nie.

- Panie profesorze?

- Och... Ewa, prawda?

Skin臋艂am g艂ow膮.

- Czy mia艂by pan dla mnie chwilk臋?

- Oczywi艣cie. - Zwr贸ci艂 si臋 do doktor Franklin: - Mam nadziej臋, 偶e to nie koliduje z naszym planem dnia?

- W艂a艣nie zacz臋艂a si臋 przerwa na lunch. Je艣li wi臋c pana 偶o艂膮dek mo偶e zaczeka膰...

- Oczywi艣cie, prosz臋 si臋 mn膮 nie przejmowa膰. Nie chcia艂bym jednak pani zatrzymywa膰.

- Och, nic si臋 nie sta艂o. Musz臋 przygotowa膰 na dzisiejsze popo艂udnie kilka slajd贸w - b臋d臋 w swoim gabinecie.

- Bardzo panu dzi臋kuj臋, profesorze! 颅- powiedzia艂am.

Profesor Ambrose przedstawia艂 zawi艂e kwestie tak jasno i zrozumiale, 偶e ka偶de wyja艣nienie rodzi艂o kolejne pytanie. Nagle si臋gn膮艂 do torby i wydoby艂 z niej niewielkie pude艂ko. Otworzy艂 je ostro偶nie. W 艣rodku znajdowa艂y si臋 zapiecz臋towane szklane fiolki, zakraplacze i preparaty na p艂ytkach. Zawaha艂 si臋 przez chwil臋 i spojrza艂 na mnie uwa偶nie, jakby zastanawia艂 si臋, czy te kwestie naprawd臋 mnie interesuj膮, po czym przyst膮pi艂 do dalszych wyja艣nie艅.

- Nie mia艂em czasu pokaza膰 tego ca艂ej klasie, ale je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 tw贸j entuzjazm i uzdolnienia, pomy艣la艂em, 偶e mo偶e mia艂aby艣 ochot臋 rzuci膰 okiem...

By艂am w si贸dmym niebie.

Kiedy pierwsze szkie艂ko znalaz艂o si臋 na swoim miejscu, profesor przesun膮艂 mnie tak, 偶ebym mog艂a spojrze膰 na komputerowy obraz na monitorze.

- Co widzisz?

Przyjrza艂am si臋 uwa偶nie.

- Nic szczeg贸lnego. Normalne limfocyty T.

- Doskonale. A teraz patrz...

Wyj膮艂 jedn膮 z male艅kich fiolek i za pomoc膮 zakraplacza przeni贸s艂 odrobin臋 jej zawarto艣ci na szkie艂ko.

Patrzy艂am, jak obok limfocyt贸w T pojawi艂y si臋 male艅kie, ostre, w艂osowate struktury. W niczym nie przypomina艂y mikroorganizm贸w, kt贸re obserwowali艣my wcze艣niej.

- Co to jest? - zapyta艂am.

- Przygl膮daj si臋 uwa偶nie...

W mgnieniu oka ekran pociemnia艂.

- Hm, wyst膮pi艂y jakie艣 zak艂贸cenia przekazu.

- Z przekazem wszystko jest w porz膮dku.

- Ale...

- Sp贸jrz jeszcze raz, tym razem w zwolnionym tempie.

Profesor nagra艂 ca艂y proces na twardym dysku, a teraz odtworzy艂 go w kilkusetkrotnym spowolnieniu.

Ponownie spojrza艂am na ekran. Zobaczy艂am, jak do podryguj膮cych limfocyt贸w T do艂膮czaj膮 si臋 ostre nitki. Po chwili nitki wnikn臋艂y do kom贸rki i wi艂y si臋 teraz wewn膮trz niej. Nagle zacz臋艂y si臋 dzieli膰. Dwie nitki sta艂y si臋 czterema i tak dalej, a偶 w ko艅cu ka偶da kom贸rka sta艂a si臋 pulsuj膮c膮 mas膮 nitek. Limfocyty T zacz臋艂y rosn膮膰, by pomie艣ci膰 mno偶膮ce si臋 w szale艅czym tempie nitki. Ros艂y i ros艂y, a potem nagle zdawa艂y si臋 jednocze艣nie eksplodowa膰. Gapi艂am si臋 na ekran. By艂 pusty.

- Co si臋 sta艂o? - wyszepta艂am.

Nigdy wcze艣niej nie widzia艂am niczego podobnego.

- A jak my艣lisz? - zapyta艂.

- No c贸偶... To niemo偶liwe. Wygl膮da艂o to tak, jakby kom贸rki... znikn臋艂y.

- W艂a艣nie widzia艂a艣...

- Profesorze Ambrose! - Profesor Franklin energicznie zmierza艂a w nasz膮 stron臋. - Mam wra偶enie, 偶e Ewa nadu偶y艂a ju偶 nieco pana uprzejmo艣ci! Chod藕my, zanim zamkn膮 kantyn臋 - chocia偶 i tak zapewne nie mo偶emy ju偶 liczy膰 na ciasto czekoladowe!

Lekki wyraz zniecierpliwienia przemkn膮艂 po twarzy profesora Ambrose'a, ale u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie.

- Och, bardzo dzi臋kuj臋 za trosk臋 i go艣cinno艣膰 - rzek艂 uprzejmie, po czym odwr贸ci艂 si臋 do mnie. - Ewo, czy mo偶emy sko艅czy膰 nasz膮 rozmow臋 po lunchu?

Skin臋艂am g艂ow膮, zastanawiaj膮c si臋, czy uda mi si臋 urwa膰 z matematyki.

Profesor Franklin spochmurnia艂a.

- Czy o drugiej masz okienko, Ewo?

- No c贸偶... nie do ko艅ca, ale...

- Mo偶e zdo艂am przekona膰 profesora Ambrose'a, by odwiedzi艂 nas innym razem? - powiedzia艂a profesor Franklin.

- A ja nie odm贸wi臋. - Profesor si臋 u艣miechn膮艂, a profesor Franklin grzecznie, acz stanowczo skierowa艂a go do drzwi.

Kiedy ju偶 mieli wyj艣膰, profesor obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie.

- Czy mog臋 zostawi膰 tu swoje rzeczy na d艂ug膮 przerw臋? - zapyta艂, wskazuj膮c szkie艂ka i fiolki.

- Oczywi艣cie, profesorze. Ewo, czy mo偶esz zatrzasn膮膰 drzwi za sob膮, jak b臋dziesz wychodzi膰?

- Oczywi艣cie, pani profesor.

- Ale teraz naprawd臋 powinna艣 si臋 pospieszy膰. Zosta艂o ju偶 tylko dwadzie艣cia minut do rozpocz臋cia kolejnej lekcji.

Profesor Franklin otworzy艂a drzwi i zabra艂a Ambrose'a na lunch, zostawiaj膮c mnie w laboratorium sam膮.

Spojrza艂am na stert臋 swoich ksi膮偶ek, a potem na mikroskop.

W tym momencie powinnam szybko spakowa膰 swoje rzeczy i p贸j艣膰 co艣 zje艣膰... ale tego nie zrobi艂am.

Rozdzia艂 16
Halucynacje

Londinium

A.D. 152

Ten zapach. Zna艂 go. Odetchn膮艂 g艂臋boko, skierowa艂 twarz w jego stron臋 i otworzy艂 oczy.

By艂a tam. Siedzia艂a na sto艂ku obok niego, odwr贸cona do niego bokiem i wpatrzona w wisz膮cy za oknem ksi臋偶yc. Mia艂a zmartwion膮 min臋.

- Liwia? - wyszepta艂.

Spojrza艂a na niego niespokojnie, a na jej twarzy wykwit艂 czaruj膮cy u艣miech.

- Witaj, Sethosie - wyszepta艂a. Sp艂oszona zerkn臋艂a na drzwi, a potem schyli艂a g艂ow臋 tak nisko, 偶e jej usta niemal dotyka艂y jego ucha. - Vibia by艂a tak samo mi艂a i podarowa艂a nam kilka minut rozmowy.

- Masz zaskakuj膮ce zdolno艣ci... - Seth u艣miechn膮艂 si臋 i si臋gn膮艂 po d艂o艅 Liwii.

- Tak naprawd臋 my艣l臋, 偶e dzia艂anie Vibii podyktowane jest raczej buntem wobec Flawii, a nie trosk膮 o mnie. Nie pochwala... hm, zainteresowania Flawii.

Zamkn膮艂 oczy i pr贸bowa艂 prze艂kn膮膰 gul臋, kt贸ra uros艂a mu w gardle na wspomnienie podchod贸w Flawii tego ranka.

- Czy jeste艣 spragniony? - zapyta艂a Liwia, b艂臋dnie interpretuj膮c jego ruch.

Podnios艂a kubek ze sto艂u i delikatnie unios艂a g艂ow臋 Sethosa, pomagaj膮c mu si臋 napi膰. Nie odrywa艂 oczu od jej twarzy.

- Flawia jest niebezpieczna, Sethosie. Je艣li czego艣 chce, to w ko艅cu to dostanie.

- Liwio - wydusi艂 - pragn臋 tylko ciebie, nigdy nie pomy艣l臋 o kim艣 innym.

- Sethosie - wyszepta艂a czule, przytrzymuj膮c kubek przy jego ustach. - Jeste艣 os艂abiony gor膮czk膮 i b贸lem. Nie wiesz, czy to sen, czy jawa. Nie znasz mnie...

Prze艂kn膮艂 wod臋.

- Powiedz mi tylko... 偶e ty nie czujesz tego samego...

Utkwi艂 wzrok w jej oczach i znalaz艂 w nich odpowied藕. Zauwa偶y艂 w nich te偶 walk臋, kt贸r膮 dziewczyna toczy艂a sama ze sob膮.

- Liwio - odezwa艂 si臋 z moc膮. - Nie mo偶emy pozwoli膰, by strach nas zniewoli艂.

Liwia delikatnie opu艣ci艂a jego g艂ow臋 i odwr贸ci艂a si臋, by odstawi膰 kubek na st贸艂. Kiedy odsun臋艂a r臋ce, Seth natychmiast zda艂 sobie spraw臋, jak bardzo mu ich brakuje. Instynktownie si臋gn膮艂 w jej stron臋 i z rozkosz膮 poczu艂, jak drobne d艂onie zamykaj膮 si臋 wok贸艂 jego r臋ki. Westchn膮艂 z zadowoleniem i uni贸s艂 d艂onie Liwii do policzka. Od jej zapachu zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Przesun膮艂 ustami po smuk艂ych palcach, a potem podni贸s艂 wzrok na twarz dziewczyny i zobaczy艂 艂zy sp艂ywaj膮ce po policzkach.

- Ale - wyj膮ka艂a - to niemo偶liwe.

- Cichooo - nie! Nie m贸w tak, prosz臋... - Uca艂owa艂 jej palce. - Jeste艣my sobie przeznaczeni.

Seth wypowiedzia艂 te s艂owa, ale nagle spochmurnia艂. Sk膮d wzi臋艂o si臋 to przekonanie? Pogardza艂 tanim sentymentalizmem, lecz rozumia艂, 偶e to nie jest kwestia sentymentu. Ta dziewczyna zachwia艂a podstawami jego 艣wiata. Przez lata jego 偶ycie nastawione by艂o ca艂kowicie i bezustannie na fizyczne przetrwanie. Robi艂 wszystko, by odp臋dzi膰 niechciane my艣li i uczucia. Wiara, nadzieja i mi艂o艣膰 by艂y zakazane. Wiedzia艂, 偶e przetrwanie zale偶y od tego, jak skutecznie uda mu si臋 wyprze膰 te potrzeby. A teraz nagle rezygnowa艂 sam z siebie, got贸w stopi膰 si臋 w jedno z drug膮 osob膮. Nie troszczy艂 si臋 ju偶 o przetrwanie, bo zale偶a艂o ono wy艂膮cznie od Liwii. Bez niej nie potrafi艂 ju偶 偶y膰.

Ona jednak patrzy艂a gdzie艣 w pustk臋 i potrz膮sa艂a g艂ow膮.

- To nie powinno si臋 zdarzy膰 - powiedzia艂a.

- Zrozumia艂em to, gdy tylko ci臋 zobaczy艂em - wyszepta艂, zn贸w widz膮c jej twarz na arenie.

- Wszystko sprzysi臋g艂o si臋 przeciwko nam... nie zdajesz sobie nawet sprawy.

- Znajdziemy spos贸b. Potrzebujemy tylko czasu.

- Nie mamy czasu. Musz臋 uciec. Je艣li tu zostan臋, wydadz膮 mnie za m膮偶...

Wzdrygn膮艂 si臋.

- Kiedy?

G艂os Liwii by艂 pozbawiony emocji.

- Dat臋 ju偶 ustalono. 艢lub ma si臋 odby膰 za dwa tygodnie.

- Dwa tygodnie? - powt贸rzy艂.

- Kasjusz Malchus nie chce czeka膰.

Kasjusz Malchus. To imi臋 wydawa艂o si臋 Sethowi znajome.

- Nikt mu si臋 nie sprzeciwi. Jest pot臋偶nym i wp艂ywowym cz艂owiekiem.

- Jak pot臋偶nym?

- Jest prokuratorem.

- Nie boj臋 si臋 prokuratora - oznajmi艂 Sethos. - Boj臋 si臋 tylko tego, 偶e ci臋 strac臋.

- Ju偶 mnie straci艂e艣, Sethosie.

Kiedy Liwia to powiedzia艂a, jego pier艣 unios艂a si臋 gwa艂townie, co spowodowa艂o eksplozj臋 b贸lu w ramieniu. Ranny mia艂 wyschni臋te usta i czu艂, 偶e gor膮czka zn贸w za chwil臋 odbierze mu przytomno艣膰, ale walczy艂 z ni膮 ze wszystkich si艂.

Liwia zamoczy艂a szmatk臋 w wodzie i delikatnie otar艂a pot z jego twarzy.

- Cicho... Wszystko dobrze - powiedzia艂a uspokajaj膮co. - Jestem tutaj.

Seth usi艂owa艂 opiera膰 si臋 gor膮czce, ale ogarn臋艂a go ponownie. Nie wiedzia艂, ile razy pr贸bowa艂 wyrwa膰 si臋 z jej u艣cisku, ale zawsze, gdy otwiera艂 oczy, musia艂 pi膰 gorzkie mikstury, a potem zn贸w odp艂ywa艂, rzucany po raz kolejny w obj臋cia mrocznych sn贸w. Czu艂, 偶e Liwia czeka na niego gdzie艣 daleko, w strefie 艣wiat艂a, ale nie m贸g艂 jej si臋gn膮膰, gdy偶 tak bardzo ci膮偶y艂y mu ko艅czyny...

Od czasu do czasu zza zas艂ony nie艣wiadomo艣ci przebija艂y si臋 g艂osy, a niekiedy wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy w艂asny g艂os - j臋cz膮cy, krzycz膮cy, wrzeszcz膮cy.

Czasem kolor jego sn贸w ulega艂 zmianie. Czerwienie i czernie koszmar贸w ust臋powa艂y miejsca mi臋kkim, rozmytym b艂臋kitom i 偶贸艂ciom. S艂owa stawa艂y si臋 pie艣niami, a muzyka odp臋dza艂a cienie. Seth dryfowa艂 uspokojony po g艂adkich wodach i osuwa艂 si臋 na ciep艂y piasek.

Teraz sun膮艂 na po艂yskuj膮cych falach Koryntu. S艂o艅ce sta艂o wysoko na czystym, b艂臋kitnym niebie. Os艂oni艂 oczy przed pal膮cym blaskiem.

- Przepraszam, nie chcia艂am ci臋 wystraszy膰!

Otworzy艂 oczy.

- Liwia?

Nie by艂 w Koryncie. Nadal le偶a艂 w tym samym pokoju. Liwia sta艂a przed nim, trzymaj膮c lamp臋 oliwn膮. Otacza艂a j膮 ciep艂a aura 艣wiat艂a. Wyci膮gn膮艂 d艂o艅. Podesz艂a bli偶ej i uj臋艂a j膮.

- Dzi臋kuj臋 颅- wyszepta艂.

- Za co? -颅 zapyta艂a.

- Za to, 偶e jeste艣 tutaj... Za to, 偶e jeste艣...

Dotkn臋艂a jego twarzy, ale si臋 nie u艣miechn臋艂a.

- Seth, musz臋 ju偶 i艣膰.

- Liwia, prosz臋...

- Nie mog臋. Musz臋 odjecha膰 bardzo daleko. Pozw贸l mi odej艣膰. Albo on ci臋 zabije...

Sethos za艣mia艂 si臋 okrutnie.

- My艣lisz, 偶e si臋 go boj臋? Przez ca艂e lata ka偶dego dnia spogl膮da艂em 艣mierci w oczy i przesta艂em si臋 ba膰. Uciekniemy razem...

- Zabije nas oboje... albo zleci zamordowanie nas. Ma wielu przyjaci贸艂, kt贸rzy zrobi膮 wszystko, o co poprosi 颅- powiedzia艂a gorzko. - Nie mamy szans.

- Liwio, zdoby艂em osiem wie艅c贸w laurowych...

- Dziewi臋膰 - poprawi艂a go.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie poddam si臋 - zapowiedzia艂 z moc膮, bior膮c kr贸tki, urywany oddech.

Zebra艂 si臋 w sobie, przeklinaj膮c medykamenty, przez kt贸re g艂owa wydawa艂a si臋 tak bardzo mu ci膮偶y膰, i zacz膮艂 podnosi膰 si臋 z pos艂ania. Nie spodziewa艂 si臋 obezw艂adniaj膮cych zawrot贸w g艂owy b臋d膮cych wynikiem wybuchu b贸lu w ramieniu; nie spodziewa艂 si臋 r贸wnie偶 reakcji Liwii.

- Co ty robisz? - Powstrzyma艂a go, przyciskaj膮c obiema r臋kami do pos艂ania. - Otworzysz ran臋 na ramieniu i nigdy nie wr贸cisz do zdrowia...

- Liwio - j臋kn膮艂, zn贸w opieraj膮c si臋 plecami na pos艂aniu, s艂aby i wycie艅czony. - Musz臋 odzyska膰 si艂y... Musz臋 膰wiczy膰.

Smutno potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie teraz. Teraz musisz odpocz膮膰. Odzyskasz si艂y - zapewni艂a go, delikatnie g艂adz膮c po twarzy.

Jej d艂o艅 opad艂a na jego pier艣. Napi臋te mi臋艣nie by艂y potwierdzeniem tego, co powiedzia艂a. Chwyci艂 jej r臋k臋, gdy wodzi艂a po jego sk贸rze, i poci膮gn膮艂 j膮 ku sobie. Ca艂owa艂 jej w艂osy, a ona unios艂a g艂ow臋, by na niego spojrze膰. Kiedy ich spojrzenia si臋 spotka艂y, przeszed艂 go dreszcz. Odruchowo si臋gn膮艂 ku jej twarzy i poci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Zamkn膮艂 oczy i ustami poszuka艂 jej ust. Kiedy ich wargi si臋 zetkn臋艂y, westchn膮艂 i poczu艂, jak ich oddechy zlewaj膮 si臋 w jedno, a serca bij膮 w tym samym przyspieszonym rytmie. Wreszcie Liwia, zdyszana i oszo艂omiona, odsun臋艂a go od siebie. Obydwoje bole艣nie odczuli strat臋 i Liwia ponownie pochyli艂a si臋 ku niemu, ca艂uj膮c go mi臋kko i czule.

Wargami przesun臋艂a po jego oczach, policzkach, brodzie, szyi, a on wdycha艂 jej odurzaj膮cy zapach. Ponownie ich usta si臋 spotka艂y; tym razem nami臋tno艣膰 wzi臋艂a g贸r臋 i po chwili oboje oddychali ci臋偶ko i chrapliwie. Seth j臋kn膮艂 i Liwia odsun臋艂a si臋 gwa艂townie.

- Skrzywdzi艂am ci臋?

- Och, Liwio... - wydysza艂, szorstko poci膮gaj膮c j膮 ku sobie. - Zrobi艂a艣 to, czego nie dokona艂 偶aden gladiator - wyrwa艂a艣 mi serce z piersi...

- Tak mi przykro - wyszepta艂a, a 艂zy toczy艂y si臋 z jej oczu, kiedy ich usta ponownie si臋 spotka艂y.

Ich zmys艂y si臋 wyostrzy艂y, wi臋c oboje us艂yszeli ruch na zewn膮trz w tym samym momencie. Niewolnicy pracuj膮cy w kuchni szykowali si臋 do rozpocz臋cia kolejnego dnia. Dotkn臋艂a jego ust koniuszkami palc贸w i znikn臋艂a.

Jej brak odczu艂 jak pustk臋 ziej膮c膮 gdzie艣 w 艣rodku. Marzy艂 o powrocie Liwii, ale ona nie wr贸ci艂a. Zamkn膮艂 oczy i zacz膮艂 planowa膰.

Je艣li to, co powiedzia艂a na temat Kasjusza, oka偶e si臋 prawd膮, b臋d膮 musieli opu艣ci膰 Brytani臋 i pokona膰 morze. Zamkn膮艂 na chwil臋 oczy, marz膮c o zabraniu Liwii do Koryntu. Nie chcia艂 jednak sprowadzi膰 gniewu Rzymu na swoj膮 ojczyzn臋. Byliby bezpieczniejsi, gdyby wybrali podr贸偶 na ziemie barbarzy艅c贸w, kt贸rych Rzymianie jeszcze nie podbili, cho膰 wiedzia艂, 偶e Rzymianie mieli powody, by si臋 na nie nie zapuszcza膰. Albo natura by艂a tam niego艣cinna i bezlitosna, albo - co bardziej prawdopodobne 颅- tacy w艂a艣nie byli mieszka艅cy. Nie chcia艂 ryzykowa膰, 偶e Liwia zetknie si臋 z jednym lub z drugim, nie widzia艂 jednak innego wyj艣cia.

Nie pr贸bowa艂 nawet rozwa偶a膰 trud贸w podr贸偶y zranionego, napi臋tnowanego gladiatora i m艂odej pi臋knej Rzymianki przez nieprzyjazne terytorium. Wydawa艂o si臋, 偶e wszystko sprzysi臋g艂o si臋 przeciwko nim, ale Seth mia艂 do艣wiadczenie w odwracaniu wyrok贸w losu.

Zaoszcz臋dzi艂 troch臋 pieni臋dzy i nieco kosztowno艣ci - hojnych dar贸w od wielbicieli 颅- kt贸re zagrzeba艂 w bezpiecznym miejscu w koszarach. Wr贸ci tam, by je odzyska膰. Musia艂 wi臋c zwlec si臋 z 艂贸偶ka.

Zacisn膮艂 z臋by i jeszcze spr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰. Zignorowa艂 pal膮cy b贸l w ramieniu i gor膮c膮 krew 艣ciekaj膮c膮 przez opatrunek na jego pier艣. Nie m贸g艂 jednak zignorowa膰 czarnej mg艂y, kt贸ra przes艂oni艂a mu oczy.

Kiedy pojawi艂a si臋 Flawia, Seth by艂 rozpalony, mia艂 omamy i sp艂ywa艂 krwi膮. Zaniepokojona wezwa艂a Tychona, kt贸ry nie m贸g艂 zrozumie膰, jak to si臋 sta艂o, 偶e szwy pu艣ci艂y. Ponownie zszy艂 ran臋 i przymocowa艂 rami臋 chorego do 艂贸偶ka. Zaordynowa艂 kolejn膮 dawk臋 opium, kt贸rego rozgor膮czkowany Seth stara艂 si臋 nie przyj膮膰 - musia艂 oczy艣ci膰 umys艂! - jednak do艣wiadczony 偶yciowo grecki lekarz z 艂atwo艣ci膮 pokona艂 op贸r dzielnego gladiatora i Seth m贸g艂 ju偶 tylko osun膮膰 si臋 w ot臋pienie.

O zmierzchu Seth drgn膮艂 nagle i si臋 obudzi艂. By艂 zdezorientowany. Marzy艂 o podr贸偶ach, gromadzeniu swoich rzeczy, koszarach...

- Matthias? 颅- wychrypia艂.

- Kim jest Matthias? - zapyta艂 jaki艣 cz艂owiek oboj臋tnie.

Sethos odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 g艂osu. G艂ow臋 rozsadza艂 mu pulsuj膮cy b贸l, z trudem otwiera艂 oczy, ale rozr贸偶nia艂 sylwetki dw贸ch os贸b stoj膮cych przy jego 艂贸偶ku. Os贸b, kt贸rych nie rozpoznawa艂.

- Wydaje mi si臋, 偶e Matthias to imi臋 niewolnika z koszar贸w, kt贸remu z braku umiej臋tno艣ci prawie uda艂o si臋 zabi膰 tego gladiatora - zachichota艂 drugi.

Oczy Setha zw臋zi艂y si臋 w reakcji na t臋 zniewag臋. Zacisn膮艂 pi臋艣ci.

- Ach, Sethos Leontis...

Ten g艂os rozpozna艂. Pod膮偶y艂 wzrokiem w kierunku w艂adczej Flawii Natalis. Sta艂a pod oknem, a jej oczy miota艂y b艂yskawice. Jej obecno艣膰 spot臋gowa艂a jedynie poczucie dojmuj膮cej pustki. Brakowa艂o tej jednej osoby, kt贸rej widoku po偶膮da艂. Seth niespokojnie rzuca艂 oczami we wszystkich kierunkach, szukaj膮c jej wzrokiem, ale nigdzie jej nie dostrzega艂.

- Skoro jeste艣 ju偶 przytomny - ci膮gn臋艂a Flawia - my艣l臋, 偶e zachowasz si臋 odpowiednio, kiedy spotkasz si臋 z cz艂owiekiem, kt贸ry ocali艂 ci 偶ycie - Domitusem Natalisem, twoim gospodarzem i moim m臋偶em.

U艣miechn臋艂a si臋 i podesz艂a do wysokiego, szczup艂ego m臋偶czyzny, kt贸ry obrazi艂 w艂a艣nie najlepszego przyjaciela Setha.

Domitus poklepa艂 jej d艂o艅 i czeka艂. Flawia znacz膮co spojrza艂a na Setha.

Prze艂kn膮艂 gul臋 w gardle i wymamrota艂 podzi臋kowania.

- Dzi艣 wiecz贸r dost臋pujesz podw贸jnego zaszczytu, mog膮c pozna膰 naszego wp艂ywowego go艣cia Kasjusza Malchusa... kt贸ry wkr贸tce b臋dzie w tym domu kim艣 wi臋cej ni偶 go艣ciem. Naszym przysz艂ym synem.

Seth przez chwil臋 s膮dzi艂, 偶e si臋 przes艂ysza艂. Przysz艂ym synem? Wygl膮da艂 na dziesi臋膰 lat starszego od Flawii. Wbi艂 wzrok w przys艂oni臋te kapturem oczy znienawidzonego rywala - barczystego m臋偶czyzny, s膮dz膮c z postury, by艂ego 偶o艂nierza o pe艂nych, lekko skrzywionych ustach, du偶ym, szerokim nosie i bujnej czuprynie siwiej膮cych w艂os贸w. Na my艣l o tym, 偶e ten m臋偶czyzna m贸g艂by dotyka膰 Liwii, Seth poczu艂 md艂o艣ci.

Kasjusz zaczyna艂 si臋 niecierpliwi膰.

- Gdzie jest ta moja narzeczona? Nie przyszed艂em tutaj, 偶eby patrze膰 na chorego niewolnika... Mam nadziej臋, 偶e Liwia za艣piewa dzi艣 wieczorem - wysycza艂, po czym zacz膮艂 wypycha膰 Domitusa z pokoju.

Knykcie Setha pobiela艂y. Pr贸buj膮c odzyska膰 miarowy oddech, patrzy艂, jak dwaj m臋偶czy藕ni kieruj膮 si臋 ku wyj艣ciu.

Flawia sta艂a przy oknie, bacznie obserwuj膮c Setha. Westchn臋艂a g艂臋boko. Zobaczy艂a ju偶 to, co chcia艂a. Od wielu dni Seth mamrota艂 w gor膮czce wystarczaj膮co wyra藕nie, by zrozumia艂a, co zaprz膮ta jego my艣li, ale do tej pory mia艂a nadziej臋, 偶e jego s艂owa by艂y tylko majaczeniem rozgor膮czkowanej wyobra藕ni. Tym razem dostrzeg艂a 艣wiadomy wysi艂ek, kt贸rego dokona艂, by utrzyma膰 w ryzach wrogo艣膰, kt贸r膮 odczuwa艂 w stosunku do Kasjusza. Nietrudno by艂o odgadn膮膰 jej przyczyn臋. Flawia nie by艂a g艂upi膮 kobiet膮. Wiedzia艂a, 偶e Liwia odznacza si臋 nadzwyczajn膮 urod膮 i ma w sobie co艣, co przyci膮ga do niej innych. Czy Domitus i ona sama nie padli ofiar膮 tego magnetycznego przyci膮gania?

Nie mia艂a ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e Sethos Leontis zakocha艂 si臋 w jej adoptowanej c贸rce.

Przygryz艂a wargi, pr贸buj膮c zd艂awi膰 spazm, kt贸ry m贸g艂by j膮 zdradzi膰. Ju偶 wczoraj, kiedy go poca艂owa艂a, zrozumia艂a, 偶e nie jest obiektem jego po偶膮dania. By艂a jednak pewna, 偶e z czasem uda si臋 jej go zdoby膰. Teraz ju偶 wiedzia艂a, 偶e nie. Zazdro艣膰 by艂a bardzo niemi艂ym towarzyszem. Wbija艂a si臋 w dusz臋 Flawii zimnymi szponami i nape艂nia艂a serce gorycz膮. Wychodz膮c za dw贸jk膮 m臋偶czyzn, kobieta uzna艂a, 偶e trzeba dzia艂a膰 szybko.

W rozpaczliwych i niespokojnych snach Seth s艂ysza艂 w oddali dziwn膮 zmys艂ow膮 pie艣艅 snuj膮c膮 si臋 przedziwn膮, intryguj膮c膮 lini膮 melodyczn膮. Jak膮艣 cz臋艣ci膮 siebie rozumia艂, 偶e to Liwia. Jej g艂os przyzywa艂 go, przypomina艂 mu, 偶e jest co艣, czym powinien si臋 zaj膮膰.

Obudzi艂 si臋. By艂o ciemno. Pok贸j wype艂nia艂 jej zapach.

- Liwia? - wyszepta艂.

Poczu艂 jej usta tu偶 obok swojego ucha.

- Seth, nie mam czasu. Wiedz膮 o nas... Mam wyj艣膰 za m膮偶 dzi艣 rano. Stra偶e ju偶 po mnie id膮... Musz臋 ucieka膰.

- Liwia! - wyrzuci艂 z siebie. - Id臋 z tob膮.

- Nie, Sethosie. Nie mo偶esz. Wr贸c臋 po ciebie... kocham ci臋...

I ju偶 jej nie by艂o.

Gladiator pr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰 i p贸j艣膰 za ni膮, ale by艂 teraz przywi膮zany do 艂贸偶ka. Le偶a艂 opuszczony i bezradny i czu艂, jak gniew rozpala si臋 w jego piersi.

Rozdzia艂 17
Pu艂apka

Londinium

A.D. 152

- Sethos.

Seth marzy艂 o tym, by nie otwiera膰 oczu.

Miota艂 si臋 w obezw艂adniaj膮cym chaosie furii i rozpaczy. Gdzie艣 w samym 艣rodku tej koszmarnej burzy sta艂a Liwia: male艅ka... coraz mniejsza... Kiedy si臋 tak rzuca艂, ciemno艣膰 roz艣wietli艂y nagle bia艂e b艂yski strachu. Liwia krzycza艂a. Krzycza艂a jego imi臋... Serce wali艂o mu jak m艂otem, kiedy walczy艂 z wi臋zami niepozwalaj膮cymi mu unie艣膰 si臋 z 艂贸偶ka. Nawet jako gladiator nigdy do tego stopnia nie czu艂 si臋 uwi臋ziony. Bezradno艣膰 go dusi艂a, odbiera艂a mu to偶samo艣膰. Nie mia艂 nic... I by艂 nikim...

- Sethosie, obud藕 si臋!

Nie za tym g艂osem t臋skni艂. Odwr贸ci艂 twarz.

- Przesta艅! Mam wiadomo艣膰 od Liwii!

Natychmiast otworzy艂 oczy. Vibia, stara kucharka, skuli艂a si臋 niespokojnie u jego boku.

- Z艂apali j膮, gdy pr贸bowa艂a uciec... I za艣lubili si艂膮.

- Kiedy? - zapyta艂.

- Wczoraj. Dosta艂e艣 du偶膮 dawk臋 艣rodka znieczulaj膮cego...

- Gdzie ona jest?

- Zabrali j膮 do willi Kasjusza.

- O bogowie... - j臋kn膮艂.

To by艂o nie do zniesienia.

Zakry艂 oczy ramieniem. Nie potrafi艂 spojrze膰 Vibii w twarz. Nie by艂 w stanie zmierzy膰 si臋 z sob膮 samym. Zawi贸d艂 Liwi臋, kiedy najbardziej go potrzebowa艂a. A teraz widzia艂 ju偶 tylko ciemno艣膰. Nadzieja zgas艂a.

- Sethosie Leontisie, nie wszystko jeszcze stracone - sykn臋艂a Vibia, niespokojnie rzucaj膮c okiem na drzwi.

Seth zadr偶a艂.

- Mam bratanic臋... Jest s艂u偶膮c膮 w domu Kasjusza. Mo偶na jej zaufa膰...

- Ale Vibio...

Kucharka nieoczekiwanie si臋 wyprostowa艂a i zacz臋艂a m贸wi膰 g艂o艣niej.

- Zaraz przynios臋 ci chleba. Dobrze, 偶e si臋 wreszcie obudzi艂e艣.

Rzuci艂a mu ostrzegawcze spojrzenie i ruszy艂a do wyj艣cia.

- Ach, Vibio. Jedzenie b臋dzie musia艂o poczeka膰 - powiedzia艂a Flawia, szybko kieruj膮c si臋 do 艂贸偶ka Sethosa. - Przyszed艂 lekarz.

- Oczywi艣cie, pani - powiedzia艂a Vibia i opu艣ci艂a pok贸j.

Seth zamkn膮艂 oczy, czekaj膮c na kolejnych go艣ci. Stara艂 si臋 nie zwraca膰 uwagi na zimny, w艂adczy dotyk palc贸w Flawii na jego ramieniu, ale kiedy wyczu艂 stoj膮cego nad nim Greka badaj膮cego opatrunek, ca艂e jego cia艂o si臋 napi臋艂o.

Tychon odchrz膮kn膮艂 z szacunkiem.

- Pani, potrzebuj臋 wi臋cej czasu, by dok艂adnie zbada膰 tego cz艂owieka. Zawo艂am s艂ug臋, by da艂 ci zna膰, kiedy sko艅cz臋.

- Doskonale - prychn臋艂a Flawia i wysz艂a, trzaskaj膮c za sob膮 drzwiami.

Kiedy nie by艂o ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e nie mo偶e ich us艂ysze膰, Tychon odezwa艂 si臋 do Sethosa po grecku.

- Co ci dolega, cz艂owieku? Nieustannie walczysz z moj膮 terapi膮. Masz si艂臋 dziesi臋ciu ogier贸w, a jednak wci膮偶 pali ci臋 gor膮czka. Dwukrotnie ju偶 uda艂o ci si臋 otworzy膰 ran臋... Sk贸ra wok贸艂 niej jest cienka i nie mo偶na jej szy膰 w niesko艅czono艣膰. Musisz pozwoli膰 jej si臋 zagoi膰. Czy chcesz 偶y膰? A mo偶e lata pracy na arenie odebra艂y ci ch臋膰 do 偶ycia?

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Chc臋 偶y膰, Tychonie. Musz臋 odzyska膰 si艂y. Musz臋 si臋 st膮d wydosta膰... Nie mog臋 by膰 przywi膮zany jak zwierz臋...

- Je艣li ci臋 rozwi膮偶臋, rana nigdy si臋 nie zagoi.

- Czy naprawd臋 trzeba by艂o mnie przywi膮za膰 do 艂贸偶ka? Czy nie m贸g艂by艣 w taki spos贸b obwi膮za膰 mi ramienia, 偶ebym m贸g艂 usi膮艣膰 i porusza膰 si臋 swobodnie? Moje nogi nadal pracuj膮... moje r臋ce...

Tychon w zamy艣leniu podrapa艂 si臋 po g艂owie.

- No c贸偶, zobaczmy, jak trzymaj膮 si臋 szwy i czy rana jest nadal tak opuchni臋ta...

Seth przygotowa艂 si臋 na zmian臋 opatrunku, ale dzi艣 przeszywaj膮cy b贸l kwa艣nego p艂ynu i m臋cz膮ce, skrupulatne obmywanie i badanie rany tylko wyostrzy艂y jego zmys艂y. By艂 zdecydowany wzmocni膰 si臋 na tyle, by uwolni膰 Liwi臋 z jej wi臋zienia.

Tychon nie zabra艂 dzi艣 ze sob膮 偶adnych pomocnik贸w, wi臋c nie zdecydowa艂 si臋 na upuszczanie krwi. Seth wyszepta艂 podzi臋kowania do bog贸w za t臋 drobn膮 艂ask臋. Kiedy ran臋 ponownie opatrzono, Tychon nie przywi膮za艂 Setha do 艂贸偶ka, lecz zawo艂a艂 Vibi臋.

- Czy mo偶esz mi znale藕膰 czyste prze艣cierad艂o i porwa膰 je na paski, mniej wi臋cej tej d艂ugo艣ci i szeroko艣ci? - zapyta艂, gestami pokazuj膮c jej odpowiednie wymiary.

Vibia skin臋艂a g艂ow膮 i wysz艂a. Kiedy wr贸ci艂a ze zgrabnym stosikiem prze艣cierade艂 w kolorze kremowym, Tychon starannie roz艂o偶y艂 paski na marmurowym stole obok 艂贸偶ka.

- Dzi臋kuj臋, Vibio. Czy mog艂aby艣 zosta膰 jeszcze chwil臋 i mi pom贸c?

Z jej pomoc膮 Tychon delikatnie uni贸s艂 Sethosa do pozycji siedz膮cej. Seth z trudem wci膮gn膮艂 powietrze, gdy b贸l rozdar艂 mu rami臋.

- Pami臋taj, 偶e to by艂 tw贸j pomys艂 - przypomnia艂 mu lekarz ostrzegawczo.

- Nic mi nie jest - wydysza艂 Sethos.

Tychon delikatnie zgi膮艂 lew膮 r臋k臋 Setha tu偶 przy jego ciele i zacz膮艂 owija膰 paski wok贸艂 jego ramienia, a偶 ciasno przylega艂y do cia艂a. Kiedy zawi膮za艂 ostatni pasek, stan膮艂 naprzeciwko Setha z r臋kami za艂o偶onymi na piersiach.

- Nie pr贸buj u偶ywa膰 tej r臋ki. Poruszaj si臋 bardzo ostro偶nie. Zr贸b wszystko, co w twojej mocy, 偶eby to rami臋 nie do艣wiadcza艂o 偶adnych wstrz膮s贸w. Nie chcia艂bym po raz kolejny zszywa膰 twojej rany. Je艣li poczujesz w ramieniu bardzo intensywne ciep艂o, natychmiast daj mi o tym zna膰. B臋dziesz za偶ywa艂 bez protest贸w 艣rodki nasenne i znieczulaj膮ce, kt贸re ci dam, i trzy razy dziennie b臋dziesz pi艂 napar z zi贸艂 oczyszczaj膮cych krew. Nie zawied藕 mnie, Sethosie.

- Dzi臋kuj臋 ci - wyszepta艂 Sethos.

- Zobaczymy si臋 na zewn膮trz - powiedzia艂a Vibia.

Seth usiad艂 na brzegu 艂贸偶ka, oddychaj膮c gwa艂townie i z wysi艂kiem. B贸l zel偶a艂, przyjmuj膮c posta膰 znajomego, zno艣nego mrowienia, a umys艂 pracowa艂 ja艣niej ni偶 przez wiele ostatnich dni... a mo偶e tygodni? Nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, od jak dawna tu by艂.

Vibia wr贸ci艂a z chlebem, suszonymi owocami i gor膮cym winem z miodem. Seth zjad艂 i wypi艂 z wdzi臋czno艣ci膮. Z pewnym zdumieniem ogl膮da艂 ten pok贸j pod nowym k膮tem. By艂 to, zda艂 sobie z tego nagle spraw臋, bardzo 艂adny pok贸j: przestronny, o 艣cianach w kolorze bladego b艂臋kitu. Niewielkie, proste wzory na 艣cianach odcina艂y si臋 biel膮. Pod艂og臋 wy艂o偶ono kafelkami u艂o偶onymi w prosty, geometryczny szaro-bia艂y wz贸r, a szary marmur stolika by艂 delikatnie z艂amany b艂臋kitem. Pomalowane na szaro pos艂anie, na kt贸rym le偶a艂, mia艂o wa艂ek pod g艂ow臋.

Kiedy Seth sko艅czy艂 艣niadanie, po艂o偶y艂 talerz i kubek na stole obok 艂贸偶ka i opar艂 si臋 na nim, by wsta膰. By艂a to bolesna operacja i towarzyszy艂y jej zawroty g艂owy, ale kiedy ju偶 stan膮艂 pewnie, poczu艂 satysfakcj臋. Zrobi艂 kilka krok贸w. Fala md艂o艣ci rzuci艂a go z powrotem na 艂贸偶ko, ale nie na d艂ugo. Wzi膮艂 kilka g艂臋bokich oddech贸w i po raz kolejny odepchn膮艂 si臋 od stolika, by pewnie stan膮膰 na nogach.

Nie m贸g艂 si臋 oszcz臋dza膰, je艣li mia艂 powr贸ci膰 do pe艂ni si艂 i sprawno艣ci, wi臋c zmusi艂 si臋 do spaceru wok贸艂 pokoju. Kiedy tylko czu艂 s艂abo艣膰 w kolanach, opiera艂 si臋 o ch艂odn膮 b艂臋kitn膮 艣cian臋. Kiedy tylko zauwa偶a艂, 偶e zaczyna odp艂ywa膰, kuli艂 si臋 na pod艂odze, dop贸ki wra偶enie nie min臋艂o. Zrobi艂 trzy okr膮偶enia i opiera艂 si臋 w艂a艣nie o 艣cian臋, kiedy nagle wesz艂a Flawia.

Z zaskoczeniem wci膮gn臋艂a powietrze, kiedy zobaczy艂a go stoj膮cego pod 艣cian膮, i u艣miechn臋艂a si臋.

- Doskonale! Uda艂o ci si臋 stan膮膰!

- Je艣li bogowie tego zechc膮, nied艂ugo uwolni臋 ci臋 od mojej osoby!

Czu艂 na sobie jej spojrzenie i pr贸bowa艂 si臋 lekko u艣miechn膮膰, ale usta nie chcia艂y by膰 mu pos艂uszne.

- Sethosie - wyszepta艂a Flawia, po czym podesz艂a bardzo blisko i delikatnie dotkn臋艂a jego policzka. - Jak dobrze widzie膰, 偶e w twojej piersi zn贸w p艂onie serce gladiatora.

Jej d艂onie czule przesun臋艂y si臋 po jego torsie, a Sethos pr贸bowa艂 podda膰 si臋 im bez wstr臋tu. Nagle Flawia podesz艂a do dzwonka i wezwa艂a Vibi臋.

- Przynie艣 misk臋 z ciep艂膮 wod膮 r贸偶an膮, r臋czniki i olejek ja艂owcowy.

My艣l o k膮pieli ucieszy艂a Setha, ale obawia艂 si臋, 偶e Flawia nie zamierza zostawi膰 go samego. Jej palce nadal w艂adczo spoczywa艂y na jego ramieniu.

Rozwa偶y艂 dost臋pne mo偶liwo艣ci. Czy by艂 ju偶 wystarczaj膮co sprawny, by uciec od razu? Lekarz oczywi艣cie udzieli艂by odpowiedzi przecz膮cej, ale Seth zna艂 siebie i wiedzia艂, 偶e jest do艣膰 wytrzyma艂y. A potem przypomnia艂 sobie, 偶e Tychon wspomnia艂, i偶 familia gladiator贸w opu艣ci艂a koszary na co najmniej dwa tygodnie. W tej chwili nie b臋dzie m贸g艂 ca艂kowicie si臋 o siebie zatroszczy膰. Seth wiedzia艂 r贸wnie偶, 偶e je艣li odrzuci zaloty Flawii, nie zdo艂a tu prze偶y膰. Wzgardzone rzymskie 偶ony by艂y nieobliczalne...

Musia艂 si臋 z tym pogodzi膰 - znalaz艂 si臋 w pu艂apce.

Vibia zapuka艂a i wesz艂a, nios膮c du偶膮 mis臋, z kt贸rej unosi艂 si臋 cudowny zapach wype艂niaj膮cy ca艂y pok贸j. Nie postawi艂a jednak misy na stole i nie wysz艂a. Gestem g艂owy wskaza艂a na drzwi.

- Przyprowadzi艂am Ochir臋, by pomog艂a mi umy膰 gladiatora, pani - powiedzia艂a Vibia ze znacz膮cym u艣miechem.

Ochira, dziewczyna o pe艂nej twarzy, przydrepta艂a za kuchark膮, nios膮c r臋czniki, oleje i czyst膮 tunik臋.

Flawia wpad艂a we w艣ciek艂o艣膰. Zosta艂a pokonana przez star膮 niewolnic臋, ale by艂o nie do pomy艣lenia, by mog艂a zrobi膰 co艣 innego, ni偶 odej艣膰.

- Dzi臋kuj臋, Vibio - wysycza艂a i wybieg艂a z pokoju.

Seth zani贸s艂 cich膮 modlitw臋 dzi臋kczynn膮 i u艣miechn膮艂 si臋 do swojej wybawicielki. Nieoczekiwanie wpad艂 w dobry nastr贸j. Przy pomocy Vibii uda mu si臋 razem z Liwi膮 uj艣膰 z Londinium. Napi膮艂 swoje zdrowe rami臋 i zamkn膮艂 oczy. Je艣li b臋dzie ci臋偶ko 膰wiczy艂, odzyska si艂y, by stawi膰 czo艂o Kasjuszowi.

Ciep艂a, perfumowana woda ukoi艂a jego sk贸r臋. W miar臋 jak niewolnice zmywa艂y z niego n臋dz臋 tego dnia, zacz膮艂 oddycha膰 g艂臋biej, o艣mielaj膮c si臋 marzy膰 o dniu, kiedy on i Liwia b臋d膮 w ko艅cu razem.

Rozdzia艂 18
Gor膮czka

St Magdalene's

A.D. 2012

Zatrzasn臋艂am drzwi laboratorium biologicznego i podesz艂am do ekranu. Kipia艂am z ciekawo艣ci. Zaatakowane kom贸rki nie mog艂y tak po prostu znikn膮膰. Widzia艂am, jak eksploduj膮, ale musia艂y pozosta膰 po nich jakie艣 materialne szcz膮tki, do tego ten zmultiplikowany wirus albo bakteria, kt贸ry wyp艂yn膮艂by, by zaatakowa膰 kolejne kom贸rki. A one jakby wyparowa艂y... To nie mie艣ci艂o mi si臋 w g艂owie.

Musia艂am to zobaczy膰 jeszcze raz. Szybko ustawi艂am powt贸rk臋, tym razem pi臋膰set procent wolniej - tak wolno, jak tylko si臋 da艂o.

Spowolnienie nie dostarczy艂o mi jednak 偶adnych nowych danych. Tak jak wcze艣niej wszystko znikn臋艂o, tylko tym razem nieco wolniej.

Sfrustrowana odwr贸ci艂am si臋 od ekranu i potkn臋艂am o otwart膮 torb臋 profesora Ambrose'a ustawion膮 na pod艂odze. Zerkn臋艂am na ni膮 i zorientowa艂am si臋, 偶e nie od艂o偶y艂 zakraplacza i fiolki. Nadal le偶a艂y na stole tu偶 obok mikroskopu. Serce zacz臋艂o wali膰 mi jak m艂otem, kiedy patrzy艂am na nie ze 艣wiadomo艣ci膮 podj臋tej ju偶 decyzji.

Je艣li zamierza艂am powt贸rzy膰 eksperyment, potrzebowa艂am normalnych limfocyt贸w T.

Nie ma problemu, mia艂am ca艂e swoje cia艂o. Szybko wyj臋艂am z torby cyrkiel, uk艂u艂am si臋 w palec i rozsmarowa艂am krew na nowym szkie艂ku. A potem wzi臋艂am male艅k膮 fiolk臋, doda艂am kropelk臋 na powierzchni臋 szkie艂ka, umie艣ci艂am je pod mikroskopem i nastawi艂am ostro艣膰.

- Niemo偶liwe!

Oddycha艂am ci臋偶ko, obserwuj膮c powt贸rk臋. Nawet w zwolnionym tempie wszystko dzia艂o si臋 tak szybko: atak, replikacja, powielenie, eksplozja... wyparowanie... a potem ju偶 tylko ca艂kiem pusty ekran.

Gapi艂am si臋 na niego przez kilka minut. To by艂a czysta nauka, wi臋c musia艂o istnie膰 logiczne uzasadnienie. Musia艂am co艣 przeoczy膰. Wsta艂am, by jeszcze raz powt贸rzy膰 eksperyment.

Znalaz艂am nieu偶ywane szkie艂ko, chwyci艂am cyrkiel, uk艂u艂am si臋 w palec, wzi臋艂am fiolk臋...

- Ewa Koretsky! Co ty tutaj jeszcze robisz?

Profesor Franklin i profesor Ambrose wr贸cili. By艂am tak poch艂oni臋ta w艂asnymi my艣lami, 偶e na d藕wi臋k tych s艂贸w podskoczy艂am z zaskoczenia. Zawarto艣膰 cennej fiolki pola艂a mi si臋 na palce i 艣ciek艂a na pod艂og臋.

- Bardzo przepraszam! - wyrzuci艂am z siebie przera偶ona.

Profesor Ambrose patrzy艂 ze zgroz膮 na opr贸偶niony do po艂owy pojemnik.

- Ewo, wiesz doskonale, 偶e nie macie wst臋pu do laboratori贸w, kiedy nie ma tu nikogo z personelu. Mam nadziej臋, 偶e to nie by艂o nic cennego, profesorze Ambrose?

Wstrzyma艂am oddech.

Profesor Ambrose przez kilka chwil patrzy艂 na male艅k膮 ka艂u偶臋 rozlanego na pod艂odze p艂ynu. A potem, nie podnosz膮c wzroku, powiedzia艂 cicho:

- Nie, nie, nic si臋 nie sta艂o... Mam tego mn贸stwo.

- Co za ulga. Ewo, lepiej pospiesz si臋 na lunch.

- Strasznie przepraszam. Tylko to posprz膮tam i ju偶 id臋.

- Id藕 ju偶, Ewo - powiedzia艂 profesor Ambrose, delikatnie popychaj膮c mnie do wyj艣cia. - Zajm臋 si臋 tym. Pani profesor, czy ma pani papierowe r臋czniki?

Wysz艂a, 偶eby mu przynie艣膰 jeden.

- No c贸偶... Bardzo dzi臋kuj臋 i przepraszam, profesorze Ambrose - wymamrota艂am, otwieraj膮c drzwi. - No to... do widzenia.

- Do widzenia, Ewo. My艣l臋, 偶e nied艂ugo zn贸w si臋 spotkamy.

Zosta艂o mi sze艣膰 minut. Pobieg艂am do pustej sto艂贸wki, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Posz艂am wi臋c prosto na matematyk臋 z poczuciem, 偶e w g艂owie kr臋ci mi si臋 od pyta艅 bez odpowiedzi.

Zanim lekcja dobieg艂a ko艅ca, troch臋 si臋 rozlu藕ni艂am. Uzna艂am, 偶e przed pr贸b膮 musz臋 co艣 zje艣膰, wi臋c pozbiera艂am swoje rzeczy i wsta艂am. Najwyra藕niej za szybko, bo dopad艂y mnie zawroty g艂owy. Zachwia艂am si臋 niezgrabnie i nie upad艂am tylko dlatego, 偶e podtrzyma艂 mnie Rob Wilmer.

- Wszystko w porz膮dku? - zapyta艂.

- Przegapi艂am lunch... I 艣niadanie, w艂a艣nie mi si臋 przypomnia艂o. To nic.

- Masz.

Da艂 mi po艂贸wk臋 batonika Mars.

Odgryz艂am kawa艂ek.

- Dzi臋ki 颅- wymamrota艂am z wdzi臋czno艣ci膮.

Mniej wi臋cej po trzydziestu minutach lekcji historii zacz臋艂o mi si臋 robi膰 gor膮co. Naprawd臋 gor膮co. Zdj臋艂am bluz臋 z kapturem, ale pot nadal p艂yn膮艂 ze mnie strumieniami. Wytar艂am sobie czo艂o. By艂am ca艂a rozpalona.

Naprawd臋 nie mia艂am teraz czasu na gryp臋. Zanim zdo艂a艂am doko艅czy膰 t臋 my艣l, poczu艂am, 偶e skr臋ca mnie w 偶o艂膮dku. O rany, zaraz zwymiotuj臋. Przekl臋ty batonik! Ciekawe, ile czasu le偶a艂 w kieszeni Roba. Wsta艂am szybko i to by艂 b艂膮d. Ca艂a sala zacz臋艂a si臋 wok贸艂 mnie szale艅czo kr臋ci膰. Pr贸bowa艂am j膮 zatrzyma膰 na tyle d艂ugo, 偶eby zlokalizowa膰 drzwi. Gdy tak ich wypatrywa艂am, oczy zacz臋艂a zasnuwa膰 mi mg艂a i wszystko pociemnia艂o. Kiedy us艂ysza艂am uderzenie, wiedzia艂am, 偶e to moje cia艂o upad艂o na pod艂og臋.

Rozdzia艂 19
Gniew

Londinium

A.D. 152

Seth w艂o偶y艂 t臋 sam膮 energi臋, skupienie i zaanga偶owanie w proces swojego zdrowienia co w walki na arenie. Pokonywa艂 b贸l, zm臋czenie, dr偶enie ko艅czyn i codzienne upuszczanie krwi, odmawiaj膮c swojemu cia艂u lito艣ci. Do dzia艂ania popycha艂a go nie tylko potrzeba odzyskania si艂 i sprawno艣ci, lecz tak偶e wstyd. Z偶era艂a go frustracja, 偶e nie potrafi艂 zapobiec uprowadzeniu Liwii. Czu艂 wstyd gladiatora po sromotnie przegranej walce, ale tym razem naprawd臋 zrozumia艂 obezw艂adniaj膮ce poczucie utraty honoru. Cho膰 dla niego ta utrata honoru by艂a znacznie gorsza. Na arenie gladiator zawodzi艂 jedynie samego siebie, a tu Seth zawi贸d艂 kogo艣 jeszcze - dziewczyn臋, kt贸rej przyrzek艂 mi艂o艣膰.

Jego bezlitosne 膰wiczenia przerywa艂y regularne wizyty Flawii. Czasem jedynie opiera艂a si臋 o 艣cian臋 i zach艂annie po偶era艂a go wzrokiem. Czasem stawa艂a za nim i wdycha艂a jego zapach. Kiedy by艂a pewna, 偶e nikt nie b臋dzie im przeszkadza艂, opiera艂a g艂ow臋 na jego ramieniu i ca艂owa艂a jego szyj臋 albo wodzi艂a d艂o艅mi po jego plecach, ciemnych w艂osach, szcz臋ce i wreszcie ustach. Seth zamyka艂 oczy i sta艂 bez ruchu, jak dzikie zwierz臋 schwytane przez drapie偶nika. Nie drgn膮艂 nawet; poddawa艂 si臋 dotykowi palc贸w Flawii, a偶 w ko艅cu wzdycha艂a rozczarowana i wychodzi艂a. Kiedy drzwi si臋 za ni膮 zamyka艂y, otrz膮sa艂 si臋 z jej dotyku i wraca艂 do 膰wicze艅.

O poranku sz贸stego dnia, kr贸tko po tym, jak Tychon zako艅czy艂 m臋cz膮c膮 procedur臋 zmiany opatrunku i upuszczania krwi, do pokoju wsun臋艂a si臋 Vibia. Odczeka艂a, a偶 lekarz i jego pomocnicy wyjd膮 z budynku, upewni艂a si臋, czy drzwi s膮 starannie zamkni臋te, a potem skuli艂a si臋 przy jego 艂贸偶ku i wyszepta艂a:

- Mam wiadomo艣膰.

Seth nachyli艂 si臋 ku niej, a ona przekaza艂a swoj膮 nowin臋. Westchn膮艂 g艂臋boko i skin膮艂 g艂ow膮, patrz膮c w roztargnieniu, jak kucharka podnosi pusty kubek na wod臋 i talerz po jego 艣niadaniu i wychodzi z pokoju. Kiedy us艂ysza艂 trzask zamykaj膮cych si臋 drzwi, zamruga艂 oczami, uni贸s艂 si臋 bole艣nie z 艂贸偶ka i zabra艂 si臋 do robienia przysiad贸w.

Przez nast臋pne dwie godziny 膰wiczy艂 wytrwale: pompki na jednej r臋ce, bieg w miejscu, podskoki, podnoszenie ci臋偶ark贸w (marmurowe lichtarze i taborety), wypady i parady. Nie wiedzia艂 ju偶, czy serce bi艂o mu gwa艂townie z powodu wysi艂ku fizycznego, czy bolesnego oczekiwania.

W po艂udnie w jego pokoju pojawi艂a si臋 Vibia z misk膮 ciep艂ej wody i olejkami i pomog艂a mu umy膰 si臋 i ogoli膰. Dop贸ki Flawia nie przyst膮pi艂a do swoich codziennych podchod贸w, Sethowi nigdy nie przeszkadza艂a jego nago艣膰. Teraz zmys艂y mia艂 wyczulone na niepo偶膮dany dotyk. Vibia doskonale wybra艂a czas swoich odwiedzin. Pomog艂a mu w艂a艣nie w艂o偶y膰 tunik臋, kiedy do pokoju wsun臋艂a si臋 Flawia.

- Vibia! - wysycza艂a. - Co ty tu robisz?

- Wybacz mi, pani, czy mnie potrzebujesz?

Vibia wzi臋艂a misk臋, r臋cznik i znoszon膮 tunik臋 i wycofa艂a si臋 z pokoju, nie o艣mielaj膮c si臋 podnie艣膰 wzroku na swoj膮 pani膮. Kamienny wyraz twarzy Flawii nie wr贸偶y艂 nic dobrego.

- Pani, bardzo przepraszam - powiedzia艂 Seth. - To moja wina. Ca艂y czas mam ograniczony zakres ruch贸w i poprosi艂em Vibi臋 o pomoc.

Flawia prychn臋艂a.

- Kucharka powinna przebywa膰 w kuchni, o ile nie otrzyma艂a innego polecenia. Jednak tym razem nie zamierza艂am je艣膰 w domu, wi臋c przymkn臋 oko na to wykroczenie... ze wzgl臋du na ciebie.

Spojrzenia Flawii i Setha spotka艂y si臋 i zrozumia艂 ostrze偶enie maluj膮ce si臋 w jej oczach. Los Vibii by艂 teraz niebezpiecznie zwi膮zany z jego w艂asnym. Prze艂kn膮艂 gorycz. Ka偶da kom贸rka jego cia艂a stawia艂a op贸r w sytuacji, w kt贸rej by艂 tak ca艂kowicie bezradny. Gardzi艂 t膮 kobiet膮 dzier偶膮c膮 w艂adz臋 z tak膮 bezwzgl臋dno艣ci膮.

- Dzi臋kuj臋 ci, pani - wyszepta艂 przez zaci艣ni臋te z臋by.

Flawia u艣miechn臋艂a si臋, pochyli艂a ku niemu i wycisn臋艂a poca艂unek na jego ustach. Zacisn膮艂 powieki, przywo艂a艂 obraz Liwii i... odda艂 jej poca艂unek. Flawia westchn臋艂a z zadowolenia, przesun臋艂a palcami mi臋dzy jego w艂osami, obj臋艂a go za szyj臋 i przyci膮gn臋艂a bli偶ej.

Oderwa艂a si臋 od jego ust, by zaczerpn膮膰 oddechu, dotkn臋艂a jego warg i za艣mia艂a si臋 mi臋kko.

- Sethosie, kochanie, nie mog臋 zosta膰! Sp贸藕ni臋 si臋 do Tawinii! Ale nie b贸j si臋, doko艅czymy p贸藕niej...

Poca艂owa艂a go raz jeszcze i wyfrun臋艂a z pokoju.

- Ochiro! - zawo艂a艂a. - M贸j p艂aszcz!

Pi臋膰 minut p贸藕niej Flawia i Ochira opu艣ci艂y will臋, a Seth wsta艂 z zaci艣ni臋tymi pi臋艣ciami, staraj膮c si臋 opanowa膰 d艂awi膮c膮 go w艣ciek艂o艣膰.

Zatrzeszcza艂y otwierane drzwi i Sethos drgn膮艂, ale by艂a to tylko Vibia, nios膮ca tog臋 i p艂aszcz.

Sethos patrzy艂 zdumiony na przyniesion膮 przez ni膮 odzie偶.

- Toga? - zapyta艂 cicho i niepewnie.

- Nie mo偶esz wyj艣膰 z tego domu w tunice niewolnika, a ten str贸j przykryje twoje tatua偶e i ran臋 na ramieniu.

Rzymska toga by艂a symbolem obywatelstwa i zaszczytem. Jej nieuprawnione noszenie zakrawa艂o niemal na blu藕nierstwo. Co wi臋cej, Seth nie mia艂 bladego poj臋cia, jak ma si臋 zabra膰 do jej za艂o偶enia. Ale Vibia, cho膰 jej palce nie by艂y ju偶 tak zr臋czne jak kiedy艣, mia艂a za sob膮 wiele lat praktyki i ju偶 po chwili wyg艂adza艂a na nim fa艂dy stroju. Gwa艂townie wci膮gn膮艂 powietrze, kiedy przerzuci艂a ci臋偶k膮, ciemn膮 tkanin臋 przez jego zranione rami臋.

- Przepraszam - wymamrota艂a, mocuj膮c zapi臋cie. - Ale przekonasz si臋, 偶e kaptur jest bardzo u偶ytecznym dodatkiem do tego stroju.

Kiedy sko艅czy艂a upina膰 tog臋, cofn臋艂a si臋 o krok.

- Dobrze. - Skin臋艂a g艂ow膮 z aprobat膮. - Wygl膮dasz jak prawdziwy obywatel Rzymu.

Skrzywi艂 usta w u艣miechu. Oboje mieli 艣wiadomo艣膰 tego, jak niejednoznaczny by艂 to komplement w jego przypadku. Nie cierpia艂 wi臋kszo艣ci Rzymian.

Vibia dotkn臋艂a jego ramienia.

- Sethosie, cokolwiek zobaczysz, nie ujawniaj si臋. Nasze 偶ycie od tego zale偶y.

Sethos zmru偶y艂 oczy. Rozumia艂 doskonale, gdy udzielano mu ostrze偶enia, i poczu艂, 偶e strach przechodzi go dreszczem.

Vibia wysz艂a na chwil臋 z pokoju, sprawdzi艂a, czy nikogo nie ma w pobli偶u, a potem skin臋艂a na gladiatora, by poszed艂 za ni膮. Wyprowadzi艂a go przez ogr贸d i boczne wyj艣cie, gestem ka偶膮c mu zaczeka膰, kiedy ostro偶nie wysun臋艂a si臋 na ulic臋 za domem. Gdy ju偶 by艂a pewna, 偶e droga jest wolna, zwr贸ci艂a si臋 do Setha, bez s艂owa skin臋艂a g艂ow膮 i nagle on znalaz艂 si臋 na ulicy. Sam.

Poczu艂 smak wolno艣ci po raz pierwszy od czasu 艂apanki w Koryncie. Gladiator b臋d膮cy niewolnikiem nigdy nie porusza艂 si臋 ulicami Londinium sam, chyba 偶e skuty i pod stra偶膮. Seth nie traci艂 jednak czasu na rozkoszowanie si臋 wolno艣ci膮, bo wiedzia艂, 偶e chocia偶 czu艂 si臋 b艂ogo, gdy jego r膮k nie p臋ta艂y wi臋zy, s艂odycz ta zaprawiona by艂a gorzk膮 pewno艣ci膮, 偶e gdyby z艂apano go na podszywaniu si臋 pod rzymskiego obywatela, nie okazano by mu 艂aski. A teraz zapuszcza艂 si臋 do jaskini lwa - na forum.

To by艂 lekkomy艣lny plan. Forum stanowi艂o centralny o艣rodek handlowego i politycznego 偶ycia Londinium. Roi艂o si臋 na nim od ludzi, by艂o miejscem spotka艅 wszystkich wa偶nych osobisto艣ci. I oto on, Sethos Leontis, s艂ynny gladiator, zmierza艂 prosto w tamt膮 stron臋.

Seth pojmowa艂 jednak tok rozumowania Rzymian. Niewolnicy stali si臋 dla nich niewidzialni. Byli podlud藕mi. Cho膰 by艂 fetowanym niewolnikiem, gwiazd膮 na arenie, w膮tpi艂, by ludzie zadawali sobie trud przygl膮dania si臋 jego twarzy. Nawet gdyby, to wi臋ksza cz臋艣膰 publiczno艣ci siedzia艂a na rozleg艂ej arenie zbyt daleko, by widzie膰 wyra藕nie jakiegokolwiek gladiatora, wi臋c czu艂 si臋 do艣膰 pewnie w swoim przebraniu. Jedynymi lud藕mi, kt贸rych musia艂 si臋 obawia膰, byli ci, kt贸rzy znali go osobi艣cie. Na szcz臋艣cie jego familia gladiator贸w nie wr贸ci艂a jeszcze z Akwitanii. Musia艂 jednak przyzna膰, 偶e kilka rzymskich kobiet zna艂o go dok艂adnie. Odepchn膮艂 od siebie t臋 my艣l.

Will臋 Natalisa dzieli艂 od forum kr贸tki spacer. Kiedy Seth stara艂 si臋 i艣膰 do艣膰 szybko, ale bez po艣piechu (jak poinstruowa艂a go Vibia), rozwa偶a艂 wiadomo艣膰, kt贸r膮 otrzyma艂 od bratanicy Vibii Sabiny.

Sabina mia艂a w samo po艂udnie towarzyszy膰 Liwii wybieraj膮cej si臋 z domu Kasjusza, by odwiedzi膰 kramy na forum. Mia艂o by膰 to pierwsze samodzielne wyj艣cie Liwii od czasu jej zam膮偶p贸j艣cia. Kasjusz uzna艂, 偶e mo偶na jej zaufa膰 i pozwoli膰 na pewien stopie艅 swobody, cho膰 rzecz jasna, pod czujnym okiem Sabiny i stra偶nika. Seth stara艂 si臋 nie wyobra偶a膰 sobie, jak Liwia przekona艂a Kasjusza do tego, by jej zaufa艂. Czy w taki sam spos贸b, w jaki on przekona艂 Flawi臋?

Wiedzia艂, 偶e mo偶e mie膰 nadziej臋 najwy偶ej na to, i偶 ujrzy Liwi臋 tylko przez chwil臋, ale my艣l o zobaczeniu jej cho膰 z daleka podnosi艂a go na duchu przez ca艂y poranek. Nigdy nie przysz艂o mu do g艂owy, by podwa偶a膰 sensowno艣膰 tego planu. Potrzebowa艂 jej widoku tak, jak ro艣lina potrzebuje wody.

Droga ku forum by艂a spokojna. Zbli偶aj膮c si臋 do celu, Seth naci膮gn膮艂 kaptur na g艂ow臋. By艂 ch艂odny, ale suchy wrze艣niowy dzie艅, wi臋c pogoda nie uzasadnia艂a jego zachowania, co troch臋 go niepokoi艂o, ale kaptur zgrabnie ocienia艂 jego twarz, zatem po chwili zastanowienia uzna艂, 偶e jest to bezpieczniejsze. 艁膮czny ci臋偶ar togi i p艂aszcza stanowi艂 bolesne obci膮偶enie dla jego ramienia i ka偶dy kolejny krok coraz bardziej j膮trzy艂 ran臋, ale Seth nie zwraca艂 na to uwagi. Przesuwa艂 wzrokiem w t艂umie ludzi, wypatruj膮c Liwii i potencjalnych zagro偶e艅.

I wtedy j膮 zobaczy艂. Sta艂a przy straganie piekarza i skuba艂a ciastko migda艂owe. By艂a odwr贸cona plecami, ale od razu j膮 rozpozna艂. Jej w艂osy skrywa艂 pi臋kny, liliowy, jedwabny szal wyszywany z艂otem. Bia艂a tunika by艂a ci臋偶ka od eleganckich purpurowych ozd贸b. Trzy drogocenne bransolety b艂yszcza艂y na nadgarstku Liwii, a na palcu - co Seth dostrzeg艂 z b贸lem 颅- po艂yskiwa艂 imponuj膮cy pier艣cie艅 zar臋czynowy. Ca艂y ten str贸j pokazywa艂 wszem wobec, 偶e Liwia by艂a 偶on膮 bardzo bogatego m臋偶czyzny. Roztacza艂a jednak wok贸艂 siebie tak膮 aur臋 cierpienia, 偶e Seth poczu艂 b贸l w piersiach. Jad艂a bez zainteresowania, jakby jedzenie nie mia艂o smaku, i patrzy艂a wok贸艂 siebie niespokojnie.

Seth nie musia艂 sili膰 si臋 na to, by zwr贸ci膰 na siebie jej uwag臋. Kiedy tylko j膮 dostrzeg艂, ich spojrzenia spotka艂y si臋, jakby przyci膮ga艂a ich do siebie niepoj臋ta si艂a. Liwia zamar艂a. On r贸wnie偶. U艣miech rado艣ci przy膰mi艂a furia. Na jej twarzy widoczne by艂y 艣lady obra偶e艅 - goj膮ca si臋, ale napuchni臋ta jeszcze rana na policzku, siniaki na szcz臋ce, napuchni臋te i pop臋kane usta. Seth oddycha艂 urywanie, uwa偶nie obserwuj膮c Liwi臋 w poszukiwaniu dalszych obra偶e艅, ale jej str贸j pozwala艂 si臋 jedynie domy艣la膰 reszty.

Oszala艂y z w艣ciek艂o艣ci Seth ruszy艂 w jej stron臋, ale jej oczy rozszerzy艂y si臋 z przera偶enia. Ukradkiem spojrza艂a w lew膮 stron臋. Dostrzeg艂 jej stra偶nika: pot臋偶nego, wygl膮daj膮cego bardzo walecznie m臋偶czyzn臋 o g臋stych rudych w艂osach i posturze 偶o艂nierza. Nie pr贸bowa艂 nawet ukry膰 sztyletu u pasa i miecza przewieszonego przez plecy.

Seth nie mia艂 broni, mia艂 za to rozerwane rami臋 i zobowi膮zania wobec wszystkich zaanga偶owanych w intryg臋. Walczy艂 ze sob膮, staraj膮c si臋 zd艂awi膰 przemo偶n膮 ch臋膰 zabicia stra偶nika i ocalenia dziewczyny. Lata temu nauczy艂 si臋 jednak, 偶e wojownik musi kontrolowa膰 sw贸j gniew. Pozostanie rozwa偶ny. Od tego zale偶a艂o 偶ycie zbyt wielu os贸b.

Kiedy Seth posuwa艂 si臋 ostro偶nie w jej stron臋, Liwia nagle wyci膮gn臋艂a d艂o艅 do stra偶nika.

- Otho, m贸j m膮偶 Kasjusz poprosi艂 mnie, 偶ebym sprezentowa艂a mu nowy zestaw ko艣ci. Troch臋 kr臋ci mi si臋 w g艂owie... Czy m贸g艂by艣 je dla mnie kupi膰? Widzia艂am cudowny sklep z grami, sz艂o si臋 do niego po tych schodach. Poczekam tutaj z Sabin膮.

Liwia wyci膮gn臋艂a portmonetk臋 zza paska i wr臋czy艂a stra偶nikowi trzy monety.

Stra偶nik nie wygl膮da艂 na cz艂owieka, kt贸rego obchodzi, czy jego wi臋zie艅 ma zawroty g艂owy, czy nie, a jednak Seth ze zdumieniem zobaczy艂, jak Otho odwraca si臋 i idzie do sklepu. Seth natychmiast podbieg艂 i przyci膮gn膮艂 Liwi臋 do siebie. Opar艂a si臋 o jego pier艣 i pozwoli艂a, by wstrz膮sn膮艂 ni膮 t艂umiony szloch.

Nachyli艂 si臋 ku jej twarzy.

- Kto ci to zrobi艂? - sykn膮艂.

- Kasjusz jest teraz moim m臋偶em 颅- szepn臋艂a bez wahania.

- Zabij臋 go! - wydysza艂 Seth.

Liwia potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie masz poj臋cia, co to za cz艂owiek.

Seth spojrza艂 jeszcze raz na jej poranion膮 twarz i uzna艂, 偶e chyba jednak wie.

- Musz臋 ci臋 stamt膮d zabra膰, najdro偶sza 颅- j臋kn膮艂.

- Nie teraz. Jeszcze nie teraz!

Ze z艂o艣ci膮 star艂a 艂z臋 sp艂ywaj膮c膮 jej po policzku.

- Pani! - Oczy Sabiny rozszerzy艂y si臋 z niepokoju. - Wszyscy nas widz膮, a Otho wr贸ci lada chwila.

Seth zacisn膮艂 d艂onie w pi臋艣ci, pr贸buj膮c wyr贸wna膰 oddech. Czu艂 przyp艂yw adrenaliny. By艂 got贸w do walki i nie radzi艂 sobie z t膮 przymusow膮 bezczynno艣ci膮.

Liwia ostrzegawczo po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego ramieniu.

- Kiedy ci臋 zn贸w zobacz臋?

- Pani, Otho idzie!

- Id藕, Sethosie. Dam ci zna膰.

Nie m贸g艂 jednak zdoby膰 si臋 na to, by odej艣膰.

- Prosz臋, najdro偶szy...

Zd艂awi艂a szloch i odwr贸ci艂a si臋.

Usun膮艂 si臋 w cie艅 i bezradnie obserwowa艂, jak jego ukochana si臋 oddala. To by艂o nie do zniesienia. Musia艂 biec, wy艂adowa膰 t臋 niszczycielsk膮 energi臋 narastaj膮c膮 w piersiach. Rzymscy obywatele odziani w togi i p艂aszcze jednak nie biegali. Poruszali si臋 zdecydowanie i bez zb臋dnego wysi艂ku.

Ka偶da cz膮stka jego cia艂a buntowa艂a si臋 przeciwko obranemu kierunkowi, ale potrafi艂 narzuci膰 sobie niewiarygodn膮 dyscyplin臋. Musia艂 przetrwa膰. Mia艂 zadanie do wykonania, a rozmy艣lanie o tym, jak ma zrealizowa膰 sw贸j plan, poch艂on臋艂o go ca艂kowicie. Dotar艂 z powrotem do willi Natalisa, nie zapami臋tuj膮c drogi, kt贸r膮 pokona艂. Kiedy tylko znalaz艂 si臋 w ogrodzie, Vibia podbieg艂a do niego, zdar艂a z niego tog臋 i p艂aszcz i szeptem sk艂oni艂a go do powrotu do domu. Flawia ju偶 wr贸ci艂a.

Czeka艂a na niego, gdy wszed艂 do pokoju, a w艣ciek艂o艣膰 wr臋cz z niej bucha艂a.

- Sethosie Leontisie, gdzie by艂e艣?

Oczy Sethosa zw臋zi艂y si臋 momentalnie, kiedy t艂umi艂 w sobie pogard臋, jak膮 czu艂 wobec tej kobiety i w艂adzy, kt贸r膮 nad nim mia艂a, ale po chwili odzyska艂 kontrol臋 nad sob膮 i przypomnia艂 sobie rol臋, kt贸r膮 mia艂 odegra膰.

- By艂em, pani, w ogrodzie. To dla ciebie.

Poda艂 Flawii b艂yszcz膮ce, czerwone jab艂ko, kt贸re Vibia wsun臋艂a mu w d艂o艅 chwil臋 wcze艣niej, i nieoczekiwanie sta艂 si臋 艣wiadkiem najgwa艂towniejszej zmiany nastroju, jak膮 kiedykolwiek widzia艂.

Zachwycona Flawia zmieni艂a si臋 z w艂adczej tyranki w zalotn膮 kokietk臋.

- Och, Seth... - wyszepta艂a. - Jak to mi艂o z twojej strony.

Potem przesun臋艂a si臋 do drzwi, zamkn臋艂a je i wzi臋艂a go w ramiona. Kiedy zacz臋艂a go ca艂owa膰, Seth zamkn膮艂 oczy i przywo艂a艂 obraz Liwii. Tylko Liwii.

Rozdzia艂 20
Sekrety

Londinium

A.D. 152

Od ostatniego spotkania Setha z Liwi膮 min臋艂o osiem d艂ugich dni. W tym czasie zni贸s艂 pi臋膰 niedwuznacznych wizyt Flawii, trzydzie艣ci dwie godziny wyczerpuj膮cego treningu i siedmiokrotne upuszczanie krwi. Teraz siedzia艂 na brzegu swojego pos艂ania, poddaj膮c si臋 kolejnej zmianie opatrunku i staraj膮c si臋 st艂umi膰 w sobie nadmierne pobudzenie.

Kiedy ju偶 Tychon mia艂 si臋 zabra膰 do powolnego usztywniania jego ramienia, Seth nagle odwr贸ci艂 si臋 do medyka i zacz膮艂 go b艂aga膰, by ponownie rozwa偶y艂 swoj膮 strategi臋 terapii.

- Nie da si臋 sensownie 膰wiczy膰, gdy ma si臋 do dyspozycji tylko jedno rami臋. Nawet w najdrobniejszych sprawach jestem zale偶ny od pani tego domu. Musisz mnie uwolni膰!

Nie wspomnia艂, 偶e usztywnione rami臋 utrudnia mu przebieranie si臋 za obywatela rzymskiego, co zamierza艂 uczyni膰 ponownie w ci膮gu p贸艂 godziny. Nie doda艂 r贸wnie偶, 偶e z tak ograniczonym zakresem ruch贸w mo偶e nie zdo艂a膰 uciec z Londinium i ochroni膰 Liwii.

Tychon powa偶nie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Cierpliwo艣ci, Sethosie! Poszarpane mi臋艣nie i sk贸ra ju偶 si臋 goj膮, ale zrastanie si臋 ko艣ci trwa o wiele d艂u偶ej. Je艣li nie usztywni臋 ci ramienia, nigdy nie odzyskasz jego pe艂nej sprawno艣ci. Czy zdajesz sobie spraw臋 z tego, co to oznacza? Staniesz si臋 niezdatny do niczego.

Tychon nigdy wcze艣niej nie wyrazi艂 si臋 r贸wnie bezwzgl臋dnie.

Seth prze艂kn膮艂 艣lin臋 i nie odezwa艂 si臋 ju偶 ani s艂owem. Odp艂yn膮艂 my艣lami w bardziej pogodne rejony - ku listom Liwii. Otrzyma艂 od niej dwa. Oba napisano grek膮. Seth u艣miechn膮艂 si臋. Rzymskie damy zazwyczaj nie uczy艂y si臋 greki, ale przypomnia艂 sobie, 偶e Liwia nie urodzi艂a si臋 w Rzymie. By艂 za to niezmiernie wdzi臋czny losowi, bo nie umia艂 czyta膰 ani pisa膰 po 艂acinie.

Natychmiast spali艂 oba listy, co przysz艂o mu z najwy偶szym trudem - spali膰 jedyny widomy znak wi臋zi 艂膮cz膮cej go z ukochan膮 wydawa艂o si臋 艣wi臋tokradztwem, ale zatrzymanie list贸w by艂o zbyt ryzykowne. Dla wszystkich zaanga偶owanych w intryg臋. Tak czy inaczej, zapami臋ta艂 ka偶de s艂owo. Teraz czyta艂 w my艣lach list, kt贸ry otrzyma艂 wczoraj.

Najdro偶szy

艁膮ka za 艣wi膮tyni膮 Apolla

Jutro o zmroku

T臋skni臋 za Tob膮

Na zawsze Twoja

L

Mia艂a jej towarzyszy膰 przyzwoitka, kuzynka Vibii, Sabina, i dw贸ch stra偶nik贸w, kt贸rzy zostan膮 pod 艣wi膮tyni膮, gdy Liwia b臋dzie si臋 „modli膰”. Liwia mia艂a zamiar z pomoc膮 Sabiny wymkn膮膰 si臋 niezauwa偶ona ze 艣wi膮tyni i spotka膰 si臋 z Sethem. On za艣 mia艂 偶o艂膮dek 艣ci艣ni臋ty w supe艂 ze zdenerwowania. Ten plan nie wydawa艂 mu si臋 dobry. Seth obawia艂 si臋, 偶e to nara偶a Liwi臋 na zbyt wielkie ryzyko, ale ona by艂a pewna, 偶e jej si臋 uda. Dobrze zna艂a rozk艂ad 艣wi膮tyni.

By艂 tak pogr膮偶ony w my艣lach, 偶e nie zauwa偶y艂 wyj艣cia lekarza i pojawienia si臋 Vibii z wod膮 i czyst膮 tunik膮 z delikatnej szarej we艂ny.

Zr臋cznie pomog艂a mu ogoli膰 si臋 i ubra膰 i w艂a艣nie podnosi艂a mis臋 z wod膮, by wr贸ci膰 do kuchni, kiedy do pokoju wsun臋艂a si臋 Flawia.

- Pani... - zacz臋艂a Vibia.

- Dzi臋kuj臋, Vibio, mo偶esz ju偶 odej艣膰.

Seth zamar艂. Flawia mia艂a p贸j艣膰 w odwiedziny do swojej siostry. Dlaczego nie wysz艂a?

- Sethosie, m贸j najs艂odszy - wyszepta艂a, ca艂uj膮c go w usta.

Nieomal si臋 ud艂awi艂. Flawia powt贸rzy艂a w艂a艣nie s艂owa wypowiedziane przez Liwi臋 na forum. Czy nie zabra艂a mu ju偶 wystarczaj膮co du偶o? Umy艂 si臋 i zmieni艂 ubranie, zrobi艂 wszystko, co w jego mocy, by zmy膰 z siebie Flawi臋 przed spotkaniem z ukochan膮, a teraz wszystko to zosta艂o zbrukane.

Ogarn臋艂a go fala wstydu i obrzydzenia. Odepchn膮艂 Flawi臋 i opar艂 si臋 o 艣cian臋, dysz膮c ci臋偶ko.

- Co si臋 sta艂o, Sethosie? - zapyta艂a. - 殴le si臋 czujesz?

Bezg艂o艣nie skin膮艂 g艂ow膮, zakrywaj膮c oczy ramieniem. Osun膮艂 si臋 po 艣cianie na pod艂og臋 i zanurzy艂 twarz w d艂oniach.

- Vibio! - zawo艂a艂a Flawia. - Po艣lij po lekarza!

Kucharka wesz艂a i obrzuci艂a wzrokiem skulonego na pod艂odze Setha.

- Oczywi艣cie, pani... - zacz臋艂a. - Pan w艂a艣nie wr贸ci艂 do domu i pyta, czy jeste艣, pani, gotowa.

- Gotowa?

- Na wizyt臋 w domu twojej siostry.

Flawia straci艂a oddech. Fascynacja nowym kochankiem sprawi艂a, 偶e zacz臋艂a zaniedbywa膰 swoje obowi膮zki. Szybko wysz艂a z pokoju.

Vibia stan臋艂a nad Sethosem.

- Nadal potrzeba ci lekarza?

Wolno potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Kiedy tylko Flawia i Domitus wyszli z domu, Vibia pomog艂a Sethosowi w艂o偶y膰 p艂aszcz.

- Nie musisz dzi艣 zak艂ada膰 togi, jest ju偶 prawie ciemno. A teraz ju偶 id藕!

Seth przemkn膮艂 przez ogr贸d i opu艣ci艂 will臋. Zna艂 drog臋 do 艣wi膮tyni Apollina. Nie podnosi艂 g艂owy i unika艂 kontaktu wzrokowego z innymi przechodniami. Kiedy tylko m贸g艂, wybiera艂 mniejsze, rzadziej ucz臋szczane uliczki.

Pi臋tna艣cie minut p贸藕niej okr膮偶a艂 ju偶 艣wi膮tyni臋 i przemyka艂 mi臋dzy drzewami w kierunku skraju polany. Zgodnie z planem Liwii mieli si臋 spotka膰 pod wielkim d臋bem od strony lasu. Mia艂o ich to os艂oni膰 przed wzrokiem ciekawskich. Seth opiera艂 si臋 o pie艅, modl膮c si臋 do bog贸w, w kt贸rych ju偶 nie wierzy艂, by Liwii si臋 uda艂o.

Nagle by艂a tu偶 przy nim, biegn膮ca w艣r贸d drzew w jego stron臋. Ruszy艂 jej na spotkanie i bez tchu padli sobie w ramiona.

- Liwio... - j臋kn膮艂, kryj膮c twarz w jej pachn膮cych w艂osach. - Moja Liwio...

Wsun臋艂a ramiona pod jego p艂aszcz i otoczy艂a go nimi w pasie, zamkn臋艂a oczy i upaja艂a si臋 jego zapachem.

- Och, Sethosie, tak bardzo za tob膮 t臋skni艂am... A mamy tylko kilka minut, zanim...

Zamkn膮艂 jej usta poca艂unkiem. D艂ugie dni t臋sknoty i nieobecno艣ci, strachu i frustracji splot艂y si臋 w tym jednym momencie rozkoszy. Ca艂owa艂 j膮, przebiegaj膮c palcami po jej pi臋knej d艂ugiej szyi i wzd艂u偶 cudownie zarysowanych plec贸w. Chcia艂 pozna膰 wszystkie zakamarki jej cia艂a, na ka偶dym fragmencie sk贸ry z艂o偶y膰 poca艂unek. Przesun膮艂 ustami po jej szyi i zawaha艂 si臋, gdy dotar艂 do wyszywanego brzegu jej jedwabnej tuniki. Nienawidzi艂 tej tuniki za to, 偶e oddziela艂a ich od siebie. Poci膮gn膮艂 ukochan膮 delikatnie na ziemi臋, rozpinaj膮c jej p艂aszcz i rozpo艣cieraj膮c go pod nimi. A potem otuli艂 j膮 ramionami i ca艂owa艂, wpatruj膮c si臋 w jej cudowne oczy, zatrzymuj膮c je w pami臋ci, by karmi膰 si臋 wspomnieniami a偶 do nast臋pnej skradzionej chwili.

- Sethosie - zamrucza艂a, kiedy na chwil臋 oderwa艂 usta od jej ust, by zaczerpn膮膰 oddechu. - Mam nowin臋. Kasjusz planuje podr贸偶 w interesach do Camulodunum. Zabierze ze sob膮 wi臋ksz膮 cz臋艣膰 stra偶y.

- Wtedy w艂a艣nie powinni艣my wyjecha膰. Znajd臋 spos贸b, by wr贸ci膰 do koszar i zabra膰 swoje pieni膮dze. Mam te偶 kilka klejnot贸w na 艂ap贸wki...

- Sethosie, nie mog臋 prosi膰 ci臋 o to, 偶eby艣 zrobi艂 to dla mnie. Bierzesz na siebie zbyt du偶e ryzyko. B臋dzie bezpieczniej, je艣li uciekn臋 sama. Mam mo偶liwo艣ci, kt贸rych ty nie masz. Je艣li nas z艂api膮, zostaniesz wych艂ostany i stracony. Nie mog臋 pozwoli膰, by艣 ryzykowa艂 dla mnie 偶ycie.

- Liwio... Ty jeste艣 moim 偶yciem. Bez ciebie moje 偶ycie jest niczym. Nie chc臋 go.

- Ale, pomy艣l tylko, kochany! W ci膮gu roku albo dw贸ch lat zyskasz wolno艣膰. Masz oszcz臋dno艣ci. B臋dziesz m贸g艂 wr贸ci膰 do Koryntu, kupi膰 ziemi臋, wie艣膰 spokojne 偶ycie. Jak mog臋 ci odebra膰 twoj膮 przysz艂o艣膰?

- Ty jeste艣 moj膮 tera藕niejszo艣ci膮 i moj膮 przysz艂o艣ci膮, Liwio. Prosz臋, nie tra膰my cennego czasu na sprzeczki. Gdy tylko si臋 dowiesz, kiedy Kasjusz wyje偶d偶a, prze艣lij mi wiadomo艣膰 przez Sabin臋. Powinni艣my si臋 spotka膰 po zmroku, blisko portu. Najwi臋ksze szanse da nam dotarcie na statek handlowy zmierzaj膮cy na p贸艂noc. Dowiem si臋, ile zdo艂am.

- Sabina te偶 ma wielu przyjaci贸艂 w pobli偶u portu... Sethosie...

- Co takiego? Co艣 zobaczy艂a艣?

- Sygna艂 od Sabiny... Musz臋 ucieka膰... - Liwia przytrzyma艂a jego twarz w d艂oniach i uca艂owa艂a go ostatni raz. - Kocham ci臋. Nie nara偶aj si臋 niepotrzebnie. Do widzenia.

Sethos patrzy艂, jak Liwia wchodzi do 艣wi膮tyni, i czeka艂 do momentu, w kt贸rym ca艂a grupa si臋 oddali艂a. A potem sam odszed艂.

Cho膰 nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e tej nocy b臋dzie musia艂 jeszcze zmierzy膰 si臋 z Flawi膮, nic nie mog艂o przy膰mi膰 jego rado艣ci. S艂ysza艂, 偶e familia wr贸ci do koszar w ci膮gu dw贸ch najbli偶szych dni, wi臋c musia艂 jak najszybciej podj膮膰 pr贸b臋 wyci膮gni臋cia swojej cennej szkatu艂ki z miejsca, w kt贸rym j膮 ukry艂. Koszary by艂y teraz wyludnione i Seth m贸g艂 zboczy膰 w ich stron臋 w drodze powrotnej, co nie powinno potrwa膰 d艂ugo.

Wtedy wszystko b臋dzie gotowe do ich ucieczki. Ju偶 za dwa dni on i Liwia zn贸w b臋d膮 razem.

Rozdzia艂 21
Dryfowanie

St Magdalene's

A.D. 2012

U艣wiadamia艂am sobie jak przez mg艂臋, 偶e wyniesiono mnie z sali historii sztuki, ale nie mog艂am otworzy膰 oczu. Teraz ju偶 si臋 nie poci艂am 颅- wstrz膮sa艂y mn膮 niekontrolowane dreszcze. Nie mog艂am opanowa膰 szcz臋kania z臋bami. S艂ysza艂am, jak jacy艣 ludzie wo艂aj膮 mnie gdzie艣 z oddali, ale moje usta nie mog艂y sformu艂owa膰 odpowiedzi, j臋zyk stawa艂 mi ko艂kiem. Odp艂yn臋艂am.

Na kr贸tko obudzi艂o mnie wycie syren. Le偶a艂am na w膮skim 艂贸偶ku. Co艣 zakrywa艂o mi usta i nos. Czu艂am si臋 bezw艂adna i by艂o mi niedobrze. Czy dok膮d艣 jecha艂am, czy by艂y to tylko zawroty g艂owy?

Wieziono mnie o艣lepiaj膮co bia艂ymi korytarzami. S艂ysza艂am tupot n贸g. Brz臋czenie i szcz臋kanie odbija艂y si臋 echem od 艣cian. 艢wiat艂o by艂o zbyt jasne. Wszechogarniaj膮cy zapach b贸lu. Walenie w g艂owie. Kto艣 bardzo blisko mnie j臋cza艂 rozpaczliwie. A mo偶e to by艂am ja?

Rozdzia艂 22
Zapa艣膰

Londinium

A.D. 152

Matthias by艂 zm臋czony i smutny po d艂ugiej morskiej podr贸偶y, ale szcz臋艣liwy, 偶e z powrotem jest w Londinium. Tu przynajmniej mo偶na by艂o si臋 umy膰, a jedzenie by艂o przyzwoite. I nie obawia艂 si臋 nieustannie o swoje 偶ycie.

Ostatnie tygodnie by艂y prawdziwym koszmarem. Podczas podr贸偶y trzykrotnie napadli ich barbarzy艅cy i chocia偶 napa艣膰 na grup臋 gladiator贸w okaza艂a si臋 z punktu widzenia napastnik贸w 艣miertelnym b艂臋dem (偶aden z barbarzy艅c贸w nie prze偶y艂 ataku), Matthias by艂 mimo wszystko przera偶ony. Nie potrafi艂 walczy膰.

Jego umiej臋tno艣ci jako lekarza r贸wnie偶 wystawiono na powa偶n膮 pr贸b臋. Ran do opatrzenia by艂o tak wiele. I nie chodzi艂o jedynie o rany b臋d膮ce wynikiem ataku barbarzy艅c贸w, ale r贸wnie偶 cz臋艣ciej ni偶 zazwyczaj odnoszone przez gladiator贸w na arenie. Gladiatorzy wyje偶d偶ali z Londinium z ci臋偶kim sercem, przes膮dnie obawiaj膮c si臋 podr贸偶y bez najlepszego wojownika. W obecno艣ci Setha wszyscy czuli, 偶e sprzyja im szcz臋艣cie. Bez niego wydawa艂o im si臋, 偶e nad wypraw膮 ci膮偶y fatum. Bezwzgl臋dne 偶膮dania Tertiusa, by walczyli jak m臋偶czy藕ni, by艂y nieskuteczne w obliczu irracjonalnego l臋ku. Strach odbiera艂 im zdolno艣膰 koncentracji. Nie min膮艂 tydzie艅, a dw贸ch m臋偶czyzn zosta艂o 艣miertelnie rannych, Matthias za艣 nie zdo艂a艂 ich ocali膰.

Tertius by艂 w艣ciek艂y: zakup, wyszkolenie i utrzymanie gladiatora kosztowa艂y du偶o, r贸wnie kosztowna by艂a wi臋c jego utrata. Na szcz臋艣cie za ich 艣mier膰 obarczy艂 win膮 ich w艂asn膮 s艂abo艣膰 i brak przygotowania, a nie Matthiasa.

Ich 艣mier膰 sprawi艂a, 偶e Matthiasowi doskwiera艂 brak wie艣ci o Sethosie. Wszyscy t臋sknili za Sethosem gladiatorem i modlili si臋 o jego powr贸t do zdrowia, ale Matthias t臋skni艂 za Sethem przyjacielem. Bez niego traci艂 grunt pod nogami.

Przez osiem ostatnich tygodni nie dosta艂 偶adnej wiadomo艣ci na jego temat. Kiedy tylko wr贸cili, pierwsz膮 rzecz膮, o jak膮 zapyta艂 lanist臋, by艂o to, czy wiedzia艂 co艣 o losach swojego ulubionego wojownika.

- Cierpliwo艣ci, Matthiasie. Pos艂a艂em po informacje do domu Natalisa. Wkr贸tce wszystkiego si臋 dowiemy!

Matthias sp臋dzi艂 popo艂udnie, ucieraj膮c koper i nasiona maku i sprawdzaj膮c stan swoich uszczuplonych zapas贸w. Zapad艂 ju偶 prawie zmrok, kiedy by艂 got贸w spisa膰 list臋 rzeczy do zam贸wienia. Zapali艂 lamp臋 i przyst膮pi艂 do 偶mudnego remanentu. Dwie godziny p贸藕niej lampa zacz臋艂a dymi膰 i przygasa膰. Zakl膮艂. B臋dzie musia艂 wycygani膰 wi臋cej oliwy od Brude'a, opryskliwego piktyjskiego niewolnika broni膮cego dost臋pu do zapas贸w 艂oju i oliwy. Westchn膮艂, wzi膮艂 migocz膮c膮 lamp臋 i przygotowa艂 si臋 do starcia.

- Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e to jego w艂asne zapasy - zrz臋dzi艂, przecinaj膮c pospiesznie aren臋 w drodze powrotnej do swojego pokoju.

Lampa Matthiasa rzuca艂a teraz ciep艂e jasne 艣wiat艂o, przez co skraj areny wydawa艂 si臋 jeszcze bardziej mroczny i niepokoj膮cy. Dotar艂 ju偶 prawie do wr贸t, kiedy us艂ysza艂 dziwny zgrzyt. Zastyg艂 bez ruchu i wbi艂 wzrok w ciemno艣膰. Po chwili dostrzeg艂 zarys sylwetki cz艂owieka czo艂gaj膮cego si臋 powoli w jego stron臋. Strach zje偶y艂 mu w艂osy na karku. Ba艂 si臋 duch贸w i wszelkich zjaw, a instynkt podpowiada艂 mu, by rzuci膰 si臋 do ucieczki, ale zdo艂a艂 si臋 opanowa膰. Po chwili tajemniczy kszta艂t zastyg艂 w bezruchu i nie poruszy艂 si臋 ju偶 wi臋cej.

Ciekawo艣膰 wzi臋艂a g贸r臋 i Matt ostro偶nie zbli偶y艂 si臋 do ciemnej sylwetki, wysoko trzymaj膮c lamp臋. Kiedy podpe艂z艂 wystarczaj膮co blisko, zrozumia艂 nagle, 偶e patrzy na pobitego, brocz膮cego krwi膮 cz艂owieka. Cz艂owieka, kt贸ry umiera.

Odwr贸ci艂 cia艂o i zach艂ysn膮艂 si臋.

- Sethos! Och, Seth, bracie... Co si臋 sta艂o?

Twarz Setha pokrywa艂y siniaki i skrzep艂a krew. Jego powieki drga艂y. Pr贸bowa艂 co艣 m贸wi膰.

Matt nachyli艂 si臋, by us艂ysze膰 jego s艂owa.

- Kasjusz... - wychrypia艂.

- Kasjusz? Kim jest Kasjusz?

Oczy Setha si臋 zamkn臋艂y. Pr贸bowa艂 z艂apa膰 oddech.

- Czy Kasjusz ci to zrobi艂?

Seth pr贸bowa艂 prze艂kn膮膰.

- Ona... nie 偶yje. Matthias... Liwia nie 偶yje.

Umilk艂, wstrz膮sany konwulsjami.

Rozdzia艂 23
Gor膮czka

St Magdalene's

A.D. 2012

Dlaczego le偶a艂am na 艣niegu? By艂o mi tak zimno. W moj膮 stron臋 wlok艂y si臋 wielkie polarne nied藕wiedzie... Wstrz膮sa艂y mn膮 dreszcze, ale nie mog艂am si臋 ruszy膰, a wiatr szumia艂 mi w uszach. Marzy艂am o tym, by przesta艂, bo hucza艂o mi od tego w g艂owie. Musia艂am si臋 st膮d wydosta膰, ale nie widzia艂am drogi... Zaciska艂am powieki, by ochroni膰 oczy przed gwa艂townymi porywami wiatru. Pr贸bowa艂am je otworzy膰. Musia艂am. Nadludzkim wysi艂kiem zmusi艂am si臋 do rozchylenia powiek. Nie rozumia艂am tego, co widz臋. W pop艂ochu rozejrza艂am si臋 wok贸艂 siebie. Le偶a艂am na szpitalnym 艂贸偶ku po艂膮czona przewodami z dziesi膮tkami monitor贸w zape艂niaj膮cych pok贸j. Nied藕wiedzie polarne pochyla艂y si臋 nade mn膮.

- Nie! - krzykn臋艂am, ale kiedy im si臋 przyjrza艂am, nied藕wiedzie polarne skurczy艂y si臋 i przyj臋艂y kszta艂t... lekarzy.

Potem sylwetki ponownie zmieni艂y kszta艂t i przybra艂y posta膰... bia艂ych wilk贸w... a p贸藕niej znikn臋艂y. Ciemno艣膰... Bieg艂am... Uciekaj膮c od tego 艣niegu, wbieg艂am w czarny tunel... 艢wiat艂o zgas艂o i otoczy艂a mnie ciemno艣膰. Brakowa艂o mi powietrza. Tylko ciemno艣膰 i skwar... Odwr贸ci艂am si臋, ale nie widzia艂am ju偶 drogi wyj艣cia.

- Niech mi kto艣 pomo偶e! - krzykn臋艂am, ale nie s艂ysza艂am w艂asnego g艂osu.

Rozlega艂o si臋 jedynie rytmiczne pikanie... Ekran... Pikanie zacz臋艂o si臋 urywa膰... Ludzie biegali, krzyczeli, nawo艂ywali...

- Ona ma zapa艣膰!

Kto艣 uderzy艂 mnie w pier艣, nie mog艂am oddycha膰.

- Dobra! Dawaj 200.

- Nie ma pulsu.

- Jeszcze raz, daj mi 250.

- Migotanie kom贸r.

- Zwi臋kszamy napi臋cie, 300.

- Stracili艣my j膮.

Cz臋艣膰 II
Parallon

By膰 mo偶e istnieje niesko艅czona liczba 艣wiat贸w i ka偶dym z nich rz膮dz膮 odmienne prawa fizyki. Do Wielkich Wybuch贸w dochodzi prawdopodobnie co chwila. Nasz wszech艣wiat wsp贸艂istnieje z innymi, kt贸re r贸wnie偶 si臋 rozszerzaj膮. Nasz wszech艣wiat jest by膰 mo偶e tylko ba艅k膮 unosz膮c膮 si臋 w oceanie innych baniek.

Michio Kaku, Uniwersytet Nowojorski

Rozdzia艂 24
Inno艣膰

Seth bieg艂 od strony koszar. Dlaczego nikt nie pilnowa艂 wr贸t? Dlaczego ulice by艂y opuszczone? Pozostawa艂o kwesti膮 czasu, zanim kto艣 zauwa偶y, 偶e go nie ma, i pu艣ci si臋 za nim w po艣cig.

Gladiator by艂 pewien si艂y swoich mi臋艣ni i klarowno艣ci my艣li. Zgi膮艂 zranione rami臋. Ani 艣ladu po b贸lu. 呕adnej sztywno艣ci. Spojrza艂 w d贸艂... Pozosta艂a tylko delikatna blizna.

Jak to mo偶liwe?

Pustka wok贸艂 nape艂nia艂a go niepokojem, kt贸ry podnosi艂 mu w艂osy na g艂owie. Jedynym d藕wi臋kiem, kt贸ry dobiega艂 do jego uszu, by艂 szelest sanda艂贸w na 偶wirze i rytmiczne bicie serca.

Nic si臋 nie zgadza艂o. Nic.

Czy w Londinium dosz艂o do katastrofy?

Jego puls, zazwyczaj tak wolny i miarowy, zacz膮艂 przyspiesza膰.

Od tak dawna koncentrowa艂 si臋 na przetrwaniu, 偶e wesz艂o mu to w krew, staj膮c si臋 czym艣 wi臋cej ni偶 wyuczonym odruchem - okre艣la艂o jego to偶samo艣膰. Przetrwanie r贸wna艂o si臋 ucieczce, wi臋c musia艂 biec. Gna艂 naprz贸d, mechanicznie odpychaj膮c si臋 nogami od ziemi, niespokojnie rozgl膮daj膮c si臋 we wszystkie strony.

Wiedzia艂, dok膮d zmierza. Cho膰 trudno by艂o uzna膰 to za bezpieczn膮 przysta艅, by艂o to jedyne miejsce, w kt贸rym w tej chwili chcia艂 si臋 znale藕膰.

Przed sob膮 widzia艂 艣wi膮tyni臋 Jupitera, co oznacza艂o, 偶e by艂 ju偶 bardzo blisko. Na chwil臋 podni贸s艂 wzrok i oszo艂omi艂y go marmurowe filary b艂yszcz膮ce w s艂o艅cu. Mury otaczaj膮ce 艣wi膮tynny dziedziniec wydawa艂y si臋 delikatnie skrzy膰 i migota膰, gdy obraca艂 g艂ow膮. Czy nadal dr臋czy艂a go gor膮czka? Przy艂o偶y艂 d艂o艅 do czo艂a. Ciep艂e, ale nie gor膮ce. Jego cia艂em nie wstrz膮sa艂y b贸l ani dreszcz.

Pobieg艂 naprz贸d, koncentruj膮c si臋 na obrazie g贸ruj膮cej przed nim 艣wi膮tyni. W oddali nad drog膮 unosi艂a si臋 dziwna wielobarwna po艣wiata. To musia艂o by膰 z艂udzenie optyczne. Zwolni艂 i wra偶enie min臋艂o. Przyspieszy艂 ponownie, a偶 wreszcie min膮艂 艣wi膮tyni臋 i dostrzeg艂 zielon膮 艂膮k臋 schodz膮c膮 艂agodnie w d贸艂 od 艣wi膮tynnych budynk贸w. Poczu艂 skurcz 偶o艂膮dka. Rzuci艂 si臋 naprz贸d. Oto by艂a, mi臋kka trawa upstrzona dzikimi letnimi kwiatami, wysokie, daj膮ce rozkoszny cie艅 drzewa... d艂ugie, g艂臋bokie cienie w promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca.

Pobieg艂 w stron臋 miejsca, do kt贸rego zmierza艂. Do ich d臋bu.

Nie znalaz艂 jej tam. 艁膮ka by艂a pusta. Cisza d藕wi臋cza艂a w uszach. Nawet ptaki nie 艣piewa艂y. Wok贸艂 migota艂a cienista ziele艅. Seth skuli艂 si臋 pod drzewem, dotykaj膮c pnia, trawy, ziemi, wszystkiego, co mog艂o go zn贸w z ni膮 zwi膮za膰. Nie pozosta艂 tu jednak nawet jej 艣lad.

W臋drowa艂 niezmordowanie, pr贸buj膮c przywo艂a膰 z pami臋ci chwile, kt贸re uda艂o im si臋 skra艣膰 i sp臋dzi膰 razem. Wszystkim, co mu pozosta艂o, by艂 jej obraz z ostatniego spotkania. Ten, kt贸rego nie chcia艂 przyj膮膰 do wiadomo艣ci. W ko艅cu usiad艂 na ziemi pod drzewem i rozp艂aka艂 si臋, odczuwaj膮c swoj膮 samotno艣膰 tak, jakby otuli艂 go koc ze 艣niegu.

Musia艂 usn膮膰, bo kiedy zn贸w otworzy艂 oczy, panowa艂 ju偶 mrok. By艂 zupe艂nie zesztywnia艂y. Ziemia by艂a bezlito艣nie twarda. Seth wsta艂 i rozejrza艂 si臋 wok贸艂. 艁膮ka materializowa艂a si臋 wok贸艂 niego. Przesta艂 si臋 porusza膰 i utkwi艂 wzrok w przestrzeni przed sob膮. Wszystko si臋 ustabilizowa艂o. Zrobi艂 zn贸w gwa艂towny zwrot, chc膮c uchwyci膰 wra偶enie 艣wiata w ruchu i rzeczywi艣cie, kiedy przesuwa艂 wzrokiem po 艂膮ce, drzewa wydawa艂y si臋 migotliwie nabiera膰 kszta艂tu i ostro艣ci. Poszed艂 wolno do 艣wi膮tyni, zatrzymuj膮c si臋 pod marmurow膮 kolumn膮. Wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i dotkn膮艂 jej ko艅cami palc贸w. By艂a twarda i g艂adka. Spojrza艂 na cienisty dziedziniec - pusto.

Poszed艂 w stron臋 drogi. Kiedy dotar艂 do wielkich wr贸t koszar, by艂o ju偶 zupe艂nie ciemno. Nie mia艂 poj臋cia, dlaczego wr贸ci艂 do w艂asnego wi臋zienia. Wydawa艂o si臋 to samob贸jstwem... Ale mo偶e to by艂o w艂a艣nie jego celem? 呕ycie straci艂o sens.

Jednym pchni臋ciem otworzy艂 drewniane wrota i przeszed艂 obok areny 膰wiczebnej, nie kryj膮c si臋 ju偶 w cieniu. Nie obchodzi艂o go, czy go znajd膮, ale nikt go nie 艣ciga艂. Zajrza艂 do w艂asnej celi... By艂a taka jak w dniu, w kt贸rym j膮 opu艣ci艂. Seth bole艣nie u艣wiadamia艂 sobie d藕wi臋k w艂asnego oddechu, bicia w艂asnego serca. D藕wi臋ki, kt贸re normalnie zag艂usza艂y k艂贸tnie, brz臋kanie kajdan贸w, wrzaski wartownik贸w.

Przeszed艂 przez wszystkie cele gladiator贸w - wszystkie by艂y puste. Uda艂 si臋 do komnat lanisty - r贸wnie偶 opuszczone. Zazwyczaj roi艂o si臋 w nich od niewolnik贸w zaj臋tych rozmaitymi czynno艣ciami: gotowaniem, sprz膮taniem, kuciem, bieganiem w t臋 i z powrotem... Pierwszy raz w 偶yciu Seth mia艂 ca艂y budynek do swojej dyspozycji.

Kwatera lanisty przewy偶sza艂a wygod膮 cele zajmowane przez gladiator贸w. Sk艂ada艂y si臋 na ni膮 wielkie pokoje, utwardzone pod艂ogi, kuchnia, w kt贸rej nie brakowa艂o owoc贸w, chleba i mi臋siwa. By艂 nawet ros贸艂 gotuj膮cy si臋 na piecu. Seth zda艂 sobie spraw臋 z tego, jak bardzo jest g艂odny, wi臋c wzi膮艂 z p贸艂ki misk臋 i zjad艂 kilka 艂y偶ek. Na sam zapach 艣linka nap艂ywa艂a mu do ust. Rozgl膮daj膮c si臋 w poszukiwaniu czego艣 do picia, dostrzeg艂 na stole dzban pe艂en doprawionego miodem wina. Uni贸s艂 go, nala艂 nieco do kubka stoj膮cego obok i wzi膮艂 pot臋偶ny 艂yk. A potem zani贸s艂 misk臋, kubek i dzban do w艂asnej celi. Kiedy ju偶 sko艅czy艂 si臋 posila膰, wyci膮gn膮艂 si臋 na pos艂aniu i pr贸bowa艂 zasn膮膰, ale by艂o zbyt cicho. Nie chcia艂 ju偶 s艂ucha膰 tego jedynego d藕wi臋ku - w艂asnego bij膮cego mocno serca - kt贸ry tak bole艣nie przypomina艂 mu, 偶e on 偶yje, a ona umar艂a.

Czy ta bezgraniczna samotno艣膰 by艂a cen膮 za mi艂o艣膰 do niej? Czy te偶 za to, 偶e pozwoli艂 jej umrze膰?

Niech tak b臋dzie. Zas艂u偶y艂 na sw贸j los.

Rozdzia艂 25
Odbicie

- Seth?

Seth otworzy艂 oczy. 艢wiat艂o poranka pr贸bowa艂o przenikn膮膰 przez male艅kie okienko. Usiad艂 i zamruga艂 oczami. Matthias sta艂 w drzwiach jego celi z zastyg艂膮 twarz膮 i wytrzeszczonymi oczami.

- Matthias! - Seth a偶 si臋 zach艂ysn膮艂, zeskoczy艂 z pos艂ania i rzuci艂 si臋 w jego stron臋. - Na Zeusa, jak dobrze ci臋 widzie膰!

Pr贸bowa艂 u艣ciska膰 przyjaciela, ale Matt odskoczy艂 jak ra偶ony gromem.

- O co chodzi? Co si臋 sta艂o?

- Seth? - wydysza艂 Matthias. - Jak to mo偶liwe?

Seth prze艂kn膮艂 艣lin臋. Matthias nadal wbija艂 w niego przera偶one spojrzenie.

- Matt?

- Czym ty jeste艣? - wychrypia艂 Matt.

Seth zmarszczy艂 brwi.

- O co ci chodzi?

- Seth... Sp贸jrz na siebie.

Seth spojrza艂. Wszystko wygl膮da艂o tak, jak tego oczekiwa艂. Tunika by艂a na swoim miejscu, r臋ce, nogi, stopy... Zdziwiony reakcj膮 przyjaciela milcza艂, nie wiedz膮c, co powiedzie膰.

- Twoje rami臋...

Seth zgi膮艂 r臋k臋. Idealnie. Niepok贸j, kt贸ry zd艂awi艂 wczoraj, zacz膮艂 si臋 znowu powoli przebija膰 do jego 艣wiadomo艣ci.

- Twoja noga...

„Noga? No tak. 艢wie偶a rana od no偶a”. Przesun膮艂 kciukiem po 艂ydce - zagoi艂a si臋 ca艂kowicie.

Matt ostro偶nie wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i po艂o偶y艂 j膮 na piersi Setha. Poczu艂 miarowe bicie jego serca.

- To niemo偶liwe, Seth. Nie powinno ci臋 tu by膰. Nic nie pami臋tasz? Czo艂gania si臋 do koszar? Nie mog艂em ci pom贸c... Przesta艂e艣 oddycha膰, serce przesta艂o bi膰! Ty... umar艂e艣!

Seth powoli potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Pami臋ta艂.

Wiedzia艂 od chwili, w kt贸rej obudzi艂 si臋 wczoraj, 偶e 艣wiat wykona艂 nag艂y, nieoczekiwany zwrot. By艂 taki sam - i jednocze艣nie zupe艂nie inny. Opuszczone koszary. Znajome drogi. 艢wiat艂o. Migotanie.

Zmusi艂 si臋 teraz, by zmierzy膰 si臋 z pytaniem, kt贸rego stara艂 si臋 sobie nie zadawa膰.

Nie czu艂 si臋 jak trup, ale nie mia艂 poj臋cia, jak m贸g艂by si臋 czu膰 w tym charakterze.

Je艣li naprawd臋 by艂 martwy - to co robi艂 w Londinium? Czy nie powinien by膰 teraz w Hadesie? I - co znacznie bardziej istotne - co tu robi艂 Matthias?

Matthias kr膮偶y艂 po niewielkim pomieszczeniu z ponur膮 min膮.

Seth obserwowa艂 go.

呕aden z nich nie znajdowa艂 s艂贸w ujmuj膮cych chaos dr臋cz膮cych ich my艣li.

W ko艅cu Matt podni贸s艂 do ust dzban s艂odzonego miodem wina, kt贸re Seth przyni贸s艂 z domu lanisty, i wypi艂 wszystko, co jeszcze w nim zosta艂o.

Otar艂 usta grzbietem d艂oni, odchrz膮kn膮艂 i powiedzia艂:

- Seth, my艣l臋, 偶e ja r贸wnie偶 jestem martwy.

Rozdzia艂 26
Mroczne sny

Londyn

A.D. 2012

Zn贸w biegn臋... Popycha mnie strach. Co艣 koszmarnego czai si臋 tu偶 za mn膮, 艣ciga mnie w ciemno艣ciach. A w oddali otoczone 艣wiat艂em... jasnym... osza艂amiaj膮cym... co艣, co mnie przyci膮ga... Mrok oddycha, zagarnia mnie, odbiera mi oddech. Ciemne palce wyci膮gaj膮 si臋 po mnie, si臋gaj膮... Ramiona ogarniaj膮 mnie, wi膮偶膮... nie ma ucieczki. Nie!

Pr贸bowa艂am krzycze膰.

Z obola艂ego gard艂a nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k. Mia艂am co艣 w ustach i si臋gn臋艂am, by tego dotkn膮膰. Moja d艂o艅 by艂a ci臋偶ka, napi臋ta sk贸ra wydawa艂a si臋 ogranicza膰 ruchy, kr臋powa膰 ramiona. Otworzy艂am oczy.

Le偶a艂am na szpitalnym 艂贸偶ku. Ekrany popiskiwa艂y, wsz臋dzie pl膮ta艂y si臋 przewody, jakie艣 rurki w moich ustach, w r臋kach, w nosie. Lekarze i piel臋gniarki kr膮偶yli dooko艂a. Ale czego艣 brakowa艂o. Oszala艂ym wzrokiem rozejrza艂am si臋 po pokoju, pr贸buj膮c przypomnie膰 sobie t臋 twarz. B贸l rozsadza艂 mi czaszk臋, kiedy pr贸bowa艂am pozbiera膰 strz臋py my艣li, ale jedynym, co by艂am w stanie przywo艂a膰, by艂 strach. Serce bi艂o jak oszala艂e, a ka偶dy oddech sprawia艂 mi b贸l.

- Tym razem niewiele brakowa艂o! - powiedzia艂 jeden z lekarzy ze zmarszczonym czo艂em.

Dziwnie mi si臋 przygl膮da艂. Potem zmierzy艂 mi ci艣nienie krwi i temperatur臋, co艣 zapisa艂, mamrocz膮c niewyra藕nie do innych postaci ubranych w bia艂e kitle i t艂ocz膮cych si臋 wok贸艂 mojego 艂贸偶ka.

Zamkn臋艂am oczy. Nie mog艂am tego zrozumie膰. Wymaga艂o to zbyt wielkiego wysi艂ku. Pozwoli艂am sobie odp艂yn膮膰 w rozkoszn膮 nie艣wiadomo艣膰.

Kiedy ponownie otworzy艂am oczy, wi臋kszo艣膰 przewod贸w znikn臋艂a. Ze stoj膮cego obok mnie urz膮dzenia dobiega艂o rytmiczne, koj膮ce popiskiwanie. Kto艣 sta艂 nade mn膮.

- Dzie艅 dobry, Ewo!

Zamruga艂am oczami.

- Jestem doktor Falana. Czy wiesz, gdzie si臋 znajdujesz?

Rozejrza艂am si臋. 艁贸偶ka, monitory, zielone zas艂ony, piel臋gniarki. Odpowied藕 na pytanie nie wymaga艂a doktoratu.

- W szpitalu?

Czy ja to powiedzia艂am? Z mojego gard艂a nie wydoby艂 si臋 g艂os, lecz charkot.

- 艢wietnie! Tak, jeste艣 w szpitalu Guya. Jak si臋 dzi艣 czujesz?

Le偶a艂am przez chwil臋, pr贸buj膮c zrozumie膰 to pytanie. Jak si臋 w艂a艣ciwie czu艂am?

B贸l rozsadzaj膮cy czaszk臋 ust膮pi艂, md艂o艣ci r贸wnie偶. Ostro偶nie poruszy艂am nogami. Potworny b贸l ko艅czyn znikn膮艂. Gard艂o by艂o obola艂e i zdarte. Mia艂am wra偶enie, jakby ci臋偶ar贸wka przejecha艂a mi po klatce piersiowej, ale poza tym...

- 艢wietnie! - rozpromieni艂am si臋 i usiad艂am.

Zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie, ale po chwili nieprzyjemne wra偶enie min臋艂o.

Lekarz potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Jestem hematologiem od pi臋tnastu lat i nigdy nie widzia艂em, by stan chorego pogarsza艂 si臋 r贸wnie szybko jak u ciebie i by r贸wnie szybko ten organizm wraca艂 do zdrowia.

Wraca膰 do zdrowia. Podoba艂a mi si臋 ta fraza.

- A zatem najgorsze za mn膮?

- No c贸偶... Z pewno艣ci膮 tw贸j stan znacznie si臋 poprawi艂...

- Ale co to by艂o? Jaka艣 dziwna grypa?

- Hm... Co艣 w tym rodzaju...

Lekarz niepewnie uciek艂 wzrokiem w stron臋 drzwi. Wygl膮da艂, jakby jak najszybciej chcia艂 wyj艣膰.

- A wi臋c grypa?

Nie patrzy艂 mi w oczy. 呕o艂膮dek skurczy艂 mi si臋 ze strachu.

- Jest co艣, o czym mi pan nie m贸wi?

Odchrz膮kn膮艂, a ja przygotowa艂am si臋 na przyj臋cie najgorszej wiadomo艣ci.

- No c贸偶, prawd臋 m贸wi膮c, Ewo, nie mamy bladego poj臋cia...

- Och, prosz臋 da膰 spok贸j!

W obronnym ge艣cie wysun膮艂 doln膮 szcz臋k臋.

- Symptomy wskazywa艂y na zaka偶enie jak膮艣 zjadliw膮 bakteri膮 albo wirusem, ale wyniki bada艅 krwi by艂y... tak odbiegaj膮ce od normalnego wzorca, 偶e nie mogli艣my si臋 nimi pos艂u偶y膰.

- Odbiegaj膮cego od wzorca? Czy to jest jaki艣 medyczny termin okre艣laj膮cy fuszerk臋 laboranta?

Lekarz gwa艂townie uciek艂 spojrzeniem w bok. Bo偶e, mia艂am racj臋!

- W tej chwili w laboratorium prowadzone jest ju偶 dochodzenie. Na obron臋 jego pracownik贸w powiem, 偶e chyba nigdy wcze艣niej nie uda艂o im si臋 wypu艣ci膰 tak absurdalnego zestawu danych.

- Ale co w艂a艣ciwie chce mi pan powiedzie膰? 呕e wasze laboratorium nawali艂o i nie wiecie, co mi jest?

- Na pocieszenie mog臋 powiedzie膰, 偶e ostatnie badania krwi wykazuj膮 ca艂kowit膮 nieobecno艣膰 jakichkolwiek infekcji.

- To chyba dobrze, prawda?

- Tak! Doskonale... Chocia偶 ostatniej nocy...

- Ostatniej nocy?

Zagryz艂 wargi i wbi艂 wzrok w pod艂og臋.

- Ostatniej nocy? - powt贸rzy艂am nagl膮co.

- No c贸偶, ostatniej nocy... nast膮pi艂a zapa艣膰. Tak naprawd臋 my...

Bo偶e, czy on nie potrafi艂 normalnie doko艅czy膰 zdania?

- Tak naprawd臋 ty...

- Co?

- Wi臋c my przez chwil臋 s膮dzili艣my, 偶e ci臋 stracili艣my...

Z wysi艂kiem prze艂kn臋艂am 艣lin臋.

Podszed艂 krok bli偶ej i delikatnie uni贸s艂 moje powieki, zagl膮daj膮c mi w oczy latark膮.

- Twoi rodzice...

- Moi rodzice?

- Czekaj膮 na zewn膮trz...

O nie.

- Twoja matka zapewnia艂a nas, 偶e otrzyma艂a艣 wszystkie zalecane szczepienia i nie mia艂a艣 kontaktu z 偶adnymi rzadkimi chorobami tropikalnymi.

W miar臋 jak m贸wi艂, coraz szerzej otwiera艂am oczy. Rzadkimi chorobami tropikalnymi?

Tak naprawd臋 zetkn臋艂am si臋 z czym艣 bardzo niespotykanym... w szkolnym laboratorium biologicznym. Nagle wszystko mi si臋 przypomnia艂o z niezwyk艂膮 ostro艣ci膮: dziwne mno偶膮ce si臋 jak szalone nitki... rozlana zawarto艣膰 fiolki... Profesor wirusologii...

- A zatem przyczyn膮 m贸g艂 by膰 wirus? - wychrypia艂am.

- Cokolwiek to jest - by艂o - to niemo偶liwe, aby to by艂 wirus. W wynikach krwi nie wida膰 podwy偶szonego poziomu przeciwcia艂. Tak pot臋偶ny wirus mia艂by znacz膮cy wp艂yw na obraz krwi. I chocia偶 jeste艣 po chorobie znacznie os艂abiona, wszystkie organy wydaj膮 si臋 funkcjonowa膰 prawid艂owo. To wszystko nie ma sensu.

Kiedy doktor Falana przegl膮da艂 notatki, m贸j umys艂 zacz膮艂 pracowa膰 na przyspieszonych obrotach. To nie mia艂o sensu, ale za du偶o by艂o zbieg贸w okoliczno艣ci, by je zlekcewa偶y膰.

A zatem z czym mia艂am styczno艣膰? I je艣li to nie by艂 wirus, to co to by艂o, do cholery? Czy profesor Ambrose zna艂 rozmiary zagro偶enia? A je艣li zna艂, to dlaczego mnie przed tym nie ostrzeg艂? W chaos moich my艣li wkrad艂 si臋 znajomy g艂os.

- Ewo! Jak si臋 czujesz?

- Mama?

Sta艂a tu偶 obok mojego 艂贸偶ka, wygl膮daj膮c pi臋膰dziesi膮t lat starzej.

- Tak si臋 bali艣my!

Rzuci艂a okiem na drzwi, w kt贸rych sta艂 Colin. Sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka znajduj膮cego si臋 w wyj膮tkowo niezr臋cznej sytuacji.

Sprawa musia艂a by膰 bardzo powa偶na, skoro 艣ci膮gn臋艂a tu Colina.

- Czy Ted te偶 tu jest? - zapyta艂am ostro偶nie.

- Nie... Zosta艂 w domu.

- Od jak dawna tu jeste艣cie?

Nagle u艣wiadomi艂am sobie, 偶e sama nie mam poj臋cia, od jak dawna tu jestem.

- Zadzwonili ze szko艂y wczoraj po po艂udniu z informacj膮, 偶e przewieziono ci臋 do szpitala, a kiedy dotarli艣my, s膮dzi艂am ju偶, 偶e jest... za p贸藕no. Wszystko sta艂o si臋 tak nagle. I do tego wydaje si臋, 偶e oni nie znaj膮 przyczyn tego wszystkiego. Dzi臋ki Bogu, 偶e czujesz si臋 lepiej - powiedzia艂a, niezr臋cznie mnie poklepuj膮c.

Pokiwa艂am g艂ow膮.

- A wi臋c zachorowa艂am wczoraj?

- By艂a艣 chora dok艂adnie dwana艣cie godzin, tak my艣l臋. - Mama patrzy艂a na mnie nadspodziewanie ciep艂o. - Zabieramy ci臋 do domu, 偶eby艣 wydobrza艂a.

Do domu? Z Colinem i Tedem? Nie ma mowy. Nie by艂am na to gotowa.

- Mamo, naprawd臋 nic mi nie jest. Mam mn贸stwo pracy... Zbli偶aj膮 si臋 egzaminy pr贸bne.

Z u艣miechem pokiwa艂a g艂ow膮.

- Nie rozumiem ci臋, Ewo. Wi臋kszo艣膰 dzieciak贸w w twoim wieku da艂aby si臋 pokroi膰 za kilka dni wolnych od szko艂y.

- Znasz mnie, mamo... Zawsze by艂am dziwna - wymamrota艂am.

Przysz艂a piel臋gniarka, 偶eby zmierzy膰 mi ci艣nienie krwi, co uratowa艂o mnie od dalszych niezr臋cznych rozwa偶a艅 o mojej najbli偶szej przysz艂o艣ci.

Rozdzia艂 27
Objawienie

Matt i Seth powoli przemierzali aren臋 膰wiczebn膮. 呕aden z nich si臋 nie odzywa艂, bo 偶aden nie m贸g艂 si臋 zdoby膰 na odwag臋 uj臋cia w s艂owa my艣li, kt贸re dopiero zacz臋艂y kie艂kowa膰 w ich g艂owach.

W ko艅cu odezwa艂 si臋 Seth.

- Rozumiem, 偶e nie powinno mnie tu by膰, Matt... 呕e powinienem nie 偶y膰. Pami臋tam obra偶enia, gor膮czk臋... wszystko. Ale ja naprawd臋 nie mog臋 by膰 martwy.

- Dlaczego? 颅- zapyta艂 zupe艂nie zwyczajnie Matt.

- Bo ty tutaj jeste艣, bracie! 颅- Seth poklepa艂 go po ramieniu.

Matt zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 w jego stron臋.

- Straci艂e艣 przytomno艣膰 na arenie. Pr贸bowa艂e艣 doczo艂ga膰 si臋 z powrotem do koszar. Pami臋tasz?

Oczywi艣cie, 偶e pami臋ta艂. Chocia偶 nie potrafi艂 zmusi膰 si臋 do przywo艂ywania z pami臋ci pozosta艂ych wydarze艅 tamtego wieczoru.

- Zanie艣li艣my ci臋 do celi. Majaczy艂e艣... wstrz膮sa艂y tob膮 dreszcze, ju偶 wtedy by艂e艣 bardziej martwy ni偶 偶ywy. Pokryty krwi膮, ca艂y posiniaczony, mia艂e艣 po艂amane 偶ebra, 艣lady cios贸w no偶em na klatce piersiowej, z艂aman膮 szcz臋k臋, z艂amany nos... Rami臋 uleg艂o przemieszczeniu i wcze艣niejsza rana zn贸w si臋 otworzy艂a. No i jeszcze mia艂e艣 to potwornie g艂臋bokie ci臋cie na nodze. By艂em na ciebie w艣ciek艂y, 偶e narazi艂e艣 si臋 na kolejne obra偶enia. Oczywi艣cie zacz膮艂em zmywa膰 ca艂膮 t臋 krew... Rany by艂y nabrzmia艂e od trucizny... robi艂em ci gor膮ce ok艂ady z siemienia lnianego... napary, kt贸re mia艂y zbi膰 gor膮czk臋, ale 偶aden z moich medykament贸w nie dzia艂a艂. W ci膮gu kilku godzin gor膮czka wzros艂a tak bardzo, 偶e nie mia艂e艣 si艂y nawet samodzielnie obr贸ci膰 g艂owy. W ko艅cu chwyci艂em si臋 ostatniej deski ratunku. Ostatni raz podj膮艂em pr贸b臋 upuszczenia krwi z okolic ran...

- Do czego艣 ta gor膮czka si臋 przyda艂a 颅- nie musia艂em 艣wiadomie znosi膰 kolejnego upuszczania krwi. - Seth si臋 u艣miechn膮艂.

- Nawet pozbawiony 艣wiadomo艣ci robi艂e艣 wszystko, 偶eby si臋 od tego wymiga膰 - warkn膮艂 Matt. - Rzuca艂e艣 si臋 tak bardzo, 偶e n贸偶 mi si臋 obsun膮艂 i sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e zafundowa艂em upuszczanie krwi samemu sobie!

Uni贸s艂 r臋k臋. Nie by艂o na niej ani 艣ladu zranienia.

- No to posmakowa艂e艣 w艂asnej terapii - zachichota艂 Seth.

- Mo偶e dozna艂e艣 jakiego艣 wstrz膮su... Nie wiem. Ale zaraz przesta艂e艣 si臋 rzuca膰. Nagle le偶a艂e艣 nieruchomo. I wtedy zrozumia艂em dlaczego... Przesta艂e艣 oddycha膰. Siedzia艂em tam i pr贸bowa艂em przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e ju偶 po tobie. Pami臋tam, 偶e my艣la艂em, i偶 powinienem p贸j艣膰 i powiedzie膰 komu艣, 偶e nie 偶yjesz... ale nagle poczu艂em zaskakuj膮ce ciep艂o w l臋d藕wiach i 艣wiat艂o nagle jakby poja艣nia艂o. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e kto艣 wni贸s艂 do celi p艂on膮c膮 pochodni臋. Rozejrza艂em si臋, ale w pokoju by艂o pusto... Pomy艣la艂em wi臋c, 偶e mo偶e to dusza opuszcza cia艂o. Ale to przejmuj膮ce ciep艂o odczu艂em we w艂asnym ciele. Wsta艂em i nagle dopad艂y mnie potworne zawroty g艂owy. Dowlok艂em si臋 do w艂asnej celi i rzuci艂em na pos艂anie, kompletnie wyczerpany. Niewiele wi臋cej pami臋tam... Tylko b贸l, md艂o艣ci i to uczucie gor膮ca. A potem obudzi艂em si臋 tutaj.

Seth powoli pokiwa艂 g艂ow膮. Uwa偶a艂, 偶e Matt prawdopodobnie ma racj臋.

Obaj byli martwi.

Rozdzia艂 28
Elizjum

Matt i Seth siedzieli w kuchni lanisty, pij膮c wino i pogryzaj膮c chleb i oliwki.

- My艣lisz, 偶e to jest w艂a艣nie Elizjum? - zastanawia艂 si臋 na g艂os Matt.

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- A je艣li gor膮czka tak nas oszo艂omi艂a, 偶e przep艂yn臋li艣my rzek臋 Lete, nie zauwa偶ywszy tego?

- Czy to wygl膮da jak Elizjum? Gdzie s膮 艂膮ki, nimfy i nieustaj膮ca muzyka? Nie, Matt - to jest Londinium. A w ka偶dym razie miejsce bardzo do niego podobne.

- A mo偶e nie znale藕li艣my jeszcze 艂膮k i nimf? Daleko nie szukali艣my...

Nagle Setha a偶 zatka艂o. Zeskoczy艂 z pos艂ania i niemal wywa偶y艂 drzwi, pospiesznie wychodz膮c z pomieszczenia.

- Dok膮d idziesz? 颅- krzykn膮艂 za nim Matt.

- Odnale藕膰 Liwi臋! - odkrzykn膮艂 Seth. - Nie wiem, co to za miejsce, ale je艣li my jeste艣my martwi, to ona te偶 musi gdzie艣 tu by膰.

Przebieg艂 przez wrota koszar i rzuci艂 si臋 szerok膮 drog膮 prowadz膮c膮 do centrum miasta. 艢wit ju偶 wstawa艂, ogarniaj膮c mi臋kk膮 po艣wiat膮 wielkie ciche domy i ma艂e zamkni臋te stragany. Seth min膮艂 dwa zajazdy i 艂a藕ni臋... i nagle si臋 zatrzyma艂. Zaniepokoi艂o go co艣 w widoku 艂a藕ni. W艂a艣ciwie wszystko by艂o inne. Nie ta wysoko艣膰, nie ten kolor. Gdzie podzia艂y si臋 kolumny strzeg膮ce wej艣cia? Czym by艂y te dziwne lustrzane panele pokrywaj膮ce fronton? Dlaczego ten budynek by艂 taki wysoki? Seth poczu艂, 偶e serce zaczyna wali膰 mu w piersi jak oszala艂e.

Podszed艂 do budynku i potar艂 go koniuszkami palc贸w. Mieni艂 si臋 delikatnie jak wszystko, ale w dotyku by艂 twardy. Ostro偶nie kroczy艂 naprz贸d, min膮艂 trzy kolejne budynki, kt贸rych nie rozpoznawa艂, i poszed艂 w stron臋 forum. Zach艂ysn膮艂 si臋 ze zdumienia. Zamiast forum z jego otwartym placem i bazylik膮 wyrasta艂a przed nim ogromna przedziwna budowla. Nie tylko upiornie b艂yszcza艂a, ale jeszcze odbija艂a niebo.

Seth z niedowierzaniem wbi艂 w ni膮 wzrok. Stanowi艂a zaprzeczenie wszystkich zasad architektury rz膮dz膮cych budynkami, z kt贸rymi zetkn膮艂 si臋 do tej pory. Nie wydawa艂a si臋 ani stabilna, ani zr贸wnowa偶ona. Jak to mo偶liwe, 偶e utrzymywa艂a si臋 w pionie? Ilu niewolnik贸w potrzeba by艂o, by j膮 wznie艣膰?

I co tutaj robi艂a?

艢cisn臋艂o go w 偶o艂膮dku. Je艣li nie m贸g艂 odnale藕膰 forum, to czy uda mu si臋 odnale藕膰 Liwi臋?

Odwr贸ci艂 si臋 od dziwacznej budowli i pobieg艂 w kierunku domu Natalisa.

Sethos zatrzyma艂 si臋 z po艣lizgiem. Znalaz艂 will臋 Natalisa, kt贸ra wygl膮da艂a dok艂adnie tak, jak j膮 zapami臋ta艂, b艂yszcz膮ca we wschodz膮cym s艂o艅cu.

Na podw贸rcu jednak nie by艂o niewolnik贸w. Nikt nie wyszed艂, by wyja艣ni膰 kwesti臋 pojawienia si臋 niespodziewanego obcego go艣cia. Seth przeszed艂 na wprost przez g艂贸wne drzwi, prosto do pokoju, w kt贸rym Liwia zwyk艂a siedzie膰 u jego 艂贸偶ka. Zamkn膮艂 oczy, przypominaj膮c sobie jej obecno艣膰 i marz膮c o jej powrocie. Nie zjawi艂a si臋 jednak.

Przebieg艂 przez ca艂y dom, trzaskaj膮c drzwiami, odci膮gaj膮c zas艂ony w rozpaczy, przekonany, 偶e je艣li b臋dzie szuka艂 wystarczaj膮co 偶arliwie, ona si臋 pojawi.

Tak si臋 jednak nie sta艂o.

Seth nie chcia艂 si臋 podda膰. Przekonanie, 偶e ona musi gdzie艣 tu by膰, w tym dziwnym 偶yciu po 偶yciu, popycha艂o go nieustannie naprz贸d. Kiedy ju偶 trzykrotnie przebieg艂 dom i ochryp艂 od nawo艂ywania ukochanej, postanowi艂 sprawdzi膰 du偶y ogr贸d na ty艂ach. Wygl膮da艂 tak, jak go zapami臋ta艂. Z przyci臋tych ga艂臋zi niewielkich drzew zwiesza艂y si臋 ci臋偶kie dojrza艂e owoce. Warzywa i rozmaite zio艂a ros艂y w r贸wnych rz膮dkach po jednej stronie, pachn膮ce kwiaty po drugiej. Ale Liwii tam nie by艂o.

Gladiator zacz膮艂 gna膰 ulicami, kt贸re nie wydawa艂y si臋 ju偶 znajome. Chocia偶 niekt贸re utrzyma艂y zdecydowanie rzymski charakter, inne okala艂y gigantyczne b艂yszcz膮ce struktury, kt贸re odcina艂y dost臋p porannego 艣wiat艂a. Jak Seth mia艂 tu kiedykolwiek znale藕膰 Liwi臋?

Powoli zaczyna艂a ogarnia膰 go niema rozpacz, ale silne nogi wci膮偶 nios艂y go szybko w kierunku najbardziej eleganckiej ulicy Londinium.

„Wille godne cezara” - pomy艣la艂 Seth z w艣ciek艂o艣ci膮.

Wiedzia艂, kt贸rej szuka. Tej, kt贸ra w ostentacyjny spos贸b z艂otymi figurami or艂贸w podkre艣la艂a zamo偶no艣膰 swojego w艂a艣ciciela - pa艂acu prokuratora Kasjusza Malchusa. To tam Kasjusz zabra艂 Liwi臋. Oddech Setha sta艂 si臋 szybszy, a w piersi zap艂on膮艂 mu gniew.

Ten pa艂ac przyprawia艂 go o dreszcze. Seth znajdowa艂 pocieszenie w my艣li, 偶e nadal sta艂 w tym samym miejscu, niezast膮piony przez 偶aden inny budynek. Czy to mo偶liwe, by Liwia by艂a w 艣rodku?

Chocia偶 nikogo do tej pory nie zauwa偶y艂, ukry艂 si臋 w cieniu i wspi膮艂 po wysokich schodach na wielki, otoczony filarami podw贸rzec wej艣ciowy. Ostro偶nie wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i zdecydowanym pchni臋ciem otworzy艂 drzwi, kt贸re lekko zaskrzypia艂y.

Sethos wsun膮艂 si臋 do 艣rodka i zagwizda艂 cicho przez z臋by, rozgl膮daj膮c si臋 jednocze艣nie dooko艂a. Liwia dok艂adnie mu wszystko opisa艂a, ale nadal robi艂o to na nim du偶e wra偶enie. Will臋 zbudowano wok贸艂 ogromnego, centralnie po艂o偶onego, sk膮panego w s艂o艅cu atrium. Efekt pot臋gowa艂y 艣ciany i kolumny zbudowane z bia艂ego, b艂yszcz膮cego, wypolerowanego marmuru. Na turkusowej mozaikowej pod艂odze odcina艂y si臋 wizerunki z艂otych ptak贸w skrz膮ce si臋 w promieniach s艂o艅ca.

Wewn膮trz atrium znajdowa艂a si臋 du偶a rze藕biona fontanna otoczona 艂awkami spoczywaj膮cymi na kamiennych lwich 艂apach. Starannie przystrzy偶one 艣r贸dziemnomorskie drzewa owocowe ros艂y w rogach i w tym jasnym 艣wietle ca艂o艣膰 przypomnia艂a Sethowi rodzinne strony. Z g艂臋bi serca przekl膮艂 Kasjusza. Jakby nie by艂 winien wystarczaj膮co wielu zbrodni!

Nagle na zewn膮trz rozleg艂y si臋 kroki. Sethos poczu艂 przyp艂yw adrenaliny.

Kasjusz?

Sethowi nie przysz艂o do g艂owy, by ucieka膰 lub si臋 ukry膰. Po 艣mierci Liwii niczego bardziej nie pragn膮艂 ni偶 spotkania z Kasjuszem. Wyci膮gn膮艂 sztylet zza paska, a pier艣 unosi艂 mu szybki oddech cz艂owieka czekaj膮cego na rozw贸j wydarze艅. Sp臋dzi艂 na arenie wiele lat, ale nigdy do tego stopnia nie przepe艂nia艂o go pragnienie walki. W艣ciek艂o艣膰 zje偶y艂a mu w艂osy na karku. Stan膮艂 twarz膮 do drzwi, spi臋ty i gotowy do skoku.

Kiedy tylko drzwi si臋 otworzy艂y, gladiator rzuci艂 si臋 na przybysza.

- Seth! Co ty robisz? - wydysza艂 Matt.

Na szcz臋艣cie Seth mia艂 szybki refleks. Wyl膮dowa艂 jak kot tu偶 obok przyjaciela. Sztylet got贸w przeszy膰 wroga zastyg艂 na gardle Matthiasa.

- Strasznie ci臋 przepraszam! 颅- wysapa艂 Seth, rozlu藕niaj膮c si臋 i cofaj膮c n贸偶.

Pozostawi艂 niewielki 艣lad na sk贸rze Matta, po kt贸rego szyi sp艂yn臋艂a cienka stru偶ka krwi.

- Na Zeusa! Jedna 艣mier膰 mi wystarczy! - zaburcza艂 Matthias i wyprostowa艂 si臋.

Seth jednak tylko patrzy艂 na gard艂o przyjaciela. Ci臋cie, kt贸rego przed chwil膮 sta艂 si臋 mimowolnym sprawc膮, goi艂o si臋 na jego oczach. Ju偶 po chwili nie pozosta艂 po nim najmniejszy 艣lad.

Gdzie oni si臋 znajdowali?

Seth natychmiast odwr贸ci艂 ostrze sztyletu i rozci膮艂 sobie sk贸r臋 na ca艂ej d艂ugo艣ci przedramienia.

- Czy ty postrada艂e艣 rozum? - wrzasn膮艂 Matthias i wyci膮gn膮艂 d艂o艅, 偶eby go powstrzyma膰.

- Patrz tylko, Matt.

Seth mia艂 nadziej臋, 偶e ci臋cie b臋dzie bezbolesne, ale nie by艂o. Kiedy krew zacz臋艂a 艣cieka膰 z ramienia i skapywa膰 na mozaikow膮 pod艂og臋, zacz膮艂 ju偶 w膮tpi膰 w swoj膮 teori臋, ale nie odrywa艂 wzroku od rany. Po chwili sk贸ra wok贸艂 ci臋cia zacz臋艂a si臋 艣ci膮ga膰 i w ci膮gu kilku sekund rana ca艂kowicie si臋 zagoi艂a. Na sk贸rze nie pozosta艂 nawet 艣lad.

- Na Herkulesa! - wyszepta艂 Matt, zastyg艂y bez ruchu i wpatrzony w r臋k臋 Setha.

Nagle zacz膮艂 si臋 艣mia膰, wiwatowa膰 i skaka膰 dooko艂a. - Czy zdajesz sobie spraw臋 z tego, co to oznacza? Jeste艣my nie艣miertelni! Stali艣my si臋 podobni bogom!

Rozdzia艂 29
Wybawienie

St Magdalene's

Grudzie艅 A.D. 2012

Siedzia艂am na brzegu szpitalnego 艂贸偶ka i czeka艂am. Konsultant oficjalnie wypisa艂 mnie dziesi臋膰 minut temu i rozpaczliwie pragn臋艂am jak najszybciej opu艣ci膰 to miejsce. Po milionie test贸w krwi, rozlicznych EKG, obrazowaniu magnetyczno-rezonansowym i tomografii komputerowej mia艂am ju偶 zdecydowanie do艣膰. Personel szpitala nie chcia艂 jednak pozwoli膰 mi wyj艣膰. W ka偶dym razie musia艂am czeka膰 na przyjazd kogo艣, kto mia艂 mnie odebra膰.

Tym kim艣 by艂a Rose Marley, szkolna piel臋gniarka. Odwiedzi艂a mnie ju偶 kilka razy i wydawa艂o mi si臋, 偶e jest w porz膮dku. Naprawd臋 w porz膮dku.

Kiedy tydzie艅 temu wspomnia艂am jej, 偶e wola艂abym wr贸ci膰 do szko艂y ni偶 do domu, obrzuci艂a mnie zagadkowym spojrzeniem, ale nie zada艂a ani jednego niewygodnego pytania. Podejrzewam, 偶e b艂agalny wyraz moich oczu pozwoli艂 jej zrozumie膰 poziom desperacji, cho膰 nie wspomnia艂a o tym ani s艂owem.

Wzi臋艂a na siebie przekazanie tej wiadomo艣ci mojej matce.

- Ach, dzie艅 dobry. Zapewne pani Koretsky, prawda? Mi艂o mi pani膮 pozna膰.

- Tak naprawd臋 mam na nazwisko Brewer... Jane Brewer. Powt贸rnie wysz艂am za m膮偶.

Rose Marley rzuci艂a mi dyskretne spojrzenie i przeprosi艂a mam臋 za niezamierzon膮 pomy艂k臋.

- Och, bardzo przepraszam, pani Brewer, musia艂am przeoczy膰 t臋 informacj臋 w dokumentach Ewy.

Bo jej tam nie by艂o. Udzieli艂am szkole minimum informacji na temat mojej rodziny.

- Mog臋 sobie tylko wyobrazi膰, jaka to dla pani ulga widzie膰, 偶e stan Ewy tak bardzo si臋 poprawi艂 - kontynuowa艂a niezra偶ona.

- No c贸偶, tak. To ogromna ulga - odpowiedzia艂a moja matka.

- My w St Magdalene's r贸wnie偶 bardzo si臋 cieszymy. Ogromnie si臋 niepokoili艣my. Ewa jest tak niezwykle utalentowana...

Moja matka sprawia艂a wra偶enie osoby, kt贸ra znalaz艂a si臋 w niezr臋cznej sytuacji. Najwyra藕niej moja niezwyk艂o艣膰 nie by艂a dla niej przejawem jakiegokolwiek talentu.

- No c贸偶, tak...

- Dyrektor szko艂y tak bardzo niepokoi si臋 stanem zdrowia Ewy, 偶e zasugerowa艂, by sp臋dzi艂a kilka pierwszych tygodni po wyj艣ciu ze szpitala w skrzydle medycznym pod moj膮 opiek膮. Je艣li dosz艂oby do jakiegokolwiek nawrotu choroby, mogliby艣my natychmiast podj膮膰 konieczne dzia艂ania - przecie偶 od szpitala dzieli nas zaledwie dziesi臋膰 minut... i to od szpitala, kt贸ry ma najlepszy w hrabstwie oddzia艂 hematologiczny. Czy to nie szcz臋艣cie, 偶e mamy tak doskona艂膮 lokalizacj臋?

Zaskoczona wbi艂am spojrzenie w Rose Marley. To zdecydowanie wykracza艂o poza jej obowi膮zki. Skrzyd艂o medyczne? Dlaczego mia艂abym tam przebywa膰? A mo偶e by艂 to wybieg, kt贸ry mia艂 przekona膰 moj膮 matk臋, by si臋 ode mnie odczepi艂a? Na pewno. Doskona艂a strategia. W tej sytuacji moja matka nie powinna si臋 upiera膰, 偶ebym jecha艂a razem z ni膮 a偶 do Yorku. Jak mog艂aby do tego stopnia nara偶a膰 moje 偶ycie?

My艣l臋, 偶e gdybym cho膰 przez minut臋 wierzy艂a, 偶e moja matka naprawd臋 chce mnie zabra膰 do Yorku, by mnie dogl膮da膰, mog艂abym czu膰 co艣 na kszta艂t wyrzut贸w sumienia, ale na jej twarzy dostrzega艂am wy艂膮cznie ulg臋. By艂a bezgranicznie wdzi臋czna Rose Marley za wzi臋cie za mnie odpowiedzialno艣ci. I ja r贸wnie偶... Nie b臋d臋 musia艂a znosi膰 Colina ani Teda. Wraca艂am do szko艂y. Po tym niewielkim, ale jak偶e wa偶nym zwyci臋stwie m贸j szacunek wobec Rose Marley by艂 przeogromny.

Teraz, kiedy siedzia艂am na szpitalnym 艂贸偶ku, zastanawiaj膮c si臋 nad swoj膮 wielk膮 ucieczk膮, us艂ysza艂am d藕wi臋k, na kt贸ry czeka艂am. Rose Marley, stoj膮c na ko艅cu korytarza, uci臋艂a sobie pogaw臋dk臋 z piel臋gniarkami przy kontuarze. Podnios艂am niewielk膮 torb臋 z rzeczami osobistymi i ruszy艂am jej na spotkanie.

Uda艂o mi si臋 przej艣膰 zaledwie kilka krok贸w, zanim musia艂am oprze膰 si臋 o 艣cian臋. Jak to mo偶liwe, 偶e po dwunastu krokach dostawa艂am zawrot贸w g艂owy? Osun臋艂am si臋 na pod艂og臋 i w艂o偶y艂am g艂ow臋 mi臋dzy kolana. Nie czu艂am si臋 dobrze. Mia艂am nadziej臋, 偶e piel臋gniarki s膮 tak pogr膮偶one w rozmowie, 偶e 偶adna z nich mnie nie dostrze偶e.

By艂by to nadmiar szcz臋艣cia. Zanim uda艂o mi si臋 podnie艣膰, silne ramiona wci膮gn臋艂y mnie na w贸zek inwalidzki. Najbardziej irytuj膮ce by艂o to, 偶e wstrz膮sana md艂o艣ciami nie mog艂am nawet zaprotestowa膰.

W贸zek zosta艂 popchni臋ty do karetki. Najwi臋kszym koszmarem by艂 przejazd mojego w贸zka inwalidzkiego z karetki do skrzyd艂a szpitalnego przez dziedziniec St Magdalene's. Co za upokorzenie. Co gorsza, nie mia艂am si艂y si臋 k艂贸ci膰.

Czy Rose Marley przez ca艂y czas wiedzia艂a, 偶e nie jestem w tak dobrej formie, jak mi si臋 wydawa艂o? Zachowywa艂a si臋 tak, jakby taka s艂abo艣膰 by艂a normalna. A przez dwa tygodnie by艂am beznadziejnie s艂aba. Pomaga艂a mi przej艣膰 pod prysznic i z powrotem, pomaga艂a mi nawet przy jedzeniu, kiedy nie mia艂am si艂y trzyma膰 widelca.

Przebywanie z Rose w skrzydle szpitalnym okaza艂o si臋 zaskakuj膮co koj膮cym do艣wiadczeniem. Mo偶e dlatego, 偶e piel臋gniarka by艂a tak swobodna w obej艣ciu... A mo偶e zadzia艂a艂a atmosfera tego miejsca... wyj膮tkowy b艂臋kit 艣cian - uroczy blady ciemnoniebieski - kt贸ry wydawa艂 si臋 znajomy i pocieszaj膮cy. A mo偶e czu艂am ulg臋, 偶e w moim pokoju nie pachnia艂o tak bardzo szpitalem? No dobrze, na 艣cianie znajdowa艂 si臋 dzwonek alarmuj膮cy piel臋gniarki, a obok 艂贸偶ka sta艂 stolik z medycznym osprz臋tem - r臋kaw do mierzenia ci艣nienia, miseczka na wypadek md艂o艣ci, butla z tlenem, stojak na kropl贸wk臋. Nad 艂贸偶kiem wisia艂o jednak kilka uroczych szkic贸w Raoula Dufy'ego. I jeszcze to wielkie okno wychodz膮ce na dziedziniec. Do tego przyzwoitej wielko艣ci biurko, lampa, laptop i bezprzewodowy internet. Czego wi臋cej chcie膰?

Powoli odzyskiwa艂am si艂y. W drugim tygodniu chodzi艂am ju偶 na poranne zaj臋cia, a w trzecim - zdarza艂o mi si臋 zalicza膰 r贸wnie偶 popo艂udniowe. Irytuj膮ce by艂o to, 偶e wyczerpanie utrudnia艂o koncentracj臋, wi臋c moje zobowi膮zania na tym cierpia艂y, ale Rose powiedzia艂a, 偶e do swojej listy umiej臋tno艣ci musz臋 doda膰 cierpliwo艣膰.

- Phi! - prychn臋艂am w odpowiedzi.

Uszcz臋艣liwia艂o mnie przebywanie w towarzystwie kogo艣, kto traktowa艂 mnie tak, jakby nic si臋 nie sta艂o, bo kiedy chodzi艂am na zaj臋cia, wszyscy zachowywali si臋 tak, jakbym by艂a jak膮艣 niebezpieczn膮 substancj膮 chemiczn膮 na granicy samoczynnego wybuchu. Nauczyciele nieustannie pytali, czy dobrze si臋 czuj臋, sugerowali, 偶e ich zaj臋cia mog臋 opu艣ci膰, i ze sztucznym entuzjazmem witali wszelkie moje osi膮gni臋cia. Uczniowie notorycznie chcieli nosi膰 za mn膮 torb臋 i przynosi膰 mi lunch. By艂o to nawet wzruszaj膮ce, ale nienawidzi艂am uwagi, kt贸r膮 na siebie w ten spos贸b 艣ci膮ga艂am. Poczu艂am wi臋c ogromn膮 ulg臋, kiedy w ko艅cu uda艂o mi si臋 p贸j艣膰 na wszystkie zaj臋cia danego dnia, i powoli zapominano o moim bliskim spotkaniu ze 艣mierci膮.

Pod koniec trzeciego tygodnia opu艣ci艂am skrzyd艂o szpitalne i wr贸ci艂am do w艂asnego pokoju. By艂am mniej wi臋cej gotowa wej艣膰 w normalny szkolny rytm: lekcje, zaj臋cia uzupe艂niaj膮ce, 膰wiczenia zespo艂u, a nawet pr贸by Hamleta. Profesor Kidd wyszkoli艂 dublerk臋, ale wydawa艂 si臋 zadowolony z tego, 偶e wr贸ci艂am. Nie mog艂am w to uwierzy膰.

Wygl膮da艂o wi臋c na to, 偶e wszystko wr贸ci艂o do normy.

Co nie by艂o prawd膮.

Nie pokazywa艂am po sobie, jakim wstrz膮sem by艂y dla mnie te dni w szpitalu. Co艣 si臋 we mnie zmieni艂o...

Nawet teraz, pi臋膰 tygodni po wyj艣ciu ze szpitala, stale czu艂am si臋 zm臋czona i os艂abiona. By艂am przekonana, 偶e Rose ma racj臋 - nale偶a艂o po prostu nauczy膰 si臋 cierpliwo艣ci. Przyrzek艂am sobie jednak, 偶e kiedy tylko odzyskam energi臋, rozpoczn臋 badania nad tym cholernym wirusem.

Rozdzia艂 30
Dom

- Musimy nazwa膰 to miejsce.

Seth i Matt le偶eli na ziemi na arenie 膰wiczebnej i patrzyli w gwiazdy. 呕yli tu od tak dawna i nadal nie znale藕li odpowiedniej nazwy.

- Londinium? - zaproponowa艂 sarkastycznie Seth.

- Obaj wiemy, 偶e to nie jest Londinium - odpar艂 niezra偶ony Matt. - Nadal s膮dz臋, 偶e jeste艣my w Elizjum.

- Daj spok贸j, Matt! - wyrzuci艂 z siebie Seth. - Elizjum jest przeznaczeniem dobrych ludzi, bohater贸w...

- Ty jeste艣 bohaterem! Nigdy nie widzia艂em waleczniejszego gladiatora...

- Matt! Bohater wygrywa wojny i walczy w szlachetnej sprawie. Nie jest wytatuowanym niewolnikiem, walcz膮cym na ringu jak zwierz臋.

- Mo偶na walczy膰 godnie na arenie.

- Nie, Matt, nie mo偶na. Pragn膮艂em tylko jednej szlachetnej walki... ale odm贸wiono mi jej.

Matt spojrza艂 na niego pytaj膮co.

- Walki, w wyniku kt贸rej pozbawi艂bym 艣wiat Kasjusza Malchusa.

Matthias westchn膮艂. Dlaczego Seth nie potrafi艂 si臋 odnale藕膰 w tym nowym 艣wiecie? On sam powita艂 go z otwartymi ramionami - ka偶dego dnia objawia艂y si臋 nowe dziwy.

- Seth, Seth, popatrz na to!

I Seth musia艂 przygl膮da膰 si臋 cierpliwie, jak Matt stawa艂 przed sto艂em i zaczyna艂 marzy膰 o pojawieniu si臋 wieczornej uczty. Wszystko, o czym tylko Matt pomy艣la艂, pojawia艂o si臋 niemal natychmiast. Pieczone kurczaki, bochny chleba, ciastka ry偶owe, zupy, ros贸艂... dzbany wina, puchary trunk贸w...

Najpierw by艂o to jedzenie, p贸藕niej odzienie, obrazy na 艣cianach, zwoje, leki... Podczas gdy Matt sp臋dza艂 dni na tworzeniu, Seth niezmordowanie szuka艂 Liwii, biega艂 i 膰wiczy艂. Nie potrzebowa艂 partner贸w do 膰wicze艅. Wbi艂 pal na arenie i 膰wiczy艂 na nim ciosy i parady. Codziennie stawia艂 sobie nowe wyzwania w bieganiu, badaj膮c swoj膮 pr臋dko艣膰 i wytrzyma艂o艣膰. Gdyby si臋 nie rusza艂, rozpacz by go zabi艂a. Biegn膮c, nigdy nie przestawa艂 szuka膰 Liwii wzrokiem.

Zacz膮艂 okre艣la膰 pewne cz臋艣ci tego 艣wiata jako ich: ich 艣wi膮tynia, ich koszary, ich arena. Nie czu艂 si臋 tak swobodnie, biegaj膮c po obcych kwarta艂ach. Wznosz膮ce si臋 w nich budynki wydawa艂y mu si臋 gro藕ne i niesamowite. Nie rozumia艂, z czego wykonane s膮 ich elewacje. Nie rozumia艂 r贸wnie偶 ich rozmiar贸w i przeznaczenia. Omija艂 je wi臋c szerokim 艂ukiem... A偶 do dnia, w kt贸rym zdecydowa艂 si臋 stawi膰 czo艂o rzece.

Od przybycia tutaj omija艂 Tamiz臋 - nad ni膮 w艂a艣nie ostatni raz widzia艂 Liwi臋 偶yw膮 i nie mia艂 si艂y, by si臋 z tym zmierzy膰. Czas jednak p艂yn膮艂 i sko艅czy艂y mu si臋 miejsca, kt贸re m贸g艂by przeszuka膰. Wiedzia艂, 偶e nie mo偶e ju偶 d艂u偶ej unika膰 Tamizy.

Min膮艂 ostatni r贸g i oto by艂a, b艂yszcz膮ca w promieniach s艂o艅ca. Seth spochmurnia艂. Rzeka wygl膮da艂a inaczej - jakby zmala艂a. Mo偶e dlatego, 偶e otacza艂y j膮 teraz nieznajome, wysokie budynki? Powodowany jakim艣 odruchem wszed艂 w cie艅 b艂yszcz膮cego budynku, obok kt贸rego stan膮艂. Czy co艣 us艂ysza艂?

Chyba tak, bo kilka chwil p贸藕niej ze stoj膮cego nad wod膮 budynku wysz艂o trzech m臋偶czyzn.

Ludzie.

A zatem byli tu inni.

Serce zabi艂o Sethowi mocniej. Mo偶e widzieli Liwi臋?

Ale czy go zrozumiej膮? Czy rozpoznaj膮 w nim niewolnika? Seth zakl膮艂 - jego tatua偶e natychmiast go zdradz膮. Gdyby cho膰 mia艂 na sobie p艂aszcz. Jeszcze zanim wyrazi艂 t臋 my艣l do ko艅ca, poczu艂 na ramionach delikatn膮 we艂n臋 - spojrza艂 na siebie i ujrza艂, 偶e ma sobie wiern膮 replik臋 p艂aszcza, kt贸ry po偶ycza艂a mu Vibia. U艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Zapomnia艂 ju偶, 偶e potrafi to robi膰.

Pozosta艂 jednak w ukryciu. Je艣li by艂o co艣, czego nauczy艂y go d艂ugie lata niewolnictwa, to by艂a to ostro偶no艣膰. Z miejsca, w kt贸rym si臋 znajdowa艂, m贸g艂 niezauwa偶ony s艂ucha膰 i obserwowa膰.

Tr贸jka nieznajomych podesz艂a do brzegu rzeki i spojrza艂a na wod臋. Jeden z nich za艣mia艂 si臋 i co艣 pokaza艂. Mieli na sobie dziwne, wygl膮daj膮ce nieznajomo stroje - r臋ce i nogi okryte by艂y ca艂kowicie tkanin膮, cho膰 dzie艅 by艂 bardzo gor膮cy. Jeden z nich mia艂 brod臋.

„Mo偶e jest Grekiem?” - pomy艣la艂 Seth z nadziej膮. Wi臋kszo艣膰 Rzymian, z kt贸rymi si臋 zetkn膮艂, g艂adko goli艂a policzki.

Podkrad艂 si臋 bli偶ej, by uchwyci膰 fragmenty rozmowy. M贸wili w j臋zyku, z kt贸rym nigdy si臋 nie spotka艂. A zatem to nie Grecy. Sk膮d mogli pochodzi膰?

Kiedy obserwowa艂 ich z ukrycia, najwy偶szy z tr贸jki m臋偶czyzn podni贸s艂 nagle wzrok i spojrza艂, jak si臋 wydawa艂o, wprost na niego. Seth instynktownie odwr贸ci艂 si臋 i uciek艂.

Kiedy dotar艂 do swojej celi, sp艂ywa艂 potem i dusi艂 si臋 z pragnienia. Nala艂 sobie w艂a艣nie wody do kubka i prze艂yka艂 j膮 z wdzi臋czno艣ci膮, kiedy do celi w podskokach wpad艂 Matthias.

- Czas si臋 ruszy膰.

- 艢ledzili mnie? - wydysza艂 Seth i rzuci艂 si臋 do okna.

- 艢ledzili? A kto mia艂by ci臋 艣ledzi膰?

Seth uwa偶nie obrzuci艂 wzrokiem aren臋, wypatruj膮c poruszenia.

- Trzech m臋偶czyzn...

- Jakich trzech m臋偶czyzn?

- Obok rzeki. Widzia艂em ludzi...

- S膮 tu inni? - Matt by艂 wniebowzi臋ty.

- Nie wydaje mi si臋, 偶eby mogli by膰 do nas przyja藕nie nastawieni.

Matthias stan膮艂 obok niego przy oknie.

- No to mamy kolejny pow贸d...

- Pow贸d do czego?

- 呕eby si臋 ruszy膰. Znalaz艂em dla nas inne miejsce. 呕yjemy tu jak niewolnicy, ale teraz jeste艣my wolni. Musimy si臋 ruszy膰.

- Tutaj jest mi dobrze - powiedzia艂 Seth, podszed艂 do sto艂u i wyla艂 sobie na g艂ow臋 resztk臋 wody.

- Bracie, mo偶e tobie si臋 wydaje, 偶e to twoje miejsce, ale mnie nie. Nie urodzi艂em si臋 po to, 偶eby 偶y膰 jak zwierz臋 - i ty te偶 nie.

- 呕y艂em jak zwierz臋 tak d艂ugo, 偶e zapomnia艂em, i偶 mo偶na 偶y膰 inaczej.

- Seth... Teraz to wszystko nie ma ju偶 znaczenia.

- To ma znaczenie, Matt. To po prostu ci膮g dalszy. Dzie艅, noc - nic si臋 nie zmieni艂o. M贸j b贸l nie znikn膮艂. Rozejrzyj si臋 - wsz臋dzie wok贸艂 pustka... Przecie偶 to rozumiesz?

- Nie rozumiem tego, Seth, naprawd臋. Kiedy si臋 rozgl膮dam, widz臋 ca艂y wachlarz mo偶liwo艣ci. Zw艂aszcza je艣li, jak twierdzisz, s膮 tu inni... Jak d艂ugo mamy pozostawa膰 w ciemno艣ciach? Jak d艂ugo b臋dziesz op艂akiwa艂 t臋 dziewczyn臋?

- Nigdy nie przestan臋...

- Na krew Apollina, Seth! Ona odesz艂a! Ale ty nadal 偶yjesz.

- I co z tego, Matt? Kim ja jestem? Nie jestem ju偶 Sethosem, Koryntczykiem, nie jestem r贸wnie偶 Sethosem Leontisem, zdobywc膮 dziewi臋ciu wie艅c贸w laurowych. On skona艂 w koszarach gladiator贸w. Nie wiem, kim ani czym jestem teraz, ale nie jestem ju偶 t膮 sam膮 osob膮...

Matthias potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i postawi艂 swojego przyjaciela na nogi.

- Chod藕.

Przeci膮gn膮艂 Setha przez wielkie drewniane wrota koszar w kierunku zachodniego kra艅ca miasta. Rzymskie budynki, kt贸re znali, stopniowo si臋 rozp艂ywa艂y. Seth rozejrza艂 si臋 wok贸艂 siebie. Ten fragment krajobrazu nie zosta艂 zdominowany przez dziwne, obce budynki... W艂a艣ciwie nie by艂o tu nic. By艂o pusto: ziemia i niebo bez charakteru. Matthias si臋 u艣miechn膮艂.

- Ju偶 prawie jeste艣my.

- Prawie jeste艣my gdzie? - wymamrota艂 Seth, rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a z irytacj膮.

Przeszli jeszcze kawa艂ek i stopniowo na horyzoncie pojawi艂 si臋 niewielki gaj oliwny. Listki drga艂y delikatnie na wietrze. A tu偶 za drzewami b艂yszcza艂 ogromny bia艂y budynek.

- Przyjacielu - to tutaj!

- A co to jest?

- Nasz nowy dom!

Stali przed, no c贸偶, pa艂acem... okazale zdobionym pa艂acem.

- Co masz na my艣li?

Matthias nie odpowiedzia艂, lecz poci膮gn膮艂 swojego przyjaciela przez zdobne kolumnami wej艣cie do marmurowego atrium. W centrum znajdowa艂a si臋 fontanna, po kt贸rej obu stronach sta艂a para b艂yszcz膮cych marmurowych figur.

Seth obszed艂 je w milczeniu i nagle zacz膮艂 chichota膰. Co艣, czego nie robi艂 od... sam nie pami臋ta艂 od jak dawna.

- Ile doda艂e艣 sobie wzrostu?

- Oj, mo偶e kilka centymetr贸w! I co o tym s膮dzisz? Dobrze odda艂em podobie艅stwo?

- Bior膮c pod uwag臋, 偶e obaj wygl膮damy jak bogowie...

- No i co w tym z艂ego? - wyszczerzy艂 si臋 Matthias. - Tutaj jeste艣my bogami. A teraz chod藕 i zobacz nasz plac do 膰wicze艅! Nie zapomnia艂em o niczym!

Popchn膮艂 Setha na otwart膮 przestrze艅 znajduj膮c膮 si臋 po jednej ze stron pa艂acu. Z detalami odtworzy艂 aren臋 w koszarach. Jedynie pod艂o偶e by艂o g艂adsze, pale nowsze, bro艅 s艂u偶膮ca do 膰wicze艅 czysta i b艂yszcz膮ca.

Seth u艣miechn膮艂 si臋.

Matthias wyczu艂, 偶e atmosfera zel偶a艂a, chwyci艂 go za rami臋 i ruszy艂 do pa艂acu.

- Poczekaj tylko, a偶 zobaczysz swoj膮 komnat臋!

St膮pali cicho po pi臋knych mozaikowych pod艂ogach, mijaj膮c bujne wewn臋trzne ogrody poro艣ni臋te wszystkimi gatunkami drzew i krzew贸w z ich ojczystych stron, o jakich kiedykolwiek rozmawiali, 艂a藕ni臋 z zimn膮 i gor膮c膮 wod膮, wygodn膮 jadalni臋 i miejsca odpoczynku i w ko艅cu dotarli do dw贸ch par drewnianych rze藕bionych drzwi.

- Tw贸j pok贸j jest po lewej.

Komnata by艂a przestronna, z wielkim 艂贸偶kiem na jednym ko艅cu. Okno i drzwi zas艂ania艂y ci臋偶kie kotary przypominaj膮ce Sethowi pok贸j, w kt贸rym przebywa艂 w willi Natalisa. Pi臋kny, bolesny, pusty...

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, klepn膮艂 Matthiasa po ramieniu i si臋 wycofa艂. A potem odwr贸ci艂 si臋 i pobieg艂 przed siebie.

- Co si臋 sta艂o? Jak co艣 ci si臋 nie podoba, to mo偶emy to zmieni膰. Hej, poczekaj!

Nikt jednak nie m贸g艂 dogoni膰 uciekaj膮cego Setha.

Rozdzia艂 31
Starcie

Londyn

A.D. 2012

- Ziemia do statku, Koretsky. Jest tam kto?

Podskoczy艂am, jakby mnie kto艣 uszczypn膮艂. W drzwiach sta艂a Astrid z r臋kami za艂o偶onymi na piersiach.

- Bo偶e, Astrid! Co ty tu robisz?

- Przepraszam? Co ty tutaj robisz?

Spojrza艂am na zegarek. O nie! Pr贸ba naszego zespo艂u zacz臋艂a si臋 p贸艂 godziny temu.

- Astrid, strasznie przepraszam! Dlaczego nie zadzwoni艂a艣?

- Dzwoni艂am. Jakie艣 dwadzie艣cia razy.

Telefon wrzuci艂am do torby. Wyciszony. O rany. Dwadzie艣cia jeden nieodebranych po艂膮cze艅.

- Nie zdecydowa艂am si臋 jeszcze, czy mam by膰 w艣ciek艂a, bo zapomnia艂a艣 o naszej pr贸bie zaj臋ta jak膮艣 prac膮, czy czu膰 ulg臋, 偶e nie znalaz艂am twojego trupa na pod艂odze... My艣l臋, 偶e zwyci臋偶y w艣ciek艂o艣膰.

- Tak s膮dzi艂am - powiedzia艂am, po czym zamkn臋艂am laptopa i posz艂am za Astrid. - Ju偶 wiele tygodni temu powinna艣 mnie wyrzuci膰 z zespo艂u. Nie zas艂uguj臋 na to.

- To prawda. Niech ci si臋 nie wydaje, 偶e nie szuka艂y艣my zast臋pstwa.

Rzuci艂am jej szybkie spojrzenie. U艣miecha艂a si臋 szeroko.

Prawda by艂a jednak taka, 偶e by艂am do艣膰 bezu偶yteczna. Odk膮d wr贸ci艂am ze szpitala, prawie nie 膰wiczy艂y艣my, a nasze pr贸by trwa艂y dwa razy kr贸cej ni偶 normalnie.

Jak si臋 jednak okaza艂o, tego wieczoru uda艂o nam si臋 nie przerywa膰 pr贸by przez dwie godziny. Kiedy dogorywa艂am w szpitalu, Astrid napisa艂a kilka nowych 艣wietnych piosenek, kt贸rych melodie by艂y dok艂adnie w tonacji mojego g艂osu, wi臋c ich za艣piewanie nie wymaga艂o ode mnie wielkiego wysi艂ku. Przepracowa艂y艣my mn贸stwo nowego materia艂u i wysz艂am ze skrzyd艂a muzycznego wyczerpana, ale w euforycznym nastroju. To mog艂o oznacza膰 tylko jedno. By艂am coraz silniejsza, co by艂o mi bardzo na r臋k臋, bo mia艂am co robi膰.

Astrid myli艂a si臋 co do jednego. Nie pracowa艂am, kiedy przysz艂a. No, przynajmniej nie w tradycyjnym tego s艂owa znaczeniu. Prowadzi艂am badania...

Nad wirusami.

Musia艂am si臋 dowiedzie膰, co takiego obserwowa艂am z profesorem Ambrose'em, poniewa偶 by艂am prawie pewna, 偶e cokolwiek to by艂o, prawie mnie zabi艂o.

Je艣li wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e by艂 wirusologiem, za艂o偶enie, 偶e obserwowali艣my wirus, wydawa艂o si臋 rozs膮dne, cho膰 nie mog艂am sobie dok艂adnie przypomnie膰, czy profesor jednoznacznie powiedzia艂 mi, 偶e to by艂 w艂a艣nie wirus.

Tak czy inaczej, od wielu dni intensywnie szuka艂am nietypowych wirus贸w.

Musia艂am przegrzeba膰 si臋 przez tysi膮ce wirus贸w, wiele naprawd臋 nieprzyjemnych, i trudno by艂o zorientowa膰 si臋, od czego zacz膮膰 poszukiwania tego w艂a艣ciwego. Zacz臋艂am wi臋c od objaw贸w: gor膮czka, b贸l g艂owy, zapa艣膰, md艂o艣ci, wymioty. Troch臋 uda艂o mi si臋 wyeliminowa膰.

Drugim czynnikiem, kt贸ry wydawa艂 si臋 istotny, by艂 kszta艂t.

Wiedzia艂am, 偶e wirusy mia艂y r贸偶ne kszta艂ty. Wi臋kszo艣膰 mia艂a budow臋 kulist膮, niekt贸re by艂y kuliste, ale mia艂y ostre wypustki, ale 偶aden nie przypomina艂 nitek, nie wspominaj膮c o nitkach z kolcami.

Dlatego w艂a艣nie, kiedy trafi艂am na wirus Ebola, wiedzia艂am, 偶e mam do czynienia z bardzo powa偶nym kandydatem. Objawy prawie idealnie odpowiada艂y moim i cho膰 nie dostrzega艂am 偶adnych kolc贸w, wirus kszta艂tem przypomina艂 niteczk臋. Pr贸bowa艂am w艂a艣nie uzyska膰 powi臋kszenie obrazu wirusa, kiedy w drzwiach stan臋艂a Astrid. W tych okoliczno艣ciach trudno si臋 dziwi膰, 偶e straci艂am poczucie czasu.

To oznacza艂o, 偶e chocia偶 pr贸ba by艂a naprawd臋 艣wietna, marzy艂am o powrocie przed ekran.

Poczeka艂am do ciszy nocnej, wpakowa艂am si臋 z laptopem do 艂贸偶ka i w艂膮czy艂am go.

Przewijaj膮c stron臋 do informacji o wirusie, nagle poczu艂am dreszcz przechodz膮cy mi po kr臋gos艂upie... 艣miertelno艣膰 pomi臋dzy 50 a 89 procent.

To naprawd臋 paskudny wirus, co dodatkowo przemawia艂o na jego korzy艣膰 jako potencjalnego rozwi膮zania zagadki. Kszta艂t co prawda nieco si臋 r贸偶ni艂, ale mo偶e by艂a to kwestia innej skali?

Ale dlaczego profesor Ambrose mia艂by zajmowa膰 si臋 wirusem Ebola? Dlaczego chcia艂 mi go pokaza膰? Dlaczego nie powiedzia艂 mi, co w艂a艣ciwie mi pokazuje?

Bezmy艣lnie przewija艂am stron臋, kiedy nagle a偶 podskoczy艂am. Serce zabi艂o mi mocniej, gdy przeczyta艂am:

...ten niszczycielski, zjadliwy wirus mo偶e mie膰 niezwykle kr贸tki okres inkubacji...

Szybko przesun臋艂am dalej:

...pierwsze objawy mog膮 wyst膮pi膰 w ci膮gu czterdziestu o艣miu godzin od zaka偶enia, chocia偶 okres inkubacji mo偶e trwa膰 do dwudziestu jeden dni.

Czterdzie艣ci osiem godzin do dwudziestu jeden dni? O wiele za d艂ugo. Rozchorowa艂am si臋 w ci膮gu dw贸ch godzin od zara偶enia.

A zatem wirus Ebola nie wchodzi艂 w gr臋. Jak wszystkie inne wirusy, kt贸re zdo艂a艂am znale藕膰. Tempo rozprzestrzeniania si臋 wirusa, kt贸re widzia艂am na p艂ytce, nawet zwolnione pi臋膰set razy, znacznie przekracza艂o wszystko, o czym czyta艂am w literaturze.

Przejrza艂am kolejnych trzydzie艣ci wirus贸w, ale 偶aden z nich nie pasowa艂 do poszukiwanego profilu.

Dopiero kiedy zorientowa艂am si臋, 偶e amorficzne kszta艂ty majacz膮ce mi przed oczami to ju偶 nie wirusy na ekranie, ale plamy na wewn臋trznej stronie moich powiek, uzna艂am, 偶e pora zgasi膰 艣wiat艂o i p贸j艣膰 spa膰.

Rozdzia艂 32
Koniec

Seth bieg艂 na o艣lep, byle dalej od Matthiasa i jego b艂yszcz膮cej iluzji pa艂acu, a偶 wreszcie nogi ponios艂y go do 艣wi膮tyni Jupitera i ich 艂膮ki. Jego i Liwii.

To by艂 b艂膮d. Poczu艂 si臋 bardziej samotny ni偶 kiedykolwiek. Opar艂 si臋 o kolumn臋 艣wi膮tyni, zapatrzy艂 na traw臋 i wype艂ni艂o go takie poczucie osamotnienia i straty, 偶e z rozpaczy zacz膮艂 wali膰 g艂ow膮 o marmur. B贸l przyni贸s艂 mu ulg臋, krew, kt贸ra sp艂yn臋艂a po policzku, by艂a prawdziwa... Zamar艂 i patrzy艂 t臋po na zbryzgany krwi膮 kamie艅. Patrzy艂 tak d艂ugo, a偶 krew zacz臋艂a znika膰. A potem powi贸d艂 wzrokiem wzd艂u偶 kolumny a偶 do jo艅skiego kapitelu. Powy偶ej trzonu kolumny znajdowa艂 si臋 fryz, a powy偶ej fryzu - gzyms.

Seth zacz膮艂 si臋 wspina膰. Marmur by艂 g艂adki, ale rze藕bienia da艂y jego palcom i stopom oparcie. Wkr贸tce chwia艂 si臋 na szczycie budynku, obejmuj膮c wzrokiem miasto poni偶ej. Z oddali widzia艂 koszary i aren臋 kul膮ce si臋 mi臋dzy wysokimi obcymi konstrukcjami. Za koszarami rozr贸偶nia艂 fort, ale dalej nie by艂o ju偶 nic, tylko s艂o艅ce i ziemia. Przeni贸s艂 wzrok z powrotem na miasto. Czy widzia艂 nowy dom Matta i zadrzewiony ogr贸d stoj膮ce dumnie w swej samotnej chwale? Nagle w promieniach s艂o艅ca co艣 b艂ysn臋艂o. Serce zabola艂o Setha ostro i mocno, kiedy przypomnia艂 sobie b艂ysk bransoletki Liwii, ale potem zrozumia艂, sk膮d wzi膮艂 si臋 z艂oty refleks... By艂 to jeden ze z艂otych or艂贸w zdobi膮cych will臋 Kasjusza.

Gladiator warkn膮艂 z nienawi艣ci膮. Ponownie ogarn臋艂a go rozpacz. Skoczy艂.

Spadanie by艂o radosne. Ale upadek na ziemi臋 ju偶 nie. Jego cia艂o rozdar艂 ostry b贸l. Na chwil臋 m臋偶czyzna straci艂 przytomno艣膰. Kiedy j膮 odzyska艂, rozci膮gni臋ty u st贸p 艣wi膮tyni, by艂 zdezorientowany. Zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy w ko艅cu nie znalaz艂 si臋 w Elizjum.

Cichy, wymuszony 艣miech sugerowa艂 jednak co艣 zupe艂nie innego. Seth usiad艂 i stwierdzi艂, 偶e patrzy prosto w twarde, kryszta艂owoszare oczy wysokiego nieznajomego, od kt贸rego uciek艂 wcze艣niej.

Sekund臋 p贸藕niej gladiator zerwa艂 si臋 na nogi, przyjmuj膮c sztywn膮 pozycj臋 obronn膮, kt贸ra by艂a znakiem rozpoznawczym jego stylu walki jako gladiatora.

Obcy wzdrygn膮艂 si臋 i cofn膮艂 o krok.

- Kim jeste艣? - zapyta艂 Seth, nadal got贸w do walki.

Obcy spochmurnia艂.

- Kim ja jestem?

Seth zauwa偶y艂, 偶e m臋偶czyzna m贸wi艂 po 艂acinie z silnym, dziwnie znajomym akcentem.

Nast膮pi艂a kr贸tka przerwa, kiedy starali si臋 wzajemnie wyczu膰. A potem nieznajomy opar艂 si臋 o jeden z filar贸w i powiedzia艂:

- Jestem Zackary. Ale przejd藕my do rzeczy: kim ty jeste艣?

- Jestem Sethos Leontis z Koryntu.

- Przyby艂e艣 tu z Koryntu? - zdziwi艂 si臋 Zackary.

- Nie, z Londinium.

Zackary powoli pokiwa艂 g艂ow膮.

- A jak si臋 tu dosta艂e艣?

Seth wzruszy艂 ramionami.

- Nie mam poj臋cia.

Zackary przypatrywa艂 mu si臋 w skupieniu, pocieraj膮c szcz臋k臋.

- Co to za miejsce? - zapyta艂 Seth cicho.

Zackary nie spuszcza艂 z niego zmru偶onych oczu.

- Parallon - powiedzia艂 w ko艅cu.

- Parallon?

Zanim Seth m贸g艂 zada膰 kolejne pytanie, Zackary podj膮艂:

- I nie powinno ci臋 tu by膰.

- Nie pcha艂em si臋 tutaj - odparowa艂 Seth z gorycz膮. - Da艂bym wszystko za mo偶liwo艣膰 opuszczenia tego miejsca.

- Naprawd臋 wola艂by艣 艣mier膰 od tego wszystkiego? - zapyta艂 zaskoczony Zackary.

- Owszem.

- No c贸偶, skakanie z budynk贸w nie zbli偶y ci臋 do celu! Jak ty niewiele jeszcze wiesz...

Seth w g艂臋bi serca to czu艂. Pozwoli艂 jedynie, by nadzieja na chwil臋 przewa偶y艂a nad g艂osem rozs膮dku. Nie odpowiada艂a mu rola szczeniaka besztanego przez tego m臋偶czyzn臋, wi臋c odwr贸ci艂 si臋, zbieraj膮c si臋 do odej艣cia. Wtedy Zackary chwyci艂 go za rami臋.

- Mog臋 ci pom贸c - powiedzia艂.

- Nie, nie mo偶esz - wysycza艂 Seth, strz膮saj膮c jego r臋k臋.

- Naprawd臋 chcesz z tym sko艅czy膰?

Seth odwr贸ci艂 si臋 ku niemu w desperacji.

- No to dawaj. Lepszego momentu nie b臋dzie.

Seth niech臋tnie poszed艂 za Zackarym zakurzon膮 rzymsk膮 drog膮, przez niezbadane ulice ocienione wygl膮daj膮cymi nieznajomo budynkami, a偶 w ko艅cu znale藕li si臋 w pobli偶u rzeki. Tym razem nikogo tu nie by艂o. Gladiator pod膮偶y艂 za Zackarym schodami, a偶 w ko艅cu stan臋li tu偶 nad brzegiem. Zackary zrobi艂 jeszcze kilka krok贸w i przywo艂a艂 Setha.

- Teraz musisz tylko skoczy膰 - rzuci艂 nonszalancko, prowokuj膮c Setha.

Niewolnik spojrza艂 na niego sceptycznie.

- Przyrzekam! - powiedzia艂 Zackary. - Je艣li naprawd臋 tak mocno kochasz swoj膮 艣miertelno艣膰, jak ci si臋 wydaje, nie b臋dziesz rozczarowany.

Seth popatrzy艂 na wod臋. Nad jej powierzchni膮 unosi艂a si臋 delikatna mgie艂ka, za kt贸r膮 majaczy艂 przeciwleg艂y brzeg. Podejmuj膮c decyzj臋, nie u艣wiadamia艂 sobie, 偶e wieje lekki wiatr. Czu艂 tylko delikatny przeb艂ysk nadziei. Zdj膮艂 sanda艂y i skoczy艂.

Nie pr贸bowa艂 p艂yn膮膰. Jego cia艂o mia艂o tak silne odruchy samozachowawcze, 偶e powstrzymanie go od dzia艂ania wymaga艂o ogromnego wysi艂ku, ale kilka sekund po tym, jak znalaz艂 si臋 w wodzie, poczu艂, jak co艣 przemo偶nie ci膮gnie go na dno. Jaka艣 cz臋艣膰 jego umys艂u by艂a zaskoczona. Nie spodziewa艂 si臋 tego. S膮dzi艂, 偶e mo偶e mie膰 trudno艣ci z powstrzymaniem si臋 od unoszenia si臋 na powierzchni, ale teraz odkry艂, 偶e nie ma szans w starciu z t膮 si艂膮. Si艂a ci膮gn膮ca go w d贸艂 znacznie przekracza艂a ci臋偶ar ubrania czy jakikolwiek podwodny pr膮d i kiedy tak Seth kr臋ci艂 si臋 i obraca艂, zorientowa艂 si臋, 偶e dosta艂 si臋 w dziwny wir wci膮gaj膮cy go na dno.

Kiedy wraz z wod膮 p艂yn膮艂 w d贸艂, zrozumia艂. 艢mier膰. Prze偶ywa艂 ponownie w艂asn膮 艣mier膰, dr偶膮c i sp艂ywaj膮c potem. Ostry b贸l rozdziera艂 ka偶d膮 ko艣膰, ka偶dy mi臋sie艅, ka偶dy nerw. Nie m贸g艂 krzycze膰, nie m贸g艂 oddycha膰, nie m贸g艂 uciec, m贸g艂 jedynie znosi膰 w艂asne cia艂o... rzucane, skr臋cane, unicestwiane... I nagle b贸l znikn膮艂... A on si臋 unosi艂.

Czy zatem wreszcie ostatecznie umar艂? Czy w ko艅cu odnalaz艂 drog臋 do podziemnego 艣wiata?

Nie. Odnalaz艂 drog臋 powrotn膮 na powierzchni臋 wody i uderzy艂 o drugi brzeg rzeki.

Przekl膮艂 nieznajomego Zackary'ego, wydoby艂 si臋 z wody i otrz膮sn膮艂, po czym zdezorientowany wbi艂 wzrok w niebo. Powinno by膰 popo艂udnie, ale wydawa艂o si臋, 偶e jest p贸藕niej. Cienie by艂y d艂ugie jak pod wiecz贸r. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Wszystko by艂o znajome, a jednak nie takie, jak powinno by膰: mosty, 艂odzie - wszystko mniejsze od tego, co zapami臋ta艂. Otacza艂 go zgie艂k... Smr贸d palonego mi臋sa i zdech艂ych ryb. Ludzie wok贸艂 niego krzyczeli, biegali i targowali si臋. Psy szczeka艂y. Budowniczowie uderzali m艂otami. Gdzie si臋 podzia艂a ta cicha b艂yszcz膮ca pustka - jak nazwa艂 to Zackary - Parallonu? Tu wszystko by艂o g艂o艣ne i irytuj膮ce.

Londinium. Znalaz艂 drog臋 powrotn膮 do Londinium. Dziwnego i zapewne nieprzyjaznego. Zapomnia艂 ju偶 niemal o tym d艂awi膮cym strachu towarzysz膮cym mu w贸wczas, gdy by艂 zbieg艂ym gladiatorem, ale nagle sta艂 tu, otoczony obywatelami i 偶o艂nierzami. I ka偶dy z nich got贸w by艂 pochwyci膰 zaginionego niewolnika. Musi by膰 ostro偶ny.

Rozdzia艂 33
Powr贸t

Seth usun膮艂 si臋 w cie艅. Czeka艂 i obserwowa艂. Kiedy zmierzch nad Londinium przeszed艂 w mrok, by艂 got贸w ruszy膰. Nie mia艂 jednak pewno艣ci, co powinien zrobi膰 ani gdzie p贸j艣膰. Czu艂 si臋 s艂aby i niezdolny do podj臋cia decyzji. Spojrza艂 na swoj膮 mokr膮 tunik臋 i nagie stopy i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, dlaczego wcze艣niej nie odczuwa艂 zimna, tylko odr臋twienie. Kusi艂o go, 偶eby po prostu zosta膰 tam, gdzie by艂, ale w ko艅cu zrobi艂 to co zawsze - ruszy艂 do koszar.

Stra偶nicy przechadzali si臋 przed wielkimi wrotami jak zawsze, co by艂o potwierdzeniem, 偶e rzeczywi艣cie znalaz艂 si臋 w Londinium. Je艣li wszystko by艂o tak jak zwykle, kolejna warta sta艂a po drugiej stronie wr贸t. Seth kr臋ci艂 si臋 w cieniu po drugiej stronie, staraj膮c si臋 opracowa膰 plan. Nie my艣la艂 jasno. Mia艂 ochot臋 po艂o偶y膰 si臋 i zasn膮膰. Osun膮艂 si臋 na ziemi臋, ale nie poczu艂 pod sob膮 zimnego twardego kamienia. By艂 oszo艂omiony, ale wiedzia艂, 偶e musi zachowa膰 czujno艣膰.

Chcia艂 dosta膰 si臋 do w艂asnej celi. Nie mia艂 pewno艣ci, dlaczego to w艂a艣nie musia艂 zrobi膰, szczeg贸lnie 偶e ka偶da kom贸rka jego cia艂a domaga艂a si臋 powrotu nad rzek臋. Wystarczaj膮co d艂ugo walczy艂 z odruchami w艂asnego cia艂a, by pokona膰 r贸wnie偶 t臋 pokus臋. Za艣mia艂 si臋 cicho i ponuro: nigdy nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e pewnego dnia b臋dzie pr贸bowa艂 w艂ama膰 si臋 do w艂asnego wi臋zienia. Teraz ju偶 nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e jest szalony.

W ko艅cu wyczeka艂 na w艂a艣ciwy moment. O tej godzinie nast臋powa艂a zmiana warty. Us艂ysza艂 trzech nowych stra偶nik贸w id膮cych przez aren臋 w kierunku wr贸t. Lada chwila wrota si臋 otworz膮. By艂o ciemno, a on by艂 zwinny. Postara si臋 prze艣lizgn膮膰 mi臋dzy nimi jak kot, z nadziej膮, 偶e nie zauwa偶膮.

Wrota otworzy艂y si臋 i Seth przemkn膮艂 mi臋dzy m臋偶czyznami. Dobrze oceni艂 sytuacj臋. 呕aden z nich nie wyczu艂 jego obecno艣ci. Ostro偶nie przemkn膮艂 przez aren臋 膰wiczebn膮 w kierunku swojej celi. W koszarach panowa艂o wielkie poruszenie - ludzie biegali w t臋 i z powrotem, rozlega艂y si臋 podniesione w sprzeczkach g艂osy, kto艣 gwizda艂, kilku m臋偶czyzn walczy艂o. Seth rozpozna艂 Telemacha nios膮cego r臋czniki i miski i ruszy艂 za nim w dyskretnej odleg艂o艣ci.

Telemach zmierza艂 prosto do celi Setha, w kt贸rej znikn膮艂. Seth dogoni艂 go i zajrza艂 przez drzwi i niemal krzykn膮艂.

W mroku patrzy艂 na siebie samego le偶膮cego na pos艂aniu, j臋cz膮cego, wstrz膮sanego gor膮czk膮. Aureliusz kl臋cza艂 nad nim, wachluj膮c go wielkim p艂贸ciennym prze艣cierad艂em, a Telemach, skulony obok pos艂ania, ociera艂 strugi potu z cia艂a, kt贸rego w艂a艣ciciel nie by艂 艣wiadom 偶adnego z tych zabieg贸w.

- Tym razem on nie prze偶yje, prawda? - wyszepta艂 Aureliusz do Telemacha.

Zanim Telemach mia艂 szans臋 odpowiedzie膰, pojawi艂 si臋 blady i pos臋pny Matthias.

- Jakie艣 zmiany?

- Z ka偶d膮 minut膮 jest gorzej. Ju偶 nie wymiotuje, ale oddycha z wysi艂kiem i ma bardzo podwy偶szony puls. Nie wydaje mi si臋...

- Co ci si臋 nie wydaje, Aureliuszu? 呕e potrafisz utrzyma膰 go przy 偶yciu? No to wyjd藕! Daj mi go powachlowa膰 i wyjd藕.

- Matthiasie - odezwa艂 si臋 spokojnie Telemach - jeste艣 zm臋czony, musisz odpocz膮膰.

- Nie potrzebuj臋 odpoczynku. Upuszcz臋 mu jeszcze krwi... mo偶e tym razem trucizna wyp艂ynie. Telemachu, mo偶esz przytrzyma膰 lamp臋...

Seth naprawd臋 nie chcia艂 tego ogl膮da膰 - robi艂o mu si臋 s艂abo i niedobrze. Wiedzia艂 doskonale, co si臋 stanie, wi臋c osun膮艂 si臋 po framudze i usiad艂 na ziemi. Ten wysi艂ek wyczerpa艂 jego si艂y. Instynkt pcha艂 go do rzeki, ale wola przeciwstawia艂a si臋 temu zdecydowanie - musia艂 zosta膰. Zerkn膮艂 w stron臋 艂贸偶ka. Z tego miejsca widzia艂 twarz Matthiasa pochylonego nad jego cia艂em i pracuj膮cego. Poczu艂 nag艂y przyp艂yw troski i wyrzut贸w sumienia, kiedy tak patrzy艂 na twarz przyjaciela, skoncentrowanego na wykonywanym zadaniu, walcz膮cego o jego 偶ycie. Nie spodziewa艂 si臋 tak silnej reakcji ze strony swojego drugiego ja, kiedy Matthias zanurzy艂 n贸偶 w pobli偶u starej rany na ramieniu. Patrzy艂, jak jego nadzwyczaj mocne, nie艣wiadome cia艂o rzuca si臋 gwa艂townie, miska z krwi膮 rozbija si臋 na pod艂odze, a n贸偶 trafia w lew膮 r臋k臋 Matthiasa.

鈭 Na Zeusa! - sykn膮艂 Matthias, podnosz膮c zranion膮 d艂o艅 do ust.

Oderwa艂 pasek tkaniny ze stosu prze艣cierade艂 na stole i owin膮艂 sobie ran臋. Mia艂 ju偶 wr贸ci膰 do upuszczania krwi, kiedy le偶膮ce teraz twarz膮 w d贸艂 cia艂o westchn臋艂o, wzdrygn臋艂o si臋 i zastyg艂o bez ruchu.

- Seth? - wyszepta艂 Matthias.

Ci臋偶ki oddech ucich艂.

- Seth! - krzykn膮艂, podnosz膮c cia艂o do 艣wiat艂a i przyk艂adaj膮c ucho do nieruchomej klatki piersiowej. - Seth! Nie zostawiaj mnie! - j臋kn膮艂 i delikatnie u艂o偶y艂 cia艂o na pos艂aniu.

Telemach ruszy艂 w stron臋 Matthiasa i po艂o偶y艂 d艂o艅 na jego ramieniu.

- On odszed艂. Jest ju偶 w lepszym 艣wiecie.

Matthias nie odpowiedzia艂. Kl臋cza艂 nad cia艂em swojego przyjaciela, nie odrywaj膮c od niego wzroku.

Po chwili Telemach wyszed艂 z celi, czego Matthias nie zauwa偶y艂. Seth patrzy艂 na swego zrozpaczonego przyjaciela, a偶 w ko艅cu nie m贸g艂 znie艣膰 tego widoku. Stan膮艂 na nogi i powoli podszed艂 do Matta. Dziel膮ca ich odleg艂o艣膰 wyda艂a si臋 nagle ogromna, a trud jej pokonania niemal przekracza艂 jego mo偶liwo艣ci.

- Matt - powiedzia艂.

Jego g艂os by艂 najwyra藕niej nies艂yszalny.

Seth wyci膮gn膮艂 d艂o艅, chc膮c dotkn膮膰 Matthiasa, ale nie poczu艂 pod palcami jego tuniki. Spojrza艂 na swoj膮 r臋k臋 i os艂upia艂. By艂a jedynie p贸艂przezroczystym wspomnieniem zarysu - jakby on sam zosta艂 wymazany. Dotyk musia艂 by膰 jednak odczuwalny dla Matthiasa, kt贸ry drgn膮艂 i nagle obr贸ci艂 twarz w stron臋 Setha, wytrzeszczaj膮c oczy, jakby pr贸bowa艂 wypatrzy膰 co艣 w ciemno艣ciach.

- Seth? - wyszepta艂 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋, jak gdyby chcia艂 go dotkn膮膰.

Gladiator patrzy艂 z przera偶eniem, jak r臋ka Matthiasa przechodzi przez jego cia艂o. A potem Matt zatoczy艂 si臋 w stron臋 drzwi, jakby nogi nagle odm贸wi艂y mu pos艂usze艅stwa.

- Pozw贸l sobie pom贸c! - krzykn膮艂 Seth, ale s艂owa ponownie zawis艂y w powietrzu. Nie towarzyszy艂 im 偶aden d藕wi臋k.

Poszed艂 za Mattem do jego celi i patrzy艂, jak przyjaciel rzuca si臋 na pos艂anie. Ogarnia艂a go ju偶 gor膮czka. Seth osun膮艂 si臋 na kolana i obserwowa艂 z przera偶eniem, jak Matt, miotany b贸lem, zaczyna si臋 rzuca膰 i trz膮艣膰.

- Pomocy! Telemach... Aureliusz! - krzykn膮艂 Seth, ale oczywi艣cie nikt si臋 nie pojawi艂.

Nikt go nie s艂ysza艂.

Usiad艂 przy 艂贸偶ku Matthiasa i patrzy艂, jak jego przyjaciel umiera. 呕al i ot臋pienie przyt艂umi艂y potrzeb臋 powrotu nad rzek臋, do Parallonu. Potem, w napadzie majak贸w, Matt wyj臋cza艂 jego imi臋.

- Jestem tutaj! - odpowiedzia艂 Seth, cho膰 nie mia艂o to sensu.

Matthias nie m贸g艂 go us艂ysze膰, ju偶 nigdy go nie us艂yszy... poza Parallonem.

Parallon. W ot臋pia艂ym umy艣le Setha pojawi艂a si臋 mglista my艣l. Spr贸bowa艂 si臋 skoncentrowa膰. Powinien podj膮膰 pr贸b臋 powrotu. Matt b臋dzie na niego czeka艂. I nagle, pierwszy raz, zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e Matt go potrzebuje. Przepe艂nia艂 go 偶al z powodu ucieczki od przyjaciela. Je艣li nie wr贸ci, Matthias zostanie ca艂kiem sam.

Seth by艂 jednak bardzo zm臋czony. S艂aby.

„I ty nazywasz siebie wojownikiem? - uderzy艂a go my艣l wyra偶ona przez jaki艣 艣wiadomy fragment jego ja藕ni. - Wstawaj i rusz si臋”.

Zebra艂 wszystkie si艂y i zwl贸k艂 si臋. Od wysi艂ku dosta艂 md艂o艣ci i zawrot贸w g艂owy, ale par艂 przed siebie niezmordowanie. Wyszed艂 z koszar. Mia艂 wra偶enie, 偶e jego czas ucieka. Przemierza艂 aren臋, kiedy us艂ysza艂 za sob膮 pospieszne kroki. Odwr贸ci艂 si臋 w ostatniej chwili, by dostrzec, 偶e Aureliusz zmierza t膮 sam膮 drog膮 co on. Zanim zdo艂a艂 temu zapobiec, Aureliusz ju偶 przez niego przenika艂. Oszo艂omiony, przez chwil臋 oddycha艂 ci臋偶ko. Aureliusz po prostu prze艣lizgn膮艂 si臋 przez niego, nie napotykaj膮c oporu. By艂 teraz r贸wnie nienamacalny jak powietrze. Potykaj膮c si臋, Seth ruszy艂 przed siebie i dotar艂 do wr贸t w chwili, w kt贸rej Aureliusz i stra偶nicy zacz臋li rozmawia膰.

- Sethos nie 偶yje!

- By艂 dzielnym wojownikiem. B臋dzie go brakowa艂o w naszej familii.

- Kobietom te偶.

Aureliusz przytakn膮艂 smutno, a potem ruszy艂 z wiadomo艣ci膮 do lanisty, wi臋c omin臋艂a go pozosta艂a cz臋艣膰 przyciszonej rozmowy stra偶nik贸w.

- Czy my艣lisz o tym samym co ja?

- My艣l臋, 偶e to bardzo interesuj膮ce, i偶 Kasjusz Malchus wycofa艂 swoje udzia艂y w Sethosie Leontisie dzi艣 rano.

Seth warkn膮艂. Kasjusz Malchus. Cz艂owiek, kt贸rego nienawidzi艂 ponad wszystko. Nie wiedzia艂, 偶e Kasjusz inwestowa艂 w jego sukcesy. My艣l o tym, 偶e jego zwyci臋stwa na arenie przysparza艂y Kasjuszowi pieni臋dzy i w艂adzy, nape艂ni艂a go takim gniewem, 偶e jego p艂omie艅 popchn膮艂 go naprz贸d. Nie pozwoli sobie na to, by odej艣膰, s艂aby i niepomszczony.

Wzmocniony tym postanowieniem rzuci艂 si臋 w stron臋 stra偶nik贸w. Przenikn膮艂 mi臋dzy nimi i dalej przez wrota, nie wzbudzaj膮c nawet zawirowa艅 powietrza. Potem zmusi艂 nogi do marszu, si臋gaj膮c do ostatnich rezerw energii, by w nim nie usta膰. P贸艂przytomny dotar艂 w ko艅cu do rzeki. Modl膮c si臋, by nie by艂o za p贸藕no, rzuci艂 si臋 w jej nurt.

Rozdzia艂 34
艢wiat艂o

Seth otworzy艂 oczy i poczu艂, 偶e jego cia艂o obija si臋 o tward膮 powierzchni臋. Rozejrza艂 si臋 zdezorientowany i niechc膮cy zach艂ysn膮艂 si臋 rzeczn膮 wod膮. Kaszl膮c i trz臋s膮c si臋, wype艂z艂 na brzeg. Dr偶a艂 z zimna, wyczerpany i ociekaj膮cy wod膮. Gdzie wyl膮dowa艂 tym razem? By艂o mu zbyt zimno, by m贸g艂 normalnie funkcjonowa膰, wi臋c usiad艂 na chwil臋, pr贸buj膮c zebra膰 my艣li.

W ko艅cu pojawi艂a si臋 sensowna my艣l: „Musz臋 si臋 wysuszy膰”. Natychmiast poczu艂 mi艂y dotyk 艣wie偶ej i suchej tuniki, a na ramionach ci臋偶ar ogromnego, ciep艂ego, we艂nianego p艂aszcza. Wiedzia艂, 偶e dotar艂 do Parallonu.

Nie znalaz艂 sanda艂贸w, kt贸re zsun膮艂 wcze艣niej, wi臋c stworzy艂 sobie now膮 par臋, kt贸r膮 od razu w艂o偶y艂. Gdy zapina艂 sprz膮czki, zauwa偶y艂 z ulg膮, 偶e jego r臋ce wydawa艂y si臋 teraz ca艂kowicie materialne. Nie czu艂 si臋 komfortowo jako niewidzialny cie艅 i teraz z wdzi臋czno艣ci膮 my艣la艂 o tym, 偶e m贸g艂 wr贸ci膰.

Got贸w by艂 stan膮膰 przed Matthiasem. Kiedy jednak wsta艂, by p贸j艣膰 przed siebie, us艂ysza艂 g艂osy.

艢miechy. Bezszelestnie przemkn膮艂 w g贸r臋 po schodach nad brzegiem rzeki. Skuli艂 si臋 w cieniu wielkiego budynku i wtedy ich zobaczy艂. Naliczy艂 jedenastu ludzi siedz膮cych przy okr膮g艂ych bia艂ych sto艂ach na drewnianym tarasie. Na ka偶dym stole sta艂o migocz膮ce 艣wiate艂ko. Pili z przezroczystych naczy艅, rozmawiaj膮c w dziwnym j臋zyku, kt贸ry Seth s艂ysza艂 ostatnim razem. U艣miechali si臋.

Mi臋dzy nimi kr膮偶y艂 Zackary, potakuj膮c, 艣miej膮c si臋 i s艂uchaj膮c. Seth podpe艂z艂 bli偶ej. Poczu艂 si臋 jak 偶ebrak podgl膮daj膮cy przez okno rodzinne przyj臋cie. Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e wszyscy ci ludzie przynale偶eli do tego miejsca... z wyj膮tkiem niego. Czy Zackary nie powiedzia艂 czego艣 podobnego wcze艣niej? Kim by艂 Zackary? I sk膮d wiedzia艂 a偶 tyle o tym 艣wiecie? Seth obieca艂 sobie znale藕膰 odpowiedzi na te pytania.

W ko艅cu Zackary ziewn膮艂, pomacha艂 grupie, z kt贸r膮 rozmawia艂, i poszed艂 w stron臋 b艂yszcz膮cej wie偶y si臋gaj膮cego chmur budynku. Bez zastanowienia Seth ruszy艂 chy艂kiem za nim.

Obserwowa艂 z cienia, jak Zackary pokona艂 trzy stopnie do wielkiego wej艣cia i stan膮艂 przed imponuj膮cymi czarnymi drzwiami. Nie pchn膮艂 ich jednak, lecz na g艂adkiej powierzchni z zaznaczonymi guzikami obok nich wyrysowa艂 wz贸r palcami. Drzwi si臋 rozsun臋艂y i Zackary znikn膮艂 za nimi. Czy Seth m贸g艂 za nim p贸j艣膰? Czy powinien?

Co w艂a艣ciwie mia艂 do stracenia?

Zackary nie stanowi艂 dla niego fizycznego zagro偶enia. By艂 szczup艂y i s艂abo umi臋艣niony. Ale fizyczna sprawno艣膰 w Parallonie mia艂a niewielkie znaczenie. Seth stara艂 si臋 nie analizowa膰 zbyt dog艂臋bnie rosn膮cego przekonania, 偶e Zackary dzier偶y tu jak膮艣 w艂adz臋, znacznie przewy偶szaj膮c膮 czysto fizyczn膮 si艂臋 gladiatora.

Przez chwil臋 przest臋powa艂 niepewnie z nogi na nog臋. Czy m贸g艂by przesun膮膰 si臋 niezauwa偶ony mi臋dzy stolikami? Uzna艂, 偶e ma spore szanse, wi臋c wybra艂 moment ha艂a艣liwego rozbawienia i bezszelestnie przemkn膮艂 przez taras w stron臋 stopni prowadz膮cych do drzwi. Drzwi by艂y zamkni臋te.

Znalaz艂 panel, kt贸rego dotyka艂 Zackary, i postuka艂 w niego. Nic. Dostrzeg艂 wyrysowane na guzikach symbole. Jaki艣 kod wej艣ciowy? Zacz膮艂 przypadkowo naciska膰 guziki, ale drzwi si臋 nie otwiera艂y. Zamkn膮艂 oczy, pr贸buj膮c przywo艂a膰 z pami臋ci to, co dok艂adnie zrobi艂 Zackary. To by艂 jaki艣 wz贸r. Przy trzeciej pr贸bie odtworzenia go drzwi nagle wyda艂y si臋 z siebie d艂ugi, niski d藕wi臋k i otworzy艂y si臋 szeroko. Seth rzuci艂 si臋 naprz贸d i drzwi z szumem zamkn臋艂y si臋 za nim.

Sta艂 w bia艂ym holu wej艣ciowym. Na 艣cianach wisia艂y kolorowe, prostok膮tne obrazy. Po lewej stronie znajdowa艂y si臋 drzwi, a na wprost schody.

Gladiator sta艂 przez chwil臋 bez ruchu i nas艂uchiwa艂. Gdzie by艂 teraz Zackary? Seth us艂ysza艂 nad sob膮 bardzo ciche wyt艂umione kroki. Doskonale. A zatem nie grozi艂o mu to, 偶e za chwil臋 zostanie przypadkowo odkryty. Nie mia艂 poj臋cia, czy znajdowa艂 si臋 tu jeszcze kto艣 opr贸cz niego i Zackary'ego, ale musia艂 zbada膰 wn臋trze tego budynku.

Bardzo cicho popchn膮艂 drzwi po lewej i westchn膮艂 ze zdumienia. Nie widzia艂 nigdy niczego przypominaj膮cego t臋 kakofoni臋 kolor贸w i wynalazk贸w, kt贸r膮 w艂a艣nie zobaczy艂. Wielk膮 prostok膮tn膮 powierzchni臋 o偶ywia艂y poruszaj膮ce si臋 obrazy i wzory. Po jego obu stronach znajdowa艂y si臋 dodatkowe niewielkie powierzchnie - ciemne i nieruchome. Pod przeciwleg艂膮 艣cian膮 sta艂y dwa d艂ugie bia艂e sto艂y, na kt贸rych ustawiono kilka du偶ych cylindrycznych instrument贸w wok贸艂 dw贸ch kolejnych p艂askich powierzchni. Trzeci膮 艣cian臋 pokrywa艂y kolorowe przyciski mrugaj膮ce obok srebrnych skrzynek.

Seth stan膮艂 w drzwiach, obserwuj膮c w milczeniu to, co widzia艂 przed sob膮.

Nagle nogi ponios艂y go przed siebie. Kolory i ruch na wielkiej p艂askiej powierzchni przed nim przyci膮ga艂y go z magnetyczn膮 si艂膮. Serce wali艂o mu w piersi jak oszala艂e. Patrzy艂 w ch艂odnym zdumieniu, jak jego r臋ka wyci膮ga si臋 do przodu, by dotkn膮膰 lustrzanej powierzchni. Kiedy tylko palce jej dotkn臋艂y, w ca艂ej d艂oni poczu艂 nieoczekiwane ciep艂o, kt贸re pow臋drowa艂o w g贸r臋 ramienia i rozesz艂o si臋 po ciele. Nie - nie ciep艂o... gor膮co. Pal膮ce gor膮co... Niezno艣ne gor膮co. Pok贸j zachwia艂 si臋 i zawirowa艂. Seth zamkn膮艂 oczy, pr贸buj膮c si臋 oderwa膰, ale palce przywar艂y mu do nieznanej powierzchni. Przez g艂ow臋 przelatywa艂y mu miliony obraz贸w i d藕wi臋k贸w, coraz szybciej i szybciej, a偶 w ko艅cu nie m贸g艂 ju偶 za nimi nad膮偶y膰, nie m贸g艂 oddycha膰, nie m贸g艂 wch艂on膮膰 w siebie ju偶 nic wi臋cej... Kto艣 krzycza艂 i nagle jego g艂owa eksplodowa艂a o艣lepiaj膮cym b贸lem... Straci艂 przytomno艣膰.

Rozdzia艂 35
Aleje 艣lepc贸w

Londyn

A.D. 2012

Kiedy na biologii profesor Franklin zacz臋艂a m贸wi膰 o nietypowej reakcji monocyt贸w, zacz臋艂am si臋 nagle zastanawia膰, czy nie umkn臋艂o mi co艣 istotnego. Prawd臋 m贸wi膮c, by艂am potwornie sfrustrowana. W poszukiwaniu mojego wirusa zalicza艂am jedno pud艂o za drugim, a nie by艂am przyzwyczajona do tego rodzaju pora偶ek. Prowadzi艂am poszukiwania metodycznie i skrupulatnie. Przeczesywa艂am wszystkie instytuty badawcze 艣wiata. Co艣 musia艂am przeoczy膰. Zawsze gdy objawy i kszta艂t wirusa wydawa艂y si臋 pasowa膰, dwugodzinny okres inkubacji okazywa艂 si臋 nie do przeskoczenia.

Nawet Instytut Medycyny Biochemicznej w Hongkongu, gdzie prowadzono niewiarygodne badania nad sensacyjnymi (i do艣膰 przera偶aj膮cymi) wirusami, nie mia艂 mi nic do zaoferowania. By艂o to szalenie irytuj膮ce, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋, ile czasu zaj臋艂o mi w艂amanie si臋 do ich systemu.

Gdzie zatem by艂 m贸j wirus?

Jeszcze raz rzuci艂am okiem na tablic臋. Profesor Franklin rysowa艂a diagram typowej reakcji immunologicznej. System odporno艣ciowy by艂 jedn膮 z rzeczy, kt贸ra naprawd臋 zainteresowa艂a mnie mikrobiologi膮, kiedy mia艂am jedena艣cie lat. Bardzo podoba艂a mi si臋 koncepcja tej mikroskopijnej armii dok艂adaj膮cej wszelkich stara艅, by obroni膰 sw贸j 艣wiat (mnie) przed najazdem obcych. Gdy ju偶 odkry艂am, ile mikroskopijnych prac te kom贸rki maj膮 do wykonania, jeszcze mocniej mnie to oczarowa艂o.

Reakcje systemu odporno艣ciowego nadal pod wieloma wzgl臋dami mnie fascynowa艂y. Kiedy wi臋c patrzy艂am, jak profesor Franklin rysuje swoje limfocyty T i monocyty atakuj膮ce rozprzestrzeniaj膮ce si臋 zaka偶enie, nagle zacz臋艂am si臋 zastanawia膰, dlaczego nie dostrzeg艂am 偶adnej reakcji obronnej, kiedy razem z profesorem Ambrose'em ogl膮da艂am proces zaka偶enia pod mikroskopem. 呕adnej aktywacji limfocyt贸w T, 偶adnej reakcji makrofag贸w i zdecydowanie 偶adnej reakcji monocyt贸w.

Podnios艂am r臋k臋 do g贸ry.

- Pani profesor, czy tempo rozprzestrzeniania si臋 infekcji mo偶e zd艂awi膰 reakcj臋 uk艂adu odporno艣ciowego?

- Wydaje mi si臋, 偶e wszystkie rodzaje infekcji wywo艂uj膮 tak膮 czy inn膮 reakcj臋 uk艂adu odporno艣ciowego, Ewo. Jak wiesz, limfocyty wyczuwaj膮 atak i ruszaj膮 na spotkanie naje藕d藕cy. Je艣li infekcja rozprzestrzenia si臋 zbyt szybko, oczywi艣cie obro艅cy mog膮 zosta膰 obezw艂adnieni, ale zawsze zostaje 艣lad w postaci podwy偶szonej liczby bia艂ych krwinek w trakcie infekcji i po jej zako艅czeniu.

Podczas ataku, kt贸ry obserwowa艂am, wszystkie te zasady zosta艂y z艂amane. By艂 tak celowy, tak zaplanowany, skoncentrowany, tak dok艂adnie wymierzony...

- Pani profesor - zacz臋艂am raz jeszcze - a je艣li podczas infekcji zostan膮 zaatakowane same limfocyty T - czy to mog艂oby zneutralizowa膰 reakcj臋 immunologiczn膮?

- Taki podst臋p? Sprytne. Uderzenie uprzedzaj膮ce na kom贸rki obronne... Hm... Tylko jeden ze znanych mi wirus贸w bierze na cel kom贸rki T...

Wstrzyma艂am oddech.

- Wirus HIV.

Westchn臋艂am. Mia艂am pewno艣膰, 偶e m贸j wirus nie przypomina艂 w niczym wirusa HIV.

HIV nie by艂 zatem jedynym sprytnym wirusem.

Zadzwoni艂 dzwonek. Koniec zaj臋膰, koniec dnia pracy. Spakowa艂am ksi膮偶ki, zastanawiaj膮c si臋, czego mog艂abym si臋 chwyci膰 w moich badaniach, kt贸re - jak mi si臋 wydawa艂o - zabrn臋艂y w 艣lep膮 uliczk臋. Stan臋艂am i wpad艂am na Harry'ego, kt贸ry sta艂 tu偶 za mn膮.

- Oj, przepraszam, Harry - powiedzia艂am, pr贸buj膮c wsta膰.

Wyci膮gn膮艂 r臋ce, 偶eby mnie przytrzyma膰.

- Ewa, chyba ca艂kiem odp艂yn臋艂a艣. Wszystko w porz膮dku?

- Jasne, nic mi nie jest - powiedzia艂am, ostro偶nie wysuwaj膮c si臋 z jego obj臋膰.

- No c贸偶, lepiej chod藕my, bo si臋 sp贸藕nimy.

Zmarszczy艂am brwi.

- Sp贸藕nimy? To nie by艂y nasze ostatnie zaj臋cia?

- Eee... Pr贸ba Hamleta, Ewo.

U艣miecha艂 si臋 i kr臋ci艂 g艂ow膮, jakbym by艂a g艂upiutkim dzieckiem. Co w sumie nie by艂o a偶 tak dalekie od prawdy. Co si臋 ze mn膮 dzia艂o?

Kiedy przechodzili艣my przez dziedziniec do studia teatralnego, dogonili艣my Astrid, George'a i Louisa, kt贸rzy wracali w艂a艣nie z angielskiego.

Uchwyci艂am spojrzenie, kt贸re wymienili Astrid i Harry, i nagle zda艂am sobie spraw臋, 偶e to Astrid obarczy艂a go zadaniem doprowadzenia mnie na miejsce.

Po艂膮czy艂am kilka fakt贸w, kt贸re wcze艣niej umkn臋艂y mojej uwadze. Harry nie by艂 jedyn膮 osob膮 poinstruowan膮 przez Astrid. Przedwczoraj to by艂 Omar. Omar teraz pojawia艂 si臋 na pr贸bach Hamleta codziennie, bo Felix wylecia艂 za nieregularne chodzenie na pr贸by. Wygl膮da艂o na to, 偶e Astrid w艂膮czy艂a go do kontyngentu historii sztuki w ramach nowej kampanii „Doprowad藕my Ew臋 na pr贸b臋”.

By艂am jednak pewna, 偶e zgoda Omara na wyst臋powanie w charakterze mojego budzika wynika艂a raczej z podziwu dla Astrid ni偶 ch臋ci ponownego zbli偶enia si臋 do mnie. Zacz膮艂 si臋 spotyka膰 z Verity Sutton i wydawa艂 si臋 z ni膮 naprawd臋 szcz臋艣liwy. Szczerze m贸wi膮c, mi艂o by艂o m贸c z nim zn贸w rozmawia膰. W pewnym sensie za nim t臋skni艂am. Za Ruby oczywi艣cie te偶, ale nadal stara艂a si臋 nawet na mnie nie patrze膰. Dzi臋ki Bogu, nie uczestniczy艂a w pr贸bach Hamleta.

Po pr贸bie mia艂am napisa膰 esej z filozofii i wypracowanie na temat eksperymentu fizycznego, wi臋c tego wieczoru musia艂am odpu艣ci膰 poszukiwania mojego wirusa. W gruncie rzeczy poczu艂am ulg臋. Dosz艂am do 艣ciany. Co艣 przeoczy艂am - ale co?

By艂am tak pogr膮偶ona we frustruj膮cych my艣lach, 偶e nast臋pnego ranka wysz艂am z lekcji greki bez podr臋cznika.

W chwili, w kt贸rej dotar艂am do drzwi, chaotyczny bieg moich my艣li przerwa艂 g艂os profesora Mylne'a:

- Zamierzasz napisa膰 esej o Platonie bez tekstu 藕r贸d艂owego, Ewo? - zapyta艂, rzucaj膮c okiem na ksi膮偶k臋 le偶膮c膮 na mojej 艂awce.

Stan臋艂am w drzwiach ze zmarszczonymi brwiami.

- Czy wszystko w porz膮dku?

Pr贸bowa艂am otrz膮sn膮膰 si臋 z moich rozmy艣la艅 i wr贸ci膰 do tera藕niejszo艣ci.

- Tak, wszystko dobrze, przepraszam, panie profesorze - wymamrota艂am, chwyci艂am ksi膮偶k臋 i wepchn臋艂am j膮 do torby.

Wysz艂am z sali nieoczekiwanie podniesiona na duchu. Dzi臋ki uwadze profesora Mylne'a zrozumia艂am, 偶e podj臋艂am fa艂szywy trop. Obsesyjnie poszukuj膮c odpowiedniego wirusa, zapomnia艂am o jego 藕r贸dle - fiolce.

Musia艂am odnale藕膰 profesora Ambrose'a.

Rozdzia艂 36
Przeci膮偶enie

Seth s艂ysza艂 w艂asny oddech. A zatem... 偶y艂. B贸l rozsadzaj膮cy czaszk臋 by艂 tego dowodem. Pr贸bowa艂 si臋 zorientowa膰, gdzie w艂a艣ciwie si臋 znajduje. W jego umy艣le odbija艂y si臋 obrazy rzeczy, kt贸re rozpoznawa艂, ale kt贸rych nie zna艂.

Gdzie by艂? Na arenie? Ostro偶nie wyci膮gn膮艂 d艂o艅. Nie. To nie by艂a arena. 呕adnego piasku. Le偶a艂 p艂asko na plecach z zamkni臋tymi oczami na twardej powierzchni kompletnie wyczerpany.

Odp艂yn膮艂 na chwil臋 i obudzi艂 si臋 gwa艂townie. Porusza艂 si臋. Kto艣 z艂apa艂 go za nogi i ci膮gn膮艂 po ziemi.

J臋kn膮艂, pr贸buj膮c si臋 skoncentrowa膰. By艂 tak zdezorientowany, 偶e nie m贸g艂 my艣le膰 o tym, gdzie jest. Czy zosta艂 w艂a艣nie zraniony na arenie? Czy Protix nie 偶y艂? Nie, to zdarzy艂o si臋 dawno temu...

Stopniowo zacz臋艂o mu si臋 rozja艣nia膰 w g艂owie. Wiedzia艂 ju偶 teraz na pewno, 偶e nie jest na arenie, bo ci膮gni臋to go po schodach.

- Aaargh! - wycharcza艂 i uni贸s艂 r臋ce w obronnym ge艣cie, by chroni膰 g艂ow臋. - Otworzy艂 oczy i podni贸s艂 wzrok. - Zackary? - zapyta艂.

Zackary odwr贸ci艂 si臋, by na niego spojrze膰, i w tym momencie Seth zrozumia艂, 偶e on zamierza go zabi膰.

Ale w Parallonie nie mo偶na przecie偶 umrze膰, pr贸bowa艂 przekona膰 samego siebie.

I cho膰 Seth by艂 os艂abiony, jego instynkt samozachowawczy wzi膮艂 g贸r臋. Nagle zrozumia艂, dok膮d zmierzaj膮. Do rzeki.

Zackary burcza艂 z wysi艂kiem, z trudem chwyta艂 oddech, ale znajdowali si臋 ju偶 prawie u celu. Seth dziko rzuca艂 wzrokiem w poszukiwaniu czego艣, czego m贸g艂by si臋 chwyci膰. Potrzebowa艂 艣ciany, pala, czegokolwiek, co mog艂oby powstrzyma膰 Zackary'ego.

Poniewa偶 byli w Parallonie, a Seth tego w艂a艣nie chcia艂, obok niego pojawi艂 si臋 drewniany palik, kt贸rego uchwyci艂 si臋 obiema r臋kami.

Zackary potkn膮艂 si臋 i nogi Setha niemal wysun臋艂y mu si臋 z obj臋膰, co da艂o gladiatorowi chwil臋 niezb臋dn膮 do tego, by kopn膮膰 gwa艂townie i wytr膮ci膰 swojego porywacza z r贸wnowagi. Kiedy Zackary upad艂 na plecy, Seth skoczy艂 na r贸wne nogi i w my艣lach zamarzy艂 o sztylecie w d艂oni.

Zackary wsta艂 powoli i ch艂odno spojrza艂 na Setha.

- Mam nadziej臋, 偶e zdajesz sobie spraw臋 z tego, 偶e sztylet ci teraz nie pomo偶e?

Seth szerzej otworzy艂 oczy ze zdumienia. Zackary nie m贸wi艂 po 艂acinie. M贸wi艂 w obcym j臋zyku, kt贸rego u偶ywa艂 wcze艣niej w rozmowie z innymi lud藕mi. A jednak w jaki艣 niewyja艣niony spos贸b cz臋艣膰 umys艂u gladiatora zdo艂a艂a zrozumie膰 s艂owa.

- Ju偶 go nie potrzebuj臋 颅- wydysza艂 Seth w j臋zyku Zackary'ego i rzuci艂 sztylet na ziemi臋.

Zackary zmru偶y艂 oczy. Przygl膮da艂 si臋 spi臋tej sylwetce stoj膮cego przed nim cz艂owieka i wiedzia艂, 偶e Seth ma racj臋. Rozejrza艂 si臋 chaotycznie wok贸艂. Szuka艂 sprzymierze艅ca.

Gladiator przygl膮da艂 mu si臋 z za偶enowaniem.

- Dlaczego mnie nienawidzisz? 颅- zapyta艂 cicho.

Zackary r贸wnie偶 patrzy艂 na niego.

- To z艂e pytanie, Sethosie.

Seth zacisn膮艂 z臋by ze z艂o艣ci膮, ale si臋 nie poruszy艂 - czeka艂. W ko艅cu Zackary podj膮艂 przerwany w膮tek.

- Nie nienawidz臋 ci臋 颅- prychn膮艂. - Jak m贸g艂bym? Nikt nigdy nie by艂 mi bli偶szy...

Seth nie zrozumia艂. Co on m贸wi艂? To nie mia艂o sensu.

- To dlaczego chcesz mojej 艣mierci?

- To lepsze pytanie. Odpowied藕 jest prosta - w Parallonie nie ma miejsca dla nas obu.

- To dlatego wys艂a艂e艣 mnie do Londinium?

- Nie wys艂a艂em ci臋 do Londinium, ale za艂o偶y艂em, 偶e tam w艂a艣nie dotrzesz. - Zackary potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Dlatego w艂a艣nie nie rozumiem, jak to mo偶liwe, 偶e prze偶y艂e艣. By艂e艣 tam za d艂ugo...

- Tylko jedn膮 noc.

- Ca艂膮 noc w swoim czasie? To nie powinno si臋 zdarzy膰. Mo偶na tam prze偶y膰 najwy偶ej dwie godziny. Nie czu艂e艣, 偶e znikasz? 呕e twoje 偶ycie ga艣nie?

Seth wzruszy艂 ramionami, pr贸buj膮c nie przypomina膰 sobie przemo偶nej ch臋ci powrotu nad rzek臋.

Zackary nie spuszcza艂 z niego wzroku.

- Albo jeste艣 niesamowicie silny, albo masz niewiarygodne szcz臋艣cie. Powr贸t do w艂asnej 艣mierci to pierwotny odruch, dlatego si臋 tam znalaz艂e艣. Ale zosta艂e艣 tam tak d艂ugo, 偶e powiniene艣 zosta膰 uwi臋ziony w swoim w艂asnym czasie.

- Uwi臋ziony?

- Kiedy zostaniesz uwi臋ziony, nie mo偶esz si臋 wydosta膰. Na zawsze pozostajesz duchem.

Seth skin膮艂 g艂ow膮.

- A ty za艂o偶y艂e艣, 偶e taki w艂a艣nie los przypadnie mi w udziale.

- Oczywi艣cie. 颅- Zackary nadal nie spuszcza艂 z niego wzroku. - Dlaczego zatem wr贸ci艂e艣? My艣la艂em, 偶e masz ju偶 do艣膰 Parallonu?

Seth ju偶 mia艂 mu powiedzie膰 o Matthiasie, ale w ostatniej chwili ugryz艂 si臋 w j臋zyk. Zackary nie wiedzia艂 nic o jego przyjacielu, a Seth by艂 prawie pewien, 偶e nieu艣wiadamianie Zackary'ego le偶a艂o w interesie Matta.

- A zatem - powiedzia艂 cicho Zackary - prze偶y艂e艣 nie tylko wizyt臋 we w艂asnym czasie, lecz tak偶e wir. Wr贸ci艂e艣, w艂ama艂e艣 si臋 do mojego biura, po艂膮czy艂e艣 z moim terminalem i...

- ...w przedziwny spos贸b zdoby艂em t臋 odrobin臋 wiedzy, kt贸rej niewolnik b臋d膮cy gladiatorem nie ma potrzeby posiada膰 颅- doko艅czy艂 Seth.

Zackary potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- To ma艂o powiedziane.

- Zackary...

- Sethosie - powiedzia艂 Zackary, unosz膮c r臋ce. - Musz臋 pomy艣le膰. Zostaw mnie teraz. Porozmawiamy ponownie o poranku. Spotkaj si臋 ze mn膮 o jedenastej.

- O jedenastej? Sk膮d mam wiedzie膰, kt贸ra jest godzina?

- Och, na Boga, to jest Parallon. Skombinuj sobie zegarek.

Rozdzia艂 37
Zwr贸cony

Kiedy Seth wr贸ci艂 do wykreowanego przez przyjaciela pa艂acu, znalaz艂 Matthiasa mocno 艣pi膮cego w jego komnacie, ale st贸艂 w jadalni zastawiony by艂 zgo艂a imponuj膮co. Seth poczu艂 ucisk w piersiach, kiedy wyobrazi艂 sobie Matta siedz膮cego samotnie i czekaj膮cego na jego powr贸t. Westchn膮艂, wzi膮艂 talerz i na艂o偶y艂 sa艂at臋 z rzodkiewk膮 i plaster kaczki w sosie z ostryg.

Jad艂 z rozmys艂em, staraj膮c si臋 zrozumie膰, co mu si臋 przydarzy艂o. Czy to mo偶liwe, 偶e m贸wi艂 w j臋zyku, kt贸rego nigdy si臋 nie uczy艂? I co jeszcze wiedzia艂 w tej chwili? Podni贸s艂 oliwk臋, kt贸ra spad艂a z talerza, i nagle jego wzrok pad艂 na nowy dodatek b艂yszcz膮cy na jego nadgarstku. Pojawi艂 si臋 tam, kiedy na rozkaz Zackary'ego pomy艣la艂 o zegarku. Teraz cicho wy艣wietla艂 czas, kt贸ry z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 odczyta膰 - jakby nosi艂 go od zawsze.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. By艂 zbyt zm臋czony, by d艂u偶ej o tym my艣le膰, wi臋c wypi艂 du偶y kubek wody i powl贸k艂 si臋 do swojej komnaty. Chwil臋 p贸藕niej ju偶 spa艂 pod g臋sto wyszywanym pledem na swoim nowym mi臋kkim 艂贸偶ku.

Kiedy Matthias pojawi艂 si臋 nast臋pnego ranka, Sethos trenowa艂 ju偶 na arenie 膰wiczebnej. Przerwa艂 na chwil臋 atak na pal, by u艣miechn膮膰 si臋 szeroko do przyjaciela.

- Dzi臋ki za to 颅- powiedzia艂, gestem wskazuj膮c na aren臋 - i za uczt臋 ostatniej nocy. Przepraszam, 偶e wr贸ci艂em za p贸藕no, 偶eby zje艣膰 razem z tob膮.

Matthias uni贸s艂 brwi ze zdumienia. Tak bardzo przyzwyczai艂 si臋 do milcz膮cej rozpaczy Setha, 偶e z trudem rozpozna艂 ciep艂ego, mi艂ego m艂odzie艅ca stoj膮cego w艂a艣nie przed nim.

- Co si臋 wczoraj sta艂o? Nie by艂o ci臋 ca艂膮 noc. Gdzie by艂e艣? - zapyta艂 ostro偶nie.

Seth wbi艂 wzrok w przyjaciela, zastanawiaj膮c si臋, co, do licha, mu odpowiedzie膰. Wstrz膮saj膮ce informacje, kt贸re zdoby艂, a kt贸rych sam jeszcze nie zdo艂a艂 przyswoi膰, utworzy艂y teraz ogromn膮 przepa艣膰 mi臋dzy nimi i Seth nie wiedzia艂, jak ma j膮 zasypa膰. Sta艂 wi臋c niezdecydowanie przez chwil臋, zastanawiaj膮c si臋, czy m贸g艂by si臋 podzieli膰 cho膰by niewielk膮 cz臋艣ci膮 tego, co prze偶y艂.

- Dowiedzia艂em si臋, jak si臋 nazywa to miejsce.

- Bogom niech b臋d膮 dzi臋ki - za艣mia艂 si臋 Matthias. - No to teraz chod藕 i zjedz 艣niadanie.

Seth nie sp贸藕ni艂 si臋 na wyznaczone spotkanie. Kiedy przyszed艂, Zackary siedzia艂 na schodach swojego domu, w zamy艣leniu patrz膮c na rzek臋. Seth usiad艂 obok niego i Zackary poda艂 mu kubek z uchem wype艂niony gor膮cym paruj膮cym p艂ynem.

- Hmm... Kawa! Dzi臋ki - powiedzia艂 Seth automatycznie.

Po czym wbi艂 wzrok w sw贸j kubek. Sk膮d wiedzia艂, co to by艂 za nap贸j? Nigdy nie widzia艂 kubka, nigdy nie pi艂 kawy, a jednak kiedy wzi膮艂 艂yk, smakowa艂a tak, jak si臋 spodziewa艂. Wybornie.

Spojrza艂 na zrezygnowan膮 twarz Zackary'ego i zacz膮艂 rozumie膰, 偶e posiad艂 wiedz臋 znacznie wykraczaj膮c膮 poza znajomo艣膰 nowego j臋zyka.

Nie mia艂 poj臋cia, jaki by艂 jej zakres. Nie wiedzia艂, 偶e potrafi m贸wi膰 po angielsku, dop贸ki Zackary nie przem贸wi艂 do niego w tym j臋zyku. Nie wiedzia艂, czym jest kawa - a偶 do tej chwili.

Rozejrza艂 si臋, badaj膮c swoj膮 wiedz臋: Zackary mia艂 na sobie d偶insy i T-shirt, dziwaczne ubrania, kt贸re jeszcze wczoraj wydawa艂y mu si臋 obce i nienazwane. Teraz wydawa艂y si臋 normalne... w艂a艣ciwe. Spojrza艂 na swoj膮 tunik臋. Nie wydawa艂a si臋 z艂a, ale nagle jakby mniej odpowiednia. Spochmurnia艂.

Zackary zachichota艂 cicho na widok jego zmieszania i po艂o偶y艂 mu na kolanach zgrabny stosik ubra艅.

- Miejmy to ju偶 za sob膮. Nie mo偶esz do ko艅ca 偶ycia chodzi膰 w sukience.

Seth si臋 nie roze艣mia艂. Spojrza艂 ch艂odno na Zackary'ego i poirytowany zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, sk膮d on pochodzi.

Odpowied藕 pojawi艂a si臋 w jego g艂owie, zanim jeszcze do ko艅ca sformu艂owa艂 pytanie - z Londynu. I cho膰 si臋 nad tym nie zastanawia艂, zrozumia艂, 偶e Londyn by艂 tym, czym Londinium mia艂o si臋 sta膰 w przysz艂o艣ci. Czym si臋 sta艂o. Seth zacz膮艂 oddycha膰 szybciej, orientuj膮c si臋, 偶e ca艂a koncepcja stabilnego, mierzalnego, nast臋puj膮cego w okre艣lonej sekwencji czasu nagle zdecydowanie straci艂a na aktualno艣ci.

Zackary wyczu艂 jego niepok贸j i odwr贸ci艂 si臋 do niego.

- A zatem co dra偶ni gladiatora? Nie ubrania ani kawa, jak mi si臋 wydaje.

- Kt贸ry mamy rok? - wychrypia艂 Seth.

Zackary zamruga艂 oczami.

- Och, daj spok贸j, gladiatorze. Nie wierz臋, 偶e nie sta膰 ci臋 na nic wi臋cej.

Seth zmarszczy艂 brwi. Wyl膮dowa艂 w Parallonie i nagle znalaz艂 si臋 pod rz膮dami kolejnego lanisty. Zackary nie by艂 gwa艂towny i bezwzgl臋dny jak Tertius, ale Seth rozpozna艂 t臋 sam膮 bezwzgl臋dn膮 oboj臋tno艣膰. Podobnie jak Tertius Zackary czerpa艂 przyjemno艣膰 z podpuszczania go.

Seth jednak nie da艂 wyprowadzi膰 si臋 z r贸wnowagi. Rozwa偶y艂 komentarz Zackary'ego i nagle zda艂 sobie spraw臋, jak g艂upie by艂o pytanie, kt贸re zada艂.

- 呕yjemy tu poza czasem, prawda? - wyszepta艂 w nag艂ym ol艣nieniu.

Sk膮d to wiedzia艂?

Zackary kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Czy wr贸ci艂e艣, by odwiedzi膰 sw贸j czas?

- Oczywi艣cie.

- A inni?

- Wielu innych. 颅- Zackary gwa艂townie odwr贸ci艂 g艂ow臋 do Setha. - Ty r贸wnie偶 wr贸cisz.

- O nie - wymamrota艂 Seth, potrz膮saj膮c g艂ow膮. - Nie ja.

Zackary uni贸s艂 brwi i wsta艂.

- Czas wej艣膰 do 艣rodka - powiedzia艂 energicznie. - Jest kilka rzeczy, kt贸re chcia艂bym ci pokaza膰.

Seth wsta艂, ale nie wykona艂 kroku. Co zamierza艂 Zackary? Poprzedniego wieczoru ten cz艂owiek pr贸bowa艂 go zamordowa膰 i Seth nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e teraz nie ma ju偶 zamiaru umiera膰.

Zackary sta艂 w otwartych drzwiach i czeka艂.

- Mam rozumie膰, 偶e gladiator jest zbyt przera偶ony, by wej艣膰 do 艣rodka? - zadrwi艂.

- Co ja tu robi臋, Zackary? - sykn膮艂 Sethos.

- Wkr贸tce si臋 dowiesz - powiedzia艂 Zackary 艂agodnie. - A teraz chod藕, nie mam zbyt wiele czasu.

Sethos rykn膮艂 艣miechem.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Czas jest tutaj na wag臋 z艂ota.

Zackary obrzuci艂 go ch艂odnym spojrzeniem.

- Nie masz poj臋cia, o czym m贸wisz.

Seth spojrza艂 na niego z w艣ciek艂o艣ci膮, po czym odwr贸ci艂 si臋, got贸w do wyj艣cia.

- Jasne! Uciekaj... Bohaterski, wszechmocny gladiatorze! - zakpi艂 Zackary. - Jak ju偶 zbierzesz si臋 na odwag臋, 偶eby wr贸ci膰 i zada膰 mi w艂a艣ciwe pytania, to wr贸膰. B臋d臋 czeka艂.

Seth prychn膮艂 gniewnie i zdecydowanym krokiem odszed艂. Nie uszed艂 daleko, gdy poczu艂 u艣cisk d艂oni na swoim ramieniu. Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, mru偶膮c oczy.

- Zanim odejdziesz, przysi臋gnij, 偶e nie powiesz nikomu o wirze.

Seth zacisn膮艂 z臋by.

- A komu mia艂bym powiedzie膰?

- Nie m贸w nikomu - powt贸rzy艂 Zackary. - 呕ycie w Parallonie zale偶y od twojego milczenia.

Seth zmarszczy艂 brwi. Mia艂 wa偶niejsze zobowi膮zania ni偶 te, do kt贸rych przestrzegania teraz pr贸bowano go sk艂oni膰. A jednak g艂os Zackary'ego pobrzmiewa艂 szczero艣ci膮 i determinacj膮. Zawaha艂 si臋 przez chwil臋, po czym skin膮艂 g艂ow膮.

- W porz膮dku - burkn膮艂. - Przysi臋gam.

Rozdzia艂 38
Kontakt

Londyn

A.D. 2012

Pr贸ba Hamleta sko艅czy艂a si臋 nieco wcze艣niej, wi臋c zamiast p贸j艣膰 prosto na kolacj臋, jak najszybciej wr贸ci艂am do swojego pokoju, by podj膮膰 trop - profesor Ambrose, wirusolog.

Pami臋ta艂am, 偶e kiedy profesor Franklin przedstawi艂a go nam na biologii, powiedzia艂a, 偶e pracuje w Instytucie Bada艅 Mikrobiologicznych Uniwersytetu Nowojorskiego, wi臋c zacz臋艂am od przeszukania internetu.

Robi艂o to wra偶enie.

Klikn臋艂am na „Zespo艂y badawcze”, pluj膮c sobie w brod臋, 偶e nie zacz臋艂am swoich poszukiwa艅 od profesora Ambrose'a i 偶e nie uwzgl臋dni艂am na etapie poszukiwania wirusa uniwersyteckich jednostek badawczych. Nagle zrozumia艂am, 偶e bardziej prawdopodobne jest prowadzenie bada艅 nad wirusami przez zespo艂y uniwersyteckie ni偶 laboratoria finansowane ze 艣rodk贸w prywatnych.

Uniwersytety na swoich stronach wymienia艂y nazwiska wszystkich cz艂onk贸w zespo艂贸w badawczych i kadry dydaktycznej, co oznacza艂o, 偶e mog艂am zabra膰 si臋 do poszukiwa艅 profesora Ambrose'a ca艂kowicie legalnie.

Nie musia艂am si臋 w艂amywa膰.

艁atwizna. W teorii, jak si臋 okaza艂o. Zak艂adaj膮c, 偶e nazwisko profesora Ambrose'a znalaz艂oby si臋 w jakimkolwiek zestawieniu.

Zacz臋艂am, co oczywiste, od katedr wirusologii. Ani 艣ladu. Rozszerzy艂am wi臋c poszukiwania na wszystkie wydzia艂y i instytuty mikrobiologii. Nie pojawi艂 si臋 w sk艂adzie 偶adnego zespo艂u badawczego, wi臋c jeszcze bardziej poszerzy艂am zakres poszukiwa艅. Biologia kom贸rki, biochemia, nawet parazytologia medyczna.

Nie znalaz艂am go.

Nie da艂am si臋 tak 艂atwo zniech臋ci膰. Uzna艂am, 偶e spr贸buj臋 zapu艣ci膰 w Google proste wyszukiwanie: „profesor Ambrose wirusologia”.

Jedno umiarkowanie pasuj膮ce trafienie. Doktor Ambrose jako wsp贸艂autor pracy naukowej na temat malarii.

Czy to m贸g艂 by膰 m贸j profesor Ambrose? Nie by艂o zdj臋cia. Nie o tej dziedzinie bada艅 z nami rozmawia艂. 艢lad si臋 urywa艂, ale mia艂am co艣, czego mog艂am si臋 chwyci膰... Dop贸ki nie odkry艂am, 偶e doktor Ambrose jest kobiet膮 - doktor Caroline Ambrose.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 sprawdza艂am r贸偶nych niezwi膮zanych z tematem Ambrose'贸w: Belinda Ambrose, historyk zajmuj膮ca si臋 wojn膮 secesyjn膮, kilku prawnik贸w, poeta i kwatermistrz.

W ko艅cu musia艂am przyzna膰, 偶e ponownie zabrn臋艂am w 艣lep膮 uliczk臋.

- Ewa! Co ty tutaj robisz?

Podskoczy艂am.

- Astrid? Bo偶e! O czym tym razem zapomnia艂am?

Sta艂a w drzwiach, kr臋c膮c g艂ow膮.

- Przepraszam - powiedzia艂am, wstaj膮c pospiesznie. - Gdzie powinnam teraz by膰?

- Zn贸w si臋 rozchorujesz, je艣li b臋dziesz zapomina膰 o posi艂kach. Co si臋 z tob膮 dzieje?

Zaci膮gn臋艂a mnie do sto艂贸wki. Zd膮偶y艂y艣my tu偶 przed zamkni臋ciem, ale uda艂o mi si臋 jeszcze z艂apa膰 talerz zimnego makaronu i jab艂ko.

- A ty? Nic nie jesz? - zapyta艂am, kiedy Astrid prowadzi艂a mnie przez sal臋 do stolika.

Rob, Harry i George siedzieli nad pustymi talerzami, a Sadie pilnowa艂a tacy zastawionej jedzeniem, kt贸ra okaza艂a si臋 nale偶e膰 do Astrid. To oznacza艂o, 偶e przerwa艂a posi艂ek, 偶eby po mnie przyj艣膰. By艂am zak艂opotana i wzruszona.

Rozmawiali o pr贸bie Hamleta, ale by艂am zbyt poch艂oni臋ta w艂asnymi my艣lami, 偶eby w艂膮czy膰 si臋 do rozmowy.

- No to jak, Ewo?

Drgn臋艂am i wr贸ci艂am na ziemi臋. Sz艂am do swojego pokoju, a Astrid lekko mn膮 kierowa艂a, przytrzymuj膮c mnie za 艂okie膰.

- Przepraszam, Astrid, co powiedzia艂a艣?

- Ewa! - krzykn臋艂a. - Gdzie ty jeste艣?

Zamruga艂am oczami. Musia艂am. Jej twarz dzieli艂o od mojej zaledwie kilka centymetr贸w.

Westchn臋艂am.

- Chodzi o to, Astrid, 偶e jest co艣, z czym nie mog臋 sobie poradzi膰... Naprawd臋 mnie to dr臋czy...

- Rozwa偶a艂a艣 mo偶e tak膮 mo偶liwo艣膰, 偶e je艣li ty nie mo偶esz znale藕膰 rozwi膮zania, to mo偶e go nie ma? - U艣miechn臋艂a si臋 z wy偶szo艣ci膮.

Przewr贸ci艂am oczami.

- O co chodzi?

Zerkn臋艂am na ni膮. Czy mog艂am jej zaufa膰? M贸j sekret by艂 zbyt niebezpieczny, by podzieli膰 si臋 nim z kimkolwiek. Ale Astrid by艂a taka... fajna.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Ewa, co to za wielka tajemnica?

A ja s膮dzi艂am... nie by艂o 偶adnej wielkiej tajemnicy. Dlaczego tak mnie to dr臋czy艂o?

Opowiedzia艂am zatem Astrid o wszystkim. O moim wirusie, o fiolce profesora Ambrose'a i moich bezowocnych poszukiwaniach.

Sta艂a przede mn膮 z wyrazem sceptycyzmu na twarzy.

- Zgodzisz si臋 ze mn膮, 偶e znikaj膮ce wirusy w po艂膮czeniu ze znikaj膮cymi profesorami brzmi膮 troch臋... jak opowie艣膰 szale艅ca?

Natychmiast po偶a艂owa艂am, 偶e si臋 wygada艂am.

- A co m贸wi na ten temat stara Frankie?

- Kto?

Astrid przewr贸ci艂a oczami.

- Profesor Franklin. No, jak ona znalaz艂a tego Ambrose'a?

Milcza艂am.

- Przecie偶 j膮 o to zapyta艂a艣, nie?

- Oczywi艣cie, 偶e nie! Dlaczego mia艂abym to zrobi膰?

- Bo偶e! Nie s膮dzisz, 偶e oszcz臋dzi艂aby艣 sobie w ten spos贸b nieco czasu?

Spojrza艂am na ni膮 bezmy艣lnie. Chyba mia艂a racj臋. Mog艂am zapyta膰 profesor Franklin.

Nigdy jednak nie prosi艂am nikogo o pomoc. Ostatnim doros艂ym, kt贸remu zaufa艂am, by艂a bibliotekarka, kt贸ra donios艂a na mnie opiece spo艂ecznej. My艣l o zawierzeniu profesor Franklin sprawi艂a, 偶e zebra艂o mi si臋 na wymioty.

Astrid patrzy艂a na mnie ze zmarszczonym czo艂em. A potem powiedzia艂a cicho:

- To nie jest tak, 偶e wszyscy chc膮 ci zrobi膰 krzywd臋, wiesz?

Zmru偶y艂am oczy.

- Z wyj膮tkiem Willa, Harry'ego i George'a! - roze艣mia艂a si臋. - Oni wydaj膮 si臋 do艣膰 zdeterminowani. Gdziekolwiek i kiedykolwiek, o ile mog臋 to os膮dzi膰. Ale zgaduj臋, 偶e prawdopodobnie ich sp艂awisz.

Dotar艂y艣my ju偶 do mojego budynku.

- K艂ad藕 si臋 ju偶 do 艂贸偶ka, Ewo, a rano wy艣wiadcz mi przys艂ug臋 i porozmawiaj ze swoj膮 nauczycielk膮 biologii.

I to w艂a艣nie zrobi艂am.

Z艂apa艂am profesor Franklin pod koniec zaj臋膰. Rozpocz臋艂a si臋 w艂a艣nie d艂uga przerwa i wi臋kszo艣膰 ludzi zmierza艂a do sto艂贸wki. Wysz艂am z laboratorium tu偶 za ni膮. Zda艂am si臋 na los. Je艣li zboczy do pokoju nauczycielskiego, to nie zadam jej pytania. Je艣li p贸jdzie w tym samym kierunku co ja, zapytam j膮. Nie zboczy艂a, wi臋c zebra艂am si臋 na odwag臋.

- Pani profesor?

- Cze艣膰, Ewo! Wszystko w porz膮dku?

- Jasne... My艣la艂am tylko ostatnio o... profesorze Ambrosie.

Zmarszczy艂a brwi. Chodzi艂o chyba o to, 偶e St Mag's do艣膰 cz臋sto odwiedzali r贸偶ni naukowcy.

- Wirusologu - podpowiedzia艂am.

- Ach, tak, oczywi艣cie! Dobrze wam si臋 rozmawia艂o, prawda?

Uzna艂am, 偶e nie b臋d臋 odpowiada膰 na to pytanie.

- Chodzi o to, 偶e mam jedno pytanie dotycz膮ce wirus贸w, kt贸re chcia艂abym mu zada膰... i zastanawia艂am si臋, czy ma pani na niego jakie艣 namiary?

- Hm... niech pomy艣l臋. Sprawdz臋, czy mam jego adres e-mailowy. Staram si臋 w艂a艣nie przypomnie膰 sobie, jak w艂a艣ciwie nawi膮zali艣my kontakt...

- Och. A zatem to on si臋 z pani膮 skontaktowa艂?

- Tak. Powiedzia艂, 偶e jest w艂a艣nie w Anglii z cyklem wyk艂ad贸w, i zapyta艂, czy chcieliby艣my, by uwzgl臋dni艂 r贸wnie偶 wyk艂ad w St Mag's. Wys艂a艂 mi do przejrzenia kilka prac badawczych, wi臋c chyba musz臋 mie膰 jego adres e-mailowy. Sprawdz臋 dzi艣 wieczorem.

- Bardzo dzi臋kuj臋, pani profesor.

Ku mojej irytacji Astrid pods艂ucha艂a ko艅c贸wk臋 rozmowy i przez ca艂膮 d艂ug膮 przerw臋 nie przestawa艂a si臋 szczerzy膰. Musia艂am to jednak znie艣膰 z godno艣ci膮.

Na szcz臋艣cie do wieczornej pr贸by Astrid ju偶 odpu艣ci艂a. Wtedy to ja zacz臋艂am si臋 szeroko u艣miecha膰, bo dotar艂am do skrzyd艂a muzycznego przed Astrid i Sadie. Nie by艂o mi ju偶 tak bardzo do 艣miechu, kiedy odkry艂am, 偶e sp贸藕ni艂y si臋 nieco tylko dlatego, 偶e zahaczy艂y o m贸j pok贸j, 偶eby mnie zgarn膮膰.

Tak czy inaczej, dobrze nam si臋 gra艂o tego wieczoru. To by艂a najlepsza pr贸ba od czasu mojego wyj艣cia ze szpitala. Wraca艂am do pokoju w radosnym nastroju.

Radosna, ale potwornie zm臋czona. Zdecydowanie powinnam p贸j艣膰 jak najwcze艣niej spa膰. Musia艂am tylko szybko odrobi膰 prac臋 domow膮 z fizyki i przygotowa膰 list臋 艂aci艅skich s艂贸wek, kt贸re obieca艂am wys艂a膰 Astrid e-mailem na test nast臋pnego dnia.

Fizyka zaj臋艂a mi dos艂ownie pi臋膰 minut, wi臋c otworzy艂am laptop, 偶eby si臋 pod艂膮czy膰 do sieci.

W skrzynce miga艂a nowa wiadomo艣膰.

Wiadomo艣膰 od profesor Franklin. O rany...

Cze艣膰, Ewo!

Niestety, nie mam adresu e-mail profesora Ambrose'a. Przypomnia艂am sobie, 偶e skontaktowa艂 si臋 ze mn膮 telefonicznie. Wys艂a艂 kurierem kilka prac badawczych tydzie艅 przed swoim przyjazdem, ale nie by艂o tam 偶adnych danych kontaktowych.

Zrobi艂am Ci ksero artyku艂贸w, kt贸re mi przes艂a艂, na wypadek gdyby艣 mog艂a w nich znale藕膰 odpowied藕 na nurtuj膮ce Ci臋 pytanie. Mo偶esz je wzi膮膰 ode mnie jutro na zaj臋ciach.

A.F.

Cholera jasna.

Rozdzia艂 39
Towarzystwo

Po konfrontacji z Zackarym Seth pr贸bowa艂 wr贸ci膰 do codzienno艣ci 颅- trening贸w, biegania i poszukiwania Liwii - staraj膮c si臋 jednocze艣nie unika膰 rzeki i przylegaj膮cych do niej kwarta艂贸w.

Biega艂, a g艂ow臋 rozsadza艂y mu nowe pytania i odpowiedzi. Pytania o Parallon, o Londyn, o koniec Londinium, zmierzch kultury 艂aci艅skiej i 艣wit Anglii. Zastanawia艂 si臋, jak mo偶na by膰 martwym i 偶ywym jednocze艣nie. Zastanawia艂 si臋, czy jego Londinium istnia艂o w tym samym czasie co Londyn Zackary'ego. Je艣li on i Zackary podr贸偶owali jednocze艣nie ku swojej 艣mierci, to zapewne oba te czasy istnia艂y r贸wnolegle? A mo偶e czas istnia艂 tylko wtedy, gdy by艂e艣 艣wiadkiem jego przemijania? Czy prawdziwy 艣wiat, jego dawny 艣wiat, rzeczywi艣cie istnia艂? A Parallon? Gdzie w tej czasoprzestrzeni by艂a Liwia?

Oczywi艣cie wi臋kszo艣ci膮 swoich przemy艣le艅 nie dzieli艂 si臋 z Matthiasem. Matt nie wiedzia艂 o Zackarym, wirze ani nowo zdobytej wiedzy i Seth nie zamierza艂 zmienia膰 tego stanu rzeczy. Posiadanie tej wiedzy mog艂oby narazi膰 Matthiasa na ryzyko.

Nawet je艣li Matthias podejrzewa艂, 偶e Seth co艣 ukrywa, nie o艣miela艂 si臋 poruszy膰 tego tematu. By艂 tak uszcz臋艣liwiony tym, 偶e zn贸w ma u swego boku radosnego kompana, i偶 nie stara艂 si臋 dociec przyczyn tej odmiany.

Pewnego wieczoru Seth wr贸ci艂 zm臋czony i ociekaj膮cy potem po szczeg贸lnie wyczerpuj膮cym biegu i w progu domu natkn膮艂 si臋 na Matthiasa, kt贸ry wygl膮da艂, jakby zaraz mia艂 eksplodowa膰 z podekscytowania.

- Seth, przed chwil膮 widzia艂em ludzi! Mn贸stwo ludzi!

- Niedaleko rzeki? - zapyta艂 Seth ostro偶nie.

- Nie! Poka偶臋 ci, tylko...

- Co? - ponagli艂 go Seth.

- Mieli na sobie takie dziwne ubrania... i m贸wili...

Seth westchn膮艂.

- Pozw贸l mi si臋 umy膰 i zaraz rzuc臋 na to okiem! - zawo艂a艂 i poszed艂 do 艂azienki.

Zdj膮艂 przepocon膮 tunik臋, zastanawiaj膮c si臋 leniwie, co by powiedzia艂 Matthias na zainstalowanie prysznica.

Kiedy wyszed艂 z 艂azienki, Matthiasa zatchn臋艂o.

- Seth! Jeste艣 ubrany tak samo jak oni!

- My艣l臋, 偶e by艂oby dobrze, gdyby艣 poszed艂 za moim przyk艂adem 颅- powiedzia艂 Seth 艂agodnie.

Matthias nastroszy艂 si臋, ale pos艂ucha艂 rady przyjaciela. Seth pokaza艂 mu, jak zapina膰 suwak i przewlec pasek do spodni przez szlufki. Matthias przygl膮da艂 si臋 temu oszo艂omiony.

- Kiedy... gdzie si臋 tego nauczy艂e艣? - wyszepta艂.

Seth zrozumia艂, 偶e b臋dzie musia艂 wyja艣ni膰 co nieco, ale potrzebowa艂 czasu, by si臋 do tego mentalnie przygotowa膰.

- P贸藕niej ci wszystko opowiem 颅- obieca艂.

Matthias ze z艂o艣ci膮 potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, ale nie oponowa艂. By艂 zbyt podekscytowany.

- No to chod藕my - powiedzia艂, wyci膮gaj膮c Setha na zewn膮trz.

Ich dom znajdowa艂 si臋 na zach贸d od centrum Parallonu, za 艣wi膮tyni膮 i 艂膮k膮. Sethos lubi艂 biega膰 w tej okolicy, ale Matthias powi贸d艂 go na wsch贸d, w kierunku domu Kasjusza - najmniej ulubionej dzielnicy Setha.

Zanim dotarli do drogi Kasjusza, Matthias skr臋ci艂 w prawo, przeci膮艂 dwie kolejne ulice i si臋 zatrzyma艂. Stali twarz膮 do zaro艣ni臋tego trawnikiem placu. Seth wiedzia艂, 偶e wysokie b艂yszcz膮ce budynki otaczaj膮ce skwer pochodzi艂y z czas贸w edwardia艅skich. Kiedy tylko u艣wiadamia艂 sobie nowy fragment posiadanej wiedzy, wzdryga艂 si臋 lekko. Trudno by艂o si臋 do tego przyzwyczai膰. Matthias wskazywa艂 na odleg艂y r贸g placu.

- Tam 颅- wyszepta艂.

- Kawiarnia - r贸wnie偶 szeptem odpowiedzia艂 Seth, wypowiadaj膮c to s艂owo po raz pierwszy i po raz pierwszy u艣wiadamiaj膮c sobie jego istnienie.

Kawiarnia. Stoliki wystawione na traw臋. I siedz膮cy przy nich ludzie. Nie rozpoznawa艂 w艣r贸d nich nikogo, kogo widzia艂by wcze艣niej nad rzek膮.

Liczba kobiet by艂a zbli偶ona do liczby m臋偶czyzn. Wi臋kszo艣膰 by艂a mniej wi臋cej w jego wieku, niekt贸rzy - mo偶e kilka lat starsi. Matt mia艂 racj臋. 呕aden z nich nie by艂 ubrany jak Rzymianin. Seth poczu艂 ulg臋, 偶e przebrali si臋 ze swoich w艂asnych stroj贸w. Czu艂 si臋 zaskakuj膮co swobodnie w d偶insach i tenis贸wkach.

Matthias u艣miecha艂 si臋 szeroko i Seth zacz膮艂 si臋 obawia膰, 偶e za chwil臋 pobiegnie przez trawnik i podstawi sobie krzes艂o.

- Nie wychod藕 z cienia, Matt. Nie mamy poj臋cia, kim s膮 ci ludzie.

Matt nie ba艂 si臋 ju偶 jednak, 偶e zostanie odkryty, a jego poczucie nie艣miertelno艣ci zarazi艂o go beztrosk膮 pewno艣ci膮 siebie. Nie chcia艂 si臋 cofn膮膰. Seth po偶a艂owa艂, 偶e wcze艣niej nie ostrzeg艂 Matta przed Zackarym.

- Matt... - zacz膮艂, ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Jedna z dziewcz膮t dostrzeg艂a go i zamacha艂a do niego entuzjastycznie.

Matthias odmacha艂 i ruszy艂 ku niej. Kiedy zorientowa艂 si臋, 偶e Seth stoi jak skamienia艂y, zawr贸ci艂 i poci膮gn膮艂 przyjaciela w stron臋 艣wiat艂a.

Tego wieczoru Seth i Matt powr贸cili do domu w ciszy.

Kiedy weszli do holu, Matthias wpad艂 do swojego pokoju, a Seth z g艂臋bokim westchnieniem w艣lizgn膮艂 si臋 do swojego.

Nie chc膮c analizowa膰 pod艂ego nastroju Matta, Seth po艂o偶y艂 si臋 na 艂贸偶ku i zapatrzy艂 w sufit, po czym zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 nad charakterem ludno艣ci Parallonu. Wi臋kszo艣膰 ludzi, kt贸rych spotkali tego wieczoru, przyby艂a tu do艣膰 niedawno. Niekt贸rzy znali si臋 wcze艣niej, jak on i Matt, a inni byli sobie zupe艂nie obcy.

Co ich tu przywiod艂o?

Co ich wszystkich 艂膮czy?

Nie dane mu by艂o doko艅czy膰 tej my艣li, bo nagle wpad艂 z krzykiem Matthias.

- O co tu w艂a艣ciwie chodzi? Jak mog艂e艣 mi to zrobi膰?

Seth porzuci艂 analizowane pytania, by stawi膰 czo艂a tej napa艣ci. Ale by艂 kompletnie zdezorientowany.

- A co ja ci zrobi艂em, bracie?

Matt popatrzy艂 na niego z niedowierzaniem.

- Jak mog艂e艣 udawa膰, 偶e o niczym nie wiesz? Ci wszyscy ludzie! Wszystkie te dziewczyny! U艣miechni臋te, machaj膮ce. Czu艂em si臋, jakbym tym razem naprawd臋 trafi艂 do Elizjum. A potem usiedli艣my przy stole i... nie rozumia艂em ani s艂owa.

- Matt, pr贸bowa艂em...

- Ale ty owszem! - natar艂 ostro Matt. - Ty, kt贸ry udawa艂e艣, 偶e w og贸le nie chcesz tam i艣膰. Najwyra藕niej wykrada艂e艣 si臋 tam, nie m贸wi膮c mi ani s艂owa, w sekrecie przede mn膮 ucz膮c si臋 ich j臋zyka!

- Nie, Matt. To nie tak...

- Siedzia艂e艣 tam i udawa艂e艣, 偶e wcale nie masz ochoty tam siedzie膰, a wszystkie te dziewczyny wdzi臋czy艂y si臋 do ciebie...

- Matt, one po prostu...

- A ja nie mog艂em nawet powiedzie膰: „Podobaj膮 mi si臋 twoje w艂osy”, nie prosz膮c ci臋 o t艂umaczenie.

- Matt, ja...

- Przy tobie wyszed艂em na kompletnego g艂膮ba.

Matt rzuci艂 si臋 na brzeg 艂贸偶ka i wbi艂 wzrok w pod艂og臋.

Seth usiad艂 i wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Nie mo偶na by艂o ju偶 d艂u偶ej ucieka膰 od tej rozmowy.

- Pami臋tasz t臋 noc, kiedy nie wr贸ci艂em do domu? - zacz膮艂.

Matta najwyra藕niej zirytowa艂a nag艂a zmiana tematu, mimo to niech臋tnie pokiwa艂 g艂ow膮.

- No c贸偶... - Seth si臋 zawaha艂.

Jak mia艂 to wyt艂umaczy膰? Nie mia艂 odpowiedniego greckiego s艂ownictwa. Wiedzia艂, bo poj膮艂 to jego niedawno o艣wiecony umys艂, 偶e w przedziwny spos贸b przyswoi艂 olbrzymi膮 porcj臋 wiedzy z terminala komputerowego. Wiedzia艂 r贸wnie偶, 偶e Zackary by艂 tym zdarzeniem r贸wnie zdumiony co przera偶ony. Cho膰 nie mia艂 poj臋cia, ile Seth odkry艂, nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e niema艂o. Na tyle du偶o, 偶e Zackary pragn膮艂 jego 艣mierci. G艂贸wnie z tego powodu nie powiedzia艂 nic Mattowi. Nie powiedzia艂 nic r贸wnie偶 dlatego, 偶e nie rozumia艂, jak do tego dosz艂o. Z tego, co wiedzia艂 teraz na temat komputer贸w, wynika艂o, 偶e nie mia艂o prawa doj艣膰 do fizycznego transferu danych.

Matthias traci艂 cierpliwo艣膰.

- Tej nocy przypadkowo... otworzy艂em tak膮 skrzynk臋... straci艂em przytomno艣膰... a kiedy si臋 obudzi艂em, m贸wi艂em ju偶 po angielsku...

Brzmia艂o to niedorzecznie, ale Seth nie potrafi艂 uj膮膰 tego w s艂owa bli偶sze prawdy.

Na szcz臋艣cie Matt sp臋dzi艂 ju偶 wystarczaj膮co du偶o czasu w Parallonie, by zaakceptowa膰 bez protest贸w niedorzeczno艣ci.

- Co艣 jak... puszka Pandory? - wyszepta艂.

- Co艣 w tym rodzaju... - wykr臋ci艂 si臋 Seth.

- To dlaczego mnie tam nie zabra艂e艣? Gdybym ja znalaz艂 tak膮 skrzynk臋, tobym ci o niej powiedzia艂!

Seth wbi艂 spojrzenie w Matta.

- Bo cz艂owiek, kt贸ry jej pilnowa艂, pr贸bowa艂 mnie zabi膰 - powiedzia艂 w ko艅cu.

- W Parallonie nie mo偶esz zosta膰 zabi... - S艂owa zamar艂y Mattowi na ustach, kiedy zobaczy艂 wyraz twarzy Setha.

- A kim by艂 ten cz艂owiek?

Seth zacisn膮艂 usta i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie wiem.

To by艂a prawda. Rola, jak膮 Zackary odgrywa艂 w Parallonie, nadal stanowi艂a dla niego zagadk臋. Matthias nie odzywa艂 si臋 przez kilka chwil. Wiedzia艂 z do艣wiadczenia, 偶e je艣li Seth nie chcia艂 mu czego艣 powiedzie膰, to nie mo偶na by艂o zmusi膰 go do tego 偶adn膮 si艂膮.

W ko艅cu Matthias westchn膮艂 g艂臋boko i wsta艂.

- No dobra - warkn膮艂. - Ale b臋dziesz mnie uczy艂 angielskiego! Od jutrzejszego ranka poczynaj膮c.

Rozdzia艂 40
Refleksje

Seth gotowa艂 zup臋. W tradycyjny spos贸b: zgromadzi艂 sk艂adniki, rozkruszy艂 przyprawy, poszatkowa艂 cebulki, podgrza艂 wszystko i zamiesza艂. Gdy by艂 dzieckiem, z przyjemno艣ci膮 pomaga艂 Acancie, niewolnicy pracuj膮cej w kuchni, podczas przygotowywania posi艂k贸w dla ca艂ej rodziny. Matthias nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego Seth sp臋dza艂 tyle czasu na krojeniu i mieszaniu, kiedy wystarczy艂o strzepn膮膰 palcami, by wyczarowa膰 z powietrza gotowy posi艂ek. Setha jednak cieszy艂a sama czynno艣膰 przygotowywania posi艂ku. Uspokaja艂o go to. Tyle my艣li wirowa艂o nieustannie w jego g艂owie, 偶e szuka艂 ukojenia w powtarzalnych czynno艣ciach. Ka偶dego ranka biega艂 przez dwie godziny, wraca艂 do domu wyk膮pa膰 si臋, budzi艂 Matta i zjada艂 z nim 艣niadanie. Potem przez kilka godzin uczy艂 go angielskiego - ka偶dego ranka od pami臋tnego wieczoru w kawiarni.

Lekcje sz艂y im ca艂kiem dobrze. Seth by艂 cierpliwym nauczycielem, a Matthias mia艂 motywacj臋 do ci臋偶kiej pracy. Do tego stopnia opanowa艂 nowy j臋zyk, 偶e ka偶dego wieczoru z przyjemno艣ci膮 odwiedza艂 kafejk臋.

Zazwyczaj wychodzi艂 wkr贸tce po rozpocz臋ciu 膰wicze艅 przez Setha, co im obu bardzo odpowiada艂o. Seth nienawidzi艂 膰wiczy膰 przy 艣wiadkach, a Matthias z trudem znosi艂 jego widok podczas 膰wicze艅. Po prostu nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego jego przyjaciel nadal to robi. Seth nienawidzi艂 bycia gladiatorem. Walka nigdy nie sprawia艂a mu przyjemno艣ci. Co zatem motywowa艂o go do dalszych 膰wicze艅? Przecie偶 umiej臋tno艣膰 walki nie mia艂a w Parallonie znaczenia.

By艂 jeszcze jeden pow贸d, dla kt贸rego Matt z takim trudem znosi艂 niezmordowane 膰wiczenia Setha. Gdzie艣 w g艂臋bi duszy obawia艂 si臋, 偶e Seth skrywa pragnienie pomszczenia 艣mierci Liwii. Nie zazna spokoju, p贸ki nie dope艂ni zemsty. I chocia偶 Matt by艂 prawie pewien, 偶e Seth nigdy wi臋cej nie zobaczy Kasjusza, mia艂 ponur膮 艣wiadomo艣膰, 偶e Seth zawsze b臋dzie si臋 zmaga艂 sam ze sob膮.

Nigdy nie rozmawiali o Liwii. To by艂 temat tabu. Podobnie jak Kasjusz i noc znikni臋cia Setha. Ale ich zwi膮zek wytrzymywa艂 t臋 pr贸b臋. Ewoluowa艂. Szanowali si臋 nawzajem i rezerwowali dla siebie sporo prywatno艣ci.

Zupa Setha gotowa艂a si臋 na wolnym ogniu, aromatem przypominaj膮c o innej kuchni i innym 偶yciu. Nie da艂 sobie jednak przyzwolenia na wycofanie si臋 w te bezpieczne obszary. Kiedy posypywa艂 li艣膰mi fenku艂u fasol臋, rozmy艣la艂 leniwie o tym, czy Matt wr贸ci do domu, by zje艣膰 z nim posi艂ek. Jak na zawo艂anie us艂ysza艂 trza艣ni臋cie drzwi frontowych.

- Cze艣膰, Seth - rzuci艂 Matt z o偶ywieniem. - Co艣 tu smakowicie pachnie!

- Jestem w kuch... - Seth urwa艂.

- Poznaj Georgi臋 i Clare. Przyprowadzi艂em je, 偶eby zjad艂y dzi艣 z nami kolacj臋.

Nikt nigdy wcze艣niej nie przyszed艂 do ich domu. To by艂 ich kokon, ich prywatne sanktuarium, i nagle Matthias bez uprzedzenia otworzy艂 drzwi i zaprosi艂 Parallon do 艣rodka.

Seth rozwa偶y艂 szybko, czy szok b臋d膮cy wynikiem tego najazdu jest silniejszy ni偶 kurtuazja. Matthias pozorowa艂 nonszalancj臋, a dziewcz臋ta czujnie przygl膮da艂y si臋 Sethowi, wyczuwaj膮c niezr臋czno艣膰 sytuacji.

Seth mia艂 jednak refleks i wychowano go do przestrzegania zasad go艣cinno艣ci.

- Witajcie, Clare i Georgio. Mam nadziej臋, 偶e jeste艣cie g艂odne.

Obie skin臋艂y g艂owami, oczarowane jego u艣miechem. Matthias przyzwyczajony by艂 do piorunuj膮cego wra偶enia, jakie Seth robi艂 na kobietach, ale patrzy艂 na to ze smutkiem. Ju偶 zaczyna艂 偶a艂owa膰, 偶e przyprowadzi艂 je do domu. Georgia bez dw贸ch zda艅 by艂a nim zainteresowana 颅- dop贸ki nie wesz艂a do kuchni i nie zobaczy艂a jego przyjaciela.

Seth wr贸ci艂 do przyrz膮dzania jedzenia. Musia艂 zwi臋kszy膰 jego obj臋to艣膰. Z pewno艣ci膮 nie m贸g艂 zacz膮膰 kroi膰 i gotowa膰 od zera, ale pi臋kno Parallonu polega艂o na tym, 偶e mo偶na by艂o na 偶yczenie dowolnie zwi臋ksza膰 ilo艣膰 i obj臋to艣膰. Postanowi艂 doda膰 proste danie rybne: cefala w mi臋cie i kolendrze z sosem cytrynowym. Z deserami mia艂 okazj臋 zetkn膮膰 si臋 jedynie w domu Natalisa. Chocia偶 wi臋c wspomnienie to wywo艂a艂o bolesne uk艂ucie, skupi艂 my艣li i kilka chwil p贸藕niej przypomnia艂 sobie smakowity talerz, kt贸ry przynios艂a mu kiedy艣 Liwia, na kt贸rym nie brakowa艂o nadziewanych daktyli i ciastek migda艂owych. Wyczarowa艂 go teraz, a zapach by艂 tak zniewalaj膮cy, 偶e niemal zapar艂 mu dech w piersiach.

Clare wsun臋艂a g艂ow臋 przez kuchenne drzwi w chwili, w kt贸rej um臋czona twarz Setha dok艂adnie oddawa艂a jego zmagania z pami臋ci膮.

- Ja... zastanawia艂am si臋 tylko, czy mog艂abym w czym艣 pom贸c.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, nieufny, czy potrafi zapanowa膰 nad swoim g艂osem. Wycofa艂a si臋 pospiesznie.

Seth odetchn膮艂 g艂臋boko kilka razy i jeszcze raz cofn膮艂 si臋 my艣lami do tego bezpiecznego, mrocznego zak膮tka swojej 艣wiadomo艣ci. Nala艂 chochl膮 zup臋 do miseczek i zani贸s艂 je do jadalni, gdzie siedzieli ju偶 pozostali. W atmosferze wyczuwa艂o si臋 napi臋cie. Seth nie odzywa艂 si臋, za to Matthias gada艂 za dw贸ch.

Kiedy zjedli zup臋, Seth wr贸ci艂 do kuchni po ryb臋. Po tym jednak jak postawi艂 kamionkowe talerze przed dziewcz臋tami, te zdezorientowane wbi艂y wzrok w st贸艂.

- Ups! Chyba nie mam widelca - za艣mia艂a si臋 Georgia nerwowo.

Matthias wygl膮da艂 na skonsternowanego. Jaki zn贸w widelec? Ale Seth, kt贸ry pocz膮tkowo z zaskoczeniem uni贸s艂 brwi, zrozumia艂 natychmiast, czego oczekuj膮, i wyczarowa艂 cztery widelce. Matthias rzuci艂 mu pytaj膮ce spojrzenie. Seth wzruszy艂 ramionami i zabra艂 si臋 do swojego dania. Na szcz臋艣cie lata praktyki lekarskiej Matthiasa nada艂y jego d艂oniom zr臋czno艣膰, wi臋c wystarczy艂o, by przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋, w jaki spos贸b pozostali pos艂uguj膮 si臋 tym nowym dla niego narz臋dziem, by szybko przyswoi艂 sobie t臋 umiej臋tno艣膰.

Kiedy Seth przyni贸s艂 ostatnie danie, Georgia szerzej otworzy艂a oczy z zadowolenia. Ciasto wygl膮da艂o przepysznie. Ukroi艂 ka偶demu kawa艂ek i usiad艂, by samemu spr贸bowa膰. Momentalnie przeni贸s艂 si臋 my艣lami do pokoju w domu Natalisa, gdy patrzy艂 przez pok贸j na Liwi臋 nios膮c膮 mu aromatyczny talerz. W 偶artach poda艂 jej do ust kawa艂ek ciasta. Uwielbia艂a migda艂y, a on uwielbia艂 przygl膮da膰 si臋, jak je. Kiedy sko艅czyli ciasto, zliza艂a okruszyny z jego palc贸w...

Matthias odchrz膮kn膮艂.

- Seth, mo偶e poka偶esz Clare pozosta艂膮 cz臋艣膰 naszego domu?

Seth wr贸ci艂 na ziemi臋.

- Och, bardzo chcia艂abym go zobaczy膰 - pisn臋艂a Clare, podskakuj膮c.

- Oczywi艣cie - odpowiedzia艂 sucho Seth i spojrza艂 ostro na Matthiasa.

Wsta艂 i wyprowadzi艂 Clare z pokoju, by pokaza膰 jej sw贸j ogr贸d zio艂owy. Pokaza艂 jej, w jaki spos贸b rozkrusza膰 li艣cie r贸偶nych zi贸艂 mi臋dzy palcami, by m贸c naprawd臋 doceni膰 ich zapach, a ona skwapliwie skorzysta艂a z jego instrukcji.

- Urocze! Ca艂e 偶ycie mieszka艂am w mie艣cie i nigdy niczego nie uprawia艂am.

- W Londynie?

- Tak.

- Kt贸ry by艂 rok, kiedy... wyjecha艂a艣?

- 1969.

- Na Zeusa - wyszepta艂 bezwiednie.

- Na Zeusa? Seth, sk膮d ty si臋 wzi膮艂e艣?

- Z czas贸w znacznie wcze艣niejszych ni偶 twoje. Ale tutaj czas biegnie inaczej. Wydaje si臋, 偶e ludzie nie przybywaj膮 w jakim艣 okre艣lonym porz膮dku chronologicznym... To bardzo trudne.

- Seth... Musz臋 wiedzie膰, a Georgia ci膮gle zmienia temat... Powiedz mi... prosz臋... Czy wiesz, dlaczego tu jeste艣my?

Utkwi艂a w nim nieporuszone spojrzenie.

Zagryz艂 wargi. Nie potrafi艂 odpowiedzie膰 na to pytanie.

- Musisz powiedzie膰 mi prawd臋... Czy my jeste艣my martwi?

Spojrza艂 na swoje d艂onie i wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- Wiem o tym 艣wiecie niewiele wi臋cej ni偶 ty... Ale tak, Clare... My艣l臋, 偶e w swoich czasach jeste艣 martwa.

Opar艂a si臋 o niski murek i zapatrzy艂a na krzaki r贸偶. Po policzkach sp艂ywa艂y jej 艂zy. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Ale dlaczego? Jestem taka m艂oda... Chodzi艂am jeszcze do szko艂y. Nic nie uda艂o mi si臋 w 偶yciu osi膮gn膮膰...

Seth usiad艂 na murku obok niej i obj膮艂 j膮 ramieniem. Rozszlocha艂a si臋.

- Clare - powiedzia艂 cicho. - Jeste艣 martwa w swoich czasach, ale tu 偶yjesz.

- Ale chcia艂am jeszcze tyle zrobi膰... - Poci膮gn臋艂a nosem.

Seth 偶a艂owa艂, 偶e na jego miejscu nie ma Matthiasa. Matthias by艂 tak oczarowany tym nowym 偶yciem, 偶e bez trudu znalaz艂by s艂owa pocieszenia. Pr贸bowa艂 sobie przypomnie膰 cho膰 cz臋艣膰 argument贸w swojego przyjaciela.

- Clare, w Parallonie mo偶esz robi膰 wszystko, co chcesz. Masz na to tyle czasu, ile ci trzeba. Nie starzejesz si臋, ca艂y czas jeste艣 silna i pi臋kna...

Poci膮gn臋艂a nosem i skin臋艂a g艂ow膮, pr贸buj膮c grzbietem d艂oni obetrze膰 艂zy.

- Matt powiedzia艂by pewnie, 偶e nigdy nie 偶yli艣my r贸wnie mocno jak tu.

Jeszcze raz skin臋艂a g艂ow膮 i u艣miechn臋艂a si臋 s艂abo.

- To prawda... Ju偶 mi lepiej. Ta gor膮czka strasznie mnie os艂abi艂a.

Seth podskoczy艂 na d藕wi臋k s艂owa „gor膮czka”.

- By艂a艣 chora? - zapyta艂.

Clare zamruga艂a oczami zaskoczona nag艂膮 zmian膮 tonu. Skin臋艂a g艂ow膮.

- Mo偶esz to opisa膰? Mam na my艣li gor膮czk臋.

- No c贸偶, to by艂 koszmar! Nie mog艂am si臋 porusza膰. Parali偶uj膮cy b贸l g艂owy, wymioty, koszmary senne i... wi臋cej nie pami臋tam. Obudzi艂am si臋 ju偶 tutaj.

Seth przytakn膮艂 i zacz膮艂 kr膮偶y膰 po ogrodzie zio艂owym.

- Seth?

Odwr贸ci艂 si臋.

- Mam jeszcze jedno pytanie...

Zatrzyma艂 si臋 i czeka艂 w milczeniu.

- Je艣li nie 偶yjemy, to... gdzie s膮 wszyscy? - wyszepta艂a.

- Jest tu ca艂kiem sporo ludzi - odrzek艂a m臋tnie, uchylaj膮c si臋 od odpowiedzi.

- Tak, wiem, ale gdzie s膮 pozostali? Moi dziadkowie? Szekspir? No nie wiem, kr贸lowa Wiktoria?

Clare zada艂a w艂a艣nie pytanie, kt贸re prze艣ladowa艂o Setha, odk膮d pojawi艂 si臋 w Parallonie. Ostatecznie od tego dnia szuka艂 Liwii. Gdzie by艂a? Gdzie byli wszyscy inni? Sofokles? Jego rodzice? Jego zamordowani bracia i siostry?

- Nie wiem - powiedzia艂 zmienionym g艂osem. - Ale... zaczynam s膮dzi膰, 偶e mo偶e by膰 w tym jaka艣 prawid艂owo艣膰. Chod藕.

Clare posz艂a za nim przez atrium do g艂贸wnego pokoju, kt贸rego drzwi otworzy艂. Matthias i Georgia gwa艂townie odsun臋li si臋 od siebie.

- Seth! Czy mo偶emy prosi膰 o odrobin臋 prywatno艣ci?

- Przepraszam, musz臋 tylko zapyta膰 o co艣 Georgi臋.

Georgia wyg艂adzi艂a w艂osy i unios艂a brwi.

- A co chcesz wiedzie膰?

Seth zorientowa艂 si臋, 偶e chce zada膰 bardzo niezr臋czne pytanie. Sta艂 przez chwil臋, zastanawiaj膮c si臋, jak to najlepiej uj膮膰.

- Seth?

- Georgia... Jak umar艂a艣?

Rozdzia艂 41
Mozaika

Londyn

A.D. 2012

- Idziesz wreszcie, Astrid?

- Wyluzuj! Nie jestem w stanie je艣膰 tej tarty szybciej. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e naprawd臋 mia艂a艣 ochot臋 jecha膰 na t臋 wycieczk臋.

Obrzuci艂a mnie tym swoim s艂ynnym spojrzeniem.

- Mo偶esz ju偶 sobie przesta膰 na mnie u偶ywa膰? - odburkn臋艂am. - Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e tylko mnie to ekscytuje.

- Ale偶 przepraszam, Ewo. Zapomnia艂am o... profesorze Mylnie, profesorze Crispinie i kilku kujonach z dziewi膮tej klasy...

Fukn臋艂am, za艂o偶y艂am r臋ce na piersiach i t臋sknie wyjrza艂am przez okno jadalni na punkt zbi贸rki znajduj膮cy si臋 po drugiej stronie dziedzi艅ca.

- Teraz ju偶 z pewno艣ci膮 si臋 sp贸藕nimy. Mylne, Andropolus, Edwards i Crispin ju偶 tam s膮.

Astrid j臋kn臋艂a, wpakowa艂a sobie do ust ostatni膮 艂y偶k臋 tarty i odnios艂a talerz do okienka.

Nie by艂y艣my jednak ostatnie. Ruby i jej nowy ch艂opak Dominic Patel dowlekli si臋 po nas. Ca艂a czw贸rka nauczycieli od razu ruszy艂a z wym贸wkami.

Czterech nauczycieli i dwudziestu czterech uczni贸w wydzia艂u historii i filologii klasycznej postanowi艂o pojecha膰 razem na t臋 szczeg贸ln膮 wycieczk臋 szkoln膮. Wyczekiwanie w艣r贸d kadry by艂o niemal namacalne. Wi臋kszo艣膰 uczni贸w okazywa艂a mniej wi臋cej taki entuzjazm jak Astrid.

- No dobrze 颅- zacz膮艂 profesor Mylne, kiedy sko艅czy艂 sprawdza膰 list臋 颅- p贸jdziemy teraz na miejsce, co zabierze nam mniej wi臋cej kwadrans. Kiedy tam dotrzemy, wszyscy otrzymacie informatory dotycz膮ce zasad bezpiecze艅stwa oraz kaski. Nie musz臋 wam zapewne powtarza膰, 偶e to dla nas wyj膮tkowa okazja. Bardzo rzadko zdarza si臋 w dzisiejszych czasach, by burzono jaki艣 budynek znajduj膮cy si臋 powy偶ej stanowiska archeologicznego z okresu Londinium. Archeolodzy odkryli nie tylko fundamenty czego艣, co wygl膮da na rzymski pa艂ac, ale r贸wnie偶 wiele bogato zdobionych rzymskich przedmiot贸w. Mam nadziej臋, 偶e na nie r贸wnie偶 b臋dziemy mieli okazj臋 rzuci膰 okiem. Zapewne wiecie, 偶e zazwyczaj nie wpuszcza si臋 wycieczek szkolnych na teren wykopalisk, ale jestem przyjacielem Allana Hardcastle'a, jednego z kierownik贸w bada艅, i obieca艂em mu, 偶e b臋dziecie si臋 zachowywa膰 nienagannie.

Obrzuci艂 nas znacz膮cym spojrzeniem. Mo偶e dwoje uczni贸w z entuzjazmem podnios艂o wzrok. Niekt贸rzy po prostu ziewn臋li. No c贸偶, s艂yszeli艣my pogadank臋 o nienagannym zachowaniu przed ka偶d膮 wycieczk膮 szkoln膮. A St Mag's organizowa艂a mn贸stwo wycieczek 颅- teatry, koncerty, galerie sztuki, muzea - wi臋c wi臋kszo艣膰 dzieciak贸w by艂a ju偶 do艣膰 zblazowana. Nie ja... Mnie to wszystko nieodmiennie zachwyca艂o. Podrepta艂am tu偶 za profesorem Mylne'em, kiedy on zdecydowanym krokiem ruszy艂 w stron臋 wyj艣cia ze szko艂y. Astrid wznios艂a oczy ku g贸rze i pod膮偶y艂a za mn膮.

Profesor Mylne szybko przeszed艂 wzd艂u偶 City Road, potem pokona艂 London Wall i wkroczy艂 na Moorgate. Szli艣my tu偶 za nim, a reszta wycieczki wlok艂a si臋 z ty艂u.

Kiedy stan臋li艣my przed Bank Station, 偶eby wszystkich jeszcze raz przeliczy膰, Astrid za艂o偶y艂a r臋ce na piersiach.

- Kwadrans nale偶y uzna膰 za optymistyczne oszacowanie - sykn臋艂a.

- Trwa to tak d艂ugo tylko dlatego, 偶e co chwila musimy si臋 zatrzymywa膰, 偶eby poczeka膰 na reszt臋.

Z wdzi臋czno艣ci膮 my艣la艂am o tych wszystkich przystankach. Chodzenie by艂o dla mnie do艣膰 wyczerpuj膮ce i musia艂am odpoczywa膰 co jaki艣 czas. Ale te偶 chodzi艂o o to, 偶e kocha艂am t臋 cz臋艣膰 Londynu. Przypomina艂a troch臋 katalog architektury: setki budynk贸w o r贸偶nych kszta艂tach, w r贸偶nych stylach znajduj膮cych si臋 w tak bliskim s膮siedztwie, bez przestrzegania jakiegokolwiek porz膮dku.

Kiedy ju偶 wszyscy si臋 dowlekli i ogarn臋li, poszli艣my dalej.

- No, wreszcie - wydysza艂a Astrid.

Dotarli艣my do... trudno powiedzie膰, by艂o to co艣 w rodzaju zakurzonego placu budowy, kt贸rego rozmaite cz臋艣ci pokrywa艂y p艂achty impregnowanego brezentu.

Profesor Mylne pop臋dzi艂 poinformowa膰 o naszej obecno艣ci i wr贸ci艂 kilka minut p贸藕niej ze swoim przyjacielem Allanem Hardcastle'em. Obaj nie艣li skrzynki wype艂nione kaskami. Astrid rozpogodzi艂a si臋 nieco, kiedy za艂o偶y艂a jaskrawopomara艅czowy kask - lubi艂a si臋 przebiera膰, zw艂aszcza w rzeczy w takich kolorach.

Potem poprowadzono nas ostro偶nie po czym艣 w rodzaju prostok膮tnych murk贸w.

- S膮dzimy, 偶e by艂y to pa艂acowe spi偶arnie - powiedzia艂 Allan Hardcastle.

- A sk膮d wiecie? - zapyta艂 jeden z ch艂opc贸w z dziewi膮tej klasy.

- Jezu, nienawidz臋 chodzi膰 na te wycieczki z dzieciakami - wymamrota艂a mi do ucha Astrid. - Zawsze przez nich wszystko si臋 zaczyna rozwleka膰.

- Po pierwsze, wymiary - ci膮gn膮艂 nasz przewodnik. - Po drugie, znale藕li艣my mn贸stwo pozosta艂o艣ci wyrob贸w garncarskich - prawdopodobnie dzban贸w na wod臋 i wino. Obecnie s膮 sklejane i 艂膮czone przez koordynatora znalezisk.

Zerkn臋li艣my na dwa mniejsze obszary, ale trudno by艂o je sobie wyobrazi膰 zastawione naczyniami z wod膮 i winem. W艂a艣ciwie w og贸le trudno by艂o sobie wyobrazi膰, 偶e kiedy艣 znajdowa艂y si臋 tam jakie艣 pomieszczenia.

- Je艣li staniecie ostro偶nie na tym podwy偶szeniu - m贸wi艂 Allan Hardcastle - znajdziecie si臋 na pozosta艂o艣ciach jednej z zewn臋trznych 艣cian pa艂acu.

Weszli艣my za nim na wy偶szy murek i spojrza艂am w d贸艂 na co艣, co zapewne by艂o kiedy艣 wn臋trzem pa艂acu. Mog艂am rozr贸偶ni膰 zakurzone, wybrukowane pod艂ogi znajduj膮ce si臋 mniej wi臋cej metr poni偶ej murku. Rzuci艂am okiem na ca艂y obszar stanowiska archeologicznego. By艂a to siatka podobnych murk贸w - wi臋kszo艣膰 wznosi艂a si臋 na mniej wi臋cej metr podobnie jak ten, na kt贸rym stali艣my - pozosta艂o艣膰 wewn臋trznych 艣cian. Usilnie pr贸bowa艂am wyobrazi膰 sobie budynek, kt贸ry kiedy艣 sta艂 w tym miejscu.

- Dobry Bo偶e! - wykrzykn膮艂 znajduj膮cy si臋 przed nami profesor Mylne. - Fontanny pozosta艂y nieomal nietkni臋te!

Allan Hardcastle z dum膮 skin膮艂 g艂ow膮.

- Mo偶na nawet rozpozna膰 p艂askorze藕by ptak贸w ci膮gn膮ce si臋 wok贸艂 nich. Kimkolwiek by艂 w艂a艣ciciel tego pa艂acu, najwyra藕niej lubi艂 ptaki - odkryli艣my pozosta艂o艣ci dw贸ch wielkich rze藕b or艂贸w. S膮dzimy, 偶e najprawdopodobniej sta艂y pierwotnie po dw贸ch stronach drzwi wej艣ciowych.

- Czy mo偶emy je zobaczy膰? - zapyta艂 Rob Wilmer.

Rob nale偶a艂 najwyra藕niej do grupy entuzjast贸w. I zapunktowa艂 u mnie.

- Mam nadziej臋. O ile ich jeszcze nie zapakowano i nie wys艂ano do British Museum. B臋d臋 musia艂 sprawdzi膰 u koordynatora znalezisk.

- Je艣li zejdziecie teraz pojedynczym rz臋dem, b臋dziecie mogli przyjrze膰 si臋 bli偶ej tym rze藕bieniom. S膮 wyj膮tkowe...

Ruszy艂am za profesorem Mylne'em. Chocia偶 brakowa艂o wielu element贸w, mog艂am sobie dok艂adnie wyobrazi膰, jak wygl膮da艂a taka fontanna. Wra偶enie by艂o tak silne, 偶e niemal widzia艂am j膮 stoj膮c膮 przede mn膮... B艂yszcz膮cy wypolerowany marmur i 艣wiat艂o odbijaj膮ce si臋 od jej powierzchni.

- Czy widzieli艣my wcze艣niej slajdy przedstawiaj膮ce t臋 fontann臋? - zapyta艂am profesora Mylne'a.

- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie, Ewo. Dopiero niedawno zosta艂a odkryta.

- A co艣 podobnego? Wydaje mi si臋 dziwnie znajoma 颅- upiera艂am si臋.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie. W ka偶dym razie nie na moich zaj臋ciach. Nigdy nie widzia艂em fontanny tak kunsztownie zdobionej ptakami. Jest niezwyk艂a.

Poczu艂am wyra藕ny niepok贸j. By艂am pewna, 偶e widzia艂am t臋 fontann臋 wcze艣niej, a je艣li nie na zaj臋ciach profesora Mylne'a, to gdzie? W bibliotece szkolnej? W internecie? Ale tak jak powiedzia艂 profesor Mylne - by艂a ukryta pod nowszymi budowlami przez ostatnie dwa tysi膮ce lat. A zatem nie mog艂am widzie膰 jej zdj臋膰 ani rysunk贸w. Musia艂a istnie膰 jaka艣 inna fontanna, bardzo do niej podobna. Przeczesywa艂am umys艂 w poszukiwaniu podobnych obraz贸w. Zazwyczaj przypominanie sobie 藕r贸de艂 danej informacji nie sprawia艂o mi najmniejszych problem贸w.

- Chod藕, Ewa - sykn臋艂a Astrid.

Zamruga艂am oczami i zda艂am sobie spraw臋, 偶e zosta艂am przy fontannie sama. Wszyscy inni poszli ju偶 dalej. Astrid poci膮gn臋艂a mnie pod 艣cian臋 obok siebie i posz艂y艣my na prze艂aj, 偶eby do艂膮czy膰 do grupy.

Allan Hardcastle prowadzi艂 ca艂膮 wycieczk臋.

- Tutaj znajduj膮 si臋 najbardziej ekscytuj膮ce nas fragmenty - rozpromieni艂 si臋, okr膮偶aj膮c ostro偶nie pozosta艂o艣ci centralnego atrium i id膮c wzd艂u偶 kolejnego ci膮gu mur贸w.

Wszyscy ruszyli艣my za nim.

- Sta艅cie tutaj - powiedzia艂, pokazuj膮c fragment mur贸w, a sam zszed艂 ostro偶nie na znajduj膮c膮 si臋 ni偶ej posadzk臋, kt贸r膮 ca艂kowicie pokrywa艂a wielka p艂achta bia艂ego brezentu.

Obserwowali艣my go z po艂o偶onego wy偶ej dogodnego punktu widokowego, kiedy ostro偶nie odsuwa艂 materia艂. Stopniowo ods艂ania艂 przed naszymi oczami pi臋kn膮 turkusow膮 pod艂og臋 wy艂o偶on膮 mozaik膮.

- Teraz wiecie, dlaczego uwa偶amy, 偶e w艂a艣ciciel tego pa艂acu by艂 mi艂o艣nikiem ptak贸w! Sp贸jrzcie na to...

Patrzy艂am na motyw b艂yszcz膮cych z艂otych ptak贸w na tle skomplikowanego wzoru li艣ci odcinaj膮cych si臋 wyra藕nie od b艂yszcz膮cego turkusu i nagle serce zacz臋艂o mi wali膰 jak m艂otem, a 偶o艂膮dek zwin膮艂 si臋 tak, jakbym zaraz mia艂a zwymiotowa膰. Bo偶e, to nie by艂 w艂a艣ciwy moment na to, 偶eby si臋 rozchorowa膰. Powinnam p贸j艣膰 do 艂azienki, ale nogi mia艂am jak z o艂owiu. Pr贸bowa艂am si臋 odwr贸ci膰, ale nagle zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie. Musia艂am si臋 skoncentrowa膰. M贸j umys艂 stara艂 si臋 skupi膰 na s艂owach wypowiadanych przez Allana Hardcastle'a, ale jego g艂os wydawa艂 si臋 dobiega膰 z coraz wi臋kszej odleg艂o艣ci. Pr贸bowa艂am skupi膰 wzrok na jego twarzy... ale znika艂... w ciemno艣ciach. Nie mog艂am ju偶 nic zrobi膰. Zapad艂am w ciemno艣膰.

Rozdzia艂 42
Statystyka

- Seth, czy ty si臋 wybierasz do 艂贸偶ka? Ju偶 prawie 艣wita.

- Tak, Matt, za chwil臋. Musz臋 to rozpracowa膰.

Seth siedzia艂 przy kuchennym stole nad stosem roz艂o偶onych wok贸艂 niego papier贸w i tabelek.

Matthias stan膮艂 w kuchennych drzwiach, potrz膮saj膮c g艂ow膮. Georgia pojawi艂a si臋 tu偶 za nim.

- Seth, jutro b臋dziesz narzeka艂. Sk膮d we藕miesz energi臋 do biegania? - powiedzia艂a.

Georgia i Clare przenios艂y si臋 do pa艂acu kilka tygodni po tej pierwszej kolacji. Matthias doda艂 nowe skrzyd艂o i ka偶da z nich otrzyma艂a w艂asn膮 przestronn膮 komnat臋. Ku jego lekkiej irytacji obie natychmiast przemeblowa艂y pokoje. Georgia przemalowa艂a sobie 艣ciany na czarno i srebrno, a Clare zawiesi艂a plakaty Beatles贸w i Rolling Stones贸w. Sprawi艂a sobie r贸wnie偶 偶贸艂tawozielony odtwarzacz i puszcza艂a im na okr膮g艂o ulubione p艂yty i single. Georgia, kt贸ra opu艣ci艂a Londyn w 1982 roku, szybko dorzuci艂a stos swoich ulubionych przeboj贸w: The Stranglers, Adama Anta i Squeeze, kt贸re Mattowi by艂o nieco trudniej doceni膰.

Kilka miesi臋cy p贸藕niej Matt dokona艂 kolejnej rozbudowy, by zrobi膰 miejsce dla nowych przyjaci贸艂 z kawiarni: Blake'a, Emersona i Tamary.

Matthias by艂 w swoim 偶ywiole. Wydawa艂 niezapomniane przyj臋cia i tak urocze kolacje, 偶e ich dom sta艂 si臋 o艣rodkiem o偶ywionych kontakt贸w towarzyskich. Chocia偶 Seth nie podziela艂 entuzjazmu Matta dla tego rodzaju rozrywek, czasem si臋 na nich pojawia艂. Wi臋ksz膮 cz臋艣膰 dnia sp臋dza艂 na realizacji swojego obecnego projektu badawczego.

Przyszed艂 do domu z zamiarem uporz膮dkowania swoich odkry膰, ale we wszystkich pokojach by艂o pe艂no go艣ci, a g艂o艣na muzyka uniemo偶liwia艂a skupienie si臋 na czymkolwiek. Musia艂 wi臋c poczeka膰, a偶 impreza dobiegnie ko艅ca i w domu zn贸w zapanuje spok贸j.

Systematycznie gromadzi艂 kolejne informacje. Od pierwszego wieczoru z Clare i Georgi膮 zmieni艂 przedmiot bada艅. Wcze艣niej wszystkie jego wysi艂ki obraca艂y si臋 wok贸艂 poszukiwa艅 Liwii i u艣mierzania b贸lu po jej stracie. Teraz jego poszukiwania przybra艂y zupe艂nie inny obr贸t.

Zacz膮艂 niezobowi膮zuj膮co wypytywa膰 o r贸偶ne sprawy ludzi, kt贸rzy nieustannie przewijali si臋 przez ich dom. Kiedy ju偶 sko艅czyli mu si臋 dyskutanci, przeni贸s艂 si臋 do kawiarni, a p贸藕niej do sklep贸w. Przesta艂 mie膰 nawet opory przed zagadywaniem przechodni贸w. Jego wrodzona niech臋膰 do inicjowania rozm贸w ust膮pi艂a ciekawo艣ci, kt贸ra kaza艂a mu zdoby膰 jak najwi臋cej informacji na temat tajemniczej gor膮czki. Teraz porz膮dkowa艂 wypowiedzi setek os贸b.

Kiedy tylko us艂ysza艂, 偶e Georgia i Matt zamkn臋li w ko艅cu drzwi do sypialni, zabra艂 si臋 do porz膮dkowania wszystkich informacji, kt贸re zdo艂a艂 zgromadzi膰.

BADANIE 543 OS脫B Z PARALLONU

WIEK M臉呕CZYZNA KOBIETA OBJAWY D艁UGO艢膯 PRZEKAZYWANIE RANA ALBO

TRWANIA (liczba po艂膮czonych SKALECZENIE

GOR膭CZKI przypadk贸w)

gor膮czka,

md艂o艣ci,

16 31 27 b贸l g艂owy, niepewni: 12 2

s艂abo艣膰 <12 godzin?

gor膮czka,

md艂o艣ci,

17 39 35 b贸l g艂owy, niepewni:

s艂abo艣膰 <12 godzin? 36 6

gor膮czka,

md艂o艣ci,

18 47 41 b贸l g艂owy, niepewni: 46 12

s艂abo艣膰 <12 godzin?

gor膮czka,

md艂o艣ci,

19 43 44 b贸l g艂owy, niepewni: 38 14

s艂abo艣膰 <12 godzin?

gor膮czka,

md艂o艣ci,

20 39 33 b贸l g艂owy, niepewni: 24 6

s艂abo艣膰 <12 godzin?

gor膮czka,

md艂o艣ci,

21 31 29 b贸l g艂owy, niepewni: 28 4

s艂abo艣膰 <12 godzin?

gor膮czka,

md艂o艣ci,

22 29 27 b贸l g艂owy, niepewni: 24 2

s艂abo艣膰 <12 godzin?

gor膮czka,

md艂o艣ci,

23 24 21 b贸l g艂owy, niepewni: 16 0

s艂abo艣膰 <12 godzin?

lekka

gor膮czka,

lekkie

md艂o艣ci,

s艂aby

22-24 2 1 b贸l g艂owy, pomi臋dzy 2 0

lekkie 4 a 13

os艂abienie miesi臋cy

OG脫艁EM 285 258 216 46

Seth wbi艂 wzrok w tabelk臋, por贸wnuj膮c zawarte w niej informacje ze swoimi notatkami. Wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy 艣miech Clare. A potem us艂ysza艂 g艂os Emersona.

„Czy Clare jest teraz z Emersonem?” - zastanowi艂 si臋.

Seth bardzo s艂abo zna艂 Emersona. Podobnie jak Blake'a czy Tamar臋. Lubi艂 cisz臋 i samotno艣膰. S膮dzi艂, 偶e po nied艂ugim czasie si臋 od nich wyprowadz膮. Pa艂ac na d艂u偶sz膮 met臋 potrafi艂 by膰 m臋cz膮cy.

Nie tak bardzo jednak m臋cz膮cy jak nierozwi膮zywalna zagadka, z kt贸r膮 si臋 w艂a艣nie zmaga艂.

Rozumia艂 cz臋艣膰 informacji, kt贸re mia艂 przed sob膮 - by艂o do艣膰 jednoznaczne na przyk艂ad, 偶e klucz do rozwi膮zania zagadki stanowi艂a gor膮czka. Ale do jakich drzwi pasowa艂 ten klucz? I dlaczego te drzwi prowadzi艂y w艂a艣nie tutaj?

Tego dnia, kiedy nieoczekiwanie natkn膮艂 si臋 na Matthiasa, kt贸ry nie by艂 akurat w niczyim towarzystwie, pokaza艂 mu cz臋艣膰 danych.

- Matt, co o tym my艣lisz jako lekarz... Co twoim zdaniem mo偶e by膰 logicznym powodem tego rodzaju gor膮czki?

Matt usiad艂 i zastanawia艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋.

- No c贸偶... Nauczono mnie zak艂ada膰, 偶e gor膮czka jest zazwyczaj efektem zaburze艅 krwi: krew jest albo zbyt ci臋偶ka, albo p艂ynie zbyt wolno, albo zawiera zbyt wiele ciep艂a. Rozumiem jednak, 偶e chodzi ci o t臋 konkretn膮 gor膮czk臋, kt贸ra poprzedza艂a nasze przybycie tutaj?

Seth u艣miechn膮艂 si臋. Niewielkie by艂o prawdopodobie艅stwo, by Matt nie wiedzia艂 o jego projekcie badawczym.

- Oczywi艣cie, 偶e o tym my艣la艂em. Uzna艂em, 偶e skoro obaj dostali艣my tak wysokiej gor膮czki, to ca艂a ta choroba by艂a wynikiem przegrzania krwi.

- Ale z tego, co uda艂o mi si臋 zrozumie膰 - zaoponowa艂 Seth - gor膮czka nie jest sama w sobie chorob膮, lecz jej objawem. Zastanawia艂em si臋, czy mo偶e by膰 objawem pot臋偶nego zaka偶enia?

- Zaka偶enia? - Matt wygl膮da艂 na zaskoczonego.

Seth skrzywi艂 si臋, zbyt p贸藕no orientuj膮c si臋, 偶e koncepcja zaka偶enia by艂a Mattowi zupe艂nie obca.

- Mam na my艣li zatrucie... jaki艣 rodzaj pot臋偶nego zatrucia?

- Ale trucizna musia艂aby przecie偶 w jaki艣 spos贸b znale藕膰 si臋 w twoim ciele.

- Rana?

- Rana? My艣la艂em o czym艣 w rodzaju zepsutego mi臋sa albo zatrutego piwa... ale tak, my艣l臋, 偶e rana...

- Zrani艂e艣 si臋 i ty, i ja...

- To ty zosta艂e艣 ranny, Seth, nie ja...

- Ale czy to nie ty mi opowiada艂e艣, jak skaleczy艂e艣 si臋, kiedy pr贸bowa艂e艣 upu艣ci膰 mi krwi?

Seth nie chcia艂 wspomina膰 o tym, 偶e jako duch by艂 艣wiadkiem tego zdarzenia.

Matt nie odzywa艂 si臋 przez chwil臋.

- Masz racj臋.

- Nie. Nie mam. My艣la艂em, 偶e wpad艂em na jaki艣 trop, ale tylko kilka os贸b, z kt贸rymi rozmawia艂em, przypomnia艂o sobie jak膮艣 ran臋 albo skaleczenie, wi臋c nie mo偶e to by膰 poszukiwane przeze mnie rozwi膮zanie.

Seth z irytacj膮 zmarszczy艂 brwi.

Matthias westchn膮艂.

- Seth, bracie, jakie to ma znaczenie? Jeste艣my tu i teraz, bezpieczni i w 艣wietnej formie w tym cudownym nowym 艣wiecie, otoczeni interesuj膮cymi, zabawnymi lud藕mi. Mo偶emy robi膰, co nam si臋 偶ywnie podoba i kiedy nam si臋 podoba. Nie jeste艣my niewolnikami. Nie cierpimy. Posiedli艣my wieczn膮 m艂odo艣膰. Jakie to ma znaczenie, jak si臋 tu dostali艣my?

Seth utkwi艂 spojrzenie w Matthiasie i przez chwil臋 zastanawia艂 si臋 nad odpowiedzi膮.

Nie m贸g艂 wyzna膰 Mattowi, 偶e motorem wszystkich jego bada艅 by艂a Liwia. Straci艂 j膮 i zamierza艂 kontynuowa膰 poszukiwania tak d艂ugo, a偶 dowie si臋, dlaczego.

Rozdzia艂 43
Upadek

Londyn

A.D. 2012

J臋kn臋艂am i obr贸ci艂am g艂ow臋.

- Niez艂y numer, Ewa. 呕a艂uj臋, 偶e sama na to nie wpad艂am.

Podnios艂am wzrok. Astrid sta艂a nade mn膮 i szczerzy艂a si臋 beztrosko. Pr贸bowa艂am si臋 u艣miechn膮膰, ale usta odm贸wi艂y mi pos艂usze艅stwa.

- Co si臋 sta艂o? - j臋kn臋艂am i ponownie zamkn臋艂am oczy.

Bola艂a mnie g艂owa.

- To by艂 genialny fortel. Stoisz sobie ko艂o mnie na rozsypuj膮cej si臋 antycznej 艣cianie i gapisz si臋 na jak膮艣 zat臋ch艂膮 mozaik臋, a chwil臋 p贸藕niej dajesz nura w d贸艂. No, mo偶e nie tyle dajesz nura, ile si臋 osuwasz, uczciwie rzecz ujmuj膮c. Gdybym tylko wiedzia艂a, 偶e tak bardzo chcesz si臋 urwa膰 z tej wycieczki, mog艂abym wpa艣膰 na co艣 lepszego. Na przyk艂ad wymy艣li艂abym co艣, co pozwoli艂oby ci nie run膮膰 g艂ow膮 w d贸艂 z metrowego muru.

- Nie! Nie spad艂am chyba na t臋 mozaik臋?

Bo偶e, mia艂am nadziej臋, 偶e niczego nie zniszczy艂am.

- Spad艂a艣 na t臋 wielk膮 p艂acht臋 brezentu. Uda艂o ci si臋 zwr贸ci膰 na siebie uwag臋 - wszystkie kaski do ciebie pobieg艂y! Ujawni艂 si臋 jaki艣 specjalista od pierwszej pomocy, sprawdzi艂, czy nie skr臋ci艂a艣 sobie karku, i przyni贸s艂 ci臋 tutaj. Karetka jest ju偶 w drodze.

- No nie! - j臋cza艂am. - Nic mi nie jest! Chc臋 tam wr贸ci膰 i przyjrze膰 si臋 temu miejscu.

Pr贸bowa艂am usi膮艣膰, ale Astrid pchn臋艂a mnie z powrotem na materac.

- Nikt przy zdrowych zmys艂ach nie pozwoli ci jeszcze raz 艂azi膰 po tym unikatowym stanowisku archeologicznym! Wyobra藕 sobie, jakie mog艂a艣 spowodowa膰 szkody! - M贸wi膮c to, zachichota艂a cicho. - Pog贸d藕 si臋 z tym. Tak czy inaczej, wycieczka ma si臋 sko艅czy膰 za jakie艣... trzydzie艣ci sekund. Jak b臋dziesz mia艂a szcz臋艣cie, to odwiedzi ci臋...

- Profesor Crispin. - Z wysi艂kiem prze艂kn臋艂am 艣lin臋, kiedy w nasz膮 stron臋 ruszy艂 postawny dyrektor St Mag's.

- Witaj, Ewo. Ciesz臋 si臋, 偶e odzyska艂a艣 przytomno艣膰. Troch臋 si臋 tu wszyscy zdenerwowali艣my... Zw艂aszcza biedny stary Allan Hardcastle.

Kiedy tak le偶a艂am, usi艂uj膮c skupi膰 wzrok na jego twarzy, co艣 zacz臋艂o 艣cieka膰 mi do oka. Pr贸bowa艂am mrugn膮膰 i dalej patrze膰 z uwag膮, ale to co艣 nie pozwala艂o mi si臋 skupi膰. Unios艂am niecierpliwie d艂o艅, 偶eby wytrze膰 sobie twarz. Zosta艂 na niej mokry i lepki 艣lad krwi.

Astrid unios艂a brwi i obdarzy艂a mnie spojrzeniem, kt贸re oznacza艂o: „Nie pr贸buj si臋 tego pozby膰”.

I s艂usznie. Nie mog艂am si臋 tego pozby膰. Ostatecznie wyl膮dowa艂am na oddziale ratunkowym, gdzie za艂o偶ono mi siedem szw贸w na g艂owie i pi臋膰 na d艂ugim g艂臋bokim ci臋ciu na r臋ku, kt贸rego nawet nie zauwa偶y艂am.

Kiedy wreszcie tego wieczoru zgasi艂am 艣wiat艂o i wdrapa艂am si臋 do 艂贸偶ka, z wysi艂kiem zacz臋艂am przypomina膰 sobie, na co patrzy艂am, kiedy straci艂am przytomno艣膰. Nie wiadomo dlaczego serce zacz臋艂o mi bi膰 mocniej, a 偶o艂膮dek skurczy艂 si臋 ze strachu. Namaca艂am w艂膮cznik 艣wiat艂a i z ulg膮 rozejrza艂am si臋 po znajomym pokoju. Nigdy wcze艣niej ciemno艣膰 nie budzi艂a we mnie l臋ku, ale tej nocy chyba nikt nie zdo艂a艂by mnie przekona膰 do zgaszenia 艣wiat艂a.

Rozdzia艂 44
Wir

Seth pobieg艂 do domu Zackary'ego i za艂omota艂 do drzwi. To samo zrobi艂 dzie艅 wcze艣niej. I jeszcze dzie艅 wcze艣niej. Kultywowa艂 ten zwyczaj ka偶dego dnia od pi臋ciu miesi臋cy.

Jak zwykle nie doczeka艂 si臋 偶adnej reakcji. Jak zwykle zakl膮艂. Przeklina艂 Zackary'ego za nieobecno艣膰 i przeklina艂 samego siebie za to, 偶e wiele miesi臋cy wcze艣niej odszed艂. Bo musia艂 w ko艅cu przyzna膰, 偶e Zackary by艂 mu potrzebny. Bez niego nie posunie si臋 naprz贸d w swoich badaniach.

A Zackary znikn膮艂.

Seth westchn膮艂 g艂臋boko i odwr贸ci艂 si臋, by zn贸w odej艣膰 z niczym, pr贸buj膮c st艂umi膰 pot臋guj膮c膮 si臋 z ka偶dym dniem rozpacz.

Nagle us艂ysza艂, jak drzwi wej艣ciowe otwieraj膮 si臋 za jego plecami. Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i westchn膮艂 g艂o艣no.

W drzwiach sta艂 Zackary owini臋ty r臋cznikiem. Z jego mokrych w艂os贸w woda 艣cieka艂a na posadzk臋.

Seth nie odrywa艂 jednak wzroku od jego twarzy.

- Zackary! Co ci si臋 sta艂o?

Zackary wygl膮da艂 nie tylko na zm臋czonego i zmarzni臋tego, ale r贸wnie偶... znacznie starszego. Przynajmniej dziesi臋膰 lat starszego. Mia艂 wymizerowan膮 twarz, pobru偶d偶one zmarszczkami czo艂o i zapadni臋te oczy.

- Nie by艂o mnie przez jaki艣 czas - odpowiedzia艂 Zackary.

- Ale przecie偶 nie na tyle d艂ugo, 偶eby...

- ...postarze膰 si臋 tak bardzo?

Seth patrzy艂 na niego z zak艂opotaniem.

- Czas si臋 zwija, Sethosie.

- Zwija si臋?

Ta koncepcja budzi艂a jakie艣 odleg艂e skojarzenia.

- Jak d艂ugo nie by艂o mnie w Parallonie?

- Puka艂em do twoich drzwi bezskutecznie przez pi臋膰 miesi臋cy.

Zackary skin膮艂 g艂ow膮.

- To by艂o nieostro偶ne. Chcia艂em oddali膰 si臋 zaledwie na kilka godzin. Domy艣lam si臋, 偶e troch臋 si臋 niecierpliwi艂e艣?

Seth przewr贸ci艂 oczami.

- Ciesz臋 si臋, 偶e pozby艂e艣 si臋 sukieneczki - zadrwi艂 Zackary, rzucaj膮c okiem na d偶insy Setha. - Lepiej wejd藕 do 艣rodka.

Zackary zostawi艂 drzwi otwarte i ruszy艂 na g贸r臋. Seth zawaha艂 si臋 przez chwil臋, a potem zamkn膮艂 drzwi za sob膮 i poszed艂 za nim.

- Kawa?

- Jasne - powiedzia艂 Seth.

Zackary zacz膮艂 krz膮ta膰 si臋 metodycznie po kuchni. By艂o to przestronne pomieszczenie wyposa偶one w szereg urz膮dze艅 ze stali nierdzewnej. Seth usiad艂 przy du偶ym stole i patrzy艂, jak Zackary wyjmuje pude艂ko z papierowymi filtrami, wyci膮ga jeden z pude艂ka i umieszcza go starannie w ekspresie. Potem odmierzy艂 trzy miarki kawy ze s艂oika i wsypa艂 je do filtra. Wzi膮艂 szklany dzbanek i troskliwie odmierzy艂 odpowiedni膮 ilo艣膰 wody, kt贸r膮 nast臋pnie uwa偶nie wla艂 do maszyny. W ko艅cu w艂膮czy艂 ekspres, by zaparzy膰 kaw臋.

Seth zrozumia艂 frustracj臋 Matthiasa, on sam przecie偶 obstawa艂 przy przygotowywaniu posi艂k贸w, zamiast wyczarowywa膰 je z powietrza. By艂 zdecydowany porozmawia膰 z Zackarym i mia艂 poczucie, 偶e ten cz艂owiek 艣wiadomie t臋 rozmow臋 odwleka.

Kiedy kawa powolutku si臋 parzy艂a, kropla po kropli przes膮czaj膮c si臋 przez papierowy filtr, Zackary wyj膮艂 p艂ytk膮 patelni臋, kt贸r膮 lekko naoliwi艂, a nast臋pnie postawi艂 na stalowej kuchence. Kiedy si臋 rozgrza艂a, wyci膮gn膮艂 pude艂ko jajek i zacz膮艂 je rozbija膰 nad patelni膮.

- 艢niadanie?

- Nie, dzi臋kuj臋 颅- powiedzia艂 Seth przez zaci艣ni臋te z臋by.

Stara艂 si臋 nie traci膰 panowania nad sob膮. Tak d艂ugo czeka艂 na t臋 rozmow臋, 偶e m贸g艂 poczeka膰 jeszcze troch臋.

Kiedy Zackary usiad艂 w ko艅cu nad swoim talerzem i dwoma tostami posmarowanymi mas艂em, Seth zacz膮艂 m贸wi膰:

- Zackary...

- Czy m贸g艂by艣 sobie nala膰 kawy? Mleko jest w lod贸wce.

Seth przygryz艂 wargi, wsta艂, nala艂 kawy do kubk贸w, postawi艂 karton mleka na stole i ponownie usiad艂.

- Zackary...

Zackary prze偶uwa艂 starannie, wygl膮daj膮c jednocze艣nie za okno. Wydawa艂o si臋, 偶e nie s艂ucha.

- Mam kilka pyta艅.

- Czy to s膮 w艂a艣ciwe pytania?

Seth straci艂 panowanie nad sob膮.

- A sk膮d wiesz, kt贸re pytania s膮 w艂a艣ciwe? Jak mo偶na m贸wi膰 o w艂a艣ciwych pytaniach? Czym jest niew艂a艣ciwe pytanie? Ka偶esz mi zadawa膰 w艂a艣ciwe pytania, a potem znikasz na wiele miesi臋cy. Kiedy w ko艅cu wracasz, traktujesz mnie jeszcze bardziej protekcjonalnie ni偶 wcze艣niej. Na Zeusa, zadasz sobie trud wys艂uchania moich niew艂a艣ciwych pyta艅 czy te偶 trac臋 czas?

Zackary od艂o偶y艂 widelec na talerz, zwr贸ci艂 twarz w stron臋 Setha i uni贸s艂 brwi.

G艂osem zimnym jak l贸d i twardym jak ska艂a powiedzia艂:

- Przyda艂oby si臋 nieco cierpliwo艣ci i odrobina szacunku. Wr贸ci艂em dzi艣 rano po dwunastu latach sp臋dzonych z dala od tego miejsca, zm臋czony i zmarzni臋ty. Zdecydowanie nie planowa艂em przyjmowania wizyty zdzicza艂ego, nadmiernie podekscytowanego gladiatora w charakterze prezentu powitalnego. Rozgo艣膰 si臋, daj mi pi臋膰 minut na zebranie my艣li, a obiecuj臋 ci臋 wys艂ucha膰.

Sethos przypomina艂 w tym momencie 艣ci艣ni臋t膮 spr臋偶yn臋. Przebieg艂 ju偶 tego ranka swoj膮 zwyczajow膮 dwugodzinn膮 tras臋, ale teraz poczu艂, 偶e najch臋tniej pobiega艂by przez dwie kolejne godziny. Cia艂o kipia艂o od nadmiaru adrenaliny. Czy m贸g艂 poczeka膰 jeszcze kolejne pi臋膰 minut? Nie by艂 tego wcale pewien. Wsta艂 wi臋c i zacz膮艂 kr膮偶y膰 po pomieszczeniu.

Zackary powolnymi 艂ykami pi艂 kaw臋, nie przestaj膮c wygl膮da膰 przez okno. W ko艅cu odwr贸ci艂 si臋 do Setha, okazuj膮c gotowo艣膰 do rozmowy.

Seth wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- Zackary, dlaczego tu jeste艣my?

Zackary w zamy艣leniu zawiesi艂 wzrok na Sethosie.

- Wiem, dlaczego ja tutaj jestem, ale my艣l臋, 偶e nie mog臋 powiedzie膰 z przekonaniem, dlaczego ty tutaj jeste艣.

- Gdzie powinienem teraz by膰?

Zackary beztrosko wzruszy艂 ramionami.

- W Londinium, oczywi艣cie.

Seth walczy艂 z pragnieniem wyj艣cia z kuchni i trza艣ni臋cia drzwiami. Ale wbrew zarzutom Zackary'ego, potrafi艂 nad sob膮 zapanowa膰. Wyr贸wna艂 oddech, policzy艂 do dziesi臋ciu i podj膮艂 przerwany w膮tek.

- Z bada艅, kt贸re przeprowadzi艂em, wynika, 偶e wszyscy tu obecni zmarli z tego samego powodu. Zjadliwa gor膮czka. To jest w艂a艣nie wsp贸lny mianownik 艂膮cz膮cy nas wszystkich.

Zackary wbi艂 spojrzenie w Setha.

- Nie obija艂e艣 si臋.

- Musz臋 zrozumie膰 t臋 gor膮czk臋...

- Dlaczego?

- Najwyra藕niej nie ka偶da 艣mier膰 prowadzi do 偶ycia w Parallonie. W tej infekcji musi by膰 co艣 wyj膮tkowego.

- Jak zatem zamierzasz si臋 dowiedzie膰 co?

- Mia艂em nadziej臋, 偶e ty...

- Na co mia艂e艣 nadziej臋? 呕e znam wszystkie odpowiedzi? Przykro mi, Sethosie.

Seth spiorunowa艂 Zackary'ego wzrokiem.

- Wiesz, dlaczego tu jeste艣my.

Zackary zapatrzy艂 si臋 w okno.

- Tak i nie. Podobnie jak ty mam wiele pyta艅, na kt贸re nie znajduj臋 odpowiedzi.

- A czy twoje pytania r贸偶ni膮 si臋 od moich?

- Nasze drogi bardzo si臋 r贸偶ni膮... ale kto wie? Mo偶e si臋 krzy偶uj膮?

Seth st艂umi艂 irytacj臋. Zackary najwyra藕niej unika艂 odpowiedzi na zadawane przez niego pytania.

- Dok膮d zatem prowadzi moja droga? - warkn膮艂.

- A sk膮d mam wiedzie膰? - Zackary si臋 u艣miechn膮艂. - Jak my艣lisz?

- Chc臋 tylko si臋 dowiedzie膰, dlaczego tu jeste艣my. Jak gor膮czka mog艂a nas przenie艣膰 do innego 艣wiata? Czym jest ta infekcja? W jaki spos贸b dochodzi do zaka偶enia? I... gdzie s膮 pozostali?

- Pozostali?

- Ludzie, kt贸rzy nie zmarli na gor膮czk臋.

- Znakomite pytania. Wiele odpowiedzi uzyskasz, kontynuuj膮c badania, kt贸re tak metodycznie rozpocz膮艂e艣. My艣l臋 jednak, 偶e szukasz rozwi膮zania, kt贸rego nigdy nie znajdziesz. Mo偶e jednak nie dzieli nas tak wiele, jak s膮dzi艂em.

- Nie szukam rozwi膮zania, Zackary. Szukam odpowiedzi.

Zackary przyjrza艂 si臋 Sethowi uwa偶nie.

- A zatem... co chcia艂by艣 wiedzie膰?

- Jak zdiagnozowa膰 infekcj臋?

- To ju偶 wiesz. 呕eby zdiagnozowa膰 infekcj臋, musisz j膮 najpierw zrozumie膰. Jaki to rodzaj patogen贸w? Paso偶yty? Bakterie? Wirusy? Grzyby? Priony? Jak wygl膮daj膮? Jak si臋 rozprzestrzeniaj膮? Jak wygl膮da inkubacja? Kiedy ju偶 zidentyfikujesz patogen i nazwiesz go, mo偶esz zacz膮膰 szuka膰 przyczyny. Ostatecznie powiniene艣 by膰 w stanie zidentyfikowa膰 藕r贸d艂o. Zanim jednak przyst膮pisz do tego pracoch艂onnego i czasoch艂onnego zadania, musisz zada膰 sobie pytanie, dlaczego to robisz?

- Bo chc臋 zrozumie膰.

- Ale do czego ma ci pos艂u偶y膰 ta wiedza? Sobie nie zdo艂asz ju偶 pom贸c.

- Wiem. Nie szukam zbawienia.

Zackary westchn膮艂 g艂臋boko.

- Niech i tak b臋dzie. Wygl膮da na to, 偶e b臋d臋 musia艂 nauczy膰 ci臋, jak podr贸偶owa膰.

- Podr贸偶owa膰?

- Sethosie! Jaki z ciebie po偶ytek? Wci膮偶 tylko powtarzasz moje s艂owa. Kiedy w ko艅cu zrobisz u偶ytek z w艂asnego m贸zgu i zaczniesz wreszcie przetrawia膰 t臋 ogromn膮 ilo艣膰 informacji, kt贸re zosta艂y ci przypadkiem podarowane?

Seth sta艂 przed Zackarym, rozpalony z gniewu do bia艂o艣ci. Zackary mia艂 racj臋 - by艂 g艂upi... g艂upi, 偶e tu wr贸ci艂, licz膮c na jak膮kolwiek pomoc. Co sobie my艣la艂? Nienawidzi艂 tego cz艂owieka. Sytuacj臋 pogarsza艂 fakt, 偶e Zackary wydawa艂 si臋 nie zwraca膰 uwagi na jego w艣ciek艂o艣膰.

- Musia艂o przecie偶 dotrze膰 do ciebie, 偶e zrozumienie 藕r贸d艂a tej infekcji wymaga podr贸偶y do tego 藕r贸d艂a.

- Mam jeszcze raz przej艣膰 przez wir? - wyszepta艂 Seth.

- A z jakiego powodu do mnie przyszed艂e艣?

- Mia艂em g艂upi膮 nadziej臋, 偶e mi pomo偶esz!

Zackary roze艣mia艂 si臋.

- Wr贸膰 do mnie, kiedy ju偶 b臋dziesz got贸w przyj膮膰 to, co mam ci do zaoferowania - powiedzia艂, po czym wzi膮艂 puste kubki po kawie i zani贸s艂 je do zlewu.

Seth chcia艂 ju偶 wyj艣膰. Podszed艂 do drzwi. Zatrzyma艂 si臋, wzi膮艂 kilka g艂臋bokich oddech贸w i zawr贸ci艂. Kiedy przem贸wi艂, g艂os nie zadr偶a艂 mu nawet na moment.

- Potrzebuj臋 dost臋pu do krwi - zaka偶onej i niezaka偶onej. A tak偶e wyposa偶enia, kt贸re pozwoli mi zidentyfikowa膰 patogen.

Zackary sta艂 przy zlewie odwr贸cony plecami do Setha.

- Dobrze - powiedzia艂.

A potem umy艂 kubki i ustawi艂 je ostro偶nie na suszarce. Kiedy sko艅czy艂, wytar艂 r臋ce w 艣ciereczk臋, z艂o偶y艂 j膮 starannie i powoli odwr贸ci艂 si臋 do Setha.

- Pozw贸l, 偶e zapytam: co wiesz o wirze?

Seth sta艂 przez chwil臋 bez ruchu, rozwa偶aj膮c pytanie.

- Rozumiem, 偶e jest to jaki艣 rodzaj tunelu. Skr贸t przez czasoprzestrze艅?

Zackary niedostrzegalnie skin膮艂 g艂ow膮.

- Kiedy jednak przejdziesz nim do 艣wiata fizycznego, wracasz do swojej ludzkiej postaci: kom贸rki twojego cia艂a staj膮 si臋 zn贸w kruche i wra偶liwe. Starzej膮 si臋 i gin膮 r贸wnie szybko, jak starza艂yby si臋, gdyby艣 pozosta艂 w Londinium. Je艣li zostaniesz ranny i nie zdo艂asz dotrze膰 do wiru, nie b臋dziesz m贸g艂 tu powr贸ci膰. Jednak, co bardzo interesuj膮ce, im bardziej oddalasz si臋 od swoich czas贸w, tym silniejszy stajesz si臋 w tym 艣wiecie. Dla ciebie mo偶e to by膰 bardzo korzystne. Ale uwa偶aj na siebie, bo twoje s艂abo艣ci pot臋guj膮 si臋 r贸wnie szybko jak twoje mocne strony. I musz臋 ci przypomnie膰 - odwrotn膮 stron膮 odwagi jest beztroska. Masz impulsywn膮 natur臋, nad kt贸r膮 b臋dziesz musia艂 zapanowa膰.

Seth zacisn膮艂 pi臋艣ci i ponownie rozprostowa艂 palce. Nie zamierza艂 da膰 si臋 sprowokowa膰 Zackary'emu.

- Jeste艣 bardzo m艂ody, wi臋c nie wiem, czy zdo艂am ci odda膰 moc i koszmarn膮 si艂臋, jak膮 przedstawia wir. Ju偶 samo to, 偶e o nim wiesz, pot臋guje ryzyko dla obu 艣wiat贸w.

- Dlatego w艂a艣nie chcia艂e艣 mojej 艣mierci?

- To tylko jeden z kilku powod贸w, ale - tak. Wiedza potrafi by膰 niebezpiecznym darem. A wiedza tych rozmiar贸w... - Zackary potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i spochmurnia艂. - Wir jest unikatowym w swoim rodzaju przej艣ciem - gdyby wykorzystano go w niew艂a艣ciwy spos贸b, efekty by艂yby... katastrofalne.

- Przysi臋gam, 偶e nikomu nie powiedzia艂em.

Zackary powoli skin膮艂 g艂ow膮 i westchn膮艂.

- Czy zatem zdecydowa艂e艣, dok膮d chcesz si臋 uda膰?

Seth si臋gn膮艂 do ostatnich rezerw samokontroli i wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- A co by艣 sugerowa艂?

- Nareszcie! Nareszcie w艂a艣ciwe pytanie! - powiedzia艂 Zackary, u艣miechaj膮c si臋 lekko. - Musisz wybra膰 si臋 gdzie艣, gdzie b臋dziesz mia艂 dost臋p do grupy losowej niezb臋dnej do twoich bada艅.

- Mo偶e nie a偶 tak losowej. Moja grupa docelowa to osoby w wieku 16-23 lata.

- Ciekawe. Potrzebne ci otoczenie, w kt贸rym twoja m艂odo艣膰 nie b臋dzie zwraca膰 niczyjej uwagi. Doskonale, zatem zacznijmy. Zanim jednak napuszcz臋 ci臋 na niczego niespodziewaj膮cych si臋 ludzi, wprowadz臋 ci臋 nieco w zagadnienie podr贸偶y w czasie.

Cz臋艣膰 III

Przekroczy艂 granice czasu i przestrzeni,

Zasiad艂 na szafirowym tronie w blasku p艂omieni,

Gdzie dr偶膮ce anio艂y trzymaj膮 piecz臋,

Zobaczy艂 - i pora偶ony blaskiem mocy

Zamkn膮艂 oczy w bezkresnej nocy.

Thomas Gray

Rozdzia艂 45
Wysiedlenie

Gdzie艣 mi臋dzy Yorkiem a Londynem

A.D. 2013

Ferie bo偶onarodzeniowe wreszcie dobieg艂y ko艅ca i wsiad艂am do poci膮gu zmierzaj膮cego na po艂udnie, z powrotem do St Mag's. Zapatrzy艂am si臋 w gasn膮cy dzie艅, staraj膮c si臋 wybiec my艣lami w przysz艂o艣膰 i nie ogl膮da膰 si臋 za siebie.

Sp臋dzi艂am ostatnie dwa tygodnie zaszyta w swoim pokoju pod ko艂dr膮, ze stosem ksi膮偶ek pod r臋k膮 i laptopem. Oczywi艣cie wszystkie ksi膮偶ki dotyczy艂y jednego tematu (wirusologii), do tego zdo艂a艂am si臋 podpi膮膰 do WiFi s膮siedniego domu, wi臋c zorganizowa艂am sobie nieograniczone wr臋cz mo偶liwo艣ci przeszukiwania sieci.

Przyjecha艂am do domu, spodziewaj膮c si臋, 偶e podczas 艣wi膮t b臋d臋 si臋 zajmowa膰 g艂贸wnie unikaniem Teda i kontynuowaniem w艂asnych bada艅, ale wkr贸tce na pierwszy plan wybi艂a si臋 zupe艂nie inna kwestia: jak nie zmarzn膮膰. Albo te wszystkie miesi膮ce w St Mag's sprawi艂y, 偶e sta艂am si臋 taka delikatna, albo choroba poprzestawia艂a m贸j osobisty termostat.

W Yorku panowa艂y oczywi艣cie temperatury o kilka stopni ni偶sze ni偶 w Londynie i le偶a艂a odrobina 艣niegu, ale dom mia艂 centralne ogrzewanie. Cho膰 troch臋 ci膮gn臋艂o po pod艂odze, nigdy wcze艣niej mi to nie przeszkadza艂o. A jednak jedynym miejscem, w kt贸rym nie trz臋s艂am si臋 z zimna, by艂o moje w艂asne 艂贸偶ko.

I tak stara艂am si臋 sp臋dza膰 mo偶liwie du偶o czasu we w艂asnym pokoju. Nawet gdyby kraj ogarn臋艂a nagle fala grudniowych upa艂贸w, m贸j pok贸j by艂 najlepiej bronionym przed Tedem fragmentem domu. Ale naprawd臋 nie mog艂am wysiedzie膰 w du偶ym pokoju d艂u偶ej ni偶 dziesi臋膰 minut, bo zaraz zaczyna艂am szcz臋ka膰 z臋bami.

Przez kilka pierwszych dni mama pozwala艂a mi znosi膰 ko艂dr臋 na d贸艂, ale Colin nie potrafi艂 znie艣膰 nieporz膮dku w du偶ym pokoju i ko艂dry, kt贸ra burzy艂a 艂ad, wi臋c z ulg膮 wycofa艂am si臋 do swojego pokoju, zdecydowana nie wychyla膰 z niego nosa. Ten ma艂y szcz臋艣liwy tr贸jk膮cik tak przyzwyczai艂 si臋 do mojej nieobecno艣ci, kiedy by艂am w szkole, 偶e bez trudu zapominali o mojej obecno艣ci na wiele godzin. To oczywi艣cie bardzo mi odpowiada艂o. Za zamkni臋tymi drzwiami w艂asnego pokoju czu艂am si臋 niemal zrelaksowana. Kiedy oni ogl膮dali filmy, d藕wi臋k by艂 nastawiony na tyle g艂o艣no, 偶e mog艂am sobie pozwoli膰 na to, by wyj膮膰 gitar臋 i troch臋 po膰wiczy膰.

Od kilku tygodni nie dawa艂a mi spokoju melodia, kt贸r膮 s艂ysza艂am w g艂owie, ale mia艂am tyle roboty, 偶e nie dopuszcza艂am jej do 艣wiadomo艣ci. Teraz, gdy tak niewiele rzeczy zaprz膮ta艂o moj膮 uwag臋, przyjrza艂am si臋 jej uwa偶niej. Wiedzia艂am, 偶e musia艂am j膮 gdzie艣 us艂ysze膰, chocia偶 nie mia艂am poj臋cia gdzie. By艂a to jednak 艂adna melodia, zapadaj膮ca w pami臋膰, wi臋c uzna艂am, 偶e warto j膮 zapisa膰, dopisa膰 do niej s艂owa i zapyta膰 Astrid, czy z czym艣 si臋 jej kojarzy, jak ju偶 wr贸c臋 do St Mag's. Kilka dni po 艣wi臋tach Bo偶ego Narodzenia ju偶 prawie j膮 uchwyci艂am i brzd膮ka艂am sobie w艂a艣nie ostatni膮 fraz臋, kiedy pod drzwiami us艂ysza艂am mam臋.

- Ewo? Czy mog臋 wej艣膰?

Opar艂am gitar臋 o 艣cian臋 i ostro偶nie uchyli艂am drzwi.

- Cze艣膰 - powiedzia艂am. - Wszystko w porz膮dku?

Przez kilka chwil sta艂a niezdecydowanie, wreszcie wesz艂a do 艣rodka i przysiad艂a na brzegu 艂贸偶ka. Usiad艂am po drugiej stronie, podci膮gn臋艂am kolana pod brod臋 i czeka艂am. Wyjrza艂a za okno - wielkie p艂atki 艣niegu wirowa艂y na tle atramentowego nieba. Mia艂a zaci艣ni臋te usta i pochmurny wyraz twarzy. Dr臋czy艂a mnie ciekawo艣膰. Mama rzadko wpada艂a do mojego pokoju. Nigdy nie prowadzi艂y艣my babskich pogaduszek. Zdecydowanie co艣 j膮 gryz艂o. Czeka艂am.

- Ewo...

Zaczerwieni艂a si臋. Bo偶e, co zrobi艂am tym razem?

- Mamo?

- No wi臋c Colin i ja... eee...

- Colin i ty...?

- Ewo... Nie wiem, jak ci to powiedzie膰...

- Wydu艣 to wreszcie.

- Dobrze. - Wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - Jestem w ci膮偶y.

艁a艂... Tego si臋 nie spodziewa艂am.

- Moje gratulacje - wyj膮ka艂am. Co innego mog艂am powiedzie膰? - A... powiedzieli艣cie ju偶 Tedowi?

Niespokojnie zerkn臋艂a na drzwi. Najwyra藕niej nie. Nie zdziwi艂o mnie to. Nie trzeba by艂o dyplomowanego psychologa, by zgadn膮膰, 偶e Ted nie przyjmie tego dobrze. Mog艂am mie膰 tylko nadziej臋, 偶e zdetonuj膮 t臋 bomb臋, kiedy ju偶 b臋d臋 trzysta kilometr贸w st膮d.

Zastanawia艂am si臋, dlaczego postanowi艂a mi o tym powiedzie膰... kiedy nagle wszystko sta艂o si臋 jasne.

- Colin uzna艂, 偶e skoro pojawiasz si臋 w domu tylko na wakacje, to nie zrobi ci r贸偶nicy, je艣li zamienimy si臋 na pokoje. Prawie ci臋 tu nie ma, a dzieci zabieraj膮 tyle przestrzeni... - powiedzia艂a, u艣miechaj膮c si臋 niezr臋cznie.

Mia艂am pustk臋 w g艂owie. Nawet gdybym wymy艣li艂a jak膮艣 odpowied藕, chyba nie zdo艂a艂abym jej wyrazi膰 zdr臋twia艂ymi nagle ustami. Zamruga艂am wi臋c tylko oczami, zastanawiaj膮c si臋, czy kiedykolwiek by艂am dla niej najwa偶niejsza.

Zna艂am odpowied藕. Nie chodzi艂o o to, 偶e nie mia艂a uczu膰 dla innych. Stawia艂a na pierwszym miejscu mojego ojca, potem Colina i Teda, a teraz... ten p艂贸d.

Dlaczego wi臋c po tych wszystkich latach oczekiwa艂am czego艣 innego? M贸j pok贸j by艂 niedu偶y, ale by艂 moj膮 jedyn膮 przystani膮. Rupieciarnia (do kt贸rej mia艂am si臋 przenie艣膰) by艂a bardziej kom贸rk膮 ni偶 pokojem: z trudem mie艣ci艂o si臋 w niej 艂贸偶ko. Zdecydowanie nie by艂o tam gdzie postawi膰 gitary. Przygryz艂am wargi i zacz臋艂am wodzi膰 palcem po wzorach na ko艂drze.

- Jasne - wymamrota艂am.

Wzi臋艂am le偶膮c膮 najbli偶ej ksi膮偶k臋 na temat wirusologii i tak d艂ugo wbija艂am w ni膮 wzrok, a偶 w ko艅cu mama wysz艂a.

R臋ce mi dr偶a艂y. Im bardziej stara艂am si臋 skupi膰 wzrok na tek艣cie, tym bardziej wszystko mi si臋 rozmazywa艂o. Zacisn臋艂am mocno powieki, a 艂zy trysn臋艂y na g艂adkie kartki na moich kolanach. Wytar艂am je ze z艂o艣ci膮, nienawidz膮c samej siebie za potrzeby, kt贸rych nie potrafi艂am st艂umi膰. Mia艂am ju偶 prawie siedemna艣cie lat, na mi艂o艣膰 bosk膮. Kiedy wreszcie dorosn臋? Dlaczego nadal jaka艣 u艂omna cz臋艣膰 mnie oczekiwa艂a rodzicielskiej troski ze strony mojej matki? To by艂o 偶a艂osne. Wsta艂am, wpad艂am do 艂azienki, obmy艂am twarz i przyrzek艂am sobie, 偶e s膮 to ostatnie dni, kt贸re sp臋dzam w domu. Musia艂abym oszale膰, 偶eby przyjecha膰 tu tylko po to, by kuli膰 si臋 w jakim艣 k膮cie. Dlaczego nie mog艂abym znale藕膰 sobie pracy na wakacje i jakiej艣 stancji w Londynie?

Ta my艣l troch臋 mnie pocieszy艂a. Tylko ona podtrzymywa艂a mnie przy 偶yciu przez kilka ostatnich pe艂nych napi臋cia dni.

I oto wraca艂am poci膮giem do szko艂y, patrz膮c, jak kolejne kilometry przesuwaj膮 si臋 za oknami. Poci膮g zatrzyma艂 si臋 w艂a艣nie w Stevenage, co oznacza艂o, 偶e do ko艅ca podr贸偶y pozosta艂o nieca艂e p贸艂 godziny.

- Ewa?

Podskoczy艂am, kiedy jaka艣 d艂o艅 przesun臋艂a si臋 po moim ramieniu.

- Rob!

U艣miechn臋艂am si臋.

Rob Wilmer. Jeden z fajniejszych ch艂opak贸w w St Mag's. Wysoki piegowaty blondyn. Nigdy nie pr贸bowa艂 do mnie startowa膰. Mi艂y.

- Czy to miejsce jest wolne? - zapyta艂, rzucaj膮c okiem na etykietk臋 rezerwacji na oparciu fotela naprzeciwko mnie.

- Kobieta, kt贸ra tutaj siedzia艂a, w艂a艣nie wysiad艂a, wi臋c my艣l臋, 偶e mo偶esz je zaj膮膰 - powiedzia艂am i u艣miechn臋艂am si臋.

Po艂o偶y艂 sw贸j baga偶 na p贸艂ce i usiad艂.

- Mieszkasz w Stevenage? - zapyta艂am.

- To stacja najbli偶ej mojego domu - odpowiedzia艂.

- To... do艣膰 blisko St Mag's.

- Moi rodzice du偶o podr贸偶uj膮. Dlatego mieszkam w internacie.

Skin臋艂am g艂ow膮. Kiepsko mi sz艂o w takich niezobowi膮zuj膮cych pogaduszkach i szybko sko艅czy艂y mi si臋 pytania, kt贸re mog艂abym zada膰. Wzi臋艂am ksi膮偶k臋, by unikn膮膰 偶enuj膮cej ciszy. Ale Robowi, jak si臋 okaza艂o, prowadzenie swobodnej konwersacji wychodzi艂o lepiej ni偶 mnie.

- A zatem... jak ci min臋艂y 艣wi臋ta?

- Mog艂o by膰 gorzej.

„Chyba ju偶 niewiele gorzej” - doda艂am w my艣lach.

- Rozumiem - roze艣mia艂 si臋. - Zatem St Mag's to d艂ugo wyczekiwany azyl?

- Nawet nie masz poj臋cia jak bardzo - wyszepta艂am.

- A wi臋c... wr贸ci艂a艣 do normalno艣ci?

Co?

- No wiesz, chodzi mi o to, 偶e wr贸ci艂a艣 do zdrowia. Po chorobie.

Przytakn臋艂am. Nie mia艂am ochoty na rozmowy o moim stanie zdrowia.

- Pewnie nie mo偶esz si臋 doczeka膰 kolejnego semestru wype艂nionego zaj臋ciami?

U艣miechn臋艂am si臋.

- Jasne. A ty?

- Oczywi艣cie. To znaczy... jak ci si臋 podoba St Mag's? Spe艂nia twoje oczekiwania?

- Chyba tak... - powiedzia艂am ostro偶nie.

- Podoba ci si臋 tu?

- Tak. Znacznie bardziej ni偶 tam, gdzie chodzi艂am wcze艣niej.

殴le. Podaj臋 za du偶o informacji.

- A gdzie by艂a艣 wcze艣niej?

- Nigdzie. W lokalnej szkole...

Uni贸s艂 brwi zdziwiony moj膮 odpowiedzi膮.

- Rozwiniesz t臋 my艣l?

- Nie ma o czym m贸wi膰.

Zagryz艂am wargi.

Zmru偶y艂 oczy.

- Jasne. - U艣miechn膮艂 si臋. - Nie szkodzi, chcia艂bym ci zada膰 znacznie wa偶niejsze pytanie... na przyk艂ad, czy w tym poci膮gu jest wagon restauracyjny? Umieram z g艂odu!

Wskaza艂am mu w艂a艣ciwy kierunek i ponownie wyci膮gn臋艂am ksi膮偶k臋. By艂am prawie pewna, 偶e dotrzemy do Londynu, zanim wr贸ci.

Myli艂am si臋.

- Mam nadziej臋, 偶e lubisz muffinki. Tylko to im zosta艂o.

Pochyla艂 si臋 nade mn膮 z dwoma styropianowymi kubkami i troch臋 rozmi臋k艂膮 torb膮. Poci膮g szarpn膮艂, a on zgrabnie utrzyma艂 pozycj臋, by nie wyl膮dowa膰 mi na kolanach, ale nie zdo艂a艂 utrzyma膰 kubk贸w tak, by wrz膮ca herbata nie pola艂a mu si臋 na r臋ce.

- Kurde, gor膮ce! 颅- sykn膮艂.

Szybko przetrz膮sn臋艂am kieszenie i znalaz艂am do艣膰 czyst膮, lekko pogniecion膮 chusteczk臋, kt贸r膮 uda艂o mi si臋 wytrze膰 wi臋kszo艣膰 rozlanej herbaty.

Usiad艂 i poda艂 mi kubek, kilka saszetek cukru i ciastko.

- Dzi臋ki? Ile ci jestem winna? 颅- zapyta艂am.

- Hej, to dopiero pocz膮tek semestru, mam kup臋 szmalu 颅- rzuci艂 oboj臋tnie i wzruszy艂 ramionami. - Nast臋pnym razem ty stawiasz.

Zerkn臋艂am na jego twarz, szukaj膮c podtekst贸w. Trzyma艂am si臋 偶elaznej zasady nieprzyjmowania prezent贸w od ch艂opc贸w. Ale tym razem nie mia艂am obiekcji. Zrelaksowany Rob niedbale odgryza艂 kawa艂ki muffina i prze偶uwa艂 je, wygl膮daj膮c przez okno. Odpr臋偶y艂am si臋. Mo偶e tym razem b臋dzie dobrze.

Rozdzia艂 46
Nowy Rok

St Magdalene's

Stycze艅 A.D. 2013

Czeka艂o mnie twarde l膮dowanie. Ledwie zdo艂a艂am wci膮gn膮膰 walizk臋 na 艂贸偶ko, kiedy do mojego pokoju wpad艂a Astrid.

- Szcz臋艣liwego nowego roku, laleczko! - wyszczerzy艂a si臋 i poda艂a mi kartk臋. - Wydrukowa艂am ci to.

- Plan pr贸b Hamleta? - Szybko zerkn臋艂am na kartk臋.

A偶 g臋sto. Ale w艂a艣ciwie nie ma co si臋 dziwi膰, skoro wystawiamy sztuk臋 lada moment.

- Dzi臋ki - powiedzia艂am zdumiona troch臋 jej skuteczno艣ci膮 dzia艂ania.

Potem sobie przypomnia艂am, 偶e postawi艂a sobie za cel sk艂onienie mnie do wi臋kszej efektywno艣ci.

- No wi臋c... - zacz臋艂a, wskazuj膮c wszystkie moje wolne popo艂udnia - to oznacza, 偶e b臋dziemy musia艂y zmieni膰 dni i godziny pr贸b zespo艂u. Wiesz, 偶e mamy koncerty w czwartkowe wieczory...

- Aha - przytakn臋艂am, zastanawiaj膮c si臋, do czego Astrid zmierza.

- No c贸偶... Na szcz臋艣cie uda艂o mi si臋 zarezerwowa膰 studio na sz贸st膮 czterdzie艣ci pi臋膰 ka偶dego dnia.

- Ale w艂a艣nie mi pokaza艂a艣 rozk艂ad pr贸b do Hamleta. Mamy pr贸b臋 prawie co wiecz贸r.

- No tak!

Cisza.

- Astrid... Nie wierz臋, 偶e chodzi ci o sz贸st膮 czterdzie艣ci pi臋膰 rano...

Szybko schyli艂a g艂ow臋 i wybieg艂a z pokoju.

- Astrid... - j臋kn臋艂am, ale ju偶 jej nie by艂o.

By艂a 贸sma pi臋膰dziesi膮t rano i od o艣miu dni trzyma艂y艣my si臋 porannego re偶imu narzuconego przez Astrid. O艣miu bardzo d艂ugich dni. Nie by艂am ju偶 w stanie prze偶y膰 poranka bez kawy, wi臋c ruszy艂am sprintem ze skrzyd艂a muzycznego przez dziedziniec do sto艂贸wki, marz膮c, by by艂a jeszcze otwarta.

P臋dem przelatuj膮c ko艂o gabinetu dyrektora, zatrzyma艂am si臋 nagle z po艣lizgiem. Bieganie po korytarzach by艂o w St Mag's surowo zakazane, ale to nie z艂amanie szkolnej zasady tak nagle zatrzyma艂o mnie w miejscu. S艂ysza艂am, jak dyrektor Crispin z kim艣 rozmawia. Niby nic nadzwyczajnego, mia艂 mn贸stwo go艣ci, ale nagle zacz臋艂o mi rozpaczliwie zale偶e膰 na tym, by si臋 dowiedzie膰, kto to jest.

Waha艂am si臋, niezdolna zdecydowa膰, czy silniejsza jest potrzeba wypicia kawy, czy ta niespotykana ciekawo艣膰. Wydawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 g艂os go艣cia, ale w g艂owie tak zacz臋艂o mi szumie膰, 偶e uzna艂am, i偶 kawa musi tym razem mie膰 pierwsze艅stwo. Ju偶 mia艂am ruszy膰 dalej, kiedy nagle zosta艂am odepchni臋ta przez Ruby, kt贸ry obrzuci艂a mnie twardym spojrzeniem i zapuka艂a do gabinetu dyrektora, po czym znikn臋艂a za drzwiami, zostawiaj膮c mnie z rozdziawionymi ustami.

Rozdzia艂 47
Kurs kolizyjny

Londyn

Stycze艅 A.D. 2013

Sethos Leontis siedzia艂 w czerwonym sk贸rzanym fotelu i patrzy艂 na Terence'a Crispina, dyrektora St Magdalene's. Cho膰 odpowiada艂 na wszystkie pytania, kt贸rymi zarzuca艂 go Crispin, wiedzia艂, 偶e nie musi si臋 przechwala膰 swoimi mo偶liwo艣ciami intelektualnymi. W 艣wiecie dwudziestego pierwszego wieku jego naturalna charyzma by艂a wr臋cz nie do odparcia. Rzadko u偶ywa艂 jej 艣wiadomie, ale od czasu do czasu okazywa艂a si臋 u偶yteczna. Jak wcze艣niej tego ranka, kiedy wyszed艂 z rzeki, ociekaj膮c wod膮 i trz臋s膮c si臋 z zimna.

Wiedzia艂, 偶e umrze z zimna, je艣li szybko si臋 nie ogrzeje, wi臋c wszed艂 do najbli偶szej kawiarni i poprosi艂 dziewczyn臋 zza kontuaru o jakie艣 ubrania.

Elena (mia艂a plakietk臋 z imieniem) zamruga艂a zdziwiona, u艣miechn臋艂a si臋 i bez s艂owa znikn臋艂a w kuchni. Pojawi艂a si臋 chwil臋 p贸藕niej z d偶insami, swetrem, par膮 but贸w i wiatr贸wk膮.

- M贸j eks zostawi艂 to w po艣piechu. - U艣miechn臋艂a si臋.

Kiedy Seth si臋gn膮艂 przez kontuar, by wzi膮膰 rzeczy, dziewczyna nagle zda艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e nieznajomy ocieka wod膮. Szybko odsun臋艂a zasuwk臋 i poprowadzi艂a go w膮skimi tylnymi schodami do swojego mieszkania, upieraj膮c si臋, 偶e powinien wzi膮膰 gor膮cy prysznic. Podzi臋kowa艂 jej, obiecuj膮c zwr贸ci膰 ubrania tak szybko, jak b臋dzie to mo偶liwe.

Przyni贸s艂 je z powrotem kilka godzin p贸藕niej, wyci膮gn膮wszy kufer pe艂en ubra艅 z baga偶u pozostawionego przez siebie i Zackary'ego podczas ich ostatniej wizyty. Nie mia艂aby do niego 偶alu, gdyby tego nie zrobi艂. Gotowa by艂a zrobi膰 dla niego prawie wszystko. Jego uroda i spot臋gowana czasem charyzma sprawia艂y, 偶e niemal nie spos贸b by艂o mu si臋 oprze膰. To wszystko w po艂膮czeniu z jego pozazmys艂ow膮 intuicj膮 oznacza艂o, 偶e potrafi艂 odczyta膰 ludzkie intencje, a nawet zmodyfikowa膰 je, je艣li by艂o to konieczne.

Kiedy wi臋c teraz siedzia艂 w gabinecie dyrektora, nie znajdowa艂 w sobie cierpliwo艣ci do wype艂niania formularzy. Musia艂 si臋 dosta膰 do szko艂y i znajduj膮cego si臋 w jej wyposa偶eniu mikroskopu kwantowego.

Miejsce by艂o idealne. Seth nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e Zackary dokona艂 takiego znaleziska - szko艂a dysponuj膮ca wyposa偶eniem laboratorium badawczego z prawdziwego zdarzenia, mn贸stwo przedstawicieli grupy wiekowej znajduj膮cej si臋 w obszarze jego zainteresowa艅 i ponad dwa lata na prowadzenie bada艅 naukowych.

Spotka艂 si臋 ju偶 z kadr膮 naukow膮 i przeci膮gn膮艂 j膮 na swoj膮 stron臋, ale wiedzia艂, 偶e spotkanie z dyrektorem mia艂o kluczowe znaczenie.

Terence Crispin stara艂 si臋 oceni膰 dziwnie ujmuj膮cego m艂odego cz艂owieka siedz膮cego przed nim i mia艂 ju偶 niemal zapyta膰 go, sk膮d si臋 wzi膮艂, kiedy nagle zorientowa艂 si臋, 偶e jego d艂ugopis sam pisze odpowiedzi, kt贸rych on nie s艂ysza艂, jego g艂owa potakuje z powag膮, a usta uk艂adaj膮 si臋 w b艂ogi u艣miech zadowolenia. Tak niezwyk艂y m艂ody cz艂owiek b臋dzie bez w膮tpienia cennym nabytkiem dla szko艂y. Potrzeba by艂o zaledwie kilku minut, by dope艂ni膰 wszelkich formalno艣ci. Dyrektor Crispin podni贸s艂 s艂uchawk臋 telefonu i zadzwoni艂 do swojej sekretarki.

- Marcia, czy mog艂aby艣 zorganizowa膰 na szybko jakiego艣 mi艂ego sz贸stoklasist臋, 偶eby zaj膮艂 si臋 naszym nowym uczniem? Najlepiej kogo艣, kto wcze艣niej ju偶 robi艂 co艣 takiego.

- Oczywi艣cie, panie dyrektorze.

Pi臋膰 minut p贸藕niej Ruby Garcia, kt贸ra mia艂a do roboty mn贸stwo ciekawszych rzeczy ni偶 oprowadzenie kolejnego nowicjusza, wesz艂a do biura dyrektora Crispina.

- Och, Ruby, jak mi艂o ci臋 widzie膰. Pozw贸l, 偶e przedstawi臋 ci Sethosa Leontisa.

Ch艂opak, kt贸ry siedzia艂 w czerwonym sk贸rzanym fotelu, wsta艂 i odwr贸ci艂 si臋 twarz膮 do niej. Uni贸s艂 niepokoj膮co b艂臋kitne oczy i obdarzy艂 j膮 u艣miechem, kt贸ry wydawa艂 si臋 rozwiewa膰 wszystkie jej w膮tpliwo艣ci. Bezwiednie pokona艂a dziel膮c膮 ich odleg艂o艣膰. Ch臋膰 dotkni臋cia nieznajomego by艂a tak silna, 偶e pierwszy raz w 偶yciu pierwsza wyci膮gn臋艂a d艂o艅 w powitalnym ge艣cie. Kiedy dotkn臋艂a Sethosa, wstrz膮sn膮艂 ni膮 tak rozkoszny dreszcz, 偶e nabra艂a nagle niewzruszonego przekonania, 偶e ona i Sethos Leontis s膮 dla siebie stworzeni. Ca艂e jej 偶ycie by艂o jedynie preludium do tego spotkania, do tego m臋偶czyzny i ich wsp贸lnej przysz艂o艣ci. U艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie. Dominic Patel straci艂 jakiekolwiek znaczenie.

Rozdzia艂 48
Elektryczno艣膰

St Magdalene's

A.D. 2013

Profesor Isaacs wypu艣ci艂a nas z filozofii z lekkim op贸藕nieniem, wi臋c musia艂am biec przez dziedziniec, 偶eby zd膮偶y膰 na biologi臋. Tego dnia by艂o naprawd臋 mro藕no - kiedy ju偶 dotar艂am na zaj臋cia, mia艂am niemal sine r臋ce. Szybko wcisn臋艂am si臋 przez ci臋偶kie szklane drzwi do laboratorium i spojrza艂am niespokojnie na katedr臋. 艢wietnie. Profesor Franklin jeszcze nie przysz艂a.

Rob Wilmer siedzia艂 z przodu. Odwr贸ci艂 si臋 i pomacha艂 mi, wskazuj膮c gestem na puste miejsce obok siebie. U艣miechn臋艂am si臋. On r贸wnie偶 si臋 u艣miechn膮艂, mo偶e odrobin臋 zbyt entuzjastycznie. Cholera. Polubi艂am go. Od czasu naszej kr贸tkiej wsp贸lnej podr贸偶y poci膮giem siedzieli艣my przy tym samym stoliku na kilku zaj臋ciach i przy kilku posi艂kach. By艂 zabawny i roz艣miesza艂 mnie. Chcia艂 teraz to wszystko zepsu膰? Westchn臋艂am i usiad艂am. Naprawd臋 czeka艂am na te zaj臋cia, a teraz czu艂am, 偶e 偶o艂膮dek zaczyna mnie bole膰 z nerw贸w.

Drzwi ponownie si臋 otworzy艂y. Odwr贸ci艂am si臋, spodziewaj膮c si臋 ujrze膰 profesor Franklin.

Myli艂am si臋. Kto艣 niepewnie sta艂 w drzwiach wej艣ciowych.

- Ach, tak, nowy ucze艅. Jak on si臋 nazywa? 颅- wymrucza艂 Rob.

- Nowy ucze艅 w styczniu?

Nie widzia艂am go dok艂adnie, bo odcina艂 si臋 ciemn膮 sylwetk膮 od jasnego t艂a, ale nagle wyda艂o mi si臋, 偶e jest zbyt wysoki i zbyt barczysty, by m贸g艂 by膰 uczniem St Mag's.

Nie tak dawno sama by艂am zagubion膮 nowicjuszk膮. Skrzywi艂am si臋 na to wspomnienie. Mia艂am ochot臋 podej艣膰 do niego i pom贸c mu pokona膰 barier臋 oddzielaj膮c膮 go od klasy. Nie mog艂am jednak nara偶a膰 si臋 na 艣ci膮gni臋cie na siebie uwagi pozosta艂ych. Nie nale偶a艂o si臋 wychyla膰.

Niepotrzebnie si臋 martwi艂am. Tu偶 za nim sta艂a Ruby.

- S艂uchajcie wszyscy. To jest Sethos Leontis. Seth - to jest laboratorium! - Szerokim gestem wskaza艂a sal臋. 颅- Siadaj! - zakomenderowa艂a, w艂adczo ci膮gn膮c go do 艂awki i poklepuj膮c siedzenie obok niej. Zanim usiad艂, przysz艂a profesor Franklin.

- Przepraszam wszystkich za sp贸藕nienie. Ach, doskonale, widz臋, Ruby, 偶e zaj臋艂a艣 si臋 naszym nowym uczniem. Seth w艂a艣nie rozpocz膮艂 nauk臋 w St Mag's, wi臋c przyjmijcie go do swojego grona.

Seth u艣miechn膮艂 si臋 do profesor Franklin, a potem rozejrza艂 si臋 szybko po klasie.

Kiedy mnie dostrzeg艂, zastyg艂 na chwil臋, a oczy rozszerzy艂y mu si臋 ze zdumienia. Zasch艂o mi w gardle.

Szybko spu艣ci艂am wzrok. Dlaczego serce wali艂o mi tak mocno? Dlaczego?

Przez reszt臋 zaj臋膰 na wszelkie sposoby unika艂am kontaktu wzrokowego. Mimo to z najwy偶szym trudem koncentrowa艂am si臋 na patogennych mikrobach, kt贸rym si臋 przygl膮dali艣my.

Sethos kogo艣 mi przypomina艂, ale nie mia艂am poj臋cia kogo. Przecie偶 pami臋ta艂abym, gdybym ju偶 kiedy艣 go spotka艂a... 艁atwo zapada艂 w pami臋膰: te niezwyk艂e, b艂臋kitne, roz艣wietlone oczy. Je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 jego wzrost, to porusza艂 si臋 z koci膮 gracj膮. Nie garbi艂 si臋 tak dziwacznie jak wi臋kszo艣膰 z nas. Z twarzy mo偶na by s膮dzi膰, 偶e jest w naszym wieku, ale ca艂y jego wygl膮d temu przeczy艂. Chcia艂am spojrze膰 na niego ponownie - cho膰by po to, by potwierdzi膰 swoje wcze艣niejsze spostrze偶enia (w interesie nauki, oczywi艣cie) - ale nie 艣mia艂am. Stara艂am si臋 wi臋c skupi膰 na patogennych mikrobach.

W ko艅cu zadzwoni艂 dzwonek na d艂ug膮 przerw臋. Zbieraj膮c w po艣piechu swoje rzeczy, rzuci艂am okiem na ty艂 klasy w chwili, w kt贸rej Ruby z dum膮 wyprowadza艂a nowego ucznia. Poczu艂am delikatne uk艂ucie... czego? Nie. Zdecydowanie nie. Mowy nie ma!

- Chod藕, Ewo, zanim zrobi si臋 kolejka.

Rob cierpliwie na mnie czeka艂. Wcisn臋艂am kitel roboczy do torby i wsta艂am. Poszli艣my na lunch.

Podnosi艂am w艂a艣nie do ust ostatni k臋s zapiekanki, kiedy wpadli Louis i George.

- Ewo, ju偶 prawie wp贸艂 do drugiej!

- 艢wietnie, ch艂opcy, znacie si臋 na zegarku.

- Strasznie zabawne. Czy s艂owo „pr贸ba” co艣 ci m贸wi?

Bo偶e, pr贸ba Hamleta. Wychyli艂am duszkiem nap贸j, po艂o偶y艂am moj膮 tac臋 na stos i posz艂am za nimi.

Profesor Kidd sta艂 na drabinie, mocuj膮c o艣wietlenie, kiedy weszli艣my na scen臋.

- Zacznijcie si臋 przygotowywa膰, zaraz schodz臋! 颅- zawo艂a艂.

Nikogo nie kr臋powa艂o bieganie w miejscu ani wymachiwanie ramionami - co艣, co poza scen膮 by艂oby 偶enuj膮ce.

- Nie do wiary! - powiedzia艂 profesor Kidd. - Wszyscy przyszli. Bijemy jaki艣 rekord czy co? Zapewne nie ma to nic wsp贸lnego z tym, 偶e mamy odegra膰 to przedstawienie przed ca艂膮 szko艂膮 w przysz艂ym tygodniu?

呕o艂膮dek 艣cisn膮艂 mi si臋 w tward膮 kul臋. O rany... Dam rad臋?

Mia艂am czas si臋 uspokoi膰, bo nie gra艂am w dw贸ch pierwszych scenach, kt贸re chcieli prze膰wiczy膰, wi臋c siedzia艂am na widowni i patrzy艂am, odp艂ywaj膮c my艣lami.

Kim by艂 tajemniczy Seth? Dlaczego pojawi艂 si臋 w szkole w po艂owie roku? I co wa偶niejsze: co robi艂 w mojej g艂owie?

- Ewo, w twoim czasie...

Wr贸ci艂am na ziemi臋. A w ka偶dym razie do teatru. Profesorowi Kiddowi w艂a艣nie ko艅czy艂a si臋 cierpliwo艣膰.

- Ups, przepraszam, profesorze Kidd.

- Mi艂o, 偶e zn贸w jeste艣 z nami. Scena szale艅stwa?

Zosta艂am obsadzona w roli (jakby) dziewczyny Hamleta Ofelii, kt贸ra ostatecznie popada w ob艂臋d. Nie by艂am pewna, jak odnie艣膰 si臋 do tej decyzji dotycz膮cej obsady - ale robi艂am, co w mojej mocy, by stan膮膰 na wysoko艣ci zadania. Publiczne osuwanie si臋 w szale艅stwo nie jest 艂atwe. Zw艂aszcza z tym rodzajem zapami臋tania, kt贸rego oczekiwa艂 profesor Kidd. Ale by艂o co艣 w szale艅stwie Ofelii, co znajdowa艂o odd藕wi臋k w mojej duszy - mo偶e jej bezradno艣膰? Znalaz艂a si臋 w 艣wiecie, nad kt贸rym nie mia艂a 偶adnej kontroli. Mog艂am si臋 z tym uto偶sami膰.

Stara艂am si臋 nie my艣le膰 o wszystkich tych dzieciakach, kt贸re na mnie patrzy艂y. To by艂o obezw艂adniaj膮ce. I nagle do mnie dotar艂o. Mo偶e mog艂abym wykorzysta膰 wstyd i za偶enowanie? Mo偶e tego w艂a艣nie potrzebowa艂am, by sobie uporz膮dkowa膰 kwesti臋 relacji z lud藕mi? Nie by艂o nic atrakcyjnego w osuwaniu si臋 na scenie w szale艅stwo. Je艣li odegram to odpowiednio sugestywnie, ch艂opcy powinni si臋 trwale ode mnie odczepi膰... I mo偶e dziewczyny znowu zaczn膮 ze mn膮 rozmawia膰?

Zdecydowa艂am, 偶e moje szale艅stwo b臋dzie spektakularne.

Ku mojemu zadowoleniu profesor Kidd wydawa艂 si臋 usatysfakcjonowany.

- Doskonale, Ewo. Naprawd臋 zaczynasz wczuwa膰 si臋 w rol臋. Do wszystkich: pr贸b臋 techniczn膮 mamy dzi艣 o czwartej trzydzie艣ci po po艂udniu. Nie sp贸藕nijcie si臋!

Wysypali艣my si臋 z teatru, mrugaj膮c oczami w o艣lepiaj膮cym s艂o艅cu.

Will (Hamlet) dogoni艂 mnie, kiedy szybkim krokiem sz艂am na zaj臋cia z historii.

- Ewo, nie chcia艂aby艣 prze膰wiczy膰 wcze艣niej naszej sceny przed jutrem?

Zamar艂am.

- Kt贸rej sceny? - zapyta艂am, wiedz膮c doskonale, kt贸r膮 scen臋 ma na my艣li.

- Eee... Akt trzeci, scena druga - powiedzia艂 szybko, obgryzaj膮c paznokie膰.

Co za niespodzianka. To ta, w kt贸rej obejmowa艂 mnie coraz cia艣niej i d艂u偶ej za ka偶dym razem, gdy j膮 膰wiczyli艣my. A zatem nie podzia艂a艂o na niego moje spektakularne szale艅stwo. B臋d臋 musia艂a si臋 bardziej wysili膰... albo sko艅czy膰 z teatrem. Westchn臋艂am.

Czeka艂 na odpowied藕.

- Przepraszam, Will, ale chyba nie znajd臋 czasu. Mam pr贸by zespo艂u muzycznego... I musz臋 zabra膰 si臋 do pisania pracy dla profesor Franklin. S艂uchaj, b臋dzie dobrze. Nie przejmuj si臋.

Nie czekaj膮c na jego odpowied藕, zdecydowanym krokiem pomaszerowa艂am na zaj臋cia z historii.

Troch臋 si臋 sp贸藕ni艂am. W sali panowa艂 mrok. Profesor Lofts rozpocz臋艂a prezentacj臋 na temat C茅zanne'a. Szybko wymaca艂am sobie drog臋 do pierwszego pustego krzes艂a. Mia艂am nadziej臋, 偶e wiele mi nie umkn臋艂o. Jego obrazy mnie uspokaja艂y. Nawet je艣li obiera艂 trywialny temat - kobiety, owoce, drzewa - nadawa艂 mu rys ponadczasowo艣ci. Utrwala艂 je na zawsze, zakotwicza艂, unie艣miertelnia艂. Gdyby tylko 偶ycie takie by艂o. Gdyby tylko moje 偶ycie takie by艂o. Nie mog艂am pok艂ada膰 nadziei w trwa艂o艣ci jakiejkolwiek relacji. Odetchn臋艂am g艂臋boko, marz膮c o tym, by zasady panuj膮ce w 艣wiecie C茅zanne'a przenikn臋艂y do mojego.

- Zapal 艣wiat艂a, prosz臋, Amit.

W moje rozmy艣lania wdar艂 si臋 g艂os profesor Lofts. Zdezorientowana zamruga艂am oczami, przypominaj膮c sobie nagle, gdzie jestem. Kiedy obr贸ci艂am g艂ow臋, 偶eby si臋 rozejrze膰, zauwa偶y艂am, obok kogo usiad艂am. Odwr贸ci艂 si臋 w tej samej chwili. Nasze spojrzenia si臋 spotka艂y.

Prze艂kn膮艂 z wysi艂kiem 艣lin臋, a jego twarz przybra艂a wyraz... czego? B贸lu? Zaskoczenia? Oszo艂omiona odwr贸ci艂am wzrok. Czy mia艂am tak kiepsk膮 opini臋, 偶e dotar艂a ju偶 nawet do niego?

I wtedy przypomnia艂am sobie o Ruby. Oczywi艣cie. Sporo z ni膮 przebywa艂. Co mu powiedzia艂a? Naprawd臋 s膮dzi艂am, 偶e nad spraw膮 z Omarem przesz艂a ju偶 do porz膮dku dziennego.

Pochyli艂am si臋 do przodu na 艂okciach tak, 偶eby w艂osy opad艂y mi na twarz, wi臋c przez reszt臋 zaj臋膰 mog艂am nie patrze膰 na niego nawet k膮tem oka. Jego obecno艣膰 pali艂a mnie jednak 偶ywym ogniem. Co si臋 ze mn膮 dzia艂o? To nie by艂o racjonalne. Mo偶e za bardzo przejmowa艂am si臋 rol膮 Ofelii? Mo偶e powinnam przesta膰 si臋 tak wczuwa膰? Mo偶e naprawd臋 popada艂am w szale艅stwo? Nigdy wcze艣niej czterdziestominutowa lekcja tak mi si臋 nie d艂u偶y艂a. W ko艅cu zadzwoni艂 dzwonek, a ja nie rozgl膮da艂am si臋 na boki, tylko ruszy艂am prosto do drzwi. Gdy znalaz艂am si臋 na dziedzi艅cu, opar艂am si臋 o 艣cian臋, by odzyska膰 r贸wnowag臋, a kiedy do艂膮czy艂 do mnie Rob, zn贸w poczu艂am si臋 zupe艂nie normalnie.

Matematyka przebieg艂a bez zak艂贸ce艅. Setha nie by艂o i mog艂am bez przeszk贸d cieszy膰 si臋 r贸wnaniami r贸偶niczkowymi. W trakcie kr贸tkiej przerwy przed pr贸b膮 pobieg艂am do swojego pokoju, 偶eby si臋 przebra膰. Wysz艂am dok艂adnie wtedy, gdy Ruby zamyka艂a swoje drzwi.

- Cze艣膰, Ewo 颅- powiedzia艂a.

- Eee... cze艣膰.

- Idziesz na pr贸b臋?

- Tak.

- No to do zobaczenia.

Ruby ze mn膮 rozmawia艂a? 艁a艂. Od miesi臋cy nie odezwa艂a si臋 do mnie ani s艂owem. Ucieszy艂am si臋. Kiepsko si臋 czujesz, gdy kto艣 ci臋 unika.

Ruszy艂am do teatru. Pr贸by techniczne sk艂ada艂y si臋 z wej艣膰, wyj艣膰, 艣wiat艂a, d藕wi臋ku i poprawek kostium贸w. To oznacza艂o, 偶e kiedy profesor Kidd ustawia艂 艣wiat艂a, ja mia艂am mn贸stwo czasu, by pomy艣le膰 o tym, co mnie martwi艂o i niepokoi艂o. Wykorzysta艂am ten czas bardzo konstruktywnie. Najpierw sprawdzi艂am, czy pami臋tam wszystkie swoje kwestie. By艂 to zdecydowanie priorytet. Potem przeczyta艂am jeszcze raz prac臋 z biologii na jutro (t臋, o kt贸rej wspomina艂am Willowi, a kt贸rej rzekomo nie napisa艂am). By艂a w porz膮dku, gotowa do z艂o偶enia. Zerkn臋艂am na scen臋. Ca艂y czas pracowali nad scen膮 Ducha. Jeszcze przez chwil臋 nie b臋d臋 potrzebna. Przetrz膮sn臋艂am torb臋. Mog艂am przerobi膰 stochastyczne r贸wnania r贸偶niczkowe, ale mieli艣my je robi膰 dopiero w przysz艂ym tygodniu, powinnam wi臋c zaj膮膰 si臋 bardziej nagl膮cymi zmartwieniami. Na przyk艂ad zn贸w zacz臋艂am my艣le膰 o tym nowym uczniu. Naprawd臋 nie lubi艂am, jak co艣 mnie dekoncentrowa艂o. Musia艂am go wyrzuci膰 z g艂owy, co nie by艂o 艂atwe. Mieli艣my wsp贸lnie co najmniej dwie lekcje. A je艣li robi艂 do tego jeszcze fizyk臋 i chemi臋?

Rozdzia艂 49
Makroszok

St Magdalene's

A.D. 2013

Sz贸sta trzydzie艣ci rano. Budzik bezlito艣nie 艣ci膮gn膮艂 mnie z 艂贸偶ka. Nie by艂am gotowa. To by艂a fatalna noc sennych koszmar贸w, po kt贸rych zrywa艂am si臋 mokra od potu, z sercem g艂ucho wal膮cym w piersiach. Nie mog艂am sobie przypomnie膰 szczeg贸艂贸w, chocia偶 si臋 stara艂am. Pami臋ta艂am jedynie w艂asny strach.

Bola艂a mnie g艂owa, wysch艂o mi w gardle, a 偶ar贸wka wydawa艂a si臋 艣wieci膰 zbyt jasno. Ubra艂am si臋, nala艂am sobie wody do kubka do mycia z臋b贸w i wypi艂am j膮 duszkiem, a potem powlok艂am si臋 na pr贸b臋 zespo艂u. Kilka razy prze膰wiczy艂y艣my wszystkie numery i sko艅czy艂y艣my akurat na apel. Nie by艂am gotowa si臋 z tym zmierzy膰, wi臋c staraj膮c si臋 nie rzuca膰 w oczy, pow臋drowa艂am na fizyk臋.

Chcia艂am jeszcze przejrze膰 notatki na temat algorytm贸w kwantowych. Mia艂 nas dzi艣 odwiedzi膰 s艂ynny profesor, by wyja艣ni膰 nam swoj膮 teori臋 kwantowych bramek logicznych i pono膰 mia艂o by膰 to co艣 naprawd臋 osza艂amiaj膮cego. Musia艂am si臋 skupi膰.

Jak si臋 okaza艂o, tak si臋 zatopi艂am w notatkach, 偶e nie zauwa偶y艂am nap艂ywaj膮cych stopniowo na zaj臋cia uczni贸w. Dopiero gdy porazi艂 mnie pr膮d, wr贸ci艂am do rzeczywisto艣ci. Naprawd臋 mnie porazi艂. Z trudem z艂apa艂am powietrze i odwr贸ci艂am si臋, by zobaczy膰, jak mo偶na si臋 domy艣li膰, kto siada na krze艣le obok mnie. Przesuwaj膮c si臋, dotkn膮艂 艂okciem mojego ramienia. Zdezorientowana potar艂am sk贸r臋 i poczu艂am mrowienie. Ruby odsuwa艂a w艂a艣nie krzes艂o po jego drugiej stronie. Rzuci艂a mi spojrzenie, w kt贸rym nie by艂o ju偶 przyjaznego nastawienia z ostatniego wieczoru.

Odwr贸ci艂am si臋 od niej i pr贸bowa艂am stworzy膰 dystans mi臋dzy sob膮 a elektryzuj膮cym ch艂opakiem. Nie by艂am gotowa na kolejne zaj臋cia podobne do lekcji historii sztuki, wi臋c poszuka艂am wzrokiem pustych siedze艅. By艂o tylko jedno w pierwszym rz臋dzie. Wzi臋艂am swoje rzeczy i w艂a艣nie wstawa艂am, 偶eby si臋 przenie艣膰, kiedy do sali wszed艂 profesor Chad z naszym go艣ciem. Usiad艂am z powrotem. Odetchn臋艂am g艂臋boko kilka razy i odsun臋艂am moje krzes艂o tak daleko od Setha, jak by艂o to mo偶liwe bez siadania na kolanach Kumala. Zas艂oni艂am sobie d艂o艅mi oczy po obu stronach g艂owy, unikaj膮c jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, i wy艂膮czy艂am go ze swojego pola widzenia. No i zdo艂a艂am skoncentrowa膰 si臋 na fizyce.

Go艣膰 przyjecha艂 z laboratorium badawczego w Queensland. Eksperymentowa艂 z energi膮 moleku艂. Niesamowite rzeczy. Kiedy zadzwoni艂 dzwonek, zaproponowa艂 po przerwie sesj臋 pyta艅 i odpowiedzi dla wszystkich, kt贸rzy nie spieszyli si臋 na kolejne zaj臋cia. Na szcz臋艣cie moje zaj臋cia dodatkowe z 艂aciny zosta艂y odwo艂ane, wi臋c by艂am wolna. Niestety, najwyra藕niej Seth r贸wnie偶 nie musia艂 si臋 nigdzie spieszy膰. Zachowywa艂 jednak dystans, a ja dok艂ada艂am stara艅, by unika膰 jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego.

Wydawa艂o si臋, jakby dzwonek zadzwoni艂 ju偶 pi臋膰 minut p贸藕niej, i tym razem naprawd臋 musia艂am i艣膰 na chemi臋 z profesorem Burleigh, na kt贸r膮 nikt nie o艣miela艂 si臋 sp贸藕ni膰.

Spakowa艂am ksi膮偶ki i pospiesznie ruszy艂am przez dziedziniec. S艂ysza艂am za sob膮 kroki. Nie musia艂am si臋 odwraca膰, 偶eby wiedzie膰, kto za mn膮 szed艂. Czu艂am, 偶e si臋 do mnie zbli偶a.

- Liwia, poczekaj!

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i dotkn膮艂 mojego ramienia. Kolejny wstrz膮s. Zadr偶a艂am i odwr贸ci艂am si臋 do niego.

- Mam na imi臋 Ew... - zacz臋艂am, napotykaj膮c spojrzenie jego niewiarygodnie niebieskich oczu.

S艂owa uwi臋z艂y mi w gardle. Sta艂am, nie mog膮c si臋 odezwa膰.

- Kim jeste艣? 颅- wyszepta艂am.

- Seth, Seth! Poczekaj! - krzykn臋艂a Ruby, biegn膮c za nami i upychaj膮c jednocze艣nie w torbie skoroszyt. - Nie idziesz na histori臋?

Seth opu艣ci艂 r臋k臋. Ruby spojrza艂a na mnie gro藕nie. Wbi艂am wzrok w ziemi臋.

- Nie, mam chemi臋 - powiedzia艂.

- Ale jestem pewna... - zacz臋艂a, a potem potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Pewnie si臋 pomyli艂am. No to si臋 pospiesz. Burleigh jest bezlitosny dla sp贸藕nialskich.

Odesz艂a, a Seth ruszy艂 u mojego boku. Nie podnosi艂am wzroku, przyciskaj膮c torb臋 z ksi膮偶kami do piersi. W sposobie, w jaki na mnie patrzy艂, by艂o co艣, co przywo艂ywa艂o... wspomnienia? Marzenia? Nie potrafi艂am tego nazwa膰.

Mog臋 uczciwie powiedzie膰, 偶e nie pami臋tam, co si臋 wydarzy艂o na chemii. Mia艂am w m贸zgu zwarcie i nie mog艂am si臋 skoncentrowa膰. Seth siedzia艂 za mn膮 i - zn贸w - emanowa艂 czym艣, jakim艣 pot臋偶nym magnetyzmem. Musia艂am zebra膰 wszystkie si艂y, by oprze膰 si臋 jego charyzmie.

Nie da si臋 przez ca艂膮 lekcj臋 stawia膰 oporu magnetycznemu przyci膮ganiu i jednocze艣nie zrozumie膰 reakcj臋 adiabatyczn膮. To po prostu nie jest mo偶liwe. A potem, cho膰 popo艂udnie mia艂am wolne od Setha, nie mog艂am si臋 uwolni膰 od my艣li o nim. Pod koniec dnia uzna艂am, 偶e musz臋 z艂o偶y膰 wizyt臋 doradcy i dokona膰 stosownych zmian w rozk艂adzie zaj臋膰. Nie mog艂am chodzi膰 na zaj臋cia z tym ch艂opakiem. M膮ci艂 mi w g艂owie.

Prawie dotar艂am do pokoju nauczycielskiego, kiedy us艂ysza艂am za sob膮 krzyk.

- Ewa! Nie ten kierunek!

Odwr贸ci艂am si臋. Astrid przemierza艂a dziedziniec, id膮c w stron臋 skrzyd艂a muzycznego. Spojrza艂am na zegarek. Prawie szesnasta trzydzie艣ci. Mieli艣my ostatni膮 pr贸b臋 przed dzisiejszym wyst臋pem. Nasz pierwszy wyst臋p od wiek贸w. Tak naprawd臋 pierwszy od czasu, gdy wyl膮dowa艂am w szpitalu. Zawr贸ci艂am i dogoni艂am j膮. B臋d臋 musia艂a postara膰 si臋 wyprostowa膰 to wszystko przed kolejnym dniem szko艂y.

膯wiczy艂y艣my tego wieczoru moj膮 now膮 piosenk臋. Zebra艂am si臋 w ko艅cu na odwag臋, by zaprezentowa膰 j膮 Astrid we wtorek.

- 艢wietna!

Astrid potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Wiedzia艂am. Teraz j膮 zjedzie. G艂upia by艂am, 偶e w og贸le zdecydowa艂am si臋 to zagra膰 - nie potrafi艂am pisa膰 piosenek.

- Nie nadaje si臋, prawda? - westchn臋艂am i od艂o偶y艂am gitar臋.

- Nie. Doskonale si臋 nadaje. Nie wiedzia艂am, 偶e... 偶ywisz wobec kogo艣 takie uczucia. Znam go?

Roze艣mia艂am si臋.

- Nawet ja go nie znam. Niestety.

Wiedzia艂am tylko tyle, 偶e z jakiego艣 nieznanego mi powodu zgodzi艂am si臋 za艣piewa膰 t臋 piosenk臋 tego wieczoru.

Rozdzia艂 50
Zgubiony

St Magdalene's

A.D. 2013

Seth z najwy偶szym trudem zni贸s艂 jej obecno艣膰 na zaj臋ciach z chemii. Mia艂 j膮 na wyci膮gni臋cie r臋ki. Czu艂 si臋 tak, jakby jaki艣 okrutny b贸g bezlito艣nie sobie z niego za偶artowa艂. Natkn膮膰 si臋 na ni膮 tutaj, na dziewczyn臋, w mi艂o艣ci do kt贸rej ca艂kowicie si臋 zapami臋ta艂 i kt贸r膮 tak bole艣nie utraci艂, po wszystkich tych poszukiwaniach w czasie, tylko po to, by zrozumie膰, 偶e sta艂a si臋 niedost臋pna, nie nale偶a艂a ju偶 do niego. Nosi艂a inne imi臋. Nie zna艂a go. By艂 jej zupe艂nie obcy. To by艂o nie do zniesienia.

Kiedy zadzwoni艂 dzwonek na koniec lekcji, a ona wysz艂a z sali, nie spojrzawszy nawet na niego, m贸g艂 jedynie z b贸lem patrze膰, jak odchodzi.

Pod koniec dnia by艂 w nastroju ju偶 nie tyle przygn臋bienia, ile depresji. Powoli pozbiera艂 swoje ksi膮偶ki, zastanawiaj膮c si臋, czy szukanie jej mia艂o jakikolwiek sens. I nagle ta wysoka blondynka zn贸w znalaz艂a si臋 u jego boku.

- Seth! - Rozp艂yn臋艂a si臋 w u艣miechu. - Jak ci min臋艂o popo艂udnie?

- W porz膮dku - wymamrota艂, ruszaj膮c do drzwi.

Zdecydowa艂, 偶e postara si臋 znale藕膰 Liwi臋.

- Seth, poczekaj! Mo偶e by艣my poszli na herbat臋?

Zn贸w sta艂a tu偶 obok niego.

- Herbat臋? 颅- powt贸rzy艂.

- Chod藕! - powiedzia艂a, steruj膮c nim w stron臋 sto艂贸wki.

Rozejrza艂 si臋 po dziedzi艅cu w poszukiwaniu ukochanej, ale nie by艂o po niej 艣ladu. Mo偶e by艂a w sto艂贸wce? Pozwoli艂 si臋 tam zaci膮gn膮膰. By艂o tam mn贸stwo ludzi i wszyscy stali w kolejce po co艣 do picia. Rozejrza艂 si臋 czujnie po sali.

Ruby ci膮gn臋艂a go do kontuaru. Nagle zda艂 sobie spraw臋, jak potwornie go irytowa艂a.

- S艂uchaj, nie chce mi si臋 pi膰 - powiedzia艂 i wyszed艂.

Ruby spojrza艂a za nim bezradnie. Czy powinna za nim p贸j艣膰? Poczu艂a nieodpart膮 ch臋膰, by go dogoni膰 - tak bardzo go pragn臋艂a - nawet je艣li szed艂 w przeciwnym ni偶 ona kierunku. Stopy ju偶 mia艂y j膮 ponie艣膰 w jego stron臋, kiedy us艂ysza艂a za sob膮 krzyk.

- Hej, Rubes! - Harry pomacha艂 do niej, przywo艂uj膮c j膮 do stolika, przy kt贸rym siedzia艂. - We藕 swoj膮 herbat臋 i usi膮d藕 z nami!

Waha艂a si臋 przez chwil臋, po czym uzna艂a, 偶e to lepszy wyb贸r. Wzi臋艂a fili偶ank臋 herbaty, s艂odk膮 bu艂eczk臋 i usiad艂a.

Wszyscy rozmawiali o tej cholernej sztuce. Hamlet. Nie dosta艂a w niej 偶adnej roli. Nie chodzi艂o o to, 偶e bardzo jej zale偶a艂o, chocia偶 by艂aby idealn膮 Ofeli膮... Mia te偶 tak s膮dzi艂a. Podobnie jak jej ojciec. A by艂 s臋dzi膮 S膮du Najwy偶szego, na lito艣膰 bosk膮. Profesor Kidd najwyra藕niej nie wiedzia艂, 偶e Ofelia powinna by膰 wiotk膮 blondynk膮. Czy nie widzia艂 rysunku na ok艂adce ksi膮偶ki? To m贸g艂by by膰 jej portret. No i kto otrzyma艂 t臋 g艂upi膮 rol臋? Oczywi艣cie Ewa. Jak zawsze ta kretynka Ewa.

- Idziesz?

Harry patrzy艂 na ni膮 wyczekuj膮co. Najwyra藕niej czeka艂 na jej odpowied藕.

- Czy gdzie id臋?

- Czy idziesz na koncert dzi艣 wieczorem? We wsp贸lnej sali?

- Ach... Nie wiem...

- Przyjd藕 koniecznie, wszyscy idziemy, po pr贸bie Hamleta. Zabieram te偶 Setha, wiesz, tego nowego. Dosta艂 pok贸j obok mojego. 艢wietny go艣膰. Dziewczyno, on ma tak niesamowit膮 rze藕b臋. Wszed艂em do niego dzisiaj rano, 偶eby sprawdzi膰, czy wie, dok膮d p贸j艣膰 na 艣niadanie, a on w艂a艣nie wychodzi艂 spod prysznica. W pokoju by艂o do艣膰 mroczno, ale i tak by艂o wida膰, jak膮 ma fantastyczn膮 muskulatur臋. Ob艂臋d! Tak czy inaczej, obieca艂em Crispinowi, 偶e si臋 nim zajm臋.

- Ale Crispin to mnie poprosi艂, 偶ebym si臋 nim zaj臋艂a! - 偶achn臋艂a si臋 Ruby.

- Wygl膮da na to, 偶e on potrafi zaj膮膰 si臋 sam sob膮 - prychn膮艂 Jack.

- Jedno jest pewne - wola艂bym nie mie膰 z nim na pie艅ku! To co, do艂膮czysz p贸藕niej, Rubes?

- Jasne. Czemu nie, wpadn臋. O dziewi膮tej, tak?

Ruby dopi艂a herbat臋 i ruszy艂a do pokoju. P贸jdzie na koncert i sp臋dzi najbli偶sze cztery godziny, dok艂adaj膮c stara艅, by Sethosa Leontisa nie interesowa艂 nikt i nic opr贸cz niej.

Kiedy Ruby nak艂ada艂a sobie maseczk臋 na twarz, smarowa艂a cia艂o balsamem i depilowa艂a si臋, Seth biega艂. Harry pokaza艂 mu na przerwie szkolne boiska i Seth ju偶 wiedzia艂, 偶e w tym dziwnym 艣wiecie b臋d膮 jego ostoj膮.

Biegn膮c, pr贸bowa艂 uporz膮dkowa膰 my艣li. Przyby艂 tu, by przeprowadzi膰 swoje badania. Nie m贸g艂 traci膰 z oczu celu przez dziewczyn臋, kt贸ra nie by艂a mi艂o艣ci膮 jego 偶ycia. Liwia nie 偶y艂a.

Wi臋c jak to mo偶liwe, 偶e ta dziewczyna, ta Ewa, by艂a do niej tak nies艂ychanie podobna? Jak to mo偶liwe, 偶e wszystkie dziewczyny w tej szkole wydawa艂y si臋 nim zainteresowane - z wyj膮tkiem niej? Nawet jako niewolnik, jako gladiator Seth nigdy nie spotka艂 kobiety niewra偶liwej na jego wdzi臋ki. Nie rozumia艂 odrzucenia, z kt贸rym teraz si臋 zmaga艂.

Mo偶e powinien wr贸ci膰 do Parallonu? To wszystko wygl膮da艂o jednak na bardzo kiepski pomys艂. Jak mia艂 prowadzi膰 swoje badania, je艣li nie m贸g艂 zebra膰 my艣li?

Tak. Powinien odej艣膰, zanim popadnie w prawdziw膮 obsesj臋. Znale藕膰 inne laboratorium. W innym czasie.

Ale nie chcia艂. Chcia艂 by膰 blisko niej. Potrzebowa艂 jej.

Czu艂 si臋 tak samotny, 偶e zat臋skni艂 za Matthiasem, chocia偶 nie m贸g艂by z nim o tym porozmawia膰 - Matt nie mia艂 poj臋cia, gdzie by艂. Zackary kaza艂 mu to przysi膮c. Niezale偶nie od tego, jak d艂ugo mia艂yby potrwa膰 jego badania, zamierza艂 sp臋dzi膰 nie wi臋cej ni偶 kilka minut poza Parallonem. Matt nigdy si臋 nie dowie - o ile Seth nie p臋knie. Tak czy inaczej, on i Matt zawarli umow臋. Seth obieca艂 nigdy wi臋cej nie wspomina膰 imienia Liwii.

Seth przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, czy nie zaufa膰 Zackary'emu. Bardzo kr贸tk膮 chwil臋. Wiedzia艂, 偶e Zackary nie okaza艂by mu wsp贸艂czucia. By艂by w艣ciek艂y. Po pierwsze dlatego, 偶e Sethowi wystarczy艂y dwa dni w Londynie, by znale藕膰 si臋 na uczuciowej hu艣tawce. Czy nie powtarza艂 mu, jak istotne jest zachowanie emocjonalnego dystansu? A po drugie dlatego, 偶e marnowa艂 cenny czas i zasoby Zackary'ego na ca艂kowicie chybiony projekt badawczy.

Seth bieg艂 i bieg艂, a偶 wreszcie bicie serca, rytmiczny oddech i uderzenia st贸p o ziemi臋 ukoi艂y chaos w jego g艂owie. Cztery godziny p贸藕niej wr贸ci艂 do pokoju zlany potem, ale znacznie spokojniejszy.

Rozdzia艂 51
Cie艅

Seth nie by艂by mo偶e tak spokojny, gdyby wiedzia艂, 偶e Matthiasa wcale nie by艂o w Parallonie. Matthias r贸wnie偶 by艂 w Londynie, zaledwie trzy kilometry dalej, zwini臋ty na mi臋kkiej, cho膰 nieco wytartej sofie z Elen膮, dziewczyn膮 z kawiarni, kt贸ra po偶yczy艂a Sethowi ubrania.

Matthias nie by艂 g艂upi. Ostatnio to, co robi艂 Seth, wzbudzi艂o jego lekk膮 podejrzliwo艣膰. Czy te偶 mo偶e raczej to, czego nie robi艂. Seth nie by艂 m臋偶czyzn膮, kt贸ry z przyjemno艣ci膮 przesiadywa艂 w domu, i to wygl膮daj膮c na wyczerpanego. Niezale偶nie od tego, czym kusi艂by go Matthias, przestrzega艂 swojego codziennego rozk艂adu zaj臋膰: rano bieganie, po po艂udniu trening. Od tak dawna niez艂omnie trzyma艂 si臋 tej codziennej rutyny, 偶e nowy rozk艂ad zaj臋膰 si艂膮 rzeczy budzi艂 zdziwienie. Matthiasa to zaniepokoi艂o. Nie chcia艂, by Seth zn贸w pogr膮偶y艂 si臋 w rozpaczy, z kt贸rej tak d艂ugo nie m贸g艂 si臋 otrz膮sn膮膰.

Cho膰 w 偶yciu Matthiasa by艂o tylu innych ludzi i zaj臋膰, Seth nadal zajmowa艂 w nim wyj膮tkowe miejsce. Matt lubi艂 Georgi臋 i by艂 r贸wnie偶 powa偶nie zainteresowany Clare, bo wygl膮da艂o na to, 偶e Sethowi najwyra藕niej si臋 nie podoba艂a. Je艣li chodzi o dziewczyny, to Matthias by艂 zainteresowany wszystkimi. Nawet Ardent. Je艣li tylko kt贸ra艣 okaza艂a mu cie艅 zainteresowania, got贸w by艂 do natychmiastowej reakcji. Nie rozumia艂, dlaczego Georgia si臋 w艣cieka艂a, kiedy sp臋dza艂 wiecz贸r z Clare, Hann膮 albo Becc膮. Nie uwa偶a艂 tego za zdrad臋. Mieli dla siebie ca艂膮 wieczno艣膰, bez 偶adnych ogranicze艅. Dlaczego by si臋 tym nie cieszy膰?

Matthiasowi zawsze podoba艂y si臋 dziewczyny - w sensie czysto fizycznym. Nigdy jednak nie czu艂 potrzeby zakochania si臋 w kt贸rejkolwiek z nich. Nie my艣la艂 r贸wnie偶 o o偶enku. Nawet w Londinium jego marzenia o wolno艣ci nie wi膮za艂y si臋 z marzeniami o posiadaniu ziemi albo prawie do wej艣cia w zwi膮zek ma艂偶e艅ski. Chodzi艂o mu jedynie o wolno艣膰 robienia tego, na co mia艂 ochot臋. A teraz, w Parallonie, m贸g艂 robi膰 to, co tylko chcia艂, i by艂 zdecydowany korzysta膰 z tego prawa bez ogranicze艅. Dlaczego Seth nie patrzy艂 na to w ten spos贸b? Dlaczego zawsze musia艂 realizowa膰 jak膮艣 misj臋?

Seth by艂 w gruncie rzeczy jedyn膮 osob膮, na kt贸rej Matthiasowi zale偶a艂o. Jedyn膮, kt贸r膮 kocha艂.

A wi臋c co si臋 z nim dzia艂o? Matt wiedzia艂, 偶e Seth o czym艣 mu nie m贸wi艂. By艂 zdecydowany dowiedzie膰 si臋, co to takiego.

Pewnego ranka o 艣wicie wyszed艂 za Sethem z ich domu. Seth mia艂 na sobie koszulk臋 do biegania i szorty. Pieszo nigdy by za nim nie nad膮偶y艂, Seth p臋dzi艂 jak wicher. Przez chwil臋 Matt s膮dzi艂, 偶e zosta艂 pokonany, dop贸ki nie przypomnia艂 sobie forda anglia Georgii zaparkowanego na drodze. Na szcz臋艣cie nauczy艂a go nim je藕dzi膰, chocia偶 a偶 do tej chwili nie widzia艂 sensu tej nauki. Matthias zgarn膮艂 kluczyki ze stolika przy drzwiach wej艣ciowych i wskoczy艂 do 艣rodka. Seth majaczy艂 jeszcze w polu widzenia, wi臋c Matthias uruchomi艂 silnik i utrzymuj膮c bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, pod膮偶y艂 za nim. Seth pobieg艂 prosto do rzeki.

Matthias dostrzeg艂 czekaj膮cego na Setha wysokiego szczup艂ego m臋偶czyzn臋. Rozmawiali przez chwil臋, po czym podeszli do brzegu rzeki. Matthias zaparkowa艂 samoch贸d po drugiej stronie mostu i wysiad艂 tak cicho, jak by艂o to mo偶liwe. Potem bezszelestnie podkrad艂 si臋 do brzegu. Widzia艂, jak obaj przez minut臋 stali przy linii wody, po czym znikn臋li. Rzuci艂 si臋 do miejsca, w kt贸rym stali chwil臋 wcze艣niej, i spojrza艂 na rzek臋. Ani 艣ladu. Poczu艂 nerwowy skurcz 偶o艂膮dka. Czy Seth zdecydowa艂 si臋 sko艅czy膰 ze sob膮? Ju偶 mia艂 sam skoczy膰, gdy nagle dostrzeg艂 ich obu wynurzaj膮cych si臋 na powierzchni臋. Rzuci艂 si臋 szczupakiem za stos beczek i patrzy艂, jak wype艂zaj膮 na brzeg, otrz膮saj膮c si臋 z wody.

W tym momencie Matthias zmarszczy艂 brwi. Mieli na sobie zupe艂nie inne ubrania.

Obaj znikn臋li w wej艣ciu do wysokiego budynku, z kt贸rego mniej wi臋cej dziesi臋膰 minut p贸藕niej wy艂oni艂 si臋 Seth ubrany w suchy str贸j do biegania: koszulk臋 i szorty. Matthias tym razem ju偶 nie zadawa艂 sobie trudu 艣ledzenia go. Doskonale wiedzia艂, dok膮d zmierza. Do domu.

Dotar艂 tam kilka minut przed Sethem.

- Kawy? - zapyta艂 nonszalancko, kiedy Seth wszed艂 do kuchni.

Seth, widz膮c Matthiasa na nogach tak wcze艣nie, stara艂 si臋 ukry膰 zaskoczenie.

- Tak, dzi臋ki 颅- powiedzia艂, rzucaj膮c si臋 na krzes艂o.

- Gdzie biega艂e艣? - zapyta艂 Matt, staraj膮c si臋, by zabrzmia艂o to mo偶liwie zwyczajnie.

- Tam gdzie zwykle - odpowiedzia艂 Seth wymijaj膮co.

Matthias skin膮艂 g艂ow膮. By艂o jasne, 偶e Seth nie zamierza艂 si臋 zdradza膰.

Nast臋pnego ranka siedzia艂 ju偶 w fordzie anglia, gdy Seth wyszed艂 z ich domu w stroju do biegania. Matt zrobi艂 to samo co poprzedniego dnia, ale tym razem, gdy Seth i nieznajomy wskoczyli do wody, po chwili wskoczy艂 za nimi. Po偶a艂owa艂 tego sekund臋 p贸藕niej, gdy poczu艂 pot臋偶n膮 si艂臋 wsysaj膮cego go wiru, kt贸ry bezlito艣nie poci膮gn膮艂 go w d贸艂.

Tylko jedna przera偶aj膮ca my艣l pozwala艂a mu utrzyma膰 si臋 w tej gehennie przy zdrowych zmys艂ach - nie mo偶e straci膰 Setha.

Rozdzia艂 52
Ostrze偶enie

St Magdalene's

A.D. 2013

Ostateczna pr贸ba naszego zespo艂u posz艂a ca艂kiem nie藕le. Zd膮偶y艂am jeszcze wpa艣膰 do pokoju na szybki prysznic i zmian臋 stroju, po czym pobieg艂am do sali wsp贸lnej na pr贸b臋 d藕wi臋ku. Rozwa偶a艂am zahaczenie o sto艂贸wk臋 i zgarni臋cie czegokolwiek do jedzenia, ale uzna艂am, 偶e prysznic jest wa偶niejszy. W艂a艣nie mia艂am wej艣膰 do kabiny prysznicowej, kiedy kto艣 zapuka艂. Cholera. Przez chwil臋 chcia艂am zignorowa膰 pukanie, ale pomy艣la艂am, 偶e mo偶e to Rose Marley. Co jaki艣 czas nieoczekiwanie mnie sprawdza艂a. Nie mog艂am odpowiedzie膰 jej przez drzwi, bo zyska艂abym tylko tyle, 偶e posz艂aby do dozorcy po zapasowy klucz. Zakr臋ci艂am wi臋c wod臋, owin臋艂am si臋 r臋cznikiem i otworzy艂am drzwi.

To by艂 b艂膮d.

To nie by艂a Rose; to by艂a Ruby. Tak, Ruby, kt贸ra nie przekroczy艂a progu mojego pokoju od dnia, w kt贸rym przy艂apa艂a Omara na ca艂owaniu si臋 ze mn膮.

- Musz臋 z tob膮 porozmawia膰.

- Jasne, Ruby - odpowiedzia艂am, pochmurniej膮c.

Usiad艂a na moim 艂贸偶ku. Sta艂am przy otwartych drzwiach, owini臋ta wy艂膮cznie r臋cznikiem. By艂o co艣 w wyrazie jej twarzy, co sprawia艂o, 偶e chcia艂am mie膰 w razie czego otwart膮 drog臋 ucieczki.

- Seth Leontis - powiedzia艂a w ko艅cu.

Bo偶e, je艣li chodzi o zagadkowe wypowiedzi, by艂a mistrzyni膮.

- Tak?

- Ty mi powiedz.

- Co?

- Nie udawaj niewini膮tka. Co jest mi臋dzy tob膮 i Sethem?

- Nic, Ruby...

- No jasne, i ja mam w to uwierzy膰! Widzia艂am, jak na ciebie patrzy艂!

- Ruby, on si臋 pojawi艂 w szkole dos艂ownie pi臋膰 minut temu. Patrzy na mnie tak samo jak na wszystkich pozosta艂ych. Zamienili艣my mo偶e trzy s艂owa... I to tylko dlatego, 偶e wzi膮艂 mnie za kogo艣 innego.

Nagle jakby jej ul偶y艂o, ale si臋 nie u艣miechn臋艂a.

- OK. I niech tak zostanie.

- A zatem... wychodzicie dzi艣 razem?

- Wyjdziemy, je艣li nie staniesz nam na drodze.

- Nie staj臋 nikomu na drodze, Ruby - zaoponowa艂am. - Nigdy nie stawa艂am... - doda艂am cicho.

Prawdopodobnie nie powinnam by艂a tego m贸wi膰.

- No jasne! - wybuchn臋艂a, zeskoczy艂a z 艂贸偶ka, odepchn臋艂a mnie i trzasn臋艂a za sob膮 drzwiami.

Rozdzia艂 53
Blizny

St Magdalene's

A.D. 2013

- Cz艂owieku! Ile razy dziennie bierzesz prysznic?

Harry wali艂 w plastikow膮 obudow臋 kabiny. Seth potrzebowa艂 chwili, by wr贸ci膰 do rzeczywisto艣ci. Wszed艂 w stan relaksacji, kt贸ry poprzedza艂 zazwyczaj wyj艣cie na aren臋. Otworzy艂 oczy, opanowuj膮c dezorientacj臋. Co to za miejsce?

- Seth? Idziesz? Koncert zaczyna si臋 za dziesi臋膰 minut.

Koncert? Tak. Zgodzi艂 si臋 p贸j艣膰 tam dzi艣 wieczorem. Ten ch艂opak nie dawa艂 si臋 zby膰.

Seth wyszed艂 spod prysznica i wzi膮艂 r臋cznik. Harry g艂o艣no wci膮gn膮艂 powietrze.

- Co艣 nie tak?

- Sk膮d masz te wszystkie blizny, cz艂owieku?

Seth zamar艂. Nosi艂 swoje blizny od tak dawna, 偶e o nich nie pami臋ta艂. Zw艂aszcza 偶e teraz nie sprawia艂y mu b贸lu. Spojrza艂 na siebie i wzruszy艂 ramionami.

- B贸jki - odpowiedzia艂 bez wdawania si臋 w szczeg贸艂y.

Harry otworzy艂 szeroko oczy i cicho zagwizda艂. Usiad艂 na 艂贸偶ku Setha, staraj膮c si臋 nie patrze膰, gdy Seth w zamy艣leniu wyciera艂 swoje cia艂o i ubiera艂 si臋. Kilka minut p贸藕niej przemierzali dziedziniec razem z reszt膮 starszych uczni贸w. Kiedy ju偶 wreszcie wcisn臋li si臋 do wsp贸lnej sali, zesp贸艂 stroi艂 instrumenty.

Kiedy tylko Seth przekroczy艂 pr贸g, poczu艂, 偶e kto艣 艂apie go z ty艂u. Ci, kt贸rzy znali Sethosa Leontisa w Londinium, nigdy by si臋 na co艣 takiego nie odwa偶yli. Mia艂 niebezpiecznie szybkie reakcje, a jego instynkt samozachowawczy zawsze bra艂 g贸r臋. Automatycznie zada艂 cios, kt贸ry rzuci艂 napastnika pod przeciwleg艂膮 艣cian臋.

Na szcz臋艣cie w sali by艂o tak t艂oczno, 偶e Ruby nie uderzy艂a plecami o ziemi臋, lecz wyl膮dowa艂a na grupie dziesi膮toklasist贸w.

- Hej, Ruby! Co ci si臋 sta艂o? - zapyta艂 Harry, pomagaj膮c jej wsta膰. - Potkn臋艂a艣 si臋?

Ruby rozciera艂a sobie rami臋. Co si臋 sta艂o? Przecie偶 to niemo偶liwe, 偶eby Seth tak j膮 trzepn膮艂. Zszokowana wbi艂a w niego spojrzenie. Skonsternowany Seth patrzy艂 na ni膮. Zach臋cona tym, 偶e nie okazywa艂 wrogo艣ci, zacz臋艂a zn贸w przepycha膰 si臋 do niego. W艂a艣nie wtedy zesp贸艂 zacz膮艂 pierwszy numer i Seth spojrza艂 na scen臋.

Przez cztery ostatnie godziny pracowicie odzyskiwa艂 r贸wnowag臋 psychiczn膮, a teraz w u艂amku sekundy ca艂a jego praca posz艂a na marne. Oto ona, jego osobisty anio艂 i jego osobisty demon, 艣piewa艂a... 艣piewa艂a melodi臋, kt贸r膮 zna艂. Melodi臋, kt贸ra koi艂a jego nocne koszmary w trakcie mrocznych tygodni majak贸w, kt贸re sp臋dzi艂 na pos艂aniu w willi Natalisa. Zacz膮艂 przepycha膰 si臋 przez t艂um, by znale藕膰 si臋 bli偶ej niewielkiej sceny, nie odrywaj膮c wzroku od jej twarzy. 艢piewa艂a z zamkni臋tymi oczami. Nie musia艂a patrze膰 na swoje d艂onie, by 艂apa膰 odpowiednie chwyty: gitara by艂a niemal jej przed艂u偶eniem. Nagle porywaj膮cy rytm przygas艂. Seth przesta艂 s艂ysze膰 instrumenty, pozosta艂 jedynie jej g艂os, szepcz膮cy kolejne nuty z rozdzieraj膮c膮 serce s艂odycz膮. Trzyma艂a mikrofon tak, jakby by艂 jej kotwic膮, jej jedynym przyjacielem. Publiczno艣膰 zastyg艂a oczarowana. Melodi臋 podawan膮 przez gasn膮cy g艂os podj臋艂y gitary i perkusja. Unios艂a powieki, a jej spojrzenie napotka艂o jego oczy.

Rozdzia艂 54
Prze艂om

St Magdalene's

A.D. 2013

Dlaczego zgodzi艂am si臋 za艣piewa膰 moj膮 now膮 piosenk臋 na pocz膮tku? Co sobie my艣la艂am?

Astrid powiedzia艂a, 偶e si臋 rozlu藕ni臋, jak b臋d臋 mia艂a to ju偶 za sob膮. I poniewa偶 zazwyczaj mia艂a racj臋 w takich sprawach, nie sprzecza艂am si臋. Rzeczywi艣cie, posz艂o nie藕le... Naprawd臋 wczu艂am si臋 w muzyk臋, znalaz艂am w miejscu, w kt贸rym bra艂a swoje 藕r贸d艂o, kiedy nagle otworzy艂am oczy i zobaczy艂am go tu偶 przed sob膮. W tej jednej sekundzie u艣wiadomi艂am sobie, 偶e ta piosenka by艂a o nim. Dla niego.

Ale napisa艂am j膮, zanim w og贸le go zobaczy艂am. Cholera. Cholera. Cholera. Co si臋 ze mn膮 dzia艂o? Tym razem naprawd臋 ogarnia艂o mnie szale艅stwo. Sta艂am na scenie, w samym 艣rodku numeru, zupe艂nie straciwszy w膮tek przez ch艂opaka, kt贸ry sta艂 przede mn膮 i patrzy艂 prosto na mnie. Ch艂opaka, o kt贸rym marzy艂am.

Bo偶e. Bo偶e wielki. Nie mog艂a przypomnie膰 sobie s艂贸w, kt贸re mia艂am za艣piewa膰. Na szcz臋艣cie moje d艂onie gra艂y chwyty refrenu, kiedy ja pr贸bowa艂am wzi膮膰 si臋 w gar艣膰. Biedna Astrid powtarza艂a riffy basu z nadziej膮, 偶e w ko艅cu uda mi si臋 oprzytomnie膰 i dobrn膮膰 do ostatniego wersu piosenki, a Sadie m臋偶nie dotrzymywa艂a nam kroku na perkusji. Jak mog艂am je tak zawie艣膰? Zmusi艂am si臋 do wzi臋cia g艂臋bokiego oddechu i odwr贸ci艂am si臋 plecami do ch艂opaka, kt贸ry mnie hipnotyzowa艂. Astrid przewr贸ci艂a oczami i obdarzy艂a mnie jednym z tych swoich u艣miech贸w wyra偶aj膮cych anielsk膮 cierpliwo艣膰, od niechcenia zdejmuj膮c wi膮偶膮cy mnie czar. Podj臋艂am 艣piew. Wy艣piewa艂am ostatni膮 zwrotk臋, omijaj膮c publiczno艣膰 wzrokiem. Z niezrozumia艂ych powod贸w oklaski po zako艅czeniu piosenki by艂y og艂uszaj膮ce. Musieli przecie偶 zauwa偶y膰, jak spali艂am ten numer!

Ich aplauz w zdumiewaj膮cy spos贸b doda艂 mi si艂 i pozwoli艂 dotrwa膰 do ko艅ca koncertu, chocia偶 musia艂am 艣piewa膰 z zamkni臋tymi oczami lub skupia膰 spojrzenie na pedale od gitary. Nie by艂abym zdolna ponownie znie艣膰 widoku tego ch艂opaka.

Kiedy ju偶 wszystko si臋 sko艅czy艂o, stara艂am si臋 nie rzuca膰 w oczy i skupi膰 na zwijaniu sprz臋tu. Zwija艂am w艂a艣nie ostatni kabel, kiedy poczu艂am, jak pr膮d przep艂ywa przez ca艂e moje cia艂o. Z艂apa艂am oddech, przekonana, 偶e zaraz zemdlej臋. Opar艂am si臋, dysz膮c, o 艣cian臋 i zastanawia艂am si臋 jednocze艣nie, jakie mo偶e by膰 naukowe wyja艣nienie przep艂ywu pr膮du przez niepod艂膮czony do niczego kabel, kiedy zorientowa艂am si臋, 偶e to on stoi obok mnie i wygl膮da na przera偶onego.

- Seth? - j臋kn臋艂am.

Zawroty g艂owy by艂y tak silne, 偶e osun臋艂am si臋 na pod艂og臋 i opar艂am g艂ow臋 na kolanach.

Usiad艂 obok mnie.

- Liwia, co si臋 sta艂o? - wyszepta艂. - Dobrze si臋 czujesz?

Ten g艂os. Co mi przypomina艂 ten g艂os?

Przygl膮da艂am si臋 Sethowi przez chwil臋, wygl膮daj膮c prawdopodobnie jak idiotka, a potem spr贸bowa艂am przypomnie膰 sobie, co powiedzia艂 przed chwil膮. Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮.

- Nie wiem... To jaki艣 wstrz膮s. Za chwil臋 poczuj臋 si臋 lepiej.

- Pos艂uchaj, Liwio...

- Seth...

Za ka偶dym razem, gdy wymawia艂am jego imi臋, czu艂am si臋 tak, jakby coraz bardziej stawa艂 si臋 moj膮 w艂asno艣ci膮. Podoba艂o mi si臋 to. Bardzo. Problem polega艂 na tym, 偶e Ruby zastrzeg艂a sobie prawa w艂asno艣ci do niego, a on by艂 zainteresowany wy艂膮cznie mn膮, bo s膮dzi艂, 偶e jestem kim艣 innym. Uzna艂am, 偶e musz臋 po艂o偶y膰 kres jego cierpieniu.

- Seth, ja mam na imi臋 Ewa.

Skin膮艂 g艂ow膮. Wygl膮da艂 jednak, jakby mi nie wierzy艂. Nie spuszcza艂 ze mnie wzroku.

- To ty... Wiem, 偶e to ty - wyszepta艂. - Ta piosenka... Dlaczego wybra艂a艣 w艂a艣nie j膮?

Spojrza艂am na niego, zajrza艂am mu w oczy i poczu艂am t臋 dziwn膮 wi臋藕.

- Ja jej nie wybra艂am... Ja j膮 napisa艂am...

Czy na pewno? Melodia od tygodni unosi艂a si臋 tu偶 pod powierzchni膮 mojej 艣wiadomo艣ci. Czy ja j膮 wymy艣li艂am, czy mo偶e gdzie艣 us艂ysza艂am?

- Ta piosenka sprowadzi艂a mnie z powrotem... kiedy si臋 zgubi艂em...

G艂os mu si臋 za艂ama艂. Zerkn臋艂am na jego twarz i widoczna na niej konsternacja sprawi艂a, 偶e zapragn臋艂am wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i pocieszy膰 go. Zanim m贸j umys艂 zd膮偶y艂 zracjonalizowa膰 t臋 instynktown膮 reakcj臋, moje palce dotyka艂y ju偶 jego twarzy. Czysta fizyczna moc tego dotyku odebra艂a mi na chwil臋 oddech, ale dopiero gdy on nakry艂 moj膮 d艂o艅 w艂asn膮, po raz kolejny niemal straci艂am przytomno艣膰. Opar艂am si臋 o 艣cian臋, dysz膮c ci臋偶ko. Musia艂am zamkn膮膰 oczy, by uspokoi膰 szale艅cze wirowanie sali. To by艂o 偶enuj膮ce. Kiedy otworzy艂am oczy, patrzy艂 na mnie z takim niepokojem, 偶e a偶 si臋 u艣miechn臋艂am.

- Przepraszam, Seth. Niedawno by艂am chora. Wszystko w porz膮dku, zaraz mi przejdzie...

Seth by艂 blisko. Bardzo blisko. Czu艂am zapach jego oddechu. G艂臋boko wci膮gn臋艂am powietrze, jakbym mog艂a wci膮gn膮膰 w p艂uca jego samego. Chcia艂am... Chcia艂am... Chcia艂am si臋 w nim rozp艂yn膮膰, zatraci膰 si臋.

- Seth? - wyszepta艂am, ponownie dotykaj膮c jego twarzy.

Po raz kolejny zala艂a mnie fala gor膮ca i poczu艂am zawroty g艂owy. Opu艣ci艂am r臋k臋, opar艂am g艂ow臋 o 艣cian臋 i zamkn臋艂am oczy. Co si臋 ze mn膮 dzia艂o? Trudno by艂o wyobrazi膰 sobie mniej dogodny moment na nawr贸t choroby. Z trudem otworzy艂am oczy. Jego utkwione we mnie spojrzenie mia艂o tak膮 intensywno艣膰 i wyra偶a艂o bolesn膮 t臋sknot臋.

- Przepraszam, Seth... - wyszepta艂am. - Ja zazwyczaj nie...

- Liwio, prosz臋, przypomnij sobie! - za偶膮da艂, a g艂os uwi膮z艂 mu w gardle z emocji.

Zamkn臋艂am oczy, czuj膮c, 偶e co艣 czai si臋 tu偶 na granicy 艣wiadomo艣ci. Jego g艂os przypomina艂 mi co艣... gdzie艣...

- Seth! Gdzie by艂e艣? Wsz臋dzie ci臋 szuka艂am.

Ruby nagle przypu艣ci艂a bezpardonowy atak. Kiedy podesz艂a na tyle blisko, by dostrzec mnie siedz膮c膮 na pod艂odze u jego boku, zsinia艂a ze z艂o艣ci.

- Ewa! - wyrzuci艂a z siebie z nieskrywan膮 w艣ciek艂o艣ci膮. - Nie powinna艣 by膰 gdzie indziej? Rozdawa膰 autografy? Odbiera膰 Brit Award?

To by艂o zgry藕liwe. Zamruga艂am oczami, zastanawiaj膮c si臋, jak mog艂am kiedykolwiek my艣le膰, 偶e jest moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. By艂am przyzwyczajona do radzenia sobie z umiarkowan膮 wrogo艣ci膮, ale nadal mnie bola艂o, gdy to ona by艂a jej 藕r贸d艂em. Ruby patrzy艂a na mnie z g贸ry z nieskrywan膮 odraz膮, kt贸ra wykrzywia艂a jej twarz we wstr臋tnym grymasie.

Musia艂am st膮d uciec. Wzi臋艂am g艂臋boki oddech, 偶eby si臋 uspokoi膰. Chocia偶 nadal kr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie i przyda艂oby mi si臋 posiedzie膰 jeszcze kilka minut pod t膮 艣cian膮, odepchn臋艂am si臋 r臋kami od pod艂ogi i spr贸bowa艂am wsta膰.

- Chod藕, Seth 颅- powiedzia艂a Ruby. - Mia zorganizowa艂a ma艂e przyj臋cie w swoim pokoju, Jack przemyci艂 troch臋 wina... Mamy dwadzie艣cia minut do ciszy nocnej.

I ju偶 go odci膮ga艂a. Westchn臋艂am. Przynajmniej mog艂am teraz w spokoju osun膮膰 si臋 na pod艂og臋, a tego w艂a艣nie by艂o mi trzeba. Opar艂am g艂ow臋 na kolanach i zamkn臋艂am oczy. Chwil臋 p贸藕niej szeroko je otworzy艂am.

- Id藕 na przyj臋cie, Ruby, ja tutaj chwil臋 zostan臋.

Seth nadal sta艂 obok mnie.

- Z ni膮? - Ruby niemal si臋 zakrztusi艂a.

- Tak.

- Nie widzisz, 偶e ona tylko udaje? 艢wietnie si臋 czu艂a na scenie, jak wszyscy na ni膮 patrzyli. Widzia艂e艣 to? A teraz nagle ty przyszed艂e艣, a jej jest tak s艂abo, 偶e nie mo偶e wsta膰 z pod艂ogi. No prosz臋 ci臋!

- Ruby... - zacz臋艂am, ale ona dopiero si臋 rozp臋dza艂a.

- Czy to jest dla ciebie jaka艣 gra, Ewo? Odbijanie innym dziewczynom ch艂opak贸w? Kr臋ci ci臋 to? Przecie偶 ty ich tak naprawd臋 nie chcesz! Pragniesz ich tylko odebra膰 komu艣 innemu. Przecie偶 masz ju偶 wszystko! Nie brakuje ci inteligencji, talentu ani urody. Dlaczego nie mo偶esz zostawi膰 czego艣 innym? Jak mo偶esz czerpa膰 satysfakcj臋 z rujnowania innym 偶ycia?

Jakby ta scena i tak nie by艂a wystarczaj膮co koszmarna, Ruby m贸wi艂a tak g艂o艣no, 偶e przyci膮gn臋艂a uwag臋 garstki ludzi kr臋c膮cych si臋 jeszcze po sali. W艂膮cznie z Astrid, kt贸ra ruszy艂a w naszym kierunku.

- Co si臋 dzieje?

- Nic, Astrid - westchn臋艂am.

- Nic, Astrid. - Ruby zacz臋艂a mnie przedrze藕nia膰. - Ma艂a dziewczynka w艂a艣nie bierze Setha na bezradno艣膰.

- Na bezradno艣膰? - sykn臋艂a Astrid gro藕nie.

- Och, tak si臋 s艂abo czuj臋, nie mog臋 i艣膰 na zaj臋cia, ale Hamlet, pr贸ba zespo艂u, czemu nie...

- Ruby, mylisz si臋! Nie wiem, co...

- Daruj sobie! Kto ci uwierzy?

W tym momencie do awantury w艂膮czy艂 si臋 Rob.

- A zatem twierdzisz, Ruby, 偶e Ewa udawa艂a, kiedy wyl膮dowa艂a w szpitalu? Bo ja akurat tam by艂em, na tej lekcji historii sztuki, na kt贸rej dosta艂a zapa艣ci. Ratownikom medycznym zaj臋艂o godzin臋 ustabilizowanie jej stanu na tyle, by przewie藕膰 j膮 do szpitala karetk膮. Oni te偶 udawali?

- Bo偶e, ona na tobie te偶 robi wra偶enie, prawda, Rob? Ona jest jak cholerna syrena. Zwabia ci臋, a potem wypluwa jak 艣cierwo.

- A mnie si臋 wydaje, 偶e to ty j膮 tak potraktowa艂a艣, prawda, Ruby? - powiedzia艂a Astrid cicho.

- Po tym jak ukrad艂a mi ch艂opaka! To jej specjalno艣膰! Nie zauwa偶yli艣cie? - krzykn臋艂a Ruby i wybieg艂a z pokoju wsp贸lnego.

Zapad艂a kr臋puj膮ca cisza, kiedy to wszyscy starali si臋 udawa膰, 偶e nie stoj膮 wok贸艂 diabolicznej syreny, kt贸ra po偶era i wypluwa swoje ofiary.

Opar艂am g艂ow臋 na kolanach, modl膮c si臋, by wszyscy sobie poszli i zostawili mnie wreszcie w spokoju.

- Ewa, wszystko w porz膮dku? - Rob przepchn膮艂 si臋 przed Setha i usiad艂 na pod艂odze obok mnie.

- Tak - westchn臋艂am.

- By艂a艣 dzi艣 艣wietna. Naprawd臋 niesamowita 颅- powiedzia艂.

- Dzi臋ki.

U艣miechn臋艂am si臋.

- Chod藕. Czas zapakowa膰 niewinn膮 syren臋 do 艂贸偶ka. Rob, pomo偶esz mi zaprowadzi膰 j膮 do pokoju? Ona chyba nie czuje si臋 zbyt dobrze - zakomenderowa艂a Astrid.

Pomogli mi wsta膰, a ja stara艂am si臋 nie podnosi膰 g艂owy, unikaj膮c wszelkiego kontaktu wzrokowego. Nie znios艂abym czyjegokolwiek wzroku, a ju偶 na pewno nie Setha.

- Bardzo wam wszystkim dzi臋kuj臋 - wyszepta艂am, kiedy pomagali mi doj艣膰 do pokoju.

Skuli艂am si臋 na 艂贸偶ku.

- Dobranoc, Ewo - za艣mia艂a si臋 Astrid, gasz膮c 艣wiat艂a.

Rozdzia艂 55
Prawda

St Magdalene's

A.D. 2013

Uff! Mo偶e dla Astrid to wszystko by艂o zabawne, ale ja tu umiera艂am. Zamkn臋艂am oczy, marz膮c o tym, by sp艂yn臋艂o na mnie zapomnienie. Nie chcia艂am my艣le膰 o tym katastrofalnym wieczorze, w kt贸rego epicentrum przed chwil膮 si臋 znalaz艂am. Ale oczywi艣cie, kiedy nie chcesz o czym艣 my艣le膰, dok艂adnie te my艣li ko艂acz膮 ci si臋 po g艂owie, dr臋cz膮 ci臋 i nie daj膮 ci spokoju. A poniewa偶 m贸j umys艂 umia艂 przypomina膰 sobie informacje bardzo dok艂adnie, pami臋ta艂am ka偶dy szczeg贸艂. Ka偶de okrutne s艂owo. Czy Ruby naprawd臋 uwa偶a艂a mnie za zdzir臋 manipuluj膮c膮 uczuciami innych? Czy naprawd臋 s膮dzi艂a, 偶e mam wszystko?

Zwlok艂am si臋 z 艂贸偶ka, w艂膮czy艂am 艣wiat艂o i spojrza艂am w lustro, pr贸buj膮c znale藕膰 w sobie podobie艅stwa do dziewczyny opisanej przez Ruby. Zobaczy艂am te same czarne oczy, kt贸re zazwyczaj spogl膮da艂y na mnie z lustra.

Nie. Naprawd臋 tego nie rozumia艂am. Rzuci艂am si臋 z powrotem na 艂贸偶ko, przypominaj膮c sobie jej pozosta艂e zarzuty. By艂a bezwzgl臋dna, zupe艂nie nie przejmowa艂a si臋 tym, 偶e wszyscy s艂ysz膮 to, co m贸wi. Stara艂am si臋 nie my艣le膰 o 艣wiadkach tej obrzydliwej sceny. Ludziach, na kt贸rych zacz臋艂o mi zale偶e膰, cho膰 ba艂am si臋 jeszcze do tego przyzna膰 sama przed sob膮.

Oczywi艣cie by艂 te偶 艣wiadek tej sceny, bez kt贸rego nie wyobra偶a艂am sobie... Seth Leontis. Musia艂am przyzna膰, 偶e... Naprawd臋 nie chcia艂am, 偶eby to w艂a艣nie on nabra艂 przekonania, 偶e jestem przewrotnym demonem. Chyba wi臋c Ruby mia艂a racj臋. Tym razem naprawd臋 by艂am 偶ywo zainteresowana jej ch艂opakiem. Bardziej ni偶 zainteresowana. Seth sta艂 si臋 moj膮 obsesj膮. Oczywi艣cie, nie mog艂am go odebra膰 Ruby. By艂a pierwsza i ro艣ci艂a sobie do niego prawo. Nie pozostawi艂a mi r贸wnie偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e nie odpu艣ci. Ja nie mia艂am 偶adnych praw.

Kogo chcia艂am oszuka膰? Nie by艂o ju偶 o co walczy膰. Ruby do艂o偶y艂a wszelkich stara艅, by tak si臋 sta艂o. Nawet je艣li odrobin臋 zainteresowa艂am Setha wcze艣niej - i to tylko dlatego, 偶e wzi膮艂 mnie za kogo艣 innego - to na pewno by艂o to ju偶 zupe艂nie nieaktualne.

Pr贸bowa艂am otrz膮sn膮膰 si臋 z rozpaczy. Powinnam by膰 wdzi臋czna Ruby za to, 偶e przypu艣ci艂a sw贸j atak tak wcze艣nie, zanim zd膮偶y艂am si臋 g艂upio, beznadziejnie zadurzy膰. Poza tym wiedzia艂am, 偶e by艂o jedynie kwesti膮 czasu, zanim Ruby zda Sethowi relacj臋 ze wszystkich moich dotychczasowych wpadek.

J臋kn臋艂am. Jutro b臋d臋 musia艂a wszystkim tym ludziom spojrze膰 w oczy.

Rozdzia艂 56
Sukienka

St Magdalene's

A.D. 2013

Musia艂am w ko艅cu zasn膮膰, bo budzik obudzi艂 mnie nast臋pnego ranka. Umiera艂am z g艂odu. Cholera. Pewnie dlatego, 偶e poprzedniego wieczoru nie zjad艂am kolacji. Czy mia艂am jednak w sobie do艣膰 si艂, by p贸j艣膰 do sto艂贸wki? By艂am troch臋 rozdygotana po niewielkim nawrocie choroby poprzedniego wieczoru, ale wiedzia艂am z do艣wiadczenia, 偶e na pewno nie poczuj臋 si臋 lepiej, je偶eli nie zjem 艣niadania.

Rozwa偶a艂am jeszcze wszystkie za i przeciw, kiedy moje drzwi otworzy艂y si臋 raptownie. Tylko jedna osoba nie mia艂a przekonania do tak prostych form grzeczno艣ciowych jak pukanie do drzwi.

- Astrid.

- Jak si臋 czuje nasza pacjentka dzi艣 rano?! - wrzasn臋艂a rado艣nie.

- Ze s艂uchem nie mam problem贸w, dzi臋kuj臋 - skrzywi艂am si臋.

- No i dobrze. Kiepsko by by艂o, gdyby艣 dzi艣 wieczorem nie us艂ysza艂a podpowiedzi suflera.

- Bo偶e! Pr贸ba kostiumowa do Hamleta!

- No to mo偶e by艣my nakarmili t臋 przewrotn膮 syren臋, co? D艂ugi dzie艅 przed nami.

- Astrid, czy mog艂aby艣 mi co艣 przynie艣膰? Ja nie mog臋 spojrze膰 ludziom w oczy.

- We藕 si臋 w gar艣膰 i nie r贸b z siebie sieroty! Je艣li miejsce pobytu pewnej zwariowanej blondyny mo偶e mie膰 jakikolwiek wp艂yw na twoj膮 decyzj臋, to ona ju偶 wsun臋艂a swoj膮 porcj臋 i wynios艂a si臋 ze sto艂贸wki, wi臋c na razie jeste艣 bezpieczna.

Troch臋 mnie to podnios艂o na duchu. Westchn臋艂am, sko艅czy艂am si臋 ubiera膰 i posz艂am za Astrid przez dziedziniec. To by艂 kolejny naprawd臋 ch艂odny dzie艅, wi臋c cho膰 nie spieszy艂am si臋 do sto艂贸wki, musia艂y艣my pobiec, 偶eby nie zamarzn膮膰. Z Astrid nie by艂o dyskusji.

W sto艂贸wce by艂o zaskakuj膮co t艂oczno. My艣l臋, 偶e dlatego, i偶 na zewn膮trz by艂o tak zimno, nikt nie chcia艂 wyj艣膰. Kiedy wesz艂y艣my, chaotyczna poranna gadanina nagle przycich艂a. W sali zapad艂a cisza. Bo偶e, dlaczego ja tu przysz艂am? Ruby prawdopodobnie og艂osi艂a publicznie, 偶e w szkole grasuje Przewrotna 艁owczyni Cudzych Ch艂opak贸w.

Chwyci艂am si臋 futryny i zastyg艂am. Czy mog艂abym jeszcze si臋 wymkn膮膰 niezauwa偶ona?

Zacz臋艂am si臋 w艂a艣nie wycofywa膰, kiedy kto艣 krzykn膮艂:

- Da艂y艣cie wczoraj 艣wietny koncert!

Jaki艣 ch艂opak zanuci艂 jedn膮 z naszych melodii, akompaniuj膮c sobie, uderzaj膮c 艂y偶k膮 po stole. Wkr贸tce perkusja powi臋kszy艂a si臋 o kilkana艣cie kolejnych 艂y偶ek, a kilka kolejnych g艂os贸w utworzy艂o do艣膰 niezdarne ch贸rki. Astrid i ja wros艂y艣my w ziemi臋, u艣miechaj膮c si臋 od ucha do ucha. Kiedy piosenka dobieg艂a ko艅ca, ca艂a sala zacz臋艂a klaska膰 i wiwatowa膰.

Przez ca艂e 艣niadanie nie odrywa艂am wzroku od talerza, chyba 偶e kto艣 zada艂 mi jakie艣 pytanie, na kt贸re nie dawa艂o si臋 unikn膮膰 odpowiedzi. Skupia艂am si臋 na tym, by 偶aden element znajduj膮cy si臋 na peryferiach mojego pola widzenia nie przyci膮gn膮艂 mojej uwagi. Uda艂o mi si臋 przetrwa膰 ten poranek, nie widz膮c si臋 z Sethem, ale nie wiedzia艂am, czy by艂 to sukces moich unik贸w, czy po prostu go nigdzie nie by艂o.

Przed po艂udniem zacz臋艂am si臋 rozlu藕nia膰. Mia艂am dwie lekcje matematyki, matematyk臋 stosowan膮 i filozofi臋: wszystkie przedmioty, kt贸rych Seth na szcz臋艣cie nie wzi膮艂.

Profesor Isaacs zorganizowa艂a dyskusj臋 mi臋dzy Willem a Sadie, kt贸ra mia艂a zilustrowa膰 pogl膮dy Marksa i Nietzschego na religi臋. Dyskutowali tak zaciekle, 偶e lekcja si臋 przeci膮gn臋艂a i sp贸藕ni艂am si臋 na biologi臋.

W艣lizgn臋艂am si臋 cichutko na krzes艂o z ty艂u i pr贸bowa艂am si臋 skoncentrowa膰 na nauce. To by艂oby 艂atwe, gdybym nie dostrzeg艂a Setha siedz膮cego w drugim rz臋dzie z Ruby u boku. Ze swojego miejsca mog艂am go dyskretnie obserwowa膰, nie zwracaj膮c na siebie uwagi.

Siedzia艂 w niesamowitym bezruchu. Przesun臋艂am spojrzeniem po plecach pozosta艂ych uczni贸w. Wszyscy bezustannie kr臋cili si臋 i wiercili na krzes艂ach: Ruby kr臋ci艂a w艂osy na palcach, Amit opiera艂a si臋 raz na jednej, raz na drugiej r臋ce, Rob zmienia艂 nieustannie 艣rodek ci臋偶ko艣ci i co艣 bazgra艂 na skrawku papieru... Seth za艣 siedzia艂 wyprostowany w ca艂kowitym bezruchu. Wygl膮da艂 jak sprinter czekaj膮cy w blokach startowych na wystrza艂 pistoletu. Nieruchomy, ale spi臋ty. Spojrza艂am na ludzi siedz膮cych w jego rz臋dzie. By艂 niemal dwukrotnie szerszy w ramionach ni偶 Rob. Jego czarne w艂osy skr臋ca艂y si臋 na karku w taki spos贸b, 偶e mia艂am ochot臋 wyci膮gn膮膰 r臋k臋 i je wyg艂adzi膰.

Stara艂am si臋 przesta膰 my艣le膰 o Secie i skupi膰 na biologii. Profesor Franklin zacz臋艂a m贸wi膰 o wirusach RNA, co pozwoli艂o mi zebra膰 my艣li. Por贸wnywa艂a tempo ich replikacji z tempem replikacji wirus贸w DNA. Natychmiast przypomnia艂am sobie jedno z pyta艅, kt贸re chcia艂am zada膰 profesorowi Ambrose'owi, a kt贸re nie doczeka艂o si臋 odpowiedzi. Nie wahaj膮c si臋 ani chwili, podnios艂am r臋k臋.

- Pani profesor, czy spotka艂a si臋 pani kiedykolwiek z wirusem, kt贸ry potrafi si臋 replikowa膰 naprawd臋 szybko - powiedzmy, trzysta razy szybciej, ni偶 jeste艣my to w stanie zauwa偶y膰?

Profesor Franklin zmarszczy艂a brwi, ale ja ju偶 nabra艂am rozp臋du i par艂am naprz贸d.

- Z wirusem, kt贸ry mo偶e spowodowa膰 rozpad i znikni臋cie ca艂ego limfocytu T w ci膮gu nieca艂ej milisekundy?

Profesor Franklin patrzy艂a na mnie tak, jakbym postrada艂a zmys艂y. A potem wybuchn臋艂a 艣miechem.

- Ewo, to do ciebie niepodobne, by myli膰 science fiction z rzeteln膮 hipotez膮 naukow膮. Abstrahuj膮c od tempa replikacji, 偶aden patogen nie powoduje znikania kom贸rek. Kom贸rki mog膮 eksplodowa膰, zosta膰 strawione, ale jak doskonale wiesz, materia nie mo偶e tak po prostu znikn膮膰.

Zmru偶y艂am oczy. Nauczycielka mia艂a racj臋. To nie mia艂o sensu. Zagryz艂am z臋by na o艂贸wku i potrz膮sn臋艂am g艂ow膮. Czego by艂am 艣wiadkiem tamtego dnia?

Wr贸ci艂am do rzeczywisto艣ci. Profesor Franklin pisa艂a na bia艂ej tablicy teoremat, kt贸ry mieli艣my przepisa膰 do zeszyt贸w. Rzuci艂am okiem na tablic臋 i zamar艂am. Seth niczego nie przepisywa艂. Patrzy艂 na mnie.

Oderwa艂am od niego wzrok, zn贸w s艂ysz膮c g艂os profesor Franklin.

- Mam komunikat dla os贸b szczeg贸lnie zainteresowanych infekcjami wirusowymi - spojrza艂a znacz膮co w moj膮 stron臋. - W czasie d艂ugiej przerwy b臋d臋 przygotowywa膰 p艂ytki z adenowirusami na wyk艂ad „Wtargni臋cie do organizmu 偶ywiciela i replikacja”. Na szcz臋艣cie replikacja tego konkretnego wirusa zachodzi w takim tempie, 偶e mo偶na j膮 zaobserwowa膰 nawet bez spowolnienia!

Przywyk艂am do sarkastycznych uwag i naprawd臋 nie robi艂y na mnie wra偶enia. Nie przejmowa艂am si臋 wi臋c, 偶e kto艣 ze mnie zakpi艂, tylko zacz臋艂am kalkulowa膰, ile mam czasu, bior膮c pod uwag臋 sw贸j rozk艂ad zaj臋膰. Pr贸ba Hamleta zosta艂a przewidziana na trzynast膮 trzydzie艣ci, co oznacza艂o, 偶e mam czterdzie艣ci minut.

Kiedy zadzwoni艂 dzwonek, wybieg艂am do sto艂贸wki, z艂apa艂am kawa艂ek pizzy i ruszy艂am prosto do laboratorium biologii z nadziej膮, 偶e profesor Franklin zabierze si臋 do pracy nad p艂ytkami, zanim zrobi sobie przerw臋 na lunch.

Nie by艂o jej tam. Usiad艂am przy mikroskopie kwantowym i zapatrzy艂am si臋 na niego. Oczywi艣cie, 偶e kusi艂o mnie, by sprawdzi膰, co by艂o akurat na tapecie, ale nie zamierza艂am dotyka膰 tego cholerstwa do jej powrotu. Dosta艂am ju偶 bolesn膮 lekcj臋. Wgryz艂am si臋 w sw贸j kawa艂ek pizzy i czeka艂am.

Nagle wyczu艂am, 偶e kto艣 stoi za moimi plecami. Domy艣li艂am si臋 kto. Czu艂am ciep艂o jego obecno艣ci w ka偶dym kr臋gu mojego kr臋gos艂upa.

Nie zamierza艂am si臋 odwraca膰. Kiedy poczu艂am, jak delikatnie dotyka mojego ramienia, ciep艂o ogarn臋艂o mnie tak, jakby przep艂yn膮艂 przeze mnie pr膮d. Tym razem nie dosta艂am zawrot贸w g艂owy, ale serce zacz臋艂o mi wali膰 jak szalone.

Odwr贸ci艂am si臋.

- Liw... Ewo...

Przyszpili艂 mnie tym swoim niesamowitym spojrzeniem, przenosz膮c mnie na chwil臋 z laboratorium biologii do jakiego艣 miejsca, gdzie 艣wieci艂o s艂o艅ce, ros艂y drzewa... Czu艂am nawet zapach trawy.

Zamkn臋艂am oczy. Dzia艂o si臋 ze mn膮 co艣 bardzo dziwnego, co zaczyna艂o mnie przera偶a膰.

- Ewa! Seth!

Do sali wesz艂a profesor Franklin i czar prys艂.

- Szybko przyszli艣cie! Widz臋, Ewo, 偶e przynios艂a艣 lunch. Nie jest to do ko艅ca zgodne z regulaminem, ale...

Wzruszy艂a ramionami i zacz臋艂a ustawia膰 powi臋kszenie na mikroskopie. Przesz艂am na jej drug膮 stron臋, 偶eby m贸c si臋 skoncentrowa膰.

Kiedy obserwowali艣my post臋py wirusa, nie usz艂o mojej uwagi, 偶e biologiczne zainteresowania Setha by艂y bardzo zbli偶one do moich. By艂 r贸wnie zafascynowany zachowaniem wirusa jak ja. Zamar艂am, gdy zapyta艂 profesor Franklin, czy mia艂a por贸wnawcze preparaty ilustruj膮ce r贸偶nice w tempie replikacji. Wiedzia艂am, 偶e przeci膮ga strun臋. Profesor Franklin nie by艂a kobiet膮 sk艂onn膮 bez opor贸w zmienia膰 swoje plany. Por贸wnanie tempa replikacji zdecydowanie nie znajdowa艂o si臋 na li艣cie jej dzisiejszych zada艅.

A jednak ku mojemu bezbrze偶nemu zdumieniu skin臋艂a g艂ow膮 i przygotowa艂a siedem pr贸bek por贸wnawczych. Nie otrz膮sn臋艂am si臋 jeszcze z szoku, kiedy Seth zacz膮艂 wypytywa膰 j膮 o p艂ytk臋 z wirusem zapalenia w膮troby typu B, kt贸rej w艂a艣nie ustawi艂a ostro艣膰.

- Czy mo偶liwa jest odwrotna transkryptaza umo偶liwiaj膮ca przepisanie materia艂u genetycznego wirusa z RNA na DNA, kt贸re nast臋pnie integruje do genomu gospodarza?

Zamruga艂am oczami, orientuj膮c si臋 nagle, jak powa偶nie Seth traktowa艂 biologi臋. Jego pytanie najwyra藕niej zrobi艂o du偶e wra偶enie r贸wnie偶 na profesor Franklin. Pospiesznie odesz艂a na moment, by przynie艣膰 mu ksi膮偶k臋, kt贸r膮 powinien przeczyta膰. Kiedy mu j膮 wr臋cza艂a, przypadkiem zerkn臋艂am na zegarek na jej nadgarstku. Bo偶e, by艂a trzynasta czterdzie艣ci pi臋膰 i by艂am ju偶 sp贸藕niona na pr贸b臋. Przeprosi艂am i wybieg艂am z sali.

Profesor Kidd by艂, rzecz jasna, w艣ciek艂y i przytrzyma艂 mnie pod koniec dziesi臋膰 minut, 偶eby z odpowiedni膮 intensywno艣ci膮 wyrazi膰 swoj膮 z艂o艣膰, przez co sp贸藕ni艂am si臋 na lekcj臋 historii sztuki.

Na szcz臋艣cie profesor Lofts nadal majstrowa艂a co艣 przy swojej prezentacji w PowerPoint, wi臋c szybko usiad艂am na pustym siedzeniu obok Roba i uda艂o mi si臋 nie odwraca膰 wzroku przez ca艂e zaj臋cia. Ani razu nie szuka艂am wzrokiem Setha Leontisa i ani razu si臋 spojrza艂am mu w oczy.

Wykazywa艂am si臋 zgo艂a imponuj膮c膮 samokontrol膮.

Profesor Lofts wreszcie sko艅czy艂a zaj臋cia, a mnie uda艂o si臋 unikn膮膰 rozgl膮dania si臋 po sali dzi臋ki skupieniu si臋 na pakowaniu torby. Mimo tego pozornego zaabsorbowania nie usz艂o mojej uwadze, 偶e Rob siedzi obok mnie bez ruchu, ukrywszy twarz w d艂oniach.

- Co jest? - spyta艂am.

Westchn膮艂 przygn臋biony.

- Nie ma mowy, 偶ebym napisa艂 ten esej. Ja po prostu nie chwytam r贸偶nicy mi臋dzy naturalizmem a realizmem.

Spojrza艂 na mnie 偶a艂o艣nie. Je艣li naprawd臋 nie potrafi艂 tego zrozumie膰, to mia艂 racj臋 - odrobienie tego zadania b臋dzie dla niego koszmarem, wi臋c usiad艂am z g艂o艣nym westchnieniem i wypakowa艂am ksi膮偶ki.

- Dzi臋ki - u艣miechn膮艂 si臋.

Kiedy jednak stara艂am si臋 jak najlepiej wyt艂umaczy膰 mu te dwa pr膮dy, niechc膮cy rzuci艂am okiem w stron臋 drzwi. Czu艂am jego obecno艣膰. No i prosz臋, w drzwiach sta艂 Seth, najwyra藕niej czekaj膮c na mnie. By艂am rozdarta. Marzy艂am o tym, by jednym skokiem znale藕膰 si臋 u jego boku, ale wiedzia艂am, 偶e nie mog臋. Z wielu powod贸w.

Wr贸ci艂am do Roba, do naturalizmu i realizmu, i gdy zyska艂am pewno艣膰, 偶e Rob sprawnie porusza si臋 w temacie, Setha ju偶 nie by艂o. Rzecz jasna, by艂o mi to na r臋k臋, ale jego nieobecno艣膰 pozostawi艂a we mnie dziwn膮 pustk臋.

Rob tkwi艂 w b艂ogiej nie艣wiadomo艣ci.

- Dzi臋kuj臋 raz jeszcze - powiedzia艂, odk艂adaj膮c zeszyt. - Idziesz na herbat臋?

Spojrza艂am na zegarek. Ach! W艂a艣nie sp贸藕nia艂am si臋 na pr贸b臋 kostiumow膮 Hamleta! Pobieg艂am przez dziedziniec do teatru, do kt贸rego wpad艂am, dysz膮c i sp艂ywaj膮c potem. Astrid, ju偶 w kostiumie i umalowana, unios艂a pytaj膮co brwi i bez s艂owa rzuci艂a mi sukienk臋. Narzuci艂am j膮 na siebie i wpad艂am na widowni臋, kiedy profesor Kidd zaczyna艂 rozgrzewk臋 g艂os贸w aktor贸w. Wsun臋艂am si臋 za Astrid z nadziej膮, i偶 jest na tyle wysoka, 偶e moje wej艣cie pozostanie niezauwa偶one. Na szcz臋艣cie profesor Kidd by艂 zbyt zaj臋ty rozwi膮zywaniem kwestii nieci膮g艂ej pracy maszyny do wytwarzania dymu, by przejmowa膰 si臋 moim sp贸藕nieniem, wi臋c jego sarkazm i irytacja zosta艂y mi oszcz臋dzone.

Kiedy ju偶 sko艅czyli艣my fizyczn膮 rozgrzewk臋, maszyna do wytwarzania dymu pracowa艂a prawid艂owo i mogli艣my zaczyna膰. Tak naprawd臋 powinnam powiedzie膰: „maszyna do wytwarzania dymu mog艂a zaczyna膰”, poniewa偶 - jak si臋 okaza艂o - reszta z nas zdecydowanie nie.

Pr贸ba kostiumowa wysz艂a fatalnie. Wszyscy zapominali swoich kwestii. Laertes zapomnia艂 pojawi膰 si臋 w scenie pogrzebu. Hamlet zgubi艂 sztylet i przeoczy艂 trzydzie艣ci stron. Poloniusz przypadkowo 艣ci膮gn膮艂 kurtyn臋, za kt贸r膮 si臋 ukrywa艂, a Klaudiusz stan膮艂 na trenie sukni Gertrudy, kt贸ra przez to run臋艂a przez p贸艂 sceny. Profesor Kidd robi艂, co w jego mocy, by zachowa膰 powag臋 i pow艣ci膮gn膮膰 irytacj臋, ale pod koniec sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka rozwa偶aj膮cego samob贸jstwo.

Uraczy艂 nas potwornie d艂ug膮 przemow膮 na temat odpowiedzialno艣ci: los przedstawienia le偶a艂 w naszych r臋kach. Je艣li nie b臋dziemy pracowa膰 jako zesp贸艂, zawiedziemy wszystkich, wi臋c je艣li b臋dzie to konieczne, przez ca艂膮 noc b臋dziemy powtarza膰 nasze kwestie, by upewni膰 si臋, 偶e pami臋tamy ka偶d膮 linijk臋. Nie musia艂 mi tego dwa razy powtarza膰, naprawd臋. Nie znios艂abym upokorzenia przed ca艂膮 szko艂膮, wi臋c by艂am zdecydowana powtarza膰 swoje kwestie tak d艂ugo, a偶 wryj膮 mi si臋 w pami臋膰. Wiedzia艂am, 偶e si臋 ich nauczy艂am - my艣l臋, 偶e wszyscy byli艣my o tym przekonani. Wygl膮da艂o jednak na to, 偶e trema bra艂a g贸r臋 i w zdenerwowaniu wszystko wyparowywa艂o nam z g艂贸w. Kiedy wi臋c tej nocy gasi艂am 艣wiat艂o, zna艂am na pami臋膰 kwestie chyba wszystkich aktor贸w.

Przygotowa艂am si臋 na sny w klimacie Hamleta.

I nie rozczarowa艂am si臋. Tej nocy sp艂yn臋艂o ich na mnie mn贸stwo.

Nie sta艂am w nich jednak na scenie przera偶ona, 偶e nie pami臋tam kwestii, czego si臋 spodziewa艂am. Z tym mog艂abym sobie poradzi膰. Nie... Uda艂o mi si臋 zafundowa膰 sobie inny zestaw koszmar贸w sennych poprzedzaj膮cych wyst臋p sceniczny... Zupe艂nie tak, jakby moj膮 pod艣wiadomo艣膰 ow艂adn臋艂y sceny 艣mierci.

W Hamlecie wielu bohater贸w ginie, wi臋c my艣l臋, 偶e nie powinnam by膰 ca艂kowicie zaskoczona. Mo偶na by s膮dzi膰, 偶e m贸j umys艂 mog艂aby przynajmniej troch臋 zajmowa膰 scena 艣mierci Ofelii, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e musia艂am zaufa膰 Willowi i Harry'emu, kt贸rzy mieli mnie ponie艣膰 po scenie w ciemno艣ciach, nie potykaj膮c si臋 ani nie upuszczaj膮c mnie na pod艂og臋. Z jakiego艣 jednak powodu moje sny nie mia艂y wiele wsp贸lnego z nasz膮 wersj膮 Hamleta. Moja wypaczona pod艣wiadomo艣膰 podsun臋艂a mi sceny jakiej艣 krwawej jatki, w kt贸rej b艂yska艂y miecze, sztylety i kt贸r膮 przenika艂 parali偶uj膮cy strach. By艂am w pu艂apce, uwi臋ziona bez wyj艣cia, i ocieka艂am krwi膮. Nagle pojawi艂 si臋 Hamlet. Pochyli艂 si臋 nade mn膮, powtarzaj膮c moje imi臋. Nie nazywa艂 mnie jednak Ofeli膮, lecz Liwi膮. I nie gra艂 go ju偶 Will. Jego rol臋 odgrywa艂... Seth.

Rozdzia艂 57
Wp艂yw

Londyn

A.D. 2013

Kiedy Matthias pierwszy raz przeszed艂 za Sethem z Parallonu do Londynu dwudziestego pierwszego wieku, niemal przyp艂aci艂 to do艣wiadczenie 偶yciem. Po tym jak wynurzy艂 si臋 na powierzchni臋 i wyszed艂 na wybetonowany brzeg, by艂 tak ogarni臋ty potrzeb膮 艣ledzenia Setha, 偶e na o艣lep rzuci艂 si臋 w t艂um ludzi i samochod贸w, rozpaczliwie pragn膮膰 nie straci膰 go z pola widzenia.

Gdy tak bieg艂, dostrzeg艂 k膮tem oka, jakby w zwolnionym tempie, motocykl zmierzaj膮cy z rykiem dok艂adnie tam, gdzie w tym momencie sta艂. Matt s艂ysza艂 pisk hamulc贸w, ale nieprzyzwyczajony do pojazd贸w poruszaj膮cych si臋 z tak膮 pr臋dko艣ci膮 nie zdo艂a艂 uskoczy膰 na czas. Przera偶ony obserwowa艂, jak kierowca przelatuje nad kierownic膮, a motocykl szoruje bokiem, sun膮c w stron臋 Matthiasa po pokonywanym w艂a艣nie torze. Si艂a uderzenia rzuci艂a go na asfalt. Upadaj膮c, pod膮偶a艂 wzrokiem za pozbawionym ju偶 kierowcy motocyklem, kt贸ry kontynuowa艂 sw贸j nieub艂agany 艣lizg, a偶 wreszcie wjecha艂 prosto w swojego kierowc臋, kt贸ry s艂aniaj膮c si臋 na nogach, pr贸bowa艂 zej艣膰 mu z drogi.

Oszo艂omiony Matthias usiad艂, obficie krwawi膮c. W zderzeniu z ziemi膮 obtar艂 sobie cz臋艣膰 twarzy, rami臋, d艂o艅 i nog臋. Patrzy艂 na d艂ugie g艂臋bokie ci臋cie na ramieniu w oczekiwaniu na to, a偶 zamknie si臋 i zacznie znika膰. Kiedy nadal krwawi艂o nieprzerwanie, szokuj膮ca rzeczywisto艣膰 w ko艅cu do niego dotar艂a. By艂 daleko od domu i nie艣miertelno艣ci.

Co on zrobi艂?

Matt patrzy艂 na swoje rami臋, pozwalaj膮c cz臋艣ci swojego umys艂u dostrzec, 偶e krwawienie si臋 zmniejsza. W ko艅cu u艣piony w nim lekarz zacz膮艂 przeprowadza膰 badanie. Zbada艂 swoj膮 d艂o艅 i nog臋. Powierzchowne rany i otarcia. Nic powa偶nego. Wyczuwa艂 krew na swojej twarzy, ale by艂 niemal pewien, 偶e rany nie by艂y powa偶ne. Ostro偶nie stan膮艂 i poku艣tyka艂 w kierunku cz艂owieka le偶膮cego pod motorem.

Zwl贸k艂 motor z cia艂a kierowcy i przera偶onym spojrzeniem obj膮艂 nast臋pstwa wypadku. Pochyli艂 si臋 nad porwan膮 i poplamion膮 krwi膮 koszulk膮 m臋偶czyzny, dotykiem staraj膮c si臋 wyczu膰 bicie serca. Wyczuwa艂 jeszcze w膮t艂y puls, ale nienaturalne u艂o偶enie cia艂a sygnalizowa艂o powa偶ne uszkodzenia kr臋gos艂upa. Z rany g艂owy krew s膮czy艂a si臋 do kasku, a fontanna krwi dos艂ownie tryska艂a z arterii w jego nodze. Matthias widzia艂 podobne rany u gladiator贸w i wiedzia艂, 偶e ten m臋偶czyzna wkr贸tce wykrwawi si臋 na 艣mier膰, o ile krwawienie nie zostanie zatamowane. Nie zwracaj膮c uwagi na gromadz膮cy si臋 powoli t艂um, oderwa艂 pasek d偶insu od nogawki spodni i mocno przycisn膮艂 w艂asn膮 zranion膮 d艂oni膮 pulsuj膮ce 藕r贸d艂o up艂ywaj膮cej krwi. Z臋bami i niezranion膮 d艂oni膮 oderwa艂 pas tkaniny od w艂asnej przesi膮kni臋tej krwi膮 koszulki, staraj膮c si臋 zrobi膰 opask臋 uciskow膮. Zawi膮za艂 pasek ciasno wok贸艂 nogi powy偶ej rany i odetchn膮艂 z ulg膮, kiedy krwawienie zacz臋艂o ust臋powa膰. Ten niewielki sukces mia艂 jednak, jak si臋 okaza艂o, r贸wnie niewielkie znaczenie. Matt by艂 niemal pewien, 偶e m臋偶czyzna umiera - wskazywa艂y na to kolor jego sk贸ry, u艂o偶enie cia艂a, s艂aby puls... I by艂a to wina Matthiasa. Nigdy wcze艣niej nie by艂 winien niczyjej 艣mierci. Ogarn臋艂a go fala md艂o艣ci.

- Czy kto艣 zadzwoni艂 po karetk臋? - us艂ysza艂 zadane przez kogo艣 pytanie.

Nie zrozumia艂 pytania, wi臋c nadal kl臋cza艂 obok umieraj膮cego m臋偶czyzny, os艂aniaj膮c go przed spojrzeniami ciekawskich.

Nagle m臋偶czyzna zacz膮艂 trz膮艣膰 si臋 i z trudem oddycha膰. Jego cia艂o wypr臋偶y艂o si臋 i zacz臋艂o sp艂ywa膰 potem. Matthias obserwowa艂 go, maj膮c mgliste poczucie d茅j脿 vu.

- Co si臋 z nim dzieje? - kto艣 niemal zach艂ysn膮艂 si臋 tym pytaniem.

Matthias wiedzia艂. Widzia艂 to ju偶 wcze艣niej, w koszarach gladiator贸w Londinium. Nagle do艣wiadcza艂 po raz kolejny koszmarnego poczucia bezradno艣ci, kt贸ra towarzyszy艂a mu, gdy Seth umiera艂 z powodu gor膮czki.

Kiedy motocyklista przesta艂 oddycha膰 i zastyg艂 bez ruchu, Matthias nie da艂 rady d艂u偶ej znosi膰 swojej bezradno艣ci. Patrzy艂 na zmar艂ego z g贸ry, marz膮c o tym, by m贸g艂 przywr贸ci膰 mu 偶ycie, chc膮c cofn膮膰 czas, wr贸ci膰 do Parallonu, gdzie by艂 bezpieczny i gdzie nie m贸g艂 nikogo skrzywdzi膰. Jego 偶a艂osne czuwanie przerwa艂 wysoki, j臋kliwy sygna艂. Odwr贸ci艂 g艂ow臋, by zobaczy膰, sk膮d dobiega. Wielki bia艂y pojazd z b艂yskaj膮cym na niebiesko 艣wiat艂em pr贸bowa艂 przecisn膮膰 si臋 przez zakorkowane ulice. Gapie wymieniali niespokojne spostrze偶enia.

- Rych艂o w czas!

- Ha艅ba, 偶e zabra艂o im to tyle czasu!

Matthias powr贸ci艂 do cia艂a. Patrzy艂. Zmieni艂o si臋. W jakim艣 sensie sta艂o si臋 jakby mniej materialne. Zamruga艂 oczami. To nie wyobra藕nia p艂ata艂a mu figle. Motocyklista... znika艂. I nagle Matthias zrozumia艂. Nie ogl膮daj膮c si臋 ju偶 za siebie, zacz膮艂 biec.

Kiedy nadjecha艂a karetka, po martwym motocykli艣cie nie zosta艂o ju偶 ani 艣ladu podobnie jak po Matthiasie. Ratownicy medyczni znale藕li jedynie sk贸rzane ubrania, grupk臋 oszo艂omionych gapi贸w i wrak motocykla.

Rozdzia艂 58
Przybycie

Matthias bieg艂 tak pr臋dko, jak tylko m贸g艂, w kierunku rzeki. Nie rozgl膮da艂 si臋 na boki i nie szuka艂 Setha. Chcia艂 jedynie wr贸ci膰 do Parallonu najszybciej, jak to mo偶liwe.

Dotar艂 do miejsca, w kt贸rym wynurzy艂 si臋 wcze艣niej, skoczy艂 prosto do wody i prawie roze艣mia艂 si臋, kiedy poczu艂 z ulg膮, jak pot臋偶ny wir wsysa go do 艣rodka.

Niemal z rado艣ci膮 powita艂 mia偶d偶膮c膮, zapieraj膮c膮 dech w piersiach pot臋g臋 wiruj膮cej wody, bo jej rozdzieraj膮ca si艂a pozwala艂a mu si臋 podda膰, uwolni膰 od wyrzut贸w sumienia i odpowiedzialno艣ci, kt贸ra znalaz艂a sobie siedlisko w jego klatce piersiowej. W tym zniewalaj膮cym wirze wodnym 偶adne uczucia nie mia艂y znaczenia. 呕adne - z wyj膮tkiem fizycznej pewno艣ci, 偶e istnia艂a si艂a, kt贸rej pot臋ga znacznie przewy偶sza艂a jego w艂asn膮. Wyrzeczenie si臋 samego siebie uwolni艂o Matthiasa. Kiedy ju偶 poczu艂, 偶e kokon wody rozprysn膮艂 si臋, wyrzucaj膮c jego cia艂o na powierzchni臋, poczucie winy si臋 ulotni艂o. By艂 szcz臋艣liwy, bo wiedzia艂, 偶e znalaz艂 si臋 w domu: powita艂y go barwy, 艣wiat艂o i l艣ni膮ce pi臋kno Parallonu.

Wyskoczy艂 z wody i nie troszcz膮c si臋 o to, by si臋 wysuszy膰, pobieg艂 do miejsca, w kt贸rym w 2013 roku widzia艂 umieraj膮cego motocyklist臋. W jego polu widzenia pojawi艂a si臋 l艣ni膮ca droga b臋d膮ca idealnym odzwierciedleniem tej, o kt贸rej my艣la艂, w艂膮cznie z dziwnymi przezroczystymi budynkami, kt贸re zauwa偶y艂 po obu stronach asfaltu. Fragment drogi, na kt贸rym le偶a艂 motocyklista, by艂 teraz pusty. Matthias patrzy艂 g艂upio na szary asfalt. Musia艂 co艣 藕le zrozumie膰. By艂 pewien, 偶e motocyklista zmaterializuje si臋 w艂a艣nie tutaj.

A potem us艂ysza艂 d藕wi臋k, kt贸ry wcze艣niej s艂ysza艂 tylko raz, wcze艣niej tego samego dnia: d藕wi臋k rycz膮cego motocykla. Zmru偶y艂 oczy w promieniach s艂o艅ca, a motocyklista jecha艂 prosto na niego. Ju偶 mia艂 odskoczy膰, kiedy maszyna nagle si臋 zatrzyma艂a. Kierowca siedzia艂 i przygl膮da艂 si臋 Matthiasowi. A potem zdj膮艂 kask i zsiad艂.

- No dobra, cz艂owieku. Lepiej mi powiedz, gdzie ja, do cholery, jestem.

Matthias u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, obj膮艂 go ramieniem i powiedzia艂:

- Witaj w Parallonie, przyjacielu.

Rozdzia艂 59
Plan

St Magdalene's

A.D. 2013

Seth sta艂 w sto艂贸wce z tack膮 ze 艣niadaniem, szukaj膮c jej wzrokiem w艣r贸d siedz膮cych przy stolikach ludzi. Nie by艂o jej. T臋skni艂 za ni膮?

- Seth! Tutaj! - zawo艂a艂 Harry, machaj膮c od zape艂nionego do po艂owy stolika pod oknem.

Seth nie艣wiadomie ruszy艂 w t臋 stron臋, jednocze艣nie nie spuszczaj膮c wzroku z drzwi wej艣ciowych na wypadek, gdyby w艂a艣nie wchodzi艂a. Rozgl膮daj膮c si臋 po sali, nieustannie natyka艂 si臋 na spojrzenie wysokiej szczup艂ej blondynki. Ruby. Siedzia艂a z grupk膮 kole偶anek przy stoliku niedaleko kontuaru. Szybko odwr贸ci艂 wzrok.

Chwil臋 po tym, jak usiad艂 mi臋dzy Harrym i Willem, zesztywnia艂, gdy zobaczy艂, jak Ruby podnosi swoj膮 szklank臋 i talerz i podchodzi do nich.

Usiad艂a naprzeciwko niego.

- Dzie艅 dobry, Seth - za膰wierka艂a.

Sztywno skin膮艂 g艂ow膮 i zn贸w pow臋drowa艂 spojrzeniem w kierunku drzwi. Nie dostrzeg艂 przelotnego grymasu irytacji, jaki wywo艂a艂 swoj膮 oboj臋tno艣ci膮.

Nie m贸g艂 si臋 pozby膰 dr臋cz膮cych go my艣li. Czy Liw... Ewa 艣wiadomie go unika艂a? Nie m贸g艂 pogodzi膰 uczu膰, kt贸rych do艣wiadcza艂, gdy by艂a blisko niego, z rosn膮c膮 pewno艣ci膮, 偶e ona nie chce mie膰 z nim nic wsp贸lnego.

Spojrza艂 na swoj膮 tac臋. Nie mia艂 apetytu i w艂a艣nie mia艂 wsta膰 i wyrzuci膰 zawarto艣膰 swojego talerza, kiedy nagle jego umys艂 w艂膮czy艂 si臋 do rozmowy. Oczywi艣cie, nie bez przyczyny. Us艂ysza艂 nagle, jak kto艣 wymienia jej imi臋.

- Nie, to by艂o wtedy, jak prawie upu艣ci艂em Ew臋! Bo偶e, to by艂a katastrofa...

- Nigdy nie zagramy tego na przyzwoitym poziomie...

- Uda艂o ci si臋 nauczy膰 wszystkich kwestii, Harry?

- Wkuwa艂em do drugiej w nocy...

- Kiedy premiera? - zapyta艂a Ruby.

- Dzisiaj. Ale prosz臋, nie pojawiaj si臋. To b臋dzie dramat. Poczekaj chocia偶 do ko艅ca tygodnia.

Ruby za艣mia艂a si臋 i oczy jej zal艣ni艂y.

- Nie b膮d藕 g艂upi, Harry. Wiem, 偶e wyjdzie 艣wietnie. Naprawd臋 chcia艂abym dzi艣 przyj艣膰... i jestem pewna, 偶e ty te偶 nie chcia艂by艣 przegapi膰 przedstawienia z Harrym, prawda, Seth?

- No nie, Seth na pewno nie chcia艂by ogl膮da膰 mnie na scenie - powiedzia艂 szybko Harry.

- Oczywi艣cie, 偶e chcia艂by艣, prawda, Seth? - naciska艂a Ruby.

Seth wzruszy艂 ramionami.

- Jasne, czemu nie.

- Doskonale! - rozpromieni艂a si臋 Ruby. - Odbior臋 bilety. Zaczyna si臋 o dziewi臋tnastej trzydzie艣ci, prawda, Harry?

Harry z min膮 cierpi臋tnika skin膮艂 g艂ow膮.

- A zatem spotkajmy si臋 pod drzwiami o dziewi臋tnastej pi臋tna艣cie, dobrze, Seth?

Ruby wzi臋艂a swoje 艣niadanie i umkn臋艂a, zanim Seth zd膮偶y艂 zmieni膰 zdanie. Zwyci臋ska, wr贸ci艂a do swojego pokoju. Uda艂o jej si臋 zaaran偶owa膰 w艂a艣nie ca艂y wiecz贸r z Sethosem Leontisem. Ca艂y wiecz贸r koszmarnej sztuki teatralnej z Ew膮 Koretsky w jednej z g艂贸wnych r贸l. Zanim spektakl dobiegnie ko艅ca, Seth b臋dzie ju偶 nale偶a艂 do niej.

Rozdzia艂 60
Drama

St Magdalene's

A.D. 2013

Sta艂am za kulisami teatru, ocieraj膮c oczy. W艂a艣nie zagra艂am scen臋 szale艅stwa i z jakiego艣 powodu naprawd臋 mnie wzi臋艂o. Pierwszy raz w 偶yciu wczu艂am si臋 w Ofeli臋, poczu艂am jej strat臋: jej ojciec zosta艂 zabity, a teraz Hamlet, ch艂opak, kt贸rego kocha艂a, ale kt贸rego zakazano jej widywa膰 (dlaczego brzmia艂o to znajomo?), zwr贸ci艂 si臋 przeciwko niej. Przez ca艂膮 scen臋 widzia艂am twarz Setha i nagle my艣l o tym, 偶e m贸g艂by zwr贸ci膰 si臋 przeciwko mnie, sprawi艂a, 偶e naprawd臋 zapragn臋艂am krzycze膰. W艂a艣nie w tym momencie nagle do mnie dotar艂o, 偶e to, co do niego czuj臋, to ju偶 nie jest jedynie niewinne zauroczenie. Beznadziejno艣膰 ca艂ej tej sytuacji sprawi艂a, 偶e kiedy za艂ama艂am si臋 nerwowo na scenie, wcale ju偶 nie gra艂am. I w艂a艣nie dlatego nie mog艂am przesta膰 p艂aka膰. A teraz Will zszed艂 ze sceny i mia艂am spocz膮膰 na swoim grobie sztywna i martwa w scenie pogrzebu. Rzeczywi艣cie, czysty realizm - trup z 艂zami p艂yn膮cymi po policzkach.

Poci膮gn臋艂am nosem i nagle ujrza艂am obok siebie Astrid. Da艂a mi kuksa艅ca pod 偶ebra i wr臋czy艂a paczk臋 chusteczek. U艣miechn臋艂am si臋 偶a艂o艣nie, delikatnie otar艂am twarz i pr贸bowa艂am wzi膮膰 si臋 w gar艣膰. Mia艂am zaledwie minut臋, mo偶e dwie: Will wyg艂asza艂 jeszcze s艂ynny monolog Hamleta - tym razem nie pomijaj膮c na szcz臋艣cie 偶adnej kwestii.

Wzi臋艂am g艂臋boki oddech. Dam rad臋.

Us艂ysza艂am sygna艂 do wyj艣cia. Przetar艂am d艂oni膮 oczy, ocieraj膮c kilka ostatnich, zab艂膮kanych 艂ez, i odetchn臋艂am g艂臋boko.

Scen臋 zala艂o b艂臋kitne 艣wiat艂o. Louis i Harry zanie艣li mnie sprawnie na st贸艂 (gr贸b), na kt贸rym mia艂am le偶e膰 przez reszt臋 sceny.

Le偶enie w ca艂kowitym bezruchu by艂o dla mnie w tym momencie najtrudniejsz膮 cz臋艣ci膮 ca艂ego spektaklu. Chocia偶 robi艂am, co w mojej mocy, by si臋 nie wierci膰, nie oddycha膰 g艂臋boko ani si臋 nie drapa膰, cho膰 sw臋dzia艂o mnie dos艂ownie wszystko, musia艂am st艂umi膰 ogarniaj膮c膮 mnie rozpacz.

Mimo wszystko, kiedy rozpocz膮艂 si臋 marsz 偶a艂obny, panowa艂am ju偶 nad sob膮. Harry (graj膮cy Laertesa, mojego brata) rozpocz膮艂 w艂a艣nie swoj膮 mow臋 偶a艂obn膮, kiedy us艂ysza艂am j臋k i szamotanin臋 z przodu sceny. Czy kto艣 si臋 przewr贸ci艂? Musia艂am zebra膰 wszystkie si艂y, by si臋 nie poruszy膰. Oczywi艣cie nie mog艂am otworzy膰 oczu, wi臋c nie mia艂am poj臋cia, co si臋 dzieje, s艂ysza艂am jedynie pomruki w艣r贸d publiczno艣ci, trzasn臋艂y drzwi i po chwili zapad艂a cisza. Kilka chwil p贸藕niej Harry ju偶 bez cienia emocji doko艅czy艂 swoj膮 przemow臋, co musz臋 przyzna膰, uj臋艂o nieco dramatyzmu mojej 艣mierci. Powinnam zapewne czu膰 wdzi臋czno艣膰, 偶e zdo艂a艂 odzyska膰 panowanie nad sob膮 i nie zapomnia艂 kwestii - wczoraj wydawa艂 si臋 wytr膮cony z r贸wnowagi.

Gdy ju偶 zniesiono mnie ze sceny, Astrid przypar艂a mnie do muru.

- Co si臋 sta艂o? - sykn臋艂a.

- Nie wiem, my艣l臋, 偶e co艣 odwr贸ci艂o jego uwag臋. Na pewno jutro p贸jdzie mu lepiej - odszepn臋艂am.

- Nie s膮dz臋, 偶eby jutro mia艂 w og贸le przyj艣膰!

- Daj spok贸j, wcale nie posz艂o mu tak 藕le! Troch臋 si臋 pogubi艂 i mia艂 chwile zawahania, ale...

- Ewa! Ja nie m贸wi臋 o Harrym! M贸wi臋 o Sethosie Leontisie! To by艂o dziwne, nawet troch臋 przera偶aj膮ce, jak wybieg艂 tu偶 po tym...

- Seth?

Zamar艂am.

- No!

- Co si臋 sta艂o, Astrid?

- Chcesz mi powiedzie膰, 偶e naprawd臋 przez ca艂膮 scen臋 mia艂a艣 zamkni臋te oczy?

- Owszem. Przecie偶 mia艂am by膰 martwa!

- No tak... Kiedy zapalono 艣wiat艂a i zacz臋li艣my 艣piewa膰 pie艣艅 偶a艂obn膮, Seth wsta艂, podszed艂 do sceny... jakby chcia艂 na ni膮 wskoczy膰 i pochwyci膰 ci臋 w ramiona! Ruby pr贸bowa艂a go sk艂oni膰, 偶eby usiad艂, ale odepchn膮艂 j膮 od siebie i kilku innych kolesi w ko艅cu go odci膮gn臋艂o.

- Bo偶e... - szepn臋艂am.

- Ruby za nim pobieg艂a i do tej pory 偶adne z nich nie wr贸ci艂o, wi臋c my艣l臋, 偶e wyszli. No to teraz s艂ucham: co si臋 dzieje?

Nie mia艂am poj臋cia. By艂am zupe艂nie zagubiona. I przestraszona. Przez p贸艂 godziny siedzia艂am za kulisami, a偶 do opadni臋cia kurtyny, i zamiast si臋 uspokaja膰, denerwowa艂am si臋 coraz bardziej. Nie pomaga艂o mi to, 偶e dos艂ownie wszyscy, kt贸rzy schodzili ze sceny, patrzyli na mnie i zadawali mi pytanie w stylu: „Czy mi臋dzy tob膮 i Sethem co艣 jest?”. Mog艂am tylko potrz膮sa膰 g艂ow膮 i wzrusza膰 ramionami.

Kiedy schodzili艣my za kulisy po tym, jak kurtyna opad艂a ostatni raz, Will (Hamlet) napad艂 na mnie.

- A zatem... jest co艣 mi臋dzy wami?

- O co ci chodzi, Will?

- O ciebie i o Setha - co si臋 dzieje?

- Och, daj ju偶 spok贸j, Will! - sykn臋艂am, ruszaj膮c do damskiej garderoby.

Po zdj臋ciu kostiumu i zmyciu makija偶u ruszy艂am do drzwi, ale profesor Kidd mia艂 inn膮 koncepcj臋.

- Wszyscy na widowni臋, migusiem.

Cholera.

Powlok艂am si臋 za nim i usiad艂am.

- Doskona艂a premiera, moi drodzy! Publiczno艣膰 by艂a zachwycona - no, w ka偶dym razie wi臋kszo艣膰 - pochwali艂 nas profesor Kidd i u艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co, znacz膮co spogl膮daj膮c na mnie.

Zagryz艂am wargi.

- Doskonale sobie poradzi艂e艣, Harry. Jestem pewien, 偶e jutro w scenie z grobowcem b臋dziesz walczy艂 ju偶 tylko z Hamletem - powiedzia艂 i rzuci艂 kolejny kpi膮cy u艣miech. - A ju偶 powa偶nie, wszyscy zas艂u偶yli艣cie na odpoczynek. Jutro chcia艂bym was widzie膰 tutaj o czwartej trzydzie艣ci. Chcia艂bym prze膰wiczy膰 kilka scen przed spektaklem.

Wsta艂am, 偶eby jak najszybciej uciec.

- Ewo, czy mo偶esz jeszcze chwil臋 zaczeka膰?

Zmartwia艂am.

Pozostali wyszli, Will oci膮ga艂 si臋 bardziej od innych - mia艂 chyba nadziej臋, 偶e uda mu si臋 wys艂ucha膰 tej rozmowy albo przyczai膰 si臋 gdzie艣, 偶eby dopa艣膰 mnie p贸藕niej.

- Do zobaczenia jutro, Will - powiedzia艂 profesor Kidd z naciskiem.

Will opu艣ci艂 wreszcie sal臋.

- Chcia艂em ci tylko podzi臋kowa膰 za 艣wietn膮 prac臋. Doskonale dzi艣 wypad艂a艣 - w scenie szale艅stwa by艂a艣 przera偶aj膮co sugestywna!

- Dzi臋kuj臋 - wymamrota艂am i odwr贸ci艂am si臋 do wyj艣cia.

Najwyra藕niej jednak profesor jeszcze nie sko艅czy艂. Zacisn臋艂am z臋by.

- Czy... chcia艂aby艣 o czym艣 porozmawia膰? O czym艣, z czym sobie nie radzisz?

Co? Co on sugerowa艂? Zacisn臋艂am mocno szcz臋ki.

- Oczywi艣cie, 偶e nie! - rzuci艂am w艣ciekle. - Wszystko jest w idealnym porz膮dku. Nie wiem, co tam zasz艂o, ale ja nie mam z tym nic wsp贸lnego. Je艣li nie ma pan nic przeciwko... Jestem naprawd臋 zm臋czona.

Zrozumia艂 aluzj臋 i nie stawiaj膮c ju偶 oporu, usun膮艂 mi si臋 z drogi.

- Jutro czwarta trzydzie艣ci! - zawo艂a艂 za mn膮, drapi膮c si臋 w g艂ow臋.

- B臋d臋! - odkrzykn臋艂am i pogna艂am biegiem.

Dzi艣 nie mia艂am ju偶 zamiaru z nikim rozmawia膰.

No tak. Zupe艂nie jakbym mia艂a kontrol臋 nad w艂asnym 偶yciem. Kto na mnie czeka艂 pod moim pokojem, z r臋kami skrzy偶owanymi na piersiach, niczym demon z piek艂a rodem?

- Ruby.

- Co ty mu zrobi艂a艣? - wyrzuci艂a bez ogr贸dek.

- Komu?

- Bardzo przepraszam, czy ja nie wyra偶am si臋 jasno? - sykn臋艂a.

- Ale o co chodzi?

Jakbym nie wiedzia艂a.

- O Sethosa Leontisa.

- Ruby, a co ja w艂a艣ciwie zrobi艂am? Od naszej ostatniej kr贸tkiej rozmowy nawet na niego nie spojrza艂am.

- Wiem, do czego jeste艣 zdolna, Ewo. Ty... ty wied藕mo! Trzymaj si臋 od niego z daleka. Nie chc臋, 偶eby na ciebie patrzy艂, 偶eby na ciebie wpada艂... 偶eby w og贸le si臋 do ciebie zbli偶a艂. Zrozumia艂a艣? Sethos Leontis jest m贸j!

- A je艣li on nie ma zamiaru uwzgl臋dni膰 twoich plan贸w wzgl臋dem niego?

Dlaczego to powiedzia艂am?

- Je艣li nie b臋dziesz si臋 trzyma膰 od niego z daleka - krzykn臋艂a - do艂o偶臋 wszelkich stara艅, 偶eby zatru膰 ci 偶ycie!

No c贸偶. To by艂o ostrze偶enie.

Pad艂am na 艂贸偶ko, pr贸buj膮c nie my艣le膰 o nieuniknionym - przysz艂a pora, by si臋 zmy膰. Wci膮偶 nie mia艂am poj臋cia, co si臋 sta艂o tego wieczoru, ale cokolwiek to by艂o, wiedzia艂am, 偶e moje 偶ycie zn贸w si臋 skomplikowa艂o. Tylko 偶e tym razem mia艂am tak wiele do stracenia. Uwielbia艂am St Mag's: to miejsce, stawiane przede mn膮 zadania, garstk臋 przyjaci贸艂. Wszystko, co mnie interesowa艂o, wszystkie mo偶liwo艣ci, kt贸rych nie mia艂abym nigdzie indziej.

No a teraz Seth. I ten cichy szept w mojej g艂owie, kt贸ry podpowiada艂 mi, 偶e potrzebuj臋 go tak bardzo, jak pragn臋 ca艂ej reszty.

Je艣li teraz uciekn臋, to strac臋 wszystko - St Mag's i Setha.

A je艣li zostan臋? Jedno by艂o pewne. Nie mog艂am mie膰 Setha. Wzi臋艂am g艂臋boki oddech i zagryz艂am dr偶膮ce wargi. Umy艂am twarz i z臋by, pr贸buj膮c odepchn膮膰 od siebie poczucie rozdzieraj膮cej straty.

Rozdzia艂 61
Nast臋pstwa

St Magdalene's

A.D. 2013

- Hej, by艂a艣 rewelacyjna wczoraj wieczorem!

Podnios艂am oczy znad jogurtu i wysili艂am si臋 dla Roba na grymas maj膮cy udawa膰 u艣miech.

Postawi艂 na stole miseczk臋 p艂atk贸w i opad艂 na krzes艂o obok mnie.

- Du偶o wcze艣niej gra艂a艣?

- Nie. Szale艅stwo mam chyba w genach.

Zdoby艂am si臋 na upiorny 艣miech.

Kiedy tak m贸wi艂 dalej o Hamlecie, niespokojnie rozgl膮da艂am si臋 po sali. Nie by艂o Ruby... ani Setha.

Opr贸偶nili艣my nasze tacki. Na pierwszej lekcji by艂a biologia. 呕o艂膮dek 艣cisn膮艂 mi si臋 ze zdenerwowania. B臋d臋 musia艂a zmierzy膰 si臋 z obydwojgiem jednocze艣nie.

Przysz艂am do laboratorium biologicznego do艣膰 wcze艣nie i usiad艂am w pierwszym rz臋dzie, 偶ebym nie musia艂a nikomu patrze膰 w oczy. Rob poszed艂 za mn膮 i usiad艂 obok, co szczerze m贸wi膮c, przyj臋艂am z ulg膮.

Przez ca艂膮 lekcj臋 ani razu si臋 nie odwr贸ci艂am, cho膰 mia艂am powa偶ne problemy ze skupieniem uwagi. Po zaj臋ciach d艂ugo pakowa艂am swoje rzeczy, czekaj膮c, a偶 wszyscy wyjd膮, ale k膮tem oka dostrzeg艂am Ruby id膮c膮 w stron臋 drzwi. By艂a sama.

W porze lunchu ustawi艂am si臋 w kolejce po warzywne curry. Nie trzeba by艂o zdolno艣ci detektywistycznych na miar臋 Sherlocka Holmesa, by dostrzec, 偶e ludzie pokazuj膮 mnie sobie palcami. Nie podnosi艂am wzroku. Znalaz艂am pusty stolik w rogu, spu艣ci艂am g艂ow臋 tak, by w艂osy zas艂oni艂y mi twarz, i wbi艂am wzrok w talerz. Krzes艂o obok mnie zaszura艂o po pod艂odze, a Will z impetem rzuci艂 tack臋 na st贸艂 tu偶 obok mnie. I nagle ca艂y st贸艂 zape艂ni艂 si臋 lud藕mi. Szybkie spojrzenie pozwoli艂o mi si臋 upewni膰, 偶e wok贸艂 mnie zgromadzi艂a si臋 ca艂a obsada Hamleta.

- No wi臋c? 颅- sykn臋艂a Astrid.

Patrzy艂a na mnie wyczekuj膮co.

- Co?

- Gdzie on jest?

- Kto? - zapyta艂am, z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋.

- Seth Leontis, oczywi艣cie!

- Seth? - wyszepta艂am.

- Ewa, na lito艣膰 bosk膮! - j臋kn臋艂a. - On znikn膮艂! S膮dzi艂am - w艂a艣ciwie wszyscy tak my艣leli艣my - 偶e b臋dziesz wiedzia艂a, co si臋 sta艂o.

Informacja ta dociera艂a do mnie bardzo powoli. Poczu艂am, 偶e krew odp艂ywa mi z twarzy.

- Mo偶e pojecha艂 do domu? - podrzuci艂am.

- Wygl膮da na to, 偶e nikt nie wie, gdzie si臋 podzia艂. Kierownik internatu dostaje 艣wira, prawda, Harry? Wpad艂 w sza艂, jak Seth wieczorem nie wr贸ci艂. Zadzwoni艂 na policj臋 i w og贸le. Pr贸bowali si臋 skontaktowa膰 z jego rodzin膮 - w Grecji, jak s膮dz臋.

Nagle poczu艂am krew w ustach i zorientowa艂am si臋, 偶e zagryzam wargi.

Rzuci艂am rozpaczliwe spojrzenie na drzwi, marz膮c, by Seth przez nie wszed艂. Niestety. Nie pojawi艂 si臋.

- Mo偶e Ruby co艣 wie, ona z nim by艂a, prawda?

- Ruby jest roztrz臋siona. M贸wi, 偶e nigdy go nie dogoni艂a i 偶e... eee... nic.

- Co? - zapyta艂am ostro.

Mog艂am sobie wyobrazi膰, do czego zmierza.

- No c贸偶, powiedzia艂a tylko, 偶eby艣my zapytali ciebie, bo to wszystko twoja wina.

M贸j niepok贸j i strach zamieni艂y si臋 nieoczekiwanie we w艣ciek艂o艣膰.

- Co powiedzia艂a?

Harry unika艂 mojego wzroku. Wsta艂am, rzuci艂am talerz na tac臋 i odnios艂am do okienka zwrotu naczy艅, a potem wymaszerowa艂am ze sto艂贸wki.

Kiedy znalaz艂am si臋 na dziedzi艅cu, zacz臋艂am biec. Musia艂am albo pobiec, albo co艣 rozwali膰. Ucieczka wydawa艂a si臋 lepszym wyborem. Mog艂am po prostu wybiec przez g艂贸wne wrota szko艂y, sz贸stoklasi艣ci mieli zgod臋 na opuszczanie terenu szko艂y podczas lunchu, ale nie mia艂am pewno艣ci, czy wr贸c臋, a jednocze艣nie nie by艂am pewna, czy jestem ju偶 gotowa dokona膰 tego wyboru.

Pobieg艂am na o艣lep przez dziedziniec i dalej, obok laboratorium biologii. Musia艂am znale藕膰 jak膮艣 kryj贸wk臋. Miejsce, w kt贸rym nie grozi艂o mi wpadni臋cie na Ruby. Gor膮czkowo rozgl膮da艂am si臋 dooko艂a. Wsz臋dzie kr臋cili si臋 uczniowie. Gdzie mia艂am si臋 podzia膰?

Nagle dostrzeg艂am profesora Drury'ego opuszczaj膮cego skrzyd艂o muzyczne. Skry艂am si臋 w cieniu, poczeka艂am, a偶 przejdzie obok mnie, i rzuci艂am si臋 do 艣rodka. Nie rezerwowa艂am 偶adnej sali, wi臋c teoretycznie 艂ama艂am w艂a艣nie szkolny regulamin. Jak mnie z艂api膮, to mnie zawiesz膮. No i co? Kto艣 na g贸rze 膰wiczy艂 na klarnecie. Podesz艂am na palcach do sali pr贸b zespo艂owych, wstrzymuj膮c oddech. Wydawa艂o si臋, 偶e nikogo nie ma. Nacisn臋艂am klamk臋. Zala艂a mnie fala ulgi. Pusto.

Podesz艂am do gitary, jakby by艂a moj膮 kotwic膮. Znalaz艂am sobie taboret, umo艣ci艂am si臋 w k膮cie i zacz臋艂am delikatnie dotyka膰 strun. W moje g艂owie k艂臋bi艂y si臋 tysi膮ce my艣li, musia艂am si臋 z niej chocia偶 na chwil臋 wylogowa膰. Brzd膮kanie pomaga艂o mi uspokoi膰 kakofoni臋 my艣li walcz膮cych o prymat. Melodia, kt贸r膮 sobie brzd膮ka艂am, zacz臋艂a w ko艅cu porz膮dkowa膰 ten chaos, cho膰 nie by艂o to pocieszaj膮ce. Wydawa艂o mi si臋, 偶e struny pobrzmiewaj膮 znajom膮 kpin膮: „bezu偶yteczna, bezu偶yteczna”.

Gdy ju偶 pozwoli艂am temu s艂owu przebi膰 si臋 do mojej 艣wiadomo艣ci, poci膮gn臋艂o za sob膮 艂a艅cuch innych niszcz膮cych s艂贸w, us艂u偶nie podsuni臋tych przez Ruby. Ostatnie zdanie odbija艂o si臋 nieko艅cz膮cym si臋 echem w mojej g艂owie: „Seth Leontis jest m贸j!”. Kiedy Ruby to powiedzia艂a, mia艂am wra偶enie, 偶e g艂臋boko si臋 myli. Dlaczego?

Wiedzia艂am. Gdzie艣 w 艣rodku zawsze wiedzia艂am. Oczywi艣cie, 偶e Seth nie nale偶a艂 do Ruby. Dlaczego pozwoli艂am, by m贸j strach przed z艂amaniem obowi膮zuj膮cych w szkole zasad i obawa o opini臋 przes艂oni艂y mi co艣 tak oczywistego? Je艣li Seth i Ruby byli sobie przeznaczeni, by艂by z ni膮 w tej chwili. Czy to w艂a艣nie Seth pr贸bowa艂 mi powiedzie膰? A teraz... podda艂 si臋.

A zatem nie nale偶a艂 r贸wnie偶 do mnie. Odszed艂...

Dok膮d?

Czy nic mu si臋 nie sta艂o?

Powtarza艂am sobie, 偶e wr贸ci. Nikt nie opuszcza艂 szko艂y, by nigdy do niej nie wr贸ci膰.

Chocia偶 przecie偶 sama zrobi艂am to dwukrotnie.

My艣l o przysz艂o艣ci bez niego wywo艂a艂a fal臋 paniki.

Rozdzia艂 62
Otch艂a艅

Seth wskoczy艂 do wody, nie odzyskawszy 艣wiadomo艣ci swoich czyn贸w. Z ulg膮 poczu艂, jak wir zasysa go i zabiera ze sob膮.

Co zrobi艂, by zas艂u偶y膰 sobie na takie m臋ki? Dlaczego kolejny raz musia艂 ogl膮da膰 艣mier膰 Liwii? Jego cia艂o podda艂o si臋 zagarniaj膮cej je sile, a on marzy艂 jedynie o zapomnieniu. Tak d艂ugo i tak ci臋偶ko pracowa艂 nad tym, by osi膮gn膮膰 bezbarwny spok贸j ducha, a teraz jego dusza ponownie zosta艂a bole艣nie zraniona.

Woda wyrzuci艂a go na powierzchni臋, gdy nie by艂 na to jeszcze gotowy. Nie chcia艂 zn贸w bra膰 odpowiedzialno艣ci za swoje fizyczne wcielenie. Unosi艂 si臋 na wodzie, marz膮c, by zamkn臋艂a si臋 nad nim, zagarn臋艂a go, oczy艣ci艂a.

Jego r臋ce i nogi nie czeka艂y jednak na zgod臋 i ju偶 po chwili le偶a艂 na ch艂odnym brzegu Tamizy Parallonu. Usiad艂 nad wod膮 i b艂膮dzi艂 wok贸艂 nieobecnym wzrokiem, a jego umys艂 odtwarza艂 sceny, kt贸re dawno chcia艂 wymaza膰 z pami臋ci. Nie obchodzi艂o go ju偶, czy jego wcze艣niejszy powr贸t rozw艣cieczy Zackary'ego. Nie interesowa艂y go badania, kt贸re wcze艣niej sta艂y si臋 niemal jego obsesj膮. Nic go nie obchodzi艂o. Do艣wiadczy艂 nie艣miertelno艣ci i wiedzia艂, 偶e niczego nie pragn膮艂 bardziej, ni偶 po艂o偶y膰 jej kres.

Nie zwraca艂 uwagi na ch艂贸d ani na ciemno艣膰. Nie zauwa偶y艂 Matthiasa wy艂aniaj膮cego si臋 z wody nieopodal i nie dostrzeg艂 przera偶enia na jego twarzy. Prawie nie poczu艂 u艣cisku d艂oni Matta, kt贸ry si艂膮 postawi艂 go do pionu i odci膮gn膮艂 od rzeki do domu.

Matthias czuwa艂 nad swoim przyjacielem, odczuwaj膮c rosn膮cy i jednocze艣nie znajomy niepok贸j. Wygl膮da艂o na to, 偶e Seth osun膮艂 si臋 w cierpienie, kt贸re tak d艂ugo pr贸bowa艂 od siebie odp臋dzi膰.

Co mog艂o rozdrapa膰 stare rany?

Jedyne, co zrobi艂, to odby艂 kr贸tk膮 podr贸偶 w czasie, ale w miejsce, kt贸rego wcze艣niej nie zna艂, wi臋c sk膮d mog艂y wzi膮膰 si臋 duchy, kt贸re przywo艂a艂y dawno pogrzebane wspomnienia?

Sethos nie odezwa艂 si臋 do Matthiasa. Nie odezwa艂 si臋 do nikogo. Spa艂 przez dwa dni, a potem zjad艂 kilka oliwek i zacz膮艂 biega膰. Coraz dalej. Biega艂 dzie艅 po dniu, a偶 wreszcie niebo zmienia艂o kolor, b艂臋kit przybiera艂 odcie艅 r贸偶u, a potem stawa艂 si臋 atramentow膮 czerni膮. Kiedy jego nogi znajdowa艂y drog臋 do domu, niebo by艂o ju偶 jasno rozgwie偶d偶one.

Nie potrafi艂 jednak zag艂uszy膰 b贸lu bieganiem. B贸l go rozdziera艂, przygina艂 do ziemi, dusi艂. Oddech zamiera艂 mu w gardle ka偶dego wieczoru, gdy dociera艂 do swojego ozdobionego filarami domu, zastanawiaj膮c si臋 mgli艣cie, jak znalaz艂 drog臋 powrotn膮.

Dlaczego pozwoli艂 otworzy膰 si臋 starej ranie? Tak ci臋偶ko pracowa艂 nad tym, by si臋 zabli藕ni艂a. S膮dzi艂, 偶e zosta艂 niemal uzdrowiony.

Mo偶e tak w艂a艣nie wygl膮da艂o to drugie 偶ycie? Nieub艂agany, nieuchronny kr膮g rozpaczy i ot臋pienia. Nigdy si臋 od tego nie uwolni.

Nigdy nie uwolni si臋 od niej.

Imi臋, kt贸re tak d艂ugo wypiera艂, wype艂ni艂o jego umys艂, drwi艂o z niego i pali艂o go.

Liwia.

- Seth, bracie?

Matt ostro偶nie dotkn膮艂 jego ramienia.

- Powiedz mi, co si臋 sta艂o.

Seth spojrza艂 przez niego nieobecnym wzrokiem, a jego umys艂 wype艂nia艂y obrazy poprzedzaj膮ce jego ucieczk臋.

- Znalaz艂e艣 sw贸j mikroskop kwantowy? - dopytywa艂 si臋 Matt.

Seth odwr贸ci艂 si臋 powoli. Mikroskop kwantowy. Pow贸d, dla kt贸rego uda艂 si臋 do Londynu. Wydawa艂o si臋 to tak odleg艂e w czasie... Ale sk膮d Matthias o tym wiedzia艂? To by艂a tajemnica jego i Zackary'ego. Ciekawo艣膰 okaza艂a si臋 silniejsza od cierpienia. Odwr贸ci艂 si臋 do Matta i wbi艂 w niego pytaj膮ce spojrzenie, zastanawiaj膮c si臋, ile wie.

- Mikroskop kwantowy? - powt贸rzy艂.

Matt nie spuszcza艂 z niego wzroku. Po chwili zacz膮艂 m贸wi膰.

- Tw贸j pok贸j jest zawalony notatkami, tabelkami i pytaniami. Przeczyta艂em je.

Seth skin膮艂 g艂ow膮.

Matt podj膮艂 temat.

- I co, znalaz艂e艣? Czy to by艂 dobry pomys艂, by prowadzi膰 badania w tej szkole? Naprawd臋 chcia艂bym si臋 tego dowiedzie膰, bo sam zacz膮艂em prowadzi膰 swoje interesuj膮ce badania.

Seth uni贸s艂 brwi.

- Jakie badania?

- No c贸偶, szed艂em za tob膮...

- Szed艂e艣 za mn膮? - wyszepta艂 Seth.

- Nad rzek臋. Do rzeki. Do Londynu.

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zdoby艂 si臋 na p贸艂u艣miech.

- Poszed艂e艣 za mn膮 do Londynu?

- Za tob膮 i tym wysokim m臋偶czyzn膮. Potem ci臋 prawie zgubi艂em, nieomal potr膮ci艂 mnie motocykl i...

- Powinienem si臋 domy艣li膰, 偶e wcze艣niej czy p贸藕niej si臋 dowiesz. Mog艂e艣 zgin膮膰. Kiedy wracamy, tracimy nie艣miertelno艣膰. A 艣wiat, do kt贸rego za mn膮 poszed艂e艣, tak bardzo r贸偶ni si臋 od naszego... Zanim sam tam poszed艂em, zosta艂em przygotowany i wprowadzony. Nie ba艂e艣 si臋?

- Nawet sobie nie wyobra偶asz, jak bardzo. - Matthias u艣miechn膮艂 si臋. - Ale... czy znalaz艂e艣 mikroskop? Mam tyle pyta艅.

- Tak, znalaz艂em.

- I?

- I co?

- Czy znalaz艂e艣 odpowiedzi na swoje pytania?

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Ostatni膮 rzecz膮, o kt贸rej teraz my艣la艂, by艂 mikroskop.

- Nie, nie znalaz艂em odpowiedzi. Mam za to coraz wi臋cej pyta艅.

- Pyta艅?

- Teraz to s膮... inne pytania.

- Jakie pytania?

Seth spojrza艂 na swojego przyjaciela. Matt towarzyszy艂 mu od pocz膮tku, ale czy m贸g艂 si臋 tym z nim podzieli膰? W ko艅cu zawarli umow臋. Je艣li Seth wspomni teraz Liwi臋, umowa zostanie z艂amana. A tyle ich obu kosztowa艂a.

- Ja... nie mog臋 tam wr贸ci膰 - wyszepta艂 w ko艅cu.

- Co si臋 sta艂o, m贸j przyjacielu? - zapyta艂 Matthias.

Seth poczu艂, 偶e musi zaryzykowa膰 z艂amanie umowy.

- Widzia艂em j膮 - wyrzuci艂 z siebie wreszcie. - By艂a tam.

- Kto? - zapyta艂 Matthias ze 艣ci艣ni臋tym sercem.

- A kt贸偶 inny? Liwia.

- Ale Seth... To niemo偶liwe.

- Mo偶e i niemo偶liwe, ale to prawda.

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, pr贸buj膮c odnale藕膰 w tym sens.

- Nie rozumiem tego, ale ona tam by艂a. Inne imi臋, inny str贸j, inny czas, ale to by艂a Liwia...

- Rozpozna艂a ci臋?

Seth spu艣ci艂 wzrok na swoje d艂onie.

- No c贸偶... nie...

Matthias zagwizda艂 przez z臋by.

- Tw贸j m贸zg p艂ata ci figle. Liwia 偶yje wy艂膮cznie w twojej g艂owie. I musisz si臋 jej stamt膮d pozby膰. Ta dziewczyna, kimkolwiek by艂a...

- Ewa...

- Och, Seth, co ty sobie my艣la艂e艣? - Matthias z niedowierzaniem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Ona ma inne imi臋, jest inn膮 osob膮, jest ci zupe艂nie obca. Tylko wygl膮da jak Liwia. Ma szcz臋艣cie, natomiast ty go nie masz.

- To nie wszystko...

- Co艣 jeszcze? - westchn膮艂 Matt.

Seth ze smutkiem pokiwa艂 g艂ow膮.

- Ja ju偶 chcia艂em... nie wiem... w jaki艣 spos贸b jej o tym wszystkim powiedzie膰, i wtedy... ona le偶a艂a... martwa... zn贸w...

- Seth... Zabi艂e艣 j膮?

Matt z przera偶enia szeroko otworzy艂 oczy.

- Uwa偶asz, 偶e m贸g艂bym zrobi膰 co艣 takiego? Nawet jej nie dotkn膮艂em...

- Wi臋c co j膮 zabi艂o?

- To nie by艂a taka 艣mier膰 jak w Londinium... To by艂o udawane. Spektakl. Ale kiedy zobaczy艂em j膮 le偶膮c膮 nieruchomo, ja...

Seth nie znajdowa艂 s艂贸w, by opisa膰 swoje cierpienie.

Matthias przygl膮da艂 mu si臋 uwa偶nie. To, co m贸wi艂 jego przyjaciel, nie mia艂o najmniejszego sensu. Liwia od dawna ju偶 nie 偶y艂a. Gdyby prze偶y艂a, by艂aby teraz razem z nimi w Parallonie. I on doskonale o tym wiedzia艂. A Liwii tu nie by艂o. Szukali jej przecie偶 wielokrotnie, przeszukali wszystkie mo偶liwe miejsca.

- Seth, wejd藕 do 艣rodka. Napij si臋 wina. Zjedz co艣. Jutro o tym porozmawiamy.

Seth zjad艂 kolacj臋 i napi艂 si臋 wina. W nocy budzi艂 si臋 nieustannie i dr臋czy艂y go koszmary. Wsta艂 wcze艣nie, ubra艂 si臋 i wyruszy艂 na kolejn膮 mordercz膮 przebie偶k臋. Potrzebowa艂 aktywno艣ci fizycznej sprowadzaj膮cej na niego odr臋twienie. Wr贸ci艂 w ko艅cu do domu, wyk膮pa艂 si臋 i poszed艂 膰wiczy膰 na arenie, gdzie walczy艂 ze swoimi niewidocznymi przeciwnikami z t膮 sam膮 zaci臋to艣ci膮, kt贸ra pozwoli艂a mu zdoby膰 laury.

Matthias nie o艣miela艂 si臋 mu przeszkadza膰.

Po siedmiu dniach tych bezlitosnych 膰wicze艅 w samotno艣ci Seth wpad艂 do kuchni i zacz膮艂 gotowa膰. Mo偶e gotowanie pomo偶e mu odnale藕膰 spok贸j? Nie obchodzi艂o go, czy znajdzie si臋 kto艣, komu b臋dzie m贸g艂 zaserwowa膰 przygotowany przez siebie posi艂ek. Nie o jedzenie chodzi艂o. Uspokaja艂a go terapeutyczna moc krojenia i mieszania.

Matthias podszed艂 do niego i wr臋czy艂 mu kieliszek wina. Seth u艣miechn膮艂 si臋, podzi臋kowa艂 i poci膮gn膮艂 艂yk. Matthias odchrz膮kn膮艂.

- Czy to jest dobry moment, czy te偶 jeste艣 bardzo zaj臋ty szatkowaniem rzepy?

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i roze艣mia艂 si臋.

- Nigdy nie docenisz tej sztuki. Powiedz mi, co ci臋 gryzie.

- Mnie nic nie gryzie! Ale rzeczywi艣cie, s膮 sprawy, o kt贸rych musz臋 z tob膮 porozmawia膰. Odk膮d znikn膮艂e艣, zasz艂y pewne istotne zmiany.

- Ale ile mnie nie by艂o?

- No c贸偶, wystarczaj膮co d艂ugo...

- Wystarczaj膮co d艂ugo na co?

- Mo偶esz na chwil臋 zostawi膰 ten sos?

Seth zmru偶y艂 oczy, ale pos艂usznie zdj膮艂 patelni臋 z ognia i wyszed艂 za Matthiasem z kuchni.

Matt zaprowadzi艂 go do salonu, w kt贸rym siedzia艂o mn贸stwo ludzi. Seth, zaskoczony, rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Nie s艂ysza艂, jak przyjechali. Siedzieli na kanapach. Niekt贸rzy czytali, inni grali w gry planszowe, cz臋艣膰 le偶a艂a na pod艂odze i ogl膮da艂a telewizj臋, inni patrzyli w ekran laptopa: scena rodem z dwudziestego pierwszego wieku, niezwykle odleg艂a od tej, kt贸r膮 Seth ogl膮da艂 w贸wczas, gdy Matthias przyprowadzi艂 go tu pierwszy raz. Nie zosta艂o w艂a艣ciwie nic z ch艂odnego, cichego, pustego rzymskiego pokoju, jego marmurowej pod艂ogi i bladych, otynkowanych 艣cian.

Scena, kt贸rej si臋 przygl膮da艂, mgli艣cie przypomina艂a mu wiecz贸r w pokoju wsp贸lnym St Magdalene's. Natychmiast spr贸bowa艂 odsun膮膰 od siebie to wspomnienie, kt贸re wywo艂ywa艂o bolesne uk艂ucie w sercu, ale nie m贸g艂 si臋 ju偶 pozby膰 tego skojarzenia. Co nie pasowa艂o w tej scenie, kt贸rej by艂 艣wiadkiem? Dlaczego przypomnia艂 sobie St Mag's?

- Dziwne przyj臋cie - wymrucza艂, patrz膮c na nich z niech臋ci膮.

Matthias odchrz膮kn膮艂.

- Seth, to nie jest przyj臋cie. Oni wszyscy... no, mieszkaj膮 tu.

No w艂a艣nie. Dlatego wygl膮dali na tak zrelaksowanych. Byli w domu. Seth zmarszczy艂 brwi i spojrza艂 na Matthiasa. Wydawa艂o si臋, 偶e uzgodnili raz na zawsze, 偶e maj膮 wystarczaj膮c膮 liczb臋 domownik贸w.

Matthias najwyra藕niej czu艂 si臋 niezr臋cznie i Sethowi udzieli艂o si臋 jego zdenerwowanie.

- O co w艂a艣ciwie chodzi?

- No c贸偶, chodzi o to, Seth... Musia艂em ich zabra膰 ze sob膮... bo ja ich tu... przyprowadzi艂em...

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, niczego nie rozumiej膮c.

- Przyprowadzi艂em ich do Parallonu.

Setha nagle zmrozi艂o.

- Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Obdarowa艂em ich nie艣miertelno艣ci膮!

- Jak to zrobi艂e艣, Matt? - zapyta艂 Seth bardzo cicho.

- No c贸偶, sam to wymy艣li艂e艣. Wyczyta艂em to w twoich notatkach. Gor膮czka by艂a kluczem. Krew...

- Ale co dok艂adnie zrobi艂e艣, Matthiasie?

- Za pierwszym razem to by艂 przypadek - pr贸bowa艂em mu pom贸c, ale widocznie moja krew sp艂yn臋艂a do jego ran i w ten spos贸b go zarazi艂em.

Matthias umilk艂 i obliza艂 suche wargi. To wyja艣nienie nie brzmia艂o r贸wnie przekonuj膮co jak w贸wczas, gdy je 膰wiczy艂. Podejrzewa艂, 偶e Seth nie odniesie si臋 z entuzjazmem do jego „daru”.

- M贸w dalej - powiedzia艂 Seth lodowatym g艂osem.

- Kiedy pojawi艂 si臋 tu Winston, ten facet od motocykla, nagle przesta艂em mie膰 wyrzuty sumienia, 偶e zgin膮艂 przeze mnie. Bo w ko艅cu nie by艂 przecie偶 martwy! I kiedy przebrn膮艂em wreszcie przez wszystkie twoje zapiski, uzna艂em, 偶e to nie ma znaczenia, jak to cholerstwo si臋 nazywa ani jak dzia艂a, chcia艂em to po prostu sprawdzi膰. Wi臋c wr贸ci艂em... i sprawdzi艂em.

- Sprawdzi艂e艣?

- Odkry艂em, 偶e najszybciej mo偶na tu kogo艣 sprowadzi膰 za pomoc膮 krwi. Im kto艣 jest s艂abszy, tym szybciej nasza krew dzia艂a. Trwa to mniej wi臋cej od 20 minut do sze艣ciu godzin.

- Co masz na my艣li, m贸wi膮c: s艂aby?

- Na przyk艂ad ranny...

- Chc臋 ci臋 dobrze zrozumie膰, Matthiasie. Przenios艂e艣 si臋 do Londynu, 偶eby rani膰 ludzi, a potem ich zabija膰?

- Seth, ty mnie w og贸le nie s艂uchasz. Oni nie umieraj膮! Przybywaj膮 tutaj. Nie jeste艣my martwi. Jeste艣my nie艣miertelni. Ile jeszcze razy b臋d臋 ci to musia艂 powtarza膰?

- Jeste艣my gorzej ni偶 martwi, Matt! - Seth patrzy艂 na przyjaciela, jakby nagle sta艂 mu si臋 zupe艂nie obcy. - Co ty zrobi艂e艣?

S膮dzi艂, 偶e zna Matta, ale nagle zda艂 sobie spraw臋, jak wiele ich dzieli. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zacz膮艂 si臋 wycofywa膰 z pokoju. By艂o mu niedobrze. Przepe艂nia艂o go obrzydzenie.

- Seth, nie tylko krew tak dzia艂a.

Seth podni贸s艂 g艂ow臋.

- Co?

Matthias czu艂, 偶e uda艂o mu si臋 zyska膰 nieco na czasie, ale teraz nie wiedzia艂, jak powiedzie膰 przyjacielowi o swoim odkryciu. S膮dzi艂, 偶e ta informacja b臋dzie dla Setha 艂atwiejsza do przyj臋cia, ale teraz ju偶 nie by艂 tego taki pewien...

Matthias spu艣ci艂 wzrok i wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- Podczas sz贸stej podr贸偶y dotar艂em na miejsce przemarzni臋ty na ko艣膰. Nad brzegiem jest ma艂a kawiarnia...

Seth skin膮艂 g艂ow膮. By艂 tam.

- No c贸偶, wszed艂em do 艣rodka i by艂a tam dziewczyna...

- Elena? - zgad艂 Seth.

- Tak! Sk膮d wiedzia艂e艣? - wyszepta艂 Matthias, rozgl膮daj膮c si臋 z niepokojem.

Seth niespokojnie zmarszczy艂 czo艂o.

- Tak czy inaczej, by艂a bardzo 艂adna i mi艂a...

- M贸w dalej.

- Jako艣 tak wysz艂o, 偶e znale藕li艣my si臋 w jej pokoju...

Seth westchn膮艂.

- Napili艣my si臋 troch臋 wina, wydawa艂o si臋, 偶e si臋 jej podobam... zacz臋li艣my si臋 ca艂owa膰, wiesz, jak to jest... Zosta艂em na noc, zasn臋li艣my... By艂o mi艂o i przyjemnie. Nagle, cztery czy pi臋膰 godzin p贸藕niej, obudzi艂y mnie jej drgawki...

Matthias zawiesi艂 wzrok w przestrzeni, ponownie prze偶ywaj膮c t臋 chwil臋.

- Oczywi艣cie, od razu si臋 zorientowa艂em. Mia艂a gor膮czk臋. Dwie godziny p贸藕niej odesz艂a...

- Chcesz powiedzie膰, Matthias, 偶e zmar艂a? - wybuchn膮艂 Seth.

- Nie, Seth, nie o to mi chodzi. Nie by艂a martwa! Zmieni艂a si臋, znikn臋艂a, przenios艂a si臋 tutaj... znalaz艂a nie艣miertelno艣膰. Da艂em jej prezent, nie rani膮c jej w 偶aden spos贸b.

Seth nie chcia艂 tego d艂u偶ej s艂ucha膰. S艂owa Matthiasa powoli do niego dociera艂y i czu艂, 偶e w gardle ro艣nie mu gula. Matt 艣wiadomie, z premedytacj膮 i ca艂kowicie losowo rozsiewa艂 t臋 koszmarn膮 chorob臋. Seth nie by艂 w stanie wyrazi膰 swojego obrzydzenia. Czu艂 si臋 zdradzony. Zackary mia艂 racj臋. Matthias nigdy nie powinien by艂 pozna膰 tajemnicy wiru. Jego g艂upia filozofia ca艂kowicie go za艣lepi艂a, a wir da艂 mu koszmarn膮, mordercz膮 w艂adz臋.

Seth wybieg艂 z domu i zwymiotowa艂. Potem opar艂 si臋 o ch艂odn膮 kamienn膮 艣cian臋 i si臋 rozp艂aka艂. Po policzkach sp艂ywa艂y mu 艂zy wsp贸艂czucia dla tych wszystkich martwych ludzi... trup贸w Matthiasa... i 艂zy 偶alu za utracon膮 przyja藕ni膮. Kocha艂 Matthiasa jak brata, ale teraz nie m贸g艂 znie艣膰 jego widoku, takim obrzydzeniem nape艂nia艂o go to, czego si臋 dopu艣ci艂.

Seth siedzia艂 oparty o 艣cian臋, wpatrzony w gwiazdy, a偶 blador贸偶owa po艣wiata brzasku rozja艣ni艂a niebo na wschodzie. Wsta艂 i rozprostowa艂 si臋. Czas odej艣膰. Powoli opu艣ci艂 ich will臋, porzucaj膮c najbli偶szego przyjaciela i miejsce, kt贸re uwa偶a艂 za dom.

Przez pozosta艂膮 cz臋艣膰 dnia w臋drowa艂 po Parallonie, nie艣wiadomy orze藕wiaj膮cego letniego wietrzyku, roze艣mianych ludzi, o kt贸rych si臋 ociera艂, kobiet, kt贸re u艣miecha艂y si臋 do niego i odwraca艂y za nim, gdy je mija艂. Zgubi艂 si臋 ponownie i nie m贸g艂 ju偶 wyobrazi膰 sobie powrotu.

Rozdzia艂 63
Marzenia

St Magdalene's

A.D. 2013

Od znikni臋cia Setha min臋艂y trzy tygodnie. Ka偶dego ranka budzi艂am si臋 z poczuciem martwej pustki. Nie przypomina艂o to niczego, co dane mi by艂o odczu膰 kiedykolwiek wcze艣niej - a bior膮c pod uwag臋, 偶e dok艂ada艂am stara艅, by do艣wiadczy膰 pe艂nego spektrum negatywnych emocji w艂a艣ciwych nastolatkom, by艂o to dla mnie wstrz膮sem.

Pr贸bowa艂am przem贸wi膰 samej sobie do rozumu. Prawie go nie zna艂am, nie by艂 ch艂opakiem dla mnie, a z punktu widzenia moich szkolnych los贸w jego znikni臋cie by艂o b艂ogos艂awie艅stwem. Za bardzo tu namiesza艂.

Nic nie mog艂am jednak na to poradzi膰. T臋skni艂am za nim. T臋skni艂am tak bardzo... Czu艂am si臋 tak, jakby m贸j 艣wiat zosta艂 pozbawiony o艣rodka grawitacji. By艂o to dziwne i upokarzaj膮ce. Jak mog艂am si臋 sta膰 jedn膮 z tych naiwnych dziewuszek, dla kt贸rych najwa偶niejsze by艂o to, z kt贸rym ch艂opakiem akurat si臋 prowadza艂y?

Na domiar z艂ego naprawd臋 藕le spa艂am. Przez senne koszmary op艂ywaj膮ce krwi膮 i przepe艂nione groz膮 艣mierci zacz臋艂am si臋 ba膰 chodzi膰 spa膰. Pr贸bowa艂am czyta膰 do trzeciej w nocy - wszystko, byle nie mierzy膰 si臋 z kolejnym sennym koszmarem - ale w ko艅cu oczy mi si臋 zamyka艂y i zaczyna艂 si臋 kolejny straszliwy sen.

Pewnego ranka siedzia艂am na brzegu 艂贸偶ka, opanowuj膮c md艂o艣ci i zawroty g艂owy ze zm臋czenia, kiedy do mojej sko艂owacia艂ej g艂owy przebi艂o si臋 uporczywe pukanie. Zwlok艂am si臋 z 艂贸偶ka i posz艂am otworzy膰 drzwi. Na korytarzu sta艂a Rose Marley.

- Ewo, co si臋 dzieje? - zapyta艂a, wpychaj膮c si臋 do pokoju.

- Nic - odburkn臋艂am.

Nie poruszy艂a si臋. Czeka艂a.

- Nic mi nie jest. Po prostu kiepsko 艣pi臋...

Zmarszczy艂a brwi.

- Nie masz nawrotu choroby, prawda?

Patrzy艂am na ni膮 bez s艂owa. Kiedy ju偶 o tym wspomnia艂a, nagle poczu艂am, 偶e osza艂amiaj膮ce zm臋czenie rzeczywi艣cie przypomina nieco nawr贸t gor膮czki. Z trudem dawa艂am rad臋 dotrwa膰 do ko艅ca szkolnych zaj臋膰 i tylko si艂膮 woli dociera艂am na pr贸by zespo艂u.

- Nie. Oczywi艣cie, 偶e nie.

Wcale nie k艂ama艂am. Ka偶dy by si臋 tak czu艂 po kilku nocach snu trwaj膮cego najwy偶ej trzy godziny i wype艂nionego koszmarami.

- Po prostu si臋 nie wysypiam.

Rose usiad艂a na 艂贸偶ku obok mnie.

- Co si臋 dzieje? Masz jakie艣 zmartwienia?

Chcia艂am krzykn膮膰, 偶e tak! 呕e zakocha艂am si臋 w ch艂opaku, kt贸rego prawie nie znam, a on znikn膮艂 z powierzchni ziemi i ka偶dej nocy pogr膮偶am si臋 w koszmarach wype艂nionych przera偶aj膮cymi sylwetkami i zapachem 艣mierci. Biegn臋, ale nie rozumiem, gdzie jestem ani od kogo uciekam... Przypomina to odtwarzanie w g艂owie nagrania wideo z YouTube w niskiej rozdzielczo艣ci w nieko艅cz膮cej si臋 p臋tli. Czy mo偶na to uzna膰 za zmartwienia?

Oczywi艣cie tego nie powiedzia艂am. Nie chcia艂am sp臋dzi膰 reszty 偶ycia w domu bez klamek.

- Wszystko w porz膮dku, dr臋cz膮 mnie tylko nocne koszmary. Pewnie powinnam zrezygnowa膰 z nabia艂u...

- Chcesz co艣, co pozwoli艂oby ci lepiej spa膰? Mam ca艂kiem skuteczne tabletki zio艂owe, bez 偶adnych skutk贸w ubocznych.

Rozwa偶y艂am t臋 propozycj臋. Czy Rose proponowa艂a mi nie艣wiadomo艣膰?

- Dzi臋kuj臋 - wyszepta艂am. - Ch臋tnie.

Tego wieczoru po艂kn臋艂am dwie tabletki od Rose i wczo艂ga艂am si臋 pod ko艂dr臋. Godzin臋 p贸藕niej obudzi艂am si臋 z krzykiem. Leki spot臋gowa艂y jedynie moje nocne koszmary - teraz by艂am jak sparali偶owana i nie mog艂am ju偶 biec. Usiad艂am, wypi艂am szklank臋 wody i wsta艂am, opieraj膮c si臋 o zlew. Nie by艂o dobrze.

Znu偶ona, wzi臋艂am ksi膮偶k臋 i zdecydowa艂am si臋 sp臋dzi膰 kolejn膮 noc na pr贸bach powstrzymania si臋 od za艣ni臋cia.

Rozdzia艂 64
Duch

Parallon

Seth nie wiedzia艂, jak znale藕膰 ukojenie, ale te偶 wcale go nie szuka艂. Potrzebowa艂 przede wszystkim ot臋pienia. Jego umys艂 marzy艂 o zapomnieniu. Wcze艣niej mu si臋 to udawa艂o, pozwala艂o mu prze偶y膰 ca艂膮 wieczno艣膰. Odnalezienie tego stanu zaj臋艂o mu jednak du偶o czasu. I mia艂 przy sobie Matthiasa.

Nie chcia艂 wraca膰 my艣lami do Matta. Ogrom jego zdrady by艂 niczym wielka czarna przepa艣膰 ziej膮ca mi臋dzy nimi. Jej przekroczenie by艂o niemo偶liwe. Pr贸bowa艂 oderwa膰 my艣li od Matta, w臋druj膮c bez celu zmieniaj膮cymi si臋 nieustannie ulicami Parallonu. Nogi zanios艂y go najpierw w stron臋 domu Zackary'ego, ale kiedy stan膮艂 pod drzwiami, zda艂 sobie spraw臋, 偶e nie mo偶e spotka膰 si臋 z Zackarym. Odwr贸ci艂 si臋 niech臋tnie. Nast臋pnym przystankiem okaza艂a si臋 willa Natalisa. I zn贸w - nie potrafi艂 si臋 zmusi膰, by wej艣膰 do 艣rodka. Bardziej ni偶 zwykle wydawa艂a mu si臋 tylko z艂udzeniem - 偶a艂osnym potwierdzeniem tego, 偶e nie potrafi艂 zapomnie膰. Odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 dalej.

Wstrz膮sn臋艂o nim to, do jakiego stopnia Parallon zacz膮艂 przypomina膰 Londyn, kt贸ry w艂a艣nie opu艣ci艂. Jaka艣 cz臋艣膰 jego duszy t臋skni艂a za spokojnymi, pustymi ulicami, kt贸re zobaczy艂, gdy pojawi艂 si臋 tu po raz pierwszy, gdy by艂o tu tak niewielu innych.

Szed艂 przed siebie bez celu, a偶 w ko艅cu o zmierzchu znalaz艂 si臋 na znajomej ulicy, wpatruj膮c si臋 w znajomy 艂uk. Tylko 偶e tym razem 艂uk skrzy艂 si臋 i po艂yskiwa艂 - rzucaj膮c w niebo wielokolorow膮 po艣wiat臋.

Przeszed艂 pod nim i znalaz艂 si臋 na b艂yszcz膮cym dziedzi艅cu St Magdalene's. Wydawa艂 si臋 zaskakuj膮co pusty. Seth cicho przemkn膮艂 do laboratorium biologicznego. Zapali艂 艣wiat艂a. Wszystko wygl膮da艂o tak, jak powinno. By艂 nawet mikroskop kwantowy. Ale 艂awki by艂y puste, nikt w nich nie siedzia艂. Wy艂膮czy艂 艣wiat艂a i cicho zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Poszed艂 do sto艂贸wki - jedzenie czeka艂o na ladzie, ale nie by艂o nikogo, kto m贸g艂by je zje艣膰. Potem uda艂 si臋 do budynku internatu im. Karola Darwina. Wygl膮da艂 dok艂adnie tak jak prawdziwy. Kiedy pchn膮艂 wymalowane na granatowo frontowe drzwi, us艂ysza艂 charakterystyczne skrzypienie i za艣mia艂 si臋 ponuro. Cicho zamkn膮艂 za sob膮 drzwi i poszed艂 korytarzem do w艂asnego pokoju. By艂a to dok艂adna kopia miejsca, w kt贸rym spa艂 w Londynie. W ko艅cu sam to wszystko stworzy艂. Usiad艂 na 艂贸偶ku i ukry艂 twarz w d艂oniach.

Co on tu robi艂? Dlaczego torturowa艂 samego siebie? Nie potrafi艂 siedzie膰 w tym pokoju i nie my艣le膰 jednocze艣nie o niej. Kiedy ju偶 usiad艂, jego umys艂 a偶 j臋kn膮艂 pod naporem obraz贸w Ewy. Zupe艂nie tak, jakby siedzia艂 na prawdziwym 艂贸偶ku w prawdziwym pokoju w prawdziwej szkole St Magdalene's w Londynie. Wyobrazi艂 j膮 sobie - czytaj膮c膮, 艣pi膮c膮, k膮pi膮c膮 si臋 pod prysznicem. Widzia艂 j膮 w laboratorium biologicznym, zaciekawion膮 i zaanga偶owan膮. U艣miechn膮艂 si臋, kiedy oczami duszy ujrza艂 j膮 艣piewaj膮c膮 na scenie z gitar膮. A potem zdradziecki umys艂 podsun膮艂 mu jej obraz le偶膮cej nieruchomo na grobie. Tak nieruchomo, jak le偶a艂a jego Liwia tej mrocznej nocy w Londinium.

Wzdrygn膮艂 si臋, gdy bolesne wspomnienia wstrz膮sn臋艂y jego cia艂em.

Kiedy tak siedzia艂, pr贸buj膮c zag艂uszy膰 sw贸j b贸l, przez g艂ow臋 przemkn膮艂 mu inny obraz: Ewa siedz膮ca obok niego na pod艂odze w pokoju wsp贸lnym, patrz膮ca na niego swoimi pi臋knymi migda艂owymi oczami... nie tylko patrzy艂a, ale szuka艂a czego艣 w jego twarzy... Odtwarza艂 to wspomnienie nieustannie na nowo, nie ufaj膮c mu i nie o艣mielaj膮c si臋 w nie uwierzy膰. Ona z pewno艣ci膮 go nie zna艂a, a jednak widzia艂 w jej oczach co艣, czego wyja艣nienia nie o艣miela艂 si臋 szuka膰. Czy to mo偶liwe, by go rozpoznawa艂a?

Wsta艂. Podszed艂 do drzwi, wr贸ci艂 na 艂贸偶ko. Kr膮偶y艂 niespokojnie po pokoju. Niezdolno艣膰 podj臋cia decyzji by艂a dla niego czym艣 nowym, a teraz czu艂, 偶e go parali偶owa艂a.

Uciek艂 z Londynu - ale dlaczego? Bo zobaczy艂 le偶膮ce bez ruchu cia艂o Liwii. Ale ona przecie偶 nie by艂a martwa. Ju偶 nie. Jeszcze nie. Seth by艂 zagubiony, bo nie rozumia艂 natury czasu. Nie rozumia艂 natury 艣mierci. Nie rozumia艂, dlaczego na Liwi臋 wo艂ano Ewa ani kim by艂a Liwia. Wiedzia艂 tylko, 偶e kocha艂 Liwi臋, zawsze b臋dzie j膮 kocha艂, a teraz w艂a艣nie... od niej uciek艂. Sethos Leontis, gladiator, kt贸ry nie zna艂 strachu, uciek艂 przed duchem.

Przekl膮艂 samego siebie i wybieg艂 na dziedziniec, w noc, w kierunku rzeki.

Rozdzia艂 65
Upadek

St Magdalene's

A.D. 2013

Wlok艂am si臋 przez dziedziniec do laboratorium biologicznego. By艂am s艂aba, wyczerpana i samotna. Poczu艂am nagle na ramieniu d艂o艅 Roba. Kochany Rob, nieustannie stara艂 si臋 mnie pocieszy膰.

- Hej.

Zmusi艂am usta do u艣miechu.

- Ewa! Wygl膮dasz koszmarnie, co si臋 dzieje?

I co ja powinnam mu powiedzie膰?

- Nie wiem. Jestem tylko bardzo zm臋czona - westchn臋艂am, gdy otworzy艂 drzwi do laboratorium i przepchn膮艂 mnie do 艣rodka.

Ogarn臋艂a mnie przyjemna fala ciep艂ego powietrza. Z wdzi臋czno艣ci膮 wsun臋艂am si臋 do tylnej 艂awki. Nie o艣miela艂am si臋 ju偶 siada膰 w przednich rz臋dach, bo nie wiedzia艂am, czy nie zasn臋 podczas zaj臋膰.

Profesor Franklin przysz艂a kilka minut po nas i szybkim krokiem przesz艂a na prz贸d sali. Kiedy zapowiedzia艂a nasz nowy obszar bada艅, ucieszy艂am si臋 - by艂a to metylacja DNA. Badali艣my epigenetyk臋 DNA, wi臋c wydawa艂o si臋 to interesuj膮cym rozwini臋ciem tego tematu. Gdybym tylko mog艂a opanowa膰 senno艣膰! Ale kilka sekund p贸藕niej zacz臋艂am odp艂ywa膰, co chwil臋 w艂膮czaj膮c si臋 i wy艂膮czaj膮c z zaj臋膰, przeklinaj膮c moje g艂upie koszmary i zastanawiaj膮c si臋 niemrawo, czy nie przyda艂aby mi si臋 pomoc psychiatryczna. Przecie偶 wszystkie te tygodnie sennych koszmar贸w trudno by艂o uzna膰 za norm臋?

G艂os profesor Franklin zn贸w zacz膮艂 zanika膰, kiedy poczu艂am, 偶e kto艣 mn膮 delikatnie potrz膮sa.

- Obud藕 si臋 - sykn膮艂 Rob.

Poderwa艂am si臋 dok艂adnie w momencie, w kt贸rym profesor Franklin zacz臋艂a i艣膰 w nasz膮 stron臋.

Dobry Bo偶e, co przegapi艂am?

Chwil臋 p贸藕niej odetchn臋艂am z ulg膮. Po prostu sz艂a w kierunku drzwi. Najwyra藕niej zapad艂am w zbyt g艂臋boki sen, by us艂ysze膰 dzwonek na koniec lekcji albo jej podsumowanie.

S艂aniaj膮c si臋 na nogach, wysz艂am z 艂awki, z wysi艂kiem pr贸buj膮c sobie przypomnie膰, gdzie mia艂am si臋 teraz uda膰.

- Idziesz, Ewa? - Astrid przeci臋艂a dziedziniec i zacz臋艂a mnie ci膮gn膮膰 w kierunku skrzyd艂a muzycznego. - Bo偶e, sp贸jrz na siebie - westchn臋艂a. - Dzi艣 wieczorem pr贸ba b臋dzie kr贸tka.

Z wdzi臋czno艣ci膮 skin臋艂am g艂ow膮. Wym贸wi艂abym si臋 od tej pr贸by, gdyby nie to, 偶e ostatnio zrobi艂am to trzykrotnie. Nie mo偶na ju偶 by艂o na mnie polega膰 jako na cz艂onku zespo艂u. Brakowa艂o mi energii nawet do tego, by poczu膰 wyrzuty sumienia.

Kiedy dotar艂y艣my do sali pr贸b zespo艂owych, Sadie sta艂a oparta o perkusj臋 i wygl膮da艂a na za偶enowan膮. Usiad艂am na taborecie, pr贸buj膮c z艂apa膰 oddech. By艂am 偶a艂osna.

Astrid stan臋艂a z za艂o偶onymi r臋kami, przygl膮daj膮c mi si臋 zmru偶onymi oczami.

- Ewa, Sadie i ja rozmawia艂y艣my o zespole.

Zerkn臋艂am na ni膮, zgaduj膮c, co za chwil臋 powie. Chcia艂y mnie wywali膰. I nie mog艂am ich wini膰. By艂am bezu偶yteczna... Ci膮gn臋艂am je w d贸艂. Prze艂kn臋艂am gul臋 w gardle i zmusi艂am si臋 do 偶a艂osnego u艣miechu.

- Rozumiem was. Nie ma sprawy.

Z wysi艂kiem d藕wign臋艂am si臋 na nogi i powlok艂am do drzwi. T臋skni艂am za swoim cichym pokojem i mi臋kkim 艂贸偶kiem.

- A ty dok膮d? - zatrzyma艂a mnie Astrid.

Odwr贸ci艂am si臋 i opar艂am o framug臋 drzwi.

- Oj, Ewa - zachichota艂a. - Ty chyba nie s膮dzisz...? A jednak!

Przyskoczy艂a do mnie, wci膮gn臋艂a mnie z powrotem do sali i popchn臋艂a na taboret.

- Ale偶 ty jeste艣 g艂upia! - wymamrota艂a. - No dobrze, idiotko, tak naprawd臋 Sadie i ja rozmawia艂y艣my o wprowadzeniu nowych ton贸w...

- Chodzi o nowego cz艂onka zespo艂u?

Skin臋艂a g艂ow膮.

Oboj臋tnie wzruszy艂am ramionami.

- A masz kogo艣 konkretnego na my艣li?

- Rob Wilmer.

Przygryz艂am wargi. Cholera. Dlaczego to musia艂 by膰 w艂a艣nie Rob? C贸偶, oczywi艣cie dlatego, 偶e Rob 艣wietnie gra艂 na klawiszach. Dobry wyb贸r. Tylko 偶e ja ju偶 i tak zdecydowanie zbyt cz臋sto si臋 z nim spotyka艂am i wiedzia艂am, co do mnie czuje. To nie by艂 dobry pomys艂.

Z drugiej strony za s艂ab膮 mia艂am teraz pozycj臋, 偶eby broni膰 w艂asnego zdania.

- A czy on jest zainteresowany? - zapyta艂am.

Przecie偶 wiedzia艂am.

- Zdecydowanie. W zesz艂ym tygodniu... mia艂y艣my z nim pr贸b臋.

Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮. Wypad艂am z obiegu. Nagle zorientowa艂am si臋, dlaczego obie wygl膮daj膮 tak, jakby sytuacja by艂a dla nich bardzo niezr臋czna.

- I dzi艣 te偶 przyjdzie?

- Tak. Powinien by膰 za kilka minut.

Skin臋艂am g艂ow膮.

- Nie przeszkadza ci to?

- Nie ma sprawy - powiedzia艂am otwarcie. - To tw贸j zesp贸艂.

Pukanie do drzwi wskazywa艂o na to, 偶e Rob w艂a艣nie przyszed艂. Astrid otworzy艂a z rozmachem drzwi i przybi艂a mu pi膮tk臋. U艣miechn臋艂am si臋, kiedy spojrza艂 niepewnie w moj膮 stron臋, a potem prze膰wiczyli艣my wszystkie kawa艂ki. Jak膮艣 godzin臋 p贸藕niej Astrid zerkn臋艂a na mnie i od艂膮czy艂a swoj膮 gitar臋 basow膮.

- Na dzisiaj wystarczy. Dobrze si臋 czujesz, Ewo?

Opar艂am si臋 o 艣cian臋 i skin臋艂am g艂ow膮.

Wcale nie czu艂am si臋 dobrze. Czu艂am si臋 fatalnie. Kr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie i obraz mi si臋 rozmazywa艂.

- Chyba musz臋 dzi艣 wcze艣niej p贸j艣膰 spa膰.

Wsta艂am, umie艣ci艂am gitar臋 na stojaku, wysz艂am z sali i powlok艂am si臋 korytarzem.

W lobby wej艣ciowym wpad艂am w ramiona Sethosa Leontisa.

Rozdzia艂 66
Pogodzenie

St Magdalene's

A.D. 2013

Seth nie mia艂 poj臋cia, jak wiele czasu min臋艂o, odk膮d ostatni raz by艂 w Londynie. Tak bardzo si臋 spieszy艂, 偶e by膰 mo偶e wyra偶one w wirze intencje dotycz膮ce czasu nie by艂y zbyt sp贸jne. A precyzja by艂a w wirze decyduj膮ca. Nale偶a艂o si臋 skoncentrowa膰 na czasie, by wyl膮dowa膰 w miar臋 precyzyjnie. Nauczy艂 go tego Zackary i zawsze dzia艂a艂o. Dlatego w艂a艣nie zdo艂a艂 wr贸ci膰 do Parallonu po tygodniach nieobecno艣ci, trac膮c tu zaledwie kilka minut 偶ycia. Tym razem jednak my艣la艂 wy艂膮cznie o niej. Tylko o niej my艣la艂, gdy wynurza艂 si臋 z rzeki i ociekaj膮c wod膮, bieg艂 przez sklepione wej艣cie.

Kiedy dotar艂 na dziedziniec, by艂o ju偶 ciemno, wi臋c w艣lizn膮艂 si臋 bezszelestnie do internatu i ruszy艂 do swojego pokoju. Zasta艂 osobiste rzeczy tam, gdzie je zostawi艂. Szybko zmieni艂 mokre ubrania i wyszed艂 na dziedziniec, gdzie kr臋ci艂o si臋 teraz mn贸stwo ludzi. Sta艂 przez chwil臋, zastanawiaj膮c si臋, gdzie szuka膰 jej najpierw.

- Seth! Wr贸ci艂e艣! Dla Ruby to b臋dzie taka ulga! - Mia, kt贸ra sz艂a w艂a艣nie na 艣niadanie, a偶 si臋 zach艂ysn臋艂a. - Chod藕, przecie偶 trzeba jej to powiedzie膰! - U艣miechn臋艂a si臋 i zacz臋艂a go ci膮gn膮膰 do sto艂贸wki.

Seth rzuci艂 okiem na dziedziniec, na kt贸rym a偶 roi艂o si臋 od uczni贸w.

- S艂uchaj - odezwa艂 si臋, pr贸buj膮c sobie przypomnie膰 jej imi臋 - nie wiesz, gdzie mog臋 znale藕膰 Ew臋?

Seth stara艂 si臋 nie odwo艂ywa膰 do swojej charyzmy, o ile nie by艂o to absolutnie konieczne, ale uzna艂, 偶e teraz sytuacja tego wymaga. Spojrza艂 na Mi臋 tak, 偶e nie mog艂a odwr贸ci膰 wzroku. Otworzy艂a szeroko oczy i rozchyli艂a wargi, pr贸buj膮c sformu艂owa膰 odpowied藕, kt贸rej od niej oczekiwano. Rozpaczliwie pragn臋艂a pom贸c mu znale藕膰 to, czego potrzebowa艂, ale nie mia艂a poj臋cia, gdzie mo偶e by膰 Ewa. Ruby by j膮 zabi艂a, gdyby si臋 dowiedzia艂a, 偶e Ewa j膮 interesuje. Ale zaledwie kilka metr贸w dalej sta艂 Harry.

- Harry! - zawo艂a艂a.

Harry skr臋ci艂 w ich stron臋, po czym zorientowa艂 si臋, kto stoi obok Mii, i szcz臋ka mu opad艂a.

- Cz艂owieku! Gdzie by艂e艣? My艣leli艣my, 偶e znikn膮艂e艣 z powierzchni ziemi!

Seth u艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co.

„Niez艂y strza艂, Harry” - pomy艣la艂.

- Seth szuka Ewy. Nie wiesz, gdzie ona mo偶e teraz by膰?

- Skrzyd艂o muzyczne - powiedzia艂 Harry bez wahania. - Widzia艂em, jak po zaj臋ciach dziewczyny sz艂y na pr贸b臋 zespo艂u. Chod藕, zjedzmy co艣. Musisz mi wszystko opowiedzie膰!

- P贸藕niej, Harry - odpar艂 Seth i ruszy艂 przed siebie.

Nie musia艂 wchodzi膰 do skrzyd艂a muzycznego, 偶eby j膮 us艂ysze膰. Jej cudowny g艂os pop艂yn膮艂 mi臋kko ku niemu. Stan膮艂 i opar艂 si臋 o 艣cian臋, zas艂uchany, oczarowany urod膮 d藕wi臋ku.

Kiedy 艣piew si臋 urwa艂, Seth zesztywnia艂. Tak bardzo pragn膮艂 j膮 zobaczy膰, 偶e serce wali艂o mu jak m艂otem. Nie wiedzia艂, ile jeszcze zdo艂a czeka膰, ale kilka sekund p贸藕niej us艂ysza艂 kroki na korytarzu i drzwi do lobby si臋 otworzy艂y.

Odwr贸ci艂 si臋. Sta艂 twarz膮 w twarz z dziewczyn膮, kt贸r膮 kocha艂.

- Seth? - wyszepta艂a. - Wr贸ci艂e艣!

Patrzy艂a na niego oczami Liwii, serdecznie jak Liwia... z mi艂o艣ci膮 Liwii. Bez wahania wzi膮艂 j膮 w ramiona.

Przez jedn膮 rozkoszn膮 chwil臋 jej ramiona otacza艂y jego szyj臋 i jej usta ociera艂y si臋 o jego usta w ogniu nami臋tno艣ci, kt贸ra ogarn臋艂a ich oboje, a kt贸r膮 tak d艂ugo powstrzymywa艂. I nagle poczu艂, jak jej ramiona wiotczej膮.

- Liwia? - wyszepta艂 z rozpacz膮.

Patrzy艂 na jej blade bezw艂adne cia艂o i nagle zyska艂 okrutn膮 pewno艣膰, 偶e nie powinien by艂 wraca膰. Scena z Ofeli膮 by艂a przeczuciem - skierowanym do niego ostrze偶eniem. By艂 skazany na ponowne obserwowanie jej 艣mierci.

- Prosz臋, Liwio... - j臋kn膮艂.

Nie rusza艂a si臋.

Us艂ysza艂 za sob膮 g艂osy.

- Bo偶e, Ewa!

Z lobby wybieg艂 Rob, a za nim Astrid i Sadie.

- Co ty jej zrobi艂e艣? - warkn膮艂 Rob, obrzucaj膮c Setha w艣ciek艂ym spojrzeniem.

Seth potrz膮sn膮艂 jedynie g艂ow膮, pogr膮偶ony w rozpaczy.

Astrid obj臋艂a dowodzenie.

- Ch艂opaki! We藕cie si臋 w gar艣膰! Ewa jest chora. Rob, prosz臋 ci臋, nie m贸w mi, 偶e tego nie zauwa偶y艂e艣.

Rob zagryz艂 wargi. Oczywi艣cie, 偶e zauwa偶y艂.

- Dobra, Seth - ci膮gn臋艂a Astrid. - Czy da艂by艣 rad臋 j膮 zanie艣膰 do skrzyd艂a medycznego? A ty, Rob, m贸g艂by艣 polecie膰 przodem i zawiadomi膰 piel臋gniark臋?

Rob rzuci艂 si臋 przed siebie, ale Seth sta艂, nie mog膮c podj膮膰 decyzji. Nadal trzyma艂 Ew臋, ale by艂 przekonany, 偶e to, i偶 Ewa le偶y nieprzytomna i oddycha z trudem, jest jego win膮.

- My艣l臋, 偶e to moja wina - wyszepta艂. - Nie powinienem si臋 do niej zbli偶a膰.

- Bzdura - 偶achn臋艂a si臋 Astrid. - Ewa choruje od tygodni. Kilka miesi臋cy temu, zanim w og贸le pojawi艂e艣 si臋 w szkole, prawie zmar艂a w szpitalu. Z tob膮 nie ma to nic wsp贸lnego. No, dalej!

Seth potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 bez przekonania, ale zrobi艂 to, czego Astrid za偶膮da艂a. Kiedy dotarli do skrzyd艂a szpitalnego, Rose Marley rzuci艂a tylko okiem na Ew臋 i zadzwoni艂a po karetk臋. Zmierzy艂a jej puls, s艂aby i nieregularny, i ci艣nienie krwi, bardzo niskie. Zanotowa艂a, 偶e dziewczyna mia艂a ch艂odn膮 i wilgotn膮 sk贸r臋. Przykry艂a j膮 ciep艂ymi kocami i pochyli艂a si臋 nad ni膮.

- Ewa! - powiedzia艂a g艂o艣no i stanowczo. - Czy ty mnie s艂yszysz?

Ale Ewa nawet nie drgn臋艂a.

Kiedy przyjecha艂a karetka i Ewie za艂o偶ono mask臋 tlenow膮 i u艂o偶ono j膮 na noszach, Rose wsiad艂a do karetki obok noszy i rozp臋dzi艂a gromadz膮cy si臋 t艂um. Wie艣ci szybko si臋 rozesz艂y. Trzydzie艣cioro czy czterdzie艣cioro dzieciak贸w niech臋tnie zacz臋艂o si臋 rozchodzi膰.

Seth nie da艂 si臋 przegoni膰. Nie ruszy艂 si臋 z miejsca, wbi艂 spojrzenie w Rose Marley i kilka chwil p贸藕niej siedzia艂 ju偶 w karetce. Rose nie mia艂a poj臋cia, dlaczego pozwoli艂a temu niezwyk艂emu ch艂opakowi wsi膮艣膰 do auta. 艁ama艂a w ten spos贸b wszelkie zasady regulaminu, ale poczu艂a, 偶e jego obecno艣膰 jest pocieszaj膮ca. W ci膮gu kilku ostatnich tygodni bardzo przywi膮za艂a si臋 do Ewy i zrozumia艂a natychmiast, 偶e ten ch艂opak podziela jej uczucia. Nie mia艂a poj臋cia, jak silne s膮 emocje, kt贸re pr贸bowa艂 utrzyma膰 na wodzy.

Kiedy ratownicy medyczni zbierali wywiad, a Rose przekazywa艂a im wszystkie szczeg贸艂y ostatniej choroby Ewy, Seth nie odrywa艂 wzroku od ukochanej, pr贸buj膮c zrozumie膰, co si臋 wydarzy艂o przed chwil膮. Nadal by艂 przekonany, 偶e by艂 winny jej zapa艣ci. Niezale偶nie od tego, co Rose m贸wi艂a na temat nawrotu choroby, musia艂by by膰 kretynem, 偶eby nie widzie膰 zwi膮zku jej stanu z jego nag艂ym pojawieniem si臋 - poza tym przecie偶 doprowadzi艂 j膮 do podobnego stanu, gdy dotkn膮艂 jej w pokoju wsp贸lnym. Teraz walczy艂a o 偶ycie.

Rose obserwowa艂a ch艂opaka wpatrzonego w Ew臋. Jego spojrzenie by艂o tak intensywne, 偶e mog艂oby si臋 wydawa膰, i偶 wierzy, 偶e utrzymuje j膮 przy 偶yciu si艂膮 w艂asnej woli. Zacisn臋艂a usta, pr贸buj膮c opanowa膰 z艂e przeczucia.

Rozdzia艂 67
D茅j脿 vu

Londyn

A.D. 2013

Jeszcze chwil臋 wcze艣niej wlok艂am si臋 korytarzem skrzyd艂a szpitalnego, a teraz patrzy艂am w ukochane oczy. Serce bi艂o mi jak szalone. Ulga, rado艣膰, nie wiem - ogarn臋艂a mnie ca艂a gama uczu膰 i zbli偶enie mojej twarzy do jego twarzy wyda艂o si臋 nagle tak naturalne i w艂a艣ciwe.

I nagle zacz臋艂am spada膰. Spada艂am, jakby przestrze艅 nie mia艂a ko艅ca... i wreszcie l膮dowanie... mi臋kko... delikatnie jak pi贸rko. Le偶a艂am na plecach z zamkni臋tymi oczami... wygodnie. Roz艂o偶y艂am r臋ce szeroko, muskaj膮c palcami ch艂odne 藕d藕b艂a trawy. Zna艂am to miejsce: bzyczenie letnich owad贸w, zapach dzikiej lawendy, ptaki 艣piewaj膮ce w艣r贸d drzew i ich pie艣艅 b臋d膮ca bladym odbiciem pie艣ni mojego serca. Oddycha艂am g艂臋boko, upajaj膮c si臋 urod膮 tego miejsca. Poczu艂am, 偶e ro艣nie we mnie rado艣膰, prze艣wiadczenie, 偶e kiedy odwr贸c臋 g艂ow臋 i otworz臋 oczy...

- Ewa! Ewa! Ewo, czy ty mnie s艂yszysz?

Zapach trawy i lata nagle znikn膮艂, g艂owa zacz臋艂a mi strasznie ci膮偶y膰, ka偶dy oddech rozrywa艂 mi p艂uca, 偶o艂膮dek podszed艂 mi do gard艂a. T臋po patrzy艂am przed siebie.

To nie by艂y te oczy.

Gdzie ja si臋 znajdowa艂am?

O nie. Tylko nie tu. Zn贸w pochyla艂 si臋 nade mn膮 doktor Falana. Ponownie zamkn臋艂am oczy, marz膮c o tym, by przenie艣膰 si臋 w promienie s艂o艅ca...

Nie. Obraz znikn膮艂.

- Ewo? Jeste艣 tu?

G艂owa bola艂a mnie potwornie. J臋kn臋艂am i zrozumia艂am, 偶e na ustach mam mask臋. Pr贸bowa艂am j膮 zerwa膰, ale lekarz zdecydowanie przytrzyma艂 mi j膮 na twarzy.

- Ewo, bardzo p艂ytko oddycha艂a艣, wi臋c chcia艂bym, 偶eby艣 jeszcze przez jaki艣 czas nie zdejmowa艂a tej maski z twarzy, dobrze?

Przesta艂am si臋 wyrywa膰 i zmarszczy艂am brwi. S艂ysza艂am nieregularne popiskiwanie i odwr贸ci艂am ci臋偶k膮, obola艂膮 g艂ow臋, by sprawdzi膰, czy rzeczywi艣cie zn贸w znajduj臋 si臋 w sali pe艂nej monitor贸w.

- Co si臋 sta艂o? - j臋kn臋艂am.

M贸wienie nie sprawia艂o mi przyjemno艣ci.

- Nie mamy pewno艣ci. Mia艂a艣 zapa艣膰. Tw贸j przypadek jest tak...

Zamkn臋艂am oczy zbyt wyczerpana, by s艂ucha膰 dalej.

Unosi艂am si臋 powy偶ej dziwnych ulic, poprzez przes艂oni臋te kurtyn膮 drzwi do dziwnego pokoju. Jaki艣 m臋偶czyzna spa艂. Czu艂am dziwne zapachy - ocet winny, ja艣min, mi贸d... pochyli艂am si臋 nad m臋偶czyzn膮, delikatnie dotykaj膮c jego czo艂a. By艂o rozpalone do czerwono艣ci. Ogarn膮艂 mnie obezw艂adniaj膮cy niepok贸j o niego, kt贸ry miesza艂 si臋 z podnieceniem p艂yn膮cym z jego blisko艣ci. Zanurza艂am mi臋kk膮 tkanin臋 w misce, wyciska艂am nadmiar wody i zwil偶a艂am jego twarz. Woda sp艂ywa艂a na jego w艂osy, p艂yn臋艂a po ustach i policzkach. Marzy艂am o tym, by by膰 t膮 wod膮, kt贸ra go dotyka艂a, 艣ledz膮c kontury jego twarzy. Ciep艂a d艂o艅 zamkn臋艂a si臋 na mojej. Szcz臋艣cie, zrozumienie, ciep艂o ogarniaj膮ce ca艂e moje cia艂o... Nagle pojawi艂o si臋 wi臋cej d艂oni... ci膮gn膮cych mnie, odci膮gaj膮cych od jego boku. Nie! Nie potrafi艂am stawi膰 oporu, cho膰 walczy艂am, z trudem chwytaj膮c powietrze.

- Liwia, prosz臋, wr贸膰...

Serce wali艂o mi jak m艂otem. Pok贸j zacz膮艂 si臋 nagle oddala膰, znika膰. Ciemno艣膰 otacza艂a mnie szczelnym kokonem i by艂o mi tak zimno... Gdzie on by艂? A ja? Obraca艂am si臋 we wszystkie strony. Nigdy nie znajd臋 drogi powrotnej... zagubiona... rozp艂ywa艂am si臋...

I nagle... kotwica... Ciep艂o pulsuj膮ce w palcach, w ramionach, w ca艂ym ciele, prowadz膮ce mnie w stron臋 艣wiat艂a.

Otworzy艂am oczy. By艂 tam. Zarys sylwetki na tle jasnej plamy 艣wiat艂a.

Zamruga艂am oczami. To nie by艂 ten pok贸j, tylko inny. Szpital. Popiskuj膮ce monitory. Ale... to by艂 on. Seth. U艣miecha艂 si臋. Trzyma艂 moj膮 r臋k臋 w swoich d艂oniach.

- Jeste艣 tu - wyszepta艂am.

Wygl膮da艂, jakby odby艂 jeszcze bardziej przera偶aj膮c膮 podr贸偶 ni偶 ja. Wyczerpany. Blady. Czy by艂 ze mn膮? Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮. Zabola艂o. Pr贸bowa艂am zrozumie膰 to wszystko, ale by艂am ca艂kiem zdezorientowana. Nie odr贸偶nia艂am ju偶 fikcji od rzeczywisto艣ci. Pr贸bowa艂am usi膮艣膰, ale zawroty g艂owy zmusi艂y mnie do opadni臋cia z powrotem na pos艂anie.

- Hej - wyszepta艂, odsuwaj膮c mi w艂osy z twarzy. - Powinna艣 du偶o odpoczywa膰.

- Seth...

- Cicho... - wyszepta艂.

Drzwi si臋 otworzy艂y i do sali wszed艂 doktor Falana, a za nim mn贸stwo innych os贸b. Zmru偶y艂am oczy, zaskoczona tym nag艂ym zainteresowaniem moj膮 osob膮. Kim byli ci ludzie? I co tutaj robili? Doktor Falana u艣miecha艂 si臋 szeroko.

- Ewo, mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciwko temu. Przyprowadzi艂em kilku student贸w, 偶eby mogli ci臋 obejrze膰.

Tak naprawd臋 to mia艂am ca艂kiem sporo przeciwko temu. Nie zamierza艂am odgrywa膰 roli stworzenia nieznanego gatunku przed grup膮 ciekawskich medyk贸w. Ale potem poczu艂am u艣cisk d艂oni Setha. P艂yn膮ce z niej ciep艂o by艂o tak ogromnie pocieszaj膮ce, 偶e zdoby艂am si臋 nawet na p贸艂u艣miech.

Wszyscy zgromadzili si臋 wok贸艂 mojego 艂贸偶ka. Obserwowa艂am ich czujnie.

Doktor Falana zdj膮艂 tabliczk臋 zawieszon膮 na 艂贸偶ku i odchrz膮kn膮艂.

- Oto pacjentka Ewa Koretsky. Dziewi臋膰 tygodni temu dosta艂a nagle gor膮czki i zapa艣ci, kt贸ra w chwili przyj臋cia do szpitala przesz艂a w migotanie kom贸r i upo艣ledzenie czynno艣ci organ贸w... Pani Groves, gdyby pani przyjmowa艂a pacjentk臋 do szpitala, jak by si臋 pani zachowa艂a?

- Eee... Zacz臋艂abym defibrylowa膰 w celu ustabilizowania akcji serca, zaintubowa艂abym pacjentk臋, odsysa艂a 艣lin臋, no i oczywi艣cie wykona艂abym wszystkie testy z krwi, 偶eby zidentyfikowa膰 przyczyn臋...

- Dobrze. Pami臋tajcie, 偶e nie ma czasu na analiz臋 wynik贸w bada艅 laboratoryjnych, wi臋c czy mogliby艣my zrobi膰 co艣 innego, 偶eby w pierwszej kolejno艣ci z艂agodzi膰 objawy?

Studenci stali w milczeniu.

- Powiem wam, co my zrobili艣my. Zaaplikowali艣my antybiotyki o szerokim spektrum dzia艂ania. Dlaczego to zrobili艣my?

- W nadziei na to, 偶e to infekcja bakteryjna, kt贸ra poddaje si臋 tego rodzaju leczeniu?

- W艂a艣nie. Za艂o偶yli艣my, 偶e to wyj膮tkowo zjadliwa sepsa, ale oczywi艣cie nie mogli艣my szybko jej zidentyfikowa膰, potrzebowali艣my czasu na wzrost kultur na po偶ywkach, a niestety, powt贸rz臋, nie mieli艣my czasu. Stan pacjentki pogarsza艂 si臋 nies艂ychanie gwa艂townie.

- Czy antybiotyk zadzia艂a艂?

- Eee... nie - wymamrota艂. - 呕adna z zastosowanych przez nas metod leczenia nie dawa艂a efekt贸w, stan pacjentki systematycznie si臋 pogarsza艂.

Przygryz艂am wargi. Mog艂am si臋 oby膰 bez tych szczeg贸艂贸w. Poczu艂am na sobie spojrzenie Setha i mocniejszy u艣cisk jego d艂oni.

- Po kilku godzinach dosz艂o do zatrzymania kr膮偶enia i mimo podejmowanych pr贸b resuscytacji, w艂膮cznie z zastrzykiem epinefryny, atropiny i uciskiem klatki piersiowej, nie osi膮gali艣my 偶adnych efekt贸w. A jednak w chwili, w kt贸rej orzekli艣my zgon, jej serce nagle spontanicznie zacz臋艂o bi膰 - mocno i normalnie, bez 偶adnych oznak arytmii. Nast臋pnie ca艂y organizm ca艂kowicie powr贸ci艂 do zdrowia...

Uni贸s艂 brwi, roz艂o偶y艂 r臋ce i mrugn膮艂 do Ewy.

- Mamy tu naszego w艂asnego 艁azarza!

Jeden ze student贸w odchrz膮kn膮艂.

- Jak膮 ma pan teori臋, panie doktorze?

Wzruszy艂 ramionami.

- Nie mam 偶adnej teorii. Instynkt podpowiada艂 mi, 偶e to by艂a zjadliwa infekcja wirusowa, ale p贸藕niejsze badania hematologiczne tego nie potwierdzi艂y. Liczba bia艂ych krwinek nie by艂a podwy偶szona. Jakiekolwiek alternatywne rozpoznania by艣my brali pod uwag臋 (a pami臋tajcie, 偶e czas nie by艂 naszym sprzymierze艅cem), otrzymywali艣my tak odbiegaj膮ce od normy wyniki bada艅 laboratoryjnych, 偶e musieli艣my je odrzuci膰.

Studenci wygl膮dali na skonsternowanych.

Odchrz膮kn臋艂am.

- Panie doktorze... Czy mog艂abym rzuci膰 okiem na te... tak drastycznie odbiegaj膮ce od normy wyniki test贸w krwi?

Przez chwil臋 patrzy艂 na mnie t臋po, a jego twarz wyra偶a艂a skrajne niedowierzanie. Nie wiem, czy by艂 jedynie zaskoczony tym, 偶e pacjent przem贸wi艂, czy mo偶e nie wierzy艂, 偶e g艂upie dziecko ze szko艂y mo偶e by膰 zainteresowane przejrzeniem tabelek z cyferkami nie do odszyfrowania dla normalnego cz艂owieka. Wreszcie skrzywi艂 si臋.

- Przepraszam, Ewo, ale nie mog臋 ci ich pokaza膰 - musieli艣my je wyrzuci膰.

- Wyrzucili艣cie wyniki bada艅? Dlaczego?

- Musia艂y zosta膰 w jaki艣 spos贸b zniekszta艂cone. To by艂 kompletny chaos.

- Ale...

- Zapewniam ci臋, 偶e w laboratorium przeprowadzili艣my pe艂ne dochodzenie, w zasadzie wymienili艣my ca艂o艣膰 oprzyrz膮dowania. Nic podobnego nie powinno si臋 ju偶 powt贸rzy膰. - Odwr贸ci艂 si臋 do student贸w. - Dwa dni temu Ewa pojawi艂a si臋 ponownie na oddziale ratunkowym...

- Dwa dni temu? Sp臋dzi艂am tu tyle czasu?

- Tym razem nie by艂o gor膮czki, jedynie arytmia serca, kt贸ra na szcz臋艣cie podda艂a si臋 leczeniu. - Wskaza艂 rytmicznie popiskuj膮cy monitor, do kt贸rego by艂am pod艂膮czona, co bardzo mnie irytowa艂o. - Ci艣nienie krwi si臋 poprawi艂o. Nadal czekamy na kultury wyhodowane na po偶ywkach z krwi, ale brak gor膮czki sugeruje, 偶e przyczyn膮 nie by艂a infekcja. Czy kto艣 ma jakie艣 pomys艂y?

Kilku student贸w niespokojnie przest膮pi艂o z nogi na nog臋. W ko艅cu wysoka dziewczyna z du偶ymi z臋bami i aureol膮 rudych w艂os贸w zakas艂a艂a nerwowo.

- A co z funkcjonowaniem organ贸w? W normie?

- Tak, z wyj膮tkiem oddychania, ale to r贸wnie偶 mamy ju偶 pod kontrol膮. EKG nie ujawni艂o 偶adnej wady serca.

Grupa sta艂a w milczeniu.

Doktor Falana obr贸ci艂 si臋 w moj膮 stron臋.

- Ewo, jak si臋 dzi艣 czujesz?

- 艢wietnie - powiedzia艂am, marz膮c o tym, 偶eby ju偶 sobie poszli.

Uni贸s艂 brwi pytaj膮co.

- 艢wietnie? - za艣mia艂 si臋. - My艣l臋, 偶e to „艣wietnie” jest troch臋 na wyrost, ale jestem sk艂onny zaakceptowa膰 „znacznie lepiej”. Wpadn臋 p贸藕niej. A na razie... odpoczywaj!

I wymownie spojrza艂 na Setha.

Rozdzia艂 68
Pytania

Londyn

A.D. 2013

Kiedy wszyscy ju偶 wreszcie wymaszerowali, odwr贸ci艂am si臋 do Setha.

- Czy m贸g艂by艣 zamkn膮膰 drzwi?

Rzuci艂 mi pytaj膮ce spojrzenie, wsta艂, cicho zamkn膮艂 drzwi i usiad艂 zn贸w obok mnie. Po艂o偶y艂 d艂o艅 na ko艂drze tu偶 obok mojej. Uj臋艂am j膮 i poczu艂am ciep艂y przep艂yw elektryczno艣ci - na tyle delikatny, 偶e by艂am w stanie go znie艣膰.

- Seth, musimy porozmawia膰 - wyszepta艂am.

Skin膮艂 g艂ow膮 bez przekonania.

- OK - przygryz艂am wargi. - Czy mo偶esz mi powiedzie膰, kim ty w艂a艣ciwie jeste艣?

- Wiesz, jak si臋 nazywam. Seth. Sethos Leontis.

- No dobrze... Sk膮d ci臋 znam?

Siedzia艂 bez s艂owa, patrz膮c na nasze splecione d艂onie. Potem wzruszy艂 ramionami i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie jestem pewien.

Wygl膮da艂 na tak zak艂opotanego, 偶e prawie by艂am gotowa odpu艣ci膰. Ale nie mog艂am.

- Co to znaczy? - zapyta艂am.

Ponownie tylko pokr臋ci艂 g艂ow膮. Oddycha艂am z trudem, pr贸buj膮c zachowa膰 spok贸j.

- No dobrze, je艣li to pytanie jest dla ciebie trudne... Powiedz mi, kim jest Liwia.

Tak cz臋sto u偶ywa艂 tego imienia w mojej obecno艣ci, 偶e wydawa艂o mi si臋 a偶 nadto znajome.

Roz艂o偶y艂 r臋ce i spojrza艂 na mnie tak, jakbym nie rozumia艂a czego艣 oczywistego.

- Co? - zapyta艂am, doprowadzona niemal do rozpaczy.

- No c贸偶... Liwia to ty, oczywi艣cie - u艣miechn膮艂 si臋.

- Nie - powiedzia艂am g艂osem, kt贸ry w mojej ocenie by艂 niezwykle spokojny. - Ja mam na imi臋 Ewa. Ewa Koretsky. Liwia jest kim艣 innym.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Ewo, wiem, jak masz na imi臋. Ale wiem te偶, 偶e jeste艣 ni膮. - Westchn膮艂. - Ja te偶 tego nie rozumiem, ale jest przecie偶 tyle rzeczy, kt贸rych nie rozumiem.

- Na przyk艂ad?

- No c贸偶... gor膮czka.

- Gor膮czka? - zapyta艂am ostro.

Wygl膮da艂 ju偶 przez okno, marszcz膮c brwi i mrucz膮c co艣 do siebie.

- Musi by膰 jaki艣 zwi膮zek, ale ja po prostu nie rozumiem, jak...

- Czy wiesz co艣 o mojej chorobie? - zapyta艂am bez tchu.

- Nie wiem. Wiem tylko o mojej.

- Mia艂e艣 gor膮czk臋?

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Tak膮 sam膮 jak moja?

- Nie wiem... Nie s膮dz臋...

- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Seth, powiedz mi, co wiesz, prosz臋! Ja powiem ci, czego si臋 sama dowiedzia艂am. Mo偶e uda nam si臋 do czego艣 doj艣膰. I b臋d臋 mog艂a wr贸ci膰 do zdrowia tak jak ty.

Spojrza艂 na mnie wtedy z takim b贸lem, 偶e poczu艂am nagle gul臋 w gardle. Prze艂kn臋艂am z trudem 艣lin臋.

- Co? Powiedzia艂am co艣 nie tak?

- Ewo... Ja...

Drzwi nagle otworzy艂y si臋 na o艣cie偶 i do 艣rodka wparowa艂a piel臋gniarka z w贸zeczkiem zastawionym rozmaitymi instrumentami.

- Prosz臋 nie zamyka膰 tych drzwi - powiedzia艂a ostro do Setha. - Maj膮 by膰 otwarte. Je艣li mog艂abym teraz pana przeprosi膰... - Wskaza艂a g艂ow膮 na drzwi. - Musz臋 zbada膰 pacjentk臋.

Seth pu艣ci艂 moj膮 d艂o艅 i wsta艂. Wpad艂am w panik臋.

- Chc臋, 偶eby on zosta艂 - za偶膮da艂am.

Piel臋gniarka potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i cmokn臋艂a z dezaprobat膮.

- Mo偶e poczeka膰 na zewn膮trz, a偶 sko艅czymy.

Seth obdarzy艂 j膮 swoim bajkowym u艣miechem i ruszy艂 w stron臋 drzwi. Ch艂odna pustka, kt贸r膮 zostawi艂 po sobie, wstrz膮sn臋艂a mn膮 zimnym dreszczem.

- Seth? 颅- zawo艂a艂am.

Odwr贸ci艂 si臋 w drzwiach.

- B臋d臋 tu偶 obok.

Zabiegi piel臋gniarki ci膮gn臋艂y si臋 ca艂e wieki i kiedy w ko艅cu wypchn臋艂a sw贸j w贸zek z mojej sali i Seth w艣lizn膮艂 si臋 do 艣rodka, by艂am zbyt wyczerpana, by zadawa膰 mu dalsze pytania. Zdoby艂am si臋 tylko na w膮t艂y u艣miech. On u艣miechn膮艂 si臋 do mnie, a ja zapomnia艂am si臋 i si臋gn臋艂am r臋k膮 do jego policzka. Kiedy przesuwa艂am palcami delikatnie po jego sk贸rze, z艂apa艂am nagle gwa艂townie powietrze, bo w oczach stan膮艂 mi jego obraz... innego Setha, le偶膮cego na pos艂aniu, z wod膮 sp艂ywaj膮c膮 mu po zamkni臋tych powiekach.

Zamruga艂am, pr贸buj膮c pozby膰 si臋 obrazu pod powiekami, ale stawa艂 si臋 coraz bardziej rzeczywisty, wype艂nia艂 pole mojego widzenia, przes艂ania艂 obraz szpitalnej sali i niespokojny wyraz twarzy Setha, przes艂ania艂 艣wiat艂o.

Nie mog艂am pozwoli膰, by do tego dosz艂o. Chcia艂am tu zosta膰. Potrzebowa艂am tego ch艂opaka siedz膮cego na krze艣le obok mnie, mia艂am tyle pyta艅. Ale nie znalaz艂am si艂y do walki. Poczu艂am przyp艂yw paniki. S艂ysza艂am w艂asny kr贸tki, urywany oddech, z trudem nabiera艂am powietrza...

- Pom贸偶 mi! - wykrztusi艂am.

Nie us艂ysza艂am jednak w艂asnego g艂osu. Nic ju偶 nie s艂ysza艂am ani nie widzia艂am...

Rozdzia艂 69
Wina

London

A.D. 2013

Seth nacisn膮艂 przycisk alarmu i wybieg艂 z pokoju, nawo艂uj膮c lekarzy. W ci膮gu kilku sekund w sali pojawi艂 si臋 zesp贸艂 z defibrylatorem, kt贸ry natychmiast zosta艂 przy艂o偶ony do piersi Ewy. Seth sta艂 bezradnie w drzwiach, patrz膮c, jak lekarze pr贸buj膮 uratowa膰 jej 偶ycie, przekonany, 偶e zn贸w jest winny jej kolejnej zapa艣ci.

Kiedy ju偶 zyska艂 pewno艣膰, 偶e jej stan si臋 ustabilizowa艂 i zasn臋艂a, wyszed艂 ze szpitala. Musia艂 pomy艣le膰. Wiedzia艂, jak ci臋偶ko by艂o mu si臋 skoncentrowa膰, kiedy by艂 blisko niej, i z trudem oddziela艂 w艂asne pragnienia od tego, co uznawa艂 za s艂uszne.

Chcia艂 by膰 z ni膮, pragn膮艂 tego ponad wszystko, ale by艂 pewien, 偶e sama jego obecno艣膰 zagra偶a艂a jej zdrowiu. Nie rozumia艂, dlaczego ich kontaktom towarzyszy艂 przep艂yw elektryczno艣ci. On r贸wnie偶 czu艂 uderzenia pr膮du, kt贸ry przep艂ywa艂 mi臋dzy nimi, kiedy si臋 dotykali, ale dla niego by艂o to tylko rozkoszne ciep艂o. Zupe艂nie tak jak w Londinium... Nie przypomina艂o to w niczym pot臋偶nego wstrz膮su, jakim najwyra藕niej by艂o dla niej. I tylko dla niej. Ruby nie odczuwa艂a takich sensacji, kiedy go dotyka艂a. Ani Astrid. Ani Sadie czy Harry.

Mo偶e wi臋c Astrid mia艂a racj臋. To przez t臋 chorob臋 Ewa sta艂a si臋 tak krucha i wra偶liwa i mo偶e kiedy dojdzie do siebie, on b臋dzie m贸g艂 jej dotkn膮膰 tak, jak tego pragn膮艂. Bo czu艂 wreszcie, 偶e ich wi臋藕 si臋 odradza - widzia艂 to w jej oczach. Przypomina艂a go sobie.

Czy jednak cena nie b臋dzie zbyt wysoka?

Je艣li w jaki艣 niepoj臋ty spos贸b uda艂o jej si臋 przeskoczy膰 w czasie, co wydawa艂o si臋 jedynym mo偶liwym wyja艣nieniem, to z pewno艣ci膮 by艂a to trudna podr贸偶. Chocia偶 jej obecno艣膰 w tym Londynie 2013 roku by艂a niewyt艂umaczalna, musia艂o to by膰 co艣 wi臋cej ni偶 zwyk艂y przypadek. Jak inaczej wyja艣ni膰 to, 偶e oboje pojawili si臋 w tym samym miejscu i czasie?

Seth zacz膮艂 biec. By艂 jednak tak pogr膮偶ony we w艂asnych my艣lach, 偶e potkn膮艂 si臋 i wpad艂 na dwupasm贸wk臋 prosto pod ko艂a pocztowego samochodu dostawczego. Og艂uszaj膮cy klakson i pisk hamulc贸w przywo艂a艂y go do rzeczywisto艣ci. Skoczy艂 w prawo, a kierowca odbi艂 w lewo, mijaj膮c go o kilka milimetr贸w. Obrzuci艂 go przez otwarte okno stekiem wyzwisk i pojecha艂 dalej. Seth oszo艂omiony zosta艂 na kraw臋偶niku. Zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, jakie to uczucie - umrze膰 dwukrotnie? Czy jego 偶ycie sko艅czy艂oby si臋 nieodwo艂alnie, czy te偶 wr贸ci艂by do Parallonu?

Teraz by艂 pewien, 偶e nie chce umiera膰. Nie chcia艂 r贸wnie偶 wraca膰 do Parallonu. Chcia艂 zosta膰 tu z Ew膮, w tym zimnym, g艂o艣nym, surowym, bezwzgl臋dnym 艣wiecie, w kt贸rym tak nieoczekiwanie si臋 znalaz艂.

Wr贸ci艂 my艣lami do Matthiasa i jego rosn膮cego kr贸lestwa 艣mierci. My艣la艂 o motocykli艣cie - pierwszej przypadkowej ofierze Matta. A potem o dziewczynie z kawiarni, Elenie, kt贸r膮 zabra艂 do Parallonu inn膮 drog膮 - zabijaj膮c j膮 bezkrwawo mi艂o艣ci膮.

Seth nagle poczu艂 sucho艣膰 w gardle, kiedy dotar艂y do niego wstrz膮saj膮ce, niepodwa偶alne konsekwencje tego faktu - nie by艂o dla niego 偶adnej przysz艂o艣ci z Ew膮. Nawet je艣li wr贸ci do zdrowia po walce z chorob膮, z kt贸r膮 dzi艣 si臋 zmaga艂a, jak m贸g艂by z ni膮 zosta膰? Przes艂anie Matthiasa by艂o jednoznaczne. Ich mi艂o艣膰 by艂a przekl臋ta. Gdyby kiedykolwiek j膮 poca艂owa艂, kiedykolwiek kocha艂 si臋 z ni膮, tak jak tego pragn膮艂, zabi艂by j膮. Tak jak Matthias zabi艂 Elen臋.

Rozdzia艂 70
Ciemno艣膰

P臋dz臋 nieznajomymi ulicami o zmierzchu. Widz臋 jaskini臋 po艂yskuj膮c膮 przede mn膮. Czuj臋 delikatne dotkni臋cie przyjaci贸艂ki u mego boku i niebezpieczny ci臋偶ki tupot st贸p za mn膮. Musz臋 si臋 uspokoi膰, ale moje serce bije w szale艅czym rytmie... Nie powinnam tego robi膰. Nie powinno mnie tu by膰. Jest tysi膮c bezpieczniejszych mo偶liwo艣ci. Dlaczego ryzykuj臋 偶ycie nas obojga? Wiem, dlaczego. On jest powodem. I czeka na mnie. B臋dzie tam czeka艂, pod naszym d臋bem. Przechodz臋 pod niskimi podcieniami 艣wi膮tyni... szybko biegn臋 w kierunku ma艂ego bocznego wyj艣cia do ciemnego, w膮skiego przedsionka. Przed sob膮, przez w膮skie okienko, widz臋 c臋tkowan膮 ziele艅 艂膮ki... A teraz biegn臋 i widz臋 go opartego o drzewo. Wyczu艂 mnie. Podni贸s艂 oczy... Te jego pi臋kne oczy. Pr贸buj臋 go zawo艂a膰, ale kto艣 zakrywa mi usta... Nie mog臋 si臋 ruszy膰. Nie mog臋 krzykn膮膰.

Otworzy艂am oczy. Bia艂e 艣wiat艂o 艣ciga艂o cienie.

- Ewa?

Dr偶膮c膮 r臋k膮 si臋gn臋艂am ku twarzy i odepchn臋艂am... mask臋 tlenow膮. To tylko maska tlenowa. By艂am zn贸w w szpitalu, nade mn膮 pochyla艂a si臋 piel臋gniarka, delikatnie zak艂adaj膮c mi mask臋.

- Ju偶 wszystko dobrze, kochanie 颅- powiedzia艂a uspokajaj膮co. - Wszystko dobrze.

Odsun臋艂am mask臋 od ust, by co艣 powiedzie膰, ale ufa艂am sobie tylko na tyle, by wyszepta膰:

- Seth...

Piel臋gniarka u艣miechn臋艂a si臋 do mnie.

- Tw贸j przystojny ch艂opak czeka za drzwiami. Je艣li mi obiecasz, 偶e b臋dziesz zupe艂nie spokojna, to mo偶e do ciebie na chwil臋 wej艣膰.

Z ulg膮 zamkn臋艂am oczy. Kilka sekund p贸藕niej westchn臋艂am, kiedy gor膮cy pr膮d przep艂yn膮艂 przez moj膮 d艂o艅. U艣miechn臋艂am si臋 i otworzy艂am oczy, wiedz膮c, 偶e zobacz臋 twarz, za kt贸r膮 tak t臋skni艂am.

Wygl膮da艂 koszmarnie. Wygl膮da艂 jak kto艣, kto znalaz艂 si臋 u kresu wytrzyma艂o艣ci.

- Seth?

M贸j g艂os brzmia艂 dziwnie. Cholera, zapomnia艂am o masce. Zdar艂am j膮.

- Seth, co si臋 sta艂o?

Jego wygl膮d przywo艂a艂 l臋ki z moich sn贸w. Czy by艂 tam na 艂膮ce, czekaj膮c na mnie? Jakie leki mogli mi dawa膰?

Seth pochyli艂 si臋 nade mn膮 i powt贸rnie na艂o偶y艂 mi mask臋.

- Musisz oddycha膰 przez to jeszcze jaki艣 czas. I... Ewo, twoja matka przyjecha艂a. Wysz艂a na herbat臋, ale za minut臋 wr贸ci. Czy jeste艣 gotowa na jej odwiedziny?

Zamkn臋艂am oczy. Nie, nie by艂am. Ale wiedzia艂am, 偶e ma prawo by膰 zmartwiona, wi臋c skin臋艂am g艂ow膮. Seth dotkn膮艂 palcami mojego policzka, pozostawiaj膮c na nim ciep艂膮 po艣wiat臋. I wyszed艂.

Tak skutecznie uda艂o mi si臋 przekona膰 moj膮 matk臋, 偶e dobrze si臋 czuj臋, i偶 z ulg膮 zgodzi艂a si臋 jeszcze tego samego wieczoru wsi膮艣膰 do poci膮gu do Yorku. Po jej wyj艣ciu by艂am tak zm臋czona, 偶e musia艂am zasn膮膰, bo kiedy zn贸w otworzy艂am oczy, do pokoju wlewa艂o si臋 poranne 艣wiat艂o i kto艣 z brz臋kiem zdejmowa艂 naczynia z tacy.

- Dzie艅 dobry, kochanie - za艣piewa艂a u艣miechni臋ta pulchna piel臋gniarka, przysuwaj膮c do mojego 艂贸偶ka specjalny stolik. - Czas na 艣niadanie.

Zamruga艂am, pr贸buj膮c odzyska膰 jasno艣膰 umys艂u. Piel臋gniarka nacisn臋艂a jaki艣 guzik i nagle poczu艂am, jak poduszki pode mn膮 podje偶d偶aj膮 do g贸ry. Chwil臋 p贸藕niej ju偶 siedzia艂am. Fajnie! Ostro偶nie podnios艂am d艂onie do ust. Super! 呕adnej maski tlenowej. U艣miechn臋艂am si臋. Poczu艂am si臋 lepiej. Nawet zg艂odnia艂am. Piel臋gniarka unios艂a pokrywk臋, odkrywaj膮c co艣 podobnego do omletu w towarzystwie nieco oklap艂ej sa艂aty i rozmi臋k艂ego plasterka pomidora.

Bardziej kusz膮ca by艂a paruj膮ca obok fili偶anka kawy. Si臋gn臋艂am po ni膮 i zobaczy艂am, 偶e nadal mam wk艂uty w r臋k臋 wenflon. Piel臋gniarka us艂u偶nie przesun臋艂a kaw臋 w stron臋 mojej drugiej, wolnej d艂oni.

- Dasz rad臋 wmusi膰 w siebie jajko? - zapyta艂a, patrz膮c na nie z pow膮tpiewaniem.

Bez przekonania skin臋艂am g艂ow膮 i tu偶 przed tym, zanim wysz艂a, zapyta艂am:

- Czy to znaczy, 偶e czuj臋 si臋 ju偶 na tyle dobrze, 偶e b臋d臋 mog艂a wyj艣膰?

Stan臋艂a w drzwiach i zachichota艂a.

- Doktor Falana przyjdzie tu p贸藕niej. To jego decyzja, nie moja!

Ogarn臋艂o mnie silne uczucie d茅j脿 vu, kt贸re wcale nie by艂o przyjemne. Rozpaczliwie pragn臋艂am ju偶 st膮d wyj艣膰 i zastanawia艂am si臋 tylko, czy trudno jest wyci膮gn膮膰 sobie z r臋ki wenflon, kiedy nagle drzwi si臋 otworzy艂y.

- Seth! - ucieszy艂am si臋. - Czy ty nie powiniene艣 by膰 czasem w szkole?

- Nie s膮dz臋, by kto艣 tam za mn膮 t臋skni艂 颅- zapewni艂 mnie.

- Przyszed艂e艣 mnie uwolni膰? 颅- zapyta艂am z nadziej膮.

- Uwolni膰 ci臋?

- Wyci膮gn膮膰 mnie st膮d!

- Oczywi艣cie, 偶e nie! Ale mam dla ciebie prezenty...

Otworzy艂 torb臋, kt贸r膮 chowa艂 za plecami, i wr臋czy艂 mi ciep艂y migda艂owy rogalik i b艂yszcz膮ce czerwone jab艂ko.

- Seth! Sk膮d wiedzia艂e艣! Uwielbiam migda艂y! - za艣mia艂am si臋, wci膮gaj膮c rozkoszny zapach unosz膮cy si臋 z torby.

I wtedy pochwyci艂am jego spojrzenie.

- Nie zgadywa艂e艣, prawda? Wiedzia艂e艣 wcze艣niej...

Skin膮艂 g艂ow膮, z oczami utkwionymi w torbie.

- Powiedz mi, co jeszcze wiesz.

Westchn膮艂, opad艂 na krzes艂o i spojrza艂 na mnie.

- Wiem... 偶e kochasz melodi臋 deszczu w nocy. Tw贸j 艣piew o偶ywia zmar艂ych... Wiem, 偶e masz pi臋膰 ma艂ych pieg贸w na ramieniu i przygryzasz wargi, kiedy my艣lisz. Wiem, 偶e jeste艣 waleczna jak wojownik, ale boisz si臋 poprosi膰 o przys艂ug臋... Wiem, 偶e masz niewielk膮 blizn臋 na tylnej stronie kolana i niesamowicie niebezpieczne oczy...

- Niebezpieczne oczy?

- Ju偶 raz mnie prawie zabi艂y...

- No jasne! - za艣mia艂am si臋.

Ale Seth si臋 nie 艣mia艂.

- Wiem, 偶e m贸wisz po 艂acinie lepiej ni偶 po grecku... I 偶e nie masz poj臋cia o swojej urodzie... A teraz zjedz rogalik, zanim wystygnie.

Siedzia艂am przez chwil臋, pr贸buj膮c przyswoi膰 to, co w艂a艣nie powiedzia艂. Kiedy zorientowa艂am si臋, 偶e nie艣wiadomie zagryzam wargi, przewr贸ci艂am oczami i u艣miechn臋艂am si臋. A potem podzieli艂am rogalik na dwie cz臋艣ci i da艂am mu po艂ow臋. Obserwowa艂am go, kiedy jedli艣my. Unika艂 mojego wzroku, uporczywie wpatruj膮c si臋 w okno.

Zgarn臋艂am okruszki z powrotem do papierowej torby, zmi臋艂am j膮 i pr贸bowa艂am wrzuci膰 j膮 niczym pi艂k臋 do kosza na odpadki i... chybi艂am. U艣miechn膮艂 si臋, si臋gn膮艂 po ni膮 i celnym rzutem umie艣ci艂 j膮 w koszu.

- Seth - zacz臋艂am cicho - kiedy si臋 spotkali艣my?

Przechyli艂 g艂ow臋, spojrza艂 mi w oczy i powiedzia艂:

- W Londinium, w 152 roku. Na arenie.

Roze艣mia艂am si臋, ale by艂o co艣 takiego w wyrazie jego twarzy, 偶e 艣miech uwi膮z艂 mi w gardle.

Patrzy艂am na niego. Dlaczego on mi to robi艂? To nie by艂o 艣mieszne. Oczy zapiek艂y mnie od wstrzymywanych 艂ez w艣ciek艂o艣ci. Przygryz艂am wargi, 偶eby si臋 nie rozp艂aka膰. My艣la艂am, 偶e naprawd臋 zacz臋艂o mu na mnie troch臋 zale偶e膰. Ale on bawi艂 si臋 ze mn膮, bawi艂o go moje zmieszanie. G艂upie, szczeniackie 偶arty. Dlaczego straci艂am czujno艣膰 i pozwoli艂am si臋 tak z艂apa膰? Nie艣wiadomie zwin臋艂am d艂onie w pi臋艣ci. Nie nale偶y tego robi膰, jak masz wbity wenflon.

- Au! - sykn臋艂am, kiedy spod plastra pociek艂a krew.

Seth westchn膮艂 g艂臋boko i przykry艂 zakrwawion膮 d艂o艅 swoj膮. Kiedy tylko mnie dotkn膮艂, w mojej g艂owie pojawi艂 si臋 dziwny obraz... P贸艂nagi Seth, zakrwawiony, skulony na piasku, i stoj膮cy nad nim olbrzym...

- Protix - wyrzuci艂am z siebie.

To imi臋 przysz艂o mi do g艂owy znik膮d.

Po chwili obraz zblad艂. Znowu le偶a艂am w pokoju szpitalnym, tylko 偶e teraz to Seth patrzy艂 na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Pami臋tasz! - wyszepta艂.

Opar艂am si臋 na poduszkach i zamkn臋艂am oczy. Co si臋 dzia艂o? Seth dotkn膮艂 mojej twarzy i zacz膮艂 szepta膰.

- Przysz艂a艣, by obserwowa膰 mnie walcz膮cego na arenie...

I oto siedzia艂am tam na purpurowych, jedwabnych poduszkach, przycupni臋ta na kamiennych stopniach, z kt贸rych by艂o wida膰 wielk膮 piaszczyst膮 aren臋. Wok贸艂 mnie k艂臋bi艂 si臋 rozwrzeszczany t艂um.

- Masz ochot臋 na daktyla, Liwio?

Siedz膮ca obok mnie kobieta poda艂a mi koszyk wype艂niony daktylami.

- Dzi臋kuj臋, Tawinio - us艂ysza艂am sw贸j g艂os.

Wzi臋艂am owoc z koszyka. Z艂ota bransoletka na moim nadgarstku b艂ysn臋艂a w s艂o艅cu. Daktyl by艂 pyszny. Podnios艂am wzrok i spojrza艂am na aren臋 przed nami. 殴le si臋 czu艂am. Nie chcia艂am obserwowa膰 tej walki, a mimo wszystko musia艂am tu by膰.

Spu艣ci艂am wzrok na kolana, zastanawiaj膮c si臋, czy nie pope艂ni艂am koszmarnej pomy艂ki. R臋ce opad艂y mi bezradnie na d艂ug膮 bia艂膮 sukienk臋. Przesun臋艂am palcami po tkaninie. By艂a mi臋kka, pi臋kna, przeszywana z艂ot膮 nici膮.

Muzyka zacz臋艂a gra膰, a t艂um wiwatowa艂. Poczu艂am ucisk w 偶o艂膮dku. Drewniane wrota otworzy艂y si臋 z trzaskiem i sekund臋 p贸藕niej na aren臋 wbiegli gladiatorzy. Pi膮tym gladiatorem, kt贸ry pokona艂 wrota, by艂 Seth. Bo偶e, by艂 taki pi臋kny. Us艂ysza艂am, jak Tawinia gwa艂townie wci膮ga powietrze. Zerkn臋艂am na ni膮. Tak, ona te偶 patrzy艂a na Setha. S艂ysza艂am, jak siedz膮ce wok贸艂 mnie kobiety z podnieceniem wymawiaj膮 jego imi臋. Poczu艂am si臋 zagubiona i nieznacz膮ca w tym morzu kobiet marz膮cych o jednym m臋偶czy藕nie.

By艂 rozkosznie nie艣wiadomy po偶膮dania, jakie budzi艂 w kobietach. By艂 prawie nagi. Mia艂 na sobie wy艂膮cznie sk贸rzan膮 p贸艂tunik臋 i pas naramienny, ale wszed艂 na aren臋 jak ksi膮偶臋, z napi臋tymi mi臋艣niami, podniesion膮 wysoko g艂ow膮, wyprostowany jak struna. Nie mog艂am oderwa膰 od niego oczu. Wszyscy gladiatorzy stan臋li, by zasalutowa膰 zarz膮dcy Cnaeusowi Papiriusowi Aelianusowi, a potem jeden po drugim pozdrawiali publiczno艣膰. Niekt贸rzy machali d艂oni膮, inni ryczeli. Seth po prostu dotkn膮艂 d艂oni膮 czo艂a, prawie na nas nie patrz膮c. Otaczaj膮ce mnie kobiety krzykn臋艂y z podekscytowania. Przysz艂y tutaj tylko dla niego. Nerwowo przygryz艂am wargi. I wtedy muzyka urwa艂a si臋, przez aren臋 przetoczy艂 si臋 grzmot i rozpocz臋艂y si臋 walki. Rozdzielili si臋 na cztery pary i z przera偶eniem dostrzeg艂am Sethosa stoj膮cego przed gigantycznym, uzbrojonym potworem. Nie mog艂am na to patrze膰.

- Protix to diabe艂 颅- sykn臋艂a Tawinia. - Nigdy jeszcze nie przegra艂 walki. Ale te偶 nigdy nie stan膮艂 oko w oko z Sethosem Leontisem. Jeszcze jednego daktyla, kochanie?

Jak mog艂a je艣膰 w takiej chwili? Przygryz艂am wargi tak mocno, 偶e poczu艂am smak krwi. Po raz pierwszy siedzia艂am na widowni i by艂o mi niedobrze na my艣l o rozkoszy, jak膮 wszyscy zgromadzeni wydawali si臋 czerpa膰 z ogl膮dania tego koszmarnego widowiska. Seth ta艅czy艂 wok贸艂 Protiksa, a ja rzuci艂am okiem na pozosta艂ych walcz膮cych - wydawa艂o si臋, 偶e w innych parach szanse s膮 bardziej wyr贸wnane... gladiatorzy podobnej postury, wyposa偶eni w podobn膮 bro艅... Wi臋c kiedy spojrza艂am zn贸w na Setha, wyda艂 mi si臋 nagle znacznie bardziej kruchy. On by艂 jednak niezmordowany. Uchyla艂 si臋 i uskakiwa艂 pozornie bez wysi艂ku, chocia偶 przeczy艂 temu pot na jego piersiach i ramionach. Protix wpad艂 w sza艂, bez 艂adu m艂贸c膮c powietrze. Seth nie zmienia艂 swojej strategii i obserwowa艂 go. Wydawa艂 si臋 posiada膰 nieprawdopodobn膮 umiej臋tno艣膰 przewidywania z wyprzedzeniem ka偶dego ruchu giganta, uchylaj膮c si臋 chwil臋 wcze艣niej, nim spad艂 miecz, robi膮c unik sekund臋 przed zadaniem ciosu. Nagle rzuci艂 swoj膮 sie膰 i olbrzym zosta艂 schwytany. Ogarni臋ta fal膮 ulgi, podnios艂am r臋ce do ust. W tym momencie Seth nagle straci艂 zainteresowanie miotaj膮cym si臋 gigantem i odnalaz艂 mnie w t艂umie spojrzeniem. Przez u艂amek sekundy byli艣my tylko my dwoje i ten w艂a艣nie u艂amek wykorzysta艂 olbrzym - uwolni艂 r臋k臋, w kt贸rej dzier偶y艂 miecz, uni贸s艂 go i wrazi艂 w rami臋 Setha. Krzykn臋艂am...

Ten krzyk 艣ci膮gn膮艂 mnie z powrotem. Dr偶a艂am w ramionach Setha.

- Co zobaczy艂a艣? - zapyta艂, g艂adz膮c mnie po policzku. - Ju偶 dobrze. Jeste艣 ju偶 bezpieczna.

S艂owa Setha uspokoi艂y mnie, a ciep艂o jego ramion odp臋dzi艂o l臋k. Musia艂am jednak zrozumie膰, co w艂a艣ciwie widzia艂am. Przesun臋艂am palcami po jego bia艂ym T-shircie, po jego piersi a偶 do barku. Pod palcami wyczu艂am zgrubienie blizny.

- Widzisz? Zaleczone. - U艣miechn膮艂 si臋, a rado艣膰, kt贸r膮 poczu艂am, by艂a tak obezw艂adniaj膮ca, 偶e uleg艂am impulsowi.

Odchyli艂am g艂ow臋, by go poca艂owa膰. Ale nie poczu艂am jego s艂odkich ust na wargach. Zesztywnia艂 i odwr贸ci艂 twarz.

- Seth?

Rozlu藕ni艂 u艣cisk i podszed艂 do drzwi.

- Ewa, nie mog臋... Nie mo偶emy... - j臋kn膮艂 i wyszed艂.

Co ja takiego zrobi艂am? Jak m贸g艂 mnie teraz zostawi膰, w jakim艣 ob艂臋dnym zawieszeniu mi臋dzy dwoma 偶yciami? W jakim艣 ob艂臋dnym miejscu, do kt贸rego sam mnie przywi贸d艂?

- Seth! - zawo艂a艂am z nadziej膮, 偶e jest tu偶 za drzwiami.

Nie doczeka艂am si臋 odpowiedzi.

Poczu艂am si臋 tak, jakbym zosta艂a porzucona. Odrzucona. Owszem, zna艂am to uczucie doskonale, ale... to, co czu艂am do Setha...

Idiotka! Czy ja si臋 nigdy nie naucz臋? Dlaczego pozwoli艂am mu zbli偶y膰 si臋 do siebie? Dlaczego pozwoli艂am mu wzi膮膰 si臋 za r臋k臋, poprowadzi膰 si臋 w ten cudaczny 艣wiat, a potem tak po prostu odej艣膰? Wargi mi zadr偶a艂y i 艂zy wielkimi kroplami zacz臋艂y sp艂ywa膰 po policzkach.

Otar艂am je z w艣ciek艂o艣ci膮 d艂oni膮 nieuwi臋zion膮 kropl贸wk膮 i wbi艂am wzrok w zasuszon膮 plam臋 krwi na drugiej r臋ce.

Musia艂am si臋 st膮d wydosta膰. By艂am jak wi臋zie艅 przykuty do 艣ciany, bez mo偶liwo艣ci ruchu. Rozejrza艂am si臋 po sali, zastanawiaj膮c si臋, gdzie s膮 moje ubrania. Nie mog艂am ucieka膰 w tym g艂upim szpitalnym wdzianku. 艁zy zn贸w zacz臋艂y p艂yn膮膰 wartkim strumieniem. Przyt艂acza艂y mnie rozmiary tego, co Seth we mnie uwolni艂... i poczucie, 偶e sama nie zdo艂am si臋 z tym zmierzy膰.

Kim by艂am? Jakim 偶y艂am 偶yciem jako ta druga ja? Jako Liwia?

Nie wierzy艂am w reinkarnacj臋. Tylko szarlatani 偶eruj膮cy na naiwno艣ci mas mogli wygadywa膰 g艂upoty o 偶yciu po 偶yciu. Nie by艂y niczym wi臋cej ni偶 g艂upim oszustwem, kt贸re mia艂o przekona膰 ludzi, 偶e nie musz膮 si臋 mierzy膰 ze swoim najbardziej pierwotnym l臋kiem: l臋kiem przed 艣mierci膮.

Czy ba艂am si臋 艣mierci?

Wiedzia艂am, 偶e tak. 艢mier膰 mnie prze艣ladowa艂a. Odk膮d si臋 o ni膮 otar艂am, w moich my艣lach nie pozostawa艂o wiele miejsca na cokolwiek innego.

Wyci膮gn臋艂am r臋k臋 w stron臋 stolika stoj膮cego przy 艂贸偶ku i chwyci艂am chusteczk臋. Wytar艂am oczy, wzi臋艂am g艂臋boki oddech i uzna艂am, 偶e musz臋 sko艅czy膰 z tym 偶a艂osnym u偶alaniem si臋 nad sob膮. Nie widzia艂am siebie w roli ofiary. By艂am twarda. 呕ycie do艣wiadczy艂o mnie ju偶 na tyle mocno, 偶e nie mia艂am w膮tpliwo艣ci, i偶 poradz臋 sobie z kolejnym ostrym zakr臋tem. By艂am zdecydowana dowiedzie膰 si臋, o co w tym wszystkim chodzi.

Przede wszystkim musia艂am si臋 dosta膰 do jakiego艣 komputera.

Spojrza艂am na wenflon w mojej r臋ce. Bola艂o, z ranki s膮czy艂a si臋 krew. Przecie偶 wyci膮gni臋cie tego nie mo偶e by膰 trudne? Tylko to mnie tu jeszcze trzyma艂o. Czujniki akcji serca zosta艂y ju偶 od艂膮czone, a to oznacza艂o, 偶e kiedy uwolni臋 si臋 od wenflonu, b臋d臋 mog艂a wsta膰 i wyj艣膰.

Odrywa艂am w艂a艣nie przesi膮kni臋ty krwi膮 plaster, kiedy - mog艂am si臋 tego spodziewa膰 - do pokoju wszed艂 doktor Falana.

- Co ty robisz?

- Aaa... To chyba si臋 odklei艂o. 殴le to wygl膮da - zacz臋艂am si臋 g艂upio t艂umaczy膰.

Zmru偶y艂 oczy i podszed艂, by sprawdzi膰, o czym m贸wi臋.

- To prawda. Trzeba to zmieni膰 - powiedzia艂, zrywaj膮c plaster. - Bo偶e, Ewo, co ty z tym zrobi艂a艣?

Spojrza艂am na r臋k臋. Sk贸ra by艂a spuchni臋ta i posiniaczona. Nie wygl膮da艂o to 艂adnie.

- No c贸偶, tutaj ju偶 nie mo偶emy si臋 wk艂u膰 - powiedzia艂 zdecydowanie i ostro偶nie usun膮艂 wenflon, oczy艣ci艂 mi r臋k臋 i przyklei艂 na zmaltretowan膮 sk贸r臋 wielki bia艂y plaster z opatrunkiem.

- Panie doktorze... Mo偶e w og贸le to nie jest ju偶 potrzebne. Czuj臋 si臋 ju偶 znacznie lepiej. Jestem gotowa do wyj艣cia.

Usiad艂 na brzegu mojego 艂贸偶ka i przyjrza艂 mi si臋 uwa偶nie. Zorientowa艂am si臋, 偶e mog臋 kiepsko wygl膮da膰. Wytar艂am twarz, obawiaj膮c si臋, 偶e mog艂y pozosta膰 na niej 艣lady 艂ez, i szybko postara艂am si臋 przywo艂a膰 na ni膮 wyraz zdrowia i o偶ywienia.

- No c贸偶... - powiedzia艂 z wahaniem, si臋gaj膮c po moj膮 kart臋 zawieszon膮 na 艂贸偶ku - ci艣nienie krwi w normie, akcja serca stabilna...

- Prosz臋! - powiedzia艂am b艂agalnie. - Oszalej臋, jak b臋d臋 musia艂a sp臋dzi膰 tu kolejny dzie艅.

Nie potrafi艂am ukry膰 偶a艂osnych ton贸w w g艂osie. Obrzuci艂 mnie zadumanym spojrzeniem.

- Jest tyle rzeczy, kt贸rymi musz臋 si臋 teraz zaj膮膰... - powiedzia艂am, staraj膮c si臋 m贸wi膰 tym razem bardziej stanowczo.

- To w艂a艣nie mnie martwi, Ewo. Je艣li pozwol臋 ci wyj艣膰, musisz mi obieca膰, 偶e b臋dziesz o siebie dba膰. Masz tylko jedno cia艂o. I tylko jedno 偶ycie. Nie lekcewa偶 tego.

Troch臋 na to za p贸藕no, panie doktorze.

- A zatem... mog臋 wyj艣膰? - zapyta艂am z nadziej膮.

Westchn膮艂, wsta艂 i powiedzia艂:

- Zadzwoni臋 do Rose Marley. Ale dam ci wypis dopiero wtedy, kiedy dostan臋 od niej zapewnienie, 偶e si臋 tob膮 zaopiekuje.

- Nie jestem dzieckiem... - powiedzia艂am niepokoj膮co dziecinnym g艂osem.

Roze艣mia艂 si臋 i wyszed艂 z pokoju.

Rozdzia艂 71
P臋kni臋cie

Londyn

A.D. 2013

Kiedy doktor Falana poszed艂, zwlek艂am si臋 z 艂贸偶ka i natychmiast dopad艂y mnie zawroty g艂owy, o kt贸rych zd膮偶y艂am ju偶 prawie zapomnie膰. Usiad艂am z powrotem, przeklinaj膮c moje bezu偶yteczne cia艂o. Oszo艂omienie po chwili ust膮pi艂o, a ja spr贸bowa艂am jeszcze raz. Dotar艂am do szafy w rogu pokoju i otworzy艂am drzwi.

Moje ubrania. Bo偶e, dzi臋ki. Zdj臋艂am je z wieszak贸w i usiad艂am z nimi na 艂贸偶ku. Musia艂am troch臋 odpocz膮膰, zanim mog艂am zacz膮膰 si臋 ubiera膰. Opar艂am g艂ow臋 na poduszce i na chwil臋 zamkn臋艂am oczy.

Kiedy je zn贸w otworzy艂am, Seth siedzia艂 skulony obok mnie.

- Hej - powiedzia艂.

Nie ufa艂am sobie na tyle, by zdoby膰 si臋 na odpowied藕.

- Ewo - wyszepta艂 i spojrza艂 na swoje d艂onie. - Przepraszam. Nie chcia艂em... Chodzi tylko o to, 偶e nie mog臋... Nie mo偶emy... Przynios臋 ci tylko cierpienie.

Patrz膮c na niego, prze艂kn臋艂am 艣lin臋 z wysi艂kiem.

Nigdy nikt mnie nie sp艂awia艂, chocia偶 samej uda艂o mi si臋 sp艂awi膰 kilka os贸b. Nie mia艂am wi臋c problem贸w z rozpoznaniem tego s艂ownictwa. Chyba nawet nie by艂am zaskoczona. Ot臋pia艂a. Zdruzgotana. Os艂abiona. Ale nie zaskoczona. Pomijaj膮c wszystko, inni mieli do Setha znacznie wi臋ksze prawa ni偶 ja. I je艣li czego艣 si臋 dowiedzia艂am z mojej ostatniej wizji, to tego, 偶e wszyscy chcieli mie膰 kawa艂ek Setha dla siebie. Nie nale偶a艂 do mnie.

- Wiem - powiedzia艂am.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w stron臋 mojej d艂oni, ale odsun臋艂am j膮.

- Ewo... - j臋kn膮艂, ale zacisn臋艂am wargi i odwr贸ci艂am g艂ow臋.

Nie zamierza艂am zn贸w da膰 si臋 podej艣膰.

- Seth, musz臋 si臋 ubra膰. Czy m贸g艂by艣...

Usiad艂, nie odrywaj膮c ode mnie wzroku.

- Chcia艂abym, 偶eby艣 wyszed艂 - powiedzia艂am, nie o艣mielaj膮c si臋 podnie艣膰 wzroku.

- Ewo...

- Teraz.

Us艂ysza艂am, jak odsuwa krzes艂o i powoli wychodzi z pokoju. Kiedy ju偶 by艂am pewna, 偶e sobie poszed艂, poku艣tyka艂am do drzwi i zamkn臋艂am je.

Ubiera艂am si臋 偶enuj膮co d艂ugo, bo 艂zy ca艂y czas rozmazywa艂y mi obraz w polu widzenia, ale w艂a艣nie uda艂o mi si臋 zawi膮za膰 trampki, kiedy w szeroko otwartych drzwiach pojawi艂a si臋 Rose Marley.

- Wszystkiego najlepszego w dniu 艣wistaka. - U艣miechn臋艂am si臋 s艂abo.

Rozdzia艂 72
Na szlaku

St Magdalene's

A.D. 2013

Cho膰 dobrze by艂o wyj艣膰 ze szpitala, a cicha i nienachalna obecno艣膰 Rose by艂a uspokajaj膮ca, pozostawa艂am dra偶liwa i na kraw臋dzi za艂amania nerwowego. Powiedzia艂am Rose, 偶e nie chc臋 ogl膮da膰 Setha. Zmarszczy艂a brwi i zachowywa艂a si臋 tak, jakbym pope艂nia艂a wielki b艂膮d, ale nie dyskutowa艂a. Raz prawie ust膮pi艂am, kiedy us艂ysza艂am go na korytarzu, ale wiedzia艂am, 偶e nie mog臋 go zn贸w do siebie dopu艣ci膰.

Po kilku tygodniach zacz臋艂am chodzi膰 na poranne zaj臋cia. Ruby nie mog艂a uwierzy膰 w swoje szcz臋艣cie, kiedy zauwa偶y艂a, jak szerokim 艂ukiem omijam Setha. Nie potrafi艂am znie艣膰 jego obecno艣ci. Nie patrzy艂am na niego ani go nie szuka艂am. Zabrania艂am wymawiania jego imienia w mojej obecno艣ci, co sprawia艂o, 偶e rozmowa czasem kula艂a, bo wszyscy byli nim tak bardzo zainteresowani. I do tego wszystkiego zar贸wno Rose Marley, jak i Astrid czy Sadie odm贸wi艂am z艂o偶enia jakichkolwiek wyja艣nie艅.

W porze lunchu wraca艂am do skrzyd艂a medycznego, 偶eby zje艣膰 z Rose Marley, kt贸ra uwa偶nie przygl膮da艂a si臋 wszystkiemu, co wk艂ada艂am do ust. Po lunchu mia艂am odpoczywa膰 w swoim pokoju. I rzeczywi艣cie troch臋 odpoczywa艂am, ale poza tym prowadzi艂am swoje badania.

Przez chorob臋 zacz臋艂am si臋 spieszy膰. Nie wiedzia艂am bowiem, ile czasu mi jeszcze zosta艂o. Nie mog艂am przespa膰 tego czasu. Chocia偶 brakowa艂o mi energii, siedzenie przez dwie godziny przy laptopie nie wyczerpywa艂o mnie a偶 tak jak - powiedzmy - prysznic. Badania by艂y wi臋c dla mnie idealnym zaj臋ciem.

Musia艂am zyska膰 jakie艣 wyobra偶enie o drastycznie odbiegaj膮cych od normy wynikach bada艅 krwi. Tych, kt贸re doktor Falana wyrzuci艂. Zauwa偶y艂am, 偶e nie powiedzia艂, 偶e je wykasowano, co pozostawia艂o odrobin臋 nadziei. Przecie偶 wszystko pozostawia艂o po sobie elektroniczne 艣lady, nieprawda偶? Tego akurat by艂am pewna.

Przede wszystkim musia艂am si臋 w艂ama膰 do szpitalnego intranetu. Kiedy pojawi艂a si臋 ta grupa student贸w, podj臋艂am decyzj臋, 偶e musz臋 wej艣膰 do 艣rodka, i od tego momentu zapami臋tywa艂am nazwiska z plakietek lekarzy, student贸w medycyny, piel臋gniarek - wszystkich, co do kt贸rych 偶ywi艂am podejrzenie, 偶e mog膮 mie膰 dost臋p do systemu. W ko艅cu uzna艂am, 偶e sam doktor Falana b臋dzie najlepszym kluczem, poniewa偶 zapewne mia艂 dost臋p do wszystkich danych, kt贸rych potrzebowa艂am. Musia艂am wi臋c przeprowadzi膰 najpierw niewielki wywiad na jego temat, co akurat by艂o 艂atwe - mia艂 konto na Twitterze i Facebooku. Wkr贸tce zna艂am jego pe艂ne imi臋 i nazwisko (Danso Jojo Falana), miejsce i dat臋 urodzenia (Akra, 12 listopada 1968), ulubiony zesp贸艂 (Nirvana) i imi臋 偶ony (Melanie). Mia艂 dw贸jk臋 dzieci (Sisi, urodzona 2 marca 1999 roku i Kurt urodzony 17 maja 2003 roku).

Ludziom nie chce si臋 wymy艣la膰 skomplikowanych hase艂 i PIN-贸w. Zazwyczaj id膮 na 艂atwizn臋 - drugie imi臋, data urodzenia. Doktor Falana wykaza艂 si臋 odrobin臋 wi臋ksz膮 wyobra藕ni膮. Jego has艂o brzmia艂o „Aneurysm” - dowcipne, je艣li we藕miemy pod uwag臋, 偶e by艂 to jednocze艣nie tytu艂 piosenki Nirvany i termin medyczny. Kiedy ju偶 zna艂am jego has艂o, odgadni臋cie PIN-u nie nastr臋cza艂o wi臋kszych trudno艣ci: 5494 (data 艣mierci Kurta Cobaina).

Dosta艂am si臋 do 艣rodka i mog艂am zacz膮膰 przegl膮da膰 dokumentacj臋 pacjent贸w - no, w ka偶dym razie swoj膮...

Powtarza艂y si臋 tam g艂贸wnie rzeczy, kt贸re ju偶 wiedzia艂am - przyj臋to mnie z gor膮czk膮, m贸j stan pogarsza艂 si臋 gwa艂townie przez cztery godziny, prze偶y艂am 艣mier膰 kliniczn膮.

Nie mog艂am jednak znale藕膰 艣ladu po jakichkolwiek wynikach bada艅 krwi zrobionych w ci膮gu tych kluczowych czterech godzin. Znalaz艂am jedynie dwana艣cie test贸w przeprowadzonych p贸藕niej, kt贸re by艂y zupe艂nie nieinteresuj膮ce, bo wszystko mie艣ci艂o si臋 w granicach normy.

Musia艂am wej艣膰 bezpo艣rednio w dane oddzia艂u hematologicznego i znale藕膰 technika, kt贸ry przeprowadza艂 badania. Dostanie si臋 na ten oddzia艂 zabra艂o mi kilka kolejnych dni, bo Rose Marley pod dowolnym pretekstem wpada艂a niespodziewanie do mojego pokoju, co zmusza艂o mnie do wylogowywania si臋.

Pewnego wieczoru wezwano j膮 do jednego z budynk贸w internatu do podejrzenia zapalenia wyrostka robaczkowego, wi臋c zyska艂am nieco czasu.

Kiedy znalaz艂am wej艣cie do hematologicznej bazy danych szpitala, zorientowa艂am si臋, 偶e wszystkie wyniki bada艅 laboratoryjnych opatrzone s膮 inicja艂ami, nazwiskiem pacjenta i numerem szpitala oraz nazwiskiem konsultanta. Nie mia艂am pewno艣ci, ale zacz臋艂am mie膰 nadziej臋, 偶e inicja艂y nale偶a艂y do technik贸w laboratoryjnych odpowiedzialnych za wyniki. Aby zdoby膰 potwierdzenie tej teorii, por贸wna艂am inicja艂y z baz膮 danych personelu szpitalnego utrzymywan膮 przez dzia艂 kadr. Przemy艣lnie uporz膮dkowali wszystkich pracownik贸w szpitala dzia艂ami w porz膮dku alfabetycznym.

Moja teoria si臋 obroni艂a. Nazwiska technik贸w laboratoryjnych na hematologii pasowa艂y do znalezionych przeze mnie inicja艂贸w. By艂 jeden wyj膮tek.

W momencie, w kt贸rym zosta艂am przyj臋ta do szpitala po raz pierwszy, tysi膮ce wynik贸w robionych w ci膮gu ostatnich dwunastu lat podpisanych by艂o inicja艂ami A.N.

Dwa dni po moim pojawieniu si臋 w szpitalu A.N. znikn膮艂.

Hm. Przypadek? Urlop bezp艂atny? A mo偶e A.N. by艂 technikiem odpowiedzialnym za niezrozumia艂e wyniki bada艅 krwi? Czy jego znikni臋cie by艂o efektem przeprowadzenia dochodzenia w laboratorium?

Gapi艂am si臋 na ekran, pr贸buj膮c uporz膮dkowa膰 swoje pytania, kiedy nagle us艂ysza艂am nad uchem g艂os.

- Ewa? Co ty knujesz?

Podskoczy艂am, zmieniaj膮c jednocze艣nie ekran. Rose Marley podkrad艂a si臋 cicho jak kot.

- Ty masz odpoczywa膰, Ewo, a nie pracowa膰.

- Ale...

- 呕adnych ale. Obieca艂am to doktorowi Falanie. Prosz臋, nie stwarzaj trudno艣ci albo b臋d臋 ci musia艂a zabra膰 komputer.

Zacisn臋艂am z臋by, czuj膮c, 偶e wpadam w panik臋. Nie mog艂am 偶y膰 bez laptopa. Zamkn臋艂am go i podda艂am si臋 opornie, kiedy Rose zaprowadzi艂a mnie do 艂贸偶ka, zaci膮gn臋艂a zas艂ony i zamkn臋艂a drzwi.

Pole偶a艂am troch臋 i uzna艂am, 偶e nie mam wyboru. Musia艂am ustawi膰 budzik i prowadzi膰 badania w nocy. Tak by艂o znacznie bezpieczniej... Rose 艣pi i raczej nie b臋dzie grasowa膰 po korytarzach. Chocia偶 szpital by艂 otwarty siedem dni w tygodniu przez ca艂膮 dob臋, to mia艂am nadziej臋, 偶e niewielu uprawnionych u偶ytkownik贸w b臋dzie w tym czasie logowa膰 si臋 do bazy danych. W艂amywanie si臋 do mocno obci膮偶onego systemu jest zawsze do艣膰 ryzykowne: uwa偶ni u偶ytkownicy mog膮 przypadkowo dostrzec nieautoryzowany dost臋p.

O trzeciej nast臋pnego ranka mru偶y艂am przekrwione oczy przed ekranem laptopa, omijaj膮c zapory, by dosta膰 si臋 do szpitalnej bazy danych.

Przeszukiwa艂am zasoby dzia艂u kadr, szukaj膮c kogokolwiek o inicja艂ach A.N. Znalaz艂am cztery takie osoby: Anushka Nepali, piel臋gniarka na oddziale pediatrycznym, Ashanti Nokombu, konsultant na neurologii, Arleen Nateman, pracownica szpitalnej apteki, i Arthur Newland, technik laboratorium dermatologii.

Oczywi艣cie, natychmiast rzuci艂am si臋 na Arthura Newlanda. Wykonywa艂 w艂a艣ciw膮 prac臋, tylko miejsce by艂o nieodpowiednie. Musia艂am si臋 dowiedzie膰, jak d艂ugo pracowa艂 na oddziale dermatologii.

Kolejna cholerna baza danych. Inne has艂a, inne kody dost臋pu. Ale o pi膮tej rano by艂am ju偶 w 艣rodku. Do pi膮tej trzydzie艣ci mia艂am ju偶 wszystko, czego potrzebowa艂am. Arthur Newland przesta艂 pracowa膰 na hematologii dwa dni po tym, jak zosta艂am przyj臋ta. Podj膮艂 prac臋 na oddziale dermatologii dzie艅 p贸藕niej.

No to go mia艂am.

My艣la艂am o tym, 偶eby napisa膰 do niego maila, ale nie mog艂am pozwoli膰 sobie na to, by zostawi膰 po sobie jakikolwiek 艣lad: systemy szpitalne mia艂y zazwyczaj zbyt wiele kopii bezpiecze艅stwa. Uzna艂am wi臋c, 偶e lepiej b臋dzie, jak do niego zadzwoni臋.

Spojrza艂am na zegarek. Pi膮ta trzydzie艣ci pi臋膰 rano... Technicy laboratorium dermatologicznego raczej nie pracuj膮 po nocach. Ziewn臋艂am, marz膮c, by m贸c to samo powiedzie膰 o sobie. Zrobi艂am jednak wszystko, co mog艂am, wi臋c wy艂膮czy艂am laptopa i 艣wiat艂o i z ulg膮 zamkn臋艂am oczy.

Rozdzia艂 73
Krew

St Magdalene's

A.D. 2013

Nast臋pnego dnia by艂am zbyt zm臋czona, by my艣le膰. W p贸艂艣nie przetrwa艂am poranne zaj臋cia i dowlok艂am si臋 do skrzyd艂a szpitalnego na lunch. Tego popo艂udnia Rose nie musia艂a zagania膰 mnie do 艂贸偶ka. Rzuci艂am si臋 na pos艂anie bez ponaglania.

Kilka godzin p贸藕niej obudzi艂am si臋 z krzykiem.

Zdezorientowana, bez tchu, otworzy艂am oczy. Nade mn膮 sta艂a w szlafroku Rose Marley.

Kiedy stara艂am si臋 zacz膮膰 oddycha膰 bardziej miarowo, usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka i poda艂a mi szklank臋 wody.

Wypi艂am z wdzi臋czno艣ci膮.

- Ewo? - wyszepta艂a. - Co zasz艂o mi臋dzy tob膮 i Sethem?

Zamruga艂am oczami, nagle rozumiej膮c, dlaczego pyta. Krzycza艂am jego imi臋. Pr贸bowa艂am przypomnie膰 sobie ten sen. By艂 mroczny i przera偶aj膮cy. I by艂 w nim Seth.

Wzruszy艂am ramionami. Co mog艂am jej powiedzie膰? Nie zna艂am samej siebie. Poczu艂am, jak 偶enuj膮ce, 偶a艂osne 艂zy przes膮czaj膮 si臋 przez moje rz臋sy i zaczynaj膮 mi sp艂ywa膰 po policzkach. Z w艣ciek艂o艣ci膮 otar艂am twarz.

S膮dzi艂am, 偶e uda艂o mi si臋 wyrzuci膰 Setha ze swojego 偶ycia, a teraz, prosz臋, nagle zn贸w si臋 w nie wdziera艂.

Rose otoczy艂a mnie ramieniem i powiedzia艂a:

- Niezale偶nie do tego, co czujesz, Ewo, my艣l臋, 偶e jemu naprawd臋 na tobie zale偶y.

Z furi膮 potrz膮sn臋艂am g艂ow膮.

- Nawet nie wiesz, Rose, jak bardzo si臋 mylisz - zaprotestowa艂am.

G艂os mi si臋 za艂ama艂. Nagle serce zn贸w 艣cisn臋艂o mi si臋 na my艣l o tym, jak wyszed艂 z pokoju, gdy chcia艂am go poca艂owa膰. Jak mnie odrzuci艂.

Rose westchn臋艂a ci臋偶ko i wsta艂a.

- Ewo, przynios艂am ci wcze艣niej kolacj臋, ale bardzo szybko zasn臋艂a艣. Na pewno umierasz z g艂odu.

Wcale nie by艂am g艂odna.

Przynios艂a jednak tac臋 i ustawi艂a mi j膮 na kolanach.

- Chcia艂aby艣 kubek gor膮cej czekolady?

Potrz膮sn臋艂am g艂ow膮 i zaryzykowa艂am w膮t艂y u艣miech.

- Niczego mi nie trzeba, Rose, dzi臋kuj臋. Wr贸膰 ju偶 do 艂贸偶ka, prosz臋. Bardzo przepraszam, 偶e ci臋 obudzi艂am.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, poklepa艂a mnie po ramieniu i ruszy艂a z powrotem do pokoju.

Wzi臋艂am sobie piero偶ka z warzywami, dopi艂am do ko艅ca wod臋 i postawi艂am tac臋 na pod艂odze. Nie chcia艂o mi si臋 ju偶 spa膰, wi臋c posz艂am po laptopa.

Nie mia艂am tyle energii, 偶eby zabra膰 si臋 do jakiejkolwiek pracy domowej, a dosz艂am do 艣ciany w moich poszukiwaniach wynik贸w bada艅 laboratoryjnych krwi. Dalej mog艂am si臋 posun膮膰, dzwoni膮c do Arthura. Zanim u艣wiadomi艂am sobie, co robi臋, w okienko wyszukiwania wpisa艂am: „Seth Leontis”.

呕adnych trafie艅.

Wpisa艂am wi臋c: „Sethos Leontis gladiator”.

O Bo偶e... Jedno trafienie. Strona Biblioteki Brytyjskiej: ma艂a fotografia rzymskiej rze藕by z kr贸tkim opisem:

P艂askorze藕ba (A.D. 152) znaleziona na Newgate Street. Przedstawia uwielbianego gladiatora Sethosa Leontisa, jednego z najbardziej podziwianych gladiator贸w tego okresu. Przed uko艅czeniem osiemnastego roku 偶ycia zdoby艂 dziewi臋膰 wie艅c贸w laurowych, co by艂o niezr贸wnanym osi膮gni臋ciem. Retiarius by艂 gladiatorem, kt贸ry walczy艂 jedynie za pomoc膮 sieci i tr贸jz臋bu, nie nosz膮c na sobie 偶adnej zbroi, co czyni jego osi膮gni臋cie jeszcze bardziej niewiarygodnym.

Wpatrywa艂am si臋 w ten opis bez ko艅ca, prze偶ywaj膮c jeszcze raz walk臋, kt贸rej by艂am 艣wiadkiem. By艂a tak brutalna, a jednocze艣nie tak... przykuwaj膮ca uwag臋. Przyrzek艂am sobie wyrzuci膰 go z mojego 偶ycia, a teraz tak ogromnie pragn臋艂am, by zn贸w si臋 w nim pojawi艂. By艂am idiotk膮.

Zamkn臋艂am przegl膮dark臋, wy艂膮czy艂am komputer i zgasi艂am 艣wiat艂o.

Z艂y pomys艂.

Gdy tylko zamkn臋艂am oczy, ujrza艂am jego obraz pod powiekami. Ale nie by艂o to przera偶aj膮ce wspomnienie z jakiego艣 wcze艣niejszego 偶ycia, lecz obraz, kt贸ry zazwyczaj ukazuje si臋 g艂upim zakochanym nastolatkom. Dlaczego moim przeznaczeniem by艂o zwi膮za膰 si臋 z jedynym ch艂opakiem, kt贸ry nie odwzajemnia艂 moich uczu膰?

Naci膮gn臋艂am ko艂dr臋 na g艂ow臋 i odepchn臋艂am obraz od siebie. Zn贸w zacz臋艂am my艣le膰 o Arthurze Newlandzie. Czy naprawd臋 tej nocy w艂a艣nie on wykonywa艂 badania krwi? Jak wygl膮da艂? Rozpaczliwie chcia艂am z nim porozmawia膰 i chcia艂am to zrobi膰 tego popo艂udnia, ale przespa艂am okazj臋. Potem zda艂am sobie spraw臋, 偶e je艣li nie prze艣pi臋 si臋 jeszcze troch臋, to jutro czeka mnie to samo. W ko艅cu si臋 uspokoi艂am, recytuj膮c uk艂ad okresowy pierwiastk贸w, i musia艂am usn膮膰, bo kiedy zn贸w otworzy艂am oczy, budzik dzwoni艂 nieub艂aganie. By艂a si贸dma trzydzie艣ci rano.

Usiad艂am ostro偶nie. Nie by艂o 藕le. Tak naprawd臋 czu艂am si臋 ca艂kiem nie藕le. Wyskoczy艂am z 艂贸偶ka, wzi臋艂am szybki prysznic, zjad艂am 艣niadanie i posz艂am na pierwsz膮 lekcj臋. Historia sztuki.

Z ty艂u podbieg艂 do mnie Rob i chwyci艂 mnie za rami臋.

- Hej, jak si臋 czujesz? - zapyta艂, 艣ciskaj膮c mnie delikatnie.

- Dobrze, Rob, dzi臋kuj臋.

U艣miechn臋艂am si臋 do niego.

- Co za ulga. Nie masz poj臋cia, jak si臋 martwi艂em.

Sta艂 przede mn膮 i patrzy艂 mi w oczy. Za艂o偶y艂 mi za ucho zab艂膮kany kosmyk w艂os贸w.

Au膰. Zdecydowanie za bardzo skr贸ci艂 dystans.

Szybko zrobi艂am krok w ty艂 i niespokojnie obrzuci艂am spojrzeniem sal臋, w kt贸rej prowadzone by艂y zaj臋cia z historii sztuki. Nagle napotka艂am wzrok Sethosa Leontisa. Szybko si臋 odwr贸ci艂am, ale dostrzeg艂am b贸l na jego twarzy.

Wzi臋艂am g艂臋boki oddech. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e to ja go porzuci艂am! Zacz臋艂a mnie d艂awi膰 w艣ciek艂o艣膰. Dos艂ownie. Nagle nie mog艂am z艂apa膰 tchu. Dusi艂am si臋.

- Ewa? Co si臋 dzieje?

Rob trzyma艂 mnie za rami臋, rozgl膮daj膮c si臋 dziko wok贸艂 w poszukiwaniu pomocy. Osun臋艂am si臋 na pod艂og臋, opu艣ci艂am g艂ow臋 mi臋dzy kolana i po chwili odzyska艂am panowanie nad sob膮.

„Cholera jasna” - pomy艣la艂am. A ten dzie艅 si臋 tak dobrze zacz膮艂.

Kiedy kl臋cza艂am na pod艂odze, dochodz膮c do r贸wnowagi, poruszenie Roba przybra艂o posta膰 pewnej zaborczo艣ci, wi臋c mocno opar艂am d艂onie na pod艂odze i z trudem wr贸ci艂am do pionu. No, prawie do pionu.

- Zabieram ci臋 z powrotem do skrzyd艂a medycznego - obwie艣ci艂, popychaj膮c mnie zdecydowanie przez dziedziniec.

Zacz臋艂am si臋 opiera膰, ale szczerze m贸wi膮c, ostatni manewr pozbawi艂 mnie resztek energii i nie mog艂am zdoby膰 si臋 na to, by ponownie zmierzy膰 si臋 z Sethem, wi臋c kilka minut p贸藕niej zn贸w siedzia艂am w moim cichym, niebieskim pokoju.

- Przykro mi, Rose - westchn臋艂am, kiedy mierzy艂a mi ci艣nienie krwi.

- To nic powa偶nego - u艣miechn臋艂a si臋. - Po prostu odpocznij do lunchu, a jak potem poczujesz si臋 lepiej, to p贸jd藕 na zaj臋cia popo艂udniowe, OK?

Skin臋艂am g艂ow膮.

- Teraz musz臋 ju偶 p贸j艣膰 i odebra膰 kilka lek贸w. Czy mog臋 ci zaufa膰, 偶e b臋dziesz odpoczywa膰, dop贸ki nie wr贸c臋?

Skin臋艂am g艂ow膮.

- Lekarz jest dzi艣 rano na bloku operacyjnym, wi臋c je艣li b臋dziesz czego艣 potrzebowa艂a, po prostu naci艣nij dzwonek.

- Jasne - powiedzia艂am i pomy艣la艂am z zadowoleniem, 偶e w艂a艣nie nadarza si臋 idealna okazja.

Gdy tylko Rose wysz艂a z budynku, wyci膮gn臋艂am telefon kom贸rkowy i wybra艂am numer szpitala.

Recepcjonistka zapyta艂a mnie, z jakim oddzia艂em chcia艂abym si臋 po艂膮czy膰. Kiedy powiedzia艂am „dermatologia”, prze艂膮czy艂a mnie na umawianie wizyt. Ca艂e wieki trwa艂o prze艂膮czenie mnie w systemie telefonicznym, ale w ko艅cu uda艂am, 偶e jestem siostr膮 Arthura, kt贸ra ma mu do przekazania piln膮 wiadomo艣膰 rodzinn膮.

W ko艅cu podszed艂 do telefonu. By艂 bardzo podejrzliwy.

- Kto m贸wi? - sykn膮艂.

- Arthur?

S艂ysza艂am, jak wychodzi z pokoju pe艂nego rozmawiaj膮cych ludzi.

- Tak? - powiedzia艂.

- Arthur Newland?

- Tak, nazywam si臋 Arthur Newland. Z kim rozmawiam? Zapewne nie z moj膮 siostr膮, bo nie przypominam sobie, 偶ebym mia艂 siostr臋.

- Tak naprawd臋 mnie pan nie zna. Nazywam si臋 Ewa Koretsky...

Us艂ysza艂am, jak gwa艂townie wci膮ga powietrze.

- Jezu! Dobrze si臋 czujesz?

Przygryz艂am wargi. Wiedzia艂, kim jestem.

- Tak... raczej tak. Prosz臋 pos艂ucha膰, wykonywa艂 pan pewne badania krwi...

Na pocz膮tku odpowiada艂 wymijaj膮co, ale kiedy mu powiedzia艂am, 偶e widzia艂am dziwne zachowanie limfocyt贸w T w dniu, w kt贸rym zachorowa艂am, w tonie jego g艂osu da艂o si臋 wyczu膰 wyra藕ne podniecenie. Polubi艂am tego go艣cia. M贸wili艣my tym samym j臋zykiem. I okaza艂o si臋, 偶e owszem, skopiowa艂 sobie dane na w艂asny twardy dysk. By艂 got贸w wys艂a膰 mi je poczt膮 elektroniczn膮.

- No to niech mi pan powie, co pan tam zobaczy艂.

- No c贸偶, zrobili艣my rutynowe zautomatyzowane testy laboratoryjne, ale twoje wyniki by艂y tak niezrozumia艂e, 偶e sprawdzi艂em krew jeszcze raz pod mikroskopem.

Us艂ysza艂am w s艂uchawce, jak z wysi艂kiem prze艂kn膮艂 艣lin臋. Opisa艂 nast臋pnie sekwencj臋 zdarze艅 niezwykle podobn膮 do tej, kt贸rej 艣wiadkiem by艂am przy profesorze Ambrosie. I jak si臋 okaza艂o, w swoich badaniach zaszed艂 dalej ni偶 ja.

- Pr贸bowa艂em zamrozi膰 limfocyt T, 偶eby zidentyfikowa膰 atakuj膮cy patogen. Ale chocia偶 zamro偶enie nast臋puje natychmiast, proces okaza艂 si臋 zbyt wolny, by schwyta膰 patogen. Patogen mno偶膮cy si臋 w takim tempie powinien by膰 nieodmiennie 艣mierciono艣ny. Wi臋c nosiciel... to znaczy ty... powinna艣 by膰 martwa. By艂em zszokowany, kiedy kilka godzin p贸藕niej zacz臋li mi dostarcza膰 kolejne pr贸bki zupe艂nie zdrowych kom贸rek T. Doszed艂em do wniosku, 偶e na pewno wszyscy mieli racj臋... jaki艣 czynnik chemiczny musia艂 si臋 dosta膰 na p艂ytki, co podwa偶a艂o wyniki bada艅.

Siedzia艂am ze s艂uchawk膮 przy uchu i wal膮cym sercem. Co艣 takiego spodziewa艂am si臋 us艂ysze膰, ale nadal by艂am wstrz膮艣ni臋ta.

- S艂uchaj, Ewo, musz臋 ju偶 i艣膰. Wy艣l臋 ci te pliki - powiedzia艂 Arthur nagle i si臋 roz艂膮czy艂.

By艂am tak oszo艂omiona efektami tej rozmowy, 偶e nie us艂ysza艂am otwieraj膮cych si臋 drzwi ani cichych krok贸w zmierzaj膮cych w moj膮 stron臋. Dopiero gdy poczu艂am ciep艂y dreszcz jego dotyku na sk贸rze, zrozumia艂am, co si臋 dzieje.

Odwr贸ci艂am si臋, by na niego spojrze膰. Na jego widok moje stanowcze postanowienia momentalnie zblad艂y. Wygl膮da艂 na bardzo nieszcz臋艣liwego.

- Ewo... - wykrztusi艂.

Poci膮gn膮艂 mnie w swoje ramiona i oboje zalali艣my si臋 艂zami. A potem zacz膮艂 m贸wi膰. Po 艂acinie.

- Czy pami臋tasz, jak po walce z Protiksem zosta艂em zabrany do twojego domu, gdzie mia艂 si臋 zatroszczy膰 o mnie lekarz Tychon?

Wolno potrz膮sn臋艂am g艂ow膮. W miar臋 jednak jak m贸wi艂, w mojej g艂owie pojawi艂 si臋 obraz starszego m臋偶czyzny...

- Grek? - wyszepta艂am.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Kiedy le偶a艂em chory i nieprzytomny, siedzia艂a艣 ze mn膮 dniami i nocami, koj膮c moje koszmary 艣piewem... przypominaj膮c mi, 偶e mam dok膮d p贸j艣膰, mam dok膮d wraca膰. Wtedy w艂a艣nie si臋 w tobie zakocha艂em.

Widzia艂am go le偶膮cego na pos艂aniu. Krople wody po艂yskiwa艂y na jego sk贸rze.

Pami臋ta艂am.

- A ja zakocha艂am si臋 w tobie - westchn臋艂am.

U艣cisn膮艂 moje d艂onie.

- Ale by艂em tylko niewolnikiem, a ty by艂a艣 kobiet膮 szlachetnego pochodzenia, zar臋czon膮...

- Co? - wyj膮ka艂am.

- Z Kasjuszem Malchusem. Prokuratorem.

Kiedy wymawia艂 te s艂owa, poczu艂am, 偶e serce zaczyna mi wali膰 jak m艂otem. Przeszed艂 mnie zimny dreszcz i nagle zacz臋艂am si臋 dusi膰.

- Oddychaj, Liwio - powiedzia艂. - Prosz臋...

- Seth - j臋kn臋艂am. - On si臋 dowiedzia艂!

Poczu艂am, 偶e wymykam si臋 z u艣cisku Setha i spadam w ciemno艣膰... zn贸w niesko艅czenie samotna...

Sta艂am i czeka艂am na niego, na mojego ukochanego Sethosa. Rzeka b艂yszcza艂a w 艣wietle ksi臋偶yca przyzywaj膮co. Vibia zdoby艂a dla nas przepustki na statek handlowy i wkr贸tce b臋dziemy ju偶 na pok艂adzie statku tn膮cego wod臋, coraz dalej i dalej... Nerwowo uderza艂am stop膮 o ziemi臋, wystukuj膮c sobie cichutki rytm, by zaj膮膰 czym艣 my艣li. Jeszcze raz przepowiada艂am sobie plan, modl膮c si臋, by nie zasz艂o nic nieprzewidzianego.

Dzi艣 w nocy mieli艣my jedyn膮 szans臋 ucieczki. Jutro Seth mia艂 opu艣ci膰 dom Flawii i Domitusa i wr贸ci膰 w kajdanach do koszar gladiator贸w. A Kasjusz by艂 daleko - podr贸偶owa艂 do Camulodunum w interesach, dok膮d zabra艂 wi臋kszo艣膰 swojej stra偶y. Sabina, moja s艂u偶膮ca, pomog艂a mi poda膰 艣rodki odurzaj膮ce dw贸m pozosta艂ym stra偶nikom.

Setha jednak nie by艂o. Co si臋 z nim sta艂o? Dr偶a艂am, cho膰 wcale nie z zimna - tak bardzo przepe艂nia艂 mnie strach. O niego i o mnie sam膮. Czy zosta艂 schwytany? Czy Flawia si臋 dowiedzia艂a? Gdyby Kasjusz us艂ysza艂 o naszej ucieczce, kaza艂by zabi膰 Setha. A mnie?

Wbi艂am wzrok w ciemno艣膰. I nagle go us艂ysza艂am. Mojego ukochanego ch艂opca.

- Liwia...

Bieg艂, kryj膮c si臋 w cieniu, a jego p艂aszcz wydyma艂 si臋 na wietrze. Wyci膮gn膮艂 do mnie r臋ce.

Pobieg艂am w jego stron臋, ale zanim go jeszcze dotkn臋艂am, wydysza艂:

- Musimy si臋 st膮d wydosta膰, oni chyba...

Nigdy nie doko艅czy艂 tego zdania. Oni rzeczywi艣cie tam byli. Czekali w ciemno艣ciach. Obserwowali mnie i czekali na niego, przygotowuj膮c zasadzk臋. Zrozumia艂am to, gdy tylko poczu艂am ich 偶elazny u艣cisk. Nie by艂o raptownych krok贸w na bruku ani po艣cigu. Spojrza艂am na Setha i zobaczy艂am, 偶e jego r贸wnie偶 schwytano. Krzykn膮艂 z b贸lu, gdy wykr臋cili mu rami臋, w kt贸re wcze艣niej zosta艂 ranny. Kiedy walczyli艣my, by si臋 wyswobodzi膰, Kasjusz Malchus wolno podszed艂 do mnie z ustami wykrzywionymi w okrutnym u艣miechu.

- Chyba nie my艣la艂a艣, 偶e uda ci si臋 uciec, m贸j skarbie? - sykn膮艂, chwytaj膮c mnie swoj膮 ohydn膮 r臋k膮 pod brod膮 i unosz膮c mi g艂ow臋 tak, 偶e musia艂am na niego spojrze膰. - Twoja naiwno艣膰 mnie zdumiewa. Czy nie m贸wi艂em, 偶e Londinium nale偶y do mnie? Nikt mnie nie zwiedzie. Kupi艂em tu wszystkich. Nie mo偶esz liczy膰 na to, 偶e ktokolwiek stanie po twojej stronie. Ty g艂upia dziewczyno. Nawet tw贸j ojciec...

- On nie jest moim ojcem.

Kasjusz niebezpiecznie zmru偶y艂 oczy. Nie lubi艂, kiedy mu przerywano.

- Nawet tw贸j ojciec 颅- kontynuowa艂 bez zaj膮kni臋cia 颅- da艂 si臋 kupi膰.

Pog艂adzi艂 mnie po policzku niemal z rozczuleniem.

- Jaka szkoda. Jeste艣 taka urocza...

Wzdrygn臋艂am si臋 i odwr贸ci艂am g艂ow臋. Uchwyci艂am spojrzenie Setha przepe艂nione nienawi艣ci膮.

- Ale rzuca膰 si臋 w jego ramiona! Niewolnicza ho艂ota! Gladiator pokiereszowany po niezliczonych walkach! Co za bezmy艣lno艣膰! My艣la艂em, 偶e jeste艣 m膮drzejsza.

Z艂膮czy艂 palce, szczypi膮c mnie m艣ciwie, po czym odwr贸ci艂 si臋 do Setha.

- Wygra艂e艣 swoj膮 ostatni膮 walk臋, gladiatorze - wypali艂. - Tym razem przeszed艂e艣 samego siebie. Nikt nie rzuca bezkarnie wyzwania Kasjuszowi Malchusowi... A ju偶 na pewno nie taki 艣mie膰, kt贸ry chcia艂 po艂o偶y膰 swoje brudne 艂apy na tym, co nale偶y do mnie.

Patrzy艂am z przera偶eniem, jak Kasjusz podchodzi powoli do Setha i wymierza mu okrutnego kopniaka w brzuch. Seth j臋kn膮艂 i zwin膮艂 si臋 wp贸艂. A potem Kasjusz wyj膮艂 z pochwy d艂ugi, zakrzywiony sztylet, przeci膮艂 p艂aszcz Setha i zerwa艂 z niego tunik臋. Roze艣mia艂 si臋, kiedy zobaczy艂 zabanda偶owane rami臋.

- Czy ta karykatura cz艂owieka by艂a tego warta, kochanie? - prychn膮艂, po czym bezlito艣nie zacz膮艂 zadawa膰 ciosy. Trysn臋艂a krew, Seth j臋kn膮艂 i pad艂 na twarz.

- I ty 艣miesz si臋 zwa膰 gladiatorem - szydzi艂, kopi膮c bestialsko skulonego u jego st贸p, brocz膮cego krwi膮 cz艂owieka.

- Przesta艅! - krzykn臋艂am, pojmuj膮c wreszcie, 偶e Kasjusz szykuje dla nas powoln膮 艣mier膰.

Kasjusz si臋 odwr贸ci艂.

- Ach, dzi臋kuj臋 ci, moja s艂odka Liwio, 偶e nie pozwoli艂a艣, by ponios艂y mnie emocje. Nie chcia艂bym, 偶eby niewolnik przegapi艂 nast臋pny punkt programu.

Pochyli艂 si臋, poderwa艂 Setha z ziemi i rzuci艂 go na 艣cian臋. Us艂ysza艂am trzask p臋kaj膮cych ko艣ci czaszki uderzaj膮cej o mur. G艂owa zachwia艂a mu si臋 bezw艂adnie, kiedy pr贸bowa艂 zachowa膰 przytomno艣膰. Kasjusz z艂apa艂 go za w艂osy i poderwa艂 mu g艂ow臋 do g贸ry. A potem z nienawi艣ci膮 uderzy艂 go w twarz.

- Uwa偶aj teraz, gladiatorze. Teraz poder偶n臋 twojej s艂odkiej kruszynie gard艂o...

Dostrzeg艂am b艂ysk no偶a, gdy wolno do mnie podchodzi艂. Pr贸bowa艂am si臋 wyrwa膰 trzymaj膮cym mnie m臋偶czyznom, ale tylko chwycili mnie mocniej. Kasjusz pochyli艂 si臋 nade mn膮, a twarz wykrzywi艂a mu 艣wiadomo艣膰 bestialstwa, kt贸rego za chwil臋 mia艂 si臋 dopu艣ci膰. Nagle jego usta zwar艂y si臋 z moimi w parodii poca艂unku.

Us艂ysza艂am, jak Seth warkn膮艂 z w艣ciek艂o艣ci, a kiedy Kasjusz si臋 odsun膮艂, poczu艂am gor膮ce ostrze przesuwaj膮ce si臋 po moim gardle.

Zamkn臋艂am oczy. Czu艂am, jak wraz z bulgotem krwi zmieszanej z powietrzem uchodzi ze mnie 偶ycie. Osun臋艂am si臋 na ziemi臋.

- Nie!

Z oddali s艂ysza艂am, jak Seth krzyczy... walczy... Zn贸w rozleg艂 si臋 krzyk, a potem tupot st贸p. Kiedy ju偶 traci艂am przytomno艣膰, us艂ysza艂am, jak Seth m贸wi:

- Liwia... Prosz臋... Oddychaj... Liwia...

Rozdzia艂 74
Razem

Londyn

A.D. 2013

Zach艂ysn臋艂am si臋, pr贸buj膮c z艂apa膰 powietrze... P艂uca pali艂y mnie 偶ywym ogniem.

Otworzy艂am oczy i wbi艂am dzikie spojrzenie w oczy Setha. Trzyma艂 na mojej twarzy mask臋 tlenow膮. Serce wali艂o mi jak m艂otem, ale p艂uca zacz臋艂y wype艂nia膰 si臋 powietrzem.

- Uciekli艣my? - zapyta艂am bez tchu.

- Nie, kochanie. - Ze smutkiem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Nie uda艂o nam si臋.

Trzyma艂 mnie mocno w ramionach, a偶 wreszcie dreszcze ust膮pi艂y. Potem zani贸s艂 mnie do 艂贸偶ka i po艂o偶y艂. Usiad艂 obok.

- Kasjusz uciek艂. W zasadzie nawet niedra艣ni臋ty...

- W zasadzie?

- Ci膮艂em go tylko raz...

- Jak? By艂o ich tylu...

- Kiedy zobaczy艂em n贸偶 na twoim gardle, wyrwa艂em si臋 tym dw贸m, kt贸rzy mnie trzymali, i rzuci艂em si臋 na Kasjusza - zbyt p贸藕no, by ci臋 ocali膰. Przechwyci艂em jego n贸偶 i celowa艂em prosto w serce, ale uchyli艂 si臋 i tylko lekko rani艂em go w rami臋. Wtedy skoczyli na mnie wszyscy. Nie mia艂em ju偶 si艂 ani woli walki. Umiera艂a艣... S艂ysza艂em nawo艂ywania jakich艣 rzymskich 偶o艂nierzy, kt贸rzy w艂a艣nie wp艂yn臋li do portu, pewnie tych, kt贸rych Kasjusz nie zd膮偶y艂 jeszcze przekupi膰. Odwo艂a艂 swoje stra偶e. Kopn臋li mnie po raz ostatni, b艂臋dnie za艂o偶yli, 偶e nie 偶yj臋, i uciekli. Ale Kasjusz nagle si臋 odwr贸ci艂, wyci膮gn膮艂 n贸偶 i wrazi艂 mi go w nog臋, 艣miej膮c si臋 szyderczo: „Na wypadek, gdyby艣 chcia艂 gdzie艣 pobiec, 艣mieciu...”. By艂em bardziej martwy ni偶 偶ywy. Z trudem utrzymywa艂em otwarte powieki, ale chcia艂em umrze膰 obok ciebie - wi臋c zacz膮艂em si臋 czo艂ga膰 w twoj膮 stron臋. Nagle zrozumia艂em, 偶e nie ma ci臋... zabrali ci臋 ze sob膮... By艂em sam. Wtedy s艂owa Kasjusza zap艂on臋艂y w mojej g艂owie jak pochodnia. Nie mog艂em pozwoli膰 mu wygra膰. D藕wign膮艂em si臋 na kolana i powlok艂em si臋 z powrotem do koszar. Nie uda艂o mi si臋 doj艣膰 do celu. Matthias mnie znalaz艂, ale wtedy ju偶 trawi艂a mnie gor膮czka.

- Jaka gor膮czka?

- Gor膮czka, kt贸ra mnie zabi艂a. Gor膮czka, kt贸ra mnie tu przywiod艂a. Gor膮czka, kt贸r膮 ci臋 nie zara偶臋. Ewo, nie jestem podobny do ciebie. Jestem... martwy.

- Ja r贸wnie偶 umar艂am.

- Nie, ty dosta艂a艣 si臋 tutaj inn膮 drog膮. Urodzi艂a艣 si臋 tu. Ja nie. Nie nale偶臋 do tego 艣wiata. Przyby艂em tutaj, by zrozumie膰 mechanizm gor膮czki, ale... znalaz艂em ciebie. I nie mog臋 znie艣膰 my艣li, 偶e zn贸w ci臋 strac臋. Nie zni贸s艂bym tego jeszcze raz.

- Nie stracisz mnie. Jestem twoja - powiedzia艂am, nachylaj膮c si臋, by go poca艂owa膰.

Odwr贸ci艂 g艂ow臋.

- Kocham ci臋, Ewo, ale jestem nosicielem 艣mierci...

- Nie wierz臋 ci - powiedzia艂am, przesuwaj膮c d艂onie po jego idealnej twarzy. Nie mog艂am pozby膰 si臋 obrazu tej samej twarzy - zakrwawionej i posiniaczonej. Ca艂owa艂am jego oczy, skronie, policzki, szyj臋... przesuwaj膮c si臋 w stron臋 ust.

- Ewo, przesta艅... - j臋kn膮艂. - M贸j poca艂unek ci臋 zabije.

- A zatem b臋dzie to dobra 艣mier膰 - szepn臋艂am, ujmuj膮c jego twarz w d艂onie.

Kiedy nasze usta si臋 spotka艂y, wiedzia艂am, 偶e chc臋 p贸j艣膰 wsz臋dzie tam, dok膮d zaprowadzi mnie ta mi艂o艣膰.

Podzi臋kowania

Kiedy by艂am ma艂膮 dziewczynk膮 pisz膮c膮 historyjki i rysuj膮c膮 rysunki na pod艂odze salonu, moi rodzice nie szcz臋dzili mi zach臋t i nawet w trudnych czasach troszczyli si臋 o to, by nie zabrak艂o mi o艂贸wk贸w i czystych kartek. Od tamtej pory, niezale偶nie od tego, jakie wyzwania przed sob膮 stawia艂am, zawsze oferowali mi bezwarunkowe wsparcie, za co zawsze b臋d臋 im niesko艅czenie wdzi臋czna.

Dzi臋kuj臋 moim dzieciom, Aksie i Maksowi, za prowadzenie ze mn膮 nieustannych rozm贸w o Ewie, Parallonie i teorii strun (oraz zainspirowanie mnie do stworzenia jednej czy dw贸ch postaci!).

Ogromne wyrazy wdzi臋czno艣ci sk艂adam znakomitej Shannon Park, mojej uroczej redaktorce, kt贸ra tak troskliwie i umiej臋tnie zaj臋艂a si臋 t膮 ksi膮偶k膮. Dzi臋kuj臋 niesamowitym ludziom, kt贸rych spotka艂am w wydawnictwie Penguin - Francesce, Zosi, Jen, Jess, Camilli, Jo, Susanne, Katy, Helen, Samancie - i wszystkim tym, kt贸rych jeszcze nie spotka艂am, a kt贸rzy tak ci臋偶ko pracowali nad tym, by Gor膮czka mog艂a ujrze膰 艣wiat艂o dzienne.

Gdy mieszka si臋 w Londynie, ka偶dego dnia do艣wiadcza si臋 podr贸偶y w czasie - wsp贸艂czesne budynki wyrastaj膮 tu偶 obok zabytk贸w. Zawsze przechadza艂am si臋 tymi ulicami, wyobra偶aj膮c sobie duchy z poprzedniego 偶ycia, wi臋c koncepcja podr贸偶y w czasie nie wydawa艂a mi si臋 obca ani dziwaczna. Lecz czas wirusowy owszem, podobnie jak teorie naukowe, kt贸re mog艂y wspiera膰 t臋 koncepcj臋. Zawsze b臋d臋 d艂u偶na mojej siostrze Caroline, kt贸ra przeczyta艂a r臋kopis i poprawi艂a najbardziej ra偶膮ce b艂臋dy zwi膮zane z medycyn膮. Jestem te偶 bardzo wdzi臋czna doktorowi Markowi Zuckermanowi ze szpitala King's College za sprawdzenie fragment贸w dotycz膮cych wirusologii.

Serdeczne podzi臋kowania dla prawdziwego doktora Mylne'a (偶adnych skojarze艅 z profesorem Mylne'em z St Mag's) za sumienne przeczytanie Gor膮czki od deski do deski, w艂膮cznie z najbardziej romantycznymi fragmentami, pod k膮tem zgodno艣ci z prawd膮 historyczn膮.

Dzi臋kuj臋 r贸wnie偶 naukowcom i historykom, kt贸rzy tak hojnie dziel膮 si臋 swoj膮 wiedz膮 w internecie, i tym, kt贸rzy publikuj膮 swoje badania w formie ksi膮偶kowej. Szczeg贸lnie wiele skorzysta艂am na lekturze Roman London (Rzymski Londyn) autorstwa Jennie Hall i Ralpha Merrifielda oraz The World of the Gladiator (艢wiat gladiatora) autorstwa Susanny Shadrake.

Do艂o偶y艂am wszelkich stara艅, by skontaktowa膰 si臋 z Michio Kaku z pro艣b膮 o zgod臋 na wykorzystanie cytatu na pocz膮tku cz臋艣ci II. Mam nadziej臋, 偶e doceni ten niewielki ho艂d.

Pisanie jest czynno艣ci膮 nies艂ychanie samolubn膮 i wymagaj膮c膮 samotno艣ci, dlatego partnerzy pisarzy s膮 zazwyczaj osobami szalenie hojnymi i wyrozumia艂ymi. Nikt nie jest bardziej wyrozumia艂y od mojego m臋偶a Chrisa. Dzi臋kuj臋 mu za cierpliwe wys艂uchiwanie mnie i przenikliwe komentowanie moich narracyjnych dylemat贸w oraz za udzielan膮 z ca艂ego serca zgod臋 na zatrzaskiwanie drzwi i znikanie z 偶ycia. Bez jego wsparcia niczego bym nie osi膮gn臋艂a.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Shulman?e Goraczka
Goraczka o nieustalonej etiologii
Janion Gor膮czka romantyczna, kulturoznawstwo
Leki narkotyczne przeciw b贸lowe i przeciw gor膮czkowe, Farmakologia01.10
MZR Gor膮czka 2
GORACZKA PLAMISTA GOR SKALISTYC Nieznany
Projekt gospodarki wodno 艣ciekowej, Gospodarka wodno 艣ciekowa, Nowy folder (3), Gor膮cy, inne projekt
Goraczka Q, Epi, Bydlo
Gor膮czka z艂ota w Treblince
Goraczka chwili Viveca Sten
gor膮czka
EPIDEMIA GOR膭CZKI KRWOTOCZNEJ EBOLA W KRAJACH AFRYKI
Goraczka u dzieci 1008

wi臋cej podobnych podstron