07 stycznia 2009 Tanie mięso jedzą psy... Pan Tadeusz Cymański, poseł Prawa i Sprawiedliwości stwierdził w audycji” Kawa na ławę”, że:” Nie wyobrażam sobie demokracji bez telewizji publicznej”(???). Abstrahując już od słowa „publiczna”, które to słowo ma ukryć prawdziwe oblicze telewizji państwowej, a tak naprawdę własnościowo niczyjej, za to opanowanej przez różnego rodzaju gangi polityczne, zwane w demokracji eufemistycznie- partiami… Demokracja- jak już wielokrotnie pisałem - wymaga kłamstwa i demagogii, no i większości w tej materii… Przepchną każde kłamstwo, jeśli znajdą dla niego większość… I to kłamstwo- na zasadzie demokratycznej - staje się prawdą.. A czym najbardziej można propagować tego typu „wartości”? Musi być propagandowa tuba, bo bez niej lud- który w demokracji jest narzędziem legitymizacji władzy- nie wiedziałby, który gang aktualnie może poprzeć, żeby był okłamywany i manipulowany.. I prawda nie ma się jak przebić, i nie ma nas jak wyzwolić.. Może to miał na myśli William Gladstone mówiąc, że:” Przesądom powinno się pozwolić by się rozmnażały w kieszeniach ludzi”(???). A urzędnicy i tak nie chcą służyć ludziom, tylko nimi rządzić.. A propos przesądów: coraz częściej zapadają coraz bardziej kuriozalne wyroki.. Na razie to wszystko się rozkręca, ale powoli, powoli do celu.. W Końskich, właściciele stada koni, z których kilka zdechło, pardon oczywiście „ umarło”, bo to też nasi bracia, no jeszcze nie w wierze, ale powoli do celu- w ramach równouprawnienia zwierząt i ludzi- otrzymali w wyroki w zawieszeniu, za „ znęcanie się nad zwierzętami”(??). Ciekawe, jak bardzo” okrutni” musieli być właściciele tych koni, że tak bardzo” znęcali” się nad swoimi zwierzętami? Czasami jeżdżę do Końskich i zapytam tamtejszych mieszkańców, o co chodziło naprawdę z tymi końmi? I jeszcze dziesięć lat temu, było nie pomyślenia, żeby skazywać właścicieli za to, że jego zwierzę zdechło z jakiegoś powodu.. W końcu to jego koń i jak coś się stało, to bardziej cierpi jego właściciel, niż ktoś postronny… A wypadki chodzą po ludziach.!. Podobno właściciele nie zapewnili odpowiednich warunków swoim zwierzętom.(???). Jest to tak mętny zapis, że na jego podstawie, każdą okoliczność można uznać za „ nie zapewnienie warunków” i na tej podstawie skazać każdego. Bo nawet gdyby zwierzę trzymać w warunkach luksusowych i przyjdzie trąba powietrzna, to zawsze można powiedzieć, że „ nie zapewniono odpowiednich warunków bezpieczeństwa”.. Kilka lat temu natknąłem się gdzieś, chyba w” Najwyższym Czasie” , na analizę ustawy, dotyczącej praw zwierząt wypichconej przez Goeringa, który bardzo kochał zwierzęta, ale ludzi jakby mniej.. Czego tam nie było? I czas przewozu, i czas na odpoczynek podczas przewozu, łącznie z wyprowadzaniem z wagonów i odpowiednie warunki przewozu.. Można powiedzieć dowcipnie, że praczka tak zajęta była przy babci praniem, że nie zauważyła, kto jej od tyłu zrobił dziecko… Równouprawnianie zwierząt z ludźmi musi , wcześniej czy później, dla ludzi skończyć się tragicznie.. W końcu zwierzęta- poprzez szalone ustawodawstwo- zostają wyjęte spod jurysdykcji własnościowej człowieka.. Już człowiek- właściciel nie będzie ich właścicielem, tylko anonimowy ustawodawca, który z człowiekiem będzie mógł zrobić co zechce( może w przyszłości łącznie z karą śmierci za znęcanie się nad zwierzętami).. Planeta koni, a potem małp, bo Orwellowskich świń już jest wiele - coraz bliżej.. A jak będzie trzeba powoła się znowu Departament IV SB, kryptonim „D”, zajmujący się „pobiciami , podpaleniami i morderstwami” na właścicielach zwierząt.. A czemu nie? Cel- w socjalizmie- uświęca środki… No nie tak mówił Lenin? Przecież Jan Samsonowicz „powiesił się” na płocie Stoczni Gdańskiej, a Komisja Rokity sporządziła listę 122 pomordowanych opozycjonistów.... Podobna sprawa, ale dotycząca dziecka pewnej pani, która podobno pod wpływem alkoholu zasnęła na przystanku autobusowym, i tym samym naraziła na niebezpieczeństwo 5 letnie dziecko(???). Jak podało Ministerstwo Prawdy- grozi jej 5 lat więzienia! Zwróćcie państwo uwagę… Nic się nie stało, to było jej dziecko, być może zasnęła i nie koniecznie pod wpływem alkoholu, ale na przykład zmęczenia, ale z uwagi, że mogło się coś złego wydarzyć, zostanie ukarana(??). Karać za prawdopodobieństwo zdarzenia, to jest oczywiście koniec cywilizacji łacińskiej, bo w niej karało się za przestępstwo wobec kogoś innego i musiał być poszkodowany… Dzisiaj wystarczy prawdopodobieństwo, domniemanie, widzi mi się ustawodawcy i interpretacja policjanta.. I nie potrzebny jest do całości winy- poszkodowany… Bo po co komu w ustroju, w którym każdy jest winny, tylko trzeba go dobrze przesłuchać- poszkodowany? Policjant może ukarać za” nadmierną” szybkość, za przejechanie żółtego światła, domniemanego czerwonego, albo inne” wykroczenia”( chyba po to wymyślono- wykroczenia- nie ma poszkodowanego) i delikwent i tak jest na pozycji przegranej… Bo gdy dwóch policjantów zaświadczy, że jadąc ulicą, prowadzący samochód” niebezpiecznie się wychylał stwarzając niebezpieczeństwo”, a nic się nie stało, nie było zdarzenia- to komu sąd da wiarę? Poza tym, kto się tłumaczy, ten się oskarża.. Karanie za prawdopodobne sytuacje i zdarzenia - to koniec marzeń o normalności! Łączy się to z promowaną wszędzie tzw. prewencją.., czy promowaniem przewróconego do góry nogami- prawa! Dobrze, że Unia Europejska nie ukarała nas, dwa lata temu, za rezolucję, którą przyjął Parlament Europejski, oskarżającą nas o” rasizm, ksenofobię i nietolerancję”- i to w Święto Bożego Ciała.. Rezolucje te poparły wtedy- Platforma Obywatelska i Sojusz Lewicy Demokratycznej.. Dwie” polskie” partie.. Ale jakoś dziwnie antypolskie… A czy w Polsce ogóle jest problem rasizmu, nietolerancji i ksenofobii?? A kogo to obchodzi..? A może” rasizmem, nietolerancją i ksenofobią” jest wypowiedź pana Stefana Niesiołowskiego z Platformy Obywatelskiej , który o konflikcie izraelsko- palestyńskim stwierdził, że:” wszystkie racje są po stronie Izraela”(???). A skąd pan marszałek wie, po której stronie są racje? Ale widocznie skądś wie..? A może tak jak u Moliera, pan Jourdain- nie wie, że mówi prozą.. To tak jak kiedyś ukazał się w „Rzeczpospolitej” dodatek finansowany przez Narodowy Bank Polski, którego zadaniem jest- przypominam- stanie na straży złotówki, a w nim artykuł pod tytułem ”Euro dla nas wszystkich”(???). Prawda, że zabawne..? W socjalizmie trzeba odróżnić cele rzeczywiste od celów deklarowanych, bo te przeważnie rozmijają się ze sobą.. A” gwałtowna fermentacja prowadzi do stanu octu, a kwas przemienia się w zgniliznę”- pisał konserwatywny Joseph de Maistre. A i tak tanie mięso jedzą psy… WJR
Polityka antypolska Powiernictwo Polskie przegrało przed sądem apelacyjnym w Kolonii proces z Eriką Steinbach i jej Związkiem Wypędzonych w sprawie zakazu kolportowania plakatu, na którym z jej wizerunkiem przedstawiono, zgodny z rzeczywistością, ekspansywny i antypolski charakter polityki niemieckiej. Zasądzone odszkodowanie w wysokości 50 tysięcy euro dla szefowej BdV, a także zwrot kosztów procesowych może puścić organizację senator Arciszewskiej-Mielewczyk z torbami. Tym bardziej że sąd, odrzucając apelację, zdecydował jednocześnie o niedopuszczalności rewizji w Trybunale Federalnym (odpowiednik Sądu Najwyższego). Równolegle putinowska Rosja nadal odmawia wzięcia na siebie odpowiedzialności za ludobójstwo w Katyniu i zrehabilitowania pomordowanych, a jej prokuratorzy twierdzą, że Polacy są sami sobie winni, gdyż wśród ofiar byli szpiedzy, a armia polska występowała przeciwko Sowietom. Na to wszystko z obojętnością patrzy rząd w Warszawie. Nie jest to przypadek, podobnie jak zrezygnowanie z edukacji historycznej młodych Polaków przez resort minister Katarzyny Hall. W okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości w Ministerstwie Edukacji Narodowej, kierowanym przez Romana Giertycha, został uruchomiony specjalny program wycieczek edukacyjnych uczniów do miejsc najważniejszych dla naszej historii. Pieniądze pochodziły z rezerwy uruchamianej przez ministra finansów na wniosek ministra edukacji. Szkoły mogły liczyć na nawet 70-proc. dotacje, a najbiedniejsi uczniowie na darmowe wyjazdy do Gdańska, na Westerplatte i pod Pomnik Poległych Stoczniowców, do Muzeum Powstania Warszawskiego, Grobu Nieznanego Żołnierza, na krakowski Wawel. Ale także np. śladami Józefa Piłsudskiego - do Wilna. Ponieważ jednak dla Platformy edukacja patriotyczna jest zbędna i nieeuropejska, resort edukacji w listopadzie ubiegłego roku "po cichu" z programu zrezygnował. Na co dzień zapędzeni, zapominamy, że świadomość historyczna, patriotyzm, a także nasza silna wiara - dzięki którym zwycięsko wyszliśmy z historycznych burz - są dla nas jako narodu - bezwzględnie najważniejsze. Zapominamy o uniwersalnym przesłaniu Jana Pawła II, że naród nie pamiętający o własnej przeszłości, staje się narodem bez przyszłości. Powstanie Wielkopolskie z 27 grudnia 1919 r., którego 90. rocznicę wybuchu właśnie obchodziliśmy, było jedynym zwycięskim, zakończonym wyparciem Niemców niemal z całej Wielkopolski, która weszła w skład odradzającej się Rzeczypospolitej. Wiedza o nim jest znikoma, o czym przekonują wyniki sondażu GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej". Tylko 46 proc. z ankietowanych wiedziało, że powstanie było skierowane przeciwko Niemcom, 63 proc. jako zwycięzców wskazało Polaków, 14 proc. Niemców, reszta albo nie wiedziała, albo stwierdziła, że nie zakończyło się ono zwycięstwem żadnej ze stron. Te wyniki są porażające i pokazują, czemu służy decyzja minister Hall. Jest to świadome doprowadzenie uczniów do amnezji historycznej. Wiadomo, jeżeli brak jest świadomości - tym łatwiejsze jest manipulowanie. Po diabła w "jednoczącej się Europie" polskim uczniom potrzebny jest taki balast jak znajomość historii własnego kraju? Nie będą jej mieli, to łatwiej przyswoją "właściwą", bo "europejską" jej wersję, np. że Armia Krajowa kolaborowała z Niemcami, Powstanie Warszawskie było nie liczącą się potyczką, a główną winą Polaków był współudział w krzywdzeniu bohaterskich Niemców wypędzeniami z rdzennie niemieckich ziem polskich. Taki oto ma być "ostatni etap" popieranego przez ekipę Tuska budowania "wspólnej tożsamości Europy", w ramach której Parlament Europejski postuluje zbudowanie Domu Historii Europejskiej oraz napisanie nowych, przygotowanych wspólnie przez autorów różnych narodowości podręczników historii. Można by tu wykazywać oczywistości, że historia Europy to dzieje rywalizacji (pokojowej bądź militarnej) poszczególnych państw kontynentu, a sama Europa nigdy nie stanowiła jednego tworu państwowego, religijnego, kulturowego czy narodowego, ale nie w tym rzecz. Meritum tkwi w tworzeniu przez Brukselę eurokomunizmu, któremu mają być podporządkowane wszystkie elementy życia społecznego. W tym i edukacja, w której treści nieprawomyślnych dla lewicy brukselskiej ma nie być. Dlatego w dokumencie dotyczącym inicjatywy na upamiętnienie nie zasłużyła np. Armia Krajowa, a rola powstania "Solidarności" jako przyczyny upadku imperium sowieckiego została prawie całkowicie zmarginalizowana. Polska, jako naród niosący kontynentowi wolność, nie ma prawa do własnego dumnego dziedzictwa w "nowoczesnej" Europie. Odwrotnie, ukazana polska historia ma polegać na zrównaniu ofiar niemieckiego ludobójstwa z katami. Nie dziwmy się więc, jeśli bombardowania Warszawy w 1939 r. czy faktyczna likwidacja miasta po Powstaniu Warszawskim zostaną porównane do cierpień ludności Drezna czy Berlina w 1945 r. A zresztą po co sięgać do Domu Historii Europejskiej, skoro już we wspólnym polsko-niemieckim podręczniku do historii zminimalizowano praktycznie do zera rolę Polskiego Państwa Podziemnego (nie mającego przecież odpowiednika w okupowanej Europie) oraz Armii Krajowej. Zapewne Tusk i Bartoszewski przedkładający czułe uściski z Angelą Merkel nad dbałość o polskie interesy obawiali się gniewu Eriki Steinbach... Minęły cztery lata od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej. Jesteśmy traktowani w niej jako petenci, a jedyna zmiana na naszą korzyść miała miejsce podczas rządów PiS, który narzucił twarde reguły gry z tzw. wypędzonymi i ich bezzasadnymi roszczeniami majątkowymi i terytorialnymi. Kolejne ekipy postkomunistyczne, Unia Wolności oraz obecny sojusz PO-PSL sprowadziły Polskę do roli zakładnika i bezwolnego wykonawcy wytycznych Brukseli. Tak jednak jest, jeśli krajem rządzą ludzie, którzy wychowani na marksizmie lub pseudoliberalizmie za nic mają suwerenność państwa i godność obywatela, a przykładają rękę do fałszowania ojczystej historii. W efekcie wciąż jesteśmy bezkarnie obrażani w prasie zagranicznej, co jakiś czas czytamy o polskich obozach koncentracyjnych, jak uczyniła to niedawno niemiecka "Die Welt", nazywając tak Majdanek. Kilka miesięcy temu międzynarodowym fenomenem stał się utwór "40:1" szwedzkiej grupy Sabaton, poświęcony bohaterstwu polskich żołnierzy Września 1939 r., opowiadający o nierównej, trwającej cztery dni walce 720 żołnierzy dowodzonych przez kapitana Władysława Raginisa z 42 tysiącami żołnierzy Wehrmachtu. Do połowy grudnia 2008 r. "40:1" został ściągnięty z internetowego portalu YouTube przez ponad półtora miliona osób. W tym czasie nad Wisłą za arcydzieło uznawany jest produkowany skrajnie nieprawdziwy film o obronie Westerplatte, powstaje z inicjatywy rządu tzw. muzeum II wojny światowej, w księgarniach piętrzą się książki tzw. "autorytetów", a nauka patriotyzmu traktowana jest jak największe przestępstwo przeciw obowiązującej nad Wisłą poprawności politycznej. Piotr Jakucki
Rzecz o chlebie. Lepszy od szynki smalczyk na pachnącej kromce - Bread and butter nie smakuje tak, jak polski chleb z masłem. Było ciężko, ale chyba najgorsze już za nami, ciągle jednak brakuje nam na obczyźnie polskiego chleba! Podobne żale usłyszały na Święta Bożego Narodzenia tysiące rodzin od swoich dzieci, które wyemigrowały "za chlebem". Chleba dzieciom za granicą brakuje, chociaż na chleb im wystarcza. Brakuje im chleba z polską, chrupiącą skórką, a nie z angielską, amerykańską czy jakąkolwiek inną. Nostalgia? Na pewno też. Ale trzeba przyznać, że prawdziwy polski chleb to pycha nad pychami. Co dopiero mówić o chlebie, którego młoda polska emigracja nie może pamiętać, ale pamiętają ludzie starsi. Jeszcze w latach pięćdziesiątych w większości gospodarstw wiejskich gospodynie wypiekały w piecach chleb bez użycia drożdży, na zakwasie. Chleb na zakwasie jest nie tylko pyszny, ale i zdrowy. Jak Cerber chroni nasze jelita. Zakwas to są też drożdże, ale tzw. drożdże proste, mające wyjątkowo dobroczynny wpływ na przewód pokarmowy. Kiedy chlebek na zakwasie posmarujemy smalcem ze skwarkami, można do tego dodać przysmażoną cebulkę, smakuje, że palce lizać! W tym miejscu dietetycy krzyknęliby chórem: weto! Chleb na zakwasie jest zdrowy, smalec nie! "Uczeni w chlebie oraz dodatkach do niego": dajcie nam czasem pomarzyć o smalczyku na pachnącej kromce. Czyż nie smakowałby ona lepiej niż ze sklepową "szynką"?
Tak się czujesz, jak się odżywiasz Chleba zjadamy o połowę mniej niż w latach trzydziestych ubiegłego wieku, ale ciągle dużo, rocznie przeciętnie "na głowę" od 65 do 72 kg. Polscy piekarze produkują dzisiaj ponad 600 rodzajów pieczywa i bułek. Jest więc w czym wybierać! Statystyczny Polak przeznacza na zakup przetworów zbożowych ok. 3,5 proc. swoich dochodów (im w kieszeni ma mniej, tym na wymienione produkty wydaje więcej), z czego na chleb ok. 2 proc., wszak jednak jest on podstawą żywienia wielu narodów. Chleb bochenkowy z ciasta spulchnionego przy pomocy mikroflory, drożdży czy zakwasu znany był od niepamiętnych czasów. Do prawdziwych fanek chleba na zakwasie należy Walentyna Rakiel-Czarnecka, wiceprezes Fundacji Dobre Życie, która wyprawia cuda, żeby Polacy odżywiali się zdrowo. Poddaje w wątpliwość skuteczność działania tych menedżerów, którzy nie potrafią zarządzać własnym zdrowiem, jedząc byle co i wyobrażają sobie, że dobrze zarządzają firmami. - Tak się czujesz, jak się odżywiasz - mawia Rakiel-Czarnecka i niezmordowanie organizuje konferencje prasowe o zdrowej żywności, z udziałem profesorów, których ściąga z całej Polski, wkładając w to wiele energii.
Żytni razowy lepszy niż pszenny To są ciekawe spotkania, bo profesorowie podczas konferencji twórczo się kłócą, nie we wszystkim zgadzając, powołując każdy na swoje publikacje i badania. Jeden uważa, że powinniśmy jadać wyłącznie pieczywo ciemne na zakwasie, inny proponuje śniadania francuskie z pieczywem białym, na kolację natomiast podawałby razowiec. Za to atakowany jest przez kolegów dowodzących absolutnej szkodliwości pieczywa białego. Kolejny profesor podsumowuje spór, że nie możemy uparcie jeść tylko bułek czy tylko razowego chleba, bo we wszystkim potrzebny jest umiar i równowaga. Dieta musi być urozmaicona, wtedy mniej wydawać będziemy na leki. Panowie się godzą się, że szkodliwe jest pieczywo białe produkowane metodami skróconymi, z ciasta nie do końca przefermentowanego. Pieczywo ciemne trudniej tak haniebnie w produkcji oszukać. Wyciągamy z dysputy wniosek, że zdrowszy jest żytni chleb razowy niż pszenny. Jak rozpoznać wypiek chlebopodobny, maszynowy - bo innego przecież w sklepach nie ma, taki z ciasta nie do końca przefermentowanego, profesorowie nie udzielają odpowiedzi. Może dlatego, że w prezydiach towarzyszą im zazwyczaj piekarze, którym czupryny jeżą się ze złości, gdy dziennikarze dopytują, jak rozpoznać na półkach w sklepie pieczywo z polepszaczami, którego jeść nie chcemy, bo to chemia. Pieką go pewno, co niemiara! Sekta piekarzy niechętnie przyznaje się do polepszaczy opartych na enzymach, które stosuje do wyrobu bagietek, kajzerek, pieczywa tzw. francuskiego. W takim pieczywie jest o połowę mniej mąki niż w normalnym chlebie, mamy więc do czynienia z wydmuszką, owszem często z chrupiącą skórką. Chcemy wiedzieć, co jemy. Znać wartości odżywcze chleba wkładanego w sklepie do koszyka, za który płacimy przy kasie. Rolą państwa jest wskazanie ludziom, jak powinni się odżywiać i dbałość o jakość chleba. Ale państwo o to nie dba. Już-już ma być ustawa o zdrowiu publicznym, ale ciągle jej nie ma.
Za mało jodu... Projekt ustawy jest. Kiedy Sejm projekt przyjmie, mało kto wie, że smak polskiego chleba się zmieni. Będzie w nim mniej soli podnoszącej walory smakowe, ale niezdrowej. Dziś zjadamy trzy razy więcej soli (głównie w wędlinach, chlebie, kapuście kwaszonej) niż w innych krajach Unii Europejskiej. Zdaniem lekarzy dietetyków, Polacy mają podniesiony próg sodowy (sól kuchenna to chlorek sodu). Co robić, smakuje nam słone! Tyle, że aż 9 mln z nas cierpi na nadciśnienie tętnicze, z czego przynajmniej 4,4 mln tylko dlatego, że je zbyt słono. Powinniśmy zjadać nie więcej niż 0,6 do 3,5 g soli dziennie, zjadamy 9 do 16 g! Między innymi dlatego, że w polskiej żywności za dużo jest soli, a za mało jodu niezbędnego dla człowieka, którego związki są zbyt skromnie dodawane do chlebowej mąki. Niedobór jodu m.in. obniża poziom inteligencji, powoduje ochrypłą mowę, znużenie, drżenie kończyn.
Najlepszy... domowy Rozróżniamy chleb żytni razowy i biały, chleb mieszany - żytnio-pszenny i chleb pszenny. W naszym kraju najwięcej zjadamy chleba mieszanego. Czy dzisiaj możemy pożywić się chlebem na zakwasie, niemaszynowym, przypominającym ten z wiejskich pieców? Tak, ale należy uzbroić się w cierpliwość i wyprodukować go samemu. Jak go zrobić, radzi jedna z licznych zwolenniczek chleba domowego. Przygotujmy zakwas: do miski wsypujemy ok. 20 dag mąki, mieszamy z letnią wodą (ok. 200 ml), powstaje gęsta papka. Miseczkę przykrywamy wilgotną ścierką i umieszczamy w miejscu nieprzewiewnym na trzy doby, w temperaturze nie przekraczającej 30 stopni Celsjusza. Zakwas mieszamy co ok. 12 godzin, uważając, żeby z miski nie uciekł i miał bąbelki! Im dłużej zakwas kiśnie, tym chleb jest bardziej kwaśny. Dolewamy do niego jeszcze ok. 100 ml letniej wody, dosypujemy trochę białej mąki pszennej, trochę mąki żytniej, całość mieszamy ręką do chwili, gdy ciasto nie uzyska konsystencji ciasta naleśnikowego. Znowu miskę przykrywamy wilgotną ściereczką i odstawiamy na dobę. Wyrabiamy ciasto, dolewając do zakwasu ok. 50 ml wody, dodajemy łyżkę soli (według dietetyków to za dużo), sypiemy mąkę, w zależności, jaki chcemy chleb jasny czy ciemny: białą pszenną, razową pszenną, żytnią zwykłą lub żytnią razową. Znawczynie informują, że jeżeli przeważać będzie mąka żytnia lub jakakolwiek razowa, ciasto powinno być bardziej płynne, a gdy mąka pszenna - bardziej spoiste. Jeszcze raz trzeba je wyrobić i odstawić na ok. 10 minut. Odstawić do rośnięcia na 2-4 godziny, przykrywając wilgotną ściereczką. Za 3, a może nawet za 8 godzin zacznie się misterium pieczenia i rozniesie po całym domu chlebowy aromat. Tutaj potrzebne jest doświadczenie, kiedy można się do pieczenia zabrać. Podłużną, wysoką brytfannę, smarujemy tłuszczem, wysypujemy mąką, przebijamy ciasto palcami. Foremkę napełniamy ciastem do połowy, znów przykrywamy wilgotną ściereczką, czekamy aż ciasto urośnie mniej więcej dwukrotnie. Przed wstawieniem brytfanki do nagrzanego piekarnika (na środkowy poziom), ciasto smarujemy pędzelkiem ciepłą wodą. Chleb pieczemy w temperaturze 200-210 stop. C. około godziny. A potem? Gratulacje za cierpliwość i poświęcony chlebkowi czas. Smacznego! Wiesława Mazur
Kronika wyprzedaży Polski (289) Zielonogórski Polmos dla Szwedów W styczniu 2003 r. minister skarbu podpisał umowę sprzedaży Polmosu Zielona Góra szwedzkiej firmie Vin&Spirt. Na kupno miało jeszcze wyrazić zgodę Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, ale, jak zwykle, była to tylko formalność. O kupno Polmosu zabiegało także Polskie Konsorcjum Alkoholi, które powołali polscy hurtownicy, lecz rywalizację ze Szwedami przegrali. Za 85 proc. akcji renomowanej firmy, producenta takich alkoholi, jak "Luksusowa Polska Wódka" czy "Gin Lubuski", Szwedzi zapłacili 129 mln zł; 15 proc. akcji przeznaczono dla pracowników, którzy dzięki tej łapówce i wywalczonemu przez związki zawodowe pakietowi socjalnemu, na zmianę właściciela firmy niewiele zwracali uwagi. Najważniejsze, że wpadnie im do kieszeni trochę grosza, na opędzenie najważniejszych wydatków, pensje mieli niskie. Nic nowego, tak się działo przy każdej prywatyzacji! Gdyby ekwiwalentu za zgodę na prywatyzację dla załóg nie było, każdy minister zajmujący się sprzedażą polskiego majątku publicznego, miałby utrudnione zadanie. Całkiem możliwe, że sprzedaż wielu przedsiębiorstw stałaby się wręcz nie do przeprowadzenia i że z tego powodu płynęłyby łzy liberałów gdańskich Lewandowskiego, Tuska i innych, którzy wymyślili akcje dla pracowników po preferencyjnych, zaniżonych cenach, a jak ceny preferencyjne nie wystarczyły - akcje zrobiono po zero złotych. Sprzedaż Polmosu w Zielonej Górze był niczym innym, tylko kontynuacją wyprzedaży firm dawnego zjednoczenia Polmos. Omawiany Polmos był trzecim pod względem wielkości produkcji alkoholu w kraju, po Polmosach w Białymstoku i Poznaniu. Przemyt rósł, ponieważ wyśrubowano podatek akcyzowy, alkohol był droższy niż w krajach ościennych - wówczas przemyt zawsze kwitnie i akcyza przynosi do państwowej kasy nie większe, ale mniejsze pieniądze. Polskie władze nie były w stanie tego pojąć. Polmos w Białymstoku przekształcony w jednoosobową spółką skarbu państwa stanowił rodzynek nie lada, miał największy udział w krajowym rynku. W ministerstwie skarbu, w pierwszym kwartale 2003 r., zarzekano się, że białostocka firma zostanie sprywatyzowana tylko przez Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie. Polmos w Poznaniu został sprzedany przez Aldonę Kamelę-Sowińską. Za 300 mln zł 80 proc. akcji spółki kupiła firma Santa Lina SA, zależna od ekspansywnej Pernod Ricard; PR, producent m.in. wódek "Absolut" i "Krone", posiadał 90 proc. głosów na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy Agrosu i brał udział w zażartym boju o prawo do wódczanych marek. Do 1989 r. sprzedaż polskich towarów za granicę mogła się odbywać tylko za pośrednictwem central handlu zagranicznego. Centralą, która sprzedawała wódki polskie za granicą, był Agros przejęty przez Pernod Ricard. Agros miał prawo do 20 znaków towarowych alkoholi polskich, które oferowano klientom poza krajem. Prawa do znaków towarowych sprzedawanych na rynku krajowym posiadały Polmosy. W nowej rzeczywistości politycznej i gospodarczej własność znaków towarowych wódek znalazła się w chaosie. Wojna o nie była okrutna. Agros w 2001 r. zrzekł się prawa do znaku firmowego "Wyborowa", ale w zamian Francuzom z Pernod Ricard polskie władze miały umożliwić zakup Polmosu Poznań. I tak się stało. Najbardziej znanym produktem zielonogórskiego Polmosu należącego do wielkiej wódczanej trójki: Białystok-Poznań-Zielona Góra była wódka "Luksusowa" (10 proc. udział w krajowym rynku sprzedaży). Zysk sprzedanego Szwedom Polmosu w 2001 r. wyniósł 13,1 mln zł brutto, w 2002 r. nie był mniejszy. Lubuska Wytwórnia Wódek Gatunkowych Polmos Zielona Góra SA działała ponad pół wieku, przynosząc dochody do skarbu państwa. V&S zobowiązał się, że zainwestuje w zakład 11 mln zł w ciągu trzech lat i że produkowane w Zielonej Górze alkohole będą korzystać z sieci dystrybucyjnej tej firmy w Unii Europejskiej i Stanach Zjednoczonych. Szef Pernod Ricard - Legerblad Peter - mówił, że wszystko, co zainwestowali, sobie odbiją, na razie ani im w głowie zamknąć kupioną wytwórnię wódek w Polsce, nastawiają się na rynek amerykański chłonący doskonale zielonogórską "Luksusową". Negocjacje o pakiet socjalny ze związkami zawodowymi trwały długo, pakiet został podpisany kilkanaście godzin przed zawarciem umowy prywatyzacyjnej. Chodziło głównie o gwarancje zatrudnienia i dodatkowe, poza akcjami, apanaże finansowe. Osoby, które przepracowały w zakładzie więcej niż 15 lat, dostały zapewnienie, że nie zostaną wyrzuceni na bruk przez cztery i pół roku. A jeśli jednak tak by się zdarzyło, wówczas pracodawca będzie musiał wypłacić zwalnianemu odprawę: wynagrodzenie za 4,5 roku. Nie zabierze pracownikom dopłaty do wczasów, kolonii i co rok da podwyżkę przynajmniej o wskaźnik inflacji. Polskie zakłady do rąk niepolskich przechodziły jak woda, narodowi z tego nie przybywało. Odwrotnie, utrwalało się dziedziczenie biedy, a biedni biednieli. Na początku 2003 r. jedna trzecia Polaków przyznawała się do ubóstwa. Według Głównego Urzędu Statystycznego, w ubóstwie żyło 34,5 proc. rodzin. Awans społeczny ograniczała zła edukacja. Wzrost gospodarczy w 2002 r. wyniósł 1,3 proc., przy takiej dynamice produktu krajowego brutto można było tylko marzyć, że bezrobocie będzie mniejsze i zwiększą się wynagrodzenia. Bieda zaczęła wyraźnie przechodzić z pokolenia na pokolenie. Wyrwać się z niej było coraz trudniej, ponieważ solidna edukacja z dobrą znajomością języków wymagała pieniędzy, w ten sposób koło się zamykało. Mnóstwo ludzi ledwo wiązało koniec z końcem. Tymczasem pewna pani i pięciu panów, świetnie przygotowanych do życia w III RP, którzy otrzymali fuchę bycia członkami Rady Polityki Pieniężnej, domagało się dodatkowych 300 tys. zł (na osobę) za trzy lata pracy w Radzie (od 1 sierpnia 1998 r. do 31 lipca 2001 r.), gdyż ich zdaniem za swoje usługi otrzymywali zbyt mało: "tylko" 25 tys. 840 zł miesięcznie. RPP decydowała, czy należy podwyższać stopy procentowe, czy nie, a to wymagało wiedzy oraz spotkania członków Rady raz, a może nawet dwa razy w miesiącu. Wiesława Ziółkowska, Cezary Józefiak, Dariusz Rosati, Jerzy Pruski, Grzegorz Wojtowicz i Bogusław Grabowski stwierdzili, że należą się im nagrody za wyczerpujące myślenie oraz "trzynastka", a Narodowy Bank Polski o tym zapomniał i nie chce sobie przypomnieć! Jeśli tak, stwierdzili, będą się sądzić. Proces trwał sześć miesięcy. Sąd orzekł, że roszczenia szóstki, (która kształcić swoje dzieci na pewno miała z czego) są bezzasadne, ponieważ - wyłożyła sędzia Małgorzata Miciorek-Wagner - zdaniem sądu członkowie RPP nie są zatrudnieni przez NBP. Wobec tego żadne nagrody i trzynastki od NBP im się nie należą. Rada to organ polityki państwa niezależny od banku centralnego - wyłuszczył sąd. Wielu ludzi na pazerność elit III RP zareagowało z bezradną wściekłością. Wiesława Mazur
Polską rządzą ci, przed którymi ostrzegał Mackiewicz Z Grzegorzem Eberhardtem, filmowcem, publicystą, autorem książki "Pisarz dla dorosłych. Rzecz o Józefie Mackiewiczu", rozmawia Roman Motoła - Co sprawiło, że traktuje Pan Józefa Mackiewicza w sposób tak osobisty? - Osobisty?... Chyba ma Pan rację, kiedyś, mniej więcej w roku 1983, osobiście zostałem urażony faktem, iż mając 33 lata (jestem z roku 1950), uważając się za człowieka w miarę inteligentnego, oczytanego, nie wiedziałem o istnieniu Józefa Mackiewicza. Po prostu, oto nagle uznałem się za OSOBNIKA, który dopiero co nauczył się czytać. Bo nie jest godne mądrego człowieka, aby najpierw poznawał twórczość Putramenta, Andrzejewskiego, Brandysów, aniżeli autora "Kontry"! Więc gdzieś właśnie dopiero w roku 1983 zacząłem się zapoznawać z jego dziełem. Gorączkowo, noce zarywając. Kosztem nawet roboty podziemnej, w którą wtedy byłem mocno zaangażowany. Szybko całą tę twórczość poznałem, wessałem w siebie, by nigdy już nie mieć wątpliwości, co jest dobrą literaturą, co jest dobrym esejem... - Wiele lat poświęcił Pan analizowaniu twórczości Józefa Mackiewicza, wyświetlanie mało znanych kart jego życiorysu, wreszcie - zabiegom, by pisarz ten stał się w Polsce tak znany i ceniony, jak na to zasługuje. - Od poznania spuścizny Józefa Mackiewicza do momentu, w którym zaczął rodzić mi się pomysł na książkę o nim, upłynęło ponad dziesięć lat. Na początku był to pomysł na artykuły interwencyjne mające wyjaśnić jedną tylko kwestię - dziwną, a zauważoną przeze mnie gdzieś w roku 1998. Dziwność polegała na tym, że książek jego autorstwa za diabła nie można było znaleźć w księgarniach! Bywał Stanisław Cat-Mackiewicz, a o istnieniu Józefa większość księgarzy nawet nie miała pojęcia. Ustaliłem, że od roku 1990 istnieje monopol na wydawanie jego tytułów ma londyńskie wydawnictwo Kontra Niny Karsov-Szechter. Przy okazji tego ustalania dowiedziałem się, iż ta sama osoba uniemożliwia tłumaczenie jego książek na języki obce, a wtedy, na początku lat 90., liczne były propozycje tego typu... Pisałem więc listy do Kontry, dzwoniłem - bez reakcji. Te same pytania powtórzyłem w dwóch tekstach zamieszczonych w "Rzeczpospolitej", z którą wtedy współpracowałem. Dalej nie było odpowiedzi. Zacząłem temat bardziej drążyć... I ani się spostrzegłem, gdy notatki urosły mi do stu stron... U progu roku 2000 podjąłem decyzję o zdecydowanym zajęciu się "sprawą J. Mackiewicza", czyli wyjaśnieniem przyczyn sekowania istnienia tego najważniejszego dla Polski pisarza i publicysty XX wieku. I tak minęło mi osiem lat... Niejako przy "okazji" rozplątywania "sprawy J.M." miałem dobry pretekst dla bliższego przyjrzeniu się jemu, ale i epoce, w której żył, a w której i ja żyłem lub której to epoki konsekwencje wpłynęły na moje życie, moją inteligencję, moje morale... - Rozmawialiśmy dla "Naszej Polski" ponad dwa lata temu, był Pan już na etapie szukania wydawcy. Tak więc trwało to długo. - Długo, zważywszy, iż nie było wydawcy, któremu by książka ta się nie podobała! Nikt nie kwestionował jej ani merytorycznie, ani objętościowo. Wszyscy zgodnie uznawali jej oryginalność, ważność itd., itp. - To dlaczego...? - Jeden z wydawców powiedział mi dosłownie: Jestem zbyt zależny od największego koncernu wydawniczego na naszym rynku, ażeby ryzykować niełaskę u niego. Dorzucił niewątpliwy opór kolporterski dla tego tytułu, także prowokowany przez ten sam koncern. Przyznał, iż część tytułów przez niego wydawanych korzysta z przeróżnych dotacji, często i z reklam. A tu znowu decydujący głos ma tenże sam koncern. - Wielu oburzyłoby się na sugestię, że w Trzeciej RP działa cenzura. - Na ul. Mysiej 2 już jej nie ma, i owszem. A tak poza tym... ładną mamy dziś pogodę! - Wracając do wydawcy... - Maszynopis trafił do Kornela Morawieckiego, osoby zresztą dopiero co poznanej przeze mnie. Przeczytał i zadzwonił. Pytał, po pierwsze, jakie chcę honorarium. Odmówiłem przecież tych pieniędzy, książkę pisałem nie dla forsy, a dla, szumnie mówiąc, sprawy! Tj. ratowania twórczości Mackiewicza. Zaraz też ruszyły prace redaktorskie Romka Lazarowicza, także pomysłodawcy całego wydania, rewelacyjnego graficznie, czytelniczo. W rezultacie po upływie kilku miesięcy książka została wydana przez wydawnictwo "LENA", inaugurując "Bibliotekę Solidarności Walczącej". Gwoli prawdy wspomnę, iż wkrótce po Morawieckim zadzwonił do mnie Rafał Ziemkiewicz, proponując za edytora swego wydawcę. - W swej książce udziela Pan - chociaż nie zawsze wprost - odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest on nadal pisarzem zamilczanym. Czy "sprawę Mackiewicza" uznać można w jakiś sposób za probierz kondycji polskiego państwa? - Przepraszam, ale zacytuję w tym momencie samego siebie. Po pierwsze, z motta książki: Chodzi o siłę jego twórczości prozatorskiej, publicystycznej. Ona jest groźna dla tych, którzy usiłują nas przekonać, jakoby komunizm nie miał nic wspólnego z socjalizmem. Dodam jeszcze słowa z rozdziału poświęconego Katyniowi: KGB, Związku Sowieckiego nie ma, natomiast - co najkonkretniej dziś wykłada Włodzimierz Bukowski - istnieją siły usiłujące przejąć pełną władzę nad globem. Siły te mają w swoim "CV" epizod o nazwie komunizm, mają, więc także "Katyń". I pewne jest, że wszystko uczynią, by do Historii przeszła inna, aniżeli prawdziwa, wersja ich "życiorysu". Wersja pozbawiona owych strasznych, niewybaczalnych "momentów". Niewybaczalnych, a jednocześnie najczyściej ukazujących - jak w przypadku Katynia - istotę idei. Istotę brzmiącą - cel uświęca środki! Reasumując - dziś Polską rządzą ci, przed którymi ostrzegał Mackiewicz, więc dlaczego mieliby pozwolić mu na swobodne istnienie, na istnienie proporcjonalne do jego wielkości literackiej, publicystycznej...?! - Mimo wielu przeciwności, ma Pan powody do satysfakcji. - Jasne! Wydawca zadbał już o to, by znalazła się ona w co ważniejszych bibliotekach polskich. Jednocześnie przydzielił mi tyle egzemplarzy książki, iż mogłem nią obdarować wiele osób przynależących do faktycznej elity intelektualnej kraju. To bardzo świadome działanie na rzecz Mackiewicza - tworzenie jego lobby. Wiele osób przyznaje mi się, że nie zdawali sobie sprawy, iż jest aż tak źle! Nie tylko z Mackiewiczem, jego twórczością, której nie nadaje się właściwej jej rangi. Dzisiejsze problemy z dorobkiem Mackiewicza są doskonałą, najcelniejszą ilustracją tego, jak w Polsce jeszcze jest niedobrze. Umysłowo! Jego sprawa jest papierkiem lakmusowym wyciągającym na jaw całe zło, pozoranctwo intelektualne dziś narzucone krajowi przez środowisko walczące kiedyś jedynie o ludzką twarz socjalizmu vel komunizmu, a nie o niepodległość. Ta różnica okazuje się do dziś bardzo ważna, aktualna. - Co dalej? - Właśnie, pytał Pan o moją satysfakcję... Tak jak wspomniałem, w jakiś sposób, i owszem, mam ją - rzecz zaistniała, trudno będzie komuś powiedzieć, a ja nie wiedziałem... Ale książkę swą pisałem głównie dla sprawy zaistnienia dzieła Józefa Mackiewicza. I tu, niestety, muszę odnotować totalną klapę. Czyli dokładny brak reakcji ze strony najwyższych władz. Jak Pan wie, głównym postulatem mej książki jest procesowe odebranie praw autorskich Ninie Karsov-Szechter, a więc osobie, która obdarzona zaufaniem testamentowym wzięła na siebie obowiązki właściwego zadbania o spuściznę Mackiewiczów. Minęły 23 lata i...! Chyba wystarczy tego czekania! Niestety - choć pewne mi jest, iż książka moja dotarła do odpowiednich osób - ani Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ani Urząd Prezydenta, nie dają znaku, iż interesują się sprawą. A dzieła Mackiewicza w księgarniach - na serio, w odpowiedniej proporcji do swej wielkości - tak jak nie było tak i nie ma! Tytułów tych nie ma masowo, nie ma w lekturach (chociażby relacje z Ponar, Katynia). Nie istnieją w obcych językach, np. litewskim, rosyjskim, białoruskim, ale i w niemieckim, francuskim, angielskim. A propozycje takich tłumaczeń od lat były składane pani Karsov-Szechter, odmawiała swej zgody. Dzieł tych nie ma także na ekranach kin, a podejść do nich ze strony środowiska filmowego było kilka. - Wymienia Pan w swej książce wielu "wrogów" autora "Lewej wolnej": osób, środowisk, jakim zdążył narazić się bezkompromisowy twórca. Czy rola outsidera, którym był przez większość życia i którym pozostał również po śmierci, przypadła mu wbrew jego woli, czy też zdecydował się na nią świadomie? - On niczego nie wybierał oprócz wierności prawdzie. To tamci wybrali sobie role, jaką odegrali czy odgrywają. Wybrali dla karier, dla kasy, dla "salonu", poklasku. Wybrali, bo byli np. szantażowani jakimiś swoimi grzeszkami. Wybrali ze strachu przed biedą, ośmieszeniem. Jeśli bycie w zgodzie z prawdą jest outsiderstwem, to - faktycznie był outsiderem! - Dziękuję za rozmowę.
Zabijani za Chrystusa Oficjalne dane: ponad 500 osób zabitych i pobitych. To do końca grudnia żniwo bestialskiego "polowania na chrześcijan" trwającego w Indiach od końca sierpnia 2008 r. Hinduistyczni fundamentaliści torturują, mordują, podpalają kościoły, gwałcą zakonnice. Trwa wojna religijna, a Boże Narodzenie było obchodzone w głębokiej konspiracji. Wszystko przy akceptacji lokalnych władz i policji. Milczy "cywilizowany" świat, podobnie jak w przypadku tragedii Czeczenii, Tybetu, Gruzji... Podczas zeszłorocznego Bożego Narodzenia w stanie Orisa zginęło kilkanaście osób, a 70 kościołów oraz 600 domów chrześcijan zostało zburzonych, podpalonych lub zniszczonych. Łącznie już wtedy ucierpiało podczas pogromów w Indiach około 5 tys. osób. Parę miesięcy później - gdy 23 sierpnia 2008 r. został zamordowany 85-letni lider hinduskich radykałów Laxmanananda Saraswati - okaże się, że były to dopiero "niewinne" początki krwawej eksterminacji wyznawców Chrystusa. Choć zabójstwa Saraswatiego i jego pięciu uczniów dokonała grupa maoistów, hinduscy ekstremiści obwinili o nie chrześcijan, i stało się to pretekstem do rozpętania na dobre antychrześcijańskich ataków. Jakie było ich faktyczne podłoże? Jak twierdzą przedstawiciele Kościoła w Indiach, powodem prześladowań jest społeczna i edukacyjna działalność instytucji chrześcijańskich wśród najbiedniejszych. - Przyczyny obecnego pogromu są złożone. Jedną z głównych jest zaangażowanie Kościoła w przezwyciężanie systemu kastowego, co fundamentaliści odczytują jako zagrożenie - uważa kard. Telesphore Placidus Toppo, arcybiskup Ranchi w Indiach. Według pragnącego zachować anonimowość księdza katolickiego ze stanu Orisa, ludzie bogaci należący do wyższych kast nie chcą, by członkowie niższych społeczności uczyli się, bo wtedy nie będą mogli być już w takim stopniu wykorzystywani jako niewolnicy na polach i w biurach.
Prześladowani jak pierwsi chrześcijanie Po fali pogromów, które rozpoczęły w stanie Orisa w regionie Kandhamal i okolicach, ze swych domostw uciekło ok. 50 tys. chrześcijan. Ponad 60 osób zostało zamordowanych, setki brutalnie pobito i zraniono. Zniszczono 500 domów i spalono 145 kościołów. Chrześcijanie są wyrzucani ze swoich domów, zmuszani pod groźbą śmierci do porzucenia wiary, ćwiartowani, paleni żywcem. Świat, w tym także polski rząd, poza instytucjami kościelnymi, nie reaguje... Jesteśmy prześladowani tak jak pierwsi chrześcijanie - napisali biskupi Orisy w specjalnym liście. Hierarchowie wskazują jednocześnie, że poważnym problemem dla wielu chrześcijan jest zapewnienie rodzinom podstawowego bytu, apelując jednocześnie do władz, by ukarały winnych i zrekompensowały poniesione przez chrześcijan straty. Rząd wschodnioindyjskiego stanu Orisa odmówił już jednak zapłacenia archidiecezji Katak-Bhubaneśwar odszkodowania w wysokości 30 mln rupii (ponad 612 tys. dolarów) za zniszczenie świątyń podczas fali antychrześcijańskich ataków. 20 października 2008 r. w Sądzie Najwyższym stanowy rząd stwierdził, że przemoc ta była wynikiem konfliktów na tle etnicznym, a nie religijnym, zaś wypłacanie jakichkolwiek odszkodowań instytucjom religijnym jako przeciwne świeckiej polityce państwa jest niemożliwe do zaakceptowania.
250 dolarów za... głowę księdza W Indiach cena życia chrześcijan nie jest wysoka. Jak poinformował londyński "The Times" za zabicie chrześcijanina czy zburzenie jego domu hinduistyczni ekstremiści płacą gotówką, żywnością bądź alkoholem. Głowę księdza "wycenili" na 250 dolarów. Spośród zamordowanych chrześcijan niektórzy zostali pocięci na kawałki, inni - spaleni żywcem. Pojawiają się obawy, że liczba ofiar śmiertelnych jest znacznie większa, aniżeli około sześćdziesięciu, o których mówią ostrożne dane szacunkowe. Mówi się, że mogło zostać "zlikwidowanych" nawet 1200 chrześcijan. Około 18 tysięcy osób zostało okaleczonych, wielu z nich dotkliwie. Rzesze chrześcijańskich kobiet zostały zgwałcone. Zniszczono ok. 4400 domów, 300 wiosek zostało "oczyszczonych". Obozy dla uchodźców, gdzie chrześcijanie szukają bezpieczeństwa i noclegu, są atakowane, a woda do picia - zatruwana.
Chrystianofobia Do tak bestialskiej eksterminacji chrześcijan w Indiach doszło w 60. rocznicę uchwalenia przez ONZ Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka - swoistego głosu sumienia naszych czasów. Deklaracja potwierdza niezbywalne prawo każdego człowieka do wolności wyznania religijnego, a w Indiach w dwudziestym pierwszym wieku przyznanie się do wiary w Chrystusa oznacza wyrok! To pokazuje jak martwe jest współczesne prawo. Nie zaskakują więc słowa kard. Leonardo Sandriego, prefekta Kongregacji Kościołów Wschodnich, który w wywiadzie dla dziennika "La Repubblica" stwierdził, że w momencie, gdy Kościół walczy z antysemityzmem i antyislamizmem, nasilają się prześladowania chrześcijan. Odnosi się wrażenie, podkreślił, że antychrześcijanizm jest niedostrzegalny, a w niektórych przypadkach zdaje się wręcz usprawiedliwiany (...). Tymczasem należy absolutnie zagwarantować chrześcijanom prawo do swobodnego wyznawania swojej religii. Na świecie szerzy się chrystianofobia - nie bez racji pisał dziennik włoskiego episkopatu "Avvenire", według którego nienawiść do chrześcijaństwa globalizuje się i przybiera formy nowego antysemityzmu. Podczas gdy antysemityzmowi czy islamofobii stawia czoła na świecie wiele międzynarodowych organizacji, to za chrześcijanami nie ujmuje się nikt z wyjątkiem Kościoła. Drastycznym przykładem jest właśnie tragedia Indii, w których, przy obojętności świata, wyznawców Chrystusa bezkarnie topi się we krwi.
Władze uspokajają i przymykają oko Sytuacja wraca do normy, a sprawcy pogromów są skutecznie karani - starają się przekonać opinię publiczną władze stanu Orisa. Premier Naveen Patnaik oświadczył nawet w lokalnym parlamencie, że w związku z aktami przemocy w okręgu Kandhamal co najmniej 10 tys. ludzi było przesłuchiwanych, a 598 zostało aresztowanych. Żaden jednak z tych wypadków nie dotyczył wydarzeń, jakie rozegrały się w Orisie po 23 sierpnia 2008 r. Według szefa rządu Orisy, od tego czasu spalono lub w inny sposób zniszczono 4215 domów i 252 kościoły lub domy modlitwy, a są to i tak dane wciąż niekompletne. Wbrew oficjalnej propagandzie władze dają przyzwolenie na antychrześcijańskie protesty. Na ulice Bhubaneśwaru, za zgodą władz Orisy, wyszło 16 listopada 50 tys. hinduistycznych fundamentalistów, którzy kolejny raz domagali się położenia kresu "przymusowym konwersjom", a także wzywali do obrony hinduizmu i wywodzącej się z niego "kultury Indii". W tym samym czasie w Bangalurze zostało aresztowanych... troje chrześcijan pod zarzutem zmuszania do wyrzeczenia się hinduizmu. Chrześcijan "osądzono" na podstawie zeznań fałszywych świadków. Jak informuje Wszechindyjska Unia Katolików, w ciągu ostatnich trzech miesięcy akty przemocy wobec wyznawców Chrystusa odnotowano w 14 z 30 indyjskich stanów. Władze zachęcają chrześcijan do powrotu do domów. Ci, co biorą to za dobrą monetę - przypłacają często życiem. W listopadzie ub.r. 52-letnia Birmala Nayak została pocięta na trzy kawałki, a jej szczątki porzucono w lesie. 45-letnia Lalita Digal "zaginęła" po tym, jak została zabrana ze swego domu na oczach świadków. Obie wróciły wcześniej z obozów dla uchodźców. W wiosce Tiangia spalono 25 listopada dwa domy należące do chrześcijan, a także jeden hinduisty, który ośmielił się przyjąć u siebie wyznawców Chrystusa. Wcześniej, 15 listopada, dwudziestu fundamentalistów hinduistycznych z radykalnej organizacji Vishwa Hindu Parishad napadło na istniejący od dwudziestu lat kościół zielonoświątkowców w Mumbaiu (Bombaju) i pobiło tamtejszego pastora. Zdarli z niego odzież i pobili do nieprzytomności. 14-letnia Monana, wielokrotnie zgwałcona, została oblana benzyną i podpalona. Pastor Dibya Sundar Digal został ukamienowany, a ciało wrzucono do rzeki. Podpalono katolicką katedrę w Dżabalpurze. Zbezczeszczono Najświętszy Sakrament. Takich przykładów są setki. Sajan George, przewodniczący Ogólnoindyjskiej Rady Chrześcijan (GCIC), oskarżył stanowy rząd o to, że nie chce powstrzymać przemocy.
Bilans pogromów według lewicy Misja wysłana przez Komunistyczną Marksistowsko-Leninowską Partię Indii (CPI-ML) szacuje, że podczas trwających od 24 sierpnia pogromów chrześcijan zginęło ponad 500 osób. Oficjalne dane podawane przez rząd Orisy mówią o 31 ofiarach śmiertelnych. Misja CPI-ML odwiedziła zniszczone wsie i obozy dla uchodźców. Obraz przedstawiony przez komunistów po odwiedzeniu przez nich obozów w Phulbani, Tikabali, Udaygiri i Rakiya jest wstrząsający. Alarmują oni, że racje żywnościowe dla uchodźców są niewystarczające, w obozach brakuje lekarstw, a kobiety w ciąży pozostawiono bez jakiejkolwiek opieki medycznej. Śledztwo CPI-ML wykazało, że za pogromami stoją radykalne organizacje Vishwa Hindu Parishad (VHP) i Bajrang Dal. Komuniści zaapelowali do rządu w Dehli o delegalizację obu tych ugrupowań.
Boże Narodzenie w konspiracji Fala przemocy wciąż dotyka stanowiącą 2,5 proc ogółu ludności Indii mniejszość chrześcijańską. - 12 tysięcy osób ciągle przebywa w obozach dla uchodźców, obawiając się powrotu do domu. O normalności mówilibyśmy wtedy, gdyby ci ludzie mogli wrócić i spać spokojnie, bez strachu. Gdyby czuli się wolni i bezpieczni i żyli w pokoju z sąsiadami. Na razie nie ma o tym mowy - nie pozostawia złudzeń co do obecnej sytuacji abp Raphael Cheenath. Pod naciskiem władz hinduistyczni fundamentaliści odwołali planowane na Boże Narodzenie protesty, ale i tak okres świąteczny przyniósł krwawe "żniwo". Na niewiele zdało się też obchodzenie przez chrześcijan Bożego Narodzenia w ciszy, bez zbytniej ostentacji. By nie drażnić fundamentalistów i nie prowokować ich ataków, w odpowiedzi na apel hinduskich biskupów odwołano bożonarodzeniowe spotkania i publiczne imprezy; biskup Gerald Mathias z diecezji Lucknow w stanie Uttar Pradesz zrezygnował np. z tradycyjnego przedstawienia przed katedrą Św. Józefa gromadzącego corocznie około 50 tys. widzów, uznając, że może ono być zbyt niebezpieczne. Mimo podjętych środków ostrożności w Rajpur, stolicy stanu Czattisgar, w Święta Bożego Narodzenia chrześcijańska rodzina została zmuszona przez uzbrojonych mężczyzn do opuszczenia swojego domu i miasta. Adresatem gróźb stały się również siostry ze Zgromadzenia Misjonarek Miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty. W ich efekcie, zmniejszyła się liczba dzieci przychodzących na posiłki do stołówki prowadzonej przez siostry. Dzieci obawiają się przemocy ze strony fundamentalistów, wolą nie ryzykować i omijają stołówkę. 18 grudnia w Orisie znaleziono ciało 40-letniego katechety Yuvraja Digala, pobitego dwa dni wcześniej. Napastnicy oskarżali go o udział w zamordowaniu Saraswatiego, choć od dawna wiadomo, że mordu dokonali maoiści. Tak wygląda "normalność", o której przywróceniu oficjalnie zapewniają władze Orisy.
Katarzyna Pręgowska, Rita Żebrowska
Przysługa dla Platformy Piotr Farfał decyzją Krajowego Rejestru Sądowego został prezesem telewizji publicznej w miejsce zawieszonego wcześniej Andrzeja Urbańskiego. Jego zastępcą będzie członek Samoobrony Tomasz Rudomino. To nagroda dla ludzi Giertycha i Leppera za przygotowanie gruntu pod odzyskanie mediów publicznych przez sojusz PO-PSL-SLD. Krajowy Rejestr Sądowy decyzję ogłosił 29 grudnia, kończąc zamieszanie w mediach publicznych, jakiego dawno w Polsce nie było. Od 19 grudnia istniały dwa Zarządy Telewizji Polskiej, nawzajem się nie uznające, zaś od 15 listopada prezes i jeden z wiceprezesów Polskiego Radia pozostawali zawieszeni w obowiązkach na trzy miesiące. Wszystko to jest efektem operacji politycznej pod nazwą "wycinanie PiS-u", jaką podjęły LPR i Samoobrona wprowadzone na Woronicza w wyniku koalicji z PiS. Operacji, która zakończy się przejęciem publicznych mediów przez Platformę i SLD. Meldunek Giertycha do Radosława Sikorskiego o "dorżnięciu watahy w telewizji" był więc najzupełniej prawdziwy.
Cena Giertycha i Leppera Od początku III RP wszystkie partie obłudnie deklarują odpolitycznienie mediów publicznych i do dziś z tych deklaracji nic nie wynika. A to dlatego, że system stworzony przez ustawę o radiofonii i telewizji z 29 grudnia 1992 r. umożliwia wszystkim partiom zdobycie wpływu na media. System ten jest prosty, choć wielopiętrowy: Sejm, Senat i prezydent powołują członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, ta zaś wybiera Rady Nadzorcze Telewizji Polskiej, Polskiego Radia i 17 regionalnych rozgłośni radiowych, po czym każda z rad wyłania zarząd danej spółki. W ten sposób media publiczne stanowią odwzorowanie układu partyjnego, który w danym momencie zdobył większość, by je opanować. W latach 1993-2005 w KRRiT dominował układ SLD, PSL i Unii Wolności, którą z czasem zastąpiła Platforma Obywatelska. Zaraz po wygranych w 2005 r. wyborach PiS postanowił dokonać zasadniczego cięcia i w ekspresowym tempie przeforsował nowelizację ustawy, dzięki której liczebność Rady zmniejszono z 9 do 5 osób i jednocześnie zakończono kadencję dotychczasowego składu tego gremium, wówczas już całkiem zdominowanego przez postkomunistów. Jednak nowelizację udało się przegłosować tylko dzięki poparciu późniejszych rządowych koalicjantów PiS - Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Ci natomiast zażądali wysokiej ceny: po jednym członku KRRiT. Tak oto ukształtowały się polityczne parytety w Radzie, które istnieją do dziś: trzech przedstawicieli ma PiS, a pozostali dwaj to ludzie Leppera i Giertycha. Przy ustawowym wymogu większości 4 głosów do podejmowania decyzji oznacza to, że byli sojusznicy PiS wspólnie są w stanie zablokować działanie Rady. Dysponując tak kluczową pozycją w KRRiT, "przystawki" (Samoobrona i LPR) zażądały także jej przełożenia na rady nadzorcze. I rzeczywiście: w powołanych wiosną 2006 r. 9-osobowych radach TVP i PR przedstawiciele PiS zajęli tylko 4 miejsca, a resztę - ich sojusznicy. To jednak partia braci Kaczyńskich decydowała o obsadzie foteli prezesów telewizji (początkowo Bronisław Wildstein, później Andrzej Urbański) i radia (Krzysztof Czabański), choć już w 5-osobowych zarządach ugrupowania Leppera i Giertycha otrzymały po jednym wiceprezesie.
"Wszechpolacy" i "czerwona" Samoobrona Taka jest geneza ostatnich wydarzeń w mediach publicznych. Jeszcze do niedawna ludzie PiS, LPR i Samoobrony zgodnie współpracowali tak w radiu, jak i w telewizji. Nie ma potrzeby ukrywać, że podstawą tej współpracy było obsadzanie dobrze płatnych stanowisk, niestety w dużej mierze przez ludzi niewiele mających wspólnego z branżą medialną. Szczególnie dotyczy to nominatów LPR - niemal wyłącznie byłych działaczy Młodzieży Wszechpolskiej. Członkiem KRRiT jest 35-letni Lech Haydukiewicz, który w 1989 r. wraz z Romanem Giertychem współtworzył MW. Z jego rekomendacji pochodzą LPR-owscy (a właściwie wszechpolscy) członkowie władz spółek medialnych: Łukasz Moczydłowski, Ireneusz Fryszkowski i Szymon Czynsz w RN TVP, Renata Kubińska-Sieradzka i Beata Kropiewnicka w RN PR, a także dotychczasowi wiceprezesi: telewizji - Piotr Farfał i radia - Michał Dylewski. Dzięki Farfałowi po klęsce wyborczej LPR wiele niższych stanowisk na Woronicza (w rzeczywistości politycznych synekur) objęli kolejni wszechpolacy, m.in. byli posłowie Radosław Parda i Piotr Ślusarczyk. O ile ludzie, którzy trafili do mediów dzięki Giertychowi, pozostają mu wierni i można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że cały czas wypełniają jego dyspozycje, to z nominatami Samoobrony jest zupełnie inaczej. Nie posiadając własnych kadr (poza grupką najbliższych współpracowników o kompromitujących życiorysach), Andrzej Lepper wysunął do mediów ludzi związanych wcześniej z SLD. W ten sposób członkiem KRRiT został 34-letni dziś Tomasz Borysiuk, syn Bolesława Borysiuka, ówczesnego posła Samoobrony, a wcześniej wieloletniego działacza PZPR i aparatczyka Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Trzeba przyznać, że młody Borysiuk ma doświadczenie medialne, tyle że specyficzne: w latach 90. współpracował z rzecznikiem klubu SLD Andrzejem Urbańczykiem, a następnie był wydawcą programów "Gość Jedynki" i "Krakowskie Przedmieście 27" w TVP, którą rządził Robert Kwiatkowski. Toteż nic dziwnego, że z rekomendacji Borysiuka w Radzie Nadzorczej TVP znalazł się Tomasz Rudomino, w połowie lat 90. prezes spółki Ad Novum, wydającej "Trybunę", a w Radzie Nadzorczej Polskiego Radia - Adam Hromiak, były sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR w Wałczu i kierownik Wydziału Rolnego KW PZPR w Pile, tuż przed stanem wojennym szkolony w Wyższej Szkole Nauk Politycznych i Społecznych w Moskwie (gdzie wysłał go KC PZPR), jeszcze kilka lat temu działacz SLD. Zatem w mediach ludzie uchodzący za przedstawicieli Samoobrony w rzeczywistości nie mają już nic wspólnego z Lepperem (po ostatnich wyborach Bolesław Borysiuk został jednym z liderów Partii Regionów, założonej przez Krzysztofa Filipka i Danutę Hojarską), faktycznie zaś reprezentują obóz postkomunistyczny.
Sojusz przeciw PiS-owi W Radach Nadzorczych TVP i PR mamy więc do czynienia z nieco egzotycznym sojuszem wszechpolaków z postkomunistami. Co więcej, ludzie Giertycha doskonale wiedzą, z kim współpracują, skoro ich głosami szefem RN radia został Hromiak, a w nowym zarządzie telewizji, obok Farfała, znalazł się Rudomino. Wspólnym celem tych dwóch środowisk stało się odsunięcie ludzi PiS. A ponieważ do odwołania członków zarządów potrzeba 6 głosów, zaś do zawieszenia na trzy miesiące wystarczy 5, obie rady nadzorcze zrobiły, co mogły, czyli zawiesiły Krzysztofa Czabańskiego i Jerzego Targalskiego w PR oraz Andrzeja Urbańskiego, Sławomira Siwka i Marcina Bochenka w TVP. Co ciekawe, w radiu sojusznikiem wszechpolaków i postkomunistów stał się Bogusław Kiernicki, od wielu lat bliski współpracownik Marka Jurka, lidera Prawicy Rzeczypospolitej. W momencie zawieszenia Czabańskiego i Targalskiego Rada Nadzorcza PR oddelegowała Kiernickiego (który jest jej wiceszefem) do Zarządu, natomiast 22 grudnia nowym dyrektorem Programu 2 PR został Paweł Milcarek, również doradca Marka Jurka, redaktor naczelny katolickiego pisma "Christianitas". Warto zauważyć, że akcja podjęta przez byłych sojuszników PiS nastąpiła kilka miesięcy po tym, jak Sejm nie zdołał odrzucić weta prezydenta Kaczyńskiego do nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji autorstwa PO. W ten sposób udało się odroczyć egzekucję PiS-owskich prezesów radia i telewizji. Ale tylko odroczyć - bo nie ma wątpliwości, że sejmowa większość PO-PSL-SLD nie pozwoli na to, by Krajowa Rada i władze mediów publicznych w składzie powołanym za rządów PiS funkcjonowały jeszcze przez kilka lat. Po klęsce wspomnianej nowelizacji Platforma przystąpiła do pisania nowego projektu, który tym razem ma uzyskać poparcie lewicy (poprzednio PO nie poszła na targi z SLD, będąc pewna swojej przewagi). Trudno powiedzieć, kiedy ten projekt zostanie uchwalony, lecz zapewne nie stanie się to wcześniej niż za pół roku. A za pół roku odbędą się wybory europejskie i do przez ten czas Platforma wolałaby nie mieć mediów publicznych kierowanych przez ludzi PiS. Tak więc podwładni Romana Giertycha zrobili premierowi Tuskowi niemałą przysługę. Czy kierowała nimi tylko chęć zemsty na partii braci Kaczyńskich? A może wszechpolacy liczą, że Tusk wynagrodzi im tę przysługę? Jeśli tak, to srodze się zawiodą. Działania LPR-owców jedynie przyspieszą uchwalenie ustawy, która także i ich ostatecznie wyruguje z mediów, a beneficjantami tej operacji będzie SLD, którego przedstawiciele bez wątpienia powrócą do Krajowej Rady i rad nadzorczych, tyle że już nie pod płaszczykiem Samoobrony i w większej liczbie niż dotąd. Paweł Siergiejczyk
Koniec suwerennych narodów. Traktat lizboński jest w swej istocie odrzuconym traktatem konstytucyjnym. Wszystko, co najważniejsze, w nim pozostało. Zadziwia mnie, ile osób pyta mnie dzisiaj, co to właściwie jest traktat lizboński. Ileż z tych osób przyznaje, że nie potrafią powiedzieć o nim nawet kilka prostych słów swoim dzieciom czy dziadkom. I wszyscy dodają: gdyby mógł Pan nam to w prosty sposób objaśnić... To nie takie łatwe, ale spróbuję to wyjaśnić.
1. Unia Europejska (teraz UE, wcześniej Wspólnota Europejska WE, dawniej Europejska Wspólnota Gospodarcza, EWG) definiowana jest na podstawie traktatów [umów] zawartych między państwami członkowskimi. Nazywane są one zazwyczaj od miejsc, gdzie zostały przyjęte. Pierwszym był traktat rzymski w 1957 roku. Ostatnim był traktat z Nicei z 2001 roku.
2. Wszystkie traktaty - z wyjątkiem pierwszego - są rozwinięciem i zmianą traktatów wcześniejszych, jako osobne dokumenty nie mają sensu. Nie można ich właściwie zrozumieć, jeśli nie mamy obok traktatu je poprzedzającego. Każdy traktat oznacza tu drobne, w tym wypadku zasadnicze, posunięcie procesu integracji europejskiej w kierunku większej unifikacji i centralizacji, a co za tym idzie, osłabienia pozycji i kompetencji państw członkowskich.
3. Radykalną innowacją miał być traktat, który był też nazwany Traktatem Konstytucyjnym (lub Konstytucją Europejską) z 2004 roku. W naszym imieniu podpisał go premier Gross. Traktat ten był dokumentem odmiennym, zarówno pod względem treści (ogromna liczba zmian), jak i formy (był tekstem całkowitym, który zastępował wszystkie wcześniejsze umowy). Doprowadziło to - wraz z użyciem słowa konstytucja w jego tekście i nazwie - do tego, że do jego zatwierdzenia wymagane było w wielu krajach powszechne referendum. Wyniki znamy: traktat został w 2005 roku odrzucony przez obywateli Francji i Holandii.
4. W ramach niemieckiej prezydencji UE w pierwszej połowie 2007 roku kanclerz Angeli Merkel udało się przekonać państwa członkowskie (w tym Republikę Czeską, reprezentowaną przez premiera Topolánka), że "wadami" traktatu konstytucyjnego były jedynie:
- jego forma, ponieważ Konstytucja została napisana jako tekst całościowy. Dzięki temu można było ją przeczytać i zrozumieć;
- kilka zanadto "kłujących w oczy" kwestii, które przypominały, że Unia Europejska staje się państwem (flaga, hymn, prezydent, święto narodowe itd.) i przestaje być organizacją międzynarodową.
Dlatego zaproponowała [Angela Merkel - przyp. K.G.] przepisać traktat konstytucyjny jako zupełnie inny tekst, w formie poprawek do istniejących traktatów. Ta metoda została przyjęta w czerwcu 2007 roku, a ponieważ tekst był dopracowywany jeszcze w drugiej połowie tegoż roku w ramach prezydencji portugalskiej, otrzymał nazwę Traktat Lizboński.
5. Ten "nowy" traktat nie jest jedynie częściowym, a już z pewnością nie małym dodatkiem (nowelizacją) do istniejących umów. Powstały traktat różni się w sposób fundamentalny. Mimo to na poziomie elit politycznych uzgodniono, że wszystkie kraje będą starały się zatwierdzić ten traktat w parlamentach (aby przypadkiem obywatele ponownie nie odrzucili traktatu w referendach). Co więcej, traktat był zatwierdzany w większości krajów niezwykle szybko i jest potwierdzone, że w niektórych krajach parlament przyjął go wcześniej, aniżeli jego tekst zaistniał w rodzimym języku. Wyjątkiem jest Republika Czeska, gdzie wobec tego traktatu istnieją silne polityczne obiekcje. Doprowadziło to do tego, że u nas - jako jedynym kraju UE - traktat ten nie został w parlamencie nie tylko uchwalony, ale do tej pory nawet poważnie go nie rozpatrywano. Traktat został przyjęty przez parlamenty w Niemczech i Polsce, ale do tej pory nie podpisali go tamtejsi prezydenci.
6. Specyficzna jest sytuacja w Irlandii, gdzie zgodnie z konstytucją w sprawie takiego dokumentu powinno się odbyć referendum. Miało ono miejsce w czerwcu 2008 roku, a jego wynikiem było "nie" dla traktatu. Zgodnie z dotychczasowymi traktatami o UE, taki dokument musi być uchwalony jednomyślne. Odrzucenie go w jednym kraju oznacza całkowity brak ratyfikacji.
Unia Europejska czeka teraz na:
- ewentualne nowe referendum w Irlandii,
- rezultat dyskusji w Republice Czeskiej,
- podpisy prezydentów Niemiec i Polski.
Niemiecki prezydent czeka na stanowisko niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, polski prezydent ma swoje zastrzeżenia, ale przede wszystkim nie chce być tym, kto naciska na Irlandczyków ku nowemu głosowaniu.
7. Traktat lizboński jest w swej istocie odrzuconym traktatem konstytucyjnym. Wszystko, co najważniejsze, w nim pozostało. Wyraźnie potwierdził to główny negocjator traktatu konstytucyjnego, były prezydent Francji Giscard d'Estaing: - Różnica między pierwotną Konstytucją a niniejszym traktatem lizbońskim dotyczy raczej w podejścia niż treści ("The Independent" z 30 października 2007 roku).
8. Jakie są główne zmiany, które ten traktat przynosi, w porównaniu z dotychczasowym stanem?
a) Traktat lizboński na szeroką skalę przenosi kompetencje z poszczególnych krajów członkowskich do "Brukseli", czyli na organy UE. Chodzi też o bardzo wrażliwe obszary polityki społecznej, energetyki, podatków pośrednich, sprawiedliwości, bezpieczeństwa, spraw wojskowych, polityki zagranicznej itd. (powstanie np. europejska policja, która będzie mogła interweniować na terytorium wszystkich państw członkowskich).
b) Traktat ustanawia prawo, jak gdyby chodziło o państwo typu federalnego (jednakże nie obejmujące gwarancji typowych dla konstytucji państw federalnych - nie ma tam nawet tego, co było w Konstytucji federalnej Czechosłowacji do 31 grudnia 1992 r.). Wprowadza kategorię wyłącznych kompetencji Unii, które są nadrzędne względem kompetencji państw członkowskich. Jeśli dotychczas zasadniczą cechą był "podział kompetencji" lub podział suwerenności, to zamiast niego powstaje suwerenność "europejska". Ponadto wprowadza się tzw. uprawnienie Unii do wsparcia, które pozwala UE na interwencję w takich dziedzinach, jak ochrona i poprawa zdrowia ludzkiego, przemysł, kultura, turystyka, edukacja, szkolnictwo wyższe, młodzież, sport, obrona cywilna... UE będzie posiadała moc interweniowania w państwach członkowskich w zasadzie we wszystkich sprawach. Jest to wzmocnione także z tego powodu, że traktat lizboński bynajmniej nie wspomina o jakichkolwiek "wyłącznych kompetencjach" państw członkowskich, a zatem o wykazie obszarów, w których UE w żadnym wypadku nie śmiałaby interweniować.
c) Traktat w ponad pięćdziesięciu obszarach wprowadza głosowanie większościowe, choć dotychczas konieczne było w tych kwestiach podjęcie decyzji w sposób jednomyślny. Państwa członkowskie w taki sposób utracą jeden z atrybutów swej suwerenności (możliwość zablokowania inicjatywy, której nie popierają).
d) Jest przewidziana osobowość prawna Unii Europejskiej, co jest bliskie powstaniu nowego państwa.
e) Zmniejsza się waga głosu mniejszych krajów, w tym Republiki Czeskiej, a wzmacnia się waga głosu większych krajów. Pomija się zasadę równości państw, większego znaczenia nabiera liczba obywateli. Waga głosu niemieckiego zwiększy się prawie dwukrotnie, natomiast waga naszego głosu przeciwnie, dwukrotnie się zmniejszy.
f) Tzw. klauzula przejściowa pozwala, aby sama Rada Europejska (27 szefów państw lub rządów) podjęła decyzję o możliwości decydowania większością głosów, chociaż chodzi o obszary, w których powinno się podejmować decyzję jednomyślnie.
g) Traktat obejmuje bardzo szeroko pojętą Kartę Praw Podstawowych UE. Będzie ona miała podobną moc, jak sam traktat lizboński, a zatem jej roszczenia i pierwszeństwo będą stawiane przed konstytucjami poszczególnych krajów członkowskich, w tym naszego [Czech - przyp. K.G.].
9. Traktat lizboński jest krokiem wstecz względem odrzuconej Konstytucji Europejskiej. Jest dokumentem, który oznacza wyraźne przesunięcie od Europy państw do Europy jednego europejskiego państwa. Oznacza przejście od dobrowolnej, stale uzgadnianej i potwierdzanej współpracy państw europejskich w tysiącu konkretnych kwestii do jednej raz na zawsze obowiązującej dominacji organów i instytucji unijnych nad organami i instytucjami poszczególnych państw członkowskich. Traktat prowadzi do pogłębienia deficytu demokracji.
10. Parlament Republiki Czeskiej o wszystkich tych sprawach ma obecnie prawo zadecydować. Od momentu obowiązywania traktatu lizbońskiego, ta możliwość przestanie istnieć. Vaclav Klaus
Niewolnictwo w XXI wieku - a sztuka zabijania smoków Wczoraj przyozdobiłem wpis historyjką o tym, jak Zhou Bing-Ma uczył się u mistrza Chou Li-Yi, sztuki zabijania smoków. Ta wielce kosztowna nauka trwała sześć długich lat - a wiedza ta okazała się potem mało przydatna - w każdym razie: na życie biedny Zhou tym zarobić nie mógł. I oto dziś czytam komentarz podpisany {~Tomek}: „Bzdura... Jak nie ma bezrobocia? Mam dosyć dobre wykształcenie, opanowany język obcy w stopniu dobrym, kończę teraz studia podyplomowe i... nigdzie w moim regionie nie mogę znaleźć dobrej pracy. Nie chodzi mi tutaj o to, aby zarabiać na poziomie jakiegoś prezesa ale na tyle godnie abym nie musiał do końca życia mieszkać z rodzicami. Szukam jakiejkolwiek pracy, która nie będzie przypominała obozu, a dochód z niej nie będzie wysokości zasiłku dla bezrobotnych. Co do tych "bezrobotnych" to ja się nie dziwię, że ludzie nie chcą pracować. Gdy pracodawca ma dać komuś pensję głodową, wyższą o 100-200 złotych od zasiłku to po co się męczyć i pracować? Tak to państwo utrzyma, można całymi dniami się obijać i nic się nie dzieje. Gdyby były zarobki na normalnym poziomie to nie byłoby także tych udawanych bezrobotnych”. Ta sprawa ma dwa aspekty. Pierwszy. {~Tomek} najwyraźniej uważa, że ktoś (jakiś Kowalski? III RP? Gmina?) ma obowiązek znaleźć pracę człowiekowi mającemu akurat takie wykształcenie, jak {~Tomek} i w rejonie Jego zamieszkania. Otóż jest to żądanie powrotu do ustroju niewolniczego: jeśli ktoś ma obowiązek zatrudnić {~Tomka}, to ten ktoś jest jego niewolnikiem! W ustroju niewolniczym wszyscy mieli pracę - i dbał o to właściciel. Niewolnik nie musiał sie tym martwić. W normalnym ustroju to nie ktoś ma znaleźć pracę dla {~Tomka}, lecz {~Tomek} ma albo opanować umiejętności potrzebne akurat w danym rejonie - albo wyjechać do regionu, gdzie Jego umiejętności okażą się przydatne! Jeśli {~Tomek} jest magistrem zabijania smoków, zecerem, doktorem archeologii śródziemnomorskiej lub kwalifikowanym rybakiem, a mieszka akurat na Podhalu - to czarno widzę. Co więcej: już po raz któryś czytam reportaże o tym, że pracy nie mogą znaleźć absolwenci wyższych uczelni. Świadczy to o zdecydowanej nadprodukcji magistrów. Bardzo wielu ludzi idzie na wyższe studia, bo - jak mówił jeden z bohaterów filmu „Rancho Texas”: „Na inżyniera, to Cię wyuczą; na lekarza, to Cie wyuczą... ale żeby być pastuchem trzeba mieć TU!” - i pokazał na czoło. W końcu każda owca jest inna, do zwierzęcia trzeba umiejętnie podejść, każde uderzenie łopatą trzeba miarkować, bo ziemia też ziemi nierówna - a w bardzo wielu „inteligenckich” zawodach (zwłaszcza na studiach „wiedzy europejskiej”) wystarcza opanować 150 regułek... Za wczesnej „komuny” robotnicy zarabiali więcej, niż inżynierowie - więc czasem (co było karane!) ludzie ukrywali dyplom i szli pracować jako robotnicy. I to jest normalne. Gdy wybuchł pierwszy kryzys paliwowy doktorzy filozofii w Bostonie rzucali pracę i szli na Alaskę spawać rurociągi. Doktor filozofii sztukę spawania powinien umieć opanować w trzy dni - a tam płacili $50 (na dzisiejsze: $200) za godzinę... Tak! Jak ktoś nie potrafi nauczyć się spawać w trzy dni, to nie opanuje (ze zrozumieniem!) Arystotelesa w 20 lat! Nie piszę o tych, co uczą się regułek na pamięć... Ciekawe: ludzie gotowi są wyjechać i pracować na zmywaku w Londynie - ale już z Suwałk do Koszalina: nie! I biadolą, że jest „bezrobocie”. Bezrobocia nie ma - są tylko ludzie nie chcący pracować w tych zawodach, jakie są akurat potrzebne i w miejscach, gdzie są potrzebni.` A teraz aspekt drugi. {~Tomek} ma rację, że nie opłaca się pracować, gdy zarobki są o 300 zł wyższe od zasiłku. Z czego jednak nie wynika, że zarobki powinny być wyższe - lecz, że zasiłki powinny być niższe! By być ścisłym: powinny zostać zlikwidowane. Wtedy różnica by znacząco wzrosła - i opłacałoby się pracować.{~Tomek} „kończy studia podyplomowe”... A z czego, pytam się, żyje i żył na tych studiach? Czy przypadkiem - jeśli ze stypendium - te stypendia nie pełnią aby roli „honorowych zasiłków dla bezrobotnych w białych kołnierzykach”? A jeśli żyje z czego innego - to skończywszy studia będzie miał więcej czasu na to „co innego”... Likwidacja zasiłków dla bezrobotnych umożliwiłaby zmniejszenie podatków - co umożliwiłoby znaczne zwiększenie płac. Proszę zauważyć, że obecni „bezrobotni” musieliby z głodu coś robić - a więc coś by wytwarzali, a więc spadłyby ceny towarów i usług, a więc realne zarobki by wzrosły. A gdyby tak jeszcze zlikwidować państwowe koleje, reżymowe szkolnictwo, służbę zdrowia itd. - to {~Tomek} zapewne (choć nie ręczę!) znalazłby pracę w swoim regionie. Przypominam: co roku 30 mln Amerykanów zmienia - ze zmianą pracy - stan zamieszkania. A Kalifornia czy Texas są większe od Polski. Dziś praca szuka człowieka. Ale jak się ma specjalne studia - to trzeba pracy poszukać samemu. I można jej - w "swoim" zawodzie - nie znaleźć. Na tym polega Wolność. JKM
08 stycznia 2009 Zło powstaje z zaniedbania dobra... No i wygląda na to, że miałem rację pisząc, iż Roman Giertych rozprawia się resztą pisowców w telewizji tzw. publicznej. Teraz będzie to telewizja PO, SLD i LPR. Zemsta jest krwawa.. Z wiosennej ramówki znika” Misja Specjalna”, Anity Gargas, wcześniej dziennikarki „ Gazety Polskiej” związanej z Tomaszem Sakiewiczem, popierającym całkowicie bezmyślnie ekipę Jarosława Kaczyńskiego.. Przez dwa lata rządów w tej gazecie nie znalazłem, żadnego krytycznego artykułu na temat rządów Prawa i Sprawiedliwości.. Do telewizji państwowej, do pierwszego jej programu ma wrócić” Forum”, ale już bez pani Joanny Lichockiej, popierającej Prawo i Sprawiedliwość, jak ktoś chwilkę pooglądał to widowisko.. Przypomnę państwu co działo się podczas ostatnich wyborów parlamentarnych, gdzie UPR szedł razem z LPR-em i. Prawicą Rzeczpospolitej… Pani Lichocka nie wpuściła do studia pana Janusza Korwin-Mikke, będąc zdeterminowana na tyle, że gotowa była zwiesić program, byleby pan Janusz nie mógł w nim wystąpić.. To jest dopiero wierność! Zmianie ulega również czas nadawana programu „ Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego również popierającego Prawo i Sprawiedliwość.. Bez zmian natomiast pozostaną programy Tomasza Lisa, Bronisława Wildsteina i program lewicowy” Pryzmat”. Pan Wildstein jest nienaruszalny… Wszystkie strony się go boją… Mocny człowiek! Podobno ma długą umowę i zwolnienie go zbyt dużo telewizję by kosztowało.. W tę osobiście wersję nie wierzę! Raczej reprezentuje „ wolność, równość. braterstwo”.. Hasło Rewolucji Antyfrancuskiej” Równość, wolność, braterstwo” jest w Polsce systematycznie realizowane.. Wszystko co się da wyrównuje się, wolność od pasa w dół, wolność od Boga, od zasad, od rodziny, no i braterstwo, czyli wszyscy łożą na wszystkich, a najbardziej na pasożytującą biurokrację, która to braterstwo realizuje.. Anarchia demokratyczna zadekretowana… Byleby nie było jakichkolwiek zasad.. Wszelkie lewactwo krzyczy od razu, że jest to brak wolności.. A wolność- to w jakimś sensie- uświadomiona konieczność.. Nie ma wolności od konieczności… Nie ma wolności bezwzględnej, bo obok jest wolność innych i tradycyjne zasady.. W naturze istnieje naturalny ład i hierarchia.. Nie da się tego zabić! Szef jest szefem, prezydent prezydentem, burmistrz burmistrzem, a urzędnik- osobnikiem reglamentującym naszą wolność.. W hierarchii nad nami, jest również ustawodawca.. On jest naszym panem życia i śmierci.. On demokratycznie może z nami wszystko, co mu się tylko zamarzy.. Braterstwo to dzisiaj tzw. solidaryzm społeczny, czyli odmiana lewicowego faszyzmu, zmuszającego” obywatela” do administracyjnego solidaryzmu, zabijając w nim miłość bliźniego… i wolność wyboru, daną jednostce przez Boga Miłość bliźniego uczyniona przez braterstwo przymusem.. Tak jak kiedyś pomoc charytatywna, która kiedyś była dobrowolną,- dzisiaj socjalizm solidarny- uczynił ją przymusem ustawowym, w sposób demokratyczny.. To jest dopiero tyrania! No i w ramach tej równości, zupełnie źle pojętej, bo uczłowieczonej, socjaliści z Platformy Obywatelskiej i ci z Polskiego Stronnictwa Ludowego wprowadzają od 18.01.09 roku- zgodnie z wymogami socjalistyczno- solidarnej Unii Obywatelskiej-równość pomiędzy przedsiębiorstwami państwowymi- niczyimi, i dużymi prywatnymi, a małymi - do tej pory zostawionymi w spokoju, jeśli chodzi o równość w zakresie posiadania na swoim stanie człowieka przeszkolonego w zakresie przepisów przeciwpożarowych.. Będzie równość jak ta lala.. Na razie, każda firma nawet jednoosobowa( a ciekawe, czy bezosobowa też?) będzie musiała mieć na stanie niejako strażaka, który przeszkolony, dostosowany i zaadoptowany poprzez przepisy przeciwpożarowe, będzie spełniał rolę specjalisty w przeciwpożarowym zakresie.. Na razie będzie to tylko kara, pardon kurs za 1200 złotych, w ramach takiego finansowego rodzaju faszyzmu. No i taniego i solidarnego państwa- ma się rozumieć.. Bo bez taniego i solidarnego państwa- w socjalizmie- ani rusz... Dasz funkcjonariuszom państwowym powiązanym z Państwową Strażą Pożarną 1200 złotych, będziesz mógł prowadzić sklep.. Nie dasz- spalimy ci, pardon, oczywiście nie będą palić, w końcu to są strażacy, i czasami tylko podpalają lasy, żeby był ruch w interesie, a nie zwyczajna mafia.. Nie pozwolą tylko prowadzić działalności, bo zaistnieje zagrożenie przeciwpożarowe.. Po zapłaceniu tego 1200 złotych takie zagrożenie natychmiast ustępuje, tak jak po oddaniu każdego haraczu, pardon opłaty za własne bezpieczeństwo.. Do tej pory przychodził do sklepu lub firmy jeden funkcjonariusz przeciwpożarowy i pobierał kilkaset złotych za szkolenie na miejscu z przepisów przeciwpożarowych… Teraz każda firma będzie miała co prawda droższego, bo za 1200 złotych, ale własnego” specjalistę” od przeciwpożarowości.. Tylko musi mieć kurs… Specjalisty Ochrony Przeciwpożarowej.. Te tysiąc dwieście złotych to mały pryszcz… Najgorzej jak wprowadzą ustawowy przymus posiadania w małych firmach mini wozu strażackiego, chociaż jednej dużej drabiny, strażackich hełmów i takiej rury, którą ciągle widzę, jak strażacy szykują się do akcji.. Trzeba będzie przebudowywać sklepy, dobudowywać garaże i gdzieś umiejscowić drabiny, wszystko w trosce o bezpieczeństwo sklepów i firm.. I popatrzcie państwo, jak to państwo dba o nasze i sklepów bezpieczeństwo.?. Na razie jakoś cicho o pomyśle ubikacji w kioskach z gazetami i o kursach jak korzystać z nich, bo instrukcje mysia rąk już wszędzie wiszą… Zadbał o to nasz ustawodawca demokratyczny i niedemokratyczny Sanepid.. Już pisałem o znaczącym niedopatrzeniu…. Nigdzie na razie nie ma instrukcji mycia nóg! A może i głowy, bo na przykład ktoś może mieć łupież i stwarzać niebezpieczeństwo w pracy, ale to już rozumiem jest rola Sanepidu, a nie Straży Pożarnej.. Chociaż pożar może zacząć się wszędzie.. A propos łupieżu: przyznam się państwu, iż nie wiedziałem, że znany prezenter i konkursoznawca, pan Krzysztof Ibisz ma łupież.. I chwali się tym codziennie w telewizji.. I ma do tego jakiś ulubiony szampon, którym zwalcza te dolegliwość… I pomyśleć, że kiedyś ludzie mieli trochę wstydu i nie wywlekali na zewnątrz swoich prywatnych dolegliwości.. Ale mamy wolność od zasad! A zasady- jak wiadomo- samo zło! A zło powstaje na ogół z zaniedbania dobra i tolerancji wobec niego.. A także ostatnio z „rasizmu i antysemityzmu”..- nowych grzechów głównych, tyle, że laickich.. No i mamy mrozy, a podczas nich najbardziej widać, że socjalizm trzeszczy.. Na razie pękają rury kładzione jeszcze za czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej- niedemokratycznej.. Pękające rury to naprawdę mały pikuś.. Ale jak zaczną rozpadać się te blokowiska z wielkiej płyty których żywotność była obliczona na osiemdziesiąt lat, a jak wiemy były budowane z piachu, wody i resztek nieukradzionego cementu…? Wtedy dopiero zacznie się krzyk i zgrzytanie zębów! Demokracja wtedy może być naprawdę zagrożona, bo nie ma większej wartości w socjalizmie, jak demokracja… Dla niej warto poświęcić wszystko, nawet oddać życie… Chociaż w niej życie jest największą wartością. Nie tak jak w cywilizacji łacińsko- chrześcijańskiej, w której życie nie jest najwyższą wartością.. Ludzie oddawali życie za honor i wiarę.. Ale to już historia! WJR
Zanim padnie pierwsza salwa... Pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Oto między Rosją i Ukrainą wybuchła zimna wojna gazowa i w rezultacie nie wiemy na pewno, czy to Rosja zamknęła kurek z gazem, czy też zrobiła to Ukraina, wstrząsana dodatkowo wojną na górze między prezydentem Juszczenką a jego pierwszym ministrem, Julią Tymoszenko. Podobnie jest w Strefie Gazy, gdzie na skutek izraelskiej humanitarnej operacji pokojowej giną terroryści, dla niepoznaki poprzebierani za cywilów, zwłaszcza - za kobiety i dzieci. Pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Jest to widoczne zwłaszcza w przypadku państw demokratycznych, w których rządy musza do swojego postępowania przekonać opinię publiczną. Dlatego też muszą ją zawczasu do swoich decyzji przygotować poprzez zmasowane kampanie propagandowe. Polegają one, ogólnie biorąc, na tym, by miliony ludzi przeciwko czemuś podjudzić, albo skłonić do czegoś, czego normalnie nigdy by nie poparli. Krótko mówiąc, kampanie propagandowe mają na celu doprowadzenie ludzi do stanu amoku, do stanu onieprzytomnienia. W takim stanie rozum usypia, a wtedy rozsądne skądinąd społeczeństwo staje się przerażającym tłumem, który może stratować wszystko, co stanie mu na drodze. We współczesnych demokracjach takie operacje przeprowadzane są rutynowo, przy okazji kampanii wyborczych, kiedy chodzi tylko o zdecydowanie, któremu gangowi powierzyć władzę nad narodem i państwem. Angażuje się do tego wyspecjalizowane firmy, zatrudniające specjalistów od ukrytego manipulowania wielkimi masami ludzi. Zadaniem tych fachowców jest przede wszystkim utrzymanie ludzi w przeświadczeniu, że działają oni z pełnym rozeznaniem, że nie są obiektem żadnych manipulacji, że to właśnie od nich wszystko zależy. W tej sytuacji szalenie ważne jest uszczelnienie machiny propagandowej tak, by do opinii publicznej nie przedostała się wiadomość demaskująca tę manipulację. Czasami jednak się to nie udaje i do wiadomości publicznej przedostają się informacje podające w wątpliwość autentyzm akcji podjudzania, a nawet - odsłaniające niektóre mechanizmy. Wtedy fachowcy od uszczelniania propagandowej machiny wysilają całą swoją energie i pomysłowość na dyskredytowanie autorów takich informacji, przedstawiając ich jako wariatów, którzy w ten sposób zdradzają objawy trapiącej ich paranoi. Znamy ten mechanizm ze Związku Radzieckiego, gdzie w latach 70-tych wymyślono nawet osobliwa chorobę psychiczną, tak zwana „schizofrenię bezobjawową”, na którą mieli cierpieć wszyscy, którym nie podobał się ustrój socjalistyczny. Ale myliłby się ktoś, kto by sadził, że tego rodzaju praktyki są charakterystyczne tylko dla państw otwarcie totalitarnych. Dzisiaj zresztą, może za wyjątkiem Korei Północnej, takich państw już nie ma, bo wszystkie starają się stwarzać pozory normalności. Coraz częściej jednak, spod osłony demokratycznej retoryki wyłaniają się praktyki totalniackie. Można było napatrzeć się na nie choćby podczas dyskusji, jaka odbyła się w Parlamencie Europejskim na temat skandalicznego zachowania się delegacji tego Parlamentu podczas wizyty u czeskiego prezydenta Wacława Klausa. Jeden z mówców uznał, że porównywanie Unii Europejskiej do Związku Radzieckiego jest objawem moralnej i umysłowej ułomności. A przecież między Unią Europejską a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich zachodzi więcej podobieństw, niż by się na pierwszy rzut oka wydawało. Po pierwsze - w Unii Europejskiej, podobnie jak w Związku Radzieckim, ton nadają marksiści, dla których największym wrogiem jest religia, szczególnie chrześcijańska, a zwłaszcza - Kościół katolicki. Wprawdzie na razie walczą z religią i Kościołem metodami trochę innymi, niż Włodzimierz Lenin i Józef Stalin, ale - po pierwsze - jest to kwestia taktyki podyktowanej potrzebami aktualnego etapu, a po drugie - wszystko jeszcze przed nami. Można się o tym przekonać choćby po komentarzach internautów, wśród których znaczną cześć stanowią funkcjonariusze wykonujący zadanie. Kiedy komuna umocni swą władzę, przyjdzie czas i na terror. Innym podobieństwem Unii Europejskiej do Związku Radzieckiego jest wyraźne promowanie gorszych stron natury ludzkiej. O ile np. pedagogika starożytna czy chrześcijańska starały się raczej podnosić człowiekowi poprzeczkę wymagań, o tyle dominujący w Unii Europejskiej permisywizm odwołuje się raczej do folgowania instynktom, niż trzymania ich w ryzach. Jest to bardzo podobne do wczesnej fazy bolszewizmu, z jego pogardą dla konwenansu, stanowiącego fragment „śladu przeszłości”, bezlitośnie zmiatanego przez proletariacką dłoń. Czyż unijne ustawodawstwo prowadzące do rozkładu rodziny i naturalnych więzi społecznych jest kwestią przypadku? Z pewnością nie; jest fragmentem zaplanowanych i metodycznie forsowanych przedsięwzięć. Wreszcie koronnym podobieństwem Unii Europejskiej do Związku Radzieckiego jest próba stworzenia „narodu europejskiego”, na wzór „narodu radzieckiego”. Niech nas nie zmyli pozorny pluralizm, odwołujący się do folkloru. Toż i Józef Stalin dopuszczał „narodowe formy”, byle tylko wyrażały one „socjalistyczne treści”. Z identycznym procesem mamy do czynienia w Unii Europejskiej. Folklory mają zestrajać się w chór śpiewający „Odę do radości” pod batutą jakiegoś Ojca Narodów, którego imię zostanie nam w stosownym czasie objawione. Te podobieństwa można by mnożyć, ale nie o to chodzi, tylko o to, by pokazać, że w takim porównaniu nie ma nie tylko niczego wariackiego, ale nawet - niczego niestosownego. Zresztą deputowany, który tak się na to oburzał, Związek Radziecki znał raczej ze słyszenia, w odróżnieniu od nas, którzy system komunistyczny poznaliśmy na własnej skórze. Więc pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Z tego punktu widzenia, pod tym kątem powinniśmy spojrzeć na przygotowania rządzącej koalicji do podporządkowania sobie wszystkich mediów, w tym również - państwowego radia i telewizji - a także serii szykan skierowanych przeciwko Radiu Maryja. Mamy do czynienia z wyraźnymi objawami uszczelniania machiny propagandowej, żeby do opinii publicznej nie przedostały się żadne informacje ani opinie sprzeczne z celami propagandowej kampanii. Nietrudno domyślić się, jakie to cele. Po pierwsze - ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego, której efektem będzie formalna rezygnacja z niepodległości państwowej. Wszyscy mają być „za” i podskakiwać z radości, więc jest oczywiste, że w tej sytuacji żadne głosy sprzeciwu ani nawet wątpliwości nie są pożądane. Drugi cel - to wybory do Parlamentu Europejskiego. Wprawdzie jest on pozbawiony większego politycznego znaczenia, nawet w Unii Europejskiej, która pod osłoną retoryki demokratycznej nabiera coraz więcej cech mafijnych - ale same wybory traktowane są jako swego rodzaju rozpoznanie walką przed próbą sił w wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Kręcące polską sceną polityczną tajne służby z komunistycznym rodowodem pragnęłyby uniknąć niespodzianek podobnych do tej z 2005 roku, więc zawczasu pragną zapewnić sobie panowanie w eterze, żeby jeszcze łatwiej móc zamordować prawdę, zanim wypowiedzą wojnę nam. SM
Dlaczego Ghaza nie jest Hongkongiem? W swoim najsłynniejszym poemacie śp. Zbigniew Herbert wkłada w usta księcia Fortynbrasa stojącego nad zwłokami księcia Hamleta słowa: „Żegnaj książę czeka na mnie projekt kanalizacji / i dekret w sprawie prostytutek i żebraków / muszę także obmyślić lepszy system więzień / gdyż jak zauważyłeś słusznie Dania jest więzieniem”. Gdyby państwo Izrael podjęło męską decyzję i uznało niepodległość Pasa Ghazy, istnieje poważna szansa, że hamasiarze musieliby z na dzień zająć się sprawami miasta Ghazy (98% ludności Pasa skupia się w tym mieście - i obozach dla uchodźców…) - czyli projektami kanalizacji. Władza bowiem - to odpowiedzialność. Ludzie odpowiedzialni szybko zauważają, że może lepiej używać stali nie na korpusy rakiet (które, nawiasem pisząc, kosztują więcej, niż wyrządzają strat w Izraelu…) lecz na rury w urządzeniach do odsalania wody i kanalizacji właśnie. A gdyby ludność Ghazy zauważyła, że hamasiarze źle rządzą, to sami zrobiliby z nimi porządek. Istnieje też możliwość, że gdyby zaprzestano pomagania uchodźcom i Hamasowi, to hamasiarze postąpiliby tak, jak zrobił to pół wieku temu rządzący Taiwanem Guo Min-Dang: gdy Amerykanie przestali mu pomagać (bo uznali ChRL) wprowadził na Taiwanie wolny rynek - i oto Taiwan po kilku latach stał się Małym Tygrysem Azji - i choć kilkanaście lat temu wprowadzono tam d***krację, nadal z rozpędu rozwija się nie najgorzej. Ghaza już raz w historii była niepodległa - i nie ma powodu, by obecnie nie rozkwitła dzięki handlowi między Egiptem, a Izraelem. Jak może istnieć niepodległy Singapur, to może istnieć i niepodległa Ghaza. Natomiast dotacje, mniej lub bardziej hojnie udzielane przez ONZ i państwa muzułmańskie, powodują, że mieszkańcy Ghazy (a zwłaszcza obozów dla uchodźców.) musieliby zarabiać na życie. Semici mają do handlu smykałkę. Co prawda pół wieku życia na dotacjach na pewno mocno Palestyńczyków zdemoralizowało i, być może, kilkuset musiałoby w trakcie reedukacji umrzeć z głodu - bo nic tak nie uczy rozumu jak głód - a być może nie. Trudno. Obecnie bowiem panuje sytuacja jak ze znakomitej piosenki śp. Agnieszki Osieckiej: „To wszystko z nudów, wysoki sądzie: to wszystko z nudów Gdy żyje się z dotacyj, to jedni wegetują - a inni biorą wiązkę granatów i idą się rozerwać… Oczywiście szpiedzy izraelscy musieliby bacznie śledzić sytuację i notować, kto może tam dorwać się do władzy… Druga możliwość dla Izraela - powiedzenie: „Brudne Arabusy nie nadają się do rządzenia!”. Wprowadzenie w Pasie jawnej okupacji, ogłoszenie Ghazy kolonią (Tak! Nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu!) i przerobienie Ghazy na arabski Hongkong. Zamiast jak Chiny kontynentalne „cieszyć się niepodległością” pod rządami Ze-Donga Mao, Hongkong był kolonią - i wyszedł był na tym znakomicie (bo w Londynie wygrali wybory laburzyści i, by pozbyć się znienawidzonych konserwatystów, wysłali ich do Hongkongu właśnie…). Izraelici to ludzie wykształceni, historię Hong-Kongu znają, więc mogliby i tak postąpić. Tymczasem nie podjęli żadnej decyzji. Pas Ghazy „cieszy się autonomią” - co oznacza, po polsku, że nie wiadomo, kto tam rządzi. Obrzucanie się rakietami jest tego skutkiem. Dlaczego obie strony trwają w tym układzie? To bardzo proste. Gdyby w Ghazie panował spokój i porządek, to kolejne rządy izraelskie nie mogłyby zyskiwać poparcia wyborców „zaprowadzając w Ghazie porządek”. „walcząc z Hamasem” (czy „z al-Fatah”, wsio rawno). Jak sytuacja jest mętna i niejasna - to dla polityków znakomicie: mają masę problemów do rozwiązywania - i ludność „rozumnie”, że politycy są jej niezbędnie potrzebni. Z drugiej strony to samo. Gdyby ludność Ghazy zajęła się handlem i produkcją, to mogłaby nie chcieć płacić podatków „na rakiety”. Państwa muzułmańskie też przestałyby przysyłać forsę „na rakiety”. A ponieważ „bojownicy Hamasu” połowę z tych pieniędzy kradną, przeto i w ich interesie jest, by było tak, jak jest… Po wyborach wszystko wróci „do normy”… JKM
BRAK ZDOLNOŚCI HONOROWEJ Prof. Stefan Niesiołowski zamieścił artykuł pod powyższym tytułem. Chodzi o sprawę apelu dawnych działaczy "Solidarności" do przywódcy dawnej Unii Wolności i dzisiejszej Partii Demokratycznej Władysława Frasyniuka. Naraził się im swą obroną premiera Marka Belki, który skłamał przed komisją sejmową, twierdząc, iż nie podpisywał w PRL żadnych zobowiązań wobec SB. Prof. Niesiołowski wyjaśnia, że nie podpisał wspólnego apelu do Władysława Frasyniuka, gdyż ma na pieńku z jednym z sygnatariuszy, któremu zarzuca nikczemne postępowanie wobec niego. Napisał natomiast własny list do Władysława Frasyniuka, który zamieścił na łamach dziennika "Fakt". Spór o premiera Belkę i jego prawdomówność mało mnie animuje. Kiedyś przed 40 laty jako człowiek młody i łatwowierny byłem zaskoczony bezczelnym kłamstwem komunistycznego ministra Aleksandra Burskiego - mego zwierzchnika, który w osobistej rozmowie ze mną wyparł się swoich czynów. Nauczony gorzkim doświadczeniem, wiem już, co sądzić o prawdomówności komunistycznych lub postkomunistycznych dostojników. W artykule prof. S. Niesiołowskiego chodzi mi o inny aspekt sprawy. Cytuje on w swym artykule w "GW" następujące słowa Władysława Frasyniuka: "Nie przypominam sobie, aby podobny list powstał, gdy niejaki Wrzodak, w obecności zresztą jednego z sygnatariuszy Waszego apelu, lżył działaczy KOR-u. Nie zdobyliście się na wspólny apel wtedy, gdy Antoni Macierewicz oskarżał Jacka Kuronia, kiedy próbowano zniesławić imię Lecha Wałęsy, gdy wielu naszych przyjaciół z podziemia znalazło się na »liście Wildsteina«, gdy domorosły historyk oskarżał Zbyszka Bujaka, że był sterowany przez SB. (...)". I komentuje je: "Wydaje mi się, że nie można tych argumentów pozostawić bez odpowiedzi", uzupełniając następującą refleksją: "Trzeba oczywiście reagować na kłamstwa, insynuacje, podłości, brednie i oszczerstwa, na zakłamywanie historii, na szkalowanie ludzi zasłużonych w walce o wolność i niepodległość, na gloryfikowanie renegatów, tchórzy i kolaborantów. Ale trudno czynić to nieustannie, odpisując na wszystkie kłamstwa Wrzodaka, Leppera, Macierewicza, Giertycha et consortes. Ludzi tych cechuje bowiem to, co w kodeksie honorowym Władysława Boziewicza z roku 1919 nazywane jest »brakiem zdolności honorowej«. Art. 8 owego kodeksu wymienia osoby nie mające tej zdolności - są to m.in. dezerterzy z armii polskiej, osoby pozostające na utrzymaniu kobiet nie będących ich najbliższymi krewnymi, oszczercy, szantażyści, ludzie notorycznie łamiący słowo honoru. Pisany w innej epoce, archaiczny i miejscami śmieszny kodeks Boziewicza proponuje pewną ideę, która w moim przekonaniu wciąż pozostaje aktualna. Są osoby, które swoim postępowaniem wykreślają się ze społeczności ludzi poważnych i przyzwoitych, zasługujących na uwagę i polemikę. W zasadzie nikt nie oczekuje polemik z tygodnikiem »Nie« Jerzego Urbana, z pornograficznymi broszurkami w rodzaju »Poznaj Żyda« czy też z kolportowanymi przez różne grupy antysemickie zajadłymi w swym tępym doktrynerstwie takimi »organami", jak »Wszechpolak«, »Głos«, »Nasza Polska«, »Najwyższy Czas«, »Myśl Polska«, »Fakty i Mity«. Do tej samej kategorii osób - nie zasługujących na poważne potraktowanie i nie mających nic do powiedzenia na żaden temat - należą ludzie, o których wspomniał w swym liście Władysław Frasyniuk". Najpierw o faktach. Wymienione przez prof. Stefana Niesiołowskiego czasopisma zarówno lewicowe jak tygodnik "Nie" oraz "Fakty i Mity", jak i prawicowe: tygodniki "Głos", "Nasza Polska", "Najwyższy CZAS!" oraz "Myśl Polska" można swobodnie kupić w kioskach "Ruchu". Straszenie jakimiś kolportującymi je grupami antysemickimi jest zwyczajnym robieniem wody z mózgu czytelnikom "GW". Wydawcą tygodnika "Głos" jest poseł Antoni Macierewicz, zaś "Najwyższego CZASU!" były poseł i kandydat na prezydenta RP Janusz Korwin-Mikke. Obydwu zaliczam do swych wieloletnich przyjaciół z opozycji antykomunistycznej. Jest to o tyle istotne, że prof. Stefan Niesiołowski pisze o akapit dalej: "Ludzie działający w opozycji demokratycznej, narażający się na represje w czasach, gdy nic na niebie i ziemi nie zapowiadało upadku komunizmu - na więzienia, wyrzucenie z pracy, zatrzymania, przesłuchania, odmowy wydania paszportu - stanowią, mimo dzielących ich dziś różnic w poglądach na wiele spraw, pewną wspólnotę. Mogą też i powinni zajmować stanowisko w obliczu wydarzeń, które uznają za ważne. Za takie wydarzenie część z nich uznała stanowisko Frasyniuka wobec zeznań premiera - i podjęła z tym stanowiskiem polemikę". Mimo takiego stanowiska o dawnych działaczach opozycyjnych prof. Stefan Niesiołowski odsądza od czci i wiary innego mego przyjaciela z opozycji Krzysztofa Wyszkowskiego, któremu zarzuca oszczercze brednie o Lechu Wałęsie. Jeśli się zważy, że Krzysztof Wyszkowski był pomysłodawcą i współzałożycielem Wolnych Związków Zawodowych na Wybrzeżu, uczestnikiem strajku sierpniowego w Gdańskiej Stoczni "Lenin" i działaczem "Solidarności", to coś jest tu nie tak. Kto ma bowiem prawo zamknąć mu usta w sporze z Lechem Wałęsą, którego do Wolnych Związków przyjmował wraz innymi krytykami pana Lecha - Anną Walentynowiczową, Andrzejem i Joanną Gwiazdami oraz Kazimierzem Szołochem? Oni też są bohaterami strajków sierpniowych w niemniejszym od Wałęsy stopniu. Większe od nich zasługi w wyzwoleniu Polski ma nie prezydent Lech Wałęsa, lecz jedynie Matka Boża z klapy jego marynarki. Jeśli prof. Stefan Niesiołowski ma za złe posłowi Zygmuntowi Wrzodakowi lżenie działaczy KOR-u, to dlaczego przyrównuje do dezerterów i sutenerów posła Antoniego Macierewicza, który był więźniem marcowym w 1968 roku, pomysłodawcą i współzałożycielem KOR oraz działaczem "Solidarności", internowanym w stanie wojennym? Zaś Janusz Korwin-Mikke był już w opozycji w 1964 roku jako organizator słynnego wiecu studentów UW z poparciem dla sygnatariuszy listu 34 pisarzy i naukowców do premiera Józefa Cyrankiewicza w sprawie cenzury, następnie uczestnikiem opozycji przedsierpniowej i internowanym w stanie wojennym. Gdzie tu logika?! Kto mu więc zabroni określania III RP jako "PRL bis" lub zgoła "Rywinland"? Bóg mi świadkiem, że poseł Zygmunt Wrzodak nie jest bohaterem mego romansu. Po wielu latach owocnej współpracy z nim jako przewodniczącym Komisji Zakładowej związku "Solidarność" w zakładach Ursus nagle nawyzywał mnie na łamach tygodnika "Głos" od "Żydów, ateistów i postkomunistów", najwyraźniej ulegając podszeptom nieuków, którzy u jego boku zastąpili nieodżałowanego śp. Andrzeja Krzepkowskiego. Pan Andrzej znał mnie bowiem na tyle dobrze, by nie pisać takich głupot. Koledzy z tygodnika "Głos" nie dali mi niestety szansy obrony na jego łamach, więc odpowiedziałem na obelgi posła Z. Wrzodaka na łamach ASME HIENA O BARWIE BRUNATNEJ Tygodnik "Głos" zamieścił ostatnio polemikę pomiędzy moim wieloletnim przyjacielem, prof. Jerzym Robertem Nowakiem a moim dobrym znajomym od wielu lat, posłem Ligi Polskich Rodzin, panem Zygmuntem Wrzodakiem. Wyjaśnię od razu, że pan Wrzodak był przez lata etatowym przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w Zakładach Mechanicznych "Ursus" i "Tygodnik Solidarność", w którym byłem przez dwie kadencje (społecznie) przewodniczącym Komisji tegoż związku, współpracował z nim, wykonując dla pana Wrzodaka wkładkę związkową dołączaną do naszego pisma. Zupełnie nieoczekiwanie dla mnie poseł Z. Wrzodak umieścił w swym liście inwektywy pod moim adresem, które przytaczam w całości: "Dziwi mnie też to, że pan przywołuje w swej obronie Żyda, komunistę swego czasu, A. Zambrowskiego, ateistę (syna zbrodniarza komunistycznego A. Zambrowskiego). Choć syn odcina się od ojca, to jego przeszłość PZPR-owska i życiorys też jest wyjątkowo nieciekawy" (koniec cytatu). Przypomina mi to pewien więzienny epizod z Zakładu Karnego w Barczewie, do którego przewieziono mnie z więzienia mokotowskiego w końcu maja 1969 roku. Po pierwszym spacerze w pawilonie, do jakiego mnie przydzielono, miejscowy klawisz poza moimi plecami poinformował współwięźniów: "To jest Zambrowski, student, syn ministra, Żyd!". Wyjaśniłem więc zainteresowanym sprawą kolegom w celi, że to krótkie zdanie zawiera aż trzy błędy: "W wieku trzydziestu pięciu lat nie byłem studentem, lecz adiunktem naukowo-badawczym, poza tym mój ojciec był nie ministrem, lecz wiceprezesem NIK-u. A jakim jestem Żydem - będziecie mogli zobaczyć, kiedy pójdziemy do łaźni". I istotnie nikt już w naszym pawilonie więziennym nie traktował słów klawisza poważnie. Oskarżenia tego typu wysunięto wobec mnie celowo w partyjnych środkach przekazu, w marcu 1968 roku, ale wiedziałem, że jest to kara za mój ślub kościelny w warszawskim kościele pw. św. Kazimierza na Chełmskiej w czerwcu 1967 roku. Choć ślub był wręcz konspiracyjny, SB ten fakt wytropiła i towarzysze we władzach partyjnych byli mą postawą bardzo zgorszeni. Nagłaśniając w marcu '68 mą - jak pisano - antypartyjną demonstrację dla przypodobania się reakcyjnej części kleru, ze względów propagandowych (by nie robić mi reklamy w katolickim kraju) mianowano mnie syjonistą. Ton nadał w tej sprawie dziennik Stowarzyszenia PAX "Słowo Powszechne", zamieszczając 11 marca 1968 r. redakcyjny apel do studentów Uniwersytetu Warszawskiego, napisany pospołu przez prezesa Stowarzyszenia Bolesława Piaseckiego oraz przez Ryszarda Frelka - osobistego sekretarza Zenona Kliszki (osoby nr 2 w PZPR). Było to bezczelne kłamstwo, gdyż w konflikcie pomiędzy Izraelem a krajami arabskimi trzymałem stronę Arabów, co więcej - gdy w czerwcu 1966 roku usuwano mnie z szeregów partyjnych za krytykę polityki Gomułki wobec Kościoła katolickiego w czasie obchodów Millenium Chrześcijaństwa w Polsce - czyniono mi urzędowe zarzuty o to, że wyraziłem przy okazji sympatię wobec prezydenta Egiptu Abdela Gamala Nasera. Tej krytyki pod adresem Gomułki mi nie darowano i oprócz usunięcia z PZPR oraz z pracy na Uniwersytecie Warszawskim w czerwcu 1966 roku, skazano mnie w lutym 1969 roku na 1,5 roku więzienia za szkalowanie Państwa Polskiego (art. 29 mkk) poprzez użycie w dokumentach partyjnych (m.in. w "Oświadczeniu" dla Warszawskiej Komisji Kontroli Partyjnej) określenia "Kulturkampf". W przeddzień aresztowania zsynchronizowanego z donosem w "Słowie Powszechnym" napisałem odpowiedź na ten apel, w której odpowiedziałem jego autorom: "Byłem, jestem i będę Polakiem i nie pan Piasecki będzie ustalał moją przynależność narodową!". Dziś mogę powiedzieć to samo panu Wrzodakowi idącemu wyraźnie śladami tamtego moskiewskiego agenta. Dalej pan poseł Wrzodak określa mnie jako ateistę, chociaż regularnie chodzę do kościoła, ochrzciłem wszystkie swoje dzieci, a dwoje z nich było przez wiele lat w Przymierzu Rodzin przy kościele Najświętszego Zbawiciela, zaś ja - członkiem Rady Parafialnej, zaproszonym do współpracy przez proboszcza księdza prałata Bronisława Piaseckiego - byłego sekretarza Prymasa Tysiąclecia. Ponadto w latach 1979-80 byłem czynnym uczestnikiem Akcji Wiernych "Chrystus w środkach przekazu społecznego", zbierającej pod kościołami podpisy pod apelem o mszę świętą w Polskim Radiu i TVP (z naszego podania powstał jeden z 21 postulatów sierpniowych, dotyczący mszy radiowej). W czasie internowania w Białołęce prowadziłem jako lektor modlitwę więźniów przez kratę, za co dostąpiłem zaszczytu uczestniczenia w delegacji internowanych na spotkaniu z Ojcem Świętym (osobiście ucałowałem go w pierścień). Wraz z grupą internowanych byłem też bierzmowany w więzieniu w Białołęce przez księdza arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, który następnie zaprosił nas do siebie na obchody drugiej rocznicy tego sakramentu. Jako uczestnik kościelnego Bractwa Otrzeźwienia przy kościele św. Stanisława Kostki brałem udział w pikietowaniu w sierpniu 1985 i 1986 roku sklepów monopolowych, za co byłem skazany wraz z kolegami przez kolegium orzekające i dwukrotnie siedziałem w więzieniu na Służewcu. Również jako uczestnik tegoż Bractwa brałem wraz z naszym prezesem Marcinem Przybyłowiczem udział w pielgrzymce do Piekar Śląskich, za co przesiedziałem wiele godzin na Komendzie MO jako podejrzany o uczestnictwo w poczcie sztandarowym NSZZ "Solidarność" z Huty Warszawy (czekając na przesłuchanie, śpiewaliśmy ku zgorszeniu uboli Godzinki o Niepokalanym Poczęciu). Później przez rok procesowałem się z ubecją z oskarżenia o ten poczet najpierw w Piekarach (gdzie bronił mnie dawny działacz ONR, mecenas dr Jerzy Kurcjusz), a następnie w Warszawie. Po tym wszystkim poseł Z. Wrzodak może nadal uważać, że miałem mało ciekawy życiorys, ale - na miłość Boską! - nie może wpierać we mnie i w znających mnie dobrze czytelników "Głosu", że nie jestem wierzącym i praktykującym katolikiem, lecz ateistą. Warto jeszcze dodać przy sposobności, że tej oceny mego życiorysu nie podzielają dawni działacze podziemnej "S" z "Karty", którzy umieścili mój biogram w drugim tomie "Słownika biograficznego opozycji w PRL", obok biogramu mego przyjaciela z więzienia w Barczewie, śp. Janusza Szpotańskiego oraz mego znajomego, śp. księdza Jerzego Popiełuszki. Otrzymałem też na Zamku Królewskim od ministra kultury w rządzie prof. Jerzego Buzka, pana Michała Ujazdowskiego odznakę zasłużonego dla kultury narodowej za współpracę z prasą podziemną. Kłamie też jak najęty pan poseł Z. Wrzodak, gdy wpiera mi, iż odcinam się od swego ojca, którego imienia pan poseł nawet nie pamięta, gdyż podaje błędnie jego inicjały. Za młodu, gdy mój ojciec był jednym z czołowych działaczy w popaździernikowej ekipie Władysława Gomułki, zaś ja byłem działaczem Rewolucyjnego Związku Młodzieży, a następnie opozycyjnego nurtu w ZMS, moje rozbieżności ideowe z ojcem były przedmiotem plotek kawiarnianych w Warszawie. Po dymisji złożonej przez ojca Gomułce w marcu 1963 roku ze wszystkich stanowisk w kierownictwie PZPR - solidaryzowałem się z nim, zwłaszcza gdy w na XV plenum KC w marcu roku 1964 ostrzegał Gomułkę, że forsowana przez niego wersja planu 5-letniego doprowadzi do konfliktu z klasą robotniczą, co się spełniło w krwawym konflikcie na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Zdawałem sobie sprawę, że moje kłopoty z ubecją są nie tyle owocem mojej działalności opozycyjnej, ile karą za to, że jestem synem mego ojca. Po śmierci ojca w sierpniu 1977 roku zebrałem dokumenty znalezione w jego archiwum i wydałem je własnym sumptem w II obiegu (kontrolowane przez Jacka Kuronia i Adama Michnika podziemne wydawnictwo NOW-a nie chciało mi w tym pomóc) pod tytułem "Listy do władz partyjnych". Podejmowałem też wtedy kilkakrotnie polemiki w obronie dobrego imienia ojca. Dziś tego nie muszę czynić, gdyż obecnie w historiografii mogą się ścierać różne stanowiska, zaś tacy przeciwnicy mego ojca w PZPR-owskiej historiografii jak państwo Eleonora i Bronisław Syzdkowie w swej książce o przywódcach PRL ("Cena władzy zależnej") odwołali większość zarzutów wobec niego. Pan poseł Z. Wrzodak domaga się, by nie szufladkować go wraz z Leszkiem Bublem, ale naraziłem się na jego gniew właśnie mą polemiką z Bublem w obronie dobrego imienia prof. Jerzego Roberta Nowaka, zamieszczoną w internetowej witrynie ASME, na którą prof. J. R. Nowak się powołał. W swym gniewie pan poseł bluzgnął nieprzytomnie na mnie, mimo że tekst mój nie miał nic wspólnego z jego kłopotami w Lidze Polskich Rodzin. Ale ponieważ mnie zaczepił, pragnę go zapytać, dlaczego ma pretensje o udział Stronnictwa Demokratycznego w kampanii przeciwko okrągłostołowemu obozowi Lecha Wałęsy w czerwcu 1989 roku, zaś odpuszcza prof. Maciejowi Giertychowi i jego Stronnictwu Narodowemu jego walkę w kampanii wyborczej 1993 roku przeciwko "Solidarności". Pamiętam jak w swych spotach telewizyjnych prof. Maciej Giertych wyzywał wielki chrześcijański związek zawodowy "Solidarność" od Żydów (niczym poseł Wrzodak dzisiaj mnie) i na łamach "Tygodnika Solidarność" odpowiadałem mu, że za "Solidarność" modli się co dzień Ojciec Święty Jan Paweł II. Wtedy pan poseł Z. Wrzodak był działaczem NSZZ "S" i również on był wyzywany od Żydów przez prof. Macieja Giertycha. Pan poseł Z. Wrzodak przeszedł na stronę rodu Giertychów i uznaje krytykę publicystyki Jędrzeja Giertycha podjętą przez prof. Jerzego Roberta Nowaka za zwalczanie myśli narodowej. Tymczasem Jędrzej Giertych był agentem wpływu służb specjalnych PRL i głosił z Londynu chwałę gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu - prawdziwemu zbrodniarzowi komunistycznemu, mordercy robotników Wybrzeża w grudniu 1970 roku i górników z kopalni "Wujek" w grudniu 1981. Pan poseł Zygmunt Wrzodak ma nazbyt elastyczne sumienie i w obronie swej kariery parlamentarnej pod patronatem rodu Giertychów gotów jest mówić na czarne białe i na opak. W swoim czasie poseł Zygmunt Wrzodak piętnował jako różowe hieny swego poprzednika na stołku przewodniczącego KZ NSZZ "S" Zbyszka Bujaka oraz jego guru Jacka Kuronia, zarzucając im, że po plecach robotników wdrapali się do korytarzy władzy. Dziś mój syn - robotnik mówi to samo o pośle Zygmuncie Wrzodaku, zarzucając mi wieloletnią z nim współpracę. Mówi, że poseł Wrzodak również wdrapał się do Sejmu po plecach robotników z Ursusa. Z przykrością muszę mu przyznać rację, z tą wszelako różnicą, że tym razem hiena ma barwę nie różową, lecz brunatną. Pocieszam się, że obelgi posła Zygmunta Wrzodaka pod moim adresem będą dla mnie w oczach mego syna okolicznością łagodzącą. (Antoni Zambrowski) parafrazując jego słowa o działaczach KOR-u jako hienach różowych. Ale na jakiej podstawie prof. Stefan Niesiołowski dyskwalifikuje posła Z. Wrzodaka - działacza podziemnej "S" - jako osobnika, "który w czasach PRL nie miał odwagi ani ochoty podjąć walki z komunistyczną dyktaturą, a dziś, gdy odwaga bardzo staniała, w stylu typowym dla tchórzy atakuje i zniesławia ludzi zasłużonych w walce o wolną Polskę"? Przecież prof. S. Niesiołowski w swym artykule również zniesławia i atakuje ludzi zasłużonych w walce o wolną Polskę - Krzysztofa Wyszkowskiego, Antoniego Macierewicza i Janusza Korwin-Mikkego. Najwyraźniej chciałby pozbawić wolności słowa ogół obywateli, nawet zasłużonych w walce o niepodległość i demokrację, zaś takie przywileje pozostawić wyłącznie przyjaciołom królika. Stąd jego gniew na ludzi krytykujących prezydenta Lecha Wałęsę, Jacka Kuronia i innych bliskie mu osoby. Ale nie po to walczyliśmy z komuną, by dziś godzić się na cenzurę ze strony nowych przyjaciół postkomuny. Prof. Stefan Niesiołowski jest tak zagubiony w nowej rzeczywistości, że sam zaprzecza sobie. Protestuje, gdy Janusz Korwin-Mikke nazywa (i słusznie) III Rzeczpospolitą "Rywinlandem", gdyż Polska jest - jak pisze - "moją Ojczyzną, z której powstania i rozwoju jestem dumny". Ale w następnym wierszu sam pisze o Sejmie Rzeczypospolitej: "Nigdy nie przypuszczałem, że w wyniku demokratycznych wyborów w polskim parlamencie znajdzie się tylu nieuków, prostaków i złodziei". I to też ma być powodem do dumy? Ustalmy więc wspólnie, że krytykujemy różne sprawy w Polsce, gdyż jest to nasza wspólna Ojczyzna, zdobyta naszą wspólną "krwią i blizną" i chcielibyśmy, by Polakom było w niej dobrze. Zaś "Gazeta Wyborcza" ani jej utytułowani publicyści nie zatkają nam przy tym gęby. Nie ma siły, nie zatkają. Zaś do prof. Stefana Niesiołowskiego mam osobistą prośbę: panie Stefanie, bardzo pana proszę, niech się pan zastanawia nad swoimi polemikami w "Gazecie Wyborczej" oraz nad ich stylem. Niech mi pan pozwoli nadal lubić i szanować pana, jak dawniej, gdy był pan więźniem politycznym za sprawę organizacji niepodległościowej "Ruch", członkiem prawicowego Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela oraz działaczem ZChN.
Antoni Zambrowski
Brutalne "oskarżenia" wobec "niewinnego" marszałka Niesiołowski sypał. Wicemarszałek Sejmu (PO) Stefan Konstanty Myszkiewicz-Niesiołowski sam przyznał, że po aresztowaniu 20 czerwca 1970 r. zeznawał "od pierwszego dnia", twierdząc jednocześnie, że "zupełnie przyzwoicie zachowywał się w śledztwie": - Wiedziałem, że już pewnych rzeczy bronić się nie da, że są znane Służbie Bezpieczeństwa. Moje zeznania nie różniły się od zeznań innych członków "RUCH-u" i to było potwierdzanie tego, jak mi się wydawało, co już jest wiadome, ponieważ niczego nowego esbekom nie mówiłem". Po tych słowach postępowe media dumnie ogłosiły - wszystko wyjaśnione, (nasz) marszałek niewinny. Czy na pewno? Jak znana od lat i skutecznie zamiatana pod dywan sprawa stała się nagle i w ciągu jednego dnia przedmiotem publicznej debaty? Wystarczyło, żeby pojawiła się na forum Sejmu. I tak, podczas dyskusji nad odwołaniem marszałka Bronisława Komorowskiego, Niesiołowski, przerywając ciągle przemawiającemu prezesowi PiS, spytał go w końcu: - A ile pan siedział w areszcie? Kaczyński, długo się nie zastanawiając, odparował: - Sypać w pierwszym przesłuchaniu w tak haniebny sposób, to naprawdę fatalna sprawa. (...) Trzynastoletnie dziewczynki w zderzeniu z gestapo wytrzymywały potworne tortury.
CAŁA PRAWDA ZA ZŁAGODZENIE KARY W 1970 r. członkowie "RUCH-u" (przypomnijmy: konspiracyjna organizacja niepodległościowa działająca od 1965 r.) zostali aresztowani po zakapowaniu przez agenta. Jeden z jej liderów Stefan Niesiołowski zaczął współpracować ze Służbą Bezpieczeństwa. Podczas przesłuchań opowiadał o spotkaniach organizacji, po kolei ujawniał, kto krył się za poszczególnymi pseudonimami. Sypał swoich towarzyszy organizacyjnych, a zarazem przyjaciół, w tym brata Marka. Wbrew temu, co dziś twierdzi, informacje były cenne - bezpieka miała jedynie szczątkową wiedzę na temat "RUCH-u". W toku śledztwa Niesiołowski zaprzeczał, że odgrywał ważną rolę w organizacji (dekonspirował nazwiska przywódców), że chciał spalić muzeum Lenina w Poroninie. Kajał się, przepraszał. Na tym nie koniec. 9 września 1970 r. Niesiołowski zobowiązał się udzielić wszystkich informacji w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary. Zapewne czuł się rozczarowany, gdy mimo tego, w procesie członków "RUCH-u" w październiku 1971 r. dostał wysoki wyrok siedmiu lat więzienia. Do tego niechlubnego epizodu Niesiołowski przyznał się już wcześniej - w 1989 r. w swojej książce "Wysoki brzeg": "Musiałem się zdecydować - albo zaprzeczać wszystkiemu i odmówić zeznań, albo zeznawać wykrętnie. Nie miałem odwagi ani siły odmówić zeznań i to był mój największy błąd. Potem nie rozumiałem dlaczego. Nic mnie właściwie nie usprawiedliwiało, poza strachem".
INNI WINNI Z biegiem czasu, razem z ewoluowaniem jego poglądów ze skrajnie katolicko-narodowych aż do skrajnie liberalno-postępowych, zmienił również swoje podejście do przeszłości. Coraz mniej widział swojej winy, coraz bardziej dostrzegał ją u innych. W końcu Niesiołowski tak się zagalopował, że o złamanie się w esbeckim śledztwie zaczął oskarżać innych członków "RUCH-u", a także swoją byłą narzeczoną Elżbietę Nagrodzką (obecnie Królikowska-Avis). Pewnego razu miał się wyrazić, że to właśnie przez nią spędził siedem lat za kratkami. Z dokumentów jasno wynika jednak, że Nagrodzka zachowywała się w śledztwie godnie, a tym, który sypał, był... Niesiołowski (kobieta zaczęła zeznawać dopiero wtedy, kiedy pokazano jej protokoły przesłuchania narzeczonego; ten, niepomny zdrady, próbował ją w więzieniu prosić o rękę, ale nie chciała już mieć z nim nic wspólnego; po wyjściu na wolność, nie mogąc znaleźć pracy w PRL-u, wyemigrowała do Wielkiej Brytanii). Za swoje słowa Niesiołowski musiał przeprosić. Wówczas "zapomniał" i do dziś "zapomina" dodać, że nie odsiedział nawet połowy kary - z więzienia wyszedł w 1974 r. na mocy amnestii.
"IMAGE HEROSA NA OBŁUDZIE I KŁAMSTWIE" W 2006 r. Stefan Niesiołowski napisał artykuł do tygodnika "OZON", pod tytułem "Niepodległość, demokracja, antykomunizm", w którym chwalił się swoją opozycyjną kartą. Na list zareagowała Elżbieta Nagrodzka-Królikowska, wysyłając do redakcji stosowne sprostowanie. Czytamy w nim: "Stefan Niesiołowski zbudował swoją pozycję polityka oraz image nieugiętego herosa na obłudzie i kłamstwie. Załamał się, Niesiołowski, już pierwszego dnia przesłuchań i śledztwa i sypał nas ze strachu o swą przyszłość, swojego brata Marka, przyjaciół Andrzeja i Benedykta Czumów i mnie, swoją narzeczoną od pierwszego przesłuchania! Podczas gdy ja, kobieta i szeregowy członek organizacji przez wiele dni śledztwa twierdziłam, że "nic nie wiem o RUCH-u", "Stefan Niesiołowski nie wprowadzał mnie do żadnej organizacji", "znałam Czumów wyłącznie towarzysko", on - mężczyzna i jeden z przywódców, sypał nas od pierwszego przesłuchania, nie szczędząc detali. (...) Kiedy po wielu dniach przesłuchań kolejny raz zaprzeczyłam, że istnieje "RUCH", śledczy pokazał mi protokół z 20.VI. podpisany ręką Niesiołowskiego, w którym podaje szczegóły mojej działalności. Dostałam wtedy parę innych protokołów zeznań kolegów, z których wynikało, że Wojciech Mantaj zaczął zeznawać już 22.VI, Marek Niesiołowski 25.VI, a Benedykt Czuma - 28.VI. Dla pikanterii dodam, że na podobną okoliczność »RUCH« zalecał bezwarunkowe milczenie i ja miałam odwagę się do tego zalecenia zastosować. Załamanie Stefana i paru innych kolegów przeżyłam boleśnie. Wyobrażałam sobie idealistycznie, a może naiwnie, że jeśli wszyscy będą milczeli, SB będzie musiała nas wypuścić". Wiedzę na temat Niesiołowskiego jego dawna narzeczona zaczerpnęła nie z powietrza, ale z akt Instytutu Pamięci Narodowej, kiedy w 2003 r. uzyskała status osoby pokrzywdzonej.
NIE WSZYSCY SYPALI Niektórzy dawni członkowie "RUCH-u" (w tym inny członek PO - Andrzej Czuma) - opozycyjni koledzy Niesiołowskiego oraz niektórzy historycy (w tym Antoni Dudek) bronią teraz wicemarszałka Sejmu. Linia jest taka, że w 1970 r. antykomuniści nie wiedzieli jeszcze, jak zachować się podczas przesłuchania (dopiero później opozycja rozpowszechniała wytyczne w tej sprawie). Generalnie zgoda - w końcu w śledztwie posypali się też "taternicy" i "komandosi" (np. Jan Tomasz Gross, w czym odnaleźć można przyczyny jego dzisiejszego pisarstwa). Ale czy może to być usprawiedliwienie dla jednostkowych zachowań? W końcu nie wszyscy załamywali się i wydawali kolegów. Stefan Niesiołowski powinien o tym pamiętać szczególnie. Jego ojciec, Janusz Niesiołowski to żołnierz wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., kampanii wrześniowej 1939 r., a następnie Armii Krajowej. Dziadek - Bronisław Łabędzki trafił w 1905 r. na Syberię za organizowanie strajku szkolnego. Wuj - Tadeusz Łabędzki, jeden z przedwojennych przywódców Młodzieży Wszechpolskiej, został zamordowany w 1946 r. podczas ubeckiego przesłuchania. Czy do takiej czystej, nieugiętej tradycji nawiązuje marszałek Sejmu wolnej Polski?
W IMIĘ POSTĘPU Ale zejdźmy na ziemię - dziś nie żyjemy pod zaborami, okupacjami, ani w okropnej, sanacyjnej Polsce spod znaku morderstwa na Narutowiczu i Berezy Kartuskiej, ale w III RP, dziwnym państwie, w którym wyroki wydają postępowe media. Historię mają w poważaniu, ale w tym przypadku dla "RUCH-u" zrobią wyjątek. Znów będą robiły z igły widły, wmawiając ogłupianej przez siebie gawiedzi, że wszystkiemu winny jest nie Stefan Niesiołowski, którego bezmyślnie "oskarżają" siły ciemności, ale Jarosław Kaczyński, przywódca tych sił, który sprawę upublicznił. Będą mądrzyły się, że to nic innego, jak brudna gra polityczna. Będą bez żenady szydziły z brata prezydenta, że przecież nie może nic wiedzieć o Gestapo, bo... urodził się w 1949 r. (a w innych przypadkach - z głowy państwa - nie dowiemy się np., co Lech Kaczyński załatwił dla kraju podczas wizyty na Dalekim Wschodzie, tylko o problemach z samolotem i chorobie cesarza Japonii). Ale owe, postępowe media muszą przecież wspierać postępową, czystą jak łza Platformę przeciw zapyziałemu, grubiańskiemu, a nawet wypełnionemu agentami PiS-owi (w sprawie "RUCH-u" współpracował z SB Wiesław Jan Kurowski, ale nieważne jest, że po ujawnieniu jego agenturalnej działalności został przez braci Kaczyńskich odsunięty). W imię lepszego życia w "normalnym" kraju, w imię miłości, walki z przejrzystością życia publicznego i lustracją... TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI
CIA ujawniła dokumenty płk. Kuklińskiego. "Zdrajca", który uratował Polskę. Amerykanie odtajnili 1100 stron ściśle tajnych do ubiegłego tygodnia dokumentów Centralnej Agencji Wywiadowczej dotyczących stanu wojennego, które dostarczył im Kukliński. To rzecz bez precedensu, bo tego typu materiały na ogół pozostają w super strzeżonych archiwach w Langley przez wiele lat. Wyjątek od reguły mieli zrobić przez wzgląd na pamięć i zasługi pułkownika. Co zawierają odtajnione dokumenty? Większość z nich to pisma dyrektora CIA, w których prezentuje opracowania "źródła" w Ludowym Wojsku Polskim. Podkreśla przy tym, że "źródło" jest nie byle jakie, bo ulokowane na najwyższym szczeblu LWP oraz bardzo wiarygodne. Pisma trafiają następnie do osób najwyżej postawionych w amerykańskiej administracji: prezydenta, doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, sekretarza stanu i sekretarza obrony.
INTERWENCJA ROK WCZEŚNIEJ Część tych ściśle tajnych materiałów dotyczy okresu sierpień 1980 r. - listopad 1981 r. Wynika z nich, że przez te 16 miesięcy pułkownik Kukliński informował stronę amerykańską o planach Układu Warszawskiego. Informował na bieżąco i bardzo szczegółowo, bo też bardzo dużo wiedział. I tak, dowiadujemy się, że faktycznie groziła nam sowiecka interwencja, ale planowano ją na 8 grudnia 1980 r. Wziąć miały w niej nie tylko oddziały ZSRS, ale również czechosłowackie, NRD-owskie, a nawet węgierskie i bułgarskie. Do pomocy w zduszeniu solidarnościowej kontrrewolucji przewidziano cztery polskie dywizje. Sowieci akcję zawiesili jednak 5 grudnia 1980 r. Zawiesili, jak się okazało, definitywnie. Rok później Układ Warszawski nie zamierzał już do Polski wchodzić. Najwyższe kręgi dowódcze i partyjne naszego protektora ze Wschodu postanowiły o tym w pierwszych miesiącach 1981 r. Decyzje brzmiały jednoznacznie - polskie kierownictwo z naciskiem na towarzysza Jaruzelskiego i jego wojsko - ma z ową kontrrewolucją poradzić sobie samo. Przyznać trzeba, że wiedza wypływająca z tych ściśle tajnych materiałów porażająca nie jest. Więcej - o takim przebiegu wypadków mówiło się od dawna. Tyle tylko, że prawda ta była od lat blokowana. Rację zawsze miał mieć generał i jego "mniejsze zło". Teraz otrzymaliśmy jednoznaczne potwierdzenie, że było inaczej. Kolejny zbiór dokumentów opisuje sytuację w Polsce po wprowadzeniu stanu wojennego. Raporty obejmują okres do 1983 r. Takie analizy Kukliński przygotowywał rzecz jasna już z terenu USA, po udanej ucieczce z PRL. To, co mogliśmy ujrzeć, to i tak drobna część materiałów przekazanych przez "ludowego pułkownika" "kapitalistycznym imperialistom". W sumie od 1971 do 1981 r. nasz "zdrajca" i "szpieg" miał dostarczyć CIA 40 tysięcy stron tajnych dokumentów wojskowych dotyczących Polski, ZSRS i Układu Warszawskiego. One póki co pozostaną tajne. Przy okazji obalona została teza prawej, a właściwie rzec by trzeba - lewej ręki Jaruzelskiego - innego "generała" - Czesława Kiszczaka. Ten kolega jeszcze z Informacji Wojskowej uparcie utrzymywał, że do współpracy z amerykańską Agencją Kukliński został zwerbowany jeszcze w latach 60., gdy był na misji w Wietnamie.
OBRAZOBURCZE NOTATKI ANOSZKINA Innych mitów o Kuklińskim i Jaruzelskim jest wciąż wiele. Tak skutecznie były przez dziewięć lat PRL-u i 19 lat wolnej Polski wciskane narodowi, że do dziś 44 proc. uważa stan wojenny za zbawienny. Założycielski mit wojny jaruzelsko-polskiej wychwala bohaterstwo jej autorów, którzy mieli dość siły i odwagi, aby sprzeciwić się grożącej nam zbrojnej interwencji sowieckiej. Tymczasem Sowieci wchodzić z dodatkowymi jednostkami (część mieli przecież m.in. w Legnicy i Bornem Sulinowie) nie zamierzali. I za nic mieli skomlenia tego, który o to zabiegał, czyli właśnie Jaruzelskiego. Taki przebieg wydarzeń wynika bezsprzecznie z notek innego generała - tyle tylko, że czysto sowieckiego - Wiktora Anoszkina, adiutanta marszałka Wiktora Kulikowa, dowódcy wojsk Układu Warszawskiego. Anoszkin zanotował 1,5-godzinną rozmowę swojego szefa z Jaruzelskim, która odbyła się na cztery dni przed wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego - w nocy z 8 na 9 grudnia 1981 r. Kulikow: "(...) Czy składając meldunek Leonidowi Iljiczowi (Breżniewowi), możemy mu powiedzieć, że podjęliście decyzję o przystąpieniu do realizacji planu?". Jaruzelski: "Tak, pod warunkiem, że nam pomożecie". Skomlący Jaruzelski miał świadomość nie własnej siły, ale słabości. Był zbyt inteligentny, żeby nie zdawać sobie sprawy, że ze zbuntowanymi polskimi milionami nie może pójść na całość. Mówił więc, że wojnę wygra, jeśli zastrajkują tylko zakłady pracy (co ostatecznie się stało). Ale zabić "Solidarności" nie zdoła, jeśli Polacy wystąpią przeciw niemu in gremio. Bał się szczególnie "chuligańskich" wystąpień robotniczych mas Górnego Śląska. Do ich stłumienia nie miał wystarczającej ilości wojska. W związku z tym o sowiecką pomoc skomlał dwukrotnie. Jaruzelski łatwo nie chciał oddać jednak swojego skóry. Odważnie stawiał Wielkiemu Bratu twarde warunki. Sprowadzały się do tego, aby w bratnim wsparciu nie brali udziału Niemcy z NRD, bo to będzie wyjątkowo źle odebrane.
PRZYSIĘGA I PIENIĄDZE Inny mit to złamanie przez Kuklińskiego przysięgi. Tylko komu przysięgał? Może nie wolnej Polsce, ale wrogiemu, obcemu mocarstwu. Kolejna sprawa to pieniądze, które miał brać od Amerykanów. Można nie wierzyć zaprzeczającym temu oficerom CIA, którzy prowadzili Kuklińskiego, członkom reaganowskiej administracji, m.in. Richardowi Pipesowi, kolejnym ambasadorom USA w Polsce, Zbigniewowi Brzezińskiemu itp., itd.). Ale co zrobić z wyrokiem sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego z maja 1984 r. (skazał pułkownika na karę śmierci, pozbawienie praw publicznych, degradację i przepadek mienia), który w uzasadnieniu napisał, że w działalności skazanego nie dopatrzył się żadnych pobudek materialnych? Kuklińskiego obciążać miało działanie z pobudek ideowych. Ktoś powie: wyrok wyrokiem, ale inaczej twierdziła przecież komunistyczna propaganda (czyli, że pieniądze oczywiście brał). Ale czy w państwie dyktatorskim sprawy te można rozdzielić, nie widząc w tym żadnej sprzeczności? Co innego po ucieczce do Stanów Zjednoczonych - tam został urządzony przez Amerykanów. To jednak tak samo oczywiste, jak fakt, że musieli zmienić mu tożsamość.
WILLA Ktoś inny wypomni - znów za politrukami - że Kukliński był właścicielem "wypasionej" willi w Warszawie. I zapyta: skąd miał na to fundusze? A może jednak nie willa, tylko segment, jakich w kwadracie ulicy Rajców, Burmistrzowskiej, Wójtowskiej i Kościelnej jest 42? Wszystkie identyczne. Powstaje pytanie: jeżeli Kukliński wybudował ten segment za dolary z Waszyngtonu, to za co wybudowano 41 sąsiednich? Czyż nie za ruble z Moskwy? Sąsiadami Kuklińskiego było kilkunastu oficerów i generałów Wojska Polskiego.
JACHT Nie możemy też zapominać o jachcie. Kukliński - poza strategicznymi funkcjami w LWP - był prezesem jachtklubu Sztabu Generalnego. Jednostka należała właśnie do sztabu. Po zakończeniu sezonu żeglarskiego, źle zacumowana, uderzyła podczas sztormu o falochron. Podoficer marynarki wojennej zadzwonił do przebywającego w Warszawie Kuklińskiego i powiedział mu, że jacht jest przeznaczony do kasacji, ale można go odratować i kupić za niewielkie pieniądze. I pułkownik tak właśnie zrobił. Inna sprawa, że nigdy na nim nie pływał, bo nie zdążył go wyremontować: był rok 1981. W wolnej Polsce podarował go Stowarzyszeniu "Chrześcijańska Szkoła pod Żaglami".
UCIECZKA Nie do końca zbadana. Wiadomo, że z Warszawy został wywieziony do Berlina Zachodniego, a następnie do USA. Joanna Kuklińska, wdowa po pułkowniku wspomina: "Do dziś bardzo dobrze pamiętam moment, kiedy mąż przyszedł do naszego domu w Warszawie i powiedział o swojej współpracy z amerykańskim wywiadem. Nie był pewien, co robić. Wtedy powiedziałam: »Wyjeżdżamy«. Tydzień przed wyjazdem to był najcięższy okres w moim życiu. Zanim przewieziono naszą rodzinę do amerykańskiej ambasady, takie próby były podejmowane bezskutecznie aż trzy razy. Byliśmy ukryci w samochodzie, w kartonach".
URBAN Dla Jerzego Urbana Ryszard Kukliński pozostaje zdrajcą i szpiegiem. Były naczelny propagandysta PRL twierdzi nawet, że synowie pułkownika wcale nie zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach z rąk nieznanych sprawców, ale żyją do dziś pod zmienionymi personaliami.
ZDRAJCA Dla Adama Michnika i środowiska "Gazety Wyborczej". Dla tych samych Jaruzelski i Kiszczak - to autorytety, "ludzie honoru". Jaruzelski od lat delektuje się jedną ze stworzonych przez siebie konstrukcji słownych: Jeśli Kukliński to bohater, to kim ja jestem? Znów, jak przed laty, problem z oceną Kuklińskiego można streścić w kilku słowach: socjalistyczna propaganda zrobiła z niego szpiega, a dziś tęsknota za socjalizmem jest nadal żywa. Spór o pułkownika jest przede wszystkim sporem o 45 lat naszej historii. Czy PRL była państwem polskim, czy niesuwerennym bytem, zależnym od Związku Sowieckiego, którym rządziła z nadania i w interesie Kremla grupa uzurpatorów?
SZARGANIE AUTORYTETÓW STARZY LUDZIE PRZED SĄDEM W Warszawie trwa proces związku przestępczego o charakterze zbrojnym, czyli Jaruzelskiego i pozostałych członków WRON, którzy wypowiedzieli wojnę narodowi, gwałcąc ówcześnie obowiązujące prawo. IPN, aby oskarżać, musi bowiem uznawać komunistyczny system i jego przepisy za legalne, szukając w nim uchybień - inaczej "generała" nie można byłoby w ogóle postawić przed sądem (z tego samego powodu zmarłą kilka dni temu stalinowską prokurator Helenę Wolińską oskarżano nie za całokształt jej zbrodniczej działalności, ale tylko za to, że podpisywała nakazy aresztowania po fakcie; podstawą ścigania prokuratora Czesława Łapińskiego za mord sądowy na rotmistrzu Witoldzie Pileckim było to, że dopuścił do niewłaściwego składu sądowego - zamiast dwóch ławników w procesie brał udział tylko jeden). Ujawnione przez CIA dokumenty Kuklińskiego powinny zostać włączone do sprawy autorów stanu wojennego jako materiał dowodowy. To chyba sensowniejsze, niż wzywanie na świadków byłych przywódców z dwóch stron żelaznej kurtyny: Margaret Thatcher, Helmuta Schmidta czy Michaiła Gorbaczowa.
TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI
Pieniądz łagodzi obyczaje Wedle danych izraelskich, w pacyfikacji Pasa Ghazy zginęło kilku Żydów, kilkudziesięciu bojowników Hamasu i kilkuset (600?) Bogu ducha winnych mieszkańców Ghazy (plus dwóch kierowców UNRWA - w wyniku czego ONZ przestała dostarczać miastu pomoc humanitarną). Warto porównać to ze stratami podczas zbrodniczo wywołanego powstania warszawskiego: po kilkanaście tysięcy zabitych po obu stronach - i prawie 200 tysięcy ofiar wśród cywilów. O czym to świadczy: o coraz lepszym wyposażeniu żołnierzy. To już nie jest „mięso armatnie” - jak w nieszczęsnym XX wieku; oni są raczej jak rycerze w dawnych dobrych czasach kwitnącego jeszcze feudalizmu - gdy zabitych też liczyło się raczej na sztuki, niż w setkach. Oczywiście: gdy jedna ze stron podawała tyły, straty rosły wielokrotnie. Jednak był czynnik, który powstrzymywał zabójców: PIENIĄDZE! Pieniądz łagodzi obyczaje. Sama zbroja rycerska kosztowała wtedy nieraz i kilka wsi. Rycerze byli zamożni - i za wziętego do niewoli rycerza otrzymywało się okup. Dlatego obezwładnionego rycerza oszczędzano w nadziei na spore pieniądze. Coś z tego jest już i dzisiaj: Hamas liczy, że za wziętych do niewoli Izraelitów otrzyma okup - często w postaci zwolnienia setki własnych bojowników. Natomiast Cahal nie bierze okupu za złapanych hamasowców - którzy są potem kłopotliwymi więźniami. Woli więc ich zabijać na miejscu. Jednocześnie żołnierze mają lepszą, precyzyjniejszą broń - więc strzelają celniej. Co zmniejsza również straty wśród cywilów. Choć przecież pod względem liczby mieszkańców Ghaza jest nawet większa od przedwojennej Warszawy. Czekam na czasy, gdy żołnierze będą prywatni: sami sobie będą kupować broń i wyposażenie. Wtedy będzie wiadomo, że to jest człowiek zamożny, więc zabijać się go nie opłaca. XX wiek był wiekiem rzezi, bo do armii brano biedaków... Walki o Ghazę trwają - i pewno zakończą się na niczym. Czekam tylko, kiedy Hezbollah zaatakuje Izrael od północy. Przypominam, że odwetowa akcja Cahalu na południe Libanu, podjęta dwa lata temu, też skończyła się na niczym. JKM
09 stycznia 2009 Kto gromadzi lud, ten go burzy... W kraju jest coraz lepiej, co widać na przykład po treściach bajek jakie opowiadają rządzący.. Platforma Obywatelska ustami swojego przedstawiciela handlowo- bankowego , pana ministra Vincenta Rostowskiego, jeszcze niedawno twierdziła, że Polskę czeka rozwój gospodarczy w 2009 roku na poziomie 4,8% PKB, później - że 3,7 %, a niedawno- że 2,1. Jeszcze trochę, a okaże się, że nie mamy wcale przyrostu PKB. I wcale bym się nie zdziwił! Przy takich obciążeniach, przy takich podatkach, przy takiej ilości przepisów, przy tak rosnącej biurokracji i wydatkach państwa opiekuńczo- biurokratyczno-marnotrawno-trwoniaco-anarchizująco- nieprzyjaznemu „ obywatelowi”… - nie dziwota! Że jeszcze to wszystko się utrzymuje… Mnie osobiście to bardzo dziwi; z pewnością zdziwiłoby mojego patrona, pana George'a Orwella, który oczywiście był lewicowcem, walczył nawet w Hiszpanii przeciwko generałowi Franco, razem z agentami Stalina, ale napisał dwie wspaniałe książki” Folwark Zwierzęcy” i „ Rok 1984”, w których odważnie opisał mechanizmy tworzącego się , lewicowego totalitaryzmu, bo innego być nie może, ponieważ lewica totalitaryzm wypisany ma na sztandarach.. solidaryzmu społecznego, demokracji, praw człowieka, pomagania przez państwo nie tylko biednym, ale wszystkim , na których może zarobić biurokracja socjalistyczno- biurokratyczna.. To zajmowanie się wszystkim poprzez biurokratyczne państwo powoduje powstawanie nowego typu totalitaryzmu ukrytego w słodkiej formie pomocy komu się da, powodując, że miesza się wszystkich do wszystkiego, a nad całością czuwa wszechwładna biurokracja.. I oczywiście każdy ma prawo do błędów; w końcu skąd może wiedzieć po urodzeniu, czym jest lewica, lewicowość, totalitaryzm, demokracja…. Musi do tego dojrzeć, zrozumieć, przemyśleć, poczytać, podyskutować.. Podobnie jak wielki człowiek o prawicowych poglądach ”Paul Johnson, autor miedzy innymi „ Intelektualistów”. Gdzie opisał wszystkich tych Brechtów, Marksów, Hemingwayów.. Co to naprawdę byli za ludzie i czym była ideologia którą propagowali? I z Partii Pracy przeszedł do Partii Konserwatywnej.. Wielka jest radość z jednego nawróconego grzesznika.. A Orwell przynajmniej zrozumiał, co to jest lewicowy totalitaryzm… Podobnie jak Henryk Grudziński, który był do końca życia związany z lewicą, a wcześniej z Polską Partią Socjalistyczną, ale był utalentowanym człowiekiem, o pewnym poczuciu przyzwoitości, i do końca życia mieszkając w Neapolu, zwalczał kłamstwo i obłudę, był przeciwnikiem maskarady zwanej dla niepoznaki Okrągłym Stołem i napisał przepiękną książkę „Inny świat”, gdzie z wielkim kunsztem opisał co się tam naprawdę działo, posiłkując się własnymi przeżyciami..… Zobaczył jaki świat lewica wypichciła człowiekowi? Świat gułagów, despotyzmu, poniewierania godności, zamykania i odbierania wolności w każdym sensie… Lenin, Trocki i Stalin- to sztandarowe twarze lewicy, tak jak Hitler, który był pełnokrwistym socjalistą, tyle, że narodowym.. Mamy jeszcze Castro, Pol-Pota, Mugabe, Che Guevarę… I wielu innych wybitnych socjalistów- lewicowców, którzy od ponad 100 lat konstruują nam świat według własnych, lewicowych wyobrażeń.. Bo istnieje- przynajmniej jeszcze wyobrażeniach moich wyobrażeniach- „inny świat”, świat według prawicy, czyli stworzony przez Pana Boga z powiązaniami przyczynowo- skutkowymi, że jak jakiś lewicowiec coś wymyśli przeciw niemu, to zaraz mamy skutki tej wymyślności.. Bo każdy utopijny pomysł musi mieć swoje konsekwencje, bo każda idea ma swoje konsekwencje.. Prawicowa idea wolności ma też swoje konsekwencje.. Skutkuje dobrobytem, porządkiem, sprawiedliwością…Ale musi się to odbywać z poszanowaniem praw Bożych.. W innych cywilizacjach jest inaczej, ale prawa muszą być szanowane. I takie prawa tam są... Bez nich nie da się zbudować niczego.. Bo na fundamencie anarchii, może być tylko wieczny nieporządek.. Tak jak obecnie w Europie i Stanach Zjednoczonych., kiedyś kolebkach wolności., a dzisiaj zmierzających ku przepaści niewoli.. Ale wracając do naszych baranów.. Spadające PKB spowoduje zmniejszone wpływy- jak to mówią socjaliści- do budżetu, co oznacza nerwowe poszukiwanie dodatkowych źródeł dochodu dla marnotrawiącej każde pieniądze- biurokracji państwowo- samorządowej.. Oni kochają wydatki! Ile by nam nie zabrali- wszystko wydadzą i wołają więcej i więcej.. Bo socjalizm pożera własne wyobrażenie o sprawiedliwości, więcej - pożera sprawiedliwość.. zastępując ją sprawiedliwością społeczną.. A taka sprawiedliwość potrzebuje naszych pieniędzy… No i wieczne igrzyska.. Zauważyłem, że socjalizm, konstruowany obecnie( na razie nie mordują dorosłych!- oprócz dzieciaków nienarodzonych) - w żadnym wypadku- nie może się obejść bez codziennych igrzysk. Co otworzę okno Ministerstwa Prawdy, natychmiast słyszę , że znowu wydali, że ukradli, że zmarnotrawili, że potrzebują, bo wszędzie mało, niedostatecznie, skąpo.. I nie obchodzi ich, że tego dobra, które rzekomo robią dla nas, my mamy tak mało.. Bo socjalizm rzeczywiście- jest zalegalizowaną demokratycznie kradzieżą.. Symulacje wskazują, że przy PKB 2,1 %, wpływy dla socjalistów zmniejszą się o około 20 miliardów(!!!). Oni nie przeżyją takich strat! Prędzej utratę ojcowizny! Biurokracja jest nienasycona, tym bardziej, że ona rządzi nami, a my - w sprawie naszych pieniędzy-nie mamy nic do powiedzenia.. Bo taki skonstruowali podział ról! My mamy pracować- a oni będą dzielić, rzecz jasna sprawiedliwie społecznie.., bo jakże by inaczej.. Bez sprawiedliwości społecznej , nie byłoby socjalizmu, najbardziej marnotrawnego ustroju świata, ustroju dzielenia, a nie tworzenia bogactwa. Bo do tworzenia potrzebny jest kapitalizm, a do wydawania jedynie socjalizm.. Planowane na ten rok budowy socjalizmu wydatki państwowe wzrosną o 53,3 mld złotych, czyli o 9,8 procent, mimo zapowiedzi premiera Donalda Tuska, że je zmniejszy(???). Dobre, prawda? Zmniejszyć wydatki w socjalizmie, to znaczy wprowadzić kapitalizm… A jak socjaliści mają wprowadzać kapitalizm, jak przykuci są mentalnie i ideologicznie do socjalizmu.?. Miarą socjalizmu są oczywiście wydatki budżetowe… Im ich więcej- tym jego więcej! W minionym roku wydatki państwa wynosiły 544 mld złotych. W tym mają wynieść 597,3 mld. W 2009 roku będą stanowiły 43,2 procent PKB, przy wzroście gospodarczym 3,7 procent, podczas gdy w roku 2008 było to 42,5 procent, a w 2007- 41,5 %(!!!). A ile będą wynosiły procentowo, jak na przykład PKB nie będzie w tym roku?… Zwiększą deficyt budżetowy i dług publiczny, albo…(????).. Znowu podniosą podatki!!!!!!!!! Z Giełdy Papierów Wartościowych( jakie one tam wartościowe!) ulotniło się w ubiegłym roku- uwaga!- 625 miliardów złotych.(!!!). Socjalizm? Jest pomnikiem wystawionym perfidii ku oburzeniu wieczności - ktoś słusznie zauważył.. A ja twierdzę, że kto gromadzi demokratycznie lud, ten go podburza.. I przy takiej skali rabunku, aż dziw bierze, że nic się nie dzieje.. Może na razie w umysłach.. WJR
Po stronie silniejszych batalionów Podczas bankietu, jakim Związek Literatów Polskich podejmował delegację radzieckiego Związku Pisarzy, jeden z największych pisarzy radzieckich, rangi, można powiedzieć, generalskiej, w dobrym chmielu poczuł gwałtowną potrzebę i zapytał napotkanego Antoniego Słonimskiego, gdzie mógłby sobie ulżyć. Słonimski popatrzył na niego uważnie i odpowiedział: Pan? Wszędzie! Ta dyplomatyczna odpowiedź pasuje jak ulał do aktualnej sytuacji w Strefie Gazy, gdzie miłujący pokój Izrael przeprowadza właśnie operację pokojową. Został do niej zmuszony prowokacyjnym zachowaniem palestyńskiego Hamasu. Ten Hamas, zamiast pogodzić się z historyczną koniecznością buntuje się przeciwko Izraelowi i buntuje. Toteż cały miłujący pokój świat nie ma wątpliwości, kto jest sprawcą operacji pokojowej w Strefie Gazy. Wprawdzie uczestniczą w niej izraelskie czołgi, artyleria i lotnictwo, ale - po pierwsze - jeśli nawet coś tam i bombardują, to bombardują miłością, a po drugie - prawdziwym winowajcą jest Hamas, bo nie dość, że nie chce pogodzić się z historyczną koniecznością, to jeszcze przebiera się za cywilów, szczególnie - za kobiety i dzieci. Dlatego nawet najbardziej płomienni bojownicy o prawa człowieka w tym przypadku skwapliwie korzystają z okazji, by siedzieć cicho. Co innego, gdy Chińczycy prześladują Tybetańczyków w okupowanym Tybecie, albo Rosjanie - Czeczenów w Czeczenii. W Strefie Gazy bardzo łatwo wpaść w dysonans poznawczy, więc nic dziwnego, że każdy się pilnuje, żeby nie stracić pozycji autorytetu moralnego. Najciekawszą deklarację złożył amerykański wiceprezydent Cheney - że mianowicie Izrael nie wystąpił o zgodę Stanów Zjednoczonych na swoją pokojową operację. Można to rozumieć dwojako - że Stany Zjednoczone odcinają się od pokojowej i humanitarnej akcji, albo - że Izrael już nie widzi powodu, by Stany Zjednoczone pytać o cokolwiek. Pierwsza możliwość chyba nie wchodzi w rachubę, bo Stany Zjednoczone w Radzie Bezpieczeństwa jednak Izrael poparły. Bardziej prawdopodobna jest zatem możliwość druga - że Izrael skądś wie, iż Stany Zjednoczone poprą go bez względu na to, co zrobi. Ta sytuacja skłania do zrewidowania tradycyjnego spojrzenia na Ludzkość. Wbrew temu, co na rozmaitych manifestacjach wykrzykują młodzi ludzie, ze „jedna rasa - ludzka rasa” - widzimy, że Ludzkość dzieli się na narody bardziej i mniej wartościowe. Narody bardziej wartościowe tworzą rozmaite historyczne konieczności, które narody mniej wartościowe powinny przyjmować do wiadomości w interesie pokoju światowego. W przeciwnym razie obciążone zostają odpowiedzialnością za wszystkie następstwa swego oślego uporu. W tej sytuacji cały nasz instynkt moralny i cała nasza pomysłowość powinna być skierowana na to, by albo znaleźć się w gronie narodów bardziej wartościowych, albo przynajmniej się im podlizać. W przeciwnym razie będzie niedobrze, zarówno na tym, jak i na tamtym świecie, bo - jak zauważyła pewna francuska dama - również Pan Bóg jest po stronie silniejszych batalionów. SM
Męczeństwo arcybiskupa Kowalczyka Jeszcze jeden arcybiskup został zarejestrowany przez SB - tym razem jako tzw. „kontakt informacyjny” - oczywiście bez swojej wiedzy i zgody, bo jakże by inaczej? Chodzi o JE abpa Józefa Kowalczyka, nuncjusza Stolicy Apostolskiej w Polsce, który został bezecnie wykorzystany przez PRL-owska razwiedkę, podlegającą „człowiekowi honoru”. Wprawdzie kościelna komisja stwierdziła, że nic nie było, ale okazało się, że nie dotarła do wszystkich dokumentów. Co jeden człowiek ukrył, to drugi odkryje, więc do tych dokumentów dotarli inni, m.in. „Rzeczpospolita” i ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Ks. Isakowicza-Zaleskiego za tę dociekliwość skarciła już red. Katarzyna Wiśniewska, rzucona przez kierownictwo „Gazety Wyborczej” na religijny odcinek frontu ideologicznego, ale być może wszystko dopiero przed nim. Można się tego spodziewać tym bardziej, że deklarację solidarności z JE abpem Kowalczykiem podpisali liczni biskupi z diecezji południowych. Tylko patrzeć, jak do grona sygnatariuszów dołączy JE abp Józef Życiński - i słusznie, bo im więcej podpisów, tym nuncjusz Kowalczyk niewinniejszy, to oczywiste. Z drugiej jednak strony, jeśli jakaś dociekliwa Schwein zacznie odnajdywać kolejne dokumenty, to do zatarcia nieprzyjemnego wrażenia, podpisy mogą nie wystarczyć i na znak solidarności z Jego Ekscelencją trzeba będzie mu tupać. SM
Bardzo - wbrew pozorom - ważne pytanie - a zadał je {~Kayin}: „Nie wiem, jak p. JKM uzasadnia to, że zamożni ludzi wyruszali by na wojnę ryzykując życie (w dzisiejszych czasach!). Kompletnie nie rozumiem. To nie jest średniowiecze, które już nie wróci. Jaki rozsądny człowiek będąc bogaczem będzie targał się na wyprawę, w której może zginąć?! Żeby sobie postrzelać?... Niech Pan da spokój”. To jest wbrew pozorom sedno problemu naszej cywilizacji. Teoria śp. Wilfryda Pareto mówi o krążeniu elit. Elity powstają, dojrzewają - i obumierają. Po czym są (ewolucyjnie - lub rewolucyjnie, jeśli się zamkną) zastępowane przez nowe elity. Obecne elity są prawie już martwe. Tragedia naszych czasów polega na tym, że w normalnym ustroju degeneracji podlega elita - ale z L**u wyłaniają się jednostki, które ją zastępują. W d***kracji gniciu i demoralizacji podlega cały L*d! Jednak już tworzą się nowe elity. Co poznaje się po tym, że jednostki do nich należące nie obawiają się ryzykować swoim życiem {~Kayin} ma rację: wielu ludzi biednych gotowych jest łatwo ryzykować - ale zdecydowana większość to popychadła - dlatego są biedni!. Są wszakże jednostki nie bojące się ryzyka - i z nich rekrutuje się przyszła elita. W normalnym ustroju król robi z nich szlachciców - jeśli jednak wstęp do elity jest zamknięty, tworzą grupy rewolucyjne, które niszczą en bloc zdemoralizowaną elitę. Jednak są też członkowie elit - gotowi ryzykować. Znam i cenię człowieka, który ma majątek ogromny (acz bliżej nieokreślony, bo Urząd Skarbowy nie zna jego rachunków), który poszedł sobie na Mt. Everest - a potem chciał wydać (bagatela!) $20 mln, by polecieć na stację kosmiczną. A śp. Stefan Fossett? Bardzo zamożny - a ryzykował życiem. Większość dzieł literackich opowiada o feudalizmie i arystokracji w okresie ich upadku - mało się pisze o ich powstawaniu i wieku dojrzałym. O ludziach, którzy z zadziwiającą pogardą dla śmierci rzucali się do walki - i często ginęli. I teraz kluczowe pytanie: czy dziś członkowie elity wychowują swoje dzieci bardziej jak król Atahualpa, każący synom odbywać służbę prostych żołnierzy a ponadto przechodzić inicjacyjne tortury znacznie dotkliwsze, niż u zwykłych żołnierzy i oficerów - czy bardziej jak dzisiejsza klasa próżniacza, rozpieszczająca synów i posyłająca dzieci na uczelnie, gdzie uczą się głównie pić, ćpać, pieprzyć z każdym i olewać naukę? Wybór jest indywidualny. A zasady mają konsekwencje: jedni będą rządzić - inni zdegenerują się ostatecznie... A jeśli {~Kayin} ma rację - i tych pierwszych będzie za mało, by przewodzić narodowi? Cóż: przyjdą muzułmanie, którzy nie boją się oddać życia. Zdaje się, że śp. Osama bin Laden trochę forsy miał - nieprawdaż? Mógł żyć z czterema żonami, mieć jeszcze ze dwadzieścia nałożnic... A walczył. I zginął dla zasad, które wyznawał. PS. {~peter} chyba już nie ma wątpliwości, że moja prognoza się sprawdza? Jak słyszałem w radio, Bruksela właśnie potępiła Czechów za zbyt pro-izraelskie stanowisko. UWAGA: to NIE jest objaw „zoologicznego anty-semityzmu” federastów! Żydokomuna nie lubi Izraela - bo jest to państwo zanadto wyznaniowe i w dodatku dopuściło do likwidacji kibuców...! Nie ma racji {~nie jkmsię} pisząc: „Tylko z przytoczonych WMJKM liczb ofiar: 600 cywili : 100 bojowników, wynika, że żydowskie ścierwa celowo zabijają cywili palestyńskich. KRETYN DO KWADRATU.”. Nie wynika. Bojowników Hamasu było w Ghazie ok.5000, cywilów ok.1,5 mln czyli 1: 300 ; tymczasem cywilów zabito tylko 10 razy więcej - a nie 300 razy, jakby to było przy strzałach losowych (lub jeszcze więcej - przy umyślnym celowaniu w cywilów!!). Celują w hamasowców - ale w gęsto zaludnionym mieście nie trafienie przy tym cywila jest niemożliwe - zwłaszcza z czołgu lub samolotu. Poza tym: nie opłacałoby się marnować pocisków na zabijanie cywilów... Natomiast oskarżenia Cahalu, że Hamas używa cywilów jako żywe tarcze - są bezsensowne. Z tych samych powodów. Cywilów jest po prostu b.wielu i są gęsto rozmieszczeni. Co do samej operacji w Ghazie - powtarzam słowa śp. Antoniego Boulay hr. de la Meurthe (po zamordowaniu przez śp. Napoleona I Bonapartego śp. ks. Ludwika de Burbon-Condé, diuka d'Enghien): „To gorzej, niż zbrodnia: to BŁĄD!”. Ale rządzącej Izraelem partii notowania przed wyborami rosną... JKM
10 stycznia 2009 Wszyscy zadowoleni, niektórzy naprawdę.. Straszne materii pomieszanie…Wielki bałagan i chaos; wszyscy zamierzają walczyć z „kryzysem”. I Prawo i Sprawiedliwość ma plan jak bronić się przed tą cholerą lub dżumą, i Platforma Obywatelska ma taki plan.. Te plany się specjalnie nie różnią, bo niby dlaczego? Jak pomagać, to trzeba mieć czym- tak uważają socjaliści? Trzeba mieć dużo pieniędzy.. Im ich więcej - tym pomoc będzie bardziej widoczna, oczywiście zupełnie nie skuteczna, ale hałaśliwa propagandowo. My prawica uważamy, że pomagać najlepiej trzeba poprzez nie przeszkadzanie i obniżanie podatków, a nie ich podwyższanie.. No ale tego nie byłoby widać, i nie powstałyby- jak to pisze Stanisław Michalkiewicz- „wesołe miejsca pracy”.. Jak zwykle budownictwo i drogi, no i ratować miejsca pracy.( czytaj do nich dopłacać!). „Panowie z PO i PiS i wasi doradcy, nie idźcie tą drogą”- chciałoby się sparafrazować klasyka lewicy. Hitler to wymyślił, a wy to powielacie.. Autostrady i budownictwo.. Wydatki, wydatki i wydatki… Nie tędy droga! Skoro jest „ kryzys” - to ciąć wydatki, a nie je kreować.. Będzie jeszcze gorzej! I to zbrodnia- a nie błąd! Ile razy można powtarzać, że to jest zupełny nonsens, ponieważ drogi i mieszkania są wydatkami, a nie inwestycjami przynoszącymi zysk i na to potrzeba pieniędzy… Wiąże się to nierozerwalnie z podwyżkami podatków, a to oznacza pogorszenie warunków funkcjonowania podmiotów gospodarczych, a nie ich poprawienie.. I znowu te nagłówki w gazetach, tak jak za czasów Dymy” Prezes Dyzma ratuje kraj przed kryzysem”… „ Z pana jest wielki ekonomista”, „ Nie bać się wydatków, jak chce się mieć dochody”, no i oczywiście” umiejętność kierowania polega na umiejętności natychmiastowej decyzji”.. A „ Moim zdaniem w każdej sprawie najważniejsze jest to, kto ją załatwia. Kwestia personalna”… „Dr Nikodem Dyzma, twórca nowego systemu polityki rolnej, otrzymał misję utworzenia Państwowego Banku Zbożowego i nominację na jego prezesa”..- To wtedy! A co w tej materii, materii interwencjonizmu państwowego zmieniło się dzisiaj? Dzisiaj jakiś” profesor” , twórca nowego systemu polityki antykryzysowej, otrzymał misję utworzenia Państwowego Centrum do Walki z Kryzysem i nominację na jego prezesa”.. A teraz sam autor, Dołęga - Mostowicz, tej największej książki opisującej mentalność socjalistyczną.. „Obok, pod sensacyjnym tytułem, obszerny artykuł zawierał oficjalny komunikat rządu, życiorys Dyzmy i wywiad z nim samym. Komunikat doniósł o uchwale Rady Ministrów, która na wniosek ministra Jaszuńskiego postanowiła rozpocząć decydującą walkę z kryzysem gospodarczym przez silną interwencję na rynku zbożowym. Następował szczegółowy opis projektu i zapowiedź wydania rozporządzeń wykonawczych po przyjęciu ustawy przez Sejm. Życiorys samego Dyzmy był niespodzianką. Dowiedział się zeń, że urodził się w majątku ziemskim swoich rodziców w Kurlandii, że gimnazjum ukończył w Rydze, a wyższe studia w Oksfordzie, że następnie jako oficer kawalerii bohatersko walczył na froncie bolszewickim, gdzie został ranny i odznaczony Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych, ostatnio zaś usunął się z widowni, zajęty gospodarowaniem na wsi w województwie białostockim. Życiorys roił się od takich przymiotników jak: światły, znakomity, twórczy. .W końcu zaznaczono, że prezes Nikodem Dyzma cieszy się opinią człowieka o niezwykłej sile woli i charakteru, znanego z wybitnych zdolności organizacyjnych.”(!!!). No i podpis pod zdjęciem w gazecie: „Pan prezes Nikodem Dyzma opuszcza pałac Rady Ministrów w towarzystwie swego przyszłego współpracownika, nowomianowanego dyrektora Banku Zbożowego, p. Władysława Wandryszewskiego, byłego wiceministra skarbu”(???). Karuzela stanowisk jest- jest! Kabaret jest- jest! Ratowanie jest- jest! No i utworzony Instytut Gospodarstwa Społecznego jest- jest! Nie mylić z Centrum Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, czy Centrum Rozwiązywania Sporów i Konfliktów, nie wspominając o Centrum Dialogu Społecznego.. „Wprawdzie sama ustawa była wałkowana na komisjach sejmowych, lecz nie ulegało wątpliwości, że obie izby uchwalą projekt rządowy bez większych poprawek”… Ciekawe, czy uchwalą? No może będzie kilka poprawek dla picu, żeby Platform Obywatelska mogła powiedzieć, że nie 100 miliardów złotych na walkę z kryzysem, a tylko dziewięćdziesiąt, bo nas na takie wydatki - jako państwa i obywateli - nie stać(???). W końcu Centrum Walki Stabilizującej Kryzys, czy może Fundusz Stabilizacyjny powstanie wcześniej czy później… Czy socjaliści przegapią taka okazję? No i powstaną wesołe miejsca pracy, i powstanie zbiurokratyzowany kabaret socjalistyczny, gdzie ilość pozorowanych ruchów, musi przekraczać wszelkie granice zdrowego rozsądku, bo wtedy zapanuje pełnia szczęścia.. No i wszyscy krewni i zaprzyjaźnieni dostaną nowiusieńkie posady, nawet ci co roznosili ulotki w kampanii… Zwycięzcy dyktują późniejsze warunki pokoju i wysokość haraczu jaki trzeba zapłacić okupującym terytorium podbitego państwa.. Nasi okupanci się z nami nie cackają- jak widać na co dzień.. „Przeciągnąć jak najdłużej, a może tymczasem przyjdzie skądś ratunek”- mawiał nieoceniony Dyzma, symbol wszystkich współczesnych Dymów, twórca nowej nauki- jeszcze bez katedry przy uniwersytetach- dyzmologii.. Ale kto wie? Jak ta „ nauka” będzie się tak nadal dynamicznie rozwijać, to i instytuty powstaną jak grzyby po deszczu, ale rzecz jasna nie będą nosiły imienia Nikodema Dyzmy.. W socjalizmie nie potrzebne są niekorzystne skojarzenia, a nuż komuś przyjdzie do głowy pomysł, żeby zajrzeć do oryginalnego scenariusza.. No i trzeba będzie zapłacić tantiemy za naruszanie praw autorskich.., spadkobiercom Dołęgi- Mostowicza.. Musiałyby to zrobić wszystkie kolejne rządy od tzw. przemian, które z grubsza polegały na tym, żeby wiele zmienić nie wiele zmieniając.. A z czego by zapłaciły? No i jest trochę prywatnej własności zadręcznej na co dzień tymi soc- pomysłami Cierpiącej i zdychającej..… Żaden rząd nie ma żadnych pieniędzy oprócz tych, które zrabował podatnikom i trwoni je w ilościach nieograniczonych.. Bo rząd nie jest ograniczony, lecz bezgraniczny.. „Pan Dyzma wraz z rządem przygotowuje kapitalny plan ratowania kraju przed kryzysem gospodarczym”- mówił Kunicki… Wypisz , wymaluj.. I dodawał:” Szczęśliwy początek wróży szczęśliwe zakończenie”.. A ja twierdzę, że kryzys socjalizmu zatacza coraz większe kręgi… Kiedy to się skończy- tego doprawdy nie wiem? Ale zawsze koniec wieńczy dzieło.. Ale skutki dla ludzi będą straszne..! Ale zawsze ktoś wygrzebie się spod tych zwałów gruzów..-.. Byleby nie ci co ten ustrój budowali! Wtedy byłaby jakaś szansa na nieodrodzenie się tego k……wa! WJR
Czekając na Morozowa Kiedyś, w koszmarnym wieku XIX krążyło powiedzenie, że „co Francuz wymyśli, to Niemiec zrobi, Polak polubi...” Cytuje je nawet Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” i kto wie, czy to nie pod jego wpływem dodano do niego pointę, że „a Ruski głupi wszystko kupi”. Niestety - Ruscy od pewnego czasu najwyraźniej zmądrzeli, podczas gdy Polacy - zwłaszcza poddani tresurze ze strony michnikowszczyzny - kupują dziś wszystko, jak leci. Na nasze i całej Europy nieszczęście Francuzi, a w każdym razie - korupcyjno-nepotystyczna mafia znana jako Wielki Wschód Francji, wykombinowała sobie, że w ramach „zmiatania śladu przeszłości” („przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”) zlikwiduje również władzę rodzicielską. Otwarcie na tym etapie jeszcze się do tego nie przyznaje, z obawy, że nikt przytomny by na to nie poszedł - stąd likwidowanie władzy rodzicielskiej odbywa się pod hasłem „walki z przemocą w rodzinie”. Jest to pociągnięcie efektowne również od strony propagandowej - bo pozwala napiętnować przeciwników, jako dyszących żądzą mordu sadystów. Nasi okupanci natychmiast tę ideę kupili. Nie tylko ze względu na uległość wobec Eurosojuza, nie tylko ze względu na infiltrację przez Wielki Wschód (w swoim czasie wielkiego mistrza Gilberta Abergela witał chyba cały batalion Służby Bezpieczeństwa), ale przede wszystkim dlatego, że likwidacja władzy rodzicielskiej sprzyja rozbudowie państwowej biurokracji, stwarzając naszym okupantom, a zwłaszcza - ich żonom i utrzymankom bardzo dużo wesołych miejsc pracy na koszt Rzeczypospolitej. Dlatego właśnie Ministerstwo Sprawiedliwości - po chlubnym oczyszczeniu przez niezawisłą prokuraturę „elementów socjalnie bliskich” ze wszystkich krzywdzących podejrzeń - przygotowało ustawę zakazującą stosowania wobec dzieci kar cielesnych, czyli tzw. klapsów. Wprowadzono tam już nawet poprawki częściowo dopuszczające karcenie, byle tylko nie naruszało „godności osoby”, czy czegoś w tym rodzaju - ale to nieważne. Ważne bowiem jest przede wszystkim to, że taki zakaz trzeba będzie przecież jakoś egzekwować. A w jaki sposób? Najczęstszym powodem będzie doniesienie ze strony dziecka, że zostało skarcone, zwłaszcza w sposób uwłaczający jego godności. Tak poważna skarga na pewno nie zostanie zbagatelizowana, zwłaszcza, że żony i utrzymanki naszych okupantów będą pałały pragnieniem wykazania się na swoich nowych posadach przydatnością, nie mówiąc już o mściwej satysfakcji, jaką każdemu funkcjonariuszowi sprawia sama możliwość wytarzania kogoś w smole i pierzu. Toteż rozpoczną się upokarzające przesłuchania i konfrontacje, na czas których władza rodzicielska podejrzanych będzie musiała zostać przez niezawisły sąd co najmniej zawieszona na rzecz ustanowionego ad hoc kuratora. W końcu dojdzie do wyroku, który ugruntuje dominację nieletniego szantażysty nad swoimi niewolnikami, których jedynym przywilejem będzie dostarczanie swemu dręczycielowi środków utrzymania - oczywiście pod kontrolę wścibskich urzędników - z policją na każde zawołanie. W takich okolicznościach na posiadanie dzieci decydować się będą albo ludzie lekkomyślni, albo masochiści, albo wreszcie - bohaterowie, z pobudek patriotycznych gotowi znieść wszystkie upokorzenia. Nie łudźmy się jednak - zgodnie z ekonomiczną teorią zachowań ludzkich Gary'ego Stanleya Beckera, która głosi, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali - nastąpi jeszcze szybszy spadek dzietności, ze wszystkimi tego społecznymi i ekonomicznymi konsekwencjami. Zanim jednak te skutki się objawią, wprowadzeniu nowych zasad życia rodzinnego towarzyszyć będzie intensywna i radosna propaganda ze strony zinfiltrowanych przez Wielki Wschód i razwiedkę mediów, a jej pozytywnym bohaterem może zostać Pawlik Morozow, który wielu starszym przedstawicielom michnikowszczyzny kojarzy się ze szczęśliwym dzieciństwem pod argusowym okiem samego Ojca Ludzkości. SM
Państwo Prawa - oraz: „Czym skorupka..." Konserwatyści i liberałowie przywiązani są do pojęcia „Rechtsstaat” - natomiast socjaliści - jak Hitler, Kwaśniewski czy Stalin - traktują Prawo jako uciążliwą przeszkodę w sprawnym administrowaniu. Przykro powiedzieć, ale do tego grona dołączył JE Donald Tusk (o JE Lechu Kaczyńskim nawet nie wspominam - bo działałby w tej sprawie z jeszcze większą bezczelnością. Otóż - jak można przeczytać: - policja zaatakowała legalnie działające sklepy z używkami (pomiędzy kawą a marijuaną). {~stefan.trusz} alarmuje, że "Jak przyznają funkcjonariusze, celem akcji jest uniemożliwienie funkcjonowania tego typu sklepów do czasu wejścia w życie nowelizacji ustawy o narkomanii, delegalizującej sprzedawany tam towar." a więc jest to „atak na wolność”. Nie - to nie jest „atak na Wolność” - atakiem na Wolność byłaby ustawa zakazująca prowadzenia tego interesu; jest to atak na Prawo. Egzekutywa usiłuje „naprawić błędy” Legislatury. Sprawnie. Co najgorsze: połowa Komentatorów pod tą wiadomością jest ZA, bo te używki „to przedszkole narkomanii” - a to, że policja - a raczej: JE Grzegorz Schetyna, minister SW, „liberał” - bezczelnie łamie Prawo chyba ani jednego Komentatora nie zmartwiło!!! Wszyscy dyskutują, czy te „dopalacze” powinno być dostępne czy nie - natomiast o łamanie Prawa nikt się nie troszczy. Udało się IM doprowadzić do tego, że pojęcie „Państwa Prawa” jest martwe. Co do mojego wczorajszego wpisu o kształceniu przyszłych elit: akurat w „Najwyższym CZAS!”-ie natknąłem się na fragment o młodzieży protestującej właśnie w Grecji: "Trudno przeoczyć fakt, iż o każdej porze dnia, aż do wczesnego ranka, kawiarnie dookoła uniwersytetów i w popularnych miejscach spotkań są całkowicie zajęte - twierdzi [p.Michał Kelpanidis, profesor socjologii] - Studenci wydają codziennie ogromne sumy podczas tych wielogodzinnych nasiadówek w kawiarniach. Później rano śpią długo - tak, że przed dwunastą na niektórych wykładach trudno spotkać słuchaczy - konkluduje. Ta opinia kłóci się z tezą, jakoby „pokoleniu 700 euro” brakowało perspektyw i środków do życia - i stąd miałyby brać się rozruchy. Młodzież jest wściekła - ale z nudy i nadkonsumpcji". Jeśli w Polsce część studentów jest głodna i zamiast opijać się pyffkiem musi udzielać korepetycji - to bardzo dobrze! Właśnie z nich raczej wyrośnie przyszła elita. Plenum venter non studiet libenter. Natomiast studenci w USA ćwierć wieku temu żyli na poziomie znacznie wyższym, niż w Europie - i dlatego tam było z nimi znacznie gorzej. To właśnie tam wyrosło, wspomniane przeze mnie 2-I, „pokolenie Woodstock” - które tak usiłuje w Polsce zduplikować p.Jerzy Owsiak. To właśnie to pokolenie gnojków i beztroskich niedouków obecnie np. tak się porządziło setkami miliardów dolarów. Tak samo, jak przedtem topiło w błocie pieniądze swoich ojców - i stypendia hojnie rozdzielane przez „postępowe” uczelnie. Czym skorupka za młodu nasiąknie - tym na starość trąci... PS. Ktoś spytał o stosunek żydokomuny z Brukseli do Izraela. Nie trzeba szukać w Brukseli - proszę poczytać, co o polityce Izraela pisze w „Gazecie Wyborczej” p. Konstanty Gebert (ksywka: „Dawid Warszawski”). A przynajmniej: co pisał w czasach, gdy jeszcze „Wybiórczą” kupowałem. Zresztą: pisze nie bez pewnej racji - bo Izrael postępuje niekonsekwentnie, „po kobiecemu”. Jak wiadomo jeden wilk atakuje drugiego wilka zębami i pazurami: po krótkiej walce jeden się poddaje - i na tym koniec walki. Natomiast jedna przemiła synogarliczka zostawiona w klatce z drugą przemiłą synogarliczką a tu ją skubnie, a tu piórko wyrwie - a rano na dnie klatki leży trup. Miękkość w polityce jest zabójcza. Trzeba ostro i zdecydowanie - po męsku! odpowiadam tylko Widzowi, p. MS: życie trzeba sobie zorganizować samemu! Ja np. w młodości postanowiłem, że będę racjonalizował swoje działania (bo byłem dość roztrzepany). Od tej pory przez prawie rok nie ruszyłem lewą ręką jeśli nie było to do czegoś potrzebne, wszystko planowałem, zanim przeszedłem z pokoju do pokoju zastanawiałem się, czy czegoś nie zabrać po drodze... Po roku mi się to znudziło i rozmyło - ale byłem już w połowie drogi między roztrzepaniem, a żelaznym planowaniem życia... JKM
11 stycznia 2009 Dzisiaj chodzą po śladach wydeptanych wczoraj.. Pomalutku zbliżamy się do czerwcowych wyborów do Europarlamentu… Będzie znowu wzmożone wodolejstwo, obietnice bez pokrycia tak jak czeki, kłamstwa nieprawdopodobne i tumanienie ludu, jak najbardziej demokratyczne.. Lewica się już mobilizuje, zamieniając tych co siedzieli przy oknie, na tych co siedzieli przy drzwiach.. Marek Borowski, wybitny socjaldemokrata( władza rad plus elektryfikacja plus Róża Luksemburg) zrezygnował ze stanowiska przewodniczącego.. No i co z tego? Wsadzili jakiegoś nowego- starego, inna twarz, że to niby inna socjaldemokracja plus socjalizm i minus centralizm demokratyczny… To samo wśród Demokratów PL… Pójdą do Europarlamentu razem, bo osobno nie mają szans.. Na pytanie propagandowo- medialne: czy lewica jest Polsce potrzebna? Odpowiadam- nie! Mamy jej dość we wszystkich partiach.. Polsce jest potrzebna prawdziwa prawica! A Europarlament to jest raczej ciało dekoracyjne… Co innego gdyby wybory były do Komisji Europejskiej, ale w tym przypadku -demokracji - socjaliści wszelkiej maści nie przewidują.. Tutaj obowiązuje międzynarodowa nomenklatura z nadania.. Bo kto wyobraża sobie wybór komisarzy? Oni nie są wybieralni, oni są nasyłani.. Z Polski pani Danuta Hubner, którą to kandydaturę popierały wszystkie partie establishmentu, łącznie z „prawicową” PiS… Nie popierał jedynie LPR! Bo LPR nie jest partią okrągłostołową.. Bo nie może być jak radził poeta: „Jak na szalach, żebyśmy nasz ciężar poznali Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali”.. Ten Mickiewicz był przewidujący i nieźle orientował się kto wtedy karty rozdawał.. Dzieci Wdowy, wolnomularskiej i wolnomyślicielskiej proweniencji zaczęły organizować się w Europie od 1717 roku, chyba- jeśli dobrze pamiętam- Pod Gęsią Nóżką, taką gospodą.. w Anglii…. A był XIX wiek gdy pisał: „Podczaszyc, mimo równości wziął tytuł markiza Wiadomo, że tytuły pochodzą z Paryża Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty Tenże sam markiz przybrał tytuł demokraty(…) Wreszcie z odmienną modą pod Napoleonem Demokrata przyjechał z Paryża baronem”(!!!). Wtedy Paryż, dzisiaj też, ale również Bruksela.. Jak mówił chrześcijański cesarz Etiopii, Hajle Selesie” Na świecie nie dzieje się nigdy nic nowego”.. No i nie miał racji? Został obalony przez marksistę pułkownika Mengistu, oczywiście przypadkiem, bo lud etiopski tak chciał.. A Kościół Boży przynosił udrękę zwaną sumieniem i udrękę zwaną współczuciem- i to go zgubiło! A u nas pani europosłanka Grażyna Staniszewska z Platformy Obywatelskiej, a dawniej z Unii Wolności będzie realizować w Polsce jakiś kolejny program wypichcony przez demokratów od góry, centralnie.. A przecież zgodnie z ich ideologią, lud głosuje od dołu, i on powinien wyartykułować czego on chce, a nie czego chce nomenklatura od góry, ponad ludem, ponad jego głową… Ale to im nie przeszkadza! Niechby raz zapytała tego ludu, czy lud chce tego, co chce pani Grażyna Staniszewska z Platformy Obywatelskiej? Ma tylko głosować, a decydować będą ci , których lud skołowany wybrał.. Będzie edukować starszych ludzi, bo- jej zdaniem- za mało korzystają z komputerów, Internetu i komórek.(???). A może jest im to niepotrzebne?. Powinna zacząć od Jana Marii Rokity, bo on też nie korzysta z komórki., a był jej klubowym kolegą. Ten nowy program, bo w demokracji nie możemy obyć się bez programów zaprogramowanych od góry., nosi tytuł” Sojusz na rzecz popularyzacji wiedzy”, czy coś takiego, mogłem przekręcić jakieś słowo, za co serdecznie przepraszam, ale w natłoku tych demokratycznych nonsensów, można czasami mieć kłopoty z pamięcią.. Będą koordynować, szkolić- jak oni to mówią' za darmo”, poprawiać innowacyjność i kreatywność, wspólnie mobilizować, przyuczać, próbować zainteresować, przekonać, żeby osiemdziesięcioletni dziadek z osiemdziesięcioletnią babcią zamiast pacierza i pójścia do kościoła,, nauczył się wchodzenia na stronę internetową pani Grażyny Staniszewskiej i zapoznawał się z nonsensami które propaguje.. A potem dzwonił do niej w celu wyjaśnienia mu niektórych- nie zrozumiałych dla niego- kwestii, na przykład dlaczego, wszyscy podatnicy mają finansować ten program i dlaczego nie da emerytom spokoju, tylko zakłóca im go, a oni już czas kreatywności mają za sobą, bo trudno wymagać od przepracowanego i wyciśniętego jak cytryna z pieniędzy przez biurokrację i przez całe życie człowieka, żeby poderwał się energicznie do walki, jak chce pani posłanka Grażyna Staniszewska.. Tym bardziej, że wkrótce pani Grażyna będzie popierać eutanazję, jako humanitarny sposób odejścia z tego świata, nie za przyzwoleniem Boskim, lecz na własną prośbę., ale nie u Pana Boga, lecz u człowieka, którego nazywają jeszcze lekarzem.. Pani Joanna Mucha, posłanka Platformy Obywatelskiej, kiedyś sympatyczka Unii Polityki Realnej, już umiejętnie i ze stoickim spokojem tłumaczy, że w nowej ustawie nie chodzi o eutanazję… Bo pacjent może sam zadecydować.. Ale problem- pani poseł Joanno Mucho- polega na tym, że nie powinien sam decydować, nie powinien mieć takiej możliwości.. Bo on sam sobie tego życia nie dawał, i nie ma prawa go sobie odbierać.. I tym powinien się martwić dzisiejszy emeryt i człowiek starszy, często schorowany i nie mający pieniędzy na lekarstwa, o który to wzrost cen dbają kolejne rządy, w tym rząd Platformy Obywatelskiej… I starszy człowiek będzie sobie zawracał głowę szkoleniami i kreatywnością, podczas gdy ma zupełnie inne problemy, których to problemów nie ma jeszcze pani europoseł Staniszewska i nie będzie miała, zważywszy na fakt, że z pobieranej diety będzie mogła sobie odłożyć trochę na starość. Oczywiście jeśli wcześniej nie poprosi o eutanazję! My tu gadu, gadu, a szykują się zmiany w Internecie, jeszcze oazie wolności, bo serwis internetowy You Tube podpisał porozumienie z Ligą Przeciw Zniesławieniu, jak informuje izraelski dziennik „Haaretz”(???). Liga Przeciw Zniesławieniu, potężna organizacja międzynarodowa zajmująca się śledzeniem przejawu” antysemityzmu, ksenofobii i rasizmu”, będzie miała prawo- uwaga!- „ fachowego oceniania materiału pod względem nienawiści występującej w Internecie”(??) Wielka międzynarodowa cenzura idzie wielkimi międzynarodowymi krokami.. Ale co tam cenzura? Wydać kolejne 850mld dolarów , przez prezydenta Baraka Obamę, na „pobudzenie amerykańskiej gospodarki”- to jest dopiero pomysł stulecia! Takiego socjalizmu jak jest obecnie w Ameryce nie będzie nigdy i niegdzie na świecie.. Dlaczego? Bo Ameryka ma jeszcze wiele pieniędzy do roztrwonienia.. w imię tak zgubnej idei, jaką jest socjalizm redystrybucyjny i pobudzający.. Ale podatków nie obniżą za żadne skarby… Bo co miałaby z tego biurokracja? Nic! Dlatego nie obniżą ….no i nie chodzą po śladach wydeptanych wczoraj, na przykład przez prezydenta Roosvelta? WJR
Dlaczego nie znoszę p. Jerzego Owsiaka? Nie znoszę - i to bynajmniej nie osobiście. Osobiście to mogę z Nim nawet z przyjemnością rozmawiać. Natomiast nienawidzę ideologii, jaką On reprezentuje. „Vis pacem - para bellum”. I odwrotnie zatem: kto szykuje ludzi do pokoju, przygotowuje wojnę. Delikatne obchodzenie się z obwiesiami, wszechobecna tolerancja - musi skończyć się rzezią. Stąd moja pryncypialna wrogość do p. Owsiaka i Jego „Róbta co chceta”. Bo w haśle tym wcale nie chodzi, byśmy w ramach normalności robili co chcemy, prywatnie; chodzi o to, by zniszczyć normalność, by zniszczyć reguły. Przypominam, że Zasady bardzo urozmaicają życie - bo można je łamać... albo też czerpać satysfakcję ze skrupulatnego ich przestrzeganie. Gdy p. Owsiak i Jemu podobni zniszczą Zasady, obydwie te przyjemności zostaną nam odjęte... A poza tym ten Woodstock... To pakowanie młodych ludzi w g***o; tłumaczenie, że tytłanie się w błocku to wspaniała rzecz, bo jest to „łamanie konwencji”. To z „dzieci Woodstock” wyrośli nie tylko ci kretyni i szubrawcy bankierzy, którzy gdzieś przeputali i rozkradli bilion dolarów; ale i ci sędziowie, na złość wielkim kapitalistycznym korporacjom orzekający $300.000 „odszkodowania” dla kobiety, która sparzyła się gorącą kawą (od McDonalds), miliardy dla „nieświadomych zagrożenia” palaczy (od koncernów tytoniowych); a nawet pieniądze dla włamywacza, który poślizgnął się na niezabezpieczonym szklanym dachu okradanej szkoły; uwalniający morderców i żądający zniesienia karu śmierci. To te sk***syny z błocka Woodstock - obecnie niszczący Amerykę z wysokości stanowisk, które objęli. Oczywiście: stanowisk! Normalni Amerykanie działają w prywatnych firmach, a nie na reżymowych posadach! I ONI tych normalnych z satysfakcją grabią i niszczą. P. Owsiak jest najwyraźniej po ICH stronie. To tyle o p. Owsiaku. A teraz o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Wbrew niektórym krytykom jestem przekonany, że p. JO wymyślił WOŚP nie po to by zyskać nimb potrzebny do głoszenia i popularyzacji Jego wrednych idei. Sadzę, że On sam szczerze wierzy, że zbiera pieniądze dla pomagania tym i owym - z dziećmi na czele. Niestety: w ustroju socjalistycznym jest to NIEMOŻLIWE! Nie dlatego, że ktoś tego zakazuje. Dlatego, że jest to niemożliwe te-o-re-tycz-nie. Z natury socjalizmu. Już tłumaczę, dlaczego.
Przypuśćmy, że rządzę państwem socjalistycznym - i dzielę pieniądze na poszczególne dziedziny. Na szkolnictwo 200 mln, na lecznictwo 100 mln, na aparaturę podsłuchową 50 mln. Nie robię tego na zasadzie kciuka - tylko prowadzę rzetelne badania, które udowodnią, że taka właśnie proporcja jest optymalna. Przypuśćmy teraz, że w moim państwie co roku gra WOŚP. I wiem, że zbiera ona co roku ±35 mln zł... Jeśli tak, to natychmiast inaczej planuję budżet: szkolnictwo 220, lecznictwo 75 i podsłuchy 55 ! Teraz WOŚP dołoży do lecznictwa 35 mln - i otrzymamy znów optymalną proporcję: 4: 2 : 1. Ja tego nie robię złośliwie! Jeśli zostałem przez ekspertów (przypominam: w socjalizmie ludzie, nie potrafiący ułożyć własnego budżetu domowego, „nieomylnie” orzekają, ile miliardów "trzeba" wydać na to i na tamto...) przekonany, że optymalna proporcja wydatków to 4 : 2 : 1 - to ja MUSZĘ w ten sposób postąpić. Inaczej dopuściłbym do marnotrawstwa. I wszystko jest w porządku - tyle, że p.Owsiak, wcale o tym nie wiedząc, zebrał tylko 10 mln na lecznictwo, za to 5 mln na pluskwy i 20 mln na szkolnictwo... Jest to konsekwencja nieunikniona. Dlatego (choć w tym roku w pewnym sensie sam gram w WOŚP - w szachy, w Karczewie...) z powodów pryncypialnych nigdy nie dałem ani grosza na WOŚP. Natomiast jeśli obalimy socjalizm, to deklaruję co roku $1000 na WOŚP. Liczę, że po tej deklaracji p. Jerzy Owsiak - w dobrze teraz rozumianym interesie WOŚP - dopomoże nam w tym zbożnym dziele... PS. P. Piotr Ochwał zauważył, czytając to: że np. zespół "Arka Noego" gra dla WOŚP za darmo; ale płacą podatnicy. Nie będę przywracał moderacji komentarzy; proszę wytrzymać jeszcze ten bełkot przez dwa tygodnie... JKM
Zimowy rajd z Turyngii do Polski Nowy Rok rozpoczął się od bezprecedensowego ataku zimy. Jak wiadomo, w zimie powinno być ciepło, bo w przeciwnym razie społeczeństwo gotowe nabrać wątpliwości, czy aby na pewno zagraża nam globalne ocieplenie. Dlatego też media, które przy innych okazjach propagują globalne ocieplenie, biją na alarm, wskazując na „bezprecedensowy” charakter zimy w zimie. Przoduje w tym biciu na alarm posądzana o powiązania z razwiedką stacja telewizyjna TVN, wzbudzając w obserwatorach zrozumiałe zainteresowanie przyczynami, dla których funkcjonariusze WSI na tym etapie rozwoju dziejowego występują przeciwko zimie. Niektórzy podejrzliwcy wskazują na zbieżność tych alarmów z powodu „bezprecedensowego” ataku zimy w styczniu z wojną gazową Rosji z Ukrainą. Rzeczywiście, na tym świecie pełnym złości trudno tak od razu wykluczyć, że te alarmistyczne sygnały nie mają żadnego, ale to żadnego związku z ewentualną inspiracją ze strony GRU. Wszak niebezpieczne związki komunistycznej razwiedki wojskowej, przepoczwarzonej następnie w „demokratyczne” Wojskowe Służby Informacyjne, były tajemnicą poliszynela, więc wszystko jest możliwe. Również i to, że dla zwielokrotnienia psychologicznego efektu redukcji dostaw rosyjskiego gazu, postanowiono alarmować opinię publiczną „bezprecedensowym” atakiem zimy w zimie. Dodatkowo sprzyja takim podejrzeniom okoliczność, że wobec gazowego konfliktu między rosyjskim Gazpromem a ukraińskim „Naftohazem” władze Rzeczypospolitej Polskiej prezentują diametralnie różne stanowiska. Prezydent Kaczyński stoi na nieprzejednanym stanowisku, by popierać Ukrainę, podczas gdy minister Radosław Sikorski na konferencji prasowej stwierdził, że najrozsądniej jest nie robić nic, a zwłaszcza unikać wszystkiego, co by zaogniało zaistniały konflikt. Konflikt zaś zaistniał ponieważ Gazprom nie potrafił ustalić z Naftohazem warunków nowego kontraktu w sytuacji, gdy dotychczasowy właśnie się zakończył. Kontrowersyjna była zwłaszcza cena, jaką Naftohaz powinien płacić Gazpromowi. Rosjanie uważali, że Naftohaz jest nawet winien Gazpromowi 2 miliardy dolarów, ale Ukraińcy stanowczo temu zaprzeczali. W obliczu tych rozbieżności Rosjanie 1 stycznia zakręcili Ukrainie kurek z gazem. Rychło objawiły się następstwa tego kroku w postaci drastycznego ograniczenia dostaw gazu do państw trzecich. 7 stycznia Rosjanie zamknęli kurek z gazem całkowicie. Jak wyjaśnił premier Putin na konferencji prasowej z zagranicznymi dziennikarzami, „Ukraina powinna zapewnić techniczny tranzyt gazu w ramach swoich własnych zapasów” (za szcziot swoich sobstwiennych resursow). Wcześniej Naftohaz wielokrotnie deklarował, że gotów jest zagwarantować dostawy paliwa do Unii Europejskiej pod warunkiem, że Gazprom wydzieli dodatkowe paliwo na techniczne zabezpieczenie tranzytu. Gazprom zaś oskarżył Ukraińców o podkradanie gazu, czego nawet tamci specjalnie nie ukrywali, wskazując jednak, że używają go właśnie do technicznego zabezpieczenia tranzytu do UE, więc wcale nie „podkradają”. W każdym razie to właśnie stało się pretekstem do całkowitego przerwania tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę. Jak dotąd, skorzystała na tym Białoruś, podnosząc opłaty tranzytowe o ponad 20 procent, Czy skorzystają na tym Rosjanie, czy Ukraińcy - to zależy, na kogo prędzej zniecierpliwią się europejsy. Nie jest jednak wykluczone, że strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie przetrzyma ten gazowy test równie dobrze, jak latem test gruziński, a jedynym efektem będzie przyspieszenie budowy gazociągu północnego pod powierzchnią Morza Bałtyckiego. To by nawet dobrze wyjaśniało kontrowersję w tej sprawie między prezydentem Kaczyński, a rządem premiera Tuska, który musi akomodować się do stanowiska niemieckiego nie tylko ze względu na swój prawdziwy program, ale i na projekty ministra Sikorskiego, który podobno przymierza się do fotela sekretarza generalnego NATO. Jak wiadomo, Ukraina, w odróżnieniu od Niemiec w NATO nie ma nic do powiedzenia i nie jest wykluczone, że to może być przyczyna owego chwalebnego dystansu. Inna sprawa, że pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda i szczerze mówiąc - nie wiadomo, czy rzeczywiście Naftohaz zarwał Gazprom na 2 miliardy dolarów, czy nie. Poza tym konflikt gazowy nakłada się na nieporozumienia w klubie gangsterów w samej Ukrainie, gdzie trwa wojna na górze między prezydentem Juszczenką a „piękną Julią”, czyli premierem Julią Tymoszenko. Cóż można o tym powiedzieć pamiętając, że „piękna Julia” prawdziwe pieniądze zobaczyła dopiero, gdy ruski Gazprom udzielił jej wyłączności na obrót ruskim gazem na Ukrainie? Ponieważ każde dziecko wie, że w Rosji sektor paliwowy jest domeną razwiedki, to może rzeczywiście lepiej powstrzymać się w tej sprawie przed kategorycznymi sądami a priori. W przeciwny razie łatwo się wygłupić, stając na nieprzejednanym stanowisku popierania jednego agenta przeciwko drugiemu. A skoro już o agentach mogą, to okazało się, że „bez swojej wiedzy i zgody” (no naturalnie, jakże by inaczej!), zarejestrowany został w charakterze Kontaktu Informacyjnego SB, a konkretnie - Departamentu I MSW, czyli cywilnej razwiedki, sam JE abp Józef Kowalczyk, długoletni, można nawet powiedzieć - odwieczny nuncjusz Stolicy Apostolskiej w Warszawie. Kiedy okazało się, że „Rzeczpospolita” dotarła do różnych dokumentów, Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała wywiad z Ekscelencją, w którym wyznał on klęczącemu przed nim red. Marcinowi Przeciszewskiemu, że „nigdy” nie zawiódł zaufania Jana Pawła II. Mimo tak kategorycznych stwierdzeń, na wszelki wypadek księża biskupi z diecezji małopolskich opublikowali oświadczenie, w którym deklarują swoje „zaufanie” do Jego Ekscelencji Nuncjusza, opatrując je imiennymi podpisami. Widocznie doszli do przekonania, że im więcej podpisów, tym Ekscelencja będzie niewinniejszy. Tymczasem okazało się, że komisja kościelna wydając oświadczenie oczyszczające Ekscelencję ze wszystkich podejrzeń, niektórych dokumentów w ogóle nie widziała, a nawet - w co trudno uwierzyć, niemniej jednak - nie przypuszczała, że istnieją! Chodzi zwłaszcza o dokument, w którym II sekretarz Ambasady PRL, powołując się właśnie na wynurzenia Ekcelencji, który wtedy Ekscelencją oczywiście jeszcze nie był, informuje warszawską centralę o kontrowersjach między prymasem Glempem a innymi biskupami na temat aspektów planowanej wizyty Jana Pawła II w Polsce. Mecenas Bednarskiewicz podczas telewizyjnej dyskusji z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim twierdził wprawdzie, że jest to „dokument prywatny”, z sugestią, iż zawarte w nim informacje są pozbawione znaczenia, ale mógł mieć rację w sensie wyłącznie procesowym, gdzie tego rodzaju „kruczki” mają swój ciężar gatunkowy, natomiast merytorycznie wygląda to trochę gorzej. W tej sytuacji aktywizują się ormowcy politycznej poprawności, którzy najwyraźniej rozpętują ofensywę donosów do organów ścigania. Reaktywowana przed dwoma laty żydowska loża B'nai B'rith widocznie zdążyła pozyskać zastępy tajnych współpracowników, którzy zasypują prokuratury donosami. Niekiedy donosy te trafiają do nadgorliwców w rodzaju prokuratora Jacka Misiora z Hrubieszowa, który doprowadził do skazania przez tamtejszy niezawisły sąd Arkadiusza Łygasa za rozplakatowanie przez niego tekstu wielkopiątkowej modlitwy o nawrócenie Żydów, autorstwa świętego papieża Piusa V. Ale Hrubieszów nie jest bynajmniej wyjątkiem, bo oto również w Lublinie toczy się śledztwo przeciwko Grzegorzowi Wysokowi, oskarżonemu - jakże by inaczej - o znieważenie narodu żydowskiego. Tutaj rewolucyjną czujność wykazała „Gazeta Wyborcza”, która najwyraźniej nie zapomniała o leninowskich przykazaniach w sprawie „organizatorskiej funkcji prasy”, ale również pan doktor Dariusz Libionka, który wprawdzie jeszcze nie jest „światowej sławy historykiem” jak Jan Tomasz Gross, ale robi co może, żeby nim zostać. Można w związku z tym powiedzieć, że od tej strony Polska jest przygotowana nie tylko na ratyfikację Traktatu Lizbońskiego, ale nawet na ewentualne zainstalowanie na polskich Ziemiach Zachodnich „drugiego Izraela”, o którym latem wspominał w niemieckiej prasie pewien malarz. W Niemczech malarze dochodzą niekiedy do wielkiego znaczenia, toteż i tego autora lekceważyć nie można, zwłaszcza, że alternatywą lokalizacji „drugiego Izraela” na terytorium Polski była Turyngia. SM
12 stycznia 2009 Sie ma, albo się nie ma... Już siedemnasty raz gra Wielka Socjalistyczna Orkiestra Świątecznej Pomocy.. Gra o utrwalanie w Polsce socjalizmu, szczególnie w państwowej tzw. służbie zdrowia. Pan Jurek Owsiak jest wrogiem prywatyzacji, bo dla kogo wtedy będzie grał, a wiadomo, że z tego grania są jakieś pieniądze, jakieś marne miliony, ale jednak są.. No i oczywiście- jak to w ideologicznym socjalizmie- nie liczy ile to wszystko kosztuje.. Bo ekonomia oszczędności w socjalizmie nie obowiązuje.. Liczy się tylko ideologia i całokrajowe zbieractwo, w które angażuje tysiące młodzieży, tworzy wielki ,całodzienny hałas, wmawia milionom ludzi, , że ze zbieractwa można coś zbudować.. jakiś trwały fundament, na którym można coś sensownego skonstruować… Na tym pomyśle nie da się nic zbudować! Oprócz ideologii, że państwowe jest dobre, jest lepsze, że komunizm da się utrzymać, że to jest przyszłość ludzkości.. Oczywiście światowy komunizm jest budowany, ale czy to jest przyszłość ludzkości? Powrót do wspólnoty pierwotnej? Załóżmy, ze od jutra zamiast prywatnych piekarni powstaną w Polsce same państwowe, czyli niczyje.. można je na przykład znacjonalizować. Oczywiście w stworzonym burdelu państwowym, tak jak w państwowej służbie zdrowia, zabraknie chleba, tak jak w służbie medycznej brakuje - istnieje limit usług medycznych… Powołane zostanie oczywiście Ministerstwo Chleba z departamentami odpowiednio: chleba razowego, pszennego, na zakwasie, poznańskiego, bulki tartej czy gryzki oraz wielu innych. Pod departamenty podczepi się wydziały chleba wojewódzkie, powiatowe i gminne; powoła się oczywiście Narodowy Fundusz Chleba, którym zarządzać będzie 5000 urzędników o minimalnej pensji 5000 złotych, i oni będą rozdzielać pieniądze z naszych podatków pomiędzy Krajowe Punkty Wydawania Chleba, gdzie - po wystaniu w kolejce- „obywatel” będzie mógł otrzymać swój „ darmowy” chleb, jeśli oczywiście kilka miesięcy wcześniej się na niego zapisał… I trzeba mieć przy sobie aktualną Książeczkę Chleba..., aktualizowaną co dwa miesiące.. Ażeby „ obywatel” nie zapomniał o tej czynności, co drugi dzień przedstawiciel Urzędu do Spraw Aprowizacji będzie informował „ obywatela” o tym, że ma podbić Książeczkę Chleba, żeby była aktualna, i żeby potem nie rozpowiadał na mieście, że go nie otrzymał, bo minęła go kolejka.. Porządek musi być, i każdy otrzyma, jak tylko dojdzie do niego kolejka.. Chyba, że w tym czasie pojawią się „ obywatele” w jeszcze gorszej sytuacji materialnej, wtedy, kolejka się sprawiedliwie przesuwa, ale miejsce w kolejce nie zostaje utracone. Miejsce to jest zagwarantowane przez państwo- nawet konstytucyjnie. Wszystkie ugrupowanie polityczne i demokratyczne na pewno się na to zgodzą… W końcu chodzi im o biednych, żeby nie chodzili głodni… Bo nie ma jak głodny wyborca.. Głodny wyborca- to zły wyborca, a wtedy może być wybuch, pardon zły wybór. Głód jest złym doradcą.. Oczywiście można powołać takie instytucja jak” Pogotowie Chlebowe”, „ Gabinety Ostrego Dyżuru Chlebowego”, czy „Gabinety Odnowy Chlebowej”.. Całość konstrukcji zasilana byłaby centralnie, poprzez Narodowy Fundusz Chleba, a Krajowe Punkty Wydawania Chleba każdego roku negocjowałyby z Narodowym Funduszem Chleba warunki wydawania „ darmowego” chleba… Na całość budżet państwa przeznaczy 50 mld złotych rocznie i niech się kręci.. Kręcioła! Tak wygląda z grubsza system państwowej służby zdrowia, i tak mógłby być zorganizowany każdy fragment naszego. Ale byłoby roboty! Ile orkiestr musiałoby grac, żeby wygrać cokolwiek .. I z tego nonsensu czerpie pożytki pan Jurek Owsiak, guru wszelkiej lewicy, dzięki któremu mamy cały dzień hałasu, olbrzymich niepoliczalnych kosztów, propagowania utopii, angażowania młodzieży, policji, wojska, straży miejskiej, studiów telewizyjnych, kamer, scenografów, puszek, kapel muzycznych, setek gadżetów, transparentów, koszulek, podiów, orkiestr dętych i niedętych, nadętych dziennikarzy regionalnych plecących najstraszniejsze głupstwa… Bo im więcej wypowiedzianych głupstw- tym wiarygodniejsza orkiestra.. I ma cichą nadzieję, że nie będzie grała do końca świata i o jeden dzień dłużej… Bo może ktoś w końcu sprywatyzuje naprawdę ten komunistyczny skansen, zrobi wolny rynek usług medycznych skończy z ta hucpą, ku radości dzieci i nierozumiejącej niczego młodzieży. A na razie hałas w Lublinie. Orkiestra gra ostro, i ta dęta, i ta „ świąteczna”.. Jakaś lekarka uczy się od pacjentów- tak mówi- bo od pacjentów można się wiele nauczyć. A co robiła podczas studiów na akademii medycznej? Obijała się? „W zdrowym ciele , zdrowy duch”- powtarzają jak mantrę.. A w chorym ciele nie ma ducha, czy co? Tylko w zdrowym.. I podobno” najważniejsze w życiu jest zdrowie”- znowu powtarzają… A jak się nie ma zdrowia-to co? Dla wielu ludzi różne rzeczy są ważne, dla niektórych zdrowie, dla innych miłość, dla innych wiara w Boga, dla jeszcze innych pieniądze, a dla niektórych władza.. Np. prezydent Roosvelt nie miał zdrowia, ale miał władzę, choć poruszał się na wózku inwalidzkim.. Był złym człowiekiem. Jacek Wszoła dobrze się czuje, uprawia nadal sport, a najlepsze jest karate, i wdzięczny jest Jurkowi Owsiakowi, bo” jak on coś powie co trzeba robić , to się robi”(???). Będzie maraton rowerowy, bieg z cukrzycą, w tle trenuje pani Edyta Herbuś.. W Bydgoszczy ćwiczą taniec , bo jest im bardzo potrzebny,. Mają tropikalna wyspę na scenie, jest taka atmosfera w Bydgoszczy, że jest to najgorętsze miasto w Polsce.. Zrobią „ olimpiadę zdrowia”, ale to później.. Mały Kuba dziękuje za pompy insulinowe i prosi o więcej… „Policz się z cukrzycą”..(???). W Krakowie stoi garstka aktywistów, ale bez czerwonych krawatów, to nie te czasy..; Rozgrzewa się grupa skautów, najmłodszy ma 6 lat, już po ulicach udziela się od 7 rano.. Wczesny z niego ptaszek.. Będą zbierać nad Morskim Okiem i w czternastu schroniskach PTTK.. Bo ” im pacjent wcześniej trafi do lekarza, tym większe są szanse na jego wyleczenie”.. Najlepiej jakby ciągle był pod obserwacją lekarza.. Jakiś facet z firmy YPS chwali się, że zrobili 1 milion 500 000 kilometrów, żeby porozwozić puszki i inne gadżety, jakieś suknie mają do wylicytowania.. „ Jak najwięcej diagnozować nowotwory u dzieciaków”. No to hop do Olsztyna! Pozdrawiają nie tylko Polskę , ale cały świat. Koronczarki dziargają jakiś tajemniczy napis; na razie nie zdradzają co to będzie… Dowiemy się potem! Będzie licytowany! A ja spróbuję zgadnąć” Kochajmy Jurka Owsiaka! On wyleczy państwową służbę zdrowia” W Gorzowie Wielkopolskim i Zielonej Górze zupełna garstka aktywistów… Chyba tylko dzieci etatowych dziennikarzy. Tak to przynajmniej wygląda, mimo koncentracji kamery... Grażyna Wolszczak lubi yogę.. Ona bardzo jej pomaga.. Również biega, bo „ w zdrowym ciele zdrowy duch”. A pan Łukasza Zagrobelny, przekazuje mikrofon” popcornu” i obiecuje, że zacznie się ruszać, bo do tej pory tylko na scenie... A to za mało! No jasne, ze za mało! Przecież w zdrowym ciele zdrowy duch.. Jurek mówi, że będzie Wielki Bieg, spod Wielkiego Pałacu.. Pewnie, że on wielki bo imieniem Wielkiego Józefa Wissorionowicza. Ciekawe, czy będzie tak jak w tym filmie” Wielki bieg”, pamiętacie państwo, gdzie aktywiści podrzucali się podczas biegu samochodami, bo nie mięli siły biec… A poza tym był wytypowany ten co miał zwyciężyć! No i będzie się działo! Przydałoby się jakieś działo… W Szczecinie rodzina Góreckich; chcą wybudować cały szpital onkologiczny dla dzieci.. 10 lat budowali tylko jeden oddział, ale maja wiele zapału, ale ktoś tam nie daje im pieniędzy.. Budżet da- to się postawi! A potem będzie problem z utrzymaniem, ale chodzi o to, żeby postawić, to potem będzie łatwiej skądś załatwić. Trochę się pozbiera, trochę się wyłudzi, trochę się zadłuży- i jakoś to będzie.. Szczecinianie maja gorące serca i robią wielki klocek lodowy, z wielu innych klocków.. Całość waży 2,5 tony.(??). Będzie niezła heca jak przyjdzie odwilż… Na razie będzie wielkie 5 metrowe serce.. symbol Wielkiej Socjalistycznej Orkiestry.. Bo chodzi o to, żeby chwycić człowieka za serce, niech jeszcze dołoży., choć już krocie płaci w podatkach., i wiele się marnuje.. Właściwie chodzi o kieszeń i sakiewkę.. O serce jakby mniej.. W Opolu ma być trzystu wolontariuszy.. Już stoją z transparentami, obok pomnika, tam jest pudełko czekoladek, pokryte „ jadalnym zlotem”. Wszystkim chodzi o to, żeby ćwiczyć na świeżym powietrzu.. Bo. „ w zdrowym ciele, zdrowy duch”.. W tym roku będzie 120 ooo puszek przystosowanych do zbieractwa. Prezes firmy produkującej puszki od 16 lat mówi, że wspiera wszelkie formy ruchu wśród pracowników(???).Ciekawe, czy pływanie również.. Dostał certyfikat od Jurka Owsiaka' „ za darmo”.. Katarzyna Pakosińska z kabaretu ćwiczy wchodzenie na scenę w dwunastocentymetrowych szpilkach, i to jest dla niej sposób na ruch… W Rzeszowie natomiast mają silniki do F-16, mają konia na licytację, jest taniec brzucha i 1000 wolontariuszy w całym województwie.. I chyba certyfikat na licytacje biednego zwierzęcia.. Nie wiadomo w czyje ręce trafi? W Bytomiu mają bardzo pozytywną energię, jakiś dziennikarz ma oponę i zjeżdża na niej z góry; Paulina Ligocka przekazała- ze łzami w oczach- kask i gogle na licytację.. Policja przekazała maskotkę i szablę.. W Kielcach referujący z 10 sekund czekał aż się zorientował, że jest na wizji.. Otrzepał się tylko i dawaj relacjonować.. Mały Mikołaj ma trzy lata i od siódmej zbiera; dostaje jeszcze cukierki i lizaki.. Niektórzy maja już pełne puszki.. We Wrocławiu będą badać dzieci do wieczora.. Nie wiadomo, czy Jose Tores będzie bębnił do wieczora.. Ale słowo się rzekło.. „ Lekarze przywracają dzieciom nadzieję”.. Przyjechał teatr Bajkowóz; eksplozja radości, fundacja „ Dr Klaun”- twierdzi, że terapia śmiechem jest najlepsza.. Najlepiej się śmiać umierając.. Bo jednak lepiej umrzeć stojąc niż żyć na kolanach…- jak twierdziła Dolores Ibaruli, znana komunistka. Nawet Wojciech Fortuna przekazał swój złoty medal.. Ale prowadzący nie pozwolił mu skończyć, ja bardzo się cieszy.. W Łodzi rzecz się będzie działa na budynku straży pożarnej.. Będzie grało 24 zespoły i Tatiana Okupnik oraz będzie pan Pudzianowski.. Będzie niezła zabawa, tym bardziej, że 18 stycznia wchodzi w życie ustawa na mocy której każda jednoosobowa firma będzie musiała mieć przeszkolonego pracownika przeciwpożarowego za 1200 złotych, a może i za 1500.. strażacy się trochę podreperują… Niech się speszą, bo według ostatnich danych, na 3,2 miliona polskich firm, ponad połowa ma zaległe faktury o swoich kontrahentów.. Szykują się liczne bankructwa! Ale na opłatę ppoż- musi im wystarczyć! Państwowy LOT przerzucił Jurka Owsiaka ze Szczecina do Warszawy. „ Zrobiły to dobre anioły”..- jak mówił sam bohater. Do gry włączyła się również Giełda Papierów Wartościowych, ale już dobre anioły nie miały nad nią pieczy, bo giełda dołuje, a straty idą w miliardy złotych.. Mennica też dostała certyfikat, nawet jakiś facet zgolił wąsy.. na tę okoliczność.. A prezes Banku Regionalnego walczy po raz trzeci… okazało się , że to nie prezes, ale przewodniczący, a pani prezes nie przyszła.. Widocznie nie interesowała ja propagandowa walka z cukrzycą.. Ale jeszcze zdążył krzyknąć do Jurka Owsiaka:” Jesteś wielki”(!!!) Apoloniusz Tajner przebiegł aż cztery kilometry, lubi biegać, szczególnie po górach.. Bo w zdrowym ciele , zdrowy duch.. Anna Popek też skacze, lubi ruch, obok ćwiczą kolarze… Wykręcili już ze sto kilometrów.. Ale nadal stoją w miejscu! W Gdańsku natomiast euforia. ”Twój duch unosi się nad miastem”.- tak o Jurku Owsiaku powiedziała dziennikarka prowadząca i wprawiająca w euforię zgromadzonych.. W tamtejszym szpitalu onkologicznym mają dwustu pacjentów rocznie, ale potrzebują sprzętu i wsparcia… Bez pieniędzy i wsparcia nikomu nie pomogą.. Ale bardzo chcą! Prezydent Gdańska pan Adam Pawłowicz, czy Paweł Adamowicz, ale na pewno z Platformy Obywatelskiej, ma przygotowany na licytację talar z podobizną Lecha Wałesy..(??). Ma też z Dalaj Lamą… I tak próbują narzucić nam te fałszywe autorytety.. I kto to kupi? Warto otworzyć portfele i oddać wszystko co się da..- tak twierdzi pani dziennikarz- agitator. Europejskie Centrum Odszkodowań przekazało na Wielką Socjalistyczna Orkiestrę 5000zlotych…. Przy okazji dowiedziałem się, że jest coś takiego jak Europejskie Centrum Odszkodowań.. A ZAIKS odstąpił od pobierania tantiem od artystów.. Koszty zbieractwa będą mniejsze.. Niby Zielona Góra ale pojawił się Gorzów Wielkopolski. Będą grać „ Róże Europy”.. Są też strażacy, przy symulowanym wypadku samochodowym.. A w Zielonej Górze będzie koncert przy palmiarni.. Z Kałuszyna dzieciaki przywiozły dla Jurka Owsiaka 400 serduszek zrobionych z tektury… To nie to samo co złote serduszka.. Te mają wartość. Wyprodukowała je państwowa mennica. Kto za to zapłacił? Były też pokazy psów; wyróżnił się pies „ Oskar”. Ten był najlepszy .. Nawet próbował kwestować.. W Afganistanie też zebrali puszkę.. Ale kto im tam ją zawiózł? I czy to się opłacało? Chyba nie- a musi? Zbierali też we francuskich Pirenejach.. Nie wiadomo ile zebrali, ale mniejsza o to, liczą się gorące serca.. Gorące serca stopią lód.. 700 000 dzieci jest już przeszkolonych w ratowaniu ludzi.. Ale czy potrafią ratować w razie wypadku? Co innego teoretycznie na manekinie, a co innego naprawdę.. Trzeba nie być wrażliwym na widok krwi.. A dzieciaki nie wszystkie są pozbawione wrażliwości.. W Olsztynie na rowerze jest cieplej niż bez roweru, mają odblaskowe kamizelki, mają też ogromne potrzeby w szpitalu w Olsztynie. Jak to w socjalizmie.. Wielkie potrzeby, a małe możliwości.. Bo socjalizm redystrybucje, a nie tworzy.. A w Białymstoku Stowarzyszenie Podlaskich Morsów porozbierało się prawie do naga.. Nie jest im zimno, ale czapki na głowach mają. Mają też lodowe serce, które stopnieje.. „W tren sposób poznajemy ludzi”- krzyczy Jurek Owsiak.. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej… Oszczędzą państwo dalszych losów tego bezsensownego zbieractwa.. Całą Polskę angażują, żeby zebrać( jak skończyłem oglądać!- ) osiem milionów złotych(!!!)… Cóż można za osiem milionów złotych? I do tego wydanych metodą redystrybucji, od nas do nich… Jedno wielkie marnotrawstwo.. Jedna odprawa dla pani red. Lis, gdyby nie dogadali się w sprawie wymiksowania Prawa i Sprawiedliwości z telewizji- to jeden milion złotych.. Utrzymanie samej bezsensownej biurokracji powiatowej - to 10 miliardów złotych.. a powiększenie wydatków dla biurokracji warszawskiej od tego roku przez panią Gronkiewicz -Waltz to- ponad 80 milionów złotych. A tu 120 wolontariuszy, tysiące policjantów, strażników miejskich, wozów transmisyjnych, ludzi… I wiele hałasu przez cały dzień? Czy ktoś kiedyś przywróci w tej materii normalność? I dwa tygodnie będą teraz rozpamiętywać ile to dobrego zrobili, hałasując cały dzień w mediach…WJR
"Więcej gazu!" - czyli: posłałbym wojsko, oczywiście... Nie rozumiem dzisiejszego, zdegenerowanego świata. Po prostu: nie rozumiem, jak w tym b***elu można funkcjonować!?! Słyszę, na przykład, że Republika Ukraińska chce negocjować z Federacją Rosyjską opłaty za tranzyt gazu. Jest to dla mnie absolutnie niezrozumiałe! Jak to? Kładę biegnącą parę tysięcy kilometrów Wielką Rurę. Jest to inwestycja za parę miliardów dolców - lekko licząc. I co? Nie wynegocjowałem z góry opłaty za tranzyt gazu? Co najmniej na 6 - albo i 10 lat z góry? Kijów mógłby sobie wtedy żądać podwyżki (albo Moskwa: obniżki) - ale z efektem dopiero za 7 (11) lat! A gdyby Kijów zażądał podwyżki teraz - to bym wzruszył ramionami, i zalecił odwołanie się do sądów gospodarczych (chyba w umowie jest paragraf o tym, kto rozstrzyga ew. spory?!?) A gdyby Kijów zagroził zakręceniem kurków, to poprosiłbym p.Włodzimierza Putina (albo JE Demetriusza Miedwiediewa - nie wiem, kto w FR podejmuje decyzje o użyciu wojska?) by posłał na Kijów żołnierzy, oczywiście. Z czołgami, armatami... Jak lady Małgorzata Thatcherowa na Falklandy. I FR powinna tu wesprzeć GAZPROM całą mocą. Nie dlatego, że GAZPROM jest rosyjski - lecz dlatego, że GAZPROM miałby tu rację. Nie może być tak, by podpisana umowa nie została dotrzymana. To grozi ogólnoświatową demoralizacją. W zasadzie na taką karną ekspedycję powinna też wysłać wojska zagrożona brakiem gazu Wspólnota Europejska. Wszelako liczenie na to, że konfederacja d***kratycznych państw podejmie jakąś decyzję wiążącą się z konkretnymi działaniami... Bądźmy poważni! KE zajmuje się obecnie lokowaniem strażaków w prywatnych firmach, a zdobycie się na akcję, w której może zginąć trochę żołnierzy przekracza możliwości psychiczne dupków z Brukseli. To samo w drugą stronę. 40-milionowe państwo powinno mieć długofalową umowę o dostawach gazu - a gdyby GAZPROM zażądał nagle podwyżki, to odesłać go do sądów gospodarczych. Gdyby nie pomogło - zawrzeć stosowne koalicje i posłać na Moskwę wojsko. Koalicjanci powinni się znaleźć: nie może bowiem być tak, by podpisana umowa nie została dotrzymana. To grozi ogólnoświatową demoralizacją. ChRL np. zdaje sobie z tego sprawę. USA może słabiej, bo strasznie się zd***kratyzowała - ale ma silne wojska... i interes, by zniszczyć FR; więc jeśli byłby dobry pretekst...Tymczasem czytam liczne dyskusje n/t opłaty za tranzyt - ale w ŻADNEJ wypowiedzi nie znajduję informacji, czy taka umowa długofalowa jest w ogóle podpisana - a jeśli jest, to dlaczego nie jest dotrzymywana? Nie wiem więc, czy jest - ale na miejscu Rady Nadzorczej GAZPROMu wywaliłbym na zbite mordy zarząd, który położyłby (lub wynajął!) Rurę nie mając podpisanego długofalowego układu o przesyle gazu (czy ropy)! Jakaś stabilność, do cholery, musi być! A w ogóle, to co Republikę obchodzi, ile GAZPROM przesyła gazu?!? Umowa powinna dotyczyć opłaty za dzierżawę terenu, przez który biegnie Rura (jeśli teren prywatny, to płacimy właścicielowi, jeśli samorządowy - to samorządowi; jeśli państwowy - to Republice). Po jaką cholerę Ukraińcy mają angażować ludzi do kontrolowania tego gazu? A jeśli GAZPROM nie znajdzie klientów na gaz, to niech dalej płaci - to jego problem. Ja płacę podatek od samochodu - choćbym przez cały rok nie jeździł - nieprawda-ż? Właśnie: kto jest WŁAŚCICIELEM Rury?!? Może Republika? To niech w ramach prywatyzacji GAZPROM kupi tę Rurę od Ukraińców - i tyle. Jednak jeśli Rura jest ukraińska - to też GAZPROM powinien mieć co najmniej 6-letni kontrakt na przesył gazu. Jasne układy czynią przyjaciół. Niedopowiedzenia, mętne przepisy, kobiece „jakoś to będzie” - prowokują konflikty. Dzięki czemu politycy mają co rozwiązywać... JKM
Zadanie z matematyki Jak wiele razy pisałem, nasze uczelnie produkują masowo magistrów na poziomie niższym niż przedwojenny maturzysta. Piszę to od ćwierć wieku - zapominając, że coś przecież przez 25 lat musiało się zmienić. Mamy szkoły nie tylko państwowe, ale i szkoły mające nauczycieli „wyedukowanych” już w szkołach reżymowych, szkoły są ko-edukacyjne (co jest zabójcze dla poziomu!), gazety w d***kracji piszą dla „ludu” (czyli do najgorszego matoła; podobno w niektórych nie wolno już używać wyrazów dłuższych niż dwusylabowe…) - a ponadto ludzie parę godzin dziennie oglądają Największy Ogłupiacz, czyli telewizję. Okazuje się więc, że po ćwierć wieku procesy odmóżdżania poszły znacznie dalej: dzisiejszy „magister” ma poziom poniżej III klasy podstawówki. Przekonała mnie o tym p. Iza Kosmala, która w tygodniku „NIE” pt. „Einsteinówna” opisała perypetie pani Eweliny Sokołowskiej, która posłała córkę do podstawówki o profilu matematycznym. Posyłanie dziewczynek do klasy matematycznej jest samo w sobie na ogół idiotyzmem - co okazało się wkrótce, bo p. Sokołowska (zamiast przenieść ją do szkoły uczącej rysunków i muzyki) musiała już w III klasie poświęcać dwie godziny dziennie na pomoc córce z matematyki. Od dzieci wymagano (o zgrozo!) rozwiązywania zadań. Szczególne oburzenie p. Kosmali wzbudziło takie: „Iza napisała na kartce liczbę 56492 i dała kartkę Łucji. Łucja następnie zmodyfikowała otrzymaną liczbę zmniejszając jedną z cyfr o 1 i jednocześnie jedną z cyfr zwiększając o 1. Ponieważ Łucji trochę się nudziło, więc dalej modyfikowała w ten sam sposób uprzednio otrzymane liczby, aż do przyjścia ze szkoły siostry. Przekształcając otrzymane liczby, Łucja nigdy nie zwiększała cyfry 9 ani nie zmniejszała cyfry 0. Którą z poniższych liczb mogła jako ostatnią otrzymać Łucja? a) 11699 b) 42343 c) 11799 d) 34432 e) 57229 f) żadna z powyższych”. Sokołowska, absolwentka warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej i była szefowa działu finansowania jednego z największych polskich banków, poddała się po 1,5 godziny. Rozwiązanie tego zadania zajmuje przeciętnemu człowiekowi od 10 sekund do 3 minut. Jeśli Łucja zmniejszała jedną cyfrę o jeden, a drugą zwiększała o jeden, to suma cyfr oczywiście pozostawała zawsze bez zmiany. 5+6+9+4+2 = 26 - i łatwo sprawdzić, że tylko liczba (a) spełnia ten warunek. W normalnym społeczeństwie nikt od kobiet nie wymaga, by umiały myśleć abstrakcyjnie. Dlatego doskonale rozumiem, że dla p. Kosmali, Sokołowskiej i Jej córki zadanie to jest za trudne - bo tu nie wystarczy umieć liczyć; trzeba jeszcze myśleć. Gorzej, że - jak czytamy dalej: „O ósmej z roboty wrócił mąż Sokołowskiej, także absolwent SGH i prezes międzynarodowego funduszu inwestycyjnego. Poddał się po godzinie (…). Tylko jedno dziecko w klasie rozwiązało wszystkie 5 zadań - dziewczynka, której ojciec skończył matematykę na Harvardzie”. I to właśnie dowodzi mojej tezy. Dziwienie się, że prezesi rozmaitych funduszów inwestycyjnych doprowadzili w USA do kryzysu finansowego jest nie na miejscu. W USA jest jeszcze gorzej, bo w tamtejszych szkołach państwowych są, dodatkowo zaniżający poziom, Murzyni (w Harvardzie, na szczęście, niewielu: w USA więcej młodych Murzynów siedzi w więzieniach, niż chodzi do liceów). W efekcie w naszej cywilizacji miliardami dolarów zarządzają kretyni, których przed I wojną światową nikt nie mianowałby nawet ekonomem na folwarku. O poziomie umysłowym np. Posłów (z pewnymi wyjątkami, oczywiście) nawet wspominać nie warto. Owszem - umieją kraść - ale tylko dlatego, że wyborcy są jeszcze głupsi od nich i nie widzą, jak są na chama okradani… Ciekawe, kiedy to wszystko trzaśnie… PS. Tak, w kraju etatystycznym, gdzie do wszystkiego można dopłacać z budżetu, WSZYSTKO jest podatkiem. Np. obowiązek służby wojskowej jest podatkiem w naturze, ubezpieczenie emerytalne (gdzie składka nie ma nic wspólnego z wysokością emerytury) takoż, OC od samochodu też (acz nie do końca), „opłata od psów” też. Prosty podatek od posiadania auta został istotnie zlikwidowany - ale jeśli kupię samochód, nie przejadę ani kilometra, i po roku sprzedam, to podatek zapłacę... Każdy podatek jest przerzucalny - co jest dziś, w Epoce Powszechnej Głupoty kompletnie zapoznaną prawdą. Przypominam o tym w książce „PODATKI, czyli rzecz o grabieży”. JKM
Emerytalna kradzież w biały dzień! Ostrzegałem Państwa, że zamiar odebrania emerytur rozmaitym bezpieczniakom z czasów „komuny” to tylko balon próbny - i zaraz potem nastąpią następne. Nie dlatego, że tym grupom się „nie należy” - lecz dlatego, że ONI po prostu przeputali nasze pieniądze. Przypominam: III RP odziedziczyła po PRL-u całkiem spory majątek - i rozkradła go, zmarnowała, sprzedała po cenie nieraz parokrotnie poniżej wartości… Nie, nie: wcale niekoniecznie zagranicznym kapitalistom, czerwonym baronom i zasłużonym opozycjonistom oraz zwykłym cwaniakom: bardzo często rozmaitym „spółkom pracowniczym”… Z punktu widzenia emeryta lub kandydata na emeryta jest jednak zupełnie obojętne komu sprzedano i za ile - bo i tak ani złotówka z tego nie poszła na żaden fundusz emerytalny! Dopiero teraz JE Donald Tusk przebąkuje, że warto by 20% prywatyzowanego majątku na to dać. Teraz - gdy 3/4 już sprzedano! Zresztą: tylko „przebąkuje”. Wiadomo: „Jak Partia mówi, że bierze - to bierze! Jak partia mówi, że daje - to mówi!”. Pieniędzy w ZUS-ie nie ma - a pieniądze z OFE zostały nam pół roku temu zrabowane. Jak słusznie w tekście „Historia najzuchwalszej kradzieży” (michalkiewicz.pl) przypomniał Stanisław Michalkiewicz, te 50 mld dolarów, które ukradł p. Bernard Madoff, to drobna część pieniędzy, jakie Polakom zrabowała właśnie III RP. Przypominam, że w myśl założeń OFE pieniądze miały być własnością płacącego składki. Tymczasem „w czerwcu 2008 roku uzyskaliśmy pewność, że padliśmy ofiarą najzuchwalszej kradzieży pod słońcem. Wtedy bowiem niezawisły Sąd Najwyższy pod przewodnictwem pani Małgorzaty Wrębiakowej-Marzec orzekł, iż pieniądze zgromadzone w otwartych funduszach emerytalnych są własnością… Skarbu Państwa, a nie - ubezpieczonego. Doszło zaś do tego orzeczenia na skutek skargi Adama Mielczarka, który nie chciał korzystać z usług OFE, tylko wolał przelewać pieniądze na konto bankowe. W jego imieniu mec. Gerard Górecki dowodził, że pieniądze w OFE stanowią własność prywatną obywateli, bo mogą być dziedziczone, wprawdzie w ograniczonym czasie, niemniej jednak. Ale niezawisły Sąd Najwyższy wiedział, z jakiego klucza wypada mu śpiewać i przejście własności pieniędzy obywateli z OFE na rzecz Skarbu Państwa uroczyście potwierdził”. A Państwo - co? Nic, siedzicie cicho! Gdy ktoś ukradnie 1000 zł albo milion - to podnosicie wrzask i żądacie ukarania złodzieja. Tu w biały dzień zrabowano nam 800 miliardów - i nikt tego nawet nie zauważa! Podobnie pchła żyjąca na słoniu nie zauważa, że słonia ktoś ukradł. Nawet jeśli przedtem powiedziano jej, że to ich - pcheł - wspólny słoń. Teraz obrabowano - tylko na 5 lat i tylko milion ludzi. Na początku Nowego Roku ostrzegam: Na tym się nie skończy. ONI będą okradać następnych. Jak napisał 170 lat temu śp. Aleksy de Tocqueville: „Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niesprawiedliwości, której nie mógłby popełnić najbardziej łagodny i liberalny rząd - kiedy zabraknie mu pieniędzy”. Ciekawe, że dyskusja w sprawie „pomostówek” toczyła się nie n/t prawa, lecz „sprawiedliwości społecznej”: że niby kto ciężej haruje. W dyskusji w TV2 u p. Tomasza Lisa WCzc. Joachim Brudziński (PiS, Szczecin) powiedział o absurdalnej (jego zdaniem) sytuacji: hutnikowi, który rozpoczął pracę przed 1-I-1990 się należy - a innym już nie!”… Ale właśnie tak powinno być! Tym, co podpisali jedną umowę o pracę się należy - a tym, co podpisali inną - nie! Bo taką podpisali! PiS Prawo ma w nosie. Stanowczo powinno zmienić nazwę na PSS: Partia Sprawiedliwości Społecznej. To już wolę SLD… Lewacki PiS udaje „Prawicę” - SLD tylko udaje Lewicę… Jest więc mniej szkodliwy! JKM
W stronę socjalizmu Miały być cuda i jest po cudach. Wyczerpały się premierowi i dlatego nie będzie już o nich mówił. Nie usłyszymy więc, jakim rajem stanie się Polska jako "druga Irlandia". Niestety, Zielona Wyspa podpadła premierowi (chyba przez Kaczyńskich) i nie chce się rozwijać, tylko wpadła w głęboki kryzys gospodarczy. Premier z Kaszub nie będzie też już mówił o cudzie gospodarczym. Tego nie ma i nie będzie, przy czym - naturalnie winne nie jest niezgulstwo i niekompetencja aparatu państwowego od rządu w dół, tylko kryzys światowy. Zresztą nawet gdyby nie było tej wymówki, to kryzys i tak by nas dotknął. Wraca przecież socjalizm, i to pełną parą, i aż dziw bierze, że nie zauważyli tego jeszcze towarzysze Borowski i Olejniczak. Platforma, gdy wygrała wybory, obiecywała, że wreszcie wszystkim będzie dobrze - gospodarkę będzie regulować rynek, a nie przepisy ustalane przez państwo. Obiecywano małe podatki, które wcześniej PiS znacząco obniżył, czyniąc Polskę krajem atrakcyjnym dla inwestorów. Nie kontynuowano jednak tej polityki, podobnie jak i "nie uwolniono rynku". "Wolny rynek". Hasło - wygodny wytrych, za pomocą którego ludzie KLD, a teraz PO, rozwalali i rozwalają państwo. W 2007 roku doprawiono je jeszcze "ograniczeniem administracji i biurokracji", "brakiem kolesiostwa" i "walką z korupcją". W połączeniu ze "straszeniem ludzi złymi Kaczyńskimi" i nagonką medialną na PiS dało to odpowiednie rezultaty polityczne. Dziś piewcy tzw. wolnego rynku likwidują go metodami administracyjnymi. W kapitalizmie jedne firmy padają, inne powstają, ale zupełnie inną rzeczą jest sytuacja, gdy firma pada, ponieważ nie jest konkurencyjna, a inną, gdy wykańczana jest przez administrację i przepisy. Właśnie teraz wracani jesteśmy do czasów przodującego ustroju. W Peerelu "niepokornych" (czytaj - nie powiązanych z SB i nie dających w łapę) rzemieślników niszczono tzw. domiarem. W Polsce Tuska domiar został zastąpiony przez strażaka. Od 19 stycznia każda firma, nawet jednoosobowa, będzie musiała zatrudniać właśnie strażaka, w tzn. nowomowie - inspektora ochrony przeciwpożarowej, jak tego nie zrobi - zostanie surowo ukarana. Co taki, utrzymywany z przymusu ustawowego, darmozjad będzie robił - tego nie wie nikt, wygląda po prostu na to, że "pierwszy sikawkowy Rzeczypospolitej", wicepremier Waldemar Pawlak z PSL, ma zbyt wielu bezrobotnych towarzyszy z Ochotniczej Straży Pożarnej. Można się śmiać, widząc w wyobraźni babcię klozetową z obowiązkowym strażakiem u boku, ale przecież obciążenia finansowe, jakie niesie to rozwiązanie (sam koszt przeszkolenia to ok. 1200 zł), mogą stać się przyczynkiem do upadku wielu drobnych firm. To nie wszystko. Właśnie teraz drastycznie w górę idą składki na utrzymanie postsocjalistycznego molocha o nazwie ZUS, nie dość, że żyjącego z naszych pieniędzy, to jeszcze hojnie dotowanego przez państwo polskie. ZUS dawno już powinien zniknąć z powierzchni ziemi, zaś o miejscu ubezpieczyciela powinien decydować on sam. To byłby dopiero wolny rynek, a nie pseudoodmiana kapitalizmu. W tej sytuacji sensowny pakiet naprawczy przedstawiony w zeszłym tygodniu przez PiS i zakładający m.in. zmniejszenie podatku VAT na żywność oraz pobudzenie koniunktury, jest dla Platformy nie do przyjęcia. Według niej podatki należy podwyższać, a nie obniżać, zwiększać administrację, a nie ją redukować etc... To elementarz załatwiania Polski przez Tuska i Platformę, którym nie chodzi o budowanie silnego państwa z nowoczesną gospodarką rynkową, a wyłącznie o zamienienie go - po raz któryś z kolei - w prywatny folwark. Piotr Jakucki
Największa głupota naszych czasów Gdyby ogłoszono ankietę z pytaniem o najważniejsze wydarzenie minionego roku związane z funkcjonowaniem Unii Europejskiej, odpowiedziałbym bez chwili wahania: wizyta delegacji Parlamentu Europejskiego z jego przewodniczącym Hansem-Gertem Pötteringiem u prezydenta Czech Vaclava Klausa. To właśnie wydarzenie ukazało prawdziwą Unię Europejską, taką, jaka jest, bez tego okropnego makijażu i lukru z fałszywych słów, którym jest oblewana. Czołowi brukselscy eurokraci reprezentujący największe państwa Unii, przyjechali do małych Czech, jak cesarscy dostojnicy do biednego lennika, by osobiście sprawdzić przygotowania tego kraju do sprawowania tzw. prezydencji w UE. Był to więc przedsmak tego, co czeka wkrótce kraje członkowskie po wejściu w życie traktatu lizbońskiego. Spotkanie na Hradczanach pokazało, czym jest w istocie UE, organizacja rządzona od lat przez różniących się jedynie odcieniami czerwieni komunistów i socjalistów, tzw. zielonych, czyli przedstawicieli nowej ekologicznej międzynarodówki oraz tzw. chadeków, których "chadeckość" w niczym nie przypomina programu dawnych europejskich chrześcijańskich demokratów, tych, których nazywa się ojcami założycielami Unii Europejskiej. Alcide de Gasperi, Konrad Adenauer, a szczególnie Robert Schumann, ten, który najprawdopodobniej zostanie wyniesiony na ołtarze jako święty, byliby zdruzgotani zachowaniem się ludzi, którzy pojechali do Pragi tylko po to, aby upokorzyć jej eurosceptycznego prezydenta. Nic dziwnego, że aroganckie i pozbawione osobistej kultury zachowanie grupy eurodeputowanych u prezydenta Vaclava Klausa zostało nazwane w niektórych, nielicznych oczywiście, mediach, wizytą eurochamów. Próba zastraszenia prezydenta Vaclava Klausa przez czołowego eurochama Daniela Cohn-Bendita, i to tuż przed objęciem przez Czechy tzw. prezydencji ogólnej, polegała na żądaniu podpisania przez prezydenta Czech traktatu lizbońskiego (będzie pan musiał to podpisać). Próba ta jest tym samym, z czym od miesięcy spotyka się prezydent Lech Kaczyński ze strony prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego. Nieustanne pouczanie polskiego prezydenta, na czym mają polegać jego obowiązki, czym jest prawdziwy honor i moralność, dlaczego nie wolno chować się za czyimiś plecami itd., itp., jest niczym innym, jak wywieraniem międzynarodowej presji na przywódcę suwerennego państwa europejskiego w celu wymuszenia podpisu pod ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Rodzi się zatem podstawowe pytanie. Czy Unia Europejska jest w ogóle organizacją demokratyczną? Niestety nie. Wymuszanie na polskim prezydencie decyzji ratyfikacji traktatu lizbońskiego w momencie odrzucenia tego traktatu w irlandzkim referendum, jest jaskrawym przykładem pogwałcenia zasady swobody podejmowania decyzji przez suwerenne kraje członkowskie. O wejściu w życie konstytucji dla Europy (traktatu lizbońskiego) miały decydować parlamenty narodowe i referenda. I z prawa tego skorzystały. Przeprowadzone w Irlandii demokratyczne referendum odrzuciło traktat lizboński, który automatycznie powinien stać się bezprzedmiotowym dokumentem. Tymczasem z chwilą demokratycznego odrzucenia traktatu rozpoczęła się bezprecedensowa, niedemokratyczna procedura odwrócenia skutków irlandzkiego referendum. Równocześnie Unia Europejska, jak głoszą jej zakłamane propagandowe teksty, informuje, że postanowienia traktatu konstytucyjnego mają na celu demokratyzację działań Unii Europejskiej, przybliżenie jej obywatelom i uproszczenie unijnego systemu decyzyjnego. Jeden z uczestników spotkania na Hradczanach, Martin Schultz, stwierdził: - Traktat lizboński jest konieczny, nieunikniony i absolutnie niezbędny. Dlaczego Unia Europejska jest tak żywotnie zainteresowana szybkim wejściem w życie traktatu lizbońskiego? Dlaczego szczególnie "eurocham" wykazuje ostatnio taką dużą nerwowość? Traktat likwiduje prawo weta, co daje Brukseli nieograniczoną władzę kontrolowania państw członkowskich. Ponadto nowy system głosowania w Radzie Unii pozwoli na liczenie głosów przy uwzględnieniu tzw. podwójnej większości, obejmującej liczbę państw głosujących i jej potencjał ludnościowy, co zapewni Francji i Niemcom największy wpływ na decyzje Unii. Wejdzie także w życie zasada absolutnego pierwszeństwa prawa unijnego nad krajowym, pojawi się wreszcie rząd europejski z komisarzem do spraw zagranicznych Unii, no i w Brukseli zasiądzie przewodniczący Unii, czyli "Wielki Numer Jeden Unii". Prawdziwa Europejka, wieloletnia premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher powiedziała: - Powołanie do życia Unii Europejskiej było największą głupotą naszych czasów. Ci, którzy wierzą słowom "żelaznej lady" i ci, co jej nie wierzą, wszyscy, przekonają się o tym na własnej skórze. Wojciech Reszczyński
Gazowa zimna wojna. Wojna gazowa między Rosją a Ukrainą objęła Europę, a premier Donald Tusk pojechał pojeździć sobie na nartach. Nihil novi, w środku zimy Rosjanie zakręcili naszym ukraińskim sąsiadom kurek z gazem. Premier Rosji Władimir Putin zgodził się z propozycją szefa rosyjskiego koncernu gazowego Gazprom Aleksieja Millera, którego przyjął w swojej rezydencji w Strielnie koło Petersburga. Spotkanie relacjonowała rosyjska telewizja. Rozszalała się wojna gazowa i objęła Europę, a premier Donald Tusk wyjechał pojeździć sobie na nartach do Włoch. Oby ten dramat skończył się, zanim ten numer "Naszej Polski" dotrze do Czytelników. Jest możliwość, że tak będzie. Premier Czech, czyli państwa, które objęło prezydencję w Unii Europejskiej Mirek Topolanek, dogadał się z Putinem i mamy wstępne porozumienie w sprawie rozmieszczenia unijnych obserwatorów, którzy mają monitorować przepływ gazu z Ukrainy do UE. Prezydent Lech Kaczyński przybył do Pragi i rozmawiał tam m. in. o gazie. Obowiązki szusującego po zboczach Tuska w najgorętszym czasie przejął wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, który upierał się, że "wojna" nie ma charakteru politycznego i jest czysto biznesowa. Doprawdy nie powinien się tak ośmieszać. Przypomnijmy, jak było: Rosjanie oświadczyli, że w nocy z 6 na 7 stycznia br. zamknięte zostały przez Ukrainę główne ścieżki tranzytu gazu do Europy Władze Ukrainy twierdziły, że to Rosjanie wstrzymali dostawy. Potem gaz do Polski przez Ukrainę w ogóle przestał płynąć. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo zostało o tym poinformowane przez Lvivtransgaz. Wiceszef największej firmy rosyjskiej Aleksiej Miedwiediew oświadczył, że chce natychmiast rozmawiać z Brukselą. Ostrzegł, że przy obecnych, bardzo niskich temperaturach może dojść do uszkodzenia systemu przesyłowego, jeśli gaz nie będzie płynąć przez dłuższy czas. - W normalnych warunkach gazociągi można ponownie uruchomić w ciągu 12-24 godzin - powiedział i dodał, że w ciągu poprzedniej doby Ukraina nielegalnie przejęła 21 mln metrów sześciennych rosyjskiego gazu przeznaczonego na dostawy do Europy. Ukraińcy oburzyli się za pomawianie o złodziejstwo i chcą rozmawiać z Gazpromem o nowej cenie przesyłu gazu przez ich terytorium. Unia Europejska zagroziła, że jeśli sprawa sporu o cenę surowca i tranzytu gazu przez Rosję i Ukrainę nie zostanie natychmiast wyjaśniona, będzie interweniowała na najwyższym politycznym szczeblu.
Całujmy węgiel bryła po bryle Europa powinna się włączyć w proces mediacji - od początku uważał prezydent Lech Kaczyński. Najpierw gaz z rur ukraińskich do Polski docierał, chociaż płynęło go mniej o 19 proc. i nie zapowiadał się tak nagły gazowy dołek. Pawlak po hurraoptymistycznych wypowiedziach w sprawie gazu, które wygłaszał kilka dni wcześniej, kiedy spotkał się z prezydentem. - Podjęliśmy działania, które pozwolą rekompensować nam ubytki, sięgnęliśmy do rezerw - wyjaśniał. Polska może dzięki temu stabilnie egzystować przez trzy tygodnie. Dla przemysłu chemicznego wykorzystującego gaz w ciągach technologicznych mniejsze dostawy gazy są poważnym wyzwaniem. Mogło to nastąpić - było już stosowne rozporządzenie Rady Ministrów. Teraz, w krótkie, mroźne dni, możemy sobie pogratulować, że tylko 2 proc. energii elektrycznej produkujemy z gazu ziemnego i całować nasz polski węgiel bryła po bryle. Węgiel to jest nasza przyszła niezależność energetyczna, możemy mieć z niego także gaz. Na razie jednak nie posiadamy instalacji do zgazowania. UE zależna surowcowo od Rosji zamierzała stanąć jak najdalej od rosyjsko-ukraińskiego sporu, ale się nie udało. Wiele unijnych krajów m.in. Słowacja, uzależnionych jest całkowicie od gazu rosyjskiego i jego tranzytu przez Ukrainę, znalazło się w ciężkiej sytuacji. Polska wykorzystuje jedną trzecią gazu pochodzącego ze złóż własnych (teraz widać jak ważne jest wzmożenie rodzimego wydobycia), przez Ukrainę tłoczą ok. 40 proc. gazu, reszta dociera do nas rurociągiem przez Białoruś: to gaz z rosyjskiego Jamału, z którym na razie nie ma żadnych kłopotów, chociaż w przeszłości były.
Rozmowy z Gazpromem po grudzie Obecny rząd chyba zrozumiał, jaką głupotą było opóźnianie budowy gazoportu w Świnoujściu tylko dlatego, żeby zrobić na złość rządowi poprzedniemu! Najpierw o koszuli bliższej ciału, czyli o tym, czy Polska na dłuższą metę, chociaż jest dobrym płatnikiem, może obawiać się braku gazu z Rosji. Mogą wystąpić przykre niespodzianki! Krótkoterminowy kontrakt na dostawy 2,3 mld metrów sześciennych surowca rocznie zawarliśmy ze spółką szwajcarską, RosUkrEnergo (RUE), należącą w połowie do rosyjskiego Gazpromu i w połowie do dwóch ukraińskich dżentelmenów. Wygasa ona już z końcem br. Potrzebne są dodatkowe dostawy uzupełniające długoterminowy kontrakt jamalski (upływa w 2022 r., z możliwością przedłużenia o 5 lat). Ten kontrakt pozwala nam importować 7 mld m sześc. rosyjskiego gazu rocznie. Gazprom w zamian za zwiększenie dostaw proponuje zmiany w kontrakcie jamalskim zawartym na podstawie umowy rządów Polski i Rosji w 1993 r. Chodzi o zmiany dotyczące budowy gazociągu jamalskiego i dostaw surowca: tyle na razie oficjalnie wiadomo. Trzy lata temu, rosyjski koncern wymusił od Polski podwyższenie cen gazu w umowie o 10 proc. na ćwierć wieku. Nasza sytuacja jest trudna - nie ukrywają eksperci. Rozmowy negocjacyjne z Gazpromem idą jak po grudzie.
W Słowacji stan wyjątkowy Połowa akcji Gazpromu należy do Federacji Rosyjskiej, ok. 13,2 proc. to amerykańskie kwity depozytowe, reszta akcji znajduje się na giełdzie w wolnym obrocie. Gazprom jest największą firmą rosyjską, podatki koncernu stanowią jedną piątą wpływów wszystkich podatków Rosji (budżet rosyjski w 65 proc. jest zasilany z dochodów eksportowanych surowców i teraz rozpaczliwie wymaga piniędzy). Firma jest właścicielem 90 proc. złóż rosyjskiego gazu, produkuje go 84 proc. Udział Gazpromu w produkcji światowej gazu sięga 20 proc. Sieci przesyłowe mają 160 tys. km, połowa wpływów firmy pochodzi z tranzytu surowców. W rosyjsko-ukraińskiej awanturze ma to znaczenie! Potęga firmy topnieje z powodu załamania światowych cen ropy i gazu. Gazprom w konflikcie z Ukrainą "gra na kryzysie", wyjaśnia, że nie jest firma charytatywną: gazu nie prześlą złodziejom i dłużnikom. Tymczasem Słowacja, nie posądzana o nic, z powodu braku gazu ogłosiła stan wyjątkowy. Bułgaria, Grecja, Macedonia, Turcja i Chorwacja także przestały otrzymywać gaz z Rosji. Do Austrii płynął cienką, 10-proc. strużką, ale i ta wyschła. Larum o gaz podnieśli Węgrzy, Rumuni... Rosjanie wskazują winnego. Niech wszyscy się dowiedzą, z kim mają do czynienia! Można sobie dośpiewać, że uderzenie w nielojalnego sąsiada, ma na celu wsparcie przez UE budowy gazociągów pod dnem Bałtyku tłoczącego gaz z Rosji do Niemiec (to Gazociąg Północny, czyli North Stream, były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder jest obecnie przewodniczącym rady nadzorczej spółki nadzorującej inwestycję) oraz na południu kontynentu (South Stream). Za pomocą tych rur Rosja zamierza wziąć Europę w gospodarcze i polityczne gazowe kleszcze, przy pełnej jej aprobacie. Wrogą nam inwestycję (North Stream), jak się ostatnio dowiadujemy, zamierzają wesprzeć Francuzi! Pod tym kątem należy również przyjrzeć się awanturze gazowej, która rozpoczęła się na dobre 1 stycznia. Przebudził się z letargu Parlament Europejski i zwołał specjalne posiedzenie. Dyskusje jednak są średnio bezstronne, ponieważ jedną piątą swoich potrzeb gazowych UE zaspakaja gazem z Rosji.
Putin: Juszczenko, nie fikaj... Nowy kontrakt gazowy z Ukrainą, Gazprom uzależniał od zapłacenia przez to państwo rachunku za gaz dostarczony w ubiegłym roku. Ukraina informowała, że rachunek uregulowała, Rosja, że nie i robiła sobie piękny pijar. Premier Władimir Putin obwieścił światu, że Gazprom zaproponował Ukraińcom gaz (cena w pierwszym kwartale br.) po 250 dolarów za 1000 m sześc., chociaż cena rynkowa wynosi 418 dol. Do tej pory Ukraina płaciła za tę ilość surowca 179,5 dol. - Chcieliśmy traktować Ukraińców szczodrobliwie - zapewniał Putin - ze względów humanitarnych, gdyż każdy widzi, że ten kraj znajduje się na skraju bankructwa. Oni jednak propozycję odrzucili i zaczęli się targować. Tego rosyjski honor znieść już nie mógł i Gazprom odciął gaz niewdzięcznikom. Wznowi je, informowano z Moskwy, kiedy zapłacą po 450 dol. Dlaczego tak dużo? Bo tyle Rosjanie chcą. Europa doskonale wie, że rosyjskie władze są żywo zainteresowane podsycaniem niesnasek politycznych na Ukrainie. Brak gazu w ukraińskich domach w styczniu to poważny kłopot społeczny. Prezydent Wiktor Juszczenko, który "fika antyrosyjsko", będzie miał jeszcze większe kłopoty... Rosjanie oskarżają, że Ukraina "podebrała" im dziesiątki milionów metrów sześciennych gazu w tym roku, Naftohaz utrzymuje, że nie ukradli ani metra. Trochę gazu natomiast zużyli do podtrzymania ciśnienia.
Ceny kroczą za ropą Wracając do początku konfliktu, odczuliśmy go natychmiast: w punkcie zdawczo-odbiorczym, na rurze gazowej w Drozdowiczach już 2 stycznia wieczorem ubytki gazu wynosiły ok. 11 proc. Większe ilości surowca zaczęła do nas tłoczyć rura jamalska, zdolna przesyłać na zachód Europy do 30 mld m sześc. gazu rocznie, z czego ok. 6 mld m sześc. odbiera Polska. Zwiększone przez Gazprom o 5 mln m sześc. dostawy przejął punkt Wysokoje, na granicy z Białorusią. Rosja przed eskalacją awantury informowała, że gaz Ukraina może kupić poniżej ceny rynkowej, ale tylko wtedy, kiedy nie podniesie taryf za przesył. Opłata za tranzyt wynosi 1,7 dolara od 1000 m sześc. transportowanych przez 100 km. Punkt na granicy Polski z Białorusią może przyjąć jeszcze dodatkowo 2 mln m sześc. gazu. Wysokoje nie zastąpią Drozdowicz. Tym bardziej że Gazprom wkrótce nie zgodził się, żeby Polska pobierała więcej gazu z rurociągu jamalskiego! Ceny gazu kształtują się w zależności od cen ropy. Kroczą za cenami ropy z dziewięciomiesięcznym opóźnieniem. W lecie ub. roku cena ropy naftowej przekroczyła 150 dolarów za baryłkę (159 litrów), potem spadła do 40 dolarów. Na razie gaz jest drogi, ale w kwietniu powinien być tańszy. Ukraina nie ma pieniędzy i trzeba jej pomóc - mówią politycy UE, nie precyzując, o co chodzi. A chodzi jak zwykle o pieniądze, skredytowane lub darowane. Mówiąc między nami, niższa od rynkowej cena za gaz dla Ukrainy oferowana przez Rosję powinna budzić europejską czujność. Czy aby względy humanitarne, o których wspominał premier Putin, nie wiążą się z określonymi rosyjskimi i gazpromowskimi nadziejami? Jeśli nie macie pieniędzy, oddajecie nam infrastrukturę przesyłową - możliwe, że taka jest kalkulacja... Przy okazji Polska powtórzyła lekcję z uzależnienia gazowego od Rosji. Zużywamy rocznie ponad 13 mld m sześc. gazu, 60 proc. surowca pochodzi z importu, z tego 91 proc. z Rosji. Poprzedni rząd desperacko zabiegał o dywersyfikację dostaw. Wiesława Mazur
III Rzeczypospolitej kłopoty z gazem Kłopoty z rosyjskim gazem towarzyszą nam niemalże od początku narodzin III RP. Na początku 1992 r., gdy premierem był Jan Olszewski, niespodziewane zostały przerwane dostawy rosyjskiego gazu. W odpowiedzi rząd podjął działania mające doprowadzić do wprowadzenia tzw. dywersyfikacji, a więc sprowadzania gazu z różnych kierunków i uniezależnienia się od Kremla. Poniżej kalendarium wydarzeń dotyczących uzależnienia się od Rosji. Widać z niego wyraźnie, że podczas gdy prawica dążyła o dywersyfikacji, to postkomuniści prowadzili politykę maksymalnego uzależnienia nas od Kremla.
26 maja 1992 - polskie Ministerstwo Przemysłu i Handlu oraz ministerstwo przemysłu i energetyki Rosji podpisują list intencyjny w sprawie budowy gazociągów.
10 grudnia 1992 - zarejestrowana zostaje spółka Gas Trading. Jej udziałowcem jest firma Bartimpex, kontrolowana przez Aleksandra Gudzowatego.
25 sierpnia 1993 - wicepremier Henryk Goryszewski w imieniu odchodzącego rządu Hanny Suchockiej podpisuje polsko-rosyjskie porozumienie międzyrządowe o budowie systemu gazociągów. Zakłada ono budowę dwóch nitek gazociągu jamalskiego, przechodzącego z Rosji przez Polskę do Niemiec, oraz utworzenie spółki handlującej gazem - EuRoPol Gaz.
23 września 1993 - zostaje podpisany akt założycielski EuRoPol Gazu. Obok PGNiG i Gazpromu (po 48 proc. udziałów) jej trzecim, wskazanym przez Gazprom, akcjonariuszem zostaje Gas Trading. Prezesem EuRoPol Gazu zostaje Kazimierz Adamczyk, były wiceminister przemysłu, główny negocjator ze strony polskiej porozumienia z Rosją.
18 lutego 1995 - Marek Pol, minister przemysłu w rządzie SLD-PSL, podpisuje polsko-rosyjski protokół międzyrządowy, w aneksie akceptujący prawo Gas Trading do dysponowania 4 proc. mocy przesyłowych gazociągu. Wiceminister przemysłu Roman Czerwiński, który ze strony polskiej negocjował treść tego porozumienia, przeszedł potem do pracy w grupie kapitałowej Bartimpeksu.
Wrzesień 1996 - PGNiG podpisuje umowę o zakupie od Gazpromu do 2025 r. 250 mld m sześc. gazu. Umowa zawiera klauzulę bierz lub płać, zobowiązującą do zapłaty za zamówiony gaz, nawet jeśli nie zostanie on odebrany przez PGNiG, a także zakaz reeksportu bez zgody Gazpromu.
Listopad 2000 - po publikacjach prasowych na temat planów komercyjnego wykorzystania przez Bartimpex i Gazprom światłowodu wzdłuż polskiej części gazociągu rząd Jerzego Buzka powołuje specjalny zespół do zbadania tej sprawy, a Prokuratura Okręgowa w Gdańsku wszczyna śledztwo.
Styczeń 2001 - rządowy zespół stwierdza, że EuRoPol Gaz niezgodnie z umową z 1993 r. dysponował światłowodem, i zaleca, aby zgodnie z tą umową doprowadzić do podziału akcji w EuRoPol Gazie po równo między PGNiG i Gazprom. Postulat ten krytykują politycy SLD (Leszek Miller, Wiesław Kaczmarek, Danuta Waniek) oraz przedstawiciele Kancelarii Prezydenta (Marek Siwiec).
28 maja 2001 - premier Rosji Michaił Kasjanow w czasie oficjalnej wizyty w Polsce otrzymuje polskie pro memoria z postulatami podziału akcji EuRoPol Gazu zgodnie z umową z 1993 r.
3 września 2001 - po 10 latach negocjacji PGNiG podpisuje umowę o zakupie gazu w Norwegii, zakładającą dostarczenie Polsce 74 mld m sześc. gazu w ciągu 16 lat - od 2008 do 2024 r. Strona norweska bierze na siebie zbudowanie podmorskiego gazociągu. W kampanii wyborczej umowę ostro krytykują politycy SLD.
Listopad-grudzień 2001 - nowy rząd Leszka Millera zmienia władze PGNiG, usuwając ludzi odpowiedzialnych za podpisanie umowy z Norwegią.
Marzec 2002 - Najwyższa Izba Kontroli uznaje, że działania PGNiG dla uzyskania dodatkowych źródeł zaopatrzenia w gaz poza Rosją były celowe i zgodne z prawem. Jednocześnie, według NIK, dotychczasowe warunki współpracy ze stroną rosyjską grożą nam zapłatą za gaz, który już zamówiliśmy w Gazpromie, ale którego nie będzie można odebrać ze względu na brak technicznych możliwości transportu. Mimo to przedstawiciele rządu SLD-PSL nadal krytykują umowę z Norwegami.
12 lutego 2003 - wicepremier Marek Pol podpisuje w Moskwie protokół dodatkowy do umowy z 1993 r., który pozwala na zmniejszenie obowiązkowych kwot gazu z Rosji, a także zakłada obniżkę opłat za tranzyt gazu do poziomu dwa razy niższego niż w Europie.
2 grudnia 2003 - norweski Statoil ogłasza, że wycofuje się z zawartego w 2001 r. kontraktu na bezpośrednie dostawy gazu do Polski.
Luty 2004 - Gazprom oskarża Białoruś o kradzież gazu przesyłanego do Europy i wstrzymuje zarówno dostawy dla tego kraju, jak i tranzyt do Polski. Po kilkunastu godzinach, gdy Mińsk zgodził się kupować gaz po droższej cenie, Gazprom wznawia dostawy.
Lipiec 2004 - raport NIK oskarża rząd Leszka Millera o brak przygotowania do negocjacji z Rosjanami i w rezultacie - wzrost uzależnienia gazowego od Rosji. Politycy SLD odrzucają te zarzuty.
8 września 2005 - Gazprom oraz niemieckie koncerny E.ON-Ruhrgas i BASF podpisują w Berlinie umowę o budowie gazociągu północnego na dnie Bałtyku, omijającego Polskę, Ukrainę i państwa bałtyckie. Przewodniczącym rady nadzorczej konsorcjum powołanego do budowy zostaje Gerhard Schröder, były kanclerz, który doprowadził do zawarcia tej umowy.
Wrzesień 2005 - rozpoczyna się prywatyzacja PGNiG. Akcje spółki debiutują na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Przedstawiciele utworzonego dwa miesiące później rządu PiS uznają, że prywatyzacja była przedwczesna.
1 stycznia 2006 - Gazprom wstrzymuje dostawy gazu na Ukrainę, ponieważ ta nie zgodziła się na pięciokrotny wzrost ceny surowca. Po czterech dniach obie strony osiągają porozumienie i dostawy zostają wznowione.
3 stycznia 2006 - rząd Kazimierza Marcinkiewicza zobowiązuje ministra gospodarki do przyspieszenia dostępu Polski do źródeł gazu innych niż rosyjskie, wybudowania gazoportu, zwiększenia wydobycia krajowego i powiększenia krajowych magazynów gazu.
15 grudnia 2006 - Zarząd PGNiG podejmuje decyzję o budowie gazoportu w Świnoujściu.
1 marca 2007 - PGNiG zawiera umowę kupna 15 proc. udziałów w trzech licencjach wydobywczych ze złóż ropno-gazowych na norweskim szelfie kontynentalnym.
11 maja 2007 - pod przewodnictwem prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Krakowie obraduje szczyt energetyczny z udziałem prezydentów Ukrainy, Litwy, Azerbejdżanu i Gruzji oraz wysłannika prezydenta Kazachstanu. Zostaje przyjęta deklaracja o stworzeniu międzyrządowej grupy roboczej ds. energetyki oraz powołaniu firmy, która zajmie się organizacją i przygotowaniem projektu przedłużenia rurociągu Odessa-Brody do Płocka i Gdańska (spółka Nowa Sarmatia).
10 października 2007 - w czasie drugiej części szczytu energetycznego w Wilnie prezydenci Azerbejdżanu, Gruzji, Litwy, Polski i Ukrainy podpisują umowę dotyczącą konsorcjum Sarmatia i korytarza transportowego dla ropy naftowej i gazu.
10 grudnia 2007 - PGNiG kupuje 40-proc. udział w koncesji poszukiwawczo-wydobywczej pola na południu Danii. Koncesja dotyczy złóż ropy i gazu.
12 grudnia 2007 - wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak ocenia, że projekty dywersyfikacyjne poprzedniego rządu, np. projekt rurociągu Odessa-Brody czy budowa gazoportu, wymagają publicznej debaty.
19 sierpnia 2008 - rząd Donalda Tuska przyjmuje uchwałę uznającą budowę gazoportu w Świnoujściu za projekt strategiczny i podejmuje decyzję o przejęciu od PGNiG przez Gaz-System (spółkę należącą do Skarbu Państwa) udziałów w spółce Polskie LNG realizującej tę inwestycję. Umowa w tej sprawie zostaje podpisana w listopadzie.
14 listopada 2008 - prezydent Lech Kaczyński bierze udział w szczycie energetycznym w Baku, na którym są obecni także prezydenci Azerbejdżanu, Gruzji, Ukrainy, Litwy, Turcji oraz unijny komisarz ds. energetyki. (opracował Paweł Siergiejczyk)
Kronika wyprzedaży Polski (290) Figa dla Zabuża Problem reprywatyzacji w 2003 r. ciągle był nierozwiązany. Czym jest reprywatyzacja? To proces przywracania praw własności osobom, którym przymusowa nacjonalizacja odebrała te prawa. Władze Peerelu ustanowiły szereg dekretów i ustaw jako podstawę przejęć majątków, która odbywała się z różnym nasileniem od września 1944 r. do maja 1962 r. Struktura majątków przejętych w czasach Peerelu wyglądała następująco: przede wszystkim odbierano nieruchomości ziemskie - 56 proc. i miejskie - 23 proc. Pozostały grabiony majątek to były przede wszystkim lasy (9,8 proc.) i zakłady przemysłowe (3,8 proc.). Wydawało się, że to wszystko przepadło i było nie do odzyskania. Ale śruba w zegarze historii się przekręciła i niemożliwe stało się możliwe. Okazało się też, że jak nie wcześniej to później biedni Polacy, których prawa zostały pogwałcone i przez okrutną wojnę, i przez okropne dla wielu ludzi czasy powojenne, mają spłacić potomków Polaków bogatych, za krzywdy nie przez nich wyrządzone. Reprywatyzacja pasjonuje w Polsce niewielu ludzi, większość jednak mówi, że kradzione trzeba oddać. Dobrze to świadczy o narodzie, który poddawany jest ideologicznej prywatyzacji, tak jak kiedyś był poddawany ideologicznej nacjonalizacji. W kapitalizmie własność prywatna jest święta, a kapitalistyczna III RP została spadkobierczynią Peerelu. Brak ustaleń reprywatyzacyjnych działa na niekorzyść polskiego państwa - alarmował raport Najwyższej Izby Kontroli. Decydenci, spieszcie się, bo nam Polskę przez to kiedyś zlicytują! Ustawę reprywatyzacyjną, w 2001 r., która zakładała rekompensaty we wszystkich przypadkach, gdy został odebrany majątek przez państwo (uznając wszelkie dekrety nacjonalizujące za bezprawne), zawetował prezydent Aleksander Kwaśniewski. Zakładała zwrot 50 proc. znacjonalizowanego mienia. Założenia następnej zaprezentowano w Sejmie w grudniu 2002 r. Propozycja zakładała zwrot majątku osobom, które utraciły mienie z wyraźnym naruszeniem dekretów nacjonalizacyjnych. Im większy majątek, tym mniejsze miało być (względne) odszkodowanie. Rekompensata miała wynosić 8-10 proc. wartości zabranego majątku, o którym mówiło roszczenie, bo tylko na tyle nas stać - informowano w resorcie skarbu. Wolne żarty z taką reprywatyzacją - oburzał się Krzysztof Łaszkiewicz, wiceminister skarbu państwa w latach 1997-2001 r. To kpina z państwa prawa. Łaszkiewicz uważał, że zaprezentowana w Sejmie ustawa łamie zasady równości: jednym zamierza zagrabione oddać, innym nie. Taka ustawa zostanie uznana za sprzeczną z konstytucją. W resorcie skarbu szacowano, że nowy projekt dotyczyłby ok. 30 tys. roszczeń, na ich zaspokojenie trzeba byłoby ok. 25 mld zł. Ustawa z 2001 r. zakładała oficjalnie zaspokojenie 170 tys. wniosków roszczeniowych na kwotę 40 mld zł, nieoficjalnie - informowano w ministerstwie - wartość ewentualnych odszkodowań może wynieść 95 mld zł; organizacje osób wywłaszczonych informowały, że na odszkodowania trzeba będzie nie mniej niż 69 mld zł i szacowały liczbę wniosków reprywatyzacyjnych, które wpłyną na 250 tys. W 1999 r. w Ministerstwie Skarbu Państwa informowano, że na odszkodowania za przejęty majątek trzeba będzie 190 mld zł (po ówcześnie obowiązujących cenach). Projekty ustaw projektami, a życie dostarczało zaskakujących przykładów, jak władze z władzami sejmowymi włącznie podchodzą realnie do reprywatyzacji. Danuta Frey napisała w "Rzeczpospolitej", że zaplanowano rozbudowę gmachów Sejmu, nie oglądając się na zgłoszone roszczenia reprywatyzacyjne. W Kancelarii Sejmu po prostu na te roszczenia kichano z góry! Prawdopodobnie w 2003 r. roboty przy rozbudowie Sejmu już byłyby w toku, gdyby dysponowano odpowiednimi środkami z budżetu. Te zamierzenia stanęły pod znakiem zapytania, kiedy Naczelny Sąd Administracyjny uchylił decyzje starosty powiatu warszawskiego oraz wojewody mazowieckiego, odmawiające przyznania prawa wieczystego użytkowania do działki Stanisławowi Lubomirskiemu-Lanckorońskiemu i innym spadkobiercom. Na spornej działce zwycięzcy konkursu rozbudowy Sejmu umieścili budynek komisji sejmowych z podziemnym parkingiem. Przed wojną stała tam kamienica należąca do księcia Eugeniusza Lubomirskiego i współwłaścicieli, w czasie wojny obrócona w perzynę. Ale działka w narożniku ulic Wiejskiej i Matejki pozostała! Na mocy dekretu z 1945 r. o gruntach warszawskich przeszła ona na własność miasta. Lubomirscy w 1947 r. złożyli wniosek o prawo do jej wieczystego użytkowania, ale nikt się tym wnioskiem specjalnie nie przejmował przez 53 lata. Dopiero po półwieczu z okładem, starosta powiatu warszawskiego wniosek załatwił odmownie, wojewoda mazowiecki jego odmowę potwierdził i obaj uważali, że to jest szczęśliwy finał. Działkę przeznaczono pod pomnik Armii Krajowej i Państwa Podziemnego. Być może ludziom z nazwiskami głupio byłoby się o nią upominać, gdyby pomnik na niej stanął, ale tak się nie stało, bo stanął na działce naprzeciwko. A na działce, do której zgłoszono roszczenia, zaprojektowano gmach połączony łącznikiem nad ulicą Wiejską z tzw. Starym Domem Poselskim. Na warunki zabudowy Kancelaria Sejmu otrzymała zgodę od burmistrza gminy Centrum w 2001 r. Dodać należy, że pełnomocnik Lanckorońskich nękał marszałków Sejmu Macieja Płażyńskiego (AWS) i Marka Borowskiego (SLD) informacjami na piśmie, że do wspomnianego terenu istnieją roszczenia - relacjonowała sprawę Danuta Frey. To jednakże na nich nie zadziałało. Trzeba było dopiero wyroku NSA. Z nieruchomościami warszawskimi odebranymi ich właścicielom w czasach Peerelu działy się dziwne rzeczy: jedni je odzyskiwali, inni nie. Dlaczego? Każdy przypadek należałoby wyjaśnić osobno. Gdyby ktoś te przypadki zechciał razem zebrać, powstałaby na pewno pasjonująca księga, z której można byłoby wyciągnąć wnioski. Dodać należy, że w 1994 r. ówczesny prezydent stolicy Marcin Święcicki oświadczył, że choć ustawy reprywatyzacyjnej nie ma, on rozwiąże problem nieruchomości w Warszawie. I ich zwrot się zaczął... Wydział Geodezji i Nieruchomości w gminie Warszawa Centrum został do tego przygotowany. Kto odbiera swoje, huczały plotki. Skandalem było "załatwienie" zabużan. Od stycznia 2003 r. skrzywdzeni przez historię ludzie, którzy pozostawili majątki na terenach Polski w poprzednich granicach, teoretycznie mogli kupować nieruchomości skarbu państwa, zaliczając w poczet ceny majątki pozostawione za Bugiem. Resort skarbu ocenił wartość roszczeń zabużan na ok. 7 mld zł. Polskę zobowiązano do zwrotu zabużanom wartości majątków w tzw. umowach republikańskich z Litwą, Białorusią i Ukrainą w 1944 r. Różnie owe umowy republikańskie interpretowano. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że państwo polskie zobowiązane jest do regulacji kompensacyjnych. Praktycznie zabużanie mogli kupować tylko nieruchomości wystawione przez Agencję Mienia Wojskowego i Agencję Własności Rolnej Skarbu Państwa, bo innych nieruchomości skarb nie posiadał. Ale i w tych agencjach pokazano im figę: obie wstrzymały przetargi. Wiesława Mazur
Szkoły na peryferiach. Pani Hania rządzi: "Hoffmanowa" z Emilii Plater na Hożą, technikum samochodowe - z Hożej na odległe Szczęśliwice. A na atrakcyjnej działce na Emilii Plater - Wielkopowierzchniowe Centrum Usługowe "Porta Varsovia", które powstaje na zlecenie... jednej z instytucji Ratusza, Zarządu Mienia Stołecznego Miasta. Urzędnicy Ratusza od kilku miesięcy przygotowywali do sprzedaży działkę przy ulicy Emilii Plater 29, gdzie obecnie znajduje się cieszące się bogatą tradycją liceum ogólnokształcące im. Klementyny Hoffmanowej. Decyzja zapadnie w lutym, choć już wiadomo, jaka będzie. Szkoła zostanie wyrzucona, na jej miejscu powstanie biurowiec "Porta Varsovia". Zapewne przypadkiem jest to, że inwestycja powstaje na zlecenie jednostki budżetowej warszawskiego Ratusza, Zarządu Mienia Stołecznego Miasta.
Generał Kiszczak kłamie! Z Grzegorzem Majchrzakiem, historykiem z Biura Edukacji Publicznej IPN, rozmawia Paweł Siergiejczyk - Czy dla Pana, historyka zajmującego się działalnością Służby Bezpieczeństwa, oświadczenie gen. Kiszczaka ma duże znaczenie? - Nie ma większego znaczenia, bo nie ulega dla mnie wątpliwości, że Czesław Kiszczak kłamie. Znamy treść jego instrukcji, wiemy - w wyniku badań - jak funkcjonowała Służba Bezpieczeństwa, i na tej podstawie można stwierdzić, że opisana przez niego zasada przypisywania informacji z podsłuchów agentom byłaby całkowicie pozbawiona sensu. Bo która służba specjalna działa w ten sposób, aby niszczyć wiarygodność uzyskanych informacji? Trzeba bowiem pamiętać o rzeczy podstawowej: zawsze informacja z podsłuchu - a szczególnie nagranie z podsłuchu - jest dużo bardziej wiarygodna niż doniesienie najlepszego nawet agenta. W przypadku doniesienia agenta siłą rzeczy mamy subiektywną informację, powstaje zatem kwestia, na ile dobrze dana osoba zapamiętała. Ponadto w większości przypadków nie mamy stenogramu rozmowy z agentem, tylko notatkę pisaną przez funkcjonariusza po spotkaniu z agentem. Tak więc istnieje dwukrotna możliwość zniekształcenia informacji. - Czy w Pańskich badaniach spotkał się Pan z praktyką takiego "przesuwania źródeł" - jak to nazywa gen. Kiszczak? - Nie. Natomiast spotkałem się z praktyką konspirowania informacji pochodzącej z tzw. techniki operacyjnej, głównie z podsłuchów. Przy czym od razu trzeba zaznaczyć, że działo się tak w przypadku materiałów ze spraw operacyjnych, np. rozpracowania "Tygodnika Solidarność". Nie działo się tak w przypadku teczek tajnych współpracowników, np. teczki Małgorzaty Niezabitowskiej. - Dlaczego? - Dostęp do spraw operacyjnych był znacznie szerszy niż do teczek agentów. Do teczek tajnych współpracowników mieli dostęp funkcjonariusz prowadzący oraz jego przełożony, najczęściej naczelnik sekcji lub wydziału. U naczelnika leżała teczka personalna agenta, natomiast teczka pracy znajdowała się u funkcjonariusza prowadzącego. Zatem krąg osób mających dostęp do tych materiałów był niezwykle ograniczony i nie było żadnego powodu, by konspirować ten materiał jako pochodzący np. z podsłuchu.
- A czy spotkał się Pan z taką praktyką - o której też pisze gen. Kiszczak - że na potrzeby konspirowania tworzono fikcyjnych tajnych współpracowników? - Nie, z takim przypadkiem się nie spotkałem. Oczywiście hipotetycznie można sobie wyobrazić taką sytuację, ale - jak już mówiłem - ona by skutkowała obniżeniem wiarygodności informacji. Natomiast sposób konspirowania był dużo prostszy: po prostu pisano, że informacja pochodzi ze źródła "X" i nie podawano, czy był to tajny współpracownik. I rzeczywiście, może się zdarzyć osobom, które nie mają większego doświadczenia w pracy nad tymi dokumentami, że się pomylą i uznają, że źródło "X" jest tajnym współpracownikiem, a nie techniką operacyjną. Taki przypadek był w aktach dotyczących Zbigniewa Herberta, gdzie mamy pewną liczbę materiałów pochodzących ze źródła "Herb". Na pierwszy rzut oka można uznać, że chodzi o doniesienia agenta z otoczenia Herberta, gdyż mamy tam stwierdzenia typu: źródło poinformowało... Ale gdy wczytamy się w te informacje, staje się oczywiste, że to musiał być podsłuch. Bo tam, gdzie esbecy wiedzieli, kto jest rozmówcą Herberta, np. Adam Michnik, tam pisali, że Herbert rozmawiał z Michnikiem, a tam, gdzie nie wiedzieli, kto to jest, tam tego nie zapisali. Zasada konspirowania źródeł, o której mówi Kiszczak, miała chronić przed wyciekiem pojedynczych dokumentów - żeby osoby, które np. były podsłuchiwane, nie zorientowały się, że taka sytuacja ma miejsce, gdyż założenie szczególnie podsłuchu pokojowego było sprawą dosyć skomplikowaną. Przy czym trzeba dodać, że tego podsłuchu na tak masową skalę wcale nie stosowano. - Ale gen. Kiszczak mówi, że ta metoda konspirowania jest dziś praktycznie niemożliwa do wykrycia... - Jest to bardzo wygodne tłumaczenie, szczególnie z punktu widzenia byłych agentów i funkcjonariuszy SB, ponieważ stwarza furtkę, by esbecy mogli dziś mówić, że informacje, które miał dostarczyć dany współpracownik, pochodziły z podsłuchu i oni w ten sposób wypełniali wytyczne swoich przełożonych. Mimo że - co warto podkreślić - w wytycznych Kiszczaka nie ma zaleceń, aby przypisywać agentom informacje np. z podsłuchu. Takich poleceń Kiszczak nigdy nie wydawał. - To jest już jego egzegeza... - On się powołuje, że było to mówione na jakichś odprawach, wskazuje na pion techniki, co jest absolutną bzdurą, bo pion techniki przekazywał do pionów operacyjnych materiały przepisane słowo w słowo - wyłącznie stenogramy z podsłuchów. Zresztą przeglądałem dokumenty z odpraw i narad z tego okresu i nigdzie takiej informacji nie ma. - Zatem podsumujmy: praktyka, o której pisze gen. Kiszczak, nie miała miejsca... - Bardzo mało prawdopodobne, by miała miejsce. Bo żeby coś takiego zrobić, funkcjonariusz musiałby mieć z jednej strony prawdziwego agenta, a z drugiej - dostęp do techniki operacyjnej. A trzeba pamiętać, że materiały z obu tych kategorii źródeł przechodziły na poziomie dyrektora departamentu czy naczelnika wydziału - to była bardzo zbiurokratyzowana machina i tak naprawdę szeregowy funkcjonariusz był dopiero którymś tam z kolei ogniwem, które otrzymywało daną informację. Przede wszystkim jednak taka praktyka nie miała sensu. Dam konkretny przykład: I Krajowy Zjazd "Solidarności" w 1981 r. Mamy opracowanie funkcjonariusza rozpracowującego Zjazd, który pisze, że mimo agentury wśród delegatów najcenniejszym źródłem informacji był podsłuch. Zresztą także i dla nas, historyków, informacje pochodzące z podsłuchu, a więc nie zniekształcone przez agentów, są znacznie cenniejsze niż doniesienia agenturalne. - A jaki jest stan zachowania - czy też, z drugiej strony, zniszczenia materiałów SB z obu tych kategorii? - W ogóle stan zniszczenia materiałów, głównie z drugiej połowy lat 80., jest duży, ponieważ te materiały niszczono w pierwszej kolejności. Oczywiście głównie dotyczy to materiałów dotyczących agentury. W tym kontekście przeprosiny Kiszczaka można traktować jako przepraszanie agentów, których dane miały zostać zachowane w tajemnicy. To specyficzne przeprosiny: nie wobec ludzi, których SB skrzywdziła, ale wobec tych, którzy byli pomocnikami w owym krzywdzeniu. Natomiast stan zachowania dokumentów jest bardzo różny. W niektórych województwach, np. we Wrocławiu, bezpieka wyczyściła materiały bardzo skrupulatnie, w innych zrobiono to mniej skrupulatnie. Ponieważ pracowałem przez kilka lat w archiwum MSW, gdzie przyjmowano materiały po byłej SB, pamiętam, że w niszczonych materiałach zdarzały się słoiki po ogórkach, amunicja itp. To pokazuje, że dokumenty niszczono do ostatniej chwili. Przede wszystkim niszczono te materiały, na których pracowano w drugiej połowie lat 80. Tak więc np. gdyby ks. Michał Czajkowski był aktywny po 1986 r., nie mielibyśmy dziś dokumentów na temat jego współpracy. Natomiast trzeba pamiętać, że w takiej biurokracji, jaką była SB, pewne rzeczy możemy odtworzyć nawet przy zniszczeniu materiałów. - No właśnie, tu rodzi się pytanie, czy mogli istnieć agenci, po których nie ma dziś żadnych śladów? - Jeżeli ktoś był agentem mało aktywnym, jego współpraca była krótkotrwała, zniszczono jego akta, to ślady mogą być, ale nie da się tej osoby zidentyfikować. Natomiast im dany agent był bardziej aktywny, tym więcej śladów pozostało, tak jak w sprawach Lesława Maleszki czy Henryka Karkoszy: nie mamy teczek personalnych czy teczek pracy, ale mamy efekty pracy. Paradoksalnie bywa tak, że nawet tam, gdzie najlepiej wyczyszczono materiały, np. we Wrocławiu, jesteśmy w stanie poprzez inne materiały zidentyfikować dany przypadek. - Wróćmy jeszcze do oświadczenia gen. Kiszczaka. Jaki może mieć wpływ na praktykę procesów lustracyjnych? - To pytanie raczej do sędziów rozpatrujących te sprawy. A tutaj jest różnie, bo z jednej strony mieliśmy sprawę Zyty Gilowskiej, wzorcowo prowadzoną przez panią sędzię, a z drugiej - procesy, w których sędziowie zachowywali się po prostu skandalicznie. Zresztą dopiero od niedawna w tych procesach zaczęto korzystać z wiedzy ludzi zajmujących się badaniem dokumentów SB, dotąd bowiem bazowano głównie na zeznaniach byłych esbeków. - A jak zachowywali się ci esbecy? - W zdecydowanej większości przypadków bronili swoich byłych agentów. Często zresztą sądy nie dawały im wiary. Natomiast oświadczenie Kiszczaka może mieć związek ze zmianą stanu prawnego: obecnie esbecy za fałszowanie dokumentów mogą być pociągani do odpowiedzialności karnej. Jeżeli dojdzie do sytuacji, że sąd uzna, iż esbek mówi prawdę, że sfałszował dokumenty, wówczas można mu postawić zarzuty. Wydaje się więc, że jest to jeden z powodów wydania przez Kiszczaka oświadczenia. - Obrona jego dawnych podwładnych... - Obrona podwładnych w dwojakim sensie: zarówno byłych esbeków, jak i ich agentów. - Oświadczenie opublikowała "Gazeta Wyborcza", która już trzy lata temu obwieściła, że zarządzenie gen. Kiszczaka z 1982 r. stanowi koronny dowód, iż materiałów SB nie można uważać za prawdziwe. Z czego wynika taki upór tej redakcji? - O to trzeba pytać samych redaktorów "Gazety Wyborczej". Ja tylko chciałbym przypomnieć, że trzy lata temu pojawiło się oświadczenie gen. Gromosława Czempińskiego, który twierdził, iż taki przypadek konspirowania źródeł miał miejsce w przypadku prof. Wiesława Chrzanowskiego. Sam Chrzanowski zaprzeczał, aby informacje przypisane mu jako rzekomemu agentowi o kryptonimie "Spółdzielca" pochodziły z podsłuchu, bo to po prostu nieprawda, i wysłał w tej sprawie sprostowanie do "Gazety Wyborczej", ale sprostowanie ostatecznie ukazało się w "Rzeczpospolitej". To pokazuje postawę redakcji "GW" w tej kwestii. Moim zdaniem cała sprawa ma związek z lustracją Małgorzaty Niezabitowskiej, w obronę której zaangażowały się liczne osoby i środowiska. - Dla Pana sprawa Niezabitowskiej nie budzi wątpliwości? - Oczywiście, że nie. Wątpliwości budzą za to dość kuriozalne ustalenia faktyczne sądu. Np. sąd uznał, że doszło tylko do jednego spotkania esbeka z Niezabitowską, podczas gdy - jak napisał esbek - odbyły się dwa spotkania, dzień po dniu. Pracowałem w MSW jako cywil przez 10 lat i wiem, jakie są zasady wchodzenia do budynku: wchodzi się przez biuro przepustek. Tym bardziej w pierwszych dniach stanu wojennego nie było możliwe, żeby ktoś bez przepustki tam wszedł. Tak wiec pisanie przez esbeka, że się z kimś spotkał, jeżeli faktycznie się nie spotkał, byłoby dla niego samobójstwem. Zwłaszcza w sytuacji, gdy praktyka wobec ludzi z "Tygodnika Solidarność" była taka, iż z daną osobą spotykało się naraz dwóch esbeków, a poza tym Niezabitowska była w ogóle pierwszym agentem zwerbowanym przez tego funkcjonariusza. 29 grudnia 2008 r. "Gazeta Wyborcza" opublikowała oświadczenie gen. Czesława Kiszczaka. Były szef MSW przypomina, że w styczniu 1982 r. weszła w życie jego "Decyzja w sprawie ochrony dokumentów techniki operacyjnej", której celem było zwiększenie konspiracji - w obawie przed infiltracją zwolenników "Solidarności" w resorcie - form oraz metod działania pionów zajmujących się obserwacją ("B"), techniką operacyjną ("T") i cenzurą korespondencji ("W"). Na tej podstawie powstało "Zarządzenie 0018/82 ministra spraw wewnętrznych z 17 lutego 1982 r.", w którym znalazł się m.in. zapis: Informacje uzyskane środkami pracy "B", "T", "W" można włączyć do spraw operacyjnych (...) tylko w tak przetworzonej postaci, aby nie zaprzepaścić ich wartości operacyjnych, a jednocześnie całkowicie zakonspirować źródło ich pochodzenia. Gen. Kiszczak twierdzi dziś, że w praktyce polegało to na "przesuwaniu źródeł" - informacje uzyskane za pomocą techniki operacyjnej przypisywano w dokumentacji źródłom osobowym: tajnym współpracownikom, istniejącym faktycznie lub stworzonym przez SB na użytek wewnętrznej konspiracji, kandydatom na t.w., a także, choć rzadziej, kontaktom operacyjnym, osobowym, służbowym. Były szef MSW pragnie wyrazić głębokie ubolewanie i przeprosić tych, którym na skutek tej metody przypisano w dokumentacji czyny, nigdy nie popełnione. Zarazem dodaje, że nie jest w stanie określić, dokumentacja ilu osób i w jak dużym zakresie została objęta przetwarzaniem w ramach "przenoszenia źródeł". (...) Wiedzę cząstkową posiadają funkcjonariusze, którzy poszczególne dokumenty wytwarzali. Radni Warszawy nie wiedzieli o tym nic. Bomba wybuchła za sprawą radnego PiS Jarosława Krajewskiego, który otrzymał list od społeczności szkolnej i na jego podstawie zgłosił interpelację. Radny interesował się przede wszystkim tym, w jaki sposób Ratusz będzie realizował trudne do spełnienia warunki, które stawia zmuszona do wyprowadzki szkoła. Pani prezydent miała do powiedzenia tylko jedno - wszystkie warunki są możliwe do spełnienia, a Biuro Edukacji jest w stałym kontakcie ze szkołami.
Pieniądz rządzi światem Przeprowadzka, czy może raczej banicja, zagraża Hoffmanowej po raz czwarty, tym razem - już ostatecznie. Urzędnicy Biura Edukacji tłumaczą broniącym swojej szkoły uczniom i nauczycielom, że teren przy ul. Emilii Plater 29 zostanie z zyskiem sprzedany prywatnemu deweloperowi. Szkoda, że pieniądz tak skutecznie i bezwzględnie rządzi światem (i naszym miastem) - czytamy w stanowisku społeczności szkolnej zamieszczonym na stronie internetowej i zredagowanym przez jednego z nauczycieli Włodzimierza Natorfa - że przesłania wszelkie inne racje i argumenty; tradycje i osiągnięcia przeszłe, a także korzyści przyszłe - owszem, korzyści niematerialne, a jakże ważne. Stanowisko wspólnoty szkolnej w sprawie zmiany lokalizacji jest proste: Uważamy niezmiennie, tak jak w poprzednich przypadkach, że najwyższym priorytetem nas wszystkich jest pozostawienie szkoły na trwałe w obecnym miejscu. Uważamy za niezbędne wpisanie aktualnej lokalizacji szkoły w wieloletni plan zagospodarowania miasta. Chcemy pracować, nauczać i uczyć się tutaj, w pięćdziesięcioletnim budynku przy ul. Emilii Plater 29. W obecnej siedzibie szkoła ma możliwości rozwoju. W ubiegłym roku wybudowano dla niej odpowiednio wyposażone boisko, które zapewne zostanie wyburzone, gdy nowym właścicielem terenu zostanie deweloper. Zofia Pietrzak, dyrektorka liceum, uważa, że realizm obowiązuje. Warunki, dzięki którym przeprowadzka może być możliwa, to m.in., żeby szkoła pozostała w ścisłym centrum stolicy, przeprowadzka odbyła się poza tokiem nauki do wyremontowanego budynku o odrębnym wejściu (w budynku ma funkcjonować także gimnazjum) i zwiększonej powierzchni użytkowej oraz odpowiednim wyposażeniu sal lekcyjnych i zapleczu sportowym. I młodzież, i rodzice wespół z nauczycielami żywią nadzieję, że opuszczając budynek z połowy XX wieku, trafią do pomieszczeń na miarę XXI wieku.
Lipszyc: "Ta szkoła zdycha" Na razie nic na to nie wskazuje. Obecne technikum samochodowe, też o wieloletniej tradycji, przy ul. Hożej 88, dokąd trafi "Hoffmanowa" ("samochodówka" zostanie wyrzucona na peryferyjne Szczęśliwice) wymaga kapitalnego remontu obejmującego między innymi przebudowę dachu i renowację wnętrz. Ma kosztować 30 milionów złotych. W rezultacie 1 września 210 r. zacznie w nim działalność liceum im. K. Hoffmanowej. Zespół Szkół Samochodowych liczy 21 oddziałów kształcących 450 uczniów. - Od kilku lat zmniejsza się stan demograficzny naszej szkoły. Wygaśnie liceum, w którym kończą naukę uczniowie ostatniego oddziału. W technikum jest o jeden oddział mniej - mówi "Naszej Polsce" dyrektor szkoły Ryszard Raczyński. - Chcieliśmy podnieść poziom nauczania, więc wprowadziliśmy próg punktowy dla chętnych do technikum. Inne szkoły tego progu nie mają i nie mają też problemu z naborem. Tak czy inaczej nasza szkoła do tej pory kształcąca znakomitych fachowców na pewno nie powinna zniknąć z edukacyjnej mapy stolicy. Dyrekcja nie zamierza dyskutować z decyzją władz Warszawy, wyrzucającą ją z centrum stolicy: - Muszę szerzej patrzeć, nie mogę poddawać się emocjom - przekonuje Raczyński. Dodaje jednak, że trudno nie mieć świadomości, że podstawą całej sprawy są finanse, miasto chce po prostu zarobić na dwóch działkach i że uczniowie bardzo protestują. Spotkania uczniów z przedstawicielami Biura Edukacji nie przyniosły żadnego rezultatu poza jednym dość nieoczekiwanym. Zostali potraktowani obcesowo: - Decyzja o przeprowadzce to tylko kwestia czasu - stwierdziła Jolanta Lipszyc, szefowa Biura Edukacji Urzędu Miasta. - Ta szkoła zdycha i zdechnie, jak nie wyłożymy pieniędzy. Wieczorem tego samego dnia pani dyrektor na forum internetowym tvn warszawa.pl przeprosiła uczniów za swoje słowa, które wypowiedziała emocjonalnie, w trosce o szkolę i jej uczniów. Nie wiedziała tylko, że włączone są kamery. Tego przejawu "troski" dyrektor Raczyński komentować nie chce.
Szkoły na bruk, liczy się wieżowiec Miasto zapowiada, że niebawem rzeczoznawca wyceni grunt, na którym wciąż jeszcze znajduje się liceum. - Urzędnicy uważają często, że lepiej likwidować i przenosić szkoły i z zyskiem sprzedawać działki niż poważnie zajmować się edukacją - mówi "Naszej Polsce" radny Jarosław Krajewski. - Podobną propozycję wysunęli pracownicy jednego z wydziałów za prezydentury Lecha Kaczyńskiego, tyle że została ona kategorycznie odrzucona. Obecne władze powinny się poważnie zastanowić, czy miasto będzie inwestować w edukację, czy zarabiać na wyprzedaży. Przeprowadzka obu szkół będzie kosztować ok. 70 mln zł, podczas gdy miasto na funkcjonowanie wszystkich budynków związanych z oświatą wydaje ok. 85 mln zł. To nie jest sprawa, którą można się chwalić. Nie wiadomo, czy to jest w ogóle opłacalne. Przecież jest kryzys i ceny gruntów spadają. Poza tym żadne europejskie państwa nie wyrzucają swoich szkół na peryferia. Polska będzie więc dzierżyć palmę pierwszeństwa. Niechlubną. Kaja Bogomilska
Zakazać tej trucizny! Żółta rasa zaleje świat - głosiła niegdyś przepowiednia dotycząca Chin. I zalewa. Trującą żywnością i świątecznymi choinkami, zabawkami wywołującymi bezpłodność lub rakotwórczymi owocami. W Polsce do tej pory problem bagatelizowano, mimo że nie jest zjawiskiem nowym. W szarzyźnie lat 80. XX wieku zaczęły pojawiać się w sklepach towary chińskie. Wzbudzały zachwyt swoją kolorystyką, wyróżniały się spośród szaroburych ubrań dla dorosłych i dla dzieci. Sprzedawane na bazarach, rynkach, targowiskach, wprost na ulicy, na długo zagościły na polskim rynku tekstylnym. Reforma Balcerowicza, polegająca na chaotycznym i nierozumnym wyżynaniu całych podsektorów przemysłu tekstylnego, doskonale torowała drogę dotowanej chińszczyźnie. Na ściąganiu do Polski azjatyckich towarów wzbogaciło się wielu współczesnych biznesmenów, wśród nich - bardzo często - komunistyczna nomenklatura. Chińskie towary nigdy nie grzeszyły nadmierną jakością. Jednak doniesienia ostatnich kilku lat mogą przerażać. Ze względu na potrzebę obniżania kosztów produkcji i maksymalizację zysków chińscy producenci żywności, zabawek, tekstyliów itd. Stosowane są najtańsze produkty, dodatki, farby czy barwniki. Produkowana jest trucizna, której ofiary to dorośli i dzieci.
Chińska kapusta z fekaliami W ostatnich tygodniach wielkim ciosem dla chińskich producentów żywności stała się afera z melaniną. W wyniku spożycia mleka z jej dodatkiem zmarło - według oficjalnych danych - ponad 50 tysięcy dzieci, które piły mleko "podrasowane" melaniną. Niektóre partie skażonej żywności rozeszły się po całym świecie. W Korei Południowej stwierdzono obecność melaminy w co dziesiątym już artykule żywnościowym, importowanym z Chin - podano w Seulu zniszczono więc m.in. ponad 23 tony proszku jajecznego. Wcześniej usunięto z półek sklepowych dziewięć skażonych melaminą produktów mlecznych i słodyczy chińskich. W sprowadzanej z Chin marynowanej kapuście - tradycyjnym koreańskim daniu kimczi - wykryto zanieczyszczenia wywołane przez nawozy sztuczne, a także fekalia.
Rząd nie dba o bezpieczeństwo ludzi Do Polski trafiły niedawno nie do końca zidentyfikowane partie chińskich butów o toksycznych właściwościach. Wojewódzkie Stacje Epidemiologiczne od szeregu miesięcy znajdują się w stanie pogotowia po licznych sygnałach płynących z różnych stron Polski i Europy o chińskich trujących ciekawostkach. W butach wykryto na terenie Włoch szkodliwy sześciowartościowy chrom. W Holandii stwierdzono przekroczone normy melaniny w mlecznych cukierkach. W wielu krajach został wprowadzony obowiązek badania produktów pochodzących z Chin. W Polsce takich przepisów nie ma, choć już dawno powinien zostać wprowadzony zakaz eksportu towarów z Chin. Rząd się tym nie przejmuje i do dziś nie wprowadził obowiązku badania chińskich produktów na koszt państwa albo na koszt importera. Trwa partyzantka.
Śmiercionośne zabawki Państwowej Inspekcji Handlowej udało się wykryć lalki z melaniną, dziecięce kosmetyki z trującym chromem i plastikowe kaczuszki z ftalanem, który powoduje bezpłodność u chłopców.
Niestety, często rodzice kupujący swojemu dziecku zabawkę nie mają świadomości, że wyrób ten może zagrażać życiu i zdrowiu malucha. Tymczasem już w latach 90., nie mając odpowiedniej wiedzy, kupowaliśmy nakrycia stołowe dla lalek z ołowiem, toksyczne samochodziki, buciki ze skóry z resztkami chromu po pospiesznym garbowaniu skóry czy również niekiedy szkodliwe barwniki używane do farbowania ubranek dziecięcych i bielizny.
"Polskie" miody Pięć lat temu Polską wstrząsnęły informacje, które pośrednio dotyczyły chińskich produktów żywnościowych sprowadzanych do Polski. Była to głośna sprawa miodów. Kontrole przeprowadzono w 17 jednostkach handlowych, w tym w 7 hurtowniach, w 5 sklepach wielkopowierzchniowych (1 hipermarkecie i 4 supermarketach) oraz w 2 jednostkach specjalizujących się w sprzedaży miodów i produktów pszczelich. Ogółem skontrolowano 141 partii miodów pszczelich różnych odmian wartości 75 110 zł. Najwięcej oceniono miodów wielokwiatowych. Nieprawidłowości stwierdzono w 8 partiach i zakwestionowano z uwagi na: niewłaściwą jakość handlową, jakość zdrowotną stanowiącą zagrożenie bezpieczeństwa dla zdrowia konsumentów (obecność chloramfenikolu), nieprawidłowe, wprowadzające w błąd co do pochodzenia lub odmiany oznakowanie miodu. Produkty deklarowane jako "produkt polski" były w rzeczywistości mieszane z miodem chińskim. Wykazał to obraz pyłkowy badanych miodów, w którym stwierdzono pyłki roślin niespotykanych w naszym klimacie, np. dwukolczaka, czystka, krzyżownicy, kasztana jadalnego i znacznie wyższy udział procentowy pyłku słonecznika.
Szprycowane truskawki Kolej na truskawki i sok jabłkowy. Jak podkreśla poseł Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP, chińskie owoce bardzo często wjeżdżają na unijny obszar celny poprzez działające na terenie Polski zakłady, które mieszają chińskie owoce z polskimi truskawkami czy polski koncentrat jabłkowy z chińskim i sprzedają na unijnym rynku jako produkty polskie. (...) Wielokrotnie tłumaczyliśmy na forum Unii Europejskiej, że produkty z Chin mogą być szkodliwe również dla zdrowia konsumentów w Unii Europejskiej. Byli tam nasi producenci, którzy twierdzą, że tuż przed zbiorem są wykonywane zabiegi preparatami zabronionymi u nas, co ewentualnie powoduje, że ich pozostałości są w owocach. Z tego powodu nalegaliśmy, aby Unia wprowadziła zaostrzone normy jakościowe w stosunku do chińskich produktów. Tymczasem UE uważa, że po pierwsze: jest to przesadzone, po drugie: niestety te produkty są dużo tańsze od naszych i Unia przymyka oko na to, co jest w tych przetworzonych owocach. Trafiają więc one do Europy, zabierając miejsce naszym. W tej walce czujemy się osamotnieni w Unii Europejskiej, bo gdyby Niemcy, Francja czy Włosi produkowali duże ilości truskawek, to reakcja byłaby z pewnością szybka.
Rakotwórcza papryczka chili Jednym z najbardziej drastycznych przypadków jest stosowanie syntetycznego barwnika sudan, zakwalifikowanego przez Międzynarodową Agencję Badania Raka jako związek rakotwórczy, do barwienia papryki chili i zupek błyskawicznych. Barwieniu na dużą skalę poddawane są jednak głównie owoce. Zgniłe jabłka i pomarańcze są m.in. płukane w detergentach i barwnikach. Stosuje się do tego celu także wosk parafinowy. Po zakończeniu procesu błyszczące owoce ponownie kierowane są do sprzedaży. Mimo iż chińskie władze celne twierdzą, że stosują surowe metody kontroli, zabarwione owoce pojawiły się Hongkongu oraz poza granicami Chin. Poza świeżymi owocami podobnym praktykom barwienia poddawane są także owoce w puszkach. Niedojrzałe albo zgniłe truskawki moczy się w sorbianie potasu i nadmanganianie potasu. Następnie owoce barwione są w czerwieni koszenilowej (barwnik E124, który może wywołać uczulenia). Nie tylko Chińczycy zalewają świat podróbkami. Ale Chiny są wielkie i przez ich wielkość postrzegane są ich błędy, kulturowe wpadki, nieadekwatność mentalną komunistycznych bonzów, którzy np. chińskich górników najczęściej traktują jak niewolników. Co zatem skłoni ich, aby martwić się o zdrowie białych dzieci w dalekiej Europie, skoro nie chcą szanować swoich. Produkcja i dystrybucja podrobionej żywności, leków, tekstyliów, porcelany, zabawek jest dochodowym interesem dla tamtejszych partyjnych funkcjonariuszy. My zaś możemy tylko powiedzieć: chińskim produktom już dziękujemy. Marek Garbacz
Palestyna w ogniu. Zaostrzają się działania Izraela w Strefie Gazy. Operacja pod kryptonimem "Płynny ołów" rozpoczęła się 27 grudnia 2008 r. nalotami na instytucje radykalnej organizacji palestyńskiej Hamas. Ocenia się, że do dziś śmierć poniosło 6 żołnierzy izraelskich oraz ponad 700 Palestyńczyków, następne ponad 3 tysiące zostało rannych. Kresu walk jak na razie nie widać. Izrael za niewykonalną uznał rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ, wzywającą do natychmiastowego zawieszenia broni. Z kolei Hamas odrzucił egipski plan pokojowy zakładający natychmiastowe przerwanie walk oraz rozmowy dotyczące przyszłości Strefy Gazy. Nie zgadza się także na obecność obserwatorów międzynarodowych lub sił rozjemczych, ponieważ jego zdaniem zmierza to do ochrony okupacji i wzmocnienia blokady ruchu oporu. Na podobne rozwiązanie nie godzą się także "jastrzębie" z rządu w Tel Awiwie, reprezentowane przez minister spraw zagranicznych Cipi Liwni. W pierwszej odsłonie walk - jak informowały ONZ-owskie agencje pomocowe - izraelskie lotnictwo w ciągu dnia przeprowadzało ataki średnio co 20 minut, nasilając je w nocy. Wojska izraelskie zastosowały pacyfikacyjną taktykę wojny totalnej. Atakowane są obiekty cywilne, w tym m.in. drogi, infrastruktura, budynki rządowe, szkoły, meczety i posterunki policji. Giną dzieci i całe rodziny... ONZ oskarżył w ub. piątek Izrael o spędzenie do budynku 110 cywilów palestyńskich, a następnie o planowe jego zbombardowanie. Zginęło 30 osób. Po dwóch tygodniach walk tragicznie przedstawia się sytuacja w służbie zdrowia. Brakuje leków, sprzętu medycznego i łóżek dla rannych. Z danych ONZ wynika, że 250 tys. ludzi nie ma prądu. Woda dostarczana jest do mieszkań raz w tygodniu. Z międzynarodowej pomocy korzysta 80 proc. mieszkańców Strefy Gazy. Mimo dużych strat wśród arabskiej ludności cywilnej Izrael kontynuuje działania zbrojne. - Operacja wojskowa ma na celu przejęcie kontroli nad terenami, z których w ciągu ostatnich miesięcy wystrzeliwane były rakiety w kierunku Izraela - oświadczył izraelski premier Ehud Olmert. W podobnym tonie wypowiedziała się Avital Leibovitch, rzecznik izraelskiej armii, w rozmowie z CNN: - Naszym celem jest zniszczenie terrorystycznej infrastruktury Hamasu. Nasi obywatele byli bombardowani dzień po dniu. Musieliśmy to przerwać. Głos w sprawie zabrał również były izraelski premier, a obecnie szef opozycji Beniamin Netanjahu. - Spośród 700 tys. naszych dzieci, niemal 300 tys. nie chodzi do szkół, bo znajdują się w bezpośrednim zasięgu rakiet kryminalistów z Hamasu. Myślę, że najważniejszym zadaniem jest po pierwsze: powstrzymanie tych ostrzałów, po drugie: upewnienie się, że one nie wrócą - powiedział Netanjahu.
Rakietowy pretekst Izraelowi, dysponującemu bombą atomową, chodzi przede wszystkim o pociski Kassam. Są to wyrabiane chałupniczo, prymitywne i niecelne rakiety zrobione z długiej na dwa metry żelaznej rury o średnicy 20 cm. Takie rury Hamas do niedawna legalnie sprowadzał z Izraela - np. na budowę kanalizacji w Strefie Gazy. Do rury dospawane są cztery stateczniki z tyłu i stożkowaty wierzchołek z przodu. Napędem rakiety jest mieszanka cukru pudru z saletrą potasową, czyli nawozem, który można kupić w każdym sklepie ogrodniczym. Pociski w górnej części mają umieszczone 10 kg trotylu i detonator. Ładunek wybuchowy przemycany jest w jednym z tysiąca tuneli, które Palestyńczycy wykopali pod zamkniętą granicą Egiptu ze Strefą Gazy. Prymitywna konstrukcja jest największą zaletą pocisków - może je wykonać prawie każdy i choćby Izraelczycy bombardowali Gazę miesiącami, Kassamów nie wyplenią. Ale prostota jest jednocześnie największą wadą tej broni. Kassamy nie mają żadnego systemu naprowadzania. Od precyzji ich wykonania i kierunku, w jakim bojownicy ustawią rakiety w momencie startu, zależy, gdzie spadną. Wiele z nich uderza jeszcze w Strefie Gazy, były przypadki, że zabijały Palestyńczyków. Trudno oszacować ilu, bo dla Hamasu jest to kwestia wstydliwa, więc przemilczana. Przez siedem lat Kassamy, choć odpalono ich ponad 7 tys., zabiły zaledwie 15 osób w Izraelu. Nie są więc specjalnie zabójcze, ale są groźną bronią psychologiczną. Potrafiły np. całkowicie sparaliżować życie w Sderot, 20-tysięcznym mieście izraelskim kilka kilometrów od granicy ze Strefą Gazy. Są dni, w których w Sderot kilka razy dziennie wyją syreny alarmowe. Ludzie mają wtedy 20 sekund, by zbiec do schronu. Tam zastanawiają się, czy rakieta nie uderzyła akurat w szkołę, w której uczy się ich dziecko. Albo w biuro, gdzie pracuje żona czy mąż. I to jest właśnie największa siła Kassamów. Szacuje się, że przynajmniej jedna trzecia mieszkańców Sderot cierpi na poważne nerwice i stany lękowe wywołane atakami rakietowymi z Gazy. Po 27 grudnia bojownicy palestyńscy odpalili prawie 400 rakiet, jednak nie są to już tylko Kassamy. W decydującej bitwie Hamas wyciągnął dżokera: wojskowe, w pełni profesjonalne rakiety typu katiusza odpalane z wyrzutni na samochodach. Kilkanaście z nich spadło aż 40 km od Gazy, m.in. w mieście Beer Szewa. Rakiety wyprodukowano najprawdopodobniej w Chinach, wzorując się na ulepszonych rosyjskich katiuszach typu Grad z lat 60. Nie oznacza to oczywiście, że Chiny sprzedają broń Hamasowi - rakiety musiały przejść przez bliskowschodnich pośredników, najpewniej Iran, i zostać przemycone tunelami z Egiptu. Hamas z pewnością nie ma wielu profesjonalnych rakiet, bo ich zdobycie dla bojowników odciętych od świata przez blokadę Gazy jest trudne i kosztowne. Ale nawet ten niewielki arsenał zmienia układ sił, bo w promieniu 40 km od Gazy mieszka aż milion ludzi, czyli 15 proc. mieszkańców Izraela.
Od aprobaty do sprzeciwu Atak Izraela na Strefę Gazy podzielił wspólnotę międzynarodową. Administracja prezydenta George'a Busha bez zastrzeżeń poparła operację wojskową Tel Awiwu. USA zablokowały w Radzie Bezpieczeństwa deklarację wzywającą obie strony do natychmiastowego zawieszenia broni. Amerykański wiceambasador przy ONZ Alejandro Wolff stwierdził, że nie miałaby ona sensu, bo Hamas nie dotrzymał już poprzedniego rozejmu. Poza tym Amerykanie chcieli, aby w ewentualnym oświadczeniu znalazło się stwierdzenie, że Hamas jest organizacją terrorystyczną, która siła przejęła kontrolę nad Strefą Gazy. Na to z kolei nie chciały się zgodzić kraje arabskie. Diametralnie odmienna była reakcja premiera Wielkiej Brytanii. - Gwałtowność izraelskich bombardowań palestyńskiej Strefy Gazy wprawia mnie w przerażenie - oświadczył Gordon Brown. Szef rządu brytyjskiego stwierdził, że nie może być rozwiązania problemu Gazy na drodze militarnej, i wezwał do zdwojenia międzynarodowych wysiłków w celu zapewnienia, aby zarówno Izrael, jak i Palestyna mieli swoją ziemię, prawa i bezpieczeństwo umożliwiające im życie w pokoju. W podobnym tonie wypowiedział się Paryż. Najbardziej propalestyński okazał się sekretarz generalny ONZ. Ban Ki-Moon wezwał do natychmiastowego zakończenia operacji lądowej Izraela. Jednocześnie zaapelował do państw regionu i społeczności międzynarodowej o użycie wszelkich środków w celu doprowadzenia do natychmiastowego zakończenia rozlewu krwi i cierpień ludności. Apel ten nie pozostał bez echa. Na Bliski Wschód wyruszyła delegacja Unii Europejskiej z szefem czeskiego MSZ Karelem Schwarzenbergiem, unijną komisarz ds. stosunków zewnętrznych Benitą Ferrero Waldner, szefem dyplomacji UE Javierem Solaną i ministrem spraw zagranicznych Francji Bernardem Kouchnerem. W rejon konfliktu udał się też Nicolas Sarkozy. Spotkał się on z przywódcą Egiptu - Hosnim Mubarakiem, prezydentem Syrii - Baszarem Asadem, prezydentem Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem i premierem Izraela Ehudem Olmertem.
Pokój był blisko Mimo międzynarodowego nacisku Izraelczycy nie chcą ustąpić, argumentując, że polityka słabości do niczego dobrego nie prowadzi. Trudno nie zgodzić się z tą opinią, zwłaszcza w świetle niektórych faktów. Pod koniec lat 90. Izrael był gotowy oddać Palestyńczykom ponad 90 proc. okupowanego Zachodniego Brzegu oraz Strefę Gazy. Po przejściowych rządach palestyńskiego samorządu, czyli Autonomii Palestyńskiej, miała tam powstać niepodległa Palestyna. Izraelczycy byli gotowi rozmawiać o podziale Jerozolimy oraz o rekompensacie terytorialnej za kilka procent palestyńskich ziem, które chcieli pozostawić po izraelskiej stronie granicy. Ameryka i Europa hojnie dotowały palestyńskie miasta, które wtedy stopniowo przechodziły pod administrację Jasera Arafata. To nie była pusta propaganda Izraela, lecz realne pieniądze oraz realne miasta, gdzie do magistratów wprowadzali się palestyńscy burmistrzowie. Co Zachód i Izrael dostały w zamian? Kiedy premier Ehud Barak przekonywał Izraelczyków do ustępstw na rzecz Arafata, palestyńscy bojownicy szykowali zamachy, które dały początek drugiej intifadzie. Kolejną szansę na pokój dał premier Ariel Szaron, który jesienią 2005 roku wycofał ze Strefy Gazy wszystkich izraelskich żołnierzy oraz osadników. Palestyńczycy byli u siebie, a ich - znów dotowana przez Zachód - enklawa mogła stać się zaczątkiem niepodległej Palestyny. Jednak wybrany w demokratycznych wyborach Hamas poszedł drogą wojny. Pierwsze ostrzały rakietowe izraelskich miast z Gazy nie były reakcją na ataki armii Izraela czy na blokadę gospodarczą, bo tej wówczas nie było. Pierwsze palestyńskie wyrzutnie rakietowe pobudowano w ruinach osiedli w Strefie Gazy, z których izraelska armia dopiero co - spełniając palestyńskie marzenia - siłą wywiozła ostatnich żydowskich osadników.
Hamas ma poparcie Jest jednak i druga prawda. Hamasu nie da się zniszczyć militarnie. To nie jest tylko grupa zbrojna używająca metod terrorystycznych. To także ogromny ruch. Żeby zadać Hamasowi śmiertelny cios, trzeba usunąć główną przyczynę jego popularności. A ta jest oczywista: Arabowie żyjący na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy od 40 lat znajdują się pod jarzmem izraelskim. Zmianie musi ulec podstawowe, katastrofalne założenie polityki Izraela: od 40 lat przywódcy tego kraju wierzą, że mogą siłą anektować jakąś część ziem okupowanych. To założenie jest błędne. Ujarzmieni Arabowie nie dali się złamać - najpierw walczyli pod przewodem Jasera Arafata i jego al-Fatah, a kiedy al-Fatah kilka lat temu wywiesił białą flagę i skoncentrował się na rozkradaniu zagranicznej pomocy, przeszli pod sztandary fanatycznego Hamasu. Operacja w Gazie na pewien czas osłabi zdolność Hamasu do odpalania rakiet, ale będzie to zysk krótkoterminowy, za który przyjdzie w przyszłości zapłacić. Ładunek nienawiści do Izraela się kumuluje, aż kiedyś przekroczy masę krytyczną i wybuchnie. Może za pięć, a może za 25 lat - ale wybuchnie. Izraelscy politycy są jednak krótkowzroczni. Dziś jedyną ofertą Tel Awiwu dla Palestyńczyków są bomby i blokady. Tymczasem żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo i spokój, Izrael musiałby zaoferować coś innego: likwidację osiedli na Zachodnim Brzegu, zakończenie blokady Gazy oraz wycofanie się do granic z 1967 roku z modyfikacjami w Jerozolimie. Kilka lat temu proponowano Arafatowi 90 proc. Zachodniego Brzegu i Strefę Gazy. Propozycja została wtedy odrzucona. Czy jednak była realna i wiarygodna? Na Zachodnim Brzegu nieustannie rozbudowywane są osiedla żydowskie, a nawet powstają nowe. Od utworzenia Autonomii Palestyńskiej w 1994 roku liczba osadników wzrosła ze 110 do 280 tys.!
"Jastrzębie" atakują Rząd premiera Ehuda Olmerta stracił okazję, by zakończyć naloty po pierwszych dwóch dniach. Wtedy można byłoby nazwać tę operację odwetem za ostrzał rakietowy Hamasu. Zdecydowano się kontynuować walkę, a rząd ma teraz kłopot z określeniem, jak i czym chciałby ją zakończyć. Sytuację utrudniają spory między premierem, szefową MSZ Cipi Liwni oraz ministrem obrony Ehudem Barakiem, dodatkowo podgrzewane z powodu trwającej kampanii przed lutowymi wyborami parlamentarnymi. Liwni oraz Barak to przywódcy partii Kadima i Partii Pracy, co sprawia, że - zdaniem swych krytyków - muszą wykorzystywać wojnę w celach wyborczych. Gdy więc szef izraelskiego MON zadeklarował zainteresowanie zgłoszoną przez francuski MSZ propozycją rozejmu humanitarnego, to celująca w bardziej "jastrzębi" elektorat Liwni zdecydowanie tę ofertę odrzuciła. Czy rząd Izraela istotnie nie ma jednego pomysłu na zakończenie wojny? - Nikt w rządzie nie chce ponownej okupacji Strefy Gazy ani obalenia władzy Hamasu. Jednak różnice co do warunków zawieszenia ognia są wielkie - zgodnie twierdzą izraelskie media. Premier ma ponoć dążyć do rozejmu nadzorowanego przez obserwatorów międzynarodowych, którzy strzegliby granicy między Strefą Gazy i Egiptem, przez którą Hamas przemyca broń, oraz zdemilitaryzowanej strefy przygranicznej po stronie Palestyny, co miałoby utrudnić wznowienie ostrzału rakietowego Hamasu. Według MON, rozejmowi z Hamasem nie są jednak potrzebni akuszerzy z UE. Zdaniem Liwni, zawieszenie ognia nie powinno się wiązać z żadnymi dwustronnymi zobowiązaniami, co dałoby Izraelowi prawo do podejmowania zbrojnego odwetu na fundamentalistach w dowolnym momencie. Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że jakiekolwiek wstrzymanie operacji bez osiągnięcia podstawowego celu będzie kompromitacją i przyznaniem się do bezradności wobec Hamasu. Byłaby to już druga przegrana wojna w ciągu dwóch lat. W 2006 roku, w bardzo podobnych okolicznościach, nie udało się Izraelowi rozbić fundamentalistycznej organizacji Hezbollah kontrolującej południowy Liban. Dwa lata temu można było mówić o wypadku przy pracy. Tym razem nikt w to nie uwierzy. Jeżeli i ta wojna zakończy się porażką, będzie to dowód, że izraelska armia jest już tylko cieniem tej, która wygrywała kampanie lat 1948, 1956, 1967 czy 1973.
Początek "wojennego tygla"? Zaledwie trzy lata po opuszczeniu Gazy izraelskie wojska z powrotem wkroczyły na to terytorium. Jeżeli izraelscy politycy traktowali ewakuację Strefy jako balon próbny, swoisty egzamin dla Palestyńczyków, to został on oblany. Okazuje się bowiem, że lansowane przez lata hasło ziemia za pokój stało się całkowicie nierealistyczne. Oddanie jakiegoś terytorium nie skutkuje bowiem zakończeniem konfliktu, ale wprost przeciwnie: teren ten przeistacza się w kolejną bazę wypadową do ataków na Izrael. Nie dotyczy to zresztą tylko Strefy Gazy, ale również południowego Libanu, który po wyjściu Izraelczyków dostał się pod kontrolę radykalnego Hezbollahu. Czy w tej sytuacji Izrael kiedykolwiek odważy się wycofać z Zachodniego Brzegu i oddać go Palestyńczykom? Gest taki niesie przecież ze sobą ogromne ryzyko, że tam również kiedyś władzę przejmie Hamas. Wtedy zaś niemal cały Izrael - a nie tylko jego południowa część - znajdzie się w zasięgu palestyńskich rakiet. Z Zachodniego Brzegu pociski te bez trudu dolecą do Tel Awiwu i Hajfy, nie mówiąc już o otoczonej ze wszystkich stron przez palestyńskie terytoria Jerozolimie. Taki scenariusz jest dla Izraela spełnieniem najgorszych koszmarów. Niewykluczone więc, że po zakończeniu obecnej wojny - niezależnie od jej wyniku - tamtejsi politycy będą musieli przewartościować dotychczasowe założenia. Być może trzeba będzie odejść od dogmatu dwóch niepodległych państw żyjących w pokoju obok siebie i powrócić do alternatywnych koncepcji, które pojawiały się w przeszłości. Choćby oddania Zachodniego Brzegu Jordanii, a ze Strefy Gazy uczynienia zarządzanego przez wojsko rezerwatu. Bardzo wątpliwe jest również to, że Izrael będzie teraz kontynuował rozmowy pokojowe z Syrią. Podstawowym warunkiem ewentualnego porozumienia z tym krajem jest bowiem oddanie mu strategicznie położonych Wzgórz Golan. Jest to teren, z którego za pomocą artylerii można ostrzeliwać nawet Tel Awiw. Wygląda na to, że trwająca obecnie wojna, choć toczy się na stosunkowo niewielką skalę na malutkim terytorium o powierzchni 360 kilometrów kwadratowych, będzie miała wielki wpływ na geopolityczną przyszłość Bliskiego Wschodu. Krzysztof Rafał Głowacki
Desant Klicha. Minister obrony narodowej zrzuca spadochronowy desant. Bynajmniej nie chodzi o ćwiczenia poligonowe jednostek specjalnych, a o obsadę stanowisk w Agencji Mienia Wojskowego i Wojskowej Agencji Mienia. Obie po wyborach "wzięli" działacze PO z całej Polski, w tym krakowscy znajomi szefa MON. Zacznijmy od Marcina Duliana, który od 31 grudnia 2008 r. jest prezesem zarządu Grupy Hoteli Wojskowej Agencji Mieszkaniowej i za około 17 tys. zł brutto na miesiąc będzie zarządzał trzecią pod względem liczby obiektów siecią hoteli w Polsce. Dulian, który w konkursie pokonał 9 kontrkandydatów, przekonuje, że ma doświadczenie w branży. Przeszedł szkolenie z zarządzania siecią pensjonatów, jako dyrektor Małopolskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego organizował i koordynował działalność sieci agroturystycznych oraz doprowadził do powstania dwóch hoteli - w Karniowicach i Nawojowej. Tyle że dysponowały one w sumie 111 miejscami noclegowymi. Hotele WAM mogą przyjąć 2790 gości. Dulian nie należy co prawda do Platformy Obywatelskiej, ale - jak podkreśla, jest świadomym sympatykiem tej partii. Jest i znajomym ministra Klicha, czemu zresztą nie zaprzecza. Według informacji, m.in. portalu Onet.pl, poznali się w 1980 r., gdy Klich był studentem krakowskiej Akademii Medycznej. Potem razem działali w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Gdy w 2004 r. Klich został eurodeputowanym mianował Duliana kierownikiem swojego biura. W listopadzie 2007 r. z rekomendacji PO wybrano go na wiceprezesa Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, został także członkiem Rady Społecznej Doradztwa Rolniczego przy Małopolskim Ośrodku Doradztwa Rolniczego w Karniowicach.
Dyrektor bez wskazanego wykształcenia Członkami PO są natomiast inne osoby, które w ubiegłym roku wygrały konkursy w agencjach podległych resortowi Klicha. Były senator PO, a wcześniej poseł AWS, Franciszek Adamczyk jest członkiem Rady Nadzorczej WAM. Ten absolwent Wydziału Rolniczego Akademii Rolniczej w Krakowie był m.in. wójtem gminy Lipnica Wielka, brał także udział w pracach Kongresu Władz Lokalnych i Regionalnych Europy. W latach 2001-2005 w Chicago sprawował funkcję konsula generalnego - Ministra Pełnomocnego RP. W 2008 r. został głównym specjalistą ds. współpracy międzynarodowej w małopolskim urzędzie marszałkowskim. Od stycznia 2008 r. członkinią Rady Nadzorczej WAM jest dzielnicowa radna PO w Krakowie, Katarzyna Góralczyk. Zasiada w niej także, powołany we wrześniu 2008 r. na dyrektora krakowskiego oddziału Wojskowej Agencji Mieszkaniowej, Grzegorz Lipiec, wcześniej wykładowca na wydziale zarządzania i organizacji Politechniki Śląskiej, sekretarz małopolskiej PO i wieloletni współpracownik Klicha. Jego żoną jest posłanka PO, Katarzyna Matusik-Lipiec. Wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Został rozpisany konkurs, którego Lipiec był jedynym uczestnikiem. Co prawda jako absolwent politologii na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego nie posiadał koniecznego wyższego wykształcenia technicznego, ekonomicznego lub prawniczego, co było jednym z warunków udziału w konkursie, ale komisji to nie przeszkadzało. Uznała, że wystarczy, iż ma jakiekolwiek wykształcenie wyższe. - Zasadniczym wymogiem było posiadanie wykształcenia wyższego i ten warunek kandydat spełnił. Nie zgłosił się natomiast nikt, kto dysponowałby preferowanym przez nas typem wykształcenia - tłumaczyła rzeczniczka WAM Magdalena Wojciechowska. Co prawda nic chyba nie stało na przeszkodzie, by rozpisać nowy konkurs, ale po co? Był kandydat z odpowiednim szyldem, to posadę dostał. Lipiec zaprzecza jakimkolwiek zarzutom o "kolesiostwo": - Rozmawiałem na temat mojego startu w konkursie z ministrem, ale zarzuty o korzystanie z koneksji politycznych to absurd. Minister nie zawracałby sobie głowy tak błahą sprawą. Tyle że, jak informowała prasa, o tym, że Lipiec zostanie szefem oddziału WAM, działacze PO z Krakowa wiedzieli już na kilka tygodni przed ogłoszeniem konkursu.
Z parków przemysłowych do MARR Kojarzony z PO Krzysztof Krzysztofiak został prezesem zarządu Małopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, największej spółki z większościowymi udziałami samorządu województwa małopolskiego, odpowiedzialnej za promocję, koordynację i dystrybucję środków budżetowych i środków Unii Europejskiej przeznaczonych na wsparcie sektora MSP w województwie. Krzysztofiak był wcześniej prezesem Małopolskich Parków Przemysłowych Sp. z o.o., a także w latach 1999-2006 prezesem Krakowskiego Parku Technologicznego, zarządzającego krakowską Specjalną Strefą Ekonomiczną. Wiceprezesami w MARR zostali: wspomniany już Dulian oraz Wojciech Szczepanik.
Stawowy: konkurs ze złagodzonymi kryteriami W lipcu 2008 r. radny PO, Grzegorz Stawowy, został dyrektorem oddziału Agencji Mienia Wojskowego w Krakowie z pensją 9,5 tys. zł brutto. Również na drodze konkursu, tyle że według niektórych informacji jego warunki zostały specjalnie zmienione, by ułatwić życie kandydatowi Platformy. Na dziewięć dni przed upływem terminu zgłoszeń centrala AMW w Warszawie unieważniła konkurs. W natychmiast ogłoszonym nowym obniżyła wymagania wobec potencjalnych kandydatów. I tak zamiast wymogów co najmniej trzyletniego doświadczenia w pracy w zakresie gospodarki i obrotu nieruchomościami lub budownictwa oraz doświadczenia w kierowaniu zespołem pracowników pojawiły się trzyletnie doświadczenie zawodowe i wiedza z zakresu zarządzania projektami, oraz nowy - doświadczenie zawodowe w pracy administracji publicznej i samorządach terytorialnych. Warto dodać, że w tym samym czasie ogłoszono konkursy na dyrektorów pięciu z dziewięciu oddziałów terenowych agencji, ale tylko w przypadku Krakowa złagodzono kryteria dla kandydatów. Jest to charakterystyczne o tyle, że Stawowy, z wykształcenia politolog, nie miał doświadczenia zawodowego w dziedzinie obrotu nieruchomościami lub budownictwa. Natomiast jako pracownik Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego dobrze znał się na administracji publicznej. Agencja tłumaczyła się podobnie jak WAM w przypadku konkursowego zwycięstwa Lipca: warunki konkursu zmieniono, ponieważ nie zgłosił się żaden kandydat, więc prezes AMW uznał, że część z zapisów zawartych w ogłoszeniu jest nieracjonalnych i nieadekwatnych do zadań, jakie miałby podjąć Dyrektor Oddziału Terenowego w Krakowie.
Polityczna zemsta PiS Klich pamiętał także o Kajetanie d'Obyrn, wiceszefie klubu PO miejskiej rady w Krakowie, który w październiku 2008 r. został członkiem Rady Nadzorczej spółki Zespół Zarządców Nieruchomości WAM. Gdy w grudniu 2006 r., a więc w okresie, gdy prezydentem miasta był Andrzej Gołaś, policja zatrzymała czterech byłych wiceprezydentów Krakowa (w tym - dwóch członków PO), d'Obyrn wziął ich w obronę. Sprawa dotyczyła niegospodarności i wyrządzenia szkody majątkowej wielkich rozmiarów, w wyniku zakupu przez miasto w 1999 r. działek przy ul. Olszanickiej i Podłużnej za pięć milionów złotych od dwóch przedsiębiorców: Rafała R. i Mariana M. Biznesmeni wcześniej kupili je od Akademii Rolniczej za milion złotych. Półtora roku później, gdy wystawili grunt na sprzedaż, cena skoczyła pięciokrotnie, bo tyle - jak twierdzili sprzedający - oferował drugi obok miasta nabywca zainteresowany gruntem. Tyle że była nią firma Altkrak należąca do... tychże biznesmenów. Gmina nie miała pieniędzy w budżecie, ale mimo to skorzystała z prawa pierwokupu. Zatrzymana czwórka oraz Tomasz Szczypiński (PO) uczestniczyli w 1999 r. w posiedzeniu zarządu miasta, podczas którego przegłosowano decyzję o zakupie gruntu. D'Obyrn zatrzymanie uznał za... zemstę polityczną PiS. 14 grudnia dla lokalnego dodatku "GW" tak komentował: - Trudno mi jest komentować zarzuty prokuratorskie, bo nie znam dowodów. Nie sposób się jednak nie odnieść do formy zatrzymania. Jeżeli zarzuty nie dotyczą korupcji, a sprawy sprzed siedmiu lat, to mataczenie po takim czasie i w takiej sprawie jest jakimś absurdem. Bo jaki niby oni mogą mieć wpływ na decyzje, które zapadły siedem lat temu? W tym kontekście najazd bladym świtem smutnych panów do domu, robienie rewizji, po czym zawiezienie - bądź co bądź - osób publicznych do prokuratury, w świetle reflektorów po prostu nie mieści się w głowie (...).Całą sytuację uważam za polityczną rozgrywkę PiS-u. Myślę też, że celowo zrobiono to po wyborach samorządowych, aby uniknąć oskarżeń o czysto polityczne działania.
Desant terenowy Synekury dla działaczy PO znalazły się także w regionalnych oddziałach obu agencji. Szefem gdyńskiego oddziału AMW został Janusz Leman, wiceprzewodniczący koła Platformy we Wrzeszczu. Wrocławską AMW kieruje Zbigniew Sieja, który jest jednocześnie radnym Platformy w powiecie wrocławskim. Więcej miejsca należy poświęcić Bartłomiejowi Babuśce, radnemu Rady Miasta Tarnowa z listy PO i członkowi Rady Nadzorczej spółki Wojskowe Towarzystwo Budownictwa Społecznego "Kwatera", której jedynym udziałowcem jest Wojskowa Agencja Mieszkaniowa. Pola aktywności Babuśki są iście imponujące, jest więc prezesem Zarządu Solaris Invest Sp. z o.o. - dodajmy, że udziałowiec radnego Babuśki z Solarisa, Maciej Morawski, zasiada w radzie CHEMOBUDOWA-KRAKÓW SA. Działa w Klubie Sportowym MKS Tarnovia, KS Delfin - Tarnów i jest członkiem Bractwa Kurkowego w Tarnowie. To Babuśce nie wystarczało, albowiem 12 grudnia 2008 r. minister Aleksander Grad wyznaczył go do rady Nadzorczej Zakładów Mechanicznych PZL-Wola SA. Słowem człowiek-pracoholik. Jednak nie tylko... 24 listopada 2003 roku "SUPER EXPRESS" oraz inne gazety ogólnopolskie donosiły: Pijany radny LPR Bagumił Ścirko, wioząc równie pijanych dwóch kolegów samorządowców, wjechał w ogrodzenie domu w centrum Krakowa. Gdy nie udało mu się wyjechać samochodem na ulicę, razem ze swymi towarzyszami próbował uciec na piechotę. (....) miał 2,6 promila alkoholu we krwi (...) Jego pasażerowie też mieli nieźle w czubie - Michał Ś. urzędnik ...1,3 promila, zaś tarnowski radny Bartłomiej Babuśka - 1,8 promila. Sprawę "desantu Klicha" ma teraz prześwietlać Julia Pitera. MON twierdzi, że wszystko jest zgodne z prawem: - Wszystkie konkursy w agencjach przeprowadzono zgodnie z obowiązującymi przepisami, a więc osoby wyłonione w ich wyniku spełniają wszystkie niezbędne wymagania - mówił dla tvp.info Robert Rochowicz, rzecznik resortu obrony. Przepisy przepisami, ale - nazwijmy to delikatnie - nadreprezentację ludzi PO trudno uznać za zbieg okoliczności. Szumne zapowiedzi premiera Tuska o zniszczeniu korupcji i kolesiostwa są więc tyle samo warte, co inne "cuda". Andrzej Echolette
13 stycznia 2009 Co jest niekonieczne, nie musi być właściwe... U pana Waldemara Łysiaka, w jego interesującej książce „Mitologia świata bez klamek”, na stronie 92 zalazłem zdanie wypowiedziane przez Zbigniewa Herberta, które wypowiedział tuż przed śmiercią, w 1998 roku, udzielając wywiadu panu Krzysztofowi Karaskowi. Powiedział m.in. tak: „Ja bym chciał to sprowadzić na ziemię: polską, zroszoną łzami naszych braci i sióstr, sióstr powiedzieć, że jedną z najbardziej mnie męczących spraw jest niejasność. Całkowita niejasność sytuacji. Jaka jest tego geneza? Otóż geneza to jest Okrągły Stół (…) Panowie, którzy zawierali to porozumienie- to był KOR, intelektualiści, prawda?- popełnili błąd kainowy…(…) Nie waham się powiedzieć, bracia i siostry, to był błąd kainowy(…). Tego ustroju nie uważam za Trzecią Rzeczpospolitą, a za kontynuację PRL z ludzką twarzą, a oni byli na wierzchu(…). Z tego zaniedbania, z nierozliczeni, nierozliczeni Okrągłego Stołu, który narzucił pewien system- oczywiście system podły- bierze się całe zło(…) Została pognębiona podmiotowość tego narodu. To znaczy: naród dostał w pysk, napluto na niego, na wszystkie jego marzenia”(!!!) No właśnie.. Z tej zmowy okrągłostołowej wynikają nasze nieszczęścia… Mamy socjalizm na razie z ludzką twarzą, europejski, a co dalej- zobaczymy! Wszyscy liczący się uczestnicy obecnego życia politycznego, to ludzie Okrągłego Stołu.. Nie licząc oczywiście posła Palikota, który gra na scenie politycznej- za przyzwoleniem Platformy Obywatelskiej - rolę odwracacza uwagi od spraw ważnych.. Ale powoli staje się to niesmaczne, tak jak cały ten ustrój , który konstruują.. Przypomniało mi się również- jak ktoś jeszcze ma wątpliwości co do Prawa i Sprawiedliwości- że do polityki, pana Jarosława wprowadził niejaki Jan Józef Lipski, znany wolnomularz i socjalista, autor broszury” Dwie ojczyzny- dwa patriotyzmy,” rozpowszechnianej w Stanie Wojennym i przed.. w której to broszurze piętnował megalomanię Polaków i ich ksenofobię..(???). Jan Józef Lipski był wielkim mistrzem loży „ Kopernik”, pracował w Instytucie Badań Literackich, był wujem pana Andrzeja Celińskiego i bratem Marii Dmochowskiej. W 1987 roku reaktywował w Polsce Polską Partię Socjalistyczną..( za Wikipedia) Został odznaczony przez prezydenta Lecha Wałęsę Krzyżem Wielkiego Orderu Odrodzenia Polski(???), a przez Lecha Kaczyńskiego w 2006 roku orderem Orła Białego.(???). Prawda, że ciekawe? Od 1995 roku organizowany jest Konkurs Prac Magisterskich przez…. Stowarzyszenie „ Otwarta Rzeczpospolita”, związane z Fundacją Batorego, a ta z wielkim , światowym sponsorem tego typu instytucji- panem G. Sorosem.. Ma ich ponad sześćdziesiąt w całym świecie, i wszędzie - jest to budowa społeczeństw otwartych, cokolwiek to określenie miałoby oznaczać.. W 2000 roku, pan Jacek Kuroń w Teremiskach założył Uniwersytet Powszechny( kiedyś byłby Ludowy) im. Jana Józefa Lipskiego(???) Mama pana Jarosława, pani Jadwiga Kaczyńska, będąc w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pracownicą Instytutu Badań Literackich, przy Polskiej Akademii Nauk napisała nawet biografię Jana Józefa Lipskiego(???). A kto przynależy obecnie do Fundacji Batorego? Anna Radziwiłł, Jan Krzysztof Kielecki, Bogdan Borusewicz, Wojciech Fibak, Leszek Kołakowski, Marcin Król, Andrzej Olechowski, Tadeusz Pieronek, Hanna Sochocka.. O ile dobrze pamiętam do roku 2005 członkiem fundacji był pan Lech Kaczyński… Mogłem pomylić się jedynie o rok. Honorowym członkiem Fundacji Batorego jest Georgie Soros, wielki filantrop światowy.. W 1992 roku atakował funta brytyjskiego , zyskał na tym ponad miliard funtów.. To samo robił na Dalekim Wschodzie, na Filipinach albo w Malezji- już też moja pamięć się zaciera.. Pieniądze też pochodzą od Fundacji Forda, Bosha, Fundacji Agory, Commercial Union i Fundation for jewish life and Culture… Firma „ Nestle” sfinansowała program' równe szanse”.. Do tego dochodzą pieniądze z Funduszy Europejskich.. Jakoś dziwnym trafem Fundacja Batorego zajmuje się promowaniem wszelkich form socjalizmu .. A to jakieś „ inicjatywy obywatelskie w Europie Wschodniej”, a to „ Przeciw Korupcji”( jakby korupcja na stałe nie była wpisana w ten ustrój, który mamy!), a to jakieś” partnerstwo inicjatyw społecznych”, a to jakieś „ działania strażnicze”, „ równe szanse”, „ Mas głos, masz wybór”( mas głos nie masz wyboru- raczej!) i wszelkiego rodzaju inicjatywy tzw. obywatelskie.. Bo oczywiście” obywatel” jest częścią państwa obywatelskiego.., i trzeba go zająć wszystkim, czym się tylko da.. Problemy się stworzy poprzez ustrój, który je stwarza, a potem społeczeństwo obywatelskie zajmie się rozwiązywaniem tych problemów… Jak to celnie ujął Stefan Kisielewski” socjalizm jest ustrojem, który bohatersko walczy z problemami nie istniejącymi w innych ustrojach” W 2006 roku Fundacja Batorego sfinansowała powstanie tzw. Centrum Rozwiązywania Sporów i Konfliktów przy Uniwersytecie Warszawskim, które to Centrum ma za zadanie:” wprowadzenie mediacji jako elementu systemu prawnego i kultury prawnej i jest procesem wielostopniowym. Wymaga zmiany mentalności i spojrzenia na konflikt”(???) Zmiany mentalności? Ach tak! To jest sposób na odchodzenie od prawa rzymskiego, gdzie zamiast sprawiedliwego prawa będziemy tonąć w błocie rozwiązywania sporów i konfliktów na bazie i w nadbudowie mediacji... „Mediacja sprzyja tworzeniu otwartego społeczeństwa obywatelskiego”, ponadto „ przyczynia się do realizacji pewnych ogólniejszych celów społecznych”(???). A jakie to są te cele społeczne i ogólniejsze? I dlaczego społeczeństwo trzeba otwierać na miazmaty kulturowe i cywilizacyjne innych cywilizacji i kultur?? Przecież zrobi się niesłychany bajzel… Cywilizacji nie należy mieszać, co innego wolny rynek usług , pieniędzy, pracy.. a co innego dom cywilizacyjny, w którym nam przyszło mieszkać.. „Cywilizacja jest dla nas jak skorupa dla żółwia” - pisał swojego czasu profesor ks. Michał Poradowski. „Mediacja pozwala na korzystniejsze- w porównaniu do postępowania sądowego ułożenie stosunków między stronami sporu w przyszłości”.(??). To po co w takim razie postępowania sądowe? Wprowadzić mediacje- a sądy polikwidować. Widzicie państwo co się szykuje?… Likwidacja całkowita- wcześniej czy później- . fundamentów naszej cywilizacji… Drążą, drążą i drążą… Przedstawiciele Centrum Rozwiązywania Sporów i Konfliktów jeżdżą często do Paryża.. I jak tu odpędzić się od słów Mickiewicza z „ Pana Tadeusza” „Podczaszyc, mimo równości, wziął tytuł markiza Wiadomo, że tytuły pochodzą z Paryża Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty Tenże sam markiz przybrał tytuł demokraty” Nie wiem jakie tytuły dają dzisiaj w Paryżu, ale wiem, że ważny pałacyk mieści się przy ulicy Rue de Cadet 6.. Niebo nie musi istnieć, ale okazuje się, że piekło- tak! WJR
DLACZEGO LEWICA NIE LUBI ŻYDÓW Antyizraelskie i antysemickie protesty europejskich środowisk lewicowych to dowód, że niechęć do Żydów - o którą obwinia się zwykle konserwatystów - ma także korzenie lewicowe. Włoski lewacki związek zawodowy Flaica-uniti-Cub w proteście przeciwko atakowi Izraela na Palestynę rozrzuca w Rzymie ulotki nawołujące do bojkotu żydowskich sklepów. Szef związku, dochodząc do wniosku, że Włosi mogą mieć trudności z rozpoznaniem, który sklep należy do Żyda, zapowiedział, że zostanie opracowana specjalna lista rzymskich sklepów, które należą do syjonistów. Włoscy publicyści zwrócili więc uwagę, że nad Tybrem wraca duch faszystowskich Włoch Mussoliniego. Opinia publiczna jest zszokowana, że język, który był do tej pory zarezerwowany dla neonazistowskich działaczy, jest używany przez pretorian tolerancji i postępu. Politolog prof. Friedman Buttner powiedział "Rzeczpospolitej", że lektura Marksa rzuciła się włoskiej lewicy na mózg. Jest to bardzo trafna uwaga, albowiem bardzo rzadko się dzisiaj przypomina, jak wielkim antysemityzmem szafował idol lewicy Karol Marks. Nienawiść Marksa do burżuazji i kapitalizmu doprowadziła wynalazcę jednej z najbardziej zbrodniczych ideologii w historii ludzkości do fanatycznej nienawiści wobec Żydów, której nie powstydziłby się sam Julius Streicher. Marks w swojej pracy "W kwestii żydowskiej" pisał: "Jaka jest świecka podstawa żydostwa? Praktyczna potrzeba, własna korzyść. Jaki jest świecki kult Żyda? Handel. Jaki jest jego świecki bóg? Pieniądz". W innym miejscu dodaje: "Społeczna emancypacja Żydów jest emancypacją społeczeństwa od żydostwa". Natomiast w 1856 roku w "New York Daily Tribune" Marks napisał: "Tak więc za plecami każdego tyrana odnajdujemy Żyda, jak za papieżem jezuitę". Marks nie szydził z Żydów tylko z powodu ich powiązań z kapitalistami, ale również z pobudek ściśle rasistowskich, pisząc: "Jest teraz dla mnie całkowicie jasne, że jak wskazuje kształt jego głowy i sposób, w jaki rosną jego włosy, pochodzi on od Murzynów, którzy przyłączyli się do ucieczki Mojżesza z Egiptu". Źródłem lewicowego antysemityzmu z pewnością jest również oświecenie, którego najsłynniejszy przedstawiciel Wolter pisał o Żydach, że: "jest to naród zupełnych ignorantów, który przez lata łączył niegodziwe skąpstwo i najbardziej oburzający przesąd z gwałtowną nienawiścią tych wszystkich narodów, które ich tolerowały". Powszechnie znane są prześladowania Żydów w państwach komunistycznych przez Stalina, który np. prześladował Trockiego jako Żyda, czy PZPR-owskie czystki w roku 1968. Już po upadku komunizmu - w roku 1998 - z okazji 81. rocznicy rewolucji październikowej występujący na wiecu domagali się usunięcia z rządu Żydów. Warto jednak zwrócić uwagę, jak lewicowe organizacje traktowały w ostatnich 60 latach Izrael. Znamienne jest, że ikona wielu środowisk lewicowych, obalony przez Pinocheta agent KGB Salvador Allende, pisał w swojej pracy doktorskiej, że: "Żydów charakteryzują określone rodzaje zbrodni. Oszustwo, fałszerstwo i przede wszystkim lichwa. Te fakty potwierdzają przypuszczenie, że rasa odgrywa ważną rolę w przestępczości". Obecnie może również dziwić, że na anarchistyczno-lewicowych manifestacjach młodzi ludzie paradują w koszulkach z gwiazdą Dawida przekształconą na swastykę czy z transparentami głoszącymi hasła w stylu: "Naziści, Jankesi, Żydzi. Nigdy więcej narodów wybranych". Problem powojennego antysemityzmu pojawiającego się w ideologii ruchów antyglobalistycznych opisywał w piśmie "Foreign Affairs" Mark Strauss, według którego antysemityzm lewackich organizacji ma raczej podłoże antyimperialne i antykapitalistyczne. Jednak ich język coraz częściej ociera się o rasizm. Jeden z głównych ideologów ruchu anarchistycznego Mikołaj Bakunin pisał w jednym z listów, że: "wszyscy nasi wrogowie, wszyscy nasi prześladowcy są Żydami - Marks, Borkheim, Liebknecht, Jacoby, Weiss, Kuhn, Utin - należą wszyscy, z tradycji i instynktu, do tego ruchliwego i intryganckiego narodu wyzyskiwaczy i burżujów". Grzegorz Górny zauważył, że wielu przedstawicieli rewolucji 68 kieruje się antysemickimi przesądami. "Na czele rewolty studenckiej na uniwersytecie Columbia w 1968 roku stał lider marksistowsko-antysemickiego ugrupowania Lyndon H. LaRouche junior". Z kolei słynna lewacka terrorystka niemiecka Ulrike Meinhoff podczas swego procesu oświadczyła: "Auschwitz oznacza zabicie sześciu milionów Żydów i wyrzucenie ich na śmietnik Europy za to, czym byli: żydowską finansjerą". Użyła ona przy tym pogardliwego określenia "Geldjuden". Działania włoskiego związku zawodowego nie są więc jakimś zwrotem lewicy w stronę antysemityzmu, ale raczej kontynuacją wypaczenia jej ideologii. Łukasz Adamski
OPERACJA „EKIPA ZAPASOWA” Śmieszy mnie nieustanne wyczekiwanie na spadek notowań PO w sondażach i wiązanie z nim nadziei na powrót do rządu PiS. Świadczy to o całkowitym niezrozumieniu mechanizmów rządzących Ubekistanem i sytuacji politycznej panującej w „Priwislanskim kraju”, gdyż tak trzeba już nazywać III RP z powodu jej dobrowolnego podporządkowania się interesom Rosji i całkowitym, ochoczym „priwisleniju” ubekistańskich elit. PO zniknie ze sceny politycznej za jakieś 1,5 do 2 lat, a PiS i tak nie powróci do rządu. Oba zjawiska nie są bowiem z sobą związane. Mówiąc w skrócie, jeśli lokaj nie spełnia oczekiwań Pana, to Pan wynajmuje sobie po prostu innego lokaja, a nie rezygnuje z obsługi narażając się na niebezpieczeństwo strucia nieświeżym obiadem. Wystarczy przeanalizować politykę kadrową PO i ośrodki biznesowe, które tę partię popierają, by zdać sobie sprawę, że ekipa Tuska nie jest samodzielna; rządzi lecz nie sprawuje władzy czyli nie ustala reguł gry w państwie. PO wygrało wybory i utworzyło rząd jedynie dlatego, że środowiska wywodzące się z wojskowych służb specjalnych i ich agentury, przy wsparciu marginalizowanej już bezpieki cywilnej i jej agentury zainwestowały w to zwycięstwo by zniszczyć zagrożenie ze strony PiS. Przed PO postawiono konkretne zadania: przywrócenie naruszonej pozycji ludzi WSI, monopolu agentury w mediach, bezkarności mafijnego biznesu, zniszczenie jakichkolwiek alternatywnych i nie poddających się kontroli sił politycznych i środowisk, zwłaszcza dziennikarskich niezależnych od bezpieki, a w polityce międzynarodowej całkowitą rezygnację z samodzielnej roli i podporządkowanie się rosyjskiemu sojusznikowi bezpieczniackich elit. To zadanie zostało wykonane i wszystko byłoby dobrze; PO rządziłoby nadal, gdyby nie kryzys finansowy. W normalnym systemie kryzys doprowadziłby do zmiany rządów lewicowych na prawicowe lub na odwrót. W „Priwislanskim kraju” chodzi jednak o taką wymianę, która nie zaszkodziłaby Ubekistanowi, czyli o zamianę jednej PO na jakąś inną PO, tak jak kiedyś wymieniono nieboszczkę Unię Wolności, gdy się zużyła, na świeżutką PO. Musi się wiele zmienić by system pozostał bez zmian. Nasi przeciwnicy nie są idiotami, ani w odróżnieniu od pisowców pozbawionymi woli mięczakami i doskonale wiedzą, że muszą przygotować „ekipę zapasową” na czasy, kiedy Tusk się zużyje, a PO zostanie zniesiona przez kryzys gospodarczy. Dlatego uważam, iż Tusk nie wygra wyborów prezydenckich i będzie bardzo sfrustrowany, iż wierna służba dla systemu jednak się nie opłaciła. Ale to już zmartwienie wszystkich lokai. To nie PiS będzie automatycznie korzystał na spadku popularności PO do 300 proc. tylko „ekipa zapasowa”, którą zacznie lansować TVN i cyngle Ubekistanu. Jedyna trudność polega na tym, iż trzeba odpowiednio zgrać lansowanie nowej siły, która „naprawi zaniedbania PO”, dawniej powiedzielibyśmy „naprawi wypaczenia partii”, z ogłoszeniem spadku popularności PiS z minus 20 do minus 150. Chodzi właśnie o to by „ekipa zapasowa” zaistniała w świadomości „Priwislian” zanim będzie można ogłosić spadek PO w sondażach robionych przez byłych funkcjonariuszy SB, WSW i wydziałów KC i przed wzrostem popularności PiS. Ten moment zaś trzeba zgrać z początkiem odczuwania skutków kryzysu przez mieszkańców „Priwislanskiego kraju”. Pozostaje kwestią otwartą czy Ubekistan stworzy nową partię polityczną by wszystko pozostało po staremu, czy zainwestuje w „Polskę XXI wieku”. Myślę, że już nie ma czasu na pierwsze rozwiązanie, natomiast „Polska XXI wieku” doskonale spodoba się wymóżdżonej młodzieży, która poprzednio głosowała na PO. Kadry tej partii o ogromnym ego i znikomej sile woli z radością przyjmą ofertę kontraktu ze strony „inwestorów”. Nie przypadkowo Polska XXI wieku posługuje się terminem „modernizacja”, uprzednio używanym przez PO. Dla mnie jest to znak, że operacja „ekipa zapasowa” już ruszyła. Pierwszy znak już się pojawił. Prof. Staniszkis jest często używana przez Ubekistan jako nieświadome narzędzie puszczania balonów próbnych. Pamiętam jak Profesor twierdziła, iż PO to taka wspaniała partia, która dokona modernizacji Polski, przeprowadzi reformy, są tam bowiem ludzie, którzy doskonale rozumieją jak funkcjonuje Unia i z racji młodego wieku nie są obciążeni staromodnym myśleniem a la PiS. Dziś już Profesor odkochała się lecz życie bez miłości jest ciężkie, więc zapałała nagłym uczuciem do Polski XXI wieku, ponieważ jest to jedyna siła zdolna zmodernizować Polskę, która doskonale rozumie mechanizmy Unii itp. itd. Polska XXI wieku nawet jednak wzmocniona przez Prokom (grupę Walendziaka) będzie jeszcze za słaba, więc wzmocni się ją rozłamem z PO. Rozłamowcy jesienią, czyli w momencie dna kryzysowego, ogłoszą, iż Tusk rozczarował, okazał się niezdolny do realizacji obietnic, ponieważ nie potrafił okiełznać Szkodnika (Prezydenta), ale oni dotrzymają wszystkich obietnic i rozmnożą cuda w Polsce. Wyborcy gdy tylko usłyszą o cudach, natychmiast poprą rozłamowców. A kto stanie na czele rozłamowców z PO i połączy się z Dutkiewiczem? Wskazówki Pani Profesor każą myśleć o Schetynie, sprawnym ministrem znającym mechanizmy itp., itd. Programy, wielkie idee, koncepcje są potrzebne dla elity, by wiedziała dokąd prowadzić społeczeństwo, ale do wygrania wyborów konieczna jest wyłącznie manipulacja. Gdy wymyślono demokrację nie istniały jeszcze masowe media. Dziś wygrywa ten, kto sprawniej manipuluje wyborcami i ich emocjami. Racje i wielkie idee nikogo nie obchodzą, mogą może dać 10 tys. głosów a dobrze dobrany kolor krawatu da 100 tys. Na miejscu PO wystawiłbym Dodę i Rutowicz; na pewno pokonałyby każdego męża stanu. Ale czyż można dziwić się wyborom społeczeństwa, które tak bardzo chce cudów, że głosuje na „cudotwórców”. Zamiana haseł walki z Ubekistanem w odbiorze masowym jest słuszna, ponieważ przeciętny obywatel wie, że bezpieka i agentura zawsze wygrywają, więc głosowanie przeciwko nim jest niebezpieczne i bezsensowne, gdyż prowadzi jedynie do zamieszania a nigdy do zwycięstwa. Hasła gospodarcze uważa natomiast za bezpieczne. Przypomina mi to czasy „Solidarności” kiedy działacze nowozałożonego związku tłumaczyli mi, że nie są opozycją i z opozycją nie chcą mieć nic wspólnego, bo to niebezpieczne. Z Ubekistanem trzeba walczyć, gdy się ma takie możliwości, ale maluczkim mówić o tym jak najmniej. Tu muszę przyznać rację Ziemkiewiczowi; społeczeństwo które wyszło z komunizmu jest niesamowicie tchórzliwe i zastraszone. Poziom tchórzostwa i braku solidarności już dawno przekroczył stan, jaki zapamiętałem z lat 1970-tych i 1980-tych. Można powiedzieć, że komunizm zwyciężył zza grobu i w pełni rozkwitł w postkomunizmie. Nie mogę zrozumieć dlaczego komuniści nie wymyślili tego wcześniej i męczyli się przez 70 lat. Precyzyjniej, wprawdzie wymyślili już w latach 1960-tych ale z wprowadzeniem w życie czekali 30 lat. Może po prostu najpierw trzeba było uformować nowego człowieka bez tożsamości i przeszłości, bez charakteru, woli i mózgu, gotowego chłonąć każdą propagandę jak gąbka. P.S. Za PRL wytaczano procesy za twierdzenie, iż nie ma w nim wolności słowa i demokracji (tzw. szkalowanie ustroju). Ciekaw jestem kiedy w III RP zaczną wsadzać za głoszenie tezy, iż krajem rządzi bezpieka i agentura, przecież to oszczerstwo, jak stwierdzi każdy pułkownik SB i każdy TW, a potwierdzą ich dzieci, którym z urodzenia należy się monopol medialny.
Jacek Kwieciński
Spuszczamy się na autorytety Jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia wywołanego mrożącymi krew w żyłach rewelacjami na temat skutków globalnego ocieplenia, a tu już cała Europa jęczy w okowach mrozu. Cóż może być lepszym dowodem na globalne ocieplenie, jeśli nie ten atak mrozów? W dodatku nastąpił on w środku zimy, na co słusznie zwraca uwagę stacja telewizyjna TVN. Kto to widział, żeby w zimie padał, dajmy na to, śnieg, albo żeby temperatura spadała poniżej zera? Toteż każdy taki wypadek odnotowany jest jako wydarzenie bez precedensu, podobnie, jak izraelska operacja pokojowa w Strefie Gazy. Jak wiadomo, odpowiedzialność za nią ponosi tamtejsza ludność, która nie dość, że pozwala rządzić sobą zdradzieckiemu Hamasowi, co to nie przyjmuje do wiadomości żadnej historycznej konieczności, to jeszcze dopuszcza, by zdradziecki Hamas przebierał się za cywilów, zwłaszcza - za kobiety i dzieci, które potem arabskie i inne nieodpowiedzialne stacje telewizyjne pokazują na cały świat, od czego różni ludzie dostają dysonansu poznawczego i nie są pewni, czy powinni wierzyć raczej wicemarszałkowi Niesiołowskiemu i Markowi Jurkowi, czy też - raczej temu, co sami widzą i słyszą. Oczywiście jest to dylemat pozorny, bo wiadomo, że ludzie sami nie wiedzą, co widzą, to znaczy - nie wiedzą, że widzą to, co pokaże im telewizja, a telewizja pokazuje to, co akurat pokazywać trzeba, to znaczy - co na konkretnym etapie uważa za stosowne pokazać razwiedka. Dlatego w takiej sytuacji lepiej spuścić się na wicemarszałka Niesiołowskiego, za którym stoi nie tylko zbiorowa mądrość partii, ale i „Gazety Wyborczej”, dla której wicemarszałek na tym etapie jest umiłowaną duszeńką. Co ona z tego ma, to już inna sprawa; jakiś interes na tym zrobi, nie ma innej możliwości, natomiast wicemarszałek Niesiołowski tylko patrzeć, jak zostanie autorytetem moralnym. Jest to, ma się rozumieć, wielki zaszczyt, ale z drugiej strony - również wielka odpowiedzialność, bo nie tylko cały pokój światowy, ale przede wszystkim cały ład moralny wspiera się na takich autorytetach, które w związku z tym muszą być absolutnie, ale to absolutnie przewidywalne. Wychodząc naprzeciw tej potrzebie generał Kiszczak ogłosił absolucję generalną, z której teraz będą mogły korzystać również niezawisłe sądy, zwłaszcza, kiedy okaże się, że mimo upływu 20 lat od sławnej transformacji ustrojowej, dyscyplina w Służbie Bezpieczeństwa nie ucierpiała nic a nic. Co tu dużo gadać, wszystko przychodzi w samą porę, bo oto właśnie TVN i Radio Zet „dotarły”, jak to się mówi, do materiałów śledczych, z których wynika, że w sprawie przecieku z Ministerstwa Rolnictwa b. minister Janusz Kaczmarek jest czysty jak łza. To było wiadomo od samego początku i jeśli cokolwiek tu niejasnego, to tylko przyczyny, dla których w swoim czasie szczególnie upodobał sobie w nim pan prezydent Lech Kaczyński. No, ale mniejsza już o to, bo istotne jest co innego. Jeśli on czysty, to kto nieczysty? Wiadomo, że nieczysty jest w tej sytuacji b. minister Ziobro, że ubrudzony jest po same pachy, a skoro tak, to już tam poseł Karpiniuk prędzej czy później zaciągnie go przed niezawisły Trybunał Stanu. Kiedy już niezawisły Trybunał Stanu uczyni swa powinność, przyjdzie czas na decyzję w sprawie uznania Barbary Blidy za santo subito, bo co tu ukrywać; na męczennika faszystowskiego reżymu Kaczyńskich nadaje się ona znacznie lepiej, niż dr G., który oczywiście też się nadaje, ale jakby trochę mniej. W ten sposób zjednoczona lewica będzie miała męczennicę w sam raz na początek kampanii wyborczej, której pod takimi auxiliami można wróżyć sukces pewny. Podobnie szczęśliwie się składa, że pokojowa operacja w Strefie Gazy rozpoczęła się prawie niemal w przeddzień tradycyjnych obchodów Dnia Judaizmu w Polsce. Dopiero na tym tle będzie można każdemu wyjaśnić, na czym polegają tak zwane historyczne konieczności i dlaczego bez judaizmu niczego nie można zrozumieć, a już chrześcijaństwa - w szczególności. Dopiero na tym tle można będzie lepiej zrozumieć, jaki interes może mieć „Gazeta Wyborcza” w lansowaniu („a potem lansował mnie przez dwie godziny...”) wicemarszałka Niesiołowskiego i innych swoich faworytów na autorytety moralne. Z tego punktu widzenia operacja pokojowa w Strefie Gazy powinna się odbyć nawet gdyby nie było tam żadnego Hamasu. Na szczęście jest, więc tym bardziej wszystko będzie w jak najlepszym porządku. SM
Ta Rura-Rura-Rura-Rura - i czołg! Poprzedni wpis o Ghazie został streszczony na głównej stronie wiadomości ONETu - w takiej formie, że kto nie zajrzał do oryginału, to pewnie uznał mnie za niebezpiecznego wariata: zresztą: istotnie trudno to streścić... Natomiast kilka osób mimo przeczytania tekstu wymyśla mi od idiotów - w sposób świadczący, że nie umieją czytać... albo użycie okresu warunkowego jest dla nich za trudne (pisałem, że gdybym był szefem GazPromu, i gdyby umowa była podpisana i gdyby Ukraina jej jednostronnie nie dotrzymała - to poprosiłbym FR o interwencję zbrojną). Np. {~Henryk Nencki} pisze: „Errata - skończył się kontrakt na dostawy gazu na Ukrainę, kontrakt na tranzyt przez Ukrainę kończy się w 2010 roku - lecz wbrew bredzeniu J. Mikkego kontrakt zawarto”. Otóż (a) cały mój tekst był o tym, że chciałbym wiedzieć, czy kontrakt zawarto; (b) twierdziłem, że kontrakty na tak wielkie inwestycje powinny być zawierane z co najmniej 6-letnim wyprzedzeniem - więc o kontrakcie na rok 2011 trzeba było dyskutować w 2004 lub wcześniej, a nie teraz. Czy to naprawdę trudno zrozumieć? Podobnie nic nie zrozumiał {~JanPorter} (nazywający mnie dla odmiany „Janusz Palipies-Mikke”; komentarz jest pod wpisem, obecnie 13.ty z kolei). {~Jan Porter} podaje informacje o tym, jak jest w tym idiotycznym świecie - podczas gdy ja pisałem o tym, jak być powinno! W szczególności jeśli (jeśli - bo nie wiem i nie chce mi się sprawdzać) Rura biegnąca przez Ukrainę nie jest konkurencyjna (tj. może pompować wyłącznie gaz z Rosji) to jest nonsensem, by pompowaniem zajmowała się Republika - bo jeśli np. GazProm wstrzyma eksport gazu, to Republika nie dostanie ani grzywny (hryvny - jak ktoś chce po ukraińsku) - a przecież Rura zajmuje w sumie ładne parę km² powierzchni Ukrainy; a przepompownie? Dla obu stron byłoby sensowniej, by Republika pobierała opłaty za istnienie gazociągu (a GazProm sam go sobie obsługiwał, płacąc oczywiście za prąd itp.) - a najlepiej by Rura po prostu należała do GazPromu. NB. nie wiem, skąd {~Jan Porter} czerpie informację, że na coś takiego „Ukraina się nie zgodziła i nie zgodzi”: od p. Julii Tymoszenko, od JE Wiktora Juszczenki czy od p. Wiktora Janukowycza (bo każde z nich ma inne pomysły...) ale informacja, że państwo nigdy nie zgodzi się na coś sensownego jest dodatkowym argumentem za tezą, że dziś rządzi głupota. Zwracam uwagę, że Republika zgodziła się by np. w Kijowie działała ambasada Federacji Rosyjskiej wspomagająca zapewne działalność szpiegowską - a Rura by nie szpiegowała... Skoro przez Ukrainę mogą jeździć tranzytem należące do rosyjskich firm ciężarówki (które czasem przemycają to i owo, zatruwają środowisko, powodują wypadki) - to czemu nie może sobie spokojnie leżeć Rosyjska Rura??!!?? (Może chodzi o to, by ukraińscy pracownicy przepompowni mogli kraść haz?) Byłoby to też korzystne dla odbiorców: w razie czego mieliby jednego winnego: GazProm -a tak nie wiedzą, do kogo mieć pretensje: Rosjanie mniej wysłali? Ukraińcy ukradli? To jest naprawdę kretyński układ! Co popieram cytatem uprzejmie dostarczonym przez {~Jana Portera}: "Ja nie mam kontraktu, dotyczącego zapewnienia gazu odbiorcom europejskim. Mam kontrakt na zapewnienie tranzytu gazu z Rosji" - powiedział szef [NaftoHazu]. Precyzyjne - nieprawdaż? PS. Dla uspokojenia nerwów proponuję poczytać o tym, jak wspaniale działa prywatny (dość szczególny...) business w Ghazie. I jak świetnie żyliby Palestyńczycy, gdyby inwencja przedsiębiorców i wysiłek robotników nie szły w takie interesy, jak tunele. NB. skoro tych tuneli jest „kilkaset” - to znaczy, że dzielni Palestyńczycy bez problemów wybudowaliby w Warszawie w pół roku drugą linię metro! Bez „kompleksu tarczowego TMB” - i innych, kosztujących miliony, urządzeń!
Podziemny świat Jednak te ważnie arterie często pochłaniają życie ludzkie. Przez kilkaset nielegalnych tuneli pod granicą Egiptu i Strefy Gazy płynie rzeka towarów niedostępnych dla Palestyńczyków, a niezbędnych im do życia Pełznąc na czworakach wilgotnym tunelem o wysokości metra, musiałem mieć nadzieję, że prymitywne drewniane podpory powstrzymają grube pokłady gliny i piasku przed zwaleniem się mi na głowę. Każdy, kto był kiedyś w wąskim chodniku kopalni, może sobie wyobrazić poczucie klaustrofobii, jakiego doznaje się w tunelach przemytników w Gazie, w których ginie około trzech ludzi tygodniowo. Aby dostać się do takiego tunelu, trzeba najpierw wejść do szybu, ostrożnie stawiając stopy na bardzo wąskich występach zrobionych w jego drewnianych ścianach. Zważywszy na tak niekomfortowe wejście, na dole zaskakuje widok świateł. Witajcie w podziemnym świecie pod granicą Gazy z Egiptem.Żarówki wiszą na kablu czerpiącym prąd z elektrowni miejskiej w Rafah, a w ich świetle "Felix", wesoły 27-letni Palestyńczyk, rozmawia przez intercom ze swym egipskim wspólnikiem, znajdującym się na drugim końcu tunelu o kilometr dalej. Obok niego warczy silnik nawijający długie, stalowe liny, które ciągną butle z propanem butanem do strefy Gazy. Dzisiaj rano przyszło ich już 200. - Dwa lata studiowałem dekoratorstwo - mówi Felix - ale mam pięcioro dzieci na utrzymaniu i to jest jedyna praca, jaką mogę znaleźć. Każdy kupiec, który nabywa jedną z takich niebieskich butli, płaci 40 dolarów za trudne i niebezpieczne zadanie ich przetransportowania, mówi jego szef, Ahmed. Ale w Gazie, gdzie gaz do gotowania jest praktycznie nieosiągalny, kupcy powetują sobie ten wydatek, sprzedając jedną butlę za ponad 100 dolarów. - W ten sposób przychodzi wszystko, czego ludziom brakuje w Gazie - wyjaśnia.Setkami tuneli transportuje się wszelkie możliwe towary - od oleju opałowego, odzieży, czekolady, papierosów i frytek po bydło i chińskie motocykle. Podobno przewożono tamtędy nawet jednego pacjenta, który leczył się w szpitalu w Egipcie, a następnie został wsadzony na wózek i uśpiony lekami, by nie dostał ataku paniki pod ziemią.Ironią jest, że ta sieć tuneli, którą raport ONZ określił jako "ważną arterię" i "bezpośredni skutek" blokady mającej osłabić Hamas, przynosi pieniądze temu ugrupowaniu.Przy pozostałościach żelaznej ściany wysadzonej w styczniu przez Hamas Karim i Eyad nadzorują budowę nowego i głębszego szybu z kamienia i betonu. Podobnie jak inne, chroniony jest przed pogodą przez wielki namiot. Ludzie ci zapłacili kontrolowanym przez Hamas władzom Rafah 10 tysięcy szekli (1665 funtów) za pozwolenie na kopanie nowego tunelu.Chudy i cierpliwy gniadosz wyciąga kolejne wiadra mułu z głębokości 20 metrów, tuż obok egipskich żołnierzy obserwujących bacznie okolicę z wieży strażniczej znajdującej się zaraz przy granicy. Eyad opowiada, jak trzeba kopać tunele, by umknęło to uwadze egipskich żołnierzy, którzy zapowiedzieli ich niszczenie. - Do wytyczenia tunelu używamy Google Earth -mówi. - Musimy znaleźć jakieś odludne miejsce, opuszczony dom lub coś w tym rodzaju. W ciągłym kontakcie przez telefon komórkowy z pewnym Egipcjaninem - dobrze opłacanym, ponieważ ryzykuje więzieniem, gdyby został przyłapany - i używając długiej tyczki, którą można wysunąć ponad powierzchnię ziemi, oznaczamy miejsce, do którego dotarliśmy. Wtedy on mówi nam: "Tak, to jest dobry kierunek, albo każe przesuwać się w lewo lub w prawo".Burmistrz Rafah, Issa Al-Nashar informuje nas, że nowe przepisy ustalone przez Hamas doprowadziły już do "rejestracji" - i opodatkowania - około połowy z 400 tutejszych tuneli, w których pracuje ponad sześć tysięcy ludzi. Przedstawiciele Hamasu zaczęli we wrześniu inspekcje tuneli i przygotowali umowę, na mocy której ich właściciele muszą wypłacać rekompensaty dla rodzin rannych lub zabitych w tych podziemnych przejściach. Tunele to bolesna konieczność wymuszona przez blokadę, mówi Nashar, dodając, że "kiedy tylko przejścia graniczne będą otwarte, tunele przestaną funkcjonować". Szmuglowane towary nie są opodatkowywane przez rządzący de facto Hamas, ale, jak przyznaje Nashar: - W przyszłości jest to możliwe.Tunele to teraz poważny biznes. Karim, który pracował niegdyś na budowie w Izraelu, twierdzi, że koszt wykopania jego tunelu wynosi około 70 tysięcy dolarów. - Sprzedałem samochód, złoto mojej żony, wszystko, co się dało - opowiada. Ale kiedy transport tunelem ruszy pełną parą, 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, Karim ma nadzieję zarabiać od 10 do 50 tysięcy dolarów miesięcznie, z czego będzie musiał opłacać 20 pracowników, których spodziewa się zatrudnić. Ahmed mówi, że działające już tunele są obecnie sprzedawane po około 150 tysięcy dolarów.Po stronie palestyńskiej tunele mogą funkcjonować jawnie, ale żaden z ich właścicieli nie chce podać swych personaliów. - Gdybyśmy pojechali do Egiptu, mogliby nas tam aresztować - mówi Karim. Izrael jest przekonany, że Hamas, przez tajne tunele kontrolowane przez te ugrupowanie, przerzuca do Gazy broń, ale Karim twierdzi, że nie spodziewa się, aby ktoś go poprosił o przemyt tego towaru. - Teraz nie ma popytu na broń. Z Izraelem zawarty jest rozejm, Hamas i Fatah nie walczą ze sobą, a w Gazie i tak już jest jej pod dostatkiem.Karim, który przed drugą intifadą rozpoczął studia medyczne w Rumunii, ale na ich ukończenie zabrakło mu pieniędzy, chciałby raczej robić coś innego, niż wykonywać pracę, która pochłonęła w tym roku już 40 ofiar. Patrząc w dół szybu, dodaje: - Być może sam kopię sobie grób. JKM
14 stycznia 2009 Demokracja przeciwko samej sobie.... Takiej ilości jaj na co dzień, to żaden ustrój nie gwarantuje.. Żeby nie wiem jak był idiotyczny. Józef Bocheński w swoich „ Stu zabobonach”, pod hasłem „ demokracja” ma stronie 29 napisał: ”Demokracji w ogóle zdefiniować niepodobna”(???). No właśnie, , nie dość , że nie podobna zdefiniować, to musimy w niej żyć… A jak tu żyć w tym co niepodobna zdefiniować?- do jasnej cholery? Henry Louis Mencken napisał, że „ demokracja jest snem jedynie: powinno się ją zaliczyć do tej samej kategorii co Arkadię, świętego Mikołaja i Niebo”. Albo bardziej dosadnie:” Demokracja jest sztuką kierowania cyrkiem z klatki dla małp”(!!!). No i mamy klatkę , no i mamy małpy.. W jakiej monarchii, przeszłoby na emeryturę, w ciągu jednego roku, tak jak to miało miejsce w Polsce w ciągu ubiegłego roku-uwaga!- 250 000 poddanych(???). Chryste Panie! Całe królestwo by trafił szlag! 250 000 ludzi, zamiast pracować, bo mają po pięćdziesiąt parę lat, przechodzą na utrzymanie królewskiej szkatuły… Do stu tysięcy demokratycznych kłamstw! Takiego wariactwa emerytalnego nie zna historia III RP, PRL- u - razem wziętych..! Albo na wizytę w Białymstoku, żeby sobie zrobić endoprotezę biodra trzeba poczekać- uwaga!- 3,5 roku!!! Optymista kochający państwową służbę zdrowia powiedziałby … tylko 3, 5 roku.. To tylko pesymista antydemokratyczny twierdzi, że to kompletny nonsens… A w Inowrocławiu na taką endoprotezę, tylko, że kolana trzeba czekać- uwaga!- 8 lat(???). Ale za to rehabilitacja może być zaczęta w Inowrocławiu, już po 2,5 roku, a kardiolog może przyjąć już po 8 miesiącach… Operacja zaćmy, już po 4 latach.. Artroskopia w Bydgoszczy- to tylko 4 lata! Reumatolog każe sobie na siebie czekać w Białymstoku- 8 miesięcy… No cóż… W demokracji ogłasza się prawa, żeby móc gwałcić wynikające z nich obowiązki.. Jeśli ktoś jeszcze wątpi, że te wszystkie partie okrągłostołowe posiadają między sobą jakieś różnice to nich wie, że pan prezydent Lech Kaczyński, reprezentujący na scenie politycznej „ prawicę”, podpisał nominację na ambasadora w Singapurze osobę pana Waldemara Dubaniowskiego, współpracownika byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. (???).Jako kandydata na to stanowisko polecił go szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski, z Platformy Obywatelskiej, wcześniej związany z Prawem i Sprawiedliwością, a jeszcze wcześniej z Ruchem Odbudowy Polski, a jeszcze wcześniej był korespondentem w Afganistanie. Pan Dubaniowski był członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, stojącej na straży ładu medialnego III Rzeczpospolitej.. To znaczy, żeby żadni obcy nie mieli możliwości artykułowania tego co myślą.. Ostatnio był szefem…. Polskiego Związku Szachowego, pardon- Tenisowego.. Równie dobrze mógłby być szefem Polskiego Związku Wędkarskiego , czy Związku Brydżowego.. albo Owoców Miękkich.. Karuzela stanowisk trwa- tak jak w PRL-u, tylko jest więcej stanowisk, w wyniku budowy taniego i solidnie - solidarnego państwa.. Zapowiedzi sytości - jaki pisał Davila- poruszają, bo parodiują obietnice zbawienia.. Ile się Platforma Obywatelska nagadała o obniżaniu podatków, o likwidacji zasilania budżetowego dla partii politycznych… co byłoby przejawem sprawiedliwości.. I dalej gadają przy każdej okazji, że trzeba zlikwidować zasilanie budżetowe dla partii politycznych.. I co? Od stycznia minister finansów , desygnowany i ściągnięty na to stanowisko zza granicy, pan Vincent Rostowski podpisał rozporządzenie na mocy którego partie zamiast 107 milionów dostaną od nas, podatników- 114 milionów..(???) A jakim to demokratycznym prawem kaduka, zwykły człowiek, który nie chodzi na wybory, ma to głęboko w nosie, musi finansować jakieś idiotyczne roszady kabaretowo- towarzyskie, w wyniku których nic w Polsce się nie zmienia, albo zmienia się na gorsze..? To nie sprawiedliwiej byłoby, żeby za wybory i zasilanie partyjnych pasożytniczych aparatów płacili ci wszyscy, którzy uczestniczą w tym demokratycznym pośmiewisku.. A reszta- nie miała z tym nic wspólnego! Taka akcja” Czyste ręce”… Przecież minister finansów musiał skonsultować podwyżkę dla aparatów partyjnych z premierem Donaldem Tuskiem, przecież samodzielnie tego nie zrobił, a jak wiadomo- premier Donald Tusk - jest przeciwnikiem finansowania partii politycznych z budżetu państwa.. ha, ha, ha… Oczywiście nie wszystkim jest źle , bo byłaby to przesada.. Taka na przykład pani Dorota Wysoka- Schnepf, dziennikarka telewizyjna, która będąc w ciąży powiedziała, że poseł Artur Górski wygaduje głupstwa w Sejmie, bo powiedział, że po wyborze Barcka Obamy na prezydenta nastąpił „ kres cywilizacji białego człowieka A skąd pani Dorota wiedziała, że to są głupstwa? I powiedziała to sobie, ot tak , w głównym wydaniu dziennika telewizyjnego Ministerstwa Prawdy.. To znaczy, że pani Dorota zna prawdę.!. W końcu pracowała w Ministerstwie Prawdy, a teraz ze swoim kochającym mężem spędza czas w Hiszpanii, jako żona ambasadora.. Powiła tam córeczkę, która urodziła się drugiego stycznia i dostała na imię Antonia.. Tak jak znała prawdę w sprawie pana Jana Kobylańskiego, szefa USOPAŁ, którego atakowała w artykułach pt” Możliwy zarzut ludobójstwa” i „ Poker z generałami”.. Proces pana Jana Kobylańskiego przeciw kłamliwym dziennikarzom ma ruszyć 31 stycznia 2009 roku.. Pożyjemy, zobaczymy.. Jak pisał Paracelsus w szesnastym wieku:” Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę”(???). Wypowiedziami- jak to pisze zaprzyjaźniona z panią Dorotą Wysocką prasa- skandalicznymi, o nowym prezydencie USA zajęła się Komisja Etyki. Komisja nakazała posłowi przeprosiny, ale potem uznała, że to za mało… Grozi mu zwrócenie uwagi, upomnienie lub nagana.. Poseł Górski chyba musi wysłać do prezydenta USA faks z przeprosinami, a wtedy właśnie prezydent dowie się, że…. został obrażony(!!!). I zacznie się skandal międzynarodowy, może nawet dojdzie do wojny pomiędzy USA a Polską.. Bo” czarny mesjasz lewicy” nie jest początkiem końca' cywilizacji białego człowieka”.. Nowy talent- oprócz demokratycznego słowotoku, nowej broni używanej w demokracji- odkrył w sobie pan Grzegorz Napieralski, szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Będzie śpiewał dziennikarzom piosenki(???).. Ma zaśpiewać w klubie „ Maska”: ”Wypijmy za błędy”,” Panie Waldku, pan się nie boi” oraz „ Słodkiego, miłego życia”(???). Pogięło, czy co? Co prawda, każdy śpiewać może, lepiej lub gorzej, ale , żeby wodewil w demokratycznej polityce? Nowe akcenty, nowe otwarcie, bardziej rozrywkowo- jakby tego było mało na co dzień… Widać, że politycy szukają nowych środków wyrazu.. Wziął nawet lekcje u wokalistki jazzowej, Jolanty Szczepaniak.. Przed nim „ Zielona Góra” i „ Kołobrzeg”.. Chociaż w Kołobrzegu trzeba by znać dobrze tematykę onucową, mundurową i kulinarną, chodzi głównie o problemy grochówki w wojsku, a szczególnie konsekwencji jej jedzenia….Chociaż przyzna się- poprzez twórczość muzyczną-, że popełnili błędy na górze, razem z panem Waldkiem Pawlakiem, a teraz mają słodkie życie.. Nie umie tego powiedzieć wprost, to dziennikarzom to wyśpiewa.. Wzrosła cena za rodzaj wykroczenia polegający na „ dokuczaniu drugiej osobie przez złośliwe wprowadzenie jej w błąd lub złośliwe jej niepokojenie”.. Można będzie uznać śpiewanie za dokuczanie drugiej osobie, złośliwie i poprzez niepokojenie… 3000 złotych do zapłacenia! A za wprowadzanie w błąd tymi fałszywymi ideologiami propagowanymi na co dzień? Za to też powinna być jakaś kara.. W jakiejś jaskini w Polsce zakończono liczenie nietoperzy.. Policzyć cztery tysiące tych przemiłych zwierząt… To jest dopiero zajęcie! Bo ziarenek piasku na Pustyni Błędowskiej na razie liczyć nie będą..
Wzięli sobie widać do serca słowa Janka Pietrzaka o tym piachu na Sacharze… Jak go zaczną liczyć, to go z pewnością zabraknie.. No i nie miał racji wielki konserwatysta Edmund Burke, który powiedział, że:” demokracja jest najbardziej bezwstydną rzeczą na świecie”…Szkoda, że nie dożył do naszych czasów… To się dopiero rozkręca.. A co mówił kat ustawiając skazańca przed gilotyną.. „ - Głowa do góry”.. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostapią.. WJR
To już człowieka szlag może trafić! Przeczytałem ostatni wpis na blogu Stanisława Michalkiewicza - z którego dowiedziałem się, że pan Arkadiusz Łygas, eNDek, został skazany za modlitwę „Pro perfidis Judæis” - którą, jak do dziś pamiętam, odmawiałem spokojnie w kościele i uczyłem się na lekcjach religii. To-ć nawet w stanie wojennym można by ją było spokojnie porozlepiać! Oto inkryminowany plakat z tekstem modlitwy: Michalkiewicz pisze: „Niekiedy donosy te trafiają do nadgorliwców w rodzaju prokuratora Jacka Misiora z Hrubieszowa, który doprowadził do skazania przez tamtejszy niezawisły sąd Arkadiusza Łygasa za rozplakatowanie przez niego tekstu wielkopiątkowej modlitwy o nawrócenie Żydów, autorstwa świętego papieża Piusa V. ”. Nie wiem dlaczego anty-semici mają być gorsi od anty-komunistów? Śp. Franciszek-Maria Arouet (ksywka: „Voltaire”) pisał: „Nienawidzę tego, co mówisz - ale oddam życie za to, byś mógł mówić to, co myślisz”. Wolter jest dla mnie zbyt zdecydowanie zbyt lewicowy - ale policyjne tępienie szacownej modlitwy sprzed 500 lat wydaje się grubą przesadą. Ponieważ intelektualiści stają zazwyczaj po stronie słabszych i tępionych przez reżymy - efektem tych represyj będzie, że niedługo eNDecja stanie się najmodniejszą partią na salonach... Mnie w tej sprawie interesuje jeszcze aspekt prawno-logiczny. Przypuśćmy, że p.Łygas rozlepiałby plakaty o treści: „Nie módlmy się o nawrócenie żydów, niech po śmierci smażą się w Piekle”. Podejrzewam, że otrzymałby może nawet i wyższy wyrok. Co stwarza dziwną sytuację: karane byłoby zarówno wezwanie do jakiegoś czynu - jak i wezwanie, by tego czynu nie popełniać!!! Zabawne, nieprawdaż? A jeszcze zabawniejsze, że „Europejska Komisja Praw Człowieka” (z siedzibą w Strasburgu) w dn. 30 -VI -1997 orzekła: "Członkowie wspólnoty religijnej muszą tolerować i akceptować negowanie ich przekonań religijnych, a nawet propagowanie zasad wrogich ich wierze" PS. W sprawie Rury wszystko przebiega tak, jak przewidywałem. Kto jest odpowiedzialny za brak gazu? Biez wodki nie razbieriosz! JKM
Wyższa Szkoła Plucia Pod Wiatr Jeśli tylko coś złego może się stać, to na pewno się stanie. W połowie grudnia ub. roku wyraziłem obawę, że 17 stycznia, kiedy to, zgodnie z Kalendarzem Postępowca, obchodzony jest w Polsce Dzień Judaizmu, nasi duchowi przywódcy będą uczyli nas plucia pod wiatr. No i proszę! Jeszcze nie nadszedł ten Dzień, a już pan prof. Jan Grosfeld, członek Komitetu ds. Dialogu z Judaizmem, rozpoczął nauczanie. Konkretnie - objawił nam, czym jest chrześcijaństwo w stosunku do judaizmu. „Chrześcijaństwo w stosunku do judaizmu to jest coś takiego, jak karzeł siedzący na ramionach olbrzyma.(...) Ten karzeł widzi dalej - to prawda, ale bez tego olbrzyma nic nie widzi.” Czy karzeł widzi dalej, czy nie - to sprawa dyskusyjna. Jeśli jednak siedzi na ramionach olbrzyma, to jest oczywiste, że nolens volens nie tylko patrzy, ale przede wszystkim - idzie tam, gdzie podąża olbrzym, to chyba jasne. Tak jest zawsze, gdy ktoś nie stoi na własnych nogach, tylko na cudzych. I to jest chyba najważniejsza informacja, którą na Dzień Judaizmu uzyskaliśmy dzięki uprzejmości pana prof. Grosfelda. SM
15 stycznia 2009 Stare metody, nowe rękawiczki... Hiszpański sędzia został ukarany za świadome wstrzymywanie procesu adopcyjnego dziecka przez parę lesbijską(!!!). Stracił prawo wykonywania zawodu na okres dwóch lat. Sędzia Fernando Ferrin Calamita za” jawną homofobię”- jak orzekł sąd w Murcii- musi też zapłacić dwum mamusiom 6000 euro zadośćuczynienia. Skazany sędzia powiedział, że „ działał w interesie dziecka”. Ale inni są innego zdania i twierdzą, że:” sędzia, który jest praktykującym katolikiem, nie ma prawa wydawać wyroków w sprawach rodzinnych”(????). A w ogóle, czy praktykujący katolik, może robić w „ społeczeństwach obywatelskich” cokolwiek? Czy w ogóle powinien móc na przykład pracować , bo zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że zarazi swoim katolicyzmem innych? I oczywiście katolicy, w arcykatolickiej kiedyś Hiszpanii, będą musieli powoli schodzić do katakumb, bo nie będzie dla nich miejsca, wobec kształtującej się nowej kultury, antycywilizacji, „ nowoczesnych' form wychowywania i kształtowania dzieci? Ponieważ katolicyzm nakłada na funkcjonujące zbiorowości ograniczenia poprzez prawa naturalne jest przeszkodą wobec naciągającej burzy poprawności politycznej i fałszywie pojętej tolerancji, czyli narzucaniu wszelkiego zła, z którym katolik będzie musiał się oswoić, a jak nie to - na razie kary finansowe- a w okresie późniejszym, jak nadbudowa dopasuje się bardziej do bazy- obozy reedukacyjne… A potem oczywiście już zwykłe mordowanie- wzory są już nieźle wypracowane.. I ja wcale nie żartuję! Taki jest kierunek i nie wierzę, że opór nie będzie narastał wobec propagowania nienormalności.. A jak będzie opór- musi być wzmożone działanie represyjne, jeśli ubzdurało sobie wprowadzanie antycywilizacyjnych wariactw pod postacią tolerancji.. Normalny człowiek nigdy nie pogodzi się z trucizną, wsączaną mu na co dzień w żyły życia codziennego.. Co prawda'” najgorszym rodzajem niewoli jest niewola własnej głupoty”- jak twierdził Kleantes, filozof grecki sprzed 2500 przed narodzeniem Chrystusa, ale nie wiedział jeszcze wtedy, że przyjdą czasy przewracania wszystkiego do góry nogami i głupota stanie się wszechogarniająca.. I najgorszym rodzajem głupoty nie będzie głupota własna, lecz rządzących, narzucających ją - innym.. To samo w USA… Sąd Najwyższy stanu Karolina Północna rozpatruje sprawę asystowania lekarzy przy przeprowadzaniu egzekucji. Stanowa rada lekarska zabrania udziału w wykonywaniu wyroków śmierci, a regulamin więzienny nadal tego wymaga. Przewód sądowy ma sprecyzować, czy „ asystowanie” oznacza czynny udział w zabijaniu skazańca, czy też tylko stwierdzenie zgonu.. I zobaczcie państwo jak drążą…Nie da się znieść” niehumanitarnej” - jak twierdzą lewicowcy -kary śmierci, to próbują wycofać na razie lekarzy asystujących, a potem zrobią krok następny.. Lewacka kropla drąży tradycyjną skałę.. Rozmiękczanie cywilizacji trwa w najlepsze, a gawiedź przygląda się temu z rozdziawianymi buziami i wytrzeszczonymi oczyma…Statyści są potrzebni przy każdym spektaklu!. We Włoszech Józef Laras, przewodniczący włoskiej rady rabinackiej, odwołał dni dialogu żydowsko- katolickiego, gdyż mimo próśb Watykan nie zrezygnował z modlitwy o nawrócenie Żydów. Spór dotyczy łacińskiego mszału sprzed Soboru Watykańskiego II, którego zgodnie z decyzją Benedykta XVI mogą używać wszyscy księża bez wymaganej wcześniej zgody biskupa. W tekście modlitw przewidzianych na Wielki Piątek znajduje się prośba, aby” Bóg oświecił serca Żydów, by uznali w Jezusie Chrystusie zbawiciela wszystkich ludzi”. Także w Polsce w tej materii dzieją się rzeczy niesłychane Sąd skazał działacza Narodowego Odrodzenia Polski za propagowanie modlitwy zaakceptowanej przez Piusa V „Pro perfidis Judaeis”… Kto się nie podporządkuje terrorowi poprawności politycznej- będzie cierpiał.. Ale jakoś nikomu nie przeszkadza, że na przykład ks. Michał Czajkowski ps” Jankowski”, który przez dwadzieścia trzy lata był donosicielem dla Służby Bezpieczeństwa, donosił na biskupa wrocławskiego Bolesława Kominka, czy ks. Jerzego Popiełuszkę, będzie teraz wymądrzał się na łamach „Tygodnika Powszechnego” za przyzwoleniem ks. Adama Bonieckiego… Oczywiście każda redakcja może zatrudniać kogo chce, „ Fakty i Mity „ zatrudniły w charakterze publicysty kiedyś pana kapitana Piotrkowskiego, mordercę księdza Jerzego.. Ale chodzi o to, że jeszcze jakiś czas temu nie było to do pomyślenia… Puszczają kolejne hamulce moralne…. Kapuś - to jest to samo - co człowiek, który nie dał się złamać.. Chyba jakieś rozróżnienie powinno być.. Ale w czasach tolerancji i relatywizmu.. I mamy wielkie autorytety.. Aleksander Minkowski ( TW ”Zalewski”), Marian Jurczyk ” Świety”),Lesław Maleszka ( „Ketman”), Małgorzata Niezabitowska ”(„Nowak”), Maciej Damięcki ( „Bliźniak”), Michał Roniker ( „Zygmunt”), Tadeusz Sznuk ”(Arat”), Michał Boni” Znak”), Jędrzej Drawicz ”(Kowalski”), Marek Piwowski („Krost”) i wszystkich tych „Adamów”, „Hejnałów”, „ Filozofów”,”Historyków”,””Mietków”,”Docentów”,”Langów”,” „Oliwów”, ”Włodków”, ”OLchów”, ”Poetów”, „Vera Gruzów”, ”Returnów”, „Bolków”.. Trybunał Konstytucyjny do dziś nie zezwala na ujawnienie około 300 agentów Służby Bezpieczeństwa, którzy pełnią do dziś ważne role w świecie kultury, polityki i gospodarki… Trzystu- jak pod Termopilami- strzeże naszego właściwego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość.. Pilnują, żeby nam się nie pomyliło co jest właściwe, a co nie, co jest dobre, a co złe, komu możemy zaufać, a komu ufać nie warto… I co mamy myśleć na dany temat.. Wydaje mi się, że trzystu wystarczy, żeby opanować wszystkie ważniejsze ośrodki propagandy… I pozostaje jeszcze „ zbiór zastrzeżony” WSI.... Ilu tam ważnych w państwie person jest? No i teraz możemy się bawić w demokrację, jeśli wszędzie są nasi, oni pilnują i czuwają, oni manipulują i wpływają,… Prawda, że interesujące? I demokracja jest jakby sprawniejsza.. I oczywiście nie jest sterowana, bo jakże by tak mogło być… Lud decyduje i lud wybiera, ale od dwudziestu lat naszych i właściwych… I co z tego , że z różnych partii? A co to komu przeszkadza? Mogą być tłumy żadnych posad w poszczególnych partiach.. Ale wpływowo - są nasi! Obmyślone genialnie i z jakim tupetem.. A może rację miał G.B Show, co prawda komunizujący, ale utalentowany, mówiąc, że:” Im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta”(????). I czy szambo może być perfumerią?- pytał sensownie ojciec Tadeusz Rydzyk? Nie może być- odpowiadam ojcu. Albo szambo- albo perfumeria.. Tertium non datur..! A Ojczyzny nie można ciągle nosić na podeszwach butów.. I to nie jest szukanie problemów tam, gdzie inni znajdują radość.. To jest prawda! A ona jedynie jest ciekawa… I nie mam za drania człowieka innego zdania… Jeśli to jest jego prawda, którą chce wypowiedzieć, a nie prawda tych, którzy każą mu ją wypowiedzieć.…gdy nie da się przerobić na puzzle pasujące do jakiejś układanki….. WJR
Co gotuje nam pan prezydent? Przed kilkoma dniami pan prezydent Lech Kaczyński powiedział, że „Polska nie będzie przeszkodą w wejściu w życie traktatu lizbońskiego”. Oznacza to, że pan prezydent jest zdecydowany podpisać ten traktat w imieniu Polski nawet jeśli nie ratyfikuje go Irlandia lub inne państwo europejskie. Jak wiadomo, poza Irlandią, gdzie traktat lizboński został odrzucony w referendum, nie ratyfikowały go także Czechy i Niemcy - gdzie został on zaskarżony do tamtejszego Trybunału Konstytucyjnego. W sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego pan prezydent Lech Kaczyński ulegał tak zwanej huśtawce nastrojów. 13 grudnia 2007 roku nalegał, by podpisanie tego traktatu przez pana premiera Tuska i ministra Sikorskiego odbyło się w jego obecności. Pozostał też głuchy na apele o przeprowadzenie w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego referendum. Taki apel był jak najbardziej uzasadniony. Traktat lizboński bowiem nie jest zwyczajnym traktatem, ale umową o utworzeniu w Europie nowego państwa, którego Polska będzie częścią składową. Oznacza on zatem, że Polska wyrzeka się niepodległości, bo nigdy jeszcze żadna część składowa jakiegokolwiek państwa nie była niepodległa. Przeciwnie - podlegała władzom tego państwa, właśnie jako jego część składowa. Rezygnacja z niepodległości niekoniecznie musi oznaczać coś złego. Na przykład w roku 1569 Wielkie Księstwo Litewskie i Korona Polska, zrezygnowały z niepodległości, żeby stworzyć nowe państwo pod nazwą Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ale zarówno w tamtym, jak i w tym przypadku, rezygnacja z niepodległości państwowej nie ulega wątpliwości. Dlatego też referendum byłoby konieczne również ze względów konstytucyjnych. Zgodnie bowiem z art. 4 polskiej konstytucji, władza zwierzchnia należy w Polsce do narodu. Do narodu jako ogółu obywateli, a nie do żadnego organu przedstawicielskiego. Wynika stąd, że żaden organ przedstawicielski - ani Sejm, ani Senat, ani prezydent - nie miał kompetencji do zawarcia traktatu, który powoduje zrzeczenie się niepodległości przez Polskę. Taką kompetencję miał tylko naród jako suweren, a naród wypowiada się poprzez referendum. Ale nasi przedstawiciele, to znaczy - Sejm i pan prezydent Lech Kaczyński, uniemożliwili narodowi wypowiedzenie się w tej sprawie. Sejm 1 kwietnia ub. roku upoważnił pana prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, no a teraz pan prezydent daje do zrozumienia, że go w imieniu Polski podpisze. Brak referendum ma swoje złe, ale ma też i dobrą stronę. Można bowiem podważyć legalność zarówno ustawy upoważniającej pana prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, jak i legalność samej ratyfikacji. Oczywiście obecnie żadna władza tego nie zrobi, ale - jak mówi przysłowie - „dłużej klasztora, niż przeora”, więc jeśli kiedyś władzę obejmą ludzie patrzący na interes narodowy poważnie, to można będzie do tej sprawy wrócić. Tymczasem, skoro przyjęcie przez Polskę traktatu lizbońskiego wydaje się kwestią najbliższych miesięcy, spróbujmy przyjrzeć się jego postanowieniom, by zorientować się, co nas w związku z tym czeka. Najważniejszym postanowieniem tego traktatu jest proklamowanie Unii Europejskiej jako nowego podmiotu prawa międzynarodowego, wyposażonego w osobowość prawną - a więc - nowego państwa. W takiej sytuacji rodzą się dwa pytania. Pierwsze - o status prawno-międzynarodowy państw uczestniczących dotąd we Wspólnotach Europejskich, a drugie - o suwerenność w ramach samej Unii Europejskiej. Jeśli chodzi o pytanie pierwsze, to sytuacja jest jasna; dotychczasowe państwa zrzekają się niepodległości na rzecz Unii Europejskiej. Niejasne jest tylko to, czy wszystkie państwa zrzekną się niepodległości z tym samym skutkiem, czy też jedne wyrzekną się jej naprawdę i definitywnie, podczas gdy inne wyrzekną się jej pozornie, pozostając politycznymi kierownikami Unii. Z samego traktatu lizbońskiego to nie wynika, ale przekonamy się, jak jest, kiedy wejdzie on w życie. Drugie pytanie, to pytanie o suwerenność w samej Unii, to znaczy - kto tam będzie rozkazywał, a kto słuchał. Nie ma bowiem państwa, w którym wszyscy rozkazują, a nikt nie słucha. W każdym państwie jest suweren, a więc ktoś, kto sam sobie wyznacza granice własnych uprawnień i kompetencji. Albo jest to wpisane w konstytucji, jak np. w naszej, gdzie suwerenem jest naród, albo objawia się w praktyce politycznej. Traktat lizboński zajmuje w tej sprawie bardzo oryginalne stanowisko w postaci tak zwanej zasady przekazania. Mówi ona, że Unia Europejska będzie dysponowała tylko takimi kompetencjami, jakie państwa członkowskie jej przekażą. Oznacza to, że w Unii suwerenność zostanie podzielona; Unia Europejska będzie suwerenna w zakresie kompetencji przekazanych jej przez państwa członkowskie, ale i one też całkiem suwerenności nie utracą, bo to one będą decydowały, jakie kompetencje przekazać, a jakich nie. Niestety ten obraz, chociaż bardzo oryginalny, nie jest prawdziwy. Zasada przekazania jest bowiem skutecznie podważona przez postanowienie traktatu lizbońskiego, że „państwa członkowskie ułatwiają wypełnianie przez Unię jej zadań i powstrzymują się od podejmowania wszelkich środków, które mogłyby zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii”. Z brzmienia tego zapisu wynika, że państwa członkowskie, na wezwanie władz Unii, będą musiały powstrzymać się od działań, nawet choćby leżały one w ich kompetencjach, jeśli tylko władze Unii uznają, że działania takie „mogłyby zagrażać” urzeczywistnieniu celów Unii. Na przykład; Polska sprzeciwia się legalizacji tzw. małżeństw jednopłciowych, chociaż Komisja Europejska twierdzi, że sprzeciwia się to co najmniej dwóm celom Unii: przeciwdziałaniu wykluczeniu społecznemu i zwalczaniu dyskryminacji. Po ratyfikacji traktatu lizbońskiego Polska już nie będzie mogła skutecznie sprzeciwić się legalizacji małżeństw jednopłciowych. Krótko mówiąc - ten skromny, ale bardzo ważny zapis oznacza, że tak naprawdę, w Unii Europejskiej suwerenność będzie przysługiwać władzom unijnym. Państwo członkowskie będzie mogło jednak z Unii wystąpić. W tym celu składa do Rady Europejskiej odpowiedni wniosek i rozpoczynają się negocjacje w celu ustalenia warunków wystąpienia tego państwa z Unii. Mamy więc dwie możliwości: albo negocjacje doprowadziły do porozumienia, albo nie. Ale powiedzmy, że doprowadziły. Wtedy porozumienie przedstawiane jest do zatwierdzenia Radzie i Parlamentowi. I znowu mamy dwie możliwości: albo zatwierdzą, albo nie. Ale powiedzmy, że zatwierdziły. Wtedy państwo z Unii występuje, jakby nigdy nic. Jeśli jednak negocjacje nie doprowadziły do porozumienia, albo jeśli nie zostałoby ono zatwierdzone, to takie państwo też może z Unii wystąpić, ale dopiero po dwóch latach. Po co te dwa lata? Wyjaśnia to pośrednio inny zapis traktatu lizbońskiego, tak zwana „klauzula solidarności”. Mówi ona, że w razie zagrożenia w jakimś państwie członkowskim instytucji demokratycznych, inne państwa mogą udzielić mu pomocy, również wojskowej. Jest to bardzo podobne do starej, poczciwej doktryny Breżniewa, z tą różnicą, że tam chodziło o socjalizm, a tu - o demokrację. Ale już bratnia pomoc jest podobna. No dobrze, ale skąd wiadomo, czy instytucje demokratyczne są zagrożone? Ano, najlepszym dowodem takiego zagrożenia może być wniosek o wystąpienie z Unii. A skąd można czerpać pewność, że zagrożenie zostało zlikwidowane? Ano stąd, że nowy rząd, utworzony na skutek bratniej pomocy, wniosek o wystąpienie z Unii wycofa. Po to właśnie potrzebne są te dwa lata. Deklaracja pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego pokazuje, iż podejrzenia, że partie polityczne w Polsce podzieliły się rolami, mogą być trafne. Platforma Obywatelska przyłączy Polskę do Unii Europejskiej pod hasłem modernizacji i europeizacji nadwiślańskich tubylców, podczas gdy Prawo i Sprawiedliwość oraz pan prezydent, zrobią to samo, tyle, że pod hasłem obrony interesu narodowego. Czy ta różnica wystarczy, żebyśmy zapomnieli o istocie rzeczy - czas pokaże. SM
Wstydzę się, że jestem Europejczykiem Rajd „Dakar” odbywa się w tym roku po obydwu stronach And - i był to bardzo dobry pomysł. Niestety: przy okazji na zachodnią półkulę przeszła euro-zaraza: bezpieczeństwo przede wszystkim! W związku z tym odwołano najciekawszy etap „Bo nie możemy zaryzykować, że ktoś zostałby bez pomocy na wysokości 4600 metrów”!!! W dobie, gdy każdy zawodnik ma przy sobie trzy niezależne systemy łączności, kierownictwo Rajdu ma pięć helikopterów... Cóż: jeśli kierują tym zajęcze skórki - to nie należało tego etapu w ogóle wyznaczać. Gdyby nagłe załamanie pogody... ale nie: pogoda była akurat znakomita.
Trzeba było widzieć miny rozczarowanych zawodników. Trenowali specjalnie do tego etapu w komorach podciśnienia, przygotowywali się, nastawili... Ech! Kiedyś Europejczycy podbijali świat - bo się nie bali. A to Kolumb odkrywał Amerykę (bez GPS!), a to Magellan opływał świat, a to Amundsen zdobywał bieguny, a to Hillary zdobywał Mt.Everest... Nasi przodkowie rządzili światem! My jesteśmy pośmiewiskiem. Wstydzę się, że jestem Europejczykiem. Dlaczego do tego doszło? Bo wprowadziliśmy d***krację. W d***kracji decyduje (tfu!): Większość. A (tfu!) Większość nie wie, co to Honor, co to Wielkość, co to Odwaga... Większość (tfu!) chce mieć pełny brzuch i BEZPIECZEŃSTWO. Holandia niby jest „królestwem”. W rzeczywistości rządzi tam (tfu!) Większość. I tam d***kratycznie przyznano odznaczenia tym „wojakom”, którzy pozwolili Serbom wymordować, powierzonych ich opiece, Bośniaków!! Wstydzę się, że jestem Europejczykiem.... Jeszcze w sprawie modlitwy „Pro perfidis Judæis” : {~M.Wr} twierdzi, nie bez słuszności, że wyroki sądów na Zamojszczyźnie nie zapadły za wzywanie do modlitwy - lub wzywanie by się za żydów NIE modlić - lecz za nazwanie ich „wiarołomnymi”. Wszelako nie jest to informacja o żydach - lecz informacja, że tak określił ich JŚw.Pius V (św. Jan Michał Ghislieri). {~M.Wr} informuje przy tym, że jemu nie przeszkadzałoby, gdyby muzułmanie modlili się o nawrócenie go na islam. Myślę, że mało komu to by to przeszkadzało. Informuję przy okazji Państwa, że np. mormoni modlą się za nas wszystkich - i jakoś z tego powodu nikt nie ma do nich pretensji. Ciekawostką jest natomiast, że rodzice żydowskich dzieci, oddawanych podczas okupacji na przechowanie rodzinom chrześcijańskim (lub wręcz do sierocińców klasztornych!) mieli potem pretensje, że dzieci te zostały ochrzczone!! Pomijając techniczny aspekt sprawy (zakonnice - i nie tylko zakonnice - nie lubią kłamać, a musiały zaświadczać, że są to dzieci chrześcijańskie; te dzieci musiały również znać pacierz - na wypadek kontroli!) nie potrafię zrozumieć problemu z punktu widzenia żyda. Co im przeszkadzało, że pokropiono dzieci wodą i powiedziano nad nimi kilka słów po łacinie?!? Gdyby czarownik plemienia Cooku N'a M'Uniu uratował moje dziecko kropiąc je krwią antylopy (na znak, że jest to Dziecko Upodobane Sobie Przez Złe M'Zimu) - to naprawdę nie miałbym o to pretensji, bo ja nie wierzę w Złe (ani w Dobre..) M'Zimu. Więc jeśli żydzi nie wierzą w bóstwo Chrystusa i ustanowione przezeń sakramenty...
Jest to naród zapewne nie „perfidny”, ale za to straszliwie zabobonny. Zapewne nie wiecie Państwo, że z tego samego powodu, dla którego szczęśliwi (bo i przeżyli, i odzyskali dzieci) żydowscy rodzice za rzecz straszną uznali ochrzczenie ich dzieci - Żydzi nie używają również w matematyce znaku + (bo przypomina krzyż, do którego przybito Jezusa z Nazaretu). 7 + 8 piszą: 8 ⊥ 7 ... Kto nie wierzy, niech sprawdzi: Ostatnio jednak w Izraelu tropnęli się - i na uczelniach oraz w świeckich liceach zaczęli już pisać + Szkoda... Lubię regionalizmy! PS. Co do gazu: jest jeszcze zabawniej, niż przewidywałem. Szef GazPromu wezwał Ukrainę, by przepuszczała rosyjski gaz, szef NaftoHazu wezwał Rosję, by dostarczyła wreszcie gaz do tranzytu... Gdzie kucharek sześć, tam nie ma nawet gazu do gotowania.
A awaria DSL TP S.A. trwa. Podobno dobiega kresu. JKM
Kolumb, Obama - i d***kracja Niektórzy z Państwa źle rozumieją problem, który wczoraj poruszyłem. Kolumb odkrył Amerykę (bez GPS!), Magellan opłynął świat (nie do końca, niestety), Amundsen zdobył bieguny, a Hillary zdobył Mt.Everest - nie dlatego, że oni byli odważniejsi, niż dzisiejsi ludzie. Dziś takie jednostki też są - proszę pooglądać „EXTREME SPORTS”. Oni tego dokonali, BO PRZEDTEM NIE ODBYWAŁY SIĘ D***KRATYCZNE GŁOSOWANIA NAD TYM, CZY WARTO ZDOBYWAĆ BIEGUNY, CHOMOLUNGMĘ, ODKRYWAĆ AMERYKĘ I OPŁYWAĆ ŚWIAT! Gdyby się odbyły, Większość (tfu!) na pewno by uznała, że nie warto - a te pieniądze, zamiast na niepewne i niebezpieczne wyprawy, należy przeznaczyć na walkę z alkoholizmem, biedą, ciemnotą, dewastacją środowiska... (...) ...zacofaniem. Właśnie przeczytałem informację, że p.Barack Hussein Obama zamierza okroić budżet NASA i dać za to więcej pieniędzy na edukację (tj. np. na wbijanie uczniom do głowy prop-agitek, że d***kracja jest wspaniałym ustrojem). Szczerze pisząc: ta reżymowa instytucja potwornie marnuje pieniądze podatników: Kongres USA zrobiłby lepiej likwidując NASA, zezwalając in blanco prywaciarzom na loty kosmiczne - i obiecując premie za wybudowanie bazy na Księżycu, na Marsie... Byłoby - lekko licząc - pięć razy taniej. I dwa razy szybciej. Wracając do Rajdu „Dakar”: Kolumbowie, Magellanowie i inni są nadal wśród nas. Zawodnicy chcieli jechać. To kierownictwo rajdu odwołało ten etap. Takie same dupki, jak te siedzące w Brukseli. Bo wychowani w tych samych szkołach. W tej samej anty-europejskiej ideologii. Trochę podobnej do ideologii założycieli SD (w 1937 roku). Tylko wtedy nikt nie myślał, że można aż tak głupio. PS. Parlament Europejski ostro potępił Izrael. Miałem rację? NB. sądząc po poczynaniach i „postępach” Cahalu w Ghazie Izraelici też zostali dotknięci euro-zarazą... JKM
16 stycznia 2009 Jak wyglądasz jak Goliat, uważaj na Dawida.. Niedawno zanotowano wspaniały rekord… Odnotowano go w miejscowości Partinico koło Palermo na Sycylii.. I wiecie państwo co się tam stało? Tamtejszy ratusz „ zatrudnia” 470 urzędników, co oznacza, że na 67 mieszkańców przypada 1 urzędnik(???). I jakoś to wszystko się trzyma.. I co z tego, że tylko za zmianę żarówek w ratuszu odpowiedzialnych jest- uwaga!- 18 pracowników departamentu konserwacji(!!!). No i nie wiedziałem, że jest departament konserwacji… W poprzedniej komunie u nas po prostu był „ Pan Janek”, który swoją złotą rączką naprawił to i owo.. A tam- w imię postępu- doszli już do departamentów… Ciekawe ilu „ pracowników” odpowiada za pilnowanie właściwej ilości papieru toaletowego.. i czy jest departament papieru toaletowego? W Gdańsku tymczasem powołano pierwszy w Polsce- uwaga!- zespół do zwalczania i przeciwdziałania nieprawidłowościom przy wykorzystywaniu pieniędzy z Unii Europejskiej(???). Chyba nie przypadkowo w Gdańsku, kolebce „ Solidarności” no i kolebce tych wszystkich tzw. liberałów.. Dla człowieka myślącego jest oczywistym, że system rozdawnictwa pieniędzy skonstruowany przez czerwonych komisarzy europejskich, jest ze swej natury korupcyjny, bo lepkie ręce urzędników, przykleją do siebie wszystko.. I dlatego te wielkie strumienie pieniędzy muszą płynąć przez wszystkie szczeble drabiny biurokratycznej Unii Europejskiej i zawsze coś się gdzież zaczepi.. Zamiast podjąć próbę likwidacji tego sposobu rozdawania pieniędzy, przedsiębiorczy biurokraci powołują kolejne szczeble drabiny biurokratycznej z wysokości której będzie można zarobić kolejne parę groszy.. No i będą kolejne etaty, bo nikt jeszcze nie zbudował porządnego i stabilnego socjalizmu bez dużej ilości etatów.. Jak już pokryją całą Polskę zespołami do zwalczania i przeciwdziałania nieprawidłowościom przy wykorzystaniu pieniędzy z Unii Europejskiej to przystąpią do budowy zespołów do zwalczania i przeciwdziałania nieprawidłowościom przy sprawdzaniu nieprawidłowości w zespołach dotyczących nieprawidłowości przy wykorzystaniu pieniędzy z Unii Europejskiej. Na zasadzie rozbioru analitycznego budowy dzidy, która jak wiadomo składa się z: przeddzidzia, śróddzidzia i zadzidzia… A przeddzidzie kolejno składa się z przeddzidzia przeddzidzia, przeddzidzia śróddzidzia i przeddzidzia zadzidzia…Oczywiście rzecz dotycz dzidy tradycyjnej, bo nie mam pojęcia z czego składa się dziada współczesna- ta postępowa.. Być może wkrótce postępowcy nas oświecą. Odpowiadam od razu: roboty w sprawie zwalczania i przeciwdziałania socjalizmowi będzie w bród, a nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby zlikwidować socjalizm… No i w Gdańsku bardzo mocna jest Platforma Obywatelska, czyli „liberałowie” po polsku, czyli „Socjalizm- nie, ale wypaczenia tak”.. NO i na tych wypaczeniach należy skoncentrować uwagę widza, bo o etach nie będzie się wspominać.. Etaty podatników nie kosztują nic, albo prawie nic- więc naprawdę nie warto wspominać. Natomiast wiceminister gospodarki, pan Adam Szejnfeld z Platformy Obywatelskiej, zastępujący pana Waldemara Pawlaka z Polskiego Stronnictwa Ludowego w tej niepotrzebnej w gospodarce wolnorynkowej instytucji- ma pomysł na nasze bezpieczeństwo energetyczne.. Będzie budował gazoport, magazyny, kopalnie gazu, całą infrastrukturę socjalizmu bezpieczeństwa.. i twierdzi, że „ rząd kontroluje sytuację”..
W tym celu zamierza powołać zespół ds. bezpieczeństwa energetycznego(???), a zespół ten z pewnością zadba, tak jak będzie umiał najlepiej o nasze bezpieczeństwo energetyczne , w ramach ogólnego bezpieczeństwa energetycznego całej Unii Europejskiej.. Bo nie wystarczy jak nasze bezpieczeństwo energetyczne będzie gwarantował pan Adam Szejnfeld z panem Waldemarem Pawlakiem pospołu i nie wystarczy , że nasze bezpieczeństwo energetyczne będzie gwarantowało nasze państwo, czyli my sami swoimi pieniędzmi… Nasze bezpieczeństwo energetyczne będzie gwarantowała cała Unia Europejska? A jak ta Unia Europejska zbankrutuje? To nie będzie ci żal panów Szejnfelda i Pawlaka? Mnie nawet nie będzie żal jak zbankrutuje cały ten socjalizm europejski..! Same magazyny , nas podatników będą kosztowały 18 miliardów złotych(????), kopalnia gazu 1,2 miliarda… A ile ten cały gazoport? Połowę rozkradną, druga połowa się zmarnuje, a reszta niczemu służyć nie będzie.. Szczególnie w magazynach państwowych, w których rząd” liberalny” utopi 18 miliardów.. Nie wiem jeszcze dokładnie ile będzie kosztował gazoport państwowy, ale z pewnością coś około 20 miliardów złotych… Budowa socjalizmu idzie gładko i bez żadnych specjalnych przeszkód.. Potrzebne są tylko pieniądze w rękach biurokracji.. Bo socjalizm bez naszych pieniędzy, nie jest nic wart , no i nie będzie socjalizmem.. .. A jak tu budować kapitalizm, jak socjaliści europejscy budują socjalizm a zwalczają wszelkimi sposobami kapitalizm, niszcząc i ograniczając prywatną własność przepisami i rozporządzeniami..? No i podatkami! Bo decydentom nie przyjdzie do głowy, żeby w sprawie gazu zrobić wolny rynek gazu, podmiotom prywatnym pozwolić budować gazoporty i magazyny za swoje pieniądze i nie mieszać nas do tego jako podatników, a na wolnym rynku gazu ustabilizuje się cena rynkowa gazu, będzie najtaniej… A wojsko może sobie zawsze zgromadzić potrzebną mu ilość gazu, benzyny, ropy czy innych nośników energii… Wtedy dopiero mielibyśmy bezpieczeństwo energetyczne zapewnione.. Ale na pewno go nie będzie przy jednej rurze ze Wschodu..- to dla mnie oczywiste! Zawsze polityka weźmie górę, nad sprawami energetycznymi.. W kapitalizmie liczy się zysk- w socjalizmie władza rad! Tak jak Ministerstwo Zdrowia, pod batutą pani Ewy Kopacz z Platformy Obywatelskiej będzie decydować centralnie o cenach leków refundowanych.. Wprowadzą wszędzie jednakowe- urzędowe.. Będzie jak w tamtej komunie.. Urzędowe, komercyjne i „czarnorynkowe”… Te czarnorynkowe będą zwalczać administracyjnie, do tego będzie potrzebna Centralna Komisja Nadzwyczajna do Zwalczania Nieprawidłowych Cen Leków Refundowanych i ….Sabotażu.. na odcinku bezpieczeństwa naszego zdrowia..
Bo nie da się zlikwidować listy leków refundowanych, przepuszczania tych miliardów złotych przez ręce urzędników i zrobienia elementarnego rynku… Tylko wszystkim musi zarządzać niewidzialna ręka urzędników, którzy lepiąc różne swoje sprawy, rżną głupa, mając nas za kompletnych idiotów.. Reformę trzeba zacząć od likwidacji listy leków refundowanych i zaprzestania myślenia o ustalaniu sztywnych cen, w tym urzędowych… Nich spróbują sztywno ustawić zawieszenie w samochodzie, bez resorów, bez sprężyn, bez teleskopów… Daleko nim nie zajadą! Tak jak w gospodarce! Wolność gospodarowania i nieustalania cen jest odwrotnie proporcjonalna do potencjalnego dobrobytu.. Urzędnicy nas tego dobrobytu na co dzień pozbawiają.. I jeszcze mówią, że to dla naszego dobra.. Dobra ich mać!
WJR
Najnowszy Testament Czyżby zbliżały się czasy ostateczne? Nigdy nic nie wiadomo, więc równie dobrze mogą się zbliżać, jak się i nie zbliżać. Zresztą - jeśli nawet się nie zbliżają, to przecież tak czy owak się zbliżają, o czym nieubłaganie świadczą znaki. Nie chodzi nawet o operację pokojową, jaką miłujący pokój Izrael przeprowadza w strefie Gazy. Wykonując swe naturalne prawo do obrony rozpoczął bombardowanie strefy Gazy, w której ukrywają się terroryści z Hamasu, dla większej perfidii poprzebierani za głupich cywilów, a zwłaszcza - za kobiety i dzieci. Chodzi oczywiście o bombardowanie miłością, której perfidni terroryści nie mogą wytrzymać i aż umierają z tego. Dobrze im tak, bo jakże można naruszać święte prawo Izraela do obrony? Unicestwianie takich zuchwalców to rzecz zwyczajna, a nie żaden znak, zapowiadający czasy ostateczne. Kto wie, czy Żydzi nie chcą tylko pokazać w ten sposób Amerykanom, że ich Barak jest lepszy od Baracka amerykańskiego, a skoro tak, to niechże Barack słucha się Baraka. Zapowiedzią czasów ostatecznych może być coś zupełnie innego. Mam na myśli publikację red. Adama Michnika w „Gazecie Wyborczej”, „Liberalny inteligent i wiatr dziejów”, która z pozoru jest rodzajem polemiki z artykułem Rafała Kalukina, ale tak naprawdę - może być początkiem testamentu Adama Michnika, czyli Najnowszego Testamentu. Michnik pisze ten Najnowszy Testament z całą powagą ale właśnie dlatego nabiera on charakteru kabotyńskiego, niczym jakaś karykatura „Listów starego diabła do młodego”. „Moja formacja schodzi ze sceny” - zaczyna patetycznie. Chodzi oczywiście o Unię Wolności, która „była partią etosu opozycji demokratycznej z lat dyktatury. Cechą tego etosu był moralizm, czyli przekonanie o własnej przyzwoitości (...) brak zdolności do krętactwa, manipulacji, intrygi”. Już mniejsza o ów zachwalany „brak zdolności do krętactwa, manipulacji i intrygi” u formacji, która wykorzystała stan wojenny, by wspólnie z razwiedką, chociaż przy pozorach nieprzejednanej wrogości wobec komuny, doprowadzić do całkowitego wymazania ze społecznej pamięci faktu wyłonienia jesienią 1981 roku niezależnej od komunistów politycznej reprezentacji narodu i podstawienia mu zupełnie nowej reprezentacji do zatwierdzenia w „kontraktowych” wyborach 4 czerwca 1989 roku. Michnik, który był jednym z głównych wykonawców tej intrygi, nie może przecież o tym nie wiedzieć, więc jeśli dzisiaj wypisuje takie rzeczy z komicznym patosem, to albo dlatego, że naprawdę uwierzył we własną propagandę, albo pracowicie wykonuje zadanie pod nowy „etap”, dla którego trzeba opracować nowe „legendy” i „mądrości”.
Ale mniejsza, powiadam, o to, bo ciekawsza jest definicja „moralizmu” Unii Wolności, czyli „liberalnych inteligentów”. Moralizmu, czyli „przekonania o własnej przyzwoitości”. Skąd oficerowie Informacji Wojskowej, ubowcy, stalinowscy działacze, marksistowscy cadykowie, aparatczycy i absolwenci TPD-owskich chederów, a więc tak zwana „lewica laicka” czerpała to niezachwiane przekonanie o własnej przyzwoitości? Czy przypadkiem nie z tego samego powodu, dla którego „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”? Jeśli bowiem - jak poucza Michnik Kalukina - „Geremek był symbolem liberalnej inteligencji” - to wypada zapytać - od kiedy? Czy od początku, to znaczy - kiedy w latach 40-tych i 50-tych był politrukiem postawionym na uniwersyteckim odcinku frontu ideologicznego, czy potem, kiedy partia z zemsty skierowała do na placówkę do Paryża, czy może od momentu nawrócenia na demokrację, kiedy to w 1968 roku doszło do nieporozumienia w klubie gangsterów? Michnik najwyraźniej tych pytań woli uniknąć, bo epokę „ukąszeń heglowskich” przeskakuje jednym susem: „W 1935 r. Tadeusz Kotarbiński napisał, że liberalizm odstawiono na boczny tor. Minęło siedem dziesięcioleci, a wartości liberalnej demokracji wciąż lśnią”. No proszę: „siedem dziesięcioleci” niezachwianej przyzwoitości w służbie liberalnej demokracji! No a co ze Stalinem? Co z Bierutem? Z Bermanem, czy Hilarym Mincem? Któż to wtedy wyśpiewywał „wszyscyśmy syny Stalina i Stalina córki” - ku większej chwale „liberalnej demokracji” - bo czegóż by innego, nieprawdaż? W jaki sposób w tamtych czasach, a i potem jeden przyzwoity wyczuwał drugiego przyzwoitego? Nie ma innego wyjścia, jak tylko przyjąć, że po zapachu. Do tego trzeba mieć co prawda specjalnego nosa, no ale również i pod tym względem wszystko się zgadza. Ale nie mówi się o sznurze w domu wisielca i Michnik dobrze o tym wie, kiedy w swym Najnowszym Testamencie proponuje Kalukinowi diagnozę sformułowaną przez Janusza Andermana w książce „To wszystko”. Andermanowi sytuacja się nie podoba, głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, Solidarność przejęła rolę spełnianą od dziesięcioleci przez partię komunistyczną, a po drugie - „potem na arenę wkroczył Kościół”. I żeby tylko „wkroczył” - ale gdzie tam! Rozparł się „na stęchłych piernatach najgorszych tradycji przedwojennej prawicy” i w rezultacie „garstka światłych księży jest zagłuszana”, zaś „prosty ksiądz, czy tępy mnich mogą bezkarnie zelżyć arcybiskupa, a nawet kardynała”! Znaczy - po staremu najgorszy jest Kościół, bo Solidarność” udało się przerobić jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych. I kto to widział, żeby tak arcybiskupa, a nawet kardynała... Co tu dużo gadać, toż to Sodoma i Gomora! Najwyższy czas, by zagrożonym arcybiskupom i kardynałom, nie mówiąc już o „światłych księżach” udzielił ktoś bratniej pomocy. A któż zrobi to lepiej, jeśli nie „liberalna inteligencja” przy pomocy swojej niezawodnej i przyzwoitej partii, która tylko musi w tym celu zostać wydobyta z marginalizacji. Oj, wygląda na to, ze redaktor Michnik tylko się tak z redaktorem Kalukinem przekomarza, pisząc, ze jego „formacja” schodzi ze sceny. Dopóki formacja jest na scenie, to nigdy nie wiadomo, czy schodzi, czy dopiero wchodzi, zwłaszcza w sytuacji, gdy premier Tusk zapowiada wielkie igrzyska w związku z 20 rocznicą kontraktowych wyborów 4 czerwca 1989 roku. Mają przyjechać wszyscy prezydenci, żeby razem z nami świętować wielkie zwycięstwo narodu polskiego. Jak bowiem wiadomo, naród polski pokonał wtedy komunizm, a najlepszym tego dowodem i zarazem symbolem zwycięstwa był wybór przywódcy owych pokonanych komunistów, generała Jaruzelskiego na prezydenta wolnej Polski. Jęczy on teraz pod ciężarem oszczerczych ataków, ale tylko patrzeć, jak nadejdzie kres jego męczeństwa. Oto do zwarcia szeregów wzywa Napierniczak, wysuwając znane hasła jednolitofrontowe. Czy to nie jest moment by wyjść z marginalizacji? Czyż sam Chorąży Pokoju nie stręczył jednolitego frontu w obronie zagrożonego porządku demokratycznego? Więc kiedy w Najnowszym Testamencie Adama Michnika czytamy identyczną przestrogę pod adresem red. Kalukina, że „zagrożenie porządku demokratycznego nie minęło i nigdy nie minie”, to nabieramy pewności, że z tym schodzeniem ze sceny to tylko takie żarty, że żadne „czasy ostateczne” się nie zbliżają, że zbliża się tylko nowy etap i na ten nowy etap redaktor Michnik przygotował swoim wyznawcom porcję nowych mądrości. SM
Rachunek sumienia w karnawale Wprawdzie dopiero rozpoczął się karnawał i Jerzy Owsiak uruchomił frajerwerki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, więc to nie pora na rachunek sumienia. Na rachunek sumienia lepszy byłby raczej początek Wielkiego Postu, niż karnawału, ale do Wielkiego Postu jeszcze daleko i do tego czasu na pewno narobimy sporo nowych głupstw, więc teraz warto zrobić sobie rachunek sumienia z dotychczasowych. Po czym można ocenić kondycję moralną ludzi i kondycję moralną społeczeństwa? To zależy od punktu widzenia i przyjętych kryteriów moralnych. Co innego znaczy moralność na przykład dla pani posłanki Joanny Senyszyn, a co innego - na przykład dla Matki Teresy z Kalkuty. Dlatego właśnie warto poszukać kryteriów, na które - z uwagi na ich oczywistość - zgodzi się każdy normalny człowiek. Nienormalnych bowiem nie ma co pytać, bo wiadomo, że niczego mądrego nam nie powiedzą. Kiedy tak się zastanawiam. Jakie to może być kryterium oceny kondycji moralnej pojedynczych ludzi i całych społeczności, to dochodzę do wniosku, że można uznać za nie stosunek do własnego potomstwa. Kiedy byłem we Francji, zauważyłem, że żyją tam obok siebie dwa narody francuskie. Przynależność do jednego lub drugiego narodu nie zależała - jak się przekonałem - ani od poziomu wykształcenia, ani od zamożności, ani od pozycji społecznej, tylko - od stosunku do dzieci. Ludzie pochodzący z rodzin, w których rodzice przywiązywali wagę do wychowania dzieci, należeli raczej do pierwszego narodu. Ludzie wywodzący się z rodzin nie przywiązujących do tego wagi - raczej do narodu drugiego. Rozróżnienie kto jest kim, było łatwe zwłaszcza dla cudzoziemca. Przedstawiciele pierwszego narodu francuskiego mówili w sposób zrozumiały, podczas gdy przedstawiciele drugiego - porozumiewali się między sobą niezrozumiałymi dla cudzoziemca beknięciami. Co ciekawe - oni te beknięcia rozumieli, ale z drugiej strony jest oczywiste, że przy pomocy takich beknięć można przekazać bardzo ubogie w treści komunikaty: dobrze mi - niedobrze mi, chodź tu - odsuń się - i tym podobne. Krótko mówiąc, przynależność do drugiego narodu francuskiego wynikała z różnego stopnia umysłowego upośledzenia. Warto podkreślić, że reprezentanci drugiego narodu francuskiego często legitymowali się nawet wysokim wykształceniem, ale co z tego, kiedy barbarzyństwo wyłaziło z nich przez wszystkie otwory ciała? Dlatego każdy moment jest dobry, by zrobić rachunek sumienia ze stosunku do własnych dzieci. Czy uważamy je za własne, czy może - za państwowe? Jeśli za własne - to dlaczego pozwalamy, żeby bandy drapichrustów, których w najlepszym razie przypadek, a w gorszym - podejrzana siuchta wyniosła do rozmaitych dygnitarstw, odbierały nam własne dzieci, żeby pod pretekstem edukacji ukształtować je na własny obraz i podobieństwo? Mówię oczywiście o projektach porywania do tzw. zerówek już sześciolatków. Dlaczego pozwalamy, by międzynarodowa łobuzeria, która poprzez Unię Europejską przechwytuje władzę nad narodami Europy, nastawiała nasze dzieci przeciwko nam, stawiając nas w roli przestępców i „toksycznych rodziców”, kiedy próbujemy egzekwować władzę rodzicielską? Cóż mamy cenniejszego, niż własne dzieci? Nic. Dlaczego zatem lekkomyślnie powierzamy to, co najcenniejsze, ludziom obcym, w dodatku takim, których moralne kwalifikacje są często poniżej krytyki? Co z nas za ludzie, co z nas za społeczeństwo, że pozwalamy sobą tak poniewierać? SM
Ogon wywija psem Nie wierzę nie zdementowanym informacjom prasowym - mawiał rosyjski minister spraw zagranicznych, książę Gorczakow. Jak wiadomo, premier Olmert miał zadzwonić do prezydenta Busha, by ten zakazał Kondolizie głosować za rezolucją ONZ wzywającą do wycofania wojsk izraelskich ze Sterfy Gazy. Prezydent Bush, wywołany z prezydium jakiegoś spotkania w Filadelfii tłumaczył, że nie zna tego dokumentu i w ogóle nie wie, o co chodzi, ale premier Olmert był nieubłagany i rozkaz powtórzył. W tej sytuacji amerykański prezydent polecenie wykonał i w rezultacie Kondoliza w wielkiej konfuzji wstrzymała się od głosu, chociaż nie tylko uczestniczyła w przygotowaniu tej rezolucji, ale nawet zabiegała o jej poparcie. Była to wiadomość tak szokująca, że aż niewiarygodna. Całe szczęście, że właśnie została energicznie zdementowana, dzieki czemu mamy pewność, że to wszystko prawda. Dementi jest zresztą całkowicie zrozumiałe; jakiż obciach! Na dodatek złowrogi Osama Bin Laden zmartwychwstał, a prezydent-elekt Barack Obama jest już dokładnie obstawiony, więc nie jest wykluczone, że realizując swoje święte prawo do obrony, Izrael podpali świat.
SM
Wodowanie - i brak wodowania Media amerykańskie i światowe na pierwszy plan wybijają wodowanie „Airbusa 320” w zimnej rzece Hudson - i podkreślają spokój, umiejętności i opanowanie pilota, p. kpt. Chesleya Sullenberga, który posadziwszy samolot na wodzie dopilnował ewakuacji wszystkich pasażerów i - choć woda dochodziła już do okien, dwa razy obszedł całą kabinę, by sprawdzić, czy już wszyscy opuścili samolot. Piloci myśliwców to jednak klasa! Mnie jednak nieustannie staje przed oczyma wyobraźni katastrofa Iła-62M „Tadeusz Kościuszko” 9 maja 1987 - największa zresztą katastrofa lotnicza w Polsce. Spowodowana przez brak wyobraźni.
Ił „Tadeusz Kościuszko” wystartował z Okęcia - i leciał na północ. Gdy stwierdzono awarię dolatywał prawie do Grudziądza. Nie lądował w Gdańsku ani w Modlinie „z braku dostatecznej liczby wozów strażackich” (podobno - w co nie bardzo wierzę - nie chciał tego kapitan, śp.Zygmunt Pawlaczyk; chciałbym przesłuchać taśmy z rozmowami z ziemią!) - i samolot niemal pozbawiony sterowności skierowano z powrotem do Warszawy, którą kazano mu w dodatku oblecieć od południa, by nie stwarzać zagrożenia w najgęściej zamieszkanych rejonach. Do lotniska zabrakło 6 km. Ja chyba o tym już tu wspominałem - i piszę o tym co jakiś czas, gdyż było to moje głębokie przeżycie: dramat bezsilności. Wydzwaniałem wtedy na Okęcie, domagając się połączenia ze sztabem awaryjnym - lub przynajmniej, by telefonistki przekazały mu sugestię, by wodować w Zatoce Gdańskiej: woda ciepła, dwa metry głębokości - nikomu by się nic nie stało. Gaśnica naturalna... Myślę, że rutyniarze „wiedzący”, że samolot powinien lądować na lotnisku, z asystą wozów z gaśnicami proszkowymi itd. - potraktowali to jak bredzenie wariata. Zginęły 183 osoby. Długo potem śniło mi się to po nocach. Zastanawiałem się: co mogłem jeszcze zrobić? Czy „fachowcom” nic się nie śni? W każdym razie: p. kpt. Chesley Sullenberg miał szczęście: w Nowym Jorku nie zdążył się zebrać żaden sztab fachowców, by Mu coś doradzić - albo i nakazać.. JKM
17 stycznia 2009 Zdecydowanie, wielkość obrazy mierzy się godnością obrażonego.... Ktoś zadał sobie trud i policzył szacunkowo, ile samochodów w Polsce posiada na stanie biurokracja wszelkich szczebli, poziomów i pionów, we wszystkich tzw. resortach, w samorządach i Bóg jedyny raczy wiedzieć gdzie jeszcze… I wiecie państwo ile mu wyszło? 50 000 (!!!!????). Nie , nie to nie jest numer mojego bloga, on ma numer COOO50 i trzeba głosować na 7144; bardzo serdecznie dziękuję, ale dzięki wam jestem już trzeci…po Stanisławie Michalkiewiczu… Proszę nie ustawać w wysyłaniu esm-sów.. Może znajomi też chcą poczytać co jest u mnie napisane… Wyłącznie okrutna prawda! Znajomi do mnie dzwonili i okazało się, że niektórym nie wchodzi ten numer.. Należy próbować przez „ zero” lub przez „O”.. Proszę o mobilizację… Lewactwo jeszcze śpi.. Nie ukrywam, że pasowałoby… Michalkiwicz pierwszy, a ja tuż za nim… Czy państwo sobie wyobrażacie 50 000 samochodów zestawionych w jednym miejscu, na jednym placu z jednym kierowcą w środku, opłatą OC, zakupem benzyny, naprawami, przeglądami, kosztami zakupów???? Toż to jest krocie, to są góry pieniędzy, które biurokracja- przy pomocy sejmowych przegłosowywaczy- marnuje, a i tak ciągle im mało i mało… Taka jej natura! Nie chce mi się liczyć, ale będzie tego kilka miliardów złotych..! Przypomina mi się przypowieść o bobrze i skorpionie, gdy skorpion poprosił bobra , żeby go wziął na plecy i przewiózł na drugą stronę rzeki… Bóbr się opierał, że ten go ukąsi i obaj utoną, ale w końcu dał się przekonać i wziął go na plecy… Na środku rzeki skorpion go ukąsił i powiedział…” Tak , tak miałeś rację! Ale taka moja natura!”Naturą biurokracji jest gnębienie poddanych demokratycznych, wszak żyjemy w demokracji i niech się nikt nie dziwi, że podatki rosną, kontrole i system wyrywania od nas pieniędzy pęcznieje, bo niby skąd biurokracja miałaby wziąć pieniądze na trwonienie, marnotrawstwo, wygodne życie i życie na nasza koszt? I zobaczcie państwo na co dzień, ilu funkcjonariuszy państwowych pracuje nad tym , żeby nas obskubać z pieniędzy… Strażnicy miejscy, drogówka rozbudowana do granic nie przyzwoitości( a gdzie kryminalna?), Inspekcja Samochodowa, Sanepid, urzędy skarbowe, ZUS- to na ulicy.. a ile zezwoleń potrzeba, żeby dostać na cokolwiek zezwolenie.. Ktoś już podał liczbę 400 koncesji- jakich wymaga, według socjalistycznej biurokracji- nasze życie? Biurokracja nie tworzy ani złotówki dochodu państwa! Ona tylko przejada i marnotrawi! I dlatego potrzebuje gór pieniędzy!!!! Są tylko dwa główne ustroje na świecie… Demokracja lub monarchia… Przyjmując sposób wyłaniania władzy.. Jedna władza pochodzi od Boga, a druga od ludu.. I niech mnie ktoś przekona, że chrześcijański król zakupiłby sobie na swój dwór 50 000 powozów z stangretami- bo ubezpieczeń przymusowych wtedy nie było, żadnego OC czy AC? No i te chmary dworzan demokratycznych liczonych w milionach.. I czy oni zniknęli odkąd demokratyczny Lud został królem i ma Prawa Człowieka? Bo wcześniej - nie miał i jakoś żył? Bo podlegał prawom Bożym, a nie wydumanym ludzkim! Zresztą realizacji i tych ludzkich, musi się z całą determinacją upominać na co dzień.. U tych, którzy mu je dali! I na przykład znowu w mediach bębnią o dobrodziejstwach płynących z zaszczepiania się.. Lobby szczepionkowe musi być bardzo mocne! Mają sowich ludzi- lekarzy w przekonywaniu, że jedynie szczepienie się może zapobiec chorobie np. grypie.. (???) A niby dlaczego i skąd to wiadomo, na jaki rodzaj grypy zapadniemy, jeśli w tym czasie oczywiście- nie nastąpi mutacja bakterii? Może być nawet 300, a może i czterysta rodzajów grypy? To przeciwko którym z nich jest szczepionka? Dobrze, że nie ma jeszcze obowiązkowego szczepienia - bo dopiero byłoby galimatias? Ilu dzieciaków rozchorowało się na skutek wprowadzanie do organizmu zarazków grypy… Lenin ten sposób serwowania informacji nazwał” organizatorską rolą prasy”.. I to jest właśnie organizatorska rola radia i telewizji.. Nie miał wtedy telewizji i radia..
Bo już na przykład Goebbels miał radio.. I jaki wpływ potrafił osiągnąć na umysły ludzkie? Jak potrafił skołować miliony Niemców? A potem wygubić miliony ludzi, a przy tym kilkanaście milionów Niemców.. Napoleon przy nim to nic… Wygubił jedynie 5 milionów Francuzów.. Też nie miał radia ani telewizji.. A w tym czasie Ribbentrop grał z Hitlerem w karty w „ Wilczym Szańcu” gdzie powiedział:” Bóg nie pozwala ludziom zaglądać sobie w karty”… Ale w ludzie umysły pozwala? Dlaczego piszę o szczepionkach? Bo pan Marek Twardowski, nie ten z Księżyca, tylko z Ministerstwa Zdrowia, podwładny pani Ewy Kopacz z Platformy Obywatelskiej będzie rozdawał „ darmowe” szczepionki na pneumokoki(???). Podobno te bakterie wywołują wiele groźnych chorób m..in zapalenie opon mózgowych i sepsę..(???)Program szczepień ma ruszyć wkrótce.. Oczywiście- jak każdy rządowy program niczego nie wnoszący- będzie nie darmowy, lecz kosztowny - i to bardzo.!. No bo ile może kosztować rozdanie szczepionek dzieciom poniżej dwóch lat? I ile tych dzieci jest? A szczepionki trzeba przecież kupić od jakiejś firmy farmaceutycznej, której produkcja znajduje się na przykład na rządowej liście leków refundowanych.. No i można zwiększyć wiek dzieci, którym taka szczepiona by się przydała.. na przykład do lat pięciu! A jak sprzedaż będzie za mała w stosunku do kosztów bytności na liście leków refundowanych, to podniesie się wiek dzieci do zaszczepienia do 10 lat.. No ale wtedy może powstać problem zapalania opon mózgowych.. Ale i na to jest rada! Nie potrzeba podnosić wieku dzieci do zaszczepienia, lecz wystarczy wypromować nową szczepionkę, ale ta też musi być na rządowej liście leków zafundowanych, pardon refundowanych, bo przecież wszyscy podatnicy muszą zapłacić za te' darmowe” szczepionki, nawet ci, którzy nie mają dzieci w wieku do zaszczepienia. I nie wiadomo, czy te szczepionki są w ogóle dzieciom potrzebne , czy nie.. Lobby producentów szczepionek oczywiście twierdzi, że są potrzebne, ale czy możemy im wierzyć?. No i demokratyczny rząd zrobi sobie publicty… Powoła na posiedzeniu jakimiś niezwykle jawnym Narodowy Program Leczenia Sepsy i Zapalenia Opon Mózgowych, tak jak powołał do życia Narodowy Program Walki z Stwardnieniem Rozsianym.. Oczywiście od tych kolektywnych programów nikomu się nie poprawi , oprócz firm, które dysponują programem, pardon produkcją, której nie można sprzedać na wielką skalę, tylko wtedy, gdy wystarczająco nastraszy się potencjalnych klientów, czyli pacjentów szpitali psychiatrycznych, pardon … Ale niedługo wszyscy dokumentnie zgłupiejemy od tych nonsensów codziennych, od tych programów, od tych wariactw gminnych, mimo, że ministerialnych.. I żeby czasami nie uchwalili, tak jak Sejm przed wojną ustawy „ o ochronie czci marszałka Józefa Piłsudskiego”, na mocy której obrażanie marszałka było równoważne z obrażaniem narodu polskiego(????) Mówienie źle o ministrze może być przecież równoważne z obrażaniem narodu polskiego.. I niech nikt z czytelników nie pisze mi, że Narodowy Program Leczenia Sepsy i Zapalenia Opon Mózgowych już jest! Jeżeli jest- to z pewnością nie działa! A skąd wiem? Bo widać to po podejmowanych decyzjach na najwyższych szczeblach…. Mamy jeszcze czas do czwartku.. a Narodowego Programu Posyłania ESM-ów jeszcze na pewno nie ma.. Tego mi nikt nie wmówi! WJR
8 lat na równi pochyłej „Nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy - ze swego rozumu” - zauważył Franciszek ks. de La Rochefoucauld. Do kogóż lepiej pasuje to spostrzeżenie, jeśli nie do prezydenta Stanów Zjednoczonych Jerzego Busha juniora, który po 8 latach właśnie kończy swoją karierę? W pożegnalnym przemówieniu prezydent zaprezentował dobre samopoczucie, chociaż dał też do zrozumienia, że fortuna nie zawsze mu sprzyjała. Kiedy obejmował swój urząd po raz pierwszy, wydawało się, że Stany Zjednoczone podejmą wobec Europy aktywną politykę. I rzeczywiście - wkrótce Kondoliza Rice ofuknęła Komisję Europejską za mentorski ton w sprawie kary śmierci, zaś podpisanie przez 8 europejskich krajów , w tym również Polski, czegoś w rodzaju deklaracji lojalności wobec USA wskazywało na charakter tej aktywnej polityki. Cała ósemka lojalnych leżała bowiem na obrzeżach „Festung Europa”, która w ten sposób znajdowała się w okrążeniu. W ramach takiej polityki Polska nie byłaby skazana na konieczności wynikające z porozumienia „strategicznych partnerów”, tylko mogłaby odegrać własną rolę, naturalnie po uprzednim wyeliminowaniu ze struktur państwa agentury państw trzecich. Wskazywał na to również artykuł Jana Nowaka Jeziorańskiego, który w „Rzeczpospolitej” („Czy NATO jest zagrożone?”) stwierdził m.in., że państwa europejskie „ze Stanami Zjednoczonymi na czele” powinny stwierdzić, że obecna formuła Unii Europejskiej jest propozycją „nie do przyjęcia”. Wprawdzie chodziło mu niby tylko o tworzenie europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, ale gołym okiem widać było, że może to być propozycja powrotu do Heksagonale, tyle, że w wydaniu uzupełnionym (ze Stanami Zjednoczonymi na czele), przez co poprawionym. Niestety - 11 września 2001 roku położył tym nadziejom kres, zmieniając polityczne priorytety Ameryki. Było wprawdzie oczywiste, że atak na Amerykę nie może pozostać bezkarny i ze względów prestiżowych i, że tak powiem - pedagogicznych. I wszyscy to rozumieli, zgadzając się na pokazową dewastację Afganistanu, który złowrogi Osama bin Laden taktownie wybrał sobie na miejsce swego ukrycia, bo wiadomo było, że Ameryka musi sobie gdzieś odreagować. Natomiast skierowanie amerykańskich priorytetów politycznych na „walkę z terroryzmem” doprowadziło po pierwsze - do uwikłania Stanów Zjednoczonych w wojny w Iraku i Afganistanie, po drugie - do utraty przez nie pozycji światowego hegemona, która w początkach lat 90-tych, zwłaszcza po rozwiązaniu ZSRR, wydawała się oczywista i pewna, wreszcie - po trzecie do gwałtownego powiększenia amerykańskiego długu publicznego, który jesienią ubiegłego roku przekroczył 10 bilionów (po amerykańsku - trylionów) dolarów. Wprawdzie i prezydent Ronald Reagan też wydatnie powiększył amerykański dług publiczny, ale w tym przypadku efekty były dla każdego widoczne: zazbrojenie Związku Sowieckiego na śmierć, likwidacja światowego systemu komunistycznego i wyparcie z Ameryki Środkowej komunistycznej partyzantki. Tymczasem jedynym jak dotąd efektem „walki z terroryzmem”, oprócz podwojenia przez prezydenta Busha długu publicznego, jest zdyskredytowanie Stanów Zjednoczonych, jako przywódcy wolnego świata. Prezydent Bush udowodnił światu, że USA mogą wprawdzie zdewastować każde państwo, ale z niczyją wolnością nie musi to mieć nic wspólnego. Również z wolnością w samej Ameryce, która na skutek „wojny z terroryzmem” i utworzenia Homeland Security, który pod przewodem Michała Chertoffa, rozszerzając swoją kontrolę nad coraz to nowymi dziedzinami życia, spycha kraj w stronę totalniactwa. W rezultacie możliwy stał się gigantyczny rabunek amerykańskich podatników pod pretekstem walki z wszechświatowym kryzysem finansowym. Świat przekonuje się, że w żartobliwym określeniu Patryka Buchanana, iż Waszyngton stanowi „terytorium okupowane przez Izrael”, jest coraz mniej przesady. SM
KONKURS na BLOG 2008 Kpinki niektórych PT Komentatorów na ogół spływają po mnie jak woda po kaczkach i kaczorach - ale tym razem prześmiewki z 183 trupami w tle przyjąłem źle. Natomiast kilka uwag było celnych. Np. ~Moher} pisze:"Dlaczego pilot podjął decyzję niebez***cznego lądowania na rzece bez uprzedniego demokratycznego głosowania wśród pasażerów!? Skandal! Demokracja amerykańska upada! A, że akurat nikt nie zginął? To bez znaczenia: idea demokracji i bez***czeństwa jest warta każdej ofiary. Wszyscy powinni dzielnie zginąć w drodze na spełniające wszystkie normy bez***czeństwa lotnisko!" Sekunduje mu {~Maciej}: "Oczywiście! I pilot powinien zostać oskarżony o narażenie życia wielu osób, o zatrucie środowiska, o łamanie przepisów ruchu powietrznego, zaśmiecanie okolicy - i sam nie wiem, o co jeszcze. Potem powinno mu się publicznie odebrać licencję pilota, dać dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych oraz zakaz palenia papierosów (dla jego dobra oczywiście) (...) A na koniec jeszcze wykazał się tendencjami samobójczymi (łaził bez sensu po tonącym samolocie!) - czy ktoś chciałby lecieć samolotem prowadzonym przez samobójcę! I do tego nie pytał się o zdanie większości. Karygodne... a może tego lepiej nie pisać - bo ktoś potraktuje to poważnie i naprawdę tego gościa zniszczą? W końcu demokraci są zdolni przełknąć każdą bzdurę..." Spoko: gdyby dziś w Polsce czy w Europie był jakiś PRAWDZIWY i POWAŻNY problem, to też nikt by nie domagał się, by rozwiązać go d***kratycznie! JKM
Jak się robi kryzys? Dziennikarze żyją z tego, że wprowadzają ludzi w drżączkę. Po GLOBCIu najmodniejsze wśród żurnalistów jest straszenie ludzi Kryziem. Różnica jest taka, że od gadania o GLOBCIu (a nawet od najintensywniejszej walki z Globalnym Ociepleniem) GLOBCIo ani się nie zmniejszy, ani nie zwiększy -- to przez gadanie o Kryziu kryzys istotnie może zostać wywołany. Popatrzmy, jak próbuje wywołać kryzys p. Aleksandra Biały z „Rzeczpospolitej”. Nadtytuł: „PROGNOZY”. Tytuł: „Polacy podobnie jak Amerykanie będą jadać skromniej”. Treść: w USA i UK przychody w niektórych restauracjach spadły o 5%. „Jest znacząca korelacja między nastrojami konsumenckimi a wydatkami na jedzenie poza domem” - a więc wystarczy, że żurnaliści trochę postraszą - i obroty spadną. 2/3 artykułu zajmuje udowadnianie, że obroty w gastronomii spadną. Co prawda jedna z firm „badających rynek” uważa inaczej: „Według prognoz Euromonitor International w Polsce w tym roku najbardziej dynamicznie będzie rosła liczba pizzerii, punktów z jedzeniem na wynos/dostawą do domu, ale i restauracji z pełną obsługą. Ta firma badawcza na razie nie zmienia swojej prognozy dla branży gastronomicznej w naszym kraju [ z zamieszczonego obok wykresu wynika, że wzrosną o 7% - JKM]. Nadal wierzy, że do wzrostu przyczyni się m.in. perspektywa Euro 2012 i rosnąca liczba singli czy też spadek umiejętności kulinarnych wśród młodych osób. Ta opinia od razu jest kwestionowana: „- Jednakże nasi analitycy właśnie prowadzą badania rynku gastronomicznego w Polsce. Ich wyniki powinny być znane w ciągu dwóch tygodni - mówi „Rzeczpospolitej” Edyta Sabakonyte z Euromonitora. Być może wtedy firma będzie musiała skorygować swoje prognozy”. Na zakończenie leci „dowód”, że obroty spadną: Autorka przytacza wypowiedź jakiegoś restauratora, że oczekuje on w tym roku spadku o 10% - 20%. To tyle o kryzysie. Zaraz wrócimy do nie przypadkiem wytłuszczonych fragmentów - ale najpierw pewien przykład z podręcznika ekonomii. Z pewnego miasteczka w Irlandii mężczyźni wyjechali za chlebem do Ameryki (gdzie potem się pożenili - ale swoim kobietom coś-tam przysyłali, by z głodu nie umarły). Któregoś dnia obok miasteczka wybudowano spora fabrykę. Robotnicy powynajmowali sobie pokoje u pań na mieście. Któregoś dnia wszyscy się oświadczyli, zostali przyjęci - i odbyło się tyle ślubów, co domków w miasteczku. Dobrobyt ludności oczywiście wzrósł. A co ze wskaźnikami gospodarczymi?
Kryzys!! Katastrofalnie spadły!!! Od tej pory panie nie kupowały półeczek w sklepie - robili je mężowie po pracy. Panowie nie jadali już w knajpach, tylko kobiety w domach robiły im smaczne posiłki. Pobankrutowały pralnie itd. Jak widać wskaźniki gospodarcze mierzą „gospodarkę” - a nie dobrobyt ludności. Dlatego właśnie PRL była wedle (dodatkowo „dobrze” dobranych) wskaźników tym dziesiątym mocarstwem świata - tyle, że wszystkim nieustannie prawie wszystkiego brakowało. Jednym z najszkodliwszych powiedzeń jest: „Co dobre dla General Motors, to dobre dla Ameryki”. Po pięć samochodów w rodzinie plus zabetonowanie całych Stanów autostradami dla GM jest dobre; czy dla Ameryki? Nie jest to pewne… Jednak zrozumiałe jest, że GM do tego dąży - tyle, że nie powinniśmy dać się na to nabrać. Gdy popatrzymy na wytłuszczone na początku zdanie, od razu widzimy, że w interesie restauratorów jest, by rosła liczba starych kawalerów i starych panien - bo wtedy będą oni u nich jadać! Dlatego (nie tylko ten sektor, niestety…) będzie popierał wszystko, co rozkłada rodzinę. Będzie też (nazywając to „postępem”) dokładał wszelkich starań, by młode dziewczyny uczyć fizyki teoretycznej, matematyki wyższej oraz geografii Antarktydy. Nie jest ważne, że im to na cholerę nie jest potrzebne - ważne, że nie naucza się gotować, smażyć, prasować, szyć - dzięki czemu odpowiednie przemysły będą mogły doić z nich pieniądze! Popatrzmy na USA - oraz na Chiny i Indie. Te ostatnie Kryzio omija - bo w Indiach (po części i w Chinach) mamy tradycyjną rodzinę, która bez kłopotów absorbuje nawet pięć razy większy kryzys - co najwyżej nie kupują TV z większym ekranem. A tam, gdzie sztucznie rozdęto gospodarkę kosztem Człowieka - Kryzio ma trochę pożywienia…Też nie za dużo zresztą. JKM
18 stycznia 2009 Biurokratyczne państwo prawa i lewa... Pan marszałek Bronisław Komorowski z Platformy Obywatelskiej, zwrócił się do sejmowej komisji spraw zagranicznych, żeby ta spowodowała wniosek o przyjęcie uchwały z apelem o jak najszybszą ratyfikację Traktatu Lizbońskiego.- podała tvp..info. W tej sprawie specjalnie do Polski przyjedzie specjalny wysłannik prezydenta Mikołaja Sarkoze'go, by nakłaniać prezydenta Kaczyńskiego do złożenia podpisu pod traktatem. Wysłannikiem tym ma być Axel Poniatowski, szef komisji spraw zagranicznych francuskiego Zgromadzenia Narodowego. Ciekawe, że jego przodek, Stanisław August Poniatowski roztrwonił Rzeczpospolitą ostatecznie w 1795 roku, podpisał swoją abdykację za obietnicę spłaty długów , po likwidacji państwa polskiego i za to, nie został pochowany na Wawelu. Zajmował się głównie trwonieniem pieniędzy i zabawami.. Książę Józef Poniatowski- związany z Napoleonem i z jego masońską ferajną, osłaniał odwrót napoleońskiej armii, kończąc swój los w rzece. Stu tysięczna polska armia stanowiła ariergardę armii francuskiej liczącej ponad 500 000 żołnierzy, a książę był nawet marszałkiem Francji. Po stronie cara walczyło ponad 20 000 Polaków… Jak pisał Mickiewicz: „Cesarz idzie do Moskwy! Daleka to droga Jeśli Cesarz Jegomość wybrał się bez Boga” Ale trzeba przyznać, że nawrócił się na łożu śmierci.. A teraz potomek Poniatowskich znowu namawia do złego… Do podpisania zdradzieckiego traktatu, który kładzie kres suwerenności III Rzeczpospolitej.. Czy wszyscy Poniatowscy tak mają? Bo: „Dopóki wiara kwitła, szanowano prawa Była wolność z porządkiem i dostatkiem sława” Na mocy Traktatu powstanie Unia Europejska, jako jedno państwo o osobowości prawnej międzynarodowej.. Polska pozostanie jedynie prowincją Unii ,uwiązana mnóstwem nonsenownych dotacji, ale po zapłaceniu wcześniej, comiesięcznej składki w wysokości 1 mld złotych. Większość najważniejszych decyzji będzie zapadać( już zapadają!) w Komisji Europejskiej., czyli naszym nowym rządem... Tak będzie wyglądała nasza „ suwerenność”.. Jak by to powiedział Lech Wałęsa:” Widzę to jasno na białym”.. Zanim pozbędziemy się ostatecznie resztek suwerenności, pan Michał Boni wyszykuje nam jeszcze jedną reformę; a reforma u socjalistów- już chyba nikt co do tego nie ma żadnych wątpliwości- polega jedynie na podnoszeniu „obywatelom” kosztów i podatków.. Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, to instytucja która powstała w 1990 roku, już za rządów socjalistów Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Kieleckiego( to on wprowadził przymus zapinania pasów poza miastem, bo w nieście już był!), tylko rok wcześniej przed powołaniem przez obu panów Wojskowych Służb Informacyjnych.. Równie dobrze można było powołać wtedy oprócz odrębnego przymusowego ubezpieczenia dla rolników, odrębne przymusowe ubezpieczenia dla lekarzy, nauczycieli, rzemieślników, rybaków, stoczniowców, górników, pielęgniarek, piekarzy, urzędników, pracowników socjalnych, policjantów, emerytów, ojj pardon- emeryci stamtąd pobierają swoje emerytury, choć właściwie nie wiadomo, bo dodatkowo państwo dorzuca do całości jeszcze 55 miliardów złotych.. rocznie, między innymi od tych samych emerytów.. Mielibyśmy tym samym większą liczbę pałaców i może dla rodziny Poniatowskich by się jakiś znalazł, jako dar państwa dla zasłużonych w rozbieraniu Polski.. I nie można nawet ustalić kto działa dla dobra, a kto na szkodę Polski.. A wiec „ reforma” ma polegać na podniesieniu przymusowej składki na KRUS, co spowoduje zubożenie rolników, a wzbogacenie się biurokracji rolnej. Najgorszy jest w tym wszystkim przymus, bo przy następnej „ reformie” chłop pańszczyźniany socjalizmu - może tego nie wytrzymać.. A wtedy kosy na sztorc! PSL mówi , że broni chłopów, ale już ustąpił w sprawie wprowadzenia dla nich obligatoryjnego podatku dochodowego, którego największym złem jest to, że wymaga kontroli dochodów, a tym samym stert wypełnianych i zbieranych papierów, później obowiązkowo przetrzymywanych przez 5 lat, jeśli oczywiście nie zajdzie przypadek, że trzeba je mieć przez lat dziesięć. Jak będzie więcej papierów- to będzie więcej przestępców, ma się rozumieć... Przestępczość w Polsce wzrośnie, bo wzrośnie ilość popełnianych błędów w rolniczych papierach.. I popatrzcie państwo jak się koalicjanci dogadali w sprawie rabowania chłopów polskich. PO od strony KRUS-u, a PSL od strony podatku dochodowego.. Marny będzie los polskiego chłopa, którego zabory i represje okupantów nie zniszczyły, a zniszczy go własny okupant biurokratyczny.. I po zwycięstwie nad chłopami, całość „ reformy” opiją koalicjanci u szefa Kancelarii Prezydenta pana Piotra Kownackiego, który bardzo gustuje w czerwonych winach.. Szczególnie lubi czerwone chilijskie „ Montes Folly” wytwarzane w dolinie Apalta, która to dolina słynie z najlepszej jakości trunków. Jego produkcja jest limitowana. Rocznie na rynku pojawia się tylko 9 tysięcy butelek, a jedna butelka w Polsce kosztuje 440 złotych w sklepie internetowym.. Pan Piotr zakupił ich całe mnóstwo, bo aż dwie skrzynki i będzie czym opijać „ reformę”.. Tym bardziej, że w KURS-e będzie więcej pieniędzy, a że więcej nędzy wśród rolników.. A kogo to naprawdę obchodzi? Jak to było…. Wino to jest szlachetny napój, który lud wypija ustami swoich najlepszych przedstawicieli..- czy jakoś tak! A że 440 złotych to jest chyba najniższa renta w Polsce, bo emerytura 640 zł..…Władza przecież nie jest od płacenia podatków.. W zbędnym Narodowym Funduszu Zdrowia,” zreformowanego” z powołanych przez profesora Jerzego Buzka niepotrzebnych kas chorych, na razie jeszcze nie opijają „ reform”, na wszystko przyjdzie czas, bo wiadomo, że reformatorzy z reform żyją i będą je robić do końca świata i jeden dzień dłużej.. Ile było wtedy krzyku , gdy w ramach” reformy” zmieniano w całym kraju szyldy, a ci co siedzieli przy drzwiach teraz siedzą przy oknie? I teraz „ zaoszczędzili” 800 milionów złotych, to znaczy za rok 2008… To jest chyba pierwszy przykład oszczędności jakie biurokracja zrobiła na …pacjentach(!!!). Dali mniej pacjentom, bo od biurokracji zależy ile dadzą, a ile zatrzymają, mimo, że są to pieniądze pacjentów… Jakoś gdy sprawa wyszła na jaw, widocznie szykowali wypłaty premii i trzynastek w konspiracji, sprawa losu tych 800 milionów jakoś przycichła.. 5000 urzędników( nie znam aktualnej ich liczby ,bo ciągle rośnie!), ale 800 milionów - to niezły grosz.. Podzielony sprawiedliwie między siebie da im niechybny wzrost dobrobytu.. I nie miał racji nieżyjący już konserwatysta z Bogoty , Mikołaj Gomez Davila, który napisał był, że „ Nasza cywilizacja jest barokowym pałacem, do którego wtargnęła kudłata zgraja”… Nie tylko kudłata zgraja, panie profesorze.. I jeszcze jedna jego wielka myśl:” Współczesności przypadł w udziale przywilej demoralizowania pokornych”… A kiedy ci pokorni wstaną z kolan? Bo „ Między wiedzieć i rozumieć jest różnica, której czasem nie dostrzega ten, kto wie”..(!!!) WJR
Polska się poświęca Każda akcja rodzi reakcję. Chociaż wydaje się to absolutnie niewiarygodne, Stany Zjednoczone podobno ośmieliły się odmówić Izraelowi, który domagał się dostarczenia specjalnych bomb gwoli zniszczenia irańskich instalacji nuklearnych. Oczywiście - co się odwlecze, to nie uciecze, a na tym przykładzie widać, że Izrael jest zdecydowany realizować swoje święte prawo do obrony na całym świecie. A jak zauważył Karol von Clausewitz, najlepszą formą obrony jest atak. Świat tymczasem jest pełen zasadzek, więc nigdy nie wiadomo z której wypełznie jakieś niebezpieczeństwo dla Izraela. Najlepiej byłoby w związku z tym cały świat zniszczyć, ale niestety nie ma rozwiązań idealnych, bo w przypadku zniszczenia świata Izrael nie miałby już z niego żadnego pożytku. Dlatego też świat pewnie będzie oszczędzony, ale oczywiście - bez przesady. Przekonali się o tym poznańscy anarchiści, którzy, podczas urządzonej na tamtejszym ratuszu uroczystości wręczenia tubylczym Polakom izraelskiego medalu „Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata”, rozwinęli transparent z napisem „Stop rzezi w Gazie”. Wtedy podszedł do nich przebrany za żydowskiego dziennikarza jakiś agent i zaczął okładać ich pięściami. Teraz tylko patrzeć, jak anarchiści zostaną skazani przez niezawisły sąd na jakieś surowe kary za „znieważenie narodu żydowskiego”, albo coś takiego, bo wojowniczego agenta, o ile mi wiadomo, żadna tubylcza władza nawet nie ośmieliła się wylegitymować. Już tam niezawisła prokuratura spreparuje coś na użytek niezawisłego sądu, no a niezawisły sąd, jak dostanie rozkaz, żeby sądzić, to zasądzi. I pomyśleć, że takie rzeczy mają miejsce w Polsce, gdzie - jak twierdzi red. Michnik - Żydów „nie ma”. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby „byli”. A właśnie 17 stycznia obchodzony będzie w Polsce tradycyjny „Dzień Judaizmu”, podczas którego nasi przywódcy duchowi uczą katolików plucia pod wiatr. Nauczanie rozpoczął już kilka dni wcześniej prof. Jan Grosfeld, stwierdzając, iż chrześcijaństwo przy judaizmie jest jak karzeł siedzący na ramionach olbrzyma. Ten karzeł - ciągnie prof. Grosfeld - może i dalej widzi, ale bez olbrzyma nie zobaczyłby nawet końca własnego nosa. Ale mniejsza już o to, czy karzeł jest daleko, czy odwrotnie - krótkowidzem, bo jedno jest pewne, że siedząc na ramionach olbrzyma, podąża tam, gdzie zmierza olbrzym. I rzeczywiście - w ramach Dnia Judaizmu JE abp Życiński zaprosił był do Lublina francuskiego pisarza Marka Haltera, który wysunął pod adresem polskich władz państwowych i kościelnych szereg ciekawych postulatów. Przede wszystkim chodzi o to, by w programach szkolnych wyeksponować wątek żydowski w historii Polski, a również duchowni powinni odpowiednie treści suflować tubylcom w kazaniach. Na pewno te postulaty zostaną spełnione, zwłaszcza, że - powiedzmy sobie szczerze - historia Polski to jedno pasmo katastrof, spowodowanych albo zdradzieckimi zamachami na niemieckie dzieło odbudowy, a więc podobnym rodzajem winy, jakiej obecnie dopuszczają się Palestyńczycy - albo bezsensownym oporem przed próbami modernizacji, podejmowanymi przez Lenina, Trockiego, Stalina, Bermana, Minca i Zambrowskiego, a obecnie - Adama Michnika i środowisko „Gazety Wyborczej”. Tymczasem Żydzi - ho ho! Od sukcesu do sukcesu - więc od razu widać, czego powinni uczyć się tubylcy i skąd czerpać wzorce. Jest to tym bardziej oczywiste, że po opublikowaniu perfidnych oszczerstw pod adresem JE abpa Józefa Kowalczyka, podobny stek kalumnii spłynął na JE abpa Sawę, zwierzchnika Cerkwi Prawosławnej. Pomówiony on został o wieloletnią, tajną współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, w której nawiasem mówiąc, nie był wcale odosobniony. Całe szczęście, że wymowa owego steku kalumnii została osłabiona wyprzedzającym wywiadem, jakiego Ekscelencja udzielił „Gazecie Wyborczej”, w imieniu której występował niezawodny defensor traditorum Jan Turnau i terminująca u niego na religijnym odcinku frontu ideologicznego red. Katarzyna Wiśniewska. Mając u boku takich potężnych szermierzy abp Sawa, podobnie jak i JE abp Kowalczyk, mężnie stawił czoła swemu męczeństwu, wyjaśniając, że jeśli nawet coś tam i palił, to gwoli „kompromisu”, by „ocalić Cerkiew”. Gdyby w tej sytuacji jeszcze okazało się, że wśród konfidentów SB są jacyś rabini, to sukces ekumenizmu w Polsce jest tylko kwestią czasu. Wychodzą temu naprzeciw prace nad przekładem Pisma Świętego, w których, obok niezawodnego red. Turnaua, bierze udział również sławny ze swojej współpracy z SB ks. Michał Czajkowski. Ostatnio zespół koryfeuszy doszedł do wniosku, że opowieść o trzech królach jest „midraszem”, czyli, mówiąc po chamsku - falsyfikatem. Znaczy - trzej królowie nie istnieli. Całe szczęście, że przynajmniej Pan Bóg istnieje, ale dzięki wysiłkom ks. Czajkowskiego lepiej rozumiemy przyczyny, dla których razwiedka zabrania Platformie Obywatelskiej przywrócenia święta Trzech Króli. Tymczasem kraj powoli wychodzi z nirwany, a jednym z impulsów budzących go do życia było wystąpienie posła Palikota, który oskarżył posłankę Gęsicka o „prostytuowanie się”, zaś Jarosława Kaczyńskiego - o niezwykle postępowe skłonności. Pani Gęsicka bowiem ujawniła niezwykle niski, bo na poziomie 0,3 proc., stopień wykorzystania przez Polskę tzw. środków unijnych. Poseł Palikot, podobnie jak cała PO, utrzymywał, że ten stopień jest wyższy i stąd oskarżenie o „prostytuowanie”. Wprawdzie spór dotyczył tylko niewielkiej różnicy (vive la petite difference!) - bo niski stopień był zaplanowany przez brukselskich cwaniaków jeszcze przez Anschlussem, kiedy to na pytanie brytyjskiego sekretarza skarbu, czy wobec planowanego przyjęcia 10 nowych biednych państw do Eurosojuza, nie ma aby ryzyka podniesienia składki, odpowiedzialny za „rozszerzenie” komisarz Verheugen odpowiedział, iż nie ma obawy, bo nowe państwa nie będą w stanie spełnić warunków wymaganych dla uzyskania oferowanych subwencji - ale w merdiach rozgorzała dysputa, czy poseł Palikot jest jeszcze człowiekiem przyzwoitym, czy już nie. Wstrząs był tak wielki, że nawet w środowisku przyzwoitych człowieków, skupionych, jak wiadomo, wokół „Gazety Wyborczej” zdania były podzielone. Najpierw jedni posła Palikota potępili, ale drudzy, jak np. Waldemar Kuczyński czy Ewa Milewicz - wzięli go w obronę, bo chociaż zdarzają mu się wypowiedzi kontrowersyjne, to zasadniczo jest przyzwoity. Jakże zresztą inaczej, kiedy poseł Palikot jest przecież członkiem Komisji Trójstronnej, w której koleguje z samym Henrykiem Kissingerem! Czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. W tych sprzyjających okolicznościach przyrody nadal utrzymuje się konflikt gazowy między ruskim Gazpromem, a jedynie słusznym Naftohazem z Ukrainy. Wprawdzie zdradziecki Gazprom od poniedziałkowego poranka zamierzał tłoczyć gaz dla Europy przez niektóre ukraińskie rurociągi, ale wtedy Naftohaz się postawił, że niby Gazprom postawił warunki nie do przyjęcia. Biez wodni dieła nie razbieriosz, ale ta sytuacja zdaje się potwierdzać rosyjskie oskarżenia, iż Ukraina podkradała gaz przeznaczony dla odbiorców zachodnich. Ale pan prezydent Kaczyński, który murem stoi za prezydentem Juszczenką, najpewniej wierzy głęboko w wersję ukraińską zarówno w tej, jak i we wszystkich innych sprawach. Ma to oczywiście swoją cenę i być może w ramach tej ceny pan prezydent Kaczyński oświadczył, iż Polska „nie będzie przeszkodą” w wejściu w życie traktatu lizbońskiego. Wygląda na to, że dla podtrzymania chwiejącej się ukraińskiej niepodległości pan prezydent Kaczyński gotów jest zrezygnować z niepodległości Polski. Czego jak czego, ale gotowości do poświęceń odmówić mu nie można. SM