Faworki - takie kruche pyszne mniam... Przez kilka lat dzwoniłam po przepis do mamy, ale w końcu zapamiętałam...
Co potrzebujemy: szklanka maki, cztery łyżki gęstej œmietany, 3 żółtka, 15g spirytusu, szczypta soli... jeszcze tłuszcz do smażenia (ja używam oleju, ale mama używała smalcu i twierdziła, ze żaden inny tłuszcz się do tego nie nadaje...) no i oczywiœcie cukier puder do posypywania...
Ciasto zagniatamy na stolnicy z mąki œmietany, spirytusu, żółtek i tej szczypty soli... ;-). Ciasto powinno mieć konsystencję ciasta kluskowego. Spirytus jest konieczny, żeby ciasto podczas smażenia nie chłonęło tłuszczu. Żeby było pulchne i kruche, trzeba ciasto porządnie wybić wałkiem... rozpłaszczyć złożyć na pół i znowu rozpłaszczyć, i tak kilkanaœcie, a nawet kilkadziesiąt razy - skutecznie rozładowuje agresję... ;~)
Ciasto rozwałkowywać partiami (jak na mój gust jest to porcja na 3 wałkowania). Kroić na paseczki około 10 cm długie i 2 cm szerokie... ja lubię malutkie faworki... przekroić wzdłuż na długoœci około 5 cm i przewinąć.
Smażyć z dwóch stron na jasnozłoty kolor. Tłuszczu powinno być dużo - tak by się faworki same chciały przewracać - tak około 1,5 cm na głębokoœć... Dobrze jest faworki wykładać na bibułkę - żeby się osączyły z tłuszczu. Jeszcze gorące faworki oprószamy cukrem pudrem...
Z tej iloœci ciasta robi się dwa kopiaste półmiski faworków... I całoœć razem ze smażeniem nie zajmuje więcej niż pół godziny...