|
GEORG BÖNISCH, MATTHIAS SCHEPP/09.08.2007 08:00
Czego słuchali naziści?
W Moskwie odnaleziono część kolekcji płyt gramofonowych z głównej kwatery Adolfa Hitlera
Zaskakujące jest to, że naziści prócz Wagnera i Brucknera chętnie słuchali także muzyki "podludzi" i "odwiecznych wrogów III Rzeszy".
Historia ta brzmi jak bajka o "Sezamie, otwórz się!". Rozegrała się w połowie maja w 1945 roku w spustoszonym przez wojnę Berlinie. Lew Bezymienski, kapitan wywiadu wojskowego 1. Frontu Białoruskiego, otrzymał zadanie służbowe: wraz z dwoma innymi oficerami miał dokładnie zbadać Kancelarię Rzeszy - wraz z bunkrem, w którym dobiegło końca życie Adolfa Hitlera.
Bezymienski był specem w swoim fachu, znał także język niemiecki. W 1943 roku w Stalingradzie asystował jako tłumacz przy braniu do niewoli feldmarszałka Friedricha Paulusa i zaledwie parę dni wcześniej - 1 maja - przekazał Stalinowi meldunek niemieckiego generała Krebsa o śmierci Hitlera. Później miał wyjawić światu coś, co Rosjanie długo ukrywali jako państwową tajemnicę: że w ogrodzie Kancelarii Rzeszy znaleźli resztki zwłok Hitlera.
|
|
Tego jednak dnia, kiedy stał w potężnym wciąż gmachu przy berlińskiej Wilhelmstrasse po zakończeniu kilkugodzinnych oględzin centrali nazistowskiego reżimu, radziecki komendant budynku zapytał, co może mu zapakować jako pamiątkę. Jego koledzy zdążyli się już obsłużyć sami: sztućcami z wygrawerowanymi inicjałami "A.H.", skórzanymi pudełkami na ordery i czymś tam jeszcze. Bezymienski miał jednak w głowie coś innego. Poprosił oficera, by otworzył mu kilka dużych stalowych drzwi, zabezpieczonych specjalnymi zamkami.
"Ujrzeliśmy osobliwy widok - napisał kilkadziesiąt lat później. - W każdym z pomieszczeń stało kilka rzędów solidnych drewnianych skrzyń z bieżącymi numerami, jedna ściśle przy drugiej." Jak zeznał niemiecki personel, skrzynie spakowano w ramach przygotowań do przeprowadzki do bawarskiego Berghofu, ale wysyłka nie doszła do skutku. Były w nich naczynia stołowe i najróżniejszy sprzęt gospodarstwa domowego.
Bezymienski wypełnił jedną ze skrzyń pamiątkami i zabrał ją pociągiem specjalnym z sobą do Moskwy. Miało minąć jeszcze 46 lat, zanim jego córka przypadkowo odkryła, jakie zdobycze zawiera skrzynia.
Jest sierpień 1991 roku, piękny letni dzień w osiedlu dacz Nikolina Gora niedaleko Moskwy, gdzie stoi domek Bezymienskich. Rodzina ma gości, na obiad podano na werandzie bliny. Potem wszyscy chcą się odprężyć - Bezymienski posyła córkę na strych, by przyniosła rakiety do badmintona.
Na górze jest ciemno i ciasno, wokół stoją skrzynie z książkami. - Uderzyłam w coś twardego, okazało się, że to stos płyt gramofonowych - opowiada 53-letnia dziś Bezymienska. Widniały na nich prostokątne, elegancko obramowane nalepki, które wprawiły ją w osłupienie. Napisy głosiły bowiem: "Kwatera Główna Führera".
W podnieceniu zbiegła z tym znaleziskiem na dół. "Tato, co to jest, dlaczego to leżało na strychu?" - zapytała. "No widzisz przecież: płyty gramofonowe. Już od lat słucham muzyki z kompaktów" - zamruczał 70-latek. Więcej nie chciał na ten temat mówić. "Czułem, jak niewygodny był dla Lwa Bezymienskiego ten temat" - wspominał później jeden z gości.
Zapewne oficer, który po wojnie został szanowanym historykiem i profesorem moskiewskiej akademii wojskowej, obawiał się, że zaczną plotkować o nim jako o szabrowniku. W żadnej ze swoich książek na temat Hitlera nie wspomniał o tym, co sam zabrał w 1945 roku z Berlina do Moskwy: o części płytoteki kwatery głównej führera.
W owym czasie było rzeczą normalną, że zwycięzcy zabierali ze sobą do domu hojne trofea. Ponieważ niektórzy przesadzali, dochodziło do skandali. Na przykład marszałek Żukow, zwycięzca w bitwach o Moskwę i Stalingrad, a później naczelny dowódca wojsk radzieckich w Berlinie, wzbogacił się według zapisków moskiewskiej tajnej policji między innymi o "55 obrazów malarstwa klasycznego, 7 skrzyń z cenną zastawą stołową i serwisem do herbaty, 9 złotych zegarków i 713 sztuk sreber stołowych" - co było łupem z poczdamskich pałaców.
Natomiast meloman Bezymienski zabrał z Kancelarii Rzeszy to, co odpowiadało jego życiowej namiętności: przed wojną był częstym gościem w moskiewskim konserwatorium. Zmarł w czerwcu tego roku w wieku 86 lat. Wkrótce potem jego córka Aleksandra pozwoliła „Spieglowi" obejrzeć kolekcję niemal stu płyt gramofonowych.
Większość z nich tkwi w czerwonych, a niektóre w niebieskich albumach, zawierających zawsze po 12 sztuk. Niektóre są podrapane, inne połamane, ale większość zachowała się w dobrym stanie. Album nr 1, zmitrężony wilgocią i różnicami temperatur na strychu daczy Bezymienskiego, nie zawiera niczego szczególnie zaskakującego: na przykład sonaty fortepianowe opus 78 i 90 Ludwiga van Beethovena czy uwerturę do "Holendra Tułacza" w wykonaniu orkiestry teatru festiwalowego w Bayreuth.
Również namiętnością Hitlera była, obok architektury, muzyka. By słuchać Beethovena czy Wagnera, Liszta czy Brahmsa, w swoich czasach wiedeńskich niemal codziennie chodził do opery. Jednak dla niego liczyła się wyłącznie muzyka niemiecka. Tymczasem w kolekcji Bezymienskiego znajdują się - paradoksalnie - dzieła kompozytorów, których narody naziści zaliczali do "podludzi", w tym utwory Rosjan, na przykład Piotra Czajkowskiego, Aleksandra Borodina i Siergieja Rachmaninowa.
I tak pod numerem inwentarzowym "Główna Kwatera Führera 840" kryje się nagranie firmy Electorola z napisem "Bas po rosyjsku z orkiestrą i chórem". Jest to aria "Śmierć Borysa Godunowa" rosyjskiego kompozytora Modesta Mussorgskiego w wykonaniu rosyjskiego basa Fiodora Szalapina. Inny album zawiera wyłącznie dzieła Czajkowskiego ze skrzypcowym wirtuozem Bronisławem Hubermanem, polskim Żydem, jako solistą. - Odczuwam to jako czyste szyderstwo - denerwuje się dzisiaj Aleksandra Bezymienska. - Miliony Słowian i Żydów umierały przecież z powodu rasistowskiej ideologii nazistów.
Gdy Hitler, opętany swoją ideą podboju świata, coraz bardziej odsuwał się od ludzi i prawie nie występował już publicznie, próbował się najwyraźniej odprężyć słuchaniem muzyki z płyt. Jego 90-letni dziś radiotelegrafista Rochus Misch, ostatni żyjący jeszcze lokator bunkra führera, opowiedział „Spieglowi" o tym, jak któregoś dnia Hitler w swojej kwaterze polowej w Winnicy na Ukrainie po gwałtownym sporze ze sztabem dowodzenia Wehrmachtu polecił kamerdynerowi nastawić płytę. - Potem siedział całkowicie pogrążony w sobie. Chciał chyba zająć swój umysł czym innym.
W takich momentach fanatykowi Hitlerowi było najwyraźniej obojętne, czyim dziełem jest muzyka - choć konsekwentnie odmawiał Żydom zdolności samodzielnego tworzenia kultury. W "Mein Kampf" stwierdził, że "nigdy nie było żydowskiej sztuki i nie ma jej także dzisiaj", a "królowe wszystkich sztuk, architektura i muzyka, nie mają Żydom niczego do zawdzięczenia". (...)
Jednak żydowscy artyści całkowicie trafiali w gusta dyktatora i jego siepaczy. Zbiór płyt, przechowywany zapewne w schronie przeciwlotniczym pod nową siedzibą Kancelarii Rzeszy, obejmował także fortepianowe interpretacje austriackiego Żyda Artura Schnabela. Opuścił on Niemcy wraz z rodziną bezpośrednio po przejęciu władzy przez Hitlera w 1933 roku. Jego matka nie wyjechała, została deportowana do obozu koncentracyjnego w czeskim Terezinie i zginęła zamordowana przez nazistów.
Bezymienski, który sam był Żydem, dziwił się, jak wiele słynnych rosyjskich nazwisk znalazł na płytach z bunkra. "Były to nagrania muzyki klasycznej, wykonywanej przez najlepsze orkiestry Europy i Niemiec z najlepszymi solistami owych czasów. Zaskoczyło mnie, ile tam było muzyki rosyjskiej" - napisał historyk, gdy trzy lata temu, naciskany przez córkę, zasiadł za biurkiem, by poinformować potomnych, jak wszedł w posiadanie kolekcji. (...)
Lew Bezymienski słuchał nazistowskich płyt ze swymi najlepszymi przyjaciółmi. Od czasu do czasu - jak napisał - wypożyczał je także muzykom: na przykład dyrygentowi Kiryłowi Kondraszynowi lub sławnym pianistom Emilowi Gilelsowi i Jakowowi Zakowi. Aleksandra Bezymienska mówi, że nad przyszłością ojcowskiej kolekcji musi się spokojnie zastanowić - być może w wolnej chwili, "gdy siedzi się przy winie". To tytuł rubasznej piosenki żołnierskiej, skomponowanej w XIX wieku przez Franza Abta, nadwornego kapelmistrza księcia Brunszwiku. Płyta nosi sygnaturę "Kwatera Główna Führera 779".
1