mc X5JVLR2NEKVAJAM6LI6YQNZGIW4LLO256CVIBRI


Marek S. Szczepański

MCDONALD'S W UNIWERSYTECIE

Przed kilku laty w renomowanej oficynie wydawniczej Sage ukazał się całkiem pokaźny tom socjologiczny Georga Ritzera o frapującym tytule Mcdonaldyzacja społeczeństwa. Jego autor autorytatywnie i bez wahania stwierdził, iż pierwsza dekada nowego tysiąclecia upłynie nie tylko pod znakiem wielkich korporacji gospodarczych, światowych molochów, takich jako General Motors czy Coca Cola. Towarzyszyć jej będzie także widowiskowy proces społecznej mcdonaldyzacji, symbolizowanej przez bary szybkiej obsługi McDonald'sa. Przypisać mu można cztery podstawowe cechy, a mianowicie: efektywność, kalkulacyjność, przewidywalność i wreszcie - manipulacyjność. Zdaniem G. Ritzera mechanizmy rządzące fast foodami, oferującymi śmieciowe żarcie (junk food), upowszechniły się w niemal wszystkich ważnych instytucjach i zdominowały ich funkcjonowanie. Wszędzie bowiem, czy to w przedsiębiorstwie, czy w uniwersytecie, ba, nawet w kościele dokonuje się mniejszej lub większej manipulacji ludźmi, korzystając z zasad skutecznego marketingu, psycho- i socjotechniki. Wszędzie też stawia się na masowość, mierzy efektywność, przeliczając je na deszcz lub strumyk szeleszczących biletów narodowych czy ponadnarodowych banków. Wszędzie główny księgowy jest wielkim kapłanem, a nieodzownym wymogiem jego pracy - możliwość przewidywania i przewidywalność dochodów.

Niezwykle szybko, co wydać się musi zastanawiające, pokusie mcdonaldyzacji ulega uniwersytet i szkoła wyższa. To symboliczne instytucje dla wszystkich społeczeństw poprzemysłowych, świątynie wiedzy, przez wiele lat spokojne centra ustalonych wartości intelektualnych. Jego główni przedstawiciele, profesorowie, nieodmiennie i bezwyjątkowo od lat zajmują pierwsze miejsca na skalach społecznego prestiżu zawodów wykonywanych w Polsce, i tych z okresu realnego socjalizmu, i tych z czasów transformacji. A jednak proces mcdonaldyzacji uniwersytetu staje się niezaprzeczalnym faktem. Oto bowiem w ciągu ostatniej dekady liczba studentów wzrosła czterokrotnie, a liczne kierunki, zwłaszcza społeczne i humanistyczne, pozostają w stanie ciągłego oblężenia przez młodzież spragnioną wiedzy i dyplomu. W mojej śląskiej Alma Mater, bliskiej mi emocjonalnie i instytucjonalnie, naukę pobiera w różnych formach i trybach blisko czterdzieści tysięcy słuchaczy. Wszak to miasto średniej wielkości, ludniejsze od niejednego ośrodka powiatowego. Obok wielkich, ustabilizowanych historycznie, uniwersytetów pojawiają się nowe, zarówno na kresach państwa, jak i w jego centrum. Rośnie liczba uczelni niepaństwowych, kształcących już dzisiaj blisko 350 tysięcy żaków. Przeżywamy jednocześnie rewolucję w zakresie aspiracji edukacyjnych i zdecydowana większość polskich rodziców pragnie wyższego wykształcenie dla swoich dzieci, częściej dla córek, aniżeli dla synów. Wykształcenie staje się bowiem elementem wiana i zabezpieczeniem lepszej przyszłości dziewczyny a pośrednio i miarą jej wartości.

Wszystkie te zjawiska w kraju o niskim poziomie wykształcenia, zdeformowanej jego strukturze, ze skromnym odsetkiem osób z wykształceniem wyższym a jednocześnie wysokim poziomie funkcjonalnego analfabetyzmu powinny cieszyć. I to bezwarunkowo. Tak jednak nie jest. Czterokrotnemu wzrostowi liczby słuchaczy nie towarzyszył naturalny wzrost kadry profesorskiej. W ciągu dziesięciu ostatnich lat, w czasach edukacyjnej eksplozji, wzrosła ona zaledwie o 7%. Przyrost zatrudnienia w pozostałych grupach, zwłaszcza doktorów i doktorantów, był także nieznaczny, choć z całą pewnością nieco wyższy. Powstaje zatem pytanie, w jaki sposób słabo rozbudowana kadra jest w stanie podołać wymogom ogromnej armii studentów spragnionych wiedzy i certyfikatów? Można powiedzieć, że wykorzystuje i zagospodaruje ona możliwości nie spożytkowane w okresie realnego socjalizmu i w czasie reglamentowanych miejsc w uczelniach państwowych. To jednak tylko częściowa prawda. W nieuchronny sposób takie dysproporcje kadrowe prowadzić muszą do słabszej więzi intelektualnej profesora i studenta, rzadszych kontaktów i ich głębokiego urzeczowienia. Trudno, aby było inaczej, jeśli w wielu przypadkach pierwszy rok studiów, zwłaszcza zaocznych, liczy dobrze ponad 1000 słuchaczy. Ich kształcenie odbywa się częstokroć w prawie niezmienionych od lat warunkach lokalowych. Pisze o tym z pełnym przekonaniem gdyż sam odczuwam uwiąd więzi akademickich, protezowanych często pocztą elektroniczna, Internetem i światem wirtualnym.

Mcdonaldyzacja szkoły wyższej przejawia się również w braku umiaru i proporcji między studentami pobierającymi naukę w trybie zaocznym i stacjonarnym. Dotacje budżetowe dla polskich uniwersytetów z góry są obliczone na stałe uzupełnianie opłatami wnoszonymi przez słuchaczy zaocznych. Gdyby nie ich obecność wiele polskich uczelni ogłosić by musiało finansową upadłość, zwyczajne bankructwo. Studiom zaocznym, często nadmiernie rozbudowanym z powodów finansowych, towarzyszy podwójny dyskomfort. Jak bowiem wiadomo polska ustawa zasadnicza głosi, iż nauka w publicznych placówkach edukacji RP jest bezpłatna. Co gorsza głębokie rozterki etyczne przeżywają sami nauczający i uniwersyteccy urzędnicy z cenzusem naukowym. Nie dość, że płacącym studentom zaocznym oferują gorszy produkt, aniżeli nie wnoszącym opłat czesnego słuchaczom stacjonarnym, to mają świadomość paradoksu wróbla i kanarka. Akademicka fama głosi, że sympatyczni ci przedstawiciele ptasiej fauny ukończyli studia muzyczne, tyle, że ten pierwszy w trybie zaocznym.

Masowemu studiowaniu towarzyszy, gdyby użyć pospolitej metaforyki, żelazne prawo rury. Do jej wnętrza wchodzi student pierwszego roku, a opuszcza po pięciu zazwyczaj latach absolwent z tytułem magistra lub ekwiwalentnym. Tymczasem szkole wyższej potrzebna jest większa selekcja. Niektórzy poprzestać winni na wyższej szkole zawodowej, inni pomaturalnej, a najlepsi, zdolni i pracowici, zaznać dobrodziejstw uniwersytetów. Tylko niektórzy z najbardziej utalentowanych przyjmują propozycje pozostania na uczelni, godząc się na klepanie niedostatku za 850 złotych stypendium naukowego. To dobre dla samotnych i kawalerów, dzieci osób zamożnych, gotowych finansować dorosłe już pociechy. Do dzisiaj nie mogę zapomnieć jednego z wybitnie uzdolnionych absolwentów, którego zawodowym przeznaczeniem, nie mam co do tego wątpliwości, była kariera akademicka. Moja ówczesna oferta, w wysokości 800 złotych, została życzliwie odrzucona. Młodzieniec miał na utrzymaniu świeżo upieczoną żonę lekarkę, o podobnym uposażeniu i maleńkie dziecko. Dobrze przynajmniej, że Marcinowi powiodło się w biznesie, a sklepy muzyczne, które założył prosperują znakomicie.

Do uniwersyteckiej rury za rzadko dostają się przedstawiciele hołubionej niegdyś, a dzisiaj zdegradowanej symbolicznie i ekonomicznie, klasy robotniczej oraz chłopskiej. Realna, zatem staje się groźba zjawiska, które w socjologicznym żargonie nazywane bywa reprodukcją struktury społecznej poprzez system oświatowy. Chodzi tutaj w istocie o to, że dziecko robotnicze najprawdopodobniej, choć nie zawsze, powieli drogę życiową rodziców. Podobnie też syn rodziny chłopskiej stanie się chłopem lub robotnikiem wiejskim, a dziecko inteligenta ponownie inteligentem. To błędne koło pozostaje w głębokiej sprzeczności z ideami państwa obywatelskiego, wyrównywaniem szans, wsparciem finansowym i intelektualnym dla świata głębokiej prowincji, ulokowanego z dala od uniwersytetów i szkół wyższych.

Mcdonaldyzacja uczelni wyższych i uniwersytetów prowadzi także do wielu innych zjawisk o jednoznacznie patologicznym charakterze. Coraz częściej i głośniej mówi się o transakcjach kupna-sprzedaży gotowych prac licencjackich i magisterskich, wcześniej już obronionych. Pojawiają się nawet w nobliwych murach uniwersyteckich ogłoszenia o takiej starzyźnie intelektualnej i kontaktowe numery telefonów oferentów. Nie ulega wątpliwości, że tylko staranna i systematyczna praca profesora i promotora z dyplomantem, ogranicza, ale nie eliminuje takie przypadki naukowego zepsucia.

Masowość studiowania sprawia, ze dyplomy tracą na znaczeniu i prestiżu. Staja się dobrem powszechnym, a wysiłek włożony w ich uzyskanie równy jest, jak wielu sądzi, zdobyciu przed laty świadectwa maturalnego. Fatalnym cieniem na środowisku akademickim kładą się stosunkowo liczne, haniebne i zawstydzające, plagiaty prac naukowych popełniane przez pracowników nauki, często utytułowanych, pełniących wysokie stanowiska w uczelnianej hierarchii. Przeżyłem prawdziwy wstrząs, kiedy usłyszałem, ze pod zarzutem plagiatu staje rektor jednej z uczelni, w której nota bene wyrokiem sadowym stwierdzono i ukarano inną kradzież intelektualną. Trudno uwierzyć, ale profesor jednej z polskich uczelni sam napisał recenzję z własnego, polecanego przez się, podręcznika, a następnie podpisał ją nazwiskiem uczonego amerykańskiego, polskiego pochodzenia. Nic, zatem dziwnego, że w dorocznym raporcie berlińskiej Transparency International, wyspecjalizowanej w międzynarodowych studiach porównawczych nad korupcją, po raz pierwszy obok tradycyjnych grup zagrożenia, polityków, posłów i senatorów, samorządowców, policjantów, przedstawicieli służby zdrowia i sądownictwa, znalazła się w obszarze korupcyjnego ryzyka grupa pracowników naukowych polskich uczelni. Niepokojące wyniki przynoszą także studia Centrum Badania Opinii Społecznej. Zgodnie z nimi w 1997 roku jedynie 2% dorosłych Polaków wskazywało na edukację jako skorumpowaną dziedzinę życia publicznego. W dwa lata później już pięciokrotnie więcej, czyli aż 10%. Na przełomie października i listopada 2000 roku Rzeczpospolita opublikowała swoisty cennik łapówkarski, obowiązujący w niektórych polskich szkołach wyższych. Wynika z niego, iż pozytywnie zdany egzamin u profesora z Instytutu Kultury Fizycznej Uniwersytetu Szczecińskiego kosztował od 150 do 300 marek, a 3000 złotych, to kwota, która ułatwia dostanie się na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego (Rz, 31.10-1.11.200). Ta sama gazeta doniosła o zawstydzających odsłonach akademickiego folkloru w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie. Jej prorektor podczas konfliktu organizacyjnego w uczelni i sporu z Ministerstwem Edukacji Narodowej paradował z bronią w kaburze przypiętą do szelek - jak pedantycznie poinformował dziennikarz.

Nie mam żadnych wątpliwości, że zdecydowana większość kadry naukowej pracuje uczciwie, dobrze i w zgodzie z profesjonalnym przeznaczenie, ale masowość studiowania, pokusa mcdonaldyzacji dają znać o sobie, sprzyjając zjawiskom absolutnie nagannym i niezgodnym z ideą universitas. Ułatwiają także tworzenie mitów i mitologii, powtarzanych później przez urzędników ministerialnego szczebla. Całkiem niedawno z codziennych gazet można było się dowiedzieć, że lider-rekordzista na edukacyjnym rynku pracował na siedemnastu etatach. To oczywiście przesada i jeśli sytuacja taka miała miejsce - wymaga krytycznego osądu. Jestem absolutnie przekonany, że godziwa płaca na jednym uniwersyteckim stanowisku profesorskim ograniczyłaby ten typ praktyk. Dopóki formalne pobory na uniwersytecie będą nikczemnie niskie, dopóty kontredans profesorski trwał będzie nadal, a nawet się nasilał. Jestem też przekonany, ze znacznie ważniejsze niż liczba etatów jest rzetelne i odpowiedzialne wykonywanie zawodu przez uczonego, jego oddanie poznawczej i dydaktycznej pasji.

W refleksji nad uniwersytetem trudno pominąć światowe rankingi ilustrujące udział poszczególnych krajów w badaniach i publikacjach naukowych. Pewne jest, bowiem, iż ilość i jakość tego typu publikacji odzwierciedla, choć zapewne nie w pełni, nie tylko stan badań, ale także potencjalny zakres wdrożeń i rozwiązań praktycznych. Jest także ilustracją postępów akademickiej mcdonaldyzacji lub, przeciwnie, dowodzi dostojeństwa szkoły wyższej. Tymczasem, wedle rankingu sporządzonego przez Instytut Informacji Naukowej (ISI) w Filadelfii, udział Polski w światowym rynku publikacji naukowych stale się zmniejsza. Jeszcze w 1981 roku kraj nasz zajmował pod tym względem piętnaste miejsce w świecie, w 1985 - znalazł się na pozycji osiemnastej, w 1997 - na dziewiętnastej, w 1998 - na dwudziestej, by w roku następnym spaść na dwudzieste pierwsze. Jak wynika z opublikowanego w połowie 1999 roku raportu Urzędu Patentowego RP, polscy twórcy zgłosili do ochrony w roku 1998 - 2407 wynalazków i 1525 wzorów użytkowych. Rok wcześniej rezultaty były znacząco lepsze, do Urzędu wpłynęły, bowiem 3644 wnioski o ochronę wynalazków i 1639 wniosków o ochronę wzorów użytkowych. Dla porównania warto podać, iż w 1998 roku Japończycy zgłosili ponad 330 tysięcy wynalazków, Amerykanie nieco więcej niż 100 tysięcy, a Niemcy - blisko 44 tysiące. Mówiąc inaczej, w Japonii jeden wynalazek przypada na 375 osób, w USA na 2159, a w Polsce na 15 tysięcy obywateli. Według Światowej Organizacji Własności Intelektualnej (OPMI) na świecie powstaje rocznie około 1.6 miliona wynalazków. Ponad połowa z nich przypada na pięć przodujących krajów globu: Japonię, USA, Niemcy, Wielką Brytanię i Francję. Polska z 2407 wynalazkami zajmuje bardzo odległą lokatę w światowym rankingu, zupełnie nieadekwatną zarówno do liczby ludności, jak i przede wszystkim do kadry inżynierskiej oraz naukowo-badawczej. W ostatnim dniu 1998 roku liczyła ona 71 701 osób, w tym w szkołach wyższych wszelkich typów: 46 788. To kolejny dowód na mizerię rodzimej nauki i powolną, choć łatwo już dostrzegalną degradację.

Powstaje oczywiste w tej sytuacji pytanie o przyczyny takiego oblężenia publicznych i niepublicznych uczelni, szturmowanych i zajmowanych przez siedem dni w tygodniu. Odpowiedzi są oczywiste, wręcz banalne. Opublikowany w połowie 1997 roku raport Głównego Urzędu Statystycznego wskazał wyraźnie na związki między wykształceniem a wynagrodzeniem Polaków. Statystyczny magister zarabiał w tym czasie 144% średniej krajowej, absolwent zasadniczej szkoły zawodowej - 90%, a pracownik z ukończoną szkołą podstawową ledwie 83%. Ludzie najlepiej wykształceni wciąż nie są nękani widmem bezrobocia, gdyż w grupie osób z cenzusem uniwersyteckim czy politechnicznym jest ono nieznaczne (3-5%). Wykształcenie łagodzi także indywidualne koszty transformacji; osoby najlepiej wyedukowane żyją dłużej niż inni, rzadziej trapią je depresje, a ich prywatne firmy rzadziej bankrutują. Ludzie z dyplomem szkoły wyższej są również, co tylko nielicznym wydać się może paradoksalne, mniej narażeni na otyłość. Wiadomo, bowiem, że cechują ich wyższa świadomość zdrowotna, lepsze nawyki żywieniowe i przekonanie o dobroczynnej roli aktywnego wypoczynku. Warto w końcu podkreślić, iż wykształcenie jest, w opiniach polskich kobiet, ważnym elementem męskiej atrakcyjności. Wszak, co czwarta Polka zwraca baczną uwagę na poziom wykształcenia, wiedzy i inteligencji przyszłego partnera.

A jednak i te korzystne cechy towarzyszące edukacji wyższej podlegać będą mcdonaldyzacji i erozji. Nie ulega dla mnie wątpliwości, iż rosnąć będzie liczna osób pozostających bez pracy, zaopatrzonych w dyplomy uczelni wyższej. Bezrobotnych z uniwersyteckim i politechnicznym cenzusem będzie z roku na rok coraz więcej choćby z powodu słabych związków profilu edukacyjnego szkół wyższych z lokalnym czy regionalnym rynkiem pracy. Ile, bowiem potrzebnych jest osób z nadwyżkowymi dyplomami kierunków pedagogicznych, i to w warunkach krachu demograficznego, nasycenia szkół pedagogami i braku nisz rynkowych dla absolwentów takich studiów. Podobne losy spotkać mogą absolwentów uczelni kształcących wąskoprofilowo i wycinkowo. Uniwersytet, jestem tego pewien, winien dawać przede wszystkim giętkość umysłu jego słuchaczom, zdolność dostosowawczą do zmiennych i kapryśnych rynków pracy, a nie zawód dany raz na całe profesjonalne życie. Swoim studentom zawsze wpajam zasadę, że dobry socjolog wykonuje taki zawód, jaki sam sobie wymyśli penetrując rynki pracy. Fortuny bowiem rodzą się w umysłach ludzi, a intelektualna elastyczność takiemu powodzeniu jednoznacznie sprzyja. Ułatwiają ją także bardzo liczne zjawiska notowane w murach uniwersyteckich, zwłaszcza kooperacja międzynarodowa, rozwój kontaktów z przedstawicielami uczelni zagranicznych czy wreszcie postępowania akredytacyjne, umożliwiające nagradzanie najlepszych instytutów znakiem najwyższej jakości dydaktycznej.

Ilekroć wymawiam wyraz "Uniwersytet", czynię to - przyznaję - z pewnym namaszczeniem, stwierdził podczas mowy dziękczynnej w 1932 roku Kazimierz Twardowski. Zadaniem Uniwersytetu - dodawał - jest zdobywanie prawd i prawdopodobieństw naukowych oraz krzewienie umiejętności ich dochodzenia. Rdzeniem i jądrem pracy uniwersyteckiej jest tedy twórczość naukowa zarówno pod względem merytorycznym, jak pod względem metodycznym. Ciąży na Uniwersytecie obowiązek odkrywania coraz to nowych prawd i prawdopodobieństw naukowych oraz doskonalenie i szerzenie sposobów, które je odkrywać pozwalają. Z tych wysiłków wyrasta gmach wiedzy naukowej.

Słowa profesora K. Twardowskiego warto ponownie przypomnieć w dekadzie postępującej mcdonaldyzacji uniwersytetu. Nieodzowna jest dyskusja nad zasadami jego finansowania, rekrutacją studentów, rozwojem kadry naukowej, a zwłaszcza najstarszej rangą profesury, ale także młodych doktorantów i adiunktów. Nie obejdzie się bez rozmowy nad sposobami i wielkością finansowania badań naukowych, międzynarodową kooperacją czy rozbudową sal, gmachów i laboratoriów. Sytuacji polskiego uniwersytetu nie zmieni postulowane, zwłaszcza w grupie młodszych pracowników nauki, zniesienie habilitacji i zachowanie jednego tylko stopnia naukowego - doktora. Można wprawdzie w ten właśnie sposób mechanicznie pomnożyć profesurę, ale to pomysł rodem z McDonalds'a i kolejny dowód, że masowość amerykańskich fast-foodów fascynuje niektórych ludzi uniwersytetu. Zapewniam jednak, że Mcprofesor, to zupełnie inna jakość, aniżeli tytuł zdobyty wieloletnią pracą badawczą, talentem i inteligencją.

Katowice-Tychy, listopad 2000

Marek S., Szczepański jest profesorem zwyczajnym w Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, dyrektorem Instytutu Socjologii, członkiem Komitetu Socjologii Polskiej Akademii Nauk, członkiem Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN.

K. Twardowski: O dostojeństwie uniwersytetu. Poznań 1932.

1



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
FUCHS AGRIFARM STOU 1030 MC V
Mc Cormick
Opracowanie Sciaga MC OMEN
Dzięki Ci lato - KOLOR, pizza hut ,kfc mc donalds przepisy
Opracowanie pytań MC OMEN 2
Pizza Hut KFC MC DONALDS PRZEPISY by DAD01
MC Pomiar przemieszczenia liniowego
Pizza Hut KFC MC DONALDS
katalog lancuchow din typ m fv fvt mt mc
Opracowanie wykladow MC OMEN
MC W Wyklad 08 Tlenkowe Materialy Konstrukcyjne
Własności MC, STUDIA, SEMESTR III, Materiały Ceramiczne
Materiały ceramiczne ćw.1 mini, Studia, ZiIP, SEMESTR III, Materiały Ceramiczne (MC)
Mc Kenzie2, biomechanika
MaxCom mc 2000
kawupe mc
oswietlenie w mc pracy, BHP
WYWIAD ŻYWIENIOWY ankieta MC(2), DIETETYKA, DIETETYKA
Lesbijki reagują jak mężczyźni (2)

więcej podobnych podstron