23 Miasto czaszek Spraque轈amp Lyon


Miasto czaszek

L. Speague de Camp

Lin Carter

Conan pozostaje w tura艅skiej s艂u偶bie przez prawie dwa lata, staj膮c si臋 doskona艂ym je藕d藕cem i 艂ucznikiem oraz podr贸偶uj膮c przez bezkres­ne pustynie, g贸ry i d偶ungle Hyrkanii, a偶 po granice Khitaju. Jedna z tych wypraw doprowadza go do legendarnego kr贸lestwa Meru, stosun­kowo nieznanej krainy granicz膮cej od po艂udnia z Vendhy膮, od p贸艂nocy i zachodu Hyrkani膮, a na wschodzie z Khitajem.

1

Czerwony 艣nieg

Wyj膮c jak wilki, horda przysadzistych, br膮zowosk贸rych wojownik贸w run臋艂a na tura艅ski oddzia艂 ze zboczy G贸r Talakma, w miejscu, gdzie pag贸rki przechodzi艂y w szeroki, pusty step Hyrkanii. Atak nast膮pi艂 pod wiecz贸r. Szkar艂atne proporce przys艂oni艂y zachodni horyzont, za艣 na po艂udniu gas­n膮ce s艂o艅ce zabarwi艂o na czerwono 艣niegi wy偶szych szczyt贸w.

Przez pi臋tna艣cie dni tura艅ski oddzia艂 przemierza艂 r贸wnin臋, by, przekroczywszy zimne wody rzeki Zaporoski, zag艂臋bia膰 si臋 coraz dalej i dalej w bezkresne przestrzenie Wschodu. P贸藕niej, bez ostrze偶enia, nadszed艂 atak.

Conan pochwyci艂 Hormaza, gdy ten osuwa艂 si臋 z konia; w gardle porucznika tkwi艂a drgaj膮ca jeszcze, czarna strza艂a. M艂ody Cymeryjczyk po艂o偶y艂 cia艂o na ziemi, po czym z g艂o艣nym przekle艅stwem wyrwa艂 z pochwy szabl臋 o szerokiej klin­dze i ruszy艂 wraz z towarzyszami na spotkanie szar偶uj膮cych je藕d藕c贸w. Ju偶 od ponad miesi膮ca przemierza艂 pyliste r贸wniny Hyrkanii jako cz艂onek eskorty. Monotonia tego zaj臋cia ju偶 da­wno zacz臋艂a go nu偶y膰, a dusza barbarzy艅cy t臋skni艂a za jakimi艣 gwa艂townymi wydarzeniami, kt贸re odp臋dzi艂yby nud臋,

Jego ostrze spad艂o na z艂ocony bu艂at pierwszego je藕d藕ca z ta­k膮 sil膮, 偶e klinga tamtego p臋k艂a przy samej r臋koje艣ci. Szczerz膮c z臋by w wilczym u艣miechu, Conan ci膮艂 na odlew przez brzuch krzywonogiego wojownika. Wyj膮c jak pot臋piona dusza na rozpalonym do czerwono艣ci dnie Piekie艂, jego przeciwnik ru­n膮艂 w zbroczony krwi膮 艣nieg.

Conan obr贸ci艂 si臋 w siodle, by os艂oni膰 si臋 tarcz膮 przed cio­sem innego wroga. Odbi艂 spadaj膮ce ostrze w bok i pchn膮艂 szabl膮 w sko艣nook膮, wyszczerzon膮 w z艂owrogim grymasie 偶贸艂­t膮 twarz, kt贸ra natychmiast zmieni艂a si臋 w krwaw膮 mask臋.

W nast臋pnej chwili napastnicy wpadli na nich z ca艂ym im­petem. Tuziny ma艂ych, ciemnosk贸rych wojownik贸w w wymy­艣lnych, bogato zdobionych kubrakach z lakierowanej sk贸ry, wysadzanych z艂otem i b艂yszcz膮cymi kamieniami, zaatakowa艂o ich z demoniczn膮 w艣ciek艂o艣ci膮. Brz臋cza艂y ci臋ciwy, trzaska艂y lance, a miecze b艂yska艂y i uderza艂y ze szcz臋kiem.

Przez pier艣cie艅 otaczaj膮cych go napastnik贸w Conan dojrza艂 swojego towarzysza, Jum臋 - gigantycznego czarnego wojo­wnika z Kush, walcz膮cego pieszo; jego ko艅 pad艂 od strza艂y na pocz膮tku starcia. Kuszyta utraci艂 swoj膮 futrzan膮 czapk臋 i z艂oty kolczyk z jego uchu b艂yska艂 w gasn膮cym blasku dnia; lecz nie wypu艣ci艂 w艂贸czni. Za jej pomoc膮 przebi艂 kolejno trzech napastnik贸w, wysadzaj膮c ich z siode艂, jednego po dru­gim.

Za Jurn膮, na czele kolumny doborowych wojownik贸w kr贸­la Yildiza, dow贸dca eskorty, siedz膮cy na wielkim ogierze ksi膮­偶臋 Ardashir gromko wykrzykiwa艂 rozkazy. Zatacza艂 koniem tam i z powrotem, staraj膮c si臋 os艂oni膰 przed wrogiem eskor­towany skarb. By艂a nim c贸rka Yildiza, Zosara. Oddzia艂 kon­wojowa艂 ksi臋偶niczk臋 udaj膮c膮 si臋 na 艣lub z Kujul膮, Wielkim Chanem kuigarskich nomad贸w.

Nagle Conan zobaczy艂, jak ksi膮偶臋 Ardashir gwa艂townie chwyta si臋 za okryt膮 futrem pier艣. Jak za dotkni臋ciem czaro­dziejskiej r贸偶d偶ki z jego wysadzanego klejnotami napier艣nika wyros艂a d艂uga, czarna strza艂a. Ksi膮偶臋 spojrza艂 na ni膮 z os艂upie­niem, po czym, sztywny niczym pos膮g, run膮艂 z konia, a jego inkrustowany, spiczasty he艂m potoczy艂 si臋 po zbroczonym krwi膮 艣niegu.

P贸藕niej Conan by艂 zbyt zaj臋ty, by widzie膰 cokolwiek pr贸cz nacieraj膮cych na niego z wyciem wrog贸w. Chocia偶 Cymeryjczyk by艂 zaledwie m艂odzie艅cem, mia艂 niemal dwa metry wzrostu. W por贸wnaniu z tym muskularnym olbrzymem 艣niadosk贸rzy napastnicy wygl膮dali jak karze艂ki. Otaczaj膮c go wiruj膮cym, warcz膮cym i wrzeszcz膮cym pier艣cieniem, wygl膮dali jak stado ps贸w usi艂uj膮cych rozszarpa膰 kr贸lewskiego tyg­rysa.

Bitwa przetoczy艂a si臋 po uboczu w g贸r臋 i w d贸艂, jak suche li艣cie niesione podmuchem jesiennego wichru. Konie wierz­ga艂y, kwicza艂y i stawa艂y d臋ba, wojownicy r膮bali, przeklinali i wyli. Tu i 贸wdzie para zm臋czonych przeciwnik贸w kontynu­owa艂a walk臋. Cia艂a m臋偶czyzn i wierzchowc贸w le偶a艂y w strato­wanym b艂ocie i 艣niegu.

Conan, z oczyma zasnutymi czerwon膮 mg艂膮 bitewnego sza­le艅stwa, jak szalony wywija艂 szabl膮. Wola艂by jeden z tych ci臋偶­kich, obosiecznych mieczy u偶ywanych na Zachodzie, do jakich by艂 bardziej przyzwyczajony. Mimo to, w czasie pierwszych kilku chwil potyczki jego szabla dokona艂a krwawego dzie艂a zniszczenia. B艂yszcz膮ce stalowe ostrze w jego r臋ku utworzy艂o wok贸艂 l艣ni膮cy kr膮g 艣mierci. Nie mniej ni偶 dziewi臋ciu 偶贸艂tolicych wojownik贸w w lakierowanych kubrakach skoczy艂o na barbarzy艅c臋, aby bez g艂贸w lub z rozprutymi brzuchami spa艣膰 ze swych konik贸w. Walcz膮c, krzepki Cymeryjczyk rycza艂 bo­jow膮 pie艣艅 swego prymitywnego ludu; jednak niebawem stwierdzi艂, 偶e brakuje mu tchu, bowiem walka stawa艂a si臋 co­raz bardziej zaci臋ta.

Zaledwie siedem miesi臋cy wcze艣niej, Conan by艂 jedynym wojownikiem, kt贸ry wyszed艂 ca艂o z nieszcz臋snej ekspedycji ka­rnej, jak膮 kr贸l Yildiz wys艂a艂 przeciw buntowniczemu satrapie p贸艂nocnego Turanu - Munthassem Chanowi. Za pomoc膮 cza­r贸w satrapa zniszczy艂 wys艂ane przeciw niemu wojska. Do­szcz臋tnie zniszczy艂 - jak s膮dzi艂 - ca艂膮 nieprzyjacielsk膮 armi臋, od jej szlachetnie urodzonego genera艂a, Bakry z Akiru, do ostat­niego szeregowego najemnika. Tylko Conan wyszed艂 ca艂o. Prze偶y艂, po czym dosta艂 si臋 do miasta Yaralet, udr臋czonego rz膮dami oszala艂ego satrapy i zgotowa艂 straszn膮 艣mier膰 Munt­hassem Chanowi.

Powr贸ciwszy zwyci臋sko do wspania艂ej stolicy Turanu - Aghrapuru, Conan zosta艂 w nagrod臋 przydzielony do gwardii. Z pocz膮tku musia艂 znosi膰 przytyki towarzyszy wytykaj膮cych mu nieumiej臋tno艣膰 konnej jazdy i kiepskie pos艂ugiwanie si臋 艂ukiem. Jednak kpiny szybko usta艂y, gdy inni gwardzi艣ci nau­czyli si臋 respektu dla pot臋偶nych pi臋艣ci Cymeryjczyka, a ci膮g艂e 膰wiczenia udoskonali艂y jego umiej臋tno艣ci je藕dzieckie i 艂uczni­cze.

Teraz Conan zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy udzia艂 w tej wy­prawie mo偶na by艂o rzeczywi艣cie nazwa膰 nagrod膮. Lekka, sk贸­rzana tarcza na jego lewym ramieniu by艂a posiekana na strz臋­py; odrzuci艂 j膮 od siebie. Strza艂a wbi艂a si臋 w zad jego konia. Kwicz膮c, zwierz臋 pochyli艂o 艂eb i wierzgn臋艂o tylnymi nogami. Conan wylecia艂 z siod艂a; wierzchowiec pomkn膮艂 przed siebie i znikn膮艂 mu z oczu.

Oszo艂omiony i pot艂uczony Cymeryjczyk podni贸s艂 si臋 z ziemi i walczy艂 dalej. Szable wrog贸w zerwa艂y z niego p艂aszcz i po­przecina艂y ogniwa kolczugi. Rozci臋艂y te偶 sk贸rzan膮 koszul臋 i barbarzy艅ca broczy艂 krwi膮 z tuzina powierzchownych ran.

Jednak walczy艂 nadal, szczerz膮c z臋by w pozbawionym we­so艂o艣ci u艣miechu i r臋cz膮c wok贸艂 bezlitosnym spojrzeniem nie­bieskich oczu, b艂yszcz膮cych w twarzy okolonej grzyw膮 czar­nych, prosto przyci臋tych w艂os贸w. Jeden po drugim jego to­warzysze padali, a偶 w ko艅cu tylko on i czarnosk贸ry olbrzym, Juma, pozostali na nogach, oparci plecami o siebie. Kuszyta z nieartyku艂owanym rykiem wywija艂 trzonkiem w艂贸czni jak maczug膮.

Nagle ogarni臋temu bitewnym sza艂em Conanowi wyda艂o si臋, 偶e pot臋偶ny m艂ot waln膮艂 go w czaszk臋 ci臋偶ka maczuga z trzas­kiem uderzy艂a w bok jego he艂mu, wgniataj膮c i rozbijaj膮c metal na skroni. Kolana ugi臋艂y si臋 pod nim i Cymeryjczyk upad艂. Ostatni膮 rzecz膮, jak膮 us艂ysza艂, by艂 przenikliwy, rozpaczliwy krzyk ksi臋偶niczki, gdy kr臋pi, roze艣miani wojownicy wyci膮gali j膮 z palankinu na czerwony 艣nieg pokrywaj膮cy zbocze. P贸藕niej uderzy艂 twarz膮 o ziemi臋 i nie czu艂 ju偶 nic.

2

Puchar Bog贸w

Tysi膮c czerwonych diab艂贸w wali艂o roz偶arzonymi do czer­wono艣ci m艂otami w czaszk臋 Conana i przy ka偶dym ruchu d藕wi臋cza艂o mu w g艂owie jakby by艂a kowad艂em. Powoli odzyskawszy przytomno艣膰, Cymeryjczyk stwierdzi艂, 偶e podtrzymuje go czarnosk贸ry olbrzym - Juma, kt贸ry u艣miechn膮艂 si臋, ujrzawszy, i偶 towarzysz wr贸ci艂 do 偶ycia i pom贸g艂 mu sta­n膮膰 na nogi. Pomimo potwornego b贸lu g艂owy Conan stwier­dzi艂, 偶e mo偶e sta膰 o w艂asnych si艂ach. Zdumiony, rozejrza艂 si臋 wok贸艂.

Tylko on. Juma i ksi臋偶niczka Zosara zostali przy 偶yciu. Re­szta orszaku - w艂膮cznie ze s艂u偶膮c膮 Zosary, trafion膮 strza艂膮 stali si臋 偶erem dla wyg艂odnia艂ych, szarych wilk贸w hyrka艅skiego stepu. Znajdowali si臋 na p贸艂nocnych stokach Talakmy kilka mil na po艂udnie od miejsca bitwy. Otaczali ich kr臋pi, 艣niadzi wojownicy w lakierowanych kubrakach; wielu z nich nosi艂o banda偶e. Conan stwierdzi艂, 偶e r臋ce ma skute pot臋偶nymi kajdanami, po艂膮czonymi ze sob膮 grubym 艂a艅cuchem. Ksi臋偶ni­czka, ubrana w jedwabny kaftan i spodnie, r贸wnie偶 by艂a skuta; jednak jej kajdany by艂y znacznie l偶ejsze i zdawa艂y si臋 by膰 z czy­stego srebra.

Juma by艂 tak偶e sp臋tany i na niego kierowa艂a si臋 ca艂a uwaga zwyci臋zc贸w. T艂oczyli si臋 wok贸艂 Kuszyty, dotykaj膮c jego sk贸­ry, a potem spogl膮daj膮c na swoje palce i sprawdzaj膮c, czy schodzi z niego farba. Jeden nawet zwil偶y艂 kawa艂ek szmaty w 艣niegu, a potem potar艂 ni膮 o wierzch d艂oni czarnego. Juma u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i zachichota艂.

- Chyba nigdy nie widzieli takiego cz艂owieka jak ja - po­wiedzia艂 do Conana.

Dowodz膮cy oficer wyda艂 rozkaz. Jego ludzie wskoczyli na ko艅. Ksi臋偶niczk臋 zapakowano z powrotem do palankinu.

W 艂amanym hyrka艅skim j臋zyku oficer powiedzia艂 do Jumy i Conana:

- Wy dwaj i艣膰!

I poszli, poganiani cz臋stymi uk艂uciami w艂贸czni przez Azwer贸w, jak nazywali siebie ich zwyci臋zcy. Palankin ksi臋偶niczki ko艂ysa艂 si臋, zawieszony mi臋dzy dwoma koniami na przedzie kolumny. Conan zawa偶y艂, 偶e dow贸dca azwerskiego oddzia艂u traktowa艂 Zosar臋 z szacunkiem; wygl膮da艂o na to, i偶 nie wy­rz膮dzono jej 偶adnej fizycznej krzywdy. W贸dz zdawa艂 si臋 nie 偶ywi膰 wcale urazy do Conana i Jumy za rze藕, jakiej dokonali w艣r贸d jego ludzi, za 艣mier膰 i rany, jakie zadali.

- W diabelnie dobrzy wojownicy! - powiedzia艂 szcze­rz膮c z臋by.

Z drugiej strony, nie pozostawi艂 je艅com 偶adnej szansy ucie­czki ani nie pozwoli艂, aby zwolnili tempo marszu oddzia艂u. Musieli maszerowa膰 w szybkim tempie od 艣witu do zmroku, a ka偶da pr贸ba pozostania w tyle spotyka艂a si臋 z d藕gni臋ciem w艂贸czni膮. Conan zacisn膮艂 z臋by i postanowi艂 si臋 na razie pod­porz膮dkowa膰 temu.

Przez dwa dni pod膮偶ali kr臋tym szlakiem przez g贸rskie bez­dro偶a. Przechodzili prze艂臋cze, gdzie musieli brn膮膰 po pas w 艣niegu nie stopnia艂ym po minionej zimie. Z trudem 艂apali oddech na zawrotnych wysoko艣ciach, a gwa艂towne wichry tar­ga艂y ich poszarpanym odzieniem i smaga艂y twarze k艂uj膮cymi drobinami deszczu i 艣niegu. Juma szcz臋ka艂 z臋bami. Czarno­sk贸ry znosi艂 zimno o wiele gorzej od Conana, kt贸ry wychowa艂 si臋 w p贸艂nocnym klimacie.

W ko艅cu dotarli do po艂udniowych zboczy Talakmy i ujrzeli wspania艂y widok - rozleg艂膮, zielon膮 dolin臋 rozpo艣cieraj膮c膮 si臋 u ich st贸p. Wygl膮da艂o to tak, jakby stan臋li na kraw臋dzi osza­艂amiaj膮co wielkiego naczynia. W dole k艂臋by chmur przep艂ywa­艂y nad ca艂ymi siejami g臋stej, zielonej d偶ungli. Po艣rodku tej d偶ungli ogromne jezioro czy te偶 艣r贸dl膮dowe morze odbija艂o lazur czystego, bezchmurnego nieba.

Za t膮 wod膮 dywan zieleni 艣cieli艂 si臋 w dal, a偶 nikn膮艂 w pur­purowej mgie艂ce. Za艣 nad t膮 mg艂膮, poszarpane i bia艂e, wyra­藕nie widoczne na tle nieba, wznosi艂y si臋 szczyty pot臋偶nych G贸r Himelijskich, le偶膮cych setki mil na po艂udnic. Te g贸ry tworzy艂y przeciwleg艂膮 kraw臋d藕 wielkiej niecki, kt贸r膮 od p贸艂­nocy otacza艂 p贸艂okr膮g Talakmy, a od po艂udnia G贸ry Himelijskich.

Conan zapyta艂 oficera:

- Co to za dolina?

- Meru - odpar艂 w贸dz. - Ludzie nazywaj膮 j膮 Pucharem Bog贸w.

- Zejdziemy tam?

- Tak. Wy i艣膰 do wielkiego miasta - Shamballah.

- A co potem?

- To zale偶e膰, co rimpoche, kr贸l-b贸g zdecydowa膰.

- Kto to taki?

- Jalung Thongpa, Postrach Ludzi i Cie艅 Niebios. A teraz ruszaj si臋, bia艂osk贸ry psie! Nie ma czasu na gadanie!

Conan warkn膮艂 g艂ucho, gdy ostrze w艂贸czni uk艂u艂o go w ple­cy, pop臋dzaj膮c do marszu i w duchu poprzysi膮g艂, 偶e pewnego dnia nauczy tego kr贸la-boga, co oznacza s艂owo straci艂. Zasta­nawia艂 si臋, czy bosko艣膰 przyda si臋 w艂adcy na co艣, gdy we­pchnie mu w brzuch stop臋 stali... Jednak ta radosna chwila pozostawa艂a na razie pie艣ni膮 przysz艂o艣ci.

Zacz臋li schodzi膰 zapieraj膮c膮 dech w piersi stromizn膮. Powie­trze sta艂o si臋 cieplejsze, a ro艣linno艣膰 bujniejsza. Poci koniec dnia przedzierali si臋 przez parn膮 bagnist膮 d偶ungl臋, kt贸ra zwie­sza艂a si臋 nad 艣cie偶k膮 g臋stym baldachimem ciemnej zieleni, przetykanej barwnym kwieciem kwitn膮cych drzew. Jaskrawo ubarwione ptaki 艣piewa艂y i 膰wierka艂y. W koronach drzew jaz­gota艂y ma艂py. Owady bzycza艂y i gryz艂y. W臋偶e i jaszczurki umyka艂y przed id膮cymi.

Conan po raz pierwszy zetkn膮艂 si臋 z d偶ungl膮 i nie spodoba艂a mu si臋. Owady dokucza艂y mu i pot la艂 si臋 ze艅 strumieniami.

Juma wprost przeciwnie - z u艣miechem przeci膮gn膮艂 si臋 i na­bra艂 tchu w piersi.

- Zupe艂nie jak w domu - powiedzia艂.

Fantastyczny krajobraz zielone] d偶ungli i parnych bagnisk odebra艂 Conanowi mow臋. By艂 niemal got贸w uwierzy膰, 偶e ta rozleg艂a dolina Meru istotnie by艂a ojczyzn膮 bog贸w, w kt贸rej zamieszkiwali od zarania dziej贸w. Jeszcze nigdy nie widzia艂 tak ogromnych drzew jak te kolosalne sagowce i sekwoje, kt贸­rych wierzcho艂ki gin臋艂y w chmurach. Zastanawia艂 si臋, jak taka tropikalna d偶ungla mo偶e istnie膰 po艣r贸d szczyt贸w okrytych wiecznym 艣niegiem.

Raz na 艣cie偶ce przed nimi pojawi艂 si臋 bezszelestnie niepraw­dopodobnie wielki tygrys - potw贸r d艂ugi na trzy metry, o k艂ach jak sztylety. Ksi臋偶niczka Zosara zauwa偶ywszy go ze swego palankinu, krzykn臋艂a przera藕liwie. Azwerowie szybko zwarli szeregi i z. grzechotem nastawili w艂贸cznie. Tygrys, naj­widoczniej uznawszy, 偶e oddzia艂 jest dla艅 zbyt silny, w艣lizn膮艂 si臋 w d偶ungl臋 r贸wnie cicho. Jak przyszed艂.

P贸藕niej ziemia zadr偶a艂a pod ci臋偶kimi krokami. Z g艂o艣nym chrz膮kni臋ciem z g膮szczu rododendron贸w wy艂oni艂o si臋 ogrom­ne zwierz臋 i przebieg艂o im drog臋. Szare i okr膮g艂e jak g贸rski g艂az przypomina艂o nieco wielk膮 艣wini臋 o pofa艂dowanej, grubej sk贸rze. Nad jego pyskiem stercza艂 spory, zakrzywiony r贸g d艂ugo艣ci trzydziestu centymetr贸w. Stw贸r stan膮艂, spogl膮daj膮c g艂upawo na kawalkad臋 m臋tnymi, 艣wi艅skimi oczkami; p贸藕niej ponownie chrz膮kn膮艂 i z trzaskiem wpad艂 mi臋dzy krzewy.

- Nosor贸g - rzek艂 Juma. - Mamy takie w Kush. D偶ungla stopniowo ust膮pi艂a miejsca wybrze偶u wielkiego, b艂臋kitnego jeziora czy te偶 艣r贸dl膮dowego morza, kt贸re Conan widzia艂 z g贸ry. Przez pewien czas pod膮偶ali wzd艂u偶 brzegu tej nieznanej wody, kt贸r膮 Azwerowie nazywali Sumeru Tso. W ko艅cu, po drugiej stronie zatoki dojrzeli mury, kopu艂y i wie偶e miasta z czerwonego kamienia, wznosz膮cego si臋 w艣r贸d p贸l i dr贸偶ek biegn膮cych mi臋dzy d偶ungl膮 a morzem.

- Shamballah! - wykrzykn膮艂 dow贸dca Azwer贸w.

Jak jeden m膮偶, jego ludzie zsiedli z koni, ukl臋kli i dotkn臋li czo艂ami wilgotnej ziemi, podczas gdy Juma i Conan wymie­niali zdumione spojrzenia.

- Tam mieszkaj膮 bogowie! - powiedzia艂 w贸dz. - Teraz wy maszerowa膰, szybko. Je艣li przez was si臋 sp贸藕nimy, obedr膮 was 偶ywcem ze sk贸ry. Pospieszcie si臋!

3

Miasto czaszek

Wrota miasta by艂y odlane z br膮zu, za艣niedzia艂ego ze staro艣ci i uformowanego na podobie艅stwo gigantycznej ludzkiej czaszki zwie艅czonej rogami. Kwadratowe, okratowane okna nad porta­lem stanowi艂y jej oczy, podczas gdy z臋bata krata bramy szczerzy­艂a si臋 do przybywaj膮cych jak z臋by pozbawionej cia艂a paszcz臋ki. Dow贸dca ma艂ych wojownik贸w zad膮艂 w kr臋cony, mosi臋偶ny r贸g i krata podnios艂a si臋. Wkroczyli do nieznanego grodu.

Wszystko tam by艂o wykute i wyrze藕bione z r贸偶owoczerwonego kamienia. Architektura by艂a bogata, obfituj膮ca w p艂asko­rze藕by i freski roj膮ce si臋 od demon贸w, potwor贸w i wielor臋kich b贸stw. Gigantyczne twarze z czerwonego kamienia spog­l膮da艂y ze 艣cian wie偶, kt贸re pi臋艂y si臋 pi臋tro za pi臋trem ku sto偶­kowatym kopu艂om.

Wsz臋dzie gdzie spojrza艂, Conan widzia艂 rze藕by w kszta艂cie ludzkich czaszek. By艂y osadzone w nadpro偶ach domostw. Zwiesza艂y si臋 na z艂otych 艂a艅cuchach z 偶贸艂tobr膮zowych kark贸w Meruwian, kt贸rych jedynym odzieniem, zar贸wno m臋偶czyzn jak i kobiet, by艂a kr贸tka sp贸dniczka. Widnia艂y na puklerzach stra偶nik贸w przy bramie i zdobi艂y przody ich he艂m贸w z br膮zu.

Oddzia艂 pod膮偶a艂 swoj膮 drog膮 szerokimi, dobrze zaprojek­towanymi alejami tego fantastycznego miasta. P贸艂nadzy Meruwianie schodzili im z drogi, rzucaj膮c przelotne, pozbawione ciekawo艣ci spojrzenia na dw贸ch wi臋藕ni贸w i palankin z ksi臋偶­niczk膮. W艣r贸d t艂um贸w p贸艂nagich mieszka艅c贸w poruszali si臋, jak szkar艂atne cienie, kap艂ani o wygolonych g艂owach, odziani od st贸p po szyje w obszerne szaty z jakiego艣 cienkiego, czer­wonego materia艂u.

Po艣r贸d k臋py drzew obsypanych szkar艂atnym, niebieskim i z艂otym kwieciem wznosi艂 si臋 pa艂ac kr贸la-boga. Sk艂ada艂 si臋 z jednego gigantycznego sto偶ka czy kopu艂y, wznosz膮cej si臋 z niskiej, okr膮g艂ej podstawy. Zrobione w ca艂o艣ci z czerwonego kamienia, owalne 艣ciany wie偶y wznosi艂y si臋 spiralnie ku g贸rze, jak niekt贸re dziwne, sto偶kowate morskie muszle. Na ka偶dym kamieniu spiralnej budowli by艂 wyrze藕biony wizerunek ludz­kiej czaszki. Pal膮c wygl膮da艂 jak ogromna piramida usypana z trupich czaszek, Zosara na ten widok ledwie zdo艂a艂a opano­wa膰 dr偶enie i nawet Conan ponuro zacisn膮艂 z臋by.

Przez nast臋pn膮 bram臋-czaszk臋 weszli do 艣rodka, a tam, przez wielkie komnaty o kamiennych 艣cianach dotarli do sali tronowej kr贸la-boga. Azwerowie , brudni i utrudzeni drog膮, pozostali w tyle, podczas gdy uzbrojeni w halabardy stra偶nicy pochwycili trojk臋 wi臋藕ni贸w i poprowadzili ich do tronu.

Tron, stoj膮cy na postumencie z czarnego marmuru, by艂 wy­kuty z jednego olbrzymiego bloku nefrytu i ozdobiony rze藕­bami przedstawiaj膮cymi 艂a艅cuchy i sznury czaszek, wymy艣lnie popl膮tane i splecione ze sob膮. Na tym zielonkawo bia艂ym fo­telu zasiada艂 p贸艂boski monarcha, za spraw膮 kt贸rego sprowadzono wi臋藕ni贸w do tego nieznanego 艣wiata.

Mimo powagi po艂o偶enia Conan nie zdo艂a艂 powstrzyma膰 u艣miechu. Jak na rimpoche Jalung Thongpa by艂 bardzo niski i t艂usty, o chudych i krzywych n贸偶kach, kt贸re ledwie si臋ga艂y do pod艂ogi; Ogromny brzuch mia艂 opi臋ty nabijan膮 klejnotami szarf膮 ze z艂otog艂owiu. Nagie, t艂uste ramiona opina艂 tuzin z艂o­tych naramiennik贸w, a na grubych paluchach l艣ni艂y i migota艂y wielkie pier艣cienie.

艁ysa g艂owa tkwi膮ca na tym niekszta艂tnym ciele by艂a nies艂ychanie brzydka - o obwis艂ym podgardlu, opuszczonej dolnej wardze i krzywych, poczernia艂ych z臋bach. G艂ow臋 wie艅czy艂 sto偶kowaty he艂m czy te偶 korona z litego z艂ota, skrz膮ca si臋 od rubin贸w. Jej ci臋偶ar zdawa艂 si臋 przyt艂acza膰 nosz膮cego,

Gdy Conan przyjrza艂 si臋 uwa偶niej Jalung Thongpie, zauwa­偶y艂, 偶e kr贸l-b贸g by艂 dziwnie zniekszta艂cony. Jedna strona jego twarzy nie pasowa艂a do drugiej. Cia艂o po jednej stronic lu藕no trzyma艂o si臋 ko艣ci, a oko mia艂o puste, zamglone spojrzenie. podczas gdy w drugim oku b艂yszcza艂a z艂o艣liwa inteligencja.

Dobre oko monarchy spocz臋艂o teraz na Zosarze, ignoruj膮c dw贸ch towarzysz膮cych jej gigantycznych wojownik贸w. Obok tronu sta艂 wysoki, chudy cz艂owiek w szkar艂atnych szatach meruwia艅skiego kap艂ana. W g艂adko wygolonej g艂owic tkwi艂a pa­ra lodowatych, zielonych oczu spogl膮daj膮cych na otoczenie z zimn膮 wzgard膮. Kr贸l-b贸g obr贸ci艂 si臋 do niego i powiedzia艂 co艣 wysokim, piskliwym g艂osem. Nauczywszy si臋 kilku meruwia艅skich s艂贸w od pilnuj膮cych ich Azwer贸w, Conan zrozu­mia艂, 偶e wysoki kap艂an by艂 g艂贸wnym czarodziejem kr贸la - Wielkim Szamanem imieniem Tanzong Tengri.

Z fragment贸w podchwyconej rozmowy Conan odgad艂 r贸w­nie偶, i偶 szaman dzi臋ki swym czarom przewidzia艂 zbli偶anie si臋 oddzia艂u eskortuj膮cego ksi臋偶niczk臋 Zosar臋 do jej kuigarskiego narzeczonego i ukaza艂 t臋 wizj臋 kr贸lowi-bogowi. Ow艂adni臋ty zwyk艂ym, ludzkim po偶膮daniem gibkiej tura艅skiej dziewczyny, Jalung Thongpa wys艂a艂 oddzia艂 azwerskich je藕d藕c贸w, aby j膮 pochwycili i sprowadzili do jego seraju.

Tyle tylko Conan chcia艂 wiedzie膰. Przez kilka dni, od chwili gdy zosta艂 schwytany, popychano go, szturchano i przeklinano. Niemal schodzi艂 sobie nogi i by艂 bliski wybuchu.

Towarzysz膮cy mu dwaj stra偶nicy stali zwr贸ceni twarzami do tronu i ze spuszczonymi z szacunkiem oczami, ca艂膮 uwag臋 kie­ruj膮c na w艂adc臋, kt贸ry w ka偶dej chwili m贸g艂 wyda膰 jaki艣 rozkaz. Conan nieznacznie z艂o偶y艂 na p贸艂 艂a艅cuch spinaj膮cy okowy na jego nadgarstkach. 呕elaza by艂y zbyt mocne, aby je zerwa膰; pr贸bowa艂 tego pierwszego dnia niewoli i nie uda艂o mu si臋.

Cicho z艂o偶y艂 d艂onie razem, tak 偶e 艂a艅cuch zwisa艂 z nich lu藕­no, tworz膮c p臋tl臋 d艂ugo艣ci p贸艂 metra, po czym gwa艂townie okr臋ci艂 si臋 na pi臋cie, z rozmachem przenosz膮c ramiona nad g艂ow膮 stoj膮cego po lewej stra偶nika. Lu藕ny 艂a艅cuch smagn膮艂 stra偶nika w twarz jak bat i odrzuci艂 go w ty艂, z krwi膮 trys­kaj膮c膮 ze z艂amanego nosa.

Przy pierwszym gwa艂townym ruchu Conana drugi gwardzi­sta obr贸ci艂 si臋 z nastawion膮 halabard膮. W tej偶e chwali Conan chwyci艂 ostrze halabardy w p臋tl臋 艂a艅cucha i wyrwa艂 drzewce z r膮k stra偶nika.

Kolejny cios i nast臋pny stra偶nik odlecia艂 w bok, trzymaj膮c si臋 za zakrwawione usta i pluj膮c wybitymi z臋bami. 艁a艅cuch p臋taj膮cy nogi Cymeryjczyka by艂 zbyt kr贸tki, by pozwoli膰 mu na szybki bieg. Jednak barbarzy艅ca odbi艂 si臋 z obu n贸g jak 偶aba i wskoczy艂 na postument. Dwoma niezgrabnymi susami dopad艂 tronu i zacisn膮艂 d艂onie na t艂ustym karku 艣lini膮cego si臋 ze strachu kr贸la-boga, siedz膮cego na swojej stercie czaszek. Zdrowe oko monarchy wyba艂uszy艂o si臋 ze strachu, a jego twarz posinia艂a, gdy Cymeryjczyk mocno 艣cisn膮艂 go za gard艂o.

Stra偶nicy i notable biegali wok贸艂 piszcz膮c z przera偶enia lub stali zdj臋ci zgroz膮 i niedowierzaniem, spogl膮daj膮c na tego cu­dzoziemskiego olbrzyma, kt贸ry o艣mieli艂 si臋 podnie艣膰 r臋k臋 na ich b贸stwo.

- Jeden ruch, a wydusz臋 偶ycie z tej t艂ustej ropuchy! - war­kn膮艂 Conan.

Wielki Szaman jako jedyny z obecnych w komnacie Meruwian nie wpad艂 w panik臋 i nie okaza艂 zdziwienia, gdy obszarpany m艂odzieniec nieoczekiwanie zaatakowa艂 w艂adc臋. Dosko­nal膮 hyrka艅szczyzn膮 kap艂an zapyta艂:

- Czego chcesz, barbarzy艅co?

- Uwolnijcie dziewczyn臋 i czarnego! Dajcie nam konie, a na zawsze znikniemy z waszej przekl臋tej doliny. Je艣li odm贸wicie lub spr贸bujecie nas oszuka膰, zgniot臋 waszego kr贸la na miazg臋!

Szaman kiwn膮艂 swoj膮 trupi膮 czaszk膮. Jego zielone oczy by艂y zimne jak l贸d, a twarz o napi臋tej, jedwabi艣cie g艂adkiej sk贸rze by艂a nieruchoma jak maska. Rozkazuj膮cym gestem uni贸s艂 rze藕­bion膮, hebanow膮 lask臋.

- Uwolni膰 ksi臋偶niczk臋 Zosar臋 i czarnosk贸rego wi臋藕nia - nakaza艂 spokojnie. S艂udzy o poblad艂ych twarzach i wystra­szonych spojrzeniach pospieszyli spe艂ni膰 polecenie. Juma chrz膮kn膮艂, rozcieraj膮c przeguby. Obok niego sta艂a dr偶膮ca ksi臋­偶niczka. Popychaj膮c przed sob膮 zdr臋twia艂ego ze strachu kr贸la, Conan zszed艂 z podium.

- Conanie! - rykn膮艂 Juma. - Uwa偶aj!

Cymeryjczyk odwr贸ci艂 si臋, lecz by艂o ju偶 za p贸藕no. Kiedy znalaz艂 si臋 przy skraju podium. Wielki Szaman zaatakowa艂. Z b艂yskawiczn膮 szybko艣ci膮, jak uderzaj膮ca kobra, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 z hebanow膮 lask膮 i lekko dotkn膮艂 ni膮 ramienia Conana, w miejscu gdzie nagie cia艂o wyziera艂o przez rozdarte odzienie. Cymeryjczyk nie doko艅czy艂 skoku. Jego cia艂o ogarn臋艂a dziwna niemoc, niczym jad po uk膮szeniu gada. Umys艂 zasnu艂a mg艂a; g艂owa - zbyt ci臋偶ka, aby j膮 unie艣膰 - opad艂a mu na pier艣. Po­woli osun膮艂 si臋 na posadzk臋. Na wp贸艂 uduszony ma艂y kr贸l wyrwa艂 si臋 z jego u艣cisku.

Ostatnim d藕wi臋kiem, jaki us艂ysza艂 Conan, by艂 og艂uszaj膮cy ryk czarnosk贸rego, kt贸ry run膮艂 przygnieciony ci偶b膮 t艂ocz膮cych si臋 wrog贸w.

4

Krwawy statek

Nade wszystko by艂o gor膮co i 艣mierdzia艂o. Nieruchome, ze­psute powietrze lochu cuchn臋艂o. By艂o przesycone smrodem st艂oczonych, spoconych cia艂. Tuzin nagich m臋偶czyzn wci艣ni臋to do jednej ciasnej celi, otoczonej ze wszystkich stron ogrom­nymi blokami kamienia wa偶膮cymi wiele ton. Wi臋kszo艣膰 z uwi臋zionych by艂a Meruwianami; ci le偶eli nieruchomo, ot臋piali i apatyczni. By艂o tam te偶 kilku przysadzistych, sko艣nookich Azwer贸w - wojownik贸w strzeg膮cych 艣wi臋tej doliny. Dwaj wi臋藕niowie o orlich nosach nale偶eli do Hyrka艅czyk贸w. I by艂 tam te偶 Cymeryjczyk - Conan ze swym ogromnym, czar­nym towarzyszem - Jum膮. Gdy laska Wielkiego Szamana po­zbawi艂a no przytomno艣ci, a wojownicy dzi臋ki przewadze licze­bnej pokonali Jum臋, z rozkazu rozw艣cieczonego monarchy mieli ponie艣膰 najci臋偶sza kar臋 za sw膮 zbrodni臋.

Jednak w Shamballah najci臋偶sz膮 kar膮 nie by艂a 艣mier膰, kt贸ra wed艂ug Meruwian po prostu uwalnia艂a dusz臋, umo偶liwiaj膮c jej kolejne wcielenie. Za najstraszliwsz膮 kar臋 uwa偶ali oni uczynie­nie cz艂owieka niewolnikiem, poniewa偶 pozbawia艂o go to cz艂o­wiecze艅stwa i indywidualno艣ci. Tak wi臋c obaj zostali ukarani w ten spos贸b.

Rozmy艣laj膮c o tym, Conan warkn膮艂 w艣ciekle, a w czarnych oczach, zerkaj膮cych spod rozwichrzonej strzechy g臋stych, sko艂­tunionych w艂os贸w, zapali艂 mu si臋 z艂owr贸偶bny b艂ysk. Przykuty obok niego Juma, wyczuwaj膮c udr臋k臋 towarzysza, zachichota艂. Conan rzuci艂 mu gro藕ne spojrzenie; czasami niezmiennie dobre samopoczucie Jumy irytowa艂o go. Dla nawyk艂ego do wolno艣ci Cymeryjczyka niewola by艂a rzeczywi艣cie najci臋偶sz膮 kar膮.

Jednak dla Kuszyty nie by艂a ona niczym nowym. 艁owcy niewolnik贸w wyrwali go z ramion matki, gdy by艂 jeszcze dziec­kiem i powlekli go z parnych d偶ungli Kush na targowisko niewolnik贸w w Shemie. Przez jaki艣 czas pracowa艂 tam na plan­tacji, po czym, gdy mi臋艣nie zacz臋艂y mu p臋cznie膰, zosta艂 sprzeda­ny jako kandydata na gladiatora do Argos.

Za zwyci臋stwo odniesione w igrzyskach wydanych na cze艣膰 zwyci臋stwa kr贸la Argos, Milo, nad kr贸lem Zingary, Ferdrugiem, Jumie darowano wolno艣膰. Przez jaki艣 czas 偶y艂 w r贸偶­nych hyboryjsksch krajach, utrzymuj膮c si臋 z kradzie偶y i dorywczych zaj臋膰. P贸藕niej zaw臋drowa艂 na wsch贸d, do Turami, gdzie pot臋偶ne mi臋艣nie i zr臋czno艣膰 w walce zdoby艂y mu miejsce w szeregach najemnik贸w kr贸la Yildiza.

W ten spos贸b pozna艂 m艂odego Conana. Polubili si臋 od pier­wszego spotkania. Byli dwoma najwy偶szymi lud藕mi w艣r贸d wszystkich najemnik贸w i obaj przybyli z odleg艂ych, obcych krain; obaj byli te偶 jedynymi przedstawicielami swoich ras w艣r贸d Tura艅czyk贸w. Przyja藕艅 zaprowadzi艂a ich teraz do lo­ch贸w Shamballah, a niebawem mia艂a doprowadzi膰 do kra艅­cowego upodlenia, jakim jest targowisko niewolnik贸w, Tam b臋d膮 musieli sta膰 nago w pal膮cym s艂o艅cu, obmacywani i po­szturchiwani przez ewentualnych nabywc贸w, podczas gdy licytator b臋dzie wrzaskliwie zachwala艂 ich si艂臋.

Dni wolno mija艂y, jak okaleczone w臋偶e z trudem wlok膮ce si臋 po piasku. Conan, Juma i pozostali wi臋藕niowie zasypiali i budzili si臋, by zje艣膰 z drewnianych talerzy racje ry偶u, sk膮po wydzielanego przez dozorc贸w. Sp臋dzali dni drzemi膮c lub wzajemnie si臋 k艂贸c膮c.

Conan chcia艂 dowiedzie膰 si臋 wi臋cej o Meruwianach, bo jesz­cze nigdy w trakcie swoich w臋dr贸wek nie spotka艂 ludzi o takim kolorze sk贸ry. Zamieszkiwali tu, w tej dziwnej dolinie, tak jak od zarania dziej贸w czynili ich przodkowie. Nie mieli 偶adnych kontakt贸w ze 艣wiatem zewn臋trznym i nie chcieli ich mie膰.

Conan zaprzyja藕ni艂 si臋 z Meruwianinem imieniem Tashudang, od kt贸rego nauczy艂 si臋 nieco ich 艣piewnego j臋zyka. Kiedy zapyta艂, dlaczego nazywaj膮 swego kr贸la - bogiem, Tashudang odpar艂, 偶e ten kr贸l liczy sobie dziesi臋膰 tysi臋cy lat, a po ka偶dym bytowaniu w jednym ciele jego duch odradza si臋 w in­nym. Conan sceptycznie zapatrywa艂 si臋 na t臋 teori臋, bo s艂ysza艂 ju偶 podobne k艂amstwa rozpowszechniane przez w艂adc贸w in­nych kraj贸w. Jednak rozs膮dnie zatrzyma艂 swoj膮 opinia dla siebie. Kiedy Tashudang nie艣mia艂o i z rezygnacj膮 skar偶y艂 si臋 na uciskaj膮cego ich kr贸la i jego szaman贸w, Conan zapyta艂:

- Dlaczego ty i twoi rodacy nie zbierzecie si臋 razem, nie wrzucicie ich wszystkich do Semeru Tso i nie obejmiecie rz膮­d贸w? Tak zrobiliby艣my w moim kraju, gdyby kto艣 pr贸bowa艂 nas tyranizowa膰.

Tashudang wygl膮da艂 na zaszokowanego.

- Nie wiesz, co m贸wisz, cudzoziemcze! Wiele wiek贸w te­mu, jak m贸wi膮 kap艂ani, ta ziemia znajdowa艂a si臋 znacznie wy­偶ej ni偶 teraz. Rozci膮ga艂a si臋 od szczyt贸w G贸r Himelijskich po masyw Talakmy jedna wielka, wy偶ynna r贸wnina, pokryta 艣niegiem i smagana lodowatymi wichrami. Nazywano j膮 Da­chem 艢wiata. Wtedy Yama, kr贸l demon贸w, postanowi艂 stwo­rzy膰 t臋 dolin臋 dla nas - swego wybranego ludu. Jego pot臋偶ne zakl臋cie sprawi艂o, 偶e l膮d zapad艂 si臋. Z hukiem pot臋偶niejszym od tysi臋cy piorun贸w ziemia dr偶a艂a, stopiona ska艂a wylewa艂a si臋 ze szczelin, g贸ry wali艂y si臋, a lasy sz艂y z dymem. Kiedy si臋 to sko艅czy艂o, kraina mi臋dzy g贸rami by艂a taka, jak膮 jest teraz. Poniewa偶 sta艂a si臋 nizin膮, klimat uleg艂 ociepleniu i pojawi艂y si臋 w niej ro艣liny i zwierz臋ta z innych, cieplejszych kraj贸w. Wtedy Yama stworzy艂 pierwszych Meruwian i umie艣ci艂 ich w dolinie, aby mieszkali w niej po wsze czasy. I wyznaczy艂 szaman贸w przyw贸dcami i nauczycielami ludu. Czasami szamani zapomi­naj膮 o swoich obowi膮zkach i uciskaj膮 nas, jakby byli zwyk­艂ymi, chciwymi lud藕mi. Jednak nakaz Yamy, aby艣my s艂uchali szaman贸w, nadal nas obowi膮zuje. Je艣li go naruszymy, wielkie zakl臋cie Yamy straci sw膮 moc, a ta kraina podniesie si臋 z po­wrotem na wysoko艣膰 g贸rskich szczyt贸w i stanie zimn膮 pus­tyni膮. Tak wi臋c, oboj臋tnie jak bardzo uciskaj膮 nas szamani, nie odwa偶ymy si臋 przeciw nim zbuntowa膰.

- No - powiedzia艂 Conan - je艣li ta paskudna ma艂a ro­pucha jest wed艂ug was bogiem...

- Och nie! - rzek艂 Tashudang, a bia艂ka jego oczu b艂ys­n臋艂y l臋kliwie w mroku. - Nic nie m贸w! On jest jedynym synem wielkiego boga - samego Yamy. A gdy wzywa swego ojca, b贸g przybywa!

Tashudang ukry艂 twarz w d艂oniach i tego dnia Conan nie zdo艂a艂 z niego wydoby膰 nic wi臋cej.

Meruwianie byli dziwn膮 ras膮. Wykazywali przedziwn膮 oci臋­偶a艂o艣膰 ducha - ospa艂y fatalizm, ka偶膮cy im traktowa膰 wszystko, co ich spotyka艂o, jako nieuniknion膮 wol臋 okrutnych, nieodgadnionych bog贸w. Wierzyli, i偶 ka偶da pr贸ba przeciwstawienia si臋 losowi zostanie ukarana - je偶eli nie natychmiast, to w na­st臋pnym wcieleniu.

Nie by艂o 艂atwo wydoby膰 z nich jakie艣 informacje, ale m艂ody Cymeryjczyk nie ustawa艂 w wysi艂kach. Z jednej strony poma­ga艂o mu to zabija膰 czas. Z drugiej, nie zamierza艂 d艂ugo pozos­ta膰 niewolnikiem i ka偶dy strz臋p informacji, jaki m贸g艂 zebra膰 o tym ukrytym kr贸lestwie i jego szczeg贸lnym ludzie, m贸g艂 si臋 przyda膰, gdy razem z Jum膮 spr贸buj膮 si臋 wyrwa膰 na wolno艣膰. A ponadto dobrze wiedzia艂, jak istotna w czasie podr贸偶y przez obce kraje jest cho膰by powierzchowna znajomo艣膰 miejscowe­go j臋zyka. Chocia偶 z natury zupe艂nie pozbawiony ch臋ci zdoby­wania wiedzy, Conan z 艂atwo艣ci膮 uczy艂 si臋 j臋zyk贸w. Opanowa艂 ju偶 kilka, a w niekt贸rych umia艂 nawet troch臋 czyta膰 i pisa膰.

W ko艅cu nadszed艂 zapowiedziany dzie艅, gdy dozorcy w czar­nych, sk贸rzanych strojach weszli mi臋dzy niewolnik贸w, trzaska­j膮c ci臋偶kimi batami i wyganiaj膮c swoich podopiecznych z celi.

- Teraz zobaczymy - szydzi艂 jeden z nich - jak膮 cen臋 zap艂ac膮 ksi膮偶臋ta 艢wi臋tej Ziemi za twoje bezwarto艣ciowe 艣cier­wo, cudzoziemski wieprzu!

I jego bat zostawi艂 d艂ugi 艣lad na plecach Conana. Gor膮ce s艂o艅ce pali艂o plecy Conana jak ogie艅. Po tak d艂ugim pobycie w ciemno艣ciach 艣wiat艂o dnia o艣lepi艂o go. Po licytacji wprowadzili go po trapie na pok艂ad wielkiej galery, kt贸ra sta艂a zacumowana przy d艂ugim, kamiennym nadbrze偶u Shamba艂艂ah. Zmru偶y艂 oczy i zakl膮艂 pod nosem. A wi臋c na taki los go skazali - mia艂 do 艣mierci mozoli膰 si臋 przy wios艂ach.

- W艂a藕cie do 艂adowni, psy! - bluzn膮艂 przekle艅stwami nadzorca galernik贸w, na odlew uderzaj膮c Conana w szcz臋k臋.

Tylko dzieci Yamy mog膮 chodzi膰 po pok艂adzie!

Nie zastanawiaj膮c si臋 m艂ody Cymeryjczyk odpowiedzia艂 mu ciosem. Wpakowa艂 zaci艣ni臋t膮 pi臋艣膰 w obwis艂e brzuszysko nad­zorcy. Gdy z p艂uc uderzonego z sykiem usz艂o powietrze, Conan wymierzy艂 mu pot臋偶ny cios w szcz臋k臋, po kt贸rym grubas rozci膮gn膮艂 si臋 na pok艂adzie, Juma zawy艂 z uciechy i przecisn膮艂 si臋 przez innych niewolnik贸w, by stan膮膰 obok Conana.

Dow贸dca stra偶y wyda艂 kr贸tki rozkaz. W mgnieniu oka tu­zin w艂贸czni trzymanych przez 偶ylastych meruwia艅skich mary­narzy mierzy艂 w pier艣 Cymeryjczyka. Barbarzy艅ca sta艂 otoczo­ny kr臋giem grot贸w i na usta cisn膮艂 mu si臋 gro藕ny okrzyk. Jednak rozwa偶nie pow艣ci膮gn膮艂 w艣ciek艂o艣膰, wiedz膮c, 偶e naj­mniejszy ruch oznacza艂by natychmiastow膮 艣mier膰.

Nadzorca ockn膮艂 si臋 dopiero po wylaniu mu na g艂ow臋 wiad­ra wody. Z trudem podni贸s艂 si臋 na nogi, sapi膮c jak mors, a strugi wody sp艂ywa艂y mu po posiniaczonej twarzy na rzadk膮, czarn膮 brod臋. Spogl膮da艂 na Conana oczyma wyra偶aj膮cymi sza­lon膮 w艣ciek艂o艣膰, a p贸藕niej lodowat膮 nienawi艣膰.

Oficer zacz膮艂 wydawa膰 rozkaz marynarzom:

- Zabijcie tego...

Jednak nadzorca przerwa艂 mu:

- Nie, nie zabijajcie go! 艢mier膰 by艂aby dla niego zbyt 艂a­godn膮 kar膮. Ja sprawi臋, 偶e b臋dzie skamla艂 o 艣mier膰, zanim z nim sko艅cz臋.

- No wi臋c, Gorthangpo? - spyta艂 oficer.

Nadzorca spojrza艂 na 艂awki galernik贸w, napotykaj膮c spoj­rzenia ponad stu nagich, br膮zowosk贸rych m臋偶czyzn. Byli chu­dzi i wyg艂odzeni, o zgarbionych plecach pokrytych 艣ladami niezliczonych uderze艅 bata. Statek mia艂 d艂ugi rz膮d wiose艂 na obu burtach. Do niekt贸rych wiose艂 byli przykuci dwaj wio艣­larze, do innych trzej, zale偶nie od ich wielko艣ci i si艂y niewol­nik贸w. Nadzorca wskaza艂 wios艂o przy 艣r贸dokr臋ciu i przyku­tych tam trzech siwow艂osych, chudych jak szkielety starc贸w.

- Przykujcie go tam! Te 偶ywe trupy s膮 ju偶 do niczego - nie ma z nich 偶adnego po偶ytku. Uwolnijcie ich od wios艂a. Ten obcy musi troch臋 rozprostowa膰 ramiona; pozwolimy mu na to. A je艣li nie utrzyma tempa, zedr臋 mu cia艂o z plec贸w a偶 do krzy偶a;

Na oczach obserwuj膮cego to Conana 偶eglarze uwolnili trzech wio艣larzy od 艂a艅cuch贸w 艂膮cz膮cych ich przeguby z r臋koje艣ci膮 wios艂a. Starcy wrzeszczeli z przera偶enia, gdy krzepkie ramiona wyrzuca艂y ich za burt臋. Z dono艣nym pluskiem ude­rzyli o wod臋 i uton臋li bez 艣ladu - jedynie kilka banieczek powietrza wyp艂yn臋艂o na powierzchni臋 morza i p臋k艂o.

Conan zosta艂 przykuty do wios艂a zamiast nich. Mia艂 praco­wa膰 za trzech. Gdy sadzano go na lepkiej od nieczysto艣ci 艂aw­ce, nadzorca zmierzy艂 go ponurym spojrzeniem.

- Zobaczymy, jak ci p贸jdzie z wios艂om, ch艂opcze. B臋dziesz ci膮gn膮艂 i ci膮gn膮艂, a偶 zacznie ci p臋ka膰 grzbiet a potem b臋dziesz ci膮gn膮艂 jeszcze mocniej. A za ka偶dym razem, gdy poci膮gniesz s艂abiej albo wypadniesz z rytmu, przypomn臋 ci, gdzie twoje miejsce - o tak!

Zamachn膮艂 si臋; bat 艣mign膮艂 w powietrzu i ze 艣wistem spad艂 na ramiona Conana. B贸l by艂 taki, jakby przy艂o偶one mu do cia艂a rozpalone do bia艂o艣ci 偶elazo. Jednak Conan nic krzykn膮艂 ani nawet nic drgn膮艂. Wydawa艂o si臋, 偶e wcale nie poczu艂 ciosu, tak wielka by艂a si艂a jego woli.

Nadzorca mrukn膮艂 co艣 pod nosem i bat 艣mign膮艂 ponownie. Tym razem Cymeryjczyk skrzywi艂 si臋 samym k膮cikiem ust, lecz siedzia艂 nieruchomo z wzrokiem skierowanym przed sie­bie. Trzecie uderzenie i czwarte. Pot wyst膮pi艂 na czo艂o Cymeryjczyka i zala艂 mu oczy, piek膮c i o艣lepiaj膮c, a po plecach sp艂y­wa艂a mu krew. Jednak nie okaza艂, jak cierpi.

Z ty艂u us艂ysza艂 szept Jumy:

- Odwagi!

Wtedy nadszed艂 rozkaz z mostka; kapitan 偶yczy艂 sobie wy­p艂yn膮膰. Nadzorca z niech臋ci膮 porzuci艂 mi艂e zaj臋cie siekania ple­c贸w Cymeryjczyka na miazg臋.

呕eglarze zrzucili cumy mocuj膮ce statek do nadbrze偶a i ode­pchn臋li si臋 bosakami. Na dziobie, przed 艂awkami galernik贸w, lecz na tym samym pok艂adzie co oni, w cieniu pomostu bieg­n膮cego przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 statku nad ich g艂owami, usiad艂 nagi Meruwianin z ogromnym b臋bnem. Kiedy statek wyp艂yn膮艂 z portu, sternik poni贸s艂 drewniany m艂ot i zacz膮艂 bi膰 w b臋ben. Za ka偶dym uderzeniem niewolnicy pochylali si臋 nad wios艂ami, wyt臋偶aj膮c nogi i ramiona, a偶 ci臋偶ar cia艂a pozwoli艂 im opa艣膰 z powrotem na 艂awk臋; wtedy zn贸w odpychali wios艂a i opusz­czali je i wszystko zaczyna艂o si臋 od nowa. Conan szybko z艂apa艂 rytm, tak samo jak Juma przykuty do wios艂a za nim.

Cymeryjczyk jeszcze nigdy nie by艂 na statku. Mozol膮c si臋 nad swoim wios艂em, obrzuci艂 bystrym spojrzeniem og艂upia­艂ych, t臋po spogl膮daj膮cych niewolnik贸w o grzbietach pozna­czonych uderzeniami bata, trudz膮cych si臋 na brudnych 艂aw­kach w smrodzie w艂asnych nieczysto艣ci. Okr臋t g艂臋boko sie­dzia艂 w wodzie; na 艣r贸dokr臋ciu reling by艂 zaledwie metr nad jej powierzchni膮. Dzi贸b, gdzie sypiali 偶eglarze, znajdowa艂 si臋 wy偶ej, tak samo jak rze藕biona i z艂ocona ster贸wka, w kt贸rej kwaterowali oficerowie. Na 艣r贸dokr臋ciu wznosi艂 si臋 jeden maszt. Wzd艂u偶 pomostu nad 艂awkami galernik贸w le偶a艂a reja zwini臋tego tr贸jk膮tnego 偶agla i sam grot偶agiel.

Kiedy statek opu艣ci艂 port, 偶eglarze rozwi膮zali liny mocuj膮ce 偶agiel i rej臋 do pomostu, po czym postawili go, ci膮gn膮c za fa艂 i pomrukuj膮c piosenk臋. Reja powoli posz艂a w g贸r臋, kilkucalowymi skokami. Kiedy ju偶 j膮 wci膮gni臋to, z艂oto-purpurowy, pa­siasty 偶agiel rozwin膮艂 si臋 i nape艂ni艂 z kla艣ni臋ciem. Poniewa偶 wiatr by艂 sprzyjaj膮cy, wio艣larze mogli odpocz膮膰.

Conan zauwa偶y艂, 偶e ca艂a galera by艂a zrobiona z jakiego艣 drzewa, kt贸re z natury lub w wyniku barwienia mia艂o czer­wony kolor. Gdy rozgl膮da艂 si臋 wok贸艂, mru偶膮c oczy przed blas­kiem, statek wygl膮da艂, jakby by艂 sk膮pany we krwi. Nagle roz­leg艂 si臋 艣wist bicza i nadzorca, stoj膮cy na pomo艣cie nad bar­barzy艅c膮, krzykn膮艂 do niego:

- Przy艂贸偶 si臋, ty leniwy wieprzu!

Uderzenie pozostawi艂o nowy 艣lad na plecach Conana. To naprawd臋 krwawy statek, pomy艣la艂 - sk膮pany we krwi niewol­nik贸w.

5

Ksi臋偶yc 艂otr贸w

Przez siedem dni Conan i Jurna pocili si臋 przy ogromnych wios艂ach czerwonej galery, kt贸ra pod膮偶a艂a wzd艂u偶 wybrze偶a Sumeru Tso, zatrzymuj膮c si臋 na noc w ka偶dym z siedmiu 艣wi臋­tych miast Meru: Shondakorze, Thogarze, Auzakii, Issedonie, Palianie i Throanie, a potem - okr膮偶ywszy morze - z powro­tem w Shamballah. Mimo i偶 byli silnymi m臋偶czyznami, nieus­tanny wysi艂ek niebawem doprowadzi艂 ich na skraj wyczerpa­nia, gdy obola艂e mi臋艣nie zdawa艂y si臋 niezdolne do dalszej pra­cy. Jednak niezmordowany b臋ben i trzask bata zmusza艂y ich do dalszej har贸wki.

Raz dziennie marynarze zaczerpywali zza burty kilka wiader zimnej, s艂onawej wody i oblewali ni膮 wyczerpanych niewol­nik贸w. Raz na dzie艅, gdy s艂o艅ce sta艂o w zenicie, podawano im misk臋 ry偶u i du偶膮 chochl臋 wody. W nocy spali przy swoich wios艂ach. Kator偶nicza praca os艂abia艂a wol臋 i przyt臋pia艂a umys艂, zmieniaj膮c wio艣larzy w bezduszne automaty.

Takie warunki z艂ama艂yby ducha w ka偶dym cz艂owieku - pr贸cz kogo艣 takiego jak Conan. M艂ody Cymeryjczyk nie podda艂 si臋 wyrokowi losu, jak apatyczni Meruwianie. Nie ko艅­cz膮ca si臋 praca przy wios艂ach, brutalne traktowanie, ohyda brudnych 艂awek, zamiast os艂abi膰 jego wol臋, tylko j膮 wzmoc­ni艂y.

Kiedy statek wr贸ci艂 do Shamballah i rzuci艂 kotwic臋 na redzie, cierpliwo艣膰 Conana zaczyna艂a si臋 ju偶 ko艅czy膰. By艂o ciemno i cicho; sierp ksi臋偶yca - jak w膮ska, srebrna szabla - wisia艂 nisko na zachodnim niebie, rzucaj膮c s艂aby, z艂udny blask. Niebawem mia艂 zaj艣膰. Tak膮 noc w艣r贸d narod贸w Za­chodu nazywano „ksi臋偶ycem 艂otr贸w", gdy偶 takie ciemne noce wybierali zb贸jcy, z艂odzieje i mordercy na uprawianie swojego rzemios艂a. Pochyleni nad wios艂ami, udaj膮c sen, Conan i Juma omawiali plan ucieczki z meruwia艅skich galer.

Nogi niewolnik贸w na galerze nie by艂y skute. Jednak ka偶dy nosi艂 par臋 kajdan po艂膮czonych 艂a艅cuchem, kt贸ry by艂 przewle­czony przez 偶elazny pier艣cie艅 za艂o偶ony na wios艂o. Chocia偶 pier­艣cie艅 ten przesuwa艂 si臋 swobodnie po r臋koje艣ci, z jednej strony jego ruch ogranicza艂a dulka, a z drugiej ko艂nierz lub nasadka z o艂owiu. Taki ko艂nierz, mocno przymocowany do r臋koje艣ci 偶elaznym 膰wiekiem, dzia艂a艂 jako przeciwwaga pi贸ra wios艂a. Co­nan ze sto razy sprawdza艂 wytrzyma艂o艣膰 艂a艅cucha, kajdan i pier­艣cienia; jednak nawet jego straszliwa si艂a, spot臋gowana sied­mioma dniami wios艂owania, nie by艂a w stanie ich pokona膰. Mimo to cichym, pospiesznym szeptem namawia艂 innych nie­wolnik贸w do buntu.

- Gdyby艣my zdo艂ali 艣ci膮gn膮膰 Gorthangpo z pomostu - m贸wi艂 - mogliby艣my go rozszarpa膰 na strz臋py z臋bami i pazurami. A on nosi klucze do wszystkich kajdan. Kiedy b臋dziemy zdejmowa膰 okowy, marynarze zabij膮 kilku z nas; lecz kiedy si臋 uwolnimy, b臋dziemy mieli nad nimi pi臋cio- czy sze艣ciokrotn膮 przewag臋 liczebn膮 i...

- Nie m贸w tak! - sykn膮艂 najbli偶szy Meruwianin. - Na­wet o tym nie my艣l!

- Czy to was nie interesuje? - zdumia艂 si臋 Cymeryjczyk.

- Nie! Nawet od rozmowy o tym moje ko艣ci zamieniaj膮 si臋 w wod臋.

- Moje te偶 - rzek艂 inny. - Cierpienia, jakie tu znosimy, zosta艂y na nas zes艂ane przez bog贸w i s膮 sprawiedliw膮 kar膮 za nasze przewiny w poprzednim wcieleniu. Sprzeciwia膰 si臋 temu by艂oby nie tylko rzecz膮 bezcelow膮, ale i blu藕nierstwem. B艂a­gam ci臋, barbarzy艅co, zaniechaj tej mowy i z pokor膮 poddaj si臋 swemu losowi.

Takie post臋powanie nie le偶a艂o w naturze Conana, a i Juma nie by艂 cz艂owiekiem, kt贸ry bez walki czeka na nadchodz膮c膮 艣mier膰. Jednak Meruwianie nie s艂uchali ich argument贸w. Nawet Tashudang, zazwyczaj elokwentny i przyjazny jak na Meruwianina, b艂aga艂 Conana, by nie robi艂 niczego, co mog艂oby rozw艣cieczy膰 Gorthangpo, nadzorc臋 lub 艣ci膮gn膮膰 na nich jeszcze gorsz膮 kar臋 ni偶 ta, jak膮 bogowie w swej 艂askawo艣ci na nich zes艂ali.

Argumentacj臋 Conana przerwa艂 ostry 艣wist bata. Zbudzony g艂osami rozmawiaj膮cych, Gorthangpo po cichu wygramoli艂 si臋 ze swej koi na dziobie. Z kilku pods艂uchanych s艂贸w zrozumia艂, 偶e szykuje si臋 bunt. Teraz jego bat 艣mign膮艂 i z trzaskiem spad艂 na ramiona Cymeryjczyka.

Conan mia艂 dosy膰. W jednej chwili zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi, z艂apa艂 za koniec bata i wyrwa艂 go z r膮k Gorthangpo. Nadzorca krzykiem zacz膮艂 wzywa膰 marynarzy.

Conan nie by艂 w stanie zerwa膰 偶elaznego pier艣cienia z wa艂ka wios艂a. W przyp艂ywie rozpaczy przyszed艂 mu do g艂owy nowy pomys艂. Konstrukcja dulki ogranicza艂a ruch wios艂a do wyso­ko艣ci mniej ni偶 p贸艂tora metra nad pok艂adem, na kt贸rym teraz sta艂. Conan popchn膮艂 r臋koje艣膰 wios艂a najwy偶ej jak m贸g艂, wgramoli艂 si臋 na 艂awk臋 i skuliwszy si臋, podpar艂 je ramionami. P贸藕­niej jednym pot臋偶nym pchni臋ciem d艂ugich, muskularnych n贸g wyprostowa艂 si臋. Z dono艣nym trzaskiem wios艂o z艂ama艂o si臋 w dulce. Conan szybko zdj膮艂 pier艣cie艅 ze z艂amanego ko艅ca. Teraz mia艂 por臋czn膮 bro艅: maczug臋, a raczej pa艂k臋 d艂ugo艣ci trzech metr贸w, zako艅czon膮 z jednej strony pi臋ciokilogramowym kawa艂em o艂owiu.

Pierwszy, straszliwy cios trafi艂 nadzorc臋 w skro艅. Czaszka Gorthangpo p臋k艂a jak dojrza艂y melon, spryskuj膮c pok艂ad krwa­wym deszczem. P贸藕niej Conan wskoczy艂 na pomost i ruszy艂 na spotkanie atakuj膮cych marynarzy. W dole chudzi, br膮zowosk贸rzy Meruwianie kulili si臋 na swoich 艂awkach, skaml膮c modlitwy do swoich demonicznych bog贸w. Tylko Juma poszed艂 w 艣lady Conana, 艂ami膮c swoje wios艂o i uwalniaj膮c si臋 od niego.

Sami marynarze r贸wnie偶 byli Meruwianami, leniwymi, roz­laz艂ymi fatalistami. Nigdy nie musieli opanowywa膰 buntu nie­wolnik贸w; nie wierzyli, 偶e co艣 takiego jest w og贸le mo偶liwe. A ju偶 najmniej ze wszystkiego, spodziewali si臋 starcia z krzep­kim, m艂odym olbrzymem, uzbrojonym w trzymetrow膮 ma­czug臋. Mimo to, sprawili si臋 do艣膰 dzielnie, chocia偶 w膮ski po­most pozwala艂 atakowa膰 Conana tylko dw贸m napastnikom na raz.

Cymeryjczyk ruszy艂 na nich bez namys艂u, wywijaj膮c z艂ama­nym wios艂em. Pierwszy cios str膮ci艂 jednego marynarza z po­mostu, z przetr膮conym ramieniem spad艂 mi臋dzy 艂awki. Drugi roztrzaska艂 czaszk臋 nast臋pnemu. 艢mign臋艂a pika, mierz膮c w na­g膮 pier艣 Conana; ten wytr膮ci艂 j膮 z r臋ki marynarza i kolejnym ciosem str膮ci艂 dw贸ch ludzi na raz; jednego z po艂amanymi 偶eb­rami, a drugiego poci膮gn膮艂 padaj膮cy towarzysz.

Wtedy Juma wgramoli艂 si臋 na pomost. W nik艂ym blasku ksi臋偶yca nagi tors Kuszyty l艣ni艂 jak nat艂uszczony heban, a jego wios艂o podcina艂o nadbiegaj膮cych Meruwian jak kosa. Maryna­rze, nie przygotowani na spotkanie dw贸ch takich potwor贸w, stracili ducha i umkn臋li w bezpieczne schronienie ster贸wki, gdzie ich oficer, dopiero co obudzony ze snu, wykrzykiwa艂 sprzeczne rozkazy.

Conan nachyli艂 si臋 nad trupem Gorthangpo i obszuka艂 go w poszukiwaniu p臋ku kluczy. Szybko odnalaz艂 klucz do wszy­stkich kajdan i pozby艂 si臋 swoich, po czym zrobi艂 to samo dla Jumy.

Brz臋kn臋艂a ci臋ciwa i strza艂a 艣wisn臋艂a tu偶 nad g艂ow膮 Conana, wbijaj膮c si臋 w maszt. Dwaj niedawni niewolnicy nie czekali na dalszy rozw贸j wypadk贸w. Zeskoczywszy b艂yskawicznie z po­mostu, przepchn臋li si臋 przez skulonych wio艣larzy do burty, przeskoczyli przez ni膮 i znikn臋li w czarnych wodach portu Shamballah. Pomkn臋艂o za nimi kilka strza艂, lecz w kiepskim 艣wietle zachodz膮cego ksi臋偶yca 艂ucznicy mogli strzela膰 tylko na o艣lep.

6

Lochy 艣mierci

Dwaj nadzy m臋偶czy藕ni wyszli ociekaj膮c wod膮 z morza i ro­zejrzeli si臋 wok贸艂 siebie. Wydawa艂o im si臋, 偶e p艂yn臋li kilka godzin, szukaj膮c sposobu, jak niepostrze偶enie dosta膰 si臋 do Shamballah. W ko艅cu znale藕li uj艣cie jednego z kana艂贸w bu­rzowych staro偶ytnego, kamiennego miasta. Juma wci膮偶 trzy­ma艂 kawa艂ek z艂amanego wios艂a, kt贸rym walczy艂 z marynarza­mi; Conan pozostawi艂 swoje na statku. Od czasu do czasu, przez kraty studzienek 艣ciekowych osadzonych w rynsztokach ulicy nad nimi do kana艂u wpada艂 b艂ysk 艣wiat艂a, lecz by艂o ono byt s艂abe - bowiem ksi臋偶yc ju偶 zaszed艂 - i nie zdo艂a艂o roz­proszy膰 panuj膮cego w dole mroku. Tak wi臋c, w niemal kom­pletnych ciemno艣ciach dw贸jka zbieg贸w brn臋艂a po pas w bru­dnej wodzie, szukaj膮c wyj艣cia z tunelu.

Ogromne szczury umyka艂y z piskiem, gdy pod膮偶ali kamien­nymi korytarzami pod miastem. W ciemno艣ci widzieli ich b艂y­szcz膮ce 艣lepia. Jeden z wi臋kszych gryzoni chwyci艂 Conana za 艂ydk臋, lecz Cymeryjczyk z艂apa艂 go i zgni贸t艂szy w r臋ku cisn膮艂 nim w ostro偶niejsze zwierz臋ta. Te natychmiast rozpocz臋艂y pe艂­n膮 pisk贸w i szamotaniny bitw臋 o zdobycz, a Conan i Juma pospieszyli dalej wiod膮cymi w g贸r臋 tunelami.

To Juma znalaz艂 sekretne przej艣cie. Wodz膮c r臋k膮 po wil­gotnej 艣cianie, przypadkowo zwolni艂 zasuw臋 i sapn膮艂 ze zdu­mienia, gdy fragment kamiennego muru ust膮pi艂 pod badawczym dotkni臋ciem jego palc贸w. Chocia偶 ani on, ani Cymeryj­czyk nie wiedzieli, dok膮d prowadzi to przej艣cie, poszli nim, poniewa偶 wygl膮da艂o na to, 偶e stopniowo wznosi si臋 do poziomu ulicy.

W ko艅cu po d艂ugim marszu dotarli do nast臋pnych drzwi. Macali w kompletnych ciemno艣ciach, a偶 Conan znalaz艂 zasuw臋 i odsun膮艂 j膮. Drzwi otworzy艂y si臋 z przera藕liwym skrzypni臋ciem nie naoliwionych nawias贸w, a dwaj zbiegowie przeszli przez nie i stan臋li jak wryci.

Znajdowali si臋 w ogromnej, o艣miok膮tnej 艣wi膮tyni, na boga­to zdobionym balkonie pe艂nym pos膮g贸w bog贸w czy te偶 de­mon贸w. 艢ciany o艣miok膮tnej sali wznosi艂y si臋 w g贸r臋, nad bal­kon, by tam wygi膮膰 si臋 do wewn膮trz i spotka膰 ze sob膮 jako o艣mioboczna kopu艂a. Conan przypomnia艂 sobie, 偶e widzia艂 ta­k膮 kopu艂臋 g贸ruj膮c膮 nad mniejszymi budowlami miasta, ale ni­gdy nie docieka艂, co si臋 pod ni膮 mie艣ci.

Ni偶ej, na jednym ko艅cu o艣miok膮tnej posadzki, na postu­mencie z czarnego marmuru sta艂 kolosalny pos膮g, zwr贸cony twarz膮 dok艂adnie ku 艣rodkowi komnaty. W por贸wnaniu z t膮 rze藕b膮 wszystko inne w tej sali zdawa艂o si臋 male艅kie. Przed­stawia艂a ona gigantyczne b贸stwo z zielonego kamienia, kt贸ry wygl膮da艂 jak nefryt, chocia偶 偶aden cz艂owiek nigdy nie widzia艂 tak ogromnej bry艂y czystego nefrytu. Biodra mierz膮cego dzie­si臋膰 metr贸w bo偶ka znajdowa艂y si臋 na wysoko艣ci balkonu, na kt贸rym stali Conan z Jum膮. Pos膮g mia艂 sze艣膰 r膮k i oczy z wielkich rubin贸w osadzonych w gro藕nie skrzywionej twa­rzy.

Naprzeciw rze藕by, po drugiej stronie o艂tarza, sta艂 tron z czaszek podobny do tego, jaki Conan widzia艂 w sali tronowe, pa艂acu w dniu swego przybycia do Shamballah, tylko mniej­szy. Na fotelu tym siedzia艂 ma艂y, podobny do ropuchy kr贸l-b贸g Meru. Conan przesun膮艂 spojrzenie z g艂owy bo偶ka na twarz w艂adcy i wyda艂o mu si臋, i偶 dostrzeg艂 mi臋dzy nimi jakie艣 odra偶aj膮ce podobie艅stwo. Wzdrygn膮艂 si臋 i dreszcz przebieg艂 mu po plecach, wyczuwaj膮c w tym jak膮艣 okropn膮, kosmiczn膮 tajemnic臋.

Monarcha by艂 zaj臋ty jakim艣 dziwnym obrz臋dem. Wok贸艂 tro­nu i o艂tarza kl臋czeli szamani w szkar艂atnych szatach, nuc膮c stare pie艣ni i wznosz膮c mod艂y. Dalej, pod 艣cianami sali, na marmurowej posadzce siedzieli ze skrzy偶owanymi nogami, w kilku rz臋dach, Meruwianie. S膮dz膮c po wspania艂ych ozdobach i pysznych, chocia偶 sk膮pych szatach, musieli by膰 wysoki­mi urz臋dnikami i szlachcicami. Nad ich g艂owami pali艂a si臋 setka pochodni osadzonych w 偶elaznych uchwytach, migocz膮c i dy­mi膮c. Na posadzce komnaty, tworz膮c czworobok wok贸艂 g艂贸w­nego o艂tarza, sta艂y cztery znicze; na ka偶dym pali艂 si臋 jasny, z艂oty p艂omie艅 oliwnej lampy. Cztery p艂omyki ta艅czy艂y i falowa艂y.

Na o艂tarzu mi臋dzy tronem a kolosaln膮 rze藕b膮 le偶a艂a naga, bia艂a, szamocz膮ca si臋 posta膰 - m艂oda dziewczyna przykuta do o艂tarza cienkimi, z艂otymi 艂a艅cuchami. By艂a to Zosara.

W gardle Conana wzbiera艂 g艂uchy pomruk. Spojrza艂 na kr贸­la Jalung Thongp臋 oraz jego Wielkiego Szamana i w niebies­kich oczach barbarzy艅cy zapali艂 si臋 lodowaty b艂ysk.

- Damy rad臋, Conanie? - spyta艂 Juma.

Bia艂e z臋by czarnosk贸rego b艂ysn臋艂y w p贸艂mroku. Conan ski­n膮艂 g艂ow膮.

Meruwianie obchodzili w艂a艣nie 艣wi臋to nowiu, a kr贸l-b贸g mia艂 za艣lubi膰 na tym o艂tarzu c贸rk臋 kr贸la Turanu w obliczu wielor臋kiego pos膮gu Wielkiego Psa 艢mierci i Strachu, Kr贸la Demon贸w Yamy. Uroczysto艣膰 przebiega艂a zgodnie ze staro­偶ytnym ceremonia艂em opisanym w 艣wi臋tej Ksi臋dze Boga 艢mie­rci. Z lubo艣ci膮 oczekuj膮c momentu publicznej konsumpcji ma艂偶e艅stwa z t膮 gibk膮, d艂ugonog膮 Turank膮, boski monarcha Meru ko艂ysa艂 si臋 na swym tronie z czaszek, a odziani w szkar艂at szamani recytowali staro偶ytne mod艂y.

Nagle ceremonia zosta艂a przerwana. Nieoczekiwanie na 艣ro­dku 艣wi膮tyni pojawili si臋 dwaj nadzy giganci - jeden zbr膮zowia艂y od s艂o艅ca, a drugi o sk贸rze czarnej jak heban. Szamani zamilkli w p贸艂 s艂owa, gdy te dwa wyj膮ce diab艂y wpad艂y w sam 艣rodek zgromadzonego t艂umu.

Conan z艂apa艂 jedn膮 lamp臋 i cisn膮艂 j膮 w szaman贸w. Rozpierz­chli si臋, wrzeszcz膮c z b贸lu i przera偶enia, gdy od p艂on膮cego oleju zaj臋艂y si臋 ich cienkie szaty, zmieniaj膮c ich w 偶ywe po­chodnie. Nast臋pne trzy lampy polecia艂y w 艣lad za pierwsz膮, siej膮c 艣mier膰 i zamieszanie w komnacie.

Juma skoczy艂 do podium, gdzie siedzia艂 kr贸l, ze zdumie­niem i strachem patrz膮cy na to swym zdrowym okiem. Na marmurowych stopniach Chudy Wielki Szaman zast膮pi艂 Jumie drog臋, wznosz膮c swoj膮 magiczn膮 r贸偶d偶k臋 do ciosu. Jednak czarny olbrzym nadal mia艂 sw贸j kawa艂ek wios艂a i machn膮艂 nim ze straszliw膮 si艂膮. Hebanowa r贸偶d偶ka rozlecia艂a si臋 na sto ka­wa艂k贸w. Drugi cios dosi臋gn膮艂 samego kap艂ana-czarownika i cisn膮艂 nim, 艣miertelnie ranionym, w ci偶b臋 biegaj膮cych, wrze­szcz膮cych i p艂on膮cych szaman贸w.

Kr贸l Jalung Thongpa by艂 nast臋pny. Szczerz膮c z臋by w u艣miechu. Juma pop臋dzi艂 schodami ku skulonemu ze stra­chu kr贸lowi. Jednak monarchy nie by艂o ju偶 na tronie. Zamiast tego z uniesionymi ramionami kl臋cza艂 przed pos膮giem, wzno­sz膮c mod艂y.

W tej偶e chwili Conan dopad艂 o艂tarza i pochyli艂 si臋 nad nag膮, wij膮c膮 si臋 i wystraszon膮 dziewczyn膮. Cienkie z艂ote 艂a艅cuchy wystarcza艂y, aby j膮 sp臋ta膰, ale nie by艂y do艣膰 silne, aby sprosta膰 mi臋艣niom Cymeryjczyka. Z cichym sapni臋ciem zapar艂 si臋 nog膮 o o艂tarz i szarpn膮艂; ogniwo z mi臋kkiego metalu rozci膮gn臋艂o si臋, p臋k艂o i pu艣ci艂o ze szcz臋kiem. To samo sta艂o si臋 z pozos­ta艂ymi trzema 艂a艅cuchami i Conan porwa艂 w ramiona szlocha­j膮c膮 ksi臋偶niczk臋. Odwr贸ci艂 si臋... i w tym momencie zamajaczy艂 nad nim jaki艣 cie艅.

Zaskoczony, spojrza艂 w g贸r臋 i przypomnia艂 sobie to, co powiedzia艂 mu Tashudang: ,,Kiedy on wzywa swego ojca, b贸g przybywa!'"

Teraz w pe艂ni u艣wiadomi艂 sobie groz臋 kryj膮c膮 si臋 w tych s艂owach. Bowiem ramiona wznosz膮cego si臋 nad nim wielkiego bo偶ka z zielonego kamienia zacz臋艂y si臋 porusza膰. Szkar艂atne rubiny s艂u偶膮ce mu jako oczy spogl膮da艂y na barbarzy艅c臋, pe艂ne z艂owrogiej inteligencji.

7

Przebudzenie Zielonego Boga

Conanowi w艂osy na g艂owie stan臋艂y d臋ba i mia艂 wra偶enie, 偶e krew zastyg艂a mu w 偶y艂ach. Skaml膮ca Zosara wtuli艂a mu twarz w pier艣 i obj臋艂a go za szyj臋. Na czarnym podium, na kt贸rym sta艂 tron z czaszek, Juma r贸wnie偶 zastyg艂, wyba艂uszaj膮c oczy, a ich bia艂ka zdradza艂y przes膮dny l臋k b臋d膮cy dziedzictwem tego mieszka艅ca d偶ungli. Pos膮g o偶y艂.

Gdy tak patrzyli, skamieniali ze zgrozy, rze藕ba z zielonego kamienia powoli i z chrz臋stem podnios艂a jedn膮 nog臋. Znaj­duj膮ca si臋 dziesi臋膰 metr贸w wy偶ej, ogromna twarz spojrza艂a na nich, krzywi膮c si臋 w szyderczym grymasie. Jej sze艣膰 ramion poruszy艂o si臋 niepewnie, przebieraj膮c jak odn贸偶a wielkiego pa­j膮ka. Potw贸r zachwia艂 si臋, przenosz膮c ci臋偶ar cia艂a z nogi na nog臋. Jedna ogromna stopa opad艂a z trzaskiem na o艂tarz, na kt贸rym przed chwil膮 le偶a艂a Zosara. Kamienna p艂yta p臋k艂a i rozsypa艂a si臋 pod ci臋偶arem wielu ton zielonego kamienia.

- Na Kroma! - wykrztusi艂 Conan. - W tym zwario­wanym mie艣cie nawet kamienie 偶yj膮 i chodz膮! Chod藕, dziew­czyno...

Wzi膮艂 Zosar臋 w ramiona i zeskoczy艂 z podium na posadzk臋 艣wi膮tyni. Za nim rozleg艂 si臋 z艂owrogi d藕wi臋k kamienia uderza­j膮cego o kamie艅. Pos膮g rusza艂 si臋.

- Juma! - wrzasn膮艂 barbarzy艅ca, gor膮czkowo rozgl膮da­j膮c si臋 za Kuszyt膮. Czarnosk贸ry wci膮偶 kuli艂 si臋 obok tronu. Ma艂y kr贸l-b贸g wskaza艂 sw膮 t艂ust膮 i upier艣cienion膮 r臋k膮 na Conana i na dziewczyn臋.

- Zabij, Yamo! Zabij! Zabij! Zabij! - wrzeszcza艂. Wieloramienna istota przystan臋艂a i rozejrza艂a si臋 wok贸艂 ru­binowymi oczyma, a偶 dostrzeg艂a Conana. Wychowany w艣r贸d przes膮dnego, prymitywnego ludu Cymeryjczyk by艂 bliski sza­le艅stwa. Jednak, jak to cz臋sto bywa u barbarzy艅c贸w, 贸w strach pcha艂 go do walki z tym, czego si臋 l臋ka艂. Wypu艣ci艂 dziewczyn臋 z obj臋膰 i z艂apa艂 marmurow膮 艂aw臋. Wyt臋偶aj膮c wszy­stkie si艂y, ruszy艂 w kierunku nadchodz膮cego kolosa.

- Conanie, nie! - zawo艂a艂 Jurna. - Uciekaj! On ci臋 widzi!

Lecz Conan znalaz艂 si臋 ju偶 przy jednej z monstrualnych st贸p bo偶ka. Kamienne nogi wznosi艂y si臋 nad nim jak filary jakiej艣 gigantycznej 艣wi膮tyni. Z twarz膮 posinia艂膮 z wysi艂ku Conan podni贸s艂 ci臋偶k膮 艂aw臋 nad g艂ow臋 i cisn膮艂 ni膮 w jedn膮 z tych n贸g. Pocisk ze straszliw膮 si艂膮 uderzy艂 w rze藕bion膮 kostk臋 kolosa. Marmur 艂awy pokry艂 si臋 g臋st膮 sieci膮 p臋kni臋膰, ci膮gn膮cych si臋 od ko艅ca do ko艅ca. Cymeryjczyk podszed艂 jeszcze bli偶ej, ponow­nie podni贸s艂 艂aw臋 i jeszcze raz rzuci艂 ni膮 w kostk臋. Tym razem marmur rozlecia艂 si臋 na tuzin kawa艂k贸w, lecz noga bo偶ka, cho膰 nieco zarysowana, nie dozna艂a 偶adnego uszczerbku. Co­nan zatoczy艂 si臋 w ty艂, gdy pos膮g zrobi艂 nast臋pny krok w jego kierunku.

- Conanie! Uwa偶aj!

Okrzyk Jumy sprawi艂, 偶e barbarzy艅ca spojrza艂 w g贸r臋. Zie­lony gigant pochyla艂 si臋. Rubinowe oczy spojrza艂y na Cymeryjczyka. Dziwne, popatrze膰 w 偶ywe oczy boga! By艂y bezden­ne kry艂y cieniste g艂臋bie, w kt贸rych spojrzenie Conana mimo­wolnie zapad艂o na niesko艅czenie d艂ugie eony czasu... I w g艂臋bi tych krystalicznych otch艂ani wi艂a si臋 zimna, nieludzka z艂o艣li­wo艣膰. Spojrzenie boga spotka艂o si臋 ze spojrzeniem barbarzy艅­cy i m艂ody Cymeryjczyk poczu艂, 偶e ca艂e jego cia艂o dr臋twieje... Nie m贸g艂 ani poruszy膰 si臋, ani my艣le膰.

Rycz膮c ze strachu i w艣ciek艂o艣ci. Juma skoczy艂 mu na po­moc. Widzia艂, jak kamienne ramiona wyci膮gaj膮 si臋 ku towa­rzyszowi, kt贸ry sta艂 nieruchomo, jakby wpad艂 w trans. Yamie wystarczy jeszcze jeden krok i Conan znajdzie si臋 w zasi臋gu jego r膮k.

Czarnosk贸ry by艂 zbyt daleko, by temu przeszkodzi膰, lecz musia艂 jako艣 da膰 upust w艣ciek艂o艣ci. Nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, co robi, z艂apa艂 daremnie szamocz膮cego si臋 i piszcz膮cego boga-kr贸la, po czym rzuci艂 nim w kierunku jego straszliwego ojca.

Jalung Thongpa przelecia艂 w powietrzu i grzmotn膮艂 o mo­zaikow膮 posadzk臋 tu偶 pod nogi krocz膮cego bo偶ka. Oszo艂o­miony upadkiem ma艂y monarcha potoczy艂 wok贸艂 spojrzeniem jedynego oka i wyda艂 ohydny, wrzask, gdy przygniot艂a go jed­na z ogromnych st贸p.

W nag艂ej ciszy chrz臋st p臋kaj膮cych ko艣ci odbi艂 si臋 g艂o艣nym echem. Stopa pos膮gu opad艂a na marmur, zostawiaj膮c szeroki, krwawy 艣lad na kafelkach. Skrzypi膮c, stw贸r zgi膮艂 si臋 wp贸艂 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po Conana,, po czym znieruchomia艂.

Rozwarte d艂onie z zielonego kamienia i rozcapierzone palce zatrzyma艂y si臋 w p贸艂 drogi. Jasnoszkar艂atny blask rubinowych oczu zgas艂. Ogromne cia艂o o wielu r臋kach i g艂owie demona, kt贸re jeszcze przed chwil膮 rusza艂o si臋 i 偶y艂o w艂asnym 偶yciem, ponownie skamienia艂o.

By膰 mo偶e 艣mier膰 kr贸la, kt贸ry przyzywa艂 tego straszliwego demona z mrocznych otch艂ani niezg艂臋bionych wymiar贸w, zer­wa艂a czar wi膮偶膮cy Yam臋 z pos膮giem. A mo偶e jego 艣mier膰 uwol­ni艂a demona spod w艂adzy ziemskiego krewniaka. Jakakolwiek by艂a tego przyczyna, w tej偶e samej chwili, gdy Jalung Thongpa zosta艂 zgnieciony na krwaw膮 miazg臋, pos膮g zamieni艂 si臋 na powr贸t w martwy, nieruchomy kamie艅.

Czar p臋taj膮cy umys艂 Conana r贸wnie偶 prysn膮艂. M艂odzian nie­pewnie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Najpierw u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ksi臋偶niczka Zosara rzuci艂a mu si臋 na szy­j臋 i 艂ka histerycznie. Gdy zacisn膮艂 br膮zowe ramiona na jej mi臋kkim ciele i poczu艂 delikatne mu艣ni臋cie czarnych, jedwabis­tych w艂os贸w na swej szyi, jego oczy zn贸w nabra艂y 偶ycia i Cymeryjczyk wybuchn膮艂 szczerym 艣miechem.

Jumia podbieg艂 do niego wo艂aj膮c:

- Conanie! Wszyscy uciekli lub nie 偶yj膮! Za 艣wi膮tyni膮 powinny by膰 konie. Teraz mamy szans臋 wydosta膰 si臋 z tego prze­kl臋tego kraju!

- O tak! Na Kroma, z przyjemno艣ci膮 strz膮sn臋 z podeszew py艂 tej diabelskiej krainy! - warkn膮艂 barbarzy艅ca, zdzieraj膮c tog臋 z cia艂a Wielkiego Szamana i okrywaj膮c ni膮 nag膮 ksi臋偶nicz­k臋. Wzi膮艂 dziewczyn臋 na r臋ce i poni贸s艂, czuj膮c ciep艂o i mi臋k­ko艣膰 jej gibkiego, m艂odego cia艂a przy swoim ciele.

Godzin臋 p贸藕niej, znalaz艂szy si臋 ju偶 dobrze poza zasi臋giem po艣cigu, 艣ci膮gn臋li wodze wierzchowcom i zatrzymali si臋 przed rozwidleniem dr贸g. Conan spojrza艂 na gwiazdy, zastanowi艂 si臋 chwil臋 i rzek艂:

- T臋dy!

Jurna zmarszczy艂 brwi,

- Na p贸艂noc?

- Tak, do Hyrkanii - za艣mia艂 si臋 Conan. - Czy偶by艣 za­pomnia艂, 偶e musimy jeszcze dostarczy膰 t臋 dziewczyn臋 jej ob­lubie艅cowi?

Na twarzy Jumy pojawi艂o si臋 jeszcze wi臋ksze zdumienie, gdy偶 widzia艂, jak drobne, bia艂e ramiona Zosary obejmuj膮 kark Cymeryjczyka, a jej g艂贸wka spoczywa na jego pot臋偶nym ra­mieniu. Do oblubie艅ca? Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nigdy nie zrozumie tych Cymeryjczyk贸w. Jednak pop臋dzi艂 konia i pod膮偶y艂 za Conanem w kierunku wielkich G贸r Talakma, kt贸re wznosi艂y si臋, jak mur odgradzaj膮cy upiorn膮 ziemi臋 Meru od smaganych wia­trem step贸w Hyrkanii.

Miesi膮c p贸藕niej dojechali do obozowiska Kujuli, Wielkiego Chana kuigarskich nomad贸w. Wygl膮dali teraz zupe艂nie inaczej ni偶 wtedy, gdy uciekli z Shamballah. W wioskach na po艂u­dniowych stokach Talakmy zamienili ogniwa z艂otego 艂a艅cu­cha, kt贸re wci膮偶 zwisa艂y z kostek i przegub贸w Zosary, na odzie偶 odpowiedni膮 do podr贸偶y przez o艣nie偶one prze艂臋cze i wietrzne r贸wniny. Nosili futrzane czapki, baranie ko偶uchy, bufiaste spodnie z szorstkiej we艂ny i mocne buty.

Gdy przedstawili Zosar臋 jej czarnobrodemu oblubie艅cowi, chan wychwali艂 ich pod niebiosa, ugo艣ci艂 i obdarowa艂. Po kilkudniowej biesiadzie odes艂a艂 ich do Turanu ob艂adowanych z艂otem.

Kiedy odjechali ju偶 do艣膰 daleko od obozu Chana Kujuli, Juma powiedzia艂 do przyjaciela:

- To by艂a dobra dziewczyna. Zastanawiam si臋, czemu jej sobie nie zatrzyma艂e艣. Ona te偶 ci臋 lubi艂a.

Conan wyszczerzy艂 z臋by.

- O tak, lubi艂a, jednak jeszcze nie jestem gotowy si臋 wi膮­za膰. A Zosara b臋dzie szcz臋艣liwsza maj膮c klejnoty Kujuli i mi臋kkie poduszki, ni偶 by艂aby zostaj膮c ze mn膮, aby znosi膰 skwar, mr贸z i by膰 艣cigan膮 przez wilki lub wrogich wojow­nik贸w.

Zachichota艂.

- Ponadto, cho膰 Wielki Chan jeszcze o tym nie wie, jego dziedzic jest ju偶 w drodze.

- Sk膮d wiesz?

- Powiedzia艂a mi to tu偶 przed rozstaniem. Juma wyda艂 kilka niezrozumia艂ych d藕wi臋k贸w w swym oj­czystym j臋zyku.

- No niech mnie! Naprawd臋 ci臋 nie docenia艂em!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
25 Ludzie ze szczytu Spraque??mp Lyon
024 Miasto Czaszek
Spraque de Camp Lyon Conan i bog pajak
2013 09 23 Posen ma wygl膮da膰 jak niemieckie miasto
PRK 23 10 2011 org
KRUS Wies Miasto
23 pi膮tek
Rawenna miasto i gmina w p贸艂nocnych W艂oszech
Ma艂gorzata Ustupska Miasto Cz艂uch贸w
23 Metody monta偶u w mikroelektronice
23 Tydzie艅 zwyk艂y, 23 wtorek
Atrybucje 23 24
Cwiczenia 23 25 2007
23 sekcja
Miasto i gmina Muszyna
21 23
Doradztwo Podatkowe z 23 czerwca 08 (nr 121)

wi臋cej podobnych podstron