Mieli tutaj wanny do kąpieli w ziołach, parówki, baseny ze słodką i słoną wodą. Słoną wodę dowożono ciężarówkami z plaży.
Nacisnął kontakt i pozbawione okien pomieszczenie rozbłysło światłem Ściany i sufit pokryte były białymi kafelkami. Pusto. Jeszcze jedne szare metalowe drzwi, zamknięte. Bez zasuwy.
— Teraz uwaga — powiedział. — Muszę ściemnić światło. Trzynaście
stopni w dół.
Otwierając drugie drzwi, przycisnął kilka włączników i zamigotało bladoniebieskie zamglone światło.
— Trzynaście stopni — powtórzył i liczył głośno w miarę jak schodziliś
my po kamiennych schodach, trzymając się metalowej poręczy.
Na dole było znacznie chłodniej. Pomieszczenie miało około dwudziestu metrów długości. Betonowe Ściany i takaż podłoga. Na podłodze widoczne były prostokąty. Zalane betonem wanny.
Wąskie okna znajdowały się tak wysoko, że prawie dotykały sufitu. Sączyło się przez nie słabe światło księżycowe. Półprzeźroczyste szyby wzmocnione drucianą siatką. Niebieskie światło fluoryzujących jarzeniówek sączyło się po ścianach. Gdy moje oczy przywykły do półmroku, zauważyłem w odległym końcu jeszcze jedne schody. Wiodły na przeznaczone do pracy podwyższenie z biurkiem, krzesłem, półkami i stołami laboratoryjnymi.
Po obu stronach poniżej znajdowało się dziesięć rzędów żelaznych, przytwierdzonych do betonu, stołów. Wyglądały jak metalowe żebra.
Na stołach poustawiano terraria, przykryte wiekami z drucianej siatki. Niektóre pojemniki były zupełnie ciemne. Inne jarzyły się na różowo, zielono, lawendowe, niebieskawo.
Dochodziły z nich różne odgłosy: trzepotanie, skrobanie, stuki czegoś twardego, uderzającego w szyby terrariów.
Paniczne próby ucieczki.
Poczułem mieszaninę dziwnych woni. Gnijące warzywa, odchody, torf. Wilgotne ziarna, gotowane mięso. I jeszcze coś słodkawego — psujące się owoce.
Ręka Robin w mojej dłoni była zimna jak metalowa poręcz.
— Witajcie — powiedział Moreland — w moim małym zoo.
M
inęliśmy dwa pierwsze rzędy stołów i zatrzymaliśmy się przy trzecim. — Przydałby się tu jakiś system klasyfikacji, ale ja i tak wiem, gdzie które jest, a tylko ja je karmię.
Zwrócił się w lewą stronę i zatrzymał przy nie oświetlonym pojemniku. Wewnątrz była podłoga z mierzwy i liści, a na niej splątane nagie gałęzie. Nic więcej nie zauważyłem.
Moreland wyjął coś z kieszeni i trzymał w palcach. Kulka, podobna do karmy Spike'a.
Druciana pokrywka była zatrzaśnięta; Moreland zwolnił zamek i uchylił wieko. Wsunął dwa palce i nęcił trzymaną w nich pigułką.
Z początku nic się nie działo, a potem z trudną do wyobrażenia szybkością mierzwa uniosła się jakby od miniaturowego trzęsienia ziemi i coś wystrzeliło w górę.
Po sekundzie z jedzenia nie pozostało ani śladu.
Robin przytuliła się do mnie.
Moreland ani drgnął. To, co wzięło kulkę, zniknęło.
Australijski wilk ogrodowy — powiedział Moreland, umocowując
nakrywkę. — Kuzyn twojego włoskiego przyjaciela. Tak samo jak tarantula
zagrzebuje się w ziemi i czeka.
Wygląda na to, że dobrze wiesz, co lubi — powiedziała Robin
neswoim głosem, ale ktoś, kto jej nie znał, mógł tego nie zauważyć.
- Ona, bo to prawdziwa dama, lubi białko zwierzęce. Najlepiej w formie
tynnej. Pająki zawsze upłynniają swoje pożywienie. Mieszam owady, robaki,
yszy, co się da, i sporządzam wywar, który zamrażam i odmrażam. To na
Robię tak, żeby się przekonać, czy przestawią się na stałe pożywienie, szczęście wiele z nich przestawiło się. — Uśmiechnął się. — Dziwne Jcie dla wegetarianina, prawda? Co mi jednak pozostaje? Jestem za nie
wiedzialny... Chodź, może obudzą się w tobie jakieś wspomnienia. ś ptworzył inne terrarium na końcu rzędu. Tym razem wsunął rękę do <"ta, wyjął coś i posadził sobie na przedramieniu. W świetle żarówki
43