Tytuł oryginału KNIGHT'S CROSS
Copyright © Fräser Publications Ltd, 1993
Copyright © For the Polish edition by EM
Redakcja
Ewa Mironkin
Opracowanie graficzne
Lech Gabor
Wydanie I
ISBN 83-86396-33-4
Wydawnictwo EM 00-170 Warszawa Al. Jana Pawła II 68
tel. 635-25-20, fax 34-31-18 Dział handlowy tel. 631-31-78
Żelazny Krzyż
Biografia Rommla
David Fraser
PODZIĘKOWANIA
Wiele prac poświęconych Erwinowi Rommlowi (opublikowanych w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech) umożliwiło mi zabranie się do pisania niniejszej biografii. Były to źródła, które wpłynęły zasadniczo na kształt tej książki. Składam wyrazy wdzięczności wszystkim autorom, dzięki którym szczegółowo mogłem poznać losy człowieka, będącego bohaterem tegoż opracowania. Część prac została wyszczególniona w bibliografii umieszczonej na końcu tomu. Godzi się jednakże dodać, iż wiele informacji, dotyczących Rommla oraz prowadzonych przez niego kampanii, zaczerpnąłem z szeregu specjalistycznych publikacji - przede wszystkim z Journal of the Royal United Services Institution, Armor, Kommando, Oase (magazyn poświęcony losom Afrika Korps), Deutsche Soldatenzeitung, Frontsoldat erzahlt, An Cosantoir oraz Vierteljahrshafte für Zeitgeschichte.
Istnieje mnogość dokumentów odnoszących się do osoby Rommla. Sam Rommel opisał swe losy w czasie pierwszej wojny światowej, co zostało opublikowane w roku 1937 pt. Infanterie greift an; dostępny jest również maszynopis tejże pracy. Rommel sporządził także interesujące analizy kampanii, które prowadził w randze generała we Francji i Afryce Północnej, spisane na podstawie jego dzienników. Część dotycząca Afryki została wydana drukiem w roku 1955 jako Krieg ohne Hass i po przetłumaczeniu na angielski znalazła się w opracowanej przez sir Basila Liddella Harta książce pt. The Rommel Papers, razem z fragmentami korespondencji Rommla oraz jego refleksjami odnoszącymi się do innych kampanii. W niniejszej publikacji słowa Rommla cytowane są głównie z oryginalnego tekstu Krieg ohne Hass.
Wiele materiałów, dotyczących Rommla oraz historii Niemiec w latach trzydziestych i czterdziestych, przechowywanych jest w National Archives w Waszyngtonie (w przypisach posługiwałem się skrótem NAW). Składam podziękowania za pomoc panu Robinowi Cooksonowi oraz płk. Jamesowi Hamiltonowi-Russellowi, w swoim czasie pracownikowi brytyjskiej ambasady w Waszyngtonie. Potężne archiwum (zawierające m.in. większość znanych dzienników wojennych) znajduje się w posiadaniu War Museum w Londynie (określanego w niniejszej książce skrótem IWM). Składam serdeczne wyrazy wdzięczności dyrektorowi tego muzeum, dr. Alanowi Borgowi, a także innym pracownikom tej instytucji, w szczególności Robertowi Suddaby'emu i Philipowi Readowi za pomoc w wyszukiwaniu setek potrzebnych dokumentów, jak również za udzielone mi bezcenne porady. Dziękuję też pani Hilary Roberts z działu fotografii wspomnianego muzeum oraz pani Rosamund Thornton za użyczenie mi zdjęć z jej prywatnego archiwum.
Frapujące notatki i listy posiada Bundesarchiv-Militararchiv we Freiburgu (BAMA). W tym miejscu pragnąłbym wyrazić swoją wdzięczność za pomoc otrzymaną od płk. dr. A. D. Kehriga (dyrektora Leitender Archiv) oraz pana Mayera. Dziękuję też serdecznie panu Crispo z Amminstrazione Centrale Archivistica w Rzymie, następnie doktorowi Hermannowi Weissowi, dyrektorowi Institut für Zeitgeshichte w Monachium (IZM) oraz jego pracownikom, którzy ułatwili mi dostęp do dokumentacji.
Wyrazy wdzięczności należą się ponadto zarządowi Imperial War Museum w Londynie oraz kierownictwu Budnesarchiv we Freiburgu za udostępnienie posiadanych fotografii.
Szereg dokumentów, utrwalonych na mikrofilmach, znajduje się w zbiorach EP Microfilm Ltd., w Wakefield, hrabstwo Yorkshire (EPM) - m.in. zapisy licznych rozmów, przeprowadzonych przez Davida Irvinga w trakcie pracy nad jego własną książką poświęconą Rommlowi, skąd zaczerpnąłem szereg cennych informacji.
Jestem ponadto dłużnikiem cierpliwej, uprzejmej i pogodnej obsługi London Library, instytucji, bez której nie wyobrażam sobie powstania tej książki.
Muszę również podziękować wielu innym osobom - za pomoc, rady, wiadomości i zachętę. Przede wszystkim panu Manfredowi Rommlowi, za poświęcony mi czas, podzielenie się ze mną osobistymi bezcennymi refleksjami oraz za udzielenie zgody na publikację niektórych fotografii. Wdzięczność należy się to Robinowi Edmondsowi, gen. mjr. Johnowi Strawsonowi, świętej pamięci Axelowi von dem Bussche-Streithorstowi, dr. Georgowi Meyerowi oraz dr. Stumpfowi, którzy przeczytali fragmenty lub całość maszynopisu niniejszej biografii, udzielając mi przy tym cennych i pomocnych uwag. Wreszcie winien jestem złożyć najgorętsze podziękowania żonie, która po części zajmowała się selekeją zgromadzonych materiałów i nie szczędziła mi swoich interesujących opinii, odnoszących się do tej książki.
David Fräser
Isington, 1993
CZĘŚĆ I
1891-1918
ROZDZIAŁ 1
„NIECH PRAWA FLANKA BĘDZIE MOCNA”
Erwin Rommel to jeden z największych mistrzów wojny manewrowej, dowódca z tego elitarnego grona ludzi, których osobowość i energia odcisnęły swe piętno na historii konfliktów zbrojnych. Zwycięstwa, odnoszone przez te postacie, były skutkiem ich zdolności wcielania w życie własnych zamiarów, silnej woli oraz talentu błyskawicznego działania w skomplikowanych warunkach pól bitewnych. Osobowości te pozostawiły głęboki ślad na scenie historii; ślad groźny, lecz i fascynujący. To żywe legendy, uosabiające, każda na swój sposób, wizerunek wojownika: odważnego, energicznego, o bystrym spojrzeniu i lotnej myśli, szybko podejmującego decyzje, czujnego, śmielszego w walce od nieprzyjaciół. Rommel zalicza się do grona określanego niegdyś mianem herosów; Rommel - umysł praktyczny i nowoczesny, mężczyzna o przeciętnej fizjonomii - znalazł się w jednym szeregu z bohaterami opiewanymi w starożytnych mitach.
Nastawienie do wojen zmieniało się przez lata i wieki; reputacja bohaterów wojennych przeżywała wzloty i upadki - w zależności od panujących mód. W dzisiejszych czasach ludzie podchodzą raczej z odrazą niż z uwielbieniem do tak energicznych postaci jak król Szwecji Karol XII, inny mistrz pól bitewnych - monarcha bezlitośnie zmagający się ze swymi nieprzyjaciółmi przez osiemnaście lat. Karol, będąc w 1714 roku w niewoli tureckiej, igrał ze śmiercią, wznieciwszy z pozoru beznadziejny bunt więźniów przeciw oprawcom. Wcześniej, w trakcie prowadzonej kampanii, król wzburzył swych doradców, oświadczając, że ich obowiązki ograniczają się do gromadzenia funduszy na wojny, które on wiedzie na chwałę monarszego rodu Wazów, i że powinni cieszyć się, jeśli spadnie na nich choć drobna część zaszczytów. Obecnie tego rodzaju stwierdzenie może zostać uznane za przejaw niepojętej arogancji i niemoralności. Jednakże gdy czytamy o błyskawicznych podbojach dokonywanych przez Karola w czasie wojny północnej, o jego zwycięstwach nad Polakami, Rosjanami, Prusakami, o niszczeniu starego porządku i zaprowadzaniu nowego, kiedy dowiadujemy się, że rozpoczął swą krótką i zdumiewającą karierę (Karol XII pożegnał się z tym światem w wieku trzydziestu sześciu lat) jako królewiątko, czternastoletnie dziecko, gdy odkrywamy, że ten wysoki, szczupły młodzik o bladym obliczu najechał Europę z pałaszem w ręku jako (cytując słowa Winstona Churchilla) „najgwałtowniejszy wojownik współczesnej historii... nieustraszony i nieugięty, obdarzony talentem chłodnej kalkulacji, a mimo to... czasem nawet uroczy”1 - to Karol, bohater, może wydać się, przynajmniej dla niektórych z nas, godny szczerego podziwu.
Ludzie tego rodzaju przechodzą do historii dzięki swej olbrzymiej energii; po śmierci trwają w legendach i mitach. Weźmy choćby Jeba Stuarta, słynnego kawalerzystę, konfederata z czasów wojny secesyjnej, który samym swym pojawieniem się potrafił poderwać żołnierzy do walki, a pojawiał się w częstokroć odległych od siebie, lecz zawsze kluczowych miejscach na polu bitwy, jak gdyby wiedziony nadzwyczajnym instynktem, „zawsze w siodle... obecny wszędzie, o każdej porze dnia i nocy... bez wyjątku wesoły i pełen wigoru”2, galopując wzdłuż wzniesień Chancellorsville przed wielkim zwycięstwem gen. Lee nad Armią Potomacu. Lub też Bedford Forrest, postać z tej samej wojny, błyskotliwy człowiek i nieuchwytny posłaniec. Tacy ludzie, wodzowie lub podwładni, byli bez wątpienia bohaterami, mistrzami sztuki wojennej. Ich spojrzenie na współczesne im kwestie polityczne mogło wydawać się nieco ograniczone lub wręcz błędne, ale należy wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich przyszło im działać. Badając życiorysy wspomnianych osób, należy wystrzegać się urobionych w rozmaitych latach, krajach i kulturach opinii o nich, pamiętając przy tym o jednym: byli oni dziećmi swoich czasów i na te czasy trzeba spojrzeć ich oczami.
Obecnie nastała epoka powszechnej mechanizacji, gwałtownego rozwoju lotnictwa i broni wszelkiego rodzaju, o sile niszczenia niewyobrażalnej dla minionych pokoleń. Ewentualna wojna w dzisiejszych latach siłą rzeczy musiałaby stać się konfliktem bezosobowych mas, operujących na rozległych obszarach; dawni bohaterscy wodzowie straciliby rację bytu, a ich osobiste walory, takie jak odwaga, nie byłyby potrzebne. Zacytujmy znowu słowa Churchilla, kreślącego po pierwszej wojnie światowej sylwetkę księcia Marlborough:
„W czasach, o których mowa, wybitny dowódca musiał udowodnić w dniu bitwy, że posiada ten jedyny w swoim rodzaju zestaw zalet: umysłowych, moralnych i fizycznych, dzięki którym niczym istota nadprzyrodzona jest w stanie odwrócić nieuchronny bieg zdarzeń. Jego wygląd, jego spokój, ostre spojrzenie, gesty, ton głosu - nawet bicie jego serca - rozpraszały pozorny ład wokół. Każde słowo, które wypowiadał, było na wagę złota... Tamte czasy odeszły na sawsze”3.
Dziewięć lat po opublikowaniu powyższej sentencji jej autor przechadzał się po pomieszczeniach tymczasowej kwatery w Kairze, powtarzając w kółko nazwisko pewnego niemieckiego generała i mówiąc: „Liczy się tylko pokonane go”. Miał na myśli człowieka, który jakby wypadł z kart historii, a przy tym absolutnie realną postać, doskonale znającą się na współczesnej technice, oficera pełnego inwencji, postępowego w swych ideach, znakomicie przystosowanego do prowadzenia dwudziestowiecznej kampanii, którego jednak mistrzowskie opanowanie sztuki wojennej przywoływało na pamięć dawne czasy, zdominowane przez bohaterów. Mistrzostwu temu zmuszony był dać wyraz sam Churchill, przemawiając w Izbie Gmin: „To bardzo śmiały i zręczny przeciwnik... I, o ile wolno mi się tak wyrazić, wielki generał”. Erwin JoLannes Eugen Rommel.
Wojownikom, do których z pewnością należy zaliczyć Erwina Rommla, na nic zdałaby się charyzma, gdyby nie byli mistrzami w swym fachu. Ludzie ci, jakkolwiek można by się sprzeczać, kogo umieścić w spisie, znali się na wojennym rzemiośle. Królowie czy żołnierze, spadkobiercy militarnych tradycji rodzinnych czy też osobnicy, którzy wypłynęli na falach powikłanej historii - wszyscy oni przejawili we właściwym dla siebie czasie cechy i zdolności niezbędne na polu walki. Wywodzili się z przeróżnych grup społecznych, jednak nabyli, dziedzicząc lub pod wpływem wychowania, owe walory, które uczyniły z nich wybitnych dowódców. Na pierwszym miejscu należy wymienić tak zwany temperament.
Mistrzowie wojennego rzemiosła zawsze przejawiali uwielbienie dla walki. Sam Rommel (a także większość jego biografów) wypierał się tej cechy. Owszem, wojna jest czymś strasznym. Przynosi rany, śmierć i zniszczenie; jej atmosfera to atmosfera bólu i przemocy, pokłosie zaś to cierpienie i żałoba. Wojna niesie za sobą zwykłą brutalność w najlepszym wypadku czy też dzikie okrucieństwo w najgorszym, choć tu zaznaczyć należy, iż walczący żołnierze stosunkowo rzadko winni są zbrodni. Obecnie cywilizowane społeczności potępiają tych, którzy starają się doprowadzić do wojen bądź je gloryfikują, a ponieważ żołnierskie bohaterstwo jest nieodłącznym elementem wojny, nasz stosunek do niego stał się ambiwalentny. Za rzecz normalną uważa się jednakże podporządkowywanie się rozkazom, wypełnianie nawet najbardziej odrażających z nich, jeśli fakt ten zostanie usprawiedliwiony siłą wyższą, sporem, który doprowadził do wybuchu konfliktu. W naszych czasach nadal żyją dyktatorzy i bezwzględni władcy, rzadko można ich jednak ujrzeć na linii frontu lub w samym centrum bitewnego zgiełku. Tak więc na przeciętnym dowódcy liniowym nie ciąży, przynajmniej w pojęciu historyków, odpowiedzialność za wywołanie sytuacji, w której przychodzi mu się wykazać.
Nie powinno nam się jednak zdawać w związku z tym, że wojskowi nie lubią i nie lubili swego zajęcia. Trudno uwierzyć, iż człowiek jest w stanie robić coś z niezwykłą zręcznością, nie czerpiąc z tego satysfakcji. Zwycięscy dowódcy z przeszłości - mniejsza, czy walczyli o słuszną, czy niesłuszną sprawę - wyraźnie radowali się z odnoszonych triumfów. Nie należy jednak mylić owej radości z brakiem ludzkich uczuć. Śmierć bliskich, cierpienia podwładnych (a nawet nieprzyjaciół) często wzbudzały szczere współczucie wybitnych wodzów - w tej liczbie Erwina Rommla. Stwierdzenie jednak, jakoby zwycięstwa nie przynosiły mu radości, mijałoby się z prawdą. Temperament wybitnych wojowników, począwszy od Aleksandra Macedońskiego, to temperament ludzi stworzonych do walki. Więcej, ochota do walki stanowi element ich temperamentu. Chociaż zdarzało się, że Erwin Rommel wyrażał się o wojnie w najgorszych słowach, to zaznaczyć należy, iż pragnienie walki było składnikiem jego usposobienia.
Jeśli czyjeś usposobienie nie pozwala na zręczne prowadzenie boju, to wyklucza również pojęcie zasad rządzących wojną. Każdy wybitny dowódca dysponuje owym swoistym wyczuciem - tym zmysłem podpowiadającym, co okazuje się skuteczne, a co nieskuteczne w trudnych do przewidzenia warunkach pola bitwy. Takie zrozumienie jest najczęściej efektem solidnej pracy nad sobą (słowo „studia” implikowałoby bowiem przyswajanie głównie cudzej wiedzy).
Musi wynikać z doświadczenia, z analizy tego, co wydarzyło się wcześniej - mowa tu zarówno o osobistym doświadczeniu życiowym, jak i o doświadczeniu ogólnym, czyli o historii. Wspomniany zbiór doświadczeń winien następnie zostać poddany praktycznej obróbce; zdolny dowódca musi brać pod uwagę szereg elementów dotyczących wad i zalet broni i sprzętu, a przede wszystkim wad i zalet ludzi - jego żołnierzy. Zrozumienie reguł wojny w wypadku wybitnych wodzów zostaje jakby zakodowane w ich umysłach. Staje się szóstym zmysłem, instynktem umożliwiającym błyskawiczną orientację w trudnych do przewidzenia sytuacjach oraz natychmiastowe wykorzystywanie sprzyjających okoliczności. Jako przykład przywołać tu można Wellingtona pod Salamanką, gdzie odniósł jedno z najbłyskotliwszych zwycięstw w swej karierze. Erwin Rommel miał ten właśnie zwierzęcy niemal instynkt, pozwalający mu bezbłędnie reagować w obliczu niebezpieczeństw, szans, roszad na polach bitewnych. A więc wiedza, zrozumienie problemów wojny przechodzi w instynkt nakazujący mu podjąć błyskawiczne działanie, co charakteryzowało wszystkich wielkich strategów przeszłości.
„Nakazujący podjąć błyskawiczne działanie...” Trzecią cechą, wyróżniającą wybitnych dowódców, jest zdolność jasnego myślenia i szybkiego podejmowania właściwych decyzji. Temperament gwarantuje niezbędny entuzjazm, wiedza zapewnia wgląd w istotę rzeczy - niepojętą dla przeciwnika umiejętność przewidywania biegu wypadków, natomiast energiczne działanie pozwala przechwycić inicjatywę i narzucić charakter starcia. Rupert (wbrew mitom o jego impulsywności - bardzo doświadczony i zdolny wódz) zdołał zmobilizować swych ludzi wcześniej, niż był to w stanie uczynić nieprzyjaciel i pierwszy natarł pod Powiek w początkach angielskiej wojny domowej; uderzył na przeważające liczebnie wojska i rozbił je błyskawicznie, nim zdążyły się rozwinąć. Ów atak sprawił, że „bano się odtąd samego imienia księcia Ruperta4. Podobnie trzy stulecia później obawiano się też Rommla.
Erwin Rommel przyszedł na świat w Szwabii. Księstwo szwabskie zostało znacznie wcześniej wchłonięte przez Królestwo Wirtembergii i Szwabia była pod koniec XIX wieku raczej krainą niż organizacją państwową. Szwabi wyróżniali się jednak pewnymi charakterystycznymi cechami spośród reszty Niemców. Byli uparci, niechętnie zmieniali poglądy, nie lubili okazywać uczuć; niby świadomie starali się odróżniać od sąsiadów - porywczych Bawarczyków. Typowy Szwab był roztropnym i oszczędnym człowiekiem. Lojalny wobec władcy, uważał się jednak za kogoś lepszego od przedstawicieli innych germańskich narodów. Przede wszystkim jednak potrafił chłodno kalkulować, rozumować bardzo przebiegle. Rommel, pomimo swej buńczuczności i pewnej skłonności do gwiazdorstwa, pozostał w gruncie rzeczy Szwabem z krwi i kości.
Jego ojciec, także Erwin, był dyrektorem szkoły w Heidenheim, położonym około osiemdziesięciu kilometrów na wschód od Stuttgartu i około trzydziestu na północ od Ulm. Jego matka, Helene von Luz (zmarła w roku 1940), była córką miejscowego wysokiego urzędnika. Sam Erwin Rommel urodził się 15 listopada 1891 roku. Dorastał jako drobny niebieskooki chłopiec, o bladej twarzy i płowych włosach. Czasami sprawiał wrażenie zamyślonego, lecz zawsze był spokojnym, „łatwym” dzieckiem. W nauce, podobnie jak w sporcie, nie przejawiał za młodu nadzwyczajnych zdolności, choć już jako dorosły mężczyzna odkrył w sobie pewne zamiłowanie do nauk ścisłych (zarówno jego ojciec, jak i dziadek byli znakomitymi matematykami), które kultywował do końca życia. Młodego Rommla nie charakteryzowała odporność fizyczna i energia; tymi cechami wyróżnił się dopiero jako żołnierz. Jego rodzina (Rommel miał starszą siostrę i dwóch młodszych braci) zapamiętała jednak pewną rzecz: Erwin sprawiał wrażenie, że nie obawia się nikogo. Jako młodzieniec dorastał szybko. Zdolności matematyczne połączył z fenomenalnymi umiejętnościami narciarskimi. Lubił też podróżować i jeździć na rowerze. Przedkładał podręczniki nad książki będące wytworami ludzkiej fantazji.
Erwin senior służył w wojsku jako oficer artylerii, zanim zaczął karierę nauczycielską, lecz poza tym w rodzinie nie było militarnych tradycji. Młody Erwin po zdaniu egzaminów dojrzałości zainteresował się lotnictwem i miał nawet pomysł, by podjąć pracę w wytwórni sterowców w Friederichshafen. Ojciec jednakże sprzeciwił się, radząc mu wstąpić do wojska.
Cesarstwo Niemieckie zjednoczyło się po wojnie francusko-pruskiej w 1871 roku. Teoretycznie niezależni dotąd władcy, królowie i książęta niemieckich państewek obwołali imperatorem króla Prus, skutkiem tego wyłoniły się liczne kwestie sporne: ludność poszczególnych regionów Niemiec różniła się znacznie od siebie. Bawarczycy czy mieszkańcy Wirtembergii niewiele mieli wspólnego z Prusakami i Ślązakami. Zjednoczenie podyktowane zostało koniecznością ożywienia rozwoju gospodarczego w Niemczech i wymogami bezpieczeństwa militarnego.
Owymi problemami - trudnymi do zrozumienia w naszej dobie - zajęła się konstytucja z 1871 roku, regulująca stosunki wewnątrz cesarstwa. Na podstawie ustaleń sił zbrojnych Wirtembergii utworzono 13. Korpus armii cesarskiej. Niemieckim wojskiem faktycznie dowodził sztab generalny, którego członkowie zapatrzeni byli w dawnych pruskich wodzów, Schranhorsta i Gneisenau. Szef sztabu, starszy Moltke, kierował kampanią przeciw Francji. Armia była liczna, po mobilizacji stanowiła jednolitą siłę - na jej czele formalnie stał cesarz jako naczelny wódz. Była to potęga, z którą wszystkie sąsiednie kraje musiały się poważnie liczyć, jednocześnie zachowująca strukturę narodowościową. Przynajmniej w teorii mieszkańcy poszczególnych ziem służyli w oddziałach razem ze swymi ziomkami, a oficerowie, w każdym razie ci niższych rang, w jakimś stopniu podporządkowani byli lokalnym władcom.
Obserwatorzy - głównie ci z krajów sąsiadujących z Niemcami - uznali to rozwiązanie za znakomite. Bez wątpienia wykorzystana została tradycja „narodowych sił zbrojnych”, w których poborowi służyli w oddziałach liniowych (Landwehr) lub pozostawali w rezerwie do czterdziestego piątego roku życia - tradycja ciesząca się uznaniem w całych Niemczech. Tak więc niemiecki żołnierz, obojętnie z jakiego kraju się wywodził, dzielił trudy służby i korzystał z przywilejów na równi z innymi. Lokalny patriotyzm był nadal silny, obecnie jednak jego siła została wykorzystana do stworzenia potęgi zjednoczonej ojczyzny - przedmiotu powszechnej dumy.
Erwin Rommel przez całe życie okazywał pewien sceptycyzm, a nawet drażliwość w stosunku do kwestii społecznych. Panuje ogólne przekonanie, że oficerowie wojska cesarskiego w zdecydowanej większości wywodzili się ze stanu szlacheckiego, jednak nie odpowiada to prawdzie. Dawna pruska koncepcja państwa kierowanego przez elitarną kastę skupioną wokół tronu, to znaczy przez zakon rycerzy, została zdecydowanie zmodernizowana pod wpływem zmian historycznych, rozwoju społecznego oraz zwyczajnych potrzeb rosnącej w siłę armii. W samych Prusach, począwszy od roku 1845, szeregi korpusu oficerskiego zasiliła spora rzesza przedstawicieli klas średnich i tendencja ta została sformalizowana dekretem cesarskim z 1890 roku.
W południowych Niemczech procentowy udział burżuazji wśród oficerów był jeszcze pokaźniejszy. Ogólnie, w cesarskiej armii w roku 1912 (rok, w którym Rommel po opuszczeniu szkoły kadetów podjął służbę w pułku liniowym) jedynie nieco ponad jedną czwartą stanowili młodzi oficerowie pochodzący ze „szlachty”, wliczając w to potomków zubożałych rodów arystokratycznych oraz rodzin nobilitowanych (przez dodanie do nazwiska członu „von”) za wybitną służbę, zasługi dla kraju itd. W Wirtembergii udział szlachty w wojsku był wręcz minimalny. Tak więc Rommel, przedstawiciel burżuazji po ojcu (matka była szlachcianką), znalazł się wśród ludzi ze swojej klasy społecznej, w związku z czym nad początkiem jego wojskowej kariery nie zaciążyły socjalne resentymenty. Udział szlachty w sztabie generalnym - wówczas i później - stanowił odrębną kwestię; na początku XX wieku przekraczał pięćdziesiąt procent5. Jednakże gorączkowe spory Rommla ze sztabem generalnym były w owym czasie jeszcze sprawą odległej przyszłości.
Wcześniej musiał stawić czoło wyraźnym zmianom w szkoleniu oficerów i doborze kandydatów na dowódcze stanowiska w wojsku — ewolucja taka zachodziła zresztą u progu wojny światowej w niemal wszystkich krajach. Dawna pruska tradycja kładła nacisk, oprócz pochodzenia, na „charakter”; wykształconymi ludźmi pogardzano. Zmianę owego starego podejścia zapoczątkowały wojny napoleońskie. Wojskowe reformy wprowadzono i w Prusach, reorganizując armię w sprawną machinę, kierowaną przez sztab generalny. Zwolennikiem tych radykalnych zmian jawił się Schranhorst, który był zdania, iż podczas wojny decydującą rolę musi odegrać wyszkolenie i intelekt kadry dowódczej. Uważał, że oficerami powinni być ludzie wykształceni, co po latach przyjęto jako imperatyw.
Nie od razu jednak, rzecz jasna. Przez niemal cały wiek XIX istniał konflikt pomiędzy tymi we władzach pruskich (a następnie cesarskich), którzy twierdzili, że dobrym oficerem może zostać tylko człowiek z „dobrego domu” i odznaczający się „charakterem”, czyli konserwatystami, a tymi, którzy uznawali, że liczą się głównie wykształcenie i zdolności umysłowe kandydata, czyli tzw. postępowcami. Spór ciągnął się latami, od czasu do czasu wyciszany kompromisowymi zarządzeniami i półśrodkami. Jeszcze w roku 1897 wydane zostało rozporządzenie, w którym położono wyraźny nacisk na „pochodzenie”, „wolę” oraz „rozsądek” (a nie wykształcenie) kandydatów na oficerów. Przełomowa zmiana nastąpiła w pierwszych latach XX wieku. W czasie gdy Rommel wstępował do służby, tylko mniej niż cztery procent kandydatów zwolnionych było od konieczności wykazania się świadectwem odpowiedniego wykształcenia, na mocy przepisu, na który wcześniej nagminnie powoływali się szlachetnie urodzeni młodzi ludzie z „charakterem”.
Rommel nie przejmował się tym zanadto. Pewny był swego, skoro konserwatyści zwracali uwagę na charakter, typ osobowości, a postępowcy na intelekt. W czasach młodości Erwina Rommla za główną uczelnię wojskową uważano akademię w Gdańsku nad Bałtykiem, starym pruskim porcie na wschodnim krańcu Niemiec. Owa Kriegsschule, o której myślał Rommel, była instytucją cesarską. Aby do niej wstąpić, musiał najpierw znaleźć się w szeregach armii wirtemberskiej. Ponieważ posiadał odpowiednie wykształcenie, został zarejestrowany jako Avantageur - kandydat na stopień oficerski. Gdyby go nawet odrzucono, to czekała go w takim wypadku roczna (a nie dwuletnia) służba.
Erwin Rommel nie miał jednakże najmniejszego zamiaru zejść z wytyczonej przez siebie ścieżki i rezygnować z kariery w wojsku. Początkowo podjął próbę wstąpienia do artylerii - która na przełomie stuleci wyraźnie zyskała na znaczeniu, lokując się teraz tuż za kawalerią - ale dowódca miejscowej jednostki artyleryjskiej ustosunkował się do tego nieprzychylnie. Pan dyrektor Rommel, ojciec Erwina, został powiadomiony, że w przewidywalnej przyszłości nie zwolni się stanowisko dla jego syna („In absehbare Zeit keiner Stelle frei wird”). Następnie wybór padł na saperów, lecz odpowiedź nadeszła podobna. Tak więc młody Erwin został skierowany do 124. Wirtemberskiego Pułku Piechoty, wchodzącego w skład 26. Dywizji Piechoty. Po czteromiesięcznym opóźnieniu, spowodowanym kłopotami zdrowotnymi (Rommel miał przepuklinę i przeszedł operację), wstąpił do pułku jako kadet w lipcu roku 1910.
Aż do niedawna w niemieckim wojsku panował zwyczaj nakazujący kadetowi, nim otrzyma stopień oficerski, znaleźć się w szeregach wybranej przez siebie jednostki, gdzie mógłby się wykazać znajomością rzemiosła żołnierskiego. Podobna procedura, często nieformalnie, funkcjonuje także w innych armiach, prowadząc do nadużyć, tworzenia się klik i hierarchii, istniejących poza oficjalnymi strukturami. Jednak, taka trudna i niewdzięczna próba częstokroć wyrabia w przyszłych oficerach cechy tak pożądane w krytycznych sytuacjach, jak gotowość do poświęceń, poczucie jedności z własnym oddziałem itd.
Służba Rommla kadeta trwała od lipca 1910 roku do marca 1911. Młody Rommel wypełnił oczekiwania dowództwa pułku, czego dowodem był awans na kaprala w październiku i na sierżanta pod koniec roku. Kadet, któremu nominalnie przysługiwały pewne przywileje oficerskie, najczęściej wypełniać musiał więcej obowiązków od zawodowych żołnierzy. W marcu Rommel został wysłany do Königliche Kriegsschule w Gdańsku.
Rommel pracował ciężko. Nigdy nie podchodził beztrosko do nauki, szczególnie sumiennie wykazywał się jednak na zajęciach praktycznych. Kurs trwał osiem miesięcy, do listopada 1911 roku. Świadectwo informuje lakonicznie, że Erwin Rommel pomyślnie przeszedł wszelkie sprawdziany, łącznie z umiejętnością dowodzenia, i w styczniu 1912 roku już jako młody porucznik, w monoklu i nowym mundurze, znalazł się w koszarach 124. Pułku w Weingarten.
Armia cesarska stanowiła ogromną, potężną machinę. Żołnierzy musztrowano, szkolono dokładnie i systematycznie, dbając przy tym, by świetnie prezentowali się na paradach. Jedna z fotografii przedstawia Rommla w płaszczu z wysokim kołnierzem, w szpiczastym hełmie na głowie - oficera piechoty, eleganckiego i schludnego. Zapewne mógłby podpisać się pod słowami pewnego współczesnego sobie Saksoriczyka, opisującego z perspektywy tamte czasy:
„Kiedy po dwóch latach wreszcie wyznaczono mi zadanie sprawdzenia posterunków i kiedy tak kroczyłem opustoszałymi korytarzami z ryngrafem zawieszonym na srebrnym łańcuchu na szyi, to poczułem, co wyróżnia wojskowych z grona innych. Jeżeli to militaryzm, to tak, uległem jego czarowi! Odczuwa się dumę z munduru i słowa esprit de corps nabierają pełnego znaczenia”6.
W całych Niemczech młodzi oficerowie nadal szczycili się tym, że należeli do najsilniejszej armii świata, armii zwycięzców z 1870 roku; cieszyli się też uprzywilejowaną pozycją w społeczeństwie. W licznych niemieckich miastach panował obyczaj ustępowania drogi na chodnikach oficerom w mundurach, generalicja zaś miała znaczny wpływ na kajzera, przywódcę, który wedle pruskiej tradycji był przede wszystkim naczelnym wodzem, a dopiero potem konstytucyjnym monarchą. Kazjer częściej udzielał audiencji swojemu szefowi sztabu generalnego niż któremukolwiek z ministrów - temuż szefowi sztabu, którego poprzednik domagał się dla siebie decydującego słowa w ustalaniu niemieckiej polityki zagranicznej7. Tak więc najpotężniejszym państwem w ówczesnej Europie - krajem nowoczesnym i rozwijającym się dynamicznie, świetnie zorganizowanym, z regulacjami prawnymi spisanymi według „oświeconych” wzorów, wiodącym, jeśli chodzi o handel, sztukę i naukę - rządziła wąska, rozumująca cokolwiek atawistycznie grupa ludzi, zapatrzona w dawne pruskie wzorce. Zapatrzona w te same Prusy, które nie były państwem z armią, lecz armią z państwem. I to właśnie Prusy - surowe, obowiązkowe, bogobojne - nadawały ton w cesarskiej armii (może z wyłączeniem pewnych jednostek bawarskich) i to w stopniu zasadniczym. Rommel, być może na poły nieświadomie, wrastał w zmilitaryzowaną społeczność. W Prusach szlachcie i korpusowi oficerskiemu przeznaczone były główne zaszczyty, a na początku obecnego wieku tendencja ta rozszerzyła się na całe Niemcy. Wojsko stało się uprzywilejowaną kastą, narzucało mody. Cywile niejednokrotnie małpowali obyczaje oficerów, tworząc groteskowe nieraz, ściśle zhierarchizowane organizacje.
Proces ten nie jest trudny do wyjaśnienia. Armia niemiecka mogła być potężna, w każdym razie stawała się potężna po mobilizacji, jednak liczebnością ustępowała siłom francuskim i rosyjskim - armiom sąsiadujących krajów. Francja zawarła właśnie układ sojuszniczy z Rosją, zagrażający aliansowi państw centralnych — Niemiec i Austro-Węgier, do których dołączyły cokolwiek niepewne Włochy. W 1912 roku, realizując wcześniejsze porozumienia, rosyjski sztab generalny skoncentrował, na wypadek wybuchu wojny, osiemset tysięcy ludzi przeciw Niemcom i szykował się do rozpoczęcia ofensywy w dwa tygodnie po ogłoszeniu mobilizacji. Agresywne plany Francuzów, które miały wejść w życie po wypowiedzeniu wojny, także nie stanowiły tajemnicy dla niemieckiego sztabu generalnego.
Dla Niemców wojsko było gwarantem ich bezpieczeństwa w Europie, gdzie po obu flankach mieli nieprzyjaciół. W przeszłości kraje niemieckie częstokroć stanowiły bitewne pola dla potężnych sąsiadów; obce armie wyniszczały te ziemie. Na czterdzieści lat przed wybuchem wojny światowej Prusy właśnie, a nie Austria, uzyskały hegemonię w Rzeszy. Francja poniosła zdecydowaną klęskę, tracąc na rzecz Niemców bogate prowincje - Alzację i Lotaryngię. Powstało cesarstwo, którego głównym obrońcą stała się kajzerowska armia.
Ledwie dwa lata po uzyskaniu przez Rommla szlifów oficerskich stało się powszechnie jasne, że siła tejże armii może być wkrótce poddana próbie. Niemcy zawsze - wtedy i później - zdecydowanie odrzucali oskarżenia o agresywne zamiary, wskazując, i nie bez racji, że od roku 1871 nie prowadzili wojny, a na przykład Anglia aż cztery, Rosja zaś dwie. Utrzymywali, iż sami muszą bronić się przed zagrożeniem z zewnątrz. Za wschodnią granicą Rosjanie zwykle próbowali uciszyć niepokoje społeczne, odwołując się do patriotyzmu i panslawizmu. Niektóre z państewek na Bałkanach były klientami Rosji, udzielającej im pomocy w procesie wyzwalania spod jarzma tureckiego. Z ówczesnego niemieckiego punktu widzenia główny ośrodek niepokojów stanowiła Serbia.
Serbia była niewielkim państwem, niepodległym od 1878 roku, sami Serbowie zaś dążyli do wzmocnienia swych wpływów. Na północy i zachodzie graniczyli z prowincjami Cesarstwa Austro-Węgierskiego, w znacznej części zamieszkanymi przez Słowian. Serbowie uważali, że Słowianie są im bardziej bliscy niż Germanom czy Madziarom, sprawującym władzę w Wiedniu. Ponadto Bośnia i Hercegowina zostały w roku 1908 formalnie zaanektowane przez Austrię. Dla Austro-Węgier Serbia była siedliskiem niepokojów, które rozprzestrzeniały się na obszarach cesarstwa zamieszkanych przez mniejszości narodowe. Postrzegano ją, jakbyśmy to powiedzieli dzisiaj, jako gniazdo terroryzmu i działalności wywrotowej. Tyle że mała Serbia czuła za sobą poparcie potężnej Rosji. Wzbudzało to niepokoje w Wiedniu (oraz w Berlinie). Niejednokrotnie kajzer bardzo zdecydowanie popierał swego austriackiego sojusznika (oba mocarstwa zawarły sojusz jeszcze w roku 1879). Młodszy Moltke, szef niemieckiego sztabu generalnego, zapewnił w 1909 roku Wiedeń, że w wypadku gdyby Rosja ogłosiła mobilizację, Niemcy uczynią to samo. Było to oznaką odejścia od polityki Bismarcka, który swego czasu oświadczył: „Dla nas kwestia bałkańska nie będzie powodem do zaangażowania się w wojnę”.
Armia rosyjska była ogromna, chociaż niezbyt sprawna, i mobilizująca się (z uwagi na konieczność przebycia przez jednostki wielkich obszarów) dosyć wolno. Jednakże na zachodzie Francuzi, uważani (przynajmniej do 1870 roku) za największą siłę lądową w Europie, wciąż kultywowali napoleońskiego ducha bojowego. Niemcy nie bez przyczyny sądziły, że Francją kieruje chęć rewanżu: za rok 1870, za Sedan, za „utracone prowincje” - Alzację z Lotaryngią (choć Alzacja zamieszkana była głównie przez Niemców). Niemcy - ludzie porywczy pod maską flegmatyzmu - uważali, że grozi im niebezpieczeństwo ze wszystkich stron. Do Rommla dochodziły już wtedy niepokojące słuchy o niepewności sojusznika austriackiego, o zniechęceniu panującym w Wiedniu i ujawniających się tam tendencjach separatystycznych. Międzynarodowa pozycja Niemiec mogła okazać się bardzo krucha.
To jeszcze nie wszystko. Na przełomie stuleci rozpoczął się tak zwany „wyścig po Afrykę” - europejskie mocarstwa zaczęły przywłaszczać sobie zacofane terytoria na kontynencie afrykańskim. Rywalizujące potęgi wzajemnie patrzyły sobie przy tym na ręce, z rzadka współdziałając, częściej wywołując zatargi. Niemcy weszły do tej gry cokolwiek późno, a ich pojawienie się na afrykańskiej scenie wywołało otwartą niechęć Francuzów oraz Brytyjczyków. Dla Niemców ta reakcja była nacechowana hipokryzją i wrogością - Francuzi demonstrowali antyniemieckie uprzedzenia, Brytyjczycy natomiast krytykowali Niemców za to, czego dopuszczali się sami. Ponieważ terytoria afrykańskie były odległe i liczyły się głównie z uwagi na handel i zasoby naturalne, ostro stanęła kwestia panowania na morzach.
Przez cały wiek XIX dominację tę sprawowała flota brytyjska, wciąż opromieniona triumfem spod Trafalgaru. Jednak z końcem stulecia jej hegemonia zaczęła być podważana, zwłaszcza przez Niemców. Cesarz Wilhelm II wierzył w potęgę planowania strategicznego i kluczową rolę marynarki wojennej. Był przekonany, że jeśli Niemcy mają zająć w Europie i w świecie należną im pozycję (zadbać o bezpieczeństwo własnych granic i zamorskich posiadłości, zagwarantować sobie ciągłą dostawę niezbędnych surowców, stworzyć potęgę, gotową unieszkodliwić każdego potencjalnego napastnika), to muszą wybudować bardzo silną flotę. Ten punkt widzenia, co zrozumiałe, podzielały nadbałtyckie i północne landy. Władze niemieckie zdecydowały się na ambitny program zwodowania floty, która dorównać miała przynajmniej brytyjskiej; floty, która zdołałaby odwieść Anglików od strategii blokady morskiej, niegdyś zastosowanej przez Pitta przeciw Napoleonowi. Mniej więcej na początku XX wieku mówić możemy właśnie o wyraźnym nagłym wzroście nastrojów antybrytyjskich w Niemczech.
Naturalnie, morskie ambicje kajzera wzbudziły także w Anglii poważne obawy. Niemiecki sztab generalny wiedział o rozmowach pomiędzy angielskimi i francuskimi wojskowymi, rozpoczętych w roku 1906, już po zawarciu, w roku 1904, Entente Cordiale. Był to początek długiego procesu, który ostatecznie, lecz nieuchronnie miał wciągnąć Brytanię do wojny na kontynencie europejskim. Nastąpiło więc tak zwane odwrócenie sojuszy: Anglia, sojuszniczka Prus w wielu konfliktach w przeszłości, miała teraz znaleźć się w gronie wrogów Niemiec. Zdawszy sobie z tego sprawę, Niemcy poczuli się osaczeni i bardzo poważnie zagrożeni: Rosja starała się doprowadzić do wzniecenia rewolty przez prymitywne społeczności bałkańskie, Francja pałała chęcią odwetu, ciesząc się teraz poparciem Brytyjczyków.
Rzecz jasna, sytuacja w ówczesnej Europie całkiem odmiennie postrzegana była we Francji, w Rosji czy za kanałem La Manche. Z tamtejszej perspektywy niemiecką politykę zagraniczną uważano powszechnie za agresywną i ekspansywną. Wielkość i potęga Niemiec, porywczość kanclerza oraz, co brano za pewnik, otwarcie militarystyczna ideologia - wszystko to uznawano za elementy zagrażające pokojowi europejskiemu. Tak czy owak sytuacja w Europie groziła rychłym wybuchem konfliktu. Kiedy Rommel był kadetem w Gdańsku, Francja zajęła Maroko. Niemcy już od kilku lat niechętnie spoglądali na ekspansjonistyczne posunięcia Francuzów w Afryce Północnej.
W 1911 roku niemiecki okręt wojenny został ostentacyjnie wysłany do Agadiru. Ów gest, nota bene typowy akurat dla Brytyjczyków, wywołał oburzenie. Londyn zareagował ostrym protestem (wykazując się przy tym niekonsekwencją, gdyż Anglia kilka lat wcześniej sama zachęcała Berlin do okazania większego zdecydowania w Afryce, aby zastopować Francuzów; od tamtej pory jednak wiatry się zmieniły). W roku 1912, czyli w pierwszym roku służby Rommla w pułku, Francja zapewniła Rosję, iż udzieli jej wsparcia „w każdych okolicznościach”, gdyby doszło do wojny. Serbowie burzyli kruchy spokój na Bałkanach. Wojna wydawała się rzeczą nieuchronną.
Moltke wyłożył punkt widzenia Berlina w memorandum z grudnia 1912 roku. Stwierdził, że przymierze z Austro-Węgrami i Włochami nosi charakter obronny. Rosja chce zapanować nad wszystkimi europejskimi Słowianami oraz, po podbiciu Austrii, zapewnić sobie dostęp do Adriatyku. Francja pragnie rewanżu i odzyskania utraconych prowincji. Anglia zamierza unicestwić „koszmar morskiej potęgi Niemiec”. Niemcy chcą się jedynie bronić, jednakże obrona strategiczna wymaga też posunięć ofensywnych, co wynika z warunków geograficznych oraz wzajemnego układu sił8.
W tej napiętej międzynarodowej atmosferze niemiecki sztab generalny niestrudzenie opracowywał plany przyszłego starcia. W wypadku wojny z Francją i Rosją, wojny na dwa fronty, zakładano zadanie potężnego decydującego ciosu jednemu z przeciwników przed skierowaniem większości sił przeciw pozostałemu. Zamierzano najpierw uderzyć na Francję, gdzie mobilizacja przebiegłaby znacznie szybciej niż w Rosji. Zrodził się plan potężnej ofensywy na zachodzie siłami trzydziestu pięciu korpusów - koncepcję tę narzucił jeszcze poprzedni szef sztabu generalnego, baron von Schlieffen. Prawe skrzydło niemieckich sił uderzeniowych miało przetoczyć się przez Belgię, ocierając się nawet o brzegi kanału La Manche9. W składzie tegoż skrzydła przewidziano także udział 13. (Wirtemberskiego) Korpusu. Sam Schlieffen opuścił stanowisko szefa sztabu w roku 1906. Jego idea obowiązywała jednak i w późniejszych latach. Kiedy umierał, w roku 1912, jego ostatnie słowa brzmiały: „Niech prawa flanka będzie mocna”.
ROZDZIAŁ 2
NAPAŚĆ SOKOŁA
Pobyt Rommla na uczelni wojskowej w Gdańsku wywołał pewien trochę niespodziewany skutek. Otóż Erwin zakochał się. Niby nic dziwnego, lecz Rommel pokochał dziewczynę, która pozostała jego wybranką aż do końca jego dni. Lucy Mollin była uroczą ciemnowłosą dziewczyną, wywodzącą się z rodziny pruskich ziemian. W jej żyłach płynęło nieco krwi polskiej, a także włoskiej. Studiowała w Gdańsku języki obce. Była katoliczką; poślubienie protestanta katolicy uznawali za rzecz godną potępienia, a Rommel był właśnie Evangelisch. Mimo to nie odrzuciła jego zalotów.
Rommel tak w sprawach osobistych, jak zawodowych zasadniczo zachowywał wierność. Cenił lojalność chyba najbardziej, nie cierpiał wiarołomstwa, zmienności, chwiejności. Lucy nie tylko została jego żoną (choć wzięli ślub podczas wojny, w listopadzie roku 1916, mniej lub bardziej formalnie byli zaręczeni już od czasów gdańskich), lecz także zaufaną powierniczką i oddaną przyjaciółką na najbliższe trzydzieści lat. Miała spore poczucie humoru. Rommel pisał do niej prawie codziennie, a jego listy z frontu, adresowane do „Meine liebste Lu” („Najukochańszej Lu”) od „Dein Erwin” („Twego Erwina”), uderzają szczerością. Poza wojskiem Rommel nie interesował się zbyt wieloma rzeczami. Lubił sport, jazdę na nartach; lubił ćwiczyć mięśnie i umysł. Przede wszystkim jednak zaprzątała go żołnierka oraz sprawy rodzinne. Na bliskich nigdy się nie zawiódł, mógł liczyć na ich miłość i lojalność. Sam także pozostawał bardzo wierny.
Latem 1914 roku Rommla przydzielono do pułku artylerii w Ulm (49. Pułku Artylerii Polowej), gdzie dowodził działonem jednej z baterii. Tak się złożyło, że była to ta sama jednostka, której dowódca niegdyś odrzucił podanie złożone przez ojca Erwina w imieniu syna. Nim Rommel powrócił do macierzystej jednostki, 124. Pułku Piechoty z Weingarten, zajmował się szkoleniem napływających do wojska rzesz rekrutów, mających odejść do rezerwy, lecz wrócić pod broń w wypadku oczekiwanej mobilizacji. Pobyt Rommla w pułku artyleryjskim stał się dlań pouczającym doświadczeniem, lecz wówczas wypadki w Europie toczyły się już lawinowo. Dla Niemców sojusz zawarty z Austriakami wydawał się rzeczą zrozumiałą. Każdy Niemiec pojmował, że w interesie jego kraju leży niedopuszczenie do rozczłonkowania lub klęski Austro-Węgier. Każdy Niemiec rozumiał, że po wyparciu z Europy imperium tureckiego nad Austro-Węgrami zawisła groźba inwazji rosyjskiej. Większość Niemców wiedziała, że to Rosja steruje swym bałkańskim sojusznikiem - Serbią.
Serbowie nigdy nie pogodzili się z zagarnięciem przez Austrię Bośni i Hercegowiny. Kiedy następca austriackiego tronu, arcyksiążę Franciszek Ferdynand, został zamordowany wraz z żoną 28 czerwca 1914 roku w Sarajewie, stolicy Bośni (jakoby przez nacjonalistów, którzy pragnęli utworzenia jugosłowiańskiego państwa, niezawisłego od Wiednia), Austriacy bez wahania przypisali zbrodnię Belgradowi. W związku z tym Austro-Węgry wystosowały do Serbii ultimatum z listą żądań, których spełnienie oznaczałoby w praktyce utratę przez Serbię niepodległości. W ten sposób chciano w Wiedniu raz na zawsze rozwiązać problem serbski. Zabójstwo arcyksięcia było ową iskrą, która podpaliła lont. Wiedeńscy politycy rozumowali następująco: wojna z Serbią zjednoczy pod berłem cesarza Germanów i Madziarów.
Ultimatum austriackie nosiło datę 23 lipca. Żądano odpowiedzi w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Następnego dnia Niemcy powiadomiły oficjalnie Rosję, Francję i Anglię, że w Berlinie uznaje się austriackie roszczenia za całkowicie słuszne i uzasadnione. W związku z tym Niemcy udzielają poparcia Austro-Węgrom.
Serbia przyjęła większość żądań, z wyjątkiem dwóch, ale wypadki nabrały już własnego biegu. Drobiazgowe rozpatrywanie bezpośrednich przyczyn wielkiego konfliktu mija się z celem w biografii porucznika Erwina Rommla. Istotne jest to, że jemu samemu, tak jak i milionom młodych Niemców (a także Rosjan, Francuzów i Brytyjczyków), wojna wydała się rzeczą nieuniknioną. Główni uczestnicy tej gry - stary cesarz Franciszek Józef, car, kajzer, nawet niemiecki sztab generalny — wydawali pokojowe oświadczenia, jednak nieubłagane prawa wojennej strategii podpowiadały: przewagę uzyska ten, kto uderzy szybciej. Opóźnienie o dzień, dwa w stosunku do wroga mogło przynieść katastrofalne skutki.
Tak więc (przy entuzjastycznym poparciu społeczeństw Niemiec, Austro-Węgier, Rosji, Francji, Anglii i Serbii, z których każde uznawało swoją sprawę za słuszną) piekielna machina zaczęła się obracać. Serbska odpowiedź, która przyszła wieczorem 25 lipca, wydała się Austriakom niewystarczająca. Austro-Węgry wypowiedziały wojnę rano 28 lipca. Jeszcze wcześniej mobilizację zarządzili Rosjanie, ale - głównie za sprawą interwencji cara - powszechna mobilizacja została ogłoszona dopiero popołudniem 30 lipca.
Od tej chwili stało się jasne, że wojna będzie miała wielki zasięg. W Niemczech, gdzie utrzymywano, iż austriacko-serbski konflikt nie godzi bezpośrednio w Rosję, na powszechną mobilizację carskiej armii musiano także odpowiedzieć postawieniem wojska na nogi. Mobilizacja faktycznie została ogłoszona o trzynastej czterdzieści pięć następnego dnia, 31 lipca. Tegoż właśnie ranka Rommel razem ze swoją baterią znajdował się w Ulm. Oddziały, poprzedzone pułkową orkiestrą, przemierzyły miasto. Przed wieczorem nadeszły rozkazy mobilizacyjne i jeszcze tego samego dnia Rommel wrócił do 124. Pułku Piechoty w Weingarten.
1 sierpnia, w obliczu rosyjskiej mobilizacji, Niemcy wypowiedziały wojnę carskiemu imperium. Także 1 sierpnia, zgodnie z ustaleniami traktatu francusko-rosyjskiego i na wieść o mobilizacji w Niemczech, powołano do broni rezerwistów we Francji. 3 sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Francji.
Należało rozwiązać jeszcze jedną kwestię. Otóż plan Schlieffena zakładał przejście prawego skrzydła wojsk niemieckich przez Belgię (we wcześniejszej wersji przez Holandię) i wieczorem 2 sierpnia, czyli na dzień przed wypowiedzeniem wojny Francji, Niemcy przedstawiły swe żądania Belgom. Neutralność Belgii została zagwarantowana przez mocarstwa europejskie, w tym Anglię, na mocy traktatu z 1839 roku. Belgowie odrzucili niemieckie żądania, lecz armie kajzera rozpoczęły 4 sierpnia marsz w kierunkach tak skrupulatnie wytyczonych w ciągu ostatnich dziesięciu lat przez niemieckich sztabowców. Belgijski opór szybko został złamany.
Brytyjczycy początkowo mieli wątpliwości, czy włączyć się do konfliktu. Ministrowie podzielili się: jedni chcieli przystąpienia Anglii do wojny, inni nie. Któraś z gazet umieściła nawet tytuł: „Do diabła z Serbią”. Przeważyła jednak niemiecka inwazja na Belgię. Anglia usiłowała wcześniej uzyskać od Niemców zapewnienie, że nie pogwałcą neutralności Belgii. Plan Schlieffena, logiczny z militarnego punktu widzenia, pociągnął jednak za sobą fatalne reperkusje polityczne. Wahający się zrazu Brytyjczycy wypowiedzieli wojnę Niemcom o jedenastej wieczorem 4 sierpnia - o północy według czasu obowiązującego w Niemczech.
Następnego dnia Rommel wyruszył pociągiem na front zachodni. Pierwsze transporty 124. Pułku wyjechały już wcześniej. Żołnierze nosili nowiutkie mundury w kolorze feldgrau, które mieszkańcy Europy mieli okazje widzieć w ciągu nadchodzących trzydziestu lat.
Schließen zaproponował, aby w celu uniknięcia potępienia Niemiec przez opinię światową za inwazję na Niderlandy, sprowokować wkroczenie Francuzów do Belgii. Miał nadzieję, że koncentracja niemieckich sił w okolicach Ardenów zmusi dowództwo francuskie do wejścia do południowej Belgii, żeby zająć dogodne pozycje obronne. Stanowiłoby to pretekst dla Niemców, a nadto sprzyjałoby realizacji niemieckich planów operacyjnych. Schlieffen zawsze uważał, że decydujący cios powinno zadać prawe skrzydło armii kajzera i że ów cios będzie tym skuteczniejszy, im bardziej wysunie się centralne zgrupowanie wojsk francuskich. Na wschodzie sugerował zajęcie pozycji defensywnych.
Francuski plan XVII zakładał ofensywę w kierunku Saary i Lotaryngii oraz zgrupowanie zasadniczych sił na granicy francusko-niemieckiej, znacznie bardziej na południe od niemieckiego Schwerpunkt. Francuzi, w pełni świadomi niemieckich zamierzeń, istotnie rozważali prewencyjne wkroczenie do Belgii, gdy stało się jasne, że Niemcy gromadzą swe główne wojska w okolicach Maastricht ,ale zarzucili pomysł, przede wszystkim obawiając się nieprzychylnej reakcji Brytyjczyków. Nadzieje Schlieffena więc się nie spełniły.
Plany niemieckiej ofensywy, w zarysach zgodne z koncepcjami Schlieffena, zakładały jednak zgubne w skutkach rozproszenie sił na prawym skrzydle1, co w końcu doprowadziło do zbytniego wysunięcia się 1. Armii von Klucka, bitwy nad Marną i skutecznej kontrofensywy francusko-brytyjskiej.
Rommel szedł na wojnę ze szczerym, patriotycznym zapałem. Jego pułk wchodził w skład XII Korpusu gen. von Fabecka, ów zaś korpus stanowił część niemieckiej 5. Armii. Tejże armii przypadł odcinek na północ od Metzu i na południe od Luksemburga: południowe Ardeny. Tam właśnie Niemcy mieli zatrzymać i związać walką oddziały francuskie, podczas gdy sąsiednia 6. Armia pod dowództwem księcia Rupprechta Bawarskiego winna (według idei Schlieffena) wycofać się po spodziewanym francuskim uderzeniu, by wciągnąć nieprzyjaciela w „worek”. Zamknąć Francuzów w tym kotle miały zaś, w wyniku forsownego marszu, siły potężnego prawego skrzydła ugrupowania niemieckiego.
Zgodnie z oczekiwaniami i w zgodzie z francuskim planem, francuska 1. i 2. Armia wkroczyły do Lotaryngii. Ofensywa ta jednakże załamała się na obronie niemieckiej 6. Armii, na wschód od Nancy i Metzu. Francuzi ponieśli duże straty i fakt ten skłonił księcia Rupprechta do sugestii, by wprowadzić korektę do planu strategicznego - miast pozornego odwrotu i wciągnięcia wroga w pułapkę, Niemcy na tym odcinku winni ruszyć naprzód i przekroczyć Mozelę. Moltke nie zaoponował i w związku z tym kolejnym odejściem od idei Schlieffena (prawe skrzydło bowiem już zostało osłabione, a obecnie nie mogło się spodziewać rychłego wzmocnienia) zanosiło się na to, że niemieckie natarcie wkrótce straci impet. Tymczasem zaraz po 20 sierpnia armie niemieckie, 5. i 6., ruszyły do ataku. Plan Schlieffena został więc pogrzebany - Niemcy nacierali teraz frontem, nie koncentrując sił na wybranym kierunku strategicznym.
Owo lekceważenie reguł gry wojennej szybko pociągnęło za sobą fatalne skutki, z których analizy Rommel po latach wyciągnął trafne wnioski. W 1914 roku działania zbrojne nie dawały mu jednak czasu na podobne rozważania. Ówcześni sztabowcy zapomnieli jakby o żelaznych zasadach: „Uderzaj pięścią, a nie otwartą dłonią”, „Ten, kto chce obronić wszystko, nie obroni niczego”, „Nie liczy się ogólna liczba żołnierzy, lecz przewaga w decydującym punkcie” itd. Rommel - choć nigdy nie został członkiem sztabu generalnego - był pierwszorzędnym teoretykiem wojskowości, samoukiem pod tym względem. Nic dziwnego, że wyciągnął trafne wnioski z twardej lekcji 1914 roku. W owym czasie jednak jako młody oficer zetknął się przede wszystkim z warunkami współczesnego pola walki. Jego pierwsze spotkanie z nieprzyjacielem miało miejsce w okolicach Longwy, przy granicy francusko-belgijskiej.
Front się wtedy jeszcze nie ustabilizował, obie strony dążyły do przejęcia inicjatywy. Gdy dochodziło do starć, żołnierze pospiesznie zajmowali pozycje bądź też atakowali, rozwijając się w tyralierę z marszu. Kiedy Erwin Rommel po raz pierwszy dostał się pod ogień nieprzyjaciela, był bardzo wyczerpany, ponieważ od dwudziestu czterech godzin nie odpoczął ani chwili; prowadził rozpoznanie lub pełnił funkcje oficera łącznikowego. W następnych latach wymagał od swoich ludzi wielkiej odporności fizycznej i hartu ducha, sam się przy tym nie oszczędzając, jednak znał też granice żołnierskiej wytrzymałości. Był podczas pierwszej wojny światowej i potem twardym człowiekiem i twardym dowódcą, dalekim mimo to od wzoru bezmyślnego, bezwzględnego oficera, kreślącego linie na mapie, bez świadomości, że wykonywanie rozkazów na wojnie wymaga najczęściej złożenia daniny z krwi podwładnych.
Było to 22 sierpnia 1914 roku. Batalion Rommla (on sam dowodził plutonem 2 batalionu 124. Pułku) 2 sierpnia opuścił koszary w Weingarten i został przetransportowany koleją w rejon Ruxweiler. Po intensywnym szkoleniu rezerwistów pułk (złożony z trzech batalionów po cztery kompanie każdy) wyruszył w kierunku północnym 18 marca, tego samego dnia przekraczając granicę Luksemburga. Następnie wykonał zwrot na południowy zachód i znalazł się na obszarze Belgii, a potem Francji. Pułk kontynuował marsz ku Mozie jako jednostka 5. Armii. Na 21 sierpnia planowany był odpoczynek dla batalionu po trzech dniach forsownego marszu, sam Rommel miał jednak przeprowadzić rekonesans na czele kilkuosobowego patrolu i rozpoznać pozycje nieprzyjaciela. Dowództwo nie spodziewało się napotkania silniejszych oddziałów francuskich, ale Rommel działał ostrożnie, mając na uwadze życie powierzonych mu żołnierzy. Wiedział bowiem, iż wojna to nie pokojowe manewry. Poznał też piekielne zmęczenie, spowodowane zarówno brakiem snu, jak i napięciem nerwowym — koniecznością ciągłego pozostawania na baczności. Dolegał mu także (co potem miało się wielokrotnie powtarzać) żołądek. Kiedy tylko Rommel złożył meldunek z rozpoznania, dowództwo pułku powierzyło mu kolejne zadanie. Otóż Rommel miał przekazać 1. i 2. batalionowi rozkaz wycofania się. Jednakże dowódca 1. batalionu stwierdził, iż nie może wypełnić tego polecenia, gdyż jego oddział znalazł się w składzie zaimprowizowanej brygady (w niemieckiej armii brygady organizowano ad hoc, do wypełniania szczególnych zadań. Tworzono je z batalionów, wyjętych czasowo spod komendy poszczególnych pułków). Dwudziestotrzyletni porucznik Rommel udał się więc do generała dowodzącego wspomnianą brygadą i otrzymał opryskliwe wyjaśnienie, że 1. batalion 124. Pułku jest owemu generałowi niezbędny i dowództwo batalionu ma się nie podporządkowywać rozkazom szefostwa pułku.
Całkowicie wyczerpany, wrócił, by zameldować o tym przełożonym. Naturalnie natychmiast dostał polecenie, aby odszukać zwierzchnika dowódców brygady i pułku i poprosić o podjęcie rozstrzygającej decyzji. Odnalazłszy go (generała o nazwisku von Moser) i zirytowawszy zapytaniem, powrócił z rozkazami korzystnymi dla dowództwa 124. Pułku; tak więc 1. batalion ponownie znalazł się pod pułkową komendę o świcie 22 sierpnia. Jak widać Rommel, miast spodziewanego odpoczynku, niemal cały dzień 21 sierpnia spędził w siodle. A 22 sierpnia polecono mu razem z plutonem zająć miejsce w awangardzie batalionu. Pułk wraz z trzema innymi posuwał się ku miejscowości Bleid. Tu zaskoczył ich daleki ogień artyleryjski. Rommel razem z ludźmi ukrył się w zagonie kartofli. Nikt z pododdziału nie ucierpiał.
Pluton ruszył naprzód i wkrótce, przez mgłę, żołnierze spostrzegli dachy Bleid.
Rommel dojrzał na skraju Bleid zabudowania dużego gospodarstwa. Wybrał trzech żołnierzy z plutonu i z nimi ostrożnie wyruszył w kierunku miejscowości. Zakradł się za najbliższy budynek, stanowiący osłonę (i wyjrzał zza węgła. Na pobliskiej drodze stało kilkunastu, może dwudziestu, Francuzów, którzy popijali kawę, nieświadomi niebezpieczeństwa.
Rommel opisał później, jak się zdaje szczerze, swoją reakcję. Zastanawiał się, czy powinien ściągnąć swój pluton. Szybko jednak stwierdził, że to nie ma sensu. Doszedł do wniosku, że wraz z kilkoma żołnierzami poradzi sobie z napotkanym przeciwnikiem. Pod osłoną budynków wydał krótkie dyspozycje: rozkazał odbezpieczyć broń, wyskoczyć nagle z ukrycia i otworzyć ogień.
W minionych dniach Rommel natykał się już na nieprzyjacielskie pododdziały, ale tym razem, strzelając do zaskoczonych Francuzów, po raz pierwszy zabił człowieka. Grupa Rommla zlikwidowała kilku Francuzów. Wkrótce jednak napadnięci otrząsnęli się z szoku i odpowiedzieli ogniem z budynków. Rommel wraz ze swoimi ludźmi wycofał się na pozycje zajęte przez pluton. W tej akcji wykazał się typową dla siebie odwagą - wolał zawsze działanie od biernego wyczekiwania, preferował natychmiastowy atak zamiast uderzenia wykonanego po długim planowaniu i skupieniu odpowiednich sił. Podczas opisanego drobnego starcia na farmie na skraju Bleid wykazał cechy, z których zasłynie znacznie później, kiedy to ruszy na Brytyjczyków w Cyrenajce, nim większość jego oddziałów zdąży w ogóle dotrzeć z Europy do Afryki.
Następnie Rommel na czele swego plutonu zajął się oczyszczaniem wschodniej części Bleid, dom po domu. Czynu to metodycznie - wedle wskazań otrzymanych w szkole wojskowej. Głęboko bowiem wierzył w znaczenie wyszkolenia bojowego, a tę wiarę potwierdziły doświadczenia, które stały się jego udziałem. Części swoich żołnierzy kazał prowadzić ogień osłonowy, strzelając w drzwi i okna zdobywanych budynków, natomiast sam wiódł do szturmu pozostałych. Atakująca grupa na sygnał wpadała do wybranych obiektów z granatami i bronią krótką w pogotowiu. Następnie akcja się powtarzała. Tymczasem inne oddziały z pułku zaczęły ostrzeliwać Bleid. Miejscowość szybko przemieniła się w piekło, cytując słowa Rommla, „ciężkiego, duszącego dymu, płomieni i rozpadających się domostw”.
Część Bleid nadal znajdowała się we francuskich rękach. Rommel, odcięty chwilowo od swej kompanii i batalionu, wycofał ludzi o jakieś ćwierć kilometra na północny wschód od miejscowości, gdzie znaleźli schronienie za niewysokim murkiem. Kilkaset metrów przed sobą, na skraju pola porośniętego pszenicą, dostrzegł czerwone spodnie żołnierzy piechoty francuskiej, którzy najwyraźniej wzięli się do kopania okopów. Nie wiedział zbyt dobrze, gdzie znajduje się reszta 2. batalionu.
Rommel pozostawił charakterystyczny opis tej sytuacji: „Ponieważ nie chciałem czekać biernie ze swoim plutonem, postanowiłem zaatakować przeciwnika, który zajął pozycje naprzeciwko, na południowym odcinku sektora 2. batalionu”2. Rommel wiedział, że nadal przebywa w pasie działania batalionu. Francuzi znajdowali się w zasięgu wzroku i karabinów. Polecił swoim żołnierzom otworzyć ogień. Po upływie kwadransa dostrzegł, że do plutonu dołączają inne pododdziały z batalionu. Francuzi odpowiedzieli ogniem, lecz wsparty pluton, zgodnie z relacją Rommla, „bez namysłu rzucił się do ataku”. Dobrze wyszkoleni żołnierze szybko zdobywali teren i wreszcie Rommel rozkazał założyć na broń bagnety, jednakże do starcia wręcz nie doszło. Francuzi pospiesznie opuścili swe pozycje.
Rommel, znowu wysunąwszy się przed batalion, postanowił zaczekać na resztę sił; sam zaś chciał ponownie udać się na zwiad. Jego energia została wynagrodzona. Na północy dostrzegł kolumnę piechoty francuskiej, wypartą z zajmowanej pozycji przez ogień artylerii niemieckiej. Francuzi przesuwali się przed niemieckim frontem z prawej strony ku lewej. I znów Rommel zastanawiał się tylko chwilę. „Czy powinienem był ściągnąć resztę plutonu? Nie, lepiej nie tracić czasu”. Rommel, mając u boku tylko dwóch ludzi, ostrzelał czoło francuskiej kolumny, która natychmiast pomieszała szyk i skierowała się w kierunku zachodnim. Pojawili się i inni żołnierze francuscy, wybiegając zza krzaków, za którymi stał Rommel - Rommel i jego towarzysze pochwycili ich. Wkrótce zjawiły się także oddziały z innego pułku dywizji, 123. W tej samej chwili Rommel, zupełnie wyczerpany i cierpiący na ból żołądka, stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał, stwierdził, że trwa chaotyczna strzelanina.
„Z kilkoma ludźmi zająłem pozycję obronną - relacjonował - na zboczu za drogą Gevimont-Bleid”. Stopniowo na miejsce docierały kolejne kompanie pułku. Niemieckie oddziały utraciły piętnaście procent żołnierzy i dwadzieścia pięć procent oficerów. Była to tzw. bitwa pod Longwy.
Przedstawione migawki z tej bitwy jakże mocno musiały zapaść w pamięć młodemu oficerowi, zmuszonemu po raz pierwszy podejmować decyzje w warunkach bojowych. Dobrze charakteryzują one sylwetkę Erwina Rommla. Dwadzieścia sześć lat później, również we Francji, Rommel zanotował, że w bezpośrednim starciu najistotniejszą rzeczą jest przejęcie inicjatywy i zasypanie nieprzyjaciela ogniem. Rommel wyczuwał to instynktownie jako urodzony żołnierz; w roku 1940 miał jednak także mnóstwo wojennego doświadczenia, które zaczął nabywać właśnie od starcia pod Longwy w sierpniu 1914 roku. Począwszy od 1914 roku często zdarzało mu się też cierpieć na dolegliwości żołądkowe. Mimo to kiepska forma fizyczna rzadko tłumiła energię Rommla i jego znakomity refleks na polu bitwy.
Po starciu w Bleid 124. Pułk podążył w kierunku Mozy i zajął pozycje w lasach na wschód od Dun. Tarn właśnie Niemcom bardzo dał się we znaki skuteczny ogień artylerii francuskiej. Dolina Mozy stała się sceną zażartych pojedynków artyleryjskich. 31 sierpnia pułk sforsował rzekę po moście pontonowym, lecz dalszy marsz ponownie powstrzymały francuskie działa.
Mimo wszystko Niemcy starali się przeć naprzód. I znowu Rommel dowodził plutonem idącym w przedniej straży batalionu. Po krótkim marszu dosłyszał odgłosy gwałtownej strzelaniny i wrzawę z prawej strony. Natychmiast się tam skierował - co bardzo charakterystyczne. Posuwał się wzdłuż lasu i wkrótce natknął się na „liczne, ciemne sylwetki sto metrów przed nami”. Była to piechota francuska. Kule gwizdały nad głową Rommla, który przypadł wraz ze swymi ludźmi w rowie obok leśnego traktu. „Ogień otwarto do nas także z drugiej flanki” - pisał. Po kilku minutach kompanię ostrzeliwano zarówno od tyłu, jak i od frontu. Okazało się, że chwycili za karabiny żołnierze z nadciągającego batalionu Rommla, a więc porucznik znalazł się w krzyżowym ogniu Niemców i Francuzów. W lesie zapanowało straszne zamieszanie. Do zmroku Rommel musiał leżeć płasko na ziemi, by nie trafiła go jakaś niemiecka kula. Raz jeszcze został odcięty od swojej kompanii. Z jego pododdziału pozostało przy życiu zaledwie dwunastu ludzi. Wraz z nimi rzucił się do ataku na napotkaną francuską baterię, lecz zmuszony był wycofać się pod ogniem ze wszystkich stron. W dziennym raporcie uznano go za zabitego.
Kiedy Rommel wycofywał się przez las, wstrząsnął nim widok mnóstwa rannych Niemców i Francuzów, błagających żałośnie o pomoc. „Pomogliśmy zarówno swoim, jak i nieprzyjaciołom” - zanotował Rommel i z pewnością odpowiadało to prawdzie. Jako żołnierz, Rommel zawsze okazywał rycerskość. Traktował wroga z należnym szacunkiem. Zapisał, z wyraźnym niedowierzaniem, iż Francuzi nie chcieli się poddawać, sądząc, że w niewoli Niemcy natychmiast pozbawią ich życia .
Po krótkim odpoczynku w pierwszych dniach września pułk ruszył na południe, potem na zachód i znów na południowy wschód, docierając ku zachodnim i północnym przedpolom Verdun. Po paru kolejnych potyczkach, które Rommel odbył na czele plutonu straży przedniej, skierowany został na stanowisko adiutanta dowódcy batalionu. Pełniąc tę funkcję, otrzymywał szereg zadań związanych z łącznością i rozpoznaniem. W zapiskach z tamtego okresu Rommel nie chełpi się swymi wyczynami, czytając je, odnosi się jednak wrażenie, iż dowództwo kierowało młodego porucznika zawsze w najniebezpieczniejsze miejsca, tam, gdzie tylko wynikł jakiś problem.
2. batalion Rommla nadal zaangażowany był w ciężkie walki. Zachodni front jeszcze się nie ustabilizował. Chociaż Rommel szybko pojął konieczność okopywania się, w owym czasie transzeje ryto sporadycznie i głównie po to, by ukryć się przed niespodziewanym, celnym ogniem francuskich dział. Wkrótce rzecz miała się odmienić i wojna na zachodzie stać się miała „wojną okopową”. Tymczasem zapoznajmy się z opisem akcji z 7 września. Pułk, w którym służył Rommel, szedł na południe, aż dotarł w okolice Verdun.
„Dostaliśmy właśnie rozkaz z kwatery pułku: „2. batalion ma wstrzymać marsz. Zostańcie tam, gdzie jesteście”. Po otrzymaniu tego rozkazu pogalopowałem na tyły, aby dowiedzieć się, jak długo mamy czekać. Płk Haas chciał zwlekać z atakiem, póki nie dołączą do nas grenadierzy. Kiedy mieli dołączyć? Tego nikt nie wiedział.
Tymczasem artyleria francuska wzmogła ostrzał. Jej ogień siał szczególne zniszczenie wśród naszych kompanii odwodowych, lecz także wśród nacierających, które nie miały gdzie się ukryć.
Na szybkim koniu wróciłem na czoło, by polecić żołnierzom okopać się na buraczanych i kartoflanych polach. Cwałowałem zakosami, unikając szrapneli francuskich artylerzystów.
Dwa kilometry na północ od Vaubecourt rozlokowały się komendy pułku i batalionu, natychmiast ściągając na siebie gwałtowny ogień dział kilku francuskich baterii. I nic dziwnego! Obserwatorzy nieprzyjaciela szybko dostrzegli wozy, grupy oficerów oraz żołnierzy biegnących z rozkazami. Kanonada trwała parę godzin i w tych okolicznościach atak był nie do pomyślenia. „Schowałem się w rowie, śmiertelnie zmęczony, pragnąc zasnąć choć na trochę. Pociski, rozrywające się w bezpośrednim sąsiedztwie, nie robiły już na mnie wrażenia”.
I tak dalej. Niezależnie od tego, czy batalion atakował, czy zdobywał teren z marszu, zawsze w jego czołówce znajdował się młody porucznik na koniu, Erwin Rommel. Następnego dnia:
„Jechałem wierzchem kilka metrów za nacierającą tyralierą na lewym skrzydle, za 7. kompanią. Robiło się już ciemno, gdy zbliżaliśmy się do krawędzi lasu, odległego o około stu pięćdziesięciu metrów. Czy nieprzyjaciel wycofał się, czy też znowu zasypie nas gradem kul? Błyski z lasu szybko dały odpowiedź na to pytanie i zaraz rozgorzała strzelanina. Odwody pospiesznie zostały podciągnięte na pierwszą linię, gdzie żołnierze zalegli na ziemi, podczas gdy drugi rzut pułku krył nas ogniem.
Część kompanii karabinów maszynowych zdjęła broń z wozów i zaczęła posyłać serie na skraj lasu, znajdującego się przed nami. Natychmiast rozległy się krzyki: karabiny maszynowe raziły też naszych strzelców, którzy wysunęli się do przodu!
Pogalopowałem ku karabinom maszynowym i rozkazałem ich obsłudze przerwać ogień. Potem zeskoczyłem z konia, podałem cugle najbliższemu człowiekowi i skierowałem jeden z plutonów karabinów maszynowych na lewe skrzydło 7. kompanii, gdzie moi dzielni towarzysze broni wdali się w zażartą wymianę ognia z Francuzami”.
Rommel, co później zdarzy mu się wielokrotnie, dostrzegł szansę. Z okrzykiem: „Zum Sturm auf Marsch, Marsch!” poprowadził za sobą pododdział, wpadając do lasu, z którego Francuzi zdążyli już jednak umknąć. Postanowił odciąć nieprzyjacielowi drogę odwrotu. Biorąc kilkunastu ludzi i pluton ciężkich karabinów maszynowych, wspiął się na wzgórze po lewej stronie lasu, skąd rozciągał się wspaniały widok na okolicę. Zorientował się, którędy będą musieli wycofywać się Francuzi.
Rommel podjął ryzykowną inicjatywę, którą adiutant dowódcy batalionu winien się wprawdzie wykazać, ale jedynie w chwili bezpośredniego poważnego zagrożenia. Nikt nie wydał mu zgody na dysponowania plutonem ckm-ów. Rommel zwyczajnie postanowił wykorzystać sprzyjającą sytuację. Czas płynął, robiło się coraz ciemniej. Francuzi nie ukazywali się. W końcu Rommel odesłał pluton ckm-ów na tyły. Wyglądało na to, że nikt nie wpadnie w zastawione przez niego sidła.
Pluton akurat się oddalił, kiedy, ledwie nieco ponad sto metrów przed grupą Rommla, pojawiła się na nagim stoku wzgórza kolumna francuska. Na to właśnie liczył porucznik. Francuzi znaleźli się w polu rażenia karabinów jego żołnierzy. Rommel nakazał otworzyć ogień szesnastu strzelcom.
Tym razem jednak Francuzi nie rozproszyli się w popłochu. Wykonali zwrot, sformowali szyk i ruszyli na zuchwały oddziałek Rommla. Mieli znaczną przewagę liczebną; była to grupa w sile dwóch kompanii. Niemcy nadal ostrzeliwali. Rommel postanowił nakazać odwrót, ale nie wcześniej, nim Francuzi ruszą do szturmu na bagnety. Nieprzyjaciel zbliżał się, lecz celny ogień Niemców wyeliminował z walki wielu francuskich żołnierzy i zatrzymał ich w odległości trzydziestu metrów. Wtedy Francuzi rozpoczęli odwrót, a Rommel posłał patrol, który naliczył trzydziestu zabitych i wziął do niewoli dwunastu ludzi. Na tym starcie się zakończyło. Rommel, wracając do swojego batalionu, napotkał dowódcę pułku, który ostro skrytykował jego akcję i oskarżył go wręcz o pomyłkowe strzelanie do niemieckich żołnierzy. „Nawet jeńcy - zanotował Rommel - nie stanowili dla niego argumentu”.
Wkrótce potem niemiecka 5. Armia przeszła do obrony, aczkolwiek jedynie czasowo, i na dobre zaczęło się kopanie transzei. Francuska artyleria okazała swą niszczycielską siłę. Rommel zapisał, że nawet dowództwo batalionu zaczęło się kryć w głębokich okopach. Grunt był twardy, kopanie rowów szło opornie i odbierało żołnierzom mnóstwo energii. Wieczorem 7 września batalion znajdował się w okolicy lasu Defuy i otrzymał pocztę po raz pierwszy od rozpoczęcia kampanii. Całą noc i cały następny dzień ryto okopy. Artyleria francuska odezwała się o szóstej rano i raziła Niemców ogniem przez cały dzień. Ostrzał wzmógł się jeszcze pod wieczór. Krótkie chwile spokoju Niemcy wykorzystywali na pogłębianie okopów. Od 9 września żołnierze poczuli się wreszcie pewniej, kryjąc się w okopach o głębokości trzech metrów. Na razie francuska piechota nie atakowała, jednak działa nieprzyjaciela zdziesiątkowały sąsiednie bataliony i 2. batalion, w którym służył Rommel, znalazł się w izolacji.
Rommel, prowadząc na własną rękę obserwację i rekonesans, zorientował się, gdzie gromadzili się Francuzi. Stwierdził, że jeśli ustawi się karabiny maszynowe na pagórku na lewej flance batalionu, to można będzie razić stamtąd skutecznym ogniem piechotę nieprzyjaciela. Podzielił się tą myślą z dowódcą plutonu ckm-ów, który jednak wyraźnie się wahał. Rommel, jak zwykle pełen życia, wziął sprawę we własne ręce. Osobiście przejął komendę nad batalionowymi karabinami maszynowymi (niewątpliwie podważając w ten sposób autorytet swego bezpośredniego przełożonego) i wkrótce rozkazał ostrzelać formujących szyki Francuzów. Zdążył wycofać ludzi z pagórka, nim odezwały się ponownie armaty nieprzyjacielskie.
W nocy oczekiwał Rommla poważny wstrząs. Przebudził się o północy w padającym deszczu, słysząc odgłosy strzelaniny pośród grzmotu artyleryjskiej kanonady, i doszedł do wniosku, że Francuzi mogli zdecydować się na nocny atak. Dowódca 2. batalionu udał się do szefostwa pułku i Rommel musiał sam rozeznać sytuację. Zobaczył kolumnę zbliżającą się w ciemności i z sąsiedniej kompanii wziął jeden pluton gotowy do walki. Gdy kolumna się zbliżyła, Rommel zorientował się w ostatniej chwili, że to jednak ludzie z kompanii jego batalionu, dowodzeni przez młodego porucznika, który postanowił się wycofać (z przyczyn, które Rommlowi wydały się absurdalne). „Udzieliłem mu - pisał Rommel - ostrej reprymendy!” Mało jednakże brakło, a byłby otworzył ogień do Niemców i refleksja ta wydała się Rommlowi straszna.
Nadeszła pora ponownego podjęcia ofensywy. Wczesnym rankiem batalion dostał rozkaz przystąpienia do ataku i odrzucenia, nieprzyjaciela z frontu. Szturmując zmasowaną formacją, wszystkimi czterema kompaniami jednocześnie, 2. batalion uderzył ku miejscowości Rembercourt. Jednak kiedy tylko wzeszło słońce, francuskie działa znowu zadały Niemcom poważne straty. Był 10 września. Tego dnia Rommel doniósł o ciężkich stratach - zginęło czterech oficerów i czterdziestu żołnierzy, stu sześćdziesięciu czterech ludzi odniosło rany, natomiast ośmiu uznano za zaginionych. Potężna francuska twierdza Verdun została niemal całkowicie okrążona przez niemiecką 5. Armię, ale Niemcy drogo okupili ten sukces.
W ciągu owych wrześniowych dni, które upłynęły na manewrowych bojach, Rommlowi dokuczał żołądek. Podobnie jak większość niemieckich żołnierzy liniowych, nie szczędził kampanii sił. Popołudniem 12 września, dwa dni po walce stoczonej w nocy i o świcie pod Rembercourt, Rommel zapadł w sen, z którego nikt nie był w stanie go obudzić i później musiał wysłuchać z tego powodu nagany. 13 września batalion wycofany został spod Verdun i skierowany na
północny zachód, ku Varennes i dalej, 18 września ku Eclisfontaine oraz Sommerance, gdzie żołnierzom obiecano wypoczynek. Jak łatwo się domyślić, wypoczynek zakłócały alarmy i sprzeczne rozkazy, ale Rommel miał przynajmniej okazję wyspać się w łóżku. Batalion przegrupowano następnie na skraj lasu w Argonnach i 22 września wydano rozkaz natarcia.
Rommlowi, któremu przyszło odebrać rozkaz z dowództwa pułku, plan ataku wydawał się prymitywny i wiodący do kolejnych strat, jeśli nie zostanie przeprowadzony z wielkim kunsztem. Zaproponował mjr. Salzmannowi, dowódcy swego batalionu, przegrupowanie oddziału w celu wykonania skuteczniejszego ataku. Rommel uważał, że plan winien koniecznie zawierać element zaskoczenia. Twierdził, że Francuzów należy oskrzydlić na ich pozycjach.
Tak też się stało. „Nasze potężne uderzenie z flanki na tyły zaskoczyło ich. Obrońców i oddziały odwodowe ogarnęła panika. W nasze ręce wpadło pięćdziesięciu Francuzów, kilka karabinów maszynowych i skrzynie z amunicją; ponadto kuchnie polowe z ciepłą strawą”. Niemcy po swojej stronie mieli czterech zabitych i jedenastu rannych. Cała francuska brygada opuściła zajmowane pozycje.
124. Pułk skierował się teraz na zachód od Varennes, napotykając oddziały wroga i sporadycznie wdając się w ogniowe potyczki na porośniętych lasami terenach. Rommel zanotował 24 września, że sztab batalionu posuwał się za 7. kompanią, ale wkrótce potem mjr Salzmann i Rommel znaleźli się na czele oddziału; Rommel wziął karabin i amunicję od rannego żołnierza i przejął komendę nad „grupą ludzi”. Należało nie tylko wydawać rozkazy, lecz także, tam gdzie trzeba, świecić przykładem.
W pewnej chwili Rommel ujrzał tuż przed sobą pięciu Francuzów. Zastrzelił dwóch z nich, nie trafiając w trzeciego. Magazynek okazał się pusty. Rommel jeszcze w trakcie pokojowych ćwiczeń udowodnił, że jest znakomity w walce na bagnety, więc właśnie na to liczył w owej krytycznej chwili. Osadziwszy bagnet na lufie, ruszył do ataku. Pocisk z francuskiego karabinu przeszył jego lewe udo, powodując głęboką ranę średnicy zaciśniętej pięści. Była to pierwsza rana, jaką odniósł Erwin Rommel. Znalazł się w szpitalu w Stenay i kilka dni później udekorowany został Krzyżem Żelaznym II klasy.
Niemieckie armie znów utknęły w miejscu. Francuzi bronili się twardo w Verdun, cofając się w uporczywych bojach na wschodnim odcinku frontu. Tymczasem na zachodnim skrzydle, wspierani przez Brytyjczyków, zdołali nie tylko powstrzymać impet niemieckiego uderzenia, lecz nawet przejść do kontrataku w dolinie Marny. Zmagania osiągnęły krytyczny punkt 8 września, ponad dwa tygodnie przed tym, jak Rommel został ranny. W efekcie niemieckie prawe skrzydło wycofało się na linię rzeki Aisny.
W następnym miesiącu obie strony starały się obejść przeciwnika z nadmorskiej flanki, co doprowadziło do bitwy pod Ypres we Flandrii. Próby te spełzły na niczym i z nadejściem zimy siły niemieckie oraz przeciwstawiające się im wojska francusko-brytyjskie zamarły w kleszczach wojny pozycyjnej.
Kiedy Rommel, palący się do walki, wbrew radom lekarzy wrócił w styczniu 1915 do swojej jednostki, zastał tam całkiem odmienne warunki.
W omówionym, początkowym okresie wojny Rommel zdążył wykazać się umiejętnością podejmowania szybkich decyzji, wiarą w siebie i odwagą, a także wytrzymałością fizyczną. Młody Rommel potrafił rozumować samodzielnie i wprowadzać własne pomysły w czyn, co niejednokrotnie rozwścieczało jego powolniejszych - bądź po prostu starszych wiekiem - przełożonych. Zdarzało mu się ignorować rozkazy bezpośrednich dowódców i podejmować błyskotliwe akcje na własną odpowiedzialność. Potrafił intuicyjnie wyczuć słaby punkt nieprzyjaciela i błyskawicznie weń uderzyć; z latami bynajmniej nie zatracił owej umiejętności, która stała się niemal legendarna. Posługując się porównaniem ukutym przez Sun-tzu: Rommel myślał i działał tak szybko, jak spadający na ofiarę sokół.
ROZDZIAŁ 3
GEBIRGSBATAILLON
Styczeń 1915 roku. Wojska obu stron znalazły się na zachodzie w położeniu patowym. Na długim froncie od Szwajcarii aż do morza kopano rowy, rozwijano zasieki drutu kolczastego i przygotowywano się do długich, morderczych zapasów. Sytuacja militarna przypominała teraz nieco stan oblężenia i - przynajmniej na zachodzie - operacje manewrowe odeszły w przeszłość.
Nie mogło stać się inaczej. Front był długi, lecz obie strony wystawiły jeszcze potężniejsze armie. Siły mniej więcej się równoważyły. Wynalazek broni maszynowej zaciążył w sposób zdecydowany na obrazie bitwy - grad kul powstrzymywał akcje zaczepne piechoty i kawalerii. Obrona wzięła górę nad atakiem. Znacznemu wzmocnieniu uległa także artyleria oraz transport. Po raz pierwszy na taką skalę starły się zbrojnie potęgi przemysłowe, dysponujące znacznym potencjałem materialnym i rezerwami ludzkimi. Sytuacja na froncie w Belgii i we Francji okazała się logiczną konsekwencją liczebności wojsk i skuteczności uzbrojenia, jakimi dysponowała każda ze stron. Aby ją zmienić, konieczne było opracowanie nowych rodzajów broni. Alternatywą jawiła się długotrwała, krwawa gra na wyczerpanie. W warunkach wojny pozycyjnej przełamanie linii obronnych nieprzyjaciela nastąpić mogło po długich, metodycznych i kosztownych przygotowaniach. Element zaskoczenia sprowadzony został do minimum. Tak właśnie stało się w 1915 roku. Tymczasem żołnierze kopali okopy i cierpieli z zimna i chorób, starając się przy tym uczynić własne pozycje możliwie bezpieczne od ataków wroga.
Powróciwszy do 2. batalionu, dwudziestotrzyletni Rommel stanął na czele kompanii i prędko przekonał się, że pozycje jego żołnierzy bynajmniej nie są bezpieczne. Uznał, iż okopy są miejscami za płytkie (kopanie znacznie utrudniały wody podziemne) i niedostatecznie chronią ludzi przed odłamkami. Przystąpił do usuwania niedociągnięć z właściwą sobie energią. Jego 9. kompania (każdy z trzech batalionów pułku miał po pięć kompanii) liczyła dwustu żołnierzy; wyznaczony pododdziałowi sektor miał ćwierć mili długości w okolicy Binarville. Ciężką pracą Rommel szybko wzmocnił odcinek. „Dowódca - napisał w owym czasie - może zdobyć zaufanie podwładnych bardzo prędko, jeżeli wydaje jasne i rozsądne rozkazy, jeśli czuwa nad dobrem swoich ludzi i jeśli sobie nie pobłaża, dzieląc z żołnierzami wszelkie trudy”. Tak więc Rommel gnieździł się w zimnej, wilgotnej, głębokiej na półtora metra ziemiance razem
z dowódcą jednego z plutonów. Rezerwowe okopy (poszczególne kompanie wymieniały się na pierwszej linii co kilka dni, przechodząc na „odpoczynek” do transzei wykopanych paręset metrów z tyłu) były w jeszcze gorszym stanie. Żołnierze chętniej już spędzali czas na zasadniczych pozycjach.
Rommel zapisał w swoich notatkach, że gdy dowódca zdobędzie zaufanie żołnierzy, to ci gotowi są „pójść za nim do piekła”, i nie pomylił się. Francuzi, których okopy znajdowały się zaledwie ćwierć kilometra na południe, dręczyli kopiących rowy Niemców sporadycznym ogniem. Wegetacja w okopach stała się prawdziwym koszmarem z nadejściem pierwszej wojennej zimy. Mimo to morale wojska było zaskakująco wysokie. Nikt jeszcze nie tracił nadziei na szybkie zwycięstwo wiosną. Każdy żołnierz wierzył, iż broni własnego kraju, jego praw i wolności, przed niebezpiecznym, brutalnym wrogiem. Nadto podwładni Rommla wpatrzeni byli w swego dowódcę. Jeden z oficerów zauważył, że posiadał on dar czynienia ze swoich ludzi „prawdziwych żołnierzy”, pisząc dalej, iż obdarzony był wyjątkową wyobraźnią, pozwalającą mu przewidzieć reakcje nieprzyjaciela, oraz wielką odwagą. Szeregowcy „ubóstwiali” Rommla1.
W ostatnim tygodniu stycznia zaczął padać na zmianę deszcz i śnieg. Niemcy zaplanowali niewielki wypad dywersyjny na 29 stycznia - atak mający na celu odwrócenie uwagi Francuzów i wybadanie ich obrony. Wspomnianą akcję podjąć miała 27. Dywizja Rommla, natomiast na miejsce uderzenia przewidziano odcinek zajmowany przez 124. Pułk. 2. batalion, w którym służył Rommel, dostał zadanie „powstrzymania” ogniem nieprzyjaciela, którego zaatakować winien z prawej flanki sąsiedni 3. batalion.
Uderzenie 3. batalionu okazało się skuteczne i wkrótce oficer łącznikowy dotarł do kompanii Rommla z osobliwym pytaniem: „Dowódca 3. batalionu pragnie wiedzieć, czy 9. kompania chce się włączyć do akcji?”
Rommel odpowiedział, że z radością włączy się do walki. W ciągu kwadransa wyprowadził swój pododdział z okopów i znalazł się niecałe sto metrów przed francuskimi pozycjami. Francuzi zaczęli strzelać, a żołnierze Rommla przypadli do zamarzniętej ziemi. Nieco z przodu znajdowało się zagłębienie w terenie, gdzie można się było przegrupować do ataku. By jednak tam dotrzeć, należało przebiec pięćdziesiąt metrów na otwartej przestrzeni, tuż przed lufami Francuzów. Rommel stwierdził, że podjęcie tego ryzyka jest konieczne. Ogień nieprzyjaciela przybierał na sile, rażąc niemieckich żołnierzy. Rommel usłyszał sygnał z prawej strony - znak do podjęcia ataku przez 3. batalion. Dał więc znak trębaczowi swojej kompanii i przypuścił natarcie.
9. kompania zerwała się na nogi i ruszyła naprzód. Niemcy zbiegli po zboczu ku zagłębieniu, gdzie znaleźli jakie takie schronienie przez kulami. Francuzi, w czerwonych spodniach i niebieskich kurtkach, wzięli nogi za pas i opuścili trzy kolejne linie swojej obrony, które 9. kompania zajęła bez strat.
Teren walki porośnięty był drzewami. Ludzie Rommla kontynuowali pościg i wkrótce dostrzegli wycofującą się francuską piechotę. Niemcy zatrzymywali się, oddawali salwę i ruszali dalej. Nagle 9. kompania znalazła się pod ciężkim ostrzałem z lewej flanki, natrafiwszy też na duże zasieki z drutu kolczastego. Rommel zaczął przez nie pełznąć. Odwrócił się, kiwnął ręką i nakazał reszcie podążać za sobą.
Nikt jednak się nie ruszył. Rommel zawołał ponownie. Bez skutku. Po chwili osamotniony Rommel znalazł przejście między zasiekami. Wyczołgał się do tyłu przez zwoje drutu i odszukawszy dowódcę plutonu, krzyknął: „Jeśli nie wypełni pan rozkazu, zastrzelę pana!”
W tej sytuacji dowódca plutonu zdecydował się wykonać rozkaz. Rommel już wcześniej miał okazję zauważyć, że żołnierze czasami tracą nerwy i wówczas dowódca musi uciec się nawet do ostrej groźby. Cała kompania ruszyła na zasieki.
Zauważyli, że teren znajdował się w zasięgu ognia z pobliskiego, oddalonego o pięćdziesiąt metrów bunkra. Obok bunkra znajdowały się także polowe umocnienia z pozycjami dla strzelców. Od zasieków oddzielał ów bunkier i umocnienia kilkumetrowy rów, wypełniony (zamarzniętą tego dnia) wodą. Cały potężny system ciągnął się przez Argonny. Odcinek przed kompanią Rommla wydawał się nie obsadzony.
Rommel, uformowawszy kompanię w półkole, nakazał przystąpić do kopania i wysłał na tyły wiadomość do kwatery 2. batalionu:
„9. kompania spenetrowała silne francuskie umocnienia o 1,5 kilometra od naszych wyjściowych pozycji. Potrzebne natychmiastowe wsparcie, amunicja do karabinów maszynowych oraz granaty ręczne”.
Rommel nie przytacza w swoich pamiętnikach szczegółowo, jaką odpowiedź otrzymał. 9. kompania wdarła się głęboko w linie francuskie, zawdzięczając ten fakt osobistej energii swego dowódcy. W każdym razie Rommel podjął to działanie, zachęcony przez dowódcę sąsiedniego batalionu. Co na to jego własny zwierzchnik? Tego możemy się jedynie domyślać.
Bardzo szybko kompania Rommla znalazła się pod zmasowanym ostrzałem. Niemieccy żołnierze przebijali się ku temu punktowi we francuskich umocnieniach, który Rommel uznał za kluczowy. Rommel zanotował potem szczerze, iż „zaczął się poważnie niepokoić, gdyż potrzebne mu było wsparcie”. Bronił się wśród francuskich umocnień między zasiekami z kolczastego drutu, trzymając jeden z plutonów w rezerwie. Okopywanie się było prawie niemożliwe - grunt zamarzł i Rommel zdawał sobie sprawę z kruchości swojej pozycji. Nagle, zaledwie o pięćdziesiąt metrów od niej, z prawej strony pojawili się wycofujący się francuscy żołnierze. 9. kompania otworzyła ogień.
Początkowo Francuzi wpadli w popłoch, lecz zaraz przystąpili do kontrataku. Cofnęli się nieco, organizując szyki. Obeszli oddział Rommla i zaatakowali go szerokim frontem. Tak więc teraz Niemcy znaleźli się w krzyżowym ogniu. Nieprzyjaciel zbliżał się; żołnierzom Rommla, którzy nie byli w stanie się okopać, kończyła się amunicja. Francuska piechota odbiła skrajny buknier. Wówczas zjawił się łącznik z wieścią, że udzielenie wsparcia nie jest możliwe. 9. kompania zmuszona była do odwrotu - większość sił 2. batalionu znajdowała się prawie kilometr z tyłu! A więc 9. kompania znalazła się w okrążeniu.
Rommel musiał postawić na jedno z trzech rozwiązań. Pierwsze (którego jednak nie brał poważnie pod uwagę): wystrzelać resztę amunicji i poddać się. Drugie: podporządkować się rozkazom i natychmiast zacząć wycofywać się przez zasieki na północ. Ponieważ droga odwrotu znajdowała się w zasięgu ognia nieprzyjaciela, Rommel stwierdził, że podobny manewr będzie go kosztował utratę przynajmniej połowy kompanii. Trzecie: ruszyć do desperackiego ataku, uderzyć na przyjaciela i zdezorganizować jego ugrupowanie. Następnie, korzystając z chwilowego zamieszania, zarządzić odwrót.
Decyzję podjął szybko, bez wahania. Rommel rzucił swój rezerwowy pluton na bunkier właśnie odbity przez Francuzów. Potem ruszył wraz z pododdziałem przez zasieki. Zaatakowani Francuzi padli na ziemię, ci natomiast z drugiej flanki otworzyli ogień. Trafili kilku Niemców, ale większość kompanii zdążyła już się oddalić o prawie ćwierć kilometra. Wkrótce Rommel dotarł przez rozcięte druty kolczaste do nowych pozycji 2. (niemieckiego) batalionu. Pięciu jego żołnierzy odniosło rany, ale pozostałym udało się znieść ich z pola bitwy.
Wieczorem tego samego dnia batalion zdołał odeprzeć zmasowany szturm piechoty francuskiej. Jednak nocą ogień nieprzyjacielskich dział znowu zebrał krwawe żniwo wśród Niemców, którzy stracili dwunastu ludzi - czyli, jak zanotował Rommel, więcej niż podczas wcześniejszego ataku. Dalej napisał, iż szkoda, że ani batalion, ani pułk nie wykorzystały powodzenia odniesionego przez 9. kompanię, nie wspomniawszy jednak słowem o ryzyku, jakie niosła podjęta przez niego akcja. Było to bardzo charakterystyczne dla jego sposobu postrzegania problemów na polu walki. Zawsze bowiem niezwykle cenił u żołnierzy odwagę i osobistą inicjatywę. Fanatycznej wierze w te cechy charakteru zawdzięczał w przyszłości wiele własnych sukcesów - a także parę niepowodzeń. Rommel twierdził, iż sukces w bitwie zależy od dowódcy, który w porę potrafi dostrzec okazję i błyskawicznie ją wykorzystać. W opisanej powyżej akcji istotnie wykazał się energią, czego nie można powiedzieć o jego przełożonych. Rommel uważał, że w ramach nakreślonego ogólnikowo planu musi znaleźć się miejsce dla indywidualnej inicjatywy, inicjatywy, którą on sam wykazywał się od początku do końca kariery w wojsku. Nigdy też nie przyjmował krytyki, kiedy zarzucano mu nadmiar samodzielności.
Przyznać trzeba, że Niemcy szkolili oficerów w tym właśnie duchu. I choć brawura Rommla czasami drażniła jego zwierzchników, to nigdy nie została uznana za dezynwolturę. Za wyczyn z 29 stycznia Rommel nie otrzymał nagany, lecz przeciwnie - Krzyż Żelazny I klasy. Był pierwszym młodszym oficerem w pułku, który dostąpił takiego zaszczytu.
Nic więc dziwnego, że Rommel z dnia na dzień stał się w pułku osobą poważaną. Był szczupłej budowy, wyglądał młodo, lecz wyróżniał się olbrzymią energią. Potrafił w trakcie walki zarazić innych swoją odwagą i prędko z tego zasłynął. Nigdy nie poddawał się zmęczeniu. Szybko odzyskiwał siły, wykpiwając słabość okazywaną czasem przez innych oficerów. Szeregowym żołnierzom imponował jednak przede wszystkim niezwykłym wojennym instynktem. Czuł sytuację na polu walki, trafnie przewidywał plany i działania przeciwników, oceniał w lot szansę na powodzenie, co stanowiło niezwykły atrybut nawet w środowisku doświadczonych oficerów. Owo charakterystyczne wyczucie bardzo rzadko zawodziło Rommla i fakt ten, co zrozumiałe, wzbudzał jeszcze większe zaufanie u podwładnych. „Gdzie Rommel - powiadali - tam i front”.
Rommel odnosił się do takich komplementów z dystansem. Choć nie grzeszył brakiem odwagi, to jednak nigdy nie tracił też rozsądku. Dzielności nie uważał za cechę wrodzoną — znacznie później powiedział synowi, że strach należy przezwyciężać i nie uciekać od niebezpieczeństw. Podkreślał również zawsze, że odwaga nie jest bynajmniej antonimem rozwagi. „Aby żyć jak bohater - mówił po latach z uśmiechem - należy przede wszystkim ocalić własną głowę!”2 Rommel, znakomity oficer piechoty, miał też zadatki na świetnego kawalerzystę - bystre oko, umiejętność szybkiego rozeznania się w sytuacji, refleks i energię. Był jednakże i typowym Szwabem - powściągliwym, niechętnie okazującym entuzjazm, za to skłonnym do kalkulowania, nieco surowym i upartym. Owa mieszanka cech okazała się nadzwyczaj przydatna w wojsku. Dodać należy, iż Rommel bardzo dbał o podwładnych. Nie traktował żołnierzy instrumentalnie, starał się, by straty w jego pododdziale były możliwie najniższe.
W maju wydarzył się incydent, charakterystyczny dla układów w wielu armiach świata. Rommlowi oświadczono, iż ponieważ jest jeszcze bardzo młody, musi przekazać komendę ulubionej 9 kompanii innemu oficerowi. Na czele kompanii stanął oficer, który właśnie dołączył do pułku i który, jak pozwolił sobie zauważyć Rommel, „nie miał jeszcze doświadczenia bojowego”. Dowódca pułku zaproponował Rommlowi przejęcie innego pododdziału, Rommel jednak chciał pozostać przy swej ukochanej 9. kompanii. Poznał dobrze tych żołnierzy i czuł się wśród nich pewnie. Tak więc zadowolić się musiał, mimo otrzymanych odznaczeń, ponownym objęciem stanowiska dowódcy plutonu.
Wojna okopowa, pociągająca za sobą wielkie straty, monotonna i frustrująca, trwała nadal. Linie francuskie i niemieckie przebiegały miejscami bardzo blisko siebie, ledwie o rzut granatem. Stanowiska strzeleckie umacniano naprędce workami z piaskiem. Jedyną, choć niebezpieczną „rozrywkę” stanowiło minowanie pól i robienie podkopów.
Pod koniec czerwca batalion, w którym walczył Rommel, znowu wziął udział w ataku, w dodatku na tym samym miejscu, co ów z 29 stycznia.
W trakcie starcia Rommel dowodził nie tylko swoim plutonem, lecz także innymi oddziałami 3. batalionu. I znów w pewnym momencie odłączył się od reszty batalionu i pułku. „Uznałem, że dalsze posuwanie się na południe... mija się z celem” - napisał potem. „Dzień poprzedniego natarcia [29 stycznia], kiedy to zapuściłem się daleko za nasze linie, tkwił mi jeszcze świeżo w pamięci”. 1 lipca Rommlowi powierzono czasowo dowództwo 10. kompanii. Następnie porucznik otrzymał dawno zasłużony urlop (pierwszy od sierpnia 1914 roku), a po powrocie z niego objął komendę nad 4. kompanią 1. batalionu. Przydział znów okazał się krótkotrwały. Przed kolejną ofensywą Rommel ponownie objął stanowisko dowódcy plutonu. Tym razem natarcie okazało się dobrze przygotowane i Rommel uznał, iż podobne przygotowania są niezbędne przed podjęciem jakiegokolwiek szturmu na silnie umocnione pozycje nieprzyjaciela. Chociaż orientował się znakomicie w szybko zmieniającej się sytuacji na polu walki, to jednak nie pochwalał bezmyślnego pośpiechu. Działał metodycznie, jeśli pozwalał na to czas i wymagało tego położenie. Metodyczność nie oznaczała w jego wypadku schematyzmu myślenia. Mając wybór pomiędzy szybkim działaniem połączonym z pewnym ryzykiem a powolną, pochłaniającą cenny czas akcją, zwykle instynktownie stawiał na to pierwsze. Instynkt zawodził go stosunkowo rzadko. We wrześniu Rommel otrzymał awans na oberlejtnanta; zbliżała się poważna odmiana w jego życiu.
We wrześniu roku 1915 Rommel opuścił 124. Pułk, w którym służył od momentu dostania oficerskich szlifów. Odszedł z cokolwiek ciężkim sercem, jako że oznaczało to pożegnanie z druhami i „przesiąkniętą krwią, lecz teraz już prawie tak znaną jak ojczyzna, ziemią Argonnów”. Rommel znalazł się w szeregach nowej jednostki, Königliche Württemberg Gebirgsbataillon, czyli batalionu górskiego, sformowanego w Munsingen w Niemczech i skierowanego w grudniu do Arlbergu w Austrii na szkolenie narciarskie. Batalion składał się z sześciu kompanii strzeleckich oraz sześciu plutonów karabinów maszynowych. W jego szeregach znaleźli się oficerowie zebrani z różnych pułków niemieckiej armii. Żołnierze chętnie garnęli się do tego rodzaju organizowanych ad hoc jednostek, oczekując odmiany i nowego rodzaju doświadczeń. Rommlowi powierzono dowództwo 2. kompanii. Batalionowi narzucono surowy reżim ćwiczebny - całe dnie żołnierze spędzali na górskich stokach, objuczeni ciężkimi plecakami, wieczorami zaś organizowano wspólne śpiewanie dla „podniesienia bojowego ducha”. Rommel i jego koledzy żywili nadzieję, że szkolenie w Alpach oznacza, iż jednostka zostanie skierowana na front włoski.
Czekało ich jednak rozczarowanie. Z końcem roku 1915 Gebirgsbataillon, opuściwszy kwaterę w Arlbergu 29 grudnia, wyruszył koleją na zachód, ku południowej części frontu zachodniego, gdzie warunki różniły się znacznie od tych, znanych Rommlowi. Batalionowi przydzielono niemal dziesięciokilometrowy sektor frontu na zboczach łańcucha Hilsen w alzackich Wogezach. Tutaj francuskie i niemieckie linie oddalone były od siebie dość znacznie. Zamiast okopów dominowały pojedyncze umocnione punkty oporu, gniazda przygotowane do prowadzenia obrony w okrążeniu. Akcje ofensywne ograniczały się do wypadów. Batalion pozostał na tym obszarze przez dziesięć miesięcy.
Do wspomnianych wypadów Rommel odnosił się ze sceptycyzmem. Doświadczenie podpowiadało mu, że podobne akcje są trudne i pociągają za sobą straty w ludziach, czego nie kompensują wątpliwe zyski. Mimo to w październiku 1916 roku właśnie jego kompania dostała rozkaz przygotowania się do przeprowadzenia wypadu. Celem było pochwycenie jeńców i zdobycie informacji na temat nieprzyjaciela na tym odcinku frontu. Rommel osobiście przeprowadził rozpoznanie. Podczołgał się ku francuskim posterunkom (w tym miejscu front przebiegał przez górski las, rosnący na wysokości ponad kilometra nad poziomem morza), przecinając po drodze gęste zasieki drutu kolczastego. Powracającego zauważyli Francuzi i ostrzelali z ręcznej broni. Rommel przekonał się, że Francuzi mają się na baczności, przynajmniej na tym odcinku, i wypad będzie kosztował życie wielu ludzi. Następnie zwrócił uwagę na sąsiedni sektor, który miał rozpoznawać podczas kolejnych nocy. Stwierdził, że zdoła się tam wyprawić z grupą dwudziestu żołnierzy, przedrzeć przez francuskie zasieki i uderzyć z flanki lub od tyłu. Część żołnierzy miała rozciąć druty na flankach, aby, w razie ewentualnego niepowodzenia, zapewnić pozostałym dodatkowe drogi odwrotu.
Rommel przygotowywał akcję niezwykle starannie. Chciał przeprowadzić ją w trakcie złej, najlepiej burzowej pogody, kiedy to czujność Francuzów byłaby nieco uśpiona. Doczekał się tego 4 października. Zimny północno-zachodni wiatr przyniósł burzowe chmury, a wraz z nimi ulewny deszcz. To spowodowało, że żołnierze francuscy nie słyszeli hałasu, czynionego przez oddział Rommla, forsujący zasieki. Rommel podzielił swoich ludzi na trzy oddziały, które wyczołgały się z wyjściowych stanowisk o dziewiątej wieczorem. Na obie flanki posłał żołnierzy ze sprzętem do cięcia drutu, natomiast sam z kilkunastoma innymi ruszył ku przejściom zrobionym wcześniej. Rommel zadbał o to, by wyuczyć podwładnych, jak bezpiecznie przecinać drut kolczasty, nie zdradzając przy tym swej obecności.
Francuskie zasieki były gęsto splątane i przedarcie się przez nie zabrało kilka godzin. W końcu, pełznąc po dnie szczęśliwie napotkanego leja po ciężkim pocisku, Rommel wraz z dwoma żołnierzami pokonał przeszkodę.
W czasie, kiedy większość oddziału zmagała się jeszcze z zasiekami, w pobliskim okopie zjawił się francuski patrol. Rommel leżał niemal na skraju transzei. Postanowił nie atakować nieprzyjaciela, pozwolić mu przejść - strzelanina natychmiast podniosłaby alarm w całym oddziale francuskim, który zapewne prędko uporałby się z chwilowo unieruchomionymi pośród drutów Niemcami. Nie mając o niczym pojęcia, patrol oddalił się. Po kilku nerwowych minutach Rommel wyprowadził całą swoją grupę z zasieków i szedł z żołnierzami do nieprzyjacielskiego okopu.
Naraz rozpętało się piekło. Oddział Niemców już w okopie podzielił się bowiem na dwie grupy; jedna z nich natknęła się na Francuzów. Na żołnierzy Rommla natychmiast posypały się granaty. Jedynym wyjściem pozostał desperacki atak. Rommel poprowadził swój oddział, który szybko uporał się z Francuzami.
W ścianie transzei widniał niewielki otwór. Kiedy Rommel wraz ze swoim sierżantem przecisnął się tamtędy, zobaczył siedmiu Francuzów, którzy rzucili broń, po krótkiej, jak to określił Rommel, „wymianie argumentów”: „Jeden ręczny granat, wrzucony do tej jamy, wyprawiłby ich wszystkich na tamten świat”. Zasadniczym celem wypadu było jednak pochwycenie jeńców, tak więc wkrótce Rommel wycofał się przez zasieki, wiodąc jedenastu wziętych do niewoli Francuzów.
Pod koniec października 1916 roku Gebirgsbataillon opuścił Francję, skierowany na inny front: do Rumunii.
Rumunia przystąpiła do wojny w sierpniu roku 1916 po przyłączeniu się do Ententy. Zachęcona sukcesami, jakie Rosjanie pod wodzą Brusiłowa odnieśli w walkach z Austriakami, podczas których wzięli mnóstwo jeńców, zdecydowała się wystąpić przeciw państwom centralnym. Rumuni liczyli na zyski terytorialne. Mniejszość rumuńska w Siedmiogrodzie wciąż żyła pod władzą Habsburgów. Rumuni dosyć powszechnie uważali się za naród pochodzenia łacińskiego, skoligacony historycznie z Francją. Chwila również wydawała się odpowiednia. Jednakże, na nieszczęście dla Rumunów, ofensywa Brusiłowa została powstrzymana w Karpatach przez armie państw centralnych, początkowo słabe, lecz szybko wzmocnione. Austriacy i Niemcy zatrzymali też Rumunów w Siedmiogrodzie i sami przeszli do natarcia. Kiedy Alpendivision Rommla przybyła pod koniec października na rumuńską arenę działań wojennych, wojska Niemiec i Austro-Węgier podejmowały wielką ofensywę na Rumunię: z północnego zachodu, z Węgier oraz od południa z Bułgarii, przez dolny Dunaj. Rumuni zostali odrzuceni, trzymając się jeszcze na górzystych terenach Siedmiogrodu, gdzie skierowano między innymi dywizję Rommla. Gebirgsbataillon przetransportowano na miejsce wozami po tamtejszych fatalnych drogach. Batalion ostatecznie wysadzono w miejscowości (wedle notatek Rommla) Hobicauricany. Jednostka została przydzielona do korpusu kawalerii i natychmiast wydano jej rozkaz wymarszu. Batalion miał zająć pozycje w wysokich, surowych górach i rozpoznać teren przed swoim frontem.
Gebirsbataillon przygotowywano specjalnie do wspinaczki i walki górskiej, nadto ludzie Rommla byli twardzi i zahartowani. Oddział nie miał jednak zwierząt jucznych ani specjalnego zimowego wyposażenia, umożliwiającego potyczki i przetrwanie na wysokości dwóch tysięcy metrów. Oficerowie i żołnierze maszerowali i wspinali się, dźwigając wszystko na plecach. Szybko zapadła nieprzenikniona ciemność i niemalże bez ustanku lał deszcz. Nie było mowy o odpoczynku, ogrzaniu się czy znalezieniu schronienia. W tych strasznych warunkach batalion brnął naprzód i tuż po świcie dotarł na wysokość, gdzie nie topniał śnieg. Zaczęła się zamieć; przemoczeni do suchej nitki żołnierze marzli, nie mogąc znaleźć żadnej naturalnej kryjówki. Dowódca jednej z kompanii, doświadczony alpinista, przedstawił sytuację dowódcy batalionu i zasugerował wycofanie się - mróz mógł zdziesiątkować wyczerpanych i przemoczonych ludzi. Odpowiedzią była groźba sądu polowego. Następnego dnia lekarz batalionowy nakazał odesłanie do szpitala czterdziestu ludzi.
Pogoda nieco się poprawiła. Batalion zajął pozycje, rozbito namioty, przeciągnięto kabel telefoniczny. Warunki stały się prawie znośne. Jednakże Rommel nigdy nie zapomniał tej lekcji - przekonał się na własne oczy, że mróz i fatalna pogoda mogą pokonać nawet najtwardszych i najbardziej zdyscyplinowanych żołnierzy.
Po trzech dniach zameldował, że ludzie z jego kompanii odzyskali siły. Zachwycało go też piękno otoczenia. „Mgła wisiała nad płaskowyżem daleko przed naszymi oczami - napisał - przypominając ocean, rozbijający się o skaliste brzegi siedmiogrodzkich szczytów. Wspaniały widok!”
W listopadzie batalion zszedł z wysokich gór i wziął udział w ataku. Rommel zadowolony, że znalazł się w akcji, doniósł: „Nasze oddziały szturmowe wypadły zza krzaków i pomknęły zboczem jak lawina. Wróg nie stawiał oporu”. Kompania kontynuowała marsz, posuwając się od wsi do wsi, rozpoznając teren, czasem staczając drobne potyczki. Walki miały charakter manewrowy, jak te z Francji w roku 1914 - nieprzyjaciela można było napotkać wszędziei o każdej porze. Liczyło się bystre oko i umiejętność szybkiego podejmowania decyzji. Rommel chętnie chwytał za pióro, opisując działania w Rumunii. Właśnie znajdował się wśród żołnierzy przedniej straży, podczas gdy „...reszta kompanii posuwała się około stu pięćdziesięciu metrów z tyłu. Otaczała nas mgła. Widoczność sięgała kilkudziesięciu, czasem ledwie trzydziestu metrów.
Wtem nasze czoło wpadło na kolumnę Rumunów, maszerujących w zwartym szyku.
W jednej chwili rozpętała się dzika strzelanina. Rażono nas ogniem z pięćdziesięciu metrów. Pierwsze salwy Rumuni oddali stojąc. Przewyższali nas liczebnie. Powstrzymaliśmy ich ogniem, lecz po obu stronach drogi pojawiły się nowe oddziały nieprzyjaciela. Rumuni wypełzali spod krzewów i zarośli, strzelali, wciąż się zbliżając. Sytuacja mojego czołowego pododdziału wydawała się rozpaczliwa...”
Rommel naturalnie wyszedł z opresji cało. Tocząc tego rodzaju potyczki, był w swoim żywiole. W trakcie krótkiego urlopu, 27 listopada, wstąpił w związek małżeński.
Kiedy armia rumuńska, wzmocniona kilkoma rosyjskimi dywizjami, wycofała się na równinę na wschód od gór, jej opór wyraźnie osłabł. Bukareszt padł 6 grudnia. Od tej pory Rumuni walczyli na wąskim pasie swojego kraju, mając za plecami Morze Czarne. Grudzień i początek stycznia upłynęły kompanii Rommla na potyczkach staczanych w śnieżnych zadymkach, na zastawianiu zasadzek, nagłych atakach na rumuńskie oddziały, przede wszystkim jednak na zmaganiu się z fatalnymi warunkami. Mimo przeciwności żołnierze Rommla wzięli do niewoli wielu Rumunów. W tejże kampanii należało wielokrotnie wykazać się odwagą, wyobraźnią i wytrzymałością fizyczną. Rommel jak zwykle robił wszystko, by zmylić nieprzyjaciela, wypaść nań z najmniej oczekiwanego kierunku, wykorzystać element zaskoczenia i otworzyć ogień z możliwie najbliższej odległości; atak przypuszczał nieodmiennie z maksymalną szybkością i gwałtownością.
Kiedy Rommel szturmował wioskę Gagesti 7 stycznia 1917 roku, najpierw opanował wzniesienie, z którego rozciągał się widok na okolicę, ostrzelał słaby posterunek rumuński i przegrupował się do ataku. Następnie postanowił czekać; wysłał przodem zwiadowców i nagle zmienił plany. Zaordynował kompanii forsowny, nocny marsz - początkowo na północny zachód, potem na północ i wreszcie skręcił na wschód. Okrążył więc rozpoznane pozycje rumuńskie i zatrzymał się na kolejnym wzniesieniu. Tam zarządził krótki odpoczynek, następnie rozdzielił żołnierzy na niewielkie grupki i każdej z nich przydzielił jakiś cel we wsi. W końcu przypuścił ostateczny szturm, wspierany ogniem ciężkich karabinów maszynowych (w owym momencie jego kompania znajdowała się już ponad pięć kilometrów przed niemieckimi liniami) i wziął trzystu trzydziestu jeńców bez strat własnych. Po wszystkim sporządził krótki opis akcji, bardzo typowej dla jego stylu wojowania - wiedział dobrze, jaki efekt wywiera nawet niecelny ogień na zaskoczonego przeciwnika. W Gagesti ckm-y Rommla strzelały raczej na postrach (aby nie razić atakujących strzelców niemieckich), głównie po dachach okolicznych chat. A jednak długie serie, choć nie spowodowały bezpośrednio większych strat wśród Rumunów, wyraźnie „zmiękczyły” obrońców.
W tych dniach Rommel dowodził nie tylko swoją kompanią, lecz także całym skrzydłem batalionu - dwiema kompaniami strzeleckimi oraz kompanią karabinów maszynowych. Planując atak, posiłkował się klasycznymi zasadami strategii w nowym wydaniu. Na wybranym punkcie oporu zawsze koncentrował ogień broni maszynowej. Starał się przełamać obronę przeciwnika na możliwie wąskim odcinku. Po wdarciu się w ugrupowanie nieprzyjacielskie natychmiast wciągał do walki obrońców. Podczas natarcia nie pozwalał swoim żołnierzom ani na chwilę zwłoki, mówiąc im, by nie zważali na możliwe zagrożenie z flanki czy od tyłów. Tak samo postępował znacznie później, kiedy został już generałem, dowódcą jednostek pancernych. Młody Rommel starał się naśladować Napoleona. Podziwiał Napoleona bardziej niż kogokolwiek innego - bardziej nawet niż samego Fryderyka Wielkiego. Rommel, jako młody oficer, kupił kopię obrazu, przedstawiającego cesarza Francuzów na zesłaniu na Wyspie Świętej Heleny, i powiesił ją sobie w pokoju.
Elastyczna organizacja Gebirgsbataillon, złożonego z silnych kompanii strzeleckich oraz kompanii karabinów maszynowych, umożliwiła formowanie różnych oddziałów w zależności od warunków i potrzeb. Improwizowane grupy po wypełnieniu przez nie zadań były rozwiązywane, wzmacniane bądź przerzucane na inny odcinek. Pod koniec tej wojny oraz w trakcie światowego konfliktu w latach 1939-1945, przeciwników Niemiec często zdumiewała łatwość, z jaką Niemcy tworzyli ad hoc nowe jednostki bojowe, idealne do wykonywania specyficznych zadań, działające podczas bitew samodzielnie albo wspomagające inne formacje. Aby system taki mógł okazać się skuteczny, niezbędna była świetnie działająca łączność; dowódcy również musieli wykazać się umiejętnościami - w innych armiach połączenie dwóch odrębnych jednostek w sprawnie walczący związek taktyczny, czasem nawet w trakcie boju, stanowiło poważny problem albo rzecz wręcz niewykonalną. Rommel w późniejszych latach wielokrotnie czerpał korzyści z tej umiejętności, jaką posiadł Wehrmacht, traktując męstwo okazywane przez swych żołnierzy jako rzecz oczywistą i oczekiwaną. Jest wielce prawdopodobne, iż doświadczenia, jakie nabył w szeregach Gebirgsbataillon uzmysłowiły mu pewną umowność podziału wojska na oddziały oraz konieczność improwizacji zależnie od zmieniającego się położenia
Na początku roku 1917 batalion ponownie przerzucono do Francji - raz jeszcze w rejon, z którego oddział wyruszył do Rumunii w minionym październiku. Oznaczało to powrót do okopów, gdzie toczono pojedynki artyleryjskie, gdzie nieustannie budowano polowe umocnienia z worków z piaskiem, gdzie trwały ciągłe naprawy. Jednak w sierpniu 1917 roku, w czasie nieznośnych upałów tym razem, batalion znów przetransportowany został koleją na front rumuński.
Oddział znalazł się w okolicach Bereczk i następnie wyruszył 7 sierpnia ku Sosmazo, przy granicy węgiersko-rumuńskiej. Przez następne dwa tygodnie Rommel brał udział w bitwie o Cosnę, krwawej i zażartej. Góra Cosna znajdowała się w rękach Rumunów. Należało ją odbić - był to kluczowy punkt na całym froncie wschodnim. Chociaż w trakcie rumuńskiej kampanii Niemcy doszli do Bukaresztu, odrzucając obrońców ku Morzu Czarnemu, i większa część kraju znalazła się pod okupacją państw centralnych, to jednak opór Rumunów nie został ostatecznie złamany. W roku 1916 Rosjanie wiązali na wschodzie więcej niemieckich i austriackich dywizji od liczby zaangażowanej w walkach na froncie zachodnim. Ententa robiła wszystko, by Rosja nie wycofała się z wojny. Klucz do problemu stanowiła oczywiście wewnętrzna sytuacja w Rosji. Rosyjska rewolucja w marcu 1917 roku wielce zaniepokoiła Francuzów i Anglików, choć z drugiej strony sprzymierzeni mieli nadzieję, iż nowe władze zapanują nad rozruchami, jakie ogarnęły imperium carów. Latem 1917 roku na wschodnim froncie nadal toczyły się walki. Niemcy pragnęły przede wszystkim doprowadzić do zawieszenia broni na wschodzie, aby większość własnych sił przerzucić do Francji i Flandrii i przejść tam właśnie do decydującej ofensywy. Rachuby takie rozpaliła w Berlinie rewolucja październikowa, dokonana w listopadzie przez bolszewików. Tymczasem należało wyjaśnić sytuację w Rumunii.
Rumuńskie linie obronne opierały się wciąż o wschodnie stoki gór, tam gdzie Gebirgsbataillon działał na początku roku. Cosna była najwyższym - i wysuniętym najbardziej na wschód - punktem. Dalej teren przechodził w doliny rzek, ciągnące się aż ku Morzu Czarnemu.
W początkowym etapie bitwy Rommlowi powierzono dowództwo nad niemal całym batalionem - sześcioma kompaniami strzelców i trzema kompaniami ckm-ów. Jego zadaniem było opanowanie wzniesienia, stanowiącego dogodne miejsce do rozwinięcia natarcia ku dolinie. Informacje o rumuńskich siłach były niedokładne i Rommel postanowił uściślić je, wysyłając zwiad. Niespodziewanie szybko dowiedział się, że nieprzyjaciel najprawdopodobniej porzucił pozycje na wzniesieniu; natychmiast posłał dwie kompanie, by zajęły teren. Nie rezygnował jednak z dalszego rozpoznania. Plan dla brygady zakładał, że Gebirgsbataillon razem z rezerwowym bawarskim pułkiem piechoty na swym lewym skrzydle miał przypuścić atak popołudniem 9 sierpnia.
Nim do tego doszło, do Rommla uśmiechnęło się niewiarygodne szczęście. Jeden z jego zwiadowczych patroli, dowodzony przez pewnego sierżanta, natknął się na oddział Rumunów, którzy, odłożywszy broń, odpoczywali, nie wystawiając nawet wart. Patrol powrócił z siedemdziesięcioma pięcioma Rumunami oraz zdobytymi pięcioma karabinami maszynowymi - cały ten łup wpadł w niemieckie ręce bez jednego wystrzału. Rommel - konsultując się w tym wypadku z dowództwem, i słusznie, gdyż niemiecki ogień artyleryjski mógł poczynić straty w jego oddziale - postanowił pchnąć naprzód dwie kompanie w miejsce, gdzie uprzednio wzięto w niewolę Rumunów, i stamtąd przypuścić atak wspomagający uderzenie głównych sił. Akcja oznaczała niestety zejście w kotlinę i następnie ponowną wspinaczkę. W czasie tejże wspinaczki pododdział Rommla został ostrzelany. Rommel wydał swym ludziom rozkaz, by, jeśli to możliwe, nie angażowali się w walkę, tylko obeszli nieprzyjaciela i kontynuowali marsz pod górę.
Rommel zdołał więc w ten sposób obejść nieprzyjacielski pluton, a za nim następne. Panował straszliwy upał, lecz Niemcy, posuwając się bez wytchnienia, wyparli Rumunów z zajmowanych pozycji, nie dając im czasu na przegrupowanie. Ludzie Rommla padali z wyczerpania. Ostatecznie zostało przy nim tylko dwunastu żołnierzy, wciąż prących naprzód, ścigając przeciwnika. W końcu Rommel dotarł na skraj lasu na stromym wzniesieniu, gdzie dobiły doń resztki jego dwóch kompanii. Tu, po wdarciu się głęboko w ugrupowanie nieprzyjaciela, zorientował się, że pół kilometra przed sobą ma rumuńskich strzelców i karabiny maszynowe, które niezwłocznie otworzyły ogień. Zabrało Rommlowi nieco czasu skrzyknięcie własnych ludzi i to umożliwiło przeciwnikom przegrupowanie szyków.
Rommel nie miał ze sobą ckm-ów - dźwiganie ciężkiego sprzętu po górskich stokach opóźniłoby jego pochód. Ruszył naprzód ze strzelcami, wykorzystując naturalne osłony w terenie, i skrócił dystans dzielący go od Rumunów. Nim zapadł zmrok, wyprowadził swoich ludzi na pozycje bardzo blisko rumuńskich stanowisk obronnych i uformował oddział w półkole przed spodziewanym kontratakiem nieprzyjaciela. Wdarłszy się w rumuńskie ugrupowanie, nie miał łączności z batalionem; odzyskał ją dopiero o szóstej rano, kiedy przeciągnięto kabel telefoniczny.
Dzięki swej odwadze i wyobraźni zdobył doskonałą placówkę do bezpośredniego ataku na Cosnę. We wczesnych godzinach porannych pozostałe kompanie Gebirgsbataillon dołączyły do jego oddziału. Do tego czasu, wysyłając liczne patrole, Rommel ustalił dokładne położenie i liczebność wroga i opracował już plan bezpośredniego natarcia. Do przeprowadzenia tegoż dostał trzy kompanie strzeleckie i dwie kompanie karabinów maszynowych.
Osobiście wybrał stanowiska dla ckm-ów, świetnie zamaskowane, i wyznaczył ich obsłudze konkretne cele. Następnie, w zagłębieniu terenu, podzielił ludzi z kompanii szturmowych na dwie grupy, z których jedna miała przeprowadzić pozorowany, druga zaś zasadniczy atak. W południe dał umówiony sygnał. Ckm-y otworzyły ogień, a kompanie szturmowe ruszyły przed siebie. Rozpoczęła się gwałtowna strzelanina, Rumunii bronili się zaciekle, miejscami dochodziło do starć wręcz. Ostatecznie Niemcy osiągnęli cel. Rommel (ranny w ramię, stracił sporo krwi) pozostał na przednim skraju zdobytych pozycji wraz z żołnierzami dwóch kompanii.
Rommel wyciągnął wnioski z tej drobnej, lecz zaciekłej potyczki. Przeprowadził atak bez wsparcia armat i moździerzy, ale działa skutecznie zastąpiły karabiny maszynowe. Przed szturmem dokonał skrupulatnego rekonesansu, dokładnie badając pozycje nieprzyjaciela. We właściwy sposób wykorzystał pewną opieszałość Rumunów, minusy ich ugrupowania i jak zwykle przypuścił atak z zaskoczenia. Zademonstrował kunszt taktyczny, wykonując pozorowane uderzenie, które skupiło na sobie uwagę nieprzyjaciela i skłoniło ich do przedwczesnego użycia odwodów. I dopiero potem zadał decydujący cios. Starcie zakończyło się niewątpliwym sukcesem, ale nie oznaczało to bynajmniej końca batalii.
Następnego dnia Rommlowi oddano do dyspozycji sześć kompanii strzeleckich plus dwie karabinów maszynowych z rozkazem podjęcia dalszych działań zaczepnych. Rommel prawie nie spał. Bolała go rana, miniony dzień kosztował wiele wysiłku i nerwów.
Upał nie ustępował. Żołnierzy Rommla czekała następna wyczerpująca wspinaczka. Dostępu do kolejnych rumuńskich pozycji broniły górskie rozpadliny - Niemcy dotąd zdołali opanować zaledwie jedną. Większość wzniesień nadal pozostawała w rękach nieprzyjaciela.
Tym razem przed Rommlem stanęło zadanie zdobycia samego szczytu góry Cosna. Bezpośredni atak oznaczał wspinanie się po nagim zboczu, po którego bokach usadowili się Rumuni. Rommel polecił strzelcom oraz obsłudze karabinów maszynowych (każdy żołnierz z obsługi km-ów dźwigał ładunek o ciężarze pięćdziesięciu kilogramów, a słońce prażyło bezlitośnie) strzelać na wprost, aby odwrócić uwagę nieprzyjaciela od manewru okrążającego z obu flanek. Postanowił wraz z głównymi siłami, czterema kompaniami piechoty wspartej karabinami maszynowymi, uderzyć na prawe skrzydło Rumunów, od północy, gdzie drzewa na stoku zapewniały jakąś osłonę. Miał nadzieję zaskoczyć obrońców, a wówczas ruszyłaby naprzód grupa osłonowa.
Droga pod górę była trudna, zbocze strome, nierówne, poprzecinane rozpadlinami. Kiedy Rommel przygotował kompanie do ataku, odkrył, że łączność telefoniczna została zerwana. Zawsze przywiązywał wielką wagę do łączności, by dzięki niej zapewnić sobie wsparcie artyleryjskie. W tym wypadku stracił również kontakt z tą częścią oddziału, która miała uderzyć czołowo. Nie dało się wiele zrobić, więc Rommel wniósł pewne korekty do planu natarcia. Pluton strzelców z karabinami maszynowymi miał się podczołgać do nieprzyjacielskich pozycji na prawym skraju. Gdyby wróg otworzył ogień, niemiecka grupa winna podjąć walkę. Wówczas miały przypuścić szturm pozostałe kompanie i oczyścić drogę na południowy wschód.
Pierwsza część planu wypadła znakomicie. Rommel natarł ze swoimi kompaniami, kiedy tylko ucichł ogień km-ów, i bez większych strat opanował wysunięte pozycje wroga. Jednak nad szczytem nadal panowali Rumuni - ich karabiny maszynowe oraz strzelcy powstrzymali wkrótce pochód Niemców. Wymiana ognia nasilała się, rosły też straty. Piechota rumuńska, wsparta teraz ogniem artyleryjskim, ruszyła do kontrataku na kompanie Rommla.
Rommel, jak zwykle trzymając rękę na pulsie, zdał sobie sprawę, że atak skrzydłowy może się nie powieść. Przeszedł z częścią żołnierzy na prawo, ku centralnej linii obrony na stoku. Chciał teraz wypróbować siłę oporu lewego skrzydła rumuńskiej defensywy. Wtedy właśnie, działając według pierwotnych rozkazów, pojawiła się grupa osłonowa pod dowództwem por. Junga, która natarła frontem na zbocza. To zadecydowało o sukcesie. Rumuni, zgromadziwszy wszystkie siły do odparcia oddziału Rommla, na widok nowych posiłków niemieckich zaczęli bezładny odwrót. Grupa Rommla zdążyła opanować jedno z niższych wzniesień, umacniając się pośród rumuńskich linii obrony. Tuż przed jego oczami widniał szczyt Cosna, od którego dzieliła Niemców jedna rozpadlina. Zajęte wzniesienie napastnicy określili mianem „punktu Knoll”.
Rommel i jego ludzie byli już skrajnie wyczerpani. On sam jednak po krótkim odpoczynku postanowił kontynuować działania zaczepne. Dowódca batalionu, który tymczasem doń dołączył, wyraził na to zgodę. Rommel zamierzał powtórzyć poranny manewr, prowadząc cztery kompanie na lewym skrzydle przez przepaść pod osłoną karabinów wojska, pozostawionego na zdobytym wzgórzu. Plan okazał się trafny. Po kolejnych godzinach uciążliwej wspinaczki i potyczek z posterunkami rumuńskimi oddział Rommla zdobył szczyt Cosny, z którego nieprzyjaciel uciekł.
Mimo że Rumuni opuścili sam szczyt, to jednak nadal utrzymywali silne pozycje na wschodzie i północnym wschodzie od niego. Dalsze posuwanie się Niemców uzależnione było od ich przełamania. Nadto Rumuni zagrażali żołnierzom na Cosnie ewentualnym kontratakiem i mogli razić ich ogniem dział. Niemieckie natarcie po wschodnim stoku, choć samo w sobie ryzykowne, oddaliłoby takie niebezpieczeństwo.
Rommel, co dlań wielce charakterystyczne, postanowił niezwłocznie przystąpić do działania; w późniejszych latach napisał, że na polu walki lepiej być młotem niż kowadłem. Pierwszy etap natarcia - przebiegnięcie zboczem ku rozpadlinie, gdzie Niemcy mogli się ukryć przed ogniem Rumunów - udał się bez przeszkód. Rommel zdecydowany był przeć dalej, lecz czekał go zimny prysznic. Odtworzono łączność telefoniczną i nadszedł stanowczy rozkaz z dowództwa batalionu: Oddział Rommla winien wycofać się natychmiast na wzniesienie oddalone o półtora kilometra na zachód od Cosny.
Tym samym więc żołnierze Rommla wrócili w gruncie rzeczy na wyjściowe pozycje z poprzedniego dnia. Na zmianę sytuacji wpłynęli Rosjanie, którzy wykonali uderzenie zza rumuńskich linii i grozili obecnie lewemu skrzydłu Niemców.
Na odprawie dowódców pododdziałów, która odbyła się 12 sierpnia o północy, szef Gebirgsbataillon, mjr Sprosser (dowodzący jednostką od chwili jej utworzenia) zapytał oficerów o zdanie, jak należy zareagować w obliczu nowego zagrożenia. Niemcy obawiali się okrążenia i oczekiwali pierwszego (rumuńskiego lub rosyjskiego) szturmu tuż po świcie. Rommel wysunął propozycje, na które w rezultacie przystano; w ciągu najbliższych, dramatycznych dni stał się faktycznie głównym organizatorem obrony, prowadzonej w rozpaczliwie trudnych warunkach.
Rommel stwierdził mianowicie, iż trzeba porzucić szczyt Cosny, pozostawiając go jednakże w zasięgu karabinów maszynowych oraz artylerii. Ustanowić za to należy wysunięte posterunki na południe od góry, z których można będzie szybko, lecz nie przedwcześnie się wycofać. Natomiast na północnym stoku trzeba zorganizować obronę siłami dwóch kompanii i stworzyć wrażenie, że opór stawia tam znacznie więcej żołnierzy niż w rzeczywistości - przeciwnika zmylić miało wiele palących się ognisk.
Centrum obrony batalionu powinno znajdować się na niższym wzniesieniu - w punkcie Knoll - które Rommel zdobył przed szturmem na Cosnę. Zainstalowano tam gniazda karabinów maszynowych, skierowanych na szczyt, oraz pluton strzelców. Zasadnicze siły batalionu, czyli cztery kompanie, trzymano w odwodzie w pobliżu punktu Knoll. Owe kompanie okopały się, gotowe, jeżeli będzie tego wymagała sytuacja, wzmocnić obronę albo przejść do kontrataku. Rommel zapewnił sobie komendę nad odwodem.
Zgodnie z oczekiwaniami rumuński szturm nastąpił wcześnie rano. Nieprzyjaciel atakował Niemców z furią i ze wszystkich kierunków przez cały dzień 13 sierpnia. Jeden z niemieckich posterunków na południe od szczytu wycofał się, zdaniem Rommla, niepotrzebnie. Wysunięte przed główną linię oporu plutony również zmuszone zostały do odwrotu. Rommel z grupą żołnierzy rzucił się do kontrataku. Pod jego nieobecność kompanie odwodowe skierowano do wsparcia punktu Knoll, atakowanego przez piechotę rumuńską. Przez cały czas Rumuni - mimo że ponosili ciężkie straty od ognia niemieckich ckm-ów i dział - parli na zachód stokami odzyskanej Cosny; Rommel tego właśnie się wcześniej spodziewał. Nieprzyjaciel nacierał na niemieckie pozycje ze wschodu, z północy i od południa. Obrońcom kończyła się amunicja. Ciągle dochodziło do starć na granaty na całej linii oporu batalionu (sektorem, w którym znajdowała się Cosna oraz punkt Knoll, dowodził bezpośrednio Rommel). Gdy zapadła noc, Rommel zorientował się, że jeśli walki o podobnym natężeniu będą trwały cały następny dzień, to Gebirgsbataillon poniesie znaczne straty - a groźba taka wyglądała na bardzo realną. Zdecydował się, mimo wszelkich trudności, na reorganizację i wzmocnienie obrony. Niemcy ściągnęli kompanię saperów jeszcze przed zmrokiem, a ci natychmiast przystąpili do umacniania centralnego bastionu, punktu Knoll.
Rommel od pięciu dni był w zasadzie bez przerwy na nogach. Spuchły mu stopy, nie zmieniał bandaży na zranionym ramieniu. Jego mundur przesiąkł krwią. Po upalnych dniach przychodziły mroźne noce. Po długich godzinach walki oddział Rommla okopywał się w ciemnościach. Przed świtem na szczęście dotarły posiłki - kompanie wydzielone z innych pułków. Przez następne dwa dni Niemcy odpierali kolejne ataki bez większych trudności. 16 sierpnia rozpętała się burza; zelżał upał, lecz żołnierze przemokli do suchej nitki. Mundury suszyli na sobie, w cieple ognisk rozpalonych przez rumuńskich jeńców. Rommel odnotował, że wszystkim niemieckim żołnierzom dopisywał bojowy duch.
Położenie na północnej flance ustabilizowało się. 19 sierpnia ponownie poprowadził natarcie trzech kompanii strzeleckich i dwóch kompanii ckm-ów i ponownie wyparł Rumunów z Cosny. Raz jeszcze starannie przygotował się do tej akcji, uciekając się do podobnej jak poprzednio taktyki: zmylenie przeciwnika, wsparcie artyleryjskie, ogień km-ów na pozycje przeciwnika, błyskawiczny szturm i natychmiastowe wykorzystanie powodzenia tak, by nie dać nieprzyjacielowi czasu na przegrupowanie. Rumuński kontratak nie zdołał odrzucić Gebirgsbataillon z Cosny. Niemiecki batalion w trakcie opisanych dwutygodniowych letnich walk utracił pięciuset ludzi, w tym trzydziestu zabitych. Oddział zluzowany został 25 sierpnia.
ROZDZIAŁ 4
POUR LE MERITE
Po bitwie o Cosnę Rommel dostał kilka tygodni urlopu. Spędził go z żoną nad Bałtykiem; odpoczynku tego bez wątpienia bardzo potrzebował. W zapiskach frontowych z tamtego okresu wspomina często o skrajnym wyczerpaniu. Pod koniec batalii w Rumunii dostał nagle wysokiej gorączki i, jak napisał później, „gadał najbardziej idiotyczne rzeczy”. Uświadomił sobie, że przejściowo nie jest w stanie dowodzić. Na pięć dni przed końcem bitwy o Cosnę zastąpił go inny oficer. Rommel wrócił do służby w październiku 1918 roku, wcześniej jednak rozpoczął się kolejny rozdział w historii Gebirgsbataillon.
Wokół państw centralnych jesienią 1917 roku powoli zaciskała się pętla. Niemcy i Austro-Węgry otoczone były ze wszystkich stron przez wrogów i choć przerzucanie jednostek z frontu na front ułatwiała dobrze rozwinięta sieć kolejowa, napór Ententy stopniowo, lecz wyraźnie wzrastał.
Sytuacja była bardzo odmienna na różnych teatrach działań wojennych. Na zachodzie alianci podjęli wielką i kosztowną ofensywę, zwaną czasem „trzecim Ypres”, rozpoczętą w lipcu roku 1917 i trwającą do 4 listopada. Zdobyli jednak tylko trochę błot i bagien. Z kolei na południowym wschodzie - w Rumunii i na Bałkanach - Niemcy przechwycili inicjatywę strategiczną i zdruzgotali południowe skrzydło rosyjskiego frontu.
Wówczas to, w listopadzie, w Rosji wybuchła rewolucja bolszewicka, a za nią poszły żądania zawarcia natychmiastowego pokoju Niemcami. Tak więc niespodziewanie część wojsk ze wschodu i południowego wschodu Niemcy mogli teraz przerzucić na inne odcinki długiego frontu. Idea Ludendorffa, by skoncentrować główne siły cesarstwa na zachodzie i tam zadać decydujący cios, stała się całkiem realna. Czas naglił; w ciągu minionych trzech lat Austro-Węgry i Niemcy poniosły olbrzymie straty w ludności. Alianci panowali na morzach, utrzymując szczelną blokadę, co miało negatywny wpływ na morale obywateli państw centralnych. Wreszcie do wojny przeciw Niemcom wkroczyło nowe mocarstwo - Stany Zjednoczone. Należało uderzyć na zachodzie, nim amerykańskie wojska — w owym czasie jeszcze niedoświadczone i względnie nieliczne - w sposób decydujący zademonstrują swą siłę w Europie.
Planowana ofensywa była jednak jeszcze kwestią przyszłości. Tymczasem palącym problemem stał się front południowy. Kiedy Rommel powrócił do Gebirgsbataillon w październiku 1917 roku, jego jednostka przetransportowana została pociągami z Rumunii, przez Macedonię, do austriackiej Karyntii, gotowa do wzięcia udziału w kampanii włoskiej.
Kampania włoska rozpoczęła się w maju 1915 roku, kiedy Włochy wypowiedziały wojnę Austrii. Na stosunki między Rzymem i Wiedniem w sposób decydujący wpłynęła wielowiekowa hegemonia Austriaków w północnej Italii. Południowy Tyrol oraz Triest zamieszkiwała ludność mieszana, austriacko-włoska. Austriacka aneksja prowincji nad Adriatykiem, Bośni i Hercegowiny, uznana została przez Włochów za agresję i przypieczętowała postanowienie Włoch odłączenia się od koalicji państw centralnych. Już przed latem roku 1915 stało się jasne, iż nie nastąpi szybkie zwycięstwo Niemiec i Austrii w wojnie światowej. Italia wystąpiła więc z sojuszu.
Początkowo frontu włoskiego bronili sami Austriacy. Włosi zaplanowali ofensywę na kierunku wschodnim, ku Zatoce Triesteńskiej. Bronić natomiast chcieli się w górach na północy i północnym wschodzie. Głównym obiektem ich ataku był Triest.
Pochód Włochów szybko został zatrzymany. Na nizinie kampania wkrótce nabrała pozycyjnego charakteru. Linia frontu zryta była rzędami okopów, tak jak na północy Francji. Obie strony ponosiły olbrzymie straty, nie było mowy o zdobywaniu większych obszarów. Jednakże w sierpniu roku 1917 Włosi zdołali odrzucić Austriaków i zbliżyć się niemal do przedmieść Triestu. Zajęli też płaskowyż w okolicach miasta Gorycja. Nad frontem austriackim zawisła poważna groźba i Austriacy zwrócili się o pomoc do sojusznika. Niemcy, choć niezbyt chętnie, zdecydowali się przerzucić tam 14. Armię, w skład której wchodziło siedem dywizji. Wojska państw centralnych zamierzały możliwie najszybciej rozpocząć kontrofensywę i odrzucić Włochów z powrotem do Italii. Wybranym sektorem ataku był Tolmin - co zakładało przekroczenie rzeki Isonzo (Socza). Wzniesienia na jej brzegach okupowali Włosi. Następnie chciano wyprzeć Włochów z gór na zachód od rzeki i wkroczyć na równinę wenecką. Był to ambitny plan, gdyż wiedziano, iż dobrze umocnione włoskie pozycje będą trudne do przełamania. Istotnie, obrona Włochów skupiła się w trzech grupach. Niemiecki Korpus Alpejski otrzymał rozkaz wykonania zadania decydującego o powodzeniu akcji. Wirtemberski Gebirgsbataillon miał atakować na prawym skrzydle Pułku Bawarskiej Piechoty Gwardyjskiej, uderzyć na zlokalizowane pozycje baterii włoskich dział i następnie obrać kierunek, posuwając się za bawarskim pułkiem ku górze Matajur.
Rommel objął komendę nad trzema kompaniami piechoty górskiej oraz kompanią karabinów maszynowych - grupa natychmiast zyskała miano „oddziału Rommla” - i dostał polecenie posuwania się za czołowymi jednostkami w pierwszej fazie akcji, a potem, po przebyciu rzeki i pierwszej z włoskich linii, przejęcia z całym batalionem zadań straży przedniej. Rommel, nominalnie dowódca kompanii w stopniu oberlejtnanta, wkrótce miał otrzymać stopień kapitana. W przełomowych jednak momentach tej kampanii, podobnie jak wcześniej w Rumunii i we Francji, kierował formacjami o sile zbliżonej do batalionu. W niemieckiej armii, wówczas i później, ranga wynikała zasadniczo z okresu spędzonego w czynnej służbie, oficerom zaś, jeśli wykazali się odpowiednimi kwalifikacjami i umiejętnościami, oddawano pod komendę jednostki o różnej bardzo liczebności. Tak więc wcale nierzadko zdarzało się, że porucznik dowodził w akcji całym batalionem. W konsekwencji oficerowie niemieccy gotowi byli brać na siebie znacznie poważniejszą odpowiedzialność od równych sobie stopniem oficerów w armiach innych państw, bez poczucia, iż mogą nie podołać zadaniom. Skutkiem powyższego nieczęsto zdarzało się dublowanie obowiązków. Rommel, porucznik czy kapitan, prowadząc do boju kilka kompanii, miał zwierzchność nad większym oddziałem, dowodzonym przez sierżanta. W bitwie na froncie włoskim mjr Sprosser - wciąż dowódca Gebirgsbataillon - miał pod swoją komendą jedenaście kompanii, z których mógł formować oddziały o dowolnej liczebności, zależnie od sytuacji. W skład każdej kompanii wchodziło około dwustu strzelców. Opisana tendencja do elastycznego wykorzystywania oddziałów, jak już nadmieniliśmy, wpływała na wzmocnienie realnych sił niemieckich jednostek frontowych.
Niemiecki atak rozpoczął się 24 października, poprzedzony silnym ostrzałem artyleryjskim. O drugiej nad ranem odezwało się tysiąc dział, a huk salw odbijał się echem w górach, potęgując dramatyczny efekt. Padający deszcz sprawiał, że Włosi mieli kłopoty z dostrzeżeniem atakujących oddziałów nawet z pomocą reflektorów. Tuż po świcie batalion, nadal wspierany ogniem artylerii, zszedł po stromym zboczu i przekroczył rzekę Isonzo bez specjalnych trudności. Wkrótce, po części dzięki skutecznemu ogniowi zaporowemu armat oraz złej pogodzie, Niemcy przełamali pierwszą linię włoskiej obrony i posuwali się ku drugiej. Stoki wzniesień porośnięte były drzewami, na drzewach i krzakach wciąż trzymały się liście. Oddział Rommla znalazł się teraz w awangardzie i wspinał się pod górę. Żołnierze szybko natknęli się na kolejne pozycje nieprzyjaciela, z których zostali ostrzelani. Druga linia włoskiego oporu umocniona była zasiekami z drutu i okopami.
Rommel zboczył nieco z podstawowego kierunku natarcia, próbując znaleźć dogodniejsze podejście od strony niewielkiej rozpadliny po lewej stronie. Ruszył tamtędy na czele swojego oddziału i zaraz natknął się na „trwałe, chronione gęstymi zasiekami umocnienia... w których jednak było cicho jak w grobie”. Powtarzał się jeden z epizodów walk o Cosnę. W końcu Rommel dostrzegł paru Włochów, najwyraźniej nieświadomych bliskości żołnierzy niemieckich. Odkrył też zamaskowaną ścieżkę, która zdawała się prowadzić prosto ku włoskim stanowiskom i posłał nią ośmioosobowy patrol. Żołnierzom patrolu rozkazał posuwać się cicho i strzelać jedynie w razie konieczności. Reszta oddziału zaległa na ziemi, gotowa do otwarcia ognia, gdyby patrol znalazł się w kłopotach. Po chwili powrócił jeden ze zwiadowców i powiedział Rommlowi, że patrol zaskoczył w ziemiance siedemnastu Włochów, praktycznie zajmując pozycję nieprzyjaciela bez oporu.
Rommel poprowadził więc resztę oddziału tą samą ścieżką, wystawiając boczne straże, gdy przekonał się, że znalazł się w środku włoskiego ugrupowania. Dotarł do miejsca, gdzie w wykopie trzymano jeńców. Nadal padał deszcz. Nie było słychać strzelaniny.
Odział Rommla ruszył gęsiego naprzód, pokonując kolejne kilkaset metrów. Niektórzy żołnierze dźwigali ciężkie karabiny maszynowe. Rommel ze swymi ludźmi wysunął się znacznie przed resztę atakujących wojsk i był trochę zaniepokojony, czy nie dostanie się pod ostrzał własnej artylerii. Lekceważąc takie niebezpieczeństwo, kontynuował jednak marsz, po drodze bez większych problemów likwidując kilka włoskich czujek i posterunków. Do popołudnia odzyskał łączność z bawarskimi gwardzistami na lewej flance, tak jak to przewidywały rozkazy. Przed Niemcami znajdował się obecnie wysoki łańcuch gór Kolovrat. Główna i ostatnia linia włoska przecinała wzniesienia, biegnąc aż ku wyższemu jeszcze od Kolovratu masywowi Matajur.
Tego dnia, o siódmej wieczorem, Niemcy stanęli przed frontem trzeciej włoskiej linii obronnej. Wtedy właśnie Rommel został wezwany do punktu dowodzenia 3. batalionu gwardii. Rommel wspominał, iż dowódca tegoż batalionu „zażądał, abyśmy przeszli pod jego komendę. Odmówiłem. Powiedziałem, że otrzymuję rozkazy od mjr. Sprossera, który, o ile mi wiadomo, jest wyższy rangą od dowódcy batalionu gwardyjskiego”. Rozmowa przebiegała w nieprzyjaznej atmosferze i skończyła się tym, że Rommlowi polecono ruszyć w ślad za gwardzistami, a następnie zająć wzgórze. Rommel oświadczył, iż musi powiadomić o tym swego zwierzchnika. Z niespodziewanego obrotu sprawy nie był „bynajmniej zadowolony”.
Łatwo to pojąć. Rommlowi nie odpowiadała rola oficera oddziału, któremu przypadło posuwać się za inną jednostką i zajmować teren zdobyty przez innych. Poirytowany, zarządził dla swoich ludzi kilkugodzinny odpoczynek.
W jego trakcie opracował nowy plan.
O piątej następnego poranka dowódca jego batalionu, mjr Sprosser, zjawił się wraz z resztą Gebirgsbataillon i Rommel podzielił się z nim własnym pomysłem. Zakładał on wymarsz w kierunku zachodnim, oddalenie się od bawarskiego pułku i przeprowadzenie samodzielnego ataku na włoską flankę w innej części górskiego łańcucha. Sprosser zgodził się i Rommel z trzema kompaniami - dwiema strzeleckimi i jedną ckm - wyruszył tuż przed świtem 25 października na akcję, której skutkiem stało się opanowanie przez Niemców Kolovratu i góry Matajur. Tę z pozoru niewielką operację Rommel wspominał zawsze z wielkim sentymentem.
Tak jak w innych tego typu sytuacjach, Rommel najpierw zajął się likwidacją wysuniętych włoskich wart i posterunków, umiejscowionych znacznie przed głównymi pozycjami obronnymi. Klucząc po zboczu, zaszedł nieprzyjaciela z najmniej oczekiwanego kierunku, wypadając zza niewielkiego wzniesienia (w późniejszych latach Rommel okazał się wielce utalentowanym myśliwym). Zajmując porośniętą krzewami część stoku, położoną niespełna dwieście metrów od szczytu, ściągnął na siebie chaotyczny ogień broni maszynowej. Opanowawszy to miejsce, oddział ukrył się przed wzrokiem obrońców utrzymujących wierzchołek wzgórza. Rommel posuwał się wzdłuż włoskich pozycji. Za sobą słyszał odgłosy strzelaniny, dochodzące z okolicy, gdzie oddział spędził ubiegłą noc. Bawarczycy wciąż znajdowali się u podnóża Kolovratu.
Wreszcie dotarł do punktu, z którego zamierzał przypuścić szturm. Należało teraz przegrupować szyki i zaatakować biegiem pod górę. Przedtem jednak wysłał na rekonesans patrol złożony z pięciu żołnierzy, mających wybadać słabe miejsca obrony i lokalizację zasieków. Już po kilku minutach okazało się, że patrol bez jednego wystrzału wdarł się na pozycje włoskie i wziął jeńców. To było dla Rommla wyborną okolicznością. Nie zwykł zaprzepaszczać podobnych okazji. Natychmiast porwał za sobą cały oddział i ruszył na Kolovrat. Włosi w okopach nie podejmowali walki, gotowi pójść w niewolę. Żołnierze Rommla wzięli w sumie kilkuset jeńców.
Dalej jednak nie szło już tak łatwo. Rommel postanowił ruszyć na zachód, ku Matajurowi, ale prędko się przekonał, że to wzniesienie wraz z wiodącą doń ścieżką znajduje się w zasięgu karabinów nieprzyjaciela. Zdobywanie terenu na kierunku zachodnim byłoby więc w tej sytuacji bardzo utrudnione, nadto Rommel dostrzegł nowe oddziały włoskiej piechoty, przesuwające się na południowy stok góry. Włosi otworzyli też ogień czołowy, strzelając z karabinów oraz broni maszynowej. Miejsce, na którym znajdowały się kompanie Rommla, pozbawione było roślinności; Niemcy nie mieli się gdzie kryć.
Rommel uznał, że bezpośredni atak na wzgórza na kierunku zachodnim nie przyniesie pożądanego skutku. Rozkazał czołowej kompanii zająć pozycje obronne, natomiast reszcie grupy szybko się przegrupować. Czołowa kompania, wdawszy się w strzelaninę i walkę na granaty z Włochami, zagrożona była nie tylko od frontu - od zachodu - ale i ze skrzydeł. Jednakże Rommel potrafił już sobie radzić w analogicznych sytuacjach. Zwykle prowadzone przezeń z niesłabnącą energią akcje oparte były na podobnym scenariuszu: początkowy sukces dzięki zaskakującemu atakowi; wykorzystanie wstępnego powodzenia nawet za cenę znacznego ryzyka; w trudnym położeniu szybki odwrót bądź też gwałtowny szturm - zazwyczaj Rommel decydował się na to drugie rozwiązanie. Co się tyczy omawianego właśnie przypadku, Rommel zapisał: „Natychmiast stało się dla mnie jasne, że 2. kompania wyplątać się może z kłopotów tylko przez podjęcie nagłego ataku połączonego z przerzuceniem reszty oddziału na skrzydło i tyły nieprzyjaciela”. Tymczasem sto metrów przed frontem Włosi przygotowywali zmasowane natarcie.
Rommel polecił ustawić jeden z ciężkich karabinów maszynowych na prawym skrzydle, na wprost Włochów, natomiast kompanię strzelecką skierował na lewo, ku zagłębieniu w terenie, skąd, jak sądził, można było przypuścić skuteczny atak na flankę przeciwnika. Brakowało mu ludzi - wcześniej prosił dowództwo o oddanie mu pod komendę czterech kompanii. Oddział Niemców broniący frontu musiał się przegrupować i bronić też tyłów od wschodu. Słabość liczebną zrekompensować mogło jedynie zaskoczenie - szturm przypuszczony w najmniej spodziewanym przez wroga miejscu.
Zamiar się powiódł. Włosi, nacierający frontalnie, zaatakowani zostali ze skrzydła. Wówczas do kontruderzenia przeszła także broniąca się dotąd niemiecka kompania. Rommel wziął Włochów w dwa ognie. W ciągu zaledwie kilku minut cały włoski batalion - dwunastu oficerów i pięciuset żołnierzy — poddał się grupie Rommla. Liczba jeńców wziętych pod Kolovratem wzrosła tym samym do półtora tysiąca. Jednakże wtedy Rommel dojrzał kolejne oddziały włoskie, szykujące się do okrążenia Niemców.
Rommel zdobył się wówczas na jeden z najśmielszych wyczynów w całej swojej karierze wojskowej. Górska droga, biegnąca wzdłuż pozycji włoskich i poza nimi w stronę Matajuru, została wcześniej zniszczona przez włoskich saperów. Rommel doszedł do wniosku, że może albo „oczyścić” wzniesienie przed sobą - górę o nazwie Kuk - z włoskich oddziałów, albo, ignorując ostrzał, ruszyć możliwie najszybciej na wioskę Luico, leżącą na północ. W ten sposób mógłby uniemożliwić koncentrację wojsk przeciwnika oraz, przy odrobinie szczęścia, osiągnąć cel.
Rommel, na czele swego oddziału, puścił się biegiem. Niemcy wdarli się we włoskie pozycje; zdezorientowani Włosi podzielili się na nieliczne grupki. Niektórzy z nich byli całkowicie zaskoczeni i zaczęli natychmiast się poddawać. „To było zabawne!” - opisał później to zdarzenie Rommel. „Nie doszło nawet do strzelaniny! Wzięliśmy ponad stu jeńców oraz zdobyliśmy pięćdziesiąt wozów. Nasze konto rosło!” Wkrótce zszedł ze wzniesienia ku pobliskiej kotlinie, gdzie biegła następna droga, którą Włosi najwyraźniej dostarczali na front posiłki. Rommel doszedł do przekonania, że gdyby zajął tę kotlinę i zablokował drogę, to wiele włoskich oddziałów zostałoby praktycznie odciętych od tyłów i znalazło w kleszczach między jego grupą a resztą batalionu. W zdobycznych taborach zmęczeni Niemcy znaleźli chleb, owoce, jaja oraz wino i natychmiast zaczęli się posilać. Odpoczynek trwał jednak krótko. Rommel pchnął swych żołnierzy w kotlinę i tam kazał im okopać się ze wszystkich stron. Znajdował się trzy kilometry za linią frontu.
Po drodze utracił jednak część ludzi; pozostało mu pod komendą stu pięćdziesięciu żołnierzy, kiedy, zupełnie nieświadoma niebezpieczeństwa, pojawiła się na drodze z Luico kolumna włoska. Rommel polecił swoim żołnierzom zająć pozycje na poboczach i wysłał w stronę kolumny parlamentariusza z białą opaską na ramieniu, który miał nakłonić Włochów, by się poddali. Tym razem zuchwałość Rommla nie przyniosła natychmiastowego skutku. Włosi pochwycili parlamentariusza i otworzyli ogień. Jednakże po dziesięciominutowej palbie zmienili zdanie i dali znak, że kapitulują.
Pięćdziesięciu oficerów oraz dwa tysiące włoskich strzelców stało się teraz jeńcami skromnego liczebnie oddziału Rommla. Na szczęście, wkrótce dotarła jeszcze jedna niemiecka kompania. Rommel ruszył naprzód i w samym Luico napotkał resztę batalionu, który przedarł się do wsi z innego kierunku. Powierzono mu teraz komendę nad trzema kompaniami piechoty oraz trzema kompaniami karabinów maszynowych w celu przeprowadzenia następnej fazy operacji.
Zapadła noc, ale przy świetle księżyca pododdziały Rommla ruszyły w kierunku stromego zbocza. Kolejny cel stanowiła góra Cragonza. Na drodze do niej znajdowała się wioska Jevszek oraz, najpewniej, Włosi. Za dnia cała wieś widoczna była dobrze ze szczytu Cragonzy.
Rommel zajął Jevszek, bez trudu unikając w ciemnościach starcia z włoskim garnizonem. Ruszył dalej tuż przed brzaskiem 26 października, ale kiedy zrobiło się jasno, jego oddział znalazł się pod ogniem prowadzonym z umocnionych pozycji u podnóży Cragonzy. Część jego ludzi wdała się też w strzelaninę z obrońcami wioski, odciętymi od głównych włoskich sił. Walka o Jevszek nie trwała długo i zakończyła się wzięciem do niewoli kolejnego tysiąca Włochów. Jednak nieprzyjaciel broniący Cragonzy nie miał zamiaru ustępować tak łatwo. Rommel - co dla niego niezwykłe, ale tym razem nie było wyboru - zdecydował się na frontalne natarcie. Stok góry był nagi, pozbawiony roślinności i naturalnych osłon. Niemcy atakowali pod górę, biegnąc wprost pod lufy karabinów nieprzyjaciela. Rommel szedł wśród żołnierzy; niemiecka piechota górska pomimo strat dotarła do włoskich okopów, zabijając tych z obrońców, którzy nie chcieli się poddać, i o siódmej piętnaście zawładnęła wierzchołkiem Cragonzy. Teraz od ostatecznego celu ataku, góry Matajur, oddzielał Niemców tylko szczyt Mrzli.
Żołnierze Rommla wyczerpani byli nocnym marszem, bojem o Jevszek oraz porannym szturmem frontalnym, Rommel nie dał im jednak - ani sobie - wytchnienia. Po paru drobnych potyczkach z luźnymi pododdziałami Włochów zebrał dwie kompanie strzeleckie oraz jedną km-ów i wysłał sygnały świetlne, domagając się w ten sposób wsparcia artyleryjskiego. Już po kilku minutach pociski niemieckich dział spadły na południowo-wschodnie stoki Mrzli. Wierzchołka góry broniły, według szacunków Rommla, trzy włoskie bataliony.
Rommel ruszył powoli w kierunku Włochów. Nikt nie strzelał. Podszedł bliżej, wołając i powiewając białą chustką. Nadal obrońcy nie otwierali ognia.
Znalazł się o sto metrów od najbliższych włoskich żołnierzy.
Naraz stała się rzecz niezwykła. Włosi rozbiegli się w różne strony. Część z nich podbiegła do Rommla i wzięła go na ramiona z okrzykami: „Evviva Germania!”. Setki innych porzuciło broń i podniosło ręce na znak kapitulacji. Było to półtora tysiąca żołnierzy z Brygady „Salerno”. Inny pułk tejże, sławnej, nawiasem mówiąc, jednostki miał bronić góry Matajur, celu niemieckiej operacji. Ze zdobytego wzniesienia żołnierze mogli już widzieć Matajur.
W owej chwili zrobiło się zamieszanie i pojawiły trudności. Rommel otrzymał od swego dowódcy rozkaz wycofania się. Mjr Sprosser, widząc ogromną rzeszę jeńców (ponad trzy tysiące) schwytaną przez oddział Rommla, doszedł do przedwczesnego wniosku, że ostateczny cel został już przez Niemców osiągnięty i bitwa jest zakończona. Co więcej, kompanie na wschodnim skrzydle wysuniętego ugrupowania dostały rozkaz wcześniej i zaczęły go wypełniać. Przy Rommlu pozostało ledwie stu ludzi z sześcioma karabinami maszynowymi.
Po krótkim namyśle Rommel postanowił nie podporządkować się rozkazowi. Stwierdził, że mjr Sprosser nie orientuje się, jak naprawdę wygląda sytuacja - nie wie, iż na Matajurze wciąż znajdują się Włosi. Podwładny, świadom pewnych faktów, może zignorować polecenie przełożonego, który o tychże faktach nie wie! Pod warunkiem, rzecz jasna, że podwładnemu nie brak odwagi.
Rommel rozkazał otworzyć ogień z broni maszynowej. Kilka minut później, pod osłoną własnych ckm-ów, ruszył naprzód na czele tyraliery składającej się z setki strzelców. Trzymał w ręku białą chustkę, jako że miał okazję przekonać się o jej przydatności w starciach z Włochami. Gdy znaleźli się u podnóża szturmowanej góry, obrońcy nadal nie strzelali. Wreszcie Rommel zobaczył, że żołnierze 2. batalionu Brygady Salerno wbrew rozkazom swoich oficerów składają broń.
Oddział Rommla posuwał się dalej na szczyt. Niemieckie km-y oddały jeszcze parę serii, po czym poddało się kolejnych stu dwudziestu Włochów. 26 października o jedenastej czterdzieści Rommel dał znak pociskiem świetlnym, że Gebirgsbataillon ostatecznie wypełnił zadanie. Jego żołnierze walczyli bez odpoczynku przez ponad pięćdziesiąt godzin i wzięli do niewoli z górą dziewięć tysięcy jeńców. Rommel stracił zaledwie sześciu zabitych i trzydziestu rannych. Wyczyn oddziału Rommla wyróżniony został w rozkazie dziennym Korpusu Alpejskiego. Później Rommel, ku swej irytacji, dowiedział się, że jeden z niemieckich oficerów, Schorner, przypisał sobie zaszczyt opanowania góry Matajur, za co otrzymał najwyższe odznaczenie za męstwo - Order Pour le Mérite. Schorner, po wojnie generał cieszący się wątpliwą reputacją, położył rękę na zdobyczy, którą Rommel uważał za swoją. Tu należy zaznaczyć, iż Rommel był człowiekiem bardzo ambitnym i wyczulonym na punkcie osobistych zasług.
Rommel nigdy nie naigrawał się z pokonanego przeciwnika; czasem wręcz zaszczycał wyrazami uznania Włochów, którzy odznaczyli się w walce. Często natomiast zajmował się retrospektywnie analizą stoczonych bojów, próbując ustalić, kto zawiódł i z jakiego powodu.
W opisywanym okresie armia niemiecka przedarła się przez góry i ścigała Włochów ku Cividale. Niemcy odrzucili włoskie tylne straże na północny zachód od Udine i przeszli forsownym marszem przez Medunę, w kierunku górnej Piawy, na północ od miasta Belluno. Ponownie znaleźli się w górzystym terenie i 7 listopada Rommel, dowodzący trzema kompaniami piechoty i jedną km-ów, otrzymał rozkaz wyparcia nieprzyjaciela z przełęczy, położonej ma wysokości ponad półtora kilometra nad poziomem morza, z której Włosi razili ogniem posuwających się naprzód Niemców. Należało obejść dobrze wybrane pozycje włoskie i przypuścić niespodziewany atak z góry pod osłoną ciężkich karabinów maszynowych.
Atak jednak się nie powiódł. Był to, wedle słów Rommla, pierwszy jego nieudany szturm od początku wojny. W przyszłości wielokrotnie analizował przyczyny tego niepowodzenia. W istocie błąd polegał na złej synchronizacji działań - atakujące kompanie winny były przypuścić natarcie pod osłoną km-ów, tymczasem ruszyły one do ataku zbyt późno. Jednym z powodów był fakt, iż żołnierze czekali, aż Rommel osobiście poprowadzi ich do walki, on zaś za długo pozostał z plutonami karabinów maszynowych. Obwiniać mógł więc Rommel przede wszystkim siebie - za to, że nie znalazł się na właściwym miejscu o właściwej porze, co skrupulatnie zanotował.
Gebirgsbataillon pomaszerował dalej, bezlitośnie goniąc przed sobą Włochów. Zachodni alianci tę górską batalię określili mianem klęski. Niemcy bezsprzecznie odnieśli w sumie znaczny sukces. W końcu, wyciskając z ludzi i koni ostatnie poty, osiągnęli rzekę Piawę w okolicach miejscowości Longarone. Według Rommla rozciągał się stamtąd „...przepiękny widok. W promieniach południowego słońca leżała dolina Piawy. Sto pięćdziesiąt metrów pod nami płynął kamienistym korytem czysty, zielonkawy górski potok. Dalej znajdowało się Longarone, nad którym wznosił się wysoki na 2000 metrów szczyt.
Po moście nad Piawą jechało włoskie wojskowe auto. Na zachodnim brzegu rzeki maszerowała głównym traktem długa kolumna uzbrojonych Włochów. Schodzili z Dolomitów na północy, kierując się przez Longarone na południe”.
Rommel znajdował się w przedniej straży batalionu, który spieszył, by powstrzymać odwrót Włochów i, jeżeli okaże się to możliwe, udaremnić wysadzenie mostu. Dotarł do kotliny pierwszy, na czele oddziału dziesięciu strzelców, jadących na zarekwirowanych wcześniej rowerach. Niemiecki snajper zaczął strzelać ku miejscu na drodze, którego nie osłaniały skały, zdoławszy w ten sposób powstrzymać marsz włoskiej kolumny. Tymczasem do Rommla dołączyła zdyszana reszta żołnierzy z jego zgrupowania. Rommel pchnął ich ku Dognie, miejscowości na południe od Longarone, zamierzając przekroczyć Piawę i zająć pozycje na obu brzegach rzeki. Przez okolicę maszerowały także długie kolumny włoskich jeńców, odsyłane z innych odcinków frontu, wprowadzając swoją obecnością spore zamieszanie i utrudniając ostrzał niemieckim artylerzystom.
Po pewnym czasie Rommel zdołał przejść kilka dopływów Piawy, w większości względnie płytkich, lecz wartkich rzeczek, wykorzystując poustawiane na strumieniach prowizoryczne zapory. Co ciekawe, spontanicznie wspomagali Niemców radami i wskazówkami niektórzy jeńcy włoscy. Nieco na północ część ludzi Rommla przeprawiła się przez Piawę wpław. Wkrótce Rommlowi udało się zablokować biegnącą na południe z Longarone drogę w okolicy Fae. Włosi całymi grupami wpadali wprost w zasadzkę, tłumnie się poddając.
Rommel był zadowolony, że udało mu się przekroczyć rzekę i zastawić na drodze pułapkę, w którą schwytał wielu Włochów. Mógł spokojnie poczekać na posiłki, jednak postanowił szczupłymi siłami zaatakować samo Longarone, pełne oddziałów włoskich. Wiedział, iż przechwycenie inicjatywy jest sprawą ważną, lecz włoska artyleria wciąż strzelała i sytuacja mogła szybko odwrócić się na niekorzyść Niemców. Na zachodnim brzegu Piawy Włosi zdecydowanie przeważali liczebnie. Byli w stanie powstrzymać niemiecki pościg i przejść do krwawego boju. Późnym popołudniem Rommel postanowił przypuścić atak o zmierzchu, ruszając na północ ku Longarone wzdłuż zachodniego brzegu rzeki. Miał ze sobą dwie kompanie strzeleckie oraz kompanię ckm-ów. Sam poprowadził oddział, polecając żołnierzom trzymać w pogotowiu ręczne karabiny maszynowe. Cekaemiści zajęli pozycje na wschodnim brzegu, by móc wspomagać piechurów skutecznym ogniem.
Niemcy zbliżyli się już na odległość niespełna stu metrów do Longarone, kiedy nagle sprawy zaczęły przybierać zły obrót. Włosi powstrzymali atakujące oddziały od frontu, podczas gdy zza rzeki ludzi Rommla zaczął razić ogień własnych ckm-ów. Zawiodła koordynacja. „Sytuacja - zanotował Rommel - była zupełnie beznadziejna!”
Wykorzystując osłony terenowe, zdołał jednak jakoś wycofać swoich żołnierzy. Zapadł zmrok. Wkrótce zbita masa Włochów - Rommel początkowo sądził, że Włosi chcą się poddać - wypadła z krzykiem drogą z Longarone. Rzucili się na Niemców, omal nie chwytając do niewoli samego Rommla. Ów przeskoczył przydrożny mur i puścił się biegiem przez pogrążone w mroku pole. Zdołał dotrzeć przed Włochami do Fae, miejscowości położonej o półtora kilometra od Longarone. Zaalarmował pozostawionych tam żołnierzy i skierował ich na północ, formując słabą linię obrony, która mimo to zdołała odeprzeć w ciemnościach chaotyczny szturm Włochów. O drugiej nad ranem niemieckie oddziały zostały wzmocnione i zaraz potem Włosi, którzy zaatakowali odważnie, ale ponieśli ciężkie straty, wycofali się do Longarone.
O świcie oddział Rommla, złożony z trzech kompanii strzelców oraz kompanii km-ów, ponownie wyruszył w kierunku północnym ku Longarone.
Z miejscowości niespodziewanie wyjechał na mule Rommlowi na spotkanie niemiecki porucznik, który w nocy dostał się do włoskiej niewoli, a za nim tłum Włochów powiewających białymi chustkami. Wspomniany porucznik przekazał list od dowódcy włoskiego garnizonu, stanowiący akt kapitulacji. Kiedy żołnierze Rommla wkroczyli do Longarone, na ulice wylegli wiwatujący mieszkańcy, krzycząc „Evviva Germania!”. Zdarzenie zaszło 10 listopada i przypieczętowało wielkie zwycięstwo państw centralnych na froncie włoskim. Niebawem jednak położenie na południu miało się diametralnie zmienić. Przybyły bowiem do Italii wojska Ententy, w tym pięć dywizji brytyjskich, i przed końcem roku podjęły kontrofensywę.
Pod koniec pierwszego tygodnia stycznia 1918 roku Rommel dostał urlop. Ku swemu głębokiemu rozczarowaniu musiał potem opuścić szeregi Gebirgsbataillon, który znów znalazł się na froncie zachodnim. Wcześniej jednak wraz z dowódcą batalionu Sprosserem odznaczony został Orderem Pour le Merite, na który zasłużył już w bitwie o Matajur. Obecnie przydzielono go jako młodszego oficera sztabowego do kwatery LXIV (wirtemberskiego) Korpusu Armijnego, stacjonującego na froncie zachodnim. Rommlowi w najmniejszym stopniu nie przypadły do gustu nowe funkcje. Trafiał potem na krótko do sztabów różnych innych formacji i nie powrócił do „rodzimego”, 124. Pułku Wirtemberskiego przed Bożym Narodzeniem 1918 roku. Przez następne dwadzieścia lat nie będzie dowodzić żołnierzami na polu walki.
Czytając o Rommlu z lat 1914-1918, jego własne zapiski oraz opinie innych na jego temat, odnosi się wrażenie, że był człowiekiem nadzwyczaj odważnym. Szybko orientował się w sytuacji i natychmiast podejmował działania z tą niezwykłą energią, która po latach przyniesie mu sławę. Istotnie, potrafił „spaść jak sokół” na ofiarę. Po roku 1939 mógł się wykazać umiejętnościami, których nabył w walkach manewrowych na początku pierwszej wojny światowej we Francji oraz później, w Rumunii i we Włoszech. Wielu współczesnym jemu dowódcom zabrakło takiego doświadczenia. Wojna manewrowa odpowiadała temperamentowi Rommla. W niej mógł zademonstrować swój kunszt.
Był ambitny, lubił, jak opowiadano o jego wyczynach, ale nie oznacza to, iż brawura w jego wypadku oznaczała brak rozsądku, nieumiejętność chłodnej kalkulacji. Nadto Rommel był refleksyjny i potrafił ubierać swoje myśli w słowa. Choć nie lubił pozostawać w cieniu, to jednak miał podejście do ludzi i umiał z nimi rozmawiać, niemal zawsze pozostając naturalny i bezpośredni. Dzięki bystrości i obiektywizmowi doświadczenia wyniesione z pól bitewnych przekształcił w specyficzną wojskową wiedzę. Nie tracąc praktycyzmu, stał się także z czasem teoretykiem i innowatorem. Rommel miał dar analizowania doświadczeń i wyciągania z nich wniosków, potrafiąc przełożyć indywidualne osiągnięcia na powszechnie zrozumiały język wojskowej strategii i taktyki, co też w przyszłości przyniosło mu wiele militarnych sukcesów na większą skalę. Przez całe życie nie zatracił umiejętności szybkiego podejmowania decyzji, śmiałego działania; obdarzony znakomitą pamięcią, dobrze pisał i roztropnie dedukował. Basil Liddell Hart określił talent Rommla jako kombinację zdolności intelektualnych z umiejętnością działania, uważając go za jednego z niewielu wybitnych dowódców, którzy wyróżnili się zarówno jako wojskowi myśliciele, jak i ludzie pióra”1. Liddell Hart miał na myśli przede wszystkim zapiski Rommla dotyczące drugiej wojny światowej, lecz opinia ta odnosi się także do wspomnień Erwina Rommla z lat 1914-1918: z walk we Francji, w Karpatach i północnych Włoszech. Z grona znamienitych wodzów wybornie władających piórem wymienić można choćby Cezara lub Wavella. Rommel zasługuje na umieszczenie w tak doborowym towarzystwie.
Jednak już wtedy niektórzy, nie bez racji, krytykowali młodego Rommla za porywczość: za to, że często decydował się na przesadne ryzyko, uważając, że osobistą odwagą zrekompensować można bardzo wiele. Ta uwaga jest w zasadzie słuszna - często nad chłodną rozwagą w wypadku Rommla brała górę chęć natychmiastowego działania. Dla Rommla istotą zwycięstwa było zademonstrowanie swej wyższości taktycznej. Uważał instynktownie, że metodyczne i dokładne przygotowania mogą okazać się kluczowe w pewnych stadiach kampanii, ale właśnie bezpośredni bój jest owym „grotem włóczni” i podczas niego należy wykazać, że walczy się lepiej od przeciwnika.
W to właśnie Rommel nieugięcie wierzył. Porażka w bitwie może nie doprowadzić do zwycięskiego zakończenia kampanii, lecz klęska rujnuje długotrwałe wcześniejsze przygotowania. Już w okresie pierwszej ze światowych wojen w Erwinie Rommlu, dwudziestotrzyletnim poruczniku na zachodnim froncie i dwudziestosześcioletnim oficerze szturmującym Longarone, widać dowódcę potrafiącego niemal zahipnotyzować nieprzyjaciela ćwierć wieku później. Dostrzec można tę samą tendencję do przełamywania frontu, oskrzydlania i wychodzenia na tyły przeciwnika, niechęć do lokalizowania bitwy. „Gdzie Rommel - tam front...”
Rommla jako dowódcę na polu walki rozpierała energia, iście rupertowski wigor. Ludzie tego rodzaju rzadko bywają refleksyjni. Rommel stanowił wyjątek.
CZĘŚĆ 2
1919-1939
ROZDZIAŁ 5
ŻOŁNIERZ, NIE POLITYK
Upadek niemieckiego imperium w 1918 roku wydaje się z dzisiejszej perspektywy faktem przyćmionym historycznie przez klęskę Trzeciej Rzeszy w roku 1945. Druga z wymienionych porażek zaowocowała całkowitym zniszczeniem reżimu, radykalnego w sensie społecznym, który trwał przez dwadzieścia lat. Niemcy w 1945 roku zostały podbite i niemal zrównane z ziemią; Grossdeutschland, (Tysiącletnia Rzesza), przestała istnieć, a Niemcy jako państwo zrzec się musiały licznych terytoriów i znalazły się pod okupacją zwycięskich aliantów. Odbudowa kraju odbywała się pod ścisłą kuratelą czterech mocarstw.
Wypadki z 1918 roku wydają się retrospektywnie mniej katastroficzne, dla całego pokolenia Niemców stanowiły jednak rzeczywisty dramat. Armia niemiecka, choć potężna i dominująca w centralnej Europie, okazała się mimo wszystko słabsza liczebnie od wojsk Ententy. Odniosła (przy współudziale Austro-Węgier) serię zwycięstw na froncie wschodnim oraz na Bałkanach; strategiczną sytuację Niemiec zdała się zdecydowanie poprawiać rewolucja rosyjska oraz pokój zawarty z bolszewikami w marcu 1918 roku w Brześciu Litewskim. Niemniej jednak we Włoszech, gdzie Niemcy wspierali Austriaków i odnieśli sukces w bojach toczonych w Alpach (jak pamiętamy, młody Erwin Rommel wyróżnił się w walkach nad Piawą), po zwycięstwie przyszła katastrofa w październiku 1918 roku. Wtedy to Austriacy - pozbawieni już wówczas niemieckiej pomocy - zostali rozbici przez siły włosko-brytyjskie i poprosili o rozejm na początku listopada.
Tymczasem na zachodzie, gdzie Niemcy przerzucili liczne jednostki z frontu rosyjskiego, armia kajzera podjęła ostateczną i początkowo udaną ofensywę w marcu 1918, chcąc przełamać impas pozycyjnych zmagań i zdruzgotać Francuzów i Anglików, zanim wzrosłyby poważnie siły kontyngentu amerykańskiego w Europie. Mimo wstępnych sukcesów Niemcy ponieśli ogromne straty w ludziach; padło tak wielu żołnierzy, jak podczas krwawych zmagań pod Verdun, Ypres, nad Sommą i w Szampanii. Wspomniane batalie kosztowały mnóstwo ludzi także aliantów, co podkopało w poważnym stopniu morale wojsk Ententy, w sumie jednak powodzenie Niemców okazało się pyrrusowym zwycięstwem. Latem 1918 roku niemiecka ofensywa została powstrzymana i w sierpniu tegoż roku zachodni alianci przystąpili do potężnego kontrnatarcia. 11 sierpnia kajzer oświadczył oficerom swojego sztabu generalnego: „Ta wojna musi się skończyć”. 11 listopada podpisano zawieszenie broni; jego warunki nie pozostawiały wątpliwości, która strona odniosła zwycięstwo. Długa wojna zakończyła się klęską Niemiec. Okrucieństwo minionych zmagań nie pozwalało oczekiwać wielkoduszności od zwycięzców. Warunki, jakie sami Niemcy (wciąż jako strona wojująca) podyktowali postrewolucyjnej Rosji, były bardzo ciężkie. Teraz przyszła kolej Niemiec na wymuszone ustępstwa.
Naród niemiecki ponosił już do tej pory znaczne wyrzeczenia, co było skutkiem blokady ekonomicznej. Klęska cesarskiej armii okazała się jednak potężnym wstrząsem dla społeczeństwa. Większość Niemców nie miała pojęcia, jak poważna była sytuacja strategiczna. Ludzie pozostający u władzy w Berlinie stracili złudzenia, że decydujące zwycięstwo stanie się udziałem Niemiec jeszcze w 1916 roku. Mimo to naród liczył na generalicję, zwłaszcza na szefa sztabu, Hindenburga, oraz „generała kwatermistrza” Ludendorffa. Wojskowi w zasadzie przejęli ster rządów. W roku 1917 Hindenburg i Ludendorff zmusili do ustąpienia ze stanowiska kanclerza Bethmanna-Hollwega, uznając go za człowieka „zbyt miękkiego” jak na warunki wojenne. Jeszcze w lipcu 1918 roku, gdy alianci przystąpili już do zmasowanej ofensywy, wysunęli absurdalne żądania w stosunku do Belgów. To, czego większość Niemców nie dopuszczała do myśli, stało się faktem. Wojna była przegrana.
Według warunków zawieszenia broni, potwierdzonych następnie przez traktat wersalski w 1919 roku, zachodnie regiony Niemiec miały znaleźć się pod okupacją; Niemcy musiały spłacić olbrzymie odszkodowania wojenne. Armia niemiecka winna zostać drastycznie zredukowana i oddać cały ciężki sprzęt. Niemcom przyszło wydać w ręce aliantów większość okrętów swej floty (która dokonała rozpaczliwego aktu samozatopienia w Scapa Flow; o dziwo, alianci zareagowali na ten fakt z pewnym podziwem) oraz uznać siebie winnymi rozpętania wojny światowej. Berlin pogodzić się także musiał z utratą znaczących terytoriów - Alzacji i Lotaryngii na rzecz Francji, a także części Prus Wschodnich na rzecz odrodzonego państwa polskiego. Austro-Węgry rozpadły się zupełnie. Z byłych posiadłości Habsburgów w Czechach, na Morawach i Słowacji utworzono niepodległą Czechosłowację. Liczne prowincje przypadły sprzymierzeńcom Ententy z południa Europy - Włochom, Rumunii i Serbii. Włochy otrzymały Tyrol oraz byłe austriackie obszary nad Adriatykiem; do Rumunii przyłączono skrawki Węgier, Słowenii i Chorwacji. Powstało również nowe państwo, „Królestwo Południowych Słowian”, czyli Jugosławia, zdominowane przez Serbów. Należy jednak dodać, że w trakcie wojny 1914-1918 Serbia utraciła ponad połowę swej ludności. Monarchie Hohenzollernów i Habsburgów przestały istnieć. Na miejsce przedwojennego, względnie stabilnego ładu wkradł się polityczny i ekonomiczny zamęt. Wiele narodów wyrażało niezadowolenie z powodu przebiegu wytyczonych, nowych granic. Niektórymi krajami targały rewolty wzniecane na podobieństwo rewolucji bolszewickiej. Przede wszystkim jednak pokonani Niemcy nie chcieli pogodzić się z narzuconym im siłą porządkiem1.
Na tym jednak nie skończyły się upokorzenia: w lutym 1920 roku alianci wystosowali notę, głosząc zamiar ukarania „zbrodniarzy wojennych”. Na liście (określonej mianem niepełnej) widniały takie osoby, jak niemiecki następca tronu oraz jego dwóch braci, książę Albrecht Wirtemberski i książę Rupprecht Bawarski, feldmarszałkowie Hindenburg i von Mackensen, admirał Tirpitz, generał Ludendorff, byli kanclerze Bethmann-Hollweg i Michaelis oraz dziewięciuset innych ludzi, w większości oficerów. W takiej właśnie atmosferze wzajemnych oskarżeń i chaosu zrodziła się tzw. republika weimarska.
Można sobie wyobrazić uczucia i emocje, jakie targały młodymi niemieckimi, nastawionymi patriotycznie oficerami pokroju Erwina Rommla. Klęska spadła niespodziewanie i jakby niezasłużenie, po serii krwawych bojów nad Sommą, pod Ypres i na innych polach bitewnych. Jak zachowałoby się ówczesne pokolenie Anglików, gdyby, powiedzmy, wojna zakończyła się odwrotnym wynikiem i garnizony, bazy morskie nad kanałem La Manche oraz południowe hrabstwa: Kent, Sussex, Hampshire, Dorset, Devon, zostałyby zajęte przez zwycięskich wrogów? Gdyby Niemcy przejęli brytyjskie kolonie w Afryce, gdyby Wielka Brytania utraciła północne i zachodnie obszary Szkocji... Przedstawmy sobie, że Royal Navy pozwolono by istnieć dalej, ściśniętej w bazach na północy, lecz Anglicy nie mogliby budować nowych okrętów o wyporności przekraczającej dziesięć tysięcy ton ani też żadnych łodzi podwodnych i wodnosamolotów. Oznaczałoby to oczywiście załamanie się brytyjskiego imperium. Wyobraźmy sobie jeszcze, że żąda się od Anglików wydania marszałków polnych, generałów i admirałów - Haiga, Plumera, Allenby'ego, Jellicoe'a i wielu innych, niższych rangą dowódców; że żąda się reformy systemu wyborczego; czyni się konkretne zabiegi, aby zepchnąć Londyn z pozycji centrum finansowego... Skutkiem oczywiście byłaby katastrofa ekonomiczna i wybuch społecznych niepokojów.
Łatwiej chyba teraz pojąć frustracje takich ludzi jak kpt. Erwin Rommel, kiedy w 1918 roku nastąpił pokój. Kajzer, władca i naczelny wódz w jednej osobie, abdykował. Podobnie inni książęta państewek składających się na Cesarstwo Niemieckie, w tym i koronowana głowa Wirtembergii, rodzinnej krainy Rommla. Zabrakło człowieka, obdarzonego takim autorytetem, by stanąć w tych krytycznych dniach na czele pogrążonego w chaosie państwa. Zagrożona była nawet jedność Niemiec - odżyły tendencje separatystyczne i Rzesza mogła się rozpaść. Armia, choć powróciła do Niemiec z zachodniego frontu we względnym porządku, stała się kozłem ofiarnym; na niej właśnie skupił się gniew ludu, który jeszcze parę lat wcześniej wynosił wojskowych pod niebiosa. Rewolucjoniści wykorzystali fakt militarnej porażki, aby zaatakować najważniejsze instytucje imperium. Rommel przeżył parę groźnych i niemiłych chwil, kiedy odwoził żonę z Gdańska w rodzinne strony. Nierzadko oficerowie padali ofiarami napaści i zniewag. Mundur stał się symbolem klęski i reakcji, ludność czuła się oszukana i skompromitowana przez swoją armię. Panował głód - alianci nie znieśli blokady ekonomicznej po podpisaniu rozejmu, by w ten sposób móc wywierać na Niemcy silniejszą presję. Fakt ten przyczynił się w zdecydowanym stopniu do powojennego załamania się gospodarki niemieckiej.
W niektórych regionach, głównie w Saksonii, Berlinie oraz częściowo Bawarii, doszło do lewicowych rewolucji, które jednak szybko i krwawo zostały zgniecione, albo przez siły posłuszne władzom legalnym, albo też przez korpusy ochotnicze (Freikorps), które stanowiły rodzaj pospolitego ruszenia; w jego szeregi weszli zdemobilizowani i rozgoryczeni zastaną sytuacją oficerowie i żołnierze. Korpusy ochotnicze usiłowały brutalnymi metodami zaprowadzić jakiś ład w podbitych Niemczech. W pewnym okresie formacje te liczyły razem około czterystu tysięcy ludzi. Do stycznia 1919 roku uporano się z ruchem rewolucyjnym - chociaż nie oznaczało to, że w całym kraju zapanował ostateczny spokój.
Erwin Rommel, tak jak całe pokolenie współczesnych mu, młodych Niemców, sfrustrowany i zdemoralizowany, usiłował przede wszystkim znaleźć stałe zatrudnienie. Po bojach we Włoszech służył, bez zbytniego zapału, w sztabach różnych korpusów. Pierwszej powojennej zimy powrócił do macierzystego pułku wirtemberskiego. Miał jedynie wykształcenie wojskowe i w trakcie wojny wyróżnił się jako znakomity oficer. Był, jak większość jego kolegów, szczerym patriotą i tym samym odczuł klęskę szczególnie boleśnie. Jego ojczyzna rzucona została na kolana, nastąpił koniec cesarstwa, kajzer uciekł. Tu i ówdzie pozostali jednak ludzie, ceniący sobie jeszcze taką cechę jak patriotyzm właśnie. Cesarską armię rozwiązano, ale zgodnie z warunkami traktatu wersalskiego nowej republice pozostawiono słabe siły zbrojne ograniczone liczebnie do stu tysięcy ludzi, pozbawione czołgów i nowoczesnego sprzętu, jak również samolotów bojowych. Ententa przewidywała, iż armia ta odgrywać będzie rolę żandarmerii, dbać o bezpieczeństwo wewnętrzne, nie stanowiąc jednocześnie zagrożenia dla sąsiadujących z Niemcami państw. Sami Niemcy uważali z kolei, że tak słabe wojsko nie obroni terytorium przed wrogami, otaczającymi obecnie zewsząd ich kraj. Erwin Rommel pragnął mimo to pozostać w armii.
Szeregi oficerskie zostały poważnie przetrzebione; z czterdziestu sześciu tysięcy oficerów armii regularnej niemal jedenaście i pół tysiąca zginęło podczas wojny. Niemniej jednak liczba kandydatów znacznie przekraczała liczbę etatów w nowym wojsku. Rommel cieszył się znakomitą reputacją i bez większego trudu został przyjęty do armii republiki weimarskiej - Reichswehry.
Otrzymał stanowisko dowódcy kompanii w nowo utworzonym 13. Pułku Piechoty w Stuttgarcie. Sytuacja w Niemczech (próby przejęcia władzy przez rewolucjonistów) wymagała jednak od jednostek wojskowych ciągłych zmian miejsca pobytu. Reichswehra stanowiła zasadniczą siłę, której władze użyć mogły do zaprowadzenia porządku. Rommel brał udział w akcjach w Westfalii, tłumił zamieszki w Gmund, blisko Stuttgartu. Potrafił wzbudzać respekt. Miał zdumiewającą umiejętność uspokajania rozemocjowanego tłumu bez uciekania się do użycia siły. Jego stanowczość szła w parze z dobrą wolą. Przez całe życie miał dar narzucania dyscypliny w sposób akceptowany nawet przez tych, którzy początkowo odnosili się do niej sceptycznie. Pewnego razu podburzeni marynarze z Kilonii zarzucili Rommlowi stojącemu na czele oddziału, że nosi odznaczenia - symbole minionego reżimu i przegranej wojny. Rommel odpowiedział im, że ordery przypominają mu czasy, które spędził na froncie, kiedy to modlił się do wszechmogącego Boga, aby ocalił niemiecką flotę: „I moje modlitwy zostały wysłuchane, bo jesteście tutaj!” Bardzo prędko kompania Rommla zdobyła opinię wzorowego pododdziału2.
Czas był jednak trudny i niespokojny. Podejmowano liczne próby zniesienia legalnych władz przez organizowanie puczów. Kilkakrotnie dochodziło do groźby, że niemieccy żołnierze zmuszeni będą strzelać do siebie nawzajem.
W tamtych powojennych latach oficerowie Reichswehry nie cieszyli się już takim uznaniem, jak oficerowie kajzerowskiej armii wcześniej. Im samym zaś często trudno było pogodzić się z rzeczywistością. Kadra wojskowa reagowała na nową sytuację gniewnie, buntując się w duchu przeciw ograniczeniom, jakie zwycięskie mocarstwa narzuciły w Wersalu Niemcom. Restrykcje postrzegano jako brutalne i upokarzające. Dodać trzeba, że postanowienia traktatu różniły się na niekorzyść Niemiec od „czternastu punktów” prezydenta Wilsona; Niemcy, powołując się na nie, poprosiły o zawieszenie broni. Niemcy - w tym także dość, jak się zdaje, jednomyślnie, oficerowie Reichswehry uważali, że armia wywalczyła honorowe warunki rozejmowe, zastąpione ostatecznie znacznie surowszymi. Stąd był już tylko krok do uznania, że wojsko w gruncie rzeczy nie poniosło klęski na froncie; że nie spisali się tchórzliwi i ulegli cywile, którzy prowadzili negocjacje pokojowe, wybrani przez słabego kajzera. I że to oni właśnie zdradzili niepokonaną armię, odpowiadając za hańbę i nędzę, jakie spadły na Niemców. W ten sposób narodziła się legenda Dolchstoss czyli ciosu w plecy.
Owa legenda zostałaby pewnie określona przez psychologów mianem zbiorowego mechanizmu obronnego - była to wiara niezbędna Niemcom, lecz obiektywnie z gruntu fałszywa. Niemieckim żołnierzom trudno było pogodzić się z myślą, że armia cesarska zawiodła, poniosła klęskę. Ofiary, podobnie jak ofiary poniesione przez nieprzyjaciół, poszły na marne. Wcześniej zdyscyplinowanie, wyszkolenie, zdolności bojowe niemieckiego wojska wzbudzały podziw świata. Siły zbrojne kajzera podbiły znaczne obszary, wygrywając batalie we Włoszech, w Galicji, na Bałkanach, we Francji. Skutkiem okazała się jednak porażka - zwycięskie oddziały aliantów wmaszerowały nad Ren. Niemcy szukali w związku z tym jakiegoś uzasadnienia, wietrzyli zdradę. Łatkę zdrajców przyszyto „ludziom 1918 roku”, kapitulantom. W konsekwencji cień padł na całe rządy weimarskie. Nowa republika powstała w wyniku doznanego przez Niemcy upokorzenia. Zrodziła się z klęski, kiedy społeczność szukała na gwałt winnych porażki. Ugrupowania i organizacje ekstremistów, często składające się z byłych wojskowych, wznieciły kampanię przeciwko politykom, którzy jakoby zdradzili armię i naród. Matthias Erzberger, Wirtemberczyk i jeden z negocjatorów z aliantami, został zamordowany w 1921 roku, a Walter Rathenau, były minister, w 1922.
Rommel, uparty i praktyczny młody człowiek, zaabsorbowany problemami związanymi z wojskowością, nie dawał się wciągać w spekulacje polityczne i historyczne. Mało prawdopodobne, aby zaakceptował bez uprzedzeń mit Dolchstoss. Mimo wszystko pozostawał gorliwym patriotą, kochającym swój kraj i dumnym z niemieckiej armii, więc tak jak inni potrzebował jakiegoś mitu, wierząc zapewne po części, iż wysiłki żołnierzy zmarnowali mniej odważni cywile. Tak czy owak, taka refleksja rozmijała się z rzeczywistością. Chociaż niemieckie wojska mogły wtedy jeszcze przez jakiś, niezbyt długi okres utrzymać zachodni front, to nie odwróciłoby to ostatecznej klęski. W 1918 roku Niemcy odczuwały już brak ludzi, których można było powołać pod broń; na tyłach panował głód wynikający z alianckiej blokady, a zapał do walki wygasał z tygodnia na tydzień. Prawie wszyscy mieli dosyć wojny - w jeszcze większym stopniu odnosiło się to do Austrii. Kapitulacja była nieuchronna. Od chwili przystąpienia do wojny Stanów Zjednoczonych stała się tylko kwestią czasu. Choć udawało się podtrzymywać na duchu żołnierzy na froncie, to strategicznie - biorąc pod uwagę ludzkie i materialne zasoby państwa niemieckiego - sytuacja była beznadziejna. Żołnierze, którzy dzielnie walczyli i znosili trudy życia frontowego, nie chcieli pogodzić się z tym faktem.
Erwin Rommel służył w Reichswehrze, wojsku republiki weimarskiej, przez czternaście lat. Przez pierwszą połowę tego okresu Reichswehrą kierował uzdolniony i tajemniczy gen. Hans von Seeckt, nominalnie szef Heeresleitung - dawny sztab generalny został (formalnie) rozwiązany, zwierzchnictwo nad wojskiem przeszło w teorii w ręce prezydenta republiki. Praktycznie bowiem dowódcą armii był Seeckt. Wywarł on ogromny wpływ na rozwój niemieckich sił zbrojnych w okresie międzywojennym.
Stając przed faktem klęski swojej armii, słabości politycznej i gospodarczej Niemiec, rozbicia wewnętrznego kraju w obliczu zaborczych (jak sądziła większość Niemców) zakusów zwycięskich aliantów, Seeckt doszedł przede wszystkim do wniosku, że czasowo należy pogodzić się z istnieniem słabych sił zbrojnych w jego kraju. Istotnie, ówczesna niemiecka armia była bardzo mała - jeśli wziąć pod uwagę liczbę mieszkańców, długość granic i położenie państwa w centrum Europy. Nadto trudno było mówić ojej dobrym wyposażeniu - embargo na nowoczesny sprzęt wojskowy obowiązywało w czasie, kiedy militarna technologia rozwijała się na świecie, jak zwykle po wielkich konfliktach zbrojnych, bardzo szybko. Co więcej, armię podporządkowano republikańskim i demokratycznym strukturom, do których raczej niewielu Niemców żywiło zaufanie. Wojsko lubi suną, skupioną w jednych rękach władzę, rządy autorytarne. Odnosiło się to w szczególności do niemieckich oficerów w owym okresie, ludzi, którym w młodości wpojono uproszczoną heglowską wersję uwielbienia dla państwa jako najwyższej, zorganizowanej podług boskich praw, instytucji. Kajzer wprawdzie abdykował, lecz wcześniej uosabiał prawdziwego przywódcę nacji, pragnącej być rządzoną twardą, sprawiedliwą ręką - silną władzę o pewnym romantycznym zabarwieniu. Rządy weimarskie nie wywoływały podobnych uczuć, krytykowane przez sceptyków oraz przede wszystkim przez tych, którzy po wojnie znaleźli się w bardzo trudnym położeniu materialnym. Teoretycznie więc morale niewielkiej zawodowej armii z przestarzałym wyposażeniem i niepewnej sensu swego istnienia - poza obowiązkiem ochrony słabej władzy - winno być w istocie niskie.
Polityka Seeckta odpowiadała jednakże wymogom czasów. Był starym gwardzistą, a jego zewnętrzny wygląd stanowił niemal karykaturę archetypicznego, pruskiego oficera: cienka szyja, monokl, wąsy, zimne, twarde spojrzenie i prosta sylwetka. W rzeczywistości Seeckt miał artystyczną naturę i dużą wrodzoną inteligencję. Ludzi, którzy go znali, zdumiewały jego szczupłe, piękne dłonie i palce. Seeckt doszedł do przekonania, że wysoki poziom Reichswehry wpłynie na podniesienie jej morale. Tak mała armia, pozbawiona przy tym nowoczesnego sprzętu, zacznie wierzyć w siebie, jeśli stanie się organizacją elitarną. I jeżeli będzie w stanie w razie poważnego zagrożenia możliwie najszybciej powiększyć swą siłę i liczebność.
Seeckt więc stwierdził, iż wartość Reischwehry będzie zależała od kwalifikacji kadry. Oficerowie i żołnierze musieli być mistrzami swego fachu. Nakazywał brać rekrutów głównie ze wsi — w owym okresie wszędzie panowało anachroniczne przekonanie, że na wsi rodzą się ludzie twardsi, bardziej krzepcy, lepiej przystosowani do trudów służby wojskowej od tych z miast i miasteczek, którzy stanowić mieli trzon przyszłej, rozbudowanej armii. Stąd więc tę grupę społeczną Seeckt i inni uznawali za mniej godną zaufania. Na samym początku oświadczył wprost, że chce stworzyć Führerheer - armię dowódców. Oficerowie Reichswehry stanowić więc mieli przyszłą generalicję.
Seeckt miał w czym wybierać: postanowienia traktatu wersalskiego ograniczyły czynny niemiecki korpus oficerski do czterech tysięcy. Wśród wyselekcjonowanych znalazło się sporo byłych oficerów sztabowych. Seeckt stawiał też na synów szlacheckich i arystokratycznych rodów - w tym wypadku wzorując się jakby na minionych latach pruskiej przewagi. Mimo że w Niemczech zapanował po wojnie ustrój demokratyczny, to procentowy udział szlachty w wojsku odpowiadał temu w cesarskiej armii. Niemniej jednak Seeckt nie tolerował amatorszczyzny. Kładł stanowczy nacisk na wykształcenie i inteligencję kandydatów, pragnął bowiem, by jego oficerowie mieli szerokie horyzonty. Inspirował cykle wykładów i seminariów o „aktualnych wydarzeniach” - novum w niemieckim wojsku - oraz zachęcał ludzi związanych z armią do kształcenia się na uniwersytetach i Technische Hochschulen [politechnikach i wyższych uczelniach technicznych]. Oficerowie wstępowali do Reichswehry na dwadzieścia pięć lat, a żołnierze na dwadzieścia - siły zbrojne miały więc być na wskroś zawodowe. Pod względem wyznaniowym nie odnotowano dominacji protestantów nad katolikami ani odwrotnie. W wojsku znaleźli się też, choć nieliczni, Żydzi. W dawnej pruskiej armii praktykujący Żyd nie mógł zostać oficerem (jakkolwiek zdarzało się to w katolickiej Bawarii). Nie chodziło jednak wówczas o kwestie rasowe, tylko religijne - służący w pruskim wojsku musiał deklarować się jako chrześcijanin. Z wybuchem wojny rygory tego rodzaju, rzecz jasna, zostały nieco złagodzone i w 1914 roku dwudziestu sześciu Żydów otrzymało zaszczytne tytuły oficerów rezerwy.
W trakcie kampanii wielu żołnierzy wyznania mojżeszowego odznaczono orderami za męstwo i zasługi, nie wyłączając najwyższego - Pour le Mćrite.
Sztab generalny nominalnie rozwiązano na mocy postanowień traktatu wersalskiego. Seeckt jednakże, zapatrzony w pruskie tradycje, zdecydował, że nowej armii przewodzić powinna elita złożona z wysoko wykwalifikowanych oficerów. Należało również wypracować i jasno sformułować nową doktrynę. Sztab generalny był zespołem, w którym panowało instynktowne zaufanie i zrozumienie pomiędzy jego członkami oraz - w porównaniu ze sztabami w innych armiach - zespołem względnie nielicznym. Owa specyficzna jedność umożliwiała rezygnację z rozbudowanej biurokracji, nadmiaru pisemnych rozkazów itd. W czasach Seeckta oficerowie aż przez cztery lata szkolili się w sztabie generalnym, instytucji ukrywającej się pod innym nazwami.
W ciągu dwudziestu lat po wojnie sztab niemiecki stał się - bynajmniej nie przez przypadek - ciałem wyjątkowo sprawnym i skutecznym.
Tej małej grupie przypadło jednak mnóstwo pracy związanej z planowaniem. Niewielka Reichswehra miała wielu generałów (pięćdziesięciu pięciu) i znaczną liczbę oficerów (trzystu), skupionych w centrum w Berlinie, gdzie urzędował Seeckt. Ów zaś dbał o to, by armia przejęła dawne tradycje. Starał się, w miarę możliwości, zachować ciągłość w numeracji i nazwach jednostek piechoty i kawalerii. Każdy z oddziałów przygotowany był też, w razie potrzeby, na wchłonięcie sporej liczby przeszkolonych rezerwistów. Seeckt tak zorganizował siły zbrojne, by każdy oficer lub podoficer w wypadku konfliktu był w stanie objąć stanowisko o dwa szczeble wyższe niż zajmowane nominalnie w szeregach Reichswehry w pokojowych warunkach. W ten sposób Reichswehra, pozornie nieliczna i słaba, stanowiła siłę gotową rozwinąć się w potężną armię. Kadra zdawała sobie z tego sprawę, co działało dodatnio na jej morale.
Orientowali się w tym również i pacyfistycznie nastawieni Niemcy, pragnąc - bez powodzenia - powściągnąć tajone zakusy wojskowego establishmentu. Dla Seeckta kolejny problem stanowiła modernizacja armii. I tu postanowił wykorzystać powojenną sytuację w Europie, czerpiąc korzyści z oczywistych paradoksów, jakie ujawniły się na kontynencie w owym okresie.
Wspomnijmy w tym miejscu przede wszystkim o Rosji. Dawne imperium carów zostało zdruzgotane przez rewolucję i późniejszą, niezwykle okrutną i krwawą wojnę domową. Następnie nastał tam względny spokój. Słaby podówczas komunistyczny reżim, stając w obliczu głębokiego kryzysu gospodarczego, postanowił szukać oparcia w wojsku: w Armii Czerwonej. Bolszewikom potrzebna była jednak pomoc w umocnieniu sił zbrojnych — pomoc organizacyjna i techniczna; udzielić jej mogli jedynie doświadczeni fachowcy z zewnątrz.
Tę pomoc zaoferował im właśnie Seeckt. Pozostając osobiście konserwatywnym monarchistą, odnoszącym się z nienawiścią do ruchów rewolucyjnych, okazał się jednak przede wszystkim niemieckim patriotą. Zdawał sobie sprawę, że w wyniku wojny światowej najwięcej straciły głównie narody Rosji i Niemiec - choć zasadniczą przyczyną rosyjskiej nędzy była nie tyle wojna i restrykcje narzucone w Wersalu, ile ekscesy bolszewickiej władzy. Rzecz naturalna, że strony, które straciły wiele, miały się ku sobie. Niemców i Rosjan łączyło poza tym jeszcze jedno. Ci pierwsi nie mogli pogodzić się z tym, że mimo sukcesów na froncie wschodnim postradali na rzecz Polski stare pruskie i śląskie prowincje. Państwo polskie po odparciu rosyjskiej inwazji w 1920 roku znalazło się również w posiadaniu ziem, które przez długi okres pozostawały pod berłem cara. Polskę, co zrozumiałe, łączyły interesy z Francją, a Seeckt, rozumując jak strateg, otwarcie głosił, że celem Niemiec jest przywrócenie wspólnej granicy z Rosją, choćby nawet Rosją Radziecką. Istnienie państwa polskiego było solą w oku zarówno dla bolszewików, jak i Niemców. „Polska - powiadał Seeckt - musi zniknąć i w ten sposób runie opoka ładu wersalskiego i europejska hegemonia Francji”. Na wschodzie myślano podobnie. Lenin stwierdził pewnego razu: „Niemcy chcą rewanżu. My pragniemy [światowej] rewolucji. Dzisiaj nasze cele są zbieżne”3.
Ku zdumieniu świata na Wielkanoc 1922 roku Rosjanie i Niemcy podpisali układ w Rapallo, zrzekając się wzajemnych pretensji i ustanawiając stosunki dyplomatyczne oraz bazę do współpracy gospodarczej. Nic też dziwnego, że Seeckt, w tajemnicy nawet przed niemieckimi władzami cywilnymi, porozumiał się z szefostwem Armii Czerwonej. Umowa przewidywała między innymi współdziałanie na szczeblu sztabów; niemieccy oficerowie mogli tym samym jako instruktorzy szkolić dowódców Armii Czerwonej. Z kolei Reichswehra uzyskała, wbrew alianckim zakazom, możliwość rozwijania broni pancernej, ciężkiej artylerii i lotnictwa wojskowego w Rosji. Niemiecka kadra oficerska mogła zapoznawać się na rosyjskich poligonach z nowoczesnymi środkami walki. Co więcej, Rosjanie wyrazili zgodę na budowę na swoim terytorium fabryk, gdzie Niemcy mogliby produkować uzbrojenie dla Reichswehry. Tak więc Niemcy szkolili przyszłe kadry Luftwaffe w pobliżu Lipiecka i pancerniaków w Kazaniu. Tymczasem dowódcy Armii Czerwonej pobierali nauki w niemieckim sztabie generalnym (działającym pod różnymi nazwami) w centrum Europy.
Stojąc na czele sił zbrojnych Seeckt z zapałem prowadził politykę „wschodnią”. Napisał, że tylko ściśle współdziałając z Wielką Rosją Niemcy mają szansę na odzyskanie dawnej pozycji w świecie4. Według niego wróg znajdował się na zachodzie. W innych okolicznościach Bismarck stwierdził kiedyś, że Niemcy nie mają nieprzyjaciół na wschodzie, mając na myśli imperium rosyjskie. Z pewnymi zastrzeżeniami podobny punkt widzenia podzielał po wojnie Seeckt, uważając Polskę za „twór przejściowy”.
Za sprawą sprytnych zabiegów, omijając zakazy traktatu wersalskiego, z wigorem wziął się także za rozwijanie operacyjnej doktryny dla armii. Seeckt mocno wierzył w zalety doktryny ofensywnej, w konieczność współdziałania wszystkich rodzajów broni podczas przeprowadzania manewru na polu walki. Już w roku 1921 zainicjował ćwiczenia oddziałów „motorowych”, posługując się atrapami czołgów, których, na mocy ustaleń wersalskich, Niemcy posiadać nie mogli. Nie był przy tym osamotniony. Grupa dalekowzrocznych entuzjastów wielkich operacji z wykorzystaniem zagonów pancernych robiła szybką karierę w Reichswehrze. Postać Seeckta to swego rodzaju osobliwy fenomen. Człowiek ten był zapiekłym konserwatystą, rozumiejącym jednak konieczność korzystania ze zdobyczy współczesności.
Seeckt narzucił niemieckiej armii bardzo wysokie wymagania, starannie dobierając ludzi do jej szeregów. Polityka kadrowa również czerpała najlepsze wzory z tradycji. Jak już wspomniano, Reichswehra szybko mogła rozwinąć się w silną armię. Jeśli zaś chodzi o wdrażanie nowinek technicznych, to nieoceniona okazała się potajemna współpraca z Moskwą. Polityka Seeckta położyła fundamenty, które w przyszłości okazały się bardzo solidne.
Seeckt nie zaniedbał żadnego detalu, dbając o potrzeby sił zbrojnych, stanowiących szkielet przyszłego, potężnego wojska. W 1924 roku zorganizował biuro wojskowego planowania ekonomicznego, zajmujące się, określając rzecz dzisiejszymi kategoriami, logistyką, aby ustalić, czego wymaga stworzenie armii złożonej z trzydziestu sześciu dywizji (ówczesna Reichswehra liczyła ich dziesięć). Nawiązał też kontakty z przemysłowcami - zwłaszcza z Kruppem - aby prowadzić w tajemnicy przed opinią publiczną badania nad nowymi modelami uzbrojenia. Rozumiał dobrze, jakie znaczenie dla Niemiec będą miały, w razie konfliktu militarnego, dostawy surowców strategicznych, na przykład szwedzkiej rudy.
Pozostawała jeszcze kwestia lojalności. Tu Seeckt wykluczał kompromisy. Był inteligentnym autokratą (później został deputowanym do Reichstagu) i ostentacyjnie starał się „trzymać wojsko z dala od polityki”. Ową deklarację, godną pochwały, z ulgą przyjęli niemieccy politycy, orientujący się, że demokracja nie jest w ich kraju zbyt mocno zakorzeniona. Groźba puczu wojskowego, na wzór niektórych krajów południowoamerykańskich, nie była tak całkiem nierealna. Armia - ogłosił Seeckt - służyć będzie państwu i tylko państwu. Opinię tę podzielali również spadkobiercy Seeckta. Wojsko nie może wiązać się z jakimś politycznym ugrupowaniem czy partią. Żołnierzom i oficerom nie wolno brać udziału w wyborach do parlamentu ani też w żadnych innych. Wojskowi muszą za to być wykształceni i mieć rozległe zainteresowania. Winni wykazać się lojalnością wobec kraju i samej armii, nie zaś wobec polityków. Muszą pozostać wierni swoim przełożonym, a tym samym prezydentowi republiki, uosabiającym państwo. Kiedy zdenerwowani członkowie rządu w Berlinie dowiedzieli się o nieudanym puczu w Monachium w roku 1923, wezwali Seeckta by zapytać go, „czy Reichswehra poprze obecny gabinet”. Seeckt zjawił się w galowym mundurze, z monoklem oraz szablą u boku. Stanął wyprostowany w drzwiach i odparł swym nominalnym zwierzchnikom: „Die Reichswehr, Herr Reichsprasident, steht hinter mir!”5 („Reichswehra /.../ stoi za mną!”).
Seeckt, stojąc na czele armii (odszedł na emeryturę w roku 1926, żegnany z żalem przez prezydenta), w istocie uosabiał Reichswehrę. Personifikował typowo niemiecką umiejętność dźwigania się z upadku. Rzecz podobna zdarzyła się w 1807 roku, po pokoju w Tylży, kiedy to Scharnhorst zręcznie wykorzystał luki w traktacie, na mocy którego przeprowadzić miano rozbrojenie armii pruskiej. Wtedy również niemiecki wódz, działając na przekór woli zwycięzców, doprowadził szybko do tego, że pobita armia odzyskała wiarę we własne siły.
System Seeckta nie był jednak bez wad. Te ujawniły się dopiero po czasie.
Pozostawanie poza polityką stanowiło pozytywną zasadę - ale jedynie w teorii. Podobnie jak odmowa współpracy wojskowych z partiami politycznymi. Te ostatnie w Niemczech prędko przestawiły się na pozaparlamentarną działalność, organizując demonstracje, wiece, uliczne burdy, wzniecane przez nieoficjalne bojówki. Tyle że izolując armię od polityki, Seeckt sprawił, iż jego oficerowie i żołnierze prezentowali pewną polityczną naiwność. Według rozporządzeń wojskowi nie mieli prawa głosu; po cichu nakazywano im także przymykać oczy na pewne rzeczy. Seeckt za najwyższy nakaz uznał absolutną lojalność wobec państwa — wobec ojczyzny — powyższe założenie nie przewidywało jednakże sytuacji, iż władza w kraju może dostać się w ręce ludzi z gruntu nieuczciwych i niemoralnych. Podstawowe znaczenie przypisał posłuszeństwu, co zresztą zdawała się potwierdzać miniona wojna. Posłuszeństwo nie wobec poszczególnych partii, ale wobec państwa. Liczyła się wiara w Boga i własny kraj. Przyszłość obnażyć miała krótkowzroczność takiego rozumowania.
Interesujące, że ta polityczna kastracja narzucona została wojsku przez wybitnie uzdolnionych i energicznych ludzi. Tylko bardzo niewielu dostrzegało niebezpieczeństwo, jakie pociąga za sobą podobna abnegacja. Garstka oficerów - grupa wywodząca się zasadniczo z kręgów arystokratycznych i bynajmniej nie reprezentatywna dla Reichswehry - doszła stopniowo do przekonania, że niemiecka kadra dowódcza winna angażować się jednak bardziej w życie publiczne, aby przede wszystkim przeciwstawiać się ekstremistycznym tendencjom w polityce. Ludzie ci uznawali to raczej za moralny obowiązek, a nie kwestię hołdowania konkretnym poglądom. Tutaj musimy zaznaczyć, że Rommel nie zaliczał się do tego kręgu. Uważał on odsunięcie Reichswehry od aktywności politycznej za rzecz całkowicie słuszną, konieczną wręcz i służącą najlepszym interesom Niemiec.
Sprawa stosunku wojska do polityki wzbudzać musiała kontrowersje. W Niemczech w latach dwudziestych i trzydziestych społeczeństwo parokrotnie znalazło się pod groźbą przewrotu, przygotowywanego bądź to przez ugrupowania lewicowe, bądź prawicowe. Tuż po wojnie wybuchło krwawe powstanie, zorganizowane przez komunistów ze Związku Spartakusa, krwawo też stłumione. Zamach stanu usiłowali przeprowadzić w 1923 roku narodowi socjaliści. W tym drugim wypadku armia zachowała niemal całkowitą bierność, głównie z uwagi na postawę samego Seeckta. Żołnierze paru jednostek i szkół wojskowych otwarcie poparli nazistów, co zaowocowało tym, iż w kolejnych latach odrzucano sympatyków ruchu nazistowskiego, starających się o przyjęcie do Reichswehry. Niektórzy historycy podkreślają, że „apolityczność” Seeckta nie tylko poniosła ostatecznie fiasko, lecz także zawsze była z gruntu fałszywa - Seeckt bowiem dyskretnie sympatyzował z prawicą, zwłaszcza kiedy dochodziło do jawnej konfrontacji. Powiada się, że jego własne zapatrywania i ciasne czasem „patriotyczne” poglądy miały wpływ na stosunek do kolejnych ministrów i kanclerzy republiki weimarskiej.
Istotnie, narzucony przez Seeckta postulat ścisłej apolityczności wojska nigdy nie był całkowicie przestrzegany. Rzecz jasna, generał starał się, by poszczególne partie nie penetrowały Reichswehry, ale jednocześnie sam usiłował bronić na forum publicznym interesów armii - a zadanie to okazywało się często ponad siły nawet tak wybitnej osobowości. Nadto postrzegał problem „interesów Reichswehry” jako potrzeby przyszłych, licznych i rozbudowanych sił zbrojnych. Oczywiście w takiej sytuacji i Seeckt, i jego następcy siłą rzeczy wplątywali się w polityczne rozgrywki i intrygi. Nie przyzwyczajeni do demokratycznych procedur niemieccy generałowie błędnie postrzegali przy różnych okazjach rozmaite ugrupowania jako wrogie Reichswehrze (a tym samym, w ich mniemaniu, wszystkim Niemcom). Skoro Reichswehra pozostawała w znacznym stopniu niezależna od rządu i władz administracyjnych, to jej szefostwo próbowało czynić użytek ze swej uprzywilejowanej pozycji, popierając jedne stronnictwa i przeciwstawiając się innym. Owa skłonność ujawniła się zwłaszcza w trakcie wyborów w 1925 roku, gdy kadra oficerska poparła kandydaturę szacownego feldmarsz. von Hindenburga na fotel prezydencki. Lojalność wobec republiki była więc czynnikiem kruchym, nie sprzyjającym w sposób zasadniczy stabilizacji w Niemczech.
Tak czy owak, Seeckt starał się, nie bez widocznych sukcesów, wypełnić lukę powstałą po upadku cesarstwa i jego symboli - zapełnić ją prostym, zrozumiałym patriotyzmem, dominującym ponad wewnętrznymi podziałami. Za jego czasów zdawało się, iż taki zabieg został uwieńczony powodzeniem. Jednak młodsi rangą oficerowie czuli się w znacznej większości oderwani od republiki i jej instytucji. Oddawanie czci jedynie „ponadpartyjnej” Rzeszy prowadziło w owych trudnych i powikłanych czasach do pogardy okazywanej legalnym partiom, to zaś w konsekwencji wiodło do zbyt łatwej akceptacji takiej filozofii politycznej, która zakładała, iż w kraju wystarczy tylko jedna partia.
Hans von Seeckt, wedle własnego mniemania, wypełniał dobrze ciążące na nim obowiązki. Zwycięscy alianci postrzegali ujawnione (co się czasami zdarzało) naruszenia warunków traktatu wersalskiego jako dowody niemieckiej perfidii i niepoprawności - bezwstydnej, groźnej, nacechowanej złymi intencjami. Oficerom Reichswehry, takim jak Erwin Rommel, wszystko wydawało się w całkowitym porządku. W istocie, niemieckich wojskowych krytykowano otwarcie dopiero wtedy, gdy działali na rzecz osiągnięcia przyszłych celów zbyt otwarcie, zbyt jawnie. Oficerowie i żołnierze Reichswehry zgodnie uważali traktat wersalski za niesprawiedliwy, upokarzający, narzucony przemocą dyktat. Twierdzili oni, że Niemcy nie będą wolnym krajem, dopóki nie odzyskają siły militarnej zdolnej do odparcia gróźb i szantaży, wysuwanych przez sąsiedzkie, nieprzyjaźnie nastawione państwa. Zabiegi Seeckta, zmierzającego do reorganizacji i przyszłego wzmocnienia armii, większość uznawała za przejaw prawdziwego patriotyzmu.
Pierwsze lata istnienia republiki weimarskiej i Reichswehry nie należały więc do łatwych. Był to okres nędzy, upokorzenia i resentymentu wobec zarówno zwycięskich mocarstw, jak i demokratycznych polityków, którzy obiecywali tak wiele, a nie potrafili nawet wyratować Niemiec z opresji. Kontrybucje wojenne, narzucone przez kraje Ententy i niezmiernie (przynajmniej zdaniem samych Niemców) wysokie, doprowadziły w Niemczech do katastrofalnej inflacji. Ludzie potracili oszczędności, zapanował finansowy chaos. Latem 1923 roku za jedną markę można było kupić tyle samo, co za półtora miliona marek jesienią tego samego roku - to daje jakieś pojęcie o stopie inflacji. Niedola, upokarzające negocjacje, nieudane reformy - wszystko to przyczyniło się do zgorzknienia paru pokoleń Niemców, którzy nie wyzbyli się do końca złych uczuć, nawet przetrwawszy finansowy kryzys.
Ludzie powszechnie zadawali sobie pytania: Dlaczego to przytrafiło się akurat nam? Jakie mamy nadzieje na przyszłość? I oczywiście: Kto jest temu winien? W takiej pełnej goryczy atmosferze spędził Rommel pierwszych dziesięć lat pokoju po podpisaniu traktatu wersalskiego. Choć nie utracił przyrodzonej
mu energii i stanowczości, to jednak tamten okres musiał wywrzeć nań jakiś wpływ, podobnie jak na większość współczesnych Rommlowi Niemców.
W kwietniu 1925 roku sędziwy Paul von Hindenburg wybrany został na Reichsprasidenta, zastępując na tym stanowisku Friedricha Eberta, znanego z osobistej odwagi przywódcę związkowego. Hindenburg, który w pewnym stopniu przyczynił się do abdykacji kajzera, stanowił symbol - imponującej postawy, solidny, ojcowski symbol pewności i ciągłości. Kierownictwo Reichswehry odnosiło się z szacunkiem do Hindenburga, mając na względzie tak stopień wojskowy, jak i osobowość starego feldmarszałka. Jednak Hindenburg musiał uporać się z politycznymi problemami, których rozwiązanie przekraczało jego możliwości. Kreatorzy niemieckiej konstytucji, usiłując stworzyć urząd regulujący wpływy władzy ustawodawczej oraz wykonawczej, przyznali prezydentowi spore prerogatywy. Prezydent mógł między innymi wyznaczać kanclerza; kandydat na stanowisko kanclerza winien przy tym zapewnić sobie znaczne poparcie w Reichstagu. Nim Hindenburg objął fotel prezydencki, Francuzi, aby wymusić spłatę przez Niemców odszkodowań wojennych, wkroczyli do Zagłębia Ruhry. Rozeszły się pogłoski o aktach przemocy, dokonywanych zwłaszcza przez francuskie wojska kolonialne. Nowy plan odszkodowań, tzw. plan Dawesa, pozwalał żywić nadzieje na pojednanie Niemców ze zwycięskimi mocarstwami. Wybór Hindenburga zbiegł się w czasie z posunięciami niemieckiego rządu, zmierzającego do podjęcia współpracy z krajami Ententy, w zamian za obietnicę stopniowego ewakuowania okupacyjnych wojsk z niektórych prowincji Rzeszy. Polityce tej gorączkowo sprzeciwiali się prawicowi nacjonaliści, w październiku 1925 roku doszło jednak po podpisania traktatu w Locarno. Sytuacja polityczna zdawała się nieco normować, kraje europejskie notowały także od paru lat wzrost gospodarczy.
Rommel tymczasem kontynuował karierę w „armii okresu pokoju” - w 1924 roku objął dowództwo kompanii karabinów maszynowych, uczestniczył w kursach prowadzenia pojazdów mechanicznych, obrony przeciwgazowej i innych. Jako instruktor okresowo szkolił żołnierzy różnych oddziałów w jeździe na nartach. Nie został członkiem elitarnego sztabu generalnego ani też nie brał udziału w zajęciach akademii wojskowej - czego w owym okresie trochę żałował. Na sztab generalny, skupiający wielu artylerzystów oraz oficerów wywodzących się ze szlachty, Rommel zawsze patrzył niezbyt przyjaznym okiem. Być może wynikało to z gorzkiego poczucia, iż jego samego niezasłużenie pominięto podczas przyjęć do tego wyróżnionego grona. Trzeba jednakże zwrócić uwagę na fakt, iż Rommel uznawał wielu sztabowców z Reichswehry za ludzi przeintelektualizowanych i bujających w obłokach, oderwanych od twardej, frontowej rzeczywistości, którą miał okazję odczuć na własnej skórze. Z kolei niektórzy wysocy rangą przedstawiciele sztabu generalnego znali Rommla jako człowieka nazbyt śmiałego i skłonnego do przeceniania własnych zasług. W obu tych punktach widzenia kryło się ziarno prawdy.
We wrześniu 1929 roku Rommel został wykładowcą w szkole piechoty w Dreźnie. Uczelnię tę przeniósł do Drezna z Monachium von Seeckt po nieudanym puczu z roku 1923, kierowanym przez Adolfa Hitlera, przywódcę partii narodowych socjalistów, ponieważ Hitlera poparli podówczas niemal wszyscy instruktorzy oraz kadeci ze wspomnianej szkoły. W 1930 roku okazało się jednak, że młodzi słuchacze nadal darzą sympatią nazistów. Chociaż nie sposób ustalić, jakie były we wspomnianym okresie zapatrywania Rommla, to wydaje się, iż nie zależało mu specjalnie na tym, aby drezdeńscy kadeci zweryfikowali swe poglądy. On sam pozostawał poza polityką, lecz najpewniej rozumiał sfrustrowanych żołnierzy i ich tendencje do optowania za radykalnymi rozstrzygnięciami. Dla Rommla oraz pokolenia jego rówieśników narodowy socjalizm mógł wydawać się Jugendbewegung, ruchem otwierającym na przyszłość perspektywy dla młodych Niemców.
Choć niektórzy istotnie twierdzili, że Rommel robi za dużo hałasu wokół swojej osoby, to jego były zwierzchnik określił go jako oficera twardego i upartego, a przy tym spokojnego, taktownego, skromnego, wybitnie utalentowanego w dziedzinie wojskowości, mającego nadto znakomite „wyczucie terenu”. W Dreźnie Rommel szybko zaskarbił sobie powszechną sympatię. Mówił żywo, chętnie opowiadał o własnych doświadczeniach, słuchacze na jego prelekcjach i wykładach nigdy się nie nudzili. W raportach z tamtego okresu dotyczących Rommla podkreśla się niezmiennie jego umiejętności pedagogiczne oraz dar przewodzenia innym. Zarażał słuchających kadetów entuzjazmem i „heroizmem”, relacjonując swe bitewne przeżycia, takie jak zdobycie szturmem góry Matajur. Zapamiętano w Dreźnie jego ciepły i sympatyczny uśmiech oraz energiczny sposób bycia6. Według jednego ze starszych rangą wykładowców Rommel był „wybitną osobowością”. Rommel spędził w Dreźnie cztery lata. W owym okresie zaczął gromadzić anegdoty i żartobliwe ilustracje, które uwieczniał w swoim dzienniku. Kilka lat później, w roku 1937, opublikował je w broszurze pt. Infanterie greift an („Piechota atakuje”), która szybko zdobyła znaczną popularność. W kwietniu 1932 r., w wieku czterdziestu lat, po dwudziestu latach służby w wojsku, Erwin Rommel otrzymał stopień majora.
W grudniu 1928 roku, na święta Bożego Narodzenia przyszedł na świat syn Rommla, Manfred. Rommel lubił życie rodzinne, był oddanym, serdecznym ojcem; nie miał wielkich wymagań osobistych. Znajdował szczęście u boku żony i dziecka. Był zręcznym majsterkowiczem, potrafiącym wiele rzeczy ulepszyć bądź naprawić.
Nadal interesował się matematyką i nawet zaczął się uczyć na pamięć tablic logarytmicznych. Kiedy tylko była okazja wyprawiał się z żoną Lucy za miasto - na piesze wędrówki lub wycieczki rowerowe, kajakowe spływy czy wyprawy na nartach. Uwielbiał wieś. Pewnego razu, w roku 1927, zabrał żonę do Włoch, gdzie między innymi odwiedził pole bitwy pod Longarone. I chociaż Rommel wykazał się tam jako wyśmienity żołnierz, to, wspominając lata 1914—1918, twierdził nieodmiennie, że wojna to bezsensowna rzecz i że nikt nie powinien pragnąć, by powtórzyła się w przyszłości7. Chociaż nie żałował czasu spędzonego na froncie, to jednak przyszło mu patrzeć z bliska na klęskę i upadek dawnych Niemiec.
ROZDZIAŁ 6
MROK I ŚWIT
W październiku 1933 roku Rommel awansował do stopnia podpułkownika i otrzymał komendę 3. batalionu 17. Pułku Piechoty w Goslar, w górach Harzu. Czas spędzony w Dreźnie przyniósł mu wiele satysfakcji - Rommel lubił uczyć, przekazywać swą wiedzę młodszym; stopniowo rozwinął w sobie typowo nauczycielskie zdolności. Potrafił wyrażać się ściśle i precyzyjnie artykułować myśli. Miał talent do matematyki, był pełnym inwencji praktykiem, który nie stronił od teoretycznych zagadnień. Posiadał szczególny dar praktycznego zastosowania ogólnych zasad wojskowych na co dzień, umiejąc przekonująco wykazywać sensowność korzystania z nich. Nie zajmował się prymitywnym „wdrażaniem teorii do praktyki”, lecz raczej na odwrót - wyciągał ogólne wnioski z doświadczeń. Prowadził skrupulatne zapiski, które traktował jako rodzaj podręcznika dla siebie.
Chociaż Rommel rozwinął się w okresie 1929-1933 jako instruktor i wykładowca, to wspomniane lata nie były najszczęśliwsze dla Niemców. Mimo że Reichswehra formalnie trzymała się z dala od polityki, to niemieccy patrioci nie mogli biernie przyglądać się upadkowi, w którym pogrążał się kraj. Jako oficer, Rommel nie mógł brać udziału w wyborach (i zapewne nie łudził się zbytnio, że jego pojedynczy głos może cokolwiek zmienić), lecz wolno było głosować jego żonie, Lucy, tak jak wszystkim małżonkom wojskowych. Rommel często prowadził z Lucy dyskusje na temat polityki i tego, jaką partię należy poprzeć w kolejnych wyborach, które w owym czasie odbywały się wyjątkowo często. Po wspólnych naradach Rommlowie oddawali swój głos na liberalnych centrowców. Zdaniem Erwina, konserwatywni nacjonaliści w zbytnim stopniu zdominowani byli przez szlachtę, na szlachtę zaś, tak w armii, jak i poza nią, Rommel nadal patrzył ze sceptycyzmem1. Do tej kasty należeli oficerowie, których poznał w Dreźnie - komendant tamtejszej uczelni, późniejszy gen. von Falkenhausen oraz von Stülpnagel (w przyszłości on również uzyska generalskie szlify). Rommel nigdy nie był snobem, tym bardziej nie cierpiał na kompleks niższości; zdawał sobie jednak sprawę z różnic dzielących poszczególne klasy społeczne.
Ekonomika państw świata zachodniego załamała się powszechnie w roku 1929 pod wpływem wielkiego kryzysu. W Niemczech wybory goniły wybory. Niemieckie instytucje demokratyczne trwały jeszcze pośród zamętu i przemocy. Skrajnie lewicowe i prawicowe ugrupowania utworzyły prywatne armie złożone na ogół z niewykształconych zbirów, którzy grasowali po ulicach miast. Każda z partii miała swoje wytłumaczenie przyczyn nieszczęść, w jakich pogrążyła się republika. Brzemię odszkodowań wojennych znowu dało się we znaki społeczności. W maju 1928 roku, na progu kryzysu ekonomicznego, w wyniku wyborów lewica zdobyła znaczną część mandatów. Podniosły się wynagrodzenia i ceny produktów, ponownie ruszyła inflacja. Na skutek tego poważnie wzrosło bezrobocie. Plan Dawesa zastąpiono innym - tzw. planem Younga - krytykowanym przez nacjonalistów za to, że czynił z Niemiec dłużnika na wiele lat. W 1930 roku, podczas pierwszego roku pobytu Rommla w Dreźnie, kryzys ekonomiczny osiągnął dno. Władze niemieckie nie były nawet w stanie wypłacać zasiłków bezrobotnym. Brakowało miejsc pracy i żywności.
Niemcy powszechnie obwiniali za katastrofalny stan państwa polityków, mimo że wśród kolejnych kanclerzy i ministrów znaleźli się tacy mężowie stanu, jak Stresemann, Groener i Bruning — ludzie bardzo zdolni i szczerzy patrioci. Jednakże Niemcy obwiniali nie tylko władze, lecz także cały system polityczny. Ludzie uważali naiwnie, że istnieje jakieś proste rozwiązanie złożonych niemieckich problemów. Wydawało się, że republice brakuje silnych, kompetentnych przywódców. Demokracja, w powszechnym mniemaniu Niemców, doprowadziła do chaosu. To jasne, powiadano, że należy poszukać autorytatywnego i mądrego człowieka, zdolnego stanąć na czele kraju. Kolejne wybory nie wyłoniły nikogo takiego - w ciągu dwunastu miesięcy 1931 i 1932 roku elekcje do parlamentu odbyły się aż pięć razy. Po każdej dochodziło do nieznacznych przesunięć na scenie politycznej, tworzenia słabych koalicji partyjnych, lecz na próżno oczekiwano wzmocnienia władzy wykonawczej. Stary prezydent Hindenburg, wybrany ponownie na to stanowisko w 1932 roku, zdawał się chodzić na pasku intrygantów oraz polityków, których sam faworyzował. Wszędzie, nawet w Reichswehrze, zaczynało się mówić o nadchodzącym „narodowym wyzwoleniu” czy też o nieuchronnym „powstaniu ludowym”.
W lokalnych wyborach w kwietniu 1932 roku spory sukces odniosła partia narodowych socjalistów. Oni właśnie - tzw. naziści - mieli swoją potężną bojówkę, Sturm Abteilungen, czyli SA. SA toczyła zażarte uliczne boje z komunistami, z bojówkarzami Reichsbanner (zbrojnego ramienia lewicy) i innymi przeciwnikami politycznymi. Struktura SA bardzo przypominała Reichswehrę. Liderzy SA marzyli o reorganizacji bojówki w „ludową armię” narodowego socjalizmu. Oddziały Sturm Abteilungen liczyły czterysta tysięcy członków. Tymczasem u boku nazistowskiej partii powstała mała z początku, elitarna SS (Schutz-Staffeln), do której garnęli się również młodzi oficerowie Reichswehry.
Tak więc sytuacja wewnętrzna republiki weimarskiej pogarszała się coraz bardziej. Wybory powszechnie w lipcu 1932 roku odbyły się w atmosferze przemocy; śmierć poniosło wiele osób. Mimo to w wyniku kolejnego powszechnego głosowania w listopadzie 1932 roku naziści uzyskali nieco mniej mandatów. Naziści przewrotnie współdziałali z komunistami w organizowaniu strajków, jednocześnie staczając z nimi uliczne potyczki. W wyborach prezydenckich tegoż roku wziął udział jako kandydat przywódca narodowych socjalistów, Adolf Hitler; SA ogłosiła na tę okazję „mobilizację”.
Jak już wspomnieliśmy, urząd ponownie przypadł Hindenburgowi, który utworzył gabinet z polityków prawicowych, niezdolnych jednak do porozumienia się między sobą i prowadzenia spójnych rządów. W kraju wydawało się, że lada dzień wybuchnie wojna domowa. W maju fotel kanclerski objął popierany przez parlamentarną mniejszość von Papen (zastępując na tym stanowisku Bruninga). Nie zyskał on przychylności przede wszystkim korpusu oficerskiego Reichswery, tradycyjnie nastawionego bardziej radykalnie. Niektórzy młodzi oficerowie coraz bardziej otwarcie opowiadali się za nazistami. Na ich poglądy wpłynęły oczywiście ciężkie lata kryzysu, lecz uznanie zdobywał jawny nacjonalizm nazistów. Wojsko pragnęło prawdziwych zmian i mocnego rządu. W roku 1930 kilku oficerów artylerii oskarżono o prowadzenie werbunku do NSDAP w szeregach Reichswehry.
Po wyborach w listopadzie 1932 roku, którym towarzyszyły krwawe starcia uliczne, stało się oczywiste, że narodowych socjalistów nie można już dłużej ignorować. Stanowili oni najsilniejsze ugrupowanie w Reichstagu i trudno było sprawować konstytucyjne rządy bez ich udziału. Von Papen złożył dymisję, a jego miejsce zajął na krótko gen. von Schleicher (zdolny sztabowiec, lubujący się w intrygach). Następnie von Papen przekonał w styczniu 1933 roku osiemdziesięciopięcioletniego prezydenta Hindenburga, iż nie ma innego wyjścia, jak tylko przekazać urząd kanclerski liderowi partii narodowo - socjalistycznej. Kiedy Rommel w październiku tegoż roku objął komendę batalionu w Goslar, Adolf Hitler, obrany kanclerzem w całkowitej zgodzie z wymogami konstytucyjnymi, już od ośmiu miesięcy sprawował najważniejszy urząd w Rzeszy Niemieckiej. W marcu 1933 roku Reichstag udzielił Hitlerowi zgody na kierowanie państwem za pomocą dekretów przez następne cztery lata.
Batalion, którym dowodził Rommel, miał jak wszystkie jednostki Reichswehry, długą i bogatą historię. Batalion z Goslar wchodził w skład regimentu hanowerskiego, biorąc udział w wojnie siedmioletniej, w walkach pod Gibraltarem, w Hiszpanii oraz pod Waterloo. Co ciekawe, pod Waterloo jednostka walczyła w szeregach nie pruskiej armii Blüchera, ale w siłach króla Anglii. Batalion z Goslar wywodził się z niemieckiego Legionu Królewskiego jeszcze z czasów napoleońskich. Legion sformowany został w Anglii z uciekinierów z Hanoweru, kiedy kraina znalazła się w rękach Francuzów. Sama armia hanowerska musiała się rozwiązać, lecz część żołnierzy zbiegła do Anglii, tam grupując się na nowo. Batalion Rommla powstał w roku 1803 w Portsmouth. Następnie utracił niemal połowę ludzi pod Talavera w roku 1809, odniósł spektakularne zwycięstwo pod Vittoria w 1813 i walczył na prawym skrzydle wojska, które pokonało Francuzów pod Waterloo. Później batalion wchłonęła odtworzona armia wyzwolonego Hanoweru; jednostka wojowała u boku sił pruskich z Austriakami i Francuzami. Między rokiem 1914 a 1918 poległo trzy tysiące strzelców goslarskich. Do batalionu w roku 1908 trafił Heinz Guderian i w 1920 objął dowództwo kompanii. Ojciec Guderiana również służył wcześniej w tej jednostce.
Rommel jako dowódca batalionu znów wykazał się energicznością i zapałem. Sam jak zawsze w znakomitej kondycji fizycznej, wspinał się ze swoimi podwładnymi po stromych, pokrytych śniegiem stokach wzniesień Harzu otaczających Goslar. Zarządziwszy zjazd na nartach, ruszał zaraz, bez odpoczynku, ku następnej górze. Jego żołnierze widzieli w nim znakomitego instruktora i dowódcę. „Strzelecki batalion - zanotował płk von der Chevallerie, komendant pułku - zwany jest »batalionem Rommla«2, dodając, iż Rommel przewyższa pod każdym względem dowódców innych oddziałów. Rommel uwielbiał Harz. Podczas organizowanych podchodów niezmiennie wykazywał się wielkim kunsztem. Podwładni byli wobec niego lojalni, nie tylko ze względu na służbową zależność, lecz także dlatego, że Rommel zjednywał ich bezpośredniością i przyjaznym nastawieniem. Potrafił śmiać się i żartować - także z siebie. Czuł się w swym żywiole, dowodząc żołnierzami w trudnych, wymagających hartu warunkach. Nastroje w armii, podobnie jak w całych Niemczech, uległy tymczasem zauważalnej zmianie.
Powojenne pokolenia postrzegają Adolfa Hitlera przez ogrom zbrodni popełnionych przez jego reżim. Na temat niemieckiego dyktatora napisano mnóstwo książek, w większości z nich wyczuwa się jednak tę specyficzną niechęć do obiektywnego analizowania osobowości tego człowieka; przyjmuje się za pewnik, że potworne czyny musiały zrodzić się z inspiracji potwora, więc kategorie przykładane do normalnych ludzi są w tym wypadku bezużyteczne. Stojąc przed zadaniem uporania się z niezaprzeczalnym faktem, że tak wiele przyzwoitych, inteligentnych czy nawet wybitnych osób żywiło prawdziwe przywiązanie dla niemieckiego kanclerza i Führera, większość historyków oportunistycznie pomija sprawę milczeniem. Trudno wyjaśnić powszechny podziw dla potwora. Badacze przeszłości na ogół zgadzają się, że Hitler był postacią niezwykłą. Robert Birley, długo zajmujący się problematyką niemiecką, określił go jako największy fenomen w całej europejskiej historii.
W istocie, choć Hitler ma na koncie zbrodnie iście diabelskie, to dysponował też wieloma humanistycznymi talentami. Jego atrakcyjność i początkowe sukcesy wynikały z czysto ludzkich przesłanek. Po pierwsze, chociaż wydać się to może zdumiewające komuś, kto zna go tylko jako wcielenie zła, Hitler obdarzony był osobliwym urokiem osobistym. Paradoksalne przy tym, że - z tego, co wiemy - nie potrafił słuchać innych, nieustannie chodząc zamyślony. Choć niektórzy uznawali go za figurę odpychającą, to inni, zwłaszcza ci podzielający jego poglądy lub gusty, oraz związani z nim bliżej, wprost przeciwnie twierdzili, że Hitler jest nadzwyczaj ujmujący3. Tak, Hitler miał dar oczarowywania ludzi. Rommel z pewnością musiał to odczuć, kiedy poznał lepiej Führera. Cecha dziwna u człowieka, odpowiedzialnego za śmierć i cierpienia milionów ludzi. Tyle, że w 1933 roku masowe zbrodnie dokonywane przez hitlerowców były jeszcze kwestią odległej przyszłości.
Austriacy znani są z tego uroku, specyficznej mieszaniny cech teutońskich i południowych, miękkości połączonej z siłą. Również Hitler nie narzekał na jego brak. Jako demagog obrósł legendą. Potrafił schlebiać, zjednywać, budzić współczucie i sympatię tak pojedynczych osób, jak i ogromnych zbiorowości. Umiał - co w przyszłości Rommel niejednokrotnie zobaczy na własne oczy - odgrywać człowieka skromnego, poczciwego, nawet skruszonego. Utalentowany, szczery i wrażliwy szwabski gen. Wilhelm Groener, weimarski minister wojny (który miał odwagę objąć władzę po klęsce cesarskiej armii w 1918 roku i który walczył o to, by Reichswehra pozostała bezwzględnie lojalna wobec republiki), mówił o Hitlerze jako o osobistości „skromnej”, „ułożonej”, zaniepokojonej wybrykami ekstremistów z własnej partii, pragnącej dla Niemiec tylko najlepszego, w gruncie rzeczy przyzwoitej, w przeciwieństwie do niektórych figur z jego otoczenia. Nawet tak rutynowany polityk jak David Lloyd-Goerge uznał Hitlera za „niemieckiego Jerzego Waszyngtona”4.
Po drugie, Hitler okazał się mistrzem politycznej psychologii. Wiedział, że Niemców dzielą zapatrywania na rozmaite kwestie, lecz wszyscy też mają wspólne życzenia, które on sam, ze zdwojoną energią, nie znosząc sprzeciwu, często bardzo zmyślnie, zamierzał spełnić. Należało przede wszystkim przezwyciężyć marazm, przywrócić Niemcom szacunek do siebie i powody do dumy. Jako były żołnierz frontowy, Hitler dobrze wiedział, że Niemcy czują się skrzywdzeni i straszliwie upokorzeni rozpowszechnioną wśród zwycięskich aliantów opinią, iż sami zasłużyli sobie na taki los. Traciło przy tym większe znaczenie to, iż konkretne problemy, jak na przykład kwestia odszkodowań, znalazły w końcu możliwe do przyjęcia dla obu stron rozwiązanie; że znoszono stopniowo bądź stawiano na forum międzynarodowym, militarne ograniczenia narzucone Niemcom w Wersalu. Hitler wiedział, że mimo wszystko rany jeszcze się nie zabliźniły. I dokładał starań, by je rozdrapywać, podpowiadając, że resentyment Niemców nie jest nieuzasadniony. Podkreślał, że inne narody - głośno czy skrycie - uważają ich za winnych rozpętania wojny światowej.
Hitler powiedział Niemcom wprost, że nie ma powodu, aby się obwiniali i zadręczali. Nakazał im podnieść głowy, spojrzeć w przyszłość, jasną i szczęśliwą. Niemcy nie słyszeli tego od swoich przywódców od piętnastu lat i z radością chłonęli obietnice Hitlera, oratora, który uśmierzył ich niepokoje i zaraził optymizmem. Hitler wywołał stan narodowej euforii i dorzucał drew do ognia przestrogami, że należy zachowywać czujność wobec wrogów, nie tylko wewnętrznych... Słońce wschodzi. Niemcy powstaną przebudzone, dumne, jednolite i pewne siebie.
Przeciwstawianie się takiej retoryce nie odniosłoby skutku; oznaczałoby zamiar cofnięcia kraju w mrok i chaos. Hitler głosił przesłanie dla wszystkich pokoleń: uciszył obawy i żale tych w wieku średnim, odwołując się do idealizmu młodzieży, tego idealizmu, który w niemieckim wydaniu przybierał często niebezpieczne kształty.
I po trzecie wreszcie, Hitler zdołał uporać się z problemami gospodarczymi, wobec których bezradne pozostawały wcześniejsze słabe rządy, z masowym bezrobociem, niedożywieniem i publicznym bałaganem, charakteryzującym epokę weimarską. Obiecał też zrobić porządek ze „zdegenerowanym” światkiem rozrywki i sztuki, skandale obyczajowe bowiem bardzo irytowały skromnie wegetujących Niemców. Głoszono idee nowego pseudopurytanizmu, niszcząc przy tym każdy przejaw nowoczesności czy eksperymentalizmu w sztuce i literaturze (co, rzecz jasna, doprowadziło w konsekwencji do emigracji z Niemiec wielu utalentowanych twórców). Program zakrojonych na olbrzymią skalę robót publicznych stanowić miał panaceum na bezrobocie.
Hitler wprowadził drakońskie prawa wymierzone przeciwko marnotrawstwu i działalności określonej mianem sabotażu. Stłamsił ruch komunistyczny, gdyż twierdził, ze komuniści zbyt długo napuszczali juz jednych Niemców na drugich, a korzyści z tego czerpały tylko wrogie Rzeszy siły oraz wichrzyciele. Błędnie mniema się czasami, ze szeregi narodowych socjalistów zasilał początkowo wyłącznie odznaczający się brutalnością lumpenproletariat. Poza nim wstępowali do partii także ludzie porządni, dzielni, uważający się za patriotów, gotowych chronić swój kraj przed realną, jak sądzili, groźbą bolszewizmu. Zapisywali się do NSDAP, twierdząc, ze to ugrupowanie nie waha się wprowadzać swoich obietnic w czyn. Hitler popierał przemysłowców, którzy mieli przemienić Rzeszę w kraj silny i bogaty. Jednocześnie zaś zręcznie wychwalał trud klas pracujących, nawołując robotników do pomnażania dostatku niemieckiej ojczyzny.
Hitler wieścił tez, ze wszyscy Niemcy są sobie równi i wszystkim Niemcom narodowy socjalizm zapewni świetlaną przyszłość. Udawało mu się z maestrią utrzymywać równowagę między skrajnymi tendencjami w partii: skrzydłem radykalnym, rewolucyjnym oraz konserwatystami marzącymi o zaprowadzeniu porządku. Wielu ludziom, w tym i Erwinowi Rommlowi, natychmiast przypadł do gustu ostentacyjny egalitaryzm ruchu nazistowskiego. Szykany wobec nielicznych grup nie budziły jeszcze niepokoju. Zdawały się przeważać plusy -wybudowano nowe osiedla dla robotników, skonstruowano „auto dla ludu”, volkswagena, dostępne nie tylko dla najlepiej zarabiających. Powstała sieć nowych dróg tzw. Autobahnen, uzupełniająca połączenia kolejowe między miastami. Marka nie straciła przy tym na wartości, nie powtórzyła się fatalna hiperinflacja z wczesnych lat dwudziestych, która miliony Niemców pozbawiła oszczędności. Dr Schacht, prezydent Reichsbanku, przeprowadził ryzykowną reformę ekonomiczną. Wszystkie te zmiany przyczyniły się do ustabilizowania sytuacji wewnętrznej, podniesienia dyscypliny pracy, zaprowadzenia spokoju na ulicach. Część Niemców dostrzegała cynizm nowych przywódców i wady nowego systemu, ale dla zdecydowanej większości liczył się fakt, ze znikło bezrobocie, skończyły kłopoty z żywnością, zapanował ład i porządek. Naród niemiecki odzyskał szacunek dla siebie.
Po czwarte — i najgorsze — Hitler wmówił Niemcom, ze przedstawiciele innych nacji mogą znowu czuć do nich respekt, bać się ich nawet. Niemcy zbyt długo egzystowali w cieniu klęski. Czas położyć temu kres. Przede wszystkim należy odtworzyć potęgę niemieckich sił zbrojnych, ograniczonych za sprawą wersalskiego dyktatu liczebnie i w praktyce niezdolnych do obrony granic. Powiadało się, ze Rzesza była „Heerlos, wehrlos und ehrlos” - pozbawiona wojska, uzbrojenia i honoru. Gdy władzę objął Hitler, stan ten uległ zmianie.
Reichswehra nastawiona była do partii narodowo-socjalistycznej cokolwiek ambiwalentnie. Dawniej Seeckt stanowczo dbał o Uberparteihchkeit, czyli ponadpartyjność wojska. Za jego czasów nazistom (jak i innym ugrupowaniom politycznym) nie wolno było uprawiać propagandy w armii. W Ulm w 1930 roku odbył się głośny proces trzech oficerów, oskarżonych o werbunek żołnierzy do partii narodowo-socjalistycznej. Jednakże w następnym okresie, okresie zażartej walki o władzę, zakończonej objęciem przez Hitlera w styczniu 1933 roku urzędu kanclerskiego, oficerowie Reichswehry nie mogli juz dłużej udawać,
ze wydarzenia na scenie politycznej ich me dotyczą. Rzecz jasna, kierownictwo Reichswehry oficjalnie zawsze deklarowało lojalność wobec legalnego rządu, jako ze Reichswehra była właśnie tą siłą, bez której poparcia sprawowanie władzy przez cywilów w Niemczech wydawało się niemożliwe. Kolejni dowódcy Reichswehry nie tylko szybko zdawali sobie sprawę z kluczowej roli, jaką odgrywa wojsko, lecz także, chcąc czy nie, wchodzili w rozgrywki polityczne. Między innymi uważali za konieczne doprowadzenie do końca okresu niestabilności, niepewności, ciągłych zmian u władzy w Niemczech.
Stopniowo, me bez wpływu szarej eminencji światka politycznego wczesnych lat trzydziestych, gen. von Schleichera, który sam - krotko - piastował urząd kanclerza, kierownictwo armii doszło do przekonania, ze żaden rząd bez udziału nazisto nie zyska wystarczającego poparcia społecznego, natomiast sprawowanie władzy bez poparcia ludu groziło wybuchem wojny domowej. Jak na ironię, zakaz organizowania wieców przez SA, wydany w kwietniu 1932 roku, nie spotkał się z przychylnym przyjęciem w Reichswehrze. Schleicher i inni zdołali (najprawdopodobniej wierząc we własne słowa) przekonać prezydenta i generalicję, ze nazisci „uspokoją się”, kiedy otrzymają kilka tek ministerialnych, gdy wraz z przedstawicielami konkurencyjnych ugrupowań będą ponosić odpowiedzialność za sprawowane rządy. Panowała powszechnie opinia, iż ekscesy wywoływane przez nazistow na ulicach są dziełem prymitywnego odłamu ruchu, którego poparcie potrzebne jest jednak Hitlerowi Hitler - według słów Groenera „ułożony” i „skromny” - dawał Reichswehrze nadzieję na pojednane, stabilne i (pewnego dnia) silne Niemcy Uważano, ze ucieka się do przesady w swych wizjach i deklaracjach i porzuci tę manierę, osiągnąwszy cel
Taki właśnie sceptyczny optymizm prezentowała w swej większości wyższa kadra oficerska Reichswehry. Młodsze pokolenie niemieckich wojskowych postrzegało problem całkiem odmiennie. Dla wielu młodszych oficerów, „dzieci” powojennej inflacji i depresji gospodarczej, wzburzonych z powodu ograniczeń narzuconych Niemcom przez kraje Ententy, narodowy socjalizm jawił się jako realny Jugendbewegung, atrakcyjna i piorunująca mieszanka tendencji buntowniczo-rewolucyjnych i romantycznego, narodowego zapału. Reichswehra służyła republice weimarskiej, nie czując jednak przywiązania do władz i struktur demokratycznego państwa. Konserwatywne ugrupowanie Deutschnationale, które Rommel krytykował za kultywowanie podziałów klasowych, uważane było za partię zdecydowanie staroświecką. Partie lewicowe uznawano za antypatriotyczne lub wręcz działające na szkodę Niemiec. Nowy reżim obiecywał odmianę - rewolucję, ale rewolucję „patriotyczną”. Nie było na razie mowy o tym, ze każda rewolucja pociąga za sobą mnóstwo ofiar. Światła, zdolna niemiecka młodzież dała się porwać nowemu nurtowi Kiedy nazisci, świętując objęcie przez Hitlera urzędu kanclerskiego, paradowali przez Bamberg wieczorem 30 stycznia 1933 roku, pewien młody oficer kawalerii, śmiało ignorując zakazy obowiązujące w Reichswehrze, maszerował w mundurze na ich czele. Nazywał się Klaus Schenk von Stauffenberg5.
Hitler uważał sprawę odtworzenia niemieckich sił militarnych za kluczową od dawna, już od czasów nieudanego puczu w 1923 roku, który razem z Ludendorffem wzniecił w Monachium. Teraz został kanclerzem. Mógł już nie tylko przemawiać, lecz także działać.
Istotnie, w kwestii dozbrojenia armii Hitler uciekał się do typowych dla siebie sztuczek. Gdy mu ustępowano, natychmiast domagał się więcej. Władze republiki weimarskiej już wcześniej rozpoczęły powolny proces unowocześniania sił zbrojnych. Obecnie jednak sprawie tej udzielono priorytetu, rezygnując ze strategii „drobnych kroków”. Tego właśnie od dawna oczekiwała Reichswehra. Gen. Ludwig Beck, późniejszy szef sztabu generalnego, określił przejęcie władzy przez nazistów w styczniu 1933 roku jako pierwszy promyk nadziei od roku 1918. Wiele lat później kierownictwu niemieckiej armii zarzucano, że „nie powstrzymało” Hitlera w omawianym okresie. Powstrzymanie oznaczałoby jednak rewoltę, zamach na legalnie wybrane władze. Chyba nikt w Reichswehrze nie brał poważnie możliwości dokonania puczu, przewrotu wojskowego — obcego niemieckiej tradycji, a przede wszystkim sprzecznego z odczuciami oficerów każdej rangi.
Mimo wszystko trzeba brać pod uwagę fakt, że obietnice Hitlera często traktowane były dość sceptycznie. Kiedy Hitler przemawiał do generałów ledwie w kilka dni po tym, jak został kanclerzem, roztaczając wizję wspaniałej przyszłości, jaka czeka niemiecką armię, słuchano go z niedowierzaniem. Generalicja zastanawiała się: Czym się to skończy?
Tak czy owak, wydawało się jasne, że ten człowiek naprawdę zamierza odtworzyć siły zbrojne, zreorganizować je w silną armię, wyposażoną w nowoczesny sprzęt. Jeżeli uda mu się wejść ze swoją rewizjonistyczną polityką na scenę europejską, jeśli będzie na tyle śmiały i bezceremonialny, to dobrze. Generalicja liczyła przede wszystkim na to, że Herman Göring, prawa ręka Hitlera w NSDAP i as powietrzny z czasów wojny światowej, rozwinie Luftwaffe. Chętnych do zasilenia szeregów lotnictwa wojskowego nie brakowało. W grudniu 1933 roku podjęta została decyzja powiększenia stanu liczebnego armii do trzystu tysięcy ludzi. W październiku roku 1934 niemieckie siły lądowe miały już dwadzieścia cztery dywizje, w marcu 1935 trzydzieści sześć. Liczba ta rosła nieprzerwanie. Przed rokiem 1939 Niemcy dysponowały pięćdziesięcioma dwiema czynnymi plus pięćdziesięcioma rezerwowymi dywizjami i gotowe były zmobilizować blisko cztery miliony ludzi. Tak szybko, w ciągu zaledwie sześciu lat, rozbudowało się stutysięczne wojsko Seeckta. Konsekwentnie przezbrajano jednostki kawalerii w sprzęt pancerny i motorowy, działając według wskazówek Guderiana i innych oficerów z Inspektoratu Wojsk Samochodowych.
W sztabie generalnym słyszało się utyskiwanie na tak raptowny rozwój, na nikłe doświadczenie znacznie rozbudowanego korpusu oficerskiego; starzy sztabowcy twierdzili, że zbyt powierzchownie traktuje się niektóre etapy szkolenia wojskowego. Świat uznał jednak ewolucję niemieckiej armii za fenomenalną. Zaowocowała dalekowzroczna polityka kadrowa Reichswehry: nacisk na wyrobienie odpowiedzialności, wykształcenie, dyscyplinę żołnierzy, którzy obecnie szybko awansowali. Podoficerowie i oficerowie zawodowej stutysięcznej weimarskiej armii w latach 1935-1936 zajęli się szkoleniem nowej fali rekrutów. Osłabiło to naturalnie na ten okres jednostki liniowe, Führer założył jednak słusznie, że nie trzeba obawiać się prewencyjnego uderzenia z zewnątrz6.
Hitler więc od pierwszych dni swoich rządów faworyzował Reichswehrę, wojsko zaś, w swej większości, dało się ponieść narodowej euforii. Naturalnie o kluczowym elemencie dawnej polityki Seeckta, czyli całkowitej „apolityczności” armii, nie było już mowy. Armia różniła się od wyobrażeń Seeckta i jego bezpośrednich następców. W pierwszych latach sprawowania władzy przez Hitlera zaprzysiężono dwadzieścia pięć tysięcy nowych oficerów, po części członków NSDAP. Nie każdy z nich odznaczał się czysto wojskowymi walorami, ale za to przeszczepili oni na grunt sił zbrojnych bojowego ducha partii. Wcześniej jednak zaistniał poważny spór Reichswehry z nazistowskim rządem. Dotyczył on rosnących ambicji bojówkarzy z SA.
Kapitan rezerwy Ernst Röhm stanął na czele SA w 1931 roku, dwa lata przed dojściem Hitlera do władzy. Röhm reprezentował socjalno-rewolucyjny nurt ruchu nazistowskiego. Uważał, że Reichswehra przechowała kastowego i konserwatywnego ducha armii kajzera i pruskiej monarchii (co istotnie było zamysłem Seeckta). Wierząc w „prawdziwą” narodowo-socjalistyczną rewolucję, Röhm postrzegał Reichswehrę jako główną przeszkodę w realizacji swoich zamierzeń. Rewolucja - powiadał głośno - jeszcze nie dobiegła końca. Nowe państwo nazistowskie nie może mieć konserwatywnej armii, kojarzącej się z nędzną przeszłością, lecz siły zbrojne stworzone z radykalnie nastawionej części narodu. Tak więc Reichswehrę należy zastąpić SA, awangardą narodowego socjalizmu. To właśnie członkowie SA, partyjni bojówkarze w brunatnych koszulach, winni stanowić wojsko nowych Niemiec. Röhm twierdził, że nie chodzi tylko o zmianę rządu; zmienić się musi całkowicie koncepcja państwa. Należy zorganizować państwo czysto nazistowskie i zerwać ze wszystkim, co było wcześniej. Na jego czele winien stanąć przywódca NSDAP, Adolf Hitler.
Zaraz po objęciu władzy Hitler, przemawiając do kierownictwa Reichswehry, złożył generałom konkretne zapewnienia. Pozycja Reichswehry jako strażnika narodowego bezpieczeństwa miała pozostać niepodważalna. Rzecz prosta, oznaczało to zniweczenie aspiracji SA. Wkrótce Hitler dał wojskowym sygnał, że nie rzucał słów na wiatr. Osobiście ostentacyjnie złożył wyrazy szacunku Hindenburgowi. W marcu 1933 roku w kościele garnizonowym w Poczdamie, miejscu pochówku Fryderyka Wielkiego, Hitler w obecności przedstawicieli Reichswehry i weteranów wojennych oddał cześć staremu feldmarszałkowi. Wódz „narodowej rewolucji” pokłonił się przed człowiekiem symbolizującym militarną tradycję Niemiec oraz chwałę dawnych Prus. „Narodowy honor zostanie odzyskany” - zapewnił Hitler. „Nastąpiło połączenie symboli dawnej wielkości i nowej siły”. Nie skąpił też pochlebstw obecnym generałom. Ci zaś uznali, że aby zrealizować idee, w które najwyraźniej sam Hitler wierzył, nowy kanclerz będzie potrzebował asysty zawodowych wojskowych; będzie słuchał ich rad w sprawach polityki militarnej oraz w kwestiach personalnych. Hitler okazał swe zaufanie Reichswehrze. Generałowie nie pozostali mu dłużni.
W następnym, 1934 roku, SA liczyły już półtora miliona ludzi, stanowiąc jakby pomocniczą siłę zbrojną w Niemczech. Jako przywódca tej liczebnej armii Röhm twierdził, że wojsko powinno uznać i honorować stopnie SA. Wysuwał żądania utworzenia przez SA osobnych formacji lotniczych, służb wywiadowczych itd. Zaczęto nawet organizować w ramach SA Biuro Polityki Obronnej, rodzaj nazistowskiego odpowiednika oficjalnego Ministerstwa Obrony. W lutym roku 1934 Reichswehra zapoznała się z treścią listu Róhma do ministra, w którym napisał on, że „w przyszłości sprawy związane z mobilizacją i prowadzeniem wojny staną się udziałem SA” oraz że Reichswehrę należy traktować jako organizację zajmującą się jedynie szkoleniem rekrutów.
W kręgach wojskowych (a wielu młodych oficerów i żołnierzy sympatyzowało z SA, podziwiając idealizm i szczerze patriotyczne nastawienie ludzi skupionych w tej organizacji) powyższe pretensje przyjęto z niesmakiem, ale i z niepokojem. Z późniejszych wypowiedzi i zapisków wynika, że Erwin Rommel zareagował podobnie. Stosunki między Reichswehra i SA osiągnęły punkt krytyczny, a kryzys rozwiązać mógł wyłącznie Hitler. Pod koniec lutego usiłował pojednać obiec strony i rozmawiał zarówno z przywódcami SA, jak i z szefostwem armii na konferencji w Berlinie. Tamże potwierdził kluczową rolę wojska. Armia - zadeklarował - stanowi siłę odpowiedzialną za obronność państwa. SA powinno skupić się na -jak to określił - „robocie politycznej”, nadto na wstępnym przysposobieniu wojskowym i (tymczasowo) na ochronie granic. Podczas przemówienia wygłoszonego w następnym miesiącu stwierdził mniej więcej to samo.
Röhm zareagował na to gniewem i kpinami (o czym naturalnie niezwłocznie doniesiono Hitlerowi). Szef SA powiedział o konieczności „odesłania kaprala na urlop”; wspomnianym kapralem był obergefrajter Adolf Hitler. SA, organizacja wierna swemu bezpośredniemu przywódcy, zaprawiona w bójkach ulicznych, czuła się gotowa do przeprowadzenia puczu. Co więcej, Röhm znał Hitlera bardzo dobrze. Wiedział, że Hitler zawsze miał kłopoty z podejmowaniem trudnych decyzji oraz przyjmowaniem do wiadomości złych nowin. Uważał, iż Führer nie zaryzykuje starcia ze starymi towarzyszami, bojówkarzami, którzy od dawna tłamsili siłą oponentów partii nazistowskiej, i uczynili wszystko, by utorować mu drogę do władzy. Niegdyś Hitler obiecywał im tak wiele. Obecnie wyglądało na to, że znalazł sobie nowych przyjaciół.
Jednakże Hitler rozumiał, że realizacja jego własnych wizji zależy, i to w stopniu decydującym, od poparcia armii. Miał zamiar objąć schedę po Hindenburgu. Osiemdziesięciosześcioletni prezydent podupadał szybko na zdrowiu i zmarł na początku sierpnia. Kanclerz musiał upewnić się, czy objęcie prezydentury przez niego samego nie spotka się z oporem Reichswehry. Uzyskał takie zapewnienie, w zamian również składając wojskowym pewne gwarancje.
W czerwcu Röhm wysłał kierownictwo SA na urlop. Zdobył się na raczej dziwny gest pojednawczy w stosunku do dowódcy sił lądowych, gen. von Fritscha, wysyłając doń osobisty list z prośbą o spotkanie. Pod koniec tegoż miesiąca miał zamiar wybrać się do uroczego kurortu Tegernsee w Bawarii, gdzie chciał wypocząć z paroma wybrańcami w Bad Wiessee (Röhm był znanym homoseksualistą) nad tamtejszym jeziorem.
Wypadki, do których doszło w czerwcu roku 1934, określone w historiografii mianem „nocy długich noży”, przekonały świat o brutalności reżimu hitlerowskiego. Zwiastunem tego, co miało nadejść, był artykuł pióra gen. von Blomberga, ministra wojny, opublikowany w nazistowskim organie prasowym Volkischer Beobachter 29 czerwca. We wspomnianym artykule Blomberg - określając NSDAP i armię jako dwa filary niemieckiego państwa - jasno dał do zrozumienia, że wojsko popiera Hitlera i kanclerz może liczyć na Reichswehrę w razie konfliktu z SA. Hitler miał jeszcze jeden atut: paramilitarną organizację nazistowską - kierowane przez Heinricha Himmlera Schutz Staffeln, czyli wyróżniające się czarnymi mundurami SS. Na szczeblu lokalnym przedstawiciele SS rozpoczęli rokowania z wojskiem w sprawie podjęcia wspólnej akcji w razie „konieczności” - pod tym eufemizmem kryła się, to jasne, rewolta wzniecona przez SA. Główni aktorzy dramatu nie ufali sobie nawzajem, a beneficjantem miał okazać się Hitler. W przyszłych latach wielokrotnie jeszcze wykorzystywał animozje, które dzieliły jego ludzi.
30 czerwca oddział SS Leibstandarte, przybocznej gwardii Hitlera, razem z samym Führerem zjawił się w Bad Wiessee, wyłapując członków SA, którzy zdążali z Monachium na zaplanowaną przez Röhma konferencję. Doszło do masakry. Większość osób z kierownictwa SA rozstrzelano bez sądu w monachijskim więzieniu Stadelheim. Röhm, do końca złorzeczący na Hitlera, został zastrzelony w celi następnego dnia. Pluton egzekucyjny SS miał pełne ręce roboty. Z zastraszoną resztą szefostwa SA rozmawiał osobiście Himmler, który rozkazał pozostałym przy życiu członkom SA wrócić do domów, pozbyć się brunatnych uniformów i podporządkować się poleceniom nowych zwierzchników, którzy wkrótce zostaną wyznaczeni.
Tymczasem w Berlinie SS wzięło się za wyrównywanie rachunków z ludźmi, uznanymi przez czołówkę NSDAP - przede wszystkim przez Himmlera i Göringa - za osoby podejrzane. Aresztowano wicekanclerza von Papena, który jednak ocalił ostatecznie głowę. Gorszy los spotkał von Schleichera, usiłującego odgrywać rolę mediatora łagodzącego politykę nazistów. Zastrzelono go wraz z żoną. Zginął także gen. von Bredow i wielu innych. Zdziesiątkowano przywódców SA i przy okazji zlikwidowano potencjalnych przeciwników nowej władzy.
W ciągu tych krytycznych godzin armia zachowała bierność. Być może kierownictwo Reichswehry nie było od razu świadome rozmiarów czystki dokonanej przez SS. Szybko wszakże wyszło na jaw, że SS eliminuje niewygodne osoby, nie uciekając się nawet do organizowania namiastek procesów.
Gen. von Fritsch, pytany znacznie później dlaczego wojsko nie zareagowało, odparł, że minister, czyli von Blomberg, był przeciwny temu, by armia interweniowała, a on sam nie mógł działać wbrew zaleceniom swego zwierzchnika.
Tego rodzaju postawa miała swoje uzasadnienie. Wyprowadzenie armii z koszar na ulice stolicy, gdzie miałaby odegrać rolę policji i przeciwstawić się ekscesom nielicznych grup esesmanów, oznaczało podjęcie ważkiej decyzji politycznej i samo w sobie było niezwykle skomplikowaną operacją. Biorąc pod uwagę, że SS działało (przynajmniej w Berlinie) z bezpośredniego poruczenia członków legalnych władz, podobna reakcja oznaczałaby w gruncie rzeczy bunt, jakkolwiek wzniecony z uczciwych pobudek. Tak czy owak, Fritschowi i ówczesnemu dowództwu armii zarzucano, że nie podjęła żadnego działania podczas „nocy długich noży”, kiedy przez Niemcy przetoczyła się fala terroru.
Wtedy i później wielu uważało ową bierność wojska za rozmyślną; przypuszczano, że Reichswehra cieszyła się z powodu wyeliminowania SA z niemieckiej sceny politycznej, a śmierć kilku pechowców w rodzaju Schleichera nie miała przy tym większego znaczenia7.
Rommel miał jasny pogląd na tę kwestię8. Dowodził w owym okresie batalionem w Goslar i w żadnym stopniu nie uczestniczył w opisanych wypadkach, w końcu jednak tak jak wszyscy oficerowie Reichswehry dowiedział się dokładnie, co zaszło. Rommel, człowiek z gruntu uczciwy i kierujący się twardymi zasadami, uznał decyzję Hitlera dotyczącą eliminacji SA za właściwą i odważną. Z pewnym niedowierzaniem odniósł się do szczegółów opisu akcji, nie miał jednak wątpliwości co do jednego - że była ona celowa. Zapewne bardzo podobnie odniosła się do tej sprawy większość oficerów średniej rangi w Reichswehrze. Wszyscy oni uważali, iż z SA należało coś zrobić, bo działalność tej organizacji groziła wybuchem wojny domowej. Hitler w porę temu zapobiegł. Choć niegdyś pozostawał uzależniony od SA i wiele bojówkom Röhma zawdzięczał — odrzucił sentymenty i postawił wyżej dobro całych Niemiec. Rommel i tak odczuwał już rodzaj wdzięczności w stosunku do Hitlera za to, że kanclerzowi tak szybko i tak niezwykłymi środkami udało się podnieść morale narodu. Zdawało się, iż Führer równie sprawnie upora się z problemami ekonomicznymi. W Niemczech zapanował optymizm. Choroba ustępowała, a lekarstwo na nią znalazł nowy kanclerz - Adolf Hitler. Po mroku nocy nadszedł dawno oczekiwany świt.
Jednak nie wszyscy oficerowie z pokolenia Rommla podzielali ten pogląd. Odmiennie zapatrywali się na to, co się dzieje w Rzeszy zwłaszcza ci, którzy mieli okazję poznać opinie wyrażane zagranicą, a te w większości były bardzo nieprzychylne. Człowiek, z którym Rommel miał zetknąć się wiele lat później w zupełnie innych okolicznościach, Geyr von Schweppenburg, podczas jednej z rozmów z pewnym zaprzyjaźnionym Brytyjczykiem zalał się łzami. „Trzeba wierzyć - mówił - że ta sytuacja szybko się zmieni. To nie są prawdziwe Niemcy”9.
Schweppenburg należał jednak do wyjątków. Oto minister wojny w imieniu całego rządu przekazał Hitlerowi gratulacje. Telegram wyrażający aprobatę dla poczynań nazistów nadszedł też od Hindenburga. Rommel sądził, że kanclerz na pochwały w pełni zasłużył. Niespełna pięć tygodni później, 2 sierpnia 1934 roku, Hindenburg zmarł i tego samego dnia Hitler połączył w swoim ręku urząd kanclerza i prezydenta, obwołując się Führerem [wodzem]. Tegoż wieczora każdy żołnierz niemieckich sił zbrojnych złożył następującą przysięgę:
„Biorąc na świadka Boga, słowami tej świętej przysięgi obiecuję Adolfowi Hitlerowi, wodzowi niemieckiego narodu i Rzeszy, naczelnemu dowódcy sił zbrojnych, bezwzględne posłuszeństwo i gotów jestem, jako dzielny żołnierz, na mocy tegoż przyrzeczenia złożyć w ofierze życie”.
15 sierpnia ogłoszono testament Hindenburga, sygnowany datą 11 maja 1934 roku. Zawierał on takie stwierdzenie: „Mój kanclerz, Adolf Hitler, na czele swojego ruchu doprowadził do wewnętrznego zjednoczenia... niemieckiego narodu”, i kończył się słowami: „Mocno wierząc w przyszłość Ojczyzny, zamykam oczy w spokoju”10.
Rommel po raz pierwszy zetknął się osobiście z Hitlerem w sierpniu 1934 roku. Hitler w ciągu minionych miesięcy skupił w swym ręku urzędy kanclerski i prezydencki, stał na czele rządu i został głową państwa, a nadto naczelnym wodzem niemieckich sił zbrojnych. Jednak jego aspiracje sięgały jeszcze dalej. Pragnął być przede wszystkim Führerem, przywódcą historycznego, rewolucyjnego ruchu, wodzem, który — aby poprowadzić Niemcy ku ich przeznaczeniu - winien „zająć' najwyższe stanowiska w państwie. Proces owego zajmowania odbywał się raczej w zgodzie z mętnymi, mistycznymi hasłami nazistów niż z obowiązującymi wcześniej regulacjami konstytucyjnymi i legislacyjnymi. Elita narodowych socjalistów odnosiła się do swojego Führera niemal z boską czcią. Według SS - prestiż tej organizacji podniósł się znacznie po krwawej rozprawie z szefostwem SA - Hitlera należało wielbić i służyć mu z całym oddaniem, nie tylko jako naczelnemu dowódcy, kanclerzowi i prezydentowi. Zasługiwał on na całkowite posłuszeństwo jako Führer, niepowtarzalny w dziejach przywódca. Każdy człowiek wstępujący do SS musiał wyzbyć się zwykłej, obywatelskiej lojalności i podporządkować swe myślenie nazistowskiej ideologii11.
Kryło się w tym bardzo poważne niebezpieczeństwo: lojalność wobec urzędu czy państwa zastępowała lojalność wobec konkretnego człowieka, energicznego polityka. Zrodził się także charakterystyczny dualizm - działała nadal część dawnych republikańskich instytucji, która w swej większości dbała o zachowanie elementów tradycji, lecz ich funkcje konsekwentnie dublowały czy wręcz przejmowały organy partyjne (często podległe bezpośrednio reichsführerowi SS, Heinrichowi Himmlerowi). Tak więc poszczególni ministrowie stopniowo postrzegali, że w obowiązkach „wyręczają” ich komórki SS, proponując przy tym otwarcie „wymianę informacji” lub też „polityczną współpracę”. Tego rodzaju zmiany w strukturach administracyjnych kraju uchodziły jednak uwagi przeciętnego oficera. Kiedy Hitler wizytował we wrześniu jednostkę w Goslar, powitała go, jako głowę państwa, kompania honorowa z batalionu Rommla. Rommel komenderował swoimi żołnierzami. Wieść niesie, że kiedy dowiedział się, iż między strzelcami z kompanii honorowej a Hitlerem mają znaleźć się esesmani z osobistej ochrony Führera, zagroził odprawieniem swoich ludzi. Poczuł się urażony - obecność SS sugerowałaby, że oddział Rommla nie był w stanie zapewnić bezpieczeństwa Hitlerowi.
I Rommel postawił ostatecznie na swoim12.
Dokładnie rok później, we wrześniu 1935, Rommel zdał komendę nad batalionem i skierowany został, ponownie w roli instruktora, do akademii wojskowej w Poczdamie, gdzie pozostał przez następne trzy lata. W strzeleckim batalionie w Goslar długo go jednak pamiętano. Podwładni mieli do Rommla zaufanie, a on sam zachęcał ich, by zgłaszali się doń ze swoimi problemami i pytaniami. Wymagał sumiennego wypełniania obowiązków, ale wiedział też, jak istotny jest wypoczynek. Przepadał za sportem: narciarstwem, kolarstwem, strzelectwem. Interesował się również motoryzacją. Często zabierał żonę na długie wycieczki motocyklowe. Osiągnął wiek czterdziestu czterech lat, lecz zachował w sobie sporo młodzieńczej energii, którą imponował jako dowódca pododdziałów na frontach minionej wojny światowej: we Francji, w Rumunii, we Włoszech. Nie miał większych wątpliwości co do swoich militarnych talentów. „Już jako młody kapitan - powiedział raz Manfredowi - wiedziałem, jak dowodzić armią”13.
Lucy, w oczach przyjaciół, była dominującą osobowością w rodzinie Rommlów. Chętniej od męża demonstrowała patriotyzm, miała skłonność do postrzegania rzeczywistości w kolorach czarnym i białym. Rommel zauważył, że w trakcie domowych dysput częściej przychodziło mu ustępować. Nie dopuścił wszakże do tego, by żona kupiła do domu pianino14. Na ogół jednak Rommlowie wiedli pogodne, radosne życie rodzinne15.
Wybitni ludzie bywają czasem wymagającymi rodzicami. Rommel, rzecz jasna .oczekiwał, że Manfred rozwinie te zdolności, które on sam wypracował u siebie. Jednak syn od początku domagał się niezależności. Ojciec nie był w stanie przekonać go do rzeczy, których Manfred nie uważał za słuszne. Nie rozumiał powodu, dla którego miałby starać się dorównać ojcu odwagą. Buntując się jak większość młodych przeciw religijnym konwencjom (na tym tle w rodzinie zdarzały się drobne utarczki; jak wspomnieliśmy, Lucy była katoliczką, Erwin natomiast protestantem), Manfred słuchał argumentów ojca, który dowodził, że Bóg istnieje - jakkolwiek Bóg Rommla miał wiele cech wojskowego - lecz obstawał przy własnym zdaniu, co Erwin szanował16. Manfred dorównywał ojcu uporem, Erwin Rommel zaś do końca życia szczycił się swoim synem.
ROZDZIAŁ 7
SPECJALNY PRZYDZIAŁ
W latach trzydziestych partia nazistowska wywierała na armię nacisk, pragnąc widzieć ją bardziej egalitarną1, co budziło kontrowersje w samych siłach zbrojnych. W narodowosocjalistycznej filozofii było sporo „socjalizmu” - rzeczywistego socjalizmu. Röhm i jemu podobni pohukiwali, że narodowa rewolucja zmiecie hołdujące tradycji i reakcyjne kierownictwo Reichswehry. Odbiło się to szerokim echem i nie ucichło zupełnie nawet po eliminacji SA jako znaczącej siły politycznej.
W maju 1934 roku, zaraz po „nocy długich noży”, minister wojny von Blomberg wydał polecenie wprowadzenia większej demokratyzacji stosunków panujących wśród kadry oficerskiej. Stwierdził, że należy zwalczać rozpowszechnioną opinię o ekskluzywności profesji wojskowego. Zabronił kultywowania nawyku zajmowania oddzielnych miejsc przy stole przez oficerów wywodzących się z różnych grup społecznych. Reakcje na to można określić jako mieszane: niektórzy potępili owe dyspozycje jako przejaw bezsensownego populizmu, wprowadzanie zamieszania w sprawdzony porządek, inni znowu uznali zalecenie za przejaw postępu i krok ku rozbiciu kastowości w wojsku. Podobne dyrektywy, a przede wszystkim niezwykle szybki rozrost armii po 1933 roku, sprawiły, że sztywne zasady i standardy wprowadzone jeszcze za czasów Seeckta straciły aktualność. O dziwo - bo rzecz zdawała się sprzeczna z duchem epoki - pojedynkowanie się, zakazane w okresie republiki, zalegalizowano ponownie w roku 1938. Pojedynki nie zdarzały się jednak często. „Restauracja” tego obyczaju była raczej symbolicznym gestem, ukłonem w stronę neopogańskich, nazistowskich ideałów „wojowniczego męstwa” niż powrotem do dawnych pruskich tradycji.
Rommel nigdy nie wstąpił do NSDAP, choć szybko zniesiono zakaz zapisywania się oficerów do partii. Długo popierał jednak politykę prowadzoną przez nazistów. Choć był zwolennikiem ścisłej dyscypliny i skrupulatności, to odczuwał też przywiązanie do idei światłego egalitaryzmu. Miał charakter demokraty. W młodości podzielał wręcz niektóre z „socjalistycznych” poglądów. Nie lubił owijania słów w bawełnę, niezależnie od okoliczności. Mówił, co myślał, najczęściej prostym żołnierskim językiem. Do końca nie zatracił umiejętności precyzyjnego ujmowania istoty rzeczy i przekazywania jej podwładnym.
Początkowo nastawienie nazistów do Reichswehry (jeśli za wykładnię uznać nastawienie samego Führera) nie niepokoiło zbytnio Rommla i podobnych z temperamentu, praktycznych, pełnych wigoru, patriotycznie nastawionych zawodowych wojskowych. Hitler zdawał się obierać kurs na modernizację armii i osobiście interesował się szczegółowymi problemami uzbrojenia. To cieszyło kadrę oficerską. Hitler ostentacyjnie wyrażał swą wiarę w armię, ogłosił Niemcom, że służba w wojsku ponownie stała się zaszczytem. Ponadto zdradzał przywiązanie do dawnych, militarnych tradycji Prus. Swoim dramatycznym gestem w kościele garnizonowym w Poczdamie dał do zrozumienia, że zamierza połączyć moc nowoczesności z chwalebną przeszłością. Nazistowski neopoganizm nie wydawał się przedstawiać większego zagrożenia. Władze zresztą obwieściły, iż uważają „zasady chrześcijaństwa za nienaruszalną podstawę powszechnej moralności i etyki”.
Oczywiście, rozpoczęły się debaty na temat tego, jaki kierunek winna obrać szybko rozwijająca się Reichswehra. Tworzono rozmaite koncepcje; na przykład utworzenia niewielkich sił „szybkiego reagowania”, złożonych z zawodowych żołnierzy plus licznej „milicji obronnej”, w której skład wejść miały przeszkolone rezerwy. Hitler odrzucił ten pomysł. Uważał się za ucznia Ludendorffa i wierzył w potrzebę utworzenia potężnej armii czynnej, gotowej zrealizować jego ambitne plany. Przy tym Führer traktował wojsko jako instytucję wychowującą młodzież. Rommel właśnie w Poczdamie zetknął się na dobre z NSDAP. W lutym 1937 roku, pozostając na etacie wykładowcy w akademii wojskowej, otrzymał nominację na oficera łącznikowego, odpowiedzialnego za kontakty ministerstwa wojny z organizacją skupiającą nazistowską młodzież - Hitlerjugend.
Wcześniej, we wrześniu 1936 roku, podczas drugiego roku pobytu w Poczdamie, Rommel spotkał Hitlera po raz wtóry. Na zjeździe partii w Norymberdze został przydzielony do wojskowej eskorty Führera. Przy tej okazji Hitler poprosił go, by ograniczył liczbę towarzyszących pojazdów w trakcie jednej z wypoczynkowych wycieczek. Rommel zastosował się do polecenia, irytując paru partyjnych notabli, którzy starali się nie odstępować swego wodza. Führer osobiście pogratulował Rommlowi stanowczości2. Hitler posiadał wyjątkową pamięć do nazwisk i twarzy i z pewnością fakt przydzielenia Rommla do Hitlerjugend nie umknął jego uwagi.
W omawianym okresie Hitlerjugend skupiało w swych szeregach pięć i pół miliona niemieckich chłopców. Na czele tej ogromnej organizacji stał niespełna trzydziestoletni entuzjasta, Baidur von Schirach. Młodzież zajmowała się sportem, poznawała niemiecką kulturę, absorbując przy okazji solidną dawkę narodowosocjalistycznej indoktrynacji. Dla wyrostków z Hitlerjugend, pamiętających jeszcze niedawne lata niedostatku, niedożywienia i bezrobocia oraz zamieszek ulicznych, ich organizacja kojarzyła się jednak głównie z zabawą i radością życia. W tamtych dniach na niemieckich drogach często napotkać można było kolumny młodych rowerzystów w brunatnych koszulach, pilotowanych przez starszego motocyklistę, na którego maszynie widniał trójkątny proporczyk ze swastyką. Hitlerjugend wydawała się podówczas symbolem roześmianego, pewnego siebie, optymistycznego nowego pokolenia. Ministerstwo Wojny zaproponowało podjęcie z młodzieżą wstępnych zajęć wojskowych. Raporty w archiwach armii zawierały bardzo pochlebne dla Rommla opinie - istotnie zawsze bez trudu znajdował wspólny język z młodymi ludźmi. Nic więc dziwnego, że Reichswehra uznała go za właściwą osobę jako swego przedstawiciela.
Właśnie ukazała się książka Rommla, Infanterie greift an, częściowo autobiograficzna, która szybko zyskała sobie szeroką popularność w Niemczech. Zapewne czytał ją także Hitler. Książkę wydała poczdamska oficyna Voggennreitera, a Rommel uzyskał za nią spore honorarium autorskie, z którym postąpił jak typowy oszczędny Szwab: poprosił wydawcę, by zatrzymał pieniądze w depozycie i wypłacał mu z nich co roku pewną sumę (był to manewr opłacalny z podatkowego punktu widzenia). Zdobywszy renomę, Rommel mógł liczyć, że młodzież z Hitlerjugend uzna go za autorytet.
Jednakże współpraca z Hitlerjugend nie układała się gładko. Rommel wszedł w konflikt z Baldurem von Schirachem. Niejasne do końca były powody tych nieporozumień. Według Schiracha, Rommel, który zaproponował, aby młodsi oficerowie pracowali w soboty i niedziele jako instruktorzy oddziałów Hitlerjugend, organizował zajęcia z młodzieżą na zbyt wojskową modłę3. Według innych było całkiem odwrotnie — Rommel uważał, że zbyt wielki nacisk kładzie się na sport i trening paramilitarny i cierpi na tym edukacja w szerszym sensie4. Chłopcy z Hitlerjugend, co zrozumiałe, nie chcieli być traktowani jak uczniowie w szkole. Z kolei Rommel, syn nauczyciela i człowiek uzdolniony matematycznie, uważał, że ze szkoleniem wojskowym można trochę poczekać. Zarzucił Schirachowi, iż ten nie zna się na przedmiocie, gdyż nigdy nie był żołnierzem. Charakter i umysły młodych - dodał - należy kształtować przez edukację. Ostatecznie spory Rommla i Schiracha na tyle się zaogniły, że ten pierwszy - przez cały czas pozostając na etacie w akademii wojskowej - przed upływem 1938 roku przerwał swą współpracę z Hitlerjugend.
W tych latach atmosfera w Niemczech zmieniła się wyraźnie. Hitler uzyskał dyktatorską pozycję w państwie, przekonując społeczeństwo, iż kraj znajduje się w stanie nieustannego zagrożenia. Führerowi i jego najbliższym współpracownikom zależało na podtrzymywaniu napięcia, aby wprowadzić zarządzenia, które ludność przyjęłaby z odrazą w normalnych, spokojnych czasach. Owszem, kryzys zaczynał się rysować już dość wyraźnie, po części za sprawą samych nazistów. Ci jednak dorzucali drew do ognia. Jeszcze w marcu 1933 roku Hitler dostał prawo rządzenia za pomocą dekretów przez cztery lata. Okres ten okazał się zbyt krótki do przeprowadzenia wszystkich, rewolucyjnych zmian. Führer potrzebował wrogów, za granicami i w kraju, by utrzymać w swych rękach pełnię władzy. W istocie, Rzesza aż do ostatecznej klęski rządzona była wedle wojennych, surowych praw.
Dla kierownictwa sił zbrojnych stan zagrożenia państwa oznaczał konieczność jak najszybszego przygotowania się do obrony przed wrogami, o których Hitler tak często, choć (publicznie) ogólnikowo, mówił. W uprzywilejowanym gronie wtajemniczonych Führer czasem deklarował wprost swe agresywne, ekspansjonistyczne plany5, posługując się niejednokrotnie słowami, które wprawiały w zdumienie jego słuchaczy. W listopadzie 1937 roku rozmawiał z ministrem wojny (von Blombergiem), ministrem spraw zagranicznych (von Neurathem), głównodowodzącym armii (von Fritschem), szefem marynarki wojennej (Raederem) oraz Luftwaffe (Göringiem) o konieczności podjęcia przez Niemcy ekspansjonistycznej polityki, która zakładała aneksję Austrii i Czechosłowacji, co mogło doprowadzić do konfliktu z Wielką Brytanią i Francją. Plany te przeraziły słuchaczy Hitlera, lecz ten stwierdził, iż będzie działać elastycznie, w zależności od rozwoju wypadków. Owa konferencja należała w zasadzie do wyjątkowych; później Führer nabrał zwyczaju informowania o swych posunięciach tuż przed wprowadzeniem ich w życie, zdając się na własny, nieomylny jakoby instynkt i mistyczne wizje. Wyglądało na to, że odnosił same sukcesy i - do pewnego momentu - zdobywał kolejne terytoria bez rozlewu krwi. Przekonywał niemieckie dowództwo i społeczeństwo, że powołuje się na niezbywalne prawa historyczne. Tymczasem armia stopniowo rosła w siłę, odgrywając coraz większą rolę jako atut przetargowy, którym bez żenady posługiwał się Hitler.
Powszechny obowiązek służby wojskowej przywrócono w marcu roku 1935. Rok później, w marcu 1936, oddziały niemieckie wkroczyły do Nadrenii, obszaru zdemilitaryzowanego na mocy traktatu wersalskiego i odgrywającego ogromną rolę dla gospodarki Rzeszy. W ten sposób Hitler złamał postanowienia zarówno wersalskie, jak i lokarneńskie, argumentując przy tym jednak, że niedawno zawarty francusko-rosyjski układ o wzajemnej pomocy również naruszył traktaty z Locarno i fakt ten stanowi usprawiedliwienie niemieckiej akcji. Dla większości Niemców istotniejsze znaczenie od międzynarodowych układów miało poczucie, że oto odzyskali to, co im się należało.
Po upływie kolejnych dwóch lat, w marcu 1938 roku, Hitler, uciekając się do zastraszania i intryg, zmusił Austriaków, by „poprosili” niemieckie oddziały o wkroczenie do ich kraju. Nastąpił tak zwany Anschluss, czyli pokojowe przyłączenie Austrii do Rzeszy. Położenie Austrii było niepewne już od roku 1918, kiedy to Wiedeń utracił większość terytoriów, należących do cesarstwa, stając się stolicą małego i słabego państwa. Znaczna część Austriaków istotnie pragnęła przyłączenia ich kraju do Niemiec. W Austrii działała silna partia nazistowska. Wkraczające niemieckie wojska powitały rozentuzjazmowane tłumy.
Również większość Niemców, w tym i Erwin Rommel, nie uznała Anschlussu za rzecz godną potępienia. W Rzeszy nie obawiano się na ogół wybuchu wojny. Zagraniczna polityka Hitlera postrzegana była raczej jako naturalny proces naprawiania krzywd wyrządzonych przez traktat wersalski. Niemcy sądzili, iż prowadzi on tylko do pomnożenia dostatku mieszkańców Europy i zapewnienia trwałego pokoju. Przyłączenie Austrii do Rzeszy odbyło się bezkrwawo. Na kronikach filmowych z tamtego okresu, przedstawiających oddziały niemieckie wkraczające do Nadrenii lub maszerujące ulicami Wiednia, oglądać można było wiwatujące tłumy, ludzi rzucających żołnierzom pod nogi kwiaty, a także stojącego w otwartym samochodzie, z ramieniem wyciągniętym w nazistowskim salucie, tajemniczego Adolfa Hitlera.
Na miesiąc przed Anschlüssen! Hitler przeprowadził reorganizację naczelnego dowództwa sił zbrojnych i krok ten zaowocował ponurymi konsekwencjami. 4 lutego 1938 roku ogłosił wolę osobistego przejęcia komendy nad armią. Ministerstwo Wojny zostało przekształcone w Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (OKW), którego szef - w randze ministra - odpowiadał bezpośrednio przed Hitlerem. W wyniku niefortunnego skandalu obyczajowego swoje stanowisko opuścić musiał von Blomberg. Na czele OKW stanął generał Keitel, człowiek całkowicie uległy wobec Führera. Opisana roszada wpłynęła pośrednio na pomniejszenie autorytetu armii, która zaczęła stopniowo tracić względnie niezależną pozycję w państwie rządzonym metodami dyktatorskimi. Dowódcy sił lądowych (OKH), marynarki wojennej (OKM) i lotnictwa wojskowego (OKL) byli, przynajmniej w teorii, podporządkowani OKW. Lecz OKW od początku stało się narzędziem spełniającym wolę Adolfa Hitlera, z rzadka jedynie pełniąc funkcję organu doradczego. Wedle założeń nowy system miał zapewnić lepszą koordynację wszystkich rodzajów wojsk. W praktyce poważnie ograniczył samodzielność kadry dowódczej.
Niemiecki sztab generalny nieufnie odniósł się to tej reorganizacji. Chociaż starsi rangą oficerowie cieszyli się, że Hitler doprowadził do rozbudowy i modernizacji armii, to jednak decyzję remilitaryzacji Nadrenii przyjęli z obawami. Zastanawiali się, co będzie, jeżeli zachodnie mocarstwa uznają to za akt przemocy i zareagują zbrojnie? Nic takiego się nie zdarzyło: W Wielkiej Brytanii, a nawet częściowo we Francji panowało przekonanie, że ustalenia z 1919 roku wymagają rewizji; że należy jakoś uzdrowić stosunki panujące w Europie. Anschluss Austrii, przeprowadzony na początku 1938 roku, wywołał większe poruszenie opinii międzynarodowej, ale skończyło się na protestach. Austriacy zdawali się zadowoleni z faktu znalezienia się w granicach Rzeszy. Gospodarka niepodległej Austrii znajdowała się w opłakanym stanie, teraz jej mieszkańcy oczekiwali rychłej poprawy. W wojsku początkowo panowała nerwowa atmosfera, lecz znowu okazało się, że operacja nie przerodziła się w konflikt zbrojny. Oficerowie, na czele zmotoryzowanych kolumn (wiele niemieckich czołgów i pojazdów psuło się niestety po drodze), przywdziali zamiast polowych mundurów galowe uniformy6.
Inaczej rzecz się miała z Czechosłowacją.
Sudety w zachodniej części Czechosłowacji, państwa stworzonego na mocy postanowień traktatu wersalskiego, zamieszkane były w znacznej mierze przez ludność niemiecką. Tamtejsi Niemcy protestowali (na ogół bezpodstawnie) z powodu dyskryminacji, która spotykała ich ze strony czeskich władz; zorganizowali się pod przywództwem lokalnych nazistów, domagając się inkorporacji Sudetów do Rzeszy. Owe żądania nasiliły się wyraźnie po Anschlussie Austrii (większość terytoriów Czechosłowacji wchodziła przed rokiem 1918 w skład monarchii austro-węgierskiej). Kiedy niemieckie wojska wkroczyły do Austrii, Czechosłowacja znalazła się w bardzo niekorzystnym położeniu z militarnego punktu widzenia. W 1938 roku Hitler przy każdej okazji krzyczał o prześladowaniach, jakie spotykają Niemców sudeckich, i zarządził przygotowania do podjęcia operacji wojskowej, kiedy Czesi, zrazu skłonni do negocjacji, usztywnili swe stanowisko. W rzeczywistości zajęcie Sudetów było częścią polityki Hitlera, nakreślonej przez niego samego na długo przed Anschlussem. Jej zarysy przedstawił na tajnej konferencji z udziałem von Blomberga i innych osób w listopadzie poprzedniego roku. Likwidacja Austrii i Czechosłowacji stanowiła kluczowe punkty jego planu.
Jednak Czechosłowacja zawarła porozumienie z Francją, a większość Niemców uważała armię francuską za najsilniejszą w Europie. Również Czesi mieli znaczące siły - trzydzieści cztery dywizje, a po mobilizacji nawet czterdzieści pięć, którym Niemcy przeciwstawić mogli w roku 1938 pięćdziesiąt pięć dywizji. Dodać należy do tego znakomicie rozwinięty czeski przemysł zbrojeniowy oraz pas potężnych fortyfikacji granicznych. W razie podjęcia ataku na Czechosłowację Rzesza musiała liczyć się z kontrakcją Francuzów oraz, zapewne, Brytyjczyków. Niemcom ponownie przyszłoby podjąć walkę na dwóch frontach.
Niemiecka generalicja uważała agresywną politykę wobec Czechosłowacji za szalenie ryzykowną. Armia Rzeszy w zasadzie była nadal słaba - gruntownie wytrenowana w czasach Seeckta kadra zawodowa zajmowała się nadal szkoleniem masy wcielonych rekrutów, ponadto wciąż brakowało sprzętu dla formowanych, nowych wielkich jednostek. W latach 1935-1937 ogołocono liniowe oddziały z doświadczonych oficerów i podoficerów, którzy wówczas pełnili funkcję instruktorów. Sztab generalny uważał, że Niemcy nie są jeszcze gotowe do militarnego konfliktu na dużą skalę, a szef sztabu, gen. Ludwig Beck, starał się wręcz skrycie torpedować ambitne i niebezpieczne zamysły Hitlera.
Beck — podówczas najbardziej aktywny człowiek z grona opierającego się koncepcjom Führera - usiłował, w lipcu 1938 roku bez powodzenia, przeciągnąć na swoją stronę generałów biorących udział w planowaniu operacji przeciw Czechosłowacji7, którzy wraz z szefem sił lądowych, gen. von Brauchitschem na czele, mieli wytłumaczyć Hitlerowi, że kurs na konfrontację skończy się katastrofą dla Niemiec, i użyć argumentu o nieprzygotowaniu armii do wojny.
Nic z tego nie wyszło. Wśród generalicji zarysował się podział. Hitler już w maju podjął decyzję o posunięciu się do siłowych rozstrzygnięć. Beck, widząc przyszłość w czarnych barwach, złożył w sierpniu dymisję. Hitler tymczasem powiedział generałom, że ich obawy są płonne. Francja i Wielka Brytania nie podejmą walki o Czechosłowację.
Miejsce Becka zajął katolik z Bawarii, Franz Halder. Halder odziedziczył po Becku nie tylko stanowisko. On również został wtajemniczony w spisek.
Kilku generałów z dowódcą berlińskiego okręgu wojskowego, von Witzlebenem, postanowiło uwięzić Adolfa Hitlera natychmiast po wydaniu przez niego rozkazu do realizacji planu Zielonego [Fall Grün], czyli kryptonimu inwazji na Czechosłowację. Ludzie ci żywili przekonanie, że polityka uprawiana przez Hitlera wiedzie Niemcy ku przepaści. Chcieli przystąpić do otwartego działania, gdyby zagrożenie ze strony Anglii i Francji stało się realne, w roli tych, którzy wybawili Rzeszę od wplątania się w kolejną wojnę na skalę światową. Naród niemiecki, czerpiąc dotąd korzyści ze zdobyczy osiągniętych bezkrwawo przez Führera, nie chciał jednak następnego konfliktu zbrojnego. Ponure lata 1914-1918 tkwiły jeszcze dobrze w pamięci średniego pokolenia Niemców. Spiskowcy rozumowali, iż ulga z powodu uniknięcia wojny przesłoni ludziom gorycz z powodu odsunięcia od władzy Führera. Beck zapewnił nawet, że jeśli Anglia da dowód, iż podejmie walkę kiedy Czechosłowacja zostanie zaatakowana, to on położy kres nazistowskiemu reżimowi8. Być może spiskowcy przeceniali zdecydowanie własne możliwości, faktem jednak pozostaje, że porozumienie zawarte w Monachium przez Hitlera z Chamberlainem i Daladierem, zbiło ich zasadnicze argumenty9. Dogodny moment minął - wojna z Czechosłowacją nie byłaby popularna w Niemczech.
Na mocy monachijskiego układu zachodnie prowincje państwa czeskiego przekazano Rzeszy. I podobnie jak wcześniej w Austrii, niemieckie oddziały wkraczające do Sudetów powitane zostały z ekstatycznym entuzjazmem. Hitlerowska propaganda głosiła, że była to akcja mająca na celu wyzwolenie Niemców sudeckich z czeskiego jarzma. Prawdziwi wrogowie to według Führera ci, którzy zachęcali władze czechosłowackie do przeciwstawienia się Rzeszy. Podobną opinię podzielała większość Niemców, wśród nich najpewniej także Erwin Rommel. Od kilku lat Adolf Hitler budził w nim niesłabnący podziw. We wrześniu 1938 roku gwiazda Hitlera istotnie świeciła pełnym blaskiem. Tchórzliwi generałowie, doradzający ostrożność (o czym, rzecz jasna, opinia publiczna nie wiedziała) skompromitowali się w oczach Führera, który przestał traktować poważnie ich rady. Goebbels, minister propagandy, określił ich jako grupę reakcjonistów. Hitlera nie zawodził instynkt polityczny i Niemcy przekonali się o tym. Przekonała się o tym także większość korpusu oficerskiego. Czołowi oponenci Hitlera w dowództwie armii ustąpili ze stanowisk. Von Fritsch, poprzednik von Brauchitscha i człowiek nieprzyjaźnie nastawiony do nazistowskiego reżimu, oskarżony został w wyniku intrygi zmontowanej przez SS o homoseksualizm. Beck, chory na serce, sam ustąpił ze swego stanowiska. Ludzie pokroju Fritscha i Becka, potrafiący dostrzec fatalne skutki agresywnej polityki Hitlera, należeli wówczas w Niemczech do wyjątków i nikt nie przejmował się ich przestrogami.
W październiku 1938 roku pułkownik Rommel objął dowództwo batalionu stanowiącego eskortę Hitlera, który wyruszył w Sudety. Został wybrany ze sporego grona kandydatów. „Krystalicznie czysty charakter - napisał o Rommlu jego komendant z Poczdamu - człowiek oddany, skromny i bezpretensjonalny... lubiany przez kolegów i poważany przez podwładnych”10. Ów specjalny przydział sprawił, że Adolf Hitler ponownie zwrócił uwagę na Rommla.
Wkrótce potem Rommel opuścił Poczdam. 10 listopada 1938 roku przeniósł się z Prus do Austrii. Tam został komendantem akademii wojskowej w Neustadt, w pobliżu Wiednia. Tego samego dnia zaszły w licznych miastach Niemiec wypadki, które uzmysłowiły światu brutalne oblicze narodowosocjalistycznego reżimu.
Historia antysemityzmu w Niemczech jak w większości europejskich krajów jest długa i powikłana. Antysemityzm osiągnął jednak ponurą kulminację w latach drugiej wojny światowej.
Kiedy Hitler doszedł do władzy, nie zrezygnował bynajmniej z głoszenia haseł wrogich Żydom. Antysemityzm nazistowskiej ideologii został ukonstytuowany za sprawą ustaw wydanych w Norymberdze we wrześniu roku 1935, kiedy to Rommel rozpoczął służbę w Poczdamie. Już wcześniej, w roku 1934, Żydów usunięto z wojska. W wyniku wprowadzonych zarządzeń Żydzi stali się praktycznie obywatelami drugiej kategorii. Ograniczono im dostęp do niektórych zawodów (obowiązywały normy procentowe i ilościowe) i odebrano liczne prawa, którymi odtąd cieszyć się mogli „czyści rasowo” Niemcy. Same ustawy sformułowane zostały w tonie bardzo uwłaczającym godności Semitów . Był to jednak tylko początkowy etap procesu; agresywna retoryka nie znajdowała, jeśli nie liczyć sporadycznych ekscesów, przełożenia na czyny. Przemoc skierowana przeciw Żydom nie była jeszcze zorganizowana. Naturalnie nie oznaczało to, by Żydzi w pierwszej połowie lat trzydziestych wiedli w Rzeszy spokojny żywot. Na przykład - w marcu 1933 roku w Getyndze powybijano witryny w sklepach należących do Żydów.
Wrogość nasilała się stopniowo w Niemczech, a zagraniczne protesty brzmiały niezbyt stanowczo. Zdarzało się, że niezależnie myślący i odważni Niemcy pomagali Żydom, narażając się tym samym na szykany członków partii, które później zmieniły się w otwarte prześladowania. Na progu wojny, w tężejącej atmosferze, wspieranie ludności pochodzenia semickiego w Rzeszy wiązało się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Na krytykę antysemityzmu zdobywali się już tylko, a i to z rzadka, duchowni. O czynnym oporze nie było nawet mowy. Aby to zrozumieć, należy tutaj wspomnieć o poglądach rozpowszechnionych podówczas nie tylko w Niemczech, lecz także w całej niemal Europie.
Na Żydów już od czasów średniowiecznych spadały na kontynencie prześladowania. Ponieważ wyznawali inną religię, uważano ich za wrogów chrześcijaństwa, krnąbrnych i nie do nawrócenia. Ponadto, także od średniowiecza, Żydzi tradycyjnie parali się lichwą i obracali pieniędzmi, co sprawiało, że bogacili się na ogół dość szybko. Wzbudzali tym niechęć i zawiść - jako ludzie obcy, którym dobrze się powodzi materialnie. Wspomnieć trzeba, iż to wyobcowanie Żydów wynikało głównie z ich religijnych nakazów oraz faktu, że zawierali związki małżeńskie niemal wyłącznie z Żydówkami. W Niemczech w latach dwudziestych powiadano, że mimo załamania ekonomicznego i hiperinflacji, Żydzi nie utracili swej silnej pozycji ekonomicznej, a wręcz ją wzmocnili. Zrodził się też ze starych przesądów nowy mit: Żydzi „mają się dobrze”, skorzystawszy na klęsce ojczyzny.
To nie wszystko. Żydzi zajmowali mocną pozycję w świecie sztuki i literatury, w, jakbyśmy to dzisiaj ujęli, mediach. Powszechnie zarzucano im to, iż promują przedstawicieli swojej rasy i dbają o partykularne interesy. Może tkwiło w tym i ziarno prawdy, lecz istota zawierała się w żydowskiej wrażliwości oraz talencie artystycznym. Niemcy stworzyli jednak kolejny mit: oto kluczowe dziedziny niemieckiej kultury i gospodarki zostały opanowane przez Żydów. Wspomnianą dominację uważano ogólnie za nacechowaną cynizmem i specyficznie destruktywnym podejściem do rzeczywistości. O ironio, właśnie naziści określili Żydów mianem niezdolnych do twórczej działalności11 - Żydów, którzy dali przecież w przeszłości Niemcom Mendelssohna i Heinego! Według antysemickiej mitologii nazistów, Żydzi, by czerpać dla siebie korzyści, zdominowali niemiecką kulturę, finansjerę i środki przekazu.
Pozostawała jeszcze bardzo istotna kwestia patriotyzmu, lojalności względem ojczyzny. Żydzi - co słyszało się nie tylko w Niemczech, lecz w większości krajów europejskich, w tym także w Anglii i Francji - stanowili „nację pośród narodu”. Posądzano ich o nielojalność wobec kraju zamieszkania, wobec pierwotnej przynależności do „światowego Żydostwa”. W Rzeszy takie przeświadczenie wzmogły niektóre wypadki z tragicznego dla Niemców roku 1918. Społeczeństwo kojarzyło niektórych niemieckich Żydów z ruchem dążącym do zawarcia pokoju. Przyjęło się obarczać ich, nie całkiem w zgodzie z prawdą historyczną, za hańbę listopada 1918 roku.
W cesarskich Niemczech kultywowano liczne przesądy i uprzedzenia. Przymykano oczy na fakt, że Żydzi walczyli dzielnie w armii kajzera, z pełnym poświęceniem dla Rzeszy. Nieufność wobec ludności pochodzenia semickiego pozostawała jednak bardzo głęboka; legenda o „międzynarodowej konspiracji żydowskiej”, tajnym związku pragnącym zawładnąć światem, powstała w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego stulecia, wracała na usta wszystkich w kryzysowych latach. Tak stało się w roku 1918. Hitlerowcy posługiwali się nią bez żenady w swojej propagandzie. Żydowskie nazwiska usunięto w roku 1935 z wielu niemieckich obelisków, upamiętniających dawniejsze bitwy i kampanie. A ponieważ Żydem był Karol Marks i liczni Żydzi, zwłaszcza Trocki, odegrali ogromną rolę w rosyjskiej rewolucji bolszewickiej, kierując po wojnie domowej partią komunistyczną w Związku Radzieckim (oraz ruchem rewolucyjnym w innych krajach, także w samych Niemczech), utożsamiono szybko przymiotnik „żydowski” z określeniem „bolszewicki”. Nazistowska propaganda mianem „żydowska” opatrywała również na przykład międzynarodową finansjerę.
Z tego amalgamatu ekonomicznych, religijnych, historycznych i kulturowych mitów Hitler i jego towarzysze ukuli teorię rasową . Głosiła ona, że potęga Niemiec winna powstać, opierając się na czystości rasowej, skażonej przez żydowską krew. Krzyżowanie się ras prowadzi do ich upadku. Żydzi to wedle definicji „wewnętrzny wróg”, z którym należało się uporać.
Oczywiście, Hitler nie zdołałby utrzymać władzy dyktatorskiej, gdyby wrogów dostrzegał jedynie wśród niemieckich Żydów. W latach trzydziestych populacja żydowska w Rzeszy liczyła około pięciuset tysięcy, z czego w okresie 1933-1939 sto siedemdziesiąt pięć tysięcy osób zdecydowało się na emigrację. Naziści założyli obozy koncentracyjne (miejsca ścisłego odosobnienia dla przeciwników reżimu), których do wybuchu wojny powstało sześć, zamykając w nich tak kryminalistów, jak Świadków Jehowy. Mimo wszystko w obozach więźniami byli głównie Żydzi (na ogólną liczbę dwudziestu jeden tysięcy we wrześniu 1939 roku)12. Skazywano ich za „postawę antyspołeczną” lub z jakiegoś innego wyimaginowanego powodu. Obozy koncentracyjne podlegały bezpośrednio reichsführerowi SS, Heinrichowi Himmlerowi. Ich załogę stanowili wyłącznie esesmani. SS i Himmlerowi podlegało ponadto gestapo, czyli tajna policja państwowa, kierująca, zwykle bez sądu, do obozów ludzi uznanych za przeciwników narodowego socjalizmu. Te potężne instrumenty władzy pozostawały poza oficjalnymi strukturami administracji państwowej, które nie miały nad nimi efektywnej kontroli.
Żydzi w Rzeszy stanęli w obliczu zalegalizowanej dyskryminacji. Padli ofiarą partyjnej retoryki i przesądów większości Niemców. Przeciętny Niemiec akceptował terror stosowany wobec Żydów, tolerując przemoc w stosunku do ludności semickiej. Podobnie przeciętny oficer w wojsku. Nawet wrogi Hitlerowi generał Fritsch potępiał „demokratów, Żydów i pacyfistów” jako tych, którzy pragnęli upadku Niemiec13 (Fritsch znany był ze swej niechęci wobec republiki weimarskiej), i nie należał bynajmniej do wyjątków. Większość weteranów starej armii kajzera rozumowała podobnie. Nawet Niemcy zbyt inteligentni, by traktować poważnie nazistowskie teorie rasowe, nie skłonni do brania wyrafinowanego mitu za rzeczywistość, dostrzegali „problem żydowski”. I chociaż często odnosili się krytycznie do akcji inspirowanych przez hitlerowską propagandę, takich jak bojkotowanie czy pikietowanie żydowskich sklepów albo upokarzanie Żydów w inny sposób, zachowywali się biernie. Stawanie w obronie prześladowanych wiązało się z ryzykiem; przeważnie jednak ogół Niemców ograniczał się do wzruszania ramionami, wyrażającego stwierdzenie: „Żydzi sami się o to prosili!”
Jak wspomnieliśmy, 10 listopada 1938 roku Rommel został komendantem akademii w Wiener Neustadt, mieszczącej się w ogromnym budynku byłej Akademii Marii-Teresy.
7 listopada pewien młodociany Żyd zabił niemieckiego dyplomatę w Paryżu, vom Ratha. Prasowe organy partii wyraziły pewność, że naród niemiecki zdoła „wyciągnąć wnioski z tego nowego aktu przemocy”. Zabójstwo uznano za dowód na istnienie „żydowskiego spisku”; dwa dni później Goebbels, wygłosił przemówienie do członków partii w Monachium. Przemówienie, którego idea była jasna. Jak niemieccy patrioci mogą tolerować podobny „terroryzm”? Goebbels przestrzegł słuchaczy, aby nie organizowali (zakazanych podówczas w Rzeszy) demonstracji, ale nie miał wątpliwości, że Niemcy zareagują „spontanicznie”. Następnego dnia zdemolowano w różnych regionach Niemiec siedem tysięcy sklepów żydowskich. W kraju, który od osiemnastego wieku szczycił się przestrzeganiem zasad tolerancji religijnej, spłonęły synagogi. Na społeczność żydowską narzucono obowiązek uiszczenia haraczu, Żydom (których zginęło tego dnia blisko stu) nie wypłacono odszkodowania za zniszczenia. Trzydzieści pięć tysięcy osób pochodzenia semickiego uwięziono czasowo w obozach koncentracyjnych i następnie zwolniono - zastraszonych i sterroryzowanych. Szkło z wybitych szyb żydowskich sklepów nasunęło sardonicznym berlińczykom pomysł ochrzczenia wydarzeń mianem Reichskristallnacht [„nocy kryształowej”].
W konsekwencji — na co z pewnością naziści liczyli — wzmogła się emigracja niemieckich Żydów. W owym okresie Hitler najprawdopodobniej wyobrażał sobie jeszcze „rozwiązanie kwestii żydowskiej” przez wygnanie z kraju ludności semickiej. Byłby to najprostszy sposób „oczyszczenia” Niemiec z Żydów. Zagranica zareagowała na ekscesy „nocy kryształowej” protestami, krytykując głównie społeczeństwo niemieckie za tolerowanie przemocy, do której uciekał się nazistowski reżim. Żydowscy emigranci z Niemiec wzmocnili, przede wszystkim w Anglii i Ameryce, ruchy nieprzejednane wobec hitlerowskiej Rzeszy.
W ten sposób teza głoszona przez Goebbelsa, że wrogość dzieląca państwa zachodnie i Rzeszę inspirowana jest przez Żydów, paradoksalnie zaczęła odpowiadać prawdzie.
Większość Niemców odniosła się z dezaprobatą do aktów przemocy — wandalizmu, anarchii - która na krótko zawładnęła ulicami, oraz do kompromitacji Niemiec w opinii innych krajów. Niestety, w samej Rzeszy owej dezaprobaty nie wypowiedziano głośno i otwarcie14. Ludzie zadowolili się stwierdzeniami, że zamieszki wywołała chuliganeria, która wymknęła się okresowo spod kontroli partii; to jeszcze nie powód, aby buntować się przeciwko kierownictwu NSDAP. Sądzono ogólnie, że antysemicka retoryka nazistów jest przesadnie agresywna, a opryszkom z SA nadal pozostawia się za dużo swobody. Nie podawano jednak w wątpliwość istnienia samego „problemu żydowskiego”, wpływowej „nacji pośród narodu”, problemu, który od czasu do czasu skutkował przykrymi zajściami. Nawyki myślowe antynazistowskich tradycjonalistów, którzy nad wyraz często hołdowali starym przesądom i uprzedzeniom, nie pozwalały się łudzić, iż w Niemczech poważna siła zbuntuje się przeciw prześladowaniu semickiej mniejszości. Fritsch na przykład napisał, że po wojnie należało wygrać trzy batalie - z klasą robotniczą, z Kościołem katolickim oraz z Żydami. Interesujące, że powyższą notatkę sporządził ledwie w miesiąc po „nocy kryształowej”15. Natomiast Brauchitsch, dwa miesiące później, w dyrektywie przeznaczonej dla korpusu oficerskiego wspomniał o konieczności dbania w wojsku o przestrzeganie narodowosocjalistycznych poglądów16.
Rommel nie żywił antysemickich uczuć. Jeszcze w Goslar wydarzyło się następujące zdarzenie. Rommel wybrał się z Manfredem na przechadzkę i w pewnej chwili syn, widząc oficera służby medycznej - człowieka wyróżniającego się wielkim, zakrzywionym nosem - zapytał, czy to Żyd. Ojciec natychmiast zganił Manfreda17. Rommel miał znajomych wśród Żydów, ponadto z usposobienia był raczej tolerancyjny. O Żydach myślał jak o „zagubionych duszach”, które nie chcą nawrócić się na chrześcijaństwo18. Był zbyt inteligentny, żeby wierzyć w spiskowe teorie, lansowane przez partyjnych ideologów i propagandystów. Szanowany przez niego Führer wydawał się idealistą, nie ponoszącym bezpośredniej odpowiedzialności za uliczne ekscesy, może nawet o nich nie wiedział; winę za nie ponoszą niektórzy ludzie z jego otoczenia. Podobne złudzenia miało wielu Niemców, którzy sądzili, że myśli Führera zajęte są bez reszty planami przywrócenia honoru Niemcom, zaprowadzenia porządku w Rzeszy. Tu przyznać trzeba, iż w drugiej połowie lat trzydziestych wyraźnie złagodzono konflikty dzielące poszczególne klasy społeczne. Nowe władze poczyniły koncesje na rzecz ludzi pracy, zapobiegając grupowym zwolnieniom i wprowadzając płatne urlopy.
Te właśnie osiągnięcia uważał Rommel za konkretne i istotne. Sukcesy łączono z osobą Adolfa Hitlera. Wady systemu uznawano zaś za drobne i przejściowe niepowodzenia. Uczciwi, patriotycznie zorientowani Niemcy często przymykali oczy na niewygodne fakty, pamiętając jedynie o postępie w wielu dziedzinach życia, jaki dokonał się za czasów sprawowania rządów przez Hitlera.
Nawet dla Rommla istniał realnie „problem żydowski”. Uczestniczył w kursach prowadzonych przez nazistowskich propagandystów. W grudniu 1938 roku z aprobatą przyjął przemówienie wygłoszone przez Hitlera do wyższej kadry oficerskiej, w którym Führer mówił o potrzebie „upolitycznienia” nowoczesnego żołnierza, aby „gotów był walczyć za nową politykę” i odegrał rolę bojownika za nową niemiecką filozofię życiową. Hitler wierzył gorliwie w „czynnik motywacyjny^, a Rommel, dobrze znający żołnierzy, podzielał tę wiarę. Kiedy Rommel, także w grudniu, odwiedził Szwajcarię, by wygłosić tam prelekcję dla szwajcarskich wojskowych i opowiedzieć im o własnych przeżyciach wojennych, doniósł, iż „młodsi [szwajcarscy] oficerowie... wyrazili swą sympatię dla nowych Niemiec. Niektórzy z nich mówili ze zrozumieniem o naszym problemie żydowskim”19. Ludzie pokroju Rommla postrzegali ów problem żydowski jako kwestię lojalności; nie byli pewni, czy Żydzi mogą służyć całym sercem niemieckiej ojczyźnie. Dodać do tego trzeba niechęć wobec „trzymania się Żydów razem” i ich umiejętności pomnażania majątku. Uważali, że problem ten należy rozwiązać.
Co ciekawe jednak, Rommel pozostał odporny na wszechwładną w hitlerowskich Niemczech ideę rasowej konspiracji, nie pojmując jej istoty, sformułowanej przez podziwianego przez niego Führera. Wspomnijmy tu o zdarzeniu, jakie zaszło znacznie później, w roku 1943, kiedy Rommel znalazł się w bezpośrednim kręgu wodza. Otóż pewnego razu, siedząc przy stole Hitlera, wysunął propozycję. Ponieważ oficjalne, wrogie nastawienie do Żydów powoduje, iż za granicą Niemcy mają niezasłużenie (naiwnym zdaniem Rommla) złą opinię, zasugerował on wyznaczenie specjalnego żydowskiego gauleitera, jeśli znajdzie się odpowiedni kandydat. Po tej propozycji zapanowało głuche milczenie, wreszcie Hitler rzucił: „Zupełnie nie rozumie pan moich dążeń!” Kiedy Rommel wyszedł, Hitler dodał ciszej: „Czy on nie zdaje sobie sprawy, że to Żydzi odpowiedzialni są za wybuch wojny?”20
10 marca 1939 roku Hitler przedstawił ultimatum rządowi Czechosłowacji. Czesi utracili już Sudety na rzecz Niemiec, secesją grozili też Słowacy na wschodzie. Hitler zaproponował w praktyce rozbiór państwa czechosłowackiego. Słowacja, ciesząca się autonomią już od listopada 1938, miała uzyskać niepodległość. Czechy i Morawy miały stać się niemieckim protektoratem.
W razie odrzucenia ultimatum Czechosłowacja musiała się liczyć z natychmiastową interwencją zbrojną, połączoną z nalotami Luftwaffe. Czeski prezydent Hacha (jego poprzednik, Benesz, ustąpił zaraz po Monachium) musiał podjąć decyzję od razu. Nie miał wielkiego wyboru. Umowa monachijska odebrała Czechom graniczne fortyfikacje oraz znajdujące się na terenie Sudetów zakłady zbrojeniowe. Było jasne, że gdyby Czechosłowacja stawiła zbrojny opór, to przyszłoby jej walczyć samotnie. Dodać wypada, że inni sąsiedzi też nastawieni byli do Czechów nieprzyjaźnie. Polska zagarnęła po Monachium Śląsk Cieszyński i wysuwała dalsze roszczenia. Korekty granic domagali się również Węgrzy, których wielu zamieszkiwało południowe obszary Słowacji. Na wschodnich krańcach państwa żyła mniejszość ukraińska. Liczni Czesi obawiali się potęgi militarnej Związku Radzieckiego i ostatecznie przyjęli brutalnie narzuconą niemiecką protekcję. 15 marca 1939 roku Hitler triumfalnie wjechał do Pragi.
Jednakże dla większości krajów wschodniej Europy okupacja przez Niemcy Czech i Moraw stanowiła ostateczny dowód, że ambicje Hitlera zagrażały ich własnej niepodległości. Aneksje niemieckie wyszły już poza fazę „naprawiania” niefortunnych ustaleń traktatu wersalskiego, narzuconych przez zwycięskie mocarstwa; owszem, w wielu wypadkach granice wytyczono sztucznie, bez oglądania się na względy narodowościowe. Wkroczenie niemieckich wojsk do Pragi było już jednak aktem jawnej agresji. Ledwie pół roku wcześniej Czesi ustąpili przed żądaniami Hitlera, ów zaś zapewnił uroczyście, że uzyskał wszystko, czego chciał. Pod warunkiem zaniechania dalszych rewindykacji rządy Francji i Wielkiej Brytanii przystały w Monachium na ustępstwo wobec Hitlera, przyznając tym samym pośrednio, że wersalskie postanowienia z 1919 roku nie zdołały zagwarantować trwałego pokoju Europie. A teraz wódz Rzeszy brutalnie pogwałcił układ monachijski. Hitler miał w ręku tym razem tylko bardzo naciągany argument - twierdził mianowicie, że Czesi sami poprosili go o protekcję. Świat protestował, ale nie podjął stanowczej kontrakcji. Mimo wszystko politykom w krajach demokratycznych wreszcie spadły łuski z oczu. Zaczęto w pośpiechu przygotowania do nowej wojny.
W większości Niemcy - lecz bynajmniej nie wszyscy - odnieśli się do sprawy czeskiej obojętnie. Wydało się im to oczywiste, że Czesi i inne mniejsze narody wschodniej Europy szukają niemieckiej protekcji. Owszem, Czechów nie sposób uznać za lud germański, ale przecież całe stulecia przetrwali w granicach Świętego Cesarstwa Rzymskiego, czyli Cesarstwa Niemieckiego, którym władali Hohenstaufowie, Habsburgowie i inni. Z Czech wywodziły się liczne rody, które odegrały ogromną rolę w niemieckiej historii. To w Czechach, od bitwy pod Białą Górą w 1620 roku, zaczęła się wojna trzydziestoletnia, którą Niemcy uważali za ważny element swoich dziejów. Jeżeli Czesi poprosili teraz Führera o ochronę, tym lepiej dla nich; mocarstwa zachodnie, Anglia i Francja, powinny uznać Rzeszę za gwaranta spokoju i stabilizacji w Europie Środkowej, zagrożonej bliskością Związku Radzieckiego. Mniejszość Niemców, wedle której Hitler wiódł kraj ku przepaści, przekonana była, że sprawa czeska mogła stanowić dogodną okazję do dokonania antyhitlerowskiego zamachu stanu - Haider, nowy szef sztabu generalnego, stwierdził, że byłby poparł taki przewrót, gdyby na wiosnę 1939 doszło do wybuchu wojny. Podobne deklaracje wydają się jednak z dzisiejszej perspektywy po prostu czcze21.
Ponieważ Hitler osobiście wjechał do Czech i samej Pragi, Rommla oderwano wcześniej od jego zajęć w austriackim Neustadt i powierzono komendę nad eskortą Führera. Zrazu zrodziły się wątpliwości dotyczące szczegółów wizyty Hitlera w czeskiej stolicy. SS obawiało się o bezpieczeństwo wodza. Zapytany o zdanie w tej kwestii, Rommel odpowiedział Führerowi, by ten otwartym samochodem, bez obstawy, wjechał na Hradczany. Rommel wiedział, że takie zachowanie wodza - bez wątpienia wymagające okazania odwagi - wzbudzi podziw, choćby i zawistny. Gdyby Rommel znajdował się na miejscu Hitlera, z pewnością postąpiłby właśnie w ten sposób. Führer usłuchał rady. Rommel zawsze cenił w Hitlerze osobistą odwagę i fakt, że wódz Rzeszy zlekceważył w Pradze obawy o swe bezpieczeństwo, wzmógł tylko jego podziw dla Führera. Wkrótce potem Rommel powrócił do swojego domu w Neustadt, gdzie beztrosko zajmował się ogrodem, wyprawiał się na wycieczki w Alpy i stopniowo nabierał wprawy w nowym hobby — fotografowaniu. Zdawało się, że burzowe chmury odpłynęły za horyzont.
Polska, która w ciągu ubiegłych miesięcy współdziałała z Niemcami przeciwko Czechom i której minister spraw zagranicznych niezbyt przychylnie odnosił się do Francuzów22, okazała ostrożne zadowolenie z rozpadu państwa czechosłowackiego, pomimo faktu, iż w jego wyniku znacznie wydłużyła się jej granica z Rzeszą. W omawianym czasie Polacy nadal karmili się iluzorycznymi złudzeniami, że zdołają stworzyć blok państw na wschodzie Europy i objąć jego przywództwo. W ten sposób mieli nadzieje na powstrzymanie ekspansjonistycznych zakusów Niemiec i Związku Radzieckiego.
Potrzebowali jednak wsparcia silnego sojusznika i znaleźli go w Anglii. Brytyjczycy (a przede wszystkim brytyjski premier Neville Chamberlain, który wcześniej odegrał wiodącą rolę w przygotowaniach do podpisania układu monachijskiego i teraz czuł się osobiście zdradzony przez Hitlera) gotowi byli podpisać z Polakami bilateralne porozumienie obronne. Brytyjskie gwarancje, udzielone Polsce i innym krajom wschodniej Europy, stanowiły ostrzeżenie dla Führera: ani kroku dalej. Tę politykę poparły wszystkie angielskie ugrupowania. „Skoro Bóg pomaga - powiedział Churchill z ław zajmowanych przez konserwatystów w Izbie Gmin - to my też musimy”. Wahający się początkowo Francuzi poszli za przykładem Brytyjczyków i także udzielili Polsce gwarancji.
Ta raptowna determinacja Brytanii i Francji okazana została trochę za późno. Niemcy okrzepły w siłę. Gdyby w 1938 albo 1939 roku wybuchła wojna o Czechosłowację, Hitler nie mógłby liczyć na poparcie części narodu (nie wspominając nawet o sztabie generalnym). Teraz sytuacja uległa już zmianie.
Większość Niemców podobnie postrzegała „kwestię polską”. Jeszcze Seeckt uważał Polskę za rodzaj bufora, oddzielającego Niemcy od bolszewickiej Rosji. Zachodnie regiony państwa polskiego zamieszkiwała dość liczna niemiecka mniejszość. Traktat wersalski odgrodził Prusy Wschodnie, kolebkę teutońskiej legendy, od reszty Rzeszy tzw. korytarzem pomorskim, dzięki któremu Polska otrzymała dostęp do Bałtyku. W Wersalu zrodził się także pomysł utworzenia z Gdańska tzw. Wolnego Miasta. Gdańsk w ponad dziewięćdziesięciu procentach zamieszkany był przez ludność niemiecką. Nie należał jednak ani do Rzeszy, ani do Polski, stanowiąc przez całe dwudziestolecie źródło sporów i niesnasek. W istocie jednak prezentowane przez Seeckta i innych w latach dwudziestych nastawienie do Polski uległo w następnej dekadzie pewnej odmianie, zwłaszcza wśród światlejszych niemieckich wojskowych, co wynikało z widocznego wzrostu potęgi militarnej Związku Radzieckiego - skoro Rosjanie mogli zagrażać wschodniej flance Rzeszy, to istnienie Polski zaczynało odgrywać inną rolę. Tak czy owak większość Niemców, bynajmniej nie tylko ludzie z otoczenia Hitlera oraz entuzjaści nazistowskiego reżimu, uznawała „kwestię polską” za otwartą, wymagającą rozwiązania.
Hitler, pragnąc przede wszystkim unormować sytuację wewnętrzną, podpisał w roku 1934 z Polską pakt o nieagresji i w ciągu pierwszych lat sprawowania przez niego rządów nastąpiła w pewnym sensie poprawa wzajemnych stosunków. Można było dopatrzeć się ideologicznych podobieństw - Żydzi w Polsce, podobnie jak w Niemczech, podlegali restrykcjom; usiłowano ograniczyć ich wpływ w niektórych dziedzinach oraz „chronić” przed nimi chłopstwo. W 1938 roku Polska gorliwie wzięła udział w rozbiorze Czechosłowacji.
Aż do wiosny 1939 roku armia niemiecka miała tylko obronne plany na wypadek ewentualnego starcia zbrojnego z Polską23, a Polacy, uważani od 1919 roku za sojuszników Francji, według opinii oficerów sztabu generalnego z pewnością uderzyliby na Rzeszę w razie konfliktu za zachodzie. Doszłoby do wojny na dwa fronty - a wizja wojny na dwa fronty zawsze prześladowała niemiecką generalicję. W latach trzydziestych Polska zaczęła się zbroić, pragnąc odgrywać kluczową rolę we wschodniej części Europy. Istotnie, niektóre koła w Polsce marzyły o ekspansji, odzyskaniu dawnych terytoriów należących do państwa polsko-litewskiego; o rozciągnięciu granic od Bałtyku do Morza Czarnego i zagarnięciu większości obszaru Białorusi. Francuzi, mając na względzie polską postawę z 1938 roku, stopniowo dystansowali się od swego wschodniego sojusznika. Polski minister spraw zagranicznych, Józef Beck, był przebiegły, lecz ambitny. A Francuzi nie życzyli sobie, by Warszawa miała decydujący wpływ na relacje między Berlinem a Paryżem.
Na skutek tego z początkiem 1939 roku Polska została bez realnych sprzymierzeńców - sytuację zmieniły dopiero gwarancje brytyjskie. Hitler polecił budować na granicy z Polską fortyfikacje, co też czyniono gorączkowo przez całe lato 1939 roku. Umowa brytyjsko-polska i francusko-brytyjskie gwarancje dla Polski stanowiły dla Hitlera wyzwanie.
W rzeczywistości Hitler zdecydował się na wojnę z Polską juz w marcu 1939 roku, o czym poinformował von Brauchitscha, szefa OKH24. Rozwścieczyły go brytyjskie gwarancje i liczył na zrównoważenie ich efektu przez zawarcie przymierza z Włochami w maju — teraz, jeśli Wielka Brytania i Francja opowiedzą się zbrojnie po stronie Polski, to będą musiały stawić czoło nie tylko Niemcom, lecz także Włochom w basenie Morza Śródziemnego. Angielskie gwarancje nie powstrzymały Führera przed zamiarem zmiażdżenia Polski. Jednakże, kiedy Hitler przemawiał do dowództwa Wehrmachtu i sztabowców w Obersalzbergu 21 sierpnia 1939 roku, większość jego słuchaczy ogarnęły obawy. Generałowie uważali, że Hitler zmierzał do wywarcia na Polskę psychologicznego nacisku i zmuszenia jej wypróbowaną metodą do ustępstw. Podjęto realne przygotowania do podjęcia akcji militarnej. Tyle ze rzeczywista agresja, biorąc pod uwagę deklaracje Anglii i Francji, doprowadziłaby do konfliktu na dwóch frontach.
Hitler starał się rozwiać te niepokoje. Oświadczył zebranym generałom, ze nastała pora przystąpienia do działań. Anglicy i Francuzi mają jak na razie słabsze lotnictwo i artylerię przeciwlotniczą. Pomóc Polsce mogą jedynie przez podjęcie ofensywy lądowej na zachodzie, lecz nie zdecydują się na to, pamiętając o krwawych skutkach minionej wojny światowej. Przywódcy Francji i Brytanii nie wplączą się w nowy konflikt z powodu Polski25. Słuchacze byli gotowi nawet w to uwierzyć, ale zapadła martwa cisza, kiedy Hitler oznajmił, iż uporał się ze zmorą wojny na dwa fronty - miał bowiem zamiar podpisać układ ze Związkiem Radzieckim. Ten niespodziewany zwrot wprawi świat w zdumienie i udowodni mocarstwom demokratycznym, że Niemcy nie zawahają się przed niczym.
Wielu Niemców oczekiwało mimo wszystko, że powtórzy się historia monachijska i w ostatniej chwili dojdzie do jakiegoś porozumienia. Stosunki Rzeszy z Polską były wprawdzie bardzo napięte, ale nie doszło jeszcze do ich ostatecznego zerwania. Konferencja w Obelsalzbergu, choć przeprowadzona w tajemnicy, mogła (jak niektórzy sobie wmawiali) być kolejną pokerową zagrywką Hitlera, który, jak to już wielokrotnie dotąd udowodnił, po mistrzowsku operował groźbami i pojednawczymi hasłami. Zdaniem Führera, francusko-brytyjskie posunięcia miały tylko usztywnić stanowisko Polski i były czystym blefem.
Tym razem jednak sprawy miały potoczyć się inaczej. 25 sierpnia podpisano w Londynie formalny sojusz angielsko-polski, który zdał się podważać optymistyczne przewidywania Hitlera. Mimo wszystko po paru wielce dla Hitlera charakterystycznych, podjętych w ostatniej chwili próbach zagmatwania międzynarodowej sytuacji i zamaskowania swych intencji, 31 sierpnia Wehrmacht otrzymał rozkaz przystąpienia do realizacji Fall Weiss
1 września o godzinie 4.45. rozwiały się ostatnie złudzenia, że Hitler blefuje.
Rommel został wezwany do Berlina 22 sierpnia, na dzień przed konferencją w Obersalzbergu. Powierzono mu nowe zadanie, obarczono nowymi obowiązkami. Liczył sobie wtedy czterdzieści siedem lat. Awansował (akt nominacyjny eksdatowano na 1 czerwca) do rangi generała majora. Według przydziału mobilizacyjnego objął komendę nad kwaterą polową Führera. 4 września Rommel przekroczył przedwojenną granicę niemiecko-polską. O ósmej rano tego dnia osobiście złożył raport Hitlerowi — w dzienniku wojennym widnieje lakoniczna notatka: „Raport składają Führerowi dowódca Grupy Armii „Północ”, generał pułkownik von Bock oraz komendant kwatery Führera, generał major Rommel”26. Rommel stał się członkiem generalicji. Rozpoczęła się druga wojna światowa.
CZĘŚĆ 3
1939-1940
ROZDZIAŁ 8
DOWÓDCA DYWIZJI PANCERNEJ
Chociaż Rommel uzyskał już stopień generalski, to pod swoją bezpośrednią komendą miał obecnie mniej ludzi, niż kiedy znalazł się jako porucznik w 1914 roku na froncie zachodnim czy też podczas walk w Rumunii i we włoskich Alpach. Polowa kwatera Führera mieściła się w specjalnym pociągu, wiozącym też ordynansów, urzędników itp. Pociąg ochraniała eskorta, Begleit [„towarzyszący”] batalion w sile trzystu osiemdziesięciu żołnierzy, czterech dział przeciwpancernych i dwunastu przeciwlotniczych, pod dowództwem Rommla. Oficerowie i żołnierze oddziału rekrutowali się głównie ze szkół wojskowych.
Sam pociąg składał się z kilkunastu wagonów, w tym jednego przeciwlotniczego, oraz dwóch lokomotyw. Hitler wykorzystywał pociąg jako swego rodzaju ruchomą bazę - nocowali w nim jego adiutanci i odwiedzający wodza nazistowscy dygnitarze, ale Rommel nigdy. Był to również mobilny punkt dowodzenia; drogą radiową Hitler mógł porozumiewać się ze sztabami i ministerstwami w Berlinie oraz uzyskiwać informacje od dowódców frontowych. W jednym z wagonów znajdował się obszerny przedział konferencyjny z rozłożoną na stole mapą, na której Hitler codziennie śledził postępy niemieckich wojsk w Polsce, często w towarzystwie Rommla. Każdego dnia o dziewiątej rano Führer otrzymywał raport o ogólnym położeniu na froncie w tymże właśnie przedziale i z niego kierował wojującym państwem. Razem z pociągiem przemieszczała się zmotoryzowana kolumna, pozostająca do dyspozycji wodza i czuwająca nad jego bezpieczeństwem, ponieważ na zdobytych przez niemieckie wojska terenach działały jeszcze niedobitki polskich jednostek, które zostały rozproszone bądź wyminięte przez szybkie oddziały Wehrmachtu.
Hitler niekiedy opuszczał pociąg i wyprawiał się w okolice w niewielkim konwoju, złożonym z ciężkich sześciokołowych, opancerzonych mercedesów oraz eskortującego wojskowego samochodu pancernego. Zwykle nie ingerował w przeprowadzane w Polsce operacje, za to śledził szczegóły ich przebiegu z niezwykłym zainteresowaniem; była to pierwsza kampania w historii, w której tak wielką rolę odegrały jednostki zmotoryzowane oraz kolumny czołgów. Hitler z pewnym zdumieniem zauważył, że jednostki polskie zostały rozgromione nie tyle przez Luftwaffe, ile przez śmiało dowodzone niemieckie dywizje pancerne, prące naprzód bez obaw o ubezpieczenie skrzydeł, bez prób ustalania aktualnej linii frontu, wykorzystujące zaskoczenie oraz swoją mobilność i siłę ognia. Na własne oczy miał okazję przekonać się o tym i Rommel, towarzyszący Hitlerowi w podejmowanych rekonesansach.
Kampania ta, z czego Rommel zdał sobie sprawę, stanowiła przełom w technice wojowania. Dzięki samodzielnym operacjom oddziałów pancernych wzrosło znacznie tempo działań bojowych. Pancerze wozów bojowych zapewniały żołnierzom ochronę, której brakowało kawalerzystom. Obserwatorzy na świecie, przyzwyczajeni do obrazu wojny dominującego przed dwudziestu laty - frontu zrytego liniami okopów, który starano się przełamywać po długotrwałym przygotowaniu artyleryjskim - byli zaskoczeni przebiegiem walk w Polsce. Sam Rommel zawsze pozostawał zwolennikiem koncentracji sił i zaskakującego uderzenia. Wierzył w przewagę ataku nad obroną, skuteczność wdzierania się na skrzydła i tyły nieprzyjaciela, nawet za cenę podjęcia znacznego ryzyka. Uważał (jako porucznik czuł to instynktownie), że najważniejsze cechy walki to tempo i śmiałość. W Polsce przekonał się o żywotności i aktualności swoich poglądów; co więcej, Wehrmacht zastosował je na skalę strategiczną.
W Polsce jeszcze coś wywarło na Rommlu duże wrażenie. Zauważył, że Hitler z zafascynowaniem śledzi przebieg operacji i potrafi zapamiętać mnóstwo szczegółowych danych. Ponadto Hitler imponował mu odwagą. Ze swoją nieliczną eskortą Führer zapędzał się czasami bardzo daleko: odwiedzał różne odcinki frontu, nie obawiając się polskich snajperów. Zdarzało się, iż wchodził w obszar znajdujący się w zasięgu polskiej artylerii. Nie troszczył się zbytnio o własne bezpieczeństwo i, jak napisał Rommel do żony, wręcz sprawiał wrażenie, że podobało mu się, kiedy do niego strzelali. Podczas pierwszej wojny światowej Hitler został dwa razy odznaczony za odwagę Krzyżem Żelaznym II i I klasy - w istocie nie należał do tchórzy. Przebieg swojej służby w armii kajzera wspominał z dumą i nostalgią. Powiadał, że doświadczenia frontowe miały decydujący wpływ na jego życie i na kształtowanie charakteru. Uważał - a wiara ta czasami powodowała niebezpieczne złudzenia - że pojmuje lepiej od generałów odczucia i wysiłki prostego, szeregowego żołnierza. 1 września 1939 roku Hitler wyraził się, iż jest nikim więcej, tylko pierwszym żołnierzem Rzeszy. Zabrzmiało to patetycznie, bombastycznie wręcz. Rommel po czasie przekonał się, że w rzeczywistości cierpienia żołnierzy są Hitlerowi zupełnie obojętne.
Hitler zawsze lubił wspominać poprzednią wojnę, nie wyłączając strasznych przeżyć, jakich doświadczył podczas pierwszej bitwy pod Ypres, tzw. Kindermord, w roku 19141. Być może ze wspomnieniami tymi wiązał się fakt nazwania przez Führera swego pociągu „Amerika” (tak bowiem nazywała się niewielka osada w pobliżu Gheluvelt, na południowy wschód od Ypres). Tak czy owak, Hitler lubował się w kryptonimach - przypomnijmy, że przygotowywaną w 1941 roku inwazję na Rosję ochrzcił mianem „Barbarossa”, czyli przydomkiem znanego z udziału w krucjatach cesarza Fryderyka. Właśnie nie opodal wsi Amerika, w 1914 roku, kapral Adolf Hitler, pełniąc niebezpieczną funkcję podoficera łącznikowego w Bawarskim Pułku Piechoty, odznaczony został po raz pierwszy Krzyżem Żelaznym. Niewykluczone, że nazwa2 zapadła w pamięci Hitlera i dwadzieścia lat później postanowił swemu ruchomemu stanowisku dowodzenia, już jako naczelny wódz niemieckiej armii, nadać nazwę osady w Belgii, miejsca krwawej łaźni z roku 1914.
Teraz Rommel widywał Führera codziennie, towarzysząc mu niemal wszędzie i uczestnicząc w porannych naradach (podczas których nawet okazjonalnie zabierał głos i wyrażał swoje opinie). Jego podziw dla wodza rósł.
Hitler całkowicie panował nad przebiegiem kampanii w Polsce. Zachowywał przy tym mocne nerwy; Niemcy obawiali się we wrześniu 1939 roku kontrakcji Brytyjczyków i Francuzów, uderzenia na fortyfikacje na zachodzie, bronione przez względnie słabsze siły Wehrmachtu. Hitler uspokajał jednak sztabowców. Twierdził, że nic takiego się nie zdarzy. Mimo to ci długo nie mogli wyzbyć się obaw. Armia francuska liczyła już ponad dziewięćdziesiąt dywizji, wzmocnionych pokaźną liczbą czołgów, podczas gdy Niemcy, rzucili przeciw Polsce czterdzieści trzy dywizje, w tym sześć pancernych oraz cztery lekkie. Zachodniej granicy Rzeszy broniło około dwudziestu liniowych dywizji, bez wsparcia broni pancernej. Do tego dodać należy trzydzieści pięć zaimprowizowanych i wielkich jednostek drugiego rzutu, lecz siły niemieckie i tak poważnie ustępowały liczebności wojsk francuskich, które miały zostać jeszcze wzmocnione przez Brytyjczyków.
Anglia i Francja wypowiedziały wojnę, ale, zgodnie z przypuszczeniami Hitlera, nie miały zamiaru „umierać za Polskę”. Francuski gen. Gamelin, naczelny dowódca sił sprzymierzonych, obiecał wcześniej Polakom podjęcie ofensywy większością jednostek armii francuskiej po piętnastym dniu wojny, jednak Hitler był przekonany, że do tego nie dojdzie i nie pomylił się. Zdaniem Führera, kampania polska to wojna o charakterze lokalnym. Zachodni sojusznicy Warszawy zdobędą się na pogróżki, ale na nic więcej. Niemiecki sztab generalny trwał w nerwowym napięciu, lecz Hitler nie tracił spokoju. Stwierdził on nawet, że kiedy Polacy skapitulują, zachodni alianci znowu zaczną szukać dróg do porozumienia. Rommel, ledwie cztery dni po rozpoczęciu kampanii w Polsce, napisał do domu, iż, jego zdaniem, wojna nie potrwa długo.
Istotnie, niemieckie armie czyniły zaskakująco szybkie postępy w Polsce. Pociąg „Amerika” przemierzał zdobyte tereny, czasem zatrzymując się na parę dni na jakiejś bocznicy, kiedy Hitler wyprawiał się z nieliczną eskortą bliżej frontu, co natychmiast odnotowywano w dzienniku wojennym. Czasami przesiadał się, w towarzystwie Rommla, do lekkiego samolotu łącznikowego. 6 września znalazł się w Grudziądzu, mieście leżącym u podstawy „korytarza pomorskiego”, około stu kilometrów na południe od Gdańska. Cztery dni później, 10 września, trafił do Kielc. 17 września, na podstawie tajnego układu z Niemcami, wojska radzieckie przekroczyły wschodnią granicę Polski.
19 września Hitler, znów z Rommlem, przybył do Gdańska, gdzie wygłosił przemówienie radiowe z okazji powrotu tego miasta do Rzeszy. 26 września Rommel odleciał do Berlina, by dopilnować przygotowań czynionych w Kancelarii Rzeszy na powrót wodza. O piątej po południu tego samego dnia miał powitać Führera na Dworcu Szczecińskim w stolicy. 28 września batalion Rommla podczas parady zaprezentował przed Hitlerem zdobyczne sztandary3. Niemcy zawsze lubowali się w świętowaniu zwycięstw. Kampania polska dobiegła końca. W ciągu całego września atakującym wojskom niemieckim sprzyjała piękna pogoda.
Warszawa kapitulowała 27 września, a Rommel poleciał wczesnym rankiem 5 października do zdobytej stolicy na dwuipółgodzinną niemiecką defiladę zwycięstwa. Zastał miasto zniszczone i brudne. Warszawa wywarła na nim przygnębiające wrażenie. O jedenastej przed południem powitał na warszawskim lotnisku, razem z grupą dowódców wojskowych: von Brauchitschem, Milchem, von Rundstedtem, Blaskowitzem i von Cochenhausenem - przybyłego Hitlera4. Defilada rozpoczęła się w południe. Wojna w Polsce trwała zaledwie kilka tygodni.
Rommel odbył tę kampanię jako swego rodzaju uprzywilejowany obserwator. Po raz pierwszy miał okazję zobaczyć, jak kieruje się z centrum dowodzenia całymi siłami zbrojnymi kraju. Pozostając u boku Hitlera, mógł na bieżąco śledzić postępy niemieckich armii niby figur na wielkiej szachownicy, jaką stanowiła mapa Polski. Pytany o zdanie, udzielał sztabowcom rad. Kampania w Polsce okazała się triumfalnym pochodem Wehrmachtu.
Rozstrzygnięcie padło, nim radziecka inwazja przypieczętowała los nieszczęsnej Polski. Zanim doszło do wybuchu wojny, Polacy rozproszyli siły, chcąc za pomocą swoich armii (wyposażonych z reguły w przestarzałe, jeśli porównać z niemieckimi, uzbrojenie) utrzymać większość terytorium państwa i dopiero pod naporem nieprzyjaciela wycofywać się stopniowo na główne linie obronne. Granica Polski z Rzeszą była bardzo długa; groziło uderzenie z trzech stron: z zachodu, ze Słowacji na południu oraz z Prus Wschodnich na północy. Położenie geograficzne wyjątkowo nie sprzyjało prowadzeniu obrony i miało jeszcze większe znaczenie niż dysproporcja pomiędzy siłami obu walczących państw. Niemcy natychmiast przechwycili inicjatywę i mogli wybierać dogodne punkty do ataku. W takiej sytuacji - o czym Rommel dobrze wiedział - strona, która chce obronić wszystko, nie broni niczego. Jedyną nadzieję dla Polski stanowić mogła ofensywa zachodnich sojuszników; była to jednak nadzieja bardzo krucha. Zamysł strategiczny polegał na opóźnianiu marszu wojsk niemieckich i uniknięciu okrążenia na zachód od Wisły.
Polscy sztabowcy zakładali (bardzo optymistycznie), ze ich dywizje zdołają utrzymać zasadnicze pozycje przez osiem tygodni bez realnej pomocy militarnej z zachodu. Dysponowali jednak niewystarczającymi do tego siłami. Można było od razu zdecydować się na znaczne skrócenie frontu i oparcie linii obronnych na przykład na wielkich rzekach w głębi kraju, gromadząc odwody we wschodnich regionach. Idea obrony granic z góry nie miała szans na powodzenie.
Niemcy natychmiast dostrzegli słabość polskiego ugrupowania defensywnego. Rozumieli, że Francuzi i Anglicy nie ruszą od razu do natarcia, aby odciążyć polski front. Ponadto Hitler otrzymał obietnicę od władz sowieckich, ze Armia Czerwona w swoim czasie podejmie ofensywę przeciw Polsce. Sytuacja Polaków była beznadziejna i w obliczu niemiecko-radzieckiego porozumienia żaden plan nie mógł się powieść. Radziecko-niemiecki układ z sierpnia zawierał tajne klauzule, dotyczące w praktyce dokonania czwartego rozbioru państwa polskiego przez agresywnych sąsiadów. Niezależna Polska była w zasadzie bezbronna; jedynym wyjściem jawił się sojusz bądź z Rzeszą, bądź ze Związkiem Radzieckim. Wobec Niemiec społeczeństwo polskie tradycyjnie było nastawione wrogo, natomiast alians z Rosjanami, co pojmowali dobrze politycy w Warszawie, doprowadziłby do rychłego podporządkowania kraju bolszewickiemu mocarstwu i przyniósłby skutki równie fatalne, jak klęska poniesiona w polu.
Rozpad Polski oznaczał dla większości Niemców, choć z perspektywy może się to zdać dziwne, swoisty akt sprawiedliwości dziejowej. Polska od roku 1918 zagrażała niemieckim obszarom wschodnim i pozostawała sojuszniczką Francji, gotowa skorzystać z osłabienia Rzeszy w celu dokonania agresji5.
Ugrupowanie wojsk polskich tuż przy granicy stanowiło dla przeciętnego Niemca osobliwy dowód na to, że dwadzieścia lat wcześniej Polakom niesłusznie przyznano część niemieckich ziem, których teraz - w 1939 roku - chcieli zawzięcie bronić, a nawet, być może, dokonać ataku na Dolny Śląsk czy Prusy Wschodnie. Polacy oczekiwali, że Trzecia Rzesza rzuci gros swych sił na Francję, a wtedy sami gotowi byli do akcji zaczepnych. Wątpliwe, żeby w rzeczywistości polscy wojskowi mieli plany agresywnych działań, jakie przypisywali im Niemcy. W ciągu miesiąca polskie siły zbrojne zostały całkowicie unicestwione.
Przede wszystkim jednak kampania wrześniowa udowodniła, że nowa niemiecka armia jest bardzo sprawną machiną, co z kolei wpłynęło na podniesienie morale Wehrmachtu. Nie zawiodło dowodzenie na żadnym szczeblu. Doskonale uzbrojony i wyposażony żołnierz niemiecki pokazał, jak sprawny jest na polu bitewnym; potrafił wykazać się energią, zdyscyplinowaniem i pewnością siebie. Potężna armia mogła rozwinąć się z nielicznej Reichswehry w ciągu zaledwie pięciu lat dzięki wyborowej kadrze dowódczej. Czynnikami sukcesu były też taktyczna dalekowzroczność i śmiały, nowoczesny sposób prowadzenia operacji bojowych. Wojna z Polską stanowiła pierwszy Blitzkrieg - kampanię błyskawiczną. Idee von Seeckta triumfowały.
Należy postawić pytanie, czy w opisywanym okresie Rommel mógł przypuszczać, jaki los spotka miliony Polaków. Polska uległa rozbiorowi - przy milczącej aprobacie Europy. Zachodnie rejony zostały przyłączone do Rzeszy. Wschodnie zagarnął Związek Radziecki. Zaczęły się masowe egzekucje i deportacje „wrogich elementów”, przeprowadzane w straszliwych warunkach. Obszar Polski centralnej stał się Generalnym Gubernatorstwem, a w rzeczywistości administrowaną przez Niemców kolonią (chociaż w listopadzie Niemcy formalnie zadeklarowali planowane odtworzenie „niepodległej Polski”), nad którą faktyczną kontrolę sprawowało SS.
Przygotowania do działań, podjętych potem na okupowanych terytoriach, rozpoczęto jeszcze przed wybuchem wojny. Do każdej z pięciu niemieckich armii, które uderzyły na Polskę, przydzielono Einsatzgruppen SS, a do każdego z korpusów - Einsatzkommando. Oddziały te zwalczały dywersję i przejmowały polityczną kontrolę nad zajętymi terenami. Odpowiadały wyłącznie przed reichsführerem SS, Heinrichem Himmlerem. Niemniej jednak esesmani kierujący oddziałami towarzyszącymi wojsku musieli stykać się z dowódcami frontowymi. Wiele można dowiedzieć się z zapisków, poczynionych w lipcu 1940 roku przez szefa SD, Reinharda Heydricha, odnoszących się też do Polski. Heydrich zauważył, że o ile współpraca z wojskiem układała się na ogół poprawnie, o tyle starsi rangą oficerowie odnosili się całkiem inaczej wobec prześladowań wymierzonych we „wrogów państwa”. Doprowadziło to do tarć pomiędzy SS a dowództwem Wehrmachtu (OKW).
Heydrich podkreślił, że nie sposób było rozwiązać wspomnianych konfliktów drogą konsultacji, ponieważ dyrektywy dla SS szły bardzo daleko, zakładając między innymi likwidację „licznych polskich kadr przywódczych”. Dodał, iż rozkazów tych nie wolno było ujawniać dowódcom i sztabowcom Wehrmachtu. W konsekwencji działania tajnej policji i SS odebrane zostały jako brutalne oraz bezprawne, podczas gdy w rzeczywistości odpowiadały one w pełni wydanym zarządzeniom6.
Oficerowie Wehrmachtu otrzymali polecenie niewtrącania się w akcje podejmowane przez SS; szybko okazało się, że SS otrzymało rozkazy organizowania masowych mordów, których skala znacznie wykraczała poza działalność antypartyzancką. W istocie przemoc Niemców wobec Polaków właśnie roznieciła ruch partyzancki. Okupacja Polski miała wyjątkowo brutalny charakter. Dokonywano na przykład publicznych egzekucji Żydów - z definicji „wrogów państwa” - na podstawie ustnych rozkazów, wydanych przez dowódców poszczególnych Einsatzkommandos. Generalna Gubernia stała się folwarkiem SS, a proces unicestwiania pokonanego narodu rozpoczął się od razu po kampanii wrześniowej.
Jest wysoce nieprawdopodobne, by Rommel, który opuścił Polskę na dobre zaraz po defiladzie zwycięstwa w Warszawie, wiedział coś o tych planach. Władze bezpieczeństwa utrzymywały swe zamiary w tajemnicy, nie dyskutowano ich na naradach z udziałem wojskowych. SS szafowało eufemizmami w rodzaju: „działalność antypartyzancką”, „operacje antyterrorystyczne” itd. Wiedziano powszechnie (i powszechnie akceptowano), że Polacy mają zostać potraktowani surowo. Rommel i jemu podobni tolerowali wręcz organizowanie łapanek i kierowanie zdolnych do pracy mężczyzn do ciężkich robót pod nadzorem niemieckim. Rommel, jako człowiek twardy z natury, nie uważał tego za rażącą niesprawiedliwość. Traktował „problem polski” jako rozwiązany dzięki militarnej potędze Wehrmachtu.
Sam Wehrmacht miał postępować z ruchem partyzanckim w sposób bezwzględny. Płk Wagner, już podówczas podzielający antyhitlerowskie nastawienie Becka i paru innych oficerów sztabu generalnego, napisał drugiego dnia wojny na temat walk partyzanckich, jakie rozgorzały w Polsce: „Osobiście wydałem surowe zarządzenia... Tak należy postępować na okupowanych terytoriach”7. Drakońskie wyroki podczas działań wojennych nie są niczym szczególnym i zwykle wydawane są za podobne przestępstwa częściej niż w czasach pokojowych.
Jednakże surowość Rommla wobec pokonanego przeciwnika, częsta wśród żołnierzy we wszystkich armiach, szła w parze z poczuciem sprawiedliwości. Oficerom Wehrmachtu nie były obce rycerskie odruchy i właśnie to kontrastowało szczególnie z represjami i masowymi egzekucjami dokonywanymi przez SS. Znacznie później Rommel dowiedział się o sprawach, które większości Niemcom początkowo przesłoniła radość ze zwycięstwa na wschodzie. Jego przyjaciel, gen. Blaskowitz, dowodzący w kampanii wrześniowej 8. Armią, zapytał go już w latach czterdziestych, dlaczego on, gen. płk Blaskowitz, nie awansował jeszcze do stopnia feldmarszałka. I natychmiast sam udzielił sobie odpowiedzi: ponieważ naraził się nazistom, buntując się przeciwko brutalności SS w Polsce8. Istotnie, Blaskowitz napisał raport potępiający w surowych słowach działalność SS, zaznaczając, iż ma ona ujemny wpływ na obserwujących przemoc esesmanów i szeregowych żołnierzy Wehrmachtu. Hitler po zapoznaniu się z treścią raportu Blaskowitza wypowiedział się z pogardą o generalicji. „Nie prowadzi się wojny - stwierdził - metodami stosowanymi przez Armię Zbawienia!”9
Pod koniec kampanii polskiej Rommel dostał kilka dni urlopu. Jak już wspomniano, 5 października stał na trybunie u boku Hitlera, odbierającego w Warszawie paradę wojsk niemieckich. W tym okresie Rommel jadał nawet obiady przy jednym stole z Führerem i jego świtą. Kwatera Führera zawsze przypominała rodzaj dworu, na którym dworzanie zawzięcie intrygowali jedni przeciwko drugim. Rommel prędko zorientował się, że zaufanie, jakim darzył go Hitler, wzbudza zawiść wielu z otoczenia wodza.
Sam Rommel nadal żywił ogromny podziw dla Hitlera. Czuł wdzięczność za to, co w jego mniemaniu Hitler zrobił dla Niemiec. Cieszył się, że naród niemiecki tak szybko odzyskał dawnego ducha. Imponowała mu zręczność, z jaką Führer wywodził w pole zawodowych dyplomatów i doprowadził do powrotu do Rzeszy utraconych po 1918 roku ziem. Na razie nie zwracał większej uwagi na ciemne strony nazistowskich rządów, które, jak mu się wydawało, powstają bez wiedzy wodza. Hitler był w stosunku do Rommla bezpośredni i przyjazny. Rozmawiał z nim często w trakcie kampanii wrześniowej; pewnego razu odbyli nawet dwugodzinną pogawędkę na tematy czysto wojskowe.
Rommel nabrał przekonania natomiast, że nie przepada za nim płk Schmundt, jeden z adiutantów Hitlera (w przyszłości Schmundt i Rommel zostali dobrymi przyjaciółmi), wobec zaufania jednak, jakim obdarzał go sam Führer, nie przejmował się tym zupełnie.
Rommel z optymizmem spoglądał w przyszłość. W listopadzie skończył czterdzieści osiem lat. Zwrócił na siebie uwagę naczelnego wodza, czyli Hitlera. Ponownie dane mu było uczestniczyć w wojnie, choć tym razem w roli bezpośredniego świadka. Uświadomił sobie, iż jego kwalifikacje oraz doświadczenia z lat 1914-1918 mogły się przydać także w trakcie nowej wojny. Formalnie nadal był jeszcze wykładowcą w akademii wojskowej, ale oznajmił żonie, iż prawdopodobnie wkrótce otrzyma nowe zadanie. Na razie, po zakończeniu wojny w Polsce, Rommel pozostawał w Berlinie, spodziewając się jednak, że „Amerika” wyruszy wkrótce ze stolicy Rzeszy, śledząc z bliska przebieg kolejnej kampanii.
Zapytany o to, jaki przydział chciałby otrzymać, Rommel odparł otwarcie, iż ma nadzieję objąć komendę którejś z dywizji pancernych. Naczelne dowództwo Wehrmachtu zgłosiło obiekcje. Cóż Rommel, oficer piechoty, może wiedzieć o czołgach? - pytano. Sam Rommel nie miał wątpliwości. Rozumiał dobrze, że dowodzenie wielkimi jednostkami pancernymi nie wymaga szczegółowej znajomości sprzętu (poza tym, jeśli było trzeba, Rommel przyswajał techniczne informacje z wielką łatwością). Przede wszystkim liczyło się zrozumienie zasad sztuki wojennej - w gruncie rzeczy niezmiennych od wieków. Rommel uważał, że zasady te zna dogłębnie. Powiada się, że Hitler osobiście doprowadził do tego, iż Rommel dostał wymarzone stanowisko - co brzmi dość prawdopodobnie i o czym zresztą był przekonany ten ostatni10. W lutym 1940 roku Rommel został mianowany dowódcą 7. Dywizji Pancernej. Wraz z tym przydziałem dostał w prezencie od Hitlera podpisany egzemplarz Mein Kampf.
Kiedy stało się dla Hitlera jasne, że zachodni alianci nie mają zamiaru pogodzić się z niemieckim zaborem Polski i zawrzeć pokoju, zdecydował się sam na kolejny ruch. Pod jednym względem Hitler się pomylił. Zawsze zdawało mu się, że w obliczu niemieckiej potęgi i zdecydowania Anglicy ulegną i zaczną szukać porozumienia. Rzeczywista postawa Brytyjczyków zdumiała go i rozczarowała. Uznał angielskie sprzeciwy wobec jego europejskich ambicji, wobec podboju Polski między innymi, za zupełnie niezrozumiałe. Przecież, według niego, nie godził bezpośrednio w brytyjskie interesy. W latach poprzedzających wybuch wojny Hitler postrzegał Wielką Brytanię, nie bez dozy zawiści, jako mocarstwo obywające się bez potężnych sił zbrojnych. Neville Chamberlain w niczym nie przypominał jego samego, bezwzględnego władcy wielkiego imperium. Tak czy owak, niemal do końca swego burzliwego życia, Hitler żywił się złudzeniami, iż istnieje możliwość doprowadzenia do sojuszu brytyjsko-niemieckiego.
Jednakże jesienią 1939 roku przekonał się, iż przyjdzie mu stawić czoło nieprzejednanej wrogości Anglików. Fakt ten irytował go i zdumiewał zarazem. Publicznie twierdził, że Brytania ma wspólne interesy z Niemcami - oba kraje winny przeciwstawiać się Stanom Zjednoczonym i Związkowi Radzieckiemu, które starały się „zdominować” narody Europy11. Wypowiedzenie wojny przez Brytyjczyków 3 września wprost rozwścieczyło Führera; sądził, iż wbrew angielskim ostrzeżeniom do tego nie dojdzie. Wehrmacht uporał się z Polską w ciągu miesiąca, co jednak nie skłoniło zachodnich demokracji do zmiany stanowiska. Nie udało się też rozbić sojuszu francusko-angielskiego, choć pozornie oba państwa miały sprzeczne cele strategiczne - Francja chciała zniwelować niemiecką przewagę na kontynencie, natomiast Wielkiej Brytanii zależało na utrzymaniu posiadłości zamorskich oraz panowaniu na oceanach. Zachodni alianci przewyższali razem Trzecią Rzeszę; mieli więcej dywizji i czołgów, porównanie sił morskich wypadało dla Niemców jeszcze niekorzystniej. I Francja, i Anglia rządziły kolonialnymi terytoriami w różnych częściach globu. Hitler, po okresie wahania, doszedł ostatecznie do przekonania, że należy zdruzgotać Brytyjczyków oraz Francuzów, zadając decydujący cios, bez zwracania uwagi na liczebną przewagę przeciwnika. Trzeba było uderzyć na zachód i w ten sposób zapewnić Rzeszy bezpieczeństwo od strony Atlantyku. Zamiar Hitlera wydawał się sensowny i logiczny. Niemcy potrzebowały przestrzeni, a na razie zdobyć ją mogły na zachodzie. Hitler zresztą od dwudziestu lat marzył o odwecie za rok 1918.
Atak na zachód wydawał się jednakże niemieckiemu sztabowi generalnemu przedsięwzięciem przerastającym siły Wehrmachtu. Grupa oficerów związanych z naczelnym dowództwem nadal sądziła, że można odsunąć od władzy nazistów, przerwać ryzykowną grę prowadzoną przez Hitlera i w ten sposób uratować Niemcy od niechybnej katastrofy. Ludzie ci wierzyli, że jeśli generalicja nie zgodzi się na pokierowanie ofensywą na zachodzie, uda się dokonać zamachu stanu. W tej grupie - późniejszych spiskowców, usiłujących pozbawić Hitlera władzy i życia - znaleźli się tacy antynaziści, jak gen. Hans Oster z Abwehry, czyli niemieckiego wywiadu wojskowego, prawnicy Fabian von Schlabrendorff oraz Hans von Dohnanyi i inni. Potrafili oni, wbrew powszechnej euforii wywołanej sukcesami Führera, dostrzec mroczne strony systemu narodowosocjalistycznego i pojąć realia międzynarodowego położenia Rzeszy. Niestety, stanowili oni zdecydowaną mniejszość. Większość wojskowych gotowa była wypełniać rozkazy niemieckiego kierownictwa. Kiedy Rommel objął w lutym 1940 roku dowództwo 7. Dywizji Pancernej, plany ofensywy na zachód były już na ukończeniu.
Hitler chciał uderzyć jeszcze zeszłej jesieni, po kampanii w Polsce i z wyraźną niechęcią przyjął sugestie sztabowców, że pogoda na progu zimy nie sprzyjałaby atakującym. Deszcz i błoto w poważnym stopniu zahamowałyby tempo posuwania się oddziałów pancernych i motorowych, krótsze dni osłabiłyby też skuteczność samolotów Luftwaffe. Wojna z Polską, chociaż armia polska uzbrojona była znacznie słabiej niż francuska, udowodniła potęgę pancernych zagonów, z którymi ściśle współdziałały siejące postrach wśród obrońców bombowce nurkujące. Tyle że przez cały wrzesień 1939 roku panowała doskonała pogoda. Niemieccy sztabowcy obawiali się powtórzenia sytuacji z lat 1915-1918, kiedy to wojska utknęły na szerokim froncie, wplątawszy się w sidła wojny pozycyjnej. Podobny rozwój wypadków w roku 1939 lub 1940 oznaczałby dla Niemiec katastrofę. Trzecia Rzesza musiała odnieść błyskawiczne zwycięstwo. Prowadzenie bojów na wyczerpanie nie wchodziło w grę.
Führer odniósł się nieprzychylnie do planu operacji, opatrzonej kryptonimem Fall Gelb [plan żółty], przedłożonego mu przez sztab generalny. Zwycięstwo nad Polską upewniło go w mniemaniu, że sam zna się lepiej na strategii i taktyce od wojskowych z OKH. Swą „decyzję” o podjęciu jesiennej (w roku 1939) ofensywy na zachodzie - oraz pogwałceniu neutralności Holandii, Belgii i Luksemburga-zakomunikował, bez wcześniejszych konsultacji z dowództwem Wehrmachtu (OKW), w dyrektywie wydanej 9 października. Fakt, iż jej realizacja została odłożona do przyszłej wiosny, nie mógł przyćmić jednego: Hitler przejął całkowicie dowodzenie siłami zbrojnymi i posługiwał się jedynie ludźmi OKW, wysłuchując z rzadka ich rad i opinii. Zastrzegł sobie nawet prawo rozstrzygania bardzo szczegółowych kwestii militarnych. Hitler (co w przyszłości miało zaważyć na losach Rzeszy, armii niemieckiej oraz samego Erwina Rommla) zamierzał nie tylko rządzić, lecz także dowodzić samodzielnie.
Hitler, którego Erich von Manstein podówczas określił jako człowieka „całkowicie pozbawionego skrupułów, niezwykle inteligentnego i obdarzonego bardzo silną wolą”12, uznał przedstawiony mu plan operacji za nie dość śmiały i agresywny. Do pewnego stopnia zdawał sobie sprawę z tego, że sztab generalny nie składa się z ludzi oddanych całym sercem sprawie narodowego socjalizmu. Uważał tychże za rozumujących starymi kategoriami i schematami oraz pozbawionych wyobraźni. Swoim adiutantom powiedział pewnego razu, że chciałby oczyścić siedzibę naczelnego dowództwa przy Bendlerstrasse w Berlinie z defetystycznych reakcjonistów i zastąpić ich młodymi optymistami13. W lutym 1940 roku, w miesiącu, kiedy Rommel otrzymał wymarzony przydział, Hitler z zainteresowaniem wysłuchał relacji z wizyty, jaką jego adiutant, Schmundt, złożył w kwaterze sztabu Grupy Armii „A” w Koblencji. Schmundt rozmawiał tam z szefem sztabu Grupy Armii „A”, von Mansteinem, na temat zbliżającej się operacji. Dwa tygodnie później Führer, z pominięciem protokolarnych zwyczajów, osobiście wezwał Mansteina. Konsekwencją tego spotkania była radykalna zmiana planu ataku na zachodzie.
Poprzednia koncepcja nie zrodziła się w zasadzie w umysłach generałów ze sztabu głównego (ci na froncie zachodnim woleli trzymać się strategii defensywnej). Zręby jej naszkicował sam Hitler na podstawie planów von Schlieffena, wprowadzonych w życie w roku 1914: Niemcy, przebijając się przez Belgię i Holandię, uderzyć mieli na lewe skrzydło ugrupowania aliantów. Sztab generalny, licząc najwyraźniej, że zła pogoda doprowadzi do przesunięcia terminu ataku i wreszcie do jego odwołania, nie wniósł do planu istotnych poprawek. Niektórzy generałowie uważali, że Niemcy powinni wyczekać, aż inicjatywę podejmą alianci, i dopiero wówczas przystąpić do kontruderzenia; w takim wypadku na aliantów spadłoby odium z powodu pogwałcenia belgijskiej neutralności i, w praktyce, dokonania agresji. Pomysł, chociaż sensowny, był też raczej nierealny. Dla wszystkich było jasne, że Gamelin nie ma najmniejszego zamiaru szturmowania niemieckich rubieży na zachodzie przed rokiem 1941.
Sztabowcy pracowali nad Fall Gelb bez zbytniego zapału. Hitler zaś wściekał się przez zimę na podwładnych, którzy nie służyli mu z całym oddaniem i nie podzielali jego entuzjazmu. Jednakże rozmowa z Mansteinem natchnęła go nową ideą.
Kolejna koncepcja ataku zdecydowanie różniła się od poprzedniej. Wedle oryginalnej wersji Fall Gelb Niemcy mieli unicestwić możliwie najwięcej dywizji francuskich i alianckich oraz zdobyć terytoria w Holandii, Belgii i północnej Francji, by zabezpieczyć swe zaplecze strategiczne, Zagłębie Ruhry, i stworzyć bazę do dokonania skutecznego ataku lotniczego i morskiego na Anglię. Teraz cel stanowiło „doprowadzenia do rozstrzygnięć na lądzie”. Von Manstein, popierany bezwarunkowo przez swego zwierzchnika, von Rundstedta, już od października starał się doprowadzić do zmiany założeń przyjętego pierwotnie planu. Manstein, znakomity strateg, uważał ów pierwotny koncept za całkowicie błędny i wiodący ku rozproszeniu ofensywnej siły armii niemieckiej. Uważał za możliwe pokonanie aliantów w jednej krótkiej kampanii. Führer przychylił się do tego pomysłu.
Nie chodziło już o zdobycze terytorialne, lecz o odniesienie całkowitego zwycięstwa. Idea kopiująca w zasadzie plan von Schlieffena została zarzucona. Główne siły niemieckie (zgrupowane w Grupie Armii „A” Rundstedta) miały uderzyć przez Ardeny w centralny, lecz względnie słaby punkt alianckiego ugrupowania. Manstein słusznie wywnioskował, że gdy tylko rozpocznie się niemiecka ofensywa, Francuzi i Anglicy wkroczą do Belgii, by skrócić front. Tam właśnie powstrzymać je powinny dywizje piechoty z Grupy Armii ,,B” gen. von Boćka. Tymczasem Rundstedt, dysponując większością jednostek pancernych, przełamałby pozycje alianckie na północny zachód od Linii Maginota. Doprowadziłoby to do oskrzydlenia silnego lewego skrzydła aliantów. Po dokonaniu wyłomu Niemcy planowali energiczny marsz w kierunku zachodnim. Ten manewr powinien doprowadzić do zamknięcia w kotle na północy większości doborowych jednostek francuskich oraz całego brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego i do praktycznego rozdzielenia pozycji sprzymierzonych na dwie części. Następnie Niemcy mieli skierować się ku centralnej Francji, rozbijając resztki francuskich wojsk na południe od Sommy.
Hitler zaakceptował powyższy projekt, co potwierdził formalnie rozkazem operacyjnym, wydanym 20 lutego. Powodzenie ofensywy w zasadniczej mierze zależało od siedmiu dywizji pancernych, skupionych w Grupie Armii „A”.
Owych siedem dywizji pancernych (z dziesięciu dywizji, jakimi wówczas dysponowali Niemcy), stanowiło kułak, przed którym postawiono zadanie skruszenia sił alianckich. Jak już wspomniano, Niemcy znacznie ustępowali Francuzom pod względem ogólnej liczby czołgów. Francuskie czołgi nie były gorsze od niemieckich pod względem parametrów technicznych. O wyniku starcia miały zadecydować umiejętności i energia dowódców oraz odwaga i wytrzymałość żołnierzy. Teren, który przypadł do pokonania pancernym oddziałom Grupy Armii „A”, był trudny - górzysty, porośnięty lasami, z naturalną przeszkodą, jaką stanowiła rzeka Moza. Za Ardenami jednak rozciągała się otwarta równina, przez którą przepływały Sambra, Aisne oraz Somma. A stamtąd było już dosyć blisko do kanału La Manche.
Niemcy planowali więc operację manewrową na wielką skalę. Erwinowi Rommlowi przyszło po ponad dwudziestu latach ponownie wykazać się swym talentem dowódczym.
Rommel objął dowództwo 15 lutego 1940 roku, kiedy plan strategiczny Wehrmachtu został już radykalnie zmieniony. Za zmianą tą z pewnością sam by optował, gdyby brał udział w naradach na najwyższym szczeblu dowódczym.
Rommel chciał przede wszystkim poznać swoją dywizję wraz z przydzielonym jej sprzętem, zwłaszcza czołgami. 7. Dywizja Pancerna miała w swoim składzie pułk czołgów (25.), zestawiony z trzech batalionów (liczących łącznie dwieście osiemnaście czołgów) oraz batalionu rozpoznawczego (wyposażonego w samochody pancerne); ponadto miała dwa pułki piechoty zmotoryzowanej, każdy po trzy bataliony, oraz batalion motocyklowy i batalion saperów. Dodać do tego należy artylerię dywizyjną (dziewięć baterii, trzydzieści sześć dział) i batalion przeciwpancerny mający na stanie siedemdziesiąt pięć działek. Jednostka przeorganizowana została z „lekkiej” (to jest zmotoryzowanej) dywizji i uzupełniona oddziałami pancernymi w ciągu zimy 1939-40. Sprzęt nie był jednolity. Ponad połowę czołgów stanowiły pojazdy konstrukcji i produkcji czeskiej, względnie słabo opancerzone. Reszta to dobre niemieckie czołgi średnie typu Panzer III oraz IV. Batalion rozpoznawczy posiadał nowe, trzyosiowe samochody pancerne uzbrojone w trzydziestoośmiomilimetrowe działka i był oddziałem zdolnym do prowadzenia samodzielnych działań zaczepnych.
Siły pancerne Niemiec najwięcej zawdzięczały chyba Heinzowi Guderianowi, dowodzącemu w 1940 roku korpusem wchodzącym w skład Grupy Armii „A”. Guderian od lat wskazywał na potencjalną potęgę wojsk pancernych, lecz jak to często bywa, nie przez wszystkich we własnym kraju był chętnie słuchany. W okresie przedwojennym wielu generałów nie wierzyło w możliwości czołgów. Guderian musiał przekonywać sztabowców, że szybkimi jednostkami pancernymi można dowodzić podczas bitwy, jeśli zapewni się odpowiednią łączność. Szczególnie podkreślał zalety łączności radiowej. Uważał również, że oddziałem pancernym, który zdołał wedrzeć się w szyki nieprzyjaciela, należy dowodzić ,,z siodła” - a więc dowódca winien znajdować się wśród żołnierzy. Kładł też nacisk na tempo akcji ofensywnych twierdząc, że silnik jest równie wielką zaletą czołgu, jak jego uzbrojenie. Tak więc pod wieloma względami jego poglądy przypominały te, którym hołdował i Rommel.
Jednakże Guderian od 1934 roku, kiedy w Niemczech zaczęto organizować broń pancerną (Guderian został szefem sztabu Dowództwa Wojsk Zmotoryzowanych), musiał często sam stawić czoło konserwatywnie myślącym oficerom. Kampania w Polsce okazała się potwierdzeniem jego śmiałych wizji. W swojej książce Achtung Panzer!, wydanej w roku 1937, Guderian argumentował, ze po przełamaniu nieprzyjacielskiego ugrupowania należy przeć naprzód, aby uniemożliwić lub maksymalnie utrudnić przeciwnikowi odtworzenie pozycji obronnych. W roku 1940, kiedy Rommel objął dowództwo dywizji, tezy te znalazły już powszechne uznanie w niemieckiej armii.
Nie oznacza to jednak, iż nie było oficerów myślących nadal po staremu.
Idee Guderiana - które szybko stały się też ideami Rommla - nadal napotykały czasami opór. Jeszcze w roku 1944 Rommel zanotował, mając na względzie minione kampanie:
„Nadal istniała klika, która opierała się uparcie nowym metodom, uznając stary aksjomat, iż piechotę uważać należy na najistotniejszy element każdej armii. Może to i słuszne, ale dla wschodniego teatru wojny... w przyszłości jednak podobne rozumowanie straci w ogóle rację bytu, czołg zaś stanie się podstawą taktycznego myślenia”14.
Zrozumiałe i naturalne, że Rommel, objąwszy komendę nad 7. Dywizją Pancerną, powziął stanowczy zamiar wprowadzenia w czyn idei, o które z takim uporem walczył Guderian.
Istotę tychże idei stanowiła teza mówiąca o potrzebie stworzenia samodzielnych szybkich sił pancernych, potężnych i dobrze zorganizowanych. Zdaniem Guderiana, taka armia pancerna jest w stanie osiągnąć decydujące operacyjne - i, ostatecznie, strategiczne - powodzenie, jeśli jej dowództwo wykaże się umiejętnościami i odwagą. Nacierające zgrupowanie czołgów nie powinno wstrzymywać marszu w celu zabezpieczenia skrzydeł, lecz bezwzględnie przeć naprzód, niszcząc zaplecze i przerywając linie komunikacyjne nieprzyjaciela, a w rezultacie paraliżując jego zdolność do obrony i podkopując morale. Stare pojęcie „frontu” utraciło tradycyjne znaczenie. Obszar operacji stanowić będzie pole do manewrów sił własnych i obcych, a wygra ten, kto przechwyci inicjatywę. Próby „oczyszczenia” go mijały się z celem - wojska pancerne, wspierane przez lotnictwo szturmowe, ściśle współdziałające z siłami lądowymi i kierowane z ziemi, zapewnić miały rozstrzygający sukces przez przechwycenie punktów strategicznych.
Właśnie takimi przesłankami, choć naturalnie na skromniejszą skalę, kierował się Rommel, dowodząc pododdziałami w czasie poprzedniej wojny.
Obecnie stał na czele wielkiej jednostki czołgów i w sprzyjających okolicznościach mógł wykazać, że pojmuje doskonale warunki panujące na nowoczesnym polu bitwy.
Niemniej w podejściu Rommla do zagadnień militarnych dawało się zauważyć pewną sprzeczność; jakby wbrew fascynacji nowymi ideami, „przywiązany był do sprawdzonych metod”15. W przyszłości miało dojść do pewnych, wzajemnych tarć między Rommlem a sztabem generalnym, kierowanym przez Franza Haldera, często utożsamianego z owym tradycyjnym myśleniem militarnym. Jednakże kampanie na zachodzie w 1940 roku i na wschodzie w 1941 okazały się dla Niemców pasmem sukcesów; plany kreślone przez sztabowców odpowiadały tezom lansowanym przez Guderiana oraz Rommla. W gruncie rzeczy historycy wojskowości spierają się16, czy we wspomnianych kampaniach zrealizowano wiernie pomysły Guderiana, polegające na wykorzystaniu związków pancernych przeciwko liniom komunikacyjnym nieprzyjaciela oraz sztabom znajdującym się na tyłach, czy też „rozwodniono” je, łącząc z tradycyjnymi manewrami okrążania jednostek przeciwnika i likwidowania ich w kotłach. W istocie, zasadniczym celem operacji z wykorzystaniem sił szybkich jest sparaliżowanie nieprzyjaciela, niemniej jednak przecięcie komunikacji, łączności i atakowanie sztabów nie musi okazać się najskuteczniejszym sposobem na osiągnięcie tegoż. Wspomnieć można casus z marca 1918 roku: wtedy to działanie tyłów sparaliżował huraganowy ogień dalekosiężnej artylerii. Modne w okresie międzywojennym teorie zakładały, iż można złamać opór nieprzyjaciela wyłącznie zmasowanym atakiem lotnictwa bombowego.
Rommel intuicyjnie pojmował istotę zagadnienia, nie wdając się w teoretyczne spory: otóż wiedział, że chodzi o sparaliżowanie woli nieprzyjaciela, jego zdolności do podejmowania przemyślanych kontrakcji. Istotą była groźba, pojawiająca się, gdy strona atakująca podejmowała nagły, niespodziewany manewr: groźba odcięcia od zaplecza, zniszczenia kwatery dowództwa, groźba okrążenia czy też unicestwienia. Pojawienie się silnych związków pancernych stwarzało z reguły którąś z wymienionych gróźb - albo nawet wszystkie jednocześnie - i w konsekwencji sama obecność czołgów łamała ducha obrońców, co wiodło do zwycięstwa. Niemiecki sztab generalny zawsze stawiał na szybkie, błyskotliwe rozstrzygnięcia. Sprzeczności wyłaniały się, gdy chodziło o środki, jakim ów cel chciano osiągnąć. W szerszym pojęciu dążenia tradycjonalistów i nowatorów były zbieżne.
Spór sprawiał zresztą wrażenie akademickiego, co irytowało Rommla: „Ten zbyteczny, akademicki nonsens” - stwierdził pewnego razu17. Posiadał on dar obiektywnego postrzegania problemów i lubił konkretne myślenie. Instynkt podpowiadał mu, że dywizja pancerna jest w stanie wygrać starcie i przełamać obronę nieprzyjaciela, a następnie wykorzystać w optymalny sposób osiągnięty sukces taktyczny. W ten sposób lokalne powodzenie, dzięki utrzymywaniu tempa natarcia, przeradzało się w zwycięstwo o charakterze operacyjnym lub nawet strategicznym. Jednym słowem, manewr ponownie stał się czynnikiem decydującym o sukcesie militarnym. Udowodniła to bez żadnych wątpliwości kampania w Polsce. Rommel liczył na to, że tym razem, w roku 1940, sam przyczyni się bezpośrednio do zwycięstwa nad najsilniejszą armią Europy.
Dowodzona przez Rundstedta Grupa Armii „A”, licząca czterdzieści pięć dywizji, miała do wypełnienia pozornie proste zadanie. Zadanie przełamania obrony aliantów przypadło 12. Armii gen. Lista, w skład której weszły dwa korpusy pancerne, działające w grupie pancernej gen. von Kleista. XIX Korpusem, czyli południowym skrzydłem grupy Kleista, dowodził Guderian. Na północ od 12. Armii rozlokowała się 4. Armia gen. von Klugego, której „pancerną pięść” stanowił korpus gen. Hotha, a w jego składzie 5. Dywizja Pancerna oraz, na lewym skrzydle, 7. Dywizja Pancerna Rommla. A więc Rommel dowodził jedną z dwóch dywizji pancernych, chroniących północną flankę Grupy Pancernej „Kleist”. Siedem dywizji pancernych Rundstedta, przełamujących kilkudziesięciokilometrowy odcinek frontu w Ardenach, winno zadać decydujący cios.
Każdej z dywizji wyznaczono kierunek natarcia, drogi, z których mogły korzystać, oraz obiekty do opanowania. Każdy z dowódców znał sektor, w którego granicach miał dotrzeć do Mozy - głównej przeszkody w terenie - i przekroczyć ją. Niemieccy generałowie zdawali sobie sprawę, że mogą pojawić się kłopoty na drogach - kraina była zalesiona, dosyć trudna do przebycia dla czołgów, a same drogi wąskie, tak iż pojazdy musiały w wielu wypadkach posuwać się w pojedynczej, rozciągniętej kolumnie; w wypadku awarii któregoś z czołgów lub zniszczenia go przez nieprzyjacielski samolot powstawał zator i, co za tym idzie, opóźnienie w marszu. Po przebyciu Ardenów i sforsowaniu Mozy niemieccy dowódcy zdani byli jednak przede wszystkim na własną inicjatywę. Starszy Moltke powiadał: „Jak dochodzi do styczności bojowej, to wszystkie plany biorą w łeb”. Niemiecki plan w związku z tym pozostawiał sporo swobody dowódcom poszczególnych jednostek i dotyczył bardziej szczegółowo tylko pierwszej fazy operacji. 7. Dywizja Pancerna otrzymała zadanie opuszczenia „pokojowych” kwater w Eifel, przekroczenia belgijskiej granicy w pobliżu miejsca, gdzie stykały się granice: belgijska, niemiecka i Wielkiego Księstwa Luksemburskiego, oraz przekroczenia Mozy bezpośrednio na północ od Dinant. W linii prostej od granicy do Mozy było nieco ponad sto kilometrów. Następnie korpus Hotha - i cała 4. Armia - miały ruszyć dalej na zachód. Takie bardzo ogólne wytyczenie dalszych zadań bardzo odpowiadało Rommlowi.
W ciągu marca i kwietnia, przed wyruszeniem na zachód, Rommel spędził czas na poznawaniu żołnierzy swojej dywizji. Ci zaś szybko przekonali się, z kim mają do czynienia. Rommel był dowódcą bystrym i wymagającym, nie tolerującym opieszałości i rozgardiaszu, pełnym inwencji, lubiącym konkrety i nadzwyczaj energicznym. Doceniał rolę przygotowania fizycznego, sam biorąc udział w porannych zaprawach i irytując się na podkomendnych, którzy nie potrafili dotrzymać mu kroku. Nigdy zresztą nie miał wyrozumiałości dla tych, niezależnie od rangi, którzy wymagali od siebie niewiele. Już w trzy tygodnie po objęciu dywizji zdegradował jednego z dowódców batalionów i z pewną satysfakcją zauważył, że degradacja ta podziałała mobilizująco na innych oficerów. Rommel z natury był bardzo ludzki, ale nigdy tak uprzejmy, żeby tolerować niekompetencję.
Jeśli chodzi o kwestie polityczne, to nie słabł jego podziw dla Hitlera. Po wstępnej fazie kampanii norweskiej, kiedy to niemieckie siły dokonały udanej inwazji (i zajęły Danię, która nie stawiała oporu) oraz podjęły skuteczną walkę z brytyjskimi wojskami interwencyjnymi, spychając je na wybrzeże, Rommel z uniesieniem napisał, że Hitler to geniusz wojskowy i polityczny. Do jednostki przysłano mu przedstawiciela goebbelsowskiego Ministerstwa Propagandy, młodszego oficera sztabowego, trzydziestosześcioletniego narodowego socjalistę Karla-Augusta Hankę. Na powitanie Rommel wsadził Hankego do czołgu, by nauczyć go czegoś o żołnierskim życiu, ale potem nabrał do niego szacunku. Rommel nie miał złudzeń co do tego, że wszyscy oficerowie jego dywizji odniosą się do Hankego ciepło. W przeciwieństwie do swego dowódcy część kadry oficerskiej w jednostce bez entuzjazmu traktowała nazistowskie władze18.
Nikt natomiast w 7. Dywizji Pancernej nie miał wątpliwości, że Rommel dobrze pojmuje, jak groźną bronią stały się czołgi. Jednostka odbyła intensywne ćwiczenia - w strzelaniu i forsownym marszu, współpracy z innymi rodzajami broni. Mnóstwo pracy mieli zwłaszcza łącznościowcy. Rommel starał się wypracować własne metody kierowania dywizją, możliwe do zastosowania w zbliżającej się batalii. Jak niemal wszyscy ówcześni dowódcy oddziałów zmechanizowanych w Niemczech uważał, iż musi na froncie pozostawać ze swoimi żołnierzami. Na polu bitwy okazje pojawiają się niespodziewanie i spostrzec oraz wykorzystać je można tylko z pierwszej linii. Tyle że dowodzenie wielką nowoczesną jednostką z szeregów nacierających oddziałów wymaga specjalnych umiejętności.
Rommel znalazł następujący sposób, którym posługiwał się i potem, kiedy dowodził już nie dywizją, lecz armią pancerną: otóż poruszał się w specjalnie przystosowanym czołgu lub samochodzie opancerzonym, w którym mógł szybko dostać się na wybrany odcinek albo też wydawać drogą radiową rozkazy podwładnym i swemu sztabowi. Mógł również komunikować się z dowództwem sąsiednich dywizji (a w późniejszych okresach korpusów czy armii). Często wchodził na pokład lekkiego samolotu łącznikowego, by z góry obserwować teren bitewny, albo gdy uznał, że musi szybko gdzieś dotrzeć (Rommel był wprawnym pilotem). Miał zaufanie do swojego sztabu; liczył, że jego sztabowcy zdołają rozeznać się w sytuacji i podjąć stosowną decyzję, jeśli wyniknie coś w momencie, kiedy on sam znajdzie się w ogniu walki. Gdy sztab Rommla odwoływał z ważkich powodów wydany przez niego rozkaz - a w nadchodzących latach zdarzało się to nieraz - wówczas Rommel, po powrocie na tyły, aprobował to gładko. Zaznaczyć należy, iż Rommlowi zwykle szczęściło się z oficerami sztabowymi: współpracował z inteligentnymi ludźmi, którzy znali się na rzeczy, mieli odwagę niezbędną do samodzielnego działania z całą odpowiedzialnością. Cech tych tradycyjnie wymagano od pracowników niemieckiego sztabu generalnego. Rommel często wyrażał się krytycznie lub wręcz z wściekłością o sztabowcach OKH z Berlina, których uważał za bojaźliwych, rozumujących schematycznie, oderwanych od frontowej rzeczywistości. Sztab główny OKH w istocie składał się z oficerów artylerii, nie pojmujących, jak wygląda starcie czołowych oddziałów. Dowódca 7. Dywizji Pancernej żywił natomiast sporo uznania dla Truppenstab, sztabowców formacji frontowych, którzy z kolei starali się działać raczej wedle poleceń bezpośrednich przełożonych, a nie dyrektyw odległego sztabu głównego. Rommel prędko miał okazję przekonać się o lojalności, wytrzymałości i wysokich umiejętnościach oficerów swojego sztabu.
Baczył na wszelkie szczegóły dotyczące dywizji. Prowadził narady z udziałem oficerów i podoficerów. Wypracował nowy szyk marszowy, tzw. Flaschenmasch, czyli marsz całej dywizji uformowanej w czworobok. Bardzo jasno dawał do zrozumienia, że oczekuje od wszystkich podwładnych wykazania inicjatywy zamiast czekania na szczegółowe rozkazy odgórne. W ramach ogólnego planu każdy winien dążyć do celu z maksymalną energią, posługując się własnym rozumem; tak Niemcy walczyli zawsze i tak też muszą walczyć teraz. Rommel, zdając się na swój znakomicie rozwinięty instynkt walki, swój Fingerspitzengefühl, mógł bezpośrednio wydawać polecenia nawet niewielkim pododdziałom. Tłumaczył jednak żołnierzom, iż nie wolno im zwlekać po to tylko, by dowódca zaaprobował ich własne decyzje.
Przede wszystkim Rommel starał się wpoić podwładnym to, czego sam nauczył się dwadzieścia pięć lat wcześniej: jak prowadzić bój spotkaniowy. Twierdził, że trzeba strzelać do wszystkiego, co się rusza, nie bacząc nawet na donośność swojej broni. Strzelać, przygważdżać do ziemi nieprzyjaciela, działać szybko i z zaskoczenia, żeby pomieszać mu szyki. Podczas natarcia nie bać się o własne skrzydła i tyły - przeć naprzód, wdzierać się we wrogie ugrupowanie, nie dawać przeciwnikom wytchnienia. Decydować się na wszystko, co może podkopać morale stawiających opór oddziałów: podpalać zabudowania, uciekać się do forteli, namawiać do poddania się, nie wahać się, atakować znienacka, nie bać się niczego nowego czy niezwykłego. Na froncie każdy zdany jest na siebie.
Fot.: Krzyż Żelazny
ROZDZIAŁ 9
„DO OSTATNIEGO TCHU”
Dla mistrza batalii manewrowej, gen. Erwina Rommla, druga wojna światowa zaczęła się właściwie 10 maja 1940 roku. Dbano o zachowanie absolutnej tajemnicy do tego stopnia, że większość oficerów Wehrmachtu otrzymała rozkaz marszu na zachód dopiero w południe 9 maja. Wcześniej przeprowadzono wiele ćwiczeń i gier wojennych, tak że większość sztabowców w pierwszej fazie kampanii posługiwała się opracowanymi planami. Jednakże datę i godzinę rozpoczęcia ataku utrzymywano w sekrecie niemal do ostatniej chwili, by nie poznał ich wywiad aliantów. W ciągu pięciu dni, po 10 maja, Rommel wykazał się jako dowódca cechami, które w późniejszych latach zapewniły mu rozgłos. Ci, którzy poznali go wcześniej, nie byli specjalnie zadziwieni wyczynami Rommla.
Jego 7. Dywizja Pancerna miała wyruszyć z rejonu zgrupowania w górach Eifel, przekroczyć granicę belgijską, miasta St. Vith oraz Vielsalm, a następnie sforsować rzekę Ourthe pod Hotton. Dalej posuwać się przez Marche i Ciney ku Mozie w okolicach Dinant. Dywizję czekał marsz przez zalesioną krainę, poprzecinaną wąskimi ścieżkami i stromymi uskokami. Zakładano, iż Belgowie mogli porobić zatory i blokady na drodze przemarszu agresora i w ten sposób poważnie zwolnić tempo posuwania się Niemców. Niemieckie dywizje pancerne, w których skład wchodziło tysiące pojazdów, mogły utknąć na wąskich traktach, stanowiąc łatwy cel dla alianckich bombowców.
Prawdziwymi bohaterami niemieckiego marszu przez Ardeny byli żołnierze kierujący ruchem na drogach oraz piloci Luftwaffe. Ci pierwsi wykazali się energią, zręcznością i pomysłowością, często kierując kolumny czołgów bocznymi drogami. Rommel napisał potem, że dzięki nim pojazdy nie przerywały marszu, podczas gdy piechurzy mogli w tym czasie uporać się z zaporami. Belgowie rozstawili posterunki tylko przy nielicznych zaporach, jak zanotował Rommel, dywizja rzadko zmuszona była zatrzymywać się „na dłuższy czas”. Wyszukiwanie zapasowych tras, aby czołgi mogły ominąć zniszczone drogi czy mosty, oraz wynajdowanie bezpiecznych, dogodnych przepraw stanowiło niezwykle trudne zadanie, z którym jednak „drogówka” w korpusie gen. Hotha poradziła sobie na medal. Naturalnie, tu i ówdzie zdarzały się wpadki i utyskiwania, lecz ogólnie przemarsz przez Ardeny był niewątpliwym osiągnięciem służb drogowych i saperów.
Znaczącą rolę w powodzeniu niemieckich wojsk odegrała także Luftwaffe. Grupę Armii „A” wspierały dwa FliegerKorps [korpusy lotnicze], liczące razem około półtora tysiąca samolotów. Piloci dostali rozkazy dopiero wczesnym rankiem 10 maja. Lotnictwo szturmowe znakomicie współdziałało z nacierającymi siłami lądowymi. Luftwaffe zapewniła sobie w ciągu pierwszych dwóch dni operacji panowanie w powietrzu, tak że samoloty bojowe aliantów nie odegrały większej roli w powstrzymywaniu Niemców zmierzających ku Mozie. Zresztą naczelne dowództwo wojsk sprzymierzonych skupiało początkowo swą główną uwagę na północnym odcinku frontu - na Holandii i północnym fragmencie granicy belgijsko-niemieckiej - skąd spodziewało się zasadniczego uderzenia; kopii ataku z 1914 roku. Tak jak tego oczekiwał Manstein, Francuzi i Brytyjczycy przesunęli swe formacje na wschód od Brukseli, gdzie operować miała słabsza Grupa Armii „B” von Boćka. Wysiłek alianckiego lotnictwa (i tak, nawiasem mówiąc, niewystarczający) skoncentrował się na północy, a nie na Ardenach.
Mimo wszystko Rommel denerwował się podczas pierwszych godzin akcji, ponieważ stwierdził, że jego dywizja posuwa się nieco wolniej, niż było to zaplanowane. Jednak w St. Vith niemiecka piąta kolumna zdołała opanować trzy z czterech mostów, co miało się powtórzyć w wypadku kolejnych zdobywanych miejscowości. Jednostka Rommla napotykała po drodze opór obrońców. Belgijscy szaserzy ardeńscy - rzuceni z opóźnieniem na nacierających Niemców - walczyli dzielnie, hamując marsz atakujących. Mimo wszystko w połowie drugiego dnia ofensywy 7. Dywizja Pancerna przekroczyła rzekę Ourthe pod Hotton, pokonawszy od granicy blisko sto kilometrów. Dwadzieścia cztery godziny później Rommel minął Ciney i Leignon: prawie sto pięćdziesiąt kilometrów. Jego dywizja wysunęła się znacznie przed sąsiada z prawej flanki, 5. Dywizję Pancerną. Zdając sobie sprawę, że powodzenie odniesione przez Rommla należy wykorzystać, dowódca korpusu, Hoth, oddał do dyspozycji tegoż dodatkowy pułk pancerny (31.) ze składu sąsiedniej jednostki. Okazać się bowiem mogło, że Rommel, w którego dywizji działał pierwotnie tylko
jeden pułk pancerny (choć złożony z trzech, a nie z dwóch batalionów) ma za mało czołgów.
Był to gest ze strony Hotha. 25. Pułk Pancerny Rommla z dwustu osiemnastoma czołgami osiągnął dotychczas tyle, ile pozwalał teren i stan dróg. Przydzielenie Rommlowi 31. Pułku Pancernego (dowodzonego przez płk.Wernera), który zresztą wysunął się znacznie przed pozostałe oddziały 5. Dywizji Pancernej, stanowiło poważne wzmocnienie jego jednostki. Jednak zwiększył się też pas działania dywizji. Obecnie przed Rommlem stało następujące zadanie: osiągnięcie Mozy, sforsowanie rzeki, opanowanie przyczółka, odbudowanie mostu (jeśli, rzecz jasna, przeciwnik zdąży wysadzić go w powietrze) oraz przeprawienie przez Mozę czołgów i ciężkiego sprzętu. Rommel miał oczywiście nadzieję, że uda mu się opanować most z marszu i uniemożliwić nieprzyjacielowi wcześniejsze go zniszczenie. Niestety, kiedy czołówki jego wojsk (samochody pancerne Wernera oraz batalion motocyklistów 7. Dywizji) dotarły do Mozy w niedzielne popołudnie 12 maja, zobaczyły szczątki wysadzonego mostu. Przed zapadnięciem zmroku Rommel przechwycił wschodni brzeg rzeki i prawie całe Dinant.
Batalion motocyklowy zdecydował się wówczas na śmiałą akcję. Na północ od Dinant, w połowie drogi do Yvoir, w okolicy, którą zajęły wozy pancerne Wernera, rzeka rozdzielała się na dwie odnogi, opływając wysepkę. Z tą wysepką łączyła pobliską wieś Houx kamienna tama. Motocykliści zdołali sforsować po niej odnogę. Okazało się, że wyspy nie bronili alianccy żołnierze. Niemcy stwierdzili również, że istnieje możliwość łatwego dostania się z wysepki na zachodni brzeg rzeki. Tak więc czołowe oddziały 7. Dywizji Pancernej przebyły Mozę i wkrótce potem zostały wzmocnione kilkoma kompaniami z 7. Pułku Grenadierów Pancernych Rommla.
Wspomniane kompanie przywitał jednak ogień belgijskiej broni maszynowej. Francuzi zajmowali pozycje na pobliskim wzniesieniu, w pewnej odległości od rzeki. Rommel, całkiem przypadkowo, wdarł się w linie rozgraniczenia między francuskimi korpusami. Oddziały alianckie nie od razu spostrzegły miejsce, w którym Niemcy forsowali rzekę, niemniej jednak znajdowały się w korzystnym położeniu. Niemcy zaczęli ponosić znaczne straty i szybko okazało się, że odwrót za rzekę mógłby zamienić się w masakrę. We wczesnych godzinach rannych w poniedziałek 13 maja Rommel, stojąc wobec trudnej sytuacji, w jakiej znalazły się jego oddziały, musiał uciec się do radykalnych rozwiązań.
Artyleria dywizyjna Niemców rozpoczęła ostrzał stanowisk obrońców — obserwatorzy z baterii znaleźli się na przyczółku. Z kolei na Dinant i oba brzegi Mozy spadały pociski z armat francuskich. Francuskie działa przeciwpancerne unieruchomiły sporo niemieckich czołgów podchodzących do rzeki. Próby wzmocnienia przyczółka dodatkowymi pododdziałami, które mogły przepłynąć przeszkodę wodną na pontonach, oznaczałaby pomnożenie strat własnych - Belgowie i Francuzi trzymali świetnie zamaskowane stanowiska ogniowe na zachodnim brzegu. Liczba Niemców rannych i zabitych na przyczółku i tak wzrastała; gdy wzeszło słońce, francuscy artylerzyści mogli skupić celny ogień także na wschodnim brzegu, powstrzymując w ten sposób zbliżające się do Mozy oddziały. Kilka pocisków rozerwało się blisko Rommla.
Rommel rozkazał w tej sytuacji podpalić okoliczne zabudowania, aby dym utrudnił nieprzyjacielowi obserwację. Następnie pojechał na południe ku Dinant, gdzie przekonał się, iż ciężki francuski ostrzał również tam uniemożliwia sforsowanie rzeki. Ruszył więc na wschód, gdzie spotkał się z dowódcą armii (Klugem) oraz korpusu (Hothem), opisał im położenie i wrócił nad Mozę na północ od Dinant. Tam rozkazał zatrzymać kierowcy wóz o kilkaset metrów od rzeki i pozostały dystans przebiegł na piechotę (jak zanotował: „pod ostrzałem naszych samolotów”), chcąc dotrzeć do innej katarakty na Mozie w pobliżu Leffe. Okolica znajdowała się pod ostrzałem Francuzów.
Rommel rozkazał kilku czołgom z pułku pancernego oraz załogom dwóch dział polowych zjawić się w Leffe. Oddajmy słowo dowódcy jednego z czołgów:
„Spojrzałem w lewo i dostrzegłem generała Rommla oraz jego adiutanta, majora Schraeplera. Zatrzymałem czołg, a generał i major Schraepler wcisnęli się do wieży obok mnie. Ruszyliśmy w kierunku Dinant, nie zważając na ogień dział i broni maszynowej.
Po przejechaniu około pięciuset metrów zobaczyłem w okopie po prawej trzech Francuzów. Zatrzymałem czołg, a Francuzi podnieśli ręce. Tak jakby ociągali się z poddaniem, więc wyciągnąłem z kabury pistolet. Gdybyśmy jednak wychylili się z wieży, to stanowilibyśmy kuszący cel dla snajperów. Postanowiliśmy nie ryzykować i kazałem kierowcy jechać dalej”1.
Kanonada nie ustawała i Schraepler został ranny w ramię. Wreszcie czołg wjechał do Dinant, a Rommel, wraz z rannym adiutantem, wysiedli zeń. Trzej Francuzi, których wcześniej oszczędzono, zaczęli znowu strzelać, lecz zostali unieszkodliwieni przez dowódcę kompanii czołgów.
Rommel polecił załogom najbliższych czołgów ruszyć na północ drogą biegnącą wzdłuż Mozy, z wieżami pojazdów skierowanymi w lewo, i po drodze razić stanowiska wroga na zachodnim brzegu rzeki. Sam dotarł do punktu przeprawy i, według własnych słów, „objął osobiście dowodzenie nad 2. batalionem 7. Pułku Strzelców”. Pod osłoną ognia z wozów bojowych żołnierze niemieccy zaczęli przeprawiać się przez rzekę na łodziach pontonowych.
W jednym z pierwszych pontonów płynął Rommel.
Gdy dostał się na przyczółek, stwierdził, że sytuacja nie przedstawia się aż tak dramatycznie, jak to się wydawało z przeciwnego brzegu Mozy - kompanie grenadierów okopały się i, w miarę możliwości, starały się powiększyć opanowany teren. Problem w tym, że Niemcy po tej stronie rzeki nie mieli broni przeciwpancernej, a do kontrataku przystąpiły właśnie alianckie czołgi. Rommel rozkazał otworzyć do nich ogień z broni ręcznej, który, choć nieskuteczny, odstraszył nieco załogi nacierających pojazdów. Obecność Rommla uspokoiła niemieckich żołnierzy na przyczółku, a jego stanowcze polecenia dodały im pewności. Francuski kontratak został zresztą przeprowadzony bez niezbędnej energii. Tymczasem batalion motocyklistów 7. Dywizji Pancernej przebył rzekę na wysokości wsi Houx i kierował się ku osadzie o nazwie Grange. Mimo wszystko oddziały alianckie, silne w tej okolicy, nie miały zamiaru spasować.
Rommel ponownie znalazł się na wschodnim brzegu i pojechał na północ w rejon działania 6. Pułku Grenadierów Pancernych z jego dywizji. Tam sprawy przedstawiały się znacznie lepiej: na zachodni przyczółek Mozy żołnierze przetransportowali już armaty przeciwpancerne, a nadto saperzy przystąpili do konstruowania mostu pontonowego. Rommel - po pas w wodzie, pomagając w budowaniu przeprawy - wydawał dyspozycje bezpośrednio dowódcy kompanii inżynieryjnej. Most musiał być solidny, tak aby zdołały przejechać po nim czołgi, a Rommel chciał możliwie najszybciej mieć pancerne pojazdy na zdobytym przyczółku. W gruncie rzeczy wszystko poszłoby bardziej gładko, gdyby Rommel jeszcze przed kampanią zaordynował dla swojej dywizji cięższy sprzęt przeprawowy - lecz we wspomnieniach zbagatelizował sprawę, nie przyznając się do tego drobnego błędu.
Wkrótce pierwszy pojazd, kierowany przez awansowanego później na oficera sierżanta Hansela, znalazł się na zachodnim brzegu Mozy2. Tymczasem Francuzi razili ciężkim ogniem artyleryjskim przeprawę, ich piechota natomiast przystąpiła do silnego kontrataku na batalion motocyklistów w Grange. Rommel raz jeszcze przemierzył rzekę, zdecydowany przerzucić przez Mozę w ciągu nocy czołgi. Zapadał zmrok. Rommel zdawał się być wszędzie - ,jak wiatr”, wspominał jeden z jego żołnierzy. Niemcy pytali się nawzajem: „Czy ten Rommel nigdy nie odpoczywa?”3.
Pięć kilometrów na zachód od Dinant leżała, znajdująca się w pasie działania dywizji, wieś Onhaye. Zaraz za nią rozciągał się ze wschodu na zachód las. Tak się złożyło, że okolice Onhaye były terenem gry wojennej, którą Rommel przeprowadził ze swoimi sztabowcami kilka tygodni wcześniej. Ustalono wtedy, że natychmiast po przebyciu Mozy należy opanować tę wieś, która stanie się bazą dalszego natarcia oraz że Onhaye najlepiej szturmować od północy, to jest od strony lasu, a następnie odciąć drogę, prowadzącą do osady z zachodu.
14 maja o dziewiątej rano Rommel dostał wiadomość, że 7. Pułk Grenadierów (pod dowództwem płk. von Bismarcka), pomimo strat poniesionych nad Mozą, zdołał podejść do Onhaye i zamierzał niezwłocznie wydzielić kompanię oraz obejść osadę od północy. Do tego czasu na zachodnim brzegu Rommel miał już około trzydziestu czołgów. Postanowił wsiąść do jednego z nich i poprowadzić 25. Pułk Pancerny (płk. Rothenburga) ku lasowi na północ od Onhaye, skąd mógłby, zależnie od okoliczności, uderzyć na kontratakujących Francuzów albo też opanować wieś i połączyć się z resztą swoich sił. Polecił również Rothenburgowi przekazać Bismarckowi pięć czołgów, które wsparłyby grenadierów. Sam pozostał z resztą pojazdów, obserwując piechurów z pięcioma czołgami, kierujących się na południowo-zachodni skraj lasu. Liczył, że reszta wozów bojowych szybko znajdzie się na zachód od Mozy.
W trakcie opisywanej akcji czołg Rommla został trafiony dwukrotnie. Francuskie działony przeciwpancerne otworzyły ogień z pozycji, które zajmowały na zachód od Onhaye. Czołg Rommla zsunął się z nierówności w terenie i nie mógł skutecznie razić nieprzyjaciela z broni pokładowej. Rommel, draśnięty odłamkiem, z twarzą zalaną krwią, opuścił pojazd wraz z resztą załogi i dotarł do lasu, gdzie zobaczył wóz łączności - również trafiony i unieruchomiony. Wydał pozostałym czołgom rozkaz schronić się w lesie. Niemcy wycofali się jednak tylko chwilowo i gdy minęło południe, czołgi Rothenburga ruszyły na Francuzów pod Onhaye. W tym czasie most był już gotowy i cała 7. Dywizja Pancerna znalazła się na zachodnim przyczółku. Przekroczyć Mozę zdołały też do zmierzchu 14 maja inne dywizje korpusu Guderiana z Grupy Pancernej Kleista w okolicach Sedanu. Wojska Rundstedta osiągnęły więc zamierzony cel.
Rommel wydał rozkazy na następny dzień. Dywizja, na czele z 25. Pułkiem Pancernym Rothenburga, miała posuwać się w kierunku zachodnim, omijając, jeśli to możliwe, wioski, następnie przekroczyć linię kolejową koło Philippeville (linia ta, o czym jeszcze nie wiedziało szefostwo Wehrmachtu, stanowić miała front, na który, wedle polecenia dowództwa sił francuskich, winny wycofać się jednostki znad Mozy) i opanować rejon wsi Cerfontaine, około czterdzieści kilometrów na zachód od Mozy. Rozkaz brzmiał: nie przerywać marszu - niemieckie czołgi powinny siać chaos na francuskich tyłach, uniemożliwiając zajęcie dogodnych pozycji przez oddziały nieprzyjaciela, i rozpraszać kolumny wroga, zmierzające ku obszarowi objętemu walką; posuwać się naprzód za wszelką cenę. W razie konieczności skrzydeł chronić mieli artylerzyści lub też wydzielone samodzielne oddziały pancerne bez uprzedniego rozpoznania.
Rommel towarzyszył żołnierzom i pojazdom pułku pancernego. Nie przewidywano żadnego postoju między Onhaye i Cerfontaine.
Rommel napisał, że sforsowanie Mozy powiodło się dzięki, jak to sam określił, „ścisłemu nadzorowi pola walki” oraz bezpośredniemu kierowaniu działaniami czołowych pułków. Wydawanie poleceń z zaplecza drogą radiową powodowałoby nieuniknioną zwłokę. Tak więc Rommel osobiście kierował bojem na pierwszej linii za pomocą ustnych rozkazów. Sam kontrolował przeprawę, dodając otuchy oddziałom, które się podłamały nieco w wyniku poniesionych strat i morderczego ognia nieprzyjaciela. Choć forsowanie Mozy mogło przebiec sprawniej, gdyby dywizja dysponowała lepszym sprzętem, to Rommel uznał, że jego obecność w krytycznym punkcie zrekompensowała niedostatki w przygotowaniach. Znowu poczuł się dowódcą kompanii i instruował swoich strzelców na przyczółku, jak bez broni pancernej powstrzymać atak czołgów francuskich. Odniósłszy kontuzję, poprowadził mimo to dalej opancerzone pojazdy 25. Pułku, chociaż do tego czasu tylko część z nich przeprawiła się przez Mozę. Napotykając zacięty, choć krótkotrwały opór Francuzów, roztropnie polecił szukać ukrycia w lesie.
Za te właśnie osiągnięcia (z 13 oraz 15 maja) Rommel nagrodzony został metalowymi poprzeczkami przytroczonymi do wstążek jego Krzyży Żelaznych. Ktoś mógłby rzec, iż brawurą i osobistą odwagą w podobnych okolicznościach winni wykazywać się podwładni, natomiast dowódca dywizji ma przede wszystkim obowiązek kierować bitwą z dystansu, posługując się mapą i radiem; kalkulować chłodno, a nie zdzierać gardło pośród strzelaniny i nawały artyleryjskiej (w owych dniach Rommel ochrypł od ciągłego wykrzykiwania poleceń). Można by powiedzieć, że dublował kompetencje podkomendnych oficerów; zapytać, czy odpowiedzialny porucznik, kapitan, pułkownik, energiczny i ambitny, sam nie rozwiązałby wyłaniających się w trakcie walki problemów. A w Wehrmachcie energicznych i ambitnych, obdarzonych wyobraźnią oficerów przecież nie brakowało.
Na podobne wątpliwości Rommel, weteran licznych kampanii poprzedniej wojny światowej, odparłby z pewnością, że tempo każdej ofensywy zależy przede wszystkim od dowódcy i że właściwe decyzje w szybko zmieniających się warunkach bojowych można podejmować tylko w krytycznym miejscu - na pierwszej linii. Nikt chyba nie był odeń bardziej świadomy, jak istotne jest błyskawiczne wykorzystywanie wyłaniających się okazji podczas walki. Nikt nie pojmował lepiej znaczenia czasu, faktu, iż trzeba działać błyskawicznie, bo zwłoka oznaczać może katastrofę. Rommel instynktownie wyczuwał takie nadarzające się, sprzyjające okazje i rozumiał, że tam, gdzie w grę wchodzą minuty, dowódca musi być obecny i działać z całą energią. Na każdą bitwę składa się wiele starć, potyczek, czego nie widać na mapach strategów, pokrytych kolorowymi strzałkami. Drobne decyzje, podejmowane przez podoficerów lub samych żołnierzy, bywają instynktowne, podyktowane odwagą lub strachem. I ich suma decyduje o wyniku boju. Rommel, dynamiczny, besztający, wrzeszczący jak kapral, kiedy zachodziła potrzeba, przedkładał ponad ogólne rozkazy wymogi stawiane przez konkretną sytuację i sam wspierał podwładnych. Z rzadka zdarzały mu się błędy. Częściej, dzięki takiemu właśnie nastawieniu, zamieniał lokalne sukcesy na zwycięstwa.
15 maja oddziały francuskie otrzymały rozkaz generalnego odwrotu na południe. Grupa pancerna Kleista zakończyła forsowanie Ardenów i Mozy i kierowała się dalej ku zachodowi. Grupa Armii „A” pokonała od granicy już około stu kilometrów. Na północy Niemcy wdarli się w ugrupowanie 1. Armii Francuskiej, prawym skrzydłem wchodząc w styczność bojową z Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym, dowodzonym przez gen. Gorta, który wcześniej zajął pozycje w Belgii na linii rzeki Dyle, na wschód od Brukseli. Właśnie 15 maja również Brytyjczycy zarządzili odwrót. Dowódcy sił alianckich jeszcze jakby nie mogli pogodzić się z faktem, że ich front został przełamany. Także większość niemieckich generałów nie zdawała sobie podówczas sprawy ze skali i znaczenia własnych sukcesów. Dywizja Rommla znajdowała się wciąż dosyć daleko od potężnych umocnień Linii Maginota. Tyle że przedłużenie owej linii, odcinek osłaniający granicę belgijsko-francuską, nie stanowiło tak silnego pasa fortyfikacji, jak te na granicy dzielącej Francję od Rzeszy - składało się z pojedynczych bunkrów i zapór przeciwczołgowych. W rzeczywistości Niemcy sądzili, iż napotkają znacznie bardziej rozbudowane umocnienia od tych, które przyszło im pokonywać.
Rommel miał na swojej mapie wytyczoną marszrutę — przez Rose, osadę położoną na zachód od Onhaye, do wsi Froidchapelle, leżącej kilka kilometrów od Cerfontaine. Było to wciąż jeszcze terytorium belgijskie, lecz znajdowali się już blisko przedłużenia Linii Maginota. Jego oddziały napotykały po drodze słabsze siły alianckie. Pod Flavion doszło do potyczki z francuskimi wozami bojowymi — ciężkimi czołgami, znacznie silniej od niemieckich uzbrojonymi i opancerzonymi. Następnie Rommel, tradycyjnie wśród żołnierzy straży przedniej, ruszył z dywizją dalej na zachód.
W odróżnieniu od Ardenów drogi były w tej okolicy bardzo dobre. Trakty osłonięte były z reguły rzędami drzew lub zabudowaniami, co jednak z drugiej strony utrudniało rozwinięcie szyków bojowych w razie starcia z nieprzyjacielem. Dopisywała również pogoda i Niemcy liczyć mogli na wsparcie swoich bombowców nurkujących. 7. Dywizja Pancerna wkrótce przełamała pospiesznie zorganizowaną, słabą francuską obronę na wschód od Philippeville. Rommel trzymał się wypróbowanej taktyki - jego czołgi parły przed siebie, ostrzeliwując z marszu mijane zagajniki, farmy, wsie, gdzie mogły znajdować się nieprzyjacielskie stanowiska; zaskakując i paraliżując wroga. Na północ od Philippeville wozy bojowe awangardy 7. Dywizji otworzyły ogień do zauważonego w oddali zgrupowania francuskich czołgów, lecz zaraz ruszyły dalej.
Francuzi masowo składali broń. Dowódca jednego z niemieckich czołgów wspomina: „Generał Rommel rozkazał mi wysunąć się na czoło. Wjechałem na centralny plac miejscowości, w której, jak czułem, musieli znajdować się Francuzi. Strzeliłem z pistoletu w kierunku pobliskich domów i krzyknąłem: Soldats francais, venez! i zaraz pootwierały się drzwi budynków. Mnóstwo Francuzów, może nawet kilka kompanii, wyszło na plac z podniesionymi rękami”4.
Zdobyto bez walki wiele francuskich pojazdów, w tym czołgi; czołgi dołączono do kolumny bojowej, podczas gdy inne pojazdy oraz rozbrojeni jeńcy zostali odesłani na wschód. Francuzi wszędzie sprawiali wrażenie wstrząśniętych, zaskoczonych, szukających jedynie sposobu ocalenia głów z katastrofy. Na tyłach aliantów panował nieopisany chaos, którego dowództwo sprzymierzonych sił nie zdołało opanować i podczas następnych dni. Zdarzały się wręcz przypadki dobrowolnej współpracy francuskiej żandarmerii i policji z Niemcami. Także żołnierze wzięci do niewoli chętnie udzielali wskazówek najeźdźcom. Demoralizacja ogarniała alianckie jednostki liniowe niczym ogień suchy las. Szerzyło się poczucie bezsilności wobec bezwzględnego przeciwnika, a także defetyzm i zdrada.
Rommel nie był jednakże skory do wyciągania przedwczesnych, przesadnie optymistycznych wniosków. To prawda, że morale w licznych dywizjach i brygadach francuskiej armii upadło nisko, do czego zresztą w znacznym stopniu przyczyniła się bierność wojsk alianckich podczas minionej zimy, co było jasne nawet dla postronnych obserwatorów5, i Francuzi nie przejawiali wielkiego zapału do walki. Prawda też, że plan obronny sojuszników, wiara w siłę linearnego, defensywnego ugrupowania, z pozostawieniem słabych sił w odwodzie, okazał się błędny. Francuzi trzymali się również przestarzałej doktryny wykorzystania związków pancernych - swoją znaczną liczbę czołgów rozdzielili do jednostek liniowych, wyznaczając im jedynie rolę bezpośredniego wsparcia piechoty (jak wspomnieliśmy, francuskie czołgi na ogół przewyższały walorami wozy niemieckie), niewielką część tylko przydzielając dywizjom pancernym.
Mimo wszystko decydującą rolę odgrywało dominujące poczucie niespodziewanej katastrofy, chaos organizacyjny oraz rozluźnienie ogólnej dyscypliny - francuscy żołnierze, pozostawieni sami sobie, zaczynali troszczyć się o własne bezpieczeństwo, często poddając się bez walki. Niewola oznaczała dla nich ocalenie życia. Być może, ta przewrotna, podświadoma wdzięczność sprawiała, iż często udzielali informacji i pomocy agresorom. Rommel dobrze wiedział, jak należy postępować ze zdemoralizowanym, pokonanym, skłonnym do ucieczki wojskiem. Uważał, że nie ma sensu być wobec pobitych żołnierzy brutalnym, uciekać się do drakońskich metod - klęska oznacza przecież zarazem upadek ducha, dyscypliny, szacunku dla siebie, czyli ogólne rozprzężenie6. Napisał, iż lepiej zebrać rozproszone oddziały w bezpiecznym miejscu i dać im nieco wytchnienia, by po wstrząsie mogli dojść do siebie. Jednak w trakcie kampanii manewrowej 1940 roku francuscy dowódcy nie mieli takiej możliwości; nie istniał stały front i nie było szans wycofania pobitych jednostek na bezpieczne tyły.
16 maja Rommlowi przypadło zadanie przekroczenia granicy francuskiej, chronionej przez umocnienia przedłużonej linii Maginota. Otrzymał rozkaz pozostania w kwaterze polowej sztabu dywizji, gdzie rano przybył dowódca armii, Kluge. Rommel opisał mu swoje zamierzenia.
Były one bardzo rozważne i świadczyły, że Rommel, choć znany z brawury, potrafił skrupulatnie przygotować się do batalii, jeśli - jak sądził - wymagały tego okoliczności. Czasem mylił się nieco w rachubach; w tym wypadku przypuszczał, że Linia Maginota będzie twardym orzechem do zgryzienia.
Linia przełamania dla jego dywizji biegła przez granicę w okolicy Sivry, a następnie przez Clairfayts do Avesnes. Rommel nakazał zająć stanowiska artylerii dywizyjnej i wyruszyć 25. Pułkowi Pancernemu. Po osiągnięciu głównej pozycji francuskiej dwa pułki grenadierów - do koordynacji ich działań w składzie dywizji utworzono dowództwo brygady - miały pod osłoną czołgów przełamać „fortyfikacje”. Po wykonaniu tego zadania pułk pancerny winien ruszyć ku Avesnes.
Rommel zajął miejsce w czołgu, w którym jechał też dowódca pułku pancernego, Rothenburg. Realizacja pierwszej części planu poszła bez przeszkód. Czołgi przeszły przez Clairfayts, saperzy z oddziału szturmowego uporali się z betonowym bunkrem znajdującym się sto metrów od granicy oraz zaporą przeciwczołgową na drodze między Clairfayts i Avesnes. Wkrótce odezwała się francuska artyleria oraz karabiny maszynowe, a także działa przeciwpancerne. Rommel poczuł jednak, że niemieckim czołgom uda się przedrzeć przez pozycje nieprzyjaciela. Zabronił dowódcom wozów bojowych zatrzymywać się, aby czekać na wsparcie ze strony grenadierów. Szybko zorientował się, że na tym odcinku linia Maginota nie jest zbyt trudna do pokonania. Uda się ją przekroczyć, jeżeli czołgi 7. Dywizji Pancernej będą parły naprzód, strzelając z marszu na lewo i prawo do wszystkiego, co mogło wyglądać na francuskie stanowisko ogniowe.
Okazało się to słuszne. Czołgi Rothenburga, strzelając w celu wzmocnienia efektu pociskami smugowymi, ruszyły przez francuskie pozycje ku Avesnes. Saperzy niszczyli ładunkami wybuchowymi betonowe bunkry. Rommel skierował swoją dywizję nieco na północ, do Sars-Poterie, skąd prowadziła lepsza droga do Avesnes. Sars-Poterie pełne było francuskich oddziałów, koni, pojazdów - żołnierze francuscy nie stawiali żadnego oporu. Również w Avesnes znajdowało się mnóstwo Francuzów. Rommel polecił pułkowi pancernemu obejście miejscowości od południa i niemieckie wozy bojowe wkrótce osiągnęły główny trakt wiodący z Avesnes do Landrecies.
Zapadł zmrok; Rommel jechał teraz za kompanią czołgów, która posuwała się w szpicy. Niemiecka artyleria ostrzelała Avesnes. Drogi i ścieżki wychodzące z miasta zapełniły się uciekinierami, wozami, samochodami oraz wycofującymi się oddziałami armii francuskiej. Panował trudny do opisania chaos. Rommel zdał sobie sprawę, że wziął do niewoli wiele tysięcy jeńców - równowartość dwóch dywizji - i wydał rozkaz zaimprowizowania dla pochwyconych w niewolę Francuzów rodzaju polowego obozu w pobliżu drogi.
Ponieważ Rommel wysunął się z przednimi pododdziałami znacznie przed resztę dywizji, pojawiły się kłopoty z łącznością radiową. W ugrupowaniu pułku pancernego zrobiła się luka, w którą wszedł francuski batalion czołgów. Znajdujący się daleko z tyłu sztab 7. Dywizji musiał teraz działać na własną odpowiedzialność. Rommel wysyłał sygnały do dowództwa 25. Pułku Pancernego, lecz nie zdołał nawiązać łączności.
Ze sztabami korpusu i armii Rommel mógł porozumiewać się jedynie z własnego sztabu, co obecnie okazało się niewykonalne. Sam osiągnął już przewidziany cel za Avesnes - jego dywizja rozciągnęła się na przestrzeni wielu kilometrów między Avesnes a Philippeville. Nieprzyjaciel zdawał się nie podejmować groźniejszych kontrakcji. Rommel zdecydowany był w ciemności nacierać dalej siłami, które miał pod ręką (a więc czołowym batalionem czołgów pułku pancernego oraz batalionem motocyklistów), ku Landrecies i pochwycić przeprawy na rzece Sambrze. Oznaczało to wykroczenie poza zadania
narzucone przez dowództwo korpusu, które przewidywały, że 7. Dywizja winna opanować Avesnes. Nie zdoławszy uzyskać aprobaty dla swoich poczynań, Rommel mimo wszystko postanowił wydać wczesnym rankiem 17 maja rozkaz: marsz na Landrecies. O czwartej rano ruszył naprzód z czołowym batalionem pancernym. Napisał potem, że był przekonany, iż reszta oddziałów jego dywizji posuwa się w ślad za czołówką i wkrótce do niej dołączy.
W rzeczywistości 7. Dywizja Pancerna rozciągnęła się na takiej przestrzeni, że nikt nie był w stanie koordynować jej marszu — z uwagi na tempo natarcia oraz niezwykłe zamieszanie, czynione na drogach przez uciekinierów. W nocy szpicy nie wzmocniły czołgi z tyłowych oddziałów dywizji, a wozom bojowym czołówki, wcześniej uczestniczącym w sporadycznych starciach z Francuzami, zaczynało brakować amunicji. Kiedy Rommel wyruszył w kierunku Landrecies, dowiedział się, że uporano się z francuskimi czołgami pod Avesnes - wcześniej wysłał adiutanta Hankego w czołgu PzKpfw IV do miasta, by wyjaśnił sytuację, a ten (co było znaczącym wyczynem) uporał się z zadaniem. O świcie dwa bataliony 25. Pułku Pancernego, wspierane przez inne, nieliczne pododdziały, ruszyły na zachód. Mostu na Sambrze w Landrecies alianci nie zdążyli wysadzić w powietrze.
Landrecies było sceną bitwy z roku 1914, kiedy to prawe skrzydło Niemców atakujących według planu Schlieffena starło się z brytyjskimi siłami ekspedycyjnymi. Obecnie tkwiło tam mnóstwo oddziałów francuskich, zdemoralizowanych, gotowych złożyć broń, żandarmów usiłujących jakoś zapanować nad zamieszaniem, ogarniętych paniką uciekinierów. Pozostający do dyspozycji Rommla Hankę otrzymał rozkaz rozbrojenia Francuzów oraz wyruszenia z jeńcami na wschód7. Rommel zaś ruszył naprzód. Miał wrażenie, że nic go nie powstrzyma i że jego 7. Dywizja Pancerna jest niemal w mocy sama rozstrzygnąć na korzyść Rzeszy całą kampanię.
Po części, rzecz jasna, powodowały nim osobiste ambicje, chęć współzawodnictwa z innymi niemieckim dowódcami. W owym momencie Rommel nie orientował się nawet w przybliżeniu, jakie punkty osiągnęły pozostałe jednostki Wehrmachtu, Grupa Pancerna Kleista, korpusy Reinhardta i Guderiana, liczył jednak, iż udało mu się je wyprzedzić. W istocie bowiem wysunął się przed sąsiednią, 5. Dywizję z korpusu Hotha. Przypominał konia wyścigowego, któremu potrzebna konkurencja, by zmobilizować własne siły do sukcesu. Mimo wszystko fakty 17 maja przedstawiały się tak, że grupa Kleista zdobyła na południu niemal tyle terenu, co Rommel. Tego dnia Rommel wydał oficerom swojej dywizji kolejne rozkazy. „Generał Rommel - zanotował świadek tamtych wydarzeń - zebrał swych dowódców i wydał im dyspozycje w charakterystycznym dla siebie stylu: »Kierunek uderzenia: Le Cateau - Arras - Amiens - Rouen - Hawrè«8. Było to bardzo optymistyczne zamierzenie, które jednak zostało wypełnione niemal w stu procentach w ciągu najbliższych tygodni9.
Czołgi Rommla posuwały się więc dalej. Przebyły Pommereuil (gdzie złożyło broń wielu Francuzów) i dotarły po dwóch godzinach na wzniesienie leżące na wschód od miasta Le Cateau. Obecnie Rommel miał ze sobą tylko jeden batalion pancerny, lecz postanowił jednak zgromadzić pod bezpośrednią komendą więcej sił, a w zasadzie przekonać się, gdzie znajduje się reszta jego dywizji. Rozkazał przyjąć czołowym oddziałom ugrupowanie obronne, Igelstellung, pod Le Cateau, sam natomiast, biorąc jeden czołg typu PzKpfw III do osobistej ochrony, pojechał na tyły. Otrzymał bowiem meldunek, że w Landrecies pokazały się nieprzyjacielskie czołgi.
Po drodze mijał zdezorganizowane wojska francuskie. Przejechał Landrecies i skierował się dalej na wschód ku Avesnes. Napotykał jedynie pododdziały grenadierów 7. Dywizji, bez wsparcia i artylerii. W Maroilles natknął się na francuską kolumnę idącą z północy. Polecił Hankemu wskoczyć do francuskiego wozu i sam, przejmując rolę żandarma regulującego ruch drogowy, skierował wspomnianą kolumnę ku Avesnes. Tam zdezorientowanym zupełnie Francuzom rozkazano złożyć broń. 17 maja 1940 roku zdarzyło się więcej podobnych, groteskowych wręcz sytuacji.
O godzinie szesnastej do Avesnes zaczął docierać sztab i pozostałe oddziały 7. Dywizji Pancernej. Rommel, posługując się mapą, nakazał im zająć pozycje między granicą a Le Cateau, na obu brzegach Sambry.
O północy dostał kolejne rozkazy. 7. Dywizja Pancerna miała kontynuować marsz na Cambrai, miejscowość oddaloną o około dwudziestu kilometrów od Le Cateau. Niemcy przechwycili następny most na Sambrze, na północny wschód od Landrecies. Zadanie utrzymania tego przyczółka przypadło 5. Dywizji Pancernej.
Rommla krytykowano za niektóre epizody kampanii 1940 roku. Czasem istotnie tracił orientację, gdzie znajdują się oddziały jego dywizji i w związku z tym nie był w stanie podejmować właściwych decyzji. Tak właśnie zdarzyło się 16 i 17 maja po przekroczeniu Mozy. Rommel, pozostając w szpicy dywizji, nie mógł w warunkach straszliwego zamieszania na francuskich drogach zapewnić koordynacji działań jednostki i wzmocnienia oddziałami tyłowymi nacierającej czołówki. W połowie maja 1940 roku z podobnymi kłopotami zetknęli się jednak prawie wszyscy niemieccy dowódcy. Choć Luftwaffe panowało w powietrzu, to silne jeszcze wojska alianckie były teoretycznie w stanie wykonać skuteczne kontruderzenie na dużą skalę. Nie da się ukryć, iż francuski kontratak z flanki postawiłby pozbawionego wsparcia artylerii Rommla w bardzo trudnym położeniu. Ów jednakże - polegając na swym nadzwyczajnym instynkcie - postanowił zignorować takie zagrożenie. Uważał, że najważniejsze to przeć naprzód, przez zaskoczenie rozprawiając się z obrońcami. (Tu należy wyjaśnić, że w kilka dni później przyszło mu mimo wszystko zetknąć się z bardziej zdeterminowanym przeciwnikiem.) Na wojnie jest przecież tak, że wobec ogólnego sukcesu podjęte ryzyko - nawet nadmierne - traci znaczenie. Za osiągnięcia 7. Dywizji w czasie opisanych dwóch dni Rommel nagrodzony został Krzyżem Rycerskim. W uzasadnieniu wskazywano na „decydujące znaczenie” przeprowadzonej w dniach 16 i 17 maja operacji oraz osobiste męstwo, które dowódca dywizji okazał, „nie bacząc na niebezpieczeństwo”10.
W gruncie rzeczy postępy oddziałów Rommla hamował nie tyle opór żołnierzy francuskich, ile rzesze uciekinierów, blokujących szosy, szukających schronienia przed nurkującymi samolotami Luftwaffe. Wojna dotknęła w większym niż poprzednio stopniu ludność cywilną. W głębi ducha Rommel był przekonany, że kampania zakończy się pokojem, który pojedna Niemców i Francuzów. W zapiskach Rommel z wyraźną przykrością wspomina pewien incydent: otóż francuski oficer, najwyraźniej powodowany nienawiścią wobec Niemców, trzykrotnie odmówił w beznadziejnej sytuacji złożenia broni i padł w końcu przeszyty kulami z broni maszynowej czołgu płk. Rothenburga11.
Rommel zarówno wtedy, jak i później cieszył się opinią żołnierza postępującego po rycersku z pobitym wrogiem; nie tylko kazał traktować jeńców przyzwoicie, lecz także odnosił się do nich z szacunkiem. Podczas drugiej wojny światowej wielokrotnie zdarzały się we wszystkich armiach przypadki rozstrzeliwania jeńców (w następnych latach na froncie wschodnim obie walczące strony traktowały pojmanych żołnierzy ze szczególnym okrucieństwem). Rommel jednakże zawsze przeciwstawiał się łamaniu konwencji genewskiej, traktując znęcanie się nad więźniami jako rzecz odpychającą i wstrętną. Wspomniany epizod z pułkownikiem francuskim, który wolał śmierć od podporządkowania się rozkazowi wroga, dręczył Rommla do końca życia.
Wcześnie rano 18 maja Rommel znów skierował się na zachód, wydając przedtem 2. batalionowi pancernemu polecenie dołączenia do pierwszego, który zajmował pozycje na wschód od Le Cateau. Wraz z oddziałem znalazł się w Pommereuil, przez które przejeżdżał poprzedniego dnia. Tam zorientował się, że miasto ponownie opanowują Francuzi. Czołowy batalion pancerny jego dywizji znalazł się ponadto pod ostrzałem artylerii nieprzyjacielskiej oraz musiał odpierać kontrnatarcie ciężkich czołgów francuskich. W tej skomplikowanej sytuacji Rommel postanowił poprowadzić swój drugi batalion okrężną drogą przez Ors, zdecydowany dotrzeć do Rothenburga pod Le Cateau. Wreszcie, o godzinie piętnastej, oddziały 25. Pułku Pancernego były znów razem. Posuwające się z tyłu jednostki oczyściły szosę wiodącą przez Landrecies. Rommel, na czele batalionu czołgów, podjął dalszy marsz na Cambrai.
Właśnie w rejonie pomiędzy Le Cateau i Cambrai korpus gen. Smitha-Dorriena z brytyjskich sił ekspedycyjnych odpierał w sierpniu roku 1914 przeważające wojska niemieckie atakujące z północy. Kraina to otwarta, bez znaczących przeszkód terenowych, jeżeli nie liczyć kilku małych wiosek oraz miasteczka Caudry. Rommel rozkazał pułkowi pancernemu działać tak samo jak dwa dni wcześniej - posuwać się szerokim frontem do rejonu znajdującego się na północ od Cambrai, prowadząc w marszu ogień do obiektów, gdzie kryć się mógł nieprzyjaciel. Raz jeszcze podobna taktyka przyniosła spodziewane owoce. Wehrmacht prędko opanował Cambrai. Wówczas Rommel zarządził dwudniowy odpoczynek dla całej dywizji. Dotychczas jednostka z nawiązką wypełniła wszelkie postawione przed nią zadania.
Od chwili przekroczenia niemieckiej granicy 10 maja, a więc osiem dni wcześniej, dywizja Rommla pokonała około dwustu osiemdziesięciu kilometrów, forsując w trakcie trudną przeszkodę wodną, jaką stanowiła Moza. Tylko od 16 do 18 maja wzięła do niewoli około dziesięciu tysięcy żołnierzy francuskich. 7. Dywizja Pancerna zniszczyła ponad sto czołgów, trzydzieści samochodów pancernych oraz dwadzieścia siedem dział. Podczas wspomnianych dni straciła zaledwie trzydziestu pięciu zabitych oraz pięćdziesięciu dziewięciu rannych.
Chociaż naczelne dowództwo Wehrmachtu wyrażało przypuszczenie, iż jednostka potrzebuje dłuższego odpoczynku, Rommel przekonał zwierzchników, że nie należy dawać przeciwnikowi ani chwili wytchnienia. „Pościg - głosiła stara pruska maksyma - należy prowadzić tak długo, aż ze zmęczenia padną ludzie i zwierzęta”. Rommel uważał, że właśnie z uwagi na odwrót aliantów trzeba dołożyć starań i nie zważać na wyczerpanie nacierających oddziałów; za nie wykorzystaną szansę przyszłoby zapłacić znacznie drożej. Na razie niemieckie dywizje nie napotkały poważniejszego oporu. Tuż po północy z 19 na 20 maja Rommel, ponownie w czołgu na czele jednostki, wyruszył ku Arras.
ROZDZIAŁ 10
DYWIZJA DUCHÓW
Teraz stało się dla naczelnego dowództwa alianckiego oczywiste, że niemiecka „penetracja” była w rzeczywistości potężną ofensywą, przypuszczoną na wąskim, trudnym odcinku frontu. Brytyjczycy, na północ od obszaru głównego uderzenia Wehrmachtu, zorientowali się, iż mogą wycofywać się jedynie na zachód lub północny zachód. Wieczorem 19 maja, w dziewięć dni po rozpoczęciu przez Niemców ataku, Gort po raz pierwszy przedyskutował z podwładnymi dowódcami ewentualność ewakuacji do Anglii.
Brytyjskie siły ekspedycyjne zajmowały pozycje na linii rzeki Skaldy do Maulde, niewielkiej miejscowości leżącej około trzydziestu kilometrów na południowy wschód od Lilie. A więc Rommel, zmierzając ku Arras, znajdował się blisko prawego skrzydła Anglików. Gort miał w Arras garnizon, a dwie dywizje — 5. i 50. — rozlokowane zostały w odwodzie na północ od miasta. Część sił Gorta były to wojska stosunkowo niedawno przysłane z Anglii, które organizowano, szkolono i wyposażano w sprzęt już na miejscu, we Francji. Dywizjom w wielu wypadkach brakowało ciężkiego sprzętu, artylerii i środków łączności. Jednakże Brytyjczycy, tam gdzie doszło do starć ze zmechanizowanymi jednostkami wroga, okazywali z reguły męstwo. Prawej flanki Gorta chroniły związki taktyczne 1. Armii Francuskiej. Z kolei na lewym skrzydle Anglików znajdowali się sprzymierzeni Belgowie. Wszystkim tym wspomnianym siłom groziło teraz okrążenie. Najgorzej przedstawiała się sytuacja na odcinku południowym, gdzie nacierała Grupa Armii ,,A” Rundstedta. Tam Niemcy dotarli już do Sommy, rozcinając głęboko ugrupowanie alianckie i przerywając Brytyjczykom linie komunikacyjne z bazą w Le Mans.
Rundstedt ze swej strony uznał, że jego jednostki już niemal wypełniły zadania postawione przed nimi w pierwszej fazie operacji. Grupa Kleista nawet przekroczyła wyznaczoną jej rubież. Korpus Guderiana miał dotrzeć nad kanał La Manche 21 maja i oczy Rundstedta skierowane były teraz na południe, ku armiom francuskim, które, jak sądzono, znajdują się pomiędzy Sommą a Sekwaną. Na północy Grupa Armii „A” winna naciskać Brytyjczyków oraz francuską 1. Armię, wniknąć głębiej w lukę między siłami alianckimi i tym samym przypieczętować dotychczasowe powodzenie. Lewym skrzydłem sprzymierzonych zająć miała się Grupa Armii ,,B” von Boćka, maszerując na zachód przez obszar Belgii. Dotychczas większość niemieckich wojsk posuwała się «`
wprost oszałamiającym tempie i dowódcom Wehrmachtu zależało na tym, by nie zwalniać natarcia.
Korpus Hotha otrzymał rozkaz obejścia Arras i podjęcia działań zaczepnych na kierunku północno-zachodnim, ku Bethune. W okolicach Lilie oraz Skaldy nadal operowały dość silne zgrupowania Francuzów i Anglików. Hoth miał zadanie zagrozić im okrążeniem i zapobiec wymknięciu się aliantów na zachód przed dotarciem armii Boćka. 7. Dywizja Pancerna winna atakować na lewym skrzydle i obejść Arras od południa, podczas gdy 5. Dywizja Pancerna dostała polecenie marszu na północ oraz obejścia Arras ze wschodu. Zadanie działania na lewym skrzydle Rommla otrzymała Dywizja SS Totenkopf („trupia główka”). W ten sposób brytyjski garnizon w Arras miał znaleźć się w kotle, bez szans na ewakuację.
Wówczas, popołudniem 21 maja, do sztabu Grupy Armii „A” zaczęły napływać niepokojące raporty. Na 7. Dywizję Pancerną spadło z północy uderzenie pięciu angielskich dywizji, wspartych licznymi czołgami. Alianci zdobyli się więc na zdecydowany manewr, którego niemieckie dowództwo obawiało się od początku kampanii.
Rommel jak zwykle znajdował się wśród żołnierzy czołowego 25. Pułku Pancernego, który parł na zachód, a po wyminięciu południowego skraju Arras, skręcił na północ. Był zirytowany opieszałością niektórych oddziałów swojej dywizji, zwłaszcza 6. Pułku Grenadierów. Otrzeciej po południu ruszył z powrotem przebytą właśnie drogą, przez wieś Ficheux, leżącą kilka kilometrów na południe od Arras, aby ponaglić grenadierów. Napotkał jeden z batalionów i skierował go na północ, ku czołu kolumny 7. Dywizji, które dotarło do osady o nazwie Wailly. Kiedy tylko zdążył wrócić do oddziałów idących w awangardzie, jego żołnierze znaleźli się pod ostrzałem z kierunku północnego. Jedna z niemieckich baterii haubic zajęła już stanowiska, rażąc ogniem czołgi atakujące od strony Arras1. Rommel natychmiast wyskoczył ze swego pojazdu i piechotą, przebiegając za pozycjami dział przeciwpancernych prowadzących walkę z przeciwnikiem, dostał się do Wailly. Ogień nieprzyjacielskich czołgów wywołał zamieszanie wśród żołnierzy we wsi. Rommel starał się zaprowadzić porządek2.
Następnie wsiadł ponownie do samochodu pancernego i wyjechał z Wailly na pobliskie wzniesienie, z którego mógł lepiej zorientować się w ogólnej sytuacji. Stwierdził, że nieprzyjacielskie czołgi parły z zachodu, przekroczywszy linię kolejową, biegnącą z Arras na południowy zachód przez Beaumetz; wkrótce pojawiły się także następne wozy bojowe, nacierające ku południowemu wschodowi z kierunku Berneville. Rommel biegał od działonu do działo-nu, dodając ducha artylerzystom, zdecydowany uczynić wszystko, by powstrzymać solidnie opancerzone brytyjskie czołgi typu Matilda; wbrew obiekcjom dowódców baterii nakazał strzelać również do tych wozów, które znajdowały się poza zasięgiem skutecznego ognia niemieckich armat. Wkrótce część angielskich czołgów stanęła w ogniu, a inne się zatrzymały. Dowódca artylerii dywizyjnej, zadowolony z wyniku starcia, zanotował, że był to „najwspanialszy sukces batalionu w dotychczasowej kampanii”3. Tymczasem zaatakowany został też 6. Pułk Grenadierów Pancernych, znajdujący się nieco na wschód, w okolicach miejscowości Tilloy, Beaurains i Agny. Rommel zapisał, że znaczne siły pancerne przypuściły natarcie z Arras, powodując ciężkie straty w szeregach niemieckich oddziałów. Jednakże ów atak również powstrzymały niemieckie armaty przeciwpancerne, a także potężne 88-milimetrowe działa przeciwlotnicze, które okazały się już wcześniej niezwykle skutecznym środkiem walki z czołgami i stały się postrachem aliantów. 25. Pułk Pancerny, pozostawiwszy batalion strzelców związany walką z nieprzyjacielem, działając według rozkazu Rommla, ruszył o siódmej wieczorem na południowy wschód, by uderzyć na prawą flankę atakujących Brytyjczyków. Doprowadziło to do boju, w którym Niemcy stracili dziewięć czołgów typu Panzer III i IV oraz kilka lżejszych wozów bojowych, niszcząc siedem czołgów „Matilda”; w starciu górę wzięli więc Brytyjczycy.
W rzeczywistości angielski głównodowodzący, lord Gort, otrzymał 20 maja polecenie z Londynu „uderzyć na południe w kierunku Amiens, atakując po drodze napotkane niemieckie jednostki, oraz doprowadzić do połączenia z lewym skrzydłem armii francuskiej”. Rzut oka na mapę pokazuje, że wykonanie tej instrukcji oznaczało oderwanie się Brytyjczyków od Grupy Armii ,,B” von Boćka, nacierającej ze wschodu, pozostawienie na pastwę losu wojsk belgijskich oraz francuskiej 1. Armii, a także przebycie około stu kilometrów przez pas działania pancernych dywizji z Grupy Armii „A” von Rundstedta. Wykonanie instrukcji wydawało się nierealne, na szczęście jednak Gort nie zawahał się przeprowadzić tak ambitnego zamierzenia. Zdawał sobie przy tym sprawę, że kontratak z flanki jest jedynym sposobem wyhamowania niemieckiego natarcia i 21 maja osobiście pokierował uderzeniem trzech dywizji z północy, które na wschodniej rubieży obronnej zastąpiły jednostki belgijskie oraz francuskie. Operacja ta miała być skoordynowana z francuską kontrofensywą przypuszczoną z południa 26 maja. Ta ostatnia akcja nie doszła jednak do skutku.
Gort wiedział, że nie wolno zwlekać i jeśli jego zaczepny zwrot ma przynieść powodzenie, to należy go przeprowadzić wcześniej. Tak więc - jeszcze przed naradą alianckich dowódców w Ypres, podczas której zaakceptowano plan wspomnianego, kleszczowego kontruderzenia - wydał już rozkaz wykonania natarcia ograniczonymi siłami jak najprędzej się da, czyli 21 maja. Miał do dyspozycji dwie dywizje odwodowe, 5. i 50., lecz również jedyną samodzielną jednostkę pancerną Korpusu Ekspedycyjnego (lekkie wozy rozpoznawcze przydzielono poszczególnym pułkom piechoty) — 1. Brygadę Czołgów — liczącą siedemdziesiąt dwa czołgi, z których tylko szesnaście uzbrojonych było w dwufuntowe armaty przeciwpancerne. Pozostałe wozy posiadały wyłącznie karabiny maszynowe.
Wspomniane dwie brytyjskie dywizje piechoty nie miały pełnych składów, licząc zaledwie po dwie brygady. Nadto z tych czterech brygad dwie musiały bronić samego Arras. Z pozostałych dwóch jedna trzymana była w rezerwie. Tak więc kontratak pod Arras, miast dwiema dywizjami, wykonano siłami jednej brygady, złożonej z trzech batalionów, z których znów jeden zachowano jako odwód. Podsumowując: jednostki piechoty użyte w ataku ograniczyły się praktycznie do kompanii szturmowych dwóch batalionów.
Naturalnie, same kompanie piechoty nie prezentowały wielkiej siły uderzeniowej. Główne nadzieje dowództwo brytyjskie pokładało w broni pancernej. Dotychczas żołnierze Grupy Armii „A” nie zetknęli się jeszcze z angielskimi czołgami. I chociaż tylko uzbrojone w działa „Matilda” stanowiły wartościowy sprzęt (co wykazało bezpośrednie starcie, kiedy to udowodniły swą wyższość nad niemieckimi PzKpfw III i IV), to samo pojawienie się brytyjskich wozów bojowych wywołało więcej niż niepokój szefostwa Grupy Armii „A”, które doszło do wniosku, że oto ma do czynienia ze zmasowanym pancernym atakiem na niemiecką północną flankę.
Impet angielskiego natarcia szybko się wypalił. Rommel, działając z typową dla siebie energią, dodawał otuchy swoim żołnierzom, najwyraźniej wstrząśniętym tym nagłym i niespodziewanym obrotem spraw w rozwijającej się dotychczas pomyślnie kampanii. Niemcy uważali się już za zwycięzców i to wpłynęło nieco na osłabienie ducha bojowego; tegoż dnia 7. Dywizja Pancerna straciła blisko czterystu ludzi, w tym przynajmniej dziewięćdziesięciu zabitych - a więc cztery razy więcej niż w ciągu wszystkich pozostałych dni od chwili rozpoczęcia kampanii francuskiej. Zginął również adiutant Rommla, por. Most - poprzednik Mosta, mjr Schraepler, ranny wcześniej, zdążył już powrócić do służby.
Rommel, choć odniósł wrażenie, że jego dywizję zaatakował znacznie silniejszy liczebnie nieprzyjaciel (fakt łatwy do wytłumaczenia w warunkach bitewnych), zdołał uporać się z brytyjskim kontratakiem. Mimo to starcie wyraźnie wytrąciło go z równowagi. Wcześniej świadomie podjął taktyczne ryzyko, wystawiając flanki swego ugrupowania na ewentualne przeciwuderzenie pancernych związków aliantów. Był to jednak oczywisty koszt wcześniejszych sukcesów 7. Dywizji Pancernej. Po względnym opanowaniu sytuacji korpus Hotha skierował się na północ. Rommel napisał w liście do rodziny 23 maja, że oczekuje zakończenia wojny we Francji w ciągu najbliższych kilkunastu dni. Jego przewidywania okazały się słuszne.
Chociaż w sensie taktycznym Niemcy uporali się z alianckim kontratakiem pod Arras już do 22 maja, to jednak ów zwrot zaczepny Brytyjczyków dał im nieco do myślenia. Obecnie podjęto ważkie decyzje.
24 maja z kwatery głównej Hitlera wypłynął rozkaz dla Grupy Armii „A” powstrzymania operacji na północy. Historycy spierają się do dziś, jakie były realne tego przyczyny. Przyjmuje się jednak, iż kontrnatarcie aliantów pod Arras wzbudziło niepokój dowódcy armii, Klugego, oraz dowódcy GA, Rundstedta, którzy podzielili się swymi obawami z samym Führerem. Hitler obserwował postępy Wehrmachtu na zachodzie z radością i pewnym zdumieniem. Przystał na propozycję Rundstedta, by zachować siły dywizji pancernych dla przyszłych operacji na południu i nie kierować tychże ku otoczonym obecnie na północy Brytyjczykom. Anglicy udowodnili, że potrafią jeszcze zadać dotkliwy cios. Zwalczenie ich pozostawiono Grupie Armii ,,B” oraz bombowcom Luftwaffe. Tak więc Hitler, pomimo oporów generałów z OKH, którzy twierdzili, że należy ,,dobić” aliantów na północy, rozkazał czołgom się zatrzymać. Dowódcy frontowych jednostek pancernych, przede wszystkim Guderian, uznali to polecenie za ciężki błąd naczelnego kierownictwa. O dziwo jednak sam Rommel nie wyrażał rozczarowania. Był przekonany, że kampanią i tak jest już wygrana. Szykował się do następnej fazy batalii — zamknięcia wojsk sojuszniczych w kotle pod Lilie - i cieszył się, iż jego dywizja otrzymała dwa dni odpoczynku.
24 maja odwołany został angielsko-francuski kontratak z północy i południa, wymierzony przeciwko jednostkom Grupy Armii „A”. Gort doszedł ostatecznie do wniosku, że podobny szturm nie przyniósłby przełomowego sukcesu. Za iluzoryczne uznał również otrzymane od brytyjskiego gabinetu wojennego instrukcje (w maju premierem został Churchill i od razu energicznie wziął udział w konsultacjach) przypuszczenia „ataku na południowy zachód w kierunku Cambrai... siłami ośmiu dywizji oraz belgijską kawalerią, operującą na prawym skrzydle”. Gort stwierdził, że to nie jest wykonalne i należy podjąć inne działania.
Brytyjski korpus ekspedycyjny zwrócił się teraz ku Grupie Armii „A”, który zajął pozycje na południe od kanału La Bassee. Na wschodzie garnizon z Arras wycofał się z tego miasta nocą z 23 na 24 maja, groziło mu bowiem okrążenie przez korpus Hotha; poza tym wojska niemieckie parły konsekwentnie w stronę kanału. Od wschodu Anglicy mieli styczność z dywizjami Grupy Armii „B”, zajmując „graniczne pozycje” w okolicach Lilie, z których dwa tygodnie wcześniej wyruszyli na terytorium belgijskie. Gort, wycofując się z Arras, zdawał sobie sprawę, że - by ocalić z pogromu choć część swoich sił - musi już myśleć poważnie o ewakuacji za kanał La Manche.
25 maja Niemcy z Grupy Armii ,,B” odparli silnym uderzeniem armię belgijską i w ten sposób na lewym skrzydle Brytyjczyków wytworzyła się luka. Gort stwierdził, że von Bock ma zamiar pchnąć swe dwa korpusy w kierunku Ypres, aby oddzielić Belgów od Anglików. Ten fakt sprawił, iż Gort porzucił ostatecznie wszelkie myśli o kontrataku na południe, z którego zresztą zrezygnowali również Francuzi.
Następnego dnia kolejne niemieckie uderzenie na północy powiększyło wyłom pomiędzy Belgami i Brytyjczykami. Właśnie wtedy Hitler odwołał swój wcześniejszy rozkaz, nakazujący siłom pancernym wstrzymanie marszu. Czołowe dywizje Grupy Armii „A” podjęły ponowne działania na kierunku północnym, chcąc, po przebyciu kanału La Bassee, odciąć brytyjską armię od morza. Wieczorem 26 maja rząd w Londynie wydał polecenie ewakuowania sił ekspedycyjnych przez port w Dunkierce. Tegoż wieczora przydzielony Rommlowi przez NSDAP adiutant, dzielny por. Hankę, działając na osobiste polecenie Führera, udekorował Rommla insygniami Krzyża Rycerskiego.
W ciągu godzin wieczornych 26 maja 7. Pułk Strzelców z dywizji Rommla zdołał częścią sił przekroczyć kanał La Bassee w okolicach Cuinchy, utrzymując północny przyczółek, nim rozlokowały się na nim dwa bataliony grenadierów.
Rommel jak zwykle objął osobistą komendę nad czołowymi oddziałami. Wczesnym rankiem 27 maja zauważył, że brytyjscy snajperzy ostrzeliwują Niemców przebywających kanał. Stwierdził też, że grenadierzy nie umocnili obronnych pozycji, dział przeciwpancernych zaś jeszcze nie przetransportowano na przyczółek. W pewnym sensie powtórzyła się więc sytuacja, jaka wcześniej miała miejsce pod Dinant. Tak jak uprzednio, Rommel rozkazał saperom zbudować most, po którym mogłyby przejechać czołgi; tak jak poprzednio polecił otworzyć ogień z lekkiej broni przeciwlotniczej do kryjówek, gdzie znajdowali się snajperzy nieprzyjaciela. Sam wybierał cele, stojąc na nasypie kolejowym i lekceważąc niebezpieczeństwo. Nakazał też ostrzelać wszystkie zabudowania i zarośla w pobliżu przyczółka. Wydał ponadto polecenie załodze czołgu Panzer IV ruszyć wzdłuż kanału, aby wóz ściągnął na siebie ogień Brytyjczyków, którzy w ten sposób ujawniliby własne pozycje na północy. Wkrótce na północnym przyczółku znalazły się armaty polowe i przeciwpancerne, 88-milimetrowe działa przeciwlotnicze oraz czołgi. W południe pod komendę Rommla oddano 5. Brygadę Pancerną (nominalnie wchodzącą w skład sąsiedniej, 5. Dywizji Pancernej), złożoną z dwóch pułków i czterech batalionów czołgów.
Tym razem jednakże posuwanie się na północ napotkało znaczący opór i przebiegało wolniej, niż spodziewał się tego Rommel. Dzień upłynął bez większych sukcesów. Sfrustrowany Rommel stwierdził, że mimo iż dysponuje wieloma czołgami, to zdobywanie terenu w ciemnościach wiąże się z licznymi problemami. 25. Pułk Pancerny znajdował się obecnie pod Fournes, na północ od La Bassee, zaledwie o kilka kilometrów na zachód od rogatek Lille. Rommel miał wyruszyć na północ i dotrzeć do Lomme, czyli do północno-zachodniego przedmieścia Lilie. Zajęcie pozycji w Lomme oznaczałoby przecięcie drogi, biegnącej z Lilie na zachód ku Armentieres. Na lewym skrzydle dywizji Rommla posuwała się w kierunku północnym, w stronę portów nad kanałem La Manche, Grupa Pancerna Kleista.
Rommel zapytał płk. Rothenburga, czy ten może wziąć udział w ataku, i niespodziewanie otrzymał odpowiedź przeczącą. Rommel pamiętał epizod, kiedy to przed paroma dniami 25. Pułk znalazł się w okrążeniu na wschód od Le Cateau, i tym razem powziął decyzję, by historia się nie powtórzyła; pułk winien otrzymać wzmocnienie i możliwie najprędzej połączyć się z resztą dywizji. 5. Brygada Pancerna znajdowała się o dziesięć kilometrów na południowy wschód. Łączność radiowa została przerwana. Gdy zapadła noc czołgi jednego z batalionów ugrupowania Rommla zajęły pozycje na zachodnich i południowych krańcach Lille. Rommel sądził, iż tym samym zdołał odciąć alianckie - głównie francuskie - wojska od miasta.
Rothenburg zameldował o drugiej nad ranem 28 maja o przyjęciu przez 25. Pułk Pancerny ugrupowania defensywnego pod Lomme. Przełamał opór nad kanałem La Bassee i posunął się naprzód w ciężkich i okupionych stratami walkach - zaciętą obronę prowadziły siły francuskie i brytyjskie, złożone z jednej dywizji regularnej i dwóch terytorialnych, wykrwawione, lecz utrzymujące kilkudziesięciokilometrowy front od Lille do St. Omer, biegnący wzdłuż kanału Aa do morza. Tego właśnie dnia cała belgijska armia na lewym skrzydle brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego skapitulowała. Dotychczas Belgowie walczyli z przeważającymi siłami niemieckimi; decyzja Anglików o podjęciu ewakuacji zaskoczyła ich. Belgowie nie mieli zbytniej ochoty toczyć krwawych walk osłonowych tylko po to, aby umożliwić sojusznikom ucieczkę z kontynentu.
Jednakże Niemcy nie zdawali sobie sprawy z rzeczywistej słabości nieprzyjaciela. W nocy Rommel wyruszył ze wsparciem dla Rothenburga na czele kolumny złożonej z pododdziałów batalionu rozpoznawczego 7. Dywizji Pancernej i dotarł do pozycji 25. Pułku pod Lomme tuż przed świtem. Rothenburg doniósł mu o zwycięskim „starciu z czołgami i siłami zmotoryzowanymi nieprzyjaciela”. O brzasku resztki francuskich dywizji w Lilie podjęły kilka prób przebicia się na zachód, korzystając ze wsparcia artylerii i wozów bojowych. Rano 28 maja Rommel przede wszystkim zorganizował linię obronną, zwróconą na wschód, aby uniemożliwić wydostanie się z okrążenia żołnierzom alianckiego garnizonu z Lilie. Tejże nocy brytyjskie dywizje, z którymi Rommel starł się uprzednio nad kanałem La Bassee, otrzymały rozkaz ponownego zajęcia pozycji na linii rzeki Yser. Anglicy mieli teraz zamiar za wszelką cenę utrzymać w swych rękach ostatni port, Dunkierkę; 7. Dywizja Pancerna dostała kilka dni zasłużonego odpoczynku.
Ewakuacja wojsk alianckich z Dunkierki trwała do 3 czerwca. Na pokładach statków i okrętów znalazło się trzysta trzydzieści siedem tysięcy żołnierzy (z tego dwie trzecie stanowili Brytyjczycy).
W trakcie dotychczasowej kampanii dywizja Rommla wzięła około siedmiu tysięcy jeńców, zdobyła wiele wozów bojowych i zniszczyła ponad trzysta czołgów nieprzyjaciela, w tym osiemnaście ciężkich, francuskich B 1 Bis. Raport opisujący wyczyny 7. Dywizji Pancernej trafił na stół Hitlera. Od tej mniej więcej pory starsi oficerowie Wehrmachtu zaczęli uważać Rommla za generała czyniącego dużo szumu wokół własnej osoby. Po części wynikało to z zawiści, Rommel bowiem szybko stał się ulubieńcem Führera. Z zachwytem opisywał wizytę, jaką 3 czerwca złożył w jego jednostce Hitler, i zanotował, iż jako jedyny spośród dowódców dywizji otrzymał pozwolenie na towarzyszenie Führerowi przez resztę dnia.
Rommel nie przejmował się zbytnio zawiścią innych; zdawał sobie też sprawę, że nie wszyscy podzielają jego zachwyty w stosunku do wodza. Czuł, co zrozumiałe, wdzięczność wobec Hitlera za to, że ów dał mu szansę wykazania się umiejętnościami w kampanii manewrowej — w istocie batalia na zachodzie przebiegała jeszcze szybciej, niż oczekiwał tego sam Hitler. „Wszyscy niepokoiliśmy się o pana!”4 - powiedział Führer podczas wspomnianej wizyty, mając na myśli wyczyny Gespensterdivision, czyli „dywizji duchów”, jak 7. Pancerną określali sztabowcy. 7. Dywizja Pancerna uznana została za jednostkę nieobliczalną, z której zlokalizowaniem kłopoty mieli tak alianccy, jak i niemieccy generałowie.
„Wszyscy niepokoiliśmy się o pana...” W tych słowach krył się wyraźny podziw. I nie umknął on uwagi Rommla, który zrozumiał, że Hitler zdawał się bardziej na intuicję niż na rozsądne argumenty, że wódz uważa siebie za osobę natchnioną, męża stanu i proroka zarazem. I chociaż w kierownictwie Wehrmachtu właśnie te cechy Führera wzbudzały nieufność i niepokój, to Rommel, znajdujący się pod wpływem charyzmy Hitlera, uznawał, że prorocze wizje wodza Rzeszy bliskie są spełnienia. Wydarzenia 1940 roku zdawały się potwierdzać taki osąd. Biograf Hitlera napisał, że jego idee miały na celu „zniszczenie ograniczeń tradycji i poprowadzenie [Niemiec] ku pewnego rodzaju biologicznej utopii”5. W gruncie rzeczy Rommel nie zajmował się skrupulatnym analizowaniem politycznych posunięć Hitlera; traktował go raczej jako naczelnego wodza, człowieka, który odtworzył morale niemieckiej armii i społeczeństwa, który poprowadził Wehrmacht do zwycięskich kampanii, co z pewnością zaowocuje podpisaniem trwałego pokoju. Wszystko wydawało się takie proste.
Dotychczasowy przebieg trzytygodniowych walk na zachodzie zdumiał rzeczywiście nawet największych optymistów w Niemczech. Potężna armia francuska, nadal w zwycięskiej glorii z 1918 roku, dała się złapać w pułapkę strategiczną w Belgii i została rozbita między Sommą a Sekwaną, ponosząc ciężkie straty i tracąc ducha bojowego. Brytyjczycy uciekali w stronę morza, aby „z podwiniętym ogonem” wyrwać się z kontynentu. Wehrmacht pomścił traktat wersalski, zmył upokorzenie zaznane w lasku Compiegne. Niby wojna nie była jeszcze rozstrzygnięta, ale nikt nie miał wątpliwości, jaki wynik przyniesie kolejny akt. I nic podobnego by się nie stało - jak z entuzjazmem bądź niechęcią przyznawali Niemcy - gdyby nie wola, geniusz i odwaga Adolfa Hitlera. Rommel, jak większość Niemców podówczas, odczuwał dla wodza wdzięczność.
Jak wielu innych oficerów Wehrmachtu, nie odnosił się bynajmniej nienawistnie ani do Francuzów, ani tym bardziej do Brytyjczyków. Zdarzało się, że ludność francuska witała przyjaźnie jego oddziały6 i Rommel był przekonany, iż przyszły pokój zagwarantuje trwałą przyjaźń i współpracę Niemiec oraz Francji. A wówczas, widząc pojednanie europejskich mocarstw, Anglia utraci powód do kontynuowania wojny.
Rommel nie miał jednakże pojęcia o dalekosiężnych planach Hitlera. W rzeczywistości Hitler poinformował o nich część generalicji już w maju 1939 roku, stwierdzając, iż obiektem niemieckiej polityki na wschodzie nie jest ani Gdańsk, ani korytarz pomorski. Gdańsk to jedynie pretekst - chodziło zaś o zdobycie „przestrzeni życiowej” (Lebensraum) i bazy żywnościowej. W czerwcu roku 1940 Führer zdradził zaufanym współpracownikom swe dalsze zamiary7.
Hitler mierzył wysoko. Jego triumfy olśniły nie tylko lojalnych i zasadniczo apolitycznych ludzi w rodzaju Erwina Rommla - w czerwcu 1940 roku oczarowały cały naród niemiecki i właściwie niemal cały świat. Kraje neutralne zaczęły odnosić się chłodno do Wielkiej Brytanii, gdyż Anglicy okazali się słabi. W samej Rzeszy te kręgi, które odpychała nazistowska retoryka, znalazły się nagle w izolacji; „bierną opozycję” kojarzono powszechnie z reakcjonistami, którzy nie są w stanie poznać się na geniuszu wodza. Niemniej jednak pewnym ludziom w Niemczech nawet militarne sukcesy Führera nie zdołały zamydlić oczu. Dietrich Bonhoeffer właśnie w 1940 roku, w momencie największego triumfu, określił Hitlera mianem „antychrysta”8, a Helmuth von Moltke napisał 17 czerwca do Petera Yorcka von Wartenburga: „Musimy dzisiaj przyznać, że przyszło nam przeżyć zwycięstwo zła”9. Wszyscy trzej zginą po kilku latach z rąk nazistowskich katów. Pomimo to dla przeciętnych Niemców w roku 1940 jasno świeciło słońce i nic nie zapowiadało klęsk. Rommel z pewnością podzielał ten pogląd.
Teraz należało rozprawić się z resztą sił francuskich. Ocalałe z pogromu francuskie dywizje w liczbie czterdziestu zajmowały pozycje na linii Sommy i Aisne. 27 i 28 maja Francuzi przypuścili niezbyt mocne ataki z południa na niemieckie dywizje piechoty, maszerujące od Ardenów w kierunku morsa.
27 maja dwie francuskie dywizje kolonialne uderzyły na Amiens. Następnego dnia ruszyły wojska pancerne (a w ich składzie 4. Dywizja Pancerna dowodzona przez Charlesa de Gaulle'a). Żadna z tych akcji nie zahamowała na dłużej postępów Wehrmachtu.
W pierwszym ze wspomnianych kontruderzeń dwie francuskie dywizje wsparły brytyjskie lekkie oraz średnie czołgi typu Cruiser z angielskiej 1. Dywizji Pancernej, która wylądowała we Francji zaledwie kilka dni wcześniej. Dywizja została wyokrętowana w Cherbourgu i miała połączyć się z siłami Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego, odciętego na północy przez Niemców. 27 maja, z rozkazu dowództwa francuskiej 7. Armii, angielskie czołgi przypuściły samodzielny atak (brytyjskie czołgi, w odróżnieniu od francuskich, nie nadawały się do wsparcia piechoty), bez wsparcia artylerii, naokopaną piechotę niemiecką, wzmocnioną bronią przeciwpancerną. Tego dnia Anglicy utracili sześćdziesiąt pięć wozów bojowych. Już 29 maja Francuzi na całym froncie przeszli do obrony.
1. Dywizja Pancerna nie była jedyną brytyjską jednostką, znajdującą się na południe od niemieckiego ugrupowania. 51. Dywizja, pozostająca pod francuskim dowództwem, stacjonowała na Linii Maginota w okolicach rzeki Saary, gdzie została skierowana jeszcze w trakcie „śmiesznej wojny”, przed 10 maja, dla zdobycia doświadczenia. Po uderzeniu Niemców przez Ardeny dywizja otrzymała rozkaz dołączenia do zasadniczych sił ekspedycyjnych. Naturalnie ten rozkaz okazał się w praktyce niewykonalny.
51. Dywizja znalazła się więc na zachodnim skrzydle ugrupowania 10. Armii Francuskiej, na południe od Sommy. 4 czerwca dowódcy jednostki, gen. Fortune, przydzielono dwie inne francuskie dywizje. Dowództwo DC Korpusu Francuskiego poleciło Fortune'owi zaatakować niemieckie przyczółki na Sommie, na południe od Abbeville. Szturm zakończył się pewnym sukcesem — likwidacją paru przyczółków.
Jednakże następnego dnia niemieckie dywizje nad Sommą przeszły do ofensywy. 7 czerwca 51. Dywizja zająwszy pozycje nad rzeką Bresle, około trzydzieści kilometrów na południe od Sommy, znalazła się w trudnej sytuacji - otóż niemieckie wojska szybkie groziły obejściem jednostki z prawej flanki. Trzydzieści kilometrów na południowy wschód od Abbeville gen. Hoth szykował się już do głębokiego natarcia.
Wcześniej Wehrmacht dokonał przegrupowania frontowych związków. Korpus Hotha, w którego skład nadal wchodziły 7. Dywizja Pancerna Rommla oraz 5. Dywizja Pancerna von Hartlieba, znalazł się obecnie, oprócz dwóch innych korpusów pancernych, w szeregach Grupy Armii „B” von Boćka. Zdobycie Dunkierki oznaczało koniec walk na północy, więc Grupa Armii ,,B” rozlokowała się nad Sommą, na prawym skrzydle skierowanych na południe sił niemieckich, podczas gdy nad Aisne, na lewym skrzydle, stała Grupa Armii „A” von Rundstedta. 5 czerwca o wpół do piątej rano prawoskrzydłowa dywizja Hotha, 7. Pancerna, przeprawiła się przez kanał Sommy pomiędzy Abbeville a Amiens, zdobywając dwa mosty kolejowe, które saperzy natychmiast zaczęli przystosowywać do ruchu kołowego. Pierwszym pojazdem, który przebył most, był samochód pancerny dowódcy dywizji. Rommel znalazł się na południowym brzegu Sommy.
Walki pierwszego dnia zakończyły się przełamaniem stosunkowo silnych pozycji francuskich. Rommel z całą pewnością zdawał sobie sprawę, że w ciągu minionych tygodni (choć jego jednostka osiągnęła znaczne sukcesy, a on sam wielokrotnie imponował swoim podwładnym na froncie dzielnością) zdarzyło się, iż tempo postępów wpłynęło ujemnie na koordynację działań oddziałów dywizyjnych, nie wspominając już o kłopotach z zaopatrzeniem. Przekonany był jednak i trzymał się tej opinii później, że podjęte ryzyko opłaciło się. Mimo wszystko zgadzał się ze zdaniem, iż kosztem nieco mniejszych, lecz równie imponujących postępów można było wyeliminować ujawnione niedostatki.
Tak więc Rommel kierował dywizją z taką werwą jak poprzednio, jednakże czuwając jednocześnie również nad skrzydłami i arie gardą. Zdobywanie mostów rozpoczął od przygotowania artyleryjskiego oraz koncentracji ognia maszynowego na nieprzyjacielskich stanowiskach, dzięki czemu szybko opanował przeprawy. Przekroczył kanał siłami dwóch batalionów 6. Pułku Strzeleckiego, a po zabiegach dokonanych przez saperów przerzucił na drugi brzeg 25. Pułk Pancerny, rozkazując następnie zajęcie wzgórza na północ od Quesnoy. Jeden z batalionów pancernych uwikłał się w walkę o wieś Hangest, twardo bronioną (podobnie jak samo Quesnoy) przez Francuzów. W ciągu dnia wzmógł się francuski ostrzał artyleryjski, Niemców nękał też ogień broni maszynowej i ręcznej nieprzyjaciela. Po niepowodzeniach pierwszej fazy kampanii dowództwo francuskie nakazało oddziałom frontowym stosowanie aktywnej, ruchomej obrony i system ten, choć nie dopracowany, zdawał egzamin. Obrońcy formowali swe ugrupowania teraz już raczej w głąb, a nie linearnie, budując punkty stałego oporu po wsiach i lasach i wzmacniając je bronią przeciwpancerną (przeciwko czołgom polecono używać także 75-milimetrowych dział polowych). Z długich linii okopów zrezygnowano. Wóz pancerny, z którego dowodził Rommel, ostrzelany został z Hangest. Stało się jasne, że tym razem 7. Dywizja Pancerna nie ma przed sobą rozbitego, zdemoralizowanego przeciwnika. Siła francuskiego ognia artyleryjskiego podkopała natomiast zapał i wigor żołnierzy niemieckich; uwagi Rommla nie umknął ten fakt.
Wczesnym popołudniem Rommel wydał ustny rozkaz przystąpienia do szturmu, który, jak liczył, mógł przynieść przełom w boju. O szesnastej 25. Pułk Pancerny miał zaatakować Quesnoy, obchodząc miejscowość od północy i koncentrując na niej intensywny ogień. Tyłów ugrupowania chronić winien zmotoryzowany batalion rozpoznawczy. Bataliony 7. Pułku Grenadierów Pancernych dostały zadanie opanowania i oczyszczenia Quesnoy. Następnie dywizja miała podjąć marsz w kierunku Montagne - Camps-en-Amienois - Hornoy. Tymczasem Rommel zajął miejsce w ariergardzie pułku pancernego. Wszystko rozwijało się pomyślnie. Tym razem koordynacja działań poszczególnych pułków i batalionów była , jak podczas ćwiczeń”. Rommel najwyraźniej zdecydował się już nie ryzykować tak jak na początku kampanii.
Francuzi walczyli zażarcie (chociaż wzięci do niewoli jeńcy byli w większości pijani). Dowództwo korpusu wydało Rommlowi rozkaz zatrzymania dywizji pod Montagne - niemiecki atak wesprzeć miały bombowce nurkujące i istniało niebezpieczeństwo, że mogą one wykonać nalot na wysunięte, czołowe oddziały Wehrmachtu. Sukces odniesiony przez Rommla - sforsowanie Sommy i pokonanie silnego, wspartego działami ugrupowania przeciwnika - mógł wydawać się mniej spektakularny od niektórych wcześniejszych wyczynów, jednakże w istocie to właśnie Rommel przełamał francuski front nad Sommą. Francuzi przypuścili wprawdzie kontratak z udziałem czołgów, te jednak zostały powstrzymane bezpośrednim ogniem 88-milimetrowych dział przeciwlotniczych. Po tym starciu Rommel nakazał swoim pododdziałom kontynuować marsz. Niestety, do rana pewna liczba niemieckich wozów okazała się wyeliminowana z walki przez francuskich artylerzystów.
O dziewiątej tego poranka - 6 czerwca - Rommel wydał kolejne dyspozycje 25. Pułkowi Pancernemu. W trakcie następnych dwóch dni zastosował w praktyce manewr, który ćwiczył z jednostką jeszcze przed kampanią na zachodzie, tzw. Flaschenmarsch. Dywizja uformowała szyk o szerokości dwóch kilometrów. To mocarne ugrupowanie o kształcie prostokąta podjęło marsz, omijając po drodze wsie i główne trakty, ostrzeliwując pobliskie lasy i zagajniki, gdzie mógł kryć się nieprzyjaciel, gotowe w razie potrzeby przyjąć walkę siłami niemal całej dywizji10. Żołnierze wyruszyli o dziesiątej.
Naturalnie przyjęcie podobnego szyku miało sens jedynie na płaskim, otwartym terenie, a obszar między Sommą i Sekwaną należał właśnie do takich. Oprócz czołgów w dywizji było, rzecz jasna, także wiele pojazdów kołowych. Pokonywały one bezdroża, pola i łąki, wykorzystując koleiny wyżłobione przez gąsienice czołgów.
6 czerwca dywizja pokonała w ten sposób około dwudziestu kilometrów, a następnego dnia kolejnych dwadzieścia kilka. Naturalnie, w poprzednich dniach maja Rommlowi zdarzało się posuwać w ciągu doby znacznie szybciej. Należy jednak pamiętać, iż tym razem chodziło o postępy poczynione przez całą dywizję, a nie jedynie czołowe oddziały pancerne czy motorowe. Poza tym Rommel spodziewał się, iż jednostka natknie się na umocnione punkty oporu Francuzów. Do siedemnastej trzydzieści 7 czerwca dywizja Rommla osiągnęła okolice Menerval, tj. oddaliła się od Sommy już o około osiemdziesiąt kilometrów. Wtedy to pododdziały rozpoznawcze ruszyły ku wąskiej i płytkiej rzeczce Andelle, przecinając w Foret de Bray drogę z Paryża do Dieppe.
Korpus Hotha kierował się teraz ku Sekwanie. 8 czerwca Rommel odkrył bród na rzece Andelle pod Sigy i jego oddziały natychmiast zaczęły przemieszczać się na drugi brzeg. Wkrótce potem batalion rozpoznawczy znalazł nie wysadzony most w Normanville, niewielkiej wsi na południe od Sigy, i Rommel skierował się tam z większością sił swojej dywizji. Potem 7. Dywizja Pancerna ruszyła na południowy zachód, w kierunku Rouen.
Rommel planował opanować skrzyżowanie dróg, znajdujące się o kilka kilometrów na wschód od Rouen, tam otworzyć demonstracyjnie ogień i w ten sposób oszukać obrońców miasta, że frontalny atak nastąpi od wschodu. Tymczasem sam zamierzał posunąć się na południe i południowy zachód, odbić jeszcze jeden most na rzece w okolicy Elbeuf, miasteczka nieco na południe od Rouen. W ten sposób 7. Dywizja Pancerna znalazłaby się na południowym brzegu rzeki.
Tak się jednak nie stało; dla dywizji Rommla przewidziano nowe zadanie i 8 czerwca nie przyniósł jej spodziewanych sukcesów. Kraina, gdzie Andelle wpada do Sekwany, jest zalesiona i sporo tam wsi - posuwanie się w szyku Flachenmarsch było w praktyce wykluczone. Rommel posłał jedną kompanię czołgów, wzmocnioną artylerią polową oraz 88-milimetrowymi działami wąskim traktem na obrzeżu lasu ku Rouen. Po drodze kolumna natknęła się na oddziały brytyjskie, maszerujące na południe. Była to część 1. Dywizji Pancernej, która po nieudanej próbie kontrataku pod Abbeville skierowała się, zgodnie z rozkazami nowego francuskiego głównodowodzącego, gen. Weyganda, w kierunku wschodnim, do utrzymania Andelle. Obecnie (8 czerwca) Anglicy, wzmocnieni zaimprowizowanymi batalionami, zmierzali do Sekwany, przecinając w ten sposób marszrutę jednostce Rommla.
Doszło do starć i potyczek; Rommel miał kłopoty z zaplanowanym dotarciem do skrzyżowania pod Rouen. Zamieszanie powiększały jeszcze kolumny jeńców schwytanych przez obie strony. Dopiero po zapadnięciu nocy Niemcy osiągnęli cel, a artyleria mogła otworzyć ogień na Rouen jeszcze później. Tymczasem pozostałe oddziały 25. Pułku Pancernego zostały wysłane przez Rommla ku Sekwanie w okolicach Sotteville. Sam Rommel podążył bezpośrednio za czołgami. Tamtejsza francuska ludność była zdezorientowana i przerażona. W każdym razie, nie witała już przyjaźnie najeźdźców. Pewna kobieta chwyciła Rommla za ramię i zapytała, czy jest Anglikiem; odpowiedź zaszokowała ją.
O drugiej w nocy, 9 czerwca, Rommel znalazł się z czołówką dywizji w dolinie Sekwany, na północnym brzegu rzeki. Posłał batalion motocyklistów na zachód wzdłuż rzeki, aby w ciemności pochwycili przeprawy pod Elbeuf. Łączność z resztą jednostki została zerwana, co spowodowane było głównie rzeźbą terenu. Świt miał nadejść za dwie godziny i Rommel nie chciał, by okazało się o poranku, że 7. Dywizja Pancerna rozciągnięta jest na wielkiej odległości wzdłuż Sekwany. Musiał odbić most, aby zgrupować oddziały na wzniesieniu na południe od rzeki. Gdyby się to nie powiodło, przyszłoby wycofać je na północny brzeg, jako że dolina nad samą rzeką stanowiła pułapkę i Niemcy staliby się łatwym celem dla artylerii francuskiej. Rommel, zdenerwowany i zniecierpliwiony, wyruszył do Elbeuf, żeby naocznie przekonać się, co się dzieje. Dręczyło go poczucie, iż nie wie, gdzie znajduje się reszta jego dywizji.
W Elbeuf zastał kompletny chaos; ulice zapchane były ludźmi i pojazdami. Przekonał się tylko, że motocykliści nie podjęli jeszcze próby opanowania mostów. Wściekły, wydał rozkaz niezwłocznego przystąpienia do akcji. Niedobitki francuskich wojsk oraz tłumy cywilnych uciekinierów brnęły przez miasto. Rommel doszedł do wniosku, że dowodzący na miejscu niemiecki oficer działa zbyt opieszale. Sam więc poprowadził oddziały szturmowe tuż przed trzecią nad ranem - jednakże już po paru minutach nieprzyjaciel wysadził mosty w powietrze. Tymczasem w sektorze, gdzie operował Hoth, innym oddziałom niemieckim udało się opanować niektóre przeprawy na Sekwanie.
W tych okolicznościach Rommel stwierdził, że należy przede wszystkim zebrać własne pododdziały, które rozproszyły się w ciemnościach. Na razie nie było mowy o forsowaniu Sekwany. Następnego dnia, 10 czerwca, 5. Dywizja Pancerna zajęła Rouen, a Rommel otrzymał nowe rozkazy.
51. Dywizja Brytyjska, dowodzona przed gen. Fortune, po próbie kontrnatarcia pod Abbeville i późniejszym odwrocie nad rzekę Bresle, została zluzowana 8 czerwca przez IX Korpus Francuski. Tego dnia Rommel zbliżał się już do Rouen, obchodząc prawą flankę 51. Dywizji. Wówczas Fortune otrzymał polecenie wycofania swej dywizji na południe od Sekwany - w ciągu czterech dni miał przebyć blisko sto kilometrów.
Jednak postępy czynione przez wojska niemieckiej Grupy Armii ,,B” sprawiły, iż podobny manewr nie miał praktycznych szans powodzenia. Pozostałe dywizje IX Korpusu gen. Ihlera cofały się na zachód wzdłuż wybrzeża, wypełniając rozkaz dotarcia do Hawru. Fortune posłał dwie brygady - w tym jedną zaimprowizowaną - do Hawru, polecając pozostałym jednostkom wycofywać się ich śladem i zająć tymczasowe pozycje na niewielkich rzekach Bethune i Durdent. Główne niebezpieczeństwo zawisło jednakże nad jego skrzydłem i tyłami. Bethune dotarł do morza pod Dieppe i 51. Dywizja zdołała osiągnąć ten punkt, tyle że Durdent wpłynął do kanału La Manche znacznie dalej — w okolicy Veulettes, niewielkiej miejscowości położonej o dziesięć kilometrów na zachód od St. Valery-en-Caux i kilkadziesiąt kilometrów od Hawru. Po zmierzchu 10 czerwca Fortune zorientował się, że Niemcy zajęli Veulettes. Wyczerpane dywizje IX Korpusu Francuskiego oraz Brytyjczycy wyruszyli ku St. Valery, mając nadzieję zaokrętować się w tamtejszej, niewielkiej zatoce.
Wehrmacht przewidział ten francusko-brytyjski odwrót pod Hawrem i Hoth wydał już rozkazy odejścia od Sekwany na północ i przecięcia dróg aliantom. 7. Dywizja Pancerna miała skierować się ku samemu Hawrowi. 10 czerwca, o wpół do ósmej rano, Rommel na czele swojej cokolwiek rozciągniętej dywizji wjechał do Barentin, miejscowości leżącej o kilkanaście kilometrów na północny zachód od Rouen. Zdołał zebrać pododdziały 25. Pułku Pancernego nieco na południe od tego rejonu i rozkazał batalionowi rozpoznawczemu osiągnąć Yvetot, odległy o jakieś trzydzieści kilometrów na północ, a następnie możliwie najszybciej posuwać się ku morzu. „Utrzymajcie się tam - polecił Rommel dowódcy batalionu, wskazując na mapie odległy punkt - nim przybędę z czołgami. Nie troszczcie się o skrzydła, zmierzajcie cały czas naprzód. W razie kłopotów dajcie mi znać”11. Dwie godziny później rzucił 25. Pułk na Yvetot; wtedy właśnie dowiedział się, że „znaczne siły nieprzyjaciela” maszerują wzdłuż głównej drogi z St. Saens.
Były to wojska alianckie, cofające się znad Sommy na zachód. 51. Dywizja stanowiła najbardziej wysunięty na północ element tego ugrupowania. Rommel osobiście rozkazał zająć stanowiska obsłudze dział przeciwlotniczych — lekkich oraz 88-milimetrowych — i otworzyć ogień na wschód, na Yvetot. Następnie pchnął pułk pancerny oraz batalion rozpoznawczy w kierunku północnym drogami biegnącymi wzdłuż głównego traktu. Tymczasem pojawiły się nieprzyjacielskie pojazdy, ciężarówki wiozące oddziały francuskie i brytyjskie w stronę Fecamp (znajdującego się o kilkanaście kilometrów na zachód), gdzie alianci mieli nadzieję na ewakuację. Drogi zatarasowane były zniszczonymi wozami, a ze wszystkich kierunków napływać zaczęły grupki jeńców. Rommel parł naprzód na czele swych wojsk. W swoim wozie dowodzenia dotarł do morza pod małą miejscowością o nazwie Dalles,
leżącą w połowie trasy pomiędzy Fecamp a Veulettes, niespełna dwadzieścia kilometrów na zachód od St. Valery-en-Caux. Obawy Fortune'a sprawdziły się. Alianci znaleźli się w potrzasku. Nie było widoków na osiągnięcie Hawru i Fecamp.
Pośród wielkiego zamieszania podbudowany jednak sukcesem Rommel wjechał do Fecamp. Widok morza, poczucie podboju krańców Europy i osiągnięcie zasadniczego celu kampanii - wszystko to wywołało euforię w niemieckich szeregach. Rommel, od momentu sforsowania kanału Sommy, znajdował się na pierwszej linii niemal bez odpoczynku. W trakcie minionych dób zauważył, że w ciągu nocy działania nie szły tak sprawnie jak za dnia. W nocy zawodziła też niejednokrotnie łączność. Nie zważał jednak na drobne kłopoty. Póki starczało sił parł naprzód bez względu na porę czy okoliczności; nacierał, dopóty w bakach czołgów było paliwo, a żołnierzom i wozom bojowym nie brakło amunicji.
Rommel wiedział, że ludzie z jego dywizji po minionych czterech tygodniach są krańcowo wyczerpani i nie są na razie w stanie walczyć z takim zapałem jak na początku ofensywy; konieczne napięcie stonowane zostało poczuciem zwycięstwa, żołnierze zaś spodziewali się zasłużonego wytchnienia. Sam jednak, choć równie strudzony, nie miał zamiaru spocząć na laurach. Cieszył się ze zwycięstwa, ale nie pozwalał sobie na rozluźnienie. Zlustrował wschodni skraj Fecamp i wraz z czołgami batalionu pancernego ruszył wybrzeżem ku St. Valery. Samotne francuskie działo przeciwpancerne otworzyło ogień, trafiając czołowy wóz niemieckiej kolumny. Dowódca czołgu opuścił płonący pojazd, dwa kolejne, zamiast ostrzelać francuską baterię, zjechały z drogi, wystawiając tym samym na bezpośrednie niebezpieczeństwo wóz dowodzenia, w którym znajdował się Rommel. Francuzi wystrzelili kilka pocisków, niecelnych jednak. Rommel wyskoczył ze swego pojazdu, rozkazując dwóm sprawnym czołgom unieszkodliwić nieprzyjacielski działon. Następnie udzielił ostrej reprymendy dowódcy trafionego czołgu i pojechał dalej do Veulettes12.
11 czerwca St. Valery zapchane było francuskimi oraz brytyjskimi wozami i żołnierzami. Alianci zorganizowali pozycje obronne na wzniesieniu na zachód od tej miejscowości. Rommel pchnął naprzód pododdziały 25. Pułku i ostatecznie kilka niemieckich czołgów zdołało wedrzeć się w alianckie, umocnione pozycje na wzgórzu. Stamtąd Niemcy mogli ostrzeliwać już sam port, powstrzymując tym samym próby dostania się na pokłady statków ewakuacyjnych. Tegoż popołudnia Rommel wysłał parlamentariusza z białą flagą, wzywając garnizon miasta do złożenia broni. Wezwanie zostało odrzucone. Czołgi i armaty 7. Dywizji rozpoczęły wtedy intensywny ostrzał, a piechota z dywizyjnego pułku grenadierów zajęła pozycje na wzgórzach wokół miejscowości. Mimo to alianci nadal nie kapituło wali.
Niemcy trzymali pod ogniem St. Valery przez całą noc, podczas gdy oddziały czołgów zostały czasowo wycofane, by uzupełnić sprzęt, paliwo i amunicję. Wcześnie rano następnego dnia, 12 czerwca, wozy bojowe ponownie otoczyły miasto, tam gdzie to możliwe zbliżając się do zabudowań. Rommel, w swym wozie dowódczym, sam podjechał bezpośrednio do budynku na północno-zachodnim skraju miejscowości i stamtąd, wraz z częścią żołnierzy i pojazdów 25. Pułku Pancernego, wdarł się do St. Valery.
Miasteczko płonęło. Rommel z kilkoma czołgami dotarł do zatoki, do której (co Niemcy rankiem widzieli z okolicznych wzniesień) wpłynął transportowiec, usiłujący zabrać na pokład alianckich żołnierzy. Wcześniej Rommel osobiście kierował ogniem dział 88-milimetrowych oraz armat polowych. Teraz nie było już śladu transportowców. Francuzi zaczęli masowo się poddawać, a wśród jeńców znalazł się oficer, który przedstawił się Rommlowi jako gen. Ihler, dowódca IX Korpusu. Wydał on już uprzednio rozkaz poddania się Fortune'owi, lecz ten jednak przez pewien czas odmawiał wykonania polecenia. Widząc składających broń Francuzów — po wcześniejszej, nieudanej próbie wyrwania się z kotła, podjętej przez Brytyjczyków - Fortune zrozumiał, że pozostaje mu tylko poddanie się. Tak więc na północ i wschód od Sekwany walki zakończyły się - na najbliższe cztery lata. Tego samego wieczora orkiestra z dywizji Rommla dała koncert na promenadzie w Fecamp.
13 czerwca, dzień po upadku St. Valery, do Cherbourga przybył brytyjski gen. Brooke. Wcześniej, wraz ze swoim II Korpusem został ewakuowany z Dunkierki. Obecnie, zgodnie z rozkazem Brytyjskiego Gabinetu Wojennego, powrócił do Francji, aby zorganizować nowe siły ekspedycyjne. We Francji, na południe od Sekwany, na obszarach jeszcze nie opanowanych przez Wehrmacht, wciąż znajdowało się sporo angielskich oddziałów. Jedną z dywizji -52. — wysłano z Anglii na kontynent. Jedna z brygad tej jednostki już przybyła do Cherbourga i znalazła się pod rozkazami Francuzów. Planowano skierować do Francji kolejne dywizje, między innymi kanadyjską.
14 czerwca Brooke odbył naradę z francuskim naczelnym dowódcą, Weygandem, oraz gen. Georges'em, szefem grupy armii. Omawiano zagadnienia strategiczne, przede wszystkim projekt utrzymania „reduty” w Bretanii — linii obronnej na półwyspie. Brooke zauważył, że do wypełnienia tego zadania potrzeba przynajmniej piętnastu dywizji, i zapytał, skąd je wziąć. Sam na razie dysponował zaledwie jedną. Weygand stwierdził, iż plan obrony Bretanii jest absurdalny. Dodał, że konieczne jest zawieszenie broni i sam (aczkolwiek nie zdradził tego Brooke'owi) konsultował to już z francuskim rządem.
Brooke zdał sobie sprawę, co w tej sytuacji musi uczynić. Tegoż popołudnia rozmawiał telefonicznie z szefem sztabu imperialnego w Londynie oraz z Churchillem. Wiedział, że nie wolno pozwolić na żadną zwłokę, wzmocnienie sił na kontynencie nie wchodziło już w rachubę; należy także „wyjąć” angielskie oddziały spod francuskiej komendy. Konieczna jest ewakuacja reszty sił, głównie z portów w St. Nazaire oraz Cherbourga. Pokonując wiele trudności, Brooke zdołał przeforsować ten punkt widzenia. Wypłynął 18 czerwca z St. Nazaire, a o szesnastej tego samego dnia ostatni statek brytyjski opuścił redę w Cherbourgu. Do tego czasu Niemcy podeszli już na tyle blisko, by ostrzeliwać z dział wzgórza wokół miasta. Dzień wcześniej francuski premier, marsz. Petain, który objął to stanowisko w krytycznej dla kraju chwili, wygłosił radiowe przemówienie do narodu. Stwierdził w nim dobitnie, iż nie ma już szans na kontynuowanie poważnego oporu. We Francji odebrano to powszechnie jako wezwanie do kapitulacji.
Niemcy bez specjalnych przeszkód przekroczyli Sekwanę. Niemieckie dywizje piechoty maszerowały teraz na południe ku Loarze. 17 czerwca 7 Dywizja Pancerna otrzymała rozkaz przebycia Sekwany, a w dalszej kolejności podjęcia natarcia w kierunku zachodnim i północnym, aby zająć ważny port w Cherbourgu. Zasadniczym celem strategicznym było uniemożliwienie oddziałom brytyjskim (oraz ewentualnie francuskim) ewakuacji do Anglii.
Rommel miał obecnie pod komendą, oprócz własnej dywizji, brygadę zmotoryzowaną gen. von Sengera, dowódcy również znanego z energii i wyobraźni. 17 czerwca dywizja Rommla, tocząc po drodze drobne potyczki, przebyła ponad dwieście kilometrów — prąc naprzód od świtu do nocy. Napotykane francuskie jednostki na ogół składały broń bez walki. Dopiero pod koniec tego wyczerpującego, prowadzonego w zawrotnym tempie marszu - kiedy czołówki dywizji osiągnęły Countances i skręciły na północ ku Cherbourgowi - ze stanowisk w okolicach La Haye du Puits odezwały się armaty ciężkiej artylerii francuskiej oraz karabiny maszynowe. Okazało się, że ludzie Rommla natknęli się na siły, mające osłaniać ewakuację aliantów z Cherbourga. Stało się to około północy.
Było jasne, że jeśli nawet nastąpiło zawieszenie ognia - choć oficjalnie Rommel nie został o tym poinformowany - to wieść nie dotarła jeszcze do żołnierzy alianckich broniących Cherbourga. Rommel oznajmił obrońcom, że jeśli nie poddadzą się do ósmej rano 18 czerwca, przypuści szturm. Do ósmej alianci opuścili zajmowane pozycje i Niemcy ruszyli na Cherbourg.
Rommel wolał tym razem nie podejmować zbytecznego ryzyka i szafować życiem swoich żołnierzy, mając na względzie fakt, że kampania i tak dobiega końca. Droga na północ zablokowana była przez Francuzów, którzy przywitali Niemców ogniem. W takiej sytuacji Rommel nakazał ostrzelanie pozycji wroga i polecił przystąpić do szturmu czołowemu plutonowi.
Rommel znajdował się w szpicy dywizji z 6. Pułkiem Grenadierów (płk. von Ungera). Wydał artylerii rozkaz ostrzelania francuskich stanowisk pod Cherbougiem, a ogień dział szybko okazał się bardzo skuteczny. Niemcy ruszyli dalej, niepewni reakcji obrońców. Odezwały się armaty fortów Cherbourga. Miasto otaczały trwałe umocnienia. Plan Rommla przewidywał osiągnięcie wybrzeża na zachód od Cherbourga, ostrzeliwując przy tym z dział pobliskie wzgórza, i zdobycie samego miasta atakiem 7. Pułku Grenadierów Pancernych od strony zachodniej. Postanowił nie odkładać realizacji tego zamiaru do następnego dnia, mimo że jego dywizja była rozciągnięta na przestrzeni około trzystu kilometrów od Cherbourga do Sekwany; gdyby doszło do ciężkich bojów, potrzebował wsparcia artylerii, większej liczby czołgów, a nawet całej brygady Sengera.
Przed zapadnięciem zmroku 18 czerwca Rommel miał już większość dywizyjnych dział (z wyjątkiem baterii ciężkich armat i haubic) na pozycjach, z których można było razić pociskami podejścia do Cherbourga. Dołączyło także gros pododdziałów 7. Dywizji Pancernej. Rommel pozwolił sobie na kilka godzin snu w polowej kwaterze sztabu, urządzonej w zamku de Sotteville. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w tymże zamku (byłej rezydencji komendantury pobliskiego portu i twierdzy) Niemcy odnaleźli plany fortyfikacji Cherbourga. Rankiem 19 czerwca Rommel dołączył do 7. Pułku Grenadierów Pancernych, posuwającego się ku zachodniemu krańcowi Cherbourga. Francuska artyleria nadal prowadziła ogień z przynajmniej jednego z fortów i Rommel ze stanowiska dowodzenia 7. Pułku Pancernego kierował osobiście likwidowaniem francuskich baterii. Pozostawał świadom, że lekceważenie przeciwnika prowadzi do niepotrzebnych strat i głośno zbeształ dowódcę jednego z niemieckich plutonów karabinów maszynowych, który beztrosko odpoczywał, zamiast wspierać natarcie 7. Pułku. Wiedział dobrze, iż przedwczesna radość ze zwycięstwa może przynieść opłakane skutki.
Lecz koniec był bliski tak czy owak. W południe rozpoczęły się rokowania. Na niemieckich stanowiskach pojawiło się dwóch francuskich notabli i Rommel polecił im odnaleźć dowódcę wojsk broniących miasta oraz przekazać mu żądanie kapitulacji do godziny trzynastej piętnaście. Gdyby nie nadeszła odpowiedź, Niemcy przypuścić mieli szturm.
Odpowiedź nie nadeszła.
Dokładnie o wspomnianej godzinie zaatakowały bombowce nurkujące Luftwaffe, a nalot ten skoordynowany został z artyleryjskim ostrzałem doków, gdzie wkrótce wybuchły pożary. Pierwsza w mieście znalazła się brygada Sengera, która obeszła Cherbourg i przypuściła natarcie od wschodu. Opór szybko został złamany. Formalnie miasto poddało się o siedemnastej. Podczas przyjmowania kapitulacji Rommel wyraził zadowolenie, iż w stosunkowo niewielkim stopniu ucierpiała cywilna ludność miasta. Zadbał też o to, by utrzymać dyscyplinę w swoich oddziałach, chcąc zapobiec tym samym ewentualnym aktom grabieży.
Niemcy uznali teraz, że kampania dobiega końca i gotowi byli z pokonaną Francją negocjować warunki pokoju. Zawieszenie broni zawarte zostało 22 czerwca. W trakcie minionych walk 7. Dywizja Pancerna Rommla straciła 682 ludzi zabitych, 1646 rannych oraz 296 zaginionych. Wzięła do niewoli mnóstwo alianckich żołnierzy i zdobyła wiele sprzętu. Rommel zajął się teraz korespondencją: pisaniem kondolencji do rodzin poległych oraz typowaniem tych, którzy wyróżnili się w walce, do odznaczeń. Podszedł do tego ze zwykłą sobie skrupulatnością. Rommel, kiedy uważał za słuszne, nie szczędził ani pochwał, ani też słów ostrej krytyki. W Wehrmachcie bynajmniej nie szafowano rozdawaniem najwyższych odznaczeń, jednak Krzyż Rycerski przyznano między innymi Rothenburgowi i Bismarckowi.
Nazwisko Rommla stało się znane. Jego wyczynom dokonanym na czele Gespensterdivision nadano spory rozgłos, a on sam nie miał nic przeciwko temu. Posiadał bogatą dokumentację fotograficzną poszczególnych faz kampanii i niezwykle interesował się relacjami z bojów dywizji, drukowanymi w prasie, komentując je pilnie, prostując szczegóły, starając się, by nie przeinaczano faktów i nie ukazywano ich w zwulgaryzowanym czy przesadnie pompatycznym świetle. Rommel zaklinał się też, iż czynił wszystko, by zbytnio nie wychwalali go jego podwładni13, nie skrywając jednak dumy, że przyszło mu dowodzić tak dzielnymi żołnierzami.
Nadal stosował kontrowersyjne metody. Wszyscy dowódcy niemieckich oddziałów zmotoryzowanych uważali, że należy dowodzić z frontu - „z siodła”, jak pewnego razu wyraził się sam Rommel; kierować walką tak jak niegdyś Seydlitz czy Ziethen albo inni wybitni kawalerzyści. Tylko że dwa elementy rommlowskiej techniki wzbudzały powszechne spory. Tak więc, Rommel lekceważył regulaminy, ustalenia i tym samym irytował swych bezpośrednich przełożonych. Niemieccy sztabowcy zwykle kładli nacisk na wykorzystywanie wyłącznie nakreślonych wcześniej marszrut i ściśle nakazywali je przestrzegać dowódcom frontowym, aby nie powstał chaos; jednym słowem, wymagali jasnej realizacji jasnych planów. Rommel pozwalał sobie pod tym względem na znaczną dezynwolturę. Twierdził, iż liczą się nie tylko założenia oficerów ze sztabu generalnego, lecz także to, w jakim stopniu odpowiadają one realnym warunkom frontowym. Rommel to niewątpliwie indywidualista. Jego oponenci byli skłonni określać go raczej mianem egotyka, ignorującego zdanie innych (w przyszłości podobne opinie krążyły też o Montgomerym), dowódcy wierzącego jedynie w siebie i w swą szczęśliwą gwiazdę, przy tym obdarzonego żelazną wolą. Oficerowie pokroju Rommla zwykle irytowali swoich zwierzchników, zwłaszcza tych myślących cokolwiek schematycznie. Gen. Haider, szef niemieckiego sztabu generalnego, miał wyrazić się przy okazji komentowania jednego z późniejszych zwycięstw Rommla, osiągniętych przez tego ostatniego z powodu zignorowania otrzymanych ścisłych instrukcji: „Ten generał zupełnie oszalał!”
Często zaiste krytykowano metody Rommla. On sam jednak pozostał absolutnie przekonany, że podczas operacji manewrowych dowódca musi kierować bojem z krytycznego punktu. W trakcie natarcia owym punktem było czoło atakującej jednostki. W większości wypadków Rommel zajmował miejsce w jednym ze szturmujących czołgów, w plutonie awangardy - u boku dowódcy kompanii znajdującej się w szpicy. Współczesna dywizja jest wielką jednostką, złożoną z przeróżnych pododdziałów uzupełniających się nawzajem, przeznaczoną do prowadzenia ważnych, często samodzielnych operacji bojowych. Nie od rzeczy będzie tu porównanie z orkiestrą. Orkiestra zaś potrzebuje dyrygenta; dyrygenta przy pulpicie dyrygenckim, a nie wśród muzyków. Bywa, że obecność generała na polu walki raczej paraliżuje inicjatywę podwładnych oficerów i podoficerów. Regulaminy wojskowe zwykle zalecają wyższym dowódcom nie wtrącać się w ograniczone kompetencje podwładnych, lecz czuwać nad ogólnym przebiegiem batalii.
Rommel zdawał sobie z tego sprawę. W konkretnych wypadkach mógł naturalnie uzasadnić celowość własnych poczynań — działał instynktownie, instynkt ten zrodził się jednak z pokaźnego zasobu doświadczeń; nadto zawsze potrafił spojrzeć na sytuację chłodnym okiem. Rozumiał, że w zamieszaniu bitewnym, w kluczowych miejscach i chwilach, trzeba wykazać nadludzką energię; dowódca winien zareagować bezpośrednio w dramatycznych, przełomowych okolicznościach, nie oglądając się na formalności. Tak więc Rommel wielokrotnie interweniował na pierwszej linii, wydając krzykiem polecenia szeregowym żołnierzom, wskazując strzelcom cele w nieprzyjacielskim obozie, popędzając saperów przy budowie mostu pontonowego, dodając otuchy swoim ludziom w razie kontrataku wroga, wiodąc naprzód kolumnę pancerną bocznymi traktami czy nawet kierując wsparciem. Gdyby nie jego obecność, niektóre epizody minionej kampanii mogły przybrać fatalny wręcz dla 7. Dywizji obrót. Część dogodnych okazji z pewnością nie zostałaby wykorzystana. Rommel nie znosił proceduralnego formalizmu, gdyż wiedział, że w warunkach bitewnych przynosi on więcej szkód niż korzyści, a sztywne nawyki myślowe nie sprzyjają podejmowaniu natychmiastowych, właściwych decyzji. Mimo to zarówno w młodości, jak i w wieku dojrzałym potrafił zachować dalekowzroczną rozwagę, roztropnie planować, by następnie z twardą konsekwencją wprowadzać w życie swoje zamierzenia. Umiał też (choć zdarzały się wyjątki) trafnie ocenić, jak należy zareagować w konkretnej, nagłej sytuacji.
Instynktownie wyczuwał, że winien najczęściej towarzyszyć swym czołowym oddziałom. Przez całą karierę Rommel krytykowany był za to, iż lekceważy obowiązek sprawowania pieczy nad całością wielkiego związku: dywizji czy armii; że lekceważy konieczność organizowania uzupełnień i przekazywania informacji wszystkim członom swoich jednostek. Krytycy zarzucali mu niewłaściwą współpracę z własnym sztabem, zbytnie poleganie na ustnych rozkazach, niedostateczne wykorzystanie łączności radiowej. W trakcie kampanii francuskiej istotnie łączność pomiędzy poszczególnymi oddziałami 7. Dywizji zawodziła z uwagi na pokonywane szybko wielkie odległości - jakkolwiek Wehrmacht dysponował znakomitym na owe czasy sprzętem radiowym. Jednym słowem, krytykowano Rommla za nieprzywiązywanie wystarczającej wagi do koordynowania działań jednostek oddanych pod jego komendę, niewłaściwe wykorzystanie dostępnego sprzętu oraz za to, że często nie wiedział, gdzie znajdują się jego oddziały tyłowe. Na przykład podczas walk pod Cambrai sztabowcy Rommla mieli jedynie mętne pojęcie o tym, gdzie znajduje się dowódca dywizji, i podzielili się swymi obawami ze sztabem Hotha. Oficer sztabu generalnego, mjr Heidkamper, napisał memorandum na temat kłopotów, jakie przysparzały metody Rommla i odważnie zaprezentował je Rommlowi tuż po zdobyciu przez Niemców St. Valery.
Rozwścieczyło to Rommla. Uważał swoich sztabowców za ludzi opieszałych i bojaźliwych, nie pojmujących do końca wymogów stawianych jednostce pancernej. Kiedy 25. Pułk przeszedł do obrony pod Le Cateau, Rommel obwiniał za niedostatecznie szybkie dostarczenie posiłków właśnie biernych i pozbawionych, jego zdaniem, wyobraźni oficerów sztabu, nie dorównujących energią i dzielnością dowódcom liniowym. Przy tym jednakże orientował się, że szef jego korpusu, Hoth, sam miał zastrzeżenia odnośnie do techniki Rommla, chociaż ogólnie doceniał osiągnięcia 7. Dywizji Pancernej. W rezultacie Rommel odbył rozmowę z Hothem oraz pogodził się ze swoimi sztabowcami. W zasadzie przyznać można, że uwagi tych ostatnich nie były pozbawione słuszności i że indywidualistyczny styl dowodzenia Rommla rodził zrozumiałe problemy. Niemniej jednak Rommel uważał, iż gdyby dane mu było wcześniej odbyć dłuższe przygotowania ze swym sztabem, to oficerowie zdołaliby pojąć jego oryginalne metody i militarną filozofię i zdołaliby się do tychże metod dostosować. Hoth w swym raporcie z 7 lipca na temat Rommla nie szczędził pochwał dowódcy 7. Dywizji Pancernej. Podkreślił w nim umiejętność Fronterführing [dowodzenia na froncie], którą wykazał się Rommel, talent do podejmowania właściwych decyzji w przełomowych momentach batalii. Dodał nawet, że gen. Rommel skutecznie „wypróbował nowe sposoby kierowania dywizją pancerną”14.
Rommel nie był łatwym podwładnym, jego postępowanie wzbudzało czasami poirytowanie zwierzchników i to rzucało pewien cień na jego zasłużoną sławę. Dowodził po swojemu, zdając się głównie na doświadczenia nabyte w czasie pierwszej wojny światowej we Francji, w Rumunii i we Włoszech; teraz nad Mozą, pod Le Cateau i Arras wykazał, że jest znakomitym generałem. Był zawsze sobą. Udowodnił, iż jest niezwykle odważnym dowódcą. I chociaż jego metody budziły wątpliwości zwierzchników, a czasem i własnych sztabowców, to zdobył niekłamane uznanie żołnierzy swojej dywizji. Gdy złożyli mu oficjalne gratulacje z okazji otrzymania Krzyża Rycerskiego, w odpowiedzi wyraził podziękowania i przypomniał podwładnym ich osiągnięcia: „Dinant — Avesnes - Le Cateau - Cambrai - Arras - Lilie - Somme - Rouen - Fecamp - St. Valcry: werden fur alle Soldaten der Division stolze Erinnerungen Zeitlebens bleiben”15 . Słusznie ocenił, że jego żołnierze mają się czym szczycić. Podczas swych późniejszych triumfów otrzymywał sygnały z 7. Dywizji Pancernej, iż dawny „duch Rommla” trwa w tej jednostce. Dla żołnierzy dywizji ich generał z kampanii francuskiej pozostał po prostu Rommlem. Jego zdrowa sylwetka, energiczne ruchy, przenikliwy wzrok, sympatyczny uśmiech, ostry, władczy głos i lekki, szwabski akcent - wszystko to odcisnęło się na trwałe w pamięci każdego człowieka pod jego komendą.
CZĘŚĆ 4
1941-1943
ROZDZIAŁ 11
„SŁONECZNIKI” W AFRYCE
Gwiazda Rommla świeciła teraz jasno. Na polecenie kwatery głównej Führera Rommel przesłał wodzowi mapę z naniesionymi na niej postępami 7. Dywizji Pancernej we Francji. Pojmował, iż ma wreszcie szansę wypłynięcia na szerokie wody. Jego nazwisko stało się szeroko znane. Wychwalał go sam minister propagandy, Josef Goebbels, publikując wiele materiałów na temat wyczynów 7. Dywizji Pancernej w trakcie minionej kampanii i uznając Rommla za żołnierza nad żołnierzami. W dziennikach Goebbelsa wzmianki na temat Rommla pojawiają się niemal do końca - pada tam wiele komplementów pod adresem generała: prawy charakter, wybitny oficer, dowódca, który przyćmił innych. Być może Goebbels nie był fachowcem w kwestiach stricte wojskowych, znalazł się jednak pod wyraźnym wrażeniem charyzmy Rommla.
Rommel, podobnie jak wielu niemieckich żołnierzy oraz cywilów, oczekiwał, że nastąpi teraz sprawiedliwy pokój. Nie wiedział wówczas, bo nie wiedział tego prawie nikt, iż Hitler podjął już decyzję możliwie najszybszego uderzenia na Związek Radziecki. Nie wiedział też, że Führer, przekonawszy się, iż Wielka Brytania nie zamierza tak łatwo kapitulować, roi już plany o uczynieniu z Rzeszy mocarstwa kolonialnego.
Tymczasem publicznie Hitler wylewał krokodyle łzy, jakoby rozgoryczony niepojętym uporem Brytyjczyków; twierdził, iż w tej sytuacji musi dokonać inwazji na Anglię. Jego otoczenie bez większego trudu wyperswadowało mu przystąpienie do tej operacji przed zdobyciem decydującej przewagi w powietrzu latem 1940 roku. Później, choć oficjalnie nigdy nie odstąpił od zamiaru podboju Anglii, nie rozważał go już poważnie, traktując jedynie jako potencjalną groźbę dla nieprzyjaciela. Rommel zawsze uważał, że w roku 1940 Wehrmacht winien był podjąć próbę desantu na brytyjskim wybrzeżu. Jego dywizja miała wziąć udział w planowanej inwazji, opatrzonej kryptonimem Seeloewe [Lew Morski], i w jej ramach uderzyć, po wylądowaniu w Anglii, w kierunku północno-zachodnim z Rye ku Hawkhurst1.
Hitler jesienią i zimą 1940 roku snuł liczne marzenia. Pomysł podboju Anglii - pomysł, do którego realizacji Führer nigdy zanadto się nie palił - okazał się tymczasowo nierealny. Hitler więc zaczął myśleć o kolejnej kampanii błyskawicznej przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Tyle że obecnie siły zwycięskiego Wehrmachtu rozproszone były po niemal całej Europie. Führer liczył, iż uda mu się podbić ZSRR ledwie sześćdziesięcioma dywizjami, wspartymi lotnictwem i marynarką wojenną. Gdyby niemiecka armia usadowiła się na terenach rosyjskich, to mogłaby stamtąd podjąć dalszy szturm - z Kaukazu na Irak i Iran — i w Syrii połączyć się z wojskami włoskich sojuszników, atakujących z Libii znajdujący się pod brytyjską kontrolą Egipt. Szkice takich planów zrodziły się prawdopodobnie w pierwszym miesiącach roku 19412, a ich echo odbiło się w strategicznych koncepcjach Rommla, zwłaszcza w planie „Orient”, opracowanym ogólnikowo w czerwcu roku 1941. Hitler żywił dalekosiężne zamiary zjednoczenia pod swoją władzą całej Europy, która w ten sposób stałaby się potęgą ekonomiczną przewyższającą Stany Zjednoczone, obfitą w źródła energii i surowce materialne.
Rommel o tych planach Hitlera nie miał pojęcia, choć trzeba przyznać, iż mógłby znaleźć się pod ich wpływem - jeśli chodzi o politykę globalną, Rommel prezentował szczególny rodzaj naiwności, Hitler zaś posiadał dar przekonywania podwładnych do swych koncepcji. 10 czerwca 1940 roku, na tydzień, nim resztki Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego dotarły do Anglii, i już po przekroczeniu Sekwany przez dywizje Wehrmachtu, kiedy to armia francuska stała w obliczu ostatecznej klęski, wojnę zachodnim aliantom - Anglikom i Francuzom - wypowiedzieli Włosi. Fakt ten wpłynął w stopniu zdecydowanym na dalsze losy Erwina Rommla. Tymczasem jednak Rommel spędził resztę roku 1940 we Francji, odpoczywając, ćwicząc swoje oddziały, nadzorując dostarczanie przez Francuzów kontyngentów dla sił okupacyjnych.
Mussolini wystąpił militarnie po stronie Hitlera w momencie, kiedy Francuzi chcieli prosić Niemców o zawieszenie broni. Duce, podobnie jak Führer, kierował się równie wielkimi ambicjami, zamierzał bowiem odtworzyć dawne rzymskie imperium, traktując głównie Afrykę jako obszar swej ekspansji.
W 1936 roku zdołał już podbić Abisynię, trzymając tam, a także w Erytrei oraz włoskiej części Somalii, ćwierć miliona żołnierzy i zagrażając nielicznym brytyjskim garnizonom w Kenii oraz Sudanie. W Libii stacjonowało czternaście włoskich dywizji pod komendą marsz. Grazianiego. Mussolini miał zamiar rzucić te właśnie siły na Egipt — kraj, w którym na mocy wcześniejszych porozumień znajdowały się brytyjskie jednostki wojskowe. Egipt, z uwagi na Kanał Sueski, miał znaczenie strategiczne.
13 września 1940 roku Włosi ruszyli ku granicy libijsko-egipskiej. Zdobywszy Sidi Barani, już na terytorium Egiptu, zajęli pozycje obronne, budując polowe fortyfikacje na ponad trzydziestokilometrowym odcinku i obsadzając je licznymi oddziałami. Tam właśnie, 9 grudnia, Brytyjskie Siły Pustynne, dowodzone przez gen. Richarda 0'Connora, przypuściły atak na blisko pięciokrotnie silniejsze jednostki włoskie. W ciągu trzech dni Anglicy wzięli do niewoli prawie czterdzieści tysięcy Włochów, zdobywając przy tym siedemdziesiąt trzy czołgi, dwieście trzydzieści siedem dział oraz tysiąc pojazdów.
Przez cały styczeń roku 1941 Włosi wycofywali się, ścigani przez Brytyjczyków, wzdłuż północnoafrykańskiego wybrzeża, tracąc po kolei ufortyfikowane punkty: Bardiję, Tobruk i Dernę. Szczególnie cenną zdobyczą dla Anglików był Tobruk z pobliską zatoką, który mógł stanowić bazę dla dalszych operacji. Następnie O'Connor pchnął swe wojska zmotoryzowane przez „wybrzuszenie” w okolicach Cyrenajki, na południe od Bengazi. W Beda Fomm, nad Wielką Syrtą, siły 0'Connora zablokowały Włochom drogę odwrotu na południe, a 7 lutego przyjął kapitulację włoskiej 10. Armii. Około dziesięciu włoskich dywizji poszło w rozsypkę, do niewoli trafiło sto trzydzieści tysięcy Włochów; ponadto Brytyjczycy zdobyli około pięciuset czołgów (marnej jakości) oraz ponad osiemset dział. Sami zaś stracili mniej niż dwa tysiące ludzi. 8 lutego zwycięskie oddziały zajęły El-Agejlę, pomiędzy Cyrenajką a Trypolitanią.
Anglicy nie posuwali się dalej. O'Connor dostał rozkaz zatrzymania marszu. Zapadła decyzja wysłania brytyjskich wojsk na pomoc Grecji, a w grę wchodziły jedynie formacje z Afryki Północnej. Grecja została napadnięta przez Włochy w październiku 1940 roku (Włosi uderzyli z Albanii, którą zaanektowali w okresie wielkanocnym roku 1939), jednakże słabsze liczebnie siły obrońców mężnie powstrzymywały najeźdźców.
W Erytrei zaatakowały Włochów brytyjskie i hinduskie wojska z Sudanu, dowodzone przez gen. Platta. Tymczasem w południowej Abisynii Anglicy (wzmocnieni siłami kolonialnymi oraz południowoafrykańskimi), dowodzeni przez gen. Cunninghama, posuwali się na północ, pokonawszy włoski garnizon we włoskiej części Somalii. Ten przypuszczony z dwóch stron atak doprowadził do opanowania przez Cunninghama 6 kwietnia stolicy Abisynii, Addis Abeby. Z końcem czerwca roku 1941 z afrykańskiego imperium Mussoliniego pozostały marne resztki.
Tak więc już w lutym 1941 roku Włosi znaleźli się w krytycznej sytuacji militarnej na śródziemnomorskim i bliskowschodnim teatrze wojny. Nie powodziło im się w Grecji; ponieśli klęskę w Erytrei, Somalii oraz Abisynii.
W Libii zostali odrzuceni aż do Trypolitanii, tracąc przy tym całą armię. Tak właśnie przedstawiało się ogólne położenie, kiedy 6 lutego Rommel otrzymał wezwanie do Berlina.
Tego dnia stawił się u dowodzącego wojskami lądowymi feldmarsz. von Brauchitscha. Popołudniem złożył raport samemu Hitlerowi. Okazało się, że został wybrany do objęcia dowództwa nad siłami złożonymi z dwóch niemieckich dywizji - jednej pancernej oraz jednej lekkiej - które miały udać się do Afryki na pomoc włoskim sojusznikom. Operacji nadano kryptonim Sonnenblume [„Słonecznik”]. Włosi domagali się od Niemców pomocy, albowiem uważali, iż bez niej nie ma mowy o obronie ich posiadłości w Afryce. Również Hitler był tego świadom i podkreślił bardzo wyraźnie, że niemieccy żołnierze winni traktować z całym respektem swoich włoskich kolegów. Niemcy zaproponowali pomoc (w postaci 3. Dywizji Pancernej) już wcześniej, lecz Włosi odrzucili zeszłego listopada tę wielkoduszną ofertę. Mussoliniemu wydawało się, iż sam osiągnie sukces równy niemieckiemu we Francji.
Po kilku nerwowych, pełnych pracy organizacyjnej dniach Rommel odleciał 11 lutego do Rzymu, gdzie spotkał się z gen. Guzonim, szefem sztabu Commando Supremo, zorganizowanego dopiero w listopadzie minionego roku. Następnie udał się na Sycylię, by porozmawiać tam z gen. Geisslerem, odpowiedzialnym za działania Luftwaffe na obszarze śródziemnomorskim.
Rommel dyskutował z Geisslerem na temat operacji powietrznych w Afryce Północnej. Charakterystyczne dla Rommla - a także w przyszłości dla jego brytyjskiego adwersarza - że nim jeszcze dotarł na obszar działań wojennych i objął komendę nad wojskiem, już zaczął wydawać rozkazy. Z Cyrenajki dochodziły złe wieści: O'Connor właśnie przeprowadził zwycięską operację i (z tego, co wiedzieli Niemcy 11 lutego) gotował się do ataku na Trypolis. O'Connor w istocie nalegał na swoich zwierzchników, by pozwolili mu uderzyć na Trypolis i do końca życia twierdził, że zdołałby zakończyć wtedy całą kampanię północnoafrykańską. Tak czy owak, są to tylko spekulacje. Plan pomocy Grekom, zakończony rychło fiaskiem, uniemożliwił skupienie sił w Afryce.
Tymczasem Rommel na Sycylii studiował mapę Afryki Północnej i doszedł do wniosku, że nie ma tam żadnych wojsk lądowych, zdolnych powstrzymać pochód Brytyjczyków (którzy opanowali już Bengazi) na Trypolis. Zapytał Geisslera, czy Luftwaffe mogłoby jeszcze tej nocy zbombardować Bengazi, rano zaś brytyjską kolumnę na granicy Trypolitanii. Geissler wyjaśnił, że sami Włosi zaklinali go, by nie bombardował Bengazi - wielu włoskich oficerów i oficjeli miało tam nieruchomości.
Rommlowi towarzyszył jeden z adiutantów Hitlera, płk Schmundt, obecnie dobrze już nastawiony do Rommla. Ten ostatni, słysząc wyjaśnienie Geisslera, postanowił za pośrednictwem Schmundta skontaktować się niezwłocznie z samym Führerem. Schmundt przekazał przez telefon Hitlerowi dezyderaty Rommla i uzyskał zgodę wodza. Geissler miał zbombardować Bengazi.
Zarówno prośba Rommla, jak i zgoda Hitlera były - z punktu widzenia przymierza niemiecko-włoskiego - błędami. Rommel zachował się w sposób dla siebie dość typowy: gotów był wziąć na siebie wszelką odpowiedzialność za tę decyzję po części dlatego, by przypodobać się Führerowi. Owa gotowość często przynosiła mu zaszczyty.
Następnego ranka, 12 lutego, Rommel przybył na lotnisko Castel Benito w Trypolisie.
Na niemiecką decyzję podjęcia interwencji w Afryce wpłynęło wiele czynników, przede wszystkim jednak liczył się fakt, że obszar Morza Śródziemnego uchodził za kluczowy w opinii tak brytyjskich, jak włoskich oraz niemieckich strategów.
Anglicy mieli bazy w Egipcie, sprawowali mandat na terytorium Palestyny oraz zawarli porozumienie z Irakiem. Egipt, a głównie strefa Kanału Sueskiego, umożliwiał dotarcie do Indii drogą morską i powietrzną w najkrótszym czasie. Z Egiptu Brytyjczycy od dawna wywierali wpływ na kraje Lewantu i cały region. Środkowy Wschód stanowił dla Anglii zasadnicze źródło ropy naftowej. Gdyby obszar ten opanowany został przez nieprzyjaciela, Londyn nie tylko utraciłby roponośne tereny, lecz także w znacznym stopniu zagrożone byłyby linie komunikacyjne łączące całe imperium. Gdyby Anglicy stracili możliwość korzystania z Kanału Sueskiego - albo gdyby w ogóle zostali wyparci z Morza Śródziemnego (z Bałkanów czy Afryki Północnej) - to oznaczałoby to dla nich cios w najwrażliwszy punkt oraz w zasadzie utratę mocarstwowego znaczenia. Wtedy, by dotrzeć do Indii lub posiadłości w dalekowschodniej Azji, musieliby opływać całą Afrykę; wątpliwe byłoby też utrzymanie przewagi morskiej na Atlantyku. Władze w Londynie miały, rzecz jasna, nadzieje na ostatecznie zduszenie samych Niemiec, ale podobne rachuby wydawały się w roku 1941 mało realne. Równie odległy zdawał się też konflikt zbrojny z Japonią; kiedy jednak wybuchł, sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna. Tak więc włoska ofensywa skierowana na Egipt zagrażała najżywotniejszym interesom strategicznym Wielkiej Brytanii. Tym cenniejszy też był dla Londynu militarny sukces 0'Connora, odniesiony względnie niewielkimi siłami. Co więcej, rozbita została faszystowska armia w Afryce i miało to olbrzymie znaczenie dla Brytyjczyków, których korpus ekspedycyjny poniósł siedem miesięcy wcześniej klęskę we Francji.
Niemcy, a w szczególności sam Hitler, chcieli wesprzeć swego włoskiego sprzymierzeńca zarówno na Bałkanach, jak i w Afryce. Włosi nie odegrali istotnej roli w kampanii francuskiej, byli jednakże w stanie związać znaczne siły brytyjskie, zwłaszcza w Afryce Północnej, gdzie Anglicy za wszelką cenę usiłowali utrzymać w swych rękach kluczowe punkty. Gdy jesienią 1940 roku zrodził się pomysł wysłania niemieckiej ekspedycji na pomoc siłom faszystowskim w Libii, dowództwo Wehrmachtu skierowało do Afryki czołowego eksperta w zakresie broni pancernej, gen. von Thomę. Von Thoma precyzyjnie wyszczególnił wszelkie trudności, na które natrafiłyby niemieckie czołgi w warunkach pustynnych. Ideę na krótko zarzucono, powróciwszy do niej po otrzymaniu alarmujących doniesień o załamaniu się sił włoskich pod ciosami Brytyjczyków w styczniu i lutym 1941 roku.
Niektórym Niemcom nie chodziło jednak tylko o ograniczoną pomoc dla Włochów i niepokojenie Anglików z dala od ich kraju. Liczyły się też ważkie względy strategiczne. Niemiecka Kriegsmarine, a głównie jej dowódca, adm. Raeder, uważała, że wojna na zachodzie rozstrzygnie się na wodzie, w boju o morskie linie komunikacyjne. Wyparcie Anglików z Morza Śródziemnego stanowić mogło kluczowy element wspomnianej kampanii. Takie twierdzenie nie trafiło do przekonania Hitlerowi, chociaż sporadycznie pojawiało się jako argument w dyskusjach niemieckich strategów i wyższych dowódców.
W trakcie kampanii w latach 1941 i 1942 wyłaniały się kolejne przyczyny walk o afrykańskie wybrzeże. Dla Niemców wkrótce istotne okazało się samo utrzymywanie Włochów w wojnie po swojej stronie, chociażby z tego powodu, że w innym wypadku Wehrmacht musiałby zastąpić włoskie garnizony okupacyjne w Grecji i na Bałkanach. Te same względy sprawiały, że Anglicy pragnęli jak najszybciej wyeliminować Włochów z gry. Tak jak Niemcy chcieli spokoju na południowej flance, aby móc bez przeszkód prowadzić na wschodzie wojnę ze Związkiem Radzieckim, tak Brytyjczycy (a później - z zastrzeżeniami - również Amerykanie) próbowali utworzyć front na śródziemnomorskim teatrze działań, przebiegający także we Włoszech, żeby maksymalnie rozproszyć i tym samym osłabić siły Wehrmachtu. Niektórzy z Niemców (Rommel stale i z uporem, Hitler okazjonalnie, szefostwo OKW i OKH tylko sporadycznie) marzyli o realizacji wielkiej kampanii tzw. planu „Orient”, czyli uderzenia przez Egipt i Syrię na Persję, by stamtąd zagrozić radzieckiemu Kaukazowi od południa i odciąć dostawy irackiej i irańskiej ropy do Wielkiej Brytanii. Część angielskich sztabowców ze zgrozą rozważała ewentualność przeprowadzenia przez Wehrmacht podobnego zamiaru strategicznego.
Po obu stronach konfliktu, w zależności od sukcesów i porażek na froncie, budziły się nadzieje i obawy. W opisywanym czasie batalia w Afryce dopiero jednak rozpoczynała się na dobre, a Niemcy nie uderzyli jeszcze na Związek Radziecki. 12 lutego 1941 roku Rommel postawił nogę na kontynencie afrykańskim. Z początku Niemcy traktowali swą interwencję jako operację czysto defensywną, spodziewając się rychłego potężnego ataku Brytyjczyków. Sonnenblume miała być akcją obliczoną na ratowanie włoskiego sojusznika.
Informacje, jakie otrzymał Rommel, dotyczące sił brytyjskich, były nieścisłe. Wiedział, że Tobruk, Bengazi i cała Cyrenajka znajdują się w rękach Anglików. Wiedział, że Brytyjczycy rozbili armię włoską i stali, najpewniej gotowi do dalszego ataku, u wrót Trypolitanii. Przekazano mu błędną informację, że nieprzyjaciel operuje siłami dwóch korpusów armijnych - pancernego oraz zestawionego z jednostek australijskich i nowozelandzkich. Rommel nie wiedział, tak jak nie wiedzieli Włosi, że 0'Connora zastąpił początkowo gen. Wilson, a potem gen. Neame, sam O'Connor zaś na powrót objął dowództwo wojsk w Egipcie. Nie wiedział, iż brytyjska 7. Dywizja Pancerna - jednostka, dzięki której O'Connor odniósł gros dotychczasowych sukcesów - również powróciła do Egiptu, gdzie miano ją uzupełnić nowym sprzętem. Jej miejsce zajęła 2. Dywizja Pancerna przybyła prosto z Anglii, bez doświadczenia w bojach na pustyni; nadto jedną z dwóch pancernych brygad tejże jednostki wyprawiono do Grecji, podczas gdy ta, która pozostała w Cyrenajce, składała się z dwóch pułków czołgów lekkich i jednego ciężkich. Ten ostatni pułk dysponował zaledwie dwudziestoma trzema sprawnymi wozami. Rommel nie wiedział też, że druga z nieprzyjacielskich dywizji w Cyrenajce, 9. Australijska, składa się ze świeżo wcielonych do służby, słabo wyszkolonych rekrutów i że brak jej środków transportowych, tak więc jej żołnierze skazani byli na pokonywanie pustynnych terenów pieszo. Nadto Rommel nie orientował się oczywiście, iż wojska brytyjskie dostały polecenie, aby przerwać marsz w Cyrenajce i nawet wycofać się w razie ataku wroga - choć ataku takiego, rzecz jasna, raczej się nie spodziewano. Przede wszystkim jednak dowódca niemieckich sił ekspedycyjnych nie miał pojęcia o najważniejszym - że Londyn podjął decyzję wycofania wojsk z Afryki Północnej i skierowania ich do Grecji.
Rommel przypuszczając, że wkrótce przyjdzie mu stawić czoło brytyjskiej ofensywie, a na zdemoralizowanych Włochów nie ma sensu liczyć, szczególne nadzieje pokładał w Luftwaffe. Włoskie formacje piechoty zmotoryzowanej przeszły pod komendę Rommla, ten zaś zdecydował rozlokować je wraz z przybyłymi jednostkami niemieckimi możliwie najdalej na wschód, ku Cyrenajce. Rozporządzał jedynie dwiema niemieckimi dywizjami — 5. Lekką oraz 15. Pancerną. Ta ostatnia, przeformowana w listopadzie zeszłego roku z dywizji piechoty, miała znaleźć się w Afryce dopiero w maju. Tak więc początkowo Rommel dowodził faktycznie tylko jedną dywizją; batalion rozpoznawczy, wchodzący w skład 5. Dywizji Lekkiej, zaczął schodzić z transportowców na ląd w Trypolisie 14 lutego. Ponadto miał pod swym dowództwem jednostki włoskie - Dywizje „Brescia” i ,,Pavia”, stacjonujące w okolicach Trypolisu, oraz Dywizję „Ariete”, dysponującą sześćdziesięcioma przestarzałymi czołgami, a także wydzielone eskadry Luftwaffe. Sam Rommel w teorii podlegał włoskiemu dowódcy na afrykańskim teatrze wojennym, gen. Gariboldiemu, chociaż zachował „prawo odwoływania się” do Berlina.
Rommel zdawał sobie sprawę, że każda zwłoka działa na niekorzyść jego żołnierzy. Należało przystąpić do akcji zaczepnych, do których przeprowadzenia potrzebował jednak nie tylko oddziałów z okolic Trypolisu, ale i Zatoki Syrtyjskiej. Stawił się przed Gariboldim o trzynastej w dniu, w którym przybył do Afryki, ów jednak nie podzielał opinii Rommla: uważał, iż trzeba trzymać się strategii defensywnej i nie opuszczać pozycji koło Trypolisu. Wówczas Rommel wybrał się samolotem na wschód w celu zbadania rzeczywistego stanu rzeczy. I w rezultacie tego rekonesansu utwierdził się w swoim przekonaniu, że stanowczo dogodniej będzie opanować ląd nad Zatoką Syrtyjską. Kiedy udawał się na ponowną rozmowę z Gariboldim tegoż wieczora, był już zdecydowany twardo bronić swego punktu widzenia. Chciał również jak najszybciej objąć komendę nad oddziałami frontowymi, kiedy tylko zajmą wyznaczone im stanowiska.
Mając na uwadze osiągnięcia Rommla w Afryce Północnej, zwykle lekceważy się fakt, że przez większość czasu musiał liczyć się ze zdaniem swych włoskich (do lutego 1943 roku) przełożonych. Libia, kolonia włoska, znajdowała się pod pieczą gen. Gariboldiego, który z kolei odpowiadał przed władzami w Rzymie, przed Duce, a także naczelnym dowództwem armii włoskiej. Tym samym Rommel nie mógł prowadzić działań wbrew życzeniom Commando Supremo.
Fakt włoskiego zwierzchnictwa liczył się poważnie z dwóch powodów. Po pierwsze, zdecydowaną większość żołnierzy państw osi w Afryce stanowili Włosi. Rommlowi w różnych okresach przychodziło dowodzić formacjami, w których Włosi przeważali nad Niemcami. W późniejszym czasie miał do swej dyspozycji najwyżej pięć niemieckich dywizji (z których jedna była w zasadzie brygadą spadochronową). Tak więc dowodził przede wszystkim Włochami, a włoscy oficerowie odnosili się do Rommla rozmaicie, czując się odpowiedzialni zasadniczo przed własnym dowództwem.
Po drugie, w grę wchodziły zagadnienia logistyczne. Zaopatrzenie i uzupełnienia dla oddziałów Rommla w Afryce szły - z uwagi na zupełną jałowość terenów pustynnych - z Włoch przez Morze Śródziemne. Sprzęt i żywność pochodziły z Italii lub Niemiec (bądź też z okupowanych przez Niemców krajów Europy Środkowej) i następnie transportowane były koleją do włoskich portów, a dalej włoskimi statkami do Afryki. Podobną drogę odbywali dosyłani Rommlowi żołnierze. Rommel prośby i życzenia kierował więc do swych formalnych zwierzchników, władze włoskie zaś robiły, co mogły - lub przynajmniej twierdziły, że robią, co w ich mocy - by zaspokoić jego żądania.
W teorii Rommel mógł zwracać się do niemieckich władz, by te wywarły nacisk na włoskich sojuszników, jeżeli uzupełniania okażą się niewystarczające (a w większości wypadków takie w istocie były). Rommel często utyskiwał, że władze Rzeszy odnoszą się do Włochów ze zbytnią dyplomacją. Niemniej jednak Niemcy zdobyli się na wyczyn, który zdecydowanie zmienił na korzyść państw osi sytuację na Morzu Śródziemnym. Posiłki z Włoch do Afryki docierały nieregularnie, gdyż część przechwytywało lotnictwo brytyjskie oraz okręty, stacjonujące głównie na Malcie. I oto Niemcy ściągnęli nad Morze Śródziemne poważne siły lotnicze z innych frontów, a także skierowali tam część łodzi podwodnych z Atlantyku, dokonując w roku 1942 ataku na Maltę, z niewielką tylko pomocą Włochów. Operacja ta przyczyniła się znacznie do ułatwienia życia Rommlowi w Afryce Północnej.
Raz jeszcze zaznaczmy jednak, że Rommel nie działał na kontynencie afrykańskim samodzielnie Jego plany operacyjne aprobować musiało włoskie Commando Supremo. Rommel mógł tylko odwoływać się do niemieckiego dowództwa naczelnego - do OKH, do OKW oraz do samego Hitlera jako zwierzchnika Wehrmachtu i całych sił zbrojnych Rzeszy. Ostatecznie w grę wchodziła również chwała niemieckiego oręża. Wśród państw osi właśnie Niemcy odgrywali dominującą rolę i z uwagi na to Rommel od czasu do czasu zwracał się bezpośrednio do Führera i OKW, nie zaś do włoskiego dowództwa w sprawie działań, prowadzonych na obszarze znajdującym się we włoskiej „strefie wpływów”.
Stosunki między koalicjantami w czasie wojny nigdy nie należą do łatwych. Dowódcy podporządkowanemu sojusznikom, lecz zachowującemu prawo odwoływania się do swoich władz, często zarzuca się nielojalność. Tak rzecz się miała chociażby z lordem Gortem we Francji w roku 1940. Konflikty zdarzały się także później pomiędzy Anglikami a Amerykanami, co doprowadziło do organizacji „połączonych sztabów”. Umożliwiło to koordynację alianckiej strategii na wyższym, wojskowo-politycznym poziomie i wydawanie zgodnych dyrektyw. Nie wyciszyło do końca nieporozumień, lecz istniał przynajmniej mechanizm ich rozwiązywania oraz ewentualnego korygowania błędów. Mocarstwa osi nie stworzyły podobnych struktur. W strefie śródziemnomorskiej decyzje najwyższej wagi leżały w gestii Hitlera i Mussoliniego, z których każdy otoczony był gronem usłużnych doradców. Nie wypracowano metod współdziałania pomiędzy OKW a Commando Supremo, nie wymieniano poglądów, na ogół nie informowano się wzajemnie o planach. Zdarzało się, że marsz. Cavallero na przykład wysłuchiwał geopolitycznych rozważań Hitlera, ale trudno nazwać takie spotkania strategicznymi konsultacjami. Sprzymierzeńcy z osi prowadzili natomiast ożywioną korespondencję. Prace Commando Supremo obserwował oddelegowany do Rzymu niemiecki generał von Rintelen, przez którego ręce przechodziła większość pisemnych dezyderatów sformułowanych przez Rommla. Generalnie stwierdzić trzeba, iż współpraca Niemców i Włochów pozostawiała wiele do życzenia. Co więcej, Mussolini chciał, przynajmniej początkowo, nie tyle ściśle współdziałać militarnie z Rzeszą, ile prowadzić „równoległą” wojnę. Była to dosyć nierealna koncepcja. W istocie wypowiedzenie przez Duce wojny podbitym Francuzom w 1940 roku zdumiało Hitlera; podobnie agresję na Grecję Włosi do ostatniej chwili ukrywali przed Niemcami3.
Tak więc rozkazy docierały do Rommla i jego włoskich zwierzchników z Rzymu, a Rzym nie palił się do ścisłej współpracy z Berlinem. Rommel działał w ramach wadliwego systemu dowodzenia. Kiedy wszystko szło pomyślnie (a niemieckie jednostki, ochrzczone w końcu mianem Panzerarmee Afrika, zanotowały wiele sukcesów), udawało się niejednokrotnie osiągać sprzeczne cele, formułowane niezależnie przez dwa ośrodki władzy. W wypadku niepowodzeń wynikały nieuniknione zadrażnienia.
Pierwszy niemiecki oddział, 3. batalion rozpoznawczy 5. Dywizji Lekkiej odbył w Trypolisie defiladę niemal natychmiast po wy okrętowaniu. Równe szyki zdyscyplinowanych żołnierzy Wehrmachtu wywarły wielkie wrażenie na miejscowej ludności. Kilka godzin później batalion zmierzał już na wschód, w kierunku frontu. Po upływie dwóch dni zajął pozycje i wszedł w kontakt bojowy z nieprzyjacielem w odległości około czterystu kilometrów od Trypolisu. Wśród Anglików krążyły potem legendy, że Niemcy długo szykowali się do batalii, przygotowując z wielką pieczołowitością swój ekwipunek na warunki pustynne. Nic bardziej błędnego; Niemcy nie byli przyzwyczajeni do afrykańskiego klimatu, a ich mundury utrudniały tylko walkę na pustyni. Musieli uczyć się i przystosowywać do wszystkiego - uczyli się jednak w zadziwiającym tempie. Niemiecki żołnierz był wybornie wyszkolony i miał nad sobą energicznych, zaprawionych w bojach oficerów.
Przez następne tygodnie nie zbywało Rommlowi pracy. Niemal codziennie latał z Trypolisu (gdzie nadal schodziły z transportowców kolejne oddziały Wehrmachtu) na front i z powrotem. W Trypolisie czuwał, by nie dochodziło do najmniejszych opóźnień — żołnierze schodzili z pokładów dniami i nocami, formowali kolumny i bez odpoczynku kierowali się pustynią w kierunku frontu. W zaimprowizowanych warsztatach montowano makiety czołgów z dykty i brezentu — Rommel uważał, że należy uciec się do każdego chwytu, by zmylić nieprzyjaciela co do rzeczywistej siły wojsk ekspedycyjnych. Wcześniej zdołał nakłonić jednak Gariboldiego do przesunięcia włoskich formacji na wschód i oddania ich pod jego bezpośrednią komendę. Czołowa dywizja włoska ruszyła na pozycje na zachód od Buerat 14 lutego, czyli w dniu, gdy 3. batalion rozpoznawczy znalazł się w Trypolisie. Doby mijały, a Brytyjczycy jakoś na podejmowali ataku, którego się spodziewali ze strony Niemców i Włochów. Rommel mógł napisać do Schmundta (wiedząc, że informacja ta dotrze do Hitlera), iż sytuacja poprawia się z dnia na dzień4. 19 lutego niemieckie oddziały otrzymały oficjalną nazwę, która przeszła do historii: Deutsches Afrika Korps.
Pierwszą walkę z Brytyjczykami żołnierze Deutches Afrika Korps (DAK) podjęli 24 lutego. Tegoż dnia wzięta została do niewoli załoga brytyjskiego rozpoznawczego samochodu pancernego, oficer oraz dwaj szeregowcy Dragonów Gwardii Królewskiej. Powoli zarówno Rommel, jak i jego oficerowie wywiadu zaczęli nabierać pewności, że sytuacja, którą zastali, różni się znacznie od oczekiwanej. Nieco później Rommel zwrócił się do por. Behrendta: „Zaczynałem wyczuwać, gdzie nieprzyjaciel jest słaby”5. Docierało do niego, że coś osobliwego wydarzyło się w obozie brytyjskim, chociaż nie wiedział jeszcze co.
Tymczasem upływały tygodnie. Rommel napisał do żony, że jego relacje z „sojusznikami” są znakomite i że dywizja włoska, w której przeprowadził inspekcję, wywarła na nim świetne wrażenie. Pewien włoski oficer zapytał go, gdzie został odznaczony Orderem Pour le Merite i Rommel z satysfakcją odpowiedział: „Pod Longarone!” Przybywały na kontynent afrykański kolejne jednostki niemieckie, a 5. Dywizja Lekka (gen. Streicha) zaczęła koncentrować się na froncie. 5 Pułk Pancerny tejże dywizji składał się ze stu dwudziestu czołgów, w połowie lekkich, w połowie średnich typu Panzer III i IV. Pułk wyokrętowany został w Trypolisie 11 marca i ruszył następnie na wschód. Dwa dni później Rommel udał się wreszcie do swej kwatery polowej w okolicach Syrty. Dochodziły doń raporty o działaniach Wolnych Francuzów operujących z Czadu i ich atakach na garnizony włoskie, położone na pustyni znacznie na południe. Rommel wysłał tam na pomoc niewielkie siły zmotoryzowane pod dowództwem płk. von Schwerina. Zagrożenie od południa wydawało się chwilowo minimalne, lecz jeden z garnizonów włoskich już skapitulował. Oddziały von Schwerina zostały ostatecznie odwołane i dołączyły ponownie do całości ugrupowania Rommla 4 kwietnia.
Brytyjczycy nadal nie atakowali. Wywiad z Berlina przysyłał raporty, że Anglicy mają w Cyrenajce dwie dywizje pancerne (podczas kiedy w rzeczywistości jedna z nich znajdowała się w Egipcie, a połowa drugiej w Grecji). Rommla obchodziła jednak przede wszystkim nie tyle liczebność jednostek nieprzyjacielskich, ile zastanawiający fakt bierności Brytyjczyków. Rozkazał przetransportować na pozycje makiety czołgów i zająć włoskiej Dywizji „Brescia” stanowiska obronne pod Mugtaa, tak aby 5. Dywizja Lekka mogła przystąpić do działań zaczepnych. Obronne linie pod Mutgaa trudno było przełamać od wschodu i, z uwagi na ukształtowanie terenu, równie trudno oskrzydlić. Niewiele miejsc w całej Afryce Północnej tak dobrze nadawało się do stawiania oporu. Kolejnym punktem defensywy było Mersa el-Brega, oddalone o około pięćdziesięciu kilometrów od El-Agejli, zaopatrzone w źródła wody. Tymczasem niewielkie siły brytyjskie rozlokowały się w El-Agejli.
Podczas czterech tygodni spędzonych dotychczas w Afryce Rommel zaczął już się przyzwyczajać do tamtejszych, niezwykłych warunków - olbrzymich odległości pomiędzy nielicznymi osadami, częstych burz piaskowych, awarii maszyn i pojazdów, kurzu, który wypełniał filtry i czynił broń niezdatną do użycia, a także braku wody cenionej na pustyni na wagę złota oraz skwarnych dni i zimnych nocy. Pomimo wszystko czuł się w Afryce znakomicie, a perspektywa kierowania wielkimi działaniami wojennymi na pustyni pociągała go. 19 marca Rommel poleciał do Berlina.
Podczas pierwszego powrotu z Afryki do Berlina, Rommel udekorowany został dębowymi liśćmi, dodanymi do jego Krzyża Rycerskiego. Czekał go jednakże również zimny tusz. „Nie byłem zbyt zadowolony - napisał potem - z uwagi na wysiłki feldmarsz. von Brauchitscha i gen. płk. Haldera, którzy chcieli ograniczyć liczebność oddziałów kierowanych do Afryki oraz tym samym zdać żołnierzy, którzy już tam dotarli, na łaskę losu. Chwilowe osłabienie Brytyjczyków w Afryce Północnej należało wykorzystać z maksymalną energią”. Rommel mógł tak pisać po czasie - 19 marca ani on, ani OKH nie wiedzieli o brytyjskiej słabości, a raczej nie przewidywali rozwoju wydarzeń w Grecji. Tyle że Rommel wyczuwał, iż coś się dzieje z nieprzyjacielem w Afryce. Uważał, że istnieje szansa zadania Brytyjczykom silnego, decydującego ciosu i przechwycenia inicjatywy w batalii na pustyni. Mając podobne przeczucie, często decydował się na stanowczą akcję, nawet wbrew opiniom zwierzchników. Obecnie poinformowano go, że 15. Dywizja Pancerna znajdzie się pod jego komendą dopiero pod koniec maja i może on opracować plan zaatakowania po tym terminie Adżdabijji, a nawet odbicia Bengazi. Przede wszystkim jednak winien bronić Trypolitanii.
Rommel pozwolił sobie na stwierdzenie, że atak na Bengazi musi pociągnąć za sobą okupację Cyrenajki. Zatrzymanie się w połowie drogi wystawiłoby niemieckie jednostki na ryzyko przyjęcia na siebie kontruderzenia w wielce niekorzystnych warunkach. Po powrocie Rommla do Afryki 3. batalion rozpoznawczy - czyli pierwszy oddział Wehrmachtu, który znalazł się na kontynencie - zdobył 24 marca El-Agejlę, z tamtejszym lotniskiem i źródłami wody. Brytyjczycy nie podjęli walki i wycofali się. Niemiecki batalion przypuścił ten szturm na podstawie rozkazów Rommla, wydanych jeszcze przed wylotem generała do Berlina. Obecnie Rommel zastanawiał się nad następnym krokiem.
Brytyjczycy cofnęli się do Mersa el-Brega. Im dłużej pozostawiono by ich tam w spokoju, tym bardziej umocniliby własne pozycje. Rommel nie wierzył, że czas pracuje na jego korzyść; otrzymał wprawdzie instrukcje, by oczekiwać przybycia 15. Dywizji Pancernej, lecz oznaczałoby to bierne spędzenie nadchodzących dwóch miesięcy, podczas których nieprzyjaciel z pewnością zdążyłby zaminować podejścia do Mersa el-Brega. Teraz natomiast...
Rommel postanowił zaatakować Mersa el-Brega. Przekonał samego siebie, że w maju przyjdzie czas na główne uderzenie, usankcjonowane wyraźnie przez OKH, skierowane ku Adżdabijji i Bengazi. Szturm na Mersa el-Brega to jedynie preludium do zasadniczej ofensywy. Podobnie jak Mugtaa, Mersa el-Brega znajdowała się na przełęczy i zdobycie tego punktu dałoby Rommlowi wyborną pozycję wyjściową do następnej fazy kampanii. Idealnie nadawało się też do obrony, o czym Niemcy szybko mieli okazję się przekonać.
31 marca 5. Dywizja Lekka ruszyła na Mersa el-Brega. Brytyjczycy stawili twardy opór. Sam Rommel odnalazł okrężną drogę, wiodącą przez wydmy na północ od traktu biegnącego wzdłuż wybrzeża. Do wieczora batalion karabinów maszynowych znalazł się na tyłach przełęczy. Niemcy zdobyli wiele pojazdów nieprzyjaciela. Następnego dnia rozpoznanie lotnicze doniosło o ogólnym odwrocie, podjętym przez Brytyjczyków. Stwarzało to okazję, której Rommel, wedle jego własnych zapisków, nie był się w stanie oprzeć. 2 kwietnia rzucił na wschód wszystkie siły, jakimi dysponował, co zaowocowało w ciągu zaledwie kilku dni wyparciem Anglików z Cyrenajki. Taktyczna operacja przerodziła się więc w wielką ofensywę. Odniesiony sukces usprawiedliwiał jawną niesubordynację Rommla wobec instrukcji z Berlina.
Do powodzenia operacji przeprowadzonej przez Rommla, z czego on sam nie zdawał sobie sprawy, znacznie przyczyniły się rozkazy, sprzeczne i błędne, jakie otrzymali i usiłowali wykonać Brytyjczycy. Gen. Wavell, głównodowodzący siłami alianckimi na Bliskim i Środkowym Wschodzie, wydał wcześniej dosyć szczegółowe dyspozycje gen. Neame, sprawującemu dowództwo w Cyrenajce. Zakładały one - w wypadku niemieckiego ataku - stopniowy odwrót aż do Bengazi, połączony z prowadzeniem działań opóźniających; w razie potrzeby przewidywano także opuszczenie Bengazi, aby uniknąć odcięcia. Rozkazy Wavella w osobliwy sposób przypominały instrukcje, które Rommel dostał od kierownictwa OKH; instrukcje, które krytykował i ostatecznie zlekceważył. Zasiały też, co Rommel wyczuł, niepewność w brytyjskich szeregach. Po części porażkę Brytyjczyków przypisać też trzeba niedoświadczeniu. Wprawdzie żołnierze 5. Dywizji Lekkiej także nigdy wcześniej nie walczyli na pustyni, lecz przewyższali swych przeciwników pod względem wyszkolenia i zdyscyplinowania. Zaznaczyć wypada jeszcze jedno: Niemcy mieli lepszego dowódcę.
Brytyjczycy popadli w trudny do pojęcia błogostan. Złamawszy niemieckie szyfry, Anglicy przechwycili wiadomość, że wojska niemiecko-włoskie najprawdopodobniej nie będą przez dłuższy czas zdolne do podjęcia jakichkolwiek akcji zaczepnych w Afryce. Wojskowe kierownictwo brytyjskie nie wzięło jednakże pod uwagę osobowości dowódcy Afrika Korps, nie sądząc, iż to możliwe, by zignorował on instrukcje z Berlina.
Plan Rommla, po „wyważeniu drzwi” pod Mersa el-Brega, zakładał marsz do Adżdabijji, odległej o siedemdziesiąt kilometrów od Mersa el-Brega, a następnie rozdzielenie sił niemieckich. Lewe skrzydło, prowadzone przez 3. batalion rozpoznawczy płk. von Wechmara, miało posuwać się ku Bengazi wzdłuż wybrzeża. Prawe, dowodzone przez Schwerina, złożone z części 5.Dywizji Lekkiej oraz batalionu rozpoznawczego Dywizji „Ariete” (gen. Baldassare), winno przeciąć Cyrenajkę, mijając Ben Ganię i Ben Tengedir, dotrzeć do morza pod Derną i odciąć tym samym nieprzyjacielowi drogę odwrotu, czyli trakt biegnący wzdłuż wybrzeża z Bengazi przez Dernę do Tobruku. Pomiędzy tymi dwoma skrzydłami silne ugrupowanie pancerne, zestawione z oddziałów 5. Dywizji Lekkiej oraz 5. Pułku Pancernego płk. Olbrichta, miało przejechać przez Msus, miejscowość położoną osiemdziesiąt kilometrów na północny zachód od Ben Ganii, a potem skierować się ku El-Mechili. Razem z lewoskrzydłową kolumną von Wechmara miała posuwać się włoska Dywizja „Brescia”, a z kolumną Olbrichta znaczna część Dywizji „Ariete”. W wypadku, gdyby batalion rozpoznawczy lewego skrzydła został powstrzymany pod Bengazi, powinien on dołączyć do pozostałych ugrupowań niemieckich w okolicach El-Mechili.
Operacja rozpoczęła się 2 kwietnia. Rommel jak zwykle nie szczędził wysiłków, aby zwiększyć tempo marszu swych kolumn. Pchnął sztab ku Adżdabijji i osobiście sprawdzał teren, który mieli forsować jego żołnierze. Doniesiono mu, że trakt, stanowiący marszrutę prawej kolumny, przebiegający przez Ben Ganię, w praktyce nie nadaje się do wykorzystania. Rommel na własne oczy stwierdził, że to nonsens. Drugiego dnia ofensywy otrzymał raport, iż zapasy paliwa dla pojazdów 5. Dywizji Lekkiej wyczerpią się w ciągu czterech dób. Zareagował na to z właściwą sobie energią. Przestój w marszu, spowodowany niewielką liczbą mobilnych cystern i oddaleniem od stałych baz, nie wchodził w ogóle w grę. Zdał się na improwizację. Rozkazał wyrzucić cały sprzęt z pojazdów i załadować je kanistrami z paliwem. Była to zagrywka iście pokerowa, ponieważ tym samym 5. Dywizja czasowo (przez jeden dzień) stała się z jednostki bojowej formacją transportową. Lecz na dłuższą metę opisane rozwiązanie gwarantowało dywizji w kluczowym momencie batalii niezbędną samodzielność. „To - powiedział Rommel swoim sztabowcom - oszczędzi wiele krwi i zdobędzie dla nas Cyrenajkę”6.
Gen. Gariboldi, tytularny zwierzchnik Rommla, wysuwał już wcześniej poważne obiekcje wobec dowódcy niemieckiego, który, jego zdaniem, zdecydowany był puszczać mimo uszu odgórne instrukcje. Gariboldi ograniczał bowiem swe zamiary jedynie do utrzymania Trypolitanii i stałego frontu nieco na wschód od Trypolisu, tymczasem Rommel najwyraźniej podjął zuchwałą ofensywę. Rommel zdążył już jednak porozumieć się z Berlinem i, ku swej satysfakcji, otrzymał przyzwolenie na podjęcie takich działań, jakie sam uzna za najwłaściwsze. W przyszłości jeszcze wielokrotnie dokonywał trafnego wyboru, otrzymując sprzeczne zalecenia z dwóch źródeł.
Niemcy konsekwentnie posuwali się naprzód, jakkolwiek Rommel bez przerwy utyskiwał, że oddziały przemieszczają się zbyt opieszale. Spędził wiele godzin w kabinie lekkiego samolotu łącznikowego typu Storch (sam był wprawnym pilotem) i od czasu do czasu zrzucał swoim kolumnom wiadomości tego rodzaju: „Jeżeli zaraz nie ruszycie się raźniej, to wyląduję! Rommel”7. Straż przednia ugrupowania Schwerina dotarła do Bir Tengedir o dziewiątej wieczorem 4 kwietnia, a dzień wcześniej lewoskrzydłowa kolumna wkroczyła do Bengazi.
Rommla nie opuszczało szczęście. Wkrótce Niemcy weszli w styczność bojową z nieprzyjacielskimi oddziałami czołgów. Brytyjska 3. Brygada Pancerna, jedyna pozostawiona w Afryce brygada 2. Dywizji Pancernej, straciła kilka czołgów pod Mersa el-Brega, a jeszcze więcej jej pojazdów zostało unieruchomionych w trakcie odwrotu. Pododdziały jednostki rozrzucone były na wielkiej przestrzeni na pustynnych obszarach w północnej i wschodniej Adżdabijji. Zresztą w podobnym rozproszeniu działały i siły niemieckie.
A więc nie było mowy o wielkiej bitwie, lecz dochodziło do potyczek małych ugrupowań czołgów i żołnierzy. Pewien oficer wywiadu w sztabie Rommla skarżył się, że akcjom brakło skoordynowania, a strzelcy nie byli odpowiednio dowodzeni, otrzymując zmienne rozkazy i polecenia. Brytyjczykom nie wiodło się wobec zdecydowanych manewrów wojsk Rommla, który tradycyjnie już znajdował się na pierwszej linii8. Rankiem 6 kwietnia rozpoznanie lotnicze potwierdziło optymistyczne oceny Rommla: Brytyjczycy usiłowali wycofać się do Tobruku tak szybko, jak to tylko możliwe. O siódmej trzydzieści tegoż dnia zameldowano o masach nieprzyjacielskich wozów, ewakuujących się z Cyrenajki na wschód.
źródeł.
Jednakże postępy niemieckich kolumn napotykały przeszkody. Jak zwykle w wypadku walk pustynnych trudno było precyzyjnie ustalić, gdzie znajdują się poszczególne własne pododdziały, a gdzie nieprzyjacielskie, zwłaszcza że wojska obu stron kierowały się na wschód. Resztki brytyjskiej 2. Dywizji Pancernej otrzymały 6 kwietnia rozkaz (wydany przez gen. 0'Connora, który został przysłany z Egiptu przez Wavella, aby wspomagać Neame'a i ewentualnie przejąć od niego dowodzenie) koncentracji w rejonie El-Mechili. Brygada czołgów wycofała się po wcześniejszych potyczkach początkowo do Msusu, a następnie na północ, do Charruby. Dowódca tejże brygady stwierdził, że jego wozom nie wystarczy paliwa, aby dotrzeć do El-Mechili i w tej sytuacji lepiej skierować się na północ, ku drodze nad wybrzeżem, a potem starać się osiągnąć rejon Derny. Tyle że wspomnianym właśnie traktem posuwała się z Bengazi 9. Dywizja Australijska. Doszło więc do nieuniknionego zakorkowania drogi, a tymczasem flankę od strony pustyni osłaniała jedynie 3. Brygada Hinduska, poruszająca się na zwyczajnych ciężarówkach i pozbawiona w ogóle broni przeciwpancernej. Akurat w tym rejonie zmierzał w kierunku El-Mechili batalion rozpoznawczy von Wechmara (z Bengazi via Charruba), a także 5. Pułk Pancerny Olbrichta oraz Dywizja „Ariete” (via Msus) i połączone siły niemiecko-włoskie pod bezpośrednią komendą Schwerina (via Ben Gania i Tengedir).
Nadto Brytyjczycy nie zdawali sobie sprawy, z jakimi dokładnie siłami wiodą walkę; raporty, jak to często bywa, zawyżały liczebność oddziałów niemieckich. Pochwyceni przez Niemców jeńcy twierdzili, że na Cyrenajkę uderzył przynajmniej korpus pancerny Wehrmachtu9. Zamieszanie panowało też po niemieckiej stronie; zdarzały się przestoje, spowodowane niepewnością co do ogólnego położenia. W tej sytuacji Rommel objął osobiste dowództwo sił zmierzających ku El-Mechili popołudniem 5 kwietnia w Ben Ganii, spędziwszy cały poprzedni dzień na kontrolowaniu z powietrza posuwających się na wschód kolumn niemiecko-włoskich. Kolumna Schwerina zbliżała się już do ugrupowania Olbrichta pod El-Mechili. Jeszcze w Ben Ganii Rommel dowiedział się z raportów rozpoznania lotniczego, że nieprzyjacielskich wojsk najprawdopodobniej nie ma w El-Mechili i wysłał następujący rozkaz Schwerinowi: „Mechili nie bronione przez nieprzyjaciela. Ruszać na nie. Posuwać się szybko. Rommel”.
Jednakże później tego dnia, po odbyciu lotu na czoło kolumny i z powrotem (by przekonać się, gdzie dotarł Ulbricht), Rommel otrzymał kolejną wiadomość: El-Mechili, wbrew wcześniejszym doniesieniom, w rzeczywistości „twardo się trzymało”10. Zapadł już zmrok, kiedy Rommel wyprawił się z Ben Ganii na północny wschód, by zająć miejsce na czele prawoskrzydłowej kolumny, w której skład wchodziła obecnie większość oddziałów 5. Dywizji Lekkiej (z wyjątkiem pułku czołgów), pod bezpośrednią komendą gen. Streicha, oraz Włosi z Dywizji „Ariete”. Rommel uważał, że należy obejść El-Mechili, żeby odciąć nieprzyjacielowi drogi ucieczki na północ i wschód, a potem opanować sam trakt nadmorski.
Sprawy jednak nie potoczyły się tak gładko. Następnego dnia, 6 kwietnia, Rommel nie tracił nadziei, iż dysponuje wystarczającymi siłami do okrążenia El-Mechili, lecz jego żołnierze nie czynili spodziewanych postępów. Wcześniej wydał polecenie oddziałom prawoskrzydłowej kolumny, aby zajęły pozycje na południe i wschód od El-Mechili, ale większość z nich dopiero wieczorem zaczęła docierać na miejsce. Tymczasem kolumna centralna (Olbricht i 5. Pułk Pancerny) znalazła się w kłopotach z powodu nie sprzyjającej pogody oraz opóźnień w dostawie paliwa; opisywanego wieczora zaledwie zdążyła wyruszyć z Msusu ku El-Mechili. Następnie, o drugiej w nocy 7 kwietnia, nadszedł meldunek, że prawa kolumna także odczuwa braki paliwa i z tego powodu włoska artyleria nie może zająć stanowisk do ataku na El-Mechili.
Godzinę później Rommel rozkazał zgromadzić cały zapas paliwa - trzydzieści pięć beczek, jak zanotował - i wyruszył na poszukiwania artylerii prawej kolumny, tak aby wozy mogły dociągnąć działa na przewidziane stanowiska. Zabrało to sporo czasu i dopiero w późnych godzinach porannych 7 kwietnia (po napotkaniu po drodze niewielkiego brytyjskiego pododdziału motorowego i zmuszeniu go do odwrotu) włoska artyleria zajęła pozycje ogniowe pod El-Mechili. Jednak nie było nawet śladu czołgów Olbrichta. A cenny czas uciekał.
Popołudniem 7 kwietnia Rommel odleciał swoim storchem na zachód, szukając z powietrza 5. Pułku Pancernego. O mały włos nie wylądował pomyłkowo obok, jak się okazało, brytyjskiej kolumny; w końcu odnalazł ugrupowanie niemiecko-włoskie, które pobłądziło w wyniku złudzenia optycznego na pustyni. Powróciwszy do swej Führungstaffel [kwatery polowej], Rommel przekonał się, że nadal nie otrzymała ona żadnej wiadomości od Olbrichta.
Generał ponownie zajął miejsce w kabinie storcha. Wkrótce miało zmierzchać, a od czołgów Olbrichta, głównej siły uderzeniowej Afrika Korps, zależał - jak zapisał później Rommel - „los wschodniej Cyrenajki”. W końcu odnalazł pułk pancerny, tuż przed nocą, daleko na północ od przewidzianej dla Olbrichta marszruty ku El-Mechili. Rozwścieczony, rozkazał pancerniakom ruszać natychmiast ku El-Mechili, a sam, pomimo ciemności, wrócił samolotem do swojej kwatery polowej.
Następnego dnia, 8 kwietnia, oddziały prawoskrzydłowej kolumny przypuściły szturm na El-Mechili i wkrótce Rommel - z samolotu - dostrzegł nieprzyjacielskie pojazdy, umykające na zachód. Według jego kalkulacji winny one niebawem natknąć się na czołgi Olbrichta. Rommel poleciał w kierunku zachodnim, nie zdołał jednak ponownie odnaleźć Olbrichta. Kiedy wrócił w okolice El-Mechili, stwierdził, że miasto opanowała już prawoskrzydłowa kolumna; Brytyjczycy usiłowali przebić się na wschód, ale zostali zablokowani. Po niedługim czasie 5. Pułk Pancerny wreszcie nadciągnął z zachodu. Niewielkie ugrupowanie, które Rommel odesłał wcześniej na północ, by opanowało drogę nadmorską, wykonało zadanie, ale potrzebowało wzmocnienia. Niemcy wzięli znaczną liczbę jeńców. Rommel wydzielił w celu wsparcia ugrupowania północnego oddział z kolumny Schwerina, a sam pojechał do Derny, docierając na wybrzeże przed szóstą wieczorem 8 kwietnia. Jednostki rozpoznawcze von Wechmara, napotkawszy opór na północ od Bengazi, skręciły na wschód pod Charrubą i włączyły się do bitwy pod El-Mechili, podczas gdy Dywizja „Brescia” maszerowała nadmorskim traktem.
Była to szósta doba operacji. Brytyjczycy ewakuowali się z Cyrenajki. 9 kwietnia Rommel dowiedział się, że dowództwo 5. Dywizji Lekkiej zarządziło dwudniowy postój pod El-Mechili; w ostrych słowach nakazał jednostce jeszcze tej nocy podjąć marsz na Tmimi i dotarcie do El-Ghazali do świtu następnego rana, gdzie miała szykować się do ataku na Tobruk.
Czytając zapiski Rommla dotyczące tej niezwykłej batalii, poznajemy wiele osobistych odczuć ich autora. Rommel dowodził podówczas nie tylko Afrika Korps, zestawionym praktycznie z jednej niemieckiej dywizji, wzmocnionej pojedynczymi oddziałami, lecz także i trzema dywizjami włoskimi. Po obszarze walk poruszał się albo ze swoim Gefechtsstaffel - pododdziałem złożonym z trzech wozów bojowych - albo w łącznikowym storchu. Za dnia i w nocy przemieszczał się z miejsca na miejsce, szukając swych kolumn, które pobłądziły na pustyni, dbając o dostarczanie formacjom na czas paliwa; zachęcał żołnierzy do wzmożenia wysiłku, dając przykład własną witalnością, energią, niekiedy posługując się ostrym językiem. Każdy człowiek w Afrika Korps dobrze znał charakterystyczną twarz i posturę dowódcy, jego szaroniebieskie oczy ze zmarszczkami w kącikach, zaciśnięte zwykle pięści i ramiona lekko ugięte w łokciach, jego wyrazistą mimikę; każdy wiedział, że Rommel natychmiast wychwytuje wzrokiem wszelkie szczegóły, wyrażając się przy tym krótko, dosadnie, precyzyjnie, po wojskowemu. Zapadał też w pamięć jego głos - ostry i przenikliwy — którym Rommel, nie zawsze do końca sprawiedliwie, wytykał wszelkie niedociągnięcia, najczęściej starszym oficerom z grona jego podwładnych. Rommel potrafił być uroczy, lecz język miał bardzo cięty. Mimo wszystko nigdy nie beształ dla samego besztania.
Nie postępował też często w zgodzie z naukami wykładanymi w akademiach wojskowych. Zdarzało się, że miał tylko przybliżone pojęcie, gdzie znajdują się jego poszczególne oddziały, rozrzucone na pustyni. Ustalał to w trakcie walk sam, korzystając z samolotu; choć sprzęt łączności, jakim wówczas posługiwano się w Wehrmachcie, był relatywnie wysokiej klasy, to jednak często zawodził w trudnych warunkach pustynnych. Nadto trzeba wziąć pod uwagę, iż w wypadku batalii prowadzonych na rozległych obszarach przez jednostki zmechanizowane, najczęściej nie wystarczały telefon polowy i mapa. Przychodzi jednakże na myśl refleksja, że Rommel mógł i powinien częściej zdawać się na swój sztab, miast samemu wychodzić ze skóry, by rozwiązać wyłaniające się kłopoty. Pojawia się pytanie: czy owe częste braki paliwa na pierwszej linii, które tak irytowały Rommla, nie były przypadkiem skutkiem przesadnej wiary w improwizację? Czy sam Rommel nie ponosił za to winy?
Pisano, że Rommel lekceważył zagadnienia logistyki, a w szczególności odnosiło się to do jego działań w Afryce, gdzie trudno było mówić o sieci baz czy choćby przyzwoitych drogach. Nawet w warunkach dzisiejszego pola walki zasięg operacyjnych jednostek ograniczony jest m.in. faktem konieczności uzupełniania paliwa. Liczyły się oczywiście również rezerwy wody i amunicji, lecz właśnie paliwo okazało się „krwią” wojsk zmotoryzowanych, bez której niemożliwe było wykonanie manewru rozstrzygającego o losach batalii.
Absurdem jest zarzucanie Rommlowi ignorancji czy niedbałości w tej kwestii. Sprawa ta nieustannie przecież absorbowała jego uwagę. Był doskonałym żołnierzem zawodowym i trudno wprost uwierzyć, by nie pojmował wagi problemów logistycznych. Przeciwnie, wiedział dobrze, iż sukces militarny w Afryce Północnej zależy w znacznej mierze od zapewnienia regularnych dostaw oddziałom frontowym. Natychmiast po przybyciu do Trypolisu skierował małe transportowce do Syrty. Także podczas późniejszych bojów o Tobruk zajmował się przede wszystkim logistyką. W istocie częstokroć uskarżał się, że „nasze [tj. niemieckie] zapasy ropy były bardzo szczupłe”, i że musiał uwzględniać ten fakt w taktycznych rachubach. Na dostawy nie miał jednak w zasadzie wpływu. Zmuszony był konstruować swoje plany na przypuszczeniach i obietnicach, które - co pojmował - nie zawsze mogły zostać spełnione. Chociaż jako strateg zawsze wyróżniał się optymizmem, to problemy paliwa, wody, portów i linii komunikacyjnych, transportu i zaopatrzenia nigdy nie umykały jego uwagi. Nie mogło być inaczej; wspomniane kwestie pojawiają się raz po raz w zapiskach Rommła.
Czy jednak w tym względzie robił wszystko, co mógł? Czy Rommel, planując staranniej batalie, uniknąłby kłopotów paliwowych, jakie zdarzały się w pierwszej fazie kampanii w Cyrenajce? Trudno zdobyć na to odpowiedź twierdzącą. W krytycznym momencie zaradził osobistą interwencją, przekazując część paliwa artylerzystom, jak to opisano powyżej. W gruncie rzeczy rozwiązywanie problemów z uzupełnieniami należało do powinności sztabu. Rommla skrytykować można za to, że w pewnym momencie ostrzeżony wprost
przez swoich sztabowców, iż jeśli nie podejmie środków zaradczych, to część oddziałów stanie z braku ropy, puścił te słowa mimo uszu.
Po uzupełnieniu zapasów w pobliżu Adżdabijji pojazdom przyszło pokonać przeciętnie ponad dwieście kilometrów, aby dotrzeć do rejonu El-Mechili. Był to maksymalny zasięg niektórych niemieckich wozów bojowych z pełnym bakiem i w zasadzie zachodziła konieczność uzupełnienia paliwa przed zakończeniem operacji. Rommel z pewnością zdawał sobie z tego sprawę - nie sposób ignorować faktów. A może jednak wolał przymknąć na to oko? Stwierdził, że jeżeli sztabowcy wysilą się, to jakoś rozwiążą ten problem?
Być może. Problem istotnie został rozwiązany w trakcie przebiegu operacji. Uzupełnienie paliwa w czołgach 5. Pułku Pancernego i ciągnikach artylerii włoskiej wymagało czasu - a Rommel bardzo cenił czas. Zawsze uważał, że jeżeli wpoi owo kluczowe znaczenie czasu na polu bitwy swoim sztabowcom i żołnierzom, to ci nauczą się na własną rękę pokonywać wyłaniające się nieuchronnie trudności. Tyle że Rommel stanął na czele DAK tuż przed kampanią afrykańską. Sztabowcy, oficerowie, podoficerowie i szeregowi strzelcy skierowanych do Afryki niemieckich jednostek musieli — tak jak w roku 1940 żołnierze 7. Dywizji Pancernej — przywyknąć do metod i oczekiwań swego nowego dowódcy.
Przyznać tu trzeba, że Rommel postrzegał oficerów sztabu jako ludzi zbyt ostrożnych, przesadnie obawiających się kłopotów wynikających z niedostatecznego zaopatrzenia oraz zakładających, iż dowodzenie może zawieść w krytycznym momencie. Sam zaś uważał, że trzeba natychmiast wykorzystywać słabość przeciwnika, a po zwycięstwie niezwłocznie rzucać się w pościg „do ostatniego tchu”. Uwierzył w słuszność tego poglądu jeszcze jako porucznik w Rumunii i we Włoszech. Udowodnił to jako dowódca dywizji w 1940 roku we Francji. Również rady i sugestie sztabowców i oficerów kwatermistrzostwa traktował cokolwiek podejrzliwie, pisząc na ich temat, że lubią skarżyć się na trudności, miast rozwinąć w sobie umiejętność improwizowania. Zanotował dalej, iż zamiast ufać ocenom i szacunkom kwatermistrzostwa, powinien sam wyrobić sobie jasny pogląd na możliwości organizacji zaopatrzenia i tego rodzaju kwestie; spotka się to z utyskiwaniem, ale liczą się rezultaty, a te będą pewnie lepsze. W tym samym kontekście stwierdził, iż nie ma sensu odnosić się do standardów ustalonych poniżej przeciętnych ludzkich możliwości. Dowódca - uważał Rommel - winien zachowywać krytyczne podejście do sugestii podwładnych i dokonać na ich podstawie własnej oceny. Człowiek zaniedbujący sprawy administracyjne z całą pewnością nie doszedłby do podobnych wniosków.
Niemniej jednak Rommel, mając wyrobione poglądy na zagadnienia logistyczne i uważając, iż przesadna ostrożność jest wrogiem sukcesu, bez wątpienia od czasu do czasu przekraczał granice rozwagi i rozsądku. Dowództwo włoskie, a także niemieckie usiłowało wielokrotnie powściągnąć jego zapędy, zwracając uwagę na kłopoty z transportem i niezmiernie wydłużone linie zaopatrzenia po błyskawicznych operacjach ofensywnych, podejmowanych przez Rommla; wskazywano, iż jego oceny są przesadnie optymistyczne. Tyle że Rommel podejmował znaczne ryzyko świadomie. Wykorzystywał po prostu nadarzające się niespodziewanie okazje, tak więc zarzut lekkomyślności był nieścisły. Rommlowi zdarzało się, jak wszystkim, popełniać błędy, nie wynikały one jednak z ignorowania problemów logistyki.
Rommel z poświęceniem i skrupulatnością nadzorował przygotowania do kampanii w Afryce Północnej, zupełnie jak Marlborough przed marszem na Dunaj i Napoleon przed podjęciem triumfalnego pochodu na Ulm i Austerlitz. W istocie, jego jednostkom czasem brakowało paliwa, lecz dzięki własnej pomysłowości często znajdował wyjście; jeszcze częściej świadomie decydował się na ryzyko, zakładając, że jego oddziałom zmotoryzowanym może zabraknąć materiałów pędnych. Jako mistrz walki manewrowej wiedział, że bez podobnego ryzyka nie można przeprowadzić skutecznej operacji. Kto nie ryzykuje, ten nie odnosi zwycięstw.
Rommel w Afryce nie zmienił taktyki, do której był przywiązany. Pozostawał w ciągłym ruchu, osobiście dowodząc po kolei różnymi oddziałami, tracąc na dłuższy czas łączność z innymi, krzykiem zachęcając żołnierzy do wzmożenia starań — zachowywał się w gruncie rzeczy nieodpowiednio, biorąc pod uwagę jego generalską rangę oraz fakt, że sprawował komendę nad czterema dywizjami, rozrzuconymi podczas operacji na przestrzeni tysięcy kilometrów kwadratowych. Dawał powody do pochwał i krytyki. Potrafił dowodzić w zupełnie odmienny, akademicki sposób; na polu walki ulegał jednak swemu temperamentowi. Gdyby było inaczej, nie zostałby - posługując się słowami przyszłego członka jego sztabu, inteligentnego oficera wytrenowanego w sztabie generalnym - „Seydlitzem korpusu pancernego i zapewne najbardziej śmiałym i energicznym dowódcą w historii niemieckiej wojskowości”11.
W kwietniu wszyscy w Afrika Korps mówili o nadzwyczajnej pomysłowości Rommla, jego niemal nadludzkiej pracowitości, o tym, że to człowiek twardy, nie dbający o osobiste wygody, lekceważący niebezpieczeństwo. I choć Rommel bezlitośnie popędzał i beształ swych żołnierzy, stawiając im niezmiernie wysokie wymagania, to ci jednak rozumieli, że generał ma na względzie ich samych i chodzi mu w ostatecznym rozrachunku o ich dobro. Podwładnym podobała się jego bezpretensjonalność i bezpośredniość. Mówili - i wiedzieli - że Rommel jest w stanie zrobić dla swoich żołnierzy wszystko12. A ponadto doszli do przekonania, że z takim dowódcą będą odnosić zwycięstwa. Rommel miał sechsten Sinn für Lagen - szósty zmysł taktyczny. Nigdy nie wahał się z podjęciem decyzji; przez radio wydawał lakoniczne rozkazy, ograniczając je do maksimum dwunastu słów. Zawsze dobrze wiedział, czego chce. Starał się przy każdej okazji przekazywać swą wiedzę żołnierzom; miał bystre oczy i specyficzny militarny instynkt, dzięki któremu dobrze radził sobie, dowodząc zarówno plutonem, jak i dywizją. Powiadało się, że był instruktorem dla każdego, Der Lehrmeister Aller13. Na pustyni instynktownie potrafił zorientować się natychmiast, gdzie się znajduje — jego Orientierungsinn był niezrównany14. Dowódca mniej energiczny, bardziej roztropny i ostrożny od Rommla, być może oszczędziłby swoim podkomendnym wysiłków i potu podczas batalii, ale też raczej nie zakończyłby kampanii w trakcie tak krótkiego czasu; nie wyparłby Brytyjczyków z Cyrenajki w ciągu dziewięciu dni i nie znalazłby się tak szybko pod twierdzą Tobruk. Oficerowie z jednostek Rommla utyskiwali okazjonalnie na zmiany planów i zamieszanie na terenie działań operacyjnych15. Jednakże nie ulegało wątpliwości, że dotychczasowy przebieg Sonnenblume był pasmem niezwykłych sukcesów.
ROZDZIAŁ 12
„SEYDLITZ KORPUSU PANCERNEGO”
Rommel miał powody, aby być zadowolonym z dotychczasowego przebiegu kampanii. Zdawało mu się, że żadna siła nie jest w stanie go zatrzymać i 10 kwietnia oznajmił: „Cel - Kanał Sueski”1. Brytyjczycy zostali wyparci z Cyrenajki, a lotniska w Cyrenajce, razem z portem w Bengazi, znalazły się w niemieckich rękach. Jak Rommel jednak szybko stwierdził, Włosi wykorzystali to w niewielkim stopniu, zalegając z dostawami zaopatrzenia dla pustynnej armii. Zdobyto znaczną liczbę pojazdów i wzięto do niewoli wielu Brytyjczyków, w tym trzech generałów: Gambiera-Parry'ego (dowódcę 2. Dywizji Pancernej), Neame'a oraz pechowego 0'Connora, który w zasadzie nie zdążył objąć powtórnie komendy nad powierzonymi mu jednostkami. O'Connor zaskarbił sobie uznanie Niemców osiągnięciami dokonanymi ubiegłej zimy; uważali oni, iż to jeden z tych alianckich dowódców, który nie kierował się zasadą: „Przede wszystkim własne bezpieczeństwo”2.
Poza tym Wehrmacht przechwycił w zdobytym El-Mechili wielką liczbę cennych dokumentów, którymi natychmiast zajął się wywiad Rommla. Niemcy z DAK poznali w ten sposób dokładną organizację i strukturę wojsk brytyjskich, otrzymując znacznie bardziej precyzyjny obraz sił nieprzyjacielskich od tego, który dostarczyli wcześniej Włosi czy też OKH.
Przede wszystkim jednak wydawało się, że Rommel zajmie wkrótce port w Tobruku, Tobruk zaś stanowić mógł bazę dla dalszych operacji, które — uwieńczone sukcesem - z pewnością podkopałyby strategiczną pozycję Anglików na Bliskim Wschodzie. Tobruk do pewnego stopnia stał się obsesją Rommla, co łatwo zrozumieć, ponieważ miasto miało bez wątpienia znaczenie kluczowe. Pierwsze dwa szturmy Niemców na Tobruk miały miejsce 14 i 30 kwietnia i oba zakończyły się całkowitym niepowodzeniem.
Rommel po trosze znajdował się pod wrażeniem swych wcześniejszych sukcesów - tempa natarcia w Cyrenajce i zwycięstwa jego nielicznych sił nad wojskami nieprzyjaciela na ogromnych obszarach Afryki Północnej. Czuł, że los się do niego uśmiecha - bo tak było w istocie - i wmówił sobie, że szybkością i determinacją skruszy nawet napotkane fortyfikacje. Sądził, iż uda mu się zdobyć Tobruk z marszu; że wróg jest ogarnięty paniką i skory do dalszej ucieczki. Szybkości zawdzięczał zwycięstwo, jak sam zanotował3, ale do przełamania dobrze umocnionych pozycji sama szybkość nie wystarczy.
Rommel doszedł do wniosku, że obrońcy mieli zbyt mało czasu, by odzyskać równowagę ducha i zapał do walki. I tutaj całkowicie się pomylił. Tobruk - a Niemcy początkowo nie znali dokładnie tej twierdzy - stanowił twardy orzech do zgryzienia. Broniła go 9. Dywizja australijska, dowodzona przez gen. Morsheada, wycofana tu wcześniej z Cyrenajki i wzmocniona na miejscu 4. Brygadą, przetransportowaną morzem z Egiptu. Rommel miał już okazje widzieć australijskich jeńców, „nadzwyczaj wysokich i silnych mężczyzn - jak napisał - bez wątpienia... wchodzących w skład elitarnych formacji imperium brytyjskiego, co potwierdziły walki”. W Tobruku przekonał się, że Australijczycy bronią się z uporem i nie mają najmniejszego zamiaru ustąpić. Razili szturmujących celnym, skutecznym ogniem artyleryjskim, zaciekle utrzymując umocnione punkty. Pozycje obronne w Tobruku, przygotowane jeszcze przez Włochów, składały się z dwóch okręgów, oddalonych od siebie o około dwóch kilometrów. Okręgi składały się z wielu gniazd broni maszynowej, okopów i transzei blisko trzymetrowej głębokości oraz stanowisk dla moździerzy i broni przeciwpancernej. Podejść do okopów broniły rowy przeciwczołgowe. Pododdziały załogi twierdzy, liczące po około czterdziestu ludzi, mogły prowadzić walkę samodzielnie, nawet w warunkach ataku z obu stron. Naturalnie, wszędzie pełno było zasieków z drutu. Tobruk przygotowany był na długotrwałą obronę. Twierdza mogła paść - jeśli nie doszłoby do kompletnego załamania morale załogi - dopiero po długotrwałym, metodycznym oblężeniu.
Rommel przyjął to do wiadomości, kiedy Włosi, z oczywistym opóźnieniem, dostarczyli mu planów umocnień. Tymczasem postanowił szybko otoczyć Tobruk i przypuścić atak z kilku kierunków. Dywizje „Brescia” i „Trento” (dowodzona przez gen. de Stefanisa) miały wykonać pozorowaną akcję od zachodu, podczas gdy Dywizja Lekka winna okrążyć twierdzę od południa i południowego-wschodu. Dywizja „Ariete” otrzymała rozkaz wyruszenia ku El-Adem, na południe od Tobruku, aby zaatakować od flanki. W tym czasie część nowo przybyłej 15. Dywizji Pancernej (gen. von Prittwitza) zaczęła gromadzić się pod Tobrukiem i Rommel natychmiast przekazał pod komendę Prittwitza część innych jednostek, w tym 3. batalion rozpoznawczy, który 10 kwietnia opanował El-Adem. 11 kwietnia okrążenie zostało zamknięte, a czołgi 5. Pułku Pancernego zajęły wyjściowe pozycje na południe od Tobruku.
Dzień wcześniej zginął von Prittwitz; wjechał na nie rozpoznane stanowisko brytyjskie i później jego zwłoki zostały odnalezione w okopie. Atakiem 5. Dywizji Lekkiej miał pokierować gen. Streich, który osobiście niezbyt wierzył w powodzenie planu. Streich uważał Rommla za oportunistę i niecierpliwego egocentryka. Obaj poznali się we Francji, gdzie Streich dowodził pułkiem czołgów z 5. Dywizji Pancernej korpusu Hotha i wtedy właśnie Streich wyrobił sobie złe zdanie o generale kierującym w 1940 roku 7. Dywizją Pancerną. Obecnie twierdził (w zasadzie nie bez racji), że jego żołnierze wiedzą zbyt mało o fortyfikacjach i umocnieniach, które przyjdzie im atakować; że będą narażeni na silny ogień dobrze przygotowanych na odparcie szturmu defensorów. W przyszłości Streich raz jeszcze wysunął podobne obiekcje.
Pierwsza próba zdobycia Tobruku rozpoczęła się o wpół do piątej rano 14 kwietnia. Z kierunku południowego uderzył pułk pancerny 5. Dywizji Lekkiej, wsparty batalionem karabinów maszynowych. Atak załamał się i został okupiony znacznymi stratami. Początkowo Rommel sądził, że wszystko idzie dobrze i sam wybrał się ku linii walk, ale kilka godzin później Streich oraz dowódca jego pułku pancernego, Olbrich, zameldowali, że czołgi zostały odcięte od wsparcia piechoty i nie mogą atakować dalej ani też utrzymać dotychczasowych pozycji z uwagi na nieprzyjacielski gęsty ogień z broni przeciwpancernej ze skrzydeł. Co więcej, szturmujących Niemców zaatakowały brytyjskie bombowce typu „Blenheim”. A więc RAF uzyskał chwilowe panowanie w powietrzu.
Rommel się zdenerwował. Stwierdził, że system współdziałania piechoty z czołgami nie zdał egzaminu. Nie miał też ciepłych słów dla Streicha, a postawa Włochów głęboko go przygnębiała. Jak zaświadczył jego adiutant, mjr Schraepler, Rommel napisał do żony, iż Włosi w ogóle nie chcą atakować i uciekają na odgłos pierwszych strzałów. Jeden z niemieckich oficerów zauważył chłodno, że nacierający ponieśli straty głównie z powodu niedostatecznej znajomości rozmieszczenia pozycji obrońców4. Rommel zdawał sobie z tego sprawę, mimo to złożył - raczej niesłusznie - niepowodzenie na karb rozpoznania, które w jego opinii pracowało zbyt opieszale.
Rommel podjął kolejną próbę dwa tygodnie później. Skierował uderzenie na Ras el-Madamer, punkt położony kilkanaście kilometrów na zachód od Tobruku, i ostatecznie zdobył go, chociaż nie bez trudności. Tym samym Brytyjczycy utracili miejsce, z którego razić mogli konwoje z zaopatrzeniem, nadciągające z zachodu. Nim jednak do tego doszło, Rommla odwiedził gość z Berlina.
Gen. Paulus, szef wydziału operacyjnego OKH, przybył pod Tobruk 27 kwietnia, by naocznie ocenić sytuację. Wcześniej Rommel zdumiał kierownictwo Wehrmachtu, które nie spodziewało się, iż operacja w Afryce przeprowadzona zostanie w takim tempie i zakończy się tak znacznymi zdobyczami terenu. Niemcy zaczęli już rozważać możliwość dotarcia do Kanału Sueskiego. Paulus, prezentując zdanie OKH, wyraził opinię, iż Londyn, właśnie pod wpływem sukcesów Rommla, podjął przedwczesną decyzję wycofania ekspedycyjnych wojsk z Grecji i tym samym umknęła szansa schwytania ich tam przez Wehrmacht w pułapkę. (Opinia ta mijała się z faktami. Ewakuacja sił brytyjskich z Grecji została uzgodniona 19 kwietnia przez Wavella i władze greckie; postępy Rommla w Afryce nie miały na jej podjęcie wpływu. Chodziło raczej o niebezpieczną sytuację, jaka wytworzyła się w samej Grecji.) Rommel odparł z irytacją, że nie miał pojęcia o istnieniu niemieckiego planu zamknięcia wojsk angielskich w greckim kotle. Dodał, że, jego zdaniem, akcja Wehrmachtu w Grecji była błędem, który pociągnął za sobą rozproszenie sił - znacznie lepiej było skoncentrować je w Afryce Północnej i wyprzeć nieprzyjaciela z południowych wybrzeży Morza Śródziemnego niż uganiać się za nim po Bałkanach. Później Rommel napisał, że bardziej celowe od desantu na Krecie, dokonanego przez Niemców w maju, wydawało się wówczas opanowanie Malty, kluczowego punktu między Włochami a Afryką. Co ciekawe, podobne zdanie prezentował także O'Connor!
Paulus, rówieśnik Rommla, był uprzejmym, dobrze wychowanym i inteligentnym człowiekiem; nadto pracowitym sztabowcem, lecz przy tym oficerem o niezbyt silnej osobowości. Otrzymał w Berlinie pełnomocnictwo usankcjonowania bądź odrzucenia planów dalszych operacji wysuniętych przez Rommla; przystał na podjęcie następnej próby zdobycia Tobruku. Próbę tę podjęto trzy dni po przybyciu Paulusa (ten zaś był jej świadkiem). I zakończyła się ponownym niepowodzeniem. Rommel wstępnie zamierzał przypuścić atak z zachodu przybyłymi dotychczas pod Tobruk oddziałami 15. Dywizji Pancernej. Streich znowu wysunął obiekcje w stosunku do tej koncepcji. Poprzednie natarcie, którego skutki ograniczyły się do opanowania Ras el-Madamer, kosztowało Niemców wiele ofiar. Położenie stron nie zmieniło się przy tym w takim stopniu, by dawać atakującym realne nadzieje na szybkie zdobycie samego Tobruku.
Paulus jednak zyskał okazję obserwowania Rommla w akcji i powróciwszy wkrótce do Berlina, przekazał kierownictwu OKH swój raport na temat upartego, porywczego dowódcy Afrika Korps, który chciał doprowadzić do poważnego wzmocnienia DAK i rozpocząć na Bliskim Wschodzie operację zakrojoną na wielką skalę. Paulus wspomniał, że Rommel narzekał na Włochów, którzy nie czynili spodziewanego użytku z portu w Bengazi, dodał jednakże, iż droga morska z Italii jest dłuższa do Bengazi niż do Trypolisu i tym samym transporty byłyby bardziej narażone na ataki lotnictwa angielskiego i marynarki; nadto sam port w Trypolisie był po prostu większy. Naturalnie, Rommel mógłby wysunąć argument, że trzeba podjąć ryzyko, aby zapewnić regularne dostawy dla armii polowej; mimo to w tym wypadku racjonalista Paulus opowiedział się za popieraniem punktu widzenia strategów włoskich.
Osobiste uwagi Paulusa na temat Rommla były, delikatnie mówiąc, zaskakujące. Ponoć rozważał pomysł, aby odwołać Rommla i wysunąć własną kandydaturę na stanowisko dowódcy DAK, lecz rozmyślił się, ostrzeżony przez swą piękną i ambitną żonę, Rumunkę z pochodzenia, która twierdziła, że Afryka Północna nie jest dobrym miejscem dla generała do zdobycia sławy5. Paulus zasadniczo różnił się charakterem od Rommla. Był typowym sztabowcem, miał niewielkie doświadczenie frontowe i ogólnie zdradzał inklinację do całkowitego podporządkowania się instrukcjom zwierzchników. Skłonności Rommla do wysuwania własnych ocen, szybkiego działania, a dopiero potem wyszukiwania powodów i argumentów, korzystania z faktu, iż Afryka znajdowała się z dala od Berlina i Rzymu, pokładania nadziei w myśli, że zwycięstwo usprawiedliwi samowolę - zupełnie nie przypadły do gustu skrupulatnemu, drobiazgowemu Paulusowi.
Paulusa przeraziły też warunki, w jakich przyszło walczyć oddziałom pod Tobrukiem, więc sformułował opinię, iż Rommel powinien raczej wycofać się do El-Ghazali, by w ten sposób skrócić linie zaopatrzenia i pozwolić odzyskać siły żołnierzom. Rommel, który obozował wśród szeregowych żołnierzy, korzystając z takich jak oni racji żywnościowych, był odmiennego zdania. Minie dwadzieścia jeden miesięcy, nim sam Paulus, już jako dowódca niemieckiej 6. Armii, skapituluje pod Stalingradem, do końca wypełniając obłędny rozkaz Hitlera, aby nie cofać się ani o krok, dopuszczając tym samym do okrążenia licznych jednostek Wehrmachtu przez Rosjan. Jeden z niemieckich oficerów powiedział znacznie później, że gdyby Rommel znalazł się «pod Stalingradem, to nie zważając na dyrektywy, zawiadomiłby najpewniej Hitlera: „Przechodzę do ofensywy, kontrnatarcia” i zacząłby przebijać się z kotła6. Pomijając powyższe spekulacje, faktem jest jednak, że Rommlowi też przyszło odczuć na własnej skórze „nieomylność” Führera pod El-Alamejn.
Tymczasem przyznać trzeba, że Paulus nie był zachwycony tym, co zobaczył w Afryce. Szturmy Niemców na Tobruk, podjęte w roku 1941, wyjawiły braki Rommla jako dowódcy: rzucał on oddziały do walki pospiesznie, bez należytego przygotowania i koordynacji, dając pierwszeństwo szybkości nad metodycznością, co w tym wypadku fatalnie się nie sprawdziło. Fingerspitzengefühl, instynkt zwycięstwa, na jakiś czas zdały się opuścić Rommla. Podczas marszu przez Cyrenąjkę panował chaos, co jednak mniej się liczyło w obliczu sukcesu. Teraz dowódcy oddziałów niemieckich zaczynali już głośno wyrażać dezaprobatę. Przyczyniły się do tego straty jednostek DAK pod Tobrukiem. „To właśnie moich ludzi poświęcił” - stwierdził po latach ze zrozumiałym rozgoryczeniem Schwerin7. Tym razem krytykowanie Rommla nie było bezpodstawne. Poległo bowiem wielu żołnierzy.
Rommel musiał wreszcie pogodzić się z myślą, że na razie Tobruku nie da się wziąć nagłym szturmem. Tymczasem wpadł na pomysł zorganizowania umocnionej placówki na granicy egipskiej, poza którą Brytyjczycy wycofali swe główne siły. „Placówka” stanowiła „linię szańców”; umocnień granicznych, opartych o As-Sallum, Bardijję, Sidi Sulejman i fort Capuzzo. Chciał tym sposobem stanąć na drodze ewentualnej ekspedycji brytyjskiej, wysłanej w celu oswobodzenia okrążonego w Tobruku garnizonu. Jednakże główną uwagę Rommel w dalszym ciągu skupiał na samym Tobruku. Gotów był, wykorzystując naturalnie każdą okazję, jaka się nadarzy, przystąpić do regularnego oblężenia twierdzy. Opanowanie Tobruku wraz z tamtejszym portem stanowiłoby znaczące osiągnięcie armii niemiecko-włoskiej. Zaopatrzenie dla sił Rommla, rozlokowanych na granicy z Egiptem, docierać musiało długą drogą z Cyrenajki i objeżdżać sporym łukiem Tobruk. Wysunięte ku granicy wojska potrzebowały codziennie półtora tysiąca ton żywności, amunicji i innych materiałów. Tobruk był cierniem w oku, Dorn im Fleisch, Afrika Korps8. Po pewnym czasie Rommlowi udało się nakłonić Włochów do poprawy komunikacji z zachodu na wschód przez zbudowanie w ciągu trzech miesięcy jesienią 1941 roku traktu omijającego Tobruk - drogi nazwanej Achsenstrasse.
Dla Rommla była to kwestia priorytetów: Ilu ludzi potrzebował, by zatrzymać Brytyjczyków na granicy, jeśli ci ostatni ruszą na odsiecz Tobrukowi, co z pewnością prędzej czy później musiało się stać? Ilu mógłby skierować do kolejnego ataku na samą twierdzę? Kiedy mogłoby to nastąpić? Kiedy Brytyjczycy podejmą próbę przebicia się? Dotychczas Niemcy zdołali odrzucić nieprzyjacielą aż za granicę egipską. Bardijję opanował 3. Pułk Rozpoznawczy 12 kwietnia, w czasie gdy sam Rommel zaabsorbowany był całkowicie Tobrukiem. W tych dniach Niemcy zdobyli też As-Sallum i Capuzzo. Rommel zdawał sobie sprawę, że musi zatrzymać pod ręką siły zmotoryzowane, aby rzucić je do walki, w razie gdyby Brytyjczycy postanowili przypuścić kontratak wprost na Tobruk albo też wykonać głęboki manewr ku niemieckim tyłom i zagrozić Bir Hakeim i El-Ghazali.
Charakter bojów o granicę determinowałyby warunki terenowe. Na granicy droga przebiegała przez strome skarpy, co poważnie ograniczało możliwość skutecznego wykorzystania wozów bojowych. Znalazłszy się tam, pojazdy w razie potyczki miały wręcz niewielką szansę wydostania się na pustynną równinę bądź zjechania ku wybrzeżu. Trzy punkty odgrywały kluczową rolę: jednym z nich, położonym najbliżej sił Rommla, była Halfaja, oddalona o niecałe dziesięć kilometrów na południe od As-Sallum. Opanowanie Halfai zapewniało utrzymanie kontroli i ruchu pomiędzy pustynią a nadmorskim traktem.
Rommel zaplanował przesunięcie ku granicy włoskiej Dywizji „Trento” i rozmieszczenie innej, „Brescia”, na wschód od Tobruku w ramach sił oblężniczych. Jednostki piechoty włoskiej pozbawione były motorowych środków transportu i w warunkach pustynnych mogły skutecznie walczyć jedynie w terenie, który dawał jakąś naturalną osłonę, a więc na przykład na granicy pod Halfają oraz w okopach pod Tobrukiem. Dywizje piechoty niemal nie nadawały się do wykorzystania w trakcie operacji manewrowych, a żołnierze włoscy, rzuceni na otwarte obszary pustyni, martwiliby się głównie o własny los. Biorąc pod uwagę wymienione ograniczenia, Rommel postanowił zwrócić się do Commando Supremo o jeszcze dwie dywizje włoskie. Miał nadzieje w ten sposób obarczyć jednostki sprzymierzeńców zadaniami stricte pozycyjnymi, tak aby siły zmotoryzowane DAK zachować do szybkich operacji manewrowych.
Owo przegrupowanie potrwało jakiś czas, a Rommel uważał, że czasu nie ma zbyt dużo. Brytyjczycy, jak się domyślał, skorzy byli wykorzystać nadmierne rozciągnięcie niemiecko-włoskiego ugrupowania, próbując odzyskać Tobruk i odrzucić przy tym siły nieprzyjacielskie. Rommlowi brakowało oddziałów niemieckich; zależało mu zwłaszcza na ściągnięciu pozostałych kontyngentów 15. Dywizji Pancernej. Piechota włoska nie zdążyła w pełni usadowić się na pozycjach pod As-Sallum jeszcze w połowie maja. 14 maja niemiecki nasłuch radiowy stwierdził, że Brytyjczycy rozesłali do jednostek hasło („Fritz”). Oficerowie wywiadu Rommla nie orientowali się dokładnie, co może ono oznaczać, lecz już następnego dnia nastąpił spodziewany od dawna brytyjski kontratak9.
W Afryce Północnej Rommel czerpał informacje na temat nieprzyjaciela z kilku źródeł.
Po pierwsze - z meldunków dostarczanych przez Luftwaffe oraz własne patrole i pododdziały rozpoznawcze. Zwłaszcza lotnictwo oddawało nieocenione usługi, a Luftwaffe początkowo niepodzielnie panowała w powietrzu. Później angielskie pustynne siły lotnicze nabrały doświadczenia i role się odwróciły - Brytyjczycy wiedzieli więcej o dyslokacji wojsk Rommla niż on o nieprzyjacielu. Naziemne patrole rozpoznawcze pełniły też funkcje strażnicze na pustyni. Nie potrafiły jednak dorównać brytyjskim oddziałom specjalnym, w szczególności Grupie Pustynnej Dalekiego Rozpoznania [Long Range Desert Group], której obawiał się niemiecki wywiad, pomnażając siłę i osiągnięcia wspomnianej jednostki, a nawet (w grudniu 1941 roku) dochodząc, na podstawie przechwyconego listu pewnego brytyjskiego oficera, do błędnego przekonania, że cała 22. Brygada Gwardii została przeznaczona do zadań głębokiego rozpoznania!10
Po drugie - z przejętych dokumentów, których znaczna liczba wpadła w niemieckie ręce po zdobyciu El-Mechili i opanowaniu kwatery sztabu 2. Brytyjskiej Dywizji Pancernej. I nie mówimy tu jedynie o oficjalnych dokumentach, na których podstawie można było uzyskać w miarę pełny obraz sił nieprzyjacielskich. Wielu brytyjskich oficerów prowadziło dzienniki - choć praktykowanie tego na froncie było zabronione tak w angielskiej, jak niemieckiej armii - i sporo tychże zapisków znalazło się w posiadaniu Abwehry, zdradzając cenne wiadomości dotyczące poglądów rozpowszechnionych w obozie przeciwnika.
Po trzecie - trzeba wspomnieć o informacjach uzyskanych od jeńców. Prawo wojenne przewiduje, iż wzięty do niewoli żołnierz ma obowiązek podać jedynie nazwisko, wiek, stopień, powiedzieć skąd się wywodzi i w jakiej armii służy. Oczywiście, po obu stronach podejmowano próby uzyskania i innych wiadomości - uciekano się przy tym do różnych sztuczek: od pochlebstw i nakłania po zastraszanie. Rommel, tak jak później Montgomery, lubił spotykać się i rozmawiać z jeńcami, zwłaszcza, choć nie tylko, tymi starszymi rangą. Wywierał na nich nacisk słowny, aczkolwiek nie łamał zasad gry - wojna na pustyni była bowiem rodzajem brutalnej gry i miała swoje reguły. Kiedy zetknął się (w późniejszym okresie kampanii) z brygadierem Stirlingiem, schwytanym przez Niemców zastępcą dowódcy brytyjskiej 4. Brygady Pancernej, zadrwił z niego słowami, że pierwsze dni w niewoli są zawsze najtrudniejsze, dodając jednak, że Niemcy szanują dzielnych żołnierzy. Tym bardziej godne ubolewania - podjął - jest to, iż miał okazję widzieć zdjęcia włoskich żołnierzy, rannych pod Tobrukiem i okaleczonych po wzięciu w niewolę „przez bestie, a nie ludzi”. Stirling zaprotestował energicznie. Żaden brytyjski żołnierz nie zrobiłby czegoś podobnego - jeśli już, to tych haniebnych czynów dopuścili się Abisyńczycy z wojsk pomocniczych. Na to Rommel odparł, iż dziwi się, że Anglicy posługują się takim ludźmi przeciwko białym, Gegen Weisse in dem Kampf. Dalsza część rozmowy upłynęła w przyjemniejszej atmosferze. Stirling poprosił tłumacza (kapitana niemieckiej marynarki), aby wyraził słowa podziwu dla Rommla. Rommel odwzajemnił się uściskiem dłoni, uśmiechem i stwierdzeniem, iż ma nadzieję, że niewola Stirlinga nie potrwa zbyt długo. Dodał, że, jego zdaniem, na świecie jest wystarczająco miejsca, by Niemcy i Anglicy nie musieli ze sobą walczyć, co Stirling (wedle świadectwa niemieckiego reportera wojennego, przysłuchującego się rozmowie) z zapałem potwierdził11. Opisany powyżej epizod oddaje w pewnym stopniu atmosferę, w jakiej prowadzona była wojna na pustyni.
Z kolei we wrześniu 1942 roku, w przełomowym momencie kampanii, nowozelandzki brygadier Clifton wdał się z Niemcami, którzy go pojmali, w dyskusję na temat osobistości; na temat niedawnej wizyty Churchilla w Egipcie oraz zmianach w naczelnym dowództwie alianckim, w którego gronie pojawił się właśnie gen. Alexander. Clifton powiedział Niemcom, że przegapili okazję: kilka tygodni wcześniej - stwierdził - Wehrmacht mógł dotrzeć do Kairu i Aleksandrii12. Rommel uważał podobne rozmowy za niezmiernie interesujące (a wstrząśniętych wzięciem do niewoli oficerów nieprzyjaciela nie tak trudno było skłonić do mówienia). Później Rommel nie taił uznania dla Cliftona, śmiałego i pełnego inwencji uciekiniera. Jak każdy wybitny dowódca, Rommel starał się przemknąć myśli i psychikę swoich oponentów, każąc oficerom wywiadu wojskowego informować się o zdobytych od jeńców opiniach, konstruując własny obraz nieprzyjaciela. Sam odnosił się do jeńców rycersko; ci zaś, którzy mieli sposobność się z nim zetknąć, podkreślali niezmiennie, że Rommel wywarł na nich wielkie wrażenie. W przeciwnym obozie były podobne sceny. Dwa miesiące po schwytaniu przez Niemców Cliftona, gen. Montgomery zaprosił na obiad gen. von Thomę, wziętego do niewoli jednego z wyższych dowódców Afrika Korps, wyrabiając sobie przy okazji tego spotkania wiele użytecznych na przyszłość opinii o kadrze oficerskiej Wehrmachtu13.
Zdarzało się, rzecz jasna, że szczególnie cenne informacje, które czasem zdradzali jeńcy, wpływały na podejmowanie ważnych decyzji, jak na przykład podczas batalii pod El-Alamejn w październiku roku 1942. Wtedy to niemieccy oficerowie śledczy zameldowali, że jeden z brytyjskich jeńców wojennych, człowiek, „który wcześniej przez długi okres mieszkał w Paryżu”, wyraził przekonanie, iż następne potężne uderzenie alianci przypuszczą od północy, a nie z południa. Rommel potraktował to całkiem serio. Wiadomość ta pokrywała się z jego własnymi przeczuciami, chociaż istotniejszych dowodów, że działania potoczą się akurat w ten sposób, nie było. Tego samego dnia (28 października 1942 roku) 21. Dywizja Pancerna została przesunięta na odcinek frontu na północ od El-Alamejn. Manewr ten okazał się trafny14.
Najistotniejsze informacje otrzymywał Rommel z nasłuchu radiowego.
W 1941 roku brytyjskie systemy ochrony sygnałów przepływających drogą radiową były jeszcze bardzo niedoskonałe i oficerowie Abwehry przy sztabie Rommla nie mieli większych trudności ze złamaniem kodów; dzięki temu dowódca DAK żywił świadomość, iż wie więcej o położeniu nieprzyjacielskich formacji niż Brytyjczycy o dyslokacji jednostek niemieckich. W czasie wojny łamanie szyfrów i odcyfrowywanie nieprzyjacielskich meldunków stało się prawdziwą sztuką; obie strony co pewien czas odnosiły na tym polu spektakularne sukcesy. Nadmienić jednak należy, że przynajmniej w początkowym okresie batalii na pustyni Niemcy dysponowali pod tym względem przewagą nad Anglikami15. Niemcy zwrócili uwagę, że Brytyjczycy nie zmieniają swoich kodów dostatecznie często (co uległo zmianie w późniejszym okresie); że często łamią dyscyplinę w eterze, a stacje przekazują sobie wzajemnie mało istotne wieści czy upomnienia. Jeden z oficerów służb wywiadowczych w sztabie Rommla zauważył, że Brytyjczycy naprawdę muszą być naiwni, skoro wyraz „Londyn” zastępują określeniem „stolica Anglii”! Przechwytywano też jawne meldunki radiowe, na przykład o ataku samolotów Luftwaffe, i korygowano na ich podstawie położenie nadajników brytyjskich. Rommel każdego wieczora przeglądał meldunki z nasłuchu, które dostarczał mu świetnie obeznany w swym fachu oberlejtnant Seebohm.
Czasami świadomość, że nieprzyjaciel prowadzi nasłuch, wykorzystywano do celów humanitarnych. Pewien ciężko ranny porucznik brytyjski, wzięty do niewoli w Cyrenajce, zapytał, czy jego żona (przebywająca w Paryżu) mogłaby się dowiedzieć, że przeżył, nim dojdzie do niej stosowne zawiadomienie wysłane za pośrednictwem Czerwonego Krzyża. Niemcy usłużnie przekazali drogą radiową nazwisko porucznika i dobra wieść szybko dotarła do jego małżonki16.
Należące do obu stron konfliktu patrole rozpoznawcze, penetrujące rozległe obszary pustynne, od czasu do czasu natykały się na siebie, nawiązując łączność radiową. Żołnierze tychże oddziałów pytali się nawzajem o losy wziętych do niewoli porucznika X. czy kaprala Y. Sporadycznie zdarzało się nawet, że za przekazaną wiadomość „płacono” papierosami! Epizody tego rodzaju zdarzały się szczególnie w godzinach nocnych, kiedy to wysłane na głęboką pustynię z dala od frontu załogi pojedynczych wozów rozpoznawczych po prostu się nudziły. Dochodziło wręcz do tego (w pewnych okresach kampanii), iż w określonych miejscach żołnierze rekonesansu zawierali ustną umowę, że nie będą do siebie strzelać17. Rommel, dowiedziawszy się o podobnych postępkach, wyraził na nie zgodę. Obca mu była małostkowość i nienawiść do wroga. W pewnym sensie wojna stanowiła dlań rodzaj zawodów, krwawych i brutalnych, często tragicznych; daleko mu jednak było do ślepego fanatyzmu. Jego zapiski opublikowano znacznie później pod znamiennym tytułem Krieg ohne Hass - wojna bez nienawiści.
15 maja Brytyjczycy ruszyli do ataku na pozycje graniczne.
Pierwszy manewr wykonały 7. Brygada Czołgów i 22. Brygada Gwardii - formacje natychmiast zidentyfikowane przez sztab Rommla. Podejrzenia Niemców wzbudziła nagła i całkowita cisza w eterze. Rommel dowiedział się, że Brytyjczycy zdobyli przełęcz Halfaja, zadając znaczne straty obrońcom, i ruszyli skarpą ku Capuzzo i As-Sallum. Dowództwo brytyjskie orientowało się, iż w kierunku rejonu walk zmierza 15. Dywizja Pancerna Wehrmachtu (na której czele stał gen. Freiherr von Esebeck) i chciało uderzyć na Rommla, pogarszając jego położenie, nim pod Tobruk dotrą kolejne czołgi niemieckie.
Tego samego dnia Rommel pchnął naprzód następne oddziały - batalion pancerny, wzmocniony bateriami dział kalibru 88 - i w powstałym zamieszaniu Brytyjczycy, zetknąwszy się z bardziej zdecydowanym od oczekiwanego kontrdziałaniem Niemców, zarządzili odwrót, obsadzając załogą tylko Halfaję. Rommel jakby stracił na pewien czas głowę, niemniej jednak nie miał zamiaru pozostawiać Halfai w brytyjskich rękach. 27 maja zorganizował koncentryczne uderzenie i odzyskał przełęcz. Podczas tej zakrojonej na niewielką skalę akcji Rommel posłużył się nową taktyką. Skierował do walki dwie „grupy”, jedną dowodzoną przez płk. Herffa i drugą - przez płk. Kramera. Podówczas Rommel dysponował 5. Dywizją Lekką oraz 15. Dywizją Pancerną (wciąż uzupełnianą), postanowił jednak traktować te związki jako ruchome bazy, z których wybierał poszczególne pododdziały i tworzył nowe formacje, przeznaczone do wypełnienia stosownych działań. Taktyka ta sprawdziła się znakomicie; doszło do lepszego współdziałania różnych rodzajów broni. Rommel często się uskarżał - zwłaszcza na początku wojny - na wyszkolenie żołnierzy, jednakże ci z Afrika Korps udowodnili, że radzą sobie w każdych warunkach.
Rommel, w liście do żony z 23 maja, po inspekcji pozycji frontowych i przed kontratakiem na Halfaję, napisał, że wrócił znad granicy podbudowany. Dowódcy pododdziałów wykazali się sprawnością. DAK, wielka, wojenna machina, zaczynała działać tak, jak życzył sobie tego jej szef.
W omawianym okresie Rommel zajmował się również szlifowaniem pewnych elementów techniki bojowej, w zasadzie prostych, lecz nieodzownych na polu walki. Przede wszystkim rozwinął sposób ściągania czołgów nieprzyjacielskich ku stanowiskom własnych armat przeciwpancernych, z jednoczesnym trzymaniem swoich wozów bojowych w rezerwie, aby w odpowiednim momencie rzucić je ku najbardziej newralgicznym punktom w obozie przeciwnika - kolumnom zaopatrzeniowym, taborom piechoty, kwaterom polowym sztabów. Taka taktyka wymagała od obsługi broni przeciwpancernej wykazania hartu ducha i zimnej krwi; zaznaczyć trzeba, iż znaczna część niemieckich armat przeciwczołgowych nie mogła zmieniać stanowisk w trakcie walki (aczkolwiek Rommel polecił znakomitym mechanikom Afrika Korps instalowanie dział na - często zdobycznych - podwoziach). Na pustyni dobre działa o znacznej donośności miały znakomite pole działania z uwagi na płaski teren, brak naturalnych osłon terenowych i świetną widoczność. Niemieckie 88-milimetrowe armaty przeciwlotnicze, znakomite również do zwalczania czołgów, siały postrach w brytyjskich szeregach, lecz te mniejszego kalibru, 75 mm i 50 mm, także oddawały znaczne usługi. Rommel uczył swych kanonierów prowadzenia walki przeciw nieprzyjacielskim pojazdom pancernym bez osłon, chroniących załogi dział, i otwierania ognia dopiero z takiej odległości, by celny strzał mógł całkowicie wykluczyć z walki czołg wroga. Utworzył też zapasową formację artyleryjską w ramach Afrika Korps, tzw. Grupę Bottchera.
Klimat afrykański i trudne warunki obozowania nadszarpywały jednak wyraźnie nerwy Rommla. Został upomniany przez von Brauchitscha za brak powściągliwości w przesyłanych do Berlina raportach, które, zdaniem von Brauchitscha, były zbyt rozwlekłe bądź, na odwrót, przesadnie lakoniczne (było to bez wątpienia echo opinii Paulusa)18. Rommel, który nie lubił, jak go krytykowano, doszedł do wniosku, iż szefostwu OKH nie w smak, że raporty z Afryki napływają też do OKW. W liście do Lucy określił sprawę mianem zamieszania proceduralnego. Bez wątpienia w swych raportach Rommel przedstawiał przebieg działań w specyficznym świetle, kładąc na przykład nacisk na trudności, jakie przychodziło mu przezwyciężać. (Odnosiło to osobliwe efekty, ponieważ treść wspomnianych meldunków docierała też za pośrednictwem brytyjskich służb wywiadowczych do władz w Londynie. Te z kolei dochodziły na ich postawie do wniosku, iż sytuacja Rommla w Afryce jest gorsza od rzeczywistej i ponaglały swoich dowódców do energiczniejszych akcji. W Berlinie odnoszono się do utyskiwań Rommla bardziej sceptycznie).19
Rommel uważał, że Berlin nie docenia jego wysiłków; że sztabowcy w stolicy nie zdają sobie sprawy, jak olbrzymi obszar przebyły w Afryce połączone siły niemiecko-włoskie, i nie uświadamiają sobie w pełni, w jakim stopniu jego sukcesy wpłynęły na zmianę sytuacji strategicznej na śródziemnomorskiej scenie działań wojennych. Wiedział, że nie jest w stanie wpłynąć znacząco na poprawę zaopatrzenia dla Afrika Korps, wojna bowiem nabrała charakteru globalnego - mógł jedynie informować o swoich potrzebach i tworzyć plany, oparte na nadziejach i obietnicach. Kiedy Włosi powiedzieli mu o ograniczonych możliwościach przeładunku w portach Trypolisu i Bengazi, zdołał ich mimo wszystko nakłonić do budowy nowych dróg bądź poprawy stanu istniejących, co przyczyniło się ułatwienia transportu materiałów wojennych z zachodu na wschód. Rommel od czasu do czasu wściekał się na marynarkę włoską, która odnosiła się niechętnie do pomysłu eskortowania konwojów płynących po Morzu Śródziemnym do Afryki - posuwał się wręcz do określania owej niechęci mianem zdradzieckiej wobec niemieckiego sprzymierzeńca. Uważał, że Berlin postępuje zbyt miękko, zbyt dyplomatycznie z Rzymem. Na początku czerwca roku 1941 Rommla ogarnęła obsesja, że wszystko i wszyscy sprzysięgli się przeciw niemu. Ludzie, którym przyszło kiedykolwiek spędzić pierwsze miesiące roku na pustyni w Afryce Północnej, znają ten stan charakterystycznego rozdrażnienia.
Rommel wiedział, że Brytyjczycy muszą wkrótce zaatakować ponownie; sądził przy tym, iż ma sam zbyt nieliczne oddziały do prowadzenia skutecznej obrony. Wprawdzie 15. Dywizja Pancerna była już w komplecie, ale siły brytyjskie również zostały wzmocnione. Na stanowisku dowódcy 5. Dywizji Lekkiej Streicha zastąpił gen. von Ravenstein, którego Rommel cenił, wiedząc, iż został on odznaczony w 1918 roku Orderem Pour le Mćrite. I już wkrótce komendant DAK zapisał, że dywizja uległa przeobrażeniu pod „surowym okiem nowego, inteligentnego dowódcy”, donosząc w tym samym liście (do Brauchitscha), że obecnie jest zadowolony z poziomu kadry oficerskiej Afrika Korps20. Istotnie, odbył się rodzaj czystki. Rommel obszedł się surowo z dowódcą jednego z batalionów pancernych, który to oficer załamał się w trakcie ostatniego ataku na Tobruk. Również płk Olbrich utracił stanowisko szefa 5. Pułku Czołgów. Każdy, kto pozwolił sobie na krytykanctwo (jak Streich pod Tobrukiem) czy też nie wykazał się dostateczną energią i inicjatywą (jak Olbrich pod El-Mechili), nie mógł liczyć na wyrozumiałość Rommla.
Pod tym względem zarzucano Rommlowi nadmierną surowość - niejednokrotnie nie bez racji. Streich na przykład uważany był przez swoich oficerów za znakomitego dowódcę dywizji, a jego obiekcjom wobec planów Rommla podczas pierwszego szturmu na Tobruk nie można odmówić słuszności. Później Streich utrzymywał, że Rommel zarzucił mu zbytnią troskę o własne oddziały, na co ten pierwszy odpowiedział, iż traktuje to jako komplement. Taka riposta — według Streicha — dosłownie zatkała Rommla, jako że dowódca DAK sam znany był z tego, iż nie szafuje bez powodu życiem swoich żołnierzy. Natomiast zarzuty braku wigoru podczas natarcia można było odeprzeć argumentem, że sam plan ataku okazał się błędny21.
Jednak pomimo jego brutalności, zmiennych nastrojów, uciekania się do szorstkich słów, widocznej niechęci do przyznawania się do pomyłek, a także mimo okazywanej czasem nietolerancji dla zdecydowanej większości żołnierzy Afrika Korps ich dowódca był kimś unikalnym, po prostu „Rommlem”. Rommel był surowy, lecz w sumie bezpretensjonalny, obcesowy, ale nie nieludzki. Swoich ludzi zjednywał sobie urokiem osobistym. Nie dawał im wytchnienia, ale sam również nie szczędził potu. Czuł się odpowiedzialny za swych afrykańczyków i wiedział, że może liczyć na ich męstwo. Po zwycięskiej batalii zawsze potrafił znaleźć właściwe słowa, którymi wyrażał podziękowanie. I szczerze bolał nad żołnierskimi cierpieniami22. Znana jest opowieść o tym, jak Wellington, dowiedziawszy się, iż w jednej z wsi w północnej Hiszpanii oficerowie, którzy sami szukali schronienia, pozostawili na drodze rannego żołnierza. Wellington natychmiast zawołał, by przyprowadzono mu wierzchowca i w ciemnościach pogalopował ponad trzydzieści kilometrów do wspomnianej wioski. Tam wyrzucił z zabudowań strachliwych oficerów i zadbał o to, by przygotowano kwaterę rannemu wojakowi23. Również Rommel, odwiedzając pewnego razu polowy lazaret, zobaczył rannego żołnierza leżącego na piasku, gdyż łóżka zarezerwowano dla oficerów. Dowódca Afrika Korps zmieszał obsługę lazaretu z błotem, nakazując od razu zmienić porządki. Jak widać, niektóre osobiste rysy charakteru upodabniały Rommla do wielkich wodzów z przeszłości24.
14 czerwca nasłuch złożył Rommlowi meldunek, że Brytyjczycy rozesłali hasło „Peter” do jednostek bojowych. Niemcy spodziewali się powtórzenia „Fritza” - najwyraźniej szykowała się następna wielka operacja. Oddziały na granicy postawione zostały w stan gotowości bojowej.
Było to jedno z największych osiągnięć niemieckich służb wywiadowczych i nasłuchu radiowego w trakcie wojny na pustyni. W istocie, oficerowie Abwehry zorientowali się w zamiarach przeciwnika, do czego znacznie przyczynił się fakt przejęcia brytyjskich szyfrów w południe pierwszego dnia bitwy, czyli 15 czerwca. Sukces jawił się tym większy z uwagi na to, że w ciągu ostatnich tygodni Brytyjczycy zaczęli przykładać znacznie większą wagę do ochrony informacji przekazywanych drogą radiową i Niemcy, wedle ich własnych szacunków, nie mieli już dostatecznego rozeznania co do dyslokacji i siły nieprzyjacielskiego ugrupowania.25
Na najwyższe szczeble dowództwa brytyjskiego wywierana była presja polityczna. Wystawiając okręty Royal Navy na poważne ryzyko, rząd w Londynie posłał do Egiptu konwój morski przez Morze Śródziemne. Dotychczas ze względu na aktywność włoskiego lotnictwa i okrętów podwodnych konwoje płynęły drogą okrężną wokół Przylądka Dobrej Nadziei. Statki transportowały do Egiptu ludzi i sprzęt, w tym dwieście czterdzieści czołgów. Konwój dotarł do Aleksandrii 12 maja, a brytyjska 7. Dywizja Pancerna, wycofana z pustyni i od lutego praktycznie pozbawiona ciężkiego wyposażenia, została ponownie dozbrojona. Naczelny dowódca, Wavell, miał więc do dyspozycji silną jednostkę czołgów, a nadto przesunął do Egiptu, po zwycięskiej kampanii w Abisynii, 4. Dywizję hinduską, wzmocnioną dodatkowo 22. Brygadą Gwardii. Wymienione dwie dywizje weszły w skład XIII Korpusu pod dowództwem gen. Beresforda-Peirse'a.
Wavell był nieustannie ponaglany z Londynu. Anglicy pragnęli zrewanżować się za sromotną klęskę poniesioną przed dwoma miesiącami w Cyrenajce; gabinet podjął spore ryzyko, dozbrajając siły w Afryce Północnej. Tak więc Wavell rozkazał Beresford-Peirse'owi przystąpić do ofensywy.
XIII Korpus miał zaatakować Niemców w rejonie granicy, odbić Halfaję i ruszyć na odsiecz załodze Tobruku. W razie powodzenia Beresford-Peirse otrzymał instrukcję, by po odbiciu Tobruku osiągnąć linię Derna - El-Mechili. Wywiad Anglików dowiedział się o wizycie Paulusa w jednostkach DAK. Dowiedział się też, iż Rommel otrzymał polecenie przyjęcia ugrupowania defensywnego.
Rommel wzmocnił swą artylerię przez przejęcie wielu włoskich dział, porzuconych w rejonie nadgranicznym w grudniu poprzedniego roku. Niemcy zreperowali je, ale wiele armat zamontowali na podwoziach kołowych i gąsienicowych. Na stanowiskach na granicy znajdowało się w sumie czterdzieści sześć dział przeciwpancernych, w tym trzynaście kalibru 88 mm. Znaczną ich część ustawiono na wzgórzach Hafid, kilkanaście kilometrów na zachód od Capuzzo, a pozostałe w okolicach Halfai.
Atak brytyjski rozpoczął się o czwartej nad ranem. Rommel rozlokował zgrupowania piechoty na umocnionych pozycjach pod As-Sallum, Capuzzo i Halfai; 15. Dywizja Pancerna, nie zaprawiona jeszcze w walkach pustynnych, do której dołączył nareszcie Pułk Grenadierów Pancernych (przetransportowany do Derny przez transportowe Junkersy, Ju-52), pozostawała w odwodzie na wysokości Tobruku. Natychmiast po stwierdzeniu ruchu wojsk po stronie nieprzyjaciela Rommel skierował 5. Dywizję Lekką (odpoczywającą na południe od Tobruku) ku granicy. 15. Dywizję Pancerną chciał zatrzymać „pod ręką”, dopóki zamiary Brytyjczyków nie staną się jasne. Dowódca Afrika Korps dysponował akurat w tym czasie stosunkowo niewielkimi zapasami paliwa, a wiedział dobrze, iż nie może dopuścić do sytuacji, w której w trakcie bojów manewrowych formacji zmotoryzowanych zabrakłoby w ogóle materiałów pędnych.
W późniejszych godzinach porannych nieprzyjaciel - czołgi i piechota zmotoryzowana 4. Dywizji (hinduskiej), wsparte jedną z brygad 7. Dywizji Pancernej (czwartą), złożone z dwóch pułków czołgów piechoty - atakował garnizony Capuzzo i Halfaja, a jedna z kolumn skręciła na wschód ku As-Sallum. Do wieczora Capuzzo przejęli Brytyjczycy. Lewe skrzydło nacierającego ugrupowania - 7. Brygada Pancerna (druga, wyposażona w cięższe czołgi, brygada 7. Dywizji Pancernej) razem z piechotą zmotoryzowaną - posuwało się obecnie na północ, ku Bardijji.
Obie strony wyolbrzymiały liczebność oddziałów nieprzyjacielskich — rzecz typowa dla każdej wojny. Rommel wspominał o „ogromnych siłach” brytyjskich, liczących około trzystu czołgów, prących na północ - w rzeczywistości 7. Brygada Pancerna miała znacznie mniej wozów bojowych. Wkrótce zapoznał się z przechwyconymi meldunkami nieprzyjaciela o znacznych stratach, powadze sytuacji oraz „bardzo licznych” jednostkach niemieckich zaangażowanych w walkę. Mimo tych błędów w ocenie potencjału przeciwników, było to pierwsze większe starcie brytyjskich czołgów z czołgami Afrika Korps; po raz pierwszy też Brytyjczycy zaatakowali Rommla - on sam zaś objął stanowisko dowodzenia w okolicy Sidi Azeiz, kilkanaście kilometrów na północny zachód od Capuzzo, skąd bezpośrednio czuwał nad przebiegiem batalii, a wieczorem dokonał oceny ogólnej sytuacji. Niemcy trzymali skuteczną obronę, pomimo utraty Capuzzo. Na Halfai - gdzie Brytyjczycy przypuścili szturm z dwóch stron - działa 88 mm dokonały czegoś w rodzaju egzekucji, unieszkodliwiając niemal wszystkie (z wyjątkiem jednego) atakujące czołgi angielskie. Na wzgórzach Hafid, ku którym lewoskrzydłowa brytyjska 7. Brygada Czołgów skierowała się rano (Niemcy uważali, że tam właśnie zaatakowała główne siły przeciwnika), działony przeciwpancerne Rommla także uzyskały znakomite wyniki. Rozpoznanie lotnicze i radiowe potwierdziło informacje o ciężkich stratach, zadanych przez Niemców brytyjskim ugrupowaniom pancernym. Większość zmechanizowanych sił Rommla nadal pozostawała w rezerwie - chociaż pułk czołgów 15. Dywizji Pancernej utracił do wieczora ponad połowę wozów bojowych pod Capuzzo. Rommel nie wiedział jednakże, iż jego adwersarzowi, Beresford-Peirse'owi, pozostało rano 16 czerwca, czyli drugiego dnia bitwy, zaledwie trzydzieści dziewięć sprawnych czołgów: dwadzieścia dwa średnie i siedemnaście wsparcia piechoty, podczas kiedy w momencie rozpoczęcia operacji miał ich dwieście.
Rommel stwierdził, że nadszedł odpowiedni moment do kontrataku.
O świcie 16 czerwca 15. Dywizja Pancerna miała ruszyć na południe, omijając po obu stronach Capuzzo i przeciąć, jak to widział Rommel, oba ugrupowania brytyjskie. Przypuszczał, że 15. Dywizja Pancerna liczy zbyt mało czołgów w porównaniu z jednostkami przeciwnika, aby przypuścić szturm od frontu. Tymczasem 5. Dywizja Lekka winna uderzyć na południe z zachodniej flanki, przejść przez Sidi Umar i skręcić na wschód ku Sidi Sulejman. Rommel miał nadzieję, że w ten sposób „rozetnie pień” brytyjskiego ugrupowania. Następnie 5. Dywizja Lekka miała posuwać się dalej w kierunku wschodnim i dotrzeć do Halfai. Rommel bynajmniej nie oczekiwał, że operacja ta będzie przebiegać gładko. Skreślił parę słów do żony o wpół do trzeciej w nocy - napisał, że czeka go ciężki bój.
I nie omylił się: zażarte walki trwały przez cały dzień 16 czerwca. Oddziały 15. Dywizji Pancernej i 5. Dywizji Lekkiej wdały się w starcia z czołgami Brytyjczyków, w trakcie których obie strony poniosły spore straty. Jednakże po zaciętym boju 5. Dywizji Lekkiej ze średnimi czołgami 7. Brygady Pancernej na zachód od Sidi Umar Rommel doszedł do wniosku, że bitwa układa się po jego myśli. Brytyjczycy byli wyraźnie zdezorientowani. Rommel polecił teraz 15. Dywizji Pancernej wyruszyć kilkoma kolumnami na zachód i dołączyć do 5. Dywizji Lekkiej, aby następnie dokonać pancernego uderzenia na Sidi Sulejman i dalej na Halfaję. Realizowanie tego rozkazu rozpoczęło się o czwartej trzydzieści rankiem 17 czerwca. Afrika Korps dotarł do Sidi Sulejman o szóstej rano, a do Halfai o szesnastej.
Do tego czasu Brytyjczycy zarządzili odwrót, unikając tym samym oskrzydlenia; stracili razem dziewięćdziesiąt jeden czołgów. Niemcy natomiast utracili dwanaście wozów bojowych. Z nasłuchu wydedukowali - i się nie pomylili - że na front przybył sam wódz naczelny wojsk nieprzyjacielskich. Wspomniana wizytacja doprowadziła wkrótce do odwołania ofensywy brytyjskiej. Bitwa się zakończyła.
Ta trzydniowa batalia - jak napisał Rommel do żony 18 czerwca - była całkowitym zwycięstwem Niemców. Radość dowódcy podzielali wszyscy żołnierze Afrika Korps. Pomimo tego, że w rejonie walk RAF uzyskał w powietrzu przewagę nad Luftwaffe, Rommel uważał, iż pobił liczniejsze siły naziemne nieprzyjaciela. Niemcy, nie bez racji, uznali też, że dysponują lepszym sprzętem niż przeciwnik. Rommel nie szczędził komplementów włoskiej piechocie, która walczyła znakomicie, zwłaszcza w Halfai, pod bezpośrednim dowództwem bohaterskiego mjr. Bacha, stawiając zacięty opór Brytyjczykom; wychwalał wyborną współpracę czołgistów z obsługą baterii przeciwpancernych, udane zastosowanie przećwiczonej wcześniej metody „żabich skoków” po przejściu do kontrnatarcia.
W trakcie zakończonych bojów można było zauważyć coś jeszcze - Rommel dowodził obecnie nieco ostrożniej swą niewielką armią. Wcześniej, na przykład we Francji, osobiście kierował pościgiem na czele dywizji. Podobnie postępował w Cyrenajce aż do Tobruku. Tu po raz pierwszy trafiła kosa na kamień; walki miały odmienny charakter i wcześniejsza taktyka okazała się nieskuteczna. Jednak Rommel bez wątpienia szybko wyciągał wnioski: ostatecznie dopiero nabierał doświadczenia, dowodząc taką machiną jak Afrika Korps. Podczas bitwy nad granicą egipską (określonej przez Anglików mianem Battleaxe, a przez Niemców Sollumschlacht) Rommel dowodził roztropniej, nie ryzykując aż tak jak wcześniej.
Miał nadzieję, iż sukces przekona jego zwierzchników, a przede wszystkim Commando Supremo, że batalię w Afryce Północnej sprzymierzeńcy z osi mogą przemienić w zwycięstwo o charakterze strategicznym i w związku z powyższym Rzym i Berlin zdecyduje się wzmocnić siły na tym teatrze działań wojennych. Nie wiedział jednak, iż w ciągu kilku dni od zakończenia Battleaxe rozpocznie się nowa, wielka kampania. Kampania, która zasadniczo wpłynie na przebieg wojny i ostatecznie przywiedzie Trzecią Rzeszę ku całkowitej katastrofie.
22 czerwca 1941 roku Niemcy napadły na Związek Radziecki, a armia niemiecka rozpoczęła długi marsz w głąb Rosji, aby po niespełna czterech miesiącach znaleźć się u wrót Moskwy, wokół Leningradu i nad Morzem Azowskim. Ziściło się dawne marzenie Hitlera. Führer dał do zrozumienia, przynajmniej swemu najbliższemu otoczeniu, że kampania polska była jedynie etapem w procesie mającym na celu zdobycie ziem i „przestrzeni życiowej” dla wielkiego narodu niemieckiego. A właśnie Rosja zajmowała żyzne i olbrzymie obszary. Hitler, podobnie zresztą jak Stalin, uważał niemiecko-radziecki pakt z 1939 roku za zawarty w celach doraźnych; złamał go pierwszy. W przeciwieństwie do wielu poprzednich szefów niemieckiej polityki zagranicznej, Hitler nie sądził, by Rzesza winna pozostawać w przyjaznych stosunkach z mocarstwem na wschodzie. Twierdził, że na wschodzie znajdują się za to ziemie, które należy podbić, poddać eksploatacji i zasiedlić Niemcami; ziemie zamieszkane przez ludzi niższych rasowo, o mentalności niewolników.
Agresję na ZSRR przedstawiono naturalnie w wymiarze ideologicznym. Związek Radziecki, ojczyzna i podpora bolszewizmu, stanowił dla Hitlera ucieleśnienie zła - i to nie tyle z powodu panującej tam przemocy i surowości obyczajów, nie z powodu oficjalnego ateizmu, głoszonej niechęci wobec tradycji i historii, wyznawanej doktryny walki klasowej; Hitlerowi Rosja Radziecka kojarzyła się głównie z internacjonalizmem, internacjonalizm zaś z żydostwem. Wódz Rzeszy zawsze stawiał znak równości pomiędzy komunizmem a międzynarodowym żydostwem, jako argument przytaczając postać Marksa i licznych Żydów, którzy odegrali kluczową rolę w bolszewickiej rewolucji. Hitlerowi potrzebny był wróg; społeczność, której mógł przypisać, niezależnie od rzeczywistości, wszelkie negatywne cechy.
Antykomunistyczny wymiar niemieckiej inwazji na Związek Radziecki od razu nadał wojnie odmiennego charakteru. Po pierwsze, partie bolszewickie na całym świecie uznały teraz, że wojna z Niemcami toczona jest za sprawę proletariatu, którego awangarda — radziecka partia bolszewicka — znalazła się w obliczu śmiertelnego zagrożenia. W krajach zachodnich, nadal stawiających opór Niemcom - takich jak Wielka Brytania - bądź też neutralnych - jak Stany Zjednoczone - komuniści dotąd uznawali toczącą się wojnę za spór imperialistyczny, nie mający odniesienia do walki klas. Obecnie, posługując się dalej optyką komunistów, doszło do starcia nazizmu i faszyzmu z państwem „rządzonym” przez proletariat.
Po drugie, zupełnie odwrotnie postrzegano wojnę niemiecko-radziecką w państwach europejskich, pozostających we względnie przyjaznych stosunkach z Rzeszą. Inwazja na Rosję uznana tam została za krucjatę - krucjatę antybolszewicką. Wojska Wehrmachtu pragnęli wesprzeć zgłaszający się ochotnicy wielu narodowości, którym nawet po latach zdarzało się wspominać walki w Rosji z sentymentem26. Liczni wahali się; docierały do nich słuchy o przemocy nazistów, ale też imponowały im dotychczasowe osiągnięcia niemieckie. Na Rzeszę stawiali także często ci najzamożniejsi, obawiając się nade wszystko „komunistycznej zarazy”. W środkowej i wschodniej Europie, gdzie tradycyjna niechęć do Niemców przeszła w jawną nienawiść (odnosi się to w szczególności do Polski i Czech), również bano się skutków ewentualnego zwycięstwa Armii Czerwonej. W mocarstwach demokratycznych, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, zapanowało polityczne zamieszanie; konieczność opowiedzenia się po stronie walczącej z Rzeszą potęgi totalitarnej zasiała zrozumiały zamęt.
Przede wszystkim jednak, co oczywiste, inwazja - opatrzona kryptonimem „Barbarossa” - odmieniła sytuację strategiczną w sensie militarnym. Dla Niemców front wschodni zaczął odgrywać kluczową rolę; Anglicy, a później i Amerykanie, przystąpili do intensywnych bombardowań, które doprowadziły do tego, iż niebawem większość przemysłowych ośrodków Rzeszy legła w gruzach.
Wehrmacht najechał Rosję siłami stu czterdziestu pięciu dywizji, wśród nich trzydzieści pancernych lub zmechanizowanych; armia niemiecka na wschodzie liczyła ponad trzy miliony żołnierzy. W gruncie rzeczy większość z tej z liczby stanowili piechurzy, obciążeni konnymi taborami i armatami o trakcji konnej (dokonująca inwazji na Rosję armia miała ponad sześćset tysięcy koni, a przeciętny żołnierz niemiecki pokonywał rozległe rosyjskie tereny piechotą. Piechotą też jeśli przeżył - uciekał z ZSRR), lecz to jednostki zmotoryzowane szybko zaczęły osiągać zdumiewające sukcesy. Przy tych ogromnych siłach Afrika Korps mógł się istotnie zdawać niewielkim związkiem.
Niemcy zyskali znaczne powodzenie dzięki zaskoczeniu, choć obaj dyktatorzy w minionych dwóch latach „przyjaźni” darzyli się wzajemną nieufnością. Stalin wmówił sobie, że Rzesza nie uderzy na Związek Radziecki przed pokonaniem Wielkiej Brytanii lub zawarciem z nią pokoju. Do wyprowadzenia radzieckiego przywódcy w pole w pewnym stopniu przyczynił się swymi zwycięstwami sam Rommel, w Moskwie uznano, że Niemcy zaangażowali ogromne siły w walkach w Afryce.
Armia Czerwona znacznie przewyższała Wehrmacht pod względem liczebności, posiadała też o wiele więcej czołgów, spośród których pewna część wyróżniała się walorami bojowymi. Jednak najistotniejsza okazała się dynamika niemieckiego uderzenia. Najeźdźcy wzięli do niewoli setki tysięcy jeńców, zdobywając szybko rozległe obszary zachodnich regionów Związku Radzieckiego, w tym żyzną Ukrainę. Szczęście odwrócić się miało dopiero z nadejściem zimy. Hitler był przekonany (a podobne przekonanie żywiło i wielu obywateli Związku Radzieckiego), że reżim Stalina jest tak niesprawny, iż - jak to ujął Führer - wystarczy „jeden kopniak w drzwi, a cała przegniła budowla się zawali”.
Tak się jednakże nie stało. Wojna na wschodzie rozgorzała na wielką skalę, pozostając już do końca priorytetowym frontem Wehrmachtu. Początkowo optymizm panował nawet wśród sceptyków z OKH. Spokój zachowywał gen. Haider, w dużej mierze odpowiedzialny za opracowanie planu uderzenia w trzech kierunkach: północnym, centralnym i południowym, a następnie zamknięcia w wielkich kotłach armii nieprzyjaciela. Uważał przy tym, że kampania wkrótce zakończy się zwycięsko. A w Afryce Rommel, obserwując z oddalenia triumfalny pochód Wehrmachtu na wschód, doszedł do wniosku, iż po pokonaniu Rosji Niemcy będą mogły podjąć zakrojoną na szerszą skalę walkę z brytyjskim imperium.
W sierpniu Rommel zapadł na żółtaczkę. Miał zamiar jesienią, po powrocie do zdrowia, wziąć krótki urlop i spotkać się w Rzymie z żoną. W owym czasie zapisał parokrotnie, że nie będzie płakał, jeśli zostanie przeniesiony na inny teatr działań wojennych. Łatwo domyślić się, jaki „teatr” miał na uwadze. Każdego wieczora otrzymywał meldunki o rozwoju sytuacji na froncie rosyjskim. Wywiad przy jego sztabie regularnie słuchał wiadomości przekazywanych przez BBC, które następnie streszczano dla Rommla. Dowódcę DAK rozpierał optymizm. Napisał w liście do żony, że ze względu na przewagę wojsk niemieckich „rosyjska afera” wkrótce zakończy się zwycięstwem.
Rommel miał szczęście nie służyć na froncie wschodnim. Wprawdzie niektórzy dowódcy niemieccy zabłysnęli kunsztem właśnie tam - właśnie w Rosji można było przeprowadzić szybki manewr, obronić długi odcinek niewielkimi siłami, przewidując zamiary wroga i koncentrując własne oddziały przejść do uderzenia, jednym słowem: zastosować te elementy sztuki wojennej, których mistrzem był Rommel. Jednak choć gwiazda Rommla mogła w Rosji przygasnąć lub rozbłysnąć jeszcze jaśniej, to nie wpłynąłby on i tak na ostateczny wynik kampanii. Tymczasem w Afryce - jakkolwiek i tam zwycięstwo przypaść
miało przeciwnikom - porażka nie oznaczała jeszcze upadku państwa niemieckiego. Obszar Morza Śródziemnego znajdował się daleko od Berlina, pozostając raczej obiektem troski Włochów. Natomiast na froncie wschodnim walczyli głównie Niemcy i z czasem front ten zbliżał się do granic Rzeszy. Tak więc postać Rommla zachowała w oczach Niemców tę aurę romantycznego sukcesu i nie kojarzyła się ze strachem, klęską i okropnościami wojny. Rommel pozostał uosobieniem cnót żołnierskich; bohaterem, choć w zasadzie większość zdobytej sławy zawdzięczał swoim podwładnym. Ale tak to już bywa - do historii przechodzi nazwisko dowódcy.
Rommlowi poszczęściło się jeszcze pod innym, równie ważnym względem. Opuścił Polskę natychmiast po zakończeniu kampanii w 1939 roku, i chociaż mówiło się o „ekscesach” nazistów, a zwłaszcza esesmanów, sprawujących rządy w podbitej Polsce, to Rommel nie miał okazji widzieć tego na własne oczy. Ponieważ długo żywił gorący podziw dla Hitlera, to zapewne przekonano by go jakoś, że owe ekscesy wynikają z przypadków łamania dyscypliny; że to błędy stanowiące odstępstwo od reguł postępowania. Metodyczna eksterminacja ludności żydowskiej (nie tylko, lecz głównie żydowskiej) na terenach polskich zaczęła się zaraz na początku wojny i nasiliła znacznie w trakcie roku 1940 i pierwszej połowie 1941 roku. Polscy Żydzi byli deportowani do gett założonych w większych miastach, zamykani w obozach, gdzie zmuszano ich do pracy w katorżniczych warunkach, lub też częstokroć mordowani za trywialne „wykroczenia”; Żydów bito i poniżano za pełną aprobatą okupacyjnych władz niemieckich. Podobne praktyki istniały, choć na mniejszą skalę, na obszarach podbitych przez Wehrmacht oraz w granicach formalnie niepodległych krajów na Bałkanach.
Niemniej wraz z rozpoczęciem operacji „Barbarossa” zaczął się nowy okres straszliwych prześladowań. Na wschodzie Europy, na terenach Rosji Radzieckiej, żyły liczne społeczności żydowskie (w Związku Radzieckim mieszkało w sumie około dwóch milionów Żydów) i wobec nich właśnie naziści dopuścili się potwornych okrucieństw. Do czerwca roku 1941 straciło życie nieco ponad 3% Żydów zamieszkujących opanowane przez Niemcy kraje europejskie. Rzecz jasna, padli oni ofiarami zbrodniczej machiny nazistowskiej, jednakże prześladowania dokonywane we wschodniej i środkowej części kontynentu nie były jeszcze wtedy traktowane jako świadoma realizacja ludobójczych planów.
Od połowy roku 1941 terror nasilił się znacznie i ponieważ na froncie wschodnim walczyły trzy miliony niemieckich żołnierzy, masowych egzekucji nie udawało się już SS utrzymywać w tajemnicy. Początkowo ludność w Rosji ciepło witała maszerujące oddziały Wehrmachtu; zwłaszcza w takich regionach jak zachodnia Ukraina (gdzie mieszkali przede wszystkim katolicy), które ucierpiały strasznie pod rządami Stalina, niemieckie wojsko witano jako wyzwolicieli. Żołnierze byli zaskoczeni tak przyjazną reakcją miejscowej ludności; fakt ten zdawał się stanowić potwierdzenie wieści o niepopularności i brutalności reżimu komunistycznego. Tak więc na początku kampanii Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy witali z otwartymi sercami zdyscyplinowane niemieckie oddziały frontowe, wkraczające do wsi i miast.
Wkrótce jednak atmosfera miała się odmienić. Hitler bowiem głosił wszem i wobec, że Rosjanie to Untermenschen [„podludzie”] i należy ich tak traktować. Siły okupacyjne winny postępować z całą stanowczością. Führer pragnął w przyszłości rozczłonkować i skolonizować podbite obszary; w jego mniemaniu o żadnym „wyzwalaniu” nie mogło być mowy.
Natomiast radzieccy Żydzi mieli być poddani brutalnej eksterminacji. Naturalnie, nie usankcjonowano takiej dyrektywy oficjalnym pisemnym rozkazem, co jednak nie złagodziło wymowy faktów. Już w połowie roku 1941 zaplanowano bliskie w czasie, ostateczne rozwiązanie „problemu żydowskiego”.
Zorganizowano w tym celu, podobnie jak wcześniej w Polsce, specjalne grupy i komanda SS. W Rosji, tak jak i w większości innych krajów wschodniej Europy, Żydów nie lubiano, często odnoszono się do nich wrogo, zdarzały się nawet pogromy. Tak więc polityka nazistów nie stała w zasadzie w sprzeczności z odczuciami znacznej części populacji podbitych krajów; tu i ówdzie z Niemcami współpracowały wręcz w mordowaniu Żydów nacjonalistyczni bojówkarze27. Jednakże to Niemcy z SS organizowali masakry na tyłach, z dala od prących naprzód wojsk frontowych. Początkowo odbywało się to w następujący sposób: esesmani, często uciekając się do pomocy lokalnych służb porządkowych, wywozili Żydów poza miasto i tam rozstrzeliwali w rowach seriami z broni maszynowej. Czasem Żydzi zapędzani byli do synagog, które następnie podpalano. Zdarzały się i publiczne egzekucje, obserwowane (z zaciekawieniem, a niejednokrotnie z rozbawieniem) przez ludność cywilną i żołnierzy na przepustkach. Systematyczne mordowanie zaczęło się wraz z początkiem „Barbarossy” i trwało przez następne lata.
Ofiarami padali nie tylko Żydzi. Zabijano także bezlitośnie ludność rosyjską, zwłaszcza na terenach, gdzie rozwinęła się partyzantka. Jeszcze jednym ponurym aspektem wojny na wschodzie była kwestia traktowania jeńców. Rosjanie, od pierwszych dni kampanii, postępowali z dzikim okrucieństwem ze schwytanymi niemieckimi żołnierzami. Niemcy odnajdywali okaleczone zwłoki, ślady tortur na ciałach ofiar i przez takie przypadki nabierali przekonania, iż prowadzą walkę ze zdeprawowanymi barbarzyńcami. W konsekwencji tego, a także na skutek nazistowskiej propagandy, jeńców radzieckich również traktowano okrutnie i nieludzko. W większości wypadków Rosjanie głodowali w obozach, pracując jak niewolnicy i wegetując w nieludzkich warunkach. Przyznać trzeba, iż jeńcy niemieccy w niewoli radzieckiej mieli większe szansę na przeżycie.
Ta bezwzględna wojna, prowadzona z brutalnością, jakiej nie widziano w Europie od stuleci, musiała wpłynąć na niemiecką armię. Choć tylko nieznaczna część oficerów i żołnierzy Wehrmachtu splamiła się okrucieństwami, to jednak wielu wiedziało o nich bądź też nawet widziało skutki masakr, dokonanych przez oprawców z SS. Szczególnie ciężkich zbrodni dopuściły się Einsatzkommandos, likwidujące Żydów nawet w wypadkach otrzymania dyspozycji, by niektórych oszczędzić. Esesmani z tychże oddziałów mordowali - jak wyznał jeden z nich - z nienawiści28.
Odgórne dyrektywy były wystarczająco nieludzkie. Część generałów nie odmawiała wypełniania rozkazów, które urągały honorowi wojskowemu i ludzkiej przyzwoitości. 6 czerwca 1941 roku wydany został niesławny Kommissarbefehl, akt, na którego mocy ujęci komisarze polityczni Armii Czerwonej winni być rozstrzeliwani na miejscu. Część wysokich oficerów Wehrmachtu zareagowała na to gniewnie; sam Rommel, zapoznawszy się z treścią rozkazu, odrzucił go bez wahania, tak jak zignorował i późniejszy, nakazujący, by żołnierzy pochodzenia żydowskiego traktować nie jak jeńców, lecz jak Żydów. Niemniej jednak jad dostał się już do krwiobiegu niemieckiej armii, w jakimś stopniu wygłuszając sumienie przeciętnego szeregowca Wehrmachtu. Kadra oficerska podzieliła się: jedni śmiało odmówili wykonywania takich zaleceń, wystosowując nawet czasem formalne raporty ze skargami na ten temat, inni (a tych była większość) woleli przymknąć oczy, odwrócić się ze wzruszeniem ramion, nie wyrażając na głos swego niesmaku. Tyle że w Rosji trudno było udawać, iż niczego się nie dostrzega. W raporcie Grupy Armii „Środek”, wysłanym pod koniec 1941 roku, podkreślano, że wielu oficerów sprzeciwia się unicestwianiu Żydów, jeńców wojennych, komisarzy i innych, konstatując ponuro: „Obecnie wszyscy już wiedzą, co się dzieje!” Niektóre okrutne zarządzenia zręcznie obchodzono, lecz ich treść znana była powszechnie29.
Nie chodziło jednak wyłącznie o okrucieństwo wojny radzieckiej. W samych Niemczech podjęto politykę deportacji (określanej eufemizmem „przesiedlenia”) na wschód. Hitler zdecydował, że ojczyzna, niemieckie serce Rzeszy, winna być Judenrein i transporty pełne Żydów zaczęły wyjeżdżać z Niemiec w październiku roku 1941. „Przesiedlono” również Żydów z Austrii, Czech, a nawet Luksemburga. Nakłaniano ludność żydowską do wyjazdu obietnicami zapewnienia pracy oraz znośnych warunków życia w nowym środowisku. W rzeczywistości z tej fali deportowanych przetrwało bardzo niewielu. Początkowo Żydzi przesiedlani byli do gett we wschodnich obszarach zdobytych przez Wehrmacht, głównie w Polsce. Następnie transportowani do specjalnych obozów. Wreszcie w styczniu roku 1942 zapadła ostateczna decyzja: Żydzi ze wszystkich okupowanych krajów, a potem z całej Europy zostaną zlikwidowani. Część z nich obarczy się najpierw katorżniczą pracą, a pozostałych unicestwi możliwie najszybciej.
Zdecydowania większość Niemców, cywilów i wojskowych, nie znała treści tych ostatnich barbarzyńskich postanowień. Nie znał jej też Erwin Rommel. Z pewnością mógł się on zorientować, że na wschodnim froncie dzieją się rzeczy straszne — o czym zapewne informowali go oficerowie, skierowani do Afryki z Rosji. Nie mniej jednak w Afryce nie walczyły jednostki SS. Nie było też tam zbyt wielu Żydów; żadnych politruków i komunistów. W gruncie rzeczy nawet niewielu nazistów - a z owego grona tylko ludzie w rodzaju kpt. SS Berndta, przysłanego Rommlowi przez Ministerstwo Propagandy Goebbelsa (Berndt w trakcie walk na pustyni okazał się całkiem dobrym żołnierzem). Nie było rebeliantów ani buntowników, jeśli nie liczyć Beduinów, którzy generalnie odnosili się przyjaźnie do Niemców (chociaż wrogo do Włochów). Większość Niemców postrzegała deportacje ludności żydowskiej (jeśli w ogóle o nich usłyszała) jako rodzaj „inżynierii społecznej” - działania bez wątpienia surowe, lecz umotywowane wymogami czasu wojny. Dla Niemców zachowywanie tajemnicy było, podobnie jak utrzymanie tajemnicy, obowiązkiem. Nie wolno było dyskutować czy nawet wspominać o pewnych sprawach, a deportacje jawiły się jedną z owych spraw. Zbytecznym gadaniem pomagało się wrogowi. A zdrada mogła zniweczyć wysiłki dzielnego niemieckiego żołnierza na froncie. Wielu przy tym — choć to pewnie zabrzmi osobliwie — machało lekceważąco rękami i mówiło: „przecież to tylko Żydzi”. Tak więc masakry dokonywane na wschodzie stanowiły raczej temat pogłosek. I chociaż informowali o nich żołnierze w listach do rodzin, to Niemcy na tyłach najczęściej traktowali to z niedowierzaniem. Co więcej, w hitlerowskiej Rzeszy bezpieczniej było nie słuchać i nie powtarzać tego rodzaju wieści. W czasie wojny społeczeństwa zwykle gotowe są bardziej niż w okresie pokoju dawać wiarę zapewnieniom władz i ufać, że „władze mają swoje powody”, „wiedzą, co robią”, oraz traktować niewiarygodnie brzmiące historie jako wymysły agentów wroga. W wypadku Niemców naturalny, poparty zdyscyplinowaniem patriotyzm, przyczynił się do służenia złu.
Z perspektywy trudno tak naprawdę ustalić, do jakiego stopnia mieszkańcy hitlerowskiej Rzeszy nie zdawali sobie sprawy z okropności, których dopuszczali się naziści. Część społeczeństwa z pewnością była zupełnie nieświadoma, lecz nie aż tak znaczna, jak to się czasem sugeruje. Istniało zjawisko „względnej nieświadomości” - pewni, nawet wykształceni i inteligentni ludzie wiedzieli trochę, lecz niewystarczająco, by przeciwstawić się machinie władzy. Skala dokonanych zbrodni nie mogła pomieścić się w rozumie przeciętnego, sumiennego i posłusznego zwierzchności Niemca, który w dodatku zdradzał inklinację do podporządkowywania się silnemu przywódcy w zamian za zrzucenie z siebie jarzma moralnych wątpliwości. Większość pamiętała niedawną przeszłość i nadal darzyła Führera wdzięcznością za to, czego dokonał w latach trzydziestych; ta sama większość uznawała wojnę za sprawiedliwą, a przeciwników Hitlera za rzeczywistych albo potencjalnych zdrajców.
Grono, które z całą świadomością nastawione było wrogo do reżimu nazistowskiego, wiedziało jednak znacznie więcej, przy okazji bardzo sceptycznie odnosząc się do oficjalnej propagandy. Wspomniani opozycjoniści nawiązali już też kontakty z wpływowymi osobistościami w armii i na tyłach. Poczuciu wstydu za Niemcy towarzyszyła niecierpliwość. Hrabia Helmuth von Moltke napisał w Berlinie 21 października 1941 roku:
„Jak można znieść taką hańbę i zmazać winę? W Serbii spalono doszczętnie dwie wsie, rozstrzeliwując ich mieszkańców: 1700 mężczyzn i 240 kobiet. Był to odwet za napaść na trzech niemieckich żołnierzy... Codziennie morduje się z pewnością ponad tysiąc osób, a dalsze tysiące przyzwyczaja się do mordowania. A mimo to wszystko wspomniane jest dziecinną igraszką, w porównaniu z tym, co dzieje się w Polsce i Rosji. Jak mógłbym to znieść... czy nie jestem temu współwinny? Co ja powiem, kiedy ktoś spyta mnie: »A co robiłeś w tym czasie?« ...Gdybym tylko mógł wyzbyć się strasznego poczucia, że się zaprzedałem, że nie reaguję odpowiednio w obliczu takich spraw, że zadręczam się, tłumiąc w sobie ludzkie odruchy”30.
Moltke, wyjątkowo prawa i szlachetna postać, inspirator powstania Koła Kreisau oraz zacięty przeciwnik nazizmu, w przyszłości miał sam zginąć z rąk oprawców. Nie mylił się, czyniąc w roku 1941 notatkę, że zbrodnie popełniane na Serbach nie mogą być porównywane z tym, co się działo w Polsce i Rosji. Na początku października tego roku w jednym z miast we wschodniej Polsce wypędzono za rogatki siedemnaście tysięcy Żydów, tam nakazano im się rozebrać
i rozstrzelano wszystkich z broni maszynowej. Była to jednak tylko jedna z wielu masowych egzekucji. Moltke odważnie atakował oficjalne nakazy, legalizujące na terenach podbitych prześladowania Żydów, o dziwo, osiągając na tym polu nawet pewne sukcesy. Był znakomitym prawnikiem i przekonywał tych rozmówców, którzy wciąż jeszcze chcieli słuchać logicznych argumentów, że należy - jak to sam ujął - „pohamować zarazę barbarzyństwa w umysłach wojskowych”. Tym, którzy mieli jeszcze resztki wrażliwości, powiadał, że moralność nie toleruje kompromisów. Pozostaje jednak faktem, że nawet Moltke, nieprzejednany wróg reżimu hitlerowskiego, posiadał tylko ograniczone wiadomości o zbrodniach popełnianych w Polsce; tym bardziej nie uświadamiał sobie w pełni zastraszającej skali działań ludobójczych podjętych w Rosji. Przy tym mimo wszystko postrzegał przestępstwa wojenne na zajętych terytoriach Związku Radzieckiego przez specyficzny pryzmat. Z pewnością liczył, przynajmniej w pierwszym okresie kampanii, że zakończy się ona zwycięstwem; na froncie wschodnim walczyli jego przyjaciele i krewni. Zamierzał przede wszystkim odsunąć od władzy nazistów i rozmyślał głównie nad politycznymi problemami posthitlerowskich Niemiec.
Powoli stawało się jednak jasne, że Hitlera odsunąć od władzy można tylko siłą, przy pomocy zdyscyplinowanej i wiernej tradycjom niemieckiej armii. Nie miały w konkretnej sytuacji większego znaczenia rozmyślania nad kształtem przyszłego ustroju czy konstytucji; należało przygotowywać zbrojny zamach stanu. Rommel, nadal nie mający pojęcia o budzeniu się opozycji antynazistowskiej, służył wciąż swym militarnym talentem hitlerowskiemu reżimowi. Zły geniusz Adolfa Hitlera potrafił zaprzęgnąć do swego wozu masy, żerując na najbardziej prymitywnych uprzedzeniach, oraz żołnierzy, którzy odnosili dla niego zwycięstwa.
ROZDZIAŁ 13
PANZER GRUPPE AFRIKA
Rommel zawsze bacznie przypatrywał się poczynaniom przeciwnika. Obecnie doszedł do wniosku, że pojął brytyjski sposób prowadzenia walki. W późniejszym okresie rozpisywał się na ten temat szczegółowo, jednakże bogatszy już wówczas o wiele doświadczeń. Mimo to nawet część jego wstępnych ocen okazała się słuszna, pokrywając się zresztą z opiniami OKH, opracowanymi na podstawie analizy batalii w Grecji, na Krecie czy we Francji.
Brytyjczycy - jak pisano w podsumowaniu OKH1 - zwłaszcza młodsi rangą oficerowie, okazywali znaczną odwagę oraz skłonność do poświęceń, choć z drugiej strony ci sami młodsi oficerowie nie byli skorzy do podejmowania inicjatywy na własną rękę, działając stereotypowo i według schematycznych metod. Na wyższych szczeblach dowodzenia rzucał się jednak w oczy „brak zręczności operacyjnej” oraz elastyczności w kierowaniu wielkimi formacjami zmechanizowanymi. Niemcy posłużyli się słowem Schwerfallig, co można przetłumaczyć jako „niezgrabność” bądź „niemrawość”. Brytyjczycy zademonstrowali w prowadzonych akcjach bojowych sztywność myślenia i niechęć do szybkiego przegrupowywania się, kiedy wymagała tego sytuacja. Niemieccy analitycy odnotowali też tendencję do wydawania przez Brytyjczyków chaotycznych i nadmiernie szczegółowych rozkazów, co krępowało samodzielność i inicjatywę niższych dowódców. Jak już wspomnieliśmy, refleksje Rommla — podkreślającego dzielność wroga, lecz wady w jego systemie wojskowym — zasadniczo się nie różniły od opracowania dokonanego przez OKH.
Dodać tu trzeba, że Rommel, prócz ogólnej charakterystyki nieprzyjaciela i stosowanej przez niego taktyki, starał się również rozgryźć poszczególnych oponentów. Po nieudanej Battleaxe Brytyjczycy wymienili wszystkich wyższych dowódców w Afryce Północnej. Rommel retrospektywnie uznał, iż zbyt częste i radykalne zmiany nie mogły wyjść na dobre. Przyuczenie się do prowadzenia walk na pustyni wymagało czasu, a zwykle najskuteczniej uczyć się na własnych błędach. Podobny, zgubny efekt miały szybkie awanse. Rozszerzenie odpowiedzialności pociągało za sobą zmianę techniki i przystosowania się do nowych reguł. Rommel miał to wkrótce odczuć na własnej skórze. Był właśnie u progu popełnienia jednego z nagłośniejszych błędów w swej karierze wojskowej, lecz uniknął ostatecznie zasadzki i niby genialny szermierz zręcznie doprowadził do zmiany sytuacji na swoją korzyść.
Rommel bowiem objął dowodzenie na wyższym szczeblu. W Cyrenajce oraz podczas bitwy nad granicą egipską kierował Afrika Korps, czyli korpusem, chociaż do pewnego stopnia miał pod komendą także kilka dywizji włoskich. W sierpniu 1941 roku przyszło mu stanąć na czele Panzer Gruppe Afrika. Sam Korpus Afrykański przeszedł pod pieczę gen. Cruewella i składał się obecnie z dwóch dywizji pancernych - 15. (gen. Neumanna-Silkowa) oraz 12. (dawniej 5. Dywizji Lekkiej.) Ponadto w skład Grupy Rommla weszła inna niemiecka dywizja „lekka”, której wkrótce nadano numer 90, początkowo określana mianem Dywizji „Afrika” (dowódca - gen. Summermann) i sformowana głównie ze znajdujących się już w Afryce jednostek. Pod rozkazami Rommla znajdowały się również (choć formalnie podporządkowane włoskiemu naczelnemu dowódcy w Libii, którym był gen. Bastico) dwa korpusy włoskie: XX Korpus Pancerny gen. Gambary, zestawiony z dwóch dywizji szybkich, „Ariete” (gen. Balotty) i „Trieste” (gen. Piazzoniego), oraz XXI Korpus gen. Navarriniego, złożony z czterech dywizji piechoty. Jeszcze jedna dywizja włoska („Savona” gen. de Giorgisa) wyłączona została spod komendy Navarriniego, lecz również znalazła się w składzie Grupy Pancernej „Afrika”.
Tak więc Rommel dysponował obecnie pokaźnymi siłami - dziesięciu dywizji, trzech dowództw korpusów. Jak z radością napisał w liście do żony, spodziewał się, jeśli wszystko pójdzie dobrze, rychłego awansu do stopnia generała pułkownika. W rzeczywistości 1 lipca mianowano go generałem broni pancernej. Istotniejsze, że przysłano Rommlowi z Rzeszy większy zespół sztabowców pod fachowym kierownictwem gen. Gausego, inteligentnego, spokojnego, refleksyjnego Prusaka, słynącego ze specyficznego poczucia humoru, który wcześniej działał jako oficer łącznikowy pomiędzy Berlinem i Rzymem, jasno i otwarcie przekazując Halderowi uwagi wypowiadane przez Rommla. Haider skwitował je mianem wytworu „chorobliwej ambicji”2. Jednakże Gause służył Rommlowi wiernie, choć, jak przyznał Halderowi, nie podobały mu się „brutalne metody” Rommla.
W niemieckich kręgach wojskowych od dawna panowało przekonanie, że sztab winien stanowić samodzielny krąg, złożony z ludzi, których umiejętności dopełniały się nawzajem — „mózg” i „system nerwowy” wypełniający wolę dowódcy. Dzięki takiemu podejściu do zagadnienia w armii niemieckiej służyło względnie niewielu sztabowców, co z kolei wpływało dodatnio na ruchliwość jednostek liniowych. Nadto, czego można domyślić się z podsumowania dokonanego przez OKH, niemieccy sztabowcy nie trzymali się sztywno zasad i unikali przesadnie szczegółowych rozkazów, słusznie uważając, iż ingerowanie w detale przeprowadzanych akcji przynosi więcej szkody niż pożytku, podkomendnym zaś należy przekazywać możliwie proste instrukcje i zadania, pozostawiając im wolną rękę w kwestii realizacji. Podobnymi pryncypiami kierował się już sam Moltke starszy.
Przyznać wypada, iż, istotnie, kiepskie armie mają rozbudowane sztaby. Sztab gen. Gausego w Grupie Pancernej „Afrika” był w sierpniu roku 1941 nieliczny, ale i wyśmienicie przygotowany do swych zadań. Na przykład w wydziale operacyjnym (tzw. I a) pracowało zaledwie dwóch oficerów: płk Westphal (człowiek czasem arogancki, lecz niezwykle inteligentny3), któremu asystował jeden oberlejtnant, natomiast w wydziale wywiadowczym (I c) — mjr von Mellenthin oraz dwóch poruczników. Wydział kwatermistrzowski, odpowiedzialny za organizację dostaw, kierowany był przez mjr. Schleusenera (którego w grudniu 1941 roku zastąpił oficer o nazwisku Otto), a temuż pomagali dwaj inni majorzy. Łącznie z adiutanturą, ordynansami, lekarzami itd. wojskowa rodzinka Rommla składała się ledwie z dwudziestu oficerów plus cywilnego przedstawiciela niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Constantina von Neuratha. W niewielu siłach zbrojnych zdarzało się, by armia złożona z dziesięciu dywizji, operująca na przestrzeni tysięcy kilometrów, kierowana była przez tak szczupły zespół.
Sztab ten zorganizowany został przez OKH jako Verbindungsstab, zespół mający ułatwić kontakty pomiędzy włoskim dowództwem w Afryce Północnej a OKH w kwestii operacji niemieckich jednostek na „włoskim” teatrze działań wojennych oraz uzgodnić strefy zaopatrzenia na tyłach, a także porozumiewać się z von Rintelenem, reprezentantem Wehrmachtu w Rzymie, co do sposobów zaopatrywania wojsk drogą morską (przez Morze Śródziemne). Haider napisał w tej sprawie do Cavallera, wyznaczając przy okazji specjalne zadania na tyłach sił frontowych w Afryce swoim ludziom. Rommel nic o tym nie wiedział, póki nie otrzymał sygnałów z Rzymu4.
Początkowo nieprzyjaźnie zareagował na przybycie nowego sztabu z Niemiec i nie ma się co temu dziwić. Ustalenia Haldera z Cavallerem oraz instrukcje, jakie ów pierwszy wydał Gausemu, zmierzały do podkopania autorytetu Rommla i, co gorsza, zasiania niesnasek. W Afryce i bez tego nie obywało się bez nieporozumień z Włochami, a nieufność Haldera wobec Rommla komplikowała jeszcze sytuację. Rommel, który sam nie był oficerem sztabu generalnego, spoglądał krzywo na pewnych siebie, wykształconych sztabowców (lubujących się w teoretycznych, akademickich sporach dotyczących wojny), którzy mogli starać się dublować go podczas kierowania operacjami. Rommel, indywidualista z krwi i kości, nie zamierzał do tego dopuścić.
Te początkowe obawy okazały się nieuzasadnione. Rommel bezzwłocznie wyjaśnił, co myśli o zakresie kompetencji - sztab miał mu pomagać w dowodzeniu, miast zajmować się jakimś niejasnym pośrednictwem - a nowo przybyli zaakceptowali jego punkt widzenia. Gen. Gause i jego oficerowie okazali się wybitnymi specjalistami w swoim fachu; byli przy tym całkowicie lojalni wobec Rommla, ponieważ jako (bez wyjątku) doświadczeni wojskowi, szybko zorientowali się, że Rommel jest nadzwyczaj utalentowanym dowódcą, który ma do wypełnienia wyjątkowo trudne zadanie. Wkrótce Rommel napisał w liście o satysfakcjonującej współpracy z Gausem, dodając, iż po raz pierwszy ma świetnie wyszkolony sztab, pełniący „funkcje bez zarzutu”.
Chociaż jednak Rommel szybko zaczął cenić swój sztab, to nie potrafił jeszcze wyzbyć się skłonności do autorytatywnego dowodzenia i wykorzystywał umiejętności podwładnych w nie najlepszy sposób. Na przykład często zabierał ze sobą na front szefa sztabu, Gausego. Było to wbrew zasadom kierowania wojskiem, przyjętym w każdej armii: szef sztabu to faktyczny zastępca dowódcy, mogący podejmować decyzje w wypadku nieobecności tegoż, a nawet (jepli wymaga tego sytuacja) zmieniać wydane przez bezpośredniego zwierzchnika rozkazy. Gdy Rommel zabierał Gausego, ta olbrzymia odpowiedzialność spadała na młodszych oficerów. Zdołali sobie oni poradzić w licznych wypadkach z nadmiarem obowiązków, ale pozostaje faktem, iż postępowanie Rommla było niewłaściwe. Rommel, chociaż znakomicie wyczuwał samą walkę, świetnie operując na froncie, to czasem lekceważył konieczność metodycznego podejścia do zagadnień dowodzenia na wyższym szczeblu, ignorując przy tym słuszne sugestie i wymogi sztabowców, wyedukowanych w akademiach wojskowych. Łamał zasady, lecz w wielu wypadkach udawało mu się unikać konsekwencji. W wielu, ale nie zawsze.
Obecnie miało dojść w Afryce do działań bojowych na większą skalę. Panzer Gruppe Afrika musiała liczyć się z przyjęciem na siebie kolejnej ofensywy, przygotowywanej po zmianach w brytyjskim dowództwie. Po niepowodzeniu Battleaxe Wavell został odesłany do Indii, a jego miejsce zajął gen. Auchinleck; 8. Armia Brytyjska również otrzymała nowego dowódcę - gen. Cunninghama. Rommel miał o Wavellu dobrą opinię, chociaż krytykował niektóre z jego posunięć. W trakcie kampanii woził ze sobą i studiował przetłumaczone na niemiecki eseje Wavella. o Auchinlecku czy Cunninghamie wiedział niewiele.
Wywiad przy sztabie Rommla zdawał sobie dobrze sprawę, że szykuje się nowa ofensywa brytyjska. Niemcy przypuszczali, iż alianci dążą do oswobodzenia Tobruku. OKH oceniało, że do ofensywy może dojść z początkiem października, potem jednakże zmieniło zdanie. W tej sytuacji Rommel miał dokonać gruntownego rekonesansu w rejonie nadgranicznym we wrześniu. Tak więc wyruszył na czele oddziałów 21. Dywizji Pancernej ku obszarom na południe od Sidi Umar, mając nadzieję ustalić, w jakim rejonie Brytyjczycy dokonają zasadniczego uderzenia. Wspomniany wypad przyniósł Niemcom straty, zadane głównie przez nieprzyjacielskie lotnictwo i artylerię dalekiego zasięgu. Tymczasem nasłuch stwierdził, że Brytyjczycy zajęli już wyjściowe pozycje do ataku. Rommel wycofał się 16 września. Niemcy byli pod wrażeniem skuteczności działań patroli i artylerii przeciwnika.
Rommel, na podstawie przeprowadzonego wypadu (akcja nosiła kryptonim Sommernachtstraum) doszedł do wniosku, że Anglicy nie są jeszcze gotowi do uderzenia. Cieszyło go to, chciał bowiem w najbliższym czasie opanować Tobruk. Gdyby udało mu się zdobyć Tobruk - a, biorąc pod uwagę układ sił, rzecz wydawała się całkiem realna — to nie tylko poprawiłoby się tym samym zaopatrzenie Panzer Gruppe Afrika, lecz także położenie operacyjne zmieniłoby się znacznie na korzyść strony niemieckiej. Nieprzyjacielskie (brytyjskie, nowozelandzkie, południowoafrykańskie i hinduskie) dywizje, miast iść na odsiecz oblężonym obrońcom, musiałyby uderzyć na broniących się Niemców, mających za sobą silne umocnienia. Tobruk stał się obsesją Rommla, czemu trudno się dziwić.
Szturm na Tobruk musiał jednak ulec zwłoce z uwagi na problemy z zaopatrzeniem. Rommel otrzymywał, zarówno jeśli chodzi o dostawy broni, amunicji, jak i innych materiałów, ledwie część tego, czego żądał. Od czerwca do października dwieście dwadzieścia tysięcy ton materiałów poszło na dno Morza Śródziemnego razem ze statkami zatopionymi przez aliantów - do owego dzieła zniszczenia w największym stopniu przyczyniły się samoloty mające bazy na
Malcie5. Brytyjski wywiad złamał szyfry, którymi posługiwała się marynarka włoska. Mimo to Rommel instynktownie wyczuwał, iż należy przystąpić do aktywnych działań i puścił mimo uszu sugestię OKH (pod którą gorąco podpisywało się włoskie dowództwo), by odłożyć próbę zdobycia Tobruku do 1942 roku. Rommel uważał, że, podejmując pewne ryzyko, będzie mógł zaatakować pod koniec listopada; był pewny, że czas działa na jego niekorzyść i zdołał o tym przekonać Berlin. W końcu otrzymał ze stolicy Rzeszy przyzwolenie na przystąpienie do szturmu.
14 listopada Rommel złożył wizytę w Rzymie, gdzie przedstawił Włochom swe zamiary. Zlekceważył słowa Cavallera, zaniepokojonego możliwą ofensywą brytyjską. Okazało się, że tym razem obawy Cavallera nie były bezpodstawne.
Tak więc w połowie listopada Rommel gotował się do ataku na Tobruk. Był oczywiście świadom, że może zostanie zmuszony do walk z Brytyjczykami na granicy. Jednakże, wbrew ocenom OKH i obawom Włochów, ofensywa brytyjska jakoś nie następowała. Rommel przypuszczał wręcz, iż może dojść tylko do akcji o charakterze lokalnym - schwytani pod Derną dywersanci mówili o szykowanym natarciu w rejonie As-Sallum, połączonym z desantem morskim. Rommel stał na stanowisku, iż opanowanie Tobruku sprawi, że podobne akcje natychmiast utracą sens. Tak czy owak, siły na granicy z Egiptem zostały znacznie wzmocnione. Rozbudowano umocnienia polowe pod Bardijją, Capuzzo, As-Sallum, Sidi Umar i Halfają - pierwszych czterech punktów bronić miała włoska piechota (z Dywizji „Safona”), Halfai zaś połączone siły niemiecko-włoskie. Sztab Afrika Korps znalazł się w Bardijji, a nie opodal rozlokowano dwie dywizje pancerne: 15. Dywizję Pancerną na północ od szosy biegnącej wzdłuż wybrzeża, w pobliżu siedziby Rommla pod Gambut, a 21. Dywizję Pancerną blisko Sidi Azeiz, nieco ponad trzydzieści kilometrów na zachód od Bardijji. Rommel czuł się więc pewnie, gotów uporać się z każdym natarciem brytyjskim. Dysponował piechotą na wysuniętych umocnionych placówkach i siłami pancernymi w odwodzie. W razie ataku Brytyjczyków kluczową rolę winna odegrać 21. Dywizja Pancerna, przypuszczając kontruderzenie z flanki.
15. Dywizja Pancerna oraz 90. Dywizja Lekka, wciąż pod nazwą Dywizji „Afrika”, miały dokonać szturmu na Tobruk. Tobruk otoczony był przez cztery dywizje piechoty Navarriniego: „Brescia”, „Trento” (obecnie pod dowództwem gen. Stampioniego), „Pavia” (gen. Franceschiniego) i „Bologna” (gen. Glorii). Na południe od twierdzy Rommel trzymał dwie szybkie dywizje z XX Korpusu Gambary - „Ariete” (pancerną) pod Bir el-Gubi oraz „Trieste” (zmotoryzowaną) kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Bir Hakeim. Zgodę na wykorzystanie tych dywizji Rommel uzyskać musiał od naczelnego dowództwa włoskiego i rzeczywiście wystąpił z taką prośbą 22 listopada. Uważał, iż zdoła uderzyć na Tobruk bez względu na to, jakie działania podejmie nieprzyjaciel, oraz że dysponuje wystarczającymi siłami do uporania się z wszelkim kontratakiem.
Być może rachuby te sprawdziłyby się, gdyby Brytyjczycy ruszyli do ataku 25 listopada lub jeszcze później. Tobruku broniła 70. Dywizja angielska (gen. Scobie), która zluzowała Australijczyków, oraz polska brygada gen. Kopańskiego. Tymczasem 17 listopada niemiecki nasłuch poinformował o niespodziewanej ciszy w eterze. O świcie 18 listopada brytyjska 8. Armia zaczęła przekraczać granicę. Operacja „Crusader” [„Krzyżowiec”] rozpoczęła się.
Pierwszym błędem Rommla było bez wątpienia to, że zbyt długo nie przyjmował do wiadomości, iż „Crusader” to operacja na dużą skalę. Zupełnie jak Wellington w lipcu 1815 roku, Rommel zwlekał z kontrakcją, bojąc się, że okaże się ona przedwczesna. Nie chciał przy tym rezygnować z planu zdobycia Tobruku. Tym razem Rommel jakby starał się odegnać od siebie narzucające się wnioski. Brytyjczykom bowiem udało się wybornie zamaskować swoje zamiary i dopiero po kilku godzinach walk Niemcy w pełni zorientowali się, jak poważną operacją był „Crusader”. Sztabowcy Rommla musieli przyznać, iż przeciwnik tym razem doskonale przygotował się do bitwy, biorąc pod uwagę wszystkie szczegóły - maskowanie, przemieszczanie jednostek pod osłoną nocy, zachowanie ścisłej dyscypliny6. Nie wiedzieli naturalnie o tym, że Anglicy złamali niemieckie szyfry, mając tym samym możność działania z zaskoczenia. Ponadto w trakcie operacji „Crusader” to RAF osiągnął przewagę w powietrzu, a rozpoznanie lotnicze oddawało większe usługi Cunninghamowi niż Rommlowi.
Brytyjski plan wydawał się znakomity w teorii, lecz nieco gorszy okazał się w praktyce. Anglicy sądzili, iż kluczową sprawą jest unieszkodliwienie niemieckich sił pancernych. Strona brytyjska dysponowała tym razem liczebną przewagą na tym polu - posiadała około sześciuset czołgów różnych typów, w tym specjalne wozy wsparcia piechoty, przeciwko trzystu osiemdziesięciu pozostającym w dyspozycji Rommla, włączając w to sto czterdzieści czołgów Dywizji „Ariete”. Jednakże niemieckie wozy przewyższały czołgi brytyjskie. Dowództwo angielskie uważało, że należy wiązać niemieckie formacje pancerne walką możliwie najprędzej, by wytrącić z ręki niemieckiego dowódcy ów atut. Te założenia, w zasadzie słuszne, nie uwzględniały jednak znakomitego współdziałania wszystkich rodzajów wojsk w armii niemieckiej. Otóż Niemcy (tam gdzie to było możliwe) operowali czołgami pod osłoną ognia broni przeciwpancernej, i to właśnie przeciw tej ostatniej należało skierować początkowo główny wysiłek. Rzadko się zdarzało, by czołgi Rommla wystawiały się na bezpośrednie działanie artylerii przeciwnika, a Anglicy najwyraźniej liczyli, że tak się właśnie stanie.
Plan wciągnięcia niemieckich czołgów w pułapkę był, rzecz jasna, godny pochwały, jego realizacja wymagała jednak stworzenia pozycji dla silnych baterii przeciwpancernych, a to sprawa trudna w warunkach pustynnych. Brytyjczycy wiedzieli, że Rommel chce zaatakować Tobruk i wiedzieli też, kiedy zamierza to uczynić. Sami próbowali sprowokować niemieckie kontrnatarcie na kierunku wschodnim, aby osłabić impet ewentualnego szturmu twierdzy.
Brytyjczycy opracowali plan uderzenia w dwóch kierunkach. Prawe skrzydło - XIII Koprus (gen. Godwina-Austena), składający się z Dywizji Nowozelandzkiej (gen. Freyberga) oraz hinduskiej 4. Dywizji (gen. Messervy'ego), wspartych 1. Brygadą Czołgów (wyposażoną w czołgi „Matilda” oraz
„Valentine”, przystosowane do wsparcia piechoty) - miało przekroczyć granicę i zaatakować garnizony Sidi Umar, Capuzzo, a następnie As-Sallum i Bardijję. Na lewej flance XXX Korpus (gen. Norriego) skupiał zasadnicze siły 8. Armii. W skład XXX Korpusu wchodziły 7. Dywizja Pancerna (gen. Gotta), złożona z trzech brygad czołgów oraz piechoty i baterii przeciwpancernych (wyjaśnić należy, że jedna z brygad czołgowych - czwarta - zatrzymana została w odwodzie), a także 1. Dywizja Południowoafrykańska (gen. Brinka) i 22. Brygada Gwardii.
XXX Korpus otrzymał zadanie posuwania się wzdłuż traktu biegnącego od granicy pod Bir Sheferzen w kierunku północno-wschodnim i dalej około pięćdziesięciu kilometrów na południe od Tobruku. Brytyjczycy zakładali, iż Rommel uzna ten manewr za wymierzony przeciwko jego szturmowi na Tobruk i rzuci do boju swoje czołgi. Cel, postawiony przed XXX Korpusem, brzmiał: „Odnaleźć i zniszczyć nieprzyjacielską broń pancerną”. Zakładano więc naiwnie, że Niemcy dopuszczą do wyniszczenia swych najlepszych jednostek. Wstępnym obiektem natarcia był punkt na mapie zwany Gabr Saleh, oddalony o ponad pięćdziesiąt kilometrów od granicy. 4. Brygada Pancerna winna spełnić dwa zadania: chronić lewą flankę XIII Korpusu podczas forsowania granicznych umocnień, a następnie działać jako pancerna rezerwa wojsk uderzeniowych.
Wadą owego planu było niemal całkowite uzależnienie się Brytyjczyków od niemieckiej reakcji; należało również wybrać jako cel ataku punkt bardziej newralgiczny w niemieckim ugrupowaniu od Gabr Saleh. Istotnie, sugerował to Norrie, lecz jego pomysł został odrzucony przez Cunninghama. Tymczasem w rzeczywistości marsz na Gabr Saleh nie zrobił większego wrażenia na Niemcach, którzy właściwie nie orientowali się zbyt dokładnie, co się dzieje. Chociaż oddziały Wehrmachtu postawione zostały w stan gotowości bojowej, to dopiero następnego ranka, 19 listopada, ponad dobę po rozpoczęciu operacji „Crusader” i dwanaście godzin po osiągnięciu przez Norriego Gabr Saleh, żołnierze Panzer Gruppe Afrika otrzymali wiadomość o „sześciuset wozach bojowych kierujących się na północny zachód”. Wcześniejsze raporty 21. Dywizji Pancernej (oddalonej o około pięćdziesięciu kilometrów na północny wschód od Gabr Saleh) donosiły o „silnych formacjach nieprzyjaciela, posuwających się na zachód i północ” - najprawdopodobniej chodziło o korpusy zarówno XXX, jak i XIII - jednak nie potraktowano tego jako poważnej ofensywy, w konsekwencji nie podejmując walki.
Można się spierać, czy z niemieckiego punktu widzenia zbyt ostra reakcja byłaby przedwczesna. Jak dotychczas, Brytyjczycy rzucili znaczne siły na pustynię i nie było jasne, co zamierzają dalej. Niemieckie jednostki pancerne oczekiwały więc rozwoju wypadków w gotowości. Istotną rolę odgrywał jednak fakt, iż nie były one skoncentrowane i stacjonowały dosyć daleko. W godzinach popołudniowych 18 listopada, jakieś osiem godzin po przekroczeniu granicy przez kolumny Cunninghama, u Rommla zameldował się Cruewell i zaproponował skoncentrowanie dwóch dywizji pancernych wysuniętych na południe od pozycji zajmowanych przez nie aktualnie. Powiedział, iż von Ravenstein chciałby, aby 21. Dywizję Pancerną przerzucono do Gabr Saleh. Cruewell popierał tę sugestię, dodając, by 21. Dywizji wsparcia udzieliła też 15. Dywizja
Pancerna. Rommel zwyczajnie odrzucił powyższe propozycje, zdradzając przy tym objawy poirytowania. Uważał, że podobne posunięcia będą przesadną reakcją na, wciąż niejasne, posunięcia Brytyjczyków. Trudno rozstrzygnąć, czy była to słuszna decyzja, czy też nie - nikt nie wie, czym skończyłoby się przerzucenie 18 listopada niemieckich dywizji pancernych do Gabr Saleh; choć Cunningham po fakcie twierdził, iż tego właśnie oczekiwał i pragnął. Tak czy owak, pomysł został odrzucony przez Rommla, który (jak domyślali się jego sztabowcy) wciąż liczył, że całą sytuację rozwiązać może na korzyć niemiecką zdecydowany szturm na Tobruk.
Niemniej jednak następnego dnia rano, 19 listopada, Cruewell ponownie zjawił się u Rommla. Z otrzymanych raportów wynikało bowiem, że akcja Brytyjczyków jest w istocie ofensywą na dużą skalę. Rommel musiał pogodzić się z tym faktem. Przyznał też, iż atak na Tobruk należy odłożyć, a niemieckie czołgi trzeba w odpowiedniej chwili rzucić na brytyjskie formacje motorowe.
Owe zmotoryzowane formacje teraz się jednak rozproszyły. 7. Dywizję Pancerną skoncentrowano pod Gabr Saleh. Ponieważ Niemcy nie zareagowali na jej obecność w tym miejscu, Cunningham polecił Norriemu wysunąć czołówki w stronę Tobruku, aby sprowokować Niemców do działania. Jedna z brygad pancernych - 22., wyposażona w nowe czołgi typu „Crusader” - wyruszyła rankiem 19 listopada ku Bir el-Gubi. Inna, 7., skierowana została do Sidi Rezegh. Sidi Rezegh, miejscowość z lotniskiem, znajdowała się na szelfie skarpy spadającej ku wybrzeżu, trzydzieści kilometrów na wschód od Tobruku. Górowała także nad Trigh Capuzzo, traktem, do którego równolegle posuwał się XXX Korpus. Sidi Rezegh stanowił ważny punkt, a jego opanowanie 19 listopada przez brytyjską 7. Brygadę Czołgów wraz z siłami wsparcia zaniepokoiło poważnie dowództwo Panzer Gruppe Afrika. Jednakże nie wszystko poszło po myśli aliantów; 22. Brygada Pancerna zaatakowała włoską Dywizję „Ariete” pod Bir el-Gubi i poniosła bardzo dotkliwe straty. Tymczasem na 4. Brygadę Czołgów - obecnie znajdującą się pod Gabr Saleh - spadło silne uderzenie z północy.
Von Ravenstein, oczekujący w pobliżu Sidi Azeiz, zaczynał się mocno niepokoić. Chciał ruszyć na południowy zachód już wcześniej, lecz mu zabroniono. Teraz, 19 listopada, oczekując rozkazów od Cruewella, wysłał silny zespół - sto dwadzieścia czołgów z 5. Pułku Pancernego - ku Gabr Saleh. Zespół ten, dowodzony przez szefa tegoż pułku, płk. Stephana, wsparty był działami polowymi i przeciwlotniczymi oraz bronią maszynową i piechotą. Ravenstein wydał grupie rozkaz przypuszczenia ataku na południe, ku Trigh el-Abd, a następnie skierowania się na wschód ku Sidi Umar, aby w rezultacie zamknąć w okrążeniu ugrupowanie nieprzyjaciela, liczące, zdaniem Niemców, dwie setki czołgów7.
Pomiędzy grupą Stephana a 4. Brygadą Pancerną rozpętał się zacięty bój czołgowy - walka trwała od szesnastej do zapadnięcia zmroku. Brytyjskie dowództwo uznało akcję niemiecką za dawno oczekiwany manewr wobec działań XXX Korpusu (aczkolwiek wynikła ona z inicjatywy Ravensteina, a nie Cruewella czy Rommla). Z potyczki górą wyszli Niemcy, znakomicie współpracowały ze sobą ich czołgi i armaty przeciwpancerne — te ostatnie unieszkodliwiły wiele wozów przeciwnika. Następnego dnia, 20 listopada, brytyjskie dowództwo rozkazało swej 22. Brygadzie Pancernej, przetrzebionej przez Włochów pod Bir el-Gubi, wracać ku Gabr Saleh. Ravenstein, który (podobnie jak inni dowódcy) słabo się orientował co do położenia poszczególnych jednostek, stwierdził, że Niemcy powinni przede wszystkim skoncentrować siły pancerne i czekać na dalszy rozwój wypadków.
Jednakże Cruewell, otrzymawszy od Rommla rozkaz „likwidacji nieprzyjacielskich ugrupowań bojowych w rejonie Bardijji, Tobruku, Sidi Umar” (a więc w zasadzie na całym obszarze operacyjnym!), w sposób, który sam „uzna za najstosowniejszy”, podjął cokolwiek niewłaściwe działania. 20 listopada pchnął 15. i 21. Dywizję Pancerną na Sidi Azeiz i nakazał im zająć pozycje na rozległej przestrzeni pomiędzy Sidi Azeiz i Gabr Saleh. Pod tą ostatnią miejscowością doszło do starcia 15. Dywizji Pancernej ze (wzmocnioną) 4. Brygadą Pancerną; w wyniku boju Brytyjczycy ponieśli kolejne straty - sukces Niemców był jednak raczej dziełem przypadku niż realizacji spójnego planu. Do wieczora 20 listopada brytyjska 7. Dywizja Pancerna zdołała się częściowo skoncentrować - dwie z jej trzech brygad pancernych (razem około dwustu czołgów) stanęły pod Gabr Saleh. Tymczasem jednak po części skoncentrował się i niemiecki Afrika Korps (15. i 21. Dywizja Pancerna znajdowały się na pustyni pomiędzy Gabr Saleh a Sidi Umar, przy czym 21. Dywizja Pancerna zużyła swe zapasy paliwa). Rommel, Bayerlein i inni uczestnicy bitwy krytykowali później dowództwo brytyjskie za lekceważenie, w opisywanej pierwszej fazie batalii, zasady koncentracji sił i wystawienie swoich formacji pancernych na zniszczenie jednostkom pancernym Wehrmachtu. Wypadki z 20 listopada jakby nie potwierdzają tego zarzutu. Niemcy odnosili lokalne sukcesy jak ten pod Gabr Saleh, ale wynikało to głównie z faktu posiadania lepszych czołgów i armat przeciwpancernych. Przestrzeganie zasad walki jakoś nie odegrało w tym szczególnym wypadku kluczowej roli.
Wieczorem 20 listopada Rommel spotkał się z Cruewellem. Rommel nie kierował bezpośrednio walkami toczonymi tego dnia — wypadek rzadki w jego karierze — powierzając Cruewellowi dowodzenie wraz z poleceniem „zniszczenia brytyjskich ugrupowań bojowych” na pustyni. Teraz jednak zrozumiał już powagę sytuacji. Pojął, że ma do czynienia z wielką ofensywą brytyjską. Brytyjczycy próbowali doprowadzić do oswobodzenia Tobruku, a ich akcja nie była tylko dywersją. Obecnie Rommel zrozumiał, iż na pustyni nie pojawiły się słabe siły rozpoznawcze, które uprzednio polecił rozbić Cruewellowi. Nie chodziło też wyłącznie o pozycje graniczne, chociaż XIII Korpus przypuścił na nie mocarny atak, szturmując Capuzzo, Sidi Umar oraz Bardijję. Niebezpieczeństwo zawisło nad całą armią Rommla, oblegającą Tobruk. Teraz w każdej chwili można było spodziewać się, że obrońcy Tobruku będą próbowali dokonać wypadu i połączyć się z głównymi siłami 8. Armii. Rommel skierował obie dywizje Afrika Korps w stronę Tobruku.
7. Dywizja Pancerna i 7. Brygada Pancerna znajdowały się na pozycjach pod Sidi Rezegh; jednostki te, wedle brytyjskiego planu, winny zaatakować w kierunku północnym o świcie 21 listopada i połączyć się z 70. Dywizją, która z kolei miała przebić się z Tobruku.
Rommel rozlokował 90. Dywizję Lekką (w owym czasie nie wchodzącą w skład Afrika Korps) pomiędzy Sidi Rezegh a Tobrukiem. Kiedy pododdziały brytyjskiej 7. Dywizji Pancernej ruszyły naprzód, natknęły się na Niemców i poniosły ciężkie straty od ognia artylerii przeciwpancernej 90. Dywizji Lekkiej. Rommel osobiście kierował bojem w tym rejonie, na który spadło uderzenie z dwóch stron - z Sidi Rezegh i z Tobruku. Zachowały się szczegółowe zapiski, dotyczące działań Rommla tego dnia: „Dowódca osobiście kieruje uderzeniami i kontruderzeniami szybkobieżnych czołgów, a przeciwko ponawianym przez nieprzyjaciela próbom przełamania się czołgami z zachodu na wschód kieruje baterię dział 88 mm, które raz jeszcze okazują się doskonałą bronią”8. Zasadniczo jednak poprawiło sytuację Niemców pojawienie się Afrika Korps. Rommel rozkazał Cruewellowi, by ten uczynił wszystko, aby nie dopuścić do połączenia się sił XXX Korpusu z oddziałami garnizonu Tobruku. Oznaczało to konieczność opanowania Sidi Rezegh. Wieczorem dywizje Cruewella przypuściły ze wschodu szturm na Sidi Rezegh, zajmując jego wschodni skraj.
Jednak Cruewell wydał tej nocy, 21 listopada, nowe rozkazy swoim dywizjom pancernym. Jedna z nich miała wyruszyć ku Gambut, druga ku Belhamed - miejscowościom oddalonym od siebie o około trzydziestu kilometrów. W ten sposób chciał najprawdopodobniej zareagować na główne w jego mniemaniu zagrożenie wojsk oblegających Tobruk - marsz od granicy na zachód XIII Korpusu. Zamierzał wycofać obie swe dywizje na wschód „dla odzyskania swobody manewru”, pod rozkazami Rommla zostawiając jedynie 21. Dywizję Pancerną pod Belhamed. W efekcie 22 listopada Afrika Korps uległ rozczłonkowaniu, nie doprowadziwszy do rozstrzygnięć pod Sidi Rezegh; dał w ten sposób szansę brytyjskiej 7. Dywizji Pancernej na powtórną koncentrację. 7. Brygada Czołgów poniosła znaczne straty pod Sidi Rezegh, lecz do tego rejonu zbliżały się już inne jednostki pancerne XXX Korpusu Brytyjskiego - 4. i 22. Brygady.
XIII Korpus kontynuował natarcie na obszarze przygranicznym i było jasne, że wkrótce ruszy na zachód ku Tobrukowi; manewr ten istotnie rozpoczął się wczesnym rankiem następnego dnia. W awangardzie posuwała się Dywizja Nowozelandzka. Tymczasem Rommel musiał pilnie wyjaśnić sytuację pod Sidi Rezegh. Spotkał się z von Ravensteinem i zakomunikował mu, że decydująca bitwa pancerna winna stoczyć się w rejonie Sidi Rezegh. 21. Dywizja Pancerna przypuściła atak z zachodu i północy popołudniem 22 listopada, zadając 7. Brygadzie Pancernej ciężkie straty i odrzucając jej resztki przed nastaniem nocy. Wzmocnione brytyjskie brygady czołgów - 4. i 22. - odeszły na południe. Dowódca 7. Dywizji Pancernej, Gott, liczył, iż uda mu się zgrupować pozostały sprzęt - miał wciąż około stu pięćdziesięciu czołgów różnych typów - gdzieś na południe od Sidi Rezegh. Brytyjczycy nadal mieli więcej wozów bojowych od przeciwnika, nie odgrywało to jednak specjalnej roli wobec jakościowej przewagi niemieckiego sprzętu pancernego i przeciwpancernego. Plany Gotta nadto pokrzyżował manewr niemieckiej 15. Dywizji Pancernej, atakującej wycofujące się brytyjskie brygady od wschodu, zadając im w ciemnościach poważne straty i opanowując polową kwaterę 4. Brygady Pancernej.
Następny dzień, niedziela 23 listopada, był według tradycji luterańskiej dorocznym świętem zmarłych - nazywanym przez Niemców Totensonntag.
Rommel trzymał teraz Sidi Rezegh. Wiedział, że jego wojska wyeliminowały z walki wiele czołgów i żołnierzy nieprzyjaciela pod Gabr Saleh, Bir el-Gubi i pod Sidi Rezegh, gdzie zadał klęskę oddziałom 7. Brygady Pancernej i 7. Dywizji Pancernej. Zdawał sobie sprawę, że śmiałym posunięciem może rozbić ostatecznie XXX Korpus Brytyjski. W nocy 22 listopada polecił Cruewellowi wziąć 15. Dywizję Pancerną, wzmocnić ją czołgami 5. Pułku Pancernego Ravensteina oraz wozami bojowymi włoskiej Dywizji „Ariete” (która nie brała udziału w walkach od starcia z 22. Brygadą Pancerną pod Bir el-Gubi 19 listopada), a następnie otoczyć i zniszczyć brytyjskie ugrupowanie pancerne na południe od Sidi Rezegh.
Cruewell, działając raczej intuicyjnie (ponieważ dekodowanie szyfrogramu od Rommla zabrałoby dużo czasu), tuż przed świtem wyruszył ze swej kwatery polowej, aby poprowadzić do boju Afrika Korps. O szóstej rano 23 listopada większość oficerów sztabu Afrika Korps niespodziewanie dostała się do niewoli oddziałów Dywizji Nowozelandzkiej, posuwających się na zachód wzdłuż Trigh Capuzzo.
Cruewell ocalił skórę, opuściwszy sztab wcześniej. Obecnie zmierzał na czele niemieckich czołgów ku obozowisku Dywizji „Ariete”. Nie tracił typowej dla siebie zimnej krwi. Wkrótce natknął się na tabory 7. Dywizji Pancernej 5. Brygady Południowoafrykańskiej — 1. Dywizja Południowoafrykańska przeszła na północny zachód na lewym skrzydle XXX Korpusu. Cruewella kusiło, by przerwać swój marsz na południe i wykorzystać chaos, jaki zapanował w szeregach przeciwnika, zrezygnował jednak ostatecznie z tego ostatniego zamiaru, uważając, iż do osiągnięcia decydującego sukcesu będzie potrzebował wsparcia Dywizji „Ariete”. Planował następnie, siłami Dywizji „Ariete” i większości Afrika Korps, skierować się na północ i rozbić XXX Korpus Brytyjski pod Sidi Rezegh. Operacja przeszła do historii pod kryptonimem Totensonntag.
Nie był to łatwy manewr. Zakładał przeprawę przez pustynię wielkiej masy pojazdów, połączenie z Dywizją Pancerną „Ariete” należącą do innego korpusu, a w końcu wykonanie ostrego zwrotu całym wojskiem na północ.
Rommel nie wziął w tym udziału. Skupił swą uwagę na marszu XIII Korpusu nieprzyjaciela wzdłuż Trigh Capuzzo, kierującego się najwyraźniej do kluczowego punktu - Tobruku i Sidi Rezegh. Sam pojechał ku Trigh Capuzzo. Przeniosła się też nocą 21 listopada kwatera polowa Grupy Pancernej - z Gambut (zagrożonej bezpośrednio przez XIII Korpus) do El-Adem, położonego około trzydziestu kilometrów na południe od Tobruku. Rommel, jak zwykle ze swym Gefechtsstaffel (wozu opancerzonego „Mammoth”, zdobytego na Brytyjczykach pod El-Mechili, używał teraz Cruewell), śledził rozwój wydarzeń. Realizację akcji Totensonntag pozostawił Cruewellowi.
Cruewell tymczasem połączył swe siły z oddziałami Dywizji „Ariete”. Postanowił posłużyć się inną taktyką niż przyjęta dotąd w Afrika Korps - to jest ścisłego współdziałania czołgów, broni przeciwpancernej i (jeśli zachodziła potrzeba) piechoty zmotoryzowanej. Ustawił na czele swojego ugrupowania czołgi, a z tyłu wozy piechoty i inne pojazdy nieopancerzone i przypuścił szturm na północ, z Dywizją „Ariete” na lewym skrzydle. Poniósł ciężkie straty w starciu z 22. Brygadą Pancerną, która zmierzając z zachodu na wschód, przecięła tyły jego ugrupowania, jednakże czołowe oddziały niemieckie rozbiły z kolei Brygadę Południowoafrykańską, rozlokowaną pod Sidi Rezegh. Pod koniec dnia, 23 listopada, Afrika Korps i jednostki czołgowe XIII Korpusu znajdowały się w różnych rejonach pustyni, licząc własne ubytki w sprzęcie. Sidi Rezegh broniły od północy pododdziały 21. Dywizji Pancernej. Wszelkie próby przebicia się Brytyjczyków z Tobruku kontrować miała 90. Dywizja Lekka.
W stronę Tobruku zmierzały oddziały XIII Korpusu. Mimo to późnym wieczorem 23 listopada Rommel był, wedle świadectw jego sztabowców, w wybornym nastroju9. W rzeczywistości Niemcy nie mieli takich powodów do radości. Siły oblegające Tobruk nie zdołały zgnieść garnizonu broniącego twierdzy, a w dodatku zagrażała im teraz od wschodu Dywizja Nowozelandzka, maszerująca na czele XIII Korpusu. Tymczasem na pustyni, gdzie znajdowały się wojska Cruewella i brytyjski XXX Korpus, sytuacja nadal pozostawała niejasna. Sprawność bojową zachowało ledwie sto czołgów niemieckich. Wywiad Rommla ustalił poprzedniego dnia, iż przeciwnik dysponuje sześciuset sześćdziesięcioma czołgami różnych typów; napływały też meldunki o tym, że Brytyjczycy mogli liczyć na wzmocnienie sprzętem z rezerw.
Niemniej jednak Rommel, przekonany, że w wyniku operacji Totensonntag uległy zniszczeniu zasadnicze siły nieprzyjaciela, uznał te doniesienia za przesadne (w pewnym sensie miał rację). Uważał, ii Brytyjczycy stoją w obliczu klęski, że w ich szyki zakradł się chaos i teraz wystarczy tylko zdecydowana akcja, aby przypieczętować triumf. A wykorzystywać zamieszanie w ugrupowaniu przeciwnika Rommel potrafił przecież wybornie. Z kwatery polowej w El-Adem wydał tej nocy nowe rozkazy.
Rommel wierzył, że ruszając na wschód na czele sprawnych sił Panzer Gruppe Afrika, zdoła rozbić południową flankę nacierających wojsk brytyjskich. Zamierzał wbić się klinem pomiędzy ugrupowanie brytyjskie a granicę egipską, na wysokości Bardijji i Halfai, i w ten sposób otoczyć i zdruzgotać całą 8. Armię. O wpół do jedenastej rano 24 listopada, w towarzystwie swego szefa sztabu, Gausego, Rommel wyruszył na wschód w szpicy 21. Dywizji Pancernej, za którą posuwała się 15. Dywizja Pancerna. Atakował w kierunku Trigh el-Abd, Gabr Saleh ku granicy w pobliżu Sheferzen - prawie dokładnie taką samą trasę, lecz w odwrotnym kierunku, przebył sześć dni wcześniej XXX Korpus Norriego. Manewr ten określono później jako „skok na druty” - Rommel polecił podległym mu dowódcom, żeby nie kłopotali się tym, co dzieje się na ich flankach10. Ravenstein poinformował żołnierzy 21. Dywizji Pancernej, że „nieprzyjaciel został pobity i wycofuje się na południowy wschód”. Grupa Stephana miała posuwać się w czołówce i przekroczyć granicę na południe od As-Sallum11. W dzienniku 15. Dywizji Pancernej również pojawił się tego dnia zapis o klęsce przeciwnika12.
Plan opracowany przez Rommla nie zachwycił tym razem jego własnych sztabowców. Wszyscy oni bez wyjątku podziwiali swojego dowódcę - za jego zimną krew, witalność, niezwykłe wyczucie sytuacji na polu bitwy — i lubili go też jako człowieka, ujmującego i swobodnego w bezpośrednich kontaktach. Świadomi jednak byli tego, iż od czasu do czasu także Rommlowi powija się noga, zwłaszcza gdy ocenia on położenie przesadnie optymistycznie. 24 listopada zapewne niewielu oficerów sztabowych Rommla podzielało jego ocenę sytuacji bitewnej.
Sztab Panzer Gruppe Afrika uważał bowiem, że położenie bynajmniej nie jest pomyślne. Silna dywizja wroga - nowozelandzka - zmierzała na zachód, na odsiecz Tobrukowi. Wkrótce miało dojść do decydującego starcia. Nieprzyjacielskie siły szybkie, rozrzucone na pustyni, mogły również dać się jeszcze Niemcom we znaki. Sama „pięść pancerna” Rommla nie była też już tak twarda jak uprzednio, a Brytyjczycy dysponowali jeszcze wieloma sprawnymi czołgami. Ponadto nie znano dokładnego położenia niektórych jednostek i co istotniejsze, nie orientowano się, jakie są zapasy paliwa w niemieckich oddziałach. Była to ta gorsza strona medalu, na którą Rommel zdawał się przymykać oczy.
Włoski głównodowodzący i nominalny zwierzchnik Rommla, gen. Bastico, spędził większość dnia 25 listopada w kwaterze polowej Panzer Gruppe Afrika i popadł w stan bliski rozpaczy. Zdawał sobie sprawę, że Afrika Korps, skoncentrowany gdzieś w pobliżu Tobruku i Sidi Rezegh, miał szansę zadać rozstrzygający cios XIII Korpusowi.
Rommel tymczasem bujał w obłokach. Miał zamiar odciąć całą brytyjską armię od baz w Egipcie. Uważał, że gdy na powrót opanuje umocnienia graniczne, to Brytyjczycy podejmą paniczną ucieczkę na wschód, aby wymknąć się z potrzasku.
Przez trzy dni przebywał z dala od swego sztabu. W ciągu tego okresu usiłował, bez powodzenia, zluzować niemieckie garnizony graniczne, opierające się przeważającym siłom XIII Korpusu. Z kolei dywizje Afrika Korps miały poważne problemy z zaopatrzeniem. W dzienniku wojennym 15. Dywizji Pancernej subtelnie zaznaczono, że szczupłe zaopatrzenie z wielkim trudem w ogóle dotarło do jednostki14! Akcja Rommla bynajmniej nie zaowocowała wycofaniem się Brytyjczyków z Libii, choć mało brakowało: dowódca armii Cunningham doszedł do wniosku, że Rommlowi uda się zniszczyć jego wojska. Chciał zarządzić generalny odwrót, co oznaczałoby tylko, że na młyn Rommla poleje się woda. Usiłował przekonać do tego pomysłu Auchinlecka, ten jednak nie przyjął jego sugestii. Tak więc operacja „Crusader” trwała nadal.
26 listopada Rommel otrzymał niepokojące sygnały od oficera służb wywiadowczych przy sztabie Panzer Gruppe, płk. Westphala. Westphal na własną odpowiedzialność nawiązał łączność z 21. Dywizją Pancerną i nakazał jej zawrócić w kierunku Tobruku. Była to decyzja wymagająca dużej osobistej odwagi. Westphal zdołał też w pewnym stopniu przekonać Rommla, iż sytuacja jest poważna. Jednostkom kończyło się paliwo. Brytyjczycy rzucili do akcji szesnaście dywizjonów myśliwskich oraz osiem średnich bombowców i panowali w powietrzu. Grupie Pancernej zaglądało w oczy widmo rozproszenia i unieruchomienia z uwagi na brak paliwa.
Niepokój okazywano też w Berlinie. Haider cokolwiek ironicznie zanotował w swym dzienniku, że tego dnia Rommel zdawał się panem sytuacji. Ten ostatni jednak zrozumiał w końcu, iż jego plany spaliły na panewce, choć nie zamierzał się do tego otwarcie przyznawać. Pozostał przy granicy jeszcze przez jeden dzień, w trakcie którego 15. Dywizja Pancerna zdobyła kwaterę polową Brygady Nowozelandzkiej koło Sidi Azeiz, lecz gra w zasadzie była skończona. W rejonie Tobruku Nowozelandczycy, przeprowadziwszy mistrzowski manewr pod osłoną nocy, zaatakowali i opanowali Sidi Rezegh, a grupa szturmowa wyrwała się z Tobruku. Twierdza połączona teraz została wąskim korytarzem z siłami 8. Armii. Jak na ironię Rommel, obsesyjnie myślący o zdobyciu Tobruku, znajdował się w tej krytycznej chwili daleko.
Kontrnatarcie Niemców zakończyło się fiaskiem, a sam Rommel znalazł się w niebezpieczeństwie. W trakcie całej tej eskapady Rommel pozostawał wierny sobie. Gen. Bayerlein kreśli żywy wizerunek:
„Rommel wciąż przemieszczał się od jednego oddziału do drugiego, często przebijając się przez brytyjskie linie... Pewnego razu znalazł się w nowozelandzkim szpitalu polowym, nadal pozostającym w rękach nieprzyjaciela. Nikt nie wiedział, kto kogo pojmał - z wyjątkiem Rommla, którym nie targały żadne wątpliwości. Zapytał, czy wszystko w porządku, obiecał Brytyjczykom dostawę medykamentów i odjechał cały i zdrowy”15.
Teraz Rommel znowu skupić musiał całą uwagę na Tobruku. Przecięcie korytarza i ponowne zamknięcie twierdzy w okrążeniu stało się celem jego następnego manewru; doprowadził on do tak zwanej drugiej bitwy o Sidi Rezegh.
Do przeprowadzenia tego ostatniego etapu pierwszej fazy operacji „Crusader” Rommel miał dwie dywizje pancerne, skoncentrowane na Trigh Capuzzo, na wschód od Sidi Rezegh. W końcu sam udał się samolotem do kwatery sztabu pod El-Adem, gdzie powitano go z wyraźną ulgą. Rommel stwierdził teraz, że Afrika Korps musi otoczyć i zniszczyć Nowozelandczyków w Sidi Rezegh - Nowozelandczyków, którzy liczyli na wsparcie brygad pancernych XXX Korpusu, znów przesuwających się z południa i południowego wschodu. Owe brygady - o czym wiedział sztab Rommla - otrzymały wcześniej uzupełnienie w czołgach i ludziach. Fakt szybkiego uzupełniania formacji liniowych stanowił jeden z poważnych atutów 8. Armii. Logistyczny system Brytyjczyków, włączając w to dysponowanie materiałami pędnymi, funkcjonował bez zarzutu. Dowodzenie formacjami liniowymi z kolei pozostawiało wiele do życzenia.
Cruewell, biorąc na siebie wykonanie tego zadania, postanowił odrzucić Nowozelandczyków z Sidi Rezegh, atakując ze wschodu 21. Dywizją Pancerną w kierunku Belhamed i 15. Dywizją Pancerną wzdłuż Trigh Capuzzo ku El-Duda. Wydał stosowne rozkazy, zamierzając rozpocząć batalię 29 listopada.
Rommel jednak nie zgodził się z jego koncepcją. Uważał, że w efekcie doprowadzi to do zapędzenia Nowozelandczyków do Tobruku i tym samym wzmocnienia twierdzy - dwie brygady Dywizji Nowozelandzkiej znajdowały się w rejonie Sidi Rezegh, a XIII Korpus Brytyjski ulokował już siedzibę swego sztabu w samym Tobruku, chcąc doprowadzić do lepszej koordynacji własnych działań z poczynaniami 70. Dywizji. Rommel chciał czegoś akurat odwrotnego: izolowania obrońców Sidi Rezegh i likwidacji ich na miejscu. Odwołał więc rozkazy Cruewella. W konsekwencji 15. Dywizja Pancerna została odesłana w kierunku zachodnim, w rejon na południe od Sidi Rezegh, gdzie miała zwrócić się na północ i uderzyć na El-Duda. Manewr się powiódł i El-Duda zostało ostatecznie opanowane (choć później znów odbite przez nieprzyjaciela). Rommel rozmawiał z Cruewellem popołudniem 29 listopada i nalegał, że należy przede wszystkim rozbić te oddziały XXX Korpusu, które utrzymywały Sidi Rezegh, aby nie dopuścić do ich połączenia z załogą Tobruku.
Obecnie jednostka nowozelandzka była rozerwana i znajdowała się niemalże w okrążeniu. Walki o Sidi Rezegh trwały do następnego dnia, czyli 30 listopada. O osiemnastej czterdzieści pięć tegoż dnia Freyberg nadał wiadomość do dowództwa XIII Korpusu: „Nieprzyjaciel uchwycił Sidi Rezegh”. Brytyjczycy nadal utrzymywali połączenie lądowe z Tobrukiem, ale Rommel bliski był osiągnięcia celu. Freyberg wycofał resztki swej dywizji na wschód, a potem na południe. 1 grudnia oficerowie Afrika Korps usłyszeli w wiadomościach radiowych z Londynu: „Gen. Rommel rzucił swoje ostatnie siły do walki, aby przebić się przez kordon brytyjski na zachód”. Informacja nie odpowiadała prawdzie. Rommel bynajmniej nie był otoczony „kordonem brytyjskim”, lecz na nowo próbował zamknąć w kleszczach obrońców Tobruku.
Zgadzało się natomiast jedno: otóż Rommel istotnie pchnął do boju ostatnie siły. Jasne było też, że są one niewystarczające. 1 grudnia sztab Rommla przedstawił swemu dowódcy dokładne wiadomości o liczebności i stanie wojsk przeciwnika. Tobruk był niemal otoczony, ale liczył się teraz realny układ sił walczących stron. Rommel zdał sobie sprawę, iż brakuje mu oddziałów do zdobycia twierdzy. Nawet do utrzymania oblężenia potrzebowałby więcej wojska. Tymczasem przeciwnik nękał Niemców wypadami. Po kolejnej nieudanej próbie zdobycia El-Duda siłami 21. Dywizji Pancernej Rommel przyjął do wiadomości, że Panzer Gruppe Afrika nie może dłużej kontynuować oblężenia Tobruku. Załoga fortecy została oswobodzona. Niemcy musieli oderwać się od nieprzyjaciela i wycofać na zachód.
Rommel zdołał wycofać dywizje niemieckie i włoskie pomiędzy 4 i 8 grudnia; te zaś zajęły obecnie pozycje (umocnione przez Włochów we wcześniejszej fazie wojny), przebiegające na południe od El-Ghazali, około stu kilometrów na zachód od Tobruku. Niemcom pomogła w tym względna bierność sił powietrznych przeciwnika. Ostatecznie Rommel stwierdził, że stan jego własnych wojsk oraz ogólna sytuacja wymagają opuszczenia Cyrenajki, przynajmniej na pewien czas. Zdobycie Tobruku stało się chwilowo nierealne. Była to gorzka świadomość, a z decyzją tą nie chciało pogodzić się dowództwo włoskie. Chodziło przecież o włoskie prowincje, zamieszkane przez wielu Włochów. Rzym uważał, iż to podważanie prestiżu Duce. Na konferencji 15 grudnia, w której uczestniczyli nie tylko Bastico oraz Gambara z XX Korpusu, ale także gen. Cavallero, szef sztabu armii włoskiej, padały liczne oskarżenia. We wspomnianej naradzie wziął również udział Kesselring, niemiecki feldmarszałek przeniesiony z wojsk lądowych do Luftwaffe. OKW powierzyło Kesselringowi nadzór nad niemieckimi siłami w strefie Morza Śródziemnego (choć feldmarszałek nie uzyskał bezpośredniego zwierzchnictwa nad Panzer Gruppe Afrika). Kesselring, urodzony optymista i świetny dyplomata, zdawał się brać stronę Włochów.
Rommel jednakże się upierał. Twierdził, że Panzer Gruppe Afrika i wszystkie niemiecko-włoskie wojska w Afryce muszą zostać wycofane na nadający się do obrony obszar za Mersa el-Brega. Muszą powrócić na pozycje wyjściowe, skąd wcześniej, w marcu i kwietniu, rozpoczęły triumfalny pochód. Argumentował, iż nie są w stanie odeprzeć następnej ofensywy brytyjskiej, która groziłaby odcięciem ich i izolacją. Brytyjczycy otrzymali nowe posiłki.
Straty Brytyjczyków, o czym Rommel nie wiedział, sięgały 15 procent ludzi; Niemcy utracili 20 procent żołnierzy, a Włosi aż 40 procent.
W sprzęcie - biorąc pod uwagę fakt, że alianci otrzymywali stałe uzupełnienia - relacja przedstawiała się jeszcze gorzej dla sojuszników z osi16. Brytyjczycy zdążyli już zaatakować pod El-Ghazalą, dając tym do zrozumienia, iż nadal planują większą ofensywę. I choć atak ten został odparty przez 15. Dywizję Pancerną, to spodziewano się kolejnych akcji zaczepnych. Afrika Korps dysponował obecnie tylko czterdziestoma sprawnymi czołgami.
Rommel postawił na swoim. Napisał do Lucy 20 grudnia, że pozostali przy życiu dowódcy liniowi są ranni bądź chorzy i odwrót jest konieczny. Kiedy tylko decyzja zapadła, Rommel przystąpił do jej realizacji ze zwykłą sobie energią. Brytyjczycy dręczyli Niemców nieskoordynowanymi wypadami, ale w wigilię Bożego Narodzenia Rommel ewakuował Bengazi. Afrika Korps przypuścił też skuteczny kontratak pod Adżdabijją i z końcem roku Rommel zajmował już bezpieczniejsze pozycje. W starciu pod Adżdabijją Niemcy zniszczyli aż sześćdziesiąt czołgów nieprzyjaciela, tracąc zaledwie czternaście. Skrócone linie komunikacyjne w znacznym stopniu ułatwiły regularne dostawy i wojska niemieckie w Afryce zostały wzmocnione poważną liczbą wozów bojowych (transportujący je konwój dotarł do Bengazi tuż przed ewakuacją miasta; nadto niemieckie czołgi wchodziły do służby bardzo szybko, w przeciwieństwie do angielskich, które wymagały przystosowywania do warunków pustynnych). Rommel zdał sobie przy tym sprawę, że przeciwnik również odczuwa skutki wyczerpującej kampanii.
Sam Rommel też był zmęczony, ale nie pozwalał sobie na bezczynność. Pewnego razu zobaczył, że jedno z jego ocalałych dział kalibru 88 mm wystawione jest na ogień dalekosiężnej artylerii brytyjskiej, zająwszy w czasie odwrotu źle osłoniętą pozycję. Wybrał się więc na miejsce, aby zmyć głowę dowódcy baterii, lecz tam się przekonał, iż działo to było w rzeczywistości makietą wykonaną z włoskiego słupa telegraficznego. Rommel uśmiechnął się i powiedział: „Weźcie to ze sobą. Lepiej, żeby nieprzyjaciel nie połapał się w naszych sztuczkach, zanim damy mu w skórę!”17 Ludzie z Grupy Pancernej wiedzieli, że gra jeszcze nie skończona.
Pododdziały, broniące się ciągle na umocnieniach przy granicy egipskiej - te, które wcześniej nie padły pod naporem XIII Korpusu - znajdowały się w opłakanym stanie: żołnierze cierpieli głód, walcząc w okrążeniu z nikłą nadzieją na oswobodzenie. Za zgodą dowództwa załoga Bardijji skapitulowała 2 stycznia 1942 roku, a Halfaja - broniona przez dzielnego oficera włoskiego - 17 stycznia. Rommel utracił także lotniska w Cyrenajce. 29 grudnia wywiad dostarczył mu szczegółowych informacji o reorganizacji 8. Armii. Rommel analizował je, zastanawiając się nad swym następnym posunięciem18. Rok 1941 okazał się dla Rommla okresem triumfów i niepowodzeń. 31 grudnia napisał do żony, że myślami jest z nią i synem Manfredem, a rodzina stanowi dlań źródło szczęścia.
W owym czasie zdecydowanej zmianie uległa sytuacja strategiczna wojujących stron konfliktu światowego. 7 grudnia lotnictwo japońskie zaatakowało amerykańską Flotę Pacyfiku w jej bazie w Pearl Harbor; Japończycy dokonali też inwazji na Filipiny, a także na brytyjskie posiadłości kolonialne: Hongkong i Malaje. Kilka dni później Niemcy uczyniły samobójczy gest, wypowiadając wojnę Stanom Zjednoczonym. Trzecia Rzesza, sprzymierzona sojuszem z Włochami i Japonią, walczyła już teraz z trzema mocarstwami - Ameryką, Wielką Brytanią i Związkiem Radzieckim. Była to koalicja, z którą Niemcy wygrać nie mogły.
Gwiazda Rommla nie świeciła zbyt jasno w trakcie operacji „Crusader”. Za późno dał sobie wytłumaczyć, iż sytuacja jest poważna. We wczesnej fazie podejmowanie zaskakująco ważkich decyzji spadło na barki jego podwładnych. Jakby czasowo utracił swoje słynne wyczucie przełomowego momentu batalii i można wręcz odnieść wrażenie, że złamał zasadę skupienia maksimum sił do osiągnięcia najważniejszego celu.
Było to tym bardziej osobliwe, iż Rommel dobrze wiedział, że gra toczy się o Tobruk - oblegany przez jego wojska, które usiłowały zapobiec połączeniu się garnizonu twierdzy z dywizjami 8. Armii. Cunningham zadeklarował, że celem operacyjnym jawi się zniszczenie niemiecko-włoskich sił pancernych, a Rommel zdawał się z kolei mieć na uwadze właśnie wyeliminowanie z walki czołgów brytyjskich. Na zwycięzcę czekała nagroda w postaci Tobruku. W pewnym momencie Rommel odniósł chyba przedwcześnie nieuzasadnione wrażenie, że bitwa o Tobruk jest już wygrana, przystępując do desperackiego „skoku na druty”. Pomylił się, co jest dziwne, sztab bowiem informował go drobiazgowo o rozwoju sytuacji, a wnioski wysnuwane przez jego wywiad nie skłaniały do optymistycznych ocen. Zapiski w dziennikach dywizji pancernych, iż bitwa została wygrana, zwyczajnie mijały się z prawdą.
Rommel jakby zapomniał o wyznawanych przez siebie zasadach; sfrustrowany do pewnego stopnia przebiegiem batalii, uległ niebezpiecznym złudzeniom, iż rzeczy mają się lepiej, niż było w istocie. Sądził, że śmiały, zaskakujący manewr odwróci losy starcia - tak jak to bywało częstokroć w latach 1914-1918. Jego sztabowcy zanotowali wieczorem 23 listopada (już po Totensonntag), że Rommel się cieszy, a nie ma powodów do radości. Owszem, w Totensonntag Brytyjczycy i Południowoafrykańczycy ponieśli ciężkie straty, a Sidi Rezegh wpadło w ręce Niemców. Jednak ogólne położenie wojsk Rommla było niekorzystne. XIII Korpus, poprzedzany Dywizją Nowozelandzką, posuwał się wzdłuż Trigh Capuzzo ku Tobrukowi. Brytyjczycy otrzymali uzupełnienie w sprzęcie pancernym i wciąż twardo bronili się w samej twierdzy.
A jednak Rommel wolał wierzyć, że narzuci chaotycznej bitwie własne reguły, jak to często bywało w przeszłości, gromadząc wszystkie dostępne siły i przechodząc do decydującego, zwycięskiego manewru. Tym razem się nie udało. I nie mogło się udać, chyba tylko w wypadku, gdyby przeciwnik wpadł w panikę (co, gwoli prawdy, niemal się przytrafiło). Na kilka najważniejszych dni batalii powierzył swoim zastępcom kontrolowanie ogólnej sytuacji. W trakcie operacji „Crusader” Rommel wielokrotnie zawdzięczał fakt, iż względnie cało wyszedł z opresji, trzeźwości i odwadze swojego sztabu, przede wszystkim Westphala, oraz taktycznemu sprytowi Cruewella.
To jeszcze nie wszystko. Trudno oprzeć się refleksji, że organizacja dowodzenia tym razem zawiodła. Rommel tradycyjnie chciał znajdować się w centrum wydarzeń, kierować działaniami z bezpośredniej bliskości, gdzie czuł się najlepiej. Był już jednak dowódcą zgrupowania o sile armii, a dowódca armii nie powinien rzucać się w wir taktycznych potyczek. Winien nadto wydać jasne dyspozycje podwładnym. W tym wypadku Rommel zlekceważył elementarne zasady. Zawiodło przygotowanie oraz sama technika prowadzenia walki; Rommel niewłaściwie wykorzystał również umiejętności swoich znakomitych sztabowców.
Jeszcze przed bitwą winien jasno zdać sobie sprawę, że ma przed sobą trzy zadania: obronę umocnień nadgranicznych, Bardijji, As-Sallum, Capuzzo, Sidi Umar, kontynuowanie oblężenia Tobruku i uniemożliwienie połączenia się załogi twierdzy z atakującymi wojskami brytyjskimi i wreszcie uporanie się jeśli nadarzy się sposobność - z siłami pancernymi nieprzyjaciela na otwartej przestrzeni. Doniosłość wspomnianych zadań wymagała wyznaczenia spośród podkomendnych trzech oficerów, z których każdy miałby pieczę nad swoim odcinkiem.
Pierwsze z owych zadań - obronę granicy - można było powierzyć włoskiemu dowódcy Dywizji „Savona”; drugie - oblężenie Tobruku i zapobieżenie oswobodzeniu twierdzy - na przykład gen. Navarriniemu oraz włoskiemu XXI Korpusowi: ostatecznie to właśnie włoskie dywizje zajmowały pozycje wokół Tobruku. Rommel wcześniej często wypowiadał się o Włochach ironicznie - i nie bez dozy słuszności. Jednak podczas operacji „Crusader” piechota włoska walczyła wyjątkowo twardo, czasem nawet dzielniej od swoich niemieckich kamratów, o czym donosiły raporty brytyjskie19. Punktem kluczowym wokół Tobruku jawił się Sidi Rezegh. Odnosi się wrażenie, iż Niemcy zbyt długo ignorowali znaczenie tego punktu. Navarrini mógłby i powinien umocnić Sidi Rezegh swoimi oddziałami, gdyby powierzono mu bezpośrednią komendę nad wojskami wokół twierdzy.
Trzeci z celów polegał na pobiciu nieprzyjacielskich sił szybkich przez oddziały motorowe Panzer Gruppe Afrika. I dla nich Rommel powinien był wyznaczyć osobnego dowódcę. Doskonale nadawał się do tej roli szef Afrika Korps, Cruewell. Rommel miał do dyspozycji dwa korpusy szybkie: XX Korpus włoski (Gambary) oraz Afrika Korps (Cruewella), i choć zjawiał się czasem w kwaterze polowej Gambary, to nie istniały wątpliwości co do tego, że główną siłą przebojową dysponuje Afrika Korps.
Rommel traktował ów korpus jako całość, jakkolwiek okazjonalnie wydawał odrębne rozkazy dywizjom Cruewella. Miał oczywiście prawo podważać jego decyzje, jednak wywołało to taki skutek, że sam Cruewell nie wiedział, czy może działać samodzielnie, czy też wprowadzać w życie pomysły zwierzchnika. Odnosi się więc wrażenie, że Grupa Pancerna nie działała w trakcie operacji „Crusader” według spójnego, jednolitego planu.
Tak czy owak, poszczególni dowódcy niemieccy, podkomendni Rommla, stanęli na wysokości zadania. Atak na Sidi Rezegh, dokonany 22 listopada przez von Ravensteina, czy natarcie z flanki na wycofujących się tej samej nocy Brytyjczyków, przeprowadzony przez Neumanna-Silkowa - były same w sobie mistrzowskimi akcjami, chociaż zabrakło tak istotnej koordynacji na wyższym szczeblu. Taktyczne sukcesy Rommel (czy nawet Cruewell) zawdzięczał przede wszystkim męstwu i umiejętnościom swoich żołnierzy.
Niemniej jednak Panzer Gruppe Afrika pozostawała potężną i mobilną formacją, jakby stworzoną dla tak dynamicznego dowódcy jak Rommel. Taktyka, którą ten ostatni opracował na użytek Afrika Korps, znakomicie zdawała egzamin. Ona właśnie wraz z siłą niemieckiej broni przeciwpancernej zapewniła Wehrmachtowi parę lokalnych sukcesów w trakcie operacji „Crusader”. Rommel nadal, w odróżnieniu od większości innych generałów, miał zwyczaj pojawiać się na froncie podczas walki. Niepowodzenie operacji „Crusader” nie rozbiło otaczającej go famy. Kiedy przystąpił do kontrataku, w dowództwie brytyjskim zapanowało wielkie zdenerwowanie, ponieważ samo nazwisko Rommla „przerażało wroga”. Jak już wspomniano, 24 listopada Cunningham stwierdził, iż należy podjąć odwrót z Libii i przerwać realizację operacji „Crusader”. Zabronił tego Auchinleck. Wkrótce też stanowisko Cunninghama przejął gen. Ritchie. Tak jak Rommel, Cunningham przedwcześnie odniósł wrażenie, że Niemcy odnieśli zwycięstwo.
ROZDZIAŁ 14
„ROMMEL NA CZELE!”
Na początku stycznia Rommel studiował dostarczone mu przez wywiad doniesienia o armii brytyjskiej, z którą się zmagał, i usiłował przeniknąć zamiary przeciwnika. Meldunki dotyczące sił Brytyjczyków były bardzo dokładne.
Miejsce doświadczonej 7. Dywizji Pancernej zajęła nowa dywizja, 1. Pancerna. Zmienili się brytyjscy dowódcy na różnych szczeblach. Niemcy zakładali, że nieprzyjaciel zamierza podjąć ofensywę na Trypolitanię, połączyć się z wojskami francuskimi w Tunezji (które zapewne, w razie niekorzystnego dla państw osi rozwoju sytuacji, stanęłyby po stronie przeciwników Niemiec) oraz oczyściwszy wybrzeże Afryki Północnej, wykorzystać je jako bazę do inwazji na Europę Południową1.
Rommel otrzymywał teraz wieści z nowego źródła, określanego przez niemiecki wywiad jako die gute Quelle [„dobre źródło”]. Owym „źródłem” był mjr Fellers, amerykański attace wojskowy w Kairze, który dostarczał mnóstwo informacji o brytyjskich rozkazach, planach i oczekiwaniach. Późnym latem
1941 roku Włosi złamali amerykański szyfr dyplomatyczny, tzw. czarny kod, w którym Fellers przesyłał wiadomości i podzielili się tym sukcesem z Berlinem. Niemcy również, niezależnie od Włochów, złamali wspomniany szyfr. Rommel bardzo szybko zaczął dostawać nadzwyczaj cenne informacje2. Fellers (określony przez Niemców jako „entuzjasta”) miał wyśmienite kontakty z armią brytyjską w Egipcie oraz brytyjskim naczelnym dowództwem. Od początku, mimo iż reprezentował teoretycznie neutralny kraj, odnosił się do Anglików niezwykle przyjaźnie. Od grudnia roku 1941, już jako sojusznik, miał dostęp do tajnych informacji dowództwa alianckiego.
Fellers wydawał się odnosić z pesymizmem do perspektyw Brytyjczyków. Wyczerpująco informował Pentagon o lokalizacji i sile wojsk brytyjskich, o ich poglądach na sytuację oraz o ich informacjach na temat niemieckich jednostek w Afryce Północnej. Meldunki te przechwytywał niemiecki wywiad, więc w ciągu pierwszych kilku miesięcy 1942 roku Rommel miał pełny i dokładny obraz przeciwnika. Naturalnie, nie trwało to w nieskończoność. Anglicy złamali szyfry OKH; tym samym „dobre źródło” wyschło, lecz dopiero pod koniec czerwca
1942 roku. Do tego czasu Rommel wyparł przeciwnika z Libii.
Rommel poczuł, że fortuna znowu mu sprzyja. Przejął nie tylko transport czołgów przed opuszczeniem Bengazi, lecz także pięćdziesiąt cztery czołgi i dwadzieścia samochodów pancernych, które dostarczono do Trypolisu 5 stycznia. Abwehra poinformowała go, że do końca miesiąca będzie dysponował przewagą w broni pancernej nad Brytyjczykami w Cyrenajce — stan angielskiej 1. Dywizji Pancernej oceniali na sto pięćdziesiąt czołgów, podczas gdy Rommel miał sto siedemnaście czołgów niemieckich i siedemdziesiąt dziewięć włoskich. Załogi szybko zapoznały się z nowymi czołgami, których obsługa była stosunkowo prosta. Rommel istotnie mógł myśleć, iż chwilowo ma przewagę nad wrogiem. Afrika Korps, mimo że został zmuszony do wycofania się, a także mimo strat i trudności, nie poniósł klęski w polu. Morale niemieckich żołnierzy pozostało niezachwiane.
Wywiad donosił, że Brytyjczycy będą przygotowywali się do nowej ofensywy możliwie jak najszybciej i przybycie ich nowych oddziałów na front zniweluje przewagę Rommla. Wniosek ten był słuszny. Brytyjczycy rzeczywiście zamierzali zaatakować Trypolitanię; w wyniku operacji „Crusader” zdobyli lotniska w El-Ghazali, El-Mechili i Msusie. Przypuszczali także, iż Rommel w najbliższym okresie nie zdobędzie się na działania zaczepne. Uważali, że został pobity, wyparty z Cyrenajki, wycofał swoją Panzer Gruppe Afrika do Mersa el-Brega i potrzebuje teraz czasu, żeby odzyskać siły.
Wnioski te nie okazały się słuszne. Rommel szybko odzyskał bojowego ducha. Był zawsze bardzo żywotny; w jego usposobieniu wymieszały się szwabska solidność z zadziornością i buńczucznością. Brauchitsch krytykował raporty Rommla za ich skrajność — były one albo zbyt pesymistyczne, albo przesadnie optymistyczne. Podobną skłonność do przesady odnaleźć można w jego listach. Włosi gorączkowo potępiali go za decyzję opuszczenia Cyrenajki w grudniu, lecz on równie gorliwie drwił z tych zarzutów — i w tym wypadku nie bez racji. Rommel znał swoich żołnierzy, wiedział, że potrzebne im wytchnienie, które mógł zapewnić jedynie odskok do Mersa el-Brega. Jednocześnie na pewno z rozgoryczeniem opuszczał tereny zdobyte zeszłego marca i kwietnia, z goryczą rezygnował z szansy opanowania Tobruku i przeniesienia działań wojennych na terytorium Egiptu. Kiedy dowiedział się, iż chwilowo jego siły przewyższają siły przeciwnika, ucieszył się. Jeszcze 17 stycznia znajdował się, zdaniem swojego tłumacza, w „parszywym nastroju”, lecz wkrótce potem zaświeciło dlań słońce3. Rommel wprawdzie żywił pewne wątpliwości co do stanu zaopatrzenia, lecz rozwiał je szybko. Postanowił przystąpić do ataku.
Chciał przy tym utrzymać to w tajemnicy. Zabronił wysyłania informacji o tym zamierzeniu do OKH lub też włoskiego zwierzchnika, gen. Bastico — Niemcy wiedzieli z doświadczenia, o czym Rommel wspomniał w swoim dzienniku, że wieści wydostają się z włoskich sztabów i każdy meldunek nadany do Rzymu zostaje ostatecznie przechwycony przez Anglików. Zabronił też dokonywania rekonesansu. Do natarcia przegrupowywano się wyłącznie pod osłoną nocy. Zdecydował nawet nie wtajemniczać w swe plany dowódcy Afrika Korps wcześniej niż na pięć dni przed zamierzonym rozpoczęciem operacji. Stwierdził, iż dowódcy poszczególnych dywizji mają dowiedzieć się o akcji dopiero na dwie doby przed natarciem, a i wtedy wyda się tylko rozkazy ustne. Jak najmniej miało znaleźć się na papierze; Rommel sporządził pisemny rozkaz, znacznie krótszy niż zazwyczaj, podczas operacji na taką skalę.
Rommel uważał, że jeśli ma zgnieść przeciwnika w szybkiej kampanii na zachodniej granicy Cyrenajki, to podstawą sukcesu musi być całkowite zaskoczenie. Właśnie zaskoczenie plus tempo winny ponownie przynieść zwycięstwo. Pierwszy cel stanowiło Bengazi. Ostateczny plan przewidywał wyparcie Brytyjczyków z Cyrenajki, lecz Rommel chciał najpierw przejąć inicjatywę, którą nieprzyjaciel uchwycił w wyniku operacji „Crusader”.
Wiedział, że wojska pancerne Brytyjczyków, w sile jednej brygady czołgów, nie mają doświadczenia w walkach na pustyni. Doszły go też informacje o kiepskim stanie technicznym czołgów angielskich. Z radością wysłuchał wieści o tym, że gen. Messervy, dowódca brytyjskiej 1. Dywizji Pancernej, czyni zwierzchnikom wymówki z powodu odesłania 7. Dywizji Pancernej z powrotem na granicę egipską. Messervy określił to (wobec komendantury XIII Korpusu) jako lekkomyślność, „która nie przyczyni się... do wygrania wojny”4. Niepokój Messery^ego był w pełni uzasadniony. Rommel utrzymywał wysuniętą część granicy między Cyrenajką a Trypolitanią i zamierzał zrobić z tego użytek. Naprzeciw jego jednostek stała świeżo wyekwipowana brygada, w dodatku nadal rozproszona po styczniowych ćwiczeniach; nadto dwie słabe brygady, liczące w sumie tylko cztery bataliony, na rozciągniętym froncie, oraz czasowo osłabiona 4. Dywizja (hinduska) na wybrzeżu - „osłabiona”, jedna bowiem z jej brygad została wycofana do Barce, na wschód od Bengazi, na intensywne szkolenie.
Rommel planował uderzyć dwiema kolumnami. Lewoskrzydłowa Grupa „Marcks”, złożona z 90. Dywizji Lekkiej (gen. Veitha) oraz części czołgów 21. Dywizji Pancernej, miała wyruszyć ku Via Balbii wzdłuż wybrzeża. Tymczasem na prawym skrzydle Afrika Korps winien posuwać się na północny wschód do linii Wadi el-Faregh. Sam Rommel znalazł się wśród żołnierzy awangardy Grupy „Marcks”. Czas rozpoczęcia operacji wyznaczył na osiemnastą trzydzieści, czyli tuż przed zachodem słońca, 21 stycznia. Na parę godzin przed tym terminem napisał do żony, iż wierzy, że Bóg go ochroni i da mu zwycięstwo. Tego samego dnia Rommla odznaczono mieczami do liści dębowych Krzyża Rycerskiego, a trzy dni później awansowany został do stopnia generała pułkownika.
Kontrnatarcie, przeprowadzone przez Rommla, które zakończyło się sukcesem przekraczającym wszelkie oczekiwania - a także osiągniętym jakby wbrew odgórnym rozkazom — przywróciło Rommlowi wiarę w siebie. Poprowadził on Grupę „Marcks” ku Adżdabijji i osiągnął ten punkt o jedenastej następnego dnia, 22 stycznia, podczas gdy na prawym skrzydle Afrika Korps przełamał się na pustyni przez ugrupowanie 1. Dywizji Pancernej, docierając do Adżdabijji od południowego wschodu. Początkowo Rommel planował pchnięcie lewego skrzydła na północ ku Bengazi; obecnie nakazał Grupie „Marcks” wyruszyć w kierunku wschodnim, aby podjąć próbę okrążenia Brytyjczyków w Jebel, na wschód od Adżdabijji. Afrika Korps miał natomiast zablokować linię Adżdabijja — Antelat — Saunu.
Okrążenie udało się tylko częściowo, lecz Rommel wyczuł już zamieszanie, jakie zapanowało w szeregach przeciwnika, i doszedł do wniosku, iż znajduje się na drodze do zwycięstwa. Wieczorem 24 stycznia opracował plan na następny dzień. Zamierzał raz jeszcze poprowadzić Afrika Korps na północny
wschód ku Msusowi. Realizację wykonania głębokiego manewru przez Cyrenajkę uniemożliwiały braki paliwa. Mimo to Rommel stwierdził, że szybki, gwałtowny szturm na Msus może przekonać Brytyjczyków, iż przegrali decydującą bitwę.
I tak też się stało. Dwie niemieckie dywizje prące na Msus zaskoczyły większość pododdziałów 1. Dywizji Pancernej i dokonały prawdziwej egzekucji, niszcząc wiele czołgów i innych wozów. Rommel z satysfakcją obserwował bezładną ucieczkę angielskich pojazdów, które przez pustynię usiłowały wyrwać się z kotła. Było to taktyczne zwycięstwo, osiągnięte pośród panującego w strefie walk chaosu. W pewnej chwili dowódczy pododdział Rommla znalazł się w otoczeniu nieprzyjacielskich wozów. Rommel bez wahania wrzasnął: „To nieprzyjaciel! Brać ich do niewoli!” Rozpoczął się osobliwy pościg i wkrótce brytyjscy jeńcy maszerowali już na niemieckie tyły5. Rommel dzięki taktycznej wyższości żołnierzy Afrika Korps nad przeciwnikiem znowu opanował Cyrenajkę. o jedenastej 25 stycznia znalazł się w Msusie, gdzie Niemcy zdobyli sześćdziesiąt dziewięć angielskich czołgów. Wcześniej do Afryki przybył z Rzymu Cavallero i rozkazał powstrzymać dalsze natarcie. Rommel jednak wiedział, że może zdobyć przynajmniej Bengazi i był zdeterminowany, by tego dokonać.
Wyczyny Rommla doprowadzały do wściekłości Cavallera. Ten pierwszy ukrywał swe zamiary przed Włochami, wydając wcześniej rozkaz ataku dosłownie w ostatniej chwili, tak aby Bastico nie mógł mu przeszkodzić. „Cavallero błagał mnie, bym nie maszerował dalej” - zapisał później Rommel. „Odrzekłem mu, że tylko Führer może zmienić moją decyzję”. W opisywanym wypadku Rommel chyba najbardziej otwarcie przeciwstawił się włoskim sprzymierzeńcom; odniósł jednak zwycięstwo, więc zostało mu to wybaczone. Co więcej, 26 stycznia zatelefonował sam Mussolini i obsypał Rommla, zdaniem tłumacza, wyjątkowymi pochlebstwami6.
Teraz Rommel wykonał jeszcze pozorowany atak na El-Mechili - na co pozwalały resztki paliwa - a potem wyruszył od wschodu na Bengazi. Brytyjczycy dali się nabrać na tę sztuczkę, z niepokojem reagując na marsz Niemców ku El-Mechili, i ostatecznie wycofali się całkowicie z Cyrenajki. Do 6 lutego zajęli na powrót pozycje pod El-Ghazalą.
Klęska nie była jednak aż tak dotkliwa. Auchinleck w liście do Ritchiego z 19 stycznia stwierdził wprost, że jeśli sytuacja zmieni się na niekorzyść, dopuszcza możliwość odwrotu nad samą granicę egipską. Sytuacja rzeczywiście zmieniła się na niekorzyść. Rommel odzyskał terytoria, które zdobył uprzednio zeszłego marca i zabrało mu to zaledwie osiem dni, mimo iż przeciwnik miał pewną przewagę w powietrzu. Pobił lądowe wojska brytyjskie. Oddalił znacznie perspektywę podjęcia przez Brytyjczyków kolejnych działań zaczepnych. Odzyskał inicjatywę, chociaż utrzymanie jej na dłużej wyglądało na sprawę problematyczną. Nadal znajdował się wiele kilometrów od Tobruku, ale dysponował siłami, z którymi należało się liczyć. 16 lutego poleciał przez Rzym do Niemiec, gdzie odebrał przyznane mu wcześniej odznaczenie z rąk samego Hitlera. Potem spędził w domu dłuższy urlop. Do Afryki powrócił dopiero 19 marca.
Rommel znowu chodził w glorii zwycięzcy.
Fritz Bayerlein, pełniący w owym czasie nadal obowiązki szefa sztabu Afrika Korps napisał:
„Walorami żołnierza walczącego na pustyni jawią się: sprawność fizyczna, inteligencja, ruchliwość, opanowanie, zadziorność, odwaga i stoicki spokój.
W jeszcze większym stopniu cechami tymi winien dysponować dowódca. Tenże musi odznaczać się nieugiętością, oddaniem dla swoich ludzi, umiejętnością orientacji w terenie i oceny sił nieprzyjaciela, szybkością reagowania oraz optymizmem. Owe właśnie cechy prezentował generał Rommel. Nie znam innego oficera, który mógłby stanowić lepsze uosobienie cnót żołnierskich”7.
To godna uwagi pochwała, zwłaszcza że jej autorem był znakomity dowódca i wybitny sztabowiec.
Przyznać trzeba, że Rommel czasem tracił ów wspomniany stoicki spokój, nie zdarzało się to jednak w przełomowych momentach batalii. Niekiedy przesadny optymizm zacierał mu obiektywny ogląd sytuacji. Podstawę do krytyki stanowiła też tendencja Rommla do bezpośredniego uczestniczenia w walce, co podkopywało możliwości sterowania tak wielkim związkiem, jak samodzielna armia polowa. Do Rommla nie można jednak przykładać sztywnych, akademickich miar. Ulegał swoim skłonnościom, a odwaga i energia, które okazjonalnie wpędzały go w kłopoty, były również źródłem jego sukcesów. Po odzyskaniu Cyrenajki spadł na Rommla deszcz gratulacji. „Kiedy był Pan naszym dowódcą - napisał były strzelec z Goslar, leśniczy Schlüter, który spędził pewien czas, pracując w Afryce Środkowej - mawiał Pan: »Zawsze zwracajcie się do mnie otwarcie z waszymi prośbami«”. Otóż Schlüter, porucznik rezerwy, miał właśnie życzenie. Pragnął ponownie służyć pod rozkazami Rommla, jako żołnierz Panzerarmee Afrika
Rommel wiedział, że Anglicy się umacniają i wkrótce osiągną ogólną przewagę w basenie Morza Śródziemnego, co zaważy na dostawach uzupełnień dla jednostek niemieckich w Afryce. Istniał jeden sposób zmiany tego stanu - wyeliminowanie brytyjskiej bazy morskiej i powietrznej na Malcie, skąd podejmowano akcje przeciwko konwojom państw osi, płynącym z Włoch do Afryki Północnej. Wszyscy pojmowali kluczowe znaczenie Malty. Obecnie Rommel - z żądanych każdego miesiąca sześćdziesięciu tysięcy ton materiałów dla Panzerarmee - otrzymywał zaledwie osiemnaście tysięcy. Uważał przy tym, że władze w Berlinie powinny wywrzeć większy nacisk na włoskich sprzymierzeńców, by ci zatroszczyli się o poprawę sytuacji zaopatrzeniowej.
W głębi serca podejrzewał również Włochów o zdradzieckie zamiary — uważał, iż nie traktują poważnie swych obowiązków wynikających z układów sojuszniczych. Jest rzecz jasna prawdą, że wielu włoskich oficerów nie darzyło ciepłymi uczuciami reżimu faszystowskiego (i samej Rzeszy!) oraz nie popierało zaangażowania się Rzymu w wojnę. Rommel nie był jednak świadom tego, że Brytyjczycy złamali szyfry włoskiej marynarki wojennej i szybko zdali sobie sprawę, iż jednym ze sposobów pokonania Rommla w Afryce jest odcięcie go od dostaw. Do osiągnięcia tego celu powstała specjalna komórka w angielskim wywiadzie wojskowym. Niemcy nie pojmowali do końca, jak wielką rolę odegrały w tej batalii służby specjalne przeciwnika.
W marcu Rommel zjawił się w Kętrzynie, gdzie dyskutował z Hitlerem na temat ogólnego położenia i perspektyw. Zorientował się, że Führer słucha przychylnie jego wywodów. Hitler bowiem także marzył o potężnym natarciu, jaki Wehrmacht mógłby przypuścić z Afryki na Bliski Wschód. Rommel do końca życia uważał, że osiągnięcie tego celu - przy nagromadzeniu odpowiednich środków — było całkiem realne. Sądził, że nieco wzmocniona Armia Pancerna w Afryce (pod warunkiem opanowania przez niemiecki desant Malty) mogłaby podbić Egipt i stamtąd ruszyć na północny wschód, stwarzając groźbę dla radzieckich pozycji na Kaukazie. W trakcie wizyty Rommla Hitler przygotowywał akurat kolejną dyrektywę wojenną, w której wskazywał, że Wehrmacht winien skupić w Rosji cały wysiłek na południowym odcinku frontu, aby przebić się na Kaukaz9.
Jak widać, plany Hitlera nie były sprzeczne z wizjami Rommla. Plan „Orient”, naszkicowany przez tego ostatniego, zakładał wyparcie Brytyjczyków z Bliskiego Wschodu i opanowanie tamtejszych terenów roponośnych. Tego właśnie chyba najbardziej obawiali się w roku 1942 angielscy sztabowcy, biorąc pod uwagę sukcesy, jakie Wehrmacht odnosił w tymże roku na południowych obszarach Związku Radzieckiego.
Rommel najwyraźniej uwierzył, iż mając zapewnione odpowiednie wsparcie, zdoła odrzucić jednostki brytyjskie stacjonujące w Egipcie. Wierzył też w realność swojego „wielkiego planu”, w ramach którego Panzerarmee miała przebyć syryjskie pustynie, dotrzeć do Tygrysu i Eufratu, przedrzeć się przez góry w Persji i wreszcie połączyć się z niemieckimi armiami maszerującymi na południe przez Kaukaz i rosyjskie pola naftowe10.
Należy powątpiewać, czy taki zamiar strategiczny istotnie miałby szansę realizacji. Naturalnie, perspektywy mogły wydawać się Niemcom zachęcające; pokonując Brytyjczyków na Bliskim Wschodzie, zabezpieczyliby południową flankę w Europie przez ewentualnym desantem wroga. Nadto przecięliby lądowe linie komunikacyjne z dalekowschodnimi posiadłościami angielskimi. Tyle że do osiągnięcia podobnego sukcesu Niemcy i Włosi musieliby zapewnić sobie całkowitą supremację na Morzu Śródziemnym - i to nie tylko przez zajęcie Malty, lecz także i stworzenie takiej potęgi morskiej, która zgniotłaby połączone floty, angielską i amerykańską. W roku 1942 nie wydawało się to możliwe nawet największym optymistom w Kriegsmarine. Ponadto Rzesza musiałaby najprawdopodobniej zmusić Hiszpanów do zbrojnego wystąpienia po swojej stronie. Niemcom nie wystarczyłoby opanowanie portów we wschodnim rejonie Morza Śródziemnego - na przykład w Aleksandrii - ale także utrzymanie linii komunikacyjnych biegnących z tychże portów przez pustynie i góry. Dowództwo niemieckie nie spodziewało się też, iż w roku 1942, po serii sukcesów militarnych na południu Rosji, Wehrmacht oczekiwała najcięższa z dotychczasowych klęsk.
Na razie jednak, w marcu, w kwaterze Hitlera w Kętrzynie panował raczej optymizm. Führer (do pewnego stopnia) usankcjonował wysiłki Rommla. Wydał niewielki obiad, w którym oprócz Rommla, towarzyszącego mu Westphala oraz samego Hitlera oczywiście wzięli także udział Keitel, Jodl i Schmundt. Obecny był również Heinrich Himmler, który poruszył kwestię utworzenia w ramach SS Legionu Hinduskiego, sformowanego z Hindusów przeciwnych angielskiej dominacji w Indiach. Rozmowa zeszła następnie na Churchilla, którego Hitler określił mianem pijaka. Niezbyt realistyczny ton całej dyskusji nie przypadł do gustu Rommlowi; jeden z adiutantów wodza, Engel, szepnął mu na stronie, że podobne konwersacje odbywają się niemal podczas każdego posiłku Führera11.
Halder i większość oficerów OKH nie podzielali samozadowolenia, okazywanego przez Hitlera. Niepokoiły ich zwłaszcza olbrzymie ilości materiałów, jakie należało bez przerwy wysyłać na wschodni front. „Generale Rommel!” — powiedział przy pewnej okazji Haider. „Pańska batalia skazana jest na niepowodzenie!” Mimo wszystko Rommel opuścił Kętrzyn z obietnicą dokonania przez Wehrmacht i Luftwaffe desantu powietrznego na Maltę. Operacja ta - opatrzona kryptonimem „Hercules” - miała zostać przeprowadzona do czerwca; do tego czasu niemieckie lotnictwo otrzymało rozkaz podjęcia intensywnych bombardowań wyspy, co powinno osłabić skuteczność ataków alianckich na konwoje na Morzu Śródziemnym. 2. Flota Powietrzna Luftwaffe została przerzucona z Rosji na Sycylię, zmieniając stosunek sił lotniczych w basenie śródziemnomorskim. Tak więc szykujący się do następnej kampanii Rommel mógł liczyć na wsparcie lotnictwa w strefie działań oraz na poprawę zaopatrzenia dla swoich jednostek. I rzeczywiście, w ciągu najbliższych trzech miesięcy sytuacja pod tym względem bardzo się poprawiła.
Rommel powrócił na pustynię po części zadowolony z wyników rozmów, choć też nieco rozgoryczony faktem, że sztab generalny nie podzielał jego poglądów, dotyczących strategicznego znaczenia Afryki. Wątpili oni w powodzenie „wielkiego planu”, zwracając uwagę, że przede wszystkim należy wcześniej rozstrzygnąć kampanię w Rosji, a tam ostateczne zwycięstwo jeszcze nie nastąpiło. Spór dotyczył naturalnie uznania, który teatr działań wojennych jest najważniejszy. Mimo wszystko 29 marca, tuż po powrocie z urlopu, Rommel przedstawił swoim oficerom własny pogląd na sytuację, określając dalsze zamierzenia. Brytyjczycy planowali wkrótce powtórzyć atak, lecz należy ich uprzedzić - Panzerarmee winna przystąpić do natarcia w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Cel: niedopuszczenie do wzmocnienia Tobruku, a następnie zdobycie Tobruku.
Kilka dni później pewien oficer, który znalazł się w Afrika Korps, a przed laty miał okazję dobrze poznać Rommla, zauważył, że generał, w znakomitej formie fizycznej, pełen animuszu, tryska wprost optymizmem. Rommel powiedział mu, iż ten zjawił się (z Rosji) w odpowiednim momencie. Szykowała się bowiem nowa ofensywa, obliczona na uprzedzenie Brytyjczyków12. Pod koniec kwietnia Hitler przyjął Mussoliniego, Cavallera i Kesselringa w Obersalzbergu i oficjalnie przyznał, że Rommel może podjąć atak w Cyrenajce w maju, nawet jeśli Malta nie zostanie do tego czasu zdobyta. Dodał jednak, iż po zajęciu Tobruku Rommel ma przejść do obrony.
Było to najpoważniejsze zadanie z postawionych dotąd przed Rommlem. Brytyjczycy ufortyfikowali się na pustyni na przestrzeni siedemdziesięciu kilometrów, od El-Ghazali na południe do Bir Hakeim. Sztabowcy mieli pewne wątpliwości co do rozmieszczenia niektórych jednostek przeciwnika, mimo informacji na ten temat uzyskanych z die gute Quelle. W istocie, Niemcy przypuszczali, że południowy odcinek pozycji brytyjskich jest mocniejszy niż w rzeczywistości, natomiast nie doceniali siły defensywnej najbardziej wysuniętego na południe punktu, Bir Hakeim.
Niemieckie oceny porównawcze broni pancernej obu stron - a Rommel zwracał uwagę zwłaszcza na czołgi - były cokolwiek optymistyczne. Jednak Rommel wiedział, iż przyjdzie mu zetrzeć się z dobrze okopanym i ukrytym za polami minowymi nieprzyjacielem; jego sztab ocenił, że Brytyjczycy zainstalowali około pięciuset tysięcy min, jakby spodziewając się, iż mogą ulec w bezpośredniej bitwie czołgowej. Wiedział, że na Brytyjczyków wywierane są naciski, by sami zaatakowali i odzyskali utracone obszary Cyrenajki. Pewnego dnia Rommel otrzymał meldunek, że nieprzyjaciel ma podjąć szturm 6 kwietnia. Nie uwierzył w to i biorąc jeden czołg do eskorty, osobiście wyprawił się na pustynię ku oddalonym pozycjom brytyjskim. Nie dostrzegł żadnego znaku, który mógłby sugerować, że przeciwnik przegrupowuje się do uderzenia. W końcu zatrzymał się i usłyszał odległą kanonadę artyleryjską. W chwilę potem pociski eksplodowały wokół jego pojazdu; odłamki roztrzaskały przednią szybę łazika, a sam Rommel odniósł poważną kontuzję.
Odjechał na tyły, pokonując ponad trzydzieści kilometrów w rekordowym tempie. Był przekonany, że Brytyjczycy nie zamierzają przeprowadzić większego ataku. „Chciałem tylko się upewnić - wyjaśnił oficerowi, który właśnie wrócił z urlopu w Niemczech - że Anglicy nie przygotowują natarcia. Dwie wysunięte baterie, to było wszystko. Oni znowu blefują!”13 W wysłanym na Wielkanoc liście do Lucy napisał, naciągając nieco prawdę, że odłamek po przebiciu szyby rozdarł mu mundur na brzuchu i zatrzymał się koło spodni!14 Lucy zapewne wiedziała dobrze, że jej mąż lubi koloryzować. Niemniej jednak Rommel nie zaprzestał swych wypadów. 5 maja Goebbels zanotował w swoim dzienniku, że Anglicy omal nie pochwycili Rommla. Minister propagandy skomentował, iż to bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę lekceważenie przez Rommla niebezpieczeństw. Rommel istotnie potrafił być porywczy, lecz teraz stało przed nim wyjątkowo trudne zadanie.
Niewielu, bardzo niewielu wybitnych żołnierzy odznaczało się skromnością. Ponoć Napoleon wykpiwał generałów, nie umiejących przyznać się do własnych błędów, które przyczyniały się do porażek. Być może w filozoficznym spokoju księcia Marlborough kryło się ziarno skromności. W czasach bliższych współczesności Eisenhower starał się nie zwracać uwagi na swoją osobę. Jednak w zdecydowanej większości sławni dowódcy dbali o autoreklamę, chwaląc się własnymi osiągnięciami. Nawet Wellington uwielbiał słuchać przesadnych pochwał pod swym adresem. Próżność niektórych przechodziła wszelkie granice.
Rommel należał do tych, którzy lubili, jak mówiono o ich wyczynach. Chociaż zachowywał się bezpretensjonalnie, to i nie można powiedzieć, żeby nie był próżny. Od początku swej generalskiej kariery zaskarbił sobie przyjaźń Josefa Goebbelsa, mistrza propagandy. Odwdzięczał się Goebbelsowi (mającemu we wrogim obozie fatalną opinię, nazywanemu „ojcem kłamstw”), charakteryzując go jako człowieka uroczego, inteligentnego oraz wybornego mówcę. Bez wątpienia to właśnie Goebbels uczynił z Rommla gwiazdę. Bo też Rommel różnił się znacznie od wyniosłych oficerów starej szkoły, pogardliwie odnoszących się do „rewolucyjnych zmian”, jakie wniósł narodowy socjalizm. Rommel był szczery, miał ostry język i, w gruncie rzeczy, dobre serce; potrafił rozmawiać z prostymi żołnierzami, nie znosił snobizmu i pretensjonalności, nie cierpiał
udawania. Nie krył też podziwu dla Adolfa Hitlera. Choć Rommel w zasadzie nie interesował się kwestiami ideologicznymi, to jednak pasował na bohatera nowych Niemiec. Tak więc Goebbels, który ze swej strony doceniał osiągnięcia Rommla, dołożył starań, by nazwisko tego ostatniego możliwie najczęściej pojawiało się na łamach prasy. Rommel, chociaż walczył w Afryce z dala od Rzeszy i choć dowodził względnie nielicznymi dywizjami niemieckimi, stał się osobą ważną i popularną.
Zaczął otrzymywać listy od wielbicieli, co go bawiło i łechtało jego próżność. Nadto okazał się fotogeniczny - wyróżniał się sportową sylwetką, regularnymi rysami twarzy, na której malowała się szczera pogoda ducha. (Sam Rommel uwielbiał fotografowanie i we wczesnym stadium wojny dostał w prezencie od Goebbelsa aparat). Rommel dobrze rozumiał znaczenie publicznego rozgłosu. Niemieccy żołnierze odnosili się nieprzychylnie do dowódców, którzy zadzierali nosa, jednak świadomość, że Armią Pancerną kieruje generał światowej sławy, dodawał Panzerarmee Afrika skrzydeł. Rodzina Rommla była z niego dumna, słuchając w niemieckim radiu o Erwinie, „bohaterskim generale pułkowniku”. „To było jak jakiś sen” - napisała Lucy do swojego „najdroższego Erwina”. „Modlę się do Pana, żeby być z Tobą i pomagać Ci w walce za Führern, Volk und Vaterland [„wodza, naród i ojczyznę”].
Sława Rommla wykraczała przy tym poza kraje osi. Jego oponent, Auchinleck, uznał za właściwe rozesłać wszystkim dowódcom i szefom sztabów sił brytyjskich na Bliskim Wschodzie list, w którym zwrócił uwagę „na realne niebezpieczeństwo, iż Rommel stanie się postrachem naszych oddziałów, w których mówi się o nim zdecydowanie za często... Stanowczo chciałbym, żebyście wszelkimi środkami doprowadzili do zdezawuowania pomysłu, że Rommel jest kimś więcej niż tylko zwykłym niemieckim generałem”. Było to jednak nawet ponad siły Auchinlecka, dobrego, skromnego dowódcy. Brytyjscy żołnierze nadal wierzyli w nadprzyrodzone zdolności Rommla. Sam Rommel podtrzymywał tę irracjonalną wiarę we wrogich szeregach, działając z maksymalną energią i szybkością oraz błyskawicznie reagując w każdej sytuacji. Częścią legendy Rommla stało się jeszcze jedno: wieść rozsiewana przez nielicznych żołnierzy, wziętych do niemieckiej niewoli, a potem oswobodzonych, że jest on rycerskim oficerem, przyzwoitym człowiekiem, że, jak to się mawia, gra fair.
Mogło być faktem, że wśród Niemców, cokolwiek atawistycznie wojowniczej społeczności, nienawiść wobec wroga była mniejsza niż w krajach demokratycznych, gdzie ludzie postrzegali wojnę jako barbarzyństwo. W każdym razie Rommel z pewnością nie czuł nienawiści do nieprzyjaciół. Uważał, że żołnierze strony przeciwnej spełniają tylko rozkazy i obowiązki tak jak on sam.
W pewnym sensie stanowi zagadkę, w jaki sposób pochlebny wizerunek dowódcy dociera w czasie wojennym do obozu przeciwnika. W wypadku Rommla tak się właśnie stało. Kiedy w trakcie letnich bitew 1942 roku sztabowcy Rommla pokazali mu przechwycony rozkaz brytyjski, dotyczący traktowania schwytanych jeńców, według którego jeńcom miano nie dawać do czasu przesłuchania wody i żywności i nie pozwalać im na sen - Rommel zareagował błyskawicznie na najwyższym szczeblu. OKW nakazało traktować identycznie brytyjskich jeńców. Wtedy angielskie radio ogłosiło, że po brytyjskiej stronie nigdy nie zostało wydane podobne zarządzenie. OKW zażądało od Panzerarmee Afrika zaprezentowania faksymile przechwyconego rozkazu i następnie opublikowało go. Brytyjczycy w tej sytuacji natychmiast odwołali ten rozkaz. Nim sprawa znalazła takie zakończenie, Rommel polecił nadać otwartym tekstem wiadomość opisującą szczegółowo brytyjski rozkaz oraz informację, że pojmany nieprzyjaciel traktowany będzie w dokładnie taki sam sposób, jeśli rozkaz nie zostanie wycofany. Wkrótce dowiedział się - tą samą drogą - o odwołaniu rozkazu15. Rommel, w przypadkach zbliżonych do opisywanego, gotów był podjąć działania odwetowe, lecz mimo wszystko instynktownie starał się uczynić wojnę mniej barbarzyńską, szanując przyjęte konwencje międzynarodowe. W tej dziedzinie jego dobra reputacja była istotnie zasłużona. W Anglii żołnierze brytyjscy, czytając doniesienia prasowe o walkach swych kolegów na pustyni, mogli stwierdzić: „Ten Rommel to jednak przyzwoity gość”16. Rommel był zawodowym graczem - ale grał czysto.
Pojmował jednak znakomicie znaczenie własnej popularności i bez wątpienia potrafił się nią cieszyć i z niej korzystać. Pozwalał się fotografować przy rozmaitych okazjach, dbał też o to, by informacje o jego wyczynach docierały tam, gdzie trzeba, na czas. Por. Berndt, pracownik Ministerstwa Propagandy, służył w sztabie Rommla i świetnie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Berndt pisywał często do Goebbelsa, a okazjonalnie Rommel wykorzystywał go jako oficera łącznikowego. Berndt, zatwardziały narodowy socjalista, zorientował się szybko, że wyczyny Panzerarmee Afrika odnotowywane są w Niemczech z wielką uwagą, i lojalnie pracował dla Rommla.
Niektórzy zawistnie twierdzili, iż Rommel wyróżnia się przede wszystkim próżnością, a jego rzeczywiste sukcesy nie są aż tak wielkie, jak to usiłuje się przedstawić. Krytyka ta zaczęła się jeszcze podczas kampanii francuskiej, gdzie Rommel prezentował zasługi swej ówczesnej dywizji w mocno przesadnym świetle. Później, w Afryce, powtórzyło się to na większą skalę. Szeptano, że Rommel to tryb w propagandowej machinie Goebbelsa. Przytaczano argument - powtarzany w przyszłości wielokrotnie - iż Rommel dowodzi stosunkowo niewielkimi siłami na drugorzędnym (dla Rzeszy) teatrze wojny i że probierzem jego rzeczywistej wartości stałby się front rosyjski. Wspominano - nie bez dozy słuszności - że bohatera z Rommla uczynili głównie Brytyjczycy, którzy w ten sposób, nie walcząc podówczas nigdzie indziej na lądzie i przesadnie wychwalając talent nieprzyjacielskiego dowódcy, wyolbrzymiali i własne osiągnięcia17. Owszem, Rommel był nieco próżny, ale był także realistą. Potrafił spojrzeć obiektywnym okiem na siebie. Nie lubił przyznawać się do błędów i miał tendencję do szukania przyczyny niepowodzeń w działaniach innych ludzi, lecz to cechy charakterystyczne dla niemal wszystkich wielkich wodzów historii. Prawda, kierował mniejszymi siłami niż inni niemieccy generałowie na froncie wschodnim; i jasne też, że to front rosyjski miał dla Rzeszy najistotniejsze znaczenie. Jednak militarna sława Rommla ugruntowana została na bardzo solidnych podstawach. Jego osiągnięcia przemawiają same za siebie. Żołnierze, którzy walczyli pod jego komendą - a sporo z nich przeszło chrzest bojowy właśnie na froncie wschodnim - opisali Rommla jako dowódcę bezkonkurencyjnego, mistrza szybkiego manewru, doskonałego wojownika, który absolutnie zasłużył na wszelkie pochwały. A największy ze swych wyczynów Rommel miał przecież dopiero osiągnąć.
Rommel był w tym czasie w wybornym nastroju. Otrzymał przyzwolenie na przejście do wielkiej ofensywy. Wierzył, tak jak jego podwładni, że osiągnie zwycięstwo. Listy, jakie pisał do domu, były pogodne w treści i czułe. Interesował się postępami w nauce czynionymi przez Manfreda, ciesząc się z sukcesów syna, choć i nie szczędząc mu wyrozumiałej krytyki. Dla Rommla owe listy - poczta z Afryki Północnej docierała do Niemiec w ciągu około dziesięciu dni - miały olbrzymie znaczenie. Pisywał o codziennych drobiazgach, spotkaniach, poznawanych ludziach i swoich oficerach. Często napomykał o pogodzie („Prawie codziennie mamy tu burzę piaskową” - napisał do żony 5 maja). Uspokajał Lucy zatroskaną o jego zdrowie. Wspominał o wydarzeniach, dziejących się wtedy na świecie („Co sądzisz o sukcesach Japończyków w Birmie?” - pytał 4 maja, dodając: „Indie zostaną wkrótce wyzwolone spod władzy Anglików i Amerykanów [sic!]”. Pisywał też często na temat frontu rosyjskiego, odnotowując z radością niemieckie zwycięstwa na północ od Morza Czarnego („Wieści z Rosji są wspaniałe”). Od czasu do czasu konstatował po prostu: „Tutaj nic nowego”18.
Jego oddany, pogodnego usposobienia ordynans, Herbert Günther, też czasami pisał do Lucy. Günther zawsze określał Rommla jako człowieka uprzejmego, wyrozumiałego, nigdy nie tracącego cierpliwości. Günther był niezwykle przywiązany do rodziny Rommlów19.
Plan operacyjny Rommla, uzgodniony w kwietniu pomiędzy Niemcami i Włochami na najwyższym szczeblu, był prosty, a przy tym śmiały i optymistyczny. Był może nawet przesadnie optymistyczny - i omal doprowadził do katastrofy. Jednakże odwaga i energia oraz maestria taktyczna Rommla ponownie pomogły mu wyplątać się z trudnej sytuacji i doprowadziły do zwycięstwa.
Rommel nakreślił swą koncepcję 15 kwietnia na odprawie dowódców, która trwała zaledwie godzinę. Zamierzał dokonać demonstracji przed brytyjskimi pozycjami na południe od El-Ghazali. Miał nadzieję wprowadzić w ten sposób w błąd dowództwo brytyjskie i skłonić je do przypuszczeń, iż Niemcy będą się starali przejść przez pola minowe najkrótszą drogą do Tobruku, oczywistego strategicznego celu ataku. Kiedy już Anglicy skupią uwagę na centralnym i północnym odcinku frontu, Rommel proponował dokonanie potężnego okrężnego uderzenia jednostek pancernych na południu, omijając Bir Hakeim i kierując się na północny wschód ku Acromie i El-Adem. Następnie chciał wykonać zwrot i zaatakować główne siły brytyjskie w okolicach El-Ghazali, wyciągnąć zmotoryzowane i pancerne siły przeciwnika na otwartą pustynię, gdzie Niemcy będą mieli większą szansę na odniesienie zwycięstwa. Po zadaniu klęski armii brytyjskiej w polu, Rommel zamierzał skierować natarcie na Tobruk, uniemożliwiając nieprzyjacielskim jednostkom wycofanie się do twierdzy oraz, w konsekwencji, do Egiptu. „Die Englischer Feldarmee - stwierdził - muss vernichtet werden, und Tobruk muss fallen!”20 Ponownie przemawiał 12 maja na odprawie z udziałem dowódców wszystkich jego dywizji oraz Fliegerführer Afrika [szefa sił powietrznych przy Panzerarmee Afrika], gen. von Waldaua. Pierwszym i głównym celem było pobicie brytyjskiej armii gdzieś na zachód od Tobruku. Osiągnięcie drugiego - a więc opanowanie samego Tobruku - zależy od powodzenia pierwszej fazy planu. Nieprzyjaciel - stwierdził Rommel - prezentuje niechęć do przeprowadzania szybkich manewrów, lecz dysponuje potężnym sprzętem21.
Dla tejże operacji Rommel podzielił Panzerarmee na dwa ugrupowania. Dowództwo północnego, mającego dokonać demonstracji przed liniami brytyjskimi, złożonego głównie z piechoty, przypadło Cniewellowi. W jego skład weszły dwa włoskie korpusy - X (gen. Giody) oraz XXI (Navarriniego), złożone w sumie z czterech dywizji piechoty („Brescia”, „Pavia”, „Sabratha” oraz „Trento”, dowodzonych przez generałów Lombardiego, Torriana, Soldarellego i Scottiego) oraz niemiecka 15. Brygada Strzelców, zaimprowizowana z piechoty 90. Dywizji Lekkiej. Na południu w skład prawego skrzydła, którym kierował sam Rommel, weszły Afrika Korps (gen. Nehringa) - 15. Dywizja Pancerna (gen. von Vaersta), 21. Dywizja Pancerna (gen. von Bismarcka) oraz 90. Dywizji Lekkiej (gen. Kleemanna) plus dwie dywizje włoskie: pancerna „Ariete” (gen. de Stefanisa) i zmotoryzowana „Trieste” (gen. La Ferii).
Plan zakładał, że niemieckie siły szybkie pokonają siły szybkie przeciwnika w bitwie manewrowej poza umocnionymi pozycjami brytyjskimi. Rommel za decydujący czynnik w walkach na pustyni uważał stosunek czołgów w oddziałach obu stron. Czynnik ten miał naturalnie bardzo ważne znaczenie, ale liczyło się też co innego - zwłaszcza relacja sił w artylerii i przede wszystkim w broni przeciwpancernej. W ogólnej liczbie czołgów Rommel był słabszy od przeciwnika, podobnie zresztą jak wcześniej. Generalnie jednak Rommel miał niezłe rozeznanie sił przeciwnika i raczej nie można zgodzić się z twierdzeniem von Mellenthina, według którego gdyby Rommel wiedział wszystko dokładnie, nie podjąłby ofensywy. Sądzę raczej, iż informacja, że nie doliczył się stu pięćdziesięciu angielskich czołgów typu Matilda czy Valentine, ochłodziłaby nieco jego przesadny optymizm22. Rommel sądził, że brytyjska 8. Armia (gen. Ritchiego) dysponuje około siedmiuset czołgami przeciwko jego pięciuset sześćdziesięciu. W rzeczywistości Ritchie posiadał prawie osiemset pięćdziesiąt czołgów różnych typów. Rommel jednakże miał potężny argument w postaci czterdziestu ośmiu dział kalibru 88 mm, nadzwyczaj skutecznych w walce z wozami bojowymi. Wykorzystywał również sprzęt zdobyty na Brytyjczykach - zwłaszcza samochody - a w dziennikach dywizyjnych zachowały się zapiski dotyczące zapoznawania niemieckich działonów z bronią produkcji nieprzyjacielskiej. Artylerzyści Panzerarmee posługiwali się ponadto działami rosyjskimi, przejętymi wcześniej na froncie wschodnim i odesłanymi stamtąd na tyły w celu dokładnego zbadania. Radzieckie działa kalibru 76,5 mm oraz 50 mm okazały się całkiem przydatne.
Sprzęt czołgowy był po obu stronach cokolwiek różnoraki. Brytyjczycy mieli dwie brygady pancerne, dostosowane do współdziałania z piechotą dywizyjną, wyposażone w czołgi „Valentine” oraz „Matilda” (ogółem: dwieście siedemdziesiąt sześć), dobrze znane Niemcom. W dwóch brytyjskich dywizjach pancernych, 1. i 7. - złożonych w sumie z trzech brygad pancernych - znajdowały się pięćset siedemdziesiąt trzy czołgi, w tym sto sześćdziesiąt siedem amerykańskich wozów typu Grant, nowych na afrykańskiej pustyni. Wywiad Panzerarmee dowiedział się o przybyciu grantów na kilka dni przed rozpoczęciem przez Rommla ataku. Granty miały silne opancerzenie i działa kalibru 75 mm, lepsze od armat montowanych na innych czołgach, walczących podówczas na pustyni. Ich pojawienie się zaskoczyło poważnie niemieckich żołnierzy. Działo czołgu Grant zamontowane było jednak w kadłubie, a nie w obrotowej wieży, co było sporą wadą.
Rommel dysponował dwustu dwudziestoma ośmioma lekkimi czołgami włoskimi, które zasadniczo nie miały większych szans w starciu z wozami przeciwnika. W Afrika Korps znajdowały się nadto dwieście czterdzieści dwa czołgi typu Panzer III, w tym zaledwie dziewiętnaście najnowszej odmiany, z długolufową armatą 50 mm; poza tym czterdzieści starszych Panzer IV oraz pięćdziesiąt lekkich czołgów. W rezerwie było mniej niż osiemdziesiąt czołgów. Rommel wiedział, że rezerwy nieprzyjaciele są znacznie większe. Wiedział też, że Brytyjczycy przedłużyli linię kolejową z Mersa Matruh w Egipcie do Belhamedu - a więc prawie do samego Tobruku. W sumie dowódca Panzerarmee orientował się, że nieprzyjaciel ma więcej czołgów, jednak wierzył w siłę swoich dział przeciwpancernych, których załogi znakomicie współdziałały w walce z własnymi wozami bojowymi. W powietrzu Luftwaffe osiągnęło pewną przewagę liczebną. Niemieckie myśliwce typu MelO9f przewyższały jakościowo myśliwskie samoloty alianckie.
Rommel zamierzał osobiście poprowadzić do walki ugrupowanie prawego skrzydła, zestawione z jednostek szybkich, najpierw ku centralnemu odcinkowi brytyjskiego frontu - tuż po tym, jak Cruewell przypuści pozorowane natarcie na północy. Rommel postanowił, że kolumny czołgów mają zmienić kierunek marszu dopiero po zapadnięciu zmroku i pod osłoną ciemności skręcić na południe. Wielkie odległości, jakie trzeba było pokonać, wymagały zorganizowania w trakcie natarcia postoju w celu uzupełnienia paliwa - w okolicach na południowy wschód od Bir Hakeim.
Po tymże postoju ugrupowanie prawoskrzydłowe, złożone w sumie z kilku tysięcy pojazdów, winno dokonać zwrotu na północny wschód i większością sił skierować się na Acromę; jedynie 90. Dywizja Lekka miała obrać kurs ku El-Adem, położonemu około trzydziestu kilometrów na południowy wschód od Acromy. Po wyminięciu Bir Hakeim siły Rommla miały się rozdzielić - samo Bir Hakeim winna zająć Dywizja „Ariete”, posuwająca się w szyku jednostek Afrika Korps.
Zasadniczym celem taktycznym prawego skrzydła przed zaatakowaniem El-Ghazali od wschodu jawiło się oczywiście rozbicie kontrofensywy brytyjskich sił pancernych. Gdzie miało to nastąpić? Otóż zależało to właściwie od brytyjskiej reakcji. Analizując dotychczasowe zmagania, Rommel wyrobił sobie kiepską opinię o taktycznej zręczności dowództwa przeciwnika - uważał przede wszystkim, iż Brytyjczycy nie pojmują znaczenia koncentracji sił i konieczności stanowczego, błyskawicznego reagowania w zmieniającej się sytuacji. Uważał też, że u Anglików zawodzi współdziałanie na polu walki różnych rodzajów wojsk - czołgów, armat przeciwpancernych, artylerii. Doceniał dzielność szeregowego brytyjskiego żołnierza, jego umiejętność prowadzenia boju pozycyjnego i bicia się na bagnety; twierdził jednak, że w starciu manewrowym zawsze zdoła osiągnąć przewagę.
Oczekiwał - co dał do zrozumienia w rozkazie operacyjnym - że brytyjskie siły pancerne przyjmą elastyczną taktykę defensywną i zapewne będą się starały dokonać koncentracji przed kontratakiem gdzieś na północny wschód od Bir Hakeim. Wspomniał również o możliwości wycofania się nieprzyjaciela w rejon Bir el-Gubi, po czym nastąpi uderzenie wymierzone w prawą flankę niemiecką, uznał jednak tę ewentualność za mało realną, wymagała bowiem większej „giętkości” niż ta, którą dotychczas okazywali Anglicy. Doszedł do wniosku, iż najpewniej podejmą oni walkę „za linią Bir Hakeim -Bir el-Harmat”23.
Większość ocen Rommla się potwierdziła, mylił się jednakże co do jednego: iż dowództwo nieprzyjacielskie nie rozumie znaczenia koncentracji we współczesnej wojnie. Brytyjskie koncepcje odparcia niemieckiego ataku (który, jak było wiadomo, uprzedzić miał planowane przez samych Anglików natarcie w czerwcu) i spory wokół nich dotyczyły głównie rozmieszczenia na pustyni brygad i dywizji pancernych, które zadać miały koncentryczny cios czołgowym formacjom wroga. Problem tkwił nie tyle w lekceważeniu teorii - o co podejrzewał Anglików Rommel - ile w pewnej opieszałości przy realizacji słusznych zamierzeń. Dowództwo brytyjskie nie cieszyło się odpowiednim autorytetem, to z kolei prowadziło do wahań i wykonywania rozkazów z niedostateczną energią.
Sceptycyzm okazał sztab Rommla. Oficerowie niemieccy nie spodziewali się, że nieprzyjaciel da się oszukać pozorowanymi atakami Cruewella na północy, w których sam Rommel pokładał wielkie nadzieje. Jego sztabowcy, przeciwnie, uważali, iż Anglicy połapią się, że żaden dowódca - a zwłaszcza tak znakomity jak Rommel - nie może decydować się na samobójczy, frontalny atak przez pola minowe. Sądzili, że Brytyjczycy mogą na tę demonstrację odpowiedzieć manewrem na południu, jak to w istocie było planowane. Sztuczka z pozorowanym szturmem wydawała się cokolwiek naiwna24.
Sztabowcy nieco się pomylili. 20 maja Auchinleck napisał do Ritchiego, zwracając mu uwagę na możliwość przebicia się Niemców przez zapory minowe i dalszego uderzenia na Trigh Capuzzo. Gdyby Rommel rzeczywiście postawił na taką akcję, to wtedy Ritchie miałby wiele czasu na skupienie swych sił pancernych na centralnym odcinku frontu, jako że za polami minowymi znajdowała się brytyjska 50. Dywizja, a nawet po jej pokonaniu Rommel natknąłby się na 201. Brygadę Gwardii, zlokalizowaną na przecięciu Trigh Capuzzo i Trigh Bir Hakeim (o czym, swoją drogą, Rommel nie wiedział). Auchinleck wierzył, iż dysponuje informacjami wielkiej wagi, których dostarczyły mu służby wywiadowcze. W rezultacie Ritchie przesunął trochę swych jednostek na północ, choć jego własny instynkt podpowiadał mu, że nie powinien tego robić25.
Faktycznie wywiad poinformował Ritchiego, że należy spodziewać się wkrótce ataku Rommla, ale nie wskazał, gdzie ten atak nastąpi. Brytyjczycy otrzymywali - z rozmaitych źródeł - sprzeczne wiadomości na temat koncentracji niemieckich wojsk w różnych rejonach. Niektóre z nich wyraźnie sugerowały możliwość uderzenia 15. i 21. Dywizji Pancernych na południu oraz następnego zwrotu pod Bir Hakeim. Ostatecznie uznano, że do tego nie dojdzie (chociaż do końca nie wykluczano podobnej ewentualności). 26 maja wywiad angielski twierdził, że gros niemieckich sił pancernych znajduje się nadal w sektorze północnym26.
A więc oczekiwania Brytyjczyków były błędne. Pozorowane uderzenie na północy mogło niejako potwierdzić przypuszczenia Auchinlecka. Auchinleck potwierdził swoje poprzednie sugestie w liście z 26 maja, a więc z dnia, na który Rommel zaplanował ofensywę.
Nie miało to jednak aż tak wielkiego znaczenia. W wypadku gdyby Rommel obszedł od południa pancerne jednostki Ritchiego, to silna brytyjska brygada pancerna (4.), rozlokowana około dwudziestu pięciu kilometrów na wschód od Bir Hakeim, mogła podjąć skuteczną walkę z całym Afrika Korps, tym bardziej że kolejna, 22. Brygada Czołgów, stacjonowała zaledwie kilkanaście kilometrów na północ od 4. Gdyby natomiast nastąpił atak frontowy, to przejście przez pola minowe zajęłoby tyle czasu, że brygady z południa zdążyłyby połączyć się z tą wysuniętą na północ (oznaczoną numerem 2.), znajdującą się w pobliżu Trigh Capuzzo i w efekcie zdruzgotać te oddziały Rommla, które sforsowałyby pas umocnień.
Gdyby Rommel zamierzał obejść Bir Hakeim, Ritchie planował przesunięcie 7. Dywizji Pancernej (a w jej składzie 4. Brygadę Czołgów) na linię traktu Bir Hakeim - Bir Gubi, a więc znacznie na południe. W wypadku zaangażowania się jej w walkę, wkrótce nadejść miała pomoc 1. Dywizji Pancernej (2. oraz 22. Brygady Czołgów), stacjonującej około dwudziestu kilometrów od tegoż sektora. Ritchie popełnił jednak pewien niefortunny błąd: otóż dowództwo brygady wspierającej 7. Dywizji Pancernej nadal formalnie podlegało komendzie 1. Dywizji Pancernej. W armii brytyjskiej unikano jak ognia wszelkiej improwizacji; zwłaszcza twardogłowi dowódcy dywizji dbali o to, by podległych im formalnie oddziałów nie przekazywano pod inną komendę. W dodatku w trakcie walki ci sami szefowie dywizji mieli zwyczaj narzucania swoich opinii niedostatecznie autorytatywnym zwierzchnikom. W każdym razie rozlokowanie brytyjskich brygad pancernych przeczy zarzutom, iż Anglicy nie pojmowali znaczenia zasady koncentracji sił. Źródło niepowodzenia tkwiło gdzie indziej.
Jak widać, Brytyjczycy brali realnie pod uwagę możliwość próby obejścia przez Rommla ich południowej flanki, woleli jednak wierzyć, że tam będzie wykonany właśnie manewr pozorowany. Ponadto sądzili, że jeżeli nawet Panzerarmee ruszy na południe, to pokonanie tak wielkich odległości zmusi Niemców do uzupełniania po drodze paliwa, a to da im samym czas do podjęcia kontrakcji. Dostrzeżono koncentrację niemieckich oddziałów pod Rotonda Sengali, a o zmroku 26 maja załogi brytyjskich samochodów pancernych zameldowały o przemieszczaniu się wielkiej liczby niemieckich pojazdów spod Sengali ku El-Ghazali.
Ani to, ani też dywersyjny atak Cruewella, przypuszczony jeszcze dalej na północ, nie wprowadziły przeciwnika w błąd. Akcje te nie zostały potraktowane jako potwierdzenie tezy Auchinlecka. Wkrótce potem wspomniane samochody rozpoznawcze doniosły o zmasowanej akcji Niemców, prących w kierunku południowo-wschodnim (Rommel pchnął naprzód prawoskrzydłowe ugrupowanie na Bir Hakeim o dziewiątej tegoż wieczora), chociaż Brytyjczycy dopiero po paru godzinach zorientowali się co do zamiarów i skali niemieckiej ofensywy. Około piątej rano 27 maja niemiecki nasłuch przechwycił meldunek nadany przez nieprzyjacielskie wozy patrolowe: „Idą na nas kolumny czołgów wroga. To wygląda na cały cholerny Afrika Korps!”27 Nieco później Brytyjczycy z kolei przechwycili niemiecki meldunek o postępach terenowych dokonanych przez dywizje pancerne, uzupełniony słowami: „Rommel an der Spitze!” [„Rommel na czele!”]28. Stało się to o świcie 27 maja. Przystąpiono do realizacji Fall Venezia [planu „Wenecja”]. Pancerne i zmotoryzowane siły Panzerarmee Afrika pokonały siedemdziesiąt kilometrów na pustyni i zmierzały ku naznaczonym wcześniej punktom, gdzie miało nastąpić uzupełnienie paliwa. Wszystko to było bardzo dokładnie zgrane w czasie. Niemcy, prowadzeni przez Rommla, obeszli Bir Hakeim w nocy, przy świetle księżyca.
ROZDZIAŁ 15
HEIA SAFARI!
„Nie będzie łatwo - napisał Rommel do Lucy 26 maja - ale głęboko wierzę, iż moja armia, najlepsi z niemieckich żołnierzy, odniesie zwycięstwo. Każdy rozumie znaczenie tej bitwy”. Sercem, jak zawsze, był przy swojej żonie, upominając ją, aby o siebie dbała „i o nas obu, dwóch twoich mężczyzn! Znoś trudny los małżonki żołnierza tak dzielnie jak dotąd!”1
Bitwa pod El-Ghazalą okazała się szczytowym militarnym osiągnięciem Rommla; tam zademonstrował te cechy, które wyróżniały go spośród innych generałów. Przyniosła mu zwycięstwo nad znacznie lepiej wyposażonym przeciwnikiem, który w dodatku oczekiwał jego ataku i mógł się doń przygotować. W ręce niemieckie wpadł wreszcie obiekt o strategicznym znaczeniu - Tobruk - który Rommel pragnął zdobyć już od dawna. Wierzył, że jego opanowanie przechyli na korzyść Niemiec szalę w północnoafrykańskiej kampanii. Jeszcze jedno: po tym sukcesie Rommel otrzymał awans na marszałka polnego.
Opis walk na pustyni utrzymany w porządku chronologicznym do pewnego stopnia ukazuje nieprawdziwy obraz. Obie strony bowiem w trakcie ich przebiegu nie miały jasnego wyobrażenia sytuacji, która istotnie często przeradzała się w chaos. Retrospektywnie historycy zgodzili się, że bitwę pod El-Ghazalą można podzielić na kolejne fazy - pierwsza z nich trwała od rozpoczęcia natarcia o zmroku 26 maja do końca tegoż miesiąca, a więc pięć dni.
W ciągu tych pięciu dni Rommel ominął Bir Hakeim i starł się z brytyjskimi jednostkami pancernymi, a starcie to przyniosło ciężkie straty po obu stronach. Następnie pchnął swe wykrwawione dywizje na północ, ku Acromie. Stanąwszy w obliczu poważnych kłopotów z zaopatrzeniem, zdołał osobiście doprowadzić kolumnę zaopatrzeniową do dywizji pancernych na północy - wtedy jednakże przekonał się, że są one niemal całkowicie otoczone i odcięte, wciśnięte pomiędzy pola minowe na zachodzie oraz nie rozbite (jakkolwiek osłabione i rozproszone) brytyjskie brygady czołgów od wschodu i południowego wschodu. Wezwał 90. Dywizję Lekką, wcześniej wysłaną ku El-Adem, aby skoncentrować wszystkie siły motorowe Panzerarmee; postanowił przyjąć na jakiś czas ugrupowanie defensywne od wschodu i jednocześnie rozbił nieprzyjacielską brygadę piechoty na głównej pozycji brytyjskiej, tworząc krótszą linię zaopatrzeniową przez oczyszczone pole minowe. W czasie tej wstępnej fazy - i później - Brytyjczycy bronili się twardo w Bir Hakeim, ograniczając pole manewru Rommla i utrudniając mu dostawy z tyłów na zachodzie. Tymczasem po „demonstracji” dokonanej przez Cruewella na północy nastąpił prawdziwy atak na tamtym odcinku, lecz Niemcy nie zdobyli tam ani piędzi ziemi.
Początkowo, we wczesnych godzinach porannych 27 maja, Rommel posuwał się bez przeszkód, choć Brytyjczycy świadomi byli jego akcji, do której odparcia powinni byli dobrze się przygotować. Tak więc Rommel nie zaskoczył przeciwnika. Załogi brytyjskich samochodów pancernych donosiły o jego postępach, rozwiewając też złudzenia, że niemiecka operacja może mieć tylko lokalny czy też pozorowany charakter. Dowództwo angielskie stwierdziło wcześniej, że potrzebuje dwóch godzin na koncentrację większości, jeśli nie całości swych sił pancernych, w razie ustalenia kierunku natarcia Niemców.
Jednakże Brytyjczycy nie działali z dostateczną energią i pośpiechem. Uformowali dwie brygady motorowe w zwarte szyki, aby przygotować się do bitwy pancernej i zatrzymać nacierającego nieprzyjaciela. Pierwsza z nich, 3. (hinduska) Brygada Motorowa, rozlokowała się około dziesięciu kilometrów na południowy wschód od Bir Hakeim, lecz została dosłownie zmieciona przez kolumny Afrika Korps. Druga - 7. Brygada Motorowa - zajęła pozycje pod Retmą, trzydzieści kilometrów na wschód od Bir Hakeim, w pobliżu marszruty obranej przez 90. Dywizję Lekką., zmierzającą ku El-Adem. 7. Brygada Motorowa wycofała się pospiesznie na wschód, ku Bir el-Gubi, a 90. Dywizja Lekka dotarła w okolice El-Adem około godziny jedenastej, opanowując kwaterę polową dowództwa brytyjskiej 7. Dywizji Pancernej. Był to sukces spektakularny, mimo to niemieckie plany zakładały jeszcze szybsze postępy.
Tymczasem Rommel na czele Afrika Korps liczącego ponad pięćset czołgów kierował się na północ, ku Acromie. Pierwsza na jego drodze znalazła się brytyjska 4. Brygada Czołgów z 7. Dywizji Pancernej - jej sztab znajdował się daleko na wschodzie i właśnie do niego docierały oddziały 90. Dywizji Lekkiej. Dwie brygady - 2. i 22. - z 1. Dywizji Pancernej miały (według rozkazu, jakie otrzymało dowództwo 1. Dywizji Pancernej) ruszyć o siódmej, kiedy rozwiały się wątpliwości co do kierunku zasadniczego uderzenia Rommla. Owe dwie brygady miały połączyć siły z 4. Brygadą Pancerną. Jednak nie wyruszyły nawet o dziewiątej, a do tego czasu Afrika Korps zdziesiątkował i odrzucił 4. Brygadę na wschód, ku El-Adem, i sunął już na 1. Dywizję Pancerną.
Podczas starcia 15. Dywizji Pancernej z brytyjską 4. Brygadą Pancerną Niemcy po raz pierwszy zetknęli się z czołgami typu Grant, ponosząc znaczące straty. Mimo to osłabiony Afrika Korps parł nadal ku Acromie i ku kolejnej jednostce pancernej przeciwnika, 22. Brygadzie. I znowu - chociaż Rommel zmusił 22. Brygadę do odwrotu na północ ku Trigh Capuzzo - Niemcy utracili sporo czołgów. Nadto Rommel stwierdził opóźnienie w stosunku do własnego „rozkładu jazdy”.
Trzecia z brytyjskich brygad pancernych (2. Brygada Pancerna) pojawiła się obecnie na południowej flance 22. Brygady Pancernej, zwrócona frontem na zachód, i zaatakowała Afrika Korps w rejonie Trigh Capuzzo. Pod koniec tego dnia Rommel zebrał oddziały dywizji pancernych Afrika Korps na północ i zachód od Trigh Capuzzo i strefy bronionej przez brytyjską 201. Brygadę Gwardii. Bardzo blisko na zachód od Niemców znajdowała się główna pozycja Brytyjczyków, obsadzona przez 150. Brygadę (z 50. Dywizji), rozlokowaną za polami minowymi frontem ku zachodowi i południu. Na wschód od Rommla były dwie brytyjskie brygady czołgów - osłabione wprawdzie, lecz nadal przewyższające Niemców liczbą wozów bojowych. Na południowym wschodzie 90. Dywizja Lekka (którą miała według rozkazu zaatakować angielska 4. Brygada Pancerna, mimo utraty podczas wcześniejszego starcia z Rommlem większości swoich grantów, uformowała szyk obronny w odległości około czterech kilometrów na południe od El-Adem. Dywizja „Ariete” była pod Bir el-Hannat i została zaatakowana przez 2. Brygadę Pancerną od wschodu oraz 1. Brygadę Czołgów (rozlokowaną w pobliżu 50. Dywizji) od zachodu.
Rommel stracił dużo sprzętu - w przybliżeniu jedną trzecią czołgów Afrika Korps. Bir Hakeim nadal znajdował się w rękach nieprzyjaciela - dzielnych żołnierzy 1. Brygady Wolnych Francuzów - a okoliczność ta znacznie utrudniała zaopatrzenie przednich formacji niemieckich. Nadto Niemcy, nie docierając jeszcze do El-Ghazali, znaleźli się praktycznie w kleszczach pomiędzy Trigh Capuzzo a Sidi Muftah. Brytyjskie oddziały motorowe, chociaż poważnie osłabione, nadal zachowywały sprawność bojową, atakując niemieckie konwoje. Zaopatrzenie dotarło do 21. Dywizji Pancernej, lecz 15. Dywizja Pancerna nie miała paliwa, a próby przebicia się kolumn z uzupełnieniami na północ spaliły na panewce. Żadna niemiecka ciężarówka nie mogła przedostać się przez Trigh Capuzzo.
Położenie Rommla było bardzo niepewne. Wydawało się, że dalszy marsz na północ jest wciąż dlań możliwy; jednakże nieprzyjacielskie „fortece” w Sidi Muftah (150. Brygada), punkcie zwanym Knightsbridge na Trigh Capuzzo (201. Brygada Gwardii) oraz w Bir Hakeim (1. Brygada Wolnych Francuzów) nadal się trzymały. Wydłużone niemieckie linie zaopatrzeniowe z południa były wystawione na ataki. Szybkie dywizje Rommla nie mogły się skoncentrować z uwagi na oddalenie 90. Dywizji Lekkiej oraz braki paliwa w Afrika Korps. Rommel miał wszelkie powody do obaw, że Brytyjczycy zbiorą własne siły pancerne i następnego dnia, czyli 28 maja, otoczą i rozbiją czołgowe formacje Panzerarmee Afrika. Tego właśnie spodziewał się sztab niemiecki.
Początkowo Rommel nie chciał uwierzyć, iż inicjatywa wymknęła mu się z rąk. Rozkazał 21. Dywizji Pancernej, jedynej jednostce dysponującej jeszcze paliwem, kontynuować marsz na północ, ku Acromie. Rommel wyraźnie przecenił swe możliwości w sytuacji, gdy przeciwnik nie podjął jeszcze bezpośredniego natarcia. Charakterystyczne, iż narzucił swoim wojskom ambitny cel, licząc, że samo zagrożenie wymusi na przeciwniku niewłaściwą reakcję. Był to skutek przesadnej wiary w wyszkolenie niemieckich oddziałów i szybkość działania. „Wszystkie plany w zetknięciu z rzeczywistością biorą w łeb” - pod owym aforyzmem Motlkego Rommel z pewnością podpisałby się bez wahania.
Tak czy owak, o świcie 29 maja Rommel znalazł się w kłopotach, chociaż zdołał rozwiązać jeden z nich. 21. Dywizja Pancerna, która ruszyła na północ zgodnie z rozkazem wydanym poprzedniego dnia, rozbiła po drodze nieprzyjacielski pułk i dotarła do miejsca oddalonego zaledwie kilkanaście kilometrów od morza, na wzniesieniu ponad Via Balbą. Jednakże 15. Dywizja Pancerna była wciąż unieruchomiona z braku paliwa. Rommel polecił Cruewellowi przeprowadzić silny frontalny atak przeciw 1. Dywizji Południowo-afrykańskiej pod El-Ghazalą, aby odciągnąć uwagę przeciwnika i jeśli okaże się to wykonalne - utorować przez pola minowe nowy, krótszy trakt dla zaopatrzenia. Atak, przeprowadzony siłami Dywizji „Sabratha”, nastąpił o brzasku: zakończył się niepowodzeniem. Obecnie przynajmniej jedna brytyjska brygada, 2. Pancerna, zmierzała na zachód z Knightsbridge ku rejonowi na południe od miejsca przymusowego postoju 15. Dywizji Pancernej.
Uzupełnienia stały się dla Niemców kwestią kluczową. Rommel 28 maja usiłował niezmordowanie odszukać jakąś drogę, którą mógłby wykorzystać; taką, która nie byłaby wystawiona na brytyjski ogień z zachodu czy wschodu. Zdołał w końcu taką, jego zdaniem, odnaleźć i o czwartej rano 29 maja osobiście przeprowadził nią kolumnę zaopatrzeniową do rejonu postoju 15. Dywizji Pancernej2. Część materiałów dotarła też do 21. Dywizji Pancernej. Chwilowy kryzys logistyczny został zażegnany.
Rommla krytykowano za zajmowanie się sprawami, które nie leżą raczej w gestii dowódcy armii, ale było to dla niego bardzo typowe. Zawsze wierzył w znaczenie obecności dowódcy w kluczowym miejscu, tam gdzie rozstrzygnąć należało powstałe problemy. 29 maja najistotniejszą sprawą dla Afrika Korps było dostarczenie uzupełnień. Rommel istotnie sam przyczynił się rozwiązania kłopotów. Już wkrótce czołgi i inne pojazdy 15. Dywizji Pancernej miały pełne baki i zwróciły się na wschód, aby uporać się z 2. Brygadą Pancerną. Tymczasem Brytyjczycy ściągnęli na pomoc 22. Brygadę Pancerną, Rommel zaś odwołał 21. Dywizję Pancerną z północy, rozkazując także przybyć w rejon działania 15. Dywizji Pancernej 90. Dywizji Lekkiej oraz włoskiej Dywizji „Ariete”. Wszystkie niemieckie siły szybkie - a raczej to, co z nich pozostało - miały skoncentrować się na zachód od Knightsbridge. Tego samego dnia Rommel otrzymał informację, że samolot łącznikowy, w którym leciał Cruewell, został zestrzelony. Cruewell dostał się do niewoli.
Rommel zdał sobie sprawę, że dalszy marsz na północ stracił sens, podobnie jak przedwczesne próby ataku od wschodu na pozycje nieprzyjaciela pod El-Ghazalą. A więc pierwotny plan się załamał. Należało podjąć konkretne działania w nowej sytuacji. Rommel nigdy nie starał się trzymać sztywno raz obranych koncepcji. Teraz uznał, iż należy energicznie wycofać się na dogodne do obrony stanowiska i stworzyć prosty trakt dla zaopatrzenia, który nie wymagałby niebezpiecznego objazdu wokół Bir Hakeim. Drugie z tych zadań wypełnione zostało szybko: pas pól minowych między Sidi Muftah i Bir Hakeim okazał się prawie nie broniony i saperzy Dywizji „Trieste” wybudowali przezeń drogę. Do tego czasu Rommel zebrał cały Afrika Korps oraz Dywizję „Ariete” na obszarze pomiędzy polami minowymi a Knightsbridge.
Położenie Niemców nadal jednak nie było pewne. Drodze zaopatrzeniowej zagrażał punkt umocniony nieprzyjaciela w Sidi Muftah. Panzerarmee była poważnie wykrwawiona dotychczasowymi potyczkami. Rommel wiedział, że przede wszystkim musi zlikwidować opór Brytyjczyków w Sidi Muftah. 30 i 31 maja przypuścił szturm siłami 90. Dywizji Lekkiej, Dywizji „Trieste” oraz Pułku Grenadierów Pancernych z 21. Dywizji Pancernej.
Podczas pierwszego dnia ataku na Sidi Muftah Rommel przejechał przez pole minowe na zachód i zjawił się w kwaterze polowej sztabu wziętego akurat do niewoli Cruewella, gdzie zastał ni mniej, ni więcej tylko samego feldmarsz. Kesselringa, niemieckiego dowódcę sił na „południu i zachodzie”. Sukces Rommla zależał w sporej mierze od tego, jak dobre będą stosunki Kesselringa z kierownictwem włoskim. Kesselring często musiał łagodzić spory pomiędzy włoskim dowództwem w Afryce Północnej a Rommlem - sam otrzymywał wytyczne wprost z Berlina. Kesselring - człowiek inteligentny, przezywany „uśmiechniętym Albertem” - rozstrzygnął wiele takich problemów w sposób mądry, stanowczy i taktowny. Wybrał się właśnie z rutynową wizytą na front i niespodziewanie dla siebie samego musiał objąć komendę nad lewym skrzydłem Panzerarmee Afrika. Rozbawiony tym obrotem rzeczy, zgodził się przez jakiś czas wypełniać instrukcje gen. Rommla. Kesselring i Rommel przedyskutowali ogólne położenie i podjęli decyzje odnośnie do następnej fazy batalii.
Najistotniejsze wydawało się zdobycie Sidi Muftah. W wypadku dokonania tego Rommel uczyniłby głęboki wyłom w ugrupowaniu brytyjskim i pozbyłby się problemów z dostawami zaopatrzenia dla swoich jednostek liniowych. Opieszałość przeciwnika dała mu trochę bezcennego czasu. Osobiście poprowadził czołowy pluton grenadierów pancernych i 1 lipca Niemcy opanowali Sidi Muftah, biorąc do niewoli trzy tysiące żołnierzy oraz zdobywając sto dwadzieścia cztery działa. Zwycięstwo to, odniesione po nadzwyczaj zaciętym boju, oznaczało koniec pierwszej fazy bitwy o El-Ghazalę. Rommel mógł napisać do Lucy, że dopiął swego wstępnego celu.
W trakcie opisanego etapu bitwy najważniejszym problemem Rommla było zaopatrzenie czołowych kolumn motorowych. Początkowo Niemcy posuwali się w natarciu zwartym szykiem, lecz kłopoty zaczęły się pojawiać już blisko obiektów ataku. Rommel, nie bez słuszności, polegał na taktycznej wyższości swoich wojsk nad przeciwnikiem w boju manewrowym i zdał sobie sprawę, jak istotne będzie zapewnienie regularnych uzupełnień. Tu i ówdzie przeliczył się jednak. Nie docenił determinacji obrońców Bir Hakeim oraz zbyt optymistycznie założył, iż ważne obiekty opanuje w rekordowo krótkim czasie.
Tym razem brytyjskie dowództwo pokazało jednak, że i ono pojmuje rolę koordynacji poczynań jednostek pancernych; Rommel mimo wszystko do końca życia uważał, że Anglicy mogli go rozbić w dobrze zorganizowanej operacji 29 maja. Wyciągnął przy tym zbyt daleko idące wnioski - uznał, że skoro raz Brytyjczycy dali mu taką szansę wywinięcia się z opresji, to będą mu już dawać ją zawsze. Nie docenił ponadto wartości bojowej broni pancernej nieprzyjaciela, co doprowadziło do niebezpiecznej sytuacji, w jakiej znalazł się drugiego dnia batalii, kiedy to jedna z jego dywizji pancernych zmierzała ku narzuconemu wcześniej celowi, druga zaś stanęła w miejscu z braku paliwa, a Dywizje „Ariete” oraz 90. Lekka rozjechały się po pustyni. Nie miałoby to aż takiego znaczenia, gdyby brytyjskie formacje pancerne zostały całkowicie rozbite. W rzeczywistości jednak brytyjskie brygady, chociaż osłabione, zachowały zdolność do ponownej koncentracji i wykonania skutecznego manewru.
Rommla krytykowano za wyznaczenie 90. Dywizji Lekkiej drugoplanowej roli. W istocie, choć Rommel o tym nie wiedział, 90. Dywizja Lekka zadać miała cios w szczególnie wrażliwe miejsce ugrupowania Ritchiego. Składy materiałów, przygotowanych dla 8. Armii i planowanej przez nią ofensywy, znajdowały się w rejonie Belhamedu, a Ritchie, przechodząc do działań manewrowych, ryzykował, że z Bir Hakeim do tego obszaru Brytyjczycy nie będą mieli żadnych sił osłonowych. Fakt ten usprawiedliwia Ritchiego, który rzucił na 90. Dywizję Lekką swoją 4. Brygadę Pancerną.
Rommel nie sądził także, iż wojska przeciwnika w Sidi Muftah oraz w rejonie zwanym Knightsbridge będą się bić twardo. Trafnie za to oceniał wysokie walory bojowe swojego Afrika Korps. Afrika Korps raz jeszcze potwierdził taktyczną przewagę na formacjami nieprzyjacielskimi w boju na otwartej pustyni - podczas pierwszych starć z 4. i 22. Brygadą Pancerną, w trakcie marszu na północ 21. Dywizji Pancernej oraz jej odwrotu stamtąd, w czasie przegrupowania na zachód od Knightsbridge. Ponadto trzeba dodać, że Rommla znakomicie wspierała Luftwaffe. Fliegerführer Afrika, gen. von Waldau, zdawał meldunki Kesselringowi. Doskonale spisały się zwłaszcza załogi niemieckich samolotów rozpoznawczych, dzięki którym dowódcy jednostek naziemnych mieli w miarę jasny obraz skomplikowanego położenia sił obu stron na pustyni. Jednakże von Waldau skarżył się - a w przyszłości miało się to powtórzyć - na ciągłe zmiany planów i marszrut formacji Wehrmachtu, co zmuszało lotników do nieustannego korygowania własnych meldunków3.
Szef Panzerarmee po raz kolejny udowodnił, że jest świetnym dowódcą. Nie osiągnął wprawdzie zwycięstwa mimo precyzyjnie skalkulowanego manewru, lecz wdarł się na tyły ugrupowania nieprzyjacielskiego i tam umocnił się na tyle, by zapewnić sobie stałe zaopatrzenie. Zdobył więc jakby przyczółek do dalszego natarcia na wschód. Być może, bitwa nie przebiegła dokładnie tak, jak to sobie wyobrażał, zdołał jednak zażegnać chwilowe niebezpieczeństwo. Brytyjczycy nie dokonali zmasowanego kontrataku w dogodnym dla siebie momencie. Część sukcesu przypisał własnej obecności we właściwym miejscu. Rommel wiedział, iż nie jest istotne prowadzenie bitwy ściśle wedle wyznaczonego uprzednio planu, lecz raczej umiejętność radzenia sobie w konkretnej, realnej sytuacji. Tak więc zdołał zebrać swe rozproszone szybkie formacje w rejonie nazwanym Hexenkessel [„Czarci kocioł”] i przed podjęciem dalszego marszu przygotował się do odparcia spodziewanego kontrataku brytyjskiego.
Przede wszystkim panować musiał nad przebiegiem wypadków. Chociaż często (podobnie jak jego oponent) nie wiedział dokładnie, gdzie podziewają się poszczególne oddziały, to jednak zawsze sprawiał wrażenie, iż trzyma wszystko w ryzach; podejmował błyskawicznie decyzje w trudnych sytuacjach, nie tracąc ani na chwilę bojowego ducha, działając prężnie i energicznie. Gdy czyta się fragmenty jego dziennika poświęcone walkom o El-Ghazalę lub też urywki wspomnień jego sztabowców, ma się przed oczami obraz człowieka niestrudzonego, bystrego, rzutkiego i stanowczego4. Pewien oficer brytyjski, który wjechał omyłkowo w rejon Sidi Muftah już po rozbiciu 150. Brygady i znalazł się w niewoli, stojąc pod strażą, był świadkiem, jak Rommel kierował bitwą z samochodu pancernego: wydawał przez radio szczegółowe dyspozycje, jednocześnie przekazując adiutantom skrawki papieru z napisanymi dopiero co rozkazami. Zachowywał przy tym zupełny spokój i opanowanie i sprawiał wrażenie człowieka całkowicie pewnego swego. Pojmany Anglik przyznać musiał, iż widok ów stanowił ostry kontrast z tym, co działo się w brytyjskim dowództwie5.
Ritchie, a jeszcze bardziej Auchinleck w Kairze mieli zupełnie inny pogląd na sytuację, która wytworzyła się po zakończeniu pierwszej fazy bitwy o El-Ghazalę. Szturmy Rommla na Sidi Muftah potraktowane zostały przez Anglików jako rozpaczliwe rzucanie się więźnia na zatrzaskujące się wrota celi.
Oczyszczenie przez Niemców traktu przez pola minowe Brytyjczycy uznali za desperacką próbę przebicia się na zachód. „Dobra robota!” - pochwalił Ritchiego Auchinleck wieczorem 29 maja. „Jeśli spróbuje się przebijać, proszę powstrzymać go za wszelką cenę. On nie może się wyrwać!” O pierwszej po południu 31 maja 1. Dywizja Pancerna nadała wiadomość do sztabu swego korpusu, że Niemcy „umykają na zachód przez lukę w zaporach minowych”.
Rankiem 29 maja, przed utworzeniem trasy zaopatrzeniowej, Rommel z pewnością się niepokoił. Jego ofensywa zdawała się załamywać, a ten i ów doradzał mu podjęcie odwrotu. Jednakże 31 maja już nikt nie „umykał na zachód”. Niemcy wcale nie próbowali się przebijać. Ritchie bez wątpienia dzierżył inicjatywę, a Rommel zajmował pozycje obronne, ale bynajmniej nie został pobity. Okazał szwabską wytrwałość i nieustępliwość. Poczynił wyłom w brytyjskiej linii po pokonaniu 150. Brygady. Między angielskimi pozycjami na południu a redutą w Bir Hakeim zrobiła się dwudziestopięciokilometrowa luka; w rejonie na zachód od Knightsbridge, pomiędzy wzniesieniami Sidra i Azlagh, Rommel skoncentrował swe siły motorowe, tymczasem na północy dywizje włoskie oraz niemiecka brygada strzelców stały w pogotowiu na lewym skrzydle Panzerarmee Afrika.
Rommel zdobył się wtedy na osobliwe posunięcie. Sam udał się pod Bir Hakeim. Wcześniej uzgodnił z Kesselringiem, że w następnej fazie działań należy zająć się oczyszczeniem południowej strefy, gdzie toczyły się walki. Oznaczałoby to poważne ograniczenie możliwości manewrowych przeciwnika. Częścią tego planu było oczywiście zdobycie Bir Hakeim, gdzie Rommel skierował dwie dywizje: 90. Lekką oraz włoską „Trieste”. Boje o Bir Hakeim opisał jako jedne z najcięższych w całej swojej karierze wojskowej. Francuzi walczyli bardzo ofiarnie. Garnizon Bir Hakeim składał się z czterech batalionów wspieranych dwudziestoma czterema armatami polowymi oraz osiemnastoma przeciwlotniczymi. Miejsce świetnie przygotowane było do obrony - pełne zapasów, otoczone zasiekami z drutu kolczastego i polami minowymi. 10 czerwca garnizon ostatecznie przebił się na wschód. Do tego czasu Rommel wzmocnił atakujące siły oddziałami 15. Dywizji Pancernej i objął osobiste dowodzenie, podzieliwszy wojska szturmowe na trzy grupy; sam wiódł do boju jedną z nich, złożoną z trzech batalionów.
Mimo wszystko musi to budzić zdziwienie. Do 1 czerwca Niemcy zapewnili sobie stałą komunikację z zachodnimi rejonami, a więc opanowanie Bir Hakeim nie odgrywało już tak wielkiego znaczenia. Naturalnie, fakt utrzymywania tego miejsca przez oddziały nieprzyjaciela krępował nieco Niemcom swobodę manewru, stanowiąc kolejny Dorn im Fleische [„cierń w boku”], jak to określali sztabowcy Rommla6. Na samym początku walk Bir Hakeim wydawało się wysuniętym daleko na południe elementem ugrupowania brytyjskiego, przez co Rommel zmuszony był do jego obejścia. Potem jednak sytuacja znacznie się zmieniła i poświęcenie przez Rommla całego tygodnia na zdobywanie tej placówki mogło wydawać się stratą cennego czasu.
Niemniej jednak Rommel zdecydowany był nie pozostawiać Bir Hakeim w nieprzyjacielskich rękach; na postanowienie to wpłynęła też bez wątpienia przechwycona przez Niemców informacja, że w miejscowości znajdują się spore zapasy materiałów oraz wody, a Panzerarmee tego brakowało. 2 czerwca Rommel miał nadzieję, że załoga Bir Hakeim, dowodzona przez gen. Koeniga, poprosi o przyznanie jej warunków honorowej kapitulacji z gwarancją poszanowania praw kombatanckich (tu należy wyjaśnić, że Francja pozostawała formalnie w pokoju z Niemcami i uznanie Francuzów za jeńców wojennych wcale nie było takie oczywiste7). Niestety, czekał go zawód. Rommel wysłał więc (3 oraz 5 czerwca) żądania złożenia broni przez obrońców na honorowych warunkach, co jednak zostało odrzucone.
Rommel w poważnym stopniu nie docenił determinacji obrońców Bir Hakeim i musiał 7 czerwca domagać się od Luftwaffe wzmożenia wysiłków w tym rejonie. W trakcie walk o Bir Hakeim lotnictwo obu stron poniosło znaczne straty - Niemcy stracili pięćdziesiąt osiem samolotów, a RAF siedemdziesiąt sześć maszyn. Von Waldau nie krył wściekłości. Dowiedział się, że Rommel skrytykował poczynania Luftwaffe i przesłał mu raport ze szczegółowym wyliczeniem wykonanych lotów i zestrzelonych maszyn, dodając od siebie, że to siły lądowe nie stanęły na wysokości zadania pomimo ogromnego poświęcenia, jakie okazali lotnicy. 9 czerwca zameldował Rommlowi, iż jego ludzie dokonali tysiąc trzydziestu tzw. samolotolotów (czterystu sześćdziesięciu bombowych i pięćset siedemdziesięciu myśliwsko-bombowych) nad Bir Hakeim. Z rozgoryczeniem zaproponował po jakimś czasie, by zgodność tych wyliczeń z rzeczywistością zbadał sąd wojskowy. Kesselring zdołał załagodzić spór. W każdym razie von Waldau okazał się równie nieustępliwy jak sam Rommel8.
Alianci bronili tak długo Bir Hakeim, gdyż nalegał na to Auchinleck - Ritchie chciał ewakuować garnizon już kilka dni wcześniej. Ostatecznie Rommel zdobył miejscowość 10 czerwca, biorąc do niewoli około tysiąca żołnierzy przeciwnika. Dwa tysiące siedmiuset obrońców zdołało wyrwać się z okrążenia.
Podczas gdy Rommel gromadził siły do zdobycia Bir Hakeim, Brytyjczycy zgromadzili wojska w pobliżu „czarciego kotła”.
Atak nastąpił 5 czerwca i mimo poświęcenia obu stron nie przyniósł zasadniczej zmiany położenia. Panzerarmee odparła szturmy przeprowadzone przez nieprzyjaciela bez niezbędnej koordynacji i maestrii taktycznej. Jedna z kolumn brytyjskich uderzyła ze wschodu, inna od północy - ale w obu wypadkach ponownie popisali się celnością artylerzyści niemieccy obsługujący działa przeciwpancerne. Czołgi niemieckie pozostawały w rezerwie, dokonując jedynie groźnych wypadów.
Raz jeszcze okazało się, że w armii brytyjskiej zawiodło współdziałanie różnych broni. Niemieckie działa przeciwpancerne łatwo mogły zostać unicestwione przez artylerię polową lub w trakcie nocnych szturmów piechoty. Niemieckie czołgi mogły być rozbite przez pociski brytyjskich armat przeciwpancernych i wcale nie przewyższały jakością alianckich wozów bojowych. Piechota w warunkach pustynnych mogła skutecznie spełniać swe zadania jedynie w nocy lub w miejscach ufortyfikowanych, gdzie prowadzenie walk manewrowych było utrudnione. Na odkrytych obszarach, bez stałej linii frontu, ponosić musiała dotkliwe straty. Sprawiło to, iż boje pod El-Ghazalą charakteryzowały się rozlokowaniem oddziałów piechoty w pojedynczych umocnionych, wzmocnionych artylerią i zaopatrzonych w zapasy punktach oporu, które wyglądały groźnie na mapach sztabowych, ale w rzeczywistości wpływały w ograniczonym stopniu na przebieg kampanii. Tak więc w tej sytuacji sprawą pierwszorzędnej wagi, niemalże gwarantującej sukcesy taktyczne, była kwestia przećwiczonego, sprawnego współdziałania wszystkich rodzajów broni, zwłaszcza podczas natarcia.
Brytyjczycy nie wykazali się ową umiejętnością atakując „kocioł”, w trakcie operacji nazwanej przez nich Aberdeen. Zniszczeniu uległo wiele angielskich czołgów i Niemcy liczyli już po tej akcji tyleż wozów bojowych, co przeciwnik. W południe 5 czerwca Rommel doszedłszy do wniosku, że po skutecznej obronie nadszedł czas na kontrnatarcie, opuścił chwilowo okolice Bir Hakeim i poprowadził 15. Dywizję Pancerną z południowego wschodu ku rejonowi „kotła”, na południe od Bir Harmat. Następnie wykonał zwrot i uderzył na tyły oraz lewą flankę Brytyjczyków, atakowanych już na wzgórzach Azlagh przez Dywizję „Ariete”. Jednocześnie 21. Dywizja Pancerna przypuściła natarcie z północy na prawe skrzydło brytyjskie. Do końca tego dnia Rommel wziął ponad trzy tysiące jeńców i mógł ostatecznie uznać, że kontrakcja nieprzyjaciela, skierowana przeciwko wyłomowi dokonanemu wcześniej przez Niemców, zakończyła się klęską.
Dodać jednak należy, iż Rommel również poniósł ciężkie straty. Przede wszystkim utracił kilku utalentowanych oficerów - Gausego, Westphala oraz dwóch innych, młodszych sztabowców, którzy zostali ranni 1 czerwca. Gausego zastąpił Bayerlein z Afrika Korps, Westphala zaś Mellenthin. Zdziesiątkowaniu uległy oddziały piechoty niemieckiej. Rommlowi pozostało sto sześćdziesiąt niemieckich czołgów oraz siedemdziesiąt włoskich. Niemniej 11 czerwca, a więc już po opanowaniu Bir Hakeim, Rommel gotów był do rozpoczęcia następnej, trzeciej fazy bitwy.
W tracie opisanego, drugiego etapu, obejmującego walki o „kocioł” oraz Bir Hakeim, Rommel pokonał silniejszego liczebnie nieprzyjaciela. W „kotle” triumfował dzięki wyższości taktycznej swoich oddziałów oraz za sprawą energicznego kontrataku z popołudnia 5 czerwca, którym osobiście pokierował. Ostatecznie udało mu się także zdobyć Bir Hakeim. Musiał jednakże skierować przeciw temu punktowi nieproporcjonalnie wielkie siły. Druga faza batalii udowodniła jeszcze raz, że Rommel jest mistrzowskim taktykiem i umie pokierować walką z wyrafinowaniem i energią. W poczynionych później zapiskach krytykował Brytyjczyków za powolność oraz za to, że nie wykorzystali momentu jego słabości pod koniec maja; nadto za rozdrobnienie własnych wojsk, niezrozumienie znaczenia koncentracji sił pancernych. Zarzuty te są po części słuszne. Bardziej jednak liczyło się coś, o czym Rommel najprawdopodobniej nie wiedział. Otóż podstawową słabością jego przeciwnika był brak autorytetu wyższego dowództwa, które nadto nie potrafiło jasno formułować swych zamiarów. W obozie brytyjskim rozkazy wydawane na szczeblach armii, korpusów czy dywizji zbyt często były dyskutowane, stając się podstawą do sporów i sprzeczek. W rezultacie system dowodzenia tolerował gadaninę, miast szybkiego i zdecydowanego podejmowania decyzji.
Przykładów na to jest wiele. Dowódca dywizji otrzymał polecenie oddania brygady pod komendę innego związku taktycznego. Mógł uznać ten rozkaz za niemądry, przedwczesny lub trudny do zrealizowania i mógł (tu brak innego słowa) po prostu wyłgać się z tego w zupełnie dobrej wierze, sądząc, iż wpłynie to na korzyść jego oddziałów. Gdy po brytyjskiej stronie trwały spory kompetencyjne, Rommel działał i to działał energicznie. Taki bałagan dyscyplinarny na szczycie hierarchii dowódczej 8. Armii Brytyjskiej dawał Rommlowi przewagę. Powiększało ją jeszcze to, że Auchinleck częstokroć wtrącał się w szczegóły operacji prowadzonych przez Ritchiego (ten zaś i tak miał za mało swobody w podejmowaniu decyzji) i to najczęściej ze złym skutkiem.
Tak czy owak, Rommel zdawał sobie sprawę, że w taktycznej bitwie jego oddziały znowu okazały się lepsze. Ich współdziałanie, wyszkolenie, umiejętność wykazania się inicjatywą oraz zdyscyplinowanie były wzorowe. Co więcej, zdawali się to wyczuwać żołnierze oraz dowódcy strony przeciwnej. Nieprzyjaciel po prostu obawiał się siły i mobilności Panzerarmee, której - jak sądzili Brytyjczycy - trudno stawić czoło. Lokalne sukcesy Brytyjczyków wydawały się pozbawione większego znaczenia. Wyolbrzymiano natomiast triumfy niemieckie. Poza tym wszystkim złowieszczy cień na szeregi brytyjskie rzucała postać Rommla - dowódcy groźnego, wszechobecnego, niezniszczalnego.
Trzeci etap batalii rozpoczął się 11 czerwca. Rano 9 czerwca Rommel dokonał inspekcji oddziałów 15. Dywizji Pancernej i wydał rozkazy do wykonania natychmiast po zdobyciu Bir Hakeim. Należało przede wszystkim ściągnąć żołnierzy z tyłów i jednostek rezerwowych - w liniowych oddziałach wyraźnie ich bowiem brakowało. Plan Rommla zakładał marsz z południowego zachodu na El-Adem. Rommel sprawował bezpośrednią pieczę nad 15. Dywizją Pancerną, Dywizją „Trieste” oraz 90. Lekką; 21. Dywizja Pancerna winna jednocześnie posuwać się od zachodu, z rejonu „kotła”.
Do południa 12 czerwca Panzerarmee zagroziła okrążeniem części sił czołgowych przeciwnika (4. Brygada Pancerna stacjonująca na południowy zachód od Knightsbridge). 21. Dywizja Pancerna szła na wschód, bez przeszkód mijając Knightsbridge od południa i zaatakowała tyły 4. Brygady Pancernej, podczas gdy 15. Dywizja Pancerna groziła lewej flance Brytyjczyków. Do zmierzchu 4., a także 2. Brygada Pancerna wycofały się w kierunku północnym, by uniknąć znalezienia się w kleszczach Afrika Korps. Brytyjczycy, ścigani przez 21. Dywizję Pancerną, stracili w trakcie walk odwrotowych sto dwadzieścia czołgów. Pozostałe brytyjskie siły pancerne, rozlokowane na wschód od Knightsbridge, nie miały możliwości podjęcia jakiejkolwiek akcji zaczepnej.
Tego właśnie dnia Rommel odniósł wielkie korzyści z błędów popełnionych przez dowództwo nieprzyjacielskie. Otóż formacje szybkie Niemców nie dokonały wcześniej koncentracji. Anglicy mogli więc skupić siły, które zdolne były rozbić obie nacierające kolumny niemieckie. Ritchie oraz dowódca XXX Korpusu, Norrie, spostrzegli tę okazję. Niestety, jej wykorzystanie zniweczyła maniera powolnego wypełniania rozkazów odgórnych. Na przykład Lumsden, dowódca 1. Dywizji Pancernej, został zapytany przez Norriego, kiedy jest w stanie objąć komendę pozostałych sił pancernych, w tym „osieroconych” brygad 7. Dywizji Pancernej. Po czterdziestu minutach sztab XXX Korpusu otrzymał wiadomość, że Lumsden „się zastanawia”. Jeszcze pół godziny później sztaby obu brytyjskich dywizji pancernych uzgodniły, że Lumsden przejmie komendę nad dwiema brygadami 7. Dywizji Pancernej o czternastej. Faktycznie doszło do tego z półtoragodzinnym opóźnieniem, a brygady i tak nie ruszyły do akcji. Wkrótce potem Lumsden, skarżąc się, że poniósł znaczne straty w czołgach, dał do zrozumienia, iż nie może podjąć działań zaczepnych przeciw Afrika Korps (stanowiącemu południowe ugrupowanie Panzerarmee).
Można porównać opisaną bierność z wigorem, jakim odznaczał się Rommel, i energią, z jaką jego dywizje wprowadzały w czyn otrzymane rozkazy. Nie należy przy tym sądzić, iż nie dochodziło do dyskusji z podwładnymi - w czasie batalii Rommel nieustannie spotykał się z dowódcami dywizji, wyjaśniając swoje zamiary. Jednakże wydany rozkaz musiał być wykonany.
Rommel ponownie przejął inicjatywę. Następnego dnia, tj. 13 czerwca, skierował 15. i 21. Dywizję Pancerną ku wzniesieniom Rigel, na północ od Knightsbridge, bronionym przez część brytyjskiej 201. Brygady Gwardii. Do wieczora wzniesienia zostały opanowane przez Niemców. Całkowicie odcięte oddziały w Knightsbrigde dostały rozkaz przebicia się z okrążenia. Rommel zapanował teraz nad pustynią pomiędzy El-Ghazalą a Tobrukiem. Wywiad poinformował go o tym, ile czołgów utracił nieprzyjaciel, wysuwając przy tym sugestię, że pancerne formacje Brytyjczyków nie liczą się już jako groźne formacje bojowe. O dwunastej trzydzieści Rommel wydał rozkaz 90. Dywizji Lekkiej, by niezwłocznie przemieściła się na zachód. W dzienniku dywizyjnym zanotowano ponuro, iż nie można było spełnić tego polecenia, ponieważ jednostce brakowało dosłownie wszystkiego - amunicji, wody, żywności. I chociaż ogólne położenie mogło wydawać się korzystne, to w samej dywizji panowało raczej poczucie niepewności9.
Niemniej Rommel był przekonany o swoim zwycięstwie i nie mylił się. Nazajutrz, 14 czerwca, podjął jeszcze jedną próbę rzucenia Afrika Korps na północ, aby odciąć drogę odwrotu brytyjskim dywizjom, które, jak sądził, muszą wycofać się z rejonu El-Ghazali na wschód. Tego samego dnia Ritchie, zdając sobie sprawę z przegranej oraz z tego, że jego siły pancerne nie nadają się już do wykorzystania w działaniach zaczepnych, istotnie wydał rozkaz odwrotu z linii El-Ghazali. Rommel w swym dzienniku wspomniał o „raporcie, który napłynął do dowództwa o godzinie 15.59, dotyczącym odwrotu nieprzyjaciela spod El-Ghazali”10. W liście do Lucy, napisanym następnego dnia, konstatował zwięźle i z triumfem: „Bitwa wygrana. Wróg się przebija”.
Żołnierze Rommla byli krańcowo wyczerpani. Zacięte walki trwały przez ostatnie osiemnaście dni w morderczym upale i pochłonęły mnóstwo krwi i sprzętu. Rommel skoncentrował Afrika Korps na zachód od Trigh Bir Hakeim, aby wykonać ostateczny manewr ku Acromie oraz Via Balbie - traktowi biegnącemu wzdłuż wybrzeża. Na tym właśnie kierunku planował przed kilkunastoma dniami przypuścić atak. Teraz sam znajdował się w czołgu wiodącym kolumnę. Pod datą 16 czerwca zapisał w dzienniku krytyczne uwagi dotyczące słabości oddziałów rozlokowanych w rejonie nadmorskim, którym wydał rozkaz zastawienia pułapki11. Jednak tego dnia nawet Rommel nie był w mocy zmobilizować do działania swoich utrudzonych dywizji, które winny odciąć drogę odwrotu jednostkom nieprzyjacielskiego XXX Korpusu. Większości żołnierzy brytyjskich udało się wyrwać; 50. Dywizja skierowała się na zachód, oczyściwszy wpierw przedpole z min, następnie skręciła na południe
i obchodząc Bir Hakeim, skierowała się na wschód do Egiptu. Do 15 czerwca 8. Armia znalazła się w całkowitym odwrocie. W ciągu następnych dwóch dni Rommel poganiał swe wyczerpane dywizje, osobiście kierując poczynaniami 21. Dywizji Pancernej, lecz na niewiele się to zdało. Brytyjczycy uniknęli pułapki^.
Rommel podczas trzeciej fazy bitwy znowu działał wedle własnych zwyczajów, sam kierując walką osłabionych formacji czołgowych w serii starć i potyczek, które wkrótce zamieniły się w pościg. Znakomicie orientował się na pustyni, wielokrotnie trafnie przewidując reakcje przeciwnika i rozwój wydarzeń. W zamieszaniu nie tracił głowy, postępując zdecydowanie i utrzymując inicjatywę w swoich rękach. Nie udało mu się zniszczyć Brytyjczyków na linii El-Ghazali. Być może dlatego, jak uważali niektórzy z jego sztabowców, że dążył do osiągnięcia naraz zbyt wielu celów i rozpraszał siły, jak krytykowany przezeń przeciwnik. Być może dlatego, iż kreślił zanadto ambitne i optymistyczne plany, wyznaczając do ich realizacji nadzwyczaj krótkie terminy. Tak czy owak, Rommel ponownie okazał się górą. Nieprzyjaciel umykał na wschód w nieładzie. Töbruk znajdował się w zasięgu ręki Rommla. Niemcy zrewanżowali się za operację „Crusader”.
Choć Rommel tego nie wiedział, kierownictwo alianckie wiodło spory w kwestii Tobruku. Nie od razu Brytyjczycy zorientowali się, że bitwa układa się dla nich niekorzystnie i zmuszeni są przejść nie tylko do defensywy operacyjnej, lecz także strategicznej. Był to głęboko niepokojący fakt, zarówno dla Auchinlecka w Kairze, jak i dla Churchilla w Londynie; oczy wszystkich skupiły się na Tobruku.
Poprzednie niemieckie oblężenie Tobruku, zniesione przez Brytyjczyków w wyniku operacji „Crusader”, wiele kosztowało obie strony konfliktu. W nowych, groźnych okolicznościach Auchinleck stwierdził, że Tobruk nie może na powrót stać się „twierdzą”. Aby nie dopuścić do takiej sytuacji, Ritchie musiał bronić dalekich podejść do miasta - co realnie nie wydało się prawdopodobne. Dowódcy pancernych formacji Ritchiego obawiali się, nie bez powodu, że ponownie mogą znaleźć się na pustyni w kleszczach Afrika Korps, podczas gdy piechota, porzuciwszy pozycje na linii El-Ghazali, uciekała co sił w nogach na wschód.
Sprawa Tobruku stanowiła przedmiot bogatej korespondencji między Achinleckiem a Ritchim; pierwszy jak zwykle ingerował w detale, pozostające w kompetencji drugiego. Auchinleck początkowo utrzymywał, że jeśli linia El-Ghazali nie może zostać utrzymana, to armia winna zająć pozycje na granicy egipskiej, sam jednak znalazł się pod silną presją Londynu, gdzie Churchill utracił w owym okresie część poparcia, którym dotychczas cieszył się w parlamencie; było to pośrednim skutkiem porażki w Afryce.
Tak więc Ritchie, mając na względzie rozkaz, aby nie dopuścić do ponownego izolowania Tobruku, liczył, że uda mu się zgromadzić na tyle potężne siły motorowe w rejonie El-Adem, by zagrażały niemieckim liniom komunikacyjnym, jeśli Rommel skieruje się na Tobruk. Wcześniejsze instrukcje Ritchiego, by utrzymać zasadniczą linię od Acromy do El-Adem, szybko okazały się nierealne. Tymczasem Churchill zareagował łatwym do przewidzenia oburzeniem na wieść, iż dowództwo w Afryce przewiduje możliwość oddania Tobruku. Zapewniono go, że Rommel zostanie powstrzymany na linii Acroma - Bir el-Gubi, co było założeniem bardzo optymistycznym.
W rzeczywistości nie istniał sposób na to, by powstrzymać Rommla od ponownego oblężenia Tobruku, chyba że jego siły zostałyby pokonane na otwartej pustyni. Ritchie wiedział jednak, iż jest to na razie marzenie ściętej głowy. Rommel z kolei wiedział, że nieprzyjaciel się wycofuje, a odwrót miejscami przeradza się w ucieczkę. Wyczuwał, iż Brytyjczycy nie zdołają utrzymać silnych pozycji na zachód od granicy egipskiej. I uznał za najlepszą szansę zdobycia Tobruku natychmiastowy atak, kiedy w szeregach 8. Armii panowała jeszcze dezorganizacja. Nie wiedział, że 15 czerwca komendant twierdzy Tobruk i jednocześnie dowódca 2. Dywizji Południowoafrykańskiej, gen. Klopper, obwieścił podwładnym, iż należy się przygotować do trzymiesięcznego oblężenia. Rommel wyczuwał jednak, że w tym wypadku czas pracuje dla przeciwnika. Do wieczora 18 czerwca jego siły całkowicie otoczyły Tobruk.
Plan Rommla był prosty. Chciał najpierw, by Luftwaffe dokonała na miasto krótkiego, lecz zmasowanego nalotu. Następnie zamierzał przypuścić szturm w sektorze południowo-wschodnim. Do boju ruszyć mieli piechurzy i saperzy, których zadaniem miało być zasypanie rowów i usunięcie innych zapór przeciwczołgowych. Potem Rommel miał zamiar wraz z wszystkimi pozostałymi w Afrika Korps czołgami dostać się na wzniesienie górujące nad pobliską zatoką i stamtąd, tak szybko jak to będzie możliwe, uderzyć bezpośrednio na miasto.
Tak się właśnie stało. Pierwszy atak bombowców nurkujących Ju-87 „Stuka” nastąpił o piątej pięćdziesiąt 20 czerwca. Rommel obserwował jego skutki. Tobruk okazał się obecnie orzechem łatwiejszym do zgryzienia niż wcześniej, ponieważ część min Brytyjczycy wykopali i zainstalowali w piaskach pod El-Ghazalą.
Obrońcy nie zdobyli się na żaden poważny kontratak, chociaż w niektórych punktach stawiali twardy opór. Kiedy szturmowe oddziały niemieckie rozproszyły sztab Kloppera, skuteczna obrona załamała się. Czołówki niemieckiej piechoty ruszyły naprzód o siódmej rano 20 czerwca. Rommel jechał ich śladem i wreszcie o czternastej odesłał na tyły Berndta z rozkazem rzucenia dla zmotoryzowanych i pancernych oddziałów Dywizji „Ariete” oraz „Trieste”, aby sforsowały one pola minowe, a potem skierowały się za 15. Dywizją Pancerną ku drodze do El-Adem13. O osiemnastej 21. Dywizja Pancerna znalazła się w mieście. Oddajmy głos świadkowi owych wydarzeń:
„Rommel siedzi z pułkownikiem Bayerleinem przy migoczącym świetle świecy i posila się kanapką ze zdobytych angielskich racji żywnościowych. Oczy Rommla błyszczą z głębokiego szczęścia. »To nie tylko dowodzenie - oznajmia Rommel w godzinie swego największego triumfu - umożliwia osiąganie takich zwycięstw! Można je odnieść jedynie, mając oddziały, które uporają się z każdym zadaniem, pokonają wszelkie trudności i nie boją się stanąć w obliczu śmierci. Moi żołnierze, dziękuję wam wszystkim!«„14
O szóstej rano następnego poranka Klopper przysłał emisariuszy, którzy negocjować mieli warunki kapitulacji. Twierdza Tobruk wraz z portem, magazynami i mnóstwem pojazdów upadła tym razem w ciągu jednej doby. Niemcy wzięli trzydzieści dwa tysiące jeńców. Za piętnaście dziesiąta, 21 czerwca, Rommel obwieścił całej Panzerarmee Afrika: „Twierdza Tobruk skapitulowała. Wszystkie jednostki mają się zebrać i przygotować do dalszego marszu”. Szybko ustalił warunki złożenia broni przez nieprzyjaciela. Południowo-afrykańczycy domagali się, by czarnych żołnierzy oddzielić w niewoli od białych, lecz Rommel odrzucił to życzenie, mówiąc, iż skoro czarni walczyli u boku białych i nosili te same mundury, to należą im się te same prawa15.
Była to, jak napisał do żony 21 czerwca, „wspaniała bitwa”. Nie miał jednak zamiaru dać wytchnienia ani żołnierzom Panzerarmee, ani też przeciwnikowi. Jeszcze tego wieczora 21. Dywizja Pancerna ruszyła na wschód. Rozkaz, wydany przez Rommla, kończył się słowami: „W tych dniach raz jeszcze zdobądźcie się na wyczyny, a dopniemy celu”16.
Również tego dnia Rommel dowiedział się o swoim awansie. Jeden z jego oficerów poleciał do Berlina na pokładzie samolotu typu Heinkel, aby zdać relację ze zwycięstwa prasie Goebbelsa. Owego emisariusza osobiście przyjął Hitler i poinformował go, że właśnie awansował Rommla do rangi feldmarszałka [marszałka polnego]. Führer przy tej okazji popisał się świetną znajomością brytyjskiej broni przeciwpancernej, wykazując żywe zainteresowanie szczegółami minionych walk. Z uwagą wysłuchał relacji o bohaterstwie Francuzów w Bir Hakeim, komentując ją zdaniem, iż zawsze uważał, że Francuzi to - poza Niemcami - najlepsi żołnierze w Europie1?. Nazwa „Tobruk” trafiła na czołówki wszystkich gazet. Rommel dowiedział się o swej nominacji, słuchając wieczornej audycji niemieckiego radia.
Przez następnych kilka dni napływały gratulacje. Od Hitlera, któremu Rommel odwdzięczył się zwyczajowymi podziękowaniami („Vorwärts zum Sieg, für Führer, Volk und Reich!”, czyli „Naprzód, do zwycięstwa za wodza, naród i Rzeszę!”); od Göringa, który wyraził nadzieję, że zdobycie Tobruku zawsze będzie się łączyło z nazwiskiem Rommla w tej „wojnie prowadzonej w imię wolności”, a także radość z uwagi na rolę, jaką w zwycięskiej batalii odegrała Luftwaffe - radość uzasadnioną, lecz podszytą niepewnością, jako że RAF wyraźnie zaczynał zdobywać przewagę nad lotnictwem niemieckim; od Goebbelsa; od Mussoliniego i całego dowództwa włoskiego. Także mnóstwo innych, w tym od emerytowanego przez laty gen. Rittera von Eppa, który w swoim czasie oczyścił Monachium z komunistów, a teraz winszował Rommlowi nawiązania do wyczynów niemieckiego oręża w Afryce.
Zapomina się powszechnie, że kontynent afrykański odegrał znaczny, magiczny i romantyczny wpływ na całe pokolenie niemieckich żołnierzy oraz badaczy i podróżników. Tak samo zresztą rzecz się miała z Anglikami i Francuzami. W byłych niemieckich koloniach zwycięstwa Rommla odbiły się głośnym echem. Sam żołnierze Panzerarmee czuli się w pewnym stopniu spadkobiercami tradycji niemieckich kolonizatorów, ludzi w rodzaju legendarnego von Lettowa-Vorbecka18. Heia Safari! - „Pomyślnych łowów!” - pozdrawiali się ludzie w Afrika Korps, gdy front przetaczał się ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód. Wydawało im się obecnie, iż stają przed życiową szansą. Rommel, jak wspomina jego osobisty tłumacz, dosłownie skakał z radości niczym małe dziecko (wie ein kleines Kind) i mawiał: „Vielleicht kommen wir bis Kairo”19
ROZDZIAŁ 16
ALAM El-HALFA
Rommel działał w ramach sojuszniczego systemu dowodzenia i często krytykowano go za nietaktowność w stosunku do Włochów, co pogarszało i tak nie najlepsze stosunki.
To prawda, że w początkowym okresie kampanii afrykańskiej Rommel uważał, że nie można polegać na Włochach i wcale nie krył się z tą opinią, twierdząc przy wielu okazjach, iż do wykonania najważniejszych zadań skierowałby jedynie Niemców. Wyrażanie takiego poglądu było niezbyt rozsądne i częściowo też niesprawiedliwe. Prawda też, że traktował swych włoskich zwierzchników - najpierw Gariboldiego, a potem Bastica - w cokolwiek nonszalancki sposób, częstokroć nie ujawniając im swoich zamierzeń. Nie wierzył po prostu w umiejętność zachowania przez Włochów tajemnicy. Parokrotnie dał w dzienniku wyraz swej nieufności wobec „den Brudem über den Weg” [„braci czasu wojny”]. Zdarzyło się, że zwracał się bardzo bezceremonialnie do podległych mu włoskich generałów - na przykład 27 czerwca 1942 roku popędzał dowódcę X Korpusu, by ten ustawił się w pobliżu frontu, natomiast trzy dni później (po otrzymaniu meldunku, że Włosi nie mogą posuwać się dalej) wyraził nadzieję, iż XX Korpus poradzi sobie z oporem, jaki stawiają mu śmiesznie słabe siły nieprzyjaciela1. Dodać też trzeba, że Rommla mało obchodził fakt, iż prowadzi działania na włoskich terenach kolonialnych.
Wściekał się na bierność sojusznika, okazywaną na Morzu Śródziemnym, na niedostateczną dbałość o zaopatrzenie wojsk niemieckich w Afryce. Posuwał się wręcz do określania włoskiej pasywności mianem zdradzieckiej. Uważał - i nie on jeden - że Rzym nie traktuje tej wojny poważnie. Irytowały go niezmiernie wypadki gwałtów dokonywanych przez włoskich żołnierzy na Arabkach, tym bardziej że podobne ekscesy mogły doprowadzić do wrogości Arabów wobec państw osi. Sam nakazywał niemieckim żołnierzom w Afryce pozostawać w dobrych układach z Arabami, którzy skłonni byli okazywać większą przychylność Niemcom niźli innym nacjom europejskim - paradoksalnie z powodu prześladowań Żydów podjętych przez Hitlera, o czym wiedzieli nawet Beduini. Brytyjczycy sądzili, że mają Arabów po swojej stronie, to przekonanie jednak często było nieuzasadnione. Arabowie potrafili, w razie potrzeby, okazywać sympatię obu stronom konfliktu, aczkolwiek żywili głęboką wrogość wobec Włochów.
Rommel umiał też jednak docenić inne zalety sojuszników. „Liczy się nie tylko męstwo” - napomknął pewnego razu swym sztabowcom a propos Włochów2. Znał język włoski lepiej, niż skłonny był się do tego przyznać, korzystając zawsze z usług tłumacza. Gdy Włosi dokonali jakiegoś wyczynu, nie skąpił im publicznych pochwał. Czasem odnosił się opryskliwie do dowódców włoskich, lecz wobec żołnierzy sojuszniczej armii był przyjazny i uprzejmy, okazując im swoją sympatię, co też szybko zostało spostrzeżone. Hitler napisał do Mussoliniego, wkrótce po przybyciu Rommla do Afryki, że gen. Rommel z pewnością zaskarbi sobie lojalność i oddanie włoskich żołnierzy. I Führer się nie pomylił. Rommla denerwowały jednak egoizm i obojętność dowódców włoskich; irytował się, widząc, że ci ostatni otrzymują większe racje żywnościowe i dbają o własne wygody podczas kampanii. Sam pogardzał komfortem i narzucił sobie spartański tryb bytowania - otrzymywał takie same racje jak zwykły niemiecki Landser, sypiał mało i zadowalał się wieczorami szklaneczką wina. Nigdy nie palił papierosów. Bojaźliwi, wygodniccy oficerowie włoscy musieli więc złościć Rommla, który zawsze potrafił zadowolić się skromnym.
Mimo wszystko Włosi odznaczyli się w bitwie pod El-Ghazalą, zarówno podczas forsowania pól minowych, jak i w operacjach manewrowych. Dywizja „Trento” pierwsza dokonała wyłomu w pasie zapór minowych i zapewniła dostawy na wschód krótszą trasą, biegnącą na północ od Bir Hakeim. „Ariete” walczyła zaciekle w „kotle” i pod Bir Hakeim. Rommel bynajmniej nie rzucał włoskich dywizji na stracenie; martwiło go wręcz to, że ponoszą tak znaczne straty. Przyczyną tego był fakt, iż większość włoskich dywizji nadal nie była zmotoryzowana, wobec czego przemieszczały się stosunkowo wolno. Nadawały się głównie do wykorzystania w walkach pozycyjnych, lecz do takich rzadko dochodziło podczas wojny na pustyni. Jednak teraz - kiedy włoskie jednostki posuwały się w ślad za Afrika Korps na wschód - obraz kampanii miał się odmienić dość radykalnie.
Początkowo na to się nie zanosiło. 26 czerwca Rommel oświadczył buńczucznie Kesselringowi, Cavallero oraz innym starszym włoskim dowódcom, że po sforsowaniu granicy Panzerarmee dotrze z końcem miesiąca do Kairu i Aleksandrii.
Rommel od początku pragnął dokonać inwazji na Egipt. Nadal był przekonany, że jego „wielki plan” czy też plan „Orient” jest realny; że niemieckie armie mogą opanować roponośne tereny na Bliskim Wschodzie i połączyć się wreszcie z jednostkami Wehrmachtu, atakującymi z Kaukazu. W czerwcu i lipcu 1942 roku można w to było jeszcze wierzyć i sam Hitler wspomniał o tej koncepcji w liście do Mussoliniego, napisanym tuż po zdobyciu przez Rommla Tobruku. Hitler oraz Mussolini uważali, iż należy prowadzić wojnę na względnie odległych obszarach - w Rosji, na Atlantyku, w Afryce - a tymczasem państwa osi mogłyby przygotować się do obrony w Europie, nim nastąpi interwencja Stanów Zjednoczonych. Z tej perspektywy pomysł przeniesienia walk na Bliski Wschód istotnie wydawać się mógł kuszący.
Hitler zdążył już wydać stosowne dyrektywy i 28 czerwca rozpoczęła się niemiecka ofensywa na południu Rosji. Dywizje Wehrmachtu maszerowały na Woroneż z zamiarem oskrzydlenia i zniszczenia radzieckich wojsk na zachodnim brzegu Donu. Natarciem kierował gen. Hoth, dowódca 4. Armii Pancernej i były zwierzchnik Rommla z okresu walk we Francji w roku 1940. W niespełna dwa miesiące później Niemcy opanowali niektóre przełęcze kaukaskie i osiągnęli wschodnie wybrzeże Morza Czarnego; w tym czasie Rommel stał ze swoją Panzerarmee w odległości stu kilometrów od Aleksandrii.
Rommel ufał, że Egipcjanie opowiedzą się po jego stronie, liczył zwłaszcza na wystąpienie armii egipskiej. Krecią robotę wykonywali też ludzie z Abwehry, niemieckiej służby szpiegowskiej i wywiadowczej. Czekało go jednak rozczarowanie. Abwehra przygotowywała dwie operacje. Pierwsza z nich zakładała „przechwycenie” byłego szefa sztabu armii egipskiej, Masri Paszy, znanego z przychylności wobec Niemców, i przewiezienie go na pokładzie samolotu „Heinkel” z pustyni koło Kairu. Nim do tego doszło, Masri Pasza został jednak aresztowany. Druga polegała na przerzuceniu przez pustynię do Górnego Egiptu specjalnej ekspedycji, kierowanej przez barona Almasy'ego, węgierskiego asa powietrznego z poprzedniej wojny światowej. Ta próba również spaliła na panewce, chociaż agenci z „wycieczki” Almasy'ego dotarli do Kairu. Tam jednak szybko wyłapał ich wywiad brytyjski, nakłaniając, a właściwie przekupując, do współpracy przeciwko Niemcom3.
Choć zapewne na jakąś formę kolaboracji Rommel mógł liczyć (mimo wszystko była to nikła nadzieja, biorąc pod uwagę, że to Anglicy kontrolowali cały Egipt), to podstawowe znaczenie miał fakt, iż jego wojska ponownie stanęły na granicy egipskiej. Gdy stało się jasne, że przeciwnik nie ma na razie zamiaru go stamtąd odrzucić, pojawiło się pytanie: Czekać w miejscu, czy nacierać dalej? To pierwsze rozwiązanie wymagało uzyskania aprobaty Włochów, ponieważ decyzje strategiczne na tym obszarze należały w zasadzie do nich. Choć Włosi sami dokonali wypadów na terytorium egipskie w roku 1940, to marsz na stolicę formalnie neutralnego kraju byłby aktem o wielkich konsekwencjach politycznych. Rommel uzyskał na to zgodę Mussoliniego. Panzerarmee dysponowała jednak zaledwie czterdziestoma czterema sprawnymi czołgami.
Rommel całym sercem optował za podjęciem tej akcji. Jednakże w dowództwach wojsk osi nie wszyscy podzielali jego entuzjazm; uważano, że przede wszystkim należy opanować Maltę. Desant na Maltę stanowiłby jednak bardzo kosztowną operację, a i siły Rommla uległy zdziesiątkowaniu podczas walk o Tobruk. Rommel argumentował, że działanie opłaca się bardziej od biernego oczekiwania, i przytaczał korzyści, jakie przyniesie ewentualne zwycięstwo. Trafił do przekonania zarówno Hitlerowi, jak i Duce. Uważał, że znowu nie należy dawać nieprzyjacielowi wytchnienia; że przejście do defensywy, choćby nawet tymczasowej, na granicy, oznaczać może tylko oddanie inicjatywy, zresztą i tak zajmowane pozycje graniczne mogą łatwo zostać oskrzydlone przez ugrupowania pancerne przeciwnika. Choć Rommel nadal sądził, że Panzerarmee góruje nad Anglikami na polu walki, to wiedział też, iż Brytyjczycy dysponują znacznymi zapasami paliwa i większą liczbą zapasowych pojazdów - a w rezultacie ich wojska są bardziej mobilne. Otwarta flanka stanowiła więc korzyść raczej dla nieprzyjaciela. W związku z tym chciał (przed przystąpieniem do następnego i, jak przypuszczał, ostatniego aktu północnoafrykańskiego dramatu) rozlokować siły niemiecko-włoskie na pozycji z opartymi na przeszkodach terenowych flankami i ugrupować je ofensywnie.
Otoczywszy do 28 czerwca Mersa Matruh (nie mogąc jednak zapobiec ucieczce licznych garnizonów brytyjskich na wschód), Rommel zapanować właściwie nad ogromnymi obszarami Afryki Północnej na zachód od delty Nilu, zagarniając przy okazji wiele magazynów i składów przeciwnika. Wyczuwał, że instynkt ponownie go nie zawiódł. Brytyjskie oddziały z okolic Mersa Matruh umykały w kierunku wschodnim, czasem wprost przed czołem kolumn Rommla. Rommel znowu świetnie wykorzystał chaos decyzyjny w dowództwie przeciwnika. 1 lipca przypuścił pierwszy atak na pozycje brytyjskie znajdujące się na południe od El-Alamejn - stacji kolejowej na linii biegnącej z Aleksandrii do Mersa Matruh, oddalonej ledwie o sto kilometrów na zachód od Aleksandrii.
Rommel wiedział, że Auchinleck zdymisjonował dotychczasowego dowódcę 8. Armii, Ritchiego, i sam objął dowodzenie. Wiedział również, iż czas działa na korzyść przeciwnika. Siła nieprzyjaciela wzrastała dzięki zaangażowaniu w konflikt olbrzymiego potencjału gospodarczego i militarnego Stanów Zjednoczonych. Czuł, że należy się spieszyć. Jeden z ostatnich raportów die gute Quelle donosił o panice, jaka ogarnąć miała Anglików w Kairze.
Rejon El-Alamejn był tak ukształtowany topograficznie, iż broniące go oddziały nie musiały obawiać się oskrzydlenia. Od północy dostępu broniło Morze Śródziemne, a od południa ruchome piaski depresji El-Kattara. Liczne łańcuchy wzniesień, biegnące zazwyczaj ze wschodu na zachód, przecinały krajobraz. Opanowanie tychże wzgórz pozwalało kontrolować sytuację w okolicy. Pustynne piaski na północ od El-Kattara, a także skały i skarpy, utrudniały w znacznym stopniu ruch pojazdów. Właśnie w tej jałowej okolicy, w lipcu 1942 roku, Brytyjczycy postanowili podjąć walkę.
Bój był chaotyczny i zacięty. Siły obu stron nadwerężyły zmagania z poprzednich tygodni. Teren pozwolił tym razem na odegranie większej roli piechocie, której bardzo brakowało Rommlowi. Jego pierwszy atak z 1 lipca zakończył się kompletnym fiaskiem. Przeciwnik okazał się przygotowany do walki i wzmocniony silnym wsparciem lotniczym. Rommel stracił wiele z pozostałych mu czołgów, a pododdziały 90. Dywizji Lekkiej tak ucierpiały od ognia artyleryjskiego, że ich żołnierzy ogarnęła panika, którą z najwyższym trudem udało się opanować oficerom. Ponowiona nazajutrz próba zakończyła się podobnie - ataki załamywały się w ogniu brytyjskich dział. Choć Rommel nie chciał się z tym pogodzić, to jednak utracił inicjatywę, którą dzierżył, z krótkimi przerwami, od 26 maja.
Następny atak zaplanował na 10 lipca. Złożył wizytę w sztabie Afrika Korps, gdzie w typowym dla siebie energicznym stylu wydał rozkazy: natychmiast miały zostać utworzone bojowe grupy, złożone z czołgów, armat i dział przeciwpancernych. Winny one działać według bezpośrednich dyrektyw dowództwa armii; Rommel osobiście wydawał rozkazy grupom bojowym, wydzielonym z 15. Dywizji Pancernej4. Natarcie jednak odwołano z uwagi na silną ofensywę brytyjską w sektorze północnym, wymierzoną we włoskie Dywizje „Trieste” i „Sabratha”. „Nie ma dnia - napisał Rommel do żony 11 lipca - bez strasznego kryzysu. Aż chce się wyć!”5 Raz jeszcze, 13 lipca, spróbował rzucić do boju 21. Dywizję Pancerną, teraz jednak zawiodło u Niemców współdziałanie czołgów i piechoty, i natarcie załamało się w ogniu wrogich dział. Historia powtórzyła się następnego dnia. 16 i 17 lipca Rommel ledwie zdołał powstrzymać atak Australijczyków, przerzucając na północ niemieckie jednostki z centralnego odcinka frontu. Wcześniej, 15 lipca, z trudem odparł szturm Dywizji Nowozelandzkiej w rejonie wzgórz Ruwejsat; zorganizował kontratak, ale odzyskał tylko część utraconej ziemi. Bitwa przerodziła się w cykl pomniejszych, krwawych starć, bez możliwości wykonania znaczącego manewru. 17 lipca na spotkaniu z Kesselringiem, Cavallerem oraz Bastikiem Rommel odmalował sytuację w czarnych kolorach6.
Z treści jego listów do rodziny także można wyczuć niepokój, choć oderwanie się od problemów wojennych z pewnością przynosiło mu ulgę. W liście z 21 lipca pytał: „Jak Manfred spędza wakacje?” i szczegółowo pisał do żony o pieniądzach, które przysłał mu ostatnio jego wydawca, Voggenreiter7.
Kolejny atak Nowozelandczyków 21 i 22 lipca, poprzedzony ciężkim przygotowaniem artyleryjskim, jednakże pozbawiony należytego wsparcia broni pancernej, odparty został - ze znacznymi stratami - przez żołnierzy 21. Dywizji Pancernej. Dla Rommla był to przełomowy moment lipcowych walk, znanych potem jako pierwsza bitwa pod El-Alamejn. 25 lipca zanotował: „trudności, jakie wynikły podczas ostatnich dni wprost nie da się opisać”8. I chociaż 26 lipca napisał, że najgorsze minęło, to jednak wyrównanie poniesionych strat stanowiło dla Rommla znacznie większy problem niż dla Auchinlecka. 2 sierpnia Rommel zapisał, że dotychczasowe zmagania były najcięższe z toczonych w Afryce oraz że nawet on sam czuje się bardzo „zmęczony i osłabiony”. Miał prawo tak się czuć. Owoce zwycięstwa pod El-Ghazalą zostały zaprzepaszczone. Szala przechylała się na korzyść nieprzyjaciela i Rommel to dostrzegał.
Nastąpiła przerwa w walkach, której bardzo potrzebowały obie armie. W rejon zmagań przybyli nowi żołnierze, ale wielu z tych doświadczonych wcześniej poległo - 10 lipca Rommel stracił swój zespół nasłuchu wraz z jego utalentowanym szefem, kpt. Seebohmem. Seebohm błyskawicznie dostarczał Rommlowi tłumaczeń brytyjskich meldunków radiowych. Od 29 czerwca Rommel musiał się też obywać bez jakże pomocnych informacji z Kairu od płk. Fellersa, czyli z tzw. dobrego źródła.
Wcześniej także Rommel otrzymał wsparcie: przerzucono drogą lotniczą z Krety 164. Dywizję Lekką (gen. Lungershausena), która jednak prędko się wykrwawiła, rzucona do walki 11 lipca. Doszła też Brygada Spadochronowa, sformowana do operacji „Hercules”, czyli inwazji na Maltę; w skład tej jednostki wchodzili doborowi żołnierze, w tym wielu weteranów desantu na Kretę z roku 1941. Przydzielono Rommlowi także włoską Dywizję Pancerną „Littorno” (gen. Bitossiego), która przybyła pod El-Alamejn 28 lipca. Rommel miał teraz znowu więcej czołgów, w tym wozów Panzer IV najnowszego typu, silnie opancerzonych i uzbrojonych w znakomite długolufowe działa 75 mm.
Z liczby niemieckich żołnierzy, służących pod jego rozkazami, siedemnaście tysięcy znajdowało się w Afryce od szesnastu miesięcy. W oddziałach szerzyły się choroby. Docierali do jednostek rezerwiści, ale zmęczenie, upał, skąpa dieta oraz dolegliwości przewodu pokarmowego podkopywały wartość bojową formacji niemieckich. Zdrowie zaczynało odmawiać posłuszeństwa samemu Rommlowi. Miał kłopoty z ciśnieniem krwi. Pobyt w Afryce bardzo go osłabił fizycznie. Zdał sobie wreszcie sprawę, że potrzebuje odpoczynku w umiarkowanym europejskim klimacie. „Możesz sobie wyobrazić - napisał do Lucy 28 lipca - jak bardzo jestem przygnębiony, że muszę porzucić swe plany urlopowe”. 7 sierpnia napisał: „Jak chętnie wyskoczyłbym do Niemiec! Ale zbyt wiele zależy od nadchodzących tygodni”9.
Zamierzał ponowić ofensywę na pustyni tak szybko, jak to tylko możliwe: w niej pokładał wszelkie nadzieje. Obie strony intensywnie umacniały swe pozycje minami i im dłużej zwlekałby z kolejnym natarciem, tym trudniej byłoby przełamać linie nieprzyjacielskie. Rommel wiedział, że Brytyjczycy są silniejsi z każdym dniem. Jego sztab oceniał, że do 20 sierpnia przeciwnik będzie dysponował dziewięciuset czołgami, ośmiuset pięćdziesięcioma armatami przeciwpancernymi oraz pięciuset pięćdziesięcioma działami polowymi. Tymczasem Rommel miał niespełna pięćset czołgów, a z tej liczby zaledwie dwieście niemieckich. Uważał za prawdopodobne pojawienie się w Egipcie także amerykańskich jednostek; istotnie, alianckie dowództwo rozważało taki pomysł. Ostatecznie jednak zamiast żołnierzy Amerykanie posłali do Afryki znaczną liczbę czołgów.
Również w powietrzu relacje przedstawiały się na niekorzyść Rommla i to już od końca walk pod El-Ghazalą. RAF poczynał sobie coraz śmielej. Niemieckie oddziały frontowe atakowane były intensywnie na początku lipca, a 8 sierpnia Brytyjczycy zbombardowali port w Tobruku. Po tym ataku znacznie obniżyła się sprawność przeładunkowa tobruckiego portu - bardzo ważnego punktu w niemiecko-włoskim systemie zaopatrzenia. Sytuację Rommla utrudniał jeszcze jeden czynnik. Otóż chociaż zdobył wcześniej w Tobruku mnóstwo pojazdów (co umożliwiło mu praktycznie kontynuowanie natarcia) i stanowiły one obecnie większość taboru samochodowego Panzerarmee - to ustawicznie brakowało do nich części zamiennych. Ciężarówki z Niemiec i Włoch docierały do Afryki powoli.
Tak więc raz jeszcze Rommel stanął w obliczu poważnych kłopotów natury logistycznej. Jego oddziałom brakowało chleba; żołnierze Panzerarmee otrzymywali połowę dotychczasowych racji. W połowie sierpnia Niemcy mieli amunicji na osiem do dziesięciu dni walki oraz paliwa ledwie tyle, by dywizje pancerne mogły przebyć około stu kilometrów.
Problemy z zaopatrzeniem stanowiły stały przedmiot troski Rommla. Z jednej strony krytykowano go za lekceważenie czynników logistycznych, lecz faktycznie Rommel stracił mnóstwo czasu i atramentu na monity do władz włoskich i niemieckich, by dbały lepiej o zaopatrzenie jego armii. Dostawy zależały jednak przede wszystkim od sytuacji na Morzu Śródziemnym, ta zaś od zmieniającego się układu sił w tej strefie.
Należy zwrócić uwagę, że transporty musiały pokonać drogą morską znaczny dystans, a konwoje były bardzo narażone na ataki wroga. Najkrótsza droga wiodła z Włoch do portu w Trypolisie. Statki atakowane były przez brytyjskie lotnictwo i łodzie podwodne, Włochom szczególnie dawały się we znaki eskadry i flotylle nieprzyjaciela, stacjonujące na Malcie. Straty mimo wszystko nie były aż tak ciężkie, dopóki konwoje płynęły do Trypolisu. Liczyło się również naturalnie opanowanie przez Niemców lotnisk w Cyrenajce. Ciężkie dni nadchodziły dla wojsk osi, kiedy Brytyjczykom udawało się okresowo blokować Trypolis od morza. Z kolei Niemcy i Włosi zawzięcie atakowali z powietrza Maltę, starając się zniszczyć zgromadzone na wyspie zapasy. W niemieckich sztabach nadal trwały gwałtowne spory; jedni mówili o konieczności dokonania desantu spadochronowego na Maltę, inni twierdzili, że podobna operacja będzie ogromnie kosztowna i może zakończyć się fiaskiem.
Skoro jednak konwojom osi przyszło kierować się ku wschodnim wybrzeżom Afryki, to tym bardziej były one narażone na nieprzyjacielskie ataki - statki transportowe bowiem musiały płynąć dłużej i wchodzić w zasięg działania samolotów brytyjskich, startujących z lotnisk w Egipcie. Konwoje trzeba było eskortować. W sierpniu 1941 roku OKW udzieliło zgody części niemieckiej floty podwodnej oraz eskadrom niszczycieli na popłynięcie na Morze Śródziemne w celu wzmocnienia włoskiej marynarki wojennej. Wyliczono jednakże, iż (biorąc pod uwagę drugoplanowe znaczenie afrykańskiego teatru wojny) należałoby zaangażować nieproporcjonalnie znaczne siły do osłony konwojów w tamtym rejonie.
Rolę odgrywały także możliwości przeładunkowe portów. Porty w Bengazi i Tobruku miały owe możliwości znacznie ograniczone (przy czym narażone były też na ataki brytyjskich bombowców z lotnisk w Egipcie) w porównaniu z Trypolisem.
Tak więc Trypolis pozostawał portem najważniejszym, najbezpieczniejszym, a i transportowce miały największą szansę dotrzeć cało właśnie tam. Niemiecko-włoska armia posunęła się jednak znacznie na wschód, a Rommel chciał ambitnie atakować jeszcze dalej. To sprawiło, że lądowe linie komunikacyjne, łączące siły frontowe z Trypolisem, znacznie się wydłużyły. Ogromne masy materiałów trzeba było teraz przewozić ciężarówkami po pustynnych traktach.
Im dalej Rommel posuwał się na wschód, tym problemy narastały. Spowodowane to było rosnącą odległością od głównego portu w Afryce Północnej, znajdującego się w rękach osi. Transport kołowy, brnąc przez pustynię, zużywał mnóstwo środków napędowych. Niemcom i Włochom dawał się też we znaki, jak już wspomnieliśmy, ciągły brak części zamiennych.
Problemem Rommla było więc zapewnienie tak sprawnego zaopatrzenia wojsk, by zdolne były one do osiągnięcia strategicznego celu kampanii (przy czym transporty z Europy, narażone po drodze na ataki przeciwnika, musiały pokonywać coraz większe odległości w samej Afryce - z zachodu na wschód). Według von Rintelena, niemieckiego attache wojskowego w Rzymie oraz oficera łącznikowego OKW przy Commando Supremo10, nie było sposobu na rozwikłanie tego problemu. W rzeczywistości problem dałoby się rozwiązać, gdyby Niemcy skierowali do Afryki znacznie więcej ciężarówek (a i tak produkcja samochodów przedstawiała się w Rzeszy stosunkowo skromnie w porównaniu choćby ze Stanami Zjednoczonymi), uchwycili wielki port w pobliżu frontu i zdołali stworzyć w bezpośrednim zapleczu frontu składy paliw i innych materiałów. Alternatywą wydawał się odwrót w okolice większej bazy.
Rommla wielokrotnie nakłaniano do tego ostatniego rozwiązania lub też sugerowano, by nie nacierał dalej i nie pogarszał tym samym sytuacji zaopatrzeniowej. Takie zdanie prezentowało włoskie dowództwo w lutym i marcu 1941 roku, przed pierwszą ofensywą, która wyparła Brytyjczyków z Cyrenajki. Historia powtórzyła się po odwrocie do Mersa el-Brega w wyniku operacji „Crusader” i przed drugą wielką niemiecką ofensywą, w wyniku której Rommel opanował El-Ghazalę i Tobruk. I teraz również wywierano na niego naciski, gdy znajdował się na skraju delty Nilu. Za każdym razem ci, którzy nakłaniali go do skrócenia linii zaopatrzeniowych, dysponowali poważnymi i słusznymi w zasadzie argumentami. Rommel jednak trzymał się swojego zdania: ostatecznie w jakim celu znalazła się w Afryce Panzerarmee? Skoro, podejmując ryzyko, zdołał wykorzystać taktyczne niepowodzenia przeciwnika, to przy nieco większym wysiłku uda mu się zmusić Brytyjczyków do generalnego odwrotu i osiągnąć cele o strategicznym znaczeniu. Sceptykom pokazywał spis dotychczasowych osiągnięć. W lipcu roku 1941 kazano mu trzymać się blisko Trypolisu. Zamiast tego w ciągu dwóch miesięcy znalazł się na granicy egipskiej. W styczniu 1942 roku zdarzyło się prawie to samo - w połowie czerwca Rommel zdobył Tobruk i zbliżył się niemal do samej Aleksandrii. Miał powody, by lekceważyć, nowe ostrzeżenia.
Ufał nadto, iż dokładając więcej starań, zdoła zmienić ogólny układ sił. Z goryczą pisał o opieszałości i pasywności Włochów, którzy nie wywiązywali się z obowiązku regularnych dostaw dla oddziałów frontowych, oraz o braku barek i statków, którymi można przetransportować zaopatrzenie z Trypolisu i Bengazi. Trudno się właściwie dziwić, że Rommel postrzegał ogólną sytuację ze swojego punktu widzenia.
Niemniej zaopatrzenie jawiło się sprawą tak istotną, że nawet Rommel zdawał sobie sprawę z jałowości prowizorycznych rozwiązań. Panzerarmee musiała otrzymywać miesięcznie sto tysięcy ton materiałów różnego rodzaju. Rezerwy paliw w Afryce osiągnęły dramatycznie niski poziom. Tabor samochodowy był niemal kompletnie zużyty. Zdobycz w postaci portu w Tobruku też nie okazała się aż tak cenna, jak sądzono (rejs do Tobruku był tak ryzykowny, że miasto określono „cmentarzyskiem marynarki włoskiej”). Ponadto Rommel orientował się, że Auchinleck otrzymał potężne wsparcie w ludziach i sprzęcie, a armia brytyjska znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie swoich baz. W tej sytuacji trudno sobie nawet wyobrazić, iż Niemcy mogliby podjąć kolejną wyczerpującą kampanię czy choćby zaryzykować jeszcze jedną bitwę. Rommel miał do wyboru: odłożyć na później realizację swych ambitnych planów i cofnąć się, póki nie nastąpi z dawna oczekiwane zdobycie Malty, poprawi się sytuacja zaopatrzeniowa, w Afryce zorganizowane zostaną bogate składy rezerw i uzupełni się park samochodowy. Albo wręcz przeciwnie - postawić wszystko na jedną kartę, przeprowadzić błyskawiczną operację zaczepną i w jej rezultacie opanować port w Aleksandrii oraz lotniska egipskie.
Upłynęły kolejne tygodnie lipca i Rommel zdał sobie sprawę, że jest zbyt słaby, by zdecydować się na tę drugą opcję. Wprawdzie wcześniej zdobył dwa tysiące pojazdów oraz tysiąc czterysta ton paliwa w Tobruku, ale zaspokoiło to tylko drobną część potrzeb. W połowie sierpnia Brytyjczycy przeprowadzili (okupując tę akcję stratami) konwój przez zachodnie rejony Morza Śródziemnego ku Malcie, aby wyspa ta, a raczej stacjonujące tam samoloty i okręty, znowu stanowiła zagrożenie dla transportowców osi, zmierzających do Afryki. W tej sytuacji włoskie statki ponownie zaczęły zawijać głównie do Trypolisu. Przed Rommlem stanęła perspektywa inwazji na deltę Nilu osłabionymi siłami, oddalonymi od zasadniczej bazy na kontynencie o mnóstwo kilometrów.
Uważał on jednak, że oczekiwanie lub odwrót oznaczałyby oddanie inicjatywy przeciwnikowi, który rósł w siłę z tygodnia na tydzień, natomiast atak dawał jakiś cień szansy na powodzenie. Kesselring, optymista, który potrafił przy tym chłodno kalkulować, zgodził się z tą opinią. Podjęta przez Rommla późnym latem kampania egipska wzbudziła nowe nadzieje jego zwierzchników.
Zapadła decyzja przystąpienia do natarcia z końcem sierpnia. Jak pod El-Ghazalą, niemieccy żołnierze mieli atakować zaminowane i umocnione pozycje. I jak uprzednio, Rommel postanowił przeprowadzić pozorowany szturm na północy, główne uderzenie zaś na południu: obejść lewe skrzydło nieprzyjaciela i ruszyć na północ ku morzu. Morale Panzerarmee było nadal wysokie. Na dzień ataku wyznaczono 30 sierpnia. Rommel napisał do Lucy, żeby ją pocieszyć, lecz nieco mijając się z prawdą: „Co się tyczy mego zdrowia, to czuję, że jestem w wybornej formie. Stawka rozgrywki jest bardzo wysoka. Jeżeli nasze uderzenie się powiedzie, to może zmienić przebieg całej wojny”. W Rosji Niemcy akurat dotarli do Wołgi i znajdowali się na przedmieściach Stalingradu. W Afryce, gdyby brytyjska 8. Armia została pokonana, Rommel opanowałby Kanał Sueski i stałby się panem Egiptu. Tym razem jednak czuł się niepewnie, co zauważyli jego oficerowie. Podejrzewał, że stoi przed ostatnią szansą11.
Nim niemieckie jednostki ruszyły naprzód, około wpół do dziewiątej wieczorem 30 sierpnia, Rommel dołączył do sztabu Afrika Korps, wciąż dowodzonego przez gen. Nehringa. Wiedział, że od 15 sierpnia brytyjska 8. Armia ma nowego dowódcę: gen. Montgomer/ego.
Bernard Montgomery stanowił w pewnym sensie zupełne przeciwieństwo Erwina Rommla. Obaj wprawdzie zdobywali doświadczenia na polach bitewnych pierwszej wojny światowej, lecz hołdowali odmiennej filozofii militarnej. Montgomery - dowódca plutonu podczas pierwszej bitwy pod Ypres, następnie utalentowany oficer sztabowy w latach poprzedniej wojny światowej - wierzył w skuteczność właściwej organizacji, starannych przygotowań do bitwy, konieczność gromadzenia rezerw ludzkich i materiałowych oraz w potrzebę trzymania się pewnych prostych zasad, obowiązujących na wojnie. Rommel z kolei pokładał wiarę w taktyce: w element zaskoczenia, wyższość ataku nad obroną i energiczne dowodzenie bezpośrednio na froncie. Podczas gdy Montgomery działał chłodno i z rozmysłem, ważąc wszelkie plusy i minusy, i zdradzał skłonność do przesadnej ostrożności, Rommel był optymistą, który uważał, że na wojnie nic nie jest pewne i należy zachowywać czujność, żeby nie przegapić szczęśliwej chwili; że trzeba twardo dzierżyć inicjatywę. Montgomery starał się unikać bitwy, jeśli nie dysponował wyraźną przewagą, Rommel zaś, aczkolwiek wypierał się ostro natury hazardzisty, podejmował często wielkie ryzyko, jeśli uznawał to za konieczne bądź kiedy stawka była naprawdę wysoka. Montgomery wydawał się mistrzem precyzyjnie rozplanowanego boju, celował w organizacji i znajomości zagadnień logistyki; lubił powierzać realizacje poszczególnych zadań zaufanym podwładnym. Rommel, myślący i działający
szybko, dowodził zwykle „z siodła”, ingerując często w przebieg zmagań, chcąc być zawsze w centralnym punkcie boju.
Rommel specjalizował się w prowadzeniu akcji manewrowych, w improwizacji, nagłym, zaskakującym natarciu. Montgomery starał się nie dopuszczać do niejasnych sytuacji i zapewne nie spisywałby się dobrze na miejscu Rommla. Zamiast tego zawsze próbował narzucić przeciwnikowi swój styl walki, nigdy nie działając pochopnie. W przeciwieństwie do Rommla, swe triumfy zawdzięczał w dużej mierze skrupulatnym przygotowaniom. Rommel po roku 1940 zwykle odnosił zwycięstwa nad silniejszym liczebnie nieprzyjacielem dzięki swej energii, szybkości decyzji i dynamice działania.
Jednakże chociaż ci dwaj wybitni żołnierze prezentowali krańcowo różne poglądy dotyczące prowadzenia walki, to jako ludzie mieli wiele uderzająco wspólnych cech. Obaj starali się pozyskać zaufanie swoich podwładnych. Montgomery spędzał mnóstwo czasu na rozmowach z żołnierzami, oznajmianiu im bezpośrednio własnych decyzji; także Rommel lubił żartować i pokrzykiwać niczym zwykły sierżant. Dzielił ze swymi ludźmi trudy frontowego bytowania, wiodąc żywot iście spartański. Imponował podwładnym osobistą odwagą. Obaj - i Montgomery, i Rommel - pojmowali znaczenie „czynnika ludzkiego” na wojnie. Obaj byli fanatykami sprawności fizycznej i to w odniesieniu zarówno do siebie, jak i swoich podwładnych. Obaj czuli się dobrze w skromnych warunkach i takimż otoczeniu. Obaj byli oddani swoim rodzinom, obaj mieli po jednym synu. Żaden z nich nie przejawiał specjalnych innych zainteresowań poza rzemiosłem żołnierskim, chociaż obaj byli uzdolnionymi fotoamatorami i lubowali się w sportach zimowych.
Obaj pojmowali znaczenie rozgłosu publicznego, sławy; każdy z nich stał się znaczącą osobistością w swej armii i uzyskał narodową popularność. Wzniosły wizerunek Rommla został po części stworzony przez Goebbelsa, lecz przyznać trzeba, że Goebbels, obserwując wielu niemieckich dowódców, właśnie w Rommlu dopatrzył się cech „gwiazdora” zdolnego oczarować tłum. Dla Montgomery'ego hałas wokół jego własnej osoby wydawał się czymś naturalnym i Montgomery raczej rozmyślnie pracował nad własnym „imagem”. Rommel też nie lubił pozostawać w cieniu, a niemieckie media sprytnie wykorzystywały tę jego słabostkę.
Rommel był bowiem próżny. Próżny stał się - z czasem - i Montgomery. Obaj zasmakowali w popularności. Obaj stopniowo zaczęli coraz donośniej wychwalać swoje osiągnięcia, a krytyków posądzali o zawiść i złośliwość. Obaj byli egocentryczni, lubili współzawodnictwo, nie znosili sprzeciwów, z przyjemnością natomiast słuchali pochlebstw. W konsekwencji obu krytykowano za ekshibicjonizm, aktorstwo, zgrywanie się na pokaz. I nie stało się to, gdy obaj dosłużyli się stopni generalskich. Zaczęło się znacznie wcześniej.
Obaj potrafili zachowywać się szorstko, kiedy spotkało ich niepowodzenie; było to skutkiem faktu, że obydwaj wymagali wiele od siebie i podwładnych. Obydwu szczerze podziwiali oficerowie ich własnych sztabów, którzy mogli bezpośrednio przekonać się o militarnych talentach zwierzchników. Obaj - przy czym cecha ta dobitniej ujawniała się u Montgomery'ego - wyrażali się ostro na temat kwalifikacji swych kolegów. Rommel natomiast zdradzał większą skłonność do komunikowania się z naczelnym dowództwem za plecami swoich bezpośrednich przełożonych, choć i Montgomery postąpił w ten sposób nie raz i nie dwa. Obaj mieli zwyczaj, po wysłuchaniu rad i sugestii, podejmować ważne decyzje samodzielnie i na osobistą odpowiedzialność.
Obydwaj czasem odnosili się nieuprzejmie do swych sojuszników - Rommel do Włochów, Montgomery do Amerykanów - i niejednokrotnie doprowadzało to nawet do poważnych zadrażnień. W takich wypadkach spory łagodzić musieli obdarzeni dyplomatycznymi talentami zwierzchnicy: Brooke12 w wypadku Mongomery'ego, a Kesselring w wypadku Rommla.
Obaj utożsamiali się z podwładnymi i gorliwie bronili interesów i reputacji swych żołnierzy - Montgomery 8. Armii, a Rommel „starych afrykańczyków” z Panzerarmee. Obaj byli nadzwyczaj ambitni, choć w zasadzie pryncypialni i przyzwoici. Obydwu Bóg obdarzył wyjątkowo silną wolą. Teraz obaj mieli stanąć ze sobą oko w oko.
Pozycje brytyjskie obsadzone były przez cztery dywizje piechoty na froncie o długości ponad trzydziestu kilometrów - kolejno od północy: 9. Australijską (gen. Morsheada), 1. Południowoafrykańską (gen. Pienaara), 5. Hinduską (gen. Briggsa) oraz 2. Nowozelandzką (gen. Freyberga) - za pasem pól minowych. 5. Dywizja - 44. brytyjska gen. Hughesa - znajdowała się w odwodzie na wzgórzach Alam el-Halfa, które przebiegały ze wschodu na zachód ponad dwadzieścia kilometrów za stanowiskami dywizji nowozelandzkiej. Na południe od Nowozelandczyków istniała luka, w którą mógł wejść Rommel (co zresztą, jak ustalił angielski wywiad, zamierzał uczynić). W okolicy wspomnianej luki stacjonowały brygada motorowa i lekka brygada pancerna, które otrzymały rozkaz osłaniania pól minowych oraz wycofania się, jeśli zajdzie taka potrzeba. Grłówne brytyjskie siły pancerne w postaci trzech innych brygad czołgowych były na pozycjach na zachód i południe od Alam el-Halfa; miały prowadzić walkę w ugrupowaniu obronnym, a następnie uderzyć na Panzerarmee, gdy ta dokona zwrotu u podnóży wzniesień. Zasadniczo jednak czołgom brytyjskim wyznaczono rolę obronną - miały one niszczyć wozy bojowe nieprzyjaciela. Rommel miał zostać zwabiony w pułapkę i tam rozbity.
Rommel miał dokładne rozeznanie co do brytyjskiego ugrupowania, mimo że na froncie pojawiły się przecież nowe związki taktyczne. Niemcy nie wiedzieli tylko o 44. Dywizji na wzgórzach Alam el-Halfa. Rommel podejmował atak czterystu siedemdziesięcioma czołgami, mając ponadto pewną liczbę lekkich włoskich wozów bojowych. Dwieście czołgów niemieckiej produkcji wchodziło w skład Afrika Korps. Brytyjczycy mieli niespełna siedemset czołgów, w tym pewną liczbę amerykańskich Shermanów - solidnych maszyn, uzbrojonych w działa 75 mm, identyczne jak u Grantów. Amerykańskie działo 75 mm ustępowało jednak niemieckim o tym samym kalibrze, ponadto shermana łatwo było zapalić, w sumie była to jednak dość udana konstrukcja. Rommel oceniał, że Brytyjczycy dysponują nawet większą liczbą czołgów, niż to było w rzeczywistości. Orientował się przy tym, że przeciwnik nawet znaczne straty może szybko wyrównać maszynami z rezerw, i tu się nie pomylił.
Znowu więc, jak wiele razy w przeszłości, przyszło mu zmagać się z silniejszym liczebnie przeciwnikiem. Miał zamiar trzymać się wypróbowanej z dobrym skutkiem taktyki - dokonać głębokiego wyłomu, zagrozić żywotnym punktom na tyłach nieprzyjaciela, przeciąć linie komunikacyjne łączące front z deltą Nilu i w ten sposób zmusić Brytyjczyków do działania. Liczył na to, że w bezpośrednim, manewrowym boju formacji pancernych taktyczna zręczność oddziałów niemieckich znowu przechyli szalę zwycięstwa na jego stronę.
Operacyjny plan Rommla był bardzo zbliżony do tego sprzed trzech miesięcy. Chciał dokonać demonstracji przed frontem Brytyjczyków na północy, gdzie przed polami minowymi nieprzyjaciela stały włoskie dywizje piechoty. Jednostki włoskie, wzmocnione siłami Brygady Spadochronowej pod dowództwem Ramckego oraz świeżej, niemieckiej 164. Dywizji, miały związać walką brytyjskich obrońców, tak aby ci nie zdołali pospieszyć z pomocą na południe. W tym samym czasie formacje uderzeniowe Panzerarmee - trzy dywizje Afrika Korps, trzy pancerne bądź zmechanizowane dywizje XX Korpusu gen. de Stefanisa („Trieste”, „Ariete” oraz „Littorio”) - winny się przedostać przez brytyjskie zapory minowe na południe od linii frontu, wbić głęboko (około trzydziestu kilometrów) w ugrupowanie wroga i dalej skręcić na północ poza głównymi pozycjami nieprzyjaciela, a następnie rozprawić z jednostkami pancernymi Brytyjczyków, które z pewnością podejmą kontrakcję, działając z maksymalną stanowczością i szybkością. Rommel chciał tym razem odciąć skutecznie obrońcom drogi odwrotu, dotrzeć do morza, a potem wykonać zwrot na wschód i rzucić swe szybkie dywizje na Aleksandrię i Kair, gdzie miał nadzieje zdobyć wielkie zapasy paliwa i pojazdów. Sukces stanowiłby punkt wyjścia do realizacji w przyszłości planu „Orient”. Uderzenie niemieckich sił pancernych - od razu po sforsowaniu pól minowych - miało nastąpić przy świetle księżyca, w nocy 30 sierpnia. Prawe skrzydło, na które spadło główne zadanie, składało się więc znowu z niemieckich jednostek czołgowych Afrika Korps, lewe natomiast stanowiły głównie włoskie związki taktyczne plus wydzielona 90. Dywizja Lekka Wehrmachtu.
Już po trzech dniach stało się jasne, że operacja Rommla zakończy się tym razem niepowodzeniem. Historia spod El-Ghazali miała się nie powtórzyć.
Po pierwsze, Niemcom zabrało wiele czasu przebicie przejścia przez pola minowe na południu frontu. Tak więc czynnik zaskoczenia odpadł już na samym początku. Po drugie, Brytyjczycy panowali w powietrzu i bezlitośnie atakowali niemieckie rejony koncentracji oraz kolumny zaopatrzeniowe. Dotychczas w powietrzu panowała względna równowaga; raz przewagę miała Luftwaffe, innym razem RAF. Mimo to już w poprzednim roku, gdy Rommel oblegał Tobruk, angielskie bombowce typu „Blenheim” zadawały Niemcom poważne straty. W sierpniu 1941 roku pojawiły się jednak w Afryce niemieckie myśliwce Me 109f i równowaga została przywrócona. Później, w trakcie walk pod El-Ghazalą i dalszego pościgu oraz wstępnej fazy bitwy pod El-Alamejn, niemieckie i włoskie eskadry lotnicze zaczęły tracić wiele maszyn, a także, co może istotniejsze, zginęło sporo doświadczonych załóg. Z końcem bitwy pod El-Ghazalą Brytyjczycy przechwycili inicjatywę w wojnie powietrznej w Afryce. Od połowy lipca raporty Fliegerführera Afrika, gen. von Waldua, stawały się stopniowo coraz bardziej pesymistyczne. Brytyjczykom nie brakowało benzyny do silników samolotowych. W efekcie Rommel mógł liczyć jedynie na słabe wsparcie z powietrza, a tymczasem Panzerarmee atakowana była dzień i noc przez dywizjony bombowców typu „Wellington”, osłonę „Boston”, „Baltimore” i „Mitchell”; osłonę bombowcom zapewniały dwadzieścia dwa dywizjony samolotów myśliwskich.
Prawe skrzydło Panzerarmee brnęło naprzód z wielkim mozołem - pokonanie każdych dziesięciu kilometrów zabierało ponad godzinę. Wcześniej, pod Bir Hakeim, Afrika Korps posuwał się znacznie szybciej. Nehring został ranny i dowodzenie przejął czasowo szef sztabu Afrika Korps, Bayerlein. Wkrótce potem zginął od pocisku moździerzowego utalentowany i doświadczony dowódca 21. Dywizji Pancernej, von Bismarck. Już o ósmej rano 31 sierpnia Rommel, najwyraźniej wstrząśnięty skutecznością nieprzyjacielskich ataków lotniczych, rozważał możliwość przerwania operacji i wycofania się na dawne pozycje13. Na lewym skrzydle włoski XX Korpus z 90. Dywizją Lekką czyniły powolne postępy, co wyprowadzało Rommla z równowagi w obliczu niepowodzeń na prawej flance. Jego słynne Fingerspitzengefühl [„wyczucie w czubkach palców”] podpowiadało mu, że rzeczy mają się źle.
Afrika Korps zatrzymał się w celu zatankowania paliwa na pustyni, na południowy zachód od wzniesień Alam el-Halfa. Bayerlein przekonywał Rommla, że należy iść dalej, a ten, z wahaniem, przychylił się w końcu do tej opinii. Wcześniej zamierzał dotrzeć dalej na wschód i następnie skręcić na północ za wschodnim skrajem Alam el-Halfa; teraz, piętnaście po ósmej, 31 sierpnia wydał Afrika Korps rozkaz wcześniejszego zwrotu na północ14. Rommel nie wiedział jednak, iż sam rejon Alam el-Halfa broniony jest przez brytyjską 44. Dywizję, zwróconą frontem na południe; na zachód oraz południe od wzgórz zajęły pozycje brytyjskie brygady pancerne, przygotowane do bezpośredniego starcia z niemieckimi czołgami.
Niemcy wolno brnęli naprzód, a sytuacja rozwijała się zgodnie z planami Montgomery'ego. Czołgi brytyjskie pozostawały na pozycjach, nie podejmując żadnych wypadów, żadnych manewrów. Rommel nie mógł więc liczyć na ponowne posłużenie się wypróbowaną taktyką: niszczenie nieprzyjacielskich wozów bojowych za pomocą własnych czołgów oraz współdziałających z nimi armat przeciwpancernych.
1 września, czyli w drugim dniu operacji, Rommel, wciąż nękany nalotami bombowców nieprzyjaciela (w ich wyniku zginęło kilku jego sztabowców, a on sam o mało nie został trafiony odłamkiem), dokonał rano inspekcji Afrika Korps, natomiast po południu znów zaczął myśleć o przerwaniu bitwy. Jego czołgi dotarły do pozycji brytyjskich brygad pancernych i narażone były teraz na ogień dział wozów bojowych silniejszego i okopanego wroga. Niemcom kończyły się zapasy paliwa, co właściwie uniemożliwiało wykonanie jakiegokolwiek większego manewru operacyjnego. O siódmej rano gen. von Vaerst, objął dowodzenie Afrika Korps. Stwierdził, że planowany atak ocenia jako nierealny z uwagi na brak paliwa. Niemieckie oddziały postradały w wyniku nalotów niemal na całej pustyni. Rommel podjął próbę ataku na Alam el-Halfa siłami 15. Dywizji Pancernej, lecz był to szturm raczej rozpaczliwy i skazany na niepowodzenie. Rommel liczył chyba, że przeciwnik, jak to już bywało w przeszłości, zbyt pesymistycznie oceni sytuację i przystąpi do odwrotu. Tak się jednak nie stało. Bo i też podobne rachuby były raczej nierealne. 15. Dywizja Pancerna nie osiągnęła zamierzonych celów, nie przebiła się, i następnego ranka, 2 września, o ósmej dwadzieścia pięć, Rommel napisał lakonicznie w swym dzienniku o decyzji przerwania boju: „Entschluss zum Abbrich der Schlacht gefasst”15.
Rozpoczęło się wycofywanie. W ciągu nocy z 1 na 2 września wierny tłumacz Rommla zanotował, że przeżył takie bombardowanie, jakiego dotąd nigdy jeszcze nie doświadczył: „so wie heute Nacht sind wir noch nie bombardiert worden!”16. Rommel, być może, w późniejszych relacjach przesadził nieco, pisząc, jak fatalnie podziałała na niemieckie oddziały dominacja nieprzyjaciela w powietrzu, mimo to z pewnością miała ona wpływ na przebieg batalii. W rzeczywistości Luftwaffe odniosła nawet pewne sukcesy 1 września, więc bitwa powietrzna nie była „grą do jednej bramki”, jednak później przewagę zaczęli zdobywać Brytyjczycy. 2 września nadeszła hiobowa wieść o zatopieniu pod Tobrukiem tankowca przewożącego osiem tysięcy ton materiałów pędnych. Angielskie samoloty niszczyły też cysterny, dowożące pod linię frontu benzynę dla eskadr Luftwaffe17. Choć jednak wiadomość o utracie tankowca była poważnym ciosem, to decyzja przerwania walki podjęta została przez Rommla wcześniej. Powiadano, że pod Alam el-Halfa zawiódł go sławetny instynkt. Tymczasem było wręcz odwrotnie. Rommel bardzo szybko zorientował się, jaki będzie wynik batalii w wypadku jej kontynuowania. Element zaskoczenia tym razem zupełnie nie wypalił. Przeciwnik dzięki sprawnej pracy swojego wywiadu przygotował się do odparcia niemieckiego ataku. Rommel dawniej był w stanie pokonać silniejszego liczebnie nieprzyjaciela dzięki szybkości. Tym razem jednak nie miał większych szans na sukces; skuteczniejszy okazał się wywiad angielski, Brytyjczycy panowali w powietrzu, a dywizjom niemieckim brakowało paliwa. No i wreszcie przeciwnikiem Rommla okazał się wytrawny gracz - Montgomery.
Montgomery po odniesionym sukcesie nie postępował schematycznie. Wolał poczekać, skonsolidować siły do większej ofensywy, która, jak wiedział, musi nastąpić. Rommel wycofał się na zachód i dokonał tego zręcznie. Wciąż dysponował stu sześćdziesięcioma czołgami w Afrika Korps oraz dwustu siedemdziesięcioma w dywizjach włoskich. Stracił więc względnie niewiele sprzętu, chociaż prawie trzy tysiące ludzi, w tym pięciuset siedemdziesięciu wziętych do niewoli brytyjskiej. W ostatecznym rozrachunku przegrał jednak bitwę pod Alam el-Halfa, a wraz z tym utracił inicjatywę strategiczną. Nadzieja na realizację planu „Orient” została pogrzebana.
Rommel za niepowodzenie obwiniał głównie system dostaw paliwa. Kesselring złożył mu wizytę o siedemnastej trzydzieści w dniu, w którym Rommel zarządził odwrót. Przekonywał Rommla, że sytuacja nie jest jeszcze taka zła. Skoro wystarczyło środków napędowych do wycofania jednostek Afrika Korps oraz XX Korpusu, to przecież potrzeba niewiele więcej do dotarcia do Aleksandrii i tamtejszych magazynów - argumentował. Dodał też, że sytuację paliwową oceniłby jako napiętą, lecz nie rozpaczliwą, a Rommel musiał jeszcze przed batalią orientować się, że napotka właśnie tego rodzaju trudności. Rommel jednakże zwrócił uwagę na fakt przewagi nieprzyjacielskiego lotnictwa, które ściśle współdziałało z jednostkami lądowymi. Później napisał, iż w warunkach dominacji sił powietrznych przeciwnika możliwości formacji naziemnych zostają automatycznie bardzo ograniczone. W rzeczywistości samoloty RAF nie zadały aż tak wielkich strat Panzerarmee, jak się to z początku wydawało, lecz ich akcje wywarły znaczny wpływ na decyzje Rommla. Tenże od opisanej bitwy zaczął przykładać znaczną wagę do kwestii wsparcia lotniczego działań na lądzie, a gdy mu tego zabrakło, począł oceniać swe szansę cokolwiek defetystycznie. Napisał, że Panzerarmmee nie miała innego wyjścia, jak tylko zająć umocnione pozycje i przysposobić się do obrony. W obliczu wzrastającej nieprzyjacielskiej dominacji w powietrzu uznał koncepcje opanowania delty Nilu i ewentualne kierowanie tam konwojów morskich za nierealne. Kluczową rolę panowania w powietrzu potwierdzić miała późniejsza bitwa o Normandię.
Ponadto Montgomery miał zwyczaj sprawowania pełnej kontroli nad przebiegiem prowadzonej przez siebie potyczki. Wiedział, czego może się spodziewać, nie podejmował działań zaczepnych przed wzmocnieniem swoich oddziałów i nie kusił losu, ruszając w pościg za wycofującymi się dywizjami Rommla. Rommel tym razem przekonał się, że formacje nieprzyjaciela nie dały się wywabić z umocnionych pozycji na otwarte pole i nie podejmowały lekkomyślnych manewrów w obliczu ruchu dywizji Wehrmachtu. Brytyjczycy nabrali jakby pewności siebie. Rommel chwalił wcześniej sposób, w jaki Auchinleck kierował 8. Armią, zwłaszcza podczas walk, które rozegrały się miesiąc wcześniej. Podziwiał spokój i zręczność Auchinlecka. Postępowanie Montgomery'ego mogło mu się wydać powolne; może dziwiło go, że Montgomery nie starał się wykorzystać okazji pod zwycięstwie pod Alam el-Halfa. „Gdybym ja znalazł się na miejscu Montgomery'ego - powiedział Rommel z sarkazmem swoim sztabowcom we wrześniu - to już by nas tu nie było!”18. Było to stwierdzenie człowieka, który czuł, że przegrał z silniejszym liczebnie, ale nie zręczniejszym przeciwnikiem. Rommel nie skojarzył nowego sposobu walki, jaki zademonstrowali Brytyjczycy pod Alam el-Halfa z osobą i osobowością Montgomery'ego. Od wspomnianej bitwy jednakże dowódca 8. Armii wywierał coraz większy wpływ na bitność swoich żołnierzy.
Dodać w tym miejscu wypada, że brytyjski wywiad spisywał się też znacznie lepiej od wywiadowczych służb niemieckich. Dzięki zdobytym informacjom angielskie bombowce zatapiały płynące do Afryki transporty; brytyjskie dowództwo znało teraz znakomicie morale, liczebność i zamiary żołnierzy Panzerarmee. Rommel przeciwnie - wraz z zamilknięciem die gute Quelle stracił rozeznanie co do nieprzyjaciela. Pozostały mu, ograniczone z natury rzeczy, informacje wyciągane od jeńców. Poruszał się więc jakby po omacku, podczas gdy Montgomery zaglądał mu w karty. Znakomicie znał plany strony przeciwnej jeszcze przed bitwą o Alam el-Halfa.
Chodziło o coś jeszcze. Działaniom Panzerarmee zabrakło tej charakterystycznej energii, tego wigoru, jaki demonstrowała wcześniej. Dało o sobie znać zmęczenie żołnierzy, lecz wpłynął na ten fakt także i sam dowódca. Rommel, zwykle tak pewny swego, przed bitwą o Alam el-Halfa jakby stracił rezon. Niepokoiły go oczywiście problemy natury logistycznej, lecz stykał się z nimi praktycznie bez przerwy w czasie poprzednich, zwycięskich kampanii. Opisując przebieg batalii, stwierdził, że niemieckie kolumny zaopatrzeniowe atakowane były przez brytyjskie czołgi, co faktycznie się nie zdarzyło. Zupełnie jakby chciał ukryć nerwowość, którą okazał podczas walk. Naturalnie, wygodnym usprawiedliwieniem niemieckiej porażki była dominacja lotnictwa nieprzyjacielskiego w strefie walk. Przyczyna strapienia leżała jednak głębiej. Pod Alam el-Halfa Rommel praktycznie nie miał szansy osobistego pokierowania taktycznym starciem, wykazania się pomysłowością i inicjatywą - przeciwnie, większość czasu spędził w sztabie armii. Przy tym szwankowało jego zdrowie, co odbiło się na ogólnym nastroju Rommla. Po raz pierwszy wyraźnie stracił pewność siebie. Dwa miesiące wcześniej, po Tobruku, słońce zdawało się świecić dlań jasno. Teraz przyszłość - co szczególnie niepokoiło Rommla, zwykle energicznego optymistę - przedstawiała się ponuro.
Mimo wszystko Rommel napisał jeszcze jeden rozpaczliwy raport dla OKH na temat sytuacji zaopatrzeniowej w Afryce Północnej. Postanowił też w końcu zatroszczyć się o swoje zdrowie i poprosił o urlop, w trakcie którego chciał poddać się kuracji w Niemczech. Wiązało się to z oddaniem na jakiś czas dowództwa Panzerarmee w inne ręce, ale było jasne, że Rommel potrzebuje dłuższego odpoczynku. Dolegał mu żołądek, miał kłopoty z ciśnieniem. Wspomniał o sześciu tygodniach urlopu. Tymczasem 5 września do służby powrócił Gause, zmieniając Westphala. Wydano rozkaz, by gen. Stumme, weteran frontu wschodniego, przyleciał do Afryki i przejął obowiązki Rommla na okres absencji feldmarszałka. Rommel z pewnym niepokojem oczekiwał przybycia Stummego. „Po części - napisał do Lucy 9 września - cieszy mnie perspektywa wyrwania się stąd i spotkania z wami. Jednak z drugiej strony obawiam się, że kiedy mnie nie będzie, mogą wyniknąć problemy”. Dwa dni później napisał ze szczerą radością, że pewnie przybędzie do Rzeszy przed tym listem. Stumme zaś 15 września opuścił Berlin, 16 zawitał w Rzymie, wreszcie 19 spotkał się z Rommlem. Ten ostatni, niczym niespokojny uczeń, codziennie wysyłał listy do domu19.
Stumme zjawił się więc w Afryce 19 września. Rommel zapoznał go z problemami Panzerarmee w kwatermistrzostwie armii. W spotkaniu tym uczestniczył również Cavallero. Rommel nie poskąpił mu gorzkich słów, odnoszących się do kłopotów z zaopatrzeniem.
Do tego czasu Rommel wydał rozkazy znacznego wzmocnienia defensywnych pozycji pod El-Alamejn. Niemieccy saperzy zainstalowali w piaskach blisko pół miliona min. Osobiście doglądał tych przygotowań. Podwładni, którzy dotąd znali go jako mistrza wojny manewrowej, przekonali się, że Rommel zna też doskonale die Technik des Stellungskrieges (technikę walki pozycyjnej). Ale Rommel był przecież rutynowanym oficerem piechoty, który powiedział, że „dobrze wybrane pozycje pozwalają oszczędzić wiele krwi i dodają żołnierzom pewności”20. Rommel doskonale wiedział, iż jeśli Panzerarmee ma pozostać w Egipcie, to przyjdzie jej odeprzeć zmasowany atak Brytyjczyków. Przypuszczał, że natarcie frontalne będzie skoordynowane z desantem z morza, i tak zlokalizował ciężką broń, by w razie włamania się w niemieckie ugrupowanie, można było użyć jej szybko przeciwko szturmowym oddziałom brytyjskim - co znów miało się później powtórzyć w bojach w Normandii21. Wywiad dostarczył mu świeżych i szczegółowych informacji na temat dostaw, które nieprzyjaciel otrzymywał przez Suez i Aleksandrię.
Doszło do sytuacji nieco paradoksalnej: zwierzchnicy Rommla „zarazili się” wiarą w możliwości Wehrmachtu w Afryce, podczas gdy on sam utracił już tę wiarę. Marsz Panzerarmee na wschód wzdłuż brzegów Morza Śródziemnego oszołomił niemieckich sztabowców. Tam gdzie Wehrmacht parł naprzód, otwierały się według strategów nowe perspektywy. W OKW zapanowało teraz przekonanie, iż dotarłszy tak daleko, Panzerarmee musi utrzymać się pod El-Alamejn. Gość z Berlina - gen. Warlimont, zastępca szefa sztabu - wyrażał się przed miesiącem z optymizmem o planie „Orient”. Gen. von Kleist snuł plany uderzenia siłami Grupy Armii „A” z Kaukazu na południe. Tak więc nieprzyjacielskie pozycje na Bliskim Wschodzie mogły znaleźć się w kleszczach od zachodu i północy. Wszystkie te kalkulacje odnosiły się jednak do układu sił z sierpnia, jeszcze przed bitwą pod Alam El-Halfa.
Rommel odbył parę inspekcji przed swym zaplanowanym urlopem. Poleciał do oazy Siwa, gdzie entuzjastycznie powitali go lokalni kacykowie. Odwiedził Tobruk i pogratulował żołnierzom tamtejszego garnizonu pokonania desantu brytyjskiego. 22 września przekazał komendę Stummemu, mówiąc mu (ku jego niezadowoleniu), że w wypadku, gdyby nieprzyjaciel podjął ofensywę, to - bez względu na stan zdrowia - postara się wrócić do Afryki. Następnie 23 września odleciał do Rzymu i odbył tam ożywioną dyskusję z Mussolinim na temat ważności zapewnienia regularnych dostaw na północnoafrykański teatr działań wojennych. Mussolini uważał, że w przyszłym, to jest 1943 roku, Amerykanie podejmą próby lądowania w Afryce Północnej. Dodał, że w tej sytuacji należy za wszelką cenę dotrzeć do delty Nilu i poprawić ogólne położenie wojsk osi w basenie Morza Śródziemnego przed pojawieniem się tam Amerykanów22. Zapewnił Rommla, że dostawy paliwa staną się regularniejsze - ale Rommel w przeszłości słyszał już podobne zapewnienia - i w tej kwestii „Marschall Cavallero will tun was er kann”23 [„Marszałek Cavallero zrobi, co będzie tylko możliwe”]. Z kolei Cavallero zanotował przy tej okazji w swoim dzienniku, że Niemcy zawsze obwiniają innych za swoje trudności24. Z Rzymu Rommel udał się do Berlina i kilka dni później stawił się z raportem u Hitlera.
Hitler uważał, że Rommel nie musiał wycofywać się spod Alam el-Halfa, mimo to przyjął go bardzo uprzejmie i nie szczędził mu gratulacji za nadzwyczajne osiągnięcia. Alam el-Halfa okazała się w rzeczywistości przełomowym momentem kampanii północnoafrykańskiej, lecz dla Führera i większości Niemców stanowiła tylko jedną z wielu bitew, lokalnym niepowodzeniem o nikłym znaczeniu. Rommel nadal pozostawał zwycięskim bohaterem, człowiekiem, który opanował niemal całą Afrykę Północną, marszałkiem, który nielicznymi siłami podkopał potęgę imperium brytyjskiego. I jak bohatera powitał go Goebbels, udzielając mu gościny w swoim domu. Na jego cześć wydano 30 września wielkie przyjęcie w Sportspalast, w którym uczestniczyli wszyscy prawie dygnitarze Trzeciej Rzeszy. Rommlowi uroczyście wręczono buławę oraz - co ucieszyło go jeszcze bardziej - zapewniono, że Panzerarmee otrzyma więcej sprzętu i materiałów.
Podniosłe słowa Rommla cytowała prasa Rzeszy. Niemiecki żołnierz oświadczył - dotarł do Egiptu i nikt, i nic nie zdoła już go stamtąd wyprzeć. Takich właśnie rzeczy chcieli słuchać Niemcy. W dniu, w którym Rommel przybył do Niemiec, zdymisjonowany został szef sztabu generalnego, Haider, Hitler obciążył go bowiem winą za brak znaczących postępów na południu Rosji. Zdaniem Rommla, Haider zawsze dotąd odnosił się do sukcesów Wehrmachtu w Północnej Afryce z „irytującym sceptycyzmem”. Teraz odszedł, a jego miejsce zajął gen. Zeitzler.
Następnie Rommel udał się do Semmering w austriackiej części Alp, miejscowości położonej nie opodal Wiener Neustadt. Tam właśnie zamierzał odpocząć i odzyskać siły.
Spokój, który panował w Alpach, był raczej złudny. Zresztą Rommel i tak, zatroskany, był myślami przy swojej Panzerarmee. Dowiedział się, że Hitler szykuje gruntowne zmiany, twierdząc przy tym, iż Rommel walczył w Afryce już wystarczająco długo. Przebąkiwano, że Rommlowi może przypaść dowództwo grupy armii na południu Rosji. Rommel jednakże nie chciał pozostawiać swoich afrykańczyków w trudnej sytuacji. Napisał do Stummego o zapewnieniach, jakich Hitler udzielił mu w kwestii dostaw.
Mimo iż w OKW panowały poważne wątpliwości co do natarcia w kierunku Stalingradu (skąd gen. Paulus donosił już o swoich obawach dotyczących jego 6. Armii), to ogół społeczeństwa Rzeszy uważał podówczas, że wojna rozwija się pomyślnie. Ledwie po kilku tygodniach wszystko się miało zmienić: Brytyjczycy i Amerykanie podejmą wielkie kontrnatarcie w Afryce, a Rosjanie zamkną w kotle stalingradzkim nieszczęsne oddziały Paulusa. Obecnie jednak los zdawał się sprzyjać Niemcom. Niewiele osób wiedziało też, co dzieje się na zapleczach frontów.
A działy się rzeczy straszne. Już od pewnego czasu deportowano całe grupy ludności żydowskiej z Niemiec, Austrii, okupowanej Polski oraz Czech i Słowacji. Przeciętny obywatel Rzeszy traktował te deportacje jako „przesiedlenia”, dokonywane w celu separacji ras wedle teorii narodowo-socjalistycznej oraz jako izolację elementów niepewnych i antypatriotycznych, w interesie bezpieczeństwa większości Niemców. Nie zadawano zresztą zwykle niewygodnych pytań. Deportacje otaczała zmowa podszytego strachem milczenia. W Trzeciej Rzeszy znikali ludzie, którym zarzucano łamanie tajemnic państwowych. W dniu, w którym Rommel powrócił do Niemiec, z Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeszy przeciekła do prasy informacja o negocjacjach dotyczących „ewakuacji” Żydów z pewnych neutralnych krajów pozostających w niemieckiej strefie wpływów. W rozszerzonych granicach Rzeszy deportacje trwały już od miesięcy. W styczniu odbyła się konferencja, podczas której czołowi naziści opracowali zręby ludobójczych planów.
„Deportacje”, „akcje przesiedleńcze”... Za tymi eufemizmami kryły się odrażające zbrodnie. W dniu, kiedy Rommel wyleciał z Afryki, to jest 23 września, dwa tysiące Żydów wywieziono na wschód, w okolice Mińska. Wszyscy oni zostali zamordowani. Trzy dni później odbyła się w Berlinie narada, podczas której ustalono, że codziennie trzy pociągi, wiozące po dwa tysiące osób, docierać będą z różnych rejonów do Treblinki i Bełżca. „Normy” te początkowo nie były wypełniane, ale w następnym miesiącu, w październiku 1942 roku, do Treblinki - gdzie zainstalowano już komory gazowe - przetransportowano osiem tysięcy osób. Odbywało się to wszystko dokładnie w tym samym okresie, kiedy Rommel szukał spokoju i wytchnienia w górskim Semmeringu.
Na razie Rommel nic nie wiedział o masowych akcjach eksterminacyjnych. Jak większość jego rodaków, przypuszczał, że władze Rzeszy zatroskane są głównie toczącymi się na frontach bojami, problemami czasu wojennego i bezpieczeństwem kraju. Niemcy toczyły walkę na śmierć i życie na froncie wschodnim. W Europie też nie było spokojnie, a wielu Europejczyków pragnęło bez wątpienia klęski Niemiec. Rommel myślał jednak przede wszystkim o Afryce.
Czołowych nazistów Rommel nie znał bądź nie lubił. Wyjątek stanowił Goebbels. Rommel sądził jednakże, że Führer sprawuje ścisłą kontrolę nad swoimi ludźmi. I nadal poważał Hitlera. Starał się uświadomić mu, że wojska niemieckie w Afryce znalazły się w trudnej sytuacji. Hitler uspokajał go i pocieszał, a czynił to z wielką wprawą; zapewniał, że pojmuje doniosłość problemów i od teraz będzie się je rozstrzygać szybciej i bardziej stanowczo. Rommel napisał później^ iż panujący w OKH optymizm zdał się mu nieuzasadniony, ale sam Hitler natchnął go, jak zwykle, wiarą, okazał zaufanie i poprawił humor.
W Semmeringu Rommel dostał długi list z Afryki, napisany w imieniu Stummego 13 października. Niemcy w najbliższej przyszłości spodziewali się nieprzyjacielskiej ofensywy. Dołączono mnóstwo szczegółowych informacji: we włoskim sektorze frontu pojawiły się trudności, ponieważ obrońcy zamierzali posłużyć się wygrzebanymi z piasków brytyjskimi minami, z których wiele okazało się jednak atrapami. Sytuacja zaopatrzeniowa wciąż przedstawiała się źle, lecz materiałów mogło wystarczyć do czysto defensywnego boju. Tak więc Rommel dowiedział się, że w zasadzie może wypoczywać spokojnie, bo Panzerarmee jest przygotowana do odparcia ataku przeciwnika. Dziesięć dni wcześniej Stumme napisał do Cavallera, informując go, że kiedy zakończone zostanie przegrupowanie niemiecko-włoskich wojsk do obrony zgodnie z rozkazami Rommla (spodziewano się dokonać owego przegrupowania do 20 października), to armia zdolna będzie odeprzeć oczekiwane frontalne natarcie Brytyjczyków26. Potem wchodziło w grę podjęcie przez siły osi kolejnej ofensywy w Afryce. Stumme donosił ponadto Rommlowi, że zainstalowano wielką liczbę min przeciwpiechotnych i przeciwczołgowych.
Wieczorem 24 października do Rommla zatelefonował feldmarsz. Keitel, szef OKW, który zapytał, czy Rommel czuje się na siłach niezwłocznie wracać do Afryki. Okazało się bowiem, że poprzedniego dnia Brytyjczycy podjęli wielką ofensywę pod El-Alamejn. Nie było wiadomo, gdzie podziewa się Stumme.
Rommel odpowiedział, że jest gotowy. Tegoż wieczora, a także jeszcze raz o północy zadzwonił do niego osobiście Hitler. Najpierw stwierdził, że Rommel w gruncie rzeczy nie powinien przerywać leczenia, jeśli sytuacja nie okaże się poważna. O północy nie było już wątpliwości - sytuacja okazała się poważna. Rommel miał odlecieć do Afryki możliwie najszybciej i przejąć dowodzenie. Następnego ranka, 25 października, Rommel opuścił Niemcy.
ROZDZIAŁ 17
ZIMNY TUSZ
O dwudziestej czterdzieści (czasu środkowoeuropejskiego) żołnierze Panzerarmee dostrzegli nagle łunę na wschodnim horyzoncie, a w chwilę później usłyszeli huk czterystu pięćdziesięciu sześciu brytyjskich dział. Rozpoczęła się bitwa pod El-Alamejn.
Oczekiwano tego szturmu od dawna, chociaż data jego rozpoczęcia oraz szczegóły operacji pozostawały dla Niemców nie znane - Brytyjczycy dołożyli starań, by zachować je w tajemnicy. Ostatnie szacunki służb wywiadowczych OKH - pracownicy wydziału Fremde Heere West (Obce Armie Zachód) przy sztabie generalnym zjawili się w Panzerarmee na dwa dni przed bitwą - mówiły, że Brytyjczycy zaatakują na początku listopada. Mimo to zauważono, że równo osiem dni przed jedną z poprzednich angielskich ofensyw nieprzyjaciel nadał przez radio osobliwy komunikat dotyczący sanitariuszy. Identyczny komunikat usłyszano 15 października, a wywiad Panzerarmee błyskotliwie wydedukował z tego, że natarcie nastąpi 23 października, o czym poinformował sztab operacyjny1. Cisza radiowa od dziewiątej rano tegoż dnia potwierdziła to przypuszczenie. O dwudziestej czterdzieści odezwały się działa.
Rommel, choć był w Rzeszy od miesiąca, znał doskonale detale niemiecko-włoskiego ugrupowania obronnego. Nie ulegał złudzeniu: jeśli miał bronić linii El-Alamejn (a tego właśnie domagało się OKW), to czekała go bitwa pozycyjna na wyczerpanie, tzw. Materialschlacht. Perspektywy zaś nie przedstawiały się różowo. Po pierwsze, Rommel nie lubił walk tego rodzaju. Choć wielokrotnie wykazywał, że świetnie sobie radzi, dowodząc formacjami piechoty, to jednak sławę zdobył dzięki niespodziewanym, szybkim akcjom zaczepnym. Po wtóre, w pozycyjnym, długim boju na wyczerpanie większą szansę na zwycięstwo miała strona rozporządzająca znaczniejszymi rezerwami. A więc w tym wypadku Brytyjczycy.
O batalii manewrowej nie można było marzyć. Flanki opierały się na morzu i depresji El-Kattara, a poszczególne sektory zajmowały dość liczne oddziały. Atak, przynajmniej początkowy, musiał mieć charakter frontalny. Włoskie dywizje piechoty nie miały motorowych środków transportu, a piechurzy w warunkach pustynnych nie są w stanie pokonywać znaczniejszych odległości. Formacje niemieckie dysponowały bardzo ograniczonymi rezerwami paliwa, co wykluczało manewr na większą skalę. Co gorsza, i Rommel miał to na względzie, lotnictwo nieprzyjacielskie panowało w powietrzu. Fakt ten mógł odegrać znaczną rolę w przebiegu walk. A więc Niemcy, jeżeli chcieli okazać się górą, musieli zająć dobrze umocnione i przysposobione do obrony pozycje oraz wyczekiwać na dogodny moment do szybkiego, gwałtownego kontrataku.
Po bitwie Rommel zastanawiał się, czy istniała możliwość przygotowania solidnie zaminowanych pozycji dla piechoty daleko na tyłach - na linii biegnącej od Fuki, około stu kilometrów na zachód od El-Alamejn. Stanowiska pod El-Alamejn zajęłyby wówczas formacje zmotoryzowane - dywizje „Trieste”, 90. Lekka i inne, uzupełnione środkami transportu - by w wypadku niepowodzenia wycofać się w porządku w kierunku zachodnim, ku linii zajmowanej przez piechotę. Tymczasem pomiędzy tymi dwiema liniami mógł skoncentrować jednostki czołgów Panzerarmee - dwie niemieckie i dwie włoskie dywizje - które dostałyby szansę zgniecenia nieprzyjaciela na otwartej pustyni. Były to jednak czyste spekulacje. Niemcom najprawdopodobniej nie wystarczyłoby min aż na dwie linie obronne, a Brytyjczycy w efekcie napotkaliby słabszy opór niż pod El-Alamejn. Rozlokowanie wojsk w trzech ugrupowaniach osłabiłoby tylko siły Rommla. Ponadto trudno uwierzyć, żeby Montgomery, nawet po przełamaniu przedniej linii, stracił rozsądek i wystawił własne czołgi na ryzyko zniszczenia na pustyni. Wygląda na to, że nawet jeśliby Rommel ugrupował swoje dywizje inaczej, to nie zmieniłoby to ostatecznego wyniku bitwy pod El-Alamejn.
A więc Panzerarmee rozlokowała formacje piechoty w jednej linii - dwie z nich, niemieckie: 164. Dywizję Lekką (gen. Lungershansena), doborową 288. Brygadę Spadochronową gen. Ramckego oraz pięć włoskich dywizji piechoty, kolejno od północy: „Trento” (gen. Masiny), „Bologna” (gen. Glorii), „Brescia” (gen. Brunettiego), „Folgore” (gen. Frattiniego) i „Pavia” (gen. Scattaglii). Jednostki niemieckie - czasem poszczególne pułki - znajdowały się pomiędzy wymienionymi włoskimi dywizjami. Tak więc można mówić o trzech niemiecko-włoskich „parach” od północy ku południu: 1/ 164. Dywizja Lekka plus „Trento”; 2/ część brygady Ramckego plus „Bologna”; 3/ pozostała część tejże brygady plus „Brescia”. Na południu znajdowały się Dywizje „Folgore” i „Pavia”. Rommlowi wyraźnie brakowało jednostek piechoty niemieckiej. Północna część frontu, od morza do wzgórz Ruwejsat, znajdowała się pod komendą gen. Navarriniego z XXI Korpusu, południowa zaś - gen. Nebby z X Korpusu.
W podobny sposób rozstawione zostały formacje pancerne. Za północnym odcinkiem frontu, kilkanaście kilometrów na południe od wybrzeża, znajdowała się 15. Dywizja Pancerna (gen. von Vaersta) i Dywizja „Littorio” (gen. Bitossiego). Około trzydziestu kilometrów dalej na południe 21. Dywizja Pancerna (gen. von Randowa) oraz Dywizja „Ariete” (gen. Areny). Dywizję „Ariete” Niemcy uważali za najbardziej godną zaufania jednostkę włoską, dzielną i dobrze dowodzoną. Za lewym skrzydłem, przy samym wybrzeżu, stały w odwodzie 90. Dywizja Lekka (gen. von Sponecka) i Dywizja Zmotoryzowana „Trieste” (gen. La Ferii). W sumie pięćset czołgów (w tym dwieście niemieckich) oczekiwało natarcia sił - wzmocnionych, jak zgodnie z prawdą oceniano - około tysiąca nieprzyjacielskich wozów bojowych.
Szerokość pól minowych dochodziła do dziesięciu kilometrów i Rommel uważał, że przedarcie się przez nie zajmie przeciwnikowi sporo czasu, w trakcie którego zamierzał skoncentrować swe czołgi przy zagrożonej strefie frontu. Nadto pola minowe osłaniane były przez gniazda ogniowe i wysunięte posterunki. Główna linia obronna przebiegała w odległości od kilometra dc dwóch od pól minowych i sama miała znaczną głębokość - do trzech kilometrów na zachód. Każdy odcinek mógł prowadzić obronę samodzielnie w wypadku okrążenia. Nie zabrakło nawet psów, które ostrzegać miały przed zbliżaniem się wroga do zapór minowych.
Wywiad Panzerarmee zdołał precyzyjnie oszacować liczebność sił nieprzyjacielskich. Niemcy pomylili się co do rozmieszczenia niektórych jednostek brytyjskich, nie miało to jednak większego znaczenia. Z nasłuchu radiowego Anglików tym razem dowiedziano się niewiele. Luftwaffe dokonała tylko pobieżnego rozpoznania. Patrole schwytały w ciągu października niezbyt wielu jeńców. Mimo wszystko Niemcy nie okazali się specjalnie zaskoczeni przebiegiem wypadków. Skonsternowani byli tylko nieco intensywnością nieprzyjacielskiego przygotowania artyleryjskiego na początku boju.
Wstępną kanonadę poprzedziły kilkudniowe naloty lotnicze. Ogień dział brytyjskich zneutralizował liczne baterie włoskie i niemieckie i wprowadził zamęt w łączności. Ale to właśnie Niemcy posłużyli się tą metodą już podczas poprzedniej wojny światowej - gwałtowny ogień armat skierowany był w centralne punkty obrony przeciwnika, a także miał na celu sianie grozy w jego szeregach.
O dwudziestej pierwszej czasu środkowoeuropejskiego dywizje ruszyły do natarcia. Brytyjscy saperzy dobrze sprawili się ze swoim zadaniem. Piechota miała szturmować wysunięte niemieckie pozycje i towarzyszyć czołgom, które winny uczynić wyłom ku otwartej pustyni. Już w ciągu początkowych godzin okazało się, że główne uderzenie spadło na odcinek broniony przez dywizje 164. i „Trento”, na północ od wzgórz Mitejrija. Brytyjczycy najwyraźniej próbowali się przełamać na stosunkowo wąskim odcinku, atakując po ciemku w kurzu i dymie. Piechota 51. Dywizji (gen. Wimberly'ego) posuwała się naprzód przy dźwiękach dud. Gwoli prawdy, dwa miesiące wcześniej von Bismarck nakazał orkiestrze 21. Dywizji Pancernej podczas walk pod Alam el-Halfa grać słynne niemieckie marsze. Jak widać, zamiłowanie do paradowania nie wygasło nawet na pustynnym froncie.
O świcie 24 października nie było jeszcze mowy o przełamaniu pozycji niemiecko-włoskich. Donoszono jednak o wybuchu paniki w niektórych włoskich jednostkach; poza tym dwa bataliony piechoty niemieckiej 164. Dywizji na północy zostały, jak przypuszczano, niemal zupełnie zmiażdżone. Brytyjczycy zdołali wedrzeć się w ugrupowanie defensywne na szerokości dziesięciu kilometrów. Także na południu atakujący przebyli pola minowe. Montgomery'emu bardzo zależało na tym, aby Niemcy jak najpóźniej ustalili, gdzie spadnie na nich główne uderzenie, i po części osiągnął cel. Wobec niejasnej ogólnej sytuacji dowódca Panzerarmee, Stumme, wyruszył do sztabu 90. Dywizji Lekkiej, aby tam lepiej zorientować się, co się dzieje. Stumme, rutynowany oficer o korpulentnej sylwetce, nie cieszył się najlepszym zdrowiem. Następnego dnia odnaleziono go martwego - najprawdopodobniej umarł na atak serca podczas brytyjskiego nalotu lotniczego. Za polami minowymi w sektorze natarcia panowało ogromne zamieszanie, ale Panzerarmee zdawała się wciąż z trudem utrzymywać pozycje.
Po zapadnięciu zmroku 25 października, a więc po dwóch dobach od rozpoczęcia bitwy, Rommel zjawił się w kwaterze Panzerarmee. Wcześniej tego dnia zatrzymał się w Rzymie, gdzie przyjął go von Rintelen. Von Rintelen oznajmił mu, że sytuacja paliwowa Panzerarmee jest krytyczna - 20 października został zatopiony następny tankowiec z tysiąc sześćset pięćdziesięcioma tonami ropy i benzyny na pokładzie. Wyglądało na to, że niemieckim oddziałom wystarczy paliwa ledwie na trzy dni. Jednakże dokładnie tego samego dnia von Rintelen, i to nie po raz pierwszy, otrzymał meldunek, iż kończą się rezerwy benzyny i oleju napędowego2. Ogólne położenie zdawało się więc gorsze, niż się tego spodziewał Rommel, lecz poza zruganiem Rintelena (który również nie cieszył się najlepszym zdrowiem) nie mógł wiele zrobić. Postanowił polecieć na Kretę, gdzie o godzinie trzeciej po południu przyjął go gen. von Waldau, Fliegerführer Afrika, i przekazał najświeższe nowiny. Odnaleziono ciało Stummego. Tymczasowe dowództwo przejął nowy dowódca Afrika Korps, gen. von Thoma.
Rommel poleciał na lotnisko w Qasada w Afryce Północnej, przesiadł się do swojego łącznikowego storcha i na jego pokładzie wyruszył na wschód. Po zmierzchu kontynuował drogę samochodem. Dotarł do Panzerarmee i na pół godziny przed północą nadał wiadomość do wszystkich jednostek: „Ponownie objąłem dowództwo armii. Rommel”. Chciał w ten sposób podnieść na duchu żołnierzy i bardzo prawdopodobne, że mu się to udało. Niemniej dodać wypada, że Rommel nie powrócił jeszcze zupełnie do zdrowia.
Nazajutrz Rommel wysłuchał raportu, jaki zdał mu Westphal. Patrząc na mapę zorientował się, że Brytyjczycy bliscy są osiągnięcia sukcesu, a najbardziej zagrożony sektor znajduje się wokół punktu, określonego jako Wzgórze 28, a znajdującego się o trzy kilometry na wschód od Tell el-Akkakir. W takiej samej odległości, lecz na zachód od Tell el-Akkakir, rozmieszczone zostały pancerne dywizje „Littorio” oraz 15. niemiecka. Na południowy wschód od Wzgórza 28 leżało pasmo wzgórz Mitejrija, które najwyraźniej opanowali już Brytyjczycy. 25 października 15. Dywizja Pancerna ponawiała ataki na Wzgórze 28 oraz nieprzyjacielskie czołgi, posuwające się na zachód od Mitejrija - z obu miejsc Brytyjczycy wyparli wcześniej obrońców. W czasie wspomnianych ataków 15. Dywizja Pancerna poniosła ciężkie straty; Rommel dowiedział się, że ze stu dziewiętnastu czołgów w tej jednostce pozostało tylko trzydzieści jeden sprawnych. A rezerw brakowało. Do północy Brytyjczycy całkowicie zapanowali nad Wzgórzem 28.
Rommel chciał możliwie najszybciej zebrać wszystkie jednostki szybkie i rzucić je na przeciwnika w rejonie Wzgórza 28 i Mitejrija. Planował też kontrnatarcie w sektorze nadbrzeżnym, wokół Ruwejsat oraz koło Deir el-Mu-nassib na południu3. Kluczowe znaczenie odgrywał w brytyjskim szturmie obszar o kilkanaście kilometrów na północ od Ruwejsat. Montgomery'emu oraz wywiadowi angielskiemu udało się zwieść Niemców. Rommel dobrze wiedział, że koncentracja i dalsze natarcie okażą się trudne do przeprowadzenia - bombowce nieprzyjacielskie atakowały bez przerwy; w ciemnościach cele oświetlały im zrzucane z maszyn rozpoznawczych race. Jednakże przeciwnik wdarł się w ugrupowanie obrońców na północno-środkowym odcinku frontu i należało za wszelką cenę zlikwidować ten wyłom. 26 października Rommel osobiście powiódł nadające się do użytku czołgi 15. Dywizji Pancernej oraz Dywizji „Littorio” do zagrożonego sektora. W rejon ten rozkazał także przybyć z północy 90. Dywizji Lekkiej.
Wokół Wzgórza 28 i na zachód od Mitejrija przez cały dzień trwała intensywna wymiana ognia. Lotnictwo nieprzyjaciela dziesiątkowało w rejonie walk oddziały niemieckie i włoskie, spustoszenie siała też brytyjska artyleria. Montgomery musiał teraz podjąć ważną decyzję. Na linii jego głównego uderzenia Niemcy nadal się trzymali, na co w sporym stopniu wpłynął fakt, że dowódcy podległych Montgomery'emu dwóch korpusów nie współdziałali ze sobą w należyty sposób. Doszedł do wniosku, że jego jednostki pancerne poniosą duże straty, jeśli ruszą z Mitejrija na zachód. Postanowił więc w sektorze, w którym dokonał wyłomu, przejść do defensywy - umocnić pozycje na Wzgórzu 28 od zachodu i północy, a następnie przygotować się z tego rejonu do ataku na kierunku północnym, zaplanowanego na wieczór 28 października.
Rommel na razie nie zorientował się, że przeciwnik skorygował swe zamiary. Uwagę nadal skupiał na obszarze, który uznał za główne pole bitewne - północnym odcinku frontu. Rozumiał, że natarcie nieprzyjaciela na zachód zostało powstrzymane, lecz Brytyjczycy z całą pewnością ponowią próby, a jego własne odwody były zbyt słabe do przypuszczenia poważnego kontrataku. Świadom też był, że pozbawia południowy odcinek sił szybkich i gdyby Brytyjczycy przypadkiem uderzyli teraz właśnie tam, to pewnie zabrakłoby mu paliwa, by rzucić na południe swoje czołgi. Mimo to 26 października wydał 21. Dywizji Pancernej rozkaz wymarszu na północ.
Bardzo wcześnie następnego ranka, 27 października, brytyjskie czołgi niespodziewanie runęły na południowy zachód ze Wzgórza 28. Rommel odpowiedział rzuceniem do ograniczonych kontrataków pojedynczych oddziałów swoich dywizji pancernych. Sam kierował walkami. W rzeczywistości Montgomery próbował jedynie opanować podejścia do Wzgórza 28. Do boju posłał czołgi X Korpusu (gen. Lumsdena), chcąc pod ich osłoną (i pod osłoną ciemności) ustawić zapory przeciwczołgowe, zza których jego siły pancerne mogłyby ruszyć do dalszego natarcia tuż przed brzaskiem. Nie była to jednak dla Montgomery'ego główna operacja. Za taką uważał atak ze Wzgórza 28 na północ, ku wybrzeżu, szykowany na następną noc, 28 października. Ataki, na które Rommel zareagował tak energicznie (osiągając przy tym pewne sukcesy, choć niemieckie czołgi nie przedarły się na wschód, powstrzymane skutecznym ogniem angielskich dział przeciwpancernych) były jedynie rodzajem sondażu. Istniało wprawdzie niebezpieczeństwo, że Niemcy przebiją się na wschód, ale Montgomery wątpił, iż tak się stanie. Panzerarmee czekały bowiem trudne walki obronne na innych odcinkach. Późnym wieczorem 27 października Montgomery zarzucił pomysł dalszego marszu na zachód z rejonu Wzgórza 28. Rommel, chwilowo, zdołał go powstrzymać.
Rommel musiał jednakże nakazać swoim pancernym oddziałom zajęcie pozycji obronnych, gdyż w niemieckim ugrupowaniu potworzyły się luki. Tego dnia napisał do Lucy, że nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić, jakie brzemię na nim spoczęło. W liście znalazły się też dramatyczne słowa: „Gdybym miał tu pozostać już na zawsze, to chciałbym podziękować Tobie i naszemu synowi za szczęście i miłość, jakimi mnie obdarzyliście”4. Był przekonany, że OKW, a także Commando Supremo, nie pojmuje skali kryzysu, jaki się wytworzył. Rozważał wysłanie swego oficera sztabowego i jednocześnie członka partii, Berndta, z raportem wprost do Hitlera. Rommel nadal się łudził, że Hitler potrafi dostrzec problemy jaśniej od innych5.
Następny tankowiec, „Proserpina”, wiozący trzy tysiące ton paliwa, poszedł w tym czasie na dno. W Rzymie Mussolini powiedział Cavallero, że sprawa dostaw ropy dla Panzerarmee dręczy go „dzień i noc”6 i nie było powodu w to wątpić. Mimo wszystko w Rzymie uważano, że Rommel nie znalazł się w aż takich trudnościach. Przebywali wówczas w tym mieście Kesselring i Goring. Ten drugi stwierdził, że Rommel zbytnio się przejmuje minionymi wydarzeniami7.
28 października był piątym dniem zaciętych walk. Na Panzerarmee na zachód i północ od Wzgórza 28 spadła nowa nawała artyleryjska. Stanowiła ona przygotowanie ogniowe dla następnego większego natarcia Montgomeryego - ataku na kierunku północnym siłami 9. Dywizji australijskiej (gen. Morsheada) - mającego zgnieść północną część linii Panzerarmee. Potem nastąpić miał szturm na zachód wzdłuż wybrzeża. Te dwie operacje winny, zdaniem Brytyjczyków, uczynić znaczny wyłom w północnym odcinku frontu.
Rommel zakładał, że główne boje toczyć się będą właśnie na północy i tam też pchnął prawie wszystkie swe siły uderzeniowe. Nieprzyjaciel w takim stopniu panował w powietrzu, że Luftwaffe z trudem podejmować mogła jakiekolwiek działania. Przez cały pierwszy dzień bitwy samoloty RAF dosłownie przelatywały nad głowami niemieckich i włoskich piechurów. Obecnie, po brytyjskim przygotowaniu artyleryjskim, nastąpił kolejny potężny nocny atak na wojska Rommla - Rommel wysoko oceniał walory bojowe australijskiej piechoty, a to ona właśnie podjęła szturm. Wkrótce zaczęły dochodzić doń meldunki o postępach czynionych przez Australijczyków, którzy - jak doniesiono - znieśli jeden batalion 164. Dywizji oraz inny batalion włoskich strzelców. W trakcie minionego dnia w ręce Rommla wpadł niesławny Kommando befehl (rozkaz dowództwa), na którego mocy zwiadowcy nieprzyjaciela schwytani za linią frontu mieli nie być traktowani jak jeńcy wojenni: ponieważ posługiwali się oni gangsterskimi metodami, to winni zostać straceni. Rommel spalił ten rozkaz na oczach swego oficera sztabowego8. Musiało upłynąć jeszcze nieco czasu, nim wyciągnął dalej idące wnioski, dotyczące autorów podobnych dyrektyw. Tymczasem po prostu je lekceważył.
Kilka godzin później, wczesnym rankiem 29 października, Rommel bił się z myślami w swojej ziemiance. Wiedział, że wkrótce pozycje pod El-Alamejn będą nie do utrzymania. Nadał meldunek do Cavallera, że może zdoła stawić dalszy opór, jeśli otrzyma posiłki w sile sześciu tysięcy dobrze wyszkolonych i wyekwipowanych ludzi. Czuł przy tym, że nawet ta skromna prośba nie zostanie spełniona9.
Chociaż Montgomery w zasadzie nie przełamał frontu przeciwnika i choć nie wyszedł czołgami na otwartą pustynię, to jednak pobił niemiecko-włoskie oddziały, a nocny atak Australijczyków potwierdził jego dominację na polu bitwy. Rozstrzygnięcie było tylko kwestią czasu i to najprawdopodobniej bardzo bliskiego. Wyglądało na to, że na północnym odcinku Australijczycy wbiją się ostatecznie głębokim klinem w ugrupowanie Rommla. Na zachód od Wzgórza 28 i Mitejrija sytuacja również przedstawiała się dla Niemców krytycznie. Panzerarmee brakło sił, by powstrzymać przeciwnika. Brytyjczycy dysponowali znacznie większymi rezerwami w ludziach i sprzęcie. Ich przewagę przypieczętowywał ostatecznie fakt niepodzielnego panowania w powietrzu. Były to zmagania obliczone na wyczerpanie, w pewnym stopniu porównywalne do walk na froncie zachodnim w latach 1914-1918. Montgomery, tak jak Haig nad Sommą, skoncentrował żołnierzy i artylerię i nękał nieprzyjaciela, wiedząc, że w końcu zdoła przerwać front i osiągnąć zwycięstwo na skalę operacyjną. I tak jak Haig starał się unikać strat własnych. Miał ten komfort, że dysponował znacznie liczebniejszymi oddziałami oraz przewagą w sprzęcie; mógł też o wiele szybciej niż Rommel uzupełnić ewentualne straty. No i, w odróżnieniu od Haiga, Montgomery posiadał środki, za pomocą których mógł podjąć natychmiastowy pościg za przeciwnikiem po przełamaniu frontu. Mógł, gdyby wykazał taką odwagę i energię jak jego oponent.
Rommel wiedział, że musi poczynić jakieś przygotowania do odwrotu. I to odwrotu w obliczu spodziewanego, rychłego natarcia Brytyjczyków - lecz zanim ono nastąpi. Sprawa wydawała się beznadziejna: brakowało środków transportu dla ewakuowania włoskich dywizji piechoty, a Rommel nie chciał pozostawiać Włochów samym sobie. Czuł, że musi pozostać lojalny wobec żołnierzy sprzymierzonego kraju - odpłacić im za ich mimo wszystko dzielną postawę w kampanii, do której celów nie przejawiali zbytniego entuzjazmu. W przeciwnym wypadku większość Włochów trafiłaby do obozów jenieckich i Rommel ponosiłby za to odpowiedzialność.
Nie mógł też dopuścić, by odwrót przerodził się w chaotyczne walki na otwartej pustyni, z tego choćby względu, że Niemcom brakowało paliwa i narażeni byli na ustawiczne ataki z powietrza. Przeciwnie, operacja ta powinna odbyć się sprawnie, by żołnierze szybko mogli zająć nowe pozycje obronne. Wybrał się na inspekcję w okolice Fuki, około stu kilometrów na zachód od El-Alamejn, i uznał, iż tam właśnie należy się wycofać. 29 października dowiedział się, że następny tankowiec, „Louisiana”, wysłany śladem zatopionej „Proserpiny”, także poszedł na dno. A Panzerarmee paliwo potrzebne było tak jak rannemu krew.
Australijski atak na północ, podjęty 28 października, przebiegał ze zmiennym szczęściem. W niektórych rejonach nacierający odnieśli lokalne sukcesy, w innych panowało zamieszanie, które stało się przyczyną strat. Montgomery nie krył rozczarowania. Australijczycy musieli osiągnąć sukces, by Montgomery mógł przystąpić do realizacji kolejnego manewru - natarcia wzdłuż wybrzeża siłami Dywizji Nowozelandzkiej gen. Freyberga. Mimo wszystko dowódca 8. Armii rozkazał Australijczykom kontynuowanie walki 29 października. Trzymał się więc nadal taktyki szarpania przeciwnika przed zadaniem decydującego ciosu. W walkach pozycyjnych konsekwencja w trzymaniu się naznaczonych wcześniej zadań - nawet pomimo odniesionych strat - jest bardzo ważna i Montgomery zdawał sobie z tego sprawę. Zresztą uporu i konsekwencji nigdy mu nie brakowało.
W ciągu tego wieczora w sztabie Panzerarmee, do którego napływało wiele informacji, w tym część fałszywych, panowało znaczne zamieszanie. O szóstej nadeszła wiadomość z włoskiego Commando Supremo. Otóż nasłuch radiowy zidentyfikował dwie dywizje brytyjskie, posuwające się na zachód przez depresję El-Kattara, a więc znacznie na południe od rejonu walk! Ponoć osiągnęły one punkt leżący sto kilometrów na południe od Mersa Matruh - daleko za prawym skrzydłem Panzerarmee. Sztabowcy Rommla uznali tę wieść za mało prawdopodobną, a wkrótce Luftwaffe rozwiało ostatecznie wątpliwości: rewelacje Włochów to czysty nonsens10.
Rommel zarządził już wcześniej rozpoznanie pozycji pod Fuką. Teraz rozkazał 21. Dywizji Pancernej, dotąd zajętej „zatykaniem dziur” we froncie, odejść na tyły. Jej miejsce zająć miała w nocy 30 października Dywizja Zmotoryzowana „Trieste”. Rommel nadal z niepokojem obserwował północny sektor frontu, gdzie istotnie zamierzał uderzyć Montgomery. Montgomery jednak, o czym Rommel nie wiedział, opracował nowy plan. Uznał on, iż należy zmienić główny obiekt ataku.
Kiedy Rommel rano 31 października usłyszał, że czołgi brytyjskie dotarły do drogi biegnącej wzdłuż wybrzeża, udał się w tamten rejon i sam zorganizował kontratak, przeprowadzony w południe przez oddziały 21. Dywizji Pancernej oraz 90. Dywizji Lekkiej. Niemcy natrafili na twardy opór, lecz w końcu zdołali odrzucić nieprzyjaciela na południe od linii kolejowej, która przebiegała równolegle do nadmorskiego traktu. Rommlowi pozostało zaledwie dwieście trzydzieści czołgów: dziewięćdziesiąt niemieckich oraz sto czterdzieści włoskich. Siły pancerne Brytyjczyków oceniał - trafnie - na około ośmiuset czołgów; stosunek zmieniał się więc na niekorzyść Panzerarmee. Niemcy i Włosi trzymali się z wielkim trudem. Gdyby nastąpiło kolejne mocne uderzenie, linia pod El-Alamejn zostałaby z pewnością rozerwana. Defensorom kończyły się zapasy. Tymczasem uznano, że pozycje pod Fuką nadają się do prowadzenia dalszej skutecznej obrony.
Brytyjczycy ochrzcili operację, która stać się miała przełomową fazą bitwy pod El-Alamejn kryptonimem „Supercharge”. Był to właśnie nowy plan Montgomeryego. Początkowo zamierzano rozpocząć natarcie nocą 31 października, ostatecznie jednak doszło do niego ponad dobę później, o pierwszej w nocy 2 listopada. Nastąpił więc kolejny nocny szturm, poprzedzony jeszcze jednym, potężnym przygotowaniem artyleryjskim. Uderzenie nastąpiło na czterokilometrowym froncie, a dokonała go Dywizja Nowozelandzka, wzmocniona dwiema brygadami 51. Dywizji oraz brygadą czołgów. Cel stanowiło wyparcie
Niemców z głównych pozycji obronnych w ciągu niespełna trzech godzin. Następnie czołgi brytyjskie, uformowawszy szyk za osłoną zapór, winny ruszyć w kierunku traktu Rahman oraz Tell el-Akkakir ku otwartej pustyni. Sceną wstępnej fazy batalii były tereny bezpośrednio na północ od Wzgórza 28. Brytyjczycy zamierzali rozbić pozostałe na placu boju oddziały 164. Dywizji niemieckiej oraz części Dywizji „Trieste”. Tak więc Montgomery zmienił nieco swój pierwotny plan i przesunął ciężar uderzenia bardziej na południe.
Poprzedni dzień, 1 listopada, Rommel spędził w sektorze północnym, starając się wpłynąć na usztywnienie obrony i kierując kontratakami przeciwko Australijczykom. W ciągu nocy zaczęły do niego napływać sprzeczne meldunki, ale o świcie pojął dokładnie, że główne uderzenie przeciwnika wyszło ponownie z rejonu Wzgórza 28. Zamierzał przypuścić kontrnatarcie przeciw prącej na zachód piechocie Freyberga najrychlej jak się tylko da; chciał uderzyć koncentrycznie siłami Afrika Korps - 21. Dywizji Pancernej z północy oraz 15. Dywizji Pancernej, wspartej czołgami Dywizji „Littorio” i „Trieste”, z zachodu i południowego zachodu. Rommel polecił także Dywizji „Ariete” wyruszyć na północ. W ten sposób południowy sektor frontu pozbawiony został całkowicie broni pancernej. W ciągu tego dnia rozwścieczył Rommla raport o zbombardowaniu przez nieprzyjaciela szpitala polowego, zgodnie z przepisami oznakowanego wyraźnie czerwonym krzyżem. Zarządził więc, że pojmani oficerowie brytyjscy będą traktowani jako zakładnicy, by uniknąć ponownego naruszenia prawa wojennego11. Mimo wszystko wojna pustynna na ogół prowadzona była w miarę w cywilizowany sposób. Opisane zarządzenie stanowi niechlubny wyjątek w karierze Rommla, kierującego się zwykle rycerskimi zasadami.
Działony przeciwpancerne Rommla zadały spore straty brytyjskim czołgom, które usiłowały nacierać dalej na zachód - mimo iż wozy bojowe ubezpieczała piechota. Poważniejszy kontratak Niemców rozpoczął się o jedenastej 2 listopada - wywiad angielski poinformował wcześniej Montgomery'ego o zamiarach Rommla, a ten przekazał wiadomość Freybergowi. Uwagę Rommla odwróciło na chwilę doniesienie Commando Supremo o nieprzyjacielskim desancie morskim „gdzieś za linią frontu”, lecz Rommel chciał przede wszystkim zlikwidować wyłom, jakiego dokonał w jego ugrupowaniu przeciwnik.
Rommlowi pozostało już bardzo niewiele czołgów; do tego wieczora Afrika Korps liczył zaledwie trzydzieści pięć sprawnych wozów bojowych. Wprawdzie Niemcy zadali też poważne straty Brytyjczykom, jednakże nie wybili ostatecznie Montgomery'ego z uderzenia. Kontrataki nie zmieniły ogólnego położenia. Brytyjczycy uzupełnili straty czołgami z rezerw. Linia broniona przez Niemców i Włochów od 23 października została w końcu przerwana na północny zachód od Wzgórza 28 przez oddziały Freyberga. Z Afrika Korps nadeszły meldunki, że żołnierzy Dywizji „Littorio” ogarnęła panika, której nie sposób opanować. Podobnie rzecz się miała z Dywizją „Trieste”12. Cienki pas zapór przeciwczołgowych Rommla, biegnący wzdłuż traktu Rahman, mógł zostać przełamany, jeśli Montgomery zdecydowałby się na bardziej skoordynowany atak w kierunku zachodnim. Rommel zdawał sobie sprawę, że przegrywa.
W ciągu minionych czterdziestu ośmiu godzin rzucił do walki większość odwodów Panzerarmee. Wiedział, że nadchodzi moment, którego ze zgrozą oczekiwał od paru dni. Mógł bronić się jeszcze najdłużej przez kilka godzin. Jego obowiązkiem było teraz uratować to, co się dało. Sądził przy tym, że nie uda się ocalić zbyt wiele. Tegoż wieczora, 2 listopada, nadał wiadomość do Commando Supremo, iż może wycofać tylko zmechanizowane związki Panzerarmee i trudno spodziewać się, aby włoskie dywizje piechoty, pozbawione środków transportowych, uniknęły rozbicia. Wiedział, że w Rzymie ocenia się sytuację przesadnie optymistycznie - w Rzymie, a pewnie i w Kętrzynie, w wojennej siedzibie Hitlera. Rommel nie snuł tym razem wyrafinowanych planów. Nocą 2 listopada piechoty niemiecka i włoska zaczęły maszerować na zachód.
Rommel miał w Afrika Korps około trzydziestu czołgów. Liczył na to, że jeśli jego oddziały pancerne będą wycofywały się tak powoli, jak to tylko możliwe, opóźniając frontalne natarcie nieprzyjaciela i unikając przy tym znalezienia się w okrążeniu, to przynajmniej część dywizji piechoty zdoła wydostać się na tyły. Gdyby znalazł się na miejscu Montgomery'ego, to zapewne rzuciłby już całość swych sił pancernych na osłabiony południowy odcinek frontu, a następnie ruszył na północny zachód, ku wybrzeżu, zamykając jednostki przeciwnika w olbrzymim kotle. Montgomery rzeczywiście początkowo rozważał możliwość podobnego manewru, lecz w końcu zarzucił taki pomysł. Prowadził konsekwentnie bój na północy, choć walki nie przebiegały dokładnie tak, jak to zaplanował. Z każdym dniem stosunek sił zmieniał się na jego korzyść. Druzgotał nieprzyjaciela, nie musząc zamykać go w kotle.
Tak czy owak, Rommel tę bitwę przegrał. Nadał meldunek wprost do OKW. Stwierdził, że w ciągu minionej doby Brytyjczycy zaatakowali czterystu czy pięciuset czołgami i włamali się w pozycje Panzerarmee na głębokość piętnastu kilometrów na odcinku o szerokości dziesięciu kilometrów. Dodał, że poniesione straty uniemożliwiły mu prowadzenie dalszej skutecznej obrony. Włoskie oddziały były w rozsypce; piechota włoska porzuciła bez rozkazu swoje stanowiska.
Rommel stwierdził dalej, że w pełni jest świadom strategicznego znaczenia pozycji pod El-Alamejn, jednakże jedyna możliwość opóźnienia marszu nieprzyjaciela i zadania mu znacznych strat leżała w przeprowadzeniu „szybkiej operacji” (Rommel miał, rzecz jasna, na myśli pospieszne wycofanie się), której skutkiem będzie zajęcie nowych rubieży na południe od Fuki. Poprosił o zgodę na tę akcję. Wyjaśnił, iż paliwa ma akurat tyle, by wycofać armię pod Fukę.
O trzynastej trzydzieści 3 listopada Rommel otrzymał odpowiedź Hitlera. Nie zawierała jednak aprobaty dla jego planów. W istocie była to odpowiedź na wcześniejszy pesymistyczny meldunek skierowany do Commando Supremo, który dotarł też do Kętrzyna i którego treść wywiad angielski przekazał również do Londynu. Ów radiogram od Hitlera miał jednak przełomowe znaczenie dla Rommla - wpłynął zdecydowanie na zmianę jego dotychczasowego nastawienia oraz poglądów.
Wcześniej Rommel najwyraźniej cieszył się zaufaniem Hitlera. Kiedy planował śmiałą zaczepną akcję, Führer zawsze go popierał. Hitler poparł go nawet zeszłej zimy, wbrew protestom Włochów, gdy zaszła potrzeba czasowego wycofania się z Cyrenajki. W przeszłości Rommel odbył z Hitlerem wiele długich, szczegółowych rozmów na tematy wojskowe, w trakcie których doszedł do przekonania, iż Führer podziela jego opinie, ufa w jego lojalność, wyznaje te same poglądy na kluczowe kwestie militarne. Teraz, kiedy oświadczył Hitlerowi wprost, że jeśli Panzerarmee nie przystąpi do odwrotu, to zostanie zniszczona i państwa osi utracą Afrykę Północną, Führer zareagował jednoznacznie: „Nie ustępować ani na krok”. Rommel uznał to za osobistą zniewagę i w praktyce wyrok śmierci na jego armię. Zorientował się też, z jakiego źródła pochodziły rozkazy dotyczące „specjalnego traktowania” pojmanych żołnierzy wroga. „Dla pańskich oddziałów - wyraził się Hitler - nie ma innej drogi, prócz tej do zwycięstwa lub śmierci”13. Wiadomość tę, jak już wspomniano, przechwyconą przez Brytyjczyków, z wielkim zainteresowaniem odczytał Montgomery.
Przez następną dobę Rommel nie podejmował żadnej decyzji, za co potem gorzko się obwiniał i za co też go skrytykował (przybyły z wizytą następnego dnia rano) Kesselring. Wieczorem 3 listopada Rommel przechadzał się po pustyni, bijąc się z myślami, aż Westphal polecił wreszcie rezolutnie, by jeden z oficerów dotrzymał towarzystwa dowódcy armii. Rommel powiedział mu wprost, co myśli. Stwierdził, że jeśli Panzerarmee się nie wycofa, to zostanie rozbita w ciągu trzech dni. Hitler - rzekł szczerze Rommel - to szaleniec, a jego upór doprowadzi do zguby niemieckich żołnierzy i w efekcie do zagłady Niemiec14.
Następnego ranka Kesselring, próbując dopomóc w rozstrzygnięciu dylematu, powiedział Rommlowi, by potraktował rozkaz Hitlera ogólnikowo. Kesselring wiedział, że Hitler nadal bardzo wysoko ocenia Rommla, który, raczej nie zdając sobie z tego sprawy, wywarł na Führera znaczny wpływ15. W owej krytycznej chwili Kesselring zachęcił w pewnym stopniu Rommla do niesubordynacji. Na szczęście dla Niemców nieprzyjaciel nadal działał bardzo ostrożnie, nie przystępując do dynamicznego natarcia. Linia obrony wzdłuż traktu Rahman nadal jako tako się trzymała. Tam też - jak zameldowano Rommlowi - dwadzieścia czołgów Afrika Korps odparło o ósmej rano szturm dwustu czołgów przeciwnika.
Rommel uległ perswazjom. Już wcześniej kazał Berndtowi udać się samolotem do Niemiec. Doszedł do wniosku, że Berndt, dzięki swoim kontaktom i pośrednikom, zdoła nakreślić jaśniejszy obraz trudnej sytuacji wojsk w Afryce, niż uczynił to on sam w meldunkach. W przyszłości Rommel uznał, że to właśnie propaganda wzmagała nienawiść do wroga, inspirując wydawanie nieludzkich rozkazów. Raz jeszcze skontaktował się z Hitlerem, a następnie przekazał oddziałom Afrika Korps rozkaz: „Żadnego odwrotu!”, wyjaśniając gen. von Thomie, że musi się do tego zastosować. Von Thoma zareagował: „Jednak wycofanie oddziałów na lokalnych odcinkach jest, jak sądzę, dozwolone?” (tu i ówdzie Niemcy cofali się już od pewnego czasu). Rommel przytaknął, dodając tylko pospiesznie, że Panzerarmee musi „trzymać się twardo”. Sztabowcy słyszeli mimo to, jak powiedział na głos: „Führer musiał kompletnie oszaleć”16. I z bardzo nietypową dla siebie obłudą rozkazał przerwać transport żołnierzy na tyły, a jednocześnie zatrzymać na froncie tylko tych ludzi, którzy zdolni byli kierować pojazdami17.
Dla Rommla lekceważenie jasnego rozkazu wodza było rzeczą bardzo trudną. Chociaż często upierał się przy własnym zdaniu i realizował zalecenia po swojemu, to jednak posłuszeństwo zwierzchności uważał za rzecz pryncypialną i oczywistą. Naturalnie, nie mowa tu o posłuszeństwie ślepym, ale fakt pozostaje faktem. A Führer był przecież naczelnym dowódcą sił zbrojnych Rzeszy, zagrożonych obecnie niemal na wszystkich frontach. Mimo wszystko
0 piętnastej pięćdziesiąt 4 listopada Rommel zarządził odwrót Panzerarmee
1 powiadomił o tym OKW. Wcześniej, 2 listopada, napłynął szyfrogram od Mussoliniego z Rzymu, gdzie zupełnie nie zdawano sobie sprawy z realnego położenia wojsk w Afryce: „Duce uważa za rzecz wagi zasadniczej utrzymanie obecnej linii frontu za wszelką cenę”. Natomiast 4 listopada Cavallero po zapoznaniu się z meldunkiem Rommla powiedział Mussoliniemu: „Jeżeli Rommel się wycofuje, to znaczy, że armia jest rozbita”18.
Dwie godziny wcześniej (o wpół do drugiej) Rommel otrzymał wiadomość od Afrika Korps, że czołgi nieprzyjaciela przełamały ostatecznie centralny odcinek linii, na której toczyły się walki. Nadto z nasłuchu brytyjskiej sieci radiowej wynikało, że von Thoma dostał się do niewoli. Z całego Afrika Korps niewiele już pozostało, a Dywizja „Ariete” była całkowicie rozbita. Wkrótce Brytyjczycy ruszyli na zachód. Bitwa pod El-Alamejn zakończyła się.
Wieczorem tego dnia Rommel otrzymał ostatecznie aprobatę Hitlera, sankcjonującą odwrót. Kesselring zdobył się na gest i osobiście zatelefonował do kwatery Hitlera. Panzerarmee się wycofywała. Niemcy znaleźliby się w obliczu śmiertelnego zagrożenia, gdyby Brytyjczycy przystąpili do zdecydowanego pościgu.
Nad wojskami Rommla kilka dni po porażce pod El-Alamejn zawisła też inna groźba. W Rzymie (gdzie Mussolini, co było dla niego dosyć nietypowe, osobiście nalegał, by dołożono wszelkich starań do ewakuacji piechoty włoskiej) rozmawiano teraz przede wszystkim o wielkim alianckim konwoju, zlokalizowanym w okolicach Gibraltaru. Włosi - podsłuchawszy rozmowy prowadzone pomiędzy Kesselringiem w Rzymie a Goeringiem w Berlinie - wywiedli wniosek, że konwój może kierować się do tej części Afryki Północnej, która pozostawała pod kontrolą Francuzów (Goering uznał, iż to mało prawdopodobne) lub też ku Korsyce albo Trypolitanii. Akcja ta wywołała poważne zaniepokojenie samego Hitlera. Hiszpańskie źródła sugerowały, że konwój może się podzielić, a wojska alianckie mogą wylądować w Afryce Północnej oraz dokonać nawet inwazji na Włochy. Najbardziej prawdopodobnym celem wydawała się Tunezja, a Niemcy i Włosi uzgodnili, iż w wypadku desantu w Tunezji należy zareagować błyskawicznie, wpierw jednak trzeba wybadać nastawienie Francuzów19.
Ostatecznie 8 listopada oddziały brytyjskie i amerykańskie, silne liczebnie, zaczęły wychodzić na ląd we francuskich posiadłościach w Afryce Północnej, nie opodal Algierii. Rommel nie miał wątpliwości, iż oznacza to prędzej czy później koniec jego armii na tym kontynencie.
Dla Rommla odwrót spod El-Alamejn i następnie do Tunezji, wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, był gorzką pigułką do przełknięcia, mimo iż sam w sobie przeprowadzony został po mistrzowsku. Naturalnie, wielu włoskich piechurów, pozbawionych środków transportu, dostało się do niewoli, co wywołało zrozumiałe protesty, których w Rzymie Rintelen nasłuchał się od Cavallera20. Jednakże Afrika Korps, obecnie pod dowództwem Bayerleina, nie został rozbity i umożliwił Rommlowi obsadzenie pozycji pod Fuką. Rommel nie zamierzał na tej linii toczyć większych bitew. Chciał tylko zorganizować tam rodzaj straży tylnej, opóźniającej pochód nieprzyjaciela. Pozostawał jednak w zasadzie bezbronny wobec ewentualnego manewru okrążającego - dysponował bowiem minimalną liczbą czołgów oraz broni przeciwpancernej. 4 listopada, kiedy rozpoczął się generalny odwrót, miał około trzydziestu czołgów niemieckich i dziesięciu włoskich. Takimi siłami nie sposób było podjąć, choćby ograniczonej, szybkiej operacji obronnej. Rezerwy paliwa pozwalały jedynie na marsz najkrótszą drogą na zachód, a i tak zdarzały się dłuższe przymusowe postoje.
Mimo wszystko Rommel zdołał się wyrwać. Nadto ocalił od zniszczenia znaczną część formacji niemieckich oraz włoskich. Początkowo odwrót przebiegał dosyć bezładnie - maszerowały kolumny żołnierzy z przemieszanych jednostek, niezdolne do podjęcia walki; ciężarówki zapchane były ludźmi, ci zaś z południowego odcinka frontu brnęli wprost przez piaski pustyni. Panika opanowana została 6 listopada na granicy libijskiej. Dowództwo Panzerarmee czekało parę przyjemnych niespodzianek. Brygada spadochroniarzy Ramckego, której nie przydzielono środków transportu (ku oczywistemu wzburzeniu jej żołnierzy), urządziła zasadzkę na jedną z brytyjskich kolumn, zdobywając samochody i uciekając nimi na zachód. Pod As-Sallum Rommel natknął się na skład broni i innych materiałów. Tam też dokonał przeglądu wojsk, które mu pozostały. Miał około siedmiu i pół tysiąca ludzi, z tego pięć tysięcy Niemców, a oprócz tego dwadzieścia jeden czołgów, trzydzieści pięć armat przeciwpancernych, sześćdziesiąt pięć dział polowych oraz dwadzieścia cztery działa przeciwlotnicze. Te skromne siły miały stawić czoło całej 8. Armii brytyjskiej. Rommel szacował, że pościgowe wojska nieprzyjaciela składają się z około dwustu czołgów i tyluż transporterów opancerzonych; tymczasem angielskie samochody pancerne patrolowały pustynię.
A jednak Rommlowi się powiodło. Kierował odwrotem twardą ręką, jak wcześniej podczas natarcia. Kiedy zapanował chaos w trakcie przekraczania przełęczy Halfaja, rozkazał oficerom bezwzględnymi środkami zaprowadzić na powrót porządek. Postój zamierzał zorganizować dopiero pod Tobrukiem, gdzie też można było dokonać uzupełnień i powstrzymać pościg wroga, a następnie ruszyć dalej na zachód trasą, którą tak dobrze już poznał - El-Ghazala, Bengazi, Adżdabijja, Mersa el-Brega. Wiedział, że pod Mersa el-Brega możliwy będzie kolejny postój i przyjęcie uzupełnień z Trypolisu. O poważniejszym kontrataku nie mogło być jednak mowy. Panzerarmee potrzebowała dłuższego wytchnienia, aby otrząsnąć się ze skutków porażki pod El-Alamejn.
Rommel wyrwał się z matni mimo ciągłych nalotów, chronicznego braku paliwa, ciężkich strat. Uniknął unicestwienia swej armii, choć przeciwnik był znacznie silniejszy. Brytyjczycy postępowali z nadmierną ostrożnością. Montgomery - jak napisał Rommel - niczym nie ryzykował, ale zbywało mu na śmiałości21.
Trudno przyjąć bez zastrzeżeń ową ocenę Montgomery^ego22. Owszem, Brytyjczycy wiedli pościg jakby bez specjalnego zapału, do czego przyczyniła się też pogoda - na przykład wieczorem 6 listopada była straszliwa ulewa.. Mimo wszystko nie uszła uwagi Rommla pewna opieszałość jego prześladowców i uwzględnił ten czynnik w konstruowaniu swoich planów. Doceniał jednak przebiegłość Montgomery'ego, jego skłonność do precyzji, upór i wytrwałość. Przezywał go „lisem”. Musiał przyznać, że Montgomery nigdy nie przecenia własnego położenia, nie wystawia się na niespodziewane kontrataki i zapewne świetnie się orientuje, jakie są słabe punkty przeciwnika. Tak czy owak, brytyjski pościg rozwijał się zbyt powoli. Niemiecka 90. Dywizja Lekka skutecznie opóźniała natarcie 8. Armii. 12 listopada Rommel ewakuował Tobruk, a nazajutrz czołówki jego wojsk dotarły do Mersa el-Brega.
Ów okres odwrotu - zakończonego ostatecznie w Tunezji - skłonił Rommla do refleksji trojakiego rodzaju: o kampanii w Afryce Północnej, o strategicznych celach wojny prowadzonej przez Niemcy oraz o przywódcach Rzeszy.
10 listopada nowe oddziały niemieckie przybyły drogą powietrzną do Tunezji. 11 listopada Rommel poprosił o spotkanie Cavallera i Kesselringa. Poniesiona pod El-Alamejn klęska Panzerarmee oraz lądowanie sił angielsko-amerykańskich w Afryce Północnej 8 listopada zmieniły zdecydowanie położenie strategiczne i Rommel doszedł do wniosku, iż w tej sytuacji potrzebne są konsultacje na najwyższym szczeblu dowodzenia. Co właściwie Panzerarmee, a w zasadzie jej resztki, miałyby obecnie osiągnąć? O co toczy się teraz wojna w Afryce, kiedy do gry przystąpiła potęga militarna, jaką były niewątpliwie Stany Zjednoczone? Aby się jej oprzeć, trzeba by ściągnąć ogromne siły, ale czy piaski Afryki są tego warte? Cavallero i Kesselring wymówili się od spotkania, więc Rommel raz jeszcze posłał do Niemiec Berndta, by ten wystarał się o audiencję u Führera, co, zdaniem Rommla, było potrzebą chwili.
Misja Berndta skończyła się całkowitym fiaskiem. Rommel dowiedział się, że Führer z irytacją odrzucił jego wątpliwości. Hitler pozostawał optymistą. Stwierdził, że Mersa el-Brega to „odskocznia dla nowej ofensywy”. Stawało się jasne, że Hitler, w przeszłości ufający Rommlowi i chętnie spełniający jego prośby, uznał, iż niepowodzenie pod El-Alamejn uczyniło z feldmarszałka pesymistę, w dodatku dręczącego się problemami, które leżały w kompetencji innych. Führer zakomunikował Berndtowi, że Rommel nie powinien się martwić i po prostu „utrzymać” tunezyjski przyczółek. Berndt przekazał zjadliwe słowa Hitlera: „Der Führer bittet den FeldMarschall Tunis ausser Betracht seiner Berechnungen zu lassen”23. Mimo wszystko Hitler dodał, że nadal ma do Rommla pełne zaufanie.
Rommel nie wyzbył się swego, podszytego złością, sceptycyzmu. Wiedział, że pod względem sił wciąż nie może równać się z Montgomerym. Wsparcie w ludziach i sprzęcie, które otrzymał, było kroplą w morzu potrzeb i nie dawało szans na prowadzenie długotrwałych, wyczerpujących walk obronnych. Naturalnie, stosunek sił tym bardziej nie rokował powodzenia żadnym akcjom zaczepnym. Prędzej czy później trzeba będzie ewakuować niemieckie wojska z Trypolitanii. Pod Mersa el-Brega nie można się było zbyt długo utrzymać; plany kolejnej ofensywy w styczniu zakrawały na czystą fantazję. W grze pojawili się nowi uczestnicy i zmieniły się jej reguły. Montgomery był człowiekiem, który podejmie kolejne natarcie, kiedy tylko uzna, iż bez wątpienia przyniesie ono zwycięstwo.
Według oceny Rommla Panzerarmee powinna wycofać się do Gabes, na zachód od granicy tunezyjskiej, gdzie teren utrudniał wykorzystanie związków pancernych i można było prowadzić skuteczną obronę nawet wobec przeważających sił przeciwnika. Uważał, że przez jakiś czas zdoła utrzymać się pod Gabes. Nadto podciągnięcie sił i zapasów na granicę tunezyjską zajęłoby Montgomery'emu sporo czasu, tak więc gdyby Rommlowi udało się wycofanie całości Panzerarmee do Gabes, to zyskałby cenny czas i połączyłby jednostki frontowe z przybyłymi właśnie do Tunezji. Połączone wojska niemiecko-włoskie mogłyby odeprzeć uderzenie sił angielsko-amerykańskich z zachodu, a następnie, eliminując tę groźbę, zwrócić się ku 8. Armii na wschodzie. Tak więc należało jak najrychlej przystąpić do koncentracji jednostek.
Rommel zdawał sobie sprawę, że całe to zamierzenie sprowadzało się do prowadzenia walk obronnych. Ich ostatecznym celem mogło być jedynie wygranie czasu na ewakuację wojsk osi do Europy. A więc po cóż właściwie kontynuować walki w Afryce? Plan „Orient”, marzenie o podboju Bliskiego Wschodu z Kaukazu i Egiptu, legł w gruzach. Pogrzebany został ostatecznie pod Alam el-Halfa oraz przez przystąpienie do wojny Amerykanów. A skoro plan „Orient” był nierealny, to obecność Niemców w Afryce Północnej traciła automatycznie sens. Obrona włoskich posiadłości kolonialnych też nie wchodziła już w rachubę. Zagrożona była teraz sama Rzesza, najbardziej przez Rosjan od wschodu, a liczono się także z desantem aliantów w Europie Zachodniej. Trzymanie wojsk w Afryce oznaczało tylko rozdrobnienie tak potrzebnych gdzie indziej sił.
Rommel dowiedział się jednak, że nie jemu decydować o kwestiach tej miary. Pojmował, iż w grę wchodzą także inne czynniki - przede wszystkim utrzymanie Włoch w osi. Mussolini instynktownie wyczuwał, że boje w Afryce odsuwają niebezpieczeństwo desantu na południe Europy. Włosi łudzili się, że mogą im przypaść w udziale francuskie terytoria w Afryce Północnej, a Niemcy z kolei, iż ich sprzymierzeńcy zdobędą się w związku z tym na większy wysiłek militarny w samej Tunezji i na przykład przyślą do Afryki więcej eskadr, jeśli 8. Armia zostanie zatrzymana na wschód od Trypolisu. Jednakże dla Rommla były to rozważania natury akademickiej - jemu chodziło głównie o ocalenie Panzerarmee. Wiedział, że jeśli ponownie otrzyma rozkaz w rodzaju tego spod El-Alamejn, „ani kroku w tył”, to będzie zmuszony poświęcić wielu ze swoich żołnierzy. Ponownie pod jego komendą znalazło się kilka włoskich dywizji piechoty. Oddziały Dywizji „Pistoia”, „Spezia” oraz Dywizji „Młodych Faszystów”, pozbawione ciężarówek i transporterów, przybyły pod Mersa el-Brega. Rommel spodziewał się powtórzenia tragedii spod El-Alamejn. Konkretnym wzmocnieniem okazała się jednak włoska Dywizja Pancerna „Centauro” (której dowódca, gen. Pizzolato, walczył przeciwko Rommlowi podczas pierwszej wojny światowej pod Longarone).
Rommel wycofywał się obecnie przez Cyrenajkę, mając przy tym baczenie na okolice Msusu. Przejechał przez pogrążone w chaosie Bengazi, które w trakcie całej kampanii aż pięciokrotnie przechodziło z rąk do rąk. Nadzorował zastawianie przez saperów Panzerarmee zmyślnych pułapek, nazywanych „małymi niespodziankami”24 i przez cały czas zastanawiał się, jak przekonać swych zwierzchników, że zajęcie nadających się do obrony pozycji pod Gabes wymaga podjęcia w porę określonych decyzji operacyjnych. Choć nadal narzekał na zdrowie, to nie opuszczały go werwa i poczucie humoru. Kiedy pod koniec listopada ludzie z jego Kampfstaffel oglądali kronikę filmową, „Wochenschau”, dostarczoną z Niemiec, skomentowali śmiechem występ uwiecznionego na niej Rommla, który kiedyś podczas zlotu w Berlinie oświadczył, iż niemiecki żołnierz nigdy nie zostanie wyparty z Egiptu. Sam Rommel śmiał się również25.
20 listopada Rommel otrzymał rozkaz Hitlera, nakazującego utrzymanie ,,za wszelką cenę” pozycji pod Mersa - el Brega.
Tego samego dnia przeprowadził inspekcję batalionu rozpoznawczego 21. Dywizji Pancernej, pierwszej niemieckiej jednostki, która wylądowała w Trypolisie w lutym 1941 roku, dowodzonego przez mjr. von Łucka, wcześniej służącego we Francji w 7. Dywizji Pancernej. Rozmawiał już z von Łuckiem 8 listopada, zaraz po bitwie pod El-Alamejn, zdesperowany - jak to sam twierdził - „wariackim rozkazem” Hitlera, który wielu żołnierzy przypłaciło życiem. Tamtego dnia von Łuck zanotował: „Wszyscy czujemy, że powinniśmy schodzić z drogi naszemu Rommlowi”. Obecnie Rommel znajdował się w równie wybuchowym nastroju, nie kryjąc się z opiniami. Dał upust złości - znów, zmuszony do posłuszeństwa, winien wystawić na zgubę wielu swoich ludzi, a wszystko to w imię sprawy, co do której słuszności stopniowo tracił przekonanie. Wojna jest przegrana - stwierdził przy tej okazji; Niemcy muszą postarać się doprowadzić do zawieszenia broni26. Wspomniał nawet o konieczności zmuszenia Hitlera do ustąpienia, zmiany polityki, prowadzonej przez nazistów, położenia kresu stosowania przemocy wobec Żydów, przywrócenia dawnych praw kościołom. Dotąd Rommel nie wypowiadał się w ten sposób, ale zapewne owe myśli zrodziły się w jego głowie wcześniej. Przed bitwą pod El-Alamejn spędził wiele tygodni w kraju i bez wątpienia doszło do jego uszu to i owo.
Mimo wszystko starał się dotychczas trzymać z dala od polityki, bo wierzył w geniusz Führera, uważając siebie za patriotę i prostego żołnierza. Teraz nastąpił jakiś przełom. Rommel zaczął powoli zdawać sobie sprawę, że Hitler pogrążył się w chorobliwych iluzjach. Uzmysłowił sobie, że los setek i tysięcy niemieckich żołnierzy jest Hitlerowi zupełnie obojętny. Führer uważał, iż wie wszystko najlepiej i siłą własnej woli potrafi odmienić bieg wojny. Jeśli nawet w przeszłości kryło się w tym ziarno prawdy, to obecnie sytuacja całkowicie się odmieniła. Rommel widział przyszłość w mrocznych barwach. Zdawał sobie sprawę, że Niemcy nie mają szans w walce z potężnymi mocarstwami. Powoli też dostrzegał zbrodnicze oblicze nazistowskiego reżimu.
Niemniej jednak nie wyrzekł się od razu wszelkich złudzeń co do osoby Hitlera. Niewątpliwie uważał nadal, że można go przekonać, nakłonić do zmiany stanowiska i zapatrywań; że Führer zapewne padł ofiarą podszeptów małodusznych i godnych pożałowania doradców, ludzi z gruntu złych i cynicznych. 15 listopada napisał do Lucy: „Niech Bóg wszechmogący dopomoże mi w nadchodzącym roku... zachować wiarę w Führera i naród niemiecki”27. Ponownie postanowił osobiście złożyć raport Hitlerowi. Dotychczas bez większych przeszkód uzyskiwał audiencje u wodza. Pomimo targających nim wątpliwości, pomimo nieudanej misji Berndta uczepił się pomysłu, że Führer przejrzy na oczy, kiedy on sam szczerze i otwarcie wyłoży mu, jak przedstawia się sytuacja w Afryce. Ostatecznie w minionych latach Rommel miał okazję podziwiać militarny instynkt Hitlera. Dowódca Panzerarmee postanowił zatem polecieć do Rzeszy i porozmawiać z Führerem.
Tymczasem to, co pozostało z Panzerarmee, znajdowało się w okolicach Mersa el-Brega i tam Rommel spotkał się 22 listopada z Bastikiem, włoskim głównodowodzącym w Afryce Północnej, awansowanym właśnie na marszałka. Rommel wystarał się o to, by zorganizowano na 24 listopada przybycie Cavallera i Kesselringa. Do spotkania doszło pod Arco dei Fileni, rodzajem wielkiego łuku triumfalnego na pustynnym trakcie, na granicy Cyrenajki i Trypolitanii. Rommel przedstawił swoją opinię na temat położenia strategicznego walczących stron.
Opisał dokładnie przebieg bitwy pod El-Alamejn. Stwierdził, że niedostatek rezerw, żołnierzy, amunicji, czołgów i samolotów sprawił, iż wynik starcia był z góry przesądzony. Następnie przeszedł do obecnej sytuacji. Powiedział, że w ciągu dwóch lub trzech tygodni nieprzyjaciel zdoła skoncentrować na froncie armię wspartą ponad czterystoma czołgami; Afrika Korps liczył ich trzydzieści pięć. Dowódcy włoskich formacji w Panzerarmee, z którymi Rommel konferował dwa dni wcześniej, okazali się jednomyślni: oddziały frontowe nie wytrzymają silnego ataku28.
Rommel dodał, że za Mersa el-Brega (której to linii, jak przypomniał, winien wedle rozkazu bronić „za wszelką cenę”) nie ma już przeszkód na drodze do Trypolisu. Wyjaśnił, że zrobi, co tylko w jego mocy pod Mersa el-Brega, ale nie ma się co oszukiwać: armia zostanie rozbita, jeśli w porę się nie wycofa.
Kesselring (który właśnie otrzymał od samego Hitlera kategoryczne instrukcje, nakazujące mu przejąć „odpowiedzialność” za kwestię zaopatrzenia wojsk w basenie Morza Śródziemnego) zauważył, że przygotowanie Tunezji do obrony zabierze nieco czasu, a zaopatrzenie tego kraju w materiały i broń z Europy będzie bardzo utrudnione, jeżeli lotniska w Trypolitanii wpadną w ręce Brytyjczyków. Rommel upierał się przy swoim - Panzerarmee broniąca zbyt długo Mersa el-Brega zostanie całkowicie zniszczona, a w Tunezji można skoncentrować znaczniejsze siły. Myśl o jakiejkolwiek kontrofensywie jest absurdalna. Udać się może jedynie jakiś ograniczony kontratak w strefie przyfrontowej, ale przeciwnik może i tak podciągnąć znaczne odwody z Egiptu, Montgomery zaś starannie unika ryzyka. Zresztą kluczowy problem stanowi cel strategiczny, który wypełnić mają niemieccy i włoscy żołnierze. Jedyną sensowną operacją wydaje się skupienie sił na jakiejś rubieży w Tunezji, a następnie odwrót na przyczółek, umożliwiający ewakuację z kontynentu, aby - czego Rommel nie ujął wprost - wzmocnić obronę Europy. Bo to właśnie w Europie miała się rozstrzygnąć ta wojna. Żaden inny plan - sugerował Rommel - nie ma na dłuższą metę szans powodzenia. Amerykanie zaczęli już przerzucać swe wojska przez Atlantyk, a ich siły będą stopniowo wzrastać. Tak więc Rommel domagał się, by dano mu pozwolenie na odwrót spod Mersa el-Brega, kiedy będzie to konieczne, ponieważ inaczej żołnierze z włoskich dywizji piechoty podzielą los swych towarzyszy i trafią do brytyjskich obozów jenieckich. Owszem - dodał dowódca Panzerarmee - Mersa el-Brega można bronić do ostatniego żołnierza, tylko po co?
Rommel zdał sobie sprawę, że Cavallero, którego uważał za człowieka dość inteligentnego, lecz pozbawionego silnej woli, oraz Kesselring, który - jak napisał Rommel - rozumował kategoriami wojny lotniczej i chodziło mu głównie o opanowanie lotnisk w strefie Morza Śródziemnego, otóż ci dwaj uznali jego wywody za defetystyczne. Zapewne wyobrażali sobie, że Rommel załamał się pod wpływem porażki pod El-Alamejn i stał się przesadnym pesymistą. Rommel orientował się, iż krążą takie pogłoski i to irytowało go jeszcze bardziej, gdyż przecież pokierował odwrotem Panzerarmee w sposób mistrzowski. Uważał, że niezależnie od zwycięstwa czy porażki należy zachować obiektywizm i myśleć racjonalnie; kalkulacje opierać na faktach, a nie na pobożnych życzeniach. Wcześniej, podczas natarcia, wykazał śmiałość wbrew obawom zwierzchników, na których zresztą też spłynął splendor wcześniejszych triumfów. Teraz chodziło mu o poczucie realizmu. Trzeba było obecnie stawić czoło nowej sytuacji, a szczerość Rommla nie miała nic wspólnego z defetyzmem. Domyślił się, iż Cavallero i Kesselring przypuszczają, że chce on po prostu jak najszybciej, bez prowadzenia działań opóźniających, ściągnąć swoje wojska do Tunezji. Jednak to przecież właśnie głównie na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za Panzerarmee.
W końcu, co raczej zaskakujące, także Cavallero wyciągnął wniosek, że bronić trzeba przede wszystkim Tunezji. Gdyby wojska osi zdołały utrzymać się w Tunezji, to mogły liczyć na zaopatrzenie z Sycylii oraz na to, że któregoś dnia ponownie wyruszą na wschód. W wypadku utraty Tunezji państwa osi traciły w praktyce całą Afrykę Północną. Cavallero oraz Kesselring uważali, że po pierwsze, kampania afrykańska nie jest jeszcze skazana na klęskę, a po drugie, że zacięty opór w Trypolitanii umożliwi poczynienie lepszych przygotowań do obrony w samej Tunezji29.
Jednym konkretnym skutkiem tych spotkań był rozkaz wydany przez Mussoliniego 26 listopada i utrzymany w identycznym tonie jak rozkaz Hitlera sprzed sześciu dni: wytrwać pod Mersa el-Brega. 27 listopada, w rocznicę ślubu, Rommel przesłał Lucy wyrazy miłości i wdzięczności i dopisał: „Obawiam się, że tok wojny obraca się na naszą niekorzyść”. Odpowiadało to prawdzie. 28 listopada poleciał do Kętrzyna, kwatery Führera w Prusach Wschodnich, lądując tam o godzinie piętnastej dwadzieścia.
Po raz pierwszy Rommel zobaczył na własne oczy drugie, niepokojące oblicze Adolfa Hitlera. Przekonał się, że Hitler całkowicie ulega emocjom, myśli życzeniowo i otoczony jest pochlebcami, którzy nawet nie próbują rozwiać jego fantazji. Hitler nie znał prawdy i nie zamierzał jej przyjmować do wiadomości.
A przecież człowiek ten stał na czele wielomilionowej niemieckiej armii, toczącej śmiertelne zapasy na wschodnim froncie, a nadto zagrożonej desantem zachodnich aliantów na południu lub zachodzie Europy. Führer sprawił tym razem na Rommlu wrażenie osoby oderwanej od rzeczywistości.
Hitler popisał się przed Rommlem jednym ze swoich sławetnych ataków wściekłości. Wiele osób z jego otoczenia twierdziło, że opowieści o napadach szału, jakie dotykały wodza, były mocno przesadzone; że zasadniczo unikał on starć. Podczas spotkania z Rommlem zachowywał się jednak niczym dzikus. Na wstępie Hitler zapytał Rommla, jak śmiał opuścić swe wojsko bez jego, to jest Führera, zgody. Okazało się to jedynie wstępem do tyrady. Gromił feldmarszałka, od czasu do czasu zapadając w złowieszcze, głuche milczenie30. Stwierdził, że żołnierze Panzerarmee chcą bez walki złożyć broń. Powiedział, że w trakcie pierwszej zimy rosyjskiej sam jeden ocalił wschodni front, wydając stanowczy zakaz wycofywania się. Dodał, iż sytuacja wymaga poświęceń. Wyjaśnił Rommlowi, że mocny przyczółek w Afryce jest „polityczną koniecznością” i musi być utrzymany za wszelką cenę, „Koste es was es wollte”31. Powtórzył też zapewnienie - już nieco łagodniejszym tonem - że zaopatrzenie dla dywizji w Afryce znacznie się poprawi. Rozkazał głównodowodzącemu Luftwaffe, marszałkowi Rzeszy Göringowi, udać się razem z Rommlem do Rzymu, tam spotkać się z Duce oraz innymi przedstawicielami włoskich władz i doprowadzić do konkretnych ustaleń, dotyczących regularniej szych dostaw sprzętu i materiałów do Afryki. W końcu odprawił Rommla, krótko każąc mu poczekać na zewnątrz na dalsze dyspozycje32.
Rommel szybko pojął, że Göring podziela powszechną opinię, iż dowódca Panzerarmee popadł w pesymizm i utracił bojowego ducha. Nienawidził Göringa, uważając go za człowieka ambitnego, cynicznego, pozbawionego skrupułów i próżnego. Wyruszyli na południe specjalnym pociągiem Göringa, zatrzymując się na krótko w Monachium, gdzie Rommel spotkał się z Lucy. Nim pociąg dotarł do Rzymu, Rommel podejmował rozpaczliwe wysiłki, by wyłożyć Göringowi swój punkt widzenia. Po marszałku Rzeszy wyjaśnienia jednak, jak wygląda realna sytuacja w Trypolitanii, spływały jak woda po kaczce. Rommel z irytacją zauważył, że Reichsmarschall okazał zainteresowanie tylko jedną kwestią - dziełami sztuki i zabytkami w Afryce Północnej. Uznał Göringa za swojego wroga.
Göring objął też przewodnictwo konferencji, która odbyła się w Commando Supremo, i Rommel tym samym nie miał szans szerszej prezentacji swoich argumentów. Starał się jednak wywrzeć na zebranych wrażenie, iż w dalszym ciągu jest optymistą. Powiedział, że jeżeli siły osi dokonają koncentracji w Tunezji, to nie będzie wykluczone podjęcie akcji zaczepnej w Trypolitanii. Zauważył, że przynajmniej dwóch włoskich dowódców doszło pod jego wpływem do wniosku, że to lepszy pomysł od upartego tkwienia w miejscu i czekania na miażdżący szturm Brytyjczyków33.
Mimo to konkluzją spotkania było formalne zalecenie Rommlowi, by bronił Trypolitanii. Kesselring, który również przebywał w Rzymie, nie wyraził zgody na propozycję Rommla, aby wycofać (i to szybko) całą Panzerarmee do Gabes. Uznał, że cofnięcie frontu na zachód od Trypolisu ułatwi przeciwnikowi naloty na Tunezję, co wcześniej stwierdził już w Arco dei Fileni. Dla Rommla wszystko to zakrawało na fantazję - nieprzyjaciel i tak wykorzysta swą przewagę na ziemi i w powietrzu, nawet pomimo stanowczych rozkazów płynących z Rzymu czy Kętrzyna. Częściowe ustępstwo wymógł tylko na Mussolinim podczas rozmowy tegoż popołudnia. Mussolini bowiem nie chciał, by piechota włoska trafiła do niewoli, jak wcześniej pod El-Alamejn. Duce zgodził się na utworzenie tyłowej pozycji pod Buerat, na wschód od Trypolisu, nad Zatoką Syrtyjską. To pozwalało Rommlowi wycofać tam piechotę włoską. Niespodziewanie jednakże własne dyspozycje wydał też Göring: otóż Rommel powinien zaplanować atak z Mersa el-Brega ku wschodowi!
Przygnębiony Rommel odleciał 2 grudnia do Afryki. Doszedł do wniosku, że jego zwierzchnicy żyją w złudnym świecie, a utwierdziłby się w takim przekonaniu, gdyby znał treść rozmowy telefonicznej Hitlera z feldmarsz. von Mansteinem, dowódcą niemieckiej Grupy Armii „Don”, odbytej wieczorem 29 listopada. Stało się już jasne, że pod Stalingradem 6. Armia Paulusa została odcięta w wyniku radzieckiego kontrataku i szansę przyjścia jej na ratunek były bardzo problematyczne. Na południu Grupa Armii „A” wkroczyła głęboko w góry Kaukazu. Manstein stwierdził, że Grupa Armii „A” znalazła się, wobec zamknięcia Paulusa w kotle stalingradzkim, w niebezpieczeństwie i sugerował przystąpienie do, delikatnie mówiąc, trudnego odwrotu z Kaukazu.
„Feldmarszałku - powiedział Hitler kończąc rozmowę - muszę przypomnieć panu o czymś, o czym już wielokrotnie mówiłem. Na wiosnę przekroczymy Kaukaz... Wtedy połączy się pan z armią feldmarszałka Rommla w Palestynie, która uderzy od strony Egiptu. Wówczas pomaszerujemy na Indie i przypieczętujemy ostateczne zwycięstwo nad Anglią”34.
Rommel zaczął wycofywanie piechoty włoskiej spod Mersa el-Brega 10 grudnia, przed spodziewanym atakiem nieprzyjaciela. Zdecydował, że nie dopuści na tym obszarze do rozstrzygającej bitwy. Wiedział, że jeśli zatrzyma się gdzieś na dłużej, to ryzykuje albo rozbicie przez przeważające siły nieprzyjaciela, albo też znalezienie się w okrążeniu, jeżeli przeciwnik zdecyduje się na obejście jego dywizji - nie miał bowiem ani sprzętu, ani paliwa na dokonanie kontrataku. Podczas rozmowy z Bastikiem w Buerat 17 grudnia Rommel przedstawił szczegółowy opis trudnej sytuacji, w jakiej się znalazły wojska niemiecko-włoskie35. 27 grudnia Mussolini, którego argumenty Rommla widać bardziej przekonały, niż to zechciał początkowo okazać, dał Bastico przyzwolenie na odwrót do Tunezji, ale tak wolno, jak to tylko możliwe36. Do 29 grudnia Panzerarmee wycofała się za Buerat, którego Göring nakazał wcześniej bronić do końca i „za wszelką cenę”; dywizjom Rommla groziło tam jednak oskrzydlenie. Rommel uważał zresztą, że pod Buerat nie sposób się skutecznie bronić. Nadal przygnębiała go świadomość, że ci, którzy - jak Kesselring - winni najlepiej orientować się w rzeczywistym położeniu, bujają w obłokach. Kesselring wcześniej powiedział Włochom, że Rommel nie wierzy w zwycięstwo i że on sam stracił już zaufanie do jego umiejętności37. Pierwsza część tego stwierdzenia odpowiadała prawdzie. W owym czasie Rommel często unosił się, rozmawiając z Kesselringiem38.
Jednakże naczelne dowództwo włoskie zdawało się w końcu pojmować, jakie niebezpieczeństwo zawisło nad resztką włoskiej armii w Afryce. Bastico - człowiek z gruntu przyzwoity i uprzejmy - pełnił z dobrym skutkiem funkcję pośrednika pomiędzy Mussolinim a Rommlem i Duce w końcu zrozumiał, że Rommel realistycznie patrzy w przyszłość. Brytyjczycy nie spieszyli się, a większość Niemców przypisywała to ich flegmatyczności i brakowi wyobraźni39. Mimo wszystko warunki w Afryce dyktował teraz Montgomery. Po silnym ataku brytyjskim z 15 stycznia 1943 roku, podczas którego żołnierze Panzerarmee zniszczyli sporo czołgów nieprzyjaciela, Rommel wycofał się na nowe pozycje, broniące podejść do Trypolisu.
Tam również spadło na niego 19 stycznia mocne natarcie 8. Armii. Rommel odnotował, że 8. Armia działa teraz znacznie aktywnej niż uprzednio. Niemcy trzymali dobrze umocnione pozycje i Rommel wiedział, że gdyby dysponował większą liczbą czołgów oraz wystarczającymi zapasami paliwa, to mógłby poważnie dać się we znaki przeciwnikowi. A tak Niemcy musieli dokonać korekty własnych pozycji w wyniku energicznego manewru Brytyjczyków. Montgomery, polegając na doniesieniach swojego wywiadu, przypuszczał, że Rommel za wszelką cenę będzie się starał utrzymać się jak najdalej na wschód. Zamierzenia Rommla były jednak inne. Gdyby nie postawił na szybki odwrót, to musiałby poświęcić znaczną (włoską) cześć swej armii.
I raz jeszcze Rommel otrzymał rozkaz stawienia twardego oporu, choć kłóciło się to ze zdrowym rozsądkiem. Ponownie przekonywać musiał Commando Supremo, że w grę wchodzi ocalenie lub utrata jednostek włoskich. Bez ogródek powiedział to Cavallero, który 29 stycznia złożył mu wizytę w Trypolisie - choć w rzeczywistości to Kesselring zaproponował narzucenie Rommlowi terminu, do którego musiałby bronić dotychczasowych pozycji. Cavallero zareagował cokolwiek dwuznacznie - nakazał Rommlowi oszczędzać wojsko, ale i „zyskać tyle czasu, ile to okaże się możliwe”40. 22 stycznia Rommel zarządził ewakuację Trypolisu (oraz większości tamtejszych składów) i zaczął wycofywać włoską piechotę do Tunezji, by zajęła się tam fortyfikowaniem linii pod Mareth, na południe od Gabes. Stwierdził przy tym, że Panzerarmee i tak nie zdoła utrzymać nawet tej linii, jeżeli nie zostanie poważnie wzmocniona41.
Rommla krytykowano za ten jakoby przedwczesny odwrót. 26 stycznia Cavallero napisał, że Rommel bez oporu oddał znaczne tereny42. Rzecz jasna, niezwykle trudno wyczuć moment najodpowiedniejszy do wycofania się, ograniczając przy tym do minimum własne straty. Ponadto Rommel, w przeciwieństwie do Montgomery'ego, nie czytał zaszyfrowanych meldunków przeciwnika. Główny problem leżał jednak gdzie indziej. Rommel nie rozumiał strategicznego celu oporu, który tak uparcie kazano mu stawiać. Uważał, że jedyną sensowną operacją może być tylko koncentracja wojsk w Tunezji i późniejsza ewakuacja do Europy. Przekonany był ponadto, że zamiast „wygrywać czas” do przygotowań defensywnych w Tunezji, lepiej od razu połączyć Panzerarmee z jednostkami włoskimi i niemieckimi na tyłach. Rommel bynajmniej nie stracił dawnej odwagi. Po prostu przestał wierzyć w cele tej wojny. Tymczasem Führer na naradzie w Kętrzynie 20 grudnia oświadczył, że utrzymanie kontroli nad Afryką Północną to sprawa wielkiej wagi. Wycofanie wojsk do Festung Europa [europejskiej twierdzy] sugerowałoby wyzbycie się nadziei na ostateczne zwycięstwo41.
26 stycznia, w strugach padającego deszczu Rommel nakazał zorganizowanie kwatery polowej sztabu Panzerarmee na zachód od Ben Gardane w Tunezji. Tego samego dnia Commando Supremo poleciło mu przekazanie dowództwa włoskiemu generałowi (Panzerarmee została bowiem obecnie formalnie przemianowana na Niemiecko-Włoską Armię Pancerną) po zajęciu pozycji na linii Mareth. Rommlowi przypaść miała komenda nowej włoskiej 1. Armii. Jako przyczynę tej decyzji podano stan zdrowia Rommla. Mussolini proponował już podobną roszadę na początku stycznia, stwierdzając, że z Rommla „żaden strateg”. Wniosek taki, który zresztą często w przyszłości powtarzano, Duce wyciągnął najpewniej z faktu, iż Rommel z przyczyn operacyjnych (ryzyko klęski w starciu z silniejszą armią Montgomery'ego) odmówił podjęcia ważnego strategicznie obszaru (jakim jawiła się Trypolitania)44.
Już dwa tygodnie wcześniej doszły Rommla słuchy o możliwości podobnych przesunięć i ponownie posłał do Prus Wschodnich Berndta, by ten ustalił, jak się sprawy mają. Berndt odbył długą, trwającą ponad trzy godziny rozmowę z Hitlerem. Hitler sprawiał wrażenie, że wyzbył się już niechętnych Rommlowi uczuć; wspomniał nawet o zamiarze przekazania Rommlowi naczelnego dowództwa wszystkich wojsk osi w Afryce, pod warunkiem jednakże, iż feldmarszałkowi dopisze zdrowie i zdoła utworzyć z wojsk w Tunezji grupę armii. „Berndt przekazał mi - napisał Rommel do żony 19 stycznia - najgorętsze pozdrowienia od Führera, którego głębokim zaufaniem nadal się cieszę”45.
Istotnie, stan zdrowia Rommla mógł budzić niepokój. Miewał mdłości, spadło ciśnienie krwi, cierpiał na bóle głowy i bezsenność, a także zdarzały mu się omdlenia. Niechęć Cavallera do feldmarszałka, który znowu dowodził włoskimi formacjami, budziła jednak głównie szczerość i dosadność wypowiedzi Rommla. Rommlowi niezwykle ciężko było się rozstawać ze swoimi żołnierzami. Głęboko troskał się o los Afrika Korps, choć jednostki frontowe znalazły się już w Mareth, a więc tylko nieco ponad trzysta kilometrów od Tunezji, gdzie stacjonowały świeże oddziały. Panzerarmee stać się miała częścią nowej struktury. A Rommel nadal wierzył, że skoncentrowane w Tunezji i zaopatrywane przez Tunis wojska dysponowały - na krótką metę - lepszymi perspektywami. Poproszono go 13 stycznia o odesłanie z frontu do Tunisu 21. Dywizji Pancernej, a Rommel uczynił to niezwłocznie.
Zmiany dotknęły też dowództwo włoskie. Rommel ze smutkiem przyjął wieść o odejściu 31 stycznia Bastica. W przeszłości zdarzały się jego dzikie kłótnie z Bastikiem, którego Rommel przezywał „Bombastico”, feldmarszałek wiedział jednak, że zawdzięcza swemu włoskiemu koledze wiele, a ten uczciwie popierał punkt widzenia Rommla w Commando Supremo. Zdymisjonowanego Cavallera Rommel nie żałował w najmniejszym stopniu.
12 lutego - wcześniej postanowiwszy przekazać dowództwo dopiero wtedy, gdy otrzyma bezpośredni rozkaz - Rommel odnotował, iż upłynęła właśnie druga rocznica jego przybycia do Trypolisu na czele Afrika Korps. Orkiestra 8. Pułku Pancernego urządziła mu koncert o ósmej rano, a wieczorem Rommel wydał skromne przyjęcie dla dwudziestu weteranów, którzy najdłużej służyli pod jego komendą w Afryce. Znalazł się wśród nich graf Sponeck, dowódca 90. Dywizji Lekkiej, który dał w prezencie Rommlowi mapę Afryki, podpisaną przez wszystkich obecnych46. Trzy dni później ariergarda Afrika Korps dotarła do Mareth. Niemcy i Włosi utracili tym samym Trypolitanię.
4 lutego Brytyjczycy urządzili w Trypolisie defiladę zwycięstwa, na którą przybył, jak donieśli niemieccy wywiadowcy, sam Churchill. 3 lutego naród niemiecki dowiedział się o kapitulacji 6. Armii w Stalingradzie. Miasto wraz z ponad dziewięćdziesięcioma tysiącami jeńców, wśród których znajdował się świeżo mianowany feldmarsz. Paulus, wpadło w ręce Rosjan. Stalingrad i El-Alamejn oznaczały załamanie niemieckiej potęgi militarnej.
ROZDZIAŁ 18
OSTATNI AKT AFRYKAŃSKIEGO DRAMATU
Rommel uważał pozycje pod Mareth za niepewne. Proponując wcześniej odwrót „do Gabes” miał na myśli linię obronną znajdującą się w rzeczywistości siedemdziesiąt kilometrów za Mareth, pod Akarit. Osobiście twierdził, że i tam wojska osi nie utrzymają się zbyt długo, a jedynie opóźnią natarcie nieprzyjaciela i umożliwią ewakuację Niemców z Afryki w dobrym porządku. Prowadzenie długotrwałej defensywy Rommel uważał za niemożliwe. Pojmował przy tym, że zwierzchnicy nie podzielają jego opinii.
Żołnierze i tak przebywali już zbyt długo na afrykańskim froncie. Linia broniona obecnie przez Rommla na południu oraz 5. Armię Pancerną (gen. von Arnima) na północy rozciągała się na siedemset kilometrów. Siły te miały stawić czoło potężnym armiom Montgomery'ego, napierającego na granicę tunezyjską od Trypolisu, oraz Eisenhowera (którego zastępca, brytyjski gen. Alexander, wkrótce miał przejąć dowodzenie w jego imieniu) szykującego się do ataku na Tunis oraz Sfax, aby wbić klin między wojska osi. Rommel uważał stanowczo, że dysproporcja sił jest zbyt wielka, by można było mówić o skutecznej obronie na dłuższą metę. Jeżeli z góry nie chciało się poświęcić dywizji niemieckich i włoskich na zatracenie, to należało je w końcu ewakuować do Europy. Twardym oporem na dobrze wybranych pozycjach i cofaniem się krok po kroku można było tylko zyskać trochę czasu. Lecz co to miało wspólnego z nadrzędnym celem strategicznym, czyli obroną samej Rzeszy? Rommel, o którym mówiono, że jest lepszym taktykiem niż strategiem, czuł się cokolwiek niepewnie, niczym wykonawca tajemniczego zadania, któremu nie powiedziano, czemu ono właściwie ma służyć. Tym razem on rozumował kategoriami strategicznymi, jego zwierzchnicy zaś zdawali się je lekceważyć. Kesselring chciał bronić Afryki niewystarczającymi siłami Panzerarmee (przemianowanej na 1. Armię Włoską) oraz 5. Armii Pancernej.
W tym wypadku Rommel oceniał dowództwo włoskie i niemieckie zbyt surowo. Istniały przesłanki, aby zatrzymać siły angielsko-amerykańskie w Afryce Północnej. Inaczej bowiem Brytyjczycy i Amerykanie z pewnością natychmiast zajęliby się przygotowaniami do desantu w Europie. Poza tym kontrola nad Tunezją i Sycylią bardzo krępowała nieprzyjacielowi swobodę działań w basenie Morza Śródziemnego. Mussolini, z czego zresztą Rommel zdawał sobie sprawę, uważał, że Tunezja broni dostępu do samych Włoch, a przed jej opanowaniem Anglicy i Amerykanie raczej nie mogą planować inwazji na Europę. Rommel byłby nawet skłonny zaakceptować takie rozumowanie, gdyby szło w parze z poważnym wzmocnieniem sił stacjonujących w Tunezji. A tak narzucone zadania były w zasadzie niewykonalne. Realizacja sensownej strategii pociągnie za sobą wyniszczenie własnych dywizji.
Rommel zapadł w stan przygnębienia bliskiego wręcz melancholii. Nie wierzył, że uda się wypełnić postawione przed nim zadanie. Przeczuwał, że kampania afrykańska może zakończyć się klęską. W listach nie krył również pesymizmu co do ostatecznego wyniku całej wojny. Stracił zaufanie do kierownictwa Rzeszy. Podupadł na zdrowiu - co z pewnością było między innymi skutkiem przedwczesnego powrotu (z wypoczynku) pod El-Alamejn - a to miało znaczący wpływ na stan jego ducha; często czuł się źle, stracił dawny wigor i upór. W trakcie odwrotu nie skąpił wszelkich wysiłków. Teraz wydawał się na skraju wyczerpania. Czasem, co niewiarygodne, miał nawet trudności z podejmowaniem decyzji. Był to czarny okres jego wojskowej kariery. Mimo wszystko jednak starał się nie ulegać słabości. Chociaż tęsknił za urlopem i wypoczynkiem, to 7 lutego napisał do żony: „Póki jeszcze trzymam się na nogach, to odsuwam od siebie myśl o opuszczeniu tego teatru wojny!”1
Jako żołnierz i oficer, Rommel był głęboko rozgoryczony. Odnosił wrażenie, że jego opinie dotyczące kwestii militarnych są lekceważone. Czuł, iż zwierzchnicy stracili do niego zaufanie. Nie krył, że jest przygnębiony porażką. Jednakże zarzuty defetyzmu i słabości uważał za wielce niesprawiedliwe - wiedział, iż formułują je ludzie, którzy mają bardzo nikłe wyobrażenie o rzeczywistej sytuacji wojskowej. Twierdził, że rozsiewanie podobnych opinii fatalnie wpływa na morale Panzerarmee i jest wbrew niemieckiej racji stanu.
Nowa struktura dowodzenia też była daleka od doskonałości, choć miało się to zmienić. Teraz, kiedy dwie armie osi stały do siebie „plecami”, potrzebne było stworzenie ośrodka dowódczego dla koordynacji ich poczynań. Teoretycznie zwierzchnictwo nad nimi znajdowało się w rękach Kesselringa, przebywającego na ogół we Włoszech. 9 lutego odbyła się narada, w której uczestniczył Rommel, dotycząca opracowania planu działań przeciwko siłom angielsko-amerykańskim na zachodzie. Otóż 5. Armia Pancerna miała zniszczyć znajdujące się przed jej frontem jednostki amerykańskie2. Do realizacji takiego celu niezbędne było utworzenie zwierzchniego dowództwa nad dwiema armiami, które spełniać miały raczej odmienne zadania. W ten sposób uzgodniono utworzenie Grupy Armii „Afryka”, w której składzie znalazły się 1. Armia Włoska i 5. Armia Pancerna. W rzeczywistości jednak wspomniana Grupa Armii zorganizowana została dopiero 23 lutego. Tymczasem większością niemieckich formacji dowodził von Arnim, a Rommel, niemiecki feldmarszałek, kierował poczynaniami 1. Armii Włoskiej, współdziałając z włoskim gen. Messe. Mówiło się powszechnie, iż komendę na Grupy Armii „Afryka” miał objąć von Arnim, chociaż nie nastąpiła jeszcze oficjalna nominacja. Rommel wiedział, że wielu żołnierzy w Tunezji wolałoby widzieć na czele jego samego.
Przed ostatnim zapadnięciem kurtyny miał się rozegrać ostatni, krótki i niewesoły dla Niemców akt dramatu afrykańskiego.
21. Dywizja Pancerna (płk Hildebrandta: gen. von Randow zginął w trakcie odwrotu w grudniu) została wcześniej wydzielona spod komendy Panzerarmee, odesłana na tyły do Tunezji i tam uzupełniona żołnierzami i sprzętem. Obecnie stanowiła najbardziej doświadczoną formację 5. Armii. 1 lutego dywizja zaatakowała i pochwyciła przełęcz Faid, przejście wiodące ze wschodu na zachód przez góry w centralnej części Tunezji. Anglicy i Amerykanie mogli przypuścić szturm na wschód ku wybrzeżu i odciąć w ten sposób von Arnima od Rommla. Aby tego dokonać, musieliby sforsować górską barierę, a przede wszystkim dwie przełęcze: Faid i Foudouk. Zajęcie przełęczy Faid przez 21. Dywizję Pancerną znacznie to utrudniło. Dało także von Arnimowi możliwość ewentualnego wypadu na zachód. Jednakże uderzenie aliantów na wschód i południowy wschód, z Gafsy na Sfax i Gabes, stanowiłoby jeszcze poważniejsze zagrożenie dla von Arnima i Rommla. Ten manewr też należało uprzedzić.
Niemiecko-włoska operacja, której plany opracowano 9 lutego, rozpoczęła się pięć dni później atakiem 10. (gen. von Broicha) i 21. dywizji pancernych z przełęczy Faid i Maizila ku niewielkiej arabskiej wiosce Sidi Bou Zid. Niemcy odrzucili z zajmowanych pozycji oddziały amerykańskie, siejąc w ich szeregach panikę. Amerykanie stracili dwadzieścia sześć dział, czterdzieści cztery czołgi i niemal setkę innych pojazdów, z których część porzucili, nim kolumny niemieckich wojsk spotkały się na zachód od Sidi Bou Zid. Wojska te stanowiły prawe skrzydło sił użytych w operacji „Frühlingswind”. Rommel miał zadać cios „lewą ręką” i przystąpić do operacji „Morgenlust”.
Rommel miał dwa powody, by z radością oczekiwać nadchodzącej bitwy. Po pierwsze, mógł wyciszyć niepokoje, które targały nim pod Mareth. Perspektywa toczenia nowych ciężkich walk obronnych z Montgomerym, podczas gdy świeże siły angielsko-amerykańskie mogły zaatakować go równocześnie od flanki i od tyłu, nie była specjalnie zachęcająca. Wyczekując biernie pod Mareth, Rommel narażał się, że przeciwnik odetnie mu drogę odwrotu. Gdyby teraz udało mu się odnieść lokalny sukces, to znalazłby się w lepszej sytuacji i miałby więcej szans w walce z 8. Armią. Mógł nawet spodziewać się, że otrzyma uzupełnienia. Sam wystąpił z propozycją podjęcia akcji zaczepnej jeszcze 4 lutego.
Po drugie, chodziło o coś, o czym dyskutował już wcześniej z Kesselringiem. Plan przewidywał, że Rommel zaatakuje włoskimi i niemieckimi oddziałami 1. Armii ze wschodu ku Gafsie. Gafsa, leżąca w odległości nieco ponad stu kilometrów od Gabes, znajduje się nad traktem biegnącym od wschodniego wybrzeża tunezyjskiego, przez masyw Atlasu, ku algierskiemu interiorowi. Gafsa, licząca około dziesięciu tysięcy mieszkańców, zajęta była przez oddziały II Korpusu amerykańskiego (gen. Fredendalla). Siedemdziesiąt kilometrów na północ od Gafsy znajdowała się Feriana, a niespełna sto kilometrów dalej Tebessa: wielka baza aliancka, zlokalizowana w pobliżu granicy algierskiej.
Rommel szczerze cieszył się na myśl o ataku na Gafsę, dopełniającego uderzenie von Arnima przez przełęcze na Sidi Bou Zid. W jego głowie zrodziły się jednak jeszcze śmielsze zamierzenia. Uważał, iż to możliwe, że nieprzyjaciel po wstępnych niepowodzeniach rzuci się do bezładnej ucieczki, a wtedy - jak wiele razy w przeszłości - Rommel spróbowałby taktyczny sukces przemienić w zwycięstwo na skalę operacyjną. Tak więc szykował się, że po zajęciu Gafsy ruszy na Ferianę i ku Tebessie. Zamiar taki w gruncie rzeczy nie był sprzeczny z założeniami, uzgodnionymi na naradzie 9 lutego, jednakże wybiegał poza określone tam cele operacji. Rommel liczył, że uda mu się powtórzyć dawne wyczyny. Zwycięstwo oznaczałoby rozbicie alianckiego frontu w środkowej Tunezji - w konsekwencji nieprzyjaciel musiałby się wycofać na powrót do Algierii. Zagrożenie ataku od tyłu na pozycje pod Maruth zostałoby zniwelowane. No i Niemcy zyskaliby na czasie, potrzebnym do utworzenia frontu wokół Tunisu i Bizerty, co, zdaniem Rommla, stanowiło jedyny sensowny cel na przyszłość - za tym poszłaby względnie bezpieczna ewakuacja do Europy.
Rommel zatem odzyskał wiarę w siebie. Popołudniem 15 lutego Afrika Korps (gen. von Liebensteina), a w jego składzie siedemdziesiąt czołgów z 15. Dywizji Pancernej oraz włoska Dywizja Pancerna „Centauro”, wkroczył do Gafsy. Miejscowość została wcześniej ewakuowana przez Amerykanów. Na północy, opanowawszy pewne zamieszanie, oddziały von Arnima - dowodzone bezpośrednio przez jego zastępcę, gen. Zieglera - posuwały się na Sbeitlę. Następnego dnia Rommel polecił von Liebensteinowi maszerować na Ferianę, tebessańską drogą. Sam pojechał do Gafsy, gdzie zniszczenie amerykańskiego składu amunicji spowodowało znaczne straty wśród ludności cywilnej. Arabowie entuzjastycznie powitali wkraczające wojska okrzykami: „Hitler!” oraz „Rommel!”
Częściowo przez przypadek, dalej, niż to przewidywały plany, posunęły się też na północny zachód jednostki von Arnima, nacierając teraz na Sbeitlę. Opanowanie przez Niemców Sbeitli i Feriany oznaczałoby uchwycenie punktów wyjściowych dla dalszej, zmasowanej ofensywy w kierunku zachodnim, którą to operację Rommel zaczynał uznawać za całkiem realną. Tegoż wieczora, podczas rozmowy telefonicznej, von Arnim zgodził się dotrzeć do Sbeitli. Afrika Korps wkroczył do Feriany następnego ranka, 17 lutego. Zdobyto też pobliskie lotnisko w Thelepte wraz z jednym amerykańskim samolotem.
Rommel znajdował się teraz wśród walczących i nacierających oddziałów Afrika Korps. Jego nastrój wyraźnie się poprawił i tuż po południu 17 lutego przesłał telegraficznie do Rzymu pewną propozycję. Sugerował, aby trzy dywizje pancerne - 10., 15. i 21. - dokonały koncentracji w rejonie Feriany pod jego komendą, a następnie wyruszyły ku Tebessie, na podbój Algierii, gdzie znajdowały się tyłowe bazy Anglików i Amerykanów. Nadarzała się bowiem znakomita okazja, jako że opór przeciwnika był na razie słaby. Ku jego radości, Kesselring wyraził zgodę. Tego wieczora Rommel pozwolił sobie na butelkę szampana - wypadek rzadki w jego karierze. Powiedział też Berndtowi, że czuje się niczym rumak, który słyszy sygnał do walki3.
Następny dzień przyniósł jednak trudności, co wynikło ze złej organizacji dowodzenia nacierających wojsk. Von Arnim zaczął się wahać i wysuwać obiekcje. W przeciwieństwie do Rommla chciał skierować się na północ, nie wykraczając poza granice Tunezji, a akcję w górach uważał za zbyt czasochłonną. Twierdził nadto, że plan dotarcia do Tebessy jest zanadto ambitny. Czyż nie lepiej umocnić się w Tunezji?
Rommel zaprotestował energicznie. Nie znał szczegółów planowanego samodzielnie przez von Arnima przedsięwzięcia i nikt go o nich nie poinformował. Uważał przy tym, że 5. Armia posuwa się zbyt opieszale. Podejrzewał,
że ci sami, którzy jeszcze wczoraj zarzucali mu defetyzm, dzisiaj uważają go za hazardzistę, który pragnie nawiązać do minionych dni chwały. Rommel napisał potem ze wzburzeniem, że nigdy nie był hazardzistą, w Tunezji jednak gra szła o wysoką stawkę, a czasu było niewiele. Dopiero po północy 18 lutego spór znalazł kompromisowe rozwiązanie. Rommel miał przejąć dwie dywizje pancerne z 5. Armii, 10. i 21., i ruszyć z Feriany i Sbeitli. Celem natarcia miał stać się jednakże Le-Kef, co zostało potwierdzone 19 lutego przez Commando Supremo4.
Owa zwłoka i zmiana planów bardzo poirytowała Rommla. Okazało się, że zamiast szybkiego manewru, który zagroziłby nieprzyjacielowi okrążeniem, przyszło dokonać płytkiego uderzenia, które nawet w razie sukcesu nie przyniosłoby decydujących rozstrzygnięć. Mimo wszystko Rommel następnego ranka, 19 lutego, wyprawił swoje siły pancerne na północ, po raz ostatni osobiście wiodąc żołnierzy do boju. Von Liebenstein został ranny 17 lutego, a czasowe dowództwo Afrika Korps objął Ziegler. W strefie operacji znajdowały się trzy niemal równoległe trakty: droga do Tebessy, którą Rommel chciał uderzyć głównymi siłami, lecz obecnie obsadził tylko oddziałami rozpoznawczymi i osłonowymi; główny trakt Sbeitla - Le-Kef, którym posuwała się 21. Dywizja Pancerna oraz, pomiędzy wymienionymi, droga do Thali przez przełęcz Kasserine, którą zmierzało na północ silne ugrupowanie pancerne pod komendą gen. Buelowiusa, doświadczonego oficera wojsk inżynieryjnych. Rommel nadzorował pilnie przebieg marszu wszystkich kolumn.
Bitwa o Kasserine była ostatnim zwycięstwem Rommla w Afryce. Jego lewo i prawoskrzydłowe kolumny brnęły wolno, więc drugiego dnia operacji położył nacisk na postępy ugrupowania centralnego. Zdobywszy przełęcz Kasserine, Rommel mógł skupić w jej okolicy siły do dalszego natarcia w dowolnym kierunku oraz unicestwić oddziały nieprzyjacielskie, który zagrażałyby niemieckim flankom. Mógł też dokonywać wypadów i pozorowanych ataków. Miałby wybór, a to właśnie lubił.
Sama przełęcz, przebiegająca pomiędzy górami wznoszącymi się stromo na wysokość ponad tysiąca metrów, okazała się wąska - o szerokości mniej niż kilometr. Ciągnęła się przez prawie dwa kilometry, a dalej przechodziła w kotlinkę otoczoną zalesionymi wzgórzami; tam droga się rozwidlała. Jeden z traktów wiedzie obecnie na północ do Thali, a drugi, w okresie wojny przypominający zaniedbaną ścieżynkę, łączył się w końcu z szosą do Tebessy. Amerykanie zdążyli wcześniej solidnie zaminować południowe podejścia do przełęczy. Ich główne pozycje znajdowały się na północ od przełęczy i mogli stamtąd razić ogniem atakujących. Wspomniane pozycje obsadzili saperzy i piechurzy amerykańscy, brytyjscy i francuscy, wsparci działami i moździerzami; okazały się jednak źle wybrane. Wczesnym wieczorem 19 lutego Buelowius zaczął wypierać obrońców z przełęczy. W odpowiednim czasie rzucił na pobliskie wzgórza piechotę, która stopniowo przenikała pomiędzy stanowiska broniących się. Kiedy Rommel postanowił, że główny szturm przypuści właśnie na Kasserine, alianccy żołnierze, choć zdradzali oznaki podenerwowania, nadal się trzymali. Nakazał 10. Dywizji Pancernej (gen. von Broicha) podjąć marsz ku przełęczy i wezwał Dywizję „Centauro” z Feriany. Nazajutrz wcześnie rano sam zjawił się pod Kasserine. Po paru godzinach jego czołowe oddziały przebiły się przez przełęcz ku Tebessie. Rommel rozważał myśl, by natychmiast ruszyć dalej. Czołowe formacje meldowały, że nie napotkały oporu na drogach do Tebessy i Thali. O siódmej wieczorem 21 lutego Rommel na czele 10. Dywizji Pancernej wjechał do Thali.
Jednak po niewielu godzinach odwołał natarcie. Decyzję tę podjął na własną odpowiedzialność. Wcześniej, 20 lutego, złożył mu wizytę Kesselring i z entuzjazmem przyjął plan natarcia na Tebessę, wykonalny, jak mniemał, po przebyciu przełęczy Kasserine. Von Arnim - sceptyczny i niechętnie idący na rękę Rommlowi - został nakłoniony przez Kesselringa do przekazania feldmarszałkowi większości swoich dywizji pancernych, chociaż zatrzymał u siebie, w północnym sektorze, nowe, potężne czołgi typu Tiger.
Rommel towarzyszył piechurom, którzy posuwali się naprzód w przełęczy, dodając swoją obecnością ducha żołnierzom. Kesselring, jak zwykle pełen optymizmu, przekonywał go do kontynuowania natarcia. Zaproponował teraz, żeby Rommel formalnie objął komendę Grupy Armii „Afryka” (której dowódca nie został jeszcze oficjalnie wyznaczony) i tym samym przejął odpowiedzialność za siły, którymi kierować chciał von Arnim. Ponoć pomysł ten wypłynął od samego Hitlera.
Rommel jednak odmówił kontynuowania ataku. Nie był też pewien, czy pragnie objęcia dowództwa grupy armii, które wcześniej zaoferowano von Arnimowi. Nie wiedział, czy zwierzchnicy znowu obdarzyli go zaufaniem, czy też po prostu podjęli nieprzemyślaną, spontaniczną decyzję. Tak czy owak, rozkazał wstrzymać natarcie. 22 lutego zaprotestował wobec Kesselringa, mówiąc, że należało dokonać całej operacji według planów jego, Rommla. Kesselring przyznał mu rację: był to już jednak płacz nad rozlanym mlekiem. Rommel powtarzał, iż wojska niemieckie muszą się zatrzymać5.
Dysponował przy tym mocnymi argumentami. Opór nieprzyjaciela narastał. Przeciwnik bynajmniej nie rzucił się do panicznej ucieczki. Początkowo wprawdzie Amerykanie byli wyraźnie wstrząśnięci atakiem, porzucając w wielu wypadkach zajmowane pozycje, lecz kiedy szok minął, bili się dzielnie. Doświadczone oko Rommla dostrzegło, że Amerykanie szybko przyszli do siebie, potrafili wyciągać trafne wnioski z własnych błędów; potwierdziły się też jego smutne przypuszczenia, iż zostali wyposażeni w doskonały sprzęt. A zaczęły nadchodzić akurat meldunki, że wrogie czołgi nadciągają od północy w stronę pola bitwy.
Ponieważ opór przeciwnika się wzmagał, to osiągnięcie operacyjnego celu, jaki stanowiło wdarcie się na alianckie tyły, kosztowałoby mnóstwo czasu, a tego Niemcom i Włochom brakowało. Od początku operacji dawał się we znaki brak jednolitego dowodzenia wojskami osi. Ponadto niektórzy liniowi oficerowie, zbyt wolno, zdaniem Rommla, spełniali rozkazy, nie wykazując się dostateczną inicjatywą, co powodowało jeszcze większą zwłokę. Rommel nie czuł się tak pewnie na czele nowej armii jak poprzednio. I jak poprzednio, Niemcy i Włosi musieli oszczędzać amunicję i paliwo. Paskudna pogoda utrudniała wprawdzie działania nieprzyjacielskiemu lotnictwu, lecz pogoda w końcu musiała się zmienić. Brytyjczycy ostatnio rzucili do walki samoloty typu Hurricane, wyposażone w pociski rakietowe, które siały spustoszenie wśród niemieckich czołgów.
Czas był sprawą kluczową, albowiem Rommel niepokoił się o swoje oddziały pod Mareth, naprzeciw których stała cała armia Montgomery'ego. Montgomery mógł wykorzystać swą przytłaczającą przewagę. Gdyby zaatakował, kiedy większość jednostek Panzerarmee Afrika zaangażowana była w walki na obszarach centralnej Tunezji (gdyby nawet jednostki te pobiły formacje angielskie i amerykańskie i ruszyły za nimi w pościg) to sytuacja Niemców z miejsca stałaby się krytyczna. Rommel uważał, iż trzeba spróbować zasiać zamieszanie w szeregach 8. Armii wyprzedzającym uderzeniem, nim Montgomery zbierze się do ataku na linię Mareth. Przygotowania do niego wymagały czasu, którego mogłoby zabraknąć, gdyby Rommel nie wstrzymał teraz natarcia na Amerykanów. Uderzenie na Kasserine okazało się sukcesem taktycznym. Rommel raz jeszcze dzięki energii, maestrii i stanowczości oraz wyszkoleniu swych żołnierzy odniósł krótkotrwały triumf. Dalsze natarcie byłoby jednakże szaleństwem. Brakło czasu. To cień rzucany przez Montgomery'ego doprowadził do wstrzymania akcji Frühlingswind oraz Morgenlust.
Oczywiście, Rommel mógł zwrócić uwagę na ten czynnik, nim operacja się rozpoczęła. Mógł zwrócić uwagę na konieczność wstępnego pokrzyżowania szyków Montgomery'emu. Nie zrobił tego. Nie da się ukryć, w teorii, że gdyby 5. Armia osiągnęła błyskotliwe zwycięstwo w środkowej Tunezji, to Rommel mógłby zdążyć wrócić na czas ze swoimi wojskami na front pod Mareth.
A zatem Rommel wkrótce znalazł się pod Mareth. O szóstej rano 6 marca zaatakował Brytyjczyków pod Medenine. Rozpoczęła się operacja o kryptonimie „Capri”.
Zaledwie krócej niż tydzień Rommel był nominalnym dowódcą Grupy Armii „Afryka”. Nie zorganizowano mu jednak właściwego sztabu, a przy tym, o czym niemal wszyscy wiedzieli, objął to stanowisko jakby w zastępstwie von Arnima. Rommel miał wkrótce zostać odesłany z Afryki ze względów zdrowotnych. Poza tym nie cieszył się już aż takim zaufaniem zwierzchnika sił zbrojnych Rzeszy jak dawniej. Tu i ówdzie niechętnie słuchano jego rozkazów.
Już 26 lutego von Arnim wszczął własną akcję w północnej Tunezji - operację Ochsenkopf - czyli atak na Beje i Mejdez-el-Bab. Operacja planowała była już od pewnego czasu, ale Rommel dowiedział się o niej dopiero 24 lutego, a więc dzień po tym, jak objął formalne dowództwo Grupy Armii „Afryka”6. Operacja ta nie była w najmniejszym stopniu skoordynowana z walkami w centralnej Tunezji. Rommel, poznawszy jej szczegóły, natychmiast uznał, iż do jej wykonania wyznaczono stanowczo zbyt skromne siły. Należało ją skoordynować z natarciem na Kasserine. Rommel nakazał odwołanie operacji Ochsenkopf, potrójnego uderzenia znacznymi (mimo wszystko) siłami pancernymi, już trzy dni po jej rozpoczęciu, do kiedy to 5. Armia utraciła większość swoich czołgów. Rommel był wściekły, gdyż spadła na niego odpowiedzialność za niepowodzenie akcji, w której planowaniu nie wziął żadnego udziału.
Co więcej, tak von Arnim, jak i Messe, dowódcy obu armii Rommla, zwracali się z różnymi kwestiami wprost do Kesselringa w Rzymie. Messe był najstarszym rangą włoskim generałem na afrykańskim teatrze wojny (ponadto ściągał on własną ręką na front żołnierzy włoskich z tyłów7).
Postępowanie von Arnima zrozumieć łatwiej - dano mu do zrozumienia, że rychło stanie na czele afrykańskiej grupy armii. Mówiąc krótko, wysocy dowódcy osi w Afryce odnosili się do siebie w tym okresie niemal wrogo. Wspomniał o tym Berndt w liście do Schmundta.
Naturalnie, oficjalnie wszystko wyglądało pięknie. Rommel i Messe komplementowali się wzajemnie. Ów ostatni stwierdził w przemówieniu wygłoszonym 2 marca, iż włoscy żołnierze są dumni, że służą pod skrzydłami feldmarszałka Rommla. Rommel, odpowiadając, rzekł, iż od dwóch lat walczy ramię w ramię z włoskimi towarzyszami broni [„Schulter an Schulter mit den Italienischen Kameraden”] - Gładkie czy podniosłe słowa nie mogły jednak przesłonić rzeczywistości.
Operacja „Capri”, czyli atak na Medenine, zakończyła się dla Rommla całkowitym niepowodzeniem. Do dzisiaj zdumiewa zresztą fakt, że podjął on walkę w tak niekorzystnych okolicznościach. Montgomery dysponował na umocnionych pozycjach pod Medenine czterystoma czołgami i pięciuset armatami przeciwpancernymi. Ponadto - za sprawą swojego wywiadu - świetnie orientował się w zamiarach Rommla i mógł należycie przygotować się do starcia. Był przekonany, że wygra tę obronną bitwę i doprowadzi tym samym do jeszcze poważniejszego osłabienia armii niemiecko-włoskiej. Montgomery ugrupował swe formacje (sześć silnych brygad) w łuk na zachód i północ od Medenine, około trzydziestu kilometrów na południe od linii Mareth. W odwodzie trzymał 7. Dywizję Pancerną. Prawa flanka wojsk brytyjskich opierała się o morze. Anglikom wiadomo było, że Rommel, jak parokrotnie w przeszłości, dokona pozorowanego ataku frontalnego, by ostatecznie spróbować szczęścia na lewym skrzydle ugrupowania brytyjskiego.
Feldmarszałek powiedział swoim podwładnym, że sukces zależeć będzie od szybkości i zaskoczenia. Stwierdził później, że wszystkie nadzieje pokładał w uderzeniu na Montgomery'ego, nim ten będzie gotowy. Ale Montgomery czekał w pogotowiu. Wyprawa Rommla do centralnej Tunezji dała mu nieco czasu; o zaskoczeniu nie było nawet mowy. Ponadto Montgomery miał tak przygniatającą przewagę w sprzęcie, że o ile nie popełniłby jakiegoś fatalnego błędu, Niemcy i Włosi nie mogli dać mu rady.
Montgomery nie popełniał fatalnych błędów. Działał metodycznie, chłodno kalkulował, liczył się z możliwościami swoich żołnierzy, zdobył już w Afryce bogate doświadczenie. Rzadko próbował zastawiać na przeciwnika pułapki, bitwę przyjmował (z zasady), kiedy miał znaczną przewagę. Rozumiał, że jeśli Rommel zaatakuje pod Medenine, to prędko straci inicjatywę na rzecz Brytyjczyków.
Rommel przystąpił do natarcia stanowczo zbyt słabymi, biorąc pod uwagę liczebność przeciwnika, siłami. Nadto nie był wcale przekonany o powodzeniu tej akcji. Już dawno temu stwierdził, że wojska niemiecko-włoskie powinny opuścić Afrykę Północną. Uważał właściwie (z czym w pełni zgadzał się von Arnim), iż najrozsądniejsze byłoby skrócenie linii defensywnych, co pociągało za sobą odwrót pod Enfideville, przed przystąpieniem do ostatecznej ewakuacji.
Podzielił się tą refleksją z OKW. Na linii Enfideville wojska osi mogłyby utrzymać się dłużej. Na linii Mareth - nie.
Sam Rommel nie zaprzeczał, że przystąpił do ataku na Medenine bez zapału. Rommel spod Medenine nie przypominał prawie w niczym dawnego Rommla. Nawet przygotowania do akcji upłynęły na debatach i swarach - niegdyś rzecz nie do pomyślenia! Ostatecznie Rommel przekazał kierowanie operacją Messemu, nowemu dowódcy 1. Armii Włoskiej, choć siłę uderzeniową stanowić miał przecież Deutsches Afrika Korps! I z niejaką ulgą odwołał całe natarcie już pierwszego dnia, o godzinie siedemnastej.
Było to koniecznością. Jak pod El-Ghazalą, przeprowadzona została demonstracja przed frontem w pobliżu wybrzeża, tym razem przez Dywizję „Spezia” i 90. Dywizję Lekką. Trzy niemieckie dywizje pancerne usiłowały się przebić na kilkunastokilometrowym odcinku ku Tadjera Khir, na północny zachód od Medenine. Afrika Korps, liczący sto pięćdziesiąt czołgów, starł się z pięciuset brytyjskimi armatami przeciwpancernymi, w tej liczbie z nowymi, doskonałymi działami siedmiofuntowymi, których pociski zdolne były przebić każdy niemiecki pancerz. Podejść do brytyjskich stanowisk chroniły też miny. Montgomery wiedział dokładnie, gdzie Rommel - albo raczej gen. Cramer, nowy dowódca Afrika Korps - przypuści szturm. Co prawda, już po wszystkim Rommel twierdził, że mógł podzielić swe zgrupowanie pancerne i uderzyć jednocześnie z północy i południa, lecz wątpliwe, czy wpłynęłoby to na wynik starcia. Faktem jest bowiem, że Rommel, działając bez zwykłej dla siebie werwy, rzucił 3we osłabione dywizje pancerne na dobrze umocnione pozycje znacznie silniejszego i wyekwipowanego lepiej niż kiedykolwiek przedtem przeciwnika. Do końca dnia Afrika Korps stracił jedną trzecią czołgów, nie osiągając choćby lokalnego sukcesu taktycznego.
Dlaczego więc Rommel podjął podobną akcję? Nie wiedział, czy Montgomery jest przygotowany na podjęcie bitwy. Postanowił zaryzykować. Rozumiał i przekonywał o tym wszystkich, którzy chcieli go słuchać, że bierne wyczekiwanie pod Mareth przyniesie nieuchronną klęskę, bo oznaczać będzie oddanie inicjatywy w ręce Montgomery'ego; Brytyjczycy zaatakują, gdzie zechcą i kiedy zechcą. Wyłania się jeszcze jedno pytanie: Czy Rommel mógł swoje natarcie poprowadzić lepiej, sprawniej? Biorąc pod uwagę stosunek sił i fakt większej skuteczności wywiadu brytyjskiego, należy odpowiedzieć: raczej nie. W owym okresie Afrika Korps, stanowiący siłę uderzeniową 1. Armii Włoskiej, nie mógł dorównać nieprzyjacielskiej 8. Armii, zajmującej przy tym umocnione stanowiska obronne. To nie była już właściwie tamta 8. Armia, którą Rommel pamiętał z ubiegłych lat i którą można było pokonać słabszymi siłami. Przeciwnikiem Rommla był ponownie dowódca, który nie dawał się wciągać w chaotyczny bój i stawiał sobie za punkt honoru sprawowanie pełnej kontroli nad przebiegiem każdej potyczki. Pod Medenine Niemcy z góry skazani byli na porażkę. Można założyć, że gdyby Rommel znajdował się w pełni sił fizycznych, to nigdy nie zdecydowałby się na taką akcję. Opis bitwy pod Medenine zdradza, że Rommel był podówczas jedynie cieniem dawnego triumfatora spod El-Ghazali.
Medenine okazało się chwilą prawdy. Dzień po bitwie nadeszła odpowiedź Hitlera na sugestie, które Rommel skierował do OKW, aby wycofać niemiecko-włoskie jednostki pod Enfideville. Jak łatwo zgadnąć, Führer z oburzeniem odrzucił ten pomysł.
Rommel miał się ponownie spotkać z Hitlerem, a następnie udać się na urlop zdrowotny. Feldmarszałka żegnał jeden z jego najbardziej doświadczonych podwładnych, von Luck, i nie mógł ukryć wzruszenia. Rommel siedział w swym wozie dowódczym, sprawiając wrażenie chorego i wyczerpanego, jednak, jak napisał von Luck, „w oku miał nadal ten osobliwy błysk”8. Rommel, ze łzami w oczach, wręczył von Luckowi pamiątkową fotografię. Dwa dni później, 9 marca, przekazał komendę Grupy Armii ,.Afryka” von Arnimowi (równie pesymistycznie oceniającemu szansę Niemców w Tunezji) i odleciał do Rzymu. Wedle oficjalnej wersji miał wrócić po odbyciu kuracji. W rzeczywistości jednak już nigdy więcej nie ujrzał Afryki.
W Rzymie Rommel rozmawiał z gen. Ambrosio, następcą Cavallera, a następnie w jego towarzystwie udał się do Mussoliniego. Duce, co zauważył Rommel, zaczął, jak większość, uważać go za defetystę. Wprawdzie potraktował Rommla uprzejmie, jednak bez specjalnej wylewności. Tu należy dodać, iż Rommel, w odróżnieniu od większości Niemców, zawsze podziwiał Mussoliniego. W Rzymie, aż do ostatnich niepowodzeń, nie przejmowano się zanadto wojną w Afryce. Duce, zawsze skłonny do przesady, przez minione lata wyrażał się z podziwem o osiągnięciach Rommla. Z kolei Rommel uważał, że Italia zawdzięcza wiele swemu przywódcy; zauważył też, w czasie swej bytności w Afryce Północnej, iż Włosi „ucywilizowali” tamtejsze dzikie obszary. Teraz jednak spostrzegł też, że Duce ma równie iluzoryczne pojęcie o sytuacji wojskowej w Afryce, jak Führer. Istotnie, Mussolini już od czasów El-Alamejn karmił się złudzeniami.
Nazajutrz, 10 marca, Rommel poleciał na Ukrainę, gdzie mieściła się wówczas kwatera polowa Hitlera. Zastał Führera głęboko przygnębionego klęską stalingradzką i zagładą całej 6. Armii. Armia Czerwona rosła coraz bardziej w siłę i najwyraźniej otrząsnęła się już z porażek poniesionych w pierwszych osiemnastu miesiącach kampanii. Stany Zjednoczone dostarczały Rosjanom ogromnej liczby ciężarówek. Stalin zmobilizował wiele milionów rekrutów. Rosjanie dysponowali przy tym mnóstwem czołgów - i to znakomitej klasy. Dla odmiany Niemcy na froncie wschodnim byli obecnie kiepsko wyekwipowani. W styczniu mieli mniej niż pięćset czołgów na całym froncie, a poszczególne dywizje stopniały do siły pomniejszych oddziałów. Na wschodzie Niemcy przeszli do obrony, a utrzymanie dotychczasowych pozycji przedstawiało się dosyć problematycznie.
Rommel zameldował się u Hitlera o osiemnastej w dniu swego przybycia i w ciągu kolejnych trzech dni przeprowadził z wodzem kilka długich rozmów, biorąc też udział w naradach wojennych. Hitler nadal żył w świecie oderwanym od rzeczywistości. Wspominał o projekcie powierzenia Rommlowi, po odzyskaniu przez feldmarszałka zdrowia, dowództwa wyprawy ekspedycyjnej na Casablankę - był to zamiar tak absurdalny, że Rommel ledwie dowierzał własnym uszom. Zdawało mu się, że zdołał wcześniej przynajmniej wytłumaczyć Führerowi, iż koniecznością jest skrócenie frontu w Tunezji i poczynienie tam przygotowań do ewakuacji wojska do Europy. Napisał do von Arnima, mimo sporów, jakie ich dzieliły, że zgadza się z nim co do jednego - iż sytuacja w Tunezji jest zła. Rommel zauważył też, że z Hitlerem znacznie łatwiej się rozmawia, kiedy Führer znajduje się w stanie depresji. Naprawdę niebezpieczne były napady obłędnej euforii u wodza, których bało się całe jego otoczenie.
Odwrót pod Enfideville był rozwiązaniem na krótką metę i w ciągu nadchodzących dwóch miesięcy wypadki w Tunezji potoczyły się tak, jak to przewidzieli Rommel i von Arnim. Nie istniały już możliwości wzmocnienia sił w Tunezji. Dominacja aliantów bardzo poważnie utrudniała utrzymanie mostu powietrznego między Włochami i Afryką9. Także na lądzie Anglicy i Amerykanie mieli znaczną przewagę w sprzęcie. Kiedy von Arnim skapitulował dwa miesiące później, 12 maja, do niewoli poszło z nim dwieście trzydzieści osiem tysięcy żołnierzy, z tego około stu tysięcy Niemców, czyli nawet więcej niż pod Stalingradem. Tymczasem 11 marca Hitler udekorował Rommla mieczami i diamentami do jego Krzyża Rycerskiego. Wtedy też Rommel dowiedział się, że już nie wróci do Grupy Armii „Afryka”. 12 marca Goebbels zanotował, że rozmowy Rommla z Hitlerem „przebiegają znakomicie” - najwyraźniej więc przyjaźń między tak odmiennymi osobowościami jak feldmarszałek i minister propagandy trwała nadal.
Dokładnie dwa miesiące później odczytał ostatni meldunek nadany przez Afrika Korps, nim jego afrykańczycy pomaszerowali do niewoli. Deutsches Afrika Korps walczył do kresu swych możliwości - informowała zaszyfrowana depesza. Kiedyś jednak jeszcze da o sobie znać. „Heia Safari!”
Ostatni etap kampanii afrykańskiej zakończył się więc dla Rommla cokolwiek niesławnie. Cała kampania trwała ponad dwa lata i - pomijając finałowe sześć miesięcy - przyczyniła się do powstania legendy Rommla. Walki sił niemiecko-włoskich i brytyjskich w Afryce Północnej nieodmiennie kojarzone są z postacią Erwina Rommla.
Wielu go krytykowało, usiłując pomniejszyć jego zasługi podczas tej kampanii i po niej - ganiono jego metody dowodzenia, trudny charakter, rzekomy niedostatek obiektywizmu. Podkreślano uparcie, że Rommel lekceważył zagadnienia logistyczne. Jego narzekania na kiepskie zaopatrzenie traktowano jak lamenty człowieka, który wpadł do wykopanego przez siebie dołka. Rommel przecież się musiał orientować, że przerzucanie materiałów wojennych do Afryki, czy to drogą morską, czy lotniczą, nastręczało olbrzymie trudności, tym bardziej kiedy oddalił się od własnych baz. Musiał wiedzieć, iż dysponuje szczupłym transportem kołowym, który wykruszał się jeszcze, im dalej brnęła naprzód Panzerarmee. Należało wziąć to wszystko pod uwagę, miast poniewczasie ganić za swoje błędy innych.
Przedstawione zarzuty można odeprzeć. Rommel rozumiał doskonale, że zasięg jego operacji ograniczony był wieloma czynnikami i nieustannie brał to pod uwagę. Mimo wszystko bardzo często jego nominalni zwierzchnicy nie dotrzymywali danych mu obietnic. Uskarżał się więc, podejrzewając wręcz innych (zwłaszcza Włochów) o bierność i opieszałość; skarżył się, że ignoruje się potrzeby jego żołnierzy. Te wszystkie utrudnienia nie paraliżowały jednak jego własnej energii. Od przesadnej ostrożności wolał ryzyko. Wiodło to niekiedy do nieporozumień i zamieszania.
Częściej jednak prowadziło do zwycięstw. Podejmowaniu właśnie ryzyka Rommel zawdzięcza swoje spektakularne sukcesy na pustyni. Oskarża się go, że sam konstruował ambitne plany, a potem nakazywał podwładnym je wypełniać. W pewnym sensie zarzut ten jest uzasadniony: Rommel uważał, że osiągnąć wiele można, jedynie stawiając wysoko poprzeczkę. I znowu w tym wypadku rzeczywistość potwierdziła tę opinię. Wyjaśnić należy, że Rommlowi nie brakowało odwagi. Sprawy miały się tak, że po prostu przerzucał na innych realizację własnych śmiałych koncepcji.
Czasami dochodziło jednak do niepowodzeń. Niekiedy bowiem Rommel był zbyt ambitny. Czy to jednak on ponosi winę za ostateczną klęskę w Afryce? Wcześniej wymowne argumenty w postaci zwycięstw zamykały usta jego krytykom. Przyznać jednak wypada, iż kiedy dotarł niemal do Nilu, to postawił swe oddziały w bardzo trudnej sytuacji. Czy mógł tego uniknąć?
Podejmowanie najistotniejszych decyzji nie leżało wyłącznie w gestii Rommla. Marsz na Egipt poparły zdecydowanie władze w Berlinie i Rzymie. Z pewnymi zastrzeżeniami poparł ów plan także Kesselring. Nie wyglądało to tak, że sceptyczni zwierzchnicy musieli pilnować porywczego Rommla. Rommel po prostu potrafił dostrzec nadarzającą się okazję - w czerwcu, po walkach o El-Ghazalę - i, co ważniejsze, wykorzystać ją. Zadał nokautujący cios pokonanemu nieprzyjacielowi. Auchinleck nie wykazał się dostateczną energią - i przyszło mu za to zapłacić. W Egipcie naciskano na Rommla, by utrzymał wszystkie zdobycze, a nawet przygotował się do dalszych operacji zaczepnych. Plan „Orient” był nadal aktualny. Hitler pragnął opanować Kaukaz; po bitwie pod El-Alamejn plany dotarcia na Kaukaz przez Bliski Wschód okazały się nierealne. Walcząc desperacko pod El-Alamejn, Rommel działał według odgórnych dyrektyw. Zdawał sobie jednak sprawę z trudności własnego położenia - zwłaszcza krytycznej sytuacji zaopatrzeniowej i przewagi nieprzyjaciela w powietrzu. Pesymistycznie oceniał swe szansę pod Alam el-Halfą i nawet zdumiał część dowództwa niemieckiego i włoskiego, przerywając tę bitwę. Kiedy wrócił z urlopu zdrowotnego pod El-Alamejn, to też w mig się zorientował, iż nie ma mowy o osiągnięciu sukcesu. Rommel nie lubił się zanadto asekurować, ale doskonale pojmował znaczenie czynników logistycznych, podejmując śmiałe, lecz i racjonalne decyzje.
Powiadano o ograniczonym wyczuciu strategicznym Rommla: że wyróżniał się jako dowódca na polu bitewnym, ale nie miał większego pojęcia o strategicznych aspektach prowadzenia wojny. Rozważania oraz zapiski samego Rommla podważają ten pogląd, chyba że pod pojęciem „stratega” rozumie się subtelnego teoretyka wojskowości, operującego raczej akademickimi spekulacjami i traktującego działania militarne jako rodzaj osobliwej gry. Rommel zaś łączył w rzadko spotykanym stopniu wiedzę teoretyczną z praktycznymi umiejętnościami, znakomicie spisując się również jako dowódca na szczeblu operacyjnym. Miał żywy, otwarty umysł. Być może z pewną niechęcią odnosił się do oficerów sztabu generalnego, bo też istotnie, gdy po raz pierwszy kierował wielką jednostką, to okazało się, iż brak mu paru przydatnych umiejętności. Potrafił się jednak uczyć na własnych błędach, w trudnych chwilach nie tracił
zimnej krwi i szybko opanował niektóre elementy wojennego rzemiosła. Rommel, jeszcze przed laty, jako wykładowca, zwykł mawiać do kadetów: „Nie mówcie mi, co Clausewitz sądził. Powiedzcie, co myślicie wy!”
Oficerowie sztabu generalnego służący pod jego komendą szybko przekonywali się, że ich dowódca jest wyjątkowo zdolny i inteligentny. Rommel potrafił dowodzić na każdym szczeblu. Jego raporty poświęcone walkom w Afryce Północnej odznaczają się jasnością, zwięzłością oraz obiektywizmem. Potrafił wyciągać wnioski ze swoich niepowodzeń, nie próbując się przy tym usprawiedliwiać10. Zdanie sceptyków, którzy twierdzą, iż Rommel nie potrafił spojrzeć na zagadnienia militarne z szerszej perspektywy, można odeprzeć argumentem, że już w listopadzie 1942 roku Rommel uznał wojnę światową za przegraną. Uważał, że dywizje Wehrmachtu należy wycofać do obrony granic Rzeszy i walczyć na nich aż do zawarcia pokoju - zawarcia pokoju przez nowych przywódców Niemiec.
Krytykowano go też za zaniedbywanie planowania na rzecz ukochanej improwizacji. W tym na pewno tkwi ziarno prawdy. Wiedział, że w warunkach wojny pustynnej należy czujnie trzymać rękę na pulsie i wydawać dyspozycje w zależności od szybko zmieniającej się sytuacji. Do dalekosiężnych planów podchodził z pewną ironią. Pewnego razu powiedział synowi Manfredowi: „Najlepsze plany tworzy się po zakończonej bitwie!”11.
A mimo to Rommel opracowywał plany, choć nie zagłębiał się w szczegóły, uważając, iż i tak nie wytrzymają one konfrontacji z rzeczywistością i okażą się tylko szkodliwe. Czasami istotnie popełniał pomyłki (zwłaszcza w kwestii rozłożenia etapów operacji w czasie), chodziło mu jednak głównie o jasne przedstawienie swoich zasadniczych zamiarów podwładnym przed przystąpieniem do walki. Znacznie to sensowniejsze od prób rozstrzygnięcia każdego szczegółu z góry.
Niemniej mit zrodzony w Afryce, że Rommel to „żaden strateg”, wynikał nie tylko z jego przywiązania do improwizacji i szukania rozwiązań taktycznych oraz rozmyślnego podejmowania ryzyka w kwestiach logistyki. Powoływano się na konkretne przykłady operacji w kampanii afrykańskiej, zapewne jednak nie na te najważniejsze. Natychmiast po przybyciu Rommel rozkazał przypuścić natarcie na Cyrenajkę i decyzja ta okazała się słuszna i śmiała. Atak na Tobruk, który nastąpił bezpośrednio potem, zakończył się niepowodzeniem, co wynikało jednak z błędów raczej taktycznej natury, słabego rozpoznania i szturmu przed pociągnięciem rezerw. Doszedł przy omawianej okazji do wniosku - nie pierwszy i nie ostatni raz - iż wykorzystanie zaskoczenia będzie istotniejsze od poczynienia skrupulatnych przygotowań. Okazało się to błędem. Błąd zakwalifikować jednak trzeba do rzędu taktycznych.
Pomyłki zdarzały się też podczas operacji „Crusader”. Rommel uznał podczas niej, że przeciwnik jest słabszy, niż było to w rzeczywistości, i przecenił własne szansę. Decyzja opuszczenia Cyrenajki po tej operacji była jednak trafna, biorąc pod uwagę stosunek sił zmagających się stron, podobnie jak śmiała decyzja ponownego jej odbicia. Wysoko należy też ocenić aktywność Rommla pod El-Ghazalą. Owszem, wydane wtedy dyspozycje, dotyczące terminów osiągnięcia poszczególnych celów, były zbyt optymistyczne, nie wpłynęło to jednakże zasadniczo na wynik starcia.
Zamiar późniejszego przekroczenia granicy egipskiej i ostatecznego zniszczenia pokonanego (w mniemaniu Niemców) wroga także jest zrozumiały. Gdyby Rommel zachował się wówczas biernie, to nie darowałby mu tego z pewnością żaden teoretyk wojskowości. Po ciężkich zmaganiach pod El-Alamejn myślał o odwrocie, bojąc się oskrzydlenia, jednak oszołomieni jego dotychczasowymi sukcesami zwierzchnicy nawet nie chcieli o tym słyszeć. Alam el-Halfa stanowiła ostatnią szansę, o czym Rommel wiedział; w tym wypadku dowodził jakby bez przekonania. Bitwę pod El-Alamejn Rommel opisał z perspektywy jako bój przegrany jeszcze przed jego rozpoczęciem z uwagi na stosunek sił. Gdyby miał przeciw sobie przeciwnika mniejszego formatu niż Montgomery, to zapewne istniałaby nikła szansa dla Niemców i Włochów utrzymania się na pozycjach. Pamiętajmy przy tym, że Rommel wrócił z Europy do Egiptu pełen niepokojów i wciąż niedomagając fizycznie.
Odwrót i postępowanie Rommla w jego trakcie stanowiły temat dla ożywionych dysput. Montgomery napisał w owym czasie, że Rommel popełnił błąd, nie próbując dłużej trzymać się na silnych pozycjach pod Mersa el-Brega12. Możliwe, chociaż ocena ta nie bierze pod uwagę faktu, jak niewiele sprawnego sprzętu pozostało podówczas w formacjach Panzerarmee. Rommel podjął wtedy decyzję niczym rutynowany strateg, którym jakoby nie był. Uznał, że wygranie paru dni czy tygodni nie jest warte wyniszczenia Panzerarmee i że lepiej skonsolidować siły w Tunezji.
Kasserine, mimo osiągnięcia lokalnego sukcesu, okazało się operacją nieudaną. Rommlowi i tak musiało zabraknąć czasu do stawienia czoła nieprzyjacielowi atakującemu z dwóch frontów. Winien był to przewidzieć jeszcze przed rozpoczęciem tej operacji. Rommel chciał jednak zaryzykować, licząc, iż jakimś cudem Panzerarmee pokona Amerykanów, a potem da sobie radę z 8. Armią. Istotnie, cień takiej szansy był. Do czasu walk o Medenine, w trakcie których Rommel zaprezentował nietypowy dla siebie brak wyobraźni, feldmarszałek pojął, że i kampania afrykańska, i cała wojna są przegrane.
Rommla określano jako hazardzistę, na co on sam reagował z oburzeniem, pisząc, że odwaga i dobrze skalkulowane ryzyko to nie to samo co hazard - hazard bowiem wyklucza racjonalne myślenie. W zasadzie miał rację, jakkolwiek granica między ryzykiem a hazardem często bywa cienka. Żołnierze walczący w Afryce pod rozkazami Rommla nigdy nie uważali swego dowódcy za bezmyślnego ryzykanta. Nie był - jak mówili - „graczem szukającym szansy. Był roztropnym, chłodnym i wyrachowanym człowiekiem”13. I chociaż ów „Kein bequemer General” żądał od nich wiele, to jeszcze więcej wymagał od siebie14.
Niektórzy ponadto zarzucali Rommlowi, że z pewną przesadą wyrażał się o własnych osiągnięciach i zarzut ten wydaje się uzasadniony. Jak wielu dowódców, Rommel uważał za najważniejszy ów teatr wojny, na którym sam walczył. Ci sami krytycy jednak twierdzili, że reputacja Rommla wyrosła ze słabości okazywanej przez przeciwnika, w szczególności, początkowo, przez Brytyjczyków. Wskazywali, że dla Niemiec Afryka Północna miała w gruncie rzeczy marginalne znaczenie; dalej, że walczyły tam stosunkowo nieliczne siły Wehrmachtu - maksymalnie pięć dywizji, w porównaniu z setkami na froncie wschodnim; że Rommel nie zasłużył na takie pochwały, że jego admiratorzy
ukrywają „niewygodne szczegóły” z jego biografii. „Nie należy fałszować historii post factum, aby przysporzyć większej chwały Rommlowi!” - stwierdził cierpko Guderian, a inni powtarzali to po nim15.
Porównania nic tu nie znaczą. Wyjaśnić jednak wypada, że zasług dowódcy nie można mierzyć liczebnością podległych mu oddziałów. Rommlowi wielokrotnie udawało się wziąć górę nad pokaźniejszym liczebnie przeciwnikiem. Pod El-Alamejn, dodajmy, znalazło się mimo wszystko pod jego komendą dwanaście dywizji (wliczając włoskie). Fakt zaś, że Afryka nie stanowiła centralnego teatru działań wojennych, ma się raczej nijak do osiągnięć Rommla. Zresztą gdyby plan „Orient” - długo zaprzątający uwagę Hitlera - udał się jednak, gdyby powiódł się przynajmniej pierwszy jego etap, to Afryka i Bliski Wschód natychmiast zyskałyby w toczącej się wojnie pierwszorzędne znaczenie.
Zagrożenie dla Brytyjczyków bynajmniej nie było li tylko teoretyczne. Często pojawiał się argument, że alianci rzucili na Morze Śródziemne zbyt wielkie siły, które potrzebne były na Atlantyku oraz, po grudniu 1941 roku, na Dalekim Wschodzie. Zwłaszcza niewielka liczebność wojsk brytyjskich w angielskich posiadłościach na Dalekim Wschodzie przyniosła fatalne skutki. Brytyjczycy nie mogli sobie jednak pozwolić za żadne skarby na oddanie państwom osi rejonu Morza Śródziemnego. Niemcy i Włosi zapanowaliby nad obszarami bogatymi w ropę naftową i mogliby zdobyć Kaukaz od południa. Zmieniłoby to radykalnie sytuację strategiczną wojujących stron. Co do tego Churchill, Mussolini, Hitler, Raeder i Brooke pozostawali jednomyślni.
Bliskowschodnie mrzonki Niemców okazały się nierealne w połowie roku 1942, pod koniec tego roku porzucił je nawet Hitler. Żyły one jednak w umysłach przywódców Rzeszy, kiedy Paulus zbliżał się do Stalingradu, a Rommel do Aleksandrii.
Wyjaśnijmy jeszcze jedno: Rommlowi także parokrotnie przyszło zaznać goryczy porażki. Mimo wszystko zanotował on na koncie znacznie więcej militarnych sukcesów niż niepowodzeń.
Rozgłos triumfom Rommla w Afryce Północnej zapewniła nazistowska machina propagandowa. Wojskowi krytykowali go za „zbyt osobiste” metody dowodzenia, jakimi nie powinien posługiwać się generał czy marszałek. To prawda, Rommel bywał czasem nieobliczalny wobec swoich podwładnych i służących pod jego rozkazami sztabowców. Złośliwi powiadali, że gdyby nie względy u Hitlera czy Goebbelsa, to Rommlowi nie pozwolono by dowodzić nawet pułkiem16 - swoją drogą stwierdzenie to mimochodem dowodzi, na ile korpus oficerski Wehrmachtu pozwalał ingerować w swoje sprawy Führerowi i ministrowi propagandy! Mówiono: Niemcy potrzebowały bohatera, nie skalanego porażkami i barbarzyństwami, które działy się na froncie wschodnim, szlachetnego wojownika bijącego się za sprawę rewolucji narodowosocjalistycznej. Erwin Rommel, jak sugerowano, pasował do takiej roli17. Bez wątpienia coś w tym jest: w czasach wojny każdy naród pragnął charyzmatycznego herosa, którego wyczyny opisywano by w gazetach czy nagłaśniano audycjach radiowych. Rommel miał tę szczególną charyzmę. Jego osiągnięcia były mimo wszystko realne, a wśród swoich żołnierzy cieszył się szczerym uznaniem. Dowódca Panzerarmee nie był więc sztucznie wykreowanym bohaterem. Propagandyści Goebbelsa nie musieli przypisywać Rommlowi cudzych zasług.
Rommla krytykowano za to, że jest „w gorącej wodzie kąpany” - raz był tu, za chwilę gdzie indziej. Za to, że zbytnio cieszył się z lokalnych sukcesów i zbyt ciężko przeżywał porażki. Te zarzuty bolały go szczególnie dotkliwie. Uważał, że jego pesymistyczne oceny (konieczność wycofania się z Cyrenajki po operacji „Crusader”, świadomość, że kampania w Afryce została przegrana już pod El-Alamejn) wynikały z realnego spojrzenia na sytuację.
Rommel potrafił narzucić swoją wolę zarówno własnym żołnierzom, jak i przeciwnikowi. Umiał zaskarbić sobie zaufanie podwładnych. Wciąż powtarzał, że zadaniem każdego generała jest odnieść zwycięstwo przy możliwie najmniejszych stratach w szeregach swych żołnierzy. Niemcy - jak często powiadał - będą potrzebowały ludzi także po wojnie18 i za najbardziej niesprawiedliwe uznawał te zarzuty, które sugerowały, iż pragnie własnej chwały, nie bacząc na los jego podwładnych19. Żołnierze natychmiast instynktownie rozpoznają dowódców, którzy łakną sławy kosztem ich trudu i krwi; żołnierze - tak niemieccy, jak włoscy - Rommla darzyli bardzo ciepłymi uczuciami. To prawda, że podwładni krytykowali go po „pierwszym Tobruku” za zbytni pośpiech, w wyniku którego zginęło wielu ludzi, Rommel jednak wtedy po prostu się przeliczył; nie posłał z premedytacją żołnierzy na rzeź. Uznał, że szybka akcja pociągnie za sobą mniejsze straty niż długotrwałe oblężenie. W tym wypadku się pomylił. Ogólnie jednak należał do tych dowódców, którzy szczerze czują się odpowiedzialni za powierzonych im ludzi. Dodać wypada, iż żołnierze Panzerarmee przestrzegali ściśle dyscypliny, czując respekt przed swym szefem. Rommlowi wyjątkowo rzadko przychodziło karać niesubordynowanych. Podobno w trakcie całej kampanii afrykańskiej żadnego ze swych podwładnych nie postawił przed sądem wojennym20.
Nazwisko Rommla wywierało bez wątpienia silne wrażenie na żołnierzach brytyjskich. Nikt nie wątpił, kiedy Rommlowi udało się umknąć na zachód spod El-Alamejn, że przesadna ostrożność Montgomery'ego wynikała z respektu dla przeciwnika. Ostatecznie Rommel uległ jednak dowódcy brytyjskiej 8. Armii - wybornemu organizatorowi, dysponującemu przy tym przeważającymi siłami i trzymającemu się twardo i konsekwentnie zasad sztuki wojennej; dowódcy, który nigdy nie podejmował niepotrzebnego ryzyka. Szef Panzerarmee, mistrzowski taktyk, specjalizujący się w bitwie manewrowej, natrafił w Afryce na jakże odmiennego, ale godnego siebie przeciwnika.
W pierwszym okresie kampanii Rommel przewyższał umiejętnościami dowódców brytyjskich. Przez prawie dwa lata dominował na pustyni. Potem doszedł mu jednak jeszcze jeden, „niewidzialny” przeciwnik - angielskie służby specjalne, które zaczęły dostarczać szefostwu 8. Armii informacje nie tylko o zamierzeniach Panzerarmee, ale i o konwojach z uzupełnieniami dla Niemców i Włochów, jakie płynęły po Morzu Śródziemnym. W ostatniej fazie kampanii alianci uzyskali ponadto zdecydowaną przewagę w powietrzu. Mimo to Rommel nadal postrzegał, decydował i działał z energią, która zdumiewała dowództwo nieprzyjacielskie. Odcisnął swą osobowość na poczynaniach armii niemiecko-włoskiej w Afryce Północnej w stopniu ogromnym. Łatwiej poddawał się wzruszeniom, niż to przyjęło się sądzić21, lecz nie znosił, kiedy ktoś mu stawał okoniem. Niestrudzony, pełen wigoru, waleczny wiódł do walki swoich afrykańczyków.
Niemcom na ogół przychodziło bić się w Afryce Północnej z silniejszymi liczebnie formacjami nieprzyjaciela. Rommel umiał jednak ekonomicznie wykorzystywać swoje siły. Jeden z jego admiratorów przeciwstawił militarny geniusz Rommla „bezdusznym kalkulacjom”22, jakim oddawali się niektórzy brytyjscy dowódcy. Cóż, choć dowodzenie wojskiem można uznać za swego rodzaju sztukę, to liczy się jednak w ostatecznym rozrachunku zwycięstwo, a zwycięstwa nie osiągnie się bez kalkulacji - bezdusznej czy twórczej. Niech więc będzie darowana temu samemu komentatorowi zjadliwa uwaga, że , jeśli uważa się, iż niemiecki marszałek mógł osiągnąć jeszcze więcej przeciwko silniejszemu nieprzyjacielowi, to tym samym przyznaje się, jaką miernotą jawił się jego oponent”23. Tak czy owak, można sobie wyobrazić, że gdyby Erwin Rommel, stojąc u bram Egiptu, dysponował silniejszym lotnictwem, znacznymi rezerwami oraz dwukrotną przewagą w ludziach i czołgach, to historia drugiej wojny światowej potoczyłaby się jesienią 1942 roku inaczej.
CZĘŚĆ 5
1943-1944
ROZDZIAŁ 19
POD LAMPĄ SŁONECZNĄ
Rommel po powrocie z Afryki do Rzeszy musiał przede wszystkim zająć się własnym zdrowiem. Kuracja zabrała parę tygodni. Po opuszczeniu szpitala pojechał do Wiener Neustadt i tam spisywał refleksje i wnioski z kampanii afrykańskiej. W owym okresie nie patrzono już tak optymistycznie na toczącą się wojnę. Pierwsze miesiące roku 1943 jeszcze bardziej popsuły panujące nastroje.
Na froncie wschodnim, gdzie nieodmiennie skupiona była zasadnicza uwaga OKH, klęska stalingradzka 6. Armii Paulusa okazała się ciężkim ciosem. Rosjanie ruszyli przed siebie i odrzucili Niemców prawie tysiąc kilometrów na zachód od Stalingradu. W czasie gdy Rommel powrócił z Afryki, Wehrmacht przeprowadził ograniczoną, udaną kontrofensywę, w której wyniku Niemcy ponownie zajęli Charków i Orzeł oraz wbili się dwoma klinami na północ i południe od Kurska. Same okolice Kurska Armia Czerwona zdołała utrzymać.
Hitler, choć niechętnie, wydał dyrektywę, by Wehrmacht przeszedł na wschodzie do defensywy. Uzupełnienie olbrzymich strat w ludziach i sprzęcie musiało zabrać sporo czasu. W wielu wypadkach „dywizje” stanowiły po przebytej zimie kilkusetosobowe oddziały. Latem na wschodnim froncie znajdowały się sto osiemdziesiąt dwie dywizje Wehrmachtu i SS, jednak liczba ta tylko złudnie sugerowała potęgę. Niektóre wielkie jednostki wprawdzie wzmocniono, lecz bynajmniej nie wszystkie. Rzeszy wyraźnie zaczynało brakować rezerwistów pomimo bezwzględnego ściągania siły roboczej z krajów okupowanych; traktowani jak niewolnicy ludzie zastąpić mieli Niemców w fabrykach na tyłach.
Zaopatrzenie formacji wojskowych w sprzęt także nie przedstawiało się najlepiej, mimo ogromnych starań czynionych w tym kierunku. Pod koniec stycznia Niemcy mieli na całym froncie wschodnim zaledwie około pięciuset czołgów - przypomnijmy, że Montgomery, rozpoczynając trzy miesiące wcześniej natarcie pod El-Alamejn na pięćdziesięciokilometrowym froncie miał ponad tysiąc wozów bojowych1. W samym Stalingradzie przepadły masy sprzętu, którymi można było wyekwipować czterdzieści pięć dywizji2. Straty przewyższały znacznie zdolności produkcyjne przemysłu niemieckiego, choć ten pracował na pełnych obrotach - do lata zasilono formacje na froncie wschodnim około dwa tysiące siedmiuset czołgami.
Mimo tak znacznej „utraty krwi” na wschodzie zdecydowano, że największe szansę rokuje podjęcie w roku 1943 ograniczonej ofensywy na łuku kurskim - atak na Kursk od północy i południa. Dowódcy grup armii, feldmarszałkowie von Kluge i von Manstein, uznali, iż operacja winna rozpocząć się możliwie najprędzej. W marcu, kiedy to Niemcy ponownie zajęli Charków, Rosjanie ponieśli ciężkie straty. W związku z tym von Kluge i von Manstein twierdzili, że trzeba uderzyć, zanim nieprzyjaciel zdoła się pozbierać i wzmocnić swe siły pod Kurskiem.
Ofensywie nadano kryptonim Citadel [„Cytadela”]. Od jej powodzenia zależały losy Wehrmachtu na wschodzie. Cel ograniczono do zniszczenia wojsk Armii Czerwonej w rejonie łuku kurskiego. Akcja, do której przygotowania rozpoczęto w marcu, miała zostać przeprowadzona w kwietniu. Hitler jednak wstrzymał jej realizację, uznając, że lepiej poczekać, aż do jednostek liniowych trafią nowe czołgi typu Tiger oraz Panther. Tygrysy, które już się zdążyły pokazać w Afryce, uzbrojone były w działa kalibru 88 mm; pantery, nieco lżej opancerzone, w doskonałe, długolufowe armaty 75 mm. Ostatecznie przesunięto podjęcie operacji „Cytadela” dopiero na początek lipca. Zwłoka ta okazała się fatalna.
Ogólna sytuacja na froncie wschodnim była trudna. Nie zanosiło się na to, by Niemcy mogli odnieść tam decydujące zwycięstwo. Zapewne byli jednak w stanie odsunąć widmo ostatecznej klęski i osiągnąć w lecie jakiś operacyjny sukces. Jednakże w 1943 roku alianci zachodni rozpoczęli też zmasowane naloty lotnicze na niemieckie centra przemysłowe, zrzucając każdej nocy na Rzeszę tysiące ton bomb. Choć amerykańskie i angielskie bombowce nie siały jeszcze tak znacznych zniszczeń jak w następnym, 1944 roku, to jednak zdołały obrócić niektóre niemieckie miasta w kupę gruzów.
Podjęta przez aliantów ofensywa powietrzna skoncentrowała się w marcu 1943 roku na Zagłębiu Ruhry. W lecie z kolei najwięcej bomb spadło na Hamburg. Jednocześnie trwały naloty i na inne większe miasta. Ludność i władze Rzeszy na własnej skórze zaczęły odczuwać grozę wojny. I takie też było zamierzenie Anglików i Amerykanów - zdruzgotanie morale niemieckiego społeczeństwa. Niemcy zmuszone zostały do przeznaczenia znacznych środków na obronę przeciwlotniczą kraju. Pod koniec 1943 roku dziewięćset tysięcy ludzi znalazło się w szeregach formacji przeciwlotniczych, których cel stanowiła obrona obszaru powietrznego Rzeszy. Siły te dysponowały dwudziestoma tysiącami dział przeciwlotniczych, których tak bardzo zabrakło na froncie wschodnim. Na wschodzie, w okresie operacji „Cytadela”, Niemcy także zaczynali w powietrzu ustępować nieprzyjacielowi.
Władcy Rzeszy pokładali nadzieje w czymś jeszcze, lecz w połowie 1943 roku i te nadzieje zaczęły się kruszyć. Adm. Karl Dönitz, Befehlshaber niemieckiej floty podwodnej, wprowadził wcześniej skuteczną taktykę operowania „wilczymi stadami” U-bootów na Atlantyku. Niemieckie łodzie podwodne zawdzięczały sukcesy dobremu rozpoznaniu. Opracowanie nowej maszyny deszyfrującej i wykorzystywanie jej od lutego 1942 roku sprawiło, iż U-booty zatopiły wiele alianckich statków handlowych. Na dłuższą metę jednak Niemcy nie miały na morzu większych szans w walce z połączonymi, ogromnymi flotami mocarstw alianckich.
I istotnie, już w maju, to jest w miesiącu, w którym Rommel zakończył „kurację” i powrócił do służby, sytuacja na morzach zaczęła wyraźnie zmieniać się na korzyść aliantów. Brytyjczycy złamali w pierwszych miesiącach roku 1943 szyfr, którym posługiwała się niemiecka flota podmorska i okręty podwodne Dönitza szły odtąd na dno coraz częściej. Od marca niezwykle groźną dla U-bootów bronią okazały się alianckie samoloty patrolowe. Od połowy maja „wilcze stada” niemieckich U-bootów, atakując alianckie konwoje, ponosiły straty, które dowództwo Kriegsmarine określiło mianem katastrofalnych. Dochodziło do tego, że podczas starć Niemcy topili tyleż alianckich statków transportowych, ile sami tracili łodzi podwodnych, zatapianych przez niszczyciele osłaniające konwoje. 24 maja Dönitz odwołał - czasowo - bitwę o Atlantyk i rozkazał swoim U-bootom wracać do baz3.
Nad Rzeszą zawisły także inne groźby. Alianci szykowali się do utworzenia frontu na zachodzie Europy, najpewniej we Francji. Inwazja na Francję wydawała się mało realna, dopóki niemieckiej flocie podwodnej szło dobrze na Atlantyku. Poza tym dowództwo Wehrmachtu twierdziło, że korzystając ze świetnie rozwiniętej sieci kolejowej w środkowej Europie, w razie zagrożenia można będzie szybko przerzucić jednostki ze wschodu na zachód. Mimo wszystko dostrzegano potrzebę zbudowania umocnień na francuskim wybrzeżu, aby w razie czego był czas na przetransportowanie jednostek na nowy front. Niezależnie od wszystkiego - konkludowało naczelne dowództwo niemieckie - i tak najpierw alianci muszą zapewnić sobie absolutną dominację na Atlantyku.
Obecnie niebezpieczeństwo stało się realne. Alianci prawie niepodzielnie panowali na Atlantyku. Wzmagające się naloty bombowe niszczyły linie kolejowe oraz tabor. Sytuacja na froncie wschodnim stawiała pod znakiem zapytania możliwość wycofania z Rosji niektórych dywizji w celu ich użycia na zachodzie. A jednak prędzej czy później należało poważnie wzmocnić zachodnie rubieże.
No i pozostawała jeszcze kwestia obszaru śródziemnomorskiego.
Na początku maja Rommel otrzymał list od swego wiernego SS-oberführera Alfreda-Ingemara Berndta, datowany trzeciego maja. Berndt na powrót pracował w goebbelsowskim Reichsministerium für Volksaufklanng und Propaganda. Sercem pozostał jednak z Afrika Korps, Panzerarmee oraz byłym dowódcą. Berndt dołączył do listu fragmenty dziennika, które Rommel dyktował mu wcześniej. Napisał też, że jest zachwycony wiadomością, iż Herr Generalfeldmarschall dostał nowy przydział. Berndt, który miał dostęp do różnych sekretnych informacji, nie zdradził zbyt wiele Rommlowi, poza wieścią, że Rommel będzie zapewne dowodził niemieckimi formacjami w Europie na znacznym obszarze, o „długości około piętnastu tysięcy kilometrów”4. Rommel mógł z tego wnosić, że chodzi o linię brzegową w zachodniej Europie.
Dalej Berndt sugerował (co może wydać się nieco dziwne, zważywszy, że był pracownikiem Ministerstwa Propagandy i zwracał się w liście do feldmarszałka na urlopie zdrowotnym), iż Rommel wkrótce ponownie może się znaleźć w wirze wielkich operacji militarnych. Nadto wyrażał nostalgię za starymi, dobrymi, „afrykańskimi” czasami. Czy nie można by - pytał Berndt - stworzyć specjalnej jednostki z byłych oficerów i żołnierzy Panzerarmee zdolnych kultywować tradycję, przeznaczonej do zadań szczególnej wagi? Czegoś w rodzaju elitarnego Sturmbataillon? Berndt zaproponował nawet strukturę takiej formacji - sześć kompanii z ciężkim sprzętem. Posunął się jeszcze dalej i wskazywał, którzy z byłych podwładnych Rommla mogliby znaleźć się na czele pododdziałów owej jednostki w sile batalionu - wymienił m.in. Behrendta i Armbrustera. Formacja miałaby się zwać Afrika-Urlauber Bataillon. Dałoby się ją zorganizować względnie szybko. W każdym razie - kontynuował Berndt - feldmarszałek i tak będzie potrzebował zaufanych oficerów, bez względu na zadanie, jakie otrzyma, a on, czyli Berndt, skontaktował się już z niektórymi weteranami walk w Afryce. W Niemczech przebywało wielu oficerów, podoficerów i żołnierzy, którzy zostali ewakuowani z Afryki bądź też w jakiś sposób uniknęli śmierci lub niewoli.
Społeczeństwo niemieckie nie było informowane o szczegółach katastrofy w Afryce Północnej. Z ostatnim etapem kampanii afrykańskiej nie wiązano też nazwiska Rommla. Hitler i Goebbels nie chcieli, by na faworyta propagandy spadło odium klęski. Notatki na temat Rommla tu i ówdzie pojawiały się w niemieckiej prasie. Komunikat, opublikowany 10 maja, który głosił, że Rommel nie przebywał w Afryce już od początków marca, został w rzeczywistości zredagowany ręką samego Hitlera.
Ostateczna klęska w Tunezji była nieuchronna. Brytyjczycy wkroczyli do Tunisu 7 maja, a więc w dniu, w którym Rommel najprawdopodobniej dostał list Berndta. 8 maja Rommel został telefonicznie wezwany do Berlina i tuż po południu 9 maja znalazł się na lotnisku Tempelhof. Już o trzynastej przyjął go Führer.
Hitler chciał rozmawiać o sytuacji w rejonie Morza Śródziemnego. „Powinienem był posłuchać pana wcześniej - przyznał Rommlowi5. Pragnął także dodać Rommlowi wiary i otuchy, odnowić wzajemne zaufanie oraz wykorzystać pełniej umiejętności i upór Rommla. I udało mu się to. W ciągu następnych dwóch miesięcy Rommel niemal bez przerwy przebywał w towarzystwie Hitlera. Często jadł z nim przy jednym stole obiady czy kolacje. Rommel podążał razem z „dworem” Führera z Berlina do Kętrzyna w Prusach Wschodnich, czyli do Wolfsschanze, skąd Hitler kierował walkami na froncie rosyjskim, oraz do Berchtesgaden w Bawarii, górskiej rezydencji, którą wódz uważał za swój prawdziwy dom. Rommel uczestniczył w codziennych naradach, dowiadywał się nowin z frontów, wysłuchiwał raportów składanych Hitlerowi. Słuchał też wynurzeń Führera na temat strategii, geopolityki, charakterystyk różnych nacji i opinii o przywódcach tychże - wywodów zwykle zawiłych i chaotycznych, lecz czasem celnie spuentowanych albo kryjących w sobie ziarno prawdy.
W trakcie tych miesięcy Rommel bez wątpienia ponownie do pewnego stopnia uległ specyficznemu czarowi Hitlera. Wcześniej, po bitwie pod El-Alamejn, twierdził gorzko, że jedyna nadzieja dla Niemiec leży w usunięciu Hitlera i zmiany niemoralnej, okrutnej polityki, kojarzonej z nazwiskiem wodza (jak większość Niemców, Rommel długo wierzył, że całe zło nazistowskiego reżimu jest sprawą knowań Bormanna i jemu podobnych dygnitarzy Trzeciej Rzeszy, a przede wszystkim Himmlera). Wówczas to nie ukrywał niesmaku, jaki budziły w nim nierealne rozkazy Führera, których wykonanie prowadziło do niepotrzebnej śmierci wielu niemieckich żołnierzy. Teraz jednak, znalazłszy się znowu u boku Hitlera, który nie wahał się zasięgać u niego rad, odzyskał jakby dawną wiarę w wodza Rzeszy. Z zadowoleniem zapisał w dzienniku, że Hitler lubi jego towarzystwo i okazuje mu pełne zaufanie. Ze szczerą radością odnotowywał, iż Führer jest w lepszym nastroju i zachowuje pewność siebie pomimo licznych kłopotów6.
A Hitler potrafił nie tylko okazywać pewność i zaufanie; potrafił tymi cechami zarazić. Ten przedziwny osobnik, zdolny wydawać rozkazy nieludzko wprost zbrodnicze, umiał także inspirować, pocieszać, wciąż jeszcze budzić powszechny podziw i uwielbienie. Rommel utracił wcześniej część swej wiary w Hitlera, kiedy ten nakazał mu wytrwać pod El-Alamejn i poświęcić Panzerarmee, kiedy zgromił go w zimie, twierdząc, że jego ludzie unikają walki, a jemu, Rommlowi, brak wytrwałości i silnej woli. Niemniej teraz, widząc z bliska, z jakimi problemami przychodzi się borykać Führerowi, ponownie podporządkował mu się lojalnie. Znów w niego wierzył - lub przynajmniej wierzył do pewnego stopnia. Kiedy Rommel po raz pierwszy spotkał się z von Mansteinem w Kętrzynie w lipcu 1943 roku (Manstein i Kluge zostali akurat wezwani z frontu w trakcie przesilenia walk pod Kurskiem), powiedział mu: „Odbywam tu kurację słoneczną. Leczy mnie ciepło i wiara!” Manstein nie znał wcześniej Rommla osobiście; okoliczności ich spotkania były cokolwiek niecodzienne. Otóż Manstein postanowił wykorzystać wolne popołudnie na kąpiel w jeziorze. Płynąc nago, natknął się na stojących na brzegu Rommla i innych, którzy mieli wziąć udział w wieczornej naradzie u Hitlera. Ci na widok Mansteina wybuchnęli wesołym śmiechem. Manstein, którego trudno było skonfundować, zapytał Rommla, co robi w Kętrzynie. Zrozumiał odpowiedź byłego szefa Panzerarmee; pojął też odpowiedź na następne swoje pytanie, czy mogliby się później ponownie spotkać i porozmawiać. Rommel wyraził zgodę następującymi słowami: „Owszem, pod lampą słoneczną!”7
„Lampa słoneczna”! W tym zwrocie Rommla mogła kryć się szczypta ironii, ale przyznać trzeba, że w towarzystwie Hitlera odzyskał dawny wigor. Hitler wywierał magiczny wpływ na swoje otoczenie. Oczywiście, można by powiedzieć, że Rommel okazał się naiwny. Pod paroma względami istotnie był naiwny. Hitler potrafił bardzo przebiegle i subtelnie schlebiać, a Rommel bywał próżny i łasy na komplementy. Sprowadzanie wszystkiego do przebiegłości Führera i próżności Rommla stanowiłoby jednak znaczne uproszczenie. Ostatecznie w tym samym okresie Rommel spisywał swe afrykańskie doświadczenia i ostro krytykował piórem Niemców odpowiedzialnych za przebieg wojny8. Hitler rzucił urok nie tylko na szefa Panzerarmee; przez wiele lat hipnotyzował miliony obywateli Rzeszy. Podkreślał publicznie swoje dawne osiągnięcia i nie szczędził obietnic. Przypominał, jak to wyciągnął naród niemiecki z nędzy i poniżenia, a nieraz uciekał się do otwartych gróźb. Z pewnością jakaś część Niemców nigdy nie dała się nabrać na oratorskie sztuczki Führera, dostrzegając w nim łgarza, człowieka wyzbytego zasad, ignoranta narażającego życie setek tysięcy ludzi, kreaturę otaczającą się miernotami i sługusami, a także po prostu niebezpiecznego szaleńca. Do Rommla prawda docierała wolno i z niejakim trudem. Wciąż uważał, że należy być lojalnym wobec naczelnego wodza i głowy państwa. Brak tej lojalności nadal postrzegał jako zdradę.
Więcej, Rommel wciąż jeszcze podzielał opinię, iż Niemcy wiodą tę wojnę w słusznej sprawie. Czuł się patriotą. Łatwo teraz zdumiewać się, jak ludzie z zasadami mogli popierać agresywne, militarne zakusy Hitlera. A jednak popierali. Dla Rommla kampanie z lat 1939-1940, wojny z Polską, Norwegią, Francją były koniecznością - uważał, iż trzeba skorygować krzywdzące postanowienia wersalskie oraz podejmować prewencyjne akcje zbrojne, by rozbić wrogą Rzeszy koalicję. Co się zaś tyczy wojny ze Związkiem Radzieckim, to Niemcy żywili powszechne przekonanie, iż Rosjanie w 1941 roku właśnie szykowali się do uderzenia na zachód (choć Hitler nie miał na to zbyt mocnych dowodów). Pomysł zasiedlenia, już po zwycięstwie, obszarów na wschodzie wydawał się rozwiązaniem wielu niemieckich problemów - starych i nowych. Zwycięstwo nad Rosją oznaczałoby zniszczenie komunizmu oraz zapewnienie Rzeszy ogromnych bogactw naturalnych.
Gdy sytuacja na froncie rosyjskim stawała się stopniowo coraz trudniejsza, Rommel, jak większość jego rodaków, uznał, że należy bronić Europy oraz samej Rzeszy przed dzikim i barbarzyńskim wrogiem. Oznaczało to szczytną walkę w obronie ojczyzny oraz cywilizacji europejskiej. Niemcy - chociaż zabrzmi to paradoksalnie - uznali się teraz za bojowników o wolność starego kontynentu. Rommel sądził przy tym, że w interesie Włochów i Francuzów, a także Brytyjczyków leży przyjaźń z Niemcami. Rommel, odzyskawszy częściowo dawną wiarę w Hitlera, nadal jednak nie podzielał megalomańskich ambicji wodza w kwestiach strategii i geopolityki, natomiast o dokonywanych akcjach eksterminacyjnych jeszcze wówczas raczej nie wiedział.
W omawianym okresie Rommel miał okazję odbyć kilka rozmów na temat ogólnej sytuacji wojennej. Starał się wyłożyć Hitlerowi własne przekonanie, iż bez względu na to, czy Niemcy walczą za słuszną sprawę, czy nie, nie mają szans na osiągnięcie ostatecznego zwycięstwa nad potężną koalicją aliancką. Rommel doszedł do takiego wniosku zimą, w obliczu klęski pod Stalingradem i niepowodzeń w Afryce Północnej. Teraz dywanowe naloty lotnictwa alianckiego tylko umocniły go w tym mniemaniu. Hitler słuchał Rommla i nie oponował, przynajmniej głośno. Właśnie wtedy wypowiedział melancholijnym tonem słowa, które zapadły Rommlowi w pamięć: „Nikt ze mną nie zawrze pokoju”9. Po czasie Rommel doszedł do wniosku, że Hitler już w owym okresie był w pełni świadom faktu, iż wojna jest przegrana. Führer jednak umiał oszukiwać siebie i innych. Lokalne sukcesy na frontach budziły w nim krótkotrwałe nadzieje, lecz żył już w cieniu nadciągającej katastrofy.
Czasami Rommel bywał świadkiem, jak Hitler pod wpływem jakiegoś chorobliwego impulsu przemieniał się nagle w fatalistę. Wstrząśnięty, Rommel zwierzył się potem Lucy, że miał wrażenie, iż Hitler już nie jest „całkiem normalny” (gwoli prawdy Hitler „całkiem normalny” nie był nigdy). Stało się to w lipcu - Führer stwierdził, że klęska jest prawdopodobna i dodał, iż jeśli Niemcy przegrają wojnę, to pokolenie, które przeżyje będzie już wynaturzone: prawdziwi wojownicy, wyjaśnił, „muszą zginąć bohatersko”10. Tego typu wynurzenia głęboko niepokoiły Rommla.
Lojalność wobec Führera nie sprawiła jednak, że Rommel skłonny był wyzbyć się własnej, silnej osobowości. Kiedy po zwycięstwach, odniesionych w Afryce dano Rommlowi do zrozumienia, że Hitler rozważa przekazanie mu w prezencie wiejskiej posiadłości, Rommel jasno oświadczył, iż podobnego podarunku nie przyjmie w żadnych okolicznościach. Inni nie byli tak zasadniczy. Odnosi się to nawet do Guderiana. W 1943 roku Rommel rzekł do jednego z oficerów, że Guderian postąpił niewłaściwie. „Ja sam też chciałbym mieć farmę, ale nie przyjmuję takich prezentów”11. Uznał, że pociągnęłoby to za sobą zobowiązania, których nie zamierzał na siebie brać.
Nowe zadanie, które powierzono Rommlowi, było z początku dość nieprecyzyjnie sformułowane. Wiele zależało od rozwoju sytuacji we Włoszech. Po klęsce w Tunezji należało rozważyć, jaką politykę winny prowadzić teraz Niemcy w rejonie Morza Śródziemnego. Podczas spotkania z Hitlerem, 9 maja, Rommel zwrócił uwagę na nikłą wartość bojową włoskich jednostek i powtórzył to w rozmowie z Goebbelsem następnego dnia12. Twierdził, że po armii włoskiej nie ma co zbyt wiele oczekiwać.
Pozostawał jednak wymiar polityczny całej sprawy. W Niemczech orientowano się powszechnie, że po tunezyjskiej klęsce wpływowe koła w Italii pragnęły zerwać sojusz militarny z Rzeszą i zawrzeć pokój z aliantami. Hitler wierzył jednak, że Mussolini dochowa mu wierności. Mimo to nie wiedział, czy Duce zdoła utrzymać swój naród w przymierzu z Niemcami, jeżeli sytuacja wojskowa przybierze jeszcze gorszy obrót. Rommel jasno oświadczył, iż, jego zdaniem, gdy Anglicy i Amerykanie wylądują w Italii, to Włosi nie podejmą walki. Co gorsza, istniała możliwość, że nie tylko nie będą walczyć z aliantami, lecz wręcz skierują broń przeciwko Niemcom.
Nie wszyscy podzielali pesymistyczną opinię Rommla na temat Włochów. Podczas jednej z rozmów Rommla z Hitlerem obecni byli również Constantin von Neurath oraz minister spraw zagranicznych Rzeszy. Von Neurath był znakomicie poinformowany o atmosferze i intrygach we włoskim kierownictwie. Ribbentrop z kolei kategorycznie przeciwstawił się twierdzeniu feldmarszałka. Rommel powiedział potem Neurathowi, że jego zdaniem Ribbentrop to kompletny idiota oraz ignorant w kwestii stosunków międzynarodowych - a przecież człowiek ten piastował stanowisko ministra spraw zagranicznych Rzeszy! Neurath także niepokoił się o postawę Włochów, a uczestniczący w tej dyspucie Keitel w bardzo charakterystyczny dla siebie sposób upomniał po spotkaniu Rommla i Neuratha, iż należało raczej oszczędzić Führerowi złych nowin13. Po kapitulacji Tunezji ograniczona liczba niemieckich jednostek znalazła się w Italii, przygotowując się do obrony Włoch przed spodziewaną inwazją. Na Sycylii stacjonowały
dwie dywizje grenadierów pancernych (jedną z nich była słynna Dywizja „Hermann Goering”).
Rommel wezwany został do Hitlera, gdyż właśnie byłemu dowódcy Panzerarmee Führer zamierzał powierzyć rozwiązanie problemu włoskiego. Teraz, po utracie Afryki Północnej, Niemcy spodziewali się w czasie lata desantu aliantów na południu Europy. W rachubę wchodziła inwazja na Grecję i Bałkany, gdzie znajdowały się silne włoskie - i mniejsze niemieckie - garnizony. Alianci mogli też dokonać desantu na same Włochy. W każdym razie akcja Brytyjczyków i Amerykanów na południu Europy odciągnęłaby część sił Wehrmachtu z frontu wschodniego, gdzie w lipcu rozpoczęły się boje pod Kurskiem. Inwazja na Włochy, co zapewne skończyłoby się rozbiciem sił sprzymierzeńca Rzeszy, umożliwiłaby amerykańskim i angielskim bombowcom korzystanie z lotnisk w Italii. A zatem plan niemiecki przewidywał zatrzymanie alianckich sił lądowych możliwie najdalej na południu.
W zasadzie OKW opracowało tym razem plany dwóch operacji. Pierwszy z nich, opatrzony kryptonimem „Alaryk”, zakładał przesunięcie dodatkowych niemieckich jednostek do północnych Włoch, tak aby powstrzymać alianckie wojska inwazyjne w południowej części Italii tak długo, jak to będzie możliwe - przy słusznym założeniu, że włoskie formacje same nie zdołają wykonać takiego zadania.
W związku z tym Rommel miał opracować szkic stopniowego przerzucania do Włoch kolejnych formacji, około dwudziestu dywizji, znajdujących się pod jego dowództwem na terenie Austrii i Bawarii. 22 maja Hitler wydał mu odpowiednie dyspozycje, co Rommel odnotował w swym diariuszu. Początkowej infiltracji dokonać miały cztery niemieckie dywizje, gdyby zaś alianci zdecydowali się na desant, wtedy ruszyć ich śladem winno pozostałych szesnaście. Było jasne, że realizacja „Alaryka” powinna zostać wsparta odpowiednimi i delikatnymi zabiegami dyplomatycznymi. W czerwcu i na początku lipca należało czynić wszystko, aby Włosi nie odnieśli wrażenia, że oto Niemcy ingerują w ich wewnętrzne sprawy. Sojusz włosko-niemiecki rozchwiał się już tak, że opracowywanie wspólnych planów było praktycznie niemożliwe. Właściwie sprzymierzeńcy z osi zawsze spoglądali na siebie krzywo, ale latem 1943 roku wzajemna nieufność osiągnęła punkt krytyczny.
Drugi plan OKW, Achse [„Oś”], różnił się znacznie od planu „Alaryk” i pracowano nad nim w jeszcze większej tajemnicy. Plan przewidywał ewentualność załamania się Włoch, co w konsekwencji zakładało konieczność rozbrojenia włoskiej armii, przejęcie sprzętu oraz, w razie potrzeby, internowanie kadry dowódczej włoskich sił zbrojnych. Tylko powodzenie operacji „Achse” mogło umożliwić ocalenie niemieckich jednostek, stacjonujących na południu Italii. Naturalnie, realizacja owego planu zależała w znacznym stopniu od tego, jak w obliczu Anglików i Amerykanów będą postępować Włosi. Możliwość przystąpienia do operacji „Achse” istniała w zasadzie po sprawnym wprowadzeniu w życie planu „Alaryk”.
Rommel szybko zorganizował sobie niewielki sztab, zgodnie z sugestiami Berndta biorąc do pomocy niektórych weteranów kampanii w Afryce, wśród nich gen. Gause, opanowanego, zasadniczego Prusaka oraz płk. von Bonina. W czerwcu Rommel spędził wiele godzin na pokładzie samolotu, przemieszczając się z Berlina do Kętrzyna, a stamtąd do siedziby swego sztabu, umiejscowionego w barakach w pobliżu Berchtesgaden. 7 czerwca spotkał się w jednym z monachijskich hoteli z Guderianem, na prośbę tego ostatniego. Guderian objął obecnie - po długim okresie niełaski u Hitlera - biuro inspektora generalnego wojsk pancernych i starał się jakoś uporządkować chaos wywołany nadmierną liczbą zarządzeń obowiązujących w przemyśle zbrojeniowym oraz w konsekwencji doprowadzić do zwiększenia liczby nowych czołgów, wysyłanych do jednostek liniowych. Rommel jednak nabrał już przekonania, że w Rzeszy należy udzielić priorytetu produkcji broni defensywnych oraz armat przeciwpancernych. Argumentował, iż za cenę jednego czołgu można wyprodukować wiele dział przeciwpancernych. Dodał, że właśnie takiej broni brakuje zwłaszcza na wschodzie14. Uderzające, że do takich wniosków doszedł Rommel, osławiony mistrz ataku.
Zdążył też odwiedzić rodzinę w Wiener Neustadt 27 czerwca. Tydzień później, 4 lipca, rozpoczęła się operacja „Cytadela”. Czterdzieści trzy niemieckie dywizje, w tym osiemnaście pancernych lub grenadierów pancernych, ruszyły do natarcia.
Przez pierwszych kilka dni operacja zdawała się rozwijać dla Niemców pomyślnie, prędko jednak okazało się, że tygodnie zwłoki narzucone przez Hitlera nie wyszły Wehrmachtowi na dobre. Rosjanie zdążyli umocnić własne pozycje. Dwie atakujące armie - 9. Armia gen. Modela (z Grupy Armii „Środek”) nacierająca od północy oraz 4. Armia Pancerna gen. Hotha (z Grupy Armii „Południe”) posuwająca się z południa - wkrótce zaczęły raportować, iż Rosjanie ugrupowali się bardzo głęboko, instalując na przedpolach mnóstwo min (przeciwczołgowych i przeciwpiechotnych). 9 lipca Rommel, zjawiwszy się w Kętrzynie, odniósł wrażenie, że natarcie rozwija się dobrze - rzeczywistości jednak atakujące jednostki właśnie traciły początkowy impet. Co więcej, Armia Czerwona zgromadziła potężny odwód operacyjny na wschód od łuku kurskiego. Radzieckie czołgi gotowe były przystąpić do kontruderzenia, kiedy natarcie niemieckie zacznie się załamywać. A tak się wkrótce miało stać.
Nazajutrz, 10 lipca, nadeszła hiobowa wieść. Oto, nim Wehrmacht osiągnął wymierny sukces pod Kurskiem, brytyjskie i amerykańskie oddziały dokonały z powietrza i morza desantu na Sycylię. Rozpoczęła się operacja „Husky”.
„Husky” oznaczała powrót wojsk brytyjskich, wspartych amerykańskimi dywizjami, na kontynent europejski. Niemcy postanowili przede wszystkim wzmocnić siły na Sycylii. Po upływie pięciu dni zainstalował się na wyspie sztab XIV Korpusu Pancernego, a następnie przybyły dwie dywizje grenadierów pancernych i dwa pułki spadochroniarzy. Niemniej Niemcy zdawali sobie sprawę, że Sycylii nie uda się utrzymać zbyt długo: operacje należy prowadzić w ten sposób, aby wycofywać się stopniowo ku północno-wschodniej części wyspy i następnie przerzucić zdolne wciąż do boju formacje do samej Italii. OKW podjęło też decyzję, że wojska niemieckie i włoskie muszą walczyć pod niemieckimi rozkazami. Nominalnie w dowództwie znajdował się generał włoski, lecz w praktyce operacjami kierował Hube i to on właśnie przeprowadził (miesiąc później) udaną ewakuację na półwysep. Stosunki między Niemcami a Włochami były chłodne. Niemcy nie ufali swoim sojusznikom, nie wierząc, że są oni skłonni kontynuować walkę z aliantami.
Operacja „Cytadela” załamywała się. Trzy dni po tym, jak wieść o „Husky” dotarła do Kętrzyna, Hitler wezwał z frontu wschodniego dowódców grup armii, Klugego i Mansteina, i oświadczył im, że z powodu groźby, jaka zawisła nad Italią (w istocie groźby całkowitej klęski Włoch), należy przerwać ofensywę pod Kurskiem i wycofać oddziały na linię, z której ruszyły do natarcia. Wraz z odwołaniem „Cytadeli” Niemcy ostatecznie utracili strategiczną inicjatywę na froncie wschodnim. Zresztą, akcja pod Kurskiem i tak została opracowana jako element ogólnej „aktywnej obrony”. Plan zupełnie się nie powiódł.
Tego samego wieczora Kluge i Manstein porozmawiali prywatnie z Rommlem. Było to właśnie w dniu, w którym Rommel poznał się z Mansteinem w tak osobliwych okolicznościach.
„Manstein - powiedział Kluge - to się źle skończy. W razie czego możesz na mnie liczyć”15.
Potem Kluge odszedł, zostawiając Mansteina sam na sam z Rommlem. Rommel nie krył własnych przekonań. Powiedział, że wojna zakończy się katastrofą. Od dwóch miesięcy wykorzystywał wszelkie okazje, by otworzyć oczy Hitlerowi. Teraz stwierdził to bez ogródek wobec Mansteina, jednego z najbardziej poważanych dowódców armii niemieckiej. Dodał, że przewidywał całkowitą klęskę już od pewnego czasu. Teraz, kiedy alianci wylądowali w Europie, wszystko zawali się jak „domek z kart”.
Manstein rzekł, że Führer, być może, zgodzi się zrzec dowództwa nad armią. Wówczas zapewne uda się jakoś ustabilizować sytuację na frontach i rozpocząć rokowania pokojowe. Rommel zaprzeczył. Znał Hitlera lepiej niż Manstein i stwierdził, że Hitler nigdy nie odda wojska w inne ręce. Manstein, ten „genialny strateg”, karmił się więc złudzeniami. Podobnie jak Kluge, Rommel oznajmił, że mimo wszystko Manstein może na niego liczyć. A zatem, choć Rommel ponownie zaczął żywić pewnego rodzaju szacunek do Führera, to jednak kwestie militarne umiał nadal postrzegać chłodno i obiektywnie.
15 lipca, a więc w dniu, kiedy Hube znalazł się na Sycylii, Rommel został formalnie wyznaczony na dowódcę Grupy Armii „B” - ze sztabem w Bawarii. Przewidywano, że prędzej czy później (Sycylię i tak zamierzano w końcu ewakuować) nieprzyjaciel dokona inwazji na Italię. Wówczas to Grupa Armii „B” miała operować na obszarze Włoch. Wcześniej jednak trzeba było poczekać na rozwój wydarzeń. A także pilnie śledzić zachowanie Włochów.
Trwały boje o Sycylię. 18 lipca Rosjanie rozpoczęli wielką kontrofensywę na całym froncie wschodnim. 20 lipca dotarły meldunki informujące, że Armia Czerwona przełamała niemieckie linie - jak się wyjaśniło, była to znaczna przesada. 24 lipca Rommel zebrał swoich sztabowców i wygłosił do nich przemówienie w zamku Muhlhof w Payerbach w Bawarii. Wciąż pozostawało niejasne, jakiego rodzaju misję przyjdzie Niemcom spełnić we Włoszech; gotowi byli oni do realizacji tak operacji „Alaryk”, jak „Achse”. Jednakże dzień wcześniej, czyli 23., Rommel otrzymał jeszcze inne zadanie. Miał polecieć do Grecji i ocenić na miejscu sytuację w tym kraju. A więc Grupa Armii „B” mogła bronić nie Włoch, lecz Grecji. Po zdobyciu Sycylii nieprzyjaciel mógł wylądować w Grecji.
Rommel poleciał do Salonik 25 lipca i poczynił wiele obserwacji. Nie minęła doba, kiedy dostał pilne wezwanie do powrotu do Kętrzyna. Otóż w Rzymie odbyło się posiedzenie Wielkiej Rady Faszystowskiej - ciała, które od lat formalnie tylko sankcjonowało politykę Duce. Teraz członkowie Rady skonfrontowali się z Mussolinim, po raz pierwszy tak zdecydowanie przeciwstawiając się jego woli. Odbyło się głosowanie - osiemnastu z dwudziestuośmiu członków Rady było za odsunięciem Duce od władzy. Kiedy w południe 26 lipca Rommel dotarł do Wolfsschanze, zastał tam nerwowe zamieszanie. Najwierniejszy sojusznik Hitlera, Mussolini, został zdjęty z urzędu przez swoich współpracowników i najwyraźniej zastosowano wobec niego areszt! Na czele rządu stanął marsz. Badoglio. W ciągu następnych dwóch dni Rommel pisał w swoim dzienniku o informacjach napływających z Italii, gdzie rozpoczęła się nagonka na stronników Mussoliniego. Przyszłość sojuszu niemiecko-włoskiego stanęła pod znakiem zapytania.
We Włoszech znajdowało się wiele niemieckich oddziałów. Kesselring nadal przebywał w Rzymie jako Oberbefehlshaber Süd. Siedemdziesiąt tysięcy niemieckich żołnierzy walczyło na Sycylii, gdzie kierowano amunicję i zaopatrzenie. Pomiędzy Sycylią a południową granicą Rzeszy ciągnęła się górzysta kraina, w której nagle zapanował polityczny chaos. Rozwścieczony Hitler oświadczył na naradzie, że Włochom absolutnie nie można ufać. Wprawdzie zaręczali oni, iż nic się nie zmieniło, a odsunięcie Mussoliniego jest kwestią polityki wewnętrznej i że Włochy nadal będą prowadzić wojnę u boku Niemiec. Hitler stwierdził, że nie wierzy w ani jedno słowo z tych deklaracji. Podobnie Rommel. Hitler optował za natychmiastową akcją. Natomiast Rommel uważał sytuację za złożoną i sądził, że wszelkie działania należy przeprowadzać z rozmysłem, po starannym przygotowaniu. Goebbels odnotował w dzienniku, iż Hitler był przy tej okazji impulsywny, Rommel zaś ostrożny.
Wydany został rozkaz realizacji operacji „Alaryk”. Koncepcja zorganizowania obrony w Grecji poszła w zapomnienie. Rommel zaczął natychmiast dyskusję nad następującymi problemami: jak zapewnić niemieckim oddziałom przejście przez alpejskie przełęcze oraz pod jakim pretekstem kolejne dywizje Wehrmachtu miałyby wkroczyć do Włoch i przystąpić do okupacji tego kraju. Przerzucić oddziały to jedno, drugie zaś to zabezpieczyć później dla nich linie komunikacyjne. Nadal wszystkie manewry należało przeprowadzać pod pozorem przyjścia Włochom z pomocą, pomimo ewentualnych protestów tych ostatnich, którzy przecież o taką pomoc nie zabiegali. „Chociaż Włosi - zapisał Rommel z rozbrajającą szczerością w swoim dzienniku - zdradzili nas w sposób oczywisty, to nie ma możliwości, aby politycznie usprawiedliwić wkroczenie do ich kraju”16. Niemcy codziennie otrzymywali doniesienia, że w Lizbonie Włosi prowadzą tajne rozmowy z aliantami i będą w ciągu najbliższych dwóch tygodni prosić o zawieszenie broni17. 30 lipca niemieckie oddziały wyruszyły na południe. Wcześniej Rommel, gen. Feuerstein oraz gauleiter Tyrolu dyskutowali problem zapewnienia jednostkom Wehrmachtu bezpiecznego przejścia przez górzyste tereny oraz kwestię spodziewanego nastawienia ludności włoskiej do wkraczających oddziałów18.
Rommel zdawał sobie sprawę, że wcześniejsze zajęcie alpejskich przełęczy może doprowadzić do poważnych komplikacji - Włosi mogą sprzeciwić się i nawet uciec do stawienia Niemcom zbrojnego oporu. Świadom był tego, iż należy możliwie najdłużej odnosić się dobrze do włoskich władz i żołnierzy. Wystosował rozkaz do wszystkich podległych mu oddziałów, kładąc w nim nacisk na nadzwyczajnie znaczenie utrzymania ciepłych stosunków z miejscową ludnością włoską19. Rommel, zgodnie z instrukcjami OKW z 1 sierpnia, sprawował komendę nad wszystkimi formacjami wojskowymi na terenie Italii20. Jemu samemu jednak tymczasem naczelne dowództwo niemieckie zabroniło wjazdu do Włoch, czemu Rommel się podporządkował.
Rommel powtarzał, że każdy niemiecki żołnierz musi zrozumieć, iż wkracza do Włoch w charakterze „gościa”, jako sojusznik spieszący z pilną pomocą21. Sam starał się dawać przykład, świadom, że niektórzy (w Niemczech i we Włoszech) przezywali go niegdyś Italiener-Hasser [Nienawidzący Włochów]22. Na dłuższą metę jednak jasne musiało się stać, że owo „przyjazne” nastawienie nie jest szczere. Pomimo włoskich zapewnień, że nie złamią sojuszu, niemiecki wywiad doniósł, iż dwie trzecie królewskiej rady we Włoszech przegłosowało wieczorem 7 sierpnia projekt zakończenia działań wojennych. Von Neurath z Ministerstwa Spraw Zagranicznych poinformował Rommla, że władze włoskie nawiązały kontakty z gen. Eisenhowerem, naczelnym dowódcą alianckim, co pokrywało się z raportami wywiadu wojskowego, napływającymi wciąż do sztabu Grupy Armii „B”. 11 sierpnia Rommel rozmawiał w Kętrzynie z Hitlerem i zgodził się z nim w pełni, że na Włochach nie można polegać; uzgodnił też z Führerem ogólny przebieg linii defensywnych, jakie zająć miały w Italii niemieckie formacje. 13 sierpnia gen. Gause, piastujący funkcję szefa sztabu Grupy Armii ,,B”, przedstawił zarys ogólnej sytuacji we Włoszech. Wynikało z niego jasno, że ani Gause, ani też pozostali sztabowcy Rommla nie mieli do Włochów za grosz zaufania. Do tego czasu niemieckie oddziały o sile mniej więcej sześciu dywizji - w tym 26. Dywizji Pancernej oraz Dywizji SS Leib Standarte Adolf Hitler - przekroczyły granicę austriacko-włoską. 26. Dywizja Pancerna znalazła się w Bolzano, gdzie radośnie powitała ją tamtejsza ludność.
Niemcy przeczuwali, że włoskie dowództwo będzie się starało doprowadzić do rozejmu z aliantami. Kesselring na pewien czas jakby wypadł z łask, jako że nadal okazywał Włochom sympatię23. Rodziło się pytanie wagi zasadniczej: Czy Włosi będą kontynuować działania wojenne, a jeżeli tak, to po czyjej stronie?! Alianci szykowali się do inwazji na Italię. Tymczasem Niemcy zakończyli ewakuację z Sycylii 16 sierpnia, w ciągu ostatnich pięciu dni przerzucając na kontynent dwadzieścia siedem tysięcy ludzi oraz siedem tysięcy ton materiałów. Rommel, nim jeszcze ucichły walki na Sycylii, zaproponował, by jedna z armii znajdujących się pod jego komendą rozlokowana została na północy Włoch, druga natomiast na południu (to rozwiązanie zostało ostatecznie przyjęte). W lipcu Hitler formalnie powierzył dowództwo niemieckich jednostek we Włoszech Rommlowi24.
W wypadku gdyby nieprzyjaciel wylądował na dalekim południu (co uznawano za mało prawdopodobne), możliwe było zorganizowanie linii obronnych „w poprzek” półwyspu. Rommel sugerował wybór pozycji pod Cosanzo, Salerno, Cassino oraz w Apeninach, ale w głębi serca nie wierzył w sens twardej obrony południowego skrawka Włoch. Nastręczałoby to problemów logistycznych, a poza tym istniało dodatkowe niebezpieczeństwo, że alianci, dysponując potężną flotą morską, mogliby dokonać drugiego desantu gdzieś na północy
i w ten sposób zamknąć niemieckie oddziały w pułapce. Argumentem za obroną południowego skraju Italii było uniemożliwienie alianckiemu lotnictwu bombowemu korzystania z tamtejszych lotnisk.
Hitler zezwolił wreszcie Rommlowi na wjazd do Włoch oraz rozpoczęcie operacji „Alaryk”. Włosi dobrze wiedzieli, co się dzieje, zwlekali jednak wyraźnie z ujawnieniem swych zamiarów. 15 sierpnia Rommel, jako Oberbefehlshabler Heeresgruppe, przyleciał do Bolonii, gdzie powitała go na lotnisku kompania honorowa SS. W willi pod miastem wziął następnie udział w naradzie z włoskimi władzami wojskowymi. Niemcy i Włosi nadal udawali sojuszników, a Rommel chciał bez incydentów rozmieścić w kraju dywizje Grupy Armii „B”. Rozmawiał też z Włochami o problemach obrony Italii, próbując ustalić, komu przypadną jakie zadania.
Naturalnie natychmiast wynikła następująca kwestia: jaką politykę zamierzają w ogóle prowadzić Włosi? Włoskiej delegacji przewodniczył szef sztabu armii, gen. Roatta. Gorliwie odpierał podejrzenia o to, iż Włosi nie chcą już walczyć lub też wiodą podwójną grę, energicznie protestując, gdy któryś z Niemców czynił podobne sugestie. Z kolei z niemieckiej strony reprezentujący OKW gen. Jodl odrzucał wszelkie sugestie, jakoby Niemcy mieli złe zamiary wobec Włochów. Wyjaśniał, że kluczową sprawą jest zapewnienie dostaw niemieckim jednostkom, zarówno tym, które ewakuowano z Sycylii, jak i tym, które przybyły z Rzeszy, aby wesprzeć obronę Włoch. To zrozumiałe - dodał uszczypliwie Jodl - że w Niemczech wywołało zaniepokojenie odsunięcie od steru rządów Duce i przejęcie władzy przez polityków, których intencje wobec Rzeszy nadal pozostawały cokolwiek niejasne25. Wywołało to kolejne protesty Włochów. Przecież ich kraj - mówili - walczy wiernie i z oddaniem u boku sprzymierzeńca z osi.
Włosi wysunęli żądania, których można było oczekiwać. Zażądali, aby wszystkie niemieckie jednostki w Italii podlegały rozkazom Commando Supremo. Niemcy stwierdzili, iż nie mogą się na to zgodzić. Ostatecznie nie doszło więc do „uzgodnienia stanowisk”. Na naradzie rozstrzygnąć miano kwestie ogromnej wagi - czy Włosi będą się bronić i czy Wehrmacht weźmie udział w obronie ich kraju. Skończyło na słownej szermierce ludzi, którzy darzyli się wzajemnie absolutną nieufnością. Wyjaśnić wypada, że tego samego dnia włoski rząd nawiązał pertraktacje z Eisenhowerem.
Nazajutrz Rommel odleciał z Gausem do Innsbrucku i wydał szczegółowe rozkazy tym jednostkom Grupy Armii „B”, które dołączyć miały do dywizji już znajdujących się we Włoszech. Potwierdzono aktualność planu „Achse”26. Zresztą trudno uwierzyć, by Rommel po rozmowach z Roattą miał jakieś wątpliwości, iż nie dojdzie do jego realizacji.
Rommel miał ulokować się ze swym sztabem nad jeziorem Garda. Wcześniej dowiedział się, że Kesselring, usłyszawszy, iż Rommel ma objąć dowództwo nad niemieckimi jednostkami we Włoszech, poprosił o dymisję. Rommel zawsze uważał, że Kesselring zbyt łatwo akceptował punkt widzenia Włochów. Wiedział też, iż Włosi - przynajmniej niektórzy - będą przeciwstawiać się planom powierzenia naczelnego dowództwa jemu samemu. Już 17 sierpnia Ambrosio wyraził obiekcje z tego powodu27. Rommlowi było to jednak obojętne. Rozumiał, iż ma opinię nienawidzącego Włochów, ale nie miał najmniejszych wątpliwości, że wkrótce Niemcy zostaną zdradzone przez sojusznika. Na razie trwała gra pozorów.
W tym okresie nasiliły się ataki lotnicze na Rzeszę. Rommel zaczął się poważnie niepokoić o swoją rodzinę i dom w Wiener Neustadt. Zastanawiał się, co zrobić, by zapewnić bezpieczeństwo żonie i synowi. 23 sierpnia nastąpił bardzo ciężki nalot na Berlin, a dwa dni później Rommel wyczytał w gazecie szwajcarskiej o zbombardowaniu samego Wiener Neustadt (gdzie znajdowała się wytwórnia samolotów). Okazało się, że jego rodzina nie ucierpiała, mimo to nie ukoiło to na długo nerwów Rommla.
30 sierpnia generał SS, Wolff, przybył wraz z grupą oficerów SS do kwatery Rommla, „aby zająć się kwestiami bezpieczeństwa we Włoszech”28.
3 września wojska angielsko-amerykańskie wylądowały na południu Italii pod Reggio. Następnego dnia Rommel poleciał samolotem do Kętrzyna na spotkanie z Hitlerem. Hitler był tym razem dość spokojny - sprawiał, jak to ujął Rommel w swoim dzienniku, „wrażenie człowieka opanowanego i pewnego siebie” („einen ruhigen zuversichtlichen Eindruck”). Zgodził się z oceną Rommla, że należy bronić włoskiego wybrzeża i że alianci najprawdopodobniej postarają się jakoś zrobić użytek ze swej przewagi na morzu.
8 września rzymskie radio podało wiadomość o zawieszeniu broni pomiędzy Włochami i aliantami, co włoska ludność przyjęła entuzjastycznie. A zatem Włosi mieli odtąd zamiar pozostawać neutralni bądź nawet potraktować Niemców wrogo. Walkę z Anglikami i Amerykaninami przyszło więc na ziemi włoskiej prowadzić samym Niemcom. Stało się to, czego spodziewano się od dawna. O siódmej pięćdziesiąt 8 września wydany został rozkaz przystąpienia do operacji „Achse”. Włoskie siły zbrojne miały zostać sparaliżowane.
Wcześnie rano, 9 września, alianci wylądowali w Zatoce Salerneńskiej, na południe od Neapolu.
W północnych Włoszech Rommel dysponował, w ramach Grupy Armii ,,B”, ośmioma dywizjami. Plany akcji gotowe były już od pewnego czasu, więc sama operacja odbyła się sprawnie. Po upływie dwóch dni Niemcy zaczęli otrzymywać informacje, że na południu kraju Włosi przechodzą na stronę nieprzyjaciela i podejmują walkę z oddziałami Wehrmachtu. Rommel rozkazał otoczyć garnizony włoskie, rozbroić żołnierzy i ewakuować ich do Rzeszy jako jeńców wojennych. 19 września, a więc jedenaście dni po rozpoczęciu akcji, sztab Grupy Armii „B” raportował, że pojmano 82 włoskich generałów, 30 000 oficerów oraz 402 600 żołnierzy, z których 183 300 odtransportowano już do Niemiec29. W Niemczech wyciągnięto trafny wniosek, że Włosi przeszli na stronę wroga, spodziewając się zapewne wziąć udział w „podziale łupów” w razie zwycięstwa aliantów.
Pozostawała jeszcze oczywiście kwestia włoskiej ludności cywilnej, w znacznej części nieprzychylnie nastawionej do Niemców. Rozwijał się ruch partyzancki, wiążąc duże siły niemieckie. Ponadto sytuację komplikował fakt, że w obozach włoskich przebywała pewna liczba jeńców alianckich. Zapadła decyzja, by odesłać ich do Rzeszy, a z Włochami, którzy będą usiłowali przyjść im z pomocą, postępować bezlitośnie. Zdarzały się również akty sabotażu.
W okolicach Gardy aresztowano dwóch młodych Włochów przyłapanych na sabotażu. Obaj zostali skazani na śmierć, lecz Rommel złagodził wyrok30. Rommel był twardy, lecz wzdragał się przed wymierzaniem surowych kar. Mieszkańcy okolic Gardy darzyli go szacunkiem lub wręcz lubili. Niemniej jednak fakt przejścia Włochów na stronę nieprzyjaciela - fakt oczekiwany - wzburzył i zirytował Rommla. 23 września wystosował rozkaz dla wszystkich jednostek Grupy Armii „B”; oznajmił w nim, że każdy Włoch, który zwrócił się przeciwko dawnym towarzyszom broni, nie zasługuje na łagodne traktowanie i należy postępować z nim surowo, niczym z osobnikiem, który niespodziewanie zaatakował własnego przyjaciela31.
Tymczasem na południu trwały zacięte walki. Niemieckie oddziały, nie marnując czasu, zajęły kluczowe punkty w terenie, wykorzystując też umocnienia, przygotowane wcześniej przez Włochów. Do czasu alianckiego desantu pod Salerno sześć dywizji niemieckich, wchodzących w skład 10. Armii pod dowództwem gen. von Vietinghoffa oraz jednostki Hubego ewakuowane z Sycylii, zajęło pozycje obronne na południe od Rzymu. Alianci poskromili wszelkie próby zepchnięcia ich do morza. W rezultacie oddziały niemieckie, atakujące przyczółki, musiały się wycofać.
Zanosiło się na długie i zażarte walki we Włoszech. Alianci umocnili się na pierwszym zdobytym skrawku Europy. Armia niemiecka wiodła bój na dwóch frontach - wąskim we Włoszech, gdzie względnie łatwo było się bronić, oraz na rozległych obszarach Rosji. Wszystko wskazywało na to, że w przyszłości Anglicy i Amerykanie przemierzą kanał La Manche i otworzą także trzeci front.
* * *
W ciągu pozostałych dziesięciu tygodni, jakie Rommel spędził we Włoszech, nie spotkało go nic dramatycznego, jeśli nie liczyć zapalenia wyrostka robaczkowego, którego operacji poddał się w połowie września. Przebywał na północy kraju, z dala od walk. Uważał, że wszystkie wojska na włoskim teatrze działań wojennych winny podlegać jednemu dowódcy; od października OKW pozwalało mu wierzyć, iż on jako dowódca Grupy Armii ,,B” sprawuje zwierzchnictwo nad niemieckimi formacjami w Italii. Uważał nadto od pewnego czasu - czego nie ukrywał - że błędem jest utrzymywanie zbyt wielkich sił na południe od Rzymu. Twierdził, iż Apeniny stanowią obszar, na którym można prowadzić stosunkowo ograniczonymi siłami twardą, skuteczną defensywę. Ostatecznie, zgodnie z jego sugestią, na tym właśnie obszarze stworzono umocnienia linii „Gotów”, choć Rommel sądził, iż winna ona przebiegać jeszcze dalej na północy.
Na tę opinię wpłynęła jego ocena, że alianci mogą dokonać desantu z morza, na skrzydle lub tyłach niemieckiego ugrupowania. Alianci obawiali się jednak przeprowadzenia podobnej operacji z uwagi na to, iż jednostki desantowe znalazłyby się w zasięgu baz lotniczych Luftwaffe w Rzeszy. Zwłaszcza Brytyjczycy starali się nie podejmować znaczących akcji zaczepnych bez zapewnienia sobie zdecydowanej (takiej jak niegdyś w Afryce) przewagi w powietrzu. Złe wspomnienia spod El-Alamejn i Alam el-Halfa zostały na zawsze w pamięci Rommla. Z kolei na ostrożność Anglików wpływały koszmarne doświadczenia spod Dunkierki. Nie rozważali oni poważnie planów lądowania na tyłach formacji Rommla.
Na razie niemieckie dowództwo zdecydowało (wbrew sugestiom Rommla), że należy utrzymać front na południe od Rzymu. Było to zgodne ze wskazówkami Kesselringa - wciąż OB Süd. Góry pomiędzy Neapolem a Rzymem ułatwiały prowadzenie obrony. Wywiad aliancki natychmiast dowiedział się o tej decyzji. I wpłynęło to na dalszy przebieg kampanii włoskiej.
Czy postanowienie utrzymywania pozycji na południe od Rzymu było rozsądne z niemieckiego punktu widzenia? Nadal toczą się spory na ten temat. W kategoriach czysto operacyjnych znaczenie miał fakt, że im dalej na północ, tym front musiał być szerszy. Nadto szefostwu OKW zależało na utrzymaniu wojsk alianckich możliwie najdalej od granic Rzeszy. Ponadto obawy Rommla, iż przeciwnik może dokonać kolejnego desantu gdzieś na północy, okazały się nieuzasadnione (dodać tu wypada, że alianci, o czym Niemcy nie wiedzieli, odczuwali ciągle braki w sprzęcie desantowym). I jeszcze jedno - liczne jednostki Wehrmachtu znajdowały się na Bałkanach. Niemcy uważali ten region za bardzo ważny ze strategicznego punktu widzenia, a przyszło im jeszcze „zastąpić” stacjonujące wcześniej na Bałkanach formacje włoskie. Ewentualne lądowanie na Bałkanach byłoby, rzecz jasna, znacznie łatwiejsze dla aliantów, gdyby nie musieli toczyć ciężkich bojów w południowych i centralnych Włoszech.
Z drugiej strony niemiecka decyzja podjęcia walki na południe od Rzymu sprzyjała także alianckim planom. W alianckim dowództwie trwały gorące spory, dotyczące realnego znaczenia frontu we Włoszech i korzyści, jakie mogło przynieść zwycięstwo w tym regionie. Na przykład Brooke strategia, za którą opowiadali się Kesselring oraz Hitler, implikowała znaczne zaangażowanie niemieckich sił we Włoszech, które w gruncie rzeczy znalazły się pod okupacją. Gdyby jednostki Wehrmachtu wycofano na północ (jak tego chciał Rommel) problem przestałby istnieć32. Odpadłaby też konieczność dozorowania wydłużonych linii zaopatrzeniowych. Ostatecznie głównym celem alianckiej inwazji na Włochy było związanie tam walką możliwie największej liczby dywizji niemieckich, które przecież tak bardzo przydałyby się gdzie indziej. Niemiecki zamiar obrony Rzymu gwarantował to. Oczywiście, alianci zaangażowali w Italii również znaczne siły, w istocie o wiele poważniejsze od niemieckich. Dorzućmy do tego jeszcze stwierdzenie, że zaopatrywanie wojsk, znajdujących się z dala od baz było niezwykle kosztowne, teren zaś zdecydowanie bardziej sprzyjał obrońcom. Jednakże Anglia i Ameryka, działając wspólnie, mogły pozwolić sobie na kosztowne operacje militarne. W wypadku otwarcia jeszcze jednego frontu na zachodzie Europy to właśnie Niemcom, zaangażowanym w walki we Włoszech, miało zabraknąć żołnierzy do obrony podbitych wcześniej terytoriów.
Ciekawe, że Rommel rozumował podobnie jak najbłyskotliwsi z alianckich dowódców. Znał argumenty przemawiające za utrzymywaniem obrony na południe od Rzymu, doskonale rozumiał znaczenie czynnika bałkańskiego. Jednak niemalże od roku stanowczo uważał, że w wojnie tej chodzi już teraz o ocalenie Niemiec i że prędzej czy później przyjdzie skoncentrować wojska do walk na zachodzie i wschodzie, a nie na południu. Pojmował, iż wojny nie da się wygrać - relacja sił walczących stron w praktyce to wykluczała. Nad Niemcami zawisła katastrofa - jak wyraził się Rommel w rozmowie z Mansteinem. Gdyby na czas skupić wojska w kluczowych strategicznie obszarach, to być może - sądził Rommel - istniałaby szansa zatrzymania Rosjan na wschodnich rubieżach Rzeszy oraz wynegocjowania jakichś warunków pokojowych z mocarstwami zachodnimi. Rommel porzucił już rachuby, że konflikt światowy zakończy się pomyślnie dla Niemiec, niemniej jednak nadal wierzył, że Hitlerowi (pomimo jego iluzji, umiejętności oszukiwania siebie i maniakalnych obsesji) ktoś kompetentny zdoła przedstawić realia położenia strategicznego. Łudził się (zdecydowanie zbyt długo), iż to on sam może odegrać rolę owego kompetentnego człowieka, który potrafi otworzyć oczy Führerowi. Wierzył też, że nie brak mu odwagi, by w razie konieczności otwarcie przeciwstawić się Hitlerowi. W opisywanym czasie powiedział w zaufaniu jednemu ze swoich przyjaciół, że on sam „zdolny jest zrobić coś z Hitlerem”. Cóż to dokładnie miało znaczyć - pozostanie już zawsze tajemnicą33.
Tymczasem sytuacja w Europie coraz bardziej się gmatwała. Niemieckim jednostkom przyszło walczyć z partyzantami w ramach „oczyszczania terenu” między innymi w Istrii, krainie graniczącej z Chorwacją. Tamtejsi partyzanci uznali zwierzchnictwo Kroatischer Bandenführer [„chorwackiego herszta bandy”], Tity, który usiłował na czele swoich ludzi wywalczyć niepodległość dla południowych Słowian34. Na froncie włoskim dwa korpusy pancerne trzymały obronę od Morza Śródziemnego do Adriatyku, na południe od Monte Cassino. Rommel miał obecnie na północy Włoch dziewięć dywizji zorganizowanych w cztery korpusy, które z kolei podporządkowano teraz 14. Armii gen. von Mackensena. Nadal pracował nad planami odparcia następnej alianckiej inwazji z morza i gderał, że wciąż nie ustanowiono dowództwa nad wszystkimi jednostkami niemieckimi we Włoszech. Pojmował, że to naczelne stanowisko zamierzano przekazać jemu, jednak krytykowanie przyjętej strategii znowu popsuło mu notowania. Kiedy Rommel usłyszał, że Kesselring nie został (jak to wcześniej planowano) skierowany do Norwegii, lecz zamiast tego miał objąć komendę we Włoszech, tylko wzruszył ramionami.
Zbliżała się zima. Wiadomości dobiegające z frontu na południu utwierdzały Rommla w przekonaniu, że Niemcy niepotrzebnie trwonili we Włoszech wiele sił35. Usiłował wcześniej uświadomić to Hitlerowi, ale bez skutku. Nominację Kesselringa uznał Rommel za świadectwo, iż jego własnych zasług i umiejętności się nie docenia36.
Tak więc czas spędzony w sztabie Grupy Armii „B” nad jeziorem Garda wpędził go w kolejne frustracje. Irytowało go panoszenie się esesmanów i członków partii nazistowskiej, przypadki grabieży dokonywane przez oficerów Wehrmachtu, zbrodnie popełniane przez SS (jak na przykład utopienie kilku Żydów w jeziorze Garda37) oraz próby podważania jego kompetencji. Nowo mianowany gauleiter Istrii i Dalmacji posuwał się wręcz do krzyżowania Rommlowi planów operacyjnych, o czym ten ostatni ze wściekłością powiadomił Jodła podczas rozmowy telefonicznej w listopadzie38. Rommel starał się ostro tępić wszelkie wybryki swoich podwładnych. Nakazał zaprowadzenie surowej dyscypliny, dowiedziawszy się, że niemieccy żołnierze handlują na włoskim czarnym rynku i nielegalnie wysyłają nabyte rzeczy do kraju39. Czuł, że właściwie marnuje dni. Z głębokim pesymizmem obserwował przebieg działań wojennych na wszystkich frontach.
Oddział niemieckich spadochroniarzy uwolnił, działając na polecenie Hitlera, Mussoliniego z rąk Włochów. Duce przebywał teraz nad jeziorem Garda pod strażą SS. Rommel rozmawiał w październiku z Mussolinim i skorzystał z okazji, by rzec mu parę słów gorzkiej prawdy na temat minionej kampanii północnoafrykańskiej. Feldmarszałek nie żywił zbyt ciepłych uczuć do Włochów, nawet wtedy, gdy krajem rządził reżim Mussoliniego. Nadto realizacja operacji „Achse” wykazała, ileż to sprzętu wojskowego znajduje się w magazynach włoskich, mimo iż wcześniej - w trakcie walk w Afryce - Commando Supremo zaklinało się, że nie dysponuje już żadnymi zapasami ani rezerwami40. Rommel zawsze podejrzewał, że Włosi nie mieli ochoty wziąć na siebie ciężaru wojny i zachował to przekonanie aż do końca. Naturalne i zrozumiałe, iż żywił on złość wobec dawnych sprzymierzeńców, którzy okazali się teraz wrogami. Rommel zdawał sobie sprawę - i to irytowało go jeszcze bardziej - że Włosi już od dawna planowali „zmianę sojuszników”, podtrzymując jednak obłudnie niby to serdeczne stosunki z Niemcami.
Wreszcie nadeszły nowe rozkazy. Rommel wraz ze sztabem Grupy Armii ,,B” miał się przemieścić do Francji, gdzie oczekiwały go nowe zadania. Przypadło mu dokonanie inspekcji umocnień na zachodzie oraz, jeśli zajdzie potrzeba, zaproponowanie stosownych zmian i korekt. 21 listopada opuścił Włochy na dobre i bez żalu. Lucy już wcześniej przeprowadziła się z Wiener Neustadt do domu w pobliżu Ulm, który udostępniła jej pewna wdowa po właścicielu browaru, zabitym podczas nalotu. Stamtąd przeniosła się na początku następnego roku do domostwa w Herrlingen, przekazanego rodzinie Rommla przez zarząd miasta Ulm - domostwa należącego ongiś do „Żyda, który wyemigrował”41.
Rommel czuł się rozczarowany, iż nie oddano mu naczelnego dowództwa we Włoszech, ale pewnie realizacja strategii, w którą nie wierzył, nie przyniosłaby mu wielkiego splendoru. Pożegnawszy się z Italią, rozmówił się szczerze ze swoimi sztabowcami. Wojna - rzekł - jest z pewnością przegrana. Niemców czekają ciężkie chwile. Siła nieprzyjaciela wzrasta z dnia na dzień. Gadanie o Wunderwaffe [cudownej broni] to tylko propagandowy blef, niemieckim wojskiem zaś kierują ludzie, żywiący się fantazjami i złudzeniami42. Jeden z zaufanych ludzi Rommla zapytał go śmiało, z którym z nieprzyjaciół należy starać się zawrzeć pokój. Rommel odparł mu krótko: nie ma szans na zawarcie pokoju z wrogiem na wschodzie. Konkluzja była więc jasna43.
ROZDZIAŁ 20
INWAZJA
Od 22 listopada 1943 roku Rommel spędził tydzień w nowym domu w Herrlingen. Chadzał na długie spacery, mając czas na przemyślenia, bez konieczności podejmowania natychmiastowych decyzji.
W ramach nowego zadania miał dokładnie zbadać umocnienia na zachodzie, zwłaszcza w strefie nadmorskiej, i o wynikach inspekcji zameldować bezpośrednio Hitlerowi. A zatem winien przedstawić Führerowi swoje poglądy na to, jak obronić się przed spodziewaną inwazją na zachodzie Europy. Stwarzało to okazję do wyłożenia swego punktu widzenia na ogólną sytuację wojenną zimą 1943 roku.
Rommel był absolutnie przekonany - i to już od ponad roku - że nie ma szans na to, by Niemcy wygrały wojnę, tak jak się mogło wydawać na początku lat czterdziestych. Front wschodni przynosił mnóstwo ofiar i pochłaniał wiele zasobów materialnych. Straty były już tak wielkie, że jedyną, nikłą, nadzieję na zahamowanie tego procesu stanowiła próba powstrzymania Armii Czerwonej na umocnieniach przedwojennej granicy Rzeszy. We Włoszech Rommel stwierdził naocznie, iż konieczność wycofania tamtejszych jednostek Wehrmachtu na północ jest tylko kwestią czasu. Zmasowane alianckie naloty bombowe dziesiątkowały ludność cywilną w Niemczech i rujnowały przemysł.
Za kanałem La Manche przygotowywała się do inwazji w północno-zachodniej Europie potężna armia brytyjsko-amerykańska, której siła i struktura była dobrze znana niemieckiemu wywiadowi. Tę armię wesprzeć miało równie potężne lotnictwo bojowe. Niemcy przegrały też bitwę o Atlantyk i nic nie było w stanie przeszkodzić przerzucaniu alianckich formacji, sprzętu i zaopatrzenia z Afryki Północnej na europejski teatr działań wojennych. Strategiczne położenie Niemiec nieustannie się pogarszało.
W opinii Rommla wojna na dwóch frontach, wschodnim i zachodnim, będzie musiała zakończyć się katastrofą dla Rzeszy. Na północy Włoch, wykorzystując potężną barierę naturalną w postaci Alp, można było prowadzić walki obronne długo i skutecznie. Jeżeli jednak Anglicy i Amerykanie wylądują i utrzymają się na zachodzie Europy, to dotrą stamtąd do samego serca Rzeszy.
Największym jednak zagrożeniem, perspektywą, która przerażała wszystkich Niemców, była wizja wtargnięcia w granice Rzeszy od wschodu Armii Czerwonej. W wypadku inwazji aliantów zachodnich we Francji bądź w Niderlandach wizja ta stawała się bardzo realna, ponieważ Wehrmachtowi musiałoby zabraknąć żołnierzy i sprzętu do obrony dwóch tak odległych frontów. Jedyna nadzieja na sukces - a „sukces” w przekonaniu Rommla oraz większości inteligentnych Niemców oznaczał możliwość wynegocjowania względnie znośnych warunków pokojowych - leżała w wyeliminowaniu z walki któregoś z przeciwników, tak aby móc potem skoncentrować wszystkie rezerwy w celu powstrzymania drugiego z nich. To właśnie musiało stanowić teraz zasadniczy cel. Zimą roku 1943 Rommel uważał, iż Niemcy winni skupić gros sił na zachodzie, aby rozbić w krótkim i decydującym starciu wojska inwazyjne aliantów, które spodziewano się ujrzeć w Europie w 1944 roku. Jeżeli dopuści się do stworzenia trwałego „frontu zachodniego”, to oznaczać to będzie całkowitą klęskę. Jeśli jednakże Anglicy i Amerykanie zostaną pobici, to przygotowanie ponownego desantu na taką skalę zajmie im dużo czasu. Wówczas Niemcy przerzucą swe dywizje na wschód, wzmocnią obronę na wschodnich kresach kraju i, być może, uzyskają nawet warunki do podjęcia ograniczonej kontrofensywy przeciw Rosjanom. Stworzy to realne szansę na uzyskanie pokoju, a nawet (zdaniem Rommla) na doprowadzenie do zjednoczenia Europy przeciwko radzieckim barbarzyńcom.
Rommel rozmyślał na ten temat przez całe lato, zwłaszcza od alianckiego desantu na Sycylię oraz niepowodzenia operacji „Cytadela”1. Tak więc nowe stanowisko przyjął ochoczo i skwapliwie. Chociaż przyszłość Niemiec widział w ciemnych barwach, to uważał, że pokonanie angielsko-amerykańskich sił inwazyjnych może stworzyć pewne nadzieje. Istniał jeszcze jeden wariant „ratunkowy”, o którym w Rzeszy nie wolno było jednak rozmawiać głośno - przewidywał on „podłożenie się” alianckim armiom, przy maksymalnym oporze na froncie wschodnim. Rommel doskonale zdawał sobie sprawę, że skuteczna walka na dwóch frontach jest niemożliwa i doprowadzi do całkowitej klęski. Chciał przekonać Hitlera o tym, że jeśli już dojdzie do powstania frontu na zachodzie Europy, to wojna automatycznie będzie przegrana. Mówił o tym otwarcie swoim starym znajomym, z których część znalazła się znowu pod jego komendą2. Jedyną szansą był błyskotliwy sukces na zachodzie, a następnie rzucenie wszystkich sił przeciw Rosjanom, doprowadzenie do strategicznego pata i wszczęcie rokowań pokojowych. Nikła to szansa, lecz Rommel nie widział innej. Przez ciemne chmury przebijać się znów zaczęły w Rzeszy (być może złudne) promienie słońca. Hitler zapewniał, że wbrew wszelkim trudnościom, znacznie udało się zwiększyć produkcję zbrojeniową3. Może więc sukces na zachodzie nie był zupełnie wykluczony?
Przez następne sześć miesięcy skrupulatnie i z energią realizował jasny plan. Przede wszystkim robił, co mógł, by wzmocnić nadbrzeżne fortyfikacje obsadzić je wyszkolonymi załogami. Rommel, od razu po zakończeniu urlopu, wybrał się na serię długich objazdów po strefach zagrożonych alianckim desantem, wypełniając zresztą wskazówki Hitlera. Odkrył szybko, iż stan umocnień daleki jest od doskonałości. Z wigorem przystąpił do eliminowania niedostatków, chcąc maksymalnie wykorzystać tygodnie czy miesiące, które pozostały do oczekiwanej inwazji aliantów.
Rozpoczął od Danii, gdzie przybył 30 listopada i gdzie pozostał przez dziesięć dni. Tymczasem sztab Grupy Armii ,,B” ulokował się w zamku w Fontainebleau, badając sytuację operacyjną w krajach Europy Zachodniej. Wehrmacht musiał dozorować ogromne obszary, rozciągające się od Holandii po Pireneje i francuskie wybrzeże Morza Śródziemnego. Naczelne dowództwo nad tym terenem miał Oberbefehlshaber West, feldmarsz. Gerd von Rundstedt. Raport o stanie umocnień nadbrzeżnych Rommel winien złożyć osobiście Führerowi, przesyłając też własne wnioski i spostrzeżenia Rundstedtowi. 15 stycznia zakreślono obszar operacyjny, podlegający Grupie Armii „B”, a obejmujący Holandię, Belgię oraz północne regiony Francji.
Gause, szef sztabu, oraz trzech innych oficerów towarzyszyli Rommlowi i razem z nim jeździli specjalnym pociągiem. Toczyły się także konsultacje z dowódcami marynarki wojennej i lotnictwa na podległych Rommlowi obszarach. Ów pierwszy, adm. Ruge, stał się szybko zaufanym przyjacielem Rommla. Ruge poznał Rommla już wcześniej, we Włoszech, a feldmarszałek wiedział, że zawsze może porozmawiać z Rugem szczerze i otwarcie.
W ciągu grudnia i stycznia Rommel kontynuował przeprowadzanie inspekcji, znajdując niewiele czasu na wytchnienie. Odwiedzał batalion za batalionem, interesując się każdym szczegółem. Strofował dowódców za zaniedbania - od generałów do kaprali. Przekonywał, iż nieprzyjaciel po dokonaniu desantu musi zostać zniszczony już w strefie nadbrzeżnej. Walki powinny zacząć się jak najwcześniej - przeciwnika trzeba unieszkodliwić już na brzegu. Linię frontu stanowić muszą plaże4. Oznaczało to wzmocnienie nadmorskich fortyfikacji. Rommel uznał, że linii brzegowej broni zbyt mało baterii artyleryjskich, że działa są źle rozmieszczone, że należy zaminować znacznie więcej obszarów. Dbał przy tym, by natychmiast korygowano wszelkie błędy. Twierdził, że w rejonach, gdzie możliwe jest lądowanie, trzeba stworzyć kilka równoległych pasów pól minowych, każdy o szerokości od kilku do kilkunastu kilometrów. Potrzebne było na to wiele milionów min i Rommel oraz szef jego wojsk inżynieryjnych, gen. Meise, ściągali je z całych Niemiec i Francji. Pola minowe winny być kryte ogniem z bunkrów i fortów oraz czasem starych czołgów, wkopanych w ziemię. Żołnierzy wojsk inwazyjnych zmylić miały liczne makiety, miejsca upozorowane na kwatery sztabów, zaopatrzone w mapy z naniesionymi fikcyjnymi informacjami itd.
W samym morzu, przy linii brzegowej, Rommel przewidywał stworzenie czterech pasów podwodnych zapór, przewidzianych na okresy przypływu i odpływu. Niemcy spodziewali się, że desant z morza połączony będzie z operacją powietrzno-desantową (dokonaną zarówno przez spadochroniarzy, jak i przez oddziały przerzucone na szybowcach transportowych), której celem będzie opanowanie węzłów komunikacyjnych na tyłach jednostek Wehrmachtu. Rommel zainicjował wbijanie na płaskich łąkach i nieużytkach specjalnych pali, mających uniemożliwić lądowanie szybowcom. Pale owe niemieccy żołnierze ochrzcili mianem Rommelspargel [„szparagi Rommla”]. Aby pokonać oddziały powietrzno-desantowe przeciwnika, należało oczywiście przejść do kontrataku siłami odwodowymi, ale Rommel uważał, że jeżeli desant morski uda się zatrzymać na plażach, to ze spadochroniarzami na tyłach można będzie poradzić sobie stosunkowo łatwo. Rommlowi nie brakło oryginalnych pomysłów, wprost zadziwiał inwencją. Był on - jak stwierdził z podziwem Gause - najwybitniejszym saperem drugiej wojny światowej.
Rommel niemal bez przerwy dokonywał inspekcji zagrożonych odcinków. Po swym pierwszym wyjeździe do Danii spędził kilka dni w domu, a następnie, 18 grudnia, udał się do kwatery głównej swojego sztabu w Fontainebleau. Jego pierwsze spotkanie z Rundstedtem przebiegło w serdecznej atmosferze. „Jadłem dzisiaj obiad z R.” - napisał do żony 19 grudnia. „Jest bardzo ujmujący i sądzę, że wszystko pójdzie dobrze”5. Od 20 grudnia do końca roku przebywał na obszarze przydzielonym 15. Armii (gen. von Salmutha): Calais, Boulogne, Pas de Calais, ujście Sommy. 15. Armia stanowiła jedną z dwóch armii Grupy Armii ,,B”. Od 2 do 5 stycznia skontrolował wybrzeże holenderskie i belgijskie, Rotterdam, Walcheren. Był to rejon Wehrbereich Nederlande (gen. Christiansena), także podlegający dowództwu Grupy Armii „B”. Pomiędzy 16 a 20 stycznia odwiedził Trouville, Honfleur, Fecamp, Hawr i ujście Sekwany - a więc scenę swojego triumfu z 1940 roku. Od 22 stycznia jeździł po Normandii i Bretanii, czyli obszarze zajmowanym przez siły 7. Armii (gen. Dollmanna), wracając stamtąd przez Cherbourg pod koniec miesiąca. Na początku lutego znowu znalazł się w Pas de Calais. I wszędzie powtarzał lokalnym dowódcom: nieprzyjaciel musi zostać pobity od razu, jeszcze na plażach; jeżeli zdoła dokonać desantu, należy zepchnąć go z powrotem do morza.
Rommla irytowały niezwykle niedbalstwo i opieszałość, na które częstokroć się natykał. Uważał, że komfort spokojnej egzystencji w Danii oraz do pewnego stopnia także we Francji, stanowił kontrast w stosunku do życia w Niemczech, wstrząsanych ciężkimi nalotami; najwyraźniej także rozleniwiał oficerów i żołnierzy. Stwierdził, iż wojsko nie przejawiało inicjatywy w fortyfikowaniu i minowaniu zajmowanych terenów i że było pod tym względem mnóstwo do nadrobienia. Oczywiście, w całej Rzeszy brakowało surowców, materiałów, niemal wszystkiego, ale Rommel dosłownie stawał na głowie i jego upór czynił czasem cuda. Brakło też rąk do pracy. Organisation Todt, odpowiedzialna (przynajmniej w teorii) za wznoszenie umocnień i fortyfikacji, miała dosyć ograniczone możliwości. Można było ostatecznie posłużyć się francuską siłą roboczą, ale Rommel nalegał, by większość prac wykonywali godziwie wynagradzani ochotnicy. Zawsze bardzo mu zależało na poprawnych stosunkach z ludnością Francji. A zatem wiele ciężkich prac fizycznych spadło na niemieckich żołnierzy.
Rommel stawiał znaczne, zdaniem niektórych przesadne, wymagania. Von Salmuth (określany przez sztabowców Rommla jako człowiek próżny i trochę leniwy6) zaprotestował energicznie podczas jednego ze spotkań z Rommlem, stwierdzając, iż wypełnianie żądań dowódcy grupy armii kosztuje żołnierzy tyle sił, że nie będą w stanie prowadzić skutecznej walki podczas inwazji. Rommel zareagował wybuchem wściekłości. Salmuth jednak skarżył się dalej, że realizacja programu intensywnej fortyfikacji doprowadza oficerów do szału7. W końcu obaj zdołali się mimo wszystko pogodzić; Rommel jednakże pozostał sobą. Tyran na pustyni, także we Francji zmuszał podwładnych do wielkiego wysiłku. Salmuth (który podziwiał Rommla, nim ten stał się jego zwierzchnikiem) zanotował, że wszystko się zmieniło „wraz z pojawieniem się feldmarszałka Rommla”8. Jak zwykle Rommla wszędzie było pełno, a kiedy przejeżdżał swoim wielkim horchem przez francuskie wsie i miasteczka, często dawało się słyszeć okrzyki: C'est Rommel!9
Podlegająca Rommlowi Grupa Armii „B” osłaniała wybrzeża nad Atlantykiem i kanałem La Manche na północ od ujścia Loary. Na tym olbrzymim obszarze znajdowały się, od północy ku południu, jednostki Christiansena (Wehrbereich Nederlande), von Salmutha (15. Armia) oraz Dollmanna (7. Armia). 15. Armia bronić miała terenów na zachodnim brzegu Sekwany, ku Le Mans, rejonu Pas de Calais oraz wschodniej części Normandii, z kolei 7. Armia - reszty Normandii i Bretanii. Na terytorium podległym Grupie Armii ,,B”, w samej tylko Francji, pozycje obronne zajęły trzydzieści dwie dywizje, w tym osiem dywizji lotniczych bądź spadochronowych, nominalnie wchodzących w skład Luftwaffe i sformowanych z żołnierzy sił powietrznych. Z owych trzydziestu dwu siedemnastoma dywizjami dysponowała 15. Armia, trzema zaś 7. Armia.
Wartość bojowa tych dywizji przedstawiała się bardzo różnie. W ciągu minionych dwóch lat na zachód Europy, gdzie panował względny spokój, kierowano raczej gorsze formacje, złożone z żołnierzy starszych roczników. We Francji na ogół odpoczywali też żołnierze odbywający rekonwalescencję po trudach kampanii w Rosji. Siły okupacyjne nie musiały, w przeciwieństwie do tych w Polsce czy Jugosławii, prowadzić ciągłych starć z partyzantką, a zatem stany osobowe dywizji zostały znacznie zredukowane. Stacjonujące we Francji czy Niderlandach niemieckie dywizje piechoty dysponowały zazwyczaj transportem konnym, były też najczęściej kiepsko wyposażone w broń miernej jakości. Odnosiło się to jednak do jednostek Wehrmachtu. Dywizje SS bowiem zasadniczo dysponowały najnowocześniejszym uzbrojeniem i uznawane były za formacje o dużej dzielności bojowej.
A zatem drugim z najistotniejszych zadań, jakie przyszło Rommlowi wypełnić na zachodzie Europy, było podniesienie wartości i liczebności oddziałów niemieckich. Miał to szczęście, że objęcie przez niego nowego dowództwa zbiegło się w czasie z decyzją Hitlera, który uznał, że ze spodziewaną aliancką inwazją Wehrmacht powinien uporać się możliwie najszybciej. Führer podkreślił to w dyrektywie wydanej w listopadzie 1943 roku. Zawarte w niej wytyczne pokrywały się z koncepcjami Rommla na temat metod walki z wojskami inwazyjnymi10.
Rommel z uporem starał się postawić na swoim. Do Wehrmachtu wcielono młodych ludzi z kolejnego rocznika, część z nich kierując do jednostek we Francji, Holandii i Belgii. Dywizje na zachodzie kontynentu zostały wzmocnione. Przybyła kolejna dywizja pancerna (2. Dywizja Pancerna), a formacjom dostarczono sporo armat przeciwpancernych większego kalibru. W połowie lata Rommel dysponował już prawie dwoma tysiącami czołgów oraz samobieżnymi działami szturmowymi i niszczycielami czołgów. Dotychczasową apatię liniowych dowódców wypierać zaczął bojowy duch. Znaczną część zasługi należy przypisać energii Rommla. Komendanci armii pojęli, że sytuacja uległa zmianie. Salmuth - wcześniej nieco uprzedzony do Rommla z powodu, jak to ujmował, nadmiernego „szumu” czynionego wobec osoby feldmarszałka - szybko się przekonał, iż ów szum jest raczej sprawą sztuczek partyjnej machiny propagandowej. Podwładnym Rommel okazywał często wyrozumiałość i sympatię, gotów był pomóc w ważnych kwestiach. Choć Salmuthowi nie podobało się, że dowódca Grupy Armii „B” wyciska z żołnierzy siódme poty, to jednak musiał docenić skuteczność poczynań feldmarszałka.
Owszem, przyznać wypada, że Rommel często odbywał podróże w towarzystwie fotoreporterów i komentatorów wojennych. W pociągu woził wiele akordeonów, które rozdawał żołnierzom swych oddziałów, ku ich zadowoleniu i uciesze11. Wiedział i liczył się z tym, że żołnierze lubią mieć znanego dowódcę, który ponadto ich rozumie. W osobistych kontaktach unikał bufonady i zawsze gotów był wysłuchać cudzych argumentów. Rommel, jak dawniej w Afryce, z pewnością bywał wyjątkowo trudny, ale jego przybycie, jak powiedział Salmuth, wzmocniło niemieckie wojsko na Zachodzie12.
Wzmocnienie fortyfikacji oraz jednostek rozwiniętych na zachodnich krańcach Europy było, przynajmniej w oczach Rommla, sprawą najważniejszą. Istotną była jednak jeszcze jedna kwestia; problem, który do końca nie został w pełni rozwiązany i stanowił źródło nieustannych konfliktów pomiędzy Rommlem a naczelnym dowództwem.
Było wysoce prawdopodobne, że pomimo wysiłków włożonych przez Niemców w przygotowanie terenu do obrony, nieprzyjaciel zdoła w paru przynajmniej punktach wedrzeć się w głąb lądu i dokonać penetracji tyłów. Taki wyłom należało koniecznie zlikwidować za pomocą szybkiego i silnego kontrataku. A zatem w odwodzie winny znajdować się jednostki pancerne i zmotoryzowane, rozsądnie rozlokowane oraz pozostające w gestii dowództwa grupy armii. Zdaniem Rommla, gdyby owe formacje rozlokowano zbyt daleko od obszaru walk, to - w obliczu przewagi wroga w powietrzu - nie można by ich skutecznie użyć. Powoływał się na doświadczenia spod Alam el-Halfa. Wszelka zwłoka okazałaby się fatalna, Rommel przekonywał, że musi mieć pod ręką silne formacje pancerne, rozwinięte względnie blisko linii brzegowej.
Ten punkt widzenia napotykał gwałtowne sprzeciwy. W sektorze Grupy Armii „B” znajdowały się dywizje pancerne oraz dywizje grenadierów pancernych, nominalnie podległe OB West. Niemniej pod komendą Rundstedta znajdowała się też Grupa Pancerna „Zachód” (odpowiadająca siłą armii pancernej), dowodzona przez gen. Leo Geyra von Schweppenburga. Geyr von Schweppenburg, wywodzący się z tego samego regionu Niemiec, co Rommel, był człowiekiem inteligentnym i refleksyjnym, pod pewnymi względami przypominającym swego zwierzchnika, Rundstedta. Miał ogromną wiedzę na temat wielu krajów, świetnie jeździł konno, jako młodzieniec startował w sportowych gonitwach. Kiedy przed laty związki kawalerii Wehrmachtu zaczęto przezbrajając w czołgi, właśnie von Schweppenburg został dowódcą jednego z pierwszych pułków pancernych13. Odbył gruntowne przeszkolenie w niemieckim sztabie generalnym. I uważał, że koncepcja Rommla jest błędna.
Geyr twierdził - tak jak wszyscy - ze w wypadku inwazji niezbędne okaże się silne kontrnatarcie w odpowiednim czasie. Uważał jednak, iż do takiego kontrataku potrzeba znacznych sił. Nie wierzył, że nawet wzmocnione fortyfikacje nadbrzeżne powstrzymają aliantów przed przedarciem się w głąb Francji. Uważał także, że należy skupić wszystkie siły pancerne do decydującego manewru i nie rozdrabniać ich, rzucając pojedynczo na plaże, gdyż tam odnieść mogły jedynie sukcesy o lokalnym znaczeniu. Wskazywał na niską wartość bojową dywizji piechoty, obsadzających Wał Atlantycki, dodając, że strefa brzegowa ma znaczenie ledwie osłonowe, główna zaś bitwa winna zostać rozegrana w głębi lądu. Rozmawiał o tym z kierownictwem OKW w Berchtesgaden i zdołał uzyskać poparcie dla koncepcji zorganizowania silnego, pancernego odwodu OKW na zachodzie Europy. Tak powstała Grupa Pancerna „Zachód”.
Co więcej, nikt w niemieckim dowództwie nie mógł przewidzieć, gdzie dokładnie nastąpi główny desant aliancki, a w rachubę wchodził znaczny obszar. Wywiadowi Rzeszy podsuwano spreparowane informacje. „Nie mam - przyznał Rommel gorzko - żadnych pewnych wiadomości o planach nieprzyjaciela”14. Sztabowcom przyszło tworzyć koncepcje dotyczące spodziewanego desantu na podstawie ukształtowania terenu, warunków klimatycznych oraz dat przypływów i odpływów. Ponadto Niemcy zawyżali liczbę i siłę stacjonujących w Anglii wojsk inwazyjnych. Tak czy owak, jasne było, że alianci dysponować będą znaczną przewagą i przechwycą natychmiast inicjatywę, jeśli tylko uda im się stworzyć przyczółki na brzegu. Wywiad brytyjski donosił, iż Rundstedt oczekuje, że siły inwazyjne liczyć będą około dwudziestu dywizji w pierwszym rzucie - w porównaniu z rzeczywistością okazało się to znaczną przesadą. Jeśli jednak założyć, że Rundstedt za pierwszy rzut uznawał siły alianckie, które wylądować miały na kontynencie raczej w pierwszych dniach niż początkowych godzinach inwazji, to jego szacunki nie były takie nieprecyzyjne.
Zdaniem Geyra, dywizje pancerne, rozlokowane w sektorze przybrzeżnym i przygotowane do natychmiastowego kontrataku, nie mogłyby dostatecznie szybko wejść do walki gdzie indziej. Byłoby znacznie lepiej - wyjaśniał - założyć, że nieprzyjacielowi uda się w jakimś punkcie przełamać obronę i wedrzeć do Francji. Wówczas rysowała się możliwość przejścia w optymalnym momencie do kontruderzenia skoncentrowanymi siłami pancernymi. Geyr uważał także, iż Rommel przecenia walory lotnictwa alianckiego. Zakładał, że manewr operacyjny może zostać dokonany pod osłoną ciemności15. Rommel - twierdził Geyr - przewiduje użycie wojsk pancernych w czysto taktycznych akcjach. Było to wbrew przyjętym teoriom, które przewidywały skupienie sił do uderzenia na większą skalę we właściwym czasie. Rommel - wyjaśniał dalej zaufanym -nie pojmuje zasad prowadzenia wojny pancernej.
Na zachód przerzucono ostatecznie jedenaście niemieckich dywizji pancernych i grenadierów pancernych. Przez pewien czas trwały spory co do ich rozlokowania i wykorzystania. Niemcy uznali trzy rejony za najbardziej zagrożone alianckim lądowaniem: sektor Pas de Calais, obszar na północ od Sommy oraz Normandię. Domyślano się, iż alianci możliwie najszybciej będą chcieli opanować któryś z większych portów, aby móc przerzucić na kontynent ciężki sprzęt i czołgi. W rachubę wchodziły Calais, Dieppe, Hawr oraz Cherbourg.
Niemcy nie przewidzieli, że alianci będą w stanie stworzyć szybko sztuczną zatokę. Nie przewidzieli i tego, że sporo czołgów i innego sprzętu zostanie przerzucone na brzeg barkami desantowymi.
Geyr von Schweppenburg (którego opinie podzielali Guderian, inspektor generalny wojsk pancernych, oraz, w zasadzie, Rundstedt) uznał, że siły mające zadać wojskom inwazyjnym decydujące uderzenie, winny zostać rozlokowane w odwodzie, w okolicach Paryża. Proponował skoncentrowanie ich w dwóch rejonach, na północ i na południe od tego miasta. Od Paryża do Montreuil, w sercu Pas de Calais, jest około dwustu kilometrów; odległość od Paryża do Neufchatel, pomiędzy Sommą a Sekwaną, wynosi około stu pięćdziesięciu kilometrów; wreszcie do Caen w Normandii jest około dwustu pięćdziesięciu kilometrów. A zatem dywizje pancerne musiałyby pokonać znaczny dystans, aby przybyć spod Paryża w rejon walk. Mimo wszystko Geyr twierdził, iż lepiej, by skoncentrowane siły pancerne weszły do boju choćby z opóźnieniem, niż aby wdały się rozproszone w starcia w strefie przybrzeżnej. Dotarcie do żony objętej walkami spod Paryża i tak zabrałoby mniej czasu niż, powiedzmy, marsz z Pas de Calais do Normandii (lub w odwrotnym kierunku), połączony przy tym z koniecznością pokonywania wielkich rzek, Sekwany i Sommy, na których mosty zniszczyć mogło alianckie lotnictwo lub nawet francuski ruch oporu. Celowe było ponadto pozwolić nieprzyjacielowi na odkrycie się, wystawienie na potężny kontratak, podczas gdy nad samym morzem, a zwłaszcza w Normandii, teren nie sprzyjał skutecznemu wykorzystaniu znacznych sił pancernych.
Za koncepcją Geyra stał jeszcze jeden argument. Uważał on, jak zresztą większość, że inwazja skoordynowana zostanie z wielką operacją powietrzno-desantową, obliczoną na przecięcie linii komunikacyjnych oraz izolowanie rejonu walk. Skoncentrowane dywizje pancerne, rozwinięte na głębokich tyłach, uporałyby się ze spadochroniarzami szybko i skutecznie.
Spory toczyły się przez początkowe miesiące roku 1944. Rommel naturalnie nie zamierzał lekceważyć zasady koncentracji sił, ale uważał, że tym razem decydującą kwestią jest panowanie aliantów w powietrzu. Odwody trzymane daleko na tyłach mogły w ogóle nie dotrzeć do rejonu walk, zdziesiątkowane po drodze przez lotnictwo przeciwnika. Twierdził, że wszystko rozstrzygnie się w pierwszych godzinach bojów, kiedy nieprzyjaciel będzie jeszcze na plażach. Sądził, że łatwiej będzie pokonać wojska brytyjskie i amerykańskie na brzegu nawet słabszymi siłami. A zatem oddziały czołgów winny znajdować się w strefie kanału La Manche. Przyznawał, że w tej sytuacji, nie znając rejonu, w którym przeciwnik dokona desantu, odwody trzeba podzielić. Do boju wejdą jednak od razu przynajmniej niektóre formacje pancerne, a reszta będzie mogła wzmocnić je po pewnym czasie.
Rodziło się pytanie, jak w takim wypadku podzielić rezerwy i gdzie skierować większość czołgów. Instynkt podpowiadał Rommlowi początkowo, że należy je przerzucić ku ujściu Sommy, aby mogły podjąć natychmiastową akcję na wschód od Dieppe. Z czasem jednak zaczął stopniowo koncentrować uwagę na Normandii, gdzie warunki sprzyjały dokonaniu desantu z morza. Tak czy owak, uważał, iż najważniejsze jest uderzenie na oddziały inwazyjne od razu po ich wylądowaniu16. Zgadzał się też, że groźba desantu spadochronowego na tyły jest bardzo realna. Twierdził jednak, że kiedy pokona się wojska inwazyjne na plażach, to zrzucone alianckie formacje powietrzno-desantowe skazane będą na zagładę i można będzie przystąpić do ich likwidowania nawet bez specjalnego pośpiechu. Rommel przyznawał, że sensowne będzie wydzielenie dodatkowego, „operacyjnego” odwodu, jednakże względnie słabego. Uwarunkowania geograficzne istotnie nakazywały umiejscowienie go w okolicach Paryża.
Debaty na ten temat trwały. Począwszy od 8 stycznia Geyr często odwiedzał dowództwo Grupy Armii „B”, wdając się w dyskusje. Podczas spotkania z Jodlem 20 stycznia uzgodniono, że dywizje pancerne muszą zostać skoncentrowane w takim miejscu, by możliwie najszybciej wejść do bitwy - ale była to cokolwiek ogólnikowa konkluzja. Pięć dni później Rommel dowiedział się, że OKW nie przystało na rozwinięcie oddziałów pancernych w strefie przybrzeżnej z uwagi na „ogólną sytuację”. Nazajutrz Geyr spotkał się na obiedzie z Rommlem, a następnego poranka dysputa rozgorzała na nowo17.
Rommel przez następne trzy tygodnie kontynuował inspekcje wojsk. Odwiedził też swego sąsiada z południa - starego znajomego zarazem, gen. Blaskowitza, dowodzącego Grupą Armii „G”, z kwaterą główną w Bordeaux. Do obrony linii brzegowej z dala od wysp brytyjskich Niemcy przykładali mniejszą wagę, a przecież alianci wylądować mogli także z Atlantyku na południu Francji oraz dokonać desantu z Morza Śródziemnego - i w istocie w sierpniu Amerykanie byli już w południowej Francji. 17 lutego Rommel wrócił do Paryża, gdzie wziął udział w manewrach Grupy Pancernej „West”, w których uczestniczył również Guderian.
Dla tych, którzy podzielali opinie Geyra, poglądy Rommla wydawały się istną herezją. Uważano, iż lekceważy on te same zasady, dzięki którym niegdyś odniósł tyle świetnych zwycięstw18. Guderian stwierdził, że Rommel przeszedł kompletną odmianę i znowu rozumuje jak oficer piechoty19. Niemniej jednak po jakimś czasie część osób uznała argumenty Rommla i zaczęła udzielać mu poparcia20. Po naradzie większości zainteresowanych, która odbyła się 21 marca (wziął w niej udział także Hitler), Rommel uznał, że w końcu zdołał postawić na swoim.
Okazało się jednak, że niezupełnie. Znaczenie miało nie tylko rozwinięcie wojsk, ale i sprawowanie nad nimi kontroli operacyjnej, a w tym względzie Rommel oczekiwał dla siebie więcej. OKW próbowało tę całą przepychankę (pod czujnym okiem Hitlera, do którego oczywiście należały ostateczne decyzje) zakończyć kompromisowo: dać Rommlowi trochę tego, czego się domagał, zachowując jednak zwierzchnictwo nad większą częścią sił pancernych. Miano nadzieję, iż rozwiąże to spory. Nadzieja okazała się płonna. Rommel zanotował po kolejnym spotkaniu z Geyrem 9 kwietnia, że nie doszło do zbliżenia odmiennych stanowisk, reprezentowanych przez nich obu21. Odbyta następnego dnia rozmowa z Rundstedtem też nie dała mu zbytnich powodów do radości. W liście do Jodła z 23 kwietnia Rommel napisał, że z tego, co widzi, decyzje podjęte 21 marca nie weszły w życie. Dywizje pancerne w wielu wypadkach znajdowały się daleko od wybrzeża i nie przeszły pod jego komendę. Geyr nadal nie wierzył w możliwość skutecznej obrony strefy nadmorskiej.
Argumenty Rommla nie zostały przyjęte, co doprowadziło do pogorszenia stosunków osobistych między niemieckimi dowódcami. Rommel napisał
27 kwietnia do żony o „Geyrze von Schweppenburgu, wobec którego byłem ostatnio bardzo szorstki, ponieważ nie przychyla się on do moich planów”22.
28 kwietnia Geyr oraz Guderian spotkali się z Rommlem na wieczornej naradzie, która - cytując dziennik wojenny Grupy Armii ,,B” - zakończyła się „wyczerpującą dyskusją dotyczącą wykorzystania przydzielonych sił pancernych”23. Wynik tejże dyskusji nie satysfakcjonował Rommla.
Może wydać się osobliwe, że szef niemieckich wojsk na zachodzie nie wziął, przynajmniej bezpośrednio, udziału w tym sporze, rozstrzygając go wydaniem nie budzących wątpliwości decyzji. Feldmarsz. Gerd von Rundstedt był zwierzchnikiem Rommla jako dowódca Grupy Armii ,,A” jeszcze w dniach triumfu we Francji w 1940 roku. Podczas operacji „Barbarossa” kierował Grupą Armii „Południe”, która przeszła przez Ukrainę, docierając do Rostowa i Zagłębia Donieckiego. Pomimo tych osiągnięć Geyr surowo opisał Rundstedta jako oficera nie mającego większego pojęcia na temat dowodzenia związkami pancernymi24. Geyr prywatnie uważał, że Rundstedt nie dorównuje Rommlowi. Rundstedt liczył sobie w 1944 roku już sześćdziesiąt osiem lat; był typowym przedstawicielem starej niemieckiej generalicji, typem pruskiego kawalerzysty, dobrze ułożonego, inteligentnego, uprzejmego oraz powściągliwego.
Rundstedt wyznawał dość tradycyjne poglądy na wojnę i problemy dowodzenia. Uważał, iż mieszanie się w szczegóły nie jest jego sprawą. Wolał czuwać nad wielką mapą, przedstawiającą rejon batalii, podejmować tylko najważniejsze decyzje, a resztę zostawiać zaufanym i energicznym podwładnym, których zresztą rzadko wizytował25. Uważał też, iż własnym zwierzchnikom może czasem udzielić rady, ale nigdy nie wolno przeciwstawić się płynącym z góry postanowieniom. Miał rozległą wiedzę na temat historii wojskowości, a przy tym ogromne doświadczenie bitewne oraz stały, twardy charakter.
Rundstedt przebywał na zachodzie Europy od dwóch lat, a przez te dwa lata OKW interesowało się tym obszarem raczej marginesowo. Z racji wieku niechętnie spoglądał na energiczne metody wojowania, którym hołdował na przykład Rommel. Ponadto zdawał sobie sprawę, że w hitlerowskich Niemczech to do Führera jako naczelnego wodza należy ostatnie słowo, także w kwestiach militarnych. Zapewne z tego powodu nie chciał też zbyt stanowczo ingerować w spory swoich podkomendnych. Rundstedt - już po październiku 1943 roku - doskonale pojmował, iż w tej wojnie Niemcy nie mają wielkich szans. Nie żywił złudzeń i nie przejawiał nadmiernej ochoty do walki.
Kwatera główna Rundstedta znajdowała się w St. Germain. On sam mieszkał w komfortowych warunkach w hotelu „Georges V” w Paryżu. W opinii Rommla sztab OB West pogrążony był w letargu, a „wypoczynkowe” warunki w podbitej Francji niebezpiecznie rozleniwiły stacjonujących tu niemieckich żołnierzy. Rundstedt wykazał się w przeszłości jako wybitny dowódca, ale obecnie jakby z premedytacją spoczął na laurach. Przewidywał, że zbliżająca się kampania przebiegać będzie „po staremu”, że dojdzie do boju spotkaniowego gdzieś na wybrzeżu. Jeżeli uda się pokonać tam nieprzyjaciela, w co święcie wierzył jego nowy i energiczny dowódca Grupy Armii „B”, to dobrze. Jeśli zaś nie, to trzeba będzie stoczyć wielką bitwę w zachodnich regionach Francji, a do tego konieczny okaże się potężny, zmotoryzowany i pancerny odwód. Jego podwładny, Rommel, twierdził, iż jeżeli w ogóle do tego dojdzie, to wojna będzie przegrana. Być może tak - uważał Rundstedt - a być może nie.
W trwającym zatem sporze Rundstedt zdawał się raczej przychylać do opinii Geyra, podobnie jak często wizytujący formacje we Francji Guderian. Guderian miał na sprawę jasny i bezkompromisowy pogląd, pozostając wierny zasadom, których zawsze się trzymał. Nie miał on wątpliwości, że niemieckie związki pancerne powinne zostać całkowicie oddane pod komendę głównodowodzącego na zachodnim teatrze działań wojennych. Jeżeli Rundstedt miał skutecznie pokierować przyszłą batalią, to musiał sprawować od początku całkowitą kontrolę na odwodem operacyjnym. Guderian, popierając Geyra, zaproponował, aby wszystkie dywizje pancerne i zmechanizowane skoncentrowano w dwóch punktach, na północ oraz południe od Paryża.
Ostatecznie doszło do kompromisu. Na zachodzie Europy znajdowało się jedenaście dywizji pancernych oraz grenadierów pancernych - te ostatnie nie miały czołgów, lecz samobieżne działa szturmowe i były całkowicie zmechanizowane. Siła owych dywizji była dość różna; za najwartościowsze pod względem bojowym uważano formacje Waffen SS.
W stosunku do ich wartości z 1940 roku26, wydaje się to jednak znaczną przesadą in minus. Tak czy owak, dywizje Waffen SS były naprawdę potężnymi formacjami. Z tych jedenastu trzy znajdowały się w strefie Grupy Armii „G” (gen. Blaskowitza) na południe od Loary, mającej osłaniać wybrzeża południowej Francji. Jedna, 19. Dywizja Pancerna, stacjonowała w Holandii, druga, 17. Dywizja Grenadierów Pancernych, znajdowała się na prawym brzegu Loary. Wreszcie sześć wchodziło w skład Grupy Armii „B” Rommla. Z owych sześciu trzy: 1. Dywizja Pancerna SS w Belgii, 12. Dywizja Pancerna SS w Lisieux oraz Szkolna Dywizja Pancerna w Chartres (dowodzona przez weterana walk w Afryce, Bayerleina), stanowiły, jako odwód OKW, część Grupy Pancernej „Zachód” Geyra. Tymczasem sama Grupa Pancerna „Zachód” (wzmocniona jeszcze 17. Dywizją Grenadierów Pancernych) podlegała początkowo, co jest nieco zadziwiające, 7. Armii Dollmanna. Pozostałe trzy dywizje: 2. Dywizja Pancerna w Pas de Calais, 116. Dywizja Pancerna w okolicach Rouen oraz 21. Dywizja Pancerna (odtworzona w maju 1943 roku) rozlokowana w rejonie Falaise i Caen - znalazły się pod bezpośrednią komendą Rommla. Mimo to w wypadku rozpoczęcia walk Rommel musiał uzyskać zgodę OKW na użycie tych jednostek. Podejmowane przez Rommla usiłowania przesunięcia innych formacji z Grupy Pancernej „Zachód” pod dowództwo Grupy Armii ,,B” (Rommel chciał, aby 12. Dywizja Pancerna SS zajęła pozycje znacznie bardziej na zachód od Lisieux) zakończyły się niepowodzeniem.
I jak to zwykłe bywa, kompromis nie usatysfakcjonował nikogo. Guderian uważał, że nastąpiło fatalne rozproszenie sił, Aufsplitterung. Geyr dowodził teraz słabszym odwodem i nie był pewien, czy takimi siłami uda się przeprowadzić decydujące kontruderzenie. Nie był zadowolony także Rommel, którego zdaniem jednostki szybkie nadal znajdowały się zbyt daleko kluczowych stref obronnych od Normandii po Pas de Calais. W tej sytuacji natychmiastowy kontratak mógł zostać podjęty siłami równymi zaledwie jednej dywizji pancernej. A to za mało. Jodl zapewniał Rommla 7 maja, że odwód OKW wejdzie do akcji, kiedy tylko wyjaśni się, gdzie nieprzyjaciel wyokrętował swe główne siły, podobne obietnice nie poprawiły jednak humoru dowódcy Grupy Armii „B”. Ponadto niejasny system dowodzenia sprawiał na przykład, że Geyr mógł otrzymywać jednoczesne, sprzeczne rozkazy od Rommla, Rundstedta i Hitlera.
Gdyby niemieckie jednostki rozwinięte zostały tak, jak chciał tego Rommel, to przynajmniej dwie dywizje pancerne mogły zaatakować aliancki desant w dniu jego lądowania w Normandii i nie jest wykluczone, że osiągnęłyby decydujący sukces. Przyznać jednak trzeba, iż Rommel uważał, że desant nastąpi gdzieś pomiędzy ujściem Sommy i Sekwany; że nieprzyjaciel będzie się starał przede wszystkim opanować Abbeville lub Hawr. Gdy nastąpiła inwazja na Normandię, szef Grupy Armii ,,B” nadal przez pewien czas sądził, iż to jedynie akcja pozorowana, a główne siły alianckie wylądują gdzie indziej. Rommel brał też pod uwagę ewentualność dokonania przez Amerykanów i Brytyjczyków jednoczesnego desantu w kilku punktach. Twierdził, że alianci będą się starali, zaraz po wylądowaniu, rozwinąć natarcie bezpośrednio w kierunku Paryża. Tak więc niemiecka obrona w sektorze działań 15. Armii była silniejsza niż w sektorze 7. Armii, gdzie nastąpiło rzeczywiste uderzenie. Bombardowania, dokonywane przez lotnictwo alianckie (między innymi w celu zmylenia Niemców), skłoniły dowództwo Grupy Armii ,,B” do wyciągnięcia 3 czerwca wniosku, iż naloty na rejon Dieppe i Dunkierki zdają się potwierdzać, że główny desant wyląduje właśnie tam27. W okolicach Pas de Calais Niemcy rozmieścili też większość wyrzutni pocisków typu V i OKW wnosiło z tego, że alianci będą próbowali opanować ten rejon możliwie najszybciej.
Pomysł Rommla rozegrania decydującego starcia jeszcze na plażach był racjonalny, a jego przewidywania dotyczące zdecydowanej dominacji przeciwnika w powietrzu potwierdziły w znacznym stopniu późniejsze wydarzenia. A jednak dokonana z takim wysiłkiem fortyfikacja terenów nie przyniosła Niemcom spodziewanych efektów. Zabrakło czasu, materiałów i rąk do pracy, choć zdołano poprawić nieco beznadziejny wcześniej stan umocnień. Mimo to alianci bez większego trudu dokonali desantu i dzięki wybornemu sprzętowi inżynieryjnemu uporali się z zaporami polowymi.
Można tylko spekulować, co by się stało, gdyby Geyr postawił na swoim i wydzielono potężny pancerny odwód. Zapewne wojskom inwazyjnym jeszcze szybciej udałoby się przełamać opór obrońców pozbawionych wsparcia czołgów i zdołałyby sforsować Sekwanę prędzej, niż było w rzeczywistości. Zresztą, wcale nie jest pewne, czy alianci spieszyliby się w ogóle z natarciem w głąb Francji. Montgomery miał przecież zwyczaj starannego przygotowywania się do znaczniejszych akcji zaczepnych. A jednak zmasowane natarcie czołgowe na opanowany przez aliantów kosztem dużych strat przyczółek w Normandii mogło pociągnąć za sobą trudne do przewidzenia skutki.
Równie trudno wyobrazić sobie, jaki byłby rezultat starcia wojsk angielsko-amerykańskich, które nie musiałyby walczyć z niemieckimi czołgami już w strefie przybrzeżnej, z pancernym odwodem OKW gdzieś w północno-zachodniej Francji. Przed podjęciem manewru zaczepnego Niemcy musieliby jakoś powstrzymać najpierw marsz aliantów. Nie bardzo wiadomo, które jednostki miałyby to uczynić, ponieważ dywizje piechoty przeznaczono w większości do obrony linii brzegowej. No i liczyć należy się z faktem, że alianckie lotnictwo starałoby się paraliżować wszelkie ruchy wielkich zmotoryzowanych jednostek Wehrmachtu i SS. O ile prawdopodobne wydawałoby się w takich okolicznościach osiągnięcie jakiegoś lokalnego taktycznego sukcesu, o tyle operacyjne zwycięstwo raczej nie wchodziło w grę.
Idea Geyra, polegająca na wyodrębnieniu związków pancernych i uderzeniu nimi z tyłów na nieprzyjaciela, wyglądała w teorii na przekonywającą. Wątpliwe jednak, czyjej realizacja przebiegłaby gładko - lub czy w ogóle by się powiodła - w warunkach panujących w Normandii w 1944 roku. Założyć można, że Rommel i tym razem instynktownie wybrał właściwą opcję; wyczuwał on, że w otwartym polu, uwzględniając panowanie alianckiego lotnictwa, formacje Wehrmachtu uległyby silniejszemu i znacznie lepiej wyekwipowanemu przeciwnikowi. Z całą pewnością nie mylił się co do tego, że samo powstanie frontu na zachodzie Europy zmieni strategiczną sytuację Rzeszy z bardzo trudnej na beznadziejną.
Geyr do samego końca upierał się przy własnych racjach. Uważał on, że Rommel przeceniał walory alianckiego lotnictwa, i zlekceważył zasadę skupienia sił, dodając, że we Francji istniała szansa na dokonanie skutecznej akcji przy pomocy skoncentrowanych wojsk pancernych. Zarzucał Rommlowi, iż nie wycofał z pierwszej linii czołgów, by zastąpić je świeżymi dywizjami piechoty (choć skąd te ostatnie miał Rommel wziąć - pozostaje niejasne). Ubolewał z perspektywy nad „pesymizmem i niedostatkami wiedzy o strategii”, jakie dostrzegł u Rommla28. A jednak sam Geyr, i to nie po wojnie, a 15 czerwca 1944 roku powiedział Guderianowi, że przemieszczanie się wielkich jednostek pancernych w ciągu dnia jest wykluczone z uwagi na straty, jakie niemieckim formacjom motorowym zadaje nieprzyjacielskie lotnictwo, i wszelkie rozkazy muszą uwzględniać to zastrzeżenie. Natomiast 7 czerwca napisał na temat operacji lotnictwa alianckiego, że angielskie i amerykańskie bombowce zniszczyły mosty, linie kolejowe oraz śluzy kanałów i ledwie wytyczyć można zastępcze marszruty dla czołgów29.
A zatem Geyr przyznał, iż czołgi Wehrmachtu i SS mogą posuwać się ku rejonom walk jedynie pod osłoną ciemności. Biorąc to pod uwagę, łatwo stwierdzić, jak długo trwałoby przerzucenie Grupy Pancernej „Zachód” spod Paryża do Normandii. Geyr zanotował także, iż kolumna liczniejsza od kompanii czołgów nie jest w stanie dotrzeć na front bez ciężkich strat. I dokładnie odpowiadało to prawdzie. Tak więc trudno uwierzyć zapewnieniom Geyra, że realizacja jego koncepcji przyniosłaby Niemcom sukces.
Mniej radykalnie wypowiadał się Geyr post factum na temat sytuacji, jaka zaistniała po umocnieniu się aliantów na przyczółku normandzkim.
Chciał wycofania wszystkich niemieckich sił z Normandii, gdzie, w jego opinii, teren wybitnie nie sprzyjał działaniom oddziałów pancernych. W owym stadium walk niemal wszyscy dowódcy Wehrmachtu nie zgadzali się z Hitlerem, który nakazywał bronić „każdej piędzi ziemi”. Rommel postrzegał położenie jako beznadziejne i żaden „manewr operacyjny” po uprzednim odwrocie nie mógł tegoż położenia znacząco zmienić. Pod tym względem nie mylił się. Rozumiał jasno, że wojna na dwa fronty w Europie skończyć się musi dla Niemiec katastrofą.
Początkowo Rommel prezentował zbliżoną opinię do tej, której trzymał się Hitler. Führer był zdecydowany - podobnie jak Rommel - bronić plaż i strefy przybrzeżnej, mimo to nie wydał dowódcom wojsk liniowych jasnych dyspozycji w tej kwestii. Gdy inwazja stała się faktem dokonanym, uporczywe trwanie przy postanowieniu obrony linii brzegowej stało się oczywistym absurdem. Podobnie sprawy się miały na froncie wschodnim, gdzie - zgodnie z histerycznymi dyrektywami wodza - żołnierze Wehrmachtu ginęli na pozycjach, które zupełnie nie nadawały się do obrony.
Na zachodzie Europy bronić się było łatwiej. Tyle że północne wybrzeża Francji dzieliła od przedwojennej granicy Rzeszy względnie niewielka odległość. Hitler rozpaczliwie rzucał pojedynczo do walki wszelkie jednostki rezerwowe i odwodowe, próbując w ten sposób utrzymać ciągłą linię frontu. Mimo wszystko, kiedy alianci umocnili się już na dobre w Normandii, to nawet najlepiej przeprowadzone operacje nie mogły odwrócić ostatecznego wyniku tej wojny.
9 marca Rommel przeniósł się do Fontainbleau i zainstalował kwaterę główną dowództwa Grupy Armii ,,B” w starym i szacownym zamku La Roche Guyon nad Sekwaną w pobliżu Bonnieres. W skałach nad rzeką wyryto tunele, gdzie sztabowcy i inni oficerowie mogli kryć się w razie nalotu. Zamek był własnością księcia La Rochefoucauld, z którym (a także z jego rodziną) Rommel i jego bezpośredni podwładni szybko prawie się zaprzyjaźnili. Rommel uwielbiał Francję oraz francuską wieś i dbał o to, by jego żołnierze odnosili się do francuskiej ludności cywilnej z szacunkiem, a nawet, jeśli to możliwe, serdecznie.
Ani on, ani też jego oficerowie nie mogli jednak kontrolować poczynań ludzi z Sicherheitsdienst, którzy bynajmniej nie byli podporządkowani dowódcy wojsk rezerwowych we Francji (gen. von Stülpnagelowi w Paryżu), lecz bezpośrednio reichsführerowi SS, Heinrichowi Himmlerowi. Zachowanie środków ostrożności było, rzecz jasna, niezbędne z uwagi na nasilającą się aktywność francuskiego ruchu oporu. Mnożyły się ostrzeżenia, że przygotowywane są zamachy na wyższych oficerów niemieckich (w tym samego Rommla). Jeszcze 9 grudnia poprzedniego roku usiłowano ponoć wysadzić w powietrze na terenie Danii pociąg, którym Rommel objeżdżał podległe mu jednostki. Tak więc w zamku Rochefoucauldów, którzy nie odnosili się do niego wrogo, poczuł się dobrze i względnie bezpiecznie.
Okna komnaty przeznaczonej na jego osobistą kwaterę wychodziły na różany ogród; pracował teraz przy renesansowym biurku (na którym podpisano w 1685 roku odwołanie edyktu nantejskiego) i często wybierał się na spacery po okolicy. Czasem pozwalał sobie na konne przejażdżki. Kupił dwa jamniki, o których psotach niejednokrotnie informował w listach do domu. Wkrótce psiarnia powiększyła się o wielkiego doga, Ajaksa. „Chyba musimy zapłacić podatek za posiadanie takiego psa jak Ajax” - napisał do Lucy 30 marca, dodając, że młodszy jamnik jest „naprawdę zabawny, chociaż broi w pokojach”.30 Czasami Rommel brał udział w polowaniach na zające. Nie łudził się jednak, że we Francji lubi się hitlerowskie Niemcy. „Otoczenie wydaje się takie spokojne - zanotował w dzienniku pod datą 23 kwietnia - a jednak wielu nas tu nienawidzi”31.
Rommel oczywiście wizytował w tym okresie rozległe obszary, podlegające jego grupie armii. Pomiędzy 23 kwietnia a 5 maja dokonał nawet, działając na osobiste polecenie Hitlera, inspekcji instalacji defensywnych nad Atlantykiem, w Pirenejach i nad Morzem Śródziemnym, a więc w strefie, za której obronę odpowiadał Blaskowitz. Wszystkim powtarzał, że wojna rozstrzygnie się na zachodzie Europy i to już niebawem. To, co widział, czasami podnosiło go na duchu, czasem jednak przygnębiało. Sukces w nadchodzących walkach zależał od poziomu wyszkolenia dowódców, zwłaszcza dowódców dywizji, a ten przedstawiał się rozmaicie.
W La Roche Guyon wojskowa „rodzinka” Rommla była stosunkowo nieliczna. Pojawili się nowi ludzie na miejsce starych znajomych z kampanii afrykańskiej. W objazdach, których dokonywał Rommel, towarzyszył mu na ogół płk von Tempelhoff, którego feldmarszałek poznał bliżej we Włoszech. Tempelhoff, żonaty z Angielką, pamiętał Rommla jeszcze z roku 1938, gdy ten ostatni otrzymał przydział jako instruktor Hitlerjugend, a więc w czasach, kiedy Rommel żywił dla narodowego socjalizmu więcej entuzjazmu od niejednego młodziana w rodzaju Tempelhoffa. We Włoszech Tempelhoff często rozmawiał z Rommlem o pokoju, którego zawarcie feldmarszałek uznawał za konieczne; był także świadkiem zmian nastroju swego zwierzchnika po kolejnych spotkaniach z Hitlerem32.
Rommel czuł się dobrze w towarzystwie Tempelhoffa i pozostałych swoich ludzi, a ci potem z sentymentem wspominali feldmarszałka. Pamiętali, że potrafił on podtrzymywać rozmowę, umiał nie tylko mówić, lecz także słuchać innych. Rommlowi nie brakowało poczucia humoru i często żartował z samego siebie; kiedy pewnego razu Ruge zwrócił uwagę na czerwoną plamę na twarzy feldmarszałka, ów wyjaśnił, że pojawia się ona zawsze na skutek kontaktu z ciepłą wodą, dodając ze śmiechem, iż od tej chwili ludzie z jego otoczenia będą wiedzieli, kiedy ostatni raz się mył33. Szybko przekonywał się do nowych pomysłów, chętnie posługując się wynalazkami. Był ciekawy świata, towarzyski i nie żywił specjalnych uprzedzeń. Ludzie służący pod bezpośrednią komendą Rommla zgadzali się co do tego, że trzeba było dobrze poznać feldmarszałka, aby przekonać się, kim naprawdę jest. Jego zdrowie poprawiło się od czasów walk w Afryce. Znowu imponował sprawnością fizyczną, chociaż czasem dokuczało mu lumbago.
Z Tempelhoffem współpracował zajmujący się sprawami kadrowymi Płk Freyberg. Wywiadem w ramach dowództwa Grupy Armii „B” kierował ałk Staubwasser, wcześniej służący w angielskiej sekcji Fremde Heere West przy OKH. Staubwasser niegdyś w Dreźnie uczęszczał na wykłady Rommla. On także szybko znalazł wspólny język z feldmarszałkiem, rozmawiając z nim podczas spacerów z psami po lasach wokół La Roche Guyon. „Proszę popatrzeć na dolinę Sekwany” - zwrócił się do niego w trakcie jednej z takich przechadzek, wspominając o uroku tej okolicy i dodając, że Niemcy nieustannie rujnowane są przez nocne bombardowania. Rommel skonkludował, iż trzeba doprowadzić do zawarcia pokoju34. Dowódca Grupy Armii „B” rzekł też, że alianci nigdy nie podejmą rokowań z Hitlerem, co zresztą sam Hitler z goryczą przyznał podczas jednej z rozmów z Rommlem.
W La Roche Guyon przebywali także: szef wojsk inżynieryjnych, gen. Meise, który w przeszłości niezwykle wysoko ocenił znajomość fachu saperskiego przez Rommla, nadto płk Lattmann - doświadczony artylerzysta. Lattmann od dawna przyjaźnił się z rodziną Rommlów i samym feldmarszałkiem. Rommel mógł z nim rozmawiać na rozmaite tematy szczerze i otwarcie. Lattmann, a także jego żona podziwiali Rommla. W późniejszym okresie, gdy władze nazistowskie szykanowały rodzinę Lattmanna, Rommel starał się jej dopomóc w miarę swoich możliwości.
Dowódca jednostek rozpoznania, gen. Gehrke, również mieszkał w La Roche Guyon. Podobnie wielu adiutantów i oficerów sztabowych. Jeden z nich, kpt. Lang, prowadził prywatny dziennik Rommla, notując to, co dyktował mu feldmarszałek. Jednocześnie oficjalne zapiski, dotyczące poczynań dowódcy Grupy Armii „B”, trafiały do Tagesberichte des Oberbefehlshabers*5, sformułowane na ogół nieco bardziej oględnie36. W swym prywatnym diariuszu Rommel od czasu do czasu pozwalał sobie ubierać w słowa własne niepokoje, emocje i refleksje.
W zamku kwaterował też oficer łącznikowy Luftwaffe. Nasłuchał się zapewne sporo przykrych słów, Rommel bowiem często mieszał z błotem szefostwo Luftwaffe (dając tym samym upust swej głębokiej niechęci wobec Göringa). Wypada wspomnieć także o postaci adm. Rugego, reprezentującego Kriegsmarine. Rommel lubił Rugego, a Ruge lubił i podziwiał Rommla, doceniając zwłaszcza bezpretensjonalność i prosty styl bytowania feldmarszałka. W chateau panowała więc względnie spokojna atmosfera. Nie bez znaczenia był fakt, iż kwaterującym w zamku Niemcom nie patrzył na ręce specjalnie przydzielony przez nazistowską partię oficer. Rommel często wspominał głośno o konieczności pokojowego zjednoczenia i odbudowania Europy37.
Sztab pracował pod okiem swego szefa. W początkowym okresie po przeprowadzce do La Roche Guyon był nim stateczny, rutynowany Gause, który wcześniej miał okazję współpracować z Rommlem zarówno w chwilach triumfu, jak i klęski - widywał feldmarszałka kipiącego radością oraz pogrążonego w głębokiej depresji. 15 kwietnia Gausego zastąpił gen. Hans Speidel, Szwab z pochodzenia, człowiek inteligentny i doświadczony sztabowiec, który objął to stanowisko na życzenie Rommla. Na przyjęciu wydanym z okazji pożegnania Gausego, 20 kwietnia, Rommel wygłosił wspaniałą mowę. Przed udaniem się do Francji Speidel został wezwany przez Jodła z OKW. Jodl ostrzegł Speidla, że Rommel nie otrząsnął się jeszcze z pesymizmu, będącego skutkiem Afrikanische Krankheit [„afrykańskiej choroby”].
Dzięki energii Rommla poczynania niemieckich jednostek zostały ze sobą skoordynowane, czego nie da się powiedzieć na temat stanu podczas wcześniejszych miesięcy. Różne formacje i organizacje przygotowywały się dotąd do obrony, odpowiadając wobec rozmaitych zwierzchników. Wojska lądowe miały swoich dowódców. Podobnie marynarka wojenna i Luftwaffe. Ogromną „organizacją Todta” kierował minister przemysłu, Albert Speer. Militarbefehlshaber Frankreich, von Stüpnagel, sprawował do pewnego stopnia nadzór nad sprawami dotyczącymi ludności cywilnej. Formacje bezpieczeństwa podlegały Heinrichowi Himmlerowi. Natomiast za kontakty z nominalnymi francuskimi władzami marsz. Petaina odpowiadał niemiecki ambasador w Paryżu, Otto Abetz. Kompetencje Rommla czy Rundstedta ograniczały się do podległych im formacji Wehrmachtu. Koniecznością było skoordynowanie tej nieruchawej, wielkiej machiny. Udało się to w znacznym stopniu dzięki entuzjazmowi Rommla oraz pomysłowości i inteligencji Speidla. Przygotowania do dania odporu alianckiej inwazji zaczęły iść żwawiej i Rommel, w trakcie kolejnych inspekcji, znajdywał coraz mniej powodów do utyskiwania. Między 9 a 11 maja wizytował Pas de Calais i Normandię, wyrażając szczególne zadowolenie z wrażenia, jakie wywarła na nim 21. Dywizja Pancerna (gen. Feuchtingera). Przemierzył też rejony, gdzie walczył w roku 1940 na czele swej Gespensterdivision. Wieczorem 17 maja, po inspekcji w 91. Dywizji, zasiadł do obiadu z oficerami, wspominając tamte zwycięskie dni. Opowiedział, jak pewien francuski generał chwycił go za ramiona po zdobyciu przez Niemców St. Valery, i rzekł: „Jest pan zdecydowanie za szybki!”38. Następnie rozwodził się nad zaprzepaszczonymi okazjami w Afryce39.
Nazajutrz odwiedził batalion tatarski - na froncie zachodnim służyło w Wehrmachcie wielu byłych żołnierzy radzieckich. Tatarzy aż palili się do walki za Rzeszę40. Rommlowi zawsze podobał się entuzjazm, przejawiany przez jego podkomendnych; twierdził, że sam czerpie zeń inspirację. Nie lubił, gdy dowódcy wizytowanych jednostek próbowali wykazać się wobec niego gościnnością - wolał zjeść prosty posiłek i napić się kawy w Soldatensheim [koszarach], rozmawiając i żartując z żołnierzami. W takim właśnie towarzystwie czuł się najlepiej. We Francji - powtarzał wszystkim - rozstrzygnie się wojna. Cieszył się, że skierowano go właśnie tu, aby poczynił przygotowania do decydującej bitwy. Używał jasnych, prostych słów i sformułowań. 13 maja zanotował w dzienniku, że tak jak jego samego niektórzy zdążyli spisać już na straty, tak ci sami ludzie uznali, iż nie da się bronić francuskiego wybrzeża. Teraz miał okazję udowodnić fałszywość obu tych twierdzeń. Pomimo obaw sceptyków sam Hitler wyznaczył go do wykonania tego zadania: „Der Führer vertraut mir, und das genügt mir auch”41. Oczywiście, musimy pamiętać, że Rommel nie prowadził samodzielnie dziennika, tylko go dyktował, a więc część sentencji tworzył niejako na pokaz. Nie można jednak wykluczyć, że myślał w owym okresie w podobny sposób. Rommel cenił i lubił szczerość, rzadko bawił się w subtelności, choć przyznać wypada, że w hitlerowskich Niemczech w taki lub podobny sposób dawał nazistom dowody swej lojalności.
Niemcy chętnie powtarzali sobie pogłoski o zamieszaniu, jakie panuje w Anglii. Rommel też dawał zwodzić się plotkom, pobożne życzenia biorąc za prawdę. „W Anglii - napisał do Lucy 26 kwietnia - nastroje są złe, wszędzie wybuchają strajki. Ludzie krzyczą »Precz z Churchillem i z Żydami« i domagają się pokoju. A więc Anglicy mają marne widoki na powodzenie planowanej operacji ofensywnej!”42. W listach i podczas rozmów w owym okresie starał się stworzyć wrażenie, iż ufa, że uda mu się wypełnić zadanie, że odzyskał wiarę w osądy Führera; że podziela twierdzenie Adolfa Hitlera, głoszącego, iż sukces militarny poprawi sytuację geopolityczną Niemiec. Nie ukrywał przy tym jednak, iż Rzesza musi potem zacząć starania o zawarcie pokoju.
Niemniej jednak wcale się na to nie zanosiło. Chociaż Rommel robił dobrą minę do złej gry i rozpisywał się w listach do domu o swym rosnącym optymizmie, to miał wiele powodów do zatroskania. Szczególnym niepokojem napawała go przygniatająca przewaga aliantów w powietrzu. Niemieckie odwody pancerne we Francji wciąż uważał za zbyt słabe. Jego Fingerspitzengefühl [wyczucie w czubkach palców] podpowiadało mu, iż nie ma powodów do optymizmu. Jednemu z zaufanych podwładnych powiedział swobodnym tonem, iż ostatecznie pod Tobrukiem przyszło walczyć w znacznie trudniejszych warunkach. Dodał mimo to półgłosem, że ma złe przeczucia - nowa batalia nie zakończy się dla Niemców niczym dobrym43.
19 maja Rommel otrzymał specjalne podziękowania i gratulacje od Hitlera za wywiązanie się z powierzonego mu zadania. I chociaż feldmarszałek czuł się zaszczycony taką pochwałą, to jednak zdawał sobie sprawę, że nie wszystkie niedostatki zostały wyeliminowane. Nadal mimo to wierzył bezgranicznie, że gdy tylko osobiście spotka się z Hitlerem, to zdoła przekonać wodza, by ten rozszerzył zakres jego kompetencji. Zanotował 28 maja w swoim dzienniku, iż odnosi wrażenie, że ludzie z otoczenia wodza („die Manner um den Führer”) starają się nie dopuścić go do Hitlera. Rommel wciąż się łudził, że sam zdoła wytłumaczyć Führerowi wiele najistotniejszych spraw.
A czas uciekał. Rommel poważnie współczuł Francuzom, których wsie i miasteczka narażone były od początku tego lata na ciężkie naloty lotnictwa alianckiego. Wiedział, iż są one nieomylnym znakiem zbliżającej się batalii. Od angielskich i amerykańskich bomb ginęło więcej Francuzów niż ich nieproszonych niemieckich „gości”. „Anglosasi - napisał do żony w pierwszy dzień Zielonych Świąt, 29 maja - kontynuują nieustanne bombardowania. Ginie wielu Francuzów - w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin zginęło ich ponad trzy tysiące. Nasze straty są raczej niewielkie”44. Najgłębszy niepokój Rommla wzbudzały jednak nie tyle nieszczęścia francuskiej ludności, co kłopoty, które wyłoniły się w jego własnym dowództwie.
Rommel zawsze utrzymywał dobre stosunki z gen. Schmundtem, adiutantem Hitlera; miał też nadzieję, że Schmundt załatwi mu audiencję u wodza. Zbliżały się pięćdziesiąte urodziny żony Rommla, Lucy, a wywiad informował, że przypływ morza na początku czerwca stanowić będzie prawdopodobną porę nieprzyjacielskiej inwazji. Rommel postanowił wziąć dzień lub dwa urlopu, kupić Lucy w Paryżu parę pantofli na prezent, zjawić się na kilka godzin w domu w Herrlingen, a następnie przez Schmundta wystarać się o spotkanie z Hitlerem. Führer przebywał w Berchtesgaden. Wcześniej Schmundt zgodził się zrobić co w jego mocy, jeśli Rommel (w wypadku, rzecz jasna, gdyby planów tych nie pokrzyżowała wcześniejsza inwazja aliancka) opuści na krótko La Roche Guyon i spędzi nieco czasu w domu, skąd było względnie blisko do rezydencji Hitlera. Rommel zameldował się u Rundstedta 3 czerwca i otrzymał zgodę na wyjazd następnego dnia. Chciał, by pod jego rozkazy oddane zostały jeszcze dwie dywizje pancerne, Flakkorps oraz brygada rakietowa w Normandii45. Planował zabrać ze sobą Tempelhoffa, który mógł odwiedzić żonę w Bawarii, oraz Langa.
Rommel zawsze korzystał z okazji, kiedy mógł osobiście porozmawiać z jeńcami. Wierzył, że dzięki takim konfrontacjom zdoła zdobyć wiadomości na temat morale i opinii w obozie nieprzyjaciela. Często wspominał spotkania z brygadierem Cliftonem, Nowozelandczykiem, któremu później udało się zbiec, i innymi46. Kiedy sztab 15. Armii zameldował mu o schwytaniu w strefie przybrzeżnej oficera, najwyraźniej mającego dokonać rozpoznania bądź też sabotażu, rozkazał niezwłocznie przywieźć go do La Roche Guyon. Przyłapanie na akcie sabotażu groziło w warunkach wojennych plutonem egzekucyjnym. Parę godzin później ów oficer, por. George Lane, przyprowadzony został przed oblicze Rommla.
Lane, uciekinier z Węgier, wstąpił do armii brytyjskiej i tam uzyskał stopień oficerski. Służył jako komandos w specjalnej jednostce, przeszkolonej do operowania na opanowanych przez nieprzyjaciela wybrzeżach. Ów niezwykły Oddział X składał się z dzielnych mężczyzn, którzy wcześniej zbiegli z okupowanych przez Niemcy krajów europejskich i gotowi byli walczyć za Brytanię. Większość z nich posługiwała się przybranymi imionami i nazwiskami, gdyż akcje dywersyjne wiązały się ze znacznym ryzykiem, a nadto wielu z nich było Żydami. Gdyby Lane posługiwał się prawdziwym, węgierskim nazwiskiem (Lanyi), z pewnością natychmiast zostałby rozstrzelany przez niemiecką służbę bezpieczeństwa. Jako Brytyjczykowi teoretycznie przysługiwał mu status jeńca wojennego - pod warunkiem że potraktowano by go jako żołnierza, a nie „sabotażystę”.
Już uprzednio Oddział X dokonał wielu trudnych i niebezpiecznych operacji na francuskim wybrzeżu, rozpoznając i niszcząc zapory podwodne oraz zainstalowane na plażach. Ochotnicy z tej jednostki podjęli się zdobycia nowego typu niemieckiej miny - ochotnicy, powrót bowiem z takiej akcji z życiem wcale nie był oczywisty. Jednym z tych ochotników był właśnie Lane (swoją drogą, już po raz czwarty uczestniczący w akcji na terenie Francji), drugim - pewien doświadczony saper. Obaj dotarli na gumowym pontonie w okolice ujścia Sommy. Natknęli się na dwa niemieckie patrole, lecz uniknęli pojmania, skoczyli do wody i zaczęli płynąć od brzegu. Niestety, nie odnaleźli swojej łódki. Wkrótce potem przechwycił ich niemiecki kuter patrolowy. Oznajmiono im, że zostaną rozstrzelani jako dywersanci. Jednakże Lane, z przewiązanymi oczami, znalazł się w samochodzie, którym wywieziono go gdzieś daleko. W końcu grzecznie przywitał go niemiecki oficer w odprasowanym mundurze, który mówił doskonale po angielsku: był to Tempelhoff. Tempelhoff zaproponował Lane'owi, by ten „odświeżył się nieco”, ponieważ niebawem stanie przed „bardzo ważną osobistością”. Na pytanie Lane'a, kto to jest, padła odpowiedź, że to feldmarsz. Rommel.
Lane wspominał później, że Rommel był człowiekiem, do którego (w innych okolicznościach) natychmiast poczułby sympatię: człowiekiem przyjaznym, bezpośrednim, uprzejmym, bynajmniej nie uciekającym się do zastraszania, wręcz grzecznym. Rommel siedział przy biurku na końcu długiej komnaty, a kiedy Lane wszedł, niezwłocznie wstał i podszedł do jeńca, aby wymienić z nim uścisk dłoni. Rommel mówił swobodnie, pozwalał sobie nawet na żarty (Lane znał niemiecki, lecz ukrywał ten fakt, tak więc rozmowa odbywała się w obecności tłumacza). Kiedy Rommel wspomniał (jednak bez ukrytej groźby) o „sabotażystach”, Lane odparł, że gdyby feldmarszałek potraktował go jako sabotażystę, to chyba nie zaprosiłby do siebie (Rommel i Lane siedzieli przy stole i pili herbatę). Rommel uśmiechnął się i zapytał: „Zaprosiłby?”
Lane przytaknął i dodał, że czuje się zaszczycony. Wtedy Rommel powiedział, iż Anglia i Niemcy powinny walczyć ramię w ramię. Na ripostę Lane'a, że trudno to sobie wyobrazić, gdyż polityka uprawiana przez Niemców wydaje się Brytyjczykom odrażająca, Rommel zareagował zdziwieniem. Lane napomknął wówczas o Żydach.
Rommel dość beztrosko zauważył, że każdy kraj ma swoich Żydów: „Nasi różnią się od waszych”. W sumie feldmarszałek zrobił na Lanie wrażenie człowieka uroczego, przyzwoitego i nie pozbawionego poczucia humoru. Rommel wyrażał się z sympatią o Francji i Francuzach, mówiąc do Lane'a, że łatwo zauważyć, iż miejscowa ludność odnosi się dobrze do swych „tymczasowych” okupantów (Lane odrzekł, że trudno mu było to spostrzec, wieziono go bowiem przez kraj z przepaską na oczach!). Jednak Rommel (który parokrotnie zanotował w dzienniku, iż sądzi, że Francuzi wolą Niemców od Anglików) upierał się przy swoim. Francuzi dawno nie byli tacy zadowoleni - stwierdził.
Rozmowa ta była przyjacielska i swobodna47. Tak zachowywał się Erwin Rommel wobec człowieka, z którym praktycznie mógł zrobić, co chciał, w przeddzień wydarzeń, mających zadecydować o przyszłości Niemiec i jego własnym losie.
W armii niemieckiej tajne spiski przeciwko Hitlerowi i reżimowi nazistowskiemu rodziły się niemal od pierwszego dnia dyktatury, ale - zawiązywane przez nieliczne grupki - miały na ogół krótki żywot. Żaden z nich (jak choćby ten, przewidujący uwięzienie Hitlera, gdyby kanclerz wydał rozkaz marszu na Czechosłowację w 1938 roku) nie doprowadził do przewrotu. Spiskowcy nie mieli oparcia w społeczeństwie, a początkowe sukcesy Hitlera jakby wygaszały zapał konspiratorów. Nadto stwierdzić trzeba, że niemieccy oficerowie nie byli urodzonymi rebeliantami. Przejawiali raczej skłonność do ścisłego posłuszeństwa wobec twardych i stanowczych zwierzchników. Tradycja puczu, wojskowego zamachu stanu, nie jest niemiecką tradycją. Ponadto po zwycięskich kampaniach w Polsce i we Francji, w trakcie których śmiałość i zdecydowanie Führera kontrastowało bardzo z ostrożnością i nerwowością przejawianą przez jego doradców, fizyczna likwidacja Hitlera byłaby dla potencjalnych zamachowców iście samobójczym przedsięwzięciem. Nie można też zapominać, iż większość starszych rangą oficerów Wehrmachtu, w tej liczbie nawet ci, którzy nienawidzili Hitlera i pogardzali nazistami, uznawała generalną linię agresywnej polityki zagranicznej w latach 1937-1941 za słuszną. Niemcom - uważali oni - należy zapewnić bezpieczeństwo; trzeba skorygować ustalony w Wersalu przebieg granic. Wielu uwierzyło również, że atak na Rosję Radziecką uprzedził planowaną przez samych Rosjan agresję. Gdy na wschodzie doszło do załamania i Armia Czerwona przeszła do ofensywy, Niemcy uznali, iż koniecznością jawi się obrona ojczyzny przed okrutnym, barbarzyńskim wrogiem. A poczucie wspólnego zagrożenia zwykle wycisza frakcyjne animozje.
Tak więc konspirowanie przeciw głowie państwa i naczelnemu wodzowi wymagało niezwykłej odwagi lub, jak to określali sami naziści, było aktem niesłychanej zdrady. Spiskowcy kierowali się rozmaitymi pobudkami. Części z nich (ludzi pokroju Moltkego, Bonhoeffera czy też młodych idealistów, którzy poszli na szafot za drukowanie antynazistowskich ulotek w Monachium w 1942 roku) chodziło głównie o kwestie natury moralnej. Dla nich słowa, czyny, polityka partii nazistowskiej były po prostu przestępcze i to nim jeszcze wieści o skali zbrodni przeniknęły do wiadomości publicznej. Ludzie ci jednak wiedzieli: protestowali, spiskowali, ginęli. Wielu oficerów Wehrmachtu także miało okazję napatrzeć się na masakry dokonywane na froncie wschodnim. Uważali oni czyny nazistowskich siepaczy z wiernej gwardii Führera za plugawe. Dla nich to właśnie Hitler zdradził Niemcy. Postanowili podjąć wszelkie ryzyko, by wymierzyć mu karę za tę zdradę. Dotarła do nich przerażająca prawda, że broniąc Rzeszy na frontach, bronią też zbrodniarzy kierujących ich ojczyzną. O tych właśnie ludziach Churchill wyraził się już po zakończeniu wojny: „Walczyli bez pomocy z kraju i z zagranicy, kierowani jedynie niepokojem swoich sumień”48.
Na pomoc z zagranicy rzeczywiście nie było co liczyć. Alianci do konspiratorów odnosili się chłodno, wietrząc możliwą prowokację. Zakorzeniło się przekonanie, że Niemcy są niepoprawni, że Hitler to zapewne ostatni z rodu teutońskich agresorów, że niemiecka „partia pokojowa” to twór sztucznie zmontowany do wynegocjowania w miarę łagodnych warunków pokojowych w obliczu klęski, że tygrys tylko schował pazury, że działania antyhitlerowskich konspiratorów i tak skazane są na niepowodzenie itd. Podobne poglądy (do nich w owym okresie przychylał się też Churchill) reprezentowali ci, którym zależało na tym, aby zostały zrealizowane ambicje Związku Radzieckiego: Niemcy miały zostać zdruzgotane, w centralnej części Europy zapanować miała swoista próżnia, wypełniona ostatecznie radziecką potęgą. Trzeba jednak przyznać, iż niechęć do Niemców była wówczas powszechna i nie zrodziła się bez przyczyn.
Inna grupa konspiratorów przystępowała do spisku z odmiennych powodów - politycznych, uważając system nazistowski za całkowicie skorumpowany; teoretycznych - sądząc, iż państwo hitlerowskie przeczy w ogóle przyjętej idei państwa; praktycznych wreszcie - widzieli bowiem, że Führer prowadzi kraj wprost ku katastrofie. Ci, których motywy były zasadniczo moralnej natury, postrzegali (tak jak i powojenne pokolenia) tych ostatnich, „spóźnionych” bojowników antyhitlerowskiego podziemia jako oportunistów, zaliczając do nich również Rommla, choć na ogół nie zaprzątając sobie głów głębszym analizowaniem procesu przemian, jaki zaszedł w świadomości feldmarszałka49.
Wielu konspiratorów, zwłaszcza tych z Wehrmachtu, kierowało się pobudkami, które można uznać za szlachetne. Chcieli oni przede wszystkim zapobiec zagładzie ich ojczystego kraju, zagładzie, jaką w ich mniemaniu (świadomie czy nie) gotował Niemcom Hitler. Uważali oni wojnę za przegraną, a każdy dzień przynosił śmierć tysiącom ludzi. Obwiniali Hitlera za ciężkie błędy strategiczne, które doprowadziły Rzeszę na skraj katastrofy. Pojęli, że przez Hitlera Niemcy ściągnęli na siebie nienawiść większości cywilizowanych społeczności. Rozumieli, iż konieczne jest zawarcie pokoju - jednak warunkiem jego uzyskania jest usunięcie Hitlera, z którym nikt nie zechce podjąć rozmów. A zatem Hitler musi odejść, musi zniknąć z europejskiej sceny politycznej.
Dla znacznej części spiskujących owo „odejście” czy „zniknięcie”, w warunkach panującego w Rzeszy terroru oznaczać mogło tylko jedno: Hitler musi zginąć. Ustąpienie nie wchodziło w rachubę. Żył w otoczeniu służalców i naśladowców, dzięki którym dzierżył władzę. Powtórzenie precedensu, na jaki zdobyła się we Włoszech Wielka Rada Faszystowska obalając - ku powszechnemu zdumieniu - Mussoliniego, było raczej nieprawdopodobne.
W urzędach administracji państwowej panoszyli się członkowie NSDAP. Sprawy bezpieczeństwa spoczywały w rękach bezwzględnych ludzi z SS, a samo SS stanowiło jakby państwo w państwie. Eliminacja Hitlera oznaczała jego zabicie. Z tym nawet niektórym spiskowcom ciężko się było pogodzić. Niemcy na ogół nie cierpią rewolucyjnego chaosu, zamieszania, bałaganu, woląc już raczej podporządkować się tym, którym zdarza się nadużyć władzy. Nawet ,,tyranobójstwo” - uzasadnione z moralnego punktu widzenia - nie wydawało się Niemcom czynem właściwym. Na ten temat toczyły się w kółkach konspiratorów i opozycjonistów zajadłe spory. Rzecz wydawała się zresztą niezmiernie trudna do przeprowadzenia.
I była ogromnie trudna. Krytykuje się członków niemieckiego ruchu oporu, że postanowili działać stanowczo dopiero wtedy, gdy klęska Niemiec w wojnie stała się oczywista; że czerpali profity z wcześniejszych sukcesów Hitlera, przymykając oczy na jego zbrodnie, a zwrócili się przeciw niemu dopiero wtedy, kiedy zaczął przegrywać50. Zarzut tylko częściowo jest zasadny. Liczni opozycjoniści - jak większość narodu niemieckiego - popierali początkowo szczerze politykę zagraniczną Hitlera. A musieli przecież brać w rachubę nastroje i opinie społeczeństwa. Zabójstwo Hitlera w dniach chwały tego ostatniego nic by nie dało, gdyż jego miejsce zająłby z pewnością któryś z jego paladynów. Okazję stworzyły właśnie niefortunne decyzje Führera, przez które wojna przybrała niepomyślny dla Niemców obrót. Opozycja mogła liczyć teraz na poparcie przynajmniej części narodu, nękanego kolejnymi katastrofami. Trzeba powtórzyć jeszcze jedno: skala zbrodni dokonywanych w Polsce i dalej na wschodzie znana była tylko niewielu osobom.
W zasadzie większość niemieckich oficerów uznawała surowe - lecz nie zbrodnicze - traktowanie ludności podbitych krajów, które, jak Polska, zniknęły z mapy Europy, za dopuszczalne i w pewnym sensie zrozumiałe. Gdy nasilił się ruch partyzancki, trudniej było wytyczać linię dzielącą postępowanie „surowe” czy „brutalne” od „przestępczego”. Na akcje „terrorystyczne” wojsko musiało reagować stanowczo. Zdarzało się branie zakładników, których następnie rozstrzeliwano w odwet za zabójstwa dokonywane na niemieckich żołnierzach - i było tak nie tylko na wschodzie, lecz także i we Francji oraz Włoszech. Ciekawe, że rozkazy egzekucji zakładników (co stanowi przestępstwo w świetle prawa międzynarodowego) wydawali również ci oficerowie Wehrmachtu, którzy kierowali następnie spiskiem przeciw Hitlerowi. Rommel miał szczęście nie służyć na froncie wschodnim, gdzie wojsko siłą rzeczy brało udział, choćby bierny, w dokonywanych zbrodniach. Podczas pobytu we Włoszech i Francji odnosił się zaś do „wichrzycieli”, „dywersantów” i „sabotażystów” ze względną wyrozumiałością.
Tak czy owak, większość czołowych dowódców niemieckich kryła się z osobistymi odczuciami, pozostawiając konspirowanie innym; sami borykali się z kłopotami natury stricte militarnej. Mimo wszystko paru ludzi godnych miana bohaterów nie kryło obrzydzenia wobec hitlerowskiej filozofii. Owych nielicznych tak przygnębiała perspektywa ostatecznej katastrofy narodowej, że zaczęli nawiązywać kontakty i planować przystąpienie do czynnego wystąpienia. I działo się to jeszcze w triumfalnych dla Trzeciej Rzeszy czasach, przed Stalingradem i El-Alamejn. W rzeczywistości pierwszy zamach na życie Hitlera (który nie doszedł do skutku) planowano w sierpniu 1941 roku, kiedy Führer wizytował jednostki Grupy Armii „Środek” na froncie wschodnim51. Następny szykowano na marzec 1943 roku - na pokładzie samolotu, którym Hitler wracał do Kętrzyna (i tym razem po inspekcji oddziałów Grupy Armii „Środek”), eksplodować miała bomba. Nie udało się. Zawiódł detonator i Hitler wylądował w Prusach Wschodnich cało i bezpiecznie52. Zgładzenie wodza nie powiodło się także w kilku innych przypadkach, choć znaleźli się straceńcy gotowi poświęcić życie za prawdziwe Niemcy i zasady moralne. Owi szlachetni idealiści mieli sporo przyjaciół lub krewnych w kręgach wysokich dowódców Wehrmachtu, a późniejsze plany likwidacji Hitlera rodziły się wspólnie z planami przechwycenia kontroli nad jednostkami wojska na frontach oraz na tyłach. Zakładano, że SS pozostanie wierna dotychczasowemu reżimowi, a na terenie Rzeszy - po udanym zamachu - zapanuje chaos. Aby wyjść z tej próby zwycięsko należało uknuć wyrafinowaną, misterną intrygę. I, naturalnie, utrzymać przygotowania w sekrecie przed agentami gestapo.
Jest naturą konspiracji, iż często dochodzi do swarów i waśni odnoszących się do celów i metod działania. Sporów takich, ze zrozumiałych przyczyn, nie da się rozstrzygnąć w otwartej debacie. Tak też było w Niemczech. Nie było jednego, monolitycznego Widerstand; opozycja składała się z rozmaitych stronnictw, często darzących się nawzajem nieufnością i antypatią53.
Mimo wszystko wiosną i latem 1944 roku konspiracja w Rzeszy rozkwitła na dobre. Położenie Niemiec z dnia na dzień stawało się coraz gorsze, alianckie bombowce równały z ziemią kolejne miasta. Gestapo aresztowało czołowych opozycjonistów antynazistowskich - Moltkego w styczniu 1944 roku, Bonhoeffera jeszcze w kwietniu roku 1943. Gen. Oster z Abwehry znalazł się pod obserwacją, a jego szef, adm. Canaris, odesłany został na emeryturę. Obaj przeciwstawiali się Hitlerowi - Oster niemal od chwili dojścia do władzy nazistów. Czas pracował na niekorzyść konspiratorów i całych Niemiec. Z opozycją w pełni sympatyzował gen. Hans Speidel, szef sztabu Grupy Armii ,,B”.
W niedzielę 4 czerwca Rommel, któremu towarzyszyli Lang i von Tempelhoff, wyruszył do Niemiec. Nazajutrz zatelefonował z domu do Schmundta w Berghof i dowiedział się, że Hitler może przyjąć go w czwartek, ósmego. Do tego czasu Rommel mógł spędzić dwa dni z rodziną. Lucy miała urodziny we wtorek, 6 czerwca. Tego dnia wcześnie rano, o piątej trzydzieści, Rommel zszedł do salonu, aby przygotować prezenty, nim żona się obudzi. I właśnie wtedy zadzwonił telefon.
Telefonował Speidel. Nieprzyjaciel przeprowadził w Normandii potężną operację powietrzno-desantową. Na razie nie wyjaśniło się, czy to już początek dawno spodziewanej inwazji, czy jeszcze nie.
Rommel oddzwonił do swego sztabu o dziesiątej. Do tej pory nie było już wątpliwości. Alianci podjęli działania na wielką skalę. Dokonali desantu z powietrza i morza. Dokonali inwazji.
ROZDZIAŁ 21
OSTATNIA BITWA
Rozpoczęła się zatem ostatnia kampania Rommla; kampania, która zakończyła się całkowitą klęską niemieckich sił zbrojnych. Była dla Rommla w pewnym sensie tym, czym dla Napoleona Waterloo.
Ową batalię prowadził Rommel targany wewnętrznymi rozterkami. Nim został ranny, po prostu bił się z własnymi myślami i emocjami. Po części pozostał dawnym wybitnym, odważnym, zdyscyplinowanym żołnierzem, prowadząc beznadziejną walkę z przeważającymi siłami przeciwnika, starając się osiągnąć możliwie najwięcej w trudnym położeniu, podtrzymując na duchu swoich ludzi, nie poddając się. Sytuacja operacyjna nie dawała jednak Niemcom żadnych szans. Rommel zrozumiał, że jego zwierzchnicy nie chcą spojrzeć trudnej prawdzie w oczy.
Był patriotą, który zdawał sobie doskonale sprawę (i to już od ostatnich tygodni kampanii afrykańskiej), iż jedyna nadzieja dla Niemców leżała w rozpoczęciu starań o pokój. Wiedział bowiem, że koalicja walcząca z Rzeszą dysponuje tak przygniatającą przewagą, iż należy doprowadzić do rokowań z nią. Uważał przy tym, że sukces Wehrmachtu na zachodzie Europy w starciu z wojskami inwazyjnymi odsunie w czasie perspektywę beznadziejnych zmagań na dwóch frontach jednocześnie. Wiara w to właśnie kazała mu dokładać wysiłków, próżnych, jak się okazało, by dobrze przygotować niemieckie dywizje do starcia z aliantami na lądzie. Kiedy stało się jasne, że bitwa musi zakończyć się porażką, Rommel coraz częściej powtarzał o konieczności natychmiastowego zawieszenia broni. I to nie, jak się wcześniej łudził, w sytuacji pata na frontach, lecz w obliczu rychłej i nieuniknionej katastrofy.
Wyciągnąć zatem musiał, trochę po niewczasie, trudne wnioski. Doszedł ostatecznie do przekonania, że główną przeszkodą w zawarciu pokoju jest osoba samego Führera. Hitler dobrze wiedział, że nikt nie zasiądzie z nim do stołu rokowań, pod tym względem obiektywnie postrzegając istotny stan rzeczy. Führer uznawany był w owym okresie przez większość ludzi na świecie już nie za męża stanu, lecz zbrodniarza. Hitler, którego Rommel gniewnie potępiał po El-Alamejn, odzyskując wkrótce potem wiarę w niego; który okazywał Rommlowi, aż do niedawna, przyjaźń i zaufanie; który wreszcie od dziesięciu lat był zwierzchnikiem Rommla jako naczelny wódz niemieckich sił zbrojnych; którego Rommel tak długo szczerze podziwiał - okazał się zgubą, zakałą Niemiec
Z Hitlerem pozostającym u władzy Rzesza musiała kontynuować wojnę, narażając się na niszczycielskie naloty alianckich bombowców, na całkowite zniszczenie przez nadciągającą od wschodu Armię Czerwoną. Z każdym dniem rozterki Rommla stawały się coraz silniejsze.
Z punktu widzenia dowództwa Grupy Armii „B” przebieg bitwy normandzkiej można było podzielić na kilka etapów. Pierwszy z nich trwał dwanaście dni - od pierwszych godzin inwazji do 17 czerwca, kiedy to Hitler zwołał naradę dowódców frontu zachodniego w okolicy Soissons.
Po odebraniu drugiego telefonu od Speidla, 6 czerwca Rommel wrócił z Herrlingen do Francji. Po drodze zatrzymał się w Nancy i zadzwonił do La Roche Guyon, by sprawdzić, czy 21. Dywizja Pancerna, jedyna niemiecka wielka jednostka pancerna znajdująca się w strefie desantu nieprzyjaciela, została już rzucona do kontrataku. Dowiedział się, że tak. O siódmej trzydzieści, pięć minut później, wylądowały na brzegu alianckie oddziały wschodniego ugrupowania sił desantowych.
Jednakże 21. Dywizja Pancerna była w znacznym stopniu rozproszona. Jej cztery bataliony grenadierów pancernych rozmieszczone zostały nad rzeką Orne, wokół i na północ od Caen, gdzie wspierać miały poczynania piechurów z 716. Dywizji, broniących tej części wybrzeża. Oddziały grenadierów pancernych dysponowały środkami transportu i bronią ciężką, stanowiąc siły przeciwuderzeniowe, jednak dowódca dywizji, gen. Feuchtinger, skarżył się, że musiałby najpierw skoncentrować swoich ludzi1. W warunkach terenowych w Normandii rozproszenie sił, przynajmniej zdaniem Rommla, miało mniejsze znaczenie wobec możliwości natychmiastowego ataku pojedynczymi formacjami na lądujących na brzegu Brytyjczyków i Amerykanów. A zatem wzmocnienie 716. Dywizji w tym sektorze można było uznać za uzasadnione. Mimo wszystko 21. Dywizja Pancerna jako całość utraciła do pewnego stopnia część swej siły uderzeniowej. Jednostka ta miała sto dwadzieścia siedem czołgów typu PanzerKampfwagen IV oraz samobieżne działa szturmowe, ale, co przewidział Rommel, ukształtowanie terenu oraz chaos panujący na drogach bardzo utrudniały ich efektywne wykorzystanie.
Gdy Rommel dotarł wreszcie do La Roche Guyon o wpół do dziesiątej wieczorem 6 czerwca, krótko zaznajomiono go z rozwojem sytuacji w rejonach objętych walkami. 5 czerwca i wcześniej niemiecki wywiad (ulokowawszy wtyczki we francuskim ruchu oporu) zorientował się, że rozgłośnia BBC wydała hasło dla francuskich partyzantów. Niemcy nie dowiedzieli się jednak, gdzie nastąpi główny desant aliantów, a OB West nie uznało wspomnianego meldunku wywiadu za powód do postawienia w stan alarmu oddziałów liniowych. Przy sztabie Grupy Armii „B” istniała tylko niewielka komórka wywiadowcza2. Nie otrzymawszy ostrzeżenia z kwatery głównej Rundstedta, dowództwo Grupy Armii ,,B” wstrzymało się z kolei z „niepokojeniem” podległego dowództwa 7. Armii. Tymczasem alianci dokonali desantu spadochronowego.
O świcie przy francuskim brzegu zjawiła się potężna „armada” okrętów alianckich. We wschodniej strefie desantu nieprzyjacielskiego, na północ od Caen, 21. Dywizja Pancerna uderzyła późnym popołudniem 6 czerwca z zachodu na wschód, wchodząc w kontakt bojowy z piechotą brytyjską, wspartą czołgami typu Sherman, posuwającą się od wybrzeża ku południu. Niemiecka dywizja straciła trzynaście czołgów i została zatrzymana, aczkolwiek niewielki jej pododdział przedarł się na wybrzeże. Na północ od Caen mosty na Orne wpadły w ręce alianckich formacji powietrzno-desantowych. Dalej na zachód Amerykanie i Anglicy umocnili się na kilkunastokilometrowym froncie w nadmorskim sektorze pomiędzy Arromanches a Courseulles, wbijając się w głąb lądu na dziesięć kilometrów w zachodniej części odcinka 716. Dywizji, na północny wschód od Bayeux. Jeszcze bardziej na zachód alianci dokonali kolejnego desantu na północ od Colleville, gdzie ponieśli znaczne straty, utknąwszy pomiędzy nadmorskimi skałami. Udało im się również stworzyć przyczółek w okolicy ujścia Vire (okolicy podmokłej, gdzie niemożliwe było wykorzystanie czołgów i innego ciężkiego sprzętu), zagrażając tamtejszej niemieckiej 709. Dywizji. Tymczasem dwie najbliższe dywizje z odwodu OKW - 12. Dywizja Pancerna w Lisieux oraz Szkolna Dywizja Pancerna w Chartres -przekazane zostały Rundstedtowi, a ten oddał je dowództwu Grupy Armii „B”.
Alianci trzymali się na brzegu: w płytkich, osobnych przyczółkach, ale jednak się trzymali. Nie rozbił ich ani nie zepchnął do morza natychmiastowy kontratak. Mimo wszystko Anglicy i Amerykanie nie zdołali jeszcze opanować żadnego z kluczowych punktów, takich jak Caen.
Opisując te wydarzenia, komentatorzy obu stron od czasu do czasu krytykowali zarówno treść rozkazów Rommla, jak i jego początkową absencję. Zarzucano mu zredukowanie siły uderzeniowej 21. Dywizji Pancernej; obrona w innych sektorach w ogóle nie mogła liczyć na wsparcie czołgów. Rommel wiedział jednak doskonale, że nie dało się wcześniej wzmocnić każdego zagrożonego sektora oddziałami pancernymi. Dokonanie „natychmiastowego kontrataku” oznaczało akcję w strefie obrony nadbrzeżnej, a gdyby ta okazała się słaba, nieprzyjaciel bezzwłocznie przeniknąłby w głąb terytorium. Gdyby Rommlowi wcześniej powierzono komendę nad dywizjami Grupy Pancernej „Zachód”, to mógłby rozwinąć formacje czołgowe dalej na zachód i przystąpić do rychłego kontrnatarcia ku Bayeux czy Carentan, a tak nie miał ku temu możliwości.
Co do czasu tuż przed inwazją, spędzonego przez Rommla w Niemczech, i owych krytycznych pierwszych godzin desantu, kiedy to feldmarszałka nie było w kwaterze głównej Grupy Armii „B”, przyznać rację wypada niektórym historykom niemieckim, twierdzącym, iż 6 czerwca Rommel mógł jednak zainicjować jakąś wcześniejszą kontrakcję. Zapewne mógł postarać się, aby ludzie z kierownictwa OKW - lub nawet sam Führer - oddali mu pod komendę część odwodów pancernych3. Umknęło Niemcom kilka bezcennych godzin. Speidel nie zdołał przekonać do niczego Jodła, mimo że apelował do niego powołując się na Rommla, zdobywszy też przyzwolenie Rundstedta. Rommel osobiście mógł przyspieszyć działania 21. Dywizji Pancernej, której interwencja okazała się spóźniona nie tylko przez rozproszenie tej jednostki, lecz także parę sprzecznych rozkazów. Biorąc jednak pod uwagę następujące fakty: zdecydowaną przewagę aliantów w powietrzu, możliwość dokonywania większych manewrów przez niemieckie jednostki pancerne głównie pod osłoną ciemności, dosyć znaczne odległości, jakie musiałyby pokonać odwody pancerne, aby dotrzeć w rejon walk oraz to, że Rommel przez pewien czas nie wiedział, czy aliancki desant nie jest przypadkiem operacją obliczoną na odwrócenie uwagi Niemców od innego obszaru - trudno uwierzyć, by obecność Rommla, jakkolwiek pożądana, wpłynęła rozstrzygająco na przebieg wypadków 6 czerwca 1944 roku. Wprawdzie gdyby w tamten chmurny poranek Rommel zdołał przejąć pod własną komendę 12. Dywizję Pancerną SS i rzucić ją do boju, to teoretycznie formacja ta mogła wejść do walki wczesnym popołudniem. Jednak nie jest jasne, czy poradziłaby sobie z osłanianymi przez lotnictwo i artylerię okrętową oddziałami desantowymi.
Trzeba do tego dodać, że alianci poprzedzili desant intensywnymi bombardowaniami, a pociski z dział okrętowych siały znaczne spustoszenie wśród niemieckich umocnień. Atak nastąpił niemal jednocześnie w kilku punktach, powodzeniem skończył się też zrzut oddziałów powietrzno-desantowych. Nawet zatem bardziej stanowcze kontrnatarcie 21. Dywizji Pancernej przyniosłoby Niemcom najwyżej lokalny sukces. Do inwazji, opatrzonej kryptonimem „Overlord”, alianci przygotowywali się długo i starannie. Przewaga materiałowa, dokładne opracowanie planów akcji, wyszkolenie żołnierzy - wszystko to, uzupełnione okazaną w boju odwagą - musiało przynieść powodzenie. Pewną, choć nikłą szansę stworzyć mogło jedynie zdecydowanie się na „heretycką” koncepcję Rommla, by rozwinąć dywizje pancerne tuż nad morzem.
Rommel był też nieco rozczarowany faktem, iż alianckie jednostki inwazyjne z taką łatwością uporały się z systemem podwodnych i brzegowych przeszkód oraz zapór. Prace nad fortyfikacją terenu nie zostały jednak ukończone ze względu na brak czasu. W niektórych rejonach, zwłaszcza koło plaż w sektorze Courseulles, barki desantowe wyleciały w powietrze na minach. Z większością niemieckich umocnień lądowych saperzy brytyjscy i amerykańscy uporali się stosunkowo szybko. Nadzieja Rommla na powstrzymanie nieprzyjaciela na plażach legła w gruzach. Mimo wszystko walki nadal ograniczały się do obszarów przybrzeżnych. Jednostki alianckie posunęły się zaledwie o kilka kilometrów ku Caen. Teoretycznie wciąż było możliwe zepchnięcie oddziałów inwazyjnych do morza. Postępy były mniejsze od zakładanych, nawet przez tak wyrachowanego i ostrożnego stratega jak Montgomery.
Niemcy musieli też postawić sobie pytanie, czy akcja w Normandii rzeczywiście stanowi przedsięwzięcie na skalę operacyjną. Alianci opracowali plan zmylenia Niemców („Fortitude”), tak by ci ostatni sądzili, że jeszcze jedna armia stacjonująca w południowo-wschodniej Anglii dokona desantu w okolicach Pas de Calais. I przyniosło to zamierzone skutki. Przez czerwiec i lipiec wywiad niemiecki informował o Heeres Gruppe Patton, mającej jakoby stacjonować we wschodniej i południowo-wschodniej Anglii, pomiędzy Brighton i Humber, i składać się prawie z trzydziestu wielkich jednostek. Tak czy owak, kolejne dywizje z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych szykowały się istotnie do wejścia do akcji na kontynencie. Alianci dysponowali ogromnym parkiem sprzętu desantowego, a obszar Pas de Calais nadawał się do inwazji. Gdyby znalazły się tam wojska alianckie i ruszyły na Paryż, to dywizje niemieckie, zmagające się w Normandii, znalazłyby się w potrzasku. Rommel niemal do końca walk w Normandii uważał taką akcję Amerykanów i Brytyjczyków za możliwą. Wprawdzie Niemcy przechwycili dokumenty, na podstawie których winni dojść do wniosku, iż do podobnej operacji nie dojdzie4, ale tym razem obawy Rommla podzielało kierownictwo OKW. Hitler dyskutował na ten temat ze swoimi feldmarszałkami i generałami 17 czerwca oraz później. Rommel uważał zagrożenie za całkiem realne. Dwukrotnie wybrał się na inspekcję sektora w okolicach Hawru w pierwszym tygodniu lipca, co tylko utwierdziło go w dotychczasowych przekonaniach. Wywiad niemiecki, pozbawiony w tym stadium wojny możliwości dokonania skutecznego rozpoznania lotniczego i często wodzony za nos przez alianckie komórki zajmujące się dezinformacją wroga, nie odgrywał już takiej roli, jak np. w roku 1940. Ocena zamiarów przeciwnika odbywała się na podstawie analizy warunków terenowych, prognoz pogody oraz zwyczajnego zgadywania. Zdumiewające, że czasem Niemcy, mając tak niewiele danych, trafiali jednak w sedno.
7 czerwca Rommel pozostał w swojej kwaterze. Konferował z Geyrem von Schweppenburgiem i dokonał ogólnej oceny położenia. Geyr, mądry po szkodzie, zaczął krytykować OKW za to, że oddało jednak pod rozkazy Rommla odwodowe formacje pancerne. Poskarżył się przy okazji, i nie bez racji, że polecenie wymarszu 12. Dywizji Pancernej SS oraz Szkolnej Dywizji Pancernej wydano bez konsultowania się z nim samym. Przekonywał, że odwodowe dywizje należy trzymać pod ręką, tak by zdolne były one do wykonania kontrnatarcia na północ w okolicach 24 czerwca5. Do tego czasu zostały one jednakże związane walkami „powstrzymującymi”. Niemcom brakowało piechoty; bez wsparcia czołgów pozycje obronne zostałyby przełamane jeszcze prędzej. Tymczasem, chociaż położenie na froncie względnie się ustabilizowało, to sytuacja, w jakiej znalazły się Niemcy, stała się katastrofalna. Wyniszczoną Rzeszę czekały teraz mordercze zmagania aż na trzech frontach.
Poczynania Rommla w następnych dniach znamy dość dobrze dzięki zapiskom w dzienniku Grupy Armii ,,B”6 oraz raportom sporządzanym przez jednego z jego oficerów sztabowych7. Naturalnie były to notatki oficjalne, a zatem próżno w nich szukać śladu nieformalnych rozmów; pomiędzy niemieckimi dowódcami, poddanymi naciskom różnego rodzaju, dochodziło często do spięć i gwałtownych sprzeczek. Mamy jednak dokumenty relacjonujące podejmowane przez Rommla działania. Do diariusza trafiły też jego rozkazy i komentarze dotyczące rozwoju sytuacji. Zachował się również - poddany naturalnie redakcji - zapis jego spotkań i rozmów z Hitlerem.
Rommel skupiał swą uwagę na dwóch rejonach - wokół Caen na wschodzie oraz w okolicy Cherbourga na zachodzie. Gdyby udało się tam zatrzymać nieprzyjaciela, to rodziła się też szansa przejścia do kontrataku i osiągnięcia przynajmniej sukcesów lokalnych. W rejonie Caen pozycje aliantów były nadal dosyć niepewne, oddziały desantowe nie opanowały też jeszcze żadnego ważniejszego portu. W ciągu 7 i 8 czerwca trwały zacięte walki nad rzeką Orne, na północ od Caen. Włączyła się obecnie do bitwy 12. Dywizja Pancerna SS i wieczorem 8 czerwca dokonała (potężnymi czołgami typu Panther) silnego natarcia w kierunku morza. Tegoż dnia Rommel zjawił się na froncie pod Caen. Rozmawiał tam z obergruppenführerem Seppem Dietrichem, dowódcą I. Korpusu Pancernego SS. Dietrich, choć był twardogłowym nazistą, zachowywał się w stosunku do Rommla bardzo lojalnie. Rommel zauważył gorzko, że gdyby obie dywizje pancerne - 21. oraz 12. SS - zostały wcześniej rozwinięte bliżej linii brzegowej, tak jak sobie tego życzył, to mogły przypuścić skuteczny atak już dwa dni wcześniej. Był to jednak płacz nad rozlanym mlekiem. Teraz celem Niemców było odbicie terenów wokół Caen. Nazajutrz Rommel pojechał na inspekcję 7. Armii Dollmanna pod Le Mans.
Owego dnia, 9 czerwca, Szkolna Dywizja Pancerna przybyła spod Chartres w rejon Caen. Dwie kolejne dywizje piechoty, 346. i 711., przesunęły się na zachód znad Sekwany, aby wzmocnić niemiecką obronę nad wschód od Orne. W okolicach Caen działały już trzy niemieckie dywizje pancerne. Geyr planował dokonanie ograniczonego uderzenia na północ od Caen, aby, opanowując Anisy i Anguarny, wbić się klinem w brytyjskie ugrupowanie. Na zachodzie alianci opanowali Isigny, ale postępowali naprzód powoli z uwagi na trudny teren. Niemcy trzymali front.
Mimo wszystko alianci w większości wypadków zdołali połączyć ze sobą przyczółki, a wojska inwazyjne były bez przerwy wzmacniane. Do 10 czerwca Amerykanie prawie dotarli do linii rzeki Merderet na zachód od Carentan, a tymczasem brytyjska jednostka - zidentyfikowana jako 51. Dywizja Highlanderów, dobrze znana Rommlowi z czasów El-Alamejn - przypuściła atak na południe pomiędzy Orne a Bois de Bavent. Atak ten jednak wkrótce został powstrzymany. Rommel uważał, że tam, gdzie alianckie lotnictwo nie dawało się aż tak bardzo we znaki, należy bronić się aktywnie, dokonując też zaczepnych wypadów. Taktyka okazała się skuteczna, ale i kosztowna - na wschodnim brzegu Orne Niemcy stracili wiele czołgów.
10 czerwca Rommel spotkał się z Geyrem w kwaterze polowej Grupy Pancernej „Zachód”, w sadzie pod Le Caine, ponad trzydzieści kilometrów na południe od Caen. Rozmawiali o kurczących się zapasach paliwa i amunicji. Konwoje z zaopatrzeniem docierały okrężnymi drogami, gdyż lotnictwo nieprzyjacielskie zniszczyło większość węzłów komunikacyjnych. Wydawało się, że Luftwaffe w ogóle nie istnieje. Wszelkie ruchy wojsk niemieckich wiązały się z ogromnym ryzykiem. Rommel pozostawił Geyra, chcąc dotrzeć do 12. Dywizji Pancernej SS, ale okazało się to w praktyce niemożliwe. Tegoż popołudnia zbombardowana została nawet kwatera Geyra - Rommel zastanawiał się, czy zlokalizował ją aliancki wywiad, czy też doniosła o miejscu stacjonowania sztabu Geyra ludność cywilna. Podczas nalotu zginęło wielu oficerów Geyra, wstrzymano w związku z tym zaplanowane przez Grupę Pancerną „Zachód” natarcie. Nazajutrz Rommel rozmawiał z Rundstedtem.
Bitwa raz jeszcze zamieniła się w batalię na wyczerpanie, w tzw. Materialschlacht. Nieprzyjacielska artyleria i lotnictwo dziesiątkowały oddziały Rommla. Alianci nie musieli się liczyć z amunicją. Rommel pozostał przekonany, że koncentracja sił szybkich do późniejszej kontrofensywy jest zamysłem, który w praktyce się nie sprawdzi z uwagi na panowanie przeciwnika w powietrzu. Jego zdaniem, więcej sensu miało wykonywanie płytkich, mocnych kontrataków na rozciągniętym froncie i podkopywanie w ten sposób operacyjnych zamysłów dowództwa alianckiego. Jednakże siła nieprzyjacielskiego ognia uniemożliwiała Niemcom takie lokalne szturmy. Niemieckie straty w ludziach i sprzęcie rosły w zastraszającym tempie. Jednak i wojskom inwazyjnym nie wszystko się wiodło. Alianci posuwali się naprzód dość opieszale, wolno wykorzystując sukcesy taktyczne; ich ataki często załamywały się, gdy Niemcy okazywali twardy opór. Czołgi typu Tiger, uzbrojone w 88-milimetrowe działa, siały postrach wśród alianckich oddziałów pancernych. Tygrysy, nawet operując w niewielkich grupach, brały zwykle górę w starciach z gorszymi jakościowo amerykańskimi i angielskimi wozami bojowymi. Choć tygrysów było na froncie zachodnim stosunkowo mało (czołgi tego typu grupowano w specjalnych Abteilungen, to jednak ich pojawienie się siało panikę w szeregach nieprzyjaciela. W ciągu pierwszych dwóch tygodni lipca dostarczono więcej wozów tego typu i w ramach Grupy Armii „B” zorganizowane zostały nowe bataliony czołgów ciężkich.
11 czerwca brytyjska 7. Dywizja Pancerna (którą Rommel również pamiętał z ubiegłych lat) zaczęła obchodzić Caen od zachodu, 13 czerwca wkraczając do Villers-Bocage, położonego dwadzieścia pięć kilometrów na południowy zachód od Caen. Tam jednak doszło do rzeczy niesłychanej - jeden jedyny tygrys wjechał do miejscowości, rozstrzeliwując wszystko na swojej drodze i samodzielnie powstrzymując natarcie Anglików. W okolicach Caen znajdowały się teraz cztery niemieckie dywizje pancerne. Pod rozkazami dowództwa I Korpusu Pancernego SS znalazły się: Panzer Lehr Division, 12. Dywizja Pancerna SS oraz 21. Dywizja Pancerna. 13 czerwca dołączyła do tychże 2. Dywizja Pancerna z Pas de Calais, przebywszy szczęśliwie trudną drogę. Rommel zdołał więc skupić siły pancerne, a w rezerwie pozostawała mu jeszcze 116. Dywizja Pancerna nad Sekwaną. Złożył on wizytę gen. Schwerinowi, dowódcy tej ostatniej jednostki, popołudniem 12 czerwca. Trzynastego wrócił jednak do I Korpusu Pancernego SS w rejon Orne.
W tym samym czasie padło Carentan. Broniący tego sektora Niemcy odrzuceni zostali na zachód. Nad niektórymi jednostkami zawisła groźba okrążenia. 14 czerwca Rommel zdołał dotrzeć do rejonu, w którym znajdował się XLVII Korpus Pancerny (gen. von Funcka), a następnie wyruszył ku 2. Dywizji Pancernej pod Bremoy. Dowiedział się, że Szkolna Dywizja Pancerna odparła atak czołgów brytyjskich, niszcząc dwadzieścia pięć z nich.
Widok Rommla podniósł na duchu dowódców i żołnierzy walczących jednostek. Sam feldmarszałek był zaskoczony wysokim morale żołnierzy zmagających się na pierwszej linii, dotarły doń jednak też meldunki o plądrowaniu zburzonych domów przez ludzi z formacji tyłowych. Maruderzy nie przejawiali zbytniej ochoty dołączenia do oddziałów na froncie. Rommel odnotował, że konieczne jest skierowanie Feldgendarmerie [żandarmerii polowej] na drogi i wsie za frontem8. W wojsku niemieckim zawsze bardzo surowo obchodzono się z maruderami, ci zaś nie bez powodu bali się żandarmów. Z jednostek na pierwszej linii najdzielniej walczyły jednostki Waffen SS - lepiej wyposażone od formacji Wehrmachtu i bezwzględnie dowodzone. 12. Dywizja Pancerna SS „Hitlerjugend” zmagała się z podziwu godną determinacją. Rommel odnotował przy okazji, iż dochodziło czasem do konfliktów pomiędzy żołnierzami Waffen SS i Wehrmachtu. Esesmanom zdarzało się lekceważyć polecenia oficerów Wehrmachtu.
Jednakże oddziały liniowe wystawione były na bardzo silny ostrzał artylerii alianckiej i sam Rommel zaczął zastanawiać się nad celowością własnych rozkazów. Początkowo podzielał pogląd Hitlera, iż nie należy oddawać przeciwnikowi terenu i że bitwę należy rozstrzygnąć w strefie nadmorskiej. Mimo to nieprzyjacielowi udało się wygrać wstępną fazę batalii i umocnić na przyczółkach. Teraz więc wypadało wycofać i przegrupować oddziały niemieckie, które znajdowały się w zasięgu ognia dział krążowników wspierających desant. Obowiązywał jednak rozkaz Hitlera. Żadnego wycofywania się. W praktyce oznaczało to, że przemieszczenie oddziałów liniowych musiało odbywać się za aprobatą OKW. W ten sposób Rommel pozbawiony był swobody nawet w kwestiach czysto taktycznych. Przesunięcie 77. Dywizji na przykład - przy pomocy której Rommel chciał zatkać dziurę we froncie - musiało zostać skonsultowane z Rundstedtem. Ten zaś, pomimo nalegań Rommla, nie chciał podejmować decyzji na własną odpowiedzialność, powiadając, iż sytuacja nie jest jeszcze aż tak dramatyczna, jak się to zdaje dowództwu Grupy Armii „B”9. W szczególności Rommel chciał mieć możliwość, jeśli zajdzie taka potrzeba, wycofania wojsk do Cherbourga. Liczyło się utrzymanie tego ważnego portu, a nie terenów wokół niego. Odpowiedź Führera nadeszła wczesnym wieczorem 16 czerwca. Brzmiała ona: nie ma mowy o odwrocie do Cherbourga10.
W tych dniach Rommel większość czasu spędził na wizytowaniu sztabów różnych korpusów oraz Grupy Pancernej „Zachód”. Spotykał się też z dowódcami bądź szefami sztabu poszczególnych dywizji, wydając im bezpośrednio polecenia, z pominięciem formalnej drogi służbowej (co w analogicznych sytuacjach zdarzało się też Montgomery'emu). Bitwa w Normandii toczyła się na stosunkowo niewielkim obszarze. W strefie o ograniczonych rozmiarach obie strony skupiły masy ludzi i sprzętu. Decyzje należało podejmować błyskawicznie, do czego zresztą Rommla nie trzeba było nakłaniać. Starał się on przy tym nie wyręczać swoich podwładnych, a jedynie wpływać na przebieg działań. O ile przed bitwą normandzką sporo niemieckich jednostek znajdowało się z daleka od rejonu spodziewanych walk, o tyle obecnie większość brała już udział w bojach.
17 czerwca Rommel udał się do polowej kwatery Hitlera w Margival pod Soissons w Szampanii. Pierwotnie Führer miał stamtąd kierować przebiegiem operacji „Lew Morski” - inwazji na Anglię, do której nigdy nie doszło. Rommla wezwano, a ów nie zwlekał z przybyciem ani chwili.
Przebieg dotychczasowych bojów do pewnego stopnia odpowiadał oczekiwaniom Rommla. Musiał jednak przyznać, że przeciwnikowi łatwiej, niż się spodziewał, przyszło przełamanie umocnień przybrzeżnych. Ci z jego podwładnych, którzy wcześniej zwracali uwagę, iż ufortyfikowanie linii brzegowej winno rozpocząć się znacznie dawniej i być prowadzone nakładem ogromnych środków, mieli po części rację. Mimo wszystko aliantów udało się zatrzymać w strefie nadmorskiej. Inwazja przebiegała wolniej, niż oczekiwali tego Amerykanie i Brytyjczycy (oraz niektórzy pesymiści w obozie niemieckim). W niektórych miejscach alianckie straty były bardzo poważne. Niemniej i obrońcy wybrzeża utracili mnóstwo żołnierzy i sprzętu.
Niemieckie kontrataki hamowały marsz wojsk inwazyjnych w głąb lądu. Przeprowadzano je ograniczonymi siłami, zgodnie z zaleceniami Rommla. Ruch wielkich niemieckich formacji pancernych - pomimo dominacji samolotów alianckich w powietrzu - powolny, mozolny i żmudny, okazał się jednak możliwy. Cztery dywizje pancerne operowały już w Normandii; piąta, 1. Dywizja Pancerna SS, miała dotrzeć 18 czerwca z obszaru Belgii; szósta, 2. Dywizja Pancerna SS, nadciągała z południa Francji. Co więcej, Rommel żywił przekonanie, iż Hitler zezwoli na przerzucenie z frontu rosyjskiego kolejnych dwóch
dywizji pancernych, 9. i 10. Dywizji Pancernej SS, i że zjawią się one w Normandii w ciągu tygodnia. A zatem w trzy tygodnie po rozpoczęciu inwazji w Normandii skoncentrowane zostaną ogromne niemieckie siły pancerne, godząc się na ryzyko ogołocenia z nich innych obszarów. Niemieckie dywizje pancerne zanotowały znaczne straty, ale bez wątpienia czołgi niemieckie radziły sobie wybornie z czołgami aliantów.
Położenie przedstawiałoby się jeszcze lepiej, gdyby Rommlowi pozwolono wcześniej zgromadzić więcej formacji czołgowych w Normandii, blisko linii brzegowej. Gdyby pracownicy Fremde Heere West precyzyjnie i odpowiednio wcześnie odgadli, gdzie nastąpi desant, perspektywa zwycięstwa stałaby się wręcz realna. Tymczasem sytuacja Niemców była trudna, lecz nie bez perspektyw. Dowództwo niemieckich wojsk na zachodzie nie popełniło w trakcie dotychczasowej batalii znaczących błędów.
Kłopoty wynikały (na co Rommel miał nadzieję zwrócić uwagę Hitlera) z dwóch ewidentnych powodów. Przyznać tu trzeba, że Rommel kładł zasadniczy nacisk na jeden z nich, nieco lekceważąc drugi. Przede wszystkim alianci całkowicie panowali w powietrzu. Dysponowali też ogromnymi zapasami w sprzęcie, amunicji itd. i bardzo sprawnie przetransportowywali je na brzeg i dalej, do walczących oddziałów. Coś podobnego zdarzyło się pod El-Alamejn. Historia powtórzyła się jednak na znacznie większą skalę. Szalę na korzyść wojsk inwazyjnych przechylało wsparcie artyleryjskie dalekosiężnych dział okrętowych. A zatem Rommel uznał, iż nie ma szans na sukces strategiczny. Pokonując szybko alianckie wojska inwazyjne i „utwardzając” następnie front rosyjski, Niemcy mogli liczyć, iż Anglosasi zgodzą się na rokowania. Obecnie podobne nadzieje rozwiały się ostatecznie. Doszło do utworzenia frontu we Francji, frontu, którego Wehrmacht na dłuższą metę utrzymać nie był w stanie.
Na naradzie 17 czerwca Hitler robił wrażenie bardzo pewnego siebie. Swoim chwilowym optymizmem starał się zarazić słuchaczy - Rommlowi towarzyszyli Rundstedt, szefowie sztabów OB West oraz Grupy Armii „B”. Obecni byli też Jodl i Schmundt. Rozpoczął Rommel, przedstawiając na mapie dokładne położenie i siły obu stron. Wykazał analogię z kampanią afrykańską: tam również przewaga w sprzęcie zapewniła przeciwnikowi sukces. Dodał, że niemieckim wojskom lądowym najbardziej daje się we znaki brak wsparcia Luftwaffe i słaba obrona przeciwlotnicza, co z kolei bardzo utrudnia manewry jednostek i dostawę zaopatrzenia. Żołnierze walczą dzielnie z przeważającym wrogiem, ale rozstrzygnięcie nastąpi w powietrzu. Rundstedt dorzucił parę ogólnych uwag i jeden konkretny postulat, aby Hitler zezwolił na wycofanie oddziałów z północnej części Cotentin do Cherbourga.
Wówczas przemówił Führer. Rzekł, że pojmuje fakt, iż wojska na Cotentin mogą zostać odcięte. Obronę Cherbourga należy wzmocnić, a port utrzymać za wszelką cenę, przynajmniej do połowy lipca. Do obrony miasta wyznaczyć najzdolniejszego dowódcę. Póki nieprzyjaciel nie opanował Cherbourga, musi stawiać czoło kłopotom z zaopatrzeniem i wkrótce zacznie odczuwać braki. To - stwierdził Hitler - stanowi kluczowe zagadnienie. Luftwaffe i Kriegsmarine podejmą akcję minowania wód od Hawru do Cotentin, co odizoluje alianckie oddziały w Normandii od dostaw z morza. Co zaś tyczy się reszty, to Hitler zadowolił się refleksją, że należy rychło wyjaśnić sytuację na wschód od rzeki Orne.
Rundstedt krótko przedstawił perspektywy dokonania przez aliantów desantu wspomagającego. Hitler zauważył, iż Brytyjczycy rzucili już do Normandii wszystkie swoje najlepsze dywizje. Oznacza to, że nieprzyjaciel chce głównie opanować ten region, choć możliwe wciąż pozostaje lądowanie w Pas de Calais. Następnie Rundstedt postarał się o wyciągnięcie pewnych ogólnych wniosków: nieprzyjaciela należy zatrzymać na przyczółkach; „taktyczne przemieszczenia jednostek zależeć będą od rozwoju sytuacji w konkretnym rejonie”; odwody zostaną wykorzystane, jeśli nieprzyjaciel przebije się z przyczółka w głąb lądu. Rommel ostrzegł, iż nie można pozostawiać oddziałów pancernych w zasięgu ognia artylerii okrętowej aliantów. Podkreślił przy tym, iż wykorzystanie wielkich związków zmechanizowanych jako całości jest nierealne. Terenu bronić winny tak długo, jak to możliwe, dywizje piechoty, czołgi zaś trzeba wycofać na tyły, tak aby mogły przystąpić do kontrataku, jeśli alianci przełamią niemieckie linie.
Konkludując Hitler powtórzył z naciskiem, że Cherbourg należy utrzymać tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Prowadzenie czysto obronnych walk na pozostałych obszarach jest na dłuższą metę wykluczone, gdyż umożliwi to aliantom przerzucenie do Francji kolejnych jednostek oraz sprzętu wojskowego. A zatem trzeba przejść do ataku. Dokonają tego samoloty Luftwaffe oraz okręty Kriegsmarine. Niczego ponadto nie może obiecać11. Rommel miał wcześniej nadzieję, że Hitler (oraz ludzie z szefostwa OKW) wybiorą się na front, by zapoznać się ze zdaniem dowódców liniowych. Führer początkowo składał podobne obietnice, lecz się z nich wycofał. Rommel był rozgoryczony faktem, iż żadna osobistość z niemieckiego naczelnego dowództwa nie pofatygowała się do Normandii podczas walk o ten region. Tworzono plany i wydawano rozkazy „zza zielonego stolika”12.
Po wojnie Jodl zeznał, że Rommel w trakcie opisanego spotkania zdenerwował Hitlera, zadając pytanie, co Führer sądzi o perspektywach Niemiec w tej wojnie. Być może Rommel istotnie o to zapytał. Możliwe jednak, iż Jodl nieświadomie włożył w usta Rommla słowa, które dowódca Grupy Armii ,,B” zawarł w raporcie złożonym dwanaście dni później, kiedy to atmosfera była naprawdę napięta13. Jodl stwierdził ponadto, że Rommel publicznie oskarżał niektóre jednostki SS za stosowanie przemocy wobec Francuzów, co w efekcie nastawiało wrogo wobec Niemców ludność francuską. Oskarżenie takie z pewnością musiało zirytować Hitlera.
Paradoksalnie, zaraz po naradzie w Margival rozpętał się gwałtowny czterodniowy sztorm, który w sporej mierze utrudnił aliantom zaopatrzenie formacji desantowych („wyręczając” poniekąd Kriegsmarine). Formacje niemieckie nie były jednak w mocy wykorzystać tej okoliczności i przejść do kontrofensywy na lądzie.
Cezurą następnego etapu był 29 czerwca, kiedy to Rommel ponownie uczestniczył w spotkaniu z Hitlerem. Od 18 do 29 czerwca sytuacja Niemców w Normandii znacznie się pogorszyła. Osiemnastego alianckie dowództwo uznało, że wojska desantowe trzymają się na zdobytym przyczółku mocno, a oznacza to wykonanie pierwszej części operacji „Overlord”. Na zachodnim odcinku frontu Amerykanie napierali bezlitośnie. W centralnej Normandii, terenie w zasadzie łatwiejszym do obrony, alianci nie ustawali w akcjach zaczepnych, wspierani przez lotnictwo i artylerię. Walki w tamtym rejonie były szczególnie zacięte i krwawe; obie strony zanotowały wysokie straty. Żołnierze z jednostek Grupy Armii ,,B” stawiali twardy opór, ale ich siły zaczynały topnieć. Na stosunkowo wąskim froncie zmagało się około dwóch milionów ludzi. Wizytując oddziały liniowe, Rommel przekonał się, że jego żołnierze dają z siebie wszystko.
Rommel nie tracił z oczu także obszarów na północ od Sekwany. Podczas inspekcji pododdziałów 116. Dywizji Pancernej ponownie napomknął o możliwości lądowania aliantów między Sekwaną a Sommą14 (Fremde Heere West znacznie zawyżyło liczbę alianckich jednostek, stacjonujących w Anglii). Dwa dni później raz jeszcze wizytował 116. Dywizję Pancerną i rozmawiał ze Schwerinern na temat taktycznych aspektów toczących się walk. Charakterystyczne, że w omawianym okresie Rommel „wymieniał poglądy”, „formułował życzenia” i „czynił sugestie”, miast wydawać jasne rozkazy podwładnym. Odnosi się wrażenie, że po prostu zaufał podkomendnym, popuszczając cugli, oszczędzając im pohukiwań, zadowalając się dobrymi radami. Bystry obserwator szybko doszedłby jednak do wniosku, że coś zmieniło się w jego sposobie myślenia.
Istotnie, w ciągu ostatniej dekady czerwca 1944 roku Rommel coraz wyraźniej wyczuwał nadciągającą nieuchronną katastrofę. Czasem wspominał o tym przyjaciołom, że nie opuszcza go poczucie bezradności - nie mógł zrobić więcej niż obserwowanie, jak jego dzielni żołnierze ulegają naporowi znacznie silniejszego nieprzyjaciela15. 17 czerwca wyszedł ze spotkania z Hitlerem w nastroju niemal optymistycznym. Rozmawiając następnego dnia z Geyrem, zrelacjonował przebieg narady sceptycznemu dowódcy Grupy Pancernej „Zachód”. Lecz mijały kolejne dni, w trakcie których alianckie oddziały liniowe nieustannie otrzymywały wzmocnienia, angielskie i amerykańskie samoloty jeszcze bardziej wzmogły ataki, ginęło coraz więcej Niemców. Początkowy optymizm Rommla się ulotnił. Liczyć mógł teraz jedynie na „lokalne sukcesy w obronie”. A jak to się miało do realności planów strategicznych? Jaką nadzieję żywić mogły teraz Niemcy?
Od czasu do czasu promyk nadziei jednak błyskał. 21 czerwca Rommel spotkał się z Seppem Dietrichem. Dietrich był przekonany, że uda mu się siłami dywizji pancernych I Korpusu powstrzymać Brytyjczyków. 12 czerwca na Anglię wystrzelono wreszcie pierwsze pociski typu V, co podniosło nieco na duchu walczących Niemców. Ponieważ szeregi żołnierzy topniały, Rommel wyraził wstępną zgodę na propozycję Feuchtingera (dowódcy 21. Dywizji Pancernej), aby zaciągnąć do tej formacji dwa tysiące francuskich ochotników, gotowych bić się z Anglikami16. Mimo wszystko było jednak oczywiste, że czas pracuje na niekorzyść obrońców. Rozwoju wypadków nie dało się odwrócić.
Rommel przedyskutował ogólne położenie z Rundstedtem 26 czerwca. Ponownie zatelefonował do niego następnego wieczora. Zapytał go, czy byłby skłonny udać się razem z nim do Berchtesgaden na jeszcze jedno spotkanie
z Führerem. Wodzowi należało uprzytomnić powagę sytuacji. 17 czerwca obu feldmarszałkom obiecano odcięcie alianckich sił inwazyjnych od dostaw zaopatrzenia. Nawet gdyby się to powiodło, to i tak upłynąć musiałoby nieco czasu, nim skutek owej blokady stałby się odczuwalny. Tymczasem na razie nic z tego nie wyszło. A sytuacja na lądzie pogarszała się z dnia na dzień. Rommel uważał, że Hitlera wprowadzili w błąd ludzie z OKW. Dzień wcześniej rozmawiał z gen. Thomale, szefem sztabu Guderiana, podczas inspekcji sektora bronionego przez LXXXIV Korpus (gen. Marcksa) i nakłaniał go do szczerego wyłożenia Hitlerowi grozy położenia. 27 czerwca skapitulowała załoga Cherbourga, chociaż wcześniej broniła się zawzięcie i poczyniła takie zniszczenia, że alianci mogli wykorzystać port dopiero po upływie czterech tygodni. Od 17 czerwca wiele się zmieniło. Pogarszająca się pod względem taktycznym sytuacja wymuszała wyciągnięcie trudnych wniosków natury strategicznej i politycznej. Rommel dotychczas pozwolił sobie na szczerość wobec nielicznych. Groziła utrata Normandii, a porażka w Normandii musiała doprowadzić ostatecznie do klęski Niemiec.
Rundstedt przystał na propozycję Rommla i zgodził się mu towarzyszyć. Obaj spotkali się w Paryżu 28 czerwca. Rommel wziął ze sobą tym razem Langa oraz adiutanta Tempelhoffa, mjr. Wolframa.
Właśnie ten ostatni był świadkiem rozmowy Rommla z Rundstedtem. „Herr Rundstedt - powiedział Rommel - zgadzam się z panem. Tę wojnę należy zakończyć bezzwłocznie. Oświadczę to Führerowi jasno i bez ogródek”17. Rommel dobrze wiedział, co może to za sobą pociągnąć. Bo czyż Hitler sam nie wyznał mu, że nikt z nim nie podpisze pokoju? Jednak sytuacja na frontach wymagała stanowczych działań i to nie tylko czysto militarnych. Do jej ustabilizowania - wbrew nierealistycznym nadziejom Rommla - nie doszło. Walki za zachodzie Europy rozgorzały na dobre. Każdy dzień przybliżał klęskę Rzeszy. W drodze do Niemiec Rommel cicho wyznał Wolframowi to, co leżało mu na sercu: „Czuję się odpowiedzialny za naród niemiecki”. Dodał, iż nie mówi tego jedynie jako dowódca wojskowy. Niemal cały świat wystąpił przeciw Niemcom. Zwycięstwo nie wchodziło w rachubę. Nieprzyjaciel wdarł się od zachodu na kontynent i trzymał się mocno na zdobytym przyczółku, gotów uderzyć dalej. Wojnę należy zakończyć18. Tego dnia Rommel otrzymał wiadomość, że Dollmann, dowódca 7. Armii, miał atak serca.
Rommel spędził noc w swoim domu i następnego ranka wyruszył do Berchtesgaden. Zastał tam Goebbelsa i Himmlera i postanowił zamienić z nimi parę słów przed spotkaniem z Hitlerem. Po rozmowie z zawsze przyjaznym mu Goebbelsem odniósł wrażenie (którym podzielił się z Wolframem), że znalazł sojusznika, popierającego jego zamysł wyznania Führerowi całej trudnej prawdy. Wolfram zgłosił pewne wątpliwości. Wątpił też, czy Rommlowi mogło się udać przekabacenie na swoją stronę Himmlera komplementami pod adresem wyczynów bojowych jednostek Waffen SS. Himmler, według Wolframa, „zachował kamienną twarz”19.
Przed spotkaniem z Hitlerem Rommel zdołał też podyskutować przez półtorej godziny z Guderianem - zachowane zapiski odnoszące się do fragmentów tej rozmowy dotyczą kwestii dozbrojenia dywizji pancernych i planów przyszłych operacji. Guderian wciąż zajmował stanowisko generalnego inspektora wojsk pancernych, o osiemnastej rozpoczęło się spotkanie z Führerem, w którym wzięli udział także Rundstedt, Keitel oraz Jodl z OKW. Po pewnym czasie dołączyli jeszcze Göring oraz adm. Dönitz kierujący Luftwaffe i Kriegsmarine, a także zwalisty i ciężko oddychający feldmarsz. Speerle (dowódca floty powietrznej na zachodzie) oraz kilka innych osób.
Hitler wygłosił długą orację, zakończoną wydaniem „dyrektyw”. Jego przemowa pełna była rozpaczliwych banałów i fałszu. Zdawała się nie mieć zbyt wiele wspólnego z realną sytuacją. Najważniejszym zadaniem - stwierdził Führer - jest powstrzymanie nieprzyjacielskiej ofensywy i poczynienie przygotowań do całkowitego wyparcia aliantów z Normandii. Wykonanie tego zadania spoczywa przede wszystkim na Luftwaffe. Chodzi też o zaminowanie kanału La Manche, aby w ten sposób odciąć anglosaskie wojska na kontynencie od dostaw z Wielkiej Brytanii. Już wkrótce do służby wejść miało tysiąc samolotów nowych typów. Kutry torpedowe i łodzie podwodne niebawem (najpóźniej za miesiąc) rozpoczną działania na kanale. Do oddziałów we Francji skieruje się też z Rzeszy wiele ciężarówek i innych pojazdów20.
Tyle znaleźć można w oficjalnych notatkach. Na naradzie padło jednak także wiele słów, które nie zostały zaprotokołowane w stenogramie. Hitler poprosił Rommla, aby pierwszy zabrał głos. Rommel, zgodnie z postanowieniem, zaczął od zaprezentowania Führerowi, jak przedstawia się rzeczywista sytuacja na froncie zachodnim. „Die ganze Welt - powiedział - steht gegen Deutschland, und dieses Kraftverhaltnis...”
Hitler przerwał mu ostro. Polecił, by feldmarsz. Rommel uprzejmie zajął się prezentacją sytuacji z wojskowego, a nie politycznego punktu widzenia. Rommel odparł, iż historia wymaga, żeby potraktować problem jako całość. Hitler ponownie go upomniał, nakazując przedstawić jedynie położenie wojsk niemieckich we Francji.
I Rommel spełnił to polecenie, a narada potoczyła się zaplanowanym torem. Jednak nim się zakończyła, Rommel podjął jeszcze jedną próbę. Skarciwszy Luftwaffe za nieudolność, dodał, że nie wyjdzie, dopóki nie powie Führerowi prawdy „o Niemczech”. „Herr Feldmarschall - odpowiedział na to Hitler lodowatym tonem - Ich glaube Sie verlassen besser das Zimmer!” Rommel wyszedł21. Już nigdy więcej nie spotkał się z Hitlerem.
Odtąd opuściły Rommla większe wątpliwości. Przez ostatnie dwa i pół tygodnia czynnej służby rozmawiał już otwarcie z ludźmi podobnie jak on sam wstrząśniętymi losem Niemiec. Swe obowiązki wypełniał pilnie; wizytował oddziały, korygował niedociągnięcia, energicznie podsuwał własne pomysły. Czuł, że gdyby postępował inaczej, byłoby to niegodziwe wobec jego podwładnych - żołnierzy, za których odpowiadał. Był ich dowódcą, a Niemcy nadal prowadziły wojnę. Starał się powstrzymać nacierającego przeciwnika i jak zwykle wszędzie było go pełno. Wiedział jednak, że Rzesza musi w końcu poprosić o pokój, a Führer, naczelny wódz niemieckich sił zbrojnych, nie był skłonny podjąć takich starań. W takim razie uczynić to winien ktoś inny, ktoś, kto ma odwagę działać. Wkrótce po rozpoczęciu walk w Normandii Rommel powiedział Rugemu, że istnieje jakaś szansa na zawarcie pokoju, póki Niemcy utrzymują w swoich rękach pokaźne terytorium Europy. Czas jednakże uciekał22.
Rommel złożył wizytę Geyrowi nazajutrz po powrocie z Niemiec i opowiedział o tym, co się wydarzyło. Następnie omawiali problem obrony rejonu Caen, obu brzegów Orne. Było wielce prawdopodobne, że nieprzyjaciel postara się przełamać front właśnie tam. W ciągu najbliższych dwóch tygodni Rommel parokrotnie jeździł do tego sektora. Geyr chciał otrzymać zwierzchnictwo nad trzema dywizjami I Korpusu Pancernego SS, rozmieszczonymi na południe od Caen, w lasach pod St-Laurent-de-Conde, aby móc tymi siłami zadać cios nacierającym formacjom alianckim. Rommel nie wyraził zgody. Uważał, tak jak wcześniej, że przynajmniej część wojsk pancernych musi pozostać tuż pod Caen i wspomagać tamtejszą obronę. Wycofanie czołgów, jak to proponował Geyr, oznaczałoby narażenie jednostek piechoty, które zapewne nie poradziłyby sobie z silnym szturmem przeciwnika. Dodał, iż alianci najpewniej zaatakują właśnie w tamtym rejonie, chcąc najkrótszą drogą dotrzeć do wyrzutni pocisków V-1 i unieszkodliwić je.
Była to ostatnia rozmowa Rommla z Geyrem. Hitler dowiedział się, że dowódca Grupy Pancernej „Zachód” jest nastawiony do walk równie pesymistycznie jak szef Grupy Armii ,,B”, a nawet usilniej nalega na wycofanie na tyły czołgów z frontu, i odwołał go ze stanowiska. (Wcześniej Geyr napisał i przesłał do OKW dość szczery raport, rekomendując w nim odwrót spod Caen, zajęcie linii obronnych pod Aveney i wzdłuż Orne oraz przyjęcie „elastycznej” taktyki23).
Następcą Geyra został gen. Eberbach. Spotkawszy się z nim tuż po jego przybyciu, 5. lipca, Rommel na nowo podjął temat obrony rejonu Caen24. Stwierdził, że nieprzyjaciel, jeśli zaatakuje na kierunku południowym (do czego z pewnością dojdzie), musi być powstrzymany ogniem dział przeciwpancernych, wyrzutni rakietowych „Nebelwerfer” oraz czołgów. Obronę należy ugrupować w kilku liniach na znaczną głębokość.
Nocą, 7 lipca, alianckie lotnictwo bombowe dokonało ciężkiego nalotu na Caen. Miasto zostało zburzone, zginęło wielu cywilów, lecz niemieckie oddziały poniosły stosunkowo małe straty. 10 lipca Rommel znowu odwiedził ten rejon, obszar broniony przez LXXXIV Korpus oraz I Korpus Pancerny SS. Operowała tam również 16. Dywizja Luftwaffe, lecz jej żołnierze nie wzbudzili zaufania Rommla. Oddziały dywizji utraciły sporo starszych rangą oficerów, między innymi w ostatnim okresie poległo trzech dowódców batalionów.
Wszystkim dywizjom, w tym także pancernym, brakowało ludzi i sprzętu, a przybywające do Normandii z innych rejonów jednostki (należące np. do 15. Armii) nie miały pełnych stanów25. Rommel pojawił się w sektorze na wschód od Caen jeszcze dwukrotnie, 12. i 15. lipca, polecając pogłębić ugrupowanie obronne i nakazując zastąpienie pododdziałów czołgowych piechotą. Dowódcy podległych mu jednostek często zwracali się z pytaniem, czy możliwy jest odwrót, a Rommel odpowiadał przecząco. Powoływał się na zarządzenie Führera. Jak powiedział dowódcy II Korpusu Spadochronowego w Vire, gen. Meindlowi, każdy odcinek frontu musi zostać utrzymany. „Front muss unter allen Umständen gehalten werden”26.
Rommel wiedział, że jego ludzie znajdują się u kresu sił. „Nasi żołnierze - napisał do jednego z podległych mu dowódców - wchodzą do walki przytłoczeni myślą o materiałowej przewadze wroga. Pytają bez przerwy: »Gdzie jest Luftwaffe?« Poczucie bezradności wobec samolotów nieprzyjaciela grasujących bez żadnych przeszkód wywiera paraliżujący wpływ. Ostrzał artyleryjski przeciwnika niezwykle deprymuje zwłaszcza niedoświadczonych szeregowców”27. Zapewne przyznałoby mu rację wielu brytyjskich weteranów spod Dunkierki. Działa i lotnictwo alianckie dziesiątkowały niemieckie formacje lądowe. Nawet lokalne wypady poprzedzone były przygotowaniem artyleryjskim. 14 lipca Rommel przeprowadził inspekcję jednego z pułków spadochronowych. Pułk uzupełniony został tysiącem rezerwistów, lecz z tej liczby ośmiuset już poległo. „Morale oddziałów jest dobre - powiedział Rommlowi szef sztabu Grupy Pancernej „Zachód” - ale samą odwagą nie zniweluje się technicznej przewagi wroga”28. Słowa te wypowiedział Gause, dawny szef sztabu Rommla, obecnie kierujący sztabowcami Eberbach. Dowódcy niemieckich oddziałów byli w bardzo ponurych nastrojach. Na wschodzie, na centralnym odcinku frontu - na północ od bagien Prypeci - Rosjanie rozpoczęli 23 czerwca wielką ofensywę. Na początku lipca Armia Czerwona przerwała front, zdobyła Mińsk i wmaszerowała do Polski. Wkrótce dotrzeć miała do Wisły. Niektórzy oficerowie Wehrmachtu myśleli o popełnieniu samobójstwa, Rommel jednak odrzucał ten pomysł. Powiadał, iż w takich okolicznościach samobójstwo równałoby się dezercji29.
Starzy znajomi Rommla rozmawiali z nim szczerze, a i on nie krył się wobec nich. „Lattmann - zapytał Rommel dowódcę artylerii, kiedy 10 lipca udali się obaj na inspekcję LXXXIV Korpusu - co sądzi pan o końcu tej wojny?”
„Panie feldmarszałku, to, że nie możemy zwyciężyć, jest oczywiste. Mam nadzieję, że wystarczy nam sił... na wywalczenie przyzwoitych warunków pokojowych.
„Spróbuję wykorzystać reputację, jaką cieszę się u aliantów - oznajmił Rommel wprost - aby zawrzeć rozejm wbrew woli Hitlera”.
Rommlowi wciąż się zdawało, że Anglosasi udzielą Niemcom choćby biernego wsparcia w wojnie ze Związkiem Radzieckim, o czym powiedział Lattmannowi30. Kilka dni później feldmarszałek rozmawiał z płk. Warningiem, sztabowcem 17. Dywizji Luftwaffe. Warning służył wcześniej w sztabie Rommla w Afryce Północnej - był pod El-Alamejn, kiedy Rommel otrzymał od Hitlera rozkaz zabraniający odwrotu, i to właśnie Warningowi Westphal polecił wtedy dotrzymać towarzystwa zgnębionemu szefowi Panzerarmee31.
Rommel uważał więc Warninga za zaufanego przyjaciela i wypróbowanego podwładnego, jednego z wiernych afrykańczyków. Gdy obaj znaleźli się na osobności, Warning zapytał wprost: „Panie feldmarszałku, co się tutaj dzieje? Dwanaście niemieckich dywizji próbuje utrzymać front”.
„Coś panu powiem” - odparł Rommel. „Feldmarszałek von Kluge i ja wysłaliśmy Führerowi ultimatum. Z militarnego punktu widzenia tej wojny wygrać już nie można. Konieczne są polityczne decyzje”.
Warning spojrzał na Rommla z niedowierzaniem.
„A jeśli Führer się nie zgodzi?”
„Wówczas - wyjaśnił Rommel - otworzę front zachodni. Pozostała tylko jedna bardzo ważna kwestia: aby Anglicy i Amerykanie dotarli do Berlina przed Rosjanami”32.
Z innym ze swych dawnych podkomendnych, Westphalem, także służącym w Normandii, Rommel rozmawiał w podobnym, ponurym tonie33. Przy pewnej okazji oświadczył też własnemu synowi, Manfredowi, że pora „otwarcia zachodniego frontu” nadejdzie, kiedy Brytyjczycy i Amerykanie przebiją się ostatecznie. Wtedy trzeba będzie jednostronnie zaniechać oporu i pozwolić wojskowym narzucić bieg historii, jeśli nie wchodzi już w grę dogadanie się polityków34. Słowa te Rommel wypowiedział już jednak później, w zmienionych okolicznościach.
„Ultimatum” Rommla oraz feldmarsz. von Klugego faktycznie podpisane zostało następnego dnia, 16 lipca. Geyr nie był jedyną ofiarą narady u Hitlera z 29 czerwca. Führer stwierdził, że należy także znaleźć kogoś na miejsce sędziwego feldmarsz. von Rundstedta. Kogoś, kto potrafiłby powściągnąć defetyzm oraz niesubordynację dowódcy Grupy Armii „B”. Wcześniej Rundstedt sporządził pesymistyczny raport dla OKW, nalegając, jak Geyr, na wycofanie wojsk spod Caen i cytując opinię Rommla, iż dowódcy liniowi muszą odzyskać swobodę w podejmowaniu decyzji na szczeblu operacyjnym. Raport ten, rzecz jasna, nie przypadł wcale do gustu Hitlerowi. Rundstedt, zapytany wprost przez Rommla na temat konkretnych propozycji, stwierdził krótko: „Trzeba zawrzeć pokój!”
Na miejsce Rundstedta, czyli na funkcję szefa OB West Hitler desygnował Klugego. Kluge, Prusak z pochodzenia, dowodził w 1940 roku we Francji 4. Armią, w której składzie walczyła dywizja Rommla. Podczas koszmarnej dla Niemców zimy roku 1941 zastąpił na stanowisku dowódcy Grupy Armii „Środek” na froncie rosyjskim feldmarsz. von Boćka. Właśnie po wizycie w kwaterze polowej Klugego w 1943 roku Hitler ledwie uniknął śmierci z rąk konspiratorów, którzy umieścili bombę na pokładzie samolotu. Przed zastąpieniem Rundstedta Kluge rozmawiał z kierownictwem OKW. Jeszcze w 1940 roku poznał uparty charakter Erwina Rommla, człowieka, którego w OKW określano teraz mianem pesymisty.
Pierwsze spotkanie (w 1944 roku) Klugego z Rommlem nie przebiegło w sielankowej atmosferze. Odbyło się 3 lipca (a więc zaraz po tym, jak Kluge objął szefostwo OB West) w La Roche Guyon, w obecności Speidla i Tempelhoffa. Kluge bez ogródek oznajmił Rommlowi, że choć jest on feldmarszałkiem, to jednak musi słuchać rozkazów przełożonych. Zgodnie z odgórnymi nakazami udzielił mu nagany za nieposłuszeństwo.
Zirytowało to Rommla. Uważał, że ściśle wypełnia polecenia. Jego wykroczenie polegało na uczciwym i szczerym przedstawieniu rzeczywistej sytuacji. 5 lipca posłał Klugemu raport35, w którym konstatował, iż Cherbourga nie da się utrzymać zbyt długo. Skarżył się też na całkowitą dominację nieprzyjacielskich sił lotniczych w powietrzu oraz fatalny stan zaopatrzenia podległych mu oddziałów. Powtórzył, że należało jemu, jako dowódcy Grupy Armii „B”, przekazać bezpośrednie zwierzchnictwo nad Grupą Pancerną „Zachód”. Raport opatrzył też osobistą notatką, iż czuje się głęboko urażony uwagami wypowiedzianymi pod jego adresem przez Klugego w obecności oficerów sztabowych.
Stwierdził, że nie zasłużył na takie potraktowanie. Kopię tegoż raportu (naturalnie bez notatki przeznaczonej dla Klugego) Rommel wysłał za pośrednictwem Schmundta Hitlerowi.
Początkowo więc doszło do konfrontacji. Niemniej jednak Kluge był bystrym, rutynowanym dowódcą i nie upłynęło zbyt wiele czasu, nim wyrobił sobie własne opinie. W zasadzie całkowicie pokrywały się one z tym, co przedstawił mu Rommel. Odwlekanie klęski nie miało rozstrzygającego znaczenia, a katastrofa wydawała się nieuchronna. Front mógł być utrzymany jeszcze tylko przez kilka tygodni. Jednostkom brakowało ludzi, a przede wszystkim broni i amunicji. Alianci przerzucili do Francji około czterdziestu dywizji, proste zestawienie liczb nie dawało jednak obrazu sytuacji. Anglosaskie formacje miały pełne stany, straty były natychmiast uzupełniane. Jednostki Wehrmachtu wykruszały się z dnia na dzień. W pierwszej połowie lutego Kluge często spotykał się i dyskutował z Rommlem. 12 lutego został na obiad w La Roche Guyon, a 16 Rommel przesłał mu, jak to sam określił wobec Warninga, „ultimatum”36. Wnosił, iż zostanie ono niezwłocznie przekazane Hitlerowi. Wehrmacht utracił od 6 czerwca sto siedemnaście tysięcy ludzi, w tym dwa tysiące siedmiuset oficerów. Liniowe jednostki zaś zasiliło tylko dziesięć tysięcy rezerwistów. Nadeszła pora, aby spojrzeć prawdzie w oczy.
We wspomnianym dokumencie Rommel stwierdził, że wkrótce dojdzie w Normandii do fatalnego dla Niemców przesilenia. Oddziały walczyły bohatersko, ale dysproporcja sił pomiędzy zmagającymi się stronami (szczególnie jeśli chodzi o czołgi i artylerię) musiała w końcu przeważyć. Formacje niemieckie ponosiły ciężkie straty, a miejsce tych, którzy padli, zajmowali nieliczni, niedoświadczeni rekruci. Alianci bez przerwy dokonywali nalotów lotniczych. Rommel wnosił, iż w tej sytuacji należy się spodziewać przebicia się nieprzyjaciela w głąb Francji w „najbliższej przyszłości” („absehbarer Zeit”). Kluge żywił podobne przekonanie. Skromne odwody pancerne nie były w stanie zapobiec klęsce. Samoloty Luftwaffe niemal nie pojawiały się nad rejonami walk. Refleksje te Rommel uzupełnił odręcznym dopiskiem: „Konieczne jest wyciągnięcie wniosków politycznych z owej sytuacji”.
Speidel i Tempelhoff, bez wątpienia świadomi tego, że Hitler wpadnie w szał, przeczytawszy podobne wywody, nakłonili Rommla do usunięcia z tekstu wyrazu „politycznych”. Rommel zrobił to. I podpisał dokument.
Dzień wcześniej, 15 lipca, Rommel ponownie wizytował tereny na wschód od Caen. Oświadczył dowódcy 346. Dywizji, że nieprzyjacielski atak - dokonany zapewne przez formacje pancerne - na pozycje na północ od Bois de Bavent postawi broniące sektora jednostki niemieckie w krytycznym położeniu.
16 lipca stwierdził to samo wobec oficerów Grupy Pancernej „Zachód” oraz LXXXIV Korpusu, zajmujących pozycje właśnie na wschód od Caen. Przeciwnik, powiedział Rommel, podejmie natarcie i jednocześnie będzie się starał zdobyć samo Caen. Obronę należy więc ugrupować głęboko - w wielu liniach. Dowództwo 21. Dywizji Pancernej powinno wydzielić pułk grenadierów pancernych i skierować go w pobliże frontu, aby w razie potrzeby mógł interweniować natychmiast. W niektórych sektorach związki pancerne winny prowadzić uporczywą obronę, kiedy dojdzie już do alianckiego szturmu38. W dzień po tym, jak przesłał sporządzony przez siebie dokument Klugemu, Rommel przeprowadził inspekcję II Korpusu Pancernego (gen. Haussera) oraz dwóch innych dywizji, które w dotychczasowych starciach poniosły ciężkie straty. Następnie postanowił porozmawiać z szefem I Korpusu Pancernego SS, Seppem Dietrichem, broniącym zagrożonego sektora na wschodnim brzegu Orne. Pożegnał się z Dietrichem o czwartej po południu i wyruszył szosą przez St. Pierre ku La Roche Guyon. Samoloty alianckie patrolowały okolicę, a zatem Rommel, aby zmniejszyć ryzyko, polecił kierowcy, oberfeldfeblowi Danielowi, skręcić w boczną drogę przed Livarot. Zamierzał ponownie wyjechać na główny trakt kilka kilometrów na północ od Vimoutiers i dalej ruszyć na wschód ku Sekwanie.
15 lipca, na dzień przed sygnowaniem przez Rommla swego „ultimatum” i wysłaniem go Klugemu, szef sztabu niemieckiej „armii rezerwowej” (zajmującego biura w siedzibie OKW przy Bendlerstrasse), płk Schenk von Stauffenberg, odleciał z Berlina do kwatery Hitlera w Kętrzynie. Przybył tam o jedenastej i zatelefonował stamtąd do gen. Olbrichta w Berlinie. Olbricht, zgodnie z ustalonym planem, zaczął wydawać różnym oddziałom rozkazy ściągania do Berlina. Oznaczało to początek realizacji „planu alarmowego”, określonego kryptonimem „Walkiria”, wedle którego jednostki szkół wojskowych winny przybyć do stolicy Rzeszy. Pozornym celem tej akcji miało być zapewnienie bezpieczeństwa centralnym urzędom państwa, zagrożonym jakoby przez bunt miliona obcokrajowców - robotników przymusowych pracujących w Niemczech. Ten bunt był naturalnie plotką. Stauffenberg miał w swojej teczce bombę przeznaczoną dla Hitlera.
Stauffenberg, mężczyzna o znakomitej prezencji, energiczny, mający na koncie mnóstwo zasług wojennych, nadał świeży impuls działalności spiskowców. Niektórzy uważali go za człowieka nieobliczalnego i chimerycznego, ale wszyscy cenili za odwagę. Stauffenberg w istocie był typem bohatera romantycznego. Wierzył w potęgę czynu. Sumienie nakazało przeciwstawić się ze względów moralnych hitlerowskiej tyranii. Z czasem stał najbardziej dynamicznym członkiem konspiracji39. Miał uczestniczyć w naradzie z udziałem Hitlera i podłożyć bombę, aby w odpowiednim czasie eksplodowała, zabijając (przynajmniej) Führera. Uprzednio raz już Stauffenberg zjawił się w Kętrzynie z bombą. Było to 11 lipca. Postanowił jednak wrócić do Berlina, ponieważ w owym czasie nie przebywał w Wilczym Szańcu Himmler (którego spiskowcy uznawali za najgroźniejszą figurę nazistowskiego reżimu).
Po otrzymaniu wiadomości, że zamach się powiódł, konspiratorzy planowali podjęcie stosownych działań w Berlinie (którymi bezpośrednio kierować miał Olbricht) oraz we Francji, gdzie do spisku należał Befehlshaber Frankreich, gen. von Stülpnagel. W Niemczech miał powstać nowy rząd, a gen. Beck miał zostać głową państwa. Na naczelnego dowódcę Wehrmachtu przewidziano feldmarsz. von Witzlebena, a na stanowisko kanclerza Rzeszy - dr. Goerdelera, byłego burmistrza Lipska (Goerdeler, obawiając się aresztowania, już się ukrywał przed gestapo). W skład gabinetu wejść miały osobistości z prenazistowskich czasów. Spiskowców łączyła nienawiść do narodowego socjalizmu, głęboki niepokój o przyszłość Niemiec i gotowość do wzięcia odpowiedzialności za śmierć Hitlera.
Po udanym zamachu stanu planowano natychmiastowe podjęcie przez wojskowych zamieszanych w spisek negocjacji pokojowych z alianckim dowództwem na froncie zachodnim. Rommel od pewnego czasu nie ukrywał, iż należy postąpić właśnie tak. Speidel razem z paroma innymi oficerami w sztabach OB West i Grupy Armii „B”, wiedział, przynajmniej w zarysach, co nastąpi po „usunięciu” Führera.
O godzinie trzynastej rozpoczęła się narada w Kętrzynie. Stauffenberg ponownie zadzwonił do Olbrichta, gdyż, powróciwszy do pomieszczenia, w którym odbywała się konferencja, dowiedział się, iż Hitler zamierza opuścić ją już po kilku minutach. W Berlinie Olbricht zarządził podległym jednostkom wstrzymać akcję i wrócić do koszar. Wyjaśnił, że był to „alarm” jedynie ćwiczebny. Dowództwo chciało się przekonać, jak przedstawia się sprawność oddziałów zapasowych. Próba wypadła dobrze - dodał. Następną konferencję w Kętrzynie, w której znowu nakazano uczestniczyć Stauffenbergowi (mającemu przedstawić szczegółowo stan formacji zapasowych przed ich skierowaniem na front), Hitler wyznaczył na 20 lipca. Oznaczało to raz jeszcze przesunięcie na tę datę realizację operacji „Walkiria”.
16 lipca dowódca Special Air Service w Anglii poprosił zwierzchników o zaaprobowanie następującego zamysłu: chciał wyznaczyć niewielką doborową grupę komandosów, którzy następnie zostaliby przerzuceni na terytorium okupowane przez Niemców z zadaniem „zabicia lub uprowadzenia do Anglii feldmarsz. Rommla lub też kogoś z kierownictwa jego sztabu”. Kwatera główna SAS otrzymała wiadomość o pobycie Rommla w La Roche Guyon od wywiadowców zrzuconych wcześniej w Burgundii i mających dokonywać ataków na konwoje z zaopatrzeniem dla niemieckich sił w Normandii. Z kolei dowódca tegoż pododdziału otrzymał tę informację od członka francuskiego ruchu oporu, który był właścicielem kawałka gruntu w okolicy La Roche Guyon i który dobrze wiedział, co dzieje się w tamtejszym zamku - Francuz zdołał poznać nawet zwyczaje Rommla, wiedział, gdzie feldmarszałek chadza na spacery. Po początkowej odmowie dowódca SAS, mjr William Fräser, otrzymał w końcu zgodę na przerzucenie do Francji pododdziału złożonego z dwóch oficerów oraz czterech żołnierzy. Rozkaz przystąpienia do wypełnienia misji podpisany został 20 lipca. Zaplanowano zrzucenie komandosów na 25-26 lipca. Sztabowcy brytyjskiej 21. Grupy Armii w Normandii optowali raczej za „likwidacją niż pochwyceniem wiadomej osoby”40.
17 lipca samochód wiozący Rommla wyjechał znowu na główną drogę, wiodącą na południe ku Vimoutiers. Z tyłu wozu siedział obergefreiter Holke, mający za zadanie ostrzegać w razie pojawienia się nieprzyjacielskich samolotów. W aucie znajdowali się również oficerowie sztabowi: mjr Neuhaus oraz kpt. Lang.
Nagle Holke krzyknął, że samoloty nieprzyjaciela kierują się w stronę drogi, po której jechali. Maszyny leciały ze znaczną prędkością na małej wysokości. Kierowca, Daniel, miał natychmiast przyspieszyć i w dogodnym miejscu zjechać z szosy, tak aby Rommel i pozostali mogli przeczekać atak w zagłębieniu terenu. Jednakże lecący na czele samolot niemal natychmiast otworzył ogień. Szofer stracił panowanie nad wozem i samochód wylądował w rowie po lewej stronie drogi. Rommel był już poważnie ranny, nim maszyny zawróciły i ponowiły atak, dziurawiąc pociskami unieruchomione auto.
Najbliższym szpitalem wojskowym był Luftwaffenortlazarett w Bernay, na trakcie do Rouen, w odległości około czterdziestu kilometrów od miejsca ataku. Pierwszej pomocy udzielił Rommlowi francuski lekarz we francuskim szpitalu (prowadzonym przez zakonników) w Livarot. Nim jednak feldmarszałek tam się znalazł, upłynęły trzy kwadranse, w trakcie których Lang zdobył nowe auto. Z Livarot nieprzytomny Rommel, razem z Danielem, przewieziony został do Bernay. Był ciężko kontuzjowany; kule i odłamki trafiły go w twarz i skroń. Podobnie Daniel, który wkrótce zmarł na skutek ran.
Nazajutrz, 18 lipca, 2. Armia brytyjska dokonała uderzenia, którego od pewnego czasu spodziewał się Rommel - na wschód od Caen, na wschodnim brzegu rzeki Orne. Natarcie poprzedzone zostało potężnym porannym nalotem na pozycje niemieckie, trwającym trzy godziny: od wpół do szóstej do wpół do dziewiątej. Brytyjski VIII Korpus (gen. O'Connora), dysponujący trzema dywizjami pancernymi oraz dywizjami piechoty na lewym skrzydle, ruszył na południe. W tym samym czasie II Korpus kanadyjski (gen. Simondsa) zaatakował miasto Caen.
Do końca dnia Niemcy zmuszeni byli, ponosząc znaczne straty, do opuszczenia wysuniętych placówek, mimo to wciąż kontrolowali wzniesienia Bourguebus, na południe od Caen. Udało im się również zniszczyć sporo alianckich czołgów. Nie doszło do przełamania frontu. Niemieckie działa przeciwpancerne, wspierane ogniem armat czołgowych, zebrały pokaźne żniwo w postaci unieruchomionych wozów bojowych przeciwnika. Żołnierze Rommla trzymali się twardo.
ROZDZIAŁ 22
„O HONOR NIEMIEC”
O godzinie dwunastej czterdzieści dwie, we czwartek 20 lipca 1944 roku, potężna eksplozja wstrząsnęła bunkrem w Kętrzynie w Prusach Wschodnich, gdzie Hitler prowadził kolejną z narad1. Kilku jej uczestników, w tym przyjaciel Rommla, gen. Schmundt, zginęło na miejscu bądź też wkrótce zmarło z odniesionych ran. W bunkrze zapanował, na krótko, kompletny chaos. Hitler jednak przeżył.
Bombę podłożył Stauffenberg. Po raz trzeci przywiózł ją z Berlina samolotem w swojej teczce i tuż przed naradą uruchomił mechanizm zegarowy zapalnika. Po poważnych obrażeniach odniesionych w Tunezji, Stauffenberg zamiast jednej ręki miał protezę, mimo to nauczył się nią sprawnie posługiwać. Ulokował teczkę z ładunkiem pod stołem konferencyjnym (zajmował miejsce stosunkowo blisko Hitlera) i wyszedł z pomieszczenia, „aby zatelefonować” wkrótce po rozpoczęciu narady. Na zewnątrz zaczekał aż nastąpi wybuch. Potem bez specjalnych kłopotów przeszedł przez posterunki strażników. W ciągu dwudziestu pięciu minut dotarł na lotnisko i na pokładzie samolotu wyleciał do Berlina.
Tymczasem w baraku, przed wybuchem, sąsiad Stauffenberga przesunął stopą teczkę tego ostatniego na drugą stronę masywnego dębowego stołu, co zapewne nieco złagodziło bezpośrednie skutki eksplozji. Stauffenberg, widząc i słysząc wybuch, był przekonany, że Hitler, stojący tak blisko ładunku, nie mógł się uratować. Było jednak inaczej.
Pierwszy meldunek dotarł do Berlina o pierwszej po południu. Według niego Hitler nie żył. Jednakże niebawem Keitel, również ocalały uczestnik konferencji, rozkazał nadać do stolicy wiadomość, że Führer żyje. Wkrótce potem połączenie z Berlinem zostało przerwane.
W Berlinie spiskowcy wierzyli z rozpaczliwym optymizmem, że informacja Keitla musi być blefem. Pierwszą wiadomość przekazał gen. Fellgiebel, szef łączności i człowiek wtajemniczony w spisek. Uzgodniono wcześniej, że sygnałem do rozpoczęcia akcji w Berlinie będzie prosta konstatacja śmierci Hitlera: Führer tot [„wódz nie żyje”]. Druga wieść nadeszła jednak od feldmarszałka, szefa sztabu OKW2. W stolicy Rzeszy zapanowało zamieszanie. Łączność z Kętrzynem została przerwana, o co postarał się po zamachu Fellgiebel. Teraz należało dokonać zdecydowanej akcji w Berlinie i nadać komunikat do wszystkich jednostek i okręgów wojskowych: Führer ist tot! I zabrano się za rozsyłanie tej wiadomości, nieco jednak niemrawo. Dla tych, którzy oczekiwali jej z nadzieją, wszystko wydawało się jasne i rozstrzygnięte. Oberquartermeister [główny kwatermistrz] Klugego, płk Finckh, zadzwonił do Speidla do La Roche Guyon wczesnym popołudniem i oznajmił mu, że próba zamachu się powiodła i Hitler zginął3. Później tego samego dnia gen. Blumentritt z OB West potwierdził telefonicznie Speidlowi tę informację, ograniczając się do jedynego słowa: Tot4. Jednak w Berlinie konspiratorów dręczyły wątpliwości. Wstrzymywano się z realizacją „Walkirii”. Czy Hitler rzeczywiście zginął?
O piętnastej piętnaście przywrócono łączność pomiędzy Kętrzynem i Berlinem. Keitel zdołał porozmawiać krótko z gen. Frommem, dowódcą Armii Zapasowej i przełożonym Stauffenberga. Keitel wyjaśnił mu, iż Führer żyje i całkowicie panuje nad sytuacją. Do Kętrzyna zawitał Mussolini, a Hitler, zmieniwszy poszarpane ubranie, pełnił funkcję gospodarza. Tymczasem Keitel zdążył też dać wolną rękę Himmlerowi - gestapo mogło przesłuchać każdego, niezależnie od rangi. Nikt nie był chroniony. Niemieckie służby bezpieczeństwa dokonać miały bezprecedensowej czystki.
Spiskowcy zaś zaczęli już rozdzielać między siebie stanowiska państwowe (feldmarsz. von Witzlebenowi przypadło dowództwo sił zbrojnych Rzeszy). Wieści o tym prędko dotarły do Kętrzyna. Z Führerhauptquartier wypłynęły kontrrozkazy. Niemcy winni podporządkować się wyłącznie tym ostatnim.
W Berlinie nie wprowadzono w życie planu „Walkiria” aż do godziny szesnastej, kiedy to po burzliwej dyskusji gen. von Hase (komendant wojskowy Berlina oraz jeden z konspiratorów) wezwał do siebie mjr. Remera, dowódcę Wachbataillon GrossDeutschland. Oświadczył mu, że Führer uległ nieszczęśliwemu wypadkowi i w związku z tym należy podjąć konieczne środki ostrożności. Remer miał wziąć trzy kompanie i obstawić nimi Regierungsviertel, siedzibę władz miejskich. Żołnierzom nie wolno było wpuszczać tam nikogo, nawet ministrów i generałów. Remer powrócił do koszar i wydał rozkazy. Zbliżało się już wpół do piątej5.
Na niekorzyść konspiratorów zadziałał też pewien osobliwy splot okoliczności. Tego dnia urzędnik goebbelsowskiego Ministerstwa Propagandy, dr Hagen, wygłosił prelekcję dla niektórych oficerów i podoficerów Remera. Wracając od von Hasego, Remer natknął się na niego, a Hagen wspomniał, że zdawało mu się, iż widział przed paroma godzinami przechadzającego się po Berlinie w mundurze feldmarszałka byłego głównodowodzącego wojsk lądowych von Brauchitscha (co nie było prawdą). Pogłoski o upadku Führera, niespodziewane dyspozycje dla wachbatalionu, pojawienie się w stolicy odsuniętego feldmarszałka - wszystko to wzbudziło podejrzenia Hagena. Podzielił się nimi z Remerem, który zgodził się, że Hagen powinien natychmiast udać się do samego Goebbelsa, przebywającego akurat w Berlinie6.
Żołnierze Remera zajęli miejsca w ciężarówkach. Trzy kompanie utworzyły kordon, a czwarta pozostała w rezerwie. Remer ponownie zameldował się u von Hasego. Tam też podsłuchał rozmowę dwóch oficerów, z których jeden wspomniał o konieczności aresztowania reichsministra Goebbelsa. Dało to Remerowi jeszcze bardziej do myślenia, ale Hagen już wyjechał.
O szesnastej czterdzieści tego dnia Stauffenberg w triumfalnym nastroju dotarł do kwatery głównej Armii Rezerwowej w budynkach OKW przy Bendlerstrasse, która stała się ośrodkiem spisku. Uważał, iż zamach się powiódł i sądził, że operacja „Walkiria” rozwija się już w pełni. Działania jednak ledwie się zaczęły. Fromm rozmawiał przed godziną z Keitlem i teraz zaczynał dystansować się od konspiratorów.
Spiskowcy wzięli się wreszcie za rozsyłanie depesz o zgonie Hitlera (które, nawiasem mówiąc, trafiły już na biurka gestapo). Komendę nad całym wojskiem objąć miał von Witzleben. O osiemnastej komendantury poszczególnych okręgów wojskowych otrzymały rozkaz natychmiastowego aresztowania czołowych figur partii nazistowskiej, szefów obozów koncentracyjnych oraz czołówki SS. Rozkaz ten podpisany był przez Fromma (wobec którego spiskowcy zastosowali tymczasem areszt domowy) i potwierdzony przez Stauffenberga. Członków spisku zaczynały dręczyć coraz poważniejsze wątpliwości, jednakże wiedząc, iż sprawy zaszły bardzo daleko, nie mogli się już cofnąć. Naiwnie wierzyli, że przewrót może się udać, jeśli przekona się wyższych dowódców wojskowych na froncie zachodnim, iż reżim nazistowski został obalony, a także opanuje się Berlin. Z Bendlerstrasse wysyłano kolejne depesze aż do dwudziestej pierwszej dwadzieścia pięć, obecnie sygnowane nazwiskiem gen. Hoepnera, formalnie nominowanego przez Witzlebena na stanowisko szefa Armii Rezerwowej na miejsce zdyskredytowanego Fromma. Ostatnia z owych depesz także zaczynała się od słów: „Der Führer Adolf Hitler ist tot!”1 [„Wódz, Adolf Hitler, nie żyje!”]
O osiemnastej trzydzieści ludzie Remera otoczyli, zgodnie z rozkazem, siedziby urzędów rządowych, a on sam znowu zjawił się w gabinecie von Hasego. Wcześniej usiłować odszukać Hagena i otrzymać od niego więcej informacji na temat aktualnej sytuacji. Nie znalazł go, lecz otrzymał od niego wiadomość. Hagen najwyraźniej bał się aresztowania. Jednak miał dla niego pilną wieść. Otóż Remer winien stawić się osobiście u dr. Goebbelsa.
Remer oznajmił sztabowcom von Hasego, że został wezwany przez ministra Goebbelsa. Von Hase natychmiast go powstrzymał: „Remer, proszę zostać tutaj!”8. Remer wyznał swojemu adiutantowi, że gen. von Hase zabrania mu wypełnić polecenia Goebbelsa. Mimo wszystko zdołał jednak wkrótce wymknąć się z komendantury i zjawił się przed obliczem reichsministra. Odpowiadając na wstępne pytanie, Remer oświadczył, iż jest całkowicie lojalny wobec Führera.
Goebbels przyjrzał mu się bacznie i uścisnął dłoń. Po chwili wręczył Remerowi słuchawkę telefonu. Na linii był sam Hitler, który wydał Remerowi rozkazy. Führer przyznał majorowi wielkie prerogatywy, nakazując mu podjęcie wszelkich niezbędnych - nawet drastycznych - środków w celu uratowania władz Rzeszy9.
Remer urządził zbiórkę wachbatalionu w ogrodzie posesji Goebbelsa przy Hermann Göring Strasse. O dwudziestej trzydzieści Goebbels przemówił do żołnierzy. Stwierdził, iż batalionowi przypadło w udziale wypełnienie historycznej misji. Remer zaś wyjaśnił, że otrzymał dyspozycje od samego Führera.
Wachbataillon nie był jedynym oddziałem przewidzianym do realizacji planu „Walkiria”. Remer dowiedział się, że do Fehrbelliner Platz dotarła jakaś jednostka pancerna, znajdująca się pod rozkazami Guderiana. Nawiązał z nią kontakt, lecz oznajmiono mu, iż czołgiści podporządkują się wyłącznie poleceniom Guderiana i nikogo innego. Remer znalazł się w kropce - jego żołnierze nie mieliby większych szans w ewentualnym starciu z formacją pancerną. Zjawił się jednak poprzedni dowódca Wachbataillon GrossDeutschland, płk Gehrke, i wyjaśnił czołgistom, że wszystko jest w porządku - domyślając się, że zamierzą oni dochować lojalności Führerowi. Remer tymczasem zaczął ściągać posiłki, między innymi ciężki sprzęt z Cottbus, okazały się one jednak w rezultacie niepotrzebne.
Remer na własną rękę doszedł do wniosku, że ośrodkiem spisku jest siedziba OKW przy Bendlerstrasse. Posłał tam zatem kompanię pod dowództwem por. Schleego. Schlee obstawił okolicę, ustawiając przy wejściach wartę. Wtedy kazano mu zameldować się u gen. Olbrichta, jednego z przywódców spisku, o czym Schlee oczywiście nie wiedział.
Wcześniej Schlee uprzedził swoich ludzi, że jeżeli nie wróci do nich w ciągu dwudziestu minut, to mają wziąć budynek szturmem. Okazał przezorność, gdyż jakiś pułkownik (okazał się nim Mertz von Quirnheim, jedna z czołowych postaci spisku) zabronił mu opuszczać pokój Olbrichta. Mimo to Schleemu udało się wymknąć. Dla niego, tak jak i dla Remera, wszystko już stało się jasne. Doszło, zgodnie ze słowami Goebbelsa, do wojskowego puczu; zamachowcy próbowali też zgładzić Führera. Ognisko zdrady znajdowało się na Bendlerstrasse. Była godzina dwudziesta pierwsza piętnaście.
W Paryżu nadal czekano. W godzinach popołudniowych płk Cäsar von Hofacker odebrał telefon z Berlina z wiadomością, że Hitler, Himmler i Göring nie żyją. Oznaczało to sygnał do rozpoczęcia akcji (znacznie spóźniony, ponieważ pogłoski i nieoficjalne wieści zaczęły napływać z Rzeszy już od trzynastej) dla przebywających w Europie Zachodniej konspiratorów, Westlösung10. Hofacker, pracujący w sztabie Stülpnagla, był krewnym Stauffenberga. Ten oficer Luftwaffe i zawzięty przeciwnik reżimu nazistowskiego, zwolniony został przez swego szefa, Stülpnagla, z wszelkich obowiązków służbowych. Hofacker miał zapewnić koordynację działań spiskowców w Berlinie i Paryżu.
Było to konieczne z uwagi na fakt, iż dwie odrębne grupy konspiratorów działały w odmiennych warunkach i miały do spełnienia odrębne zadania. Spiskowcy operujący w stolicy Rzeszy chcieli przechwycić ośrodki władzy i natychmiast narzucić krajowi nową politykę, której formułowaniem opozycja zajmowała się na miesiące przed zamachem. Musiało temu oczywiście towarzyszyć pozbycie się za wszelką cenę Hitlera. Konspiratorzy we Francji winni zapewnić sobie kontrolę nad jednostkami Wehrmachtu na froncie zachodnim oraz (w miarę możliwości najszybciej) podjąć negocjacje z aliantami dotyczące zawieszenia broni.
Ośrodkiem antyhitlerowskiego spisku we Francji była kwatera główna Stülpnagla, siedziba Befehlshaber Frankreich w Paryżu. Tamtejsi konspiratorzy na ogół nie znali szczegółów planu centrum berlińskiego. Przypuszczano tam, że dojdzie do jakiegoś przewrotu, zamachu stanu oraz odsunięcia od władzy Hitlera (część spiskowców z pewnością przeciwna była idei zabicia kanclerza). Usunięcie Führera zwolniłoby z przysięgi żołnierzy niemieckich, którzy przecież ślubowali wierność Adolfowi Hitlerowi. Problem stanowiło natomiast uporanie się z oddziałami SS (w samym Paryżu znajdowało się tysiąc dwustu esesmanów) oraz Sicherheitsdienst (SD) i gestapo. Szybka neutralizacja tychże wydawała się spiskującym Niemcom w Europie zachodniej sprawą kluczową.
Z pewnością Stülpnagel i jego wspólnicy musieli liczyć się z niekorzystnym rozwojem wydarzeń - większość Niemców pod bronią na froncie mogła odrzucić pomysł negocjacji pokojowych z wrogiem, nie uznać przewrotu i zachować lojalność w stosunku do Adolfa Hitlera lub też innego nazisty na jego miejscu. Na wschodzie sprawy musiały toczyć się własnym biegiem; wojska związane były walkami obronnymi z nacierającymi Rosjanami, a poza tym nie było mowy o zaprzestaniu działań nawet po udanym zamachu stanu w Rzeszy. Na zachodzie jednak front trzymał się - choć z trudem - i podjęcie rokowań zdawało się konspiratorom realnym pomysłem. Warunek jednakże istniał: żołnierze musieli podporządkować się nowym dowódcom oraz wydanym przez nich nowym rozkazom. Stülpnagel, kierujący spiskiem we Francji, liczył na współpracę Oberbefehlshaber West oraz szefów grup armii.
Z Berlina nadeszła szybko dyspozycja, aby dokonać aresztowania czołowych esesmanów i gestapowców w Paryżu i postawić ich przed sądem doraźnym, który powołać miał Stülpnagel. Spiskowcy naturalnie szykowali się już do tego od pewnego czasu i przed wieczorem 20 lipca przystąpili do działania. Rozpoczęły się aresztowania. Wkrótce niepodzielna władza w okupowanym Paryżu przeszła w ręce Verschworerclique (konspiratorów).
W La Roche Guyon zapanował tego wieczora pełen wątpliwości niepokój. Spiedel oraz inni oficerowie wiedzieli, że rozpoczęła się dramatyczna rozgrywka, której stawką było podjęcie rokowań z aliantami. Gdy Speidel odebrał telefon od Finckha i usłyszał słowa: „Führer ist tot”, wszystko wydawało się jasne. Doszedł do wniosku, że wcześniejsze informacje dochodzące z Niemiec były fałszywe. Zarówno konspiratorzy, jak i przedstawiciele nazistowskiego reżimu usiłowali podporządkować sobie w krytycznej chwili frontowe jednostki wojskowe, twierdząc, iż zapewnienia przeciwników to zwykły blef. Nadane z Niemiec przez radio o siódmej wieczorem przemówienie Goebbelsa też mogło być propagandową sztuczką. Goebbels oświadczył, że dokonano odrażającego zamachu na życie Führera, co się jednak nie powiodło. Hitler żyje. Konspiratorzy wiedzieli, iż Goebbels nie cofnąłby się przed łgarstwem.
Do La Roche Guyon przybył z Paryża Stülpnagel, któremu towarzyszyli dr Horst, służący w wojskowej administracji szwagier Spiedla, oraz von Hofacker. Nastrój mieli minorowy. Stülpnagel rozmawiał wcześniej telefonicznie z Beckiem w Berlinie i rozmowa ta nie nastroiła go radośnie. Beck właściwie nie wiedział, czy Hitler zginął, czy nie (zakładał tylko, że Keitel mógł uciec się do kłamstwa), ale stwierdził, iż trzeba postępować tak, jakby zamach się udał. W Paryżu bez jednego wystrzału aresztowano setki esesmanów, lecz wciąż nie było oczywiste, co stało się w Kętrzynie i co działo się w Berlinie. Spiskowcy zjedli posiłek w grobowym milczeniu11.
Wreszcie Hofacker odezwał się cicho do Tempelhoffa. Powiedział, że Tempelhoff zna osobiście Stauffenberga, a także von Quirnheima. Czy w takim razie - spytał - nie mógłby zadzwonić do Berlina i zapytać, co się właściwie dzieje? Tempelhoff połączył się ze swojego gabinetu ze Stauffenbergiem - było to jeszcze przed północą, a więc przed powrotem Hofackera do Paryża12 oraz przed pojmaniem Stauffenberga. Rozmowa urwała się nagle; połączenie zostało przerwane w Berlinie. Jednocześnie do pokoju Tempelhoffa wkroczył kpt. Dummler, prowadzący dziennik wojenny Grupy Armii „B”, i wyrwał słuchawkę z rąk przełożonego ze słowami: „Herr Oberst, was machen Sie dann? Sie kommen in die Teufelsküche!” .
Ten akt niesubordynacji ocalił kilka głów. Kiedy Tempelhoff wrócił do pomieszczenia, gdzie spożywano kolację, Kluge spojrzał na niego pytająco, a Tempelhoff odpowiedział tylko „Nein!”. Kluge, który objął bezpośrednie dowodzenie nad Grupą Armii „B”, po tym jak Rommel został ranny (zachowując oczywiście stanowisko OB West), nie odezwał się już więcej. Wcześniej konspiratorzy usiłowali podejść Klugego, licząc na jego współpracę. W istocie, tylko dowódca o takim autorytecie jak on (lub Rommel) mógł podjąć negocjacje z nieprzyjacielem. Tymczasem jednak okazało się, że Hitler żyje...
A zatem Kluge odciął się od spisku, z którym pewne osoby przy stole - przede wszystkim Hofacker - śmiało i otwarcie się identyfikowały. Co więcej, Kluge powiedział Stülpnaglowi, iż powinno się go aresztować, a może i rozstrzelać14. Jakiś czas przed północą Stülpnagel wraz ze swoimi towarzyszami wyruszył w drogę powrotną do Paryża. Nazajutrz rano Keitel polecił mu stawić się natychmiast w Berlinie.
W Berlinie na Bendlerstrasse gen. Fromm, aresztowany przez swego podwładnego, Stauffenberga, dowiedział się po południu, że Hitler ocalał. Wiedział też, że sam może zostać oskarżony, jeśli nawet nie o aktywny udział w spisku, to o udzielenie mu początkowo aprobaty. Żołnierze Remera, którzy obecnie obstawili Regierungsviertel, najwyraźniej stali po stronie Hitlera, nie zaś konspiratorów. Schlee wydostał się z gabinetu Olbrichta i dołączył do swoich ludzi. Płk Gehrke rozwiał wątpliwości czołgistów na Fehrbelliner Platz i powiedział im, co mają robić. Wkrótce spiskowcy na Bendlerstrasse zostali rozbrojeni. Uwolniono Fromma, który na powrót objął obowiązki dowódcy Armii Rezerwowej.
Fromm działał teraz szybko, a pomagał mu Gehrke. Zorganizował sąd wojskowy, który natychmiast skazał na śmierć Stauffenberga, Olbrichta, por. von Haeftena - towarzyszącego Stauffenbergowi w drodze do Kętrzyna i z powrotem - oraz von Quirnheima. Beck, który wszedł do siedziby konspiratorów w cywilnym ubraniu, żeby być obecny przy tworzeniu się nowych władz, zranił się podczas nieudanej próby samobójczej. Dobito go strzałem z jego własnego pistoletu. Beck miał być wedle ustaleń opozycji głową odrodzonego państwa niemieckiego.
Stauffenberg i inni zostali rozstrzelani przez pluton egzekucyjny sformowany z podoficerów kompanii Schleego - egzekucja odbyła się przy Bendlerstrasse w świetle reflektorów ciężarówek. Stało się to pół godziny po północy. O północy Adolf Hitler wygłosił radiowe orędzie do narodu, wspominając o próbie zamachu na jego życie, podjętą przez „bardzo niewielką klikę zdeprawowanych, chorobliwie ambitnych i zbrodniczo głupich oficerów”. Zamach okazał się nieudany. Adolf Hitler nadal żył, wciąż pozostając na stanowisku naczelnego dowódcy niemieckich sił zbrojnych oraz wodza narodu niemieckiego. Dodał, iż teraz nadeszła pora, by zdrajcom wymierzyć sprawiedliwość.
Niemal natychmiast zaczęły się przesłuchania. Od 21 lipca Obergruppenführer Kaltenbrunner, szef Sicherheitsdienst, przesyłał reichsleiterowi Martinowi Bormannowi dokładne relacje z badań, jakim gestapo poddawało podejrzanych16. Czynił to codziennie aż do 15 września, kiedy to wyjaśnił, iż wystarczy zapewne obecnie informowanie władz o wynikach przesłuchań co trzy dni.
Nazistowskie służby bezpieczeństwa pracowały bez wytchnienia. Zgromadziły ogromny materiał obciążający konspiratorów w Niemczech, we Francji, w strukturach Wehrmachtu. Spiskowcy nieostrożnie pozostawili wiele dokumentów: listę członków przyszłego rządu, proklamacje skierowane do armii i narodu niemieckiego, spisane kwestie odnoszące się do polityki zagranicznej powojennej Europy, polityki edukacyjnej, religijnej, rasowej, zagadnień konstytucyjnych, szkice ustaw dotyczących przywrócenia sprawiedliwości i zagwarantowania wolności osobistej oraz wolności sumienia. Wszystko to trafiło na biurko Bormanna. A Hitler przeglądał te papiery z zainteresowaniem.
Przyznać trzeba, iż koncepcje konspiratorów były, z dzisiejszego punktu widzenia, śmiałe, nowoczesne i dalekowzroczne. Spiskowcy w ostrych słowach potępiali reżim nazistowski. W dokumentach wspominano o „zakrwawionych rękach” Hitlera, o tym, iż jego podboje znaczone są łzami, nędzą i cierpieniami. Musiało to robić pewne wrażenie nawet na fanatycznych narodowych socjalistach. Kaltenbrunner w swoich komentarzach ograniczał się do wściekłych inwektyw, jakby czując, iż punkt widzenia spiskowców trudno zbić sensownymi argumentami.
Hitler podszedł do problemu dość praktycznie, przedstawiając cały spisek jako aferę polityczną, nakręconą przez zupełnie niereprezentatywną dla narodu niemieckiego grupkę wichrzycieli. Kładł w przemówieniach radiowych nacisk na to, że Verschwörerclique nie stanowiła przedstawicielstwa żadnej grupy społecznej. W gronie nazistowskich paladynów Führer pieklił się na świnie, w których żyłach płynęła błękitna krew”; nabrał głębokiej niechęci wobec arystokracji, część opozycjonistów bowiem wywodziła się ze szlacheckich rodów. Z podobnych powodów znienawidził Generalität jako kastę. Mimo wszystko nie chciał stwarzać sobie nowych wrogów. 24 lipca Bormann skierował do wszystkich reichsleiterów i gauleiterów list, w którym wyjaśniał intencje Führera w tej kwestii17. Sprawców zamachu należało wyizolować ze społeczeństwa.
Stauffenbergowi i pozostałym nie zarzucano wyłącznie próby zamordowania Hitlera. Przede wszystkim obwiniano ich o defetyzm - Defaitismus und Pessimismus. Słowa te powtarzają się nieustannie w raportach Kaltenbrunnera, w komentarzach do argumentów, jakie oskarżeni przytaczali na swoją obronę. Zarzut defetyzmu paść musiał też w końcu pod adresem Rommla, gdyż istotnie tak było - Rommel od miesięcy nie wierzył już w szansę Niemiec pod hitlerowskim przewodnictwem.
Trzy dni po zamachu Rommel przewieziony został do szpitala Le Vesinet w St. Germain, blisko Paryża. Jako pacjent, sprawiał kłopoty lekarzom. Już
w Bernay odwiedzili go Speidel, Rüge (który potem zjawiał się niemal codziennie w szpitalu Le Vesinet), Tempelhoff, Lang i inni. Rommel cierpiał straszne bóle. Potem, w Le Vesinet, zaczął dochodzić powoli do siebie, chociaż nadal męczył się po nocach. Już jednak zaczynał myśleć o powrocie do swoich obowiązków. W Normandii front nadal się trzymał, choć Rommel wiedział, że nie potrwa to długo i nieprzyjaciel wedrze się do centralnej Francji. Kiedy próbował lekceważyć odniesioną kontuzję, jego chirurg przyniósł z oddziału patologii ludzką czaszkę i roztrzaskał ją młotkiem, mówiąc, iż to właśnie stało się z głową Rommla.
W Bernay zjawił się też (chociaż nie dopuszczono go do chorego) szef artylerii Grupy Armii ,,B”, płk Lattmann. Speidel poprosił wcześniej, by Lattmann przywiózł Rommlowi buławę marszałkowską, co ów uczynił. Kiedy Lattmann wsiadał z powrotem do samochodu, podszedł do niego starszy Francuz -jak się okazało lekarz, który zrobił Rommlowi pierwszy zastrzyk po nalocie. Lekarz ten był bardzo poruszony i Lattmann zdał sobie sprawę, nie po raz pierwszy zresztą, że Francuzi darzyli Rommla znacznym poważaniem18.
21 lipca zjawił się u Rommla Lang i powiedział mu o zamachu. Rommel, co zaobserwował Lang, był tą wieścią głęboko wstrząśnięty19. W swym pierwszym po wypadku liście do Lucy, z 24 lipca, Rommel napisał, iż jest zaszokowany, że usiłowano zabić kanclerza, i dziękuje Bogu, że zamach się nie udał20. Feldmarszałek wiedział z pewnością, iż korespondencja jest kontrolowana i podobne zdanie mógł umieścić specjalnie dla cenzorów. W tym samym liście poinformował żonę, że przekazał zwierzchnikom własny pogląd na ogólną sytuację wojenną (chodziło o jego „ultimatum”).
W Le Vesinet Rommel chętnie zatrzymywał przy sobie odwiedzających, stając się rozmowny i rozemocjonowany. Przybywali członkowie jego sztabu i dowódcy podległych jednostek: Tempelhoff, Staubwasser z Grupy Armii ,,B” i von Salmuth z 15 Armii. Dawny znajomy, Kurt Hesse - wykładowca w Dreźnie, wojenny korespondent we Francji w roku 1940, obecnie komendant okręgu wojskowego St. Germain - złożył mu wizytę na początku sierpnia i rozmawiał z nim przez godzinę. Rommel mówił otwarcie. Hitler - stwierdził - nie wyciągnął żadnej nauczki z lekcji stalingradzkiej. Wojna była przegrana i należało ją zakończyć. Mniej więcej to samo feldmarszałek rzekł Lattmannowi. Dodał, że kiedy tylko wyzdrowieje, musi znowu spotkać się z Hitlerem i spróbować go przekonać. W obecności Rugego również powiedział, że tę wojnę należy przerwać21. Naród niemiecki wycierpiał zbyt wiele. Wcześniej, w Normandii, Rommel oświadczył Lattmannowi, że podjęcie rokowań pokojowych jest konieczne, z Hitlerem czy bez Hitlera22. Na podobne stwierdzenia rzucił jednak teraz cień zamach dokonany na Führera i Lattmann oraz pozostali nabrali poważnych obaw. Kurt Hesse wspominał, że kiedy żegnał się z feldmarszałkiem, Rommel popatrzył na niego długo i powiedział: „Hesse, coś mi się zdaje, że w odpowiednim momencie oberwałem w głowę!”23.
Przyjechał także Kluge, ale nie wiadomo, jaki był temat jego rozmowy z Rommlem. Stülpnagel wyjechał z Paryża 21 lipca. Zatrzymał się w okolicach Verdun i tam usiłował się zastrzelić. Przeżył, lecz utracił wzrok. Wyciągnięto go z rowu i wywieziono rannego do Niemiec. Wagner, główny kwatermistrz przy OKH i częsty gość w La Roche Guyon, popełnił samobójstwo. Gestapo przesłuchiwało oficerów niemal każdego niemieckiego sztabu, każdej komórki wojskowej. Nikt nie miał złudzeń co do metod, jakimi posługiwały się nazistowskie służby bezpieczeństwa. Nikt też nie miał żadnych wątpliwości co do losu tych, którzy uznani zostali za winnych.
Kadra oficerska Wehrmachtu nie była bynajmniej jednolita w swych poglądach. Zdaje się jednak, że głos większości zbliżony był do opinii wygłoszonej przez byłego sztabowca Rommla, von Mellenthina - w owym czasie brał on udział w krwawych walkach w południowej Polsce, gdzie Armia Czerwona przypuściła ofensywę na północ od Karpat ku Krakowowi i Wiśle. „Reakcja na froncie była dwuznaczna” - napisał Mellenthin już po wojnie. „Byliśmy oszołomieni wieścią, iż zamachu dokonał niemiecki oficer, i to w czasie, kiedy na froncie wschodnim trwał bój na śmierć i życie... Frontowi żołnierze zareagowali wzburzeniem na wieść o próbie zabicia Hitlera”24. W czasie, kiedy Mellenthin pisał te słowa, wiedział już oczywiście więcej o okolicznościach zamachu, mimo to wiernie oddał panujące latem 1944 roku nastroje. Większość niemieckiego społeczeństwa opowiedziała się przeciwko spiskowcom. Wysocy rangą dowódcy wojskowi odcinali się od zdrajców i deklarowali poparcie dla reżimu hitlerowskiego. W Wehrmachcie wprowadzono jako obowiązujący salut nazistowski. Guderian poinformował pracowników sztabu generalnego, na czele którego obecnie stanął: „Każdy oficer sztabu generalnego musi wspierać sprawę narodowego socjalizmu”25.
Wstrząs wywołała wiadomość, że ludzie noszący zasłużone w historii niemieckiego militaryzmu nazwiska usiłowali zadać ojczyźnie cios w plecy, gdy ta walczyła o przetrwanie. Zorganizowano specjalną instytucję, Ehrenhof, początkowo kierowaną przez samego feldmarsz. von Rundstedta, której zadaniem było wyłowienie z wojska „zdradzieckich elementów” przy współpracy gestapo i przekazanie ich w ręce trybunału ludowego, gdzie traktowani byli jako kryminaliści najgorszego rodzaju. Kaltenbrunner donosił, że prości ludzie uznali ocalenie Hitlera za cud, nienawidzili „wewnętrznego wroga” i domagali się z determinacją kontynuowania Totaler Krieg [wojny totalnej].
Społeczeństwa państw alianckich uznały, że znienawidzeni Niemcy skoczyli sobie nawzajem do gardeł, nie pojmując na ogół osamotnienia, poświęcenia i odwagi konspiratorów. Gestapo urządziło polowanie na ludzi, którzy nie mogli liczyć na pomoc i wyrozumiałość przeciętnego obywatela Rzeszy.
8 sierpnia Rommel przewieziony został do swojego domu w Herrlingen. Jak zwykle chciał wszystkim pokazać, iż nie załamują go przeciwności losu. „Cóż, Loistl - zwrócił się do obergefrajtra Loistla, swego ordynansa - póki głowa siedzi jakoś na karku, nie jest tak źle!”26. Był to jednak przejaw raczej wisielczego humoru. Gestapo dwoiło się i troiło, sąd honorowy (Ehregericht) uznał wielu oficerów Wehrmachtu we Francji za winnych zdrady. 29 sierpnia oślepiony Stülpnagel skazany został na śmierć wraz z Hofackerem i innymi. Egzekucja odbyła się jeszcze tego samego dnia.
Wieść o ponurym losie Stülpnagla wprawiła Rommla w głębokie przygnębienie. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy stracił więcej przyjaciół i znajomych niż w trakcie długotrwałych walk na pustyni. W walkach w Normandii poległo, zaginęło bądź trafiło do alianckiej niewoli sto czterdzieści ludzi. Wielu starszych rangą oficerów padło w walce. Schmundt, przyjaciel Rommla, zginął od bomby podłożonej przez Stauffenberga, a teraz dokonano w Berlinie egzekucji Stülpnagla. Nawet Kluge otrzymał nie wróżący nic dobrego rozkaz stawienia się w Niemczech i zażył truciznę.
Kluge, wahający się do końca, nim odebrał sobie życie, napisał długi list, wyrażając swe poparcie dla Hitlera. Zapewniał Führera, że darzy go pełnym poparciem, wbrew temu, co mogło się zdawać27. Kluge wiedział jednak, że Hitler uznał go za defetystę, a może wręcz za zdrajcę, który przy pierwszej możliwości podejmie negocjacje z wrogiem. Zaraz po tym, jak usłyszał od Tempelhoffa wieczorem 20 lipca, że Hitler żyje, Kluge zadzwonił do krewnego, pracującego w szpitalu Le Vesinet i poprosił go o przysłanie kapsułki z trucizną.
Nim się otruł ostatecznie, upłynęły jeszcze trzy tygodnie. 15 sierpnia doszło do przełomu w walkach w Normandii. Padło Falaise, a niemieckie wojska przystąpiły do generalnego, chaotycznego odwrotu. Wtedy właśnie Kluge - wezwany do Rzeszy - przekazał dowództwo feldmarsz. Modelowi. Gestapo wcześniej wydusiło z dr. Goerdelera (niedoszłego kanclerza Niemiec, aresztowanego 12 sierpnia po miesiącu spędzonym w ukryciu) zeznanie, że prowadził on w zeszłym roku rozmowy z Klugem na temat rozpoczęcia przez wojskowych negocjacji pokojowych na zachodzie. Kluge - jak stwierdził Goerdeler - obiecał podyskutować na ten temat z innymi wyższymi oficerami28. Inny z podejrzanych zeznał, iż Stauffenberg przewidywał przystąpienie do spisku dowódców grup armii zaraz po zamachu29. Kluge, domyślając się, że jego widoki na przyszłość są marne, odebrał sobie życie.
Wkrótce po powrocie Rommla do domu, jego syn Manfred, liczący sobie podówczas piętnaście lat, otrzymał urlop z baterii przeciwlotniczej sił pomocniczych Luftwaffe, gdzie służył. Przez następne tygodnie mógł towarzyszyć ojcu. W trakcie tych właśnie tygodni miał okazję lepiej niż kiedykolwiek poznać ojca, którego niemal nie widywał od wybuchu wojny w 1939 roku. Rommel zawsze lubił uczyć. Miał naturalny talent przekazywania innym swojej wiedzy. Na początku października próbował wytłumaczyć Manfredowi rachunek całkowy i różniczkowy30. Zawsze odznaczał się praktycznym, analitycznym umysłem. Cierpiał wciąż na bóle głowy, które były skutkiem kontuzji, miał też kłopoty ze wzrokiem, co znacznie utrudniało mu czytanie. W Le Vesinet czytał mu Ruge, w Herrlingen zaś Manfred.
Rommel mógł jednak pozwolić sobie na swobodne mówienie o wszystkim, co zaprzątało jego uwagę. Odwiedzający go w owym czasie lub nawet ci, którym przypadkowo zdarzyło się słyszeć jego słowa, zauważyli, że Rommel otwarcie i bez strachu formułował swoje opinie31. Hitler - powiadał Rommel - oszalał. Będzie kontynuował beznadziejną wojnę, aż zginie w swoim Wolfsschanze. Opowiedział Manfredowi, jak to Hitler mieszał się ze swoimi absurdalnymi dyrektywami w prowadzenie walk na frontach. Dodał, iż Führer nie chce zrozumieć, że Niemcy te wojnę już przegrały. Nie chce skapitulować przed Anglosasami, a to będzie kosztować go także klęskę na wschodzie. Manfred był oczywiście poruszony głębokim pesymizmem ojca, jego niechęcią wobec reżimu, który tak długo przedstawiał go jako bohatera. Erwin Rommel starał się jednak wyjaśnić synowi swój punkt widzenia, tak by ten nie miał najmniejszych wątpliwości. Gdyby nie został ranny, to na własną rękę spróbowałby otworzyć front przed Anglikami i Amerykanami i wbrew odgórnym rozkazom, wbrew dyrektywom Führera, podjąłby z przeciwnikiem negocjacje. Były to stwierdzenia niesłychane - tym bardziej że wygłaszał je przecież człowiek, który zawsze twierdził, iż najważniejszą cechą jest posłuszeństwo wobec zwierzchników. Jeszcze nie tak dawno, przed podjęciem służby w baterii, Manfred dostał od ojca list, w którym znalazło się następujące zdanie: „Często otrzymywać będziesz rozkazy, których sensu nie pojmiesz. Wypełnij je bezwarunkowo”32. A teraz feldmarszałek zdawał się sankcjonować otwarty bunt.
Co się jednakże tyczyło zamachu na Hitlera, to Rommel zajmował równie bezkompromisowe stanowisko. Führer oczywiście nie wywierał już na niego dawnego magicznego wpływu. Ideę zamordowania wodza Rommel odrzucał jednak jako odrażającą. Podziwiał, owszem, osobistą odwagę Stauffenberga i innych, a los jego przyjaciół, straconych podczas czystek po zamachu, napawał go smutkiem. Jednak myśl, że śmierć Hitlera mogła spowodować wybuch wojny domowej w Niemczech, przerażała go bardziej. Udany zamach uczyniłby z szaleńca, jakim jawił się Hitler, bohatera i męczennika, a następne pokolenie wyrosłoby w cieniu legendy takiej, jak dawny Dolchstoss. Już znacznie lepiej podjąć otwarte wystąpienie przeciw nazistom, o ile byłoby to możliwe. Rommel nie wierzył, że po zabójstwie Adolfa Hitlera ktoś mógłby bez rozruchów wewnętrznych po prostu zająć miejsce wodza i że alianci zechcieliby podjąć negocjacje ze spiskowcami, którzy dopuścili się morderstwa głowy państwa. Uważał, że jedynym sensownym wyjściem jest kapitulacja przed Brytyjczykami i Amerykanami w polu, na froncie, choć i zdawał sobie sprawę, iż nie okaże się to łatwe. Rommel znał niemieckiego żołnierza tak dobrze jak nikt. W związku z tym pojmował doskonale, że Wehrmacht jako całość nie poprze spiskowców, pragnących zlikwidować Hitlera.
Do pewnego stopnia Rommel odniósł się pogardliwie do metod, do jakich uciekli się konspiratorzy. Zgryźliwie określił je jako typowe dla tego rodzaju osobników, którym zbywało na osobistej odwadze. Najlepszym faktem, że do wykonania zamachu wyznaczono ułomnego Stauffenberga. Tu Rommel - nie znający szczegółów akcji - okazał się niesprawiedliwy wobec opozycjonistów. Stauffenberg był oficerem mężnym, a powodzeniu jego akcji przeszkodził jedynie pech. Rommel uważał jednak spiskujących za amatorów, lubujących się konspirowaniem w atmosferze berlińskich salonów. Gdzie - pytał - znajdowało się wierne opozycjonistom wojsko? Jak bez udziału wojska wyobrażano sobie dokonanie zamachu stanu po zabójstwie Führera31?
Oczywiście, Rommel zdawał się nie pojmować, jak niebezpieczne było przygotowywanie przewrotu w środowisku infiltrowanym przez ludzi Heinricha Himmlera. Z pewnością akcja przeprowadzona została, zwłaszcza w Berlinie, opieszale. Konspiratorzy nie stanowili jednolitej grupy, zmierzali do pewnego stopnia ku różnorakim celom, a ich poczynania charakteryzował niebezpieczny idealizm. „Walkiria” zakończyła się niepowodzeniem. Realnie nie miała jednak wielkich szans na sukces. Niektórzy z czołowych spiskowców być może zdawali sobie z tego nawet sprawę, decydując się na czyn w imię li tylko honoru Niemiec. I nie poświęcili swoich żywotów na marne.
Na początku września nastąpiła nagła dymisja Speidla ze stanowiska szefa sztabu Grupy Armii „B”. Organizacja struktur Grupy Armii „B” uległa wprawdzie wcześniej pewnemu rozluźnieniu, lecz nie można tego rzec o jej sztabie. I oto niespodziewanie traci swe stanowisko Speidel.
Front zachodni się załamał. Nadeszło to, co przewidział Rommel, a nadto w określonym przezeń czasie. W zachodniej Normandii Amerykanie przełamali niemieckie linie i ruszyli na południe. Następnie skręcili na zachód i zajęli Bretanię. Wreszcie większością sił wyprawili się w kierunku Paryża. 25 sierpnia Brytyjczycy przekroczyli Sekwanę bardzo blisko La Roche Guyon i z końcem miesiąca dotarli do Amiens. 3 września alianci wkroczyli do Brukseli. Jednostki Wehrmachtu umykały ku przedwojennym granicom Rzeszy, chcąc bronić się na liniach wielkich rzek: Mozy i Renu. Nastąpiło jakby odwrócenie sytuacji z 1940 roku. Teraz niemieccy żołnierze wędrowali setkami do alianckich obozów jenieckich, nie wydawszy większej bitwy.
Mimo wszystko w połowie września front jakby zaczął się stabilizować. Wehrmacht stracił mnóstwo żołnierzy, ale jeszcze więcej wydostało się z matni na wschód i tam, w Rzeszy, przystąpiono do reorganizowania rozproszonych jednostek. Niemcy przygotowywali się do obrony kluczowych punktów - przede wszystkim chcąc uniemożliwić nieprzyjacielowi zajęcie Antwerpii. Alianci miejscami nie potrafili energicznie wykorzystać dotychczasowych sukcesów, ponadto uporać się musieli z problemami natury logistycznej. Od połowy września armia niemiecka ponownie stawiła twardy opór, otrząsnąwszy się już z normandzkiej klęski.
Rommel śledził przebieg wydarzeń na froncie, otrzymując mnóstwo informacji. Wcześnie dowiedział się też o planowanej niemieckiej kontrofensywie (która ostatecznie doszła do skutku w grudniu w Ardenach), krytykując zresztą zawzięcie ten pomysł. Twierdził, że obecnie wszelkie działania zaczepne przeciw Anglosasom jedynie pogorszą sytuację Niemiec34. 3 września w Herrlingen zjawił się Speidel. Zdymisjonowano go bez wyjaśnienia powodów. Speidel planował wraz z Rommlem raz jeszcze postarać się o audiencję u Hitlera i prosić, by Führer zezwolił na podjęcie rokowań pokojowych. Liczył, iż uda się uzyskać pomoc znanego z realizmu Guderiana.
Jednakże następnego dnia Speidel został aresztowany we własnym domu. Rommel odnosił wrażenie, iż osacza go niewidzialny wróg. Był pewien (podobnie jak jego żona oraz służba), że domostwo w Herrlingen znajduje się pod obserwacją ludzi z SD. Feldmarszałek nabrał nadto przekonania, iż niektórzy w Niemczech pragną jego śmierci. Oznaczało to, że może zginąć zamordowany skrytobójczo, nim trafi przed oblicze jakiegoś trybunału. Codziennie wybierał się na spacery, często w towarzystwie Manfreda. Nosił wtedy przy sobie broń, podobnie jak jego syn. Wreszcie poprosił lokalne władze wojskowe, by ustawiły wartę przed jego domem.
Doszło do paradoksalnej sytuacji: popularny wciąż w niemieckim społeczeństwie feldmarszałek obawiał się zamachu na swoje życie. Rommel zdawał sobie jednak sprawę, że Trzecia Rzesza staje się państwem bezprawia i istotnie komuś mogło zależeć na jego śmierci. Uważał, słusznie, iż jego nazwisko znaczy w Niemczech wiele i nazistowskie władze nie zaatakują go otwarcie, lecz raczej będą starały się usunąć go po cichu. Wyczuwał, iż ciąży na nim zarzut tak zwanego defetyzmu, gdyż twierdził ustawicznie, że wojna jest już przegrana. Odważył się to przecież powiedzieć wprost Hitlerowi. A także Keitlowi. Po zamachu na Führera oznaczać to mogło jedynie bardzo poważne kłopoty.
Mimo wszystko Rommel twardo bronił własnego zdania. Nadal twierdził szczerze, że Niemcy stoją w obliczu klęski. Należy zawrzeć pokój; ponieważ na wschodzie toczy się walka na śmierć i życie, jedynym wyjściem jest kapitulacja przed Amerykanami i Brytyjczykami. Twierdzenia te uznawane były przez fanatycznych nazistów za zdradzieckie. Hitler, którego cechowała między innymi mściwość, nie wybaczyłby człowiekowi, otwarcie określającemu kontynuowanie wojny jako szaleństwo. W owym czasie Rommel otrzymał ostrzeżenie od kreisleitera miasta Ulm: w SD powiada się, że feldmarszałek nie wierzy już w zwycięstwo35. Rommel zareagował na to wzruszeniem ramion: przecież stwierdził to już wobec Führera i szefostwa OKW. Ostrzeżenie potwierdziło jednak złowieszcze przypuszczenia.
Dr Strölin, Oberbürgermeister [burmistrz] Stuttgartu, przyjechał do Herrlingen tego samego dnia, kiedy aresztowano Speidla. Strölin zapytał feldmarszałka, czy ów mógłby jakoś pomóc swemu byłemu szefowi sztabu, z którym Strölina łączyła zażyła przyjaźń. 10 sierpnia przeszukano także mieszkanie Strölina. Zbierały się ciemne chmury. Trzecia Rzesza pogrążała się w przepaść, w kraju zapanował terror i podsycana odgórnie atmosfera powszechnej podejrzliwości. Rommel wiedział, że Strölin jest przeciwnikiem nazizmu. Obaj rozmawiali ubiegłej zimy i wtedy Strölin powiedział Rommlowi, że właśnie on, Rommel, jest jedynym człowiekiem cieszącym się odpowiednim prestiżem do pchnięcia Niemiec na nowe tory. Rommel zgodził się, że ojczyzna zmierza ku katastrofie. Zgodził się również podówczas wyjawić jasno Hitlerowi, jak trudna jest sytuacja kraju, i nakłonić go do wyciągnięcia stosownych konkluzji36. To się nie udało. Hitler nie słuchał argumentów sprzecznych z jego poglądami.
Na początku października 1944 roku Rommel napisał brudnopis listu do Hitlera, zaświadczając w nim, że Speidel to doskonały i lojalny oficer, oraz wyrażając swoje zaniepokojenie wieścią o jego aresztowaniu37. 4 października sprawę Speidla rozpatrywał Ehregericht w Berlinie, któremu przewodniczył Keitel. Wysuwane przeciwko Spiedlowi zarzuty oddalono.
7 października Rommel otrzymał list od Keitla, nakazujący mu stawić się w Berlinie - do jego dyspozycji miał być oddany specjalny pociąg. Zatelefonował więc do stolicy, pragnąć poznać przyczynę tego nagłego wezwania. Nie zdołał jednak połączyć się z Keitlem i rozmawiał z szefem Personnel Amt, gen. Burgdorfem, który zastąpił zabitego Schmundta. Burgdorf był kolejnym znajomym Rommla z czasów drezdeńskich. Wezwanie - stwierdził Burgdorf - dotyczy konieczności przedyskutowania z feldmarszałkiem problemów związanych z nowym stanowiskiem, jakie Rommel miał otrzymać. Rommel powiedział Burgdorfowi, że nie czuje się na siłach do odbycia podróży. Rozmawiał wcześniej z lekarzem nadzorującym jego kurację, doktorem Albrechtem, a ów stwierdził, iż nie powinien jeszcze podejmować podróży do Berlina.
11 października Rommla odwiedził mjr Streicher, towarzysz broni feldmarszałka jeszcze z lat pierwszej wojny światowej. Obaj nie widzieli się od 1939 roku. Rozmawiali bardzo długo. Streicher odniósł wrażenie, że Rommel jest „bardzo, bardzo poważny; znacznie bardziej niż dawniej”. Rommel oznajmił Streicherowi, iż odmówił udania się do Berlina. Nie wierzył „tamtym”, ukrytym wrogom, którzy próbowali ściągnąć go do siebie38. Tego samego dnia na kolację wpadł adm. Ruge i rozmawiał z feldmarszałkiem aż do północy. Nazajutrz Rommel - który nadal uskarżał się na bóle głowy, ale był w lepszej formie niż skłonny był to przyznać przez telefon - pojechał z Rugem do Augsburga. Rugemu także wyznał, że żywy do Berlina nie pojedzie39. 13 października złożył wizytę staremu kamratowi z czasów Gebirgsbataillon, który pomagał ostatnio jego rodzinie, Oskarowi Farny'emu i rzekł mu wprost, że Hitler z całą pewnością pragnie się go, to jest Rommla, pozbyć.
Podobne słowa można by uznać za objaw obsesji, która opętała dopiero wracającego do zdrowia człowieka. Jednak i tym razem (ostatnim już chyba) nie zawiódł Rommla jego sławetny Fingerspitzengefühl, czyli wyczucie sytuacji i grożącego niebezpieczeństwa. Popołudniem w dniu, gdy Rommel przebywał u Farny'ego, w Herrlingen zadzwonił telefon, który odebrał Loistl. Była to odpowiedź na odmowę Rommla przybycia do Berlina. Następnego ranka, 14 października, w domu Rommla mieli się zjawić dwaj generałowie - Burgdorf oraz jego pomocnik, Amstgruppenchef, Maisel.
ROZDZIAŁ 23
„CO WIEDZIAŁ ROMMEL?”
Do jakiego stopnia, jeśli w ogóle, Rommel powiązany był ze spiskiem przeciw Hitlerowi i jego reżimowi?
Świadectw pozostało niewiele, a i te czasem przeczą sobie wzajemnie. Spiskowanie w Trzeciej Rzeszy było ryzykowną grą. Większości planów nie opracowywano na papierze, a więc niewiele wniosków można wysnuć ze spisanych dokumentów. Konspiratorzy mieli ze względu na własne bezpieczeństwo, zwyczaj posługiwania się eufemizmami, hasłami, dwuznacznościami i z tego powodu trudno dziś przeniknąć wszystkie ich zamierzenia. Równie trudno określić też na podstawie wspomnień, domysłów i spekulacji udział Erwina Rommla w spisku, który doprowadzić miał do pozbawienia władzy Hitlera i narodowych socjalistów.
Odpowiedź na pytanie postawione na początku niniejszego rozdziału należy rozważyć, mając na względzie trzy okresy: do czasu alianckiej inwazji w Normandii; od rozpoczęcia tej inwazji do końca czerwca 1944 roku, kiedy to Rommel do końca utracił nadzieję na powstrzymanie nieprzyjaciela na zachodzie i uniknięcie ostatecznej klęski; od końca czerwca i przez resztę lata 1944 roku, podczas którego dokonano zamachu na Hitlera.
W okresie poprzedzającym inwazję Rommel (po El-Alamejn) rozczarował się do Hitlera i przestał w zasadzie wierzyć w Führera jako przywódcę. Zaufanym podwładnym zaczął mówić, że wojny nie da się wygrać, że Hitler winien ustąpić, że należy radykalnie zmienić politykę wewnętrzną państwa narodowosocjalistycznego1. Podobne refleksje bez wątpienia zrodziły się w umyśle Rommla pod wpływem strategicznych klęsk pod Stalingradem i El-Alamejn, w wyniku których niemieckie wojska przeszły do generalnego odwrotu. Feldmarszałek utrzymywał ów pesymistyczny punkt widzenia w trakcie całego swego pobytu we Włoszech, aż do przyjazdu do Francji. We Francji nabrał przekonania, że tę wojnę należy zakończyć, a jedynym sposobem na to jest uczynienie wszystkiego, by na zachodzie Europy alianci nie otworzyli nowego frontu. Walka na dwóch czy trzech frontach musiała przynieść Niemcom klęskę.
Jak długo Rommel wiązał widmo klęski z faktem, że u władzy pozostawał Hitler, jest sprawą dyskusyjną. Z pewnością, tak jak wielu, zdawał sobie sprawę, iż nieprzyjaciel w żadnym wypadku nie podejmie rokowań z Hitlerem.
Rommel uważał, że Führer nadal łudzi się ostatecznym zwycięstwem, nie chcąc spojrzeć prawdzie w oczy - nie przyjmując do wiadomości, że Rzesza stanęła w obliczu katastrofy militarnej. Uważał ponadto, iż Hitler żyje w otoczeniu pochlebców i miernot, które nie ośmielają się przedstawić mu realnej sytuacji. W tym okresie jednakże Rommel wierzył jeszcze, że zdoła jakoś przemówić wodzowi do rozsądku i otworzyć mu oczy na brutalną rzeczywistość2.
Na krótko - pod koniec roku 1943 - Rommel odzyskał po części zaufanie w polityczną trzeźwość Hitlera, w jego specyficzną umiejętność radzenia sobie w skomplikowanych sytuacjach, którą Führer tylokrotnie zaprezentował w przeszłości. Rommel niewątpliwie postrzegał zbliżającą się bitwę na zachodzie Europy jako decydującą o dalszych losach wojny. Hitler zdołał natchnąć go na pewien czas optymizmem. Feldmarszałek, jako dobry żołnierz i gorliwy patriota, pragnął odegrać kluczową rolę w tej rozgrywce. Jego ówczesne rozmowy i notatki (odbyte i sporządzone przed aliancką inwazją na Normandię) ukazują człowieka gotowego z całego serca wypełnić bardzo trudne zadanie. Powtórzmy: Rommel sądził, iż zwycięstwo nad siłami inwazyjnymi będzie stanowiło krok ku osiągnięciu pokoju.
Mimo wszystko ani wtedy, ani potem Rommlowi nie były obojętne kwestie natury moralnej, wynikające z realizacji takiej strategii oraz polityki. Na święta Bożego Narodzenia 1943 roku opowiedział swojej rodzinie o strasznych poczynaniach narodowosocjalistycznych władz, o których z kolei sam dowiedział się od dr. Strölina. Strölin, człowiek trzymający się twardych zasad, poinformował Rommla o przerażającym losie Żydów „wysiedlonych” ze Stuttgartu na wschód. Rommel widział też dokument, sporządzony przez Strölina w roku 1943, w którym ten ostatni przeciwstawiał się prześladowaniu Żydów. Po zapoznaniu się z tym apelem władze nazistowskie zaczęły grozić Strölinowi, ale na razie na tym się skończyło3. W tym okresie pracowało jeszcze na terenie Niemiec niewielu Żydów. Pogłoski o masowych eksterminacjach powoli, ale jednak zaczęły docierać do świadomości Rommla. Wcześniej słyszał już od niektórych ze swych przyjaciół, przede wszystkim od gen. Blaskowitza, o makabrycznych rzeczach, jakie działy się w Polsce i w Rosji. Kiedy Manfred, kierowany młodzieńczym zapałem, chciał zaciągnąć się do Waffen SS, jego ojciec krótko oznajmił, iż na to nie pozwoli. Argumentował, że słyszał o masowych egzekucjach, przypisywanych SS4.
Okazało się jednak, że bardzo trudno porozmawiać na osobności z Führerem nawet takiemu wybitnemu dowódcy jak Erwin Rommel. Gdy w lutym roku 1944 dr Strölin ponownie zjawił się w Herrlingen, to wspomniał już o konieczności „wyeliminowania” Hitlera. Wtedy Rommel upomniał Strölina, że będzie zobowiązany, jeśli jego gość powstrzyma się od takich stwierdzeń „w obecności mojego [tj. Rommla] młodego syna”5. W tym wypadku przez usta Rommla przemówiła być może nie tyle lojalność wobec Führera, ile ostrożność i troska o własną rodzinę. Niemniej przyznać wypada, że podówczas feldmarszałek uparcie obwiniał za zbrodnie nazizmu nie samego Hitlera, lecz raczej paladynów wodza. Rommel wiedział, że na wojnie zdarzają się okrucieństwa, których zresztą dopuszczały się obie walczące strony. Łudził się ponadto, iż pogłoski o zbrodniach SS mogą być przesadzone. Uważał, iż Führer nie ma w nich udziału, gdyż zajmuje się raczej kwestiami natury geopolitycznej. Rommel był w oczywisty sposób poruszony ponurymi rewelacjami Strölina, nie sądził jednak, że w związku z tymi należy pozbawić władzy Hitlera.
Mimo wszystko wspomniana rozmowa ze Strólinem zapadła mu w pamięci. Biorąc też pod uwagę jego pesymistyczną ocenę strategicznej sytuacji militarnej, doszedł stopniowo do wniosku, iż w dramatycznych okolicznościach on sam mógłby odegrać ważną rolę i „poświęcić się sprawie ocalenia Niemiec”6. W tym czasie obchodziły go jednak kwestie czysto wojskowe, a więc problem zorganizowania obrony przed spodziewaną inwazją aliantów na Francję. Trudno sobie wyobrazić, że mógł czynić owe przygotowania z takim zapamiętaniem i jednocześnie myśleć o usunięciu naczelnego wodza sił zbrojnych Rzeszy.
Konspiracja w Niemczech w roku 1944 rozwijała się jakby dwutorowo: centralny ośrodek spisku stanowił Berliner Kreis, drugi - Westlösung we Francji. Oba koła pragnęły usunięcia dotychczasowych władz nazistowskich i przystąpienia do rokowań pokojowych, jednak utrzymywały ze sobą cokolwiek luźny kontakt. Speidel, szef sztabu Grupy Armii „B”, był kluczową postacią „zachodniego” odłamu konspiracji. Przypuszcza się, że po zamachu stanu on właśnie miał wciągnąć Rommla do akcji7. Rommel bezsprzecznie wysoko cenił Speidla. Ów z kolei darzył go szacunkiem, lecz trudno mówić o podziwie - obaj byli Szwabami, a Speidel znał Rommla od bardzo dawna. Prestiż i popularność Rommla w Niemczech znaczyły jednak swoje. Speidel zanotował wiosną roku 1944 przebieg rozmowy ze Stülpnaglem, dotyczącej planowanej akcji we Francji, i stwierdził, że informuje o niej na bieżąco Rommla8. 15 maja w Marly pod Paryżem odbyć się jakoby miała dyskusja na ten temat z udziałem Speidla, Rommla, Stülpnagla oraz szefa sztabu tego ostatniego. W zamian za podjęte przez Anglosasów zobowiązanie zaprzestania nalotów bombowych na miasta niemieckie, konspiratorzy aresztować mieli Hitlera (Speidel zapisał, że Rommel otwarcie przeciwstawiał się dokonaniu zamachu na życie Führera). Stanowiłoby to wstęp do negocjacji pokojowych. W ten sposób alianci oszczędziliby sobie strat, jakie ponieść musieli dokonując desantu na północne wybrzeża Francji.
Rommel stwierdził (według Speidla), iż wyraża zgodę na podjęcie dalszych dyskusji na te kwestie przez Speidla, barona von Neuratha (byłego ministra spraw zagranicznych oraz „dyplomatę starej szkoły”, usposobionego wrogo wobec nazizmu) i Strölina. Wymienieni spotkali się 27 maja w domu Speidla w Freudenstadt. Następnie Rommel miał jakoby wyznać, że jest „gotowy” Niemcom oszczędzić należy dalszych cierpień. Uzgodniono, iż przewrotu wojskowego w celu obalenia panujących w Rzeszy władz dokonać trzeba, jeśli się da, przed aliancką inwazją.
Dosyć trudno dać wiarę powyższym relacjom, a jeszcze trudniej uwierzyć w polityczną naiwność konspiratorów. Było powszechnie wiadomo, że alianci domagają się od Niemiec „bezwarunkowej kapitulacji” - co zresztą podkreślała na każdym kroku propaganda Rzeszy, wskazując na „krwiożerczość” wrogów Niemiec i konieczność walki do ostatniej kropli krwi. Z drugiej strony spiskowcy chwytali się wątłej nadziei, że uda się uczynić coś, cokolwiek, aby zapobiec katastrofie na froncie wschodnim, co pociągnąć musiało za sobą podbój Niemiec przez Rosjan. Być może Rommel do jakiegoś stopnia popierał „zachodnich” spiskowców, twardo wierząc w konieczność negocjacji z Anglikami i Amerykanami i zarazem konsekwentnie odcinając się od spisku, który miał na celu pozbawienie życia Hitlera.
I tu jednak pojawiają się poważne wątpliwości. Po pierwsze podobna podwójna gra była raczej nie w stylu prostolinijnego Rommla. Przecież długo i wytrwale przygotowywał podległe mu wojska do batalii, wierząc mocno, że może raz jeszcze osiągnąć zwycięstwo, które odmieni obraz wojny. Przypuszczał, iż negocjacje pokojowe staną się realne po pokonaniu alianckich sił desantowych na francuskich plażach. Być może gotów był podjąć działania wbrew rozkazom naczelnego wodza, pomimo świadomości, iż żołnierze Wehrmachtu (nie wspominając już o liniowych jednostkach SS) raczej nie udzielą powszechnego poparcia antyhitlerowskiemu przewrotowi.
Wbrew pozorom nie było to wykluczone. Rommel zapewne chciał stanąć na wysokości zadania jako żołnierz i jako patriota. Musiały targać nim wątpliwości, lecz pamiętajmy, jakże trudny był to okres dla wszystkich Niemców. Rommel nie łudził się, że Wehrmacht tak po prostu opowie się przeciwko Hitlerowi, jednakże walczący od tylu lat żołnierze mogli przychylniej odnieść się do rokowań, które podjąłby z zachodnimi aliantami charyzmatyczny i obdarzony autorytetem dowódca wojskowy.
Swoją rolę odegrać mogły również perswazje ludzi z otoczenia Rommla. Jego dobrym znajomym był przecież Stülpnagel, siła napędowa zachodniego odłamu konspiracji. Obaj poznali się i zaprzyjaźnili jeszcze przed wojną, w szkole piechoty w Dreźnie. Rommel poważał Stülpnagla, wybitnego oficera sztabu generalnego, który już od dawna łączył klęski niemieckich wojsk z osobą Hitlera. Cenił też Speidla za jego inteligencję i trzeźwy osąd. Rommel był raczej bardziej prostolinijną osobowością niż oni. Przygotowując się do batalii we Francji, mógł jednak wyrazić niemą zgodę na posłużenie się przez konspiratorów jego własną sławą i nazwiskiem. Jak zatem potraktować zapis z jego dziennika poczyniony 13 maja, a więc zaledwie dwa dni przed spotkaniem w Marly: „Der Führer vertraut mir und das genügt mir auch”9? Czy sądził zwyczajnie, że diariusz może wpaść w niepowołane ręce? Możliwe, nawet pamiętając, że Rommel nigdy nie był strachliwy. Tak czy owak, świadomy musiał być jednego - zamach stanu w Niemczech to czczy gest bez podjęcia natychmiastowych rokowań z Amerykanami i Brytyjczykami.
Bardziej prawdopodobne jawi się przypuszczenie, że rozmowy Rommla ze Speidlem, Stülpnaglem i innymi miały raczej ogólnikowy charakter, a spiskowcy uciekli się do nadinterpretacji intencji dowódcy Grupy Armii ,,B”. Rommel mógł przychylić się do stwierdzenia, że przewrót w Berlinie jest niezbędny, by alianci w ogóle zechcieli podjąć jakiekolwiek negocjacje. Nawet jednak po „usunięciu” Hitlera, władze mógłby przejąć któryś z czołowych nazistów. Jak wtedy zareagowałoby niemieckie wojsko na froncie zachodnim? Wszelka akcja zakładać musiała jednoczesną neutralizację SS i gestapo oraz zapewnienie nie uczestniczących w spisku dowódców armii, że podjęcie rokowań jest koniecznością. Zwróćmy tylko uwagę na wysunięte ponoć przez Rommla zastrzeżenie, iż radykalne działania podjąć należy jeszcze przed aliancką inwazją, gdyż po utworzeniu frontu we Francji może już być za późno. Rommel mógł tak sądzić, jeżeli uwierzymy, że podzielał nierealistyczne nadzieje konspiratorów, iż w roku 1944 Wielka Brytania i Stany Zjednoczone dadzą Niemcom wolną rękę w wojnie ze Związkiem Radzieckim, jeśli tylko od władzy w Berlinie odsunięty zostanie Hitler.
6 czerwca doszło do desantu w Normandii. Alianci opanowali przyczółki na brzegu. Inwazja stała się faktem.
W następnym okresie, od 6 czerwca do końca miesiąca, Rommla pochłonęły zagadnienia czysto militarne. Z upływem miesiąca doszedł do wniosku, że bitwa została przegrana. Gdyby jej wynik okazał się inny (na co Rommel liczył), doszłoby paradoksalnie do wzmocnienia pozycji Hitlera, opromienionego chwałą nowego zwycięstwa. Powyższe rozważania zaliczyć jednak trzeba do akademickich. Normandzką batalię Niemcy przegrali.
Ponieważ wszelkie próby kontrataku skończyły się niepowodzeniem, to ostatnią szansę stanowił pat - unieruchomienie na pewien okres frontu we Francji. I Rommel podjął ostatni wysiłek, aby przekonać o tym Hitlera. Führer, jak Rommel przypuszczał, mógł wreszcie przekonać się, iż ostateczna klęska jest nieunikniona. W Berlinie nie doszło do tej pory do przewrotu i bardzo prawdopodobne, że na owym etapie Rommel już się go nie spodziewał. A gdyby nawet doszło do zamachu stanu pod koniec czerwca, to feldmarszałek najpewniej nie przyjąłby wieści o nim z radością. Sytuacja poważnie uległa zmianie od chwili, kiedy alianckie dywizje znajdowały się jeszcze po drugiej stronie kanału La Manche. Rommel mógł wyrażać gotowość do wzięcia udziału w, jak sam to określił, „operacji”10 - czyli poprzeć przewrót - przed inwazją, teraz jednak było już inaczej.
Strategiczne położenie Niemiec pogorszyło się jeszcze bardziej. Rommel usiłował dwukrotnie - 17 i 29 czerwca - przekonać Hitlera, iż czas na podjęcie kroków pokojowych nieubłaganie ucieka. Nie było już mowy o względnej stabilności okresu sprzed inwazji, w dodatku front zachodni groził rychłym załamaniem. Jeśli Niemcy uniknąć miały najgorszego, to należało już prosić o pokój, a więc - w praktyce - skapitulować. Rommel odrzucał wysuwane przeciw niemu zarzuty pesymizmu czy (jak twierdził Kluge) niesubordynacji. Wiedział dobrze, że sytuacji militarnej nie da się już znacząco poprawić. Ze swej strony dołożył jako dowódca wszelkich starań. W późniejszym okresie wysnuwano przypuszczenia, iż celowo nie rzucił do walki 2. Dywizji Pancernej, by skierować ją na pomoc „buntownikom”, jednakże ostatecznie odrzucono podobną sugestię11. Rommel walczył tak, jak potrafił. Często powiadano w przeszłości, że jest lepszym taktykiem niż strategiem. Rommel jednak widział daleko i jasno - tę wojnę Niemcy przegrały.
Pozostaje ostatni, trzeci okres: pierwsze trzy tygodnie lipca 1944 roku. W tym czasie Rommel mówił już otwarcie (być może zbyt otwarcie) o potrzebie podjęcia inicjatywy na własną rękę. Powiadał, że należy otworzyć wrota przed aliantami, aby ci obalili zbrojnie hitlerowski reżim12. Uważał, iż najdogodniejszy ku temu będzie zapewne moment przebicia się Amerykanów i Brytyjczyków w głąb Francji. Nie wyobrażał sobie, że żołnierze niemieccy po prostu złożą broń i pomaszerują do niewoli, póki trwają boje w samej Normandii. Będzie jednak inaczej, gdy przeważające siły alianckie przełamią wreszcie niemieckie linie obrony. Rozmawiał o tym z niektórymi swoimi oficerami, a nawet ze starym nazistą, Seppem Dietrichem, odnosząc wrażenie, iż w beznadziejnej sytuacji także on podporządkowałby się jego rozkazowi przerwania zmagań13.
Istniały pewne sposoby nawiązania kontaktu z dowództwem nieprzyjaciela - podczas starć w Cherbourgu obie strony przystały na wymianę wziętych do niewoli kobiet z personelu medycznego. Rommel świadom był, iż w wypadku poddania się Anglosasom mógłby zostać obrzucony obelgami przez część rodaków, ale jednak chciał wybrać mniejsze zło14. Tymczasem, kontynuując boje, walczył już tylko o honor, gotów w sprzyjającym momencie podjąć rokowania. Tak więc mając na myśli ów krótki okres, można Rommla określić mianem konspiratora.
Tymczasem w Berlinie, w dniach poprzedzających 20 lipca, spiskowcy szykowali się do zamachu stanu i zabicia Adolfa Hitlera. Rodzi się pytanie: Czy Rommel o tym wiedział?
Rommel wiedział oczywiście, że konspiratorzy zamierzali przystąpić do negocjacji pokojowych i popierał ten pomysł całkowicie, jakkolwiek niektórzy ze spiskowców uważali, iż warunkiem powodzenia będzie zabicie Hitlera. Taki punkt widzenia reprezentowali, nawet w rozmowach z Rommlem, Speidel, Strölin, a może też Stülpnagel. Idei zamachu na życie Führera dowódca Grupy Armii „B” przeciwstawiał się konsekwentnie. Mimo wszystko wiedział również, że Hitler żadnych negocjacji z aliantami nie podejmie i będzie kurczowo trzymał się władzy aż do ostatecznej klęski, która spadnie na Niemcy. Tak więc nie mógł posunąć się do zadenuncjowania spiskowców, narażając się na zarzut „ukrywania informacji” i „biernego wspierania” konspiracji.
Jednak w Niemczech i samym Wehrmachcie aż huczało od fantastycznych pogłosek. Rommel (jeśli nikt nie powiedział mu tego wprost) nie musiał wiedzieć, iż konspiratorzy zdecydowali się ostatecznie na likwidację Hitlera. W każdym razie on sam zawsze wypowiadał się przeciw takiej opcji, uznając ją instynktownie za politycznie szkodliwą i w zasadzie samobójczą. Zabójstwo konstytucyjnie obranej głowy państwa niemieckiego wydawało się Rommlowi rzeczą odrażającą i głupią. Jeśli Hitler był zbrodniarzem, to należało go osądzić w majestacie prawa. Powtarzał parokrotnie, że zabicie Führera w zamachu uczyni z tego człowieka w oczach narodu niemieckiego męczennika. Biorąc pod uwagę, że Hitler ponosił odpowiedzialność za śmierć milionów ludzi, owe skrupuły mogą wydawać się niestosowne, absurdalne wręcz, w opisywanym okresie Rommel nie mógł mieć jeszcze pojęcia o ogromie zbrodni Führera.
Dla Rommla, urodzonego żołnierza, skrytobójczy zamach wydawał się aktem niehonorowym. Po śmierci feldmarszałka, kilka miesięcy po zakończeniu wojny, Lucy Rommel wydała publiczne oświadczenie, zaprzeczając, by jej mąż brał udział - w stadium przygotowań bądź realizacji - w spisku z 20 lipca 1944 roku15. Uczyniła to już w momencie, gdy działalność opozycyjną w Trzeciej Rzeszy zaczęto uznawać za zaszczytną. Tak więc Lucy nie oddawała hołdu
„modzie”, co sprawia, iż jej słowa zabrzmiały przekonująco. Trudno wnosić, by Lucy Rommel nie miała zupełnego pojęcia o poczynaniach swego małżonka.
A jednak istnieją, pochodzące z różnych źródeł, świadectwa, że Rommel przynajmniej wiedział o spisku. W La Roche Guyon 20 lipca Tempelhoffowi oznajmił o pogłoskach o zamachu Staubwasser. Radio podaje - rzekł Staubwasser - że Führer przeżył zamach. „Nie - odparł Tempelhoff - Führer nie żyje! Feldmarszałek, szef [Spiedel] i ja wiemy, że akcję przygotowywano precyzyjnie już od dawna!”16. Mimo wszystko, przyjmując nawet, że podobna wymiana zdań naprawdę była, pozostaje pytanie o owego feldmarszałka: czy był nim Rommel, czy może Kluge? Kluge, przejąwszy dowództwo Grupy Armii „B”, przebywał w La Roche Guyon.
Drugim źródłem był Stülpnagel. Podobno Stülpnagel podał nazwisko Rommla, kiedy przywrócono mu przytomność i przesłuchano po nieudanej próbie samobójczej. Stülpnagel z pewnością liczył na Rommla, kiedy dojść miało do neutralizacji paryskiego SS i gestapo oraz podjęcia rokowań z aliantami po udanym przewrocie w Berlinie. Nie świadczyło to jednak o tym, że Rommel miał coś wspólnego z samym zamachem na Hitlera. Było jasne, że będzie podejrzewany jako stary przyjaciel Stülpnagla. Siedziby obydwu sztabów znajdowały się we Francji blisko siebie - odległość z La Roche Guyon do Paryża wynosi zaledwie około siedemdziesięciu kilometrów. Stülpnagel dysponował środkami, by uporać się z SS we Francji, ale oddziałami liniowymi na froncie zachodnim dowodził Rommel i to właśnie on prosiłby pewnie w sprzyjających okolicznościach o zawieszenie broni. Przesłuchujący Stülpnagla wyciągnęli wniosek, że Rommel miał powiązania ze spiskiem; że nie mogło być inaczej.
17 maja Stülpnagel spotkał się z Beckiem oraz innym opozycjonistą, baronem von Teichmannem. Przy tej okazji Beck poprosił Stülpnagla i Teichmanna, by rozmówili się z Rommlem tak szybko, jak to będzie możliwe, i przekazali mu, że zdaniem Goerdelera (mającego objąć urząd kanclerski) zabicie Hitlera jest koniecznością. Aresztowanie nie wchodzi w rachubę - Hitler musi zginąć. Oznacza to, iż Rommel wyraził już wcześniej swój negatywny stosunek do projektu zgładzenia Führera i konspiratorzy doszli do wniosku, że feldmarszałka należy skłonić do zmiany stanowiska17. Omawiane spotkanie odbyło się zaledwie dwa dni po rozmowie Stülpnagla z Rommlem w Marly. Nie wiadomo jednak, czy spiskowcy spełnili prośbę Becka. Jeśli tak, to nie wiadomo znowu, czy Rommel przyjął argumenty Becka, Stülpnagla i Teichmanna.
Trzecim źródłem był sam Speidel. Nie było wątpliwości, że to właśnie on stanowił siłę napędową „zachodniej konspiracji” i gdyby wyszło to na jaw, to wyłącznie ten fakt zawiódłby go na szafot. Jednak Speidel stanowczo wypierał się wszelkich związków ze spiskiem18. Twierdził, iż dowody obciążające go zostały sfabrykowane. Udało mu się przetrwać i po wojnie przyznawał się jedynie do tego, że wiedział, iż istniały jakieś plany pozbycia się Hitlera, których szczegółów nie znał.
Przede wszystkim jednakże trzeba wspomnieć o współdziałającym ze Speidlem płk. Casarze von Hofackerze. Hofacker zjawił się w lipcu w kwaterze głównej dowództwa Grupy Armii „B” w towarzystwie dr. Horsta, szwagra Speidla i urzędnika wojskowej administracji Stülpnagla. Obydwaj 9 lipca spotkali się z Rommlem i wtedy Hofacker powiedział w imieniu Stülpnagla, że ogólne położenie jest bardzo ciężkie19. Hofacker był kluczową figurą konspiracji, odpowiadał bowiem za koordynację poczynań spiskowców we Francji oraz w Berlinie. Ponoć właśnie on powiadomił Rommla i Speidla o zbliżającej się dacie przygotowywanego przewrotu. W drodze powrotnej z La Roche Guyon Hofacker, zapewne biorąc swe życzenia za rzeczywistość, miał stwierdzić, że Rommel, dowiedziawszy się o nadchodzącym zamachu stanu (oraz zamiarze, jeżeli okaże się to wykonalne, zabicia Göringa i Himmlera), „zgodził się z zadowoleniem” odegrać swą rolę w realizacji planu20.
Owo zeznanie (dotyczące poinformowania Rommla przez Hofackera o zbliżającym się przewrocie) zostało przedstawione Rommlowi jako główny, obciążający go dowód. Istniało i inne zeznanie: że Hofacker powiadomił o akcji nie Rommla, lecz Speidla, a ten później zameldował o tym Rommlowi. To wystarczyło. Rommel, nawet dowiedziawszy się wszystkiego z drugiej ręki (przez Speidla), winien był złożyć stosowny raport służbom bezpieczeństwa.
W tej konkretnej materii trudno teraz o ustalenie faktów. Na początku października Ehrenhof (pod przewodnictwem Keitla) zaczął badać sprawę Speidla. Kaltenbrunner przedstawił drugie z przytoczonych powyżej zeznań - że 9 czerwca Hofacker powiedział Speidlowi o zbliżającej się akcji, ten zaś zameldował o tym Rommlowi. Ci ze składu Ehrenhof, którzy skłonni byli oczyścić Speidla z zarzutów (przede wszystkim Guderian), przyjęli zeznanie dostarczone przez Kaltenbrunnera oraz - wbrew opinii tego ostatniego - uznali argumenty Speidla. Ehrenhof na ogół zadowalał się akceptowaniem dowodów (głównie protokołów „zeznań” na gestapo) przytaczanych przez Kaltenbrunnera, rzadko bezpośrednio zajmując się badaniem obwinionych21. Słowa Kirchheima potwierdził (po wojnie) Guderian. Stwierdzili, że Speidel wypełnił swój obowiązek, przekazując informację Rommlowi. Rommel zaś, który nigdy zresztą nie trafił przed oblicze Ehrenhof, nie postąpił lojalnie wobec nazistowskich władz.
W późniejszym okresie Speidel zaprzeczał temu wszystkiemu. Twierdził, iż dowody obciążające Rommla zostały sfabrykowane. Nie zachował się zapis tego, co zeznał w śledztwie Hofacker, a to wyjaśniłoby zapewne większość wątpliwości. Swoją drogą, nie wiadomo też, co powiedział podczas przesłuchań sam Speidel. Nie jest jasne, co gestapowcom udało się wydobyć z Hofackera. Tu dodać należy jeszcze pięć szczegółów, które, niestety, tylko gmatwają bardziej obraz sprawy.
Pierwszy: Speidel widział Hofackera po tym, jak obu zatrzymano w celu przesłuchania. Napisał potem, iż, jego zdaniem, Hofackera maltretowano fizycznie.
Drugi: człowiek prowadzący przesłuchania, nazwiskiem Kiessel, stwierdził potem, że Hofacker przyznał, iż rozmawiał z Rommlem 9 lipca na temat „ogólnej sytuacji”, a feldmarszałek miał rzec, że musi uciec się do przymusu, jeśli Hitler nie podejmie konkretnych działań. [„Wenn der Führer nicht wolle, müsse man ihn zwingen”]. Kiessel dodał jednak także, iż Hofacker zaprzeczył jakoby rozmawiał z Rommlem o przewrocie22, czego bynajmniej nie potwierdzają inne zeznania Hofackera.
Trzeci: Horst, towarzyszący Hofackerowi podczas wizyty złożonej Rommlowi 9 lipca, wyznał, iż w drodze powrotnej do Paryża Hofacker nie wydawał się szczególnie podniesiony na duchu. Zapewne byłoby inaczej, gdyby Hofacker nakłonił feldmarszałka do poparcia spisku (jakkolwiek według innych świadectw tak właśnie się stało23). Co więcej, Horst stwierdził, że temat ów nawet nie został poruszony24. Zaświadczył o tym w roku 1975, nie mając już żadnych powodów, aby ukrywać prawdę.
Czwarty i być może najistotniejszy: o wspomnianym wydarzeniu nie ma ani słowa w raportach przesyłanych przez Kaltenbrunnera Bormannowi. Często wspomina się w nich o Hofackerze - był on bez wątpienia czołową postacią w konspiracji i nie próbował się nawet tego wypierać. Niektórzy z jego znajomych określali go wręcz mianem fanatycznego antynazisty. Był to człowiek odważny i inteligentny. Jego ojciec był zwierzchnikiem Rommla w latach pierwszej wojny światowej, a zatem młodszy Hofacker miał ułatwiony dostęp do feldmarszałka. Gdyby Hofacker obciążył podczas przesłuchań Speidla (oraz Rommla), to Kaltenbrunner z całą pewnością natychmiast doniósłby o tym Bormannowi. Tymczasem w raportach Kaltenbrunnera brak choćby aluzji na ten temat. Kaltenbrunner oskarżał Hofackera o defetyzm, sianie pogłosek o konieczności podjęcia negocjacji, gdyż inaczej nieprzyjaciel zajmie Paryż w ciągu sześciu tygodni (co okazało się trafną prognozą). Hofackera poddawano wielokrotnym przesłuchaniom, początkowo we Francji. Gestapo precyzyjnie zrekonstruowało wszystkie jego poczynania pomiędzy 9 a 20 lipca. Po wizycie u Rommla w La Roche Guyon pojechał do Berlina, gdzie, według Kaltenbrunnera, oznajmił, iż alianci niebawem przełamią niemieckie linie na zachodzie25. Zachęciło to konspiratorów z Berliner Kreis do natychmiastowego podjęcia akcji, jako że czasu najwyraźniej nie pozostało im wiele. W oczach Kaltenbrunnera i Bormanna Hofacker był ewidentnym zdrajcą, prowadzącym wywrotową działalność przeciw Rzeszy. Gdzie jednak dowód, że Rommel wiedział o spisku?
Piąty wreszcie: osoba płk. Eberharda Finckha. Finckh na krótko przed opisywanym okresem stanął na czele kwatermistrzostwa OB West, przy dowództwie Klugego. 23 czerwca Finckh zawitał w Berlinie, gdzie długo rozmawiał ze Stauffenbergiem, swoim starym znajomym, z którym nie widział się od dawna. Do nich dołączyli Ulbricht i von Quirnheim, czołowi konspiratorzy, pytając Finckha (wedle zeznań tegoż) o zdanie na temat ogólnej sytuacji. Podczas przesłuchań Finckh opowiadał o silnej osobowości i fanatyzmie Stauffenberga. Stauffenberg - rzekł Finckh - szydził z feldmarszałka, któremu nie udało się wytłumaczyć Hitlerowi, w jak beznadziejnej sytuacji znalazła się Rzesza. Finckh jakoby widział się z Rommlem dwa dni po spotkaniu ze spiskowcami, opowiadając mu o planowanym zamachu i udziale w nim Stauffenberga26. Naturalnie, na wspomnianym etapie Finckh, jeżeli w ogóle istotnie mówił Rommlowi o zamysłach konspiratorów, to nie znając sam bliższych szczegółów, uciekać się musiał do operowania ogólnikami.
Finckh, którego udział w konspiracji nie ulegał wątpliwości, został aresztowany i po przesłuchaniach skazany na śmierć. Kaltennbrunner opisał go w swych raportach, wspominając o podziwie, jakim Finckh darzył Stauffenberga i przytaczając odtworzoną treść rozmów pomiędzy nimi. Napomknął też na marginesie, że Finckh jakoby niezbyt interesował się polityką. Hofacker zeznał, iż Finckh należał do kręgu apolitycznych oficerów, interesujących się głównie kwestiami natury militarnej27. Przesłuchiwany po wojnie przez aliantów, Keitel powiedział, że przypomina sobie jeszcze jednego oficera (poza Hofackerem) ze sztabu Klugego, który kiedyś zaświadczył, iż Rommel wiedział o przygotowywanym zamachu stanu - i miał na myśli najpewniej właśnie Finckha28. Nie ma jednak o tym choćby słowa w raportach Kaltenbrunnera. Naturalnie, musimy wziąć pod uwagę, iż zdecydowano się nazwisko Rommla z tychże raportów wymazać, gdy zapadło postanowienie, że należy ocalić reputację feldmarszałka. Jednakże fakt, że Kaltenbrunner informował o wszystkim Bormanna na bieżąco, czyni taką ewentualność niezbyt prawdopodobną.
Jest jednak coś jeszcze. Zeznanie Hofackera - zapewne wydobyte za pomocą tortur - pokazano Keitlowi, kiedy Hitler dyskutował z nim kwestię domniemanej zdrady feldmarsz. Rommla. Zeznanie to zawierało jakoby stwierdzenie, iż Rommel poprosił Hofackera (9 lipca w La Roche Guyon), aby ten „powiedział dżentelmenom w Berlinie”, że mogą na niego, Rommla, liczyć29. Zaprzeczył temu Horst. Ponadto zdanie nie musiało odnosić się bezpośrednio do planów pozbawienia życia Hitlera - Rommel nie krył się zaś zanadto z tym, że gotów jest podjąć się roli negocjatora z aliantami.
Rommel wspomniał o wizycie Hofackera 9 lipca, rozmawiając ze Speidlem w szpitalu już po próbie zamachu na Hitlera. Stwierdził, iż rozumie teraz, o co naprawdę chodziło Hofackerowi30. Nie wiadomo, czy Hofacker mylnie zinterpretował (jako deklarację bezwarunkowego poparcia planów zamachowców) zapewnienie feldmarszałka. W każdym razie na konspiratorach największe wrażenie wywarła ocena Rommla, że front na zachodzie wkrótce się załamie, a wtedy on może się podjąć rokowań z nieprzyjacielem.
Możliwe także, iż Hofacker jeszcze raz, wcześniej, w czerwcu, złożył wizytę Rommlowi (jak wynikałoby z jednego z zeznań31), podczas której porozmawiali w cztery oczy („unter vier Augen”). Rommel miał opowiadać się za podjęciem akcji „raczej teraz niż później”. I znowu jednak wcale nie wynika, by Rommel miał na myśli zabójstwo Hitlera. Niemniej zeznania Hofackera potraktowano, zwłaszcza po przyjęciu usprawiedliwień Speidla, jako zasadniczy dowód winy Rommla. I przedstawiono je Hitlerowi32.
Lecz jaką wartość miał taki dowód? Pełen sprzeczności, niejasności. Ścisłość poszczególnych danych podważali Kiessel (prowadzący przesłuchania Hofackera), Horst, Speideł oraz, rzecz jasna, sam Rommel tuż przed swoją śmiercią. Śledczy Kaltenbrunnera zestawili wygodne dla siebie elementy mozaiki w chaotyczną całość.
Później odzywały się i bardziej zdecydowane głosy o powiązaniach Rommla ze spiskiem. Dr Hans Berndt Gisevius, oficer Abwehry i członek niemieckiego ruchu oporu, zeznał w Norymberdze, że Rommel sam „proponował zabicie Hitlera”33. Owa „propozycja” stoi w sprzeczności z wszystkimi innymi świadectwami. Gisevius twierdził również, że o Rommlu często wspominał Beck. Rommel - miał jakoby powiedzieć Beck - który wcześniej nieodmiennie żywił podziw dla Hitlera, teraz (czyli w czerwcu roku 1944) głosił konieczność jednoczesnego usunięcia ze sceny politycznej Führera oraz Himmlera i Göringa. Wszystko to określić można jedynie jako pogłoski nie poparte żadnymi dowodami. Konspiratorzy chcieli wierzyć, że Rommel, przynajmniej częściowo, stoi po ich stronie. Sam Rommel nigdy nie rozmawiał ani z Giseviusem, ani z Beckiem.
Wysnuć można odmienne, choć bardziej prawdopodobne przypuszczenie ogólnej natury. Rommel zawsze przeciwstawiał się pomysłowi zabójstwa Hitlera i nie wiedział, że spiskowcy naprawdę planują zgładzenie wodza Trzeciej Rzeszy. Oczywiście, orientował się, iż część opozycjonistów, w tym również grupa jego osobistych przyjaciół, rozważa taką ewentualność. Pragnął, aby zmiany we władzach szły w parze z jak najszybszym podjęciem rokowań pokojowych. Z pewnością pojmował, że nie będzie żadnych negocjacji, dopóki kanclerzem pozostanie Hitler. W dniu, w którym Rommel odniósł rany, stwierdził wobec gen. Eberbacha z Grupy Pancernej „Zachód”, że Führer musi „zniknąć”34. Nie chciał jednak przy tym bezpośrednio angażować się w sprawę zabicia Hitlera, choć gdyby Führer jednak zginął, to Rommel raczej by go nie opłakiwał.
Mimo wszystko, pomijając nawet zeznania, na podstawie których gestapo wyciągnęło naciągany wniosek, iż Rommel brał udział w spisku, dla wielu stało się jasne, że dowódca Grupy Armii „B” już nie wierzy w zwycięstwo Niemiec i gotowy jest negocjować z nieprzyjacielem. A to równoznaczne było ze zdradą. Zresztą w systemie nazistowskim wzajemna podejrzliwość była na porządku dziennym. Kwitło donosicielstwo. Wielu przesłuchiwanych stwierdziło, że Stauffenberg powiedział, iż dowódcy grup armii opowiedzą się po stronie spiskowców, jeśli tylko uda się zamach na Hitlera. Ludzie z SD wzięli tę opinię za pewnik35.
14 października Manfred Rommel otrzymał przepustkę i mógł na krótko udać się do domu - od tygodnia był znowu w swej baterii przeciwlotniczej. Wsiadł do pociągu i znalazł się w Herrlingen przed siódmą rano. Z feldmarsz. Rommlem przebywał, w charakterze sekretarza i adiutanta, kpt. Aldinger. Aldinger, oficer sztabowy, był starym znajomym Erwina Rommla. Służył z nim w tym samym batalionie podczas pierwszej wojny światowej, walcząc także -po powołaniu z rezerwy - w Gespensterdivision w roku 1940, w Afryce Północnej oraz w Normandii. Był mniej więcej w tym samym wieku co feldmarszałek; pozostawał przyjacielem jego rodziny, mieszkając również w Herrlingen.
Kilka godzin po powrocie do domu Manfred wybrał się z ojcem na przechadzkę. Erwin Rommel powiedział, że oczekuje wizyty dwóch generałów, którzy jakoby mają rozmawiać z nim o nowym przydziale. Stwierdził, iż nie jest pewien, czy taki okaże się rzeczywisty cel ich przybycia. Następnie ojciec z synem wrócili do domu.
W południe zjawili się generałowie Burgdorf i Maisel. Z asfaltowej ulicy do ogrodu posesji zajmowanej przez Rommlów wchodziło się przez furtkę. Od furtki blisko już było do frontowych drzwi. Rommel polecił wcześniej swemu ordynansowi, Loistlowi, zostawić je otwarte, gdyż - jak się wyraził - oczekuje gości. Loistl ze zdziwieniem stwierdził, że kierowca przybyłych pozostał w samochodzie. Następnie, zaanonsowawszy generałów, zaprosił również szofera (z Waffen SS, jak zauważył) do środka. Ten odmówił, informując, że dostał rozkazy i wie, co ma robić36. Wtedy Loistl dostrzegł także zaparkowane nie opodal drugie auto, szarego mercedesa, z którego wysiadł człowiek w cywilnym ubraniu i powiedział coś do szofera generałów.
W domu tymczasem Rommel polecił Manfredowi opuścić pokój. Przez następnie czterdzieści pięć minut przebywał sam z Burgdorfem i Maislem.
Keitel wysłał Burgdorfa ze specjalną misją, wyjaśniwszy, że dyspozycje wydał sam Führer37. Feldmarszałek Rommel - stwierdził Keitel - miał powiązania ze spiskowcami. Świadectwo jego winy przedstawił płk von Hofacker. Führer, który zawsze niezwykle wysoko cenił Rommla, czuje się głęboko zraniony tym aktem zdrady38.
Hitler postanowił, że naród niemiecki nie powinien dowiedzieć się o zdradzie popularnego feldmarszałka. Jeśli się da, należy sprawić, by Niemcy nie kojarzyli nazwiska Rommla z innymi aresztowanymi i straconymi spiskowcami39. Tak więc Rommlowi należy na osobności przedstawić obciążające go dowody (tu Keitel wręczył Burgdorfowi kopię oświadczenia Hofackera) i pozostawić mu wybór: albo będzie aresztowany i sądzony za zdradę stanu, albo „zachowa się jak oficer”. W tym drugim wypadku urządzi mu się uroczysty pogrzeb na koszt państwa. Prasa ogłosi, iż zmarł śmiercią naturalną40. Burgdorf miał wziąć ze sobą truciznę o natychmiastowym działaniu.
Burgdorf i Maisel wyszli z Herrenzimmer, czyli pokoju gościnnego, razem z Rommlem - gospodarzem i ofiarą. Udali się do ogrodu i tam się przechadzali, a tymczasem Rommel ruszył do pokoju Lucy. Po drodze przystanął i odezwał się do Loistla: „Przyślij do mnie teraz Manfreda, a Aldingera za pół godziny”. Następnie zniknął za drzwiami41.
Opis tych ostatnich minut życia męża pozostawiony przez Lucy jest prosty i szczery, a przez to poruszający. Rommel oznajmił jej, iż na polecenie Hitlera postawiono go przed wyborem: samobójstwo albo rozprawa przez trybunałem ludowym. Zdecydował się natychmiast, gdyż w pierwszych słowach zwrócił się do żony, że wkrótce nie będzie go już wśród żywych. Dodał, że Burgdorf i Maisel przywieźli truciznę, która zadziała w ciągu trzech sekund.
Rommel powiedział jej, że zarzuca mu się udział w wypadkach z 20 lipca; że swymi zeznaniami obciążyli go generałowie von Stülpnagel i Speidel oraz płk von Hofacker. Tyle wyjawił mu Burgdorf, przypuszczalnie pokazując również otrzymane od Keitla oświadczenie Hofackera. Rommel dodał, że to nie wszystko. Dr Goerdeler (aresztowany 12 sierpnia i poddany przesłuchaniom) wymienił jego nazwisko jako niedoszłego prezydenta Rzeszy42. Wyjaśnić należy, że Rommel nigdy nie poznał Goerdelera i nigdy z nim nie rozmawiał.
Opowiedział Lucy, iż stwierdził wobec Burgdorfa i Maisla, że oskarżenia te są niewiarygodne. Nie ma w nich nawet ziarna prawdy, a zeznania, całkowicie fałszywe, uzyskano szantażem bądź stosując inne środki nacisku. Wyznał żonie, że nie boi się stanąć przed trybunałem ludowym - mógłby bronić się szczerze i uczciwie. Wewnętrznie był jednak przekonany, że nigdy przed sądem nie stanie - raczej już zostanie zgładzony po cichu. Rozmowa o „przyszłych zadaniach” okazała się zwyczajnym oszustwem, do jakiego uciekł się wcześniej przez telefon Burgdorf: zastawiono nań sidła, aby go unicestwić. Jego życie dobiegło końca. Następnie pożegnał się z żoną43.
Wtedy przywołał do siebie Manfreda. Jemu także opowiedział krótko o wyborze, przed jakim go postawiono, wyjaśniając, na co się zdecydował. Również synowi wspomniał o zeznaniach Speidla i Stülpnagla oraz sugestiach Goerdelera44. Manfred odniósł wrażenie, że jego ojciec nie uwierzył, by zeznania Speidla oraz Stülpnagla w ogóle istniały lub też uznał, iż wymuszono je torturami45. Erwin Rommel dodał, że rodzina nie ucierpi, jeśli on sam odbierze sobie życie. Wkrótce potem pożegnał się z Aldingerem.
Manfred, podobnie jak Loistl, zauważył kilka pojazdów w pobliżu domu; znajdowali się w nich (zapewne uzbrojeni) osobnicy w cywilnych ubraniach. Odchodząc, Erwin Rommel był zupełnie spokojny. Manfred oraz Aldinger odprowadzili go ku jednemu z zaparkowanych wozów. Rommel miał na sobie wojskowy płaszcz i czapkę oraz swą marszałkowską buławę.
Przy aucie czekali Burgdorf oraz Maisel. Oddali Rommlowi honory (obowiązującym także od lipca w wojsku) nazistowskim salutem: Heil Hitler! Rommel zajął miejsce z tyłu wozu.
Kwadrans później w domu w Herrlingen zadzwonił telefon. Szefostwo Reservelazarett [szpitala polowego], ulokowanego w Wagnerschule w Ulm poinformowało, że feldmarsz. Rommel najwyraźniej przeszedł atak serca. Do szpitala przywiozło go dwóch generałów. Rommel już nie żył.
ROZDZIAŁ 24
NIEUCHRONNY KONIEC
Z polecenia Hitlera wyprawiono Rommlowi uroczysty pogrzeb. Führer w imieniu Wehrmachtu i całego narodu niemieckiego wystosował kondolencje. W długim tekście przypomniał przebieg całej kariery wojskowej feldmarszałka, wymieniając jego bohaterskie czyny dla ojczyzny od 1914 roku aż do końca1.
Pogrzeb zorganizowany został bardzo skrupulatnie, z iście niemiecką precyzją, według szczegółowych instrukcji, przez miejscowy okręg wojskowy, Wehrkreiskommando. Władze pokryły wszelkie koszty2. Specjalny pociąg wiozący żałobników wyruszył z Berlina o dziewiętnastej we wtorek 17 października, docierając do Ulm za dwadzieścia jedenasta dnia następnego.
Ceremonia odbyła się 18 października o godzinie trzynastej w ratuszu w Ulm, gdzie znajdowała się trumna ze zwłokami Rommla, przy której wartę sprawowali oficerowie Wehrmachtu z obnażonymi rapierami. Na wieku trumny złożono, pośród innych ozdób, miecz oraz buławę marszałkowską Rommla. Wieniec złożył przedstawiciel Führera, a mowę pogrzebową wygłosił feldmarsz. von Rundstedt. Rundstedt wyszedł z hotelu w Ulm za siedem minut pierwsza i wkroczył do budynku ratusza dokładnie o godzinie trzynastej. Skłonił się przed trumną, a następnie zajął miejsce w pierwszym rzędzie obok Frau Rommel oraz wojskowych i cywilnych dygnitarzy. Po wyniesieniu zwłok z ratusza trumnę eskortować miały dwie kompanie Wehrmachtu wraz z orkiestrą oraz trzecia kompania - oddział zestawiony z żołnierzy Luftwaffe, Kriegsmarine i Waffen SS.
Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Na wschodzie, zachodzie i południu Europy Wehrmacht wiódł resztkami sił rozpaczliwe boje, niemieckie kompanie prezentowały się jednak nadal bez zarzutu. Dokładnie o trzynastej rozbrzmiały dźwięki Trauermarsch [marsza żałobnego] - drugiej części trzeciej symfonii Beethovena, słynnej „Eroiki”, skomponowanej na cześć Napoleona. Następnie, wstąpiwszy na podwyższenie, przemówił von Rundstedt.
Rundstedt skupił się na zasługach i osiągnięciach Rommla; mówił o jego służbie dla Niemiec, o ranie odniesionej podczas bojów o Normandię. Powiedział, że Rommel na początku wojny był „przekonanym narodowym socjalistą”. Zacytował listę jego sukcesów odniesionych we Francji, w Afryce, wspomniał o jego osobistej odwadze. Ten nieustraszony wojownik - stwierdził bez przekonania Rundstedt - przepojony był duchem narodowego socjalizmu. „Jego serce należało do Führera”. „Twój heroizm - Rundstedt zwrócił się w stronę trumny - wskazuje nam hasło na dziś: »Walczyć aż do zwycięstwa«”. Zabrzmiało to cokolwiek ironicznie.
Gdy Rundstedt złożył wieniec od Hitlera, zebrani odśpiewali pieśń, którą niemieccy żołnierze tradycyjnie żegnali poległych towarzyszy broni: Ich hatt' einen Kameraden. Dziewiętnaście armat oddało salwę honorową. Rundstedt powrócił na miejsce na podium i wtedy przyszedł czas na Deutschlandlied. Feldmarszałek prowadzący ceremonię miał następnie formalnie przekazać rodzinie Rommla wyrazy współczucia od Hitlera i od siebie. Ponoć Rundstedt ograniczył się do paru i to niezbyt miłych słów, raz jeszcze oddał honory zwłokom i opuścił ratusz. Ceremonia trwała jednak dalej. Trumnę przewieziono ulicami, pełnymi gapiów oraz obstawionymi wojskiem, do krematorium, gdzie podniosłą mowę wygłosił jeszcze baron von Esebeck. Później prochy Rommla złożono na miejscowym cmentarzu w Herrlingen. Jak łatwo odgadnąć, Lucy z trudem dotrwała do końca zorganizowanych z takim cynizmem uroczystości pogrzebowych.
W marcu 1945 roku Lucy Rommel otrzymała osobliwy list. Otóż Führer życzył sobie wzniesienia pomnika upamiętniającego jej męża. Opracowanie projektu przekazano w ręce profesora Kreisa, architekta zajmującego się niemieckimi nekropoliami wojskowymi. Lucy przesłano nawet do zaopiniowania szkic pomnika, przedstawiającego sylwetkę masywnego lwa na piedestale. Lucy uznała cały pomysł za ohydny. Wznoszenia pomnika jednak nie rozpoczęto. Pompa, z jaką nazistowskie władze pożegnały Rommla, istotnie była szczytem przewrotności. Podobnie jak krokodyle łzy Führera, który przecież pragnął śmierci feldmarszałka. W późniejszym okresie Lucy Rommel prostymi, szczerymi i pełnymi goryczy słowami skwitowała los swojego męża: I tak zakończyło się życie człowieka, który bez reszty poświęcił się służbie dla swego kraju”4.
Dla niektórych, na przykład Keitla i Jodła w OKW, wybór rodzaju śmierci przez Rommla, czyli samobójstwa, stanowił potwierdzenie jego winy. Wiedząc, że cenił go Hitler, nie chcąc do końca myśleć o nim zupełnie źle, uważali, iż gdyby Rommel był niewinny, to starałby się to udowodnić. Mógłby nawet osobiście odwołać się do Führera. Ponadto wiedząc, że jest popularny, zwrócić by się mógł do narodu niemieckiego o poparcie. Wybrał jednak milczenie i to (zdaniem Jodła i Keitla) potwierdziło zeznania von Hofackera5: Rommel wiedział o przygotowywanym zamachu.
W rzeczywistości Rommel powiedział Lucy wprost, że nie boi się procesu, ponieważ nie miał związku ze spiskiem na życie Hitlera - i zapewne tak właśnie było. Lucy Rommel obwieściła to już po wojnie6. Znała go tak dobrze jak nikt inny, ufali sobie całkowicie, poza tym ludzie raczej nie kłamią w obliczu śmierci. Rommel doszedł jednakże do wniosku, że ktoś pragnie się go pozbyć, więc ewentualnej rozprawy sądowej i tak by nie doczekał. Nadto naraziłby własną rodzinę na prześladowania. Zdecydował się więc na samobójstwo.
Ważniejsze jeszcze jest to, że chociaż Rommel nie miał związku z zamachem na Hitlera, to pragnął rozpoczęcia negocjacji pokojowych, stwierdzając to wobec wielu osób głośno i otwarcie. Rozumiał, że w pojęciu Hitlera musiało to oznaczać zdradę; że nie ma co liczyć na łaskę oraz wyrozumiałość dla swej rodziny. Powiedział Burgdorfowi i Maiselowi, że w najmniejszym stopniu nie udzielił poparcia ludziom, którzy usiłowali zabić Hitlera. Winien był jednak drugiej „zbrodni”. Frapujący jest fakt, że Himmler przekazał Lucy prywatną wiadomość (za pośrednictwem Berndta), iż on sam, Himmler, nie przyłożył ręki do nakłonienia Rommla do samobójstwa7. A przecież Himmler, sprawujący kontrolę nad SD, SS i gestapo, nie znał miłosierdzia w stosunku do tych, którzy usiłowali pozbawić życia Führera. Niemniej sam próbował potajemnie nawiązać kontakty z zachodnimi aliantami. On także rozumiał, że wojna skończy się dla Niemiec katastrofą. I zdaje się, iż żywił więcej zrozumienia dla intencji Rommla niż Führer.
Powiada się, że przeciwstawianie się zabiciu Hitlera było nielogicznością, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż Rommel chciał wykorzystać obezwładnienie bądź usunięcie Führera w celu podjęcia kroków sprzecznych z fanatyczną linią polityczną wodza nazistów8. Argument jest rzeczywiście trudny do zbicia. Faktem jest jednak, że Rommel myślał właśnie tak. Odmiennie podchodził do pomysłu zabicia Hitlera i próby podjęcia rokowań pokojowych. W pewnym sensie był opozycjonistą i uważał, że wojna jest przegrana, dalsze przywództwo Hitlera doprowadzi do katastrofy, Niemcy zawrzeć muszą rozejm - twierdził to wszystko odważnie, biorąc winę na siebie. Po przedstawieniu Klugemu ultimatum przeznaczonego dla Hitlera, Rommel miał, według Spiedla, rzec: „Teraz daję mu ostatnią szansę. Jeśli on nie wyciągnie właściwych wniosków, spadnie to na nas”9. W takim postępowaniu i szczerym formułowaniu poglądów przez Rommla tkwi być może szczypta naiwności. Mimo wszystko Rommel nie był na tyle naiwny, aby liczyć, iż plany rokowań z wrogiem zostaną mu puszczone płazem, że uda mu się odegrać rolę Yorcka von Wartenburga i uniknąć zemsty narodowych socjalistów.
Od pewnego czasu feldmarszałek czuł zbliżającą się śmierć. Śmierci nie bał się nigdy. Wielokrotnie w przeszłości udawało mu się uniknąć jej o włos i z pewnością w odniesieniu do siebie mógłby wypowiedzieć słowa, które Szekspir włożył w usta Cezara:
Lękliwy stokroć umiera przed śmiercią;
Mężny kosztuje jej tylko raz jeden.
Ze wszystkich dziwów, o których słyszałem,
To mi się zdaje być najosobliwszym,
Że ludzie boją się śmierci i szemrzą
Na to, że ona, będąc nieuchronną,
Musi przyjść kiedyś.
Śmierć spadła na niego w chwili szczególnej rozterki pomiędzy nakazami lojalności a dobrem ojczyzny. Rommel zawsze był patriotą miłującym swój kraj. Lecz pod koniec wojny każdy uczciwy Niemiec musiał dokonać przewartościowania - na własny rachunek rozstrzygnąć, cóż właściwie oznacza patriotyzm. Rommel przeżył dni chwały jako żołnierz i dowódca, był jednak także bezpośrednim świadkiem klęsk i cierpień, wynikających z realizacji złudzeń maniakalnego despoty. Cenił sobie nakazy przyzwoitości, które bez skrupułów odrzucili władający Rzeszą naziści. Długo walczył za honor, wielkość i bezpieczeństwo Niemiec, które wkrótce znaleźć się miały na łasce zwycięskich nieprzyjaciół, w wojnie wszczętej przez Hitlera. „Nieuchronny koniec” żywota Rommla nadszedł, kiedy upadły wszelkie wartości, w które wierzył. Nie było już żadnych nadziei.
20 października ogłoszony został podpisany przez Hitlera specjalny pochwalny rozkaz dzienny. Wychwalano naturalnie Rommla w niemieckiej prasie, a jego śmierć, nawet w ponurych okolicznościach końcowych miesięcy wojny, wywarła na Niemcach spore wrażenie. Poprzednie osiągnięcia uczyniły z niego niemalże bohatera narodowego. Szeptano nawet, że Rommel miał przejąć naczelne dowództwo, gdyby coś „stało się” Führerowi10. Liczne wzmianki pojawiły się także w prasie zagranicznej. Artykuł zamieszczony w londyńskim The Times 16 października, poświęcony postaci zmarłego Rommla, liczył ponad tysiąc słów. Wspomniano w nim z wyraźną niechęcią o taktycznych talentach Rommla. W czasach wojny o osobistościach z wrogiego obozu zwykle pisano - jak to ujął Churchill - grubiańsko. Autorzy artykułu błędnie podali, iż Rommel od początku związany był z partią nazistowską (w rzeczywistości nigdy nie wstąpił w szeregi NSDAP) i określili feldmarszałka jako „dowódcę oddziału szturmowego, wydzielonego do ochrony Hitlera”, gustującego „w gangsterskich sposobach walki”. Były to oczywiste nonsensy.
Po wojnie reputacja Rommla zyskała naturalnie wiele po ujawnieniu szczegółów jego zgonu. Zainteresowano się bowiem jego nastawieniem do reżimu nazistowskiego, a wszelkie przejawy dystansowania się w latach 1933-1944 w stosunku do nazizmu postrzegano w nowych demokratycznych Niemczech z szacunkiem. Wymuszona samobójcza śmierć spowodowana przeciwstawianiem się Hitlerowi nadała Rommlowi cokolwiek naciągany status bohatera ruchu oporu11. Było to oczywiste uproszczenie, co czytelnik zauważył zapewne, czytając niniejszą biografię. Po jakimś czasie komentatorzy rzucili się w drugą skrajność, uznając Rommla za zwolennika Hitlera, wiernego Führerowi aż do momentu, kiedy militarna klęska Niemiec stała się oczywista - ambitnego oportunistę, człowieka wyzbytego zasad12.I ów opis nie odpowiadał rzeczywistości.
Udział Rommla w antyhitlerowskiej konspiracji był w pewnym sensie niejednoznaczny. Zarzucano mu, iż starał trzymać się z boku - rzecz jasna, jako patriota pragnął odejścia Hitlera i jego pretorianów; jednak miał silne poczucie lojalności. Konspirowanie, jak słusznie zauważył kpr. Loistl, ordynans Rommla, obce było otwartemu, szczeremu charakterowi feldmarszałka. Rommel cenił moralność - był uczciwy, rycerski, gotowy służyć rodakom i tradycyjnym niemieckim instytucjom; prowadził surowy, nienaganny tryb życia; był szczodry, potrafił okazać litość. Przerażały go zniszczenia, jakie pociągała za sobą każda wojna. Nie należał do dowódców, siejących postrach w szeregach przeciwnika z powodu bezwzględności czy okrucieństwa. Uczucie nienawiści było mu w zasadzie obce. Paradoksalne, ale wybitni żołnierze, do których z pewnością zaliczyć można Rommla, potrafią czasami walczyć bez nienawiści. Inni zagrzewali się do boju, demonizując wroga, tymczasem Rommel uznawał wojnę za rzecz przypisaną naturze ludzkiej.
Rommel kochał swój kraj. Zawsze gotów był poświęcić się dla Niemiec. Obowiązek walki za ojczyznę traktował jako zaszczyt, najwyższy przywilej. Wywodził się z pokolenia Niemców, którzy uważali, iż wcześniejsza danina krwi, złożona przez ich rodaków, poszła na marne za sprawą braku odwagi i patriotyzmu polityków. Wywodził się ze zgorzkniałego, rozczarowanego pokolenia.
W 1933 roku do władzy doszedł Hitler. Rommel czuł wdzięczność do Hitlera za (jak to postrzegał) uratowanie Niemiec i wyciągnięcie kraju z dna: zapewnienie wewnętrznego ładu, wyrwanie z upodlenia, chaosu i nędzy. Z upływem lat podziw ten zanikł zupełnie. Rommel przekonał się, że Hitler podejmuje szaleńcze decyzje, że boi się spojrzeć prawdzie w oczy. Doszedł w końcu do przekonania, że Führer to człowiek chory umysłowo. Dowiedziawszy się o zbrodniach nazizmu, prawdopodobnie zdołał sobie wmówić, iż dokonali ich raczej ludzie z otoczenia Hitlera, bez wiedzy tego ostatniego. Zadziwiać może ta ślepa, prostoduszna wiara trzeźwego Szwaba w „prawość” Führera, pamiętajmy jednakże, iż podobne przekonanie podzielały miliony Niemców. Niemal do końca w Rommlu tliła się ta iskra dawnego oddania wobec wodza. Wciąż wierzył w obowiązek zachowania dyscypliny i lojalności oraz konieczność dochowania przysięgi. Rommel pozostawał jednym z tej rzeszy przyzwoitych, patriotycznie nastawionych Niemców, którzy zachowali w pamięci wdzięczność dla Hitlera za dawne zasługi dla ojczyzny. Ogrom zbrodni reżimu, któremu posłusznie służyli, znany był tylko nielicznym.
Szczery był także Rommel wobec samego Hitlera. Inni uciekali się do pochlebstw, unikali trudnych tematów lub (co tyczy się tylko niewielu) szybko zdali sobie sprawę, że z Hitlerem rozmawiać po prostu nie należy. Rommel zwracał się do wodza otwarcie, uczciwie, wprost. Naiwnie sądził, że Hitler jest w stanie podjąć rozsądną dyskusję i wydać w jej wyniku racjonalną decyzję; że uznaje moralne zasady, którymi kieruje się cywilizowana część ludzkości. Ostatecznie feldmarszałek przejrzał na oczy, ale stało się dopiero na krótko przed śmiercią.
Można to złożyć na karb marnej spostrzegawczości Rommla. Większość jego ziomków przypisywała Hitlerowi ludzkie cechy, lecz feldmarszałek, w przeciwieństwie do owej większości, miał okazję poznać Führera osobiście. Hitler był jednakże bardzo złożoną osobowością. Historia XX w. potoczyłaby się inaczej, gdyby Adolf Hitler po prostu tylko obnosił się ze swoimi szatańskimi zamiarami oraz gdyby wszyscy od razu uznali go za postać odrażającą czy groteskową. Bardzo niewielu Niemców potrafiło go przejrzeć; większość dała się uwieść jego magnetyzmowi, nadzwyczajnej pamięci, umiejętności bystrego pojmowania istoty spraw, niezwykłej przenikliwości, fenomenalnej sile woli czy deklarowanej miłości do kraju. Mieszkańcy Rzeszy długo widzieli w nim wybitnego męża stanu, a nie inicjatora masowych eksterminacji, potwora, który zrujnował Niemcy niczym jakieś diaboliczne wcielenie biblijnego Samsona burzącego świątynię. Rommel doszedł do właściwych wniosków dopiero z końcem wojny.
Niemcy stanowią zdyscyplinowaną nację, gotową słuchać rozkazów bez pytania o ich ostateczny cel i dlatego, być może, znosili tak długo przywództwo reżimu, odpowiedzialnego za masowe zbrodnie. Idealizując Hitlera, wielki naród zmierzał ku katastrofie przy nielicznych tylko, pojedynczych głosach sprzeciwu.
Gwiazda Rommla żołnierza również przeżywała wzloty i upadki. Zakorzeniła się legenda, że był on wybitnym taktykiem i kiepskim strategiem, który w dodatku lekceważył kwestie natury logistycznej. Zapiski pozostawione przez Rommla13 uznane zostały przez wielu za godne rozpowszechnienia, przez innych jednakże (i nie bez racji) za fragmentaryczne i bardzo subiektywne. Rommla, za jego życia, a także po śmierci, krytykowano za bezwzględne wyśmiewanie wad i niedociągnięć innych ludzi. Tu jednak trzeba wyjaśnić, iż cechę tę prezentowali niemal wszyscy wybitni żołnierze. Sporo komentatorów zwracało uwagę, że wyczyny Rommla zostały przesadnie rozdmuchane przez niemiecką - i nie tylko niemiecką - propagandę14. Z perspektywy czasu możemy spojrzeć na wyczyny Erwina Rommla chłodnym okiem.
Nie ulega wątpliwości, że Rommel był arcymistrzem walki manewrowej i doskonałym dowódcą. Samym pojawieniem się potrafił zagrzać podwładnych do boju. Na polu bitewnym orientował się błyskawicznie i równie szybko podejmował decyzje. Swe plany wprowadzał w życie z wielką energią, same zaś koncepcje, którym hołdował, uznać wypada za niezwykle śmiałe. Pewnego razu Montgomery - w dość nietypowy dla siebie sposób - przyrównał go do księcia Ruperta15. Owszem, Rommel nie był nieomylny i rzadko, ale jednak popełniał ciężkie błędy. Przykładem tego jest pierwszy pospieszny szturm Tobruku. Wynikiem akcji pod Medenine była kompletna klęska. Wspomniane niepowodzenia umykają jednak w tło przy świetnych, błyskotliwych zwycięstwach - w Cyrenajce, pod El-Ghazalą czy Kasserine. Do sukcesów należy też zaliczyć trudny, długi, lecz udany odwrót do Tunezji. Dowodząc z siodła we Francji w 1914 roku czy też wielokrotnie później - w górach Rumunii, we włoskich Alpach, na czele Gespensterdivision w roku 1940, wiodąc czołgi Panzerarmee na afrykańskiej pustyni - Rommel był, wedle słów Spiedla, „Unser Rommel, immer derselbe Rommel”16. Dowodził błyskotliwie, zwykle zajmując miejsce na pierwszej linii.
Był jednak nie tylko wybitnym taktykiem. Potrafił się uczyć i wyciągać trafne konkluzje. Swoje żołnierskie doświadczenia i obserwacje przelał na papier i dotąd nie straciły one na aktualności. Wyróżniał się jako wykładowca, łatwo szło mu przekazywanie wiedzy innym. Poza tym że był znakomitym praktykiem, to na podstawie nabytej praktyki wysnuł teoretyczne wnioski, wzbogacając tym samym sztukę wojenną.
Na najwyższym szczeblu dowodzenia Rommel, choć tak często lekceważony jako strateg, udowodnił, iż potrafi precyzyjnie przewidzieć ogólny rozwój wypadków na teatrze działań wojennych. Naturalnie, kierując bezpośrednio wojskami, starał się doprowadzić do takiej sytuacji, gdzie górę wziąć mógł jego instynkt taktyczny. Wiedział dobrze, iż wyrafinowane plany na nic się zdadzą, jeśli zawiodą żołnierze na polu bitwy; że taktyczne, lokalne sukcesy zmieniają na korzyść ogólne położenie. Wypada przypuszczać, że gdyby dano Rommlowi możność dowodzenia naprawdę wielkimi związkami pancernymi, na przykład na rozległych obszarach Rosji, to jego sławetne Fingerspitzengefühl przyniosłoby mu naprawdę olśniewające zwycięstwa. Jego opinie zaś odnoszące się do zagadnień natury globalnej, sposobu prowadzenia wojny o charakterze światowym, uderzają celnością. Plan „Orient” wprawdzie wydaje się z dzisiejszej perspektywy mało realny, a mimo to w swoim czasie odmiennego zdania byli Hitler, kierownictwo OKH oraz nawet dowództwo brytyjskie.
W gruncie rzeczy Rommel był realistą. Zapobiegliwym, pracowitym Szwabem, bystrym i praktycznym. Pod koniec wojny zarzucano mu pesymizm, lecz ów pesymizm był li tylko trzeźwą, obiektywną oceną militarnej - kiepskiej dla Niemiec - sytuacji. Nie zawsze miał rację, ale jego błędy nie wynikały bynajmniej z ulegania złudzeniom, z oszukiwania samego siebie. Kiedy, tak jak w Normandii, rozsądek podpowiadał mu, że niemożliwe jest dokonanie poważniejszego zwrotu zaczepnego, że miażdżąca przewaga przeciwnika w powietrzu wyklucza osiągnięcie nawet lokalnego sukcesu, Rommel wyciągnął właściwy wniosek i nie wahał się go przedstawić. Gdy w Afryce stwierdził, iż jego Panzerarmee, mając przed sobą znacznie lepiej uzbrojonego nieprzyjaciela, musi podjąć odwrót i unikać walki, powiedział to otwarcie. Mówił także szczerze, gdy doszedł do przekonania, iż wojnę Niemcy przegrały.
Nie możemy zatem przeoczyć faktu, iż pesymizm Rommla był w wielu wypadkach uzasadniony. Prowadząc walkę, Rommel często podejmował nawet nadmierne ryzyko, zgodnie ze swym rzutkim, sangwinicznym usposobieniem. Ryzyko na wojnie uważał za rzecz naturalną. Wiedział, że trudno z góry skalkulować szansę, że liczą się takie czynniki jak szybkość działania czy odwaga szeregowych żołnierzy. Nie należał do dowódców, którzy podejmują walkę dopiero wtedy, kiedy zdecydowana przewaga w ludziach i broni gwarantuje im zwycięstwo. Gdyby więc rzeczywiście był pesymistą, to nie doszłoby w trakcie drugiej wojny światowej do żadnej kampanii afrykańskiej.
Montgomery utrzymywał, że swoje sukcesy zawdzięcza faktowi, iż nigdy nie podejmował walki z silniejszym przeciwnikiem - i odpowiadało to prawdzie. Montgomery mógł sobie jednak pozwolić na takie rozumowanie, dysponując czasem i znacznymi rezerwami. Rommlowi na ogół brakowało i jednego, i drugiego. Nie mógł wyczekiwać, licząc, że jego oddziały zostaną poważnie wzmocnione. Raz po raz przychodziło mu zmagać się z silniejszym nieprzyjacielem i patrząc na jego osiągnięcia, zawsze należy mieć to na względzie. Mógł polegać jedynie na wyszkoleniu i sprawności niemieckiego żołnierza. Wraca na myśl stwierdzenie już cytowane w niniejszej książce: „Jeśli uważa się, iż niemiecki marszałek mógł osiągnąć więcej przeciwko silniejszemu nieprzyjacielowi...”17 Na wojnie staje się na ogół przed trudnymi wyborami. Rommlowi wolno było wybrać pasywną obronę lub ograniczone ryzyko. On jednak uważał bierność za grzech, którego nie wybacza los.
Oczywiście, Rommel ostatecznie został pokonany. Przegrał. Jednakże choć na wojnie liczy się zwycięstwo, to ów truizm nie może stanowić kryterium oceny jego militarnych talentów. W końcu klęską zakończyła się wojskowa kariera Napoleona. Ostatnią bitwę przegrał również Lee. A jednak nikt nie przeczy, że jako żołnierze okazali się geniuszami. Erwin Rommel, pomimo swych potknięć, zasłużył, by znaleźć się w ich towarzystwie.
ERWIN ROMMEL: FAKTY Z ŻYCIA
15 listopada 1891 r.: Erwin Johannes Eugen Rommel przychodzi na świat w Heidenheim, w Wirtembergii.
19 lipca 1910 r.: Wstępuje jako kadet do 124. Pułku Piechoty (Infanterieregiment Knig Wilhelm I, 6 Wurttembergische, Nr 124).
Marzec 1911 r.: W szkole kadetów w Gdańsku - Königliche Kriegschule, Danzig.
Styczeń 1912 r.: Otrzymuje stopień porucznika. Skierowany do 124. Pułku Piechoty.
1 marca-31 lipca 1914 r.: Przydzielony do 49. Pułku Artylerii Polowej. 1 sierpnia 1914 r.: Ćwiczenia w ramach 124. Pułku Piechoty.
21 sierpnia-wrzesień 1914 r.: W akcji pod Bleid, w dolinie Mozy pod Verdun. Zostaje dowódcą plutonu.
Wrzesień 1914 r.: Walczy jako oficer 2. batalionu 124. Pułku Piechoty na południowy zachód od Verdun.
24 września 1914 r.: Ranny w udo. Odznaczony Krzyżem Żelaznym II klasy. Pobyt w szpitalu.
Styczeń 1915 r.: Wraca do 124. Pułku Piechoty.
29 stycznia 1915 r.: Boje w Argonnach. Odznaczony Krzyżem Żelaznym I klasy.
Czerwiec 1915 r.: Ofensywa w Argonnach.
Lipiec 1915 r.: Ranny w nogę.
Wrzesień 1915 r.: Skierowany do 1. batalionu 124. Pułku. Zostaje dowódcą kompanii. Awansowany na oberlejtnanta.
Październik 1915 r.: Dowódca kompanii w składzie Knigliche Württemberg Gebirgsbataillon.
29 grudnia 1915 r.-październik 1916 r.: Szkolenie Gebirgsbataillon w Wogezach. Październik 1916 r.: Ślub z Lucy Mollin w Gdańsku. Listopad 1916 r.: Na front w Rumunii.
6 grudnia 1916 r.: Niemcy zajmują Bukareszt. :
7 stycznia 1917 r.: Atak na Gagesti.
Pierwsza połowa roku 1917: Gebirgsbataillon przeniesiony do Francji.
Sierpień-październik 1917 r.: Gebirgsbataillon wraca do Rumunii. Walki o górę Cosna.
Sierpień 1917 r.: Ranny w ramię.
19 sierpnia 1917 r.: Zdobywa górę Cosna.
Październik 1917 r.: Gebirgsbataillon przerzucony do Włoch.
24 października 1917 r.: Niemcy szturmują górę Matajur.
26 października 1917 r.: Matajur wpada w ręce niemieckie.
10 listopada 1917 r.: Zdobycie Longarone.
18 listopada 1917 r.: Odznaczony orderem Pour le Merite.
11 stycznia-20 grudnia 1918 r.: Przy sztabie LXIV Korpusu na froncie zachodnim. Awansowany na hauptmanna [kapitana].
11 listopada 1918 r.: Zawieszenie broni na froncie zachodnim.
21 grudnia 1918 r.: Ponownie w 124. Pułku Piechoty.
Styczeń 1921 r.: Zostaje dowódcą kompanii w Pułku Piechoty Reichswehry.
Rok 1924: Dowodzi kompanią karabinów maszynowych.
Grudzień 1928 r.: Rodzi mu się syn, Manfred.
Wrzesień 1929 r.-wrzesień 1933 r.: Pracuje jako instruktor w szkole piechoty w Dreźnie.
Kwiecień 1932 r.: Awansowany do stopnia majora.
30 stycznia 1933 r. Adolf Hitler zostaje kanclerzem Niemiec.
1 października 1933 r.-14 października 1935 r.: Dowódca 3. batalionu 17. Pułku Piechoty w Goslar. Awans na podpułkownika [Oberst-Leutnant].
30 czerwca 1934 r.: „Noc długich noży”.
2 sierpnia 1934 r.: Śmierć Hindenburga. Niemiecka armia składa przysięgę na wierność Adolfowi Hitlerowi.
Wrzesień 1934 r.: Po raz pierwszy spotyka się z Hitlerem.
Marzec 1934 r.: W Niemczech przywrócona zostaje powszechna służba wojskowa.
15 października 1935 r.-9 listopada 1938 r.: Instruktor w szkole piechoty w Poczdamie.
Marzec 1936 r.: Do zdemilitaryzowanej Nadrenii wkraczają oddziały niemieckie.
Lato 1936 r.: Przydzielony do wojskowej eskorty Führera podczas zlotu NSDAP w Norymberdze.
Luty 1937 r.: Nominowany na oficera łącznikowego Ministerstwa Wojny, odpowiedzialnego za kontakty z Hitlerjugend.
Rok 1937 r.: Opublikowana zostaje książka Infanterie greift an.
Marzec 1938 r.: Anschluss Austrii.
Wrzesień 1938 r.: Prowincje w czeskich Sudetach przekazane Rzeszy.
Październik 1938 r.: Wyznaczony na dowódcę kwatery polowej Hitlera w Sudetach.
10 listopada 1938 r.-22 sierpnia 1939 r.: Zostaje komendantem Kriegsschule w Wiener Neustadt. Awans na pułkownika.
10 marca 1939 r.: Hitler stawia ultimatum Czechosłowacji.
15 marca 1939 r.: Hitler wkracza do Pragi. Rommel dowodzi jego eskortą.
23 sierpnia 1939 r.: Po mobilizacji Rommel obejmuje dowództwo Führerhauptquartier. Awansowany na generała majora.
Wrzesień 1939 r.: Kampania w Polsce.
5 października 1939 r.: Niemiecka defilada zwycięstwa w Warszawie.
15 lutego 1940 r.-14 lutego 1941 r.: Na stanowisku dowódcy 7. Dywizji Pancernej.
9 kwietnia 1940 r.: Niemiecka inwazja na Danię i Norwegię.
10 maja 1940 r.: Rozpoczyna się niemiecka ofensywa na froncie zachodnim. 13 maja 1940 r.: 7. Dywizja Pancerna przekracza Mozę.
16 maja 1940 r.: 7. Dywizja Pancerna przebija się przez przedłużenie Linii Maginota.
17 maja 1940 r.: Rommel wkracza do Landrecies.
21 maja 1940 r.: Marsz ku Arras. Odparcie brytyjskiego kontrataku.
26 maja 1940 r.: Odznaczony Krzyżem Rycerskim.
27 maja 1940 r.: Marsz ku Lilie.
3 czerwca 1940 r.: 7. Dywizja Pancerna forsuje kanał Sommy.
9 czerwca 1940 r.: Marsz ku dolinie Sekwany.
10 czerwca 1940 r.: Opanowanie St. Valry-en-Caux. 19 czerwca 1940 r.: Kapitulacja Cherbourga.
22 czerwca 1940 r.: Zawieszenie broni pomiędzy Niemcami i Francją. Styczeń 1941 r.: Rommel awansowany do rangi generała porucznika.
7 lutego 1941 r.: Włoska 10. Armia poddaje się Brytyjczykom w Beda Fomm w Afryce Północnej.
Luty 1941 r.: Rommel wyznaczony na dowódcę niemieckich oddziałów w Libii. 12 lutego 1941 r.: Lądowanie Niemców w Trypolisie.
Marzec-kwiecień 1941 r.: Pierwsza ofensywa w Cyrenajce. Pierwszy atak na Tobruk.
15 maja 1941 r.: Brytyjski atak od granicy egipskiej.
15 czerwca 1941 r.: Ponowne natarcie Brytyjczyków. Operacja „Battleaxe”.
16 czerwca 1941 r.: Niemiecki kontratak.
22 czerwca 1941 r.: Niemieckie uderzenie na ZSRR. Początek operacji „Barbarossa”.
15 sierpnia 1941 r.: Wojska niemieckie zorganizowane zostają w Panzer Gruppe Afrika.
Wrzesień 1941 r.: Wypad niemieckich formacji ku granicy egipskiej. Operacja Sommernachtstraum.
18 listopada 1941 r.: Brytyjska ofensywa na Libię. Operacja „Crusader”. Rommel wycofuje się przez Cyrenajkę.
7 grudnia 1941 r.: Japoński atak na flotę wojenną Stanów Zjednoczonych oraz brytyjskie posiadłości w południowo-wschodniej Azji. Niemcy wypowiadają wojnę USA.
21 stycznia 1942 r.: Rommel udekorowany mieczami i liśćmi dębowymi do Krzyża Rycerskiego.
21-29 stycznia 1942 r.: Druga ofensywa w Cyrenajce.
22 stycznia 1942 r.: Panzer Gruppe Afrika przemianowana na Panzerarmee Afrika.
30 stycznia 1942 r.: Rommel awansowany do stopnia generała pułkownika. 27 maja-20 czerwca 1942 r.: Niemiecka ofensywa pod El-Ghazalą.
21 czerwca 1942 r.: Niemcy zdobywają Tobruk. Rommel zostaje feldmarszałkiem [marszałkiem polnym].
21 czerwca-1 lipca 1942 r.: Natarcie skierowane ku Egiptowi.
1-26 lipca 1942 r.: Pierwsze walki pod El-Alamejn.
15 sierpnia 1942 r.: Montgomery obejmuje dowództwo 8. Armii Brytyjskiej.
30 sierpnia-2 września 1942 r.: Bitwa pod Alam el-Halfa.
19 września 1942 r.: Stumme obejmuje tymczasową komendę nad Panzerarmee Afrika. Rommel na urlopie zdrowotnym w Rzeszy.
30 września 1942 r.: Przyjęcie wydane na cześć Rommla w berlińskim Sportspalast.
23 października 1942 r.: Rozpoczyna się bitwa pod El-Alamejn.
25 października 1942 r.: Rommel wraca do Afryki. Śmierć Stummego.
3 listopada 1942 r.: Rommel otrzymuje rozkaz Hitlera, by bronić pozycji pod El-Alamejn.
4 listopada 1942 r.: Rommel nakazuje Panzerarmee podjęcie odwrotu.
8 listopada 1942 r.: Siły brytyjskie i amerykańskie lądują we francuskich terytoriach w Afryce Północnej. Operacja „Torch”.
9 listopada 1942 r.: Radziecka kontrofensywa pod Stalingradem.
10 listopada 1942 r.: Wojska niemieckie w Tunezji otrzymują posiłki.
22 stycznia 1943 r.: Ewakuacja Trypolisu przez Panzerarmee.
26 stycznia 1943 r.: Dowództwo Panzerarmee przenosi się do Tunezji. 2 lutego 1943 r.: Kapitulacja niemieckiej 6. Armii pod Stalingradem. 4 lutego 1943 r.: Brytyjska parada zwycięstwa w Trypolisie.
14 lutego 1943 r.: Operacje niemiecko-włoskie wpołudniowej Tunezji. Operacje Frhlingswind i Morgenlust.
19-21 lutego 1943 r.: Bitwa o przełęcz Kasserine.
23 lutego 1943 r.: Rommel wyznaczony na głównodowodzącego Grupy Armii „Afryka”.
6 marca 1943 r.: Bitwa pod Medenine. Operacja „Capri”.
9 marca 1943 r.: Rommel opuszcza Afrykę.
24 marca 1943 r.: Kriegsmarine odwołuje bitwę o Atlantyk.
4 lipca 1943 r.: Rozpoczyna się niemiecka ofensywa pod Kurskiem. Operacja „Cytadela”.
10 lipca 1943 r.: Angielsko-amerykańska inwazja na Sycylię. Operacja „Husky”.
15 lipca 1943 r.: Rommel wyznaczony na dowódcę Grupy Armii „B”. 25-26 lipca 1943 r.: Rommel w Salonikach.
25 lipca 1943 r.: Mussolini pozbawiony władzy przez „wielką radę faszystowską”.
30 lipca 1943 r.: Niemieckie oddziały zaczynają przenikać do północnych Włoch przez przełęcze alpejskie. Operacja „Alaryk”.
15 sierpnia 1943 r.: Kwatera główna Grupy Armii ,,B” przeniesiona do północnych Włoch.
16 sierpnia 1943 r.: Niemcy i Włosi kończą wycofywanie się z Sycylii.
3 września 1943 r.: Anglicy i Amerykanie lądują w kontynentalnych Włoszech.
8 września 1943 r.: Ogłoszone zostaje zawieszenie broni pomiędzy Włochami a Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi.
9 września 1943 r.: Amerykanie i Anglicy lądują pod Salerno. Oddziały niemieckiej Grupy Armii „B” przystępują do rozbrajania włoskich jednostek. Operacja Achse.
21 listopada 1943 r.: Rommel opuszcza Włochy. Dowództwo Grupy Armii „B” przenosi się do Francji.
30 listopada 1943 r.: Rommel rozpoczyna inspekcje umocnień na wybrzeżach zachodniej części Europy.
15 stycznia 1944 r.: Grupa Armii ,,B” przejmuje obronę obszarów nad kanałem La Manche oraz nad Atlantykiem na północ od Loary.
9 marca 1944 r.: Siedziba dowództwa Grupy Armii „B” zostaje przeniesiona do La Roche Guyon.
6 czerwca 1944 r.: Alianci lądują we Francji. 6-15 czerwca 1944 r.: Bitwa o Normandię.
23 czerwca 1944 r.: Armia Czerwona podejmuje wielką ofensywę na froncie wschodnim.
29 czerwca 1944 r.: Ostatnie spotkanie Rommla z Hitlerem w Berchtesgaden.
16 lipca 1944 r.: Rommel podpisuje „ultymatywny” raport o fatalnej sytuacji wojsk niemieckich na zachodzie.
17 lipca 1944 r.: Rommel ranny w wyniku ataku lotniczego pod Vimoutiers. Do października kuruje się w szpitalu oraz w domu.
18 lipca 1944 r.: 2. Armia Brytyjska atakuje pod Caen.
20 lipca 1944 r.: Zamach na Hitlera w Kętrzynie (Rastenburgu) w Prusach Wschodnich.
Sierpień 1944 r.: Przełamanie frontu w Normandii. Odwrót Niemców.
7 października 1944 r.: Rommel otrzymuje rozkaz stawienia się w Berlinie.
14 października 1944 r.: Generałowie Burgdorf i Maisel przybywają do domu Rommla w Herrlingen. Śmierć Rommla.
18 października 1944 r.: Uroczystości pogrzebowe w Ulm.
BIBLIOGRAFIA
M. Balfour i J. Frisby, Helmuth von Moltke, Macmillan, 1972.
C. Barnett, The Desert Generals, William Kimber, 1960.
C. Barnett (ed.), Hitler's Generals, Weindefeld & Nicolson, 1989.
C. Barnett, Engage the Enemy More Closely, Hodder & Stoughton, 1991.
F. Bayerlein, „El Alamein, in The Fatal Decisions, Michael Joseph, 1956.
H.O. Behrend Rommels Kenntnis vom Feind in Afrika Feldzug, Rombach, Freiburg 1980.
R. Bennett, ULTRA in the West, Hutchinson, 1979.
M. Blumenson, Rommel's Last Victory, Allen & Unwin, 1968.
B. Bond, France and Belgium 1939-1940, Davis-Poynter, 1975.
S. Brooks (ed.), Montgomery and the Eighth Army, Army Records Society and BodleyHead, 1991.
A. Bullock, Hitler and Stalin, HarperCollins, 1991 (wyd. polskie: Hitler i Stalin, Warszawa 1993).
F.L. Carsten, The Reichswehr and Politics, Clarendon Press, 1966.
M. Carver, El Alamein, Batsford, 1962.
M. Carver, Tobruk, Batsford, 1962.
M. Carver, Dilemmas of the Desert War, Batsford, 1986.
A. Chalfont, Montgomery of Alamein, Weidenfeld & Nicolson, 1976.
M. Cooper, The German Army 1933-45, Macdonald & Janes, 1978. R. Cox, Operation Sealion, Thornton Cox, 1974. G. Craig, The Politics of the Prussian Army 1933-45, Oxford, 1955. G. Craig, The Prussian-German Army, Oxford, 1964.
K. Demeter, The German Officer Korps in Society and State, Weidenfeld & Ni-colson, 1965.
C. D'Este, Decision in Normandy, Collins, 1983.
C. Douglas-Home, Rommel, Weidenfeld & Nicolson, 1974.
D. Eisenhower, Eisenhower at War, Collins, 1986. M. Engel, Heeresadjutant bei Hitler, Anstalt, 1974. R.C.K. Ensor, England 1870-1914, Clarendon Press, 1936. H.G. v.Esenbeck, Afrikanische Schicksaljahre, Limes, 1949. J.C. Fest, Hitler, Weidenfeld & Nicolson, 1974.
P. Galante i E. Silanoff, Operation Valkyrie, Harper & Row, 1981.
Geyr v.Schweppenburg, The Critical Years, Allen Wingate, 1952.
M. Gilbert, The Holocaust, Collins, 1986.
H.B. Gisevius, Bis zum bittern Ende, Fretz v.Wasmuth, 1946.
J. Goebbels, Diaries 1939-41, Hamish Hamilton, 1982.
J. Goebbels, Diaries 1942-43, Hamish Hamilton, 1948.
W. Görlitz, The German General Staff, Hollis & Carter, 1953.
H. Guderian, Erinnerungen eines Soldaten, Vowinckel, 1951.
F. Halder, Kriegstagebuch, Kohlhammer, 1964 (wyd. polskie: Dzienniki wojenne, Warszawa 1978).
N. Hamilton, Monty, Hamish Hamilton, 3 t., 1981-86. M. Hastings, Overlord, Michael Joseph, 1984.
W. Heckmann, Rommels Krieg in Afrika, Bergisch Gladbach, 1976. K. Hüdebrandt, The Third Reich, Allen & Unwin, 1984.
F.H. Hinsley, British Intelligence in the Second World War (tom drugi), HMSO, 1981.
P. Hoffmann, The History of the German Resistance, Macdonald & Janes, 1977.
A. Home, To Lose a Battle, Macmillan, 1969.
D. Hunt, A Don at War, William Kimber, 1966.
D. Irving, Hitler's War, Hodder & Stoughton, 1977.
D. Irving, The Trail of the Fox, Macmillan, 1977.
W. Jackson, The North African Campaign 1940-43, Batsford, 1975.
W. Jackson, Overlord, Normandy 1944, Davis-Poynter, 1978.
D. Kahn, Hitler's Spies, Hodder & Stoughton, 1978.
J. Keegan, The Mask of Command, Jonathan Cape, 1987.
A. Kesselring, Soldat bis zum letzten Tag, Athenaeum, 1953.
L. Koch, Erwin Rommel: Wandlung eines grossen Soldaten, Walter Gebauer, 1950.
L. Koch, Erwin Rommel und der Deutsche Widerstand gegen Hitler („Viertel-ahrshefte fr Zeitgeschichte”, 1953).
R. Lamb, Montgomery in Europe, Buchan & Enright, 1983.
R. Lamb, The Ghosts of Peace, Michael Russell, 1987.
R. Lewin, Rommel as Military Commander, Batsford, 1968.
R. Lewin, The Life and death of the Afrika Korps, Batsford, 1977.
R. Lewin, ULTRA Goes to War, Hutchinson, 1978.
D. Lindsay, Forgotten General, Michael Russell, 1987.
B.H. Liddell-Hart (ed.), The Rommel Papers, Collins, 1953.
B.H. Liddell-Hart, The Second World War, Cassell, 1970.
H. v.Luck, Panzer Commander, Praeger, 1989.
E. Ludendorff, The General Staff and its Problems, Hutchinson, 1920.
A. Mackee, Caen, Souvenir Press, 1964.
K. Macksey, Rommel, Battles and Campaigns, Arms & Armour Press, 1979.
K. Macksey, Guderian, Macdonald & Janes, 1975.
E. v.Manstein, Lost Victories, Methuen, 1958.
H. v.Manteuffel, Die 7 Panzer Division in Zweiten Weltkrieg, Cologne, 1965.
F.W. v.Mellenthin, Panzer Battles, Cassell, 1955.
B. Montgomery, Memoirs, Collins, 1958. J. Mordal, Rommel, Historama, 1973.
R. O'Neill, The German Army and the Nazi Party, Cassell, 1966.
R. Overy, The Road to War, Macmillan, 1990.
B. Pitt, The Crucible of War, Jonathan Cape, 1990.
T. Prittie, Germans Against Hitler, Hutchinson, 1964.
R. Reuth, Des Fhrers General, Piper, 1987.
E. Rommel, Infanterie greift an, Voggenreiter, 1937.
E. Rommel, Krieg ohne Hass (fragmenty w tłumaczeniu na angielski w: Lid-dell-Hart, The Rommel Papers, op. cit.).
F. Rüge, „The Invasion of Normandy” w Decisive battles of World War II, (ed.) Jacobsen i Rohwer, Putnam, 1965.
F. Ruge, Rommel in Normandy, Presidio Press, 1979.
L. Saurel, Rommel, Editions Rouff, 1967.
H.W. Schmidt, With Rommel in the Desert, Harrap, 1951.
A. Seaton, The Russo-German War 1941-45, Arthur Barker, 1971.
A. Seaton, The German Army 1939-45, Weidenfeld & Nicolson, 1982.
F. v.Senger, Neither Fear Nor Hope, Macdonald, 1963.
A. Speer, Inside the Third Reich, Weidenfeld & Nicolson, 1970.
H. Speidel, Invasion 1944, Rainer Wunderlich, 1949.
A. Stahlberg, Bounden Duty, Brasseys, 1990.
J. Strawson, The Battle for North Africa, Batsford, 1969.
J. Strawson, Alamein, Dent, 1981.
C. Sykes, Troubled Loyality, Collins, 1968.
A.J.P. Taylor, The Origins of the Second World War, Hamish Hamilton, 1961.
J. Terraine, Right of the Line, Hodder & Stoughton, 1985.
H. Trevor-Roper (ed.), Hitler's War Directives, Sidgwick & Jackson, 1964.
W. Warlimont, Inside Hitler's Headquarters, Weidenfeld & Nicolson, 1964.
S. Westphal, komentarz w: The Fatal Decisions, Michael Joseph, 1956.
S. Westphal, The German Army in the West, Cassell, 1951.
J. Wheeler-Bennett, The Nemesis of Power, Macmillan, 1961.
J. Wheeler-Bennett, Hindenburg - The Wooden Titan, Macmillan, 1936.
C. Wilmot, The Struggle for Europe, Collins, 1952.
E. Wiskemann (ed.), The Anatomy of the SS State, Collins, 1968.
D. Young, Rommel, Collins, 1950.
PRZYPISY
W niniejszych przypisach zastosowano następujące skróty:
BAMA: Bundesarchiv Militararchiv we Freiburgu.
EPM: EP Microfilm Ltd, Wakefield, Anglia (plus numer kliszy). Dokumenty te
zostały zebrane przez Davida Irvinga w trakcie pracy nad The Trail of the Fox
i utrwalone na mikrofilmach.
IWM: Imperial War Museum w Londynie.
NAW: National Archives, Waszyngton.
ROZDZIAŁ 1
[1] W.S. Churchill, Marlborough: His Life and Times, 1936.
[2] G.F.R. Henderson, Stonewall Jackson, 1911.
[3] Churchill, op. cit.
[4] Clarendon, History of the Rebellion, 1888.
[5] Problem wyczerpująco dyskutowany w: K. Demeter, The German Officer Korps in Society and State, 1965.
[6] W posiadaniu autora.
[7] Feldmarsz. Waldersee. G.A. Craig, The Politics of the Prussian Army, 1955.
[8] Ludendorff, The General Staff and its Problems, 1920. [9] Plan Schlieffena zakładał podjęcie natychmiastowej ofensywy na zachodzie i różnił się znacznie od wcześniejszych koncepcji. Moltke Starszy uważał, że zapora w postaci Renu oraz zdobycze terytorialne z 1870 roku umożliwią Niemcom skuteczną obronę na zachodzie i atak na wschodzie. Moltke, wybitny polityk, pojmował, że atak na zachodzie wymaga sojuszu z Belgami lub też pogwałcenia neutralności Belgii, co było strategicznie ryzykowne. W 1892 roku Schlieffen narzucił własny punkt widzenia.
ROZDZIAŁ 2
[1] Według oryginalnej koncepcji Schlieffena prawe skrzydło, maszerujące przez Belgię, miało być siedmiokrotnie silniejsze od lewego oraz winno osiągnąć Abbeville i dotrzeć do kanału La Manche przy ujściu Sommy miesiąc po moblilizacji. Niemieccy sztabowcy, jak i w innych krajach, przewidywali, że wojna będzie krótka.
[2] Cytaty zaczerpnięte z prywatnych zapisków Rommla, NAW T8/4 277-278 oraz IWM Misc. 14. Stanowiły one podstawę do napisania Infanterie grieft an (1937), książki tłumaczonej na angielski. Autor sam dokonał przekładu cytatów z oryginału (zredagowanego).
ROZDZIAŁ 3
[1] T. Werner, cytat w: D. Irving, The Trail of the Fox, 1977.
[2] Manfred Rommel.
ROZDZIAŁ 4
[1] B. Liddel
1-Hart (ed.), The Rommel Papers, 1953.
ROZDZIAŁ 5
[1] Opis powojennego zamętu w Niemczech oraz stosunek wojska do przemian rewolucyjnych, patrz F.L. Carsten, The Reichswehr and Politics, 1966.
[2] Manfred Rommel.
[3] J. Wheeler-Bennett, The Nemesis of Power, 1961.
[4] Carsten, op. cit.
[5] Wheeler-Bennett, op. cit.
[6] H. v.Luck, Panzer Commander, 1989.
[7] D. Young, Rommel, 1950.
ROZDZIAŁ 6
[1] Manfred Rommel. Lucy popierała DDP (Demokratische Partei), mającą wielu zwolenników w Wirtembergii. Konserwatywni nacjonaliści, którym nie ufał Rommel, zgrupowani byli w DNVP (Deutschenationale Volkspartei).
[2] IZM ED 100/186.
[3] Patrz np. A. Speer, Inside the Third Reich, 1970.
[4] Cytat za: L. i R. Heston, The Medical Casebook of Adolf Hitler, 1979.
[5] Carsten, op. cit.
[6] W. Görlitz, The German General Staff, 1953.
[7] Świętej pamięci John Wheeler-Bennett oświadczył na krótko przed śmiercią, iż zdobył nowe świadectwa, według których przynajmniej niektóre osoby z kierownictwa Reichswehry były poważnie zamieszane w wypadki z 30. czerwca 1934 r..
[8] Manfred Rommel.
[9] Ze wspomnień autora.
[10] J. Wheeler-Bennett, Hindenburg, the Wooden Titan, 1967.
[11] H. Buckheim (ed. E. Wiskemann), Anatomy of the SS State, 1968.
[12] Young, op. cit.
[13] Rozmowa z Manfredem Rommlem, EPM 3.
[14] Ibid.
[15] Rozmowa z panią Kirchheim, EPM 3.
[16] Manfred Rommel.
ROZDZIAŁ 7
[1] Demeter, op. cit.
[2] Irving, op. cit.
[3] Ibid.
[4] Young, op. cit.
[5] Wheeler-Bennett, The Nemesis of Power; Görlitz, op. cit.
[6] H. Guderian, Erinnerungen eines Soldaten, 1951.
[7] Wheeler-Bennett, op. cit.
[8] A. Stahlberg, Die Verdammte Pflicht, 1987.
[9] R. O'Neill, „Fritsch, Beck and the Führer” w: Hitler's Generals, (ed.) C. Barnett, 1989.
[10] IZM ED 100/186.
[11] H. Kausnick (ed. Wiskemann), The Anatomy of the SS State, 1968.
[12] K. Hildebrandt, The Third Reich, 1984.
[13] Carsten, op. cit.
[14] Wheeler-Bennett, op. cit.
[15] Ibid.
[16] R. O'Neill, The German Army and the Nazi Party 1933-1939, 1966.
[17] Rozmowa z Manfredem Rommlem, EPM 3.
[18] Manfred Rommel.
[19] Irving, op. cit. [20] Manfred Rommel, EPM 3.
[21] Wheeler-Bennett, op. cit.
[22] A. Prażmowska, „Europa wschodnia w okresie międzywojennym” (w: History Today, październik 1990).
[23] Patrz np. E. v.Manstein, Lost Victories, 1958.
[24] B. Bond, „Brauchitsch” w: Barnett, op. cit.
[25] v.Manstein, op. cit. [26] NAW T77/858.
ROZDZIAŁ 8
[1] Patrz np. D. Lindsay, Forgotten Generals, 1987.
[2] Autor przyznaje, iż pozwala sobie w tym miejscu na spekulacje.
[3] NAW TT 77/858. KTB Führerbegeleitbataillon.
[4] Ibid.
[5] v.Manstein, op. cit.
[6] Cytat za Krausnickiem, op. cit.
[7] D. Irving, Hitler's War, 1977.
[8] Manfred Rommel. Patrz też Görlitz, op. cit.
[9] Engel, Heeres Adjutant bei Hitler, 1974.
[10] Manfred Rommel, EPM 3. Na taśmie tej utrwalony został przebieg rozmów oraz osobiste komentarze i reminiscencje.
[11] Hildebrandt, op. cit.
[12] v.Manstein, op. cit.
[13] Engel, op. cit.
[14] Cytat za Liddellem-Hartem, op. cit. Niektóre z zapisków Rommla opublikowane zostały w Niemczech Zachodnich pt. Krieg ohne Hass w roku 1955.
[15] Liddell-Hart, op. cit.
[16] Patrz np. M. Cooper, The German Army 1933-1945, 1978.
[17] Liddell-Hart, op. cit.
[18] Irving, op. cit.
ROZDZIAŁ 9
[1] Por. Braun, 25. Pułk Pancerny, NAW T 84/277.
[2] H. v.Manteuffel, Die 7 Panzer Division im Zweiten Weltkrieg, 1965.
[3] v.Luck, op. cit. [4] Braun, op. cit.
[5] D. Fräser, Alanbrooke, 1982.
[6] Liddell-Hart, op. cit.
[7] BAMA N 117/1. Hanke, mający tytuł Staatsekretar, zirytował Rommla, twierdząc zarozumiale, iż wedle protokołu stoi wyżej niźli dowódca dywizji. Podobno Rommel pozwolił sobie przy tej okazji na niecenzuralną uwagę patrz: Irving, op. cit.). Niemniej jednak Hanke okazał się w boju dzielnym żołnierzem. W późniejszym okresie mianowany został gauleiterem Śląska. Uciekł z Wrocławia przed zbliżającą się Armią Czerwoną w roku 1945.
[8] v.Manteuffel, op. cit.
[9] BAMA N 117/1.
[10] v.Manteuffel, op. cit.
[11] Liddell-Hart, op. cit.
ROZDZIAŁ 10
[1] Liddell-Hart, op. cit.
[2] Ibid.
[3] .Artillerie nach Vorn”, NAW T 84/277.
[4] IZM ED 100/175.
[5] J.C. Fest, Hitler, 1974.
[6] v.Manteuffel, op. cit.
[7] Hildebrandt, op. cit.
[8] Wheeler-Bennett, op. cit.
[9] Cytat za: M. Balfour i J.Frisby, Helmuth von Moltke, 1972.
[10] Rommel pozostawił opis Flaschenmarsch: 7. Dywizja Pancerna formowała prostokątny szyk. Najwyraźniej poszczególne jednostki dywizyjne zajmowały w szyku różne miejsca w zależności od potrzeb. Rommel rozkazywał zwykle batalionom pancernym posuwanie się na skrzydłach bądź na czele, jako że często polecał czołgistom prowadzić ogień w marszu. Cała dywizja w czasie Flaschenmarsch rozciągała się na długości około dwudziestu kilometrów przy dwukilometrowej szerokości szyku. Odległość pomiędzy poszczególnymi czołgami i innymi pojazdami wynosiła blisko sto pięćdziesiąt metrów, lecz nie trzymano się tego sztywno. Rommel jednak dbał o to, by szyk zachowywały przynajmniej załogi czołgów.
[11] v.Luck, op. cit.
[12] Liddell-Hart, op. cit.
[13] BAMAN 117/1.
[14] IZM ED 100/186.
[15]BAMAN117/VI.
ROZDZIAŁ 11
[1] R. Cox (ed.), Operation Sealion, 1974.
[2] Hildebrandt, op. cit.
[3] Patrz E. v.Rintelen, NAW MS B493. Gen. von Rintelen przebywał w Rzymie od października 1936 roku. Odpowiadał przed kierownictwem OKW.
[4] IMW AL 1349/11.
[5] H.O. Behrendt, Rommels Kenntnis vom Feind in Afrikafeldzug, 1980.
[6] Ibid.
[7] L. Koch, Erwin Rommel, 1950.
[8] Behrendt, op. cit.
[9] Ibid.
[10] Liddell-Hart, op. cit.
[11] v.Mellenthin, Panzer Battles 1939-45, 1955.
[12] Patrz np. „Rommel wie er wirklich war” w: „Deutsche Soldatenzeitung”, wrzesień 1952.
[13] H. K. v.Esebeck, Afrikanische Schichsaljahre, 1950.
[14] Ibid.
[15] Patrz np. rozmowa z von Schwerinern, EPM 3.
ROZDZIAŁ 12
[1] Behrendt, op. cit.
[2] Ibid.
[3] Liddell-Hart, op. cit.
[4] Behrendt, op. cit.
[5] M. Middlebrook, „Paulus” w: Barnett, op. cit.
[6] Autorowi.
[7] Rozmowa z von Schwerinern, EPM 3.
[8] Behrendt, op. cit.
[9] Ibid.
[10] 11. Von Steinitz, BAMA N/117/12, luty 1942.
[12] Behrendt, op. cit.
[13] N. Hamilton, Monty, Master of the Battlefield, 1983.
[14] Behrendt, op. cit.
[15] F. H. Hinsley, British Intelligence in the Second World War, t. 2 (HMSO, 1981).
[16] Behrendt, op. cit.; rozmowa z von Schwerinern, EPM 3.
[17] Patrz wyczerpujący opis w: v. Luck, op. cit.
[18] Irving, op. cit.
[19] Von Schwerin, EPM 3.
[20] 21. Streich, EPM 3.
[22] „Rommel wie er wirklich war”, op. cit.
[23] R. Bentley, The Private Journal ofF.S. Larpent, 1853.
[24] Robin Edmonds.
[25] Behrendt, op. cit.
[26] Patrz np. G. Sajer, Le Soldat oublić, 1967.
[27] Patrz: M. Gilbert, The Holocaust, 1986.
[28] Ibid.
[29] Krausnick, op. cit.
[30] Balfour i Frisby, op. cit.
ROZDZIAŁ 13
[1] Behrendt, op. cit.
[2] F. Halder, Dziennik wojenny.
[3] Von Taysen, EPM 3.
[4] IWM 14/542.
[5] J. Terraine, Right of the Line, 1985.
[6] Behrendt, op. cit.
[7] 21 Pz KTB, IWM GMDS 18572/2.
[8] Dzienniki Rommla, EPM 9. (Dzienniki te Rommel trzymał w swym kampstaffel i często czynił w nich zapiski.)
[9] v.Mellenthin, op. cit.
[10] v.Esebeck, op. cit.
[11] IWM GMDS 18572/2.
[12] IWM AL 897.
[13] v.Mellenthin, op. cit.
[14] IWM AL 897.
[15] Gen. por. Fritz Bayerlein w: Liddell-Hart, op. cit.
[16] W. G. F. Jackson, The North Africa Campaign 1940^i3, 1975.
[17] E. Franz, „An Rommels Seite” w: Der Frontsoldat erzaht, 1954.
[18] Behrendt, op. cit.
[19] Patrz np. oficjalny raport gen. mjr. Freyberga o walkach Dywizji Nowozelandzkiej w Cyrenajce.
ROZDZIAŁ 14
[1] Behrendt, op. cit.
[2] Ibid.; patrz też: D. Kahn, Hitler's Spies, 1978.
[3] Armbuster, zapis rozmowy, EPM 1. Armbuster, pół krwi Włoch, był podoficerem sztabowym w kwaterze głównej Rommla i uczestniczył w większości narad w charakterze tłumacza.
[4] Behrendt, op. cit.
[5] Franz, op. cit.
[6] Armbuster, EPM 1.
[7] Bayerlein, w: Liddell-Hart, op. cit.
[8] BAMAN117/2.
[9] H. R. Trevor-Roper (ed.), Hitler's War Directives, (nr 41), 1964.
[10] Liddell-Hart, op. cit.
[11] Koch, op. cit.
[12] v.Luck, op. cit.
[13] Franz, op. cit.
[14] Liddell-Hart, op. cit.
[15] Behrendt, op. cit.
[16] Ze wspomnień autora.
[17] Patrz np. R. Reuth, Des Führers General, 1987.
[18] IWM AL 2596.
[19] Ibid.
[20] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[21] Ibid.
[22] v.Mellenthin, op. cit.; Behrendt, op. cit.
[23] KTB: 90. Dywizja Lekka.
[24] v.Mellenthin, op. cit.
[25] Kwestia ta wyczerpująco została przedstawiona w: M. Carver, Dilemmas f the Desert War, 1986.
[26] Hinsley, op. cit. t. 2, załącznik 16.
[27] Behrendt, op. cit.
[28] Robin Edmonds.
ROZDZIAŁ 15
[1] IWM AL 1596.
[2] Armbuster, EPM 1.
[3] Von Waldau, dzienniki, EPM 1.
[4] Armbuster, EPM 1; dzienniki Rommla, EPM 9.
[5] Edward Tomkin.
[6] Behrendt, op. cit.
[7] Tomkin; patrz też L. Saurel, Rommel, 1967.
[8] Von Waldau, dzienniki, EPM 1.
[9] KTB: 90. Dywizja Lekka; IWM AL 831.
[10] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[11] Ibid.
[12] Ibid.
[13] Ibid.
[14] Koch, op. cit.
[15] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[16] Ibid.
[17] Koch, op. cit.
[18] BAMA N 117/3.
[19] Armbuster, EPM 1.
ROZDZIAŁ 16
[1] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[2] Behrendt, EPM 3.
[3] Ibid.
[4] DAK KTB, IWM AHB VII/87.
[5] IWM AL 2596.
[6] Armbuster, EPM 1.
[7] IWM AL 2596.
[8] Ibid.
[9] Ibid.
[10] M. v.Crefeld, „Rommel's Supply Problem 1941-42” w: „RUSI Journal”, wrzesień 1974.
[11] Liddell-Hart, op. cit.
[12] Gen. Alan Brooke, późniejszy marszałek polny Alanbrooke, szef imperialnego sztabu generalnego i jedyny zwierzchnik Montgomery'go, którego ten ostatni poważał.
[13] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[14] Brytyjczycy podrzucili „spreparowaną” mapę, co być może wpłynęło na podjęcie przez Niemców takiej a nie innej decyzji.
[15] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[16] Armbuster, EPM 1.
[17] IWM AL 898/3.
[18] Behrendt, op. cit.
[19] IWM AL 2596.
[20] v.Esebeck, op. cit.
[21] IWM AL 898/3. [22] IWM AL 1349/2.
[23] Stenogram narady, EPM 11.
[24] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[25] Gilbert, op. cit.
[26] IWM AL 898/3.
ROZDZIAŁ 17
[1] Behrendt, op. cit.
[2] IWM AL 898/3.
[3] Ibid.
[4] IWM 2596.
[5] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[6] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[7] Ibid.
[8] S. Westphal, Erinnerungen, 1975.
[9] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[10] Behrendt, op. cit.
[11] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[12] Ibid.
[13] Behrendt, op. cit.
[14] Rozmowa z Warningiem, EPM 3.
[15] A. Kesselring, Soldat bis zum letzten Tag, 1953.
[16] Constantin von Neurath, EPM 3.
[17] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[18] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[19] Ibid.
[20] Ibid.
[21] Liddell-Hart, op. cit.
[22] Hamilton, op. cit.
[23] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[24] Franz, op. cit.
[25] Armbuster, EPM 1; Manfred Rommel, EPM 3.
[26] v.Luck, op. cit.
[27] IWM AL 2596.
[28] Stenogramy konferencji z 22 i 24 listopada 1942, EPM 11.
[29] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[30] Von Neurath, EPM 3.
[31] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[32] Koch, op. cit.
[33] IWM AL 1026.
[34] Stahlberg, op. cit.
[35] IWM AL 1026.
[36] Ibid.
[37] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[38] Armbuster, EPM 1.
[39] Patrz np.: KTB 164. Dywizja, 17 stycznia 1943 r.; IWM AL 881.
[40] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[41] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[42] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[43] IWM AL 1029.
[44] Dzienniki Cavallera, EPM 2.
[45] IWM AL 2596.
[46] Dzienniki Rommla, EPM 9.
ROZDZIAŁ 18
[1] IWM AL 2596.
[2] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[3] IWM EAP 21-X-14/9.
[4] Dzienniki Rommla, EPM 9.
[5] Ibid.
[6] Ibid.
[7] Ibid.
[8] v.Luck, op. cit.
[9] IWM AL 1025.
[10] BAMAN 117/7.
[11] Manfred Rommel, EPM 3.
[12] Montgomery and the Eighth Army: Selected Papers of Field Marshal Viscount Montgomery, dokument nr 35.
[13] v.Esebeck, op. cit.
[14] Ibid.
[15] Odczyt gen. Streicha, EPM 3.
[16] K. Macksey, Rommel: Battles and Campaigns, 1970.
[17] Reuth, op. cit.
[18] Westphal, op. cit.
[19] Patrz np. Heckmann, Rommels Krieg in Afrika, 1976.
[20] Westphal, op. cit.
[21] Schmidt, With Rommel in the Desert, 1951.
[22] Pułkownik Aleme, BAMA N 117/21. [23] Ibid.
ROZDZIAŁ 19
[1] A. Seaton, The Russo-German War 1941-45, 1971.
[2] Cooper, op. cit.
[3] C. Barnett, Engage the Enemy More Closely, 1991.
[4] BAMAN 117/4. [5] Liddell-Hart, op. cit.
[6] Dzienniki Rommla, EPM 11.
[7] Stahlberg, op. cit.
[8] Wydane jako Krieg ohne Hass. Przytoczone w: Liddell-Hart, op. cit.
[9] Liddell-Hart, op. cit.; Manfred Rommel, „Betrachtungen über das Jahrhundert 1891-1991” w: „Stuttgarter Zeitung”, 1991.
[10] Liddell-Hart, op. cit.
[11] Koch, op. cit.
[12] Dzienniki Rommla, EPM 11.
[13] Koch, op. cit.
[14] Liddell-Hart, op. cit.
[15] Stahlberg, op. cit.
[16] Dzienniki Rommla, EPM 11.
[17] NAW T 311/276.
[18] Ibid.
[19] Westphal, op. cit.
[20] NAW T 77/792.
[21] Dzienniki Rommla, EPM 11.
[22] Ibid.
[23] Lidell-Hart, op. cit.
[24] Dzienniki Goebbelsa, 27 lipca 1943 r.
[25] Dzienniki Rommla, EPM 11.
[26] Ibid.
[27] Irving, op. cit.
[28] Dzienniki Rommla, EPM 11.
[29] NAW T 311/276.
[30] Armbuster, EPM 3.
[31] NAW T 311/276.
[32] Patrz np. Fräser, op. cit.
[33] Koch, op. cit.
[34] NAW T 311/276.
[35] Koch, op. cit.
[36] Ibid.
[37] Manfred Rommel, EPM 3.
[38] Franz, op. cit.
[39] NAW T 311/276.
[40] Koch, op. cit.
[41] Rozmowa z Loistlem, EPM 3.
[42] Franz, op. cit.
[43] Rozmowa z von Tempelhoffem, EPM 3.
ROZDZIAŁ 20
[1] Patrz seria rozmów Rommla z Bayerleinem w: Liddell-Hart, op. cit.
[2] v.Luck, op. cit.
[3] Liddell-Hart, op. cit.
[4] F. Ruge, Rommel in Normandy, 1979.
[5] IWM AL 2596.
[6] Von Tempelhoff, EPM 3.
[7] Wspomnienia gen. płk. Hansa von Salmutha, EPM 4.
[8] Ibid.
[9] Von Esebeck, IWM AL 1579.
[10] Trevor-Roper (ed.), op. cit.
[11] Ruge, op. cit.
[12] Von Salmuth, EPM 4.
[13] Rozmowa z Warningiem, EPM 3.
[14] Koch, op. cit.
[15] Poglądy Geyra von Schweppenburga na rozmieszczenie jednostek i ich użycie w trakcie kampanii zaprezentowane zostały wyczerpująco w raportach Grupy Pancernej „Zachód”, NAW MS B466, oraz w zapisie rozmowy, NAW MS ETHINT 13. Jego opinie zawarto też w artykułach opublikowanych w „An Cosantoir” (t. IX i X, 1949-50) i innych periodykach. Przytaczał je również Guderian, op. cit.
[16] Ruge, op. cit.
[17] BAMAN 117/22.
[18] Geyr; patrz przypis 15. powyżej.
[19] Manfred Rommel.
[20] Np. rozmowy z Warningiem, Tempelhoffem, Staubwasserem, Lattmannem, EPM 3. Von Salmuth uważał (EPM 4), że dochodziło do szczególnie ostrych kontrowersji pomiędzy Rommlem a von Rundstedtem.
[21]BAMAN 117/22.
[22] IWM EAP 21-X-14/9.
[23]BAMAN 117/22. [24] Geyr; patrz przypis 15. powyżej.
[25] Ruge, op. cit.
[26] H. Speidel, Invasion, 1949; patrz także Speidel „Idee i poglądy feldmarszałka Rommla dotyczące obrony i prowadzenia operacji na zachodzie w 1944”, NAW MS B 720.
[27] IWM AL 510/1/3.
[28] NAW MS B 466.
[29] Geyr von Schweppenburg, „Inwazja bez laurów” w: „Au Cosantoir”; patrz przypis 15. powyżej. [30] IWM AL 2596.
[31] Dzienniki Rommla, EPM 11.
[32] Tempelhoff, EPM 3. [33] Ruge, op. cit. [34] Staubwasser, EPM 3.
[35]BAMAN 117/22.
[36] EPM 11. Ruge także prowadził skrupulatne notatki dotyczące ruchów wojsk oraz innych kwestii; patrz Ruge, op. ,cit.
[37] Ruge, op. cit.
[38] BAMAN 117/22.
[39] Dziennik Rommla, EPM 11.
[40] BAMAN 117/22.
[41] Dziennik Rommla, EPM 11.
[42] IWM AL 2596.
[43] Koch, op. cit.
[44] IZM ED 100/175.
[45] BAMAN 117/22.
[46] Dzienniki Rommla, EPM 11; Patrz np. pod datą 17 maja 1944 r.
[47] G. Lane. Lane został później odznaczony za męstwo.
[48] R. Lamb, The Ghosts of Peace, 1987.
[49] Patrz np. H.B. Gisevius, Bis zum bittern Ende, 1946.
[50] Patrz np. Wheeler-Bennett, op. cit.
[51] T. Prittie, Germans Against Hitler, 1964. [52] Ibid.
[53] Patrz Gisevius, op. cit., gdzie temat przedstawiony jest wyczerpująco, choć nieco jednostronnie.
ROZDZIAŁ 21
[1] Patrz C. d'Este, Decision in Normandy, 1983.
[2] „Dokumenty dotyczące 7. Armii, 6 czerwca 1944”, EPM 3.
[3] Gen. Siegfried Westphal, cytat w: d'Este, op. cit.; patrz też Saurel, op. cit.
[4] Patrz przypis 15., rozdział 20 powyżej.
[5] Ibid.
[6]BAMAN 117/22.
[7] BAMAN 117/23.
[8] Ibid.
[9] Ibid.
[10] BAMAN 117/22.
[11] BAMAN 117/23.
[12] Koch, op. cit.
[13] Zeznanie Jodła podczas procesu w Norymberdze.
[14] BAMAN 117/23.
[15] Patrz np. Ruge, op. cit.
[16] BAMAN 117/23.
[17] Wolfram, EPM 3.
[18] Ibid.
[19] Ibid.
[20] BAMAN 117/23.
[21] Wolfram, EPM 3.
[22] Ruge, op. cit.
[23] NAW MS B 466.
[24] BAMAN 117/23.
[25] Ibid.
[26] Ibid.
[27] Gen. von Luttwitz, cytowany w: Flower i Reeves (ed.), The War, 1960.
[28] BAMAN 117/23.
[29] Ruge, op. cit.
[30] Lattmann, EPM 3.
[31] Patrz rozdział 17.
[32] Warning, EPM 3.
[33] Westphal, EPM 3.
[34] Manfred Rommel.
[35] Betrachtungen, 3 lipca 1944 r. Egzemplarz w posiadaniu autora.
[36] Grupa Armii ,,B”, 15 lipca 1944 r. Egzemplarz w posiadaniu autora.
[37] IWM AL 510.
[38] BAMAN 117/23.
[39] Von dem Bussche-Streithorst.
[40] Instrukcja operacyjna kwatery głównej SAS. Kopia w EPM 3.
ROZDZIAŁ 22
[1] P. Galante i E. Silianoff, Operation Valkyrie, 1981.
[2] Przepływ informacji pomiędzy Kętrzynem i Berlinem jest wyczerpująco omówiony w: P. Hoffmann, History of the German Resistance, 1977. Druga wiadomość najwyraźniej także została przekazana z Kętrzyna przez gen. Fellgiebla. Łączność nie została przerwana całkowicie.
[3] Tempelhoff, EPM 3.
[4] Dummler, EPM 3. Dr Dummler, oficer rezerwy, prowadził dziennik wojenny Grupy Armii „B”.
[5] Remer, raport z 22 lipca 1944 r., NAW T 84/21.
[6] Hagen, raport, NAW T 84/19.
[7] NAW T 84/21.
[8] Meldunek Remera, NAW T 84/21.
[9] Meldunek Hagena, NAW T 84/19.
[10] Relacja jednego z konspiratorów, Waltera Bargatzky'ego, EPM 4.
[11] Bargatzky, EPM 4.
[12] Ibid.
[13] Tempelhoff, EPM 3.
[14] Bargatzky, EPM 4.
[15] Raporty Kaltenbrunnera przeznaczone dla Bormanna, NAW T 84/19/20/21.
[16] NAW T 84/19/20/21. Wydane jako Spiegelbild einer Verschworung, 1961.
[17] NAW T 84/21.
[18] Lattmann, EPM 3.
[19] Lang, EPM 3.
[20] Liddell-Hart, op. cit.
[21] Rüge, op. cit.
[22] Lattmann, EPM 3.
[23] Kurt Hesse, EPM 3.
[24] v.Mellenthin, op. cit.
[25] IWM AL 1579.
[26] Loistl, EPM 3.
[27] Zeznanie Jodła podczas procesu w Norymberdze.
[28] Pierwsze przesłuchanie Goerdelera, NAW T 84/21.
[29] NAW T 84/21.
[30] Manfred Rommel, list, EPM 4.
[31] Patrz np. mjr Streicher, Loistl, Manfred Rommel, EPM 3.
[32] IZM ED 100/176.
[33] Manfred Rommel.
[34] Manfred Rommel, EPM 3.
[35] Lucy Rommel, EPM 4.
[36] Young, op. cit.
[37] Liddell-Hart, op. cit.
[38] Mjr Streicher, EPM 3.
[39] Young, op. cit.
ROZDZIAŁ 23
[1] Patrz rozdział 18.
[2] Young, op. cit.
[3] Ibid.
[4] Liddell-Hart, op. cit.
[5] Manfred Rommel, EPM 3.
[6] Patrz rozdział 22; Koch, op. cit.
[7] Schwerin, EPM 3.
[8] Speidel, op. cit.
[9] Dzienniki Rommla, EPM 11.
[10] Speidel, op. cit.
[11] Ruge, w ,,Au Cosantoir” (t.XI, 1951), cytuje także generałów Blumentritta i Zimmermanna.
[12] Patrz rozdział 21; Lattmann, Warning i in.
[13] Manfred Rommel, EPM 3.
[14] Manfred Rommel.
[15] Lucy Rommel, EPM 4.
[16] Staubwasse, EPM 3.
[17] „Bericht des barons von Teichmann”, EPM 4.
[18] Speidel, EPM 3.
[19] Oświadczenie obergruppenführera SS dr. Georga Kiessela, EPM 4.
[20] Gotthard von Falkenhausen, EPM 4.
[21] „Dokumente zur Ehrenhofsitzung gegen Speidel, 4.10.44”, EPM 4.
[22] Kiessei, EPM 4.
[23] Patrz przypis 20. powyżej.
[24] Dr Horst, EPM 3.
[25] NAW T 84/19. [26] Hoffmann, op. cit.
[27] NAW T 84/20.
[28] Keitel, stenogram przesłuchania z 28 września 1945 r., EPM 4.
[29] Ibid.
[30] Speidel, EPM 4.
[31] Bargatzky, EPM 4.
[32] Zeznania Jodła na procesie w Norymberdze.
[33] Zeznania Giseviusa na procesie w Norymberdze (t. XII).
[34] CSDIC, raport GRGG 1347, 19 sierpnia 1945 r., EPM 4.
[35] NAW T 84/20.
[36] Loistl, EPM 3.
[37] Przesłuchanie Keitla, EPM 4.
[38] Zeznanie Jodła na procesie w Norymberdze.
[39] Ibid.
[40] Keitel, EPM 4. Keitel powiedział Burgdorfowi (co potwierdza notatka), że Rommel zostanie osądzony „zgodnie z prawem wojennym”. Jodl oświadczył, że rozprawa odbędzie się przed trybunałem ludowym, a nie sądem wojennym, czyli tak jak to stało się w wypadku feldmarsz. von Witzlebena. Późniejsze zeznanie Keitla zdaje się to potwierdzać.
[41] Loistl, EPM 3.
[42] Nazwisko Rommla nie widnieje na listach dotyczących obsady najwyższych państwowych stanowisk w powojennych Niemczech, jakie sporządził Goerdeler (patrz Hoffmann, op. cit.; Prittie, op. cit.; NAW T 84/20). Niektórzy autorzy (np. Koch, op. cit.) sugerują, iż konspiratorzy złożyli Rommlowi propozycję objęcia kierowniczego stanowiska państwowego jeszcze w 1943 roku, Rommel jednak odrzucił ten pomysł, twierdząc, że nie zna się na polityce. Należy dodać, że prowadzone przez opozycjonistów „sondaże' nie musiały pokrywać się z ich ostatecznymi zamiarami.
[43] „Bericht (ber den Tod des Generalsfeldmarschalls Erwin Rommel von Frau Lucie-Maria Rommel”, EPM 4.
[44] Oświadczenie Manfreda Rommla z 27 kwietnia 1945 r., EPM 4.
[45] Manfred Rommel, list z 13 listopada 1974 r., EPM 4.
ROZDZIAŁ 24
[1] NAW T 84/277.
[2] Rozkaz OKH z 20 listopada 1944 r., NAW T 84/277.
[3] Manfred Rommel.
[4] „Bericht über den Tod des Generalsfeldmarschalls Erwin Rommel von Frau Lucie-Marie Rommel”, EPM 4.
[5] Patrz: Keitel, Jodl, EPM 4.
[6] Patrz rozdział 23.
[7] Manfred Rommel, EPM 3.
[8] Patrz np. Hoffmann, op. cit.
[9] Speidel, EPM 4.
[10] Mjr Ehrnsperger, EPM 3. Ehrnsperger towarzyszył generałom Burgdorfowi i Maislowi w drodze do Herrlingen.
[11] Np. Young, op. cit.
[12] Np. Heckmann, op. cit.; Macksey, op. cit.
[13] Krieg ohne Hass; Liddell-Hart, op. cit.
[14] Np. Reuth, op. cit.
[15] Wywiad dla telewizji.
[16] Speidel, EPM 4.
[17] Patrz rozdział 18.
Jeden z nich odniósł poważne rany jako pilot podczas pierwszej wojny światowej, młodszy został śpiewakiem operowym.
Schranhorst, szef pruskiego sztabu generalnego, kierujący pracami Komisji ds. reorganizacji Wojskowej, powołanej przez króla Prus w 1807 roku, tuż po klęsce doznanej z rąk Napoleona.
W czasie drugiej wojny światowej ten okres próbny sprowadzał się do służby na froncie, oraz, co może istotniejsze, zaskarbić sobie uznanie innych oficerów.
Na takie właśnie posunięcie, które przyniosło fatalne skutki, zdecydowali się ćwierć wieku później.
Chodzi o inny pułk z dywizji.
Żartowano, że Krzyża Żelaznego II klasy uniknąć można jedynie, popełniając samobójstwo. Tego rodzaju powiedzonka często odpowiadają prawdzie, ale Rommel miał okazję jeszce nieraz wykazać się męstwem i otrzymał inne odznaczenia.
Prawdopodobnie chodzi o Uricany, kilkanaście kilometrów na zachód od Petrasani.
Położona na zachód od miasta Fokszany.
Pokój w Brześciu Litewskim zawarty został 3 marca 1918 r., ale armia rosyjska już dużo wcześniej przestała zagrażać wojskom niemieckim. W Rosji trwała bowiem krwawa wojna domowa, zapoczątkowana przez „październikową” (według kalendarza juliańskiego) rewolucję.
Rejon w latach powojennych stanowił część Jugosławii (Słowenii), ale w 1917 r. znajdował się oczywiście w granicach Austro-Węgier.
Rommel otrzymał order 18 grudnia 1917 r. Przyznał później, iż krytykował przyznanie tego odznaczenia Schronerowi po batalii o Matajur.
Sztuczny podział niektórych terytoriów stał się zarzewiem konfliktów, które do tej pory (pisane w roku 1993) nie zostały zażegnane.
Dosłownie: „pchnięcie nożem”. Zwrot ten, użyty przez Ludenddorffa w rozmowie z pewnym generałem brytyjskim, szybko wszedł do języka potocznego.
Dosłownie: Zarząd Sil Zbrojnych.
Dodać należy, iż wedle recept Marksa, robotniczą rewolucję miał przeprowadzić proletariat przemysłowy.
Pułk Rommla oznaczony został numerem 13, oraz przydomkiem Alt Wuttemberg, czyli Stary Wirtemberski.
W przyszłości militarne planowanie ekonomiczne miało okazać się piętą achillesową wojennej machiny Rzeszy. Chaos panujący w tej dziedzinie w czasach drugiej wojny światowej w znaczącym stopniu przyczynił się do klęski Niemiec. (Sam Seeckt zmarł w roku 1936).
Wspomniany zbiór został „wygłoszony” przez samego Rommla w czasie pobytu w Poczdamie; patrz: rozdział 6.
Większość strzelców batalionu z Goslar zginęła lub dostała się do niewoli rosyjskiej na froncie nadbałtyckim w 1945 r., tylko nieliczni powrócili po latach z radzieckich obozów jenieckich.
Dyrektor szkoły w Eton w latach 1949-1963. Birley miał poważny wpływ na odtworzenie systemu edukacyjnego w Niemczech (Zachodnich) po drugiej wojnie światowej.
Nie tylko wśród podoficerów i szeregowych żołnierzy Wspomniany dekret został zdecydowanie skrytykowany nawet przez niektórych arystokratów
Nie jest jasne, kto ten telegram zredagował. Stary i schorowany prezydent pogrążony był już wówczas w kompletnym letargu.
W tym samym roku opublikowano także głośną pozycję Guderiana pt. Achtung Panzer!
Nastawienie von Brauchitscha do nazistów było jednak cokolwiek dwuznaczne. Sprawiał czasem wrażenie przytłoczonego osobowością Hitlera.
Ostatecznie Fritsch został oczyszczony z zarzutów.
Raczej czerpiąc ją z pracy naturalizowanego w Niemczech, zmarłego w 1927 roku, Anglika Houstona Stewarta Chamberlaina pt. Podstawy XIX wieku (Die Grundlagen des XIX Jahrhundrets). H. S. Chamberlain był notabene zięciem sławnego kompozytora, Richarda Wagnera - przyp. tłum.
W rzeczywistości Gdańsk miał juz status Wolnego Miasta w czasach napoleońskich - przyp. tłum.
Podobny wizerunek sanacyjnej Polski dominuje w zachodniej publicystyce i historiografii Np Sebastian Haffner w książce Diabelski pakt pisze „W 1939 roku Polska była krajem na wpół faszystowskim, antysemickim i nastawionym antyrosyjsko” — przyp. tłum
Kryptonim planu ataku na Polskę
W bitwie tej poległo bardzo wielu niemieckich żołnierzy z dywizji sformowanych naprędce z młodych ochotników.
W rzeczywistości siedem. Autor nie uwzględnił zapewne Dywizji Pancernej „Kempf, sformowanej w marcu 1939 r. - przyp. tłum.
W rzeczywistości do 2 X broniła się jeszcze załoga na Helu, a 5 X 1939 r doszło do bitwv pod Kockiem - przyp tłum.
Najprawdopodobniej chodzi o wydarzenia na Śląsku i w Bydgoszczy - przyp. tłum.
Stacjonującej wówczas w Bad Godesbergu, a wkrótce odesłanej na kwatery polowe w pobliżu rzeki Ahr.
Jednostka ta została utworzona już po zakończeniu kampanii wrześniowej, w październiku 1939 r. - przyp. tłum.
W omawianym okresie Manstein był szefem sztabu Grupy Armii „A” (dowodzonej przea von Rundstedta). Później awansowany został do stopnia feldmarszałka.
Niemieckie czołgi w roku 1940 były na ogół szybsze, lecz słabiej opancerzone i uzbrojone od francuskich — przyp. tłum
Były to udane czołgi typu LT Vz 38, oznaczone przez Niemców jako PzKpfw 38 (t), przewyższające ówczesne lekkie czołgi niemieckie typu PzKpfw 11II - przyp tłum.
W 1944 r., gdy Rommel pisał te słowa,, od trzech lat trwała wojna z Rosjanami
Koncepcje zbliżone do idei Guderiana lansował pułkownik (później generał) de Gaulle, natykając na opór konserwatywnie myślących, starszych dowódców francuskich - przyp. tłum.
Najwyższe niemieckie odznaczenie militarne; za kolejne zasługi wojenne Krzyż Rycerski ozdabiano liśćmi dębowymi, mieczami oraz brylantami.
W angielskiej armii kaliber działa oznaczano ciężarem wystrzeliwanego pocisku — przyp. tłum.
Francuscy obrońcy Lilie skapitulowali ostatecznie 1 czerwca.
Weygand, którego niegdyś sam Foch określił mianem człowieka potrafiącego opanować najtrudniejszą sytuację, zastąpił na stanowisku załamanego Gameliana.
„...pozostaną dumnym wspomnieniem dla wszystkich żołnierzy tej dywizji na całe życie”.
Dywizje „lekkie” były w istocie jednostkami zmechanizowanymi, wyposażonymi w mniejsza od dywizji pancernych liczbę czołgów.
5. Dywizja Lekka sformowano z elementów 3. Dywizji Pancernej, w której skład wchodził wcześniej m.in. 5. Pułk Czołgów. Później 5. Dywizja Lekka została przemianowana na 21. Dywizję Pancerną.
Francuzi wrodzy wobec reżimu Vichy i wierni gen. de Gaulle'owi - przyp. tłum.
Rommlowi najwyraźniej sprawiała kłopot ta nazwa, gdyż wymawiał ją zwykle „Tmini”.
Patrz też rozdział 16.
W ten sposób Niemcy po raz kolejny ingerowali w działania, teoretycznie kierowane przez Włochów
Nazwy miejscowości arabskich wzięto z Encyklopedii II wojny światowej, MON, Warszawa 1975, oraz Encyklopedii Powszechnej PWN, Warszawa 1974, zwł. t. 2 (mapka kampanii libijskiej); w opracowaniach wojskowych funkcjonują nazwy z rodzajnikiem „el”, podczas gdy w Encyklopedii z rodzajnikiem „al”, stąd w polszczyżnie można spotkać dwie nazwy np. El-Alamejn i Al-Alamajn, El-Ghazala i Al-Ghazala, El-Mechili i Al-Mekili. W wypadku nieznalezienia nazw w opracowaniach wojskowych, korzystano z Encyklopedii lub zostawiono transkrypcję oryginału angielskiego — przyp. red.
Całość sił Rommla zużywała miesięcznie blisko 70 000 ton; przekraczało to możliwości przeładunkowe portu w Trypolisie.
Nie jest jasne, dlaczego akurat ten fakt wpłynął na podniesienie wiarygodności zeznania jeńca.
Niemiecki pastor ewangelicki i oficer, znany wsrod podwładnych jako „ojciec Bach”
W latach 1939—1941 komuniści w niektórych państwach opowiadali się, działając wedle wyraźnych wskazówek Stalina, za Hitlerem, kontynuującym podbój krajów demokratycznych - przyp. tłum.
Wliczając odwód OKH, złożony z dwudziestu ośmiu dywizji, z popminięciem jednak licznych formacji fińskich i rumuńskich.
Autor ma zapewne na uwadze czołgi T-34 oraz KW. - przyp. tłum.
28 listopada.
W listopadzie podjęta została przez grupę szturmową, przerzuconą drogą morską, nieudana próba zabicia bądź pochwycenia Rommla w Beda Lettono, gdzie mieściła się siedziba kwatermistrzostwa Panzer Gruppe Afrika Sam Rommel na ogół rozbijał swój namiot znacznie bliżej frontu
Fritz Bayerlein, pułkownik, później generał; w owym okresie szef sztabu Afrika Korps,
Gdyby Niemcy szczegółowiej zainteresowali się tym, co się dzieje na ich skrzydłach, to z pewnością natknęliby się na brytyjskie składy żywności i amunicji, założone 18 listopada; jeden około dwudziestu pięciu kilometrów na południowy wschód od Bir-el-Gubi, drugi w podobnej odległości na południowy wschód od Gabr Saleh. Przejęcie ich przez oddziały Rommla mogło wpłynąć decydująco na przebieg batalii.
Grupa Pancerna została 22 stycznia przemianowana na Panzerarmee (Armię Pancerną,).
„Angielska armia polowa musi zostać całkowicie zniszczona, a Tobruk musi paść!”
Cruewell nieco wcześniej utracił żonę, która zmarła na szkarlatynę, pozostawiając czworo dzieci, o czym Rommel ze smutkiem powiadomił Lucy.
Neumann-Silkow został ranny, a von Revenstein trafił do niewoli w trakcie operacji „Crusader”. Summermann poległ podczas nalotu 10 grudnia.
Oficer wywiadu przy sztabie Rommla, von Mellenthin, napisał po wojnie, że Rommel nie analizował zbyt dokładnie stanu formacji bojowych wroga. Wiedział, ile brygad pancernych ma przeciw sobie, myślał jednak, iż piechotę XIII Korpusu wspiera jedna brygada czołgów, a nie dwie; nadto jego sztabowcy „zgubili” jedną brygadę hinduską i pomylili się co do lokalizacji innej.
Niemcy błędnie uważali, że Bir Hakeim bronią względnie słabe siły. Rommel przewidywał, że uda się opanować miejscowość w ciągu godziny. W rzeczywistości zabrało to dwa tygodnie.
W opisywanym wypadku szef brytyjskiej 1. Dywizji Pancernej (gen. Lumsden) pozwalał sobie na otwarcie krytykowanie umiejętności dowódcy 7. Dywizji Pancernej (gen. Messervy'ego).
W rzeczywistości były to wozy południowoafrykańskie. W niniejszej pracy przed terminem „brytyjski” określa się na ogół również jednostki południowoafrykańskie, hinduskie itd.
Błędnie sądzono, że „Venezia” to kryptonim ogólnego planu bitwy o El-Ghazalę. W istocie określał on jedynie jego część - głębokie wdarcie się w brytyjskie pozycje i obejście Bir Hakeim.
„Może dotrzemy do Kairu”.
Droga z Bengazi na front liczyła 800 mil; z Trypolisu 1400 mil.
Dywizją ,.Ariete” dowodził obecnie gen. Arena.
Z 15 Dywizji Pancernej, której szefostwo czasowo przejął gen. von Randow. Von Vaerst wrócił na stanowisko dowódcy tejże dywizji 17 września, kiedy komendę nad Afrika Korps objął przybyłv gen von Thoma Von Randow został wówczas dowódcą 21 Dywizji Pancernej
Ogólną liczbę Żydów zamordowanych w Treblince na terenie Polski szacuje się na 840 000. W Bełżcu, również w Polsce, zginęło 600 000 osób.
Różnica z czasem Greenwich wynosi godzinę. Według Anglików przygotowanie artyleryjskie rozpoczęło się o 21.40. Niemcy, w zależności od pory roku, trzymali się czasu letniego i zimowego.
Odtworzona po bojach z Rommlem pod St. Valery w 1940 r.
Była to pewna przesada. W raporcie dziennym Panzerarmee z 19 października zapasy paliwa szacowano na przynajmniej jedenaście dni.
Von Thoma objął komendę nad Afrika Korps na kilka dni przed odlotem Rommla do Europy
Brytyjczycy nazwali je Kidney („Nerka”).
Z wyjątkiem Dywizji „Ariete”.
Czasowo. 19 listopada dowództwo przejął gen. Fehn.
W rzeczywistości Cavallero przyleciał do Trypolisu 12 listopada, pozostając w Afryce przez trzy dni, ale nie znalazł czasu na to, by zobaczyć się z Rommlem.
„Führer życzy sobie, aby feldmarszałek przestał rozmyślać o problemach Tunezji”.
Dowodzone przez gen. Falugiego, Scattiniego oraz Sozzaniego.
Prognoza okazała się trafna. 13 grudnia, a więc w dwa tygodnie i pięć dni po wspomnianej naradzie. Montgomery zameldował szefowi imperialnego sztabu generalnego, sir Alanowi Brooke'owi, że jest już w stanie ruszyć” na nieprzyjaciela, zajmującego pozycje pod Mesa el-Brega.
W cytowanym już liście do Brooke'a z 13 grudnia Montgomery napisał, że nieprzyjaciel „ma wielkiego pietra i zaczyna się sypać'. Może to niezbyt eleganckie sformułowanie, ale w sumie odpowiadające prawdzie.
W 10. Dywizji Pancernej stosunkowo niedawno podjął służbę ppłk von Stauffenberg Wkrótce potem został poważnie ranny.
Cramer dzień wcześniej przejął komendę z rąk Ziglera.
W Winnicy - przyp. tłum.
W tym czasie w okupowanej Francji i Niderlandach było trzydzieści osiem niemieckich dywizji; ponadto piętnaście w Skandynawii oraz dwadzieścia w strefie Morza Śródziemnego (w tyra czternaście na Bałkanach).
Od 30 stycznia 1943 r. Dönitz, na miejsce Readera, dowódcą Kriegsmarine.
Nową ofensywę niemieckie okręty podwodne podjęły we wrześniu. Kriegsmarine poniosła jednak jeszcze cięższe straty.
Urlauber (niem.) - człowiek na przepustce bądź urlopie.
dowodzony przez Ottona Skorzennego - przyp. tłum.
Liczba niemieckich wielkich jednostek wzrastała z każdym miesiącem. Na początku czerwca 1944 OB West dysponowało pięćdziesięcioma ośmioma dywizjami, w tym jedenastoma pancernymi lub grenadierów pancernych. Formacje te zostały wzmocnione w trakcie kampanii. Pięćdziesiąt jeden dywizji, w tej liczbie trzynaście pancernych lub grenadierów pancernych, wzięło ostatecznie udział w bojach jako związki Grupy Armii „B”.
Wcześniej sprawował funkcję attache wojskowego w Belgii, Holandii i Anglii
Siły te zostały jeszcze wzmocnione po rozpoczęciu kampanii.
Chociaż von Schweppenburg uznawał zasadność ogólnej koncepcji, to co do rozmieszczenia wojsk i innych szczegółowych kwestii zmieniał zdanie. W jednej z późniejszych artykułów twierdził, że część odwodu pancernego mogła zostać rozwinięta „na północ od Lencon”, skąd istotnie mogła dokonać skutecznego kontruderzenia na Normandię.
Skądinąd wiadomo, że Rundstedt nie przepadał osobiście za Rommlem, uważając go za swego konkurenta i nazywając go Marschall Bubi („marszałek”) - przyp. tłum.
Ajax, ku smutkowi Rommla, zdechł w maju.
Od grudnia 1943 roku zaczęto przydzielać dowództwom jednostek liniowych oficerów będących członkami NSDAP.
„Wódz mi ufa, a to dla mnie najważniejsze”.
Niemieccy agenci donosili, że gen. Patton dokonywał inspekcji owej (nie istniejącej w rzeczywistości) armii.
Jodl był jednym z oskarżonych w procesie norymberskim - przyp. tłum
„Cały świat powstał przeciwko Niemcom, a dysproporcja sił...”
„Panie feldmarszałku, proszę opuścić ten pokój!
Przesyłając list dalej, Kluge opatrzył go stwierdzeniem, że „feldmarszałek [Rommel] niestety miał rację”.
„Co pan wyprawia, pułkowniku? Pakuje się pan w piekielną łaźnię!”
Fromm sam został skazany na stracenie przez trybunał ludowy 7 marca 1945 roku. Trybunał uznał, iż Fromm chciał 20 lipca przede wszystkim ocalić własną skórę, wcześniej podzielając defetyzm spiskowców. Doniesiono, że powiedział (3 lipca), iż byłoby najlepiej, gdyby Führer sam odebrał sobie życie15. To wystarczyło, by Fromm dostał wyrok śmierci.
Wśród konspiratorów wymienić można potomków tak wybitnych pruskich żołnierzy, jak von Moltke, von Kleist czy von Alvensleben.
List ten nigdy nie został wysłany.
Według gen. Kirchheima, członka Ehrenhof.
Cäsar von Hofacker został skazany na śmierć przez trybunał ludowy jpgd koniec sierpnia. Wyrok na nim wykonano jednak dopiero w grudniu 1944
Goerdeler został stracony w lutym 1945 r.
Pierwotny rozkaz przewidywał wykonanie na pogrzebie nie fragmentu „Eroiki”, lecz marsza żałobnego z Götterdämmerung (Zmierzch bogów) Wagnera. Byłoby to jednak dla nazistów niemiłą aluzją, jako że Zygfryd, wagnerowski bohater, zginął przywiedziony do zguby przez moce ciemności.
Oprócz Lucy i Manfreda obecni byli także dwaj bracia, siostra oraz inni krewni Rommla.
W grudniu 1812 r. gen. Yorck von Wartenburg, dowodzący armią pruską, zmuszoną do niepopularnego sojuszu z Napoleonem, wynegocjował separatystyczny układ z Rosjanami, umożliwiając carskiej armii przemarsz do Francji. Układ, choć początkowo nie uznany przez króla pruskiego, przyjęty został entuzjastycznie przez ludność niemiecką.
Przełożył Józef Paszkowski: Wiliam Szekspir Juliusz Cezar w: Dzieła Dramatyczne, t. 5. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1973.
„Naszym Rommlem, zawsze takim samym”.