Moliere
UROJONA NIEWIERNOŚĆ
OSOBY
GROSZOWICZ.
LUCYNA, jego córka,
Małżeństwo:
SAMNIEWICZ.
SAMNIEWICZOWA.
AUGUST, kochanek Lucyny.
TAKSOBICKI.
WIKTUSIA, służąca Lucyny.
SŁUGIEWICZ, służący Augusta.
KREWNY Pani Samniewiczowej.
SCENA NA MIEJSCU PUBLICZNEM,
UROJONA NIEWIERNOŚĆ.
SCENA I.
GROSZOWICZ. LUCYNA. WIKTUSIA.
LUCYNA (wchodząc zapłakana).
Ach! nie myśl, nie myśl, ojcze, bym na to przystała.
GROSZOWICZ.
Co tam mruczysz Asińdźka..? a jaka zuchwała!
Chcesz do góry przewrócić to co ja uradzę ?
Czy wiesz że nieskończoną mam nad tobą władzę?
Czy twój mózg nadto młody chciałby w tej godzinie,
By twój ojciec rozumny skakał ci na linie ?
Kto komu może kazać ? ty mnie, czy ja tobie?
Kto z nas dwojga wie lepiej, jak ty myślisz sobie,
Co dla ciebie być może szkodą lub pożytkiem?
Ej! strzeż się mnie rozgniewać swoich dąsów zbytkiem:
I przestań , pókim dobry, mieć nademną wodze,
Bo w niebie słychać będzie jak ja się rozchodzę.
Najlepiej, chcąc uniknąć niezbyt smacznych godów,
Przyjąć danego rnęża bez tych korowodów.
A! ja wprzódy, powiadasz, namyśleó się muszę,
Poznać jego skłonności i serce i duszę:
Do kala! kto ma krocie czegoż wiecój trzeba?
Mąż, którym cię łaskawe obdarzają nieba,
Mając sześćkroć , a sześćkroć nie palcem przekiwać ,
Nie może się w kochaniu powabnym nazywać ?
Milczeć mi; ja ci ręczę, trząś i nie trząś główką
Że człek jest najzacniejszy z tak ciepłą gotówką.
LUCYNA.
O Boże !
GROSZOWICZ.
Cóż , o Boże ? i cóż to u licha ?
Patrzajcie moi Państwo jak mi ładnie wzdycha !
Ejże, ej! moja Panno ; bo jak mnie rozgniewasz
To mi tu innym głosem , o Boże , zaśpiewasz.
Otóż , oto , romanse ! oto ich owoce,
Że gmerasz po tych książkach całe dni i noce;
Wszystkie umiesz na pamięć; a pacierz, jak w rogu,
Mówisz o Walter Skocie więcej niż o Bogu.
Rzuć mi w ogień natychmiast niecne te szpargały,
Co młodych nie wiem wiele głów pozawracały,
A czytaj mi przykładnie książki większej ceny,
Naprzykład , złoty ołtarz , i nowe Ateny,
Lub Pistolet bez kuria; staraj się zrozumieć,
I na pamięć, powiadam, na pamięć go umieć.
Z wierszów, wiersze o śmierci, książka tak pobożna,
Z niej życia cnotliwego nauczyć się można;
I gdybyś te jedynie książki miała w głowie,
Nie walczyłabyś ze mną o to co stanowię.
LUCYNA.
Jakże, ojcze? czy żądasz bym była gotową
Na rozkaz cofnąć dane Augustowi słowo ?
Winna, gdybym bez ciebie przysięgła mą wiarę:
Ale mu sam przyrzekłeś ręki mej ofiarę.
GROSZOWICZ.
Choćbym przyrzekł i przyrzekł, cóż mi za pożytek?
Zjawił się drugi lepszy, i temu dał kwitek.
Twój August bardzo miły; lecz wiedz , ja cię proszę,
Że ten daleko milszy kto posiada grosze :
Bo grosz, nawet najbrzydszym jakieś daje wdzięki,
Bez niego wszędzie smutno, wszędzie jakieś sęki.
Ty nie chcesz Walerego , którego ja lubię:
Nie kochasz go przed ślubem; pokochasz po ślubie.
Bo w małżeństwie ta grzeczność... ta słodka zażyłość...'
A tak ni stąd ni zowąd, urodzi się miłość.
Ale za cóż ja daję radę i przestrogę
Tam gdzie najsamowładniej rozkazywać mogę?
No, basta, póki proszę, dosyć tych przewlekań;
Niech nie słyszę tych smutnych jęków i narzekań.
Dzisiaj ma przyjść Walery rozpędzić twe smutki;
Niechże mu Imość chybi na włosek malutki,
Niechżeno mu nastroisz czoło nienawisne,
Obaczysz... lecz ja teraz nic więcej nie pisnę.
Scena II.
LUCYNA. WIKTUSIA. WIKTUSIA.
Cóż ? Pani uporczywie nie chce tej słodyczy,
Której sobie nie jedna z całej duszy życzy. .
Ofiarują ci męża, płaczesz i narzekasz,
I wyrzec lube tak jest, do tej pory zwlekasz!
Ach dla czegoż mnie za mąż nie dadzą w tej chwili!
O! mnieby o to słowo nie długo prosili;
Nieznękana, jak Pani, rozmyślań natłokiem,
Jabym tych. słów tuziny wyrzekła z wyskokiem.
Professor brata Pani uczony nie lada,
Mówiąc o wielu rzeczach, rozumnie powiada,
Że kobieta jest jak chmiel co buja radośnie
Po drzewie , lecz bez drzewa więdnie i nie rośnie.
Myśl ta, Pani, największą prawdę mieści w sobie;
Ja grzeszna jej doświadczam, na własnej osobie.
Niech Bóg da wieczny pokój dla mego Marcina!
Jak żył, miałam prawdziwą świeżość Cherubina,
Ciała dość, żywe oko, i wesołą duszę,
Dziś jak baba, narzekać i smucić się muszę.
Przeszło jak cień to szczęście co jaśniało przy mnie:
Sypiałam wprzód bez futra w najmocniejszem zimnie,
Stać przy piecu , broń Boże ! z legom ja się śmiała ;
Teraz mi zimno w Sierpniu, aż się trzęsę cała,
Słowem, nic tak słodkiego , i sercu i oku,
Wierz mi Pani, jak rnęża wszędzie mieć przy boku,
Choćby na to, że w lubem i roskosznem życiu,
Kiedy kichniesz, to powie, na zdrowie ci kyciu.
LUCYNA.
I tyż mi jeszcze radzisz popełnić tę zbrodnię,
Abym mego Augusta zdradziła niegodnie?
WIKTUSIA.
Niech daruje Pan August bo to nie uchodzi:
Jak pojechał, lak przepadł: a czyż to się godzi ?
Taka o nas niepamięć, i długość podróży,
Nie dobrze nam o sercu Jegomości wróży.
LUCYNA (pokazując jej miniaturę Augusta).
Ach nie smuć mnie tą wróżbą jaka ci się marzy!
Patrz tylko na szlachetne znamiona tej twarzy;
Wyraz jej wieczne dla mnie przysięga płomienie,
Wierzę, że się nie zmienią, jak ja się nie zmienię,
I że August któremu ufam bez bojaźni,
Statecznej sercu memu dochowa przyjaźni.
WIKTUSIA.
Twarz ta mówi że stały, że dusza nie płocha;
I to mnie już nie dziwi że go Pani kocha,
LUCYNA.
A jednak... ach ratuj mnie!.. o ja nieszczęśliwa...!
(zatacza się na ręce Wiktusi i upuszcza miniaturę).
WIKTUSIA.
Pani.. co to się znaczy?., o Boże!.. omdlewa!..
Gwałtu ! kto w Boga wierzy!..
Scena III.
LUCYNA. SAMNIEWICZ. WIKTUSIA.
SAMNIEWICZ (wbiegając).
Co za tarapata ?
WIKTUSIA.
Pani moja umiera!
SAMNIEWICZ.
Tylko to? do kata! Myślałem że się pali albo się zapada.
Co? czyś Pani umarła ?.. nic nie odpowiada!... Ej , nie żywa mospanie !
WIKTUSIA.
Po ludzi polecę! A Pan niech ją tymczasem ma w swojej opiece.
Scena IV.
LUCYNA. SAMNIEWICZ. SAMNIEWICZOWA,
SAMNIEWICZ.
A to kłopot, dalibóg; ona zimna cała,
Obaczę, może nawet oddychać przestała.
O, nie! żyje mospanie, jeszcze nie jest głazem.
SAMNIEWICZOWA (wyglądając przez okno).
Aj! aj!.. mąż mój!... co widzę?...z jakąś damą razem?
Zdrajca! zdrajca! i koniec; i to nie są fraszki:
Muszę wyjść i znienacka złapać te dwa ptaszki.
SAMNIEWICZ.
Zemdlała; tu ją trzeba czemprędzej nacierać :
Wielkiego zrobi bąka jak zechce umierać.
Szukać tamtego świata, szaleństwo, mospanie:
Kiedy jakoś i na tym jeszcze miejsca stanie.
(odnosi ją do jej domu).
Scena V.
SAMNIEWlCZOWA (sama).
Aha! tuś mi niewierny! ja cię w ręce moję...
Cóż to? gdzie się on podział?.... zemknęli oboje!
Uciekł mi!.. a ty łotrze! oszuście! szalbierzu!....
Zdrada jego już jasna! jak amen w pacierzu.
Nie dziw czemu ozięble postępuje ze mną ;
Bo dla innej Jejmości miłość ma taemną.
Tacy nasi mężowie ! wzór przezacnych ludzi!
To co się im pozwala, najprędzej ich nudzi.
Jak w początkach miłośne pokazując sztuki
Ogniste nam na klęczkach prawią baneluki,
Ale potem drwiąc z naszej miłości niecnoty,
Dla innych niegodziwe chowają pieszczoty.
Ach zła jestem, że prawo dając nas pod straże,
Mężów nam jak koszule odmieniać nie każe!
Toby było wygodnie, ja zaręczam o to,
I na toby nie jedna przystała z ochotą.
(podejmując miniaturę którą Lucyna upuściła).
A komuż ten obrazek wyleciał z kieszeni?
Jak ładny i bogaty! a co tu kamieni!
Scena VI.
SAMNIEWICZ. SAMNIEWICZOWA.
SAMNIEWICZ. (nie widząc żony).
Zdało się że umarła , a to nic nie było.
Ocuciliśmy jakoś tę dziewczynę miłą;
Ożyła nieboraczka, i jestem spokojny.
SAMNIEWICZOWA (nie widząc rnęża).
Aj! aj! to mi to chłopiec! a jaki przystojny!
SAMNIEWICZ.
Otóż i moja żonka,
(patrząc na miniaturę przez jej ramię)
Co ona ma w ręku?
Muszę ja się przypatrzyć... cicho, pomaleńku.
Dla Boga ! ten portrecik nie dobrze mi wróży.
SAMNIEWICZOWA (nie widząc męża).
Co za bóstwo! te usta piękniejsze od róży.
A robota, dalibóg, to za złoto stanie. A jak pachnie! (całuje).
SAMNIEWICZ (cicho).
Dla Boga ! całuje, mospanie!
SAMNIEWICZOWA (nie widząc męża).
Co za roskosz, dalibóg, każda mi to przyzna,
Jeśli się w kim tak ładny zakocha mężczyzna !
Gdyby tysiąc po świecie robił zalecanek,
Miałby tyle zapewne, co kobiet, kochanek.
Czemuż ja nie mam męża z tak lubą ponętą!
Ale gbura, brzydala....
SAMNIEWICZ (wydzierając jej portret)
Ach ty, wiercipięto!
Złapałem cię złapałem na ciepłym uczynku,
Jakie gadasz mężowi słówka w upominku.
A więc godna żoneczko, podług twej mądrości
Jegomość tak chwalony nie wart jest Imości ?
A do licha, mospanie! gniew się burzy we mnie:
Kogożbyś ty wybrała lepszego odemnie?
Tam do kata! któż we mnie naganić co może ?
Ta postawa, to czoło, ułożenie hoże,
Ten wzrok wszędzie chwalony, miłośnomarsowy,
Który mnóstwu pięknościom pozawracał głowy,
Słowem, moja tak tęga i hoża osoba
Jeszcze ci się mospanie, jeszcze nie podoba ?
Pfu! komuż to świat palić! jeszczeż Pani matka
Chciałaby mieć przy mężu potrawkę z gagatka ?
SAMNIEWICZOWA.
Ja znam się na tych żartach, co się z nich wytoczy;
Ty myślisz...
SAMNIEWICZ.
Innym, innym, nie mnie, mydlij oczy:
Ja mam w ręku twój zdrady dowód oczywisty.....
SAMNIEWICZOWA.
Idź sobie do kaduka; daj mi pokój czysty:
Nie dość żem zła na niego tak że ledwie stoję,
Jeszcze nową obrazą powiększa złość moję !
Oddaj mi mój klejnocik: co ty myślisz sobie...
SAMNIEWICZ.
Ja ci myślę łeb urwać; ja ci licho zrobię:
Ach czemuż tego ptaszka co jest moją zgubą
Nie mam w ręku z obrazkiem!.
SAMNIEWICZOWA.
Co?
SAMNIEWICZ.
Nic, moja lubo.
Niesłusznie cię aniołku, moim krzykiem głuszę,
Bo jeszcze ci za rożki podziękować muszę.
(przypatrując się miniaturze).
Oto ten sam adonis, ten cacany kolek,
Gorejąca pochodnia twych tajnych pieszczotek,
Ten gracz, z którym, Asińka...
SAMNIEWICZOWA:
Z którym... ? gadaj dalej.
SAMNIEWICZ.
Z którym Pani... zły jestem, aż się we mnie pali.
SAMNIEWICZOWA.
Jakież ten pijaczysko plecie mi tu baśnie ?
SAMNIEWICZ.
O ! ty dobrze rozumiesz, ja to widzę jaśnie.
Już nie będę u ludzi Panem Samniewiczem.
Bo mnie zaczną od dzisiaj zwać Rogalewiczem.
Honor mój który plamisz, te mi baśnie plecie;
Lecz ja ci to nazwisko wypiszę na grzbiecie.
SAMNIEWICZOWA.
I ty śmiesz te niegodne pleść mi banaluki?
SAMNIEWICZ.
I tyż mi śmiesz nastrajać te szatańskie sztuki?
SAMNIEWICZOWA.
Co za szatańskie sztuki ? gadaj mi wyraźnie.
SAMNIEWICZ.
Nie; to nic żeś uczciwą sprawiła mi łaźnię.
Ozdobić czoło męża jeleniowym krzakiem,
Śliczny sposób, dalibóg, zrobić go cudakiem.
SAMNIEWICZOWA.
Więc pomimo niegodną zdradę ze swej strony,
Która może niechybnie wzniecić zemstę żony,
Ty udajesz ten raptus, i widząc me smutki
Sztuką tą gniewu mego chcesz uprzedzić skutki ?
Pierwszy raz ja to słyszę: czy się świat przewrócił,
Aby ten kto przewinił, sam się pierwszy kłócił ?
SAMNIEWICZ.
Co to za lis Mospanie! a jak się czupurzy!
Mogą ją za wielki zac uważać niektórzy.
SAMNIEWICZOWA.
Idź szubrawcze, wisusie, ściskaj swe kochanki,
I do nich naigorętsze prowadź zalecanki,
A oddaj mi mój portret; boć oczy wydrapię.
(wyrywa mu z rąk portret i ucieka).
SAMNIEWICZ.
Ja ci go z gardła wydrę, ja cię wszędzie złapię..
Scena VII.
AUGUST. SŁUGIEWICZ.
SŁUGIEWICZ.
Wreście przywendrowawszy ku temu domowi,
Niech tu Pan z łaski swojej jedną rzecz mi powie.
AUGUST.
No, słucham.
SŁUGIEWICZ.
Jak do licha koście Panu służą,
Żeś się nic tą piekielną nie zmęczył podróżą?
Dzień i noc, bez wytchnienia, w deszcz i nawałnic,
Tłukliśmy się jak śledzie w tej krakowskiej bryce;
Dalibóg, niech jej lego Pan Bóg nie pamięta,
Ale nas bez litości trzęsła jak przeklęta,
I mało głodnej ze mnie nie wytrzęsła duszy,
Jeszcze mnie bolą kości i turkoczą uszy;
Teraz gdyśmy na miejscu stanęli zmęczeni,
Pan rusza, i zjeść nie chce kawałka pieczeni.
AUGUST.
Ze jadę z tym pośpiechem, ważna jest przyczyna;
Słychać było że za mąż iść miała Lucyna;
O tej więc wiadomości dręczącej mą duszę,
Przed obiadem, przed wszystkiem, upewnić się muszę.
SŁUGIEWICZ.
Dobrze; a mnie się zdaje, jeśli się nie wiedzie,
Lepiej jest o nieszczęściu słyszeć po obiedzie:
Bo obiad sercu daje i siłę i żywość,
Aby mogło odeprzeć losu natarczywość.
Ja tak sądzę po sobie ! w najmniejszej niedoli,
Cóś mnie, kiedy ja z postem, i nudzi i boli,
Ale kiedy zjem tęgo, o nic nie dbam zgoła,
Dusza moja z losami powojować zdoła.
Dalibóg, na me słowo, niech się Pan pożywi,
I gdy mu jak na przekor wszystko się przeciwi,
Aby nie wszedł do serca żal i smutek wszelki,
Pal na odsiecz Węgrzyna ze cztery butelki.
AUGUST.
Ja nic nie chcę.
SŁUGIEWICZ (na stronie).
Już po mnie: dla mnie głód niezdrowy.
Ale obiad nasz będzie natychmiast gotowy.
AUGUST.
Milcz każę ci.
SŁUGIEWICZ.
Sza! zgoda... na co nam te kłótnie.
AUGUST.
Nie głód lecz niespokojność dręczy mnie okrutnie.
SŁUGIEWICZ.
A mnie i niespokojność i głód męczy razem,
Widząc że Pan w miłości na wszystko jest głazem.
AUGUST.
Idż jeść, idź, daj mi pokój, nic już ci nie powiem,
A ja niech się przed wszystkiem o mym losie dowiem
SŁUGIEWICZ.
Słucham; bo u mnie Pańskie święte są rozkazy.
Scena VIII.
AUGUST (sam).
Nie.... trwoga zbyt okrutne zadaje mi razy;
Wszak ojciec dał mi słowo, kocha mnie Lucyna;
W jej stałości jest moja nadzieja jedyna.
Scena IX.
AUGUST. SAMNIEWICZ.
SAMNIEWICZ (niewidząc Augusta i trzymając w ręku portret).
Teraz mogę swobodnie widzieć buzię ładną
Urwisza co mi zdradę wyrządził szkaradną.
Nie znam go... co za jeden ?
AUGUST (na stronie).
Co widzę?.... o Boże!
Mój portret!.. cóż me serce wróżyć z tego może ?
SAMNIEWICZ (nie widząc Augusta).
Ach biedny Samniewiczu! na cóż to zakrawa!
Na cóż jest wystawiony twój honor, twa sława!
(postrzegłszy Augusta w inną się stronę obraca).
AUGUST.
Skąd on go ma? to dziwo... krew się ścina we umie;
Wszak Lucyna w pamiątce miała go odemnie?
SAMNIEWICZ (nie widząc Augusta).
Tegożeś się doigrał, aby cię z drwinkami
Jaki taki po mieście wytykał palcami ?
I aby tą niesławą świat ci bryzgał w oczy.
Jaką niegodna żona głowę twoję tłoczy?
AUGUST (na stronie).
O Boże! co to znaczy !
SAMNIEWICZ (nie widząc Augusta).
Ach ty jaki taki!
Czyś ty mnie urwipołciu miał za niuch tabaki,
Żeś mnie zrobił rogalem w mej młodości kwiecie ?
I mnie ma ten furgalec, ten fircyk, to śmiecie...
Gdy mi jeszcze Mospanie służy moja żwawość...
AUGUST (zaglądając w ręce Samniewicza, na stronie).
W samej rzeczy! mój portret!
SAMNIEWICZ (odwracając się).
A co za ciekawość!
AUGUST (na stronie).
Dziwi mnie... aż go muszę spytać pomaleńku.
(głośno).
Panie, co ten obrazek robi w jego ręku ?
SAMNIEWICZ (na stronie).
Co za śmieszne pytanie !.,.. jabym go nikomu...
(patrzy na twarz Augusta i na portret).
Patrzajcie moi Państwo! jestem, jestem w domu!
Aha! wiem wiem, dla czego Jespan tak zdziwiony
To mój gach, albo raczej to gach mojej żony.
AUGUST.
Niechże Pau z łaski swojej...
SAMNIEWICZ.
Co Jegmość gawędzi?
Wiemy już Bogu dzięki co panicza swędzi.
(pokazuje mu portret).
To Aspana buziaczek; też oczy, też czubki;
Był on w ręku Mospanie znanej mu osóbki;
I to już mi nie tajno mości Panie bracie,
Że Państwo wielkie z sobą serdeczności macie.
Nie wiem, kiedy aspaństwo sznurkujecie zdrowi,
Czy mam honor być znanym Panu Aśdziejowi,
Lecz mam honor prosić go, abyście przestali
Mieć z sobą murmuranse, czego mąż nie chwali;
Pamiętając na śluby łączące nas dwoje...
AUGUST.
Więc osoba, od której masz pamiątkę moję...
SAMNIEWICZ.
Jest mą żonką
AUGUST.
Tyż mężem?
SAMNIEWICZ.
Mężem, jak z napaści,
I mężem zamężonym; to nie tajno Aści.
Ja zaraz jej rodzicom tę sprawkę odkryję,
Scena X.
AUGUST (sam).
Com usłyszał!... stało się.. ! a ja dla niej żyję!...
Odrzucałem wiadomość jaką mi wieść niosła,
Że poszła za strasznego gburzyska i osła!
Acb! gdybyś mi niewierna, zdradliwemi czary,
Nie przysięgła dozgonnej miłości i wiary,
To sam wstręt pozwolenia na wybor tak płaski,
Powinienby mym ogniom twoje zjednać łaski.
Niewdzięczna! że bogatszy... Lecz ta krzywda sroga,
I długa w niewygodach tak męcząca droga,
Co mi zabrała siły, jak tamta nadzieję,
Mdłość mi taką sprawiają że cały słabieję.
Scena XI.
AUGUST. SAMNIEWICZOWA.
SAMNIEWICZOWA.
Mój drapichrust przeklęty ze mną jak z tą babą..
(postrzegłszy Augusta).
Ja widzę że cóś bardzo paniczowi słabo.
AUGUST.
Słabość jakaś w tej chwili nagle ranie napadła.
SAMNIEWICZOWA.
Boję się byś nie omdlał; bo twarz bardzo zbladła.
Racz wejść do tego domu nim ten ból przeminie.
AUGUST.
Na chwilkę chęci Pani zadosyć uczynię.
Scena XII.
SAMNIEWICZ. KREWNY (jego żony).
KREWNY.
Kłopot rnęża w tym razie biorę ja do głowy;
Ale bo Mocimdzieju, nadtoś raptusowy:
To nie dowód, cóś o niej nakrzyczał przedemną,
By ona popełniła tę zdradę nikczemną,
Bo to są nie przeliwki; to sprawa ostrożna,
A na wiatr Mocimdzieju oskarżać nie można.
SAMNIEWICZ.
To jest, że trzeba grzechu namacać palcami ?
KREWNY.
Co nagle to po djable; prędkość nas omami.
Kto wie jak jej ten portret wpadł w ręce, mój bracie,
Czy się ona doprawdy kocha w tym gagacie ?
Dowiedz się Mocimdzieju; a jak się to wyda,
Nie ujdzie jej bezkarnie tak wielka ohyda.
Scena XIII.
SAMNIEWICZ (sam).
Dobrze mówi Mocimdziej, nim się prawda schwyci,
Trzeba zwolna kłębuszka dochodzić po nici:
Może ja o me rogi próżno się mozolę,
Może mi pot zawczesnie wystapił po czole.
W samej rzeczy ten portret, o który się trwożę,
Mojej hańby ze wszystkiem dowodzić nie może.
Więc muszę....
Scena XIV.
SAMNIEWICZ. SAMNIEWICZOWA, (u drzwi swego
domu odprowadzając Augusta). SŁOWNICKI.
SAMNIEWICZ (na stronie widząc ich).
A co? a co? nie wyszło na moje?
O ja biedny! już teraz o portret nie stoję,
Kiedy sam oryginał mam fu przed oczyma.
SAMNIEWICZOWA
Ja radzę, niech Pan jeszcze trochę się zatrzyma,
By go to osłabienie znowu nie porwało.
AUGUST.
Nic, nic; dzięki Asani za łaskę wspaniałą.
SAMNIEWICZ.
I jeszcze się rozstają w tak grzecznej rozmowie!
(Samniewiczowa wchodzi do swego domu).
Scena XV.
SAMNIEWICZ. AUGUST.
SAMNIEWICZ.
Postrzegł mnie: zobaczymy co też on mi powie.
AUGUST (na stronie).
Ach, żal srogi i rozpacz rozdziera mą duszę!....
Lecz ja na same losy użalać się muszę;
Nie targać się na jego nadzieje spełnione...
(przybliżając się ku Samniewiczowi).
Szczęśliwy, że posiada tak powabną żonę!
Scena XVI.
SAMNIEWICZ. LUCYNA (widząc z okna Augusta
odchodzącego).
SAMNIEWICZ (sam).
A wcale się nie ciemno tłumaczy Jegomość.
Tak mi smaczna jak finfa ta miła wiadomość,
Jak gdyby mi pięć rogów na głowie wyrosło.
(patrząc w stronę którą August wyszedł).
Wstydź się Aspan; to bardzo niegodne rzemiosło.
LUCYNA (na stronie, wchodząc).
Dopierom go widziała; czy przybył tak skrycie?
Czemuż mi do tej pory taił swe przybycie?
SAMNIEWICZ.
"Szczęśliwy że posiada tak powabną żonę !"
Ach! raczej nieszczęśliwy; cały wstydem płonę,
Że mi niecna po sercu ćwika jak batogiem,
I u ludzi, bez żartu, czyni mnie rarogiem.
Jaż mu umknąć pozwolę ? jaż mu łba nie skręcę ?
Mamże patrzeć na niego założywszy ręce?
Ach! czemużem przynajmniej, kiedym nic nie pisnął,
Nie zbił mu czapki z głowy, lub błotem nie cisnął,
I nie krzyknął w mej złości, by sąsiedztwo całe
Ruszyło się na łotra za moję zakałę!
(gdy to mówi Samniewicz, Lucyna zbliża się zwolna ku niemu
czekając nim jego zapal przeminie).
LUCYNA.
Powiedzże mi ten młody co poszedł, Jegomość,
Czy ma związki z Asanem lub jaką znajomość ?
SAMNIEWICZ.
Ach ja nie mam honoru znać lego junaka,
Lecz go zna moja żona.
LUCYNA.
Skądże rozpacz taka?
SAMNIEWICZ.
Niech to dziwnem nie będzie jej zacnej osobie,
Pozwól Pani, w mych smutkach niech powzdycham sobie.
LUCYNA.
Dla czegoż te wzdychania i te przykre żale ?
SAMNIEWICZ.
Jestem Pani, w żałościach nie o gruszki wcale;
Niechby za mnie kto inny wpadł w tę tarapatę,
Wątpię czyby zachował serce zuchowate.
Nieszczęśliwego męża masz przed swem obliczem,
Igrają jak z cielęciem, z biednym Samniewiczem;
Nie dość że szarpią honor, jeszcze wziąwszy górę
Na dobitek mospanie mają mnie za rurę,
LUCYNA.
Jakto?
SAMNIEWICZ.
A tak; ten panicz, przyznaję się z żalem,
Za przeproszeniem Pani, zrobił mnie rogalem;
Widziałem na me oczy, i ja to pokażę,
Jakie on z moją żoną toczy komeraże.
LUCYNA.
Ten co teraz... ?
SAMNIEWICZ.
Ten, ten sam, czyni dudka ze mnie;
Kocha go moja żona, a on ją wzajemnie. .
LUCYNA.
Przeczuwałam, że jakaś zdrada niegodziwa
W tym się skrytym powrócie przedemną ukrywa;
Na jego pierwszy widok serce me zadrżało,
Zgadując nadto pewnie, co nastąpić miało.
SAMNIEWICZ.
Pani bardzo łaskawie wchodzi w mą katuszę:
Nie wszyscy posiadają tak poczciwą duszę;
Drudzy się dowiedziawszy o figlu mej baby,
Nieczuli, jeszcze ze mnie śmieli się jak draby.
LUCYNA.
Obłudny, za tę czarną i podłą niewiarę,
Możnaż godną dla ciebie znaleźć kiedy karę ?
Jesteśże godnym życia, zdrajco za to samo,
Żeś się zmazał haniebną przeniewierstwa plamą?
Prawdaż to jest istotna?
SAMNIEWICZ.
Jak najistotniejsza.
LUCYNA.
O zdrajco! o zbrodniarzu! duszo najczarniejsza!
SAMNIEWICZ.
Dobre serce!
LUCYNA.
I piekła nie zdołają godnie
Męczarniami ukarać twą okrutną zbrodnię.
SAMNIEWICZ.
Ślicznie mówi dalibóg.
LUCYNA.
I tak niecna czynność
Ma zdradzać samą dobroć i samą niewinność !...
SAMNIEWICZ (wzdycha głośno).
Haj! haj! Mospanie!
LUCYNA.
Serce, co jak mu żyć miło,
Nigdy wzgardę od ciebie czuć nie zasłużyło!
SAMNIEWICZ.
To prawda!
LUCYNA.
I toż serce w takiej było cenie...
Ach boleść mnie porywa na samo wspomnienie !
SAMNIEWICZ.
Niechże się tak nie gniewa Pani Dobrodzika...
To nie zdrowo; jej dobroć mocno mnie dotyka.
LUCYNA.
Ale niespodziewaj się ty duszo niestała,
Abym na bezskutecznych żalach zaprzestała;
Ja wiem jak ta zniewaga ukaraną będzie,
Nic mnie wstrzymać nie zdoła w mej zemsty zapędzie.
Scena XVII.
SAMNIEWICZ (sam).
Niech ją Bóg ma w opiece i nieba łaskawe!
Co za dobroć anielska, mścić się za mą sławę !
W samej rzeczy, jej zapęd i chęć jego kary,
Każe mi na tę zbrodnię nie patrzeć przez szpary.
Trzeba wreszcie być gapem by pozwolić sobie
Kołki ciesać na głowie; o! ja wiem co zrobię:
Nie dam temu chłystkowi napluć sobie w kaszę,
Pokażę mu Mospanie że się go nie straszę;
Niech pozna fryc, mospanie, jak żartować z nami,
I jak uczciwych ludzi robić rogalami.
(wstrzymuje się kilka zrobiwszy krokow).
Ale cóś ten Jegomość wygląda na zucha,
Zdaje się krwi gorącej, siepacznego ducha:
Na bidęby mi przyszło, jak pójdziemy w hecy,
Gdyby, łeb mi ubrawszy, jeszcze skroił plecy !
A ja strasznie nie cierpię hałasu i wojny,
Kocham ludzi spokojnych, bom sam człek spokojny;
Nie chce się z nikim czubić, by mnie nikt nie czubił,
Bom dobry, nigdym nosa między drzwi nie wściubił.
Lecz mój honor mi szepcze, że laka zniewaga
Koniecznie się Mospanie mej zemsty domaga;
O niech szepcze i gada i wlezie na górę,
Czym szalony, nastawać na swą własną skórę ?
Gdybym z Marsem do boju ruszył jak na hulkę;
A w łeb albo pod ucho utargował kulkę,
I zgon mój bohaterski całe miasto zdziwił,
Czyżby zacny mój honor przez to się pożywił?
Nie nie; gdy się śmierć nie da odwrócić okupem,
Wolę być tysiąc razy rogalem niż trupem.
Cóż złego? czyż ja przezto chodzić nie mam snadnie?
Skaleczeję, lub z głowy korona mi spadnie ?....
Ależ bo to dziwactwo, jak dwa a dwa cztery
Takie sobie mospanie wymyślać chimery;
Bo mój honor jest moim: cóżto za szalony,
Co przypiął honor rnęża do postępków żony !
Tak; żony niech za swoje pokutują grzechy;
Czemuż sami mężowie znoszą ludzkie śmiechy?
Za cóż na nas bji zabji ? na nas jaki taki?
Za naszych żon konszachty my pieczemy raki ?
To szaleństwo mospanie! to śmiech! jak Bóg luby:
Rząd, rząd, taką niesłuszność wziąść powinien w kluby.
Z jednymże człek na głowie nosi się kłopotem,
Co mu nieraz po sercu kuje gdyby młotem ?
A głód, wojna, golizna, słabość, zamieszanie,
Mało go jeszcze czubią?.... aj, aj, aj, mospanie!
Jeszczeż mam na dobitek, bez żadnej przyczyny,
W mózgu sobie zabijać urojone kliny ?
Ja drwię z tego, mnie rozum trwożyć się zabrania,
Na licha mnie się zdały łzy i narzekania ?
Żona moja zbłądziła, jej żal być powinien;
A ja za co mam szlochać, kiedym nic nie winien?
Przynajmniej ja się cieszę, przy Bogu, mym świadku,
Ze nie sam, z mego bractwa jestem w tym przypadku;
Ileż to widzieć można najgodniejszych ludzi,
W których zygzak żoniny zawiści nie budzi.
I po cóż ja mam gderać, jak te stare wygi,
Za fraszkę oczywistą co niewarta figi?
Może mnie nazwą osłem, jak nie będę hukał;
Lecz byłbym większym osłem, gdybym śmierci szukał.
(kładąc rękę na piersiach).
A jednak, cóś mi szepcze, cóś mi w serce pika,
Abym śmiało zaskoczył tego asimdzika.
Tak, tak; dosyć być tchórzem, na bok wszelką trwogę,
Trzeba światu pokazać że się zemścić mogę,
I zaraz, na początek, zduszą rozjątrzoną,
Rozkrzyczę że się zdrajca trynda z moją żoną.
Scena XVIII.
GROSZOWICZ. LUCYNA. WIKTUSIA.
LUCYNA.
Ojcze, słucham twej woli, nie sprzeczam się z tobą,
Rozrządzaj mojem sercem i moją osobą;
Każesz, przyjmę od ciebie przeznaczony związek;
Jam gotowa ten święty spełnić obowiązek.
Tłumię dawne uczucia, zniszczę co mnie boli,
I do twojej we wszystkiem stosuję się woli.
GROSZOWICZ.
O ! to mi się podoba żeś nie uporczywa:
Tak wielka z tej przyczyny radość mnie porywa,
Że szczerzebym tańcował choć nie ma kapeli,
Gdyby się ze mnie ludzie jak z dziecka nie śmieli.
Chodź, niechaj cię uścisnę żeś dla mnie powolną,
A ojcu swoję córkę pocałować wolno. (całuje ją).
Radość ta, że mnie słuchasz, moje lube dziecię,
Na lat dziesięć przynajmniej przedłuży me życie.
Scena XIX.
LUCYNA. WIKTUSIA.
WIKTUSIA.
Ta zmiana mnie zadziwia, i jest dla mnie ciemną.
LUCYNA.
Jak poznasz jej pobudki, to się zgodzisz ze mną.
WIKTUSIA.
Być może.
LUCYNA.
Wiedz że Augast, o co już nie stoję,
Niegodnem wiarołomstwem zdradził miłość moję;
On (u skrycie przebywał...
WIKTUSIA.
Rzeczy niespodziane!
Otoż i on.
Scena XX.
LUCYNA. AUGUST. WIKTUSIA.
AUGUST.
Nim wiecznie z Panią się rozstanę,
Muszę jej na tem miejscu naocznie wyrzucić...
LUCYNA.
Jeszcze do mnie z tem czołem przychodzi się kłócić ?
AUGUST.
Prawda; mego tu przyjścia śmiałe są powody;
Lecz jej wybor tak chlubny, że wart świetnej ody,
Żyj szczęśliwa i zatrzyj pamięć mą zwątlałą,
Z godnym mężem co taką okrywa cię chwałą.
LUCYNA.
Tak jest, tak, żyć z nim będę; roskosz mnie ogarnie,
Jeżeli stąd wewnętrzne uczujesz męczarnie.
AUGUST.
Skądże na mnie te gniewy? w czemżem ja przewinił?
LUCYNA.
Pyta mnie o Swą zdradę! nie wie co uczynił !
Scena XXI.
LUCYNA. AUGUST. SAMNIEWICZ (z pistoletem).
WIKTUSIA.
SAMNIEWICZ.
Wojna! wojna śmiertelna z tym łotrem, potworem,
Co tak niegodnie z moim postąpił honorem!
LUCYNA (do Augusta, pokazując mu Samniewicza).
Obróć oczy i spojrzyj, masz odpowiedź moję.
Dość tego by cię zmieszać.
AUGUST. Ja się go nie boję;
Lecz Pani czemu swego nie rumienisz czoła?
SAMNIEWICZ (na stronie).
Teraz gniew mój walecznie dokazywać zdoła.
Krew mi przy pistoletach burzyć się zaczyna,
Jak się z sobą zetniemy, będzie czubanina.
Przysiągłem że ta ręka duch z niego wytoczy,
Że mu, gdzie go przydybię, kulą bryznę w oczy.
(zbliża się do Augusta).
Tu, tu, w sam środek serca: ruszę śmiałą nogą.
AUGUST (obracając się).
Na kogoż takie groźby?
SAMNIEWICZ.
Nie, nie; na nikogo.
AUGUST.
Na cóż te pistolety ?
SAMNIEWICZ (jąkając się).
To... na polowanie...
Na kaczki... tu na stawek (na stronie).
A chciałbym Mospanie
Ubić go tak naprędce; jakbym był szczęśliwy !
AUGUST (obracając się znowu).
Co mówisz?
SAMNIEWICZ.
Nie; nic Panie: ja człowiek poczciwy.
(na stronie dając sobie kilka policzków dla wzbudzenia odwagi).
Nuż ty tchórzu ! owieczko ! kurcze! martwe ciele!
LUCYNA (do Augusta).
Mieszasz się Pan ? on musiał, naśpiewać mu wiele.
AUGUST.
Tak, stąd jaśnie poznaje, żeś Pani niestała
Przysiężoną mi wiarę zdradnieś przełamała;
Nie zdoła ci me serce przebaczyć tej zdrady.
SAMNIEWICZ (na stronie).
Ach, czemuż nie mam serca!
LUCYNA.
Dosyć już tej zdrady;
Wszystkie Pana postępki widzę jak na dłoni.
SAMNIEWICZ (na stronie).
Samniewiczku, ty widzisz jak ona cię broni:
Śmiało, lubko ! teraz czas; nie bądź niedołęgą,
Zabij jak się odwróci; a palże go tęgo!
AUGUST (postąpiwszy kilka kroków bez źadnej myśli, cofa Sam
niewicza który się zbliżał dla zabicia go).
Jeśli Panią me słuszne obrażają żale,
To niech jej piękny wybor przynajmniej pochwalę.
LUCYNA.
Tak, memu wyborowi nikt, nikt nie przygani.
AUGUST.
Zapewne; boś powinna ochraniać go Pani.
SAMNIEWICZ.
Zapewne; dobrze robi że broni mej sprawy,
Bo Asana postępek bardzo jest nie prawy;
Gdybym w żalu rozumu nie słuchał przestrogi,
Któryś z nas w tarapacie pogubiłby nogi.
AUGUST.
Cóż to za dzika skarga ? czego on się dąsa ?
SAMNIEWICZ.
Sza, sza! wiesz Aspan dobrze jaki mól mnie kąsa:
Niech Aść, bojąc się piekła, w sumieniu przeczyta
Ten sęk, że moja żona jest moja, i kwita;
A kto ją chce przywłaszczyć chcąc jej serca danin,
Nie czyni jak powinien dobry Chrześcijanin.
AUGUST.
Ten sąd o mnie mój Panie jest śmieszny i podły,
Nie bój się; mnie te próżne myśli nie uwiodły;
Wiem że ona jest twoją; że związek wasz święty.....
LUCYNA.
A jak umie udawać! co to za wykręty!
AUGUST.
Co? Pani mnie posądzasz żem się zdołał skazić
Myślą coby go na mnie mogła dziś obrazić ?
Czyniszże mnie tak podłym, wierząc takiej baśni?
LUCYNA.
Mów Pan jemu samemu, niech on to wyjaśni.
SAMMEWICZ (do Lucyny).
Ach ! lepiej niż ja, Pani bronisz moję sławę,
I z bardzo dobrej beczki wyciągasz tę sprawę.
SCENA XXII.
LUCYNA. AUGUST. SAMNIEWICZ. SAMNIEWICZO
WA. WIKTUSIA.
SAMNIEWICZOWA (do Lucyny z żywością).
Nie chcę z panią wojować o mego starucha,
Ni nadto okazywać zazdrosnego ducha;
Lecz mnie w ciernie nie bito, widzę co się święci;
Bardzo źle, kto do siebie cudzych mężów nęci.
Zajm się Pani czem innem; a nie zwodź nieskromuie
Serca, które jedynie należeć ma do mnie.
LUCYNA.
Grzeczna skarga; aż słowa w uszach mi turkocą.
SAMNIEWICZ (do żony).
Cóż to znowu, Mospanie! Asindźka tu po co ?
Pani za mną obstaje, tyś na nią jak wściekła?
Boisz się byś się gacha swego nie odrzekła ?
LUCYNA (do Samniewiczowej).
Ja ci go nie odbiorę, uspokój swe skargi.
(obracając się do Augusta).
Widzisz Pan czy to baśnie.
AUGUST.
Szczególne zatargi!
Cóż to za tajemnica ? jakie zamieszanie ?
WIKTUSIA.
Dalibóg, że to dla mnie niemieckie kazanie.
Już i słucham, i słucham, a nic nie rozumiem,
I przyczyny tych sporów odgadnąć nie umiem.
Widzę że mi się trzeba w mieszać w tę gawędę.
(stawając między Lucyną i Augustem).
Mówcie Państwo porządkiem a ja pytać będę.
(do Augusta).
Cóż Pan ma do mej Pani, i co jej zarzuca?
AUGUST.
To, że mnie dla innego niewierna, porzuca;
Bo słysząc o jej szlubie z rozgłoszonej wieści,
Lecę tu niecierpliwy w smutkach i boleści,
Sądząc że miłość moja nie będzie wzgardzoną,
Przybywam, i zastaję że jest zaszlubioną.
WIKTUSIA.
Zaszlubioną? a komu?
AUGUST (pokazując na Samniewicza).
Temu.
WIKTUSIA.
Jakto temu?
AUGUST.
A tak jest.
WIKTUSIA.
Któż to mówił?
AUGUST.
On, dziś, mnie samemu.
WIKTUSIA (do Samniewicza).
Czy prawda?
SAMNIEWICZ.
Ja mówiłem, żem szlubny z mą żoną.
AUGUST.
A na dowód, widziałem z duszą zatrwożoną,
Jakeś mą minjaturę w ręku swym posiadał.
SAMNIEWICZ.
To prawda; oto ona.
AUGUST.
I jeszcześ mi gadał,
Że z tą która ci dała te pamiątkę moję,
Małżeństwem połączeni jesteście oboje.
SAMNIEWICZ (pokazując na swą żonę).
Zapewne; jam go wyrwał z rąk mej Dobrodziki;
A tak mi się wydały wasze fiki miki.
SAMNIEWICZOWA.
Co len zdrajca wyjeżdża z wyrzutami swemi?
Ja ten portret przypadkiem znalazłam na ziemi;
Nawet już po twych krzykach, co śmiech wspomnieć komu,
Gdym Pana w osłabieniu wprosiła do domu,
(pokazując na Augusta).
I na myśl mi twarz jego nie przyszła w tę chwilę.
LUCYNA (do Samniewicza).
Ach! ja to, ja sprawiłam zamieszania tyle;
Mnie ten portret, w mych mdłościach wypadł niespodzianie,
Kiedyś mnie uratował przez swoje staranie.
WIKTUSIA.
A co? widzicie Państwo, co się tu zrobiło?
Rozwiązałam wam przecie tę sprawę zawiłą.
SAMNIEWICZ.
Czy można mi to wszystko przyjąć za gotowe ?
Bo mnie, jakem poczciwy, aż gorąco w głowę.
SAMNIEWICZOWA.
Jeszcze się nie rozeszły żal i trwogi moje:
I choć to się skończyło, ja się zdrady boję.
SAMNIEWICZ.
Nic, nie bój się Mospanie; bądźmy sobie rajem;
Ja cię mam za poczciwą, a ty mnie nawzajem.
Ja więcej niż ty, stawie: zgoda ? daj mi nosek,
(całuje ją).
SAMNEWICZOWA.
Dobrze; lecz niechże czego dowiem się na włosek... !
LUCYNA (do Augusta, mówiwszy z nim wprzódy cicho).
Jeśli tak jest, ach cóżem zrobiła ? o Boże!
Auguście, gniewu mego zły skutek być może.
W mniemaniu żeś niewierny, gardząc twą osobą,
Chciałam mem posłuszeństwem zemścić się nad tobą;
I nadzieję być twoją straciwszy do szczętu,
Dziś, przyjęłam z rąk ojca związek pełen wstrętu.
Poradź mi co tu pocznę, i czego się chwycę.
Ojciec mój...
AUGUST.
On mi swoję spełni obietnicę.
Scena XXIII.
GROSZOWICZ. LUCYNA. AUGUST. SAMNIEWICZ.
SAMNIEWICZOWA. WIKTUSIA.
AUGUST.
Ach Panie! nieodmienną miłością wiedziony,
Jednym celem zajęty powracam w te strony:
W nadziei że osiągnę szczęście me jedyne,
Że drogą sercu memu oddasz mi Lucynę.
GROSZOWICZ.
Panie coś nieodmienną miłością wiedziony,
Jednym zajęty celem powrócił w te strony,
W nadziei że osiągniesz swe szczęście jedynę,
Że drogą sercu twemu oddam ci Lucynę,
Najniższy sługa Pański, kłaniam uniżenie.
AUGUST.
Więc ja będę zwiedziony ?
GROSZOWICZ.
Cóż ja temu winien ?
Ja dla szczęścia mej córki czynię com powinien.
Mam jej słowo.
LUCYNA.
Ja także czynię com powinna;
Pierwszej mej obietnicy zbić nie może inna.
GROSZOWICZ.
Cóż to ? już nowe słyszę z twoich ust wyrazy?
Takżeś moje powinna wypełniać rozkazy?
A wszak związek z Walerym niedawnoś przyjęła ?
Lecz oto ojciec jego dla skończenia dzieła.
Scena XXIV.
Cl SAMI i TAKSOBICKI.
GROSZOWICZ.
Chodź bracie Taksobicki; rzecz już rozwiązana.
TAKSOBICKI.
Wypadek, o którym się dowiedziałem z rana,
Niszczy nasze układy. Mój syn, hultaj cały,
Którego z twoją córką śluby wiązać miały,
Już od kilku miesięcy, tchnąc miłością skrytą;
Dał kozła, i ukradkiem ślub wziął z Hippolitą.
Jej rodzice, majątek, dóm i herby stare,
Nie dają mi sposobu rozłączyć tę parę.
Dla tego....
GROSZOWICZ.
To mnie wcale gniewać nie powinno:
Kiedy on bez twej wiedzy ożenił się z inną,
Ja nie taję przed tobą, niech Lucyna powie,
Żem ją przyrzekł, oddawna Panu Augustowi:
Jego serce i cnoty, kiedy dziś powrócił,
Nie dają mi sposobu abym go odrzucił.
TAKSOBICKI.
Ten wybor bardzo piękny.
AUGUST.
Pełniąc me nadzieje,
Wybor ton na dni moje wieczne szczęście zleje.
GROSZOWICZ
Chodźmy już, dzień do ślubu niech August wyznacza.
SAMNIEWICZ (sam).
Któżby lepiej odemnie miał się za rogacza?
Z najmocniejszych pozorów jak widzicie Państwo,
Może wjechać do głowy wielkie oszukaństwo.
Pamięć tego przykładu miejcie całe życie,
I niczemu nie wierzcie choć wszystko ujrzycie.