Abe K艒b艒
Czwarta epoka
(Prze艂o偶y艂 Miko艂aj Melanowicz)
Preludium
Na g艂臋boko艣ci pi臋ciu tysi臋cy metr贸w nagle podnios艂a si臋 r贸wnina pokryta grub膮, podziurawion膮 warstw膮 b艂ota niby sier艣ci膮 jakiego艣 wymar艂ego zwierz臋cia. I natychmiast rozsypa艂a si臋 - zmieni艂a si臋 w ciemn膮 chmur臋, zabulgota艂a i wygasi艂a gwiazdki planktonu przep艂ywaj膮ce 艂awic膮 przed czarn膮 przezroczyst膮 艣cian膮.
Obna偶y艂a si臋 pop臋kana skalna p艂yta. Z jej szczelin wyp艂yn臋艂a br膮zowa, iskrz膮ca si臋 galaretowata masa. Na obszarze kilku kilometr贸w nabrzmiewa艂a ogromnymi b膮blami powietrza, a nast臋pnie rozpostar艂a ga艂臋zie jak korzenie starej sosny. Ja艣niej膮ca w mroku magma znika艂a z pola widzenia. Pozosta艂 po niej ogromny s艂up pary, kt贸ry przebi艂 warstw臋 marine snow, zamieni艂 si臋 w wir i rozpadaj膮c si臋 bezg艂o艣nie par艂 do g贸ry. S艂up pary tak偶e znikn膮艂 po艣r贸d cz膮steczek wielkiej wody i nigdy nie dotar艂 do odleg艂ej powierzchni morza.
W艂a艣nie w tym samym momencie, dwie mile morskie dalej, statek frachtowo-pasa偶erski “Nanch么-maru" p艂yn膮艂 w stron臋 Jokohamy. Niespodziewane dr偶enie i skrzypienie statku, trwaj膮ce kr贸tk膮 chwil臋, przestraszy艂o pasa偶er贸w i za艂og臋. Stoj膮cy na mostku drugi oficer r贸wnie偶 zaniepokoi艂 si臋 stadem bez艂adnie wyskakuj膮cych w g贸r臋 delfin贸w i nag艂膮 zmian膮 barwy morza, nie uzna艂 jednak za stosowne zanotowa膰 tego faktu w ksi臋dze pok艂adowej. Na niebie 艣wieci艂o lipcowe s艂o艅ce podobne do roztopionej rt臋ci.
Niewidoczne pulsowanie morza przekszta艂ci艂o si臋 ju偶 w d艂ugie fale tsunami, kt贸re z niewiarygodn膮 szybko艣ci膮 siedmiuset dwudziestu kilometr贸w na godzin臋 zmierza艂y w stron臋 l膮du...
KARTA PROGRAMOWA NR 1
Elektroniczna maszyna licz膮ca jest po prostu swego rodzaju maszyn膮 my艣l膮c膮. Zatem jest to urz膮dzenie, kt贸re nie potrafi formu艂owa膰 problem贸w, ale mo偶e my艣le膰. Nale偶y jednak wyposa偶y膰 je w kart臋 programow膮, czyli zestaw pyta艅 zapisanych w zrozumia艂ym dla niej j臋zyku.
1
Gdy wszed艂em, asystent Tanomogi zwr贸ci艂 si臋 do mnie i zapyta艂:
- Co tam w komisji?
W艂a艣nie regulowa艂 maszyn臋, wi臋c wci膮偶 zerka艂 w monitor. Widocznie dopiero teraz zauwa偶y艂 moj膮 ponur膮 min臋, dlatego nie czekaj膮c na odpowied藕 westchn膮艂 i upu艣ci艂 艣rubokr臋t, kt贸ry uderzy艂 o pod艂og臋.
- Nie rzucaj!
Tanomogi niech臋tnie schyli艂 si臋 i podni贸s艂 narz臋dzie, a nast臋pnie zwiesi艂 bezw艂adnie r臋ce i uni贸s艂 brod臋.
- Kiedy w ko艅cu przyst膮pimy do pracy?
- A sk膮d ja mam wiedzie膰?
By艂em w艣ciek艂y, wi臋c tym bardziej dra偶ni艂o mnie czyjekolwiek niezadowolenie. Zdj膮艂em marynark臋 i rzuci艂em j膮 na pulpit sterowniczy. Zdawa艂o mi si臋, 偶e w tym momencie w艂膮czy艂a si臋 maszyna. Oczywi艣cie nic takiego nie mog艂o si臋 zdarzy膰, uzna艂em wi臋c to za z艂udzenie. Jednocze艣nie przysz艂o mi do g艂owy co艣 wspania艂ego. Chcia艂em t臋 my艣l zapami臋ta膰, lecz mi si臋 nie uda艂o. Psia krew... Jak tu gor膮co...
- Czy zaproponowali inny plan?
- A mogli co艣 zaproponowa膰?
Po chwili Tanomogi doda艂 cicho:
- Na chwil臋 zejd臋 na d贸艂.
- Oczywi艣cie, i tak nie ma co tu robi膰.
Usiad艂em i zamkn膮艂em oczy. Us艂ysza艂em oddalaj膮ce si臋 stukanie drewnianych sanda艂贸w Tanomogiego. Dlaczego m艂odzi naukowcy w Japonii - niemal bez wyj膮tku - tak ch臋tnie chodz膮 w drewniakach? Co to za dziwny zwyczaj? Cichn膮ce kroki stawa艂y si臋 coraz szybsze. Widocznie podj膮艂 decyzj臋 i to dodawa艂o mu energii.
Gdy unios艂em powieki, stoj膮ce na p贸艂ce cztery teczki z dokumentami wyda艂y mi si臋 teraz bardzo wa偶ne. Zawiera艂y wycinki artyku艂贸w po艣wi臋conych maszynie prognostycznej, poczynaj膮c od uko艅czenia “Moskwy 1" przed trzema laty. Przedstawia艂y te偶 drog臋, jak膮 ja przeszed艂em. Na ostatniej stronicy nawet ta jedyna dla mnie droga zacz臋艂a znika膰.
2
Jak na ironi臋, pierwsza stronica w teczce rozpoczyna艂a si臋 od artyku艂u pewnego publicysty, kt贸ry radykalnie zmieni艂 swe pogl膮dy. “Specjali艣ci, otw贸rzcie oczy! - zwraca艂 si臋 na pocz膮tku tekstu w taki spos贸b, jakby sam by艂 wynalazc膮 maszyny prognostycznej. - Wehiku艂 czasu Wellsa, mimo 偶e jakoby pozwala艂 odbywa膰 podr贸偶e w czasie, by艂 po prostu dzieci臋c膮 zabawk膮, poniewa偶 nie przedstawia艂 niczego wi臋cej poza prze艂o偶eniem ruchu w czasie na przemieszczenie si臋 w przestrzeni. Cz艂owiek widzi bakterie tylko dzi臋ki mikroskopom. By艂oby jednak b艂臋dem twierdzi膰, i偶 bakterie w og贸le nie istniej膮, tylko dlatego, 偶e s膮 niewidoczne go艂ym okiem. Analogicznie ludzko艣膰 uzyska艂a mo偶liwo艣膰 widzenia przysz艂o艣ci dzi臋ki maszynie prognostycznej 禄Moskwa 1芦. Istnieje wi臋c ju偶 wehiku艂 czasu! Zn贸w stoimy na skrzy偶owaniu dr贸g historii i cywilizacji!"
Rzeczywi艣cie, mo偶na i tak okre艣li膰. Mimo wszystko to zbyt du偶a przesada. Gdybym ja mia艂 si臋 wypowiedzie膰, uzna艂bym, 偶e dzi臋ki “Moskwie 1" ujrzano jedynie kilka kadr贸w z kr贸tkiego filmu, a nie przysz艂o艣膰.
Wspomniany film zaczyna艂 si臋 nast臋puj膮co. Najpierw zegar pokazywa艂 po艂udnie i wielk膮 otwart膮 d艂o艅. Obok sta艂 telewizor z t膮 sam膮 scen膮 odbit膮 na ekranie. Nast臋pnie pad艂 rozkaz zaci艣ni臋cia d艂oni. Wraz z wybiciem godziny pierwszej in偶ynier nakr臋ci艂 tarcz臋 na pulpicie, a po godzinie d艂o艅 widoczna na ekranie zacisn臋艂a si臋 mocno.
Przedstawiono jeszcze inne do艣wiadczenia. Oto na sygna艂 “przestraszy艂em si臋" na ekranie poderwa艂 si臋 do lotu 艣pi膮cy dot膮d ptaszek, a na sygna艂 “wypu艣ci膰 z r臋ki" na ekranie spad艂a szklanka i rozbi艂a si臋 na drobne kawa艂ki...
Na pewno mog艂y dziwi膰 takie eksperymenty. Pocz膮tkowo nawet mnie zaskoczy艂y. Lecz chodzi mi tu o co艣 innego. Oto trzy lata p贸藕niej pojawia si臋 ten sam cz艂owiek, ale pisz膮cy co艣 odmiennego, zupe艂nie inn膮 histori臋. W czwartej teczce znalaz艂em taki oto wycinek: “W istocie rzeczy prognozowanie nie jest mo偶liwe na tym 艣wiecie. Za艂贸偶my - ci膮gn膮艂 wyw贸d publicysta - 偶e wedle prognozy pewien m臋偶czyzna ma wpa艣膰 do do艂u w ci膮gu godziny. No dobrze, ale gdzie znajdziecie takiego g艂upca, kt贸ry wiedz膮c co go czeka, nie powstrzyma biegu wydarze艅. Je艣liby nawet znalaz艂 si臋 taki osobnik, to musia艂by to by膰 cz艂owiek podatny na wszelkie sugestie. Mieliby艣my wtedy do czynienia z sugesti膮, a nie z prognozowaniem. Tak wi臋c sko艅czmy ju偶 z tym pi臋knym k艂amstwem o maszynie prognostycznej, a po prostu zmie艅my jej nazw臋 na maszyn臋 sugestywn膮, za pomoc膮 kt贸rej wykorzystuje si臋 ludzkie s艂abo艣ci".
艁adna historia; niech sobie zmienia nazw臋, na jak膮 chce! Kto kradnie ig艂臋, ten mo偶e ukra艣膰 wszystko, zreszt膮 nie tylko on jeden. Nagle wszyscy zacz臋li reprezentowa膰 odmienny punkt widzenia, a ja sta艂em si臋 odt膮d elementem niebezpiecznym.
Na zdj臋ciu znajduj膮cym si臋 na drugiej stronie w pierwszej teczce jeszcze si臋 u艣miecham. Poni偶ej fotografii figuruje moja wypowied藕 na temat “Moskwy 1".
“Oczywi艣cie, nie uwa偶am tego za trik. Teoretycznie jest to ca艂kowicie mo偶liwe. Nie s膮dz臋 te偶, 偶eby urz膮dzenie to r贸偶ni艂o si臋 czymkolwiek istotnym od dotychczasowych maszyn licz膮cych". To powiedzia艂 doktor Katsumi z Centralnego Instytutu Techniki Obliczeniowej ze spokojem pewnego siebie specjalisty. By艂o to k艂amstwo. Po prostu bardzo im zazdro艣ci艂em. A poniewa偶 m贸wi艂em bez przekonania, jeden z dziennikarzy zapyta艂 nie kryj膮c gniewu: “Czy chce pan powiedzie膰, 偶e m贸g艂by pan co艣 takiego wkr贸tce skonstruowa膰?" “No c贸偶, je艣li mia艂bym czas i pieni膮dze"... Do pewnego stopnia by艂em szczery. “W zasadzie elektroniczne maszyny licz膮ce maj膮 pewnego rodzaju zdolno艣ci prognozowania. Problem nie tyle w maszynie, co w jej wykorzystaniu. W programowaniu... To znaczy w dzia艂aniu polegaj膮cym na przedstawieniu problemu w j臋zyku zrozumia艂ym dla maszyny, co wcale nie jest 艂atwe. Dotychczas musia艂 to robi膰 cz艂owiek. 禄Moskwa 1芦 do pewnego stopnia prognozuje sama". “Czy wobec tego m贸g艂by pan nam opowiedzie膰 sw贸j sen o przysz艂o艣ci wyobra偶onej dzi臋ki maszynie? "
“Hm, w og贸le efektywno艣膰 przewidywania jest odwrotnie proporcjonalna do wielko艣ci czasu i wytraca si臋 wraz z przyspieszeniem. Jak mogli艣cie si臋 przekona膰 z doniesie艅 prasowych, zakres prognozowania jest zaskakuj膮co ograniczony, prawda? 呕eby si臋 przekona膰 o tym, i偶 szklanka si臋 rozbije, kiedy spadnie, nie trzeba korzysta膰 z maszyny licz膮cej. Wie o tym nawet ucze艅 szko艂y podstawowej. Mo偶na bra膰 pod uwag臋 r贸偶ne sposoby zastosowania maszyny jako pomocy w nauczaniu, lecz wydaje mi si臋, i偶 nale偶a艂oby powstrzyma膰 si臋 od zbyt fantastycznych oczekiwa艅".
Szczerze m贸wi膮c, czu艂em zupe艂nie co innego, po prostu nie mog艂em pohamowa膰 pal膮cej mnie zazdro艣ci. Gdybym siedzia艂 z za艂o偶onymi r臋kami, zosta艂bym w og贸le wyeliminowany z gry i nie m贸g艂bym im dor贸wna膰. Zreszt膮 nie zazna艂bym spokoju, gdybym mimo wszystko nie podj膮艂 wyzwania. Poszed艂em wi臋c do dyrektora instytutu, nast臋pnie rozmawia艂em z kilkoma znajomymi. Nikt jednak po zaspokojeniu zwyk艂ej ciekawo艣ci nie przejawia艂 powa偶niejszego zainteresowania moj膮 propozycj膮. A ju偶 najbardziej zdenerwowa艂a mnie umieszczona obok wypowied藕 pewnego pisarza, kt贸ry podziela艂 m贸j pogl膮d. (Oczywi艣cie, on nie wiedzia艂, o czym m贸wi艂, lecz nic nie wydaje si臋 bardziej prawdopodobne ni偶 w艂asna ignorancja...)
“By膰 mo偶e to ca艂kiem naturalne, 偶e komuni艣ci, wt艂aczaj膮cy wszystko w ramy konieczno艣ci, nie maj膮 innej przysz艂o艣ci jak tylko tak膮, kt贸r膮 mo偶na przewidzie膰 za pomoc膮 maszyny. Nam, buduj膮cym przysz艂o艣膰 na podstawie wolnej woli, tego rodzaju maszyna chyba do niczego si臋 nie przyda. Nawet je艣liby kto艣 wbrew rozs膮dkowi spr贸bowa艂 przedstawi膰 nasz膮 przysz艂o艣膰, okaza艂aby si臋 przezroczysta jak szk艂o. Najbardziej jednak obawiam si臋, 偶e wiara w prognoz臋 sparali偶uje wra偶liwo艣膰 moraln膮".
W ko艅cu nadarzy艂a si臋 okazja. Otw贸rzmy drug膮 teczk臋. “Moskwa 1" zacz臋艂a demonstrowa膰 szersze mo偶liwo艣ci, czego zreszt膮 si臋 obawia艂em. To nie by艂 ju偶 sen, lecz rzeczywisto艣膰 - jedn膮 po drugiej publikowano suche i praktyczne prognozy. Najpierw bardzo trafne prognozy pogody, p贸藕niej przewidywania w zakresie przemys艂u i ekonomiki...
Zmartwie艅 owych dni nie mog臋 potraktowa膰 jednym zdaniem. Oto nagle Japonia uzyska艂a rachub臋 urodzaju ry偶u na bie偶膮cy rok. Odniesiono si臋 do niej do艣膰 nieufnie, m贸wi膮c: “No dobrze, zobaczymy, co b臋dzie za p贸艂 roku"... Wkr贸tce potem nadesz艂y kolejne dane:
- og贸lnokrajowe rozliczenia bankowe za pierwsze dwa kwarta艂y;
- przewidywana liczba nie sp艂aconych weksli w nast臋pnym miesi膮cu;
- przewidywana sprzeda偶 w jednym z dom贸w towarowych;
- indeks cen w detalicznej sprzeda偶y w mie艣cie Nagoya;
- przewidywany stopie艅 wype艂nienia magazyn贸w w porcie tokijskim.
Te prognozy zacz臋艂y zaskakiwa膰 dok艂adno艣ci膮, procent b艂臋d贸w spad艂 nawet do zera. Na ko艅cu poszczeg贸lnych analiz publikowano wyj膮tkowo aroganckie o艣wiadczenia:
“禄Moskwa 1芦 potrafi tak偶e przedstawi膰 prognoz臋 indeksu cen i akcji w waszym kraju, mo偶e te偶 poda膰 stosunek zasob贸w produkcji do zapotrzebowania. Powstrzymujemy si臋 od tego, poniewa偶 te dane mog艂yby wywo艂a膰 destabilizacj臋 ekonomiczn膮. Zawsze b臋dziemy si臋 kierowa膰 zasadami uczciwego wsp贸艂zawodnictwa"...
Nasze zak艂opotanie by艂o tak du偶e, 偶e nawet prasa wstrzyma艂a si臋 od szerszych komentarzy. R贸wnie偶 inne wolne kraje otrzyma艂y podobne przewidywania i te偶 zareagowa艂y milczeniem, kt贸re trwa艂o dosy膰 d艂ugo. Rz膮dy wielu kraj贸w nie poprzesta艂y jednak na milczeniu. Pod naciskiem kr臋g贸w finansjery r贸wnie偶 i nasze w艂adze zacz臋艂y przygotowywa膰 si臋 do podj臋cia jaki艣 krok贸w.
Najpierw w Centralnym Instytucie Techniki Obliczeniowej za艂o偶ono odr臋bny Dzia艂 Rozwoju Maszyny Prognostycznej. Mnie powo艂ano na kierownika tego dzia艂u - trudno si臋 zreszt膮 dziwi膰 tej nominacji, skoro by艂em jedynym specjalist膮 w tej dziedzinie w Japonii. Mog艂em wi臋c po艣wi臋ci膰 si臋 wy艂膮cznie studiom nad maszyn膮 prognostyczn膮.
Teczka trzecia
Zgodnie z obietnic膮 “Moskwa 1" zachowa艂a odt膮d milczenie. W tym czasie Tanomogi, cz艂owiek troch臋 grubosk贸rny, ale bardzo zdolny, by艂 moim asystentem. Praca post臋powa艂a zgodnie z planem i w nast臋pnym roku jesieni膮 dobieg艂a ko艅ca. Mog艂em wi臋c zademonstrowa膰 przysz艂o艣膰 w telewizorze, pokazuj膮c rozbijanie si臋 szklanki itp. (Prognozowanie zjawisk jest stosunkowo 艂atwe). Za ka偶dym razem gdy przedstawia艂em kilka prostych eksperyment贸w, ros艂a moja s艂awa i rozg艂os maszyny, spe艂nia艂a si臋 te偶 nadzieja. Wiem, 偶e niekt贸rych ludzi napawa艂em l臋kiem. Kiedy na przyk艂ad zaj膮艂em si臋 przewidywaniem wynik贸w wy艣cig贸w konnych, zainteresowani za偶膮dali zaprzestania tego rodzaju analiz. W owym czasie z dum膮 my艣la艂em o tym, 偶e ten przypadek stanowi dow贸d pot臋gi maszyny. Dzisiaj wydaje mi si臋, 偶e ten incydent by艂 pierwsz膮 z艂owieszcz膮 oznak膮 przysz艂ego stosunku do nas jako niebezpiecznych dla spo艂ecze艅stwa. (Nie mam poj臋cia, na ilu filarach opiera si臋 艣wiat, w ka偶dym razie co najmniej trzy z nich to na pewno ciemnota, niewiedza i g艂upota). W贸wczas znajdowali艣my si臋 na grzbiecie fali. Wtedy jeszcze przepe艂nia艂a nas nadzieja. Nie wiem dlaczego, ale szczeg贸lnym powodzeniem cieszy艂em si臋 w艣r贸d dzieci: cz臋sto pojawia艂em si臋 w barwnych komiksach, gdy w blasku chwa艂y wychodzi艂em z Wydzielonej Pracowni Instytutu Techniki Obliczeniowej w otoczeniu w艂asnych robot贸w (w rzeczywisto艣ci maszyna wygl膮da jak rz膮d wielkich metalowych kontener贸w u艂o偶onych w kszta艂cie litery E na przestrzeni oko艂o siedemdziesi臋ciu metr贸w kwadratowych). Widocznie w komiksach musia艂y wyst臋powa膰 roboty, dlatego pojawia艂em si臋 w ich towarzystwie w rozmaitych sytuacjach w przysz艂o艣ci i pokonywa艂em z艂oczy艅c贸w. W ko艅cu gdy uzna艂em, 偶e wyposa偶enie maszyny jest wystarczaj膮ce, skoncentrowa艂em si臋 na 膰wiczeniach i kszta艂ceniu. M贸zg na nic by si臋 ludziom nie zda艂 bez wiedzy i do艣wiadczenia. Po偶ywieniem dla m贸zgu jest przede wszystkim do艣wiadczenie. A poniewa偶 maszyna nie mog艂a wychodzi膰 z budynku, musieli艣my wi臋c by膰 jej r臋kami i nogami, biega膰 wok贸艂 i zbiera膰 dla niej informacje. By艂a to praca trudna, poch艂aniaj膮ca pieni膮dze i si艂y.
(Gromadzili艣my g艂贸wnie dane z dziedziny ekonomii, czemu trudno by艂o si臋 dziwi膰, bior膮c pod uwag臋 profil naszego instytutu, a tak偶e efekt psychologiczny prognoz “Moskwy 1").
Maszyna posiada艂a niemal nieograniczone zdolno艣ci przyswajania informacji. Nakarmiona przez cz艂owieka potrafi艂a je przetrawia膰, jak r贸wnie偶 magazynowa膰. Je艣li jakikolwiek element z jej system贸w ulega艂 nasyceniu, otrzymywali艣my odpowiedni sygna艂. Dzi臋ki temu wiedzieli艣my, 偶e od tej pory dana cz臋艣膰 systemu ma zdolno艣膰 budowania w艂asnego programu.
Pewnego dnia pojawi艂 si臋 pierwszy sygna艂. Oznacza艂 on, 偶e maszyna przyswoi艂a wszystkie funkcjonalne zale偶no艣ci mi臋dzy zjawiskami przyrody wyra偶onymi w postaci linii krzywych. Mog艂em wi臋c od razu wykona膰 pr贸b臋 mocy. Da艂em jej zadanie przedstawienia na ekranie rozwoju fasolki sojowej w ci膮gu czterech dni od zamoczenia w wodzie. Maszyna wywi膮za艂a si臋 wspaniale, ukazuj膮c proces wzrostu kie艂ka do wielko艣ci siedmiu centymetr贸w. Na pami膮tk臋 tego dnia og艂osi艂em oficjaln膮 nazw臋 maszyny: “KEIGI-1".
Tutaj ko艅czy si臋 historia zawarta w trzeciej teczce, nale偶y przyst膮pi膰 do otwarcia czwartej. Tam sytuacja ulega nag艂ej zmianie.
Teczka czwarta
Mieli艣my zamiar uroczy艣cie 艣wi臋towa膰 narodziny maszyny prognostycznej. Rozes艂ali艣my ankiet臋 z pytaniem o to, co maszyna powinna przewidywa膰. Odbyli艣my te偶 wiele narad. Powsta艂a specjalna Komisja do Spraw Prognozy. Dziennikarze niecierpliwie czekali na decyzje. Wtedy nadesz艂a wiadomo艣膰 o skonstruowaniu “Moskwy 2".
Informacji towarzyszy艂 z艂o艣liwy podarunek. Dowiedzia艂em si臋 o tym wcze艣nie rano dzi臋ki telefonowi z redakcji jednej z gazet:
- Czy s艂ysza艂 pan prognoz臋 “Moskwy 2"? Donosz膮, 偶e w ci膮gu trzydziestu dwu lat powstanie pierwsze spo艂ecze艅stwo komunistyczne, a w roku 2018 upadnie ostatnie spo艂ecze艅stwo kapitalistyczne. Co pan o tym s膮dzi, doktorze?
Mimo woli si臋 roze艣mia艂em. Po namy艣le zrozumia艂em, 偶e nie jest to wcale 艣mieszne. Co wi臋cej, chcia艂o mi si臋 raczej p艂aka膰. Przecie偶 nie tak znowu cz臋sto dociera艂y do mnie wie艣ci, od kt贸rych dostawa艂em niestrawno艣ci.
Wszyscy w instytucie rozmawiali tylko o tym. Przeczuwaj膮c, 偶e co艣 nieprzyjemnego si臋 wydarzy, popad艂em w depresj臋.
M艂odzi pracownicy instytutu rozmawiali w takim oto stylu:
- Mimo 偶e jest to maszyna, m贸wi takie banalne rzeczy.
- Dlaczego? Mo偶e to prawda?
- T臋 prognoz臋 chyba sztucznie skonstruowano.
- Te偶 tak my艣l臋. By艂oby 艣mieszne, gdyby przysz艂o艣膰 da艂a si臋 podporz膮dkowa膰 jakim艣 “izmom".
- To raczej ty jeste艣 艣mieszny, nazywaj膮c to “izmem".
- To ca艂kiem proste przej艣cie od stanu prywatnych 艣rodk贸w produkcji do innego stanu...
- Czy inny stan musi koniecznie oznacza膰 komunizm?
- Ale jeste艣 g艂upi! To przecie偶 ten inny stan nazywaj膮 komunizmem.
- Dlaczego twierdz膮, 偶e to jest banalne?
- Niczego nie zrozumia艂e艣...
- Przecie偶 s膮 inne sposoby przejawiania si臋 naszej 艣wiadomo艣ci, prawda? Formy 艣wiadomo艣ci a rzeczywisto艣膰 to dwie r贸偶ne rzeczy.
- Co? Co w tej my艣li jest takie znowu oryginalne? Po tej wymianie zda艅 wszyscy zebrali si臋 w moim gabinecie. Zapytali mnie, czy w tej kwestii mo偶e nam pom贸c maszyna.
- A mo偶e okre艣limy, kt贸ry z z臋b贸w Chruszczowa wypadnie najpierw, i w ten spos贸b utrzemy im nosa?
Niestety nikt si臋 nie roze艣mia艂.
Nast臋pnego dnia ukaza艂o si臋 o艣wiadczenie w艂adz ameryka艅skich. “Istnieje zasadnicza r贸偶nica mi臋dzy prognoz膮 a przepowiedni膮. Na miano prognozy zas艂uguje co艣 dopiero wtedy, gdy jest oparte na za艂o偶eniach moralnych. Powierzenie tego zadania maszynie r贸wnoznaczne jest z negacj膮 cz艂owiecze艅stwa. R贸wnie偶 w naszym kraju wcze艣niej uko艅czyli艣my prace nad maszyn膮 prognostyczn膮, lecz s艂uchaj膮c g艂osu sumienia zrezygnowali艣my z politycznego jej wykorzystania. Post臋powanie ZSRR tym razem jest krokiem zdradzieckim, szkodliwym dla pokojowego wsp贸艂istnienia, i z pewno艣ci膮 zagrozi te偶 mi臋dzynarodowej przyja藕ni i wolno艣ci cz艂owieka. Uwa偶amy, 偶e prognozy 禄Moskwy 2芦 s膮 gwa艂tem wobec ducha cz艂owiecze艅stwa, dlatego ZSRR powinien jak najszybciej odwo艂a膰 swe o艣wiadczenie i zrezygnowa膰 z wykorzystywania tego rodzaju maszyn. Je艣li tego nie uczyni, b臋dziemy zmuszeni do wyst膮pienia w tej sprawie na forum ONZ" (wypowied藕 sekretarza stanu Stroma).
Tak ostra reakcja naszego sojusznika, Ameryki, nie mog艂a nie wywrze膰 wp艂ywu na nasz膮 prac臋. To, czego si臋 ba艂em, w ko艅cu nadesz艂o. Oko艂o trzeciej z biura dyrektora otrzymali艣my zawiadomienie o nowym sk艂adzie Komisji Programowej i jej nadzwyczajnym posiedzeniu. Urz膮d Statystyki zachowa艂 si臋 jeszcze bardziej arbitralnie. Dokona艂 zmiany zespo艂u, zostawiaj膮c w nim tylko dyrektora i mnie, usun膮艂 ekspert贸w technicznych i zredukowa艂 liczb臋 pracownik贸w.
Zebranie odby艂o si臋 jak zwykle na pi臋trze g艂贸wnego budynku. Nastrojem r贸偶ni艂o si臋 od dawniejszych narad, podczas kt贸rych opowiadali艣my sobie b艂ahe dowcipy, na przyk艂ad co by si臋 sta艂o, gdyby艣my przewidzieli czas rozwodu nowo偶e艅c贸w. Tym razem rol臋 organizatora wzi膮艂 na siebie Tomoyasu, pracownik Urz臋du Statystyki, kt贸ry powiedzia艂 najpierw tak:
- Komisja zachowuje dotychczasow膮 nazw臋, prosz臋 jednak przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e jest odt膮d czym艣 zupe艂nie innym. To znaczy, 偶e okre艣lone kr臋gi uzna艂y, i偶 w zasadzie sko艅czy艂 si臋 okres studi贸w podstawowych. O programie dzia艂ania b臋dzie decydowa膰 komisja, i to do niej nale偶y decyzja o zgodzie na wykorzystanie maszyny prognostycznej. Oczywi艣cie, autonomia nauki w okresie bada艅 b臋dzie respektowana, ale skoro ju偶 weszli艣my w etap praktycznego zastosowania wynik贸w bada艅, nale偶y teraz jasno okre艣li膰 zakres odpowiedzialno艣ci. O to w艂a艣nie chodzi. Ponadto odt膮d obowi膮zuje zasada zamkni臋tych posiedze艅, prosz臋 o tym pami臋ta膰.
Nast臋pnie wsta艂 jaki艣 nieznajomy o poci膮g艂ej twarzy. Przedstawi艂 si臋 wyliczaj膮c d艂ugo funkcje i stanowiska, lecz nie zrozumia艂em go dobrze. By艂 chyba jakim艣 sekretarzem ministra. Nerwowo zginaj膮c d艂ugie cienkie palce m贸wi艂:
- W ostatnim dzia艂aniu “Moskwy 2" nietrudno dopatrzy膰 si臋 politycznego celu, na co zwr贸cono uwag臋 w o艣wiadczeniu ameryka艅skim. Moim zdaniem sprawa wygl膮da nast臋puj膮co. Najpierw rozbudzili nasz膮 ciekawo艣膰 za pomoc膮 “Moskwy 1" i doprowadzili nas do sytuacji, w kt贸rej nie mogli艣my nie podj膮膰 w艂asnych bada艅 nad maszyn膮 prognostyczn膮. I tak w艂a艣nie uczynili艣my. (Przecie偶 nie musi patrze膰 teraz akurat na mnie!) Z kolei gdy uznali艣my, 偶e doszli艣my do etapu praktycznego zastosowania, Rosjanie u偶yli maszyny do cel贸w politycznych, poniewa偶 licz膮, 偶e my r贸wnie偶 nie powstrzymamy si臋 od podobnego kroku. W rezultacie wygl膮da to tak, jakby艣my sami wprowadzili do naszego kraju szpiega w postaci maszyny prognostycznej. Zw艂aszcza ten aspekt prosz臋 wzi膮膰 pod rozwag臋. Nie mo偶emy da膰 si臋 wmanewrowa膰 w okre艣lon膮 sytuacj臋. Prosz臋 to dobrze sobie u艣wiadomi膰...
Poprosi艂em o g艂os. Zaniepokojony dyrektor spojrza艂 na mnie k膮tem oka.
- Co wobec tego stanie si臋 z programem opracowanym przez dotychczasow膮 komisj臋? S膮dz臋, 偶e b臋dziemy mogli go zatwierdzi膰 w tej postaci?
- Z jakim programem?... - Go艣膰 zajrza艂 w papiery Tomoyasu.
- By艂y trzy projekty... - Tomoyasu pospiesznie przejrza艂 dokumenty.
- Sk膮d znowu trzy? - wtr膮ci艂em. - Na pewno opracowano i zatwierdzono jeden. Jest to problem mechanizacji i wsp贸艂zale偶no艣ci mi臋dzy p艂acami a warto艣ci膮 handlow膮 produktu. Nie zdecydowano tylko, kt贸r膮 fabryk臋 wzi膮膰 jako modelow膮...
- Prosz臋 poczeka膰 - przerwa艂 Tomoyasu. - Prawo podejmowania decyzji komisja otrzyma艂a dopiero od dzisiejszego posiedzenia.
Utraci艂y wi臋c wa偶no艣膰 wszystkie wcze艣niejsze programy. W przeciwnym razie...
- Przecie偶 wszystko zosta艂o przygotowane!
- To 藕le. - Dr膮gal roze艣mia艂 si臋 przez zaci艣ni臋te usta. - Ten projekt nie wydaje si臋 dobry. Niesie du偶e ryzyko powi膮za艅 z polityk膮. Rozumie pan?
Pozostali cz艂onkowie Komisji r贸wnie偶 si臋 roze艣miali. Co ich tak bawi? Nie mia艂em poj臋cia. By艂o mi bardzo nieprzyjemnie.
- Nie rozumiem. To znaczy, 偶e akceptujemy zwyci臋stwo “Moskwy 2"?
- No no, oni chc膮, 偶eby艣my tak my艣leli. Prosz臋 wi臋c uwa偶a膰. Naprawd臋...
Zn贸w wszyscy si臋 roze艣miali. Co to za komisja g艂upc贸w! Odechcia艂o mi si臋 im sprzeciwia膰. Polityka za bardzo mnie nie obchodzi. Skoro pierwszy projekt nie ma szans, nale偶y przyj膮膰 nast臋pny.
- Wobec tego mo偶e zatwierdzimy drugi projekt? A mianowicie, prognoz臋 stanu zatrudnienia za pi臋膰 lat w warunkach finansowych ogranicze艅, z jakimi obecnie mamy do czynienia.
- Ten te偶 chyba nie jest odpowiedni. - Dr膮gal rozejrza艂 si臋 po sali, jakby szuka艂 poparcia u cz艂onk贸w komisji.
- My艣l膮c w ten spos贸b, nie znajdziemy 偶adnych temat贸w nie zwi膮zanych z polityk膮.
- Tak pan my艣li?
- A pan?
- Chcieliby艣my, 偶eby to pan profesor to rozwa偶y艂... Pan jest specjalist膮.
- No dobrze, we藕my trzeci projekt, a mianowicie prognoz臋 wynik贸w nast臋pnych wybor贸w powszechnych do parlamentu...
- To absurdalne! To jest najmniej odpowiedni projekt spo艣r贸d przedstawionych.
- Jest pewna sprawa, kt贸rej nie rozumiem - wtr膮ci艂 si臋 milcz膮cy dot膮d cz艂onek komisji. - Chodzi mi o to, co si臋 dzieje, gdy pozna... Naturalnie, ka偶dy cz艂owiek post臋puje chyba inaczej. Czy jednak po og艂oszeniu prognozy nie nast臋puje zmiana w zachowaniu?
- Ju偶 wielokrotnie obja艣nia艂em t臋 spraw臋 poprzedniej komisji... Widocznie powiedzia艂em to niezbyt uprzejmie, poniewa偶 Tomoyasu szybko wzi膮艂 na siebie rol臋 wyja艣nienia problemu.
- W tym wypadku bierze si臋 pod uwag臋 wszcz臋cie dzia艂a艅 po og艂oszeniu pierwszej prognozy, a potem powtarza si臋 prognozowanie... Chodzi tu ju偶 o prognoz臋 drugiego stopnia... Z kolei po jej og艂oszeniu nast臋puje trzeci stopie艅 prognozowania. Post臋puj膮c w ten spos贸b mo偶na powtarza膰 procedur臋 wiele razy, nawet w niesko艅czono艣膰. Dzi臋ki temu osi膮gamy prognoz臋 maksymalnej warto艣ci, to znaczy otrzymujemy warto艣膰 po艣redni膮 w stosunku do pierwszej prognozy. Tak mogliby to panowie rozumie膰.
- Rzeczywi艣cie, nie藕le to pomy艣lano. - Jaki艣 ba艂wan z komisji kiwn膮艂 g艂ow膮 w moj膮 stron臋, jakby wyra偶a艂 podziw.
- S艂uchaj, Katsumi-kun - szepn膮艂 do mnie dyrektor instytutu. - Czy nie znalaz艂by si臋 jaki艣 bardziej odpowiedni problem, na przyk艂ad zjawisko przyrodnicze?
- Prognoz臋 pogody robi Instytut Meteorologiczny. Mo偶na po艂膮czy膰 go z nasz膮 maszyn膮, by艂oby to bardzo proste.
- A mo偶e co艣 bardziej z艂o偶onego...
Milcza艂em. Nie mog艂em p贸j艣膰 na tak du偶y kompromis. Jak wyt艂umaczy艂bym si臋 przed Tanomogim i innymi wsp贸艂pracownikami? Mia艂bym im powiedzie膰, 偶e przez p贸艂 roku zbierali艣my dane na darmo? Problem nie polega na tym, czy przewidywa膰 zjawisko naturalne czy spo艂eczne. Chodzi o to, jak wykorzysta膰 zdolno艣ci zaprogramowanej przez nas maszyny...
Posiedzenie zako艅czy艂o si臋 wnioskiem zobowi膮zuj膮cym mnie do opracowania nowego projektu, uwzgl臋dniaj膮cego pogl膮dy wyra偶one w toku dyskusji. Od tamtego dnia zebrania komisji odbywa艂y si臋 co tydzie艅, ale za ka偶dym razem gromadzi艂y coraz mniej os贸b, a na czwarte przyszed艂 tylko Tomoyasu, 贸w dr膮gal i ja. By艂a to 艂atwa do przewidzenia konsekwencja nudnych spotka艅 przypominaj膮cych raczej przes艂uchania. Tylko wariaci mogliby nie zanudzi膰 si臋 na 艣mier膰.
Tanomogi od pocz膮tku otwarcie wyra偶a艂 sprzeciw wobec takiego zachowania cz艂onk贸w komisji. Uwa偶a艂, 偶e wynika艂o ono jedynie z ch臋ci unikni臋cia podejmowania jakiejkolwiek decyzji. Narzekali艣my, lecz nie szcz臋dzili艣my wysi艂ku, mieli艣my sw膮 zawodow膮 dum臋 technik贸w i specjalist贸w. Starali艣my si臋 bowiem ze wszystkich si艂 wykorzysta膰 nasz膮 wiedz臋, aby stworzy膰 program, kt贸ry spodoba艂by si臋 cz艂onkom komisji. Przed posiedzeniem nieraz sp臋dzali艣my bezsenn膮 noc.
Im ci臋偶ej pracowali艣my, tym bardziej byli艣my przekonani, 偶e nie ma takiego problemu, kt贸ry nie wi膮za艂by si臋 z polityk膮. Na przyk艂ad chc膮c opracowa膰 prognoz臋 rozwoju teren贸w uprawnych, nie mogli艣my pomin膮膰 problemu rozwarstwienia klasowego rolnik贸w. Chc膮c zbada膰 sie膰 dr贸g asfaltowych za ile艣 tam lat, wkraczali艣my w sfer臋 bud偶etu pa艅stwa. Nie mog臋 tu om贸wi膰 wszystkich przyk艂ad贸w, wspomn臋 tylko o tym, 偶e przedstawili艣my dwana艣cie projekt贸w, kt贸re zosta艂y odrzucone na kolejnych posiedzeniach komisji.
W ko艅cu odechcia艂o mi si臋 wszystkiego. Okazuje si臋, 偶e polityka to co艣 takiego jak sie膰 paj臋cza - opl膮tuje nas tym mocniej, im usilniej staramy si臋 z niej wydosta膰. Nie mam zamiaru wt贸rowa膰 Tanomogiemu, lecz tutaj musz臋 chyba zgodzi膰 si臋 z nim i zaj膮膰 bardziej zdecydowane stanowisko.
Tym razem uda艂em si臋 na posiedzenie komisji demonstracyjnie przyjmuj膮c postaw臋 obronn膮. Nie zapomnia艂em jednak doci膮膰 Tanomogiemu:
- Nie zapominaj, 偶e w przeciwie艅stwie do ciebie, mnie polityka w og贸le nie interesuje.
A jednak z posiedzenia wr贸ci艂em g艂臋boko rozczarowany.
5
Zadzwoni艂 telefon.
- Profesorze, przepraszam, troch臋 przesadzi艂em... Po tym wszystkim om贸wi艂em wiele spraw z dyrektorem... - (K艂amie, przecie偶 nie min臋艂o jeszcze trzydzie艣ci minut od posiedzenia). By艂 to cz艂onek komisji, Tomoyasu. - Chodzi o to, 偶eby pan do jutra po po艂udniu przedstawi艂 nowy projekt, bo inaczej b臋dziemy mieli k艂opoty...
- K艂opoty?
- Tak, musimy jutro z艂o偶y膰 raport na nadzwyczajnym posiedzeniu rz膮du.
- Mo偶ecie to zrobi膰. Tak jak m贸wi艂em...
- Sensei, to nie tak. Nie wiem, czy panu wiadomo, ale jest propozycja, 偶eby prac臋 maszyny przerwa膰...
Oto jak daleko zasz艂y sprawy. Czy nadal mia艂em wa艂kowa膰 co tydzie艅 nikomu niepotrzebne projekty z pochylon膮 g艂ow膮? Nie, ju偶 i to by nie pomog艂o. Czy powinienem mo偶e wymaza膰 pami臋膰 maszyny i przywr贸ci膰 j膮 do pierwotnego stanu niewiedzy, a nast臋pnie odst膮pi膰 j膮 komu艣 obcemu?...
Jeszcze raz spojrza艂em na teczki le偶膮ce na p贸艂ce, wsta艂em i popatrzy艂em na maszyn臋. Puste kartki a偶 si臋 prosi艂y o zape艂nienie, a maszyna nie wiedzia艂a - jak mi si臋 zdaje - co zrobi膰 ze swoimi umiej臋tno艣ciami. “Moskwa 2" nie p艂ata艂a ju偶 z艂o艣liwych figli nowymi prognozami dotycz膮cymi r贸偶nych obcych kraj贸w, lecz w sprawach wewn臋trznych osi膮ga艂a dobre rezultaty. Zreszt膮, nikt do ko艅ca nie wiedzia艂, jak by艂o naprawd臋 i czy prognozy s膮 tak niebezpieczne dla wolno艣ci... Czy ta w膮tpliwo艣膰 zrodzi艂a si臋 dlatego, 偶e zostali艣my ju偶 poddani oddzia艂ywaniom taktyki psychologicznej.
Gor膮co... strasznie gor膮co. Nie mog艂em usiedzie膰 w miejscu, uda艂em si臋 wi臋c na d贸艂 do pracowni informacji. Gdy wszed艂em do pokoju, zamar艂y o偶ywione rozmowy. Na twarzy zmieszanego Tanomogiego pojawi艂y si臋 czerwone plamki. Na pewno jak zwykle mnie krytykowa艂.
- Nie przeszkadzajcie sobie - rzek艂em i usiad艂em na wolnym krze艣le. Mimo 偶e nie mia艂em takiego zamiaru, powiedzia艂em: - Zamykamy... Otrzyma艂em telefon...
- Co to znaczy, o co chodzi? Jak przebieg艂o dzisiejsze posiedzenie komisji?
- Nic szczeg贸lnego. Nic nie mo偶na ju偶 zrobi膰... Jak zwykle, po prostu rozmawiali艣my. I to wszystko.
- Nie rozumiem...
- Nie pojmuj臋... Ostatecznie przyzna艂 im pan racj臋, twierdz膮c, 偶e polityczne prognozy nas nie interesuj膮?
- Nic podobnego. Pewno艣ci nie mam.
- Wobec tego nie ufa pan maszynie?
- To im powiedzia艂em. Wtedy uznali, 偶e nie ma co ufa膰 lub nie ufa膰 czemu艣, czego dzia艂ania nie sprawdzono.
- No wi臋c m贸g艂by pan chyba spr贸bowa膰.
- To nie takie proste jak si臋 im wydaje. Ty te偶 my艣lisz tak, jak gdyby polityk臋 mo偶na by艂o prognozowa膰. Ten spos贸b my艣lenia ju偶 jest polityk膮.
Ku mojemu zaskoczeniu nawet zwykle wygadany Tanomogi milcza艂. Dlaczego? Przecie偶 przytoczy艂em nie moj膮 opini臋. Chcia艂em, 偶eby mi si臋 wr臋cz przeciwstawi艂. Ale on milcza艂, natomiast ja - zamiast si臋 uspokoi膰 - poddawa艂em si臋 opanowuj膮cej mnie w艣ciek艂o艣ci.
- Najog贸lniej rzecz bior膮c, prognozowanie przysz艂o艣ci mo偶e w og贸le nie mie膰 sensu. Skoro wiemy, 偶e cz艂owiek i tak kiedy艣 umrze? Czemu mog艂aby s艂u偶y膰 prognoza?
- Chcieliby艣my przynajmniej unikn膮膰 艣mierci przypadkowej, nie zwi膮zanej ze staro艣ci膮 - powiedzia艂a Wada Katsuko. Ta zupe艂nie przeci臋tna dziewczyna potrafi艂a niekiedy by膰 wyj膮tkowo czaruj膮ca. Skaz膮 na urodzie by艂 pieprzyk nad g贸rn膮 warg膮, kt贸ry w zale偶no艣ci od o艣wietlenia wygl膮da艂 czasem jak smark z nosa.
- Czy by艂aby艣 szcz臋艣liwa, gdyby艣 wiedzia艂a, 偶e 艣mier膰 jest nieunikniona? Czy pracowa艂aby艣 z takim wysi艂kiem nad budow膮 maszyny prognostycznej wiedz膮c, 偶e nie b臋dziemy jej u偶ywa膰?
- Sensei, czy oni naprawd臋 to zrobi膮? - zapyta艂 Tanomogi.
- Nie przejmujmy si臋 tym, pu艣膰my maszyn臋 w ruch na pe艂n膮 moc i prognozujmy, a potem przedstawimy im rezultaty - zabra艂 g艂os Aiba, jak zawsze popieraj膮c Tanomogiego.
- A je艣li rezultaty b臋d膮 takie same, jakie og艂osili Sowieci?
- Niemo偶liwe! - wykrzykn臋艂a Wada.
- A je艣li nawet, czy to cokolwiek by zmieni艂o? - zauwa偶y艂 Aiba.
- W porz膮dku, dosy膰. S膮dz臋, 偶e po艣r贸d nas nie ma komunist贸w.
- Prosz臋 pana, co pan chce przez to powiedzie膰? - Nagle wszystko sta艂o si臋 jeszcze bardziej skomplikowane.
- M贸wi膮 o tym. Ja sam w og贸le si臋 nad tym nie zastanawia艂em.
- A.... to dobrze.
- Oni nie dor贸wnaliby panu.
Wszyscy roze艣miali si臋, jakby w poczuciu ulgi. A ja znienawidzi艂em siebie samego.
- Czy to oznacza, 偶e przerwanie naszych bada艅 jest 偶artem?
U艣miechn膮艂em si臋 niepewnie i wsta艂em. Gdy Tanomogi potar艂 zapa艂k臋 i uni贸s艂 w moj膮 stron臋, u艣wiadomi艂em sobie, 偶e w ustach trzymam papierosa. Powiedzia艂em tak, 偶eby tylko on to us艂ysza艂:
- Przyjd藕 potem na drugie pi臋tro.
Tanomogi spojrza艂 na mnie zdziwiony. Widocznie zrozumia艂, o co mi chodzi.
6
- To prawda. Gdy rozmawia艂em z wami, nagle zrozumia艂em, co powinni艣my zrobi膰.
Szum wentylatora by艂 niezno艣ny.
- Zastanawia艂em si臋 nad tym. Jako艣 przysz艂o mi to na my艣l w tym samym czasie.
- No to bardzo dobrze, wobec tego pomo偶esz mi, prawda? Czeka nas wiele bezsennych nocy. Nie chc臋, 偶eby inni si臋 o tym dowiedzieli.
- Oczywi艣cie.
Zdj臋li艣my wi臋c od razu notatniki z p贸艂ki, rozszyli艣my je i zacz臋li艣my tak zestawia膰, 偶eby by艂y 艂atwo zrozumia艂e dla maszyny. Ich tre艣膰 winna jak najszybciej znale藕膰 si臋 w jej pami臋ci.
- Przejrza艂em je pobie偶nie kilka razy. I odnios艂em wra偶enie, 偶e ta nasza maszyna wci膮偶 pr贸bowa艂a co艣 mi powiedzie膰...
- Czy wchodzi w gr臋 jej samo艣wiadomo艣膰?
- Tak przypuszczam. W ka偶dym razie je艣li uda mi si臋 sprawi膰, 偶eby maszyna zrozumia艂a w艂asn膮 rol臋, z pewno艣ci膮 wymy艣li spos贸b na przezwyci臋偶enie tego kryzysu.
- Czy jednak b臋dzie w stanie zaj艣膰 tak daleko z obecnym zasobem danych?
- Dalsze wyja艣nienia b臋d膮 niezb臋dne, to prawda. Zarejestrujemy je na ta艣mie p贸藕niej.
Wada przynios艂a kilka kanapek i piwo na kolacj臋.
- Czy jeszcze co艣 jest potrzebne? - zapyta艂a.
- Dzi臋kuj臋, to wystarczy.
W pracy czas p艂ynie szybko. Nim si臋 obejrza艂em, zrobi艂a si臋 dziewi膮ta, a potem dziesi膮ta. Oczy musia艂em ch艂odzi膰 ok艂adami z lodu.
- Czy wprowadzimy do pami臋ci r贸wnie偶 prognozy “Moskwy 2"?
- Oczywi艣cie, to niezb臋dne... To wa偶ny punkt zwrotny dla przej艣cia od teczki trzeciej do teczki czwartej.
- Na jaki adres wprowadzimy?
- Na adres po艣redni, z w艂膮czeniem wszystkich informacji z Rosji, dobrze?
Rezultat okaza艂 si臋 bardzo interesuj膮cy. Po pierwsze, stwierdzono bardzo du偶膮 aktywno艣膰 maszyny prognostycznej w ZSRR - zreszt膮 wiedzia艂em o tym w punkcie wyj艣cia - lecz zaskoczy艂o mnie to, 偶e nasze urz膮dzenie zareagowa艂o pozytywnie na prognoz臋 “Moskwy 2", stwierdzaj膮c膮, i偶 przysz艂o艣膰 nale偶y do 艣wiata komunistycznego.
- To dziwne... Jak ta maszyna wyobra偶a sobie komunizm?
- Hm, ma chyba jakie艣 og贸lne poj臋cie.
- Spr贸buj poszuka膰 pod innym adresem reaguj膮cym na prognozy “Moskwy 2".
Okaza艂o si臋, 偶e maszyna wyposa偶ona w podstawowe dane rozumie komunizm w nast臋puj膮cy spos贸b:
Polityka - prognozowanie - niesko艅czono艣膰.
Komunizm to prognoza o maksymalnej warto艣ci, a mianowicie jest to prognoza polityczna niesko艅czonego wymiaru, ujawniaj膮ca si臋 wtedy, gdy znane s膮 wcze艣niej wszelkie inne prognozy.
Dozna艂em dziwnego uczucia, jakbym sta艂 si臋 w臋偶em zjadaj膮cym w艂asny ogon, lecz poniewa偶 definicja nie mia艂a znaczenia, nic by nie da艂o doszukiwanie si臋 b艂臋du w rozumowaniu maszyny. Postanowi艂em p贸j艣膰 dalej i kiedy wprowadzi艂em wszystkie dane, jakimi dysponowa艂em w tym momencie, min臋艂a dawno trzecia. Zjad艂em przyniesione kanapki i poczu艂em si臋 lepiej.
- No dobrze, pod jakim k膮tem chcemy budowa膰 program?
- Co to znaczy “pod jakim k膮tem"? Jeszcze nie zaszli艣my tak daleko. Zanim do tego przyst膮pimy, chcia艂bym najpierw uzyska膰 odpowied藕 na pytanie, jakich danych brakuje maszynie dla oceny sytuacji.
Praca okaza艂a si臋 nu偶膮ca i czasoch艂onna. Nie by艂o innego wyj艣cia, jak tylko uzbroi膰 si臋 w cierpliwo艣膰 i pos艂u偶y膰 si臋 swego rodzaju metod膮 pr贸b i b艂臋d贸w, dzia艂a膰 na wyczucie i po omacku. W ko艅cu w oknie ukaza艂 si臋 s艂aby odcie艅 b艂臋kitu. To czas najg艂臋bszego znu偶enia. Siedz膮c bez ruchu, zacz膮艂em usypia膰, zast膮pi艂 mnie wi臋c Tanomogi. Gdy po chwili obejrza艂em si臋, Tanomogi r贸wnie偶 zapada艂 w sen.
Nagle w tym w艂a艣nie momencie dostrzeg艂em w膮t艂膮 reakcj臋 na moje pytania. Pocz膮tkowo nie mog艂em zrozumie膰 jej znaczenia. Gdy przeanalizowa艂em adres reaguj膮cy, zrozumia艂em, 偶e z jednej strony by艂em ja, a z drugiej inny m臋偶czyzna. W istocie mn膮 by艂a maszyna prognostyczna. Maszyna prognostyczna i cz艂owiek? Co ona w og贸le pragnie powiedzie膰? Chwileczk臋, wieloznaczno艣膰 tej reakcji zale偶y by膰 mo偶e od wzajemnego znoszenia si臋 danych? Wobec tego pozostawiam punkt reaguj膮cy, a inne miejsce pr贸buj臋 skasowa膰. Kiedy ja kasuj臋, wzrasta intensywno艣膰 reagowania pozosta艂ej cz臋艣ci adresu. Nie tylko zreszt膮 tam, gdzie kasowa艂em, ale wsz臋dzie wzrasta艂a reakcja. Niczego jednak nie mog艂em zrozumie膰. Co te偶 chce mi powiedzie膰?
W tej wieloznacznej reakcji nagle dostrzeg艂em co艣, co mog艂oby by膰 odpowiedzi膮 na moje pytanie. Na pytanie, jakie postawi艂em, nie zdaj膮c sobie sprawy z tego... No w艂a艣nie, jaki jest temat programu, kt贸ry wprowadzi艂em nie zdaj膮c sobie z tego sprawy?... O co, u licha, chcia艂em zapyta膰? To oczywiste. O to, czy jest mo偶liwo艣膰 z艂amania oporu komisji... Je艣li istnia艂aby taka mo偶liwo艣膰, to trzeba by wiedzie膰, jaki projekt by艂by w艂a艣ciwy.
I to pewnie by艂a odpowied藕 maszyny. Je艣li przyj膮艂bym j膮 za odpowied藕, okaza艂oby si臋 proste... Tak, powinni艣my opracowa膰 prognoz臋 dla jakiego艣 przeci臋tnego cz艂owieka, dla jego prywatnego 偶ycia sk艂adaj膮cego si臋 z danych wykluczaj膮cych si臋 z danymi pochodz膮cymi z innego spo艂ecze艅stwa. Chodzi mianowicie o jak najbardziej prywatne 偶ycie jednostki i jej przysz艂o艣膰!
Tak, prawdopodobnie o to chodzi. Chyba zbyt lekcewa偶膮co podchodzi艂em do tej maszyny. Widocznie kryj膮 si臋 w niej wi臋ksze mo偶liwo艣ci, ni偶 sobie wyobra偶a艂em. Nie ma w tym nic specjalnie dziwnego, 偶e dziecko przerasta i zaskakuje rodzic贸w, a ucze艅 przechytrza nauczyciela.
Natychmiast obudzi艂em Tanomogiego. Pocz膮tkowo ogarn臋艂y go w膮tpliwo艣ci, nie m贸g艂 uwierzy膰 w moje przypuszczenia, ale w ko艅cu da艂 si臋 przekona膰.
- Z pewno艣ci膮 zgadza si臋 to z teori膮. Prognoza polityczna wydaje si臋 czym艣 przeciwnym pod ka偶dym wzgl臋dem w zestawieniu z przewidywaniem prywatnego, jednostkowego losu. A przynajmniej mo偶emy za艂o偶y膰, 偶e tak jest.
- Kto mo偶e by膰 dobrym modelem?
- Zapytajmy j膮.
Lecz maszyna najwyra藕niej nie mia艂a zamiaru typowa膰 modelu. W zasadzie ka偶dy mo偶e by膰 modelem.
- Chyba musimy sami wybra膰.
- Dla prognozy pierwszego stopnia konieczne jest, 偶eby obiekt nie wiedzia艂, i偶 jest badany.
- Czy偶 nie jest to wspania艂e zaj臋cie!
- Naturalnie, masz racj臋.
Rozpiera艂a mnie rado艣膰. Dot膮d nie zdawa艂em sobie sprawy, o ile bardziej od prognoz liczbowych i graficznych interesuj膮cy jest 偶ywy cz艂owiek. To zrozumia艂e, wr臋cz nieuniknione, 偶e w tym momencie nawet nie my艣leli艣my o cz艂owieku, kt贸rego w ko艅cu wybierzemy i b臋dziemy obserwowa膰.
Zdrzemn膮艂em si臋 na sofie i przespa艂em chyba z pi臋膰 godzin. Od razu zadzwoni艂em do Tomoyasu.
O trzeciej nadesz艂a odpowied藕.
- Uda艂o si臋! Na decyzj臋 trzeba poczeka膰 do nast臋pnego posiedzenia komisji, tym razem nawet dyrektor biura jest nastawiony bardzo pozytywnie...
Przestali艣my si臋 martwi膰, poniewa偶 wierzyli艣my w zdolno艣ci maszyny, a ponadto ogarn臋艂o nas niezrozumia艂e poczucie pewno艣ci siebie. Mimo to odetchn臋li艣my z ulg膮 dopiero wtedy, gdy us艂yszeli艣my pozbawiony napi臋cia g艂os Tomoyasu.
7
O czwartej wyruszyli艣my na poszukiwanie m臋偶czyzny. Pocz膮tkowo nie mieli艣my, oczywi艣cie, pewno艣ci, 偶e ma to by膰 m臋偶czyzna. Dlatego dwukrotnie rzucili艣my kartk臋 z napisem po jednej stronie “m臋偶czyzna", a po drugiej “kobieta" i dwa razy wysz艂o nam, 偶e jednak ma to by膰 “m臋偶czyzna". Postanowili艣my podda膰 si臋 wyrokowi losu.
- M臋偶czyzn jest ca艂e mn贸stwo. Kogo mamy szuka膰?
- Czuj臋 si臋 zupe艂nie tak, jak wilk w stadzie owiec.
- Nie wiadomo, kogo wybra膰. Szkoda, 偶e nie szukamy kobiety.
- Ale b臋dzie i kobieta.
Najpierw sk艂onni do 偶art贸w przemierzali艣my kilometry w radosnym nastroju. Je藕dzili艣my metrem, poci膮gami, dotarli艣my do dzielnicy Shinjuku. W ko艅cu poczuli艣my zm臋czenie.
- Nic z tego. Najpierw musimy ustali膰 jaki艣 typ.
- Czy ma by膰 to cz艂owiek wygl膮daj膮cy na d艂ugowiecznego?
- A mo偶e taki, o kt贸rym z wygl膮du niewiele mo偶na powiedzie膰?
- To znaczy, 偶e musi to by膰 kto艣 bardzo pospolity.
Typ贸w pospolitych r贸wnie偶 jest bardzo du偶o. Istnieje ogromne prawdopodobie艅stwo pomy艂ki. W ko艅cu oko艂o si贸dmej zm臋czeni poszukiwaniami weszli艣my do kawiarni i zaj臋li艣my miejsca przy oknie wychodz膮cym na ulic臋.
I tak spotkali艣my naszego m臋偶czyzn臋.
Siedzia艂 bez ruchu przy s膮siednim stoliku przed kubeczkiem lod贸w, z oczami utkwionymi w jeden punkt ponad drzwiami, na kt贸rych widnia艂a nazwa kawiarni wypisana z艂otymi znakami. Lody si臋 roztopi艂y i wype艂ni艂y naczynie po brzegi. Zam贸wi艂 je, mimo 偶e nie mia艂 na nie ochoty. Dlatego pozwoli艂, 偶eby stopnia艂y.
Gdy obejrza艂em si臋, spostrzeg艂em, 偶e Tanomogi te偶 patrzy艂 uwa偶nie w jego stron臋. Nie wiem, ile trzeba czasu, 偶eby lody si臋 rozpu艣ci艂y, lecz je艣li chodzi o mnie, ich widok wyda艂 mi si臋 bardzo niepokoj膮cy. M臋偶czyzna jakby zwyczajny, lecz mimo to zdawa艂 si臋 mie膰 co艣 wa偶nego do powiedzenia... Mo偶e by艂a to ocena zbyt subiektywna, lecz fakt, i偶 jedynie nieznacznie si臋 wyr贸偶nia艂, chyba idealnie odpowiada艂 naszym celom.
Tanomogi tr膮ci艂 mnie w 艂okie膰 i mrugn膮艂. Kiwn膮艂em g艂ow膮 na potwierdzenie. Przyszed艂 kelner przyj膮膰 zam贸wienie. Tanomogi pocz膮tkowo poprosi艂 o jaki艣 sok, podczas gdy ja zdecydowa艂em si臋 na kaw臋. Ostatecznie on te偶 wybra艂 to samo co ja. W ciszy czekali艣my wi臋c na kaw臋. Z powodu zm臋czenia, a mo偶e pod ci臋偶arem rych艂ej decyzji, zacisn臋li艣my usta i milczeli艣my. Tak czy owak, to niewa偶ne, kim jest ten m臋偶czyzna. Wystarczy, 偶e jest najzwyklejszy, a przy tym spotkany najzupe艂niej przypadkowo, w dodatku ma pewne cechy szczeg贸lne. Nie mo偶emy podj膮膰 ostatecznej decyzji, dop贸ki nie przeprowadzimy pr贸by. W dodatku jeste艣my ju偶 zm臋czeni szukaniem. Mogliby艣my bez ko艅ca waha膰 si臋 i zastanawia膰. Czuli艣my jednak, 偶e i tak sko艅czy艂oby si臋 na tym m臋偶czy藕nie, kt贸ry pozwoli艂, 偶eby lody si臋 roztopi艂y.
Mimo upa艂u mia艂 on na sobie flanelow膮 marynark臋, nieco zniszczon膮, lecz dobrze uszyt膮. Siedzia艂 wyprostowany i sztywny. Od czasu do czasu zmienia艂 tylko pozycj臋 n贸g. W le偶膮cej na stole r臋ce nerwowo zaciska艂 zapalonego papierosa.
Nagle rozleg艂a si臋 ha艂a艣liwa muzyka. To osiemnastoletnia dziewczyna w czarnej sp贸dniczce do kolan i czerwonych sanda艂ach w艂o偶y艂a dziesi臋ciojenow膮 monet臋 do szafy graj膮cej. M臋偶czyzna drgn膮艂 i obejrza艂 si臋, mog艂em wi臋c zobaczy膰 jego twarz, jak偶e znerwicowan膮 i zbola艂膮, znieruchomia艂膮 nad czarn膮 muszk膮, jakby przy艣rubowan膮. Wygl膮da艂 na pi臋膰dziesi膮t lat, lecz troch臋 przypomina艂 mi dziecko. By膰 mo偶e dlatego, 偶e mia艂 ufarbowane w艂osy.
Muzyka wyda艂a mi si臋 wyj膮tkowo wulgarna. Tanomogiemu chyba jednak wcale nie przeszkadza艂a, bo zacz膮艂 wybija膰 palcami jej rytm i jakby uspokojony, wypi艂 艂yk kawy. Naraz przechyli艂 si臋 w moj膮 stron臋 i powiedzia艂:
- Prosz臋 pana, im wi臋cej mu si臋 przygl膮dam, tym bardziej jestem pewny, i偶 jest on tym m臋偶czyzn膮, kt贸rego szukamy. Zdecydujmy si臋 wi臋c na niego...
Ja po prostu przechyli艂em g艂ow臋 w bok. Nie chcia艂em mu dokucza膰. Ni st膮d, ni zow膮d opanowa艂 mnie niezno艣nie przykry, przygn臋biaj膮cy nastr贸j. Gdy my艣la艂em o mo偶liwo艣ci przewidywania przysz艂o艣ci jednostki, wyda艂o mi si臋 to pomys艂em wspania艂ym, lecz gdy mia艂em przed oczyma konkretnego cz艂owieka, straci艂em wiar臋 w znaczenie tego przedsi臋wzi臋cia, wr臋cz opanowa艂y mnie g艂臋bokie w膮tpliwo艣ci. Wczoraj w nocy by艂em przem臋czony. I by膰 mo偶e 藕le odczyta艂em komunikat maszyny prognostycznej. Mog艂o zdarzy膰 si臋 i tak, 偶e zinterpretowa艂em komunikat tak, jak mi by艂o wygodnie, przy 艣wiadomo艣ci braku jakiegokolwiek wyj艣cia z sytuacji, w nastroju frustracji wywo艂anym przez bezowocne posiedzenia komisji.
- Co pan powiedzia艂? Teraz mieliby艣my si臋 wycofywa膰? - Zaskoczony Tanomogi podejrzliwie zmru偶y艂 oczy. - Przecie偶 by艂o to polecenie maszyny... A w dodatku pan specjalnie stara艂 si臋 o zatwierdzenie tego projektu przez Tomoyasu...
- Na razie mamy zgod臋 nieformaln膮. Nie wiadomo, co powie komisja.
- By艂oby to g艂upot膮... - Zacisn膮艂 wargi. - W ka偶dym razie skoro dyrektor jest nastawiony pozytywnie, nie powinno by膰 specjalnego problemu.
- Czy to wiadomo? Do kolejnego posiedzenia mo偶e ca艂kowicie zmieni膰 zdanie. Nawet gdyby艣my przekonywali, 偶e ca艂e przedsi臋wzi臋cie nie ma zwi膮zku z polityk膮, to i tak mog膮 powiedzie膰, 偶e nie ma powodu wydawa膰 pieni臋dzy na pr贸偶no. Od tego, czy komisja wyrazi zgod臋, zale偶y, czy b臋dziemy mieli pieni膮dze na te badania, czy nie. To nie jest prosta sprawa, uzale偶niona jedynie od mojego widzimisi臋.
- Przecie偶 ostatecznie maszyna zleci艂a nam to zadanie.
- Byli艣my wtedy 艣pi膮cy. Mo偶e po prostu 藕le j膮 odczytali艣my.
- Nie s膮dz臋 - zdecydowanie zaprzeczy艂 Tanomogi i rozla艂 jednocze艣nie wod臋 ze szklanki. Wyj膮艂 chusteczk臋 i wycieraj膮c spodnie, m贸wi艂 dalej: - Przepraszam. Ja jednak wierz臋 w maszyn臋. Wszyscy, w艂膮cznie z cz艂onkami komisji, pozostawali艣my pod wp艂ywem “Moskwy 2". Starali艣my si臋 stworzy膰 program oparty tylko na danych socjologicznych. Bazuj膮c jedynie na materiale obiektywnym, dochodzi si臋 by膰 mo偶e do najwy偶szej warto艣ci w prognozowaniu, czyli do komunizmu. Innymi s艂owy, skoro wykorzystywali艣my maszyn臋 jednostronnie do cel贸w praktycznych, to rezultat nie m贸g艂 by膰 inny. W tym sensie ocena przedstawiona przez maszyn臋, 偶e komunizm jest maksymaln膮 warto艣ci膮 prognostyczn膮, wydaje si臋 bardzo interesuj膮ca. Dla cz艂owieka najwa偶niejszy jest cz艂owiek, a nie zbiorowisko ludzkie. Je艣li spo艂ecze艅stwo nie jest dla niego dobre, to nic mu nie pomo偶e nawet najlepsza organizacja.
- A wi臋c...?
- Chodzi mi o to, 偶e pomys艂 maszyny, aby przewidzie膰 przysz艂o艣膰 pewnej jednostki, jest naprawd臋 godny uwagi. Je艣li go zrealizujemy, osi膮gniemy chyba wynik ca艂kowicie odmienny od wniosk贸w “Moskwy 2".
- Maszyna tego nie sugerowa艂a.
- Oczywi艣cie, 偶e nie. Nawet nie musz臋 koniecznie w to wierzy膰. Po prostu chc臋 powiedzie膰 tylko tyle, 偶e je艣li twierdz臋, i偶 uda si臋 to zrobi膰, to wyobra偶am sobie tylko to, 偶e uda si臋 jako艣 przekona膰 komisj臋. W贸wczas uzyskaliby艣my szybko wiele konkretnych korzy艣ci. Je艣li eksperyment si臋 powiedzie, a maszyna wykryje zasad臋, wedle kt贸rej mo偶na b臋dzie przewidywa膰 los cz艂owieka... Na przyk艂ad odtworzy przesz艂o艣膰 i przedstawi przysz艂o艣膰 przest臋pcy... Je艣li pozwoli to na wydanie wyroku absolutnego, to mo偶na by te偶 u zarania zapobiec przest臋pstwom. Przy tym mo偶na by pos艂ugiwa膰 si臋 t膮 metod膮 w wa偶nych sytuacjach 偶yciowych, jak na przyk艂ad uzyska膰 porad臋 ma艂偶e艅sk膮, ustali膰 miejsce pracy, postawi膰 diagnoz臋 w chorobie, a je艣li zasz艂aby potrzeba, to nawet przewidzie膰 czas 艣mierci...
- Czemu mia艂oby to s艂u偶y膰?
- Ot, na przyk艂ad, zak艂ady ubezpiecze艅 bardzo by si臋 ucieszy艂y. - Tanomogi roze艣mia艂 si臋, jakby z triumfem, i doda艂 z艂o艣liwie: - Id膮c tym tropem dojdziemy do wniosku, 偶e maszyna ma nieograniczone mo偶liwo艣ci, prawda? My艣l臋, 偶e jest to bardzo interesuj膮cy plan...
- Prawdopodobnie masz racj臋. Ja te偶 w艂a艣ciwie nie w膮tpi臋 w m膮dro艣膰 maszyny.
- To dlaczego pan powiedzia艂, 偶e mo偶e 藕le odczytali艣my jej komunikat?
- Po prostu tak sobie, na wszelki wypadek. Zastanawiam si臋, jak by艣 si臋 czu艂, gdyby艣 zosta艂 materia艂em do艣wiadczalnym? Chyba nie najlepiej?
- Nie m贸g艂bym zosta膰. Wiem wszystko o maszynie, nie spe艂nia艂bym podstawowych warunk贸w.
- Przypu艣膰my, 偶e nic o niej nie wiesz. M贸wi臋 czysto hipotetycznie.
- W takim razie by艂oby mi to oboj臋tne.
- Czy naprawd臋?
- Ca艂kiem oboj臋tne. Profesorze, pan jest znu偶ony.
By膰 mo偶e jestem znu偶ony, ale te偶 jestem od艂膮czony od maszyny. Jak mog艂em dopu艣ci膰 do wyeliminowania mnie przez maszyn臋 i odsuni臋cia przez Tanomogiego. Czy musz臋 na to si臋 godzi膰?
8
Sko艅czyli艣my pi膰 kaw臋. Up艂yn臋艂o jeszcze oko艂o dwudziestu minut. W ko艅cu m臋偶czyzna wsta艂 z miejsca. Widocznie nie przysz艂a osoba, na kt贸r膮 czeka艂. Opu艣cili艣my kawiarni臋 chwil臋 p贸藕niej. W mie艣cie powoli zapada艂 zmierzch. Spiesz膮cy si臋 drobnymi krokami t艂um, skrupulatnie zbieraj膮c cz膮steczki sztucznego 艣wiat艂a, tworzy艂 艣cian臋 - zdawa艂oby si臋 - maj膮c膮 z ca艂ych si艂 odepchn膮膰 atakuj膮c膮 noc.
M臋偶czyzna, jakby nigdy nic si臋 nie zdarzy艂o, wyszed艂 z kawiarni i ruszy艂 w膮skim zau艂kiem w stron臋 g艂贸wnej ulicy. Szed艂 r贸wnym krokiem. Po drugiej stronie jezdni, u wej艣膰 do ma艂ych bar贸w i knajpek 艣ci艣ni臋tych jedna przy drugiej, stali jacy艣 przebiera艅cy w dziwnych strojach, i ochryp艂ym g艂osem przywo艂ywali go艣ci. Spr臋偶yste kroki m臋偶czyzny nie pasowa艂y do tego t艂a, wi臋c tym wi臋ksze robi艂y wra偶enie.
Gdy doszed艂 do g艂贸wnej ulicy, po kt贸rej je藕dzi艂 tramwaj, nagle odwr贸ci艂 si臋 zdecydowanie. Zaniepokojony stan膮艂em w miejscu, a wtedy Tanomogi tr膮ci艂 mnie w rami臋 i szepn膮艂:
- Prosz臋 si臋 nie zatrzymywa膰, bo nas zauwa偶y.
Za nami rozleg艂y si臋 g艂osy dziewcz膮t zapraszaj膮cych do bar贸w. Nie by艂o innego wyj艣cia, musieli艣my i艣膰 dalej, prosto ku m臋偶czy藕nie, kt贸ry sta艂 i patrzy艂 w nasz膮 stron臋. Nie zwraca艂 jednak na nas uwagi, wydawa艂 si臋 zamy艣lony. Spojrza艂 na zegarek i od razu skierowa艂 si臋 tam, sk膮d przyszed艂. Zn贸w rozleg艂y si臋 g艂osy dziewcz膮t, kt贸re chyba uzna艂y, 偶e m臋偶czyzna uleg艂 ich namowom. Poczu艂em, jak napinaj膮 mi si臋 mi臋艣nie twarzy.
M臋偶czyzna wr贸ci艂, aby jeszcze raz wej艣膰 do kawiarni. Widocznie wewn膮trz nie dostrzeg艂 osoby, na kt贸r膮 czeka艂, bo zn贸w wyszed艂 na ulic臋 i ruszy艂 w t臋 sam膮 stron臋 co poprzednio. Teraz ju偶 nikt go nie wo艂a艂. Kiedy przechodzi艂em obok jednego z bar贸w, jaki艣 go艣膰 splun膮艂 na m贸j widok. Pewnie zauwa偶y艂, 偶e kogo艣 艣ledz臋. Inwigilacji nikt nie traktuje jako zaj臋cia szczeg贸lnie godnego pochwa艂y.
- W ko艅cu ten m臋偶czyzna sam wpadnie do jakiej艣 pu艂apki, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy.
- Prawd臋 m贸wi膮c, wszyscy tkwimy w pu艂apkach.
- Dlaczego?
- A czy tak nie jest?
M臋偶czyzna szed艂 prosto na po艂udnie g艂贸wn膮 ulic膮. Obok znajdowa艂 si臋 teren budowy ogrodzony p艂otem z desek, ulica ton臋艂a w ciemno艣ci. Przeszed艂szy oko艂o dwustu metr贸w m臋偶czyzna ruszy艂 na drug膮 stron臋, po chwili zawr贸ci艂, min膮艂 uliczk臋, z kt贸rej wszed艂 na g艂贸wn膮 drog臋, i skr臋ci艂 w prawo, w ulic臋 o艣wietlon膮 lampami 艂ukowymi, prowadz膮c膮 do sal kinowych. Dotar艂 do ko艅ca i zn贸w zawr贸ci艂.
- Wygl膮da na to, 偶e nie wie, gdzie si臋 znajduje.
- Jest zdenerwowany, poniewa偶 nie przyszed艂 kto艣, na kogo czeka艂.
- Mimo to kr膮偶y jako艣 zupe艂nie bez sensu. Ciekawe, jaki jest jego zaw贸d?
- Hm, w艂a艣nie, ja te偶 o tym samym pomy艣la艂em. Najwyra藕niej przywyk艂, 偶e go obserwuj膮. Chyba od dawna pracuje w miejscu, w kt贸rym musi wci膮偶 zwraca膰 uwag臋 na to, jak wygl膮da w oczach innych ludzi.
- Ciekawe, czym si臋 zajmuje? Czy mamy prawo do tego, co teraz robimy?
- Prawo?
Odwr贸ci艂em si臋 s膮dz膮c, 偶e Tanomogi 偶artuje, lecz nawet si臋 nie u艣miechn膮艂.
- Tak, prawo... Nawet lekarz nie ma prawa eksperymentowa膰 na cz艂owieku bez zachowania dostatecznej ostro偶no艣ci i rozwagi. Je艣li nie b臋dziemy uwa偶ni, nasze dzia艂ania stan膮 si臋 czym艣 w rodzaju wiwisekcji.
- Przesadza pan. Je艣li zachowamy je w tajemnicy, nie przyniesiemy mu 偶adnej szkody.
- Mo偶e... Gdybym by艂 na jego miejscu, na pewno szlag by mnie trafi艂.
Tanomogi milcza艂, lecz nie wygl膮da艂 na szczeg贸lnie zmartwionego. Pracowa艂em z nim przez pi臋膰 lat, wi臋c mia艂em okazj臋 przejrze膰 go na wylot. Tak jest, nie ma zamiaru si臋 t艂umaczy膰, nie zrezygnuje te偶 z obserwacji niezale偶nie od tego, co mu powiem. Nawet je艣li maszyna wyda polecenie pope艂nienia morderstwa, chyba nie potrafi jej odm贸wi膰. Uczyni to, chocia偶 niech臋tnie. Ten wygl膮daj膮cy tak zwyczajnie m臋偶czyzna w 艣rednim wieku, kt贸rego obserwowali艣my, kry艂 w sobie - jak mi si臋 zdawa艂o - jak膮艣 tajemnic臋. W ko艅cu zostanie ca艂kowicie obna偶ony - ods艂oni si臋 nie tylko jego przesz艂o艣膰, ale tak偶e przysz艂o艣膰. Gdy o tym my艣la艂em, czu艂em taki b贸l, jakby to mnie miano obna偶y膰. Zrezygnowanie z maszyny prognostycznej przera偶a艂o mnie jednak znacznie bardziej.
9
Przez ca艂y wiecz贸r nie spuszczali艣my m臋偶czyzny z oczu. Szli艣my jego 艣ladem w膮skimi uliczkami niby korytarzami jakiego艣 biura w czasie roznoszenia papier贸w. Widzieli艣my, jak raz gdzie艣 zadzwoni艂, zajrza艂 do salonu gry w pachinko, po raz pierwszy na pi臋tna艣cie minut, a za drugim razem na dwadzie艣cia. Nigdzie wi臋cej ju偶 nie wst膮pi艂, tylko nieustannie kr膮偶y艂. Wyobra偶ali艣my sobie, 偶e kobieta nie przysz艂a na um贸wione spotkanie. A kiedy m臋偶czyzna osi膮ga pewien wiek - ja te偶 zbli偶am si臋 do tych samych lat... - nie spodziewa si臋 czegokolwiek dobrego od przypadku. Niczemu w 艣wiecie nie mo偶e ju偶 si臋 dziwi膰. Nie odczuwa potrzeby w艂贸czenia si臋 po ulicach bez celu po to, aby da膰 upust impulsom. Tylko kobieta mog艂aby za艂ama膰 jego wewn臋trzn膮 r贸wnowag臋 i doprowadzi膰 do stanu, w jakim si臋 teraz znajdowa艂: do niemal groteskowego, wprost zwierz臋cego przera偶enia.
Nasze przypuszczenia okaza艂y si臋 s艂uszne. Nie by艂o to zreszt膮 tak zaskakuj膮ce. Zbli偶a艂a si臋 jedenasta, kiedy zn贸w gdzie艣 zadzwoni艂 z telefonu publicznego, znajduj膮cego si臋 u wej艣cia do sklepu, i z kim艣 rozmawia艂. (Tanomogi odwa偶nie zbli偶y艂 si臋 i zdo艂a艂 zanotowa膰 numer telefonu). Nast臋pnie m臋偶czyzna wsiad艂 do tramwaju, wysiad艂 na pi膮tym przystanku, po czym wspi膮艂 si臋 strom膮 uliczk膮 kilkadziesi膮t metr贸w i dotar艂 do niewielkiego budynku mieszkalnego, na ty艂ach ulicy handlowej.
Przy bramie m臋偶czyzna rozejrza艂 si臋 na boki i zawaha艂. W tym czasie w g艂臋bi za rogiem kupowali艣my papierosy. (Musia艂em kupi膰 ponad dziesi臋膰 paczek). Gdy w ko艅cu m臋偶czyzna wszed艂 do domu, Tanomogi w艣lizn膮艂 si臋 za nim. Je艣li wszystko dobrze p贸jdzie, zbli偶y si臋 do mieszkania i odczyta nazwisko na drzwiach. Gdyby zatrzyma艂 go gospodarz domu, wtedy wepchnie mu pieni膮dze do r臋ki i wykorzysta okazj臋 na zdobycie niezb臋dnych informacji. Ja natomiast obserwowa艂em dom od strony bramy. Na parterze by艂y trzy okna zas艂oni臋te firankami, wewn膮trz pali艂o si臋 艣wiat艂o. Na pi臋trze znajdowa艂y si臋 cztery okna; w co drugim 艣wiat艂a by艂y wygaszone.
Po chwili w najdalszym oknie zapali艂o si臋 艣wiat艂o i zako艂ysa艂 si臋 powi臋kszony cie艅 cz艂owieka. Nagle zn贸w zapad艂a ciemno艣膰. Tanomogi wybieg艂 z domu w skarpetkach, z butami w r臋kach.
- Widzia艂em! Wizyt贸wk臋 na drzwiach... Faktycznie, figurowa艂o tam nazwisko kobiety: Kondo Chikako, imi臋 zapisane fonetycznie... - Ukryty w cieniu bramy pochyli艂 si臋 i ci臋偶ko dysz膮c wk艂ada艂 buty. - Ale mia艂em prze偶ycia! Naprawd臋... po raz pierwszy robi艂em co艣 takiego.
- Chwileczk臋, czy 艣wiat艂o si臋 pali艂o?
- Tak, zapali艂o si臋. Poza tym us艂ysza艂em uderzenie, jakby co艣 upad艂o...
- W pokoju w g艂臋bi, prawda?
- Zauwa偶y艂 pan to?
- To bardzo dziwne. 艢wiat艂o pali艂o si臋, a potem zgas艂o i zapanowa艂a ciemno艣膰.
- Ach, a mo偶e oboje tak nami臋tnie ze sob膮 si臋...
- By艂oby dobrze, gdyby o to chodzi艂o. Mam nadziej臋, i偶 on nie zauwa偶y艂, 偶e go 艣ledzili艣my.
- Naturalnie, 偶e nie. Gdyby co艣 spostrzeg艂, stara艂by si臋 wcze艣niej nas zgubi膰.
Mimo tych uspokajaj膮cych s艂贸w mia艂em z艂e przeczucia. Nasz pierwotny plan ogranicza艂 si臋 do zdobycia nazwiska i adresu m臋偶czyzny. Nie zak艂adali艣my konieczno艣ci 艣ledzenia go przez d艂u偶szy czas, na przyk艂ad przez ca艂膮 noc. Obaj prawie nie spali艣my od wczoraj, a poza tym nie zdecydowali艣my si臋 jeszcze, czy pos艂u偶ymy si臋 tym m臋偶czyzn膮 jako kr贸likiem do艣wiadczalnym. Brali艣my te偶 pod uwag臋 mo偶liwo艣膰 zainteresowania si臋 kobiet膮 najpierw jako postaci膮 drugoplanow膮, a nast臋pnie, w miejsce m臋偶czyzny, jako g艂贸wnym obiektem w naszych badaniach. Tanomogi te偶 sk艂ania艂 si臋 ku takiemu rozumowaniu.
- Tak jak pan powiedzia艂, bez w膮tpienia kobieta r贸wnie偶 jest uwik艂ana w spraw臋, prawda?
- Zreszt膮 wszystko jedno, m臋偶czyzna czy kobieta, chodzi o pojedynczego cz艂owieka.
Postanowili艣my wycofa膰 si臋 na pewien czas. Wyszli艣my na ulic臋, gdzie rozsta艂em si臋 z Tanomogim i skierowa艂em si臋 do domu. Id膮c trzyma艂em si臋 r臋k膮 za bol膮c膮 g艂ow臋. S艂uchaj膮c opowiadania 偶ony o tym, jak to dzieci pok艂贸ci艂y si臋 w szkole, wielokrotnie pr贸bowa艂em opanowa膰 senno艣膰, lecz w ko艅cu wpad艂em w otch艂a艅 snu tak wielk膮, 偶e mog艂a mnie ca艂ego poch艂on膮膰.
10
Nast臋pnego dnia rano spa艂em d艂u偶ej ni偶 zwykle. Dopiero po dziesi膮tej przyby艂em do instytutu. Pocz膮tkowo - sam nie potrafi艂em tego wyja艣ni膰 - my艣la艂em, 偶e poinformuj臋 cz艂onk贸w instytutu o planie dzia艂ania dopiero po opracowaniu go i po zaakceptowaniu przez komisj臋. Dlatego nie powiedzieli艣my nikomu nawet o naszej wczorajszej przygodzie. M臋偶czyzna, kt贸rego 艣ledzili艣my, by艂 dla nas nikim; nie zachodzi艂a wi臋c potrzeba prowadzenia wielostronnych uzupe艂niaj膮cych bada艅, jak to zwykli艣my czyni膰 dot膮d. Mia艂o to wi臋c swoje dobre strony.
Gdy jednak przyst膮pili艣my do bada艅, zrozumia艂em, 偶e nie mo偶na lekcewa偶y膰 trudno艣ci w ods艂oni臋ciu prywatnego 偶ycia cz艂owieka. Sprawa ta by艂aby do pokonania, je艣li mieliby艣my do艣膰 czasu na zrobienie zarysu planu. S臋k w tym, 偶e do nast臋pnego posiedzenia komisji pozosta艂o zaledwie pi臋膰 dni. Je艣li komisja nie zatwierdzi tego projektu, warunki dzi艣 dobre ulegn膮 pogorszeniu, a pracownia zostanie zamkni臋ta przynajmniej na jaki艣 czas - co do tego nie mia艂em w膮tpliwo艣ci.
W drodze do instytutu zdecydowa艂em si臋 zmieni膰 taktyk臋, a mianowicie postanowi艂em przedstawi膰 projekt cz艂onkom instytutu i przyj膮膰 postaw臋 gotowo艣ci do wsp贸艂pracy. Je艣li w zaufaniu zobrazuj臋 im ca艂膮 sytuacj臋, na pewno dochowaj膮 tajemnicy. Prac臋 poprowadz臋 rutynowo, podziel臋 ludzi na dwie grupy: jedn膮, kt贸ra zajmie si臋 wyja艣nieniem, kim jest kobieta, i drug膮 badaj膮c膮 w膮tek m臋偶czyzny. Ustal臋 te偶 dok艂adnie zadania grup. W ci膮gu dwu dni zbior臋 tyle danych, ile si臋 da, i na tej podstawie wyci膮gn臋 wnioski co do kierunku dalszych dzia艂a艅, a tak偶e ich mo偶liwo艣ci i perspektyw. Tak czy owak, najpierw nale偶y uzyska膰 aprobat臋 komisji.
Zanim wszed艂em do swego biura, zajrza艂em do pracowni na dole w poszukiwaniu Tanomogiego. Us艂ysza艂em, 偶e on ju偶 czeka na mnie w pokoju obliczeniowym na pi臋trze. Poleci艂em, 偶eby wszyscy si臋 zebrali na pierwszym pi臋trze, poniewa偶 mam co艣 do przekazania i od razu poszed艂em do Tanomogiego.
Siedzia艂 z 艂okciami na stole obok pulpitu aparatu kontrolnego. Nawet si臋 ze mn膮 nie przywita艂, tylko spojrza艂 ch艂odno. To by艂o do niego niepodobne.
- Co robimy, Sensei? - zapyta艂 nagle, nie zmieniaj膮c pozycji.
- Niby z czym?
- Sta艂o si臋 co艣 nieprzewidzianego. - Roz艂o偶y艂 gazet臋, wyprostowa艂 j膮 i wycelowa艂 we mnie palec, jakby mnie o co艣 obwinia艂.
- O co chodzi?
Tanomogi, zaskoczony moim zachowaniem, uni贸s艂 brod臋, ods艂aniaj膮c sw膮 d艂ug膮 szyj臋.
- Sensei, nie czyta艂 pan jeszcze gazety?
W tym momencie postukuj膮cy drewnianymi sanda艂ami ludzie z pracowni gromadzenia danych wchodzili po schodach. Tanomogi z niepokojem wpatrywa艂 si臋 we mnie, nast臋pnie wsta艂 i zapyta艂:
- Co to wszystko znaczy?
- To ja ich zwo艂a艂em, zamierza艂em rozdzieli膰 prac臋.
- To nie s膮 偶arty, prosz臋 spojrze膰! - Wcisn膮艂 mi do r臋ki gazet臋, g艂o艣no otworzy艂 drzwi i zwr贸ci艂 si臋 do grupki, kt贸ra ju偶 zd膮偶y艂a si臋 zebra膰. - P贸藕niej, prosz臋 przyj艣膰 p贸藕niej! Gdy sko艅czymy, zawo艂am was...
Us艂ysza艂em jak膮艣 z艂o艣liwo艣膰 wypowiedzian膮 przez Wad臋 wysokim, niezadowolonym tonem, lecz nie zrozumia艂em s艂贸w. Zreszt膮 by艂o to najmniejsze zmartwienie. Wpatrywa艂em si臋 w zakre艣lony na czerwono tekst w rogu szpalty i nagle wyda艂o mi si臋, 偶e powietrze wok贸艂 mnie sta艂o si臋 kleiste i oblepi艂o mnie niczym mi贸d.
G艁脫WNY KSI臉GOWY POWIESZONY PRZEZ KOCHANK臉 Jedenastego oko艂o p贸艂nocy w dzielnicy Shinjuku, Tsuchida Susumu (lat 56), g艂贸wny ksi臋gowy przedsi臋biorstwa Yoshiba, kt贸ry odwiedzi艂 dom Midori pod nr 6 w tej samej dzielnicy, zosta艂 pobity i powieszony przez Kondo Chikako (lat 26), mieszkank臋 tego budynku. Kobieta od razu zg艂osi艂a si臋 na najbli偶szy posterunek policji i stwierdzila, 偶e dzia艂a艂a w obronie w艂asnej, poniewa偶 Tsuchida potraktowa艂 j膮 brutalnie z powodu jakoby jej zbyt p贸藕nego powrotu. Jak powiedzieli koledzy z pracy, Tsuchida by艂 cz艂owiekiem powa偶nym, przepracowa艂 w tej samej firmie 30 lat, wszyscy zgodnie uznali, 偶e wydarzenie to mocno ich zaskoczy艂o.
Tanomogi czeka艂 cierpliwie, gdy po raz pi膮ty albo sz贸sty uwa偶nie przebiega艂em wzrokiem informacj臋 zamieszczon膮 w gazecie.
- O to w艂a艣nie chodzi.
- A inne pisma? - Kropla potu z czo艂a stoczy艂a si臋, spad艂a i wsi膮k艂a w gazetowy papier.
- Kupi艂em pi臋膰 r贸偶nych tytu艂贸w, ale ta podaje chyba najwi臋cej informacji.
- ...Szkoda, 偶e tak si臋 sta艂o. Miesi膮c wcze艣niej mogliby艣my przewidzie膰 to wydarzenie. No c贸偶, umar艂, nic na to nie poradzimy.
- By艂oby dobrze, gdyby na tym si臋 sko艅czy艂o.
- Co to znaczy? A c贸偶 by nam przysz艂o z zajmowania si臋 przysz艂o艣ci膮 zmar艂ych. Nie mamy na to czasu.
- Ja si臋 martwi臋...
- Czy jest jaki艣 istotny pow贸d? To przypadek zbyt szczeg贸lny, nie nadaje si臋 na materia艂 do naszych bada艅.
- Pan chyba 偶artuje. Niech pan spr贸buje to rozumie膰. Przecie偶 s膮 ludzie, kt贸rzy widzieli, jak 艣ledzili艣my m臋偶czyzn臋 o nazwisku Tsuchida. Zw艂aszcza ten staruszek, u kt贸rego kupowali艣my papierosy.
- Och, s膮dz臋, 偶e nie mamy si臋 czym martwi膰. Zw艂aszcza 偶e przest臋pczyni przyzna艂a si臋 do winy...
- Czy rzeczywi艣cie? - Poirytowany Tanomogi obliza艂 wargi i zacz膮艂 m贸wi膰 szybko: - Mam na ten temat inne zdanie. Cho膰by tylko z tego artyku艂u wida膰, 偶e nie wszystko jest tak oczywiste. Czy nie uwa偶a pan, 偶e zachowa艂a si臋 nazbyt metodycznie? Zabi艂a go, a potem jeszcze powiesi艂a? I uczyni艂a to m艂oda kobieta, kt贸rej zarzucono jedynie, 偶e wr贸ci艂a zbyt p贸藕no do domu...
- Mog艂a go uderzy膰, on si臋 rozgniewa艂, a wtedy ze strachu mog艂a go zabi膰...
- To niemo偶liwe... Czy m艂oda kobieta da艂aby rad臋 powiesi膰 rozw艣cieczonego m臋偶czyzn臋? Powiedzmy, 偶e to ona zabi艂a. Pami臋ta pan? Gdy m臋偶czyzna wszed艂 do 艣rodka, na u艂amek sekundy w pokoju zapali艂o si臋 艣wiat艂o, wtedy rozleg艂 si臋 odg艂os uderzenia i 艣wiat艂o od razu zgas艂o. A poza tym powiedzia艂 pan, 偶e w oknie przemkn臋艂a niewyra藕na sylwetka. Prawd臋 m贸wi膮c, ja te偶 wtedy widzia艂em za szyb膮 w drzwiach cie艅 cz艂owieka. Wystarczy si臋 chwil臋 zastanowi膰, by pojawi艂y si臋 w膮tpliwo艣ci. Jak to mo偶liwe, 偶eby cie艅 pad艂 jednocze艣nie na drzwi i okno, skoro znajduj膮 si臋 one po przeciwnych stronach. To niewykonalne. W takim razie musieli tam by膰 dwaj osobnicy.
- No wi臋c byli, m臋偶czyzna i kobieta.
- Ale w artykule podaj膮, 偶e kobieta przysz艂a p贸藕niej od m臋偶czyzny.
- Niekoniecznie. To stwierdzenie jest wieloznaczne. Te s艂owa mo偶na rozumie膰 dwojako...
- Widzia艂em wyra藕nie, jak m臋偶czyzna otwiera艂 drzwi kluczem. Przy tym sprawdzi艂em u telefonistki numer, pod kt贸ry dzwoni艂, i okaza艂o si臋, 偶e telefonowa艂 do tego mieszkania. Chcia艂 si臋 dowiedzie膰, czy kobieta wr贸ci艂a. Z jego p贸藕niejszego zachowania nale偶y wywnioskowa膰, 偶e nie by艂o jej w domu.
- Przypu艣膰my, 偶e wr贸ci艂a od razu po jego telefonie.
- Wobec tego dlaczego w pokoju by艂o ciemno? A co oznacza odg艂os upadku? I zga艣niecie 艣wiat艂a zaraz po tym?
- Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzie膰. W ka偶dym razie z w艂asnej woli zg艂osi艂a si臋 na policj臋...
- Nie, nie, nawet policja nie jest tak t臋pa. By膰 mo偶e ludzie, kt贸rzy mieszkaj膮 na dole, pami臋taj膮 moment, kiedy us艂yszeli uderzenie. S膮siedzi potwierdz膮, 偶e 艣wiat艂o nie pali艂o si臋 przez ca艂y czas. A ze 艣lad贸w ucisku na szyi powieszonego policja wysnuje wniosek, 偶e tej zbrodni nie mog艂a pope艂ni膰 kobieta. Je偶eli raz pojawi膮 si臋 najdrobniejsze w膮tpliwo艣ci, b臋dzie przeprowadzone skrupulatne 艣ledztwo. Wtedy zostan膮 wykryte 艣lady skarpetek na pod艂odze korytarza, odciski palc贸w na 艣cianie przy drzwiach... a nast臋pnie wyjdzie na jaw, 偶e jacy艣 podejrzani osobnicy 艣ledzili m臋偶czyzn臋.
- S艂uchaj, czy zostawi艂e艣 tam odciski?
- Prawdopodobnie... Sk膮d mog艂em wiedzie膰, 偶e do tego dojdzie, nawet mi si臋 nie 艣ni艂o, 偶e sytuacja tak si臋 rozwinie.
- Rzeczywi艣cie policja mo偶e je wykry膰, je艣li dok艂adnie zbada ca艂e otoczenie. Ale to g艂upstwo! Nie mia艂e艣 motyw贸w. B臋d膮 ci臋 podejrzewa膰, ale nie znajd膮 ani cienia dowodu.
- To prawda. Jednak b臋d膮 mie膰 w膮tpliwo艣ci, dop贸ki nie poinformujemy ich o charakterze naszej pracy.
- To nierozs膮dne!
- Tak pan s膮dzi? A je艣li dziennikarze wyw膮chaj膮, czym si臋 zajmujemy? Przestan膮 interesowa膰 si臋 zab贸jstwem, a zaczn膮 pisa膰 o naszej pracy, o koszmarze epoki maszyn uw艂aczaj膮cych godno艣ci cz艂owieka itp...
I wtedy nagle urwa艂, jakby co艣 mu si臋 przypomnia艂o. Chyba przestraszy艂 si臋, 偶e m贸g艂by mnie podw贸jnie zrani膰. Tego by艂o ju偶 za wiele. Nie mia艂em czasu na zabaw臋 w psychoanaliz臋.
- Masz ca艂kowit膮 racj臋. W tego rodzaju przedsi臋wzi臋ciach rzeczywi艣cie mo偶na dostrzec pewne niebezpiecze艅stwa... Przy najmniejszym zagro偶eniu tajemnicy komisja, kt贸ra zawsze by艂a tch贸rzliwa, znajdzie pretekst, aby jak najszybciej wzi膮膰 nogi za pas... Jeste艣 niezwykle przewiduj膮cy. M贸g艂by艣 zosta膰 detektywem albo adwokatem.
- Jeszcze nie przemy艣la艂em sprawy do ko艅ca. Po prostu gdy sta艂em wtedy przed drzwiami, odnios艂em nieprzeparte wra偶enie, 偶e dzieje si臋 co艣 niesamowitego. Po przeczytaniu tego artyku艂u doszed艂em do wniosku, 偶e zbrodniarzem nie by艂a kobieta, lecz kto艣 inny. Skoro tak, to my jeste艣my pierwszymi podejrzanymi. Je艣li chcemy kontynuowa膰 nasz eksperyment, musimy odnie艣膰 si臋 do tej zbrodni.
- To znaczy?
- To znaczy, 偶e nie mamy innego wyj艣cia, jak tylko przej膮膰 inicjatyw臋 i popchn膮膰 spraw臋 jak najszybciej do przodu.
- Popchn膮膰 do przodu? Rzeczywi艣cie.
- Dogadajmy si臋 wi臋c z policj膮, nim nas r贸偶ni ludzie wezm膮 w obroty.
- Mo偶e by艂oby to mo偶liwe, gdyby w naszym imieniu wyst膮pi艂 Tomoyasu. B艂臋dem by艂oby udawa膰, 偶e nic nie wiemy. Powinni艣my opracowa膰 plan i wykaza膰 si臋 zdecydowaniem. Na szcz臋艣cie nie brak nam argument贸w. Pami臋taj, 偶e cia艂o Tsuchidy jest jeszcze ciep艂e, zmar艂 nie tak dawno.
- Cia艂o Tsuchidy?
- To tylko materialny fakt, kt贸ry pozwoli wyci膮gn膮膰 wnioski na temat przysz艂o艣ci. Je艣li metoda przechowywania jest dobra, to cia艂o mo偶na podobno utrzyma膰 przy 偶yciu oko艂o trzech dni. Nawet po obumarciu nerw贸w.
Nagle rozja艣ni艂o mi si臋 w g艂owie, jakby pootwiera艂y si臋 okna, a szare kom贸rki zacz臋艂y 偶ywiej si臋 porusza膰. I jeszcze raz Tanomogi wystrychn膮艂 mnie na dudka. Nie by艂em jednak z艂y na nikogo. W ko艅cu jest on moim zast臋pc膮.
- Czy to nie znakomity plan? To nie tylko fantazja, to konkretny pomys艂, warto spr贸bowa膰. To chyba doskona艂a my艣l, 偶eby zacz膮膰 od trupa.
- Dobrze, rozpoczniemy od matematycznej metody indukcyjnej. Po drugie, jest te偶 sprawa kobiety. Nawet je艣li trafili艣my na nich przypadkowo, to i tak uda艂o si臋 nam zdoby膰 doskona艂y materia艂 do prowadzenia bada艅.
- A poza tym je艣li dobrze p贸jdzie, trzecim obiektem b臋dzie prawdziwy przest臋pca...
- Tak, przyst臋pujemy wi臋c do praktycznego zastosowania metody. B臋dzie to doskona艂y argument dla komisji.
11
Skoro ju偶 okre艣lili艣my kierunek dzia艂ania, nie mog艂em si臋 waha膰. Zosta艂o jeszcze troch臋 czasu, zanim policja wyci膮gnie w nasz膮 stron臋 swoje macki. Nale偶a艂o wi臋c wymy艣li膰 co艣 przed przekazaniem rodzinie cia艂a zamordowanego. Nie mog艂em, oczywi艣cie, pomin膮膰 wsp贸艂pracownik贸w czekaj膮cych na dole. Tanomogi powiedzia艂, 偶e poradzi sobie z nimi, je艣li powierz臋 mu kierownictwo. Podzielili艣my ich wed艂ug umiej臋tno艣ci na trzy zespo艂y: jeden odpowiedzialny za zmar艂ego m臋偶czyzn臋, drugi za kobiet臋, a trzeci za wykrycie potencjalnego przest臋pcy. Natomiast Tanomogi postanowi艂 zaj膮膰 si臋 ca艂o艣ci膮 bada艅 dotycz膮cych denata. Zdecydowali艣my, 偶e podczas gdy ja b臋d臋 pertraktowa膰 z Tomoyasu, Tanomogi doko艅czy podzia艂u na grupy i poinformuje ich cz艂onk贸w o kierunkach prac. Nast臋pnie mieli艣my czuwa膰, czekaj膮c na w艂a艣ciwy moment, w kt贸rym mo偶na b臋dzie przyst膮pi膰 do dzia艂ania. Sprawdzi艂em, czy Tomoyasu jest w biurze, i od razu si臋 do niego uda艂em.
Okaza艂 si臋 bardzo sympatyczny. Nie przestawa艂 si臋 u艣miecha膰, podczas gdy ja rozwa偶a艂em g艂o艣no korzy艣ci, jakie przyniesie urzeczywistnienie prognoz indywidualnych. W ko艅cu okaza艂 si臋 tak wyrozumia艂y, 偶e zgodzi艂 si臋 po艣redniczy膰 mi臋dzy mn膮 a dyrektorem. Pocz膮tkowo nie zdradzi艂em nawet s艂贸wkiem o obecnych k艂opotach, podkre艣la艂em natomiast, jak du偶o mamy szcz臋艣cia. Lecz gdy w ko艅cu rozmowa zesz艂a na temat zab贸jstwa - czego si臋 spodziewa艂em - u艣miech znikn膮艂 z jego twarzy, a na jego miejsce powr贸ci艂a zwyk艂a mina, oboj臋tna i sucha, jakby przepuszczona przez wy偶ymaczk臋. Nadal trzyma艂em ster i kierowa艂em rozmow膮. Nie ujawni艂em ani krzty obaw przed policj膮, skoncentrowa艂em si臋 na kwestii u偶yteczno艣ci maszyny prognostycznej w zapobieganiu przest臋pstwom i po godzinnej walce uda艂o mi si臋 uzyska膰 zgod臋.
Oczywi艣cie, nie oznacza to, 偶e nak艂oni艂em go do prowadzenia bezpo艣rednich pertraktacji z biurem. To nie le偶a艂o w jego kompetencjach. Po prostu przekona艂em go, 偶e to on powinien przedstawi膰 ca艂膮 spraw臋 dyrektorowi. Nast臋pnie musia艂em straci膰 kolejn膮 godzin臋 na r贸wnie gor膮c膮 dyskusj臋 z dyrektorem biura. W odr贸偶nieniu od Tomoyasu ani przez chwil臋 nie da艂 nam pozna膰, co o tym s膮dzi. Kaza艂 nam czeka膰, a sam gdzie艣 poszed艂.
Tymczasem otrzyma艂em telefon od Tanomogiego, kt贸ry zawiadomi艂, 偶e policja prawdopodobnie wpad艂a na nasz trop, by艂em wi臋c bardzo niespokojny. Tymczasem Tomoyasu odzyska艂 dobry humor. Przekazawszy spraw臋 dyrektorowi, poczu艂 chyba ulg臋. Z entuzjazmem rozprawia艂 o korzy艣ciach dzia艂ania maszyny prognostycznej, lecz ja nie zdoby艂em si臋 na podtrzymywanie rozmowy.
Min臋艂a nast臋pna godzina. Gdy ju偶 zaczyna艂em traci膰 nadziej臋, powr贸ci艂 dyrektor biura i oficjalnym tonem oznajmi艂:
- My艣l臋, 偶e to dobry pomys艂. Jako艣 uda艂o mi si臋 za艂atwi膰 spraw臋. Nie dam wam tego na pi艣mie, lecz je艣li oka偶e si臋 to konieczne, prosz臋 zwraca膰 si臋 do mnie. Najwa偶niejsze, 偶e dzia艂ania zosta艂y podj臋te...
M贸wi艂 to g艂osem oboj臋tnym, dlatego nie od razu zorientowa艂em si臋, 偶e jest to odpowied藕 pozytywna, z kt贸rej nale偶y si臋 cieszy膰. Gdy wyszed艂em z gmachu biura, odzyska艂em dobre samopoczucie i po艣piesznie uda艂em si臋 do automatu. W g艂osie Tanomogiego - nawet przez telefon - wyczuwa艂em napi臋cie. Uda艂o mi si臋 te偶 nawi膮za膰 kontakt z O艣rodkiem Obliczeniowym Centralnego Szpitala Ubezpiecze艅 (by艂o to pomieszczenie, w kt贸rym znajdowa艂 si臋 komputer s艂u偶膮cy do bada艅 i diagnoz lekarskich) i dowiedzia艂em si臋, 偶e w艂a艣nie uko艅czono przygotowania i czekaj膮 na cia艂o denata. Od razu wys艂a艂em Aib臋 do komendy policji z rozkazem przetransportowania trupa i na tym przerwa艂em rozmow臋... Nagle obla艂em si臋 potem, odnios艂em wra偶enie, 偶e rozpadam si臋 na cz臋艣ci rozsypuj膮ce si臋 na wszystkie strony i czu艂em silny b贸l... Nie, to tylko wzburzenie... Po d艂ugim okresie rozpaczliwego oczekiwania i wykazywania maksimum cierpliwo艣ci w tej beznadziejnej pracy, teraz, gdy si臋 do niej przyzwyczai艂em, tak 偶e mog艂em uzna膰, i偶 cierpliwo艣膰 jest norm膮, rozpocz臋艂a si臋 prawdziwa robota. A mo偶e po prostu uleg艂em euforii?
12
Przygotowania zako艅czono. Gdy wszed艂em, bucza艂a klimatyzacja, ch艂odne powietrze przyjemnie owia艂o moje nogi. Mieli艣my ju偶 po艂膮czenie za pomoc膮 specjalnego telefonu z pokojem komputerowym Centralnego Szpitala Ubezpiecze艅, a pracownicy instytutu, podzieleni na trzy grupy, zaopatrzeni w przeno艣ne radiotelefony, stali gotowi ju偶 do wyj艣cia. (Taki jest Tanomogi, mo偶na na nim polega膰).
W ko艅cu wszyscy wyszli, a ja pozosta艂em sam. Sta艂em bez ruchu przed monitorem i trzema radiotelefonami w pokoju komputerowym, w kt贸rym rozlega艂o si臋 tylko monotonne pomrukiwanie maszyny prognostycznej. Teraz by艂em jej cz臋艣ci膮. Wszystkie przys艂ane informacje zostan膮 bezpo艣rednio do niej wprowadzone, automatycznie sklasyfikowane i zapami臋tane, wi臋c moja rola polega膰 b臋dzie tylko na reagowaniu na sygna艂y maszyny i udzielaniu prostych wskaz贸wek zgodnie z instrukcj膮. Mimo to mog艂em by膰 z siebie dumny. Bo przecie偶 to nikt inny, lecz ja wyposa偶y艂em maszyn臋 w jej umiej臋tno艣ci...
- Jeste艣 wyolbrzymion膮 cz臋艣ci膮 mnie! - zawo艂a艂em z satysfakcj膮 do maszyny.
3.50. Dok艂adnie dwadzie艣cia pi臋膰 minut po wyj艣ciu Tanomogiego i innych pracownik贸w. Pierwszy kontakt nadszed艂 od Tsudy, kieruj膮cego zespo艂em odpowiedzialnym za wykrycie przest臋pcy. Tre艣ci jego komunikatu nie ma chyba potrzeby powtarza膰. Poczu艂em si臋 nieswojo, poniewa偶 przewidywania Tanomogiego okaza艂y si臋 a偶 nazbyt trafne. Po pierwsze, 艣wiadkowie potwierdzili, 偶e kobieta wr贸ci艂a do domu tu偶 przed dwunast膮. Po drugie, rany z ty艂u g艂owy m臋偶czyzny, kt贸rych nie m贸g艂 sam sobie zada膰, 艣wiadcz膮 o tym, 偶e najprawdopodobniej stoczy艂 walk臋. W wyniku obdukcji cia艂a, a tak偶e wnosz膮c z innych okoliczno艣ci, nie mo偶na by艂o bez zastrze偶e艅 uzna膰 przyznania si臋 kobiety do zbrodni. Pojawi艂y si臋 powa偶ne podstawy do przypuszczenia, 偶e istnieje wsp贸lnik, a bior膮c pod uwag臋 fakt niech臋ci kobiety do zmiany zezna艅 mo偶na przyj膮膰, 偶e jest szanta偶owana. Zdaniem policji, rozwi膮zanie zagadki jest tylko kwesti膮 czasu. Trudno schwyta膰 pocz膮tkuj膮cego przest臋pc臋, wcze艣niej nigdzie nie notowanego, lecz z drugiej strony mo偶na powiedzie膰, 偶e im lepiej jest zaplanowane przest臋pstwo, tym 艂atwiej je ujawni膰. (Pocz膮tkowo nie wiedzia艂em, co pocz膮膰: czy powinienem si臋 zg艂osi膰 na policj臋 i opowiedzie膰 o tym, co wcze艣niej widzieli艣my. Nie mog艂em od razu si臋 zdecydowa膰. Istnia艂a jednak niewielka szansa, by podejrzenie pad艂o na nas, zupe艂nie niewinnych, przypadkowych przechodni贸w. Gdyby艣my mieli pewno艣膰, 偶e sami potrafimy wykry膰 prawdziwego przest臋pc臋, to w zasadzie nale偶a艂oby milcze膰 i czeka膰 na rozw贸j wypadk贸w).
Nast臋pnie nadszed艂 szczeg贸艂owy raport na temat Kondo Chikako od Kimury, odpowiedzialnego za spraw臋 kobiety. Zawiera艂 wszystkie potrzebne, daj膮ce si臋 wprowadzi膰 informacje, takie jak wiek, adres sta艂ego zamieszkania, zaw贸d, przebieg kariery zawodowej, cechy charakteru, wzrost, waga itp. Przynajmniej na razie zrezygnuj臋 z przedstawiania ich tutaj. Po rozpocz臋ciu analizy cia艂a denata okaza艂o si臋 jasne, jak dalece niewystarczaj膮ce jest opisywanie cz艂owieka na podstawie tego typu danych. Sta艂o si臋 wi臋c konieczne przyst膮pienie do pracy od nowa przy u偶yciu zupe艂nie innej metody. Co wi臋cej, takich danych mo偶e nam w ka偶dej chwili dostarczy膰 policja, ale je艣li chcemy zachowa膰 niezale偶no艣膰 wobec niej, musimy troch臋 si臋 potrudzi膰 i zebra膰 je samodzielnie.
Analiz臋 cia艂a denata rozpocz臋to dopiero o 贸smej. Na dobr膮 spraw臋 przyda艂oby si臋 lepsze przygotowanie. Poniewa偶 obawiali艣my si臋, 偶e mo偶emy si臋 sp贸藕ni膰 i nie zdo艂amy ju偶 o偶ywi膰 m贸zgu, zdecydowali艣my przeprowadzi膰 pr贸b臋 jak najszybciej, zdaj膮c sobie spraw臋 z pewnych niedogodno艣ci. W tym czasie od grupy zajmuj膮cej si臋 przest臋pc膮, a tak偶e od grupy odpowiedzialnej za kobiet臋 dotar艂o kilka uzupe艂niaj膮cych informacji. Zdecydowa艂em si臋 je pomin膮膰, poniewa偶 odpowiedzi na wi臋kszo艣膰 kwestii uzyskamy dopiero na podstawie analizy cia艂a denata. Na godzin臋 przed rozpocz臋ciem bada艅 przeprowadzi艂em telekonferencj臋 z odpowiedzialnym za eksperyment doktorem Yamamoto. Doktor powiedzia艂, 偶e za pomoc膮 szpitalnego komputera mogliby w przybli偶eniu odtworzy膰 reakcje fizjologiczne i zanalizowa膰 je, lecz nie potrafiliby rozszyfrowa膰 reakcji kory m贸zgowej. To oczywiste. Nawet nasz komputer, kt贸ry sam siebie mo偶e programowa膰, nie pozna艂 jeszcze 艣wiata, jakim jest m贸zg ludzki. W ka偶dym razie doktor Yamamoto zgodzi艂 si臋 wywo艂a膰 impulsy za pomoc膮 rozmaitych bod藕c贸w i przes艂a膰 reakcje kom贸rek kory m贸zgowej do zarejestrowania w maszynie prognostycznej w celu podj臋cia pr贸by ich odczytania. By膰 mo偶e zajdzie potrzeba wprowadzenia do naszej maszyny - w charakterze przyk艂adu - fal m贸zgowych 偶ywego cz艂owieka. Potrzebna te偶 b臋dzie szczeg贸艂owa mapa fal m贸zgowych - dotychczas znane og贸lne zarysy na pewno nie wystarcz膮. Maj膮c do czynienia z martwym cia艂em, nale偶y kor臋 podzieli膰 przynajmniej na osiemdziesi膮t stref. (Jednak w wypadku 偶ywego cz艂owieka nie uzyska si臋 tak wyrazistych fal jak u nie偶yj膮cego, a jedynie przybli偶one, i je艣li prosta pr贸bka wystarczy dla naszych cel贸w, doktor Yamamoto obieca艂 ch臋tnie tak膮 dostarczy膰).
Dziesi臋膰 minut wcze艣niej dowieziono cia艂o. By艂o zamkni臋te hermetycznie w wielkiej szklanej skrzyni wype艂nionej specjalnym gazem, wi臋c technicy musieli pracowa膰 z odleg艂o艣ci za pomoc膮 mechanicznych r膮k. Doktor Yamamoto sta艂 obok i obja艣nia艂, co si臋 dzieje. (Oczywi艣cie s艂ucha艂em go i ogl膮da艂em przez telewizj臋). Promieniowanie sz艂o od lewej strony pokoju, przechodzi艂o przez cia艂o i rzuca艂o na przeciwleg艂膮 艣cian臋 rodzaj atlasu anatomicznego denata. W istocie tego odbicia nie widzia艂em, lecz metalowe ig艂y mechanicznych r膮k, tak delikatne jak czubki w艂贸kien w艂os贸w, kierowane by艂y bardzo precyzyjnie za pomoc膮 niewidzialnej si艂y do okre艣lonych punkt贸w w艂贸kien nerwowych. Metalowy he艂m, z kt贸rego zamiast w艂os贸w stercza艂y wi膮zki miedzianych drucik贸w, przylega艂 dok艂adnie do m贸zgu w miejsce zdj臋tej czaszki i pe艂ni艂 funkcj臋 urz膮dzenia pomiarowego.
13
Nagle zapali艂o si臋 silne 艣wiat艂o i rozja艣ni艂o wn臋trze pokoju. Gdy kamera przesun臋艂a si臋 w stron臋 g艂owy, ukaza艂a si臋 posta膰 Tanomogiego u艣miechaj膮cego si臋 w stron臋 obiektywu. Nieco dalej niespokojne twarze Aiby i Wady Katsuko uwa偶nie wpatrywa艂y si臋 od do艂u w twarz trupa. Pod tym k膮tem nie wida膰 by艂o pieprzyka nad g贸rn膮 warg膮 Wady, wygl膮da艂a wi臋c nieco korzystniej ni偶 zwykle. Kamera wykona艂a obr贸t i zbli偶enie: ca艂y ekran wype艂ni艂o nagie, bia艂e i b艂yszcz膮ce cia艂o trupa. Na jego szyi widnia艂 szereg br膮zowych plamek, najprawdopodobniej by艂 to 艣lad duszenia, broda stercza艂a, widoczne by艂y lekko rozchylone wargi i mocno zamkni臋te oczy. Na jego sk贸rze, jakby posypanej py艂em, z rzadka stercza艂y w艂osy... Czy by艂 to ci臋偶ko pracuj膮cy, porz膮dny ksi臋gowy maj膮cy rodzin臋, a przy tym i kochank臋? Czy te偶 m臋偶czyzna, kt贸ry tak dalece straci艂 g艂ow臋 dla kobiety, 偶e da艂 si臋 wci膮gn膮膰 w jakie艣 nieczyste sprawki i w ko艅cu zamordowa膰? Teraz wygl膮da艂 nawet gro藕niej ni偶 wczoraj wieczorem, gdy we flanelowym ubraniu, sztywno wyprostowany siedzia艂 w kawiarni przy roztapiaj膮cych si臋 lodach, ten widok, zarazem godny pozazdroszczenia, jak i komiczny, napawa艂 mnie wtedy g艂臋bokim niepokojem.
W ko艅cu rozpocz臋艂a si臋 analiza. Najpierw odczytano wag臋 i wzrost - pi臋膰dziesi膮t cztery kilogramy i sto sze艣膰dziesi膮t jeden centymetr贸w. Nast臋pnie w ci膮gu sekundy zacz臋艂y ukazywa膰 si臋 cechy szczeg贸lne cz臋艣ci cia艂a, wyra偶one w postaci ilo艣ciowej i relatywnej. Poruszy艂y si臋 mechaniczne r臋ce. Kilka igie艂ek wbi艂o si臋 w poszczeg贸lne cz臋艣ci cia艂a. Rz膮d po艂膮czonych z ig艂ami lamp umieszczonych w 艣cianie wci膮偶 migota艂, zmieniaj膮c swe ustawienie w pionie i poziomie. Znajduj膮ce si臋 w szklanej trumnie cia艂o zacz臋艂o si臋 porusza膰, zupe艂nie jakby o偶y艂o. Ruchy od st贸p przenosz膮 si臋 powoli ku g贸rnej po艂owie cia艂a, w ko艅cu reaguj膮 usta, otwieraj膮 si臋 i zamykaj膮 oczy, a nawet drgaj膮 rysy twarzy. Wada omal nie krzykn臋艂a, nawet Tanomogiemu zadr偶a艂y wargi, a twarz pokry艂a si臋 potem.
- W ten spos贸b ustali si臋 funkcje motoryczne - powiedzia艂 doktor Yamamoto. - Ruch nie jest cech膮 czysto fizjologiczn膮. Jest te偶 zwi膮zany z histori膮 偶ycia, stanowi膮c膮 jego jednostkowe t艂o.
Teraz nast膮pi艂a analiza organ贸w wewn臋trznych. Po jej zako艅czeniu przyst膮piono do badania fal m贸zgowych. Wzros艂a liczba igie艂 w magicznych r臋kach, siedem albo osiem skoncentrowano na policzkach. Stymulowa艂y one czucie organ贸w takich jak oczy i uszy. S艂uchawki opuszczono do uszu, a par臋 wielkich okular贸w - do poziomu oczu. Zacz臋艂y nap艂ywa膰 d藕wi臋ki i obrazy, gdy tymczasem osiemdziesi膮t delikatnych fal na ekranie drgn臋艂o naraz gwa艂townie i si臋 zako艂ysa艂o.
- Najpierw - m贸wi艂 doktor Yamamoto kontynuuj膮c wyja艣nienia - spr贸bujemy zacz膮膰 od bod藕c贸w bardzo zwyczajnych, od codziennych zjawisk. Pos艂u偶ymy si臋 pi臋cioma tysi膮cami przeci臋tnych zwyk艂ych reakcji spreparowanych w naszej pracowni. Odpowiadaj膮 im grupy prostych rzeczownik贸w, czasownik贸w i przymiotnik贸w. Nast臋pnie pos艂u偶ymy si臋 kolejnymi pi臋cioma tysi膮cami bardziej skomplikowanych reakcji uwzgl臋dniaj膮cych r贸wnie偶 kombinacj臋 z poprzednimi. Zazwyczaj pozwala to na odczytanie reakcji na bod藕ce i prowadzenie niezb臋dnej analizy patologicznej. Dzisiaj, tytu艂em eksperymentu, zdecydowali艣my si臋 p贸j艣膰 troch臋 dalej. Ciekaw jestem, co si臋 stanie, gdy jako bod藕c贸w u偶yjemy s艂贸w, kt贸re pojawi艂y si臋 w ostatnim tygodniu w kronice filmowej lub w artyku艂ach prasowych.
- To doskona艂y pomys艂 - zacz膮艂em z entuzjazmem, a Tanomogi od razu zdecydowanie kiwn膮艂 g艂ow膮. Widzia艂em go w telewizorze. Z pewno艣ci膮, znakomity pomys艂. Niezbyt cz臋sto si臋 zdarza, by wi臋ksze s艂u偶y艂o mniejszemu. G臋sto utkane sieci rybackie 艂owi膮 zar贸wno ma艂e ryby, jak i du偶e. A je艣li chodzi o sieci my艣lowe, to wiadomo, 偶e im precyzyjniejsze, tym lepsze.
Zmarszczki fal nadal niezmiennie drga艂y jak gor膮ce powietrze nad rozpalon膮 drog膮. Nie mog艂em si臋 doczeka膰 w艂膮czenia mechanizmu prognostycznego i rozpocz臋cia stukotania drukarki. Zastanawia艂em si臋, o czym te偶 zacznie m贸wi膰 martwe cia艂o?...
14
Doktor Yamamoto wy艂膮czy艂 mechanizm analizy fal m贸zgowych i kiwn膮艂 g艂ow膮 na ekranie.
- Na tym na razie sko艅czymy zaplanowan膮 analiz臋...
Podzi臋kowa艂em i wy艂膮czy艂em telewizor w nastroju pewnego zaniepokojenia. W gasn膮cych liniach dostrzeg艂em wyzywaj膮co wpatrzone we mnie oczy Tanomogiego. Rzeczywi艣cie, moje zachowanie mog艂o by膰 troch臋 zaskakuj膮ce i nie do艣膰 grzeczne. Wszyscy czekali, bo chcieli si臋 dowiedzie膰, co zmar艂y ksi臋gowy Tsuchida Susumu mia艂 do powiedzenia za pomoc膮 tej maszyny. Ja uwa偶a艂em, 偶e rezultat analizy nie powinien zosta膰 udost臋pniony, dop贸ki policja nie rozwi膮偶e zagadki zab贸jstwa. Za wszelk膮 cen臋 musimy unikn膮膰 rozgniewania tch贸rzliwej komisji sensacyjnymi pog艂oskami. Gdyby艣my zostali wpl膮tani w co艣 tak powa偶nego jak morderstwo, komisja by艂aby zmuszona do wycofania poparcia dla nas. Je艣li chodzi o mnie, to bardziej mi zale偶a艂o na 艣ledztwie w sprawie tej dziwacznej zbrodni ni偶 na testowaniu zdolno艣ci maszyny. (Porozmawiam o tym z Tanomogim zaraz po jego powrocie).
W chwili gdy zamierza艂em przekroczy膰 藕r贸d艂o energii, rozleg艂 si臋 dzwonek telefonu. Podnios艂em s艂uchawk臋 i us艂ysza艂em odleg艂y, nieco ochryp艂y g艂os:
- Halo, halo, doktor Katsumi?
Wydawa艂o mi si臋, 偶e sk膮d艣 znam ten g艂os, lecz nie by艂em tego pewien. Z miejskiego szumu w tle mog艂em domy艣la膰 si臋, 偶e kto艣 dzwoni艂 z budki telefonicznej.
- Dzwoni臋, 偶eby ostrzec - m贸wi艂 nieznajomy. - Lepiej 偶eby艣 nie wchodzi艂 nam w drog臋.
- Nam? To znaczy komu?
- Nie musisz wiedzie膰. Policja ju偶 podejrzewa dwu osobnik贸w, kt贸rzy 艣ledzili zmar艂ego Romeo.
- S艂uchaj, kim jeste艣?
- Przyjacielem, profesorze, przyjacielem.
G艂os umilk艂. Zapali艂em papierosa i czeka艂em, a偶 si臋 uspokoj臋. Nast臋pnie wr贸ci艂em do pulpitu. W艂膮czy艂em, odczyta艂em sygna艂y. Wywo艂a艂em kilka adres贸w zwi膮zanych z analiz膮 zmar艂ego, po艂膮czy艂em je ze sob膮 i prze艂膮czy艂em na indukcj臋. M臋偶czyzna nie 偶y艂, lecz w tej maszynie powinny zosta膰 odtworzone szczeg贸艂owe reakcje z ostatniego okresu jego 偶ycia. Oczywi艣cie, nie b臋d膮 ju偶 艣ci艣le takie, jakby m臋偶czyzna 偶y艂. Wyst膮pi膮 wyra藕ne r贸偶nice mi臋dzy jego rzeczywistym cia艂em a postaci膮 projektowan膮. By艂oby ciekawe zastanowi膰 si臋 nad t膮 r贸偶nic膮, lecz nie mia艂em na to czasu.
- Czy mo偶esz odpowiada膰 na pytania? - zapyta艂em maszyn臋 wprost, hamuj膮c podniecenie.
Po kr贸tkim czasie nadesz艂a odpowied藕, s艂aba, ale wyra藕na.
- S膮dz臋, 偶e mog臋, je艣li pytania b臋d膮 konkretne.
Zdumia艂 mnie ca艂kiem ludzki ton tej odpowiedzi. Przez chwil臋 odnios艂em wra偶enie, 偶e w maszynie kryje si臋 cz艂owiek. Zaraz jednak uzna艂em to za zwyk艂膮 reakcj臋, a nie przejaw 艣wiadomo艣ci czy woli.
- Ciekaw jestem, czy masz 艣wiadomo艣膰, 偶e nie 偶yjesz?
- Nie 偶yj臋. - Formu艂a wytworzona w maszynie jakby zakrztusi艂a si臋 ze zdumienia. - M贸wisz, 偶e nie 偶yj臋?
By艂o to zbyt realne, 偶eby od razu uwierzy膰.
- Tak, oczywi艣cie - odrzek艂em z wahaniem.
- Naprawd臋? Wi臋c zosta艂em zabity? Naprawd臋?
- Nie wiesz, kto to m贸g艂 zrobi膰?
Nagle g艂os wyostrzy艂 si臋 i zazgrzyta艂.
- A kim jeste艣 ty, kt贸ry zadajesz takie pytania?
- Ja?
- Nie, raczej to, co tu si臋 znajduje. Czy to nie dziwne, 偶e m贸wi臋 i my艣l臋, mimo 偶e umar艂em? - odpowiedzia艂 skrzecz膮cy g艂os nerwowo. - Ach, kpisz sobie ze mnie, prawda? Rozumiem, chcesz mnie schwyta膰 w pu艂apk臋?
- Wcale nie. Prawd臋 m贸wi膮c, nie jeste艣 ludzk膮 istot膮. Jeste艣 r贸wnaniem osobowym Tsuchidy Susumu, utrwalonym w pami臋ci maszyny diagnostycznej.
- Nie roz艣mieszaj mnie. Przesta艅 mnie tak zabawnie nabiera膰. A, do licha. Straci艂em chyba wszystkie zmys艂y. A gdzie jest Chikako? S艂uchaj, mo偶e zapalimy 艣wiat艂o?
- Ty umar艂e艣.
- M贸wi臋, 偶e mam do艣膰 tego. Ju偶 przesta艂em si臋 ba膰.
Ocieraj膮c pot zalewaj膮cy k膮ciki oczu, zebra艂em si艂y i zapyta艂em:
- Powiedz mi, kto ci臋 zabi艂?
Maszyna wyda艂a obra藕liwy kpi膮cy odg艂os.
- To raczej ja chcia艂bym wiedzie膰, kim ty jeste艣. Je艣li zosta艂em zabity, to na pewno przez ciebie. Odpowiedz, zapal 艣wiat艂o i poka偶 Chikako. Wtedy mo偶e dojdziemy do porozumienia.
On widocznie my艣li, 偶e ja jestem zab贸jc膮. To dow贸d, 偶e zachowa艂 艣wiadomo艣膰 z chwili poprzedzaj膮cej zab贸jstwo.
- A jak my艣lisz, kim ja jestem?
- Sk膮d mam wiedzie膰? - odpowiedzia艂 g艂os z maszyny, piskliwy jak ch艂opca przechodz膮cego w艂a艣nie mutacj臋. - Mo偶e tak wygl膮dam, ale nie jestem na tyle t臋py, 偶eby uwierzy膰 takim k艂amstwom.
- K艂amstwom? Jakim k艂amstwom?
- Do艣膰 ju偶 tego!
Chrapliwy g艂os przybli偶y艂 si臋 i zatrzyma艂 tu偶 przy mojej twarzy. Zda艂em sobie spraw臋, 偶e to przecie偶 tylko maszyna, lecz mimo to czu艂em si臋 niesamowicie. Zachodzi艂a zbyt du偶a niezgodno艣膰 mi臋dzy absolutn膮 艣cis艂o艣ci膮, jakiej oczekiwa艂em, a tym co m贸wi艂. Mo偶liwe, 偶e pomyli艂em si臋 w operacji. Chyba nie powinienem by艂 tak nagle przyst臋powa膰 do konfrontacji. Nale偶a艂o raczej post膮pi膰 bardziej obiektywnie, zachowuj膮c stref臋 bezpiecze艅stwa.
Wy艂膮czy艂em maszyn臋. G艂os natychmiast rozpu艣ci艂 si臋 w elektroniczne cz膮steczki. Jego byt by艂 tak 偶ywy, 偶e mia艂em niemal poczucie winy, kiedy go wymaza艂em z g艂o艣nika. Szybko cofn膮艂em skal臋, nastawion膮 na czas nieokre艣lony, o dwadzie艣cia cztery godziny, do momentu, w kt贸rym m臋偶czyzna wci膮偶 jeszcze czeka艂 na dziewczyn臋 w kawiarni w Shinjuku. Po艂膮czy艂em maszyn臋 z monitorem i uruchomi艂em ponownie.
Zadzwoni艂 telefon. To Tsuda odpowiedzialny za grup臋 zajmuj膮c膮 si臋 przest臋pc膮.
- Jak idzie? Czy s膮 jakie艣 rezultaty analizy cia艂a?
- Jeszcze nie - zacz膮艂em niezdecydowanie, lecz drgn膮艂em ze zdumienia, gdy zda艂em sobie spraw臋, 偶e otrzyma艂em wa偶ny szczeg贸艂 dowodowy dzi臋ki maszynie. W naszej rozmowie z Tanomogim przewidzieli艣my najgorsz膮 mo偶liw膮 sytuacj臋, w kt贸rej przest臋pc膮 nie by艂a Kondo, lecz ca艂kowicie inna osoba. By艂o to przypuszczenie nie maj膮ce 偶adnej realnej podstawy. Teraz okaza艂o si臋 jasne, 偶e m臋偶czyzna czeka艂 na kogo艣, na jakiego艣 m臋偶czyzn臋, kt贸rego interesy by艂y sprzeczne z jego w艂asnymi.
- A co u was? Czy zebrali艣cie jakie艣 nowe informacje?
- 呕adnych. Najwyra藕niej dwaj m臋偶czy藕ni 艣ledzili go a偶 do samego domu. Potwierdzi艂 to sprzedawca papieros贸w, lecz tak czy owak kobieta podpisa艂a zeznanie. Opinie w艣r贸d detektyw贸w s膮 podzielone i nikt specjalnie nie jest zainteresowany tymi dwoma osobnikami.
- A jakie jest twoje zdanie?
- Przed chwil膮 skontaktowa艂em si臋 z Kimur膮, kt贸ry bada spraw臋 kobiety. Dop贸ki si臋 nie wyja艣ni stosunk贸w 艂膮cz膮cych tych dwoje, niewielkie b臋d膮 podstawy do przypuszczenia, 偶e przest臋pc膮 by艂 kto艣 inny ni偶 kobieta. A nawet gdyby艣my za艂o偶yli istnienie kogo艣 trzeciego, to czy badanie takiego wypadku by艂oby tak wa偶ne?
- Nie b臋dziemy tego wiedzieli, dop贸ki sprawa si臋 nie wyja艣ni - odpar艂em, po czym doda艂em poirytowanym tonem: - Nie martw si臋 konkluzj膮. Skoncentruj si臋 raczej na danych. My艣l臋, 偶e przyda艂by si臋 nam dok艂adny plan pokoju kobiety.
- Tego nie rozumiem. W jaki spos贸b pomo偶e to w prognozowaniu?
- Powiedzia艂em ju偶. Nie b臋dziemy wiedzieli, dop贸ki nie spr贸bujemy. - Od razu po偶a艂owa艂em wybuchu gniewu. - Om贸wimy to razem nieco p贸藕niej, kiedy nie b臋dziemy tak zaj臋ci. Jestem niecierpliwy, poniewa偶 nie mamy czasu. Przypominam jeszcze raz: Strze偶 si臋 dziennikarzy. Bo je艣li nie, b臋dzie to ostatnia pos艂uga dla komisji.
Istotnie, sprawy si臋 komplikowa艂y. Zamiast tworzy膰 plan, kt贸ry przekona艂by komisj臋, musz臋 zaj膮膰 si臋 tym, jak mam si臋 wybroni膰. Mam wra偶enie, 偶e im bardziej si臋 staram, tym g艂臋biej si臋 pogr膮偶am.
15
Gdy od艂o偶y艂em s艂uchawk臋 i obejrza艂em si臋, na ekranie spostrzeg艂em posta膰 偶ywego Tsuchidy Susumu sprzed dwudziestu czterech godzin. Zn贸w poczu艂em si臋 dumny z precyzji dzia艂ania maszyny. Gdy pokr臋ci艂em tarcz膮 wsp贸艂rz臋dnych, m臋偶czyzna zwr贸ci艂 si臋 w moj膮 stron臋 wraz z ca艂ym t艂em. Mog艂em teraz zobaczy膰 tak偶e to, co on wtedy widzia艂. Reszta obrazu by艂a nieregularna, pokrzywiona i zamazana, a miejsca, w kt贸rych powinienem by膰 widoczny razem z Tanomogim, pozostawa艂y ciemne, jakby tam nic nie istnia艂o. Lody na stole zupe艂nie si臋 roztopi艂y.
M臋偶czyzna w艂o偶y艂 艂y偶eczk臋 w roztopione lody i siorba艂 je przez zaokr膮glone, na wp贸艂 otwarte usta. Jednocze艣nie nie odrywa艂 wzroku od drzwi. Tak, to si臋 sta艂o w tym momencie - przypomnia艂em sobie wyt臋偶ywszy pami臋膰. Ju偶 za chwil臋 rozlegnie si臋 g艂os szafy graj膮cej i m臋偶czyzna zwr贸ci si臋 w tamt膮 stron臋. Poczekam i zobacz臋.
W ko艅cu, tak jak si臋 spodziewa艂em, zabrzmia艂a muzyka i m臋偶czyzna si臋 odwr贸ci艂. Aby sprawdzi膰, w jaki spos贸b odzwierciedlili艣my si臋 w jego oczach, obr贸ci艂em tarcz膮 wsp贸艂rz臋dnych o sto osiemdziesi膮t stopni. Szafa graj膮ca i dziewczyna w minisp贸dniczce ukaza艂y si臋 z niezwyk艂膮 wyrazisto艣ci膮, natomiast nasze sylwetki, znajduj膮ce si臋 przed nimi, przypomina艂y cienie. (A zatem nie ma obawy, by ktokolwiek nas oskar偶a艂).
Nast臋pnie przesun膮艂em czas o dwie godziny do przodu.
M臋偶czyzna szed艂 ulic膮.
Przesun膮艂em o nast臋pne dwie godziny.
M臋偶czyzna sta艂 przed telefonem publicznym.
Teraz postara艂em si臋 skondensowa膰 bieg czasu do jednej dziesi膮tej.
Jak na przyspieszonym filmie, m臋偶czyzna nagle wskoczy艂 do tramwaju, potem wyskoczy艂, pobieg艂 w g贸r臋 ulicy i znalaz艂 si臋 przed domem, w kt贸rym mieszka艂a kobieta. Tu przestawi艂em na normalny bieg czasu.
Odt膮d zacz臋艂a si臋 cz臋艣膰 mi nie znana. Je艣li si臋 uda, to nie tylko wykryj臋 prawdziwego przest臋pc臋, ale tak偶e zbior臋 cenne dane, kt贸re b臋d臋 m贸g艂 przedstawi膰 komisji i od razu sprawy wezm膮 dobry obr贸t. Niespokojnie 艣ledzi艂em ruchy m臋偶czyzny.
Wszed艂 na ciemne schody, zatrzyma艂 si臋 i popatrzy艂 uwa偶nie na koniec korytarza na pi臋trze. Opu艣ci艂 nieco g艂ow臋 i z wahaniem zacz膮艂 i艣膰. Wolnym krokiem zbli偶a艂 si臋 do przeznaczonej mu 艣mierci... Tanomogiego nie by艂o wida膰 na ekranie, musia艂 wi臋c przypatrywa膰 si臋 mu spoza schod贸w. M臋偶czyzna wyj膮艂 klucz z wewn臋trznej kieszeni, wierzchem d艂oni otar艂 pot z czo艂a, pochyli艂 si臋 i otworzy艂 zamek. Zgrzyt klucza by艂 nienaturalnie ostry, jakby sugerowa艂 stan ducha m臋偶czyzny, kt贸ry zdecydowanie pchn膮艂 drzwi, a nast臋pnie drug膮 r臋k膮 zamkn膮艂 je za sob膮. Chocia偶 wyda艂o mi si臋, 偶e ich nie domkn膮艂. W g艂臋bi ciemnego pokoju ukaza艂o si臋 szarzej膮ce okno i jakie艣 odleg艂e 艣wiat艂o. M臋偶czyzna zdj膮艂 buty, lew膮 r臋k臋 wyci膮gn膮艂 w stron臋 艣ciany, przesun膮艂 ni膮 i nacisn膮艂 w艂膮cznik. (No, nadchodzi 艣mier膰!)
Obraz si臋 rozja艣ni艂, ukaza艂 si臋 ma艂y pok贸j wielko艣ci sze艣ciu mat. Na pewno nale偶a艂 do kobiety. Jeden k膮t zas艂ania艂 jaki艣 przedmiot. Nikogo nie by艂o. Panowa艂a przejmuj膮ca cisza. Spojrzenie m臋偶czyzny przesun臋艂o si臋 z prawa na lewo... I wtedy z ty艂u rozleg艂 si臋 szmer. Zbli偶y艂o si臋 lekkie skrzypni臋cie z nieokre艣lonego kierunku. M臋偶czyzna zwr贸ci艂 wzrok w tamt膮 stron臋 i w tym momencie pochyli艂 si臋 bezw艂adnie. Wygl膮da艂o to, jakby pod艂oga unios艂a si臋 uko艣nie i uderzy艂a go w twarz. Wielki cie艅, zagi臋ty niczym hak, schyli艂 si臋 nad nim i opad艂 mi臋kko, gasz膮c jednocze艣nie 艣wiat艂o. Ekran pokry艂 si臋 nieprzeniknion膮 ciemno艣ci膮. By艂 to moment 艣mierci m臋偶czyzny.
Nawet si臋 nie poruszy艂em, przez jaki艣 czas wpatrywa艂em si臋 jeszcze w ciemny obraz. Nie widzia艂 zbrodniarza. A skoro nie widzia艂, m贸g艂 sta膰 si臋 aktywnym, fa艂szywym 艣wiadkiem. Kobiety w pokoju nie by艂o. To zgadza艂o si臋 z jej o艣wiadczeniem. Przecie偶 twierdzi艂a, 偶e to z powodu p贸藕nego powrotu wybuch艂a awantura i w ko艅cu dlatego go zabi艂a. Naturalnie, to zeznanie jest oczywistym k艂amstwem. Nie tylko o to chodzi. Przypu艣膰my, 偶e szmer z ty艂u policja wzi臋艂aby za skrzypni臋cie drzwi. Z drugiej strony sta艂 przecie偶 Tanomogi. Tak wi臋c analiza dokonana za pomoc膮 maszyny prognostycznej stawia艂a nas w coraz mniej korzystnym 艣wietle. Zaczyna to wygl膮da膰 tak, jakby艣my w艂asnymi r臋kami zak艂adali sobie stryczek na szyj臋.
Widocznie d艂ugo pozostawa艂em zatopiony w my艣lach. Nagle odwr贸ci艂em g艂ow臋, maj膮c wra偶enie, 偶e kto艣 za mn膮 stoi, i wtedy ujrza艂em w drzwiach Tanomogiego, kt贸ry nie wiadomo kiedy tam si臋 znalaz艂. (Przeszed艂 mnie dreszcz, poniewa偶 odnios艂em wra偶enie, 偶e o偶y艂a scena, kt贸r膮 przed chwil膮 odtwarza艂em, a ja znalaz艂em si臋 w podobnej sytuacji jak zabity m臋偶czyzna).
Tanomogi przeci膮gn膮艂 palcami przez w艂osy i podrapa艂 si臋, kilkakrotnie pokr臋ci艂 g艂ow膮 i si臋 roze艣mia艂.
- Jednak mamy k艂opoty.
- Widzia艂e艣?
- Tak, tylko ostatni膮 cz臋艣膰.
- A co z innymi?
- Aibie i Wadzie kaza艂em zaczeka膰 na zewn膮trz. S膮dzi艂em, 偶e b臋d膮 potrzebne dodatkowe analizy...
- Spodziewa艂em si臋 twojego telefonu...
Tanomogi chwyci艂 palcami przepocon膮 koszul臋, oderwa艂 j膮 od cia艂a i powoli obliza艂 wargi. Odwr贸ci艂em si臋 wraz z krzes艂em w jego stron臋 i doko艅czy艂em nie zmieniaj膮c z艂o艣liwego tonu, kt贸ry mnie samego zdziwi艂.
- W zamian zatelefonowa艂 jaki艣 podejrzany typ z pogr贸偶kami.
- Co takiego? - zapyta艂 i jakby w obawie przed upadkiem chwyci艂 si臋 oparcia krzes艂a, na kt贸rym zamierza艂 usi膮艣膰.
- Ostrzega艂, 偶eby nie zajmowa膰 si臋 t膮 spraw膮. I 偶e policja wie ju偶, i偶 m臋偶czyzn臋 艣ledzili jacy艣 dwaj osobnicy. Mo偶e m贸wi艂 prawd臋. Tsuda poinformowa艂 o czym艣 podobnym...
- Wi臋c?...
- Rzecz w tym, 偶e facet, kt贸ry dzwoni艂, wiedzia艂 o tych, kt贸rzy szli 艣ladem m臋偶czyzny.
- Rozumiem... - powiedzia艂 Tanomogi, zginaj膮c d艂ugie palce. - To znaczy, 偶e tam by艂 jeszcze kto艣 inny.
- To my chcieliby艣my, 偶eby policja w to uwierzy艂a.
- Tak... - Przygryz艂 doln膮 warg臋 i opu艣ci艂 wzrok na moj膮 pier艣. - Ten telefonuj膮cy m臋偶czyzna jest chyba rzeczywistym zab贸jc膮... Ale tylko pan z nim rozmawia艂. I tak si臋 sk艂ada, 偶e pan jest moim wsp贸lnikiem. Je艣li policja zacznie szuka膰 dwu m臋偶czyzn, kt贸rzy 艣ledzili ofiar臋, wpadniemy w pu艂apk臋.
- Zastanawia艂em si臋 nad zwi膮zkiem pomi臋dzy rozk艂adem pokoju a cieniem w oknie. Ten cie艅 z pewno艣ci膮 pojawi艂 si臋 wtedy, gdy Tsuhida pada艂. Lecz by艂 jeszcze cie艅, kt贸ry ty widzia艂e艣. Tylko ty i nikt inny.
- Je偶eli policja uzna艂aby, 偶e to by艂 m贸j cie艅, trudno by艂oby mi udowodni膰, 偶e nie m贸j. - U艣miechn膮艂 si臋 z gorycz膮 i mlasn膮艂 j臋zykiem. - Fatalnie si臋 sk艂ada, 偶e nasz obiekt bada艅 nie widzia艂 zab贸jcy. Tyle nas kosztowa艂o zorganizowanie analizy jego cia艂a, a teraz on okazuje si臋 naszym wrogiem. Dosz艂o do tego, 偶e gdyby okaza艂o si臋, 偶e mia艂em jakikolwiek pow贸d, nawet pan m贸g艂by mnie podejrzewa膰, a ja nie potrafi艂bym si臋 obroni膰.
- Przyczyna tej zbrodni to odr臋bna i trudna sprawa. Ci臋偶ko b臋dzie nam贸wi膰 go do wyzna艅...
Wyja艣ni艂em, 偶e m臋偶czyzna okaza艂 si臋 trudnym partnerem, mimo 偶e jest tylko wytworem maszyny, a jego reakcje w艂a艣ciwie s膮 reakcjami maszyny, ale zdecydowanie nie chce potwierdzi膰, 偶e jest umar艂y. Tanomogi s艂ucha艂 w milczeniu. Nast臋pnie rzek艂 spokojnie:
- Nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko go oszuka膰.
- To znaczy?
- Pozwoli膰 mu my艣le膰, 偶e jeszcze 偶yje...
16
W zasadzie mog臋 chyba powiedzie膰, 偶e odnie艣li艣my sukces. Oto wm贸wili艣my m臋偶czy藕nie - nie, raczej maszynie - 偶e le偶y na 艂贸偶ku szpitalnym, a niemo偶no艣膰 widzenia i czucia jest rezultatem szoku; wm贸wili艣my mu r贸wnie偶, 偶e wkr贸tce powinien wyzdrowie膰, a kiedy rozbudzili艣my w nim uczucie zemsty, ku naszemu zaskoczeniu zacz膮艂 ch臋tnie o sobie opowiada膰. Tak wi臋c uda艂o si臋 nam nak艂oni膰 go do zwierze艅. W jakim stopniu przyczyni艂o si臋 to do zmiany sytuacji na nasz膮 korzy艣膰, to odr臋bny problem.
(Mimo 偶e nie min臋艂a sz贸sta, zrobi艂o si臋 ciemno i zacz膮艂 pada膰 deszcz. Du偶e krople rozbija艂y si臋 i sp艂ywa艂y po szybach. S艂ucha艂em opowie艣ci maszyny niespokojnie, jakbym siedzia艂 na krze艣le o dwu nogach. Poni偶ej przedstawiam w dos艂ownym brzmieniu to, co opowiedzia艂a maszyna):
Tak, ju偶 lepiej by艂o umrze膰! Wstyd mi... Rozumiesz? 呕eby w tym wieku ugania膰 si臋 za kobietami! To 偶a艂osne. Co 偶ona na to?... Nie, ju偶 chyba mi nie wybaczy... Nigdy nie mia艂em powodu do niezadowolenia z 偶ony. Prawd臋 m贸wi膮c... (skr贸t)
Ta dziewczyna, Kondo Chikako, 艣piewa piosenki w kabarecie, ale jest bardzo mi艂a i spokojna, zupe艂nie inna ni偶 mo偶na si臋 spodziewa膰 po takich. Wydaje si臋 raczej chuda, ko艣cista, co do mnie - mo偶ecie spyta膰 kogokolwiek - jestem raczej facetem z zasadami, nigdy nie chodzi艂em do takich miejsc, a tamtego wieczoru musia艂em towarzyszy膰 prezesowi firmy, i sta艂o si臋 (skr贸t)...
Zupe艂nie tego nie rozumiem. Dziewczyna, kt贸ra prowadzi tak barwne i dostatnie 偶ycie, nagle zaczyna okazywa膰 zainteresowanie takiemu jak ja pi臋膰dziesi臋cioletniemu m臋偶czy藕nie, 艂ysiej膮cemu i nie robi膮cemu najlepszego wra偶enia... Nic dziwnego, 偶e tak mnie poruszy艂a. Gdy g艂adzi艂a mnie po brodzie mi臋kkimi koniuszkami drobnych palc贸w... By艂em jej wdzi臋czny... Trudno to wyrazi膰 s艂owami, w ka偶dym razie po prostu zg艂upia艂em. Tak si臋 cieszy艂em. To nie ma z wami 偶adnego zwi膮zku, lecz jedno musz臋 powiedzie膰, a mianowicie, 偶e jej wcale nie chodzi艂o o pieni膮dze, chc臋 偶eby艣cie to zrozumieli. Mo偶e nie uwierzycie, ale to prawda. Oczywi艣cie, pomaga艂em jej troch臋 finansowo. M贸wi艂a, 偶e jest zadowolona. Mia艂a co prawda do艣膰 szorstk膮 cer臋, ale by艂a naprawd臋 mi艂膮, dobr膮 dziewczyn膮. Nie zakocha艂a si臋 we mnie, to prawda, lecz mnie polubi艂a. Nie kry艂a tego. To rzadko艣膰 w tych czasach (skr贸t)...
Stopniowo budzi艂o si臋 we mnie podejrzenie. Przez trzydzie艣ci lat pracy jako ksi臋gowy zd膮偶y艂em si臋 uczuli膰 na nadmierne wydatki. Ca艂y czas 偶y艂em w strachu, 偶e zacznie w ko艅cu wy艂udza膰 pieni膮dze, chocia偶 ona nie prosi艂a o wi臋cej. Zaniepokoi艂o mnie, 偶e by艂a taka sta艂a. Nie mia艂em pewno艣ci co do tego i czu艂em si臋 jaki艣 bezradny... I tak bieg艂y dni, a偶 wydarzy艂 si臋 drobny wypadek. Nie, trudno to nazwa膰 wypadkiem. Oto pewnego dnia, gdy wszed艂em do jej pokoju, zobaczy艂em bardzo drogi dywan. Czy pan go widzia艂? Bior膮c pod uwag臋 jej sytuacj臋 finansow膮, mog臋 powiedzie膰, 偶e to by艂 luksus. Kiedy zapyta艂em o pow贸d zakupu, zaskoczy艂a mnie dwukrotnie. Najpierw powiedzia艂a, 偶e zasz艂a w ci膮偶臋. Naturalnie, mog艂a kupi膰 dywan dla uczczenia tej radosnej chwili, zreszt膮 ja maj膮c ju偶 swoje lata, poczu艂em si臋 tak wzruszony, 偶e o ma艂o si臋 nie rozp艂aka艂em. Z 偶on膮 nie mia艂em dzieci. By艂o to uczucie mi nie znane. Nie, mo偶e nie powinienem tak m贸wi膰, w ka偶dym razie by艂o w tym co艣 niew膮tpliwie romantycznego, chcia艂em si臋 wr臋cz chwali膰 si臋 tym wydarzeniem, by艂em w podnios艂ym nastroju, wydawa艂o mi si臋 nawet, 偶e moja 偶ona si臋 ucieszy, kiedy jej o tym powiem.
Co? Pada deszcz? S艂ysz臋. Jeszcze chwileczk臋. W艂a艣nie dochodz臋 do g艂贸wnego punktu ca艂ej historii (napad kaszlu)... Oto przychodzi otrze藕wienie. Zasz艂a w ci膮偶臋, to prawda. Ponownie mnie zaskakuje. Tego dnia powiada mi, 偶e pozby艂a si臋 ci膮偶y. No trudno, mo偶na to zrozumie膰. Ja te偶 nie mia艂em specjalnie pewno艣ci, 偶e sta膰 nas na to. Na jedno nie mog艂em si臋 zgodzi膰, a mianowicie na to, by mnie tak potraktowa艂a, przecie偶 nawet si臋 ze mn膮 nie porozumia艂a w tej sprawie. Po prostu ogarn臋艂a mnie w艣ciek艂o艣膰. I zwymy艣la艂em j膮 tak jak tylko potrafi艂em: - Nie wiedzia艂a艣, czyje to dziecko, prawda? By艂a艣 przera偶ona, 偶e ci powiem, i偶 masz je urodzi膰? Tak? Jasne! Zasz艂a艣 w ci膮偶臋 z kim艣 bogatym i chcia艂a艣 wymusi膰 pieni膮dze? Je艣li nie, to sk膮d pochodz膮 pieni膮dze na zakup dywanu?
Ach, jeszcze jedno. Czy przypadkiem nie pos艂u偶y艂a si臋 moj膮 osob膮, by wy艂udzi膰 pieni膮dze? Chcia艂bym to wiedzie膰. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i rozp艂aka艂a si臋. Nie, to nie mia艂o nic wsp贸lnego z tym, co si臋 wydarzy艂o wczoraj w nocy. Wczoraj w og贸le si臋 nie widzieli艣my. To si臋 zdarzy艂o dwa miesi膮ce temu. No dobrze, dotar艂em ju偶 do momentu, w kt贸rym j膮 przycisn膮艂em do muru. P艂aka艂a. Ja dobrze wiedzia艂em, 偶e nie nale偶a艂a do dziewcz膮t, kt贸re zajmowa艂yby si臋 szanta偶em, lecz nie mia艂em 偶adnego innego punktu zaczepienia.
Jej t艂umaczenie nie trzyma艂o si臋 kupy... Powiedzia艂a mi, 偶e jest szpital, kt贸ry daje siedem tysi臋cy jen贸w za aborcj臋 przeprowadzon膮 w ci膮gu trzech tygodni od zaj艣cia w ci膮偶臋. Uzna艂a, 偶e to nie jest normalne, wi臋c posz艂a do szpitala, 偶eby sprawdzi膰. Powiedziano jej, 偶e od trzech tygodni jest w ci膮偶y. Dlatego od razu wykonano zabieg. Czy kto艣 w to uwierzy? To chyba jaki艣 potworny 偶art, a 偶art te偶 musi mie膰 swoje granice. Prosi艂em, 偶eby poda艂a adres tego szpitala. Wtedy okaza艂o si臋, 偶e nie mo偶e zdradzi膰 adresu, poniewa偶 obieca艂a zachowa膰 go w tajemnicy. Je艣li komu艣 powie, mo偶e j膮 spotka膰 nieszcz臋艣cie. Zwymy艣la艂em j膮 od najgorszych i uderzy艂em w twarz. Czyta艂em o tym w ksi膮偶kach, lecz tak naprawd臋 to kobiet臋 uderzy艂em po raz pierwszy w 偶yciu. Nieprzyjemne to uczucie. Nie mog艂em si臋 opanowa膰 i tego dnia postanowi艂em odej艣膰 bez s艂owa.
Nie potrafi艂em przyj膮膰 jej wyt艂umaczenia za dobr膮 monet臋. Od tego dnia m臋czy艂o mnie podejrzenie. Pragn膮艂em przycisn膮膰 j膮 tak, 偶eby nie mog艂a zby膰 mnie byle czym. Na szcz臋艣cie, mia艂a bankow膮 ksi膮偶eczk臋 oszcz臋dno艣ciow膮. A co dziwniejsze, przechowywa艂a nawet stare ksi膮偶eczki bankowe, ju偶 do niczego niepotrzebne. To by艂o wa偶ne 藕r贸d艂o. Rozumie pan? W czasie jej nieobecno艣ci wszed艂em do mieszkania i dok艂adnie sprawdzi艂em. Je艣li kto艣 umie czyta膰, to liczby mog膮 by膰 bardzo interesuj膮c膮 lektur膮. Tak, dzi臋ki nim wiele zrozumia艂em. Okaza艂o si臋, 偶e mia艂a jakie艣 nadzwyczajne wp艂ywy, trudne do wyja艣nienia, najcz臋艣ciej dwa razy w tygodniu, a najrzadziej dwa lub trzy razy w miesi膮cu. Nic nie zmyli moich oczu.
Zebra艂em dowody i zaatakowa艂em j膮. Zdarzy艂o si臋 to ostatnio trzy dni temu. I zn贸w rozp艂aka艂a si臋, lecz tym razem nic nie wsk贸ra艂a. Mia艂em w r臋ku niepodwa偶alne dowody. Zn贸w przedstawi艂a mi ma艂o wiarygodne wyja艣nienie. Opowiedzia艂a bowiem o szpitalu, kt贸ry skupuje ludzkie p艂ody i p艂aci po dwa tysi膮ce jen贸w za przyprowadzenie lub wskazanie dawcy, to znaczy kobiety z trzytygodniow膮 ci膮偶膮. Stwierdzi艂a, 偶e pracuje dla tego szpitala jako po艣redniczka. To jaka艣 niesamowita historia! Zacz膮艂em si臋 teraz powa偶nie martwi膰 o Kondo. Mo偶e postrada艂a zmys艂y? Kiedy o tym my艣la艂em, nie mog艂em ca艂kowicie wykluczy膰 tej mo偶liwo艣ci. Jak na m艂od膮 kobiet臋, przejawia艂a zbyt ma艂o nami臋tno艣ci. Kiedy dalej nieust臋pliwie wypytywa艂em j膮, dr偶a艂a ze strachu. Ba艂a si臋, 偶e mog膮 jej nie wiadomo co zrobi膰, je艣li w szpitalu dowiedz膮 si臋, 偶e powiedzia艂a mi prawd臋. Kupione przez nich p艂ody nie umieraj膮. S膮 karmione i piel臋gnowane w specjalnym urz膮dzeniu, staj膮 si臋 znacznie bli偶sze idea艂u ni偶 te, kt贸re rozwijaj膮 si臋 w brzuchu kobiety. Nasze dziecko naprawd臋 偶yje... I co pan na to? Czy nie ogarnia pana przera偶enie? Je艣li by艂aby to prawda, powinna znale藕膰 si臋 na pierwszej stronie gazet, a je艣li k艂amstwo, to by艂o dowodem niezwyk艂ej, wprost bezczelnej wyobra藕ni tej kobiety. Nie chcia艂em by膰 pokonany, wi臋c odpowiedzia艂em jej: - No wi臋c zaprowad藕 mnie do tego szpitala! I kiedy wyda艂o mi si臋, 偶e j膮 pokona艂em, o艣wiadczy艂a, 偶e musi zapyta膰 o zgod臋 w szpitalu.
I tak wczoraj wkr贸tce po po艂udniu otrzyma艂em odpowied藕. Zadzwoni艂a do mojej firmy i powiedzia艂a, 偶e wieczorem przyjdzie na spotkanie razem z kim艣 ze szpitala. Prosi wi臋c, 偶ebym stawi艂 si臋 w kawiarni w Shinjuku o si贸dmej. Tego nie oczekiwa艂em, nie s膮dzi艂em, 偶e tak daleko si臋 posunie. Poniewa偶 nie spodziewa艂em si臋 偶adnej pu艂apki, pomy艣la艂em, 偶e po prostu zwariowa艂a. D艂ugo i niecierpliwie czeka艂em na ni膮 w kawiarni. By艂em zdenerwowany, my艣la艂em o tym, 偶e nast臋pnego dnia musz臋 zaprowadzi膰 j膮 do jakiego艣 szpitala psychiatrycznego, niczego wi臋c nie przeczuwa艂em. A reszt臋 ju偶 znacie. Sprytnie mnie za艂atwi艂a. Nie, nie m贸wi臋 o ludziach ze szpitala. Innymi s艂owy, to by艂 m臋偶czyzna. Znudzi艂em si臋 jej, a ze wstydu nie potrafi艂a tego powiedzie膰 wprost... A swoj膮 drog膮, nie藕le to sobie obmy艣li艂a - ten szpital skupuj膮cy ledwie pocz臋te 偶ycie... Je艣li mnie tak bardzo nie lubi艂a, to dlaczego nie powiedzia艂a mi o tym cho膰by s艂owem?... Nie chcia艂bym, 偶eby m贸wiono o mnie, i偶 jestem cz艂owiekiem nierozs膮dnym (m贸g艂bym si臋 pogodzi膰 z brutaln膮 prawd膮). Nie mog臋 wprost uwierzy膰, 偶e zrobi艂aby co艣 tak potwornego, jak nas艂anie na mnie m臋偶czyzny, 偶eby mnie pobi艂... Nie, prawd臋 m贸wi膮c, bardzo mnie zrani艂a.
17
- To kobieta... - zacz膮艂em i szybko ugryz艂em si臋 w j臋zyk, 偶eby nie powiedzie膰, 偶e w艂a艣nie kobieta bardzo skomplikuje nam sprawy.
- Przyzna艂a si臋 do zbrodni i chyba nie ma zamiaru odwo艂ywa膰 zezna艅.
- I to jest dziwne. Je艣li wierzy膰 s艂owom zamordowanego, by艂a to osoba troch臋 niezr贸wnowa偶ona.
- Ba艂a si臋 czego艣, prawda?
- Mo偶liwe, 偶e z natury by艂a boja藕liwa - albo te偶 kry艂a morderc臋. A mo偶e rzeczywi艣cie jej gro偶ono.
- Realnie rzecz bior膮c, dwie pierwsze mo偶liwo艣ci s膮 bardziej prawdopodobne, ale je艣li we藕mie si臋 pod uwag臋 ostatnie pogr贸偶ki telefoniczne, nie wyklucza艂bym teraz i tej trzeciej...
- No w艂a艣nie, ten telefon... - Tanomogi przybra艂 wyraz skupienia, jakby chcia艂 zmobilizowa膰 umys艂. - Je艣li tak, to sprawc膮 nie m贸g艂 by膰 jej kochanek. Mam racj臋? Od pocz膮tku by艂em przeciwny “hipotezie kochanka". Nie, zamordowa膰 takiego dobrodusznego, ale i sk膮pego m臋偶czyzn臋 tylko z powodu kobiety? To zbyt b艂ahy pow贸d.
- Chcesz przez to powiedzie膰, 偶e powinni艣my wzi膮膰 pod uwag臋 hipotez臋 o handlu embrionami?
Lekkie skinienie g艂owy Tanomogiego zmrozi艂o u艣miech rodz膮cy si臋 na moich wargach.
- Nie ma potrzeby bra膰 tak dos艂ownie tego, co powiedzia艂em. Je艣li nie zaakceptujemy hipotezy kochanka, to nie ma innego wyj艣cia, jak przypuszcza膰, 偶e zar贸wno w zachowaniu, jak i w 艣wiadomo艣ci m臋偶czyzny kry艂o si臋 co艣, co by艂o tak niekorzystne dla sprawcy, 偶e musia艂 go zabi膰. Id膮c tym tropem, mo偶emy wyci膮gn膮膰 wniosek, 偶e nowa hipoteza o istnieniu handlu trzytygodniowymi p艂odami r贸wnie偶 zas艂uguje na uwag臋, mimo 偶e jest tak niezwyk艂a.
- Tylko jako przedmiot dyskusji.
- Oczywi艣cie, tylko dyskusji. “Okres trzytygodniowy" i “p艂贸d" to mog膮 by膰 okre艣lenia nale偶膮ce do jakiego艣 szczeg贸lnego, tajnego j臋zyka. A mo偶e nale偶a艂oby sprawdzi膰 kobiet臋 za pomoc膮 maszyny? My艣l臋, 偶e to pierwszy ruch, jaki nale偶y uczyni膰.
- No, no, zostali艣my wpl膮tani w niez艂膮 afer臋 - rzek艂em, wzdychaj膮c mimo woli.
- Zaszli艣my tak daleko, 偶e nie mo偶emy si臋 wycofa膰. Nie mamy innego wyj艣cia, jak zdecydowanie i艣膰 do przodu.
- Nie wiem, czy powinni艣my. Nasi przeciwnicy mog膮 od razu donie艣膰 na nas policji, gdy si臋 dowiedz膮, 偶e zainteresowali艣my si臋 kobiet膮. Nie zawahaj膮 si臋 zamordowa膰 ka偶dego, kto wejdzie im w drog臋.
- Nawet je艣li b臋dziemy siedzie膰 spokojnie, si臋gn膮 po nas macki podejrzenia. To tylko kwestia czasu. Nie wygramy, je艣li nie uderzymy pierwsi. Zreszt膮 nie musimy si臋 z ni膮 spotyka膰 twarz膮 w twarz. Komisja mog艂aby wys艂a膰 po ni膮 samoch贸d i potajemnie wywie藕膰 z gmachu policji tylnym wyj艣ciem do szpitala. By艂oby interesuj膮ce pozna膰 przysz艂o艣膰 takiej kobiety...
Straci艂em punkt oparcia i zdolno艣膰 przewidywania, by艂em bliski rozpaczy. Niczym pocz膮tkuj膮cy rowerzysta nie mog艂em przesta膰 peda艂owa膰, 偶eby si臋 nie przewr贸ci膰, na wszelki wypadek zadzwoni艂em do Tomoyasu. By艂 w dobrym humorze, zadowolony, 偶e wa偶ne osobisto艣ci interesuj膮 si臋 projektem. Stwierdzi艂, 偶e skoro wydano pozwolenie na poszerzon膮 analiz臋 cia艂a denata, nie powinno by膰 trudno艣ci ze zgod膮 na badania kobiety. Od razu przyst膮pi艂 do za艂atwiania i nawet szybko uzyska艂 aprobat臋 dyrektora. Na pytanie, jak sprawy id膮, odpowiedzia艂em: - Uzyskali艣my ciekawe rezultaty. Zdecydowa艂em, 偶e nale偶y przetransportowa膰 kobiet臋 z komendy policji do doktora Yamamoto w Centralnym Szpitalu Ubezpiecze艅, nie pos艂uguj膮c si臋 nazw膮: Wydzielona Pracownia Instytutu Techniki Obliczeniowej. By艂em zadowolony, 偶e transfer odby艂 si臋 bez zak艂贸ce艅, czu艂em si臋 jednak niespokojny z powodu tempa, w jakim toczy艂y si臋 sprawy. Mia艂em wra偶enie, 偶e zapadam si臋 w jakie艣 g艂臋biny.
Zdecydowa艂em si臋 na jeszcze jedno badanie, nim kobieta zostanie dowieziona do doktora Yamamoto. Da艂em rozkaz maszynie, by ponownie rozpatrzy艂a wyniki analiz zmar艂ego m臋偶czyzny, dziel膮c informacje na wsp贸艂czynniki og贸lne i specyficzne, to znaczy na cz臋艣ci wsp贸lne wszystkim ludziom i cz臋艣ci w艂a艣ciwe tylko temu m臋偶czy藕nie. Wniosek wyp艂ywaj膮cy z tych bada艅 powinien by膰 bardzo pouczaj膮cy. Nast臋pnie przeanalizuj臋 czynniki specyficzne, po czym zestawi臋 je z obliczeniami og贸lnymi, a tym samym uzyskam pe艂ne dane o jego osobowo艣ci. Ku mojemu zaskoczeniu, mimo niepe艂nych danych, bardzo szybko uzyska艂em odpowied藕. Wsp贸艂czynniki specyficzne - zmienne cz臋艣ci r贸wnania osobowo艣ci - s膮 widocznie prostsze, ni偶 my艣la艂em. Zrozumia艂em, 偶e prawie wszystko w ca艂ym r贸wnaniu prawdopodobie艅stwa da si臋 zredukowa膰 do kilku cech szczeg贸lnych, a je艣li chodzi o fale m贸zgowe, wystarczy zbada膰 tysi膮c modelowych reakcji na podniety w dwudziestu strefach m贸zgu. B臋dzie to doskona艂y materia艂 do przedstawienia komisji. Spr贸bowa艂em spisa膰 w punktach potrzebne do analizy wsp贸艂czynniki specyficzne. Uda艂o mi si臋 je zmie艣ci膰 na jednej kartce papieru maszynowego. Powsta艂 zestaw zwyk艂ych termin贸w medycznych i podstawowych s艂贸w j臋zyka japo艅skiego... Co艣, z czego mo偶na wnioskowa膰 o indywidualno艣ci cz艂owieka.
- Sp贸jrz, Tanomogi- kun, je艣li nas przycisn膮, b臋dziemy mogli do艂膮czy膰 do tego zestawu przyk艂ad zastosowania go i okpi膰 cz艂onk贸w komisji cho膰by podczas nast臋pnego posiedzenia. Co ty o tym s膮dzisz?
- Komisja to 偶aden problem. W ka偶dym razie idea przewidywania przysz艂o艣ci cz艂owieka zosta艂a przyj臋ta.
- Nie zosta艂a. Ma tylko nieformalne poparcie.
- Na jedno wychodzi. W por贸wnaniu z dotychczasow膮 postaw膮 komisji...
- To prawda.
Wywo艂a艂em telefonicznie doktora Yamamoto. Widocznie kobieta jeszcze nie dojecha艂a. Powiadomi艂em go o przygotowaniu listy specyficznych wsp贸艂czynnik贸w niezb臋dnych do wykonania bada艅. Wyra藕nie si臋 ucieszy艂, nie m贸g艂 ukry膰 podniecenia. Zamieni艂em si臋 miejscami z Wad膮 Katsuko i poleci艂em jej wprowadzi膰 do szpitalnego komputera przygotowany przeze mnie zestaw. Tanomogi przyrz膮dzi艂 kaw臋. S艂odk膮 kaw膮 nieco z艂agodzi艂em nadmiernie podra偶nione paleniem gard艂o. Oczekiwanie urozmaica艂em rozmow膮 o szerz膮cych si臋 pog艂oskach dotycz膮cych szybkiej budowy ogromnej maszyny prognostycznej “Moskwa 3". Podobno dzi臋ki niej b臋dzie mo偶na przewidywa膰 og贸lny rozw贸j gospodarczy w krajach komunistycznych i neutralnych, zajmuj膮cych po艂ow臋 艣wiata. Na sam膮 my艣l o tym zrobi艂o mi si臋 przykro. Tam w Rosji maszyna prognostyczna jawi si臋 niczym wielki pomnik epoki, a tu jest tylko n臋dzn膮 pu艂apk膮, s艂u偶膮c膮 schwytaniu zab贸jcy. A przy tym okazuje si臋, 偶e jej tw贸rca, in偶ynier, cierpi, poniewa偶 da艂 si臋 schwyta膰 zwyk艂ej myszy. Powoli ogarnia艂 mnie niepok贸j. Oczekiwanie si臋 przed艂u偶a艂o, a wci膮偶 nie nadchodzi艂a wiadomo艣膰 na temat przybycia kobiety do szpitala. Zdecydowa艂em si臋 sprawdzi膰, co si臋 dzieje, prosz膮c o pomoc Tomoyasu.
- Ale偶, Sensei, ja bardzo licz臋 na ten pomys艂. Bez wzgl臋du na to, co pan m贸wi, przecie偶 by艂 to wyb贸r maszyny, prawda? Tak czy owak maszyna pos艂uguje si臋 logik膮.
- Wcale nie mam zamiaru rezygnowa膰.
Wkr贸tce potem otrzyma艂em wiadomo艣膰, 偶e kobieta wcze艣niej opu艣ci艂a komend臋 policji. Skoro dot膮d nie dotar艂a do szpitala... jest pow贸d do zmartwienia. Tanomogi r贸wnie偶 by艂 podenerwowany, wci膮偶 spogl膮da艂 w monitory i jednocze艣nie m贸wi艂:
- U艂o偶enie programu to pewien problem... Zw艂aszcza je艣li dane socjologiczne s膮 zakazane. My艣l臋, 偶e z tego powodu znale藕li艣my si臋 w 艣lepym zau艂ku. Je艣li zakres naszych bada艅 by艂by wi臋kszy, niew膮tpliwie mogliby艣my nawet na podstawie danych z zakresu zjawisk naturalnych przedstawi膰 wspania艂膮 fundamentaln膮 prognoz臋, nie gorsz膮 ni偶 “Moskwa 2". Istotna jest bowiem praca i wytrwa艂o艣膰...
Zadzwoni艂 telefon. Tanomogi chwyci艂 s艂uchawk臋 i przycisn膮艂 do ucha. Uni贸s艂 podbr贸dek i skupi艂 spojrzenie w jednym miejscu. Chyba jaka艣 niedobra wiadomo艣膰.
- Co si臋 sta艂o?
- Nie 偶yje. - Poruszy艂 lekko g艂ow膮 w bok.
- Nie 偶yje? Dlaczego?
- Nie wiem, prawdopodobnie pope艂ni艂a samob贸jstwo.
- Czy na pewno?
- M贸wi膮, 偶e zmar艂a, poniewa偶 po艂kn臋艂a trucizn臋.
- Prosz臋 natychmiast pod艂膮czy膰 j膮 do maszyny Yamamoto. Je艣li post膮pimy podobnie jak z m臋偶czyzn膮, to szybko poznamy przyczyn臋 zamordowania m臋偶czyzny oraz dowiemy si臋, jak zdoby艂a trucizn臋.
- Podobno to niemo偶liwe - odpowiedzia艂, wci膮偶 trzymaj膮c r臋k臋 na aparacie telefonicznym. - Zosta艂a jakoby u艣miercona bardzo siln膮 trucizn膮 dzia艂aj膮c膮 na system nerwowy, kt贸ry jest ca艂kowicie zniszczony. Nie ma chyba nadziei na normaln膮 reakcj臋.
- To potworne! - Zgniot艂em pal膮cego si臋 papierosa, parz膮c sobie przy okazji palce, lecz nie poczu艂em b贸lu... Wydawa艂o mi si臋, 偶e by艂em opanowany, a przecie偶 ku mojemu zaskoczeniu dr偶a艂y mi kolana.
Rozmowa potwierdzi艂a beznadziejno艣膰 sytuacji. Rzadko si臋 zdarza, 偶eby zmar艂y mia艂 tak ca艂kowicie zniszczony system nerwowy. Je艣li idzie o trucizny, kt贸re si臋 po艂yka, istniej膮 dawki optymalne. Gdy samob贸jca je przekroczy, wydala trucizn臋 wraz z wymiotami, zanim przedostanie si臋 ona do krwiobiegu. W takiej sytuacji organizm wch艂ania dawk臋 mniejsz膮 od optymalnej. Tymczasem w ciele tej kobiety znajdowa艂o si臋 tak du偶o trucizny przyswojonej przez organizm, 偶e nale偶a艂o bra膰 pod uwag臋 jedynie zastrzyk. Nigdzie jednak nie znaleziono na jej ciele 艣ladu nak艂ucia. W areszcie ca艂y czas by艂a pod 艣cis艂膮 kontrol膮, nie mia艂a mo偶liwo艣ci zrobienia sobie zastrzyku. Chyba 偶e wcze艣niej za偶y艂a preparat opiumopochodny i spowodowa艂a pora偶enie o艣rodka powoduj膮cego wymioty, a dopiero potem po艂kn臋艂a du偶膮 dawk臋 trucizny. Jest to jednak spos贸b zbyt skomplikowany.
Poszukuj膮c racjonalnej przyczyny tego stanu rzeczy doszli艣my do wniosku, 偶e to by艂o morderstwo. Zrozumia艂em, 偶e w ten spos贸b doktor Yamamoto stara艂 si臋 skierowa膰 moj膮 uwag臋 w innym kierunku, lecz nie da艂em si臋 zwie艣膰. Nie mog艂em zdradzi膰 si臋, 偶e wiem o czym艣, o czym inni jeszcze nie wiedzieli. Dop贸ki nie ustal臋, kim s膮 moi przeciwnicy, musz臋 udawa膰, 偶e nie orientuj臋 si臋, o co chodzi.
Zn贸w zadzwoni艂 telefon. Podnios艂em s艂uchawk臋, z kt贸rej dobieg艂 st艂umiony a zarazem twardy g艂os:
- Katsumi- sensei? To nie艂adnie, a przecie偶 specjalnie pana ostrzega艂em. Zaszed艂 pan za daleko. Zn贸w musia艂a jedna osoba...
Poda艂em s艂uchawk臋 Tanomogiemu.
- To ten szanta偶ysta.
- Oj, kim jeste艣? Podaj nazwisko! - krzykn膮艂 Tanomogi, lecz po艂膮czenie zosta艂o przerwane.
- Co powiedzia艂?
- 呕e policja wszcz臋艂a w艂a艣ciwe post臋powanie.
- Czy nie wyda艂o ci si臋, 偶e gdzie艣 ju偶 s艂ysza艂e艣 ten g艂os?
- Hm...
- Niewa偶ne, to nie g艂os, tylko akcent. - W mojej pami臋ci pojawi艂 si臋 b艂ysk przypomnienia i natychmiast znikn膮艂.
- Gdy jeszcze raz zadzwoni, mo偶e skojarz臋...
- Z pewno艣ci膮, mo偶e nie jest on nam ca艂kowicie nie znany. Za szybko otrzymuje wiadomo艣ci. Orientuje si臋 w naszych wewn臋trznych sprawach.
- Co robimy?
Tanomogi nerwowo wygina艂 palce, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a, jakby szuka艂 wieszaka na kapelusz.
- Wygl膮da na to, 偶e sie膰 wok贸艂 nas si臋 zacisn臋艂a. Trzeba znale藕膰 w niej dziur臋.
- A mo偶e zawiadomimy policj臋 i zeznamy, jak by艂o?
- Zeznamy? - Tanomogi wykrzywi艂 wargi i wzruszy艂 ramionami. - Czy mamy w r臋ku wystarczaj膮ce dowody?
- Czy zab贸jstwo kobiety nie 艣wiadczy, 偶e pr贸cz nas jeszcze kto艣 inny jest zamieszany w ca艂膮 spraw臋? A je艣li to zbrodniarz?
- To nic nie da. Nawet je艣li za艂o偶ymy, 偶e kobieta zosta艂a zamordowana, nie zapominajmy, 偶e Tsuda i Kimura mieli wolny wst臋p na posterunek policji i przy jakiej艣 okazji mogli si臋 zbli偶y膰 do kobiety. Chocia偶 popieraj膮 nas wa偶ne osobisto艣ci i jeste艣my wy艂膮czeni ze 艣ledztwa, to jednak gdyby pad艂 na nas cho膰by cie艅 podejrzenia o zamordowanie g艂贸wnego ksi臋gowego, r贸wnie偶 Tsuda i Kimura byliby natychmiast obj臋ci 艣ledztwem. Staliby艣my si臋 instytutem zab贸jstw... Niez艂y tytu艂 dla prasy. Nasz zab贸jczy zapa艂 badawczy by艂by g艂o艣ny w ca艂ym 艣wiecie.
- Ale to tylko domys艂. Wszystko co m贸wisz...
- Tak, domys艂.
- Policj臋 interesuj膮 teraz materialne dowody, a nie przypuszczenia, sk膮d kobieta wzi臋艂a trucizn臋, kt贸r膮 wypi艂a...
- Sensei, komisja jest pozytywnie nastawiona, gdy偶 s膮dzi, 偶e nasza maszyna pomo偶e wyja艣ni膰 ten przypadek. Nie mam racji? Mieli艣my przecie偶 taki zamiar, wychodzili艣my z tego samego za艂o偶enia, a mo偶liwo艣ci maszyny s膮 dostatecznie du偶e. Przeciwnik okaza艂 si臋 jednak gro藕niejszy. Czy pan uwa偶a, i偶 policja z 艂atwo艣ci膮 poradzi sobie z wrogiem, kt贸remu nie da艂a rady maszyna?
- Wrogiem?
- Tak, to na pewno wr贸g.
Zamkn膮艂em oczy i wstrzyma艂em oddech. Nie mog艂em poddawa膰 si臋 emocjom. Nie ma przecie偶 powodu, 偶eby nie da膰 pos艂uchu hipotezie Tanomogiego. Je艣li rzeczywi艣cie nie mamy do czynienia ze splotem przypadk贸w i je艣li istnieje wr贸g...
Otrzymali艣my wiadomo艣膰 od Tsudy. Aresztowano jakiego艣 podejrzanego, lecz natychmiast go zwolniono. To by艂a pomy艂ka, poniewa偶 sprzedawca papieros贸w nie rozpozna艂 go podczas konfrontacji. Wedle jego o艣wiadczenia, jeden z przest臋pc贸w by艂 m臋偶czyzn膮 drobnej budowy, mia艂 ma艂e b艂yszcz膮ce okrucie艅stwem oczy. Nie mog艂em opanowa膰 gorzkiego u艣miechu, zrezygnowa艂em te偶 z poinformowania o tym Tanomogiego.
- S艂uchaj, jak sobie wyobra偶asz tego wroga?
- Stopniowo sk艂aniam si臋 ku przypuszczeniu, 偶e nie jest to jednostka, lecz organizacja.
- Dlaczego?
- Nie potrafi臋 sprecyzowa膰 dlaczego, po prostu mam takie odczucie.
Deszcz przesta艂 pada膰 i nasta艂a noc.
- Min臋艂a si贸dma. Czy nie powinni ju偶 wszyscy wr贸ci膰?
- Porozumie膰 si臋 z nimi?
Przypadkowo spojrza艂em w okno i przy bramie frontowej zobaczy艂em niewyra藕n膮 sylwetk臋 m臋偶czyzny. By艂o ju偶 ciemno, nie dostrzeg艂em wi臋c rys贸w twarzy, natomiast zauwa偶y艂em, 偶e pali papierosa. Nagle podni贸s艂 g艂ow臋 i ujrzawszy mnie odszed艂 szybkim krokiem.
- S膮dzisz, 偶e to jest ta sama organizacja, kt贸ra skupuje trzytygodniowe p艂ody?
- Bo ja wiem... - Tanomogi by艂 wyra藕nie zak艂opotany. - Chocia偶 znane s膮 w 艣wiecie badania nad rozwojem ssak贸w poza macic膮, prawda?
- Rozw贸j poza macic膮?
- Tak.
- Rozumiem... Czy dopiero teraz o tym sobie przypomnia艂e艣? A mo偶e czeka艂e艣 na sposobno艣膰, 偶eby o tym mi powiedzie膰?
- Nie, wiedzia艂em o tym wcze艣niej, ale rzeczywi艣cie nie mia艂em okazji wspomnie膰.
- Tak my艣la艂em. Gdyby p贸j艣膰 tym tropem, to rzeczywi艣cie nale偶a艂oby bra膰 pod uwag臋 organizacj臋. Twierdz臋 jednak, 偶e jest to zwyk艂y wymys艂. Lepiej 偶eby艣 o tym zapomnia艂.
- Dlaczego?
- Poniewa偶 przys艂ania fakty.
- Czy偶by?
- No dobrze, prosz臋 zatelefonowa膰.
Tanomogi nawet nie zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 telefonu.
- Ale ja widzia艂em szczury z oskrzelami, 偶y艂y w wodzie nadal pozostaj膮c ssakami.
- Co ty wygadujesz!
- Naprawd臋! Podobno hoduj膮c p艂贸d poza macic膮 odcina si臋 indywidualny rozw贸j osobnika od jego filogenetycznych podstaw, innymi s艂owy, wyrywa z nurtu normalnego rozwoju, w艂a艣ciwego poszczeg贸lnym rodzajom... Nigdy nie widzia艂em psa wodnego, lecz takie stworzenia istniej膮. W ten spos贸b trudno hodowa膰 zwierz臋ta trawo偶erne, natomiast znacznie 艂atwiej przystosowuj膮 si臋 do wody ssaki mi臋so偶erne i wszystko偶erne...
- Gdzie to si臋 znajduje?
- W pobli偶u Tokio. W laboratorium, kt贸re nale偶y do brata kogo艣, kogo pan zna.
- Kogo?
- Doktora Yamamoto z Centralnego Szpitala Ubezpiecze艅... to jego starszy brat. Nie wiedzia艂 pan? Dzi艣 ju偶 za p贸藕no, ale jutro tam pana zaprowadz臋. Mo偶e tam znajdziemy jak膮艣 wskaz贸wk臋. Wygl膮da to na drog臋 okr臋偶n膮, ale skoro odci臋to nam inne mo偶liwo艣ci...
- Dosy膰. Mam do艣膰 tej zabawy w detektywa. Na zewn膮trz obserwuje nas jaki艣 podejrzany typ. Je艣li nie policjant, to pewnie zab贸jca.
- Naprawd臋?
- Id藕 i sam si臋 przekonaj.
- Zadzwoni臋 do stra偶nik贸w, niech go sprawdz膮.
- Jednocze艣nie m贸g艂by艣 zadzwoni膰 na policj臋.
- Mam powiedzie膰, 偶e jaki艣 podejrzany osobnik czai si臋 na pana?
- Wszystko jedno... - Wsta艂em, zmieni艂em obuwie i wzi膮艂em teczk臋. - Wychodz臋. Kiedy skontaktujesz si臋 ze wszystkimi, mo偶esz r贸wnie偶 i艣膰 do domu.
18
By艂em w艣ciek艂y. Cho膰 wiedzia艂em dok艂adnie, na kogo. Na jakiego艣 nieokre艣lonego przeciwnika, to pewne, ale nawet je艣li chcia艂bym uporz膮dkowa膰 sytuacj臋, i tak nie mia艂bym poj臋cia, od czego zacz膮膰. Co nie oznacza, 偶e nie mia艂em punktu zaczepienia, przeciwnie, by艂o ich zbyt wiele. Przy tym wzajemnie sobie przeczy艂y, wi臋c po prostu nie wiedzia艂em, kt贸rym tropem powinienem p贸j艣膰. W drodze do domu nie odnios艂em wra偶enia, 偶eby mnie kto艣 艣ledzi艂. Kiedy 偶ona us艂ysza艂a trzask otwieranej bramy, wysz艂a od razu i otworzy艂a mi drzwi. Z jakiego艣 powodu czeka艂a na m贸j powr贸t. Jeszcze nie zd膮偶y艂em zdj膮膰 but贸w, gdy zapyta艂a mnie cichym, ale osch艂ym tonem:
- Co si臋 zdarzy艂o dzi艣 w szpitalu?
Mia艂a na sobie str贸j wyj艣ciowy - albo w艂a艣nie wr贸ci艂a, albo mia艂a zamiar gdzie艣 wyj艣膰. Wygl膮da艂a na wzburzon膮. Pod 艣wiat艂o widzia艂em jej rozja艣nione w艂osy. Nie zrozumia艂em jej pytania. Je艣li chodzi o szpital, pomy艣la艂em tylko o jednym, a mianowicie o Centralnym Szpitalu Ubezpiecze艅, w kt贸rym znajdowa艂o si臋 Laboratorium Diagnoz Elektronicznych. Ale sk膮d mog艂aby si臋 o tym dowiedzie膰? Je艣li nawet si臋 dowiedzia艂a, to dlaczego tak si臋 przej臋艂a?
- Co masz na my艣li?
- No wiesz...
Odpowiedzia艂a tak s艂abym g艂osem i z takim bolesnym wyrzutem, 偶e zatrzyma艂em si臋 w miejscu. W g艂臋bi mieszkania syn Yoshio po艣piewywa艂 irytuj膮co do wt贸ru telewizji. Czeka艂em na nast臋pne s艂owa 偶ony. Kto wie, mo偶e przez nieuwag臋 pope艂ni艂em jaki艣 b艂膮d i do 偶ony dotar艂y jakie艣 informacje o Laboratorium Diagnoz Elektronicznych doktora Yamamoto. Ona jednak milcza艂a, chyba r贸wnie偶 czeka艂a na wyja艣nienia z mojej strony.
Po kr贸tkiej nienaturalnej ciszy zacz臋艂a m贸wi膰.
- Zrobi艂am tak, jak chcia艂e艣. Jeste艣 jednak nieodpowiedzialny. Jak mog艂e艣 zapomnie膰 o tym, 偶e dzwoni艂e艣?! Nie m贸wi膮c o tym, 偶e po tym wszystkim nie przyszed艂e艣 po mnie, to niedopuszczalne.
- Ja telefonowa艂em?
- Jednak dzwoni艂e艣 do mnie, prawda? - zdziwiona unios艂a twarz.
- W艂a艣nie pytam, o czym ty m贸wisz?
Jej szczup艂a cienka szyja w oczach grubia艂a.
- Powiedzieli mi w szpitalu, 偶e dzwoni艂e艣. Dzwoni艂e艣 do mnie, prawda?
Wygl膮da艂a na zupe艂nie roztrz臋sion膮. To naturalne, by艂a czym艣 przej臋ta i rozgniewana bardziej, ni偶 przypuszcza艂em, a na dodatek nie mog艂a mie膰 do mnie pretensji, gdy okaza艂o si臋, 偶e ja nie mam poj臋cia, co j膮 zbulwersowa艂o. Gdy po艂膮czy艂em w ca艂o艣膰 jej rw膮ce si臋 s艂owa, zrozumia艂em w ko艅cu, o co tu chodzi.
Oko艂o trzeciej, wkr贸tce po powrocie Yoshio ze szko艂y, telefonowano z o艣rodka, w kt贸rym 偶ona si臋 leczy艂a. By艂 to niewielki og贸lny szpital po艂o偶ony oko艂o pi臋ciu minut drogi autobusem od domu, a dyrektorem tego szpitala by艂 m贸j przyjaciel. (Gdy o tym m贸wi艂a, przypomnia艂em go sobie. Przed kilku dniami 偶ona by艂a na badaniach w zwi膮zku z ci膮偶膮 - byli艣my niespokojni, poniewa偶 ju偶 raz mia艂a ci膮偶臋 pozamaciczn膮, zasi臋ga艂a wi臋c teraz porady lekarskiej w sprawie ewentualnej aborcji. Ja ze swej strony nie wypowiedzia艂em si臋 zdecydowanie. Akurat prze偶ywa艂em kryzys w zwi膮zku z problemami maszyny prognostycznej). Wracaj膮c do telefonu, przekazano jej wiadomo艣膰, 偶e ja nakaza艂em, aby 偶ona bez zw艂oki, jeszcze tego samego dnia podda艂a si臋 zabiegowi. 呕ona si臋 waha艂a. Zadzwoni艂a wi臋c do mnie, lecz mnie nie zasta艂a. (Po trzeciej by艂em chyba u Tomoyasu z komisji w sprawie cia艂a zmar艂ej. A osoba, kt贸ra odebra艂a telefon od 偶ony, w nat艂oku spraw musia艂a zapomnie膰 mnie zawiadomi膰). Pe艂na obaw uda艂a si臋 wi臋c do szpitala.
- I co, usun臋艂a艣? - zapyta艂em z wyrzutem, chc膮c jednocze艣nie ukry膰 sw贸j niepok贸j.
- Oczywi艣cie, przecie偶 nie mia艂am innego wyj艣cia... - odpar艂a usprawiedliwiaj膮co i posz艂a za mn膮 do pracowni na pi臋trze. “Witaj w domu", z k膮ta korytarza dobieg艂o oboj臋tne pozdrowienie Yoshio. - W ka偶dym razie mia艂am zamiar naradzi膰 si臋 z moim lekarzem, ale go nie zasta艂am. A przecie偶 mnie wezwa艂 i gdzie艣 wyszed艂. To mnie rozgniewa艂o, wi臋c chcia艂am wr贸ci膰 do domu. Ju偶 w drzwiach podbieg艂a do mnie kobieta z du偶ym pieprzykiem na brodzie z prawej strony, wygl膮daj膮ca na piel臋gniark臋, i powiedzia艂a, 偶e doktor zaraz wr贸ci. - Prosz臋 wypi膰 to lekarstwo i chwil臋 zaczeka膰 - rzek艂a, powtarzaj膮c, 偶e doktor zaraz b臋dzie... By艂 to gorzki proszek w czerwonym papierku... W czerwony papierek zawijaj膮 chyba trucizn臋? W ka偶dym razie by艂 to chyba bardzo silny 艣rodek. Wkr贸tce ca艂e moje cia艂o - pr贸cz oczu i uszu - ogarn臋艂a senno艣膰... Nast臋pnie... pami臋tam to, ale czu艂am si臋 tak, jakbym nie widzia艂a na oczy - wszystko by艂o bardzo niewyra藕ne... na pewno podtrzymywano mnie z obu stron i niesiono do samochodu, kt贸rym przewieziono do innego szpitala... do szpitala o ciemnych d艂ugich korytarzach... Tam by艂 inny lekarz, kt贸ry powiedzia艂, 偶e wszystko jest uzgodnione z moim lekarzem, wi臋c od razu wykonaj膮 operacj臋. Nawet nie mia艂am czasu si臋 zastanowi膰. Na dodatek - nie wiem, co to mia艂o znaczy膰 - przed powrotem do domu wydano mi do艣膰 du偶膮 reszt臋...
- Reszt臋?
- Tak, bo chyba zap艂aci艂e艣 z g贸ry za operacj臋?
- Ile dosta艂a艣? - Zerwa艂em si臋 na r贸wne nogi.
- Siedem tysi臋cy jen贸w... nie wiem, co to za rozliczenie...
- Nie up艂yn臋艂y jeszcze trzy tygodnie? - Si臋gaj膮c nerwowo po papierosa wyla艂em wod臋 ze szklanki stoj膮cej tu od wczoraj.
- Tak... My艣l臋, 偶e tyle up艂yn臋艂o.
Rozlana woda pop艂yn臋艂a pod stos ksi膮偶ek.
- Wytrzyj.
Siedem tysi臋cy jen贸w, nieca艂e trzy tygodnie... Czu艂em mrowienie rozchodz膮ce si臋 po ca艂ym ciele od karku po plecy, jakbym wspina艂 si臋 na g贸r臋 z pi臋膰dziesi臋ciokilogramowym plecakiem. Unika艂em wzroku 偶ony, spogl膮daj膮cej na mnie podejrzliwie.
- A jak nazywa艂 si臋 ten szpital?
- Nie wiem, wsiad艂am do prywatnego samochodu i wr贸ci艂am prosto do domu.
- Mo偶e chocia偶 pami臋tasz dzielnic臋?
- Nie pami臋tam, ale wyda艂o mi si臋 do艣膰 daleko... gdzie艣 zupe艂nie na po艂udnie, zdaje si臋, 偶e blisko morza. Do tego stopnia daleko, 偶e po drodze usn臋艂am... - Nast臋pnie, jakby stara艂a si臋 co艣 sobie przypomnie膰, doda艂a: - Jednak ty z pewno艣ci膮 domy艣lasz si臋, gdzie to mo偶e by膰?
Ani nie potwierdzi艂em, ani nie zaprzeczy艂em. Przeczuwa艂em, ale zupe艂nie co innego ni偶 偶ona. Gdybym si臋 zacz膮艂 rozwodzi膰, pobudzi艂bym 偶on臋 do dalszych pyta艅 i d艂ugi czas musia艂bym na nie odpowiada膰. Kiedy si臋 w ko艅cu opanowa艂em, u艣wiadomi艂em sobie, 偶e jeszcze nie poj膮艂em ca艂ej tej sytuacji. Czu艂em si臋 raczej zagubiony i niczego nie mog艂em do ko艅ca zrozumie膰. W pu艂apce, w jak膮 zosta艂em schwytany, znalaz艂a si臋 nagle r贸wnie偶 moja 偶ona. To niewybaczalna z艂o艣liwo艣膰 losu - ogarn膮艂 mnie taki gniew, 偶e pociemnia艂o mi w oczach.
19
Zszed艂em na d贸艂 do telefonu. 呕ona pr贸bowa艂a oderwa膰 Yoshio od telewizora, lecz ja celowo pozwoli艂em mu dalej ogl膮da膰. Nie mog臋 pozwoli膰 wci膮gn膮膰 r贸wnie偶 偶ony w t臋 nieprawdopodobn膮 histori臋. To by艂oby straszne.
Najpierw zadzwoni艂em do zaprzyja藕nionego szpitala i zapyta艂em o miejsce pobytu ginekologa mojej 偶ony. Otrzyma艂em numer telefonu. Zasta艂em go w domu. Gdy poprosi艂em o wyja艣nienia, wyra藕nie si臋 zmiesza艂. Oczywi艣cie, nic nie wiedzia艂 o mojej pro艣bie ani nie wzywa艂 mojej 偶ony. Przede wszystkim w tym czasie mia艂 um贸wion膮 od wczoraj wizyt臋 domow膮. Przy okazji zapyta艂em, czy nie zna piel臋gniarki, kt贸ra poda艂a 偶onie lekarstwo. Odpar艂, 偶e u niego nie pracuje piel臋gniarka z pieprzykiem na brodzie. Prawdopodobnie zdarzy艂o si臋 to najgorsze, czego w skryto艣ci ducha si臋 obawia艂em.
Nast臋pnie nakr臋ci艂em numer instytutu, czuj膮c silny, zapieraj膮cy dech b贸l w piersi. Zdawa艂o mi si臋, 偶e serce wpad艂o mi do 偶o艂膮dka. Kr贸tko m贸wi膮c, przyczyn膮 b贸lu by艂 ci膮g wydarze艅, w kt贸re zosta艂em uwik艂any, wydarze艅 rozwijaj膮cych si臋 - jak si臋 wydawa艂o - wbrew og贸lnym zasadom prawdopodobie艅stwa.
Siedem tysi臋cy jen贸w... p艂贸d trzytygodniowy... hodowla pozamaciczna... szczur ze skrzelami... wodne ssaki...
Przypadek jest dlatego “przypadkowy", poniewa偶 zwykle zdarza si臋 bez jakiejkolwiek przyczyny, poza serialem telewizyjnym. 艢mier膰 m臋偶czyzny... podejrzenia... 艣mier膰 kobiety... dziwne telefony, sprzeda偶 i kupno p艂od贸w ludzkich... pu艂apka, w kt贸r膮 wpad艂a 偶ona... Ci膮g wydarze艅, kt贸re zacz臋艂y si臋 od czystego przypadku i splot艂y si臋, staj膮c si臋 ca艂ym ci膮giem, jednym 艂a艅cuchem, nie potwierdzaj膮cym ani nie neguj膮cym niczego, ale owijaj膮cym si臋 wok贸艂 mojej szyi niczym stryczek. Czu艂em si臋 tak, jakby goni艂 mnie szaleniec, w dodatku bez istotnej przyczyny. Dla mojego racjonalnego umys艂u by艂o to trudne do zniesienia.
Zadzwoni艂em do dy偶urnego stra偶nika. Spyta艂em, czy pal膮 si臋 艣wiat艂a w pokoju komputerowym. Stra偶nik zakas艂a艂, odchrz膮kn膮艂 i odpowiedzia艂 ochryp艂ym g艂osem, 偶e 艣wiat艂a s膮 wygaszone i 偶e nikogo nie ma. Zrobi艂em kanapk臋 z serem, popi艂em piwem i przygotowa艂em si臋 zn贸w do wyj艣cia.
呕ona s膮dzi艂a, 偶e by艂em z艂y z powodu fatalnej pomy艂ki pope艂nionej przez szpital, niew膮tpliwie czu艂a si臋 winna z powodu okazanego mi rozdra偶nienia.
- Nie trzeba... Jeste艣 ju偶 zm臋czony...
- Czy siedem tysi臋cy jen贸w znajdowa艂y si臋 w jakiej艣 kopercie?
- Nie, wr臋czono mi je luzem... - Chcia艂a p贸j艣膰 i przynie艣膰 otrzymane pieni膮dze, ale j膮 powstrzyma艂em i w艂o偶y艂em buty.
- Kiedy b臋dziesz mia艂 troch臋 czasu? Chcia艂abym si臋 poradzi膰 w sprawie Yoshio. Zdarza si臋, 偶e opuszcza lekcje w szkole. Nauczyciel mnie ostrzeg艂...
- To nic, jest jeszcze dzieckiem.
- Czy mogliby艣my pojecha膰 nad morze pojutrze, w niedziel臋?
- Je艣li zapadn膮 decyzj臋 na jutrzejszym posiedzeniu komisji...
- Yoshio ju偶 si臋 z tego cieszy.
W duchu 艣ciskam palcami i mia偶d偶臋 co艣, co przypomina cienkie skorupki od jajka przenikaj膮ce do serca, krusz臋 jedna po drugiej. W milczeniu wychodz臋 z domu. W ka偶dym razie to tylko cienkie skorupki. I tak kto艣 je pokruszy, je艣li ja tego nie uczyni臋. Zamiast si臋 martwi膰 tym, 偶e si臋 kiedy艣 po艂ami膮, to ju偶 lepiej b臋d臋 si臋 czu艂, je艣li sam je pokrusz臋.
Gdy wyszed艂em z domu, us艂ysza艂em odg艂os krok贸w przed bram膮 - kto艣 przeszed艂 przez ulic臋 i znikn膮艂 w alejce naprzeciwko. Wybra艂em t臋 sam膮 co zwykle tras臋 w stron臋 g艂贸wnej ulicy, i znowu kto艣 szed艂 za mn膮, jakby zupe艂nie przypadkowo. Pewnie to ten sam typ, kt贸ry si臋 kr臋ci艂 poprzednio przed instytutem. Nagle zawr贸ci艂em i ruszy艂em w przeciwnym kierunku, prosto w stron臋 swego opiekuna, kt贸ry ca艂kowicie zdezorientowany uciek艂 w boczn膮 uliczk臋. Por贸wna艂em go z agentami, o kt贸rych czyta艂em, uzna艂em, 偶e by艂 nieudolny, zachowa艂 si臋 jak amator bez 偶adnego do艣wiadczenia albo te偶 stara艂 si臋 zwr贸ci膰 na siebie moj膮 uwag臋. Natychmiast pobieg艂em za nim.
By艂em od niego troch臋 szybszy. Nie biega艂em przez d艂u偶szy czas, ale zachowa艂em niez艂膮 kondycj臋. Na nast臋pnym skrzy偶owaniu m臋偶czyzna si臋 zawaha艂, nie wiedz膮c, w kt贸r膮 stron臋 biec, dlatego mog艂em si臋 do niego zbli偶y膰. Dzieli艂o nas ze sto metr贸w. Dop臋dzi艂em go i chwyci艂em za lew膮 r臋k臋. M臋偶czyzna chcia艂 si臋 wymkn膮膰, lecz si臋 zachwia艂 i upad艂 na jedno kolano. Ja te偶 z trudem utrzyma艂em r贸wnowag臋, ale go nie wypu艣ci艂em. Obaj ci臋偶ko dyszeli艣my, nic do siebie nie m贸wili艣my, tylko si臋 szarpali艣my, aby nie pozwoli膰 uciec przeciwnikowi. By艂em od niego szybszy, ale pod wzgl臋dem si艂y fizycznej nie mog艂em si臋 z nim r贸wna膰. M臋偶czyzna skr臋ci艂 cia艂o w bok, nagle si臋 rozlu藕ni艂 i uderzy艂 mnie g艂ow膮 prosto w 偶o艂膮dek. Zachwia艂em si臋, straci艂em oddech i upad艂em, jakby przywali艂a mnie o艂owiana p艂yta.
Gdy oprzytomnia艂em, us艂ysza艂em w dali pospieszne kroki m臋偶czyzny. Widocznie 艣wiadomo艣膰 straci艂em tylko na chwil臋. Nie mia艂em jednak do艣膰 si艂, by go 艣ciga膰 - nie opuszcza艂 mnie omdlewaj膮cy zapach jego pomady. Gdy wsta艂em, poczu艂em b贸l pod 偶ebrami, jakbym mia艂 jedno z nich z艂amane. Usiad艂em i zwymiotowa艂em piwem i kwasami 偶o艂膮dkowymi.
Oczy艣ci艂em si臋 z b艂ota, wyszed艂em na g艂贸wn膮 ulic臋 i wsiad艂em do taks贸wki. Kaza艂em si臋 zawie藕膰 pod wskazany adres w Takada-nobaba. To tu mieszka艂 Tanomogi, lecz nie by艂o go w domu. Dowiedzia艂em si臋 od gospodarzy, 偶e jeszcze nie wr贸ci艂. Poda艂em taks贸wkarzowi adres instytutu.
Stra偶nik bardzo si臋 zdenerwowa艂, kiedy mnie zobaczy艂. Zasta艂em go bowiem do po艂owy nagiego z r臋cznikiem zarzuconym na szyj臋.
- Widzisz? A jednak 艣wiat艂o si臋 pali.
- Rzeczywi艣cie, zatelefonuj臋. Mo偶e kto艣 wszed艂 wtedy, gdy si臋 k膮pa艂em. Prosz臋 chwil臋 poczeka膰.
Nie zwracaj膮c na niego uwagi, wszed艂em do budynku. Osaczy艂a mnie ciemno艣膰, a ka偶dy krok pobrzmiewa艂 w zalegaj膮cej ciszy, jakbym st膮pa艂 po cienkiej blasze pokrytej sadz膮. W ko艅cu prze艣wituj膮ce w drzwiach 艣wiat艂o zdradzi艂o obecno艣膰 cz艂owieka. Opr贸cz mnie klucze mia艂 tylko Tanomogi, zapasowe znajduj膮 si臋 w portierni. Czy zosta艂 i w og贸le nie wychodzi艂? (W takim razie stra偶nik sk艂ama艂 z jakiego艣 powodu). A je艣li wychodzi艂, to mo偶e wr贸ci艂, poniewa偶 czego艣 zapomnia艂... W ka偶dym razie zn贸w natrafi艂em na kolejny przypadek. Sam nie wiem, dlaczego spodziewa艂em si臋 na pewno go zasta膰. Nie potrafi臋 tego jasno wyt艂umaczy膰, mia艂em takie przeczucie. By膰 mo偶e us艂ysz臋, 偶e on te偶 liczy艂, 偶e mnie spotka, je艣li tu przyjdzie. Wyjawi prawd臋 czy sk艂amie - tego nie wiedzia艂em, w ka偶dym razie powie to i u艣miechnie si臋 rado艣nie... Nie powinienem odp艂aca膰 mu podobnym u艣miechem. Nie chcia艂bym pochopnie go os膮dza膰, ale jednak wydaje mi si臋, 偶e ju偶 nie mog臋 traktowa膰 go tak ufnie jak dot膮d. Chocia偶 nie ma powodu s膮dzi膰, 偶e wsp贸艂dzia艂a on z moim wrogiem. Przecie偶 zupe艂nie przypadkowo wybrali艣my na potrzeby testu prognostycznego ksi臋gowego, kt贸ry nast臋pnie zosta艂 zabity. Jednak to niepoj臋te, 偶e od pocz膮tku traktowa艂em ten ci膮g przypadk贸w, podobny do nieudolnie skleconej historyjki, jako niew膮tpliw膮 rzeczywisto艣膰. On wiedzia艂 ode mnie wi臋cej i o krok wcze艣niej przewidywa艂. (To on wprowadzi艂 tak niezwyk艂y temat jak istnienie ssak贸w wodnych, kt贸ry podbudowa艂 hipotez臋 o p艂odach rozwijaj膮cych si臋 poza macic膮, kt贸r膮 pocz膮tkowo traktowali艣my jak szalony wymys艂 tego dobrotliwego ksi臋gowego). Chcia艂 mi powiedzie膰 co艣 wi臋cej, uznaj膮c to, co m贸wi, za bzdury, nie spyta艂em go o szczeg贸艂y, szed艂em do domu... Lecz nie czas teraz na puste rozwa偶ania, chcia艂em dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej, co mog艂oby sta膰 si臋 jak膮艣 wskaz贸wk膮.
20
Drzwi nie by艂y zamkni臋te na klucz. Zmagaj膮c si臋 z b贸lem 偶eber przekr臋ci艂em ga艂k臋 i gwa艂townie pchn膮艂em drzwi. Zdumiony poczu艂em na policzkach ch艂odne powietrze. Jeszcze bardziej zaskoczy艂a mnie obecno艣膰 osoby opieraj膮cej si臋 r臋k膮 o krzes艂o przed maszyn膮 i patrz膮cej na mnie z wymuszonym u艣miechem. By艂a to Wada Katsuko. U艣miechn臋艂a si臋, lecz po chwili na jej twarzy pojawi艂y si臋 oznaki zdziwienia. Widocznie spodziewa艂a si臋 kogo艣 innego.
- Ty tutaj?
- Ale偶 mnie pan przestraszy艂!
- Jestem zaskoczony. Co robisz tu o tej porze?
Wada wzi臋艂a g艂臋boki oddech, odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i lekko przysiad艂a na krze艣le. Nie wiem, czy by艂a tego 艣wiadoma, ale usi艂owa艂a zachowywa膰 si臋 tak, jakby nic si臋 nie sta艂o, chocia偶 wyraz jej twarzy j膮 zdradza艂.
- Przepraszam, um贸wi艂am si臋 z Tanomogim.
- Nie ma co przeprasza膰, ale czy na pewno tutaj si臋 um贸wi艂a艣?
- To by艂o nieporozumienie - stwierdzi艂a odwracaj膮c wzrok i potrz膮saj膮c lekko g艂ow膮 to w prawo, to w lewo. - Mieli艣my zamiar powiedzie膰 panu o tym wcze艣niej.
Zatem taka by艂a prawda. Straszliwa prawda. Gorzki u艣miech mimo woli pojawi艂 si臋 na mojej twarzy.
- No ju偶 dobrze. Nie martw si臋. To znaczy, 偶e tutaj przyjdzie?
- Nie, mia艂 tu na mnie czeka膰. Kiedy przysz艂am, nikogo nie zasta艂am. Wr贸ci艂am wi臋c do domu, potem posz艂am do jego mieszkania, ale tam te偶 go nie by艂o.
Nagle ogarn膮艂 mnie przejmuj膮cy strach.
- Odebra艂a艣 telefon od stra偶nika?
- Tak, ale... - Chyba nie zrozumia艂a intonacji w moim pytaniu, bo u艣miechn臋艂a si臋 z zak艂opotaniem - ...powiedzia艂, 偶e przyszed艂 sensei, wi臋c uzna艂am, 偶e m贸wi艂 o Tanomogim.
No tak. Z punktu widzenia stra偶nika Tanomogi i ja to sensei.
By艂o bardzo ch艂odno, dzia艂a艂a klimatyzacja, jakby jeszcze przed chwil膮 pracowa艂a maszyna diagnostyczna.
Wada przymru偶y艂a oczy, jakby o艣lepi艂o j膮 艣wiat艂o, i wcisn臋艂a g艂ow臋 w ramiona.
- No w艂a艣nie, my艣la艂am, 偶e wkr贸tce wr贸ci, wi臋c postanowi艂am zaczeka膰.
To mia艂o sens. Trudno j膮 o co艣 podejrzewa膰. Sta艂em si臋 zbyt nerwowy. Nawet zmieszanie stra偶nika da si臋 wyt艂umaczy膰. Po prostu pomaga艂 spotyka膰 si臋 potajemnie kochankom. Mi艂o艣膰... Je艣li to mi艂o艣膰, to nie ma si臋 czym martwi膰. Zwyk艂y przypadek. Nie by艂o niczego bardziej pewnego ni偶 to realne codzienne poczucie ci膮g艂o艣ci.
- Nie chcia艂am przerywa膰 pracy w instytucie.
- M贸c pracowa膰 razem, we dwoje, to dobre rozwi膮zanie.
- Jednak z r贸偶nych powod贸w skomplikowane.
- Rozumiem. - Jakie znowu “rozumiem"? Sam nie wiem dlaczego, ale poczu艂em si臋 swobodniej i zebra艂o mi si臋 na 艣miech.
- Przy okazji, ciekawa jestem, czy nie mog艂abym wzi膮膰 udzia艂u w do艣wiadczeniu, by pozna膰 moj膮 przysz艂o艣膰?
- To by艂oby interesuj膮ce. - Tak, gdyby ona zosta艂a naszym kr贸likiem do艣wiadczalnym, nie mieliby艣my tych wszystkich k艂opot贸w.
- M贸wi臋 powa偶nie. - Przesuwaj膮c powoli d艂ugimi paznokciami po kraw臋dzi pulpitu maszyny ci膮gn臋艂a: - Nie rozumiem, dlaczego ludzie musz膮 偶y膰.
- Co? Zobaczysz, kiedy b臋dziecie razem, wszystko spowszednieje.
- Co znaczy razem? Czy chodzi o ma艂偶e艅stwo?
- Niewa偶ne. 呕yjemy nie dlatego, 偶e mo偶emy sobie wszystko wyt艂umaczy膰. Pragniemy czasem o tym pomy艣le膰, poniewa偶 偶yjemy.
- Wszyscy tak m贸wi膮. Jednak czy nadal zechc膮 偶y膰, kiedy poznaj膮 w艂asn膮 przysz艂o艣膰?
- Czy dlatego chcesz zna膰 prognoz臋, by tego do艣wiadczy膰? To niebezpieczna rozmowa.
- A mo偶e pan by si臋 podda艂?
- Ja?
- Nie mo偶e pan znale藕膰 spokoju, dop贸ki nie pozna pan przysz艂o艣ci. Je艣li 偶ycie jest tak cenne, to dlaczego dopuszczalna jest aborcja, a wi臋c pozbawianie 偶ycia dzieci, kt贸re winny si臋 urodzi膰?
Wstrzyma艂em oddech i skurczy艂em si臋. Wyda艂o mi si臋, 偶e us艂ysza艂em dziwny d藕wi臋k.
Wada powiedzia艂a to niewinnym tonem. Przyj膮艂em, 偶e to tylko wyj膮tkowy zbieg okoliczno艣ci.
- Nie ma powodu, by co艣, co nie ma jeszcze 艣wiadomo艣ci, uzna膰 za cz艂owieka.
- Tak, z punktu widzenia prawa - m贸wi艂a dalej tonem niewinnym i czystym - Ale to oportunizm, to sprzeczno艣膰 sama w sobie, gdy si臋 twierdzi, 偶e nie wolno zabi膰 przedwcze艣nie urodzonego dziecka, a jednocze艣nie zezwala si臋 na zabijanie. Czy mo偶na przyj膮膰 za w艂a艣ciwe pa艅skie t艂umaczenie? A mo偶e to ja czego艣 tu nie rozumiem?
- Je艣li zaczniesz tak my艣le膰, nigdy nie dojdziesz do rozs膮dnego wniosku... Zgodnie z tym rozumowaniem mo偶na przyj膮膰, 偶e kobieta, kt贸ra mia艂a okazj臋 zaj艣膰 w ci膮偶臋 i z tego nie skorzysta艂a, albo m臋偶czyzna, kt贸ry m贸g艂 zap艂odni膰 i tego nie zrealizowa艂, s膮 r贸wnie偶 po艣rednio mordercami... - Przesadnie g艂o艣no si臋 roze艣mia艂em i doda艂em: - Teraz te偶 kiedy tak rozmawiamy bez sensu, pope艂niamy zab贸jstwo.
- To mo偶liwe. - Wada poruszy艂a si臋 i spojrza艂a prosto na mnie.
- To znaczy, 偶e mamy obowi膮zek ratowa膰 te dzieci?
- Tak, to mo偶liwe - odpar艂a bez 艣ladu u艣miechu.
Nie wiedz膮c co powiedzie膰, podszed艂em do okna i w艂o偶y艂em papierosa do ust. Czu艂em si臋 jako艣 dziwnie rozgor膮czkowany, a zarazem skr臋powany.
- Wiesz, jeste艣 niebezpieczn膮 kobiet膮.
Us艂ysza艂em, jak Wada wstaje. Czeka艂em nie ruszaj膮c si臋 z miejsca. Nast臋pnie, nie mog膮c d艂u偶ej znie艣膰 ciszy, odwr贸ci艂em si臋 i rozejrza艂em. Sta艂a wyprostowana z zaci臋t膮 min膮, jakiej nigdy u niej nie widzia艂em. Chcia艂em co艣 powiedzie膰, cokolwiek doda膰, i gdy szuka艂em w艂a艣ciwych s艂贸w, Wada odezwa艂a si臋 pierwsza.
- Prosz臋 da膰 jasn膮 odpowied藕, a ja pana os膮dz臋.
Roze艣mia艂em si臋. 艢mia艂em si臋 zupe艂nie bez sensu. Wtedy ona te偶 si臋 u艣miechn臋艂a.
- Naprawd臋 jeste艣 dziwn膮 dziewczyn膮.
- To jest s膮d - m贸wi艂a z powa偶n膮 min膮. - Rozumiem, 偶e pan nie uwa偶a zabijania p艂odu za przest臋pstwo.
- My艣l膮c w ten spos贸b, nigdy nie dojdziemy do ostatecznych rozstrzygni臋膰.
- Wobec tego pan chyba nie ma odwagi wprowadzi膰 w艂asnej przysz艂o艣ci do maszyny.
- Co przez to rozumiesz?
- O, nic takiego. To wystarczy.
Nagle jakby w艂膮czy艂y si臋 hamulce i z rozp臋du serce o ma艂o nie wyskoczy艂o z cia艂a wskutek wstrz膮su. Wada spojrza艂a w sufit szeroko otwartymi oczami i skin臋艂a potwierdzaj膮co. Gdyby nie zrobi艂a tak niewinnej miny, na pewno zacz膮艂bym krzycze膰.
Wada spojrza艂a na zegarek, jakby nic si臋 nie zdarzy艂o, i westchn臋艂a. Za jej przyk艂adem rzuci艂em okiem na w艂asny. By艂o pi臋膰 po dziewi膮tej.
- Ju偶 p贸藕no. Chyba lepiej p贸jd臋 do domu.
Unios艂a wzrok i u艣miechn臋艂a si臋, a nast臋pnie szybko odwr贸ci艂a takim ruchem, jakby co艣 chwyta艂a w powietrzu, i nagle opu艣ci艂a pok贸j. Zaskoczony nie wiedzia艂em, co robi膰. Mog艂em tylko na ni膮 patrze膰 przez okno: co艣 powiedzia艂a do stra偶nika, a nast臋pnie bez wahania skierowa艂a si臋 w stron臋 bramy.
Z du偶ym wysi艂kiem wyprostowa艂em nogi. Chcia艂em chyba pokaza膰, 偶e nie pozwol臋 wi臋cej kpi膰 ze mnie. A偶 trudno uwierzy膰, 偶e Wada by艂a tak 藕le do mnie nastawiona, i mog艂a sobie pozwoli膰 na tak dziwaczne zachowanie w mojej obecno艣ci. By膰 mo偶e, gdybym potraktowa艂 jej zachowanie dos艂ownie, nie dopatrzy艂 bym si臋 w nim nic szczeg贸lnego. Mo偶e problem tkwi艂 we mnie, poniewa偶 to ja uzna艂em, 偶e post臋puje dziwacznie i niepotrzebnie straci艂em panowanie nad sob膮. Musz臋 si臋 uspokoi膰 i widzie膰 rzeczy takimi, jakimi s膮. Musz臋 jasno rozdzieli膰 to, co wa偶ne, od tego, co nie jest wa偶ne, i ustali膰 priorytety, by wiedzie膰, co robi膰 najpierw.
Po艂o偶y艂em kartk臋 papieru na biurku, zakre艣li艂em wielkie ko艂o i chcia艂em w艂a艣nie wpisa膰 we艅 jeszcze jedno mniejsze, gdy z艂ama艂 si臋 grafit i nie mog艂em doko艅czy膰 rysunku.
21
Kilkakrotnie zamierza艂em wyj艣膰 z pracowni, lecz nagle zmienia艂em zdanie i nadal czeka艂em. Gdyby Tanomogi wiedzia艂, 偶e tu jestem, to niew膮tpliwie by przyszed艂... Ju偶 wkr贸tce powinien nadej艣膰. Czy to mo偶liwe, 偶eby mnie celowo chcia艂 w ten spos贸b denerwowa膰? Nie, musz臋 przesta膰 niepotrzebnie si臋 zadr臋cza膰.
Dwadzie艣cia minut... czterdzie艣ci minut... pi臋膰dziesi膮t minut... W ko艅cu telefon zadzwoni艂 dziesi臋膰 minut po dziesi膮tej.
- To pan? W艂a艣nie widzia艂em si臋 z Wad膮. - W g艂osie Tanomogiego nie brzmia艂a skrucha, wr臋cz podniecenie. - Tak, chcia艂bym co艣 panu koniecznie przekaza膰. Mnie jest oboj臋tne, m贸g艂bym nawet odwiedzi膰 pana w domu. Ach, tak? To zaraz tam przyjad臋.
Patrzy艂em w okno i czeka艂em, przygotowuj膮c si臋 w duchu na to spotkanie. Wielokrotnie powtarza艂em sobie pierwsze s艂owa, jakie mia艂em zamiar powiedzie膰, gdy tylko zjawi si臋 Tanomogi. Wpatrywa艂em si臋 w odleg艂y pejza偶 nocy. Wydawa艂o mi si臋, 偶e mi臋dzy niebem a dachami by艂a rozpi臋ta cienka bia艂a b艂ona. U do艂u znajdowa艂 si臋 dworzec kolei miejskiej. Zderza艂y si臋 tam ze sob膮 i falowa艂y niezliczone doznania ludzkie i przejawy 偶ycia. To zupe艂nie tak samo jak z morzem, kt贸re wygl膮da na p艂askie, gdy patrzy si臋 na nie z g贸ry. W pejza偶u zawsze panuje porz膮dek. Nawet najdziwniejsze zdarzenia nie mog膮 odstawa膰 od porz膮dku, jakim rz膮dzi si臋 daleki widok...
Zatrzyma艂a si臋 taks贸wka, wysiad艂 Tanomogi. Spojrza艂 w g贸r臋 w okno i pomacha艂 r臋k膮. Up艂yn臋艂o r贸wno pi臋膰 minut.
- Przez ca艂y czas si臋 rozmijali艣my.
- Siadaj - wskaza艂em mu krzes艂o, kt贸re poprzednio zajmowa艂a Wada. Ja pozosta艂em na tym samym miejscu, maj膮c 艣wiat艂o z ty艂u. - Od dawna na ciebie czeka艂em.
- Ca艂y czas by艂em poza domem. Musia艂em d艂ugo pozosta膰 tam, gdzie by艂em...
- No, dobrze... - Stara艂em si臋 nie zdradzi膰, 偶e jestem zdenerwowany. - Zostawmy to. Chcia艂bym odt膮d rejestrowa膰 nasz膮 rozmow臋. Co o tym s膮dzisz?
- To znaczy... - Przechyli艂 g艂ow臋 jakby nie zrozumia艂, lecz nie by艂 specjalnie zmieszany.
- Chcia艂bym jeszcze raz przeanalizowa膰 wszystkie zdarzenia, poczynaj膮c od dzisiejszego ranka.
- To niez艂y pomys艂... - potwierdzi艂 i energicznie poprawi艂 si臋 na krze艣le. - Dobrze si臋 sk艂ada, poniewa偶 ja te偶 o tym my艣la艂em. S膮dzi艂em, 偶e panu nie b臋dzie to odpowiada膰, nawet troch臋 si臋 z tego powodu martwi艂em. Pami臋ta pan, jaki rozgniewany by艂 pan przed powrotem do domu?
- Tak... O czym w艂a艣ciwie wtedy rozmawiali艣my?
- Pan powiedzia艂, 偶e ma dosy膰 zabawy w detektywa.
- Tak, tak, wobec tego teraz zajmijmy si臋 ci膮giem dalszym. Prosz臋 nacisn膮膰 w艂膮cznik.
Tanomogi pochyli艂 si臋 nad pulpitem i krzykn膮艂 ze zdumienia.
- Ca艂y czas by艂 w艂膮czony! Lampa w艂膮cznika widocznie si臋 przepali艂a. Dlatego przedtem nie zauwa偶y艂em. Dziwne...
- A po艂膮czenie z nagrywaniem?
- Nastawione na czu艂y mikrofon.
- To znaczy, 偶e zostali艣my nagrani. I to od pocz膮tku.
- Najwidoczniej - odrzek艂 i z wpraw膮 otworzy艂 przykryw臋 aparatury, uwa偶nie przejrza艂 przyciski i po艂膮czenia g臋sto spl膮tanych w艂贸kien uk艂adu. - Faktycznie, co艣 podobnego... Wada twierdzi艂a, 偶e ja by艂em tu偶 przed ni膮 i nie chcia艂a da膰 wiary, gdy zaprzeczy艂em. Pomy艣la艂em, 偶e m贸wi od rzeczy, lecz teraz rozumiem, o co jej chodzi艂o.
By艂em rozczarowany i rozdra偶niony. Bardziej tym, 偶e tak 艂atwo mnie przejrza艂, ani偶eli tym, 偶e m贸g艂 to wszystko zaplanowa膰. Gdy utrzymywa艂, 偶e ca艂y czas przebywa艂 poza domem, w duchu nawet si臋 troch臋 ucieszy艂em, licz膮c na to, 偶e wytkn臋 mu sprzeczno艣ci w odpowiedziach, na przyk艂ad wspominaj膮c fakt w艂膮czonej klimatyzacji. Skoro on uderzy艂 pierwszy, nic ju偶 nie mog艂em zrobi膰. Poniewa偶 nie sprzyja艂o mi szcz臋艣cie, na nic nie zda艂yby si臋 skargi.
- Wobec tego mo偶e rozpoczniemy od rekapitulacji zarysu wydarze艅?
- Prosz臋...
- Najpierw wybrali艣my pewnego m臋偶czyzn臋. Mia艂 pos艂u偶y膰 do bada艅 komisji programowej. Wyb贸r nie by艂 planowany, co wi臋cej, zupe艂nie przypadkowy... M臋偶czyzna zosta艂 nagle przez kogo艣 zabity... Poniewa偶 znajdowali艣my si臋 blisko niego, mo偶na nas w艂膮czy膰 do kr臋gu podejrzanych...
- Zw艂aszcza mnie, bo by艂em najbli偶ej.
- W zasadzie jego kochank臋 uznano za przest臋pczyni臋 i policja chyba nie by艂a usatysfakcjonowana takim rozwi膮zaniem. Co wi臋cej, istnieje domniemanie, 偶e kto艣 z grupy przest臋pczej zasia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶eby nas utrzymywa膰 w niepokoju. Wszystko to wyda艂o mi si臋 mocno podejrzane.
- Zgadzam si臋.
- Tak czy owak znale藕li艣my si臋 w 艣lepym zau艂ku. Gdyby艣my nic nie uczynili, wcze艣niej czy p贸藕niej ich macki si臋gn臋艂yby po nas. Zdecydowali艣my si臋 wi臋c podj膮膰 pr贸b臋 analizy cia艂a zmar艂ego m臋偶czyzny, aby rzuci膰 wyzwanie prawdziwemu przest臋pcy. Gdyby pr贸ba si臋 powiod艂a, otrzymaliby艣my wspania艂e rezultaty jak na nasz pierwszy eksperyment. Ale analiza potwierdzi艂a jedynie, 偶e przest臋pc膮 jest kto艣 inny ni偶 kobieta, a poza tym us艂yszeli艣my bajeczk臋 o handlarzach ludzkimi embrionami. Na dodatek odebra艂em telefon z pogr贸偶kami.
- Nale偶y zw艂aszcza zwr贸ci膰 uwag臋 na szybko艣膰 zdobywania informacji na nasz temat...
- Poza tym, g艂os telefonuj膮cego wyda艂 mi si臋 znajomy...
- Jeszcze pan sobie nie przypomnia艂, czyj to g艂os?
- Jeszcze nie. Ale ju偶 niewiele brakowa艂o. Nie mam jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e jest to cz艂owiek zwi膮zany z naszym 艣rodowiskiem.
- S膮dz臋, 偶e on sporo wie na temat maszyny prognostycznej. Kiedy chcieli艣my podda膰 badaniu kobiet臋, od razu wyczu艂 niebezpiecze艅stwo i zabi艂 j膮, zanim dosta艂a si臋 w nasze r臋ce... Mimo to nie rozumiem, jak to jest mo偶liwe, 偶eby 艣mier膰 m臋偶czyzny, kt贸rego wybrali艣my zupe艂nie przypadkowo, by艂a powi膮zana z kim艣 z naszego instytutu.
- Oczywi艣cie, nie mo偶emy wykluczy膰 i takiej mo偶liwo艣ci, 偶e przest臋pca broni si臋, wskazuj膮c nas. Ale je艣li gdzie艣 jeszcze kryje si臋 ogniwo, kt贸rego istnienia nie przeczuwamy, to sytuacja robi si臋 powa偶na.
- Co masz na my艣li?
- Zdyskredytowanie maszyny prognostycznej.
- Nie rozumiem...
- No dobrze, id藕my dalej... Tak czy owak zgubili艣my wszystkie 艣lady.
- Tak, z punktu widzenia zewn臋trznego.
- Lecz oni nie ustali w wysi艂kach... Stale powtarzaj膮 si臋 telefony z pogr贸偶kami, jeste艣my 艣ledzeni. Nie mo偶na te偶 zapomina膰 o fantastycznej historyjce na temat nowego gatunku ssak贸w wodnych. Z tych powod贸w popad艂em w taki pod艂y nastr贸j, 偶e by艂em bliski rezygnacji.
- W艂a艣nie o to pewnie im chodzi...
- Nie, pozw贸l, 偶e b臋d臋 kontynuowa膰... Kiedy wr贸ci艂em do domu, dowiedzia艂em si臋, 偶e podczas mojej nieobecno艣ci zabrano 偶on臋 do jakiego艣 szpitala po艂o偶niczego i bez jej ani mojej zgody zmuszono j膮 do usuni臋cia ci膮偶y.
- Naprawd臋?
- 呕ona by艂a w ci膮偶y od trzech tygodni. W dodatku gdy opuszcza艂a szpital, wr臋czono jej siedem tysi臋cy jen贸w... Chwileczk臋... Nie my艣l, 偶e z tego powodu jestem got贸w uzna膰 teori臋 o handlu embrionami ludzkimi. Mo偶e raczej chodzi tu o to, 偶e kto艣 nie by艂 pewien, czy telefon z pogr贸偶kami wystarczy, wi臋c wymy艣li艂 bardziej efektywny spos贸b s艂u偶膮cy zastraszeniu. Aby ukry膰 jedno wielkie k艂amstwo, sprytny z艂oczy艅ca rozsiewa wiele drobnych k艂amstewek. Podejrzewam nawet, 偶e tymi siedmioma tysi膮cami jen贸w pr贸bowa艂 odwr贸ci膰 moj膮 uwag臋 i skierowa膰 j膮 w stron臋 najbardziej bezsensownych informacji ujawnionych podczas analizy cia艂a zmar艂ego m臋偶czyzny... No dobrze, pozw贸l, 偶e powiem do ko艅ca... Jego celem jest chyba doprowadzenie do zaniechania ca艂ej sprawy. Kto艣, kto wymy艣li艂 ten ohydny handel, pozna艂 r贸wnie偶 wyniki analizy. Nie mam racji? Gdyby艣my z wyzna艅 zmar艂ego nie poznali historii o handlu embrionami, to nawet op艂ata w wysoko艣ci siedmiu tysi臋cy jen贸w czy wzmianka o trzytygodniowym embrionie nie da艂yby nam do my艣lenia, a tym samym nie sta艂aby si臋 dla nich bezpo艣rednim zagro偶eniem. Oni o tym wiedzieli. Czy nie mam racji? Ot贸偶 tylko dw贸ch ludzi na 艣wiecie zna tre艣膰 tej analizy. Tylko ty i ja. Nie mo偶esz temu zaprzeczy膰, prawda?
- Tak, to prawda. - Tanomogi zblad艂. Spu艣ci艂 oczy i chwil臋 siedzia艂 bez ruchu.
- Oczywi艣cie, 偶e nie mo偶esz zaprzeczy膰. To jest fakt.
- Jaki fakt?
Powoli zwr贸ci艂em si臋 w stron臋 Tanomogiego i wyprostowanym palcem dotkn膮艂em jego czo艂a, nast臋pnie akcentuj膮c ka偶de s艂owo, jakbym je wyciska艂 z siebie, rzuci艂em mu w twarz oskar偶enie:
- To ty jeste艣 przest臋pc膮! To jest ten fakt!
Wbrew oczekiwaniom on ani nie zachwia艂 si臋 z wra偶enia, ani si臋 nie zdenerwowa艂. Nie m贸g艂 jednak ukry膰 napi臋cia; patrz膮c mi prosto w oczy powiedzia艂 niespodziewanie spokojnie:
- Czy ja mia艂em pow贸d?
- Je艣li za艂o偶ymy, 偶e jeste艣 przest臋pc膮, pow贸d szybko si臋 znajdzie. A mo偶e odby艂o si臋 to tak: spotkali艣my tego m臋偶czyzn臋 ca艂kiem przypadkowo, lecz ty mog艂e艣 wcze艣niej go namierzy膰. Tego dnia nie mieli艣my specjalnego celu, poza tym byli艣my ju偶 zm臋czeni. Nic 艂atwiejszego ni偶 zaprowadzi膰 mnie do tej kawiarni i skierowa膰 moj膮 uwag臋 na m臋偶czyzn臋, kt贸rego wcze艣niej tam zwabi艂e艣 przy wsp贸艂pracy z Kondo. 艢wietnie ci to posz艂o. Schwyta艂e艣 mnie w pu艂apk臋 po to, 偶ebym ba艂 si臋 policji, a jednocze艣nie uda艂e艣, 偶e wsp贸艂pracujesz ze mn膮 w poszukiwaniu przest臋pcy, by unikn膮膰 moich podejrze艅. Sprytnie to sobie obmy艣li艂e艣, ale sam si臋 zdradzi艂e艣 w najmniej spodziewanym miejscu. Zbytnio liczy艂e艣 na brak motywu.
- A, jak s膮dzisz, co by si臋 zdarzy艂o gdyby mi si臋 uda艂o i nie zosta艂bym wykryty?
- To oczywiste, nie wiesz? Gdy znalaz艂em si臋 w sytuacji bez wyj艣cia, czeka艂e艣 tylko na okazj臋, 偶eby ode mnie us艂ysze膰, 偶e winna by艂a kobieta, kt贸ra pope艂ni艂a samob贸jstwo, i wtedy og艂osi膰 fa艂szyw膮 prognoz臋.
- Interesuj膮ce przypuszczenie. No wi臋c co pan profesor zamierza zrobi膰, skoro doszed艂 ju偶 do takiej konkluzji?
- Pozostaje mi przekaza膰 moje spostrze偶enia i wnioski.
- Mo偶e pan? Bez wskazania motywu?
- Motywu?
- Motywu zbrodni, jak dot膮d, nie wyja艣niono, jak my艣l臋.
- A ja my艣l臋, 偶e powiniene艣 raczej spotka膰 si臋 z adwokatem. W ka偶dym razie musimy podj膮膰 kroki prawne, w ko艅cu poddadz膮 ci臋 badaniu za pomoc膮 tej maszyny. Oka偶e si臋, 偶e wywo艂a艂e艣 nie byle jak膮 afer臋. - Nagle opu艣ci艂y mnie si艂y, opanowa艂o uczucie bezradno艣ci, jakbym po sam nos zosta艂 zanurzony w parze. - I pomy艣le膰, 偶e ty mog艂e艣 co艣 takiego zrobi膰. Tyle nadziei w tobie pok艂ada艂em. To niepoj臋te, 偶e uczyni艂e艣 co艣 takiego.
- Co Wada powiedzia艂a, kiedy tutaj by艂a?
- Wada? Nic szczeg贸lnego. Tak, wydawa艂o mi si臋, 偶e by艂a bardzo zaniepokojona. Niestety, j膮 r贸wnie偶 unieszcz臋艣liwi艂e艣. Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie.
Tanomogi westchn膮艂 i potrz膮sn膮艂 zdecydowanie g艂ow膮.
- To by艂 interesuj膮cy wyw贸d, taki racjonalny. Tyle 偶e pope艂ni艂 pan b艂膮d, jak偶e typowy dla pana.
- B艂膮d?
- Mo偶e b艂膮d to niew艂a艣ciwe s艂owo, nazwijmy to raczej s艂abym punktem...
- Nie wykr臋caj si臋. Przecie偶 i tak maszyna dok艂adnie wszystko zarejestrowa艂a.
- To prawda. Ka偶my wi臋c wyda膰 werdykt, dobrze? - Tanomogi odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 maszyny i naciskaj膮c guzik powiedzia艂 do mikrofonu:
- Przygotowa膰 si臋 do wydania werdyktu.
Zapali艂o si臋 zielone 艣wiat艂o. To znak, 偶e przygotowania zosta艂y zako艅czone.
- Czy przedstawiony przed chwil膮 wyw贸d jest b艂臋dny?
Zapali艂o si臋 czerwone 艣wiat艂o sygnalizuj膮ce b艂膮d. Tanomogi w艂膮czy艂 g艂o艣nik i poleci艂:
- Poda膰 b艂膮d.
W oka mgnieniu maszyna odpowiedzia艂a przez g艂o艣nik:
- Jest b艂膮d w ustanowieniu pierwszej hipotezy. “Ka偶dy, kto posiada informacje o kupowaniu i sprzedawaniu ludzkich embrion贸w, przewidzia艂by, 偶e sprawa wyjdzie na jaw podczas analizy cia艂a zmar艂ego".
- Ale偶 to g艂os z telefonu! - krzykn膮艂em i niechc膮cy chwyci艂em Tanomogiego za rami臋.
- Przecie偶 to pa艅ski g艂os.
- Tak, rzeczywi艣cie. Gdy wyposa偶ali艣my maszyn臋 w g艂os, pos艂u偶yli艣my si臋 po prostu moim nagraniem. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, to ten sam g艂os, kt贸ry s艂ysza艂em przez telefon. To oczywiste, 偶e powinienem pami臋ta膰 o tym, 偶e s艂ysza艂em sw贸j g艂os. Kto艣 wykorzysta艂 maszyn臋 i skopiowa艂 m贸j g艂os. Krzykn膮艂em tryumfalnie, gdy chwyci艂em za rami臋 Tanomogiego. Ostatecznie to ja zdemaskowa艂em oszustwo. Tak, jeste艣 chytrym cz艂owiekiem, Tanomogi. Naprawd臋 chytrym. Ale nikt jeszcze nie wygra艂, pos艂uguj膮c si臋 takimi sztuczkami. Przest臋pstwo zawsze jest ukarane.
Tanomogi nie pr贸bowa艂 oponowa膰, odwr贸ci艂 wzrok i w og贸le si臋 nie poruszy艂. St艂umi艂 oddech, czeka艂, a w ko艅cu rzek艂 cicho, jakby przepraszaj膮co:
- Ale to nie jest dow贸d, prawda? G艂os nie ma takich cech indywidualnych jak twarz cz艂owieka...
Co艣 mi stan臋艂o w gardle, pop艂yn臋艂y 艂zy. Wyci膮gn膮艂em r臋k臋, 偶eby je wytrze膰, wtedy Tanomogi zrobi艂 dwa lub trzy kroki, przechodz膮c na drug膮 stron臋 krzes艂a, jakby chcia艂 oddali膰 si臋 ode mnie.
- I jak maszyna stwierdzi艂a, ca艂e pa艅skie rozumowanie oparte jest na jednym s艂abym punkcie, a mianowicie na przekonaniu, 偶e kupowanie i sprzeda偶 embrion贸w to wymys艂 m臋偶czyzny. Nawet bezb艂臋dnie wywiedzione rozumowanie doktora upada, gdy si臋 postawi znak zapytania przy tym s艂abym punkcie. Oczywi艣cie, ja te偶 nie musz臋 zna膰 szczeg贸艂贸w dotycz膮cych handlu p艂odami. Poniewa偶 nie m贸g艂bym szuka膰 rozwi膮zania w pobli偶u miejsca zbrodni, pod nosem policji, nie mia艂bym innego wyj艣cia, jak tylko p贸j艣膰 okr臋偶n膮 drog膮 i pos艂u偶y膰 si臋 t膮 jedyn膮 wskaz贸wk膮. Oczywi艣cie, to tylko hipoteza. Je艣li przyjmiemy, 偶e handel embrionami naprawd臋 si臋 odbywa, mo偶emy uzyska膰 interesuj膮ce rezultaty, ale to by oznacza艂o za艂o偶enie, 偶e ja jestem morderc膮, nie s膮dzi pan? Zgodnie z biuletynem wydanym przez Ministerstwo Opieki Spo艂ecznej ostatnio liczba zabieg贸w jest prawie taka sama jak liczba dzieci urodzonych, to znaczy ponad dwa miliony rocznie. Gdyby艣my uznali, 偶e kupowanie i sprzedawanie embrion贸w jest prawdopodobne, to jest mo偶liwe, 偶e proceder ten uprawia du偶a organizacja. A je艣li tak, to jest te偶 mo偶liwe, 偶e cz艂owiek, kt贸rego wybrali艣my do bada艅 prognostycznych, by艂 zwi膮zany z t膮 organizacj膮.
- To 艣mieszne. Historyjka, kt贸r膮 m贸g艂by wymy艣li膰 z nud贸w kto艣 nie maj膮cy nic do roboty.
Tanomogi przygryz艂 wargi i skin膮艂 potwierdzaj膮co g艂ow膮, wyj膮艂 z kieszeni fotografi臋 o rozmiarach karty do gry i cicho po艂o偶y艂 na krze艣le.
- Prosz臋 tylko spojrze膰 na to. Jest to zdj臋cie psa wodnego. Prawd臋 m贸wi膮c, by艂em niedawno w laboratorium brata Yamamoto. Wybra艂em si臋 po zezwolenie na zwiedzenie ich o艣rodka i wtedy otrzyma艂em to zdj臋cie jako materia艂 informacyjny.
Na fotografii rzeczywi艣cie znajdowa艂 si臋 pies p艂ywaj膮cy w wodzie. G艂ow臋 mia艂 zanurzon膮, przednie 艂apy podgi臋te, tylne wyci膮gni臋te, a od szyi do grzbietu wznosi艂 si臋 strumyk b膮belk贸w powietrza.
- Kundel. Wida膰 kilka ciemnych linii w okolicy zgrubienia szyi. Chyba tam s膮 gruczo艂y. Jego uszy wygl膮daj膮 jako艣 dziwnie, mo偶e dlatego, 偶e to takie zdj臋cie. Nale偶y wspomnie膰, 偶e po urodzeniu podobno je troch臋 przerabiaj膮, jednak kszta艂t pozostaje taki sam. Natomiast oczy uleg艂y przekszta艂ceniu. Wraz z modyfikacj膮 p艂uc zasz艂y zmiany w wielu r贸偶nych gruczo艂ach. Podobno transformacja oczu jest nieunikniona z powodu atrofii gruczo艂贸w 艂zowych.
- Przecie偶 to jest potworek operacyjnie powo艂any do 偶ycia!
- Wcale nie. Je艣li chodzi o zwierz臋ta, kt贸re maj膮 skrzela tego samego kszta艂tu, to przychodzi mi na my艣l, powiedzmy rekin. Czy mo偶e pan wyobrazi膰 sobie krzy偶贸wk臋 rekina i psa? Ten pies powsta艂 dzi臋ki najnowszej technologii planowej ewolucji przy pomocy embrionu umieszczonego poza macic膮. Gdyby pan cho膰by raz to zobaczy艂 na w艂asne oczy!
- Rozumiem. Czy chcesz przez to powiedzie膰, 偶e handel embrionami jest prowadzony w celu wyhodowania wodnych ludzi?
- Trzytygodniowy embrion nie ma nawet trzech centymetr贸w d艂ugo艣ci. Nie by艂oby wi臋c najmniejszego sensu p艂aci膰 siedem tysi臋cy jen贸w za co艣 takiego, a potem u偶y膰 to jako po偶ywienie.
Odnios艂em wra偶enie, 偶e to jaki艣 koszmar. Przez chwil臋 przygl膮da艂em si臋 fotografii i wtedy wyda艂o mi si臋, 偶e ta utrwalona rzeczywisto艣膰 po prostu nie jest rzeczywisto艣ci膮. Fa艂szem wyda艂o mi si臋 nawet to, i偶 na zewn膮trz mieszkaj膮 zwykli ludzie.
- ...I m贸wisz, 偶e pozwol膮 mi zwiedzi膰?
- Tak, nie by艂o to takie 艂atwe - odrzek艂, pochylaj膮c si臋 nieco do przodu. - Zgodzili si臋 pod warunkiem, 偶e nikomu pan o tym nie powie.
- Ale to si臋 nie trzyma kupy... Je艣li za艂o偶ymy, 偶e handel embrionami jest faktem, to pewnie g艂贸wny ksi臋gowy zosta艂 zamordowany dlatego, i偶 chcia艂 si臋 czego艣 na ten temat dowiedzie膰. Jak to wi臋c mo偶liwe, by tak pot臋偶na organizacja mog艂a tak po prostu pozwoli膰 nam na zbli偶enie.
- W艂a艣nie, musi mie膰 w艂asne powody.
- Powody? Tak, powody. Je艣li chcesz zna膰 moje zdanie, to na pewno nie uzyskaliby艣my zgody, gdyby艣my mogli trafi膰 tam na jaki艣 trop. Nawet nie warto tam i艣膰, to po prostu pr贸偶ny trud...
- Prosz臋 pana... - zacz膮艂 niepewnie Tanomogi, prze艂ykaj膮c 艣lin臋 - przeciwnie, s膮dz臋, 偶e by艂aby to ostatnia szansa.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e laboratorium zostanie zamkni臋te?
- Nie m贸wi臋 o zwiedzaniu, a o ostatniej szansie, jaka stoi przed panem.
- Co to znaczy?
- No dobrze, je艣li taka jest pana postawa, to zrezygnuj臋 z ca艂ej tej sprawy, jednak...
Co to by艂o? Pami臋tam, 偶e ju偶 przedtem s艂ysza艂em identyczny dialog. No tak, przecie偶 to s膮 takie same s艂owa, jakie nie tak dawno wypowiedzia艂a Wada Katsuko...
- Ten pies... czy ten pies potrafi 艂owi膰 ryby?
W oczach Tanomogiego pojawi艂 si臋 b艂ysk.
- Tak, 艂owi r贸偶nego rodzaju. Trenuj膮 go w tym celu. Gdyby艣my tam pojechali, mogliby pozwoli膰 nam obejrze膰 taki trening.
- To dziwne, 偶e na sam膮 my艣l o tym jeste艣 taki zadowolony. Przecie偶 wybieramy si臋 na terytorium wroga.
- Ja? Je艣li wszystko p贸jdzie dobrze, mo偶e oczyszcz臋 si臋 z wszelkich podejrze艅.
- Czy pomy艣la艂e艣 o tym, 偶e mo偶emy ju偶 nigdy tu nie wr贸ci膰?
Tanomogi roze艣mia艂 si臋.
- Rzeczywi艣cie, wobec tego mo偶e powinni艣my zostawi膰 listy po偶egnalne...
22
- Tak czy owak, na dzi艣 wystarczy... Jestem wystarczaj膮co zm臋czony - powiedzia艂em znu偶onym g艂osem i unios艂em przyci艣ni臋te do sto艂u palce, kt贸rych czubki przez jaki艣 czas pozosta艂y sp艂aszczone i blade.
- Ale... - Tanomogi zacz膮艂 swym charakterystycznym, upartym tonem - pewnie jestem natr臋tny, ale mo偶e jednak by艂oby lepiej zako艅czy膰 t臋 spraw臋 dzi艣 w nocy, skoro i tak to trzeba zrobi膰?
- Jak膮 spraw臋?
- To oczywiste, obejrzenie wodnych zwierz膮t.
- Nie 偶artuj, dochodzi jedenasta.
- Wiem. Czy jednak w tym wypadku czas nie odgrywa wa偶nej roli? Do posiedzenia komisji programowej pozosta艂y tylko trzy dni, a przecie偶 powinni艣my jeszcze wcze艣niej przedstawi膰 Tomoyasu porz膮dek obrad. W tej sytuacji mamy do dyspozycji tylko jutrzejszy dzie艅...
- Nie ma co si臋 o tym rozwodzi膰, to oczywiste. Czy jednak nie s膮dzisz, 偶e o tej godzinie sprawimy im k艂opot? A poza tym tam ju偶 nikogo nie ma.
- S膮. Dyrektor, profesor Yamamoto specjalnie prze艂o偶y艂 sw贸j nocny dy偶ur na dzi艣.
- Dyrektor na nocnym dy偶urze?
- Tak, podobnie jak w szpitalu. Zajmuj膮 si臋 tam istotami 偶ywymi. Zrozumie pan, gdy zobaczy, 偶e to raczej noc膮 maj膮 najwi臋cej pracy.
- S艂uchaj... - Zapali艂em papierosa, cho膰 nie mia艂em na to wcale ochoty i opar艂em si臋 niedbale o obrotowe krzes艂o. Chcia艂em chyba w ten spos贸b udowodni膰 Tanomogiemu, ale pewnie te偶 i sobie, 偶e jestem jeszcze do艣膰 spokojny. - Prawd臋 m贸wi膮c, my艣l臋, 偶e nie jeste艣 ze mn膮 szczery.
Tanomogi wysun膮艂 nieco g贸rn膮 warg臋 i cofn膮艂 podbr贸dek. Najwyra藕niej chcia艂 mi co艣 powiedzie膰, ale zachowa艂 milczenie.
- Jest wiele spraw, o kt贸rych chcia艂bym porozmawia膰. Nie jestem zadowolony z rozwoju wypadk贸w nie tylko z punktu widzenia logiki, ale tak偶e i uczu膰. Wybacz mi, ale musz臋 to powiedzie膰: jest mi bardzo nieprzyjemnie.
- Hm, chyba pana rozumiem.
- W takim razie pom贸wmy raczej o tym, co wiemy, i przesta艅my si臋 wzajemnie sprawdza膰. Znale藕li艣my si臋 w 艣lepym zau艂ku i w dodatku jeste艣my zwi膮zani czym艣, o czym nie mamy poj臋cia. Poniewa偶 nie wiemy, co chce osi膮gn膮膰 nasz przeciwnik, nie mo偶emy mu si臋 przeciwstawi膰. Kto艣, kto mnie zniszczy, odniesie korzy艣膰.
- Oczywi艣cie, to dlatego, 偶e ci ludzie obawiaj膮 si臋 maszyny prognostycznej.
- Czy to mo偶liwe? Przecie偶 chyba niczego o mnie nie wiedzieli? Zabili kobiet臋 i nie pozostawili 偶adnego 艣ladu. Nie maj膮 ju偶 czego si臋 ba膰.
- Je艣li nawet tak jest, nie mo偶emy si臋 wycofa膰. Po pierwsze, nie zgodzi si臋 na to komisja, kt贸ra oczekuje ujawnienia prawdziwego przest臋pcy.
- Mogliby艣my spr贸bowa膰 ich oszuka膰 przedstawiaj膮c analiz臋 czynnik贸w osobowo艣ci zmar艂ego ksi臋gowego.
- Nie jestem przekonany. Policja ju偶 wie, 偶e dzia艂amy w tej sprawie. Przyj臋艂a taktyk臋 oczekiwania, spodziewaj膮c si臋, 偶e nie uda si臋 nam odnale藕膰 prawdziwego przest臋pcy. Co wtedy? Nasza sytuacja stanie si臋 jeszcze trudniejsza, gdy na przyk艂ad podejrzenie padnie na nas... Jest niedobrze, bardzo niedobrze...
- Przypu艣膰my, 偶e rzeczywi艣cie jest tak, jak m贸wisz. Ale mo偶na te偶 rozwa偶y膰 rzecz nast臋puj膮c膮. Oto organizacja, za艂贸偶my, 偶e taka istnieje, b臋dzie nas szanta偶owa膰, a likwiduj膮c 艣wiadka postara si臋 skierowa膰 na nas uwag臋 policji. W takiej sytuacji podejrzenie na pewno padnie na nas. Chyba nie mo偶na tego wykluczy膰...
- To nie s膮 偶arty. W艂a艣nie tego rodzaju spos贸b rozumowania jest im na r臋k臋. Tch贸rzliwi zawsze wpadaj膮 w podobne pu艂apki. S艂ysz膮, 偶e na zewn膮trz s膮 wilki, i nie robi膮 nic, mimo 偶e wiedz膮, i偶 pozostaj膮c na miejscu umr膮 z g艂odu. I ostatecznie ko艅cz膮 jako zapomniani wi臋藕niowie w jaskini. Nie, przepraszam, ta ca艂a sytuacja okropnie mnie denerwuje.
- To i tak niczego nie zmieni. Dobrze wiem, czym jest tch贸rzostwo. Twoje s艂owa przywiod艂y mi co艣 na my艣l... Rzeczywi艣cie, mo偶e poczuliby艣my si臋 lepiej. A gdyby艣my sami poszli na policj臋 i opowiedzieli absolutnie wszystko?
Tanomogi podni贸s艂 wzrok i popatrzy艂 na mnie w milczeniu, przygryzaj膮c warg臋. Nie wiedzia艂em, czy by艂 zdumiony, czy zaskoczony.
- 艢miem twierdzi膰, 偶e kto艣 by艂by tym zachwycony. Wielu naszych koleg贸w nie mia艂oby nic przeciwko temu, 偶eby nas st膮d wygonili i zamienili to miejsce w zwyk艂y o艣rodek zajmuj膮cy si臋 m贸zgiem elektronicznym wykonuj膮cym proste zlecenia. Poniewa偶 pan nie akceptuje faktu istnienia handlu embrionami, wi臋c my艣li pan, 偶e nawet schwytanie w pu艂apk臋 pa艅skiej 偶ony mia艂o s艂u偶y膰 odwr贸ceniu uwagi. W rzeczywisto艣ci oni nie tylko nie ukrywaj膮 swego istnienia, ale podkre艣laj膮 je. - Lekko uderzaj膮c palcami o kraw臋d藕 maszyny, nagle 艣ciszy艂 g艂os. - To w艂a艣nie mo偶na traktowa膰 jako ostrze偶enie, 偶e s膮 gotowi u偶y膰 si艂y przeciw panu w ka偶dym momencie... Ju偶 zabito m臋偶czyzn臋, zmar艂a te偶 kobieta...
- Jak s膮dzisz - co powinni艣my zrobi膰?
W pewnym momencie, nie spostrzeg艂em w kt贸rym, zacz膮艂em kr膮偶y膰 w w膮skiej przestrzeni mi臋dzy maszynami.
- Nie pozosta艂o nam nic, jak dowiedzie膰 si臋, na czym polega ta pu艂apka. - Gdy nie odpowiada艂em, naciska艂 mnie dalej. - A gdyby艣my tak powierzyli maszynie uporz膮dkowanie naszej sytuacji?
- Tego ju偶 za wiele! - Nie by艂em w stanie ukry膰 zaskoczenia, co mnie tym bardziej zdenerwowa艂o. Gdy si臋 zastanowi艂em, doszed艂em do wniosku, 偶e od pewnego czasu spodziewa艂em si臋 po nim tej propozycji. Spodziewa艂em si臋 i jednocze艣nie chyba obawia艂em.
- Dlaczego? Chyba nie chce pan przez to powiedzie膰, 偶e nie ufa maszynie?
- Maszyna dzia艂a zgodnie z programem i nie ma tu nic do rzeczy, czy jej ufam czy te偶 nie...
- To znaczy?
- To znaczy, 偶e nie jest to tego rz臋du sprawa, 偶eby pos艂ugiwa膰 si臋 maszyn膮.
- To dziwne... Czy to znaczy, 偶e pan przyznaje mi racj臋?
- Nie ma w tym nic dziwnego.
- Ale pan si臋 waha. Czy mo偶e pan ufa膰 maszynie, a jednocze艣nie nie ufa膰 prognozie?
- My艣l, co chcesz.
- Tak nie mo偶na. W ten spos贸b otwarcie pan przyzna艂, 偶e przywi膮zuje pan raczej wag臋 do mo偶liwo艣ci maszyny, a nie interesuje si臋 tre艣ci膮 prognozy.
- Kto to powiedzia艂?!
- Czy tak nie jest? Pan nie mo偶e si臋 zdecydowa膰 nie dlatego, 偶e nie wierzy, a raczej dlatego, 偶e nie chce wierzy膰. W efekcie potwierdzi艂 pan to, co maj膮 zwykle do powiedzenia przeciwnicy maszyny prognostycznej, czyli ludzie, kt贸rzy nie chc膮 przyj膮膰 do wiadomo艣ci przewidywa艅 na przysz艂o艣膰. Okazuje si臋 wi臋c pan nieodpowiednim cz艂owiekiem na stanowisko kierownika odpowiedzialnego za laboratorium.
Nagle poczu艂em si臋 艣miertelnie zm臋czony, a m贸j gniew zmieni艂 si臋 w 偶al. Ze zm臋czenia poczerwienia艂a twarz.
- Tak, chyba jest tak, jak twierdzisz... Ludzie w twoim wieku bez wahania m贸wi膮 tak okrutne rzeczy...
- Dziwi臋 si臋, 偶e pan tak to odbiera. - Nagle ton jego g艂osu si臋 zmieni艂, sta艂 si臋 ciep艂y i przyjazny. - Pan powinien wiedzie膰 lepiej ni偶 kto inny, 偶e jestem bardzo szczery. Wiem, 偶e to nieprzyjemne. Mam niewyparzon膮 g臋b臋.
- Nie chc臋 st膮d odchodzi膰. Cz艂owiek taki jak ja nie mo偶e funkcjonowa膰 z dala od tego, co stworzy艂. Mimo to, je艣li sprawy wymkn膮 si臋 spod kontroli, zrezygnuj臋 ze wszystkiego i skryj臋 si臋 w jakim艣 zak膮tku. Przecie偶 nie ma chyba innego wyj艣cia, czy偶 nie? To zabawne, 偶e in偶ynier prognostyk nie chce zna膰 prognozy. Ale ja nie chc臋 radzi膰 si臋 maszyny i pyta膰 jej, jak mam post臋powa膰.
- Pan jest zm臋czony.
- Jeste艣 chytry, wiesz o tym.
- Dlaczego?
- A dlatego, 偶e nie jeste艣 do ko艅ca szczery.
- Je艣li nie powie pan konkretnie, w jakim punkcie, to... - zacz膮艂 Tanomogi zaczepnie.
- Masz w zasadzie racj臋, 偶e trzeba zebra膰 wszystkie si艂y, by wykry膰 pu艂apk臋. Ciekaw jestem, czy ogl膮danie wodnych ssak贸w jest tak pilnie potrzebne... Och, nie, bez pytania dobrze wiem, 偶e tak my艣lisz. Przecie偶 zmarnowa艂e艣 p贸艂 dnia w tym laboratorium, a teraz, o tak p贸藕nej porze, chcesz za wszelk膮 cen臋 mnie tam zaci膮gn膮膰... To rozumiem... Nawet nie starasz si臋 wyja艣ni膰 powodu tego dzia艂ania. Twierdzisz, 偶e handel embrionami jest faktem i 偶e w laboratorium, prowadz膮c badania nad rozwojem embrion贸w poza macic膮 matki, mo偶emy znale藕膰 pewne dane pozwalaj膮ce rozwi膮za膰 problem, ale ja nie mog臋 w to uwierzy膰. Jak m贸wisz, do posiedzenia komisji pozosta艂y tylko trzy dni. Nie mam pewno艣ci, czy je偶d偶enie i ogl膮danie wodnych ps贸w lub myszy nie by艂oby zwyk艂膮 strat膮 cennego czasu. Natomiast wiem na pewno, 偶e nadal co艣 ukrywasz.
- Za wiele pan sobie wyobra偶a. - Tanomogi u艣miechn膮艂 si臋 z lekka zawstydzony, mo偶e dlatego, 偶e ton mego g艂osu by艂 艂agodny.
- Po prostu uwa偶am, 偶e aby ustali膰 jasny plan dzia艂ania, musimy koniecznie zacz膮膰 od stwierdzenia, czy rzeczywi艣cie istnieje handel embrionami. Nie mam jednak odwagi pana do tego zmusza膰. Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e to szalony pomys艂. Wiem, 偶e nikt nie lubi wyobra偶a膰 sobie czego艣, co przekracza granice jego wyobra藕ni. Ale gdyby pan rzeczywi艣cie cho膰 raz obejrza艂 laboratorium, to niew膮tpliwie uwierzy艂by pan w mo偶liwo艣膰 istnienia handlu embrionami. Jestem o tym przekonany i dlatego mog臋 uzna膰 to za niezbity fakt.
- Mam w膮tpliwo艣ci co do tego, czy warto tam jecha膰 jedynie w tej sprawie. Skoro uwa偶asz, 偶e mo偶na przyj膮膰 lini臋 post臋powania, pos艂uguj膮c si臋 t膮 hipotez膮, to dlaczego nie mieliby艣my zacz膮膰 dzia艂a膰 bez sk艂adania wizyty w laboratorium?
- Ale czy mo偶e pan potraktowa膰 spraw臋 powa偶nie, mimo 偶e nawet w to pan nie wierzy?
- Postaram si臋 uwierzy膰.
- Nie, wci膮偶 pan nie daje wiary. Nie mo偶na tak 艂atwo uwierzy膰.
- Powstrzyma艂em wymuszony mimo woli u艣miech. - O, pan si臋 艣mieje, a jest to dow贸d, 偶e pan nie przyjmuje tego do wiadomo艣ci.
- To g艂upota.
- Gdyby pan cho膰 troch臋 uwierzy艂, nie m贸g艂by si臋 艣mia膰. Prosz臋 tylko pomy艣le膰 o mo偶liwo艣ci wyhodowania kilku milion贸w wodnych ludzi rok po roku.
- W tym, co m贸wisz, jest zbyt wiele niejasno艣ci.
- W tej sytuacji ka偶da mo偶liwo艣膰 wydaje si臋 nierealna. W takich warunkach w og贸le nie mo偶na ustali膰 偶adnej taktyki.
- Wiem, wiem. Wobec tego niech tak b臋dzie. Przyjmijmy, 偶e co roku powo艂uje si臋 do 偶ycia kilka milion贸w wodnych ludzi...
- A w艣r贸d nich znajduje si臋 pa艅ski syn...
Roze艣mia艂em si臋. Wyda艂em z siebie suchy, chrypi膮cy g艂os, ale jednak by艂 to 艣miech. Rzeczywi艣cie, czy mog艂em zareagowa膰 inaczej, ni偶 tylko si臋 roze艣mia膰... Z g艂臋bi mojej 艣wiadomo艣ci - jakby trzepoc膮c nogami i r臋kami - wyp艂yn臋艂a na powierzchni臋 rozmowa, kt贸r膮 odby艂em z 偶on膮 przed kilku dniami i do kt贸rej w贸wczas nie przywi膮zywa艂em prawie 偶adnej wagi. Tak, to by艂o chyba noc膮 w czasie poprzednich obrad komisji. Po powrocie siedzia艂em na poduszce ze skrzy偶owanymi nogami, mieszaj膮c w szklance whisky z wod膮, a 偶ona sta艂a obok mnie i za wszelk膮 cen臋 stara艂a si臋 zwr贸ci膰 na siebie moj膮 uwag臋. M贸wi艂a co艣. Nie wiadomo dlaczego, ale zrobi艂o mi si臋 jako艣 bardzo nieprzyjemnie. Nie tylko z powodu trudno艣ci, jakie czyni艂a komisja. By艂em poirytowany i zm臋czony i nawet bym nie spojrza艂 na 偶on臋, gdyby ona nie stara艂a si臋 z takim uporem ze mn膮 rozmawia膰. Dra偶ni艂a mnie sama obecno艣膰 偶ony, czu艂em si臋 tak, jakby mnie za co艣 atakowa艂a. Dlaczego nie p贸jdziesz i nie kupisz? - odpowiedzia艂em. Spojrza艂em z ukosa na katalog urz膮dze艅 elektrycznych, kt贸ry wyg艂adza艂a palcami w miejscu zagi臋cia, i zn贸w zwr贸ci艂em usta w stron臋 szklanki. - Kupi膰, co kupi膰? - Chyba chodzi ci o urz膮dzenie klimatyzacyjne do pokoju? - No nie, jeste艣 niemo偶liwy... To prawda, nie s艂ucha艂em uwa偶nie tego, o czym m贸wi艂a. W 艣wietle wyra藕nie biela艂y jej cienkie w艂osy spadaj膮ce na czo艂o i tak wiele zdawa艂y si臋 m贸wi膰 o up艂ywie czasu. Chwil臋 przedtem opowiada艂a o dziecku.
By艂a to kontynuacja tematu z poprzedniej nocy. 呕ona wybra艂a si臋 w sprawie ci膮偶y do lekarza, potem rozmawiali艣my o tym, czy ci膮偶臋 nale偶y usun膮膰, czy nie. Gdyby nawet nie o to chodzi艂o, to i tak m贸wi艂aby o ci膮偶y, poniewa偶 kobiety podobno lubi膮 ten temat. Niedawno, przypadkowo, wspomnia艂a co艣 o tym r贸wnie偶 Wada Katsuko. Oczywi艣cie, gdy teraz o tym pomy艣la艂em, zacz膮艂em mie膰 powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy by艂 to czysty przypadek, czy te偶 nie... Tak czy owak nie by艂o powodu, 偶ebym m贸g艂 inaczej odpowiedzie膰 na jej w膮tpliwo艣ci. Chodzi艂o o fizyczn膮 budow臋 偶ony, a mianowicie o naturaln膮 sk艂onno艣膰 do ci膮偶y pozamacicznej. Nie mieli艣my wi臋c innego wyj艣cia, jak tylko spraw臋 powierzy膰 lekarzom i dlatego nasza dyskusja na ten temat prowadzi艂a donik膮d. 呕ona chcia艂a jednak o tym rozmawia膰, nie wiedz膮c, 偶e zastanawianie si臋 nad tym nie ma sensu. Nie powiem, 偶ebym nie rozumia艂 jej uczu膰, jednak wydawa艂o mi si臋 g艂upot膮 dostosowywanie si臋 do jej nastroj贸w. Nie my艣la艂em o tym, 偶e chcia艂bym mie膰 jeszcze jedno dziecko, ani te偶, 偶e nie chcia艂bym. Uwa偶a艂em, 偶e nie rodzimy dzieci, a po prostu, 偶e dzieci si臋 rodz膮.
Lekarz powiedzia艂, 偶e tym razem jest nadzieja na normaln膮 ci膮偶臋, ale i tak by艂oby bezpieczniej j膮 usun膮膰. Pos艂ugiwanie si臋 w tej sytuacji moraln膮 ocen膮 przy podejmowaniu jakiejkolwiek decyzji by艂oby fikcj膮. Trudno jest oddzieli膰 aborcj臋 od dzieciob贸jstwa, ale czy 艂atwo znale藕膰 r贸偶nice mi臋dzy aborcj膮 a antykoncepcj膮? Prawd膮 jest, 偶e cz艂owiek 偶yje dla przysz艂o艣ci, a zab贸jstwo jest z艂em, poniewa偶 odbiera cz艂owiekowi przysz艂o艣膰. Przysz艂o艣膰 jest niczym innym ni偶 projekcj膮 czasu tera藕niejszego. Kto m贸g艂by przyj膮膰 odpowiedzialno艣膰 za przysz艂o艣膰 czego艣, co nie ma nawet tera藕niejszo艣ci. Czy m贸g艂by odwr贸ci膰 si臋 od rzeczywisto艣ci w imi臋 odpowiedzialno艣ci?
- M贸wisz, 偶ebym si臋 pozby艂a?
- Nikt tego nie m贸wi. Przecie偶 t艂umacz臋, 偶e decyzj臋 pozostawiam tobie.
- A ja pytam o twoje zdanie.
- Nie mam zdania. Jest mi wszystko jedno. - Je艣li taka k艂贸tnia wydaje mi si臋 idiotyczna, to r贸wnie偶 unikanie sprzeczki jest niem膮dre. Bliscy sobie ludzie to po prostu tacy, kt贸rzy bezsensownie zadaj膮 sobie rany. Wierzy艂em jednak we w艂asn膮 logik臋 i lekcewa偶y艂em spraw臋, uwa偶aj膮c 偶e jest mi ona oboj臋tna, niezale偶nie od tego, co zrobi 偶ona. Nie ruszy艂em si臋 z miejsca, podczas gdy 偶ona nagle wysz艂a, zgniataj膮c w d艂oni katalog; po prostu powoli wypi艂em drug膮 whisky, a ju偶 w nast臋pnej chwili by艂em w stanie zapomnie膰 o wszystkim.
Wystarczy艂o to jedno zdanie Tanomogiego m贸wi膮ce o tym, 偶e moje dziecko mo偶e teraz stawa膰 si臋 wodnym stworzeniem, i od razu ca艂a moja pewno艣膰 siebie wzi臋艂a w 艂eb. Moje dziecko, kt贸re nie powinno si臋 urodzi膰, wpatruje si臋 teraz we mnie z mrocznych g艂臋bin wody... Te ciemne p臋kni臋cie u nasady brody to b臋d膮 skrzela... uszy pozostan膮 normalne, lecz w powiekach pojawi膮 si臋 pewne zniekszta艂cenia... bia艂e ko艅czyny pl膮saj膮ce w ciemnej wodzie... moje dziecko, kt贸re nie powinno si臋 urodzi膰... moje dziecko przekszta艂cone w chwili, gdy siedzia艂em w kucki na 艂贸偶ku odczuwaj膮c satysfakcj臋 z tego, 偶e zrani艂em 偶on臋 i siebie podczas k艂贸tni... Leniwe samozak艂amanie i to g艂upie zadufanie teraz obr贸ci艂o si臋 przeciwko mnie... W ten spos贸b wzajemne zadawanie sobie ran okaza艂o si臋 ca艂kowicie jednostronne. 呕ona okrutnie mnie biczowa艂a za pomoc膮 tego potworka, kt贸rym si臋 staje nasze dziecko, urodzone wbrew naszej woli. Im mocniej chcia艂em si臋 przed ciosami chroni膰, tym bardziej czu艂em si臋 poraniony, im bardziej chcia艂em uciec, tym wyra藕niej widzia艂em otwarte szeroko oczy g艂臋bin wody czekaj膮ce na mnie po drugiej stronie.
Poczu艂em si臋 nieswojo i przesta艂em si臋 艣mia膰.
- To nic nie pomo偶e... - powiedzia艂 Tanomogi, jakby og艂asza艂 wyrok. - Nadal chcia艂bym, 偶eby pan obejrza艂 laboratorium, bo inaczej...
- Ju偶 dobrze. Dzi臋ki tobie w zasadzie wiem, co nale偶y robi膰...
- Co wi臋c chce pan robi膰?
- Powiem po tym, jak obejrzymy to, co jest do ogl膮dania.
Tanomogi odetchn膮艂 z ulg膮, poszuka艂 po omacku o艂贸wka wetkni臋tego do kieszeni na piersi i przyst膮pi艂 do wy艂膮czenia maszyny.
- Zobacz, maszyna chyba wszystko to nagrywa艂a?
- Nie powiedzia艂 pan, 偶eby wy艂膮czy膰... - Otworzy艂 okienko, pokaza艂 licznik rejestruj膮cy czas i powiedzia艂 偶artobliwie: - Zostawimy to zamiast naszego testamentu, na wszelki wypadek.
Pok贸j wype艂ni艂 cichy 艂agodny pomruk. Maszyna wyda艂a mi si臋 inna ni偶 zawsze. Mia艂em wra偶enie, 偶e tu偶 za ni膮 droga do przysz艂o艣ci otwar艂a przede mn膮 sw膮 z艂owieszcz膮 paszcz臋. I nagle przysz艂o艣膰 przesta艂a by膰 tylko odbitk膮 艣wiat艂odrukow膮, a sta艂a si臋 rozszala艂膮 besti膮, maj膮c膮 w艂asn膮 wol臋 niezale偶n膮 od wsp贸艂czesno艣ci.
KARTA PROGRAMOWA NR 2
Programowanie jest po prostu operacj膮 redukcji rzeczywisto艣ci jako艣ciowej w ilo艣ciow膮.
23
Na zewn膮trz panowa艂a cisza i duchota. Pot wyp艂ywa艂 spomi臋dzy palc贸w, jakbym przed chwil膮 mia艂 na r臋kach wyparzone r臋kawice. Nie by艂o wida膰 gwiazd, tylko ksi臋偶yc okolony czerwon膮 zorz膮 ukazywa艂 podbrzusze przez chmury. Schodz膮c na d贸艂, zatrzymali艣my si臋 w pokoju stra偶y, sk膮d Tanomogi gdzie艣 zatelefonowa艂. Stra偶nik zachowywa艂 si臋 tak, jakby nas oczekiwa艂. Ch臋tnie przyni贸s艂 nam po puszce soku. Udawanie, 偶e niczego nie zauwa偶am, nie sprawi艂o mi przyjemno艣ci.
- Skontaktowa艂e艣 si臋? - zapyta艂em zgaduj膮c, do kogo dzwoni艂.
- Tak, skontaktowa艂em si臋 - odpowiedzia艂 z u艣miechem na twarzy i szybko wyszed艂, a ja za nim.
Milczeli艣my. Nie zauwa偶y艂em, 偶eby kto艣 nas 艣ledzi艂. Wyszli艣my na g艂贸wn膮 ulic臋 i wzi臋li艣my taks贸wk臋. Wyj膮艂em chusteczk臋, lecz nie zd膮偶y艂em wytrze膰 kropli potu, kt贸ra w ko艅cu spad艂a z nosa.
- Od Tsukiji, przez Harumi, potem na most prowadz膮cy na teren dwunastej dzia艂ki zasypanej zatoki... Rozumie pan? Most nazywa si臋 chyba Yoroi... Stamt膮d ju偶 niedaleko... - Tanomagi obja艣ni艂 taks贸wkarzowi tras臋.
Kierowca, m臋偶czyzna w 艣rednim wieku, pod s艂u偶bow膮 czapk膮 mia艂 zawi膮zany r臋czniczek chroni膮cy twarz przed sp艂ywaj膮cym potem. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 do ty艂u i spojrza艂 na nas podejrzliwie, lecz nic nie powiedzia艂, tylko nacisn膮艂 peda艂 gazu. Mijali艣my drewniane domy, zastyg艂e i skulone w upale, widoczne przez szyby taks贸wki. By艂o coraz duszniej, po godzinie jazdy min臋li艣my Harumi, przed nami roztoczy艂 si臋 zdzicza艂y i ziej膮cy groz膮 widok, obok przy szerokiej drodze ci膮gn臋艂y si臋 betonowe mury. W tym czasie wymieniali艣my pogl膮dy bez 艂adu i sk艂adu, narzekali艣my te偶 na powtarzaj膮ce si臋 od kilku lat anomalie pogody, na wysokie przyp艂ywy bez wiadomej przyczyny lub zbyt cz臋ste lekkie trz臋sienia ziemi. Wyda艂o mi si臋 te偶, 偶e zdrzemn膮艂em si臋 na kilkana艣cie minut.
W ko艅cu w lepkim wietrze od morza ukaza艂 si臋 b艂yszcz膮cy zieleni膮 most Yoroi. W przesadnym przyt艂aczaj膮cym pejza偶 o艣wietleniu, wyczuwa艂em co艣 mocno niepokoj膮cego. W momencie, w kt贸rym min臋li艣my most, rozleg艂 si臋 cichy i kr贸tki odg艂os syreny. By艂 to chyba sygna艂 og艂aszaj膮cy godzin臋 zero.
Przy drodze sta艂 samoch贸d w kszta艂cie pud艂a. Pochylony nad silnikiem m臋偶czyzna naprawia艂 w nim co艣 w 艣wietle latarki. Tanomogi zatrzyma艂 taks贸wk臋 i zap艂aci艂.
- To tam - powiedzia艂 i podszed艂 do samochodu przy drodze.
M臋偶czyzna z latark膮 od razu wyprostowa艂 si臋 i uk艂oni艂 grzecznie.
Przesiedli艣my si臋 do czekaj膮cego na nas samochodu, jechali艣my jeszcze ze dwadzie艣cia minut szerok膮 drog膮, ale wyj膮tkowo kr臋t膮 i niebezpieczn膮. W ko艅cu straci艂em poczucie kierunku, poniewa偶 min臋li艣my trzy mosty i by膰 mo偶e nie jechali艣my ju偶 w stron臋 dwunastego kwarta艂u zasypanego morza. Nie pr贸bowa艂em nawet zapyta膰, poniewa偶 zak艂ada艂em, 偶e i tak nie uzyskam odpowiedzi. Zreszt膮, pomy艣la艂em, potem mog膮 mi wskaza膰 to miejsce na mapie.
Zupe艂nie niespodziewanie dotarli艣my do celu. Ukaza艂o si臋 jakie艣 opustosza艂e miasteczko, w kt贸rym znajdowa艂y si臋 same magazyny. Zatrzymali艣my si臋 pod parterowym budynkiem, otoczonym zwyk艂ym betonowym murem, w miejscu, w kt贸rym droga opada艂a ku morzu. Przy wej艣ciu z boku wisia艂a ledwie widoczna drewniana tabliczka z napisem “Instytut Yamamoto". Na podw贸rku sta艂y puste, wyp艂owia艂e od s艂o艅ca i deszczu metalowe pojemniki. Szybko podnios艂em g艂ow臋, lecz niestety nic nie dostrzeg艂em, poniewa偶 ksi臋偶yc skry艂 si臋 za chmur膮. Nawet gdyby si臋 pokaza艂, nie u艂atwia艂oby to rozpoznania terenu. Tutaj morskie wybrze偶e otwarte by艂o na wszystkie strony 艣wiata z wyj膮tkiem p贸艂nocy.
Powita艂 nas sam Yamamoto. Okaza艂 si臋 masywnie zbudowanym m臋偶czyzn膮 o bladej i jakby brudnej twarzy. Trzymaj膮c wizyt贸wk臋 mi臋dzy t艂ustymi palcami o g艂臋boko wyci臋tych, kr贸tkich paznokciach, powiedzia艂 dobrze modulowanym, mocnym g艂osem: - M贸j m艂odszy brat wiele panu zawdzi臋cza. S艂uchaj膮c go, przypomnia艂em sobie, 偶e jego brat jest odpowiedzialny za diagnostyk臋 elektroniczn膮 w Centralnym Szpitalu Ubezpiecze艅, i nie mog艂em oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e to powi膮zanie jest daj膮cym do my艣lenia sygna艂em. Poczu艂em si臋 jak cz艂owiek cierpi膮cy na amnezj臋, kt贸ry zosta艂 pozbawiony punktu odniesienia. Wyobrazi艂em sobie, 偶e odt膮d wszystko jest niepewne, enigmatyczne. Staraj膮c si臋 ukry膰 sw贸j niepok贸j, odpowiedzia艂em na jego pozdrowienie nieco obcesowo.
- Faktycznie, bardzo pan podobny.
- Nie, cho膰 m贸wi si臋 偶e jeste艣my bra膰mi, ale naprawd臋 on jest tylko szwagrem.
Yamamoto roze艣mia艂 si臋 weso艂o i ruszy艂 przodem. Tutaj obowi膮zywa艂y bia艂e p艂aszcze i sanda艂y, ale jego p艂aszcz by艂 ju偶 mocno pobrudzony, poniewa偶 Yamamoto pracowa艂 z 偶ywymi stworzeniami. R臋ce zwisa艂y mu oci臋偶ale po bokach. W odr贸偶nieniu od nas, zajmuj膮cych si臋 niewidocznymi abstrakcyjnymi sprawami, on mia艂 tutaj do czynienia z 偶ywymi, delikatnymi istotami. Zastanawia艂em si臋, czy jego grube palce nadaj膮 si臋 do tego rodzaju pracy. Mo偶e wbrew pozorom takie ko艅ce palc贸w s膮 naprawd臋 zr臋czne.
Wn臋trze budynku wygl膮da艂o 偶a艂o艣nie, odrapane 艣ciany przypomina艂y star膮 szko艂臋. W ko艅cu korytarza znajdowa艂a si臋 jednak winda. Wsiedli艣my, a kiedy Yamamoto nacisn膮艂 guzik, nagle ruszy艂a w d贸艂. Gdybym si臋 wcze艣niej zastanowi艂, to przecie偶 bym wiedzia艂, 偶e w parterowym budynku winda mo偶e jecha膰 tylko w d贸艂. Z przyzwyczajenia oczekiwa艂em ruchu w g贸r臋, wi臋c zdziwi艂em si臋, gdy sta艂o si臋 inaczej, i krzykn膮艂em ze zdumienia. Yamamoto roze艣mia艂 si臋, jakby tylko na efekt czeka艂. 艢mia艂 si臋 jako艣 tak niewinnie, jakby zapomnia艂, 偶e znalaz艂em si臋 tutaj w sytuacji nadzwyczajnej, a nie m贸wi膮c o tym, 偶e by艂 艣rodek nocy. Zupe艂nie nie wygl膮da艂 na osob臋, kt贸ra mog艂aby bra膰 udzia艂 w konspiracji. M贸j gniew i zdecydowana wola ujawnienia tajemnic laboratorium przerodzi艂a si臋 w oczekiwanie na co艣 niewiadomego. Sta艂em wi臋c pochylony, o nic nie pytaj膮c.
Winda opuszcza艂a si臋 powoli, ale zesz艂a chyba na g艂臋boko艣膰 jakich艣 trzech zwyk艂ych pi臋ter. Na dole obok windy ci膮gn膮艂 si臋 d艂ugi korytarz z kilkoma parami drzwi. Gdyby nie panuj膮ca tu ch艂odna wilgo膰, korytarz nie r贸偶ni艂by si臋 wygl膮dem od innych instytut贸w badawczych. Skr臋cili艣my w prawo i zostali艣my wprowadzeni do pomieszczenia znajduj膮cego si臋 naprzeciw.
Ujrzeli艣my zaskakuj膮cy widok. Sta艂y tam akwaria i uk艂adanki z brudnych bry艂 lodu. Po艂膮czone ze sob膮 ma艂e i du偶e kadzie by艂y poprzedzielane wymy艣lnie spl膮tanymi rurami, ba艅kami i licznikami. Metalowe pomosty s艂u偶膮ce pracuj膮cym tam ludziom do przechodzenia, ci膮gn臋艂y si臋 we wszystkich kierunkach, w niekt贸rych miejscach nawet na poziomie trzech pi臋ter. Przypomina艂o to maszynowni臋 na statku. Wilgotne, pokryte zielon膮 farb膮 艣ciany wype艂nia艂 o偶ywiony, niemal oblepiaj膮cy szum przerywany trzaskiem. W nozdrza bi艂a wo艅 na wp贸艂 wysch艂ej pla偶y s膮siaduj膮cej z morsk膮 p艂ycizn膮... Cz臋sto 艣ni艂o mi si臋 co艣 podobnego przed zachorowaniem na gryp臋.
Stoj膮cy na pomo艣cie m臋偶czyzna w bia艂ym fartuchu odczyta艂 kolejno dane z licznik贸w, zapisa艂 je w notesie i odszed艂, g艂o艣no stukaj膮c sanda艂ami. Gdy weszli艣my, nawet nie obejrza艂 si臋 w nasz膮 stron臋. Dopiero gdy Yamamoto zwr贸ci艂 si臋 do niego po nazwisku m贸wi膮c “Harada- kun", ujrza艂em, ku mojemu zaskoczeniu, mi艂膮, u艣miechni臋t膮 twarz.
- Harada- kun, mo偶e by艣 potem otworzy艂 trzeci膮 wyl臋garni臋. - G艂臋boki g艂os Yamamoto rozni贸s艂 si臋 pobrzmiewaj膮cym echem.
- Ju偶 przygotowa艂em.
Yamamoto skin膮艂 g艂ow膮 i rozejrza艂 si臋.
- Wobec tego p贸jdziemy. Najpierw mo偶e do mojego pokoju... - Ruszy艂 w stron臋 艣rodkowego pomostu.
- Prosz臋 spojrze膰. - Tanomogi tr膮ci艂 mnie 艂okciem, kieruj膮c moj膮 uwag臋 na stoj膮ce po obu stronach pojemniki z wod膮. Nie musia艂 nic m贸wi膰; gdy tylko tu weszli艣my, wpatrywa艂em si臋 w nie ze zdumieniem.
W pierwszym pojemniku znajdowa艂a si臋 parka du偶ych szczur贸w wodnych. Gdyby nie jasne, brzoskwiniowe szparki w grubej sier艣ci przy karku, otwieraj膮ce si臋 i zamykaj膮ce, gdyby nie ma艂a pier艣 i beczu艂kowaty korpus, to niczym by si臋 nie r贸偶ni艂y od zwyk艂ych szczur贸w. W wodzie porusza艂y si臋 wyj膮tkowo zwinnie, nie tylko przebiera艂y 艂apkami jak p艂ywaj膮ce psy, lecz tak偶e potrafi艂y pos艂ugiwa膰 si臋 ca艂ym cia艂em, spr臋偶a膰 si臋 i rozpr臋偶a膰, kr膮偶y膰 偶ywo i gwa艂townie si臋 obracaj膮c, zupe艂nie jak krewetki. Nie straci艂y jednak chyba cech gryzoni - gdy jeden wyp艂yn膮艂 na powierzchni臋 wody, od razu chwyci艂 p艂ywaj膮cy tam kawa艂ek drewna, rozgryz艂 na strz臋py i powoli zanurzy艂 si臋 na dno.
Nast臋pny szczur nagle ruszy艂 w moj膮 stron臋, lecz nim uderzy艂 o 艣ciank臋 pojemnika, z wdzi臋kiem obr贸ci艂 si臋 i wpatrywa艂 si臋 we mnie bez zmru偶enia du偶ych okr膮g艂ych oczu, trzepocz膮c czerwonym j臋zykiem w na wp贸艂 otwartym pyszczku.
W nast臋pnych zbiornikach r贸wnie偶 znajdowa艂y si臋 szczury. W czwartym natomiast kr贸liki. W odr贸偶nieniu od szczur贸w, kr贸liki wygl膮da艂y bardzo 藕le, wprost 偶a艂o艣nie, nie mia艂y si艂 si臋 rusza膰, zwini臋te niemal w k艂臋bki z sier艣ci膮 przylepion膮 do sk贸ry unosi艂y si臋 blisko dna pojemnika jak worki.
- Trawo偶erne nie przystosowuj膮 si臋 dobrze. Przypuszczam, 偶e ich spos贸b asymilacji energii jest zbyt odmienny. Pierwszemu pokoleniu jako艣 udaje si臋 prze偶y膰, lecz nast臋pnym nie - powiedzia艂 Yamamoto, uderzaj膮c palcami o zbiornik.
Poprowadzi艂 nas na metalowe schody w prawo do pokoju podobnego do pude艂ka wisz膮cego pod sufitem. Tu偶 przed wej艣ciem mimo woli obejrza艂em si臋 i zobaczy艂em wielkie zwierz臋 po艂yskuj膮ce czerni膮 w pojemniku wielko艣ci samochodu ci臋偶arowego, znajduj膮cym si臋 daleko na ko艅cu sali. Nagle zwierz臋 wyp艂yn臋艂o na powierzchni臋 wody, rozko艂ysanej niczym galareta, i rykn臋艂o sm臋tnym, chrypi膮cym g艂osem. By艂a to krowa.
- Zdumiewaj膮ce, prawda? - Yamamoto u艣miechaj膮c si臋 zamkn膮艂 drzwi. - Je艣li si臋 nie po偶a艂uje paszy, nawet trawo偶erne jako艣 daj膮 si臋 tu wyhodowa膰. Krowa daje mi臋so i mleko, mo偶na mie膰 nawet niez艂e zyski, je艣li wyprodukuje si臋 dostatecznie du偶o paszy. 呕yje w wodzie, trudno wi臋c pos艂ugiwa膰 si臋 dojarkami. Jak na razie u偶ywamy ma艂ych pompek pr贸偶niowych, lecz nie powiem, 偶eby to by艂o idealne rozwi膮zanie. - Wzi膮艂 do r臋ki ceramiczny dzbanek i nala艂 do kubka. By艂o to mleko. - Prosz臋 spr贸bowa膰. 艢wie偶o wydojone, prosto od krowy. Prawie w og贸le nie r贸偶ni si臋 od l膮dowego. Po analizie okaza艂o si臋, 偶e troch臋 nieco wi臋cej w nim soli. Po prostu w czasie dojenia dostaje si臋 do mleka troch臋 wody morskiej. No, w ka偶dym razie jego zalet膮 jest to, 偶e jest 艣wie偶e.
Szybko wypi艂em, 偶eby go nie urazi膰, Wyda艂o mi si臋 nawet smaczniejsze od tego, kt贸re pij臋 w domu. Zach臋cony, usiad艂em na krze艣le. Tak, pocz臋stunek mia艂 wywo艂a膰 wra偶enie, 偶e to spotkanie towarzyskie. Je艣li to by艂o wyre偶yserowane, znaczy艂oby, 偶e m贸j gospodarz jest tward膮 sztuk膮.
- Pan na pewno jest zm臋czony o tej porze... My jeste艣my przyzwyczajeni - powiedzia艂 Yamamoto, splataj膮c swe grube palce na piersi. Siedzia艂 plecami do 艣ciany, przy kt贸rej sta艂y obok siebie mikroskopy i inne instrumenty s艂u偶膮ce do eksperyment贸w chemicznych. Na ka偶dym palcu Yamamoto ros艂o po dziesi臋膰 stercz膮cych w艂os贸w, przypominaj膮cych zgrzeb艂a do czyszczenia zwierz膮t. Z ty艂u za nim by艂o wida膰 wysoki rega艂 i cz臋艣膰 艂贸偶ka ukrytego za parawanem.
- Nie, my te偶 cz臋sto siedzimy w pracy do p贸藕na.
- Wyobra偶am sobie, 偶e pan pracuje nawet do rana... Je艣li chodzi o mnie, to nie tyle jestem zaj臋ty, co raczej uwi膮zany charakterem pracy, dla kt贸rej nie ma r贸偶nicy mi臋dzy dniem i noc膮. To jest przeznaczenie. Stworzenia mi臋so偶erne s膮 aktywne noc膮, je偶eli udaje si臋 je oszuka膰 sztucznym 艣wiat艂em. To bardzo dobrze, ale na przyk艂ad tresura ps贸w winna odbywa膰 si臋 na zewn膮trz, lecz nie mo偶na tego robi膰 w po艂udnie. Po prostu boimy si臋 niezdrowej ciekawo艣ci.
- Boi si臋 pan?
- Oczywi艣cie - ciep艂o za艣mia艂 si臋 Yamamoto. - Je艣li wystarczy czasu, to poka偶emy panu p贸藕niej... Tymczasem mo偶e jeszcze mleka? A mo偶e ty te偶 si臋 napijesz, Tanomogi-kun?
Zaskoczony spojrza艂em na Tanomogiego. Nawet przy ca艂ej sympatyczno艣ci Yamamoto, ta poufa艂o艣膰 by艂aby nie do przyj臋cia dla ludzi, kt贸rzy si臋 spotkali kilka razy. Lecz on nawet nie pr贸bowa艂 ukry膰, 偶e czu艂 si臋 tu jak u siebie w domu. Teraz, jakby kontynuuj膮c, powiedzia艂:
- S艂usznie, nie ma powodu martwi膰 si臋 pasteryzacj膮. Nawet w tej cz臋艣ci Zatoki Tokijskiej woda jest czysta. Jest dok艂adnie przefiltrowana i sztucznie przetworzona.
- Dobrze. Teraz poka偶臋 panu model budynku. - Yamamoto wsta艂 i zdj膮艂 pokryw臋 ze stolika obok rega艂u. Od razu wzni贸s艂 si臋 tuman kurzu. - Przepraszam, ale tu nie jest zbyt czysto. Prosz臋 spojrze膰. To przekr贸j cz臋艣ci instytutu. Nad nim, a偶 dot膮d, jest wsz臋dzie morze, do powierzchni pozostaje oko艂o dziesi臋ciu metr贸w. Wod臋 dostarcza si臋 tu ruroci膮giem. W urz膮dzeniu filtruj膮cym wykorzystano naturalne ci艣nienie. Wydajno艣膰 wynosi osiem tysi臋cy kilolitr贸w na minut臋; ponadto s膮 dwa filtry zapasowe na dwa tysi膮ce kilolitr贸w, dlatego s艂odkiej wody mamy dosy膰. Lecz zbyt doskona艂e filtrowanie burzy naturaln膮 r贸wnowag臋 i mo偶e dlatego nie s艂u偶y dobrze rozwojowi hodowli. Nast臋puje zw艂aszcza zmniejszenie zdolno艣ci trawiennych i wzrost chor贸b alergicznych. Dlatego w tym zbiorniku mieszamy wod臋 z materi膮 organiczn膮 i nieorganiczn膮, aby otrzyma膰 wod臋 zbli偶on膮 jako艣ciowo do morskiej. Mo偶emy wytworzy膰 tu ka偶d膮 odmian臋: wod臋 Morza Czerwonego, z Antarktydy lub z g艂臋bin Morza Japo艅skiego. Teraz prowadzimy badania dotycz膮ce najodpowiedniejszego sk艂adu wody morskiej do hodowli 艣wi艅.
- Dlatego mo偶na tutaj spokojnie zje艣膰 saskimi z wieprzowiny.
- To prawda. To nasza specjalno艣膰. Osoby nie przyzwyczajone jednak nie przepadaj膮 za tym... Gdy kto艣 si臋 przyzwyczai, nie mo偶e obej艣膰 si臋 bez tego przysmaku. Jest smaczniejsza od wo艂owiny.
- A pan? Spr贸buje pan?
- Nie, na razie dzi臋kuj臋 - odrzek艂em ze z艂o艣ci膮, poniewa偶 potraktowa艂 mnie, jakbym by艂 kumplem Tanomogiego. - Wola艂bym, 偶eby艣my przyst膮pili do g艂贸wnego tematu... - Zda艂em sobie spraw臋, 偶e wyrazi艂em si臋 niezbyt zr臋cznie, ale nie mog艂em si臋 wycofa膰, wi臋c kontynuowa艂em, nawet nie przeczuwaj膮c, jakie b臋d膮 rezultaty. - Tak, przykro mi, 偶e nagle wtargn臋li艣my tutaj. Pan wie od Tanomogiego, po co tu jeste艣my, prawda?
- Nie bardzo, s艂ysza艂em 偶e w celach badawczych... Ale prosz臋 si臋 nie martwi膰. Gdy si臋 prowadzi 偶ycie w separacji od normalnego, zewn臋trznego 艣wiata, jest bardzo przyjemnie porozmawia膰 z kim艣 takim jak pan... W ka偶dym razie bardzo trudno dosta膰 pozwolenie, rzadko wi臋c mam okazj臋 spotyka膰 si臋 z lud藕mi, chocia偶 w艂a艣ciwie znajdujemy si臋 w samym 艣rodku Tokio.
- M贸wi膮c “pozwolenie" ma pan na my艣li zgod臋 na wyj艣cie st膮d?
- Nie, chodzi o pozwolenie na przyj臋cie go艣ci z zewn膮trz.
- Czy to znaczy, 偶e ten instytut nale偶y do jakiego艣 urz臋du pa艅stwowego?
- Nic podobnego! Z urz臋dami to tak jak u pana, trudno by艂oby dochowa膰 tego rodzaju tajemnic, a poza tym wszystko sta艂oby si臋 bardziej k艂opotliwe. - Wzni贸s艂 r臋k臋, jakby chcia艂 mnie powstrzyma膰 od dalszych s艂贸w.
- Nie, na to nie mog臋 odpowiedzie膰. Prawd臋 m贸wi膮c, dla mnie r贸wnie偶 nie jest jasne, kto sprawuje tutaj kierownictwo, nie znam te偶 jego charakteru... Ale niew膮tpliwie, dysponuje ono du偶膮 si艂膮... Przeczuwam, 偶e ma w swoim w艂adaniu ca艂膮 Japoni臋. Nie przysz艂o mi do g艂owy sprawdzanie tego, poniewa偶 ufam mu bezgranicznie.
- A ty co艣 o tym wiesz? - znienacka zapyta艂em Tanomogiego z wielk膮 si艂膮 w g艂osie.
- Kto, ja? To absurd! - Tanomogi potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i uni贸s艂 brwi ze zdziwieniem, lecz w jego g艂osie nie wyczu艂em najmniejszego wahania.
- W jaki spos贸b uzyska艂e艣 pozwolenie na moj膮 wizyt臋?
- Za moim po艣rednictwem, oczywi艣cie. - Yamamoto jakby si臋 cieszy艂, 偶e rozmowa potoczy艂a si臋 w tym kierunku. 艢mia艂 si臋, szczerz膮c zepsute z臋by. - Jestem tu zarz膮dzaj膮cym, ale ja te偶 tego nie rozumiem, trudno wi臋c wymaga膰, 偶eby kto艣 z zewn膮trz poj膮艂 decyzj臋 kierownictwa. Tylko ja znam spos贸b kontaktowania si臋 z nim, dlatego mog艂em w pa艅skim imieniu przekaza膰 mu pro艣b臋.
- Rozumiem. - Skorzysta艂em z okazji, czuj膮c, 偶e teraz mia艂em w r臋ku kart臋 atutow膮.
- Oznacza艂oby to, 偶e kolega Tanomogi te偶 kiedy艣 po raz pierwszy dowiedzia艂 si臋 o istnieniu tego instytutu, musia艂 wi臋c otrzyma膰 pozwolenie odwiedzenia go na czyj艣 wniosek, prawda?... W przeciwnym razie pa艅skie wyja艣nienie nie mia艂oby sensu...
- Oczywi艣cie - wtr膮ci艂 Yamamoto, powstrzymuj膮c Tanomogiego przed wypowiedzeniem czego艣 niew艂a艣ciwego. - Prosz臋 pozwoli膰, 偶e obja艣ni臋 t臋 kwesti臋 w kilku s艂owach. Powiem tyle, ile trzeba wiedzie膰. Dobro tego instytutu wymaga zachowania tajemnicy, o tym ju偶 panu m贸wi艂em; ta zasada obowi膮zuje zar贸wno go艣cia, jak i pracownika, ka偶dy musi dotrzyma膰 absolutnej tajemnicy. Oczywi艣cie, nie ma tutaj ustale艅 prawnych ani te偶 nie sk艂ada si臋 pisemnej przysi臋gi potwierdzonej piecz臋ci膮 i nie ma te偶 formalnych ogranicze艅. Tym 艣ci艣lejsza jest kontrola. Pokazujemy tylko tym, kt贸rzy na pewno tajemnicy dotrzymaj膮. I mamy szcz臋艣cie - prawie nikt dot膮d nie z艂ama艂 przyrzeczenia.
- Prawie nikt? To znaczy, i偶 kto艣 okaza艂 si臋 niegodny zaufania?
- Hm, kto to m贸g艂 by膰... Bior膮c pod uwag臋 fakt, 偶e praca tego instytutu ani razu nawet nie sta艂a si臋 przedmiotem plotek, mo偶e nale偶a艂oby raczej powiedzie膰, 偶e nikt nie zdradzi艂 tajemnicy. Obi艂o mi si臋 o uszy jedynie, 偶e kt贸ry艣 z pracownik贸w, cz艂owiek niskiej kultury, m贸g艂 po pijanemu co艣 niepotrzebnie powiedzie膰. Zosta艂 za to bardzo surowo ukarany...
- Zlikwidowany?
- Nic podobnego. Nauka poczyni艂a post臋py, nie trzeba zabija膰. Jest wiele innych metod, mo偶na na przyk艂ad spowodowa膰 utrat臋 pami臋ci.
Zagra艂em w艂a艣ciw膮 kart膮. Yamamoto nie zmieni艂 dotychczasowego 艂agodnego wyrazu twarzy, a jego g艂os zachowa艂 s艂u偶bowy ton, natomiast Tanomogi nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, nerwowo stuka艂 palcami o kraw臋d藕 sto艂u. Ten przyspieszony rytm 艣wiadczy艂, 偶e w naszej rozmowie zbli偶amy si臋 do sedna ca艂ej sprawy.
- Jednak nie mo偶na mie膰 ca艂kowitej pewno艣ci, 偶e cia艂a zmar艂ych nic nie powiedz膮, dop贸ki nie po膰wiartuje si臋 ich na drobne kawa艂ki...
Wyra藕nie rozbawiony Yamamoto wybuchn膮艂 艣miechem, a偶 ramiona mu si臋 zatrz臋s艂y.
- To mo偶liwe. By艂oby to dla nas bardzo k艂opotliwe, gdyby do tego dosz艂o.
- Ale ja tu czego艣 nie rozumiem. Skoro tak si臋 boicie, 偶eby 艣wiat si臋 o was nie dowiedzia艂, to nie powinni艣cie w og贸le dawa膰 mi pozwolenia. Mo偶na jeszcze zrozumie膰, gdy kto艣 bardzo gor膮co o to prosi, ale w tym wypadku? Czy jednak nie zastawiacie na mnie pu艂apki, wmuszaj膮c we mnie pozwolenie bez mojej woli, i sugerujecie, 偶e mog臋 zgin膮膰, je艣li co艣 powiem - Przy tym do niczego nie s艂u偶y taka wiedza, kt贸rej nie mo偶na nikomu przekaza膰. Czy nie chodzi tu o to, 偶eby mnie w ten spos贸b dr臋czy膰?
- To przesada, nie ma 偶adnych przeszk贸d, 偶eby znaj膮cy tajemnic臋 dyskutowali ze sob膮 tyle, ile chc膮 - powiedzia艂 Tanomogi.
- Tak jest - podj膮艂 temat Yamamoto. - W zasadzie pro艣b臋 o pozwolenie na zwiedzanie za艂atwia jaka艣 trzecia osoba, dzi臋ki temu poszerzamy kr膮g ludzi wykazuj膮cych zrozumienie dla naszych idei, a zachowanie tajemnicy nie jest z tym sprzeczne. Pog艂oski czy tak zwana opinia publiczna, czyli g艂osy anonimowej wi臋kszo艣ci s膮 czym艣 zupe艂nie innym ni偶 oceny indywidualnych specjalist贸w rozumiej膮cych istot臋 rzeczy.
- Co rozumiej膮cych?
- To w艂a艣nie pow贸d, dla kt贸rego teraz chc臋 panu co艣 pokaza膰. Yamamoto energicznie powsta艂, rado艣nie przymru偶y艂 opuchni臋te powieki i powt贸rzy艂 ruch wycierania d艂oni o ko艂nierzyk.
- Pragn膮艂bym, 偶eby pan si臋 zainteresowa艂 tym z punktu widzenia intelektualnego a nie faktograficznego. Rozpoczniemy wi臋c od sali wczesnego rozwoju, ale przedtem przedstawi臋 kr贸tk膮 histori臋, by wyja艣ni膰, co sta艂o si臋 punktem wyj艣cia naszych bada艅...
- Prosz臋 poczeka膰. Przedtem chcia艂bym co艣 wyja艣ni膰! - R贸wnie偶 wsta艂em z krzes艂a, cofn膮艂em si臋 o krok i powoli opuszczaj膮c uniesion膮 r臋k臋 nad st贸艂, m贸wi艂em: - Kolego Tanomogi, rozumiem, dlaczego z艂o偶y艂e艣 pro艣b臋 w moim imieniu, ale dot膮d nie wiem, kto tak膮 pro艣b臋 z艂o偶y艂 w twoim imieniu. Je艣li uznamy, 偶e zwiedzaj膮cy staj膮 si臋 swego rodzaju towarzyszami, to znaczy, 偶e ja mam prawo o tobie wiedzie膰 r贸wnie偶 to samo co ty o Hanie, nie s膮dzisz? Wobec tego kto i z jakiego powodu wyr贸偶ni艂 ci臋 swoim wyborem?
- Dobrze, powiem. - Tanomogi wsta艂 z miejsca z w膮t艂ym u艣miechem na twarzy. - Powiem, bo w tej sytuacji ju偶 mog臋 to zrobi膰, ale by艂oby mi bardzo przykro, gdyby si臋 pan rozgniewa艂 za to, 偶e dot膮d pana nie poinformowa艂em.
- Nikt si臋 nie b臋dzie z艂o艣ci艂. Chc臋 zna膰 fakty. Yamamoto wtr膮ci艂 si臋, jakby w niczym si臋 nie orientowa艂.
- Rzeczywi艣cie, fakty to co艣 takiego, co zawsze fascynuje. - W ko艅cu w ten spos贸b zdj臋to ci臋偶ar z bark贸w Tanomogiego.
- Co do fakt贸w, by艂a to Wada-kun - wyjawi艂 Tanomagi oblizuj膮c wargi, jakby si臋 zawstydzi艂.
- Wada?
- Tak, zanim zg艂osi艂a si臋 do pana, przez pewien czas pracowa艂a tutaj... - Yamamoto macha艂 r臋k膮, jakby chcia艂 wyst膮pi膰 w roli po艣rednika. - By艂a bardzo zdoln膮 asystentk膮 o zdecydowanych pogl膮dach, co rzadko zdarza si臋 u kobiet... Nie lubi艂a jednak patrze膰 na krew, a to du偶a wada u pracownika tego instytutu. Dlatego zrezygnowa艂a i przenios艂a si臋 do pana; wtedy rekomendowa艂 j膮 m贸j m艂odszy brat z Centralnego Szpitala Ubezpiecze艅.
- Tak, tak by艂o, przypominam sobie.
Rozsypane ogniwa 艂a艅cucha nagle zaskakuj膮co szybko i z 艂oskotem po艂膮czy艂y si臋 w ca艂o艣膰. Cho膰 moje podejrzenia si臋 rozwia艂y, to jednak problem wcale nie przesta艂 istnie膰. Wyczu艂em jaki艣 podst臋p. Najwa偶niejszy sztukmistrz, kt贸ry tak si臋 popisa艂, wcale si臋 nie ujawni艂. Mimo podejrze艅 poczu艂em si臋 zafascynowany sposobem po艂膮czenia ogniw tego 艂a艅cucha. Nagle przypadkowe, zdawa艂oby si臋, w膮tpliwo艣ci i powi膮zania mi臋dzy g艂贸wnymi postaciami, okaza艂y si臋 wyraziste i mocne. Skoro tak, to ju偶 do pewnego stopnia mog艂em zrozumie膰, dlaczego mnie tutaj przyprowadzono. Naturalnie, pozostaje sprawa zaufania do Tanomogiego... No, mo偶e nie do tego stopnia, co kiedy艣, ale zacz臋艂o mi si臋 wydawa膰, 偶e pojawi艂a si臋 zn贸w mo偶liwo艣膰 obdarzenia go zaufaniem, wzi膮艂em wi臋c g艂臋boki oddech, a偶 unios艂y mi si臋 ramiona, a nast臋pnie wypu艣ci艂em powietrze powoli, 偶eby nie zauwa偶yli.
24
- Pierwszym naszym tematem badawczym by艂a metamorfoza insekt贸w. Ma pan pewn膮 wiedz臋 z genetyki, prawda?
- Nie, jestem w tej dziedzinie zupe艂nym amatorem. Do tego stopnia, 偶e zapomnia艂em, kt贸ra warstwa zarodkowa powstaje jako pierwsza, wewn臋trzna czy zewn臋trzna.
- Niewa偶ne. Nawet 艂atwiej b臋dzie mi wyja艣ni膰 prostym j臋zykiem. - Yamamoto trzyma艂 w palcach nie zapalonego papierosa i uderza艂 nim o st贸艂. M贸wi艂 skanduj膮c s艂owo po s艂owie, jakby si臋 upewniaj膮c, czy go rozumiem. - Oczywi艣cie, nie zamierzali艣my dokonywa膰 metamorfozy insekt贸w. Naszym celem, m贸wi膮c najpro艣ciej, by艂a planowa przebudowa istot 偶ywych. Tego rodzaju dzia艂ania d膮偶膮ce do poprawy gatunku ju偶 prowadzono w ograniczonym zakresie. Byli艣my w stanie - zw艂aszcza w odniesieniu do ro艣lin - podwoi膰 liczb臋 chromosom贸w. To by艂o mo偶liwe. Natomiast w wypadku zwierz膮t nasze wysi艂ki nie doprowadzi艂y dalej ni偶 do czysto eksperymentalnego etapu amelioracji gatunku. Chcieli艣my, aby amelioracja gatunk贸w istot 偶ywych by艂a nasz膮 fundamentaln膮 i dobrze zaplanowan膮 dzia艂alno艣ci膮. By艂 to ambitny projekt. Usi艂ujemy pokierowa膰 sztucznie ewolucj膮, przyspieszy膰 j膮 i nada膰 jej okre艣lony kierunek. Jak pan wie, rozw贸j jednostki powtarza rozw贸j linii systemowej. M贸wi膮c 艣ci艣lej, nie powtarza identycznej formy, zachowuje jednak 艣cis艂y zwi膮zek. Na wczesnym etapie rozwoju, dzi臋ki odpowiedniemu wysi艂kowi, mo偶na wyrwa膰 danego osobnika z w艂a艣ciwego mu systemu genetycznego i wprowadzi膰 w nowy. Jak dot膮d, przy bardzo skromnych nak艂adach, stworzyli艣my rozmaite, wr臋cz groteskowe odmiany, np. p艂otk臋 o dwu g艂owach, 偶ab臋 o pyszczku jaszczurki, lecz nie oznacza to, 偶e nam si臋 uda艂o poprawi膰 gatunek. Dziecko potrafi zepsu膰 zegarek, lecz do zrobienia nowego konieczny jest wyspecjalizowany technik. Rozw贸j u zwierz膮t kierowany jest dwu opozycyjnymi hormonami stymuluj膮cymi. Z jednej strony pozytywna stymulacja pobudza dezintegracj臋, z drugiej za艣 negatywna - hamuje rozpad. Gdy plus jest silny, powstaje du偶a liczba ma艂ych, z艂膮czonych ze sob膮 kom贸rek. Gdy minusy zwyci臋偶aj膮, kom贸rki powi臋kszaj膮 si臋 bez dyferencjacji. Z艂o偶ony proces wzajemnego oddzia艂ywania staje si臋 inherentnym prawem wzrostu w 偶ywej istocie. Je艣li by艂oby to konieczne, m贸g艂bym to wyrazi膰 ca艂k膮 og贸ln膮 r贸wnania r贸偶niczkowego...
- Nazwaliby艣my to w naszym j臋zyku feedback, prawda?
- Tak, tak, chodzi o z艂o偶one sprz臋偶enie zwrotne. Aby wyja艣ni膰 szczeg贸艂owo jego dzia艂anie, zwr贸cili艣my uwag臋 na metamorfoz臋 owad贸w. Od dawna by艂o wiadomo, 偶e przeobra偶aniem insekt贸w rz膮dz膮 hormony dyferencjacji, wydzielone z kom贸rek nerwowych, a tak偶e hormon larwowy, pochodz膮cy z corpus allatum. I rzeczywi艣cie, uda艂o si臋 nam zobaczy膰 to, co powstaje w wyniku eliminacji jednego lub drugiego. Kontrola wzrostu za pomoc膮 szczeg贸艂owych i ilo艣ciowych regulacji jest technicznie trudna. Dziewi臋膰 lat temu uda艂o si臋 jednak dokona膰 eksperymentalnej kontroli prawie jednocze艣nie w USA i w Rosji. Nast臋pnego roku nasza grupa badawcza, dzia艂aj膮ca niezale偶nie, tak偶e odkry艂a t臋 technik臋. Dzi臋ki temu stworzyli艣my bardzo dziwne insekty. Prosz臋 spojrze膰 tutaj.
Yamamoto spoza zas艂ony wyj膮艂 co艣, co przypomina艂o wielk膮 klatk臋 dla ptak贸w. Wewn膮trz pe艂za艂y dwa p艂askie szare 偶yj膮tka wielko艣ci d艂oni. Ich cia艂a ca艂kowicie pokrywa艂a kleista b艂ona, z kt贸rej stercza艂y na boki twarde w艂osy r贸wnie szare jak sk贸ra. Na ich widok zrobi艂o mi si臋 niedobrze.
- Jak pan my艣li, co to jest? Ma wyra藕nie sze艣膰 n贸g i jest regularnym insektem. To mucha. Dziwi si臋 pan? Po prostu larwy wyhodowano, nie dopuszczaj膮c do przemiany. Prosz臋 spojrze膰. Maj膮 pyszczki jak u muchy. Mog膮 si臋 reprodukowa膰. To jest samiec, a to samiczka. S膮 troch臋 dziwaczne, ale to nie ma szczeg贸lnego znaczenia; utrzymujemy je w tym stadium rozwoju dla upami臋tnienia pierwszego sukcesu. S膮 dzikie: je艣li w艂o偶y pan r臋k臋, to natychmiast j膮 ugryzie. W okresie godowym wydaj膮 dziwne odg艂osy, a tak偶e popiskuj膮...
- Pewnie daj膮 zna膰, 偶e mo偶na je zje艣膰 po upieczeniu. - Chyba Tanomogi chcia艂 pokaza膰, 偶e 艣wietnie si臋 czuje, dlatego wymy艣li艂 ten w膮tpliwy 偶art.
- A mo偶e m贸wi膮, 偶e je艣li je zjesz, mo偶esz by膰 d艂ugo syty. - Ya mamoto nawet si臋 specjalnie nie skrzywi艂 z obrzydzenia. - Zaprowadz臋 pana do sali inkubacji.
Zeszli艣my pomostem do sali hodowlanej, min臋li艣my jeszcze jedne drzwi i zn贸w znale藕li艣my si臋 w mrocznym korytarzu. Yamamoto szed艂 przodem z pochylon膮 g艂ow膮 i kontynuowa艂:
- W pewnym momencie urwa艂a si臋 mi臋dzynarodowa wymiana informacji na ten temat. Nie, mo偶e nie ca艂kowicie, jeszcze troch臋 publikowano, ale raczej niemiarodajne dane na temat techniki hodowania ssak贸w poza naturaln膮 macic膮. Prawdziwe informacje zosta艂y ukryte za 艣cian膮 milczenia. Wystarczy troch臋 pomy艣le膰, by zrozumie膰, 偶e by艂o to naturalne. Dla takich ludzi jak my, prowadz膮cych badania, sens milczenia by艂 a偶 nadto oczywisty. W ka偶dym razie to, co nast膮pi艂o potem, ju偶 nie dotyczy艂o techniki czy nauki, lecz nios艂o co艣 znacznie powa偶niejszego i zarazem gro藕nego. Na sam膮 my艣l, 偶e jest to teoretycznie mo偶liwe, a przy tym pewnie r贸wnie偶 i technicznie, narasta艂 niepok贸j... Prosz臋 spojrze膰 na t臋 sal臋.
Ujrza艂em metalowe drzwi z wymalowanym numerem 3. Po otwarciu zobaczy艂em oszklony z trzech stron pojemnik wysoki na ponad trzy metry. Kilkadziesi膮t konwejer贸w, umieszczonych na kilku poziomach, powoli przesuwa艂o si臋 w lewo i w prawo. Obok nich setki maszyn, podobnych do szlifierek szk艂a, porusza艂o si臋 wolno w g贸r臋 i w d贸艂. Na dole czterech ludzi w bia艂ych fartuchach przy metalowym stole zajmowa艂o si臋 jak膮艣 operacj膮.
- Nie mog臋 was tam wprowadzi膰. Wn臋trze jest sterylizowane. Polecenia wydaj臋 zazwyczaj z tego miejsca. Prosz臋 patrze膰. Tylko w tej sali w ci膮gu dnia mo偶na wykona膰 operacje na tysi膮c trzystu embrionach. Oddzielamy je od naturalnej linii rozwojowej zgodnie z ustalonym programem. To, co pan widzi tu偶 przed sob膮, to embriony kr贸w wodnych. Tak... m贸wi臋 prawd臋... Pocz膮tkowo my te偶 dr偶eli艣my na sam膮 my艣l o czym艣 takim... - Yamamoto zajrza艂 mi w twarz i zmarszczy艂 brwi. - W ko艅cu jestem badaczem natury. Na co dzie艅 wys艂uchuj臋 wielu r贸偶nych oszczerstw w rodzaju takich, 偶e bezcze艣cimy przyrod臋, My jednak nigdy nie w膮tpimy w s艂uszno艣膰 naszych bada艅. Gdy tylko wyobra偶臋 sobie laboratorium, w kt贸rym dokonuje si臋 metamorfoza embrion贸w...
- Ten widok te偶 jest raczej przera偶aj膮cy.
- To jasne, przysz艂o艣膰 odci臋ta od dnia dzisiejszego sprawia niesamowite, wr臋cz groteskowe wra偶enie. Jaki艣 pierwotny Afrykanin, gdy pojecha艂 po raz pierwszy do wielkiego miasta i ujrza艂 wie偶owce, pomy艣la艂, 偶e znajduje si臋 w rze藕ni dla ludzi. Przepraszam, prosz臋 nie traktowa膰 tego co m贸wi臋 zbyt dos艂ownie. Chodzi mi o to, 偶e budzi w nas strach to, co jest niepoj臋te w ludzkim 偶yciu. Jest to co艣, co nie ma sensu, ale jest silniejsze od nas...
- Wi臋c chce pan powiedzie膰, 偶e istniej膮 przyczyny, dla kt贸rych tego rodzaju fantastyczne badania nie napawaj膮 pana wstr臋tem?
Yamamoto kiwn膮艂 g艂ow膮 potwierdzaj膮co. Z pewno艣ci膮 i przekonaniem, ale bez emocji, jak lekarz zapewniaj膮cy pacjenta, 偶e wszystko jest w porz膮dku. Nie od razu si臋 odezwa艂, najpierw otworzy艂 metalowe pud艂o stoj膮ce obok, ustawi艂 w艂膮cznik i zwr贸ci艂 si臋 do pracownika znajduj膮cego si臋 za szyb膮:
- Harada-kun, m贸g艂by艣 pokaza膰 jedno nasienie, to, kt贸re w艂a艣nie pan przygotowuje? Tutaj mamy zwyczaj nazywa膰 “nasieniem" nie poddany operacji embrion 艣wie偶o wyj臋ty z 艂o偶yska.
Jeden z pracownik贸w kiwn膮艂 g艂ow膮 twierdz膮co i zdj膮艂 ze sto艂u p艂aski szklany pojemnik, po czym wszed艂 po 偶elaznych schodkach i przybli偶y艂 si臋 do nas. Stan膮艂 przed nami z nieco kpiarskim spojrzeniem i prawie niedostrzegalnym u艣mieszkiem na ustach. To nieco z艂agodzi艂o moje napi臋cie. Wtedy Tanomogi cicho chrz膮kn膮艂 niemal w samo moje ucho.
- To 艣winka z Yorkshire - wyja艣ni艂 przez s艂uchawk臋 m臋偶czyzna za szyb膮.
- Jest na miejscu? - zapyta艂 Yamamoto.
- Tak, wszystko si臋 uda艂o - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna i obr贸ci艂 szklane naczynie w nasz膮 stron臋. W ciemnoczerwonej 偶elatynowej substancji unosi艂a si臋 niczym iskierki wonnych ogni sztucznych wi膮zka naczy艅 krwiono艣nych, kt贸re wychodzi艂y z czego艣, co przypomina艂o insekt. Yamamoto obja艣nia艂:
- Na pocz膮tku najtrudniejsz膮 rzecz膮 jest przystosowanie nasienia do sztucznego 艂o偶yska. Jest to sprawa techniki szczepienia. A raczej chodzi tu o problemy zwi膮zane z pozyskiwaniem nasienia i jego przechowywaniem... zanim zostanie dostarczone do nas. To powa偶ny problem. Oczywi艣cie, w tym celu musimy nawi膮zywa膰 kontakty z lud藕mi z zewn膮trz, ale nara偶a nas to na dekonspiracj臋.
- Procent udanych inplantacji u 艣wi艅 odmiany Yorkshire wynosi dzi艣 czterdzie艣ci siedem.
Na g艂os ze s艂uchawki Yamamoto kiwn膮艂 g艂ow膮 potakuj膮co.
- O, na tym stole wida膰, jak robi si臋 selekcj臋. To trzeba wykona膰 r臋cznie. Pozosta艂e czynno艣ci, jak mo偶na zauwa偶y膰, s膮 ca艂kowicie zautomatyzowane. Maszyna podaje konwejerem tylko dobrze przyswojone nasienie, kolejno, jedno po drugim wraz z otwarciem ka偶dego 艂o偶yska. Przej艣cie od pocz膮tku do ko艅ca konwejera trwa oko艂o dziesi臋ciu dni. Prosz臋 spojrze膰 na te ruchome kurki, niby kogutki potrz膮saj膮ce g艂ow膮. To one wstrzykuj膮 embrionom okre艣lon膮 dawk臋 zr贸偶nicowanych hormon贸w. W 艂onie naturalnej macicy zachodzi proces interakcji mi臋dzy hormonami pochodz膮cymi z embriona a hormonami z cia艂a matki. Powoduje on okre艣lone zmiany. Tutaj jednak - po dokonaniu analizy pod wzgl臋dem ilo艣ciowym i czasowym - odpowiednio wp艂ywamy na zmiany. Gdyby艣my pozwolili rozwija膰 si臋 tak samo jak w naturalnej macicy, wyros艂yby l膮dowe ssaki, takie jak matka. Tutaj, oczywi艣cie, stymulujemy ten proces w nieco zmienionych warunkach... T臋 modyfikacj臋 wyra偶amy za pomoc膮 formu艂y wydzielania alfa, lecz oszcz臋dz臋 panu bardziej szczeg贸艂owych obja艣nie艅...
- Nasienie r贸偶ni si臋 czasem liczb膮 godzin i dni od chwili pocz臋cia. Jak to r贸wnowa偶ycie?
- Bardzo dobre pytanie. W przypadku 艣wi艅 z zasady dobieramy embriony w odst臋pach dwutygodniowych. Naturalnie, mimo to zachodz膮 pewne r贸偶nice. Jednak najwa偶niejsze jest stworzenie warunk贸w, w kt贸rych modyfikacja przebiega w zgodzie z funkcj膮 alfa do momentu najistotniejszego, w kt贸rym embrion stanie si臋 zwierz臋ciem wodnym lub wodno-l膮dowym. Potem ju偶 nie trzeba specjalnie zajmowa膰 si臋 stop膮 wzrostu. Nawet w naturalnym 艂onie s膮 r贸偶nice, jedne macice s膮 m艂odsze, inne starsze. W艂a艣nie chodzi o ten najwa偶niejszy moment, kt贸ry nale偶y wyra藕nie wyodr臋bni膰. Z tego miejsca dobrze tego nie wida膰. Powstaj膮 zmiany w ubarwieniu 艂o偶yska. O, widzi pan? Tamto troch臋 si臋 zazieleni艂o. Gdy oczy si臋 przyzwyczaj膮, 艂atwo jest dostrzec...
M艂ody pracownik nazwany Harad膮 zawr贸ci艂, 偶eby przynie艣膰 i pokaza膰 nam wskazany przez Yamamoto pojemnik. Gdy czekali艣my na jego powr贸t, Yamamoto pozwoli艂 mi zapali膰 papierosa, on te偶 wyci膮gn膮艂 z kieszeni bia艂ego fartucha niedopa艂ek, w艂o偶y艂 go do ust i przypali艂. Wpatrywa艂 si臋 w unosz膮cy si臋 dym jak w co艣 niezwyk艂ego i powiedzia艂:
- Tak, cz艂owiek nabawi艂 si臋 dziwacznych zwyczaj贸w, dlatego 偶e wdycha powietrze...
- Do tego miejsca by艂y to pracownie Trzeciego Laboratorium Genetycznego - zauwa偶y艂 Tanomogi swym zwyk艂ym tonem, jakby zwracaj膮c si臋 do mnie. Chyba si臋 ju偶 niecierpliwi艂.
Mimo napi臋cia by艂em w takim nastroju, jakbym zrobi艂 co艣, za co powinien przeprasza膰; poczu艂em wr臋cz ciarki na sk贸rze. Lecz niczym nie zra偶ony Yamamoto m贸wi艂 dalej:
- Tak... Maj膮 one nast臋puj膮c膮 numeracj臋: sala 1 - usuwanie nieczysto艣ci, sala 2 - transplantacja do sztucznego 艂o偶yska, nast臋pnie ta sala, do kt贸rej przyszli艣my. Gdy barwa w 艂o偶ysku ulegnie zmianie, wtedy przenosimy je do sali 4, gdzie rozpoczyna si臋 proces przemiany w ssaki wodne. O, widocznie znalaz艂.
M艂ody cz艂owiek, kt贸rego widzieli艣my przed chwil膮, szed艂 nios膮c inny szklany pojemnik; spieszy艂 si臋, jakby chcia艂 go podarowa膰. Istotnie, wok贸艂 rozszerzonej wi膮zki naczy艅 krwiono艣nych rysowa艂 si臋 niewyra藕ny cie艅.
- To znak, 偶e w embrionie rozpocz膮艂 si臋 nowy proces wewn臋trznego wydzielania. Gdy stwierdzimy, 偶e co艣 takiego nast臋puje, od razu przenosimy go do sali numer 4, ale... Harada-kun, poka偶 frontow膮 stron臋, dobrze? O, rozwijaj膮 si臋 szybko. Cech膮 charakterystyczn膮 tego okresu jest niemal pe艂ne wykszta艂cenie si臋 tu艂owia, nerek i skrzeli, kt贸re s膮 ju偶 bardzo aktywne. Du偶e fa艂dy u nasady g艂owy to skrzela. Mniejsza ju偶 o 偶ebra, ale dlaczego na tym etapie jest tak aktywna pierwsza nerka i skrzela, skoro i tak musz膮 zanikn膮膰? Przykro mi, 偶e musz臋 panu robi膰 niemal ca艂y wyk艂ad z biologii, ale ju偶 dochodzimy do sprawy najwa偶niejszej...
Streszczaj膮c wyja艣nienia Yamamoto, rzecz ma si臋 nast臋puj膮co: W teorii ewolucji bardzo wa偶na jest zasada interakcji, to znaczy zasada, zgodnie z kt贸r膮 zmiany jednego narz膮du istoty 偶ywej poci膮gaj膮 za sob膮 zmiany innego narz膮du. To bardzo wa偶ne. W procesie rozwoju osobnika powtarza si臋 wzorzec gatunkowy, a nam chodzi nie tyle o to, 偶eby po prostu powtarza膰 przesz艂o艣膰, ale o przyspieszenie procesu rozwojowego. Naturalnie, nie wszystko podlega zmianie. Na przyk艂ad krew od pocz膮tku jest taka sama jak u doros艂ego osobnika. Bez zmian pozostaj膮 te偶 te narz膮dy, kt贸re s膮 niezb臋dne w nast臋pnym stadium rozwoju. Nawet u 艣wini jest takie stadium, w kt贸rym dzia艂a tylko jedna nerka. Tylko doros艂a minoga ma jedn膮 nerk臋. Pierwsza nerka po pi臋ciu dniach nie spe艂nia swych funkcji i podlega atrofii. Potem wykszta艂ca si臋 druga nerka. Na pierwszy rzut oka wygl膮da to na proces zb臋dny, zw艂aszcza 偶e druga nerka nie powstaje wraz z zanikiem pierwszej. Ta ostatnia spe艂nia rol臋 swego rodzaju organu wydzielania prowadz膮cego do powstania drugiej nerki. Z kolei druga nerka zmienia si臋 w wewn臋trzny organ wydzielania, kt贸ry ostatecznie staje si臋 rzeczywist膮 nerk膮 ko艅cowego etapu.
W wypadku skrzeli jest podobnie - po艂owa bli偶sza g艂owy spe艂nia specyficzne funkcje jako wewn臋trzny gruczo艂 wydzielania i s艂u偶y pobudzaniu ewolucji drugiej po艂owy skrzeli. Te organy, kt贸re powoduj膮 przekszta艂canie si臋 skrzeli, nazywane s膮 gruczo艂ami grasicowymi i tarczycowymi.
Powstaje wi臋c pytanie, co by si臋 sta艂o, gdyby proces zmian zako艅czy艂 si臋, zanim skrzela ulegn膮 przekszta艂ceniu w wewn臋trzne gruczo艂y wydzielania. W艂a艣nie na tym etapie zatrzyma艂a si臋 ewolucja ryb. Wstrzymanie rozwoju embrionu ssaka w tym momencie nie spowoduje przekszta艂cenia si臋 w ryb臋. W najlepszym razie powstanie jaki艣 potworek, jak np. bezwolny 艣limak. A to dlatego, 偶e nie wszystko ulega powt贸rzeniu, niekt贸re cz臋艣ci organizmu, niezb臋dne rybom ulegaj膮 wcze艣niej atrofii.
W tym miejscu obja艣nie艅 Yamamoto u艣miechn膮艂 si臋 opuchni臋tymi wargami i spojrza艂 na mnie pytaj膮co.
- Czy wyrazi艂em si臋 dostatecznie jasno?
Nie czekaj膮c na odpowied藕, ruszy艂 w stron臋 drzwi:
- Zgodnie z porz膮dkiem to jest sala 4, kt贸r膮 powinni艣my teraz pokaza膰, lecz tutaj znajduj膮 si臋 obracaj膮ce si臋 w ciemno艣ci szklane kule, pomin臋 wi臋c j膮 i zaprowadz臋 pana do ostatniej sali 5.
- Tak, tak. - Tanomogi zrobi艂 mu przej艣cie i rzuci艂 przez rami臋: - Po raz pierwszy mnie te偶 oprowadzano w tej samej kolejno艣ci.
- Je艣li sobie pan 偶yczy, mog臋 pokaza膰 film nakr臋cony w podczerwieni.
- Nie, nie interesuj膮 mnie zbyt specjalistyczne szczeg贸艂y.
- Rozumiem, je艣li pan nie interesuje si臋 sprawami technicznymi, to chyba nie potrzeba... Dobrze by艂oby obejrze膰 przynajmniej sal臋 numer 5. Znajduje si臋 tam co艣 specjalnego.
Zn贸w zeszli艣my w d贸艂 po d艂ugiej pochylni korytarza.
- W okresie powstania skrzeli trzeba podj膮膰 decyzj臋, czy je pozostawi膰 bez zmian, czy te偶 przekszta艂ci膰 w wewn臋trzny gruczo艂 wydzielania, a wi臋c trzeba okre艣li膰, w kt贸r膮 stron臋 skierowa膰 proces ewolucji - obja艣nia艂 wolno Yamamoto s艂owo po s艂owie, jakby obawiaj膮c si臋 nak艂adania si臋 echa odbijaj膮cego si臋 od 艣cian. - Taka decyzja zale偶y od jako艣ci hormon贸w wydzielanych przez kom贸rki nerwowe, podobnie jak w przeobra偶aniu si臋 owad贸w. Uk艂ad nerwowy to naprawd臋 dziwna rzecz. Nie tylko jest niezb臋dny do podtrzymania 偶ycia, lecz jest tak偶e 藕r贸d艂em energii dla ewolucji. Je艣li si臋 powstrzyma dop艂yw hormon贸w, dyferencja ulegnie nagle zahamowaniu. T膮 metod膮 stworzyli艣my ow膮 艣wink臋-艣limaka o d艂ugo艣ci siedemdziesi臋ciu centymetr贸w.
- Czy mo偶na to je艣膰? - wtr膮ci艂 Tanomogi drwi膮co. Chyba specjalnie chcia艂 si臋 popisa膰 cyniczn膮 postaw膮, ale mnie zrobi艂o si臋 nieprzyjemnie.
- Hm, nie widz臋 powod贸w, 偶eby nie by艂o mo偶na - odpar艂 Yamamoto, kt贸ry wcale nie okaza艂 zdziwienia drwi膮cym tonem. - Wraz z zahamowaniem dyferencjacji r贸wnie偶 system nerwowy zatrzyma艂 si臋 na niskim poziomie rozwoju. W rezultacie ewolucja mi臋艣ni, a tym samym proteiny, na pewno si臋 op贸藕nia. My艣l臋 wi臋c, 偶e nie jest to smaczne...
M臋偶czyzna i kobieta w bieli pochylili g艂owy, gdy nas mijali. Korytarz obni偶y艂 si臋 o kolejny stopie艅. Od tego miejsca sufit mia艂 kszta艂t 艂ukowaty. Nachylenie stawa艂o si臋 coraz bardziej strome. Wyda艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 odg艂os morza. Mo偶e mi tak w uszach szumia艂o.
- Je艣li wystarczy艂oby osi膮gni臋cie stopnia rozwoju nie przekraczaj膮cego poziomu 艣wini-艣limaka - Yamamoto odwr贸ci艂 si臋 i wykonuj膮c takie ruchy r臋kami, jakby podtrzymywa艂 niewidoczne pude艂ko, m贸wi艂 dalej - operacja utrzymania skrzeli u embriona ssak贸w by艂aby naprawd臋 艂atwa. Zachowanie organu oddechowego na poziomie skrzeli, przy jednoczesnym rozwoju reszty cia艂a nastr臋cza niema艂e trudno艣ci. Nie wystarcza tutaj znajomo艣膰 i zastosowanie og贸lnej teorii pozytywnej i negatywnej funkcji hormon贸w. Mo偶emy wi臋c by膰 dumni z rezultat贸w naszych studi贸w.
- Jaki d艂ugi korytarz...
- Ju偶 niedaleko, skr臋cimy za rogiem i p贸jdziemy na wprost. Pomieszczenie pozbawione by艂o drzwi. Wzd艂u偶 艣cian ci膮gn膮艂 si臋 podest o szeroko艣ci oko艂o dwu metr贸w, natomiast na 艣rodku znajdowa艂 si臋 rodzaj krytego basenu. R贸偶ni艂 si臋 od zwyczajnego tym, 偶e wewn膮trz zbiornika pali艂o si臋 艣wiat艂o, pozwalaj膮ce widzie膰 wn臋trze jak na d艂oni. Z jednej strony wygl膮da艂 na bardzo g艂臋boki, a z drugiej na p艂ytki, pewnie w wyniku za艂amania si臋 艣wiat艂a. W okienkach w 艣cianie po lewej stronie znajdowa艂y si臋 jakie艣 przyrz膮dy pomiarowe, na prawo w 艣cianie r贸wnie偶 by艂y okna, tylko troch臋 wi臋ksze. Zanurzeni w wodzie dwaj m臋偶czy藕ni w akwalungach pracowali przy jednym z przyrz膮d贸w pomiarowych, obok nich wznosi艂y si臋 w g贸r臋 s艂upki o艣lepiaj膮co jasnych b膮belk贸w powietrza.
- To weterynarze i hodowcy - powiedzia艂 Yamamoto, t艂umi膮c 艣miech, po czym wzd艂u偶 basenu wprowadzi艂 mnie do sali po prawej stronie. Jak偶e koszmarne wra偶enie zrobi艂o na mnie to pomieszczenie! By艂o zawalone bez艂adnie u艂o偶onymi lekami, instrumentami chirurgicznymi, akwalungami i r贸偶nymi dziwnymi przyrz膮dami elektronicznymi. G艂ucho brz臋cza艂a instalacja wentylacyjna, lecz nie zdo艂a艂a rozproszy膰 艣widruj膮cej nozdrza woni. Niewielki wzrostem m臋偶czyzna o niskim czole, kre艣l膮cy co艣 na kratkowanym papierze, wsta艂 z po艣piechem i zaproponowa艂 mi krzes艂o. Rozejrza艂em si臋 i zobaczy艂em tylko dwa krzes艂a, wi臋c odm贸wi艂em. Zreszt膮 nie chcia艂em tu d艂ugo przebywa膰.
- Panowie przyszli zwiedzi膰, prosz臋 wi臋c poleci膰, 偶eby pracuj膮cy ustawili si臋 tak, aby mo偶na by艂o 艂atwiej ich obserwowa膰.
Usiedli艣my na brzegu basenu za przyk艂adem m臋偶czyzny, kt贸ry przyszed艂 tu, ci膮gn膮c za sob膮 kabel mikrofonu, przez kt贸ry zwr贸ci艂 si臋 do pracownik贸w znajduj膮cych si臋 w wodzie. Unie艣li twarze i odpowiedzieli na pozdrowienie, machaj膮c r臋kami.
- Za jakie艣 dwie minuty wyjdzie nowy - powiedzia艂 m臋偶czyzna, odwracaj膮c g艂ow臋 w stron臋 Yamamoto. I rzeczywi艣cie, pracownik znajduj膮cy si臋 w wodzie sygnalizowa艂 co艣 dwoma wyprostowanymi palcami.
- Teraz b臋d膮 si臋 rodzi膰 co pi臋膰, osiem minut. - Yamamoto da艂 m臋偶czyznom znak wzrokiem. - Do tego czasu embriony, kt贸re pan widzia艂 w sali 3 w okresie powstawania skrzeli, zmieni艂y si臋 gatunkowo. Na przyk艂ad 艣winie ponad sze艣膰 miesi臋cy s膮 przechowywane w sali 4. Cho膰 “przechowywanie" to niew艂a艣ciwe okre艣lenie...
- Co艣 podobnego! - krzykn膮艂em mimo woli. - Czy cz臋stotliwo艣膰 ta nie daje w ci膮gu sze艣ciu miesi臋cy ogromnej liczby?
- Oczywi艣cie, 偶e tak. Na pi臋ciu poziomach, z kt贸rych ka偶dy dostarcza szesna艣cie tysi臋cy sztuk, mamy osiemdziesi膮t tysi臋cy - powiedzia艂 niewysoki m臋偶czyzna, unosz膮c brod臋. Przytkn膮艂 jednocze艣nie czubek palca, w膮chaj膮c nikotyn臋.
- Gdyby pan by艂 specjalist膮 w tym zakresie... - ci膮gn膮艂 zagl膮daj膮c do zbiornika z wod膮 - zainteresowa艂by si臋 pan na pewno urz膮dzeniami sali numer 4... Dostarczanie po偶ywienia, likwidacja odpad贸w, a tak偶e regulacja temperatury, ci艣nienia... Zw艂aszcza problem temperatury, kt贸r膮 nieco obni偶amy w stosunku do temperatury 艂ona ludzkiego, jest skomplikowany. Kontroluj膮c przemian臋 skrzeli, zajmujemy si臋 substancjami sztucznych gruczo艂贸w wydzielania... Mo偶na to por贸wna膰 do sytuacji, w kt贸rej trucizn臋 kontroluje si臋 za pomoc膮 trucizny... Nie, chodzi o to, co trzeba zrobi膰, aby nie rozpu艣ci膰 kryszta艂k贸w soli znajduj膮cych si臋 w wodzie. Pos艂ugujemy si臋 oczywi艣cie przesyconym koncentratem. No, w ka偶dym razie uda艂o si臋 nam zatrzyma膰 rozw贸j samych skrzeli bez wywierania wp艂ywu na inne narz膮dy.
W basenie czerwone lampki o艣wietla艂y urz膮dzenia pomiarowe przy okienkach.
- Idzie! - krzykn膮艂 m臋偶czyzna, drapi膮c si臋 po g艂owie.
- To sztuczny por贸d. - Tanomogi opar艂 si臋 o brzeg basenu i wychyli艂 do przodu.
M臋偶czy藕ni w wodzie dali znak r臋koma, przesun臋li si臋 na boki, aby piana nie przes艂ania艂a widoku i stan臋li przodem do okienka. Nagle co艣 je wype艂ni艂o: czarne, metalowe pude艂ko wy艣lizn臋艂o si臋 z niego i zatrzyma艂o pi臋膰dziesi膮t centymetr贸w przed nimi. M臋偶czy藕ni natychmiast przyst膮pili do dzia艂ania.
- Usuwaj膮 sztuczne 艂o偶ysko.
M臋偶czy藕ni otworzyli pude艂ko i wyj臋li plastykow膮 torebk臋. W oczach torebka zamieni艂a si臋 w du偶膮 kul臋. Wn臋trze kuli wype艂ni艂 m臋tny czerwony p艂yn. Jeden z m臋偶czyzn wbi艂 w kul臋 gumowy w膮偶 wystaj膮cy z przyrz膮du pomiarowego i przekr臋ci艂 kurek.
- Wysysa p艂yn z wn臋trza. Po oddzieleniu od 艂o偶yska natychmiast, wprost odruchowo, rozpocznie si臋 oddychanie skrzelami, dlatego t臋 operacj臋 trzeba przeprowadza膰 bardzo szybko.
Kula si臋 skurczy艂a, pow艂oka przylgn臋艂a do tego, co znajdowa艂o si臋 wewn膮trz, i wtedy zarysowa艂 si臋 kszta艂t prosi臋cia. Zwierz臋 potrz膮sn臋艂o n贸偶kami i zacz臋艂o si臋 konwulsyjnie porusza膰. Drugi m臋偶czyzna wbi艂 n贸偶 w torebk臋 i zdj膮艂 pow艂ok臋 sprawnie jak koszulk臋. Nie zauwa偶y艂em, kiedy m臋偶czyzna wzi膮艂 dr膮偶ek, wy艂owi艂 niepotrzebn膮 ju偶 pow艂ok臋 i wprawnym ruchem wrzuci艂 j膮 do ba艅ki stoj膮cej w k膮cie. Rozesz艂a si臋 niezno艣na wo艅. To st膮d pochodzi艂 ten zapach, kt贸ry tak mocno czu艂em od samego pocz膮tku.
Prosi臋 niepewnie stan臋艂o na przednie nogi, a nad nim unios艂a si臋 r贸偶owiej膮ca mg艂a. Asystuj膮cy m臋偶czyzna przyczepi艂 do w臋偶a szczotk臋, oczy艣ci艂 j膮 z brudu, a nast臋pnie w艂膮czy艂 odkurzacz. Gdyby tego nie zrobi艂, basen szybko wype艂ni艂by si臋 brudem. Za pomoc膮 metalowej strzykawki wpu艣ci艂 co艣 do uszu prosi臋cia, a wtedy ono podskoczy艂o.
- Tak czy owak b艂ona b臋benkowa jest zb臋dna, poza tym podatna jest na stany zapalne, dlatego ucho pokrywamy od razu plastykiem, jak pan widzia艂.
- A kiedy doro艣nie... - zacz膮艂 m贸wi膰 Tanomogi, lecz natychmiast zamilk艂, jakby u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przeszkodzi艂 mi zada膰 pytanie.
- Prosz臋, m贸w pierwszy.
- Moje pytanie jest bardzo proste. Chodzi o to, czy ta pokrywka plastykowa nie poluzuje si臋 wraz z dorastaniem...
- U偶yty przez nas plastyk ma interesuj膮ce w艂a艣ciwo艣ci. Wbrew prawom grawitacji przep艂ywa stopniowo w stron臋 wysokiej temperatury i rozci膮ga si臋. A pan o co chce zapyta膰?
- Je艣li chodzi o mnie, to moje pytanie ma zwi膮zek z umiej臋tno艣ci膮 s艂yszenia w wodzie. Jak rozstrzygni臋to t臋 spraw臋?
- W tej kwestii jeszcze wiele pozosta艂o do zrobienia... Tylko w wypadku ryb nie ma trudno艣ci, s艂ysz膮 dobrze, maj膮c przykryte uszy.
- To znaczy, 偶e zwierz臋ta wodne nie s膮 g艂uche?
- Oczywi艣cie, szczeg贸lnie pies morski jest wra偶liwy nawet na bardzo ciche d藕wi臋ki.
- Cz臋sto morze nazywa si臋 艣wiatem milczenia, jednak g艂臋biny morskie nie s膮 wcale ciche - rzek艂 Tanomogi z min膮 znawcy.
- To absurd! - krzykn膮艂 niewysoki m臋偶czyzna i wcisn膮艂 si臋 mi臋dzy nas. - Nie ma mniej ha艂a艣liwego miejsca ni偶 morze dla tych, kt贸rzy maj膮 uszy po to, 偶eby s艂ucha膰. Ryby kr膮偶膮 pod艣piewuj膮c. Zupe艂nie jak ptaki w lesie.
- Problemem - wtr膮ci艂 Yamamoto, pocieraj膮c nos z g贸ry na d贸艂 swym grubym palcem - jest raczej wydawanie g艂osu, a nie s艂yszenie. Mieli艣my z tym du偶o k艂opotu, badaj膮c mo偶liwo艣膰 u偶ycia strun g艂osowych w stadium oddychania skrzelami. Pies nie umiej膮cy szczeka膰 nie mo偶e nawet pilnowa膰 domu. Tylko psa uda艂o si臋 nam jako艣 nauczy膰.
- Nauczy膰? Szczekania?
- Ale偶 nic podobnego... Nauczyli艣my go zgrzyta膰 z臋bami zamiast szczeka膰. Pomys艂 wzi臋li艣my od pewnego gatunku ryb. To by艂o odkrycie, kt贸re mo偶e by膰 powodem do dumy.
M臋偶czyzna, kt贸ry sko艅czy艂 czyszczenie, podskoczy艂 i podp艂yn膮艂 pod powierzchni臋 wody, pokazuj膮c nam prosi臋. Zwierz臋 pokryte bia艂膮 szczecin膮 na r贸偶owawej sk贸rze otwiera艂o i zamyka艂o skrzela przypominaj膮ce fa艂d臋 t艂uszczu, i patrzy艂o na nas z wody wytrzeszczonymi oczami.
- Oczy ma ju偶 otwarte?
- Zauwa偶y艂 pan? - Yamamoto u艣miechn膮艂 si臋 zadowolony. - Powiedzia艂em, 偶e poza organem oddychania wszystkie inne organy pozostaj膮 bez zmian, ale w niekt贸rych przypadkach s膮 jednak drobne r贸偶nice. Tu nie chodzi o to, 偶e otwiera oczy, ale o to, 偶e zanik艂y powieki.
M臋偶czyzna w wodzie wzi膮艂 prosi臋 pod pach臋, poprawi艂 wyblak艂y niebieski kombinezon, obr贸ci艂 si臋, jednym ruchem przeci膮艂 basen i znikn膮艂 w otworze okiennym po przeciwnej stronie. Pozosta艂 za nim bia艂y pas rozbitych srebrnych b膮belk贸w.
- Gdzie pop艂yn膮艂?
- Do farmy hodowlanej osesk贸w. Okulary! - Zwr贸ci艂 si臋 w stron臋 m臋偶czyzny stoj膮cego obok i podszed艂 do okien. - P贸藕niej poka偶臋 panu na karcie anatomicznej, a tymczasem musi pan przyj膮膰 na wiar臋, 偶e hormony pochodz膮ce z zanik艂ych skrzeli wywieraj膮 jeszcze pewien wp艂yw na kilka organ贸w. Do najbardziej charakterystycznych cech nowego osobnika nale偶y brak gruczo艂u 艂zowego, 艣linowego i potowego. Poza tym nast膮pi艂 zanik powiek, degeneracja strun g艂osowych itp... Tak, je艣li za艣 chodzi o p艂uca ssak贸w wodnych, to musz臋 stwierdzi膰, 偶e nieoczekiwanie utraci艂y tylko tchawice, przewody powietrzne pozosta艂y, oskrzelowe kana艂y pootwiera艂y si臋 w 艣ciankach przewodu pokarmowego. W艂a艣ciwie to nie s膮 p艂uca, lecz rozwini臋ty i przekszta艂cony p臋cherzyk rybi. Tak, to tajemnica natury, lecz brak gruczo艂贸w 艂zawych czy 艣linowych nie stanowi 偶adnego utrudnienia dla mieszka艅c贸w w贸d...
- W takim razie nie mo偶e ani p艂aka膰, ani si臋 艣mia膰.
- Bez 偶art贸w! Czy zwierz臋ta w og贸le p艂acz膮 lub si臋 艣miej膮?!
Drugi m臋偶czyzna, kt贸ry przebywa艂 w wodzie, wspi膮艂 si臋 na metalow膮 drabink臋, chyba po to, by wymieni膰 si臋 z niskim m臋偶czyzn膮 przebywaj膮cym dot膮d na g贸rze.
Niski m臋偶czyzna przyni贸s艂 oko艂o dwumetrow膮 cienk膮 rurk臋 pomalowan膮 bia艂ym lakierem, nast臋pnie odszed艂 i zacz膮艂 przebiera膰 si臋 w granatowy kombinezon. Yamamoto zanurzy艂 rurk臋 w wod臋 zagi臋t膮 stron膮, natomiast koniec zako艅czony soczewk膮 przystawi艂 do okienka i spojrza艂 przez wystaj膮cy nad wod膮 wziernik. Tak, by艂 to odwr贸cony peryskop.
- Prosz臋, wida膰.
Chc膮c nie chc膮c, wzi膮艂em rurk臋 w obie d艂onie i przytkn膮艂em oko do soczewki. Nie zobaczy艂em niczego pr贸cz ja艣niej膮cego mleczn膮 barw膮 mroku. Pomy艣la艂em, 偶e soczewka pewnie jest zaparowana, i gdy chcia艂em wyj膮膰 chusteczk臋, 偶eby j膮 przetrze膰, us艂ysza艂em:
- Nie, tak jest dobrze. Prosz臋 tylko cierpliwie chwil臋 poczeka膰. Po prostu woda jest m臋tna. - Pos艂ucha艂em rady i wyda艂o mi si臋, 偶e co艣 widz臋. Jak si臋 okaza艂o, by艂y to sztuczne piersi.
- Nie mo偶na ustrzec si臋 rozlewania mleka podczas karmienia, dlatego woda jest m臋tna.
- A dlaczego m臋tna woda nie przep艂ywa tutaj? Nie ma chyba dodatkowej przegrody?
- Oddziela je kurtyna w postaci strumienia wody. Sala karmienia podzielona jest takimi kurtynami na cztery cz臋艣ci, a w ka偶dej z nich temperatura waha si臋 od trzech dziesi膮tych stopnia do osiemnastu. 艢winki mog膮 swobodnie przemieszcza膰 si臋 przez te kurtyny. Miejsce przebywania zmieniaj膮 w zale偶no艣ci od tego, w kt贸rej cz臋艣ci otwieraj膮 si臋 sztuczne sutki. W ten spos贸b zwierz臋ta, chc膮c nie chc膮c, przyzwyczajaj膮 si臋 do nag艂ych zmian temperatury wody. To wywiera korzystny wp艂yw na rozw贸j gruczo艂贸w 艂ojowych i t艂uszczu pod sk贸r膮, a tak偶e na sier艣膰.
Stopniowo moje oczy przyzwyczai艂y si臋 do ciemno艣ci. Ukaza艂o si臋 kilkadziesi膮t prosi膮t uczepionych pyszczkami do ob艂ych przedmiot贸w pokrytych licznymi wypustkami podobnymi do bia艂ych sutek. Przypomina艂y ki艣cie winogron zwisaj膮ce z p贸艂ek pokrytych bia艂膮 ple艣ni膮. Od czasu do czasu mi臋dzy nimi ukazywali si臋 ludzie poruszaj膮cy si臋 p艂ynnie jak powiewaj膮ce flagi. Byli to chyba hodowcy w akwalungach.
- 艢winki przebywaj膮 tu oko艂o miesi膮ca, do czasu odstawienia od piersi, a potem stopniowo s膮 odsy艂ane na podwodne pastwisko.
25
KARTA ZAM脫WIENIA NR 112 Do Instytutu Yamamoto Prosz臋 natychmiast przes艂a膰 l膮dow膮 poczt膮 ekspresow膮 |
|
1. Nasienie Yorkshire |
2 szt. |
2. Psy strzeg膮ce przed rekinami |
2 szt. |
3. D艂ugow艂ose psy my艣liwskie |
5 szt. |
4. Krowy mleczne, ulepszenie nr 3 |
8 szt. |
5. Szczepionki przeciw chorobie marine snow |
200 szt. |
Podmorska Farma nr 3 Niigata |
- Czy okre艣lenie “nasienne Yorkshire" oznacza, 偶e uzyskano odmiany o cechach dziedzicznych?
Przep艂yn臋li艣my podmorsk膮 farm臋 wielko艣ci ma艂ego jeziora 艂贸dk膮 wyposa偶on膮 w reflektory. Powietrze by艂o tak ci臋偶kie, 偶e z trudem oddychali艣my.
- Nie, w pierwszej generacji okaza艂o si臋 to niemo偶liwe. Ssaki podwodne pierwszej generacji udaje si臋 ledwo utrzyma膰. Nie maj膮 one zdolno艣ci rozrodczych. Drugie pokolenie powstaje wi臋c dzi臋ki sztucznemu procesowi poza macic膮 i dopiero ono jest wyposa偶one w zdolno艣ci rozrodcze. I tak stworzone drugie pokolenie nazywamy na przyk艂ad nasiennymi 艣winiami lub nasiennymi krowami. Poch艂ania to du偶o wysi艂ku i czasu, nasienia s膮 wi臋c drogie i dlatego nie tak bardzo powszechne. Wkr贸tce nie b臋d膮 nale偶a艂y do rzadko艣ci zwierz臋ta wodne zdolne same si臋 rozmna偶a膰.
- Co to za Podmorska Farma w Niigata?
- Zgodnie z nazw膮 to podmorska farma.
- To znaczy, 偶e produkuje na rynek?
- Tego nie wiem. Od ko艅ca ubieg艂ego roku wzrasta liczba podobnych zam贸wie艅. Najpierw z pewno艣ci膮 pojawi艂a si臋 Farma nr 1 w Boso. Poza tym istnieje Farma G艂臋binowa Pacyfik KL i inne, kt贸rych nazwy trudno spami臋ta膰... Liczba zwierz膮t wyprodukowanych w ten spos贸b w艂膮cznie ze 艣winiami i krowami wynosi oko艂o dwustu tysi臋cy sztuk, to jest oko艂o pi臋ciu procent liczby zwierz膮t hodowanych w kraju na l膮dzie. Te farmy nale偶膮 do jednej organizacji, musz膮 by膰 dochodowym przedsi臋wzi臋ciem.
- Trudno w to uwierzy膰.
- Ach, ja te偶 tego nie rozumiem. Prosz臋 jednak popatrze膰 na te zwa艂y na dnie g艂臋bin morskich: to marine snow. Podobno s膮 艣wietn膮 pasz膮 dla 艣wi艅. Skoro tak, to s膮 tam niewyczerpane zapasy. 艢winie mo偶na pa艣膰 jak owce na pastwiskach. Istniej膮 wi臋c dostateczne przes艂anki, by uzna膰, 偶e inwestycja mo偶e by膰 dochodowa.
- O, na dole w艂a艣nie doj膮 krowy dojarkami automatycznymi.
- A偶 trudno uwierzy膰, 偶eby dzia艂alno艣膰 na tak du偶膮 skal臋 nie znalaz艂a odzwierciedlenia w prasie.
- Tak, to musi by膰 bardzo sprawna organizacja... - szybko wtr膮ci艂 Tanomogi, jakby chcia艂 mnie do tej organizacji zaagitowa膰. Jeszcze nie mog艂em si臋 zdecydowa膰, czy Tanomogi jest moim wrogiem, czy sojusznikiem, nie potrafi艂em wi臋c od razu oceni膰, do kt贸rego z nas skierowa艂 t臋 uwag臋.
Znalaz艂em si臋 w k艂opotliwej sytuacji. Niew膮tpliwie, pod wp艂ywem wizyty w tym niezwyk艂ym miejscu nast膮pi艂a ca艂kowita zmiana w moim my艣leniu. Sta艂o si臋 tak, jak przewidywa艂 Tanomogi. Informacja o handlu embrionami wyda艂a mi si臋 niemal ca艂kowicie prawdopodobna. Zatem powinienem ponownie rozwa偶y膰 zdarzenia z ostatnich kilku dni. Zab贸jstwo ksi臋gowego mo偶e si臋 okaza膰 mniej istotne, ni偶 przypuszcza艂em.
Nawet nie spostrzeg艂em, kiedy os艂ab艂o we mnie pragnienie odnalezienia prawdziwego przest臋pcy i pojawi艂a si臋 refleksja o skradzionym dziecku. W kwestii przest臋pcy by艂em bliski kompromisu, tym bardziej 偶e za zbrodniark臋 uznano kobiet臋. W ostateczno艣ci, gdyby sprawy si臋 skomplikowa艂y i maszyna prognostyczna by艂a zagro偶ona, sfa艂szowa艂bym czynnik analizy. Dzi臋ki wizycie z艂o偶onej w instytucie przybli偶y艂em si臋 o krok do prawdy, lecz jednocze艣nie wyda艂o mi si臋, 偶e oddali艂em si臋 od rozwi膮zania problemu. Je艣li si臋 oddali艂em, to trudno, nic na to nie poradz臋. Ju偶 mam do艣膰 zajmowania si臋 takimi sprawami. Tanomogi sugeruje, 偶e policja co艣 podejrzewa, a przecie偶 policja ceni sw贸j honor. Je艣li k艂amstwo by艂oby przek艂amaniem maszyny prognostycznej, to niew膮tpliwie nale偶a艂oby zachowa膰 tajemnic臋. Teraz chcia艂bym jak najszybciej st膮d odej艣膰 i spokojnie zasi膮艣膰 przy maszynie.
Przedtem jednak powinienem koniecznie co艣 zrobi膰, a mianowicie odszuka膰 odebrane mi dziecko i - nim cokolwiek z nim uczyni膮 - spowodowa膰 jego 艣mier膰. Dopiero po tym od wszystkiego umyj臋 r臋ce. Nast臋pnie poszukam naprawd臋 zwyczajnego cz艂owieka i zaczn臋 wszystko od pocz膮tku. Zreszt膮 to chyba Wada wspomnia艂a, 偶e chcia艂aby pozna膰 w艂asn膮 przysz艂o艣膰. By艂aby na pewno sympatycznym kr贸likiem do艣wiadczalnym... Gdy si臋 zestarzeje, nawet ona przestanie by膰 sympatyczna. Teraz powinienem odkry膰 przysz艂o艣膰 spokojn膮, uplecion膮 z drobnych rado艣ci i nielicznych cierpie艅. Nie ma w niej nic interesuj膮cego, ale jako materia艂 eksperymentalny gwarantuje przynajmniej pewny wynik...
- Dlaczego mamy wszystko utrzymywa膰 w tajemnicy?
Tanomogi przerwa艂 milczenie jakby d艂u偶ej nie m贸g艂 wytrzyma膰. W tym momencie 艂贸d藕 przybi艂a na przeciwleg艂y brzeg. Yamamoto z niezwyk艂膮 lekko艣ci膮 jak na m臋偶czyzn臋 tej tuszy wskoczy艂 na l膮d i poda艂 mi r臋k臋. Odpowiedzia艂 Tanomogiemu spokojnym tonem, nie okazuj膮c zak艂opotania.
- Dlatego, 偶e jest to praca nazbyt rewolucyjna. Wywo艂a艂aby niew膮tpliwie wielkie reperkusje w kraju i za granic膮. Do czego dojdziemy, je艣li b臋dzie si臋 t臋 prac臋 konsekwentnie prowadzi膰 - tego chyba nikt nie wie...
- Jaki zatem ma to sens?
- Znikn臋艂y z mapy kraje zacofane, z kt贸rymi mo偶na by艂o prowadzi膰 korzystny handel, lepiej wi臋c tworzy膰 sztuczne kolonie i korzystnie w nie inwestowa膰, ani偶eli prowadzi膰 niepewn膮 gr臋. Gdyby pa艅ska maszyna prognostyczna nie dosta艂a si臋 na 艂amy prasy, to na pewno szefowie organizacji zg艂osiliby si臋 natychmiast, aby dowiedzie膰 si臋 przysz艂o艣ci tych podwodnych kolonii. Ju偶 sama my艣l o tym, jaki m贸g艂by by膰 wynik tych dzia艂a艅, sprawia przyjemno艣膰. Podobno “Moskwa 2" przewidzia艂a, 偶e przysz艂o艣膰 nale偶y do komunizmu. Pewnie dlatego, 偶e nie wpad艂a na trop kolonii podwodnych.
- Zdecydowali艣my si臋 nie prowadzi膰 prognoz politycznych.
- Oczywi艣cie, by艂oby to ograniczenie wolno艣ci poprzez przedstawianie spo艂ecze艅stwu jego przysz艂o艣ci.
Wysoki betonowy mur ci膮gn膮艂 si臋 wzd艂u偶 farmy podwodnej. By艂y w nim drzwi, a w g艂臋bi kryty basen. Troch臋 wi臋kszy ni偶 ten, kt贸ry ju偶 widzia艂em. Po czterech stronach mia艂 okratowane okna. W艂a艣nie trener w akwalungu trenowa艂 l艣ni膮cego czerni膮 psa.
- To jest w艂a艣nie my艣liwski pies d艂ugow艂osy, o kt贸rym wspomina艂o zam贸wienie. D艂ug膮 sier艣膰 utwardza si臋 za pomoc膮 specjalnej pomady i dzi臋ki temu chroni si臋 sk贸r臋. Takie przygotowanie jest konieczne, poniewa偶 pies musi p艂ywa膰 w r贸偶nych miejscach i warunkach. O, prosz臋 zobaczy膰, ma gumowe p艂etwy przyczepione do 艂ap. Gdy nauczy si臋 nimi pos艂ugiwa膰, stanie si臋 osobnikiem dojrza艂ym. Jutro rano odje偶d偶a, przechodzi wi臋c ostatnie 膰wiczenia. Nagle pies wyci膮gn膮艂 szyj臋, zanurzy艂 g艂ow臋, zrobi艂 obr贸t, wyprostowa艂 si臋 jak strza艂a i przywar艂 do kraty, odbi艂 si臋 od niej i w nast臋pnej chwili pochwyci艂 ryb臋.
- Rzecz w tym, aby z艂apa艂 ryb臋 i nie zagryz艂 jej - wtr膮ci艂 Tanomogi.
Yamamoto m贸wi艂 dalej:
- Gdy ma co艣 w z臋bach, nie mo偶e oddycha膰 pyskiem, musi to robi膰 przez nos, a wod臋 wydala膰 przez skrzela. Tylko wytrenowany pies potrafi tego dokona膰.
Pies w艂o偶y艂 pysk do torby trzymanej przez trenera i czeka艂 na zamkniecie otworu, a nast臋pnie ryb臋 pu艣ci艂. Rzeczywi艣cie, ryba poruszy艂a si臋 i zacz臋艂a p艂ywa膰.
- Prosz臋 pana - odezwa艂 si臋 Tanomogi, jakby co艣 sobie przypomnia艂 - czy wie pan, w jaki spos贸b te zwierz臋ta s膮 przewo偶one l膮dem? To bardzo ciekawe. Zna pan cysterny, kt贸rymi transportuje si臋 benzyn臋, prawda? Ot贸偶 podobno w takich samych zbiornikach po艂膮czonych 艂a艅cuchami odbywaj膮 podr贸偶 zwierz臋ta. 艢wietny pomys艂. Zawsze patrz臋 ze zdziwieniem, gdy widz臋 pi臋膰 albo sze艣膰 takich cystern po艂膮czonych ze sob膮.
- M贸wisz tak, jakby艣 wiedzia艂 ju偶 wszystko - zauwa偶y艂 Yamamoto nieco drwi膮co.
- Absolutnie nie wiem! - szybko odpowiedzia艂 Tanomogi podniesionym g艂osem, a wtedy obaj roze艣miali si臋 weso艂o.
Nie dostrzeg艂em w tym nic 艣miesznego. Nie znalaz艂em do艣膰 si艂y, aby zmusi膰 si臋 do u艣miechu. Mia艂em wra偶enie, 偶e wraz z ich 艣miechem moje zm臋czone oczy zapada艂y si臋 stopniowo coraz g艂臋biej.
26
Wracali艣my samochodem nale偶膮cym do instytutu, wi臋c w obawie przed kierowc膮 w og贸le ze sob膮 nie rozmawiali艣my. Chcia艂em powiedzie膰 Tanomogiemu tylko jedn膮 rzecz, ale nie mia艂em ju偶 ochoty dyskutowa膰 z nim na jakiekolwiek tematy. Tanomogi by艂 chyba zm臋czony i dlatego milcza艂. W ko艅cu usn膮艂em. Zosta艂em zbudzony, gdy znale藕li艣my si臋 przed moim domem. Straszliwie bola艂a mnie g艂owa.
- Jutro b臋d臋 spa膰 do po艂udnia.
- Jutro? Przecie偶 jest czwarta rano.
U艣miechn膮艂 si臋 ledwie dostrzegalnie. Zauwa偶y艂em k膮tem oka, jak macha艂 do mnie r臋k膮, gdy wchodzi艂em do domu. Ledwie trzyma艂em si臋 na nogach. 呕ona nie powiedzia艂a nawet s艂owa, lecz to mnie wcale nie zmartwi艂o. Si臋gn膮艂em po szklaneczk臋 whisky stoj膮c膮 przy poduszce i nim wzi膮艂em j膮 do r臋ki, zasn膮艂em.
艢ni艂o mi si臋, 偶e wielokrotnie by艂em wprowadzany do Instytutu Yamamoto. Oto wsiadam do samochodu i ruszamy, i zaraz zn贸w doje偶d偶am do innego instytutu. Mam wra偶enie, 偶e stoj臋 w pokoju lustrzanym, w kt贸rym wszystkie drogi prowadz膮 do tego instytutu. W bramie mieszka co艣 strasznego, tak gro藕nego, 偶e trudno mi to wyja艣ni膰. Poniewa偶 nie zd膮偶am na dzwonek, a wi臋c sp贸藕niam si臋 do pracy, dlatego chc膮 mnie ukara膰. Za t膮 bram膮 rozpoczyna si臋 proces. Z ka偶dym uderzeniem serca narasta oskar偶enie. Musz臋 si臋 spieszy膰 i musz臋 ucieka膰. Lecz nie mog臋 zrozumie膰, czy uciekam i czy posuwam si臋 do przodu. I zn贸w przede mn膮 brama do Instytutu Yamamoto, czekaj膮ca na mnie...
Po dziesi膮tej ockn膮艂em si臋 i zrozumia艂em, 偶e spa艂em w domu, wi臋c odetchn膮艂em z ulg膮. Wyda艂o mi si臋 to zabawne, wi臋c mimo woli roze艣mia艂em si臋. Podobne sny miewa艂em w m艂odo艣ci, gdy wraca艂em na przyk艂ad noc膮 pijany do domu. Pr贸bowa艂em si臋 jeszcze zdrzemn膮膰, lecz co艣 nagle zacz臋艂o mnie niepokoi膰 - tym razem naprawd臋 nie mog艂em zasn膮膰.
Wsta艂em, by ustali膰, sk膮d dochodzi艂 odg艂os odkurzacza. Okaza艂o si臋, 偶e z mojej pracowni.
- Przeszkadza? - spyta艂a 偶ona, nie podnosz膮c g艂owy ani nie przerywaj膮c pracy.
- Niespecjalnie... Chc臋 ci臋 o co艣 zapyta膰.
- Co si臋 z tob膮 wczoraj dzia艂o?
- Pracowa艂em.
- Zrobi艂o si臋 p贸藕no, wi臋c zadzwoni艂am do twego instytutu.
- Pracowa艂em gdzie indziej! - wykrzykn膮艂em coraz bardziej poirytowany i wyda艂o mi si臋, 偶e naprawd臋 mam pow贸d do gniewu. Kiedy ju偶 nie mog艂em opanowa膰 z艂o艣ci, zadzwoni艂 telefon. Odetchn膮艂em z ulg膮, gdy zaprzesta艂 dzwoni膰.
Telefonowano z redakcji gazety. “Moskwa 2" przewidzia艂a aktywizacj臋 grup wysp wulkanicznych na dnie Pacyfiku, a poniewa偶 zesp贸艂 chcia艂by zaj膮膰 si臋 badaniem zwi膮zku tego zjawiska z podwy偶szaniem si臋 temperatury w atmosferze, szuka kompetentnego partnera w Japonii. Redakcja jest zainteresowana, czy Instytut Techniki Obliczeniowej ze sw膮 maszyn膮 prognostyczn膮 nie ma zamiaru przyj膮膰 tej propozycji. Jak zwykle odm贸wi艂em odpowiedzi, przypominaj膮c, 偶e wszelkich informacji prasie udziela wy艂膮cznie Komisja Programowa lub Departament Statystki. Uczucie poni偶enia, jakiego doznawa艂em za ka偶dym razem, gdy otrzymywa艂em takie telefony, by艂o dzi艣 silniejsze i mia艂o jakie艣 szczeg贸lne znaczenie.
...Za oknem jasne, wprost o艣lepiaj膮ce k艂臋biaste chmury zmienia艂y kszta艂ty w oczach i rozp艂ywa艂y si臋 w dali. Ni偶ej wisia艂y ga艂臋zie okryte li艣膰mi, a w s膮siedztwie rysowa艂 si臋 dach, a tak偶e ogr贸d. Jeszcze do wczoraj wierzy艂em, 偶e poczucie codziennej ci膮g艂o艣ci jest czym艣 po偶膮danym. Lecz dzi艣 my艣la艂em ju偶 inaczej. Je艣li to, co wczoraj widzia艂em, by艂o rzeczywiste, to czy偶 nie nale偶a艂oby powiedzie膰, 偶e moje poczucie ci膮g艂o艣ci by艂o fa艂szem, tak bardzo podobnym do rzeczywisto艣ci. Wszystko si臋 odwr贸ci艂o.
G艁UPOT膭 Z MOJEJ STRONY BY艁O PRZEKONANIE, 呕E POSIADANIE MASZYNY PROGNOSTYCZNEJ SPRAWI, I呕 艢WIAT STANIE SI臉 CORAZ WI臉KSZYM CONTTNUUM, 呕E B臉DZIE SPOKOJNIEJSZY I TAK BARDZO PRZEZROCZYSTY JAK KRYSZTA艁 MINERA艁U. CZY WI臉C W艁A艢CIWE ZNACZENIE S艁OWA “WIEDZIE膯" NIE JEST RACZEJ POSTRZEGANIEM CHAOSU, ANI呕ELI WIDZENIEM 艁ADU I ZASAD?
- To naprawd臋 wa偶na sprawa. Chodzi o szpital po艂o偶niczy, do kt贸rego ci臋 si艂膮 zawieziono. Powiedz, jak on wygl膮da艂? Chcia艂bym, aby艣 dok艂adnie sobie przypomnia艂a, co to za miejsce.
呕ona spojrza艂a na mnie podejrzliwie i nie odpowiedzia艂a. Oczywi艣cie, nie mog艂em oczekiwa膰 od niej, 偶e zdawa艂a sobie spraw臋 z powagi sytuacji. Nie wiedzia艂a tak偶e, 偶e mam pewne podejrzenia. Poniewa偶 nie mog艂em 偶onie niczego wyja艣ni膰, denerwowa艂em si臋 jeszcze bardziej. Chocia偶 nie zosta艂em zobowi膮zany do 艣cis艂ego przestrzegania tajemnicy, to jednak ujawnienie 偶onie ca艂ej prawdy mog艂o tylko wszystko niepotrzebnie skomplikowa膰. Czu艂em si臋 wprost zdruzgotany, gdy wyobrazi艂em sobie reakcj臋 偶ony na wie艣膰 o tym, gdzie mog艂oby znajdowa膰 si臋 nasze dziecko. Wyrwane z jej 艂ona i sprzedane.
Jako艣 musia艂em z niej to wydoby膰. Mo偶e znajd臋 jakie艣 sprytne k艂amstwo.
- Czy s膮dzisz, 偶e by艂 to szpital po艂o偶niczy?
- Dlaczego? - zawaha艂a si臋 nieco.
- M贸wi膮c szczerze, uwa偶am, 偶e by艂a to czyja艣 z艂o艣liwo艣膰.
- Czyja?
- Kolega z dawnych czas贸w, ginekolog, dosta艂 pomieszania zmys艂贸w i on m贸g艂 to zrobi膰.
W normalnej sytuacji nie potrafi艂bym powiedzie膰 takiego g艂upstwa, nie wybuchaj膮c 艣miechem, a poniewa偶 zachowa艂em ca艂kowicie powa偶n膮 min臋, odnios艂em natychmiastowy efekt. Jej twarz od razu spowa偶nia艂a. Na pewno dla kobiety nie ma nic bardziej obra藕liwego. Je艣li by艂aby to prawda, oznacza艂oby, 偶e wzi膮艂 j膮 p贸艂 偶artem, p贸艂 serio do 艂贸偶ka i wyrwa艂 z niej p艂贸d.
- Rzeczywi艣cie, chyba nie by艂 to szpital.
- Wi臋c jak to miejsce wygl膮da艂o?
- Hm... - zmru偶y艂a oczy i lekko potrz膮saj膮c odchylon膮 do ty艂u g艂ow膮 powiedzia艂a: - ...by艂o zupe艂nie pusto i strasznie ciemno...
- Czy w pobli偶u znajdowa艂o si臋 morze?
- Hm...
- Pi臋trowy czy parterowy budynek?
- Tak, niski...
- Na podw贸rku le偶a艂o du偶o blaszanych baniek?
- Hm...
- Jak wygl膮da艂 lekarz? By艂 wielkim m臋偶czyzn膮?
- Tak, chyba tak.
- Co? W og贸le nic nie pami臋tasz?
- Przecie偶 dosta艂am jakie艣 dziwne lekarstwo. Wydaje mi si臋, 偶e co艣 sobie przypominam, ale bardzo niejasno, jakbym straci艂a pami臋膰. Natomiast dobrze pami臋tam to, co dzia艂o si臋 przed za偶yciem leku. T臋 piel臋gniark臋 z pieprzykiem na twarzy pozna艂abym na ulicy.
Niestety, w Instytucie Yamamoto nie natrafi艂em na kobiet臋 z pieprzykiem na twarzy. Pozosta艂 mi chyba tylko jeden spos贸b, to znaczy poddanie 偶ony analizie za pomoc膮 maszyny prognostycznej i odtworzenie jej pami臋ci. Wiedzia艂em, 偶e mo偶e to si臋 okaza膰 niebezpieczne. Tak jak dla kobiety Kondo Chikako. Czy warto nara偶a膰 偶on臋 na takie niebezpiecze艅stwo?
Moja decyzja nie wynika艂a z przemy艣le艅. Prawdopodobnie by艂a rezultatem narastaj膮cego niepokoju. Samo przypuszczenie, co mog艂o sta膰 si臋 z synem, by艂o wystarczaj膮cym powodem, by sytuacja sta艂a si臋 dla mnie nie do zniesienia.
Wszystko by艂oby w porz膮dku, gdybym by艂 ostro偶ny i nie spu艣ci艂 偶ony z oka. Chocia偶 chyba i tak by艂aby nara偶ona na niebezpiecze艅stwo. Na sam膮 my艣l o tym czu艂em si臋 zniewa偶ony.
Poleci艂em 偶onie:
- Przygotuj si臋, szybko.
27
呕ona popatrzy艂a na mnie podejrzliwie, ale o nic nie zapyta艂a. Chyba dlatego, 偶e zwr贸ci艂em si臋 do niej zdecydowanym tonem i nie da艂em jej mo偶liwo艣ci zapyta膰 o cokolwiek. Bywaj膮 przecie偶 takie sytuacje, gdy musi si臋 obej艣膰 bez wyja艣nie艅.
Jednak gdy patrzy艂em za ni膮, jak schodzi艂a na d贸艂 si臋 przebra膰, a potem na jej zdenerwowan膮 min臋, nie mog艂em powstrzyma膰 ch臋ci usprawiedliwienia si臋. Chcia艂em sam siebie zrozumie膰, czy naprawd臋 pr贸bowa艂em j膮 chroni膰 przed niebezpiecze艅stwem, czy po prostu postanowi艂em pos艂u偶y膰 si臋 ni膮 jako narz臋dziem. Zastanawia艂em si臋 nad tym, pochyliwszy g艂ow臋 pe艂en winy i w膮tpliwo艣ci. Dlaczego jednak podda艂em si臋 temu nastrojowi - nie potrafi艂em tego wyja艣ni膰. Mo偶liwe, 偶e w g艂臋bi ducha spodziewa艂em si臋 jakiego艣 przera偶aj膮cego rezultatu, czyhaj膮cego na nas jakiego艣 nieszcz臋艣cia? To prawda, 偶e ca艂kowicie straci艂em pewno艣膰 siebie. Nie uda艂o mi si臋 dokona膰 oceny sytuacji, oceny w ca艂ym tego s艂owa znaczeniu. Po prostu bezsensownie ulega艂em coraz wi臋kszemu niepokojowi. Przepe艂nia艂o mnie zniech臋cenie i wola ucieczki za wszelk膮 cen臋. Moje dziecko - nie wiem czy syn, czy c贸rka - urodzi si臋 jako stworzenie wodne ze skrzelami, w ko艅cu doro艣nie i co wtedy b臋dzie s膮dzi膰 o rodzicach? Na sam膮 tylko my艣l o tym ogarnia艂o mnie przera偶enie. Czy偶 w por贸wnaniu z tym, co go czeka, dzieciob贸jstwo nie jest humanitarnym czynem?
Kropla potu spad艂a mi z czubka nosa. Ockn膮艂em si臋. Ju偶 prawie dziesi臋膰 minut sta艂em zamy艣lony, jeszcze nawet si臋 nie umy艂em. Zszed艂em na d贸艂, a gdy w艂o偶y艂em szczoteczk臋 do ust, poczu艂em md艂o艣ci, jakbym mia艂 kaca.
Zadzwoni艂 telefon. Czy to zn贸w szanta偶ysta? A mo偶e to jeden z tych nieprzyjemnych telefon贸w od kogo艣, kto zna na wylot wszystkie moje sprawy? Nie wyp艂ukawszy ust podbieg艂em do telefonu. Dzwoni艂 Tomoyasu z Komisji Programowej. Ju偶 nie denerwowa艂 mnie jego natarczywy ton, odpar艂em wi臋c oboj臋tnie pytaniem:
- Co znowu niemo偶liwe?
- Nie, nie, nie chodzi o to, 偶e jest niemo偶liwe. Jak na razie postanowili艣my zachowa膰 spok贸j i zaczeka膰.
Jak zwykle. I zn贸w gazety nas nie zauwa偶膮. Czekanie i spok贸j nie interesuj膮 prasy. Nie m贸wi膮c o tym, 偶e ostatnio zainteresowanie medi贸w znacznie zmala艂o prawdopodobnie dlatego, 偶e rozpowszechni艂 si臋 pogl膮d, i偶 maszyna prognostyczna dzia艂a przeciwko cz艂owiekowi. Lecz teraz by艂o mi to ca艂kowicie oboj臋tne. Nie mia艂em ani czasu, ani ch臋ci zajmowa膰 si臋 takimi sprawami. Gdyby ten tch贸rz Tomoyasu, kt贸ry my艣li, 偶e chwyci艂 przysz艂o艣膰 za gard艂o, dowiedzia艂 si臋 cho膰 jedn膮 setn膮 tego, co ja... Milcza艂em, wi臋c Tomoyasu kontynuowa艂:
- A przy okazji, jak idzie praca? Z g贸ry ciesz臋 si臋 na spotkanie komisji pojutrze...
- Hm, my艣l臋 偶e b臋d臋 m贸g艂 przedstawi膰 interesuj膮cy raport, wykorzystuj膮c dane podstawowe, jak na przyk艂ad wsp贸艂czynniki og贸lne charakteru.
- A co ze spraw膮 mordercy?
Bia艂a nitka 艣liny wyp艂yn臋艂a z k膮cika ust i spad艂a na zewn臋trzn膮 stron臋 d艂oni.
- W ci膮gu dnia podsumuj臋 sprawozdanie i poprosz臋 Tanomogiego, 偶eby je panu przedstawi艂... - odpar艂em, odk艂adaj膮c s艂uchawk臋, by unikn膮膰 dalszych pyta艅.
W tym momencie zn贸w odezwa艂 si臋 dzwonek. Tym razem nie mia艂em w膮tpliwo艣ci, 偶e by艂 to telefon od szanta偶ysty, m贸wi膮cego g艂osem podobnym do mojego.
- Czy profesor Katsumi? Tak szybko pan si臋 zg艂osi艂, jakby spodziewa艂 si臋 pan mojego telefonu... - powiedzia艂 艣miej膮c si臋. Nie czekaj膮c na odpowied藕 spowa偶nia艂 i doda艂: - Nie, nie “jakby spodziewa艂 si臋 pan", pan po prostu na mnie czeka艂... Prawda?... W ka偶dym razie pan co艣 knuje, co艣 takiego, przed czym chcia艂bym pana ostrzec...
W pewnym sensie oczekiwa艂em tego szanta偶ysty. Za ka偶dym razem gdy chcia艂em przyst膮pi膰 do dzia艂ania, stawa艂 mi na drodze. Chocia偶 si臋 go spodziewa艂em, to jednocze艣nie by艂em w k艂opocie, nie wiedzia艂em co z tym fantem zrobi膰. Je艣li jeszcze nie za艂o偶ono pods艂uchu u mnie w domu, to trudno sobie wyobrazi膰, 偶eby kto艣 poza Tanomogim, m贸g艂 pozna膰 pomys艂 poddania 偶ony analizie za pomoc膮 maszyny prognostycznej. Jednak by艂oby wr臋cz nienaturalne, 偶eby Tanomogi, kt贸ry dot膮d by艂 niezwykle przebieg艂y, teraz zdradzi艂 si臋, 偶e to on w艂a艣nie kryje si臋 za tym wszystkim... Zadr偶a艂em, czuj膮c w pobli偶u niewidzialnego obserwatora.
- My艣lisz, 偶e czeka艂em? To zupe艂ny przypadek!
- Ja wiem. W艂a艣nie rozmawia艂e艣, nim ja zadzwoni艂em, prawda?
Zmiesza艂em si臋. Zgodnie z moim przypuszczeniem mog艂a to by膰 jedynie ta艣ma maszyny prognostycznej, kt贸ra przemawia艂a moim g艂osem. Wypowiada艂a jednak s艂owa odpowiednie do danej sytuacji, 偶e trudno mi przychodzi艂o sobie wyobrazi膰, 偶e mog艂aby tak precyzyjnie reagowa膰 na moje wypowiedzi.
- Ha ha ha, zaskoczony pan? - Widocznie wyczu艂 moje zak艂opotanie. - Lecz teraz ju偶 chyba pan rozpozna艂, kim jestem?
- Kim pan jest?
- Kim? Jeszcze pan nie zrozumia艂? Dam wi臋c jeszcze jedn膮 wskaz贸wk臋. Telefon, kt贸ry pan przed chwil膮 odebra艂, pochodzi艂 od Tomoyasu.
- Ach, jeste艣 Tanomogim! Nie, ty jeste艣 maszyn膮. Jeste艣 tylko g艂osem. Tob膮 manipuluje Tanomogi, na pewno. Chyba tam jeste艣. Odpowiedz szybko!
- M贸wi pan bez sensu. Je艣li jestem tym, kt贸ry m贸wi, to jestem r贸wnie偶 i tym, kt贸ry s艂ucha. Zatelefonowa艂em z w艂asnej woli. Czy s膮dzisz, 偶e maszyna, manipulowana przez kogo艣, mog艂aby tak dobrze reagowa膰 na twoje zachowania? M贸wisz maj膮c co艣 w ustach. Nie zd膮偶y艂e艣 chyba wyp艂uka膰 ust i podszed艂e艣 do telefonu, prawda? Je艣li chcesz, mog臋 poczeka膰, a偶 sko艅czysz p艂uka膰. Och, przepraszam! Wcale nie chcia艂em ci臋 o艣miesza膰. Ale faktem jest, 偶e m贸wi臋 z w艂asnej woli.
- I dlatego powiniene艣 powiedzie膰, kim jeste艣!
- Mo偶liwe. Czy naprawd臋 jeszcze nie zgad艂e艣? Tak, chyba nie. Profesorze, zauwa偶y艂 pan przynajmniej, jak bardzo m贸j g艂os przypomina pa艅ski. Mo偶e to jest przypadkowe podobie艅stwo - na pewno tak my艣lisz. Nie? To trudno. Nie starasz si臋 uczy膰, nie sk艂aniasz si臋 do wysi艂ku i nie pr贸bujesz wykry膰, kim jestem naprawd臋. Tymczasem ja jestem po prostu drug膮 stron膮 tej samej monety. Wi臋c ostatecznie dziel臋 si臋 z tob膮 przynajmniej cz臋艣ci膮 tej wa偶nej sprawy...
- Dlaczego wi臋c nie przyjdziesz tutaj i nie spotkasz si臋 ze mn膮? Wtedy by艂oby 艂atwiej z tob膮 rozmawia膰.
- Tak my艣lisz? To, niestety, jest niemo偶liwe. Rozmowa przez telefon jest mniej skomplikowana...
- Prosz臋 zatem przyst膮pi膰 do sedna sprawy.
- Dobrze - odpowiedzia艂 raczej zdecydowanie. - Podj膮艂e艣 gro藕n膮 w skutkach decyzj臋.
Zrozumia艂em, 偶e musz臋 by膰 ostro偶ny. M贸j przeciwnik z ca艂kowit膮 swobod膮 pos艂ugiwa艂 si臋 s艂ownictwem gangstera, a jednocze艣nie zachowywa艂 si臋 jak urz臋dnik pa艅stwowy, daj膮c do zrozumienia, 偶e nie jest kim艣 ca艂kiem zwyczajnym. Gdyby przysz艂o mi okre艣li膰 jego zaw贸d, to sk艂ania艂bym si臋 do opinii, 偶e jest on detektywem szanta偶yst膮. Udaje, 偶e potrafi przejrze膰 moje my艣li, i w ten spos贸b pr贸buje podda膰 mnie przes艂uchaniu, zadaj膮c naprowadzaj膮ce pytania.
- Zrozumia艂e. - Zareagowa艂 na moje milczenie lekko pokas艂uj膮c. - Nic dziwnego, 偶e pan mi nie ufa. Przyjmuj臋 to. Teraz pan zamierza wyj艣膰 z domu razem z 偶on膮. Prawda? Prosz臋 jednak nie my艣le膰, 偶e podpatruj臋 pana przez lornetk臋 z naprzeciwka. Faktem jest, 偶e w tym momencie kto艣 prowadzi obserwacj臋 przed pa艅skim domem. Prosz臋 spojrze膰 przez okno na ko艅cu korytarza. Szybko!
Przynaglony od艂o偶y艂em s艂uchawk臋 i uczyni艂em, co mi kaza艂. Przed bram膮 ujrza艂em znanego mi ju偶 m臋偶czyzn臋 przechadzaj膮cego si臋 ze znudzon膮 min膮. Wr贸ci艂em i wzi膮艂em do r臋ki s艂uchawk臋, jednak si臋 nie odezwa艂em.
- I co pan na to? - Mimo mojego milczenia, on wiedzia艂, 偶e ju偶 wr贸ci艂em. - To ten sam m艂odzieniec, z kt贸rym pan stoczy艂 walk臋. Bardzo zdolny specjalista od skrytob贸jstwa.
- Sk膮d, u licha, dzwonisz?
Za wszelk膮 cen臋 stara艂em si臋 wypatrze膰, z kt贸rego okna m贸g艂by mnie podgl膮da膰, mimo 偶e zdr臋twia艂a mi d艂o艅 i ca艂e rami臋. S艂uchaj膮c go przejrza艂em utrwalony w g艂owie plan osiedla.
- Przecie偶 powiedzia艂em, 偶e nie dzwoni臋 z bliska. Akurat dobrze si臋 sk艂ada, obok przeje偶d偶a w贸z stra偶acki. Gdy otworz臋 okno, b臋dziesz chyba m贸g艂 us艂ysze膰... Ale ko艂o domu nic nie s艂yszysz...
- Tak膮 sztuczk臋 mo偶na zrobi膰 za pomoc膮 magnetofonu.
- Naturalnie... Wi臋c mo偶e podam m贸j numer telefonu. Gdy us艂yszysz numer kierunkowy, wtedy opuszcz膮 ci臋 w膮tpliwo艣ci. Prosz臋 powiesi膰 s艂uchawk臋 i nakr臋ci膰 ten numer, dobrze?
- Mam tego dosy膰. Ju偶 wszystko mi jedno.
- Nie, nie mo偶e by膰 wszystko jedno - powiedzia艂 ostrzegawczym tonem. - To bardzo powa偶na sprawa. Widz臋 to wszystko.
- O co chodzi?
- Nie pojmujesz? - Szanta偶ysta nag艂e westchn膮艂 i zmieni艂 ton. By艂o co艣 tak przejmuj膮cego w jego g艂osie, 偶e nawet mnie nie urazi艂a zbytnia bezpo艣rednio艣膰. - Powiedzia艂em ci ju偶 tyle, a dot膮d si臋 nie zorientowa艂e艣? To nie jestem ja. To jeste艣 ty. To znaczy, ja jestem tob膮.
28
Przez d艂u偶szy czas nawet si臋 nie poruszy艂em. Nie tylko moje cia艂o, lecz r贸wnie偶 my艣li zamar艂y w bezruchu. To nie by艂o zwyk艂e zdumienie, lecz jakie艣 niesamowite pomieszanie spokoju i wzburzenia, prowadz膮ce niemal do szale艅stwa. Przez ca艂y czas my艣la艂em, 偶e chodzi tu o faceta, kt贸rego znam; a teraz zda艂em sobie spraw臋 z tego, 偶e faktycznie jest moim lustrzanym odbiciem. Poj膮艂em ca艂膮 g艂upot臋 i 艣mieszno艣膰 tej sytuacji... Moje wzburzenie mog艂em por贸wna膰 do nieprzyjemnie gorzkiego poczucia rozpaczy, jakby we 艣nie sta艂 si臋 duchem i spod sufitu patrzy艂 na w艂asne martwe cia艂o...
Z trudem znalaz艂em w艂a艣ciwe s艂owa i z艂o偶y艂em je w ca艂o艣膰.
- Wobec tego ty jeste艣 cia艂em z艂o偶onym ze mnie, jeste艣 swego rodzaju syntez膮 zbudowan膮 przez maszyn臋 prognostyczn膮.
- Mo偶na i tak powiedzie膰, ale to nie takie proste. Sztuczny tw贸r nie potrafi rozmawia膰 - odpowiada膰 i pyta膰, prawda?
Nie zastanawiaj膮c si臋, kiwn膮艂em twierdz膮co w stron臋 niewidzialnego rozm贸wcy.
- Przecie偶 chyba nie jeste艣 obdarzony 艣wiadomo艣ci膮?
- Sk膮d偶e... - odpowiedzia艂 g艂os, si膮kaj膮c cicho nosem. - Ja nie mam cia艂a. Tak jak przypuszcza艂e艣, jestem zwyczajn膮 nagran膮 wcze艣niej ta艣m膮... Oczywi艣cie, nie mog臋 sobie pozwoli膰 jeszcze na takie luksusy, jak posiadanie 艣wiadomo艣ci. Jestem wyposa偶ony w co艣 wa偶niejszego ni偶 艣wiadomo艣膰, a mianowicie w konieczno艣膰 i pewno艣膰. Wiem dok艂adnie, co si臋 dzieje w twoich my艣lach, i to z du偶ym wyprzedzeniem. Nie jest istotne, jak bardzo starasz si臋 zachowa膰 niezale偶no艣膰, po prostu nie zrobisz nawet jednego kroku poza wcze艣niej ustalonym programem.
- Kto wi臋c zaprojektowa艂 ci s艂owa, kt贸re wypowiadasz?
- Nikt. Rodz膮 si臋 w spos贸b nieuchronny z ciebie samego.
- To znaczy...
- To znaczy, 偶e jestem warto艣ci膮 prognozy drugiego stopnia, kt贸ra pozna艂a tw膮 przysz艂o艣膰 dzi臋ki prognozie pierwszego stopnia. Jednym s艂owem, ja jestem tob膮. Jestem tob膮, kt贸ry pozna ciebie.
Nagle zda艂em sobie spraw臋, 偶e jestem jakim艣 ma艂ym, odleg艂ym obiektem w imponuj膮co rozleg艂ym miejscu, w kt贸rym dot膮d istnia艂em. Przemieszczaj膮cy si臋 b贸l wci膮偶 kr膮偶y艂 z irytuj膮c膮 szybko艣ci膮, niczym sygna艂 艣wietlny przed japo艅skim salonem fryzjerskim.
- Zapewne kto艣 taki jak Tanomogi spowodowa艂, 偶e zadzwoni艂e艣 do mnie.
- Wci膮偶 jeszcze m贸wisz od rzeczy. Widocznie nie oceni艂e艣 sytuacji dostatecznie jasno. Moja wola jest twoj膮 wol膮. Tylko 偶e jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Czyni臋 tylko to, co ty by艣 prawdopodobnie uczyni艂, jakby艣 pozna艂 sw膮 przysz艂o艣膰.
- A jak uruchamiasz magnetofon?
- Pytasz o takie bzdury! Oczywi艣cie, prosz臋 kogo艣 o to. Teraz pomaga mi - zgodnie z twoim przypuszczeniem - kolega Tanomogi. Ale nie wolno ci my艣le膰, 偶e jest to spisek uknuty przez niego przeciw tobie. Jego dotychczasowe zachowanie zale偶a艂o ode mnie. Fakt, 偶e zale偶a艂o od mojej woli, oznacza, 偶e zale偶a艂o od twojej woli. Je艣li o co艣 podejrzewasz Tanomogiego, to lepiej 偶eby艣 podejrzewa艂 siebie...
- W porz膮dku, poprzesta艅my na tym... Dlaczego dzwonisz do mnie z pogr贸偶kami i wywo艂ujesz zamieszanie w g艂owie?
- To nie zamieszanie, to ostrze偶enie.
- Nie ma potrzeby m贸wi膰 tak ogl臋dnie. Poniewa偶 znasz moj膮 przysz艂o艣膰, musia艂e艣 te偶 pozna膰 naszych wrog贸w, prawda? Czy nie mo偶na by艂o dzia艂a膰 bardziej bezpo艣rednio?
- Wrog贸w? Nadal u偶ywasz tego s艂owa... Skoro tak, to wr贸g znajduje si臋 wewn膮trz. Taki spos贸b my艣lenia staje si臋 naszym wrogiem. Ja staram si臋 tylko uratowa膰 ci臋 od katastrofy. Ach, prawda, dobrze si臋 sk艂ada. Tam czeka Sadako... nie, przepraszam, to jednak chyba nie jest zbyt mi艂e, gdy w ten spos贸b m贸wi臋 o twojej 偶onie, mimo 偶e ja jestem tob膮. No, w ka偶dym razie mog臋 m贸wi膰 o niej “ma艂偶onka", no wi臋c ma艂偶onka czeka za drzwiami. Najwyra藕niej przys艂uchuje si臋 tej dziwnej rozmowie... Chcia艂bym j膮 o co艣 zapyta膰. Mo偶esz zawo艂a膰 j膮 do telefonu?
- Z pewno艣ci膮 nie.
- Spodziewa艂em si臋, 偶e tak zareagujesz. Je艣li chcemy j膮 wtajemniczy膰, to trzeba b臋dzie wyzna膰 wszystko. A ty nie masz na to do艣膰 odwagi. Nawet nie wyja艣ni艂e艣 jej powodu wyj艣cia z domu, prawda? Zw艂aszcza 偶e teraz nie ma najmniejszej potrzeby wychodzi膰...
- Dlaczego? Nie zamierzam przemilcze膰 takiej obrazy.
- No dobrze. Je艣li nie chcesz poprosi膰 偶ony do telefonu, mo偶esz jej to sam powiedzie膰. Chodzi o t臋 fa艂szyw膮 piel臋gniark臋 z pieprzykiem, kt贸ra uprowadzi艂a twoj膮 偶on臋. Na pewno m贸wi艂a, 偶e pieprzyk znajdowa艂 si臋 na brodzie, czy mo偶e raczej by艂 z boku nad g贸rn膮 warg膮?
29
Dysza艂em ci臋偶ko, jakbym zapomnia艂 przez jaki艣 czas oddycha膰. W bezkresnej dali za艣wita艂 w膮t艂y promyk i wtedy widok wok贸艂 mnie ca艂kowicie si臋 odmieni艂. Kobieta mia艂a pieprzyk nie na brodzie, lecz nad g贸rn膮 warg膮. Mo偶e pami臋膰 jest tak zawodna albo te偶 偶ona uleg艂a z艂udzeniu. Je艣li tak, to czy偶 t膮 piel臋gniark膮 nie by艂a faktycznie moja asystentka Wada? Ona ma pieprzyk nad g贸rn膮 warg膮. Wada wstydzi艂a si臋 tego defektu urody, dlatego zwykle opuszcza艂a g艂ow臋, aby nie by艂 on nazbyt widoczny. Na贸wczas pieprzyk wydawa艂 si臋 znajdowa膰 u do艂u twarzy, a w zamglonej pami臋ci m贸g艂 si臋 przesun膮膰 na brod臋.
- Sadako! - Wstrz膮艣ni臋ty t膮 my艣l膮 krzykn膮艂em, a偶 zagrzmia艂o w ca艂ym domu. - Chodzi o ten pieprzyk u piel臋gniarki.
Natychmiast drzwi si臋 uchyli艂y i ukaza艂a si臋 w nich skrzywiona ze zdziwienia twarz 偶ony.
- Co si臋 sta艂o? Przestraszy艂e艣 mnie.
- Chodzi mi o ten pieprzyk, czy mo偶e znajdowa艂 si臋 w tym miejscu, a nie na brodzie?
- Hm, teraz gdy o tym wspomnia艂e艣, wydaje mi si臋, 偶e w tym.
- Tak, dok艂adnie tak... - wtr膮ci艂 si臋 m贸j telefoniczny rozm贸wca.
Z po艣piechem machn膮艂em r臋k膮, jakbym chcia艂 odp臋dzi膰 od siebie 偶on臋. Ona jednak nie odchodzi艂a, przygl膮daj膮c mi si臋 uparcie ch艂odnym wzrokiem. Dobrze rozumia艂em, dlaczego mia艂a tak膮 min臋. Zwr贸cony do niej ty艂em milcza艂em, przyciskaj膮c s艂uchawk臋 do ucha. On, czyli ja, m贸wi艂 dalej:
- Piel臋gniark膮 istotnie by艂a kole偶anka Wada. W tym roku akurat w pierwszy dzie艅 stycznia przezi臋bi艂a si臋 i nie przysz艂a, gdy wsp贸艂pracownicy instytutu odwiedzili ci臋 w domu z 偶yczeniami. Dlatego twoja 偶ona jej nie pozna艂a. Je艣li to sobie u艣wiadomisz, to nie b臋dziesz mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e nie ma 偶adnego znaczenia, czy ona jest wrogiem, czy przyjacielem, prawda?
- Oznacza艂oby to, 偶e zrobi艂a to na moj膮 pro艣b臋, a faktycznie ty j膮 o to poprosi艂e艣.
- Z czego znowu jeste艣 niezadowolony?
Powoli si臋 odwr贸ci艂em, lecz 偶ony za mn膮 ju偶 nie by艂o.
- ...dlatego w艂a艣nie wszystko wydaje si臋 wrogie.
- Tak to wygl膮da... - odpowiedzia艂a maszyna spokojnie, jakby ze skruch膮, a mo偶e tylko tak mi si臋 wydawa艂o. - Uczynili艣my dla ciebie tyle, ile mogli艣my.
- Wiem, mam tego do艣膰! - Nagle ogarn膮艂 mnie wielki gniew. - Prosz臋 przedstawi膰 wniosek. Ju偶 mam do艣膰 chodzenia w k贸艂ko. Do licha, co chcesz, 偶ebym zrobi艂?
- To dziwne. Przecie偶 m贸wi艂em, 偶e konkluzja jest oczywista. Nie r贸b zamieszania i nie wyprowadzaj 偶ony z domu.
- Dlaczego to ma spowodowa膰 zamieszanie?
- Czy s膮dzi艂e艣, 偶e 偶ona bez uprzednich wyja艣nie艅 zgodzi si臋 pos艂usznie podda膰 badaniu maszyny prognostycznej? Je艣li tak my艣la艂e艣, to musisz by膰 nie lada prostakiem. Chyba pochlebia艂e艣 sobie, uwa偶aj膮c si臋 za zimnego faceta, gdy tymczasem by艂e艣 po prostu znudzonym, konserwatywnym m臋偶czyzn膮. I to by艂aby ca艂a twoja historia. Teraz nawet 偶ona si臋 nie zgodzi na to, 偶eby艣 zagl膮da艂 jej do duszy. Nie, nie martw si臋, nie podejrzewaj jej o niewierno艣膰 czy zazdro艣膰. To co艣 jeszcze gorszego... To jest pogarda i rezygnacja.
- G艂upstwa opowiadasz...
- Tak, zasadzka, jak wiesz, pojawia si臋 zwykle tam, gdzie cz艂owiek si臋 jej najmniej spodziewa. Przeszkoda pojawia si臋 wi臋c nieoczekiwanie i staje si臋 punktem zwrotnym losu... To znaczy, musisz uchyli膰 r膮bka tajemnicy, aby nak艂oni膰 偶on臋 do zgody na badania. Wtedy mimo woli z艂amiesz przyrzeczenie dane w Instytucie Yamamoto.
- Je艣li przyjmujesz takie za艂o偶enie...
- Nie, to nie 偶adne za艂o偶enie, to ju偶 jest decyzja. To tak, jakby艣my doszli do konkluzji. Gdybym teraz nie zatelefonowa艂, na pewno uczyni艂by艣 to. Przecie偶 mia艂e艣 drog臋 wyj艣cia. Na przyk艂ad mog艂e艣 poprosi膰 pana Yamamoto i za艂atwi膰 偶onie pozwolenie na zwiedzenie jego instytutu. Ale nic takiego nie przysz艂o ci do g艂owy. Zwiedziwszy instytut przyj膮艂e艣, 偶e znana ci dot膮d codzienno艣膰 sta艂a si臋 odwrotno艣ci膮 rzeczywisto艣ci, a mimo to teraz my艣lisz o tym, aby zabi膰 swoje dziecko i w ten spos贸b przeci膮膰 zwi膮zki z przysz艂o艣ci膮 i ukry膰 si臋 w 艣wiecie odwr贸conym do g贸ry nogami... Czy pami臋tasz, 偶e wczoraj w nocy Wada rozmawiaj膮c z tob膮 powiedzia艂a, 偶e to jest s膮d? I tak by艂o, to naprawd臋 by艂 s膮d. To, co ci komunikuj臋, zapewne jest ju偶 wyrokiem. Okazuje si臋, 偶e jeste艣 zaprzysi臋g艂ym konserwatyst膮, co nie pasuje do obrazu wytw贸rcy na wskro艣 nowoczesnej maszyny prognostycznej. To zdumiewaj膮ce, 偶e jeste艣 kim艣 tak szalenie konserwatywnym.
- Czy zadzwoni艂e艣 po to, 偶eby g艂osi膰 kazania?
- M贸wisz, jakby to dotyczy艂o kogo艣 innego, a przecie偶 ja jestem tob膮... No dobrze, w ka偶dym razie chcia艂bym maksymalnie ograniczy膰 liczb臋 ofiar. Skoro wiesz, 偶e piel臋gniark膮 by艂a Wada, to nie ma potrzeby poddawa膰 偶ony analizie maszyny prognostycznej. Je艣li to, co m贸wi臋, trafia do twego przekonania, to ju偶 jest dobrze.
- Czy moje dziecko zosta艂o umieszczone w sztucznej macicy, by wyros艂o na istot臋 wodn膮?
- Tak jest.
- Dlaczego? Dlaczego musiano to zrobi膰?
- Rozumiem tw贸j niepok贸j. To, 偶e pragniesz pozna膰 przyczyny... Yamamoto spodziewa艂 si臋, 偶e zadasz to pytanie, zechcesz si臋 czego艣 dowiedzie膰 na temat ludzi hodowanych poza naturalnym 艂onem matki, i dlatego 艣mia艂 si臋 z powodu twojego tch贸rzostwa. Wyst膮pi艂em wi臋c z wnioskiem o wydanie dla ciebie zgody na zwiedzanie miejsca, w kt贸rym tworzy si臋 ludzi-akwan贸w - ludzi 偶yj膮cych w wodzie. My艣l臋, 偶e ju偶 zako艅czono rozpatrywanie wniosku i mo偶esz si臋 zg艂osi膰 po odpowied藕 bezpo艣rednio. Chyba po pi膮tej kto艣 si臋 tu zjawi...
- Jeszcze tylko jedno... Kim faktycznie jest zab贸jca ksi臋gowego?
- Oczywi艣cie Tanomogi... Ale nie wyci膮gaj wniosk贸w pochopnie. Pami臋taj, 偶e to ja wyda艂em rozkaz, czyli ty wyda艂e艣 rozkaz.
- Nic o tym nie wiem.
- Nawet je艣li tak jest, to ju偶 nic nie poradz臋 na to, co si臋 sta艂o.
- Czy jest z tob膮 Tanomogi? O, teraz pokas艂uje.
- Nie, to Wada.
- Wszystko jedno kto, daj mi j膮 do telefonu.
- Czy chcesz podej艣膰? - spyta艂a maszyna, jakby odwracaj膮c si臋 do ty艂u. Wkr贸tce odpowiedzia艂 nosowy i weso艂y g艂osik Wady.
- Ale偶, profesorze, pan rozmawia sam ze sob膮.
Tak, mia艂a racj臋. By艂em po tamtej stronie; gdybym zjawi艂 si臋 osobi艣cie, musia艂oby to wygl膮da膰 zabawnie, niezale偶nie od punktu widzenia na t臋 spraw臋. Zdr臋twia艂y mi palce i omal nie wypad艂a mi z r臋ki lepka od potu s艂uchawka. I w tym samym momencie, gdy chcia艂em j膮 mocniej chwyci膰, po艂膮czenie zosta艂o przerwane. Kiedy spr贸bowa艂em oddzwoni膰, w odpowiedzi us艂ysza艂em tylko g艂uche buczenie.
Zreszt膮 tak chyba by艂o lepiej. Je艣li on by艂 drugim mn膮 i wszystko o mnie wiedzia艂, to niew膮tpliwie z g贸ry przewidzia艂 m贸j b艂膮d. Ja mia艂em wci膮偶 wiele pyta艅. Zak艂adaj膮c, 偶e to on wyda艂 rozkaz zamordowania ksi臋gowego, to musia艂 jaki艣 czas przedtem istnie膰. A to oznacza, 偶e on istnia艂, zanim jeszcze zdecydowa艂em si臋 zaj膮膰 przewidywaniem przysz艂o艣ci poszczeg贸lnych ludzi. Wobec tego kiedy si臋 narodzi艂? W jakim dok艂adnie momencie to si臋 sta艂o? A poza tym, kto go stworzy艂?
Spr贸bowa艂em zadzwoni膰 do Tanomogiego. Nie zasta艂em go jednak w domu. Oczywi艣cie Wady te偶 nie by艂o.
- Ju偶 jestem gotowa - zawo艂a艂a 偶ona zza drzwi.
- Ju偶 nie trzeba.
- Czego nie trzeba?
- Ju偶 nie musisz ze mn膮 wychodzi膰.
Otworzy艂em drzwi i zatrzyma艂em si臋 w rogu sypialni. 呕ona odwr贸ci艂a wzrok, rozwi膮za艂a tasiemk臋 z pasa obi i rzuci艂a j膮 przed lustro.
- S艂uchaj, powiedz, czy ty mn膮 gardzisz?
呕ona unios艂a g艂ow臋, jakby zdziwiona tym pytaniem, a nast臋pnie za艣mia艂a si臋 jako艣 z przymusem, jakby na przek贸r sobie.
- Masz na ustach proszek do czyszczenia z臋b贸w.
Opad艂y mi r臋ce, poczu艂em si臋 nikim. Chcia艂em jeszcze co艣 powiedzie膰, lecz faktycznie by艂em nikim. Nie mog艂em wiedzie膰, 偶e nasze w艂asne oblicza, na kt贸re teraz patrzyli艣my - beznadziejnie u艣miechaj膮cej si臋 偶ony i moje, ubrudzone proszkiem do z臋b贸w - ogl膮damy po raz ostatni. Cofn膮艂em si臋, zamkn膮艂em za sob膮 drzwi 艂azienki i odwr贸ci艂em si臋 w stron臋 umywalki. Wyp艂uka艂em usta i zacz膮艂em si臋 goli膰.
30
Dzwoni艂em do pracowni co trzydzie艣ci minut, poniewa偶 chcia艂em si臋 dowiedzie膰, gdzie poszed艂 Tanomogi. Czas oczekiwania skr贸ci艂em sobie czytaniem gazety. Jak zwykle to samo: Mi臋dzynarodowe umowy, problemy terytorialne na morzach, szpiegostwo gospodarcze, niezwyk艂e upa艂y, podnoszenie si臋 poziomu w贸d, trz臋sienia ziemi, a nast臋pnie pi臋kne kobiety, zab贸jstwa, po偶ary i opowie艣ci o dumnej duszy. Zadziwiaj膮ce by艂o to, 偶e tak okropne zlepki zjawisk wprawia艂y mnie w sentymentalny nastr贸j. Mnie, cz艂owiekowi, kt贸ry maj膮c czterdzie艣ci sze艣膰 lat wejrza艂 w skrawek przysz艂o艣ci, wszystkie sprawy codzienne wyda艂y si臋 ju偶 odleg艂膮 przesz艂o艣ci膮. Poczu艂em si臋 wyczerpany i pozostawiony sam sobie.
Zn贸w si臋 zdrzemn膮艂em. Na gazecie, kt贸ra le偶a艂a pod moj膮 g艂ow膮, pojawi艂a si臋 mokra plama wielko艣ci twarzy. Yoshio wr贸ci艂 ze szko艂y, rzuci艂 tornister i gdy zn贸w chcia艂 gdzie艣 wybiec, rozleg艂 si臋 gniewny g艂os 偶ony. Mimo woli zerwa艂em si臋 na nogi. Chcia艂em go zawo艂a膰 i porozmawia膰, lecz w nast臋pnej chwili s艂ysza艂em ju偶 tylko oddalaj膮ce si臋 i cichn膮ce kroki syna na ulicy.
Zszed艂em na d贸艂. 呕ona zawo艂a艂a z kuchni.
- Czy chcesz co艣 je艣膰?
- Nie, mo偶e p贸藕niej.
W艂o偶y艂em drewniaki geta na nogi i postanowi艂em si臋 troch臋 przej艣膰 wok贸艂 domu, 偶eby przy okazji wysuszy膰 mokr膮 od potu koszul臋.
Ledwie wyszed艂em z domu, od razu ujrza艂em znajomego szpicla. Zbli偶a艂 si臋 powoli w moj膮 stron臋 z wyrazem nudy na twarzy, a co par臋 krok贸w kopa艂 to w prawo to w lewo kamyki le偶膮ce na chodniku. Spostrzeg艂szy mnie, zatrzyma艂 si臋 przestraszony. Gdy podszed艂em, u艣miechn膮艂 si臋 zak艂opotany, spu艣ci艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 si臋 oddala膰 przyspieszaj膮c kroku. Zatrzyma艂em go pytaniem.
- Co tu robisz?!
- Och...
Chcia艂em go zlekcewa偶y膰 i obej艣膰, ale on odwr贸ci艂 si臋 i postanowi艂 i艣膰 razem ze mn膮. Niech robi, co chce. Nie jest chyba tak g艂upi, 偶eby napa艣膰 na mnie w tym miejscu. Ca艂y czas dochodzi艂 ha艂as bawi膮cych si臋 w pobli偶u dzieci, a wok贸艂 mijali nas przechodnie. Szli艣my jaki艣 czas razem. Po chwili przerwa艂em milczenie, chc膮c go rozdra偶ni膰:
- Jak pi臋knie zmyka艂e艣 tamtego dnia, pami臋tasz? - On u艣miechn膮艂 si臋 tylko niewinnie jak dziecko.
- Ach, zrobi艂em to, co mi kazano.
- Oczywi艣cie. Podobno jeste艣 znakomitym specjalist膮 od mordowania?
- Co? Robi臋 tylko to, co mi ka偶膮.
- A teraz jakie masz rozkazy?
- Hm - m臋偶czyzna nagle spu艣ci艂 oczy, jakby by艂 zak艂opotany. - Kazano mi po prostu pana 艣ledzi膰.
- A kto kaza艂 to robi膰?
- Jak to kto? Przecie偶 pan kaza艂.
Ach, to tak si臋 rzeczy maj膮. Ten drugi ja jest widocznie got贸w podejmowa膰 si臋 nawet realizacji r贸偶nych zam贸wie艅, w艂膮cznie z zabijaniem. Nie mia艂em najmniejszego poj臋cia, sk膮d pojawi艂a si臋 u mnie taka sk艂onno艣膰. Gdybym nie znajdowa艂 si臋 przyt艂oczony presj膮 i skulony w k艂臋bek, to moje cierpienie zap艂on臋艂oby gor臋cej od rozgrzanego grub膮 warstw膮 t艂uszczu na brzuchu.
- Ilu ludzi ju偶 zabi艂e艣?
- Och, nie ma o czym m贸wi膰, jeszcze nikogo nie zabi艂em, od czasu gdy 艣ledz臋 pana.
Odetchn膮艂em z ulg膮.
- A przedtem?
- Jedena艣cie os贸b. Specjalizuj臋 si臋 w metodach, kt贸re nie zostawiaj膮 偶adnych 艣lad贸w. Powoduj臋 utrat臋 艣wiadomo艣ci, zaciskam nos i usta, w ten spos贸b nast臋puje uduszenie si臋. To troch臋 k艂opotliwe, ale na pewno dla mnie bezpieczne. Gdy pozoruj臋 utoni臋cie, wprowadzam wod臋 przez nos. Wt艂aczam j膮 do p艂uc, jak przy sztucznym oddychaniu, i tak zostawiam ofiar臋 - wygl膮da to na 艣mier膰 przez utoni臋cie. Mam te偶 spos贸b na duszenie. Obejmuj臋 gard艂o ca艂膮 szeroko艣ci膮 d艂oni. To wymaga troch臋 czasu, ale w ten spos贸b mo偶na unikn膮膰 zostawiania 艣lad贸w. Naturalnie, natrafiam niekiedy na do艣膰 du偶y op贸r, i musz臋 zastosowa膰 艣miertelny cios; wa偶ne aby nie zostawi膰 widocznych 艣lad贸w i jednocze艣nie zablokowa膰 si艂臋 przeciwnika. Tak, zdarza si臋 i 艂amanie palc贸w w stawach, wbijanie paznokci w oczy... Tak jest, w 偶adnym wypadku nie u偶ywam narz臋dzi. Zostawiaj膮 艣lady. Unieszkodliwiam przeciwnika go艂ymi r臋kami. ...Mog臋 si臋 pochwali膰, 偶e na pierwszy rzut oka oceniam, jaki spos贸b nale偶y zastosowa膰 w danym przypadku. To chyba rodzaj hipnozy. Uciskam czu艂e miejsce i powoduj臋 utrat臋 艣wiadomo艣ci, jak podczas 艣mierci. Je艣li idzie o pana, wiem, co nale偶y wybra膰, ale nie mog臋 o tym powiedzie膰. Przecie偶 nie powinno si臋 uprzedza膰 wroga, bo wtedy efekt b臋dzie s艂abszy. No, mo偶e panu m贸g艂bym uchyli膰 r膮bka tajemnicy... Tak, chyba nic by nie szkodzi艂o, gdybym powiedzia艂... No wi臋c je艣li chodzi o pana, to nale偶a艂oby znale藕膰 takie miejsce gdzie艣 na twarzy, albo w tym miejscu, z boku brzucha.
Co zamierza艂 uczyni膰 ten drugi “ja" wynajmuj膮c takiego typa? Zatrudni艂 go, ale nie zleci艂 mu 偶adnego konkretnego zadania. Mo偶na wi臋c s膮dzi膰, 偶e wyst臋puje w charakterze mojej osobistej ochrony, roztoczy艂 nade mn膮 specjalny nadz贸r. W ka偶dym razie wygl膮da to teraz zabawnie. Nie ma 偶adnego powodu, 偶ebym tak bezwstydnie spacerowa艂 z tym m臋偶czyzn膮.
- S艂uchaj, mo偶esz ju偶 i艣膰 do domu.
- Nie dam si臋 nabra膰 na ten numer - odpowiedzia艂, chichocz膮c i spogl膮daj膮c na mnie k膮tem oka. - Przecie偶 sam pan uprzedza艂, 偶ebym nie s艂ucha艂 偶adnych rozkaz贸w, je艣li nie s膮 one przedstawione na pi艣mie. Nie, nie dam si臋 nabra膰. Je艣li pan ma czas, to mo偶e by pan poszed艂 ze mn膮 co艣 zje艣膰? Gdy wychodzi艂em rano, zapomnia艂em wzi膮膰 ze sob膮 co艣 do jedzenia. Ju偶 nawet zrezygnowa艂em z obiadu, ale nie b臋dzie to chyba sprzeczne z rozkazami, je艣li b臋dzie mi pan towarzyszy艂... Bardzo prosz臋... cho膰by by艂 to tylko makaron gryczany soba albo pszenny udon.
W rezultacie uzna艂em, 偶e odmowa by艂aby zbyt k艂opotliwa, a poza tym liczy艂em, 偶e w ten spos贸b mo偶e go troch臋 oswoj臋. Postawi艂em wi臋c mu porcj臋 makaronu w s膮siedniej knajpce. Przypomnia艂em sobie, 偶e ja r贸wnie偶 od rana nic nie jad艂em. Nie mia艂em apetytu, wi臋c zam贸wi艂em tylko zarusoba, czyli makaron gryczany podawany na bambusowym talerzyku. Mimo 偶e panowa艂 straszny upa艂, zam贸wi艂 ros贸艂 z makaronem, posypa艂 papryk膮, a偶 ros贸艂 poczerwienia艂, i nie spiesz膮c si臋, jakby chcia艂 wszystko sprawdzi膰, jad艂 powoli 艂y偶ka po 艂y偶ce. By艂 tak skoncentrowany na jedzeniu, 偶e nawet nie spostrzeg艂 muchy 艂a偶膮cej mu po twarzy. Wygl膮da艂 ohydniej ni偶 wtedy, gdy opowiada艂 o mordowaniu.
W telewizji sko艅czy艂o si臋 jakie艣 widowisko i wybi艂a godzina pi膮ta. M臋偶czyzna zerwa艂 si臋 z miejsca, rozejrza艂 i powiedzia艂:
- O pi膮tej mia艂em zadzwoni膰 i dowiedzie膰 si臋, dok膮d pana dzi艣 wiecz贸r zaprowadzi膰. - Z wyra藕nym niepokojem po艣pieszy艂 do telefonu i zacz膮艂 wystukiwa膰 numer. Po kilku s艂owach kiwn膮艂 g艂ow膮, zako艅czy艂 rozmow臋 i wr贸ci艂 ze spokojniejsz膮 min膮. - Wszyscy ju偶 si臋 podobno zebrali i chc膮, 偶eby pan przyszed艂.
- Dok膮d?
- Dok膮d? Przecie偶 pan obieca艂. O pi膮tej mia艂em p贸j艣膰 po pana do domu.
To by艂 m臋偶czyzna, kt贸rego wys艂a艂 po mnie ten drugi ja na zlecenie komisji reprezentuj膮cej pracowni臋 hodowli ludzi podwodnych. Wszystko by艂o takie proste, a wydawa艂o si臋 jako艣 straszliwie pokr臋tne, i cho膰 by艂o pokr臋tne, okaza艂o si臋 bardzo proste.
- A teraz do kogo pan dzwoni艂?
- Do pana Tanomogiego.
- Tanomogi? Co z nim? Czy on ma co艣 wsp贸lnego z komisj膮?
- Hm.
- Czy wiesz, gdzie to jest?
- Tak.
Z po艣piechem pierwszy wybieg艂 z restauracji i od razu zatrzyma艂 taks贸wk臋. Stopniowo ko艂o si臋 zamkn臋艂o, a my艣liwy, tropi膮cy zwierzyn臋 pokaza艂 teraz twarz. Spoza popl膮tanych ga艂臋zi i pni drzewa ukaza艂a si臋 jego prawdziwa posta膰. P艂a膰 to, co si臋 nale偶y, zwracaj to, co jeste艣 winien, a jaki ostatecznie b臋dzie wynik odejmowania? Trzeba jeszcze dok艂adnie to wyja艣ni膰. Nie przej膮艂em si臋 tym, 偶e by艂em w pogniecionej koszuli i w drewniakach geta na go艂ych stopach.
Po uregulowaniu rachunku otrzyma艂em trzydzie艣ci jen贸w reszty. Tym te偶 si臋 nie zmartwi艂em. Tanomogi zap艂aci za taks贸wk臋.
Jak nale偶a艂o si臋 spodziewa膰 m贸j przewodnik dobrze zna艂 ulice miasta. Kaza艂 taks贸wkarzowi celowo kluczy膰 to w prawo, to w lewo w膮skimi zau艂kami. Kierunek jazdy wydawa艂 mi si臋 inny od tego, kt贸ry sobie wyobrazi艂em: nie jechali艣my chyba w stron臋 ziemi wydartej morzu, dlatego czu艂em si臋 coraz bardziej niespokojny. Po chwili znale藕li艣my si臋 na znajomej ulicy. Na drodze, kt贸r膮 ucz臋szcza艂em rano i wieczorem... I wtedy m臋偶czyzna powiedzia艂 do kierowcy:
- Prosz臋 skr臋ci膰 w prawo zaraz za rogiem, przy kiosku papierosowym, przed tym bia艂ym parkanem.
- Nie 偶artuj! - krzykn膮艂em mimo woli i zmieszany po艂o偶y艂em r臋ce na oparciu za kierowc膮. - To przecie偶 budynek Instytutu Techniki Obliczeniowej. To m贸j instytut.
- Jasne - odrzek艂 m贸j towarzysz, przesuwaj膮c si臋 w k膮t. - Tanomogi powiedzia艂, 偶e to tutaj, dlatego tu jeste艣my.
Nie mia艂em powodu twierdzi膰, 偶e si臋 myli艂. W ka偶dym razie zdecydowa艂em si臋 wysi膮艣膰 i zapyta膰 stra偶nika. Odpar艂, 偶e faktycznie odbywa si臋 zebranie, i doda艂, 偶e polecono mu zawiadomi膰, jak tylko przyjad臋. Nie mo偶e by膰 pomy艂ki. M贸j przewodnik odetchn膮艂 z ulg膮 i kiwn膮艂 g艂ow膮 potwierdzaj膮co, starannie g艂adz膮c si臋 po brodzie.
- Kt贸ry pok贸j?
- Hm, my艣l臋, 偶e sala maszyny prognostycznej na pierwszym pi臋trze.
Okna odbijaj膮ce ciemniej膮ce chmury b艂yszcza艂y biel膮, nic wi臋c nie by艂o wida膰. Poleci艂em stra偶nikowi, 偶eby zap艂aci艂 za taks贸wk臋 i ruszy艂em przed siebie. Kiedy odwr贸ci艂em si臋 i spojrza艂em przez rami臋, ujrza艂em, jak si臋 przygl膮da艂 ze zdziwieniem moim drewniakom. Zab贸jca sta艂 obok niego z opuszczonymi d艂ugimi r臋kami i 艣mia艂 si臋.
Przy wej艣ciu do budynku zmieni艂em obuwie na s艂omiane sanda艂y przeznaczone dla odwiedzaj膮cych.
Po drodze zajrza艂em do sali dokumentacji na dole. Pracowity Kimura wraz z czterema m艂odszymi pracownikami zajmowa艂 si臋 klasyfikowaniem i znakowaniem ca艂ej masy materia艂贸w i danych, mimo 偶e nie wiedzia艂, w jakim celu i kiedy zostan膮 u偶yte. To by艂a kuchnia, kt贸ra dostarcza艂a po偶ywienia dla maszyny prognostycznej. Pogr膮偶eni w monotonnej, ale potrzebnej pracy, byli zadowoleni, dop贸ki mogli wierzy膰 w fakty. I chyba nie obchodzi艂o ich, czy maszyna si臋 po偶ywi, czy te偶 b臋dzie cierpie膰 na niestrawno艣膰. Prawd臋 m贸wi膮c, ja te偶 lubi臋 tak膮 robot臋. Pok贸j studi贸w by艂 pusty.
Korytarz na pierwszym pi臋trze, maj膮cy tylko jedno okno na ko艅cu, zasnu艂a ju偶 ciemno艣膰. Nat臋偶y艂em s艂uch, lecz nie us艂ysza艂em niczego podejrzanego poza odg艂osami ulicy. Szed艂em cicho, dotar艂em do sali i zajrza艂em przez dziurk臋 od klucza, ale nic nie dostrzeg艂em.
Gdy po艂o偶y艂em r臋k臋 na klamce, powt贸rzy艂em w duchu to, co planowa艂em powiedzie膰 zebranym: O co wam chodzi? Jaka komisja zatwierdzi艂a to zebranie? Kto zezwoli艂 na wykorzystanie tego pomieszczenia? Maszyna prognostyczna znajduje si臋 pod bardzo 艣cis艂ym nadzorem czynnik贸w rz膮dowych, dlatego nawet ja musz臋 dok艂adnie informowa膰 zwierzchnik贸w o ka偶dym jej uruchomieniu. Teraz 偶膮dam wyja艣nie艅. Nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby艣cie robili, co wam si臋 偶ywnie podoba. Nie wiem, jakie macie upowa偶nienie, lecz jedno jest pewne: ja jestem tutaj za wszystko odpowiedzialny, a nikt mnie o nic nie pyta艂...
Kalkuluj膮c efekty, jednym pchni臋ciem otworzy艂em drzwi. Moj膮 twarz owia艂 ch艂odny wiatr. Nim jeszcze zd膮偶y艂em wypowiedzie膰 pierwsze s艂owa, stan膮艂em jak wryty. By艂em ca艂kowicie zaskoczony. Nie spodziewa艂em si臋 tego, co zasta艂em.
Od lewej strony na dw贸ch krzes艂ach przed biurkiem siedzieli Yamamoto z Zak艂adu Rozwoju 呕ycia Poza 艁onem Matki i Wada Katsuko. We wg艂臋bieniu na wprost maszyny sta艂 Tanomogi, a w k膮cie ulokowa艂 si臋 jego ulubieniec Aiba... Gdy z prawej, przy ekranie telewizyjnym, ujrza艂em Tomoyasu z Komisji Programowej, u艣miechaj膮cego si臋 jakby z za偶enowaniem, dozna艂em niemal wstrz膮su. Czu艂em si臋 zdegustowany w艂asn膮 g艂upot膮, dzi臋ki kt贸rej traktowa艂em dot膮d Tomoyasu jak podrz臋dnego urz臋dnika.
Nawet je艣li powiem, 偶e przest臋pca ukry艂 si臋 w mroku, to i tak nie mog臋 pogodzi膰 si臋 z faktem, 偶e go nie zauwa偶y艂em. Przecie偶 ca艂y czas 偶y艂 blisko mnie. Nie wiedzia艂em wi臋c teraz, co pocz膮膰 i jak zareagowa膰 na t臋 now膮 sytuacj臋. Nagle co艣 za艣wita艂o mi w g艂owie. Najgro藕niejszym potworem jest ten odmieniec, kt贸ry by艂 bliskim i zaufanym cz艂owiekiem - pomy艣la艂em.
- Czekali艣my na pana - powiedzia艂 Tanomogi, wyst臋puj膮c p贸艂 kroku do przodu. Zaproponowa艂 mi wolne krzes艂o stoj膮ce w 艣rodku. Pozostali poruszyli si臋, ka偶dy na sw贸j spos贸b, aby mnie powita膰. Dzi臋ki temu opu艣ci艂o mnie napi臋cie.
- Po co zwo艂ano to zebranie? - zapyta艂em, zaj膮wszy wskazane krzes艂o i wyraziwszy uszanowanie dla Yamamoto, a nast臋pnie obrzuci艂em wszystkich w艂adczym wzrokiem.
- Dowiedzia艂 pan si臋 ju偶 troch臋 z rozmowy telefonicznej, rozwa偶ali艣my pa艅ski wniosek o udzielenie zgody na odwiedzenie zak艂adu hodowli akwan贸w, czyli ludzi 偶yj膮cych w wodzie... - powiedzia艂a szybko Wada, w艂a艣ciwym sobie powa偶nym tonem, a nast臋pnie w艂膮czy艂 si臋 Yamomoto:
- Tak, dyskutowali艣my o tym - potwierdzi艂, a na jego wielkiej, wyra偶aj膮cej co艣 na kszta艂t rezygnacji twarzy pojawi艂 si臋 sympatyczny u艣miech.
Nagle zn贸w si臋 zachmurzy艂o. Co艣 by艂o nie w porz膮dku. Nie mog艂em nad膮偶y膰 za zbyt nag艂ymi zmianami uczu膰. Stara艂em si臋 nie da膰 po sobie pozna膰, lecz serce we mnie zamar艂o.
- Oficjalna nazwa tego zebrania - zabra艂 g艂os Tanomogi ugodowym tonem - mog艂aby by膰 nast臋puj膮ca: Posiedzenie Zwyczajne Oddzia艂u Instytutu Techniki Obliczeniowej i Komisji Administracyjnej Eksploatacji Dna Morskiego. Lecz jest zbyt d艂uga, a poza tym nie wyra偶a dostatecznie celnie istoty naszej pracy, dlatego zdecydowali艣my si臋 okre艣li膰 to gremium po prostu Komisj膮 Oddzia艂ow膮.
- Co wcale nie umniejsza naszego znaczenia - doda艂 Aiba.
- Tak, jestem jednocze艣nie cz艂onkiem Komisji G艂贸wnej - rzek艂 Yamamoto, wci膮偶 kiwaj膮c si臋 w ty艂 i w prz贸d. - Zalecono mi bra膰 udzia艂 w zebraniach w charakterze specjalnego obserwatora..
- Kto pozwoli艂 wam na wykorzystanie tego miejsca? - zapyta艂em bezsilnym g艂osem, spuszczaj膮c wzrok i patrz膮c w okolice kolan Tanomogiego.
Us艂ysza艂em g艂os maszyny prognostycznej.
- Ja pozwoli艂em.
- To pa艅ski sobowt贸r, odpowiadaj膮cy pa艅skiej prognozie drugiego stopnia - wyja艣ni艂 Tomoyasu i spojrza艂 na g艂o艣nik, jakby oczekiwa艂 stamt膮d akceptacji.
- Jednak to ty jeste艣 prawdziwym zab贸jc膮! - krzykn膮艂em piskliwym starczym g艂osem, kt贸ry mnie samego zaskoczy艂.
- Je艣li wyjmie pan z kontekstu spraw臋 zab贸jstwa, nie obejdzie si臋 bez k艂opot贸w. Trzeba spojrze膰 na motywy w relacji do ca艂o艣ci...
- Czy nie powinni艣my - Wada potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 poirytowana - rozpocz膮膰 od sprawy, kt贸ra budzi najwi臋cej w膮tpliwo艣ci pana Katsumi? Na przyk艂ad od wyja艣nienia powodu i czasu, w kt贸rym zosta艂a skonstruowana jego warto艣膰 prognozy drugiego stopnia.
Tak, na pewno, to najbardziej chcia艂em wiedzie膰. Ale jak偶e dra偶ni艂o mnie, 偶e poznali mnie na wylot. Nie potrafi艂em nad sob膮 zapanowa膰, gdy u艣wiadomi艂em sobie, 偶e dot膮d traktowali mnie jak jakiego艣 t臋paka. Nawet Wada.
- Chwileczk臋 - krzykn膮艂em nie dopuszczaj膮c jej do g艂osu. - Chc臋 wiedzie膰, czego dotyczy punkt, od kt贸rego chcecie rozpocz膮膰.
- A, o to chodzi...
Tanomogi rozejrza艂 si臋, jakby zak艂opotany. Pozostali milczeli i wpatrywali si臋 we w艂asne paznokcie. Wreszcie bior膮c t臋 cisz臋 za wyraz aprobaty, niech臋tnie zabra艂 g艂os:
- Prawd臋 m贸wi膮c, konkluzja jest nast臋puj膮ca: Pan musi umrze膰.
- Umrze膰? Co za g艂upstwa...
Bez namys艂u spr贸bowa艂em podnie艣膰 si臋 z krzes艂a, lecz nie czuj膮c nadmiernego niepokoju, roze艣mia艂em si臋 cynicznie.
- A teraz zamierzamy porozmawia膰 o powodach... - kontynuowa艂 Tanomagi.
- Nie, dzi臋kuj臋, do艣膰 tego!
Powinienem teraz wsta膰 i wyj艣膰 st膮d, ignoruj膮c wszystko, co do mnie m贸wili. Co mog膮 mi zrobi膰? Nic nie powinno si臋 zdarzy膰. Kiedy jednak popatrzy艂em na niewzruszone miny i ich z艂owieszcze twarze, oblecia艂 mnie nagle strach.
- Ale, prosz臋 pana - wtr膮ci艂a si臋 Wada - a mo偶e nie powinni艣my jeszcze rezygnowa膰? Prosz臋 wytrwa膰 do ko艅ca.
Wszyscy pokiwali powa偶nie g艂owami, a Tanomogi odezwa艂 si臋 takim g艂osem, jakby chcia艂 mnie podnie艣膰 na duchu:
- No w艂a艣nie, konkluzja jest logiczna, a w logice wiele zale偶y od przyj臋tej hipotezy. Chcemy u偶y膰 wszelkich dost臋pnych nam 艣rodk贸w, aby pana uratowa膰. Prosz臋 nie traci膰 nadziei. Wierzymy, 偶e poznawszy t臋 konkluzj臋 pan sam mo偶e znale藕膰 przes艂anki, kt贸re pozwol膮 j膮 zmieni膰. A teraz prosz臋 pos艂ucha膰.
31
Przecie偶 logika nie zabija cz艂owieka! A przynajmniej “logika" skazuj膮ca mnie na 艣mier膰 nie ma 偶adnego sensu. Ci ludzie pope艂niaj膮 straszliwy b艂膮d! Nie zostan臋 tu po to, 偶eby walczy膰 z tego rodzaju logik膮, ale dlatego, 偶e powa偶nie potraktowa艂em ich s艂owa. W ka偶dym razie dwie osoby zosta艂y zamordowane, wydarto p艂贸d z 艂ona kobiety, a ponadto zatrudniono mistrza skrytob贸jc贸w. W sytuacji, z jak膮 mia艂em do czynienia, nie by艂o wa偶ne, czy co艣 jest logiczne czy nielogiczne. Je偶eli podj臋li okre艣lon膮 decyzj臋, to j膮 zrealizuj膮. Naprawd臋, nawet s艂uchanie ich by艂o poni偶aj膮ce. Nie mog艂em jednak kopn膮膰 krzes艂a i odej艣膰. Wyda艂o mi si臋, 偶e czas si臋 zatrzyma艂, gdy ja pozostawa艂em w bezruchu.
- Zacznijmy mo偶e wyja艣nia膰 wszystko po kolei... - Tanomogi m贸wi艂 z po艣piechem, jakby boj膮c si臋, 偶e mu przerw臋. - O istnieniu tej organizacji dowiedzia艂em si臋 we wrze艣niu ubieg艂ego roku. Tak, akurat sko艅czono budow臋 maszyny prognostycznej i mogli艣my ju偶 pokazywa膰 na ekranie rozbijanie szklanki w przysz艂o艣ci. Pami臋ta pan? Dzi臋ki poparciu pana Yamamoto z Centralnego Szpitala Ubezpiecze艅 przysz艂a do pracy u nas kole偶anka Wada... Najpierw podaj臋 konkluzj臋. Wydaje mi si臋 bowiem, 偶e wszystkiego dowiedzia艂em si臋 od Wady...
Wada musn臋艂a mnie wzrokiem, jakby chcia艂a mnie wybada膰.
- Nie powiedzia艂am o tym od razu. Najpierw przeprowadzi艂am bardzo trudny test - rzek艂a.
- Tak, wiem - potwierdzi艂 Tanomogi, spogl膮daj膮c k膮tem oka. -To by艂 trudny test. Tak trudny, 偶e pocz膮tkowo odnios艂em wra偶enie, i偶 wcale jej na mnie nie zale偶y. W ka偶dym razie opowiedzia艂a mi punkt po punkcie fantastycznie romantyczn膮 opowie艣膰 o naszej przysz艂o艣ci, kt贸r膮 mo偶e nam pokaza膰 maszyna prognostyczna. By艂em przekonany, 偶e Wada jest poetk膮. No tak, traktowa艂em j膮 do艣膰 ceremonialnie, podczas gdy poddawa艂a mnie strasznemu testowi.
- By艂 to test s艂u偶膮cy stwierdzeniu, do jakiego stopnia jest on w stanie przyj膮膰 przysz艂o艣膰 ca艂kowicie odci臋t膮 od przesz艂o艣ci. Starali艣my si臋 bowiem wykry膰, czym si臋 bardziej interesuje, programowaniem czy maszyn膮 prognostyczn膮. Oczywi艣cie, przeprowadzili艣my r贸wnie偶 pobie偶ny test pa艅skiej osoby, profesorze. Pami臋ta pan?
S艂uchaj膮c jej odnios艂em wra偶enie, 偶e istotnie tak by艂o. Nic konkretnego nie mog艂em sobie przypomnie膰, ale pami臋ta艂em, jak bawi艂y mnie nonsensy, kt贸re opowiada艂a ta dziewczyna. Chcia艂em jej teraz na nie odpowiedzie膰, ale mimo wysi艂ku nie by艂em w stanie wypowiedzie膰 cho膰by jednego s艂owa.
- Przegra艂 pan, profesorze. Pan nawet nie pr贸bowa艂 rozwa偶y膰 mo偶liwo艣ci, w kt贸rej przysz艂o艣膰 zdradza i odrzuca tera藕niejszo艣膰. To znaczy... zaraz, jak mam to powiedzie膰... to znaczy maszyna prognostyczna nie mo偶e odpowiedzie膰, je偶eli nie zada si臋 jej poprawnie sformu艂owanego pytania. Sama nie potrafi stawia膰 sobie pyta艅. Dlatego bardzo istotne staj膮 si臋 kwalifikacje pytaj膮cego. Pan nie ma wystarczaj膮cych kwalifikacji do zadawania pyta艅.
- Nie masz racji. Najwa偶niejsze s膮 fakty! - zawo艂a艂em ochryp艂ym g艂osem. - Prognozowanie to nie jest opowiadanie bajek. To logiczna konkluzja, kt贸ra wynika z fakt贸w, zawsze z fakt贸w! Wygadujecie nonsensy, o kt贸rych nawet wspomina膰 nie warto...
- Czy偶by? Czy偶by maszyna mog艂a reagowa膰 tylko na fakty? Czy nie jest potrzebna zamiana tych fakt贸w na problemy?
- Do艣膰 tego. Uprzedzam, 偶e jestem in偶ynierem, a nie filozofem.
- Tak. Pa艅ski wyb贸r temat贸w ma zawsze okre艣lony charakter, ograniczony pewnym wzorem.
- O co wam chodzi? - Pochyli艂em si臋, r臋k臋 po艂o偶y艂em na oparciu krzes艂a i stara艂em si臋 m贸wi膰 zdecydowanie i g艂o艣no, lecz z trudem wydobywa艂em s艂owa z gard艂a. - Nie interesuje mnie, co wygadujesz, Tanomogi, bo to ty jeste艣 morderc膮! A ty, Wada-kun, jeste艣 prowodyrem grupy, kt贸ra porwa艂a mi dziecko! Uwa偶am, 偶e jeste艣 szalona. Zdumiewa mnie pa艅ska dwulicowo艣膰, panie Tomoyasu. 呕eby tak mnie oszukiwa膰 bez najmniejszych skrupu艂贸w? Nawet nie wiem, jak mam na to zareagowa膰.
- Przecie偶 ja... - Tomoyasu szukaj膮c ratunku spu艣ci艂 wzrok i wpatrywa艂 si臋 w pod艂og臋. - Stara艂em si臋 w miar臋 mo偶liwo艣ci nie dopuszcza膰 do pogorszenia sytuacji.
- To prawda - rzeki Yamamoto, pr贸buj膮c mnie powstrzyma膰 otwart膮 d艂oni膮. - Tomoyasu znalaz艂 si臋 w bardzo trudnej sytuacji. W ka偶dym razie pr贸bowa艂 nie dopu艣ci膰, by dwuwarstwowo艣膰 organizacji sta艂a si臋 zbyt widoczna. Przyj膮艂 wi臋c postaw臋 na pierwszy rzut oka dwuznaczn膮.
- Dwuwarstwowa, podw贸jna organizacja...
- Nie, prosz臋 poczeka膰, wr贸膰my do pocz膮tku. - Tanomogi podszed艂 bli偶ej, przed drzwiami odwr贸ci艂 si臋, stan膮艂 i zgi臋tymi palcami opar艂 si臋 o brzeg biurka. - Profesorze, my艣l臋, 偶e z grubsza wie pan, o co chodzi. Od jakiego艣 czasu w tajemnicy pos艂ugujemy si臋 maszyn膮 prognostyczn膮 dla potrzeb Towarzystwa Eksploatacji Teren贸w Podwodnych. Nie, licznik nie jest precyzyjny. Udawa艂o si臋 nam cofa膰 czas i ustawia膰 go zgodnie z potrzebami za pomoc膮 specjalnego aparatu.
- Kto da艂 pozwolenie na tego rodzaju dzia艂anie?
- Hm, to ja zosta艂em kierownikiem tej organizacji... Oczywi艣cie, dlatego najpierw si臋 sprzeciwi艂em. Mimo zapewnie艅, 偶e Towarzystwo Eksploatacji Teren贸w Podwodnych ma tu wi臋ksze uprawnienia ni偶 rz膮d, ubolewa艂em jednak nad tym, 偶e zosta艂em kierownikiem bez pa艅skiej wiedzy i zgody. Towarzystwo tego za偶膮da艂o. Chyba im si臋 bardzo spieszy艂o... Mimo 偶e rozw贸j kolonii podwodnych sta艂 si臋 ju偶 procesem nieodwracalnym, by艂em bardzo niespokojny. Gdy tylko us艂yszeli o uko艅czeniu maszyny prognostycznej, natychmiast tu przybiegli. Nie mogli jednak wyst膮pi膰 z oficjaln膮 propozycj膮 wsp贸艂pracy. Chodzi bowiem o organizacj臋, kt贸rej istnienie jest utrzymywane w absolutnej tajemnicy... W艂a艣nie wtedy przys艂ali kole偶ank臋 Wad臋, aby mnie wybada艂a. Gdy stwierdzi艂a, 偶e si臋 nadaj臋, zosta艂em wytypowany na kierownika... Jednak odm贸wi艂em. Chcia艂em pana nam贸wi膰, 偶eby pan odpowiada艂 za t臋 tajn膮 organizacj臋. Znalaz艂em si臋 w niezr臋cznej sytuacji, poniewa偶 razem pracowali艣my. Naprawd臋 martwi艂em si臋 tym, 偶e pan wcze艣niej czy p贸藕niej odkryje informacje, kt贸re wprowadzili艣my do maszyny. Oczywi艣cie, przy pa艅skim poczuciu obowi膮zku, nie mo偶na by艂o si臋 spodziewa膰, 偶eby pan uruchomi艂 maszyn臋 bez pozwolenia Komisji Programowej.
- I widzi pan - wtr膮ci艂a Wada poirytowanym tonem - pan by艂 bardziej zainteresowany sam膮 maszyn膮 ani偶eli przysz艂o艣ci膮.
- Czy to wa偶ne? Mog艂aby艣 tego nie m贸wi膰 - zdecydowanie przerwa艂 jej Tanomogi. - Przewiduj膮c tak膮 postaw臋, towarzystwo dzia艂aj膮ce za po艣rednictwem Tomoyasu wymy艣li艂o mechanizm pozwalaj膮cy wprowadza膰 w stan zamro偶enia dzia艂alno艣膰 Komisji Programowej. Taka nienaturalna sytuacja nie mog艂a jednak trwa膰 d艂ugo. Trzeba by艂o spraw臋 jako艣 rozstrzygn膮膰...
- Rozumiem, wi臋c postanowili艣cie mnie zabi膰.
- Nic podobnego, zrozumiano to znacznie p贸藕niej. Nawet kole偶anka Wada bardzo o pana si臋 martwi艂a. Towarzystwo stale przedstawia艂o plan pozbycia si臋 pana w spos贸b legalny, ale nie wyra偶ali艣my na to zgody. Nie mogli艣my zrobi膰 czego艣 tak okrutnego. Wiedzieli艣my, jak wa偶na by艂a dla pana ta maszyna. To w艂a艣nie Wada zaproponowa艂a, 偶eby podda膰 pana analizie i spr贸bowa膰 przewidzie膰 przysz艂o艣膰. Nie uzyskali艣my zbyt dobrych rezultat贸w. Uznali艣my, 偶e troch臋 nieodpowiedzialnie by艂oby wyci膮ga膰 wnioski na podstawie nieprecyzyjnego przybli偶enia. Zdecydowali艣my wi臋c wykorzysta膰 maszyn臋 do bardzo dok艂adnego okre艣lenia krok贸w, jakie nale偶a艂oby podj膮膰. Chcieli艣my wiedzie膰, jak zacz膮艂by pan post臋powa膰, gdyby pan uzyska艂 konkretn膮 wiedz臋 na temat rozwoju kolonii podmorskich.
- Jaki wi臋c by艂 wynik?
- Ach! - Tanomogi zacz膮艂 m贸wi膰 przez zaci艣ni臋te usta, rysuj膮c na rogu biurka kwadraty jeden przy drugim.
- Trz臋sienie ziemi?! - wykrzykn膮艂 nagle Aiba, spogl膮daj膮c na sufit. W tym momencie u艣wiadomi艂em sobie, 偶e moje nogi od st贸p do kolan zataczaj膮 ko艂a. Trwa艂o to oko艂o czterech sekund i usta艂o.
- Wi臋c... - przynagla艂em, a on potwierdzaj膮co skin膮艂 g艂ow膮.
- Tak, wi臋c zrozumieli艣my, 偶e jednak rezultaty s膮 z艂e.
- Co to znaczy “z艂e"?
- To znaczy, 偶e nie wytrzyma艂 pan pr贸by. To znaczy, 偶e nie m贸g艂 pan wyobrazi膰 sobie przysz艂o艣ci inaczej ni偶 jako continuum aktualnej codzienno艣ci. Mimo 偶e pan pok艂ada艂 du偶e nadzieje w maszynie prognostycznej, nie by艂 pan w stanie zaakceptowa膰 i nad膮偶y膰 za szybko zmieniaj膮c膮 si臋, oderwan膮 od tera藕niejszo艣ci, przysz艂o艣ci膮, kt贸ra mo偶e zanegowa膰 rzeczywisto艣膰 i nawet j膮 zniszczy膰. Co do programowania, to pan jest chyba najlepszym specjalist膮, jakiego posiadamy, lecz programowanie jest prost膮 operacj膮 polegaj膮c膮 na redukowaniu danych jako艣ciowych do ilo艣ciowych. Je艣li ponownie nie dokona si臋 syntezy zamieniaj膮c dane ilo艣ciowe w jako艣ciowe, nigdy nie pozna si臋 przysz艂o艣ci. To jest oczywiste, 偶e pan pozosta艂 optymist膮 pod tym wzgl臋dem. Nie potrafi艂 pan wyobrazi膰 sobie przysz艂o艣ci inaczej jak tylko mechaniczne przed艂u偶enie ilo艣ciowej rzeczywisto艣ci. W rezultacie by艂 pan w stanie konceptualnie zainteresowa膰 si臋 przewidywaniem przysz艂o艣ci, ale zupe艂nie nie potrafi艂 znie艣膰 przysz艂o艣ci rzeczywistej.
- Nic nie rozumiem. Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzie膰.
- Prosz臋 poczeka膰, wyja艣ni臋 konkretnie, a p贸藕niej poka偶臋 na ekranie. Chodzi o to, 偶e przyj膮艂 pan postaw臋 zdecydowanej negacji przysz艂o艣ci, a w ko艅cu zacz膮艂 pan w膮tpi膰 w mo偶liwo艣ci prognostyczne maszyny.
- Nic o tym nie wiem. Dlaczego pan pos艂uguje si臋 form膮 czasu przesz艂ego?
- Nic na to nie poradz臋. Tak膮 prognoz臋 przedstawi艂a maszyna. A pan z艂ama艂 obietnic臋 po to, aby sprzeciwi膰 si臋 materializacji przysz艂o艣ci, bo na przyk艂ad kilka godzin temu by艂 pan bliski ujawnienia tajemnic organizacji.
- Co to ma za znaczenie? Co w tym z艂ego, 偶e nie zgadzam si臋 na kolonie podwodnych ludzi? Przecie偶 m贸j sprzeciw jest cz臋艣ci膮 mo偶liwej, wspania艂ej przysz艂o艣ci jako prognozy drugiego stopnia w nowych warunkach, prawda? Wierz臋, 偶e warto wykorzysta膰 maszyn臋 prognostyczn膮 po to, aby zapobiec tak nonsensownej przysz艂o艣ci.
- Czy chce pan powiedzie膰, 偶e celem dzia艂ania maszyny prognostycznej nie jest tworzenie przysz艂o艣ci, lecz tylko konserwowanie tera藕niejszo艣ci?
- No, chyba tak... - wtr膮ci艂a si臋 Wada pokas艂uj膮c. - Oto podstawy my艣lenia pana Katsumi. Nie warto ju偶 m贸wi膰 na ten temat, nic to nie pomo偶e...
- To jednostronne stanowisko - odpar艂em, z trudem opanowuj膮c wzbieraj膮cy gniew. - Chyba to niemo偶liwe, by kolonie podwodne by艂y jedyn膮 przysz艂o艣ci膮. Nie ma nic gro藕niejszego od monopolizowania prognoz. Czy偶 nie przestrzega艂em was przed tym a偶 do znudzenia? To faszyzm. To jest r贸wnoznaczne z daniem politykowi mocy boskiej. Dlaczego wi臋c nie staracie si臋 przewidzie膰 przysz艂o艣ci, kt贸ra nast膮pi艂aby po ujawnieniu tajemnicy?
- Robili艣my takie przewidywania - odpar艂 Tanomogi bezbarwnym g艂osem. - Otrzymali艣my informacj臋, 偶e pan zostanie zabity.
- Przez kogo?
- Przez tego skrytob贸jc臋, kt贸ry czeka na zewn膮trz.
32
Chc膮 wi臋c mnie zabi膰? W tym celu pos艂uguj膮 si臋 zdumiewaj膮co pokr臋tn膮 teori膮. M贸g艂bym zrozumie膰, gdyby - znaj膮c prognoz臋 - chcieli przeciwdzia艂a膰, ale oni staraj膮 si臋 do niej dostosowa膰, a mnie zabi膰. Nie mog艂em poj膮膰, po co przygotowano prognoz臋. By膰 mo偶e w艂a艣nie po to, aby mnie zabi膰.
- To nieprawda - nagle z g艂o艣nika odezwa艂o si臋 moje drugie ja, czyli owa warto艣膰 prognozy drugiego stopnia. Poczu艂em si臋 tak, jakby moje ubranie sta艂o si臋 przezroczyste. Nie mog艂em ukry膰 za偶enowania.
- Co jest nieprawd膮?
- To, o czym teraz m贸wi艂e艣.
Spojrzenia Tanomogiego i innych zebranych os贸b przeszywa艂y mnie na wylot.
- W ka偶dym razie - dochodzi艂 g艂os maszyny - nast膮pi艂o jakie艣 nieporozumienie. Kolega Tanomogi wcale nie przyj膮艂 prognozy z zadowoleniem. Przeciwnie, z ca艂膮 powag膮 zacz膮艂 my艣le膰 o tym, jak ci臋 uratowa膰. I wtedy zwr贸ci艂 si臋 o rad臋 do mnie.
- To druga pa艅ska osobowo艣膰, to warto艣膰 prognozy drugiego stopnia - wtr膮ci艂 z po艣piechem Tanomogi. - Kt贸偶 ma powa偶niej my艣le膰 o swoim losie jak nie sam zainteresowany. Poza tym ja znam pana lepiej ni偶 pan siebie.
- S艂usznie, masz racj臋. Wszystko to, co nast臋puje, wynika z moich plan贸w. Ja jestem twoim idealnym odbiciem i dlatego, m贸wi膮c innymi s艂owami, sta艂o si臋 to z twojej woli, kt贸rej sam sobie nie u艣wiadamia艂e艣.
- A morderstwo? A pu艂apka zastawiona na 偶on臋?
- No tak, za to nikt nie odpowiada. To zrobi艂e艣 sam, dla siebie.
- Przesta艅 ze mnie kpi膰! - odpar艂em i utkwi艂em wzrok w twarzy Tanomogiego, kt贸ry zamkn膮艂 oczy i uciska艂 skronie opuszkami palc贸w.
- W istocie rzeczy to by艂 czysto teoretyczny plan - m贸wi艂 艂agodnym g艂osem, mocno akcentuj膮c s艂owa, jakby w艂o偶y艂 mi r臋k臋 we wn臋trzno艣ci, miesza艂 w nich i g艂adzi艂. - Chyba tak, prosz臋 spr贸bowa膰 pomy艣le膰. Wszystko przeprowadzono maj膮c na uwadze tylko jeden cel. A mianowicie, co zrobi膰, 偶eby艣 pozna艂 przysz艂o艣膰 i znalaz艂 si臋 w warunkach uniemo偶liwiaj膮cych wyjawienie prawdy o tajnej organizacji. Dlatego nawet pierwsze morderstwo mia艂o dwa cele. Po pierwsze, chodzi艂o o to, 偶eby rzuci膰 podejrzenie na ciebie i sprawi膰, by艣 zacz膮艂 w膮tpi膰 i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ju偶 nie mo偶esz polega膰 na 艣wiecie zewn臋trznym. Nast臋pnie chodzi艂o o to, aby przygotowa膰 ci臋 do nast臋pnych sytuacji przez og艂oszenie wiadomo艣ci o handlu embrionami...
- Ale czy to nie dziwne? Przecie偶 to ja wpad艂em na pomys艂, 偶eby przedstawi膰 prognoz臋 偶ycia jakiego艣 pojedynczego cz艂owieka, a m臋偶czyzn臋, kt贸ry zosta艂 potem zamordowany, spotka艂em ca艂kowicie przypadkowo na ulicy...
- To nieprawda. Pomys艂 podsun臋艂a ci maszyna. Zreszt膮 plan zosta艂 skonstruowany wcze艣niej i zak艂ada艂 tak膮 sytuacj臋. Gdyby艣 jej nie zaakceptowa艂, Tanomogi by si臋 tym zaj膮艂 i zwr贸ci艂 twoj膮 uwag臋 na tego konkretnego m臋偶czyzn臋. Uczyni艂 to zreszt膮 bardzo zr臋cznie. Podejrzliwy ksi臋gowy sprawdzi艂 ksi膮偶eczk臋 oszcz臋dno艣ciow膮 i ostatecznie zap臋dzi艂 kobiet臋 w kozi r贸g, zmusi艂 j膮 w ko艅cu do m贸wienia. Bezmy艣lnie wspomnia艂a o handlu p艂odami ludzkimi i dzi臋ki temu m臋偶czyzna pozna艂 tajemnic臋. Zgodnie z zasadami organizacji, oboje musieli zosta膰 uciszeni. Pod pretekstem spotkania z kim艣 ze szpitala m臋偶czyzna uda艂 si臋 na um贸wione miejsce, do kt贸rego zaprowadzi艂 ci臋 Tanomogi. Wiesz ju偶, co si臋 sta艂o potem. Tanomogi zabi艂 m臋偶czyzn臋, a ja zatelefonowa艂em do ciebie z pogr贸偶kami. Kobieta za偶y艂a lekarstwo dostarczone jej przez Aib臋 i bez sprzeciwu pope艂ni艂a samob贸jstwo.
- To zbyt okrutne.
- Tak, by膰 mo偶e okrutne. Trudno przecie偶 racjonalnie usprawiedliwia膰 zab贸jstwo, niezale偶nie od tego, na jak膮 sprawiedliwo艣膰 by si臋 powo艂ywano.
- Nie mo偶na te偶 rozwa偶a膰 sprawy zab贸jstwa w ramach jakiej艣 og贸lnej teorii. Morderstwo jest z gruntu z艂e, poniewa偶 odbiera cz艂owiekowi przysz艂o艣膰. Planowa艂e艣 pozbawi膰 偶ycia dziecko, prawda?
- To zupe艂nie inna sprawa...
- Dlaczego? Wcale nie inna. Nie potrafi艂e艣 zaakceptowa膰 przysz艂o艣ci dziecka i dlatego z zimn膮 krwi膮 zignorowa艂e艣 jego 偶ycie. W tych zmiennych czasach, gdy nie ma jednej formy przysz艂o艣ci, w czasach, w kt贸rych trzeba po艣wi臋ci膰 jedn膮 przysz艂o艣膰, by uratowa膰 inn膮, morderstwa s膮 nieuniknione. Czy nie mam racji? Co by艣 zrobi艂, gdyby ona nie umar艂a? Podda艂by艣 j膮 analizie za pomoc膮 maszyny i dowiedzia艂 o istnieniu akwan贸w. Na pewno narobi艂by艣 du偶o ha艂asu.
- Naturalnie.
- Jeste艣 szczery. To trzeba ci przyzna膰. Opinia publiczna by艂aby oburzona, t艂um zaatakowa艂by farm臋 hodowli akwan贸w i tym samym pogrzeba艂 ca艂膮 przysz艂o艣膰...
- Sk膮d o tym wiesz?
- Powiedzia艂a nam to maszyna, kt贸r膮 ty zbudowa艂e艣.
- Nawet je艣li tak si臋 sta艂o, nic nie upowa偶nia ci臋 do os膮dzania tera藕niejszo艣ci na podstawie przysz艂o艣ci, kt贸ra jeszcze si臋 nie zacz臋艂a.
- Nie chodzi tu o prawo, lecz o wol臋.
- Je艣li o wol臋, to tym bardziej nie.
- I ty to m贸wisz?! Przecie偶 to ty rozbudzi艂e艣 艣pi膮c膮 przysz艂o艣膰. Widocznie nadal nie rozumiesz tego, co sam wywo艂a艂e艣. Kiedy kogo艣 ugryzie pies, zwykle odpowiada jego w艂a艣ciciel. Nie powiniene艣 chyba uskar偶a膰 si臋 na to, 偶e ciebie pozostawiono przy 偶yciu, zamiast tej kobiety.
- Tak - wtr膮ci艂 si臋 Tanomogi. - Niekt贸rzy podzielali t臋 opini臋.
- Mimo to nie zrezygnowa艂e艣 do ostatniego momentu. Starali艣my si臋 zrobi膰 wszystko co mo偶liwe, a Tanomogi us艂ucha艂 mojej rady i wzi膮艂 na siebie bardzo trudne zadanie zabicia ksi臋gowego.
- Lecz ja tylko...
- Nie, to dzi臋ki Tanomogiemu sko艅czy艂o si臋 bez straszliwego prze偶ycia, jakim jest niespodziewane skazanie na kar臋. Podgl膮daj膮c przysz艂o艣膰, cho膰by tylko przez chwil臋, otrzyma艂e艣 szans臋 unikni臋cia przest臋pstwa... Tak, przy tym masz syna. Ach, ty jeszcze nie wiesz... To jest syn. Nie, to nie by艂 m贸j pomys艂, najwi臋cej zawdzi臋czamy Wadzie...
Nasze oczy si臋 spotka艂y. Wada nie odwr贸ci艂a wzroku. Zblad艂a po czubek nosa, tylko jej oczy b艂yszcza艂y jak u ptaka. Nagle przypomnia艂em sobie rozmow臋 z wczorajszego wieczora, podczas kt贸rej powiedzia艂a mi, 偶e jestem s膮dzony. Patrzy艂a na mnie z pot臋piaj膮c膮 min膮 i najwyra藕niej nie czu艂a si臋 nawet odrobin臋 nieswojo. Nie przestraszysz zjawy robi膮c do niej gro藕n膮 min臋. M贸j gniew zduszony zdumieniem utkn膮艂 w gardle usztywniaj膮c szyj臋 jak desk膮.
- ...Dzi臋ki Wadzie mog艂e艣 po艂膮czy膰 si臋 z przysz艂o艣ci膮. Zachowuj膮c twojego syna i przeznaczaj膮c mu los akwana, dali艣my wyraz naszej wdzi臋czno艣ci. Uhonorowali艣my ci臋 jako tw贸rc臋 maszyny prognostycznej. Rozumiesz? Oznacza to, 偶e mog艂e艣 unikn膮膰 przest臋pstwa wobec przysz艂o艣ci. To bardzo du偶o. Zbrodnia przeciw przysz艂o艣ci r贸偶ni si臋 od zbrodni przeciw przesz艂o艣ci i tera藕niejszo艣ci tym, 偶e jest podstawowa i rozstrzygaj膮ca.
- Nie 偶artuj. M贸j syn zosta艂 kalekim niewolnikiem. Za co wi臋c mam by膰 wdzi臋czny? Jestem tak zaskoczony, 偶e trudno mi cokolwiek powiedzie膰.
- Poczekaj chwil臋. To tylko nieporozumienie wynikaj膮ce z nieznajomo艣ci rzeczy. Ale to wyja艣nimy p贸藕niej... W ka偶dym razie zaprowadzi艂em ci臋 do Instytutu Yamamoto dopiero wtedy, gdy to wszystko zrobili艣my. Najpierw ta wizyta wyda艂a ci si臋 bez sensu. Wed艂ug ciebie nie mia艂a 偶adnego zwi膮zku z sytuacj膮, w jakiej si臋 znajdowali艣my. Gdy si臋 nad tym zastanowisz, to zrozumiesz, 偶e nawet w idealnym s膮dzie nie potraktowano by ci臋 tak sprawiedliwie. Umo偶liwiono ci wnikni臋cie w cz臋艣膰 tajemnic przysz艂o艣ci, kt贸ra ci臋 g艂臋boko interesowa艂a, a o kt贸rej wcze艣niej nic nie potrafi艂e艣 powiedzie膰. To wszystko, co mog艂em dot膮d dla ciebie zrobi膰, ju偶 nie mam wyboru, czas na twoj膮 decyzj臋. Pok艂ada艂em w tobie wielkie nadzieje. Czy wkroczysz odwa偶nie w przysz艂o艣膰, czy te偶 si臋 wycofasz.
- Zatem?
- Nie ma potrzeby wyja艣nia膰, to przecie偶 dotyczy ciebie, powiniene艣 wszystko wiedzie膰... Mimo naszego wysi艂ku, nie zmieni艂e艣 si臋. Swoj膮 nieudolno艣ci膮 doprowadzi艂e艣 do sytuacji, z kt贸rej nie ma wyj艣cia, musisz wszystko opowiedzie膰 偶onie. Powiedzieli艣my ci to troch臋 okr臋偶n膮 drog膮, lecz ostatecznie nic si臋 nie zmieni艂o w kwestii pierwszej prognozy. Gdyby艣my ci臋 zostawili w spokoju, na pewno wyjawi艂by艣 艣wiatu nasz sekret, prawda? Dlatego 艣ci膮gn臋li艣my ci臋 tutaj, by ostatecznie rozwi膮za膰 problem...
- Pan Yamamoto m贸wi艂 wczoraj, 偶e nie zawsze zabijacie, 偶e stosujecie inne, 艂agodniejsze metody...
- Tak jest, zwykle obiera si臋 spos贸b, kt贸ry nie zwraca uwagi. Tak czy owak, towarzystwo potrzebuje codziennie o艣miuset embrion贸w. Wyobra偶asz sobie, 偶e co najmniej osiemset ci臋偶arnych kobiet dowiaduje si臋 codziennie o skupowaniu ludzkich embrion贸w, nie wspominaj膮c o lekarzach i po艣rednikach? W ci膮gu roku daje to dwie艣cie dziewi臋膰dziesi膮t tysi臋cy os贸b. Najciekawsze, 偶e mimo to udaje si臋 nam zachowa膰 tajemnic臋. Aby nie wzbudzi膰 zbytniej ciekawo艣ci, pos艂ugujemy si臋 niezbyt uczciwym chwytem m贸wi膮c kobietom, 偶e s膮 wsp贸lniczkami ci臋偶kiego przest臋pstwa. L臋k wywo艂any oddaniem p艂odu za siedem tysi臋cy jen贸w wystarcza, by zamkn膮膰 im usta. Nie uda艂oby si臋 to, gdyby zabieg by艂 bezp艂atny... Istotnie, pewnie my艣lisz, 偶e to niepotrzebny wydatek. Ale bior膮c pod uwag臋 rozmiar podmorskiej kolonii, kt贸rej organizacja powinna by膰 ostatecznie uko艅czona, roczna inwestycja w wysoko艣ci trzech miliard贸w jen贸w to niewiele. Nie s膮dzisz, 偶e siedem tysi臋cy jen贸w za ludzkie 偶ycie to niezbyt wiele? T臋 cen臋 podobno ustali艂 psycholog. Z punktu widzenia obecnego wska藕nika cen jest to suma jak najbardziej w艂a艣ciwa, odpowiednia do ceny duszy... To naprawd臋 ciekawe... Nie, oczywi艣cie, przekazanie twojej 偶onie siedmiu tysi臋cy jen贸w znaczy艂o co艣 innego. By艂a to demonstracja uzasadniona okre艣lonym celem. Nie ma jednolitej ceny za dusze. W ka偶dym razie je艣li we藕miesz pod uwag臋 du偶膮 liczb臋 os贸b zwi膮zanych z t膮 spraw膮, to zrozumiesz, 偶e niewykluczone s膮 przecieki. Zreszt膮 nie jest wa偶ne, jak szeroko rozchodz膮 si臋 pog艂oski, dop贸ki nie wydostaj膮 si臋 poza kr膮g zainteresowanych. Ko艅cz膮 si臋 najwy偶ej chorob膮 偶o艂膮dka lub jak膮艣 przypad艂o艣ci膮 u osoby, kt贸rej doskwiera 艣wiadomo艣膰 uczestniczenia w tym procederze. Mo偶na nawet powiedzie膰, 偶e owe pog艂oski s膮 nawet korzystne. Ale je艣li tajemnica przedostaje si臋 na zewn膮trz, sytuacja przedstawia si臋 inaczej. Wtedy pog艂oski wykraczaj膮 poza jednostkowe indywidualne przypadki, staj膮 si臋 opini膮 publiczn膮 i rozprzestrzeniaj膮 w szalonym tempie jak epidemia grypy. Naturalnie, musimy natychmiast podejmowa膰 odpowiednie kroki, tak jak w wypadku tej kobiety. W艂a艣ciwie pomy艂k臋 pope艂ni艂 po艣rednik, ale w stosunku do niej zastosowano najwy偶szy wymiar kary w celu ostrze偶enia innych. Przysparza nam to k艂opot贸w. Nie, nie chodzi tu o najwy偶szy wymiar kary, kt贸rego wykonanie nie jest szczeg贸lnie trudne, lecz o pozbycie si臋 cia艂a. Dlatego u偶ywamy sposob贸w, kt贸re nie pozostawiaj膮 艣lad贸w. Na przyk艂ad mo偶na doprowadzi膰 do 艣miertelnego strachu lub - je艣li to nie poskutkuje - wywo艂a膰 sztuczne szale艅stwo. Nie my艣lisz chyba, 偶e lepiej jest zwariowa膰 ni偶 umrze膰.
- Trudno co艣 pewnego powiedzie膰, je艣li dotyczy to kogo艣 obcego.
- Kogo艣 obcego? M贸wisz g艂upstwa. Twoja 艣mier膰 jest jednocze艣nie moj膮 艣mierci膮. Ale nie b膮d藕my sentymentalni. Przecie偶 gdyby艣 potrafi艂 my艣le膰 nie poddaj膮c si臋 uczuciom, to oczywi艣cie doszed艂by艣 do tego samego wniosku. Zdecydowanie lepiej jest umrze膰, ani偶eli 偶y膰 jak szmata, zw艂aszcza 偶e nasze towarzystwo dla osamotnionej rodziny oferuje pewne ubezpieczenie.
- Ubezpieczenie? To bardzo uprzejme... Lecz je艣li twoja wola jest moj膮 wol膮, to by艂oby to swego rodzaju samob贸jstwo. Nie wyp艂acaj膮 ubezpiecze艅 samob贸jcom.
- Nie powiniene艣 si臋 tym martwi膰. B臋dzie to wygl膮da艂o na 艣mier膰 przypadkow膮. Wiadomo ju偶, 偶e dotkniesz linii wysokiego napi臋cia i zginiesz od wstrz膮su.
33
Ile czasu up艂yn臋艂o - nie wiem, lecz na dworze zrobi艂o si臋 ju偶 ciemno. Nikt si臋 nie poruszy艂: w tej ciszy uparcie trzyma艂em si臋 tylko swego czasu, jak we 艣nie. Czu艂em si臋 tak, jakbym budzi艂 si臋 i zdumiony zn贸w zapada艂 w sen. Gdybym tylko m贸g艂 pozosta膰 w tym stanie, a milczenie trwa艂o wiecznie, by膰 mo偶e nast臋pna chwila nigdy by nie nadesz艂a.
Czy my艣la艂em o czym艣 w ci膮gu tego czasu? Chyba tak, lecz naprawd臋 tylko o ma艂o wa偶nych sprawach. Czy Tanomogiemu spodnie prasowa艂a gospodyni domu, czy te偶 mo偶e kole偶anka Wada? Chyba blankiet ubezpieczenia zn贸w wepchn膮艂em do kieszeni i zapomnia艂em o nim... I tak b艂膮dzi艂em w labiryncie niespokojnych my艣li, lecz nawet nie drgn膮艂em. Tylko moje uczucia, gdyby mia艂y skrzyd艂a, na pewno by ulecia艂y. Czeka艂em wiec na szans臋 z napi臋tymi mi臋艣niami, jak kot wpatruj膮cy si臋 w dziur臋, gotowy do skoku. Ach, kot nie jest tu zwyk艂ym por贸wnaniem. W tym momencie ci膮g艂o艣膰 codzienno艣ci, w postaci symetrycznej do zerwanej ci膮g艂o艣ci, ukaza艂a mi si臋 w postaci werandy obmytej promieniami s艂o艅ca, wpadaj膮cymi przez szpaler wistarii... Dop贸ki istnieje ta kraw臋d藕 werandy - my艣la艂em - dop贸ty mam szans臋 przetrwa膰. Musz臋 jako艣 przetrwa膰 i uratowa膰 si臋.
Nagle zaskrzypia艂o krzes艂o i Aiba wsta艂 z miejsca.
- Mo偶e powoli zaczniemy? Chyba ju偶 czas.
- Chcecie mnie zabi膰?! - krzykn膮艂em i mimo woli zerwa艂em si臋 z miejsca, przewracaj膮c krzes艂o.
- Nie o to chodzi - wyb膮ka艂 zaskoczony Tanomogi. Wada popar艂a go.
- Mamy jeszcze ponad dwie godziny. Korzystaj膮c z tego, musimy pokaza膰 farm臋 hodowli akwan贸w. Chcieliby艣my tak偶e koniecznie przedstawi膰 obraz prognostyczny podmorskiej kolonii, je艣li pan nie ma nic przeciwko temu...
- Nie ma tu miejsca na 偶adne “je艣li". To oczywiste, 偶e chce obejrze膰 - brutalnie wtr膮ci艂a si臋 maszyna. - To by艂o od pocz膮tku przewidziane, wi臋c przed艂u偶ono czas dany nam do dyspozycji do dziewi膮tej. Niezale偶nie od si艂y twoich argument贸w, on nie jest jeszcze przekonany. Na pewno b臋dzie stawia膰 op贸r.
- Wi臋c mo偶na rozpocz膮膰? - zapyta艂 Aiba, wyci膮gaj膮c r臋k臋 w stron臋 maszyny ponad ramieniem Tomoyasu.
- Czy m贸g艂bym przedtem dosta膰 troch臋 wody? - zapyta艂 Tomoyasu, z wahaniem spogl膮daj膮c na Wad臋 i jednocze艣nie odwracaj膮c wzrok od Aiby.
- Mo偶e puszk臋 soku?
- Przepraszam, ale bardzo chce mi si臋 pi膰.
- Nie szkodzi. I tak trzeba Kimurze i pracuj膮cym na dole powiedzie膰, 偶e dzi艣 zostaniemy tutaj do p贸藕na, wi臋c oni mog膮 i艣膰 wcze艣niej do domu.
- To znaczy, 偶e Kimura i jego ludzie tak偶e wiedz膮 o tej organizacji?! - wykrzykn膮艂em, zwracaj膮c si臋 w stron臋 Wady, kt贸ra nagle poderwa艂a si臋 z miejsca i ruszy艂a do wyj艣cia, jakby 艣lizga艂a si臋 na 艂y偶wach.
- Nie, nie wiedz膮 - odpowiedzia艂 Tanomogi, a ja pochyli艂em si臋 ku drzwiom i skoczy艂em, z ca艂ej si艂y odbijaj膮c si臋 od pod艂ogi. Ale nim r臋ce dosi臋gn臋艂y klamki, drzwi otworzy艂y si臋 z drugiej strony. Z trudem zachowa艂em r贸wnowag臋, gdy drog臋 zablokowa艂 mi 贸w samozwa艅czy mistrz skrytob贸jstwa, ten sam m艂ody m臋偶czyzna, kt贸ry mnie 艣ledzi艂. U艣miechn膮艂 si臋 z za偶enowaniem, opu艣ci艂 r臋ce, jakby nie wiedzia艂, co z nimi zrobi膰.
- Mimo wszystko pr贸buje pan stawia膰 op贸r. To niedobrze, profesorze.
W odpowiedzi rzuci艂em si臋 na niego. Nie mia艂em innego wyj艣cia - musia艂em o ca艂ej sytuacji opowiedzie膰 Kimurze i prosi膰 go o ratunek. Ci ludzie na pewno oszaleli. Mierz膮c lewym barkiem w pier艣 zab贸jcy i wykorzystuj膮c jego nieuwag臋, chcia艂em wymin膮膰 go z prawej strony. Przynajmniej zamierza艂em tak zrobi膰. Wida膰 藕le skalkulowa艂em, bo poczu艂em silne uderzenie w lewy bok i gdy wyda艂o mi si臋, 偶e ju偶 zosta艂em w t臋 stron臋 obr贸cony, w nast臋pnym momencie - ku mojemu zaskoczeniu - rzuci艂o mn膮 o przeciwleg艂膮 艣cian臋. Wyda艂o mi si臋, 偶e dolna cz臋艣膰 cia艂a spad艂a gdzie艣 w nieznan膮 g艂臋bi臋. Z krocza, spomi臋dzy palc贸w i z uszu spogl膮da艂o na mnie mn贸stwo oczu. W ko艅cu, gdy wr贸ci艂o ju偶 normalne poczucie przestrzeni, pod sercem pozosta艂 narastaj膮cy b贸l.
Podtrzymywany z obu stron przez Tanomogiego i Tomoyasu znalaz艂em si臋 na poprzednim miejscu.
- Prosz臋 wytrze膰 pot... - szepn臋艂a Wada i delikatnie po艂o偶y艂a mi na d艂oni r贸wno z艂o偶on膮 chusteczk臋. Obok sta艂 Yamamoto, kiwaj膮c g艂ow膮 do ty艂u i do przodu, jakby chcia艂 da膰 do zrozumienia, 偶e to bardzo naganne zachowanie. Spostrzeg艂em, 偶e m臋偶czyzna nie zmieniaj膮c postawy rozchyli艂 cienkie wargi i jakby troch臋 zawstydzony powiedzia艂:
- Tak, profesor nakaza艂 mi tak post臋powa膰 w podobnych sytuacjach. Pocz膮tkowo my艣la艂em, 偶e pan 偶artuje. Przykro mi, ale co mia艂em zrobi膰...
- Ju偶 wystarczy. Odejd藕 st膮d i poczekaj. - To powiedzia艂a maszyna, ale m臋偶czyzna nie odr贸偶ni艂 chyba jej g艂osu od mojego, gdy偶 nie zwracaj膮c na mnie uwagi kiwn膮艂 zamaszy艣cie g艂ow膮 na potwierdzenie i odszed艂. Skrzypienie but贸w sprawia艂o wra偶enie, jakby klei艂y si臋 do pod艂ogi.
- Prosz臋 rozpoczyna膰, mimo wszystko - rzek艂a Wada i tak偶e opu艣ci艂a pok贸j.
- To co robisz i co m贸wisz jest zgodne z przewidywaniem - powiedzia艂a maszyna karc膮co, podkre艣laj膮c ka偶de s艂owo.
Tanomogi zgasi艂 艣wiat艂o. Aiba w艂膮czy艂 telewizor.
Nagle, jakby sprowokowany przez ciemno艣膰, zacz膮艂em krzycze膰. Lecz w gardle mi zasch艂o, a g艂os okaza艂 si臋 s艂abszy, ni偶 si臋 spodziewa艂em.
- Dlaczego musicie robi膰 takie rzeczy? Je艣li zamierzacie mnie zabi膰, dlaczego nie uczynicie tego od razu?
- Nam to nie przeszkadza. Je偶eli pan powie, 偶e naprawd臋 nie chce pan ogl膮da膰 tych obrazk贸w... - z pewnym wahaniem odpowiedzia艂 Tanomogi, widoczny w niebieskawym 艣wietle lampy kineskopowej.
Milcza艂em, siedzia艂em bez ruchu, z trudem znosz膮c dotkliwy b贸l w boku...
Interludium
TELEWIZYJNY OBRAZ FARMY HODOWLANEJ AKWAN脫W
KOMENTARZ YAMAMOTO
Na ekranie pojawiaj膮 si臋 metalowe drzwi, na kt贸rych widnieje wymalowany bia艂膮 farb膮 numer 3.
Wchodzi m艂ody m臋偶czyzna w bieli. Odwraca si臋 w stron臋 kamery i patrzy mru偶膮c oczy, jakby o艣lepia艂y go lampy.
- Najpierw pok贸j porodowy. Prosz臋 teraz popatrze膰 na swoje dziecko. (Zwraca si臋 do ch艂opca) Gotowy?
- Tak, prosz臋 pana. Sala nr 3 jest to pomieszczenie...
- Nie, wyja艣nienia s膮 niepotrzebne. Poka偶 tylko, jak wygl膮da syn profesora...
(Ch艂opiec kiwa g艂ow膮 i otwiera drzwi. Wn臋trze identyczne jak w pomieszczeniu rozwojowym 艣wi艅... Ch艂opiec wchodzi po 偶elaznych schodkach i znika w g艂臋bi).
- Tym korytarzem na prawo mo偶na wyj艣膰 na ty艂y budynku, kt贸ry widzieli艣my wczoraj... Pami臋ta pan? Basen, w kt贸rym trenowano psa... Przej艣cie piechot膮 tunelem podziemnym zajmuje ponad trzydzie艣ci minut, wi臋c planujemy zbudowa膰 kolejk臋.
(Ch艂opiec wraca, trzymaj膮c w r臋kach szklane naczynie).
- Czy wszystko w porz膮dku? Przyj臋艂o si臋?
- Tak, prosz臋 pana.
(Zbli偶enie szklanego pojemnika. Na planie pokazuje si臋 zwini臋ty embrion w kszta艂cie rybki medaka. Przezroczyste serce pulsuje jak mgie艂ka rozgrzanego powietrza. Naczynia krwiono艣ne, niby tryskaj膮ce iskry ogni sztucznych w mroku, zanurzone s膮 w galaretowatej substancji).
- To pa艅ski syn. Jak si臋 podoba? Wygl膮da bardzo zdrowo. Mo偶emy ju偶 p贸j艣膰 dalej. (艢ciemnienie) Ach, prosz臋 chwil臋 poczeka膰. Musz膮 przygotowa膰. Ta farma hodowli akwan贸w z grubsza dzieli si臋 na trzy dzia艂y: narodziny i rozw贸j, piel臋gnacja niemowl膮t i szkolenie. Dzia艂 pierwszy niczym si臋 nie r贸偶ni od odpowiedniego dzia艂u zwierz臋cego, dlatego teraz go pomin臋. R贸偶nica mi臋dzy dzia艂em piel臋gnacji niemowl膮t a dzia艂em szkolenia polega na tym, 偶e w jednym zajmujemy si臋 akwariami od urodzenia do pi膮tego roku 偶ycia, w dziale szkolenia natomiast - dzie膰mi od sz贸stego roku wzwy偶. Jednak dzieci powy偶ej sze艣ciu lat pochodz膮 z okresu, w kt贸rym zaledwie rozpocz臋li艣my eksperymenty, tak wi臋c ten dzia艂 jest niewielki, znajduje si臋 w nim jedno o艣mioletnie i o艣mioro siedmioletnich dzieci. Mamy natomiast sto osiemdziesi膮t jeden sze艣ciolatk贸w i czterdzie艣ci tysi臋cy pi臋ciolatk贸w. Liczba dzieci do czwartego roku 偶ycia powi臋ksza si臋. z roku na rok od dziewi臋膰dziesi臋ciu do stu. Dlatego te偶 od przysz艂ego roku dzia艂 szkoleniowy b臋dzie mia艂 ju偶 odpowiedni wymiar. Obecnie w kilku miejscach na dnie morza trwaj膮 przyspieszone prace budowlane. W jednym obozie szkoleniowym zmie艣ci si臋 od trzech do dziesi臋ciu tysi臋cy osobnik贸w, a w dwudziestu jeden miejscach...
- Przepraszam, 偶e kaza艂em czeka膰...
(G艂os przerwa艂 wyja艣nienia, pojawi艂o si臋 艣wiat艂o na ekranie. Oto widok ogromnego basenu. Jak okiem si臋gn膮膰, d艂ugie p贸艂ki podzielone na mniejsze przedzia艂y. Stoj膮 obok siebie w wielu szeregach i na wielu poziomach. W ka偶dym przedziale p艂ywaj膮 niemowl臋ta akwan贸w w najrozmaitszych pozycjach).
- To jest dzia艂 piel臋gnacji niemowl膮t jeszcze ss膮cych mleko. Zostaj膮 tutaj przeniesione bezpo艣rednio z sali porodowej. W ci膮gu dnia przybywa od pi臋ciuset do ponad tysi膮ca noworodk贸w. Idealnie by艂oby chowa膰 je tutaj przez pi臋膰 miesi臋cy, ale w贸wczas nale偶a艂oby przygotowa膰 sto dwadzie艣cia tysi臋cy 艂贸偶eczek. A to jest niemo偶liwe. Dlatego pozostaj膮 w tym pomieszczeniu przez dwa miesi膮ce. Spo艣r贸d pozosta艂ych co miesi膮c wybieramy po trzysta, czyli razem dziewi臋膰set, w celu testowania i zatrzymujemy w tym dziale. Pozosta艂e po uko艅czeniu dwu miesi臋cy s膮 wysy艂ane do oddzia艂贸w dzieci臋cych zwi膮zanych z okre艣lonymi miejscami planowanej eksploatacji dna morskiego. Instruktor贸w jest wci膮偶 za ma艂o, to prawdziwy pow贸d do zmartwienia, a i tak 艣miertelno艣膰 jest niska. No wi臋c w tym basenie znajduje si臋 trzyna艣cie tysi臋cy maluch贸w, a podobnych jest pi臋膰, ponadto jest basen modelowy dla dzieci maj膮cych od trzech do pi臋ciu miesi臋cy, s膮 te偶 oddzia艂y szkoleniowe dla tych, kt贸re ju偶 wysz艂y z basenu dzieci臋cego. Poka偶臋 teraz w kolejno艣ci, prosz臋 najpierw popatrze膰 na te karmi膮ce urz膮dzenia...
(Kamera naje偶d偶a na jeden z przedzia艂贸w. Jest to boks zrobiony z bakelitu. Wewn膮trz bieleje niemowl臋 akwana, pomarszczone, z du偶膮 g艂ow膮 opuszczon膮 do do艂u, a nogami w g贸rze; 艣pi w tej dziwacznej pozycji poruszaj膮c skrzelami. W g贸rnej cz臋艣ci boksu znajduje si臋 szereg wystaj膮cych guz贸w, po艂膮czonych cienkimi przewodami z grub膮 rur膮 biegn膮c膮 w g贸r臋. W dole te偶 jest podobna rura, lecz w ka偶dym boksie zainstalowano tylko jedno odprowadzenie).
- G贸rna rura to przew贸d mleczny, dolna jest odprowadzeniem nieczysto艣ci...
(Podp艂yn膮艂 in偶ynier w akwalungu, kiwn膮艂 potwierdzaj膮co i lekko postuka艂 palcem w boks. Niemowl臋 przebudzi艂o si臋 i 偶ywo ruszaj膮c skrzelami powoli si臋 obr贸ci艂o, podnios艂o g艂ow臋 i przyssa艂o si臋 do jednej z “sutek" pod sufitem. Wygl膮da艂o jak zwyczajne ludzkie niemowl臋. Dziwne by艂o tylko to, 偶e z ka偶dym 艂ykiem mleko przelewa艂o si臋 przez skrzela. Ca艂e wn臋trze boksu zasnu艂o si臋 biel膮; przez doln膮 rur臋 musi si臋 wylewa膰 zu偶yta woda, a wp艂ywa膰 艣wie偶a).
...ale najtrudniejsze jest utrzymanie odpowiedniej temperatury cia艂a, a nie wy偶ywienie. Wraz z powstaniem skrzeli zachodzi szereg zmian w gruczo艂ach wydzielania zewn臋trznego, zgodnie z zasad膮 wzajemnego oddzia艂ywania narz膮d贸w. Spodziewali艣my si臋 zmian w sk贸rze i gromadzenia si臋 pod ni膮 t艂uszczu, ale nie wiedzieli艣my dok艂adnie, jak powa偶ne b臋d膮 to zmiany. Mieli艣my te偶 du偶e k艂opoty z czynno艣ciami fizjologicznymi sk贸ry, a r贸wnie偶 z jej odporno艣ci膮 na ci艣nienie. Gdyby艣my poubierali dorastaj膮ce dzieci w koszulki z plastyku, nie mogliby艣my zachowa膰 sta艂ej temperatury cia艂a, poniewa偶 woda jest z艂ym przewodnikiem ciep艂a. Odnie艣li艣my jednak do艣膰 du偶y sukces... Problem w tym, jak膮 temperatur臋 powinna mie膰 woda w czasie karmienia niemowl膮t. Jak panu wiadomo, zwierz臋ta ciep艂okrwiste maj膮 temperatur臋 cia艂a niezale偶n膮 od otoczenia, s膮 wi臋c w stanie zu偶y膰 znacznie wi臋cej energii. W wypadku akwan贸w zdolno艣膰 dostosowania si臋 do 艣rodowiska uleg艂a znacznej aktywizacji, co przy braku dostatecznej uwagi mog艂o doprowadzi膰 do nadmiernego obni偶enia temperatury cia艂a. Na przyk艂ad r贸偶nica mi臋dzy ciep艂ot膮 cia艂a ryb a temperatur膮 wody wynosi dwa lub trzy stopnie. Gdyby przez jakie艣 niedopatrzenie sta艂o si臋 tak z nowym rodzajem ludzkim, nad kt贸rym tyle pracowali艣my, cz艂owiek wody przemieni艂by si臋 w bezwarto艣ciowy tw贸r niskiego rz臋du. Wobec tego postawili艣my pytanie, czy akwan贸w nale偶y chowa膰 w wodzie o temperaturze trzydziestu pi臋ciu stopni ciep艂a czy te偶 w innej? Nie艂atwo by艂o na to odpowiedzie膰. Musieli艣my bra膰 pod uwag臋 zar贸wno spraw臋 wzmocnienia sk贸ry, jak i narastania tkanki t艂uszczowej. Jednak uda艂o si臋 problem rozwi膮za膰. Oto g贸rna rura - tego st膮d nie wida膰 - podzielona jest na dwie warstwy. Z jednej warstwy p艂ynie mleko, z drugiej - morska woda o temperaturze sze艣ciu stopni. Przew贸d mleczny jest po艂膮czony z sutkami, lecz mo偶na nim dowolnie sterowa膰 z pokoju operacyjnego i dzi臋ki temu trzy razy dziennie wykorzysta膰 po sze艣膰 obrot贸w co dziesi臋膰 i osiem sekund. Wtedy z trzydziestu sutek tryska zimna woda. Innymi s艂owy, stosuje si臋 masa偶 za pomoc膮 zimnej wody pod ci艣nieniem. Dzi臋ki temu osi膮gni臋to nieoczekiwany rezultat. Niestety, nie b臋dzie pan m贸g艂 zobaczy膰, jak niemowl臋ta szalej膮 (chichocz膮c pomacha艂 r臋k膮).
My艣l臋, 偶e tyle wystarczy w tym miejscu. Chod藕my dalej. W kolejno艣ci przed nami znajduje si臋 modelowy basen, a nieco dalej odr臋bne baseny dla poszczeg贸lnych rocznik贸w. Nie mamy zbyt wiele czasu, ominiemy po艣rednie etapy i obejrzymy tylko ostatni - pi臋ciolatk贸w. Zobaczymy, jak one sobie 偶yj膮.
(Wyciemnienie, pojawia si臋 nowa scena. Basen wielko艣ci klasy w szkole podstawowej. Na mniej wi臋cej trzydzie艣cioro dzieci po艂ow臋 stanowi膮 ch艂opcy; dzieci zabawiaj膮 si臋 p艂ywaj膮c swobodnie woko艂o, z gumowymi p艂etwami na stopach, to zn贸w odpoczywaj膮c w najr贸偶niejszych pozycjach. Te wodne dzieci maj膮 twarze bez w膮tpienia japo艅skie, lecz oczy s膮 dziwnie szeroko otwarte i nie mrugaj膮. W艂osy stercz膮 niczym wodorosty, przy gardle wida膰 szczeliny dla skrzeli, a tak偶e p艂askie zapadni臋te piersi.
Przestrze艅 wype艂nia szcz臋k przypominaj膮cy pocieranie zardzewia艂ego metalu. Pl膮tanina rur spuszczonych z sufitu. Du偶e i ma艂e kawa艂ki drewna p艂ywaj膮ce w wodzie. P臋tle do przeskakiwania, na r贸偶nej wysoko艣ci wystaj膮 ze 艣ciany ko艂ki rozmaitych kszta艂t贸w).
- Ten odg艂os to zgrzytanie z臋b贸w dzieci. To w艂a艣nie spos贸b na prowadzenie rozmowy. Akwanom struny g艂osowe zanik艂y, ale nawet gdyby si臋 zachowa艂y, nie mo偶na by ich u偶y膰 w wodzie. Akwanowie pos艂uguj膮 si臋 wi臋c rodzajem alfabetu Morse'a, opartego na gramatyce j臋zyka japo艅skiego, mo偶na wi臋c ich mow臋 t艂umaczy膰. Zalet膮 tego j臋zyka jest mo偶liwo艣膰 porozumiewania si臋 za pomoc膮 r贸偶nych przedmiot贸w, w og贸le bez u偶ycia ust. Dwoje ludzi mo偶e prowadzi膰 dialog uderzaj膮c jednym palcem o drugi i jednocze艣nie je艣膰, mo偶na te偶 wyg艂asza膰 przem贸wienie pocieraj膮c stopami o pod艂og臋. Po艂膮czono pismo pionowe z poziomym. Obecnie dysponujemy oko艂o osiemdziesi臋cioma by艂ymi in偶ynierami 艂膮czno艣ci bezprzewodowej, kt贸rzy w艂adaj膮 j臋zykiem akwan贸w. Zacz臋艂a te偶 prac臋 specjalna maszyna t艂umacz膮ca, w kt贸rej zainstalowano m贸zg elektroniczny, mo偶emy wi臋c prowadzi膰 kszta艂cenie na zaawansowanym poziomie. O, widzi pan? Z jakim skupieniem s艂uchaj膮 rozkazu z nadajnika?
(Dzieci pilnie wpatruj膮 si臋 w kierunku, z kt贸rego widocznie dochodz膮 sygna艂y, lecz nagle rzucaj膮 si臋 przed siebie w stron臋 wyj艣cia z lewej strony. Kamera pod膮偶a za nimi. Pojawiaj膮 si臋 dwie kobiety w akwalungach. Jedna stoi obok du偶ego pude艂ka, a druga pociera jedn膮 pa艂k膮 o drug膮 - widocznie wydaje jakie艣 polecenia. Dzieci najpierw ustawiaj膮 si臋 w szeregu. Jedna z kobiet wyjmuje z pude艂ka jakie艣 przedmioty wielko艣ci ksi膮偶eczek w wydaniu kieszonkowym i podaje kolejno dzieciom. Jedno dziecko natychmiast wbija z臋by w swoj膮 porcj臋).
- To czas posi艂ku.
(Kobieta z pa艂kami bije dziecko, kt贸re zacz臋艂o ju偶 je艣膰. Wszystkie inne rozbiegaj膮 si臋 zgrzytaj膮c z臋bami).
- Poniewa偶 藕le si臋 zachowa艂o, zosta艂o ukarane. Bardzo tu dbamy o dyscyplin臋. Nie wolno im je艣膰 przed powrotem do pokoi.
- Czy to dziecko teraz si臋 u艣miecha艂o?
- Hm, w ich ekspresji uczu膰 zasz艂a zmiana, wi臋c to nie by艂 u艣miech ludzki. Wraz z p艂ucami atrofii uleg艂a r贸wnie偶 diafragma, wi臋c w艂a艣ciwie nie mog膮 si臋 艣mia膰. A co ciekawe, te dzieciaki nie p艂acz膮. Po prostu nie mog膮. Gruczo艂y 艂zowe znikn臋艂y wraz z innymi gruczo艂ami wydzielania zewn臋trznego.
- Chocia偶 nie roni膮 艂ez, to jednak chyba p艂acz膮 w jaki艣 inny spos贸b?
- Jak powiedzia艂 James, cz艂owiek nie dlatego p艂acze, 偶e jest smutny, lecz jest smutny, poniewa偶 p艂acze. One nie maj膮 gruczo艂贸w 艂zowych, wi臋c by膰 mo偶e nie znaj膮 uczucia smutku.
- To okrutne!
- Co takiego?
- To jednak zbyt bolesne...
- Niepotrzebnie pan im wsp贸艂czuje. (艢mieje si臋). To strata czasu. Chod藕my dalej. Tu jest wzorcowa szk贸艂ka dla sze艣ciolatk贸w i starszych.
- (Z tv): Prosz臋 o przerw臋, je艣li mo偶na.
- Tak, naturalnie. Musz膮 przetransportowa膰 kamer臋 艂odzi膮 podwodn膮, poniewa偶 odleg艂o艣膰 jest do艣膰 du偶a. W tym czasie prosz臋 zapali膰 艣wiat艂o.
WA呕NE SPRAWOZDANIE PRZEDSTAWIONE PRZEZ TOMOYASU W CZASIE PRZERWY, DOTYCZ膭CE HIPOTEZY ZWI膭ZANEJ Z KO艃CEM CZWARTEJ EPOKI MI臉DZYLODOWCOWEJ
- Jestem tylko funkcjonariuszem, b臋d臋 m贸wi膰 kr贸tko, jak najpro艣ciej. Profesor Katsumi ju偶 wie o tym, lecz dzi艣 rano znowu telefonowano z redakcji gazety. Chodzi mianowicie o radzieck膮 propozycj臋 w sprawie wsp贸lnych bada艅 aktywizacji wysp wulkanicznych znajduj膮cych si臋 na dnie Pacyfiku. Prawd臋 m贸wi膮c, dzi臋ki Tanomogiemu my dosy膰 dawno sko艅czyli艣my badania. Prawdopodobnie Rosjanie maj膮 r贸wnie偶 pewne wyobra偶enie o tym, co my ju偶 wiemy ale wykorzystuj膮 je do gry politycznej, tak dla nich typowej...
- Prosz臋 si臋 skraca膰 - ostrzeg艂 Tanomogi.
- Rozumiem... Jestem laikiem w tych sprawach, m贸g艂bym rzecz zbyt upro艣ci膰. W ka偶dym razie chodzi o to, 偶e w rzeczywisto艣ci na dnie ca艂ego Pacyfiku nast臋puje aktywizacja podwodnych wulkan贸w. Prawdopodobnie ma to r贸wnie偶 zwi膮zek z ostatnimi anomaliami pogody, takimi jak podniesienie si臋 temperatury na p贸艂kuli p贸艂nocnej. Ju偶 od dawna istnia艂y na ten temat rozmaite teorie. Uwa偶ano na przyk艂ad, 偶e jest to skutek czarnych plam na s艂o艅cu lub wzrostu st臋偶enia dwutlenku w臋gla w atmosferze wskutek nadmiernego zu偶ycia energii przez cz艂owieka. Ale te hipotezy nie wyja艣niaj膮 zjawiska do ko艅ca.
Wiemy, 偶e lodowiec, jako pozosta艂o艣膰 po Czwartej Epoce Lodowcowej, i czapa lodowa na biegunie po艂udniowym topniej膮, wi臋c naturalnie poziom wody musi si臋 podnie艣膰. Stwierdzili艣my r贸wnie偶, 偶e stopie艅 podnoszenia si臋 poziomu w贸d nie odpowiada naszym obliczeniom. Doszli艣my do wniosku, 偶e podobnie jak w poprzedniej - Trzeciej Epoce Mi臋dzylodowcowej, kiedy to l贸d ca艂kowicie stopnia艂 w ci膮gu tysi膮ca lat, r贸wnie偶 i teraz poziom morza podniesie si臋 o sto metr贸w. Zreszt膮 w zwi膮zku z tym wiele kraj贸w przenios艂o miasta i fabryki na wy偶yny. Przykro mi, 偶e nasz rz膮d, powo艂uj膮c si臋 na brak p艂askowy偶u, uzna艂, i偶 lepiej zostawi膰 sprawy w艂asnemu biegowi. Dostrzeg艂 problem, lecz udaje, 偶e on nie istnieje...
Okaza艂o si臋 jednak, 偶e od ostatniego Roku Geodezyjnego poziom w贸d wzr贸s艂 znacznie bardziej, ni偶 wynika艂oby to z topnienia lodowc贸w. Je艣li wierzy膰 obliczeniom, przyby艂o trzykrotnie wi臋cej wody, ni偶 si臋 spodziewano. Niekt贸rzy naukowcy m贸wi膮 nawet, 偶e trzy i p贸艂 razy wi臋cej. Nie spos贸b te偶 wyja艣ni膰 obni偶ania si臋 w wielu miejscach poziomu gruntu zwyk艂ym odp艂ywem w贸d podsk贸rnych. Istnieje prawdopodobie艅stwo, 偶e woda morska jest gdzie艣 odtwarzana. By膰 mo偶e rzecz w zwi臋kszonej aktywno艣ci podwodnych wulkan贸w. Trzeba te偶 bra膰 pod uwag臋 fakt, 偶e gazy wulkaniczne to w wi臋kszo艣ci para. Kto wie, mo偶e prawdziwe jest za艂o偶enie, i偶 obecna woda morska zrodzi艂a si臋 z tego gazu. Ja tego nie rozumiem, ale co艣 w tym musi by膰.
Bior膮c pod uwag臋 stopie艅 podnoszenia si臋 poziomu w贸d w morzach, najprawdopodobniej zaczyna si臋 dzia膰 co艣 niepoj臋tego, wprost absurdalnego. Na przyk艂ad zgodnie z now膮 teori膮 - oczywi艣cie powtarzam za uczonymi - to, co nazywamy Ziemi膮, powsta艂o pierwotnie z nabrzmienia i uniesienia si臋 w g贸r臋, pod wp艂ywem wysokiej temperatury, materii promieniotw贸rczej znajduj膮cej si臋 w skorupie ziemskiej. Nic dziwnego, 偶e kryje si臋 w niej mn贸stwo magmy. Z biegiem lat ta substancja nabrzmiewa, w niezbyt cz臋stych interwa艂ach przejawia aktywno艣膰 wulkaniczn膮 i w ka偶dej chwili mo偶e wybuchn膮膰. Lecz i to rozumowanie nie wyja艣nienia zjawiska dostatecznie. Co wi臋cej, z powodu nawarstwiaj膮cej si臋 lawy skorupa grubieje, ro艣nie jej ci臋偶ar, w ko艅cu nie wytrzymuje parcia i p臋ka jak rozdeptana purchawka, z kt贸rej unosi si臋 zawarto艣膰. W kt贸rym miejscu wybuchnie i strzeli sw膮 zawarto艣ci膮? Na pewno na styku dna morskiego i l膮du.
Podobno zdarza艂o si臋 to co pi臋膰dziesi膮t do dziewi臋膰dziesi臋ciu milion贸w lat, bez wyj膮tku. W obszarach wok贸艂 pasa brzegowego Pacyfiku pojawi艂y si臋 podejrzane ruchy. Zachodz膮 one w艂a艣nie w pasie trz臋sie艅 znanym jako Ognisty Pier艣cie艅 Pacyfiku. Przepraszam, ale prawd臋 m贸wi膮c, nie rozumiem tego. Je艣li jest tak, jak powiedzia艂em, to wzrost temperatury i podnoszenie si臋 poziomu morza nie oznacza zjawisk typowych dla okresu mi臋dzylodowcowego, lecz najprawdopodobniej jest rezultatem zapowiadaj膮cej si臋 jednej z najwi臋kszych katastrof zdarzaj膮cych si臋 co pi臋膰dziesi膮t milion贸w lat. Opieram si臋 tutaj na hipotezie ko艅ca Czwartej Epoki Mi臋dzylodowcowej.
Nie wiem, gdzie t臋 teori臋 najpierw og艂oszono, ale wywo艂a艂a ona panik臋 w wielu krajach i doprowadzi艂a do rezygnacji z zalece艅 Mi臋dzynarodowego Roku Geodezyjnego. Przyj臋to bowiem za艂o偶enie, 偶e w niezbyt odleg艂ej przysz艂o艣ci wybuchnie naraz kilkaset podwodnych wulkan贸w, woda b臋dzie podnosi膰 si臋 co roku o trzydzie艣ci metr贸w, a po czterdziestu latach jej poziom podniesie si臋 ponad tysi膮c metr贸w. Gdyby wiadomo艣膰 o tym zosta艂a opublikowana, wybuch艂oby nieprawdopodobne zamieszanie. Porz膮dek publiczny zosta艂by ca艂kowicie zburzony. Pomijaj膮c tak rozleg艂y kraj jak ZSRR, na pewno ca艂kowicie zosta艂aby zniszczona Europa, podobnie sta艂oby si臋 z Ameryk膮 z wyj膮tkiem szczyt贸w G贸r Skalistych. Z Japonii, profesorze, pozosta艂oby pi臋膰 albo sze艣膰 punkcik贸w - najwy偶sze wzniesienia. Aby podj膮膰 odpowiednie dzia艂ania strategiczne, rz膮d musi mie膰 ca艂kowit膮 pewno艣膰, 偶e 偶adna wiadomo艣膰 na ten temat nie przedostanie si臋 do szerszych kr臋g贸w spo艂ecznych.
Rz膮d zdecydowa艂 si臋 nie miesza膰 w to innych kraj贸w w zamian za niewtr膮canie si臋 ich w nasze sprawy wewn臋trzne, ale poniewa偶 w sk艂adzie rz膮du wci膮偶 zachodz膮 zmiany, nie ma wi臋c pewno艣ci, czy mo偶na jego cz艂onkom zaufa膰. I dlatego postanowiono powo艂a膰 swego rodzaju Komisj臋 Ocalenia, wspieran膮 przez kr臋gi finansjery. Komisja si臋 rozwi膮za艂a, a w jej miejsce powsta艂o Towarzystwo Rozwoju Kolonii Podmorskich.
- To nieuczciwe dzia艂anie!
Poczu艂em pieczenie na ko艅cu j臋zyka, jakby wlano mi do gard艂a 偶r膮cy kwas. Czy naprawd臋 rozgniewa艂em si臋, czy tylko pomy艣la艂em, 偶e powinienem si臋 gniewa膰, albo te偶 udawa艂em gniew? Nie wiedzia艂em, lecz czu艂em, 偶e w tym momencie nale偶a艂oby krzycze膰.
- Je艣li o tym wszystkim wiedzia艂e艣... - zacz膮艂em, lecz zdr臋twia艂e szcz臋ki odmawia艂y pos艂usze艅stwa - dlaczego od razu nie powiedzia艂e艣? Gdybym wiedzia艂 od pocz膮tku, na pewno inaczej bym si臋 zachowa艂.
- Czy naprawd臋? - zapyta艂 ostro Tanomogi, podnosz膮c wzrok.
- Oczywi艣cie, 偶e tak! - zawo艂a艂em, cho膰 by艂 to raczej j臋k. - Jak mo偶na by艂o ukrywa膰 tak bardzo niepokoj膮c膮 wiadomo艣膰?!
- Uwa偶am, 偶e nie mo偶na by艂o inaczej. Gdybym wcze艣niej uchyli艂 r膮bka tajemnicy, pan profesor na pewno jeszcze usilniej stara艂by si臋 uchwyci膰 aktualnej rzeczywisto艣ci i toczy艂 bezsensowne boje.
- Dlaczego?
- Poniewa偶 upadek Ziemi napawa艂by pana trwog膮.
- Na pewno!
- Czy istnienie akwan贸w mog艂oby uwolni膰 pana od tej trwogi?
Pr贸bowa艂em odpowiedzie膰, lecz nie mog艂em. Zacz膮艂em chrypie膰, jakbym si臋 przezi臋bi艂. Wyda艂em z siebie pisk bezradnego zwierz膮tka. G贸rna cz臋艣膰 cia艂a by艂a rozgrzana, lecz od kolan czu艂em dziwny ch艂贸d. Jakby 艣mier膰 wpe艂za艂a we mnie od do艂u.
- Ja - Tanomogi m贸wi艂 powoli - traktuj臋 podwodne wulkany jako zjawisko drugorz臋dne.
- Dlaczego? - zapyta艂em coraz bardziej niespokojny.
- Wsp贸艂czesno艣膰 to nie jest Epoka Mi臋dzylodowcowa, to po prostu kres Czwartej Epoki Mi臋dzylodowcowej. Nie, to by膰 mo偶e pocz膮tek nowych ruch贸w geologicznych.
- No dobrze, niezale偶nie od tego, czy nast膮pi katastrofa, czy nie, za艂o偶enie kolonii podwodnych ma i tak ogromne znaczenie. Nie dlatego, 偶e jest nieuniknione, lecz po prostu w pozytywnym sensie, poniewa偶 jest kreacj膮 nowego 艣wiata. Osobi艣cie uwa偶am problem podnoszenia si臋 poziomu w贸d w morzach za dobr膮 okazj臋 do sk艂onienia decydent贸w, by jasno okre艣lili poczynania, kt贸re musz膮 by膰 podj臋te.
- To herezja! Tanomogi-san, to herezja.
- Niech b臋dzie i herezja, widocznie r贸偶nimy si臋 z Tomoyasu postawami. Oczywi艣cie, profesorze, chocia偶 wsp贸lnie dzia艂amy, to jednak niekoniecznie wyznajemy t臋 sam膮 filozofi臋. Prawda, Tomoyasu-san? M贸wi膮c szczerze, to kr臋gi finansjery zamierza艂y potajemnie troch臋 na tym zarobi膰. Zreszt膮, czy mo偶na uzna膰, 偶e na darmo wyrzucaj膮 w艂asne pieni膮dze na rzecz przysz艂o艣ci?
- Przesadzasz - rzek艂 Tomoyasu z gniewn膮 min膮, podnosz膮c brod臋. - Czy to jest rzecz drugorz臋dna, czy trzeciorz臋dna, to i tak miasta i pola, i wszystko inne na pewno zatonie. Tylko to jest pewne.
Zn贸w pojawia si臋 obraz telewizyjny, tym razem z widokiem szko艂y 膰wicze艅 dla modelowych akwan贸w, komentuje Yamamoto:
(...na tle niebosk艂onu czerniej膮cego morza w rozko艂ysanej wodzie unosi si臋 bielej膮cy i b艂yszcz膮cy przedmiot w kszta艂cie tulipana wspartego na jednej 艂odydze).
- To jest budynek modelowej szko艂y. Ciekawy architektonicznie, prawda? Wykonany ca艂kowicie z plastyku, 艣ciany maj膮 przestrze艅 wype艂nion膮 gazem. Dzi臋ki temu unosi si臋 w wodzie. W ten spos贸b r贸偶ni si臋 od struktury naziemnej, uzale偶nionej od przyci膮gania ziemskiego. Wewn膮trz mieszkaj膮 akwany. Mog膮 swobodnie si臋 porusza膰, nie zwracaj膮c uwagi ani na sufit, ani na pod艂og臋. Nie musz膮 by膰 skazane na jeden poziom. Wyj艣cia i wej艣cia u g贸ry s膮 stale otwarte. Widzi pan, jaka to prosta kombinacja? Przy tym cokolwiek o niej powiedzie膰, jedno jest pewne: jest wygodna. Wewn膮trz nie potrzeba powietrza, nie trzeba te偶 przejmowa膰 si臋 przeciekami ani ci艣nieniem wody. Morze w g艂臋bi jest spokojne i ciche...
(Budynek si臋 przybli偶a).
- Jest du偶y, prawda?
- Aktualnie przebywa w nim tylko dwustu czterdziestu mieszka艅c贸w, ale gdy przyb臋dzie dzieci, b臋dzie tu mog艂o zamieszka膰 nawet tysi膮c. Mie艣ci si臋 tu szko艂a i internat. Niez艂y budynek. W przysz艂o艣ci stanie tutaj dwadzie艣cia jeden takich samych budowli. Co roku po trzysta os贸b, od pi膮tego do dziesi膮tego roku 偶ycia, 艂膮cznie dwadzie艣cia jeden tysi臋cy. 艁atwo je budowa膰. Wkr贸tce przyst膮pimy do masowej produkcji. Przywozi si臋 cztery naraz, ka偶dy z艂o偶ony, mieszcz膮cy si臋 na jednej ci臋偶ar贸wce, wystarczy na miejscu po艂膮czy膰 cz臋艣ci, wpu艣ci膰 gaz, i to wszystko. Mo偶e jedynie umocowanie fundamentu na dnie morza jest pracoch艂onne.
(Kamera pe艂znie po 艣cianie w g贸r臋. Pojawiaj膮 si臋 kolejne pasma 艂agodnego 艣wiat艂a. 殴r贸d艂o 艣wiat艂a jest chyba wbudowane w 艣ciany. Przez ekran przep艂ywa 艂awica ryb).
- Prosz臋 patrze膰 uwa偶nie. 艢wiat艂a lekko si臋 rozja艣niaj膮, to zn贸w 艣ciemniaj膮. Ten rytm r贸偶ni si臋 nieco na kolejnych poziomach. W ten spos贸b 艣wiat艂o pe艂ni rol臋 wabika dla ryb. Rozmaite gatunki r贸偶nie reaguj膮 na nat臋偶enie 艣wiat艂a, schodz膮 wi臋c w d贸艂. A tam czeka na nie szeroko otwarte wej艣cie. To rodzaj technicznie nowoczesnej sieci. My艣l臋, 偶e ta metoda 艂owienia ryb upowszechni si臋 w przysz艂o艣ci. Jest bardzo efektywna. Co wi臋cej, rybacy, kt贸rzy tu przybywaj膮...
- Co to znaczy “tu"?
- Chyba w po艂owie drogi mi臋dzy Urayasu i Kisarazu.
- Jak zdo艂ali艣cie dot膮d utrzyma膰 tajemnic臋?
- Akurat w tym miejscu jest pi臋膰dziesi膮t do sze艣膰dziesi臋ciu metr贸w g艂臋boko艣ci. Poza tym wybrali艣my st膮d mu艂 na jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w, to znaczy na wysoko艣膰 budynku. Na t臋 g艂臋boko艣膰 nie mo偶na dop艂yn膮膰 bez odpowiedniego sprz臋tu do nurkowania. A na naszych uczni贸w zwracamy baczn膮 uwag臋...
- Co tu robi膮 trenerzy?
- Teraz wyd艂u偶aj膮 wsporniki, by dach znajdowa艂 si臋 dwadzie艣cia metr贸w od powierzchni wody.
(Kamera dochodzi do g贸rnej cz臋艣ci konstrukcji. Ukazuje si臋 du偶a okr膮g艂a dziura w 艣rodku wypuk艂ej powierzchni. A w niej unosi si臋 w wodzie ch艂opiec opieraj膮cy si臋 nog膮 o brzeg otworu. Przy jego plecach p艂ywa ryba wielko艣ci d艂oni).
- Przyp艂yn膮艂 nam na spotkanie. To jest akwan numer jeden. Najstarszy. Ma osiem lat, lecz wygl膮da na dwana艣cie lub nawet wi臋cej. W morzu wszystko dojrzewa zaskakuj膮co szybko. Czyta艂em w jakiej艣 publikacji Akademii Nauk ZSRR, 偶e oceaniczne ro艣liny wykazuj膮 prawie stuprocentow膮 biologiczn膮 aktywno艣膰 w por贸wnaniu z pi臋cioprocentow膮 ro艣lin l膮dowych. A co do zwierz膮t, to wystarczy przypomnie膰, 偶e s艂o艅 potrzebuje oko艂o czterdziestu lat do osi膮gni臋cia doros艂o艣ci, podczas gdy dwu- lub trzyletni wieloryb jest zdolny do wydania na 艣wiat potomstwa.
(Ch艂opiec otwiera usta, zgrzyta z臋bami i opuszcza g艂ow臋. Lekko odpycha ryb臋, kt贸ra chce si臋 otrze膰 o jego wargi. Wygl膮da, jakby si臋 u艣miecha艂. By膰 mo偶e chodzi tu o co艣 innego. Jego cia艂o okrywa szara kurtka i kombinezon, na stopach ma p艂etwy. Jasne w艂osy unosz膮 si臋 w wodzie. Gdyby nie ostro艣膰 spojrzenia dziwnie szeroko otwartych owalnych oczu, jego z wygl膮du delikatne, pe艂ne wdzi臋ku cia艂o niczym nie r贸偶ni艂oby si臋 od dziewcz臋cego, prawdopodobnie z powodu ci艣nienia wody. Tylko te skrzela i zapad艂a klatka piersiowa sprawiaj膮 niesamowite wra偶enie).
- Ryba jest oswojona. Ch艂opiec lubi zwierz臋ta. Jego imi臋 prze艂o偶one na j臋zyk m贸wiony brzmi Iriri. To tylko symbol. Prosz臋 jeszcze popatrze膰 tam, na g贸r臋...
(Zbli偶enie powierzchni dachu. Pod chyba plastykowym pokryciem co艣 bujnie ro艣nie).
- To si臋 nazywa Scenedesmus quadricanda, typ chlorelli, lecz od samego pocz膮tku t臋 s艂odkowodn膮 ro艣lin臋 zaaklimatyzowali艣my do rozwoju w morskiej wodzie. Jest idealnym 藕r贸d艂em po偶ywienia, zawiera ponad dwana艣cie rodzaj贸w wa偶nych kwas贸w aminowych. Ciastka zrobione z tego s膮 ulubionym pokarmem dzieci.
(Ch艂opiec zgina lekko nogi w kolanach i w tej pozycji spokojnie zanurza si臋 w otworze. Zgrzyta z臋bami wzywaj膮c ryb臋. Kamera prowadzi go od ty艂u. Ch艂opiec wykonuje obr贸t i rzutem g艂owy w d贸艂 przyspiesza. Stopy z p艂etwami poruszaj膮 si臋 delikatnym rytmem. W dali czeka wiele dzieci uczepionych por臋czy biegn膮cej w d贸艂 otworu w 艣cianie, to zn贸w przep艂ywaj膮cych prostopadle przed kamer膮. Ha艂asuj膮 jak r贸j owad贸w...)
- Dobrze oswojona ryba. Trenuj膮c w ten spos贸b mogliby艣my chowa膰 ryby jak zwierz臋ta domowe. - Zwraca si臋 w stron臋 mikrofonu: - M贸g艂by艣 w tym miejscu zatrzyma膰?
(G艂ucha odpowied藕 w g艂o艣niku):
- Chcia艂by pan zobaczy膰 sal臋 rob贸t?
- Tak, na moment.
(Kamera zatrzymuje si臋. Widok na 艣cian臋 i d艂ugi rz膮d owalnych drzwi w r贸wnym szeregu przypomina ule).
- Na razie pokoje stoj膮 puste, lecz tutaj znajduje si臋 wi臋kszo艣膰 sal 膰wiczeniowych.
(Zbli偶a si臋 do jednego z wej艣膰. Ch艂opiec z艂apa艂 rybk臋 i wpycha swoje w艂osy do jej pyszczka, lecz nagle rusza dalej i znika w g艂臋bi).
- Nazywamy je klasami, ale p贸藕niej b臋d膮 tu ma艂e fabryki, w kt贸rych b臋dzie mo偶na prowadzi膰 do艣wiadczenia fizyczne i produkowa膰 偶ywno艣膰. Za pi臋膰 lat, gdy najstarsza klasa stanie si臋 za艂og膮 pracownicz膮, b臋d膮 samowystarczalni pod ka偶dym wzgl臋dem.
- Co b臋d膮 robi膰 po zako艅czeniu nauki?
- Buduje si臋 ju偶 podmorskie fabryki, wi臋c tam znajd膮 zatrudnienie. Inni b臋d膮 pracowa膰 w podwodnych kopalniach, na polach naftowych... Mamy teraz problem z brakiem r膮k do pracy na podwodnych pastwiskach. Tam te偶 b臋d膮 mile widziani. Najzdolniejsi zostan膮 skierowani do wydzia艂贸w specjalnych, by kszta艂ci膰 si臋 na lekarzy, in偶ynier贸w, technik贸w. B臋d膮 pomaga膰 ludziom i w przysz艂o艣ci nas zast膮pi膮.
(Tomoyasu ostrzegaj膮co:)
- Istnieje ca艂kowicie odmienny pogl膮d na temat tego specjalnego kszta艂cenia.
- To 偶aden problem. S膮 granice tego, co mog膮 zrobi膰 ludzie l膮dowi, a poza tym ich liczba jest absolutnie niewystarczaj膮ca.
(Ukazuje si臋 wn臋trze pokoju. Nie ma tu jakich艣 specjalnych sto艂贸w do pracy, tylko zewsz膮d - z pod艂ogi, ze 艣cian, z sufitu - wystaj膮 ko艂ki i haki, wisz膮 r贸偶ne p贸艂ki. Niekt贸re narz臋dzia s膮 nawet uczepione do balon贸w, ch艂opiec spogl膮da dumnie w kamer臋, to zn贸w na narz臋dzia, por贸wnuje je).
- Prosz臋 zobaczy膰, to s膮 wynalazki Iriri. - (Do mikrofonu:) - Czy m贸g艂by艣 kt贸rego艣 u偶y膰?
(Odg艂os skrzypienia... Ch艂opiec kiwa g艂ow膮, bierze narz臋dzia, 艂膮czy je z rur膮 wystaj膮c膮 w rogu pokoju).
- Spr臋偶one powietrze. To g艂贸wna energia pod wod膮. Dysponuj膮 te偶 prochem zgazyfikowanym i p艂ynnym gazem.
(Ch艂opiec przekr臋ca kurek. Narz臋dzie zaczyna drga膰 i wypuszcza膰 b膮ble. Ulatuj膮 pod sufit, gdzie 艂膮cz膮 si臋 w du偶膮 kul臋, kt贸ra zostaje wessana przez otw贸r w suficie. Ryba p艂ynie za t膮 kul膮 i pr贸buje chwyci膰 w pyszczek. Potem ch艂opiec przyk艂ada drgaj膮cy ko艂ek do winylowej deski i natychmiast j膮 przecina).
- To jest automatyczna pi艂a. Niezwyk艂e, prawda? Sam to wymy艣li艂. I wszystko wykona艂 r臋cznie. Sala rob贸t wyposa偶ona jest w rozmaite narz臋dzia. Tutaj plastyk zast臋puje metal, mo偶na wi臋c powiedzie膰, 偶e opanowanie wykorzystania plastyku jest podstaw膮 podwodnego 偶ycia. To troch臋 dziwne... To dziecko ma zaledwie osiem lat. Pod wod膮 dojrzewa bardzo szybko, nie tylko fizycznie.
- A sk膮d czerpiecie energi臋? Do produkcji plastyku potrzebne s膮 do艣膰 wysokie temperatury, a przy tym 艣wiat艂o w tym pokoju...
- Oczywi艣cie, elektryczne. Wraz z rozwojem techniki izolacyjnej uda艂o si臋 stosunkowo 艂atwo wprowadzi膰 tu energi臋 elektryczn膮. Zreszt膮 to jeden z najtrudniejszych problem贸w. W ka偶dym razie nie spos贸b sobie poradzi膰 tutaj bez elektryczno艣ci.
- Nie?
- Absolutnie nie. Nawet gdyby wykorzysta膰 do ogrzewania i wytwarzania mocy dynamicznej inne 藕r贸d艂o. Na przyk艂ad je艣li idzie o 艂膮czno艣膰, fale elektryczne s膮 bezu偶yteczne w wodzie. Nale偶y, oczywi艣cie, pos艂u偶y膰 si臋 falami ultrad藕wi臋kowymi, ale do ich wys艂ania i przyj臋cia potrzebna jest elektryczno艣膰. Ponadto w odpowiednim czasie chcieliby艣my pos艂u偶y膰 si臋 spr臋偶onym powietrzem dla zachowania samowystarczalno艣ci i uniezale偶nienia si臋 od l膮du. Teraz jeste艣my po艂膮czeni kablem. W przysz艂o艣ci b臋d膮 w u偶yciu miniaturowe generatory atomowe, albo te偶 wytworzymy efektywny generator na ci臋偶kie oleje lub generator gazowy, funkcjonuj膮cy dzi臋ki sile no艣nej wody. Tak czy inaczej musimy si臋 uniezale偶ni膰. Wtedy mo偶na by podwodny instytut za艂o偶y膰 daleko od l膮du, czy nawet zbudowa膰 ogromne miasto. To nie sen... Och, zn贸w wynalazek?
(Tym razem na jednej trzeciej wysoko艣ci ch艂opiec wyci膮gn膮艂 prosty dr膮偶ek z peda艂ami. Gdy postawi艂 go pionowo, opar艂 si臋 o niego, nacisn膮艂 peda艂 i uni贸s艂 si臋 w g贸r臋, a nast臋pnie pochyli艂 i wtedy pop艂yn膮艂 w bok. By艂o to mo偶liwe dzi臋ki obracaj膮cej si臋 艣rubie na ko艅cu dr膮偶ka).
- To podwodny rower. Ch艂opiec jest zadowolony, wr臋cz dumny, gdy ogl膮damy, jak na nim je藕dzi.
- Zaskakuj膮co towarzyski.
- Tak, Iriri jest wyj膮tkowo towarzyski. On pierwszy by艂 poddany eksperymentowi, na pewno pope艂nili艣my szereg b艂臋d贸w w procesie jego rozwoju. Na przyk艂ad nie znikn臋艂y mu ca艂kowicie gruczo艂y wydzielania zewn臋trznego. Mo偶e pan zauwa偶y艂, 偶e jego oczy s膮 owalne. Pozosta艂y jeszcze nieznaczne 艣lady gruczo艂贸w 艂zowych z lewej strony. To pewnie przyczyna niedoskona艂ego spalania.
- Niedoskona艂ego spalania?
- Czy pan wie, 偶e ludzkie emocje w du偶ym stopniu zale偶膮 od wra偶liwo艣ci sk贸ry i b艂ony 艣luzowej? Na przyk艂ad “czu膰 si臋 przyjemnie", “czu膰 szorstko艣膰, lepkie sw臋dzenie" - to tylko kilka przyk艂ad贸w okre艣le艅 wyra偶aj膮cych metaforycznie wewn臋trzny nastr贸j lub zewn臋trzn膮 atmosfer臋. Te zewn臋trzne odczucia cia艂a, m贸wi膮c kr贸tko, s膮 wyrazem instynktownego pragnienia zachowania morza w nas samych. Mo偶e wydawa膰 si臋, 偶e zbaczam z tematu, prosz臋 jednak o chwil臋 cierpliwo艣ci, bo to chyba jest istotne. Jak pan wie, ludzie s膮 wysoce rozwini臋tymi stworzeniami l膮dowymi, zbudowanymi prawie wy艂膮cznie ze sk艂adnik贸w morza, z krwi, ko艣ci i plazmy. Nie tylko pocz膮tki 偶ycia by艂y wynikiem krystalizacji morza, lecz tak偶e p贸藕niej 偶ycie ca艂y czas zale偶y od morza. Nawet po wyj艣ciu z morza zachowa艂a si臋 jego cz膮stka na sk贸rze. Cz艂owiek jest do tego stopnia zwi膮zany z morzem, 偶e kiedy zachoruje, musi si臋 leczy膰 solankowymi zastrzykami. Sk贸ra jest niczym innym jak tylko transformat膮 morza. Chocia偶 jej odporno艣膰 jest du偶a, to jednak od czasu do czasu musi si臋ga膰 po pomoc morza. Gruczo艂y wydzielania zewn臋trznego wzmacniaj膮 zm臋czon膮 sk贸r臋. 艁zy s膮 morzem oczu. Dlatego te偶 nasze odczucia, tzn. stymulacja i kontrola gruczo艂贸w wydzielania zewn臋trznego, s膮 wyrazem walki morza z zagro偶eniem ze strony l膮du.
- Bez tego nie by艂oby uczu膰?
- Nie, tego nie powiedzia艂em, lecz twierdz臋, 偶e maj膮 one ca艂kowicie inn膮 jako艣膰, ni偶 to sobie dot膮d wyobra偶ali艣my. Teraz akwani s膮 w wodzie i na razie musz膮 walczy膰 z atmosfer膮. Chodzi o to, 偶e ryba nie zna strachu przed ogniem.
(Ch艂opiec zr臋cznie manipuluje rowerem wodnym i rozpoczyna gr臋 w berka z oswojon膮 ryb膮).
- Gdy patrz臋 na inne dzieci i por贸wnuj臋 je z Iririm, czasem ogarnia mnie niepok贸j. Zastanawiam si臋, czy nie s膮 pozbawione uczu膰 lub czy nie maj膮 innych serc.
- To znaczy, 偶e tylko ten ch艂opiec przypomina cz艂owieka?
- Tak, mo偶na zrozumie膰, co robi. - (Stawa艂 si臋 coraz bardziej sentymentalny). - Mo偶na jednak postawi膰 pytanie, czy l膮dowe serce nie jest w morzu tylko spraw膮 nieca艂kowitego spalania?
(Goni膮c za ryb膮 ch艂opiec przep艂ywa obok kamery i znika).
- Czy nie jest to 藕r贸d艂em jego inteligencji?
- Nie, inne dzieci nie s膮 wcale mniej zdolne od niego. Na przyk艂ad dziecko o trzy miesi膮ce m艂odsze skonstruowa艂o zegarek oparty na zasadzie alternacji b膮belk贸w wodnych. Nazywamy to zegarem, lecz jego wskaz贸wki obracaj膮 si臋 co pi臋tna艣cie minut.
(Kamera przesuwa si臋 w 艣lad za ch艂opcem w stron臋 jego koleg贸w).
(Odzyska艂 spok贸j, teraz zn贸w m贸wi艂 jasno, tonem urz臋dowym).
- Ten 艣rodkowy pok艂ad jest przeznaczony na mieszkania, poni偶ej znajduj膮 si臋 odr臋bne klasy dla poszczeg贸lnych rocznik贸w. Podobnie jak u nas, ich nauka r贸wnie偶 rozpoczyna si臋 od pisania, czytania i arytmetyki. Nie jeste艣my pewni, co robi膰 dalej, na razie przyj臋li艣my program dostosowany do ich warunk贸w 偶ycia, a wi臋c po艂o偶yli艣my nacisk na fizyk臋 cia艂a p艂ynnego i chemi臋 molekularn膮. Nie jeste艣my w stanie dok艂adnie przewidzie膰 ich potrzeb. Dopiero gdy wykszta艂c膮 w艂asnych nauczycieli, b臋d膮 mogli ustali膰 w艂a艣ciwy program nauki. W ko艅cu powietrze i woda zbyt si臋 r贸偶ni膮 z punktu widzenia zmys艂owego.
(Szereg balkon贸w, jeden nad drugim... bawi膮ce si臋 dzieci... jedne wykazuj膮 nie skrywan膮 ciekawo艣膰, inne s膮 prawie oboj臋tne).
- Mo偶e nie ma nawet potrzeby o tym wspomina膰, ale tutaj nie ucz膮 si臋 ani historii, ani geografii czy nauk spo艂ecznych. Nie mogli艣my si臋 zdecydowa膰, jak im przyswoi膰 wiedz臋 na temat stosunk贸w mi臋dzyludzkich, a tak偶e stosunk贸w mi臋dzy akwanami.
(Tomoyasu poci膮gn膮艂 nosem).
- To oczywiste. By艂oby b艂臋dem zaszczepia膰 w nich wieczny 偶al...
- Nie... - (Lekko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮). - M贸wi膮c to przeceniasz ludzi l膮dowych.
(Zar贸wno pe艂ne ciekawo艣ci, jak i wykazuj膮ce oboj臋tno艣膰 dzieci charakteryzuje niezwyk艂y ch艂贸d, z jakim patrz膮 na ciebie. Odnosi si臋 wra偶enie, 偶e sta艂e艣 si臋 przedmiotem. Mo偶na zrozumie膰 s艂owa Yamamoto, kt贸ry wspomnia艂, 偶e wydaj膮 si臋 nie mie膰 uczu膰.
Jaki艣 figlarz podbiega do kamery i pr贸buje zas艂oni膰 obiektyw r臋kami... Dziewczynka zach艂annie obserwuje robaka pe艂zaj膮cego po 艣cianie... Grupa ch艂opc贸w otacza Iririego i wnikliwie ogl膮da jego rower... Dziewczynka chwyta zab艂膮kan膮 rybk臋 i wpycha j膮 sobie do ust, a wtedy stoj膮cy obok ch艂opiec wk艂ada jej palec do nosa, potrz膮sa ni膮 i zmusza do wyplucia... Inna dziewczynka unosz膮ca si臋 na plecach pozwala ch艂opcu liza膰 si臋 pod pachami... Mieszana 偶e艅sko-m臋ska grupa, chyba dy偶urnych, kr膮偶y wycieraj膮c 艣ciany za pomoc膮 odkurzacza poruszanego spr臋偶onym gazem. Jaki艣 ch艂opiec g艂aszcze po pysku psa wodnego, kt贸ry wtuli艂 ogon mi臋dzy nogi...)
- To by艂oby tyle w du偶ym skr贸cie. Aiba, prosz臋 ju偶 wy艂膮czy膰...
(Kto艣 mimo woli westchn膮艂 g艂o艣no... Obraz na ekranie zadr偶a艂, skurczy艂 si臋 do jednego punktu i znikn膮艂, pozostawiaj膮c po sobie cie艅...)
ODBITKA 艢WIAT艁ODRUKOWA
34
Nikt si臋 nie poruszy艂, gdy w monitorze znikn膮艂 drgaj膮cy, malej膮cy obraz. Nikt te偶 nie zapali艂 w pokoju 艣wiat艂a ani si臋 o to nie upomnia艂. Mo偶e jeszcze b臋dzie jaki艣 ci膮g dalszy - pomy艣la艂em, odetchn膮wszy z ulg膮. Przynajmniej przez ten czas pozostan臋 przy 偶yciu.
Gdy cisza si臋 przed艂u偶a艂a, szybko narasta艂 strach. Dziwne, 偶e tak bardzo przyt艂oczy艂o mnie to, co zobaczy艂em na ekranie, i chocia偶 buntowa艂em si臋 wewn臋trznie, obudzi艂o si臋 we mnie zainteresowanie. Mimo woli zastanawia艂em si臋 nad stosunkiem liczby ch艂opc贸w do dziewcz膮t - wyda艂o mi si臋, 偶e w przybli偶eniu by艂o ich tyle samo. To zn贸w my艣la艂em o przysz艂ych 艣lubach, poddawa艂em si臋 wi臋c ca艂kiem ludzkiemu, jak mi si臋 wydawa艂o, nastrojowi panuj膮cemu w sali 膰wicze艅. Zn贸w powr贸ci艂em do ciemno艣ci, oprzytomnia艂em i pomy艣la艂em, 偶e to mo偶e ja jestem poddany eksperymentowi. I czekam na 艣mier膰... Fili偶anka wsp贸艂czucia podana skaza艅cowi... Zastanawia艂em si臋, czy mi powiedz膮, i偶 zasz艂a jaka艣 zmiana w sposobie zadania mi 艣miertelnego ciosu.
Paznokcie wbija艂y mi si臋 w d艂onie. Mia艂em wra偶enie, 偶e zosta艂em unieruchomiony w gipsie, i tak trwa艂em uczepiwszy si臋 tej chwili. A mo偶e po prostu zosta艂em zmuszony przez swoje alter ego, ow膮 warto艣膰 prognozy drugiego stopnia, do my艣lenia, 偶e to ja sam pragn臋 艣mierci? Co zasia艂o we mnie zw膮tpienie w mo偶liwo艣ci maszyny prognostycznej? Ot贸偶 zgoda na dyktowane przez ni膮 wyroki losu i mimowolne poddanie si臋 biegowi rzeczy zamkn臋艂o mnie w bezsensownym kr臋gu teorii cyklu, kt贸ra przypomina jedynie wr贸偶enie za pomoc膮 medalu o jednakowych obu stronach. A przecie偶 偶eby odrzuci膰 bezsensown膮 艣mier膰, chyba nie wystarczy prze艣wiadczenie, 偶e nie chc臋 umiera膰.
Pomy艣la艂em, 偶e ju偶 d艂u偶ej nie wytrzymam. Lecz my艣l nie jest r贸wnoznaczna z dzia艂aniem. Oczywi艣cie, nie chodzi o to, 偶e nie zdawa艂em sobie sprawy z w艂asnej sytuacji. Ta martwa cisza nie pozwala艂a mi oderwa膰 si臋 poprzez nat臋偶enie uczu膰, pewn膮 szans臋 dawa艂o mi raczej z艂agodzenie napi臋cia. Napi臋cie przenika艂o mnie do tego stopnia, 偶e mi臋艣nie w ca艂ym ciele zesztywnia艂y niczym stara sk贸ra, wi臋c zwyk艂e poruszenie g艂ow膮 mog艂o wywo艂a膰 zgrzyt.
Wreszcie Aiba podni贸s艂 g艂ow臋 i wsta艂 z miejsca; widocznie chcia艂 o co艣 zapyta膰. Korzystaj膮c z okazji obr贸ci艂em si臋 gwa艂townie, jakbym chcia艂 wyrwa膰 si臋 z wi臋z贸w. Struny g艂osowe stwardnia艂y, jakby usztywnione parafin膮, i wyda艂y 偶a艂osny d藕wi臋k. W tym momencie ca艂kowicie straci艂em szacunek dla samego siebie.
- Na pewno trudniej 偶y膰 na l膮dzie ni偶 w morzu. W艂a艣nie z powodu tych trudno艣ci istoty 偶ywe rozwin臋艂y si臋 i przekszta艂ci艂y w ludzi. Mimo wszystko nie mog臋 zaakceptowa膰 niczego z tego planu...
- Tak przypuszcza艂am - mrukn臋艂a Wada.
- To uprzedzenie. - Yamamoto odzyska艂 r贸wnowag臋 i przybra艂 optymistyczny ton. - To pewne, 偶e walka z przyrod膮 doprowadzi艂a do ewolucji 偶ywych stworze艅. Faktem jest r贸wnie偶, 偶e cztery epoki lodowcowe i trzy epoki mi臋dzylodowcowe spowodowa艂y rozw贸j od Australopiteka do wsp贸艂czesnego cz艂owieka. Nie pami臋tam, kto tak 艂adnie powiedzia艂, 偶e to stworzenie, kt贸re nazywamy cz艂owiekiem, jest po prostu uczniem zrodzonym z chusteczki czarnoksi臋偶nika, kt贸remu na imi臋 Lodowiec. Rodzaj ludzki ostatecznie podbi艂 przyrod臋. Prawie wszystkie twory natury podda艂 melioracji, z dzikich stworze艅 uczyni艂 sztuczne. To znaczy cz艂owiek posiad艂 si艂臋 pozwalaj膮c膮 zmieni膰 ewolucj臋 z czego艣 przypadkowego w co艣 艣wiadomego. Czy偶 wi臋c nie mo偶na uwa偶a膰, 偶e cel, do kt贸rego 偶ywe stworzenia d膮偶y艂y wype艂zaj膮c z morza na l膮d, ju偶 nie istnieje? Dawniej musieli艣my wci膮偶 polerowa膰 stare soczewki, teraz soczewki ze sztucznego tworzywa od pocz膮tku s膮 g艂adkie i b艂yszcz膮ce.
Ju偶 min臋艂a epoka, w kt贸rej obowi膮zywa艂a prawda, 偶e cierpienie uszlachetnia. Cz艂owiek sam wyzwoli艂 si臋 z dziko艣ci. Czy偶 nie nadszed艂 w艂a艣ciwy czas, by wreszcie zrekonstruowa艂 siebie zgodnie z racjonalnymi zasadami? Gdyby to uczyni艂, ko艂o walki i ewolucji by si臋 zamkn臋艂o. My艣l臋, 偶e nadszed艂 czas powrotu do morza, kt贸re jest pierwotnym domem cz艂owieka nie jako niewolnika, lecz pana i w艂adcy.
I chocia偶 nie wiadomo dlaczego westchn膮艂em, odzyska艂em si艂臋 i powiedzia艂em:
- Lecz niewolnik pozostaje niewolnikiem. Przecie偶 s膮 ludem kolonialnym, nie maj膮 ani swego rz膮du, ani swoich polityk贸w.
- Teraz tak - wtr膮ci艂 si臋 zniecierpliwiony Tanomogi. - Lecz w ka偶dej epoce nowe rodzi艂o si臋 zwykle z niewolnictwa.
- Ale czy akceptacja akwan贸w nie oznacza jednocze艣nie negacji nas samych? Ludzie na l膮dzie stan膮 si臋 za 偶ycia reliktem przesz艂o艣ci.
- Trzeba to znie艣膰, wytrwa膰 mimo zerwania ci膮g艂o艣ci, bo jest to r贸wnoznaczne ze zwr贸ceniem si臋 ku przysz艂o艣ci...
- Ale je艣li ja jestem zdrajc膮 dla akwan贸w, to czy偶 wy nie jeste艣cie zdrajcami ludzi 偶yj膮cych na l膮dzie?!
- Profesorze, a mo偶e jednak nale偶a艂oby pomy艣le膰 nieco inaczej? - Tomoyasu potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, pokazuj膮c jak jemu 艂atwo przychodzi zrozumie膰 to wszystko. - Z jednej strony ulice wype艂niaj膮 si臋 bezrobotnymi i pogarsza si臋 wci膮偶 sytuacja na rynku...
- Oczywi艣cie, oczywi艣cie, zawsze mo偶na uzasadnia膰 tak czy siak... Ale nie macie 偶adnego prawa utrzymywa膰 w tajemnicy tak straszliwych plan贸w. Absolutnie nie macie prawa!
- Jednak mamy. To prawo dane akwanom przez maszyn臋 prognostyczn膮. Poza tym, gdy nadejdzie w艂a艣ciwy czas, og艂osimy je publicznie.
- Kiedy?
- Gdy wi臋kszo艣膰 matek b臋dzie mia艂a chocia偶 jedno dziecko 偶yj膮ce w wodzie. Kiedy uprzedzenia do akwan贸w znikn膮, gdy minie l臋k, kt贸ry zniekszta艂ca rzeczywisto艣膰... Do tego czasu strach przed potopem stanie si臋 realny i ludzie b臋d膮 musieli wybiera膰 mi臋dzy wojn膮 o resztki l膮du a akwanami jako przedstawicielami przysz艂o艣ci. Oczywi艣cie, lud - doda艂, odsuwaj膮c ha艂a艣liwie krzes艂o - lud wybierze akwan贸w.
Gdy sko艅czy艂 m贸wi膰, odwr贸ci艂 si臋, rozejrza艂 i da艂 jaki艣 znak Aibie. Ten gest wyda艂 mi si臋 okropnie bezlitosny, przestraszy艂em si臋 go tak, jakbym w ciemno艣ci uderzy艂 si臋 o r贸g budynku. Aiba w mgnieniu oka zerwa艂 si臋 z miejsca i w艂o偶y艂 do maszyny wcze艣niej przygotowan膮 kart臋 z programem. Poruszy艂 kilka przycisk贸w, patrz膮c przez okienko kontrolne.
Nagle w lewym boku poczu艂em b贸l, jakby mnie kto艣 uk艂u艂 ig艂膮. To nie by艂a ig艂a, lecz prawa r臋ka Tanomogiego. Nie zauwa偶y艂em, kiedy stan膮艂 obok mnie, pochyli艂 si臋 i cicho powiedzia艂:
- Profesorze, to prognoza przysz艂o艣ci... To blue print prawdziwej przysz艂o艣ci... Wyobra偶am sobie, jak bardzo chcia艂 pan j膮 pozna膰.
35
Maszyna opowiedzia艂a nast臋puj膮c膮 histori臋:
Na g艂臋boko艣ci pi臋ciu tysi臋cy metr贸w nagle unios艂a si臋 r贸wnina pokryta grub膮, podziurawion膮 warstw膮 b艂ota, niby sier艣ci膮 wymar艂ego zwierz臋cia. I natychmiast rozsypa艂a si臋, zmieni艂a si臋 w ciemn膮 chmur臋, zabulgota艂a i wygasi艂a gwiazdki planktonu przep艂ywaj膮cego 艂awic膮 przy czarnej przezroczystej 艣cianie.
Obna偶y艂a si臋 pop臋kana skalna p艂yta. Ze szczelin wyp艂yn臋艂a iskrz膮ca si臋 br膮zowa, galaretowata masa, kt贸ra pluj膮c ogromnymi b膮blami powietrza nabrzmiewa艂a na obszarze kilku metr贸w, a nast臋pnie rozpostar艂a ga艂臋zie jak korzenie starej sosny. Ja艣niej膮ca w mroku magma znika艂a z pola widzenia. Po niej pozosta艂 ogromny s艂up pary, kt贸ry przebi艂 warstw臋 marine snow, zamieni艂 si臋 w wir i rozpadaj膮c si臋 bezg艂o艣nie par艂 do g贸ry. Lecz ten s艂up te偶 znikn膮艂 po艣r贸d cz膮steczek wielkiej wody i nigdy nie dotar艂 do odleg艂ej powierzchni morza.
W艂a艣nie w tym momencie, dwie mile morskie dalej, statek frachtowo-pasa偶erski “Nanch么-maru" p艂yn膮艂 w stron臋 Jokohamy. Niespodziewane dr偶enie i skrzypienie statku, trwaj膮ce kr贸tk膮 chwil臋, zaniepokoi艂o pasa偶er贸w i za艂og臋. Nawet stoj膮cy na mostku drugi oficer zwr贸ci艂 uwag臋 na stado wyskakuj膮cych bez艂adnie w g贸r臋 delfin贸w i nag艂膮 zmian膮 barwy morza. Nie uzna艂 jednak za stosowne zanotowa膰 tego w ksi臋dze pok艂adowej. Na niebie 艣wieci艂o lipcowe s艂o艅ce podobne do roztopionej rt臋ci.
W tym czasie niewidoczne pulsowanie morza ju偶 przekszta艂ci艂o si臋 w d艂ugie fale tsunami, kt贸re z niewiarygodn膮 szybko艣ci膮 siedmiuset dwudziestu kilometr贸w na godzin臋 zmierza艂y w stron臋 l膮du...
Tsunami przesz艂y jak powiew wiatru ponad kilku pastwiskami podwodnymi, nad polami naftowymi i lasem “tulipan贸w". Wielu akwan贸w poch艂oni臋tych poszukiwaniem rybiej ikry nawet nie zauwa偶y艂o jakiejkolwiek zmiany.
Nast臋pnego ranka fale tsunami zala艂y wybrze偶e od Shizuoki po B么s么. Statek “Nanch么-maru" otrzyma艂 wiadomo艣膰, 偶e Jokohama nie istnieje, zatrzyma艂 si臋 wi臋c na otwartym morzu.
Kapitan statku ca艂kowicie zdezorientowany wyra偶eniem “Jokohama nie istnieje" jeszcze bardziej zdziwi艂 si臋 postaw膮 pasa偶er贸w. Co oznacza ich spok贸j? - zastanawia艂 si臋. To dziwne zachowanie charakteryzowa艂o ich od pocz膮tku. Pasa偶erowie, kt贸rzy wynaj臋li ten statek, za艂adowali na艅 ogromn膮 maszyn臋 i gdy przybyli do celu, nawet nie zamierzali jej wy艂adowa膰. Kazali zawr贸ci膰 statek, a podczas podr贸偶y wci膮偶 wchodzili i wychodzili z 艂adowni, zamienionej przez nich na jak膮艣 pracowni臋, i co艣 robili przy tej maszynie. Kim jest ten Tanomogi i jego ludzie? - rozmy艣la艂 kapitan.
- Ach, to ty jeste艣?
- Oczywi艣cie.
- Milcza艂e艣 wiedz膮c, 偶e port w Jokohamie zostanie zniszczony.
- Nie, nie milcza艂em. Wi臋kszo艣膰 si臋 uratowa艂a, poniewa偶 ostrze偶ono ich wcze艣niej.
- Wi臋c ja te偶 znalaz艂em si臋 na tym statku?
- Nie, profesorze, pan ju偶 dawno...
Fala powodzi si臋 nie cofa艂a. Ch艂opiec i dziewczynka chodzili podnieceni wzd艂u偶 brzegu morza w poszukiwaniu zdobyczy. Podnie艣li co艣 my艣l膮c, 偶e to bransoletka, ale by艂y to sztuczne z臋by. Niczego warto艣ciowego nie znale藕li. Wtedy dziewczynka zobaczy艂a topielca. Przera偶ona chcia艂a zawr贸ci膰, lecz ch艂opiec upar艂 si臋, 偶eby odwr贸ci膰 cia艂o twarz膮 do g贸ry. Nagle topielec sam si臋 odwr贸ci艂, szczerz膮c z臋by i wysuwaj膮c j臋zyk, po czym odp艂yn膮艂 w morze. Faktycznie by艂 to akwan-zwiadowca. Nie wiedz膮c o tym, dziewczynka dosta艂a histerii i straci艂a przytomno艣膰.
Woda nie ust膮pi艂a, a nieustaj膮ce trz臋sienia ziemi i pog艂oski o dziwacznych topielcach napawa艂y ludzi dodatkowym niepokojem. Najbardziej przera偶a艂a wprost niewiarygodna wiadomo艣膰, 偶e rz膮d znikn膮艂. Oczywi艣cie, by艂a to tylko plotka, ale nie ca艂kiem bezpodstawna. Po prostu rz膮d ju偶 si臋 przeni贸s艂 na morze.
Budynki rz膮dowe sta艂y na podmorskim wzniesieniu, otoczone skaln膮 pustyni膮 i lasem wodorost贸w. Z drugiej strony pod 艂agodnym zboczem, za dwudziestometrowym rowem sta艂y trzy fabryki w kszta艂cie pomara艅czowych tulipan贸w, produkuj膮ce g艂贸wnie magnezjum i plastyk. Patrz膮cy na ten dziwny krajobraz urz臋dnicy, znajduj膮cy si臋 w budynku w kszta艂cie cylindrycznej tuby wype艂nionej powietrzem i wspartym na trzech nogach, byli bardzo zaj臋ci przygotowaniem og艂oszenia.
Po pewnym czasie z anteny wystawionej nad powierzchni臋 morza pop艂yn臋艂o w 艣wiat nast臋puj膮ce o艣wiadczenie:
Ostatecznie doszli艣my do ko艅ca Czwartej Epoki Mi臋dzylodowcowej i wst膮pili艣my w now膮 er臋 geologiczn膮, musimy jednak unikn膮膰 nieprzemy艣lanego dzia艂ania i paniki.
Rz膮d, dzia艂aj膮c w 艣cis艂ej tajemnicy, stworzy艂 cz艂owieka 偶yj膮cego w wodzie, rozwija艂 te偶 podwodne kolonie, aby odt膮d m贸c utrzymywa膰 mi臋dzynarodowe stosunki na korzystnych warunkach. Dzi艣 istnieje ju偶 osiem podmorskich miast zamieszkanych przez ponad trzysta tysi臋cy akwan贸w.
Akwani s膮 szcz臋艣liwi i pos艂uszni, przyrzekli te偶 nie艣膰 wszelk膮 pomoc w zwi膮zku z katastrof膮. Wkr贸tce dotr膮 do was 艣rodki ratunkowe, prawie wszystkie b臋d膮 wys艂ane z dna morza.
Japonia zg艂osi艂a prawa do obszar贸w morskich okre艣lonych w odr臋bnym pi艣mie.
Na zako艅czenie o艣wiadczamy, 偶e w stosunku do matek maj膮cych dzieci akwan贸w przewiduje si臋 specjaln膮 dostaw臋 艣rodk贸w zaopatrzenia. Prosz臋 czeka膰 na odr臋bne og艂oszenie, kt贸re wkr贸tce nast膮pi.
(Cz臋艣膰 audycji dotycz膮ca specjalnych racji cieszy艂a si臋 du偶ym zainteresowaniem, poniewa偶 zdecydowana wi臋kszo艣膰 matek naby艂a ju偶 ten przywilej).
Za budynkiem rz膮dowym sta艂y obok siebie jeszcze trzy troch臋 mniejsze budowle o podobnym kszta艂cie. By艂y to bardzo pomys艂owo skonstruowane domy mieszkalne wyposa偶one nawet w helikoptery umieszczone na dachach. W rozleg艂ym ogrodzie otoczonym kolczastym drutem, kt贸ry mia艂 za zadanie nie dopu艣ci膰 na teren akwari贸w, znajdowa艂y si臋 doliny, rafy koralowe, r贸偶nobarwne gaje ro艣lin wodnych. Mieszkali tu ludzie oddychaj膮cy powietrzem, kt贸rzy w pogodne dni, je艣li nie zajmowali si臋 chwytaniem owad贸w, to zak艂adali akwalungi i wpatrywali si臋 w pulsuj膮ce przez fale promienie s艂o艅ca, jakby przez szczeliny w matowym szkle. Niekt贸re rodziny wychodzi艂y na wycieczki z automatycznymi harpunami. Wynaj臋cie pokoju by艂o bardzo kosztowne, wi臋c bez rz膮dowej pomocy nie spos贸b by艂o dosta膰 mieszkanie. Oznacza to wi臋c, 偶e nie ka偶dy, kto tylko wyrazi艂 偶yczenie, m贸g艂 tutaj zamieszka膰.
Poza tym na l膮dzie mo偶na by艂o jako艣 prze偶y膰. Pracowa艂y jeszcze elektrownie, fabryki, funkcjonowa艂y ulice handlowe. Mimo wci膮偶 zbli偶aj膮cej si臋 linii brzegowej i post臋puj膮cej inflacji, zwykli ludzie mieszkali na l膮dzie. Naturalnie, by艂o coraz trudniej 偶y膰, wi臋c wielu pracowa艂o jako brygadierzy na farmach podwodnych i dzi臋ki temu mog艂o jako艣 zwi膮za膰 koniec z ko艅cem. Dziwny ruch zrodzi艂 si臋 w艣r贸d matek na l膮dzie, a jego celem by艂o utrzymywanie bliskich kontakt贸w z w艂asnymi dzie膰mi. Akwani jednak nie byli w stanie zrozumie膰 takich pragnie艅, wi臋c nawet nie starali si臋 odpowiedzie膰 na 偶yczenia matek. Rz膮d udawa艂, 偶e nie dostrzega problemu. Powsta艂y jednak prywatne przedsi臋biorstwa organizuj膮ce zbiorowe wycieczki pod morze i czerpa艂y z tego niema艂e zyski.
Zdarzy艂 si臋 wypadek: jakie艣 dziecko w akwalungu wystrzeli艂o z harpuna przez p艂ot i zabi艂o akwana. Rz膮d o艣wiadczy艂, 偶e nie ma podstaw prawnych do rozstrzygni臋cia tego wypadku, co rozgniewa艂o akwan贸w. Cz臋艣膰 zareagowa艂a strajkiem. Chc膮c nie chc膮c, rz膮d musia艂 przyzna膰 r贸wno艣膰 wobec prawa akwanom. W ten spos贸b sp贸r zosta艂 rozstrzygni臋ty, ale odt膮d stosunki mi臋dzy obu stronami zmieni艂y si臋 radykalnie. Po kilku latach do rz膮du dopuszczono tak偶e rekrutuj膮cych si臋 spo艣r贸d akwan贸w specjalist贸w z dziedziny prawa, handlu i in偶ynierii.
Wraz z up艂ywem lat wzmog艂o si臋 tempo podnoszenia si臋 poziomu wody. Ludzie nadal przenosili si臋 na wy偶ej po艂o偶one tereny i w ten spos贸b wyzbyli si臋 nawyku 偶ycia osiad艂ego. Nie by艂o ju偶 kolei ani elektrowni. Ludzie 偶yli bez celu, z ja艂mu偶ny dawanej przez akwan贸w. Na niekt贸rych brzegach kto艣 przedsi臋biorczy zainstalowa艂 wodne teleskopy, umo偶liwiaj膮ce ogl膮danie 偶ycia w morzu. To by艂 pomys艂. Znudzeni ludzie zu偶ywali n臋dzne zarobki na ogl膮danie swych dzieci i wnuk贸w.
Kilka lat p贸藕niej nawet teleskopy pordzewia艂y na dnie morza.
- Co wi臋c si臋 sta艂o z innymi? Z tymi, do kt贸rych za ogrodzenie nie wolno by艂o wchodzi膰 akwanom?
- Mieszkali tam ca艂y czas.
- Bezpiecznie?
- Tak, bezpiecznie, lecz stra偶nicy z harpunami nie nosili ju偶 akwalung贸w. Zreszt膮 zast膮piono ich stra偶nikami wywodz膮cymi si臋 spo艣r贸d akwan贸w. Po prostu akwani zdecydowali si臋 zachowa膰 oddychaj膮cych powietrzem jako cennych potomk贸w rodzaju ludzkiego.
- Czy to ju偶 wystarczy, Tomoyasu-san?
- Taak, tak czy owak w tym czasie ja te偶 ju偶 umr臋.
W ko艅cu akwani wy艂onili w艂asny rz膮d, kt贸ry zosta艂 uznany przez opini臋 mi臋dzynarodow膮. Co wi臋cej, w wielu krajach zdecydowano si臋 p贸j艣膰 ich 艣ladem i obra膰 drog臋 akwan贸w.
Lecz jedna rzecz martwi艂a akwan贸w. A mianowicie, pojawi艂a si臋 dziwna choroba. Zdarza艂 si臋, co prawda, tylko jeden przypadek na kilkadziesi膮t tysi臋cy osobnik贸w. Najprawdopodobniej choroba by艂a dziedziczna. Mo偶liwe, 偶e wywodzi艂a si臋 z funkcjonowania gruczo艂贸w wydzielania zewn臋trznego pierwszego pokolenia Iririego. Urz臋dowo nazwano j膮 chorob膮 l膮dow膮. Kiedy wykrywano j膮 u kogokolwiek, zalecano leczenie operacyjne.
36
- Przecie偶 m贸wi艂em! - krzykn膮艂em ze z艂o艣liwym tryumfem.
- Co takiego?
- Teraz na nich kolej, niech cierpi膮 z powodu l膮du!
Nikt nie odpowiedzia艂. Bez rozgl膮dania si臋 wok贸艂 siebie, mog艂em odczyta膰 jak na d艂oni miny zebranych przy mnie. Nawet podniecona Wada 艣ci膮gn臋艂a wargi w tr膮bk臋, udaj膮c, 偶e tym razem ju偶 przekroczy艂a granic臋 mi艂o艣ci i nienawi艣ci. I prawd臋 m贸wi膮c, na nic by teraz si臋 nie zda艂y moje z艂o艣liwo艣ci.
- Jest to tak odleg艂e i niepoj臋te, 偶e mo偶na straci膰 zmys艂y... - powiedzia艂 szeptem kto艣 stoj膮cy za mn膮. Chyba Yamamoto. Naprawd臋 daleko... Ta przysz艂o艣膰 jest tak odleg艂a, jak zamierzch艂a staro偶ytno艣膰... Nagle zadr偶a艂em. Powietrze, kt贸re wypuszcza艂em, cofn臋艂o si臋 i utkn臋艂o w gardle, wywo艂uj膮c pisk podobny do d藕wi臋ku p臋kni臋tego fletu.
Widocznie wszystkie materia艂y zosta艂y zebrane i przedstawione mi. Ale co mia艂em z nimi zrobi膰? Czy powinienem udawa膰, 偶e godz臋 si臋 na tak膮 przysz艂o艣膰, czekaj膮c na okazj臋 ucieczki i mo偶liwo艣膰 rozg艂oszenia wszystkiego publicznie? Je艣li w sprawiedliwo艣ci by艂a jaka艣 moralna warto艣膰, nale偶a艂o tak post膮pi膰. W przeciwnym wypadku mo偶e powinienem odwa偶nie przyzna膰, 偶e jestem wrogiem przysz艂o艣ci i szykowa膰 si臋 na 艣mier膰? Tak powinienem chyba zrobi膰, je艣li honor jeszcze co艣 znaczy. Je艣li nie wierzy艂em w przysz艂o艣膰, powinienem zaakceptowa膰 pierwsz膮 alternatyw臋, je艣li wierzy艂em, to t臋 drug膮...
Gdybym powiedzia艂, 偶e si臋 waha艂em, nie by艂bym 艣cis艂y. Mo偶liwe, 偶e tylko wmawia艂em sobie, i偶 powinienem si臋 waha膰. Prawdopodobnie nie podejm臋 偶adnej decyzji i bez w膮tpienia zostan臋 zabity i wyrzucony na 艣mietnik. Najgorsze, 偶e nie potrafi艂em ju偶 w nic wierzy膰. Wyda艂o mi si臋, 偶e sta艂em si臋 zupe艂nie bezwarto艣ciowy i zas艂uguj臋 na nazw臋 艣miecia. Prawdopodobnie maszyna naprawd臋 dok艂adnie wszystko przewidzia艂a...
Mia艂em wra偶enie, 偶e w duszy rozmawiam sam ze sob膮, lecz nagle my艣l moja zmieni艂a si臋 w s艂owa.
- Czy mo偶na tak ca艂kowicie wierzy膰 w nieomylno艣膰 maszyny?
- Jednak w dalszym ci膮gu pan my艣li tak jak przedtem, prawda? - W glosie Tanomogiego zdumienie miesza艂o si臋 ze wsp贸艂czuciem.
- S艂uchaj, istnieje chyba mo偶liwo艣膰 b艂臋du, prawda? Im przysz艂o艣膰 jest bardziej odleg艂a, tym b艂膮d mo偶e by膰 wi臋kszy... Gdyby tylko jeszcze chodzi艂o o b艂膮d... A kto zagwarantuje, 偶e to wszystko nie jest fantazj膮 maszyny? Mog艂a wszystko wymy艣li膰, zmieniaj膮c to, co okaza艂o si臋 dla niej niezrozumia艂e, a inne dane upraszczaj膮c po to, by rezultat okaza艂 si臋 prawdopodobny. W ko艅cu gdyby pojawi艂 si臋 jaki艣 tw贸r z trojgiem oczu, maszyna automatycznie poprawi艂aby na dwoje...
- To jest zgodne z prognoz膮. Gdy pan w pewnym momencie zacznie w膮tpi膰 w zdolno艣膰 maszyny, w贸wczas... - Dalszy ci膮g zdania zag艂uszy艂 kaszel.
- Wcale nie twierdz臋, 偶e w膮tpi臋. Czy pow膮tpiewanie i absolutna akceptacja to jedyne mo偶liwe postawy? Chodzi mi tylko o to, 偶e jaka艣 inna przysz艂o艣膰...
- Inna przysz艂o艣膰?
- Zachowujecie si臋 tak, jakby艣cie byli dobroczy艅cami dla akwan贸w, ale czy rzeczywi艣cie ludzie-ryby w przysz艂o艣ci podzi臋kuj膮 wam, jak si臋 spodziewacie? Raczej 艣miertelnie was znienawidz膮.
- 艢winia si臋 nie rozgniewa, gdy nazwie si臋 j膮 艣wini膮.
Nagle w ca艂ym ciele poczu艂em znu偶enie i odr臋twienie, wi臋c zamilk艂em. Mia艂em wra偶enie, 偶e patrz膮c na gwiazdy, widz臋 bezkresn膮 przestrze艅 wszech艣wiata i zbiera mi si臋 na p艂acz. Nie by艂a to ani rozpacz, ani przeczucie, a raczej r贸wnowaga mi臋dzy ograniczono艣ci膮 my艣li i bezsilno艣ci膮 cia艂a.
- Ale - odezwa艂em si臋, szukaj膮c na 艣lepo s艂贸w - co si臋 sta艂o z moim dzieckiem?
- Jest bezpieczne - odpowiedzia艂a 艂agodnie Wada, jakby z daleka. - To nasz prezent dla pana, profesorze. To wszystko, co mogli艣my zrobi膰.
37
Po tym wszystkim maszyna opowiedzia艂a nast臋puj膮c膮 histori臋:
Pewien ch艂opiec pracowa艂 jako ucze艅 na podwodnych polach naftowych. Pewnego razu, gdy pomaga艂 reperowa膰 wie偶臋 radiow膮 nale偶膮c膮 do przedsi臋biorstwa naftowego, kt贸ra unosi艂a si臋 na morzu w plastykowej 艂odzi, bez wi臋kszego zastanowienia wyskoczy艂 na powierzchni臋. A trzeba doda膰, 偶e nie mia艂 na sobie kombinezonu nadwodnego. (Jest to ubranie u偶ywane przez akwan贸w do pracy nad wod膮, zaopatrzone w aparat doprowadzaj膮cy 艣wie偶膮 wod臋 morsk膮 do skrzeli). Od tego czasu nie m贸g艂 zapomnie膰 cudownego wra偶enia, jakiego wtedy dozna艂. Opuszczanie wody by艂o 艣ci艣le zabronione przez administracj臋 urz臋du zdrowia. Je艣li wykryto tego rodzaju wykroczenie, surowo za nie karano. Dlatego ch艂opiec nikomu nic nie powiedzia艂, zachowa艂 wszystko w tajemnicy.
Wiatr widocznie porwa艂 co艣 z jego sk贸ry, gdy偶 ch艂opiec nie m贸g艂 zapomnie膰 owego uczucia niepokoju. Ulega艂 ustawicznej pokusie, oddala艂 si臋 od swego miasta i odp艂ywa艂 daleko, gdy tylko nadarza艂a si臋 okazja. Zawsze udawa艂 si臋 w t臋 sam膮 stron臋, a mianowicie ku wy偶ynie, kt贸ra dawno temu by艂a pono膰 l膮dem. W tym miejscu w czasie przyp艂ywu i odp艂ywu pojawia艂 si臋 szybki strumie艅 wody. Tworzy艂y si臋 wiry, unosi艂y z dna morza w g贸r臋 masy mu艂u, kt贸re m膮ci艂y wod臋, to zn贸w ukazywa艂y si臋 jakby ruchome ska艂y, zmieniaj膮ce si臋 w 艣ciany mg艂y. Widz膮c to wszystko, ch艂opiec wyobra偶a艂 sobie chmury nad l膮dem. Oczywi艣cie, nawet teraz s膮 chmury na niebie: w czasie zaj臋膰 szkolnych z przyrody ogl膮da艂 je na filmie. Lecz obecnie chmury s膮 monotonne. Dawniej, gdy wielkie l膮dy pokrywa艂y Ziemi臋, chmury przybiera艂y najrozmaitsze kszta艂ty pod wp艂ywem bogatej konfiguracji l膮d贸w. Niebo kry艂o si臋 za bajecznymi, jakby wzi臋tymi ze sn贸w, zwa艂ami chmur. Ciekawe, z jakimi uczuciami patrzyli na nie dawni mieszka艅cy Ziemi?
Oczywi艣cie, mieszka艅cy l膮d贸w nie wydawali si臋 ch艂opcu niezwykli. Zawsze kiedy chcia艂, m贸g艂 p贸j艣膰 do muzeum i obejrze膰 komor臋 powietrzn膮, a w niej, po艣r贸d mebli domowych, kt贸re - jak m贸wiono - pochodzi艂y z dawnych czas贸w, zobaczy膰 ludzi poruszaj膮cych si臋 nieporadnie i pe艂zaj膮cych po pod艂odze, przypominaj膮cych raczej ot臋pia艂e i pozbawione 偶ycia zwierz臋ta. Mieli oni wypi臋t膮, nie dopasowan膮 do reszty, g贸rn膮 cz臋艣膰 cia艂a, z powodu powietrznego pojemnika zwanego p艂ucami. By艂y to u艂omne stworzenia, kt贸re musz膮 pos艂ugiwa膰 si臋 dziwacznymi sprz臋tami, zwanymi krzes艂ami, po to, aby utrzyma膰 zwyk艂膮 postaw臋. Nie potrafi艂 nawet wyobrazi膰 sobie takiego 偶ycia. Podczas zaj臋膰 ze sztuki uczono go, 偶e dawna sztuka ludzi l膮dowych - terran贸w - by艂a niedojrza艂a, prymitywna.
Na przyk艂ad muzyka to - zgodnie z definicj膮 - sztuka drga艅. Drgania fal wodnych o r贸偶nej d艂ugo艣ci otulaj膮 sk贸r臋 ca艂ego cia艂a. W wypadku terran贸w w gr臋 wchodz膮 tylko wibracje powietrza. Przy tym drgania te mog膮 by膰 rozpoznawane tylko przez bardzo ma艂y, szczeg贸lny organ, zwany b艂on膮 b臋benkow膮. Dlatego - jak m贸wiono - by艂a to muzyka monotonna, o niewielkim zr贸偶nicowaniu...
Gdy patrzy艂o si臋 na terran贸w w muzeum, mo偶na by艂o odnie艣膰 takie wra偶enie. Lecz nikt nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰 jedynie na podstawie przypuszcze艅, czym w rzeczywisto艣ci by艂a ich muzyka. A mo偶e istnia艂 tam specjalny 艣wiat, zupe艂nie odmienny od tego, jaki wyobra偶ano sobie z pozycji podwodnej? 艁atwo zmieniaj膮ce si臋, lekkie powietrze... Ta艅cz膮ce po niebie chmury o wszelkich mo偶liwych kszta艂tach... 艣wiat bajecznych sn贸w, 艣wiat nierealny...
W ksi膮偶kach historycznych pisano o tym, jak to na tej wyniszczonej i przepe艂nionej cierpieniami Ziemi pokryci ranami przodkowie akwan贸w dzielnie walczyli do ko艅ca. Z perspektywy czasu mo偶na uzna膰, 偶e ich r贸wnie偶 cechowa艂 frontier spirit. Mimo konserwatyzmu mieli odwag臋 wbi膰 skalpel we w艂asne cia艂o, by zamieni膰 si臋 w akwan贸w. Niezale偶nie od motyw贸w, jakimi si臋 kierowali; nale偶y im si臋 wdzi臋czno艣膰 i szacunek za odwag臋, kt贸ra zrodzi艂a nasze istnienie.
Czy偶 mo偶na wyczu膰 tak膮 odwag臋 i rozmach, patrz膮c dzi艣 na terran贸w znajduj膮cych si臋 w muzeum? Uczeni orzekli, 偶e ich niski stopie艅 rozwoju jest raczej atrofi膮, kt贸ra nast膮pi艂a wskutek utraty podmiotowej roli. Chocia偶 my艣l臋, 偶e tak mog艂o by膰, uwa偶amy 偶e nie mo偶na wykluczy膰, i偶 ukry艂o si臋 w nich co艣 niepoj臋tego r贸wnie偶 dla nich samych. Co wi臋cej, czy to mo偶liwe, by nic innego nie posiadali pr贸cz frontier spirit? Ch艂opiec nie analizowa艂 problemu precyzyjnie, ale odk膮d owia艂 go wiatr, czu艂 si臋 wprost oczarowany tym 艣wiatem przesz艂o艣ci, kt贸ry jeszcze funkcjonowa艂 za 艣cian膮 powietrza. Studia nad formami 偶ycia epoki l膮dowej osi膮gn臋艂y do艣膰 wysoki poziom. Nawet w podr臋cznikach dla szk贸艂 podstawowych po艣wi臋cano do艣膰 du偶o miejsca epoce l膮dowej. Natomiast o 偶yciu wewn臋trznym ludzi nie mo偶na by艂o wywnioskowa膰 przez zwyk艂膮 analogi臋, poniewa偶 zachodzi艂a du偶a rozbie偶no艣膰 w 偶yciu umys艂owym akwan贸w i terran贸w. Nale偶y te偶 wzi膮膰 pod uwag臋 szczeg贸lnie niekorzystny wp艂yw choroby l膮dowej, kt贸ra mog艂a by膰 tylko rodzajem wrodzonej choroby umys艂owej. Historia 偶ycia wodnego by艂a jednak kr贸tka i w kierowaniu spo艂eczno艣ci膮 akwan贸w nadal wyst臋powa艂y elementy dzia艂ania opartego na zasadzie pr贸b i b艂臋d贸w, dlatego te偶 choroba ta mia艂a wci膮偶 zdolno艣膰 szerzenia si臋 i zara偶ania umys艂贸w. W艂a艣nie ta obawa powodowa艂a, 偶e niezbyt entuzjastycznie zajmowano si臋 t膮 ga艂臋zi膮 nauki. Pokusa z艂amania tabu tym bardziej rozbudza艂a uczucia m艂odzie偶y.
Nim ch艂opiec zda艂 sobie z tego spraw臋, codziennie, po sko艅czonej pracy, odbywa艂 dalekie, potajemne wycieczki. Je藕dzi艂 na skuterze wodnym, poszukuj膮c 艣lad贸w l膮dowego 偶ycia ludzi tak daleko, jak tylko czas mu pozwala艂, musia艂 bowiem zd膮偶y膰 przed zamkni臋ciem internatu, w kt贸rym mieszka艂. Przeje偶d偶a艂 nad podwodnym pastwiskiem rozci膮gaj膮cym si臋 na dnie pod b艂臋kitnymi promieniami, maj膮c nad sob膮 po艂yskuj膮ce m臋tne fale, jakby ogl膮dane od wewn臋trznej strony przez pofalowane szk艂o, albo te偶 obok obserwatorium atmosfery podtrzymywanego na niezliczonych bojach, albo te偶 przecina艂 pian臋 b膮belk贸w wypuszczanych przez fabryk臋, niczym dym z czynnego wulkanu.
Dysponuj膮c ograniczonym czasem, nie m贸g艂 dotrze膰 do szczytu dostatecznie wysokiego, by m贸c wydosta膰 si臋 ponad wod臋. W najbli偶szej okolicy nie by艂o ju偶 l膮du.
Pewnego dnia ch艂opiec podszed艂 do nauczyciela muzyki i zdecydowa艂 si臋 go zapyta膰 o to, czy muzyk臋 l膮dow膮 naprawd臋 mo偶na by艂o s艂ysze膰 jedynie uszami, czy mo偶e raczej przypomina艂a wiatr, a wi臋c da艂o si臋 r贸wnie偶 wyczu膰 na sk贸rze. Nauczyciel zdecydowanie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zaprzeczy艂.
- Widzisz, wiatr jest tylko ruchem powietrza, a nie wibracj膮.
- Czy偶 nie m贸wiono, 偶e pie艣艅 p艂ynie z wiatrem?
- Woda przenosi muzyk臋, ale nie jest muzyk膮. Nadawanie powietrzu innego znaczenia, ni偶 posiada ono jako surowiec przemys艂owy jest niedopuszczalnym mistycyzmem.
Lecz ch艂opiec us艂ysza艂 w powietrzu o wiele wi臋cej, ni偶 dopuszcza艂 nauczyciel. Trudno wi臋c by艂o mu uwierzy膰 w to, co on m贸wi艂. Postanowi艂 upewni膰 si臋 jeszcze raz samodzielnie, czy wiatr jest, czy nie jest muzyk膮.
Wkr贸tce potem rozpocz臋艂y si臋 trzydniowe 艣wi臋ta. Ch艂opiec wykorzysta艂 je na wycieczk臋 statkiem z kolegami, kt贸rzy chcieli obejrze膰 ruiny. Ich szybka 艂贸d藕 w ci膮gu zaledwie p贸艂 dnia zawioz艂a ich do wielkich ruin w miejscu, kt贸re kiedy艣 nosi艂o nazw臋 Tokio. Znajdowa艂 si臋 tam dobrze wyposa偶ony ob贸z wraz z kioskami sprzedaj膮cymi pi臋kne pami膮tki, a nawet zoo zwierz膮t l膮dowych, kt贸re cieszy艂y si臋 mi臋dzynarodowym rozg艂osem. Niew膮tpliwie by艂 to bardzo interesuj膮cy o艣rodek rozrywki. W ka偶dym razie rozganianie 艂awic ryb po艣r贸d szczelin i korytarzy w labiryncie ponurego rumowiska, przypominaj膮cego u艂o偶one warstwami liczne pude艂ka, by艂o ciekaw膮, wprost sensacyjn膮 zabaw膮. Kiedy patrzy艂o si臋 z g贸ry na miasto, ukazywa艂y si臋 takie dziwne rzeczy, jak pasy zwane ulicami, wygl膮daj膮ce niczym rozci膮gni臋ta sie膰. Mo偶na by je nazwa膰 tunelami bez dachu, s艂u偶膮cymi do chodzenia. Terranie nie mogli rozstawa膰 si臋 z ziemi膮, musieli u偶ywa膰 powierzchni ziemi do chodzenia, wi臋c widocznie tego rodzaju 艣rodki by艂y im niezb臋dne. C贸偶 to za bezsensowne zu偶ycie przestrzeni! Na pierwszy rzut oka wygl膮da艂o to zabawnie, ale po zastanowieniu si臋, ten krajobraz przyprawia艂 o wzruszenie. 艢lady walki ich przodk贸w ze 艣cian膮, jak膮 by艂a powierzchnia ziemi... Wysi艂ek i r贸偶nego rodzaju pomys艂y s艂u偶膮ce cho膰by cz臋艣ciowemu zmniejszeniu wagi cia艂a i przeciwstawienie si臋 przyci膮ganiu ziemskiemu... Tam nawet plastykowe pude艂ko wype艂nione powietrzem spada艂o z g贸ry na d贸艂... Podzia艂 ziemi, rozdrapywanie jej mi臋dzy siebie... W tym to okresie ludzie podpieraj膮c si臋 na dwu cienkich nogach, wprawiali cia艂a w ruch po ziemi.. Susza, wiatr... gdzie nawet woda, zamieniona w krople zwane deszczem, spada艂a z g贸ry na d贸艂... Pusta przestrze艅...
Ch艂opiec nie mia艂 jednak czasu na podziwianie takich cud贸w. Podziwianie i ciekawo艣膰 pozostawi艂 swym naiwnym jeszcze kolegom i zgodnie z planem zacz膮艂 p艂yn膮膰 samotnie, kieruj膮c si臋 w g艂膮b l膮du. Gdyby p艂yn膮艂 ca艂y dzie艅 w stron臋 p贸艂nocno-zachodni膮, powinien dotrze膰 do pozosta艂o艣ci owego l膮du, o kt贸rym uczy艂 si臋 na lekcji geografii. Stopniowo s艂o艅ce chyli艂o si臋 ku horyzontowi i nast膮pi艂 moment, w kt贸rym fale b艂yszcza艂y najpi臋kniej. Im dalej, tym krajobraz stawa艂 si臋 ciemniejszy i bardziej monotonny. W tym pasie, 艣wie偶o przy艂膮czonym do morza, cienie 艣mierci wydawa艂y si臋 czai膰 wsz臋dzie.
Ogl膮daj膮c si臋 do ty艂u, m贸g艂 jeszcze zobaczy膰 nad ruinami “Tokio" 艣wiat艂a teleskopowych iluminacji, unosz膮ce si臋 niby fluoryzuj膮ce ryby. Nagle ogarn膮艂 go l臋k, przez chwil臋 si臋 zastanowi艂, czy nie powinien wr贸ci膰, lecz wbrew rozs膮dkowi nogi same kierowa艂y go w przeciwn膮 stron臋.
Ch艂opiec p艂yn膮艂 i p艂yn膮艂. Mija艂 coraz ostrzejsze nier贸wno艣ci, wystaj膮ce ska艂y i g艂臋bokie parowy, szkielety l膮dowych ro艣lin stercz膮ce niby kolce i w膮t艂e bia艂e plamy skupione na szczycie wzg贸rza... Mo偶e to ko艣ci zwierz膮t l膮dowych, kt贸re pomar艂y st艂oczone w jednym miejscu, zap臋dzone tu przez podchodz膮ce morze.
Ch艂opiec p艂yn膮艂 ca艂膮 noc. Trzykrotnie odpoczywa艂, posila艂 si臋 s艂odk膮 galaretk膮, kt贸r膮 zabra艂 ze sob膮, i schwytanymi rybami. Poniewa偶 dotychczas nigdy nie p艂ywa艂 d艂u偶ej ni偶 pi臋tna艣cie minut bez skutera, by艂 teraz tak zm臋czony, 偶e prawie straci艂 czucie w nogach i r臋kach. Mimo to p艂yn膮艂, a gdy w ko艅cu nadszed艂 艣wit, dotar艂 do upragnionego celu: tu ziemia unios艂a si臋 i przeci臋艂a powierzchni臋 morza. By艂a to tylko wysepka o zaledwie p贸艂kilometrowym obwodzie, wystaj膮ca tylko nieznacznie nad powierzchni臋 wody...
Resztkami sil ch艂opiec wpe艂z艂 na l膮d. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e aby us艂ysze膰 muzyk臋 wiatru, powinien wyprostowa膰 si臋 i stan膮膰 na l膮dzie, lecz nie by艂 w stanie si臋 poruszy膰, le偶a艂 bezw艂adnie na ziemi, jak gdyby jego cia艂o nagle wch艂on臋艂o ci臋偶ar 艣wiata. M贸g艂 jedynie porusza膰 jednym palcem. Poza tym oddychanie sprawia艂o mu b贸l, czu艂 si臋 tak, jakby w czasie zapas贸w dosta艂 nieregulaminowy cios w skrzela. Zak艂adaj膮c, 偶e r贸wnie偶 w powietrzu znajdowa艂 si臋 tlen, nie przejmowa艂 si臋 tym specjalnie.
Wia艂 upragniony wiatr. Obmywa艂 mu zw艂aszcza oczy i jakby w odpowiedzi co艣 z oczu zacz臋艂o p艂yn膮膰. By艂 szcz臋艣liwy. Mo偶e to by艂y 艂zy, pomy艣la艂, i zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e to jest l膮dowa choroba. Ju偶 nie pr贸bowa艂 si臋 poruszy膰.
Wkr贸tce przesta艂 oddycha膰.
Up艂yn臋艂o jeszcze wiele dni i nocy, gdy morze poch艂on臋艂o r贸wnie偶 i t臋 wysepk臋, a martwe cia艂o porwa艂 pr膮d morski i uni贸s艂 w nieznane.
Teraz ja pomy艣la艂em, czy jeszcze mog臋 unie艣膰 palec. Nie, przypuszczalnie nie mog臋. Podobnie jak palec tego akwana, kt贸ry wype艂zn膮艂 na l膮d, m贸j r贸wnie偶 by艂 ci臋偶ki jak o艂贸w.
W dali rozleg艂 si臋 gwizd poci膮gu. Z dudnieniem przejecha艂 samoch贸d ci臋偶arowy. Kto艣 cicho zakas艂a艂. Kilka razy zadr偶a艂y ramy okienne, zad藕wi臋cza艂y szyby. To chyba zerwa艂 si臋 wiatr. I wtedy za drzwiami rozleg艂y si臋 zbli偶aj膮ce si臋 kroki owego mistrzowskiego skrytob贸jcy, kt贸rego jakby przyssane do pod艂ogi buty na gumowych podeszwach powodowa艂y charakterystyczny szelest. Jeszcze nie mog臋 w to uwierzy膰... A poza tym czy cz艂owiek - tylko dlatego, 偶e istnieje - ju偶 musi bra膰 na siebie jakie艣 obowi膮zki? My艣l臋, 偶e w zasadzie tak jest. W k艂贸tniach mi臋dzy rodzicami a dzie膰mi zwykle s膮dz膮 dzieci... Niezale偶nie od intencji, to chyba tw贸rca jest s膮dzony przez stworzonego - takie s膮 regu艂y tej rzeczywisto艣ci.
Kroki zatrzymuj膮 si臋 przed drzwiami.
Postscriptum
Sp贸r o to, czy przysz艂o艣膰 jest pozytywna, czy negatywna, jest znany od dawna. Wiele dzie艂 literatury wyra偶a艂o w postaci przysz艂o艣ci zar贸wno pozytywny, jak i negatywny obraz 艣wiata.
Lecz ja nie przyj膮艂em ani jednej, ani drugiej postawy. N臋ka艂y mnie powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy ktokolwiek ma prawo os膮dza膰 przysz艂o艣膰 i j膮 warto艣ciowa膰. Uzna艂em, 偶e je艣li kto艣 nie ma prawa zanegowa膰 okre艣lonej przysz艂o艣ci, to tym bardziej nie ma prawa jej afirmowa膰.
Prawdziwa przysz艂o艣膰 pojawi si臋 jako “rzecz" po drugiej stronie przepa艣ci, kt贸ra dzieli j膮 od wsp贸艂czesnego systemu ocen. Na przyk艂ad co pomy艣la艂by cz艂owiek z okresu Muromachi, gdyby nagle o偶y艂 i ujrza艂 tera藕niejszo艣膰? Czy wsp贸艂czesno艣膰 jest piek艂em, czy te偶 rajem? Cokolwiek by pomy艣la艂, tylko jedno by艂oby pewne, 偶e on nie ma ju偶 偶adnego prawa do wydawania jakichkolwiek ocen. To wsp贸艂czesno艣膰, a nie on, ocenia i decyduje.
Dlatego ja te偶 uzna艂em, 偶e przedmiotem mojego os膮du nie powinna by膰 przysz艂o艣膰, lecz przeciwnie, musi by膰 tera藕niejszo艣膰. Zatem taka przysz艂o艣膰 nie jest utopi膮 ani piek艂em, nie mo偶e te偶 by膰 obiektem snobistycznej ciekawo艣ci. Kr贸tko m贸wi膮c, jest chyba po prostu niczym innym jak pewnym spo艂ecze艅stwem przysz艂o艣ci, kt贸re prawdopodobnie osi膮gnie znacznie wy偶szy poziom ni偶 wsp贸艂czesne. Nie ma zreszt膮 wi臋kszego znaczenia, poza odrobin膮 goryczy w oczach tych, kt贸rzy s膮 pogr膮偶eni w prze偶ywaniu mikroskopijnej ci膮g艂o艣ci, zwanej codzienno艣ci膮 czasu wsp贸艂czesnego.
Przysz艂o艣膰 wydaje werdykt “winny" na to poczucie ci膮g艂o艣ci zwyczajnego 偶ycia. W艂a艣nie ten problem traktuj臋 jako szczeg贸lnie wa偶ny w tych krytycznych czasach i decyduj臋 si臋 uchwyci膰 t臋 posta膰 przysz艂o艣ci, kt贸ra wtargn臋艂a we wsp贸艂czesno艣膰 jako strona s膮dz膮ca. Nasze poczucie ci膮g艂o艣ci musi umrze膰 w momencie, gdy ujrzy przysz艂o艣膰. Aby zrozumie膰 przysz艂o艣膰, nie wystarczy po prostu 偶y膰 w tera藕niejszo艣ci. Musimy jasno sobie u艣wiadomi膰, 偶e najwi臋ksza wina kryje si臋 w艂a艣nie w tym zwyczajnym porz膮dku, kt贸ry nazywamy codzienno艣ci膮.
Prawdopodobnie nie istnieje co艣 takiego jak okrutna przysz艂o艣膰. Jest okrutna dlatego, 偶e w艂a艣nie jest przysz艂o艣ci膮. Odpowiedzialno艣膰 za okrucie艅stwo spoczywa jednak na tera藕niejszo艣ci, niezdolnej zaakceptowa膰 przepa艣ci dziel膮cej od przysz艂o艣ci.
Ta powie艣膰 ukazywa艂a si臋 w dziewi臋ciu odcinkach na 艂amach miesi臋cznika “Sekai". W ci膮gu tych dziewi臋ciu miesi臋cy zadr臋cza艂em si臋 艣wiadomo艣ci膮 okrucie艅stwa tej przepa艣ci rozumianej jako zerwanie ci膮g艂o艣ci. I zrozumia艂em, 偶e nie mo偶na ca艂kowicie uciec od okrucie艅stwa.
Czytelnik ma swobod臋 wyboru. Mo偶e w powie艣ci odnale藕膰 zar贸wno nadziej臋, jak i rozczarowanie. Jakiegokolwiek wyboru dokona, i tak chyba nie b臋dzie m贸g艂 unikn膮艂 konfrontacji z okrucie艅stwem przysz艂o艣ci. Je艣li kto艣 uniknie tej bolesnej pr贸by, na przyk艂ad wyznaj膮c filozofi臋 nadziei i wiary w przysz艂o艣膰, to i tak jego nadzieja pozostanie pobo偶nym 偶yczeniem.
Zastan贸wmy si臋, czy nie toniemy zbyt g艂臋boko w powodzi nadziei i rozczarowa艅, ocen subiektywnych, podejmowanych ze wzgl臋du na poczucie codziennej ci膮g艂o艣ci?
Powie艣膰 ko艅czy si臋 艣mierci膮 tego poczucia ci膮g艂o艣ci, lecz nie przynosi zrozumienia istoty rzeczy ani 偶adnego rozwi膮zania. Na pewno pogr膮偶y czytelnika w tysi膮cu k艂臋bi膮cych si臋 w膮tpliwo艣ci.
Jest wiele spraw, kt贸rych ja te偶 jeszcze nie rozumiem. Na przyk艂ad: jak膮 w艂a艣ciwie postaw臋 zajmuje asystent Tanomogi? Czy jest po prostu reprezentantem jakiego艣 kapitalisty? Czy te偶 rewolucjonist膮 dzia艂aj膮cym na rozkaz spo艂eczno艣ci akwan贸w, przekazywanym za pomoc膮 maszyny prognostycznej? Albo mo偶e jest reformist膮, kt贸remu przy艣wieca intencja manipulowania kapitalistami, czyni膮cymi dobro, cho膰 chc膮 czyni膰 z艂o? Niepewno艣膰 towarzyszy艂a mi przez ca艂y czas, gdy pisa艂em. Zreszt膮 nadal nie mam wyrobionego zdania. Nie mog臋 si臋 pozby膰 tej jednej w膮tpliwo艣ci.
W zasadzie zrealizowa艂em cel napisania tej powie艣ci, je艣li tylko uda艂o mi si臋 przybli偶y膰 czytelnikowi konfrontacj臋 z okrucie艅stwem przysz艂o艣ci, je艣li wywo艂a艂em b贸l i napi臋cie i w ten spos贸b doprowadzi艂em do wewn臋trznego dialogu.
Zatem gdy podniesiesz oczy znad tej ksi膮偶ki, b臋dziesz mia艂 przed sob膮 w艂asn膮 rzeczywisto艣膰 i by膰 mo偶e poczujesz si臋 zaskoczony... Parafrazuj膮c doktora Katsumiego, najstraszniejsz膮 bowiem rzecz膮 na 艣wiecie jest odkrycie stanu wyj膮tkowego objawiaj膮cego si臋 po艣r贸d najbli偶szych sobie spraw i rzeczy.
Abe K么b么
Czerwiec 1959