Stanisław Michalkiewicz: Zalety republikańskie
2005-08-10 (00:13) ASME
"Cysorz to ma klawe życie oraz wyżywienie klawe" - wyśpiewywał Tadeusz Chyła, ilustrując tę recenzję smakowitymi szczegółami, jak to już od samego rana przynoszą mu do łóżka kawę z jajecznicą, a gdy po śniadaniu następuje chwila intymności z "bardzo fajną cysarzową", to pod oknami pałacu "słychać werble i fanfary, prezentują broń ułani...". Również czynności urzędowe cysorza wolne są od rutyny i nudy, bo np. "może grać w salonowca z marszałkiem i ministrami". Słowem - "dobrze być cysarzem, choć to świnia i krwiopijca". Jeśli nawet Chyła trochę przesadził w opisie rozkoszy i chwały cesarstwa, to niewątpliwie coś musi być na rzeczy. Monarchia, zwłaszcza absolutna, wydaje się bowiem bardziej atrakcyjna od zgrzebnej republiki, co zauważył taki wyrafinowany znawca uroków życia, jak Talleyrand, twierdząc, że kto nie żył przed rewolucją, ten nie wie, co dobre. Miał oczywiście na myśli Rewolucję Francuską, więc cóż dopiero mamy powiedzieć my, żyjący 88 lat po rewolucji bolszewickiej i 15 roku transformacji ustrojowej?
A jednak i teraz "żyje się lepiej, żyje się weselej" - jak mówił niezapomniany Józef Stalin. Mogliśmy się o tym przekonać, oglądając przesłuchanie pana marszałka Włodzimierza Cimoszewicza przed sejmową komisją śledczą badającą aferę Orlenu. Pan marszałek Cimoszewicz kandyduje teraz na prezydenta, ale przecież wcześniej też z niejednego komina wygartywał, jak mawiają w sferach kominiarskich. Był i ministrem sprawiedliwości i premierem rządu i ministrem spraw zagranicznych słowem - Rzeczpospolita najwyraźniej jeszcze nie zdaje sobie sprawy, jakiego ma człowieka renesansu, co to, niczym Leonardo da Vinci, czego się dotknie, to od razu zrobi wielki wynalazek. Inna rzecz, że pan marszałek Cimoszewicz nie jest w swoich zaletach odosobniony. Podobnie wszechstronnie uzdolnionych dygnitarzy mieliśmy znacznie więcej, dzięki czemu jeszcze za późnego Gierka świat podziwiał nas jako dziesiątą potęgę gospodarczą na ziemi. Potem się to wszystko trochę skawaliło, no ale nie bądźmy drobiazgowi. Przecież wszyscy dobrze chcieli, a że wyszło, jak zawsze, to już widać tak jest zapisane w górze.
Ale podobieństwo tkwi nie tylko w zaletach i przymiotach, których nie będę nawet wymieniał, bo przecież znane są na całym świecie.
Przesłuchania przed sejmowymi komisjami śledczymi pozwoliły zwrócić uwagę jeszcze na jedną wspólną właściwość naszych renesansowych dygnitarzy, którą można uznać i za zaletę i wadę zarazem, więc unikając sądów wartościujących nazywam ją właściwością. Można nawet sformułować roboczą wersję nieubłaganego prawa dziejowego, że im bardziej renesansowy jest dygnitarz, tym mniej wie. Na przykład pan marszałek Cimoszewicz jako prezes Rady Ministrów, a potem również minister spraw zagranicznych niewątpliwie decydował o poważnych sprawach, a cały czas myślał, że Polska kupuje od Rosji tylko połowę zużywanej u nas ropy. Dopiero poseł Macierewicz z trudem usiłował wyprowadzić go z błędu, ale i tak chyba nie do końca. Pan marszałek, jak wielu ludzi renesansu, dysponuje najwyraźniej wiedzą aprioryczną w zakresie większym niż przeciętny obywatel. Przeciętny obywatel, dajmy na to, umie od razu oddychać, czy mrugać oczami, a pan marszałek nie tylko mruga, ale w dodatku - wie swoje. Z jednej strony trudno się temu dziwić, bo pan marszałek wyjaśnił, że jeśli tylko może - unika gazet, by "nie czytać głupstw", a gazety często właśnie takie głupstwa podają do wiadomości. Z drugiej strony, te wyjaśnienia mogą utwierdzić nas w przeświadczeniu o nadprzyrodzonej protekcji, z jakiej niewątpliwie musi korzystać Polską, skoro w takich okolicznościach jeszcze nie spotkało jej jakieś nieszczęście. Inaczej mówiąc, przypadek pana marszałka Cimoszewicza jest dowodem, a w każdym razie poszlaką, że w polskiej polityce domieszka cudowności jest chyba większa niż w innych państwach. A skoro cudowności - to oczywiście i wiary.
W innych państwach, bardziej sceptycznych od naszego, wścibscy dziennikarze śledczy zaraz zaczęliby budować fałszywe hipotezy, że pan marszałek tylko pozoruje niewiedzę, podczas gdy tak naprawdę, jako człowiek z najściślejszego kierownictwa (o czym świadczą piastowane przez niego wysokie urzędy) dopuszczany był do konfidencji, przynajmniej w zakresie wykonawstwa, przez ludzi poważnych, którzy, trzymając w ręku władzę i bogactwo, biorą sobie na chłopaków do roboty "prezia" czy innych ludzi renesansu. Oni nadają zleconym czynnościom pozory legalności, zasłaniając się w razie potrzeby tajemnicą państwową, przed którą, jak wiadomo, zgina się każde kolano: niebieskie, ziemskie i piekielne. "Zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody" - radził kapitan Ryków i ta maksyma również i dzisiaj stanowi podstawową zasadę funkcjonowania naszej młodej demokracji, co mogłoby chwalebnie świadczyć o przestrzeganiu tradycji, gdyby nie okoliczność, że takie hipotezy są z gruntu fałszywe. A są fałszywe, bo jeśli pan marszałek Cimoszewicz mówi, że nie wie - to nie wie. Któż w końcu, jeśli nie on ma pamiętać rosyjskie przysłowie, że "kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, tego wiodą w łańcuchach". Więc nie tylko "cysorz" ma klawe życie, nie mówiąc już o wyżywieniu czy rozrywkach kulturalnych w rodzaju salonowca i temu podobnych. Premier, minister czy marszałek w demokratycznym państwie prawnym - też.