Burke o rozważaniach o rewolucji Francuskiej


26

zasięgnąłem informacji, dowiedziałem się, że w rocznicę Rewolucji 1688 roku klub dysydentów, choć nie wiem jakiego wyznania, ma zwyczaj wysłuchiwania kazania w jednym ze swych kościołów i spę­dzania reszty dnia w pogodnym nastroju, co jest zwyczajem i innych klubów - w gospodzie. Lecz nie było mi wiadome, że jakiekolwiek publiczne posunięcia, system polityczny, a tym bardziej zalety kon­stytucji obcego państwa mogą stanowić przedmiot formalnej debaty w dniu ich święta. Aż ku memu nieopisanemu zdumieniu odkryłem, że wyposażają się oni w publiczne pełnomocnictwa, formułując gratu­lacyjny adres wyrażający oficjalną aprobatę dla poczynań francus­kiego Zgromadzenia Narodowego.

W starodawnych zasadach i działaniach klubu, przynajmniej tych znanych ogółowi, nie dostrzegam nic, co mogłoby budzić zastrzeże­nia. Być może dla pewnych celów do klubu wstąpili nowi członko­wie, a jacyś zaprawdę chrześcijańscy politycy, którzy uwielbiają wyświadczać dobrodziejstwa, ale skrzętnie ukrywają rękę rozdającą datki, posłużyli się nimi jako wykonawcami swych pobożnych pla­nów. Lecz jakkolwiek miałbym powody do podejrzewania jakichś ukrytych działań, traktować będę jako pewne wyłącznie to, co stało się publiczne.

Ja osobiście powinienem ubolewać, iż sądzi się o mnie, że w spo­sób bezpośredni lub pośredni brałem udział w ich poczynaniach. Oczywiście, jak wszyscy ludzie na świecie, jako osoba prywatna biorę udział w roztrząsaniu tego, co zdarzyło się lub zdarza na scenie publicznej: w każdym miejscu, dawniej i teraz, w republice rzymskiej czy też komunie Paryża. Ale nie będąc wyposażony w powszechną misję apostolską, jako obywatel konkretnego państwa, związany w dużym stopniu jego publiczną wolą, uważałbym za co najmniej niewłaściwe i sprzeczne z zasadami nawiązywanie formalnej publicz­nej korespondencji z urzędującymi władzami obcego narodu bez oficjalnego pełnomocnictwa rządu mego kraju.

Godziłbym się na nawiązanie takiej dwuznacznej korespondencji tym niechętniej, że wielu nieobznajmionych z naszymi zwyczajami ludzi mogłoby potraktować taki adres (pod którym widniałby i mój podpis) jako działanie osób wyposażonych w jakieś pełnomocnictwa zbiorowości, uznanych przez prawa kraju i upoważnionych do wyra­żania przekonań części jego obywateli. Z racji ambiwalencji i nie­jasności nieuprawnionych, ogólnikowych określeń, i dlatego, że mogą

27

one wprowadzać w błąd, a nie tylko z racji formalnych, Izba Gmin odrzuciłaby najbardziej uniżoną petycję w najbardziej błahej sprawie podpisaną w sposób, dla którego wy otworzyliście paradne drzwi swej sali audiencyjnej i wprowadziliście do Zgromadzenia Narodowe­go tak ceremonialnie i uroczyście, z taką owacją, jakby odwiedziła was najbardziej reprezentatywna władza całego narodu angielskiego. Gdyby w tym, co Towarzystwo uznało za właściwe wysłać, zawarte były argumenty, pytanie, czyje są to argumenty, nie byłoby zbyt istotne. Nie stałyby się one bowiem ani bardziej, ani mniej przeko­nujące, gdybyśmy znali partię, z jakiej pochodzą. Lecz pismo to zawiera tylko uchwałę i rezolucję. Opiera się wyłącznie na auto­rytecie; a w tym wypadku jest to zaledwie autorytet jednostek, z których znamy tylko pewne. Podpisy wszystkich powinny zostać, moim zdaniem, dołączone do ich narzędzia. Świat mógłby się wtedy dowiedzieć, jak są liczne, kim są, i jakie znaczenie mają ich opinie z racji ich osobistych zdolności, wiedzy, doświadczenia, przy­wództwa i autorytetu w państwie. Mnie, prostodusznemu człowieko­wi, postępowanie to wydaje się zbyt wyrafinowane, zbyt przemyślne, za bardzo pachnie politycznym podstępem, zastosowanym po to, by dzięki dumnie brzmiącym tytułom nadać znaczenie publicz­nym deklaracjom klubu, które, po bliższym przyjrzeniu, nie bar­dzo na nie zasługują. To postępowanie bardzo przypomina szal­bierstwo.

Pochlebiam sobie, że jestem równie przywiązany do mężnej, moralnej, poddanej regułom wolności jak każdy z członków tego Towarzystwa, bez względu na to, kim jest, a w toku całej mej publicznej działalności dałem zapewne równie wiele znaczących do­wodów oddania tej sprawie. I w równie małym stopniu jak oni zazdroszczę wolności innym narodom. Ale nie potrafiłbym potępić lub pochwalić jakiejkolwiek sprawy związanej z ludzkimi działaniami i rozważaniami po rozpatrzeniu jej samej, wyłączonej z wszelkich powiązań, w nagości i wyizolowaniu właściwym metafizycznej abs­trakcji. Okoliczności (które pewni gentlemeni mają za nic) w rze­czywistości nadają każdej politycznej zasadzie jej właściwą barwę i odróżniające piętno. To okoliczności czynią dany obywatelski i polityczny system dobroczynnym lub zgubnym dla rodzaju ludzkie­go. Z abstrakcyjnego punktu widzenia zarówno władza państwowa, jak i wolność są dobre. Czy jednak postępowałbym zgodnie z reguła-


28 __

mi zdrowego rozsądku, gdybym dziesięć lat temu gratulował Fran­cuzom cieszącego się ich sympatią rządu (bo i wtedy mieli oni rząd), bez sprawdzenia, jaki ma on charakter i jak działa? Czy teraz mam gratulować temu narodowi jego wolności? Czy z tej racji, że pojętą abstrakcyjnie wolność można zaliczyć do błogosławieństw ludzkości, mam serio gratulować szaleńcowi, który wyrwał się z chroniących go ograniczeń i zbawczej ciemności celi, że znów może się cieszyć światłem i wolnością? Czy mam gratulować rozbójnikowi i mor­dercy, który uciekł z więzienia, odzyskania jego naturalnych praw? Czyniąc tak, odgrywałbym ponownie rolę heroicznego wybawcy kryminalistów skazanych na galery: metafizycznego Rycerza Smęt­nego Oblicza.4

Gdy widzę ducha wolności w działaniu, to wszystko, co mogę na pierwszy rzut oka powiedzieć, zawiera się w zdaniu, że działa tu potężna zasada. Po prostu uwalnia się gaz, związane przedtem powietrze. Lecz powinniśmy poczekać z osądem, aż proces fermen­tacji stanie się mniej burzliwy, płyn się wyklaruje i ujrzymy coś więcej niż poruszenia zmarszczonej, spienionej powierzchni. Zanim zdecydu­ję się publicznie pogratulować ludziom błogosławieństwa, muszę być jednak pewien, że je rzeczywiście otrzymali. Pochlebstwo psuje za­równo schlebiającego, jak i adresata, a płaszczenie się nie służy ludowi bardziej niż królom. Dlatego powstrzymam się z gratulowa­niem Francuzom ich świeżej wolności do chwili, gdy dowiem się, jak powiązano ją z władzą państwową, ze środkami przymusu, z dyscyp­liną i posłuszeństwem armii, ze skutecznym ściąganiem właściwie rozłożonych podatków, z moralnością i religią, z zabezpieczeniem własności, z pokojem i porządkiem, z obywatelskimi i społecznymi zwyczajami. Bo wszystko, co tu wymieniłem, to także swoiste dobra; bez nich wolność nie jest dobrodziejstwem, gdy trwa, i nie może trwać długo. Wolność dla jednostek oznacza, że mogą one robić, co zechcą; dlatego zanim zaryzykujemy gratulacje, powinniśmy się upewnić, co zrobić zechcą, bo owe gratulacje mogą rychło zamienić się w skargi. Roztropność dyktowałaby takie postępowanie już w przypadku po­szczególnych jednostek, występujących jako osoby prywatne, lecz wolność ożywiająca działania grupowe to władza. Rozważni lu­dzie, zanim wyrażą swoją opinię, przyjrzą się użytkom czynionym z władzy. Będą postępowali w ten sposób zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o nową władzę nowych osób, o których zasadach, uspo-

29

sobieniach i dyspozycjach niewiele im wiadomo, oraz w sytuacjach, gdy możliwe jest, że najaktywniejsi aktorzy publicznej sceny nie są jej rzeczywistymi panami.

Wszystkie te względy były jednak poniżej transcendentalnej god­ności Towarzystwa Rewolucji. Ponieważ pierwszy list miałem za­szczyt pisać do Pana przebywając na wsi, moje wyobrażenie o jego poczynaniach było dość niejasne. Gdy przybyłem do miasta, po­prosiłem o dostarczenie mi sprawozdania z działalności Towarzystwa, opublikowanego przez jego władze, a zawierającego kazanie doktora Price'a,5 list diuka de Rochefoucauld i arcybiskupa Aix6 oraz kilka innych dokumentów. Cała ta publikacja, starająca się najwyraźniej połączyć wydarzenia we Francji ze sprawami Anglii przez skłonienie nas do naśladowania sposobu postępowania Zgromadzenia Narodo­wego, wprawiła mnie w głębokie zażenowanie. Konsekwencje tego sposobu postępowania dla potęgi, kredytu, dobrobytu i spokoju Francji stają się z każdym dniem bardziej oczywiste. Jaśniejsza stała się też forma konstytucji, mająca stanowić o jej przyszłym ustroju. Teraz możemy już z wystarczającą dokładnością określić prawdziwą naturę wzoru, który mamy naśladować. Roztropność wyrażająca się w rezerwie i zachowywaniu form nakazuje w pewnych sytuacjach milczenie, lecz są sytuacje, w których roztropność wyższego rzędu może usprawiedliwić wypowiadanie naszych myśli. W Anglii widać dziś co najwyżej słabe zapowiedzi niepokojów, ale początki waszych były jeszcze bardziej błahe, a jednak stopniowo urosły w potęgę mogącą przenosić góry i poważyć się na wojnę z samym Bogiem. Gdy płonie dom sąsiada, nie można mieć nam za złe, że mały strumień wody kierujemy także ku naszemu. Lepiej być wzgardzonym za zbytnią lękliwość, niż być zrujnowanym przez zadufane w sobie poczucie bezpieczeństwa.

Zatroskany przede wszystkim o pokój w moim własnym kraju, lecz w żadnym razie nieobojętny wobec pokoju we Francji, chciałbym przedstawić szerzej to, co zrazu miało zaspokoić wyłącznie Pańską ciekawość. Nadal będę rozważał wasze sprawy i będę się zwracał do Pana. Korzystając ze swobody, jaką daje epistolarna forma, pozwolę sobie przedstawiać moje myśli i wyrażać moje uczucia tak, jak kształtują się one w mojej duszy, nie przywiązując wielkiej wagi do rygoryzmu metody. Zacząłem od poczynań Towarzystwa Rewolucji, ale się do nich nie ograniczę. Bo i czyż mógłbym to uczynić? Wydaje


0x08 graphic
50

do naszych dni, to, błagam, niech ich Pan szuka w naszych dziełach historycznych, dokumentach, uchwałach parlamentu, w diariuszach parlamentarnych, lecz nie w kazaniach z Old Jewry i biesiadnych toastach Towarzystwa Rewolucji. W tych pierwszych odnajdzie Pan inne idee i inny język. To roszczenie Towarzystwa jest zarówno obce naszemu usposobieniu i życzeniom, jak i nie poparte przez żaden ofi­cjalny dokument. Sama myśl zaprowadzenia nowych rządów wzbu­dza w nas odrazę i przerażenie. W okresie Rewolucji chcieliśmy, i chcemy nadal, wywodzić wszystko, co posiadamy, z dziedzic­twa naszych przodków. Pilnie baczyliśmy, by na tym odzie­dziczonym pniu nie zaszczepić ani jednego pędu obcego naturze pierwotnego drzewa. Zasadą wszystkich przedsiębranych dotąd reform było odwoływanie się do przeszłości, i mam nadzieję, więcej: jestem przekonany, że te wszystkie, jakie dokonane zostaną w przyszłości, będą naśladowały ściśle ten sposób postępowania, autorytet i przykład. Naszą najstarszą reformą jest Magna Charta.3"Przekona się Pan, że sir Edward Coke,31 wielka wyrocznia w sprawach naszego prawa, i właściwie wszyscy jego znakomici następcy, aż po Blackstone'a,32 starali się ukazać rodowód naszych swobód.* Starali się udowodnić, że ten starodawny statut, Magna Charta króla Jana, nawiązywał do statutu z czasów Henryka I, a oba nie były niczym innym jak tylko potwierdzeniem jeszcze bardziej starożytnego prawa królestwa. W rzeczy samej twierdzenia tych autorów wydają się po większej części słuszne, może nie zawsze, lecz jeśli nawet prawnicy ci mylą się co do pewnych szczegółów, to wzmacnia to tylko moje stanowisko, świadczy bowiem o przemożnej skłonności do dawności, przepeł­niającej zawsze umysły wszystkich naszych prawników, prawodaw­ców i wszystkich ludzi, na których chcieli oddziaływać, a także o niezmienności zasad politycznych tego królestwa, nakazujących traktowanie naszych najświętszych praw i swobód obywatelskich jako odziedziczonych.

Zob. wydaną przez Blackstone'a Magna Charta, Oxford 1759.

W słynnym prawie pochodzącym z trzeciego roku panowania Karola I, nazwanym Petycją Praw, parlament mówi królowi: „Twoi poddani odziedziczyli tę wolność", utwierdzając swoje roszczenia do praw obywatelskich nie przez odwołanie się do abstrakcyjnych zasad, takich jak „prawa człowieka", lecz do praw Anglików, do dzie-

dzictwa otrzymanego w spadku po przodkach. Selden33i inni dosko­nale wykształceni ludzie, którzy stworzyli Petycję Praw, znali wszyst­kie ogólne teorie dotyczące „praw człowieka" przynajmniej równie dobrze jak każdy z mówców na naszych kazalnicach lub na waszej trybunie, a z pewnością równie dobrze jak doktor Price czy ksiądz Sieyes.34Ale z powodów wywiedzionych z tej praktycznej mądrości, która usunęła na bok ich teoretyczną wiedzę, przedkładali ten niewąt­pliwy, udokumentowany, odziedziczony tytuł do wszystkiego, co może być drogie człowiekowi i obywatelowi, nad niejasne, spekulaty-wne prawo, wystawiające ich trwałe dziedzictwo na niebezpieczeńst­wo rozdrapania i rozszarpania przez każdego pieniackiego ducha.

Ta sama orientacja przenika wszystkie ustanowione od tego czasu prawa służące zachowaniu naszych swobód. W akcie z pierwszego roku panowania Wilhelma i Marii, słynnym statucie nazwanym Deklaracją Praw, obie izby nie powiedziały słowa o „prawie kształ­towania rządów wedle naszych życzeń". Przekona się Pan, że główną ich troską było uchronienie religii, praw i swobód tak długo posiada­nych, a w owym momencie zagrożonych. „Po najbardziej gruntow­nym rozważeniu najlepszych środków mogących służyć stworze­niu takich urządzeń, które oddalałyby niebezpieczeństwo ponownego podważenia naszej religii, praw i swobód", posłowie uznali za myśl przewodnią wszystkich swych poczynań, jako jeden z tych najlep­szych środków to, że „przede wszystkim" należy postępować „tak jak w podobnych przypadkach postępowali zwykle nasi przodkowie, broniąc swych starodawnych praw i swobód". I proszą króla i królową, „by ogłosić i za-warować, że wszystkie i każde z praw i swobód, potwier­dzonych tutaj i ogłoszonych, to prawdziwie starodawne i niepodważalne prawa oraz swobody ludzi tego królestwa".*

Dostrzeże Pan, że od Magna Charta do Deklaracji Praw naszą stałą konstytucyjną strategią było domaganie się i potwierdzanie naszych swobód jako prawowitego dziedzictwa, przypadają­cego nam po naszych przodkach i przekazywanego naszym potom­nym, jako dobra należącego w sposób oczywisty do ludzi tego króle­stwa, bez odwoływania się do jakiegokolwiek bardziej ogólnego czy też pierwotniejszego prawa. Dzięki temu nasza konstytucja zachowuje

* l William and Mary. ,


52

jedność, mimo tak wielkiej różnorodności jej części. Mamy dziedziczną monarchię, dziedzicznych parów, Izbę Gmin i ludzi dziedziczących przywileje, prawa obywatelskie i swobody po długiej linii przodków.

Ta strategia wydaje mi się rezultatem głębokiego namysłu lub raczej szczęśliwym następstwem postępowania zgodnego z naturą, czyli mądrości nie potrzebującej namysłu i doskonalszej od niego. Duch innowacji wywodzi się zwykle z samolubnego usposobienia i ciasnoty umysłu. Ludzie, którzy nigdy nie oglądali się na przodków, nie będą myśleć o potomnych. Poza tym społeczeństwo angielskie wie dobrze, że idea dziedziczenia stanowi pewną podstawę zachowywania i przekazywania, nie wykluczającą jednak wcale udoskonaleń. Po­zwala na wolny wybór tego, co się przyswaja, lecz jednocześnie chroni to, co przyswojono. Wszelkie korzyści, jakie zyskuje postępujące w ten sposób państwo, tworzą coś na kształt trwałego rodzinnego majątku, stają się na zawsze jakby dobrami martwej ręki. Dzięki tej konstytucyjnej praktyce, naśladującej wzory natury, otrzymujemy, utrzymujemy i przekazujemy nasz ustrój i nasze przywileje w taki sam sposób, w jaki cieszymy się i przekazujemy naszą własność i życie. Instytucje polityczne, dobra Fortuny i łaski Opatrzności są przekazy­wane nam i przez nas w taki sam sposób i w takim samym porządku. Nasz system polityczny koresponduje i harmonizuje z porządkiem świata oraz ze sposobem istnienia przeznaczonym stałym tworom składającym się z przemijających elementów, przy czym za sprawą zrządzenia najwyższej mądrości, urabiającej tajemnicze ciało rodzaju ludzkiego, całość ta nie jest nigdy stara, dojrzała czy młoda, ale nie zmieniając się przeżywa powtarzające się z różnym natężeniem okresy schyłku, upadku, odrodzenia i wzrostu. Dzięki temu, że w sprawach państwowych naśladujemy naturę, nasze udoskonalenia nigdy nie są całkowicie nowe, a to, co zachowujemy, nigdy nie jest całkowicie anachroniczne. Trwając w ten sposób i na tych zasadach przy na­szych przodkach, nie kierujemy się przesądami antykwariuszy, lecz duchem filozoficznej analogii. Wybierając dziedziczenie, upodobniliś­my ramy państwa do związków krwi, wiążąc konstytucję kraju z naszymi najdroższymi, domowymi skłonnościami, obdarzając fun­damentalne prawa familijnymi niemal uczuciami oraz strzegąc nieroz-dzielności i radując się szczerze z powiązanych i umacniających się wzajemnie dobrodziejstw naszego państwa, naszych ognisk domo­wych, naszych grobów i naszych ołtarzy.

53

Dzięki dążeniu do zgodności z naturą w naszych stanowionych instytucjach i dzięki odwołaniu się do pomocy jej nieomylnych i przemożnych instynktów, mających wzmocnić omylne i słabe władze naszego rozumu, zyskaliśmy wiele innych i to niemałych korzyści, ujmując nasze swobody jako odziedziczone. Przez to, że zawsze działaliśmy jakby w obecności naszych świętych przodków, duch wolności, sam w sobie prowadzący do nadużyć i ekscesów, został powściągnięty pełną bojaźni powagą. To szlachetne dziedzictwo bu­dzi w nas poczucie tradycyjnej narodowej godności, która chroni nas przed parweniuszowską butą, niemal nieuchronnie cechującą i hań­biącą pierwszych posiadaczy jakichkolwiek przywilejów. Dzięki temu nasza wolność została uszlachcona. Jest imponująca, majestatyczna. Ma rodowód i znakomitych przodków. Ma swe herby i insygnia. Ma galerie portretów, swe pomniki, dokumenty, dowody i tytuły. Szanu­jemy instytucje obywatelskie z tych samych względów, które natura wskazała nam jako podstawę szacunku dla poszczególnych osób: przez wzgląd na ich wiek, przez wzgląd na tych, od których po­chodzą. Wszyscy wasi sofiści nie mogą stworzyć nic, co strzegłoby rozumnej, mężnej wolności lepiej niż ten sposób postępowania, który obraliśmy, wybierając naszą naturę, a nie spekulacje, nasze serca, a nie wynalazczego ducha na skarbce i składy naszych praw i przywi­lejów.

Wy, Francuzi, moglibyście, gdybyście tylko chcieli, skorzystać z naszego przykładu i nadać swojej odzyskanej wolności taką samą godność. Pamięć o waszych przywilejach, choć nie cieszyliście się nimi stale, nie zanikła. To prawda, że wasza konstytucja w czasach, gdy was z niej wyzuto, została zniszczona i zrujnowana, lecz zachowały się części murów i całość fundamentów szlachetnej i czcigodnej budowli. Mogliście naprawić te mury, mogliście budować na starych fundamentach. Wasza konstytucja została zawieszona, zanim została udoskonalona, ale dysponowaliście elementami konstytucji niemal tak dobrej, jakiej można by było sobie życzyć. Wasze dawne Stany składały się z różnorodnych elementów odpowiadających zróżnico­wanym warstwom, tworzącym waszą harmonijną społeczność; wy­stępowały w nich wszystkie te powiązania i sprzeczności interesów, wszystkie działania i przeciwdziałania, z których w świecie natury i w świecie polityki, z wzajemnej walki niezgodnych sił wywodzi się harmonia wszechświata. Te opozycyjne i sprzeczne interesy, które


54

Uważaliście za tak wielką skazę waszego dawnego i naszego obecnego ustroju, stanowią zbawienną tamę dla wszelkich pochopnych decyzji. Dzięki nim rozwaga staje się koniecznością, a nie kwestią wyboru, za ich sprawą każda zmiana staje się przedmiotem kompromisu, wymuszającego w sposób naturalny umiarkowanie, to one kształtują skłonności zapobiegające wielkiemu złu, jakie niosą surowe, bru­talne, całościowe reformy, i uniemożliwiające na zawsze nierozważne działania zarówno jednostkowej, jak i zbiorowej arbitralnej władzy. Dzięki temu zróżnicowaniu członów i interesów wolność ogółu miała­by tyle zabezpieczeń, ile było odmiennych stanowisk w różnych stanach, a nacisk, jaki wywierała na całość waga realnej władzy królewskiej, zapobiegałby izolacji i nadmiernej swobodzie poszczegól­nych części.

Wasze dawne Stany miały wszystkie te zalety, lecz zdecydowaliś­cie się działać tak, jakby nigdy nie wytworzyło się u was społeczeńst­wo obywatelskie, jakbyście wszystko musieli zaczynać od samego początku. Zaczęliście iłe, bo zaczęliście od lekceważenia tego wszyst­kiego, oo posiadaliście. Zaczęliście handel bez kapitału. Jeśli ostatnie pokolenia waszych współziomków wydały się wam nie dość świetne, mogliście je pominąć i wywieść swoje roszczenia z wcześniejszych generacji. Dzięki nabożnej czci dla tych przodków odnaleźlibyście w nich wzór cnoty i mądirości, wykraczający poza pospolitą praktykę dnia dzisiejszego, wydźwignęlibyście się dzięki przykładowi, który chcielibyście naśladować. Szanując przodków, nauczylibyście się sza­nować samych siebie.. Nie zdecydowalibyście się na traktowanie Francuzów jako społeczeństwa świeżej daty, jako narodu nisko urodzonych, płaszczących się łajdaków - aż do roku 1789, roku emancypacji. By dostarczyć za cenę honoru waszym tutejszym apolo­getom wyjaśnienia potwornych zbrodni, jakich dokonano u was, nie pozwolilibyście się przedstawiać jako banda zbiegłych niewolników, którzy nagle uwolnili się z kajdan i dlatego należy im wybaczyć nadużycie wolności, do której nie przywykli i nie dorośli. Czy nie byłoby lepiej, mój drogi Przyjacielu, gdyby myślano o was tak, jak ja zawsze myślałem, jako o szlachetnym i szarmanckim narodzie, długo zwodzonym na manowce przez wzniosłe i romantyczne wyobrażenia o wierności, łioiwjczie i lojalności? Czy nie byłoby lepiej, gdyby sądzono, .że sytuacja wam wprawdzie nie sprzyjała, lecz nie zostaliście opanowani przez jjaJcieś niegodne czy służalcze skłonności, że nawet

55

w najbardziej gorliwym poddaniu działaliście na rzecz publicznego dobra, a w osobie króla wielbiliście swój kraj? Czy uczyniliście wszystko, by zrozumiano, że zostaliście zwiedzeni na manowce tą nadmierną galanterią bardziej niż wasi mądrzy przodkowie, że zdecy­dowaliście się odzyskać wasze dawne przywileje, choć przy zachowa­niu ducha waszej dawnej i obecnej lojalności i honoru, czy też, nie dowierzając samym sobie lub nie mogąc jasno pojąć niemal zapom­nianej konstytucji waszych przodków, zwróciliście się do waszych sąsiadów w tym kraju, którzy zachowali żywotność dawnych zasad i modeli starego, zwyczajowego prawa Europy, przystosowując je i adaptując do swego położenia. Naśladując mądre przykłady, daliby­ście światu nowe przykłady mądrości. Postępując tak, uczynilibyście sprawę wolności godną czci w oczach każdego przyzwoitego człowie­ka w każdym kraju. Ukazując hańbę despotyzmu, usunęlibyście go z powierzchni ziemi, bo dowiedlibyście, że wolność nie tylko daje się pogodzić z prawem, lecz także (gdy jest wolnością zdyscyplinowaną) może je wspierać. Bez gnębienia kogokolwiek wasz skarb państwa zyskiwałby realne dochody. Pomnażałby je kwitnący handel. Mieli­byście konstytucję gwarantującą wolność, potężną monarchię, zdys­cyplinowaną armię, zreformowane i otoczone czcią duchowieństwo, ograniczoną w swych prawach, ale pełną zapału szlachtę, która przewodziłaby w cnocie, zamiast ją tłumić; mielibyście światły stan trzeci, naśladujący szlachtę i zasilający jej szeregi; mielibyście chro­niony przez prawo, zadowolony, pracowity i posłuszny lud, nauczony poszukiwania i odnajdywania tego szczęścia, które za sprawą cnoty odnaleźć można w każdych warunkach, bo na tym właśnie polega prawdziwa moralna równość rodzaju ludzkiego, a nie na tej mon­strualnej fikcji, która wzbudzając fałszywe wyobrażenia i próżne oczekiwania u ludzi przeznaczonych do przeżycia skromnego, praco­witego żywota, służy wyłącznie zwiększaniu i zaprawianiu goryczą tej rzeczywistej, nieusuwalnej nierówności, którą ustanawia porządek obywatelskiego życia, dobrze służącej zarówno ludziom skazanym na skromną pozycję, jak i tym, których może on wynieść do pozycji wspa­nialszej, lecz wcale nie bardziej szczęśliwej. Otwierała się przed wami gładka i prosta droga do szczęścia i chwały, której dotąd nie znała historia świata, ale wy udowodniliście, że trudności służą ludziom.

Podsumujcie wasze zyski. Zobaczcie, co zyskaliście dzięki tym ekstrawaganckim i aroganckim spekulacjom, które nauczyły waszych


76

mają zawsze coś do zarzucenia władzy, i to nie z racji jej nadużyć, lecz z racji jej kompetencji i tytułu. W obliczu ciężkawej subtelności ich politycznej metafizyki nie mam nic do powiedzenia. Niech zabawiają się nią w szkołach. „Ula se jactet in aula - Aeolus, et clauso ventorum carcere regnet".45 Lecz nie dopuśćmy, by uciekli ze swego więzienia i jak wiatr lewantyński46 nie omietli swym huraganem ziemi, i nie „przerwały się wszystkie źródła przepaści wielkiej",47 żeby nas zmiaż­dżyć.

Daleki jestem od negowania w teorii i zaprawdę równie daleki od
przeciwstawiania się stosowaniu w praktyce (gdyby w mojej mocy
było decydowanie o tym) rzeczywistych praw człowieka. Negując
ich fałszywe wizje prawa, nie chcę jednak godzić w prawa rzeczywiste,
które zostałyby całkowicie zniweczone przez sugerowane przez nich
prawa. Skoro społeczeństwo obywatelskie zostało stworzone po to,
by służyć człowiekowi, wszystkie korzyści, dla których je stworzono,
stają się jego prawem. Instytucja ta służyć ma dobru, a samo prawo
to dobro uosobione w regule. Ludzie mają prawo do życia zgodnego
z tymi regułami, mają prawo do sprawiedliwego traktowania, podob­
nie jak między równymi sobie, bez względu na to, czy spełniają oni
funkcje polityczne, czy też poświęcają się pospolitym zajęciom. Mają
prawo do owoców swych starań i do środków, które czynią te
starania owocnymi. Mają prawo do dorobku swoich rodziców, do
wykarmienia i wychowania potomstwa, do pouczenia w życiu i pocie­
szenia w chwili śmierci. Każdy człowiek ma prawo do zrobienia dla
siebie tego, co zrobić potrafi bez naruszania cudzych praw, i ma też
prawo do stosownej części tego wszystkiego, co społeczeństwo dzięki
połączeniu swych zdolności i sił potrafi uczynić dla jego dobra. W tej
spółce wszyscy ludzie mają równe prawa, ale nie do tego samego.
Człowiek, który wniósł do spółki tylko pięć szylingów, ma do nich
prawo, podobnie jak ten, który wniósł pięćset funtów, ma prawo do
swej większej części. Lecz ten pierwszy nie ma prawa do równego
udziału w dochodach z połączonego kapitału. A co się zaś tyczy
udziału we władzy, autorytecie i zarządzaniu, jaki powinien przypa­
dać każdej jednostce w kierowaniu państwem, to nie sądzę, iżbyx
należał on do bezpośrednich, pierwotnych praw człowieka w społe­
czeństwie obywatelskim; mam tu bowiem na myśli wyłącznie członka
społeczeństwa obywatelskiego i tylko jego. Ta sprawa musi być
ustalona przez konwencję. ,- ( .

77

Jeśli społeczeństwo obywatelskie jest dzieckiem konwencji, to musi ona stanowić jego prawo. Konwencja ta musi wyznaczać granice i przenikać wszystkie aspekty konstytucji stworzonej w jej ramach. Wszystkie rodzaje władzy ustawodawczej, sądowniczej czy też wyko­nawczej są jej tworami. Nie mogą istnieć w innym stanie rzeczy. Jak zatem można, w ramach konwencji społeczeństwa obywatelskiego, powoływać się na prawa, które nie zakładają nawet jego istnienia; prawa, które są z nim całkowicie sprzeczne? Jednym z pierwszych motywów tworzenia społeczeństwa obywatelskiego, który staje się jed­ną z jego fundamentalnych reguł, jest zasada, że nikt nie może być sędzią w swojej sprawie. Przyjmując ją, człowiek po­zbawia siebie pierwszego fundamentalnego prawa człowieka nie zwią­zanego umową, to znaczy prawa sądzenia i dochodzenia swych praw na własną rękę. Zrzeka się całkowicie prawa do bycia panem samego siebie. Tym samym rezygnuje w dużej mierze z prawa do samoobrony - pierwszego prawa natury. Człowiek nie może zarazem korzystać z praw nieobywatelskiego i obywatelskiego stanu. By móc cieszyć się sprawiedliwością, wyzbywa się swojego prawa do określania, czym jest ona w najistotniejszych dla niego sprawach. Żeby zagwarantować sobie pewną dozę wolności, powierza jej całość pieczy innych ludzi.

Władza państwowa nie jest ustanawiana na mocy praw natural­nych, które mogą istnieć i rzeczywiście istnieją całkowicie niezależnie od niej. Prawa te cechuje o wiele większa jasność i o wiele wyższy stopień abstrakcyjnej doskonałości, lecz właśnie ta doskonałość sta­nowi w praktyce ich wadę. Mając prawo do wszystkiego, ludzie pragną wszystkiego. Władza państwowa jest wynalazkiem ludzkiej mądrości służącym zaspokajaniu ludzkich pragnień. Człowiek ma prawo domagać się, by te pragnienia zostały zaspokojone przez tę mądrość. Do pragnień człowieka nie włączonego w społeczeństwo obywatelskie należy pragnienie skutecznego powściągania namiętno­ści innych ludzi. Społeczeństwo wymaga ujarzmienia nie tylko namię­tności jednostek, nawet w masie i grupie, podobnie jak w przypadku jednostek, często hamować trzeba skłonności ludzi, kontrolować ich wolę, powściągać namiętności. A może dokonać tego tylko władza wobec nich zewnętrzna, w wypełnianiu swoich funkcji nie ulegająca tej woli i tym namiętnościom, do których okiełznania i pokonania została powołana. W tym sensie zarówno ograniczenia narzucane ludziom, jak i ich swobody zaliczyć należy do ich praw.


78

Lecz skoro swobody i ograniczenia zmieniają się wraz z epokami oraz okolicznościami i mogą przybierać nieskończoną liczbę postaci, nie można ich określić przez odwołanie się do jakiejkolwiek abstrakcyjnej zasady i nie ma rzeczy bardziej niemądrej od rozważania ich w od­niesieniu do takiej zasady.

W chwili, w której pomniejszymy w jakikolwiek sposób pełne prawa człowieka, czyli prawa do bycia panem samego siebie, i dopuś­cimy do jakiegokolwiek ograniczenia tych praw przez prawo stano­wione, od tej chwili kryterium organizacji władzy państwowej staje się dogodność. Dlatego ustanawianie konstytucji państwa i właściwego rozdziału jego władz wymaga najbardziej subtelnych i wyrafinowa­nych zdolności. Wymaga głębokiej wiedzy o ludzkiej naturze i po­trzebach oraz o rzeczach, które ułatwiają lub utrudniają osiąganie różnorodnych celów przez system obywatelskich instytucji. Państwo musi dysponować środkami wzmacniania swych sił i leczenia swych dolegliwości. Czemu może służyć rozważanie abstrakcyjnego prawa człowieka do pokarmu i lekarstw? Problemem jest wyłącznie metoda ich wytwarzania i rozdzielania. W każdym razie w takich rozważa­niach radziłbym się odwołać do pomocy rolnika czy lekarza, a nie profesora metafizyki.

Nauki o konstruowaniu, odnawianiu czy reformowaniu państwa nie można przyswoić sobie (podobnie jak żadnej innej nauki eks­perymentalnej) a priori. Także niedługie doświadczenie nie wprowa­dzi nas w tę praktyczną naukę, bo rzeczywiste skutki przedsięwzięć społecznych nie zawsze są bezpośrednie; coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się szkodliwe, może w przyszłości wydać doskonałe owoce, a do owej doskonałości mogą przyczynić się także niepomyślne początkowo rezultaty. Zdarzają się także sytuacje odwrotne: bardzo wiarygodne projekty, zrazu obiecujące, mają często haniebne i ubole­wania godne konsekwencje. W przypadku państw mamy często do czynienia z niejasnymi, niemal ukrytymi przyczynami, z pozoru błahymi, które jednak w dużej mierze mogą rozstrzygać o ich do­brobycie czy też ruinie. Nauka o rządzeniu jest praktyczna i ma służyć praktycznym celom, wymaga doświadczenia i to większego niż to, jakie w toku całego swego życia może zyskać nawet naj­mądrzejsza i najbardziej spostrzegawcza osoba; dlatego właśnie z naj­wyższą ostrożnością powinien postępować każdy, kto decyduje się na rozebranie budowli, która przez wieki w zadowalającym choćby

79

stopniu służyła wspólnym celom społeczeństwa, lub chce ją zbudować od nowa, nie mając przed oczyma modeli i wzorów o potwierdzonej użyteczności.

Te metafizyczne prawa, wkraczając w życie społeczne, podobnie jak promienie światła wnikające w gęstą materie, za sprawą praw natury odchylają się od linii prostej. W splątanej i powikłanej materii ludzkich namiętności i interesów źródłowe prawa człowieka ulegają tak wielu załamaniom i odbiciom, że absurdalne jest ujmowanie ich w taki sposób, jakby nadal trzymały się swego pierwotnego kierunku. Natura człowieka jest zawikłana, elementy społeczeństwa w najwyż­szym stopniu złożone, dlatego żadna prosta strategia czy orientacja władzy nie może odpowiadać ani naturze człowieka, ani charakterowi jego spraw. Gdy widzę naiwność pomysłów, do jakich zmierzają i jakimi się chlubią twórcy nowych politycznych konstytucji, to nie waham się stwierdzić, że są oni kompletnymi ignorantami w swoim rzemiośle lub całkowicie lekceważą swoje obowiązki. Proste reguły rządzenia są z zasady co najmniej ułomne. Gdy spoglądamy na społeczeństwo z jednego tylko punktu widzenia, wszystkie te proste ustroje wydają się nadzwyczaj pociągające. W istocie bowiem każdy z nich jest dopasowany do swego jedynego celu w sposób o wiele bardziej doskonały, niż złożone ustroje mające osiągnąć złożone cele. Lepsza jest jednak sytuacja, gdy potrzeby całości zaspokajane są w sposób niedoskonały i nieprawidłowy, niż taka, w której potrzeby pewnych części są zaspokajane w stopniu doskonałym, a inne części są całkowicie pomijane czy nawet materialnie poszkodowane w wyni­ku nadmiernej troski o jeden wybrany element.

Rzekome prawa tych teoretyków są postaciami skrajnymi, i w tej mierze, w jakiej są prawdziwe z metafizycznego punktu widzenia, są fałszywe z punktu widzenia moralności i polityki. Prawa człowieka leżą gdzieś pośrodku; nie sposób ich zdefiniować, choć można je wyróżnić. Prawa ludzi żyjących w państwach działają na ich korzyść, tyle że korzyść często polega na równoważeniu różnych wizji dobra, na kompromisie między dobrem i złem, a czasem nawet między jednym złem i złem innego rodzaju. Rozum polityczny jest rachmistrzem: do­dającym, odejmującym, mnożącym i dzielącym słuszne (w sensie mo­ralnym, a nie metafizycznym czy matematycznym) kategorie moralne.

Ci teoretycy w swych sofistycznych rozważaniach niemal zawsze mieszają prawa ludzi z ich władzą. Działaniom całej wspólnoty


lami wszystkich stanów i rang, oraz za sprawą uważnych obser­wacji, jakie podjąłem w latach młodzieńczych i kontynuowałem przez lat prawie czterdzieści. Często byłem zdumiony, zważywszy, że dzieli nas wyłącznie niewielka przegroda szeroka na dwadzieścia cztery mile, a wzajemne stosunki między obydwoma krajami stały się ostatnio bardzo ożywione, jak niewielka jest wasza wiedza

0 nas. Podejrzewam, iż bierze się to z tego, że swoje sądy o naszym
narodzie tworzycie na podstawie publikacji, które w sposób niezmier­
nie fałszywy przedstawiają (jeśli w ogóle to czynią) dominujące
w Anglii przekonania i skłonności. Próżność, nerwowość, drażliwość,
spiskowy duch, przepełniające parę nieistotnych klik, starają­
cych się pokryć swój całkowity brak znaczenia hałasem, krzątaniną,
autoreklamą i wzajemnym cytowaniem, skłaniają was do brania
naszego pogardliwego ignorowania ich przedsięwzięć za oznakę
powszechnej zgody z ich przekonaniami. Nie tak się rzeczy mają,
zapewniam Pana. Gdy pół tuzina świerszczy siedzących pod pa­
procią napełnia łąkę swym natrętnym cykaniem, a tysiące wiel­
kich krów odpoczywa w cieniu brytyjskiego dębu, przeżuwając po­
karm i milcząc, to proszę sobie nie wyobrażać, że te hałaśliwe istoty
są jedynymi mieszkańcami łąki, że musi ich być bardzo dużo lub
że są one czymś innym niż małymi, zasuszonymi, podskakującymi,
znikomymi, choć głośnymi i kłopotliwymi insektami o niedługim
żywocie.

Poważyłbym się na twierdzenie, że nawet jeden na stu Anglików nie bierze udziału w „triumfie" Towarzystwa Rewolucji. Gdyby król

1 królowa Francji oraz ich dzieci wpadli w nasze ręce w czasie wojny,
w toku najbardziej zajadłych działań wojennych (oby nie doszło do
takiego wydarzenia i takich działań), ich triumfalny wjazd do Lon­
dynu wyglądałby inaczej. Dawno temu król Francji znalazł się w takiej
sytuacji64i wie Pan, jak był traktowany przez zwycięzcę, który pobił
go w polu, i w jaki sposób był przyjmowany potem w Anglii.
Czterysta lat minęło od tej chwili, lecz wierzę, że od tego czasu nie
zmieniliśmy się w sposób istotny. Dzięki naszemu upartemu przeciw­
stawianiu się zmianom, dzięki flegmatycznemu lenistwu cechującemu
nasz narodowy charakter, nadal nosimy piętno naszych przodków.
Jeszcze nie utraciliśmy (jak sądzę) wielkoduszności i godności właś­
ciwych duchowi XIV stulecia, jeszcze nie wystylizowaliśmy się na
dzikich. Nie nawróciliśmy się na Rousseau, nie jesteśmy uczniami

103

Voltaire'a, Helwecjusz nie zdobył u nas zwolenników. Ateiści nie są u nas kaznodziejami, a szaleńcy prawodawcami. M y nie dokonaliś­my żadnych odkryć i nie sądzimy, by należało dokonywać jakichkol­wiek odkryć w sferze moralności lub wielu w sferze podstawowych zasad rządzenia czy też w wyobrażeniach wolności, które były znane na długo przed naszym urodzeniem, i będą znane równie dobrze, gdy nad naszym zarozumialstwem Opatrzność usypie mogiłę, a grobowa cisza zapanuje nad zuchwałą wielomównością. My, Anglicy, nie zostaliśmy jeszcze pozbawieni całkowicie naszego naturalnego wnę­trza, nadal żywimy, pielęgnujemy i kultywujemy te wrodzone uczucia, które są wiernymi strażnikami i czujnymi nadzorcami naszego po­czucia obowiązku, prawdziwymi podporami wszelkich szlachetnych i męskich obyczajów. Nie zostaliśmy wypatroszeni i uformowani na nowo, by zostać wypchani, jak ptaki w muzeum, sieczką, szmatami i strzępami marnych, pokrętnych artykułów o prawach człowieka. Zachowaliśmy wszystkie nasze uczucia w pierwotnej i pełnej postaci, nie zafałszowanej przez sofistyczną pedanterię i niedowiarstwo. W naszych piersiach biją jeszcze prawdziwe ludzkie serca. Boimy się Boga, żywimy zaprawiony lękiem szacunek dla królów, zaprawiony przywiązaniem do parlamentów, zaprawiony poczuciem obowiązku wobec urzędników, zaprawiony czcią wobec duchownych i zaprawio­ny podziwem dla szlachty.* Dlaczego? Bo idee te wzbudzają w nas takie uczucia w sposób naturalny, bo wszystkie inne uczucia są fałszywe i nieautentyczne, prowadzą do deprawacji naszych umysłów, do skażenia naszych pierwotnych odczuć moralnych, czynią nas niezdolnymi do racjonalnego używania wolności, a ucząc nas służal­czej, rozpasanej i bezczelnej zuchwałości, mającej stanowić dla nas rodzaj gminnej świątecznej rozrywki, chcą nas uczynić doskonale dopasowanymi do niewolnictwa i słusznie zasługującymi na nie w czasie całego naszego życia.

Uważam, że Anglicy zostali fałszywie przedstawieni w liście opublikowanym w jed­nej z gazet przez gentlemana będącego ponoć dysydenckim duchownym. Pisząc do doktora Price'a o dominującym w Paryżu duchu, powiada on bowiem: „Duch panujący w tym mieście obalił wszystkie dumne odróżnienia, które uzurpowali sobie król i szlachta; gdy jego mieszkańcy mówią o królu, szlachcie czy kapłanach, ich jeżyk przypomina sposób wyrażania najbardziej oświeconych i liberalnych Anglików". Jeśli ten gentleman odnosi ter­miny „oświecony" i „liberalny" wyłącznie do pewnej grupy Anglików, to może to być prawdą. Lecz nastawienie to nie jest powszechne.


104

Widzi Pan zatem, że w tym oświeconym wieku odważani się wyznać, iż w większości jesteśmy ludźmi o nie ukształtowanych uczuciach, że zamiast odrzucać wszystkie nasze stare przesądy, w zna­cznej mierze pielęgnujemy je i to, o wstydzie! pielęgnujemy je właśnie dlatego, że są przesądami, i pielęgnujemy je tym pilniej, im dłużej się utrzymały, im bardziej były powszechne. Lękalibyśmy się nakazać człowiekowi, by żył i pracował, czerpiąc wyłącznie z zasobów włas­nego rozumu, sądzimy bowiem, że ten zasób każdego człowieka jest mały, że ludziom powodzić się będzie lepiej, gdy będą korzystać ze wspólnego banku i kapitału narodów i wieków. Wielu naszych myślicieli, zamiast obalać powszechne przesądy, wykorzystuje swą inteligencję, by odsłonić ukrytą w nich mądrość. Gdy znajdą to, czego szukali, a rzadko się mylą, uważają za mądrzejsze utrzymywanie przesądu, w którym zawiera się rozumne jądro, niż odrzucanie skorupy przesądu, by pozostawić wyłącznie nagi rozum, bo rozumny przesąd potrafi urzeczywistnić swe racjonalne jądro i wzbudzić skłon­ności, które nadają mu trwałość. W sytuacji trudnej przesąd jest pod ręką, gotowy do użycia, bo skoro poprzednio utrzymywał umysł na drodze mądrości i cnoty, to nie opuści człowieka wahającego się w momencie wyboru: sceptycznego, zakłopotanego i niezdecydowa­nego. Przesąd sprawia, że cnota staje się nawykiem, że nie przejawia się wyłącznie w nie powiązanych działaniach. Dzięki słusznym przesą­dom powinności człowieka stają się częścią jego natury.

Wasi ludzie pióra i politycy, a także cały klan oświeconych ludzi u nas, zajmują w tych sprawach zupełnie odmienne stanowisko. Wcale nie szanują mądrości innych, lecz równoważą to całkowitym zaufaniem do mądrości własnej. Dla nich wystarczającym motywem burzenia sta­rego porządku rzeczy jest to, że jest stary. Gdy zaś idzie o nowy, to nie żywią obaw co do trwałości wznoszonej w pośpiechu budowli, bo trwa­nie nie jest wartością dla ludzi, którzy sądzą, że w przeszłości dokona­no niewiele lub nic zgoła, a wszystkie swe nadzieje pokładają w od­kryciach. Z zasady uznają wszystkie gwarancje trwałości za szkodliwe i dlatego wydają wojnę na śmierć i życie wszelkim instytucjom. Uważa­ją, że rządy mogą się zmieniać jak kroje sukien i że jest to równie mało groźne. Sądzą, że obywatele nie muszą być przywiązani do konstytucji państwa, wystarczy, iż uważają ją za dogodną. Mówią tak, jakby byli przekonani, że umowa wiążąca ich z instytucjami władzy ma charakter jednostronny, jest wiążąca wyłącznie dla tej władzy, ale nie zobowiązu-

105

je do wzajemności, że naród w swym majestacie ma prawo jej roz­wiązania bez żadnego innego powodu poza swoją wolą. Są przywiązani do własnego kraju tylko w takiej mierze, w jakiej zgadza się to z którymś z ich ulotnych projektów, a to znaczy tylko wtedy, gdy ustrój polityczny zgodny jest z ich chwilowymi opiniami.

Takie doktryny, czy raczej zapatrywania, zdają się dominować wśród waszych nowych mężów stanu. Lecz różnią się one całkowicie od tych, które zawsze stanowiły podstawę naszych działań.

Wiem, że czasem mówi się we Francji, iż to, co dokonuje się u was, naśladuje wzory angielskie. Czuję się upoważniony do stwierdzenia, że niemal nic, co dokonało się u was, nie wynikło z praktyki czy też domi­nujących przekonań naszego narodu, ani gdy chodzi o sposób urzeczy­wistniania, ani o ducha waszych przedsięwzięć. Dodam także, że jes­teśmy równie nieskłonni do przejęcia się naukami płynącymi z Francji, co jesteśmy pewni, że nigdy nie udzielaliśmy ich temu narodowi. Tutejsze koterie, które w pewnym sensie uczestniczą w waszych przed­sięwzięciach, składają się jak dotąd wyłącznie z garstki ludzi. Gdyby za sprawą ich intryg, kazań, publikacji oraz zaufania udzielanego im z racji ich domniemanej więzi z instytucjami i siłami narodu fran­cuskiego udało im się niestety przyciągnąć znaczną liczbę osób do swej fakcji, i gdyby w rezultacie naprawdę spróbowali urzeczywistnić tutaj coś, co naśladowałoby wasze pomysły, to doszłoby do tego - pozwolę sobie poważyć się na proroctwo - że wzbudzając pewien niepokój w kraju, sami doprowadziliby rychło do swej zguby. W dawnych wie­kach wzgląd na nieomylność papieży nie skłonił narodu angielskiego do zmiany jego prawa, więc teraz nie zmieni go z pobożnej, ślepej wiary w dogmaty filozofów; choć papieże mieli na podorędziu anatemy i krucjaty, a filozofowie mogą posłużyć się paszkwilami i latarniami.

Do niedawna wasze problemy były wyłącznie waszą sprawą. Przejmowaliśmy się nimi wprawdzie jako ludzie, lecz zachowywaliś­my rezerwę, bo nie jesteśmy obywatelami Francji. Ale gdy stawia się nam was za wzór, musimy czuć jak Anglicy i działać jak Anglicy. Wasze sprawy, wbrew nam samym, stały się czymś, co musi nas interesować, musimy się przynajmniej starać, by nie dopuścić do rozprzestrzenienia waszych lekarstw czy też waszej zarazy. Jeśli są to lekarstwa, nie chcemy ich. Znamy konsekwencje zbędnej kuracji. Jeśli jest to zaraza, to takiego rodzaju, że surowa kwarantanna staje się koniecznym środkiem zaradczym.


106

Słyszę z wielu stron, że klika nazywająca siebie filozoficzną zbiera
hołdy za wiele ostatnich przedsięwzięć francuskich i że jej przeko­
nania i systemy stanowią rzeczywisty spiritus movens ich wszystkich.
O ile wiem, w Anglii nie istniało nigdy literackie czy polityczne
stronnictwo, o którym mówiono by w ten sposób. Czy aby klika ta
nie składa się u was z ludzi, których lud w swym dosadnym, prostym
''języku nazywa zwykle bezbożnikami lub heretykami? Jeśli tak jest, to
przyznaję, że także u nas działali pisarze takiego pokroju, którzy
swego czasu narobili trochę hałasu. Dziś są całkowicie zapomniani.
Kto z ludzi urodzonych w ciągu ostatnich czterdziestu lat przeczytał
choć słowo z Collinsa, Tolanda, Tindala, Chubba, Morgana i tego
całego klanu nazywającego siebie wolnomyślicielskim? Kto czyta dziś
Bołingbroke'a?
65 Kto kiedykolwiek przeczytał go uważnie? Spytajcie
księgarzy londyńskich, co stało się z tymi wszystkimi oświecicielami
świata. Także garstka ich następców znajdzie się równie szybko
w „grobach Kapuletów".66Lecz kimkolwiek byli oni lub są, byli i są
u nas izolowanymi jednostkami. U nas pozostali wierni charakterowi
właściwemu ludziom ich pokroju i nie byli towarzyscy. Nigdy nie
działali w grupach, nie tworzyli fakcji w państwie, nie dążyli z tego
tytułu, czy w takim charakterze, lub też ze względu na cele takiej
fakcji do wpływu na jakiekolwiek publiczne sprawy. Czy powinni żyć
w ten sposób, czy powinno się im pozwalać na takie działania - to
inny problem. A skoro kliki takie nie istniały w Anglii, także ich duch
nie wpłynął na kształt pierwotnych ram naszej konstytucji ani na
którąkolwiek z późniejszych jej zmian czy udoskonaleń. Wszystkie jej
elementy stworzono pod patronatem religii i wiary i zyskały one ich
sankcje. Całość wyrosła z prostoty naszego narodowego charakteru,
z właściwej nam otwartości i bezpośredniości rozumowania, która
przez długi czas cechowała ludzi kolejno piastujących u nas wysokie
urzędy. Ta skłonność nadal charakteryzuje znaczną część naszego
narodu. *~

My wiemy, a co ważniejsze, czujemy wewnętrznie, że religia stanowi podstawę społeczeństwa obywatelskiego, źródło wszelkiego dobra i wszelkiej otuchy.* W Anglii jesteśmy tak głęboko o tym

* „Sit igitur hoc ab initio persuasum civibus, dominos esse omnium rerum ac moderatores, deos; eaąue, quae gerantur, eorum geri vi, ditione, ac numine; eosdemąue optime de genere hominum mereri; et ąualis quisque sit, quid agat, quid in se admittat, qua mente, qua pietate colat religiones intuerii: piorum et impiorum ,v..

107

przekonani, że żadna rdza zabobonu, jaką zakumulowane absurdy ludzkiego umysłu starały się pokryć w ciągu wieków religię, nie skłoni dziewięćdziesięciu dziewięciu na stu Anglików do przedłożenia bez­bożności nad wiarę. Nigdy nie będziemy takimi głupcami, by wzywać ludzi atakujących istotę danego systemu, żeby rozprawili się z jego nadużyciami, usunęli jego wady czy udoskonalili konstrukcję. Jeśli nasze religijne zasady będą się domagały kiedykolwiek rozjaśnienia, nie wezwiemy na pomoc ateistów. Nie rozświetlimy naszej świątyni tym bezbożnym ogniem. Jaśnieć w niej będą inne światła. Będzie napełniona zapachem innym niż ten, jaki wydaje zapowietrzony towar importowany przez szmuglerów fałszywej metafizyki. Gdyby nasz Kościół potrzebował odnowy, nie dopuścilibyśmy do tego, by o sposobie kontrolowania, zyskiwania i wydatkowania jego uświęco­nych dochodów decydowało publiczne lub prywatne skąpstwo czy też chęć grabieży. Nie potępiając gwałtownie ani Kościoła greckiego, ani ormiańskiego, ani - od czasu, gdy żar wygasł - rzymskiego, wybiera­my protestantyzm nie dlatego, iżbyśmy sądzili, że mniej jest chrześ­cijański, lecz właśnie dlatego, że, naszym zdaniem, więcej w nim chrześcijańskiego ducha. Jesteśmy protestantami nie z niedowiarstwa, lecz z gorliwości.

Wiemy, i jesteśmy z tego dumni," że człowiek jest ze swej natury zwierzęciem religijnym, że ateizm przeciwny jest nie tylko rozumowi, ale także instynktom, a jego żywot jest krótki. Lecz gdybyśmy w chwili zamętu, w pijackim delirium wywołanym trunkiem zaczerp­niętym z piekielnego alembiku kipiącego tak wściekle we Francji, odkryli naszą nagość, odrzucając tę chrześcijańską religię, która dotąd była naszą dumą, otuchą i stanowiła istotne źródło cywilizacji naszej i wielu innych narodów, to (jako iż wiemy dobrze, że umysł nie znosi próżni) ogarnąłby nas lęk, by jakiś dziki, zgubny i hańbiący zabobon nie zajął jej miejsca.

'.'•"•"«.;

habere rationem. His enim rebus imbutae mentes haud sane abhorrebunt ab utili
et a vera sententia". [„Niechże tedy na samym początku obywatele nabiorą
przekonania, że panami i władcami wszech rzeczy są bogowie, że wszystko, co się
dzieje, dzieje się z ich wyroku i z ich woli, że oddają oni jak najlepsze przysługi
rodzajowi ludzkiemu, że widzą, jaki kto jest, co robi, co zamyśla, z jakim
usposobieniem i uczuciem odbywa służbę bożą, że zdają sobie sprawę, kto z ludzi
jest pobożny, a kto bezbożny; przejęte bowiem tymi wierzeniami umysły na pewno
nie sprzeniewierzą się pożytecznym i słusznym poglądom". Cicero, O prawach,
ks. II, 7, przeł. Wiktor Kornatowski, w: Pisma filozoficzne, t. II, Warszawa 1960,
s. 246]. , ,. ,,,...,.. , , .:jj.


108

Dlatego, zanim pozbawimy naszą religię naturalnych ludzkich objawów szacunku i zastąpimy je pogardą, tak jak wy to zrobiliście, i czyniąc tak naraziliście się na zasłużone kary, chcielibyśmy, by ukazano nam inną religię, która mogłaby zająć jej miejsce. Wtedy

podejmiemy decyzję.

Ożywiani takimi ideami, zamiast występować przeciw tradycyj­nym instytucjom, naśladując w tym ludzi, którzy ze swej wrogości wobec nich uczynili filozofię i religię, trwamy przy nich wiernie. Zdecydowaliśmy się na utrzymanie uznanego Kościoła, uznanej mo­narchii, uznanej arystokracji i uznanej demokracji, dokładnie w tej postaci, jaką przybrały. Teraz przedstawię Panu, w jakiej mierze posiadamy takie instytucje.

Nieszczęściem naszego wieku (a nie chwałą, jak sądzą ci gentle-meni) jest to, że wszystko poddaje się pod dyskusję, jakby konstytucja naszego kraju musiała być zawsze źródłem zwady, a nie zadowolenia. Z tej racji, jak też dla usatysfakcjonowania tych spośród was (jeśli są tacy), którzy chcieliby korzystać z przykładów, pozwolę sobie pokrót­ce przedstawić Panu kolejno te instytucje. Nie sądzę, iżby starożytni Rzymianie postępowali nieroztropnie, gdy przed nadaniem nowej postaci swym prawom wysyłali posłów, by ci przyjrzeli się leżącym w ich zasięgu państwom o najlepszych ustrojach.

Najpierw pozwolę sobie powiedzieć coś o naszym Kościele, który jest pierwszym z naszych przesądów, ale bynajmniej nie wyzbytym rozumu, lecz zawierającym w sobie głęboką i rozległą mądrość. Mówię o nim jako pierwszym, bo stanowi on „początek i koniec" oraz centrum naszych umysłów. Traktując jako fundament nasz obecny system religijny, działamy stale ożywiani dawno zyskanym i niezmiennie kultywowanym rozumem ludzkości. Rozum ten nie tylko zbudował, na podobieństwo mądrego architekta, dostojną strukturę państw, lecz także jak przezorny właściciel, by uchronić od profanacji i ruiny tę budowlę jako konsekrowaną świątynię wolną od wszelkich nieprawości: oszustw, gwałtu, niesprawiedliwości i tyranii, w sposób uroczysty i po wsze czasy uświęcił państwo i wszystkich jego funkcjonariuszy. To uświęcenie służyć ma temu, by wszyscy, którzy biorą udział w rządzeniu ludźmi, występując jakby w imieniu Boga samego, pojmowali w sposób wzniosły i godny swe funkcje i swe powołanie, żeby ich nadzieja przepełniona była wizją nieśmier­telności, żeby nie zważali na przygodne dobra ani chwilowe i przemi-

109

jające pochwały pospólstwa, lecz na trwałe, nieprzemijające istnienie cechujące niezmienny element ich istoty, a uwiecznienia swej sławy i chwały poszukiwali w przykładach, jakie w spadku pozostawią światu. Radek

Takie wzniosłe zasady należy wpoić ludziom piastującym wysokie godności i tworzyć religijne instytucje, które zachowywałyby ich żywotność i zmuszały do ich przestrzegania. Wszystkie instytucje moralne, obywatelskie, polityczne, wzmacniające rozumowe i natura­lne więzi łączące ludzki rozum i uczucia z Bogiem, są konieczne, by zbudować ten cudowny twór - człowieka, który na mocy danego mu przywileju w dużej mierze stwarza samego siebie, a gdy czyni to tak, jak należy, przeznaczony jest do zajęcia poczesnego miejsca w planie Stworzenia. Gdziekolwiek człowiek panuje nad człowiekiem, przewo­dzić powinna natura wyższa, dlatego szczególnie w takiej sytuacji człowiek obdarzony władzą powinien się zbliżać w najwyższym moż­liwym stopniu do doskonałości.

Uświęcenie państwa przez panującą religię państwową jest konie­czne także i po to, by wpajać wolnym obywatelom zbawczą bojaźń, bo mogą oni zabezpieczyć swą wolność tylko wtedy, gdy dysponują pewną określoną władzą. Dla nich religia powiązana z państwem i ich powinnościami wobec niego jest nawet bardziej niezbędna niż w ta­kich społeczeństwach, gdzie uzależnienie zamyka ludzi w kręgu ich prywatnych opinii i zajmowania się sprawami własnej rodziny. We wszystkich osobach dzierżących jakąkolwiek władzę głęboką bojaźń winno budzić przeświadczenie, że działają na mocy powierzonego im zaufania i będą musiały zdać sprawę ze sposobu, w jaki je spożytko­wały, przed wielkim Mistrzem, Twórcą i Założycielem społeczeństwa.

Zasada ta powinna być wpojona w umysły ludzi tworzących kolektywną władzę nawet w sposób silniejszy niż w umysły jedyno­władców. Pozbawieni wykonawców swej woli, władcy są bezsilni. Kto jednak potrzebuje wykonawców, znajdując pomoc, napotyka prze­szkody. Dlatego ich władza nie jest nigdy całkowita, nie są też bezpieczni w przypadku znacznego jej nadużycia. Takie osoby, nawet najbardziej wywyższone przez pochlebstwa, arogancję, zadufanie, muszą pamiętać, że bez względu na to, czy tak stanowi prawo, są w pewien sposób odpowiedzialne za nadużycie zaufania. Jeśli nie zostaną usunięte przez swych zbuntowanych poddanych, mogą zostać uduszone przez janczarów, mających chronić je przed wszelkimi


no

buntami. Byliśmy świadkami tego, jak żołnierze króla Francji sprze­
dali go za cenę podwyższenia żołdu. Lecz tam, gdzie władza ludu jest
absolutna i nieograniczona, ludzie mają o wiele większe, bo o wiele
lepiej ugruntowane, zaufanie do swych sił. W dużym stopniu sami
wykonują swą władzę. Znajdują się bliżej ludzi, którymi władają. Poza
tym w mniejszym stopniu podlegają jednej z najpotężniejszych władz
kontrolujących na ziemi, jaką stanowi sława i szacunek. Niesława
spadająca na każdą z jednostek uczestniczących w zbiorowych działa­
niach jest rzeczywiście mała, oddziaływanie opinii publicznej jest bo­
wiem odwrotnie proporcjonalne do liczby tych, którzy nadużyli wła­
dzy. Ich aprobata dla własnych działań wydaje się im tożsama z pub­
licznym przyzwoleniem. Dlatego doskonała demokracja jest najbar­
dziej bezwstydną rzeczą na świecie. A skoro jest najbardziej bezwstyd­
na, jest też najbardziej nieustraszona. Żaden człowiek nie dopuszcza
wtedy do siebie myśli, że mógłby zostać ukarany. Ogół społeczeństwa
bez wątpienia nie może zostać ukarany, bo skoro wszelkie kary mają
służyć jako przykład umacniający ogół społeczeństwa, ogółowi społe­
czeństwa nie może wymierzyć kary żadna ludzka ręka.* Dlatego tak
niezwykle istotne jest, by ludzie nie wyobrażali sobie, że ich wola, czy
też wola królów, może decydować o tym, co dobre i złe. W ich włas­
nym interesie należy im wytłumaczyć, że nie są upoważnieni, a już tym
bardziej predestynowani do posiłkowania się jakąkolwiek arbitralną
władzą, że tak naprawdę, a nie wedle fałszywych wizji wolności, ich
zadanie nie polega na zamianie ról, na przeciwnej naturze dominacji
i wymuszaniu tyrańskimi metodami od funkcjonariuszy państwa nie
tylko całkowitego oddania ich interesom (bo do tego mają prawo), lecz
skrajnej uległości wobec ich każdorazowej woli, co prowadzi do
wygaszenia u wszystkich, którzy im służą, wszelkich zasad moralnych,
poczucia godności, niezależności sądu i wszelkiej spójności charakteru,
a z nich samych czyni właściwą i odpowiednią, ale zarazem najbardziej
godną pogardy ofiarę służalczych ambicji ludowych wazeliniarzy czy
też dwornych pochlebców. t k

Gdy ludzie wyzwolą się z wszystkich egoistycznych ciągot, a bez religii jest to całkowicie niemożliwe, gdy uświadomią sobie, że spra­wują (może jako wyższe ogniwo w łańcuchu jej przekazywania)

* „Quicquid multis peccatur inultum". [„Zło czynione przez wielu pozostaje bezkar­
ne"; Lucanus, Pharsalia, ks. IX, 207]. ,i.i« ('/«>ii,i,s i •;

władzę, której prawowitość bierze się z jej zgodności z wiecznym, niezmiennym prawem, w którym wola i rozum są tożsame, będą bardziej zważali na to, by władzy nie przekazywać w niegodne i niewprawne ręce. Nadając urzędy, nie będą traktowali sprawowania władzy jako byle jakiego zajęcia, lecz jako świętą funkcję, nie będą ich powierzali zgodnie ze swymi niskimi, egoistycznymi interesami, czy też wybujałymi kaprysami lub arbitralną wolą, ale przekażą tę władzę (którą każdy człowiek przekazuje i przyjmuje z drżeniem) tym tylko, u których dostrzegą ten najwyższy stopień rzeczywistej mądrości i cnoty, splecionych i odpowiadający ich zadaniu, jaki można znaleźć w wielkiej i z konieczności splątanej masie ludzkich słabości i ułom­ności.

Gdy będą do głębi przekonani, że ten, którego istotą jest dobro, nie akceptuje żadnych złych czynów ani zgody na nie, lepiej poradzą sobie z wykorzenianiem z umysłów wszystkich dostojników państ­wowych, kościelnych czy wojskowych najdrobniejszych choćby prze­jawów butnej i bezprawnej dominacji.

Jedną z pierwszych i najgłówniejszych zasad uświęcających państ­wo i prawa jest bowiem zasada głosząca, że jego przejściowi właś­ciciele i dożywotni dzierżawcy nie powinni działać tak, jakby byli jego wyłącznymi panami, niepomni na to, co otrzymali od przodków, i co winni są potomnym. Nie powinni sądzić, że mają prawo do wy­dziedziczania następców, ogołacania spuścizny, poprzez niszczenie wedle zachcianki całej pierwotnej tkanki ich społeczeństwa, bo po­stępując w ten sposób, ryzykują pozostawienie tym, którzy przyjdą po nich, ruiny, a nie mieszkalnej budowli, i uczą swych następców takiego lekceważenia ich dokonań, jakiego doświadczyły z ich strony instytucje przodków. Taka pozbawiona skrupułów łatwość dokony­wania w państwie zmian tak często, tak dużych i w taki sposób, jak nakazywałyby przemijające fantazje i mody, przerwałaby ciągłość istnienia państwa. Żadne pokolenie nie mogłoby nawiązać do poprzed­niego. Ludzie nie różniliby się wiele od roju much.

Przede wszystkim nie studiowano by już prawa, dumy ludzkiego umysłu, które mimo swych wszystkich wad, wielosłowia i błędów ucieleśnia zbiorowy rozum wieków, łącząc podstawowe zasady spra­wiedliwości z nieskończoną różnorodnością ludzkich spraw, trak­towano by je bowiem jako nagromadzenie dawno obalonych, fał­szywych tez. Zarozumiałość i arogancja (cechujące niezawodnie^;


112

stkich ludzi, którzy nigdy nie dostrzegli mądrości większej niż ich własna) zawłaszczyłyby prawo sądzenia. I oczywiście żadne ustalone prawa, stanowiące niezmienną glebę nadziei i lęku, nie utrzymywały­by działań ludzi w pewnych koleinach ani nie kierowały ich ku określonemu celowi. Żaden stały element w stosunkach własnoś­ciowych czy regułach sprawowania władzy nie tworzyłby już trwałego fundamentu, dzięki któremu rodzice mogliby rozważać sposoby kształcenia swych dzieci i wybierać ich przyszłe miejsce w świecie. Żadne zasady nie przekształcałyby się szybko w nawyki. Gdy najbar­dziej uzdolniony wychowawca, zakończywszy swą żmudną pracę, zamierzałby wysłać w świat swego ucznia, zaprawionego w cnocie mającej mu zapewnić uważanie i szacunek w jego środowisku, to przekonałby się, że zmieniło się wszystko, że ukształtował pożałowa­nia godną, pogardzaną i wyśmiewaną przez ludzi istotę, nieświadomą rzeczywistych źródeł poważania. Kto zadba o to, by wrażliwe i sub­telne poczucie honoru pojawiało się niemal z pierwszymi uderzeniami serca, gdy nikt nie będzie wiedział, jakie są probierze honoru w naro­dzie, który stale zmienia próbę swych monet? Żadna sfera życia nie utrzymałaby swych zdobyczy. Barbarzyństwo w domenie nauki i lite­ratury, nieporadność w rzemiośle i przemyśle okazałyby się nie­uchronną konsekwencją braku rzetelnej edukacji i ustalonych zasad, a za sprawą tego wszystkiego także samo państwo w ciągu kilku pokoleń rozpadłoby się, zamieniłoby się w proch i pył pojedynczych cząstek, rozwiewanych przez wszystkie wiatry świata.

Dlatego, by uniknąć zła płynącego z nieciągłości i nietrwałości, dziesięć tysięcy razy gorszego od zła wynikającego z uporu i najbar­dziej ślepych przesądów, uświęciliśmy państwo, żeby żaden człowiek nie odsłaniał jego wad i nieprawości inaczej jak tylko z należną ostrożnością; żeby nie przyszło mu do głowy rozpoczynanie jego reformy od przewrotu; żeby do błędów państwa odnosił się jak do ran ojca: z nabożnym lękiem i pieczołowitą troską. Dzięki temu mądremu przesądowi nauczyliśmy się spoglądać ze zgrozą na te dzieci swego kraju, które gotowe są nierozważnie porąbać wiekowego ojca na kawałki i wrzucić go do kotła czarnoksiężników, w nadziei, że za sprawą swych trujących ziół i barbarzyńskich zaklęć zregenerują jego ciało i odnowią życie.

Społeczeństwo jest rzeczywiście umową. Pomniejsze umowy, doty­czące przedmiotów budzących chwilowe jedynie zainteresowanie,

U3

można rozwiązywać wedle woli, ale państwa nie wolno uważać za nie różniące się niczym od spółki do handlu pieprzem i kawą, perkalem lub tytoniem, czy innym mało znaczącym towarem, którą zawiązuje się z racji błahego, przejściowego interesu i rozwiązuje na każde życzenie stron. Należy odnosić się do niego ze specjalnym szacun­kiem, bo nie jest ono spółką dotyczącą rzeczy służących wyłącznie pospolitej, animalnej egzystencji, nietrwałej i kruchej. To współudział we wszelkiej nauce, we wszelkiej sztuce, w każdej cnocie i wszelkiej doskonałości. A skoro celów takiej spółki nie można osiągnąć w cią­gu wielu pokoleń, staje się ona spółką wiążącą nie tylko żyjących, lecz także żyjących i zmarłych oraz tych, którzy mają się narodzić. Każda umowa każdego poszczególnego państwa jest tylko klauzulą wielkiej pierwotnej umowy wiecznego społeczeństwa, łączącego niższe i wyż­sze istoty, świat widzialny i niewidzialny, na mocy potwierdzonej nienaruszalną przysięgą ugody, wskazującej wszystkim istotom fizy­cznym i moralnym należne im miejsca. Na prawo to nie może oddziaływać wola tych, którzy za sprawą zobowiązania płynącego z góry, nieskończenie ich przerastającego, muszą podporządkować mu swą wolę. Poszczególne wspólnoty tego powszechnego królestwa nie mają moralnego prawa, by samowolnie, myśląc o dokonaniu przygodnych ulepszeń, odizolować się, rozerwać więzy spajające ich podporządkowaną wspólnotę i zamienić ją w aspołeczny, nieobywa-telski, bezładny chaos elementarnych cząstek. Tylko najpierwsza i najwyższa konieczność, konieczność, której się nie wybiera, lecz która sama wybiera, stanowiąca fundament rozważań, nie dopusz­czająca żadnej dyskusji, nie wymagająca dowodu, może usprawied­liwić zwrócenie się ku anarchii. Konieczność ta nie stanowi wyjątku od reguły, ponieważ sama jest częścią tego moralnego i fizycznego stanu rzeczy, któremu człowiek musi być posłuszny za sprawą przy­zwolenia lub siły; ale jeśli to, co jest tylko poddaniem się konieczno­ści, uczyni się przedmiotem wyboru, prawo zostaje złamane, natura zlekceważona, a rebelianci zostają wyjęci spod prawa, odrzuceni, wygnani ze świata rozumu, porządku, pokoju, cnoty i owocnej skruchy do przeciwnego mu świata szaleństwa, niezgody, występku, chaosu i daremnych łez.

Takie są, mój drogi Panie, były i, jak sądzę, będą przekonania nie najgorzej wykształconej i myślącej części obywateli tego królestwa. Ludzie tego pokroju tworzą swoje opinie, odwołując się do takich


126

a jego posiadacze są bardziej skłonni do podejmowania nowych przedsięwzięć. Niedawno zyskany, w sposób naturalny zgadza się z wszelkimi nowinkami. Dlatego stanowi ten rodzaj własności, do jakiej uciekają się wszyscy ludzie pragnący zmiany.

Wraz z kapitałem pieniężnym pojawiła się nowa warstwa, z którą zawarł on szybko ścisły i znamienny sojusz: mam tu na myśli ludzi pióra zajmujących się polityką. Ludzie pióra, lubiący się wyróżniać, rzadko przeciwni są zmianom. Od schyłku życia i wielkości Ludwi­ka XIV nie byli oni już tak rozpieszczani ani przez niego, ani przez regenta, ani przez dziedziców korony; nie byli także tak -ściśle, za sprawą łask i dochodów, powiązani z dworem jak w czasach świetno­ści tego ostentacyjnego i wcale rozumnego panowania. Utratę daw­nego dworskiego mecenatu starali się zrównoważyć, łącząc się w ro­dzaj stowarzyszenia, do którego niemały wkład wniosły dwie akade­mie francuskie, a potem ogromne przedsięwzięcie podjęte przez grupę tych gentlemenów, jakim była Encyklopedia.

Ta literacka klika przed laty stworzyła coś na kształt formal­nego planu zniszczenia religii chrześcijańskiej. Do osiągnięcia tego celu jej członkowie dążyli z taką gorliwością, jaką dotąd można było dostrzec wyłącznie u krzewicieli jakiejś wiary. Zawładnął nimi duch prozelityzmu w najbardziej fanatycznym wydaniu, a potem, jako naturalne następstwo, duch prześladowania, na miarę ich środ­ków.* To, czego dla osiągnięcia tego wielkiego celu nie udało się uzyskać w bezpośrednim lub pośrednim działaniu, można było urze­czywistnić w dłuższym procesie — za sprawą opinii publicznej. Pierw­szym krokiem, jaki uczynić należy, by nią rządzić, jest zapanowanie nad tymi, którzy ją kształtują. I rzeczywiście udało im się zawładnąć, dzięki właściwej metodzie i wytrwałości, wszystkimi drogami wiodą­cymi do literackiej sławy. Wielu z nich w istocie zyskało wysoką rangę w domenie literatury i nauki. Świat oddał im sprawiedliwość i przez wzgląd na wszechstronne talenty wybaczył fatalną orientację ich osobliwych zasad. Było to dowodem prawdziwej toleracji, za którą odpłacili próbą przypisania rozumu, wiedzy i smaku wyłącznie sobie i swym zwolennikom. Zaryzykuję twierdzenie, że ta umysłowa cias­nota i elitarny duch były równie szkodliwe dla literatury i smaku co

* Ten fragment (do końca pierwszego zdania w następnym akapicie), jak też i inne pojedyncze zdania, dodai podczas lektury manuskryptu mój zmarły syn [1803].

127

dla moralności i prawdziwej filozofii. Ci ateistyczni księża stworzyli własną odmianę bigoterii i nauczyli się krytykować mnichów w mni-sim duchu. Lecz w pewnych sprawach są ludźmi światowymi. Sięgają do intryg, by pokryć niedostatki argumentów i rozumu. Temu literackiemu monopolowi towarzyszyły bezustanne próby oczerniania i dyskredytowania, na wszelkie możliwe sposoby i przy użyciu wszel­kich możliwych środków, wszystkich ludzi nie należących do ich fakcji. Dla tych, którzy przeniknęli ducha ich postępowania, od dawna stało się jasne, że dążyli oni wyłącznie do władzy pozwalającej im zamienić nietolerancję języków i piór w prześladowania godzące we własność, wolność i życie.

Bezładne i nieśmiałe ataki, wypływające raczej z poszanowania form i dobrych obyczajów niż z prawdziwej wrogości, ani nie osłabiły ich siły, ani nie skłoniły do porzucenia ich dążeń. W rezultacie zarówno pod wpływem krytyki, jak i sukcesów gwałtowny i nienawis­tny zelotyzm, nie znany dotychczasowym dziejom świata, owładnął ich umysłami i uczynił ich rozważania (które bez tego tonu mogłyby być sympatyczne i kształcące) całkowicie odrażającymi. Duch kliki, intrygi i prozelityzmu przeniknął wszystkie ich myśli, słowa i czyny. Zelotyzm napotykający na opór zwykle szybko wpada na myśl sprzymierzenia się z siłą, nie dziwi więc wcale, że starali się nawiązać korespondencję z zagranicznymi książętami, w nadziei, iż za sprawą ich władzy, której z początku schlebiali, mogą spowodować pożądane przez siebie zmiany. Dla nich było obojętne, czy zmiany te sprowadzi piorun despotyzmu czy też trzęsienie ziemi spowodowane przez rozruchy pospólstwa. Korespondencja między tą kliką i poprzednim królem Prus70 może rzucić wiele światła na ducha wszystkich ich poczynań.* Przez wzgląd na ten sam cel, dla którego intrygowali z władcami, darzyli szczególnymi względami kapitał francuski, i po części dzięki środkom dostarczonym przez tych, których funkcje dawały dostęp do najpowszechniejszych i najpewniejszych sposobów oddziaływania, skrupulatnie opanowali wszystkie drogi wiodące do opinii publicznej.

Literaci, szczególnie gdy działają jako grupa i zdążają ku jednemu celowi, mają wielki wpływ na opinię publiczną. Ich sojusz z kapitałem

* Nie chcę obrażać uczuć przyzwoitych ludzi, cytując ich wulgarne, nikczemne
i pospolite wywody. „..


128

pieniężnym* przyczynił się niemało do zdjęcia odium z tego rodzaju bogactwa i zmniejszenia powszechnej do niego nienawiści. Pisarze ci, podobnie jak to czynią propagatorzy wszelkich nowości, starali się sprawiać wrażenie do głębi zaangażowanych w sprawy biednych i ludzi niższych stanów, a w swych satyrach, wyolbrzymiając co się tylko dało, szerzyli nienawiść do wad dworów, szlachty i duchowień­stwa. Stali się w pewnym sensie demagogami. Służyli jako ogniwo wiążące dla jednego celu odpychające bogactwo ze wzburzoną i zde­sperowaną nędzą.

Te dwie grupy ludzi okazały się głównymi przywódcami we wszystkich niedawnych poczynaniach i to ich sojusz oraz polityczna strategia mogą służyć jako wyjaśnienie, nie w kategoriach zasad prawa czy polityki, lecz jako przyczyna, powszechnej furii, z jaką zaatakowano wszelkie ziemskie posiadłości instytucji kościelnych, i wielkiej troski, jaką - wbrew głoszonym przez nich zasadom^^. otoczono kapitał pieniężny, wyrosły za sprawą władzy^królewskiej. Całą nienawiść do bogactwa i władzy skierowano w sposób sztuczny ku bogaczom innego pokroju. Jakaż inna przyczyna niż ta, którą właśnie wymieniłem, mogłaby wyjaśnić to niezwykłe i nienaturalne posunięcie, jakim było użycie majątków kościelnych, które przetrwały wiele wieków, wstrząsów wojen domowych i były chronione zarazem przez sądy i przesądy, do spłacenia długów stosunkowo niedawnych, oburzających, zaciągniętych przez zohydzony i obalony rząd?

Czy skarb państwa stanowił wystarczające zabezpieczenie publicz­nych długów? Załóżmy, że nie, że trzeba było szukać jakichś moż­liwości wyrównania deficytu. Lecz jeśli jedyny prawowity majątek, który miały na myśli układające się strony w momencie, gdy ubijały swój interes, dozna uszczerbku, to kto wedle reguł naturalnej i praw­nej sprawiedliwości powinien być poszkodowany? Z pewnością po­winna to być albo ta strona, która udzieliła kredytu, albo ta, która skłoniła ją do tego, albo obie, a nie jakaś osoba trzecia, nie biorąca udziału w tej transakcji. Z powodu niewypłacalności powinni być poszkodowani ci ludzie, którzy byli na tyle łatwowierni, by udzielić pożyczki przy niepewnym zabezpieczeniu, lub ci szalbierze, którzy powoływali się na nie istniejące zabezpieczenie. Prawo nie zna innych

* Na przykład ich związki z Turgotem [Annę Robert Jacąues de 1'Aulne Turgot, minister Ludwika XVI - przyp. red.] i niemal wszystkimi finansistami [1803].

41

129

zasad rozstrzygania takiej sprawy. Ale wedle nowej szkoły praw człowieka, jedyne osoby, które w myśl reguł sprawiedliwości powinny być poszkodowane, to właśnie te osoby, których sprawa ta nie powinna dotknąć: za dług mają odpowiadać ci, którzy nie byli ani dającymi, ani biorącymi, ani wierzycielami, ani dłużnikami.

Co duchowieństwo miało wspólnego z tymi transakcjami? Co miało wspólnego z jakimkolwiek publicznym zobowiązaniem wy­kraczającym poza zakres jego długów? Jeśli chodzi o te ostatnie, to oczywiście ręczyło za nie całym swym majątkiem, aż do ostatniego akra. Prawdziwy duch Zgromadzenia uchwalającego państwową konfiskatę, wyznającego nową sprawiedliwość i nową moralność, objawi się najjaśniej, gdy przyjrzymy się jego postępowaniu wobec długu duchowieństwa. Grono konfiskatorów, lojalnych wobec tego pieniężnego kapitału, dla którego zdradzili wszystkie inne formy własności, uznało duchowieństwo za zdolne do zaciągania legalnych długów. Tym samym przyznało mu prawo do tej własności, z którą wiązała się jego zdolność do zaciągania długów i obciążania hipoteki; uznało zatem prawa tych prześladowanych obywateli w tym samym akcie, w którym tak brutalnie je pogwałciło.

Jak już powiedziałem, za straty wierzycieli państwa powinni, poza społeczeństwem jako całością, odpowiadać ci, którzy owe długi zaciągnęli. Dlaczego zatem nie skonfiskowano majątków wszystkich kontrolerów generalnych?* Dlaczego nie skonfiskowano majątków kolejnych ministrów, finansistów i bankierów, którzy wzbogacili się wtedy, gdy naród popadał w nędzę za sprawą ich działań i ich rad? Dlaczego nie ogłoszono konfiskaty raczej majątku pana Laborde'a, a nie arcybiskupa Paryża, który nie miał nic wspólnego ani z emisją, ani ze spekulacją państwowymi papierami wartościowymi? A jeśli już musieliście konfiskować stare majątki ziemskie z korzyścią dla finan­sowych spekulantów, dlaczego tę karę ograniczyliście do ludzi jed­nego stanu? Nie wiem, czy wydatki diuka de Choiseul pozostawiły cokolwiek z ogromnych sum, jakie zgromadził z darów swego władcy w trakcie panowania, którego przedsięwzięcia, poprzez swoje marno­trawstwo tak w czasie pokoju, jak i wojny, przyczyniły się w znacz­nym stopniu do obecnego zadłużenia Francji. Jeśli coś z nich zostało, to dlaczego nie uległo konfiskacie? Pamiętam swój pobyt w Paryżu

* One także zostały wkrótce potem skonfiskowane [1803]. 9 — Rozważania o rewolucji...


170

171



odejście od jej zasad, w każdych okolicznościach, nasuwa podejrze­nie, że nie jest to żadna strategia polityczna.

"'ffi Jeśli obowiązujące prawa skłaniały ludzi do podążania w swym
życiu drogą pewnego powołania, i byli oni chronieni na tej drodze
jako prawowitej, jeśli przystosowali do niej wszystkie swe idee i nawy­
ki, skoro prawo traktowało od dawna przestrzeganie jej reguł jako
podstawę szacunku, a odejście od nich jako hańbiące, a nawet
karygodne, to jestem pewien, że ciało ustawodawcze postąpiłoby
niesprawiedliwie, gdyby za sprawą arbitralnego aktu pogwałciło
nagle ich przekonania i uczucia, siłą pozbawiając ich właściwego im
statusu i kondycji oraz piętnując jako wstydliwe i niegodne tę rolę i te
obycjzajer-które przedtem stanowiły probierz ich szczęścia i honoru.
Jćsli do tego oddamy eksmisję z ich siedzib i konfiskatę całego
majątku, to nie jestern^dpść bystry, by odkryć, czym to despotyczne
igranie z ludzkimi uczuciami, sumieniami, przesądami i dobrami
różni się od najbardziej bezwstydnej tyranii. :•!

Skoro jasna stała się niesprawiedliwość sposobu postępowania obranego we Francji, to cel tej strategii, to znaczy publiczne dobro, jakiego się po niej oczekuje, powinno okazać się równie oczywiste i nie mniej ważne. Człowieka, który nie działa pod wpływem impul­sów, a celem jego dążeń jest wyłącznie publiczne dobro, uderzy natychmiast wielka różnica między tym, co rozum polityczny dyk­towałby w momencie wprowadzania tych instytucji, i tym, co sugero­wałby w obliczu możliwości ich całkowitego obalenia, w sytuacji, gdy zakorzeniły się one mocno i głęboko, gdy za sprawą odwiecznych nawyków rzeczy bardziej od nich doniosłe tak przystosowały się do nich i tak splotły z nimi, że nie można zniszczyć jednych bez znacznego naruszenia drugich. Byłby zdumiony, gdyby rzeczy miały się w istocie tak, jak to przedstawiają sofiści w swych pokrętnych debatach. Lecz w tej sprawie, podobnie jak we wszystkich sprawach państwa, istnieje złoty środek. Między alternatywą: absolutna de­strukcja lub brak reform jest coś jeszcze. „Spartam nactus es; hanc exbrna".90 Zasada ta ma - moim zdaniem - głęboki sens i uczciwy reformator nigdy nie powinien o niej zapominać. Nie mogę pojąć, jak człowiek może stać się tak bardzo zarozumiały, by uważać swój kraj wyłącznie za carte blanche, na której może wypisywać, co mu się podoba. Człowiek w swych rozważaniach gorąco pragnący dobra może chcieć, by ustrój jego społeczeństwa był inny niż obecny, ale

dobry patriota i prawdziwy polityk zawsze zastanowi się nad tym, jak najlepiej wykorzystać to, co istnieje już w kraju. Skłonność do zachowywania i zdolność ulepszania wzięte razem - oto mój wzór męża stanu. Wszystko inne jest prostackie w domenie myśli i ryzyko­wne w praktyce.

W życiu państw są chwile, w których pewni ludzie zostają po­wołani do ich udoskonalenia za sprawą wielkiego intelektualnego wysiłku. W takich sytuacjach, nawet gdy zdają się cieszyć zaufaniem władcy i społeczeństwa oraz dysponować pełnią uprawnień, nie zawsze mają na podorędziu właściwe środki. Polityk, by dokonać wielkich rzeczy, stara się zyskać władzę, którą robotnik nazywa siłą, a gdy tę władzę czy też siłę zdobędzie, wie zwykle, jak się nimi posłużyć. W moim mniemaniu w instytucji zakonów tkwiła wielka siła, mogąca napędzać mechanizm dobroczynnej polityki. Istniały bowiem dochody służące publicznym celom, ludzie żyjący całkowicie na uboczu, poświęcający się publicznej służbie, znający tylko publicz­ne więzi i zasady, pozbawieni możliwości obrócenia majątku wspól­noty we własną fortunę, wyzbyci egoizmu, gromadzący dobra wyłącz­nie dla wspólnoty, ludzie, dla których osobiste ubóstwo było chlubą, a dobrowolne posłuszeństwo zajmowało miejsce wolności. Człowiek nie jest w stanie stworzyć takich rzeczy, gdy ich akurat potrzebuje. Duch tchnie, kędy chce. Instytucje te są owocem żarliwej wiary i orężem mądrości. Mądrość nie kreuje rzeczy materialnych, będących darem natury lub przypadku, to sposób ich używania stanowi jej tytuł do chwały. Odwieczne istnienie takich wspólnot i ich majątków to rzeczy miłe człowiekowi patrzącemu daleko w przyszłość, noszące­mu się z pomysłami, które dopiero z czasem przybierają realne kształty, lecz raz urzeczywistnione trwają długo. Nie zasługuje na wysoką pozycję, a nawet na wymienianie go w jednym rzędzie z wiel­kimi mężami stanu człowiek, który zyskawszy władzę i przewod­nictwo nad siłą wypływającą z bogactwa, dyscypliny i obyczajów takich wspólnot jak te, które tak szybko zniszczyliście, nie potrafi przekształcić jej w wielkie i trwałe dobro swego kraju. W takiej sytuacji człowiekowi pomysłowemu przychodzi do głowy tysiąc moż­liwości. Zniszczenie jakiejkolwiek siły wyrastającej samorzutnie w świecie społecznym z wybitnej, kreatywnej mocy ludzkiego rozumu przyrównać można do zniszczenia jawnie aktywnych właściwości ciał


230

w Zgromadzeniu związane z jego szerokimi wojskowymi kompetenc-

jami fakcje i zatruwać oficerski korpus fakcyjnym duchem, jeszcze

groźniejszym dla bezpieczeństwa państwa, bez względu na jego ustro-

jową podstawę, a w końcu rujnującym skuteczność samej armii. Ci

oficerowie, którzy stracili szansę na awans przeznaczony im przez

króla, stworzą fakcje opozycyjną wobec Zgromadzenia, które od-

rzuciło ich roszczenia, i w sercu armii podsycać będą wystąpienia

przeciw panującej władzy. Natomiast ci oficerowie, którzy skutecznie

pilnowali swych interesów w Zgromadzeniu, uznawszy, że zajmują co

najwyżerpośtedni? miejsce na liście beneficjantów królewskich, ale

pierwsze na liście Zgromadzenia, będą z konieczności lekceważyli

/władzę, która choć nie cłieiała ich awansu, nie mogła go wstrzymać.

i Jeśli chcąc zapobiec temu złu, odwołacie się w sprawach podległości

i awansów do zasady starszeństwa, waszą armię przeniknie duch

formalizmu, a zarazem stanie się ona bardziej niezależna i bardziej

przypominać będzie wojskową republikę. To nie armia, lecz król stał

się narzędziem. Króla nie sposób w połowie usunąć z tronu. Jeśli

w zawiadywaniu wojskiem nie jest wszystkim - jest niczym. Czy

skuteczna może być władza nominalnie najwyższa, przekazana oso-

bie, wobec której armia nie odczuwa ani wdzięczności, ani strachu?

Takiemu zeru nie należy powierzać władzy o najbardziej delikatnej

naturze: najwyższego dowództwa nad wojskiem. Żołnierze muszą być

trzymani w ryzach (a ich skłonności zgodne są z tym, co nakazuje

konieczność) przez rzeczywistą, energiczną, skuteczną, zdecydowaną,

osobową władzę. Władza Zgromadzenia ucierpiała za sprawą wy-

branego przez nie samo, a osłabiającego jej moc sposobu jej wykony-

wania. Armia nie będzie zważała na Zgromadzenie działające przez

urząd całkowicie pozorny i w oczywisty sposób uzależniony. Nie

będzie na serio posłuszna więźniowi. Albo wzgardzi tą farsą, albo

będzie współczuła zniewolonemu królowi. Mam wrażenie, że stosu-

nek armii do władzy królewskiej stanie się poważnym dylematem

waszej polityki.

Należałoby jednak rozważyć, czy takie Zgromadzenie jak wasze, nawet dysponujące innym organem władzy wykonawczej, potrafi zapewnić posłuszeństwo i dyscyplinę armii. Powszechnie wiadomo, że jak dotąd armie okazywały bardzo wątpliwe i nietrwałe posłuszeńst­wo wszelkim senatom czy władzom przedstawicielskim, a już na pewno nie będą do tego gotowe wobec Zgromadzenia o dwuletniej

•m

kadencji. Oficerowie musieliby się kompletnie wyzbyć swych żołniers­kich skłonności, by podporządkować się całkowicie i okazywać należny szacunek władzy adwokatów, szczególnie gdy widzą, że będą musieli zabiegać o względy nie kończącego się korowodu tych praw­ników, których wojskowa strategia i dowódcze talenty (jeśli je mają) muszą być równie wątpliwe, jak krótkie jest ich panowanie. W ob­liczu słabości jednej władzy i nietrwałości wszystkich oficerowie będą się buntować i tworzyć fakcje, aż jakiś popularny generał, umiejący zjednać sobie żołnierzy, obdarzony prawdziwym talentem dowód­czym, zwróci uwagę wszystkich. Armie będą mu posłuszne z racji jego osobistych zalet. W obecnym stanie rzeczy nie istnieje inny sposób zapewnienia posłuszeństwa armii. Lecz w chwili, w której się to zdarzy, człowiek sprawujący rzeczywiste dowództwo nad armią stanie się waszym panem: panem (to proste) waszego króla, waszego Zgro­madzenia, całego waszego państwa.122

Jak Zgromadzenie zyskało swą obecną władzę nad armią? Oczy­wiście głównie demoralizując żołnierzy i wypaczając ich stosunki z oficerami. Zaczęło zatem od najstraszliwszego posunięcia. Zaatako­wało ośrodek, od którego zależą wszystkie elementy składowe armii. Zniszczyło zasadę posłuszeństwa w tym doniosłym, zasadniczym i podstawowym ogniwie, jaki stanowi więź żołnierza z oficerem, pierwszym ogniwie łańcucha wojskowej hierarchii, stanowiącym pod­stawę całego tego systemu. Poucza się żołnierza, że jest obywatelem i że jemu także przysługują prawa człowieka i obywatela. Do praw człowieka należy prawo bycia panem samego siebie i podlegania tym tylko, którym przekazał to prawo. W tej sytuacji w sposób całkiem naturalny żołnierz może wyobrazić sobie, że prawo wyboru powinien mieć przede wszystkim tam, gdzie wymaga się od niego największego posłuszeństwa. Z dużym prawdopodobieństwem będzie zatem czynił stale to, co teraz czyni od czasu do czasu: będzie przynajmniej przeciwstawiał się nominacjom oficerskim. A obecnie oficerowie znani są w najlepszym razie z tego, że są ulegli i przyzwoicie się za­chowują. W rzeczy samej słyszałem, że wielu oficerów zostało zdegra­dowanych przez własne pułki. W samej armii zatem wybór króla może zostać ponownie zanegowany, i to w sposób co najmniej równie skuteczny jak w przypadku weta Zgromadzenia. Żołnierze wiedzą już, że Zgromadzenie Narodowe debatowało, i to w tonie całkiem dla nich przychylnym, nad kwestią, czy nie przyznać im prawa bezpo-


232

średniego wyboru oficerów lub też przynajmniej ich części. Jeśli sprawy takie stają się przedmiotem obrad, nie jest przesadne przypu­szczenie, że przychylą się do opinii najbardziej zgodnej ze swymi roszczeniami. Nie będą chcieli być uważani za armię zniewolonego króla, podczas gdy inna armia w/tym samym kraju, z którą także mają sprzymierzać się i świętować, uznawana jest za wolną armię wolnej konstytucji. Zwrócą się/ zatem ku innej, bardziej stabilnej armii, mam tu na myśli Gwardię Narodową. Wiedzą bowiem, że jej oddziały rzeczywiście wybierają! swych oficerów. A być może nie będą potrafili pojąć przyczyn odmienności, z racji której sami nie mogliby wybrać swojego markiza de La feayette'a (czy też jak on się tam teraz nazywa). Jeśli wybór dowódcy sianowi element praw człowieka, to dlaczego nie ich? Widzą obieralnycrr-sędziów, obieralnych sędziów pokoju, obieralnych proboszczów, obieralnych biskupów, obieralne władze lokalne, obieralnych dowódców paryskiej armii. Dlaczego więc tylko oni mieliby być wyłączeni? Czy dzielni żołnierze armii francuskiej są jedynymi przedstawicielami tego narodu, którzy nie potrafią ocenić wojskowych zasług i koniecznych kwalifikacji dowód­cy? Czy fakt, że opłacani są przez państwo, sprawia, iż tracą prawa człowieka? Stanowią przecież część tego państwa i zapracowują na swój żołd. A czyż król, Zgromadzenie Narodowe i wszyscy ludzie wybierający deputowanych do tego Zgromadzenia nie są opłacani tak samo? W ich przypadku otrzymywanie pensji wcale nie powoduje utraty tych praw, wręcz przeciwnie, żołnierze widzą, że dostają oni pensje właśnie za ich urzeczywistnianie. Wszystkie wasze uchwały, protokoły, sprawozdania z obrad, dzieła waszych doktorów religii i polityki były pracowicie dostarczane do ich rąk, a jednak oczekuje­cie, że do siebie zastosują tylko tę część waszych doktryn i przy­kładów, jaka wam odpowiada.

W takim systemie rządów jak wasz wszystko zależy od armii, bo pracowicie zniszczyliście wszystkie przekonania, wszystkie przesądy i, na tyle, na ile mogliście, wszystkie skłonności wspierające władzę. Dlatego w momencie, w którym pojawi się jakikolwiek rozdźwięk między Zgromadzeniem Narodowym i jakąkolwiek częścią społeczeń­stwa, będziecie musieli odwołać się do siły. Nic innego wam nie pozostaje, lub raczej nie pozostawiliście sobie żadnego innego wy­jścia. Raport waszego ministra wojny objawił jasno, że wojska rozmieszczono po większej części z myślą o użyciu ich jako środka

l

233

wewnętrznego przymusu.* Musicie rządzić z pomocą armii, a wpoiliś­cie tej armii, z pomocą której rządzicie, jako też i całemu społeczeńst­wu zasady, które pewnego dnia muszą uczynić was niezdolnymi do posłużenia się nią. Król ma żądać od armii działania przeciw narodo­wi, choć pouczaliście świat, i teza ta jeszcze brzmi w naszych uszach, że wojsko nie może strzelać do obywateli. Kolonie roszczą sobie prawa do niezależności i wolnego handlu. Tylko wojsko może utrzy­mać je w ryzach. W jakim rozdziale waszego kodeksu praw człowieka ich mieszkańcy mogą przeczytać, że do praw człowieka należy mono­polizowanie i ograniczanie handlu, przynoszące korzyści innym lu­dziom. Gdy koloniści wystąpią przeciw wam, Murzyni wystąpią przeciw kolonistom. Znowu wkroczy do akcji wojsko. Rzezie, tor­tury, szubienice! Tak wyglądają wasze prawa człowieka! Takie są owoce lekkomyślnego wygłaszania i haniebnego odwoływania metafi­zycznych deklaracji! Niedawno chłopi w jednej z waszych prowincji odmówili płacenia jakiegoś rodzaju renty właścicielowi ziemi. W rezul­tacie uchwaliliście, że chłopi winni płacić wszelkie renty i należności, z wyjątkiem tych, które znieśliście jako krzywdzące; jeśli odmówią, rozkażecie królowi, by wysłał przeciw nim wojsko. Głosicie metafi­zyczne twierdzenia, z których wynikają uniwersalne wnioski, a potem próbujecie ograniczyć logikę despotyzmem. Przywódcy obecnego systemu mówią ludziom o przysługujących im jako ludziom prawach do zdobywania twierdz, mordowania gwardzistów, zniewalania kró­lów, bez najmniejszego choćby przyzwolenia nawet ze strony Zgro­madzenia, choć, jako najwyższa władza ustawodawcza, przemawia ono w imieniu narodu, a zarazem przywódcy ci ośmielają się wysyłać oddziały, które same brały udział w tych rozruchach, by atakowały ludzi mających trzymać się zasad i naśladować wzory usankcjono­wane przez nich samych.

Przywódcy ci uczą ludzi wstrętu do wszystkich przejawów feudali-zmu i odrzucania ich jako barbarzyństwa właściwego tyranii, a potem pouczają, z jaką częścią tej barbarzyńskiej tyranii muszą się z całym spokojem pogodzić. Ich przenikliwość w odkrywaniu krzywd jest, jak sądzą ludzie, równie wielka jak ich wstrzemięźliwość w ich usuwaniu. Wiedzą bowiem, że nie tylko czynsze i osobiste świadczenia, od których pozwoliliście się im wykupić (nie dając jednak żadnych na to

* „Courier Francois" 30 lipca 1790. „Assemblee Nationale" nr 210. "• •>•;.•



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
E Burke Rozważania o rewolucji we Francji
E Burke Rozważania o rewolucji we Francji
Stany Zjednoczone, Rewolucja Francuska
Sukcesy rewolucji francuskiej, Hstoria
Rewolucja francuska (1789-1795), ważne wydarzenia historyczne
Burke-Rozwal¦üania o Rewolucji we Francji, Filozofia, Rok IV, polityczna, Materiał, Streszczenia tek
Dorobek pedagogiczny rewolucji francuskiej, Dorobek pedagogiczny rewolucji francuskiej
Rewolucja francuska
Chronologia rewolucji francuski Nieznany
Wielka Rewolucja Francuska
rewolucja francuska
2B. referat o rewolucji francuskiej, Dokumenty( referaty, opisy, sprawdziany, itp.)
Wielka Rewolucja Francuska, H I S T O R I A-OK. 350 ciekawych plików z przeszłości !!!
Krótkie ściągi, WIELKA REWOLUCJA FRANCUSKA 1789-1794, WIELKA REWOLUCJA FRANCUSKA 1789-94

więcej podobnych podstron