Zanim odejdziesz...
Przeważnie bywa tak, że większą sztuką jest zachowanie związku niż jego stworzenie. Czy pamiętamy o tym, kiedy pierwszy raz zapewniamy drugą stronę o swojej miłości oddaniu? Czy mamy świadomość, że w tym momencie bierzemy również odpowiedzialność za los innego człowieka...
Chodzenie, narzeczeństwo, bycie razem czy inna forma pozostawania w związku to także współodpowiedzialność za wszystko to, co w takim układzie zachodzi. Niestety, ta prosta prawda dociera do nas dopiero wtedy, kiedy układ zaczyna trzeszczeć w szwach, kiedy jedna ze stron ma jakieś kłopoty, choruje lub zaczyna myśleć o rozstaniu...
Decyzje o rozstaniu są zawsze bardziej bolesne. Przed oczyma stają obrazy ze wspólnej przeszłości, podświadomość alarmuje, że to wszystko może się już nigdy nie powtórzyć...
Odwlekamy decydujące rozmowy ze strachu lub z obawy przed niewiadomą, jaka powstaje po wypowiedzeniu ostatnich słów do kogoś, z kim mimo wszystko byliśmy blisko, do kogoś, kogo kiedyś wybraliśmy.
No i ta odpowiedzialność: jakoś zbyt rzadko uświadamiana, nieczęsto opisywana na łamach pism dla kobiet czy mężczyzn; coś, o czym wszyscy wiemy, ale nie wszystkich stać na jej uniesienie. Bo nie jest łatwo - dla niektórych nawet zrozumieć - że zawsze w pewnym sensie odpowiadamy za osobę, z którą się wiążemy. Nie mówiąc już o dzieciach, za które - bez względu na wszystko - odpowiadamy zawsze.
Zwracam uwagę na problem odpowiedzialności w związku przede wszystkim dlatego, że zauważyłam jego lekceważenie. Zbyt wiele osób wzrusza ramionami - może tylko dla zachowania pozorów - kiedy mówi: "mam nowego chłopaka", "mam nową dziewczynę", czy też " mam nowego męża" lub "mam nową żonę".
Pomyślmy o odpowiedzialności, zanim się rozstaniemy...