Polityka 19/2006
Co zrobić, żeby Polacy mieli pracę???
Edwin Bendyk
Widmo końca pracy krąży nad Europą. Epoka masowego zatrudnienia odchodzi w przeszłość, zapowiada Jeremy Rifkin od dziesięciu lat. Nawet w Chinach, fabryce świata, potrzeba coraz mniej robotników. Ich miejsce zajmują dokładniejsze i tańsze komputery, automaty, roboty. Na szczęście Rifkin, choć ma rację, to się myli. Pracy nie musi zabraknąć, czego dowodzą działające w warunkach niemal pełnego zatrudnienia gospodarki USA, Szwecji, Finlandii, Danii, Wielkiej Brytanii. Na czym polega ich sukces? Czy można go powtórzyć w Polsce?
Szczególnie ciekawy jest przypadek Finlandii. Podobnie jak Polska przez dziesiątki lat znajdowała się na peryferiach nowoczesnego świata, wtłoczona w Imperium Rosyjskie, a później zmuszona do trudnej koegzystencji ze Związkiem Sowieckim (na rzecz którego oddać musiała Karelię, podobnie jak Rzeczpospolita swoje Kresy). Ta jawna dziejowa niesprawiedliwość i samotna walka, z bohaterskim epizodem wojny zimowej 1939-40, nie zatruły jednak dusz Finów chorobliwą nostalgią. Dziś Finlandia, jeszcze niedawno uważana przez bogatych Szwedów za ubogiego sąsiada, jest najbardziej konkurencyjnym krajem na świecie, wyprzedzając USA, Szwecję, Szwajcarię. Finowie są konkurencyjni, bo są też najbardziej innowacyjni i twórczy. Są jednocześnie społeczeństwem bardzo egalitarnym, przywiązanym do socjalnych funkcji swego państwa, bezpłatnej edukacji i państwowej służby zdrowia. Zgodnie z poglądami wielu polskich ekonomistów takie cudo nie ma prawa istnieć.
Niewiele brakowało, by fiński model legł w gruzach na początku lat 90. Upadek w 1991 r. Związku Sowieckiego, największego odbiorcy fińskich produktów i usług, wywołał wielki kryzys gospodarczy. W latach 1991-93 w liczącej 5,5 mln mieszkańców Finlandii wyparowało 430 tys. miejsc pracy, a bezrobocie osiągnęło poziom blisko 19 proc., najbardziej uderzając w młodzież. - Prezydent Finlandii wezwał wówczas ministrów rządu, uczonych, przedstawicieli związków zawodowych i oświadczył: Szanowni państwo, stanęliśmy w obliczu narodowej katastrofy, proszę przygotować plan zmniejszenia bezrobocia o połowę - wspomina prof. Mieczysław Kabaj z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, który przebywał w tamtym czasie w Finlandii jako ekspert ONZ.
W ciągu kilku miesięcy powstał kompleksowy plan wyjścia z kryzysu, w którym założono, że warunkiem sukcesu jest nie tylko pobudzenie wzrostu gospodarczego, ale również jego charakter, polegający na promowaniu eksportu i to produktów oraz usług opierających się na intensywnym wykorzystaniu wiedzy. W tym celu, mimo trudności budżetowych, zwiększono nakłady na badania i rozwój, które z poziomu 2,1 proc. w 1993 r. dziś osiągnęły pułap 3,5 proc. PKB. Jednocześnie obniżono koszty pracy, by zachęcić przedsiębiorców do zatrudniania pracowników, ograniczając przy tym możliwość pracy w nadgodzinach oraz zwiększono nakłady na aktywną politykę zatrudnienia, tak by poprzez podnoszenie kwalifikacji zwiększyć szanse bezrobotnych na znalezienie pracy w nowej, opartej na wiedzy gospodarce.
Złożony i subtelny plan rozwoju sprzyjającego wzrostowi zatrudnienia przyniósł oczekiwane rezultaty, choć przyczyn sukcesu nie należy doszukiwać się tylko w działaniach podjętych w 1994 r. Jak zauważa Manuel Castells, wybitny socjolog z Berkeley University, który badał fenomen Finlandii, gospodarcza sanacja nie byłaby możliwa bez uruchomienia innych, drzemiących kapitałów, którymi ekonomiści wcześniej się nie zajmowali, a które mają coraz większe znaczenie dla powodzenia wszelkich projektów reform. Finowie łatwo przestawili się na gospodarkę opartą na innowacjach, bo już od końca lat 60. inwestowali w edukację i instytucje badawcze. W 1967 r. mieli trzy uniwersytety, dziś mają ich 20, wiele na światowym poziomie. Nakłady na naukę zaczęli systematycznie zwiększać od początku lat 80., a w latach 90. tylko przyspieszyli ten proces. Czynnikiem kluczowym okazał się fiński model państwowego interwencjonizmu - inwestycje państwa w rozwój nowych technologii zastąpiły początkowy brak funduszy wysokiego ryzyka. Z kolei, jak przekonuje Castells, sprawnie działające państwo opiekuńcze zapewniło wsparcie dla podejmujących ryzyko innowatorów, którzy wiedzieli, że w razie niepowodzenia nie znajdą się na społecznym marginesie. Tę aktywność państwa uzupełnia wysoki poziom społecznego zaufania, na którym mogą polegać jednostki przedsiębiorcze, podejmujące ryzykowne decyzje.
Podsumujmy. Rację mają ekonomiści, którzy jak prof. Mieczysław Kabaj czy prof. Tadeusz Kowalik podkreślają rolę sprzyjającej zatrudnieniu polityki makroekonomicznej dla pobudzenia pogrążonej w kryzysie gospodarki. Ale polityka ta nie wydałaby owoców, gdyby nie mobilizacja innych czynników rozwoju: kapitału intelektualnego, społecznego, kulturowego.
Nowe pokusy
To właśnie odkrycie ekonomicznego potencjału w zasobach, jakie wcześniej nie znajdowały uznania w refleksji ekonomicznej, jest przyczyną, dla której Jeremy Rifkin zapowiadając koniec pracy ma rację, ale jednocześnie się myli. Ma rację, gdy mówi, że należy zapomnieć o starych dobrych czasach fabryk wypełnionych robotnikami, którzy po fajrancie szli do baru na kufel piwa. To już się nie powtórzy ani w Stanach Zjednoczonych, ani na Śląsku i zaczyna kończyć się w Chinach. Pracy jednak nie musi zabraknąć, a wszystko zależy od popytu, czyli od tego, za co będziemy skłonni płacić jako konsumenci. Jak wiedzą psychologowie i socjologowie, nie ma nic bardziej elastycznego niż ludzkie potrzeby. Dziś równie dobrze dałoby się jeździć Fordem model T jak 90 lat temu, ale nie jesteśmy sobie już w stanie tego wyobrazić, bo bardzo zmieniły się potrzeby bezpieczeństwa, wygody, niezawodności. Dzięki temu ciągle nie brakuje pracy dla projektantów i inżynierów.
Społeczeństwa, które zaspokoiły swoje najpilniejsze potrzeby materialne, pokazują, jak łatwo powstają nowe pokusy. W Stanach Zjednoczonych w latach 90. eksplodował tzw. rynek tożsamości, czyli wszelkiego rodzaju oferty odwołujące się do kodów etnicznych i kulturowej różnorodności. Etniczna kuchnia, etniczna muzyka, stylizowane na różne wzory ubrania, kosmetyki, turystyka egzotyczna zwiększają amerykański dochód narodowy o bilion dolarów rocznie. Rifkin się myli, bo ciągle jesteśmy w stanie wymyślić mnóstwo potrzeb, których komputery i roboty nie zaspokoją.
Inny duch
Na naszych oczach rodzi się nowy kapitalizm, który oparty jest już nie na produkcji materialnej, ale na przetwarzaniu informacji, wiedzy, symboli i marzeń. Jak przekonują francuscy socjologowie Luc Boltanski i Eve Chiapello w monumentalnym dziele „Le nouvel esprit du capitalisme” (Nowy duch kapitalizmu), ten nowy kapitalizm potrzebuje nowej etyki pracy i nowej etyki konsumpcji. Kapitalizm dziewiętnastowieczny, przemysłowy potrzebował tzw. etyki protestanckiej, która promowała sumienną pracę, oszczędzanie i bogacenie się jako wartości same w sobie, służące przy tym dziełu zbawienia. Dzisiejszy, poprzemysłowy kapitalizm potrzebuje etyki promującej kreatywność, innowacyjność, otwartość, różnorodność, samorealizację, gotowość do konsumpcji niematerialnej. Wraz ze zmianą pojawiają się nowe możliwości rozwoju i nowe zagrożenia. Pojawia się szansa na nową pracę, na dużo pracy. Również w Polsce. Pod jednym wszak warunkiem.
Do tego, by powstawały nowe miejsca pracy, potrzebny jest trwały rozwój. Warunkiem rozwoju są inwestycje, potrzebny jest więc kapitał. Ale, uwaga! Jak uczy lekcja fińska (a także nauki płynące z analizy innych krajów), kapitałem rozwojowym w gospodarce poprzemysłowej jest nie tylko kapitał finansowy. Potencjał produkcyjny tkwi w innych, „miękkich” formach kapitału. Jaki jest stan polskich kapitałów produkcyjnych? Oto próba audytu.
Kapitał intelektualny
W wersji najprostszej sprowadzić go można do kapitału ludzkiego, czyli kompetencji, jakimi dysponują pracownicy, również potencjalni. Trwa u nas boom edukacyjny. W okresie od 1994 r. do 2010 r. będziemy mieć łącznie 3,5 mln absolwentów szkół wyższych, półtora raza więcej niż w okresie całego PRL. Już w 2008 r., jak wynika z raportu McKinsey Global Institute, będziemy w stanie zapewnić taką liczbę wysokokwalifikowanych specjalistów, jak dwukrotnie większe Niemcy. Kapitał ten odkryli już zachodni inwestorzy, coraz chętniej lokując w Polsce tzw. inwestycje offshoringowe. To centra usługowe obsługujące koncerny. Philips zlokalizował w Łodzi obsługę finansowo-księgową firmy, Motorola inwestuje w Krakowie w centrum oprogramowania, podobnie czyni Siemens we Wrocławiu. - W tej chwili centra usługowe zatrudniają osiem tysięcy wysokokwalifikowanych pracowników - wyjaśnia Michał Kwieciński z firmy doradczej McKinsey, która przeprowadziła globalne badania offshoringu. - Inwestycje tego typu koncentrują się w Krakowie, Wrocławiu i Łodzi, ale jest jeszcze wiele obiecujących lokalizacji. Przewidujemy, że w najbliższych latach zatrudnienie w takich centrach zwielokrotni się. Co ważniejsze, inwestorzy z czasem przekonują się o jakości miejscowej kadry i powierzają jej coraz bardziej wyrafinowane, a więc i bardziej wartościowe pod względem ekonomicznym zadania.
To prawda, do Polski ściągają powoli centra badawczo-rozwojowe renomowanych firm. Od lat już w Gdańsku działa ośrodek badawczo-rozwojowy firmy Intel, w tym roku zapowiedziały się ze swoimi inwestycjami Microsoft i Google, w Warszawie prof. Michał Kleiber organizuje Instytut Matematyczny finansowany przez koncern Bunge. Offshoring to, jak mówi Kwieciński, czysty import PKB. Pracownicy centrów wydają zarobione pieniądze na lokalnym rynku, wytwarzając popyt na inne usługi. Co więc decyduje o lokalizacji offshoringu? - Oczywiście, ilość wykwalifikowanej kadry i łatwy do niej dostęp - tłumaczy Kwieciński. - Czynnikiem decydującym może być to, czy lokalna uczelnia dysponuje aktualną wiedzą o swoich absolwentach. Oczywiście, znajomość języków obcych, i to nie tylko angielskiego, daje nam przewagę w konkurencji z Indiami wobec inwestorów zachodnioeuropejskich. Poza tym ważna jest również atrakcyjność miejsca lokalizacji, czego najlepiej dowodzi sukces czeskiej Pragi, która już w 2008 r. może mieć problem z zapewnieniem odpowiedniej liczby pracowników dla offshoringu, jak wynika ze wspomnianego raportu McKinsey Global Institute.
Offshoring stworzy w Polsce kilkadziesiąt tysięcy dobrych miejsc pracy. Nieźle, ale ciągle mało. Polskich firm zaawansowanych technologii wciąż jak na lekarstwo, choć te, które są, pokazują, że mogą być lokomotywą napędzającą lokalną koniunkturę. W Zielonej Górze, mieście z perspektywy Warszawy peryferyjnym, znajduje się najbardziej innowacyjna (jeśli mierzyć liczbą oryginalnych patentów) polska firma ADB specjalizująca się w rozwiązaniach dla telewizji cyfrowej. Zatrudnia 360 specjalistów, nie tylko z Polski, i przyczyniła się do zmiany wizerunku miasta. - Dzięki ADB na płatne staże i praktyki przyjeżdża do Zielonej Góry wielu studentów z innych ośrodków akademickich. Staramy się zachęcić ich do pozostania i szukania tutaj pracy. Wygląda na to, że w wielu przypadkach to się udaje - jak pokazują statystyki, więcej ludzi do miasta przyjeżdża, niż stąd odpływa. To u nas jest najniższe bezrobocie w całym Lubuskiem: pod koniec 2005 r. wynosiło 12 proc., podczas gdy w województwie 23 proc. - wyjaśnia Aleksander Dziącko, rzecznik prasowy prezydenta miasta. W świecie inwestycji obowiązuje reguła św. Mateusza, mówiąca, że bogatemu będzie dodane, więc region zielonogórski szykuje się do przyjęcia kolejnych inwestorów, a wraz z nimi setek nowych miejsc pracy.
Co jednak z kapitałem intelektualnym zakumulowanym w polskiej nauce? Profesor Wojciech Stec, chemik z Centrum Badań Molekularnych i Makromolekularnych PAN w Łodzi, nominowany do European Inventor of the Year Award jako jeden spośród 18 wynalazców z Unii Europejskiej (i jedyny z Polski). Inicjatorem nagrody jest Komisja Europejska i Europejski Urząd Patentowy. Uznanie jury wzbudził jeden z patentów prof. Steca chroniący odkrytą przez niego metodę syntezy związków chemicznych o potencjalnym znaczeniu przeciwnowotworowym. - Nasi uczeni brzydzą się patentowaniem, uważają to za niegodne ich powołania - mówi z irytacją Stec. - Jeśli nie zmienimy podejścia i nie zrozumiemy, że własność intelektualna jest najważniejszym dziś surowcem, daleko nie zajedziemy. Oczywiście patentowanie jako sztuka dla sztuki nie ma sensu, jest jednak niezbędne do przekuwania idei naukowych w produkty. Jeden z wcześniejszych patentów profesora Steca stał się podstawą do założenia firmy Ifotam, zatrudniającej kilkudziesięciu chemików, również doktorów, i sprzedającej nawet do Stanów Zjednoczonych.
W USA w ciągu ostatniego ćwierćwiecza powstało 4,5 tys. profesorskich przedsiębiorstw opierających się właśnie na patentach będących rezultatem badań naukowych. Ich roczny wkład do amerykańskiego PKB wynosi ponad 40 mld dol.; zatrudniają setki tysięcy wysokokwalifikowanych pracowników.
Ile jest wart kapitał intelektualny ukryty w polskich uniwersytetach? - U nas ciągle jako jeden z najważniejszych mierników kapitału intelektualnego traktuje się liczbę publikacji - tłumaczy dr Amir Fazlagić z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. - To podejście statyczne, nieuwzględniające faktu, że tworzenie wiedzy to dynamiczny proces, zależny od wielu czynników, nie tylko od liczby najlepszych umysłów zgromadzonych w instytucji, ale również od sposobu zarządzania, reguł awansu, struktury wewnętrznej komunikacji. Dr Fazlagić zainicjował pionierski w Polsce projekt audytu kapitału intelektualnego w swojej Akademii, który jednak ciągnie się już kolejny rok, bo ujawniana w trakcie badań nie zawsze wygodna wiedza wywołuje opór. Uczelnia Fazlagicia podjęła jednak wysiłek, by lepiej poznać samą siebie. Reszta akademickiego świata jest z siebie zadowolona, wszak po co się zmieniać, skoro studentów póki co nie brakuje, a państwo choć mało, to jednak na badania ciągle łoży, niewiele w zamian wymagając. Co z tego, że w ostatnim rankingu Światowego Forum Gospodarczego polskie instytucje badawcze zajęły dopiero 54 miejsce pod względem jakości (na 115 krajów analizowanych). Pewnie znów się ktoś uwziął na Polskę.
Kapitał społeczny
Kapitał intelektualny przynosi w Polsce mniejsze efekty, niżby potencjalnie mógł, bo do jego skutecznej mobilizacji potrzebny jest kapitał społeczny. Wyjaśniając najprościej, to zdolność społeczności do współdziałania z własnej potrzeby, bez nakazów i bata. Doskonałym przykładem kapitału społecznego w działaniu jest fenomen Doliny Strugu, czyli historia rozwoju czterech wiejskich gmin nieopodal Rzeszowa. Zaczęło się jak w setkach polskich wsi na przełomie lat 80. i 90., od telefonizacji. W większości miejsc po zakończeniu projektu społeczne komitety telefonizacji rozwiązywały się, a zbudowana infrastruktura przechodziła w ręce operatora telekomunikacyjnego.
Pod Rzeszowem stało się inaczej, w Tyczynie powstała Okręgowa Spółdzielnia Telefoniczna (na wzór amerykański - w USA 270 spółdzielni dostarcza usługi telekomunikacyjne 2 mln gospodarstw), która działa do dzisiaj. - Spółdzielnia zaoferowała w ramach niskiego abonamentu bezpłatne rozmowy lokalne i dostęp do Internetu - wyjaśnia Piotr Rutkowski, właściciel firmy konsultingowej Rotel, znawca problemów samorządowych i telekomunikacyjnych. W 1996 r. OST podłączyła bezpłatnie do Internetu znajdujące się na terenie gmin Doliny Strugu szkoły. Wspólne działania wzmocniły kapitał społeczny, który zaczął procentować kolejnymi inicjatywami: rozlewnia wody mineralnej, piekarnia, wędliniarnia, sprzedaż produktów żywnościowych na rynku rzeszowskim, gimnazjum społeczne. Według raportu UNDP (agencja ONZ ds. rozwoju), w Dolinie Strugu zdecydowanie poprawiły się wskaźniki ekonomiczne i społeczne. - O sukcesie zadecydował splot przyczyn - analizuje Rutkowski. - Na jedną z początkowych inwestycji potrzebny był kredyt. Bank zażądał gwarancji. I wówczas wszyscy wójtowie zastawili swoje gospodarstwa.
Zastawili, bo mieli zaufanie nie tylko do swojego projektu, ale i współmieszkańców. Zaufanie to najważniejszy składnik kapitału społecznego. Niestety, w Polsce w bardzo podłej kondycji. Zgodnie z Diagnozą społeczną tylko 11 proc. osób uważa, że innym można ufać. W Finlandii ufa 60 proc. Tak wysoki poziom nieufności w Polsce niszczy wszelką inicjatywę i powoduje, że póki co Dolina Strugu jest przykładem unikatowym. Brak zaufania podminowuje innowacyjność i sprzyja korupcji, utrudniając jednocześnie rozwój. - Z badań, jakie pod koniec lat 90. przeprowadziłam wraz z Krzysztofem Chmielewskim nad przedsiębiorcami, wynikało, że najbardziej doskwierał im brak wsparcia, zarówno społecznego, jak i rodzinnego, który uniemożliwiał rozwinięcie skrzydeł - wyjaśnia prof. Krystyna Skarżyńska, psycholog z Instytutu Psychologii PAN i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. - Postawy zaufania obserwuje się jednak częściej u optymistów, czyli osób, które traktują niepowodzenia jako sferę, nad którą sprawują kontrolę, jako sygnał do korekty działania, a nie bezwzględne fatum.No tak, ale jak tu być optymistą, skoro z innych badań wynika, że w Polsce większość ludzi żywi przekonanie, że sukces zależy od układów (a więc od tzw. negatywnego kapitału społecznego), a nie od realnych kompetencji.
Nie dajmy się jednak zaczarować statystykom. Dolina Strugu, choć wyjątkowa, przecież nie jedyna, pokazuje, że kapitał społeczny można systematycznie rozwijać i wykorzystywać, by żyć lepiej. - Nie ma gotowych recept na budowę kapitału społecznego - tłumaczy prof. Kazimierz Frieske, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Trzeba zmuszać ludzi do współdziałania, wprowadzając mechanizmy wzajemnej kontroli i odpowiedzialności.Doświadczenie Doliny Strugu pokazuje też, że do tworzenia kapitału społecznego walnie przyczyniają się nowe technologie teleinformatyczne, zwiększając intensywność międzyludzkiej komunikacji. Ten pozytywny efekt potwierdził dr Dominik Batorski z Instytutu Socjologii UW na podstawie badań Diagnozy Społecznej. Internet sprzyja tworzeniu więzi społecznych i społecznemu zaangażowaniu, ludzie korzystający z sieci mają większe szanse na rynku pracy, bo dysponują większą liczbą relacji, które można wykorzystać w chwili kryzysu. Co ważniejsze, Internet zwiększa szanse zarówno absolwentów wyższych uczelni, jak i mieszkańców obszarów wiejskich. Prof. Marek S. Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego i rektor Wyższej Szkoły Zarządzania i Nauk Społecznych w Tychach, puentuje: - Z badań zagranicznych i polskich wynika, że najcenniejszym towarem w walce o pracę jest dziś informacja, wszystkie kompetencje służące wydobywaniu i przetwarzaniu informacji stają się bezcennym zasobem. Albo jesteś w matriksie, albo cię nie ma.
Kapitał kulturowy
Zdolność do wytwarzania kapitału społecznego zależy w dużej mierze od kapitału kulturowego, od postaw i norm podtrzymywanych przez lokalną kulturę. Kultura może być, jak dowodzą autorzy esejów opublikowanych w książce „Kultura ma znaczenie” pod redakcją Samuela Huntingtona i L. Harrisona, czynnikiem pobudzającym lub hamującym rozwój. Jak jest w Polsce?
Jak wykazuje dr Ewa Lisowska ze Szkoły Głównej Handlowej w raporcie o przyszłości pracy przygotowanym dla Fundacji Heinricha Bölla, polskie kobiety są najbardziej przedsiębiorcze w całej Unii Europejskiej. Ponad 36 proc. osób samozatrudnionych w Polsce, a więc prowadzących własne firmy, to kobiety. Ten bezcenny potencjał energii mierzyć musi się jednak z niezwykle konserwatywnym podejściem do roli kobiet na rynku pracy. Blisko 40 proc. Polaków uważa, że praca należy się w pierwszej kolejności mężczyznom (podobnego zdania jest tylko 10 proc. Holendrów). Vox populi, vox Dei - uwarunkowana kulturowo dyskryminacja płci znajduje wyraz w ostatnich działaniach legislacyjnych wypychających kobiety z rynku pracy. Prof. Magdalena Środa, w rządzie Marka Belki pełnomocniczka ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, stwierdza, że proces deemancypacji zaczął się symbolicznie podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 r., kiedy robotnicy obwieścili: „Kobiety idźcie do domu, my tu walczymy o Polskę!”.
W Szwecji, gdzie kobiety i mężczyźni mają równe prawo do walki o przyszłość kraju, polityka prorodzinna polega na tym, by słodkim ciężarem rodzicielstwa po równo obciążać ojca i matkę. W efekcie, mimo że Szwecja może pochwalić się najwyższymi na świecie wskaźnikami zatrudnienia, praca nie przeszkadza Szwedom w płodzeniu dzieci z o wiele większym wigorem niż w patriarchalnej Polsce. Polityka polegająca na wypychaniu kobiet z rynku pracy jest niedość, że anachroniczna, to i niebezpieczna. Jak przekonuje tygodnik „The Economist”, we współczesnej poprzemysłowej gospodarce najlepszą receptą na rozwój jest aktywizacja zawodowa kobiet. Dlaczego? Lepiej i chętniej się uczą, lepiej współpracują, są bardziej elastyczne - mówiąc inaczej, dysponują lepszej jakości kapitałem intelektualnym i społecznym. W efekcie, jak szacuje „The Economist”, podejmujące pracę kobiety miały większy pozytywny wpływ na rozwój światowej gospodarki niż ekonomiczna ekspansja Chin.
Na kapitał kulturowy można oddziaływać pozytywnie lub negatywnie. Wrocław to rzadki w Polsce przypadek miasta, które zrozumiało, że dziś do inwestorów przemawia nie tylko tania siła robocza. - Czym chcemy przyciągnąć do Wrocławia inwestorów? Przede wszystkim pokazując im, że jest to dla nich miejsce atrakcyjne - pełne koloru, różnorodności. Wychodzimy z założenia, że im ktoś jest u nas krócej, tym więcej ma innym do zaoferowania. To naturalna u nas ciekawość obcego: ten ktoś może mnie czegoś nauczyć, wie coś, czego ja nie wiem - wyjaśnia Paweł Panczyj, prezes Agencji Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej.
Wrocław, lub raczej Wroc-love, ściąga do miasta kolejne festiwale, a do Wrocławia ściągają inwestorzy. Dla kontrastu Warszawa woli relegować różnorodność do podziemia. Ubiegłoroczny nielegalny zakaz Parady Równości, zamknięcie klubu Le Madame pokazują, że wrocławskie motto włodarzom stolicy nie przeszłoby przez gardło. A dzisiejszy świat jest skomplikowany. John Malkovich, który poparł protest obrońców Le Madame, nie jest tylko barwnym aktorem z Hollywood. To także inwestor, który jeżdżąc po świecie szuka miejsc do lokowania kapitału. Czy kiedykolwiek wróci ze swoimi pieniędzmi do Warszawy, by nie tylko promować film, ale także inwestować i tworzyć miejsca pracy?
Kapitał polityczny
Polska dysponuje bezcennym skarbem - wielkimi zasobami kapitału intelektualnego w postaci rzeszy nieźle wykształconych młodych ludzi. Ten podstawowy surowiec nowoczesnej gospodarki, który w krajach niegdyś znacznie biedniejszych od Polski, jak Korea Południowa, stał się podstawowym motorem rozwoju, w naszym kraju leży przeważnie odłogiem. Nie potrafimy zmobilizować tego kapitału, bo nie pozwala na to niska jakość kapitału społecznego i antyrozwojowy charakter kapitału kulturowego. Jesteśmy społeczeństwem ludzi nieufnych, antyinnowacyjnych i zamkniętych na różnorodność. Europejskie badania Innobarometer 2005 mówią, że Polacy są najbardziej antyinnowacyjnym społeczeństwem w Unii Europejskiej. Wynik ten znajduje smutne potwierdzenie w badaniach CBOS, z których wynika, że 59 proc. Polaków nie korzysta i nie zamierza korzystać z Internetu. Zgodnie z badaniami European Values Survey, ponad połowa Polaków deklaruje, że nie chciałaby mieć za sąsiada homoseksualisty, mimo że uznajemy tolerancję za ważną wartość.
Te wyniki nie nastrajają do optymizmu, ale prawdziwą trwogę wzbudza beznadziejnie niska jakość kapitału politycznego w Polsce. Jak zauważa wspomniany Manuel Castells, w żadnym kraju nie udało się przeprowadzić skutecznej transformacji do epoki poprzemysłowej bez aktywnego udziału państwa i konsekwentnej woli politycznej nadającej kierunek reformom. Państwo uczestniczyło aktywnie w transformacji zarówno w najbardziej otwartych na rynek Stanach Zjednoczonych, jak i w quasi-socjalistycznej Finlandii oraz w konfucjańskiej Korei Południowej. To zdaniem politycznych elit i otaczających je kręgów opiniotwórczych była właściwa identyfikacja cywilizacyjnych wyzwań i kapitałów umożliwiających sprostanie tym wyzwaniom.
Polscy politycy, w swej masie niedouczeni, nieciekawi świata i anachroniczni, nie są w stanie stworzyć właściwej hierarchii rozwojowych celów. Zadowalają się schlebianiem potencjalnemu elektoratowi, licytując się w antyintelektualizmie i pogardzie dla wartości merytokratycznych. Młodzi ludzie, ci, którzy mają finansować dzisiejszym posłom emerytury, własnymi pieniędzmi udowadniają, że rozumieją, na czym polega współczesny świat, inwestując w swoje wyposażenie intelektualne. Dzisiejsi politycy robią wszystko, by ich emerytur nie miał kto sfinansować. Wspomniany ranking Światowego Forum Gospodarczego nie pozostawia złudzeń. W zrozumieniu i wykorzystaniu czynników decydujących dziś o rozwoju i mobilizacji przedstawionych kapitałów produkcyjnych zajmują miejsca od 90 po 107. Cóż, geograficznie Polska znajduje się w Europie, ale nasi politycy w wielu aspektach ustępują kolegom z Ugandy, Kenii, Nigerii.
Polskie marzenie
Przypomnijmy, nadchodzi ponadtrzymilionowa armia absolwentów szkół wyższych, być może ostatnia taka fala w naszej historii. To skarb, który może stać się naszym przekleństwem - w wariancie najgorszym, ponad półtora miliona z nich nie znajdzie w Polsce pracy. Tak być nie musi, pod warunkiem, że odpowiednio zaprojektujemy polskie marzenie i skorzystamy z doświadczeń tych, którym się udało. Nie ma jednego skutecznego modelu, inaczej dochodziła do sukcesu Irlandia, inaczej Finlandia, jeszcze inaczej Korea Południowa. Wszystkie one jednak opierają się na wspólnym fundamencie: modernizacji i inwestycji w kapitał społeczny, intelektualny i kulturowy. Nie ulegajmy więc mitom, a weźmy się do uczciwej intelektualnej roboty i zbudujmy polski program rozwoju. Dlaczego nie miałoby nas stać na śmiałość podjęcia wyzwania takiego jak Słowacy, których Narodowy Program Reform zaczyna deklaracja: „Słowacja musi stać się, zarówno w kraju, jak i za granicą, synonimem kraju o doskonałej nauce i technice, gdzie znakomicie wykształceni i twórczy mieszkańcy wytwarzają najwyższej jakości dobra i usługi”. Jeśli jednak nasza recepta na rozwój ma polegać na haśle „wybierzmy przeszłość”, lepiej pakujmy już walizki.
współpraca Grażyna Morek
Dziękuję Fundacji im. Heinricha Bölla za zgodę na udostępnienie raportu „Przyszłość pracy. Wyzwania XXI wieku”, jaki przygotowałem dla Fundacji wspólnie z dr Ewą Lisowską ze Szkoły Głównej Handlowej. Prezentacja raportu odbędzie się 29 maja br. w Centrum Multimedialnym Foksal w Warszawie, Sala A, ul. Foksal 3/5 o godz. 17.30. Wstęp wolny.