James Redfield
Niebiaskie proroctwo
Z angielskiego przeoya Krystyna Chmiel
wiat Ksiki
James Redfield
James Redfield yje i pracuje na Poudniu Stanów Zjednoczonych. Poza pisarstwem zajmuje si astrologi i psychologi. Wydaje biuletyn The Celestine Journal, gdzie publikuje refleksje i dowiadczenia z pracy nad odrodzeniem duchowym. Gdy pierwsze wydanie Niebiaskiego proroctwa znalazo si w maej prowincjonalnej ksigarni, poruszyo serca i umysy czytelników, którzy podawali sobie t ksik z rk do rk. Dalszy cig, nad którym autor pracuje, bdzie powicony dziesitemu wtajemniczeniu.
O ksice
W tropikalnej puszczy Peru odkryto staroytny Rkopis. Na jego kartach znajduje si dziewi fundamentalnych wtajemnicze w istot ycia. Wadze wieckie i kocielne s zainteresowane, aby jego tre, jako godzca w dotychczasowy porzdek wiata, nie przedostaa si do wiadomoci publicznej.
Bohaterowie powieci, ludzie rónych narodowoci, poszukuj Rkopisu. Ich drogi spotykaj si i rozchodz, lecz wszystkie wiod w wysokie Andy, do ruin starych wity ukrytych w dziewiczych lasach. Odkrywajc i przyswajajc sobie kolejne wtajemniczenia, nabywaj nowej wiadomoci, która zdaniem autora stanie si paradygmatem nadchodzcego tysiclecia.
James Redfield proponuje nam przygod pogoni za tajemnic duchow. Dziewi wtajemnicze zawiera oryginalny obraz ycia ludzkiego i wizj odrodzenia czowieka do kultury duchowej, dziki której uda si ocali planet - jej pikno i yjce na niej stworzenia. Wskazania dziewiciu wtajemnicze to take narzdzie poznania wntrza czowieka, zrozumienia prawdziwego charakteru zwizków midzyludzkich i rzdzcych nimi praw.
Tytu oryginau
The Celestine Prophecy
Projekt obwoluty, oprawy i stron tytuowych
Cecylia Staniszewska
Redaktor
Helena Klimek
Korektor
Janina Suszniak
Copyright © 1993 by James Redfield
All rights reserved
© Copyright for the Polish edition
by BM Sp. z o. o. VI O/Warszawa - wiat Ksiki, 1994
© Copyright for the Polish translation
by Krystyna Chmiel, 1994
BM Sp. z o. o. VI O/Warszawa - wiat Ksiki
Warszawa 1994
Drukowano w GGP
ISBN 83-7129-080-2
Nr 1084
Zeskanowane i przetworzone przez
jarp
Ostatnia aktualizacja
4 maja 2001
Sarze Wirginii Redfield
Mdrzy bd wieci
jak blask sklepienia,
a ci, którzy nauczyli wielu sprawiedliwoci,
jak gwiazdy przez wieki i na zawsze.
Ty jednak, Danielu, ukryj sowa
i zapiecztuj ksig a do czasów ostatecznych.
Wielu bdzie dociekao,
by pomnoya si wiedza.
(Ksiga Daniela, 12: 3-4)
Podzikowania
Niemoliwoci byoby wymieni tu wszystkich, którzy wywarli wpyw na ksztat tej ksiki. Szczególne podzikowania nale si jednak Alanowi Shieldsowi, Jimowi Gamble'owi, Markowi Lafountainowi, Marcowi i Debrze McElhaneyom, Danowi Questenberry'emu, B. J. Jonesowi, Bobby'emu Hudsonowi, Joy i Bobowi Kwapienom i Michaelowi Ryce'owi, autorowi powieci odcinkowej Dlaczego znów mnie to spotyka? Przede wszystkim za musz podzikowa mojej onie Salle.
Od autora
W cigu ostatniego pówiecza w spoecznoci ludzkiej zaczyna torowa sobie drog nowa wiadomo. Mona j nazwa transcendentaln bd duchow. Niewykluczone, e ju w trakcie czytania tej ksiki wyczujecie “szóstym zmysem", co si dzieje, e by moe dostpicie wtajemniczenia.
Zaczyna si to zwykle nasilon wraliwoci na to, co dokonuje si wokó nas. Zauwaamy, e pewne pozornie przypadkowe zjawiska daj zna o sobie akurat we waciwym momencie, rzucajc wiato akurat na waciwych ludzi i nagle nasze ycie zaczyna si toczy w zupenie odmiennym kierunku. Moe bardziej ni kto inny i ni my kiedy indziej wyczuwamy intuicyjnie ukryte znaczenie tych tajemniczych wydarze.
W gruncie rzeczy wiemy, e ycie jest zjawiskiem o charakterze duchowym, bardzo osobistym i frapujcym, nie wyjanionym do koca przez adn religi ani filozofi. Wiemy take co wicej: e gdy tylko zrozumiemy, o co tu chodzi, skoro zdoamy wczy si w ten duchowy proces i zmaksymalizowa jego wpyw na nasze ycie - ludzko dokona gigantycznego przeskoku w cakiem now jako. Powstan wtedy moliwoci realizacji tego, co najlepsze w naszej tradycji, i uksztatuje si kultura, do jakiej zmierza caa historia ludzkoci.
Prezentowana powie stanowi propozycj nowego sposobu mylenia. Jeli wywrze na was jakie wraenie, pomoe wam nazwa co, czego dowiadczalicie w yciu - podzielcie si z innymi swoimi spostrzeeniami. Myl bowiem, e nasza nowa duchowa wiadomo najlepiej rozwija si w ten sposób, nie za porednictwem mody lub hipnozy, lecz drog pozytywnych kontaktów midzyludzkich.
Jest wszake jeden warunek: musimy wyzby si dotychczas nurtujcych nas wtpliwoci i rozterek. A wtedy cudownym sposobem ta nowa rzeczywisto stanie si i naszym udziaem.
Spis treci
James Redfield
James Redfield
O ksičżce
Sarze Wirginii Redfield
Podziêkowania
Od autora
Spis treœci
Stan krytyczny
Wydłużona teraŸniejszoœæ
Istota energii
Walka o energiê
Mistyczne przesłanie
Wyjaœnianie przeszłoœci
Podčżanie z prčdem
Etyka w stosunkach miêdzyludzkich
Nowa cywilizacja
Stan krytyczny
Zaparkowaem samochód w pobliu restauracji i rozsiadem si wygodniej na siedzeniu, eby zebra myli. Wiedziaem, e Charlene czeka tam na mnie i ma mi co do powiedzenia. Co to moe by? Sze lat nie dawaa adnego znaku ycia, dlaczego wic pojawia si akurat teraz, gdy na tydzie zaszyem si w lasach?
Wysiadem i przeszedem kawaek pieszo do restauracji. Za mn dogasay ostatnie promienie zachodzcego soca rzucajc bursztynowe byski na mokr pyt parkingu. Przed godzin przesza krótka, lecz gwatowna burza, a po niej nasta chodny i rzeki letni wieczór. Przymione wiato i wiszcy na niebie póksiyc robiy wraenie wrcz surrealistyczne.
Idc rozmylaem o Charlene. Czy wci jest tak pikna i wraliwa, czy te moe czas j zmieni? Wspomniaa co o jakim rkopisie. Nie wiedziaem, co o tym myle - czy ten staroytny dokument odnaleziony w Ameryce Poudniowej zawiera co tak wanego, e musi bezzwocznie powiadomi mnie o tym?
- Mam dwie godziny postoju na lotnisku - oznajmia przez telefon. - Moe zjedlibymy razem kolacj? Bdziesz zachwycony tym rkopisem - to taka zagadka, jakie lubisz!
Taka zagadka, jakie lubi? Có to miao oznacza?
Restauracja bya przepeniona. Grupki ludzi czekay, a zwolni si jaki stolik. Kierowniczka sali poinformowaa mnie, e Charlene zaja ju dla nas miejsca na galerii, nad gówn sal jadaln.
Kiedy wszedem na gór, zauwayem, e wokó jednego stolika zebra si spory tumek. Byo tam nawet dwóch policjantów. W pewnej chwili policjanci odwrócili si, minli mnie i zbiegli na dó. Wkrótce rozeszli si take pozostali. Orodkiem ich uwagi okazaa si siedzca przy stoliku kobieta. To bya Charlene!
Podbiegem do niej.
- Charlene, czy co si stao?
Pozornie gniewnym gestem odrzucia gow do tyu i wstaa, ze swoim zwykym, olniewajcym umiechem. Zauwayem, e chyba zmienia kolor wosów, ale jej twarz w niczym nie rónia si od tej, któr zapamitaem. Te same delikatne rysy, szerokie usta i due, bkitne oczy.
- Nie uwierzysz - zacza, kiedy wymienilimy powitalne uciski. - Wyszam na chwil do toalety i nim wróciam, kto ukrad mi teczk.
- Co w niej miaa?
- Nic wanego, kilka ksiek i czasopism na drog. To co niesamowitego! Gocie od ssiednich stolików powiedzieli, e kto po prostu wszed, wzi teczk i wyszed. Opisali go policji do dokadnie i gliniarze obiecali, e przeczesz teren.
- Moe powinienem pomóc im szuka?
- Nie, nie mylmy ju o tym. Nie mam zbyt duo czasu, a chciaabym zamieni z tob par sów.
Zgodziem si i usiedlimy. Podszed kelner, tote przejrzelimy kart i zoylimy zamówienie. Nastpne dziesi czy pitnacie minut przegadalimy o wszystkim i o niczym. Staraem si gra rol, któr sam sobie narzuciem, ale Charlene przejrzaa moje matactwa.
- Ale co si naprawd z tob dzieje? - spytaa pochylajc si ku mnie z czarujcym umiechem.
Odpowiedziaem jej uwanym spojrzeniem.
- Chciaaby od razu wszystko wiedzie.
- Jak zawsze.
- Widzisz, tak naprawd to postanowiem posiedzie nad jeziorem, eby mie troch czasu dla siebie. Ostatnio duo pracowaem, ale myl o zmianie stylu ycia.
- Wspominae kiedy o tym jeziorze, ale zdawao mi si, e ty i twoja siostra musielicie je sprzeda.
- Jeszcze nie, ale moe bdziemy musieli, bo podatki od nieruchomoci na terenach podmiejskich wci rosn. Przyznaa mi racj.
- No a co chcesz robi dalej?
- Na razie nie wiem, ale co cakiem innego. Rzucia mi badawcze spojrzenie.
- Zdaje si, e jeste tak samo zabiegany jak wszyscy.
- Chyba tak - przyznaem. - A dlaczego pytasz?
- Bo o tym jest wanie mowa w Rkopisie. Odwzajemniem jej badawcze spojrzenie.
- Opowiedz mi o tym rkopisie - poprosiem. Odchylia si na krzele, jakby chcc zebra myli, po czym znów spojrzaa na mnie uwanie.
- Wspominaam ci chyba przez telefon, e kilka lat temu odeszam z redakcji gazety i podjam prac w instytucie naukowym, który bada przemiany kulturowe i demograficzne dla potrzeb ONZ. Ostatnio otrzymaam zlecenie wyjazdu do Peru. Gdy prowadziam badania na uniwersytecie w Limie, doszy mnie suchy o pewnym starym rkopisie, który wanie odkryto. Tyle e nikt nie potrafi poda adnych szczegóów, nawet na wydziaach archeologii i antropologii. Gdy próbowaam zasign informacji w koach rzdowych, wszyscy zaprzeczali, jakoby co o tym wiedzieli. W kocu kto mi powiedzia, e z jakich powodów rzd robi wszystko, aby ten dokument ukry. Ale ta osoba te nie wiedziaa niczego pewnego. Znasz mnie - cigna dalej. - Wiesz, e jestem dociekliwa. Kiedy wykonaam swoje zadanie, postanowiam przeduy troch pobyt i spróbowa dowiedzie si czego wicej. Pocztkowo wszystkie tropy, którymi szam, prowadziy donikd, a kiedy wstpiam co zje do knajpki na peryferiach Limy. Zauwayam, e jaki ksidz dziwnie mi si przyglda. Po paru minutach podszed do mnie i wyzna, e sysza o moim zainteresowaniu Rkopisem. Nie chcia ujawni swojego nazwiska, ale zgodzi si na rozmow.
Przerwaa na chwil, wci intensywnie si we mnie wpatrujc.
- Powiedzia, e Rkopis pochodzi sprzed okoo szeciuset lat przed nasz er i przepowiada gruntowne przemiany w spoecznoci ludzkiej.
- Kiedy te przemiany maj si zacz? - spytaem.
- W ostatnich dziesicioleciach dwudziestego wieku.
- To znaczy teraz?
- Tak, teraz.
- I czego maj dotyczy? Przezwyciajc zakopotanie powiedziaa:
- Ksidz twierdzi, e ma to by odrodzenie naszej wiadomoci, które bdzie dokonywa si bardzo powoli. Nie ma ono charakteru religijnego, raczej duchowy. Odkryjemy zupenie nowe aspekty naszego ycia na tej planecie, nowe funkcje naszej egzystencji. Wedug ksidza ma to radykalnie zmieni oblicze kultury.
Po krótkiej przerwie dodaa:
- Ksidz mówi, e Rkopis dzieli si na czci czy rozdziay, z których kady powicony jest jednemu “wtajemniczeniu". Zapowiada, e wanie za naszych czasów ludzko zacznie przyswaja sobie jedno po drugim kolejne wtajemniczenia, a cywilizacja ziemska osignie stadium penego uduchowienia.
Potrzsnem gow i sceptycznie uniosem brwi.
- I ty naprawd w to wierzysz?
- No có, myl... - zacza. Przerwaem jej.
- Rozejrzyj si! - wskazaem tum wypeniajcy sal pod nami. - To jest realny wiat. Czy dostrzegasz w nim jakie zmiany?
Odpowied nadesza od stolika pod cian. Gniewna uwaga, której treci nie zrozumiaem, bya tak gona, e caa sala zamilka. Pomylaem, e znów co komu ukradziono, ale okazao si, e to tylko kótnia. Kobieta, okoo trzydziestki, zerwaa si z miejsca i patrzc z oburzeniem na mczyzn siedzcego naprzeciw krzyczaa:
- Nie! Chodzi o to, e nasz zwizek nie jest taki jak chciaam! Rozumiesz? Nie taki! - Opanowaa si nieco, rzucia na stó serwetk i wysza.
Charlene i ja spogldalimy na siebie, zaszokowani, e ten wybuch nastpi akurat wtedy, gdy mówilimy o ludziach w tej sali. W kocu Charlene gestem wskazaa stolik, przy którym pozosta samotny mczyzna, i podsumowaa:
- To wanie jest ten wiat realny, który si zmienia.
- W jaki sposób? - spytaem, wci nie mogc odzyska równowagi.
- Przemiany zaczynaj si wraz z pierwszym wtajemniczeniem, a ono, wedug sów ksidza, najpierw zawsze dokonuje si w podwiadomoci i przybiera posta gbokiego uczucia niepokoju.
- Niepokoju?
- Wanie.
- I có nas tak niepokoi?
- Otó to! Pocztkowo czujemy si niepewnie. Zaczynamy poszukiwa alternatywnych przey, czyli takich chwil w yciu, w których czujemy jako inaczej, bardzo intensywnie i twórczo. Nie wiemy, skd one si bior ani jak przeduy ich trwanie, ale kiedy ustaj, mamy poczucie niedosytu i zaniepokojenia, bo ycie znów staje si zwyczajne.
- Uwaasz wic, e wanie taki niepokój spowodowa gniew tamtej kobiety?
- Tak. Ona jest takim samym czowiekiem jak my wszyscy. Wszyscy szukamy w yciu samorealizacji i nie chcemy pogodzi si z niczym, co “ciga nas na ziemi". To wieczne niespokojne poszukiwanie ma swoje ródo w postawie egoistycznej, która w ostatnich dziesicioleciach cechuje wszystkich, od Wall Street po bandy podwórkowe. - Spojrzaa na mnie. - No, a w zwizkach wzajemnych potrafimy tylko stawia dania, co uniemoliwia w kocu utrzymanie jakichkolwiek zwizków.
Ta uwaga przypomniaa mi moje ostatnie dowiadczenia. Dwie znajomoci, które zaczy si bardzo gwatownie i nie przetrway nawet roku. Charlene czekaa cierpliwie, a znów skoncentruj si na niej.
- Co waciwie dzieje si z naszymi zwizkami uczuciowymi? - spytaem.
- Dugo rozmawiaam o tym z ksidzem - odpowiedziaa. - On uwaa, e zawsze gdy partnerzy s zbyt wymagajcy i daj od siebie nawzajem podporzdkowania si stylowi ycia drugiej strony, musi doj do walki osobowoci.
Tu trafia w sedno. Oba moje poprzednie zwizki byy skaone t walk o dominacj. Nieustajce konflikty wybuchay nawet wokó programu dnia. Widocznie przyjlimy za ostre tempo i nie byo czasu, aby uzgodni, co mamy robi, dokd chodzi i jakie zainteresowania rozwija. W kocu kwestia, kto postawi na swoim i zdoa przeforsowa swoj wizj ycia codziennego, okazaa si przeszkod nie do pokonania.
- Wanie ta walka o przewodnictwo - cigna Charlene
- sprawia, e trudno nam y przez duszy czas z jedn osob.
- Niewiele to ma wspólnego ze sprawami ducha - zauwayem.
- To samo powiedziaam ksidzu. Ale on zwróci mi uwag, e z tego ustawicznego niepokoju wywodzi si wikszo patologii spoecznych. Jest to zreszt problem przejciowy, który powoli ju wygasa. Ostatecznie uwiadomimy sobie, do czego naprawd dymy, czym w istocie jest to inne, bardziej satysfakcjonujce przeycie. Kiedy w peni to pojmiemy, osigniemy pierwszy stopie wtajemniczenia.
Na chwil przerwalimy, gdy podano nam kolacj. Kelner nalewa wino, a my próbowalimy nawzajem swoich potraw. Charlene przechylia si przez stó, aby nabra troch ososia z mojego talerza. Zmarszczya przy tym nosek i zachichotaa. Wtedy uwiadomiem sobie, jak swobodnie czuj si w jej towarzystwie.
- No, dobrze. Jakie wic jest to przeycie, którego szukamy? Czym jest pierwsze wtajemniczenie? - spytaem.
Zastanowia si, jakby nie wiedziaa, od czego zacz.
- Trudno to wyjani. Ksidz uj to tak: Pierwsze wtajemniczenie osigamy wtedy, kiedy uwiadamiamy sobie zbieno wielu zdarze w naszym yciu. - Nachylia si do mnie.
- Czy miae kiedy przeczucie dotyczce twoich zamiarów na przyszo lub jakiego yciowego wyboru? A potem dziwie si, jak to moliwe? Jeszcze póniej, kiedy ju prawie o tym zapomniae i zaje si czym innym, nagle spotkae kogo, przeczytae co lub znalaze si gdzie i nadarzya si sposobno zrealizowania tego, co przewidziae? Ksidz twierdzi, e kiedy takie “zbiegi okolicznoci" zdarzaj si coraz czciej, przestajemy traktowa je jak przypadek. Odbieramy je jako przeznaczenie, jakby naszym yciem rzdzia jaka niewytumaczalna sia. Takie dowiadczenia indukuj aur tajemnicy i podniecenia, która pomnaa nasz energi yciow. Te dowiadczenia najbardziej utrwalaj si w naszej pamici. Z kadym dniem coraz wicej osób przekonuje si, e ta tajemnicza tendencja istnieje, dziaa, niepostrzeenie przewija si przez nasze ycie codzienne. wiadomo tego to wanie pierwsze wtajemniczenie.
Spojrzaa na mnie wyczekujcym wzrokiem, lecz nie doczekaa si odpowiedzi.
- Nie rozumiesz? - spytaa. - Pierwsze wtajemniczenie to rozwaanie sfery tajemnicy, która nieodmiennie towarzyszy yciu kadej istoty na tej planecie. Dowiadczamy dziwnych zbiegów okolicznoci i cho jeszcze nie rozumiemy ich w peni, wiemy, e istniej naprawd. Podobnie jak w dziecistwie, przeczuwamy istnienie drugiej, nie odkrytej jeszcze strony ycia, czego, co si dzieje za kulisami sceny.
Przechylia si jeszcze bardziej w moj stron, cay czas gestykulujc.
- Chyba mocno si w to zaangaowaa - stwierdziem.
- Pamitam - zauwaya surowo - e kiedy ty sam wspominae o tego rodzaju przeyciach.
Zaszokowao mnie to, bo miaa racj. Istotnie miaem w yciu taki okres, kiedy uderzaa mnie zbieno rónych zdarze i próbowaem wytumaczy to sobie psychologicznie. Wkrótce jednak zmieniem pogldy. Nie wiem dlaczego, zaczem uwaa swoje poprzednie reakcje za niedojrzae i nie uzasadnione i przestaem dostrzega te dziwne zdarzenia. Spojrzaem w oczy Charlene i zaczem si usprawiedliwia:
- Widocznie zgbiaem wtedy filozofi Wschodu albo mistyk chrzecijastwa i dlatego to zapamitaa. To, co nazywasz pierwszym wtajemniczeniem, byo ju wielokrotnie opisywane. Co w tym nowego? I w jaki sposób postrzeganie tajemniczych wydarze moe prowadzi do przemian kulturowych?
Charlene przez chwil wpatrywaa si w podog, po czym znów podniosa na mnie wzrok.
- Nie zrozum mnie le - powiedziaa. - Oczywicie, tego rodzaju przeycia byy ju udziaem innych i zostay opisane. Ksidz take zaznaczy, e nie jest to zjawisko nowe. W historii byway jednostki tak wyczulone na niewytumaczalne zbienoci zdarze, e ich percepcja nie poddawaa si adnej interpretacji filozoficznej ani religijnej. Rónica tkwi gównie w sferze ilociowej. Zdaniem ksidza przemiany mog zachodzi wtedy, gdy wiele osób równoczenie dowiadcza tego samego.
- Czyli konkretnie kiedy? - spytaem.
- Rkopis mówi podobno, e liczba osób wiadomych istnienia tych dziwnych zbienoci miaa w zawrotnym tempie zacz wzrasta w szóstej dekadzie dwudziestego wieku. Wzrost ten ma trwa a do pocztku nastpnego stulecia, kiedy osignie poziom maksymalny - taki, który mona by nazwa stanem krytycznym. A - jak mówi Rkopis - kiedy osigniemy ten “stan krytyczny", caa spoeczno ludzka zacznie traktowa owe “zbiegi okolicznoci" z naleyt uwag. Wtedy wszyscy zaczniemy docieka, jakie tajemnicze procesy le u podstaw ycia na naszej planecie. I to pytanie, które zada sobie równoczenie wielka liczba ludzi, otworzy naszej wiadomoci drog do dalszych wtajemnicze. Zgodnie z tym, co znajduje si w Rkopisie, jeeli odpowiednio dua liczba osób zacznie powanie zastanawia si nad sensem ycia, sens ten zostanie odkryty. Wtedy kolejno, jedno po drugim, odsoni si przed nami dalsze wtajemniczenia.
Przerwaa na chwil, aby zaj si posikiem.
- I wtedy nasza cywilizacja wzniesie si na wyszy poziom?
- To wanie powiedzia ksidz - stwierdzia. Przez chwil patrzyem na ni, rozwaajc wizj “stanu krytycznego". Wreszcie zauwayem:
- Brzmi to zbyt uczenie jak na rkopis powstay szeset lat przed nasz er.
- Ja te si nad tym zastanawiaam - przyznaa. - Ksidz jednak zapewni mnie, e uczeni, którzy pierwsi przetumaczyli ten dokument, byli w peni przekonani o jego autentycznoci. Tym bardziej e napisano go w jzyku aramejskim, tym samym co wikszo ksig Starego Testamentu.
- A skd wzi si jzyk aramejski w Ameryce Poudniowej szeset lat przed narodzeniem Chrystusa?
- Tego ksidz nie wiedzia.
- A czy Koció popiera treci zawarte w Rkopisie?
- Nie - odpara. - Mao tego, wikszo kleru zawzicie stara si utrzyma w tajemnicy jego istnienie. Dlatego ten ksidz nie chcia poda mi swojego nazwiska. Rozmawiajc ze mn najwyraniej naraa si na niebezpieczestwo.
- A czy powiedzia, dlaczego hierarchia kocielna jest przeciwna ujawnieniu Rkopisu?
- Tak. Rzuca on wyzwanie doskonaoci ich wiary. - W jaki sposób?
- Nie wiem. Niewiele o tym mówi. Najwidoczniej dalsza jego zawarto godzi w dogmaty Kocioa i to jest grone dla jego dostojników, gdy wedug nich dobrze jest tak jak jest.
- Rozumiem.
- Ksidz utrzymywa, e w jego mniemaniu Rkopis nie podwaa adnej z uznanych prawd wiary. Raczej wyjania prawdziwe ich znaczenie. W jego przekonaniu hierarchowie kocielni dostrzegliby t prawd, gdyby zechcieli spojrze na ycie jak na wielk zagadk - wówczas sami doszliby do kolejnych wtajemnicze.
- A czy nie powiedzia ci, ile jest tych wtajemnicze?
- Nie. Wspomnia jeszcze tylko o drugim, które daje bardzo przekonujc interpretacj najnowszej historii i objania zachodzce przemiany.
- Czy poda ci jakie szczegóy?
- Nie. Nie byo czasu. Musia wyjecha, eby zaatwi jakie sprawy. Umówilimy si, e spotkamy si wieczorem u niego w domu, ale kiedy tam przyjechaam, nie zastaam go. Czekaam trzy godziny, ale si nie pojawi. Musiaam wyjecha, bo nie zdyabym na samolot.
- To znaczy, e nie miaa ju okazji z nim porozmawia?
- Nie. Wicej go nie widziaam.
- A z kó rzdowych nie otrzymaa adnej informacji potwierdzajcej istnienie Rkopisu?
- Absolutnie adnej.
- Kiedy to byo?
- Jakie pótora miesica temu.
Kilka nastpnych minut jedlimy w milczeniu. W kocu Charlene podniosa gow znad talerza i spytaa:
- No wic co o tym mylisz?
- Nie wiem - przyznaem. Z jednej strony sceptycznie traktowaem ide tak daleko idcych przemian w spoecznoci ludzkiej. Z drugiej jednak zafrapowaa mnie sama myl, e moe ten Rkopis naprawd istnieje.
- Czy ksidz pokazywa ci moe jak kopi? - spytaem.
- Nie. Mam tylko notatki z tej rozmowy. Przez chwil znów panowaa cisza.
- No wiesz! - Odezwaa si w kocu Charlene. - Sdziam, e ci to naprawd zaciekawi.
- Potrzebowabym jakiego dowodu na to, co tam napisano. Umiechna si szeroko.
- Co ci tak mieszy? - spytaem.
- Ja powiedziaam to samo.
- Ksidzu?
- Tak.
- A on?
- Powiedzia, e takim dowodem jest dowiadczenie.
- Co mia na myli?
- To, e osobiste dowiadczenie uwiarygodnia tezy zawarte w Rkopisie. Jeeli naprawd zastanowimy si nad tym, co czujemy i jak toczy si nasze ycie w danym momencie historycznym, myli zawarte w Rkopisie uka nam swój sens, przemówi prawd. - Zawahaa si. - Czy to ci nie przekonuje?
Zamyliem si. Czy to mnie przekonuje? Czy wszystkich trawi taki sam niepokój jak mnie, a jeli tak, to czy niepokój ten wynika ze zwykej intuicji, z nawarstwiajcej si w cigu trzydziestu lat wiadomoci, e ycie jest czym wicej ni wiemy i moemy sprawdzi empirycznie?
- Nie jestem pewien - wydusiem w kocu. - Przypuszczam, e potrzebowabym czasu, aby to przemyle.
Wyszedem z sali restauracyjnej do ogrodu i stanem za cedrow aweczk na wprost fontanny. Z prawej strony widziaem migajce wiata lotniska i syszaem huk odrzutowca, gotowego do startu.
- Jakie pikne kwiaty! - usyszaem za sob gos Charlene. Sza alejk w moj stron, podziwiajc rzdy petunii i begonii okalajce miejsca do siedzenia. Stana przy mnie, a ja otoczyem j ramieniem. Przywoaem na myl róne wspomnienia. Przed laty oboje mieszkalimy w Charlottesville w stanie Wirginia i spdzalimy cae wieczory na dyskusjach powiconych rónym teoriom akademickim i problemom rozwoju psychicznego czowieka. Bylimy zafascynowani zarówno tymi rozmowami, jak sob nawzajem. Teraz uderzyo mnie, e zawsze by to zwizek czysto platoniczny.
- Trudno wyrazi, jak mio znów ci spotka - odezwaa si Charlene.
- O, tak! - potwierdziem. - Twój widok wzbudza we mnie mnóstwo wspomnie.
- Dlaczego waciwie nie utrzymywalimy kontaktu? - zastanawiaa si gono. To pytanie przypomniao mi o naszym ostatnim spotkaniu. egnalimy si w moim samochodzie. Akurat wracaem do domu z gow pen nowych pomysów na temat postpowania z maltretowanymi dziemi. Wydawao mi si, e wiem wszystko o sposobach odreagowywania przez te dzieci ich przey, tumienia gwatownych reakcji, aby wymaza je ze swego dalszego ycia. Z czasem okazao si, e moje podejcie byo bdne. Musiaem sam przed sob przyzna si do niewiedzy. Wci pozostao dla mnie zagadk, jak ludzie uwalniaj si od wasnej przeszoci.
Spogldajc teraz wstecz na minione sze lat utwierdzaem si w przekonaniu, e zdobyte dowiadczenie miao swoj warto. Niemniej czuem potrzeb jakiej zmiany. Ale dokd miabym si przenie i co robi? Od tamtej chwili, gdy Charlene pomoga mi skrystalizowa swoje pogldy na urazy dziecistwa - mylaem o niej zaledwie kilka razy. Teraz znów pojawia si w moim yciu i rozmowa z ni okazaa si tak samo ekscytujca jak dawniej.
- Chyba byem pochonity prac - próbowaem si usprawiedliwia.
- Ja te - zawtórowaa. - W redakcji jeden reporta goni drugi. Nie zostawao mi czasu na nic.
- Czy wiesz, e ju zapomniaem, jak dobrze nam si zawsze rozmawiao? - cisnem j za rami. - Jak lekko i naturalnie? Po jej wzroku i umiechu poznaem, e czuje to samo.
- Tak. Rozmowa z tob zawsze dodawaa mi si.
Chciaem jeszcze co powiedzie, gdy zauwayem, e Charlene, omijajc mnie wzrokiem, wpatruje si w wejcie do restauracji. Jej twarz zblada i przybraa gniewny wyraz.
- Co si stao? - spytaem zwracajc si w tamt stron. W kierunku parkingu szo kilka osób, rozmawiajc jakby nigdy nic; adna nie robia na mnie niezwykego wraenia. Spojrzaem na twarz Charlene, która wci wygldaa na zaniepokojon.
- Co tam zobaczya?
- Zauwaye takiego faceta w szarej koszuli koo pierwszego rzdu samochodów?
Spojrzaem jeszcze raz na pyt parkingu. Z restauracji wychodzia tymczasem nastpna grupa ludzi.
- Jakiego faceta?
- Pewnie ju go tam nie ma - stwierdzia, wytajc wzrok. Potem odwrócia si do mnie i wyjania: - Ten mczyzna, który ukrad moj teczk, mia by ysawy, z brod i w szarej koszuli. Wydaje mi si, e taki wanie facet przyglda si nam zza samochodów.
Poczuem skurcz strachu w odku. Obiecaem Charlene, e zaraz wróc, i przeszedem si po parkingu, przezornie starajc si nie odchodzi zbyt daleko. Nie dostrzegem jednak nikogo, kto odpowiadaby opisowi.
Gdy wróciem, Charlene wysza mi naprzeciw.
- Jak sdzisz? - spytaa ostronie. - Moe ten czowiek myla, e mam w teczce kopi Rkopisu, i chcia go w ten sposób zdoby?
- Nie mam pojcia. Ale zaraz zadzwonimy znów na policj i powiemy im, co widziaa. Powinni sprawdzi wszystkich pasaerów, którzy maj z tob lecie.
Weszlimy z powrotem do budynku i zadzwonilimy na posterunek. Policjanci przez dwadziecia minut sprawdzali wszystkie samochody, potem owiadczyli, e nie mog ju powici nam wicej czasu. Obiecali skontrolowa wszystkich pasaerów samolotu, którym miaa lecie Charlene.
Gdy policjanci odjechali, znów znalelimy si przy fontannie.
- Zaraz, o czym to mówilimy, zanim zobaczyam tego faceta? - zastanawiaa si Charlene.
- O nas - przypomniaem jej. - Waciwie dlaczego wpada na pomys, aby poinformowa mnie o tym wszystkim? Spojrzaa na mnie z pewnym zakopotaniem.
- Wtedy, w Peru, kiedy suchaam opowieci ksidza, cay czas mylaam o tobie.
- Ach, tak!
- Nie bardzo zdawaam sobie wówczas z tego spraw -cigna. - Kiedy jednak wróciam do Wirginii, kada myl o Rkopisie kojarzya mi si z tob. Kilka razy chciaam ju do ciebie dzwoni, ale zawsze co stano mi na przeszkodzie. Gdy otrzymaam delegacj do Miami, gdzie wanie lec, ju w samolocie odkryam, e mam tu dwie godziny postoju. Po wyldowaniu odnalazam wic twój numer, ale automatyczna sekretarka odpowiedziaa, eby szuka ci nad jeziorem, i tylko w nagych wypadkach. Zadecydowaam, e powinnam zadzwoni.
Przez chwil nie byem pewien, co o tym sdzi.
- Oczywicie - powiedziaem w kocu - bardzo dobrze, e zadzwonia. - Charlene spojrzaa na zegarek.
- Robi si póno. Chyba ju wróc na lotnisko.
- Podwioz ci - zaproponowaem.
Pojechalimy na dworzec lotniczy i przeszlimy do hali odlotów. Rozgldaem si uwanie, czy nie wida czego podejrzanego. Do samolotu do Miami wchodzili ju pasaerowie. Przy wejciu sta policjant i przyglda si kademu wsiadajcemu. Kiedy podeszlimy do niego, zameldowa nam, e obserwowa wszystkich wymienionych na licie pasaerów, ale aden nie odpowiada podanemu rysopisowi zodzieja.
Podzikowalimy, a gdy odszed, Charlene z umiechem zwrócia si do mnie.
- Pewnie ju bd wsiada - poegnaa mnie uciskiem. -Tu masz moje namiary. Tym razem lepiej bdmy w kontakcie!
- Uwaaj! - przestrzegem j. - Gdyby zauwaya co podejrzanego, wzywaj zaraz policj!
- Nie martw si o mnie - odpowiedziaa. — Wszystko bdzie dobrze!
Przez chwil patrzylimy sobie gboko w oczy.
- Co masz zamiar dalej robi w sprawie tego Rkopisu? -spytaem.
- Jeszcze nie wiem. Pewnie bd sucha, kiedy wreszcie podadz co w wiadomociach.
- A jeeli bd trzyma to w tajemnicy?
- Wiedziaam, e pokniesz haczyk! - Umiechna si zadowolona. - Mówiam, e to co, co uwielbiasz. Co wic ty masz zamiar z tym zrobi?
Wzruszyem ramionami.
- Pewnie bd próbowa dowiedzie si czego wicej.
- Daj mi zna, jeli ci si uda.
Ostatnie “Do widzenia!" i Charlene posza w stron samolotu. Odwrócia si jeszcze i pomachaa mi, po czym znika w rkawie dla wsiadajcych. Wróciem do swego wozu i pojechaem prosto nad jezioro, zatrzymujc si tylko dla zatankowania paliwa.
Gdy przyjechaem na miejsce, wyszedem na oszklon werand i usiadem w bujanym fotelu. Wokó sycha byo gosy wierszczy, abek drzewnych, a z dalszej odlegoci - lelka amerykaskiego zwanego przedrzeniaczem. Na zachodnim brzegu jeziora z wody wynurza si ksiyc, od którego po powierzchni wody biega do mnie falujca smuga wiata.
Dzisiejszy wieczór min bardzo interesujco, ale na wizj przemian kulturowych zapatrywaem si raczej sceptycznie. Bardziej przemawia do mnie idealizm spoeczny lat szedziesitych i siedemdziesitych, czy nawet prdy duchowe modne w latach osiemdziesitych. To, co dziao si teraz, byo trudne do oceny. Jaka to nowa informacja mogaby nagle odmieni wiat? Wizja taka wydawaa si zbyt idealistyczna i mocno nacigana. W kocu ludzie zamieszkuj na tej planecie od do dawna. Niby dlaczego dopiero teraz mieliby dogbnie wejrze w istot egzystencji? Jeszcze przez chwil wpatrywaem si w tafl wody, a potem pogasiem wiata i poszedem do sypialni troch poczyta.
Nastpnego ranka obudziem si nagle, ze wieym jeszcze wspomnieniem przeytego snu. Chyba z minut leaem patrzc w sufit i przypominajc sobie szczegóy sennej wizji. nio mi si, e przedzieraem si przez las w poszukiwaniu czego. A by to rozlegy i bardzo malowniczy las...
W tym nie nieraz znajdowaem si w sytuacji, w której czuem si zagubiony i bezradny, niezdolny do podjcia decyzji. Ale zawsze wtedy nie wiadomo skd pojawiaa si jaka tajemnicza osoba, jakby specjalnie po to, aby podpowiedzie mi, co mam robi. Nie dowiedziaem si, czego tam szukaem, ale ten sen bardzo wzmocni moj wiar w siebie.
Gdy usiadem na óku, zauwayem wpadajc przez okno wizk promieni sonecznych, w której pobyskiway rozproszone czsteczki kurzu. Wstaem i rozsunem zasony. Dzie by pogodny, niebo bkitne, soce wiecio jasno. Chodny powiew agodnie porusza drzewami. O tej porze tafla jeziora musiaa by poyskliwa i pofalowana, a wiatr zbyt ostry dla kogo, kto wanie wyszedby z wody.
Poszedem nad jezioro i zanurkowaem. Wynurzyem si na powierzchni i popynem ku rodkowi stylem grzbietowym, aby móc podziwia znajome góry. Jezioro leao na dnie gbokiej doliny, w której zbiegay si trzy pasma górskie. To przepikne miejsce odkry mój dziadek, gdy by modym czowiekiem.
Upyn ju cay wiek, odkd po raz pierwszy trafi w te góry. Wtedy yy tu jeszcze dziki i pumy, a Indianie z plemienia Krików w swych prymitywnych wigwamach zasiedlali pónocne zbocze. Dziadek poprzysig sobie, e kiedy zamieszka w tej piknej dolinie, wród starych drzew i siedmiu róde. Dopi swego - wybudowa domek nad jeziorem, skd odbywa z wnuczkiem niezliczone wycieczki po okolicy. Niezupenie rozumiaem fascynacj dziadka t dolin, ale zawsze staraem si zachowa j w nie zmienionym stanie, cho cywilizacja wdzieraa si ze wszystkich stron.
Ze rodka jeziora wida byo wystp skalny w pobliu grzbietu pónocnego pasma górskiego. Poprzedniego dnia zwyczajem dziadka wspiem si na ten nawis, majc nadziej, e widok stamtd, zapachy i szum wiatru w koronach drzew podziaaj na mnie uspokajajco. I rzeczywicie, gdy siedziaem tam, patrzc z góry na jezioro i gstwin lici, z kad chwil czuem si lepiej, jakby spyna na mnie jaka energia i odblokowaa mi umys. Kilka godzin póniej rozmawiaem z Charlene i dowiedziaem si o istnieniu Rkopisu...
Wróciem do brzegu i wydostaem si na drewniany pomost pod moim domkiem. Zdawaem sobie spraw, e wszystko to jest niewiarygodne. Bo jak to? Zniechcony do ycia, siedziaem zaszyty w tych górach, a tu nagle, ni std, ni zowd, zjawia si Charlene i wyjania przyczyny mojego dyskomfortu, opowiadajc o jakim starym rkopisie, który rzekomo odsania tajemnice bytu.
Równoczenie jednak doskonale wiedziaem, e pojawienie si Charlene byo wanie takim zbiegiem okolicznoci, o jakich mówi Rkopis. Nie wygldao to na przypadkowe zdarzenie. Czy to moliwe, aby stary dokument mówi prawd? Czybymy pomimo naszego nihilizmu i cynizmu powoli zbliali si do osignicia “stanu krytycznego" ludzi wiadomych tych dziwnych zbienoci? Czyby ludzko bya ju gotowa do zrozumienia tego zjawiska, a co za tym idzie, do zrozumienia celu i sensu ycia?
Zastanawiaem si, na czym to zrozumienie moe polega. Czy jak mówi ksidz, dowiemy si tego z dalszych rozdziaów Rkopisu?
Musiaem wic podj decyzj. Rkopis otworzy przede mn now perspektyw yciow, da mi nowy obiekt zainteresowania. Naleao tylko zdecydowa, co robi dalej? Zosta czy ruszy na poszukiwania? Pojawi si jeszcze element zagroenia. Kto ukrad teczk Charlene? Czy by to kto, komu zaleao na utrzymaniu istnienia Rkopisu w tajemnicy? Jak mógbym si tego dowiedzie?
Dugo rozmylaem, na jakie ryzyko si naraam, ale zwyciy mój wrodzony optymizm. Postanowiem nie martwi si na zapas. Mog przecie dziaa ostronie i powoli. Wszedem do mieszkania i zadzwoniem do biura podróy, którego reklama zajmowaa najwicej miejsca w gazecie. Agent, z którym rozmawiaem, zapewni, e moe zorganizowa mi wyjazd do Peru. Tak si bowiem zdarzyo, e pewien klient wanie si wycofa i na jego miejsce ja mog otrzyma rezerwacj lotu i hotelu w Limie. Bd to nawet mia po znionej cenie, jeli tylko... zd na samolot w cigu najbliszych trzech godzin.
Trzy godziny?!
Wyduona teraniejszo
Spakowaem si pospiesznie i pdzc autostrad w szaleczym tempie przybyem na lotnisko w sam por. Odebraem bilet i wsiadem na pokad samolotu leccego do Peru. Usadowiem si bliej ogona, przy oknie. Dopiero wtedy poczuem zmczenie.
Postanowiem si zdrzemn, ale gdy tylko wycignem si w fotelu i przymknem oczy, zorientowaem si, e sen nie przyniesie mi ulgi. Nagle zaczem si denerwowa i owadny mn sprzeczne uczucia. Czy to nie szalestwo, taki wyjazd bez przygotowania? Dokd mam si uda w Peru? Do kogo si zwróci?
Pewno siebie, któr czuem nad jeziorem, szybko ustpia miejsca sceptycyzmowi. Zarówno pierwsze wtajemniczenie jak wizja przemian kulturowych znów wyday mi si mrzonk. A im wicej o tym mylaem, tym bardziej nieprawdopodobna wydawaa mi si idea drugiego wtajemniczenia. Jaka nowa perspektywa historyczna mogaby zapocztkowa odbieranie przez nas zbienoci zdarze i osadza je w wiadomoci spoecznej?
Przecignem si i odetchnem gboko. Pomylaem, e moe tylko na darmo przejad si do Peru i z powrotem. W najgorszym razie strac pienidze, lecz nic si przecie nie stanie.
Samolot szarpn i potoczy si na pas startowy. Przymknem oczy i lekko zakrcio mi si w gowie, gdy wielki odrzutowiec osign prdko krytyczn i uniós si w grub warstw chmur. Kiedy nabra przewidzianej wysokoci, odpryem si i zapadem w drzemk... Jednak napicie nie dao mi pospa duej i po jakich trzydziestu, czterdziestu minutach poczuem, e musz uda si do toalety.
Przechodzc przez salonik pokadowy zauwayem wysokiego mczyzn w okrgych okularach, który koo okna rozmawia z czonkiem zaogi. Rzuci mi krótkie spojrzenie i kontynuowa rozmow. Mia ciemne wosy i wyglda na jakie czterdzieci pi lat. W pierwszej chwili wyda mi si znajomy, ale kiedy bliej mu si przyjrzaem, wraenie to nie potwierdzio si. Doszed do mnie urywek ich rozmowy.
- W kadym razie dzikuj panu - powiedzia pasaer. -Po prostu wydawao mi si, e skoro pan tak czsto lata do Peru, to moe sysza pan co o tym rkopisie...
Odwróci si i poszed w kierunku przedniej czci samolotu.
Wrosem w ziemi. Czy to moliwe, aby mówi o tym samym Rkopisie? Wszedem do toalety i zastanawiaem si, co powinienem w tej sytuacji zrobi. Po trosze wolabym waciwie o tym zapomnie. By moe, ten czowiek mówi o czym zupenie innym, o jakiej ksice.
Wróciem na swoje miejsce i przymknem znów oczy z zamiarem wymazania z pamici caego incydentu. Ju cieszyem si, e nie bd musia pyta tego czowieka, o co mu naprawd chodzio. Przypomniaem sobie jednak, co odczuwaem nad jeziorem. A moe ten facet rzeczywicie wie co o Rkopisie? Jeli go nie zapytam, nigdy si tego nie dowiem.
Jeszcze troch si wahaem, ale w kocu wstaem i przeszedem do przedniej czci samolotu. Wysoki mczyzna w okularach siedzia w rodkowej czci kabiny pasaerskiej. Akurat za nim jedno miejsce byo puste. Wróciem do swojego fotela, zabraem rzeczy i powiedziaem stewardowi, e chciabym zmieni miejsce. Usiadem za nieznajomym i trciem go w rami.
- Przepraszam pana - zaczem. - Niechccy usyszaem, e mówi pan co o rkopisie. Czy mia pan na myli ten dokument odnaleziony w Peru?
Zaskoczyem go. Ostronie, jakby sondujc teren, powiedzia:
- Tak, wanie ten.
Przedstawiem si wic i wyjaniem, e akurat znajoma bya ostatnio w Peru i wspominaa mi o istnieniu takiego Rkopisu. Odetchn z wyran ulg i te mi si przedstawi: Wayne Dobson, profesor historii na Uniwersytecie Nowojorskim. Zauwayem, e nasza rozmowa denerwuje osobnika siedzcego koo mnie, który w pozycji pólecej wanie usiowa zasn.
- Czy widzia pan ten Rkopis? - spytaem profesora.
- Tylko fragmenty - odpowiedzia. - A pan?
- Nie. Ale znajoma opowiedziaa mi o pierwszym wtajemniczeniu.
Mój ssiad przekrci si w fotelu. Dobson spojrza w jego
stron.
- Przepraszam, chyba panu przeszkadzamy. Czy nie zrobioby panu rónicy, gdybymy zamienili si miejscami?
- Chyba rzeczywicie bdzie lepiej - odpar zagadnity. Weszlimy wszyscy w przejcie, po czym ja wcisnem si w fotel przy oknie, a Dobson usiad przy mnie.
- Prosz mi teraz powiedzie, co pan sysza o pierwszym wtajemniczeniu - poprosi.
Spróbowaem krótko podsumowa to, co zrozumiaem.
- Wydaje mi si, e pierwsze wtajemniczenie oznacza uwiadomienie sobie obecnoci tajemniczych zjawisk majcych wpyw na nasze ycie. To jakby wyczuwanie tego, co ma nastpi.
Miaem wiadomo absurdalnoci wypowiadanych sów, Dobson wyczu moje nastawienie i spyta:
- A co pan o tym myli?
- Sam nie wiem, co mam myle - odpowiedziaem.
- Nie jest to zgodne ze wspóczesnym, racjonalnym myleniem, prawda? Czy nie czuby si pan lepiej, gdyby zapomnia o caej historii i zaj si czym praktyczniejszym?
miejc si przyznaem mu racj.
- No wanie, wszyscy mamy takie skonnoci. Nawet jeli czasem intuicyjnie czujemy, e ycie ma jaki nieznany podtekst, z przyzwyczajenia dezawuujemy to odczucie jako nie dajce si racjonalnie wytumaczy. Dlatego potrzebne jest drugie wtajemniczenie, bo gdy poznamy to historyczne naszej wiadomoci, zaczniemy j docenia.
- A wic jako historyk uwaa pan, e zawarta w Rkopisie przepowiednia globalnej transformacji jest trafna?
- Tak.
- Wanie jako historyk?
- Owszem. Ale trzeba mie waciwy stosunek do historii - gboko zaczerpn powietrza. - Prosz mi wierzy, mówi to jako kto, kto przez wiele lat studiowa i wykada histori majc niewaciwe podejcie. Koncentrowaem si tylko na technicznych osigniciach cywilizacji i wybitnych jednostkach, które je tworzyy.
- I có jest zego w takim podejciu?
- Samo w sobie nie jest ze. Tyle e w kadym okresie historycznym naprawd wany jest wiatopogld, czyli to, jak wtedy ludzie myleli i czuli. Potrzebowaem sporo czasu, aby to zrozumie. Historia powinna dostarcza wiedzy na temat gbszych uwarunkowa ycia ludzkiego. Nie tyle wana jest ewolucja technologii co ewolucja myli. Jeeli uzmysowimy sobie, w jakiej rzeczywistoci yli nasi przodkowie, to zrozumiemy take, dlaczego nasz wiatopogld jest taki jaki jest. Moemy okreli, na jakim etapie si znajdujemy, i to da nam orientacj, do czego zmierzamy.
Zrobi krótk przerw, po czym doda:
- Drugie wtajemniczenie ma wanie suy wytworzeniu pewnej perspektywy historycznej odpowiadajcej mentalnoci Zachodu. Umiejscawia to przepowiednie Rkopisu w szerszym kontekcie, ukazujc je nie tylko jako prawdopodobne, ale wrcz konieczne.
Kiedy spytaem Dobsona, ile wtajemnicze udao mu si pozna, okazao si, e dwa. Dotar do nich, gdy pod wpywem pogosek o Rkopisie trzy tygodnie temu wybra si na krótk wypraw do Peru.
- Gdy przyjechaem - opowiada - spotkaem dwie osoby, które potwierdziy istnienie Rkopisu, ale byy miertelnie przeraone i bay si za wiele mówi. Od nich dowiedziaem si, e wadze oszalay na tym punkcie i wszystkim posiadaczom kopii, a take tym, którzy udzielaj jakichkolwiek informacji o Rkopisie, gro przeladowania.
Jego twarz spowaniaa.
- Nie dawao mi to spokoju. W kocu jednak kelner w moim hotelu wyzna mi, e zna pewnego ksidza, który czsto wspomina o Rkopisie. Ksidz ów przeciwstawia si próbom utajnienia dokumentu. Nie mogem si powstrzyma i udaem si do prywatnego mieszkania, w którym ten duchowny mia najczciej przebywa.
Musiaem mie bardzo zdziwion min, gdy Dobson przerwa i spyta:
- O co chodzi?
- Moja znajoma, która opowiedziaa mi o Rkopisie - wyjaniem - dowiedziaa si o nim wanie od ksidza. Nie poda jej swojego nazwiska, ale duo rozmawiali o pierwszym wtajemniczeniu. Umówia si z nim na nastpne spotkanie, ale ksidz ju si nie pojawi.
- To musi by ten sam czowiek - stwierdzi Dobson - bo mnie te nie udao si go zasta. Jego dom by zamknity i jakby opustoszay.
- I nigdy go pan ju nie spotka?
- Nie. Ale postanowiem si rozejrze. Na zapleczu natknem si na stary skadzik. Drzwi byy otwarte. Co mnie tkno, aby zajrze do rodka. No i za jakimi gratami, pod obluzowan desk w cianie, znalazem przekad pierwszego i drugiego wtajemniczenia.
Tu spojrza na mnie porozumiewawczo.
- Znalaz je pan tak przypadkiem? - nie mogem uwierzy.
- Tak.
- Ma je pan moe przy sobie? Potrzsn gow.
- Nie. Uznaem, e lepiej dokadnie je przestudiowa i zostawi przyjacioom.
- A czy mógby mi pan streci drugie wtajemniczenie? Nastpia duga przerwa, a w kocu Dobson rozemia si.
- Jak sdz, po to tu jestemy.
- Drugie wtajemniczenie - zacz - umieszcza nasz aktualn wiadomo w szerszej perspektywie historycznej. Przecie dekada lat dziewidziesitych zamyka nie tylko dwudziesty wiek, lecz i cae tysiclecie. Zanim my tu, na Zachodzie, zrozumiemy, na jakim etapie jestemy i co si jeszcze zdarzy, musimy zda sobie spraw z tego, co dziao si w cigu tego tysiclecia.
- Ale o co tam konkretnie chodzi? - niecierpliwiem si.
- Z treci Rkopisu wynika, e pod koniec drugiego tysiclecia, czyli teraz, bdziemy w stanie ogarn cay miniony okres historyczny i wyodrbni w nim stan pewnego naogu, który owadn ludmi w drugiej poowie tego tysiclecia, nazywanej czasami nowoytnymi. Nasza dzisiejsza wiadomo zbienoci jest rodzajem przebudzenia, prób strznicia z siebie tego naogu.
- Co to za naóg? - spytaem.
- A jest pan gotów jeszcze raz przey cae tysiclecie? -Profesor rzuci mi obuzerski umieszek.
- Oczywicie, prosz mi o tym opowiedzie.
- Nie wystarczy, e panu o tym opowiem. Prosz sobie przypomnie, co przedtem mówiem: aby zrozumie histori, musi pan przeledzi, jak z dnia na dzie rozwijay si paskie pogldy na wiat i na ile zostay one uksztatowane przez przodków. Ksztatowanie si nowoczesnego pogldu na wiat trwao cae tysiclecie. Aby wic naprawd uwiadomi sobie, w jakim stadium obecnie si znajdujemy, trzeba cofn si do roku tysicznego i spróbowa ponownie przey cae milenium.
- Jak mam to zrobi?
- Bd paskim przewodnikiem.
Zastanowiem si przez chwil, ogldajc przez okno widoki w dole. No có, najwyszy czas, by poczu co nowego.
- Spróbujmy - zadecydowaem.
- A wic prosz sobie wyobrazi, e yje pan w roku tysicznym, czyli jak to nazywamy - w redniowieczu. Musi pan uzmysowi sobie, e rzeczywisto tamtych czasów tworzyli potni dostojnicy Kocioa. Wywierali oni silny wpyw na umysowo ludzi, a to, co przedstawiali, jako wiat realny, byo w gównej mierze wiatem duchowym. W tej rzeczywistoci osi ycia bya ich wizja boskich planów wobec ludzkoci.
Prosz sobie wyobrazi, e znajduje si pan w tej samej klasie spoecznej co pana ojciec. Czy byoby to chopstwo, czy arystokracja, zdaje pan sobie spraw, e jest pan na zawsze do tej klasy przypisany. Bez wzgldu na to, do jakiej warstwy spoecznej pan naley, a take jak prac pan wykonuje. Wkrótce przekona si pan, e pozycja spoeczna jest czym drugorzdnym wobec ycia duchowego, którego istot okrela Koció.
Odkrywa pan, e ycie to co w rodzaju duchowego egzaminu. Koció naucza, e Bóg umieci czowieka w centrum wszechwiata tylko w jednym celu: aby dostpi bd nie -zbawienia. Egzamin polega na tym, aby zawsze dokonywa trafnego wyboru midzy dwiema zwalczajcymi si mocami: si Boga i pokusami szatana.
Oczywicie nie staje pan wobec tego wyzwania samotnie -kontynuowa mój rozmówca. - W gruncie rzeczy, jako istota pospolita, nie ma pan nawet prawa samodzielnie okrela swojej pozycji. Tym zajmuj si ludzie Kocioa. Oni s powoani do interpretacji Pisma witego i tumacz kady pana postpek jako zgodny z wol bosk lub bdcy wynikiem optania przez szatana. Postpujc zgodnie z ich wskazaniami, uzyskiwa pan zapewnienie, e czeka pana nagroda w yciu pozagrobowym. Ale gdyby pan zbdzi, zboczy z drogi - byby pan wyklty, skazany na wieczne potpienie.
Dobson przyjrza mi si uwanie.
- Rkopis podkrela, jak wane jest zrozumienie, e w redniowieczu opisywano wiat w kategoriach nadprzyrodzonych. Wszystkie zjawiska ycia - poczwszy od groby burzy czy trzsienia ziemi a po udane zbiory lub mier z mioci -przedstawiano jako wol Boga lub zoliwo szatana. Nie istniay wtedy takie pojcia jak pogoda, ruchy tektoniczne, wegetacja rolin czy choroba. To przyszo póniej. Na razie wierzy pan bez zastrzee hierarchii kocielnej, która wiat zastany objania wycznie za pomoc terminów duchowych.
Urwa i spojrza na mnie:
- Zdoa si pan wczu w sytuacj?
- Tak, mog to sobie wyobrazi.
- To prosz sobie teraz wyobrazi, e ta rzeczywisto zaczyna wali si w gruzy.
- To znaczy?
- wiatopogld ludzi redniowiecza, pana wiatopogld, zaczyna si zaamywa w czternastym, pitnastym wieku. Przede wszystkim zaczyna pan dostrzega pewne niewaciwoci w postpowaniu samych dostojników kocielnych. Zdarza si im na przykad nie dochowywa lubów czystoci lub interesownie przymyka oczy na pogwacenie prawa boego przez rzdzcych...
To niepokoi pana, gdy urzdnicy Kocioa nadali sobie status poredników midzy panem a Bogiem. Nie zapominajmy, e tylko oni maj prawo interpretowa Pismo wite i wyrokowa o paskim zbawieniu.
Nagle znalaz si pan w samym sercu buntu. Grupa pod przywództwem Marcina Lutra nawouje do cakowitego oderwania si od papieskiej wersji chrzecijastwa. Gosi, e dostojnicy Kocioa s skorumpowani, i chce pooy kres wadzy Kocioa nad ludzkimi umysami. Tworz si nowe kocioy, wyznajce zasad, i kady powinien mie dostp do Pisma witego i interpretowa je po swojemu, bez poredników.
Ze zdumieniem stwierdza pan, e ten bunt osiga sukces! Hierarchowie kocielni czuj si zagubieni. Przez cae wieki ci ludzie mieli monopol na definiowanie rzeczywistoci, a tu nagle, na pana oczach, trac wiarygodno. Na skutek tego zostaje zakwestionowana caa dotychczasowa interpretacja wiata. Prosta i jasna wizja wszechwiata i miejsca, jakie zajmuje w nim czowiek, dotychczas objaniana zgodnie z nauk Kocioa, zaamuje si - pozostawiajc pana i spoeczno kultury zachodniej na jake niepewnym gruncie.
Trzeba zway, e pan i pascy wspóczeni przywykli polega w yciu na autorytetach, które objaniaj wiat. Teraz, bez tych zewntrznych wskazówek, czuj si zagubieni. Zaczyna pan zadawa sobie pytanie: Jeli kocielny opis rzeczywistoci i wyjanienie sensu ycia s faszywe - to gdzie jest prawda?
Przerwa na chwil.
- Dostrzega pan wpyw tego kryzysu wartoci na ówczesne spoeczestwo?
- Przypuszczam, e spowodowao to pewne rozprzenie.
- Bardzo ogldnie powiedziane. - To by potworny wstrzs! Stary wiatopogld zosta zakwestionowany na kadym polu. Doszo do tego, e w szesnastym wieku astronomowie udowodnili bezspornie, i soce i gwiazdy nie krc si wokó Ziemi, jak dotychczas utrzymyway autorytety Kocioa. Okazao si, e Ziemia jest tylko jedn z wielu planet okrajcych jakie mae soce w galaktyce zoonej z bilionów takich gwiazd. -Tu Dobson nachyli si do mnie. - Byo to niezwykle wane odkrycie, gdy tym samym gatunek ludzki utraci swoje centralne miejsce we wszechwiecie. Ma pan pojcie, co z tego wyniko? Dzi informacje o pogodzie, wegetacji rolin lub czyjej nagej mierci krzyuj paskie plany lub przyprawiaj pana smutek. W tamtych czasach obarcza pan za to odpowiedzialnoci Boga lub diaba. Wraz z upadkiem redniowiecznego wiatopogldu nic nie byo ju pewne. To, co kiedy wydawao si naturalne, teraz domaga si nowej definicji, zwaszcza odnosi si to do istoty Boga i zwizków z Nim.
Ta wiadomo zapocztkowaa czasy nowoytne. Zaczy si szerzy tendencje demokratyczne, spado zaufanie do takich autorytetów jak papiee czy królowie. Obraz wszechwiata oparty na hipotezach lub prawdach Pisma witego nie by ju przyjmowany bez zastrzee. Jednak mimo e utracilimy pewny grunt pod nogami, wolelimy nie ryzykowa oddania “rzdu dusz" jakiej innej grupie ludzi, którzy zajliby miejsce dostojników Kocioa. Gdyby pan y wtedy, uczestniczyby pan w kreowaniu nowej misji, która przypada nauce.
- W czym? Rozemia si.
- Gdyby pan spoglda na olbrzymie przestrzenie nie nazwanego wszechwiata, pewnie sdziby pan, tak samo jak ówczeni myliciele, e naley stworzy jak now metod jego stopniowego odkrywania. Nazwaby j pan metod naukow, podczas gdy nie jest to nic innego jak sprawdzanie z góry przyjtych hipotez o funkcjonowaniu wszechwiata, wyciganie wniosków, przedstawianie tych wniosków innym i obserwowanie, czy je zaakceptuj.
Tak wic - cign - przysposabiaby pan badaczy, aby uzbrojeni w narzdzia naukowe wyruszyli w ten nieznany wszechwiat, powierzyby pan im historyczn misj: Dowiedzcie si, jak funkcjonuje ten wiat i jak to si dzieje, e my na nim yjemy.
Wprawdzie utraci pan przekonanie o wszechwiecie rzdzonym boskimi prawami, a co za tym idzie - pewno co do roli samego Boga, ale zyska pan przewiadczenie, e znalaz drog do budowy nowego adu, dziki której uda si zdefiniowa wszystko, cznie z Bogiem i sensem ycia ludzkiego na Ziemi. Upowani wic pan naukowców, by odnaleli prawdziw natur rzeczy, okrelili pana pooenie i poinformowali o wynikach poszukiwa.
Przerwa i obrzuci mnie spojrzeniem.
- W tym punkcie, mówi Rkopis, bierze swój pocztek naóg, od którego mamy si teraz wyzwoli. Wysalimy zwiadowców, aby przynieli nam odpowied na nasze pytania o sens ycia, jednake wszechwiat okaza si zbyt skomplikowany, by zdoali tak szybko wróci.
- Jak naley rozumie ów naóg?
- Prosz spróbowa przenie si mylami w tamt epok. Kiedy okazao si, e metody naukowe take nie mog dostarczy nowego obrazu Boga ani wyjani celu ycia ludzkiego na Ziemi, kultur Zachodu porazi brak poczucia bezpieczestwa. Potrzebowalimy jakiego zajcia, któremu moglibymy si odda, zanim otrzymamy odpowiedzi na nasze pytania. W kocu znalelimy co, i to wydawao si logicznym rozwizaniem. Spogldajc na siebie powiedzielimy sobie: No tak. Poniewa nasi badacze nie wrócili jeszcze, by objawi nam prawd o naszej kondycji duchowej, dlaczego tymczasem, czekajc, nie rozgoci si w tym nowym wiecie? Nauczylimy si ju dostatecznie duo, aby móc wykorzysta go dla naszego dobra. Dlaczego wic nie zaj si podnoszeniem naszego poziomu ycia i umacnianiem poczucia bezpieczestwa doczesnego? - Zamia si bezgonie. - Tak te zrobilimy czterysta lat temu! Otrzsnlimy si z poczucia zagubienia i wzilimy sprawy w swoje rce. Skupilimy si na podboju Ziemi i wykorzystaniu jej zasobów dla poprawy naszej sytuacji i dopiero teraz, przy kocu tysiclecia, zorientowalimy si, co si waciwie stao. Okazao si, e koncentracja na tym jednym celu z czasem przerodzia si w naóg. Zatracilimy si w zapewnianiu sobie bezpieczestwa doczesnego, zwaszcza bezpieczestwa ekonomicznego, które miao zastpi utracone bezpieczestwo duchowe. Pytania o sens i cel naszego ycia i o to, co dzieje si w sferze ducha, zostay stopniowo odsunite na bok i wyciszone.
Wbi we mnie przenikliwy wzrok, po czym doda:
- Praca nad zapewnieniem sobie wygodniejszego stylu ycia staa si celem samym w sobie. Stopniowo, metodycznie odsuwalimy w niepami pierwotne pytanie. Zapomnielimy, e wci nie wiemy, po co waciwie yjemy!
Za oknem, w dole, wida byo due miasto. Na podstawie trasy naszego lotu przypuszczaem, e jest to Orlando w stanie Floryda. Byem pod wraeniem uporzdkowanego i planowego ukadu linii widzianych z góry ulic, dziea rk ludzkich. Spojrzaem spod oka na Dobsona. Mia przymknite powieki i wyglda, jakby spa. W cigu godziny zapozna mnie jeszcze dokadniej z drugim wtajemniczeniem, a potem przyniesiono lunch. Wtedy powiedziaem mu o Charlene i dlaczego powziem decyzj o wyjedzie do Peru. Wkrótce marzyem ju tylko o tym, eby patrze na chmury i rozmyla nad tym, co mi powiedzia.
Nagle, spogldajc na mnie zaspanym wzrokiem, Dobson
spyta znowu:
- No wic, co pan o tym myli? Zrozumia pan ju drugie wtajemniczenie?
- Nie jestem pewien.
Skin gow w stron pozostaych pasaerów.
- Nie sdzi pan, e ma pan teraz janiejsze spojrzenie na rodzaj ludzki? Widzi pan, jak wszystkich nas pochon ten naóg? To spojrzenie wiele wyjania. Na pewno zna pan mnóstwo ludzi obsesyjnie oddajcych si pracy, ludzi o typie osobowoci A, którzy yj w cigym stresie i nie potrafi zwolni tempa. A dlaczego nie mog przyhamowa? Bo ten codzienny kierat sprowadza ich ycie do jego strony praktycznej i pozwala im zapomnie o wtpliwociach co do jego sensu.
Drugie wtajemniczenie poszerza nasz wiadomo historyczn. Uczy nas postrzega procesy kulturowe nie z perspektywy naszego ycia, ale caego tysiclecia. Uwalnia nas od naszego naogu i kae nam wznie si ponad jego ograniczenia. Przed chwil uczestniczy pan w “wyduonej historii". Teraz yje pan w “wyduonej teraniejszoci". I kiedy spojrzy pan na urzdzony przez ludzi wiat innym okiem, bez trudu zauway pan jego obsesyjno, szalestwo rozwoju ekonomicznego.
- Czy jest w tym co zego? - zaprotestowaem. - Dziki temu cywilizacja zachodnia osigna tak wysoki poziom. Mój rozmówca zamia si gono.
- Nikt nie mówi, e to co zego! Rkopis stwierdza wrcz, e by to nieodzowny etap w rozwoju ludzkoci. Jednake do ju czasu powicilimy, by wygodnie usadowi si na tym wiecie. Najwyszy czas otrzsn si i od nowa rozway dawne pytania: Co ley u podstaw ycia na tej planecie. Dlaczego waciwie tu jestemy?
Rzuciem mu uwane spojrzenie i spytaem:
- Czy sdzi pan, e dalsze wtajemniczenia to wyjani? Dobson podniós gow.
- Myl, e warto do nich sign. Mam tylko nadziej, e nikt nie zniszczy dalszego cigu Rkopisu, zanim do niego dotrzemy.
- Czy wadzom Peru wydaje si, e mog bezkarnie zniszczy tak wany dokument?
- Mogliby zrobi to po cichu. Oficjalnie aden Rkopis nie istnieje.
- wiat naukowy powinien si zmobilizowa.
- Tote si zmobilizowa. Wanie dlatego wracam do Peru. Zostaem upowaniony przez zespó dziesiciu wybitnych naukowców, aby zada opublikowania oryginau Rkopisu. Wystosowaem pismo do szefów odnonych resortów, zawiadamiajc ich o moim przyjedzie, i wyraziem nadziej na wspóprac.
- Ciekaw jestem, jak odpowiedz.
- Prawdopodobnie odmownie, ale od czego trzeba zacz. Odwróci si i pogry w mylach, a ja znów zaczem wyglda przez okno. Kiedy tak spogldaem w dó, przyszo mi na myl, e przecie samolot, którym lecimy, jest produktem czterech wieków postpu technicznego. Nauczylimy si wielu metod przetwarzania surowców naturalnych. Rozmylaem nad tym, ile ludzi, ile pokole pracowao, aby wytworzy potrzebne materiay, jakich umiejtnoci wymagao zbudowanie takiego samolotu. Wiele ludzi powicio ycie, aby dokona si tylko jeden may krok.
W tej chwili wydao mi si, e fragment historii, o którym mówilimy z Dobsonem, jest dobrze zakorzeniony w mojej wiadomoci.
Mogem wyobrazi sobie cae tysiclecie tak wyranie, jakby byo czci mojego wasnego ycia. Tysic lat temu ylimy w wiecie, w którym istota Boga i duchowo czowieka byy jasno okrelone. Potem zatracilimy to, czy raczej doszlimy do wniosku, e to jeszcze nie wszystko. “Zlecilimy" naukowcom odkrycie oblicza prawdy i poinformowanie nas o wynikach. Kiedy jednak trwao to zbyt dugo, wyznaczylimy sobie nowy, wiecki cel i oddalimy si mu bez reszty. Byo nim wykorzystanie otaczajcego wiata, aby uczyni nasze ycie wygodniejszym.
I to si nam udao. Odkrylimy nowe róda energii, najpierw par, potem gaz, elektryczno i wreszcie atom. Zorganizowalimy rolnictwo i przemys, wielkie domy handlowe i sie dystrybucji dóbr.
Motorem postpu stao si denie ludzi do zapewnienia sobie bezpiecznego bytu i realizacji wasnych celów w oczekiwaniu na prawd. Postanowilimy stworzy sobie i swoim dzieciom wygodniejsze i przyjemniejsze ycie: w cigu czterystu lat szaleczego oddania tej sprawie stworzylimy wiat, w którym mona wyprodukowa wszystko, co suy wygodzie czowieka. Problem w tym, e nasz obsesyjny pd do ujarzmiania przyrody i do wygodnej egzystencji doprowadzi do zanieczyszczenia rodowiska naturalnego i pchn nasz planet na skraj samounicestwienia. Nie moemy dalej i t drog.
Dobson mia racj. Dziki drugiemu wtajemniczeniu pojawienie si nowej wiadomoci stawao si chyba nieuniknione. Dochodzilimy wanie do szczytu moliwoci kulturowych. Osignlimy zaoony cel, a kiedy do tego doszo, cae nasze szalestwo stracio sens i zaczlimy zdawa sobie spraw, e istnieje co wicej. Jakbym to widzia, ten impet czasów nowoytnych sabncy w miar jak zbliamy si do koca milenium. Czterowiekowa obsesja zostaa zaspokojona. Wytworzylimy rodki dobrobytu materialnego, a teraz bylimy ju gotowi szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego to zrobilimy.
Na twarzach siedzcych obok pasaerów widziaem jeszcze dowody trwania w naogu, ale wydao mi si, e zauwayem równie przebyski wiadomoci. Zastanawiaem si, jak wielu z nich dostrzegao ju jakie dziwne zbiegi okolicznoci?
Samolot zacz obnia lot i steward zaanonsowa, e podchodzimy do ldowania w Limie.
Podaem Dobsonowi nazw hotelu, w którym miaem zarezerwowany pokój, i spytaem, gdzie on si zatrzymuje. Jego hotel znajdowa si tylko par kilometrów od mojego.
- Jakie ma pan plany na najblisze dni? - chciaem wiedzie.
- Mylaem ju o tym. Chyba najpierw musz zgosi si do ambasady amerykaskiej, aby zawiadomi ich, po co tu przyjechaem. Na wszelki wypadek trzeba zostawi jaki lad.
- Susznie!
- Potem spróbuj porozmawia z jak najwiksz liczb naukowców peruwiaskich. Wprawdzie pracownicy uniwersytetu w Limie ju mi owiadczyli, e nie maj pojcia o Rkopisie, ale s tu jeszcze inni naukowcy, prowadzcy wykopaliska w ruinach. Moe od nich uda si co wydoby. A co pan zamierza?
- Waciwie jeszcze nie wiem - odrzekem. — Moe mógbym si przyczy do pana?
- Oczywicie. Wanie chciaem to panu zaproponowa.
Zaraz po wyldowaniu zabralimy nasze bagae i umówilimy si na póniejsze spotkanie w hotelu Dobsona. Zmierzchao ju, powietrze byo suche, a wiatr ostry. Zatrzymaem taksówk.
Kiedy ruszylimy, zauwayem, e jaka inna taksówka podya w lad za nami. Siedziaa nam na ogonie na kilku zakrtach, ale nie mogem dojrze jej numeru rejestracyjnego. Poczuem nerwowy skurcz odka. Na szczcie kierowca zna angielski, wic poprosiem go, eby nie jecha od razu do hotelu, tylko troch pokrci si po miecie, gdy chciabym je obejrze. Speni moje yczenie bez sowa, ale tamta taksówka wci jechaa naszym ladem. O co tu chodzi?
Dojechalimy do mojego hotelu. Poprosiem kierowc, aby zosta w wozie, a sam otworzyem drzwiczki i udawaem, e pac za przejazd. Siedzcy nas samochód podjecha do krawnika w pewnej odlegoci od nas i zatrzyma si. Wysiad mczyzna i wolnym krokiem uda si w stron wejcia do hotelu.
Szybko wskoczyem z powrotem do mojej taksówki, zatrzasnem drzwiczki i kazaem kierowcy rusza. Kiedy si oddalilimy, spostrzegem, e nieznajomy nas obserwuje.
- Przepraszam za kopot, ale zmieniem plany. - Podaem kierowcy nazw hotelu, w którym mieszka Dobson. A tak naprawd w gbi duszy wolabym w tej chwili jecha prosto na lotnisko i wsi do pierwszego samolotu do Stanów Zjednoczonych.
Gdy zblialimy si ju do celu, kazaem kierowcy zatrzyma si.
- Prosz poczeka. Zaraz wróc - powiedziaem wysiadajc.
Ulice byy pene ludzi, przewanie rdzennych Peruwiaczyków. Tu i ówdzie widziaem Europejczyka bd Amerykanina. Wród turystów poczuem si pewniej, jednak jakie pidziesit metrów przed hotelem przystanem. Czuem, e co wisi w powietrzu. Nagle rozlegy si wystrzay z pistoletu i krzyki. Wszyscy znajdujcy si przede mn padli na ziemi, dziki czemu widziaem, co dzieje si na chodniku. W moj stron bieg Dobson. Dostrzegem przeraenie w jego oczach. cigali go jacy ludzie. Jeden z nich wystrzeli w powietrze i wezwa Dobsona do zatrzymania si.
Kiedy Dobson dobieg bliej, pozna mnie i krzykn:
- Na mio bosk, uciekaj!
Odwróciem si na picie i w popochu popdziem wsk uliczk. Przede mn wyrós wysoki drewniany pot. Dopadem do niego, podskoczyem jak mogem najwyej, uchwyciem za czubki sztachet i przerzuciem ponad nimi praw nog. Kiedy przeniosem take drug nog i zeskoczyem z parkanu, ostronie wyjrzaem na ulic. Bieg tam zdesperowany Dobson. Pady strzay. Potkn si i upad.
Pognaem dalej na olep, przeskakujc kupki mieci i stosy tekturowych pude. W jakim momencie wydawao mi si, e sysz za sob kroki, ale baem si obejrze. Uliczka wychodzia na inn, wypenion ludmi, którzy sprawiali wraenie zupenie spokojnych. Wyszedem na t ulic, z bijcym sercem spojrzaem za siebie, ale nikt mnie nie goni. Skrciem wic szybko w prawo, usiujc zgubi si w tumie. Dlaczego Dobson ucieka? Czy go zabili? - pytaem sam siebie.
Kto za mn odezwa si scenicznym szeptem:
- Prosz chwil poczeka!
Przyspieszyem kroku, lecz dogoni mnie i zapa za rami.
- Niech pan poczeka! - powtórzy. - Widziaem wszystko. Chc panu pomóc!
- Kim pan jest? - spytaem drc ze strachu,
- Nazywam si Wilson James. Reszt wyjani póniej. Teraz musimy wydosta si std.
Co w jego gosie i zachowaniu budzio zaufanie, wic podyem za nim. Po chwili weszlimy do sklepu z wyrobami skórzanymi. Mój towarzysz da znak stojcemu za lad i wprowadzi mnie do zatchego pokoiku na zapleczu, po czym zamkn drzwi i zacign zasony w oknach.
Mia ju chyba okoo szedziesitki, cho jaki bysk w oku sprawia, e wyglda modziej. Ciemnoskóry i czarnowosy jak Peruwiaczyk, mówi jednak wietn angielszczyzn, cho z amerykaskim akcentem. By ubrany w jasnoniebiesk koszulk i dinsy.
- Tu na razie nic panu nie grozi - uspokoi mnie. - Dlaczego pana cigaj?
Poniewa milczaem, sam udzieli sobie odpowiedzi.
- Chodzi o Rkopis, prawda?
- Skd pan wie?
- Ten drugi mczyzna te przyjecha tu w tej samej sprawie?
- Tak. Nazywa si Dobson. Ale skd pan wie, e byo nas dwóch?
- Mieszkam przy tej ulicy i widziaem wszystko przez okno.
- Czy zabili Dobsona? - spytaem przeraony.
- Nie wiem. Trudno powiedzie. Kiedy zobaczyem, e pan ucieka, zbiegem tylnymi schodkami, tak aby znale si przed panem. Mylaem, e moe bd móg pomóc.
- Ale dlaczego pan to zrobi?
Przyglda mi si przez chwil, jakby zastanawiajc si, co odpowiedzie, potem jednak jego spojrzenie zagodniao.
- Chyba pan tego nie zrozumie, ale kiedy staem w oknie, przypomnia mi si stary znajomy, który niedawno u mnie by. Ju nie yje, bo chcia, eby ludzie dowiedzieli si o Rkopisie. Dlatego na widok tego pocigu poczuem, e powinienem panu pomóc.
Rzeczywicie, nie mogem tego poj, ale czuem szczero w jego gosie. Chciaem go jeszcze o co zapyta, lecz on znów si odezwa.
- Porozmawiamy póniej. Teraz lepiej bdzie, jeli przeniesiemy si w bezpieczniejsze miejsce.
- Chwileczk, Wilson - zaoponowaem. - Tak naprawd to chciabym ju wraca do Stanów. Nie wie pan, jak mógbym to zrobi?
- Mów mi Wil - zaproponowa. - Na razie nie radz ci próbowa dosta si na lotnisko. Jeli ci szukaj, mog pilnowa odlotów. Mam znajomych za miastem, moesz przeczeka u nich najgorszy moment. A wydosta si z tego kraju mona rónymi drogami. Kiedy si zdecydujesz, oni ci je wska.
Otworzy drzwi pokoiku i sam najpierw sprawdzi wntrze sklepu. Potem wyszed rozpatrze si na zewntrz. Nastpnie wróci po mnie i da znak, bym szed za nim. Na ulicy wskaza mi niebieskiego dipa zaparkowanego w pobliu. Wsiadajc zauwayem, e tylne siedzenie wozu jest zaadowane zapasami ywnoci, namiotami i chlebakami, jakby przygotowanymi na dug wypraw.
Jechalimy w milczeniu. Chocia odek podchodzi mi do garda ze strachu, próbowaem oceni swoj sytuacj. W yciu nie spodziewaem si takich przey. Mog wtrci mnie do peruwiaskiego wizienia lub wrcz zamordowa. Nie miaem te przy sobie adnego ubrania na zmian. Na szczcie pozosta mi portfel, a w nim pienidze i karta kredytowa. No i, nie wiadomo dlaczego, ufaem Wilowi.
- Cocie z tym... Dobsonem zrobili takiego, e was cigali? - spyta nagle Wil.
- Nie mam pojcia, o co tu chodzi. Dobsona poznaem w samolocie. Dowiedziaem si, e jest historykiem i przyby tu oficjalnie, aby prowadzi badania nad Rkopisem. Reprezentuje grono naukowców.
- Czy to znaczy, e wadze byy powiadomione o jego przyjedzie? - Na twarzy Wila odmalowao si zdumienie.
- Tak, Dobson nawet wysa do kilku wysokich urzdników pisma z prob o nawizanie wspópracy. Nie chce mi si wierzy, aby próbowano go aresztowa. Zreszt nie przywióz tu ze sob adnej odbitki.
- A mia jakie odbitki Rkopisu?
- Pierwsze i drugie wtajemniczenie.
- Nie wiedziaem, e w Stanach s jakie kopie. Skd on je wzi?
- W czasie poprzedniego pobytu dowiedzia si, e pewien ksidz wie co o Rkopisie. Nie udao mu si spotka z tym ksidzem, ale znalaz te odbitki schowane w skadziku za domem.
Wil posmutnia.
- Aha, José!
- Kto to taki?
- To wanie by ten mój znajomy, o którym ci mówiem, e zosta zamordowany. To on upar si, by zapozna z Rkopisem jak najwiksz liczb ludzi.
- Co z nim si stao?
- Zosta zamordowany. Nie wiemy, czyje to dzieo, ale ciao znaleziono w lesie, daleko od jego domu. Myl, e to zrobili jego przeciwnicy.
- Ze strony rzdowej?
- Rzdowej albo kocielnej.
- Czyby Koció posun si a tak daleko?
- Niewykluczone. Koció potajemnie zwalcza Rkopis. Ci nieliczni ksia, którzy rozumiej jego tre i po cichu si z ni zgadzaj, musz mie si na bacznoci. Natomiast José otwarcie rozmawia o tym z kadym, kto tylko chcia sucha. Ju dawno go ostrzegaem, eby by ostroniejszy i nie rozdawa odbitek na prawo i lewo, ale on twierdzi, e robi to, co uwaa za swój obowizek.
- Kiedy Rkopis zosta odkryty?
- Po raz pierwszy przetumaczono go trzy lata temu, ale nikt nie wie, kto i jak dawno go odkry. Orygina chyba przez cae lata kry wród Indian, a w kocu trafi do rk Josego. On, sam jeden, doprowadzi do jego przetumaczenia. Gdy tylko Koció dowiedzia si o treci Rkopisu, oczywicie postara si natychmiast, aby lad po nim zagin. Teraz mamy tylko kopie. Myl, e orygina zosta zniszczony.
Wil wyprowadzi wóz z miasta w kierunku wschodnim i wjechalimy na wsk, dwupasmow szos, wiodc przez sztucznie nawadniany teren. Minlimy kilka maych domków i rozlege, kunsztownie ogrodzone pastwisko.
- Czy Dobson opowiedzia ci o pierwszych dwóch wtajemniczeniach?
- Opowiada mi o drugim. Natomiast o pierwszym powiedziaa mi znajoma, która syszaa o tym od ksidza. Myl, e by to wanie José.
- Rozumiesz, o co tam chodzi?
- Myl, e tak.
- A wic orientujesz si, e przypadkowe zbiegi zdarze czsto maj gbszy sens?
- Jak si zdaje, caa moja podró tutaj to jedno pasmo takich zbiegów zdarze.
- Tak si dzieje, odkd stae si czujny i naadowany energi.
- Jak to naadowany?
Wil umiechn si.
- O tym mówi dalsze czci Rkopisu.
- Chciabym si czego wicej o tym dowiedzie.
- Pomówimy na ten temat póniej - ruchem gowy wskaza wirowan bocznic, w któr skrcilimy. W pobliu znajdowa si skromny, drewniany domek. Wil podjecha pod wielkie drzewo i zaparkowa.
- Mój przyjaciel pracuje u wielkiego waciciela ziemskiego, do którego nale te tereny - wyjani - i od niego otrzyma ten dom. Ten mony czowiek po cichu popiera idee Rkopisu. Tutaj bdziesz bezpieczny.
Na ganku zapalio si wiato i z domu wybieg niski, krpy mczyzna o wygldzie Peruwiaczyka. Z szerokim umiechem, entuzjastycznie przywita nas po hiszpasku. Podbieg do dipa, przez otwarte okno poklepa Wila po plecach, a mnie obrzuci przyjaznym spojrzeniem. Wil poprosi go, aby mówi po angielsku, po czym dokona prezentacji.
- On potrzebuje pomocy - oznajmi. - Chciaby wróci do Stanów, ale musi zachowa ostrono. Myl, e zostawi go u ciebie.
Waciciel domku popatrzy uwanie na mojego wybawc.
- A ty dalej masz zamiar szuka dziewitego wtajemniczenia?
- Tak - potwierdzi Wil, wysiadajc. Otworzyem drzwi i wyszedem z wozu. Widziaem, jak obaj mczyni rozmawiajc id w stron domu. Kiedy zbliyem si do nich, ten drugi zapowiedzia: - Przygotuj, co trzeba - po czym oddali si.
- Co on mia na myli - spytaem, gdy Wil odwróci si w moj stron - kiedy pyta ci o dziewite wtajemniczenie?
- To cz Rkopisu, której nigdy nie odnaleziono. Oryginalny tekst skada si z omiu rozdziaów, z których kady traktowa o jednym wtajemniczeniu, ale w tekcie wzmiankowano, e istnieje jeszcze jedno - dziewite wtajemniczenie. Wiele ludzi go poszukuje.
- Czy masz jakie pojcie, gdzie ono moe by?
- Tak naprawd to nie.
- No wic jak masz zamiar je znale?
- Tak samo jak José znalaz pozostae osiem - umiechn si Wil. - Tak, jak ty dowiedziae si o pierwszych dwóch, a potem wpade wprost na mnie. Jeli czowiek potrafi pobra i zmagazynowa odpowiedni ilo energii, to zbiegi zdarze bd zachodzi stale.
- Powiedz, jak to zrobi - poprosiem. - Które to wtajemniczenie?
Wil obrzuci mnie takim spojrzeniem, jakby ocenia moj zdolno pojmowania.
- Umiejtno pobierania energii wymaga poznania wicej ni jednego wtajemniczenia, trzeba zna wszystkie. Pamitasz, co wtajemniczenie drugie mówi o badaczach, którzy zostali wysani w wiat, aby przy uyciu metod naukowych odkry sens ycia? Oni te nie wrócili od razu, prawda?
- No tak.
- Wanie. A wic dalsze wtajemniczenia przynosz te odpowiedzi. Z tym tylko, e ich ródem nie jest adna konkretna dyscyplina wiedzy. Odpowiedzi pochodz z rónych dziedzin. Stapiaj si w nich odkrycia natury fizycznej, psychologicznej, mistycznej i religijnej, tworzc syntez, któr czy w jedno sposób postrzegania zbienoci zdarze.
Poznajc kolejne wtajemniczenia, dowiadujemy si, czym s te zbienoci. W miar jak do tego dochodzimy, wypracowujemy sobie nowy pogld na ycie.
- Chciabym wic dowiedzie si co o kadym wtajemniczeniu. Czy mógby objani mi je, zanim wyjedziesz?
- Przekonaem si, e to si nie sprawdza. Do kadego z nich musisz doj sam.
- W jaki sposób?
- To ju si zaczo. Nie wystarczy, e ci o tym opowiem. Moesz otrzyma informacje o kadym wtajemniczeniu, ale to wcale nie znaczy, e osigne wtajemniczenie. Musisz doj do tego drog wasnych dowiadcze.
Przez chwil patrzylimy na siebie w milczeniu. W kocu Wil si umiechn. Rozmowa z nim dziaaa na mnie nadzwyczaj pobudzajco.
- Dlaczego jedziesz szuka dziewitego wtajemniczenia akurat teraz? - spytaem.
- Bo to jest odpowiedni moment. Byem tu kiedy przewodnikiem i dobrze znam te tereny, poza tym przeszedem ju osiem stopni wtajemniczenia. Kiedy wygldaem z tamtego okna i wspominaem Josego, ju wtedy postanowiem, e jeszcze raz pojad na pónoc. Dziewite wtajemniczenie musi by gdzie tam. No i raczej nie bd ju modszy. Poza tym mam przeczucie, e znajd je i uda mi si pozna jego tre. Wiem, e jest najwaniejsze ze wszystkich - ustawia wszystkie inne we waciwej perspektywie i wyjania prawdziwy cel ycia.
Przerwa i spojrza na mnie z powag.
- Miaem wyj ju pó godziny temu, ale drczyo mnie przewiadczenie, e o czym zapomniaem. - Znów przerwa. -To byo wanie wtedy, gdy ty pojawie si na horyzoncie.
Wymienilimy dugie spojrzenia.
- Jak mylisz, czy powinienem jecha z tob? - spytaem.
- A co ty o tym sdzisz?
- Nie wiem - wyznaem szczerze. Byem troch skonsternowany. Przed oczami przesuway mi si obrazy z tej wyprawy: Charlene, Dobson, a teraz Wil. Przyjechaem tu ze zwykej ciekawoci i nagle staem si cigan zwierzyn, ukrywajc si przed nieznanymi przeladowcami. Najdziwniejsze jednak byo to, e zamiast by ciko przeraony, czuem jakie dziwne podniecenie. Powinienem teraz mobilizowa siy i rodki, aby za wszelk cen wraca do domu, tymczasem miaem ochot jecha z Wiem, cho na pewno byo to bardziej niebezpieczne.
Kiedy wic rozwayem wszystkie za i przeciw, zdaem sobie spraw, e nie mam wyboru. Drugie wtajemniczenie zamkno mi drog powrotu do mojej poprzedniej bieganiny wokó spraw bytowych. Jeli chciaem co zmieni, musiaem i za ciosem.
- Przenocuj tu - owiadczy Wil. - Masz wic czas do namysu do jutra rana.
- Ju si namyliem. Jad z tob!
Istota energii
Wstalimy o wicie i przez cay ranek jechalimy na wschód, nic prawie nie mówic. Na pocztku Wil wspomnia, e przetniemy Andy i skierujemy si w stron lesistych wzgórz i paskowyy noszcych nazw Wysokiej Selwy. Póniej prawie cay czas milcza.
Próbowaem zada mu kilka pyta na temat jego przeszoci i celu naszej podróy, ale delikatnie da mi do zrozumienia, e wolaby skupi si na prowadzeniu samochodu. Zajem si wic podziwianiem krajobrazu. Widoki ze szczytów górskich zapieray dech w piersiach.
Okoo poudnia, kiedy wjechalimy ju na ostatnie pasmo górskie, zatrzymalimy si na najwyszym wzniesieniu. Zjedlimy przywiezione z sob kanapki i podziwialimy rozpocierajc si przed nami dolin. Po jej przeciwnej stronie wida byo pagórki okryte bogat rolinnoci. Podczas posiku Wil nadmieni, e na noc zatrzymamy si w majtku Viciente, który w XIX wieku nalea do hiszpaskiego Kocioa katolickiego. Obecny waciciel tej posiadoci, jego przyjaciel, uczyni z niej orodek konferencyjny dla potrzeb nauki i biznesu.
Po tej krótkiej informacji ruszylimy w dalsz drog. Za godzin przybylimy na miejsce. Do posiadoci prowadzia brama z kamienia i kutego elaza, a za ni wirowany podjazd. Znów próbowaem wybada Wila, podpytujc go o samo Viciente i cel naszego tutaj przybycia. Ale tak jak przedtem Wil zby moje pytania, sugerujc, abym raczej przyglda si krajobrazowi.
Pikno okolicy porazio mnie. Wokó rozpocieray si rónobarwne sady i pastwiska, na których trawa odznaczaa si wyjtkowo soczyst, intensywn zieleni. Jej bujnemu porostowi nie przeszkadzay nawet potne dby. Co mnie w tych drzewach szczególnie frapowao, ale nie mogem si zorientowa co.
Na szczycie pagórka sta dwór w stylu hiszpaskim, zbudowany z topornych kód drewnianych i szarego kamienia. Wydawao si, e musi tam by co najmniej pidziesit pokoi, a caa poudniowa ciana bya jedn wielk oszklon werand. Dziedziniec wokó dworu otaczay gigantyczne dby. W ich krgu wspaniale prezentoway si kpy egzotycznych rolin, wród których wiy si cieki spacerowe ozdobione jaskrawymi kwiatami i paprociami. Na werandzie i na dziedzicu zauwayem grupki ludzi pogronych w rozmowie.
Wil przecign troch moment wysiadania z wozu, jakby pragnc nacieszy oczy piknym widokiem. Po wschodniej stronie dworu teren opada agodnie i przechodzi w bardziej równinne ki i lasy. Nastpne pasmo wzgórz, widoczne z daleka, miao odcie niebieskofioletowy.
- Pójd sprawdzi, czy maj dla nas wolny pokój - odezwa si Wil. - A ty moesz troch si tu rozejrze. Widz, e podoba ci si to miejsce.
- Jestem zachwycony!
Ju odchodzi, ale jeszcze zawróci, jakby co sobie przypomnia.
- Przyjrzyj si dobrze poletkom dowiadczalnym - zasugerowa. - Spotkamy si przy kolacji.
Jasne byo, e z jakiego wzgldu chce zostawi mnie samego. Nie dociekaem dlaczego. Czuem si wietnie i ani troch si nie baem. Wil zdy mi powiedzie, e majtek Viciente dziki turystom przynosi pastwu tyle dolarów, e adne wadze nie wtrcay si do tego, co si tam dzieje, choby nawet mówiono o Rkopisie.
Zainteresowao mnie kilka potnych dbów i krta cieka prowadzca w kierunku poudniowym, tote poszedem w t stron. Kiedy ju dotarem do drzew, zobaczyem, e cieka biegnie dalej, przez ma elazn furtk i w dó kamiennymi stopniami a na k pen polnych kwiatów. W dali wida byo co w rodzaju sadu, strumyk, a na kocu las. Przy furtce zatrzymaem si i kilka razy gboko zaczerpnem powietrza, podziwiajc roztaczajce si wokó pikno.
- adnie tu, prawda? - odezwa si jaki gos za mn. Odwróciwszy si szybko, zobaczyem kobiet z plecakiem. Miaa chyba powyej trzydziestki.
- Rzeczywicie - stwierdziem. - Jeszcze nie widziaem czego takiego.
Przez chwil rozgldalimy si po polach i pocych si rolinach tropikalnych rosncych na tarasowato uoonych grzdach. Potem skorzystaem z okazji i zapytaem:
- Moe pani przypadkiem wie, gdzie tu s poletka dowiadczalne?
- Oczywicie - odpowiedziaa. - Wanie tam id. Poka panu.
Przedstawilimy si sobie, a potem zeszlimy schodkami i wydeptan ciek. Moja nowa znajoma nazywaa si Sara Lorner. Bya rudaw blondynk o niebieskich oczach. Mimo e próbowaa zachowywa powag, sprawiaa wraenie dziewczynki. Przez jaki czas szlimy w milczeniu.
- Pan tu po raz pierwszy? - zagaia w pewnej chwili.
- Tak. Niewiele jeszcze wiem o tym miejscu.
- Ja bywam tu ju od roku, mog wic udzieli panu informacji. Ten majtek zdoby sobie popularno jakie dwadziecia lat temu jako midzynarodowe centrum kongresów naukowych. Szczególnie fizycy i biolodzy upodobali sobie to miejsce dla swoich zjazdów. A kilka lat temu... - Urwaa i spojrzaa na mnie. - Czy sysza pan o Rkopisie, który odnaleziono w Peru?
- Tak. Opowiadano mi o pierwszych dwóch wtajemniczeniach... - Chciaem jej opowiedzie, jak zafascynowa mnie ten dokument, lecz powstrzymaem si, nie wiedzc, jak dalece mog jej ufa.
- Tak przypuszczaam. Wydawao mi si, e pobiera pan tu energi.
- Jak energi?
Przechodzilimy akurat przez drewniany mostek na strumieniu. Zatrzymaa si i opara o balustrad.
- Czy wie pan co o trzecim wtajemniczeniu?
- Nie. Nie wiem nic.
- Przedstawia ono now wykadni pojmowania wiata fizycznego.
Zgodnie z ni ludzie naucz si odbiera pewien dotd nieuchwytny rodzaj energii. Ta posiado staa si miejscem spotka naukowców, którzy interesuj si tym zjawiskiem.
- Naukowcy dopuszczaj istnienie tego rodzaju energii?
- Tylko niewielu - przyznaa, przechodzc przez mostek. -Ten problem wywouje wród nas gorce spory.
- Pani take jest naukowcem?
- Wykadam fizyk w maym college'u w stanie Maine.
- Dlaczego niektórzy pani koledzy nie zgadzaj si z pani? Przez chwil milczaa, jakby si namylaa nad odpowiedzi.
- Musi pan najpierw zrozumie dzieje nauki - zacza i rzucia mi pytajce spojrzenie, niepewna, czy mam ch zagbia si w temat. Skinieniem gowy zachciem j, by mówia dalej.
- Prosz sobie przypomnie drugie wtajemniczenie. Po upadku redniowiecznego wiatopogldu ludzie Zachodu nagle zdali sobie spraw, e wszechwiat, w którym yj, nie jest poznany. Wiedzieli, e starajc si zrozumie jego istot, musz oddziela fakty od przesdów. Wypracowali wic specjalne podejcie znane jako sceptycyzm naukowy. Wymagao ono, aby kade nowe twierdzenie dotyczce mechanizmów rzdzcych wszechwiatem zostao gruntownie udowodnione; zanim uwierzono w cokolwiek, dano widocznych i namacalnych dowodów. Odrzucano kad myl, której nie dao si potwierdzi dowiadczeniem fizycznym.
Metoda ta okazaa si skuteczna, ale tylko w stosunku do zjawisk tak oczywistych, jak skay, drzewa i ludzie, które dostrzega nawet najwikszy sceptyk. Szybko zabralimy si do dziea i ponazywalimy wszystko, co naleao do wiata materialnego, usiujc rozgry, dlaczego funkcjonuje on tak jak funkcjonuje. W kocu doszlimy do wniosku, e zjawiska wystpujce w przyrodzie rzdz si “prawami naturalnymi", a kade zdarzenie ma bezporedni i zrozumia przyczyn.
Tu umiechna si do mnie porozumiewawczo.
- Widzi pan, ówczeni naukowcy nie rónili si zbytnio od obecnych. Skoro postanowilimy zawadn kadym miejscem, na którym y czowiek, trzeba byo wypracowa tak wizj wszechwiata, aby wydawa si on bezpieczny i atwy do opanowania. Dziki sceptycznemu stosunkowi do wszystkiego moglimy skupi si na konkretnych problemach, co zwikszao nasze poczucie bezpieczestwa.
Zeszlimy na zygzakowato wijc si ciek i przez ma czk na teren gciej zadrzewiony. Moja rozmówczyni mówia dalej.
- Dziki temu nauka systematycznie eliminowaa z naszego pola widzenia zjawiska niepewne i tajemnicze. Wedug teorii Izaaka Newtona wszechwiat zawsze funkcjonowa w sposób przewidywalny, jak jaka olbrzymia maszyna. Przez dugie lata byo to bowiem jedyne, co dao si udowodni. Zdarzenia zachodzce równoczenie z innymi, ale nie majce z nimi zwizku przyczynowo-skutkowego uznawano za przypadkowe.
Póniej powstay jednak dwa kierunki badawcze, które ponownie zwróciy nasz uwag na tajemnice wszechwiata. W cigu kilku ostatnich dziesicioleci wiele pisano na temat rewolucji w fizyce, ale tak naprawd te rewolucyjne zmiany wziy pocztek w odkryciu mechaniki kwantowej i w badaniach Alberta Einsteina.
Einstein pracowa cae ycie, aby wykaza, e to, co traktujemy jako materi, skada si gównie z pustej przestrzeni, przez któr przebiega modu energii. Dotyczy to take ludzi. Natomiast fizyka kwantowa dowioda, e obserwacja tych moduów energii na coraz niszych poziomach daje zaskakujce efekty. Dowiadczenia pokazay, e gdy rozbijamy drobne czstki takiej energii, tak zwane czstki elementarne, i obserwujemy je, to na wyniki ma wpyw sam akt obserwacji, jakby czstki elementarne zachowyway si zgodnie z oczekiwaniami obserwatora. Dzieje si tak take wtedy, kiedy czstki te pojawiaj si w miejscach, gdzie by nie wystpoway, gdyby wszechwiatem rzdziy znane nam prawa: to samo zjawisko nie moe zaistnie w tym samym czasie w dwóch rónych miejscach.
Inaczej mówic - cigna po chwili przerwy - podstawowy budulec wszechwiata w swym rdzeniu skada si z czystej energii podatnej na dziaania i oczekiwania czowieka. Nie zgadza si to ze starym, mechanistycznym modelem wszechwiata. To tak, jakby same nasze oczekiwania sprawiay, e nasza energia ucieka gdzie w wiat i stymuluje inne systemy energetyczne. O tym wanie przekonuje nas trzecie wtajemniczenie.
Potrzsna gow.
- Niestety, wikszo naukowców nie traktuje tej teorii powanie. Podchodz do tego raczej sceptycznie i czekaj, a bdziemy to w stanie udowodni.
Spoza drzew dobieg sabo syszalny gos:
- Saro, tutaj jestemy! - Kto macha do nas z odlegoci kilkudziesiciu metrów.
Sara spojrzaa na mnie przepraszajco.
- Musz porozmawia z tymi ludmi. Mam tu tumaczenie trzeciego wtajemniczenia, moe chciaby poczyta sobie, dopóki nie wróc?
- Oczywicie - ucieszyem si.
Sara wycigna z plecaka broszurk, wrczya mi j i ulotnia si.
Zaczem szuka miejsca, gdzie mógbym usi. Wokó siebie miaem tylko podszycie lene zoone z maych krzaczków. Byo tu mokro. Bardziej na wschód zauwayem mae wzniesienie terenu. Postanowiem tam przej, z nadziej e znajd suche miejsce.
Na szczycie pagórka stanem, poraony niewiarygodnym piknem tego miejsca. W odlegoci parunastu metrów od siebie rosy tu potne dby, a ich grube, poczone konary tworzyy jakby baldachim. Podszycie stanowiy tropikalne, szerokolistne roliny okoo metrowej wysokoci. Wród nich olbrzymie paprocie jakie biao kwitnce krzewy. Znalazem w kocu suche miejsce i usiadem. Czuem stchy zapach zbutwiaych lici i aromaty kwiatów.
Otworzyem broszurk i zaczem czyta wstp. Wyjanione w nim byo, co trzecie wtajemniczenie mówi na temat przemian w pojmowaniu wiata materialnego. Znalazem tam te same myli, które przekazaa mi Sara. Wynikao std, e przy kocu drugiego tysiclecia ludzko odkryje nowy rodzaj energii, która promieniuje z wszystkich cia fizycznych nie wyczajc czowieka.
Zastanawiaem si nad tym, gdy raptem moje oko pado na pewien interesujcy fragment. Waciwy odbiór tej nowej energii rozpoczyna si od podwyszonej wraliwoci czowieka na pikno. Zastanawiaem si wanie nad tym, gdy usyszaem czyje kroki na ciece.
Sza do mnie Sara.
- Pikne miejsce - stwierdzia. - Doszede ju do rozwaa o odbiorze pikna?
- Tak - odpowiedziaem. - Wanie zastanawiaem si, jak mam to rozumie.
- Dalej Rkopis wyjania to dokadniej, ale mog ci krótko streci. Wraliwo na pikno to rodzaj barometru, który wskazuje, jak daleko nam jeszcze do waciwego odbioru energii. Po prostu, gdy raz uda ci si zaobserwowa ten rodzaj energii, zorientujesz si, e odbiera si j na tej samej czstotliwoci co pikno.
- Mówisz, jakby tego dowiadczya - zauwayem. Spojrzaa na mnie wcale nie speszona.
- Bo dowiadczyam, ale zanim do tego doszam, rozwinam w sobie intensywniejsze odczuwanie pikna.
- Ale jak to moliwe? Przecie pikno to pojcie wzgldne. Potrzsna gow.
- Przedmioty, które uwaamy za pikne, mog by róne, ale cechy, które im przypisujemy, s zwykle podobne. Pomyl. Co, co uderza nas swoim piknem, zazwyczaj w jaki sposób wyrónia si z otoczenia, ma wyraniejszy ksztat, ywsze kolory, jest pod kadym wzgldem wyjtkowe. Na tle mniej atrakcyjnych przedmiotów dosownie byszczy.
Przytaknem.
- Spójrz wic na to miejsce - tumaczya dalej Sara. -Widz, e zbio ci z nóg. To samo dziao si z nami wszystkimi. Tu kolory i ksztaty s wyraniejsze. Nastpnym poziomem wraliwoci jest ju postrzeganie pól energetycznych emanujcych ze wszystkiego.
Byem tak oszoomiony, e spojrzawszy na mnie Sara rozemiaa si, ale potem mówia ju powanie.
- Lepiej przejdmy do poletek. Le niedaleko std, kilkaset metrów na poudnie. Myl, e ci zainteresuj.
Podzikowaem jej, e powica czas, aby objania tre Rkopisu czowiekowi cakiem jej obcemu, jak te za oprowadzanie mnie po Viciente. Wzruszya ramionami.
- Sprawiasz wraenie osoby pozytywnie nastawionej do tego, co tu robimy - wyjania. - Poza tym zaley nam na nawizaniu szerszych kontaktów. Aby móc kontynuowa nasze badania, musimy wyj z nimi na zewntrz, na przykad do Ameryki. Miejscowe wadze chyba niezbyt nas lubi. Wtem za nami odezwa si jaki gos:
- Przepraszam pastwa! - Ujrzelimy trzech elegancko ubranych mczyzn, dobrze po czterdziestce, którzy szli szybkim krokiem w naszym kierunku. - Czy mogliby pastwo poinformowa nas, gdzie znajduj si poletka dowiadczalne? - spyta najwyszy z nich.
- A czy mogabym dowiedzie si, o co panom chodzi? -spytaa Sara bez przesadnej uprzejmoci.
- Mamy zgod waciciela tej nieruchomoci na zwiedzenie poletek i odbycie rozmów na temat pseudonaukowych bada, jakie si tu prowadzi. Jestemy z uniwersytetu w Limie.
- Jak si wydaje, panowie patrz na nasze badania niezbyt chtnym okiem. - Sara umiechna si próbujc zaagodzi sytuacj.
- Istotnie - wczy si w rozmow drugi. - Uwaamy, e to bezsens. Jak mona gosi, e obserwuje si jak tajemnicz energi, skoro nikt nigdy dotd nie stwierdzi jej istnienia?
- A próbowali panowie? - skontrowaa Sara. Zapytany zignorowa to wezwanie i powtórzy:
- Czy mogaby pani wskaza nam drog do tych poletek?
- Ale oczywicie. Prosz przej jeszcze jakie sto metrów i zobaczy pan ciek skrcajc na wschód. Stamtd do poletek jeszcze tylko niecae pó kilometra.
Wysoki podzikowa i wszyscy trzej pospieszyli wskazan drog.
- Wysaa ich w niewaciwym kierunku - zauwayem.
- Niezupenie. Tam te s poletka, a ludzie, którzy na nich pracuj, maj lepsze przygotowanie do rozmowy z takimi sceptykami. Tutaj podobni osobnicy trafiaj rzadko i nie s to raczej naukowcy, tylko owcy sensacji, którzy w najmniejszym stopniu nie staraj si wgbi w to, co robimy, a to jest podstawowa bariera poznawcza.
- Co masz na myli?
- Jak ju mówiam, postawa sceptyczna sprawdzaa si, gdy badalimy zjawiska tak konkretne i dostrzegalne jak drzewa, soce czy burza. Jednak istnieje caa grupa zjawisk bardziej ulotnych, których nie da si zbada, ani nawet stwierdzi ich istnienia, dopóki nie odrzuci si sceptycyzmu i nie spróbuje wszystkich moliwych rodków percepcji. A kiedy ci si to uda, moesz ju wróci do tradycyjnych metod bada.
- To ciekawe! - przyznaem.
Skoczy si las, a przed nami pojawiy dziaki. Na kadej rós inny gatunek rolin. Gównie jadalnych, od bananów do szpinaku. Po wschodniej stronie rzdu dziaek biega szeroka wirowana droga, która prowadzia na pónoc, a do szosy. Wzdu drogi stay trzy blaszane pawilony. Przy kadym pracowao kilka osób.
- Podejdmy tam - Sara wskazaa najbliszy pawilon. -Widz znajomych. Chciaabym, eby ich pozna.
Przedstawia mnie trzem mczyznom i jednej kobiecie. Mczyni zamienili ze mn par sów, po czym przepraszajc wrócili do swoich zaj, natomiast kobieta, jak si okazao -biolog, imieniem Marjorie, wida miaa czas na rozmow. Udao mi si zwróci na siebie jej uwag.
- Nad czym pani pracuje? - spytaem. Wygldaa na zaskoczon, lecz umiechna si i po chwili zastanowienia powiedziaa:
- Nie wiem, od czego zacz... Czy pan pozna ju Rkopis?
- Pierwsze wtajemniczenia. Zaczem wanie zapoznawa si z trzecim.
- No wic tym si wanie zajmujemy. Prosz i ze mn, poka panu.
Przeszlimy obok pawilonu do dziaki, na której rosa fasola. Zauwayem, e wszystkie roliny wygldaj wyjtkowo zdrowo, nie maj uschych lici ani ladów dziaania szkodników. Gleba bya tu próchniczna, bardzo yzna i pulchna. Kada rolina miaa dla siebie dostatecznie duo przestrzeni, tak e ani odyg, ani limi nie stykaa si z innymi.
Marjorie wskazaa na najbliszy pd fasoli.
- Staramy si traktowa kad rolin jak odrbny ukad energetyczny. Dostarczamy im wszystkiego, co jest im potrzebne do rozwoju, a wic skadników mineralnych, wilgoci i wiata. Doszlimy do wniosku, e ekosystem kadej roliny stanowi odrbny ywy organizm i e kondycja kadej jego czci skadowej ma wpyw na kondycj caoci... - Po krótkiej przerwie kontynuowaa swój wykad. - Najwaniejsze jest to, e odkd zaczlimy zwraca uwag na stosunki energetyczne wokó rolin, otrzymujemy zaskakujce rezultaty. Nasze roliny nie róni si od innych pod wzgldem wielkoci, ale z punktu widzenia kryteriów odywczych s duo wartociowsze.
- Jak mona to oceni?
- Po prostu zawieraj wicej biaka, wglowodanów, witamin i skadników mineralnych. - Spojrzaa na mnie wyczekujco. - Ale to jeszcze nie najdziwniejsze! Najwiksz warto odywcz wykazuj te roliny, które ludzie otaczaj bezporedni opiek.
- Jaka to opieka? - spytaem zaciekawiony.
- Chodzi o to, eby cigle porusza ziemi wokó nich, codziennie kontrolowa ich rozwój i tak dalej. Po prostu mie je na oku. Przeprowadzilimy dowiadczenie, w którym wyodrbnilimy grup otoczon tak specjaln trosk i grup kontroln. Wynik dowiadczenia potwierdzi nasz hipotez. Mao tego, rozwinlimy zaoenie wyjciowe i jeden z naszych pracowników nie tylko intensywniej pielgnowa roliny, ale nawizywa z nimi kontakt duchowy. Siedzia przy nich, skupia ca swoj uwag na ich wzrocie, tak jakby proszc je, aby lepiej, si rozwijay.
- I co, byy silniejsze?
- W znacznym stopniu. A take rosy szybciej.
- To nie do wiary!
- Rzeczywicie... - urwaa, gdy w naszym kierunku zblia si starszy pan, mniej wicej okoo szedziesitki.
- Ten pan jest ywieniowcem - wyjania Marjorie. - Przyjecha tu po raz pierwszy chyba rok temu i zaraz wzi urlop ze swojej pracy na uniwersytecie stanowym w Waszyngtonie. To profesor Hains, który przeprowadzi wiele wanych bada.
Zostaem przedstawiony profesorowi, potnej budowy brunetowi z siwizn na skroniach. Marjorie sprowokowaa go, aby pokrótce opowiedzia o swoich poszukiwaniach. Okazao si, e jego gówn pasj naukow jest badanie wspózalenoci midzy jakoci spoywanego przez czowieka pokarmu a funkcjonowaniem poszczególnych narzdów jego ciaa. Zalenoci te byy badane przy uyciu wysoce wybiórczych prób krwi.
Profesor wyzna mi, co obecnie absorbuje go najbardziej. Zaobserwowa, e spoywanie wyhodowanych w Viciente rolin ma o wiele wikszy wpyw na sprawno organizmu, ni mona byo si spodziewa na podstawie samej tylko zawartoci w nich skadników odywczych o potwierdzonym dotd dziaaniu. Widocznie w tych rolinach znajdowao si co, co dawao nie odnotowany dotd efekt.
- To by znaczyo - staraem si zrozumie - e powicanie uwagi tym rolinom daje im co, co potem oddaj czowiekowi w postaci zwikszonej wartoci energetycznej. Czy to o tej energii mowa w Rkopisie?
Marjorie spojrzaa na profesora, a ten umiechn si blado.
- Tego jeszcze nie jestem pewien - przyzna.
Spytaem go o plany na przyszo i dowiedziaem si, e ma zamiar stworzy w stanie Waszyngton replik takiego ogrodu jak tutaj. Wtedy bdzie móg rozpocz szeroko zakrojone badania nad tym, czy spoywanie tych rolin wywouje dugotrwa popraw stanu zdrowia ich konsumentów. Podczas tej rozmowy mimo woli co pewien czas spogldaem na Marjorie. Nagle wydaa mi si wyjtkowo pikna. Nawet w workowatych dinsach i lunej koszulce wida byo, e jest wysoka i szczupa. Miaa ciemnobrzowe oczy i takie wosy, opadajce wokó twarzy w spiralnie skrconych lokach.
Patrzc na ni odczuwaem wielk, wrcz fizyczn przyjemno. Wanie gdy sobie to uwiadomiem, odwrócia gow, popatrzya mi prosto w oczy i cofna si o krok.
- Mam teraz pilne spotkanie - stwierdzia. - Do zobaczenia póniej.
Poegnaa si z Hainsem, z zaenowaniem umiechna si do mnie i znika za blaszanym pawilonem.
Porozmawiaem jeszcze przez chwil z profesorem, potem te si z nim poegnaem i wróciem tam, gdzie zostaa Sara. Bya jeszcze zajta z którym pracownikiem, ale gdy szedem, obserwowaa mnie uwanie. Kiedy si zbliyem, jej rozmówca zebra do teczki swoje notatki, skin gow i wszed do pawilonu.
- No i jak, dowiedziae si czego? - spytaa Sara.
- Mhm - mruknem z pewnym zakopotaniem. - Chyba ci ludzie robi tutaj co bardzo ciekawego.
- A dokd posza Marjorie?
Spuciem gow, a kiedy j podniosem, dojrzaem na twarzy Sary wyraz rozbawienia.
- Powiedziaa, e ma jakie spotkanie - wybkaem.
- Sposzye j? - zamiaa si.
- Tak mi si wydaje, ale przecie nic nie powiedziaem.
- Nie musiae nic mówi. Marjorie wyczua zmian w twoim biopolu. To byo wida a std.
- Zmian w czym?
- W polu energetycznym wytworzonym wokó twego ciaa. Wikszo z nas nauczya si ju je dostrzega, przynajmniej w okrelonym rodzaju wiata. I tak, jeli czujemy do kogo pocig, w naszym biopolu wytwarzaj si zakócenia, które podaj w stron obiektu naszego zainteresowania.
Zabrzmiao to dla mnie jak czysta fantazja, ale zanim zdyem co powiedzie, moj uwag odwrócio kilka osób wychodzcych z blaszanego pawilonu.
- Teraz odbdzie si przekazywanie energii - oznajmia Sara. - Na pewno zechcesz to zobaczy.
W lad za czterema modymi ludmi, prawdopodobnie studentami, poszlimy na dziak, na której rosa kukurydza. Z bliska zauwayem, e dziaka ta bya podzielona na dwa oddzielne poletka. Na jednym z nich krzaczki kukurydzy dorastay do wysokoci okoo szedziesiciu centymetrów, gdy na drugim rolinki miay okoo trzydziestu centymetrów. Czterej chopcy podeszli do poletka z wysz kukurydz i usiedli kady w jednym jego rogu, zwróceni twarzami do rodka. Na dany znak wszyscy skupili swój wzrok na rolinach. Byo póne popoudnie i soce znajdowao si nisko, gdzie za mn, zalewajc dziak bursztynowozocistym wiatem. Widoczne z daleka pasmo lasów wydawao si ju ciemne. Na jego tle jasno rysoway si kontury modych ludzi i dziaki z kukurydz.
- Patrz! - odezwaa si Sara zza moich pleców. - Widzisz? Czy to nie jest wspaniae?
- Co takiego?
- Oni przekazuj rolinom swoj energi.
Wytyem wzrok, ale nie udao mi si niczego dostrzec.
- Nic nie widz - owiadczyem.
- To przykucnij i wpatrz si w przestrze midzy ludmi a rolinami.
Przez chwil wydawao mi si, e widz bysk wiata, ale doszedem do wniosku, e musia to by powidok albo po prostu oczy pataj mi figle. Jeszcze kilka razy spróbowaem co zobaczy, wreszcie daem sobie spokój.
- Nic z tego - powiedziaem wstajc.
- Nie przejmuj si. - Sara poklepaa mnie po plecach. -Pierwszy raz jest zawsze najtrudniejszy. Zwykle trzeba troch potrenowa skupianie wzroku.
Jeden z medytujcych studentów obejrza si na nas i przyoy palec do ust, wic wycofalimy si do pawilonu.
- Zostaniesz tu jeszcze dugo? - spytaa Sara.
- Chyba nie - odpowiedziaem. - Czowiek, z którym tu przyjechaem, poszukuje ostatniej czci Rkopisu.
- A ja mylaam, e odnaleziono wszystkie! - zdziwia si.
- Cho szczerze mówic tak pochony mnie te jego partie, które maj zwizek z moj prac, e nie miaam czasu na nic innego.
Odruchowo signem do kieszeni spodni, aby sprawdzi, czy jest tam broszurka, któr otrzymaem od Sary. Na szczcie bya, zwinita w tylnej kieszeni, tam gdzie j woyem.
- Wiesz co? - zaproponowaa Sara. - Odkrylimy, e s dwie pory dnia najbardziej korzystne dla postrzegania biopola: wschód i zachód soca. Jeli chcesz, spotkajmy si jutro o wicie i spróbujmy znowu. - Wycigna rk po swoj broszur.
- Tymczasem zrobi ci z tego odbitk i zabierzesz j ze sob. Uznaem, e nie jest to za propozycja.
- Czemu nie? Musz tylko spyta mojego kolegi, czy mamy do czasu. A waciwie dlaczego sdzisz, e bd w stanie to zobaczy? - dodaem z umiechem.
- Powiedzmy, e mam takie przeczucie.
Umówilimy si na spotkanie nazajutrz o szóstej rano na tym pagórku, po czym udaem si z powrotem do starego dworu. Soce ju cakiem zaszo, lecz jego wiato podbarwiao chmury nad lini horyzontu na odcie pomaraczowy. Byo chodno, lecz nie wia najlejszy wiaterek.
W jadalni centrum kongresowego przed bufetem ustawia si ju duga kolejka. Poniewa byem godny, podszedem do czoa kolejki, aby zobaczy, co jest do jedzenia. Stali tam, rozmawiajc, Wil i profesor Hains.
- Cze! - zauway mnie Wil. - Jak mino popoudnie?
- Wspaniale! - odpowiedziaem.
- To pan William Hains.
- Mielimy ju okazj pozna si.
Profesor przytakn.
Wspomniaem o umówionym na jutro rano spotkaniu. Wil nie mia nic przeciwko temu, gdy sam chcia jeszcze rozmówi si z dwoma osobami i nie planowa odjazdu wczeniej ni o dziewitej.
Kolejka posuna si naprzód, a stojcy z tyu przepucili mnie, ebym móg doczy do swoich znajomych.
Stanem za profesorem.
- No i jak pan ocenia to, co tu robimy? - spyta Hains.
- Jeszcze nie wiem - przyznaem si. - Musz si z tym oswoi. Ta teoria o biopolach jest dla mnie czym zupenie nowym.
- To jest czym nowym dla wszystkich - zgodzi si profesor. Ale ta energia jest wanie tym, czego nauka poszukiwaa ju od dawna: wspólnym czynnikiem lecym u podstaw kadej materii. Od czasów Einsteina fizyce brakowao takiej teorii. Nie jestem pewien, czy to jest wanie to, ale w najgorszym razie mona powiedzie, e ten Rkopis zainspirowa wiele ciekawych bada.
- Co nauka mogaby zrobi dla uwiarygodnienia tej teorii?
- Choby stworzy narzdzia pomiaru. Bo waciwie istnienie tej energii nie jest ju niczym egzotycznym. Na przykad karatecy znaj rodzaj energii nazywanej “Cni", która ley u róda tak pozornie niemoliwych wyczynów jak rozbijanie doni cegie lub siedzenie bez ruchu w miejscu i opieranie si naciskowi czterech mczyzn. Kady z nas widzia te cyrkowców wykonujcych numery zaprzeczajce sile cikoci. To s wanie przejawy dziaania ukrytej energii, do której zyskalimy dostp. Oczywicie zostanie to uznane dopiero wtedy, kiedy wicej osób zobaczy j na wasne oczy.
- A czy pan kiedy to widzia? - spytaem.
- Czasem co widziaem, w zalenoci od tego, co akurat jadem.
- Jak to?
- Widzi pan, ci ludzie tutaj, którzy atwo dostrzegaj biopola, jadaj gównie warzywa. I to przewanie te wysokowartociowe warzywa, które sami wyhodowali. - Wskaza na bufet.
- Tu te jest ich troch. Dziki Bogu, podaj take ryby i drób, z myl o takich starych dziadach jak ja, przyzwyczajonych do jedzenia misa. Gdy jednak zmusz si, aby zje co innego, wtedy jestem w stanie co zobaczy.
Spytaem profesora, dlaczego nie zastosuje odpowiedniej diety przez duszy okres.
- Czy ja wiem? - odpar. - Trudno wykorzeni stare nawyki. Kiedy przysza moja kolej, zamówiem tylko warzywa. Potem wszyscy trzej usiedlimy przy wspólnym stole i rozmawialimy na banalne tematy. Po godzinie poszlimy z Wilem do samochodu, aby zabra stamtd nasz baga. Przy okazji spytaem go:
- A ty widziae te biopola? Umiechn si i kiwn gow.
- Mam pokój na pierwszym pitrze - szybko zmieni temat.
- Twój na trzecim, numer trzysta sze, klucz jest w recepcji.
W moim pokoju nie byo telefonu, ale pracownik hotelu obieca, e o godzinie pitej rano kto mocno zastuka do drzwi. Pooyem si wic i przez kilka minut przeywaem dzisiejsze popoudnie, tak dugie i bogate w wydarzenia. Wiedziaem ju, dlaczego Wil wstrzymywa si od rozmowy. Chcia, abym osign trzeci stopie wtajemniczenia dziki wasnym dowiadczeniom...
Nastpnym moim doznaniem byo ju gone walenie w drzwi. Spojrzaem na zegarek - wskazywa pit rano. Pracownik wci stuka, póki nie krzyknem gono “Dzikuj". Potem wstaem i wyjrzaem przez okno. Jedyn oznak budzcego si dnia bya blada powiata we wschodniej czci nieba.
Poszedem do azienki, wziem prysznic, szybko si ubraem i zbiegem na dó. Jadalni ju otwarto i krcio si tam nadspodziewanie duo ludzi. Zjadem tylko troch owoców i bez ocigania si wyszedem.
Nad polami unosiy si pasma mgy i osiaday na oddalonych kach. Z drzew nawoyway si piewem ptaki. Kiedy oddaliem si ju od hotelu, zza linii horyzontu wynurzy si skraj tarczy sonecznej. Dao to wspaniay efekt kolorystyczny - ciemnoniebieskie niebo nad brzoskwiniowym horyzontem.
Na umówiony pagórek przybyem pitnacie minut przed czasem, tote usiadem pod wielkim drzewem, opierajc si o jego pie. Zafascynowaa mnie pltanina gazi nad moj gow. Po chwili usyszaem czyje kroki na ciece. Byem pewien, e to Sara, lecz tymczasem w moj stron zblia si jaki nieznajomy. Wyglda na okoo czterdziestu lat, wosy mia krcone, przerzedzone. Zszed ze cieki, lecz nie zauway mnie, dopóki nie znalaz si w odlegoci okoo trzech metrów. Wtedy zareagowa tak gwatownie, e a podskoczyem.
- Ach, dzie dobry panu! - zawoa z silnym akcentem brooklyskim. W dinsach i trampkach, robi wraenie czowieka wysportowanego.
Kiwnem gow.
- Przepraszam, e pana zaskoczyem.
- Nic nie szkodzi.
Powiedzia mi swoje nazwisko - Phil Stone. Ja te si przedstawiem i wspomniaem, e czekam tu na znajom.
- A pan pewnie prowadzi tu badania? - dodaem.
- Niezupenie - odpowiedzia. - Pracuj na uniwersytecie Poudniowej Kalifornii. Prowadzimy w ssiedniej prowincji badania na temat wymierania puszcz tropikalnych. Tylko od czasu do czasu lubi sobie zrobi przerw i wyskoczy tutaj, gdzie s inne lasy.
Rozejrza si wokó.
- Moe pan sobie wyobrazi, e niektóre z tych drzew maj prawie piset lat? Wystpuj tu rzadko spotykane partie lasu dziewiczego, gdzie panuje idealna równowaga. Wiksze drzewa przesiewaj wiato soneczne, tak e w ich cieniu moliwa jest wegetacja wielu rolin. Rolinno puszcz tropikalnych te jest stara, ale ma inny charakter. Jest to gównie dungla. Natomiast to tutaj przypomina stare lasy klimatu umiarkowanego, takie jak u nas w Ameryce.
- Nigdy czego podobnego nie widziaem - przyznaem.
- Nie dziwi si, bo mao ich ju pozostao. Wikszo zostaa wycita na potrzeby tartaków, zupenie jakby w takim lesie nie byo nic bardziej wartociowego ni drewno budulcowe. Po prostu wstyd! Wemy na przykad choby energi...
- Pan moe dostrzec tutaj energi?
Spojrza na mnie uwanie, jakby zastanawiajc si, czy rozwija ten temat.
- Tak, mog - odpar w kocu.
- Mnie si to jeszcze nie udao - wyznaem. - Próbowaem wczoraj, kiedy studenci medytowali przy rolinach w ogrodzie.
- Mnie na pocztku te nie udawao si zobaczy duego biopola - pocieszy mnie. - Zaczynaem od przygldania si swoim palcom.
- Jak to palcom?
- Przejdmy tam - wskaza miejsce, gdzie midzy drzewami wida byo skrawek bkitnego nieba. - Co panu poka. Kiedy stanlimy w przewicie, powiedzia:
- Prosz odchyli si do tyu i zetkn ze sob opuszki wskazujcych palców na tle nieba. Potem prosz rozczy palce na odlego okoo centymetra i spojrze w przestrze midzy nimi. Co pan tam widzi?
- Gównie kurz na moich gakach ocznych.
- Niech pan nie zwraca na to uwagi, prosz da oczom troch odpocz i zczy palce jeszcze mocniej, a potem znów rozczy.
Chwil poruszaem palcami, nie bardzo wiedzc, jak mam da oczom odpocz. Potem wykonaem polecenie i skupiem wzrok na przestrzeni midzy palcami. Raptem na czubkach palców ujrzaem co w rodzaju mgy, a midzy nimi jakby smugi dymu.
- O, Boe! - wykrzyknem i opisaem, co zobaczyem.
- To jest wanie to! - ucieszy si. - Teraz niech pan troch poeksperymentuje.
Zetknem tym razem cztery palce, potem donie, wreszcie ramiona. Zawsze widziaem przepywajce midzy rkami pasma energii. Opuciem rce i spojrzaem na Phila.
- Chce pan zobaczy to samo u mnie? Wsta i cofn si o kilka kroków, ustawiajc gow i tuów na tle nieba. Spróbowaem skoncentrowa wzrok na nim, ale rozproszy mnie jaki gos z tyu. Odwróciem si i zobaczyem Sar.
Phil z szerokim umiechem zrobi krok do przodu.
- To na t pani pan czeka?
- My si ju znamy - wskazaa Sara na Phila. Przywitali si wylewnie, po czym Sara przypomniaa sobie o mnie. -Przepraszam za spónienie - usprawiedliwia si. - Zawiód mój zegar wewntrzny. No, teraz nawet wiem dlaczego. Przynajmniej mielicie szans porozmawia. Co robilicie?
- Ten pan wanie nauczy si, jak mona zobaczy biopole midzy wasnymi palcami. Sara spojrzaa na mnie.
- No, prosz. W zeszym roku Phil i ja w tym samym miejscu uczylimy si tego samego! - Teraz zwrócia si do Phila. - Stamy plecami do siebie. Moe uda mu si zobaczy pole energetyczne midzy nami,
Stanli przede mn stykajc si plecami. Zaproponowaem, eby podeszli bliej, tak e dzielio mnie od nich niewiele wicej ni metr. Ich sylwetki odcinay si na tle nieba, które z tej strony byo wci ciemnoniebieskie. Ku mojemu zaskoczeniu przestrze midzy nimi zrobia si janiejsza, óta, nawet ótaworóowa.
- Widzi! - Phil pozna to z mojego wyrazu twarzy.
Sara zapaa Phila za rami i oboje odsunli si dalej ode mnie, na jakie trzy metry. Górne poowy ich cia otaczao biaoróowe biopole.
- W porzdku - podsumowaa cakiem powanie Sara i przykucna obok mnie. - Teraz patrz, jak tu piknie wokó!
Byem ju pod wraeniem otaczajcych mnie ksztatów. Wydawao mi si, e potrafi skupi wzrok na kadym z masywnych dbów jako na odrbnej caoci, nie na poszczególnych ich czciach. Wkrótce ksztat i ukad kadej gazi wyday mi si niepowtarzalne. Przenosiem wzrok z jednej na drug, obracajc si na wszystkie strony. Doznaem wtedy wraenia, jakbym widzia te dby po raz pierwszy w yciu, a przynajmniej po raz pierwszy w peni zachwyca si nimi.
Potem moj uwag zwróciy tropikalne roliny rosnce pod drzewami. Przygldaem si unikalnym ksztatom kadej z nich. Zauwayem, e róne rodzaje rolin tworz specyficzne mae spoecznoci. I tak wokó drzewiastego bananowca rosy krgiem niskie filodendrony, a wokó nich z kolei jeszcze nisze roliny podobne do paproci. Te mae zbiorowiska urzekay niepowtarzalnoci swoich form.
Nastpnie mój wzrok przycigna rolina odlega o jakie dwa metry ode mnie. Nieraz hodowaem co podobnego w doniczce jako odmian filodendronu. Ten egzemplarz mia ciemnozielone licie, koron o rednicy okoo metra i wyglda jak okaz zdrowia.
- Postaraj si skoncentrowa na tym, odpr si - poradzia Sara.
Próbowaem zogniskowa swój wzrok na rónych czciach roliny. W kocu udao mi si to na jakiej powierzchni. Stopniowo zaczem zauwaa byski wiata, a po pewnym przyzwyczajeniu oczu dostrzegem jakby bak biaego wiata wokó roliny.
- Teraz co widz! - zawoaem.
- To rozejrzyj si wokó.
Z wraenia a si cofnem. Z kadej roliny w moim polu widzenia emanowaa taka sama aureola biaego wiata, widzialnego, lecz cakiem przezroczystego, tak e nie zacierao ksztatów ani barwy roliny. Byo to jakby przeduenie niezwykego pikna kadego egzemplarza. Miaem wraenie, e najpierw widz same roliny, zachwycam si ich piknem, a potem dostrzegam ekspresj tego pikna w postaci wypromieniowanej energii.
- Teraz uwaaj! - uczulia mnie Sara. Usiada przede mn, twarz do filodendronu. Otaczajcy j nimb biaego wiata wyduy si i ogarn rolin. rednica biaego pola energetycznego filodendronu powikszya si.
- O, kurcz! - wyrwao mi si. Sara i Phil wybuchnli miechem. Ja te zaczem si mia. Sytuacja bya niezwyka. Z atwoci, bez adnych ogranicze, ogldaem przecie zjawiska, których istnienie przed chwil kwestionowaem. Mao tego, zdawaem sobie spraw, e postrzeganie tych biopól nie budzi we mnie uczucia niezdrowej sensacji, raczej wszystko wydaje mi si bardziej realne i konkretne ni dotd.
Cae moje otoczenie wydawao si teraz jakie inne. Wygldao jak na filmie, na którym naturalne barwy lasu zazwyczaj wzmacnia si dla wytworzenia nastroju. Roliny, ich licie i niebo wokó robiy wraenie tworów nie tylko ywych, lecz jakby wiadomych, co ju zdecydowanie wykraczao poza nasze normalne wyobraenia. Kto raz to zobaczy, nigdy ju nie bdzie móg potraktowa lasu jako czego najzwyklejszego pod socem.
- Teraz ty usid - poprosiem Phila - i przelej swoj energi w ten filodendron. Chc porówna, jak to wyglda u kogo innego.
Phil zmiesza si.
- Nie dam rady. Nie wiem dlaczego, ale mnie si to nie udaje.
Sara popiesznie zacza wyjania.
- Nie wszyscy ludzie mog to zrobi. Marjorie ma zamiar sprawdzi, kto z jej magistrantów ma takie waciwoci. Pewne maestwo psychologów bada wspózaleno tej cechy z osobowoci czowieka, ale dotychczas nie uzyskali adnych wyników.
- Moe ja spróbuj? - zaproponowaem.
- No to do dziea, próbuj!
Usiadem tak jak przedtem, zwracajc si twarz do roliny. Sara i Phil ustawili si pod ktem prostym.
- Od czego mam zacz?
- Musisz skupi uwag na rolinie, tak jakby chcia j napompowa swoj energi - tumaczya Sara.
Wpatrywaem si w filodendron, wyobraajc sobie, jak napenia go moja energia. Po kilku minutach spojrzaem w stron Sary i Phila.
- Przykro mi - stwierdzia ze smutkiem Sara. - Wida nie jeste jednym z wybranych.
Dalsze próby przerway nam gniewne gosy dochodzce od strony cieki. Pomidzy drzewami zobaczylimy kilku mczyzn rozmawiajcych ostrym tonem.
- Co to za ludzie? - spyta Phil Sar.
- Nie mam pojcia. Podejrzewam, e to nastpni zgorszeni naszymi badaniami.
Obejrzaem si na otaczajcy nas las. Wszystko wygldao znów tak ja przedtem.
- Ju nie widz pól energetycznych! -
- Wida co cigno ci na ziemi - wyjania Sara. Phil miejc si poklepa mnie po ramieniu.
- Teraz bdziesz móg robi to zawsze. To tak, jakby raz nauczy si jedzi na rowerze. Jedynym warunkiem jest dostrzec pikno, a reszta jest tylko rozwiniciem.
Przypomniaem sobie nagle, e trzeba sprawdzi godzin, bo soce byo ju do wysoko, a lekki poranny powiew przygina drzewa. Za dziesi ósma.
- Chyba musz ju wraca - oznajmiem. Sara i Phil te zawrócili. Po drodze obejrzaem si w kierunku lasu na wzgórzu.
- To pikne miejsce - stwierdziem z przekonaniem. - Szkoda, e nie ma takich wicej, na przykad u nas.
- Gdy raz zobaczysz biopola take i na innych terenach -zacz tumaczy Phil - przekonasz si, jak duo energii ma taki las jak ten. Na przykad te dby w Peru s bardzo rzadkie, ale tu, w Viciente, rosn. Las formowany przez czowieka, szczególnie taki, z którego usunito inne gatunki drzew poza sosn, przydatn do przerobu, wydziela bardzo sabe biopole. No a rodowisko miejskie, oczywicie nie liczc ludzi, emanuje cakiem inny rodzaj energii.
Próbowaem wpatrywa si w roliny na ciece, ale nie potrafiem skoncentrowa si w marszu.
- Na pewno bd móg zobaczy znów te biopola? - niepokoiem si.
- Oczywicie - zapewniaa mnie Sara. - Nie syszaam, aby komu, kto raz ju je widzia, nie udao si tego powtórzy. Kiedy poddalimy eksperymentowi pewnego okulist, który by zachwycony, gdy nauczy si je postrzega. Zajmowa si rónymi anomaliami wzroku, w tym take daltonizmem. W swoich badaniach doszed do wniosku, e niektórzy ludzie maj “leniwe receptory" na siatkówkach oczu, lecz udao mu si nauczy ich postrzega kolory, jakich jeszcze dotd nie widzieli. Na tej podstawie wysnu uogólnienie, i w ten sam sposób mona si te nauczy postrzega biopola. Po prostu trzeba pobudzi upione receptory, co teoretycznie potrafi zrobi kady.
- Chciabym mieszka w pobliu takiego miejsca jak to -wyznaem.
- Kto by nie chcia! - odpowiedzia Phil, po czym zwróci si do Sary:
- Czy profesor Hains jeszcze tu jest?
- Tak, jako nie moe wyjecha - odpara Sara.
- Ten facet prowadzi bardzo ciekawe badania nad wpywem wystpujcej tu energii na czowieka - zwróci si do mnie Phil.
- Wiem, wczoraj z nim rozmawiaem.
- W czasie mego poprzedniego pobytu - cign Phil -profesor opowiada mi o dowiadczeniach, jakie mia zamiar przeprowadzi. Mia bada fizyczny wpyw na organizm, jaki wywiera samo przebywanie w pobliu zbiorowisk tak bogatych w energi jak na przykad ten las. Aby oceni ten wpyw zamierza zastosowa te same sprawdziany sprawnoci narzdów przed i po eksperymencie.
- Ja wiem, jaki to ma wpyw - wtrcia Sara. - Kiedy przyjedam do Viciente, od razu zaczynam czu si lepiej, jakby wszystkie moje funkcje nasiliy si. Wydaj si sobie mocniejsza, myl janiej i szybciej. Ma to take bezporedni zwizek z tematem moich bada w dziedzinie fizyki.
- A nad czym pracujesz? - spytaem.
- Pamitasz, co ci mówiam na temat tych skomplikowanych dowiadcze w dziedzinie fizyki molekularnej, o zachowaniu czstek elementarnych?
- Tak, pamitam.
- No wic próbowaam rozszerzy ten temat o wasne dowiadczenia. Nie chodzi mi o problemy, którymi zajmuj si ci faceci od mikroczsteczek, tylko eby znale odpowied na moje poprzednie pytania. Na przykad: do jakich granic wiat materialny, który przecie skada si z tej samej podstawowej energii, odpowiada na nasze oczekiwania? A take do jakiego stopnia nasze oczekiwania mog wpywa na przysze zdarzenia?
- Masz na myli zbieno zdarze?
- Tak. Wemy na przykad wszystko, co wydarzyo si w twoim yciu. Zgodnie z poczciw teori Newtona wszystko dzieje si przez przypadek. Czowiek moe dokona susznego, przemylanego wyboru, ale i tak kade zdarzenie ma swój wasny cig przyczyn i jest niezalene od naszej postawy.
Tymczasem po ostatnich odkryciach wspóczesnej fizyki mamy podstawy, aby postawi pytanie: czy wszechwiat nie jest czasem bardziej dynamiczny? Moe w swoich podstawowych funkcjach dziaa zgodnie z teori mechanistyczn, ale w pewnym stopniu reaguje take na energi duchow, któr do niego emanujemy? Waciwie dlaczego nie? Jeli moemy sprawi, aby roliny rosy szybciej, moe moglibymy te przyspiesza lub spowalnia zalenie od naszej woli bieg niektórych zdarze?
- Czy Rkopis mówi co na ten temat?
- Wanie stamtd czerpiemy pomysy - umiechna si Sara. W marszu zacza grzeba w swoim starym plecaku, a wycigna broszur. - Masz swoj odbitk.
Rzuciem na ni okiem i woyem do kieszeni. Przechodzilimy akurat przez mostek, gdzie zatrzymaem si na chwil, aby przyjrze si ksztatom i kolorom otaczajcych nas rolin. Nagle ujrzaem barwne pole energetyczne wokó wszystkiego, co znajdowao si w moim polu widzenia. Sara i Phil emanowali rozlege biopola w odcieniu ótawej zieleni, cho pole Sary od czasu do czasu przebyskiwao róowo.
Wtem oboje zatrzymali si, wpatrujc si w ciek przed sob. W odlegoci okoo pitnastu metrów pojawi si mczyzna; szed w naszym kierunku. Poczuem dziwny niepokój, ale postanowiem stara si utrzyma barwn wizj energii. Z bliszej odlegoci poznaem tego czowieka: by to jeden z pracowników uniwersytetu w Limie, ten, który wczoraj pyta nas o drog. Wokó niego wida byo aureol czerwonych promieni.
Kiedy si zbliy, zagadn Sar protekcjonalnym tonem:
- Pani jest pracownikiem naukowym, prawda?
- Tak.
- Jak wic moe pani tolerowa t pseudonauk? Widziaem wasze poletka i mog stwierdzi, e to jest szarlataneria. Wasze teorie nie znajduj adnego potwierdzenia. Szybszy wzrost niektórych rolin moe mie wiele przyczyn.
- Nie da si sprawdzi wszystkiego. Poszukujemy ogólnych tendencji.
W gosie Sary wyczuem rosnce zdenerwowanie.
- Ale to absurd, zakada istnienie jakiej nowej, widzialnej energii u podstaw chemizmu caej ywej materii. Nie macie na to adnych dowodów.
- Wanie ich szukamy.
- To jak moecie zakada istnienie czegokolwiek nie majc na to dowodów?
W gosach obojga sycha byo gniew, ale mnie uderzyy bardziej zmiany w ich biopolach. Na pocztku Phil i ja cofnlimy si o par kroków, a Sara i jej rozmówca stali naprzeciw siebie w odlegoci okoo metra. W pewnym momencie ich biopola zaczy jakby gstnie i wibrowa, a w miar nasilania si dyskusji - przenika si wzajemnie. I tak, kiedy która z osób dyskutujcych czego dowodzia, jej pole energetyczne zasysao jak odkurzacz pole przeciwnika. Gdy adwersarz replikowa, jej energia wracaa na swoje miejsce. A zatem ten, kto zdobywa przewag w dyskusji, jakby odrywa cz biopola swego oponenta i pochania jego energi.
- Zaobserwowalimy takie zjawiska i staramy si zinterpretowa je - dowodzia Sara.
- To znaczy, e jest pani równie zbzikowana jak niekompetentna! - Przeciwnik zmierzy j pogardliwym spojrzeniem i odszed.
- A pan jest dinozaurem! - krzykna za nim Sara. Phil i ja parsknlimy miechem, ale jej nie opucio napicie.
- Tacy ludzie wyprowadzaj mnie z równowagi - skomentowaa.
- Nie myl o tym - uspokaja j Phil. - Czasem zdarza si, e zmieniaj zdanie.
- Ale dlaczego jest ich a tylu? I dlaczego wanie teraz?
Gdy zbliylimy si do hotelu, zobaczyem Wila przy samochodzie. Drzwi dipa byy otwarte, a na masce lea baga. Kiedy Wil mnie zobaczy, da mi znak, ebym si pospieszy.
- Chyba ju czas na mnie - zauwayem.
Przerwaem kilkuminutow cisz, która zapanowaa potem, gdy próbowaem opowiedzie, co dziao si z biopolem Sary podczas tego sporu. Najwyraniej nie opisaem tego dobrze, gdy jedyn reakcj byy puste spojrzenia, po czym kade z nas zajo si swoimi sprawami.
- Mio byo ci pozna. - Sara wycigna do mnie rk. Phil spoglda w stron dipa.
- Czy ten facet, z którym przyjechae, to Wil James? -spyta.
- Tak. Dlaczego pytasz?
- Nic takiego, kiedy go ju tu widziaem. Jest znajomym waciciela i jednym z pierwszych, którzy rozpoczli w Viciente badania nad biopolami.
- Chod i zapoznaj si z nim - zaproponowaem.
- Nie, musz ju i, ale na pewno jeszcze was tu spotkam. Wiem, e nie wytrzymasz z daleka od nas.
- Oczywicie! - zapewniaem.
Sara dodaa, e na ni te ju czas i e gdybym chcia, mog nawiza z ni kontakt za porednictwem hotelu. Zatrzymaem ich jeszcze przez chwil, dzikujc za lekcj.
- Postrzeganie energii, czyli nowa forma reagowania na wiat zewntrzny - odezwaa si powanie Sara - jest zaraliwe. Nie znamy dokadnie tego mechanizmu, ale zazwyczaj kto przebywa w towarzystwie osób majcych t zdolno, sam take jej nabywa. A wic przeka to innym.
Przytaknem i pobiegem w stron dipa, gdzie czeka na mnie umiechnity Wil.
- Jeste ju gotów? - spytaem go.
- Prawie. A jak spdzie ranek?
- Bardzo interesujco. Musz ci o tym opowiedzie.
- Dobrze, ale nie teraz, bo musimy ju odjeda. Zaczyna si tu robi nieprzyjemnie.
- Co si stao? - podszedem bliej.
- Nic szczególnego - uspokoi mnie. - Wyjani ci póniej. Zabieraj swoje rzeczy.
Wróciem do pokoju hotelowego i zabraem swoje drobiazgi. Wil uprzedzi mnie, e dziki uprzejmoci waciciela nie musz paci za nocleg, wic tylko zostawiem w recepcji klucz i zszedem na parking.
Wil zaglda wanie pod mask samochodu, ale zatrzasn j, gdy podchodziem.
- W porzdku - podsumowa. - Jedziemy. Wyjechalimy przez podjazd do gównej szosy. W tym samym czasie opuszczao ten teren take kilka innych pojazdów.
- No wic co si tu dzieje? - naciskaem Wila.
- Po prostu paru miejscowych notabli i jacy rzekomi naukowcy maj zastrzeenia wobec ludzi skupionych wokó tego orodka. Niby nie twierdz, e dzieje si co nielegalnego, ale uwaaj, e krc si tu jakie niepodane osoby, nie bdce uprawnionymi pracownikami naukowymi. Te urzdasy mog narobi mas kopotu i popsu cay interes.
Patrzyem na niego nie rozumiejcym wzrokiem, wic wyjania dalej:
- Widzisz, normalnie w tym hotelu zatrzymuje si wiele rónych grup ludzi. Tylko nieliczni maj co wspólnego z pracami prowadzonymi nad Rkopisem. Inni zajmuj si swoimi sprawami, a przyjedaj tu dlatego, e jest to pikne miejsce. Jeeli jednak wytworzy si wokó niego nieprzyjemna atmosfera, organizatorzy przestan urzdza w tym majtku kongresy.
- A mówie, e tutejsi prominenci s zainteresowani napywem pienidzy od turystów!
- Te tak mylaem, ale kto musia ich postraszy Rkopisem. Czy kto z pracujcych na poletkach orientuje si w sytuacji?
- Chyba nie - oceniem. - Dziwili si tylko, skd si tam nagle wzio tylu nieprzyjaznych ludzi.
Wil w milczeniu wyprowadzi wóz przez bram i skrci na poudniowy wschód. Przejecha moe dwa kilometry, po czym skrci na szos prowadzc w kierunku wschodnim, gdzie z daleka wida byo pasmo górskie.
- Przejedziemy obok poletek - powiedzia po chwili.
Rzeczywicie, przed nami ukazay si dziaki i pierwszy blaszany pawilon. Akurat kiedy przejedalimy wzdu niego, drzwi otworzyy si i napotkaem spojrzenie wychodzcej stamtd osoby. Bya to Marjorie. Umiechna si i przez dusz chwil odprowadzaa mnie wzrokiem.
- Kto to jest? - spyta Wil.
- Poznaem j wczoraj przy poletkach.
- Aha - szybko zmieni temat. — Zapoznae si ju z trzecim wtajemniczeniem?
- Dostaem odbitk.
Wil siedzia zamylony, wic wyjem swój tekst i znalazem miejsce, gdzie przerwaem czytanie. Rozdzia ten traktowa o istocie pikna, ukazujc postrzeganie go jako drog, która wiedzie czowieka do odkrywania pól energetycznych. Jeli raz nam si to uda, nasze rozumienie wiata materialnego zmienia si radykalnie.
Zaczynamy na przykad spoywa wicej pokarmów bogatych w ten rodzaj energii, wiemy te, e pewne rodowiska wypromieniowuj wicej energii ni inne, e najsilniej promieniuj energi stare zbiorowiska rolinne, szczególnie lasy. Zbliaem si ju do ostatnich stron, gdy Wil nagle przemówi.
- Opowiedz mi o swoich przeyciach na poletkach.
Opisaem mu, najlepiej jak mogem, wydarzenia ostatnich dwóch dni i ludzi, na których natrafiem. Kiedy mówiem o spotkaniu z Marjorie, Wil patrzy na mnie z umiechem.
- A czy duo rozmawiae z tymi ludmi na temat dalszych wtajemnicze? I o tym, co one maj wspólnego z prowadzonymi tam eksperymentami?
- W ogóle nie wspominaem o adnych wtajemniczeniach. Nie ufaem tym ludziom, dopóki nie okazao si, e wiedz wicej ode mnie.
- Myl, e moge przekaza im wane informacje, gdyby by z nimi cakiem szczery.
- Jakie informacje?
- To wiesz tylko ty.
Zagubiem si, wic zaczem oglda krajobraz. Okolica robia si coraz bardziej górzysta i skalista. Co chwila mijalimy wielkie granitowe nawisy nad szos.
- A co sdzisz o tym, e kiedy mijalimy poletka spotkae znów Marjorie? - zagadn Wil.
Ju chciaem wyjani, e to przypadkowy zbieg okolicznoci, ale jako samo powiedziao mi si:
- Nie wiem. A ty?
- Nie wierz w przypadki. Wydaje mi si, e nie zakoczylicie jakich spraw; moe mielicie sobie do powiedzenia co, czego nie zdylicie powiedzie.
Stwierdzenie to zaintrygowao mnie, lecz i zaniepokoio. Zarzucano mi ju wielokrotnie, e nie podtrzymuj kontaktów z ludmi, e zadaj pytania nie wraajc wasnej opinii lub nie zajmujc stanowiska. Ciekawe, dlaczego teraz pojawia si podobny problem?
Zauwayem te, e czuj si jako inaczej. W Viciente odczuwaem lekko i pewno siebie, a teraz zaczynao mnie ogarnia przygnbienie poczone z niepokojem.
- Zmartwie mnie! - powiedziaem. Wil rozemia si i wyjani:
- Nie ja, to s tylko skutki opuszczenia Viciente. Energia tego miejsca sprawiaa, e czue si tak lekko. Jak sdzisz, dlaczego ci naukowcy przyjedaj tu cigle od lat? Oni nawet nie wiedz, dlaczego czuj si tu tak dobrze. Ale my wiemy, prawda?
Spojrza na mnie, potem na drog i znów na mnie, wzrokiem wielce wymownym.
- Kiedy si opuszcza miejsce takie jak to, trzeba uruchomi wasn energi.
Patrzyem na niego zdziwiony, a umiechn si, aby podnie mnie na duchu. Potem znów jechalimy jaki czas w milczeniu, a znowu Wil mnie zagadn:
- Opowiedz co wicej o tym, co dziao si na poletkach. Kiedy opisywaem, jak wyglday biopola, które widziaem, spojrza ze zdziwieniem, lecz nic nie powiedzia.
- A ty potrafisz dostrzec te pola? - spytaem.
- Tak - zby mnie krótko. - Opowiadaj dalej. Nie przerywa mi, dopóki nie doszedem do sporu Sary z peruwiaskim naukowcem i ruchów w ich biopolach.
- A co na to Sara i Phil? - zapyta.
- Nie zareagowali na moj relacj. Przypuszczam, e nie mieli skali porównawczej.
- Chyba nie w tym rzecz - sprostowa Wil. - Oni s tak zafascynowani trzecim wtajemniczeniem, e tkwi w nim nie posuwajc si dalej. Tymczasem rywalizacja ludzi o energi to ju czwarte wtajemniczenie.
- Rywalizacja o energi? - powtórzyem zdumiony.
Wil umiechn si i wskaza na broszur, któr trzymaem w rku.
Wróciem do tekstu w miejscu, gdzie go przerwaem. Opisane tam byo wyranie przejcie do czwartego stopnia wtajemniczenia. W kocu ludzie zrozumiej, e wszechwiat skada si z energii kinetycznej, która stanowi o nas, ale take odpowiada na nasze oczekiwania. Zrozumiemy te, e odczenie si od bogatego róda tej energii przyprawia nas o uczucie saboci, zagroenia i niedosytu.
W obliczu tego niedoboru ludzie bd dy do pomnoenia wasnych zasobów energii i bd to czyni w jedyny znany im sposób - przez duchow kradzie energii innym. Ta podwiadoma rywalizacja ley u podstaw wszelkich konfliktów midzyludzkich.
Walka o energi
Dip zarzuci na jakim wyboju i to mnie obudzio. Spojrzaem na zegarek i stwierdziem, e jest ju trzecia po poudniu. Przecignem si, a zabolao mnie w krzyach, i spróbowaem wybudzi si cakowicie.
Jazda zaczynaa mnie mczy. Od opuszczenia Viciente min cay dzie, podczas którego jedzilimy w rónych kierunkach, tak jakby Wil usilnie czego poszukiwa. Przenocowalimy w maym zajedzie, gdzie niewygodne óka nie pozwalay wypocz. Drugiego dnia takiej podróy miaem ju troch do.
Wil skupia si na jedzie, przy czym sprawia wraenie tak spitego i czujnego, e wolaem mu nie przeszkadza. Wydawa si tak samo powany równie wtedy, gdy zatrzyma wóz, eby porozmawia.
- Pamitasz, jak ci mówiem, e do kadego wtajemniczenia trzeba dochodzi kolejno?
- Owszem.
- A jak ci si wydaje, czy kade samo da ci zna o sobie?
- Jak dotd, tak wanie byo - stwierdziem artobliwie. Wila nie rozbawia moja uwaga.
- Trzecie atwo odnalaze, wystarczyo wstpi do Viciente. Z nastpnymi jednak moe by trudniej. Myl - mówi po chwili namysu - e powinnimy teraz pojecha na poudnie, w okolice Quilabamba, do maej wioski o nazwie Cula. Jest tam równie kawaek lasu dziewiczego, który chciabym ci pokaza. Najwaniejsze jednak, eby zachowa czujno. Moemy teraz dowiadczy niejednego zbiegu zdarze, tylko trzeba je zauwaa. Rozumiesz?
Zapewniem, e chyba go zrozumiaem i bd stara si to zapamita. Potem rozmowa si urwaa, bo zapadem w sen. Teraz aowaem, gdy na skutek niewygodnej pozycji rozbola mnie krgosup. Przecignem si wic jeszcze raz.
- Gdzie jestemy? - spytaem.
- Znowu w Andach.
Rzeczywicie, pagórki przeszy teraz w pasma górskie poprzecinane dolinami. Rolinno staa si ubosza, drzewa nisze, powyginane przez wiatr. Wziem gboki oddech i stwierdziem, e powietrze tu jest rzadsze i chodniejsze.
- Lepiej wó to - Wil wycign jak brzow bawenian kurtk. - O tej porze bywa tu zimno.
Przed nami, za zakrtem, wyonio si skrzyowanie. Po jednej jego stronie znajdowa si sklepik i stacja benzynowa, a obok sta samochód z podniesion mask. Na botniku rozoona bya szmata, a na niej leay narzdzia. Kiedy przejedalimy obok, ze sklepiku wyszed jaki jasnowosy mczyzna i rzuci nam przelotne spojrzenie. Zauwayem jego okrg twarz i okulary w ciemnej oprawce.
W cigu krótkiej chwili cofnem si pamici o pi lat.
- Nie jestem pewien - odezwaem si do Wila - ale ten facet przypomina mi koleg, z którym kiedy pracowaem. Przez wiele lat nawet nie pomylaem o nim.
W tym momencie zorientowaem si, e Wil przez cay czas bacznie mi si przyglda.
- Mówiem ci, eby obserwowa, co si bdzie dziao. Zawrócimy i zobaczymy, czy ten czowiek nie potrzebuje pomocy. Nie wyglda mi na tubylca.
Znalelimy dostatecznie szeroki odcinek drogi i zawrócilimy. Kiedy znów znalelimy si na wysokoci sklepu, mczyzna majstrowa co przy silniku. Wil podjecha bliej i wychyli si przez okno.
- Ma pan jakie kopoty? - spyta.
- Rzeczywicie - odpowiedzia poprawiajc okulary dziwnie znanym mi gestem. - Wysiada mi pompa wodna.
Wyglda na niewiele ponad czterdziestk, by wtej budowy. Mówi sztywn, wyuczon angielszczyzn z francuskim akcentem.
Wil szybko wyszed z wozu i obaj przedstawilimy si pechowemu kierowcy. Poda mi rk z umiechem, który take wydal mi si znajomy. Przedstawi si jako Chris Reneau.
- Francuskie nazwisko - zauwayem.
- Bo jestem Francuzem. Wykadam psychologi w Brazylii, a tu przyjechaem, eby dowiedzie si czego o tym staroytnym znalezisku podobno odkrytym w Peru. Podobno jaki rkopis...
Nie odpowiedziaem od razu, nie majc pewnoci, na ile mog mu ufa.
- My jestemy tutaj z tego samego powodu - zaryzykowaem wreszcie.
Spojrza na mnie z wyranym zainteresowaniem.
- Co mógby mi pan o tym powiedzie? Widzia pan jaki egzemplarz?
Zanim otworzyem usta, by co powiedzie, Wil wyszed wanie z budynku sklepowego.
- Mamy szczcie - owiadczy. - Waciciel tego sklepu ma tu kawaek pola, na którym mona rozbi namioty. Dostaniemy te co ciepego do zjedzenia. Proponuj wic zosta tu na noc. - Spojrza pytajco na Reneau. - Oczywicie jeli panu to nie przeszkadza.
- Ale skd, bardzo lubi towarzystwo - uspokoi go. -Now pomp i tak dostarcz mi dopiero jutro rano.
Wil wda si z nim w rozmow na temat konstrukcji i walorów jego terenowego samochodu. Ja tymczasem wróciem do naszego dipa, grzaem si w socu i przywoywaem mie wspomnienia, zwizane z dawnym koleg, którego przypomina Reneau. Tamten by wszystkiego ciekaw, mia zawsze szeroko otwarte oczy - cakiem jak Reneau. Bardzo lubi czyta. Mao brakowao, a przypomniabym sobie teorie filozoficzne, które gosi.
- Wyniemy nasze rzeczy na pole namiotowe - przerwa moje wspominki Wil, poklepujc mnie po ramieniu.
- Dobrze - odpowiedziaem, mylami bdc gdzie indziej.
Otworzy tylne drzwi dipa. wycign namiot i piwory i poda to wszystko mnie. Sam wzi worek z odzie na zmian. Reneau tymczasem zamyka swój wóz. Przeszlimy na zaplecze sklepu, a stamtd schodkami w dó. Za budynkiem skarpa stromo opadaa, wic skrcilimy wsk ciek w lewo. Po przejciu parudziesiciu metrów usyszelimy szum wody i po chwili ujrzelimy strumie ciekajcy kaskad ze ska. Byo tu chodniej i pachniao mit.
Na wprost nas powierzchnia gruntu bya bardziej paska i strumie rozlewa si tam w stawek o rednicy jakich omiu metrów. Obok znajdowa si kawaek oczyszczonego pola, w sam raz do rozbijania namiotów. Urzdzono tu nawet kamienne palenisko i nagromadzono drew na opa.
- adnie tu - stwierdzi Wil i zabra si do rozbijania wielkiego, czteroosobowego namiotu. Po jego prawej stronie Reneau rozkada swój may namiot.
- Czy panowie s pracownikami naukowymi? - spyta w pewnej chwili. Wil skoczy wanie ustawianie namiotu i poszed sprawdzi, co z kolacj.
- Wilson jest przewodnikiem - wyjaniem - a ja aktualnie nie robi nic konkretnego.
Reneau spojrza ze zdziwieniem.
- Czy pan pozna ju Rkopis? - spytaem.
- Pierwsze i drugie wtajemniczenie - powiedzia i przysun si do mnie. - I wie pan co? Wydaje mi si, e to si sprawdza. Zmieniamy swój sposób patrzenia na wiat. Widz to w psychologii.
- Co pan ma na myli?
Reneau nabra powietrza w puca.
- Moj specjalnoci s konflikty, róda przemocy w stosunkach midzyludzkich. Od dawna wiadomo, e u podstaw przemocy ley potrzeba dominacji jednych istot ludzkich nad drugimi, ale dopiero ostatnio zjawisko to zostao zbadane od strony psychiki osobniczej. Postawilimy pytanie: co dzieje si we wntrzu czowieka, e pragnie on rzdzi innymi? Odkrylimy, e kiedy czowiek nawizuje z kim kontakt i wdaje si w rozmow - co zdarza si co dzie niezliczenie czsto - moe zaistnie jedna z dwóch sytuacji: czowiek ten moe si poczu silniejszy lub sabszy, w zalenoci od ukadu si.
Tym razem ja rzuciem mu zdziwione spojrzenie, a on zmiesza si. e zabrn w ten dugi i uczony wywód. Poprosiem go jednak, aby mówi dalej.
- Dlatego te my, ludzie, zawsze wykazujemy tendencj do manipulowania innymi. Bez wzgldu na okolicznoci i na materi rzeczy staramy si mówi, ile si tylko da, aby uzyska przewag w rozmowie. Kady szuka sposobu, by jego byo na wierzchu. Jeeli nam si to uda, zamiast czu si sabi, czujemy si psychicznie podbudowani.
Inaczej mówic, próbujemy wci przechytrza i kontrolowa innych nie dla jakiej konkretnej materialnej korzyci, lecz dlatego e otrzymujemy do tego podniet psychiczn. W tym te ley przyczyna wielu irracjonalnych konfliktów, zarówno na szczeblu jednostek jak narodów...
Wród psychologów panuje zgodno co do tego, e problem ten zaistnia ju w zbiorowej wiadomoci. Zaczynamy powoli zdawa sobie spraw z naszych skonnoci do manipulacji i próbujemy przewartociowa motywy naszego postpowania. Musimy wypracowa inny model stosunków wzajemnych. Przypuszczam, e to przewartociowanie stanowi cz nowej wizji wiata zawartej w Rkopisie.
Przerwa nam Wil, anonsujc:
- Kolacja gotowa.
Przeszlimy ciek do mieszkalnej czci budynku, mieszczcej si w podpiwniczeniu. W jadalni na stole czeka ju gorcy posiek zoony z duszonego misa, jarzyn i saaty.
- Prosz bardzo, prosz siada - zaprasza po angielsku waciciel, odsuwajc w popiechu krzesa. Nieco z tyu staa starsza kobieta, prawdopodobnie jego ona, z kilkunastoletni córk.
Wil siadajc strci ze stou swój widelec, który z brzkiem spad na podog. Gospodarz da oczami znak onie, która ostro krzykna na dziewczynk, aby przyniosa inny. Ta wybiega z pokoju i wrócia niosc widelec, który, caa spita, podaa Wilowi drc rk. Reneau i ja wymienilimy spojrzenia ponad stoem.
Gospodarz poda kolacj i yczy smacznego. Wil i Reneau przegadali prawie ca kolacj na neutralne tematy dotyczce ycia uczelni, problemów dydaktyki i publikacji naukowych. Waciciel ju wyszed, ale jego ona staa w drzwiach.
Potem gospodyni z córk podaway ciasto w porcjach na talerzykach. Przy tej czynnoci dziewczynka potrcia okciem stojc przede mn szklank i rozlaa wod na stó. Matka wybuchna gniewem, skarcia córk po hiszpasku i odepchna j.
Przepraszaa wycierajc blat stou.
- Ona jest taka niezgrabna...
Dziewczyna wpada w taki gniew, e rzucia w matk talerzykiem z ostatni porcj ciasta. Nie trafia, a resztki ciasta i skorupki z rozbitego talerzyka rozprysy si po stole. W tej chwili wróci ojciec. Krzykn co i dziewczyna ucieka w popochu.
- Najmocniej przepraszam - wydysza, pdzc do naszego stou.
- Nic si nie stao - uspokajaem go. - Moe nie powinnicie pastwo by tak surowi dla córki.
Wil wsta ju od stou i regulowa rachunek, a my szybko wyszlimy. Reneau do tej pory si nie odzywa, lecz kiedy tylko znalelimy si na schodach, nie wytrzyma.
- Widzia pan t ma? To typowy przykad presji psychicznej. Tak si dzieje, kiedy ludzka potrzeba rzdzenia innymi przybiera skrajn posta. Ten staruch i jego ona kompletnie zahukali córk. Widzia pan, jaka bya zdenerwowana i spita?
- Rzeczywicie - przyznaem. - Ale pokazaa im, e ma ju tego do.
- Wanie! Rodzice wiecznie ni dyrygowali, uznaa wic, e nie pozostaje jej nic innego jak wybuchn. Dla niej to jedyny sposób, aby cho czciowo odzyska kontrol nad sytuacj. Niestety, kiedy doronie, na skutek urazów dziecistwa bdzie uwaaa, e musi w ten sposób zdobywa wadz nad innymi. Bdzie miaa gboko zakodowany taki wzorzec zachowania i stanie si tak samo despotyczna jak jej rodzice, szczególnie wobec jednostek tak wraliwych jak dzieci.
Pewnie jej rodzice wynieli takie same urazy z dziecistwa i odreagowuj teraz to, e byli zdominowani przez wasnych rodziców. W ten sposób wzorce przemocy psychicznej s przekazywane z pokolenia na pokolenie. - Urwa nagle. - Musz przynie piwór z samochodu - przypomnia sobie. - Zaraz wracam.
Wil i ja szlimy dalej w stron pola namiotowego.
- Mielicie ze sob sporo do pogadania - zauway Wil.
- Istotnie - stwierdziem.
- Waciwie prawie cay czas mówi Reneau. Ty tylko suchae i odpowiadae na pytania. Z siebie niewiele dae.
- Interesowao mnie to, co mówi - broniem si. Wil pomin milczeniem moje sowa.
- Czy zauwaye przepyw energii midzy t trójk? Rodzice wyssali ca energi z tego dziecka, omal go nie unicestwili!
- Nie patrzyem na to pod ktem energii - wyznaem.
- A czy nie sdzisz, e Reneau zainteresowaby si tym, e chciaby to zobaczy? Jak mylisz, dlaczego natknlimy si na niego?
- Nie mam pojcia.
- Nie wydaje ci si, e co w tym jest? Jechalimy sobie szos, a tu nagle zauwaye faceta, który przypomina ci starego znajomego. A kiedy go bliej poznalimy, okazao si, e te szuka Rkopisu. Czy nie wyglda to na co wicej ni zwyky przypadek?
- Pewnie tak.
- I pewnie wpade na to, e moesz uzyska od niego informacje, które wzbogac plon twojej podróy. A czy nie przyszo ci do gowy, e i ty dysponujesz czym, co moe okaza si cenne dla niego?
- Chyba masz racj. Ale co twoim zdaniem powinienem mu powiedzie?
Wil rzuci mi ciepe spojrzenie.
- Prawd - odrzek krótko.
Reneau wanie schodzi ciek do nas.
- Wziem latark, moe nam si póniej przyda - odezwa si.
Pierwszy raz zdarzyo mi si podczas tej podróy uwiadomi sobie zmierzch. Spojrzaem na zachód. Soce schodzio ju za horyzont, ale niebo jeszcze miao odcie pomaraczowy. Nieliczne chmury byy ciemniejsze, czerwonawe. Przez chwil wydawao mi si, e widz biae biopola wokó rolin przede mn, ale to szybko zniko.
- Jaki pikny zachód soca! - stwierdziem.
Wil znik ju w swoim namiocie, a Reneau wyciga piwór z worka. Nie patrzc w tamt stron machinalnie odpowiedzia:
- Rzeczywicie. - Spojrza na mnie znad rozwijanego piwora. - Jeszcze pana nie pytaem - powiedzia - które wtajemniczenia pan zna?
- Pierwsze i drugie tylko z opisu. Ale ostatnie dwa dni spdzilimy w majtku Viciente koo Satipo. Od jednego z pracowników prowadzcych tam badania dostaem odbitk trzeciego. Bardzo interesujce.
Oczy mu rozbysy.
- Ma j pan moe ze sob?
- Tak. Czy chciaby pan rzuci okiem?
Reneau skwapliwie skorzysta z okazji i wzi odbitk do namiotu. Ja natomiast znalazem zapaki i star gazet, za pomoc której rozpaliem ognisko. Kiedy ju dobrze si palio, Wil wyczoga si z namiotu.
- Gdzie jest Reneau? - zapyta.
- Czyta wanie trzecie wtajemniczenie, które dostaem od Sary.
Wil podszed bliej i usiad na wygadzonym pniu w pobliu ogniska. Ja te tam usiadem. Ciemno zapada ju na dobre i wida byo tylko zarysy drzew po naszej lewej stronie, sabe wiata stacji benzynowej za nami i przymione wiateko z namiotu Reneau. Las oywi si dwikami, z których wielu nie syszaem nigdy przedtem.
Po jakiej pógodzinie Reneau wyszed z namiotu z latark w rku i usiad obok mnie. Wil ziewa.
- To bardzo ciekawe - powiedzia Reneau. - Czy kto tam rzeczywicie widzia te biopola?
Opisaem mu w skrócie wasne przeycia w Viciente a do chwili, kiedy sam zobaczyem barwn energi emanowan przez roliny.
Chwil milcza, potem zapyta:
- Czy oni robili take dowiadczenia z przekazywaniem energii rolinom i wpywaniem na ich wzrost?
- Tak. Nawet wzbogacali w ten sposób ich warto odywcz.
- Ale trzecie wtajemniczenie siga jeszcze dalej - mówi jakby do siebie. - Przyjmuje, e z tej energii skada si cay wszechwiat, a my jestemy w stanie wpywa nie tylko na roliny, ale i na wiele innych obiektów. Nawet za pomoc tej iloci energii, która jest w nas, nad któr moemy panowa... - przerwa na chwil. - Zastanawiam si, jak moemy nasz energi wpywa na innych ludzi?
Wil spoglda na mnie i umiecha si porozumiewawczo.
- Opowiem panu, co widziaem - zaproponowaem. - Byem wiadkiem sporu dwojga ludzi i obserwowaem, co dziao si z ich energi.
Reneau poprawi okulary.
- Jestem bardzo ciekaw! Wil wsta.
- Musz si ju pooy. Dzisiejszy dzie by mczcy.
yczylimy sobie dobrej nocy i Wil wszed do namiotu. Ja natomiast opowiedziaem Reneau o wymianie zda midzy Sara i jej oponentem i o tym, jak si przy tym zachowyway ich pola energetyczne.
- Chwileczk! - zawoa Reneau. - Widzia pan, jak przecigali do siebie nawzajem swoj energi, jakby kade chciao zawadn przeciwnikiem?
- Wanie tak - potwierdziem. Na chwil si zamyli.
- Musimy to szczegóowo zbada. Dwoje ludzi kóci si o to, czyj pogld jest suszny, czyli kto ma racj. Kady chce by gór, nawet kosztem zrujnowania wasnego wizerunku w oczach drugiego, nawet nie szczdzc drugiemu epitetów. -Nagle wykrzykn: - Tak, to ma sens!
- Co takiego?
- Chodzi mi o przepyw energii. Jeli bdziemy systematycznie go obserwowa, dowiemy si, czym dla ludzi jest wspózawodnictwo i kótnia, wzajemne niszczenie siebie. Kiedy mamy wadz nad innym czowiekiem, zyskujemy take jego energi i w ten sposób pokrywamy wasne zapotrzebowanie. Daje to nam dodatkow motywacj. Musz si dowiedzie, co zrobi, eby zobaczy te biopola. Gdzie ley Viciente i jak si tam dosta?
Powiedziaem mu w przyblieniu, gdzie to jest, ale po szczegóowe wskazówki, jak tam dojecha, odesaem go do Wila.
- Spytam go jutro. Teraz musz si wyspa. Chciabym jutro moliwie jak najwczeniej ruszy w drog.
Poegnalimy si i Reneau znikn w swoim namiocie, zostawiajc mnie samego przy strzelajcym iskrami ogniu, wsuchanego w odgosy nocy.
Kiedy nazajutrz si obudziem, Wila nie byo ju w namiocie. Czuem za to zapach gorcej owsianki. Wyliznem si ze piwora i wyjrzaem na zewntrz. Wil trzyma rondelek nad ogniem, znik natomiast Reneau i jego namiot.
- Gdzie jest Reneau? - spytaem podchodzc do ogniska.
- Ju si spakowa - odpowiedzia Wil. - Teraz szykuje wóz do drogi, aby by gotowy, gdy tylko dostanie brakujc cz. Poda mi misk z zup i obaj usiedlimy na pniu.
- Dugo wczoraj rozmawialicie? - spyta.
- Nie bardzo. Powiedziaem mu wszystko, co wiem. Od strony cieki usyszelimy jakie dwiki. To Reneau szybko zbiega do nas.
- Bd si ju egna - owiadczy. - Z moim samochodem wszystko w porzdku.
Porozmawialimy jeszcze chwil, po czym wspi si po schodkach na gór i odjecha. Wil i ja wykpalimy si i ogolili w azience waciciela stacji, spakowalimy nasze rzeczy, zatankowalimy samochód i ruszylimy w kierunku pónocnym.
- Jak daleko std do Cula? - spytaem.
- Przy dobrych ukadach powinnimy dojecha tam przed zachodem soca - odrzek, a potem doda: - No wic czego si dowiedziae od Reneau?
Wydawao si, e oczekuje czego szczególnego, tymczasem usysza tylko:
- Czy ja wiem...
- Moe spytam inaczej: jak ide ci podsun?
- Chyba to, e my wszyscy, nawet podwiadomie, dymy do wadzy i dominacji nad innymi. Chcielibymy zdoby dla siebie energi tworzc si midzy ludmi, gdy poprawia ona nasze samopoczucie.
Wil patrzy przed siebie, jakby tymczasem myla ju o czym innym. Mimo to zapytaem:
- Dlaczego pytasz? Czy o tym mówi czwarte wtajemniczenie?
Odwróci si do mnie.
- Niezupenie. Wprawdzie widziae ju, jak energia przepywa od czowieka do czowieka, ale nie jestem pewien, czy wiesz, jakie to uczucie, kiedy dowiadczasz tego osobicie.
- Powiedz mi wic, jakie to uczucie! - zawoaem niecierpliwie. - Zarzucasz mi, e ja nie udzielam informacji! Ale od ciebie co wycign, to jak wyrwa zb trzonowy! Cigle próbuj dowiedzie si o twoich poprzednich dowiadczeniach z Rkopisem, a ty za kadym razem mnie spawiasz!
Wil rozemia si.
- Chyba zawarlimy pewien ukad, prawda? Mam powody, eby nie by zbyt wylewnym. Jedno z dalszych wtajemnicze daje waciw interpretacj wydarze z czyjej przeszoci. Wyjania, kim jestemy, jakie mamy zadania tu i teraz, na tej planecie. Dlatego zanim porozmawiamy o mojej przeszoci, wolabym poczeka, a do tego dojdziemy, zgoda?
Rozbawi mnie jego tajemniczy ton gosu.
- Zgoda.
Jechalimy dalej w milczeniu. Dzie by soneczny i bezchmurny, dopiero gdy znalelimy si w wyszych partiach gór, pojawiy si nad nami pojedyncze chmury, zostawiajc wilgo na przedniej szybie dipa. Okoo poudnia podjechalimy do miejsca, skd mielimy wspaniay widok na góry i doliny po stronie wschodniej. Wil zatrzyma samochód.
- Jeste godny? - zatroszczy si, a gdy kiwnem gow, wyj z torby na tylnym siedzeniu dwie starannie zapakowane kanapki. Poda mi jedn i spyta: - Podoba ci si ten krajobraz?
- Tak. To pikne!
Umiechn si ktem ust i przyglda mi si, jakby obserwowa moje biopole.
- Co mnie tak lustrujesz? - spytaem.
- Tak sobie patrz - odpar beztrosko. - Szczyty górskie s szczególnym miejscem. Wzmagaj energi tych, co si na nich znajduj. A ty chyba jeste rozkochany w górskich krajobrazach.
Opowiedziaem Wilowi o dolinie i pamie górskim okalajcym jezioro, które odziedziczyem po dziadku, no i o tym, jak ich widok wzmocni moj wraliwo i energi, gdy pojawia si Charlene.
- Moe samo to, e wychowae si w tym rodowisku przygotowao ci do obecnych dowiadcze?
Ju miaem go poprosi o wicej szczegóów na temat energii gór, gdy doda:
- A kiedy wokó takiego szczytu ronie dziewiczy las, energia jest silniejsza.
- Chcesz powiedzie, e zbliamy si do lasów dziewiczych?
- Zobacz. To si rzuca w oczy.
Wskaza rk w kierunku wschodnim. W pewnej odlegoci wida byo dwa pasma górskie, pocztkowo równolege, potem zbiegajce si w ksztacie litery “V". Pomidzy nimi leao jakie mae miasteczko, a w miejscu gdzie si czyy, wznosi si skalisty szczyt, wyszy ni pasmo górskie, na którym si znajdowalimy. U jego podnóa rozpocierao si morze zielonego listowia.
- Chodzi o ten zielony obszar?
- Tak - potwierdzi Wil. - To co takiego jak Viciente, tylko jeszcze bardziej niezwyke.
- Na czym polega ta niezwyko?
- atwiej tam osign kolejny stopie wtajemniczenia.
- W jaki sposób? - nie dawaem za wygran.
- Zao si, e sam do tego dojdziesz - stwierdzi Wil, uruchamiajc wóz i wracajc na szos.
Okoo godziny jechalimy w milczeniu, tote zapadem w drzemk. Wkrótce Wil obudzi mnie, potrzsajc za rami.
- Nie pij! Dojedamy ju do Cula.
Wyprostowaem si na siedzeniu. Przed nami, u zbiegu dwóch szos, w dolinie, leao mae miasteczko. Otaczay je pasma górskie, które widzielimy przedtem. Rosy na nich drzewa chyba równie potne jak w Viciente, wyróniajce si szczególnym odcieniem zieleni.
- Zanim tam zajedziemy, musz ci o czym uprzedzi -zacz Wil. - Mimo wyjtkowego adunku energetycznego tych stron, s one duo mniej cywilizowane ni inne rejony Peru. To miasteczko znane jest jako ródo informacji o Rkopisie, ale kiedy byem tu ostatnio, spotkaem mas cwaniaczków, których nic nie obchodz biopola ani wtajemniczenia. Zaley im tylko na pienidzach bd rozgosie, jaki przyniosoby im odkrycie dziewitego wtajemniczenia.
Osad tworzyo zaledwie cztery czy pi ulic. Wiksze, szalowane budynki wznosiy si przy dwóch gównych arteriach, a ich skrzyowanie stanowio centrum miasteczka. Pozostae ulice byy raczej zaukami, gdzie stay mae chaupki. Przy przeciciu gównych ulic parkowao kilkanacie samochodów osobowych i ciarowych, czciowo zajmujcych chodnik.
- Co ci wszyscy ludzie tu robi? - nie mogem zrozumie.
- Jest to ostatnia moliwo zatankowania paliwa i zrobienia zakupów przed zaszyciem si w wyszych partiach gór.
Wil wjecha powoli do miasteczka i zaparkowa przed jednym z wikszych budynków. Nie rozumiaem hiszpaskich napisów na szyldzie, ale po wystawie domyliem si, e by to sklep spoywczo-przemysowy.
- Poczekaj chwil. Musz co kupi.
Znikn we wntrzu sklepu.
Rozgldajc si wokó, zauwayem podjedajc ciarówk, z której wysiado kilka osób. Wród nich bya ciemnowosa kobieta w znoszonej kurtce. Ku mojemu zdziwieniu poznaem j. Bya to Marjorie! Wraz z jakim modym, na oko dwudziestoletnim mczyzn przekroczyli jezdni tu przed moim nosem.
- Marjorie! - zawoaem wyskakujc z wozu. Stana, rozejrzaa si i w kocu mnie zauwaya.
- Cze! - powiedziaa z umiechem. Kiedy skierowaa si do mnie, jej towarzysz zapa j za rk.
- Robert mówi, eby tu z nikim nie rozmawia! - szepn starajc si, ebym nie sysza.
- Nie martw si, ja znam tego pana - uspokoia go. - Id, gdzie masz i.
Wprawdzie spojrza na mnie z niedowierzaniem, lecz posusznie zawróci i wszed do sklepu. Usiowaem nieudolnie opowiedzie jej, co si zdarzyo w Viciente. Rozemiaa si, gdy Sara zrelacjonowaa jej ju wszystko. Chciaa jeszcze co powiedzie, lecz w tej chwili wyszed ze sklepu Wil z zakupami.
Przedstawiem ich sobie i porozmawialimy troch, dopóki Wil nie umieci toreb w tylnej czci dipa.
- Mam pomys - zaproponowa. - Chodmy co zje, tam naprzeciwko.
Spojrzaem na ma knajpk po drugiej stronie ulicy.
- Dobry pomys - stwierdziem.
- Bo ja wiem... - zastanawiaa si Marjorie. - Bd musiaa zaraz jecha.
- A dokd si wybierasz?
- Std trzeba si cofn par kilometrów na zachód. Przyjechaam tu na spotkanie z grup studiujc Rkopis.
- Moemy ci potem odwie - zaproponowa Wil.
- No, dobrze - zgodzia si.
- Jeszcze o czym zapomniaem - doda po chwili. - Idcie i zamówcie sobie co, a ja zaraz docz. Bd za jakie kilka minut.
Ruszylimy wic, ale najpierw przeczekalimy, a przejedzie kilka ciarówek. Wil poszed kawaek piechot w kierunku poudniowym. Mody czowiek towarzyszcy Marjorie wanie wyszed ze sklepu i znowu trafi na nas.
- Dokd idziesz? - zapa Marjorie za rk.
- To mój znajomy. Idziemy co zje, a potem on mnie odwiezie - odpowiedziaa.
- Suchaj, tu nie mona nikomu ufa. Robert na pewno by si na to nie zgodzi.
- Ale wszystko jest w porzdku - próbowaa go spawi.
- Masz i ze mn, rozumiesz?
Zdecydowanym ruchem odsunem jego rk od Marjorie.
- Syszae, co powiedziaa? - zapytaem z naciskiem. Cofn si, nagle wystraszony, po czym odwróci si na picie i wszed z powrotem do sklepu.
- Idziemy! - zdecydowaem.
Przeszlimy na drug stron ulicy do maej restauracyjki. Sal jadaln stanowi tu pokój z omioma stolikami, przesiknity woni tuszczu i dymu. Skierowaem si do wolnego stolika po lewej stronie. Kilka obecnych tam osób podnioso na nas wzrok, ale po chwili zajli si swoimi sprawami.
Kelnerka mówia tylko po hiszpasku, na szczcie Marjorie znaa ten jzyk, wic zoya zamówienie w imieniu nas obojga.
- Co to za facet by z tob? - spytaem umiechajc si.
- To Kenny - wyjania. - Nie wiem, co mu odbio. Dzikuj, e mnie wyratowae!
Spojrzaa mi w oczy. co znacznie poprawio moje samopoczucie.
- Skd si wzia w tej grupie? - indagowaem dalej.
- Robert Jensen to archeolog, który zorganizowa grup do bada nad Rkopisem i poszukiwania dziewitego wtajemniczenia. By w Viciente kilka tygodni temu, potem znów par dni temu. a ja... - urwaa.
- A ty co? - nalegaem.
- No wiesz, w Viciente porobiy si takie stosunki, e chciaam jak najprdzej wydosta si stamtd. Wtedy akurat pojawi si Robert. By bardzo sympatyczny i to, co robi, wydawao si szalenie interesujce... Przekona mnie, e odnalezienie dziewitego wtajemniczenia zwikszy wag naszych dowiadcze na poletkach, a on jest ju na najlepszej drodze do celu. Opowiada, e te poszukiwania to najbardziej podniecajce zajcie w jego yciu, wic kiedy zaproponowa mi przystpienie do jego ekipy, zgodziam si... - urwaa i wpatrzya si w blat stou.
Widziaem, e mówienie o tym sprawia jej przykro, wic zmieniem temat.
- Ile wtajemnicze dotd poznaa?
- Tylko to jedno, które miaam w Viciente. Robert ma jeszcze inne, ale uwaa, e aby móc je zrozumie, trzeba si najpierw pozby swoich tradycyjnych przekona. Twierdzi, i gównych wskaza powinnimy raczej uczy si od niego.
Skrzywiem si, a ona dodaa:
- Chyba ci si to nie podoba!
- Brzmi to podejrzanie - przyznaem. Znów przygldaa mi si uwanie.
- Ja te si nad tym zastanawiaam. Moe, kiedy mnie odwieziesz, sam z nim pogadasz i wyrobisz sobie zdanie na ten temat?
W tym momencie kelnerka przyniosa zamówione dania. Gdy ju odchodzia, w drzwiach ukaza si Wil i zmierza szybko do naszego stolika.
- Musz si z kim spotka o jak mil std - oznajmi. - To mi zajmie okoo dwóch godzin. Moesz wzi wóz, eby odwie Marjorie. Ja si zabior z kim innym. Spotkamy si tutaj - doda z umiechem.
Przyszo mi na myl, eby opowiedzie mu o Robercie Jensenie. ale daem sobie z tym spokój i powiedziaem tylko:
- Dobrze!
Wil rzuci okiem na Marjorie.
- Mio ci byo pozna. Szkoda, e nie mam czasu porozmawia z tob duej.
Spojrzaa na niego do powcigliwie.
- Trudno, moe kiedy indziej...
Skin jej gow, da mi kluczyki od wozu i wyszed. Marjorie przez kilka minut jada w milczeniu, po czym odezwaa si:
- Ten facet chyba wie, czego chce. Jak go poznae?
Opowiedziaem jej szczegóowo o wszystkich przygodach towarzyszcych memu przyjazdowi do Peru. Chyba odkryem w sobie prawdziwy talent narracyjny, gdy zawisa wzrokiem na moich wargach, suchajc jak zaczarowana.
W pewnym momencie mojej opowieci przerazia si.
- O, Boe, czy to znaczy, e grozi ci jakie niebezpieczestwo?
- No, nie wydaje mi si, aby co mi grozio tak daleko od Limy - uspokoiem j. Poniewa jednak wci patrzya na mnie wyczekujco, dopóki nie skoczylimy posiku, opowiedziaem jej, co dziao si w Viciente, a do momentu kiedy Sara wprowadzia mnie na poletka dowiadczalne.
- Tam ci poznaem - zakoczyem. - A ty zaraz ucieka!
- To nie byo tak! - zaprotestowaa. - Nie znaam ci jeszcze, wic kiedy zorientowaam si w twoich uczuciach, postanowiam si wycofa.
- Przepraszam, e pozwoliem swojej energii wymkn si spod kontroli - zaartowaem. Marjorie spojrzaa na zegarek.
- Chyba musz ju wraca, bo bd si o mnie niepokoi.
Zostawiem na stole odliczon naleno i poszlimy do samochodu Wila. Wieczór by chodny, a oboczki pary unosiy si z ust. Kiedy wsiedlimy, zadysponowaa:
- Wracamy drog na pónoc. Powiem ci, kiedy skrci. Kiwnem gow, zawróciem samochód i ruszyem we wskazanym kierunku.
- Powiedz mi co wicej o tym miejscu, dokd jedziemy -poprosiem.
- Wydaje mi si. e Robert wydzierawi t farm i jego grupa pracowaa na niej, podczas gdy on studiowa kolejne wtajemniczenia. Odkd tu jestem, wszyscy gromadz zapasy, konserwuj samochody i robi inne takie rzeczy. Chyba niektórzy ludzie Roberta trzymaj ich krótko.
- A po co wczy do tego ciebie? - indagowaem.
- Mówi, e potrzebuje osoby, która bdzie w stanie pomóc mu interpretowa ostatnie wtajemniczenie, kiedy wreszcie je znajdziemy. Przynajmniej tak obiecywa, gdy jeszcze by w Viciente, bo teraz mówi ju tylko o pomocy w zakupach i przygotowaniach do podróy.
- A dokd si wybiera?
- Nie mam pojcia, bo nigdy nie odpowiada na moje pytania co do dalszych planów.
Przejechalimy jakie dwa kilometry, po czym polecia mi skrci w lewo, w wsk, skalist drog. Serpentyna prowadzia pod gór, a potem w dó, do pytkiej doliny. Znajdowa si tam wiejski dom zbudowany z surowych desek, otoczony przybudówkami i budynkami gospodarczymi. Z ogrodzonego pastwiska przyglday si nam trzy lamy.
Kiedy zwalnialimy, kilka osób otoczyo samochód, przygldajc nam si surowo. Przy cianie domu zauwayem napdzan spalinowe prdnic. Tymczasem otworzyy si drzwi i wyszed z nich wysoki, ciemnowosy mczyzna o ostrych, wyrazistych rysach.
- To wanie Robert - przedstawia go Marjorie.
- No i dobrze - odparem, czujc przypyw pewnoci siebie. Kiedy wysiedlimy z wozu, Jensen wyszed nam naprzeciw.
- Niepokoiem si ju o ciebie - zwróci si do Marjorie. - Domylam si, e niespodziewanie spotkaa znajomego? Przedstawiem mu si, a on mocno ucisn mi do.
- Jestem Robert Jensen. Dobrze, e nic si wam nie stao. Chodcie do rodka.
Wewntrz budynku krztao si kilka osób. Kto wynosi na zaplecze namiot i sprzt campingowy. W kuchni za jadalni wida byo dwie Peruwianki pakujce produkty ywnociowe. Jensen usiad na jednym z krzese, a dwa wskaza nam.
- Dlaczego obawia si pan. e mogoby nam si co sta? Nachyli si w moj stron i zapyta bez wstpów:
- Od jak dawna pan tu przebywa?
- Dopiero od dzisiaj.
- No wic nie zdaje pan sobie sprawy, jakie to niebezpieczne miejsce. Ludzie znikaj tu bez ladu. Sysza pan co o Rkopisie i jego brakujcym, dziewitym wtajemniczeniu?
- Tak, waciwie...
- I dlatego musi pan wiedzie - przerwa mi - co tu si dzieje. Poszukiwania ostatniego wtajemniczenia staj si ryzykowne, bo zaangaowali si w to róni podejrzani ludzie.
- Któ taki? - dociekaem.
- Ludzie, którym nie chodzi o warto naukow tego znaleziska, ale potrzebuj go dla sobie tylko wiadomych celów.
Nasz rozmow przerwa potny, brzuchaty mczyzna z brod, który pokaza Jemenowi jak list i zamieni z nim par sów po hiszpasku. Potem Jensen znów zwróci si do mnie.
- A czy pan te przyjecha szuka tego brakujcego wtajemniczenia? Wie pan przynajmniej, w co si pan pakuje? Poczuem si niezrcznie, zaczo brakowa mi sów.
- No... raczej chciabym dowiedzie si czego wicej o caym Rkopisie.
Wyprostowa si i oficjalnym tonem zada pytanie:
- Czy zdaje pan sobie spraw, e Rkopis jest zabytkiem o wartoci pastwowej i sporzdzanie z niego kopii bez zezwolenia jest nielegalne?
- Tak, ale niektórzy naukowcy s przeciwni takiemu traktowaniu tej sprawy. Uwaaj, e wadze przeladuj nowe...
- A nie wydaje si panu - przerwa mi znów - e naród peruwiaski ma prawo sprawowa kontrol nad skarbami swojej kultury narodowej? Czy w ogóle zgosi pan we waciwym urzdzie, gdzie pan zamierza przebywa?
Nie miaem na to odpowiedzi. Uczucie ogromnego niepokoju podpezo mi do garda.
- Prosz nie zrozumie mnie le - uspokoi mnie. - Jestem po pana stronie. Jeli ma pan poparcie ze strony zagranicznych orodków naukowych, prosz mi o tym powiedzie. Ale wydaje mi si, e jest pan raczej wolnym strzelcem.
- Co w tym rodzaju - odmruknem. Marjorie przeniosa wzrok ze mnie na Jensena.
- Co wedug ciebie powinien zrobi? - spytaa go.
Jensen wsta i powiedzia z umiechem:
- No có, moe mógbym dokooptowa pana do mojego zespou. Potrzeba nam wicej ludzi. Tam, dokd jedziemy, jest wzgldnie bezpiecznie, no i po drodze, gdyby co nie wyszo, bdzie pan mia moliwo powrotu do domu. - Wbi we mnie uporczywy wzrok i dokoczy. - Ale musiaby pan cay czas cile wykonywa moje polecenia.
Poszukaem wzrokiem Marjorie, ale ona wci patrzya na Jensena. Jego propozycja zdeprymowaa mnie. Mylaem, e moe warto si nad ni zastanowi. Jeeli by w dobrych stosunkach z rzdem, to mógbym uzyska jedyn szans legalnego powrotu do Stanów. Moe sam siebie oszukiwaem? Moe Jensen ma racj - mój cel mnie przerasta?
- Chyba powiniene przemyle to, co powiedzia Robert - odezwaa si. - Tu jest niebezpiecznie dziaa w pojedynk.
Moe i miaa racj, ale ja ufaem Wilowi i wierzyem w sens tego, co robimy. Chciaem to powiedzie gono, ale kiedy otworzyem usta, okazao si, e nie jestem zdolny sformuowa zdania. Nagle utraciem zdolno jasnego mylenia.
W tej chwili do pokoju znów wszed potnie zbudowany mczyzna. Stan przy oknie i wyglda na zewntrz. Jensen zerwa si na nogi i te wyjrza, potem odwróci si do Marjorie i na pozór obojtnym tonem oznajmi:
- Kto przyjecha. Zawoaj tu Kenny'ego.
Skina gow i wybiega. Przez okno widziaem zbliajce si wiata ciarówki. Samochód zaparkowa za potem, w odlegoci kilkunastu metrów.
Kiedy Jensen otworzy drzwi, spoza nich dobiego mnie moje nazwisko.
- Kto to? - spytaem.
- Cicho! - Jensen zmierzy mnie gronym spojrzeniem. Wraz z tgim facetem wyszli, zamykajc za sob drzwi. Przez okno wida byo samotn sylwetk w wiatach samochodu. Pierwszym moim odruchem byo pozosta wewntrz. Ocena mojej sytuacji dokonana przez Jensena budzia we mnie ze przeczucia. Jednak ten dziwny przybysz wydawa mi si znajomy. Aby si upewni, otworzyem drzwi i wyszedem na dwór. Gdy Jensen mnie zobaczy, krzykn:
- Co pan robi? Prosz natychmiast wraca!
Tymczasem zza stojcej pod cian prdnicy znów usyszaem swoje nazwisko.
- Prosz natychmiast wróci do domu! To moe by puapka! - powtórzy Jensen. Ustawi si przede mn tak, e zasania mi widok samochodu. - Prosz wej do rodka!
Zdezorientowany i wystraszony, nie byem w stanie podj adnej decyzji. Tymczasem ledwie widoczny w wiatach pojazdu osobnik podszed bliej. Usyszaem wyranie sowa: “... podej bliej, chciabym z panem porozmawia!". Kiedy zrobi jeszcze par kroków do przodu, rozjanio mi si w gowie: To by Wil. Wtedy minem Jensena.
- Co si z tob dziao? - spyta szybko Wil. - Musimy si std wydosta.
- A co z Marjorie?
- Na razie nie moemy niczego dla niej zrobi - stwierdzi. - Chodmy std co prdzej.
Ruszylimy, kiedy Jensen zawoa za mn.
- Radz ci zosta tutaj. Sam nie dasz rady! Spojrzaem za siebie, a Wil te si zatrzyma, jakby dajc mi wybór: wróci czy i z nim.
- Chodmy! - zdecydowaem.
Kiedy mijalimy ciarówk, któr przyjecha Wil, zauwayem jeszcze dwóch mczyzn w szoferce. Doszlimy do dipa Wila, oddaem mu kluczyki i ruszylimy, a za nami ciarówka.
Wil odwróci si do mnie.
- Jensen powiedzia mi, e postanowie przyczy si do jego grupy. Co to byo?
- Skd znasz jego nazwisko? - wybkaem.
- Wiem o nim wszystko - odpowiedzia. - Wspópracuje z rzdem. Rzeczywicie jest archeologiem, ale zobowiza si trzyma wyniki swoich bada w tajemnicy w zamian za wyczne prawa do studiowania Rkopisu. Nie przewidziano jednak, e bdzie próbowa szuka brakujcego wtajemniczenia. Najwidoczniej zdecydowa si wyama z podjtych zobowiza. Chodz suchy, e wkrótce wyrusza na poszukiwania. Kiedy dowiedziaem si, e Marjorie jest z nim, pomylaem, e lepiej bdzie. gdy sam tu przyjad. Co on ci nagada?
- Powiedzia, e jestem w niebezpieczestwie, a jeli przycz si do niego, pomoe mi wydosta si std, kiedy bd tego chcia.
Wil potrzsn gow.
- Zupenie ci omota!
- Jak to?
- Szkoda, e nie moge widzie swojego biopola. Prawie cakiem przepyno do niego.
- Nie rozumiem.
- Przypomnij sobie polemik Sary z tym naukowcem w Viciente... Kiedy które z nich osigao przewag w dyskusji, widziae, jak przegrywajcy traci energi na rzecz zwycizcy, wskutek czego czu si osabiony, wypompowany i zdezorientowany. Co takiego dziao si z t dziewczyn na stacji benzynowej i co podobnego - doda z umiechem - dzieje si teraz z tob.
- Widziae, jak to samo dziao si ze mn?
- Tak. Ju miae due trudnoci z wydostaniem si spod jego wpywu. Przez chwil mylaem, e nawet nie bdziesz próbowa.
- Chryste! - jknem. - Ten czowiek to chyba diabe wcielony!
- Niezupenie - sprostowa Wil. - On prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy z tego. co robi. Uwaa, i ma prawo panowa nad sytuacj i na pewno ju dawno nauczy si osiga w tym sukcesy, jeli zastosuje okrelon strategi. Najpierw próbuje si zaprzyjani, potem wynajduje u danej osoby jaki saby punkt, w twoim przypadku byo to poczucie zagroenia. Póniej stopniowo podwaa wiar tej osoby w siebie, a zacznie si z nim identyfikowa. No a wtedy ju ma j w rku.
Jest to tylko jedna z wielu metod, jakich ludzie uywaj, aby pozbawi innych energii. O pozostaych metodach dowiesz si póniej, kiedy dojdziesz do szóstego wtajemniczenia.
Nie bardzo go suchaem, bo moje myli kryy wokó Marjorie. Wolabym nie zostawia jej w takim miejscu...
- Czy nie uwaasz, e powinnimy wydosta stamtd Marjorie? - zagadnem.
- Nie teraz - odpar stanowczo. - Nie wydaje mi si. aby co jej grozio. Jutro, wyjedajc std. moemy tam wstpi i spróbowa z ni pomówi.
Przez chwil jechalimy w milczeniu, potem Wil wróci do sprawy.
- Rozumiesz, co to oznacza, e Jensen nie robi tego wiadomie? Postpuje jak inni ludzie. Po prostu robi to, dziki czemu czuje si silniejszy.
- Chyba jednak niezbyt dokadnie to rozumiem. Wil zamyli si.
- Wikszo z nas nie zdaje sobie z tego sprawy. Wiemy tylko, e jestemy sabi, lecz kiedy udaje si nam podporzdkowa sobie innych, czujemy si lepiej. Nie rozumiemy, e poprawa samopoczucia dokonuje si kosztem kogo innego, e przywaszczamy sobie jego energi. Wikszo ludzi yje w staej pogoni za czyj energi. - Spojrza na mnie z byskiem w oku i doda: - Czasem odbywa si to inaczej. Zdarza si, e spotkamy kogo, kto choby przez chwil dobrowolnie przesya nam cz swojej energii.
- Zdarza si i co takiego?
- Przypominasz sobie, kiedy siedzielicie z Marjorie w lokalu posilajc si i ja tam wszedem.
- Tak. I có?
- Nie wiem, o czym rozmawialicie, ale wida byo, jak jej energia wlewa si w ciebie. Widziaem to wyranie. Pamitasz, jak wtedy si czue?
- Bardzo dobrze - przyznaem. - Potrafiem logicznie myle i klarownie si wypowiada. Ale co z tego wynika? Umiechn si.
- Czasem zdarza si, e kto chciaby, abymy pomogli mu okreli swoj sytuacj, i dzieli si z nami swoj energi, tak jak zrobia Marjorie. Podbudowuje nas to psychicznie, ale jest to ulotny dar. Wikszo ludzi, take Marjorie, nie jest na tyle silna, aby stale dzieli si swoj energi. Dlatego zwizki partnerskie zamieniaj si w kocu w walk o wadz. Ludzie potrafi te czy swoj energi i razem walczy przeciw temu, kto chciaby ich sobie podporzdkowa. A paci zawsze przegrywajcy!
Przerwa i przyjrzawszy mi si uwanie, podj znowu.
- Rozumiesz sens czwartego wtajemniczenia? Pomyl o tym. co przydarzyo ci si ostatnio. Obserwowae przepyw energii midzy ludmi i zastanawiae si. co to oznacza. Potem zaraz natrafie na Reneau i dowiedziae si od niego, e psychologowie analizuj ludzkie denie do podporzdkowania sobie innych. Przejaw tej dominacji widziae na przykadzie peruwiaskiej rodziny. Nie ulegao wtpliwoci, e osoba dominujca czuje si silniejsza i mdrzejsza, e wysysa z osoby podporzdkowanej jej energi yciow. I nie ma znaczenia nasze przekonanie, e sprawujemy nad kim wadz dla jego dobra, czy te dlatego, e jest to nasze dziecko, wic musimy nim kierowa. Tak czy owak, wyrzdzamy mu krzywd.
Potem trafie na Jensena i dowiadczye na wasnej skórze, co znaczy by przez kogo zdominowanym psychicznie. To tak, jakby ten kto odebra ci zdolno mylenia. I nie chodzi tylko o to, e przegrae w intelektualnym starciu z Jensenem. Nie, tobie nie stao energii i jasnoci umysu, aby si w ogóle z nim ciera. Caa twoja sia duchowa przesza do Jensena. Niestety, w naszej kulturze ten rodzaj przemocy psychicznej zdarza si czsto, a jej sprawcami bywaj ludzie dziaajcy w dobrej wierze.
Mogem mu tylko przytakn. Opisa i podsumowa moje dowiadczenia bezbdnie.
- Spróbuj podej do czwartego wtajemniczenia kompleksowo - cign dalej. - Zauwa, e wszystko ukada si w logiczn cao. Trzecie wtajemniczenie pomogo nam zrozumie, e wiat materialny jest waciwie ogromn mas energii. A czwarte kieruje nasz uwag na fakt, e ludzie bezwiednie od dawna walcz o dostpn im cz energii, która midzy nimi przepywa. I to zawsze byo ródem konfliktów na kadym szczeblu, poczwszy od drobnych kótni w rodzinie czy w miejscu pracy a do wojen midzy narodami. Wszystkie one bior si std, e czujemy si sabi i niepewni, a do poprawy samopoczucia potrzebujemy czyjej energii.
- Chwileczk! - zaprotestowaem. - Niektóre wojny byy suszne, musiay si rozegra!
- Oczywicie - zgodzi si Wil. - Ale zawsze przyczyn, dla której konfliktu nie da si zaegna w zarodku jest uporczywe obstawanie jednej ze stron przy nieracjonalnym stanowisku. A chodzi tu oczywicie o energi.
Nagle Wil jakby co sobie przypomnia. Sign do chlebaka i wyj stamtd plik spitych papierów.
- Bybym zapomnia! Znalazem egzemplarz czwartego wtajemniczenia.
Bez komentarza da mi odbitk i prowadzi dalej samochód, patrzc przed siebie na drog. Z podogi samochodu wziem ma latark i przy jej wietle w cigu dwudziestu minut przeczytaem tekst. Wynikao z niego, e istot czwartego wtajemniczenia jest postrzeganie wiata jako nieustajcej rywalizacji o energi, a co za tym idzie, o wadz.
Gdy ludzie zrozumiej, o co w istocie tocz walk, bd mogli wznie si ponad ten konflikt. Zaczn uwalnia si od przymusu rywalizacji o energi, bo bd mogli pozyskiwa j z innego róda.
Zerknem spod oka na Wila.
- Jakie moe by to inne ródo energii? - spytaem. W odpowiedzi umiechn si bez sowa.
Mistyczne przesanie
Nastpnego ranka obudziem si, gdy tylko usyszaem jakie poruszenie. T noc spdzilimy w domu jednego ze znajomych Wila. Na dworze byo jeszcze ciemno, a Wil siedzia ju na óku polowym po drugiej stronie pokoju i szybko si ubiera.
- Pakujmy si! - szepn.
Pozbieralimy nasze rzeczy, po czym biegajc kilka razy tam i z powrotem, wnielimy nasze zapasy do dipa. W centrum miasteczka, odlegego zaledwie o kilkaset metrów, wida byo jeszcze niewiele wiate. Budzcy si dzie sygnalizowa tylko janiejszy pasek nieba po jego wschodniej stronie, a poza nielicznymi gosami ptaków nie sycha byo adnego dwiku.
Bylimy ju spakowani, ja zostaem przy samochodzie, a Wil poszed zamieni par sów ze swoim przyjacielem, który rozespany wyszed na werand. Wtem od skrzyowania dróg doszed nas warkot silników. Po wiatach poznalimy, e do centrum wjechay trzy ciarówki i zatrzymay si tam.
- To mog by ludzie Jensena - zauway. - Podejdmy, eby zobaczy, co robi, tylko ostronie.
Zbliylimy si od strony maego zauka na odlego okoo trzydziestu metrów od miejsca postoju ciarówek. Dwie z nich wanie tankoway paliwo, a jedna bya zaparkowana przed sklepem. Obok niej stao cztery czy pi osób. Zobaczyem, jak z budynku wychodzi Marjorie. ukada co w ciarówce, a potem, jakby nigdy nic. idzie w nasz stron, zerkajc na wystawy ssiednich sklepów.
- Podejd tam i spróbuj j namówi, eby posza z nami -szeptem poleci mi Wil. - Ja tu poczekam.
Przelizgnem si za róg ulicy, ale kiedy ju byem blisko, zamarem z przeraenia. Niektórzy stojcy przed sklepem ludzie Jensena mieli bro. W nastpnej chwili moje przeraenie jeszcze si wzmogo. Od przeciwnej strony ulicy grup Jensena okrali przyczajeni onierze z automatami. Marjorie dostrzega mnie, a w tej samej chwili mczyni pilnujcy ciarówek dostrzegli onierzy i rozproszyli si po ulicy. Powietrze przeszyy serie z pistoletów maszynowych. Marjorie spojrzaa na mnie trwonie. Skoczyem naprzód, zapaem j za rk i wpadlimy w nastpn przecznic. Dalsze wystrzay przemieszay si z gniewnymi okrzykami w jzyku hiszpaskim. Biegnc potknlimy si o stos pustych pudeek i upadlimy, prawie stykajc si twarzami.
- Uciekajmy! - poderwaem si na nogi i ona te. ale zaraz pocigna mnie znowu ku ziemi, wskazujc na wylot uliczki.
Plecami do nas czaio si tam dwóch ludzi z automatami, obserwujc teren przed sob. Zamarlimy, ale na szczcie tamci przebiegli na drug stron ulicy, w kierunku obszaru zadrzewionego.
Wiedziaem, e musimy wróci do domu znajomego Wila, gdzie zosta samochód. Byem pewien, e Wil te tam dotrze. Ostronie przekradlimy si na nastpn ulic. Z prawej strony dochodziy jeszcze okrzyki i strzay, lecz nie zauwaylimy tam ywej duszy. Po lewej stronie take nie byo nikogo. Nie byo te Wila. Liczyem, e pobieg przed nami i ukry si.
- Spróbujmy dosta si do lasu - podsunem Marjorie, zdenerwowanej i gotowej na wszystko. - Bdziemy trzyma si jego lewej krawdzi i kierowa si w lewo. Tam gdzie stoi nasz dip.
- Dobrze - zgodzia si.
Byskawicznie przecilimy ulic kierujc si w stron znanego mi domu. Dip sta na swoim miejscu, ale przy nim nie byo wida nikogo. Ju szykowalimy si do skoku przez ostatni uliczk, gdy zza rogu wyjecha powoli wojskowy azik. Równoczenie przez podwórze przemkn Wil. byskawicznie zapuci motor i na penym gazie wypad w przeciwn stron. Wojskowy pojazd pody jego ladem.
- O, cholera! - zaklem.
- Co teraz zrobimy? - spytaa wystraszona Marjorie.
Na ulicach za nami znów rozlegy si strzay, tym razem bliej. Przed nami za las by coraz gstszy i wspina si na grzbiet górski, który wznosi si nad miasteczkiem. Obserwowaem przedtem ten grzbiet z punktu widokowego.
- Na szczyt! - zawoaem. - Szybko!
Wspilimy si kilkaset metrów w gór. W punkcie widokowym zatrzymalimy si i spojrzelimy za siebie, w kierunku miasteczka. Na skrzyowaniach roio si od pojazdów wojskowych, a onierze przeszukiwali dom po domu. Poniej nas, u podnóa góry, te byo sycha przytumione gosy.
Ruszylimy wic dalej pod gór. To bya nasza jedyna droga ucieczki.
Cay ranek posuwalimy si grzbietem gór w kierunku pónocnym. Zatrzymywalimy si tylko wtedy, kiedy po szczycie równolegego pasma przejeda jaki samochód i trzeba byo przypa do ziemi. Przemieszczay si tam gównie stalowoszare aziki wojskowe, tylko od czasu do czasu przemykao jakie cywilne auto. Jak na ironi, szosa bya dla nas jedynym punktem orientacyjnym i stosunkowo najbezpieczniejszym miejscem na tle otaczajcego nas dziewiczego lasu.
Przed nami dwa acuchy górskie, opadajce coraz bardziej w dó, zbliay si do siebie. Dno doliny zasaniay poszarpane nawisy skalne. Tymczasem od pónocy zauwaylimy zbliajcy si pojazd przypominajcy dipa Wila. Skrci w boczn drog, schodzc serpentyn w dolin.
- To chyba Wil - wytyem wzrok.
- Zejdmy tam! - ucieszya si Marjorie.
- Chwileczk. A jeli to puapka? Jeli schwytali go i posuguj si jego wozem, aby nas zwabi? Twarz jej si wyduya.
- Zostaniesz tutaj - zdecydowaem - a ja zejd na dó. Uwaaj. Jeli wszystko bdzie w porzdku, dam ci znak i wtedy zejdziesz.
Niechtnie, ale zgodzia si. Zaczem wic schodzi ze stromego zbocza w stron, gdzie sta dip. Przez gste licie widziaem niewyran sylwetk wysiadajcego z wozu mczyzny, ale nie mogem rozpozna kto to. Trzymajc si maych krzaczków i drzewek, przemykaem midzy nawisami skalnymi, czasem osuwajc si po grubej warstwie próchnicy.
W kocu znalazem si dokadnie naprzeciw samochodu, po drugiej stronie doliny, w odlegoci okoo stu metrów. Mczyzna, pochylony nad tylnym botnikiem, by cigle w cieniu, wic przesunem si kilka kroków w prawo, aby móc go lepiej widzie. To by Wil! Przemieciem si jeszcze bardziej w prawo i poczuem, e zelizguj si ze zbocza. W ostatniej chwili uchwyciem pie drzewa i podcignem si na nim w gór. odek ze strachu podszed mi pod gardo, bo pode mn ziaa co najmniej dwudziestometrowa przepa. O mao si nie zabiem!
Wci trzymajc si drzewa wyprostowaem si i spróbowaem zwróci uwag Wila na siebie. Akurat wpatrywa si w krawd pasma górskiego nade mn, ale gdy opuci wzrok, zobaczy mnie. Okrn drog przez krzewy rzuci si biegiem do mnie, ale pokazaem mu strom cian w dole. Zmierzy dokadnie wzrokiem dno doliny, potem krzykn:
- Nie widz tu adnej krótszej drogi. Musisz pój kawaek dalej i dopiero tam przej na drug stron.
Skinem gow i ju miaem da znak Marjorie, gdy usyszaem z daleka odgos nadjedajcego samochodu. Wil wskoczy do swego dipa, zapali i szybko zawróci do gównej drogi, a ja znów wspiem si w gór. Przez licie widziaem, e Marjorie zblia si do mnie.
Nagle z tyu za ni zabrzmiay gone hiszpaskie okrzyki i tupot nóg. Marjorie ukrya si za nawisem skalnym. Zmieniem kierunek, poruszajc si, jak mogem najciszej, w lewo. Biegnc szukaem wzrokiem Marjorie. Dostrzegem j akurat w chwili, kiedy krzyczaa przeraliwie, a dwaj onierze trzymali j za rce.
Przygity do ziemi, wspinaem si pod gór. W oczach miaem cigle obraz przeraonej Marjorie. Kiedy byem ju na szczycie, z bijcym sercem skierowaem si znów na pónoc.
Przebiegem chyba dobrze ponad kilometr, po czym zatrzymaem si i zaczem nasuchiwa. Za sob nie syszaem adnych ruchów ani gosów. Pooyem si na plecach starajc si odpry i skupi myli, ale przeladowaa mnie scena uprowadzenia Marjorie. Jak mogem zostawi j sam na zboczu? I co mam teraz zrobi?
Usiadem, wziem gboki oddech i zwróciem oczy na drog biegnc wzdu drugiego pasma. Przez duszy czas nie dociera do mnie aden dwik. Na próno wytaem such, który owi tylko zwyke odgosy lasu. Powoli uspokajaem si. W kocu Marjorie zostaa tylko zatrzymana. Jedynym jej przewinieniem bya ucieczka przed strzelanin. Prawdopodobnie zostanie zatrzymana do czasu ustalenia tosamoci.
Ponownie skierowaem si na pónoc. Troch bolay mnie plecy, byem brudny i zmczony, a w brzuchu burczao mi z godu. Szedem tak jakie dwie godziny, nie zastanawiajc si nad niczym, nie widzc nikogo.
Raptem po mojej prawej stronie usyszaem gosy ludzi biegncych po zboczu. Zamarem nasuchujc, ale gosy ucichy. Tu rosy ju due drzewa, dobrze zacieniajce grunt. Podszycie byo tu rzadsze, wic mogem obserwowa teren przed sob na odlego okoo pidziesiciu metrów. Nie wida byo adnego ruchu, wic stpajc na palcach minem wielki gaz i kilka drzew. Na ciece przede mn leay trzy inne gazy. Minem ju dwa z nich i wci nic nie syszaem. Kiedy obchodziem trzeci, usyszaem za sob trzask gazek. Odwróciem si wic powoli...
Obok gazu sta ten sam brodaty osobnik, którego widziaem na farmie Jensena. Przeraony, z obdem w oczach, drcymi rkami trzyma automat wycelowany w mój brzuch. Wida byo, e usiuje sobie przypomnie, kim jestem.
- Spokojnie! - pomogem mu. - Jestem znajomym Jensena. - Przyjrza mi si jeszcze uwaniej i opuci bro. Znów day si sysze jakie odgosy za nami. Brodacz z karabinem w rku zostawi mnie i popdzi dalej na pónoc. Odruchowo podyem za nim. Bieglimy moliwie najszybciej, kluczc wród gazi i ska. a od czasu do czasu spogldajc za siebie.
Po kilkuset metrach brodacz potkn si i upad, a ja przebiegem obok niego. Przypadem midzy dwiema skaami, aby troch odpocz i rozejrze si. W odlegoci jakich pidziesiciu metrów dostrzegem pojedynczego onierza celujcego z automatu do brodacza, który wanie dwiga si na nogi. Zanim zdyem go ostrzec, onierz wystrzeli. Trafi w plecy. Kule rozniosy klatk piersiow, z której krew rozprysa si szeroko. Wystrzay odbiy si echem wród drzew.
Brodaty olbrzym przez chwil zastyg w bezruchu, potem zgi si w pó i pad. Ja natomiast pobiegem na olep przed siebie, byle dalej, tak aby drzewa osoniy mnie przed kulami. Zbocze robio si coraz bardziej skaliste i strome.
Przedzierajc si midzy wystpami skalnymi, draem na caym ciele z wyczerpania i strachu. W pewnym miejscu poliznem si i skorzystaem z okazji, aby rzuci okiem do tyu. onierz wanie podszed do ciaa. Kiedy wydao mi si, e podnosi wzrok w moj stron, schowaem si za gaz. Przypadem do ziemi i przeczogaem si obok kilku innych gazów. W tym miejscu zbocze robio si nieco bardziej paskie, tak e mogem znikn przeladowcy z oczu. Po chwili zerwaem si i najszybciej jak mogem biegem midzy drzewami i skaami. Moj myl opanowaa ch ucieczki za wszelk cen. Nie miaem odwagi si obejrze, ale byem pewien, e sysz za sob odgos kroków.
Teren zacz si znów wznosi. W miar pokonywania wysokoci coraz bardziej opadaem z si. Teraz miaem przed sob paski wierzchoek, gsto poronity drzewami i obfitym podszyciem, a za nim znów go strom cian skaln. Ostronie, z najwikszym wysikiem szukajc miejsc wsparcia dla doni i stóp, wspiem si na ni i tam serce mi zamaro. Drog przeci mi obryw skalny wysokoci co najmniej trzydziestu metrów. Nie zrobi ju wic ani kroku.
To koniec. Jestem zgubiony! Za sob syszaem odgos osuwajcych si kamieni, co oznaczao, e onierz si zblia. Opadem na kolana. Byem tak wyczerpany, e zrezygnowaem z dalszej walki i pogodziem si z losem. Miaem wiadomo, e wkrótce dosign mnie kule. Po przeytym strachu mier wydaa mi si ulg. Przez myl przemkny mi wspomnienia dziecicych niedzielnych uniesie religijnych, naiwnych wyobrae o Bogu. którym towarzyszyo pytanie: Co by byo, gdybym umar? Teraz próbowaem przygotowa si na to dowiadczenie.
Czekajc straciem poczucie czasu, lecz nagle uzmysowiem sobie, e nie dzieje si nic. Rozejrzaem si dookoa i stwierdziem, e znajduj si na najwyszym szczycie w tym pamie. Od tego punktu rozchodziy si inne turnie i granie, tak e miaem panoramiczny ogld caej okolicy.
W dole co si poruszyo. To cigajcy mnie onierz oddala si jakby nigdy nic w przeciwnym kierunku, niosc na ramieniu bro zabran zabitemu.
Zrobio mi si lekko na sercu i zamiaem si bezgonie. Jestem wic ocalony! Usiadem po turecku na ziemi i napawaem si radoci. Byem ju gotów zosta tu na zawsze. Dopiero teraz zauwayem, jak pikny i soneczny jest dzie i jakie bkitne niebo!
Z tej pozycji wydao mi si, e widoczne z daleka purpurowe wzgórza s bardzo blisko. Podobnie biae oboczki przepywajce nad moj gow wydaway si by w zasigu rki. Kiedy podniosem do, jakby chcc ich dotkn, poczuem, e co dziwnego dzieje si z moim ciaem. Rka uniosa si w gór z niewiarygodn atwoci, a utrzymywanie ciaa, krgosupa, karku i gowy w linii prostej przychodzio mi bez najmniejszego wysiku. Z tej pozycji wstaem nie podpierajc si rkami. Czuem si dziwnie lekko.
Patrzc na oddalone pasma górskie zwróciem uwag na zachodzcy wanie ksiyc. Widziaem tylko jedn cz tarczy, która wisiaa nad horyzontem jak rogalik. Byskawicznie skojarzyem, dlaczego mia on wanie taki ksztat. Soce, znajdujce si o miliony mil w linii prostej nade mn, owietla tylko górn jego cz. Mogem precyzyjnie przeprowadzi w myli lini czc soce z powierzchni ksiyca, co w jakim stopniu rozszerzao moje postrzeganie wiata zewntrznego.
Wyobraziem sobie, e gdy ten ksiyc schowa si za horyzontem, to jego odwrócony obraz obejrz ci, którzy mieszkaj bardziej na zachód ode mnie. A ludzie yjcy pode mn, czyli po przeciwnej stronie kuli ziemskiej, zobacz pen tarcz, bo promienie soca znajdujcego si nade mn omijajc Ziemi padn wprost na ksiyc.
Obraz ten wywoa u mnie dreszczyk emocji. W tym momencie nie tylko zdaem sobie spraw, lecz wrcz fizycznie dowiadczyem tego, e taka sama przestrze kosmiczna znajduje si nad moj gow, jak i pod moimi stopami, po drugiej stronie globu. Pierwszy raz w yciu miaem nie tylko wiadomo, lecz cakiem fizyczne poczucie okrgoci Ziemi.
wiadomo ta z jednej strony podniecaa mnie, z drugiej za wydawaa si czym zupenie naturalnym i zwyczajnym. Najbardziej w tej chwili pragnem trwa w tym stanie zawieszenia, unosi si swobodnie w otaczajcej przestrzeni. O wiele bardziej ni odpycha si nogami od Ziemi i pokonywa jej przyciganie. Czuem si jak balon napeniony helem na tyle, aby unosi si tu nad powierzchni Ziemi, ledwo dotykajc jej czubkami palców. Byo to co jak wymienita forma sportowa osignita po roku intensywnego treningu, tyle e daleko bardziej harmonijna i lejsza.
Usiadem znów na skale i wszystko wydao mi si bardzo bliskie - zarówno gaz, na którym siedziaem, jak wysokie drzewa u podnóa góry, jak szczyty na horyzoncie. A poruszajce si na wietrze gazie postrzegaem, jakby byy wosami na moim ciele. Siedzc na skalistej grani i ogldajc widoki ze wszystkich stron miaem wraenie, jakby moje ciao stanowio tylko gow jakiego wikszego organizmu, a cay wszechwiat oglda siebie moimi oczami.
Ten stan wyzwoli wspomnienia. Cofnem si pamici do pocztku podróy do Peru, do mojego dziecistwa, a nawet narodzin. Miaem poczucie, e w gruncie rzeczy moje ycie nie zaczo si od urodzin, czy nawet poczcia na tej planecie, lecz o wiele wczeniej, wraz z formowaniem si pozostaej czci mojej istoty, jak stanowi wszechwiat.
Dotychczas uwaaem nauk o ewolucji za nudn, a po tej wycieczce w przeszo naraz zaczem odgrzebywa w pamici wszystko, co na ten temat przeczytaem. Przypomniaem sobie take, e mój znajomy, do którego by podobny Reneau, najbardziej interesowa si wanie ewolucj.
Caa moja wiedza na ten temat zespolia si z póniejszymi dowiadczeniami. Zaczem przywoywa zdobyte kiedy wiadomoci, ale teraz odbieraem je ju inaczej.
Wiedziaem, e wszechwiat powsta w drodze wielkiego wybuchu, ale zarazem zdawaem sobie spraw, co mówi trzecie wtajemniczenie - e w tej sprawie nie ma nic absolutnie pewnego. Materia stanowi tylko pewien stopie ruchu energii, a najprostsz form tego ruchu s atomy wodoru. Wszechwiat skada si wic na pocztku gównie z wodoru.
Widziaem atomy wodoru, które przycigaj si do siebie nawzajem, jakby naczeln zasad zachowania tej energii by ruch w celu uzyskania bardziej staej postaci. A kiedy te skupiska osigny odpowiedni gsto, nagrzeway si stopniowo do coraz wyszej temperatury, a w kocu zapony tworzc gwiazdy. Podczas spalania atomy wodoru czyy si z sob dajc now jakociowo, wysz form ruchu. Byy to czsteczki helu.
Miaem wraenie, e na moich oczach pierwsze gwiazdy, po osigniciu pewnego wieku, eksploduj, uwalniajc do atmosfery nie zuyty wodór i nowo powstay hel. Wtedy cay proces zaczyna si od pocztku. Skupiska wodoru i helu zagszczay si, dopóki nie osigny temperatury odpowiednio wysokiej dla powstania nowych gwiazd. W nich z kolei zachodziy nastpne reakcje jdrowe, prowadzce do powstania kolejnego pierwiastka - litu, bdcego jeszcze wysz form ruchu.
Tym sposobem kada kolejna generacja gwiazd wytwarzaa nowy, nie istniejcy dotd rodzaj materii, a w kocu doszo do uformowania si i rozproszenia we wszechwiecie szerokiego wachlarza form materii - podstawowych pierwiastków chemicznych. Materia przeksztacaa si w drodze ewolucji - od najprostszej formy ruchu energii, czsteczek wodoru, do jego formy najwyszej - czsteczek wgla, a osigna stan gotowoci do nowego skoku w acuchu ewolucji.
Kiedy z gazu i pyu kosmicznego powstao Soce, na orbicie wokó niego zagciy si zbiorowiska materii. Jednym z nich, zawierajcym wszystkie nowo powstae pierwiastki, w tym wgiel, bya Ziemia. W miar jak skorupa ziemska styga, gazy uwizione w stopionym jdrze planety zaczy przemieszcza si ku powierzchni i skupia, tworzc par wodn. W wyniku tego spady ulewne deszcze, tworzc na nagiej wówczas powierzchni Ziemi oceany. Woda pokrywaa wiksz cz planety, a oczycio si niebo i Soce dostarczyo formujcym si ldom wiata, ciepa i promieniowania.
W okresach midzy szalejcymi od czasu do czasu burzami w pytkich zbiornikach wodnych materia przeksztacia si z postaci ruchu na poziomie wgla w now, bardziej skomplikowan form. Pod wpywem promieniowania czsteczki wgla czyy si w acuchy aminokwasów. I po raz pierwszy to nowe stadium rozwojowe, ten nowy poziom ruchu nie by} stabilny sam w sobie. Wiksze czsteczki materii, dla podtrzymania swoich funkcji, musiay stale wchania inne czsteczki. Musiay je niejako zjada. W ten sposób powstao ycie, nowy skok w acuchu ewolucji.
Mogem sobie wyobrazi, jak te pierwsze formy ycia, przypisane do zbiorników wodnych, rozwijay si nadal dwoma torami. Jedna grupa ywych organizmów przystosowaa si do przetwarzania materii nieorganicznej w organiczn, wykorzystujc w tym celu dwutlenek wgla z formujcej si dopiero atmosfery. W ten sposób powstay roliny. Po raz pierwszy doszo do uwalniania do atmosfery tlenu jako produktu ubocznego przemiany materii rolin. Zbiorowiska rolinne szybko opanoway oceany, a stamtd rozprzestrzeniy si na ld.
Inne formy ywej materii wykorzystyway do podtrzymywania swoich funkcji yciowych tylko substancj organiczn. Byy to zwierzta. W erze ryb opanoway one rodowisko morskie. A kiedy roliny uwolniy do atmosfery wystarczajc ilo tlenu, zwierzta wyszy take na ld.
Widziaem oczyma wyobrani pazy, majce w sobie co z ryb, ale i pewne nowe cechy, jak opuszczaj wod, po raz pierwszy robic uytek z puc dla zaczerpnicia powietrza. Dalszym etapem w rozwoju materii byo powstanie gadów, które opanoway Ziemi w erze dinozaurów. Potem pojawiy si i wkrótce zaczy dominowa zwierzta ciepokrwiste - ssaki. Kady nowo powstajcy gatunek reprezentowa yw materi na wyszym stopniu organizacji. To nieustanne doskonalenie ustao, gdy na szczycie drabiny ewolucji znalaz si czowiek.
Na tym skoczy si mój wgld w histori powstania ywej materii. Osiganie coraz wyszych stadiów jej organizacji odbywao si jakby wedug z góry ustalonego planu, dopóki nie pojawiy si warunki do zaistnienia kadego z nas.
Siedzc tak na szczycie góry prawie pojem, e dalszy cig ewolucji móg dokonywa si w obrbie ycia jednostek. Nieraz pozornie przypadkowy zbieg okolicznoci powodowa pewne przyspieszenie w naszym yciu, jakby wysz form ruchu, popychajc je naprzód, tym samym kontynuujc ewolucj. Nie rozumiaem jednak tego do koca, mimo e bardzo si staraem.
Dugo jeszcze siedziaem tak nad przepaci, pogrony w bogim spokoju, zjednoczony ze wiatem. Wreszcie zdaem sobie spraw, e soce chyli si ku zachodowi. Na szczcie w odlegoci okoo dwóch kilometrów na pónocnym zachodzie zauwayem jakie miasteczko, nawet z grubsza mogem odróni ksztaty dachów na domach. I chyba tam wanie prowadzia szosa biegnca grzbietem zachodniego acucha gór.
Wstaem wic i zaczem schodzi po skaach. miaem si gono. Nadal czuem cis wi ze rodowiskiem. Wydawao mi si, e to, po czym stpam, jest przedueniem mojego wasnego ciaa, wicej, e wanie odkrywam nowe regiony mojego istnienia. Byo to niezwyke uczucie.
Zszedem ze ciany skalnej midzy drzewa. Popoudniowe soce rzucao na ziemi dugie cienie. W poowie stoku potne drzewa rosy szczególnie gsto. Kiedy wszedem tam, stwierdziem wyczuwalne zmiany w stanie mojego organizmu. Nagle poczuem si jakby lejszy, a moje ruchy stay si bardziej skoordynowane. Spojrzaem uwanie na drzewa i krzewy, koncentrujc si na podziwianiu ich urody. Zobaczyem byski biaego wiata i róowe aureole wokó kadej roliny.
W dole natknem si na strumie, który promieniowa bladoniebieskim wiatem. Widok ten podziaa na mnie kojco, a nawet usypiajco. Musiaem jeszcze przej przez dno doliny i nastpnym zboczem pod gór, aby wreszcie znale si na wirowanej drodze. Kiedy ju si tam dostaem, ruszyem spokojnie grzbietem górskim w kierunku pónocnym.
W pewnej chwili przed moimi oczyma migna sylwetka czowieka. Dostrzegem j na nastpnym zakrcie. By to ksidz, gdy nosi sutann. Na jego widok poczuem dreszcz, ale wcale nie by to strach. Podbiegem wic naprzód, by z nim porozmawia. Miaem pen wiadomo, e wiem dokadnie, co powiem i co zrobi. Czuem si wspaniale. Ku mojemu zaskoczeniu ksidz nagle znikn.
Z prawej strony od drogi gównej biega mniejsza, która schodzia na powrót w dolin, ale nie widziaem na niej ywej duszy. Pobiegem kawaek naprzód gówn drog, ale i tam nie byo nikogo. Mylaem, czy nie cofn si do bocznej drogi. Miasto jednak znajdowao si przede mn i chciaem tam dotrze. Cigle jednak nie mogem si wyzby myli o tamtej drodze.
Jakie sto metrów dalej, pokonujc nastpny zakrt usyszaem warkot samochodów. W przewitach drzew ujrzaem kolumn wojskowych samochodów terenowych jadcych z du szybkoci. Zawahaem si - ucieka czy zosta, ale przypomniaem sobie strzelanin na wzgórzu. W ostatniej chwili uskoczyem z szosy na prawo i przypadem do ziemi w miejscu niczym nie osonitym. Kiedy przejedao koo mnie dziesi azików, mogem liczy tylko na to, e mnie nie zauwa. Samochody mijay mnie w odlegoci paru metrów, tak e czuem zapach spalin, widziaem twarze kierowców i pasaerów.
Na szczcie nikt nie spojrza w moj stron. Kiedy kolumna znikna, przeczogaem si za wielkie drzewo. Rce mi si trzsy, a cay mój spokój prysn. Strach znów cisn mi odek. Spróbowaem wróci na drog, ale warkot nastpnych samochodów zmusi mnie do odwrotu w dó po stoku. W sam por, gdy szos przemkny nastpne dwa dipy. Zrobio mi si sabo.
Tym razem trzymaem si ju z dala od drogi. Ostronie dotarem do przecznicy, któr minem poprzednio. Nasuchujc jakichkolwiek dwików i wypatrujc porusze zdecydowaem si zej przez las z powrotem do doliny. Wasne ciao znów wydao mi si strasznie cikie. Zadawaem sobie pytanie: po co pchaem si na t szos? Musiaem chyba cakiem zgupie, moe wskutek wstrzsu po strzelaninie? Zacznij wreszcie myle logicznie, skarciem sam siebie. Musisz uwaa, bo ci ludzie zabij ci, jeli popenisz choby najmniejszy bd.
Nagle zamarem, bo w odlegoci jakich stu stóp przede mn znów pojawi si ksidz. Siedzia pod wielkim drzewem, otoczonym mas gazów narzutowych. Spojrzaem na niego, a on otworzy oczy i popatrzy na mnie. Kiedy si cofnem, umiechn si i da mi znak, ebym si zbliy.
Podszedem ostronie. Ksidz siedzia bez ruchu. By to wysoki, szczupy mczyzna okoo pidziesitki, o krótko ostrzyonych wosach koloru ciemnego brzu, takiego samego jak jego oczy.
- Wydaje mi si. e potrzebujesz pomocy - powiedzia doskona angielszczyzn.
- Kim ksidz jest? - wyjkaem.
- Nazywam si Sanchez. A ty?
Nagle zakrcio mi si w gowie. Osunem si na jedno kolano, a potem usiadem. W tej pozycji wyjaniem, kim jestem i skd si tu wziem.
- Masz co wspólnego z tym, co si dziao w Cula. prawda? - indagowa duchowny.
- A co ksidz o tym wie? - próbowaem wybada go ostronie, nie majc pewnoci, czy mog mu ufa.
- Wiem, e wadze bardzo si denerwuj - odpowiedzia ogldnie - bo nie chciayby dopuci do ujawnienia Rkopisu.
- Dlaczego? - udawaem gupiego. Ksidz wsta i spojrza na mnie z góry.
- Najlepiej chod ze mn. Nasza misja jest niecay kilometr std. U nas bdziesz bezpieczny.
Z wysikiem wstaem i potakujco skinem gow. Wiedziaem, e nie mam wyboru. Kiedy szlimy drog, ksidz by spokojny, opanowany i uprzejmy. W rozmowie way kade sowo.
- Czy ci onierze wci ci szukaj? - spyta nagle.
- Nie mam pojcia - wyznaem szczerze.
Przez najbliszych kilka minut nie odzywa si, potem doda:
- A ty poszukujesz Rkopisu?
- Ju nie! - wyrzuciem z siebie. - Teraz chciabym tylko uj std z yciem!
Kiwn gow ze zrozumieniem, a ja, nie wiadomo dlaczego, poczuem, e zaczynam mu ufa. Swoim ciepym i przyjaznym sposobem bycia przypomina mi Wila.
Misja, pooona w bardzo malowniczym miejscu, skadaa si z kocióka i kilku maych domków wokó dziedzica. Kiedy dotarlimy na miejsce, mój przewodnik powiedzia co po hiszpasku do znajdujcych si tam ksiy.
Rozbiegli si, a ja byem zbyt zmczony, by ledzi, dokd si udali. Ksidz wprowadzi mnie do jednego z domków.
Wewntrz znajdowa si may salonik i dwie sypialnie. Na kominku pon ogie. Po chwili pojawi si inny ksidz, niosc na tacy talerz zupy i chleb. Kiedy z wysikiem jadem. Sanchez towarzyszy mi przez grzeczno. Potem namówi mnie, bym pooy si do óka. Zapadem w gboki sen.
Kiedy nazajutrz wyszedem na dziedziniec, od razu rzucio mi si w oczy. e wszystko tu utrzymane jest w nieskazitelnym porzdku. Precyzyjnie rozplanowane wirowane cieki obramowane byy krzewami i ywopotem, przy czym krzewy zachoway swój naturalny ksztat, nie byy przycinane ani sztucznie formowane.
Przecigajc si poczuem, e ociera mnie konierzyk wykrochmalonej koszuli z grubej baweny. Najwaniejsze jednak, e bya czysta i wyprasowana. Rano zbudzio mnie dwóch ksiy, którzy nalali gorcej wody do wanny i przynieli mi wie zmian bielizny. Kiedy si wykpaem i ubraem, w drugim pokoju znalazem na stole gorce bueczki i suszone owoce. Podczas gdy apczywie jadem, ksia asystowali mi, stojc obok. Gdy skoczyem, odeszli i wtedy wyszedem na dwór, gdzie wanie teraz staem.
Przeszedem si troch, a potem usiadem na jednej z kamiennych aw ustawionych wokó dziedzica. Nastawiem twarz pod promienie soneczne przewiecajce przez czubki drzew.
- Jak si spao? - odezwa si gos za mn. Odwróciem si i zobaczyem ksidza Sancheza. Sta wyprostowany i umiecha si do mnie.
- Dzikuj, bardzo dobrze.
- Mog si przysi?
- Oczywicie.
Przez duszy czas trwao krpujce milczenie. Kilka razy zbieraem si, by rozpocz rozmow, ale ksidz te tylko wystawia twarz do soca, mruc oczy.
- Wybrae sobie przyjemne miejsce! - przemówi w kocu. Mia oczywicie na myli t awk w porannym socu.
- Niech mi ksidz poradzi - poprosiem - jak mog bezpiecznie dosta si std do Stanów Zjednoczonych? Popatrzy na mnie powanie.
- No có, to ju zaley od tego, za jak niebezpiecznego ptaszka uwaaj ci wadze. Powiedz, jak to si stao, e znalaze si w Cula?
Opowiedziaem mu ca histori, od chwili gdy po raz pierwszy usyszaem o Rkopisie. Sensacje psychiczne, które przeywaem na szczycie górskim, z perspektywy czasu wyday mi si dziwne i pretensjonalne, tote jedynie napomknem o nich krótko. Tymczasem Sanchez zacz mnie wypytywa wanie o to.
- Co zrobie, kiedy onierz nie zauway ci i zawróci?
- Przesiedziaem bezczynnie kilka godzin - zbyem go krótko. - Poczuem wielkie odprenie.
- Co jeszcze czue? - dry dalej.
Troch si wstydziem, lecz w kocu zdecydowaem si opowiedzie swoje przeycia.
- To trudno opisa - zastrzegem z góry. - Doznaem stanu jakiego uniesienia, cznoci ze wszystkim, co mnie otacza, poczucia penego bezpieczestwa i pewnoci siebie. Nie czuem ju zmczenia.
- No wanie - umiechn si. - To byo przeycie mistyczne. W tym lesie na skale doznaje go wiele osób.
Zrobiem zachcajcy gest, wic obróci si na awce tak, aby patrze mi prosto w twarz, i mówi dalej:
- Podobne przeycia byy udziaem mistyków rónych wyzna. Czytae kiedy co na ten temat?
- Co kiedy czytaem.
- Ale do wczoraj bya to dla ciebie tylko wiedza teoretyczna?
- Myl, e tak.
Zbliy si do nas jaki mody ksidz. Przepraszajc skin gow i szepn co Sanchezowi, a kiedy ten przytakn - odwróci si i odszed. Starszy ksidz obserwowa kady krok modego, gdy ten przechodzi przez podwórze i wszed do pobliskiego parku. Dopiero teraz zauwayem, e równie tam panowaa nieskazitelna czysto i roso wiele rónych rolin. Mody ksidz przechodzi z miejsca na miejsce zatrzymujc si, jakby czego poszukujc. Wreszcie usiad i pogry si w medytacji.
Sanchez umiechn si i wydawa si zadowolony, gdy powtórnie zwróci si do mnie:
- Obawiam si, e wszelkie próby powrotu mog okaza si teraz dla ciebie niebezpieczne. Spróbuj zbada sytuacj i dowiedzie, co dzieje si z twoimi przyjaciómi - podniós si i stan przede mn. - Czeka mnie teraz troch pracy, ale wierz mi, e postaramy si pomóc ci, o ile tylko bdzie to moliwe. Tymczasem myl, e bdzie ci tu wygodnie. Odpoczywaj i nabieraj sil.
Nie miaem nic przeciwko temu. Wtedy ksidz sign do kieszeni i wycign plik papierów, które mi poda, mówic:
- Oto pite wtajemniczenie, gdzie znajdziesz opis podobnych przey jak twoje. Myl, e ci to zainteresuje. Z wahaniem wycignem rk, a Sanchez spyta:
- Jak zrozumiae ostatnie wtajemniczenie, z którym si zapoznae?
Nie od razu odpowiedziaem. Prawd mówic nie bardzo chciaem ju zaprzta sobie gow tym Rkopisem i jego wtajemniczeniami. W kocu jednak powiedziaem:
- Ludzie ugrzli we wzajemnej rywalizacji o energi. Kiedy uda si nam przekona kogo do swoich pogldów, tak aby zacz identyfikowa si z nami, wtedy pozyskujemy jego energi i czujemy si przez to silniejsi.
- A wic - podsumowa z umiechem - problem polega na tym, e staramy si podporzdkowa sobie innych w poszukiwaniu energii, której brak odczuwamy?
- Wanie.
- Wyjciem z tej sytuacji byoby odnalezienie innego róda energii?
- To wanie podsuwa nam czwarte wtajemniczenie.
Skin gow i wolnym krokiem uda si do kocioa.
Pocztkowo odpoczywaem troch z okciami wspartymi na kolanach. Wydarzenia ostatnich dni osabiy moje zainteresowanie Rkopisem. Wolabym raczej zastanowi si, jak zorganizowa sobie powrót do Ameryki. Tymczasem zauwayem, e na zadrzewionej poaci terenu po przeciwnej stronie podwórza mody ksidz wsta, przeszed powoli kilka metrów, odwróci si w moj stron i usiad znowu. Zaciekawio mnie, co te on robi. Raptem olnia mnie myl, e moe klucz znajd w Rkopisie. Zaczem czyta pierwsz stron otrzymanej odbitki.
Pite wtajemniczenie zawierao now interpretacj tego, co zwyko si nazywa wiadomoci mistyczn. Zgodnie z nim, w ostatnich dekadach dwudziestego wieku ten rodzaj wiadomoci zostanie uznany za osigaln form bytu. Dotychczas doznawali jej tylko najbardziej wtajemniczeni wyznawcy wielu religii. Dla wikszoci ta forma wiadomoci pozostawaa tylko koncepcj intelektualn i tematem do dyskusji. Lecz wiele jednostek dowiadczy w yciu doczesnym olnienia duchowego, tak e ta forma wiadomoci stanie si osigalna dla coraz wikszej liczby ludzi. Zgodnie z tym. co mówi Rkopis, w tym dowiadczeniu tkwi klucz, dziki któremu uda si pooy kres wszystkim konfliktom, jakie zna wiat. Podczas tego przeycia pozyskujemy bowiem energi z innego róda - ze róda, z którego w kocu nauczymy si korzysta zgodnie z naszymi potrzebami.
Przerwaem lektur i znów spojrzaem na modego ksidza. Oczy mia otwarte, wydawao si, e patrzy wprost na mnie. Cho by zbyt daleko, abym móg dojrze rysy jego twarzy, skinem mu gow. Ku memu zaskoczeniu odwzajemni mój gest i umiechn si nieznacznie. Potem wsta i poszed w kierunku domku znajdujcego si po mojej lewej stronie. Obserwowaem go, jak tam wchodzi, lecz on unika mego wzroku.
Usyszaem za sob kroki. Kiedy odwróciem si, Sanchez wanie wychodzi z kocioa.
- Nie trwao to dugo - oznajmi z umiechem. - Chciaby moe zwiedzi troch okolice?
- Z chci! - odpowiedziaem. - Czy mógby ksidz powiedzie mi co wicej o tych miejscach tam? - wskazaem palcem w stron, gdzie widziaem modego ksidza.
- Dobrze, chodmy! - zgodzi si.
Podczas gdy szlimy przez dziedziniec, Sanchez opowiada mi o tym, e jego placówka liczy sobie ponad czterysta lat. Zaoy j misjonarz z Hiszpanii, który stosowa oryginalne na owe czasy metody nawracania tutejszych Indian. Uwaa, e lepsze wyniki daj próby trafienia do ich serc ni wymuszanie posuchu mieczem. Istotnie ten sposób okaza si skuteczny. Czciowo dziki temu, a czciowo dziki izolowanemu pooeniu misji odwanemu zakonnikowi pozostawiono woln rk w stosowaniu swoich niekonwencjonalnych metod.
- My kontynuujemy jego tradycj dochodzenia do prawdy od wewntrz - dokoczy myl Sanchez.
Byo to par arów nieskaonej przyrody. Przewietlono kawaek gstego lasu, a rosnce pod drzewami krzewy i kwiaty poprzedzielano ciekami z gadkich kamieni z dna rzeki. Podobnie jak na dziedzicu, take i tu roliny zachoway swój naturalny indywidualny ksztat.
- Gdzie chciaby usi? - spyta Sanchez. Rozejrzaem si. co mam do wyboru. Przed sob miaem kilka celowo zakomponowanych skupisk, które stanowiy jakby odrbne caoci same w sobie. W kadym z tych mini-zespoów krajobrazowych by kawaek otwartej przestrzeni otoczonej kwitncymi rolinami, skakami i drzewami o rónych ksztatach. Miejsce po naszej lewej stronie, gdzie przebywa przedtem mody ksidz, wyróniao si du liczb rozrzuconych, wielkich kamieni.
- Moe tutaj? - zaproponowaem.
Sanchez zgodzi si i przeszlimy tam. Ksidz kilka razy gboko zaczerpn powietrza, po czym zwróci si do mnie:
- Opowiedz mi co wicej o twoim przeyciu w górach. Odczuem opór wewntrzny.
- Nie wiem, co jeszcze mógbym powiedzie. To nie trwao dugo.
Obrzuci mnie karccym spojrzeniem.
- Wiem, to si skoczyo, gdy znów poddae si lkowi. Ale to nie pomniejsza wagi tego przeycia. Moe co z tego udaoby si ocali?
- Moliwe - zgodziem si. - Ale trudno skupi si i czu si czci kosmosu, majc wiadomo, e kto chciaby mnie zabi.
Sanchez rozemia si i spojrza na mnie agodniej.
- Czy tu, w misji, prowadzicie badania nad Rkopisem? -spytaem.
- Tak - potwierdzi. - Uczymy innych, jak dowiadczy takiego przeycia, jakie stao si twoim udziaem tam w górach. Chyba nie miaby nic przeciwko temu, eby dozna tego jeszcze raz?
W tej chwili jaki inny ksidz odwoa Sancheza. Przeprosi i odszed, aby z nim porozmawia. Usiadem wic i zaczem przyglda si rosncym w pobliu rolinom, jak równie skaom, nie starajc si jednak skupia na nich wzroku. Wokó najbliszego krzaka dostrzegem ledwo widoczn aureol wietln, a wokó ska nie widziaem nic.
Po krótkiej chwili wróci ksidz Sanchez.
- Bd musia teraz na jaki czas wyjecha - usprawiedliwi si. - Mam zebranie w miecie, a przy okazji moe uda mi si dowiedzie czego o twoim znajomym i szansach powrotu dla ciebie.
- A czy ksidz wróci dzi jeszcze? - upewniaem si.
- Chyba nie. Raczej dopiero jutro rano. Musiaem mie nietg min. gdy podszed bliej i poklepa mnie po plecach.
- Nie bój si, tu nic ci nie grozi. Czuj si jak u siebie w domu. Moesz si rozejrze, porozmawia z innymi ksimi, musisz jednak wiedzie, e z jednymi porozumiesz si atwiej. z innymi trudniej, zalenie od tego, na jakim poziomie przygotowania si znajduj.
Skinem gow, a on umiechn si i poszed w stron zaparkowanej za kocioem starej furgonetki, której dotd nie zauwayem. Po kilku próbach uruchomi silnik i wyjecha na drog prowadzc na grzbiet górski.
Przesiedziaem w tym miejscu kilka godzin, usiujc zebra myli, zastanowi si, co dzieje si z Marjorie i czy Wil zdoa uciec. Kilka razy stawa mi przed oczami obraz zabitego czowieka z grupy Jensena, ale próbowaem wymaza to z pamici.
Okoo poudnia zauwayem, e kilku ksiy ustawia na rodku dziedzica dugi stó, a na nim pómiski z jedzeniem. Kiedy wszystko byo gotowe, doczyo do nich dwunastu innych. Wszyscy sami nakadali sobie na talerze, brali swoje porcje i jedli kady oddzielnie, na awkach. Wida byo, e umiechaj si do siebie, ale prawie nie rozmawiaj. Który spojrza w moim kierunku i gestem zaprosi! mnie do stou.
Z chci podszedem i nabraem sobie na talerz kukurydzy oraz fasoli. Wszyscy ksia zauwayli moj obecno, ale aden nie odezwa si do mnie. Kiedy zrobiem kilka uwag na temat jedzenia, odpowiedzi byy umiechy i przyjazne gesty. Gdy za próbowaem nawiza z kim kontakt wzrokowy - napotykaem spuszczone oczy.
Usiadem wic sam na awce i zabraem si do jedzenia. Warzywa byy nie osolone, lecz przyprawione zioami. Kiedy ju prawie wszyscy zjedli i odkadali puste talerze na stó, z kocioa wyszed jeszcze jeden ksidz i pospiesznie naoy sobie porcj. Z penym talerzem zacz rozglda si za miejscem do siedzenia i wtedy napotka moje spojrzenie. Kiedy si umiechn, poznaem, e to ten sam ksidz, który przedtem siedzia w parku i medytowa. Odwzajemniem jego umiech, a on podszed i odezwa si aman angielszczyzn:
- Mog si na awce z tob?
- Oczywicie, prosz bardzo - odpowiedziaem.
Przysiad si do mnie i jad bardzo powoli, starannie przeuwajc, a od czasu do czasu umiecha si niemiao. By niski i krpy, o wosach czarnych jak wgiel i piwnych oczach.
- Smakuje ci? - spyta.
Na talerzu zostao mi jeszcze kilka ziaren kukurydzy.
- Owszem, dobre - odrzekem, dojadajc resztki. W tej chwili skojarzyem sobie, e wszyscy ksia z tej misji jedz w taki sam sposób.
- Czy te warzywa uprawiacie tutaj, w misji? - spytaem. Odpowiedzia nie od razu, przeknwszy starannie.
- Tak. Jedzenie jest bardzo wane.
- A czy medytujecie wród rolin? Spojrza na mnie wyranie zaskoczony.
- Znasz Rkopis? - zapyta.
- Tak, pierwsze cztery wtajemniczenia.
- Hodowae sam roliny? - indagowa dalej.
- Nie. Dopiero ucz si tego wszystkiego.
- A potrafisz zobaczy pola energii?
- Czasem mi si to udaje.
Chwil milczelimy, podczas gdy on dalej delektowa si jedzeniem.
- Jedzenie to pierwsza droga pozyskania energii - rozpocz. Ze zrozumieniem skinem gow.
- Ale eby uzyska ca energi, któr jedzenie moe nam da, trzeba je... trzeba... - zabrako mu waciwego angielskiego sowa - smakowa! - znalaz je wreszcie. - Smak to klucz. Musisz przyswaja sobie smak. Dlatego modlimy si przed jedzeniem. Nie chodzi o to, eby okaza wdziczno za to, e je mamy, lecz o to, aby uczyni z aktu jedzenia mistyczne przeycie. Wtedy zawarta w pokarmie energia przejdzie do twojego ciaa...
W milczeniu skinem gow, a on przyglda mi si uwanie, jakby chcc sprawdzi, czy zrozumiaem.
Z tego, co usyszaem, wynikao, e prawdziwym celem zwyczajowych modów dzikczynnych przy posiku bya kontemplacja jedzenia, która z kolei zwikszaa przyswajanie zawartej w poywieniu energii.
- Pobieranie pokarmu to tylko pierwsze stadium - wyjania dalej. - Kiedy tym sposobem zwikszymy ilo wasnej energii, zwiksza si te nasza zdolno dostrzegania energii wokó nas. Uczymy si wtedy pobiera t energi nie tylko z jedzenia.
Znowu kiwnem gow.
- Wszystko wokó nas ma swoj energi. Ale istniej róne jej rodzaje. Dlatego pewne miejsca wzbogacaj nasz energi bardziej ni inne. Zaley to od tego. czy energia, któr emanuj, odpowiada naszej energii.
- Czy to wanie ksidz przedtem robi? Podnosi poziom swojej energii?
- Tak! - odpar radonie.
- A jak ksidz to robi? - indagowaem.
- Trzeba si otworzy, nawiza kontakt duchowy, uaktywni poczucie wasnej wartoci, jak wtedy kiedy si widzi pola energetyczne. Jeli uda ci si wykona jeszcze jeden krok w tym kierunku, doznasz nasycenia.
- Chciabym dobrze ksidza zrozumie! Zmarszczy brwi, moe zniechcony moim brakiem podatnoci.
- Chodmy tam, poka ci.
- Chtnie.
Poszedem za nim przez dziedziniec i dalej do parku. Zatrzyma si i rozejrza wokó, jakby badajc teren.
- Tam! - zadecydowa w kocu, wskazujc miejsce na skraju gstego lasu.
Poszlimy ciek wijc si wród drzew i krzewów. Wybrane miejsce znajdowao si pod wielkim dbem wyrastajcym z kopca kamieni, przez co jego pie wyglda, jakby uczepiony ska. Korzenie, zanim dosigy ziemi, wiy si midzy gazami. Przed drzewem w zakolach rosy kwitnce krzewy, których óte kwiaty wydzielay dziwny, sodki zapach. ciana lasu stanowia dla nich zielone to.
Ksidz wskaza mi wolne miejsce wród krzewów, naprzeciw poskrcanego drzewa. Sam usiad obok mnie.
- Czy podoba ci si to drzewo?
- Tak.
- To spróbuj... no... staraj si... poczu to...
Znów szuka w pamici odpowiedniego sowa. Pomyla chwil i zapyta:
- Ksidz Sanchez opowiada mi o twoim przeyciu w górach. Pamitasz, co wtedy czue?
- Miaem poczucie lekkoci, bezpieczestwa i wizi.
- Wizi z czym?
- Trudno to opisa - przywoaem wspomnienia. - Czuem, jakby otaczajcy mnie krajobraz by czci mojego istnienia.
- Ale jakie to byo uczucie?
Zastanawiaem si, jak by to okreli. W kocu znalazem waciwe sowo.
- Mio! - wyrzuciem z siebie. - Wydaje mi si, e czuem wtedy mio do wszystkiego.
- Wic spróbuj poczu to samo w stosunku do tego drzewa
- podsun.
- Chwileczk! - zaprotestowaem. - Mio jest czym, co rodzi si samoistnie. Nie mona przymusi si, by czu mio.
- Nie o to chodzi, aby przymusza si do mioci - wyjani,
- ale eby pozwoli mioci wstpi w ciebie. Aby to si stao, musisz przypomnie sobie, jakie to byo uczucie, i spróbowa wzbudzi je w sobie.
Wpatrzyem si wic w drzewo i staraem si przypomnie sobie to, co przeyem na grani. Zacza zachwyca mnie budowa i uroda drzewa. Mój zachwyt stopniowo wzrasta, a przerodzi si w uczucie mioci. Poczuem to, co jako dziecko ywiem wobec matki, a jako mody chopiec wobec pewnej dziewczynki, któr kochaem “szczenic mioci". W tej chwili niewane stao si, e akurat patrzyem na drzewo. Szczególne, wszechogarniajce uczucie mioci zagocio gdzie gboko w moim wntrzu. Po prostu kochaem wszystko!
Ksidz bacznie przyglda mi si z boku.
- Dobrze! - pochwali mnie. - Pozyskujesz energi!
- Po czym ksidz to poznaje?
- Widz, jak powiksza si twoje biopole.
Zamknem oczy i spróbowaem doj do takiej intensywnoci uczu, jak odczuwaem tam w górach, ale nie potrafiem tego powtórzy. Czuem to samo. ale w mniejszym nasileniu. Ta poraka podziaaa na mnie frustrujce.
- Co si dzieje? - zaalarmowa ksidz. - Poziom twojej energii opad!
- Nie wiem. Nie potrafi przey tego tak samo silnie jak przedtem.
Patrzy na mnie najpierw z wyrazem rozbawienia, potem zniecierpliwienia.
- To, co przeye w górach, byo darem, przeomem, pierwszym krokiem na nowej drodze. Teraz musisz nauczy si stopniowo, po trochu, dochodzi do tego samodzielnie.
Cofn si nieco i znów zacz mi si przyglda.
- Spróbuj raz jeszcze.
Zamknem oczy i spróbowaem znów wzbudzi w sobie te same gbokie uczucia. W kocu ogarna mnie ta sama emocja. Staraem si zatrzyma j i powoli, maymi krokami, wzmaga intensywno odczuwania. Skoncentrowaem si na drzewie.
- O, tak, bardzo dobrze! - usyszaem. - Zarówno przyjmujesz energi, jak i oddajesz j drzewu. Spojrzaem zdziwiony.
- Jak to, oddaj j z powrotem drzewu?
- Zawsze, kiedy podziwiasz pikno czy oryginalno jakiegokolwiek obiektu, otrzymujesz energi - wyjani. - Kiedy natomiast osigasz ju taki poziom, e czujesz w sobie mio do wszystkiego, moesz si woli przesa t energi tam, skd j wzie.
Siedziaem obok tego drzewa przez duszy czas. Im bardziej koncentrowaem na nim uwag, podziwiaem jego ksztat i kolor, tym wicej czuem w sobie wszechogarniajcej mioci. Byo to niezwyke przeycie. Wyobraziem sobie, jak wypywa ze mnie energia i wlewa si w drzewo, ale nie widziaem tego. Nie odrywajc wzroku od drzewa zauwayem, e ksidz wstaje i zaczyna si oddala.
- Jak to wyglda, kiedy przekazuj swoj energi drzewu? - zapytaem jeszcze.
Kiedy opisa szczegóowo swoje wraenia, rozpoznaem to zjawisko, którego wiadkiem byem w Viciente. kiedy Sara przekazywaa swoj energi filodendronowi. Wtedy Szare udao si, ale na pewno nie bya wiadoma, e aby takie zjawisko zaistniao, konieczne jest odczuwanie mioci. Ona nie musiaa mie tej wiadomoci, poniewa mio bya dla niej stanem naturalnym.
Ksidz oddala si, a wreszcie znik z mojego pola widzenia. Ja natomiast pozostaem tam do zmroku.
Kiedy wszedem do swego domku, zastaem w nim dwóch ksiy. Przywitali mnie yczliwym skinieniem gowy. Na kominku pon ogie, rozpraszajc wieczorny chód, a salonik od frontu owietlao kilka lamp oliwnych. Powietrze byo przesycone zapachem zupy jarzynowej czy moe ziemniaczanej. Na stole staa gliniana miska, leao kilka yek i talerz z czterema kromkami chleba.
Jeden z duchownych od razu odwróci si i wyszed, a drugi ze spuszczonymi oczyma wskaza mi perkoczcy na ogniu wielki, elazny garnek, spod pokrywki którego sterczaa rczka chochli. Upewniwszy si, e zauwayem garnek, ksidz zapyta:
- Czy potrzebujesz czego jeszcze?
- Dzikuj, chyba nie.
Poegna mnie skinieniem gowy i wyszed. Podniosem pokrywk garnka i przekonaem si, e jest w nim zupa ziemniaczana, pachnca bardzo apetycznie. Nalaem do miski kilka penych chochli i usiadem przy stole, a obok nakrycia pooyem cz Rkopisu, któr otrzymaem od Sancheza. Miaem zamiar czyta, ale zupa bya tak pyszna, e zajem si tylko jedzeniem. A kiedy skoczyem, sprztnem ze stou i jak zahipnotyzowany patrzyem w ogie, dopóki pomienie nie zaczy blednc, przygasa i zanika. Wtedy pogasiem lampy i poszedem spa.
Nastpnego dnia obudziem si o wicie, rzeki i wypoczty. Na dziedziniec opadaa jeszcze poranna mga. Pooyem kilka kostek suchego paliwa na wglach, podpaliem i rozdmuchiwaem ogie tak dugo, a wgle si zajy. Miaem ju zamiar rozejrze si za czym do jedzenia, gdy usyszaem warkot nadjedajcej furgonetki Sancheza. Wybiegem mu na spotkanie. Wyoni si zza budynku kocioa objuczony plecakiem i kilkoma paczkami.
- Przywiozem wiee wiadomoci. - Gestem zaprosi mnie do domku.
Zaraz pojawio si tam kilku innych ksiy. Nieli gorce placuszki, chrupki kukurydziane i suszone owoce. Sanchez przywita si z nimi, potem siad przy mnie i czeka, a zostaniemy sami.
- Uczestniczyem w naradzie grupy ksiy z diecezji poudniowej - zacz, gdy ksia wyszli. - Zebralimy si, aby dyskutowa o Rkopisie. Ale omawialimy te prowokacyjne dziaania wadz. Pierwszy raz zdarzyo si, e jaka grupa ksiy jawnie zebraa si, aby wyrazi poparcie dla tego dokumentu. Ledwie zaczlimy dyskusj, gdy nagle do drzwi zapuka przedstawiciel wadz i zada, aby go wpuci.
Przerwa, nabra sobie jedzenia na talerz i przekn kilka ksów, przeuwajc starannie. Potem mówi dalej.
- Ten czowiek zapewni nas, e dziaania wadz maj na celu wycznie ochron Rkopisu przed bezprawnym wykorzystaniem go poza granicami kraju. Poinformowa nas, e odbitki bdce w posiadaniu obywateli peruwiaskich musz uzyska atest. Twierdzi, e rozumie nasz niepokój, lecz wezwa do podporzdkowania si temu rozporzdzeniu i wydania mu bdcych w naszym posiadaniu egzemplarzy. Zapewnia, e zostan nam niezwocznie zwrócone.
- I co, wydalicie mu je?
- Rzecz jasna, nie.
Jedlimy w milczeniu. Staraem si zgodnie z zaleceniami, przeuwa pokarm dokadnie i rozkoszowa si smakiem.
- Zapytalimy go o incydent w Cula - podj ksidz Sanchez. - Powiedzia, e byo to posunicie konieczne, skierowane przeciw czowiekowi nazwiskiem Jensen, gdy niektórzy czonkowie jego ekipy byli zbrojnymi agentami obcego pastwa. Ludzie Jensena próbowali podobno odszuka nie odnalezion dotd cz Rkopisu i wykra j z Peru. Dlatego trzeba byo ich aresztowa. O tobie ani o twoich znajomych nie wspomnia.
- Uwierzylicie mu?
- Prawd mówic, nie. Kiedy wyszed, kontynuowalimy obrady. Ustalilimy, e zastosujemy bierny opór. Nadal bdziemy sporzdza odbitki i dyskretnie je rozprowadza.
- Czy hierarchia kocielna pozwala wam na to?
- Zwierzchnicy kocioa nie akceptuj idei Rkopisu, ale dotychczas nie prowadzono adnych dochodze przeciw tym. którzy si tym zajmuj. Najbardziej niepokoi nas kardyna Sebastian, którego rezydencja mieci si niedaleko std. Jest on zdecydowanym przeciwnikiem Rkopisu i ma potne wpywy. Jeeli skoni episkopat do wydania jednoznacznego ostrego owiadczenia w tej sprawie, staniemy przed trudn decyzj.
- Dlaczego kardyna zwalcza Rkopis?
- Chyba ze strachu.
- Czego si obawia?
- Ju od duszego czasu nie miaem okazji z nim rozmawia, a dawniej te unikalimy raczej tego tematu. Wydaje mi si, e chodzi o rol czowieka we wszechwiecie. On uwaa, e czowiekowi niepotrzebna jest wiedza o sprawach ducha, wystarczy mu wiara; prawdy zawarte w Rkopisie jego zdaniem podwaaj zastany ukad.
- W jaki sposób?
Umiechn si i odchyli gow do tyu.
- Prawda czyni wolnym!
Dojadajc resztki placka i owoców zastanawiaem si nad jego sowami. Sanchez zjad jeszcze troch i odsun krzeso.
- Zdaje si, e niele si czujesz - zauway. - Rozmawiae tu z kim?
- Owszem - odpowiedziaem. - Od jednego z ksiy, nazwiska nie dosyszaem, nauczyem si metody przekazywania energii. To ten ksidz, który wczoraj rano medytowa w parku, kiedy my rozmawialimy na dziedzicu. Pokaza mi, jak pobiera energi i oddawa j z powrotem.
- Ach, to ksidz Jon! - Sanchez gestem zachci mnie, abym mówi dalej.
- To byo wspaniae przeycie - cignem. - Aby si otworzy na mio, musiaem przypomnie sobie uczucie, jakiego doznaem w górach. Potem siedziaem tu, przetrawiajc to przez cay dzie. Nie doszedem do takiego stanu jak wtedy na grani, ale byem blisko.
- Przez dugi czas mylnie interpretowano rol mioci -odezwa si Sanchez z. powanym wyrazem twarzy. - Mio nie jest narzdziem dobra w nas ani rodkiem ulepszenia wiata z powodu jakiej abstrakcyjnej odpowiedzialnoci moralnej, ani sposobem na wyzbycie si hedonizmu. Poczenie ze ródem energii wywouje najpierw uczucie podniecenia, potem zachwytu, a wreszcie mioci. Pobranie dostatecznej iloci energii dla utrzymania stanu mioci z pewnoci suy wiatu, ale przede wszystkim suy nam samym. Czy nie jest to hedonizm w najczystszej postaci?
Przyznaem mu racj. Odsun si z krzesem o par kroków i przyglda mi si skupionym wzrokiem.
- I jak wyglda moje biopole? - spytaem domylnie.
- Znacznie si powikszyo. Chyba czujesz si teraz duo lepiej, prawda?
- Rzeczywicie - przyznaem.
- wietnie. Tym wanie tu si zajmujemy.
- Prosz mi o tym opowiedzie.
- Szkolimy tu kapanów, którzy udaj si póniej daleko w góry i pracuj wród Indian. Kady taki ksidz pracuje w samotnoci, wic musi mie duo siy. Wszyscy, którzy si tu znajduj, zostali skrupulatnie wyselekcjonowani i maj jedn wspóln cech: kady z nich przynajmniej raz niewiadomie przey stan mistycznego uniesienia.
Pracowaem nad tym zagadnieniem, jeszcze zanim odnaleziono Rkopis, i doszedem do wniosku, e kogo raz nawiedzi stan mistycznego uniesienia, temu potem atwiej powtórnie go w sobie wzbudzi i powikszy wasne zasoby energetyczne. Innym te si to udaje, ale potrzebuj wicej czasu. Chyba zauwaye, e stan uczuciowy, który mocno utrwali ci si w pamici, atwiej póniej odtworzy.
- A jak wyglda biopole podczas takiego przeycia?
- Poszerza swój zasig i nieco zmienia kolor.
- Na jaki?
- Normalnie jest biaawe, a podczas mistycznego uniesienia staje si zielonkawe lub niebieskie. Najwaniejsze jednak jest to. e si rozszerza. I tak na przykad w czasie owych przey na szczycie twoja energia promieniowaa na cay wszechwiat. Nawizae czno duchow z kosmosem, pobierae stamtd energi, a ona z kolei rozprzestrzeniaa si wokó. Pamitasz, co wtedy czue?
- Tak. Wydawao mi si, e cay wszechwiat jest moim ciaem, a ja jestem tylko jego gow, a raczej oczyma.
- I wtedy - uzupeni ksidz - twoje biopole rozpostaro si na cay wszechwiat. Twoje ciao zjednoczyo si z wszechwiatem.
- Wówczas co dziwnego dziao si z moj pamici -przypominaem sobie. - Czuem si wiadkiem tworzenia si tego mojego wielkiego ciaa, czyli wszechwiata. Jakbym widzia te pierwsze gwiazdy powstajce z wodoru, a potem coraz bardziej zoon materi kolejnych generacji soc... Nie widziaem samej materii, tylko zagszczanie si energii, dziki czemu przeksztacaa si w coraz wyej uorganizowane formy. Potem byem wiadkiem powstania ycia i pojawienia si czowieka...
Urwaem. Sanchez zauway t nag zmian nastroju.
- Co si stao? - spyta.
- Na tej formacji w mojej pamici zatrzymaa si ewolucja - wyjaniem. - Na formacji ludzkiej. A przecie czuj, jakby ona trwaa, ale moja wiadomo nie potrafi jej obj.
- Bo ona trwa - umiechn si ksidz - w obrbie wiata ludzi. Trwa - prowadzc wszechwiat ku coraz wyszym i bardziej skomplikowanym formom.
- W jaki sposób?
- O tym pomówimy póniej. Teraz musz jeszcze to i owo sprawdzi. Zobaczymy si za jak godzin.
Wzi sobie jabko i wyszed. Ja postanowiem uda si na spacer, ale przypomniaem sobie, e w sypialni zosta tekst pitego wtajemniczenia i wróciem po niego. Przypomnia mi si las, w którym spotkaem Sancheza. Mimo e byem zmczony i przeraony, zdyem zauway jego wyjtkowe pikno. Przeszedem wic pieszo t sam drog, a odnalazem to miejsce i usiadem.
Oparem si plecami o drzewo i siedziaem kilka minut rozgldajc si wokó i starajc si uporzdkowa w pamici ostatnie wydarzenia. Przedpoudnie byo soneczne, lecz ostry wiatr szarpa gazie nad moj gow. Aby si odwiey, kilka razy gboko zaczerpnem powietrza. Korzystajc z tego, e wiatr chwilowo usta, wycignem odbitk Rkopisu i próbowaem odszuka stron, na której skoczyem. Zanim j znalazem, usyszaem warkot samochodu.
Na wszelki wypadek padem na ziemi za drzewem, usiujc ustali, skd dochodzi dwik. Pojazd zblia si od strony misji. Gdy podjecha jeszcze troch, rozpoznaem Sancheza i jego star furgonetk.
- Przypuszczaem, e moesz by tutaj - stwierdzi zatrzymawszy si. - Wsiadaj. Musimy opuci misj.
- Co si stao? - zapytaem, wskakujc do szoferki. Sanchez skrci w stron gównej szosy.
- Jeden z moich ksiy powtórzy mi rozmow, któr usysza w wiosce. Podobno po miasteczku krc si jacy przedstawiciele wadz i wypytuj ludzi o mnie i o moj misj.
- Jak ksidz myli, o co im chodzi?
- Nie mam pojcia. Powiedzmy, e nie jestem ju tak pewien, e zostawi nas w spokoju. Myl, e na wszelki wypadek my dwaj powinnimy wyjecha w góry. Jeden ksidz z naszej placówki, ksidz Carl, mieszka w pobliu Machu Picchu. Tam bdziemy bezpieczni, dopóki lepiej nie rozeznamy sytuacji. Niezalenie od tego - doda z umiechem - chciabym, eby zobaczy Machu Picchu.
Nagle zawitao mi podejrzenie, e moe poszed na jakie ukady i zobowiza si mnie gdzie dostarczy? Postanowiem by ostrony i zachowa czujno, dopóki si nie upewni, o co tu chodzi.
- Przeczytae ju pite wtajemniczenie? - zagadn ksidz.
- Prawie.
- Pytae o ewolucj czowieka. Doszede ju do tego miejsca?
- Jeszcze nie.
Oderwa wzrok od szosy i przyjrza mi si uwanie. Udaem, e tego nie widz.
- Czy co ci niepokoi? - spyta.
- Nie, wszystko w porzdku. Jak daleko jeszcze do Machu Picchu?
- Okoo czterech godzin jazdy.
Miaem zamiar sam nie wdawa si w rozmow, raczej pozwoli mówi Sanchezowi, liczc na to, e si odsoni. Nie mogem jednak opanowa ciekawoci, co ma do powiedzenia na temat ewolucji.
- W jaki sposób gatunek ludzki kontynuuje ewolucj? -zagadnem go.
- A jak ci si wydaje? - spojrza na mnie spod oka.
- Nie wiem - zaczem ostronie - ale tam. na szczycie, miaem wraenie, jakby miao to co wspólnego z tymi znaczcymi zbiegami zdarze, o których mówi pierwsze wtajemniczenie.
- Susznie! - przytakn. - Wspógra to z treci innych wtajemnicze, prawda?
Milczaem, stropiony, gdy cigle nie mogem obj myl caoci tej koncepcji.
- Zwró uwag na kolejno - tumaczy. - Pierwsze wtajemniczenie osigamy, gdy zaczynamy wyciga wnioski z tego, co nazywamy zbiegami zdarze. Daj nam one pozna, e za wszystkim, co robimy, kryje si jakie drugie dno, jaki czynnik duchowy.
Drugie wtajemniczenie osadza t wiadomo w realiach. Dziki niemu jestemy zdolni dostrzec nasze naogowe oddanie sprawom bytowym, nasz obsesyjn potrzeb zapewnienia sobie bezpiecznego miejsca we wszechwiecie. Przekonujemy si te, e nasze otwarcie na to, co dzieje si wokó nas, stanowi rodzaj przebudzenia...
W trzecim wtajemniczeniu bierze swój pocztek nowy pogld na istot ycia. Okrela ono wiat materialny jako czyst energi, energi, która w jaki sposób reaguje na kierunek naszych myli.
Czwarte wtajemniczenie wydobywa na wiato dzienne skonno czowieka do ograbiania z energii innych ludzi przez kierowanie nimi, podporzdkowanie sobie ich umysów - zbrodniczy proceder, w którym uczestniczymy, gdy tak czsto czujemy si sabi i wyzuci z energii. Niedobory te moemy rzecz jasna uzupeni, jeeli zdoamy podczy si do róda energii. To, czego potrzebujemy, moe nam dostarczy wszechwiat, jeeli potrafimy si na niego otworzy. To s odkrycia pitego wtajemniczenia.
Twoje mistyczne uniesienie ukazao ci jakby w bysku oka nieprzebrane zoa energii, z których moe czerpa kady. Ale ty w swoim przeyciu niejako wyprzedzie innych ludzi, to by skok ponad ich gowami, mgnienie przyszoci. Takiego stanu nie da si utrzyma na dusz met. Wystarczy, abymy porozmawiali z kim, kto porusza si jeszcze w sferze normalnej wiadomoci, czy te zanurzyli si w wiecie penym konfliktów. a zostaniemy brutalnie zawróceni do poprzedniego etapu.
Wówczas musimy powoli, stopniowo dochodzi do tego, czego ju dowiadczylimy jako mgnienia przyszoci. Ale aby do tego doj, musimy nauczy si wiadomie pobiera energi, bo to ona stymuluje zbiegi zdarze. One za z kolei pomagaj nam osadzi t now warto na trwaych podstawach.
Wyraz mojej twarzy nie wiadczy o zrozumieniu, bo doda:
- Pomyl, jeeli przyjmiemy, e co, co zdarza si nam w yciu, nie jest przypadkowe i ma prowadzi do pozytywnych zmian, moemy lepiej si samozrealizowa. Czujemy wtedy, jakbymy otrzymywali to, co jest nam przeznaczone. Energia, która jest si sprawcz zbiegów okolicznoci, ma swój pocztek w nas. Kiedy boimy si czego - tracimy energi, ale raz osignity poziom atwo póniej odzyska. Stajemy si nowymi ludmi. yjemy na wyszym poziomie energii, na poziomie energii wyej uorganizowanej.
Rozumiesz teraz ten proces? Czowiek wypenia si energi, wznosi si na wyszy poziom, potem znów si wypenia i znowu si wznosi. W ten sposób czowiek kontynuuje ewolucj wszechwiata ku coraz wyej zorganizowanym formom.
Ta ewolucja niepostrzeenie towarzyszy take historii gatunku ludzkiego. Ona jest motorem rozwoju cywilizacji, ona wyjania, dlaczego czowiek yje duej, jest silniejszy i tak dalej. Teraz jednak zaczynamy wiadomie sterowa tym procesem. O tym wanie mówi Rkopis. Temu suy wiatowy ruch krzewienia wiadomoci duchowej.
Suchaem uwanie, zafascynowany.
- Wystarczy wic, abymy nauczyli si pobiera energi, tak jak ja nauczyem si od ojca Johna, a osigniemy podane nastpstwo zdarze?
- W zasadzie tak, ale nie jest to takie proste, jak ci si wydaje. Zanim zdoamy utrwali stay poziom pobierania energii, musimy pokona pewn przeszkod. O tym traktuje szóste wtajemniczenie.
- Co to za przeszkoda?
Sanchez spojrza na mnie przenikliwie.
- Musimy zmierzy si z waciwym nam sposobem podporzdkowywania sobie innych. Jak zapewne pamitasz, czwarte wtajemniczenie mówio, e ludzie cierpi na niedobór energii, wic próbuj zdoby j od innych. Pite natomiast ujawnia istnienie nowego róda energii. Nie bdziemy mogli jednak stale z niego korzysta, dopóki nie wyzbdziemy si naszych typowych metod osigania przewagi nad innymi i nie zaprzestaniemy tych praktyk. Jeli wrócimy do starych nawyków, zostaniemy odczeni od róda energii.
Oczywicie wyzby si tych zych nawyków nie jest atwo, gdy pocztkowo nie zdajemy sobie sprawy z ich istnienia. Najpierw musimy wic je sobie uwiadomi. A droga do tego wiedzie przez zrozumienie, e nasz osobisty styl uzyskiwania przewagi nad innymi uksztatowalimy w sobie jeszcze w dziecistwie, kiedy to posugiwalimy si nim, aby zwróci na siebie uwag - co równie jest form pozyskiwania energii - i nadal w nim tkwimy. Powielamy go wci od nowa. Nazywam to nasz niewiadom gr kontroli.
Gr - poniewa jest to wci ta sama scena, jak scena z filmu, do którego scenariusz napisalimy jeszcze w modoci. Potem w yciu codziennym raz po raz odgrywamy t scen, nie zdajc sobie z tego sprawy. Wiemy tylko, e cigle spotyka nas to samo. Tymczasem powtarzajc cigle od nowa t sam scen, sprawiamy, e cay nasz film zwany yciem - zoony z wielu innych scen, wspaniaych przygód, które zwiastuj nam zbiegi zdarze - stoi w miejscu. My sami go zatrzymujemy, powtarzajc swoj gr, której celem jest zdobycie energii.
Sanchez zwolni tempo jazdy, gdy musia uwaa na gbokie koleiny wyobione w drodze. Ja za odczuem zawód, bo chciaem lepiej zrozumie, na czym polega owa gra kontroli. Co mnie powstrzymywao przed ujawnieniem swoich uczu Sanchezowi. Nie wiem dlaczego, czuem wobec niego jaki dystans i wolaem si zanadto nie odsania.
- Zrozumiae mój wywód? - zapyta.
- Nie wiem - odparem krótko. - Zastanawiam si, czy ja take prowadz jak gr kontroli.
- Ach tak? - spojrza na mnie ciepo i zamia si gono. - To dlatego jeste zawsze taki powcigliwy?
Wyjanianie przeszoci
Droga przed nami zwaa si i ostro zakrcaa wokó skalistego szczytu. Furgonetka podskakiwaa na kamieniach i powoli pokonywaa wira. Znad chmur wida byo zbocza Andów.
Spojrzaem na Sancheza pochylonego w napiciu nad kierownic. Przez wiksz cz drogi wspinalimy si pod gór lub przeciskalimy si przez wskie przejcia midzy gazami. Chciaem znów poruszy temat gier kontroli, ale nie by to odpowiedni czas po temu. Ksidz musia chyba potrzebowa caej swojej energii do prowadzenia wozu w tych warunkach, a ja nie miaem jasnoci, o co waciwie powinienem go zapyta. Przeczytaem do koca pite wtajemniczenie, z którego dowiedziaem si tego samego, co usyszaem ju od Sancheza. Rezygnacja z narzucania swojej woli innym wydawaa si dobrym pomysem, zwaszcza gdyby to miao przyspieszy tempo mojej ewolucji. Niestety, nadal nie w peni rozumiaem mechanizm gry kontroli.
- O czym mylisz? - zacz Sanchez.
- Wanie skoczyem lektur pitego wtajemniczenia - odpowiedziaem ochoczo - i cigle myl o tych grach. Z tego. co ksidz powiedzia o mnie. wynikaoby, e moja gra ma jaki zwizek z moj nieufnoci?
Sanchez patrzy pilnie na szos. W odlegoci jakich trzydziestu metrów przed nami droga bya zablokowana przez duy pojazd. Dalej za nim. tu nad przepaci, stali mczyzna i kobieta. Patrzyli w nasz stron.
Sanchez zahamowa, spojrza w ich kierunku i z umiechem ulgi stwierdzi:
- Znam t kobiet. To Julia. Wszystko w porzdku. Trzeba z nimi porozmawia.
Oboje mieli ciemn cer i wygldali na Peruwiaczyków. Kobieta chyba bya starsza, okoo pidziesitki, podczas gdy jej towarzysz móg mie najwyej trzydziestk. Kiedy wysiedlimy, kobieta wysza nam naprzeciw.
- Ach, to ksidz Sanchez! - stwierdzia podchodzc.
- Jak si masz, Julio! - pozdrowi j Sanchez. Przywitali si serdecznie, potem ksidz przedstawi mnie Julii, a ona nam swojego towarzysza imieniem Rolando.
Po wzajemnej prezentacji Julia i Sanchez udali si na cypel skalny, gdzie przedtem staa z Rolandem. Rolando wpatrywa si we mnie natarczywie. Odruchowo ruszyem za ksidzem i kobiet, a Rolando poszed za mn, wci patrzc tak, jakby czego ode mnie oczekiwa. Cho jego rysy i kolor wosów zdradzay mody wiek, cer mia zniszczon i spalon socem. Z niezrozumiaych powodów czuem si przy nim jako niepewnie.
Zanim doszlimy do krawdzi przepaci, mody czowiek kilka razy spojrza na mnie, jakby chcc co powiedzie. Ja odwracaem spojrzenie i przyspieszaem kroku. Rolando milcza. Gdy ju dotarlimy do urwiska, usiadem na wystpie skalnym, eby nie móg przysi zbyt blisko. Julia i Sanchez usadowili si tymczasem kilka metrów niej, na duym gazie.
Rolando usiad przy mnie najbliej jak móg. Z jednej strony mczyo mnie jego gapienie si na mnie, z drugiej strony byem troch ciekaw, o co chodzi.
W pewnym momencie podchwyci moje spojrzenie i zapyta:
- Czy pan te przyjecha tu z powodu Rkopisu? Po dugim namyle odpowiedziaem wymijajco:
- Ach, Rkopis? Co syszaem. Zmiesza si.
- A widzia go pan? - indagowa dalej niemiao.
- Po czci - zbyem go krótko. - A pan ma z tym co wspólnego?
- Interesuj si t spraw, ale jeszcze nie widziaem adnego egzemplarza.
Tu nastaa jeszcze dusza chwila ciszy, po której nagle zmieni temat.
- Czy pan jest ze Stanów Zjednoczonych? - zapyta. Byo to dla mnie niewygodne pytanie. Zamiast odpowiedzi zapytaem wic:
- Czy Rkopis ma co wspólnego z ruinami Machu Picchu?
- Tyle tylko, e powsta w tym samym czasie co ta witynia.
W milczeniu podziwiaem fantastyczn panoram Andów. Liczyem, e wczeniej czy póniej Rolando powie, co tu robi wraz z Juli i co to ma wspólnego z Rkopisem. Spdzilimy tak jakie dwadziecia minut. W kocu Rolando podniós si i doczy do tamtych dwojga.
Ja za byem w kropce. Nie chciaem przysiada si do Sancheza i Julii, bo czuem, e woleliby rozmawia bez wiadków. Przez okoo pó godziny ogldaem wic skaliste szczyty, próbujc podsucha rozmow, która toczya si nade mn. Nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Kiedy w kocu zdecydowaem si do nich doczy, akurat wstali i ruszyli w kierunku samochodu Julii. Podszedem do nich na skróty, przez skay.
- Oni musz ju jecha - oznajmi ksidz.
- Przepraszam, e nie mielimy czasu porozmawia - dodaa Julia. - Mam nadziej, e to nie ostatnie nasze spotkanie. - Z jej spojrzenia emanowao to samo ciepo, które nieraz widziaem u Sancheza. Kiedy przytaknem, uniosa nieco gow i dodaa:
- A waciwie to nawet mam przeczucie, e spotkamy si wkrótce.
Przy samochodzie Julia szybko si poegnaa, usiada za kierownic i wraz z Rolandem odjechali na pónoc, tam, skd my przyjechalimy. Cae to wydarzenie byo dla mnie zagadkowe.
Kiedy ju siedzielimy w naszym wozie, Sanchez spyta:
- Czy Rolando opowiada ci o Wilu?
- Nie! - odparem zaskoczony. - A widzia go?
- Tak. widzieli go w wiosce sto kilometrów std na wschód - przyzna Sanchez jakby zmieszany.
- Czy Wil mówi im co o mnie?
- Wspomnia Julii, e musielicie si rozdzieli, ale rozmawia gównie z Rolandem. Czy powiedziae mu, kim jeste?
- Nie. Nie byem pewien, czy mona mu ufa.
Sanchez spojrza na mnie zaskoczony.
- Jak to? Przecie mówiem ci. e dobrze byoby z nimi porozmawia! Znamy si z Juli od lat. Prowadzi firm w Limie, ale od czasu odnalezienia Rkopisu bierze udzia w poszukiwaniach dziewitego wtajemniczenia. Na pewno nie podróowaaby z kim. kto nie byby godny zaufania. Zmarnowae wic okazj uzyskania cennej informacji. - Brzmiao to bardzo powanie.
- Masz tu wanie klasyczny przykad dziaania gry kontroli. Przez swoj nieufno nie dopucie do wystpienia wanej zbienoci wydarze.
Przybraem postaw obronn, a on agodzi sytuacj:
- Nic si nie stao. Kady prowadzi jak swoj gr. Teraz przynajmniej rozumiesz, na czym polega twoja.
- Niestety, niewiele rozumiem! Co ja takiego robi?
- Twój sposób kontrolowania sytuacji i panowania nad ludmi w celu uzyskania energii - wyjani - polega na kreowaniu w sobie osobnika, który zawsze trzyma si w cieniu, a na zewntrz prezentuje si jako istota wielce zagadkowa i tajemnicza. Wmawiasz sobie, e jeste po prostu ostrony. Naprawd jednak liczysz na to, e partner da si wcign w twoj gr i bdzie próbowa ci rozszyfrowa. No a kiedy kto rzeczywicie ju da si w to wcign, pozostajesz nieprzenikniony, zmuszajc innych do cikiego wysiku docierania do twojego wntrza i prawdziwych uczu.
W ten sposób inni powicaj ci swoj uwag, a przy tym przekazuj wasn energi. Im duej zdoasz podtrzyma zainteresowanie otoczenia swoj osob, tym wicej energii otrzymujesz. Có jednak z tego, skoro kultywujc nawyk powcigliwoci sprawiasz, e twoja ewolucja postpuje bardzo powoli, poniewa stale powtarzasz t sam scen. Gdyby otworzy si przed Rolandem. moe film twojego ycia potoczyby si w nowym, interesujcym kierunku?
Poczuem narastajce przygnbienie. To prawda. Oto jeszcze jeden przykad potwierdzajcy opini Wila. gdy niechtnie udzielaem informacji Reneau. Rzeczywicie, zawsze próbowaem ukrywa swoje prawdziwe myli.
Wyjrzaem przez szyb i stwierdziem, e szosa pnie si stromo w gór. Sanchez skupi si ju tylko na omijaniu wybojów. Dopiero kiedy nawierzchnia staa si równiejsza, spojrza w moj stron i kontynuowa swój wykad.
- Pierwszym krokiem w procesie wyzbywania si niepodanych nawyków jest pene uwiadomienie sobie wasnej gry kontroli. Musimy wejrze gboko w siebie i obnay wasn metod manipulowania innymi w celu uzyskania energii. To wanie przydarzyo si tobie.
- A jaki jest nastpny krok?
- Musimy cofn si daleko w przeszo, do domu rodzinnego, gdzie rodziy si nasze nawyki. Najatwiej rozpozna je, sigajc do ich korzeni. I tak, nie zapominajmy, e czonkowie naszej rodziny prowadzili wasne gry, próbujc podebra nam. dzieciom, troch energii. Dlatego te kady z nas musia przede wszystkim wypracowa sobie wasn gr kontroli, wasn strategi odzyskiwania energii. Rozwijalimy zawsze nasze gry w zalenoci od stosunków midzy poszczególnymi czonkami naszych rodzin. Gdy raz uda nam si rozpozna przepyw energii w naszej rodzinie, bdziemy mogli przej do porzdku dziennego nad strategiami kontroli i wówczas zobaczymy, co si w niej naprawd dziao.
- A co si mogo dzia?
- Kady musi od nowa zinterpretowa swoje dowiadczenia rodzinne z duchowego, ewolucyjnego punktu widzenia, a wtedy odkryje, kim naprawd jest. Kiedy to si stanie, gra kontroli okae si zbdna i nasze prawdziwe ycie popynie waciwym nurtem.
- Od czego mam wic zacz?
- Od zrozumienia, jak tworzya si twoja gra. Opowiedz mi o ojcu.
- To bardzo porzdny czowiek, odpowiedzialny i z poczuciem humoru, ale... - zawahaem si, nie chcc wyj na niewdzicznika.
- Ale co?
- Cigle mnie krytykowa. Nigdy nie mogem go zadowoli.
- W jaki sposób ci krytykowa?
Moja wyobrania przywoaa obraz ojca - silnego modego mczyzny.
- Zadawa mi mnóstwo pyta i w kadej mojej odpowiedz. ! znajdowa jaki bd.
- I co wtedy dziao si z twoj energi?
- Czuem si wypompowany, wic staraem si jak najmniej mówi mu o sobie.
- Czyli stawae si skryty i niedostpny. Nauczye si takiego sposobu mówienia, który przyciga uwag ojca, ale nie dawa mu adnego punktu zaczepienia. On gra rol ledczego, a ty wymykae mu si, otaczajc si murem nieufnoci.
- Jeli o mnie chodzi, to prawda. Ale na czym w tym wypadku miaaby polega rola ledczego?
- To te jest rodzaj gry. Ludzie, którzy obieraj sobie tak metod pozyskiwania energii, stosujc gr pyta wdzieraj si w intymny wiat drugiego czowieka po to, by wykry w nim co niewaciwego, a kiedy im si to uda, poddaj krytyce te niewaciwoci. Jeli ta strategia si powiedzie, krytykowana osoba zostaje wcignita w gr. Sama nie wiedzc kiedy utosamia si z krytykujcym, z uwag obserwuje jego poczynania i stara si myle tak, aby nie dopuci si niczego, co by zasugiwao na krytyczn uwag ledczego. W wyniku tego uzalenienia psychicznego przekazuje ledczemu potrzebn mu energi.
Wyobra sobie siebie w takiej roli. Gdyby zosta wcignity w t gr, czy nie staraby si postpowa w taki sposób, aby krytykujcy nie mia si do czego przyczepi? Porzuciby wasny sposób mylenia i zaczby ocenia siebie jego kategoriami, wyzbywajc si w ten sposób na jego rzecz swojej energii.
W tym momencie przypomniaem sobie, e wanie to czuem w stosunku do Jensena.
- To znaczy, e mój ojciec by ledczym.
- Na to wyglda.
Przez chwil pogryem si w mylach o grze mojej matki. Jak rol speniaa ona?
Kiedy Sanchez zagadn mnie, o czym myl, odpowiedziaem:
- Zastanawiam si. jak gr kontroli prowadzia moja matka. Jakie w ogóle mog by ich rodzaje?
- Opowiem ci, co mówi na ten temat Rkopis. Energi mona zawaszcza czynnie - zmuszajc ludzi, aby powicali nam uwag - lub biernie - odwoujc si do ludzkiego wspóczucia lub ciekawoci i w ten sposób przycigajc ich uwag. I tak na przykad jeli kto ci grozi fizycznie, sownie lub psychicznie, to choby ze strachu musisz zwróci na niego uwag i tym sposobem odda mu cz swojej energii. Osobnik, który stosuje wobec ciebie przemoc, moe ci wcign do najostrzejszej formy gry, któr szóste wtajemniczenie okrela jako gr terrorysty.
Moemy te wyobrazi sobie kogo, kto opowiada ci, jakie mia straszne przejcia, sugerujc, e to si stao przez ciebie, a jeli odmówisz pomocy, stanie mu si co jeszcze gorszego. Taki czowiek próbuje podporzdkowa ci sobie w sposób najbardziej bierny, który Rkopis okrela jako gr szantaysty uczuciowego. Czy nie miae nigdy do czynienia z osob, która potrafia przyprawi ci o poczucie winy, chocia nie byo ku temu adnych powodów?
- Owszem, zdarzao mi si.
- Wtedy wanie brae udzia w grze szantaysty uczuciowego. Wszystko, co tacy ludzie mówi, i wszystko, co robi, spycha ci na pozycj obrony przed zarzutem, e nie zrobie dla nich tego, co powiniene. Nic dziwnego, e samo towarzystwo takiej osoby wywouje u nas poczucie winy.
Przyznaem mu racj.
- Gr kadego czowieka mona oceni w zalenoci od tego, jakie miejsce zajmuje midzy agresj a biernoci. Jeli kto artykuuje swoj agresj stosunkowo agodnie, stara si przej twoj energi wyszukujc w tobie wady i burzc twój wiat - jak twój ojciec - wówczas mamy do czynienia ze ledczym. Postaw troch mniej biern ni szanta uczuciowy jest twoja nieufno, któr mona by nazwa gr niedowiarka. Tak wic moemy usystematyzowa róne rodzaje gier: od gry terrorysty, przez ledczego, niedowiarka, a do szantaysty uczuciowego. Co ty na to?
- Myl, e to ma sens. To znaczy, e kady z nas podpada pod któr z tych kategorii?
- Wanie. Niektórzy ludzie w rónych okolicznociach posuguj si rónymi systemami, ale wikszo ma jedn waciw sobie gr kontroli, któr stale powtarza, t. która wykazaa najwiksz skuteczno w ukadach rodzinnych.
Nagle olnio mnie. e przecie moja matka postpowaa wobec mnie tak samo jak ojciec.
- Ju wiem! - zawoaem. - Moja matka! Ona te bya ledczym!
- A wic otrzymae podwójn dawk. Nic dziwnego, e stae si a takim niedowiarkiem. Dobrze chocia, e nie straszyli ci. Dobrze, e nie musiae obawia si o swoje bezpieczestwo.
- A co by si stao, gdyby tak byo?
- Wtedy zostaby uwikany w gr szantaysty uczuciowego. Wiesz, jak to przebiega? Gdyby kto w dziecistwie pozbawia ci energii groc przemoc fizyczn, postawa nieufnoci ju by nie wystarczya. Grajc niemiaka i niedowiarka nie odzyskaby energii, bo twoich partnerów nie obchodzioby, co si dzieje w twoim wntrzu. Posuwaliby si coraz dalej. Byby wic zmuszony przyj postaw jeszcze bardziej biern, spróbowa podejcia szantaysty uczuciowego, stara si wzbudzi lito i wyrzuty sumienia z powodu krzywdy, jak ci wyrzdzaj.
A gdyby to take nie skutkowao, to - bdc dzieckiem -musiaby znosi takie traktowanie, dopóki nie dorósby na tyle, aby móc odpowiedzie na przemoc, odpaci agresj za agresj. - Przerwa na chwil. - Jak ta dziewczyna w peruwiaskiej rodzinie, o której mi opowiadae.
Czowiek zrobi wszystko, co bdzie konieczne, aby zwróci na siebie uwag swojej rodziny, a tym samym pozyska od niej energi. Metoda, która wtedy okae si skuteczna, stanie si dominujcym stylem postpowania danej osoby w deniu do zdobycia energii od innych, gr, któr bdzie stale powtarza.
- Rozumiem, jak rodzi si terrorysta. Ale jak czowiek staje si ledczym?
- Spróbuj wyobrazi sobie, jak zachowywaby si, bdc dzieckiem, gdyby czonkowie twojej rodziny byli albo wci nieobecni, albo nie zwracali na ciebie najmniejszej uwagi, pochonici na przykad karier zawodow.
- Nie mam pojcia.
- Skryto i nieufno nie zdayby si na nic, po prostu by ich nie zauwayli. Czy nie staby si wtedy wcibski, chcc wywszy co niewaciwego w postpowaniu tych zamknitych przed tob ludzi, aby przycign ich uwag i pozyska energi? Tak rodzi si przyszy ledczy.
Zaczynaem rozumie istot tego wtajemniczenia.
- Czyli ludzie nieufni, niedowiarki, wychowuj ledczych?
- Otó to!
- A ledczy produkuj niedowiarków! Terroryci - szantaystów uczuciowych lub - jeli to nie daje odpowiednich efektów - takich samych terrorystów!
- Wanie. Tym sposobem gry kontroli reprodukuj si w nieskoczono. Nie zapominaj jednak, e zazwyczaj kady zauwaa te gry u innych, o sobie za myli, e jego to nie dotyczy. Aby ruszy naprzód, musimy wyzby si tego zudzenia. Prawie wszyscy, przynajmniej czasami, bierzemy udzia w takiej grze. Nieraz trzeba cofn si daleko w przeszo, aby stwierdzi, jakie to ma podoe.
Przez chwil zastanawiaem si nad tym wszystkim w milczeniu, po czym zwróciem si do Sancheza:
- A kiedy ju przejrzymy nasz gr, to co potem? Sanchez zwolni tempo jazdy, aby móc mi spojrze w oczy.
- Wtedy jestemy naprawd wolni i moemy sta si czym wicej ni niewiadomym czynnikiem wasnej gry. Jak ju mówiem, moemy spróbowa nada gbsze znaczenie naszemu yciu, poszuka duchowej przyczyny, dla której przyszlimy na wiat w tej, a nie innej rodzinie. Moemy spróbowa wyjani sobie, kim naprawd jestemy.
- Dotarlimy prawie na miejsce - owiadczy Sanchez, kiedy wjechalimy midzy dwa szczyty górskie. Minlimy wynioso terenu po prawej stronie i zauwayem przed nami niewielki domek przyklejony tyln cian do nastpnego szczytu.
- Nie ma samochodu - zauway znów Sanchez.
Zaparkowalimy. Sanchez wszed do domku, a ja zostaem na zewntrz. Zrobiem kilka gbokich wdechów. Powietrze byo tu chodne i rozrzedzone, a niebo a szare od chmur. Chyba zbierao si na deszcz.
Sanchez wyszed z domku.
- Nie ma nikogo - stwierdzi. - Gospodarz pewnie jest w ruinach.
- Jak si tam dostaniemy? - spytaem. Zauwayem, e ksidz jest bardzo zmczony.
- To bdzie jeszcze niecay kilometr - wyjani dajc mi kluczyki od wozu. - Jed dalej t drog, a miniesz nastpne pasmo górskie. Wtedy zobaczysz je w dole. Jed sam. Ja chciabym tu zosta i troch pomedytowa.
- Chtnie pojad. - Okryem samochód i wsiadem.
Ruszyem t sam drog, minem niewielk dolin, po czym trakt wiód znów pod gór. Spodziewaem si zobaczy pikny widok i nie zawiodem si. Zaraz za grzbietem górskim ujrzaem imponujce ruiny Machu Picchu, kompleksu witynnego zbudowanego z precyzyjnie wycitych wielotonowych bloków skalnych, wydwignitych i osadzonych jeden na drugim wysoko w górze. Mimo pochmurnej pogody pikno tego miejsca byo urzekajce.
Zatrzymaem samochód i przez kilkanacie minut wchaniaem w siebie energi. Wród ruin przechadzay si grupki osób. W stron zaparkowanego w pobliu samochodu zmierza mczyzna w koloratce. Poniewa by daleko, a zamiast sutanny mia na sobie skórzan kurtk, nie byem pewien, czy to ksidz Carl.
Ponownie zapaliem silnik i podjechaem bliej. Kiedy nieznajomy usysza warkot, spojrza w t stron i umiechn si, najwyraniej rozpoznajc samochód Sancheza. A gdy dostrzeg, kto jest wewntrz, podszed zaintrygowany. By to mczyzna okoo trzydziestki, niski i przysadzisty, o penych rysach. ciemnobrzowych wosach i gboko osadzonych niebieskich oczach. Wyszedem z wozu i przedstawiem si:
- Przyjechaem tu z ksidzem Sanchezem. On zosta tam w domku.
- Jestem ksidz Carl. - Wycign rk. Rzuciem okiem na ruiny za jego plecami. Z bliska robiy jeszcze wiksze wraenie.
- Jeste tu pierwszy raz? - Zauway moje pene podziwu spojrzenie.
- Tak. Wiele syszaem o tym miejscu, ale nie wyobraaem sobie, e to tak wyglda.
- Tu jest jedno z najwikszych skupisk energii na wiecie - stwierdzi.
Przyjrzaem mu si uwanie. Najwyraniej mia na myli t energi, o której mówi Rkopis. Skinem wic potakujco gow i powiedziaem:
- Jestem wanie na etapie prób wiadomego budowania zasobów energii i pracy nad swoj gr kontroli. - Miaem poczucie, e zabrzmiao to nieco sztucznie, ale jako atwo przysza mi ta szczero.
- Nie wygldasz na zbytniego niedowiarka - zauway ksidz Carl.
To mnie zaskoczyo.
- Skd ksidz wie, jaka jest moja gra?
- Mam szczególny instynkt. Dlatego wanie tu jestem.
- Ksidz pomaga innym rozszyfrowa ich systemy kontroli?
- Tak. I odnale ich prawdziw osobowo. - W jego oczach dostrzegem szczero i otwarto. Mówi wprost to, co myla, nie krpujc si odsoni przy obcych.
Poniewa nie podtrzymaem tematu, spyta:
- Czy rozumiesz pi pierwszych wtajemnicze?
- Przeczytaem je prawie do koca i dyskutowaem o nich z kilkoma osobami... - Zorientowaem si, e wyraam si niejasno. Dodaem wic: - Myl, e tych pierwszych pi zrozumiaem. Nie jestem jeszcze pewien co do szóstego.
Z zadowoleniem skin gow.
- Wikszo ludzi, z którymi rozmawiaem, nie syszaa nawet o Rkopisie. Przybyli tu i wzbogacili si w energi. Samo to skonio ich do przemylenia swojego ycia.
- Jak ksidz ich pozna?
- Chyba sami mnie szukali.
- Wspomnia ksidz, e pomaga im odnale swoj prawdziw tosamo. Jak ksidz to robi? Wzi gboki oddech i odpowiedzia:
- Jest na to tylko jeden sposób. Kady z nas musi si cofn do swoich przey w rodzinie, do czasów i miejsc dziecistwa, i dokona przegldu wydarze. Kiedy rozszyfrujemy nasz gr kontroli, bdziemy mogli skupi si na gbszej prawdzie swojej rodziny i odnale take jej dobre strony, lece u podstaw konfliktu na tle energii. Odkrycie tej prawdy umocni nas, pokae nam, kim naprawd jestemy, jak drog kroczymy i jaki jest sens tego. co robimy.
- To mówi ju ksidz Sanchez. Chciabym dowiedzie si co bliszego, jak odkry t prawd.
Ksidz Carl zasun zamek kurtki, bo zaczynao si ju robi chodno.
- Myl, e bdziemy mogli porozmawia o tym póniej -obieca. - Teraz pójd przywita si z ksidzem Sanchezem. Widzc, e patrz w stron ruin, doda: - Zwiedzaj to miejsce, jak dugo zechcesz. Spotkamy si u mnie w domu.
Przez najblisze pótorej godziny spacerowaem po synnym zabytkowym obiekcie. W niektórych miejscach, gdzie czuem si wyranie lepiej, zatrzymywaem si na duej. Zafascynowaa mnie cywilizacja, która wydaa z siebie taki zespó witynny. W jaki sposób wzniesiono te gazy tak wysoko i spitrzono je jeden na drugim? Wydawao si to niemoliwoci.
Kiedy moje zainteresowanie dla ruin nieco osabo, wróciem mylami do wasnej sytuacji. Niby okolicznoci zewntrzne nie zmieniy si, ale jako mniej si teraz baem. Pewno siebie Sancheza dziaaa na mnie uspokajajco. Byem gupi, e pocztkowo mu nie ufaem. A ksidza Carla polubiem od razu.
Gdy zaczo zmierzcha, wsiadem do samochodu i zawróciem w stron domu ksidza Carla. Kiedy tam podjechaem, obaj ksia stali w kuchni, szykujc kolacj, i sycha byo ich miech. Ksidz Carl pozdrowi mnie i wskaza mi krzeso. Usiadem ciko przy kominku i rozgldaem si wokoo.
Pokój by duy, wyoony szerokimi, bejcowanymi deskami. Dalej dostrzegem dwa inne pomieszczenia, prawdopodobnie sypialnie, poczone wskim korytarzem. Dom owietlay sabe arówki. Wydawao mi si, e sysz saby szum prdnicy.
Kiedy ju wszystko byo gotowe, zaproszono mnie do stou zbitego z surowych desek. Sanchez odmówi krótk modlitw i zaczlimy je. Ksia kontynuowali swoj rozmow. Po skoczonym posiku usiedlimy wszyscy trzej przy kominku.
- Ksidz Carl widzia si z Wiem - zagai Sanchez.
- Kiedy? - zapytaem podekscytowany.
- Wil przejeda tdy kilka dni temu - wyjani ksidz Carl. - Znamy si od roku. Przywióz mi pewne informacje. Powiedzia, e wie ju, kto kryje si za nagonk wadz na Rkopis.
- Kto taki? - spytaem.
- Kardyna Sebastian - wtrci Sanchez.
- I co on robi w tej sprawie?
- Najwidoczniej uy swoich wpywów, aby skoni wadze do nasilenia akcji wojskowej w poszukiwaniu Rkopisu. Zawsze wola dziaa po cichu, za porednictwem czynników rzdowych, ni doprowadzi do rozamu w onie Kocioa. Teraz zacz dziaa energiczniej i niestety skuteczniej.
- W jakim sensie skuteczniej?
- Ano w takim, e oprócz kilku ksiy z diecezji pónocnej i kilku osób w rodzaju Julii czy Wila, chyba nikt nie ma ju adnych egzemplarzy Rkopisu.
- A naukowcy z Viciente? - dopytywaem. Po chwili milczenia ksidz Carl zdecydowa si ujawni to, co wiedzia:
- Wil powiedzia, e rzd zamkn ten orodek. Wszyscy pracownicy zostali aresztowani, a ich materiay badawcze skonfiskowane.
- Co na to rodowisko naukowe?
- Có moe zrobi? - odezwa si z gorycz Sanchez. -Zreszt wikszo naukowców nie akceptowaa bada prowadzonych w orodku. Przedstawiciele wadz propaguj tez, e pracujcy tam ludzie amali prawo.
- Trudno uwierzy, e rzd móg si a tak daleko posun.
- Wida móg! - podsumowa ksidz Carl. - eby si upewni, zadzwoniem w kilka miejsc i wszdzie usyszaem to samo. Wadze nasilaj swoj ofensyw, chocia staraj si robi to bez rozgosu.
- Co moe si teraz sta? - zwróciem si do obu ksiy. Ksidz Carl wzruszy ramionami, a ksidz Sanchez odpowiedzia:
- Nie mam pojcia. To moe zalee od powodzenia wyprawy Wila.
- Dlaczego?
- Wil jest chyba bliski odnalezienia brakujcej czci Rkopisu, dziewitego wtajemniczenia. Jeeli mu si uda, wywoa to wystarczajce zainteresowanie, aby zorganizowa midzynarodow akcj w tej sprawie.
- Czy mówi, dokd si wybiera? - spytaem ksidza Carla.
- Nie by jeszcze zdecydowany, ale twierdzi, e intuicja kae mu uda si na pónoc, ku granicy Gwatemali.
- Kieruje si tylko intuicj?
- Tak, zrozumiesz to, gdy ju bdziesz mia pewno, kim naprawd jeste i osigniesz siódmy stopie wtajemniczenia. Spojrzaem na ksiy, zdumiony ich pogod ducha.
- Jest dla mnie niepojte - zwróciem si do nich - jak w tej sytuacji mog ksia zachowa taki spokój. A jeli oni wedr si tutaj i aresztuj nas wszystkich?
Spojrzeli na mnie wyrozumiale, a ksidz Sanchez przemówi:
- Spokój nie oznacza beztroski. Nasze opanowanie jest miar naszej cznoci ze ródem energii. Podtrzymujemy t czno, bo to najlepsze, co moemy w tej chwili zrobi. Chyba to rozumiesz?
- Owszem. Wynika z tego jednak, e ja mam trudnoci z utrzymaniem tej cznoci.
Moja uwaga wywoaa umiech na twarzach obu ksiy.
- Przyjdzie ci to atwiej - zapewni ksidz Carl - kiedy wyjanisz sobie, kim naprawd jeste.
Tymczasem ksidz Sanchez wsta i oznajmi, e zabiera si do zmywania. Zwróciem si wic do ksidza Carla.
- W porzdku. Ale jak mam si do tego zabra?
- Ksidz Sanchez mówi mi, e rozszyfrowae ju gry kontroli twoich rodziców.
- Tak. Oboje byli ledczymi, wskutek czego ja staem si niedowiarkiem.
- Dobrze. Ale teraz musisz sign wzrokiem dalej, poza walk o energi w twojej rodzinie, i szuka rzeczywistych powodów twojej w niej obecnoci.
Spojrzaem na niego zdezorientowany.
- Aby odnale swoj prawdziw duchow tosamo, musisz spojrze na cae swoje ycie jak na jedn dug opowie i szuka jej gbszego znaczenia. Najpierw musisz postawi sobie pytanie: Dlaczego urodziem si w tej wanie rodzinie? Jaki moe by tego cel?
- Nie mam pojcia - wyznaem szczerze.
- Wiemy, e twój ojciec by ledczym. Ale kim by poza tym?
- To znaczy, jakie mia pogldy?
- Tak.
Pomylaem przez chwil i przypomniaem sobie:
- Mój ojciec jest szczerze przekonany, e naley cieszy si yciem i bra z niego jak najwicej. Jak to si mówi - y peni ycia.
- Czy mu si to udawao?
- Do pewnego stopnia tak. ale nie wiedzie czemu wtedy, kiedy by bliski, eby naprawd cieszy si yciem, akurat przytrafiaa mu si jaka pechowa seria.
Ksidz Carl przymkn oczy i siedzia zamylony.
- A wic uwaa, e ycie suy radoci i przyjemnoci, ale nie w peni osiga ten cel?
- Wanie.
- Czy mylae kiedy o tym. dlaczego tak byo?
- Raczej nie. Wydawao mi si, e ma po prostu pecha.
- Moe nie znalaz waciwej drogi do tego celu?
- Zapewne.
- A matka?
- Matka nie yje.
- A mógby opisa nam, jak wygldao jej ycie?
- Jej caym yciem by Koció. ya zgodnie z zasadami chrzecijastwa.
- To znaczy jak?
- Wierzya, e naley udziela si w yciu spoecznym i przestrzega przykaza boskich.
- Rzeczywicie ich przestrzegaa?
- Co do joty. Przynajmniej tak jak naucza Koció.
- A czy potrafia skoni twego ojca, aby y w ten sam sposób?
Rozemiaem si.
- W najmniejszym stopniu. Oczywicie matka pragna, by uczszcza co niedziela do kocioa i udziela si w yciu parafii, ale jak mówiem, ojciec by niezalenym duchem.
- I do czego to doprowadzio ciebie?
- Nie zastanawiaem si nad tym.
- Na pewno kade z nich dao od ciebie posuszestwa. Moe kade indagowao ci o wszystko, aby si upewni, czy nie opowiadasz si po stronie wartoci drugiego? I kade z nich chciao, eby uzna jego pogldy za najlepsze?
- Tak wanie byo.
- A ty jak na to reagowae?
- Chyba staraem si nie zajmowa okrelonego stanowiska.
- A wic kade z nich obserwowao ci bacznie, czy przejmujesz jego pogldy, a poniewa nie bye w stanie zadowoli ich obojga, zrobie si skryty.
- Co w tym rodzaju.
- A co si stao z twoj matk? - zapyta nagle. - Cierpiaa na chorob Parkinsona, dugo chorowaa, a w kocu zmara.
- Czy pozostaa wierna swoim przekonaniom?
- Do samej mierci.
- A wic jaki pogld na ycie zostawia ci w spadku?
- Sucham?
- Szukasz sensu, jaki jej ycie miao dla ciebie, a twoje dla niej. Dlaczego wanie ona ci urodzia, czego miao ci to nauczy? Kady czowiek, czy sobie zdaje z tego spraw, czy nie, demonstruje na wasnym przykadzie, jak wedug niego ycie powinno wyglda. Musisz spróbowa odnale to, czego nauczye si od swojej matki, a zarazem to, co w jej yciu mogoby by lepsze. Ten wanie obszar ycia twojej matki, to, co pragnby w niej zmieni, sta si czci twojego dziedzictwa.
- Dlaczego tylko czci?
- Bo drug czci jest to, co pragnby udoskonali w yciu twego ojca.
Nie czuem si zbyt pewnie na gruncie tych rozwaa. Ksidz pooy mi rk na ramieniu.
- Nie jestemy tylko fizycznym, lecz i duchowym tworem naszych rodziców. To, e zostae poczty przez tych dwoje ludzi, wywaro nieodwracalny wpyw na to, kim jeste. Aby odnale swoj prawdziw tosamo, musisz zaoy, e jest ona czym porednim midzy ich osobowociami. Zostae zrodzony przez tych konkretnych ludzi, aby nada szerszy wymiar wartociom, które oni oboje wyznawali. Dlatego twoja droga yciowa musi zmierza do prawdy, która jest udoskonalon syntez tych wartoci.
Skinem gow.
- Jak okreliby to, czego nauczyli ci rodzice?
- Trudno byoby to okreli.
- Ale jak ci si wydaje?
- Mój ojciec uwaa, e trzeba bra z ycia jak najwicej i cieszy si z tego, kim si jest. Matka stawiaa na powicenie. sub innym i zaparcie si siebie. Uwaaa, e tak nakazuje Pismo wite.
- A ty co o tym mylisz?
- Naprawd nie wiem.
- Który wiatopogld uznaby za wasny: ojca czy matki?
- Prawd mówic adnego z nich. ycie nie jest tak proste.
- Nie wyraasz si zbyt precyzyjnie - zamia si ksidz.
- Chyba po prostu nie wiem.
- Ale gdyby musia co wybra? Zastanowiem si nad szczer odpowiedzi.
- Oba s tyle suszne co i niesuszne.
- Jak to? - Mojemu rozmówcy rozbysy oczy.
- Trudno mi to sprecyzowa, ale wydaje mi si, e waciwy wiatopogld musi uwzgldnia oba te aspekty.
- Musisz zatem zada sobie pytanie: jak to zrobi? Jak pogodzi te dwie postawy? Matka przekazaa ci wiedz o duchowej stronie ycia. Od ojca dowiedziae si, e ycie to take zadowolenie, rado, przygoda.
- Czyli moje ycie - przerwaem mu - powinno czy w sobie oba te podejcia?
- Tak, ale z przewag pierwiastka duchowego. Cae twoje ycie koncentruje si wokó szukania duchowoci wzbogacajcej. Tego problemu nie potrafili rozwiza twoi rodzice i przekazali go tobie. Jest to twoje wyzwanie ewolucyjne, cel twoich yciowych poszukiwa.
Zamyliem si nad sowami ksidza Carla. Gasncy pomie dziaa na mnie uspokajajco. Dopiero teraz poczuem zmczenie.
Ksidz Carl wyprostowa si i zauway:
- Chyba niewiele energii ci ju zostao, ale chciabym ci jeszcze co powiedzie. Moesz oczywicie pooy si spa i nie powici ani jednej myli temu, o czym mówilimy. Moesz wróci do swojej starej gry, lub te przebudzi si jutro uzbrojony w now ide: kim jestem. Wówczas bdziesz móg wykona nastpny krok w procesie uwanego przegldu wszystkiego, co zdarzyo si w twoim yciu od chwili narodzin do dzi. Jeli spojrzysz na swoje ycie jako na cig zdarze, dostrzeesz, jak rozwizywae przez cay ten czas swój yciowy problem. Zrozumiesz, jak to si stao, e trafie tu, do Peru. i co powiniene robi dalej.
Suchaem z aprobat, przygldajc si ksidzu. W jego spojrzeniu by wyraz ciepa i troskliwoci, który czsto zauwaaem u Wila i Sancheza.
Ksidz Carl yczy mi dobrej nocy i uda si do swojej sypialni. Rozoyem na pododze piwór i szybko zapadem w sen.
Obudziem si z myl o Wilu. Miaem zamiar zapyta naszego gospodarza, co jeszcze wie o jego dalszych planach. Gdy tak leaem w piworze i mylaem o tym, ksidz Carl wsun si cicho do pokoju i zacz rozpala ogie. Kiedy usysza, e rozpinam piwór, odwróci si.
- Dzie dobry, jak si spao? - przywita mnie.
- Dzikuj, bardzo dobrze - odpowiedziaem wstajc. Ksidz pooy na wglach kostki suchego paliwa, a na nich polana.
- Czy Wil mówi, co ma zamiar robi dalej? - spytaem.
- Powiedzia, e jedzie do swojego znajomego, u którego ma czeka na jakie informacje. Widocznie spodziewa si dowiedzie czego o dziewitym wtajemniczeniu.
- Co jeszcze mówi?
- Wil uwaa, e kardyna Sebastian próbuje sam odnale dziewite wtajemniczenie i chyba jest ju bliski celu. Zdaniem Wila ten, kto bdzie mia w rku ostatnie wtajemniczenie, zadecyduje, czy Rkopis kiedykolwiek zostanie udostpniony szerszym krgom.
- Dlaczego?
- Trudno powiedzie. Wil jako jeden z pierwszych zebra i przestudiowa najwicej tekstów. Rozumie je lepiej ni ktokolwiek inny. Prawdopodobnie sdzi, e ostatnie wtajemniczenie uatwi zrozumienie i przyswojenie sobie poprzednich.
- A czy ksidz si z nim zgadza?
- Nie mog wypowiada si w tej sprawie. On wie znacznie wicej. Moja wiedza ogranicza si do problemów, do których jestem powoany.
- Jakie to problemy?
- Jak ju mówiem, moim powoaniem jest pomaga ludziom w odnalezieniu ich prawdziwej tosamoci. Rkopis umocni mnie w tym przekonaniu. Moj specjalnoci jest szóste wtajemniczenie. Pomaga ludziom w przyswojeniu sobie jego przesania - oto jest moje zadanie. Jestem skuteczny, gdy sam przez to przeszedem.
- Jaka bya ksidza gra kontroli? Spojrza na mnie z wyrazem rozbawienia.
- Byem ledczym.
- To znaczy, e ksidz usiowa podporzdkowywa sobie ludzi wyszukujc saboci w ich yciu?
- Tak. Mój ojciec szantaowa wszystkich uczuciowo, natomiast matka bya skryta i zamknita w sobie. Oboje zaniedbywali mnie, tote jedynym sposobem, aby cign na siebie ich uwag, a co za tym idzie, energi, byo wtrcanie si do wszystkiego, co robili, i wytykanie im ich saboci.
- A kiedy ksidz rozpracowa t gr?
- Jakie pótora roku temu, kiedy spotkaem ksidza Sancheza i zaczem studiowa Rkopis. Wówczas ujrzaem swoich rodziców w nowym wietle i zrozumiaem prawdziwy charakter dowiadcze mojego dziecistwa i postaw, jak one we mnie zaszczepiy. Mój ojciec by nastawiony na osignicia. Doskonale zorganizowany, skrupulatnie planowa swój czas i sam przed sob rozlicza si ze swoich dokona. Z kolei matka miaa wysoko rozwinit intuicj i bogate ycie wewntrzne. Wierzya w to, e kady z nas otrzyma jakie posannictwo duchowe i tym powinien kierowa si w yciu.
- A co o tym myla ojciec ksidza?
- Uwaa, e to gupota. Rozbawio mnie to stwierdzenie.
- Rozumiesz, jak ksztatowaa si moja osobowo? Potrzsnem gow, przyznajc, e niezupenie.
- Przykad mojego ojca - wyjani - uwraliwi mnie na to, e w yciu trzeba czego dokona, wyznaczy sobie jaki wany cel i zrealizowa go. Równoczenie matka przekazaa mi, e ycie rozgrywa si na paszczynie wewntrznej i e trzeba kierowa si w nim intuicj. Zrozumiaem, e moje ycie jest syntez tych postaw. Staraem si zgbi, jak za spraw wewntrznego impulsu moemy odnale yciowe powoanie, majc przy tym wiadomo, e najistotniejszym celem tego powoania jest przynie nam szczcie i spenienie.
Zrozumiaem.
- Teraz ju wiesz, dlaczego tak zafascynowao mnie szóste wtajemniczenie. Kiedy tylko je przeczytaem, pojem, e moim zadaniem jest dopomaga ludziom w zrozumieniu sensu i celu ich ycia.
- A czy ksidz wie, w jaki sposób Wi odnalaz swoj drog yciow?
- Tak, dzieli si ze mn swoimi dowiadczeniami. Podobnie jak ty by niedowiarkiem. Jego rodzice, podobnie jak twoi, byli ledczymi. Kade z nich miao zdecydowane przekonania, które starali si zaszczepi Wilowi. Jego ojciec by pisarzem niemieckim. Uwaa, e przeznaczeniem rasy ludzkiej jest samodoskonalenie. Nie wdawa si w polityk i by wielkim humanist. Tymczasem hitlerowcy wykorzystali jego ide doskonalenia jako teoretyczn podbudow zbrodniczej eksterminacji “gorszych" ras.
Wypaczenie jego piknej idei tak go zaamao, e wraz z on i synem wyjecha do Ameryki Poudniowej. Matka Wia bya Peruwiank, wychowan i wyksztacon w Stanach Zjednoczonych. Te bya pisark, lecz wyznawaa wiatopogld zbliony raczej do filozofii Wschodu. Za cel ycia uwaaa osignicie stanu wyszej wiadomoci, spokój ducha i unikanie pokus tego wiata. Wedug niej w yciu nie chodzio o osignicie doskonaoci, a raczej o umiejtno odejcia od potrzeby doskonalenia wszystkiego. Potrafisz ju rozszyfrowa oddziaywanie tych czynników na osobowo Wia?
Niestety, cigle jeszcze nie potrafiem.
- Wi mia trudn sytuacj. Ojciec idealizowa zachodni filozofi pracy dla postpu i doskonaoci. Matce wystarczay wschodnie ideay równowagi wewntrznej. Tych dwoje ludzi przekazao mu w spadku zadanie poczenia skrajnych prdów filozofii Wschodu i Zachodu, czego pocztkowo nie by wiadomy. Chcc suy idei postpu, zosta inynierem, lecz póniej przekwalifikowa si na przewodnika, gdy pokazywanie ludziom pikna szczególnych zaktków tego kraju dawao zadowolenie i spokój wewntrzny.
Dopiero odkrycie Rkopisu wskazao mu waciw drog. Jego kolejne wtajemniczenia ujawniy prawd, zgodnie z któr myl filozoficzna Wschodu i Zachodu mog si poczy w imi wyszych celów. Wykazay, e ideologia Zachodu sprawdza si w tym, co dotyczy postpu i ewolucji ku wyszej jakoci ycia. Ideologia Wschodu susznie podkrela, e ja musi by wolna od kontroli, a sama logika nie zapewni waciwego rozwoju. Wane jest osignicie stanu wyszej wiadomoci i penej cznoci z Bogiem, gdy tylko to skieruje nasz ewolucj ku lepszemu, ku wyszym wartociom w nas samych.
Kiedy Wil zaangaowa si w zgbianie kolejnych wtajemnicze, jego ycie popyno naturalnym korytem. Pozna ksidza Josego, który odkry i doprowadzi do przetumaczenia Rkopisu. Wkrótce potem zetkn si z wacicielem majtku Viciente i pomóg rozwin tam badania. Spotka te Juli, która prowadzc wasny interes z zamiowania oprowadzaa turystów po dziewiczych lasach.
Julia i Wil okazali si pokrewnymi duszami. Poszukiwali odpowiedzi na podobne pytania. Ojciec Julii mia zawsze pene usta ideaów duchowych, lecz wyraa je w sposób nieuporzdkowany i mtny. Matka z kolei bya wykadowc retoryki, mistrzem sztuki dyskutowania, i ponad wszystko cenia sobie jasno mylenia. Std u Julii narodzi si gód informacji o sprawach duchowych, sformuowanych jasno i precyzyjnie.
Wil potrzebowa syntezy filozofii Wschodu i Zachodu, która by zintegrowaa duchow stron ycia. Julia te chciaa uzyska tak wykadni, ujt w czytelny system. Rkopis zapewnia im jedno i drugie.
- niadanie gotowe! - zawoa z kuchni ksidz Sanchez.
Nie spodziewaem si, e jest ju na nogach. Udalimy si wic na posiek zoony z owoców i patków zboowych. Ksidz Carl zaproponowa mi wspólny spacer w ruiny. Chtnie przystaem, gdy sam chciaem jeszcze raz je zobaczy. Zaprosilimy take ksidza Sancheza, ale wymówi si grzecznie, tumaczc, e ma do zaatwienia kilka wanych rozmów telefonicznych.
Niebo byo bezchmurne, a nad acuchem górskim jasno wiecio soce. Szlimy energicznym krokiem.
- Jak ksidz uwaa, czy mona by jako nawiza kontakt z Wiem? - spytaem.
- Raczej nie - odpowiedzia. - Nie mówi, gdzie si zatrzyma. Mona by spróbowa pojecha do Iquitos, w pobliu naszej pónocnej granicy, ale to mogoby by teraz niebezpieczne.
- Dlaczego wanie tam?
- Bo prawdopodobnie tam bdzie prowadzi swoje poszukiwania. Wokó jest duo ruin, ale tam te dziaa kardyna Sebastian.
- Myli ksidz, e Wil odnajdzie ostatnie wtajemniczenie?
- Nie mam pojcia.
Kilka minut spacerowalimy w milczeniu. Potem ksidz Carl zapyta:
- A ty zdecydowae si ju na jakie dalsze kroki?
- O jakich krokach ksidz myli?
- Ksidz Sanchez mówi, e pocztkowo chciae natychmiast wraca do Stanów Zjednoczonych, ale potem zainteresoway ci poszukiwania Rkopisu. A jak teraz? Jak si czujesz?
- Do niepewnie - wyznaem. - Ale z drugiej strony chciabym te dalej bra w tym udzia.
- Wiem, e na twoich oczach zabito czowieka.
- To prawda.
- Mimo to chciaby tu zosta?
- Chciabym wydosta si std, ocali gow... A jednak tu siedz!
- Jak sdzisz, dlaczego tak jest?
- Nie wiem. A ksidz wie?
- Pamitasz, na czym skoczylimy rozmow wczoraj wieczorem?
Pamitaem doskonale.
- Doszlimy do tego, jaki problem do rozwizania pozostawili mi rodzice. Chodzio o to, aby znale warto duchow, która daaby mi poczucie spenienia, a zarazem zaspokoia potrzeb mocnych przey. A potem ksidz powiedzia mi, e jeli dokadniej przyjrze si linii mojego ycia, ta warto ukae mi je w nowej perspektywie i pozwoli zrozumie to, co dzieje si ze mn teraz.
Ksidz odpowiedzia tajemniczym umiechem:
- Tak mówi Rkopis.
- Ale jak tego dokona?
- Trzeba zanalizowa istotne momenty w naszym yciu. momenty zwrotne, i zinterpretowa je od nowa z punktu widzenia ewolucji.
Cigle jeszcze miaem trudnoci w przeoeniu tych wskazówek na konkrety.
- Spróbuj przeledzi nastpstwo rónych wanych wydarze, kolejno poznawania ludzi, którzy odegrali rol w twoim yciu, zbiegi okolicznoci, które ci si zdarzyy - podsun ksidz Carl. - Czy widzisz w tym jak ni przewodni?
Signem pamici wstecz do czasów dziecistwa, ale nie mogem doszuka si w moich dowiadczeniach adnej prawidowoci.
- Jak najchtniej spdzae czas?
- Czy ja wiem... ? Chyba byem do typowym dzieckiem. Duo czytaem.
- A co czytae?
- Gównie fantastyk, opowieci o duchach i temu podobne historie.
- I co dalej dziao si w twoim yciu? Po chwili przypomniaem sobie wpyw, jaki wywar na mnie dziadek, wic opowiedziaem ksidzu o jeziorze wród gór. Pokiwa gow ze zrozumieniem.
- No a póniej, kiedy ju dorose?
- Poszedem na studia. W tym czasie umar dziadek.
- Co studiowae?
- Socjologi.
- Dlaczego wanie to?
- Poznaem profesora, którego bardzo polubiem. Interesowao mnie to, co mówi o naturze ludzkiej. Chciaem studiowa pod jego kierunkiem.
- I co potem?
- Skoczyem studia i poszedem do pracy.
- Podobaa ci si ta praca?
- Tak, przez duszy czas.
- A potem co si zmienio?
- Przestao mnie satysfakcjonowa to, co robi. Pracowaem z modzie z zaburzeniami emocjonalnymi. Wydawao mi si. e wiem, jak powinni uwolni si od swojej przeszoci i zaprzesta niszczcego odreagowywania. Sdziem, e mog pomóc im zaprowadzi ad we wasnym yciu. Moje podejcie okazao si jednak niezupenie waciwe.
- I co wtedy zrobie?
- Rzuciem t prac.
- A potem?
- Wtedy zadzwonia do mnie dawna znajoma i opowiedziaa mi o istnieniu Rkopisu.
- I to skonio ci do przyjazdu do Peru?
- Tak.
- A co sdzisz o swoich przygodach tutaj?
- Myl, e chyba zwariowaem albo mi ycie zbrzydo.
- A co sdzisz o tym, jak rozwija si ta caa historia?
- Nie potrafi sobie tego wytumaczy.
- Kiedy ksidz Sanchez opowiedzia mi, co ci si przydarzyo od dnia twego przyjazdu do Peru, byem zdumiony, ile zbiegów zdarze doprowadzio ci do poznania kolejnych wtajemnicze Rkopisu akurat wtedy, kiedy ich potrzebowae.
- I co ksidz o tym myli? Co to ma znaczy?
Zatrzyma si i stan naprzeciw mnie. . - To znaczy, e ju jeste gotów, tak jak my wszyscy tutaj. Doszede do etapu, na którym potrzebujesz Rkopisu, gdy tylko on stwarza ci szans kontynuowania twojej yciowej ewolucji.
Pomyl, jak wszystkie wydarzenia w twoim yciu ukadaj si w pewien logiczny cig. Na pocztku interesowae si tym, co w wiecie tajemnicze, co w rezultacie doprowadzio ci do bada nad natur ludzk. Mylisz, e tego profesora spotkae bez powodu? Przecie to wanie on skonkretyzowa twoje zainteresowania i wskaza ci najwiksz tajemnic: sytuacj czowieka na tej planecie i problem sensu ycia. Na kolejnym etapie przekonae si, e sens ycia wie si z uwolnieniem si od uwarunkowa przeszoci i staym rozwijaniem jego wtku ku przyszoci. Dlatego pracowae z t modzie.
Jednake - jak zapewne widzisz to teraz - za spraw wtajemnicze moesz zrozumie, co byo niewaciwe w twojej technice pracy z modzie. Dzieci z zaburzeniami emocjonalnymi potrzebuj do swojej ewolucji tego samego, czego potrzebujemy my wszyscy: poczenia ze ródem energii na tyle bogatym, aby zdoay rozszyfrowa swoj gr kontroli, co ty nazywasz odreagowaniem, i mogy rozwija w sobie ten proces duchowy, który ty wanie starasz si opanowa.
Patrzc z szerszej perspektywy moesz teraz dostrzec, e zainteresowania z okresu modoci i wszystkie kolejne stadia, przez które przeszede, przygotoway ci do przyjazdu tutaj i odkrywania Rkopisu. Na twoje duchowe spenienie, osignite w drodze ewolucji, pracowae przez cae ycie. Energia, któr uzyskae w tym nieskaonym miejscu twojego dorastania oraz energia przekazana ci przez dziadka day ci odwag, dziki której przyjechae do Peru. Jeste tu, poniewa ten pobyt jest ci potrzebny, aby móg kontynuowa ewolucj. Cae twoje ycie byo drog wiodc do tego celu. Z umiechem mówi dalej:
- Gdy w peni utosamisz si z tym ogldem twojego ycia, osigniesz to, co Rkopis okrela jako wiadomo swojej drogi duchowej. Zgodnie z jego wskazaniami musimy powici tyle czasu, ile trzeba na proces objaniania przeszoci. Wikszo z nas prowadzi swoj gr kontroli, któr musimy przezwyciy. Kiedy nam si to uda, zrozumiemy wysze cele, dla których zostalimy zrodzeni akurat przez tych rodziców i do których przygotowuj nas rozliczne zwroty i zakrty na naszej drodze yciowej. Przed kadym z nas stoi jaki cel duchowy, jaka misja, do której zda nawet nie zdajc sobie z tego sprawy, a kiedy robimy to w peni wiadomie, wówczas rozpoczyna si nasze prawdziwe ycie.
Ty ju odkrye ten swój cel. Teraz musisz i naprzód i pozwoli, aby pozornie przypadkowe zdarzenia prowadziy ci coraz bliej i bliej, a odkryjesz take, co masz zrobi, by go wypeni. Dotychczas korzystae z energii Wia i ksidza Sancheza, teraz czas ju poda drog ewolucji samodzielnie i wiadomie.
Chcia mi jeszcze co powiedzie, lecz zauwaylimy zbliajc si do nas furgonetk Sancheza. Podjecha na pobocze i opuci szyb.
- Co si stao? - spyta ksidz Carl.
- Musz jak najszybciej wraca do misji. Wkroczyy tam oddziay wojska... i kardyna Sebastian.
Wskoczylimy obaj do wozu i ksidz Sanchez podjecha do domu ksidza Carla. Po drodze opowiedzia nam, e wojsko wdaro si na teren jego placówki prawdopodobnie by j zamkn i skonfiskowa kopie Rkopisu.
W domu ojca Carla Sanchez zacz byskawicznie pakowa swoje rzeczy, a ja staem i zastanawiaem si, co mam robi dalej.
- Myl, e powinienem jecha z ksidzem - odezwa si ksidz Carl.
- Czy ksidz jest tego pewien?
- Tak, jestem przekonany, e powinienem jecha.
- Po co?
- Tak czuj.
- Jeli ksidz tak uwaa...
- A co ja mam zrobi? - spytaem, stajc w drzwiach. Obaj ksia odwrócili si do mnie.
- To zaley od ciebie - stwierdzi ksidz Carl. Milczaem.
- Sam musisz podj decyzj - doda Sanchez.
Nie mogem uwierzy, e tak mao ich to obchodzi. Jecha z nimi oznaczaoby da si aresztowa. Ale jak miaem tu zosta sam?
- Czy jest tu jeszcze kto, kto mógby mnie ukry? - spytaem w desperacji.
Ksia spojrzeli po sobie.
- Nie przypuszczam - przerwa milczenie ksidz Carl. Znów poczuem, jak strach ciska mi serce.
- Skoncentruj si, pamitaj, kim jeste - pomaga mi z umiechem ksidz Carl.
Sanchez podszed do swojej torby i poda mi broszur.
- Masz tu odbitk szóstego wtajemniczenia. Moe to uatwi ci decyzj.
- Jak prdko bdzie ksidz gotów do drogi? - spyta ksidza Carla.
- Musz jeszcze odby par rozmów. Moe za godzin. Sanchez odwróci si do mnie:
- Akurat masz czas. eby przeczyta to i przemyle. Potem porozmawiamy.
Ksia wrócili do swoich zaj, a ja wyszedem na dwór i usiadem na kamieniu. Lektura tekstu nie zaja mi nawet pó godziny. Znalazem tam te same prawdy, które przekazali mi ju ksia. Jednake kiedy skoczyem, zrozumiaem wreszcie. na czym polega podstawowa myl tego wtajemniczenia: Zanim osigniemy w peni ten szczególny stan umysu, który nawiedza nas czasami - kiedy to dowiadczamy, e nasze ycie posuwa si naprzód za spraw tajemniczych zbiegów okolicznoci -musimy uwiadomi sobie, kim naprawd jestemy.
Akurat zza domu nadszed ksidz Carl, zauway mnie i podszed bliej.
- Skoczye ju? - spyta gosem ciepym i przyjaznym, jak zawsze.
- Tak.
- Mog na chwil usi przy tobie?
- Bardzo tego pragn.
Usadowi si po mojej prawej stronie i po chwili ciszy zapyta:
- Czy rozumiesz ju, e jeste na drodze do wielkiego odkrycia?
- Chyba tak. Ale nie wiem, co mam teraz robi.
- Teraz musisz naprawd w to uwierzy.
- Nie mam odwagi!
- Musisz zrozumie, o co idzie gra. Prawda, której poszukujesz, jest równie wana jak ewolucja caego wszechwiata, bo umoliwia kontynuowanie tej ewolucji. Ksidz Sanchez mówi mi, e miae w górach wizj ewolucji. Widziae, jak materia przesza ca drog od atomów wodoru do czowieka. Zaintrygowao ci pytanie, jak dokonuje si ewolucja czowieka. Teraz ju wiesz: Ludzie rodz si w konkretnej sytuacji historycznej i znajduj w niej wartoci, za którymi si opowiadaj. Wchodz w zwizki z innymi ludmi, którzy take znaleli jakie wartoci. Dzieci zrodzone w takich zwizkach jednocz postawy swoich rodziców i za spraw zbiegów zdarze dokonuj ich syntezy na wyszym poziomie wartoci. Pamitasz zapewne pite wtajemniczenie: Ilekro, kiedy wypenia nas energia a jaki zbieg zdarze pchnie nasze ycie naprzód, utrwalamy w sobie ten poziom energii i zaczynamy egzystowa w postaci materii wyej uorganizowanej. Nasze dzieci dziedzicz ten poziom i podnosz go jeszcze wyej. Na tym polega trwajca obecnie ewolucja gatunku ludzkiego...
Wspóczesne pokolenie róni si od poprzednich tym. e robi to wiadomie i stara si przyspieszy ten proces. Choby si nie wiem jak ba - nie masz wyboru. Jeli ju dowiedziae si. o co naprawd chodzi w yciu, nie moesz si od tej wiedzy uwolni. Jeli pójdziesz inn drog, zawsze bdziesz mia poczucie niedosytu.
- Ale co mam robi teraz?
- Tego nie wiem. To wiesz tylko ty. Mog ci jedynie poradzi: Spróbuj zgromadzi energi.
Ukaza si ksidz Sanchez i przyczy si do nas milczco, aby nie przeszkadza. Staraem si skupi na którym ze skalnych szczytów wokó domu. Kiedy zaczerpnem powietrza w puca, uzmysowiem sobie, e od chwili wyjcia z domu jestem cakowicie pochonity sob. W wyniku tego byem odcity od pikna i majestatu gór, jakbym znajdowa si w tunelu.
Kiedy rozejrzaem si wokó, szukajc czego, czym mógbym si zachwyci, ogarno mnie znane ju uczucie zjednoczenia ze wiatem, l nagle elementy krajobrazu zaczy si jako adniej prezentowa, a niektóre nawet lniy delikatnie. Poczuem si naraz lekki i podniesiony na duchu.
Przeniosem wzrok z ksidza Sancheza na ksidza Carla. Przygldali mi si uwanie, jakby obserwowali moje biopole.
- Jak to wyglda? - spytaem.
- Chyba czujesz si ju lepiej - odpar Sanchez. - Postój tu troch i nagromad jak najwicej energii. Mamy jeszcze pracy na jakie dwadziecia minut. - Ze smutnym umiechem doda: - Potem bdziesz gotów, aby zaczyna.
Podanie z prdem
Ksia wrócili do domu, a ja jeszcze przez kilka minut rozkoszowaem si piknem gór, aby wchon jak najwicej energii. Potem moje myli powdroway do Wia. Gdzie móg w tej chwili by? Czy i kiedy uda mu si osign cel?
Wyobraziem go sobie, jak ucieka przez dungl, ciskajc w rku tekst dziewitego wtajemniczenia, a za nim biegn onierze. Wyobraziem te sobie kardynaa Sebastiana organizujcego pocig. Nie miaem wtpliwoci, e kardyna mimo wysokiej pozycji w Kociele myli si, bdnie interpretuje wpyw Rkopisu na ludzi. Miaem wraenie, e mona by skoni go do zmiany zdania, gdybymy tylko wiedzieli, które wtajemniczenie wydaje mu si najbardziej niebezpieczne.
Kiedy nad tym rozmylaem, przypomniaa mi si Marjorie. Co te si z ni teraz dzieje? Wyobraziem sobie, e znów si z ni spotykam, ale jak mogoby do tego doj?
Trzaniecie drzwi przywoao mnie do rzeczywistoci. Znów zaczem si denerwowa. Ksidz Sanchez wyszed zza domu i szybkim, zdecydowanym krokiem zbliy si do mnie.
- No i jak, zdecydowae si ju? - spyta. Potrzsnem gow.
- Nie wygldasz na zbyt mocnego.
- Ani nie czuj si zbyt mocno.
- Chyba nie do systematycznie odtwarzae swoje zasoby energii?
- Jak mam to rozumie?
- Poka ci, jak ja sam pozyskuj energi. Moe moja metoda pomoe ci wypracowa sobie wasn.
Po pierwsze trzeba skupi si na otoczeniu, co chyba ty te potrafisz. Potem naley przypomnie sobie, jak to wszystko wygldao, kiedy bye peen energii. Ja robi to w ten sposób, e przywouj na myl niepowtarzaln urod i ksztat wszystkich elementów rodowiska, szczególnie rolin, zwaszcza to, jak ich barwy staway si jaskrawsze i wyraniejsze. Rozumiesz?
- Tak, staram si robi to samo.
- Dobrze. A potem próbuj jeszcze raz przey to uczucie bliskoci i cznoci ze wszystkim, bez wzgldu na rzeczywist odlego. Wreszcie staram si to wszystko wdycha.
- Jak to wdycha?
- Czy ksidz John nie wyjani ci tego?
- Nie, nic mi o tym nie mówi.
- Moe mia zamiar spotka si z tob jeszcze raz i dopowiedzie ci reszt. On czasem stosuje takie chwyty. Potrafi zostawi ucznia samego, aby sobie przemyla to, co usysza, a potem w odpowiedniej chwili pojawia si i uzupenia swój wykad. Pewnie z tob chcia postpi tak samo, ale nie zdy, bo za szybko wyjechalimy.
- A chciabym dowiedzie si czego wicej - wyznaem.
- Pamitasz dziwne uczucie unoszenia si w przestrzeni, jakiego doznae na szczycie? - zapyta.
- Oczywicie.
- Aby wprawi si w taki stan, staram si zwykle wdycha w siebie energi, z któr jestem poczony.
Szedem za tokiem jego myli. Ju samo suchanie podnosio mój poziom energii. Wszystko wokó mnie stao si jakby adniejsze, nawet skay wydzielay z siebie biaaw powiat, a wokó Sancheza wida byo szerokie, niebieskie biopole. Wykonywa teraz gbokie, miarowe wdechy, za kadym razem zatrzymujc powietrze w pucach jakie pi sekund. Poszedem za jego przykadem.
- Kiedy wyobrazimy sobie - objani - e kady wdech napenia nas energi, jak balon, od razu czujemy si lejsi. a równoczenie bardziej dynamiczni.
Po wykonaniu kilku gbokich oddechów rzeczywicie tak si poczuem.
- Gdy wchon w siebie t energi - cign dalej Sanchez - sprawdzam, czy odczuwam waciwe emocje. Jest to sprawdzian, czy osignem naleyty poziom energii.
- Chodzi o mio?
- Wanie. Jak ju mówilimy w misji, mio nie jest wymysem intelektualistów, nakazem moralnym ani niczym takim. To uczucie wtórne, powstajce wtedy, kiedy uzyskujemy dostp do energii obecnej we wszechwiecie, która, rzecz jasna, pochodzi od Boga.
Ksidz Sanchez patrzy w moj stron, lecz nie skupia na mnie wzroku.
- Wanie osigne ten stan, poziom energii, którego potrzebujesz. Troch ci pomagam, ale potrafisz ju sam go utrzyma.
- W jaki sposób ksidz mi pomaga?
- Na razie nie myl o tym. Dowiesz si, gdy dojdziesz do wtajemniczenia ósmego.
Ksidz Carl przechadza si wokó domu i przyglda si nam z widocznym zadowoleniem.
- Czy ju si zdecydowae? - spyta podchodzc. Pytanie zdenerwowao mnie, tak e zaczem traci energi.
- Nie wracaj tylko do swojej starej gry - ostrzeg mnie. -Nie unikniesz podjcia decyzji. Jak mylisz, co powiniene zrobi?
- Cay szkopu w tym, e w ogóle nie myl!
- Tak ci si tylko wydaje. Kiedy jeste poczony ze ródem energii, proces mylenia te postrzegasz inaczej. Spojrzaem zdumiony.
- Kiedy zrywasz ze swoj gr kontroli, sowa, w które zwykle ubierae logiczne myli, nie maj ju zastosowania. Gdy jeste nasycony energi, twoje myli przybieraj form intuicji i odbierasz je inaczej. Pojawiaj si w podwiadomoci, czasem w marzeniach lub czym w rodzaju wizji, kieruj twoim postpowaniem obywajc si bez porednictwa sów.
Niewiele daway mi te wyjanienia.
- Opowiedz, o czym mylae, siedzc tu sam - zaproponowa ksidz Carl.
- Nie wiem. czy wszystko pamitam.
- Spróbuj.
Skupiem si.
- Mylaem o Wilu, o jego poszukiwaniach i o krucjacie kardynaa Sebastiana.
- O czym jeszcze?
- Zastanawiaem si te, co si dzieje z Marjorie. Nie rozumiem jednak, w jaki sposób ma mi to pomóc w podjciu decyzji.
- Zaraz ci wytumacz - zaofiarowa si ksidz Sanchez. -Kiedy osigasz waciwy poziom energii, jeste gotów wiadomie wczy si w nurt ewolucji. Bierzesz udzia w ewolucji na swój sposób. Po pierwsze, jak ju powiedziaem, nagromadzasz odpowiedni ilo energii. Nastpnie uwiadamiasz sobie swój podstawowy problem yciowy, który przeje od rodziców - on umiejscawia twoj ewolucj w ogólnym nurcie. Potem wkraczasz na wasn drog, odkrywasz mniejsze, dorane problemy, które na bieco konfrontuj ci z yciem. Te sprawy zawsze s czci skadow gównego problemu i okrelaj, w jakim punkcie swoich yciowych poszukiwa w danej chwili jeste.
Kiedy ju uwiadomisz sobie owe problemy, zawsze intuicja w jaki sposób wskae ci, co zrobi lub w jakim kierunku si uda. Po prostu przeczucie da znak, jaki ma by nastpny twój krok. To dziaa zawsze, chyba e postawisz sobie niewaciwe pytanie. Widzisz, ycie polega nie tyle na tym, by otrzymywa waciwe odpowiedzi, ale na tym, by zadawa waciwe pytania. Jeli pytania bd prawidowe - odpowiedzi przyjd same.
Tak wic otrzymae wskazówk, co moe si teraz wydarzy. Nastpny etap wymaga czujnoci i pilnej obserwacji. Prdzej czy póniej wydarzy si co, co popchnie ci w kierunku wskazanym przez intuicj. Rozumiesz mnie?
- Chyba tak.
- No wic - kontynuowa - czy nie wydaje ci si, e te myli o Wilu, Marjorie i Sebastianie maj jednak znaczenie. Zastanów si, skd one si bior, na tle dowiadcze twojego ycia. Ustalie ju, z jakiej wywodzisz si rodziny. Rodzice szukali odpowiedzi na pytanie, jak uczyni ycie wzbogacajc przygod duchow.
- Tak.
- Dorastajc, zainteresowae si rónymi tajemniczymi historiami. Potem studiowae socjologi i pracowae z ludmi, chocia jeszcze nie wiedziae, dlaczego to robisz. Akurat kiedy zaczy ci si otwiera oczy, dowiedziae si o Rkopisie, przyjechae do Peru i zacze odkrywa jego kolejne wtajemniczenia. Z kadego dowiadywae si czego o zjawiskach duchowych, które chciae zgbi. Teraz ju wiadomie kroczysz drog ewolucji formuujc dorane pytania i oczekujc odpowiedzi. Jakie wic s twoje dorane problemy?
- Wydaje mi si, e chciabym dalej poznawa Rkopis -zaczem wylicza. - Bardzo interesuje mnie, czy Wi jest ju na tropie dziewitego wtajemniczenia. Chciabym te wiedzie, co dzieje si z Marjorie. No i dowiedzie si czego wicej o kardynale Sebastianie.
- A co podpowiada ci w tych sprawach intuicja?
- Nie wiem, co tym sdzi. W wyobrani spotkaem si znów z Marjorie i widziaem Wia uciekajcego przed onierzami. Co to moe znaczy?
- Gdzie widziae Wia?
- W dungli.
- Moe to wskazuje, dokd powiniene si uda. Iquitos ley w rodku dungli. A co z Marjorie?
- Widziaem oczyma duszy, jak znów si z ni spotykam.
- A jeli chodzi o Sebastiana?
- Pomylaem sobie, e on moe dlatego zwalcza Rkopis, bo go nie rozumie, a mógby zmieni zdanie, gdyby kto pomóg mu waciwie zinterpretowa to, co wydaje mu si grone.
Ksia spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Co to moe oznacza? - spytaem.
- A jak mylisz? - odpowiedzia pytaniem ksidz Carl.
W tym momencie poczuem si podobnie jak wtedy na szczycie góry. Znów byem peen energii i wiary w siebie. Patrzc wprost na ksiy owiadczyem:
- Myl, e to oznacza, e powinienem i w dungl i spróbowa ustali, jakie treci Rkopisu nie podobaj si hierarchii kocielnej.
Ksidz Carl umiechn si.
- Otó to! Moesz wzi mój samochód. Ucieszyem si. Przeszlimy przed dom do zaparkowanych z drugiej strony aut. Okazao si, e moje rzeczy, wraz z zapasem ywnoci i wody, le ju spakowane w samochodzie ksidza Carla. Furgonetka Sancheza równie bya gotowa do drogi.
- Chc ci jeszcze co powiedzie - przypomnia sobie Sanchez. - Pamitaj, eby moliwie jak najczciej zatrzymywa si dla uzupenienia zapasu energii. Staraj si utrzymywa stan nasycenia energi, stan mioci. Kiedy osigniesz stan mioci, nikt i nic nie odbierze ci wicej energii, ni ty bdziesz w stanie uzupeni. Powstaje jakby obieg zamknity energii. Tote jej zapas nigdy si nie wyczerpie. Musisz jednak wiadomie sterowa tym procesem. Jest to szczególnie wane w kontaktach z ludmi.
Przerwa, a tymczasem zbliy si ksidz Carl i doda:
- Poznae ju wszystkie wtajemniczenia prócz siódmego i ósmego. Siódme powicone jest procesowi wiadomego rozwoju czowieka, jego uwraliwieniu na zbiegi okolicznoci, przez które wszechwiat udziela odpowiedzi na nasze pytania. - Wrczy mi ma broszurk. - Tu masz jego tekst. Jest bardzo zwizy i ogólny. Mówi o tym, w jaki sposób na naszej drodze pojawiaj si róne znaki orientacyjne, a myli staj si naszym przewodnikiem. Ósme wtajemniczenie we waciwym momencie samo trafi do twoich rk. Wyjania ono, jak moemy dopomóc innym, aby sami podsuwali odpowiedzi na nasze pytania. Przedstawia te nowy rodzaj etyki, która powinna zapanowa midzy ludmi, abymy uatwiali sobie nawzajem nasz ewolucj.
- Dlaczego nie mog go dosta teraz?
Ksidz Carl z umiechem pooy mi rk na ramieniu.
- No có, my te musimy zawierzy naszej intuicji, a na razie nie wydaje si nam, aby byo to potrzebne. Otrzymasz je wtedy, kiedy zadasz odpowiednie pytanie.
Zapewniem obu ksiy, e dobrze ich zrozumiaem, tote uciskali mnie i yczyli powodzenia. Ksidz Carl powtórzy z naciskiem, i na pewno wkrótce znów si spotkamy i odnajd odpowiedzi, w poszukiwaniu których tu przybyem.
Bylimy ju gotowi do wsiadania, gdy nagle Sanchez odwróci si do mnie:
- W tej chwili intuicja podpowiada mi, eby powiedzie ci co, o czym póniej dowiesz si wicej. W swojej podróy kieruj si wraliwoci na pikno. Miejsca i ludzie, od których moesz uzyska jakie odpowiedzi, wydadz ci si barwniejsze i adniejsze ni wszystko inne.
Przytaknem i wsiadem do samochodu ksidza Carla. Jechaem za ksimi kamienist drog a do rozwidlenia szos. Wtedy Sanchez pomacha mi rk przez tyln szyb i obaj z ksidzem Carlem skrcili na wschód, a ja skierowaem si na pónoc, w stron dorzecza Amazonki.
Zaczem si ju niecierpliwi. Po przyjemnie spdzonych trzech godzinach znalazem si na rozdrou i nie mogem si zdecydowa, któr drog wybra.
Jedn z moliwoci bya droga w lewo. Wedug mapy droga ta skrcaa na pónoc wzdu krawdzi pasma górskiego, a potem ostro na wschód, w kierunku Iquitos. Druga droga, w prawo, te prowadzia do Iquitos, ale skrcaa pod ktem prostym na wschód, przez dungl.
Zaczerpnem powietrza i spróbowaem si odpry, po czym zerknem w lusterko wsteczne. W polu widzenia nie byo nikogo. Prawd mówic, ju od ponad godziny nie widziaem ywej duszy, ani pieszych, ani zmotoryzowanych. Poczuem lekki dreszczyk niepokoju, ale staraem si go przezwyciy. Miaem przecie wiadomo, e mog podj prawidow decyzj tylko wtedy, gdy bd wypoczty i peen energii.
Rozejrzaem si dokoa. Droga przez dungl, ta w prawo, przebiegaa przez skupisko potnych drzew i ska w otoczeniu tropikalnych krzewów. Droga przez góry bya prawie naga, w dali wida byo jedynie samotne drzewo, poza tym skay bez adnej szaty rolinnej.
Znów spojrzaem w prawo i usiowaem wzbudzi w sobie uczucie mioci. Zauwayem tylko soczyst ziele drzew i krzewów. Spróbowaem tego samego w stosunku do drogi po lewej. Od razu dostrzegem rosnc przy niej kp kwitncych traw. Ich blaszki liciowe byy blade i nakrapiane, a drobne biae kwiatki z daleka tworzyy niepowtarzalny wzór. Zastanawiaem si, dlaczego nie zauwayem ich wczeniej. Teraz wydaway si jakby promieniowa wiatem. Poszerzyem swoje pole widzenia o wszystko, co znajdowao si w tamtym kierunku. Nagle kamyki i wysepki wiru nabray jakich niespotykanych kolorów i ksztatów, odcieni bursztynu, fioletu, a nawet ciemnej czerwieni.
Kiedy znów spojrzaem w prawo, drzewa i krzewy, aczkolwiek adne, w porównaniu z widokiem po lewej stronie prezentoway si blado. Nie mogem zrozumie, jak to jest moliwe?! Przecie pocztkowo bardziej podobaa mi si droga w prawo. Po kolejnym spojrzeniu w lewo intuicja zdecydowanie podsuna mi rozwizanie. Oczarowao mnie bogactwo ksztatów i kolorów.
Ju podjem decyzj. Zapaliem silnik i skierowaem samochód w lewo, przekonany o susznoci swego postpowania. Droga bya wyboista, pena kamieni i dziur. Podskakujc na wybojach doznawaem uczucia dziwnej lekkoci caego ciaa. Rce trzymay kierownic, ale nie opieray si na niej.
Przez dwie godziny jechaem bez przeszkód, podjadajc od czasu do czasu zapasy z koszyka przygotowanego przez ksidza Carla. Wokó nadal nie byo ywej duszy. Droga biega w gór i w dó po maych pagórkach. Na wierzchoku jednego z nich zauwayem po prawej stronie dwa zaparkowane samochody. Stay daleko od szosy pod kpk niewielkich drzew. Nie widziaem w pobliu ich uytkowników, doszedem wic do wniosku, e kto je tu porzuci. Z pagórka droga ostro skrcaa w lewo, a nastpnie zakolami wchodzia w gb szerokiej doliny. Ze szczytu, na którym si znajdowaem, mogem obserwowa teren na przestrzeni kilku kilometrów.
Zahamowaem gwatownie. Mniej wicej w poowie dugoci doliny po obu stronach szosy stay trzy czy cztery samochody wojskowe. Midzy nimi ustawia si grupa onierzy. Dreszcz przeszed mi po plecach, gdy oznaczao to, e droga jest zablokowana. Wycofaem si ze szczytu pagórka i wprowadziem samochód midzy dwie skaki. Potem wysiadem i piechot wróciem na szczyt, aby z góry obserwowa, co si dzieje w dolinie. Akurat jeden z samochodów ruszy i odjecha w przeciwn stron.
Wtem usyszaem za sob czyje kroki. Byskawicznie odwróciem si i zobaczyem Phila, ekologa, którego poznaem w Viciente.
By równie zaskoczony jak i ja. Podbieg do mnie i spyta:
- Co ty tu robisz?
- Próbuj dosta si do Iquitos - odpowiedziaem.
Na jego twarzy odbi si niepokój.
- My te, ale wadze dostay chyba biaej gorczki na punkcie Rkopisu. Jest nas czterech i wanie si zastanawiamy, czy zaryzykowa i spróbowa przebi si przez t blokad -gestem pokaza na lewo, gdzie wród drzew wida byo kilku mczyzn. - Po co jedziesz do Iquitos? - zainteresowa si.
- Chc odnale Wia. Rozstalimy si w Cula i syszaem, e w poszukiwaniu ostatniej czci Rkopisu móg skierowa si do Iquitos.
Phil by przeraony.
- Po co mu to?! Posiadanie kopii Rkopisu jest zabronione. Nie syszae, co si stao z Viciente?
- Co nieco. A ty co o tym wiesz?
- Nie byo mnie tam wtedy, ale z tego, co do mnie dotaro, wynika, e wojsko wtargno i aresztowao wszystkich, przy których znaleziono odbitki. Goci zatrzymano do przesuchania, a Dale'a i innych naukowców wywieziono w nieznanym kierunku. Do dzi nie wiadomo, co si z nimi stao...
- Masz jakie pojcie, dlaczego wadze tak tpi ten Rkopis? - staraem si go wybada.
- Nie, ale gdy tylko zorientowaem si, e to zajcie zaczyna si robi niebezpieczne, postanowiem wróci do Iquitos, zabra swoje materiay i szybko wia z tego kraju.
Opowiedziaem mu, co dziao si z Wiem i ze mn, odkd opucilimy Viciente, kadc nacisk na strzelanin w górach.
- O, cholera! - zakl. - I po tym wszystkim chce si wam jeszcze ugania za tym papierem?
To stwierdzenie zachwiao nieco moj pewno siebie, ale próbowaem go przekona:
- Suchaj, jeli nikt nic w tej sprawie nie zrobi, wadze tego kraju otocz Rkopis cakowitym milczeniem. wiat zostanie pozbawiony róda cennej informacji, a wydaje mi si. i tre tych rozdziaów jest wana.
- A tak wana, e warto odda za ni ycie? Nasz uwag zwróci warkot samochodów. Ciarówki zmierzay w nasz stron.
- No prosz! Ju ich tu mamy!
Zanim zdylimy wykona jakikolwiek ruch. usyszelimy taki sam warkot dochodzcy z przeciwnej strony.
- Jestemy okreni! - krzykn Phil.
Rzuciem si do samochodu i upchnem zawarto koszyka z prowiantem w may toboek. Pocztkowo wsadziem tam take odbitk Rkopisu, ale zreflektowaem si i wsunem j pod siedzenie samochodu.
Odgosy zbliay si, tote przebiegem przez szos w prawo, w tym samym kierunku co Phil. Z góry widziaem, jak razem ze swymi ludmi ukry si za skaami. Schowaem si tam razem z nimi, liczc, e ciarówki wojskowe min nas i pojad dalej. Mojego wozu nie byo wida, a miaem nadziej, e pozostae samochody uznaj za porzucone.
Ciarówki nadjedajce od poudnia byy pierwsze i zatrzymay si tu przed naszymi autami.
- Sta, policja! - rozleg si okrzyk. Zamarlimy, gdy od tyu zaszo nas kilkunastu onierzy. Wszyscy byli uzbrojeni po zby i poruszali si bardzo ostronie. Zrewidowali nas dokadnie i zabrali wszystko, co mielimy przy sobie, potem kazali nam i z powrotem do drogi. Tam grupa onierzy przeszukiwaa ju nasze samochody. Phila i jego kolegów wsadzono do jednej z ciarówek, która od razu odjechaa. Kiedy mnie mijali, uchwyciem jeszcze jego spojrzenie. By blady i miertelnie wystraszony.
Mnie kazano usi blisko szczytu wzgórza. Obok ustawio si kilku onierzy z automatami na ramionach. W kocu podszed do mnie oficer i rzuci mi pod nogi odbitk Rkopisu oraz kluczyki od wozu ksidza Carla.
- Czy te papiery s pana? - spyta. Patrzyem na niego milczc.
- Te kluczyki znaleziono przy panu - powiedzia dobitnie. - Wewntrz samochodu znalelimy te papiery. Powtarzam pytanie: czy nale one do pana?
- Nie odpowiem na adne pytanie, dopóki nie skontaktuj si z adwokatem - wyrecytowaem zwyczajow formuk. Moja odpowied wywoaa ironiczny umiech na twarzy oficera. Rzuci podwadnym jakie polecenie i odszed. onierze odprowadzili mnie do dipa i kazali usi na przednim siedzeniu obok kierowcy. Dwóch innych ulokowao si z tyu z broni gotow do strzau. Reszta zaadowaa si na ciarówk. Po krótkim postoju oba pojazdy ruszyy na pónoc, w gb doliny.
W mojej gowie tuky si niespokojne myli. Dokd mnie wioz? Po kiego diaba wpakowaem si w t awantur? Z tym caym przygotowaniem teoretycznym, które otrzymaem od ksiy, nie przetrzymam nawet jednego dnia. Tam, na skrzyowaniu, czuem, e wybraem waciwy kierunek! Ta droga wydawaa mi si bardziej atrakcyjna, wic zgodnie z pouczeniem ksidza Sancheza uznaem, i jest waciwa. Gdzie popeniem bd?
Wziem gboki oddech i próbowaem si odpry, analizujc swoje pooenie. Postanowiem udawa gupka i poda si za nieszkodliwego, przypadkowego turyst, który niewiadomie zaplta si w jak awantur. W tym duchu planowaem mówi i prosi, aby mnie puszczono.
Moje rce spoczyway na kolanach i lekko dray. Który z onierzy siedzcych z tyu podsun mi manierk z wod. Wziem j, ale nie byem w stanie pi. onierz wyglda modo. Kiedy zwracaem mu manierk, umiechn si bez cienia zoliwoci. Przypomniaem sobie przestraszon twarz Prua. Co oni mogli z nim zrobi?
W tej chwili skojarzyem, e spotkanie Phila na tym wzgórzu byo zapewne znanym mi z Rkopisu zbiegiem zdarze. Ale co mia on znaczy? O czym rozmawialibymy, gdyby nam nie przerwano? Zdyem tylko podkreli znaczenie Rkopisu. On z kolei zdoa ostrzec mnie przed niebezpieczestwem i poradzi mi, ebym ucieka, zanim mnie zapi. Niestety, ta rada przysza za póno.
Kilka godzin mino w milczeniu. Teren stawa si coraz bardziej równinny, a powietrze cieplejsze. W pewnej chwili mody onierz poczstowa mnie konserw ze swojej elaznej racji, czym w rodzaju mielonki woowej, ale ja nie mogem nic przekn. Po zachodzie soca szybko zapad zmrok.
Siedziaem w samochodzie, bezmylnie patrzc na drog, jak wyznaczay reflektory. W kocu zapadem w niespokojny sen, w którym drczya mnie wizja ucieczki. Umykaem przed jakim niezidentyfikowanym wrogiem, kluczc midzy setkami poncych ognisk, pewien, e gdzie tam znajduje si tajemniczy klucz do wiedzy i bezpieczestwa. Dostrzegem ten klucz w samym rodku najwikszego ogniska i rzuciem si. by go wycign...
Obudziem si nagle cay zlany potem. onierze przygldali mi si dziwnie. Potrzsnem gow i oparem si o drzwi. Przez duszy czas wygldaem przez szyb, obserwujc majaczce w mroku ksztaty i starajc si nie wpa w panik. Byem samotny, transportowano mnie pod stra gdzie w nieznane, nikt nie przejmowa si moimi lkami.
Okoo pónocy dojechalimy do duego, sabo owietlonego dwupitrowego budynku z rnitych bloków kamiennych. Minlimy frontowe wejcie i weszlimy przez boczne drzwi, a potem po schodkach na wski korytarz. Zauwayem, e wewntrzne ciany te s z kamienia, a sufity na przemian z grubych belek i surowych desek. Cao owietlay arówki bez adnych oson zwisajce na przewodach z sufitu. Przeszlimy przez kolejne drzwi, za którymi zobaczyem cele. Jeden z onierzy, który przedtem gdzie znikn, teraz si pojawi, otworzy drzwi jednej z nich i gestem zaprosi mnie do rodka.
Wewntrz znajdoway si trzy prycze i drewniany stolik, a na nim wazon z kwiatami. Byem mile zaskoczony, gdy cela okazaa si czysta. Wchodzc zauwayem, e spod ciany przyglda mi si mody, moe osiemnaste-, dziewitnastoletni Peruwiaczyk. Kiedy onierz zamkn za mn drzwi i odszed, usiadem na jednej z prycz. Mody czowiek zapali lampk naftow i przy jej wietle zorientowaem si, e to Indianin.
- Czy mówi pan po angielsku? - zaczem rozmow.
- Troch.
- Gdzie my jestemy?
- W pobliu Pullcupa.
- Czy to jest wizienie?
- Nie, ale tu przetrzymuje si wszystkich przesuchiwanych w sprawie Rkopisu.
- Jak dugo pan tu siedzi?
- Dwa miesice. - Spojrza na mnie niemiao, piwnymi oczyma.
- I co oni tu z panem robi?
- Próbuj przekona mnie, abym przesta wierzy w przesanie Rkopisu i poinformowa ich o ludziach, którzy maj jego odbitki.
- W jaki sposób pana przekonuj?
- Rozmawiaj ze mn.
- Tylko rozmawiaj, nie gro?
- Nie, tylko rozmawiaj - powtórzy.
- A czy mówi co o tym, kiedy pana wypuszcz?
- Nie.
Zamilkem, a on spojrza na mnie pytajcym wzrokiem i odezwa si:
- Czy zapali ci z odbitk Rkopisu?
- Tak, a ciebie?
- Mnie te. Mieszkam tu blisko, w sierocicu. Nasz dyrektor uczy dzieci wedug wskaza Rkopisu, a ja mu pomagaem. Potem dyrektorowi udao si uciec, ale mnie zapali.
- Ile wtajemnicze poznae?
- Wszystkie, jakie s. A ty?
- Nie mam jeszcze wtajemniczenia siódmego i ósmego. Siódme miaem wanie przy sobie, ale nie zdyem przeczyta, kiedy pojawili si onierze.
Mody czowiek ziewn i zaproponowa:
- Moe bymy si przespali?
- Susznie - zgodziem si, wpó przytomny.
Pooyem si na pryczy i przymknem oczy, ale nie mogem zatrzyma gonitwy myli. Co mam teraz robi? Jak mogem tak atwo da si zapa? Moe mógbym jako uciec? Zdyem obmyli kilka rónych strategii, zanim w kocu zapadem w sen.
I znów drczyy mnie koszmary senne. Dalej szukaem klucza, lecz tym razem zabdziem w gstym lesie. Dugo bdziem chodzc w kóko, jakby oczekujc jakich wskazówek. Wreszcie rozszalaa si burza, wszystko zalay strumienie deszczu. Powód zmya mnie w gb wwozu, po dnie którego pyna rzeka. Czuem, e znosi mnie w niewaciwym kierunku, i baem si wirów. Ze wszystkich si walczyem z prdem i wydawao mi si, e to trwa caymi dniami. W kocu zaczepiem si o skalisty brzeg i udao mi si wydosta z rwcego nurtu.
Wspinajc si po skaach, wznosiem si coraz wyej w jeszcze bardziej zdradliwe rejony. Uywajc caej siy woli i zrcznoci pokonywaem klify, ale w pewnym momencie zawisem niebezpiecznie, wczepiony w skaln cian. Nie mogem posun si ju ani o krok dalej. A kiedy spojrzaem w dó, zobaczyem t sam rzek, z któr walczyem. Wypywaa z lasu i dalej biega w kierunku piknej play i ki. A na tej ce wród kwiatów znajdowa si poszukiwany przeze mnie klucz! W tej chwili odpadem od skay, z krzykiem wpadem do rzeki i utonem!
Usiadem na pryczy, z trudem apic oddech. Mody Indianin widocznie ju nie spa, bo podszed do mnie.
- Co si stao? - zapyta.
Rozejrzaem si wokó przypominajc sobie, gdzie jestem. Zauwayem, e cela ma okno. Zaczynao ju wita.
- Miaem zy sen - uspokoiem go. Umiechn si.
- Ze sny przekazuj nam najwaniejsze informacje - oznajmi.
- Jakie informacje? - spytaem zdziwiony, wstajc i nakadajc koszul.
- Siódme wtajemniczenie mówi o snach - odpowiedzia wymijajco.
- Co mówi?
- Mówi, jak je... no...
- Objania?
- Tak.
- I co tam wyczytae na ten temat?
- Trzeba porówna to, co si przytrafio we nie, z tym co ci si przytrafia w yciu.
- W jaki sposób?
Mody Indianin zerkn na mnie z boku.
- Chciaby, ebym wytumaczy ci twój sen? Kiwnem gow i opowiedziaem, co mi si nio. Sucha uwanie, a potem zaproponowa:
- Porównaj sen ze swoim yciem.
- Od czego mam zacz?
- Od pocztku. Od czego zacz si sen?
- Szukaem w lesie klucza.
- I jak si wtedy czue?
- Zagubiony.
- Jak to si ma do twojej rzeczywistej sytuacji?
- Jest jaki zwizek - zgodziem si. - Szukam odpowiedzi na pytania zwizane z Rkopisem i rzeczywicie czuj si cholernie zagubiony!
- I co jeszcze naprawd dzieje si z tob? - sondowa dalej.
- Schwytano mnie i zamknito, mimo wszystkich moich wysików. Jedyne, na co teraz mog liczy, to przekonanie kogo trzeba, eby mnie wypuci.
- Walczye, aby ci nie schwytano?
- Wanie.
- A co dziao si we nie?
- Walczyem z prdem rzeki.
- Dlaczego?
Zaczem pojmowa, do czego zmierza mój towarzysz.
- Baem si, e mnie uniesie.
- A co by si stao, gdyby nie opiera si prdowi?
- Moe zniósby mnie do klucza? To chcesz powiedzie? Moe gdybym da ponie si wydarzeniom, uzyskabym odpowiedzi, których szukam?
Spojrza na mnie stropiony.
- Ja nic nie mówi. To twój sen wszystko mówi. Przemylaem to szybko. Czy moliwe, eby taka interpretacja bya suszna?
- A gdyby mia przey ten sen jeszcze raz, co by zrobi inaczej? - spyta mody Indianin.
- Nie opierabym si prdowi wody, nawet gdyby wygldaa gronie. Wiedziabym, e naley da si unie.
- A co w yciu wydaje ci si teraz grone?
- Chyba onierze. Samo to, e jestem zatrzymany.
- Có wic z tego wynika?
- Czy sen mówi, e naley dopatrzy si w zatrzymaniu dobrych stron? Tak mylisz?
Nie odpowiedzia. Umiechn si.
Siedziaem na pryczy, opierajc si plecami o cian. Ta interpretacja mnie zbulwersowaa. Jeli jest suszna, oznacza to. e nie popeniem bdu, wybierajc akurat t drog. Wida by to element zdarze, które przyj musiay.
- Jak si nazywasz? - spytaem.
- Pablo - odpowiedzia.
Ja te si przedstawiem, po czym krótko opowiedziaem mu ca histori przyjazdu do Peru i to, co si dotychczas wydarzyo. Pablo sucha, siedzc na pryczy, z okciami na kolanach. Zauwayem, e mia krótko cite, czarne wosy i by bardzo chudy.
- Po co przyjechae akurat w to miejsce? - spyta jeszcze raz.
- Aby dowiedzie si czego wicej o Rkopisie.
- A bardziej konkretnie?
- Aby dowiedzie si czego wicej o siódmym wtajemniczeniu i moich znajomych, Wilu i Marjorie. Chciaem take dowiedzie si, dlaczego Koció zwalcza Rkopis.
- Tu jest wielu ksiy, z którymi bdziesz móg porozmawia - powiedzia zagadkowo.
Zastanawiaem si chwil nad jego sowami, po czym zadaem kolejne pytanie:
- Co jeszcze siódme wtajemniczenie mówi o snach?
Pablo powiedzia mi, e sny pojawiaj si, aby przekaza nam te informacje o naszym yciu, których nam brakuje. Mówi co jeszcze, ale ju nie suchaem, bo zaczem myle o Marjorie. W wyobrani widziaem wyranie jej twarz. Zastanawiaem si, gdzie ona moe by, i nagle jakbym zobaczy j -biega do mnie z umiechem.
- Przepraszam, zamyliem si - usprawiedliwiem si, gdy dotaro do mnie, e Pablo zamilk. - Co jeszcze mówie?
- Nic wanego. A o czym mylae?
- O pewnej mojej znajomej.
Czuem, e chcia rozwin ten temat, lecz usyszelimy, jak kto podszed do drzwi naszej celi. Przez okratowane okienko zobaczylimy onierza otwierajcego zasuw.
- Bdzie niadanie - poinformowa mnie Pablo.
onierz otworzy drzwi i da nam gow znak, abymy wyszli na korytarz. Pablo szed pierwszy. Udalimy si po schodach pitro wyej do maej jadalni. W rogu stao kilku onierzy, a jacy cywile, dwóch mczyzn i jedna kobieta, czekali w kolejce do bufetu.
Stanem jak wryty, nie wierzc wasnym oczom. T kobiet bya Marjorie! Równoczenie ona dojrzaa mnie i a zakrya usta doni, szeroko otwierajc oczy ze zdumienia. Obejrzaem si, gdzie jest onierz, który szed za nami. Okazao si. e podszed do kolegi stojcego w rogu i mówi co do niego z nonszalanckim umiechem. Tymczasem Pablo przeprowadzi mnie przez ca sal i stanlimy na kocu kolejki.
Marjorie wanie czekaa na swoj porcj, podczas gdy dwaj stojcy przede mn mczyni zabrali ju otrzymane tace do stolika. Marjorie kilka razy ogldaa si i nasze spojrzenia spotykay si. Pablo bardzo szybko domyli si, e si znamy, i zerkn na mnie pytajco. Marjorie zaniosa swoj tac do stolika, a my, kiedy te zostalimy obsueni, przysiedlimy si do niej. onierze nadal rozmawiali ze sob, najwidoczniej obojtni na to, co robimy.
- Och, jak si ciesz, e ci widz! - powiedziaa radonie. - Jak si tu dostae?
- Przez jaki czas ukrywaem si u ksiy - wyjaniem. -Potem próbowaem odnale Wia i wczoraj mnie zapali. A ty jak dugo tu siedzisz?
- Odkd zatrzymali mnie tam w górach. Przedstawiem Marjorie Pabla.
Wymienili kilka grzecznociowych zda, po czym zwróciem si do Marjorie:
- Co byo dalej?
- Nic szczególnego. Wci nie znam przyczyn mojego zatrzymania. Codziennie który z ksiy lub oficerów wzywa mnie na przesuchanie. Pytaj przede wszystkim o moje kontakty z Viciente i gdzie s pozostae egzemplarze Rkopisu. I tak w kóko.
Marjorie umiechna si z tak sodycz, e poczuem do niej silny pocig. Rzucia mi karcce spojrzenie spod oka i oboje zamialimy si cicho. Po chwili otwary si drzwi i wszed jaki duchowny w asycie oficera wyszej rangi.
- Ten ksidz jest tu najwaniejszy - wyjani Pablo.
Oficer powiedzia co do onierzy, którzy trzaskajc obcasami stanli na baczno. Potem razem z duchownym przeszli przez sal w stron kuchni. Dostojnik spoglda prosto na mnie i przez dusza chwil nasze spojrzenia si krzyoway. Poniewa raczej nie chciaem przyciga jego uwagi, odwróciem wzrok i zajem si jedzeniem. Obaj mczyni minli kuchni i wyszli tylnymi drzwiami.
- Czy to jeden z tych ksiy, którzy ci przesuchiwali? -spytaem Marjorie.
- Nie, nigdy go tu nie widziaam.
- Ja go znam - wczy si Pablo. - On przyjecha wczoraj. To kardyna Sebastian.
- To by kardyna Sebastian?! - a si uniosem na krzele.
- Syszae ju co o nim? - zainteresowaa si Marjorie.
- I owszem, nawet duo. To wanie on stoi na czele tej krucjaty przeciw Rkopisowi. Mylaem, e jest teraz w misji ksidza Sancheza.
- A kto to jest ksidz Sanchez? - Zanim jej odpowiedziaem, ten sam onierz, który nas tu przyprowadzi, podszed do naszego stolika i skin na Pabla i na mnie.
- Teraz bdzie spacer - wyjani Pablo. Popatrzylimy z Marjorie po sobie. W jej wzroku odbi si niepokój.
- Nie martw si - uspokoiem j. - Porozmawiamy przy nastpnym posiku. Wszystko bdzie dobrze.
Wychodzc zastanawiaem si jednak, czy mój optymizm jest uzasadniony. Przecie ci ludzie mogli spowodowa, aby kade z nas w dowolnym momencie zniko bez ladu. Tymczasem onierz eskortowa nas przez krótki korytarz ku zewntrznym schodom, a stamtd na boczny dziedziniec otoczony wysokim, kamiennym murem. Potem stan przy wejciu, a Pablo kiwn na mnie i zaczlimy spacerowa wokó podwórza. Pablo co pewien czas schyla si i zrywa kwiaty rosnce pod murem.
Poprosiem, eby mi opowiedzia o siódmym wtajemniczeniu.
- Okazuje si - powiedzia schylajc si po kolejny kwiatek - e nie tylko sny daj nam wskazówki, ale take myli i marzenia.
- Tak mówi ksidz Carl. Ale jak to funkcjonuje? Co na przykad mówi marzenia?
- Widzimy w wyobrani jaki obraz lub wydarzenie. To jest dla nas wskazówka, co moe si sta. Jeeli zwrócimy na to uwag, bdziemy przygotowani, gdy nastpi.
- Wiesz, e widziaem w mylach Marjorie? I teraz j spotkaem!
Umiechn si.
Poczuem dreszcz podniecenia. A wic jestem na dobrej drodze! Intuicyjnie przewidziaem to, co nastpio. Przecie wiele razy marzyem o spotkaniu z Marjorie i to si spenio!
- Ale takie myli nawiedzaj mnie bardzo rzadko - odezwaem si po chwili.
- Siódme wtajemniczenie mówi - powiedzia Pablo w zamyleniu - e mamy takich wizji wicej, ni nam si wydaje. Aby je rozpozna, musimy przyj postaw obserwatora. Kiedy taka wizja nas nawiedzi, musimy zada sobie pytanie: Dlaczego myl o tym wanie teraz? Jaki to ma zwizek z moimi aktualnymi problemami yciowymi? Postawa obserwatora pomaga nam uwolni si od obsesji kontroli. Umiejscawia nas w nurcie ewolucji.
- A myli negatywne? Jak traktowa przeczucia, e stanie si co zego, ukochan osob spotka nieszczcie lub nie otrzymamy czego, czego bardzo pragniemy?
- To proste - odpar Pablo. - Takie obrazy powinnimy tumi w zarodku, gdy tylko si pojawi. Si woli mona wywoa inne wizje, o pozytywnym wydwiku. Po pewnym czasie ze myli stan si coraz rzadsze, a przestan si pojawia. Nasza intuicja bdzie nastawiona na przeycia pozytywne. Jeli wówczas mimo to nawiedz nas jakie negatywne wizje, naley potraktowa je bardzo powanie i stara si zapobiec ich spenieniu. Na przykad, jeli mamy przeczucie, e ulegniemy wypadkowi samochodowemu, a wkrótce potem kto zaproponuje nam podwiezienie samochodem, nie naley si na to zgadza.
Akurat zrobilimy na naszym spacerniku pene kóko i zblialimy si do stranika. Kiedy go mijalimy, przerwalimy rozmow. Pablo zerwa kwiat, a ja wykonaem gboki oddech. Powietrze byo tu ciepe, wilgotne, a za murem krzewia si gsta, tropikalna rolinno. Zauwayem nawet kilka komarów.
Nagle onierz zawoa nas:
- Chodcie!
Ponagla, abymy weszli do budynku i wrócili do naszej celi. Gdy Pablo wszed do rodka, onierz zagrodzi mi rk drog mówic:
- Ty nie!
Prowadzi mnie korytarzem, a póniej schodami i na zewntrz, przez te same drzwi, którymi wczoraj weszlimy. Akurat na parkingu kardyna Sebastian zajmowa miejsce na tylnym siedzeniu duego samochodu i szofer zatrzaskiwa za nim drzwi. Przez chwil znów skrzyoway si nasze spojrzenia, potem odwróci si. powiedzia co do kierowcy i samochód ruszy.
onierz popchn mnie lekko w stron frontowego wejcia i tamtdy wprowadzi do jakiego biura. Kaza mi usi na krzele naprzeciw biaego metalowego biurka. Po chwili wszed niski, rudawy ksidz okoo trzydziestki i usiad za biurkiem nie zwracajc uwagi na mnie. Chyba z minut przeglda akta. Potem podniós wzrok. Okulary w okrgych, zotych ramkach nadaway mu wygld intelektualisty.
- Zosta pan aresztowany pod zarzutem nielegalnego posiadania dokumentów pastwowych - owiadczy rzeczowym tonem. - Mam za zadanie stwierdzi, czy ten zarzut jest uzasadniony. Licz na pana wspóprac przy ustalaniu prawdy.
Kiwnem gow.
- Skd pan wzi te papiery? - pado pierwsze pytanie.
- Nie rozumiem, dlaczego odbitki jakiego starego rkopisu maj by nielegalne - odpowiedziaem.
- Rzd Peru ma swoje powody - odrzek. - Prosz odpowiada na pytania.
- Ale dlaczego zajmuje si tym Koció? - nie dawaem za wygran.
- Rkopis jest sprzeczny z tradycjami naszej wiary. Mylnie przedstawia natur duchowoci czowieka. A wic skd...
- Chwileczk - wszedem mu w sowo. - Staram si zrozumie, o co tu chodzi. Jestem tylko turyst, który interesuje si tym Rkopisem. Absolutnie nikomu nie zagraam. Chciabym wiedzie, co w tym jest niebezpiecznego.
Ksidz by zaskoczony i przez chwil najwidoczniej zastanawia si nad wyborem najwaciwszej metody postpowania z takim osobnikiem jak ja.
- Koció uwaa, e ten Rkopis sieje zamieszanie w umysach ludzkich - odpowiedzia ostronie. - Stwarza ludziom zudzenie, e mog sami decydowa o wasnej drodze yciowej, nie ogldajc si na przykazania boskie.
- Które na przykad? - celowo wdaem si w szczegóy.
- Czcij ojca swego i matk swoj.
- W jaki sposób?
- Rkopis podwaa rol rodziny i win za jej upadek obarcza rodziców.
- Wydawao mi si. e raczej nawouje do wygaszania starych urazów i odkrycia pozytywnych aspektów naszego wczesnego dziecistwa.
- To jest faszywa interpretacja! - zaoponowa. - Nie mona zaczyna od wzbudzania uczu negatywnych.
- A czy rodzice nie mog si myli?
- Rodzice chc jak najlepiej. Dzieci musz wybaczy im ewentualne bdy.
- Czy nie to wanie zaleca Rkopis? Czy odnalezienie pozytywnych stron naszego dziecistwa nie oznacza wybaczenia?
- Ale w czyim imieniu przemawia ten Rkopis? - podniós gniewnie gos. - Jak mona mu zaufa?
Zacz kry wokó biurka, patrzc na mnie z góry.
- Pan nie wie, o czym pan mówi! Podejrzewam, e nie jest pan specjalist w dziedzinie teologii. Raczej klasycznym przykadem tego, jakie zamieszanie w umyle moe spowodowa ten Rkopis. Czy nie rozumie pan, e porzdek na tym wiecie wyznaczaj prawo i wadza? Jak pan mie kwestionowa stanowisko uznanych autorytetów w tej dziedzinie?
Milczaem, co zocio go jeszcze bardziej.
- Co panu powiem! Popeni pan przestpstwo zagroone co najmniej kilkuletnim wizieniem. Siedzia pan kiedy w peruwiaskim wizieniu? Chce pan zaspokoi swoj jankesk ciekawo i przekona si, jak tam jest? Mog to panu uatwi! Rozumie pan? Mog to panu uatwi! - Zasoni oczy rk i nabra w puca powietrza, jakby próbujc si uspokoi. - Moim zadaniem jest dowiedzie si, skd pochodz te kopie i kto jeszcze jest w ich posiadaniu. Pytam pana jeszcze raz, od kogo dosta pan t broszur?
Zaniepokoi mnie jego wybuch zoci. Wyszo na to, e swoimi pytaniami tylko pogorszyem wasn sytuacj. Co si stanie, jeeli odmówi wspópracy? Jak mógbym obciy ksidza Sancheza i ksidza Carla?
- Potrzebowabym troch czasu do namysu. Przez chwil wydawao mi si, e znów wpadnie w zo, ale odpry si i teraz robi raczej wraenie bardzo zmczonego.
- Dobrze, daj panu czas do jutra rana - oznajmi i da znak stojcemu w drzwiach onierzowi, aby mnie wyprowadzi. Wróciem za nim wprost do celi.
Padem na prycz, gdy czuem si kompletnie wyczerpany. Pablo wyglda przez okratowane okno.
- Czy rozmawiae z kardynaem Sebastianem? - spyta.
- Nie, to by jaki inny ksidz. Chcia si dowiedzie, kto da mi odbitk, któr przy mnie znaleziono.
- I co mu powiedziae?
- Nic. Prosiem o czas do namysu i on si zgodzi.
- Mówi co o Rkopisie?
- Mówi, e Rkopis podwaa tradycyjne wartoci... Potem krzycza i grozi mi.
W oczach Pabla widziaem wyraz zaskoczenia.
- Czy ten ksidz by rudy i mia okrge okulary? - spyta.
- Tak jest.
- To ksidz Costous. Co mu jeszcze powiedziae?
- Spieraem si z nim, czy Rkopis rzeczywicie godzi w tradycje. Grozi mi wizieniem. Mylisz, e mówi powanie?
- Nie wiem - odpowiedzia Pablo siadajc naprzeciw mnie na swojej pryczy.
Czuem, e chce mi co powiedzie, lecz z przeraenia i zmczenia oczy same mi si zamykay. Obudziem si, gdy Pablo potrzsajc mn zawiadamia, e czas na obiad.
Znowu poszlimy za stranikiem pitro wyej i otrzymalimy danie zoone z ykowatej woowiny i kartofli. Zaraz za nami weszli ci sami dwaj mczyni, którzy przedtem byli, lecz tym razem nie byo z nimi Marjorie.
- Gdzie jest Marjorie? - spytaem ich moliwie najcichszym szeptem. Przerazili si, e w ogóle omielam si do nich odzywa, a i onierze zaczli mi si bacznie przyglda.
- Nie wydaje mi si, aby rozumieli po angielsku - wczy si Pablo.
- Ale ja musz wiedzie, gdzie ona jest!
Pablo co mi odpowiedzia, ale moje myli znów gdzie odpyny. Wydao mi si, jakbym ucieka. Widziaem siebie, jak biegn jak ulic, w pewnym momencie pochylam si i uskakuj w bok, w jakie drzwi, za którymi jest wolno.
- O czym mylisz? - spyta Pablo.
- Wyobraaem sobie, e uciekam. I co ty na to?
- Chwileczk - oywi si Pablo. - Staraj si zatrzyma te myli. To moe by wane. Jak wygldaa ta ucieczka?
- Biegem wzdu jakiej ulicy czy alei, potem rzuciem si do jakich drzwi. Miaem wraenie, e ucieczka mi si udaa.
- I co o tym sdzisz?
- Nie wiem, co o tym sdzi! Nie widz adnego logicznego zwizku z tym, o czym rozmawialimy.
- A pamitasz dokadnie, o czym rozmawialimy?
- Tak, chciaem si dowiedzie co o Marjorie.
- A nie wydaje ci si, e twoja wizja moe mie co wspólnego z Marjorie?
- Nie widz bezporedniego zwizku.
- To moe poredni?
- Te nie widz. Co ucieczka moe mie wspólnego z Marjorie? Mylisz, e ona moga uciec?
- Ty widziae w mylach wasn ucieczk - powiedzia powoli, jakby sam do siebie.
- No tak, moe rzeczywicie co w tym jest - ucieszyem si. - Mógbym ucieka sam, ale mógbym te ucieka z ni.
- I moe tak si stanie.
- Ale gdzie ona moe by?
- Nie mam pojcia.
W milczeniu skoczylimy posiek. Wprawdzie czuem gód, ale to danie nie wygldao zachcajco. Poza tym byem jednak bardziej zmczony i picy ni godny.
Zauwayem, e Pablo te ju nie je.
- Lepiej wracajmy do celi - stwierdzi.
Zgodziem si z nim, wic skin na onierza, eby nas odprowadzi. Kiedy znalelimy si na miejscu, wycignem si na pryczy, a Pablo usiad obok i przyglda mi si.
- Chyba spada ci poziom energii - zauway.
- Chyba tak - przyznaem. - Nie wiem, co si stao.
- Czy próbowae j uzupeni?
- Prawd mówic nie. Tutejsze jedzenie temu nie suy.
- Jeeli dobrze wchaniasz wszystko - zakreli rk krg symbolizujcy wszystko - nie potrzebujesz duo jedzenia.
- Wiem, ale w takiej sytuacji jak ta trudno mi wzbudzi w sobie strumie mioci.
- W ten sposób moesz sobie zaszkodzi - stwierdzi zagadkowo.
- Jak to?
- Nasze ciaa potrzebuj okrelonego nasycenia energi. Jeli jej poziom spadnie poniej granicy naszej potrzeby, organizm moe na tym ucierpie. Na tym polega zaleno miedzy stresem a chorob. Mio podnosi poziom naszej energii. Pomaga nam zachowa zdrowie. To jest bardzo wane.
- Daj mi troch czasu, spróbuj.
Uciekem si do metody, której nauczy mnie ksidz Sanchez. Od razu poczuem si lepiej. Wszystkie przedmioty w moim otoczeniu nabray innego wygldu. Zamknem oczy, aby zatrzyma to uczucie.
- O, tak, dobrze! - podsumowa Pablo.
Kiedy otworzyem oczy, zobaczyem jego szeroki umiech. Mimo e twarz i cae ciao Pabla pozostay chopice, oczy promienioway dojrza mdroci.
- Teraz widz, jak pochaniasz energi - owiadczy.
Natomiast ja zdoaem dostrzec zielone biopole wokó jego postaci. Zerwane przez niego kwiaty, stojce pod oknem, promienioway.
- Aby opanowa siódme wtajemniczenie i wczy si w nurt ewolucji - tumaczy Pablo - naley wycign wnioski z wszystkich wtajemnicze i na podstawie tego, co nam one day, wypracowa sobie now filozofi ycia.
Suchaem w milczeniu.
- Czy potrafiby podsumowa zmiany, jakie zaszy w twoim postrzeganiu wiata dziki naukom wtajemnicze? Pomylaem chwil.
- Wydaje mi si, jakbym obudzi si ze snu. wiat nagle wyda mi si cudownym miejscem, w którym moemy mie wszystko, czego potrzebujemy, jeli tylko mamy wiadomo naszej misji yciowej.
- I co si wtedy dzieje?
- Wtedy jestemy gotowi do wczenia si w nurt ewolucji.
- W jaki sposób?
Znów musiaem zastanowi si nad odpowiedzi.
- Mamy stale w pamici nasze biece problemy i zadania yciowe i pilnie wypatrujemy wskazówek, jak je rozwiza. Mog one pojawi si we nie, moe nam je podpowiedzie intuicja lub poznamy je po szczególnych ksztatach i barwach, jakie przybior przedmioty w naszym otoczeniu. - Przerwaem. starajc si obj myl cao przesiania wtajemnicze, po czym dodaem: - Jeeli w konkretnych sytuacjach, w obliczu konkretnych problemów potrafimy si skupi i zgromadzi zapas energii, wówczas intuicja podpowie nam, do czego mamy dy. A wtedy pojawi si zbiegi zdarze i one wska nam, jaki krok mamy wykona, aby zmierza we waciwym kierunku.
- O, tak! - pochwali mnie Pablo. - Rozumujesz prawidowo. I zawsze, kiedy zbieg zdarze naprowadzi nas na co nowego, nasza osobowo wzbogaca si i zaczynamy funkcjonowa na wyszym stopniu ewolucji.
Pochyli si w moj stron i zauwayem wokó niego intensywne biopole. Nie robi ju wraenia niemiaego chopca, jak na pocztku, wrcz promieniowa si i energi.
- Co si z tob dzieje? - zdziwiem si. - Jeste teraz o wiele bardziej pewny siebie, jaki peniejszy, lepiej wyposaony wewntrznie, ni wtedy kiedy ci poznaem.
Zamia si.
- Kiedy tu przybye, pozwoliem mojej energii rozproszy si. Mylaem, e bdziesz w stanie pomóc mi skoncentrowa j, ale zorientowaem si, e jeszcze nie jeste do tego przygotowany. T umiejtno daje dopiero ósme wtajemniczenie.
To mnie zaskoczyo.
- Co to takiego, do czego nie byem przygotowany?
- Musisz si nauczy, e wszystkie odpowiedzi, które tajemniczym sposobem owiecaj nas, zawsze pochodz od innych ludzi. Pomyl o tym wszystkim, czego dowiedziae si, odkd przyjechae do Peru. Waciwe odpowiedzi poznae przez dziaania ludzi, których spotkae w dziwnych okolicznociach.
Oczywicie mia racj. W odpowiednich momentach trafiaem na odpowiednich ludzi. Najpierw bya to Charlene, potem Dobson, Wi, Dale, Marjorie, Phil, Reneau, ksidz Sanchez. ksidz Carl, a teraz Pablo.
- W kocu Rkopis zosta stworzony przez ludzi - doda Pablo. - Oczywicie nie wszyscy napotkani przez ciebie ludzie maj do energii lub dostateczn wiadomo, aby przekaza ci informacj, któr dla ciebie maj. Czasem musisz im pomóc oddajc im troch wasnej energii. - Przerwa na chwil, po czym doda: - Opowiadae, jak uczye si przekazywa energi rolinie. To samo mona zrobi w stosunku do czowieka. Kto. komu przekazujesz energi, uwiadamia sobie swoj prawdziw rol i przekazuje ci swoj prawd. Tak na przykad ksidz Costous. Mia dla ciebie wane przesanie, ale ty nie pomoge mu go wyjawi. Zadawae mu pytania i dae odpowiedzi. To wprowadzio midzy was element rywalizacji o energi. Wtedy dosza do gosu jego gra kontroli z okresu dziecistwa, gra terrorysty, i zdominowaa wasz rozmow.
- Co powinienem by mu powiedzie? - zapytaem.
Pablo nie zdy odpowiedzie, gdy usyszelimy, jak kto otwiera drzwi naszej celi. W drzwiach stan ksidz Costous.
Z ledwo dostrzegalnym umiechem skin gow, a Pablo odpowiedzia mu wylewn serdecznoci, jakby w danej chwili darzy ksidza wielk sympati. Ksidz przeniós wzrok na mnie i jego spojrzenie nabrao wyrazu surowoci. Ze strachu zaczo ciska mnie w doku.
- Kardyna Sebastian yczy sobie widzie pana - oznajmi. - Dzi po poudniu pojedzie pan do Iquitos. Radzibym panu odpowiada na wszystkie pytania Jego Eminencji.
- Dlaczego kardyna chce mnie widzie? - spytaem.
- Zatrzymano pana w samochodzie nalecym do jednego z naszych ksiy. Podejrzewamy, e znalezione przy panu odbitki otrzyma pan od niego, a ze strony naszego kapana byoby to bardzo powane naruszenie prawa.
Spojrzaem spod oka na Pabla, który da mi znak, abym podj dyskusj.
- Wic ksidz sdzi, e Rkopis podwaa fundamenty waszej religii? - zapytaem uprzejmie.
- Nie tylko naszej, ale kadej religii - objani protekcjonalnym tonem. - Czy myli pan, e wiat jest urzdzony bez planu? Bóg wszystkim kieruje. On okrela nasze przeznaczenie. Naszym zadaniem jest przestrzeganie praw ustanowionych przez Stwórc. Teoria ewolucji jest faszywa. Bóg ksztatuje przyszo wedug swoich zamierze. Twierdzenie, e ludzie mog sami decydowa o wasnym rozwoju, sterowa ewolucj, eliminuje udzia woli boskiej. Wytwarza to w ludziach egoizm i wyobcowanie. Zaszczepienie w czowieku przekonania, e liczy si wasna ewolucja, a nie zamierzenia Stwórcy, uczyni stosunki midzyludzkie gorszymi, ni s obecnie.
Nie przyszo mi do gowy adne inne pytanie. Ksidz przyglda mi si jeszcze przez chwil, potem doda tonem nieomal yczliwym:
- Mam nadziej, e wykae pan wole wspópracy z kardynaem Sebastianem.
Spojrza przy tym na Pabla takim wzrokiem, jakby chwali si przed nim, e tak dobrze poradzi sobie z moim pytaniem. Pablo z umiechem skin mu gow. Ksidz wyszed i onierz zamkn za nim drzwi. Pablo siedzia pochylony na pryczy z pewnym siebie wyrazem twarzy, promieniujc energi.
- I jak sdzisz, co si teraz stao? - zagadn.
- Pewnie wpakowaem si w jeszcze gorsze tarapaty - próbowaem artowa. Rozemia si.
- Ale co jeszcze?
- Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz.
- Jakie byy twoje najwaniejsze problemy, gdy tu przybye?
- Chciaem odnale Marjorie i Wia.
- No i jedn z tych osób ju odnalaze. Co ci jeszcze drczyo?
- Nawiedzia mnie taka myl, e ksia, którzy zwalczaj Rkopis, robi to nie ze zej woli, lecz dlatego e go nie rozumiej. Byem ciekaw, co oni naprawd myl. Wydawao mi si, e mona by ich jako przekona.
Nagle zrozumiaem, do czego zmierza Pablo. Poznajc ksidza Costousa, tu i teraz, otrzymywaem szans, by dowiedzie si, co w Rkopisie najbardziej niepokoi Koció.
- No i jak informacj dzi otrzymae? - pyta dalej.
- Informacj?
- Tak, wanie informacj. Spojrzaem na niego niepewnie.
- Chyba Koció odrzuca koncepcj naszego uczestnictwa w ewolucji.
- Wanie.
- Wynika std - rozwijaem myl - e ju idea fizycznej ewolucji organizmów jest dla nich wystarczajcym zem. A rozszerzenie tej koncepcji na cae nasze ycie, na podejmowane decyzje, na cay proces historyczny jest zupenie nie do przyjcia. Ksiom wydaje si, e uczestnictwo w ewolucji doprowadzioby ludzko do obdu, a stosunki midzyludzkie znacznie by si pogorszyy. Nic wic dziwnego, e woleliby skaza Rkopis na zapomnienie.
- Czy byby w stanie przekona ich, e tak nie jest?
- Chyba nie. Sam jeszcze za mao wiem.
- A kto mógby ich przekona?
- Kto, kto znaby ca prawd, kto by wiedzia, jak naprawd ludzie bd odnosi si do siebie, kiedy przyswoj sobie wszystkie wtajemniczenia i wcz si w nurt ewolucji.
Nagle wyda mi si bardzo zadowolony.
- Co ci tak cieszy? - spytaem miejc si.
- O tym traktuje ósme wtajemniczenie. Znalaze ju odpowied na pytanie, dlaczego ksia zwalczaj Rkopis, ale z niej wyniko nastpne pytanie.
- Tak - mylaem gono. - To znaczy, e musz odnale ósme wtajemniczenie. A to z kolei znaczy, e musz wydosta si std.
- Nie tak szybko! - przestrzeg mnie Pablo. - Zanim posuniesz si dalej, musisz by pewien, e zgbie wtajemniczenie siódme.
- A jak uwaasz, zgbiem je? Wszedem ju w nurt ewolucji?
- Tak, byleby tylko mia stale w pamici twoje pytania. Ludzie, którzy nie s ich wiadomi, te mog natkn si na odpowiedzi, lecz dostrzegaj w nich zbieg zdarze dopiero z perspektywy czasu. Siódmy stopie wtajemniczenia pozwala nam odczytywa odpowiedzi, gdy tylko si pojawi. Zwiksza to znaczenie codziennych dowiadcze.
Musimy zaoy, e kade wydarzenie co znaczy i zawiera w sobie informacj, która odnosi si do naszych pyta. Dotyczy to zwaszcza dowiadcze, które uwaamy za negatywne. Siódme wtajemniczenie uczy, e naley szuka dobrych stron w kadym zdarzeniu, nawet pozornie negatywnym. Tak na przykad pocztkowo uwaae, e twoje uwizienie to koniec wszystkiego. Teraz zdajesz sobie spraw, e tu znalaze odpowiedzi na drczce ci pytania.
Brzmiao to logicznie. Jeeli jednak ja otrzymaem tutaj odpowiedzi i osignem wyszy stopie ewolucyjnego rozwoju, to z Pablem moe byo tak samo.
Wtem usyszelimy kroki na korytarzu. Pablo spojrza na mnie bardzo powanie.
- Zapamitaj, co ci teraz powiem - mówi szybko. - Masz przed sob ósme wtajemniczenie. Dotyczy ono etyki w stosunkach midzy ludmi, czyli takiego postpowania, aby mogli przekazywa sobie jak najwicej informacji. Tylko nie spiesz si, skoncentruj si na swojej sytuacji. Jakie s teraz twoje pytania?
- Chciabym dowiedzie si, gdzie jest Wi. Chciabym odnale ósme wtajemniczenie... no i chciabym odnale Marjorie!
- A co podpowiada ci intuicja na temat Marjorie? Przypomniaem sobie.
- e uda mi si... uda nam si uciec... Usyszelimy kroki pod drzwiami.
- Czy dostarczyem ci jakiej informacji? - spytaem Pabla szybko.
- Oczywicie - potwierdzi. - Kiedy ci tu przywieli, jeszcze nie zdawaem sobie sprawy, w jakim celu tu jestem. Przypuszczaem, e idzie o upowszechnianie siódmego wtajemniczenia, ale wydawao mi si, e wiem jeszcze bardzo mao. Dziki tobie ju wiem, e tak nie jest. To bya jedna informacja, jak miae dla mnie.
- A byy te inne?
- Tak, choby twoje przewiadczenie, e mona przekona ksiy, by zaakceptowali Rkopis. To take informacja dla mnie, e jestem tu po to, aby dyskutowa z ksidzem Costousem.
Wszed onierz i gestem nakaza mi wyj.
- Jeszcze ci tylko podam gówn myl nastpnego wtajemniczenia - doda szybko Pablo, ale onierz zmierzy go nieprzyjaznym wzrokiem, wypchn mnie za rami przez drzwi i zamkn je za mn. Kiedy przechodziem koo okna, Pablo wyglda przez kraty i krzycza za mn:
- Ósme wtajemniczenie przestrzega, e twój rozwój moe si zatrzyma, jeli za bardzo uzalenisz si od innej osoby!
Etyka w stosunkach midzyludzkich
Wyszedem za onierzem wprost w jaskrawe wiato dnia. W uszach jeszcze brzmiaa mi przestroga Pabla. Uzalenienie od innej osoby! Co chcia przez to powiedzie? Na czym miaoby to polega?
onierz zaprowadzi mnie na parking, gdzie koo wojskowego dipa stali ju dwaj inni onierze i uporczywie si nam przygldali. Kiedy podszedem bliej, stwierdziem, e na tylnym siedzeniu jest ju jaki pasaer. Bya to Marjorie, blada i wystraszona. Zanim nasze spojrzenia si spotkay, mój konwojent zapa mnie za rami i popchn na siedzenie obok niej. Dwaj pozostali onierze zajli miejsca z przodu. Ten, który siad za kierownic, obejrza si na nas, potem zapali silnik i ruszy.
- Czy który z panów mówi po angielsku? - rzuciem pytanie.
Potnej budowy osobnik siedzcy obok kierowcy popatrzy na mnie pustym wzrokiem, powiedzia po hiszpasku co, czego nie zrozumiaem, i odwróci si.
Moglimy wic z Marjorie swobodnie rozmawia.
- Dobrze si czujesz? - spytaem po cichu.
- Tt... tak - wyszeptaa nabrzmiaym zami gosem.
- Wszystko bdzie dobrze - zapewniem, otaczajc j ramieniem. Z trudem zmusia si do umiechu, ale w kocu opara gow o mój bark. Poczuem wzbierajcy przypyw uczu.
Okoo godziny tuklimy si po wyboistej drodze. Otoczenie coraz bardziej nabierao charakteru tropikalnej dungli. W kocu za którym zakrtem gsta rolinno nieco si rozrzedzia i wyonio si z niej mae miasteczko. Po obu stronach drogi pojawiy si drewniane budynki.
Jakie sto metrów przed nami drog blokowaa potna ciarówka. Kilku onierzy sygnalizowao kierowcy, eby si zatrzyma. Zza nich byo wida inne samochody, niektóre z wczonymi wiatami postoju. Wzmogo to moj czujno. Jeden ze stojcych na szosie onierzy podszed do nas i powiedzia co, z czego zrozumiaem tylko sowo “benzyna". Nasza eskorta wysiada z wozu i przyczya si do reszty wojskowych. Stali z broni u boku, od czasu do czasu rzucajc na nas okiem.
Zauwayem, e od naszej trasy odchodzi w lewo maa uliczka. Kiedy obserwowaem znajdujce si tam sklepy i bramy, nagle co zmienio si w moim systemie postrzegania. Budynki nabray ostrzejszych ksztatów i kolorów, wyranie odcinay si od ta.
Szeptem zwróciem na to uwag Marjorie, ale zanim zdya co powiedzie, potna eksplozja targna dipem. Przed nami wystrzeli w gór pióropusz ognia i bysk wiata, a sia wybuchu rzucia onierzy na ziemi. Pole widzenia natychmiast zasnuo si dymem i opadajcym popioem.
- Uciekajmy! - krzyknem, wycigajc Marjorie z wozu. Korzystajc z zamieszania, udao si nam wymkn w kierunku uliczki, któr przedtem zauwayem. Za nami sycha byo jakie krzyki i jki. W obokach dymu przebieglimy okoo pidziesiciu metrów, a w pewnym momencie zauwayem otwarte drzwi jednego z domów.
- Tutaj! - krzyknem do Marjorie. Wbieglimy do rodka i dla pewnoci zamknem te drzwi za sob. A kiedy si rozejrzaem, poczuem na sobie czyj wzrok. Okazao si, e wpadlimy do domu jakiej kobiety. W jej spojrzeniu nie widziaem ani strachu, ani gniewu, cho jedno i drugie byoby uzasadnione. Przeciwnie, lekki umiech i cay wyraz twarzy sugeroway, jakby si nas spodziewaa i bya zdecydowana co dla nas zrobi. Obok niej siedziaa na krzeseku maa, moe czteroletnia dziewczynka.
- Szybko! - ponaglia nas kobieta po angielsku. - Na pewno was szukaj!
Wyprowadzia nas z oszczdnie umeblowanego salonu przez korytarz i cig drewnianych schodów do dugiej piwnicy. Przez cay czas dziecko jej nie odstpowao. Po drugiej stronie piwnicy byy schody wychodzce na inn ulic.
Kobieta otworzya zaparkowany tam may samochód, kazaa nam pooy si na tylnych siedzeniach i narzucia na nas koc. Ruszya. Przez cay ten czas milczaem, zdajc si na inicjatyw nieznajomej. Równoczenie jednak czuem przypyw energii i wiedziaem ju, co si stao. Oto realizowaa si moja wizja ucieczki.
Marjorie leaa koo mnie z zamknitymi oczami.
- Wszystko w porzdku? - spytaem szeptem.
Spojrzaa na mnie przez zy i skina gow.
Po jakich pitnastu minutach nasza wybawicielka oznajmia:
- Myl, e moecie ju usi.
Odrzuciem koc i rozejrzaem si wokoo. Znajdowalimy si chyba na tej samej drodze, co przed wybuchem, tylko dalej na pónoc.
- Kim pani jest? - spytaem.
Odwrócia si z umiechem na twarzy. Bya to zgrabna kobieta okoo czterdziestki, z dugimi do ramion ciemnymi wosami.
- Jestem Karla Deez - przedstawia si - a to moja córka Mareta.
Dziewczynka skina gówk i przygldaa si nam badawczo wielkimi oczyma. Wosy miaa dugie i czarne.
Opowiedziaem im, kim jestemy, dodajc na kocu:
- Jak pani si domylia, e potrzebujemy pomocy? Karla umiechna si jeszcze szerzej.
- cigaj was w zwizku z Rkopisem, prawda?
- Tak. Ale skd pani o tym wie?
- Ja te znam Rkopis.
- Dokd nas pani wiezie?
- Sama nie wiem. Musicie mi pomóc. Spojrzaem na Marjorie. Ona przygldaa mi si bardzo uwanie.
- W tej chwili jeszcze nie jestem pewien, dokd mam jecha. Ale zanim mnie zwinli, staraem si dosta do Iquitos.
- Dlaczego akurat do Iquitos? - spytaa Karla.
- Chc odnale przyjaciela, który szuka dziewitego wtajemniczenia.
- To do niebezpieczne.
- Wiem.
- Ale zawieziemy go tam, prawda, Mareto? Dziewczynka zachichotaa i nad wiek powanym tonem owiadczya:
- Oczywicie!
- Co to byo, co przed nami wybucho?
- Chyba cysterna z benzyn - wyjania Karla. - Przedtem nastpi tam wyciek paliwa.
Wci nie mogem nadziwi si, jak szybko Karla podja decyzj, by przyj nam z pomoc.
- Jak domylia si, e uciekamy przed onierzami? -spytaem.
Karla zaczerpna gboko powietrza:
- Wczoraj przejedao tdy na pónoc duo ciarówek z wojskiem, co nieczsto si tu zdarza. Przypomniao mi to, e dwa miesice temu aresztowano moich przyjació, z którymi razem studiowalimy Rkopis. Nigdy ich ju wicej nie widziaam. Tylko my jedni w tej wiosce mielimy wszystkie osiem rozdziaów.
Tote gdy zobaczyam wczoraj te ciarówki, domyliam si od razu, e znowu poszukuj odbitek Rkopisu, a wic jacy ludzie, jak wtedy moi przyjaciele, bd potrzebowali pomocy. Ju sobie wyobraaam, jak wspieram ich w miar moliwoci. Oczywicie miaam wiadomo, e pojawienie si tej myli wanie w tym czasie nie jest bez znaczenia. Dlatego nie zdziwiam si, kiedy ujrzaam was w moim mieszkaniu.
Przerwaa na chwil, po czym rzucia jeszcze pytanie:
- Przeylicie ju kiedy co takiego?
- Tak - przyznaem.
Karla zwolnia, gdy przed nami byo skrzyowanie.
- Myl, e powinnimy skrci w prawo - owiadczya. -Ta droga jest dusza, ale bezpieczniejsza.
Kiedy Karla wykrcia kierownic w prawo, Mareta zsuna si w lewo i musiaa przytrzyma si siedzenia, aby nie wypa z samochodu. Bardzo j to rozmieszyo. Marjorie popatrzya na ni z uznaniem.
- Ile Mareta ma lat? - spytaa.
Karla sprawiaa wraenie uraonej, lecz odpowiedziaa uprzejmym tonem:
- Prosz was, nie mówcie o niej tak, jakby jej tu nie byo. Gdyby bya doros osob, zwróciaby si wprost do niej, prawda?
- Och, przepraszam! - wyjkaa Marjorie.
- Mam pi lat! - owiadczya z dum Mareta.
- Czy znacie ju ósme wtajemniczenie? - zainteresowaa si Karla.
- Ja znam tylko trzecie - przyznaa Marjorie.
- A ja - dodaem - jestem ju na etapie ósmego. Masz jak jego kopi?
- Nie - odpowiedziaa Karla. - onierze wszystko zabrali.
- Czy ósme wtajemniczenie uczy, jak postpowa z dziemi?
- Nie tylko. Mówi take o wzajemnych stosunkach midzy ludmi w ogóle oraz o przekazywaniu sobie energii i unikaniu uzalenienia si od innych.
Znów zabrzmiao mi w uszach ostrzeenie Pabla. Chciaem wypyta Karle dokadnie, o co tu chodzi, gdy Marjorie poprosia:
- Opowiedz nam o tym co wicej.
- Ósme wtajemniczenie - zacza Karla - traktuje midzy innymi o nowym zastosowaniu energii w postpowaniu z innymi ludmi, ale zacz naley od samego pocztku, czyli od dzieci.
- A wic jak powinnimy postpowa z dziemi? - spytaem.
- Powinnimy traktowa je jak to, czym s naprawd, czyli jak docelowe stadia naszej ewolucji. Z tym e dla swojego rozwoju potrzebuj one staego i bezwarunkowego dopywu naszej energii. Najgorsz krzywd, jak mona wyrzdzi dzieciom, jest pozbawianie ich energii pod pozorem eliminowania ich wad. Std bior si gry kontroli, o których ju wiesz. Moemy unikn powstawania u dzieci tych niepodanych stereotypów zachowa, jeeli dostarczymy im tyle energii, ile potrzebuj, bez wzgldu na okolicznoci. Dlatego zawsze powinny bra udzia w rozmowach, szczególnie jeli te rozmowy ich dotycz. Kady powinien bra odpowiedzialno za tyle dzieci. iloma naprawd jest w stanie si zaj.
- Wszystko to jest w Rkopisie?
- Owszem. A na spraw liczby dzieci pooony jest szczególny nacisk.
- Dlaczego to takie wane?
Nie odrywajc si od kierownicy, rzucia mi przelotne spojrzenie.
- Poniewa jeden dorosy czowiek moe w tym samym czasie skupi si i powici uwag tylko jednemu dziecku. Jeeli na okrelon liczb dorosych przypada zbyt dua liczba dzieci, doroli s przemczeni i nie potrafi zapewni im odpowiedniej iloci energii. Wtedy dzieci zaczynaj rywalizowa midzy sob o czas opiekunów.
- Normalna rywalizacja rodzestwa - skomentowaem.
- Tak, ale Rkopis uczy, e jest to powaniejszy problem, ni nam si wydaje. Ludzie czsto idealizuj rodziny wielodzietne, uwaajc, e dzieci najlepiej wychowuj si w grupie. Tymczasem dzieci powinny uczy si ycia od dorosych, nie od innych dzieci. W przeciwnym wypadku zaczynaj tworzy wasne subkultury. Wedug Rkopisu ludzie z czasem dojd do wniosku, e nie powinni wydawa na wiat potomstwa, jeeli nie s w stanie zapewni mu, by jeden dorosy zajmowa si równoczenie tylko jednym dzieckiem.
- Zaraz, chwileczk! - zaprotestowaem. - W wielu przypadkach oboje rodzice musz pracowa, aby zarobi na ycie. Czy to pozbawia ich prawa do rodzicielstwa?
- Niekoniecznie. Zgodnie z Rkopisem rodzin mog tworzy take ludzie niespokrewnieni ze sob. Doroli to niekoniecznie znaczy rodzice. Odpowiedni koncentracj uwagi, a wic i energii, moe take zapewni kto obcy. Czasem nawet jest to lepsze. Ktokolwiek zaopiekuje si dzieckiem, musi mu powica bardzo duo uwagi.
- Chyba masz racj - przyznaem. - Mareta robi wraenie bardzo dojrzaej na swój wiek.
Karla skrzywia si i zwrócia mi uwag:
- Nie mów tego mnie, tylko jej.
- Dobrze. Mareto - zwróciem si do maej - zachowujesz si jak dorosa osoba!
Dziewczynka na chwil jakby si zawstydzia, ale zaraz odpowiedziaa uprzejmie:
- Dzikuj panu.
Karla obja j i z dum zwrócia si do mnie.
- Przez ostatnie dwa lata staraam si postpowa z Maret zgodnie z zaleceniami Rkopisu, prawda, kochanie? Maa z umiechem przytakna.
- Staraam si dostarcza jej energii i zawsze mówi prawd o tym, co si dzieje, w zrozumiaym dla niej jzyku. Kiedy zadawaa mi pytania, jakie zwykle zadaje kade dziecko, zawsze traktowaam je powanie, unikajc zbywania bajeczkami, które maj suy rozrywce dorosych.
- Masz na myli takie bajeczki, jak ta, e bociany przynosz dzieci?
- To te. Te tradycyjne historyjki nie s jeszcze najgorsze. Dzieci atwo poznaj si na nich, gdy s one takie same od wieków. Duo gorsze s natomiast znieksztacenia faktów, wymylane na poczekaniu przez dorosych, którzy chc zabawia si kosztem dziecka lub dlatego, e uwaaj prawd za zbyt trudn dla niego. Tymczasem wszystko zawsze mona przekaza w sposób zrozumiay i odpowiedni do wieku dziecka, trzeba si tylko troch potrudzi.
Nie w peni si z ni zgadzaem, gdy sam bardzo lubiem droczy si z dziemi.
- Przecie dzieci na ogó wyczuwaj, kiedy doroli artuj! Czy maluchy wychowywane w ten sposób nie dojrzewaj przedwczenie, trac cz radoci dziecistwa?
Karla spojrzaa na mnie powanie.
- Maret jest pena radoci ycia. Razem biegamy, baraszkujemy i gramy w zwyke dziecice gry. Rónica polega na tym, e za kadym razem ona wie, kiedy przekraczamy granice fantazji.
Mogem ju tylko przyzna jej racj.
- Maret czuje si pewnie - cigna Karla - bo wie, e jestem tu dla niej. Powicam jej uwag, gdy tylko tego potrzebuje. A jeli nie ma mnie w domu. zastpuje mnie moja siostra, która mieszka po ssiedzku. Stale w pobliu jest kto dorosy. kto moe szczerze odpowiada na jej pytania i chtnie si ni zajmuje. Dlatego Maret nigdy nie czuje potrzeby udawania czegokolwiek dla zwrócenia na siebie uwagi. Zawsze otrzymywaa wystarczajc ilo energii i moe mie pewno, e tak bdzie nadal. Dlatego atwiej przyjdzie jej zamieni pobieranie energii od dorosych na pobieranie jej ze wszechwiata.
Przejedalimy wanie przez dungl. Wiedziaem, e soce musi by ju nisko, chocia nie byo go wida.
- Czy dojedziemy jeszcze dzi do Iquitos? - spytaem.
- Nie - odrzeka Karla. - Przenocujemy u mojego znajomego.
- Czy to blisko std?
- Tak, on ma tu dom. Pracuje w subie ochrony rodowiska.
- Czy to instytucja rzdowa?
- Cz Amazonii jest rezerwatem przyrody. Mój znajomy, Juan Hinton, jest agentem rzdowym i ma due wpywy, ale moesz by spokojny. On te wierzy w tezy Rkopisu i jeszcze nie mia nieprzyjemnoci z tego powodu.
Zanim dojechalimy na miejsce, zrobio si ciemno. Na zewntrz byo duszno, a dungla pulsowaa odgosami nocy. W przewicie midzy gst rolinnoci zobaczylimy rzsicie owietlony drewniany dom. Obok znajdoway si dwa inne budynki, a koo nich parkowao kilka dipów. Jaki samochód sta na podnonikach, a dwaj mczyni pracowali w wietle lamp.
Na pukanie Karli otworzy drzwi szczupy, elegancko ubrany Peruwiaczyk. Przywita j umiechem, który jednak znik mu z twarzy, gdy zobaczy za ni Marjorie, Maret i mnie. Rozmawia z Karl po hiszpasku, ale wida byo, e jest zdenerwowany i niezadowolony. Ona próbowaa go udobrucha, lecz jego zachowanie i ton gosu wskazyway, i niechtnie udzieli nam gociny.
Tymczasem przez uchylone drzwi zauwayem w holu jak sylwetk kobiec. Przysunem si troch, by zobaczy jej twarz. Bya to Julia! Akurat kiedy na ni patrzyem, odwrócia si i dostrzega mnie. Z wyrazem zaskoczenia na twarzy szybko podesza do drzwi. Trcia gospodarza lekko w rami i szepna mu co do ucha. Zrezygnowany, kiwn gow i otworzy drzwi. Przedstawilimy si Hintonowi, a on wprowadzi nas do gabinetu. Julia w spodniach koloru khaki, z kieszeniami na nogawkach i jaskrawoczerwonym T-shircie. obrzucia mnie szybkim spojrzeniem.
- Znów si spotykamy!
- Rzeczywicie! - odparem.
Peruwiaski sucy odwoa Hintona na stron i po krótkiej rozmowie obaj przeszli do innej czci domu. Julia usiada przy stoliku do kawy i gestem zaprosia nas wszystkich na kanap naprzeciw siebie. Marjorie spojrzaa na mnie wystraszonym wzrokiem. Zauwaya to Karla. Podesza do niej i wzia j za rk.
- Chod, napijemy si gorcej herbaty - zaproponowaa. Po drodze do kuchni Marjorie odwrócia si do mnie, a ja odpowiedziaem jej umiechem.
- I jak sdzisz, co to moe oznacza? - zagadna mnie Julia.
- Co? - nie zrozumiaem od razu, wci jeszcze rozkojarzony.
- No, to, e znów si spotykamy.
- Ach, to... sam nie wiem.
- A jak trafie na Karle i dokd si wybieracie?
- Bylimy ju z Marjorie w rkach wojska, ale udao si nam uciec. Karla akurat znalaza si w odpowiednim miejscu i czasie, by pomóc nam w ucieczce.
Julia spojrzaa na mnie uwanie.
- Opowiedz dokadnie, jak to byo.
Rozsiadem si wygodniej i zaczem opowiada od momentu, w którym skorzystaem z samochodu ksidza Carla, przez uwizienie, a do ucieczki.
- I Karla zgodzia si zawie was do Iquitos? - domylia si Julia.
- Tak.
- Dlaczego chciae jecha wanie tam?
- Poniewa Wi powiedzia ksidzu Carlowi, e tam si wybiera. Chyba trafi na jaki lad dziewitego wtajemniczenia. Poza tym tam jest take siedziba kardynaa Sebastiana.
- Istotnie - przytakna Julia. - Gdzie w tej okolicy jest jego misja, na której wsawi si nawracaniem Indian.
- No, a ty co tu robisz? - spytaem.
Okazao si, e Julia te poszukuje dziewitego wtajemniczenia, ale bez powodzenia. Przyjechaa tu. gdy nachodziy j natrtne myli, w których wci wystpowa jej stary znajomy Hinton.
Wanie wróciy ju Marjorie i Karla. Z filiankami herbaty w rkach stay w holu i rozmawiay. Marjorie podchwycia moje spojrzenie.
- Czy ona zna Rkopis? - zapytaa Julia, wskazujc Marjorie.
- Tylko trzecie wtajemniczenie - wyjaniem.
- Jeeli zechce, prawdopodobnie bdziemy mogli pomóc jej wydosta si z Peru.
- W jaki sposób?
- Rolando wyjeda jutro do Brazylii. Mamy tam paru znajomych w ambasadzie amerykaskiej, którzy mogliby przerzuci j do Stanów Zjednoczonych. Ju kilku Amerykanom pomoglimy w ten sposób.
Przytaknem bez przekonania, gdy w tej sprawie targay mn mieszane uczucia. Z jednej strony zdawaem sobie spraw, e dla Marjorie byoby to najlepsze wyjcie, z drugiej za wolabym, eby zostaa ze mn. W jej towarzystwie czuem stay dopyw energii.
- Bd musia z ni porozmawia - wybraem w kocu wariant kompromisowy.
- Oczywicie - zgodzia si Julia. - Jeszcze do tego wrócimy.
Karla posza z powrotem do kuchni, a ja przeszedem przez pokój w stron Marjorie. Staa w kcie holu, gdzie nie byo jej wida, oparta o cian. Cay draem, kiedy chwyciem j w ramiona.
Rozejrzaem si. Nikogo nie byo w pobliu. Zwarlimy si w namitnym pocaunku.
Kiedy cofnem gow, by spojrze na jej twarz, wygldaa teraz jako inaczej, jakby wzmocniona. Przypomniaem sobie nasze pierwsze spotkanie w Viciente i rozmow w restauracji w Cula. A trudno mi byo uwierzy, ile energii zyskiwaem w jej obecnoci, a szczególnie gdy mnie dotykaa.
Przytulia si do mnie mocniej.
- Od tamtego dnia w Viciente - wyznaa - chciaam ju zawsze by z tob. Nie wiedziaam wtedy, co o tym myle. ale otrzymywaam od ciebie tak wspania energi! Jeszcze nigdy nie przeywaam czego podobnego!
Ktem oka zauwayem, e Karla, umiechajc si. podesza do nas. Zapraszaa na kolacj. W jadalni czeka zimny bufet i mas wieych owoców, warzyw i pieczywa. Napenilimy talerze i przeszlimy z nimi do wielkiego stou. Mareta odpiewaa hymn dzikczynny, po czym pótorej godziny spdzilimy przy jedzeniu i lekkiej pogawdce. Hintonowi te poprawi si nastrój i ustpio napicie nerwowe spowodowane naszym najazdem. Marjorie rozmawiaa swobodnie i wesoo, a ja, siedzc przy niej. czuem silny przypyw mioci.
Po kolacji Hinton zaprosi nas znów do swego gabinetu, gdzie podano deser i likier.
Siedzielimy z Marjorie na kanapie, rozmawiajc o przeszoci i waniejszych zdarzeniach z naszego ycia. Stawalimy si sobie coraz blisi. Waciwie jedyn trudnoci wydawao si nam to, e ona mieszkaa na Zachodnim Wybrzeu, a ja na Poudniu. W kocu jednak Marjorie miejc si owiadczya, e to aden problem.
- Nie mog si ju doczeka, kiedy wrócimy do domu -powtarzaa. - To bdzie zabawne jedzi z jednego koca kraju na drugi.
- Posuchaj - powiedziaem powanie. - Julia mówi, e moe zorganizowa ci powrót.
- Chyba nam, a nie mnie - odpara.
- No, nie... Ja jeszcze nie mog wyjecha.
- Dlaczego? Bez ciebie nigdzie si nie rusz, a zosta tu te nie chc. Ju nie wytrzymuj!
- Niestety, musisz wyjecha pierwsza. Ja te niedugo wróc.
- Nie! - zawoaa gono. - Ja tego nie znios!
Karla pooya wanie Maret spa i wracaa. Spojrzaa na nas i szybko odwrócia wzrok. Hinton przez cay czas rozmawia z Juli, nie zwracajc na nas uwagi.
- Prosz ci, wracajmy do domu! - spróbowaa jeszcze raz, ale ja patrzyem ju w inn stron.
- W porzdku, to sobie zostawaj! - powiedziaa i ostentacyjnie pobiega do sypialni.
Serce mi si cisno, kiedy patrzyem, jak odchodzi. Opucia mnie caa energia. Nagle staem si znów saby i zdezorientowany. Próbowaem si otrzsn. Mówiem sobie, e przecie znam j od niedawna. Z drugiej jednak strony, mylaem. moe ona ma racj. Moe istotnie powinienem wraca? Có takiego mam tu zdziaa? U siebie w kraju mógbym zorganizowa midzynarodow akcj w obronie Rkopisu! No, a przede wszystkim uszedbym z gow! Ju wstaem i chciaem biec za Marjorie, ale nie wiedzie czemu usiadem z powrotem. Nie wiedziaem, co mam robi.
- Mog si przysi na chwil? - usyszaem nagle gos Karli. Staa obok kanapy, na której siedziaem.
- Ale prosz bardzo! - wykonaem zachcajcy gest. Usiada, spogldajc na mnie z uznaniem.
- Przypadkowo syszaam wasz rozmow - przyznaa si. - Moe, zanim podejmiesz ostateczn decyzj, chciaby si dowiedzie, co ósme wtajemniczenie mówi o uzalenieniu uczuciowym ludzi.
- Bardzo chciabym si dowiedzie, co to znaczy.
- Zdarza si, e kto ju nauczy si interpretowa swoj przeszo i wczy si w nurt ewolucji, ale to wszystko moe zosta zahamowane przez uzalenienie od innej osoby.
- Masz na myli Marjorie i mnie?
- Pozwól, e ci wyjani mechanizm tego procesu, a potem sam ocenisz.
- W porzdku.
- Nie wyobraasz sobie, ile ja si namczyam nad tym wtajemniczeniem. Mylaam, e nigdy tego nie zrozumiem. Na szczcie spotkaam Reneau.
- Reneau?! - zawoaem. - Ale ja go znam! Poznalimy si, kiedy studiowaem czwarte wtajemniczenie.
- A ja, gdy doszam do ósmego. Zatrzyma si u mnie na kilka dni.
Zdziwiony, wzruszyem ramionami.
- Reneau zwróci mi uwag - cigna Karla - e koncepcja uzalenienia - jak okrela to Rkopis - wyjania, jak w romantycznych zwizkach uczuciowych dochodzi do walki o wadz. Zawsze zastanawialimy si, dlaczego euforia lepej mioci nagle przeradza si w konflikt. Teraz ju wiemy. Wynika to z przepywu energii midzy dwiema zaangaowanymi osobami.
Kiedy przychodzi mio, partnerzy niewiadomie obdarzaj si energi, czujc si przy tym lekko i radonie. Ten stan nazywamy “zakochaniem si". Gdy jednak czowiek zaczyna oczekiwa uczucia tylko od innego czowieka, odcina si od energii wszechwiata. Wtedy moe oprze si jedynie na tym ródle energii, jakim jest partner, a to wkrótce przestaje wystarcza. Wówczas obie strony przestaj obdarza si nawzajem energi i powracaj do swoich starych gier kontroli. Chc podporzdkowa sobie partnera i tym samym zdoby jego energi. Teraz zwizek ich przeradza si ju w zwyk walk o wadz. Urwaa na chwil, jakby sprawdzajc, czy j dobrze zrozumiaem. Potem dodaa:
- Reneau uwaa, e podatno na ten rodzaj uzalenienia ma podoe psychologiczne. Moe w ten sposób atwiej to zrozumiesz?
Zachciem j, by mówia dalej.
- Problem zaczyna si ju we wczesnym dziecistwie. Wskutek trwajcej w naszym rodowisku rodzinnym walki o wadz nie udaje si nam doprowadzi do koca pewnego doniosego procesu psychologicznego, procesu integracji pierwiastków pci przeciwnej.
- Jakiego procesu?
- Ja - wyjaniaa cierpliwie - nie zdoaam w dziecistwie dopeni swojej osobowoci pierwiastkiem mskim, a ty eskim. Moemy popa w uzalenienie od osobnika pci przeciwnej, poniewa cigle jeszcze potrzebujemy jego energii. Musisz wiedzie, e mistyczna energia, do której wewntrznego róda moemy si “podczy", ma posta msk lub esk. Jeli wstpimy na drog ewolucji, zanim si do niej podczymy, musimy by bardzo ostroni. Proces integracji trwa bardzo dugo. Jeli zbyt wczenie podczymy si do mskiego lub eskiego róda zewntrznej energii, moemy zamkn sobie dostp do energii wszechwiata.
Wyznaem Karli, e nic z tego nie rozumiem.
- Spróbuj wyobrazi sobie, jak przebiega proces integracji w idealnej rodzinie. Na pocztku dziecko musi otrzymywa energi od rodziców. Zwykle identyfikacja, poczona z integracj energii rodzica tej samej pci, przychodzi mu atwo, natomiast pobieranie energii od drugiego z rodziców jest trudniejsze wanie z powodu rónicy pci.
Wemy na przykad ma dziewczynk. Jej pierwsze próby integracji pierwiastków mskich przejawiaj si jako zauroczenie ojcem. Dziewczynka stale chce z nim przebywa. Rkopis wyjania, e w ten sposób dziewczynka poszukuje mskiej energii, która uzupenia esk stron jej osobowoci. Pierwiastek mski daje jej poczucie peni i szczcia. Na tym etapie dziewczynce bdnie wydaje si, e moe zdoby msk energi tylko przez fizyczny kontakt z ojcem. Nadaje to jej uczuciu zabarwienie seksualne.
Zachodzi tu ciekawe zjawisko. Dziewczynka czuje intuicyjnie, e mska energia jakby naley do niej i moe ni dowolnie rozporzdza, chce rzdzi ojcem, jakby by czci niej samej. Przypisuje mu doskonao i cechy magiczne, dziki którym moe on speni kad jej zachciank. Jeli rodzina nie jest idealna, midzy córk a ojcem powstaje konflikt wadzy. Wytwarza si gra kontroli, poniewa dziewczynka uczy si ksztatowa swoj osobowo w taki sposób, aby móc manipulowa ojcem dla pozyskania jego energii.
Natomiast w idealnej rodzinie ojciec nie pozostaje niedocigym wzorem doskonaoci. Stara si zawsze postpowa uczciwie i dostarcza córce tyle energii, ile jej potrzebuje, choby nie by w stanie zaspokoi wszystkich jej oczekiwa. W naszym idealnym przykadzie zakadamy, e ojciec jest przez cay czas otwarty i komunikatywny. Córka moe pocztkowo przypisywa mu cechy idealne i magiczne, ale jeeli ojciec uczciwie pokazuje, kim naprawd jest, co i dlaczego robi, to w kocu zaakceptuje ona jego autentyczne cechy i moliwoci. Taka dziewczynka odrzuci nierealistyczny obraz ojca i przyjmie go jako normalnego czowieka, z jego wadami i zaletami. Tak wyglda waciwa rywalizacja pierwiastków pci. Takie dziecko nie ma trudnoci z przejciem od pobierania energii pci przeciwnej od ojca do pozyskiwania jej jako czci energii wszechwiata.
Niestety, jak dotd wikszo rodziców rywalizuje o energi z. wasnymi dziemi. Odbija si to na nas wszystkich, bo wskutek tego nikt z nas nie potrafi rozwiza kwestii integracji pierwiastka pci przeciwnej we wasnej osobowoci. Zatrzymalimy si na etapie poszukiwania energii pci przeciwnej w wiecie zewntrznym, czyli w osobniku pci przeciwnej, któremu przypisujemy cechy idealne i magiczne i którego pragniemy posi. Rozumiesz, o co chodzi?
- Teraz chyba tak.
— Z punktu widzenia moliwoci naszego wiadomego uczestnictwa w ewolucji - wyjaniaa dalej - jest to sytuacja niezwykle trudna. Jak ju mówiam, kiedy wczymy si w proces ewolucyjny, zaczynamy pobiera energi pci przeciwnej niejako automatycznie. Stanowi ona naturaln cz skadow energii wszechwiata. Musimy by bardzo ostroni, bo jeeli na naszej drodze stanie osoba, która zaoferuje nam tak energi wprost, wówczas moemy odczy si od prawdziwego jej róda. Karla przerwaa i zamiaa si cicho.
- Co jest w tym zabawnego? - zapytaem.
- Reneau uy kiedy obrazowego porównania. Powiedzia, e dopóki nie nauczymy si unika takich sytuacji, funkcjonujemy jako póokrg, w ksztacie litery C. Jestemy wówczas nastawieni na poszukiwanie osoby pci odmiennej, która stanowiaby drugi póokrg. Kiedy si do nas przyczy, stworzymy razem pene koo. Da nam to pewien przypyw energii i zudzenie, e osignlimy ju peni cznoci ze wszechwiatem. Tymczasem doczylimy tylko do osoby poszukujcej swojej “drugiej poowy" w tym samym celu.
Reneau nazwa tak sytuacj klasyczn relacj wspóuzalenienia, która natychmiast rodzi nowe problemy.
Przerwaa, jakby spodziewajc si jakiego komentarza ode mnie, ale ja tylko skinem gow.
- Jak wic widzisz - mówia dalej - problem polega na tym, e kada z tych osób sdzi, i osigna ju peny krg. Tymczasem dopiero oboje razem tworz jedn kompletn osob, w której jedna strona zaopatruje drug w energi pci przeciwnej. Ale ta jedna osoba ma dwie gowy, dwa ego, z których kade chce rzdzi drugim, gdy uwaa je za cz siebie. Tym sposobem zudzenie kompletnoci pryska, a pojawia si normalna walka o wadz. Kady z partnerów chciaby sam kierowa tym wspólnym organizmem, tak jakby drugiego nie byo. Co si oczywicie nie udaje. Ju si nie udaje. Dawniej czsto zdarzao si, e jeden z partnerów zgadza si na cakowite podporzdkowanie drugiemu i przewanie bya to kobieta, rzadko kiedy mczyzna. Ale teraz wanie przebudzilimy si. Nikt nie chce duej by niczyim poddanym!
Przypomniaem sobie, co wyczytaem w pierwszym wtajemniczeniu na temat walki o prymat w zwizkach partnerskich. Ilustracj tego by wybuch gniewu, jaki zaprezentowaa kobieta w restauracji, gdzie bylimy z Charlene.
- Oto co zostao z caej romantyki! - podsumowaem.
- Ale skd! To nie przekrela romantycznej mioci - zaprotestowaa Karla. - Ale najlepiej najpierw samemu uzupeni wasny okrg i stworzy sobie sta czno ze wszechwiatem. Wymaga to czasu, ale potem nie bd ju nam zagraay takie sytuacje i wedug sów Rkopisu osigniemy wysz form zwizku. Wtedy wi uczuciowa z drug osob stworzy super-osobowo i nie bdzie nikogo ciga z drogi jego rozwoju ewolucyjnego.
- Tak jak to robimy my, ja i Marjorie, prawda? cigamy siebie nawzajem z tej drogi?
- Tak.
- A jak mona tego unikn?
- Na razie trzeba si strzec “mioci od pierwszego spojrzenia" i nauczy si trwa w platonicznych zwizkach. I cigle pamita o procesie integracji pierwiastka pci przeciwnej. Naley wiza si tylko z osobami, które potrafi si w peni odsoni, wyjaniaj, dlaczego postpuj wanie tak jak postpuj - podobnie jak si to dzieje w idealnych ukadach z rodzicem pci przeciwnej w dziecistwie. Kiedy poznamy prawdziwe oblicze naszego partnera, bdziemy mogli odrzuci wszystkie fantastyczne wyobraenia na jego temat, co pozwoli nam znów nawiza kontakt z wszechwiatem.
Pamitaj te - przestrzega - e to nie jest atwe, zwaszcza gdy trzeba si wyrwa z istniejcego ju stanu wspóuzalenienia. Powoduje to utrat energii. Przyprawia nas o cierpienie. Ale to konieczne. Wspóuzalenienie nie jest jak now przypadoci, która nka tylko niektórych. Wszyscy jestemy wspóuzalenieni, a teraz chcemy si z tego wyzwoli.
Najlepszym sposobem jest spróbowa ponownie przey to uczucie zadowolenia i euforii, jakie odczuwa si na pocztku, kiedy jeste jeszcze sam, a wi wzajemna dopiero si rodzi. kiedy to moge jego czy j jakby przejrze na wylot. Po osigniciu takiego stanu twój rozwój postpuje o krok dalej i wtedy moesz natrafi na taki zwizek uczuciowy, który najbardziej ci odpowiada.
Kto wie - dodaa po krótkiej przerwie - moe ty i Marjorie. kiedy dokonacie kolejnego kroku na drodze ewolucji, przekonacie si. e rzeczywicie jestecie sobie przeznaczeni. Ale uwierz mi, tak jak teraz sprawy stoj, wasz zwizek nie ma szans spenienia.
Rozmow przerwa nam Hinton, informujc, e nasze pokoje s przygotowane, a on idzie ju spa. Podzikowalimy mu za gocin. Karla take stwierdzia, e czas do óka. Rozmow postanowilimy dokoczy kiedy indziej.
Kiedy j poegnaem, poczuem na ramieniu dotknicie czyjej rki. Bya to Julia.
- Id wanie do mojego pokoju - oznajmia. - Mog zaprowadzi ci do twojego.
- Bardzo prosz. A moe wiesz, gdzie jest pokój Marjorie? Przeszlimy przez hol i stanlimy przed jakimi drzwiami.
- Na pewno nie w pobliu twojego - powiedziaa umiechajc si. - Pan Hinton ma bardzo konserwatywne pogldy.
Oddajc umiech yczyem jej dobrej nocy. Wszedem do swego pokoju i zanim pooyem si spa, miaem si dugo i serdecznie.
Obudzi mnie aromat mocnej kawy, rozchodzcy si po caym domu. Ubraem si i przeszedem do gabinetu. Stary sucy zaproponowa mi szklank wieego soku z winogron, któr chtnie przyjem.
- Dzie dobry! - odezwaa si za mn Julia. Odwróciem si i pozdrowiem j. Patrzc na mnie badawczo, spytaa:
- No i jak, doszede ju, dlaczego znów natknlimy si na siebie?
- Prawd mówic, nie mylaem o tym — przyznaem si. - Cay czas próbowaem zrozumie mechanizm uzalenienia.
- Tak. Widziaam.
- Co widziaa?
- Mogabym opisa ci to, co zaszo, na podstawie wygldu twojego biopola.
- A jak ono wygldao?
- Byo podczone pod Marjorie. Kiedy siedziae tu, a ona bya w drugim pokoju, twoje biopole rozcigao si a tam. Pokrciem gow z niedowierzaniem. Umiechna si i pooya rk na moim ramieniu:
- Wida, e stracie ju czno ze wszechwiatem. Uzalenie si od zastpczej energii przekazywanej przez Marjorie. Teraz, tak jak przy wszystkich uzalenieniach, droga powrotu wiedzie przez kogo lub co. Aby sobie z tym poradzi, trzeba podwyszy swój poziom energii i skoncentrowa uwag na tym, co tu naprawd robisz.
Posuchaem jej i wyszedem na dwór. Julia zostaa w gabinecie. Przez dziesi minut próbowaem gromadzi w sobie energi metod, jakiej nauczy mnie Sanchez. Powoli zaczem dostrzega pikno otaczajcej mnie przyrody i poczuem si lej. Kiedy wróciem do domu, Julia stwierdzia:
- Lepiej!
- I czuj si lepiej!
- No wic, jakie s w tym momencie twoje najwaniejsze pytania?
Zastanowiem si chwil. Pytanie o Marjorie byo ju nieaktualne. Wci jednak chciaem ustali miejsce pobytu Wia i dowiedzie si, jak wygldayby stosunki midzyludzkie, gdyby ludzie yli wedug wskaza Rkopisu. Jeeli byyby to zmiany na lepsze - o co chodzi kardynaowi Sebastianowi i innym dostojnikom Kocioa?
Zwróciem si do Julii.
- Chciabym zrozumie do koca ósme wtajemniczenie i odnale Wia. Moe on ma ju wtajemniczenie dziewite?
- Jutro jad do Iquitos - powiedziaa Julia. - Chcesz pojecha tam ze mn? Zawahaem si.
- Myl, e moe tam by Wi - dodaa.
- Skd to wiesz?
- Tej nocy nawiedziy mnie myli o nim. Nie zareagowaem.
- A take myli o tobie. O nas obojgu w drodze do Iquitos. Na pewno jeste w to jako zamieszany.
- W co?
- W poszukiwania dziewitego wtajemniczenia, zanim odnajdzie je kardyna Sebastian - oznajmia z szerokim umiechem.
W tym momencie zobaczyem oczyma wyobrani, jak razem z Juli przybywamy do Iquitos. ale tam z jakich powodów rozjedamy si w róne strony. Czuem, e co si za tym kryje, ale byo to niejasne.
Przeniosem wzrok na Juli, mile umiechnit.
- Bye chyba daleko std! - zauwaya.
- Przepraszam, zamyliem si.
- Nad czym wanym?
- Trudno powiedzie. Doznaem wraenia, e gdy tylko dotrzemy do Iquitos, rozdzielimy si i kade z nas obierze inny kierunek.
W tym momencie do pokoju wszed Rolando.
- Kupiem to, co chciaa - zwróci si do Julii. Zauway mnie i przywita si uprzejmie.
- W porzdku, dzikuj ci - odpara Julia. - Duo onierzy widziae po drodze?
- Ani jednego.
Wejcie Marjorie rozproszyo moj uwag, ale dotary do mnie jeszcze ostatnie sowa Julii do Rolanda. Informowaa go, e Marjorie zgadza si jecha z nim do Brazylii, skd mia by zorganizowany przerzut do Stanów.
Podszedem do Marjorie.
- Jak ci si spao? - spytaem.
Spojrzaa na mnie, jakby nie mogc si zdecydowa, czy dalej si gniewa.
- Nie najlepiej - przyznaa. Wskazaem na Rolanda.
- To znajomy Julii, który dzi jedzie do Brazylii. Stamtd pomoe ci si przedosta do kraju. Bya przeraona.
- Zobaczysz, wszystko bdzie dobrze - uspokajaem j. -Przez nasz ambasad w Brazylii udao si ju pomóc wielu Amerykanom. Niedugo bdziesz w domu.
- Ale ja martwi si o ciebie! - nie dawaa za wygran.
- Nie martw si, nic mi nie bdzie. Gdy tylko wróc, zaraz do ciebie zadzwoni.
Za moimi plecami Hinton oznajmi, e niadanie ju jest na stole. Przeszlimy wic szybko do jadalni, gdy Julia przypomniaa, e Rolando i Marjorie powinni przekroczy granic jeszcze przed zmrokiem, a czeka ich cay dzie jazdy.
Marjorie zapakowaa troch ubra, które da jej Hinton.
Podczas gdy Julia i Rolando stali w drzwiach i rozmawiali, ja odcignem Marjorie na bok.
- Nie martw si - prosiem. - Miej tylko oczy szeroko otwarte, wtedy szybko osigniesz dalsze stopnie wtajemniczenia.
Ona umiechaa si w milczeniu. Rolando pomóg jej zaadowa rzeczy do jego maego samochodu. Kiedy odjedali, nasze spojrzenia jeszcze si spotkay.
- Mylisz, e uda im si przedosta bezpiecznie? - zwróciem si do Julii.
- Oczywicie - zrobia do mnie oko. - Na nas te ju czas. Przygotowaam ci troch rzeczy na zmian - wrczya mi torb z ubraniami. Zaadowalimy j wraz z kilkoma pudami prowiantu do pick-upa, poegnalimy si z Hintonem, Karl i Maret, po czym wyruszylimy na pónocny wschód, w kierunku Iquitos.
Po drodze obserwowaem, jak wjedamy coraz gbiej w dungl, gdzie prawie nie byo ladów ludzkiego ycia. Rozwaaem treci zawarte w ósmym wtajemniczeniu. Nie wiedziaem, o co chodzi w nowym rozumieniu stosunków midzyludzkich. Karla objania mi sposób postpowania z dziemi i niebezpieczestwo uzalenienia si od innej osoby. Ale zarówno przedtem Pablo, jak i Karla wspominali o moliwociach wiadomego przekazywania energii innym. O co tu chodzi?
Kiedy napotkaem spojrzenie Julii, zaczem:
- Nie udao mi si jeszcze w peni opanowa ósmego wtajemniczenia.
- Nasz sposób odnoszenia si do ludzi okrela tempo naszej ewolucji i czas oczekiwania na odpowiedzi na nasze pytania -odpowiedziaa krótko Julia.
- Na czym to polega?
- We na przykad swoj sytuacj - podsuna. - W jaki sposób uzyskae odpowiedzi na swoje pytania?
- Chyba udzielili mi ich napotkani przeze mnie ludzie.
- A czy otworzye si w peni na informacje, których mogli ci udzieli?
- Niezupenie. Byem raczej powcigliwy.
- C/y to sprawio, e ci ludzie te zamykali si przed tob?
- Nie. Byli szczerzy i peni dobrych chci. Oni... - trudno mi byo znale okrelenie dla wyraenia mojej myli.
- Czy oni swoj postaw pomagali ci otworzy si? Promieniowali ciepem i energi?
Ta uwaga wyzwolia lawin skojarze. Przypomniaem sobie oddziaywanie Wia, kiedy w Limie byem ju blisko paniki: ojcowsk serdeczno ksidza Sancheza; troskliwe rady udzielane mi przez ksidza Carla, Pabla, Karle i teraz Juli... Wszyscy oni mieli to samo ciepo w spojrzeniu.
- Tak - przyznaem. - Tak mnie traktowalicie.
- No wanie - potwierdzia. - Robilimy to wiadomie, tak jak kae ósme wtajemniczenie. Podnoszc ci na duchu i pomagajc ci uporzdkowa wasn sytuacj, tym samym poszukiwalimy prawdy, informacji, któr dla nas miae. Rozumiesz? Wspomaganie ci energi byo dziaaniem na rzecz naszego wasnego dobra.
- Co konkretnie mówi na ten temat Rkopis?
- Rkopis mówi, e ilekro czyje drogi krzyuj si z naszymi, to jest zawsze dla nas jaki sygna. Spotkania takie nigdy nie s przypadkowe. Nasza reakcja na nie jest wiadectwem naszej gotowoci do przyjcia przesania, jakie dla nas maj. Jeeli nawiemy rozmow z kim, czyja droga spotkaa si z nasz, i nie dostrzegamy w niej adnej odpowiedzi na nasze aktualne pytania, to nie znaczy to, e takiej informacji nie ma. To znaczy, e z jakich przyczyn nie zwrócilimy na ni uwagi.
Po krótkim namyle dodaa jeszcze:
- Czy nie zdarzyo ci si nigdy, niespodziewanie spotka znajomego, porozmawia z nim przez chwilk i rozsta si, a potem, w tym samym dniu czy najdalej tygodniu, znów si na niego natkn?
- Owszem, zdarzao si.
- I co wtedy mówilicie? Pewnie co w rodzaju: “To zabawne, e znów si spotykamy". Pomialicie si i rozchodzilicie kady w swoj stron?
- Zwykle tak to wygldao.
- Rkopis zaleca, aby w takiej sytuacji przerwa to, co aktualnie robimy, obojtne, co to jest, i spróbowa domyli si, co mamy do przekazania tej osobie, a ona nam. Gdy raz ludzie zrozumiej ten mechanizm, ich wzajemne oddziaywanie bdzie moe wolniejsze, lecz bardziej celowe i przemylane.
- Ale czy nie jest to za trudne, zwaszcza w stosunku do kogo, kto nie wie, o co nam waciwie chodzi?
- Na pewno, ale Rkopis uczy nas zasad postpowania w takich przypadkach.
- To znaczy daje dokadne wskazówki, jak powinnimy odnosi si do siebie nawzajem?
- Wanie.
- A wic jak?
- Pamitasz trzecie wtajemniczenie, gdzie mowa jest o tym. e czowiek jest wyjtkowym zjawiskiem w wiecie energii, gdy potrafi przekazywa j w sposób wiadomy?
- Tak.
- A pamitasz, jak to si robi? Przypomniaem sobie wykad ksidza Johna.
- Trzeba zachwyca si urod przedmiotu tak dugo, a zyskamy wystarczajc ilo energii, by wzbudzi w sobie uczucie mioci. A wtedy bdziemy w stanie oddawa pobran energi.
- O, wanie. Ta sama zasada odnosi si do ludzi.
Kiedy podziwiamy czyj wygld i sposób bycia, koncentrujc si na nim tak dugo, a zacznie wyrónia si z tumu, wtedy zyskujemy tyle energii, e moemy obdarowa ni innych.
Waciwie jest w tym sporo egoizmu - stwierdzia miejc si. - Im bardziej kogo kochamy i podziwiamy, tym wicej energii zyskujemy. Tym sposobem obdarzanie innych mioci i energi jest dziaaniem na rzecz dobra wasnego.
- Ju to kiedy syszaem - przypomniaem sobie. - Ksidz Sanchez mówi o tym.
Przypatrywaem si uwanie Julii, odniosem wraenie, e po raz pierwszy dostrzegam jej bogat osobowo. Odwzajemnia mi si przelotnym spojrzeniem, po czym skoncentrowaa si na prowadzeniu wozu.
- Jednostkowy efekt takiego przekazywania energii - mówia dalej - jest bardzo silny. Zaómy na przykad, e dostarczye mi wanie energii. Czuj to od razu. Ogarnia mnie uczucie lekkoci, jasno widzenia i formuowania myli.
Poniewa dostarczasz mi wicej energii, ni byabym w stanie zdoby skdind, atwiej mog wyartykuowa moje przesanie i w zrozumiaej formie przekaza je tobie. To. co mówi, stanowi dla ciebie odkrycie, wskutek czego moesz peniej postrzega moj osobowo i koncentrowa si na niej, sigajc do coraz gbszych jej pokadów. To z kolei daje mi jeszcze wicej energii i jeszcze szerszy wgld w moje przesanie. I cykl zaczyna si od nowa. Osoby uczestniczce w tym procesie - dwie czy wicej - potrafi wznie si na niewiarygodnie wysoki poziom podbudowujc energi partnera i natychmiast otrzymujc j z powrotem. Zdajesz sobie chyba spraw, e jest to zupenie co innego ni relacja wspóuzalenienia. Ta relacja zaczyna si podobnie, lecz wkrótce przeradza w walk o dominacj, poniewa wzajemne uzalenienie odcina partnerów od waciwego róda energii. Tymczasem prawdziwe przekazywanie energii nie wymaga trwaego zwizku o z góry okrelonym celu. Obie strony oczekuj tylko informacji.
Podczas gdy mówia, przede mn pojawi si nowy problem. Przypomniaem sobie to, co mówi Pablo: e nie udao mi si uzyska informacji od ksidza Costousa, gdy zepchnem go na poziom jego gry kontroli. Spytaem wic Juli:
- Co mamy robi, jeli nasz rozmówca prowadzi z nami gr kontroli i chce nas do niej wcign? Jak si przed tym broni?
Julia odpowiedziaa od razu:
- Rkopis mówi, e jeeli nie podejmiemy wspógry, to i tamtej osobie gra si nie powiedzie.
- To znaczy, jak si mamy zachowa? - spytaem, lecz Julia patrzya gdzie przed siebie na drog. Przysigbym, e mylami bya ju daleko.
- Gdzie tu na prawo ma by punkt, gdzie bdziemy mogli zatankowa - odezwaa si wreszcie.
Spojrzaem na wskanik paliwa. Bak by w poowie peny.
- Mamy jeszcze dosy paliwa.
- Wiem. ale co mi mówi, e powinnimy zatrzyma si tu i uzupeni je. Tutaj skrcamy - pokazaa na prawo.
Wjechalimy na drog wiodc przez dungl i przejechawszy chyba niecae dwa kilometry zatrzymalimy si przed czym, co wygldao jak baza zaopatrzeniowa dla rybaków i myliwych. Na brzegu rzeki sta budyneczek, przy którym cumowao kilka rybackich ódek. Podjechalimy do zardzewiaego dystrybutora paliwa i Julia posza szuka waciciela obiektu.
Ja te wysiadem, przecignem si i przeszedem spacerkiem na brzeg rzeki. Powietrze byo przesycone wilgoci. Chocia gsty puap drzew cakowicie zasania soce, przysigbym, e znajdowao si prawie bezporednio nad nami. Zanosio si na upa.
Nagle za mn jaki gniewny, mski gos przemówi po hiszpasku. Odwróciem si i ujrzaem niskiego, krpego Peruwiaczyka, który patrzy na mnie spode ba i powtarza swoj kwesti.
- Przepraszam, ale nie rozumiem po hiszpasku - zareagowaem w kocu.
Przeszed na angielski.
- Kim pan jest? Co pan tu robi?
- Chcemy zatankowa paliwo. Zaraz odjedamy - próbowaem go spawi. - Odwróciem si w stron wody, liczc, e facet sobie pójdzie.
Jednak nie da za wygran, podszed do mnie bliej i sta si agresywny.
- Lepiej gadaj, co tu robisz, Jankesie! Sprawa zaczynaa by powana.
- Jestem Amerykaninem - owiadczyem. - Podróuj w towarzystwie mojej znajomej i nie wiem dokadnie dokd.
- Aha, zbkany Amerykanin! - warkn gronie.
- Otó to wanie.
- I czego pan tu szuka, panie Amerykanin?
- Niczego tu nie szukam - odrzekem ostronie, próbujc wycofa si w stron naszego samochodu. - Nie zrobiem panu nic zego. Prosz mnie zostawi w spokoju.
Zauwayem, e przy samochodzie stoi ju Julia. Peruwiaczyk odwróci si i te j zobaczy.
- Odjedamy - oznajmia Julia. - Ta stacja jest nieczynna.
- A pani to kto? - zwróci si do niej Peruwiaczyk tym samym agresywnym tonem.
- A pan czemu taki zy? - odpowiedziaa pytaniem Julia.
- Mam obowizek pilnowa tego miejsca. - Nieco zmieni ton.
- Z pewnoci wietnie wykonuje pan swoje obowizki, ale zastraszajc ludzi trudno bdzie panu uzyska od nich odpowiedzi.
Arogancki facet gapi si na Juli, próbujc j rozgry.
- Jedziemy do Iquitos - kontynuowaa Julia. - Wspópracujemy z ksidzem Sanchezem i ksidzem Carlem. Zna ich pan moe?
Jeszcze krci gow, ale wzmianka o duchownych uspokoia go. W kocu machn rk i oddali si.
- Jedziemy! - powiedziaa Julia.
Kiedy ju kawaek odjechalimy, zdaem sobie spraw, jak byem zdenerwowany. Spróbowaem otrzsn si z tego.
- l co tam si dzieje w twoim wntrzu? - spytaem Juli.
- O co ci chodzi? - spojrzaa nie rozumiejc.
- No, czy gos wewntrzny nie wyjani ci, skd wzia si myl o zatrzymaniu si tutaj?
- Nie, to by gos zewntrzny - odpowiedziaa miejc si. Teraz ja nie zrozumiaem.
- Nie kojarzysz? - spytaa.
- Nie.
- Przypomnij sobie, o czym mylae, zanim tu dotarlimy.
- e chciabym rozprostowa nogi.
- A jeszcze przedtem? O co ostatnio pytae, kiedy rozmawialimy?
Przypomniaem sobie. Rozmawialimy o grach zalenoci.
- Powiedziaa, e nikt nie moe prowadzi z nami gry zalenoci, jeli my nie odpowiemy mu wspógr. Nie zrozumiaem tego.
- A teraz ju rozumiesz?
- Nie bardzo. Do czego zmierzasz?
- Ta scenka, która si tu rozegraa, wykazaa jasno, co si dzieje, kiedy podejmujemy wspógr.
- W jaki sposób?
Obrzucia mnie szybkim spojrzeniem.
- Jak gr prowadzi z tob ten facet?
- Rzecz jasna, terrorysty.
- A ty?
- Chciaem si go pozby.
- Oczywicie. Ale jak gr si posuye?
- Próbowaem roli niemiaka, ale nie chcia si odczepi.
- Co wtedy?
Zaczynaa mnie ju irytowa ta rozmowa, ale staraem si skupi i dotrzyma kroku Julii.
- Chyba przerzuciem si na szanta uczuciowy.
- Otó to! - umiechna si.
- Ale ty poradzia sobie z nim bez problemu.
- Tylko dlatego, e nie podjam gry, w któr chcia mnie wcign. Pamitaj, e kady tworzy w dziecistwie swoj gr kontroli w odpowiedzi na inn gr. Tote kada gra, aby moga w peni si rozwin, musi trafi na wspógr. Terrorysta, aby zdoby energi, potrzebuje szantaysty uczuciowego albo drugiego terrorysty.
- I jak sobie daa z tym rad?
- Gdybym próbowaa te go zastraszy, podjabym narzucon przez niego gr, co pewnie skoczyoby si uyciem siy. Tymczasem ja postpiam zgodnie ze wskazaniami Rkopisu i powiedziaam mu w oczy, jak gr si posuguje. Wszystkie gry s strategi pozyskiwania energii. On chcia j zdoby grajc rol terrorysty. Kiedy zastosowa j wobec mnie, powiedziaam mu otwarcie, co to jest to, co on robi.
- To dlatego spytaa, czemu jest taki zy?
- Tak. adne skryte manipulacje dla zdobycia energii nie powiod si, jeli ujawnimy ich istnienie. Wtedy przestan by skryte. To bardzo prosty sposób: trzeba nazwa po imieniu to, o co naprawd chodzi naszemu rozmówcy. To go zmusi do uczciwego zachowania.
- To brzmi logicznie! - zauwayem. - Wydaje mi si, e ja ju kiedy próbowaem nazywa te gry, chocia sam nie zdawaem sobie z tego sprawy.
- Na pewno. Wszyscy to robi. Teraz dowiadujemy si wicej, o co tu chodzi. Najwaniejsze, aby jednoczenie za t gr dostrzec ywego czowieka i stara si przesa mu jak najwicej energii. Kiedy taki osobnik zorientuje si, e tak czy owak otrzyma t energi, porzuca wyszukane sposoby jej zdobycia.
- Co moga dostrzec w tym bubku?
- Mogam w nim dostrzec biednego, wystraszonego chopin rozpaczliwie potrzebujcego energii. Poza tym we waciwym momencie przekaza ci wan informacj.
Kiedy spojrzaem na Juli, wydawao mi si. e z trudem powstrzymuje miech.
- Czy to znaczy, e zatrzymalimy si tu tylko po to, abym móg przekona si, jak radzi sobie z osobnikiem, który prowadzi wobec mnie gr kontroli?
- Przecie o to wanie pytae.
Umiechnem si, czujc, e poprawia mi si nastrój.
- No tak, pytaem.
Obudzio mnie brzczenie komara tu przy mojej twarzy. Julia umiechaa si, jakby przypominaa sobie co zabawnego. Od kilku godzin jechalimy w milczeniu pogryzajc od czasu do czasu co z zapasów przygotowanych przez Juli na drog.
- O, ju nie pisz! - stwierdzia Julia.
- Daleko jeszcze do Iquitos? - spytaem.
- Do miasta okoo czterdziestu kilometrów, ale zaraz bdzie zajazd U Stewarta. Jego waciciel jest Anglikiem i wielkim ordownikiem Rkopisu. Zawsze bardzo przyjemnie mi si z nim rozmawiao. Jeli nie zaszo nic nieoczekiwanego, powinnimy go zasta. Moe natrafimy tam na jaki lad prowadzcy do Wia.
Zjechaa na pobocze szosy i zrobia mi krótki wykad.
- Musimy skupi si na tym, w jakim punkcie jestemy. Zanim ci znów spotkaam, krciam si w kóko, bo chciaam przyczyni si do odnalezienia dziewitego wtajemniczenia, ale nie wiedziaam, jak si do tego zabra. Przyapaam si na tym, e mylami wracaam wci do Hintona. Kiedy pojechaam do niego, ty si tam wanie pojawie. Okazao si, e poszukujesz Wia, który podobno ma by w Iquitos. Potem ja mam wizj, e oboje bdziemy bra udzia w poszukiwaniu dziewitego wtajemniczenia, a ty znów masz wizj, e w pewnym punkcie nasze drogi si rozejd. Nie za duo dobrego na raz?
- Rzeczywicie.
- A zaraz potem przyszed mi na myl Willie Stewart i jego zajazd. Co musi si tam zdarzy. Kiwnem gow. Julia wrócia na szos, a zaraz za zakrtem obwiecia:
- To ju tu.
W odlegoci okoo dwustu metrów za nastpnym wiraem po prawej stronie drogi sta dwupitrowy dom w stylu wiktoriaskim.
Zatrzymalimy si na wirowanym parkingu, skd byo wida werand, a na niej kilku rozmawiajcych mczyzn. Ju chciaem wyj z samochodu, gdy Julia dotkna mego ramienia.
- Pamitaj - przypomniaa mi - e nikt nie znalaz si tu przypadkowo. Uwaaj, czy kto nie chce ci przekaza jakiej informacji.
Weszlimy razem na werand. Znajdujcy si tam mczyni, dobrze ubrani Peruwiaczycy, skinli nam gowami. Kiedy znalelimy si w holu, Julia wskazaa mi drzwi do jadalni, polecia zaj stolik i czeka na ni, a sama posza szuka waciciela.
Rozejrzaem si po sali. Stao w niej kilkanacie stoów w dwóch rzdach. Wybraem stolik mniej wicej w poowie dugoci sali i usiadem plecami do ciany. Zaraz za mn weszo trzech Peruwiaczyków i zajo miejsca naprzeciw mojego stolika. Wkrótce potem przyszed jeszcze jeden mczyzna, który usiad przy stoliku na prawo ode mnie. By odwrócony do mnie plecami, ale zauwayem, e wyglda na cudzoziemca, moe nawet Europejczyka.
Wkrótce odnalaza mnie Julia i siada naprzeciw.
- Mojego znajomego nie ma w domu. A jego pracownik nic nie wie o Wilu - poinformowaa mnie.
- Co wic robimy? - spytaem. Wzruszya ramionami.
- Nie wiem, ale musimy przyj, e kto z tych ludzi ma nam co do przekazania.
- Jak sdzisz, który to z nich?
- Tego nie wiem.
- A jak to niby ma wyglda? - wpadem nagle w sceptyczny nastrój. Mimo tylu tajemniczych zbiegów zdarze, których dowiadczyem podczas pobytu w Peru, trudno mi byo uwierzy, e co takiego moe zaistnie akurat, gdy tego chcemy.
- Nie zapominaj o trzecim wtajemniczeniu - odpowiedziaa Julia. - Cay wszechwiat jest energi, energi która odpowiada na nasze oczekiwania. Z tej samej energii skadaj si ludzie, wic kiedy mamy jakie pytanie, daj ci pozna, kto ma na nie odpowied.
Wskazaa oczami siedzcych na sali mczyzn.
- Nie wiem. kim oni s. ale gdybymy z nimi dostatecznie dugo rozmawiali, moe od kadego z nich uzyskalibymy cho cz potrzebnej nam informacji.
Spojrzaem na ni spod oka, a ona pochylia si do mnie przez stó.
- Wbij sobie to do gowy: kady, kto pojawia si na naszej drodze, ma nam co do przekazania. Gdyby byo inaczej, wybraliby inn drog lub pojawili si wczeniej albo póniej. Jeli ci ludzie s tu akurat teraz, oznacza to, e jest ku temu powód.
Wci wydawao mi si to zbyt proste, aby byo prawdziwe.
- Najtrudniej jest - mówia dalej Julia - zdecydowa si, z kim najpierw rozmawia, jeeli nie mona rozmawia ze wszystkimi.
- No wic kogo wybierasz?
- Rkopis mówi, e mona to pozna po pewnych wskazówkach.
Suchajc Julii, równoczenie rozgldaem si wokó, szczególnie przypatrujc si osobnikowi po mojej prawej. Jakby na dany znak, on te si odwróci i spojrza na mnie. Nasze oczy si spotkay i zaraz wróci do przerwanego posiku, wic ja te zajem si czym innym.
- Jakie to wskazówki? - wypytywaem dalej Juli.
- Takie jak ta.
- Która?
- Ta, któr przed chwil otrzymae - gestem wskazaa mczyzn po mojej prawej.
- Co masz na myli?
Julia znów nachylia si do mnie.
- Rkopis mówi, e taki nagy spontaniczny kontakt wzrokowy oznacza, e te dwie osoby powinny porozmawia.
- Taka wymiana spojrze zdana si przecie czsto.
- Owszem, ale wikszo ludzi natychmiast o tym zapomina i dalej robi swoje.
- Co jeszcze Rkopis kae uzna za znak?
- Na przykad to, e jaka osoba wydaje si nam dziwnie znajoma, mimo e widzimy j pierwszy raz w yciu.
Przypomniaem sobie Dobsona i Reneau. którzy ju na pierwszy rzut oka przypominali mi kogo znajomego.
- A czy Rkopis wyjania, dlaczego niektórzy ludzie wydaj si nam znajomi?
- Waciwie nie. Mówi tylko, e niektórzy s dla siebie nawzajem duszami pokrewnymi. Takie duchowe pokrewiestwo rozwija si zwykle na bazie wspólnych zainteresowa. A kto podobnie do nas myli, stwarza zwykle podobne wraenie zewntrzne. Pokrewne dusze rozpoznajemy zwykle intuicyjnie i czsto zdarza si, e maj dla nas cenne informacje.
Zerknem ponownie na faceta po prawej. Rzeczywicie kogo mi niejasno przypomina. I znowu kiedy tylko skierowaem na niego wzrok, jak na zawoanie odwróci si i spojrza na mnie. Julia bacznie mnie obserwowaa.
- Musisz porozmawia z tym czowiekiem - rzeka.
Pocztkowo nie reagowaem, gdy krpowaem si ot tak sobie podej do kogo obcego. Wolabym, abymy ju ruszyli do Iquitos. Chciaem to zaproponowa, gdy Julia odezwaa si:
- Nasze miejsce jest tu, a nie w Iquitos. Musimy rozegra t parti do koca. Cay kopot z tob, e masz opory, eby do niego podej i zacz rozmow.
- Jak ty to robisz?
- Co robi?
- Czytasz w moich mylach.
- To nic trudnego. Po prostu uwanie ci si przygldam.
- I co?
- Kiedy jestemy na kogo szczególnie wyczuleni, moemy dostrzec jego prawdziwe “ja" poza wszystkimi pozami, które przybiera. Na wyszym poziomie koncentracji jestemy zdolni odczyta czyje myli z ulotnego wyrazu jego twarzy. To cakiem naturalne.
- To raczej co z telepatii.
- Telepatia te jest czym bardzo naturalnym - rozemiaa si.
Kiedy znów spojrzaem bokiem na gocia, teraz ju si nie odwróci.
- Skoncentruj swoj energi i zacznij z nim rozmow, zanim stracisz okazj.
Spróbowaem zgromadzi troch energii i poczuem si silniejszy.
- Dobrze - zwróciem si znów do Julii - ale co ja mam mu powiedzie?
- Prawd, ale w takiej formie, jaka bdzie dla niego do przyjcia.
Odsunem swoje krzeso i podszedem do nieznajomego. Wyglda na niemiaego i nerwowego, podobnie jak Pablo, kiedy poznaem go w celi. Staraem si wic dotrze do niego gbiej, pokonujc barier nerwowoci. A kiedy mi si to udao, zauwayem, e zmieni si wyraz jego twarzy - przybyo mu energii.
- Dzie dobry! - powiedziaem. - Pan chyba nietutejszy, ale moe bdzie mi pan móg w czym pomóc. Szukam znajomego, nazywa si Wi James, moe gdzie si pan z nim zetkn?
- Prosz, niech pan siada - odezwa si nieznajomy ze skandynawskim akcentem. - Profesor Edmond Connor - przedstawi si podajc mi rk. - Przykro mi, ale nie znam paskiego przyjaciela.
Ja take si przedstawiem i opisaem mu misj Wia, liczc, e co mu to powie.
- Och, ja te znam Rkopis! - zareagowa ywo. - Przyjechaem tu. aby zbada jego autentyczno.
- Sam?
- Miaem si tu spotka z profesorem Dobsonem. Ale dotd si nie pojawi i nie rozumiem, co mogo si z nim sta. Zapewnia, e bdzie tu przede mn.
- Pan zna Dobsona?
- Tak, to wanie on zapocztkowa badania nad Rkopisem.
- I nic mu si nie stao? Ma tu przyjecha? Profesor spojrza na mnie pytajcym wzrokiem.
- Takie byy nasze plany. A co miao si sta?
Od razu usza ze mnie caa energia. Zorientowaem si, e Dobson umówi si na spotkanie z Connorem. jeszcze zanim zosta zatrzymany. Wyjaniem wic:
- Poznaem go w samolocie, którym przyleciaem do Peru. W Limie byem wiadkiem jego aresztowania i nie wiem, co si z nim potem stao.
- O, Boe, aresztowali go?!
- Kiedy si pan z nim widzia?
- Kilka tygodni temu. ale termin naszego spotkania by ju dawno ustalony. Mia zadzwoni, gdyby si co zmienio.
- A dlaczego chcia si z panem spotka tu. a nie w Limie?
- Mówi, e s tu jakie ruiny i e zamierza nawiza tu kontakt z jakim innym naukowcem.
- Nie wspomina, gdzie by z nim umówiony?
- Mówi, e wybiera si do... Zaraz, zaraz... Aha, do San Luis. Dlaczego pan pyta?
- Po prostu byem ciekaw.
Kiedy wypowiadaem te sowa, zaszy równoczenie dwa zjawiska. Po pierwsze, ujrzaem w mylach, jak znów spotykam si z Dobsonem. na jakiej drodze pod wielkimi drzewami. Równoczenie zerknem przez okno i ku swemu zdumieniu zobaczyem, e na werand wchodzi... ksidz Sanchez! By brudny i zmczony. W starym samochodzie na parkingu zosta jeszcze jaki ksidz.
- Kto to jest? - spyta profesor Connor.
- To ksidz Sanchez - oznajmiem, z trudem tumic podniecenie.
Obejrzaem si za Juli, ale nie byo jej ju przy naszym stole. Kiedy Sanchez wszed na sal, podniosem si. Na mój widok stan jak wryty, a potem pospieszy mnie uciska.
- Wszystko w porzdku? - zapyta.
- Tak, dzikuj, ale co ksidz tutaj robi?
Mimo caego jego zmczenia jako rozbawio go to pytanie.
- Nie bardzo wiedziaem, gdzie jeszcze mógbym si uda, a i tu ledwo dotarem. Wojsko depcze mi po pitach.
- Wojsko? Dlaczego? - zdziwi si Connor podchodzc do nas z tyu.
- Niestety, nie wiem, o co im chodzi. Wiem tylko, e jest ich duo - wymijajco odpowiedzia Sanchez.
Przedstawiem sobie obu panów i opowiedziaem Sanchezowi, w jakiej sytuacji znalaz si Connor, który sta koo nas wystraszony.
- Musz si std wydosta - powiedzia. - Tylko nie wiem czym.
- Tam, w samochodzie, czeka ksidz Paul - zaproponowa Sanchez. - Bdzie zaraz wraca do Limy. Moe pan zabra si z nim.
- Chtnie - ucieszy si Connor.
- Zaraz, a jeeli natkn si na to wojsko? - niepokoiem si.
- Nie przypuszczam, eby chcieli zatrzyma ksidza Paula - uspokoi mnie Sanchez. - Nikt go tu nie zna.
Wrócia Julia i od razu zauwaya Sancheza. Przywitali si serdecznie, po czym przedstawiem jej Connora. Profesor niepokoi si coraz bardziej. Na szczcie po kilku minutach Sanchez poinformowa go, e ksidz Paul ju zbiera si do drogi. Connor poszed zabra swoje rzeczy z pokoju i zaraz wróci. Sanchez i Julia odprowadzili go do wyjcia. Ja poegnaem si i zostaem przy stoliku, bo musiaem troch pomyle. Byem pewien, e spotkanie z Connorem musiao co oznacza; podobnie fakt, e Sanchez zasta nas tu obu. eby tylko udao mi si to rozszyfrowa.
Wkrótce wrócia Julia i usiada koo mnie.
- Mówiam, e co si tu wydarzy - zacza. - Gdybymy tu nie wstpili, nie spotkalibymy Sancheza ani Connora. A propos, czego si od niego dowiedziae?
- Nie jestem jeszcze zupenie pewien - odpowiedziaem wymijajco. - A gdzie jest ksidz Sanchez?
- Poszed do swego pokoju troch odpocz. Nie spa od dwóch dni.
Zdawaem sobie spraw, e Sanchez musi by zmczony, ale poczuem si zawiedziony. Akurat teraz bardzo potrzebowaem rozmowy z nim, choby po to, eby ostatnie wydarzenia osadzi w jakiej perspektywie. Szczególnie niepokoi mnie pocig wojska. Ogarno mnie uczucie niepewnoci i waciwie to wolabym wynie si std razem z Connorem.
- Julia zauwaya, co si ze mn dzieje.
- Nie denerwuj si. Powiedz lepiej, co mylisz o ósmym wtajemniczeniu.
Spróbowaem si skupi.
- Od czego by tu zacz?
- Powiedz po prostu, o czym ono mówi. Zaczem sobie przypomina.
- Mowa tam o stosunku do innych, tak dzieci, jak i dorosych. Poza tym o demaskowaniu i przeciwstawianiu si grom kontroli, a take o przekazywaniu energii innym.
- I jeszcze o czym? - naciskaa.
Skupiem uwag na jej twarzy i ju wiedziaem, o co jej chodzi.
- Jeli odwoujc si do swojej spostrzegawczoci wybierzemy waciwego partnera do rozmowy, otrzymamy odpowiedzi na drczce nas pytania.
Julia umiechna si serdecznie.
- No i jak, opanowaem ju ósme wtajemniczenie? - spytaem.
- Prawie. Jeszcze tylko jedno. Wiesz ju, jak jedna osoba moe podbudowa energi innej. Teraz musisz jeszcze zobaczy, jak wyglda takie wspódziaanie w wikszej grupie.
Wyszedem na werand i zajem miejsce na elaznym krzele. Po chwili przysiada si do mnie Julia. Bylimy ju po kolacji, któr zjedlimy bez popiechu, w milczeniu, a teraz chcielimy posiedzie na wieym, wieczornym powietrzu. Odkd Sanchez uda si do pokoju, miny trzy godziny i znów zaczem si niepokoi. Poczuem wic ulg, kiedy raptem zjawi si na werandzie i usiad przy nas.
- Czy mia ksidz jakie wiadomoci o Wilu? - spytaem.
Zauwayem, e ksidz ustawi swoje krzeso w taki sposób, by midzy kadym z nas bya równa odlego. W kocu udzieli! mi odpowiedzi:
- Tak, miaem.
Znów zamilk i zdawa si pogra w mylach.
- A co ksidz sysza?
- Posuchaj, co si stao - zacz. - Kiedy wrócilimy z ksidzem Carlem na moj misj, spodziewaem si zasta tam kardynaa Sebastiana z wojskiem. Bylimy pewni, e zaraz zacznie si ledztwo, ale kilka godzin przedtem, nim dotarlimy na miejsce, Sebastian otrzyma jak wiadomo i wraz z wojskiem nagle opuci teren.
Dugo zachodzilimy w gow, co mogo si sta, a odwiedzi nas ksidz Costous, z którym chyba miae ju do czynienia. Powiedzia, e to Wi James skierowa go do mojej misji. Widocznie Wi zapamita jej nazw ze swoich wczeniejszych rozmów z ksidzem Carlem. a teraz intuicja podpowiedziaa mu. e ksidz Costous ma cenn dla nas informacj. Wyobracie sobie, e ksidz Costous przeszed na stron zwolenników Rkopisu!
- Wic dlaczego Sebastian tak nagle wyjecha?
- Wyjecha, poniewa postanowi przyspieszy swoj akcj. Powiadomiono go bowiem, e ksidz Costous chce ujawni jego zamiar zniszczenia tekstu dziewitego wtajemniczenia.
- Czyby Sebastian go znalaz?
- Na szczcie jeszcze nie, ale jest na dobrej drodze, gdy zdoby inny dokument, wskazujcy waciwe miejsce poszukiwa.
- Co to za miejsce? - wczya si Julia.
- Ruiny wityni Nieba.
- Gdzie to jest? - spytaem.
- Niecae sto kilometrów std - wyjania Julia. - Peruwiascy naukowcy prowadz tam prace wykopaliskowe otoczone cis tajemnic. Odkopano kilka pokadów ruin wity z rónych epok, najpierw z epoki Majów, potem z czasów Inków. Najwidoczniej obie te spoecznoci uwaay, e to miejsce ma jakie szczególne cechy.
Uderzyo mnie, e Sanchez niezwykle intensywnie koncentruje si na tej rozmowie. Kiedy co mówiem, nie odrywa ode mnie wzroku, a gdy do rozmowy wczaa si Julia, skupia si wycznie na niej. Zdawa si przykada do tego bardzo du wag. Kiedy zastanawiaem si, dlaczego on to robi, zapanowaa nagle cisza. Oboje, Julia i Sanchez, patrzyli na mnie wyczekujco.
- O co chodzi? - spytaem.
- Teraz twoja kolej - umiechn si Sanchez.
- Czy mamy kolejno zabiera gos? - zdziwiem si.
- Nie w tym rzecz - wyjania Julia. - Prowadzimy wiadom wymian zda. Zabiera gos ten, kto otrzyma przypyw energii, a stwierdzilimy, e wanie nawiedzia ciebie.
Nie miaem pojcia, co powiedzie.
- Ósme wtajemniczenie uczy równie wiadomego wspódziaania w grupie - tumaczy Sanchez. - Odpr si i spróbuj opanowa ten proces. Kiedy toczy si rozmowa w grupie, zawsze tylko jeden jej uczestnik ma do powiedzenia co, co jest w danej chwili najwaniejsze. Jeeli pozostali s czujni, zwykle wiedz, kto to jest. i wtedy koncentruj si na nim przekazujc mu energi, aby móg wyrazi swoj myl moliwie najjaniej.
W miar jak konwersacja si rozwija, kolejna osoba bdzie miaa do powiedzenia co najwaniejszego, potem nastpna i tak dalej. Jeli pilnie ledzisz tok rozmowy, poczujesz, kiedy jest twoja kolej. Myl. któr masz wypowiedzie, sama przyjdzie ci do gowy.
Sanchez przeniós teraz wzrok na Juli, a ona zwrócia si do mnie:
- Jaka bya ta myl, której nie zdoae wyrazi?
- Zastanawiaem si - powiedziaem po chwili namysu -dlaczego ksidz wpatruje si tak intensywnie w kadego, kto akurat co mówi. Byem ciekaw, co to ma znaczy.
- Istota tego procesu - wyjani Sanchez - polega na tym, aby mówi wtedy, kiedy przyjdzie twój czas, a przekazywa energi, kiedy jest czas kogo innego.
- Oczywicie nie zawsze si wszystko udaje - wczya si Julia. - Niektórzy ludzie popadaj w samozadowolenie. Myl, e mówi co bardzo wanego, a poniewa przypyw energii poprawia ich samopoczucie, nie przestaj mówi, nawet kiedy min ich czas i powinni przekaza energi komu innemu. Tacy ludzie usiuj zdominowa grup.
Inni znowu s zbyt niemiali i cho czuj, e maj co wanego do powiedzenia, boj si wyrazi to gono. Dochodzi wtedy do rozbicia grupy i jej czonkowie nie mog skorzysta ze wszystkich informacji. To samo dzieje si, gdy niektórzy czonkowie grupy nie s akceptowani przez innych. Nie otrzymuj oni energii, a grupa traci korzyci, które mogyby przynie ich myli.
Julia przerwaa i oboje spojrzelimy na Sancheza, który odetchn gboko i zacz mówi.
- Wane jest, w jaki sposób izoluje si niektórych czonków grupy. Jeeli kogo nie lubimy lub czujemy si przez kogo zagroeni, koncentrujemy si zwykle na tych jego cechach, które nas ra lub denerwuj. W ten sposób, zamiast dostrzega ukryte pikno tego czowieka i przekazywa mu energi, pozbawiamy go jej i szkodzimy mu. Taka osoba nie wie nawet, dlaczego raptem czuje si gorzej i mniej pewnie.
- Taka ostra rywalizacja powoduje, e ludzie duo szybciej si starzej - uzupenia Julia. Znów zabra gos Sanchez.
- W dobrze funkcjonujcej grupie poziom energii kadego jej czonka powinien wzrasta dziki energii otrzymanej od innych. Wtedy indywidualne biopola cz si tworzc jeden duy magazyn energii. Taka grupa jest jakby jednym organizmem z wieloma gowami, gdzie co jaki czas poszczególny jej element moe reprezentowa cao. W tak zorganizowanej grupie kady jej czonek wie, kiedy przyjdzie jego kolej i co ma do powiedzenia, gdy ma jasn i wyran wizj celu i sensu ycia. Taka jest wanie ta wzbogacona osobowo, o której mówi ósme wtajemniczenie w kontekcie zwizku uczuciowego midzy mczyzn a kobiet. Tym te sposobem kilka grup moe wspólnie stworzy jedn.
Sowa ksidza Sancheza nasuny mi myl o ksidzu Costousie i o Pablu. Czy to ten mody Indianin zdoa przekona ksidza i skoni go, by wczy si w szeregi sprzymierzeców Rkopisu? Czy osign to dziki potdze ósmego wtajemniczenia?
- Gdzie jest teraz ksidz Costous? - spytaem gono. Moi rozmówcy wydawali si troch zaskoczeni tym pytaniem, ale ksidz Sanchez odpowiedzia natychmiast.
- On i ksidz Carl, wybrali si do Limy, aby wyjawi dostojnikom Kocioa plany kardynaa Sebastiana.
- Ach, wic dlatego ksidz Carl tak obstawa przy wyjedzie z ksidzem do misji! Wiedzia, e ma tam co do zrobienia?
- Otó to! - potwierdzi Sanchez.
Rozmowa znów si urwaa i wszyscy popatrzyli po sobie, czekajc na nastpny temat.
- W tej chwili - zacz znów Sanchez - pytanie brzmi: co mamy zrobi my?
Paeczk przeja Julia.
- Ju od duszego czasu chodz mi po gowie róne myli zwizane z dziewitym wtajemniczeniem, ale wszystko to jest jakie niejasne...
Utkwilimy w niej wzrok.
- Widz jakby jakie miejsce... Chwileczk... Jakby jakie ruiny. Tak, to s ruiny wityni Nieba. Jakie jedno miejsce midzy wityniami. Byabym zapomniaa... Musz tam jecha! Tak jest, musz jecha do wityni Nieba.
Skoczya i oboje z Sanchezem przenieli wzrok na mnie.
- Jeszcze nie wiem dokadnie - zaczem - ale nie daje mi spokoju pytanie, dlaczego kardyna Sebastian i jego ludzie tak usilnie zwalczaj Rkopis. Doszedem do wniosku, e obawiaj si teorii naszej wewntrznej ewolucji. Ale teraz... tu to wojsko, tam Sebastian moe lada dzie znale dziewite wtajemniczenie... Sam nie wiem, ale cigle wydaje mi si, e mógbym mie na niego jaki wpyw, odwie go od zniszczenia Rkopisu.
Zamilkem. Moje myli powdroway znów do Dobsona. a potem nagle pomylaem o dziewitym wtajemniczeniu. Zdaem sobie spraw, e z niego dowiemy si, dokd moe zaprowadzi nas ewolucja.
Miaem niejasne przeczucie, e jego treci mogyby te rozwia obawy kardynaa przed wiadom ewolucj... Gdyby chcia je pozna!
- Wci wydaje mi si, e mona by przekona Sebastiana, aby opowiedzia si za Rkopisem - owiadczyem zdecydowanie.
- Wyobraasz sobie siebie w tej roli? - zapyta wprost Sanchez.
- No, moe niezupenie... Ale widz tu kogo, kto ma dostp do kardynaa, zna go i mógby rozmawia z nim jak równy z równym.
Oboje z Juli spojrzelimy na ksidza. Z wymuszonym umiechem odezwa si tonem penym rezygnacji:
- Do tej pory obaj z kardynaem Sebastianem unikalimy bezporedniej konfrontacji w sprawie Rkopisu. Kardyna zawsze by moim zwierzchnikiem, mao tego, uwaa mnie za swojego ucznia i trzeba przyzna, e do pewnego czasu by dla mnie wzorem. Przypuszczaem jednak, e to tak si skoczy. Od chwili kiedy po raz pierwszy o tym wspomniae, wiedziaem, e to jest zadanie dla mnie. Cae moje ycie przygotowywao mnie do tego.
Przerwa, przez chwil popatrzy na nas badawczo, po czym mówi dalej:
- Moja matka bya zwolenniczk nurtu reformatorskiego w religii chrzecijaskiej. Sprzeciwiaa si uywaniu przymusu i wzbudzaniu poczucia winy przy ewangelizacji. Uwaaa, e ludzi powinna przywodzi do Boga mio, a nie strach. Z kolei mój ojciec by teologiem moralist, podobnie jak Sebastian, konsekwentnym zwolennikiem dyscypliny, tradycji i autorytetów. Odziedziczyem po nich pragnienie pracy w strukturach Kocioa, ale poczonej z poszukiwaniem dróg jego naprawy, z doskonaleniem wartoci przey religijnych.
Konfrontacja z kardynaem Sebastianem stanowi dla mnie nastpny etap. Broniem si przed tym, ale widz, e bd musia pojecha do jego misji w Iquitos.
- A ja pojad z ksidzem! - zaproponowaem.
Nowa cywilizacja
Droga wioda na pónoc, wijc si przez gst dungl i przecinajc potne rzeki. Wedug ksidza Sancheza byy to dopywy Amazonki. Wstalimy tego dnia wczenie, poegnalimy si szybko z Juli i wyjechalimy wypoyczonym przez Sancheza samochodem terenowym z napdem na cztery koa. Powoli, lecz systematycznie wznosilimy si w gór. Drzewa rosy tu rzadziej i byy wiksze.
- Przypomina to okolice Viciente - zauwayem.
- Tak, wjechalimy na obszar, który ma zupenie inny charakter ni okoliczne tereny. Jest tu duo wicej energii. Cignie si to a do ruin wityni Nieba. Otacza go z obu stron dziewicza dungla.
Po prawej stronie na skraju dungli zauwayem kawaek oczyszczonego gruntu.
- Co to jest?
- Tak rzd wyobraa sobie rozwój rolnictwa.
Z szerokiego pasa ziemi wykarczowano drzewa i pocigano na stosy, tu i ówdzie nadpalone. Po trawie chodzio stado krów. Niektóre oglday si za przejedajcym samochodem. Troch dalej znów wida byo kawaek podobnie splantowanego terenu. Zmiany te dochodziy niestety coraz bliej wielkich drzew, midzy którymi przejedalimy.
- Co za okropny widok!
- Rzeczywicie, nawet kardyna Sebastian tak uwaa - zgodzi si ze mn Sanchez.
W tym momencie wspomniaem Phila. Moe stara si uchroni to miejsce przed takimi eksperymentami? Co si teraz z nim dzieje? Potem znów mylaem o Dobsonie. Connor mia spotka si z nim w zajedzie. Dlaczego zjawi si tam w tym samym czasie co ja? Czy po to. aby móc mi o tym powiedzie? I gdzie teraz jest Dobson? Moe go deportowano albo siedzi w wizieniu? I ciekawe, przypomnia mi si Dobson równoczenie z Philem!
- Daleko jeszcze do misji Sebastiana? - spytaem.
- Jeszcze z godzin jazdy. A jak si czujesz?
- Pod jakim wzgldem?
- Mam na myli poziom energii.
- Chyba jest wysoki, bo tak tu piknie wokoo.
- A co sdzisz o naszej ostatniej rozmowie w nocy?
- To byo cudowne.
- Zdawae sobie spraw, co si waciwie dzieje?
- Czy idzie ksidzu o to, w jaki sposób u kadego z nas w innym czasie rodziy si nowe myli?
- Tak, ale jaki by tego gbszy sens?
- Nie wiem.
- Mylaem ju nad tym. Ta zasada wiadomego udziau, zgodnie z któr kady stara si raczej spotgowa najlepsze cechy innych ni zyska nad nimi przewag, jest wizj przyszoci gatunku ludzkiego. Pomyl tylko, jak wzronie wtedy poziom energii i tempo ewolucji kadego z nas!
- Rzeczywicie - przyznaem. - Ciekaw jestem, jaki wpyw bdzie mia wzrost poziomu energii na rozwój cywilizacji, w jakim kierunku pójd zmiany.
Spojrza na mnie tak, jakbym utrafi w sedno.
- Ja te chciabym to wiedzie. Odpowied na to pytanie - doda - przyniesie zapewne dziewite wtajemniczenie.
- Ja te tak myl - zgodziem si.
Zblialimy si do skrzyowania. Sanchez zwolni i zdawa si zastanawia, w któr stron skrci.
- Czy bdziemy przejeda obok San Luis? - zapytaem.
- Jeeli teraz skrcimy w lewo. A dlaczego pytasz? - spojrza na mnie badawczo.
- Connor wspomnia, e Dobson mia zamiar tam wstpi. eby si z kim spotka. Zastanawiam si, czy nie bya to jaka informacja. - Spojrzaem na niego wyczekujco. - A zreszt dlaczego ksidz zwolni przed tym skrzyowaniem?
Wzruszy ramionami.
- Sam nie wiem. Najkrótsza droga do Iquitos prowadzi prosto, ale jako si zawahaem...
Przebieg mnie dreszcz emocji. Sanchez zamia si i uniós brwi.
- No to wio! Jedziemy przez San Luis.
Przytaknem radonie i poczuem przypyw energii. Wiedziaem ju, e postój w zajedzie i spotkanie z Connorem miay wiksze znaczenie, ni mi si wydawao. Gdy Sanchez skrci w lewo, w stron San Luis, z nadziej obserwowaem pobocze szosy. Mino jakie trzydzieci czy czterdzieci minut, przejechalimy San Luis i nic si nie dziao, a nagle usyszelimy za sob klakson i z rykiem silnika min nas srebrny dip. Jego kierowca dawa nam gwatowne znaki rk. Jakbym go skd zna...
- Ale to Phil!
Zjechalimy na pobocze. Phil wyskoczy z samochodu, podbieg do nas, ucisn mi rk i ukoni si ksidzu.
- Mniejsza o to, co tu robicie - zacz - ale przed nami jest peno wojska. Lepiej wracajcie i przeczekajcie to razem z nami.
- A skd wiedziae, e bdziemy tdy przejeda?
- Nie wiedziaem, tylko obserwujc drog zauwayem mijajcy nas samochód. Stoimy jaki kilometr std. - Rozejrza si, potem doda: - Lepiej uciekajmy z tej szosy!
- Pojedziemy za tob - zgodzi si Sanchez.
Phil zawróci, a my za nim. Skrci na wschód i zaraz za zakrtem zaparkowa. Zza kpy drzew wyszed mu na spotkanie inny mczyzna. Nie wierzyem wasnym oczom. To by Dobson!
Wysiadem z wozu i popdziem w jego stron. Równie zaskoczony jak ja, przywita mnie bardzo serdecznie.
- Ciesz si, e ci widz!
- Ja te - odrzekem i dodaem szczerze: - Mylaem, e ci zabili.
Dobson poklepa mnie po plecach.
- No, nie jest a tak le! Zatrzymali mnie, ale potem jacy funkcjonariusze, skryci zwolennicy Rkopisu, pomogli mi si stamtd wydosta. Od tamtej pory wci jestem w drodze.
Przerwa, patrzc na mnie z umiechem.
- Dobrze, e z tob wszystko w porzdku. Kiedy Phil powiedzia mi, e bye w Viciente, a potem obu was zapali, nie wiedziaem, co o tym myle. Teraz wszystko jasne. Po prostu musielimy si jeszcze spotka. Dokd si teraz wybierasz?
- Chciabym zobaczy si z kardynaem Sebastianem. Podobno ma zamiar zniszczy ostatnie wtajemniczenie Rkopisu. Podszed do nas ksidz Sanchez. Przedstawiem ich sobie.
- Chyba syszaem w Limie co o ksidzu - powiedzia Dobson. - Zdaje mi si, e bya te wtedy mowa o dwóch innych kapanach, których aresztowano.
- Moe to ksidz Carl i ksidz Costous? - podsunem.
- Chyba tak wanie si nazywali.
Sanchez tylko pokrci gow. Przez chwil mu si przygldaem. Potem opowiadalimy sobie z Dobsonem, co kady z nas przey, odkd nas rozdzielono. Zdy ju przestudiowa wszystkie osiem rozdziaów. Przerwaem potok jego sów, eby go poinformowa, e spotkalimy Connora i e on wróci ju do Limy.
- To pewnie i jego zamkn. auj, e nie zdyem na nasze umówione miejsce, ale chciaem najpierw spotka si z kim w San Luis. Niestety, nie zastaem go, ale za to natknem si na Phila i...
- A to co? - odezwa si Sanchez.
- Moe lepiej usidmy - zaproponowa Dobson. - Nie uwierzycie, ale Phil znalaz cz dziewitego wtajemniczenia! Zastyglimy w bezruchu.
- Znalaz odbitk tumaczenia? - upewnia si Sanchez.
- Tak.
Phil duba co przy samochodzie, ale wanie przerwa i szed w nasz stron.
- Podobno znalaze cz dziewitego wtajemniczenia? -zapytaem bez wstpów.
- Waciwie nie znalazem, tylko dostaem. Potem jak nas zapali, przewieli mnie do innego miasta, nawet nie wiem, do jakiego. Wkrótce znalaz si tam kardyna Sebastian i zacz mnie wypytywa o prace prowadzone w Viciente i moje zabiegi w zwizku z ochron lasów. Nie wiedziaem, o co mu chodzi, dopóki stranik nie przyniós mi tego fragmentu. Okazao si, e wykrad go od którego z ludzi kardynaa. Mowa w nim o energii w starodrzewach.
- Opowiedz dokadnie.
Phil musia troch pomyle, wic Dobson znów zaproponowa nam, ebymy usiedli. Zaprowadzi nas na polan, gdzie leaa rozoona plandeka. Byo to pikne miejsce. Dwanacie potnych drzew tworzyo krg, wewntrz którego rosy kwitnce krzewy o wspaniaym zapachu i wysokie paprocie o tak ywej zieleni, jakiej jeszcze dotychczas nie widziaem. Usiedlimy naprzeciw siebie.
Phil spojrza na Dobsona, Dobson na Sancheza i na mnie.
- Dziewite wtajemniczenie - zacz - opisuje zmiany, jakie zajd w nastpnym tysicleciu na skutek wiadomej ewolucji rodzaju ludzkiego. Styl ycia bdzie wówczas cakiem inny. Ludzko dobrowolnie ograniczy swoj reprodukcj, tak aby kady czowiek mia szans mieszka w najpikniejszych i najbogatszych w energi miejscach na Ziemi. W przyszoci bdzie takich miejsc wicej, bo wiadomie pozostawimy nietknite lasy, aby zgromadzi si tam potencja energetyczny.
Dziewite wtajemniczenie przewiduje - cign Dobson -e w poowie przyszego tysiclecia ludzie przewanie bd przebywa wród takich drzew jak te i pieczoowicie utrzymanych ogrodów, ale w pobliu majc orodki miejskie wyposaone we wszelkie cuda techniki. Produkcja ywnoci, odziey i rodków transportu zostanie w peni zautomatyzowana i dostpna dla kadego. Potrzeby ludnoci bd cakowicie zaspokajane bez wymiany pieninej...
Intuicja podpowie kademu, co ma robi i kiedy. Wszelkie rodzaje dziaalnoci bd harmonijnie si uzupenia. Nie bdzie nadmiernej konsumpcji, poniewa wyeliminuje si ch posiadania i potrzeb kontroli bezpieczestwa. W nastpnym tysicleciu ycie zyska inny wymiar...
Celem naszego bytu stanie si przeywanie wasnej ewolucji, rado z otrzymywanych intuicyjnie przekazów i wypeniajcego si na naszych oczach przeznaczenia. Ludzko zwolni tempo ycia, uwraliwi si natomiast na nieoczekiwane tajemnicze zdarzenia, które mog zaistnie wszdzie: na lenej ciece, na mocie przerzuconym nad przepaci...
Wyobraacie sobie takie pene tajemniczych znacze spotkania istot ludzkich?
Pomylcie, jak w takich warunkach zachowaj si dwie osoby, które spotkaj si po raz pierwszy. Najpierw kade zajmie si obserwacj ujawniajcego wszystkie zamiary biopola drugiej. Kiedy zdobd jasno, wiadomie otworz si przed sob, a wreszcie przeka sobie istotne informacje. Potem kada pójdzie swoj drog, lecz ju jako inna istota. Ich osobowo zyska cakiem nowy wymiar. Kada osoba bdzie moga oddziaywa na otoczenie w taki sposób, jaki nie by moliwy przed tym spotkaniem.
Przekazalimy Dobsonowi sporo energii, tote mówi pynnie i z zapaem. W jego sowach, gdy opisywa now cywilizacj ludzk dwiczaa prawda. Nie miaem wtpliwoci, e mówi o realnej, osigalnej przyszoci. Miaem jednak take wiadomo, e w historii byo ju wielu wizjonerów, którzy udzili ludzko obrazem idealnego wiata, ale nikomu nie udao si wcieli ich utopii w ycie. Próbowa tego na przykad Marks, ale komunizm przerodzi si w tragedi.
Znajc natur ludzk, nawet przy caej wiedzy przekazanej przez osiem wtajemnicze Rkopisu nie mogem wyobrazi sobie, jak ludzko dojdzie do opisanego etapu. Kiedy Dobson zrobi przerw, podzieliem si swoimi wtpliwociami.
- Rkopis gosi, e doprowadzi nas do tego nasz naturalny instynkt poszukiwania prawdy - wyjani z umiechem Dobson. - Moe jednak, by w peni zrozumie przebieg tego procesu, trzeba bdzie wyobrazi sobie nastpne tysiclecie, tak jak zrobilimy to w samolocie w stosunku do biecego tysiclecia. Pamitasz? Tak, jakbymy wówczas yli.
Dobson streci krótko innym nasze rozumowanie, po czym kontynuowa.
- Wemy chociaby nasze tysiclecie. W redniowieczu ylimy w uproszczonym, czarno-biaym wiecie, okrelonym zgodnie z wol Kocioa. W okresie Odrodzenia uwolnilimy si od tego. Zorientowalimy si bowiem, e pozycja czowieka we wszechwiecie jest bardziej skomplikowana, ni przedstawiaj to nam ojcowie Kocioa. Zadalimy wic penej prawdy.
Wydawao si, e dostarczy jej nam nauka. Kiedy i ona nie udzielia natychmiastowych odpowiedzi na nasze pytania, poniechalimy poszukiwa i przeksztacilimy nowoczesny etos pracy w naóg, wynoszc na otarze realno, a pozbawiajc nasz wiat duchowoci. Teraz widzimy ju, co kryje si za tym naogiem. Zdalimy sobie spraw, e pi wieków naszej krztaniny wokó spraw bytowych stworzyo podwalin dla nowego ycia, które przywróci naleyt rang sprawom ducha.
Dziki metodom naukowym uzyskalimy informacj, e ludzko zamieszkujc t planet czeka wiadoma ewolucja.
Kiedy ju opanujemy zasady tej ewolucji i kady odnajdzie swoj waciw drog do prawdy, wtedy - jak przewiduje dziewite wtajemniczenie - caa nasza cywilizacja ulega bdzie dalszym przemianom.
Zrobi przerw, ale wszyscy milczeli czekajc na cig dalszy.
- Gdy osigniemy stan krytyczny i umiejtno wgldu w siebie stanie si zjawiskiem powszechnym, ludzko wejdzie w okres wytonej introspekcji. Po raz pierwszy zdamy sobie spraw, jak pikny i uduchowiony jest wiat przyrody. Innym wzrokiem spojrzymy na drzewa, rzeki i góry, które objawi si nam jako przybytki potnych si, zasugujcych na cze i szacunek. Zadamy zaprzestania wszelkiej dziaalnoci gospodarczej, która mogaby zagraa tym skarbom. Indywidualna ewolucja kadego z nas przyniesie alternatywne rozwizania problemu zanieczyszczenia rodowiska - czyja intuicja odkryje te moliwoci w procesie ewolucji wasnej.
Pierwszym wielkim przeobraeniem, jakie nastpi, bdzie masowe zjawisko zmiany zawodów. Kiedy bowiem intuicja podpowie kademu, kim jest naprawd i czym powinien si zajmowa, okae si, e czsto niewaciwi ludzie pracuj na niewaciwych stanowiskach i musz je zmieni, aby móc si dalej rozwija. W tym okresie ludzie bd kilkakrotnie w cigu swojego ycia zmienia prac.
Nastpnym przeobraeniem cywilizacyjnym stanie si pena automatyzacja produkcji dóbr konsumpcyjnych. Ludziom wprowadzajcym t automatyzacj moe si wydawa, e wymaga tego zwikszenie efektywnoci gospodarki. Dopiero gdy dojdzie do gosu intuicja, przekonaj si, e waciwym zadaniem automatyzacji jest zwikszenie iloci naszego wolnego czasu, abymy mogli powici go na inne formy aktywnoci.
Tymczasem ci. którzy za wskazaniami intuicji pozostan przy dawniej wybranych zawodach, te bd chcieli mie wicej wolnego czasu. Okae si bowiem, e to, co mamy do powiedzenia i zrobienia poza prac, jest zbyt wane, aby dao si pogodzi ze zwyczajowo ustalonymi godzinami pracy. Tak wic w poszukiwaniu swego celu yciowego bdziemy dy do skrócenia czasu pracy. Dwie lub trzy osoby bd wykonywa to, co dawniej przypadao na jeden etat. Dziki temu ci, których automatyzacja pozbawia zajcia, bd mogli znale zatrudnienie, choby w niepenym wymiarze godzin.
- A co z pienidzmi? - zapytaem. - Nie wierz, aby ludzie dobrowolnie zgodzili si na obnienie swoich dochodów.
- Nie bd musieli - zapewni Dobson. - Nasze dochody pozostan na niezmienionym poziomie, gdy ludzie bd si wynagradza za usugi natury duchowej.
- Za co? - Omal si nie rozemiaem.
- Rkopis powiada, e kiedy dowiemy si wicej o przepywie energii we wszechwiecie, sami zobaczymy, co si dzieje, gdy komu co dajemy. Na razie jedyn moraln podbudow dawania jest wskie pojcie kocielnej dziesiciny...
Przeniós wzrok na ksidza Sancheza.
- Jak zapewne ksidz wie, wystpujce w Pimie witym pojcie dziesiciny najczciej interpretowane jest jako nakaz oddawania Kocioowi dziesiciu procent swoich przychodów. Podbudow moraln tego nakazu miaa stanowi idea, zgodnie z któr wszystko, co oddamy, bdzie nam wielokrotnie zwrócone. Dziewite wtajemniczenie wyjania, e dawanie jest w gruncie rzeczy powszechn form wspierania, nie tylko Kocioa, lecz kadego. Dajc zarazem otrzymujemy co z powrotem, co wynika z przepywu energii we wszechwiecie. Kiedy przekazujemy komu energi, powstaje w nas prónia, która jeeli jestemy podczeni do energii wszechwiata, natychmiast si wypenia. Podobnie z pienidzmi. Dziewite wtajemniczenie gosi, e gdy zaczniemy regularnie dawa, otrzymamy wicej, ni bdziemy w stanie z powrotem odda.
Powinnimy wynagradza tych. którzy przekazuj nam jakie wartoci duchowe. Osoby, które pojawiaj si w naszym yciu we waciwej chwili i przynosz nam odpowiedzi na aktualne pytania, powinny otrzymywa za to pienidze. W ten sposób bdziemy mogli zacz pomnaa nasze dochody i rezygnowa z zaj, które nas ograniczaj. Jeeli tak “duchow gospodark" zacznie prowadzi wicej osób, dokona si skok w cywilizacj nastpnego tysiclecia. Tym sposobem osigniemy najpierw stadium ewolucyjnego dochodzenia do odpowiednich dla nas zaj, aby przej do nastpnego etapu, w którym bdziemy otrzymywa wynagrodzenie za sam swobodny rozwój i za przekazywanie innym swoich osobistych dóbr duchowych.
Spojrzaem na Sancheza. Sucha wykadu uwanie i jakby promieniowa energi.
- Tak - zgodzi si z Dobsonem. - Wyobraam to sobie bez trudu. Jeli wszyscy bd bra w tym udzia, to bdziemy dawa i otrzymywa nieustannie i te interakcje, ta wymiana informacji stanie si naszym nowym zajciem, nowym kierunkiem w ekonomii. Bdziemy opacani przez ludzi, z którymi wejdziemy w kontakt. W tej sytuacji materialna sfera ycia zostanie cakowicie zautomatyzowana, bdziemy bowiem zbyt zajci, aby posiada rodki produkcji lub zarzdza nimi. Bdziemy dy do tego, by produkcja materialna bya zautomatyzowana i traktowana jako usugowa. Bdziemy moe mie w niej swoje udziay, ale to nas wyzwoli, pozwoli si rozpry. I to bdzie era informacji.
W tej chwili jednak najwaniejsze jest, abymy zrozumieli, dokd zmierzamy. Dotychczas nie bylimy w stanie chroni rodowiska, zdemokratyzowa ycia na Ziemi ani pomóc biednym, poniewa nie moglimy pozby si ani strachu przed obnieniem poziomu ycia, ani dzy wadzy. A nie moglimy si na to zdoby, gdy nie znalimy alternatywy. Teraz ju j znamy.
Czy nie bdziemy jednak potrzebowa taszych róde energii? - zwróci si do Phila.
- Topiki, nadprzewodniki, sztuczna inteligencja - zacz wymienia Phil. - Technologicznie bylimy ju blisko procesu penej automatyzacji, a teraz mamy take podbudow teoretyczn - znamy cel.
- Otó to! - potwierdzi Dobson. - Najwaniejsze, abymy uznali suszno takiego stylu ycia. Jestemy na tej planecie nie po to, aby tworzy swoje prywatne imperia wadzy, lecz po to, by móc si dalej rozwija. Wynagradzanie wartoci duchowych zapocztkuje er przemian i w miar rozwoju automatyzacji bdzie zanika pienidz. Stanie si niepotrzebny. Idc za wskazaniami intuicji, bdziemy bra z ycia tylko to, co niezbdne.
- l wtedy zrozumiemy - wtrci Phil - e naturalne, nieskaone obszary Ziemi powinny by chronione i otaczane szczególn opiek jako róda niezwykej siy.
Gdy mówi, skupilimy na nim ca uwag; czulimy, e sam si dziwi, jak atwo przychodz mu sowa.
- Nie przestudiowaem jeszcze wszystkich rozdziaów. I gdybym wczeniej nie spotka ciebie - zwróci si do mnie -by moe póniej, gdy stranik pomóg mi w ucieczce, wcale nie wzibym z sob czci dziewitego wtajemniczenia, któr otrzymaem. Na szczcie pamitaem, co mówie, e ten Rkopis jest taki wany. Ale nawet nie znajc treci innych wtajemnicze, od razu zrozumiaem, jak doniosa to myl, e automatyzacja musi by zharmonizowana z przepywem energii na kuli ziemskiej. Mnie zawsze interesoway lasy i ich rola w ekosferze. Dziewite wtajemniczenie mówi, e w miar postpu ewolucji ludzko dobrowolnie ograniczy swoj rozrodczo do takiej liczby ludnoci, jak Ziemia moe wyywi. Jestemy stworzeni do ycia w obrbie naturalnych systemów energetycznych naszej planety. Rolnictwo zostanie w peni zautomatyzowane, z wyjtkiem uprawy tych rolin, które - przeznaczone do konsumpcji - bd otrzymywa od nas energi. Drzewa dla celów budowlanych bd sadzone na wyznaczonych specjalnie terenach. Dziki temu pozostae drzewa bd mogy swobodnie rosn, starze si i przeksztaca w potne lasy.
Wreszcie takie lasy stan si czym powszechnym, a nie czym wyjtkowym, a ludzie bd y w bezporedniej bliskoci róda ich siy. Pomyl, jak peen energii bdzie wówczas nasz wiat.
- Powinno to podnie poziom energii kadego czowieka - zauwayem.
- Oczywicie - potwierdzi Sanchez odruchowo. Wida byo, e jest jaki roztargniony, jakby myl wybiega ju gdzie naprzód, starajc si przewidzie, co z tego wyniknie. Czekalimy, co powie.
- Przyspieszy to - odezwa si wreszcie - tempo naszej indywidualnej ewolucji. Im lepiej bdziemy przygotowani na przyjcie przypywu energii, tym szybciej zareaguje wszechwiat, nieoczekiwanie zsyajc na nasz drog ludzi, którzy odpowiedz nam na pytania. - W zamyleniu powiód po nas spojrzeniem. - A kiedy idziemy za gosem intuicji i jakie nieoczekiwane spotkanie posuwa nas naprzód, to zarazem wznosimy si na wyszy stopie rozwoju.
Czyli e naprzód oznacza zarazem w gór - mówi jakby do siebie. - A im dalej posuwa si historia...
- My osigamy coraz wyszy i wyszy poziom energii, a w konsekwencji wyszy stopie rozwoju - dokoczy Dobson.
- Tak. Wanie tak - podsumowa Sanchez. - Przepraszam na chwil.
Wsta, odszed kawaek w gb lasu i usiad tam w samotnoci.
- Co jeszcze jest w dziewitym wtajemniczeniu? - spytaem Dobsona.
- Ta cz, któr mamy, na tym si koczy. Chcesz j zobaczy?
Poszed do samochodu i za chwil wróci z okadzin ze specjalnego papieru pakowego. W rodku byo dwadziecia kartek maszynopisu. Przeczytaem je i zdumiao mnie, z jak dokadnoci Dobson i Phil zreferowali najwaniejsze tezy. Gdy dobrnem do ostatniej strony, zrozumiaem, dlaczego to nie moe by wszystko. Tekst urywa si nagle, w poowie myli. Zawiera on zapowied, e kiedy przemiany na Ziemi wytworz nowy rodzaj kultury duchowej i wynios ludzko na wyszy poziom rozwoju, dojdzie do powstania zupenie nowych zjawisk. Tu wywód si koczy.
Po jakiej godzinie Sanchez wsta i podszed do mnie.
- Myl, e powinnimy ju wyruszy w drog do Iquitos - powiedzia.
- A co z tymi onierzami na drodze? - wyraziem wtpliwo.
- Moemy zaryzykowa. Miaem przeczucie, e jeli zaraz wyruszymy, przedostaniemy si.
Zaufaem jego intuicji, poszlimy wic opowiedzie o naszych planach Philowi i Dobsonowi. Uznali ten pomys za suszny, a Dobson owiadczy:
- My te zastanawialimy si. co mamy robi. Chyba pojedziemy wprost do ruin wityni Nieba. Moe uda nam si uratowa dalszy cig dziewitego wtajemniczenia?
Poegnalimy si wic i ruszylimy w dalsz drog na pónoc.
- O czym ksidz myli? - zagadnem po chwili. Ksidz Sanchez zmniejszy nieco prdko jazdy i odwróci si do mnie.
- Myl o tym, co powiedziae o kardynale Sebastianie, e moe przestaby zwalcza Rkopis, gdyby kto pomóg mu go zrozumie?
W tym momencie wyobraziem sobie konfrontacj z Sebastianem. W mylach zobaczyem go, jak stoi w swoim eleganckim gabinecie i patrzy na nas z góry. Jest w mocy zniszczy dziewite wtajemniczenie, a my staramy si go od tego odwie.
Gdy wizja znika, zauwayem, e Sanchez umiecha si do mnie kcikiem ust.
- Co mówi twoje myli?
- Widziaem Sebastiana.
- Co z nim si dziao?
- To bya wizja konfrontacji. Chcia zniszczy ostatnie wtajemniczenie, a my próbowalimy mu to wyperswadowa. Sanchez nabra powietrza w puca.
- To tak, jakby od nas miao zalee, czy druga cz dziewitego wtajemniczenia ujrzy wiato dzienne. Na sam myl zrobio mi si sabo.
- Co moemy mu powiedzie?
- Jeszcze nie wiem. W kadym razie musimy go skoni, by dostrzeg to, co w Rkopisie dobre, i zechcia zrozumie, e jako cao nie stoi on w sprzecznoci z nauk Kocioa, lecz raczej j objania. Jestem pewien, e dalszy cig dziewitego wtajemniczenia potwierdzi to.
Nastpn godzin przejechalimy w milczeniu, nie widzc po drodze ywej duszy. Przed oczyma przesuway mi si wspomnienia wydarze, które zaszy od chwili, gdy przyjechaem do Peru. Wiedziaem ju, e wtajemniczenia, które poznaem, poczyy si w moim umyle i stworzyy now wiadomo.
- Do misji kardynaa Sebastiana mamy jeszcze jakie sze kilometrów - oznajmi Sanchez zjedajc na pobocze. - Myl, e powinnimy jeszcze porozmawia.
- Oczywicie.
- Nie wiem. co nas tam czeka, ale bez wzgldu na to uwaam, e powinnimy jecha.
- Czy ta misja zajmuje duy obszar?
- Bardzo duy. Kardyna Sebastian rozbudowywa j przez dwadziecia lat. Wybra t lokalizacj, aby móc ksztaci miejscowych Indian, o których nikt nie dba. Teraz uczy si tu modzie z caego kraju. Wprawdzie kardyna ma duo zaj przy administrowaniu metropoli w Limie, ale ta misja jest jego oczkiem w gowie. - Utkwi we mnie uwane spojrzenie. -Bd czujny. Moe si zdarzy, e bdziemy musieli pomóc sobie wzajemnie.
Po tych sowach ruszy. Pocztkowo nie byo wida nikogo, potem minlimy dwa wojskowe aziki zaparkowane po prawej stronie szosy. Siedzcy w nich onierze bacznie si nam przygldali.
- No, to ju wiedz, e tu jestemy - powiedzia Sanchez.
Przejechalimy jeszcze ponad kilometr i natknlimy si na masywn, elazn bram strzegc wjazdu do misji. Brama bya otwarta, ale azik z czterema onierzami zatarasowa nam drog i zmusi do zatrzymania si. Który z wojskowych nada co przez krótkofalówk.
Mój towarzysz umiechem przywita podchodzcego do nas onierza.
- Jestem ksidz Sanchez. Chciabym widzie si z kardynaem Sebastianem.
onierz zmierzy wzrokiem najpierw Sancheza, potem mnie, po czym wróci do swego kolegi z krótkofalówk. Zamienili ze sob par sów, nie spuszczajc nas z oczu. Po kilku minutach podszed jeszcze raz do nas i kaza nam jecha za sob.
ladem azika przejechalimy kilkaset metrów midzy szpalerami drzew, a wjechalimy do centrum misji. Znajdowa si tam ogromny koció z masywnych kamiennych bloków. Z obu stron przylegay do niego dwa czteropitrowe budynki, przypuszczalnie pomieszczenia szkolne.
- To wyglda imponujco - zauwayem.
- Tak, ale czemu tu tak pusto? - myla gono Sanchez.
- Przecie to jest ta sawna szkoa misyjna Sebastiana. Gdzie s uczniowie?
Rzeczywicie, wokó nie byo ywej duszy. onierze pilotowali nas a do drzwi kocioa, po czym uprzejmie, ale stanowczo polecili nam wysi i i za nimi. Wchodzc po cementowych schodach kocioa zauwayem, e za przylegym budynkiem stoi kilka ciarówek, a przy nich kilkudziesiciu onierzy w penej gotowoci bojowej. Przeprowadzono nas przez naw kocioa i polecono wej do maego pokoiku. Tam poddano nas skrupulatnej rewizji osobistej i kazano czeka. Nasza eskorta wysza, zamykajc za sob drzwi.
- Gdzie rezyduje kardyna? - spytaem Sancheza.
- Na tyach kocioa, od strony zakrystii - odpowiedzia. Wtem otworzyy si drzwi. W obstawie kilku onierzy ukaza si kardyna Sebastian - wysoki, wyprostowany.
- Co ksidz tu robi? - zwróci si do Sancheza.
- Chciabym pomówi z Wasz Eminencj.
- W jakiej sprawie?
- Dziewitego wtajemniczenia Rkopisu.
- Ju nie ma o czym mówi. Nikt go nigdy nie znajdzie.
- Ale my wiemy, e ksidz kardyna je znalaz! Spojrzenie kardynaa wyraao wielkie zdziwienie.
- Nie dopuszcz do jego rozpowszechniania! - owiadczy.
- Zawiera nieprawd.
- A skd Wasza Eminencja wie, e to jest nieprawda? -zaatakowa Sanchez. - A moe Eminencja si myli? Prosz pozwoli mi je przeczyta.
Wzrok Sebastiana zagodnia nieco.
- Nigdy dotd nie kwestionowa ksidz moich decyzji w podobnych sprawach - zauway.
- To prawda - przyzna Sanchez. - Ksidz kardyna by moim mistrzem i przewodnikiem duchowym. I wzorem w organizowaniu misji...
- No wanie. Dopóki ten Rkopis nie zosta odkryty, ksidz darzy mnie szacunkiem i uznaniem. Ju samo to wiadczy, jak bardzo dzieli on ludzi! Chciaem da ksidzu woln rk. Nie ingerowaem nawet wtedy, kiedy dowiedziaem si, e ksidz objania treci wtajemnicze i prowadzi nauczanie w ich duchu. Ale nie pozwol, aby ten dokument zniszczy to, co przez wieki budowa nasz Koció!
W pewnym momencie jaki onierz odwoa kardynaa na stron. Sebastian obrzuci jeszcze spojrzeniem Sancheza i odszed w gb holu. Ze swojego miejsca moglimy widzie tylko to, e rozmawia z jakim wojskowym. Z reakcji kardynaa wida byo, e otrzyma wiadomo, która go zbulwersowaa. Skierowa si do wyjcia, dajc znak wszystkim onierzom, aby szli za nim. Na miejscu zosta tylko jeden, który mia widocznie nas pilnowa.
Pozostawiony z nami onierz wszed do pokoiku i stan pod cian z wyrazem niepokoju na twarzy. Mia nie wicej ni dwadziecia lat.
- Co si stao? - spyta go Sanchez. Chopak tylko potrzsn gow.
- Czy to ma co wspólnego z Rkopisem? Z dziewitym wtajemniczeniem? - dopytywa si Sanchez.
Na twarzy modego czowieka odbio si zaskoczenie i lk.
- Co ksidz wie o dziewitym wtajemniczeniu?
- Jestemy tutaj, aby ocali je dla potomnoci - wyjani Sanchez.
- Ja te chciabym, aby zostao ocalone - wyzna.
- Czyta je pan? - wtrciem si.
- Nie, ale syszaem, co o nim mówi. To mogoby oywi nasz religi.
Raptem zza kocioa dobieg nas odgos strzaów.
- Co si tam dzieje? - zaniepokoi si Sanchez.
onierz sta bez ruchu. Milcza.
Sanchez dotkn delikatnie jego ramienia i szepn:
- Pomó nam!
Chopak podszed do drzwi, sprawdzi, czy nikogo za nimi nie ma, po czym wyszepta:
- Jacy ludzie wamali si do kocioa i wykradli kopi dziewitego wtajemniczenia. Pewnie jeszcze gdzie tu s! Znów rozlegy si strzay.
- Powinnimy im pomóc! - zaapelowa Sanchez. Mody onierz by przeraony.
- Musimy stan w obronie susznej sprawy! - naciska Sanchez. - To dla dobra caego wiata!
onierz zaproponowa, abymy przeszli do innej czci kocioa, a wtedy pomyli, jak by nam pomóc. Wyprowadzi nas przez hol, potem po schodach w gór na szerszy korytarz, który bieg przez ca dugo kocioa.
- Biuro kardynaa jest akurat pod nami - wskaza.
Nagle usyszelimy na ssiednim korytarzu tupot nóg ludzi biegncych w nasz stron. Sanchez i onierz byli daleko przede mn i zdyli uskoczy w jakie drzwi po prawej. Wiedziaem, e nie zdoam dobiec do tych drzwi, wic wpadem w najblisze i zamknem je za sob.
Znalazem si w sali lekcyjnej. Stay w niej awki i katedra, a z tyu bya szatnia. Zdecydowaem schowa si w szatni, która na szczcie nie bya zamknita. Staraem si ukry, jak mogem najlepiej, midzy zalatujcymi stchlizn kurtkami, ale wiedziaem, e jeli kto tu wejdzie, znajdzie mnie z pewnoci. Zastygem w bezruchu, wstrzymujc oddech. Skrzypny otwierane drzwi i syszaem, jak w klasie buszuje kilka osób. Wydawao mi si nawet, e kto zblia si do szatni. Sycha byo gon rozmow w jzyku hiszpaskim, ale po chwili zalega cisza.
Odczekaem dziesi minut, po czym powoli uchyliem drzwi szatni i wyjrzaem na zewntrz. Sala bya pusta. Wyszedem i wyjrzaem na korytarz. Cisza i pustka. Spróbowaem wic szybko dosta si do drzwi, za którymi ukryli si Sanchez i nasz stranik. Okazao si, e drzwi te nie prowadz do adnego pokoju, tylko na inny korytarz. Nasuchiwaem, ale panowaa tam cisza. Poczuem ciskanie w doku. Przyciszonym gosem wzywaem Sancheza, lecz nie byo adnej odpowiedzi. Zostaem sam. Z wraenia zakrcio mi si w gowie. Nabraem gboko powietrza w puca i zaczem sam sobie perswadowa, e wanie teraz musz zachowa trzewo umysu i nagromadzi duo energii. Próbowaem poczu mio do otaczajcych mnie przedmiotów. Robiem to dotd, a ksztaty i barwy widoczne w korytarzu zaczy prezentowa si bardziej atrakcyjnie. W efekcie tych zabiegów poczuem si raniej i pomylaem o Sebastianie. Jeeli by teraz u siebie w biurze, Sanchez prawdopodobnie te tam si uda.
Dotarem do klatki schodowej, wic zszedem schodami w dó na pierwsze pitro. Przez oszklone drzwi wyszedem na pusty korytarz, nie bardzo wiedzc, dokd skierowa si dalej.
Nagle usyszaem gos Sancheza dobiegajcy zza uchylonych drzwi pokoju na wprost mnie, a za chwil podniesiony bas Sebastiana. Podszedem bliej, a wtedy drzwi nagle otwary si i onierz z wewntrz wycelowa mi karabin prosto w serce. Wcign mnie do rodka i popchn pod cian. Sanchez rzuci mi wdziczne spojrzenie i dotkn rk swojego splotu sonecznego. Sebastian skrzywi si z niesmakiem. Modego onierza, który nam pomóg, nie byo nigdzie wida.
Sdziem, e gest Sancheza co oznacza. Moe chcia w ten sposób zasygnalizowa, e potrzebuje energii?
Staraem si wic skupi na jego twarzy, podczas gdy mówi, i myle o nim jak najlepiej. Jego biopole wyranie si powikszyo.
- Nikt nie moe powstrzyma prawdy - stwierdzi Sanchez. - Ludzie maj prawo j pozna!
Sebastian obrzuci go pobaliwym spojrzeniem.
- Te teksty podwaaj prawdy objawione. Nie mog by prawdziwe!
- Czy rzeczywicie podwaaj prawdy objawione, czy tylko lepiej objaniaj nam ich tre?
- Znamy j dobrze od wieków - zaoponowa Sebastian. -Czyby ksidz zapomnia o latach swoich studiów teologicznych?
- Nie zapomniaem, ale wiem równie, e te myli wzbogacaj i poszerzaj nasze ycie duchowe.
- I czyje to myli? - zawoa kardyna. - Kto stworzy ten Rkopis? Jaki poganin z plemienia Majów, który gdzie nauczy si aramejskiego? Jak ci Majowie mieli wiedz? Ci prymitywni poganie, którzy wierzyli w zaczarowane miejsca i tajemnicz energi. Dziewite wtajemniczenie znaleziono w ruinach zwanych wityni Nieba! Co oni mogli wiedzie o niebie?
A czy ta kultura przetrwaa? - perorowa z zapaem. -Skde! Po Majach nawet lad nie pozosta! A ksidz chce, ebymy uwierzyli w jaki ich rkopis? Ten dokument sugeruje, e ludzie maj moliwo wpywa na losy wiata. To fasz. Tylko Bóg jest wadny kierowa wiatem! Przed ludzkoci stoi tylko jeden problem: czy przyj bosk nauk i tym samym uzyska zbawienie!
- Ale. Eminencjo, prosz tylko pomyle - argumentowa Sanchez. - Czym naprawd jest przyjcie nauki Boga i uzyskanie zbawienia? Przecie Rkopis ukazuje wanie, jak to si odbywa. Stajemy si coraz bardziej uduchowieni, w cznoci z wszechwiatem - a co za tym idzie - zbawieni! A czy ósme i dziewite wtajemniczenie nie informuj, co si stanie, jeeli wszyscy bd tak postpowa?
Sebastian odszed krcc gow, a nagle zawróci i przeszy Sancheza przenikliwym spojrzeniem.
- Przecie ksidz nawet nie zna dziewitego wtajemniczenia!
- Owszem, znam jego fragmenty.
- Jak to moliwe?
- Cz streszczono mi przed naszym przyjazdem tutaj, a cz przeczytaem kilka minut temu.
- Co takiego? Jak to si mogo sta?
- Ksie kardynale! - zaapelowa Sanchez podchodzc do niego. - Ludzie ze wszystkich stron wiata domagaj si ujawnienia ostatniego wtajemniczenia, gdy rzuca ono wiato na prawdziwe znaczenie innych wtajemnicze. Ukazuje nam nasze przeznaczenie. Wyjania, czym naprawd jest wiadomo duchowa.
- Wiemy, czym jest duchowo.
- Czyby? Nie wydaje mi si. Powicilimy tej kwestii wieki dyskusji, wyobraalimy to sobie i wyznawalimy nasz wiar w czno z Bogiem. Opisywalimy jednak t czno jako co abstrakcyjnego, co, w co naley wierzy. I uciekalimy si do niej raczej by chroni si przed zem ni zyska dobro. Rkopis ukazuje duchowo, która zapanuje, kiedy bdziemy szczerze kocha blinich i posuwa naprzód nasz ewolucj.
- Ewolucj? Nie poznaj ksidza! Ksidz zawsze zwalcza teori ewolucji. Odkd to sta si jej zwolennikiem? Sanchez nie da si wyprowadzi z równowagi.
- Tak, zwalczaem teori ewolucji pojmowanej zamiast Boga, jako metod interpretacji zjawisk we wszechwiecie bez udziau Stwórcy. Teraz jednak widz, e prawda jest poczeniem wiatopogldu religijnego z naukowym. Dzi wiem, e ewolucja to sposób, w jaki Bóg stworzy wiat i nadal go tworzy.
- Nie ma adnej ewolucji! - zaprotestowa Sebastian. - Bóg stworzy wiat. To wszystko!
Sanchez spojrza na mnie, ale nie potrafiem go wesprze, mówi wic dalej:
- Rkopis ukazuje proces nastpstwa pokole jako ewolucj mylenia, przechodzenia na wyszy poziom duchowoci i ruchu materii. Kade pokolenie gromadzi wicej energii, a wic poznaje wicej prawdy i przekazuje ten stan rzeczy nastpnemu pokoleniu, i tak dalej.
- Bzdura! - zawoa Sebastian. - Jedynym sposobem, aby wznie si na wyszy poziom ducha, jest naladowanie Ewangelii.
- Oczywicie - zgodzi si Sanchez. - Ale czym jest Ewangelia? Czy Pismo wite nie opowiada o ludziach, którzy nauczyli si, jak przyjmowa energi i wol Boga? Czy nie do tego prowadzili swój lud prorocy w Starym Testamencie? A czy ycie syna pewnego cieli nie byo nagromadzeniem energii boskiej do takich rozmiarów, e nazwalimy to zstpieniem Boga na Ziemi?
Cae dzieje Nowego Testamentu s waciwie dziejami grupy ludzi natchnionych rodzajem energii, która ich przeobrazia. Przecie sam Pan Jezus mówi, e moemy zrobi to co on albo i wicej. A my waciwie nigdy, a do dzi, nie przykadalimy do tych sów waciwej miary. Dopiero teraz, dziki Rkopisowi, moemy naprawd zrozumie, o czym mówi Pan Jezus i do czego nas chcia doprowadzi. Rkopis wyjania, jak moemy to osign!
Sebastian patrzy gdzie w przestrze, cay purpurowy z gniewu. Tymczasem do gabinetu wpad wysokiej rangi oficer i zameldowa, e zodzieje dziewitego wtajemniczenia zostali wykryci.
- O, tam, Eminencjo - wskazywa przez okno. - Tam s!
I rzeczywicie, w odlegoci jakich trzystu - czterystu metrów dostrzeglimy dwoje ludzi biegncych po otwartym polu w stron lasu. Na skraju tej pustej przestrzeni czekali ju onierze z broni gotow do strzau. Oficer odwróci si od okna, gotów do wydania rozkazu przez krótkofalówk, i patrzy wyczekujco na Sebastiana.
- Jeeli dobiegn do lasu, trudno bdzie ich potem zapa. Czy Wasza Eminencja rozkae otworzy ogie? Patrzc na uciekajcych, nagle ich rozpoznaem.
- To Wi i Julia! - krzyknem.
Sanchez przypad do Sebastiana.
- Na mio Bosk, ksidz kardyna nie moe przyzwoli na to morderstwo!
Tymczasem oficer nie ustpowa.
- Eminencjo, jeli mamy odzyska Rkopis, musz natychmiast wyda rozkaz strzelania! Zamarem z przeraenia.
- Ksie kardynale, prosz mi zaufa! - przekonywa Sanchez. - Ten Rkopis nie zburzy adnych odwiecznych stworzonych przez Koció wartoci... Wasza Eminencja nie moe kaza zabi tych ludzi!
Sebastian pokrci gow.
- Mam ksidzu zaufa?... - Usiad za biurkiem i zwróci si do oficera. - Nie bdziemy strzela. Prosz wyda rozkaz, by ich uj!
Oficer zasalutowa i wyszed z gabinetu. Sanchez odetchn z ulg.
- Dzikuj Waszej Eminencji, to bya mdra decyzja - powiedzia.
- Nie bdziemy zabija - powiedzia Sebastian. - Ale to nie znaczy, e zmieniem zdanie. Ten Rkopis to przeklestwo. Podwaa struktury wadzy duchownej. Stwarza ludziom iluzj, e mog mie wpyw na swoje przeznaczenie. Podaje w wtpliwo zasady dyscypliny, która jest konieczna, aby sprowadzi wszystkich mieszkaców tej Ziemi na ono Kocioa... - Zmierzy Sancheza surowym spojrzeniem. - W tej chwili ju nie ma znaczenia, co zrobicie, wy czy ktokolwiek inny. Cae peruwiaskie siy zbrojne s postawione na nogi. Postaramy si, aby dziewite wtajemniczenie nigdy nie wyszo poza granice tego kraju. A teraz wynocie si z mojej misji!
Opuszczajc w popiechu teren misji, syszelimy warkot dziesitek nadjedajcych ciarówek.
- Dlaczego on nas wypuci? - zastanawiaem si gono.
- Przypuszczam, e uzna nas za cakowicie nieszkodliwych - odpowiedzia Sanchez. - Po prostu nie jestemy w stanie nic zrobi. Doprawdy nie wiem. co o tym myle. Dobrze wiesz. e go nie przekonalimy.
Miaem mtlik w gowie i nie wiedziaem, co to wszystko znaczy. A moe celem naszego przybycia nie byo skonienie Sebastiana do zmiany zdania, lecz tylko opónienie jego dziaa?
Spojrzaem na Sancheza. Skupi si na prowadzeniu wozu i poszukiwaniu ladów Wia i Julii. Dwukrotnie zawracalimy w kierunku, w którym — jak widzielimy - uciekali, ale bez rezultatu. Podczas jazdy mylaem o ruinach wityni Nieba. Próbowaem wyobrazi sobie wygld tego miejsca: warstwowe odkrywki, namioty archeologów, a w tle majaczce ogromne budowle...
— Chyba nie ma ich tu w okolicy - stwierdzi Sanchez. -Pewnie maj samochód. No wic co robimy?
— Myl, e powinnimy pojecha do tych ruin - zaproponowaem.
Odwróci si do mnie.
— Chyba. Bo waciwie dokd jeszcze moglibymy pojecha?
Skrcilimy na zachód.
— Co ksidz wie o tym miejscu? - spytaem.
— Tak jak mówia Julia, ruiny te s wiadectwem dwóch rónych kultur. Pierwsi byli Majowie, którzy stworzyli tu kwitnc cywilizacj, cho wikszo ich wity znajdowaa si dalej na pónoc, w Jukatanie. Jednak wszystkie lady tej cywilizacji znikny w tajemniczy sposób, bez adnej widocznej przyczyny, okoo szeciuset lat przed nasz er. Na jej gruzach zbudowali póniej cywilizacj Inkowie.
— A jak ksidz uwaa, co stao si z Majami?
— Gdybym to ja wiedzia!
Nagle przypomniaem sobie, e Sanchez w rozmowie z kardynaem powiedzia, jakoby przeczyta dalszy cig dziewitego wtajemniczenia.
— W jaki sposób zdoby ksidz reszt dziewitego wtajemniczenia? - spytaem.
— Ten mody onierz, który nam pomóg, wiedzia, gdzie znajduje si ten tekst. Kiedy si rozdzielilimy, zabra mnie do innego pomieszczenia i udostpni mi go. Nie znalazem tam ju wielu treci, o których by nie mówili Phil i Dobson, ale uzyskaem dalsze argumenty do dyskusji z Sebastianem.
— Czyli czego si ksidz dowiedzia?
- e Rkopis uatwi zrozumienie wielu wyzna religijnych i dopomoe religiom osign ich cele. Kada religia opiera si na poszukiwaniu przez ludzko zwizku ze ródem doskonaoci. I wszystkie te mówi o przyjciu przez czowieka Boga do swojego wntrza, co nas uszlachetni. Religie poszy z drog, kiedy przywódcy zaczli przypisywa sobie prawo do interpretacji wobec wiernych woli Boga, zamiast demonstrowa im, jak mog znale drog do Boga w swoim wntrzu...
Rkopis przewiduje, e kiedy w historii znajdzie si osoba, która w peni ogarnie drog do Boga jako róda energii i wyznacznika celu i wasnym przykadem wykae, i takie poczenie jest moliwe - tu Sanchez spojrza na mnie. - Czy to nie jest to, co zrobi Pan Jezus? Podniós swój poziom energii tak dalece, e móg... - nie dokoczy i pogry si mylach.
- O czym ksidz myli? - zagadnem go znów po chwili. Sanchez spojrza jako niepewnie.
- Wanie nie wiem, co o tym sdzi, bo na tym koczya si partia tekstu, któr dostaem od onierza. Powiedziano tam, e ta osoba przetrze szlak, którym pody ludzko, bowiem on jest jej przeznaczeniem. Nie wyjaniono jednak, dokd ten szlak prowadzi.
Przez najblisze pitnacie minut jechalimy w milczeniu.
- Oto ruiny - odezwa si w pewnej chwili Sanchez.
Przed nami, po lewej stronie szosy, wród drzew wida byo trzy budowle o ksztacie piramidalnym. Kiedy wysiedlimy z wozu, z bliska mogem stwierdzi, e zbudowane s z kamiennych bloków i rozmieszczone w równej odlegoci okoo trzydziestu metrów od siebie. Plac midzy nimi wyoony by gadkimi kamieniami, a u podnóa w kilku miejscach znajdoway si odkrywki archeologiczne.
- Zobacz tam! - Sanchez wskaza mi najdalej stojc budowl.
Siedziaa przed ni jaka posta ludzka. Gdy szlimy w jej stron, czuem, jak podnosi si mój poziom energii, a ju na rodku brukowanego placu poczuem, e energia wypenia mnie caego. Spojrzaem na Sancheza, a on tylko uniós brwi ze zdumienia. Z bliska zobaczyem, e pod piramid siedzi po turecku Julia, trzymajc na kolanach jakie papiery.
- Julia! - zakrzykn Sanchez.
Wstaa i zwrócia si w nasz stron, twarz jej promieniaa.
- Gdzie jest Wi? - spytaem.
Julia wskazaa rk w prawo. W odlegoci okoo stu metrów sta Wi, promieniujc wiatem zachodzcego soca.
- Co on tam robi? - spytaem.
- Mamy dziewite wtajemniczenie! - Troch nie na temat odpowiedziaa Julia, wycigajc ku nam papier. Sanchez powiedzia, e i on przeczyta ju jego cz, która mówi, jak zmieni si ludzko na skutek wiadomej ewolucji.
- Ale dalej nie wiem, dokd ta ewolucja nas doprowadzi -dokoczy.
Julia w odpowiedzi uniosa w gór swoje papiery, jakby spodziewaa si, e bdziemy czyta w jej mylach.
- O co chodzi? - spytaem.
Sanchez dotkn lekko mojej rki, chcc mi przypomnie, abym zbytnio si nie spieszy i uwaa na wszystko.
- Dziewite wtajemniczenie jasno ukazuje nasze ostateczne przeznaczenie - powiedziaa Julia. - Przypomina nam, ludziom, e to my jestemy szczytowym ogniwem ewolucji. Wraca do pocztków materii i opowiada ojej rozwoju i rozwoju gatunków do coraz wyszych form organizacji. Ludzie pierwotni uczestniczyli w ewolucji niewiadomie, zdobywajc energi, gdy zwyciali przeciwników, a tracc j, kiedy zostawali pokonani. Konflikty trway, dopóki nie wynaleziono demokracji. Wtedy te nie ustay, ale przeniosy si z paszczyzny fizycznej na intelektualn...
Cay ten proces - mówia dalej Julia - zakodowa si w naszej wiadomoci. Teraz widzimy jasno, e caa historia ludzkoci przygotowywaa nas do ewolucji wiadomej. Potrafimy ju podnosi swój poziom energii i wiadomie wykorzystywa biegi zdarze. Przyspiesza to tempo naszej ewolucji, a zarazem podnosi nas na wyszy poziom organizacji.
Przerwaa na chwil, przygldajc si kademu z nas z osobna, potem powtórzya z naciskiem:
- Przeznaczeniem czowieka jest stae podnoszenie poziomu swojej energii. Wzrost poziomu naszej energii spowoduje z kolei wzrost ruchu atomów w naszym ciele.
Urwaa znowu.
- I co wtedy? - spytaem.
- Wtedy staniemy si lejsi, czyli bardziej uduchowieni. Ktem oka zauwayem, e Sanchez intensywnie wpatruje si w Juli. Ta za mówia dalej:
- Dziewite wtajemniczenie powiada, e kiedy ludziom uda si stale przyspiesza ruch atomów, zaczn si dzia dziwne rzeczy. Cae zbiorowiska ludzi, które osign okrelony poziom organizacji materii, mog stawa si niewidzialne dla tych, którzy jeszcze tego nie osignli. Wtedy ludziom na niszym etapie bdzie si wydawao, e tamci znikli. A oni bd wiadomi, e nie zmienili miejsca, tylko po prostu czuj si lej...
Gdy Julia to mówia, zauwayem, e dzieje si z ni co dziwnego, cae jej ciao zaczo nabiera cech biopola. Widoczne pozostay jej czyste i wyrane rysy, ale wygldaa jakby zamiast z mini i skóry bya zbudowana ze wiata, arzcego si od wewntrz.
Spojrzaem na Sancheza i on te tak wyglda. Mao tego, to samo stao si z budowlami, z kamieniami brukowymi, otaczajcym lasem i moimi domi. Pikno, które teraz dostrzegem, przekraczao wszystko, co widziaem do tej pory, nawet podczas tamtej wizji w górach.
- Kiedy ludzie osign tak wysoki poziom organizacji materii, e dla niektórych stan si niewidzialni - tumaczya dalej Julia - bdzie to znak, e przekroczylimy granic midzy tym a tamtym wiatem. I to wiadome przejcie jest wanie drog, któr ukaza nam Chrystus. To On potrafi pobra tyle energii, e sta si tak lekki, aby móc chodzi po wodzie! To On, tu na Ziemi, sta si silniejszy ni mier i jako pierwszy dokona przejcia ze wiata fizycznego do duchowego! Swoim yciem dowiód, e jeli nawiemy kontakt z tym samym ródem energii, to bdziemy mogli powtórzy t sam drog. W pewnym momencie kady czowiek osignie tak wysoki poziom organizacji materii, e bdzie móg w niezmienionej postaci przekroczy granic nieba!
Zauwayem, e zblia si do nas Wi. Jego ruchy robiy wraenie tak pynnych, jakby si lizga.
- W trzecim tysicleciu - mówia dalej Julia - taki poziom organizacji osignie ju wikszo ludzi. Bdzie to si odbywa grupowo, wród ludzi najsilniej ze sob zczonych duchowo. W historii zdarzao si. e pewne spoecznoci osigay ten poziom równoczenie. Wedug dziewitego wtajemniczenia na przykad Majowie przeszli razem z jednego wiata do drugiego.
Nagle urwaa. Usyszelimy za sob szmer przytumionych gosów. W ruiny wdzierali si onierze i zmierzali ku nam. O dziwo, wcale si nie baem. onierze szli w naszym kierunku, ale jakby nie do nas.
- Jestemy dla nich niewidzialni - zauway Sanchez. -Osignlimy ju waciwy poziom!
I rzeczywicie, zbrojne szeregi mijay nas z lewej strony, w odlegoci jakich szeciu, siedmiu metrów, nie zwracajc na nas uwagi.
Nagle spod ssiedniej budowli usyszelimy gone okrzyki po hiszpasku. onierze, którzy byli najbliej nas, cofnli si i pobiegli w tamtym kierunku.
Wytyem wzrok, aby zobaczy, co si tam dzieje. Z lasu wynurzyo si kilku onierzy, prowadzc pod rce Phila i Dobsona. Widok ten wstrzsn mn. Czuem, jak mój poziom energii gwatowanie spada. Spojrzaem na Sancheza i Juli. Oboje wpatrywali si usilnie w onierzy i take wygldali na wytrconych z równowagi.
- Nie tracie energii! - to byy sowa Wia, lecz jakby lekko znieksztacone. Bardziej je czuem, ni syszaem.
Zobaczylimy Wia, jak idzie szybkim krokiem w nasz stron. Widzielimy, e próbuje co powiedzie, ale tym razem zabrzmiao to cakiem niezrozumiale. Chyba miaem kopoty z koncentracj. Posta Wia widziaem teraz jak w krzywym zwierciadle. Nie wierzyem wasnym oczom, kiedy stopniowo cakiem znik.
Julia odwrócia si do nas. Wida byo, e jej poziom energii nieco spad, ale nie robio to na niej adnego wraenia. Przeciwnie, wydawao si, jakby teraz dopiero wszystko si jej wyjanio.
- Nie potrafilimy utrzyma naleytego stanu skupienia materii - powiedziaa. - Strach dziaa bardzo niekorzystnie. -Mówic to, patrzya w t stron, gdzie Wi znik z pola widzenia. - Dziewite wtajemniczenie przewiduje, e poszczególne jednostki od czasu do czasu mog indywidualnie przekracza barier dwóch wiatów, ale na wiksz skal nie stanie si to, dopóki nie zlikwidujemy uczucia strachu i nie nauczymy si utrzymywa waciwego stanu skupienia w kadej sytuacji. Wida byo, e jest coraz bardziej podniecona.
- Rozumiecie? Dziewite wtajemniczenie pomoe nam uzyska tak pewno siebie, abymy byli w stanie to zrobi. Ukazuje nam, do czego zmierzamy, podczas gdy inne rozdziay przedstawiaj wizj wiata penego pikna i energii, a nas ucz, jak zacienia z nim kontakt i postrzega jego pikno.
Im wicej pikna postrzegamy, tym bardziej postpuje nasza ewolucja. A im dalej posuwamy si na drodze ewolucji, tym wyszy jest poziom wibracji naszych atomów. A nasilone postrzeganie i wzmoony ruch atomów otworzy przed nami niebo. Tylko jeszcze o tym nie wiemy.
Gdybymy zwtpili w suszno obranej przez nas drogi lub stracili z oczu cel, musimy pamita, dokd zmierza nasza ewolucja, na czym polega istota ycia. Naszym celem jest osignicie nieba na Ziemi. Teraz ju wiemy, jak mona to zrobi... jak to zrobimy.
Przerwaa i po chwili wystpia z najwaniejsz rewelacj:
- Dziewite wtajemniczenie zapowiada, e istnieje jeszcze dziesite. Myl, e dotrzemy i do niego...
Zanim skoczya, seria z automatu nadupaa kamienne pyty pod naszymi stopami. Przypadlimy do ziemi. Nikt nie odezwa si ani sowem, gdy onierze odebrali nam odbitk dziewitego wtajemniczenia i poprowadzili kade z nas w innym kierunku.
Pierwsze tygodnie uwizienia przeyem w cigym strachu. Powtarzajce si brutalne przesuchania obniyy drastycznie poziom mojej energii.
Postanowiem udawa gupiego i na wszystkie pytania odpowiada: “Nie wiem". Nie byo to zreszt niezgodne z prawd, bo rzeczywicie nie miaem pojcia, kto jeszcze moe mie odbitki Rkopisu, ani te jak szerok aprobat w spoeczestwie zyska ten dokument.
Metoda poskutkowaa i w kocu zmieniajcy si cigle oficerowie zmczyli si tym bezproduktywnym ledztwem. Teraz zajli si mn cywilni funkcjonariusze, którzy zastosowali inny sposób.
Starali si przekona mnie, e caa moja podró do Peru bya szalestwem, poniewa w gruncie rzeczy aden Rkopis nie istnieje. Wedug nich kopie rzekomych wtajemnicze zostay sfabrykowane przez grupk ksiy, którzy chcieli wznieci bunt. Gdy urzdnicy usiowali wmówi mi, e zostaem oszukany, nie oponowaem.
Po jakim czasie rozmowy z nimi stay si wrcz przyjazne. Zaczto w kocu traktowa mnie jak ofiar spisku, naiwnego jankesa, który naczyta si powieci przygodowych i niewiadomie wplta si w awantur w obcym kraju.
Miaem ju mao energii i z pewnoci poddabym si temu praniu mózgu, gdyby nie pewne zdarzenie. Niespodziewanie przetransportowano mnie z bazy wojskowej, gdzie byem dotychczas trzymany, do orodka rzdowego w pobliu lotniska w Limie. Przez przypadek dowiedziaem si, e trzymaj tam równie ksidza Carla. Spotkanie z nim przywrócio mi cz mojej wiary w siebie.
Akurat wyprowadzono mnie na spacer, kiedy zauwayem go, jak siedzi na awce z ksik. Przeszedem obok, starajc si nie okazywa zbytniego entuzjazmu, aby nie zwróci na siebie uwagi funkcjonariuszy znajdujcych si w budynku. Gdy usiadem przy nim, przywita mnie szerokim umiechem.
- Spodziewaem si ciebie - stwierdzi.
- Jak to?
Odoy ksik, a ja dostrzegem rado w jego oczach.
- Kiedy przyjechalimy z ksidzem Costousem do Limy -wyjani - zaraz nas aresztowano i rozdzielono. Odkd tu siedz, nie rozumiaem, dlaczego wci nic si nie dzieje. Zaczem wtedy regularnie myle o tobie - spojrza na mnie porozumiewawczo. - Wyobraziem sobie, e si zjawiasz.
- Ciesz si, e ksidza spotykam - odpowiedziaem. - Czy ksidz sysza, co si stao w ruinach wityni Nieba?
- Tak, miaem okazj zamieni par sów z ksidzem Sanchezem. By tu przez jeden dzie, zanim go gdzie wywieli.
- Czy wszystko z nim w porzdku? Moe wie, co si stao z reszt naszych? I co oni maj zamiar z nami zrobi?
- Ksidz Sanchez nie wiedzia nic o tamtych, ani ja nic nie wiem. Rzd ma zamiar odszuka i zniszczy wszystkie egzemplarze Rkopisu, a potem przedstawi ca spraw jako jedno wielkie oszustwo. Oczywicie zdyskredytowaliby nas, ale co potem mieliby z nami zrobi - nie wiadomo.
- A co z odbitkami pierwszego i drugiego wtajemniczenia, które Dobson zostawi w Stanach?
- Maj je take - zmartwi mnie ksidz Carl. - Dowiedziaem si od ksidza Sancheza, e agenci rzdu peruwiaskiego zdoali je wykra. Oni musieli chyba by wszdzie, bo od pocztku wiedzieli o Dobsonie, a take o twojej znajomej Charlene.
- Czy to oznacza, e gdy wadze zakocz swoje dziaania, nie zostanie ju ani jeden egzemplarz?
- Byby cud, gdyby który udao si uratowa. Moja wieo odzyskana energia znów zacza mnie opuszcza.
- Czy wiesz, co z tego wynika? - spyta ksidz Carl. Patrzyem na niego w milczeniu.
- To oznacza - podj myl - e kady z nas musi zapamita dokadnie tre Rkopisu. Ani ty, ani Sanchez nie przekonalicie kardynaa Sebastiana, aby zaprzesta poszukiwa, ale opónilicie jego dziaania na tyle, e zdylimy zrozumie dziewite wtajemniczenie. Teraz trzeba rozgosi to midzy ludmi i ty musisz wzi w tym udzia.
Odebraem to owiadczenie jako form nacisku, dosza do gosu moja gra kontroli, odezwaa si dawna skryto. Odchyliem si na oparcie awki i spogldaem gdzie w bok. Rozmieszyo to ksidza Carla. Zauwaylimy, e kto przyglda si nam z okna ambasady, znajdujcej si po ssiedzku.
- Posuchaj - mówi ksidz Carl pospiesznie. - Te wtajemniczenia musz trafi do ludzi. Kady, kto o nich usyszy i uwierzy, e s prawdziwe, musi poda t wiadomo kolejnej osobie, która gotowa jest na jej przyjcie. Ludzie musz otworzy si na kontakt ze ródem energii, mówi o tym i oczekiwa tego. W przeciwnym razie znów wrócimy do faszywego przekonania, e istot ycia jest dominacja nad innymi i eksploatacja naszej planety. Jeli za ludzko wróci do tego etapu, czeka j zagada. Kady z nas musi stara si jak najszerzej rozpowszechni to przesanie.
W tej chwili zauwayem, e z budynku wyszli dwaj urzdnicy i id w nasz stron.
- Jeszcze jedno - doda cicho ksidz Carl.
- Co takiego?
- Dowiedziaem si od ksidza Sancheza. e Julia mówia, i istnieje dziesite wtajemniczenie. Nie zostao jeszcze odnalezione i nie wie, gdzie moe by.
Urzdnicy byli ju blisko.
- Chc ci chyba wypuci - domyli si ksidz Carl. -To znaczy, e jeste jedynym czowiekiem, który moe je odnale.
Dwaj mczyni przerwali nasz rozmow i zaprowadzili mnie do budynku. Ksidz Carl pomacha mi na poegnanie rk i jeszcze co mówi, ale ja mylami byem ju gdzie indziej. Kiedy bowiem wspomnia o dziesitym wtajemniczeniu, nawiedzia mnie myl o Charlene. Dlaczego akurat teraz mi si przypomniaa? Czyby miaa co wspólnego z dziesitym wtajemniczeniem?
Dwaj mczyni kazali mi spakowa rzeczy i wyprowadzili mnie do subowego samochodu czekajcego przed nasz ambasad. Std odwieziono mnie wprost na lotnisko, do hali odlotów. Tam jeden z urzdników z nieznacznym umiechem spojrza na mnie spoza grubych szkie okularów.
Ale nawet i ten cie umiechu znik, kiedy zwraca mi mój paszport wraz z biletem na lot w jedn stron do Stanów Zjednoczonych. Z silnym hiszpaskim akcentem poradzi mi, abym nigdy ju tu nie wraca.