Arka
Najważniejsza rzecz na statku, chłopcze, to czystość i pełna równowaga ekologiczna. Tak żeby nikt nikogo nie zżerał, nie krzywdził żeby nikt nie sprawiał sobie potomstwa, jasnej Jak tylko zauważysz coś takiego, natychmiast wal do mnie, a ja już znajdę na nich sposób. Sam się do takich spraw nie mieszaj. Zjeść może i nie zjedzą, ale kalekę mogą z ciebie zrobić.
Usiadź, nie krepuj się. O, na tym worku z paszą. Możesz się do mnie zwracać bez żadnych tam ceremonii wujaszek Krunk. Zdarzają się, co prawda, gówniarze, którym trzeba natrzeć uszu i ci nazywają mnie starym świstakiem, ale ty chyba do takich nie należysz. Więc wujaszek Krunk i kropka.
W zeszłym miesiącu też mieliśmy praktykanta takiego jak ty. Szturman nie miał dla niego czasu i rzecz jasna, spławiono go mnie do ładowni. Jako pomocnik był strasznie inteligentny, czyli jak sam rozumiesz, do niczego. Nie, żeby się wykręcał od roboty, ale przez cały czas kombinował, jakby tu nie pracować tylko myśleć. Zamiast samemu umyć podłogi w ładowni, ściągnął, parszywiec, robota z pokładu mieszkalnego. Zwierzyna, jak tylko zobaczyła tego robota, wpadła w normalną histerię. Szczypasy podniosły hałas, smokogłów ze strachu zapaskudził klatkę pod sufit, a zębogon z Hanenbazy wyłamał przegrodę, złapał robota i zeżarł. Potem weterynarz przez dwa dni grzebał mu w brzuchu, żeby odzyskać wyposażenie okrętowe. O, tam siedzi ten zębogon, za terrarium. Nie musisz się go bać, póki jest najedzony nie ma z nim najmniejszych kłopotów.
Więc pamiętaj, żadnych robotów. To tutaj, to jest szczotka ryżowa. Pewnie pierwszy raz widzisz, co? Nie martw się, opanujesz, technika nie jest skomplikowana. Jak bydlę ma zęby, to do klatki nie właź, zmyj podłogę wężem i koniec. A tego z trzema głowami w ogóle obchodź z daleka, bo pluje ogniem.
Widzę, że chłopak z ciebie spokojny i pojętny. To dobrze. Słuchaj mnie tylko jak rodzonej matki i żadnych własnych pomysłów. Poprzedniemu praktykantowi zachciało się klatki pomalować. Na oko pomysł słuszny, ale ledwo chłopak wlazł do skunsa olbrzymiego z Tamalty, ten tak go urządził, że proszę siadać. Już kto jak kto, ale ja do wszystkiego jestem przyzwyczajony, a i to wywracało mnie na drugą stronę, kiedy się zbliżał. Dosłownie pławił się w wodzie kolońskiej i wszystko na nic. Bez maski gazowej ani przystąp. Takie sprawy.
Coś ty tak podskoczył? Spokojnie, to kamieniojad tak ryczy. Nudzi mu się. Siedź spokojnie, poryczy sobie z godzinę i sam przestanie. Jak mawiała moja świętej pamięci staruszka, na każde kichnięcie nie nadążysz zdrowia życzyć.
O czym to ja? Aha. Jestem na Arce od pierwszego dnia, to jest od czasu, kiedy akademik Fusk wymyślił ten program ratowania rzadkich gatunków zwierząt. Była taka planeta Pirytea, na której aż roiło się od najróżniejszej zwierzyny. Badano ją wzdłuż i w poprzek i na wszystkie możliwe sposoby. Na każdego zwierzaczka przypadało po jednym profesorze w asyście całej kupy doktorantów, nie licząc studentów z laborantami. Do dziś rozwijaliby tam naukę ku radości nas wszystkich, ale pewnego pięknego dnia zwalił się na Piryteę pokaźnych rozmiarów asteroid. Planetą zdrowo zatrzęsło i pół kontynentu diabli wzięli. To by jeszcze było pół biedy, ale na dodatek zmieniło się nachylenie osi do ekliptyki, roztopiły się czapki polarne i na Pirytei zdarzył się autentyczny ogólnoświatowy potop. Wtedy to Fusk przedstawił swój program. Żeby całą florę i faunę zabrać stamtąd i przesiedlić na inną odpowiednią planetę. Akademikowi wszystko jedno, dawno go pożarł ptakojaszczur i jego popiersie stoi w Głównym Kosmoporcie naprzeciwko baru. A my do dzisiaj wozimy różne paskudy- najpierw z Pirytei, potem z innej planety, gdzie zgasło słońce, a potem z różnych innych.
Weźmy choćby taką Mariandę. Rada Galaktyczna postanowiła całą planetę puścić na rudę. A my mieliśmy ewakuować stamtąd biosferę. Ta biosfera do dzisiaj mi stoi w gardle. Zabraliśmy, powiedzmy, z Mariandy czerwone termity. Zbieraliśmy je, kiedy były w stanie uśpienia. No, a w drodze wzięły i obudziły się. Poprzegryzały sobie przejścia, podziurawiły z pół tuzina grodzi, dobrały się do rezerwowego silnika i zżarty tam cały uran. Całe szczęście, że nie zdążyły się dobrać do głównego silnika. Musieliśmy te cholery zamrażać płynnym helem. A potem jeszcze dwa miesiące przesiedzieliśmy w kapitalnym remoncie.
Albo taki Almar. Tam się zdarzyła taka historia, że ty... Chyba słyszałeś? Naprawdę nie? Przecież głośno o tym było w całej Galaktyce.
Co się tak krzywisz? No tak, zapach tu rzeczywiście nie nadzwyczajny, niektórzy na początku mdleją. Masz tu butelkę, łyknij sobie. Nie pijesz? Szkoda.
Więc na tym Almarze hodowano kapustę. Ach, co to była za wspaniała kapusta, mówię ci, mojego wzrostu. Wszystko szło jak po maśle, póki nie pojawiły się dziesięcionogi. Takie sobie robaki wielkości ołówka. Rozmnożyło się to nieprawdopodobnie, kapustę żre, żadne środki chemiczne nie skutkują. Profesorowie podrapali się w głowę i uradzili rozmnożyć na Almarze szerokodziobe tukany. Jak postanowili, tak zrobili, namnożyli tych tukanów straszną masę i dziesięcionogi zostały załatwione. A razem z nimi błękitne przędziołki. Jak tylko wyginęły przędziołki, zaczęły zdychać z głodu czteroskrzydłe gąski. Zaczęto więc tępić tukany, hodować przędziołki i ratować gąski, bo od ich nawozu zależał rozwój dubabowych zagajników, w których mieszkały wkrętaki, żyjące w symbiozie z brodawkowem pełzającym, którym odżywiają się charby. A z charbami nie ma żartów. No i zaczął się cyrk. Jak mawiała moja stara, nos wyciągniesz, ogon uwięźnie. Kiedy zaczęły zdychać zębodmuchy, trzeba już było przesiedlać całą biosferę. Przylecieliśmy na Arce, rozglądamy się - pusto. Cała planeta łysa, tylko gdzieniegdzie jakieś głodomory kuśtykają po piasku. Nawet połowy ładowni było za dużo na to, co tam zostało przy życiu. Taka wyszła z tego, proszę ciebie, kapusta.
A teraz tak: masz tu szczotkę, szmatę, wiadro. Jakbyś się poczuł słabo, to tam jest ten niebieski kranik. Odkręć sobie i pooddychaj tlenem. Uszy możesz sobie zatkać watą.
Ja będę w sąsiednim sektorze, więc nic się nie bój. Za bardzo się nie opalaj, bo roboty jest tu po uszy. Najważniejsze jest, rzecz jasna, mycie, ale i na zwierzątka miej oko. Nie daj Bóg, żeby nam tu zaczęły romansować. Pamiętam w jednym rejsie dwugłowa pytonica zaszła w ciążę z jeżozwierzem trzcinowym. Dzieci zaczęły się rozmnażać dalej. Prawie codziennie nowa porcja. Cholernie żywotne bydlęta, nic ich nie brało: W końcu wymontowaliśmy z wieżyczki działo przeciwmeteorytowe, cała załoga przeciągnęła je do ładowni i wystrzelaliśmy te gadziny. Gdyby nie to, zeżarłyby biosferę dwóch. planet i mnie na dodatek. Działo teraz tu leży na wszelki wypadek. Bardzo poręczna sztuka, choć rzadko z niej korzystamy. Beze mnie jej nie dotykaj, bo jeden ruch i można zrobić dziurę w pancerzu jak ta lala.
Aha, jeszcze jedno. Trzymaj się, synku, z daleka od tej klatki. Trzymamy tam najbardziej krwiożercze i złośliwe stwory w całej Galaktyce. Wściekłe dwunogie sołdaciki. Nic tylko się biją, całą swoją planetę zapaskudziły na amen i zostały raptem trzy ostatnie okazy. Uważaj z nimi. Wczoraj się zagapiłem przy karmieniu, to jeden mi mało co nie oderwał górnej macki.
No dobra, idę. Zagadałem się tu z tobą, a muszę jeszcze chryplaka nakarmić. Za godzinę zajrzę zobaczyć, jak sobie radzisz.
Wujaszek Krunk wstał; wziął w macki worek i odczołgał się do sąsiedniego sektora. Praktykant ujął w kleszcze szczotkę i zabrał się do sprzątania, starając się nie patrzeć na klatkę z dwunogimi sołdacikami, które wywijały pięściami i bluzgały potokami przekleństw w swoim nieznanym języku.
przekład : Lech Jęczmyk