Rozdział Pożegnanie z Dursleyami


Rozdział 03.

Pożegnanie z Dursleyami

0x01 graphic




Huk zatrzaskiwanych z impetem drzwi frontowych odbił się echem na piętrze, a zaraz potem rozległ się krzyk:
- HEJ, TY!
Harry słyszał te słowa kierowane pod swoim adresem przez szesnaście lat, więc wiedział, że wuj go woła, ale nie od razu zareagował. Nadal wpatrywał się w kawałek lusterka, w którym, mógłby przysiąc, przez chwilę widział oczy Dumbledore'a. Dopiero, gdy wuj krzyknął "CHŁOPCZE!", wstał powoli z łóżka i ruszył w stronę drzwi, zatrzymując się na chwilę, by wrzucić do plecaka odłamek zwierciadła.
- Nie spieszyłeś się! - wrzasnął Dursley, kiedy Harry pojawił się na szczycie schodów. - Złaź tu w tej chwili. Chcę zamienić z tobą słowo.
Chłopak zszedł po schodach z rękami wbitymi głęboko w kieszenie spodni. Kiedy znalazł się w salonie, zastał tam wszystkich Dursleyów. Ubrani byli odpowiednio do pakowania się w podróż - Wuj Vernon w swoim starym ubraniu roboczym, ciotka Petunia w zgrabnym, łososiowym płaszczu, a Dudley, wielki, muskularny, jasnowłosy kuzyn Harry'ego, w swojej skórzanej kurtce.
- Tak? - zapytał Harry.
- Siadaj - odrzekł wuj Vernon. Chłopak uniósł brwi. - Proszę! - dodał Dursley, krzywiąc się tak, jakby to słowo ukąsiło go w język.
Harry usiadł, przeczuwając, co nadchodzi. Wuj Vernon zaczął przechadzać się w tę i z powrotem przed kominkiem, a Petunia i Dudley przyglądali się jego ruchom z zaniepokojeniem wymalowanym na twarzach. Fioletowa twarz Dursleya zmarszczyła się, gdy się skoncentrował. Wtedy mężczyzna zatrzymał się nagle przed Harrym i oświadczył:
- Zmieniłem zdanie.
- Co za niespodzianka - odpowiedział chłopak.
- Nie waż się mówić takim tonem... - zaczęła ciotka Petunia ostrym głosem, ale mąż nie pozwolił jej dokończyć.
- To nie jest ważne - powiedział, patrząc niechętnie na Harry'ego. - Zdecydowałem, że nie wierzę w ani jedno twoje słowo. Zostajemy w domu i nigdzie się stąd nie ruszamy.
Chłopak spojrzał na swojego wuja, czując połączenie irytacji i rozbawienia. Vernon Dursley przez ostatnie cztery tygodnie zmieniał zdanie co dwadzieścia cztery godziny, pakując i rozpakowując walizki oraz auto przy najdrobniejszej zmianie nastroju. Harry'emu najbardziej się podobało, kiedy Dudley, nie mówiąc nic ojcu, dopakował swoje hantle do jednej z walizek, a gdy Vernon próbował podnieść ją i wpakować do bagażnika, upadł jęcząc z bólu i przeklinając.
- Według ciebie - rzekł Dursley, znów podejmując spacer w tę i z powrotem - Petunii, Dudleyowi i mnie grozi niebezpieczeństwo ze strony... ze strony...
- Ludzi "mojego pokroju", tak?
- Nie wierzę w to - powtórzył Vernon, zatrzymując się ponownie przed Harrym. - Pół nocy nie spałem, rozmyślając o tym wszystkim i doszedłem do wniosku, że to spisek, by przejąć dom.
- Dom? - powtórzył Harry. - Jaki dom?
- Ten dom! - wrzasnął wuj Vernon, a żyła na jego czole zaczęła wściekle pulsować. - Nasz dom! Ceny domów w tej okolicy są kosmiczne! Chcesz się nas stąd pozbyć, żeby za pomocą jakiegoś swojego hokus-pokus przepisać akt własności na swoje nazwisko i...
- Czyś ty kompletnie oszalał? - zapytał chłopak. - Spisek, by przejąć ten dom? Naprawdę jesteś tak głupi, na jakiego wyglądasz?
- Nie waż się nawet...! - pisnęła ciotka Petunia, ale Vernon znowu nie pozwolił jej dokończyć.
Inwektywy skierowane pod jego adresem były niczym, w porównaniu z niebezpieczeństwem, które, jego zdaniem, im groziło.
- W razie, gdybyś zapomniał - rzekł Harry - to ja już mam dom. Mój ojciec chrzestny zostawił mi go w testamencie. Dlaczego miałbym chcieć tego? Ze względu na szczęśliwe wspomnienia?
Zapanowała cisza. Harry pomyślał, że tym argumentem chyba zrobił wrażenie na wuju.
- Podtrzymujesz więc - powiedział Vernon, na nowo rozpoczynając chodzenie w tę i z powrotem - że ten Lord Jakiś...
- Voldemort - rzekł niecierpliwie Harry. - Przerabialiśmy to już setki razy. I ja niczego nie podtrzymuję. Stwierdzam fakt. Dumbledore powiedział wam to w zeszłym roku. Kingsley i pan Weasley również...
Vernon przystanął. Wyglądał na nieźle rozzłoszczonego. Harry przypuszczał, że wuj chciałby wymazać wspomnienia o niezapowiedzianej wizycie dwóch dorosłych czarodziejów, która miała miejsce w parę dni po zakończeniu roku szkolnego.
Pojawienie się Kingsleya Shacklebolta i Artura Weasleya na progu ich domu było naprawdę nieprzyjemnym szokiem dla Dursleyów. Z drugiej strony, Harry musiał przyznać, że widok Artura Weasleya, po tym, jak kilka lat wcześniej zdemolował doszczętnie ich salon, mógł im się nie spodobać.
- ...Kingsley i pan Weasley też to wszystko wyjaśnili - kontynuował bezlitośnie. - Gdy tylko skończę siedemnaście lat, czar, który mnie chroni pryśnie, a wy będziecie tak samo narażeni na niebezpieczeństwo, jak ja. Zakon twierdzi, że Voldemort obierze was sobie za cel, by albo torturować i wydobyć z was miejsce mojego pobytu, albo wziąć na zakładników, sądząc, że przybędę wam na ratunek.
Oczy Vernona i Harry'ego spotkały się na moment. Harry był pewien, że przez ten jeden moment obaj zastanawiali się nad tym samym. Wtedy wuj na nowo zajął się spacerowaniem w tę i z powrotem, a Harry kontynuował swój wywód:
- Musicie się ukryć, a Zakon chce wam w tym pomóc. Zaoferowano wam stałą ochronę, najlepszą z możliwych.
Wuj Vernon nic nie powiedział, nie zatrzymał się ani na moment. Za oknem słońce wisiało już nisko nad ligustrowym żywopłotem. Silnik kosiarki sąsiadów znowu zgasł.
- Myślałem, że macie Ministerstwo Magii? - zapytał nagle Vernon Dursley.
- Mamy - odpowiedział Harry, zaskoczony.
- Więc dlaczego to nie oni będą nas chronić? Moim zdaniem, jako niewinne ofiary, winne może jedynie tego, że trzymały pod swym dachem rozpoznawalnego człowieka, zasługujemy na ochronę z ministerstwa!
Harry wybuchnął śmiechem. To takie typowe dla jego wuja, że pokładał wszelką nadzieję w rządzących. Nawet w rządzących światem, którego nienawidzi, i któremu nie ufa.
- Słyszałeś, co powiedzieli pan Weasley i Kingsley - odpowiedział. - Uważamy, że poczynania ministerstwa są ciągle szpiegowane.
Wuj Vernon podszedł szybko do kominka i zawrócił, dysząc tak ciężko, że jego wielkie, czarne wąsy poruszały się pod wpływem oddechu, a jego twarz była aż fioletowa ze skupienia.
- Dobra - rzekł. - Dobra, powiedzmy, że się zgodzę na tę całą ochronę. Ale nadal nie widzę przyczyny, dlaczego nie możemy mieć przy sobie tego Kingsleya?
Harry z trudem opanował odruch przewrócenia oczami. To pytanie również padło już kilka razy.
- Jak już ci mówiłem - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Kingsley ochrania mug... to znaczy waszego premiera.
- No właśnie - jest najlepszy! - powiedział wuj Vernon, wskazując na wygaszony ekran telewizora.
Dursleyowie poprzednio zauważyli Kingsleya w wiadomościach, jak szedł tuż za mugolskim premierem, gdy ten odwiedzał jakiś szpital.
To oraz fakt, że Shacklebolt opanował do perfekcji przebieranie się za mugola, nie wspominając już o czymś takim w jego głębokim głosie, co rozpraszało wszelkie wątpliwości, sprawiało, że Dursleyowie zaakceptowali Kingsleya, jak żadnego innego czarodzieja. Prawdopodobnie to dlatego, że jeszcze nigdy nie widzieli go z kolczykiem w uchu.
- Jest najlepszy, ale jest zajęty - rzekł chłopak. - Natomiast Hestia Jones i Dedalus Diggle wezmą tę robotę z całą przyjemnością...
- Gdybyśmy chociaż widzieli ich CV... - zaczął Dursley, ale Harry stracił w tym momencie cierpliwość.
Wstał i ruszył w stronę Vernona, tym razem samemu wkazując telewizor.
- Wszystkie te wypadki nie są przypadkowe. Wszystkie stłuczki, eksplozje, wykolejenia pociągów i inne nieszczęścia. Ludzie znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, umierają, a za wszystkim tym stoi właśnie on - Voldemort. Mówiłem wam to już setki razy. Zabija mugoli dla zabawy. Nawet te mgły nie są zwyczajne - to przez dementorów. A jeżeli nie pamiętacie, czym są, to zapytajcie swojego syna!
W tym momencie Dudley odruchowo zasłonił usta rękami. Czując na sobie spojrzenia zarówno rodziców, jak i Harry'ego, powoli je opuścił i zapytał:
- To ich... ich jest więcej?
- Więcej? - zaśmiał się Harry. - Masz na myśli, czy jest ich więcej niż te dwa, które nas zaatakowały? Oczywiście, że jest ich więcej! Są ich setki, może nawet tysiące, biorąc pod uwagę, że żywią się strachem i rozpaczą...
- Dobra, dobra - przerwał mu wuj. - Wiemy o co ci chodzi.
- Mam nadzieję - odparł Harry. - Bo kiedy skończę siedemnaście lat, oni wszyscy - śmierciożercy, dementorzy, a może nawet inferiusy, to znaczy trupy zaczarowane przez czarnoksiężnika, będą mogli was znaleźć i z całą pewnością zaatakują. I jeżeli pamiętacie ostatni raz, kiedy próbowaliście przechytrzyć czarodzieja, to myślę, że zgodzicie się ze mną, że potrzebujecie pomocy.
Zapadła absolutna cisza, w której zdawało się, że huk drzwi wyważanych przed laty przez Hagrida, odbijał się echem od ścian.
Ciotka Petunia patrzyła na wuja Vernona, a Dudley gapił się na Harry'ego. Wreszcie Vernon wyrzucił z siebie:
- A co z moją pracą? Co ze szkołą Dudleya? Wiem, że takim obibokom jak wy podobne rzeczy nie zaprzątają głowy...
- Czy ty nic nie rozumiesz?! - krzyknął Harry. - Będą was torturowali i zabiją was tak samo, jak moich rodziców!
- Tato - powiedział głośno Dudley. - Tato, ja idę z ludźmi z tego Zakonu.
- Dudley, pierwszy raz w życiu powiedziałeś coś sensownego - stwierdził Harry.
Wiedział już, że wygrał tę bitwę. Skoro Dudley był tak przerażony, że zgodził się przyjąć pomoc Zakonu, to jego rodzicom nie pozostanie nic innego, jak tylko mu towarzyszyć - nie mogło być mowy o odseparowaniu Dursleyów od ich kochanego Dudziaczka. Harry spojrzał na zegar na kominku.
- Będą tutaj za jakieś pięć minut - powiedział, a kiedy nikt wiecej się nie odezwał, wyszedł z pokoju.
Wizja rozstania z wujostwem i kuzynem, prawdopodobnie na zawsze, była czymś, co mógł radośnie pokontemplować w samotności, lecz jednocześnie zawisła w powietrzu, wprowadzając niezręczną atmosferę. Bo co można powiedzieć człowiekowi po szesnastu latach wzajemnej antypatii?
Kiedy znalazł się z powrotem w swojej sypialni, przez chwilę bawił się bezmyślnie plecakiem, a później wrzucił parę orzechów przez kraty do klatki Hedwigi. Z cichym puknięciem spadły na dno, całkowicie zignorowane przez sowę.
- Niedługo stąd idziemy. Naprawdę niedługo - obiecał. - A wtedy będziesz mogła sobie swobodnie latać.
Zadzwonił dzwonek u drzwi. Chłopak zawahał się przez chwilę, lecz zaraz potem zszedł po schodach na dół. Zbyt dużym wymaganiem było, by Hestia i Dedalus zajęli się Dursleyami na własną rękę.
- Harry Potter! - pisnął podekscytowany głosik w momencie, kiedy Harry otworzył drzwi. Niski mężczyzna w szarym cylindrze kłaniał mu się w pas. - To dla mnie honor, jak zawsze.
- Dzięki, Dedalusie - rzekł, uśmiechając się z zażenowaniem do ciemnowłosej Hestii. - To naprawdę miło z waszej strony, że robicie coś takiego... Są tam, moja ciotka, wuj i kuzyn...
- Dzień dobry, rodzino Harry'ego Pottera! - rzekł wesoło Diggle, wkraczając do saloniku.
Dursleyowie nie wyglądali na zadowolonych z faktu, że ktoś zwraca się do nich w ten sposób. Harry spodziewał się kolejnej zmiany decyzji. Dudley, zobaczywszy czarownicę i czarodzieja przysunął się bliżej do swojej matki.
- Widzę, że jesteście już spakowani. Wspaniale! Plan, jak Harry wam już powiedział, jest prosty - powiedział Dedalus, wyciągając z kieszeni kurtki ogromny zegarek kieszonkowy i przyglądając mu się przez chwilę. - Powinniśmy opuścić dom przed Harrym. Ze względu na niebezpieczne skutki używania czarów w waszym domu - Harry jest ciągle nieletni, co da ministerstwu pretekst, by go aresztować - odjedziemy stąd na odległość, powiedzmy, jakichś piętnastu kilometrów, zanim się deportujemy w bezpieczne miejsce, które dla was wybraliśmy. Sądzę, że wie pan, jak się prowadzi samochód? - zapytał grzecznie wuja Vernona.
- Czy wiem, jak...? Oczywiście, że wiem, jak się prowadzi cholerny samochód! - prychnął Dursley.
- Ma pan zdolności, naprawdę. Ja nie dałbym rady opanować tych wszystkich guziczków, pstryczków i pokręteł - rzekł Dedalus. Był przekonany, że pochlebia tym Vernonowi Dursleyowi, który z każdym kolejnym wypowiedzianym przez Dedalusa słowem tracił zaufanie do planu.
- Nie potrafi nawet prowadzić - mruknął pod nosem, a jego wąsy zadrżały z oburzenia. Na szczęście ani Hestia, ani Dedalus wydawali się nie usłyszeć jego komentarza.
- A ty, Harry - kontynuował Diggle - poczekasz tutaj na swoją eskortę. Zaszły pewne zmiany w przygotowaniach.
- Jak to? - zapytał od razu Harry. - Myślałem, że Szalonooki miał tu przyjść i deportować się razem ze mną?
- Nie może - rzuciła krótko Hestia. - Sam ci to wyjaśni.
Dursleyowie, którzy przysłuchiwali się tej wymianie zdań z najwyższym niezrozumieniem wymalowanym na ich twarzach, podskoczyli, gdy jakiś głos głośno zaskrzeczał "Pospiesz się!". Harry rozejrzał się dokoła, zdając sobie w końcu sprawę, że głos wydobywa się z zegarka Dedalusa.
- Racja, działamy według bardzo napiętego harmonogramu - powiedział właściciel zegarka, przytakując rzeczonemu obiektowi i chowając go na powrót do kieszeni. - Chcemy zgrać w czasie deportację twoich krewnych z twoim wyjściem, Harry. Tak, żeby zaklęcie prysło, kiedy wszyscy będziecie już w drodze do bezpiecznego miejsca. - Odwrócił się w stronę Dursleyów. - No cóż, spakowani i gotowi do drogi?
Żadne z nich mu nie odpowiedziało. Wuj Vernon wciąż gapił się z przerażeniem na wybrzuszenie na kurtce czarodzieja.
- Może powinniśmy poczekać w przedpokoju, Dedalusie - mruknęła Hestia. Przypuszczała, że byłoby nie na miejscu pozostać dłużej w pokoju, w czasie, kiedy Harry i Dursleyowie będą się za chwilę wylewnie żegnać.
- Nie trzeba - wymamrotał Harry. Wuj Vernon sprawił, że dalsze wyjaśnianie było zbędne, gdyż powiedział:
- Cóż, wygląda na to, że to pożegnanie, chłopcze.
Szybkim ruchem wyciągnął rękę w stronę chłopaka, by uścisnąć jego dłoń, ale w ostatnim momencie stwierdził chyba, że nie jest w stanie temu sprostać i po prostu zacisnął dłoń w pięść, opuszczając swobodnie ramię i kołysząc nim, jak wahadłem.
- Gotowy, Dudi? - zapytała ciotka Petunia, z przejęciem sprawdzając zapięcie swojej torebki, by uniknąć patrzenia na Harry'ego.
Dudley nie odpowiedział. Po prostu stał tam z uchylonymi ustami, a Harry stwierdził, że przypomina mu trochę olbrzyma Graupa.
- No, to chodźmy - rzekł wuj Vernon.
Zdążył już dojść do drzwi od salonu, kiedy odezwał się Dudley:
- Nie rozumiem.
- Czego nie rozumiesz, pysiu? - zapytała troskliwie Petunia, spoglądając na swoje dziecko.
Dudley podniósł swoją wielką rękę, wskazując na Harry'ego.
- Dlaczego on z nami nie jedzie?
Wuj Vernon i ciotka Petunia stanęli jak wryci, gapiąc się na Dudleya tak, jakby właśnie oznajmił, że chce zostać baletnicą.
- Co? - zapytał głośno Vernon.
- Dlaczego on też nie jedzie? - zapytał ponownie Dudley.
- Dlatego... że nie chce - powiedział Dursley, odwracając się, by spojrzeć ze złością na Harry'ego. - Nie chcesz, prawda?
- Ani trochę - odpowiedział chłopak.
- No widzisz? - zwrócił się Vernon do syna. - A teraz chodź, musimy iść.
Wyszedł szybko do przedpokoju i usłyszeli, jak otwiera frontowe drzwi. Dudley jednak wciąż nie ruszał się z miejsca, a ciotka Petunia po zrobieniu kilku kroków także się zatrzymała.
- Co tym razem? - warknął Vernon Dursley, pojawiając się z powrotem w pokoju.
Wyglądało na to, że Dudley zmaga się z myślami zbyt trudnymi, by ubrać je w słowa. Po paru minutach, najwidoczniej bardzo bolesnej, wewnętrznej walki z myślami, powiedział:
- Ale dokąd on pójdzie?
Ciotka i wuj spojrzeli po sobie. Było oczywiste, że ich własny syn w tym momencie ich przeraża. Hestia Jones przerwała milczenie.
- Ale... Chyba wiecie, gdzie wasz siostrzeniec się wybiera? - zapytała, wyglądając na zdezorientowaną.
- Oczywiście, że wiemy - odpowiedział Vernon Dursley. - Idzie do ludzi waszego pokroju, nie mylę się? Dobra, Dudley, wsiadaj do samochodu, słyszałeś tego człowieka, spieszymy się.
I ponownie pomaszerował do drzwi frontowych, ale Dudley nie ruszył się ani o krok.
- Naszego pokroju?
Hestia wyglądała na wyprowadzoną z równowagi. Harry spotykał się już z taką reakcją wcześniej. Czarodzieje zdawali się być za każdym razem zdumieni, że jego najbliższa żyjąca rodzina nie przejawiała żadnego zainteresowania sławnym Harrym Potterem.
- Wszystko w porządku - zapewnił Hestię. - To naprawdę nie ma znaczenia.
- Nie ma znaczenia? - powtórzyła, podnosząc nieznacznie głos. - Czy ci ludzie nie zdają sobie sprawy przez co przeszedłeś? W jak wielkim jesteś niebezpieczeństwie? Jak wyjątkową pełnisz rolę w samym centrum ruchu oporu przeciw Voldemortowi?
- Eee. Nie, raczej nie. Sądzą, że jestem tylko marnotrawstwem przestrzeni, ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić...
- Ja nie uważam, że jesteś marnotrawstwem przestrzeni.
Gdyby Harry nie widział, że Dudley poruszył ustami, z pewnością by w to nie uwierzył. Stał teraz i przez kilka sekund gapił się na swojego kuzyna, stwierdzając, że jednak Dudley naprawdę to powiedział. Dudley zaczerwienił się. Sam Harry był teraz nieco zakłopotany i zdziwiony.
- Cóż... Eee... Dzięki, Dudley.
Po raz kolejny Dudley wydawał się walczyć z myślami, aż w końcu wymamrotał pod nosem:
- Uratowałeś mi życie.
- Nie życie - sprostował Harry. - To duszę chcieli z ciebie wyssać dementorzy.
Spojrzał z zainteresowaniem na swojego kuzyna. Na dobrą sprawę nie mieli ze sobą kontaktu ani podczas poprzednich wakacji, ani teraz, ponieważ Harry tak szybko wrócił na Privet Drive i prawie nie wychodził ze swojego pokoju. Teraz do niego dotarło, że ta filiżanka z zimną herbatą, którą dzisiaj rano rozdeptał, nie była wcale żadną pułapką. Mimo że w pewnym sensie trochę go to poruszyło, jednak odczuł ulgę, że Dudley na nowo stracił zdolność do wyrażania swoich uczuć. Po tym jak otworzył usta jeszcze raz lub dwa, zamilknął całkowicie, czerwieniejąc jeszcze bardziej.
Ciotka Petunia wybuchnęła płaczem. Hestia Jones spojrzała na nią z aprobatą, która szybko ustąpiła miejsca wielkiemu oburzeniu, gdy Petunia podbiegła i objęła Dudleya, zamiast Harry'ego.
- Ja-jakiś ty słodki, Dudziaczku... - zaszlochała, przytulając się do jego masywnej piersi. - T-taki kochany chło-chłopiec... p-podziękował...
- Ale przecież wcale nie podziękował! - powiedziała wzburzona Hestia. - Powiedział tylko, że nie uważa Harry'ego za marnotrawstwo przestrzeni!
- Taa, ale z ust Dudleya to prawie jak "Kocham cię!" - rzekł Harry, rozdarty między poczuciem irytacji a chęcią roześmiania się na widok ciotki Petunii trzymającej się kurczowo Dudleya w taki sposób, jakby właśnie został wyniesiony z płonącego budynku.
- Idziemy w końcu czy nie? - wrzasnął wuj Vernon, pojawiając się jeszcze raz w drzwiach do salonu. - Myślałem, że mamy napięty grafik.
- Tak, racja - odezwał się Dedalus Diggle, który przez cały ten czas przyglądał się z lekkim rozbawieniem całej sytuacji, lecz teraz jakby się opanował. - Naprawdę, musimy już teraz iść, Harry... - Podszedł do Harry'ego i uścisnął jego dłoń obiema swoimi. - Życzę szczęścia. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Cała nadzieja magicznego świata leży w tobie.
- Och - powiedział chłopak. - Racja. Dzięki.
- Żegnaj, Harry - rzekła Hestia, również ściskając jego rękę. - Jesteśmy z tobą.
- Mam nadzieję, że wszystko przebiegnie bez problemu - powiedział, spoglądając w stronę Dudleya i ciotki Petunii.
- Och, jestem pewien, że się zaprzyjaźnimy - odezwał się wesoło Diggle, po czym zamachawszy cylindrem, wyszedł z pokoju, a zaraz za nim podążyła Hestia.
Dudley ostrożnie wydostał się z objęć matki i podszedł do Harry'ego, który odruchowo chciał mu pogrozić różdżką. Wtedy Dudley podał mu rękę.
- Kurczę, Dudley - odezwał się Harry, przekrzykując głośne szlochy ciotki Petunii. - Czy dementorzy wdmuchnęli ci zupełnie inną osobowość?
- Nie wiem - mruknął Dudley. - Do zobaczenia, Harry.
- Taa - rzekł do niego kuzyn, ściskając jego dłoń. - Może. Trzymaj się, Wielki De.
Dudley prawie się uśmiechnął, a potem wyszedł z pokoju. Harry słyszał jego ciężkie kroki na żwirze przed domem, a zaraz potem trzaśnięcie drzwi samochodu.
Ciotka Petunia, skrywająca twarz za chusteczką, rozejrzała się, słysząc ten dźwięk. Była raczej zaskoczona, że została z Harrym sama. Chowając szybko mokrą chustkę do kieszeni, powiedziała:
- Cóż... do widzenia. - I ruszyła w stronę drzwi, nawet nie patrząc na siostrzeńca.
- Do widzenia - odrzekł Harry.
Zatrzymała się i obejrzała. Przez jedną dziwną chwilę Harry miał wrażenie, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Rzuciła w jego stronę bojaźliwe spojrzenie i widać było, że ma coś na końcu języka, ale w końcu potrząsnęła głową i szybko wyszła w ślad za mężem i synem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
E marketing PoĹĽegnanie z banerem 10 2004
PoĹĽegnanie z MariÄ… streszczenie
E marketing PoĹĽegnanie z banerem 10 2004
Rozdział7 Epilog Dziewiętnaście Lat Później
Stephanie Meyer Rozdział wycięty Noc poślubna Belli i Edwarda
Ocena ryzyka położniczego II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
kurs html rozdział II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 14
7 Rozdzial5 Jak to dziala
Klimatyzacja Rozdzial5
Polityka gospodarcza Polski w pierwszych dekadach XXI wieku W Michna Rozdział XVII
Ir 1 (R 1) 127 142 Rozdział 09
Bulimia rozdział 5; część 2 program
05 rozdzial 04 nzig3du5fdy5tkt5 Nieznany (2)

więcej podobnych podstron