Harry Potter i Mroczny Świat
by Nieznajoma
HAROLD JAMES POTTER DRACO LUCJUSZ MALFOY
Harry Potter <wampir> Draco Malfoy
W jednej chwili jego życie obróciło się o Największy wróg Harry'ego Potter'a, ale czy tak będzie
180 stopni. Czy sobie z tym poradzi ? nadal? Czy coś jest w stanie sprawić by zmienił
Ile jest w stanie poświęcić dla przyjaciół ? swe nastawienie? Czy naprawdę nienawidzi
Czy jego ofiara nie pójdzie na marne ? Złotego Chłopca? Ile potrzeba by przejrzał
Czy przyjaciele są w stanie zrozumieć co wreszcie na oczy? By zrozumiał
dla nich robi ? Czy po tym wszystkim będzie która z dróg jest właściwa...
w stanie żyć normalnie? Czy " normalne "
życie jest możliwe?
SEVERUS SERPENS SNAPE TOM MARVOLO RIDDLE
Severus Snape Tom Marvolo Riddle<wampir>,
Ten Którego Imienia Nie
Od lat nienawidzi Harry'ego Pottera... Na pewno? Wolno Wymawiać, lub jak kto woli Voldemort...
Czy coś jest w stanie sprawić by zaufali sobie? Takie oblicze ukazuje światu, lecz
Jak wiele potrzeba by pierwszemu wyciągnąć rękę? czy jest ono tym prawdziwym,
czy może tylko kolejną maską?
Pragnie by Harry został jego prawą ręka, ale czy tylko o to mu chodzi?
1.Tak wszystko się zaczęło…
- Szybciej Potter. Ile będę jeszcze czekać!
Zrezygnowany wtaszczył kufer do samochodu i zajął tylne siedzenie w aucie wuja.
Nie napawała go radością perspektywa spędzenia kolejnych wakacji na Privet Drive, z rodziną, która go nienawidzi.
Zrobiłby wszystko by do nich nie wracać. Nie potrafił zrozumieć dyrektora... Czemu wciąż upiera się przy tym by tam siedział? Był pewien, że Ron nie miałby nic przeciwko, by spędził u niego całe dwa miesiące.. Wtedy może miałby coś z tego lata, a tak...
Westchnął, kierując spojrzenie na coraz szybciej przemykające za oknem krajobrazy... Starał się nie myśleć o tym co wydarzyło się pod koniec roku, nie było to jednak łatwe... Im bardziej chciał odsunąć od siebie wspomnienia, z tym większą siłą powracały... Jeszcze wyraźniejsze... Pełniejsze szczegółów...
Błonia... Początek trzeciego zadania... Wystrzał i zamykająca się ściana labiryntu... Puste przejścia...
Teraz jak się nad tym zastanawiał, był pewien, że szło mu za łatwo... Przecież to nie możliwe, by w całym labiryncie tylko on się na nic nie natknął, prawda? Podejrzewał, ze była to robota Croucha... Tak. Zrobił wszystko by to właśnie on dotknął pucharu... Pucharu - Świstoklika...
Cmentarz... Słowa''Zabij niepotrzebnego"... Upadające na ziemię martwe ciało Cedrika...
W tym momencie to on wolałby być tym niepotrzebnym... Wtedy przynajmniej nikt nie zginąłby z jego powodu...
Czemu upierał się by razem chwycili puchar?
Zacisnął pieści, wbijając sobie paznokcie w dłonie. Gdyby nie był tak cholernie szlachetny Diggory nadal by żył!
Voldemort wyłaniający się z kotła... Otaczający ich krąg śmierciożerców... Lodowaty dotyk dłoni na policzku... Ból blizny i ten dziwny błysk w czerwonych oczach...
Potrząsnął głową, lecz spojrzenie Voldemorta nie dawało mu spokoju. Choć minął już miesiąc, na samo wspomnienie przechodziły go zimne dreszcze.
Najdziwniejsze jednak, że to co widział w tych czerwonych oczach, niewiele miało wspólnego z nienawiścią. I to go właśnie najbardziej przerażało... Był pewien, że wzrok Voldemorta w niczym nie przypominał takiego, jakim powinni darzyć się wrogowie...
Rozmyślania przerwał mu nagły pisk opon i gwałtowne szarpnięcie samochodem.
Stanęli.
Rozglądał się, zastanawiając co ich zatrzymało.
Odpowiedz nadeszła niemal natychmiast, gdy dookoła rozległy się znajome trzaski i w jednej chwili otoczyło ich blisko dwudziestu Śmierciożerców...
Odruchowo sięgnął po różdżkę, lecz jego ręka trafiła na pustkę... Zadrżał z przerażeniem uzmysłowiwszy sobie, że wuj kazał zostawić ją w kufrze...
- A jednak nie jestem tu bezpieczny, pomyślał jeszcze, nim uderzył w niego czerwony promień. Tracąc świadomość, zauważył jeszcze identyczne zaklęcie mknące w stronę wuja...
Potem była już tylko ciemność...
2.Wybór?
Obudził go potworny ból. Czuł się, ta jakby ktoś naszpikował mu ciało rozpalonymi prętami. Jęknął próbując się poruszyć. Z oczu pociekły mu łzy... Wreszcie z trudem uchylił powieki, usiłując zorientować się gdzie jest. Ból jednak prawie go oślepiał, nie miał też okularów i wszystko tworzyło rozmazana plamę.
Sięgnął po nie powoli, starając się przy tym nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Był pewien, że jeszcze przed chwilą mignęły mu na szafce, lecz teraz jego ręka natrafiła na pustkę... Nagle poczuł, że ktoś mu je wkłada. Chciał podziękować, lecz słowa zamarły mu na ustach gdy zrozumiał, KTO to jest...
Przed nim stał Voldemort.
Nie był to jednak ten sam człowiek którego widział zaledwie miesiąc temu...
Nie. Gdyby nie te oczy zapewne ciężko byłoby go rozpoznać. Stwierdzenie, że nie przypomina już trupa jak najbardziej tu pasowało. Pierwsze co rzucało sie w oczy, to długie białe włosy i ostre choć regularne rysy...
- Jak? - wyszeptał nic już nie pojmując.
Voldemort uśmiechnął się i Harry usłyszał.
- Cieszę się, że wreszcie się obudziłeś, ale widzę że do idealnej formy wciąż ci daleko...
Słuchał go starając się zrozumieć o co tu chodzi... Dlaczego Voldemort tak wygląda? Czemu go jeszcze nie zabił? A jeśli ma zamiar go torturować, to dlaczego nie otoczony śmierciożercami, tylko sam na sam z nim?
Po głowie krążyły mu tysiące pytań, Voldemort w tym czasie mówił dalej...
- Musisz wiedzieć, że to co widziałeś na cmentarzu było jedynie dobrze zorganizowaną mistyfikacją. Jej zadaniem było wprowadzenie paniki w czarodziejskim świecie, podobnie jak uśpiłem ich czujność przed trzynastoma laty poprzez udanie własnej śmierci. Wtedy by nie było wątpliwości pozostawiłem ci bliznę... Było to wyjątkowo przydatne, choć już niemal zapomniane zaklęcie. Poza tym dzięki niemu wiedziałem czy nie dzieje ci się jakaś krzywda. Mogłem cię chronić. Zresztą zapewne sam zauważyłeś, że blizna ostrzega cię przed niebezpieczeństwem... Jeśli zaś chodzi ci o mój wygląd, to jest on tym prawdziwym...
Harry parsknął.
- Ty martwiłeś się o mnie? Przecież od zawsze usiłowałeś mnie zabić! A może bazyliszek to była maskotka?!
- Mylisz się Harry. JA nigdy nie próbowałem cię zabić. A jeśli chodzi o sytuację którą przywołałeś... Był to jedynie jeden z testów mający przygotować cię...
Harry zaintrygowany zapytał:
- Przygotować? Do czego?
- Do zostania moją prawą ręką...
- Nigdy! Zabiłeś moich rodziców, a teraz myślisz, że stanę po twojej stronie!!
- Twoi rodzice zginęli byś stał się silniejszy, nie mogłeś żyć rozpieszczany przez wszystkich...
Harry bezradnie pokręcił głową.
- Dlaczego ja?
- Voldemort w odpowiedzi machnął ręką.
W jednej chwili temperatura w pokoju spadła, tak że oddech zamieniał się w parę. Zdumiony patrzył, jak pokój zalewa błękitna poświata. Potem znikąd rozległ się głos. Z początku cichy, z każdym wyrazem nabierał mocy...
GDY SIÓDMY MIESIĄC DOBIEGNIE KOŃCA NARODZI SIĘ CHŁOPIEC KTÓREGO MOC DORÓWNA SILE CZARNEGO PANA...
GDY ZNAJDĄ SIĘ PO PRZECIWNYCH STRONACH NASTANIE WOJNA
KTÓREJ KOŃCA NIE JEST W STANIE PRZEWIDZIEĆ NIKT
JEŚLI JEDNAK ICH CEL ZAŚ WSPÓLNYM OKAŻE SIĘ, ZYSKAJA SIŁĘ
JAKIEJ NIE PRZECIWSTAWI SIE NIC...
Światło zniknęło równie nagle jak się pojawiło.
Harry długi czas siedział bez ruchu, nim wreszcie odważył się zapytać:
- Skąd pewność, że chodzi o mnie?
- Tego dnia urodziłeś się ty i dwie dziewczynki, a mowa jest chłopcu... Poza tym, jak sam zauważyłeś, testowałem cię już wielokrotnie i zawsze wyszedłeś obronna ręką...
- Miałem pomoc! Sam nic bym nie zrobił!
- Nie prawda - głos Voldemorta choć cichy przyprawiał o dreszcze - O ile się nie mylę, to ty pokonałeś Quirella, nie twoi przyjaciele. To TY zabiłeś bazyliszka i TY wziąłeś udział w turnieju... Czy tego chcesz, czy nie.posiadasz ogromną moc, a stając po mojej stronie, nauczysz się z niej korzystać.
- A jeśli się nie zgodzę?
- Tak olbrzymia siła pozbawiona kontroli, szybko cię zabije... Jest tylko jeden sposób na okiełznanie jej... Musisz stać się wampirem...
- Wampirem..?
- Tak.
- Voldemort się uśmiechnął i Harry dopiero teraz dostrzegł dwa dłuższe kły w jego ustach...
- Jesteś..?
- Tak Harry. Jestem Wampirem. Nieśmiertelnym wampirem.
- Nieśmiertelnym?
- Tak. Szukałem i znalazłem rozwiązanie jeszcze na długo przed twoim narodzeniem.
- To po co usiłowałeś ukraść kamień filozoficzny - spytał nim zdążył ugryźć się w język.
- Cóż bogactwo zawsze mnie pociągało... A co do mej propozycji, nie powinieneś jej odrzucać. Do jutra masz czas do namysłu - szepnął Voldemort pochylając się nad nim.
Harry syknął, gdy blizna eksplodowała bólem. Oczy zaszły mu łzami. Zamrugał. Nie spodobała mu się satysfakcja widoczna w oczach Voldemorta... Ten jakby nigdy nic kontynuował:
- To powinno pomóc ci podjąć decyzję... Albo ty albo oni... Chociaż w drugiej opcji i tak moc cię zabije...
Voldemort wyszedł.
Harry podniósł rzucony pergamin, drżąca ręką rozwinął i przerażony odczytał:
Hermiona Granger > Miranda Granger > Reginald Granger
Petunia Dursley > Vernon Dursley > Dudley Dursley
Ronald Weasley > Molly Weasley > Arthur Weasley
Fred Weasley > George Weasley > Percy Weasley
Bill Weasley > Charlie Weasley > Ginewra Weasley
U dołu kartki lśnił Mroczny Znak.
Ukrył twarz w dłoniach, a jego ciałem wstrząsnął szloch. Wiedział, że nie żartuje... Nawet pod opieką Dumbledore'a jego przyjaciele nie są bezpieczni. Voldemort już wielokrotnie udowodnił, że nawet Hogwart nie jest dla niego przeszkodą... Zresztą, wystarczy spojrzeć na to gdzie on teraz jest...
Jeśli się nie zgodzi to nie tylko zginie, ale pociągnie za sobą wszystkich którzy dla niego coś znaczą...
Ale jeśli przyłączy się do Voldemorta, będzie musiał być mu posłuszny... torturować... zabijać...
Wzdrygnął się.
Poza tym przerażała go sama myśl o staniu się nieśmiertelnym... Miałby przeżyć własnych przyjaciół?
Zadrżał ponownie.
Nie chciał tego, wiedział jednak, że nie ma wyboru. Nigdy nie postawi na szali życia przyjaciół... Poza tym wcale nie chciał umierać... A zresztą kto by chciał?
Westchnął, wiedząc, że nadchodzące miesiące będą ciężkie i przyniosą wiele zmian... Wątpił by na lepsze... Podjął już jednak decyzję.
Decyzję która zmieni całe jego życie...
3.Sen
Ciemno...
Nic nie widział na wyciągnięcie ręki...
Zimno...
Oddech zamieniał się w parę...
Lodowaty powiew utrudniał złapanie powietrza...
Cicho...
Wibrująca cisza aż dzwoniła w uszach...
Biegł nie oglądając się za siebie...
Byle dalej...
Szybciej...
Wiedział, że musi uciekać...
TO się zbliżało...
Otaczało go...
Śliskie ręce wplątywały się w ubranie...
Szarpnął...
Chciał się uwolnić, lecz brakowało mu sił...
Uścisk zacieśniał się...
Coś go trzymało...
Dusiło...
Poderwał się na łóżku z trudem łapiąc oddech...
Znów to samo.
Skulił się ukrywając twarz w dłoniach. "Czy już nigdy się od tego nie uwolnię ?" Bezradnie pokręcił głową. Miał dość. Dlaczego wszystko zawsze spada na mnie? Co ten sen oznacza? Dlaczego nie mogę być zwykłym nastolatkiem? Dlaczego jestem tym cholernym Złotym Chłopcem?!! - krzyczał w duchu, lecz pytania pozostały bez odpowiedzi.
Jęknął. Od prawie dwóch miesięcy śniło mu się wyłącznie to... Jednego razu zawierało mniej, innego więcej szczegółów, lecz zawsze kończyło się tak samo...
Zawsze...
Zadrżał mimowolnie. Bał się. Chciałby być teraz wśród przyjaciół... Potrzebował ich wsparcia... Bardziej niż kiedykolwiek... Chciał porozmawiać z kimś... Spytać jak ma postąpić... Czy można to wszystko rozwiązać inaczej...
Łzy zbierały się mu pod powiekami na sama myśl o tym co musi zrobić... Na co się zgodzić...
- Czy nie ma innego wyjścia? - szepnął w mrok pomieszczenia. Odpowiedziała mu cisza.
Otarł zdradzieckie łzy wymykające się spod powiek... Nie pozwoli sobie na płacz... To i tak nic nie da...
By choć trochę rozpędzić ponure myśli, po raz pierwszy rozejrzał się po pomieszczeniu:
Znajdował się w niewielkim pokoju... Jeśli takiemu miejscu można w ogóle nadać to miano. Jedynymi meblami w tym pomieszczeniu były, łóżko i szafka nocna... Okno zastępowała pochodnia oświetlająca jedynie niewielka płaszczyznę. Podejrzewał, że jest gdzieś w podziemiach, najpewniej w jednym z lochów Voldemorta...
Szanse na ucieczkę były zerowe.
- Czy już mnie szukają? Na pewno zauważyli moje zniknięcie. Musieli zauważyć... Prawda? - szeptał cicho do siebie.
- Dumbledore na pewno mnie znajdzie... Uwolni...
- Wiedzą, że zostałem porwany...
- Odnajdą mnie...
Uśmiechnął się do siebie, rozpaczliwie chwytając tej iskierki nadziei. "Znajda go, tylko czy zdążą..."- uśmiech w jednej chwili znikł z jego twarzy. Ponownie zastąpiła go niepewność.
Siedział skulony oplatając nogi rękoma. Nie wiedział czy mijają minuty, czy godziny.
Voldemort wciąż się nie pojawiał.
"Może o mnie zapomniał?"
Niestety w tym samym momencie, jakby w odpowiedzi na tę myśl, rozległo się skrzypniecie drzwi...
Rozdział 3 - Przemiana
W napięciu wpatrywał się w wejście, nie śmiąc nawet głośniej odetchnąć.
Skulił się gdy w drzwiach stanęła ostatnia istota z którą pragnął mieć teraz do czynienia. Już nawet Snape byłby lepszy - pomyślał z sarkazmem.
Uśmiechnął się mimowolnie uzmysłowiwszy sobie o czym myśli... Porównywać Snape'a z tym gadem...Co się ze mną dzieje?
Patrząc na niego starał się odsunąć od siebie wspomnienie ich ostatniej rozmowy.
Bezskutecznie.
- Mam nadzieję, że już podjąłeś decyzję.- syczący głos przyprawił go o drżenie.
- A co jeśli będą mnie szukać? - krzyknął tym samym puszczając jego słowa mimo uszu.Wiedział, że wrzaski mu nie pomogą, ale chciał jak najbardziej oddalić to co i tak było nieuniknione.
- Nie znajdą.
Kolejne słowa Riddle'a sparaliżowały go.
- Dumbledore na pewno nie zrezygnuje! - wykrzyczał rozpaczliwie chwytając się tej myśli, choć podświadomie czuł, że Voldemort ma coś w zanadrzu.
- Nie, ale nie wpadnie na to, że zostałeś porwany, w końcu zostawiłeś im list... - Wzdrygnął się widząc uśmiech na twarzy Voldemorta. Jego słowa docierały do niego powoli... List... Zostawił list... Czy to znaczy że...
- Co w nim było..? - dopiero po dłuższej chwili odważył się zapytać.
W odpowiedzi Riddle wyciągnął w jego kierunku zwitek pergaminu. Wziął go drżącymi dłońmi i rozwinął. Wpatrywał się weń zaszokowany nie będąc w stanie rozróżnić słów... List był napisany jego charakterem..! Jak! Jak to możliwe.?! Dlaczego...
Odetchnął głęboko i wreszcie zdołał rozszyfrować krótką treść:
Do wszystkich zainteresowanych
Mam dość tego że wszyscy chcecie kierować moim życiem!
Nie próbujcie mnie szukać, to i tak nic wam nie da.
Jeśli spróbujecie mnie znaleźć, nie wrócę nigdy!
Potrzebuję spokoju!
Do zobaczenia we wrześniu
Harry
PS. Ron, Hermiona nie martwcie się o mnie.
Wasz przyjaciel
HP
Chciał wierzyć, że to jakiś żart, list jednak wyglądał bardzo realistycznie.
Kartka wysunęła mu się z dłoni.
Teraz wiedział już o co chodziło Riddle'owi... Nie było żadnych szans na uwolnienie... Nikomu nawet przez myśl nie przejdzie, że mógł zostać uprowadzony... Tak... Voldemort zadbał o wszystko.
- Rozumiem, że jesteś już zdecydowany. - dopiero jego szept uzmysłowił mu, że nie jest sam.
Patrząc w jego oczy z trudem odparł:
-Wiesz, że nie mam wyboru...
- Cieszę się, że to wreszcie pojąłeś.
Voldemort przybliżył się.
Syknął czując ukłucie blizny. Załzawionymi oczyma patrzył jak pochyla się nad nim
- Zgadzasz się...
Głos sprawiał, że czuł lodowate dreszcze na plecach.
- Przecież odpowiedziałem już!- krzyknął usiłując się odsunąć.
Voldemort jedynie nachylił się jeszcze bardziej.
- Chcę to usłyszeć. Zgadzasz się?
- Tak - krzyknął mając wrażenie, że blizna zaraz mu eksploduje.
Chciał uciec, lecz nim zdążył choćby drgnąć, ramiona Voldemorta ciasno go oplotły. Szarpnął się, lecz ten jedynie zacieśnił uścisk.
Zadrżał z obrzydzenia, czując jak jeden z jego palców przesuwa mu się po policzku.
- Teraz jesteś mój - usłyszał jeszcze nim zęby Voldemorta zagłębiły się w jego szyi.
Wił się, usiłując wyrwać, Riddle był jednak silniejszy.
Kręciło mu się w głowie, świat wirował przed oczami. W ustach czuł posmak własnej krwi. Było mu niedobrze, drżał. Coraz więcej wysiłku wymagało utrzymanie otwartych oczu.
Wreszcie po nieznośnie długiej chwili, puścił go. Opadł na łóżko niczym szmaciana lalka. Nie miał siły by chociażby się odezwać, Ledwie dotarło do niego, że Voldemort przystawia nadgarstek do jego warg.
Poczuł krew.
- Pij - usłyszał.
Nie chciał tego, ale wiedział, że tylko tak będzie mógł go kiedyś pokonać i ocalić przyjaciół.
Przełknął raz... drugi... trzeci...
Powoli jego ciało ogarniała jakaś błoga senność...
Usłyszał jeszcze:
-Śpij.
Potem nie było już nic...
Rozdział 4 - Zmiany.
Z jękiem uchylił powieki.Czuł się jakby całe ciało miał z ołowiu. Chciał usiąść, lecz tępe pulsowanie w głowie powstrzymało go. Odetchnął, starając się przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Nie było to łatwe, ale wreszcie zaczęły napływać:
Słowa... Chcę to usłyszeć... Odpowiedź i ugryzienie... Krew spływająca po szyi... Ból...
- Stało się - szepnął do siebie.
- Tak.
Podskoczył.
Był pewien, że jest sam... Gdy Voldemort wyłonił się z cienia, przeklinając własną ciekawość, odważył się zapytać:
- Jak długo byłem nieprzytomny?
- Dwie godziny, choć to normalne w takiej sytuacji. Twój organizm musiał zaakceptować zmiany...
"Zmiany?!! "Aż bał się zapytać na czym one polegały, ale nawet nie musiał. Nim zdążył wydobyć z siebie choć słowo, Voldemort odparł:
- Sam zobacz - i wyczarował w powietrzu olbrzymie lustro.
Harry z lękiem pomyślał o tym co może tam ujrzeć, wiedział jednak, że musi znać prawdę... Nawet tę najgorszą...
Spróbował wstać, bezskutecznie. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
Zaklął.
- Język Harry.
Zadrżał, gdy otoczyły go ręce Voldemorta, chciał się wyrwać, był jednak zbyt słaby, a po jego następnych słowach, zupełnie zaprzestał walki:
- Bez pomocy nie dojdziesz.
Ciężko było pogodzić się z tym, wiedział jednak ze Riddle ma rację. Przerażało go, że musi polegać na kimś innym, ale posłusznie pozwolił podprowadzić się do wciąż unoszącego się w powietrzu zwierciadła.
Spojrzał w nie i zamarł:
TAKICH zmian się nie spodziewał.
Wiecznie rozczochrane włosy, teraz kaskadą opadały za łopatki... Twarz stała sie bardziej pociągła, rysy ostrzejsze. Był teraz również dużo wyższy, niż jeszcze kilka godzin temu. Oczy zdawały się jeszcze intensywniej zielone...Poza tym dopiero teraz do niego dotarło, że choć nie ma na sobie okularów, widzi o wiele lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Jednak to co przeraziło go najbardziej, to kolor skóry. Stała się teraz kredowobiała i ze spokojem mógł stwierdzić, że dorównuje bladości Voldemorta...
Była jeszcze jedna rzecz... Kły... Już z daleka odznaczające się od reszty zębów.Wciąż patrząc w lustro przeniósł wzrok na odbicie ślepi Riddle'a. Nie podobała mu się satysfakcja widoczna w jego oczach.
- Zadowolony? - Nie mógł powstrzymać się od tego ironicznego stwierdzenia.
- Ależ oczywiście. - Odpowiedź Voldemorta była aż nazbyt dobitna - Jestem bardzo zadowolony. - Zadrżał, gdy lodowatą dłonią odgarnął mu kosmyk włosów opadających na twarz...
Szarpnął się. Ten jedynie się zaśmiał.
- Spokojnie Harry, spokojnie.
Ulżyło mu gdy wreszcie odprowadził go do łóżka i pozwolił opaść na posłanie.
- Odpocznij. Miałeś wiele wrażeń. Naukę rozpopczniemy od jutra.
- Naukę? - choć do tej pory starał się puszczać słowa Voldemorta mimo uszu, teraz gwałtownie podniósł głowę.
- Tak, nie myślałeś chyba, że będziesz się u mnie obijać?
Nie rzekł nic.
Voldemort wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi.
Dopiero gdy jego kroki ucichły w oddali pozwolił sobie na zwinięcie się w kłębek i wyszeptanie słów które powtarzał już wiele razy w ciągu ostatnich kilku dni:
- Dlaczego ja... Dlaczego zawsze ja...
Rozdział 5 - Znów to samo...
Leżał nieruchomo, wzrokiem wyławiając wszystkie szczeliny w popękanym suficie. Wsłuchiwał się w ciszę wibrującą w powietrzu.
Nie spał.
Nie był w stanie zmrużyć oka. Zbyt wiele się wydarzyło. Z trudem ogarniał natłok myśli podsuwających mu coraz to nowe scenariusze ucieczki. Jeden bardziej niesamowity od drugiego. Wszystkie równie niemożliwe.
Stąd nie było ucieczki.
Ta świadomość coraz mocniej do niego docierała. Zrobiłby wszystko byle cofnąć czas. Żałował, że nie ma naszyjnika podobnego do tego Hermiony w trzeciej klasy...
Tak. Taki zmieniacz czasu bardzo by mu się teraz przydał...
" Dlaczego nie mogłem pozostać w Hogwarcie? ".
Był pewien, że takie dumanie w niczym mu nie pomoże, ale nie mógł przestać. Najbardziej gnębiło go, że może gdyby coś zrobił inaczej... poprosił... uparł się... Teraz nie musiałby siedzieć tutaj... Byłby bezpieczny.
Westchnął.
Jedyne co go pocieszało, to to, że w tej sytuacji zrobił wszystko by przyjaciele nie byli zagrożeni. Wolał nie wiedzieć czy kiedyś mu podziękują, zwłaszcza gdy odkryją kim się teraz stał. Sceptycznie nastawiał się do TAKIEGO spotkania. Nie chciał utarczki z Ronem. Gdy ten odkryje prawdę, znienawidzi go.
Tak tego jednego był absolutnie pewien, Ron nie będzie się chciał zadawać z kimś takim... Nie umiał jednak do końca powiedzieć kim się stał... Nie był już jednak Harrym Potter'em, na pewno nie takim którego wszyscy w okół znali... Choć czy tak na prawdę ktoś go znał..?
Nawet przyjaciołom nie mówił wszystkiego...
Powoli oswajał się z nową sytuacją. Zachowanie Voldemorta wciąż przyprawiało go o dreszcze obrzydzenia. Te spojrzenia... gesty...
Miał świadomość, że nie chodziło mu tylko o to by " został jego prawą ręką ".
Niedobrze mu się robiło za każdym razem gdy przypominał sobie ten pożądliwy wyraz oczu. WIEDZIAŁ co ono oznacza. Starał się odsunąć od siebie tę myśl. Nie było to łatwe. Nie chciał uzmysłowić sobie DO CZEGO może to doprowadzić.
Przymknął oczy oddychając głęboko, starał się powstrzymać drżenie.
Pragnął by Voldemort o nim zapomniał, by się nie pojawił nigdy, miał niestety pewność, że zjawi się.
Nie chciał by poranek nadszedł.
Ostatnie słowa Riddle'a o nauce, również nie nastrajały go pozytywnie. Nawet nie starał się zastanawiać JAK będzie wyglądała " pierwsza lekcja ". Miał jedynie nadzieję, że nie będzie zmuszony zabijać...
" Nie mogę wybierać między życiem obcych, a przyjaciół... Obym nie musiał. "
" Tego nawet nie da się nazwać wyborem... "
Pokręcił bezradnie głową. Nie umiał tego ogarnąć.
Siedziałby tak jeszcze długo gdyby nie kroki, echem odbijające się od ścian. Spiął się odruchowo, czekając na wejście Voldemorta.Czuł, że to on. Zresztą, kto inny miał tu wejść? Dyrektor? Przecież on nawet nie wie że został porwany...
Drzwi otworzyły się ze zgrzytem.
- Widzę, że nie śpisz. To dobrze.
Nic nie odrzekł, ale Voldemort nie wydawał się oczekiwać odpowiedzi.
- Więc możemy zaczynać. Chodź.
Nim chociaż drgnął, poczuł jak lewy nadgarstek oplata cienki sznur.
Szarpnięcie.
Czuł gniew i bezsilność. Pewność widoczna w zachowaniu Riddle'a przyprawiała go o wściekłość i... strach. Błagał sam siebie w myślach:
" Nie okaż słabości... Nie okaż słabości".
Nie chciał dać mu tej satysfakcji.
Kolejne szarpnięcie.
Wstał zaciskając zęby. Opór był niemożliwy.
- Idź przodem.
Opuszczając loch, starał się nie drżeć.
Rozglądał się zaciekawiony, pokonując kolejne korytarze. Starał się zapamiętać ich rozkład gdyż w przyszłości mogło to być przydatne. Niestety wwiercające sie w plecy spojrzenie, skutecznie uniemożliwiało jakiekolwiek skupienie. Wolałby iść z tyłu, wtedy czułby się pewniej. A tak każdy jego ruch czy gest jest pod stałą obserwacją... Tak. Był pewien że sprawia mu to satysfakcję... Jakby jeszcze niedostatecznie uprzykrzył jego i tak podłe życie...
Nagłe szarpnięcie gwałtownie wyrwało go z rozmyślań.
Zatrzymali się przed okutymi metalem drzwiami.
Voldemort pchnął je.
Ustąpiły z przeraźliwym zgrzytem,
- Do środka - syknął Riddle ponownie ciągnąc za sznur.
Wszedł zażenowany. Czuł się jak pies na uwięzi.
Podskoczył mimowolnie słysząc kliknięcie zamka. Mając nadzieję, że Riddle tego nie zauważył, odetchnął głęboko, rozglądając się. Pomieszczenie okazało się okrągłą komnatą. Podłoga wyłożona matami, gołe ściany, wszystko w czarnych barwach. Tu także nie było okien. Całość oświetlały umieszczone pod sufitem kule. Wydobywające się z nich srebrne światło, nadawało temu miejscu niesamowite wrażenie.
Uścisk na ręce zelżał. Był wolny.
Odwrócił się i spojrzał prosto w oczy Voldemorta.
- Jak już zapewne się zorientowałeś, jest to sala do ćwiczeń. Tu będziesz spędzał większość dnia. Radzę ci przykładać się do nauki. Ja nie toleruję niekompetencji. Pamiętaj, że to od ciebie zależy życie wielu osób.
Zgrzytnął zębami na ostatnie słowa Riddle'a. Tym jednym stwierdzeniem miał go w garści. Przeklinał go za to.
- Może wreszcie zaczniemy - zapytał starając się panować nad sobą. W końcu im szybciej zaczną, tym szybciej skończą.
- Oczywiście - głos Voldemorta był zimny i cichy.
Patrząc mu w oczy, modlił się by koniec "zajęć" nadszedł bardzo szybko.
Cofnął się odruchowo, gdy koniec różdżki został skierowany na niego...
- Crucio!
Krzyknął opadając na kolana, gdy ból po raz kolejny ogarnął całe ciało. Wił się, nie będąc w stanie powstrzymać jęków. Z trudem łapał oddech... W oczach miał łzy..
Był niemal półprzytomny, nim czar wreszcie opadł.
- Wstań!
Zaciskając zęby, z trudem podniósł się. Przymknął oczy starając się wyrównać oddech.
- Jeszcze raz.
Zacisnął pięści. Miał dość. Byli tu już prawie dwie godziny, w czasie których Voldemort nieprzerwanie rzucał to zaklęcie. Za każdym razem, gdy trafiał w niego Cruciatus, słowa Riddle'a na nowo rozbrzmiewały mu w myślach: " Będę je rzucał tak długo, aż wytrzymasz minutę bez piśnięcia... "
" To niewykonalne " - sarknął w duchu, gdy różdżka Voldemorta po raz kolejny skierowała się na niego.
- Crucio.
Znów upadł.
Ból...
Krzyk...
Zaklęcie...
Ból...
Krzyk...
Wreszcie nie był w stanie się podnieść. Trząsł się, choć czar już dawno opadł.
Voldemort podniósł go.
Nie miał siły zaprotestować.
Zamknął oczy.
Miarowe kroki przyprawiały go o senność.
Wreszcie poczuł, że ląduje na łóżku.
Czekał na odgłos trzaskających drzwi, nic takiego jednak nie nastąpiło.
Zadrżał, gdy szyję owiał mu ciepły oddech, a wilgotny język przesunął się po karku. Spiął się gwałtownie otwierając oczy. Język siłą rozdzielił mu wargi, wdarł się do ust...
Kręciło mu się w głowie...
Nie mógł złapać oddechu...
Nagle Voldemort odsunął się.
Został sam.
Skulił się pragnąc jedynie spać, uwolnić się od wszystkiego... Otarł łzę toczącą się po policzku, nie chciał płakać, lecz po niej popłynęły kolejne... Nie umiał ich powstrzymać.
Nie był pewien kiedy jawa zmieniła się w sen.
* * * * *
Noc... Krzyki... Czerwona łuna unosi się nad zgliszczami czegoś co niegdyś zapewne było miasteczkiem... Ogień rozprzestrzenia się w błyskawicznym tempie... Krew, krew wszędzie... Martwe ciała jak makabryczny koc okrywają ziemię... Płacz... Jęki... Ból... Wciąż powtarzane słowa... " Daj mi umrzeć... Daj mi umrzeć... ". Nagle otoczyła go ciemność... Ciemno... Nic nie widać na wyciągnięcie ręki... Zimno... Oddech zamienia się w parę... Lodowaty powiew utrudniał złapanie powietrza... Cicho... Wibrująca cisza aż dzwoni w uszach... Biegł nie oglądając się za siebie... Byle dalej... Szybciej... TO się zbliżało... Otaczało go...Śliskie ręce wplątywały się w ubranie... Chciał się uwolnić... Uścisk zacieśniał się... Coś go trzymało... Dusiło...
- Niee! - z krzykiem usiadł na łóżku.
- Co się dzieje? Dlaczego wciąż mi się to śni? Kim byli ci ludzie? Co tam się wydarzyło?!! Co ten sen oznacza? - wyszeptał otaczając ramiona dłońmi.
Dlaczego znów ja...
Tej nocy już nie zasnął.
Rozdział 6 - Azyl
Dni tak podobne do siebie, zlewały się w jedno. Powoli jednak zaczynał się przyzwyczajać do owej sytuacji i narzucony przez Voldemorta plan dnia przestał być tak uciążliwy. Od czasu pamiętnej " pierwszej lekcji ", zajęcia odbywały się codziennie. Voldemort nie rzucał słów na wiatr. Na szczęście zakończyli hartowanie odporności. Nie mógł zaprzeczyć że mu ulżyło. Był pewien że Crucio znajdzie się na liście najmniej lubianych przez niego zaklęć. Tak. O wiele bardziej odpowiadała mu teleportacja, którą właśnie zaczęli, nie licząc oczywiście jego własnej nauki...
Minęły już ponad dwa tygodnie od czasu. gdy Riddle pierwszy raz pokazał mu bibliotekę. Swym ogromem przyćmiewała nawet tę Hogwarcką. Oświetlona blaskiem migotliwych świec, nadawała olbrzymiej komnacie wrażenie przytulności. Sięgające sufitu regały otaczały z każdej strony, odcinając to miejsce od zewnętrznego świata. Dopiero tam wśród tysięcy książek po raz pierwszy od dawna poczuł się naprawdę wolny. Stała się ona azylem w którym mógł być po prostu sobą. Gdy tylko mógł przesiadywał tam pochłaniając książki, jedną po drugiej. Powoli zaczynał rozumieć co Hermiona w nich widzi. Żałował tylko, że nie może zaszyć się w niej na zawsze...
Westchnął, odrywając się od tekstu i po raz kolejny rozglądając po pokoju. Wciąż ciężko było mu uwierzyć że Riddle naprawdę mu go dał. Voldemort zaledwie wczoraj przyprowadził go tutaj. Choć w porównaniu z poprzednim był zachwycający, brakowało mu czegoś co odczuwał tylko w bibliotece wśród starych regałów... przytulności... bezpieczeństwa...
Dominowały tu czerń i zieleń. Kolorystyka nie przeszkadzała mu, lecz to, że wciąż czuł się w nim obserwowany...
Nie podobała mu się także sama świadomość tego że Riddle daje mu prezenty...
Prezenty... Dopiero tym " podarunkiem " uzmysłowił mu upływ czasu... połowa wakacji... 31 lipca... Urodziny...
Zastanawiało go czy przyjaciele wciąż o nim pamiętają... Czy napiszą? A jeśli tak to czy kiedykolwiek otrzyma te listy?
Szczęk zamka wyrwał go z zamyślenia:
- Zgryzik przynieść Paniczowi kolację - piskliwy głos skrzata echem odbił się od kamiennych ścian.
- Dziękuję, zostaw na stole - odparł, lecz dopiero gdy skrzat znikł z niechęcią spojrzał na ową " kolację "
Czerwona substancja zamigotała w świetle świecy.
Przymykając oczy sięgnął po puchar. Usta wypełnił mu smak krwi, przypominając moment gdy stało się to po raz pierwszy:
*** Wspomnienie ***
- Dlaczego nie jesz?
Podskoczył. Nie zauważył kiedy wszedł.
- Dlaczego nie jesz? - pytanie ponownie rozbrzmiało w ciszy.
Milczał. Ich spojrzenia zetknęły się.
Zadrżał mimowolnie gdy Voldemort zbliżył się. Jego szaty zafalowały w mroku.
- Musisz jeść. Twój organizm nie toleruje innego pokarmu. Jesteś wampirem. Musisz pić krew...
- Nigdy!! - Krzyknął choć spokój w głosie Voldemorta sprawiał, że z trudem panował nad lękiem. - Nie wypije krwi! - dodał mając cichą nadzieję że głos mu nie drży.
Riddle nie odpowiedział.
W napięciu śledził jego ruchy. Widząc jak zbliża się, chwyta kielich i bierze szkarłatny płyn do ust, zadrżał po raz kolejny, gorączkowo zastanawiając się do czego zmierza. Podświadomie czuł, że to co się zaraz stanie, ani trochę mu się nie spodoba.
Nagle, nim zdołał choć mrugnąć, Voldemort odwrócił się i przyszpilił go rękoma do ściany. Szarpnął się, bezskutecznie. Usta Riddle'a wpiły się w jego, zmuszając do otwarcia. Zadrżał gy ciecz spłynęła mu do gardła. Krztusił się, lecz Voldemort nie uwolnił go póki nie przełknął.
Opadł na ziemię nie mogąc schwytać powietrza. Smak krwi sprawił, że wciąż trząsł się. Z przerażeniem spojrzał w pełne zadowolenia czerwone oczy. Bał się... Bał się samego siebie...
Jestem potworem... potworem... - ta myśl nie chciała go opuścić.
- Resztę wypijesz sam czy znów mam ci pomóc? - syk Voldemorta wyrwał go z letargu.
Z nienawiścią spojrzał na puchar, lecz przyjął ofiarowane mu naczynie. Nie miał ochoty na powtórkę. Zamknął oczy i jednym haustem opróżnił je.
Nie spojrzał ponownie na Voldemorta. Nie miał ochoty oglądać uśmieszku zadowolenia zdobiącego jego twarz...
*** Koniec Wspomnienia ***
Od tamtej pory nigdy nie zaprotestował.
Odstawił szklankę i podszedł do okna, nie wiedząc który raz już dzisiaj wpatruje się w rozgwieżdżone niebo. Wdychał rześkie powietrze jakby było najlepszą rzeczą pod słońcem. Prawdę mówiąc w tym momencie tak właśnie czuł. Po raz pierwszy od miesiąca wydostał się z dusznych lochów i teraz mógłby spędzić cały dzień przypatrując się gwiazdą...
Szzzzz
Rozejrzał się gwałtownie poszukują źródła dziwnego dźwięku.
Szzzzz
Wreszcie je dostrzegł:
Ptak.
Niezaprzeczalnie leciał w jego kierunku. Nawet z tej odległości był w stanie dostrzec że nie jest to sowa... Najdziwniejsze jednak było to, że leciał od strony zamku... Okien należących do Voldemorta...
Rozdział 7 - " Klatka "
Jednak dopiero gdy podleciał bliżej, zorientował się, że to orzeł o ciemno - brązowym upierzeniu. Olbrzymia paczka którą taszczył w szponach zdawała się czymś niewspółmiernie małym, w porównaniu z jego rozmiarami...
Schronił się w bezpiecznym miejscu, z dala od okna, nie mając zbyt wielkiej ochoty na czołowe zderzenie z taką bestią.
Ptak upuściwszy ciężar na łóżko, ponownie zniknął w mroku nocy.
Zdzierając czarny papier, zastanawiał się o co może chodzić: " Co jest tak ważne, że Voldemort przysyła mu paczkę? W dodatku o tak nieludzkiej porze?! "
Niepewnie otworzył pudełko. Zamarł. TEGO się nie spodziewał...
Na wierzchu leżały koperty. Siedem. Odmienne charaktery pisma, już z daleka rzucały się w oczy.
Bezsilnie uderzył w łóżko.
- Dlaczego... - wyszeptał.
Odpowiedź nie nadeszła.
Z trudem powstrzymał cisnące się do oczu łzy.
" Dlaczego! '' - wykrzyczał, tym razem w myślach. " Ile jeszcze mi zabierze? " - zacisnął pięści. W tym momencie czuł do niego większą nienawiść niż kiedykolwiek, choć sądził, że to już niemożliwe... Voldemort... Myślał, że jest przygotowany na wszystko co zrobi... Tego jednak nie przewidział...
Czuł się otoczony... Miał wrażenie, że ktoś wciąż zmniejsza klatkę w której został zamknięty... Sama myśl, że Voldemort wie o wszystkim co napisali do niego przyjaciele, sprawiała, że robiło mu się zimno...
Starając się uspokoić, sięgnął po pierwszą kopertę. Fakt, że była rozklejona, sprawił, iż ponownie zacisnął pięści.
Rozkładając pergamin, uśmiechnął się rozpoznając pismo Rona:
Cześć Stary!
Najlepsze życzenia z okazji urodzin!!
Co tam u Ciebie? Jak spędzasz wakacje?Mam nadzieję,
że wszystko jest OK. Bliźniacy opowiedzieli nam
jak naprawdętam miałeś... I wiesz co? Nie dziwię
się, że zwiałeś. Ja na twoim miejscu zrobiłbym
dokładnie to samo...
My spędzamy wakacje w Norze. Fred i George wciąż
robią dowcipy, a mama wariuje.
Słyszałeś, że Hermiona jest w Egipcie? Zazdroszczę
jej. Też bym się z chęcią gdzieś wyrwał...
Niedługo wybieramy się na Pokątną. Może spotkasz
się tam z nami? Jeśli nie będziesz miał ochoty to
zobaczymy się w pociągu.
Miłych wakacji Harry,
Ron
Westchnął. Wątpił by Riddle miał w swych planach jego wizytę na Pokątnej. Wiedział, że chce by wrócił do Hogwartu, wszak inaczej po co byłby pomysł z tym, że uciekł? Był jednak pewien, że nie wypuści go wcześniej niż to będzie absolutnie konieczne...
Tak. Voldemort za nic nie zrezygnuje z możliwości takiego nadzoru nad nim. Miał jednak nadzieję, że w szkole będzie mógł przynajmniej częściowo się od niego uwolnić. Jeśli nie... Wkrótce pewnie zwariuje...
Odsuwając od siebie tego typu myśli, otworzył kolejny list:
Drogi Harry,
Uważam, że postąpiłeś bardzo niewłaściwie, uciekając.
Bez względu na to jak było u twego wujostwa, nie
powinieneś znikać bez słowa...
Wszyscy się o Ciebie martwią. Musisz wrócić.
Mam nadzieję, że tam gdzie jesteś, masz się
dobrze.
Ja z rodzicami jestem w Egipcie. Tego kraju nie
da się nie kochać... Chciałabym kiedyś zamieszkać
tu na stałe... Najlepiej razem z wami. Może kiedyś
Nam się to uda...
Słyszałam, że w ostatnim tygodniu wakacji, Ron
będzie na Pokątnej. Mam nadzieję, że zobaczymy
się tam wszyscy. liczę na to...
Do zobaczenia
Hermiona
P.S Jak najlepsze życzenia z okazji urodzin. Mam
nadzieję, że prezent Ci się spodoba. Nie zraź się,
że to książka, dobrze?
Hermi
Następny był od Syriusza:
Harry,
To co zrobiłeś było naprawdę głupie. Nie powinieneś
był uciekać. Czasy nie są bezpieczne. Voldemort
znów rośnie w siłę. Nie wolno Ci postępować
tak lekkomyślnie i uciekać z miejsca, gdzie
jesteś bezpieczny. Wracaj. Martwimy się...
Ja się martwię...
Wierzę, że nic Ci nie jest, ale naprawdę proszę
byś wrócił. Wiem, że tam czułeś się źle. Nikt nie każe
Ci tam wracać. Już ja tego dopilnuję...
Z okazji urodzin składam Ci najlepsze życzenia, choć
przyznaję, że wolałbym zrobić to osobiście.
Uważaj na siebie
Syriusz
P.S Prezent otrzymasz gdy znów się spotkamy.
Nie jest to coś odpowiedniego do transportu przez
sowę...
Łapa
Otarł zdradzieckie łzy. Myśl, że Voldemort czytał TAKI list, przyprawiała go o dreszcze... Chciałby móc być teraz z Syriuszem. Chciałby, żeby to wszystko było jedynie głupią ucieczką... Oddałby wszystko za to by ostatnie wydarzenia nie miały miejsca...
Kolejną z kopert zdobiła Hogwardzka pieczęć:
Sz.P. Potter,
Pragnę przypomnieć, że rok szkolny rozpoczyna
się pierwszego września. Pociąg odjeżdża z
peronu 9 i 3/4 o godzinie 11.00.
Do listu dołączam spis niezbędnego wyposażenia
obowiązującego Pana na piątym roku.
Z przyjemnością pragnę również poinformować,
że został Pan nowym Prefektem Gryffindoru.
Zastępca Dyrektora
Minerwa McGonagall
Trzy razy przeczytał, nim wreszcie uwierzył. Prefekt. On Prefektem!! Parsknął na myśl jak zareaguje Ron na taką informację...
Do listu dołączony był niewielki zwitek pergaminu. Uśmiechnął się, podejrzewając już od kogo jest...
Nie zawiódł się.
Hi Harry,
Najlepsze życzenia z okazji urodzin. Kończysz
już cholipka piętnaście lat.
Powiem Ci, że dobrze zrobiłeś wynosząc się od
tych mugoli. Ale proszę uważaj na siebie. Czasy
nie są dobre, więc po prostu uważaj.
Do zobaczenia
Hagrid
Hermiona, Ron, Syriusz, McGonagall, Hagrid... Więc od kogo te dwa ostatnie?
Zamyślony sięgnął po przedostatnią już kopertę:
Kochany Harry,
Nie mogę zrozumieć dlaczego tak postąpiłeś. Tak nie
można. Tam byłeś bezpieczny... Przecież wiesz, że
to wszystko wyłącznie dla Twojego dobra.
Zawiodłem się na Tobie. Na prawdę się zawiodłem...
Ufałem Ci...
Musisz wrócić. Czekamy na Ciebie.
Albus Dumbledore
Prychnął.
" Dla bezpieczeństwa. " Skoro z wujostwem był TAKI bezpieczny i ABSOLUTNIE nic nie mogło mu się stać to dlaczego teraz siedzi tutaj? A może nie siedzi, tylko mu się tak wydaje? Może uderzył się w głowę i zaraz ktoś obudzi go wołając Prima Aprilis?!
Zmiął list w kulkę i odrzucił jak najdalej, z sarkazmem myśląc że nie obraziłby się gdyby Voldemort pozbawił go przyjemności czytania Tego Listu...
Niepewnie zerknął na już ostatni... Jego czarny kolor wcale nie pomagał mu w opanowaniu wzburzenia. Wiedział od kogo jest. Miał pewne obawy co do jego treści...
Drogi Harry,
Wieżę, że ucieszyłeś się z listów od przyjaciół.
To na nie czekałeś, prawda?
Wbił sobie paznokcie w dłonie, aż nazbyt idealnie będąc w stanie wyobrazić sobie uśmieszek Voldemorta piszącego te słowa. Teraz już nie był pewien, czy aby na pewno list od Dumbledore'a był najgorszy... Niepewnie powrócił do czytania:
Dostałeś pełno prezentów więc i ja nie mogę
być gorszy, czyż nie?
Dziś przed północą otrzymasz podarunek o
jakim nawet nie śniłeś...
Czekaj.
Zerknął nerwowo na zegar. 23 : 50...
Cokolwiek Voldemort chce mu dać, nie pozostanie długo tajemnicą...
Koniec Rozdziału 7
Rozdział 8 - Podarunek
Nerwowo krążył po pokoju, w napięciu nasłuchując kroków, lecz ciszy nie mącił żaden dźwięk. Sekundy zdawały się wlec niczym godziny...
Bał się.
Z jednej strony pragnął by czas na całym świecie stanął w miejscu, ale z drugiej wolałby mieć już to za sobą. Czuł, że cokolwiek to ma być i tak nie zdoła przed tym uciec...
Riddle jak zwykle o to zadba.
Zastanawiało go o co może chodzić. Nic nie przychodziło mu na myśl... Zupełnie nie miał pomysłu Co Voldemort mógłby chcieć mu '' podarować ". Miał jednak przeczucie że jeszcze bardziej zagmatwa mu to życie, obracając je do góry nogami, o ile, w obecnej sytuacji, jest wciąż możliwe...
Jednak tym czego najbardziej się obawiał, wcale nie był podarunek, lecz sama myśl kolejnej utarczki z Voldemortem. Każde ich spotkanie kończyło się inaczej niż by sobie tego życzył. Bez względu na to jak bardzo się starał Riddle zawsze obrócił wszystko przeciw niemu. Tak. Voldemort był osobą której nie da się przeciwstawić...
Świadomość tego wcale nie podnosiła go na duchu...
Wsłuchany w miarowe tykanie zegara, zaczynał się zastanawiać czy aby na pewno po otrzymaniu tego prezentu, wciąż będzie w jednym kawałku...
Wstrzymał oddech gdy znienacka na korytarzu rozległy się kroki...
Mimowolnie cofnął się, gdy drzwi otworzyły się ze zgrzytem.
Patrząc na wsuwającą się do pokoju postać, nerwowo przełknął ślinę.
Ich spojrzenia spotkały się. Zadrżał widząc uśmiech na twarzy Riddle'a. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, wreszcie Voldemort przemówił.
- Wieżę że podobały ci się podarunki od przyjaciół. Chyba nie masz nic przeciwko że uprzednio je sprawdziłem, prawda?
Satysfakcja słyszalna w jego głosie sprawiła że zacisnął pięści z wściekłości, lecz nie wyrzekł ani słowa. Nie wiedział co miałby powiedzieć...
Widząc jak podchodzi, ponownie się cofnął, tak że teraz plecami opierał się o ścianę.
- Spokojnie Harry, nie jesteś ciekaw co mam dla ciebie?
" Nie szczególnie " - chciał odpowiedzieć, ale gdy niespodziewanie otoczyły go ramiona Voldemorta, słowa zamarły mu na ustach.
Skulił się czując tuż przy uchu gorący oddech Riddle'a.
- Czego się obawiasz? Wiesz przecież, że chcę dla ciebie jak najlepiej...
Wsłuchany w syczący szept Voldemorta, podskoczył, gdy powietrze przeciął metaliczny trzask, a na lewej ręce zaciążył mu zimny metal.
Riddle uwolnił go.
Spojrzał na siebie. Na ręce lśniła srebrzysta bransoleta w kształcie dwóch splecionych ze sobą węży. Spróbował ją zdjąć lecz, nie było żadnego zapięcia.
- Nie wysilaj się. To bezcelowe. Tylko ja mogę ją zdjąć.
- Spojrzał na niego z nienawiścią i spytał głosem przesiąkniętym ironią.
- Po co ci to? - Choć wiedział, że po tego typu odzywkach Voldemort nie będzie zadowolony, jednak w tym momencie to już go nie obchodziło. Nie miał ochoty już dłużej podpożątkowywać się wszystkim poleceniom.
- To będzie działało podobnie jak mroczny znak i jak już wspominałem nie zdejmiesz tego dopóki ja tak nie zadecyduję, a wiedz że nie nastąpi to prędko.... - lodowaty głos Riddle'a przyprawiał o dreszcze.
Gdy ponownie się zbliżył, zadrżał... Już zaczynał żałować wcześniejszego wybuchu...
Spróbował się cofnąć, ale zimny chłód ściany przypomniał mu że nie ma już dokąd uciekać...
Nie tym razem.
Gdy dzieliło ich zaledwie kilkanaście centymetrów, spojrzał w te czerwone oczy wiedząc że posunął się za daleko... chyba po raz pierwszy tak naprawdę przeciągnął strunę.
Czując jego rękę na ramieniu, z trudem powstrzymał się przed krzyknięciem w panice.
Bał się.
Nigdy wcześniej nie bał się do tego stopnia. Nie... Nawet w czasie ich pierwszego spotkania... Nie był pewien czy wynikało to z jego odwagi, bezmyślności, niewiedzy czy po prostu wszystkiego po trochu... Teraz jednak aż za dobrze był świadom jak to się może skończyć i wcale mu się to nie podobało... Czuł że w tej chwili śmierć nie byłaby wcale najgorszym rozwiązaniem.
Zamknął oczy gdy drugą wplątał mu we włosy... Gorączkowo zastanawiał się, jak wybrnąć z tej przeklętej sytuacji, lecz w tym miał pustkę w głowie, a dłoń Riddle'a wsuwająca się właśnie pod koszulę, wcale nie ułatwiała zebrania myśli.
Drżał.
Wbrew temu co krzyczał rozum, jego ciało zaczynało odpowiadać na te gesty. Czuł że robi mu się gorąco, a nogi miękną w kolanach, gdy ten zjeżdża ręką niżej.
- Proszę nie... - szepcze z trudem, lecz on w odpowiedzi zamyka mu usta pocałunkiem.
W pewnym momencie zostaje pchnięty na łóżko, lecz ledwie dociera do niego to co Riddle z nim robi. Całe ciało pali go i tylko jego lodowate dłonie przynoszą ulgę. Wbrew sobie wtula się w jego szaty chłonąc przenikający przez nie chłód. Zdawało mu się że Riddle roześmiał się, w tej chwili nie był jednak w stanie zdobyć się na jakąkolwiek ripostę. Nie był pewien co tak właściwie się z nim dzieje i nawet go to nie obchodziło, protesty w głowie stawały się jedynie odległym echem i liczył się tylko ten moment.
- Jeszcze nie teraz mój maleńki... Jeszcze nie teraz.
Zadrżał gdy przesunął palce przez jego spierzchnięte wargi po czym wstał odsuwając się nagle.
wyciągnął ręce chcąc go złapać, by jeszcze przez chwilę poczuć ten zbawienny chłód, jednak on jedynie ponownie się roześmiał.
- Już niedługo Harry - wyszeptał jeszcze i z łopotem szat opuścił pomieszczenie. Z trudem dotarło do niego że ponownie został zamknięty.
Długo leżał bez ruchu, ze świstem chwytając powietrze. Jasność myślenia powracała powoli:
" Co się stało? Dlaczego tak zareagowałem..? Czemu nie byłem w stanie nic zrobić... zaprotestować... uciec...
- Co tu się u licha dzieje!
Rozkaszlał się.
Nie zdawał sobie sprawy że ostatnie zdanie wykrzyczał nagłos jednak jego gardło szybko mu to uświadomiło. Zwinął się w kłębek starając choć trochę schłodzić o pościel. Leżał z wysiłkiem nabierając powietrze przez spieczone wargi.
Czuł się dziwnie:
Czy powinienem tak zareagować? Czy to było normalne? - pytania ponownie wypełniły mu myśli.
Może ma to coś wspólnego z tym kim się stałem? Ale skoro tak, to kim jestem... Dlaczego, choć uważam to za obrzydliwe nie mogłem nawet pozbierać myśli... Czemu moje ciało zdawało się ciężkie jak z ołowiu... Czemu nie chciało mnie słuchać...
Czemu nie mogłem nic zrobić...
Rozmyślał jeszcze długo, nie znalazł jednak na nie odpowiedzi i prawdę mówiąc nie chciał znaleźć. Po raz pierwszy był pewien że wolałby żyć w niewiedzy...
Rozdział 9 - Obawy
Czternaście dni...
Dokładnie tyle czasu minęło od tej pamiętnej nocy. To co się wtedy wydarzyło wciąż było dla niego niepojęte. Przeklinał siebie za to że okrywał się szkarłatnym rumieńcem za każdym razem gdy Voldemor znalazł się zbyt blisko... Chociaż bardzo tego pragnął nie był w stanie zapomnieć uczuć które wtedy nim targały...
Zwłaszcza że nie miały nic wspólnego z nienawiścią...
Nie rozumiał ich.
Miał wrażenie że nie jest w stanie ufać samemu sobie... Nie był pewien co by zrobił, jak się zachował gdyby Voldemort ponownie go dotknął...
Czy potrafił by nad sobą zapanować? A może powtórzyła by się TAMTA historia?
Szczerze mówiąc wolałby tego nie sprawdzać...
Przerzucił stronę starając się skupić na treści.
Bezskutecznie.
Wiedział, że Voldemort ma względem niego jakieś plany i niestety miał dziwną pewność że ostatnie wydarzenia były ich częścią... Nie umiał jednak wyjaśnić dlaczego tak reaguje? Czy Voldemort coś mu zrobił? Rzucił na niego jakieś popieprzone zaklęcie? A może po prostu to jemu już odbija..?!
Z hukiem zatrzasnął książę.
Chciał krzyczeć, wyć za każdym razem gdy przypominał sobie własną bezsilność... Czuł się jak szmaciana lalka za której sznurki pociągają inni...
Czy chociaż raz nie mógłby być normalny? Czy jeden dzień nie mógłby być po prostu Harry Potterem, a nie Złotym Chłopcem... Cholerną zabawką w rękach Voldemorta?!!!
Czuł że powoli przejmuje kontrolę nad jego życiem...Kieruje każdym jego ruchem i radość sprawiają mu jego nieudane próby protestu...
Bez względu na to jak bardzo się broni Voldemort zawsze pozostaje górą... Jest w stanie przewidzieć jak zareaguje... co zrobi... co powie...
Zawsze jest o krok przed nim...
Zadrżał przypominając sobie ostatnią lekcję... Każdy czar wylatujący z jego różdżki... Tormenta... Demissus... Pugno... Somnis...
Jedno gorsze od drugiego...
Eliksiry szybko zneutralizowały ich działanie, ale sama myśl o nich sprawiała że robiło mu się niedobrze... Nienawidził go... Jego chorych pomysłów... Tego że każde zaklęcie musi odczuć na sobie... " By się zahartować... "
Czasami po kilku godzinach takich " lekcji " marzył tylko o tym by rzucił w niego Avadą... Choć ponoć i ona nie może mu już zrobić krzywdy...
Nieśmiertelność...
Jak można... Nie! Lepiej o tym nie myśleć.
Ukrył twarz w dłoniach.
- Syriuszu... - wyszeptał.
Coraz częściej nachodziły go myśli o ojcu chrzestnym... Pragnienie by z nim porozmawiać, choć przez chwilę... By móc skryć się w jego ramionach i nie myśleć o niczym...
Gdyby ktoś powiedział mu co ma robić... Jak postępować by wykaraskać się z tego bagna... By odzyskać choć namiastkę wolności którą miał do tej pory... Czuł że w tym momencie mógłby to być nawet Snape lub Dumbledore...
Ktokolwiek...
Tysiąckrotnie wolałby użerać się z Dursley'ami niż choć jeszcze godzinę spędzić w tym dworze...
Po raz kolejny w życiu pożałował że nazywa się Harry Potter...
- Agggh - krzyknął, gdy nagle ręka zaczęła palić... Znak, że Voldemort zaraz się zjawi.
Szarpnął z wściekłości za bransoletę, choć wiedział, że i to i tak bezcelowe.
Jęknął gdy metal wbił mu się w skórę.
Przez chwilę krążył nerwowo po pokoju, potem opadł na fotel, starając się uspokoić. Wolał panować nad sobą w czasie rozmowy z nim. Miał już dość tego że zawsze pozostawał górą. Nawet w krótkiej wymianie zdań...
Słysząc szczęk zamka odetchnął głęboko błagając sam siebie, by nie dać się znów wyprowadzić z równowagi...
Spojrzał w stronę drzwi by być pewnym że tym razem niczym go nie zaskoczy.
Gdy jednak w progu zamiast niego pojawił się skrzat, po raz kolejny poczuł że dał się podejść... Pojął że przyzwyczaił się już do tego że ostrzega go przed każdym spotkaniem... Daje czas na przygotowanie się...
- Paniczu..?
Piskliwy głos skrzata, wyrwał go z otępienia.
- Pan kazać to dać Paniczowi.
Podążając za gestem skrzata, zaskoczony spojrzał na spoczywający u jego stóp kufer. Kufer który z pewnością nie należał do niego...
- Co... - zaczął ale skrzat wcisnął mu w dłoń zwitek pergaminu i znikł...
Dotarł do niego tylko ponowny szczęk zamka.
Zaintrygowany jeszcze przez chwilę patrzył w miejsce gdzie znikł, potem rozwinął pergamin...
Harry,
Wiem że spodziewałeś się mnie i przykro mi, że Cię
rozczarowałem...
Zgrzytnął zębami już słysząc w głowie śmiech Voldemorta.
Mam nadzieję, że informacje które chcę Ci przekazać,
chociaż po części poprawią ci nastrój...
Jutro w południe Weasley'owie będą na Pokątnej i
chcę byś niby przypadkiem spotkał się z nimi i wrócił
do Dumbledore'a...
Tak Harry, dobrze odczytałeś. Sądzę że chwilowo to
czego się nauczyłeś w zupełności wystarczy. Powinieneś
mieć coś z tych wakacji, i odpoczynek u przyjaciół na
pewno przyda Ci się przed powrotem do szkoły...
Pamiętaj jednak że myślą iż byłeś sam. Lepiej nic nie
mów gdzie spędziłeś wakacje...
Zresztą nie chcesz chyba by uznali cię za mego
sprzymierzeńca? Jak sądzisz ile osób uzna że to było
porwanie? Jak przyjmą fakt, że zbawca świata stał się
wyklętym? Chyba nie myślałeś że jako wampir zostaniesz
przez nich inaczej potraktowany? Powinieneś zdawać sobie
sprawę z tego za kogo jesteśmy uważani... Zresztą zapewne
znasz mugolskie legendy na ten temat... Można powiedzieć
że ich zdanie o nas jest niczym w porównaniu z tym jak
jesteśmy postrzegani przez czarodziejii...
W kufrze masz jeden z ostatnich artykułów na ten temat i
radzę przeczytać Ci go uważnie.
Poza tym znajdziesz tam zapas krwi na miesiąc i kilka
eliksirów bezsennego snu, podejrzewam że mogą
Ci się przydać, a wątpię byś zebrał się na odwagę by
poprosić o nie kogokolwiek...
Nie zapomnij kim teraz jesteś...
Jak zwykle nie było podpisu. Zresztą raczej nie był potrzebny bo zamaszyste pismo Riddle'a trudno było pomylić z jakimkolwiek innym.
Słowa wirowały mu przed oczami.
Siedział starając się zrozumieć to co właśnie odczytał. Nie mógł uwierzyć że Riddle tak po prostu go puszcza... Czuł że coś się za tym kryje i bardzo chciałby wiedzieć co... Co miał na myśli mówiąc że wampiryzm kwalifikuje go jako jego sługę? Że nie jest godny zaufania? Że nikt mu nie uwierzy?
Starając się zapanować nad przeszywającymi go lodowatymi dreszczami, otworzył kufer i sięgnął po leżący na wierzchu wycinek...
Już z daleka rzucający się w oczy nagłówek sprawił, że zaschło mu w ustach...
Koniec Rozdziału 9
Rozdział 10 - Gorzej być nie może...
Starając się zapanować nad przeszywającymi go lodowatymi dreszczami, otworzył kufer i sięgnął po leżący na wierzchu wycinek...
Już z daleka rzucający się w oczy nagłówek sprawił, że zaschło mu w ustach, a ręce zaczęły się trząść.
- Nie. - szeptał kręcąc głową. To nie może być prawda... Proszę niech to nie będzie prawdą...
Słowa jednak nie chciały zniknąć. Trwały tam jakby śmiejąc się z niego. Igrając z obaw. Lęków
Próbujac uspokoić skołatane nerwy, zebrał się w sobie i odczytał:
KRWIOPIJCY W SZEREGACH TEGO - KTÓREGO - IMIENIA -NIE -WOLNO - WYMAWIAĆ!!!
CZY NA PRAWDĘ NIE MA JUŻ MIEJSCA W KTÓRYM MOGLIBYŚMY
CZUĆ SIĘ BEZPIECZNIE?
Tajemnicze zaginięcia, uczucie obserwacjii, dziwne zachowanie kolegów...
Z każdym dniem pojawia się coraz więcej podobnych zgłoszeń i obawiam sie że możemy spodziewać się najgorszego...
Wyklęci wzmocnili szeregi Voldemorta!
Minister w czasie sobotniej konferencj zaofiarował się interweniować w tej sprawie, nie można być jednak pewnym czy zdąży? Minęły już trzy dni a efekty wciąż pozostają mizerne i jak na razie nie widać by cokolwiek prowadziło nas ku lepszemu...
Czy ktoś wreszcie zapanuje nad nimi? Obawaiamy się żejeśli Minister szybko nie wprowadzi radykalnych środków, powtórzy się historia z przed upadku Sami - Wiecie - Kogo...
Nie ma rodziny która nie ucierpiała by w tamtym czasie... Czy nasze dzieci muszą przeżywać to samo? Czy już nie ma dla nich nadzieji? Maja się bac nawet we własnych domach?!
W porównaniu z wampirami, wilkołaki wydają się być jedynie domowymi kociakami.Czy Ministerstwo ma zamiar podchodzic do wyklętych w ten sam sposób co do wilkołaków? Czy z góry jesteśmy straceni...
Nigdy nie ma się pewności czy mamy do czynienia z człowiekiem czy wampirem...
Pamiętajcie że oni sa nieobliczalni!
Nie znacie dnia ani godziny. Jednym z nich może okazać się wasz najlepszy przyjaciel, a nawet członek rodziny.
Oni mogą was zaatakować w każdym miejscu!
Pamiętajcie, że jeśli sie nie zjednoczymy podejdą nas nim zdążymy zauważyć. Jeśli Ministerstwo jest bezradne, musimy wziąść sprawy we własne ręce!
Wyklęci zdają się z powodzeniem znikać wśród nas, nie zapominajmy jednak że jest kilka spraw dzięki którym można ich zdemaskować!
Brak cienia, jak i u wilkołaków alergia na srebro i co najłatwiej
dostrzec - chorobliwa wręcz bladość!
Wystrzegajcie się takich osób! Każdą anomalie zgłoście Ministerstwu! Może gdy wreszcie pojmą jaka jest skala tego problemu przyspieszą swą interwencję...
Musimy ratować swych bliskich...
Musimy ratować siebie...
Dla Proroka Codziennego
Rita Sketter
Dlaczego ja. Dlaczego zawsze ja... Nie był pewien ile razy w ciągu ostatnich dni powtarzał te słowa, ile razy próbował to wszystko zrozumieć... Bezkutecznie.
Ponownie powróciły do niego słowa Voldemorta...
Nie chcesz chyba by uznali cię za mego sprzymierzeńca? Jak sądzisz ile osób uzna że to było porwanie? Jak przyjmą fakt, że zbawca świata stał się wyklętym? Chyba nie myślałeś że jako wampir zostaniesz przez nich inaczej potraktowany?
Znów czuł się jak zabawka. Był pewien że Voldemort czyniac go wampirem, wykletym, dobrze wiedział jak to wszystko się skończy... Wiedział, że będzie tak jak w czasie poprzedniej wojny...
Pamiętaj jednak że myślą iż byłeś sam. Lepiej nic nie mów gdzie spędziłeś wakacje...
Dlaczego więc?
W jaki spopsób niby ma ukryć to kim się stał? Co mu da nie mówienie o tym gdzie przebywał, jak nawet kolor skóry może go zdradzić! Był pewien że po takim artykule wszyscy bedą podejżewali każdego, a jego nowy wygląd postawi go na pierwszym miejscu do odstrzału... Obawiał sie też że wśród "oprawców " mogą znaleźć się jego przyjaciele...
Jeśli jeszcze ma przyjaciół...
Nie zapomnij kim teraz jesteś...
Jak zwykle nie było podpisu. Zresztą raczej nie był potrzebny bo zamaszyste pismo Riddle'a trudno było pomylić z jakimkolwiek innym.
Słowa wirowały mu przed oczami.
Siedział starając się zrozumieć to co właśnie odczytał. Nie mógł uwierzyć że Riddle tak po prostu go puszcza... Czuł że coś się za tym kryje i bardzo chciałby wiedzieć co... Co miał na myśli mówiąc że wampiryzm kwalifikuje go jako jego sługę? Że nie jest godny zaufania? Że nikt mu nie uwierzy?
Starając się zapanować nad przeszywającymi go lodowatymi dreszczami, otworzył kufer i sięgnął po leżący na wierzchu wycinek...
Już z daleka rzucający się w oczy nagłówek sprawił, że zaschło mu w ustach...
Rozdział 10 - Gorzej być nie może...
Starając się zapanować nad przeszywającymi go lodowatymi dreszczami, otworzył kufer i sięgnął po leżący na wierzchu wycinek...
Już z daleka rzucający się w oczy nagłówek sprawił, że zaschło mu w ustach, a ręce zaczęły się trząść.
- Nie. - szeptał kręcąc głową. To nie może być prawda... Proszę niech to nie będzie prawdą...
Słowa jednak nie chciały zniknąć. Trwały tam jakby śmiejąc się z niego. Igrając z obaw. Lęków
Próbujac uspokoić skołatane nerwy, zebrał się w sobie i odczytał:
KRWIOPIJCY W SZEREGACH TEGO - KTÓREGO - IMIENIA -NIE -WOLNO - WYMAWIAĆ!!!
CZY NA PRAWDĘ NIE MA JUŻ MIEJSCA W KTÓRYM MOGLIBYŚMY
CZUĆ SIĘ BEZPIECZNIE?
Tajemnicze zaginięcia, uczucie obserwacjii, dziwne zachowanie kolegów...
Z każdym dniem pojawia się coraz więcej podobnych zgłoszeń i obawiam sie że możemy spodziewać się najgorszego...
Wyklęci wzmocnili szeregi Voldemorta!
Minister w czasie sobotniej konferencj zaofiarował się interweniować w tej sprawie, nie można być jednak pewnym czy zdąży? Minęły już trzy dni a efekty wciąż pozostają mizerne i jak na razie nie widać by cokolwiek prowadziło nas ku lepszemu...
Czy ktoś wreszcie zapanuje nad nimi? Obawaiamy się żejeśli Minister szybko nie wprowadzi radykalnych środków, powtórzy się historia z przed upadku Sami - Wiecie - Kogo...
Nie ma rodziny która nie ucierpiała by w tamtym czasie... Czy nasze dzieci muszą przeżywać to samo? Czy już nie ma dla nich nadzieji? Maja się bac nawet we własnych domach?!
W porównaniu z wampirami, wilkołaki wydają się być jedynie domowymi kociakami.Czy Ministerstwo ma zamiar podchodzic do wyklętych w ten sam sposób co do wilkołaków? Czy z góry jesteśmy straceni...
Nigdy nie ma się pewności czy mamy do czynienia z człowiekiem czy wampirem...
Pamiętajcie że oni sa nieobliczalni!
Nie znacie dnia ani godziny. Jednym z nich może okazać się wasz najlepszy przyjaciel, a nawet członek rodziny.
Oni mogą was zaatakować w każdym miejscu!
Pamiętajcie, że jeśli sie nie zjednoczymy podejdą nas nim zdążymy zauważyć. Jeśli Ministerstwo jest bezradne, musimy wziąść sprawy we własne ręce!
Wyklęci zdają się z powodzeniem znikać wśród nas, nie zapominajmy jednak że jest kilka spraw dzięki którym można ich zdemaskować!
Brak cienia, jak i u wilkołaków alergia na srebro i co najłatwiej
dostrzec - chorobliwa wręcz bladość!
Wystrzegajcie się takich osób! Każdą anomalie zgłoście Ministerstwu! Może gdy wreszcie pojmą jaka jest skala tego problemu przyspieszą swą interwencję...
Musimy ratować swych bliskich...
Musimy ratować siebie...
Dla Proroka Codziennego
Rita Sketter
Dlaczego ja. Dlaczego zawsze ja... Nie był pewien ile razy w ciągu ostatnich dni powtarzał te słowa, ile razy próbował to wszystko zrozumieć... Bezkutecznie.
Ponownie powróciły do niego słowa Voldemorta...
Nie chcesz chyba by uznali cię za mego sprzymierzeńca? Jak sądzisz ile osób uzna że to było porwanie? Jak przyjmą fakt, że zbawca świata stał się wyklętym? Chyba nie myślałeś że jako wampir zostaniesz przez nich inaczej potraktowany?
Znów czuł się jak zabawka. Był pewien że Voldemort czyniac go wampirem, wykletym, dobrze wiedział jak to wszystko się skończy... Wiedział, że będzie tak jak w czasie poprzedniej wojny...
Pamiętaj jednak że myślą iż byłeś sam. Lepiej nic nie mów gdzie spędziłeś wakacje...
Dlaczego więc?
W jaki spopsób niby ma ukryć to kim się stał? Co mu da nie mówienie o tym gdzie przebywał, jak nawet kolor skóry może go zdradzić! Był pewien że po takim artykule wszyscy bedą podejżewali każdego, a jego nowy wygląd postawi go na pierwszym miejscu do odstrzału... Obawiał sie też że wśród "oprawców " mogą znaleźć się jego przyjaciele...
Jeśli jeszcze ma przyjaciół...
Nie zapomnij kim teraz jesteś...
A w jaki sposób miałby? Każde spojrzenie w lustro przypominało mu o tym co się stało. Pragnął zapomnieć, wiedział jednak że to niemożliwe... Wiedział że nie zapomni nigdy. Choć wolałby aby Voldemort zapomniał. By uwolnił go i nie odzywał się
ponownie. By dał mu normalnie żyć
Tylko czy po tym wszystkim coć takiego jak normalne życie jest możliwe?
Czego tak na prawdę oczekuje od niego Voldemort?Każe mu wrócić, ale w jaki sposób wyobraża sobie jego odpoczynek? Jego powród do przyjaciół? Dumbledora? Przecież dyrektor momentalnie się zorietuje, jak chyba zresztą każdy... Poza tym treść artykułu jest jednoznaczna, więc...
Jęknął ukrywajac twarz w dłoniach.
Nie był pewien ile tak siedział. Poderwał się dopiero gdy rozległo się ponowne trzaśnięcie drzwi. Tym razem jednak w wejściu nie pojawił się skrzat...
Rozdział 11 - Kajdany uczuć...
Stając twarzą w twarz z nim, jeszcze nigdy nie czuł się tak zrezygnowany. Gdy ich oczy się spotkały, wiedział, że ten jest w stanie czytać w jego myślach, jak w otwartej księdze. Po raz pierwszy miał nadzieję, że wie więcej od niego. Że jest w stanie poradzić coś na to wszystko. Sprawić, by nie wytykali go palcami. By był taki jak dawniej...
Czekał.
Bał się nawet mrugnąć. Czuł, że wtedy ta pokrętna odrobina nadziei rozwieje się, pozostawiając jedynie gołą rzeczywistość.
- Masz zamiar stać tak do rana? Nie sądzisz, że to lekkie marnowanie czasu? Chcesz żebym to ja ci go zorganizował...?
Zadrżał, odrywając wzrok od jego spojrzenia.
Cofnął się mimowolnie, zupełnie zapominajac o stojącym za nim fotelu i jęknał, gdy potknął się ladując w prost na nim. Teraz miał Voldemorta nad sobą i nie było nawet mowy o jakimkolwiek uniku.
Gdy ten pochylił się nad nim zrobiło mu się gorąco, zupełnie tak jak wtedy... Zacisnął powieki, ale i tak czuł jego gorący oddech tuż przy swoich wargach... Wzdrygnął się, gdy przesunął mu dłonią po policzku... Chciał zaprotestować, ale w tym momencie zamknął mu usta pocałunkiem...
Szarpnął się, lecz mięśnie po raz kolejny odmówiły mu posłuszeństwa, mimo, że Voldemort wcale nie trzymał go mocno... Wreszcie odsunął się, dając mu złapac oddech.
Ze świstem wciągał powietrze usiłując się uspokoić. Wciąż jednak nie otwierał oczu. Nie chciał na niego patrzeć. Nie teraz...
- Widzę, że już przeczytałeś artykuł. - blisko niego rozległ się syk Voldemorta. Stanowczo zbyt blisko...
Był pewien, że się odsunął, ale.. Otworzył oczy i jego wzrok ponownie zetknął się z czerwonymi źrenicami Voldemorta...
Wbił sobie paznokcie w dłoń, gdy ten po raz kolejny przesunął mu ręką po twarzy, zachaczając o wargi...
- Mam nadzieję, że zrozumiałeś jaka jest powaga sytuacji...
Skinął jedynie głowa, nie bedąc w stanie odpowiedzieć. Jego oddech ponownie przyspieszył...
- Jeśli jednak zastosujesz się do moich poleceń, nikt nie powinien się zorientować... - ponowny ruch ręki, tym razem na karku...
Nie był już w stanie powstrzymać drżenia.
- Pamiętaj jednak: jedno odstępstwo i nawet ja nie bedę mógł ci pomóc... - jego ręka znalazła się pod bluzą...
Jęknął zaciskając powieki.
Jeszcze jedno muśnięcie i... Voldemort się odsunął.
Ukrył twarz w dłoniach, po raz kolejny przeklinając własne reakcje.
- Pewnie jeszcze się nie zorientowałeś, że kufer ma podwójne dno?
Zaskoczony otworzył oczy. Podwójne dno? Voldemort w tym czasie kontynuował:
- Są tam dwie skrytki, jedna jest przygotowana specjalnie pod eliksiry. Tam znajdziesz specyfiki, o których ci pisałem, poza tym jest tam eliksir barwy.
- Barwy? - spytał, gdy tylko jego głos powrócił do, w miarę, normalnego tonu.
- Pomoże ci ukryć twój kolor skóry. Jeśli dwa razy dziennie dodasz po trzy krople do napoju, powinieneś wyglądać tak jak wcześniej. Uważaj jednak, wystarczy jedna pomyłka i skutki będą opłakane... Działanie utrzymuje się przez dwanaście godzin.
- Dziękuję - wyszeptał nie bardzo wiedząc, co właściwie powiedzieć. A zresztą, co można w takiej sytuacji zrobić? Najpierw wywrócił jego życie do góry nogami, a teraz...
Teraz daje mu szansę na powrót do normalności...
Ulżyło mu, że nie skomentował jego odpowiedzi. Zamiast tego mówił dalej:
- Co do reszty zmian to wysil wyobraźnię. Ten artykuł jest świstoklikiem, uaktywni się o północy, radzę ci się więc przygotować.
Przytaknął, ponownie nie wiedząc jak na to zareagować.
- W kufrze znajdziesz też bardziej przyzwoite ubrania, nie chce cię więcej widzieć w tych szmatach.
Od kiedy to Riddle interesuje się tym, jak chodzi ubrany?! O co mu tak na prawdę chodzi?!
Zerwał się chcąc odpowiedzieć, ale ten juz znikł...
Zamek szczęknął ponownie.
Rozdział 12 - Powrót
Wszystko zlewało się, tworząc jedną plamę.
Nienawidził tego uczucia.
Jeśli miałby wybierać, to wolał już podróż przez kominek... Tam przynajmniej miał ograniczone pole widzenia...
Świst powietrza przyprawiał go o zawroty głowy. Zacisnął powieki starając się nie zwymiotować.
Wreszcie zatrzymał się.
Jęknął uderzając kolanami o twardą powierzchnię. Nie zmieniał pozycji.
Leżał starając się uspokoić oddech. Mdliło go.
Zastanawiał się czemu zareagował tak gwałtownie. Nie przepadał za tą formą transportu, jednak poprzednio nie wpłynęło to na niego tak jak teraz... Nie do tego stopnia...
Czy ma to coś wspólnego z jego przemianą? Może to być skutek wampirzyzmu? A jeśli nie, to czego..?
Usiadł, opierając głowę na rękach. Tępe pulsowanie nie ustawało.
Westchnął, rozchylając powieki. W pomieszczeniu panował półmrok, jemu jednak już dawno przestało to przeszkadzać..
Tak. To była jedna z zalet " prezentu" Voldemorta.
Rozejrzał się.
Pomieszczenie było niewielkie. Samo łóżko zajmowało prawie połowę, a niewielki stolik i szafa na jednej ze ścian powodowały, że pozostawało tylko wąskie przejście od okna do drzwi. Nawet w tak słabym świetle dawało się dostrzec tapetę w kilku miejscach odłażącą ze ścian... Podejrzewał, że jest w jakimś hoteliku wątpliwej reputacji...
Przez nie zasłonięte zasłony wpadało światło księzyca.
Pełnia.
Zastanawiał się gdzie teraz jest Remus. Czy jest bezpieczny... Od czasu przemiany czuł się o wiele bardziej do niego podobny. Zaczynał rozumieć jak musiało wyglądać jego życie... Wiele by oddał, aby móc choć przez chwilę z nim porozmawiać... Poradzić się, co ma robić... Jak się zachować... A jeśli nie z nim to z kimś, kto ma podobny problem... Z każdym byle nie Voldemortem. Tak. Rozmów z nim miał już serdecznie dość, choć coraz mniej był pewny czy ich wymiany zdań można w ogóle nazwać rozmowami...
Podniósł się i na chwiejnych nogach zbliżył do łóżka. Opadł na materac ponownie przymykając oczy. Zastanawiał się jak ma postąpić. Co powiedzieć, by Ron z Hermioną nie odwrócili się od niego...
Prawdę? Nigdy! To by była chyba ostatnia rzecz, którą by zrobił... Nie zaufali by mu... Nie zrozumieli...
Zaklął. Wyglądało na to, że jedyną opcją jest trzymanie się wersji Voldemorta.
Tylko jeśli tak to, co niby robił przez ten miesiąc?
Wałęsał się po Pokątnej? Nie. Był pewien, że ją nie raz już przeszukali... Ukrywał wśród mugoli? W to też raczej nikt mu nie uwierzy, a na pewno nie Hermiona... Za dobrze go zna. Wie, że tylko w świecie magii czuje się swobodnie.
Cholera, czy jest aż tak przewidywalny?
Jęknął uderzając pięścią w łóżko. Co powiedzieć, by nie było zbędnych pytań?
Wysil wyobraźnię...
Tym razem wolał, by Voldemort nie zostawiał mu takiej swobody. Jeśli szybo czegoś nie wymyśli, jutrzejszy dzień nie będzie wyglądał zbyt różowo.
Westchnął.
Nie ma co, czeka go pasjonująca noc.
* * * *
Kilka godzin później wciąż stał w tym samym miejscu. Nie zliczył juz ile miał pomysłów, a jeden bardziej nierealny od drugiego... Mógł mieć tylko nadzieję, że coś sensownego wpadnie mu do głowy nagle, jak nie... Cóż, o tym scenariuszu lepiej nie wspominać.
Starając się odsunąć od siebie ponure myśli, po raz kolejny spojrzał w lustro. Musiał przyznać, że Voldemort ma gust.
Czarne spodnie i tego samego koloru koszulka. Do tego ciemno - zielona bluza z kapturem. Tak, ten zestaw podobał mu się o wiele bardziej niż to, co nosił do tej pory.Miał tylko dziwne wrażenie, że kolor bluzy jest dobrany do jego oczu...
Wzdrygnął się.
Miał nadzieję, że to tylko przypadek, choć z tego, co zdążył poznać Voldemorta, było to mało prawdopodobne...
Rozczesał włosy pozwalając im swobodnie opadać. Jedyne co podobało mu się w jego " nowym" wyglądzie to właśnie one. Teraz przynajmniej nie sterczały już każdy w swoją stronę i wreszcie przestał wyglądać tak dziecinnie...
Tak i eliksir też zdał swój egzamin. Było lepiej niż sądził...
Po raz ostatni rozglądając się po pokoju, zmniejszył kufer i chowając go do kieszeni, opuścił pomieszczenie. Tak jak podejrzewał, był w jakimś hotelu, gdy wychodził, właściciel dziwnie na niego spojrzał, ale nie rzekł słowa. Zresztą w takich miejscach pytań raczej nie zadają...
Na zewnątrz zdumiony rozglądał się w okół. Znał to miejsce. Nokturn...
Więc jednak Voldemort znalazł mu wyjaśnienie...
Jęknął, po raz kolejny czując, że ten jest zawsze o krok przed nim.
Zbliżało się południe, lecz tu panował półmrok. Wiedział jednak, że chmury zasnuwające niebo mają na to niewielki wpływ... Zresztą ostatnio wyglądało to tak samo, choć był wtedy słoneczny dzień...
Poprzednio był tu zaledwie krótką chwilę, mimo to wiedział gdzie ma iść. Jakby coś prowadziło go do celu...
Nie minęło dziesięć minut, a znalazł się na jak zwykle zatłoczonej Pokątnej...
Zwolnił.
Zegar na wieży wybił dwunastą.
Wiedział, że może w każdej chwili się na nich natknać. Obawiał się tego spotkania, ale czuł, że dłużej bez nich nie wytrzyma... To właśnie przy nich czuł się najlepiej... Mógł być po prostu sobą.
Rozmyślania przerwały mu pierwsze krople. Lekka mżawka szybko przemieniła się w ulewę. Naciągając kaptur puścił się biegiem do pierwszego sklepu. Wpadając do księgarni, zamknął drzwi, otrzepując się z wody. Zrzucił kaptur wyciskając przemoczone włosy...
- Harry?
Zamarł słysząc nagle w pobliżu, tak dobrze znany głos... Odwrócił się.
Byli tam. Wszyscy. Ron, Hermiona, pan i pani Weasley, Ginny, bliźniacy, a nawet Charlie i Bill.
- Harry!
Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, otoczyła go burza brązowych włosów.
- Udusisz mnie.
- Przepraszam.
Gdy puściła go, uśmiechnął się do niej niepewnie, wiedząc co zaraz usłyszy. Nie zawiódł się...
- Jak mogłeś zniknąć tak bez słowa?! Myślisz, że taki liścik załatwia sprawę?! Nie wiesz, jak jest niebezpiecznie? Chyba nie sądziłeś, że przedłużenie włosów wystarczy do tego, by nikt cię nie poznał!
Nic nie mówił, czekając, aż skończy. Z trudem powstrzymał śmiech. Jeśli on jest przewidywalny, to Hermiona jeszcze bardziej.
Poza tym znalazła mu idealną wymówkę, na zmiany w wyglądzie...
Wreszcie nie wytrzymał i parsknął widząc, szczerzących się zza niej Rona i bliźniaków.
- Śmieszy cię to, Harry Potterz'e?
- Stary teraz wpadłeś - wyszeptał konspiracyjnie Ron, zbliżając się do niego, ale tak by wszyscy to usłyszeli.
Teraz już Bill, Charlie, Fred i George otwarcie się śmiali, a pan Weasley z trudem utrzymywał powagę, pod srogim spojrzeniem matki Rona. W chwilę później zbliżyła się ona do niego i zamykając w swoich ramionach, rzekła:
- Najważniejsze, że nic ci nie jest, tyle się teraz słyszy...
Skinął głową, dziękując Merlinowi za naukę ukrywania emocji.
- Już prawie przestało padać.Chodzcie, zakupy nie zrobią się przecież same.
Podążając za nią u boku Rona, wiedział, że pierwszy egzamin ma już za sobą...
Rozdział 13 - Rozterki
Wiedział, że pierwszy egzamin ma już za sobą, żałował tylko, że nie ostatni. Niestety życie nie bywa aż tak różowe...
Wszystko byłoby za proste.
- Pośpieszcie się! Nie możemy spędzić tu całego dnia! Jest zbyt niebezpiecznie, więc nie warto kusić losu.
Gdy tylko opuścili księgarnię, Ron zrównał się z nim, rozpoczynając tradycyjne streszczanie wydarzeń z wakacji. Szczerze mówiąc, wolał wysłuchiwać jego, niż sam być wypytywany. Na szczęście Ron nigdy nie był do tego zbyt skory...
Stopniowo jednak słowa Rona cichły. Pogrążył się we wspomnieniach...
Wciąż ciężko było mu uwierzyć, że jest teraz tutaj... Że Voldemort tak po prostu go puścił... Niby wiedział, że to tylko tymczasowo, ale ten i tak zaskoczył go tym...
" Powinieneś coś mieć z tych wakacji "
Znów powróciły do niego słowa z listu.
Od kiedy to Riddle, interesuje się jego samopoczuciem?!
Westchnął.
Jaki jest jego prawdziwy cel... Do czego dąży...
Po co robi to wszystko? Najpierw go porywa... Potem ratuje życie czyniąc wampirem... Więzi go i jednocześnie wciąż uczy nowych zaklęć... Panowania nad emocjami... Nie mówiąc o zwykłych manierach... Grozi jego przyjaciołom... By teraz dać mu spędzić z nimi wakacje...
Czego on chce..?!
Zadrżał.
- Harry?
Zamrugał wyrwany nagle z zamyślenia. Niepewnie spojrzał na idących obok bliźniaków. Nawet nie zauważył kiedy zrównali się z nim...
- W porządku?
- Tak. Zamyśliłem się. - odparł, starając się przywołać na twarz uśmiech, czuł jednak, że jego głos drży... O wiele bardziej niż, by sobie tego życzył.
- Choć, bo mama zaraz zabije nas za zwłokę.
Roześmiał się, tym razem szczerze. Lecz przyspieszając kroku, wciąż nie mógł pozbyć się tego dławiącego uczucia.
* * * *
Zmiana punktu widzenia... Voldemort.
* * * *
Księżyc stał wysoko na niebie. Do pełni pozostało niewiele czasu.
Obrócił kieliszek w dłoni, patrząc na refleksy rzucane przez srebrzyste światło.
" Jeszcze trochę "
Uśmiechnął się upijając łyk ciemnoczerwonej substancji.
Po raz ostatni spojrzał na spoczywający przed nim list.
" Tak... Wszystko idzie zgodnie z planem... "
Odłożył pióro na biurko i dmuchnął na wciąż wilgotny atrament. Nie podpisał się. Nie było to konieczne...
- Szmatek!
Skrzat zjawił się w ciągu kilku sekund.
- Pan wzywać Szmatka?
- Chyba z twoim słuchem wszystko w porządku...
- Szmmma.. tek przeprasza sir... Szmm...
- Zamilcz.
Z niechęcią spojrzał na trzęsącego się u stóp skrzata.
Westchnął.
Jak on nienawidził tych stworzeń. No, ale cóż... Były przydatne.
Zwinął pergamin i nie patrząc już na skrzata rzekł:
- Zaniesiesz Paniczowi kufer i ten list. Pamiętaj jednak, nie rozmawiaj z nim! Jeśli wdasz się w dyskusję, skończy się twój żywot, zrozumiałeś?
- Tak sir... Szmma... tek będzie posłuszny...
- Idź. Nie chcesz chyba kazać paniczowi czekać.
- Szmm...
- Już...
Potarł skronie, gdy skrzat zniknął w niewielkiej chmurce dymu. Ponownie sięgając po kieliszek, wyszeptał cicho zaklęcie. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie reakcję Harry'ego. Tak...
Bransoleta była bardzo dobrym rozwiązaniem...
Szykując się do kolejnej rozmowy, upił kolejny łyk. Gdy odstawiał naczynie, uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy.
Wieczór zapowiada się nadzwyczaj interesująco...
Rozdział 14 - Czy sen to tylko wytwór naszej wyobraźni?
Noc... Krzyki...
Czerwona łuna unosi się nad zgliszczami czegoś, co niegdyś zapewne było miasteczkiem... Ogień rozprzestrzenia się w błyskawicznym tempie... Krew, krew wszędzie... Martwe ciała, jak makabryczny koc okrywają ziemię...
Płacz... Jęki... Ból... Wciąż powtarzane słowa...
" Daj mi umrzeć... Daj mi umrzeć... ".
Nagle otoczyła go ciemność...
Ciemno... Nic nie widać na wyciągnięcie ręki... Zimno... Oddech zamienia się w parę... Lodowaty powiew, utrudniał złapanie powietrza... Cicho... Cisza, aż dzwoni w uszach...
Biegł, nie oglądając się za siebie... Byle dalej... Szybciej... TO się zbliżało... Otaczało go...Śliskie ręce, wplątywały się w ubranie... Chciał się uwolnić... Uścisk zacieśniał się... Coś go trzymało... Dusiło...
Nie był już w stanie, schwytać powietrza. Znów pojawiły się głosy... Chcę umrzeć... umrzeć...
Daj mi umrzeć...
- Aaa.
Przez chwilę, nie wiedział gdzie jest. Potem wszystko wróciło. Nokturn, Pokątna... Weasley'owie...
Odetchnął.
Oparł się o ścianę, podkurczając nogi. Otaczający mrok, rozjaśniało światło księżyca, wlewające się przez nie zasłonięte okna.
Nie zniósłby ciemności. Nie teraz.
Sen...
Tyle razy powracał do niego... Starał się zrozumieć... Nie umiał.
Jedyne co wiedział to to, że nie pochodzi on od Voldemorta. Wizje od niego, nie pojawiałyby się w kółko.
Westchnął.
Za każdym razem, szczegółów było więcej, głosy bardziej zrozumiałe... Okolica wyraźniejsza... Podświadomie czuł, że zna to miejsce...
Czyżby już tam był ? Ale kiedy? Przecież nie w czasie tej masakry! Prawda? Jednak, jeśli nie było go tam, dlaczego śnił o tym? Czemu czuł ból, słysząc krzyki? Dlaczego paraliżował go strach, za każdym razem, gdy wybuchały płomienie?
Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
Nie chciał o tym myśleć. Ani teraz, ani nigdy.
Położył się, jednak nie zamykał już oczu. Nie był w stanie spać. Nie tej nocy...
* * * *
- Wstawaj!
Podskoczył, słysząc tuż przy uchu okrzyk.
- Już po dziesiątej, ile będziesz się wylegiwał? Śniadanie ci wystygnie!
Potarł oczy, gdy Ron jak burza wypadł z pokoju. Dziesiąta. Czyli jednak zasnął...
Automatycznie wykonując poranne czynności, wciąż nie mógł zapomnieć o tym śnie.
A jeśli tam był...
Z pozoru nierealna myśl, nie dawała mu jednak spokoju...
- Harry pospiesz się! Śniadanie czeka!
Dopiero ten okrzyk, wyrwał go z zamyślenia.
Śniadanie...
Cholera, co ma powiedzieć? Że nie jest głodny? Nie uwierzą mu! Nie oni...
Jęknął.
Udawać? Ale jeśli zje choć odrobinę, pochoruje się... Voldemort, dobitnie mu to uświadomił... Zadrżał przypominając sobie jego metody...
Nie wierzysz, spróbuj...
Wciąż pamiętał ten ból... Nie chciał, by się powtórzył. Zresztą, tu nie miałby kto mu pomóc...
Co robić?
Cholera! Uderzył pięścią w ścianę. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej?
Co teraz...
- No chodź wreszcie!
Mając wrażenie, że idzie na ścięcie, wolnym krokiem zszedł po schodach. Jeszcze nigdy droga tak mu się nie dłużyła...
Opadając na krzesło w kuchni, nawet nie rozglądał się wokół. Na przemian, robiło mu się zimno, to znów gorąco. Był pewien, że go zdemaskują... Czy wyrzuca go, gdy odkryją, że jest wampirem? A może od razu oddadzą w ręce Ministerstwa?
- Jak zjesz, przyjdź do nas na boisko. Rozegramy mecz.
Wyszli.
Nim się zorientował, został sam.
Ukrył twarz w dłoniach, starając się opanować drżenie. I co teraz? Tym razem mu się upiekło, ale co ma zrobić potem? A w Hogwarcie...
Wolał o tym nawet nie myśleć.
Usunął większość z talerza, pozostawiając jedynie kilka resztek.
Wciąż, nie miał pomysłu na rozwiązanie.
* * * *.
Dwadzieścia minut później, wolnym krokiem podążył w stronę polany za domem Weasley'ów.
Quidditch.
Chciał myśleć tylko o tym, nie było to jednak takie łatwe.. O ile w ogóle możliwe...
Quidditch.
Pragnął cieszyć się tym dniem. Nie potrafił jednak. Nie do końca...
- No nareszcie. Ile można czekać!
Nie zdołał powstrzymać uśmiechu, słysząc narzekania Rona. Wszystko, zdawało się takie jak dawniej, a zarazem tak inne...
- Gramy trzech na trzech.
Quidditch.
- Wygrywa drużyna, która pierwsza zdobędzie stu punktową przewagę.
Quidditch.
Może zapomni? Choć na trochę? Może zyska choć jeden dzień? Zwyczajny?
- Ok - odparł, odsuwając od siebie wszystko inne.
Spróbuje...
* * * *
Dni zdawały się uciekać. Prześlizgiwać między palcami.
Powrót do Hogwartu, był coraz bliżej.
Nie mógł uznać tego czasu, za zmarnowany. Nie. W te wakacje odpoczął.
Nie musiał martwic się, że Voldemort zaatakuje go lub kogoś z jego przyjaciół. Po raz pierwszy, po prostu mógł żyć dniem dzisiejszym, a nie tym, co przyniesie jutro...
Potrzebował tego. Odskoczni.
Czasu, gdy nie musiał przejmować się niczym... Nie podobało mu się, że to akurat dzięki Voldemortowi, ale nie mógł zaprzeczyć, że jest za to wdzięczny...
Mimo to, z każdym dniem zbliżającym go do końca wakacji, denerwował się coraz bardziej. I nie chodziło tu wcale o szkołę. Na to, już miał sposób. Nie, martwił go Voldemort. Od czasu ich ostatniej rozmowy, nie odezwał się ani razu...
Czuł, że nie wróży to nic dobrego.
Co planuje?
Wiedział, że obojętnie co to będzie, on stanie się, kluczowym punktem programu.
Co do tego, nie miał wątpliwości.
Wkrótce, skończy się ta sielanka. Zresztą spokój i tak trwał zbyt długo.
Czuł to...
A przeczucie, jeszcze nigdy go nie zawiodło...
Rozdział 15 - Znów Hogwart
- Pospieszcie się! Jak będziecie dalej się tak guzdrać, to pociąg na pewno nam ucieknie!
Spóźnią się, a czy choć raz wyszli o normalne porze? Odpowiedz była tylko jedna...
Oparł się o ścianę, w ostatniej chwili unikając zderzenia z pędzącym po schodach Ronem. Nie mogąc powstrzymać parsknięcia.
To wszystko było, aż do bólu znajome...
Krzyki pani Weasley... Ron latający po domu w poszukiwaniu rzeczy pozostawionych we wszystkich możliwych miejscach, w tych niemożliwych zresztą też... Pana Weasley'a myślącego tylko o tym jak przemycić za plecami żony kolejny mugolski wynalazek...
Lubił ten rozgardiasz... Będąc w centrum tego wszystkiego, choć przez kilka minut mógł poczuć się jak członek tej rodziny.
Westchnął.
Voldemort znów go przejrzał. Po raz kolejny.
Zaczynał się obawiać, że czyta z niego jak z otwartej księgi i ani trochę mu się to nie podobało...
Poza tym napięcie które ogarnęło go kilka dni temu, w dalszym ciągu nie chciało zniknąć. Martwił go Voldemort, który od czasu ich ostatniej rozmowy nie odezwał się ani razu... Choć słowem...
Coś wisiało w powietrzu i niestety wiedział, że nie pozostanie zbyt długo tajemnicą. Szczerze, miał jedynie nadzieję, że przynajmniej dziś nic się nie wydarzy . Niestety jak to mówią, nadzieja matką głupich...
- Chodźcie, chodźcie, mamy tylko pół godziny!
Wsiadając do samochodu, wciąż nie mógł się uspokoić. Wręcz przeciwnie, obawy były coraz większe.
* * * *
- Uważajcie na siebie! Nie chcę żadnych skarg ze szkoły! I ani mi się ważcie pakować w jakieś kłopoty!
Pociąg ruszył, a głos pani Weasley powoli cichł w oddali. Zamyślony wpatrywał się w coraz szybciej malejący peron. Wreszcie przeniósł wzrok na pusty przedział. Szczerze mówiąc ulżyło mu, gdy dowiedział się, że Ron z Hermioną nie mogą jechać razem z nim. W tym momencie cieszył się, że są prefektami.
Potrzebował samotności. Bardziej niż kiedykolwiek.
Zastanawiając się jak będzie wyglądał ten rok, otworzył ukrytą część kufra, przegroda po brzegi wypełniona była szklanymi flakonikami, niestety większość z nich została już dawno opróżniona.
Krew.
Zostało mu jej właściwie na niecałe dwa dni. Tak, to był kolejny z powodów utwierdzających go, że coś się wydarzy.
Voldemort nie chciał go martwego. W ciągu tych wakacji upewnił go w tym już kilkakrotnie. Zresztą, gdyby starał się go zabić, po co by było tyle zachodu z tą całą przemianą...
Tylko w jaki sposób ma zamiar mu ją dostarczyć? Jakoś nie chciało mu się uwierzyć, że tak po prostu ją prześle. Nie on. Dużo bardziej prawdopodobna byłaby jego osobista wizyta...
Zadrżał.
Bardziej prawdopodobna, ale akurat na nią nie miał ochoty... Niestety, wiedział również jedno... Nie przeżyje bez krwi... I to nawet trzech dni...
Poza tym... To uczucie...
Wciąż miał wrażenie, że ktoś obserwuje go z ukrycia. Śledzi każdy jego ruch... Drgnięcie czy chociażby oddech...
Czy naprawdę aż tak z nim źle?
* * * *
Prawie w ogóle nie spał tej nocy i miarowe kołysanie pociągu wreszcie go uśpiło. Przebudził się dopiero słysząc pod drzwiami przytłumione głosy.
- Pewnie tutaj jest.
Słyszał, że ktoś przesuwa drzwi, drugi głos jednak go zatrzymał.
- Nie! Nie wchodź. To niebezpieczne.
Zaskoczony przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Znał ten głos.
Hermiona?
- Dlaczego?
- Z nim jest coś nie tak. Nie widzisz tego? To nie jest ten sam Harry którego znaliśmy...
- Ale.
To na pewno był Ron...
- Zaufaj mi. To nie on.
- Nie wierze ci!
Drzwi rozsunęły się hałaśliwie, Lecz nie otworzył oczu. W głowie wciąż odbijały się słowa przyjaciółki... Czy może raczej osoby którą uważał za przyjaciółkę..? Już niczego nie był pewien.
- Śpi. Nie przeszkadzajcie mu.
Bliźniacy? A co oni tu robią?
Nawet gdy kroki zaczęły się oddalać, nie ruszył się.
Nie chciał.
* * * *
- Wstawaj! Dojeżdżamy
Zaspany wolno uchylił powieki. Pierwsze co zdołał rozróżnić, to pochylającą się nad nim rudą czuprynę. Ron - przebiegło mu przez myśl, zaraz jednak zorientował się, że to nie z nim ma teraz do czynienia. Usiadł, a bliźniacy wyszczerzyli się do niego.
- Przebieraj się, za kilka minut będziemy na miejscu.
- Przebieraj się, za kilka minut będziemy na miejscu.
- Myślałem, że chcecie zrezygnować ze szkoły? - zadał pierwsze pytanie które przychodziło mu na myśl, mając wciąż w pamięci ich ostatnią kłótnię z panią Weasley.
- Mama się uparła, że mamy skończyć szkole. Szkoda, bo interes zaczynał się całkiem dobrze kręcić. Mieliśmy już nawet kilku stałych klientów...
Widząc ich nagle przygaszone miny, nie pytał dalej.
Zmieniając szatę, po raz kolejny nie mógł pozbyć się wrażenia ze ktoś go obserwuje.
Czy rzeczywiście jestem już tak bardzo przewrażliwiony? Zdecydowanie mieszkanie z Voldemortem pod jednym dachem nie wyszło mu na dobre.
Pociąg powoli zwalniał.
Kierując się wraz z reszta tłumu w stronę wyjść, niczym mantrę powtarzał:
To tylko wymysły... Wymysły...
Peron oświetlała jedynie migocząca lampa w ręku Hagrida.
- Pirszoroczni. Pirszoroczni do mnie!
Tak znajome okrzyki. Powinien czuć się jak w domu, tymczasem zdawało mu się to wszystko wyjątkowo odległe. Jakby znajdował się za jakąś zasłoną oddzielającą go od reszty świata. Nagle zrobiło mu się dziwnie gorąco, zupełnie jak wtedy, gdy Voldemort był w pobliżu...
Rozejrzał się lecz, poza uczniami nie było tu nikogo...
Wymysły...
Czuł się dziwnie ociężały. Nie chcąc zostać w tyle, starał się przyspieszyć, nogi jednak odmawiały mu posłuszeństwa...
Wszystkie dźwięki zagłuszył szum. Zatrzymał się potrząsając głową.
- Mój.
W pewnym momencie wszystko ustało, gwałtownie wracając do normy. Otrząsnął się, orientując, że został na peronie sam. Sam nie licząc ramion ciasno go oplatających.
Ramion powoli ciągnących go w mrok.
Rozdział 16
Czy klątwa może być gwarancją bezpieczeństwa?
Zagłuszanie bólu na jakiś
czas sprawia, że powraca
ze zdwojoną siłą.
Joanne Kathleen Rowling
Harry Potter i Czara Ognia
Na peronie panował zamęt. Skrzek ptaków i zawodzenie uwięzionych w koszykach kotów, mieszało się z rozgardiaszem wywoływanym przez rozgadanych uczniów, którzy w ciągu kilku chwil starali się nadrobić dwumiesięczną rozłąkę.
- Pirszoroczni. Pirszoroczni do mnie! - Gruby głos Hagrida wybijał się ponad to wszystko, a migocząca w jego ręku latarnia była niczym drogowskaz wskazujący zagubionym pierwszakom drogę.
Wszystko było tak bardzo znajome i powinien poczuć się jak w domu, tymczasem czuł się tu zupełnie nie na miejscu, jakby coś było nie tak.
A może po prostu sam się zmieniłem?
Potrząsnął głową, mając nadzieję, że w ten sposób zlikwiduje to uczucie, albo, chociaż je trochę osłabi, niestety było wręcz przeciwnie, a otaczające go dźwięki zdawały się być przez coś tłumione...
Tak jakby jakaś zasłona starała się oddzielić mnie od reszty świata…
Co się ze mną dzieje?
Całe jego ciało stało się dziwnie ociężałe i nawet podniesienie ręki wydawało się rzeczą nieosiągalną.
- Mój. - cichy szept i gorący oddech owiewający szyję, w jednej chwili przywróciły go do rzeczywistości.
Otrząsnął się, dopiero po kilku sekundach orientując, że w jakiś sposób został na peronie całkiem sam. Sam nie licząc ciasno oplatających go ramion, które powoli, lecz nieubłaganie ciągnęły go w mrok.
Gdy tylko światła rozjaśniające peron przestały padać na jego twarz, ponownie usłyszał przy uchu cichy szept.
- Mój.
Znał ten głos i nie potrzebował nic więcej by wiedzieć, z kim ma do czynienia. Szarpnął się, czując jak ogarnia go wściekłość. Miał dość.
Voldemort ledwie, co powiedział mi, że mogę wrócić do szkoły i miałem nadzieję na odrobinę spokoju. A tu coś takiego!
- Puszczaj! - Krzyknął, gdy pomimo usilnych prób, uścisk wokół jego ramion nie zelżał nawet odrobinę, jednak jedyna rzecz, którą w ten sposób uzyskał, to fakt, że Riddle mocniej przycisnął go do siebie.
- Spokojnie.
Odwrócony niespodziewanie w stronę Voldemorta, spojrzał w jego tęczówki, nawet w ciemności, która ich otoczyła potrafiąc rozróżnić ich krwistoczerwoną barwę.
- Czego chcesz? - zapytał, gdy Voldemort wreszcie pozwolił mu choć trochę odsunąć się poza zasięg swych rąk.
- Harry, opanuj się, poirytowanie nie wpływa pozytywnie na urodę.
Starając się zignorować drwinę doskonale wyczuwalną w głosie Voldemorta, odpowiedział, siląc się przy tym na to by nie dać mu się znów wyprowadzić z równowagi:
- Jeżeli spóźnię się na ucztę powitalną, to już pierwszego dnia będę miał kłopoty. - Tak, jakby Voldemort przejmował się tym czy zostanę ukarany...
- Nie martw się, Artezjusz cię usprawiedliwi.
- Kim jest, Arte..? - Nie zdążył nawet dokończyć pytania, w tym samym momencie, bowiem z mroku, gdzieś za Voldemortem wyłoniła się kolejna postać. Nie był w stanie rozróżnić, rysów twarzy przybysza i właściwie, jedyna rzecz, której się dowiedział, to to, że stojący przed nim mężczyzna jest wysoki.
- Artezjusz przypilnuje cię w Hogwarcie - nim dotarł do niego sens tej wypowiedzi i miał choć szansę zaprotestować, Voldemort ponownie przyciągnął go do siebie, a ich usta zostały złączone w pocałunku.
Znowu...
Przebiegło mu przez myśl nim ponownie naszły go te przeklęte uczucia.
Otulająca go bliskość... Całkowity spokój... Bezpieczeństwo.. - I po raz setny to jedno, najbardziej dręczące pytanie:
Co takiego mi zrobił?
Ponownie uwolniony z uścisku, odsunął się jeszcze dalej niż poprzednie, starając przy tym zapanować nad własnym oddechem. Nie widział tego, ale był absolutnie pewien, że Voldemort uśmiecha się teraz.
On uwielbia mnie widzieć w takim stanie! Jestem dla niego jak zwierzątko, z którym może robić wszystko, co mu się żywnie podoba!
Podejrzewał, że tym razem zrobił to by pokazać przed swoim sługusem, jaką ma władzę, jednak akurat teraz bardziej interesowało go to, czego tak naprawdę Voldemort od niego chce. Za grosz nie wierzył, że zatrzymał go tylko po to by go komuś przedstawić.
Po kolejnych słowach Riddle'a wiedział, że się nie pomylił.
- Sądzę, że jeszcze nie wymyśliłeś jak zamierzasz wytłumaczyć całej szkole fakt, że nie możesz nic jeść, a na sam zapach potraw zaczyna cię mdlić?
Tym razem nie wiedząc, co odpowiedzieć, spuścił głowę, przeklinając się w duchu za to, że zabrakło mu słów na to by się mu odgryźć.
- Tak myślałem, ale nie martw się Harry, ja wiem jak rozwiązać twój problem.
- Wiesz?! - krzyknął podrywając głowę i po raz kolejny w przeciągu kilku sekund przeklinając sam siebie, tym razem za ulgę która z pewnością musiała odmalować się na jego twarzy. Ale niestety na to nie mógł nic poradzić. Sam za nic nie wiedział jak ma uniknąć tłumaczeń, które z pewnością wywoła jego wstręt do jedzenia.
- Tak Harry, w przeciwieństwie do ciebie ja prócz wymyślania kolejnych wymówek przejrzałem kilka książek.
Zaklął czując, że się czerwieni, tymczasem Riddle mówił dalej.
- Słyszałeś kiedyś o klątwie Gelu Sanguis?
Zaskoczony odwrócił się do stojącego w pewnej odległości mężczyzny. Przez to wszystko zupełnie zapomniał, że nie jest tutaj z Voldemortem sam.
- Jest to mało znane zaklęcie, jednak w ogólnym zarysie powoduje migreny, osłabienie organizmu, brak apetytu, krwotoki oraz wymioty po spożyciu nawet niewielkiej porcji jedzenia. W skrócie jest łudząco podobne do twoich wampirzych cech.
-Mam zacząć udawać, że ktoś je na mnie rzucił? - Szczerze mówiąc ani trochę mu się to nie podobało.
- Nie udawać Harry. To zaklęcie zostanie na ciebie rzucone - zadrżał, tym razem już z jawnym przerażeniem spoglądając na Riddle'a.
- Spokojnie mój drogi, jesteś wampirem, wiec w twoim przypadku klątwa ta będzie miała nieco inne działanie.
Inne?
- Większość tego typu zaklęć w ogóle na nas nie działa, zaś jedyna rzecz, którą może spowodować u ciebie ten czar to krwotoki, jednak tylko w przypadkach obniżonej odporności lub zbyt długiego odstępu między przyjmowaniem przez ciebie kolejnych dawek krwi.
Pięknie. Czy ktoś się na niego uwziął? I co jeszcze?
- Jak długo działa, to zaklęcie?
- W normalnym przypadku ta klątwa jest śmiertelna, jeśli nie rzuci się przeciw zaklęcia w ciągu dziesięciu minut, po tym czasie czar nie zadziała. A nawet gdy jest rzucony o czasie, nie da się przywrócić pełni sil. Nie znam przypadku, gdy po takiej klątwie ofiara nie miała później kłopotów ze zdrowiem.
- Więc...
- To będzie idealny pretekst do wytłumaczenia twojego braku apetytu.
- A jeżeli się nie zgodzę? Jeżeli nie chcę zostać trafiony nią? Co jeśli nie mam zamiaru dać zrobić z siebie kaleki!
Nie rozumiał tego.
Skoro ta cholerna klątwa ma zamaskować mój wstręt do jedzenia i to, że stałem się wampirem, to, po co w ogóle ją rzucać? Przecież wszystkie "objawy" już dawno mam gotowe!
- To proste Harry - zgrzytnął zębami, uświadamiając sobie, że Riddle po raz kolejny szpera w jego myślach - Po tego typu klątwie zostaje bardzo silna sygnatura i dziwne by było gdybyś miał jej "objawy" a nie było by żadnego śladu, że kiedykolwiek coś takiego na ciebie rzucono.
Super.
Skarcił się w duchu, gdy Voldemort ponownie się uśmiechnął.
- Gelu Sanguis
Wrzasnął upadając na ziemie, kiedy niespodziewanie rozbrzmiało zaklęcie. Przez głowę jeszcze przemknęło mu, że Voldemort mógł go uprzedzić i dać czas na przygotowanie się, potem wszystko ogarnął ból.
- - - - - - - -
Sanguis - łac - krew
Gelu - łac - lód
Koniec rozdziału 16