950

Tajna operacja „Alfa” – śledztwo od nowa Prokurator generalny Andrzej Seremet nakazał wznowienie śledztwa w sprawie podejrzenia korupcji w wymiarze sprawiedliwości i powoływania się na wpływy w Sądzie Najwyższym. W ubiegłym roku ujawniliśmy szczegóły tajnej operacji Centralnego Biura Antykorupcyjnego „Alfa” dotyczącej tej sprawy.

Działania CBA były prowadzone pod nadzorem prokuratury, a zgody na operacje specjalne przeprowadzone w tej sprawie każdorazowo wydawał sąd. Mimo to prowadząca śledztwo Prokuratura Apelacyjna w Krakowie umorzyła je w ubiegłym roku. Przeciwko tej decyzji zaprotestowało kierownictwo CBA, byli szefowie Biura, za czasów których wszczęto postepowanie, oraz posłowie PiS‑u. W tygodniku „Gazeta Polska” oraz dzienniku „Gazeta Polska Codziennie” ujawniliśmy informacje dotyczące prowadzonego śledztwa. Wyłania się z nich obraz ogromu patologii panującej w polskim świecie prawniczym.

Kasacja za łapówkę Wydarzenia, które stały się przyczyną przeprowadzenia przez CBA operacji o kryptonimie „Alfa”, rozegrały się pod koniec 2008 r. Główną rolę w ujawnieniu korupcji sięgającej najwyższych szczebli polskiego sądownictwa, w tym Sądu Najwyższego, odegrał Józef Matkowski – biznesmen, milioner z podwójnym polskim i niemieckim obywatelstwem. Nagrywał on rozmowy ze wszystkimi osobami uczestniczącymi w załatwieniu kasacji, z czego sporządzono prawie 200 płyt CV i DVD (taśmy audio lub audio-wideo). Bogusław Moraczewski, sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który brał udział w załatwieniu sprawy, zasugerował Matkowskiemu wyjazd na polowanie do Rosji, za które miał oczywiście zapłacić biznesmen. Zgodę na kontrolowane wręczenie łapówki (ubrania myśliwskiego i akcesoriów łowieckich) wydał prokurator generalny. Po powrocie z polowania z Rosji doszło do kolejnego wręczenia łapówki – Moraczewski zażądał od Matkowskiego 5 tys. zł na opłacenie preparatora trofeów, które przywiózł w Rosji. Całe zdarzenie zostało rejestrowane. Przez cały czas trwało pisanie kasacji – prawnicy konsultowali między sobą jej treść. Bogusław Moraczewski nawiązał w tej sprawie kontakt z Henrykiem Pietrzkowskim, przewodniczącym wydziału m.in. do spraw kasacji Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Wszystkie rozmowy Moraczewskiego były legalnie rejestrowane, podobnie jak przychodzące do niego SMS-y.

„Sędzia Jan. Prosiłem o życzliwość” – tak Pietrzkowski napisał w SMS-ie do Moraczewskiego. „Jan”, o którym wspominał Pietrzkowski, to sędzia Jan Górowski z Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Na posiedzeniu niejawnym „Jan” pozytywnie ocenił skargę kasacyjną Moraczewskiego i skierował ją na rozprawę główną. W kwietniu 2009 r. mecenas Bedryj, jego wspólniczka Agnieszka Godlewska oraz prawnik Ryszard Kuciński (zmarł w maju 2011 r.) podczas spotkania z Józefem Matkowskim powiedzieli mu, że załatwienie sprawy będzie kosztowało 2 mln zł, które mają być wręczone po korzystnym wyroku, a pieniądze pójdą do podziału między wszystkich biorących udział w sprawie prawników, w tym oczywiście sędziów. Matkowski pieniędzy nie dał, a 14 października 2009 r. Sąd Najwyższy odrzucił wniesioną kasację. Moraczewski, który do końca był przekonany, że załatwi sprawę pozytywnie, zorganizował spotkanie Józefa Matkowskiego z sędzią Henrykiem Pietrzkowskim. Doszło do niego w hotelu Hubertus Spalski – za pobyt obydwu sędziów zapłacił oczywiście Matkowski. Po oddaleniu skargi kasacyjnej Józef Matkowski zawiadomił prokuraturę o korupcji w wymiarze sprawiedliwości – sprawa trafiła do Wydziału V ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie.
Ścigać dziennikarzy Mimo tych wszystkich okoliczności we wrześniu zeszłego roku prowadząca śledztwo krakowska prokuratura umorzyła postępowanie, twierdząc, że „dowody zostały zebrane bez podstawy prawnej”. Z kolei Prokuratura Okręgowa w Poznaniu wszczęła śledztwo przeciwko... dziennikarzom, którzy w tygodniku „Gazeta Polska” oraz dzienniku „Gazeta Polska Codziennie” ujawnili szczegóły operacji „Alfa”. Pierwszy prezes Sądu Najwyższego Stanisław Dąbrowski oraz szef i sędziowie Izby Cywilnej SN wyrazili „oburzenie oraz zdecydowany protest przeciwko bezpodstawnemu pomawianiu” sędziów SN o działania korupcyjne i zachowania niezgodne z etyką sędziowską. Dodali, że „zawarte w doniesieniach prasowych spekulacje, pełne sprzeczności i niedomówień, nieprawdziwe i niemające pokrycia w faktach, w sposób niedopuszczalny podważają autorytet sędziów i zaufanie do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości w Polsce”. Prezes Stanisław Dąbrowski mówił, że „jak dotąd nie ma żadnych materiałów pozwalających rzucać cień podejrzenia na nieskazitelność charakteru któregokolwiek z sędziów SN”. Dąbrowski wystąpił do prokuratury o informacje, czy CBA zebrało dowody świadczące o nieprawidłowościach w SN, a jeżeli tak – jakie to były materiały. Prokuratura w Krakowie odmówiła jednak przekazania informacji w zakresie przedmiotu działań operacyjnych i poczynionych ustaleń przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz prokuratury.
Śledztwo od nowa Po publikacjach szczegółów operacji „Alfa” w tygodniku „Gazeta Polska” i dzienniku „Gazeta Polska Codziennie” oraz po apelach do prokuratora generalnego kierowanych przez byłe i obecne kierownictwo CBA oraz posłów PiS‑u do Prokuratora Generalnego, Andrzej Seremet polecił zbadać zasadność umorzenia śledztwa. Po pół roku analizy akt śledztwa departament ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej i korupcji Prokuratury Generalnej uznał, że decyzja krakowskiej prokuratury o umorzeniu śledztwa była przedwczesna. Sprawa dotycząca powoływania się na wpływy i podejrzeń o korupcję w Sądzie Najwyższym została podjęta na nowo przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie. Dorota Kania, Dawid Wildstein, Samuel Pereira

Tym razem Lotosu obronić się już nie udało

1. Wczoraj po blisko roku od skierowania do sejmowej komisji skarbu obywatelskiego projektu ustawy o zakazie prywatyzacji spółki Lotos S.A., została ona odrzucona głosami koalicji Platforma – PSL. Większość koalicyjna w komisji przez prawie rok unikała pracy nad tym projektem, żeby na początku tego roku przygotować sprawozdanie, zalecające Sejmowi jego odrzucenie. Przypomnę tylko, że projekt ustawy o zakazie prywatyzacji Lotosu, został przygotowany przez społeczny komitet, zebrano pod nim ponad 150 tysięcy podpisów i wniesiono go do Sejmu na jesieni 2011 roku.

Była to reakcja na ogłoszony na początku 2011 roku przez ówczesnego ministra skarbu Aleksandra Grada zamiaru sprzedaży 53% akcji Lotosu, a w szczególności na próbę sprzedania go koncernowi rosyjskiemu. Premier Tusk na uroczystości oddania nowych instalacji do przerobu ropy w Lotosie na wiosnę 2011 roku, mówił o tej prywatyzacji tak „nie ma ideologicznych przesłanek by mówić „nie” inwestorom z jakiegokolwiek kraju, ale ze względu na pozycję surowcową Rosji i nasze uzależnienie od dostaw ropy wskazana jest ostrożność i powściągliwość”. Na czym miałaby polegać ta ostrożność i powściągliwość w stosunku do koncernów rosyjskich, które jako jedyne zgłosiły zainteresowanie zakupem pakietu większościowego Lotosu, premier wtedy jednak nie wyjaśnił.

2. Projekt ustawy o zakazie prywatyzacji Lotosu większość koalicyjna chciała odrzucić już podczas I czytania w marcu 2012 roku. Wtedy jednak „połamał” się klub PSL-u. Dwaj posłowie tego klubu kontestujący koalicję z Platformą (a przynajmniej niektóre jej posunięcia) Janusz Piechociński i Eugeniusz Kłopotek, głosowali przeciw odrzuceniu projektu ustawy. Aż 6 kolejnych wstrzymało się od głosu (Borkowski, Kalemba, Stefaniuk, Tokarska, Zgorzelski i były marszałek Zych), co także oznaczało sprzeciw wobec odrzucenia projektu ustawy i 3 posłów nie głosowało choć byli obecni na sali (wicepremier Pawlak, wiceminister gospodarki Kacprzak i poseł Walkowski). Dzięki temu opozycji większością 4 głosów, udało się zablokować odrzucenie projektu obywatelskiego w I czytaniu i skierować go do dalszych prac w sejmowej komisji skarbu. Wyżej wymienieni posłowie PSL-u ulegli licznym merytorycznym argumentom przedstawionym zarówno przez przedstawiciela inicjatywy obywatelskiej jak i posłów opozycji. Mówiono wtedy w Sejmie o wpływach podatkowych pochodzących z Lotosu (ponad 12 mld zł z VAT, akcyzy i podatku dochodowego), które po prywatyzacji mogą być tylko mniejsze, o kluczowym znaczeniu Naftoportu dla zaopatrzenia Polski w ropę droga morską, o 5 tys. miejsc pracy nie tylko w regionie gdańskim ale także podkarpackim, zagrożeniach po prywatyzacji Lotosu (szczególnie jeżeli inwestorem będą Rosjanie) dla płockiego Orlenu i kilkunastu innych powodach dla których ta firma powinna pozostać w rękach Skarbu Państwa.

3. Teraz „nowy” PSL pod kierownictwem wicepremiera Piechocińskiego nie był już tak pryncypialny w chronieniu majątku narodowego jak ten pod kierownictwem Pawlaka. Wprawdzie wyłamało się znowu ale tylko 8 posłów tej partii. Trzech głosowało przeciw odrzuceniu projektu (Gos, Kłopotek i Walkowski), wstrzymał się Józef Zych, a 4 mimo obecności na sali nie wzięło udziału w głosowaniu (Dombrowski Andrzej ten, który przeszedł ostatnio do PSL-u z Solidarnej Polski, Pawlak, Stefaniuk i Zgorzelski). Piechociński i Kalemba, Borkowski i Tokarska tym razem zmienili zdanie. A do zablokowania wniosku o odrzucenie zabrakło tylko 2 głosów. Pewnie teraz prywatyzacja Lotosu pójdzie jak z płatka, bo parę miliardów złotych w budżecie, bardzo się przyda, w sytuacji kiedy wpływy podatkowe w roku 2013 w wielkościach zaplanowanych przez ministra Rostowskiego, są poważnie zagrożone. A do Rosjan jako inwestorów, rząd Tuska już nie ma żadnych uprzedzeń, ba od jakiegoś czasu jest gotowy im tu w Polsce wręcz „nieba przychylić”.Kuźmiuk

Kobus: Postęp w chowie i w hodowli. Kłamstwa w walce o „prawa zwierząt” Czy postęp w zakresie warunków utrzymania zwierząt (czyli w ich „chowie”) rzeczywiście zawdzięczamy idiotom, którym wydaje się, że walczą o „prawa zwierząt”? Czy widoczną poprawę jakości zwierząt hodowlanych (a więc „postęp hodowlany”) zawdzięczamy ustawodawstwu w coraz to większym stopniu ingerującemu w to, co nominalny właściciel robi ze swoją własnością? Oczywiście, że odpowiedź w obu przypadkach jest negatywna. Postęp w chowie koni jest skutkiem uwłaszczenia chłopów w połowie XIX wieku i drapieżnego kapitalizmu, który zapanował w następstwie tego zdarzenia na polskiej wsi. Ów krwiożerczy kapitalizm sprawił w czasie krótszym od stulecia tyle, że już „przed wojną” najbiedniejszy wyrobnik z folwarcznych czworaków żył dłużej, zdrowiej i zamożniej niż najbogatszy kmieć w czasach pańszczyźnianych – i analogicznie o tyle lepiej żyły też trzymane na wsi zwierzęta. Tylko dzięki temu, że nie udało się na polskiej wsi zaprowadzić socjalizmu, postęp w tym zakresie (inaczej niż np. w Rosji, gdzie po roku 1928 nastąpiło dramatyczne załamanie tak stanu zdrowia i dobrobytu ludności, jak i zwierząt – poziom, który w obu tych kategoriach oferowały kołchozy, okazał się w praktyce daleko poniżej standardu, do którego przywykł był za cara najciemniejszy pańszczyźniany „mużyk” i jego zabiedzona chabeta…) nie ustał, choć zwolnił bardzo wyraźnie i przyspieszył ponownie dopiero w ostatnim ćwierćwieczu. Na czym polega ów „postęp”, jeśli chodzi o chów koni? Ano – w roku Pańskim 1860 jakieś 90% z nieco ponadmilionowej populacji koni na obecnym terenie Polski (ziem pruskich bynajmniej jeszcze nie wyłączając) to były słaniające się z głodu na krzywych nogach, brzydkie jak nieszczęście mierzynki w kałmuckim typie, w większości importowane zresztą bezpośrednio znad Wołgi, bo żywienie koni w ówczesnej Polsce było tak skąpe, a praca tak ciężka, że niewiele klaczy wykazywało ruję, a jeszcze mniej było zdolnych do donoszenia ciąży. Konieczny był zatem nieustanny import koni, które też co roku dziesiątkami tysięcy pędzili Tatarzy i Kałmucy z nadwołżańskich stepów na targi od Bałty na Ukrainie aż po Gniezno. W roku 1913, kiedy populacja koni osiągnęła historyczny szczyt swego liczebnego rozwoju, żyło w Polsce – jak podaje prof. Pruski (dane akurat dla Wielkopolski – w Królestwie Polskim było tego więcej, w Galicji mniej, więc podejrzewam, że taka by akurat była „średnia ogólnopolska”) – 10,4 konia na każdy kilometr kwadratowy powierzchni i 141 koni na każde tysiąc mieszkańców. Były to już konie o wiele lepiej odżywione niż pół wieku wcześniej, czego najlepszym dowodem jest to, że cały praktycznie przyrost liczebny, jaki od 1860 roku nastąpił (mniej więcej czterokrotny), dokonał się „własnymi siłami”, przy stosunkowo nielicznych, choć cennych genetycznie importach. W państwie pruskim, a więc na większości terytorium Polski dzisiejszej, były to już konie na wskroś „nowoczesne”, tj. albo zimnokrwiste („gryfy” pomorskie, konie sztumskie), albo konie półkrwi w typie nowoczesnego konia pospiesznoroboczego (konie śląskie – moim zdaniem, najbardziej udana z wciąż istniejących ras „rodzimych”!) lub wierzchowego (konie wschodniopruskie i poznańskie). W rosyjskiej i austriackiej części obecnej Polski do nowoczesności jeszcze wiele brakowało (w Galicji w momencie wybuchu I wojny światowej wciąż ok. 40% siły roboczej w rolnictwie stanowiły woły – używane tam zresztą aż do lat 70. XX wieku…). W okolicach Sokółki pojawiły się dopiero co pierwsze ardeny, których potomstwo w ciągu następnego półwiecza utworzy znane współcześnie konie sokólskie. Nadal jednak powszechnie używa się na tym terenie głównie stosunkowo lekkich, więc „nienowoczesnych” koni – potomstwa owych „kałmuków”, w jakimś stopniu uszlachetnionego „odpadkami z pańskiego stołu”, czyli arabami, angloarabami, bliżej niezidentyfikowanymi końmi orientalnymi i innymi końmi szlachetnymi, które przygodnie udało się chłopskiej kobyle uwieść gdzieś pode dworem… Skądinąd ziemiaństwo ówczesne, a potem, już za II Niepodległej, także i władze hodowlane zdecydowanie popierały ten właśnie kierunek hodowli – w myśl hasła: „krew [orientalna] ojca, zastąpi źrebięciu owies”. Początkowo wynikło to z (mylnego) przekonania, iż gospodarka „włościańska” po wiek wieków będzie inna, gorsza od folwarcznej i że w związku z tym cięższych koni ani nie potrzebuje, ani też nie jest w stanie utrzymać. Za tow. „Wiesława” Złotoustego ta sama „metoda hodowlana” doczekała się nowego uzasadnienia: oto bowiem, chłopskie konie zjadają ziarno, które w przeciwnym razie socjalistyczna ojczyzna mogłaby wyeksportować, uzyskując w zamian jakże potrzebne dla naszego raczkującego przemysłu dewizy! „Konie zjadają Polskę” – apelował tow. „Wiesław” Złotousty. W odpowiedzi przodownicy pracy z ówczesnego PZHK (reaktywowanego dopiero co po stalinowskiej przerwie…) wymyślili „konia wszechstronnie użytkowego” o maksymalnym wzroście w kłębie do 150 cm i możliwie jak najmniejszych wymaganiach żywieniowych – jako ideał, do którego socjalistyczna ojczyzna będzie dążyć. A prof. Koproń z Akademii Rolniczej w Lublinie – ten sam, który nie tak dawno, emerytem już będąc, o milionowej armii Kserksesa na łamach „Końskiego Targu” pisał (i Moja Ukochana Redakcja mu to puściła…!) – nawet wyprodukował antyimportowy hicior: kuca felińskiego. Zwierzę, które miało zastąpić importowane (bo nieosiągalne, ze względu na potrzebę minituryzacji, dla socjalistycznego przemysłu…) ciągniki sadownicze… Chłopi swoje wiedzieli. I konsekwentnie olewali zarówno „światłe porady” różnych „terenowych inspektorów”, jak i surowe przepisy dotyczące tzw. rejonizacji hodowli – kryjąc swoje klacze zawsze najgrubszym ogierem, jakiego udało się w okolicy znaleźć. I sypiąc ziarna do żłobów. Ze szczerego serca. Efekty? Efekty są takie, jakie każdy zobaczyć może. Koni mamy w Polse nieco ponad 300 tysięcy, z czego jakieś 80% to konie „pogrubiane” lub „zimnokrwiste”. I są to konie naprawdę dobre – i naprawdę dobrze utrzymane. Nawet za dobrze! Bo się tymczasem ów nawyk szczodrego sypania ziarna w tradycji zakorzenił i w konsekwencji zdecydowana większość koni w Polsce ma poważną nadwagę. Najczęstsze i najgroźniejsze wykroczenie przeciw dobrostanowi koni w Polsce współczesnej to przekarmienie. Oraz przegrzanie, bo – kierując się atawistycznym odruchem nagiej małpy – ludzie zamykają na ogół swoje ofutrzone pupile na cztery spusty w ciasnych i źle wentylowanych (więc często wilgotnych!) obórkach i komórkach, ledwo tylko chłodniejszy wiaterek powieje. Wcale nie żartuję! Ja wiem, że dla Państwa – w zdecydowanej większości laików – „strasznie” to wygląda chuda, zabiedzona szkapa z zaniedbanymi kopytami i brudną sierścią. Jeszcze najlepiej, jak by miała jakieś otarcia czy rany – wtedy zaraz Wam ślozy lecą z żalu, a niektórzy z Was łapią za siekiery i biegną odbierać „nieszczęśliwe zwierzę” temu strasznemu „rolnikowi”. Tak naprawdę to taka „bida” najczęściej jest zdrowsza, a bywa też, że i szczęśliwsza od pękającego od tłuszczu, błyszczącego, zimnokrwistego ogiera, który – poza dopuszczaniem klaczy – przez całe życie nieraz tyle świata zobaczy, ile przez okienko boksu widać – o ile ów boks jest wystarczająco duży, by mógł się w nim obrócić i o ile nie jest przywiązany za mordę do bezokiennego zgoła żłobu… To, że nie mamy jeszcze wśród koni epidemii cukrzycy, to tylko dlatego, że – na szczęście – zdecydowana większość murowanych kandydatów na końskich cukrzyków trafia na rzeźnicki hak, mając około roku, a więc wcześniej, nim się ich insulinoodporność zdąży ujawnić! I tak jednak są chłopskie konie dość chorowite – i nie z głodu ani nie z przepracowania zapadają na kolki czy na ochwat, tylko właśnie z przekarmienia i z przegrzania.

Taka jest więc skala porównawcza, taki nastąpił postęp. W roku 1860 mały, kościsty, krzywonogi, kwadratowogłowy chłopski mierzynek, urodzony hen w stepie, słaniał się na nogach z głodu i przepracowania. W roku 2013 ogromny, okrągły, błyszczący od tłuszczu zimnokrwisty ogier z trudem czasem podnosi swoje proste, doskonale złożone i harmonijnie, posuwiście i wydajnie pracujące nogi – bo ma nadwagę jak za przeproszeniem Amerykanin i bywa już, że i samego siebie nie zawsze jest w stanie dźwignąć… No i co, Drodzy Aktywiści, proponujecie na taki stan rzeczy? Kampanię społeczną – jak ongiś przeciw przegrzewaniu niemowląt? Obawiam się, że jednak dobrostan chłopskich koni to zbyt mało ważna sprawa, aby jakakolwiek telewizja zechciała udzielić takiej akcji swej anteny – a „NCz!” przecież hodowcy, którzy coś takiego mają „za uszami”, i tak nie czytają. To zresztą nie jest moje zmartwienie, co wobec tego stanu rzeczy „zrobić”. Ja bowiem nic zgoła robić nie zamierzam. Jeśli jakiś sąsiad mnie pyta – tłumaczę. W każdej chwili każdemu mogę na żywym przykładzie zademonstrować, na czym prawidłowe utrzymanie koni polega. Ale zbawiać cały świat, krucjaty jakieś toczyć, nawracać, nauczać – może jeszcze uciec się do groźnej potęgi gosudarstwa i lotne kontrole weterynaryjne nasyłać? Uchowaj, Panie Boże! W takich sprawach obowiązują spiżowe prawa rozrostu biurokracji, sformułowane dawno temu przez Cyryla Parkinsona. Jeśli tylko powoła się nową strukturę biurokratyczną lub da nowe kompetencje jakiejś wcześniej istniejącej – można być absolutnie pewnym, że będzie ona działała do skończenia świata i jeden dzień dłużej, ani na jotę nie zmieniając swojego modus operandi, a co najwyżej puchnąc po drodze w personel, budynki i przywileje. Innymi słowy: gdyby w roku pańskim 1860 powołany został Urząd ds. Włościańskiego Inwentarza, który zająłby się (przymusowym) dokarmianiem owych zabiedzonych, krzywonogich mierzynków, które jak pochód Śmierci ze średniowiecznych fresków snuły się wtedy po naszej Umęczonej Ojczyźnie – to by ów Urząd z całą pewnością dokarmiał (przymusowo) chłopskie konie po dziś dzień. Sądzicie może, że jeśli teraz powoła się Urząd ds. Dobrostanu Zwierząt Gospodarskich, żeby owies ze żłobów wysypywał i na świeże powietrze wypuszczał – to jakikolwiek zdrowy rozsądek, poczucie przyzwoitości i ludzki umiar kiedykolwiek powstrzyma tę akcję, gdy już nie będzie potrzebna? Aha! Tak powstrzyma jak nawadnianie Pinty w „Podróży trzynastej” Ijona Tichego… Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, że Was – aktywistów – nie przekonam. Tak samo jednak jak niektórzy usiedzieć nie mogą na tyłku, tylko biegną na oślep ratować, wyzwalać, oswobadzać – ani pytając kogo, od czego i po co – tak mnie z kolei szlag jaśnisty trafia, gdy taką gorączkę widzę. I bardzo bym chętnie po łbie ciężkim moim kułakiem, od codziennego wyrzucania gnoju stwardniałym, przywalił. Szkoda, że przez internet się nie da… Jacek Kobus

Woziński: Nie ma mowy o osłabieniu polskiego państwa. Niestety! Od kiedy rządy w Polsce objęła Platforma Obywatelska, jedną z ulubionych form jej krytykowania stało się obarczanie jej winą za osłabianie polskiego państwa. Partii tej można zarzucać bardzo wiele, ale akurat ten argument należy uznać za irracjonalny. Platforma Obywatelska to typowa bezideowa partia, która zmienia swoje poglądy wraz z każdym kolejnym sondażem. W zasadzie jedynym pewnikiem tej żenującej zgrai oportunistów jest to, że muszą mówić inaczej niż partia Jarosława Kaczyńskiego. Wprawdzie były kiedyś czasy, gdy PO i PiS współdziałały, ale obecnie Platforma stara się o tej karcie swojej historii w ogóle nie wspominać. Tusk i jego ekipa mają tylko jeden, jedyny cel: administrować Lewiatanem bez względu na środki. Pod kątem tego właśnie nadrzędnego celu ustalane są idee. Platforma nie ma zamiaru osłabiać państwa, gdyż jest ono racją jej istnienia. Gdyby nie było państwa, nie byłoby też Platformy, którą należy rozumieć przede wszystkich jako grupę ludzi pragnących odnieść dzięki państwu odpowiednie korzyści materialne. Słowo „platforma” oddaje tu istotę rzeczy – dzięki tej partii ludzie zyskują dostęp do pieniędzy z podatków. Od samego momentu przejęcia władzy liderzy Platformy działają na rzecz udzielenia państwu coraz większych kompetencji, gdyż dzięki tym kompetencjom grubieją też ich własne portfele. Nie wdając się jednak w dalszą dyskusję nad czymś tak efemerycznym i małostkowym jak PO, warto za to podjąć polemikę z bardzo żywo dziś pielęgnowanym mitem słabego państwa polskiego, gdyż co jakiś czas jego gorący zwolennicy stają się bardzo słyszalni. Wystarczy, że wybuchnie jakiś skandal lub też dziennikarze wejdą na trop poważnej afery, a od razu odzywa się chór mężów i niewiast biadolących nad upadkiem państwa polskiego. Lamentujący nad rzekomym rozkładem państwa są niestety na tyle wiarygodni, że udaje im się zawsze przekonać do swoich niebezpiecznych tez sporą część naiwnie myślących ludzi. W odpowiedzi na nasilające się ostatnio napady histerycznego lamentu nad stanem państwa, postanowiłem przygotować zestawienie, które powinno być stosowane w terapii osób cierpiących na zaburzenie „urojonej słabości państwa” (patrz tabela). Jeżeli ktoś z Państwa otoczenia cierpi na syndrom „słabego państwa”, polecam zaznajomić go z danymi z tabelki. Jest wielce prawdopodobne, że przyniosą one efekt otrzeźwienia. Jak bowiem łatwo zauważyć, powyższe dane nie dotyczą tak marginalnych obszarów gospodarki jak np. produkcja cukierków, zapałek czy też liczba barów mlecznych. Państwo sprawuje hegemonię w kluczowych dziedzinach, które dotyczą infrastruktury, surowców czy też usług rozstrzygania sporów.

W najważniejszych dla gospodarki obszarach zwyczajnie nie ma rynku – jest za to państwo, i to niezwykle silne. Jeśli ktoś drży o kondycję państwa polskiego pod rządami PO, nie powinien się martwić – rządząca obecnie partia nie zamierza w ogóle go osłabiać. Niestety jednak, nawet tak wykonane zestawienie nie jest w stanie oddać  prawdziwego zasięgu instytucji państwa. Otóż poza podmiotami funkcjonującymi oficjalnie jako jednostki podległe skarbowi państwa istnieje także wiele firm, które prowadzą własny rachunek, nie zaliczany jednak najczęściej do oficjalnych zestawień. W związku z tym nawet na listach największych polskich „firm” znaleźć można takie podmioty jak PKN Orlen, PLL LOT, PKP Cargo, czy też Kompania Węglowa. Według przyjmowanych dziś kryteriów, tworzą one „sektor prywatny”, który traktowany jest jako główny winowajca takich zjawisk jak konsumpcjonizm, upadek tradycyjnego modelu rodziny, słabnięcie więzi społecznych czy też laicyzacja. Żadna tabela ani żadne dane liczbowe nie oddadzą też zasięgu oddziaływania państwa poprzez różnego rodzaju ustawy, licencje oraz przepisy, które ustawiają działanie większości branż. Tajemnicą poliszynela jest, że ustawy uchwalane przez Sejm zwyczajnie się kupuje. Choć od strony formalnej dane Głównego Urzędu Statystycznego pokazują, że sektor prywatny zatrudnia więcej osób oraz wytwarza większą część PKB, daleko posunięta interwencja państwa w gospodarkę sprawia, że polski sektor prywatny jest w istocie sektorem „paraprywatnym”, gdyż najwięcej zysków zgarnia w nim ten, kto współpracuje z państwem. Przykładowo: w sektorze budownictwa największe pieniądze do zgarnięcia są w przetargach publicznych, zaś sektor usług zagospodarowania odpadami jest poddany całkowitej kontroli lokalnych układów samorządowych. W Polsce istnieją oczywiście branże niemal całkowicie wolne od państwa, lecz stanowią one margines. Jeżeli chcemy dziś poczuć prawdziwą swobodę konkurencji, możemy podjąć tak mało prestiżowe zawody (przynajmniej w odbiorze społecznym) jak fryzjerstwo, prowadzenie sklepu spożywczego, produkcja mebli, naprawa samochodów albo kwiaciarstwo. Wiele osób podejmuje pracę w tych branżach i odnosi spore sukcesy, lecz największe pieniądze są zarezerwowane dla tych, którzy działają w branżach kontrolowanych przez państwo (banki, surowce, energetyka, telekomunikacja, rozrywka). Czasami spotykam się z zarzutem, że piszę wyłącznie o państwie oraz że pomijam całe spektrum innych problemów. Otóż według mnie, problem mają ci, którzy nie zauważają wszechobecności oraz bezwzględnej hegemonii państwa. Jeżeli ktoś twierdzi, że w Polsce problemem jest nieskrępowany wolny rynek albo że w dyskusji nad problemami społecznymi można świadomie abstrahować od istnienia państwa, świadczyć to może wyłącznie o myśleniu pozbawionym jakiegokolwiek realizmu. Twierdzenie, że w Polsce mamy dziś gospodarkę wolnorynkową, to wyraz daleko posuniętej umysłowej aberracji. Potęga dzisiejszego państwa polskiego jest na tyle niekwestionowana, że ciężko znaleźć dla niego podmiot, który byłby w stanie wejść z nim w jakąkolwiek realną konfrontację. Nawet porównanie państwa do Goliata, a sektora prywatnego do Dawida nie wydaje się trafne, gdyż siły prywatne nie mają nawet procy, przy pomocy której mogłyby powalić państwowego molocha. Największe podmioty prywatne są w porównaniu do Lewiatana liliputami, które drżą, aby ich żywot nie zakończył się w wyniku jednej ustawy lub zarządzenia. Komuż więc poświęcać czas i uwagę w tej nierównej bitwie, jeśli nie właśnie Goliatowi, który nie znalazł dotychczas pogromcy? Jakub Wozinski

Tym razem Lotosu obronić się już nie udało

1. Wczoraj po blisko roku od skierowania do sejmowej komisji skarbu obywatelskiego projektu ustawy o zakazie prywatyzacji spółki Lotos S.A., została ona odrzucona głosami koalicji Platforma – PSL. Większość koalicyjna w komisji przez prawie rok unikała pracy nad tym projektem, żeby na początku tego roku przygotować sprawozdanie, zalecające Sejmowi jego odrzucenie. Przypomnę tylko, że projekt ustawy o zakazie prywatyzacji Lotosu, został przygotowany przez społeczny komitet, zebrano pod nim ponad 150 tysięcy podpisów i wniesiono go do Sejmu na jesieni 2011 roku.

Była to reakcja na ogłoszony na początku 2011 roku przez ówczesnego ministra skarbu Aleksandra Grada zamiaru sprzedaży 53% akcji Lotosu, a w szczególności na próbę sprzedania go koncernowi rosyjskiemu. Premier Tusk na uroczystości oddania nowych instalacji do przerobu ropy w Lotosie na wiosnę 2011 roku, mówił o tej prywatyzacji tak „nie ma ideologicznych przesłanek by mówić „nie” inwestorom z jakiegokolwiek kraju, ale ze względu na pozycję surowcową Rosji i nasze uzależnienie od dostaw ropy wskazana jest ostrożność i powściągliwość”. Na czym miałaby polegać ta ostrożność i powściągliwość w stosunku do koncernów rosyjskich, które jako jedyne zgłosiły zainteresowanie zakupem pakietu większościowego Lotosu, premier wtedy jednak nie wyjaśnił.

2. Projekt ustawy o zakazie prywatyzacji Lotosu większość koalicyjna chciała odrzucić już podczas I czytania w marcu 2012 roku. Wtedy jednak „połamał” się klub PSL-u. Dwaj posłowie tego klubu kontestujący koalicję z Platformą (a przynajmniej niektóre jej posunięcia) Janusz Piechociński i Eugeniusz Kłopotek, głosowali przeciw odrzuceniu projektu ustawy. Aż 6 kolejnych wstrzymało się od głosu (Borkowski, Kalemba, Stefaniuk, Tokarska, Zgorzelski i były marszałek Zych), co także oznaczało sprzeciw wobec odrzucenia projektu ustawy i 3 posłów nie głosowało choć byli obecni na sali (wicepremier Pawlak, wiceminister gospodarki Kacprzak i poseł Walkowski). Dzięki temu opozycji większością 4 głosów, udało się zablokować odrzucenie projektu obywatelskiego w I czytaniu i skierować go do dalszych prac w sejmowej komisji skarbu. Wyżej wymienieni posłowie PSL-u ulegli licznym merytorycznym argumentom przedstawionym zarówno przez przedstawiciela inicjatywy obywatelskiej jak i posłów opozycji. Mówiono wtedy w Sejmie o wpływach podatkowych pochodzących z Lotosu (ponad 12 mld zł z VAT, akcyzy i podatku dochodowego), które po prywatyzacji mogą być tylko mniejsze, o kluczowym znaczeniu Naftoportu dla zaopatrzenia Polski w ropę droga morską, o 5 tys. miejsc pracy nie tylko w regionie gdańskim ale także podkarpackim, zagrożeniach po prywatyzacji Lotosu (szczególnie jeżeli inwestorem będą Rosjanie) dla płockiego Orlenu i kilkunastu innych powodach dla których ta firma powinna pozostać w rękach Skarbu Państwa.

3. Teraz „nowy” PSL pod kierownictwem wicepremiera Piechocińskiego nie był już tak pryncypialny w chronieniu majątku narodowego jak ten pod kierownictwem Pawlaka. Wprawdzie wyłamało się znowu ale tylko 8 posłów tej partii. Trzech głosowało przeciw odrzuceniu projektu (Gos, Kłopotek i Walkowski), wstrzymał się Józef Zych, a 4 mimo obecności na sali nie wzięło udziału w głosowaniu (Dombrowski Andrzej ten, który przeszedł ostatnio do PSL-u z Solidarnej Polski, Pawlak, Stefaniuk i Zgorzelski). Piechociński i Kalemba, Borkowski i Tokarska tym razem zmienili zdanie. A do zablokowania wniosku o odrzucenie zabrakło tylko 2 głosów. Pewnie teraz prywatyzacja Lotosu pójdzie jak z płatka, bo parę miliardów złotych w budżecie, bardzo się przyda, w sytuacji kiedy wpływy podatkowe w roku 2013 w wielkościach zaplanowanych przez ministra Rostowskiego, są poważnie zagrożone. A do Rosjan jako inwestorów, rząd Tuska już nie ma żadnych uprzedzeń, ba od jakiegoś czasu jest gotowy im tu w Polsce wręcz „nieba przychylić”.

Kuźmiuk

Ustalenia "NP": Lojalka Korwina wyparowała z IPN Janusz Korwin-Mikke przyznaje, że podpisał lojalkę. Zobowiązał się w niej, że nie będzie obalał ustroju PRL. W teczce JKM nie ma jednak takiego zobowiązania - ustaliła "Nasza Polska" W IPN są za to akta związane z JKM i wydarzeniami marcowymi z 1968 r. Na jednej z wielu nagrywanych przez siebie wideo konferencji lider Nowej Prawicy przyznaje się do podpisania zobowiązania wobec Służby Bezpieczeństwa. Konferencja odbyła się 21 stycznia br. Na pytanie czy podpisał lojalkę polityk odpowiada:
Zobowiązałem się, że nie będę obalał siłą ustroju PRL. Gdybym miał chociaż ze cztery czołgi, to bym oczywiście tego nie podpisał, ale ponieważ nie miałem, to podpisałem".
- Przeglądałem teczkę Janusza Korwin Mikkego - nie było w niej lojalki - powiedział "Naszej Polsce" dziennikarz Robert Wit Wyrostkiewicz. - Korwinowi nie zależy widać na dobrej sławie. Mogło mu to także ciążyć, a może po prostu lubi prowokacje lub zwyczajnie chciał po latach powiedzieć prawdę. Chciał, bo raczej nie musiał. Jego teczka co najwyżej ukazuje go jako uczestnika zajść z 1968 r. Pokazuje też charakterystyczne dla jego temperamentu zachowania, np. kiedy jest osadzony i zostaje dodatkowo ukarany "twardym łożem" za nazwanie funkcjonariuszy SW "kretynami" - dodaje Wyrostkiewicz. Z oświadczenie Janusza Korwina Mikkego wynika, ze proces lustracyjny w IIIRP rozpoczął się od formalnego współpracownika SB... Gwoli przypomnienia:
Podstawą do przeprowadzenie lustracji była uchwała zgłoszona przez Janusza Korwin-Mikkego 28 maja 1992. Uchwała miała na celu „zobowiązania ministra spraw wewnętrznych do przedstawienia pełnej informacji na temat osób pełniących niektóre funkcje publiczne będących współpracownikami Służby Bezpieczeństwa w latach 1945-1990”[1]. Uchwała miała na celu ujawnienie tożsamości osób współpracujących ze Służbą Bezpieczeństwa za co nie były przewidziane żadne kary. Kilka dni potem nastąpiły wydarzenia, określane jako Noc teczek, a 19 czerwca Trybunał Konstytucyjny orzekł, że uchwała była niezgodna z Konstytucją. NaszaPolska

Początek końca Unii Islandia zawiesiła negocjacje akcesyjne z Unią w tym samym czasie, kiedy premier Wielkiej Brytanii daje do zrozumienia, że jego kraj może opuścić UE. To początek końca Unii. Czyli dobra wiadomość dla Polski.

Stara, żydowska mądrość mówi: "Nie wchodź w interes, który się sypie". Druga mądrość mówi: "Ze złego interesu trzeba się wycofać szybciej niż z tonącego statku". Zrozumiał to chyba premier David Cameron, który coraz wyraźniej daje do zrozumienia, że Wielka Brytania może opuścić struktury UE. Radio RMF FM przywołuje sondaż przeprowadzony wśród brytyjczyków, w którym większość opowiedziała się za opusczeniem unii. To może oznaczać, że Zjednoczone Królestwo niebawem przestanie być członkiem wspólnoty. A stąd do jej krachu tylko krok. Dlaczego Wielka Brytania chce opuścić Unię? Z prostego powodu: członkostwo przestało się jej opłacać. Kilka lat temu na Wyspach popularny był dowcip o Tonym Blairze (były premier Wielkiej Brytanii), który jako student wyjechał do Paryża i dorabiał jako kelner. Przełożony pokazał mu skarbonkę, do której wrzucać miał pieniądze z napiwków, a które raz w tygodniu miały być dzielone po równo między wszystkich kelnerów. Po dwóch tygodniach Blair zorientował się, że jest jedynym, który wrzuca pieniądze. Pozostali wyciągali napiwki i dzielili między siebie. Czy wówczas właśnie Bair zrozumiał na czym polega Unia Europejska? Wielka Brytania jest płatnikiem netto. Więcej do kasy unijnej wpłaca niż z niej dostaje. Skutki członkostwa są coraz bardziej dolegliwe nie tylko w sferze finansowej. Ogromna, unijna biurokracja skutecznie utrudnia życie Brytyjczykom, paraliżując m.in. rozwój gospodarki. Otwarcie rynku pracy spowodowało napływ cudzoziemców, czego konsekwencją jest nie tylko "psucie" rynku pracy i odbieranie pracy brytyjczykom, lecz również multikulturowość. Pal licho jeśli fala emigrantów pochodzi z krajw europejskich (Polska). Gorzej, że otwarcie granic spowodowało osiedlenie się na terenie Zjednoczonego Królestwa muzułmanów, którzy islamizują kraj, podnosząc również statystyki dotyczące przestępczości. Nie bez znaczenia jest również fakt, że Unia próbuje ograniczyć suwerenność Wielkiej Brytanii, decydując o jej polityce zagranicznej. Zjednoczone Królestwo - od setek lat prowadzące skuteczną (choć nie zawsze moralną) i własną politykę zagraniczną, nie może się na to zgodzić. Tak samo jak nie może zgodzić się na utratę włąsnej waluty (funta) na rzecz euro. Spodziewam się jednak, że do opuszczenia UE Camerona zainspirowały nie względy kulturowe tylko ekonomiczne. Polityka eurosocjalistów doprowadziła do bankructwa kraje PIIGS, gdzie przez lata więcej wydawano niż zarabiano, osiągając gigantyczny deficyt budżetowy. Grecja jest już bankrutem, tak samo jak Hiszpania, Portugalia i Włochy. Ten fakt zagraża stabilności UE, a eurosocjalizm zna tylko jeden sposób ratunku takiej sytuacji: zabieranie pieniędzy krajom bogatszym i dawanie uboższym. Nazwie się to pakiet fiskalny, Unia Bankowa czy jakoś podobnie - bez znaczenia. Wielka Brytania nie jest w gronie krajów zagrożonych bankructwem, więc będzie musiała dopłacać do PIIGS, co jest o tyle bez sensu, że żadne pożyczki ani dofinansowania nie będą w stanie tych krajów uratować. Brytyjski podatnik - głosujący na Davida Camerona lub przeciwko niemu - nie lubi, kiedy jego pieniądze są bezsensownie wyrzucane w błoto i mógłby tego Cameronowi nie darować, wysyłając go w ajbliższych wyborach na śmietnik historii. Co się stanie, jeżeli Wielka Brytania wystąpi z Unii? Z pewnością poprawi się jej (nienajgorsza) sytuacja gospodarcza. Zniknie też wiele bzdurnych przepisów regulujących działalność brytyjskiej administracji i brytyjskiego rządu. Jednak z punktu widzenia innych krajów europejskich, kluczowe pytanie dotyczy polityki imigracyjnej Londynu. Przed akcesją do UE, wjazd do Wielkiej Brytanii wymagał wizy, a praca "na czarno" był tępiona. Rynek pracy został otwarty wskutek unijnych regulacji. Jeśli one przestaną obowiązywać, Brytyjczycy będą mogli znowu zamknąć rynek pracy dla cudzoziemców. To oznacza, że 2-3 miliony Polaków pracujacych do tej pory w Wielkiej Brytanii, będą musiały wrócić na rynek pracy, gdzie nie ma dla nich miejsc. To musi skończyć się wybuchem społecznego niezadowolenia, który będzie miał konsekwencje polityczne. Nie tylko zresztą w Polsce. Pomijając już kwestie gospodarcze, opuszczenie przez Wielką Brytanię Unii pokaże, że bez Unii można się szybciej rozwijać niż z Unią. Ten przykład może "zarazić" i skłonić kolejne kraje do naśladowania Wielkiej Brytanii. Oby ten eurokołchoz runął jak najszybciej. Szymowski

CZTERY PYTANIA do posła Kaczmarka. „Nie tylko posłowie byli inwigilowani przez SKW, ale też prokuratorzy, którzy chcieli rzetelnie badać sprawę smoleńską” wPolityce.pl: Skierował pan do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. Miała ona inwigilować prok. Marka Pasionka. O czym ta sprawa świadczy? Tomasz Kaczmarek, poseł PiS, były funkcjonariusz policji i CBA: Okazuje się po raz kolejny, że Janusz Nosek i podległa mu służba przekroczyli swoje uprawnienia i podjęli w roku 2010 inwigilację prokuratora Marka Pasionka. SKW złamała w tej sprawie zapisy ustawy o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i podjęła się działań bezprawnych, w ramach których podsłuchiwano prokuratora Pasionka. 

Jednak Marek Pasionek związany był z wojskiem, pracował w prokuraturze wojskowej...W tamtym okresie był prokuratorem prokuratury wojskowej. Tak, ale był osobą cywilną, był prokuratorem cywilnym. W ustawowych zapisach dot. uprawnień SKW nie ma mowy o działaniach takich, jakie podjęła SKW. To jest kontynuacja działań Służby, o których informowałem prokuraturę wcześniej. Okazuje się, że nie tylko posłowie objęci byli inwigilacją SKW, ale również prokuratorzy, którzy chcieli rzetelnie badać sprawę katastrofy smoleńskiej.

Sprawa ataków na Pasionka budzi wiele kontrowersji od początku.Trzeba podkreślić, że ambasador Stanów Zjednoczonych i pracownicy tej ambasady to nie obce mocarstwo, jak twierdzono publicznie. To nasi sojusznicy – jesteśmy przecież w NATO. Obserwując tę sprawę należy wręcz zadać pytanie, czy prokurator Parulski nie działa na rzecz obcego mocarstwa. Cała sprawa świadczy o tym, że ci, którzy chcą wyjaśnić przyczyny katastrofy smoleńskiej, którzy stawiają na prawdę i rzetelność, którzy dbają o to, by Polska była państwem prawa i by była państwem bezpiecznym poddawani są tego typu bezprawnym aktom inwigilacji, jakie stosuje Janusz Nosek.

Jak Pan przypomina to kolejna sprawa związana z nielegalnym działaniem SKW. Ostatnio głośno jest o służbach w ogóle. Jak Pan komentuje to, co się dzieje w służbach? O czym to świadczy? To świadczy o bezradności Donalda Tuska. On nie potrafi sprawować nadzoru i kontroli nad służbami. Pomysł reformy służb specjalnych to w mojej ocenie dopełnienie działań, którym hołduje premier. One de facto oznaczają rozmontowanie służb specjalnych w Polsce. Na tym cierpią polscy obywatele, ponieważ kraj nie jest odpowiednio zabezpieczony przed zagrożeniami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Cała sprawa pokazuje, że dziś w służbach – np. SKW – można w sposób bezkarny łamać zapisy ustawy.Rozmawiał Stanisław Żaryn

Prof. Krasnodębski w "GPC": Obowiązuje niesłychana dyskrecja, jeśli chodzi o komunistyczną przeszłość obozu władzy i postępu Profesor Zdzisław Krasnodębski na łamach "Gazety Polskiej Codziennie" odnosi się do "rodowych tajemnic" (bo taki nosi tytuł tekst socjologa) elit III Rzeczypospolitej Jednym z klasycznych problemów socjologicznych jest kwestia dziedziczenia pozycji społecznej. W prawdziwie opartym społeczeństwie pozycja powinna być osiągana przez jednostkę - mocą talentu, pracowitości, pomysłowości, łutu szczęścia - nie zaś dziedziczona po rodzicach. Wiemy jednak, że tak nie jest - pisze na początku swojego artykułu Krasnodębski. I przypomina o specyficznej jakości polskich elit:

W Polsce, jak w innych krajach pokomunistycznych, dochodzi jeszcze inny, szczególny problem. Elita PRL-u nie byłą elitą normalnego państwa, nie wyłoniła się w zwykłym procesie elitotwórczym. Jak wiemy, elity komunistyczne tworzyli ludzie narzuceni Polakom siłą, z punktu widzenia suwerennego państwa często przestępcy. (...) Potem oczywiście pojawiły się jeszcze inne mechanizmy kooptacji, ale do końca to nie walory moralne czy intelektualne decydowały o awansie - one go wykluczały - czytamy w "GPC". Socjolog zastanawia się, dlaczego w rzeczywistości politycznej, w której niemal wszystko jest wystawione na widok publiczny, co staje się wręcz ekshibicjonizmem, przeszłość rodzinna jest taka tajemnicza:

W kraju, gdzie polityka zmieniła się w magiel, obowiązuje niesłychana dyskrecja, takt i powściągliwość, jeśli chodzi o przeszłość komunistyczną rodzinną lub indywidualną prominentów współczesnego obozu władzy i postępu, chociaż dotyczy to biografii politycznych i działalności publicznych, a nie intymnych przypadłości czy prywatnych uczuć - pisze prof. Krasnodębski. I argumentuje swoje zdanie na przykładzie żony prezydenta Komorowskiego:

Czyż jest przypadkiem, że słyszymy Bronisława Komorowskiego przy każdej rocznicy i okazji wspominającego jakiegoś swojego krewnego czy pociotka, a tak mało dowiadujemy się o rodzinie pani prezydentowej - a przecież jej także nie powinno brakować okazji do rocznicowych wspomnień - czytamy. Socjolog przekonuje, że dziedzictwo komunistyczne może być balastem również w dzisiejszej rzeczywistości i warto się go pozbyć. W jaki sposób?

Być może otwarta rozmowa, być może ujawnienie rodowych tajemnic pozwoliłoby nie tylko uczynić polską demokrację bardziej autentyczną i przejrzystą, lecz także umożliwiłoby wielu obecnym prominentom, kształtującym opinię publiczną w Polsce, rozładować ów wewnętrzny konflikt - jeśli go odczuwają - pisze profesor.

I puentuje:

Może wtedy zamiast bezustannie lustrować Polaków jako narodową wspólnotę, upajać się kolejnym dziełem w rodzaju "Pokłosia", które ma dostarczać ex post usprawiedliwienie uczestnictwa w tamtym systemie opresywnych rządów, trzymających w ryzach "polski motłoch", byliby się w stanie zmierzyć z własną historią rodzinną - kończy socjolog. Lw

Tabloid uruchomił lawinę. Czy marszałek Kopacz uważa wszystkich, którzy jej słuchali za głupców?

Ostatnia afera w Sejmie z przyznaniem przez Ewę Kopacz sobie samej i wicemarszałkom wysokich premii, pokazała, że mimo arogancji władzy, głos mediów czasami jeszcze się liczy. Jest w stanie odwrócić bieg rzeczy szkodliwy dla państwa. Albo inaczej, czwarta władza przy wszystkich trudnościach, pełni skuteczną kontrolę nad władzą państwową. To pierwsza uwaga. Druga, nie mniej ważna. Nie wiadomo dlaczego, opinia publiczna, politycy, a nawet potężna część środowiska dziennikarskiego, degradują tzw. tabloidy. Lekceważą je jako pisma niższej kategorii. Tymczasem, jakże często to właśnie tabloidy docierają do skrywanych przez władzę faktów. Demaskują różne tajemnice, oczyszczając z nadużyć, machlojek, brudów, mizerii moralnej i obyczajowej elity polskiego społeczeństwa – polityczne, biznesowe, artystyczne. Są w takim samym stopniu czwartą władzą, jak np. opiniotwórcze tygodniki. To właśnie okazało się przy okazji skandalu, jaki miał w mijającym tygodniu miał miejsce w Sejmie.

Klasyczny tabloid, jakim jest „Super Express”, ujawnił, że Ewa Kopacz za 2012 rok przyznała sobie premię 45 tys. zł, zaś pięciu wicemarszałkom po 40 tys. Dowód to na niezwykłą pazerność obecnej Marszałek Sejmu i innych członków prezydium Sejmu. Perfidia tego towarzystwa polegała na tym, że najpierw wicemarszałkowie przyznali nagrodę Ewie Kopacz, a następnie pani Marszałek obdarowała swoich zastępców. To zakrawa nie tyle na fikcję, co na farsę, która stwarza formalną zasłonę: - To nie ja sobie przyznałam – może się bronić Ewa Kopacz. Podobnie mogą się tłumaczyć wicemarszałkowie. Czysta kpina ze społeczeństwa. Gdyby popularny „Superak” nie wyciągnął tego kompromitującego kroku – jak się o nich mówi - przedstawicieli narodu, każdy nagrodzony schowałby do kieszeni „po cichu” i „po ciemku” niezłe pieniądze, za wypełnianie swoich normalnych obowiązków.  Że tak się nie stało, zawdzięczamy – jedno z nielicznych pozytywnych posunięć biłgorajskiego posła – Januszowi Palikotowi, który za przyjęcie premii postanowił cofnąć rekomendacje swego Klubu Parlamentarnego wicemarszałek Wandzie Nowickiej. Ta zapowiedź praktycznie oznaczało dla niej wyrzucenie jej z Ruchu Palikota i pozbawienie funkcji wicemarszałka. Przerażona taką perspektywą Nowicka, natychmiast ogłosiła, że ani przez chwilę nie zamierzała brać premii dla siebie, nawet jej to przez myśl nie przeszło. Aż przykro było patrzeć, jak próbowała nieudolnie kłamać. Jak fałszywie tłumaczyła, że przyjęła pieniądze, aby przeznaczyć je na cele charytatywne, tym, którzy ich naprawdę potrzebują. Gdyby odmówiła przyjęcia premii, pieniądze wróciłyby do Skarbu Państwa i nie wiadomo, na co by zostały zużyte, a tak… jest spokojna, że zostaną skierowane tam, gdzie ona chce – wyjaśniała podczas zaimprowizowanej konferencji na schodach sejmowych. Fałszem i kłamstwem pachniało na kilometr. Aż do dawnego Domu Partii, rodzinnego gniazda dzisiejszego SLD, z list którego kiedyś próbowała dostać się do Sejmu, a w następnych wyborach do Senatu. W końcu inni nagrodzeni zdecydowali się przeznaczyć pieniądze na cel dobroczynne. Awantura zrobiła się taka, że zostali zmuszeni zrezygnować z premii dla wzbogacenia swoich kont. Nie wiadomo, czy to z głupoty Ewa Kopacz początkowo próbowała przekonać, że należy jej się premia, bo Sejm jest normalnym zakładem pracy, a ona sama, kierownikiem organizującym zajęcia dla ponad 450 osobowej załogi. A może wszystkich, którzy jej słuchali uważa za głupców? Czy też zrobiła się już na tyle cyniczna, żeby traktować społeczeństwo jak przedszkolaków? W istocie Kopacz to mały zakłamany człowiek. Dramatyczne jest to, jak ona i inni politycy traktują Polskę. Brać z niej jak najwięcej dla siebie. Dzięki czwartej władzy, tym razem uosobionej w tabloidzie, opinia społeczna dowiedziała się, że proceder z premiami, trwa w naszym parlamencie od lat. Mały kamień uruchomił lawinę. W normalnym, demokratycznym kraju, tego samego dnia, kiedy „Super Express” zamieścił swe rewelacje, Ewa Kopacz pożegnałaby się ze stanowiskiem Marszałka Sejmu. U nas nikt takiego wniosku nawet nie zgłosił. Jakby nie było opozycji, albo pozostawała w letargu. Pozostawmy jednak parlamentarzystom ich własne sprawy. Jak mówił Wojciech Młynarski – „Róbmy swoje”. Jerzy Jachowicz

Kalita: dopuszczenie do przedawniania zbrodni komunistycznych to skandal Z powodu przedawnienia krakowski oddział IPN musiał umorzyć sprawę pobicia przez ZOMOwców opozycjonistów demonstrujących 3 maja 1985 r. Dziś ci ZOMOwcy żyją w luksusach, zaś wiele z ich ofiar w ubóstwie. O umorzeniu kolejnej sprawy z czasów komunizmu i braku sprawiedliwego osądzenia zbrodni rozmawiamy z Andrzejem Kalitą, byłym działaczem Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a obecnie pracownik krakowskiego IPN. Co pan sobie myśli, gdy dowiaduje się o kolejnym umorzeniu z powodu przedawnienia jakiejś sprawy z zakresu zbrodni komunistycznych? Tu są dwie kwestie. Jedna to taka, że takie jest prawo, więc nie ma o czym dyskutować. IPN składa wnioski do sądów, a sądy je umarzają. Więc może trzeba by zmienić prawo. A tak po ludzku? Dla człowieka takiego jak ja, który działał w latach 80. w opozycji jest to po prostu skandal. Ale to przecież nie jedyny w naszym kraju skandal związany z tym, że ex-komunistom świetnie się tu żyje, ludziom, którzy bili, mordowali opozycjonistów w latach 80. żyje się wcale nieźle, natomiast wielu ludziom byłej opozycji nie żyje się najlepiej.

Czy ta opieszałość wymiaru sprawiedliwości, przede wszystkim lat 90., ale i późniejszych, to konsekwencja umów okrągłostołowych czy uwikłania samego wymiaru sprawiedliwości w system komunistyczny? Do dzisiaj twórcy stanu wojennego, czyli Jaruzelski i spółka nie są w zasadzie osądzeni. Dopiero w ubiegłym roku zapadł wyrok i taki trochę nie całkowity, bo Stanisław Kania został uniewinniony i w tej chwili oddział katowicki Instytutu Pamięci Narodowej złożył wniosek o rewizję tego wyroku w sprawie Kani. Nie byłem w Magdalence, więc nie mogę powiedzieć jakie układy tam zawierano, natomiast nie ulega wątpliwości, że coś złego stało się w 1989 roku z tym problemem, z osądzeniem ludzi, którzy byli u władzy w latach 80., a także wcześniej, bo przecież Jaruzelski był – jeśli się nie mylę - od 1968 r. w Komitecie Centralnym PZPR. Państwo polskie już sobie nie poradzi z problemem osądzenia nigdy, bo część z tych ludzi nie żyje, część jest w podeszłym wieku. Choć przecież nie chodzi o to, aby ich wsadzać do więzienia i jeszcze ich karmić na koszt państwa, tylko jakaś sprawiedliwość powinna się im należeć.

Chodzi o karę symboliczną? Tak, oczywiście. Chodzi o karę symboliczną. Funkcjonariuszy SB, którzy zostali skazani, można policzyć na palcach dwóch rąk. A było ich kilkanaście tysięcy. Więc trzeba postawić pytanie: co z resztą? Dziś łatwo jest powiedzieć, że wykonywali rozkazy, więc trzeba być konsekwentnym i karać tych, którzy wykonywali rozkazy i tych, którzy je wydawali. Powtórzę. Najgorsze w tym wszystkim jest to – bo mam kontakt z ludźmi z byłej Solidarności oraz z osobami, z którymi tworzę takie Stowarzyszenie byłych działaczy NZS – że ci ludzie często żyją w bardzo ciężkich warunkach, bez środków do życia, chorzy. Państwo o nich nie dba zupełnie, a zupełnie inną sytuację mają funkcjonariusze partyjni i SB. ROZMAWIAŁ: Sławomir Sieradzki

W uliczce Związków Partnerskich Długo się pewnie nie pocieszymy, niemniej wczorajsza porażka Platformy cieszy niewątpliwie. Zwłaszcza, że Platforma w końcu potknęła się o to, na czym do tej pory budowała swoją wyjątkową pozycję. O totalną bezideowość. Platforma działała (i będzie działać) w ten sposób, że popiera sprawy, które w opinii speców od wizerunku popierać się opłaca. Na teraz wydaje im się, że opłaca się popierać postulaty, określane dziś, jako lewicowe. Kłopot w tym, że nie chce przy tym określić się jako partia lewicowa, ponieważ równocześnie cały czas musi nabierać jakąś część swojego elektoratu, że jest siłą konserwatywną lub przynajmniej konserwującą, a więc zapewniającą święty spokój. Zarówno w kwestiach politycznych, jak ideowych. Dotąd jakoś się to udawało. Owszem, zabawne są wyniki badań, w których 6% respondentów twierdzi, że Platforma jest główną siłą opozycji. Dla porównania w czasie rządów PiS 3% uważało partię Jarosława Kaczyńskiego za opozycję. Spektakularne, jednak ciekawsze byłyby wyniki badań, jak procent wyborców uważa Platformę za partię liberalną, jaki – konserwatywną. Dotąd funkcjonowało to na zasadzie „dla każdego coś miłego”. Liberalna większość, konserwatywna, ale liczna mniejszość… Zawsze można było kogoś pokazać w Gazecie Wyborczej, a kogoś, powiedzmy, we Frondzie. Dopóki unikano jednoznacznych działań, można było jakoś rzecz ciągnąć. Gdy jednak przyszła (ciekawe, czemu akurat teraz?) pora na działanie, nie udało się zachować złudzenia partii dla wszystkich. Partia Tuska wpakowała się, na własne życzenie, w uliczkę tak ciasną, ze zostało jej zarysować lewy lub prawy bok. Gdyby od początku jednoznacznie popierać rozwiązania w sprawie tzw. Związków partnerskich, być może PO straciłaby kilku posłów z prawej strony, ale to pewnie dałoby się załatać jakimś transferem od Palikota – byłoby o taki pewnie łatwiej. Gdyby je blokowała, zapewne utrzymałaby wizerunek sprzed kilku lat, ale ten nie jest już chyba potrzebny, za to naraziłaby się na gniew różnych możnych tego świata – tego zaś Tusk boi się jak diabeł święconej wody. Teoretycznie liczono więc chyba na opisywany już wielokrotnie nieskończony pragmatyzm platformianych „konserwatystów”, a przy tym na odwrócenie uwagi od paru kłopotów rządu. Ponieważ jednak doszło do przepychanki o kierownicę, nie udało się z ulicy Związków Partnerskich wyjechać bez szwanku. Nieważne, co tam sobie Tusk kombinował. Chory (biedny..) pojechał do sejmu, przekonywać partyjnych kolegów i przegrał. Po drodze doszło do ostrego – kto by się spodziewał? – starcia z Gowinem. Niezależnie od tego, jak wszystko wygląda od wewnątrz, na zewnątrz poszedł sygnał o braku spójności a i autorytet premiera ucierpiał. Być może – jak mówił dziś w radiu bodajże Michał Karnowski – tym razem konserwatywne skrzydło na serio myśli o opuszczeniu Platformy, by pod pretekstem moralnego wzburzenia nie dawać już twarzy narastającemu kryzysowi? Jeśli tak, to pozostaje już teraz pogratulować wszystkim, którzy się na to nabiorą. Z drugiej strony środowiska, które zwykło nazywać się lewackimi, wieszają dziś na Platformie psy, pełno gróźb, że już nigdy więcej, choćby PiS straszyli. Świetnie, tylko, jeśli ktoś ma pamięć dłuższą, niż kilka dni, pamięta, że już kiedyś to czytał. Od tych samych ludzi i z tej samej okazji. Tak więc bym się na miejscu premiera tym akurat nie przejmował, bo jeszcze wiele razy to przeczyta, a głosy pewnie i tak z tej strony dostanie. Pozostaje więc pytanie, co zrobi Gowin. Chętnie się pomylę, lecz sądzę, że choćby nie wiem, jak radykalnie się w najbliższych dniach zachował, efekt ostateczny da to mniej więcej taki, jaki dało odejście grupy Donalda Tuska z Unii Wolności. KKarnkowski

Korwin-Mikke, Winnicki, Zawisza rzucą masy na szturm Jerycha Korwin-Mikke „..za lata pogardy i poniżenia... Przemysław Holocher, p. Robert Winnicki, p. Artur Zawisza ...czy potrafią zapanować nad masami, które chcą rzucić do szturmu na mury Jerycha Krasnodębski „w związku z przemianami Platformy, a równocześnie obecnością SLD i Ruchu Palikota, Sejm jest zdecydowanie niereprezentatywny,nie oddaje poglądów Polaków, jest wyraźnie przechylony w lewicową, a momentami nawet lewacką stronę. „....(źródło)

Korwin Mikke „..za lata pogardy i poniżenia„....”Trzeba przyznać, że przywódcy ruchów narodowych: p. Przemysław Holocher, p. Robert Winnicki, p. Artur Zawisza i inni są w tym względzie umiarkowani. Powstaje pytanie: czy potrafią zapanować nad masami, które chcą rzucić do szturmu na mury Jerycha? „.....”Mam na myśli służby specjalne. I bynajmniej nie chodzi o byłych SB-ków czy WSI-oków – wśród nich jest bardzo wielu sympatyków idei narodowych. Co prawda specyficznych idei narodowych, bo – jak pisał śp. Czesław Miłosz o PZPR: „Jest ONR-u spadkobiercą partia”. Natomiast obecne służby za pensje i premie realizują dyrektywę z Magdalenki: „Prawica w Polsce nie zostanie nigdy dopuszczona do władzy”. Służby te po SB i WSI odziedziczyły niestety obyczaj manipulowania w środowiskach opozycji. Nie wiem, kto tam bruździ – ale skoro od pięciu lat porządna partia narodowa nie może powstać, to sądzić należy, że komuś bardzo zależy, by nie powstała.Artur Zawisza: – Ruch Narodowy jest dynamiczny i pluralistyczny. Dla dobrego przykładu podam, żeja mam wolnościowe spojrzenie na gospodarkę (i z tego pan Janusz cieszyłby się), zaś mój przyjaciel Robert Winnicki dużo bardziej solidarystyczne i bardzo charakterystyczne dla wielu narodowców. Z kolei kierujący Obozem Narodowo-Radykalnym Przemek Holocher, ku zaskoczeniu wielu, także opowiada się za rozwiązaniami rynkowymi, czyli w pewnym sensie za narodowym kapitalizmem. Nie jesteśmy więc dogmatyczni w kwestiach praktycznych i będziemy szukać rozwiązań pragmatycznych. Jak powiedział towarzyszMao wprowadzający reformy rynkowe w Chinach: nie jest ważne, czy kot jest biały czy czarny – ważne, żeby łowił myszy! Korwin-Mikke.”„Niestety:analogia z myślą śp. Xiǎo-Píng Dènga jest mocno chybiona: nie da się łapać myszy, gdy nogi kota rozjeżdżają się w lewo lub w prawo”....”Natomiast nie mogą być w jednej partii ludzie wierzący,że człowiek jest istotą obdarzoną wolną wolą, z tymi, którzy traktują człowieka jak kukłę, jak dziecko, niewolnika czy wręcz bydlę – i chcą za niego podejmować wszystkie decyzje!Powtarzam: to nie jest problem gospodarczy –to diametralnie przeciwne poglądy na naturę człowieka i istotę władzy.”....”Dlatego powstać mogą co najmniej dwa ruchy narodowe: Ruch Narodowo-Socjalistyczny (chyba bolszewicy w tym środowisku…?) i Ruch Narodowo-Liberalny –„.....”Na takie dwie partie z całą pewnością jest obecnie miejsce na scenie politycznej. „...(źródło)

Wybranowski „Na wiosnę środowiska narodowe planują wielki kongres. Ma być początkiem budowania nowej siły „....” W ubiegłą sobotę na Dolnym Śląsku doszło do spotkania osób z gremiów kierowniczych MW, ONR, stowarzyszenia Marsz Niepodległości, Ruchu Wolności (Jerzego Wasiukiewicza) i kilku mniejszych organizacji nawiązujących do dawnej endecji. „.....”Powołano wówczas ośmioosobowy zarząd, który ma koordynować pracę nad tworzeniem ruchu narodowego. W jego skład weszli: Robert Winnicki z MW, Witold Tumanowicz ze stowarzyszenia Marsz Niepodległości, Jarosław Wasiukiewicz z Ruchu Wolności, Przemysław Holocher i Marian Kowalski z ONR oraz Artur Zawisza, były poseł PiS (wcześniej ZChN), Krzysztof Bosak, były poseł LPR i Sylwester Chruszcz, były eurodeputowany tej partii. „.....( źródło )

 Polska posiada kolonialną konstytucję . Rozdrobnienie sceny politycznej i kankan znikania partii politycznych , podziały istniejących i pojawianie się czasem całkiem znienacka zupełnie nowych bytów politycznych najlepiej o tym świadczy Demiurgiem polskiej sceny politycznej jest kasat właścicieli mediów , a raczej Niemcy kontrolujący przepływ i modelowanie informacji w Polsce. Krasnodębski „.Swobodę dyskusjiograniczahegemonia ideologiczna w mediach (pod tym względem przewagę ma zazwyczajlewica i liberałowie), a takżemanipulacja, pusta retoryka, argumenty ad hominem itd. Robi się też wiele, aby w ten lub inny sposób wyeliminować niepoprawne poglądy i niepoprawne osoby, niewygodne tematy. W tej rzekomo pozapolitycznej sferze wolności pełno jest władzy i polityki. „...”Polscy politycy stali się w znacznie większym stopniuniż w demokracjach krajów rozwiniętych postaciami medialnego przemysłu rozrywkowego. Ich role w tymspektaklu są z góry rozdzielone według interesów koncernów medialnych i dominujących elitarnych grup. „...(więcej)

Krasnodębski „Druga część należydo zagranicznych właścicieli, zwłaszcza niemieckich. To, że80 proc. prasy należy do właścicieli z kraju sąsiedniego, którego interesy z natury rzeczy bywają rozbieżne z polskimi, należy ocenić jako realne zagrożenie dla polskiej demokracji i suwerenności. Fakt, że w Polsce o czymś tak zupełnie oczywistym nie można w ogóle dyskutować, świadczy, żeproces ograniczenia suwerenności, przynajmniej intelektualnej, postąpił już daleko. „....(więcej)

Zanim wrócę do nowego bytu politycznego , rozdrabniającego i tak już rozdrobnioną scenę polityczną , co generuje kolonialna konstytucją II Komuny , czyli Obozu Narodowego przytoczę dwie definicje , a raczej dwa rodzaje władzy sprawowanej przez hegemon a w Europie, czyli de facto Niemcy Kaplan „Miękka siła, tak jak ją definiuje politolog z Harvardu, Joseph Nye, to między innymi umiejętność stosowania perswazji w świecie rządzonym przez media. „....(więcej)

Krasnodębski  „Ostatnia faza kryzysu finansowego spowodowała,  że do świadomości Polaków, a także innych Europejczyków  dotarło, jak bardzo dominującym państwem  na Starym Kontynencie jest nasz zachodni sąsiad „ Stało się coś, czego się kiedyś obawiano. Jak wiadomo, Wielka Brytania i Francja zgodziły się bardzo niechętnie na zjednoczenie Niemiec, bojąc się zakłócenia równowagi w Europie ....”„W liberalnym ładzie hegemonicznym reguły są negocjowane, podporządkowanie się jest oparte na zgodzie. (…) Słabsze i drugorzędne państwa mają możliwość głosu, a ich zgoda, by operować w ramach ładu jest oparta na gotowości państwa dominującego, by się powściągać i sprawować swoją władzę oraz przywództwo, kierując się dobrem ogólnym. „.....(więcej)

Kolonialna konstytucja III RP, II Komuny jako najsilniejszy podmiot polityczny w Polsce ustanowiła ...media . To poprzez nie kontrolujące większość mediów w Polsce Niemcy w ramach „miękkiej siły „ kształtują rozbitą , zdemoralizowaną polską scenę polityczną Ustrój Polski można śmiało powiedzieć „ nierządem stoi „ Stan permanentnego rozbicia politycznego , braku istnienia silnego ośrodka władzy czy patologiczny kolonialny system wyborczy trwał by sobie w najlepsze aż do całkowitego wyludnienia , i docelowego przekształcenia Polski z godnie z niemiecką doktryną Mitteleuropy w „gospodarkę uzupełniająca Niemiec „Zbigniew Brzeziński - były doradca prezydenta USA „Najgorsza i najgłupsza na świecie (o polskiej ordynacji wyborczej). „....(więcej )

Trwałby gdyby nie pojawił się Kaczyński i PiS i i zbudowany przez niego Obóz Patriotycznego . Kaczyński to śmiertelne zagrożenie dla istnienia kondominium rosyjsko niemieckiego , czy protektoratu tylko niemieckiego . Jak dużym zagrożeniem jest Kaczyński najlepiej świadczy determinacja w w jego wyeliminowaniu ,świadczy zamach Smoleński. To dzięki panicznemu strachowi jaki żywią Niemcy w stosunku do Kaczyńskiego Tusk media ustabilizowały władzę w Polsce. Ustabilizowały rządy Tuska i Platformy . Ale nawet bezprzykładne wsparcie Niemiec, Rosji i mediów nie zniszczyły Obozu patriotycznego . Ba , on nawet wzrósł w siłę Sukces Kaczyńskiego pomimo warunków kreowanych przez kolonialną konstytucję II Komuny zawdzięcza swojej charyzmie ( Gowin o charyzmie Kaczyńskiego i jej braku u Komorowskiego) Korwin Mikke pisze, że oligarchia II Komuny ustaliła przy okrągłym stole,że prawica nigdy nie dojdzie do władzy (Olszewski1992 i 2005 . Bunty wobec Układu Okrągłego Stołu ) Jak bardzo Układ Okrągłego Stołu , czy oligarchia, którą Fedyszak Radziejowska nazywa w skrócie OSE ( Okrągłego Stołu Establishment ) ,że ryzykują powstanie Ruchu Narodowego Kaczyński jest niekwestionowanym przywódcą , a nawet patrząc na jego wiek politycznym patiarchą Polaków . To jego osoba stabilizuje i pozwala krzepnąć Obozowi Patriotycznemu .W systemie politycznym jaki zafundowano protektoratowi jakim jest II Komuna Ruch Narodowy nie ma żadnych szans. Korwin Mikke wysługując się II Komunie sterylizował prawicowe i narodowe skrzydło polityczne z wolnorynkowców . Z tym ,że on miał charyzmę . Żaden z przywódców Ruchu Narodowego te go czegoś nie ma. Media , aby zohydzić ruch narodowy i postawy narodowe zrobią igrzyska z kłótni o stołki, miejsca na listach wyborczych. Wystarczy jeden lub dwa dobrze ulokowane krety , aby rozgrywać narodowców. Winnicki , czy Zawisza , który Mao myli z Deng Xiao Piongiem , są groźni dla II Komuny jedynie wtedy gdy uznają za przywódcę politycznego na czas walki z II Komuną , do czasu ustanowienia IV RP ...Kaczyńskiego .W innym wypadku nie będzie jak to nazwał Korwin Mikke „ szturmu Jerycha „ a bratobójcza walka . Sami się pozagryzają rzucając się sobie do gardeł zgodnie ze regułami wyborczej i politycznej gry generowanymi przez kolonialną konstytucję III RP Lisicki „Lider Ruchu Narodowego: Moskwa nie jest głównym zagrożeniem „....” Przypominam o tym wszystkim, bo organizatorzy Marszu Niepodległości z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u postanowili wykorzystać jego potencjał do budowy nowej formacji politycznej – Ruchu Narodowego. „.....”Czytam wpis na blogu współtwórcy ruchu Roberta Winnickiego po podpisaniu porozumienia pomiędzy abp. Michalikiem i patriarchą Cyrylem, przy entuzjastycznym poparciu Tuska i Komorowskiego. Winnicki stwierdza: Podpisanie dokumentu ocenić należy pozytywnie". I wykłada swoje poglądy na Rosję: „Dla polskiej prawicy jest zaś dobrym przypomnieniem, co stanowi główne zagrożenie dla kultury i cywilizacji, dla Polski i Polaków: nie jest nim Moskwa, a demoliberalizm, laicyzm i konsumpcjonizm" …..(więcej)

Prezes Młodzieży Wszechpolskiej w rozmowie w Polsacie z Celińskim swoim opisem prowokacji na Marszu i twardymi jednoznacznymi oskarżeniami po adresem rządu i systemu doprowadził tego ostatniego do stanu permanentnego jąkania. „ bandycki rząd , bandycki reżim „ Tych dokładnie słów użył Robert Winnicki . „...(więcej)

Prezes Młodzieży Wszechpolskiej formułuje następującą obawę: „Kwestia smoleńska standardowo łączy się ze swoistym »uświęceniem« zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Kreowana jest jego legenda jako wybitnego męża stanu, jedynego sprawiedliwego po roku 1989. My, narodowcy, zdecydowanie się pod taką oceną Lecha Kaczyńskiego nie podpisujemy", „...(więcej )

Tekst Wielomskiego w tygodniku Korwina Mikke pod tytułem „Tradycję powstańczą należy zwalczać „... „Na samym końcu tej tradycji znajdują się Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. „....(więcej )

Marek Mojsiewicz

GRA OPERACYJNA Dalekosiężny plan poddania Polski wpływom Kremla powoli się urzeczywistnia. Przełomowa jest data 10 kwietnia 2010 roku, od której rozpoczynają się intensywne działania służb rosyjskich i polskich polityków, będących na usługach tych służb. Wraz z eliminacją prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dowódców sił zbrojnych RP i wielu innych kluczowych dla państwa polskiego postaci, pojawia się „zielone światło” dla rozpoczęcia realizacji planów całkowitego podporządkowania Polski wpływom rosyjskim, z jednoczesnym osłabieniem militarnym naszego państwa, a także eliminacją przeciwników politycznych. Ta ostatnia kwestia dopiero się rozwija, lecz już wkrótce „miękkie” metody dyskredytacji medialnej zostaną zastąpione „twardym” prawem, pozwalającym na delegalizację partii prawicowych, w tym głównie PiS. Charakterystyczne „objawy” takich działań widoczne są już od pewnego czasu, jednak dopiero teraz partia rządząca przystępuje do formalizacji zamierzeń i planów, które powstały w zaciszu kremlowskich gabinetów. Dyktat Moskwy, początkowo mało widoczny, staje się coraz bardziej oczywisty. Wniosek z tego jest taki, że „pozycje” zostały już zajęte i nie trzeba ukrywać swoich intencji.. Jest rok 1992. Bronisław Komorowski i Maciej Rayzacher wpłacają 240 tys. marek do tzw. Banku Janusza Palucha, skazanego 17 lat później (!) na 3 lata więzienia i 5 tys zł grzywny za wyłudzenie 9 milionów marek niemieckich od 823 osób, które wpłaciły swoje pieniądze twórcy największej piramidy finansowej w Polsce. Pochodzenie kwoty 240 tys marek wpłaconych przez Komorowskiego i Rajzachera nie jest znane, choć na owe czasy była to kwota olbrzymia. Jak wynika z raportu, z weryfikacji WSI, służby od pewnego czasu brały „pod lupę” polityków, słusznie rozumując, że ich rozpracowanie pozwoli na skuteczną  „kontrolę” w przyszłości. Jednak w tym przypadku okazja do późniejszej „kontroli” działań polityka nadarzyła się sama, choć nie jest wykluczone, że prawdopodobnie dzięki odpowiedniej grze operacyjnej Bronisław Komorowski został wciągnięty w pułapkę służb.

„(…) Płk Janusz Paluch działał wśród oficerów, a jego pośrednikiem w przyjmowaniu lokat był m.in. ppłk Janusz Rudziński118. Po bankructwie Palucha (wiosną 1992 r.) ws. „TOMASZEWSKI”, Bronisław Komorowski i Maciej Rayzacher chcieli odzyskać zainwestowane pieniądze przy pomocy wynajętych firm detektywistycznych, które wkrótce wycofały się z umowy, obawiając się powiązań politycznych Palucha. Komorowskiemu sugerowano, że pieniądze może odzyskać kontrwywiad WSI, który pomógł innym oszukanym w ten sposób wysokim oficerom.(…)”

źródło : Raport z weryfikacji WSI str.77

Zgodnie z zasadą, że kto raz nawiąże współpracę, ten już nigdy nie będzie mógł jej zerwać, co stanowi istotę działania sowieckiego wywiadu, o której wykładowcy w szkole GRU instruują swoich podopiecznych (jak wiadomo z raportu z weryfikacji WSI, oficerowie tej służby przechodzili takie szkolenia placówkach GRU i KGB) pomoc w rozwiązaniu „problemu finansowego” Bronisława Komorowskiego mogła być i zapewne była znakomitą okazją do „uzależnienia” jego dalszej działalności politycznej od wpływów rosyjskich. Pośrednikiem w „prowadzeniu” nowego współpracownika stali się zaś towarzysze z zaprzyjaźnionych służb WSI, dzięki którym „współpracownik” był winien służbom „dozgonną” wdzięczność. Od tej pory drogi Bronisława Komorowskiego z WSI zbiegły się, co jest wyraźnie widoczne nie tylko w raporcie z weryfikacji WSI, ale przede wszystkim w dalszej ścieżce politycznej ministra ON, marszałka sejmu i późniejszego kandydata na prezydenta RP Zapewne znacznym ułatwieniem „werbunku” były cechy charakterologiczne „kandydata”. Mało znaczący działacz opozycji, uchodzący za inteligenta, jednak z wyraźnymi cechami „przeciętności intelektualnej” i zwyczajnego „prostactwa” (co potwierdzają choćby zachowania i wypowiedzi Bronisława Komorowskiego już jako prezydenta RP) był bardzo dobrym kandydatem do „obróbki” przez służby. Dlaczego jednak WSI prowadziło tę grę, skutkująca przejęciem władzy przez ludzi obozu politycznego powiązanego z WSI na czele z marionetkowymi postaciami premiera Tuska i prezydenta , Komorowskiego? Dlaczego to właśnie PO przejęło schedę polityczną po PRL i stało się głównym elementem gry politycznej, zmierzającej do ponownego podporządkowania Polski wpływom rosyjskim ? Odpowiedź może kryć się w dwóch elementach. Jednym z nich było powołanie rządu Jana Olszewskiego, który mógł realnie zagrozić „układowi” post PRL – owskiemu, przypieczętowanemu przy Okrągłym Stole. Realna groźba powrotu podobnej sytuacji w przyszłości nadal przecież istniała. Układ nie mógł się też opierać na zdyskredytowanych aparatczykach nowej lewicy. Służby zapewnie przewidziały spadek poparcia społecznego dla frakcji lewicowych opartych na działaczach SLD. Postanowiły więc w jakiś sposób wypełnić tę próżnię. W ten sposób doprowadzono do powstania pseudo-prawicowej partii o nazwie Platforma Obywatelska, w której czołowi działacze musieli być w jakiś sposób „związani” z WSI. A najlepszym sposobem „przywiązania” są pieniądze z bliżej nieokreślonych źródeł, lub wspólnota interesów, niekoniecznie legalnych. W tym jednak przypadku to służby, będąc w cieniu polityki mają największy na nią wpływ. Ułatwia im to wiedza o politykach, zgromadzona dzięki pracy operacyjnej jeszcze przed 1989 rokiem, oraz późniejsze działania, zmierzające do powstania nieformalnych układów biznesowych, dzięki którym politykami łatwiej jest sterować. A że taka jest rzeczywistość świadczyć może o tym choćby obecność „doradcza” przedstawicieli WSI w organach państwa, oraz sektorach istotnych z punktu widzenia obronności państwa polskiego. Wróćmy jednak do rzeczywistości po 10 kwietnia 2010 roku. W wielu tekstach, publikowanych głównie w mediach niezależnych pojawiało się pytanie : jaki interes mogłaby mieć Rosja w eliminacji polskiego prezydenta i dowództwa wojsk RP, oraz innych osobistości ze świata polityki i nie tylko polityki. Cele ogólne są oczywiste i nie trzeba długo się zastanawiać, by stwierdzić, że chodzi o podporządkowanie i wasalizację naszego państwa wobec naszego wschodniego sąsiada. Jednak jest również droga do osiągnięcia takich celów i w tej kwestii dopiero zaczynają być widoczne skutki rządów PO i prezydentury człowieka, który kilkanaście lat temu został rozpracowany operacyjnie przez ludzi z WSI. Cele te zostały wyartykułowane m.in. w Ekspertyzie pt. „ Budowa zintegrowanego systemu bezpieczeństwa narodowego Polski” opracowanej przez Prof. dr hab. Ryszard Ziębę i Dr hab. Justynę Zając na zamówienie BBN w październiku 2010 roku. Co ciekawe, jednym ze źródeł informacji naukowych na których opiera się to „opracowanie” jest Roman Kuźniar – obecny doradca Bronisława Komorowskiego a także Stanisław Koziej szef BBN. Wygląda więc na to, że BBN ma znaczący wpływ na treść ekspertyzy, którą sama „zleciła” do opracowania. Jakie są niektóre z „rekomendacji” ekspertów, którzy przygotowali dokument na podstawie takich „źródeł” ? Oto ich treść :

Rekomendacja 1 Należałoby jednak zastanowić się nad zmianą w Średniookresowej Strategii Rozwoju Kraju (w porównaniu do dokumentu Strategia Rozwoju Kraju 2007–2015) kolejności aspektów bezpieczeństwa, tzn. najpierw wyeksponować osiągnięcia Polski w zapewnianiu bezpieczeństwa zewnętrznego (członkostwo w NATO i UE, ONZ, OBWE, strukturach współpracy subregionalnej; brak sporów terytorialnych z sąsiadami i prawno-międzynarodowe uregulowanie z nimi stosunków; stabilne środowisko sąsiedzkie Polski) oraz konieczność działań Polski na rzecz utrzymania tego stanu oraz jego doskonalenia, [SRK, s. 62–63], a następnie przedstawić wyzwania związane z umacnianiem bezpieczeństwa, zwłaszcza skoncentrowanie się na aspektach wewnętrznych [SRK, s. 59-62; 64-65], które w najbliższych latach będą najpoważniejszymi wyzwaniami dla polityki bezpieczeństwa RP.

Co może oznaczać „skoncentrowanie się na aspektach wewnętrznych”?

Bardzo wiele. Począwszy od ochrony p.pożarowej a skończywszy na eliminacji przeciwników politycznych, którzy zgodnie z rekomendacją nr 2 „podejmują działania na rzecz ponownego konfliktowania z Rosją” bezczelnie „sugerując odpowiedzialność tego państwa za katastrofę” (!)

Rekomendacja 2

Aby przezwyciężyć nieufność, która utrudnia percepcję Rosji przez polskich polityków i media należałoby podjąć zorientowaną na przyszłość politykę normalizacji stosunków wzajemnych i pojednania polsko-rosyjskiego. Warunki ku temu powstały już jesienią 2009 r., po udziale premiera FR Władymira Putina w obchodach 70-tej rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte, a zostały wzmocnione zbliżeniem polsko-rosyjskim po katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. Jednak czołowa partia opozycyjna w Polsce – Prawo i Sprawiedliwość podjęła kilka miesięcy później działania na rzecz ponownego konfliktowania z Rosją, sugerując odpowiedzialność tego państwa za katastrofę. W tej sytuacji rząd Polski powinien szybko podjąć działania na rzecz ratowania szansy jaka szybko może zniknąć.

W jaki sposób mogą wyglądać takie działania? Obraz jaki się wyłania jest już bardzo wyraźny. Odcięcie niezależnych mediów od platformy cyfrowej (TV Trwam), nowelizacja ustawy o zgromadzeniach, próby „grzebania” w aktach prawnych dotyczących przekazu internetowego, a także , o czym pisze Aleksander Ścios w swoim najnowszym tekście pt . „Człowiek o militarnym sercu”, eliminacja ze sceny politycznej partii opozycyjnych takich jak PiS. Do przeczytania całości tego testu zachęcam

http://bezdekretu.blogspot.com/2012/07/czowiek-o-militarnym-sercu.html

Nie będę cytował pozostałych „rekomendacji” tego fundamentalnego dla obozu władzy dokumentu, bowiem każdy może go przeczytać i ocenić sam na stronie :

http://www.spbn.gov.pl/portal/sbn/619/3231/quotBudowa_zintegrowanego_systemu_bezpieczenstwa_narodowego_Polskiquot__eksperty.html

Ponadto tekst Aleksandra Ściosa wyczerpuje w pewien sposób ten konkretny temat, a że zawarte w nim tezy są zbieżne z moimi, przeto nie będę dalej tego wątku rozwijał. Jest jednak jeszcze jedna rzecz która należałoby podkreślić, jako wybitny przykład zbieżności wniosków polskich ekspertów z interesami Kremla. Jest to sprawa przynależności do NATO krajów, które za prezydentury Lecha Kaczyńskiego ubiegały się o wstąpienie w poczet członków Sojuszu, z silnym wsparciem Polski w tym względzie. Mowa tu oczywiście o Ukrainie i Gruzji. Jak „rekomendują” to „eksperci” ?:

Rekomendacja Redefinicji wymaga dotychczasowa teza polityki polskiej, mocno opowiadająca się za dalszym rozszerzaniem NATO. Zgodnie z komunikatem przyjętym na szczycie Sojuszu w Bukareszcie w kwietniu 2008 r. (pod naciskiem USA i Polski), w przyszłości do NATO powinny być przyjęte Ukraina i Gruzja. W czerwcu br. przywódcy Ukrainy jasno oświadczyli, że rezygnują ze starań o przystąpienie do Sojuszu. Niestabilność wewnętrzna w Gruzji i konfliktowe stosunki tego państwa z Rosją raczej eliminują go z grupy kandydatów do NATO. Oznacza to, że rewizji wymaga stanowisko Polski w sprawie wschodniego rozszerzenia, tym bardziej, że w raporcie Grupy Mędrców znalazła się teza, że rozwijanie partnerstwa z Rosją jest gwarancją bezpieczeństwa w regionie euroatlantyckim. Pozostaje więc ewentualny południowo-wschodni kierunek rozszerzania NATO, o kolejne państwa postjugosłowiańskie.

Jak widać z powyższej rekomendacji sprawę Ukrainy załatwiono dzięki umiejętnej polityce obsadzania stanowisk państwowych pro- kremlowskimi politykami, którzy „sami” nie chcą przystąpienia do NATO. Saakaszwili natomiast chce przystąpienia do NATO, ale tym razem zadbano o to by nikt go nie mógł wspierać w tych dążeniach. Przypomnę, że kluczową rolę w działaniach zmierzających do przyłączenia Gruzji w struktury NATO-wskie odegrał personalnie prezydent Lech Kaczyński. Dokument' w którym zawarte są powyższe „rekomendacje” eksperckie równie dobrze mógłby być przetłumaczony na język rosyjski i z niewielkimi zmianami w nazewnictwie doskonale odzwierciedlałby potrzeby Kremla, jako ekspertyza zlecona przez Putina. Ostatnim elementem tej „układanki” jest wzmożona aktywność polityków rosyjskich, którzy coraz częściej odwiedzają nasz kraj i „doradzają” w sprawach, o których politycy żadnego państwa nie mieliby prawa nawet wspomnieć. Jeśli dodać do tego wybitną bezczelność polityków PO w mediach i zupełną bezkarność, pomimo ewidentnego łamania prawa oznacza to dla Polski jedno. Ciężkie czasy dopiero nadchodzą… Pozostaje jeszcze kwestia słabnącej obronności naszego kraju. Ale to już będzie temat na inny tekst.

Fotoamator - blog

O FAŁSZYWYCH PROROKACH I ZŁUDNYCH NADZIEJACH Opowiadanie historyjek o „wewnętrznych konfliktach”, „walkach frakcyjnych”, „odłamach” i „podziałach” w łonie partii rządzącej, należy do ulubionych zajęć żurnalistów. W ostatnich latach powstało co najmniej kilkadziesiąt tekstów, których autorzy zachłystywali się „wojną Tuska ze Schetyną”, wieścili rychłą zemstę „schetynistów”, dopatrywali w PO istnienia „frakcji prezydenckiej” lub oczekiwali na kontratak „liberalnego skrzydła”. Najnowszą odmianą owych dykteryjek są mrożące krew w żyłach opowieści o „decydującym starciu” między Tuskiem a Gowinem, rosnącej w siłę „frakcji konserwatywnej” oraz bliskim „rozłamie” w PO. Podobnie, jak miało to miejsce we wrześniu ubiegłego roku, celują w tym byli publicyści „Rzeczpospolitej” i „UważamRze”. Nie chcę nawet przypominać, ileż to razy w czasie ostatnich lat miało dochodzić do rozłamów, walk frakcyjnych itp. straszliwych klęsk Tuska. Miarą prawdziwości tych „analiz” jest oczywiście fakt, że do tej chwili w partii władzy nie nastąpił żaden podział, nikt nie zagroził pozycji premiera i w żadnym obszarze nie widać oznak rozpadu. Gdyby wywody owych żurnalistów miały jakikolwiek sens, powinniśmy już wielokrotnie doświadczyć skutków tych podziałów i oglądać widowiskowe spektakle polityczne. Chcąc zrozumieć - skąd biorą się podobne opinie, trzeba cofnąć się w odległą acz niezamkniętą przeszłość. Przez kilkadziesiąt lat PRL-u funkcjonowały propagandowe mity o „frakcjach partyjnych” w łonie partii komunistycznej. W latach 50. wyodrębniano podziały na „puławian” i „natolińczyków”, dziesięć lat później na „grupę śląską” i „partyzantów”, w latach 80. słyszeliśmy zaś o rozbiciu na „skrzydło liberalne” - „postępowe” i konserwatywny „partyjny beton”. U podłoża tych podziałów miały leżeć „różnice ideologiczne” członków PZPR, sprzeciw wobec Moskwy, chęć „wybicia na niezależność” lub „dążenia do przeprowadzenia reform”. W rzeczywistości, chodziło zawsze o wykreowanie „nowego rozdania” (zgodnie z wolą Kremla) lub o podział łupów i likwidację jednej bandy przez drugą. Warto pamiętać, że dzięki stosowaniu tej retoryki mogła wyłonić się tzw. „lewicowa opozycja” (zwana też rewizjonistyczną), w ramach której, członkowie PZPR – Kuroń i Modzelewski podjęli w pewnym momencie krytykę partii za „odejście od prawdziwego socjalizmu”. Z tego nurtu zbudowano później środowisko „komandosów”, by po latach arcymistrzowskiej gry dezinformacyjnej przekonać Polaków, że ludzie, którzy byli zaledwie schizmatykami wiary komunistycznej, stali się „demokratyczną opozycją” i wspólnie z robotnikami obalili ustrój komunistyczny. Rozgrywanie rzekomych antynomii w interesie grupy rządzącej, nie jest niczym nowym w strategii sprawowania władzy. W ten sposób stworzono mitologię „twardogłowych” i „liberalnych” komunistów, by po zamordowaniu księdza Jerzego posłużyć się fałszywą tezą o prowokacji tych pierwszych wobec „liberałów” Jaruzelskiego i Kiszczaka i otworzyć drogę do „historycznego kompromisu” z wyselekcjonowaną opozycją. Nie posądzam oczywiście dzisiejszych żurnalistów o takie wyrachowanie i znajomość historii, by decydowała o schematach zawartych w ich „analizach”. Nie sądzę nawet by większość z nich miała świadomość, że uczestniczy w pradawnej grze zwanej „strategią nożyczek”, którą opisałem w jednym z tekstów z lipca 2010 roku. Istota tej strategii sprowadza się zawsze do symulowania rozbieżności, generowania sztucznych konfliktów i pozorowanej walki „dobra” ze „złem”. Jest odmianą prymitywnej gry w „dobrego i złego gliniarza”, w której jeden posługuje się „kijem”, drugi oferuje „marchewkę”, zaś delikwent ma być przekonany, że ten „dobry” działa w jego interesie. Końcowy efekt jest zawsze korzystny dla globalnych interesów grupy rządzącej. Na przestrzeni ostatnich lat obecni sukcesorzy metod komunistycznych chętnie sięgali po tę strategię. Tym chętniej, że pozwala ona wytworzyć złudne wrażenie „normalności”, uwiarygodnić niektóre postaci i skierować uwagę na poboczne wątki. Wystarczy zatem, że „nasi” żurnaliści są święcie przekonani o istnieniu w grupie rządzącej „pluralizmu politycznego” i funkcjonowaniu naturalnych „procesów politycznych” - by stali się nosicielami jednej z najgroźniejszych mitologii, znakomicie ułatwiającej rządy reżimu. Wystarczy, że wierzą, iż w partii rządzącej są ludzie o rozmaitych poglądach, że dzielą jej członków na „lepsze” i „gorsze” postaci oraz wyznają wiarę, że życie publiczne w III RP jest porządkowane według „reguł demokracji” - by przyjmowali wdzięczną rolę wsporników rozmaitych kombinacji dezinformacyjnych. Jak dalece podobne zabobony funkcjonują również wśród polityków opozycji, niech świadczy fakt, że wiara w „rozgrywanie podziałów” w grupie rządzącej wyznacza obecną strategię działania partii Jarosława Kaczyńskiego. Zacytuję opinię Joachima Brudzińskiego z września ubiegłego roku, gdy polityk PiS zapytany o projekt konstruktywnego wotum nieufności i szanse na zmianę rządu, wskazał na grupę „schetynistów” i stwierdził – „Dopuszczam taką możliwość, że podczas głosowania nad konstruktywnym wotum nieufności dla rządu Tuska, Platformie może zabraknąć kilku głosów. Kiedy dojdzie do głosowania, ktoś dozna wstrząsu mózgu, zatnie się przy goleniu, nie dotrze na głosowanie lub pomyli się przy naciskaniu guzików”. Mamy tu do czynienia z projekcją poglądu, jakoby ludzi PO należało różnicować ze względu na ambicje polityczne, sympatie bądź wyznawany system wartości. Mamy wśród nich dostrzegać przeciwników polityki Tuska, zdeklarowanych konserwatystów lub liberałów. Czasem znajdujemy wypowiedzi, w których sugeruje się, że są tam ludzie mniej lub bardziej zdegenerowani, a nawet tacy, z którymi można prowadzić dialog i traktować ich jak sprzymierzeńców. Głosiciele takich opinii zdają się zapominać, że prawdziwym „credo” wokół którego integruje się wyznawców PO nie są żadne programy ani kwestie polityczne - ale nienawiść wobec partii Jarosława Kaczyńskiego, niechęć do polskości i żądza władzy. Dzięki temu pod szyldem PO znajdziemy wszelkiej maści renegatów, wyrachowanych cwaniaków, nieudaczników i frustratów - co czyni z tego środowiska skansen agresywnych, twardogłowych typów, złączonych interesem i żądzą odwetu wobec wszystkiego co kojarzone z braćmi Kaczyńskimi. Po 10 kwietnia 2010 roku doszła równie silna motywacja – zamiar ukrycia win, zatuszowania aktów zaprzaństwa oraz uniknięcia odpowiedzialności. Ona też decyduje o tym, że członkowie PO mogą się kierować ambicjami, wzajemnie zwalczać lub nienawidzić, jednak w stosunku do wroga będą stanowili monolit. Próba znalezienia w tym środowisku sprzymierzeńców lub postaci "świadka koronnego" jest skazana na porażkę – nie tylko dlatego, że nie ma tam ludzi honorowych i godnych zaufania, ale przede wszystkim z tej przyczyny, że każdy z nich wie, co czeka tych, którzy próbowali zerwać patologiczne więzy. Wprawdzie dziennikarzom i politykom PiS-u posiadającym wśród ludzi PO kolegów i przyjaciół, może się wydawać, że „Jarek” czy „Grzesiek” to „równi goście” – nie warto jednak relacji towarzyskich przenosić nad sprawy polskie. Kto zatem chciałby różnicować tych ludzi, niech wpierw się zastanowi - jak zachowywali się w obliczu śmierci naszych rodaków i jak głosowali w sprawach dotyczących tragedii smoleńskiej. Dziś ponownie widać, że obłędna strategia „rozgrywania” nieistniejących podziałów, wsparta na zabobonach środowiska dziennikarskiego, jest przyczyną powstawania szeregu publikacji, w których „nasi” publicyści przekonują czytelników, że rzekome spory Tuska ze Schetyną czy Gowina z Tuskiem dają nadzieję na rozpad partii rządzącej i obalenie reżimu. Mało kto pamięta, że podobne prognozy ci sami publicyści głosili w roku 2009 czy 2012. Jeszcze mniej osób rozumie, że wartość takich „analiz” została już wielokrotnie zweryfikowana. Elektorat PiS karmiony od lat takimi dywagacjami nie tylko nie chce dostrzec, że są one oderwane od realiów i nie przynoszą żadnych efektów, ale - co gorsze - zaczyna wierzyć, że nadzieje na zmianę sytuacji można pokładać w „grach frakcyjnych”, „procesach politycznych” lub ludziach pokroju Gowina czy Schetyny. Jest to mitologia niezwykle groźna, bo prowadzi do zafałszowania rzeczywistości i sprawia, że partia opozycyjna skupia się na celach trzeciorzędnych. Jest groźna, bo usypia ludzi opozycji, tumani wyborców PiS-u, zwalnia ich z głębszej refleksji i konkretnych działań. Każda tego typu publikacja – opierając się zwykle na pobieżnej obserwacji, głosach ludzi PO, pospolitych plotkach lub celowych „wrzutkach” – niesie potężny bagaż dezinformacji i rozbudza fałszywe nadzieje. Każda z nich działa na korzyść układu rządzącego i oddala nas od wygranej. Ponieważ nie można oczekiwać, by „niepokorni i niezależni” autorzy porzucili tę mitologię lub zdobyli na odważną diagnozę – trzeba odwoływać się do czytelników, do ich doświadczenia, wiedzy o III RP i poczucia realizmu. Nie można pozwolić, by tego typu opinie nadal zwodziły Polaków i decydowały o fałszywych strategiach. Przyniosły już dość szkody. Aleksander Ścios

W tym Sejmie może być inna większość

1. Nie ulega wątpliwości, że premier Tusk w głosowaniach nad projektami ustaw o związkach partnerskich, poniósł spektakularną klęskę. Na żądanie wyszedł przecież w ostatni piątek ze szpitala, gdzie został przewieziony dwa dni wcześniej na skutek niewydolności oddechowej, byleby tylko uczestniczyć w głosowaniach i jeszcze na sali obrad wywrzeć nacisk na posłów swojego klubu.Gdy minister Gowin odpowiadając na pytania posłów o zgodność z artykułem 18 Konstytucji RP, procedowanych ustaw o związkach partnerskich, potwierdził, że nie są one zgodne z ustawą zasadniczą, zdecydował się wyjść na mównicę i wręcz strofować ministra swojego rządu. To zadziwiająca praktyka zwłaszcza, że minister Gowin został zaatakowany za to, że zabiera głos w imieniu rządu, a przecież szef resortu sprawiedliwości już na początku swojej wypowiedzi wyraźnie zaznaczył, że w sprawie tych projektów nie ma takiego stanowiska, a on przedstawia stanowisko resortu. Zresztą to wystąpienie Gowina nie powinno być dla szefa rządu żadną niespodzianką, ponieważ poprzedniego dnia podczas I czytania tych projektów takie stanowisko prezentował w imieniu resortu sprawiedliwości, wiceminister Królikowski.

2. Premier w kilkunastominutowej wypowiedzi, zachęcał posłów swojego klubu do głosowania za skierowaniem tych projektów do II czytania w komisji, a w sposób szczególny zależało mu na projekcie przygotowanym przez posła Dunina i wspartym podpisami przez liczne grono posłów Platformy. Na nic to się zdało. Projekty przygotowane przez posłów SLD i Ruchu Palikota zostały odrzucone miażdżącą większością głosów (odpowiednio 276 za ,150 przeciw; 283 za ,137 przeciw), a klub Platformy pękł w tych głosowaniach na pół. Także projekt posła Dunina został odrzucony 228 za, 211 przeciw, przy czym za jego odrzuceniem głosowało 46 posłów Platformy, 8 wstrzymało się od głosu, a 6 mimo obecności na sali nie głosowało. Premierowi Tuskowi sprzeciwiło się więc, nie tak jak o tym donoszą media 46 posłów Platformy głosujących za odrzuceniem tego projektu ustawy ale także 8 wstrzymujących się od głosu i 6 nie głosujących. A więc chodzi o grupę 60 posłów czyli blisko 1/3 całego klubu Platformy.

3. Nie chcę spekulować czy to może coś znaczyć, zwłaszcza że nie wszyscy z tej 60-tki będą chcieli umierać za Gowina, gdyby to właśnie jego przy pierwszym potknięciu, premier Tusk chciał się pozbyć z rządu. Wszyscy oni zapewne mają jednak świadomość, że Tusk jest pamiętliwy i mogą się już nie dostać na miejsca biorące na listach wyborczych, niezależnie od tego czy kadencja Parlamentu zostanie skrócona, czy też nie. Taka świadomość zapewne w ostatnich dniach uległa wzmocnieniu, ponieważ wszyscy oni zostali bezwzględnie zaatakowani przez wypowiadających się w mediach czołowych działaczy Platformy w tym przez szefa klubu parlamentarnego, a także jeszcze brutalniej, na portalach społecznościowych, przez swoich klubowych kolegów.

4. Wszystko to może mieć spore znaczenie już pod koniec lutego tego roku, kiedy to w Sejmie jak się spodziewamy, odbędzie się debata nad konstruktywnym wotum nieufności dla gabinetu Tuska. Klub Prawa i Sprawiedliwości jeszcze w tym miesiącu złoży stosowny wniosek do marszałek Sejmu i zaproponuje na szefa rządu technicznego profesora Piotra Glińskiego.W tym Sejmie jak się okazuje możliwa jest inna koalicja i to mająca wyraźną większość (138 posłów Prawa i Sprawiedliwości, 60 posłów Platformy, 29 posłów PSL-u i 17 posłów Solidarnej Polski).Sprawy gospodarcze i społeczne idą w Polsce w tak złym kierunku i to w dużej mierze przez „nic nie robienie” rządu Donalda Tuska, że duża część posłów obecnej koalicji będzie musiała się poważnie zastanowić, czy chcą „utonąć” razem ze swoim „umiłowanym przywódcą”. Kuźmiuk

Beneficjenci zamachu smoleńskiego? Obejrzałem ostatni film A. Gargas "Anatomia upadku". Wydawało mi się, że o zamachu smoleńskim wiem niemal wszystko lub też domyślam się jak do niego doszło. Jednak po raz kolejny zostałem porażony wymową faktów przedstawionych w tym filmie. I znów poczułem niemal fizyczny wstręt do naszych rządzących a szczególnie do trzech najważniejszych politycznych person w Polsce: Komorowskiego, Tuska i Kopacz... Ponadto utwierdziłem się w przekonaniu, że wszystkie wydarzenia dziejące się od niemal trzech lat wokół zamachu smoleńskiego służą niestety jedynie ukryciu całkowitej prawdy i zapobieżeniu możliwości poznania środowisk, które stoją za zamachem. Poznanie prawdy bowiem musiałoby dla sprawców i współsprawców zamachu być ich końcem funkcjonowania na scenie społeczno-politycznej i zakończyłoby się niechybnie dla wielu Trybunałem Stanu, sądami powszechnymi i spędzeniem wielu lat życia za kratami więziennych murów. Prawda o zamachu mogłaby też stać się międzynarodowym skandalem... Dziś można jedynie stawiać hipotezy przebiegu katastrofy, z których zamach staje się najbardziej prawdopodobną jego przyczyną. Po obejrzeniu filmu A. Gargas chyba nikt nie może mieć żadnych co do tego wątpliwości. I tak do końca nie jest już raczej istotne jak do niego doszło, bowiem fakty i analizy ekspertów są jednoznaczne. Dziś ważne jest tylko poznanie sprawców. Aby dojść do prawdy musimy szczegółowo zbadać zarówno wszystkie okoliczności i działania, które poprzedzały wylot samolotu, jak i poznać przebieg samego lotu oraz to, co wydarzyło się tuż po zamachu i trwa do dzisiaj. Należy wciąż stawiać pytania, z których chyba najistotniejszym wydaje sie być pytanie o to, kto najbardziej zyskał na śmierci 96 osób reprezentujących w większości patriotyczną, polską elitę społeczno-polityczną. W takim ujęciu można rozpatrywać zewnętrznych i wewnętrznych beneficjentów zamachu. Do zewnętrznych zaliczam zarówno Rosję, jak i USA, Niemcy oraz Izrael a najważniejszymi przesłankami ewentualnej zgody na zamach był "energetyczny podział świata" dokonany przez przez USA, Niemcy i Rosję oraz być może zemsta za uratowanie przez śp. L. Kaczyńskiego niepodległości Gruzji [2]. O innych przesłankach pisałem też w swoim poście: "A może celem zamachu w Smoleńsku było powstanie też Judeopolonii?" [3] O wewnętrznych beneficjentach już kiedyś pisałem, więc zostaje mi tylko powtórzenie....

"Otóż - odnosząc się tylko do wewnętrznych powodów zgładzenia śp. Lecha Kaczyńskiego - skłaniam się do postawienia hipotezy, że osobą, która najbardziej - sensu stricto - zyskiwała na śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego był B. Komorowski a - sensu largo - ludzie, którzy postanowili usadowić go na fotelu prezydenta Polski. Nie wiem czy wszyscy pamiętają tragiczną i do dziś nie wyjaśnioną śmierć G. Michniewicza w grudniu 2009 roku i wcześniejsze zaginięcie i ostatecznie śmierć szyfranta Zielonki oraz lekceważące wypowiedzi B. Komorowskiego dotyczące próby zamachu na śp. L. Kaczyńskiego w Gruzji oraz listopadową (2009 rok) wypowiedź o tym, że "prezydent gdzieś poleci i...". Nie wiem też czy wszyscy pamiętają nagłą rezygnację z kandydowania na prezydenta D. Tuska i jego propozycję dla śp. L. Kaczyńskiego, aby obaj zrezygnowali z kandydowania*. Na rzecz kogo mieli wówczas zrezygnować? No oczywiście, że na rzecz B. Komorowskiego! Może ta rozmowa była swoistym ultimatum? D. Tusk przecież nadal żyje i poleciał do Smoleńska oddzielnie...Gwoli jeszcze przypomnienia... Nie kto inny jak ostatni szef WSI gen. M Dukaczewski mroził szampana, którym miał czcić zwycięstwo B. Komorowskiego... jeszcze przed wyborami a w styczniu 2010 roku założył stowarzyszenie SOWA (grupujące byłych funkcjonariuszy WSI). Wygląda więc na to, że po prostu tą funkcję miał i musiał objąć B. Komorowski a ze śp. profesorem Lechem Kaczyńskim nie miał żadnych, ale to żadnych wyborczych szans i może tutaj należy hipotetycznie szukać przyczyn zamachu smoleńskiego... Przecież znany jest też prawdopodobny fakt umieszczenia przez B. Komorowskiego w internecie jego pokatastrofalnego przemówienia jeszcze przed katastrofą, antykonstytucyjnego objęcia p.o. prezydenta (zanim aktem zgonu poświadczono faktyczną śmierć ś.p. L. Kaczyńskiego) oraz przejęcie - w celu odnalezienia aneksu do raportu z likwidacji WSI - BBN-u, zaskakująco szybko tuż po niej.... Osobiście więc hipotetycznie sądzę, że konieczność objęcia przez B. Komorowskiego prezydentury mogła być jedną z ważniejszych, wewnętrznych determinant dokonania zamachu w Smoleńsku. W celu przyjęcia bądź obalenia takowej hipotezy koniecznym wydaje się odpowiedź na pytania

Kto namaścił B. Komorowskiego na prezydenta Polski i dlaczego mogą to być ludzie szeroko związani z WSI/GRU?

Kto wymusił na D. Tusku jego rezygnację z kandydowania na prezydenta RP i dlaczego skłaniał śp. Lecha Kaczyńskiego do podobnej rezygnacji?

Dlaczego tym ludziom tak zależało na umieszczeniu B. Komorowskiego na tym stanowisku i czy tylko dlatego, żeby przejąć aneks do raportu z likwidacji WSI i dlatego, że był jedynym posłem PO, który przeciwstawił się likwidacji WSI?

Dlaczego B. Komorowski był przeciwny likwidacji WSI i czy dlatego, że był do tego przez nich zobligowany?

Kto zarządza dziś B. Komorowskim i dlaczego może to być np. jego żona o nazwisku panieńskim Dziadzia, która to jest córką Hany zd. Rojer (Wolf i Estera Rojer to dziadkowie Anny Komorowskiej ze strony matki)?

Czy na postępowanie - przed i po niemal pewnym zamachu smoleńskim - B. Komorowskiego ma wpływ komunistyczno-ubecka przeszłość rodziców jego żony?

Dlaczego do dziś nie znamy treści aneksu do raportu z likwidacji WSI i dlaczego nikt - nawet A. Macierewicz i PiS - nie walczy o jego ujawnienie?" [1]

Czy będzie nam kiedyś dane poznać prawdę o sprawcach zamachu smoleńskiego?

[1] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2012/07/dlaczego-zgina-lech-kaczynski.html

[2] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2010/08/cos-chyba-nie-tak-z-moimi-snami-i.html

[3] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2012/07/moze-celem-zamachu-w-smolensku-byo.html

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...Krzysztofjaw

Alternatywa KGB dla producenta "Śmierci prezydenta" Służby rosyjskie pokazały producentowi alternatywę - jeżeli będziecie grzeczni, to dalej będziecie mieli wysokie dochody w Rosji. W tym kraju nic nie może się odbyć bez zezwolenia, a nawet pomocy służb – mówi portalowi niezalezna.pl historyk, publicysta, dr Jerzy Targalski. Na pytanie dlaczego Cineflix zdecydował się na produkcję filmu na temat katastrofy smoleńskiej, odpowiedzi trzeba szukać w transakcjach, jakich kanadyjski producent dokonał w listopadzie 2010 roku. W szczególności chodzi o umowy z Rosją. Informację ujawniła wczoraj Monika Logwiniuk, Polka mieszkająca na stałe w Kanadzie, która od wielu miesięcy walczy o rzetelność filmu „Śmierć prezydenta”. Jutro (niedziela, 27 stycznia) pokaże go kanał National Geographic. Z opinią, że film wspierający tezy Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), ma związek z wysokimi przychodami producenta na rosyjskim rynku, zgadza się dr Jerzy Targalski.

Czy biorąc pod uwagę fakt, iż obroty producenta filmu „Śmierć prezydenta” firmy Cineflix w Rosji w 2010 r. zwiększyły się o 300 proc., można było oczekiwać pokazania przez nich rzetelnego dokumentu o śledztwie ws. katastrofy smoleńskiej? O wszystkim decydują pieniądze. Jeżeli transakcje firmy Cineflix w Rosji w 2010 r. zwiększyły się o 300 proc., to znaczy, że ten kanadyjski producent jest zależny od dalszego wzrostu zysków. A zatem, musiał wyprodukować film na zamówienie. Dzięki temu będzie mógł liczyć na kolejne wysokie zyski, a funkcjonariuszy rosyjscy będą zadowoleni.

Czy takie powodzenie finansowe na rynku rosyjskim jest możliwe bez udziału rosyjskiego KGB?W ogóle. Zwiększenie w Rosji dochodów w takiej skali nie może się odbyć bez zezwolenia służb. A nawet bez pomocy służb. To one kontrolują to, co się dzieje w kraju.

Ale czy film „Śmierć Prezydenta” mógł powstać na ich zamówienie? Nie, nie oznacza to, że służby ingerowały w film. Służby po prostu pokazały alternatywę. Jeżeli będziecie grzeczni, to dalej będziecie mieli pieniądze. A już producenci sami się starali wykonać zadanie tak, żeby otrzymać nagrodę. Tu chodzi nie o wykonanie rozkazów, tylko o spełnianie oczekiwań. Olga Alehno

Kto zadzierzgnął pętlę na szyi Leppera? Gdyby nie kilkunastu dziennikarzy dla których śledzenie działań różnych służb specjalnych ,a dla których pozyskana wiedza stała się późniejszym źródłem do rzetelnej oceny dziwnych wydarzeń w Polsce - moglibyśmy żyć w błogiej nieświadomości tego, że de facto mamy w Polsce od lat transformacji do czynienia z podwójnym życiem. Jedno- serwowane nam przez mainstremowe przekaziory mające na celu kreowanie obrazu i ocen pożądanych . I tu trzeba przyznać (po analizie komentarzy w necie i obserwacji wyników wyborów osobowych ), ze ów obraz wykreowany znakomita większość utożsamiała z życiem realnym. Reagujemy zgodnie z przewidywaniami mistrzów od kreowania obrazów : zauważamy dokładnie to co chcą abyśmy widzieli, ignorując to drugie, podskórne życie. Mimo , że to ono właśnie wpływa (często boleśnie) na naszą rzeczywistość Czyli życie w realu. Które podobnie jak życie w pięknych lasach deszczowych toczy się pod ściółką . Którego nie zauważamy dopóki idziemy ścieżką wskazaną nam przez przewodnika. Ba , przewodnik zapewnia nas ,że na tej ścieżce nic nam nie zagraża.. Ścieżka jest jednak bardzo śliska - spróbuj się poślizgnąć i na moment spaść w obręb ściółki … I nagle okazuje się, że gorsze od spotkania z agresywną pumą jest spotkanie z mieszkańcami niewidocznych dla nas rezydentów owego podłoża, na który ów piękny las wyrasta. Bez którego by nie istniał. W tej podściółce też trwa walka o dominację. Nas jednak jej wynik nie interesuje – nieważne kto wygra, tam zawsze będzie niebezpiecznie. Skąd takie przemyślenia? Bo pokazuje nam się bardzo dziwne wydarzenia. Amber Gold i OLT Express przez kilkanaście tygodni zajmowało opinię publiczną. Wypłynęła z posciółki afera z synem Tuska. Dziennikarze śledczy Stanisław Janecki odkrywa nam pewną warstwę podskórną, która warto poznać ,żeby nie dać się powieźć li tylko na oficjalne komentarze. *Wczorajsza volta w Sejmie grupy konserwatystów Gowina podczas głosowania nad ustawą o związkach partnerskich niekoniecznie musi być dowodem na wewnętrzny rozdźwięk w PO. Może opłacać się samemu Tuskowi ( u nas w partii jest pluralizm poglądowy) i jego niewidocznym akolitom. Może być częścią gry grupy skupionej wokół Pałacu i jego ”podściółki”.

Niedawno podano oficjalne wyniki śledztwa w sprawie śmierci Andrzeja Leppera. Uznano ,że stracił życie w wyniku samobójstwa. 7 śladów obuwia znalezionych w pomieszczeniach gdzie stracił życie- nie zostało zidentyfikowane i nie przeszkodziło w ostatecznym orzeczeniu.** Inny dziennikarz śledczy ,Przemysław Wojciechowski (zajmujący się relacjami służb z polityką i biznesem w Polsce ) pisze tak : „Andrzej Lepper ostatecznie i nieodwołalnie popełnił samobójstwo. Do takiego wniosku doszedł prokurator prowadzący sprawę. Zaraz później umorzył dochodzenie i sprzątnął biurko. Tak więc Lepper powiesił się na sznurku od snopowiązałki w warszawskim biurze Samoobrony , bo miał długi, był przegrany jako polityk i, w ogóle miał kiepski okres. Mniemam więc, że umarzając sprawę prokurator nie zapuścił się zbyt daleko w kwestie podejrzanych kontaktów A. Leppera na Białorusi, prawdopodobnie istotne dla sprawy irackie kontakty szefa Samoobrony pozostaną nie wyjaśnione, także fakt zainteresowania działalnością szefa polskiej partii przez austriackie (niemieckie?) służby, prawdopodobnie pozostanie niewyjaśniony. Prokurator zrobił to, co potrafił, zrobił to, co mógł. Rolą dziennikarzy nie jest wyręczanie prokuratury, więc nie zamierzam tego robić. Chcę jedynie opisać pewną historię, która dotyczy zmarłego wicepremiera a która wpisuje się w szerszy kontekst działań służb specjalnych w Polsce. Niestety, opowieść wymaga kilku dłuższych zdań wstępu.” Nie będę tutaj relacjonować całej wiedzy dziennikarza. Ujawnię tylko, że tropy wiodą do adwokata Leppera. Adwokata który był wcześniej postacią znaną z mafii paliwowej i który nieco wcześniej od swojego mocodawcy z Samoobrony tez popełnił samobójstwo. A w „podściółce” walka służb . I podobnie jak w przypadku pierwszego z dziennikarzy śledczych ślady wiodą do groźnej wiedzy będącej w ich posiadaniu. Janecki pisze o taśmach Marcina P. ,Wojciechowski o wiedzy na temat działalności mafii paliwowej pod egidą służb. W jednym i drugim przykładzie chodzi o niebotyczną kasę. I stąd ta walka o władzę. My widzimy tylko kukiełki. Decydenci w podściółce. W każdym przypadku walka służb objawia nam się jako przeciek na temat znanych osób. Losy tychże znanych są później różne. Albo trafiają na chwilę do aresztu, innym stawia się zarzuty . De facto cicha walka na papiery i wiedzę kończy się najczęściej albo serią seryjnego samobójcy , umorzeniem albo wyrokiem analogicznym jak w przypadku dr G (porównanie tylko co do wymiaru kary, a nie okoliczności) : winny ale tak naprawdę to wini byli śledczy , którzy do skazania doprowadzili. Skandaliczne uzasadnienie Tulei i ostatnio ujawnione przez Gmyza okoliczności w jakich klimatach sędzia był wychowany pięknie rozjaśniają obraz . Podściółka wie w który stół można uderzyć aby odpowiednie nożyce się odezwały. Bo przecież nie można dopuścić aby w wyniku gry służb ta perfidna IV RP uosabiana z PiS , a głównie Kaczyńskim i Macierewiczem, którzy jako pierwsi po 1989 zadali cios WSI i próbowali zdemontować maszynki do robienia pieniędzy naszych kosztem i kosztem interesu Polski. Walczą, ale dbają aby w odprysku tej walki nie wygrał nieumoczony. Bo wtedy kranik z kasą może zostać skutecznie zamknięty. Czego nikt z podściółki sobie nie życzy.Póki co jeszcze niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego jak barwne jest życie w podściółce. Dzięki dziennikarzom i raportowi z likwidacji WSI coraz więcej osób zaczyna patrzeć nie tylko na ekran telewizora ale też pod nogi…

P.S. Wojciechowski razem z Witoldem Gadowskim celnie rozpracowywali afery z handlarzami bronią, szkoleń w Polsce dla arabskich terrorystów, powiązań z morderstwami kapłanów, afery FOZZ, mafii paliwowej itp. Ostatni wpis Wojciechowskiego to lektura obowiązkowa!*http://obserwator.com/obserwacje/ludzie-wojskowki-dokonuja-wlasnie-miekkiego-zamachu-stanu

** http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/7-tajemniczych-sladow-w-miejscu-smierci-andrzeja-leppera_299201.html

***http://przemekwojciechowski.blogspot.com/search?updated-min=2013-01-01T00:00:00-08:00&updated-max=2014-01-01T00:00:00-08:00&max-results=2

Małgorzata Puternicka/MAUD1

Czy nie ma granicy bezczelności? - oglądając "światową premierę" filmu National Geographic co chwila zadawałem sobie to pytanie Jak można? Jak można? Gdzie jest granica bezczelności? - oglądając "światową premierę" filmu National Geographic co chwila zadawałem sobie te pytania. Niestety, okazuje się, że nie ma żadnej granicy wstydu. Żadnej.

Nie czuje wstydu Konstanty Gebert, publicysta "Gazety Wyborczej", występujący w filmie w roli jedynego sprawiedliwego i głównego komentatora wydarzeń. Innych komentatorów nie ma! Więc pan Gebert wrzuca do jednego worka wszystkie wątpliwości i szyderczo określa mianem "spiskowych teorii". Rzuca więc, że w katastrofie zginęło tylu przedstawicieli elit, że "martwił się iż nie damy rady" kontynuować działania państwa polskiego. Ale to akurat niepotrzebny wstyd - przecież dali radę! W ciągu kilku miesięcy po śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego i jego współpracowników ludzie PO i jej bliscy przejęli całą władzę i do dziś konsumują ze smakiem. Dali, dali radę.

Nie czuje wstydu Wiesław Jedynak, kiedy w informacjach radiowej Jedynki o godzinie 20.00 występuje jako bezstronny recenzent filmu, zachwalając jego obiektywizm, a po godzinie 21.00 w tymże filmie okazuje się jednym z głównych opowiadaczy wersji rządowej. I nie ma pan Jedynak żadnego z tym problemu!

Nie czuje wstydu scenarzysta pokazując rosyjskich śledczych jako dzielnych agentów a'la FBI, nowoczesnych, fachowych, zatroskanych. Takich:

A jednocześnie nie znajduje miejsca by pokazać prawdziwych rosyjskich śledczych, choćby uchwyconych kilkadziesiąt godzin po tragedii w czasie niszczenia wraku, w tym wybijania szyb tupolewa łomami:

Nie czują wstydu autorzy dokumentu popełniając wiele elementarnych błędów faktograficznych, choćby dowodząc iż były trzy czarne skrzynki i wszystkie odnalezione. Było pięć, jednej do dziś nie odnaleziono.

Nie czują wstydu scenarzyści tak pokazując wieżę kontroli lotów:

W rzeczywistości wyglądała tak:

Nie czuje wstydu pan Maciej Lasek występując w filmie gdzie polski prezydent przedstawiony jest jako burak wymagający od pilotów lądowania w warunkach niemożliwych, polscy piloci jako zabójcy a Rosjanie jako profesjonaliści, którzy za wszelką cenę chcą naszych ratować.

Nie czują wstydu narratorzy czytający kłamliwą opowieść o naciskach na polskich pilotów w czasie lotu do Azerbejdżanu w 2008 roku, w czasie wojny w Gruzji. W filmie przedstawiono to jak dramat pilotów kłócących się z władzami w powietrzu. W rzeczywistości spór miał miejsce podczas postoju na Krymie, a pilot nie miał złamanej kariery, ale dostał jeszcze medal.

Nie czuje wstydu pan Jerzy Miller, którego najostrzejsze zdanie wobec Rosjan brzmi: "Kontrola lotów jest bardzo istotna". Ot, prawdziwy gieroj!

Nie czują wstydu zachodni dziennikarze prezentujący troskę z jaką rzekomo śledczy badali obecność materiałów wybuchowych we wraku. Nie dodają, że pierwsze poważne badanie przeprowadzono 2,5 roku po katastrofie, a wyniki ukryto przed opinią publiczną.

Nie czują wstydu ci sami ludzie gdy pomijają to co z wrakiem zrobiono, gdy nie zderzają postępowania w takich przypadkach na Zachodzie (pieczołowite zebranie szczątków) z tym jak postąpiono w Smoleńsku (dezintegracja nawet ocalałych resztek). Zresztą, pomijają wszystko co niewygodne, nawet niepodważalne ustalenia niezależnych ekspertów i dziennikarzy. Nic. Cisza.

Nikt nie czuje wstydu. Ale najbardziej wstyd za tych przedstawicieli państwa polskiego, którzy najpierw zawiedli w czasie śledztwa, a teraz dalej rozpowszechniają kłamstwa, na cały świat. Po ponad dwóch latach obserwacji ich zachowania można się było spodziewać wszystkiego, ale to jest jednak coś niepojętego. Michał Karnowski

NASZ WYWIAD. M. Wassermann o filmie National Geographic: "To jest wielka krzywda dla państwa polskiego, która dzieje się przy biernej postawie polskiego rządu" Dzisiaj wieczorem, na antenie National Geographic zostanie wyemitowany film o katastrofie smoleńskiej pt. "Śmierć prezydenta", oparty wyłącznie, jak podkreślali jego producenci, na oficjalnych raportach - MAK i komisji Millera. "Ten film, pokazywany na całym świecie, obejrzy wiele osób i nie mając dostępu do innych źródeł informacji po prostu uzna, że tak właśnie było. Będzie trudno to odwrócić, ale jestem przekonana, że w końcu to się uda" - mówi Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna. wPolityce.pl: - Czy emisja filmu National Geographic dla wielomilionowej widowni na całym świecie oznacza przegraną w walce o upowszechnianie prawdziwej, innej niż MAK-owska wersji tragedii w Smoleńsku? Małgorzata Wassermann: - Myślę, że nie oznacza to przegranej, jednak każdy taki element z pewnością to utrudnia. Jestem niestety głęboko przekonana, że ten film, pokazywany na całym świecie, obejrzy wiele osób i nie mając dostępu do innych źródeł informacji po prostu uzna, że tak własnie było.
To jest wielka krzywda dla państwa polskiego, która dzieje się przy biernej postawie polskiego rządu, którego w żaden sposób nie interesuje jakie wersje są przedstawiane na świecie. Tym bardziej, że w oficjalnych publikacjach dotyczących katastrof samolotowych jest napisane, iż przyczyną tragedii w Smoleńsku była  czterokrotna próba podejścia do lądowania i błąd pilotów. Jeśli więc rząd polski nie jest w stanie zabezpieczyć nawet takiej rzeczy, aby w tych oficjalnych dokumentach nie powielano tego rosyjskiego kłamstwa, to znaczy, że mamy do czynienia z sytuacją, w której jest mu na rękę, żeby taka wersja przedostała się do opinii światowej. Będzie trudno to odwrócić, ale jestem przekonana, że w końcu to się uda.
wPolityce.pl: - A jak pani uważa, dlaczego National Geographic zdecydował się właśnie na taką wersję filmu, kompletnie ignorując wszelkie wątpliwości, a nawet określając je jako teorie spiskowe? - Trzeba sobie zadać pytanie, kto dał pieniądze na ten film i z czyjej inicjatywy on powstał. Chcę zwrócić uwagę na jedną rzecz - jak publicznie mówił prof. Binienda, Rosjanie proponowali mu ogromne pieniądze za to, aby rozpoczął prace na ich rzecz, a tym samym zostawił zajmowanie się katastrofą smoleńską. Profesor Binienda odmówił. Pytanie, z czyich pieniędzy i z czyjej inicjatywy finansowany jest ten film.
wPolityce.pl: - A jak Pani uważa, czy istnieje prawna możliwość zaskarżenia tego filmu, który, jak twierdzą dziennikarze, którzy go obejrzeli, powiela szereg kłamstw? - Uważam, że jest taka możliwość - to jest kwestia naruszenia dóbr osobistych, np. kultu pamięci po osobie zmarłej, dla nas bliskich. Mnie niesamowicie przeraża sytuacja, w której państwo polskie pozwala na powielanie rosyjskich kłamstw i tak naprawdę robi to od samego początku, zostawiając nas, rodziny z nimi samych. A przecież my, pozbawieni aparatu państwowego nie jesteśmy w stanie walczyć z tą machiną propagandową. Powinniśmy przynajmniej mieć prawo liczyć na to, że państwo w jakiś sposób nam pomoże. A jak pomaga, najlepiej widać przy okazji sytuacji, w której jak ostatnio mówili rosyjscy adwokaci byli gotowi nas wesprzeć prawnie, tylko polska placówka dyplomatyczna zerwała z nimi wszelkie relacje. Nam też zapowiadano, że będzie taka pomoc, po czym także z nami zerwano kontakt.
wPolityce.pl: - Kto powinien taki film zaskarżyć?- To rząd powinien bronić dobrego imienia pilotów i generała Błasika, ale czego wymagać od tego rządu, który właściwie od pierwszego dnia godzi się, żeby całą winę zrzucić na pilotów, bo to jest wersja również dla niego korzystna.
wPolityce.pl: - Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich zwróciło się do prezesa TVP z apelem, żeby telewizja publiczna wyemitowała film Anity Gargas "Anatomia upadku". Czy taka emisja, przynajmniej w odbiorze polskiej opinii publicznej, mogłaby zrównoważyć jednostronny wydźwięk filmu National Geographic?- Myślę, że może, ale z drugiej strony - jak słucham komentarzy i opinii na temat filmu Anity Gargas i nie tylko, to nie mogę wyjść ze zdumienia: jeżeli powstają filmy takie jak ten, który dziś się ukaże, nie ma z tym najmniejszego problemu. Jeżeli jednak powstają filmy takie jak Anity Gargas czy jak zamierza stworzyć  reżyser Antoni Krauze, to natychmiast uruchamia się niesamowita liczba osób, które z góry wiedzą, że ten film będzie siał coś złego. I tak jest od samego  początku - została przyjęta jedna, oficjalna wersja i nigdy nie była brana pod uwagę żadna inna.
Uważam, że gdyby rzeczywiście społeczeństwo miało dostęp w środkach masowego przekazu do tego, co de facto znajduje się w drugim obiegu, to nie byłoby dziś 36% przekonanych o zamachu tylko myślę, że byłoby tych osób 80 lub 90%. I o to toczy się ta walka - żeby ludzie nie mieli dostępu do innych źródeł informacji. Z osób, które o to walczą robi się oszołomów, robi się wariatów. Proszę tylko zwrócić uwagę, jaką twarz robi się Antoniemu Macierewiczowi, ile złych rzeczy o nim się mówi. A trzeba przecież uczciwie powiedzieć, że on nie uważa się za alfę i omegę - on jest jednak tą osobą, wokół której gromadzą się ludzie, którzy mają wiedzę fachową i chcą tutaj pomóc. I trzeba powiedzieć, że Antoni Macierewicz robi to bardzo konsekwentnie, ma biegłych i naukowców ze wszystkich dziedzin i rzeczywiście to on posuwa tę sprawę do przodu. Rozmawiał KK

ZUS ogłosił UPADŁOŚĆ! Stało się! Nie będzie emerytur! Ta wiadomość, to największa sensacja tego roku. Jest to też niewątpliwie największy problem naszej gospodarki, nie tylko w tym roku, ale także pewnie w dziesięcioleciu.

Wiele osób pukało się w czoło, kiedy mówiłem, że nie wierzę, że moje pokolenie będzie otrzymywało emerytury i stało się. Faktycznie emerytur nie będzie. ZUS właśnie ogłosił upadłość! Informacja jest jeszcze gorąca, bo dosłownie z przed 10 minut! Jutro będzie oficjalnie potwierdzona i upubliczniona, ale już wiadomo.Nie chce się powtarzać dlatego zamieszczam  fragment  artykuły z Gazety Wyborczej, która ukaże się jutro rano:

„(…) Wszystkie media milczały, aby nie wzbudzać paniki w całym kraju, jednak słowa Mikołaja Skorupskiego, Rzecznika Prasowego ZUS, nie pozostawiają złudzeń:
- „Naprawdę ciężko mi o tym mówić, bo do końca wierzyłem w rozwiązanie naszych problemów. Jednak teraz jesteśmy pewni Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie jest w stanie spłacić długów, które były zasięgane przez dziesiątki lat jego istnienia. Obecnie pracujemy nad możliwie najbardziej łagodna formą zamknięcia, czy też likwidacji ZUSu. Z przykrością muszę poinformować, że:

Od czerwca 2013 roku Polacy, którzy przeszli na emeryturę przed 2008 rokiem będą dostawa swoje emerytury do grudnia 2015 roku włącznie.  Wypłaty, (bo słowo „emerytura już nie istnieje w naszym słowniku) będą  niższe o 14,3% niż obecne. Emeryci, którzy przeszli na emeryturę po 2008 roku będą dostawać emerytury do kwietnia 2017 roku włącznie. Różnica wynika z tego, że osoby starsze mają mniejszą szansę na znalezienie alternatywnego źródła dochodu. Jedyne co możemy dla nich zrobić, to wydłużyć czas wypłacania emerytury, aby w miarę możliwości mogli się zabezpieczyć na czas kiedy emerytury przestaną być wypłacane. Skorubski dodaje, że sytuacja do jakiej doprowadzono ZUS nie wynika ze złego zarządzania składkami, ale z „błędnego założenia systemowego”. Donald Tusk szykuje się właśnie do konferencji prasowej i nie znamy jeszcze jego oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Jednak z nieoficjalnych źródeł wiemy, że nie ma żadnego pomysłu na wypłatę jakichkolwiek emerytur do 2023 roku! Po tym czasie zamiast emerytur ma być roczne dofinansowanie w wysokości około 50% kwoty średniej obecnej emerytury.  Po rocznym „dofinansowaniu” byli emeryci mają być pod opieką rodziny, lub publicznych domów spokojnej starości.  (…)Bez wątpienia nie jest to najlepszy news w niedzielę. To jest tragedia narodowa.Ja tutaj widzę jednak światełko w tunelu – dobrze, że już teraz osoby, które miały  10-20-30 lat do byłej emerytury, wiedzę, że muszą się zabezpieczyć na przyszłość. Część młodych pomyśli, że:
 „jakoś to będzie”, lub, że „coś wymyślą zamiast ZUSu” To absurdalne myślenie.

ZUS w chwili obecnej jest zadłużony na minimum 1 mld 810 mln zł. Tyle wiadomo z oficjalnych źródeł, chociaż podejrzewam, że dług już urósł. Przy niżu demograficznym,  nawet gdyby ZUS nie miał długów i tak by prawdopodobnie nie przetrwał. Chyba, że składki stanowiłby 200% każdej z pensji. Dopóki emerytury istniały na jednego emeryta przypadało 4 pracujących. Gdyby ZUS dalej istniał to i tak w 2060 roku na 11,4 miliona emerytów przypadałoby  14,8 miliona osób wpracujących. A to oznacza, że jeden pracujący miałby utrzymać jednego emeryta. Przecież to głupie. Głupi byli też młodzi ludzie, którzy liczyli na emerytury.  Starszym się nie dziwię – też bym się łudził, że jeszcze 5… 10… może 15 lat ta cała piramida pociągnie. Ale nie pociągnęła. Czas zacząć myśleć i działać. Niestety większość osób na etatach nie ma szans. Takie są realia. Jednak pamiętaj, że zawsze to Ty podejmujesz decyzje – pracujesz jak większość i myślisz jak większość, czy pracujesz jak mniejszość i zarabiasz jak mniejszość… czyli np. 2…3..4..czy 5-krotność średniej pensji Do zobaczenia w lepszym świecie, w którym jest więcej odpowiedzialnych ludzi

Przemysł smoleński Przemysł smoleński pracuje pełną parą i z gardzieli swego hutniczego pieca wypluwa coraz to nowe produkty na rynek.   Ledwo Polskę obleciał film Joanny Lichockiej  „Pogarda”( pokazywany masowo w „Klubach Gazety Polskiej”) a już mamy nowe dzieło filmowe –  „Anatomię upadku” Anity Gargas. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich,  (tzw. SDPiS ) udziela  właścicielom mediów  rad i wskazówek co powinni publikować a czego ujawniać  nie powinni…  Ostatnie zalecenie dotyczy   Prezesa TVP SA Juliusza  Brauna, któremu SDPiS na piśmie przesłał wytyczne,  że powinien koniecznie ten film puścić w prime timie…Mało  ostatnio oglądam telewizję  więc nawet nie  wiem czy jest jeszcze to pasmo programowe „Bajki dla dorosłych”, gdzie ten  film mógłby świetnie zaistnieć…?. Zmusiłam się, aby obejrzeć ” Anatomier upadku”  w internecie… Warsztatowa słabizna i nudy na pudy…  I gdzie te rewelacje?  I o co ten krzyk?   Wszystko już było i nie bardzo rozumiem, co tak w tym filmie zachwyciło Prezesa Krzysztofa Skowrońskiego?Przyznać jednak trzeba, ze Pani Gargas nieźle się nabiegała łapiąc pod Smoleńskiem, kogo popadnie, bo niewielu chciało z nią rozmawiać. Reporterka – reżyserka zwierza się nawet, ze mieszkańcy Smoleńska się bali. No nie… Jeszcze tak źle to Ona nie wygląda! Ludzie na ogół nie zadzierają głów w góry by przyglądać się lecącym samolotom, ale za to jak spadnie to im się zaraz przypomina…. Pewien kierowca jechał tamtędy feralnego dnia i  po trzech latach przypominał sobie, że… widział ogień na ogonie  Ciekawe, jakim cudem on ten  ogień wtedy  zobaczył? Czyżby trzymał w szoferce jakieś przeciwmgielne podręczne teleskopy?  Meteorolodzy określili aurę 10 kwietnia 2010, jako „ mgłę gęstą,  widzialność 100 – 200 m” ( zauważyli to też piloci w kokpicie samolotu „ Mgła…Nic nie widać!”)  Ale szofer przez te mgłę cudownie   zobaczył na 500 m conajmniej… A jeśli  nawet,  to  żadna to rewelacja, bo smuga z komory spalania ( 1000 stopni C ) ciągnie się za każdym samolotem. Z wielkim oburzeniem mówi się w tym filmie, ze  Rosjanie natychmiast ”niszczyli dowody” tj. cięli wrak, wybijali okna…. Z jak inaczej mogliby wydobyć stamtąd ludzkie szczątki?  Straż pożarna tnie blachę samochodu podczas każdego niemal wypadku drogowego a cóż dopiero  stalowy kolos!  Rosjanie narazili się tez autorce filmu, bo kładli płyty betonowe na męczeńskim polu: i co oni chcieli tam ukryć?. A błota smoleńskie, proszę Szanownej Pani!  Jak  inaczej dojechać do wraku po uginających się mokradłach?  Rosjanie zbudowali to nib- lotnisko w latach dwudziestych ubiegłego wieku  na leśnych bagnach, bo  chcieli ukryć fabrykę broni – z pod Smoleńska startowały transportowe MIGi i nikomu nie przyszło do głowy ze 70 lat później może się wybrać w te niegościnne okolice cała polska rządowa delegacja!  Nie, nie  będę się powtarzać –  wiadomo ze TU154 M nie powinien w ogóle się tam pojawić! Amerykańscy  naukowcy (którzy nie widzieli Smoleńska na oczy) wymądrzają się w tym filmie,  pokazują obliczenia i  komputerowe wykresy, które rzekomo udowadniają wielokrotne wybuchy…. Każdy naukowiec ma swoją prawdę, od dawna to wiadomo. Ja się na tych wykresach nie znam, wiec komentować nie będę i tylko nie rozumiem  dlaczego ci znawcy nie chcą zaprezentować swoich odkryć przed Komisja Wypadków i polska Prokuraturą? Tak czy inaczej pani Gargas zanalizowała jak umiała upadek polskiego samolotu.  Samolot upadł.  Upadł i rozleciał się na drobne  a ciała pasażerów rozprysnęły się na wielkiej przestrzeni. Kawałków ludzkich mogło być tysiąc i więcej, bo tak bywa w wielkich katastrofach… Zazwyczaj w ogole się ich nie zbiera do indywidualnej identyfikacji. W Lesie Kabackim, gdzie  183 osoby utraciły  życie w 1987,  tylko połowę z nich zdołano częściowo zidentyfikować. W kwietniu 2010 przyleciało transportowcem do Warszawy,   200 kg ludzkich szczątkow, zebranych na polu pod Smoleńskiem – to nie rezultat rosyjskiego bestialstwa ani lenistwa patomorfologów, ale koniecznosć  Nie można badac DNA kazdego strzępu martwego ciala a potem miesiącami składac,  dopasowywać  i  zszywać…  Po takich wielkich katastrofach ofiary spoczywają w zbiorowych mogiłach.   Pani Gargas dostała główna nagrodę SDP w 2011 za film o Smoleńsku  „10.04.10” . Troche  ścinków jej wtedy zostalo więc dokręciła  teraz w Smoleńsku  wypowiedzi przechodniów z ulicy. Powstał z tego film  niskobudżetowy. zwlaszcza ze obciążony był   funduszem na szczególne ugaszczenie świadków.  A ja  już wiem, kto dostanie Wielką Nagrodę Wolności w 2013 – oczywiście, znów pani Anita Gargas za  najnowsze swoje dzieło!  Brawo – BIS! I tym sposobem „Anatomia upadku” przypieczętuje upadek SDP, które stało się PiS-owska jaczejką i tubą smoleńskiego ludu.  Na polityczne zamówienie pewnego Prezesa pewnej Partii -   SDP  (  czyli SDPiS)  wskazuje drogę polskim dziennikarzom, że powinni udać się w stronę cmentarzy oraz wprost do grobów i tam poodszukiwać „prawdy” a za swoje wysiłki zostaną sowicie nagrodzeni.  Nowe kierownictwo SDP dorwało się nie tylko do gabinetów, ale i do milionów w kasie, wiec póki co na smoleńskie nagrody wystarczy.  Tylko, co to ma wspolnego z Regulaminem Nagród i z misją społeczną tej zasłużonej niegdys dziennikarskiej  organizacji? Główna Nagroda Wolności Słowa SDP przyznawana byc powinna „za publikacje w obronie demokracji i praworządności, demaskujące nadużycia władzy, korupcję, naruszanie praw obywatelskich, praw człowieka”   Więc co ma piernik do wiatraka?  Aby dojść do „prawdy” zmusiłam się nastepnie żeby obejrzeć „POGARDĘ” Joanny Lichockiej  - laureatki Wielkiej Narody Wolności SDP za rok 2012…. Rany Boskie! Jeśli ma to być nagroda dla najlepszego polskiego dziennikarza i wskazanie drogi  młodym adeptom medialnej sztuki to ja się wypisuję! W filmie Lichockiej mówią głównie smoleńskie wdowy bardzo zbolałe, bardzo cierpiące, płaczące  i bardzo poszukujące winnych za to tragiczne zdarzenie losu.  One wciąż jakby nie wierzą ze ich bliscy zginęli. Poruszające relacje – jakżeby inaczej…?  Jednakże   Kodeks Etyczny BBC i wszystkie europejskie kodeksy dziennikarskie) ostrzegają, by dziennikarze nie eksploatowali ludzkiej rozpaczy i nieszczęścia – zabrania się pokazywania w mediach ludzkich szczątków, wszelkie katastrofy tylko z dalekich planów,  żadnego płaczu nad trupami i publicznego manifestowania rozpaczy!  Żałoba i cierpienie  po śmierci bliskich to sprawa najściślej osobista – upublicznianie jest cyniczne i  nieetyczne – mówią twórcy dziennikarskich kodeksów… Autorka „Pogardy” zderza  cierpienie  żałobnych wdów z werblową muzyką wojska, idącego do ataku, z wizytą Miedwiediewa w Warszawie,  z  oderwanymi wypowiedziami polityków… Taki zabieg jest  czystą manipulacją! Montowanie po sobie planów filmowych tych a nie innych jest specyficznym językiem filmu i  działa na podświadomość. Ten  warsztat  reżysera,  ta  formuła  montażu  potwierdza że manipulacyjnym celem tego filmu jest udowodnić polityczną tezę:  aktualna ekipa władzy w  Polsce z pogardą odnosiła się do narodowej  katastrofy.  Jak można wymyśleć coś takiego Szanowna Laureatko Wielkiej Nagrody Wolności?  Chyba ze jest to wolność od odpowiedzialności…? Jeśli ten film  okazuje  komuś pogardę to  właśnie tym  żałobnym  wdowom i  wdowcom nie szanując ich cierpienia!  Nie wolno wkraczać z butami w prywatność cierpiącego człowieka, eksploatować jego uczucia a potem je sprzedawać i… zniszczyc! Oba filmy  ” Made in Przemysł Smoleński”  bedą kiedyś pokazywane studentom dziennikarstwa  jako przykład manipulacji – nie wątpię… A mnie na studiach pokazywano film „Chłodnym okiem”…Haskalla Wexlera.  Czy ktoś go jeszcze pamięta? Bohaterem jest dziennikarz, który jest świadkiem wypadku na szosie: rozbity samochód, pokrwawione ofiary….  Zamiast wezwać pomoc, zamiast ratować  umierających  - dziennikarz  łapie za kamerę i filmuje ostatnie minuty gasnącego życia.  Ale będzie super materiał dla redakcji! Na koniec nie mogę się oprzeć refleksji –  dlaczego media, eksploatujące krwawe wydarzenia, śmierć i cierpienie maja  takie powodzenie? Jaka to ciemna siłą pchała kiedyś  tysiące, by oglądać publiczce egzekucje? Dlaczego  ludzkie szczątki na szosie skupiają  od razu tłumy gapiów?  Dlaczego ludzie poszukiwali namiętnie obrazu poharatanych ciał smoleńskiej katastrofy, zamieszczonych na rosyjskim  portalu?  Członek Zarządu Głównego SDP ( SDPiS)  pani Teresa Bochwitz wzywała nawet,  by te zdjęcia dokładnie  oglądać i podawała link do strony? Dlaczego?  Czy majestat śmierci już nic nie znaczy? Gdzie jest granica naszego człowieczeństwa? Wszyscy  musimy żyć  z tajemnicą śmierci i umierania  ale  jest w nas wielki lęk… Rozumiemy nieuchronność lecz biologia ma swoje prawa. Widok czyjejś śmierci, cierpienia i krwi ekscytuje ludzkie osobniki.  U wielu powoduje seksualne pobudzenie – żołnierze nierzadko do ataku idą  w stanie erekcji. Lęk przed  utratą życia włącza biologiczny mechanizm ucieczki i przeniesienia – odzywa się instynkt… Podobno  w momencie ostatecznego zagrożenia ludzie rzucają się na siebie jakby chcieli nić życia jeszcze w  ostatnim momencie przekazać dalej… Psychologia ukrywa to, bo jest to pole wciąż nierozpoznane i tajemne dla nauki… Kryminologom wiadomo np, że seryjni mordercy mordują, bo nie mogą inaczej – potrzeby seksualne zostały w nich  aż tak wynaturzone ze doznają pobudzenia jedynie patrząc na krew,  na zmasakrowane zwłoki zamordowanego.  Ho! Ho! Ale daleko mnie poniosło! Chciałam jednak byśmy chłodnym  okiem spojrzeli na politycznych paparazzi, którzy teraz cynicznie wykorzystują  ból smoleńskich ofiar… Jestem osobą religijną i  wiem, że ciało ludzkie zawsze wraca do ziemi i w proch się obraca. Odlot do wieczności pod Smoleńskiem był błyskawiczny –  mgnienie, parę sekund zaledwie…  Nie zdążyli nawet odbyć tej podróży w tunelu przeznaczenia, na końcu którego jest światłość wiekuista…  Zdumieni,  zdezorientowani nie wiedzieli, co się z nimi dzieje, gdy nad płonącym wrakiem objawiły się obłoczki dusz wyzwolonych, rozpoczynające swą podróż w wieczność poza ciałem. CZEŚĆ  ICH PAMIĘCI ! Wieczny odpoczynek racz im dać Panie – śpiewali na klęczkach uczestnicy katyńskiej uroczystości, którzy nie doczekali się na swego Prezydenta…. Orkiestry wojskowe grały przejmujące Requiem i w niebo wzbijały się modły o pokój ich dusz.  Ale spokoju nie będzie… Karty polskich dziejów ubarwiać będzie odtąd smoleńska neverending story… Przejdą lata i lata przeminą i będą opowieści, baśnie i legendy… Kiedyś  fantazje złagodnieją, spory ucichną a polityczni paparazzi, którzy dziś żerują na ofiarach smoleńskiej tragedii sami też odejdą do wieczności… Wanda Konarzewska

Bielecki znacjonalizuje Malmę? Czyli przyczynek do krótkiego studium n/t korupcji politycznej panującej w naszym kraju Dziennik Bałtycki informuje, że Polski Cukier, spółka kontrolowana przez Skarb Państwa, zainteresowana jest zakupem upadłego zakładu Malma w Malborku:
Polski Cukier chce kupić malborską Malmę
Jedynym beneficjentem transakcji będzie Bank Pekao SA, który dysponuje zastawem na 100% aktyw producenta makaronów. Pracownicy Malmy nie otrzymają z masy upadłościowej odszkodowań zgodnie ze zbiorowym układem pracy. Przestrzegałem przed tym na portalu wPolityce.pl w listopadzie ubiegłego roku:
Nacięci na sprzedaż Malmy Jak to możliwe, by spółka Skarbu Państwa żerowała na pracownikach Malmy łamiąc przy tym w sposób oczywisty Prawo Pracy i ryzykując, że w przyszłości będzie musiała tymże pracownikom wypłacić odszkodowania, które mogą przekroczyć 60 milionów złotych. I tu sięgamy po raz pierwszy dna problemu. Jest nim Jan Krzysztof Bielecki, były prezes Banku Pekao SA, obecny szef Rady Gospodarczej przy premierze, pozostający w zażyłych stosunkach z dawnym podwładnym, a obecnym prezesem Pekao, Włochem Luigi Lovaglio. Ich okresowe spotkania w Hotelu Bristol, niedaleko miejsca zamieszkania Bieleckiego, nie stanowią tajemnicy. Nie od dziś wiadomo, że obaj panowie za punkt honoru uznali wyeliminowanie z rynku Malmy. Obaj też są sygnatariuszami tzw Umowy Wspólników podpisanej za Bank Pekao SA z włoskim deweloperem Pirelli. To przecież nie tak odległe czasy. Jednak dziś Bielecki poszedł znacznie dalej. Zgromadził w Radzie Gospodarczej przy premierze najbardziej wpływowych przedstawicieli sektora bankowego (7 z 14 członków Rady) i bez wątpienia w tenże sposób stał się wyłącznym rzecznikiem lobby bankowego. Dodajmy lobby, które reprezentuje interesy zagranicznych właścicieli banków działających na terenie Polski. A ci wydają się bezkarni, nawet w tak oczywistych sprawach jak sławetne opcje walutowe, wskutek których polscy przedsiębiorcy stracili aż 20 miliardów złotych, i to tylko wg oficjalnych danych (pochodzących z KNF). Rzeczywiste straty mogą bowiem być wielokrotnie większe. Zbigniew Przybysz, prezes Stowarzyszenia na rzecz Obrony Polskich Przedsiębiorców wskazywał (podczas posiedzenie Zespołu ds. Obrony Państwa Prawa) na sumę 20-krotnie większą..., 400 miliardów złotych! Po raz drugi dotykamy mimochodem niezwykle drażliwego problemy, żeby nie powiedzieć dna. Czy w naszym kraju istnieje i skutecznie działa niezależny nadzór finansowy? Czy też wpływowy polityk jakim jest JK Bielecki może dowolnie wpływać na tę instytucję? Najświeższego tworzywa do podobnych dywagacji i pytań dostarczył niedawno przewodniczący KNF, pan Andrzej Jakubiak, który podczas przesłuchania w Komisji Skarbu Państwa w dniu 3 stycznia tego roku, dotyczącego Projektu Chopin, wygłosił następujący passus n/t Banku Pekao SA:

Nie mam osobistych związków z Pekao SA, z wyjątkiem tego, że prowadzi mój rachunek i mam tam kredyt. Ale powtarzam, z punktu widzenia sposobu prowadzenia tego banku wydaje mi się, że nie ma powodów do stawiania tez, iż jego sytuacja i to, co się w nim dzieje zagraża stabilności polskiego systemu finansowego. W ubiegłym roku Bank osiągnął zysk w wysokości ponad 2600 mln zł, z czego 50% zgodnie z rekomendacją KNF zostało w Polsce po to, aby zwiększyć bazę kapitałową. Przypominam, przy współczynniku wypłacalności bliskim 19%. A wymóg ustawowy wynosi 8%, natomiast Europejska Agencja Nadzoru Bankowego (EBA) rekomenduje współczynnik 9%. (...) Kończąc tę wypowiedź, chciałbym zwrócić uwagę, że ta sprawa jak każda sprawa budzi szereg emocji. Dotyczy jednego z ważniejszych polityków w tym państwie (JKB przyp. autor), ale wydaje mi się, że nie ma podstaw do stawiania tez o praniu pieniędzy, wyprowadzaniu pieniędzy z Polski. Przyglądaliśmy się kwestii, ile pieniędzy Pekao SA jest ulokowanych w Unicredit. Nie ma zjawiska, które polegałoby na tym, że ogromne środki są lokowane w spółkach należących do Grupy Unicredit. Bank Pekao SA – taka jest strategia tej grupy – finansuje się na rynku polskim. Jego management – według naszej oceny – cieszy się dużą niezależnością w stosunku do centrali. Jak pogodzić tę wypowiedź przewodniczącego KNF z treścią pisma wystosowanego wcześniej do posła Kazimierza Ujazdowskiego, w którym Andrzej Jakubiak przyznaje wprost, że KNF nie został poinformowany przez Bank Pekao SA o faktach podpisania przez Bank znaczących umów: umowy ze spółką matką Bankiem Unicredit i włoskim deweloperem Pirelli z 1 czerwca 2005 roku oraz długoterminowej (25 lat) umowy wielkiej wartości (warta ponad 20% kapitału zakładowego Pekao) z 3 kwietnia 2006 roku, już z samym Pirelli:

Przecież Bank Pekao to spółka giełdowa, a wymogi informacyjne określone w prawie są jednoznaczne, gdy tymczasem ani KNF, ani giełda nie zostały dotąd formalnie poinformowane o podpisanych umowach w wymaganym, publicznym komunikacie. W świecie finansów to nie mniej niż świętokradztwo - słusznie karane najsurowiej zgodnie przepisami Kodeksu Karnego. Wg mojej oceny te kilka przykładów zebranych w niniejszym studium wskazują bezspornie, że nasz kraj trawi syndrom wszechwładnej korupcji politycznej, a osoby wpływowe jak JK Bielecki, zamiast ponieść konsekwencje swych czynów, pozyskują coraz to nowe obszary działania, przy czym ich pozycja jest tak silna, że śmią prawić nam o moralności i etyce. Tak uczynił ostatnio JK Bielecki na antenie TVN przy okazji głośnych nagród pieniężnych przyznanych prezydium Sejmu RP przez marszałek Ewę Kopacz. I tu kolejny raz dotykamy dna, czytaj mechanizmów działania obecnego systemu władzy. Tenże TVN razem z koncernem ITI są zadłużone po uszy właśnie w Banku Pekao SA. Do tego stopnia, że akcję TVN należące do ITI zastawiono już kilka lat temu pod długi w tym banku Nie dziwi zatem, że JK Bielecki, jako udzielny władca losów TVN, wygaduje na antenie tej stacji, co mu ślina na język przyniesie i nie spotkają go za to żadne słowa krytyki, które mogłyby spowodować choćby najmniejszy uszczerbek au torytu. Bo na tym sztucznie wykreowanym autorytecie, który w swej istocie opiera się na strachu i korupcji politycznej, zdaje się stać niczym na fundamencie, władza Platformy Obywatelskiej. I z całą pewnością nie mówię tu tylko o prezesie spółki Polski Cukier, którego decyzje wykupu składników majątku Malmy trudno racjonalnie wytłumaczyć. Nie sprowadzam też sprawy wyłącznie li tylko do Projektu Chopin, który spowodował wielomiliardowe straty Banku Pekao SA i Skarbu Państwa. Nie ograniczam się też do krytyki orzeczeń sądów i prokuratury.Co każe mi wołać na alarm, to rosnące wpływy Bieleckiego w strategicznych sektorach gospodarki, jak energetyka, energetyka jądrowa oraz jego wiodąca rola w wielomiliardowym projekcie - Inwestycje Polskie, przy jednoczesnej bezradności i braku skutecznych przeciwdziałań ze strony instytucji państwa. Korupcja polityczna bowiem, doprowadza do sytuacji, w której nasza gospodarka i społeczeństwo po wielokroć silniej odczują skutki załamania gospodarczego, bezrobocia i recesji, które nieubłaganie niesie ze sobą najbliższa przyszłość.

Dziennik Jerzego Bielewicza

Merkel. Demokracja wyniosła Hitlera do władzy W 1942 roku odbyła się w Berlinie rzadowo-partyjna konferencja na temat utworzenia pod egidą Niemiec Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Celem  realizacji planów wynikłych z tej konferencji Adolf Hitler powołał ściśle tajny Komitet Europejski, Profesor Legutko „Czy Palikot nie ma w swoim klubie nikogo, kto nie ośmieszałby w ten sposób polskiego parlamentu? Pewnie ma, ale w tym szaleństwie jest metoda. Bogu dzięki, że polskie prawo nie pozwala wstawiać na listę partyjną koni „...(źródło)

„W środę przypada 80. rocznica dojścia do władzy Adolfa Hitlera. „.....” Angela Merkel zapewnia, że Niemcy mierzą się ze swoją historią, niczego nie tuszują i nie wypierają. Szefowa niemieckiego rządu dodaje, że 80 lat temu zawiódł system demokratyczny, dzięki czemu naziści mogli dojść do władzy. „.....(źródło)

Profesor Tadeusz Marczak „W trakcie ostatniego, VI marszu dla autonomii zorganizowanego przez Ruch Autonomi Śląska zwracał uwagę wielki transparent głoszący: „Górny Śląsk w Europie Regionów”. Przypomnijmy, że po raz pierwszy wariant „Europa Regionów” zastosowano wobec Jugosławii z powszechnie znanymi skutkami. Generał Pierre-Marie Gallois, swego czasu doradca gen. Charles’a de Gaulle’a i wybitny francuski geopolityk, twierdził, że za krwawym rozbiorem Jugosławii kryły się niemieckie tajne służby, niemieckie pieniądze, niemiecka dyplomacja i niemieckie dostawy broni. Potwierdzają to zresztą niektórzy autorzy niemieccy. Zemsta za opórPlany likwidacji państwa jugosłowiańskiego zrodziły się jeszcze w epoce zimnej wojny. W kontaktach z politykami zachodnioniemieckimi wysokiego szczebla, jakie generał de Gaulle miał w latach sześdziesiątych, nieustannie pojawiała się z ich strony myśl o konieczności rozczłonkowania Jugosławii.Niemcy nie ukrywali przy tym, że będzie to zemsta za opór Serbii wobec Niemiec z czasów I, a zwłaszcza II wojny światowej. Ale widoczne były także przesłanki geopolitycznetego programu. Dunaj miał stanowić główną arterię i podstawę dominacji niemieckiej nad Europą. Nie było zatem w tym obszarze miejsca na liczące się organizmy polityczno-gospodarcze, stąd dążenie do podziału Czechosłowacji i rozczłonkowania Jugosławii. W tym drugim przypadku chodziło także o możliwość wyjścia przez Niemcy na Morze Śródziemne poprzez Chorwację i jej adriatyckie wybrzeże.”......(źródło)

Jan Maria Jackowski „Berlin nawet nie ukrywa, że po osłabieniu pozycji Francji celem niemieckiej polityki jest przejęcie pełniejszej kontroli nad strukturami europejskimi. Niemiecka doktryna traktuje Unię Europejską jako narzędzie realizacji narodowych interesów niemieckich. Dlatego pod hasłem walki z obecnym kryzysem i ratowaniem wspólnej waluty jest lansowana koncepcja „więcej integracji” według recepty przepisanej przez Berlin. Jej istota polega na przekształceniu Unii Europejskiej w państwo federalne pod protektoratem Niemiec. „.....(źródło)

Rokita. „Traktat lizboński – absolutny majstersztyk niemieckiej polityki – uznaje właśnie de iure najważniejszą rolę Niemiec w Unii.”..”Niemcy odzyskaly polityczna sile”...”.Premier Putin nawet nie stara się ukryć swoich marzeń o tym, aby „dwa wielkie historyczne narody” – Rosjanie i Niemcy – stworzyły polityczne fundamenty nowego europejskiego porządku„ „...(więcej)

„Szef greckiego urzędu statystycznegoutopił Grecję w długachw spisku z Niemcami? Wniosek o dymisję za manipulację deficytem”....”Cała afera zaczęła się od oskarżeń jednego ze zwolnionych pracowników ELSTAT, który twierdził, że Jeorju, w ramach kierowanego przez Niemcy spisku, zawyżył wysokość deficytu, aby usprawiedliwić ostre środki oszczędnościowe będące warunkiem pakietu ratunkowego przyznanego Grecji przez  Unię Europejską i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. „.....”Jeorju w oświadczeniu w czwartek powiedział, że decyzja Grecji, by prosić o międzynarodową pomoc oparta była na statystykach przygotowanych przez jego poprzedników. „.....”ała afera zaczęła się od oskarżeń jednego ze zwolnionych pracowników ELSTAT, który twierdził, że Jeorju, w ramach kierowanego przez Niemcy spisku, zawyżył wysokość deficytu, aby usprawiedliwić ostre środki oszczędnościowe będące warunkiem pakietu ratunkowego przyznanego Grecji przez  Unię Europejską i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. „....(źródło)

To nie demokracja w, czy też jej niedomagania wyniosła Hitlera do władzy , ale brak wolności . W tym głównie wolności ekonomicznej ”Friedman argumentował ,że ekonomiczna wolność jest podstawowym warunkiem dla wolności politycznej. Ale w swojej książce z 1962 roku „ Kapitalizm i Wolność „ skapitulował i stwierdził , że wolność ekonomiczna jest istotniejsza , może istnieć bez wolności polityczne „..(więcej )

Bo co by nie powiedzieć Niemcami lat 30 rządziły rodziny i klany kontrolujące banki, kredyt, giełdę, przemysł, ba większość mieszkań . I ta sama oligarchia chcąc kontrolować ograbianą ludność wsparła finansowo i logistycznie Hitlera w jego marszu po władzę. Warto zwrócić uwagę ,że struktura społeczna, rozwarstwienie, skala okradania podatkami , kontrolowanie przedsiębiorczości i skala koncentracji własności w Europie i Polsce jest zbliżona do tej w czasach w których do władzy doszedł Hitler. Polskę w latach dwudziestych przed losem ludności niemieckiej uratował zamach Piłsudskiego 'Słyszymy coraz głośniejsze głosy o chaosie ekonomicznym , gospodarczym , społecznym. O załamaniu budżetów , finansów państw, systemu opieki zdrowotnej , edukacji, czy systemu emerytalnego. Słyszymy też coraz częściej głosy postulujące wprowadzenie rządów autorytarnych W Polsce można mówić o dwóch scenariuszach wprowadzenia rządów autorytarnych . W zasadzie socjaliści II Komuny już przeprowadzają pełzający zamach stanu . Z ich strony likwidacja resztek pozorów państwa prawa i resztek demokracji to jedynie przejście na kolejny etap i wprowadzenie pełnego totalitarnego socjalizmu . Kolonialna konstytucja II Komuny przeznaczyła Polskę na żerowisko dla różnego rodzaju socjalistycznych fanatyków i sekt lewackich. Jak zauważył Legutko Sejm to nie żaden parlament , to cyrk w którym brakuje tylko koni Albo wariant narodowy typu Piłsudski i wprowadzenie modelu chińskiego „ autorytarnego kapitalizmu „ . Wyznawca politycznej poprawności stojący na czele II Komuny modelu tego się panicznie. „Komorowski określił Chiny jako państwo kapitalistyczne , autorytarne . Komorowski „zapobieżeniu sytuacji, w której Rosja nie pójdziedrogą autorytarnego kapitalizmu (jaki realizowany jest w Chinach), to należy ją przyciągać, a w tym procesie sami Rosjanie dokonają wyborueuropejskiej drogi do dobrobytu i bezpieczeństwa. „....(więcej)

Inna sprawą jest ciągłość polityki Hitlera i Merkel . Socjalistyczna III Rzesza Hitlera i socjalistyczna IV Rzesza w jaką Merkel przeistacza Unię Europejska w swej istocie niewiele się różnią. Niemcy Hitlera i Merkel realizują budowę Mitteleuropy Tutaj za blogiem WD 90 o planach Hitlera stworzenia Unii Europejskiej WD 90 „"W 1942 roku odbyła się w Berlinie rzadowo-partyjna konferencja na temat utworzenia pod egidą Niemiec Europejskiej Wspólnoty  Gospodarczej. Referaty tam wygłoszone zostały następnie wydane w formie broszury pt. Europaische Wirtschaftsgemeinschaft.Celem realizacji planów wynikłych z tej konferencji Adolf Hitler powołał ściśle tajny Komitet Europejski,a jego sekretarzem mianował 5 IV 1943 r. jednego z dyplomatów Heinza Trützschler von Falkenstein.Otóż tej właśnie osobistości ze starej gwardii Ribbentropa Adenauer powiwerzył w 1949r. podobne stanowisko, dzięki czemu Komitet Europejski przetrwał wojnę.”...(więcej )

video profesor Jerzy Robert Nowak „Rola Niemiec w rozbiciu Jugosławii „

Ziemkiewicz „Narzucenie niemieckiej dominacji „....”Angeli Merkel, dzięki zastosowaniu sprytniejszych metod i wyeliminowaniu za ich pomocą tradycyjnego przeciwdziałania ze strony Francji, udaje się to, co kiedyś nie udało się Hitlerowi i kajzerowi Wilhelmowi: narzucenie dominacji niemieckiej „Kultur" całej Europie.

...„”Nawet jeśli narazi to europejski establishment na zarzut, iż „europejską solidarność" zastąpili po prostu podbojem Europy przez dwa główne mocarstwa. „....”W Europie doszło do stłamszenia demokracji i suwerenności mniejszych państw przez sojusz ponadnarodowej oligarchii i rządy państw najsilniejszych”...(więcej)

Cichocki „„Europa nie pogrąży się w ciemności, ale z kryzysu Unii, prawdopodobnie na bazie unii walutowej, może nie całej, wyłoni się jej nowy polityczny i gospodarczy kształt. „....”Z jednej strony mamy tych, którzy coraz głośniej twierdzą, że za fasadą kolejnych programów ratunkowych oraz walki z kryzysem powstaje jakiś rodzaj oświeconej, absolutystycznej władzy z siedzibą w Pałacu Elizejskim oraz berlińskim Kancleramcie – le Groupe de Francfort (Grupa Frankfurcka). Używając UE i MFW, obala on oporne demokratyczne rządy, narzuca drakońskie programy reform, buduje plany nowych europejskich rozwiązań, nie pytając nikogo o zdanie. Jego działania w istocie relatywizują lub całkiem podważają demokratyczną wolność suwerennych państw oraz narodów. „....”jest nią nowa kultura stabilizacji i bezpieczeństwa, o której tak często i tak chętnie w ostatnim czasie mówi Angela Merkel „....”I czy dzisiaj nie da się stwierdzić, że narodowe polityki gospodarcze oraz społeczne, dyktowane przez demokratyczne wyroki obywateli, może i są wyrazem suwerennej wolności, ale w efekcie na południu Europy przyniosły przede wszystkim korupcję, życie ponad stan, bezrobocie, zadłużenie państwa, a dalej stały się śmiertelnym zagrożeniem dla ekonomicznej i społecznej stabilności całej Europy? „.....”Na fundamencie euro, albo na jego gruzach, powinien powstać zarządzany w nowy sposób, bardziej autorytatywnie, obszar bezpieczeństwa, wzrostu oraz rozwoju. Niektórzy nazwą go europejskim państwem rozwojowym, inni przypomną sobie w tym kontekście o starym niemieckim pojęciu Leistungsraum. „....”Chodzi tak czy inaczej o nowy sposób rządzenia, który przywróci wewnętrzną stabilność oraz globalną konkurencyjność. Autorytatywność tego nowego sposobu rządzenia nie musi wcale – i nie będzie – oznaczać łamania prawa. Współcześni filozofowie polityki z różnych stron, Habermas, Gray czy Rawls, już dawno odkryli, że możliwa jest autorytatywna władza zachowująca praworządność. Dotąd jednak widzieli ją jako fenomen możliwy tylko poza Europą. Dlaczego jednak w stanie wyższej konieczności, jakim jest kryzys, nie miałaby zawitać także do nas? „...(więcej)

RÓŻNE TAKIE Krzysztof Kowalski „naukowcy z Business School w Nottingham. Zespołem kierował dr Robert Hoffmann. Na zlecenie i za pieniądze rządu brytyjskiego badali rolę jaką odgrywa religia w życiu publicznym. Do badań wytypowali mieszkańców Malezji, wyznawców religii chrześcijańskiej, hinduizmu, islamu i buddyzmu.W eksperymencie wzięli udział dorośli ochotnicy, kobiety i mężczyźni. poproszono ich o ofiarowanie na niby pieniędzy innym uczestnikom doświadczenia, przy czym o wielkości ofiarowanej sumy decydował samodzielnie ofiarodawca.Okazało się, że ofiarodawca okazywał się szczodry z reguły wtedy, gdy wiedział, że ofiarowany jest takiego samego wyznania jak on sam. Szczodrość nie ujawniała się wobec potrzebujących wyznawców innych religii. „...(źródło)

wywiad Mazurka z Cichockim „Coraz powszechniejsze, i to nie tylko w Polsce, ale i w społeczeństwach dużo bardziej sytych, jest przekonanie, że dzisiejsi 30-, 40-latkowie po prostu nie będą mieli żadnych emerytur. I nawet przyjmowane jest to z pewną pogodną rezygnacją. „...(źródło )

Kosmos surowce naturalne „Amerykańska prywatna firma chce wysłać w kosmos plejadę satelitów, które zajmą się poszukiwaniem cennych minerałów. „.....”Przedstawiciele Deep Space Industries twierdzą, że mają patent na trójwymiarowe drukarki, które wykorzystują lasery do nakładania niklu w zerowej grawitacji. „...”Deep Space Industries jest drugą instytucją, która chce poszukiwać minerałów na asteroidach. W zeszłym roku powstała firma Planetary Resources z siedzibą w Bellevue w stanie Waszyngton, powołana przez znanych inwestorów. Są wśród nich członkowie kierownictwa firmy Google: Larry Page i Eric Schmidt, oraz m.in. reżyser i eksplorator James Cameron. Firma chce wysyłać w kosmos małe teleskopy do poszukiwania bogatych w minerały asteroid. „......( źródło )

„Nie mogę ujawnić, ile zarabiam, chociażby z tego względu, że w radach nie zasiadam sam, a nie mam upoważnienia do ujawniania zarobków innych osób - mówi były prezydent Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z "Wprost". „...(źródło)

Piotr Kowalczuk „Znaczna część włoskiego wymiaru sprawiedliwości jest od lat zideologizowana i po uszy uwikłana w politykę. W lutowych wyborach parlamentarnych wystartuje czterech bardzo znanych prokuratorów, co jest kolejną manifestacją politycznych ambicji trzeciej władzy. „...”Elig „Przepowiada nam GUS.  Do czego to prowadzi - widać na przykładzie Łodzi. Omówiono go w artykule Marcina Bartnickiego "Polskie miasta wymierają, spektakularny upadek Łodzi", „...”Z tekstu Bartnickiego dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy.  Szczyt rozwoju osiągnęła Łódź w 1988 r., gdy mieszkało w niej 854 tysięcy mieszkańców.  Autor pisze:"Miasto, które nie dało się zniszczyć w czasie dwóch wojen światowych, teraz wymiera samoistnie. W ciągu ostatnich 23 lat z Łodzi zniknęło 130 tys. mieszkańców. Nie jest to wcale efekt emigracji za granicę. Każdego roku Łódź traci średnio ponad 4 tys. mieszkańców przez ujemny przyrost naturalny, składa się na niego zarówno bardzo niski, nawet na tle wyjątkowo marnej polskiej średniej, wskaźnik ilości dzieci przypadających na każdą kobietę - wynoszący 1,14, jak i jedna z najniższych średnich długości życia w Polsce. Mężczyźni mieszkający w Łodzi żyją średnio 70 lat - to o ponad pięć lat krócej niż w pobliskiej Warszawie i o ponad dwa lata krócej od średniej długości życia w Polsce. Wyraźnie niższa od średniej jest również długość życia kobiet.".Przewidywania na przyszłość są jeszcze gorsze: "Według prognoz GUS, za 22 lata w Łodzi zostanie już tylko 578 tys. mieszkańców - o 147 tys. mniej niż obecnie, a trzecim co do wielkości miastem Polski stanie się Wrocław. W kurczącej się populacji miasta coraz większą rolę odgrywali będą emeryci.".”...(źródło)

„54,8 proc. głosujących w pierwszych powszechnych wyborach prezydenta Czech poparło kandydaturę byłego premiera tego kraju, Milosza Zemana. Obecny szef dyplomacji, Karel Schwarzenberg otrzymał 45,2 proc. głosów. Frekwencja wyniosła 58,2 proc.”...(źródło )

Przeprowadzone w styczniu badania preferencji wyborczych obywateli Węgier wykazały, że gdyby wybory parlamentarne w tym kraju odbyły się dziś, to wygrałby je zdecydowanie rządzący Fidesz Viktora Orbana. „...(źródło)

„Działacze ochrony przyrody w USA maja plany reintrodukowania bizonów na Alaskę. Pomysł ma jednak przeciwników, którzy uważają, że obecność tych wielkich ssaków będzie kolidować z wydobyciem ropy i gazu w tym rejonie

Bizon leśny, podgatunek lepiej znanego bizona preriowego, mieszkał niegdyś na całej Alasce i w zachodniej Kanadzie. Zniknął stamtąd ponad wiek temu, głównie z powodu licznych polowań. Obecnie zwierzę to znajduje się na liście zagrożonych gatunków, chronionych specjalną ustawą.”..(źródło)

„Inżynierowie, których jeszcze nie było na świecie, kiedy ostatnia rakieta Saturn V startowała na Księżyc, testowali silnik rakietowy z programu Apollo „....(źródło)

Mazurek z profesorem Nowkiem „o co te obchody? Powstanie Styczniowe nie niesie już żadnego ładunku emocji. Andrzej Nowak: Jeszcze trzy lata temu przyznałbym panu rację. Tak, to było martwe.

A co się zmieniło? To dziedzictwo odżyło po 10 kwietnia.

Panu się wszystko ze Smoleńskiem kojarzy? Po Smoleńsku wróciły spory, które wydawały się już w Polsce niemożliwe. Oto okazało się, że dla niektórych polityków Katyń przestał być ludobójstwem, bo to się nie podoba Putinowi.”....(źródło) Marek Mojsiewicz

"NIKT NIE CHCE ROZCZAROWAĆ PREZYDENTA" Od kilku dni na różnych portalach pojawiały się krytyczne opinie na temat najnowszego odcinka programu National Geographic „Katastrofa w przestworzach” mającego odtworzyć przebieg katastrofy smoleńskiej. Właśnie jestem tuż po obejrzeniu dokumentu „Śmierć prezydenta”. Przyznam szczerze, że choć byłam uprzedzona i spodziewałam się takiego przedstawienia wydarzeń, to mimo wszystko jestem mocno zszokowana ilością i jakością nieprawdziwych, czy też zmanipulowanych informacji, jakie się w nim pojawiły. Nie wiem dlaczego autorzy programu postanowili tak zdecydowanie zagrać w orkiestrze Anodiny i Putina. Już na wstępie ze zdumieniem usłyszałam, że tuż po 10 kwietnia równorzędną hipotezą badaną przez zespoły ekspertów była hipoteza zamachu. Każdy, kto śledził przekazy medialne w tamtych dniach wie doskonale, że hipoteza zamachu, czy w ogóle samo słowo zamach, była od pierwszych godzin mocno ocenzurowana, a każdy, kto podnosił taką ewentualność był od razu stygmatyzowany. Autorzy programu zaprezentowali zupełnie oderwaną od rzeczywistości wersję, twierdząc, jakoby śledczy, czy też komisje techniczne, od pierwszych chwil skupili się przede wszystkim na badaniu wersji zamachu, a dopiero po wnikliwych analizach doszli do wniosku, że należy ją odrzucić. Żaden z wypowiadających nie zająknął się nawet o tym, że nie przeprowadzono badań na obecność materiałów wybuchowych, nie zbadano wraku dokonując jego rekonstrukcji, co pozwalałoby w sposób jednoznaczny odrzucić udział osób trzecich. Nie poddano analizom też słynnej pancernej brzozy. Próżno tez było czekać na obrazy pokazujące niszczenie wraku przez rosyjskich funkcjonariuszy, czy też bezładnie zrzucone na płytę lotniska szczątki maszyny. Najwyraźniej nie pasowało to do przyjętego scenariusza, albo też autorzy programu nie zagłębili się wystarczająco w temat, którym się zajęli. Można było za to zobaczyć zupełnie abstrakcyjne sceny, pokazujące doskonałą współpracę polskich i rosyjskich biegłych na miejscu katastrofy tuż po jej zaistnieniu, co jak wiadomo jest czystą fikcją. W pierwszych godzinach po katastrofie na miejscu zdarzenia operowali wyłącznie rosyjscy funkcjonariusze, a polscy śledczy dotarli na miejsce późnym wieczorem i jak już wiemy z relacji pułkownika Rzepy nie mieli nawet możliwości obejścia całego miejsca, nie mówiąc już o jakichkolwiek badaniach, czy oględzinach. Biegli wchodzący później w skład komisji Millera nie wykonali nawet rzetelnych oględzin tuż po zdarzeniu, gdyż Rosjanie od razu rozpoczęli operację „sprzątania” miejsca katastrofy. Wjechał ciężki sprzęt, a budowa drogi ruszyła pełną parą. Na filmie NG tego nie zobaczymy, za to obejrzymy zafrasowaną minę rosyjskich śledczych, którzy od początki poważnie rozważali kwestię zamachu. Szkoda tylko, ze twórcy programu nie zapoznali się z dokumentem, jaki sporządzono w nocy z 10 na 11 kwietnia, w którym to polscy i rosyjscy śledczy w ogóle nie brali pod uwagę hipotezy udziału osób trzecich i ją odrzucili już w pierwszych godzinach. W programie zaprezentowała się cała plejada różnych postaci, które przekonywały, że winni byli polscy piloci i oczywiście polski prezydent, którego „ nikt nie chciał rozczarować”. Wystąpił rosyjski kontroler, który powtórzył kłamstwo MAK, że samolot był cywilny, choć zostało dowiedzione, że jest to nieprawda. Wypowiadał się także jeden z ratowników, który miał być na miejscu katastrofy kilka minut po zdarzeniu, choć jak wiadomo nawet z raportu MAK, pierwsza karateka, sztuk jeden, przyjechała dopiero po 17 minutach. Prawdziwość jego relacji staje pod dużym znakiem zapytania także z innego powodu. Ratownik stwierdził, iż żadne z ciał nie było w całości,zaś na miejscu zastał same szczątki, co stoi w sprzeczności z relacjami rodzin i osób biorących udział w identyfikacjach w Moskwie. Według nich wiele ciał zachowało się w całości i było w pełni rozpoznawalnych. Pojawiła się też informacja, że na miejscu katastrofy wszędzie znajdowały się zwęglone szczątki maszyny, co znowu każe zapytać, czy aby świadków nie poniosła fantazja, gdyż według oficjalnych raportów pożar był incydentalny i udało się go ugasić już po kilkunastu minutach, a szczątki samolotu nie nosiły jego sladów. Podkoloryzowane relacje o koszmarnej mgle, w której nie można było dojrzeć własnej dłoni sa również niepokojące i stawiają wiele znaków zapytania o rzetelność świadków. NG pokazał też przejmujące obrazy z poszukiwań rejestratorów lotu, o przeczesywaniu miejsca zdarzenia, a chyba tylko przez nieuwagę twórcy zapomnieli wspomnieć o zaginionym na wieki wieków rejestratorze K 3-63, który znajdował się centropłacie. W odczytach z rejestratora ATM również nie dostrzegli kilkunastu awarii, które wystąpiły przed uderzeniem w ziemię, ale kto by się zajmował jakimiś szczegółami, kiedy oficjalny raport był firmowany autorytetem Putina, największego demokraty, który brzydzi się przemocą. A zatem samolot był sprawny, tylko ta mgła, brzoza i niedouczeni piloci. Filmowej interpretacji doczekały się także rosyjskie kłamstwa na temat nacisków ze strony prezydenta i generała Błasika, a już zdanie „nikt nie chciał rozczarować prezydenta” zasługuje na jakieś putinowskie odznaczenie. Trzeba przyznać, że ordynarnie, grubo ciosane to sceny i dialogi. Zawsze programy NG oglądałam z zainteresowaniem, podziwiałam dociekliwość twórców, stawianie wielu pytań. W przypadku katastrofy smoleńskiej wszystkie pytania zredukowano do minimum, a wątpliwości wygładzono. Jak bowiem można było pokazać przejmującą scenę z kokpitu bez zadania cisnących się na usta pytań, kiedy polska załoga podejmuje decyzję o odejściu ze 100 metrów, realizuje ją, ale z jakichś nieznanych przyczyn nie może jej wykonać? Dlaczego twórcy nie poszli dalej i nie drążyli tego tematu? Przecież opierali się ponoć na oficjalnych raportach, a w raporcie komisji Millera napisano, że nie jest znana przyczyna zejścia poniżej 100 metrów. Piloci byli samobójcami? Jeżeli twórcy „Śmierci prezydenta” nie chcieli odwoływać się do prac Zespołu Parlamentarnego, który, co warto podkreślić nie jest prywatną organizacją, ale ciałem polskiego parlamentu, mogli chociaż wspomnieć o pracach polskiej prokuratury wojskowej i wątpliwościach polskich śledczych. To polska prokuratura nie uznała wyników prac komisji Millera za wystarczające i zleciła badania wraku, które przyniosły zaskakujące wyniki: ślady trotylu. To polscy prokuratorzy zdecydowali się zbadać brzozę, wprawdzie po 2,5 roku, ale lepiej późno niż wcale. Wreszcie to polska prokuratura zwróciła się do producenta TAWS i FMS o uszczegółowienie ekspertyz, gdyż te, którymi posługiwała się komisja Millera uznała za niepełne i nie dające odpowiedzi na wszystkie pytania. To nie spiskowa teoria, ale twarde fakty. Dlaczego NG ograniczyła się tylko do bardzo uładzonej, zakłamanej do bólu wersji MAK? Czy tak trudno było przejrzeć choćby komunikaty na stronie NPW? Polscy piloci zostali po raz kolejny oskarżeni o spowodowanie katastrofy, pokazano ich niekompetencję i konformizm. O pułkowniku Krasnokutskim i jego słowach„sprowadzamy do 100 m i bez gadania” widz się nie dowiedział. Podobnie, jak nie usłyszał o konsultacjach smoleńskiej wieży z „Logiką”, czy z tajemniczym „towarzyszem generałem”, a szkoda, bo tego wymagała rzetelność dokumentalisty. Martynka

To Polacy, tacy jak Jerzy Miller, Konstanty Gebert, Maciej Lasek "ramię w ramię" z rosyjskimi towarzyszami lansują dawno zdyskredytowaną rosyjską wersję wydarzeń Kiedy moje dzieci były małe, pokazywałam im piękne fotografie National Geographic. Obrazy dalekich krain: ludzi, zwierząt , roślin, architektury. Od niedzieli, 27 stycznia 2013 roku nazwa National Geographic kojarzyć będzie mi się wyłącznie z niegodnym zachowaniem. Taką postawę można przypisać wszystkim osobom i instytucjom zaangażowanym w produkcję i emisję filmu dokumentalnego o katastrofie smoleńskiej, zatytułowanego: "Śmierć prezydenta". Kanadyjska firma Cineflix, która zdecydowała się w fabularyzowanej formie ukazać katastrofę samolotu Polskich Sił Zbrojnych TU-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim, Jego Małżonką i towarzyszącą 94-osobową delegacją nie spieszyła się z emisją długo zapowiadanego dzieła. Film został przygotowany na podstawie raportu MAK i raportu komisji Jerzego Millera.
W prezydenckiej delegacji znajdowały się osoby znane, których wieloletnia działalność w służbie publicznej była dobrze udokumentowana zdjęciami i filmami. Zdecydowano się na formę fabularyzowaną, z wielokrotnie powtarzanymi ujęciami "aktorów" jak z opery mydlanej. Minami, wygłaszanymi kwestiami utrwalali dominujący przekaz: mgła, za nisko zeszli, błędy nawigacyjne, złe nawyki, zachowanie polskiej załogi spowodowało być może jakiś błąd rosyjskich kontrolerów. Do tego pancerna brzoza i prowadzone "ramię w ramię" przez Polaków i Rosjan śledztwo, absolutnie wykluczające możliwość nie tylko zamachu, ale nawet awarii samolotu. Firmie Cinefliks opłaciło się wyprodukowanie dokumentalnej agitki. Mieszkający w Kanadzie Polacy odkryli, ze obroty producenta na rynku rosyjskim wzrosły zasadniczo po 2010 roku. Kanał telewizyjny National Geographic uznał, ze dokument ma tak wielką wartość informacyjną i artystyczną, że w ciagu najbliższych dwóch dni wyemituje go jeszcze trzykrotnie. Wystarczy pobieżna znajomość rynku medialnego, żeby stwierdzić, ze mamy do czynienia z wyjątkowo perfidną, nachalną i nierzetelną akcją propagandową z systemem Putina w tle. Powstaje jednak pytanie, jak uruchomienie takich akcji jest możliwe w demokratycznych krajach i renomowanych mediach. Ogłoszenie raportu MAK, przy spóźnionej, nieudolnej i chaotycznej reakcji polskich władz było dla nas ciosem. Poważnie godzili w dobre imię Polski, obrażało pamięć przedstawicieli polskiej elity, w tym pamięć prezydenta, którego bezpieczeństwo poważnie osłabiły skierowane przeciw niemu kampanie nienawiści ze strony polityków obozu rządzącego i mediów głównego nurtu. Film "Śmierć prezydenta" jest jednak czymś znacznie gorszym. To Polacy, tacy jak Jerzy Miller, Konstanty Gebert, Maciej Lasek "ramię w ramię" ze swoimi rosyjskimi towarzyszami na oczach całego świata lansują dawno już zdyskredytowaną rosyjską wersję wydarzeń. Każda niemal karta polskiej historii zawiera, prócz nazwisk bohaterów, również takie... Warto je pamiętać. Rozliczyć. Anna Fotyga

National Geographic bullshit Jest 27 styczeń 2013. Właśnie zakończyła się "światowa premiera" filmu "Śmierć prezydenta"zcyklu "Katastrofy w przestworzach". Myslę, że pojawi się szereg komentarzy dotyczących tej manipulacji, bo chyba tak ten cud filmowej produkcji można nazwać. Nie czuję się też profesjonalnym analitykiem tego co zobaczyłem i zjawisk towarzyszących. Więc z mojej strony - tylko kilka komentarzy jakie mi się nasunęły. Może okażą się użyteczne dla kogoś bardziej kompetentnego niż ja? Na samym początku filmu pojawia się informacja że zostal on stworzony tuż przed opublikowaniem tzw. "Raportu Millera". Jego data oficjalnej publikacji to 29 lipiec 2011. To oznacza, że autorzy opierają się na tezach komisji Anodiny. Wyłącznie (podkreślam ten wniosek). Plus ewentualne uprzejme uchylanie rąbka tajemnicy toczącego się śledztwa przez jego uczestników których zresztą nie jest zbyt wielu. "Światowa premiera" odbywająca się - według relacji autorów - 1,5 roku po zakończeniu zbierania materiałów to chyba dość długo? Ja jestem jednak skłonny twierdzić że film rzeczywiście mógł wtedy powstać - później po prostu dość ordynarnie go - jak przypuszczam - zmodyfikowano, doklejając obszerne fragmenty z komentarzami Macieja Laska - osoby w tamtych czasach medialnie raczej mało znanej (przynajmniej ja mam takie wrażenie) oraz - zapewne - wycinając z końcowych sekwencji filmu jakieś ogólne "wnioski" których pojawienie się po przedswtawieniu "faktów" wydawałoby się naturalne. To działanie nastąpiło zapewne już po 29 lipca 2011. W tym informacja o likwidacji SPLT musi pochodzić z sierpnia 2011 roku, a więc po oficjalnej publikacji raportu Millera. W głównej części filmu następuje powtórzenie najbardziej znaczących wrzutek i kłamstw smoleńskich - może tylko złagodzone ("zobiektywizowane") w stosunku do tego co można bylo przeczytać w "Gazecie Wyborczej" i innych pismach w tamtym okresie. Wizualizacja "półbeczki" i samego momentu katastrofy jest bardzo sugestywna. Nie zauważyłem informacji o "pancernej brzozie". Co nie przeszkadza autorom w wielu miejscach od samego początku filmu przypominać o istnieniu "zwolenników teorii spiskowych" z sugestią że jest to coś obciachowego, wstydliwego i niezgodnego z ideą poszukiwania prawdy. Choć nie wymieniają nazwisk ani instytucji (ani razu!), nietrudno się domyśleć że chodzi o nic innego jak Komisję Antoniego Macierewicza. Z filmu możemy się dowiedzieć także (jednoznaczne stwierdzenie) że wykluczono zamach jako jedną z możliwych przyczyn pomieważ "nie wykryto materiałów wybuchowych na szczątkach samolotu". W świetle wydarzeń medialnych ostatnich miesięcy w Polsce to stwierdzenie jest istotne. Informacji wartych zastanowienia jest więcej; wymaga to jednak poważniejszej analizy filmu. Ja zapamiętałem sugestię że działanie komisji "międzypaństwowej" Anodiny rozpoczęły się natychmiast po katastrofie w fazie organizowania akcji i pierwszych działań na miejscu katastrofy; stwierdzono także że były tylko trzy "czarne skrzynki" i dość długo z kolei trwało ich poszukiwanie. Większość postaci w filmie to aktorzy. Informacja o nazwiskach osób wypowiadających się do kamery jest ograniczona i nazwisk niektórych z nich domyślam się jedynie na podstawie wyglądu twarzy. Nasuwa mi się tu jedno ważne pytanie: co tu robi wypowiadający się po angielsku do kamery, wielokrotnie pokazywany Konstanty Gebert? Czy postać ta jest kluczem do zrozumienia o co tu naprawdę chodzi? Zwłaszcza że nie ma tu wielu innych osób wypowiadających się na temat katastrofy? W sumie - dla mnie stress z pierwszych miesięcy po katastrofie powrócił. Zobaczyłem pokręcony i znanipulowany dokument zrobiony jak na zamówienie dla odpowiedniego referatu ambasady rosyjskiej. Bardzo bym chciał ujawnienia kulisów tej "produkcji" która jest - w moich oczach - hańbiąca dla "National Geographic". Chcę być zrozumiany właściwie: wiedząc że twórca filmu ma prawo zrobić to na co ma tylko ochotę z tematem na jaki się wypowiada, powinien mieć świadomość że uczestniczy w szeroko zakrojonej akcji propagandowej której autorem nie jest żaden "Wolny Świat" choć film jest dla tegoż "Świata" przeznaczony. Zwłaszcza jeżeli ma to być pewnego rodzaju dokument. Nikt normalny nie ma wątpliwości że twórcy nazistowskich filmów propagandowych produkowanych w III Rzeszy na temat Żydów są moralnie współodpowiedzialni za zbrodnie wtedy popełnione, bez względu na prawa przysługujące im jako "twórcom". Twórcy przytoczonego filmu również powinni czuć się moralnie odpowiedzialni za swoje dzieło. Bo to miał być dokument, nie kolejna produkcja o latających talerzach ani kolejny film z cyklu "Rambo" czy "Szczęki". Honic - blog

Konserwatyzm wobec pedalskiej tyranii Kiedy mamy do czynienia z tak jawną już pedalską tyranią, to konserwatyście pozostają cztery tylko, jak się wydaje, opcje możliwej reakcji:

1) konserwatywno-katolicko-augustyńska – uznając, że każda, nawet najbardziej nikczemna, władza pochodzi od Boga, choćby jako Jego dopust, modlić się o nawrócenie srożącego się tyrana, a jeśli to nie nastąpi, uznać, że że Bóg karze nas tak za nasze własne grzechy i z modlitwą na ustach pójść na męczeństwo w nadziei przyszłej chwały;

2) konserwatywno-katolicko-tomistyczna – przeprowadzić staranną analizę czy tyrania ta osiągnęła już poziom skrajnego przerostu (excesus tyrannidis), czy jest szansa na poprawienie sytuacji w razie podjęcia rebelii i rozglądać się za jakimś autorytetem publicznym, który weźmie odpowiedzialność za powstanie i jego ewentualną porażkę;

3) konserwatywno-katolicko-tomistyczno-karlistowska – uznać bez zbędnych deliberacji, że w tak oczywistej sytuacji tyranobójstwo jest nie tylko dozwolone, ale jest obowiązkiem i powiesić przykładnie rajców Amsterdamu;

4) konserwatywno-rewolucyjno-chuligańska – wezwać, jak Maurras w przededniu 6 lutego 1934 roku – normalnych mieszkańców miasta, żeby uzbroili się, w co tam mają – rewolwery, broń myśliwską, noże kuchenne – poszli pod ratusz, aby obalić ten zarząd i powiesić nie tylko rajców, ale i co znaczniejszych pedalskich aktywistów, a najlepiej jeszcze ich dla przykładu wypatroszyć. Którą opcję Państwo wybieracie? Jacek Bartyzel

BYLI ESBECY ZASTĘPUJĄ BOR Od nowego roku Kancelarii Prezydenta nie strzegą już funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu, lecz ochroniarze z prywatnych firm. Cywilni ochroniarze pilnują też innych rządowych budynków, a nawet jednostek wojskowych. BOR i Żandarmeria Wojskowa przegrywają z firmami założonymi przez funkcjonariuszy SB i WSI. Firma Basma Securiti oprócz Kancelarii Prezydenta ochrania również m.in. MSZ, MEN, Ministerstwo Środowiska, a także Centrum Obsługi Kancelarii i Prezesa Rady Ministrów oraz Rządowe Centrum Legislacyjne. Ochroniarze tej firmy strzegą także kilku jednostek wojskowych, m.in. w Mińsku, Białobrzegach i Wesołej oraz kilkunastu innych urzędów, wśród których są np. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji i Naczelny Sąd Administracyjny. Agencja ochrania też Ośrodek Studiów Wschodnich, w którym przed objęciem rządowych funkcji pracował obecny szef MSW Jacek Cichocki.

Agencja reklamuje się, że zatrudnia osoby dysponujące wydanymi przez WSI i ABW poświadczeniami bezpieczeństwa.

– Nikt z doświadczeniem nie przyjdzie do agencji ochrony, chyba że ma nóż na gardle – mówi „Codziennej” były oficer BOR-u. Prywatne agencje wygrywające przetargi dają zaniżone ceny, bo oszczędzają na pracownikach, płacąc im po 6–8 zł za godzinę. A to stanowczo za mało dla fachowców – twierdzi nasz informator. Oznacza to, że ochrona rządowych budynków jest niewystarczająca. O tym, jak działają firmy ochroniarskie, przekonali się kontrolerzy z Ministerstwa Obrony Narodowej. Podczas kontroli elitarnej jednostki GROM, chronionej przez prywatną agencję, weszli na teren jednostki przez płot, niezatrzymani przez nikogo. Dopiero kiedy o obecności intruzów zaalarmowały urządzenia elektroniczne, komandosi wezwali policję. Przybyli funkcjonariusze zostali jednak zatrzymani na bramie przez ochroniarzy, którzy twierdzili, że policja nie ma wstępu, bo jednostka jest tajna.

– Nie słyszałem, aby podczas dyskusji o budżecieBOR-u wspominano o wycofaniu funkcjonariuszy z ochrony budynków rządowych oraz Kancelarii Prezydenta – mówi poseł Przemysław Wipler z PiS-u. Zapowiada złożenie zapytania poselskiego w tej sprawie. Także poseł Marek Opioła z komisji ds. służb specjalnych nie ma informacji na temat prywatyzacji ochrony budynków administracji rządowej. Dostrzega w tym niebezpieczeństwo, zwłaszcza że niektóre firmy ochraniające te budynki zostały założone przez byłych funkcjonariuszy SB i WSI.

– Nie wiem nic o procedurach kontrwywiadowczego sprawdzania firm i ich pracowników, a to rodzi pytania o bezpieczeństwo urzędników oraz dokumentów państwowych – mówi poseł PiS-u.

Wojciech Kamiński, Tomasz Skłodowski

Szmirką w serca Polaków Spodziewanie się prawdy po odcinku lotniczego serialu National Geographic poświęconemu "Tragedii Smoleńskiej" który rozpoczyna się stwierdzeniem, iż rekonstrukcji dokonano na podstawie oficjalnych raportów to nieporozumienie. Ot popularna szmira. Film z założenia nie był materiałem śledczym. Ot taki odcinek o katastrofie dedykowany szaremu zjadaczowi hamburgerów. Nie wykonano elementarnych dziennikarskich ustaleń. Twórców filmu nie zainteresowały podstawy twierdzeń o zamachu, które skwitowano stwierdzeniem o pojawiających się w mediach "teoriach spiskowych". Nie rozmawiano z prof. Biniendą ani żadnym innym niezależnym o rządów specjalistą. Wszystko zgodnie z zapowiedzią na początku "katastroficznego" odcinka oparto na oficjalnych ustaleniach zawartych w raporcie Millera i raporcie MAK. Powtórzono więc także zawarte w nim kłamstwa i pominięto wszelkie logiczne wątpliwości. Film przedstawia kpt Protasiuka jako dowódcę nieprofesjonalnej i kombinujacej załogi, jako niezorientowanego w realiach pilota podejmujacego decyzję pod wpływem jakichś psychologicznych nacisków i w oparciu o karierowiczowskie motywacje. Autorzy tak jak Miller i MAK nie zauważyli, że Protasiuk znał warunki terenowe w okolicach smoleńskiego lotniska oraz jego wyposażenie, gdyż kilkakrotnie tam lądował. Chociażby 3 dni wcześniej razem z Premierem Donaldem Tuskiem. Nie mógł więc polegać na wskazaniach wysokościomierza radiowego, gdyż musial mieć swiadomość przelotu nad jarem. Nie mógł także liczyć na odejście na podstawie TAWS, gdyż doskonale wiedział, że lotnisko nie jest ujęte w tym systemie. Film oparł sie także na niepotwierdzonych nigdy domniemaniach, bedących głownie faktem prasowym z Gazety Wyborczej, że w kabinie oprócz załogi był Kazana, a może nawet Błasik. Film nie zauważył także, że w tych strasznych warunkach niewiele wcześniej skutecznie i bez problemów wyladował samolot JAK z dziennikarzami, nie zauważył, że istnieje wielki zespół parlamentary, który zdemaskował wiele tez zawartych w obydwu raportach jako nieprawdziwe. Przekazano w filmidle jawne kłamstwa dotyczące braku materiałów wybuchowych na wraku i nie wspomniano, iż strona rosyjska nie tylko nigdy nie przekazała Polakom wraku do badania, ale wręcz podjeła wszelkie możliwe działania, by wrak Tupolewa pozbawić wartości dowodowej - np. wybijanie szyb, mycie, wycinanie wyszarpanych fragmentów poszycia. Z tak przygotowanej szmiry widz nie dowiedzial się gdzie jest kokpit i dlaczego go nie było na miejscu zdarzenia, za to był zarzucony kolejnymi kłamastwami o pełnej wiarygodności i pełnym zapisie rozmów z rejestratorów, oraz o zmasakrowanych wszystkich ciałach. Ta szmira nie może niczego potwierdzać, jak to ujął Niesiołowski, ponieważ z założenia jest oparta na ustaleniach oficjalnych raportów rządów, które miały interes polityczny, by śledztwa wykazały, iż tragedia nastąpiła w wyniku katastrofy zawinionej przez załogę i pasażerów Tupolewa. A więc ludzi, którzy już nie mogą się bronić. Cała współpraca pomiedzy PRL-bis a ZSRS-bis, przepraszam, miedzy Polską a Rosją ukazana została jako harmoniczne współdziałanie dwóch grup śledczych, które otwarcie, szczerze i bez zbednej zwłoki, w atmosferze wzajemnego zaufania robiły wszystko, by ustalić autentyczny przebieg katastrofy. Lekkie róznice zdań co do roli wieży na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku, tylko uwiarygodniły to dążenie do prawdy. Wyjątkowym skandalem ocierajacym się o absurd jest przedstawienie lotu Tupolewa jako cywilnego, mimo, dokonanego przez wojskowy pułk lotniczy, gdyż podobno procedury były cywilne. Od kiedy lądowanie samolotu należącego do polskiego wojska na rosyjskim lotnisku wojskowym z koniecznością posługiwania się językiem rosyjskim i pod bezpośrednim nadzorem wysokich oficerów rosyjskich służb lotniczych jest procedurą cywilną to nie wiadomo i autorzy filmu też nam tego nie raczyli wyjaśnić. Ważne, by wszystko było tak jak sobie życzyli rządowi funkcjonariusze obydwu państw, dzięki temu filmowcy z National Geographic mogli liczyć na ich wypowiedzi. Prawdopodobnie takie podejście było przyczyną nie pociagnięcia w sposób logiczny wątków, które były stwierdzeniami prawdziwymi, ale które nie doczekały sie w tym filmiku podsumowania. Tak było z prawdziwym stwierdzeniem, że piloci Tupolewa nigdy nie lądowali. Jeśli tego nie robili to co spowodowało opadanie samolotu? Dlaczego załoga nie reagowała na dramatyczne obniżanie pułapu? A jeśli reagowała, to dlaczego samolot jej nie słuchał? Wszak doświadczenia z drugim Tupolewem udowodniły, że można się zniżyć muskajac grunt kołami samolotu, a mimo wszystko bez problemu poderwać maszynę. Festiwal kłamstw, ćwierćprawd i niekonsekwencji ale za to może dalsza współpraca pomiedzy NG i rządami obydwu krajów, bezpieczny brak protestów, not dyplomatycznych czy kłopotów z TVP, TVN albo TASS. Czy nie jest jednak dziennikarskim skandalem, że filmowa szmira, przypominająca w swej wymowie 'wiarygodne" dokonania Ewy Ewart, zawiera jedynie rozmowy z przedstawicielami rządowymi, nawet tak skompromitowanymi jak Lasek, a jedynym wypowiadającym się dziennikarzem jest pismak z Gazety Wyborczej? Tylko kto powiedział, ze twórcy mieli aspiracje dziennikarskie. Ot taki produkcyjniak i gniot telewizyjny, który miał zaspokoić apetyty tępych zachodnich widzów i zapewnić sobie promocję przez rządowe media w obydwu krajach. A że przy okazji wali w krwawiące polskie serca? A co to kogo poza nami obchodzi?! Ja dziś przynajmniej wiem czego moge się spodziewać po National Geographic i wywaliłem ten kanał z kablówki jako kompletnie niewiarygodny.

Łażący Łazarz - Tomasz Parol

28 Styczeń 2013 Czy Cameron coś wniesie do polskiej debaty o przyszłości UE?

1. Wypowiedź premiera W. Brytanii sprzed kilku dni o konieczności renegocjacji warunków członkostwa tego kraju w UE, których to wynik chce przedstawić do oceny wyborcom w referendum w roku 2017, spowodowała w całej Europie falę ataków na szefa brytyjskiego rządu. Bardzo krytycznie wypowiedział się także szef polskiego MSZ Radosław Sikorski, który zasugerował Brytyjczykom wyjście z UE i niezawracanie więcej głowy tą kwestią, pozostałym krajom członkowskim. Tylko kanclerz Angela Merkel, która wprawdzie z wystąpienia Camerona nie była zadowolona ale jednak wyraźnie stwierdziła, że jest gotowa rozmawiać z Brytyjczykami o ich postulatach i chce aby ten kraj pozostał aktywnym członkiem UE. Cameron tak naprawdę jednak wyjścia z UE nie chce, próbuje walczyć o poważne reformy tej organizacji, a radykalizację jego działań na gruncie europejskim, wymuszają także zbliżające się wybory w 2015 roku i rosnąca popularność antyunijnej partii Nigela Faraga. Te reformy to znaczące odbiurokratyzowanie UE, co poprawiłoby konkurencyjność gospodarek jej krajów, poprawienie jej elastyczności co oznacza rewizję instytucji europejskich, zrównoważenie sił pomiędzy państwami UE, zwiększenie wpływu parlamentów narodowych na funkcjonowanie UE, a także trzymanie się zasady sprawiedliwości na unijnym rynku.

2. Widać z tych postulatów, że szef brytyjskiego rządu chce wykorzystać poważny kryzys ekonomiczny UE do zasadniczych reform tej organizacji i raczej nie jest przekonany, że kolejne pakty takie jak bankowy czy fiskalny, są właściwą drogą do wyjścia z tego kryzysu. W Polsce takiej debaty jednak nie ma, a chęć dostania się do rdzenia UE czyli do strefy euro, powoduje że rząd Donalda Tuska godzi się na wszystkie decyzje wiodących unijnych krajów, bez względu na ich konsekwencje dla naszego społeczeństwa i gospodarki. Taką właśnie decyzją jest podpisanie się premiera Tuska pod paktem fiskalnym na szczycie UE w marcu poprzedniego roku, a teraz rozpoczęcie jego ratyfikacji wg 89 artykułu Konstytucji RP czyli zwykłą większością głosów w Parlamencie. Ba już na wiosnę ma być podjęta decyzja o wejściu Polski do strefy euro, do czego prze już nie tylko rząd ale także prezydent Komorowski, który w tej sprawie, chce nawet przekonywać Prawo i Sprawiedliwość.

3. Pomijając już inne niekorzystne aspekty decyzji o wejściu Polski do strefy euro takie jak wzrost cen, powiększenie zakresu ubóstwa w Polsce, obniżenie popytu wewnętrznego, podniesienie kosztów pracy w konsekwencji odpływ inwestorów zagranicznych, pchanie się do strefy, która sama ma i będzie miała, przez najbliższe lata gigantyczne kłopoty z krajami Południa, wymagającymi setek miliardów euro pożyczek (w tym udzielanych przez Polskę), już samo wydatkowanie na obronę kursu złotego z takim trudem przez lata gromadzonych rezerw walutowych, jest skrajną nieodpowiedzialnością. Chodzi o to, że wejście do korytarza walutowego znowu wystawi złotego na żer spekulantów i ta spekulacja będzie się mogła odbywać każdego z 730 dni (zakładając, że Polska będzie w korytarzu tylko ten minimalny okres 2 lat), a nie tylko jak do tej pory w ciągu ostatnich dni roku. 80 mld euro rezerw walutowych, które ma NBP, może na to nie wystarczyć.

4. Potrzebna jest więc w Polsce poważna dyskusja o przyszłości UE i dobrze, że Cameron zażądał w Europie jej rozpoczęcia. Także w Europie Środkowo-Wschodniej są kraje (a więc bliskie nam jeżeli chodzi o poziom rozwoju społeczno-gospodarczego), które chętnie do takiej debaty by się włączyły zwłaszcza Czesi, Węgrzy i Bułgarzy, którzy wykluczyli przyjęcie wspólnej waluty przed rokiem 2020. Przykład Słowacji, kraju podobnego do Polski pod względem zarówno poziomu rozwoju jak i zamożności społeczeństwa, który jak to określił kiedyś szef NBP Marek Belka „że od 1 stycznia 2009 roku płaczą i płacą”, powinien działać na wyobraźnię rządzących w Polsce ale niestety jak widać, nie działa. Do takiej debaty jest już gotowy klub parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości, który w najbliższym czasie zaprezentuje swoje pomysły na poważne reformy w UE, dające jednak szansę Polsce gonienia najbardziej rozwiniętych unijnych krajów. Kużmiuk

Jest ostateczna wersja przyczyn katastrofy smoleńskiej Od kilku dni jedna z poważanych stacji National Geographic informowała o emisji dokumentalnego filmu, który nas Polaków powinien szczególnie zainteresować. Powtarzana data 10.04.2010 i słowo: katastrofa, większości kojarzy się jednoznacznie. Nie ukrywam, że zaciekawiony oczekiwałem na film. Jak rzadko dokument nie był przerywany reklamami. Słusznie. Producenci stacji NG dochowali staranności w tym zakresie. Całość trwała niespełna godzinę. W prawym górnym rogu napis:”Światowa premiera”. Dla tych co nie oglądają National Geographic dodam, że program rzeczywiście emitowany był, jak większość produkcji stacji, na niemal całą Europę, część Azji , Afryki i pewnie inne kontynenty w tym samym czasie. Już po kilku minutach nie mogłem usiedzieć spokojnie w fotelu. Fabularyzowany dokument dla osoby, która pierwszy raz słyszała o tej katastrofie pewnie był interesujący. Dla kogoś, kto śledzi działania grupy parlamentarnej Antoniego Macierewicza, zna raport MAK i Millera oraz wie o śladach TNT znalezionych na szczątkach samolotu, był to czas stracony.

Dlaczego?

Po pierwsze, rosyjski profesjonalizm. W filmie smoleńską wieże lotniska wyidealizowano. Wiem, że to był zwykły barak. Tutaj mamy prawdziwą, czystą , schludną, przeszkloną stacje obsługi – komunikacji lotniska. Nie ma też słowa o łączności z nieznanym dowództwem, gdzieś poza Smoleńskiem. Ekipa FSB, która według autorów dokumentu, pojawiła się niemal natychmiast na miejscu katastrofy jest przedstawiona lepiej- niby super profesjonaliści - niż Mulder i Scully z serialu Archiwum X. Oczywiście ich działania muszą, podświadomie, sprawiać wrażenie fachowości. Wśród spadkobierców KGB, których przemiennie nazywa się też członkami komisji MAK, jest na miejscu katastrofy nawet jakaś dama o blond włosach. Czyżby to generał Anodina? Jednym zdaniem, Rosjanie dochowali należytej staranności po katastrofie. Jedyne co Im można zarzucić, to jakieś niekompletne wyposażenie lotniska – brak systemu naprowadzania i jakieś kłopoty z monitorem.

Po drugie, polscy piloci. Początkowe słowa o Ich elitarnych umiejętnościach dezawuują informacje, niemal wypowiedziane na jednym oddechu, o nieznajomości języka rosyjskiego. Tylko kapitan potrafił porozumieć się w tym języku. To jednak nic wobec sensacji o swobodnym traktowaniu wysokościomierza ciśnieniowego niemal jak budzika w zegarku – gdy nas męczy wyłączamy go. Autorzy filmu informują nas , że jest to niemal zasada wśród polskich pilotów.

Po trzecie, przyczyna katastrofy. Obecność w kokpicie Mariusza Kazany ma być pośrednim ( bez wypowiedzianych słów) naciskiem na załogę by lądowała we mgle niemal jak na drzwiach od stodoły. Bezpośrednią zaś jest przejście na odczyt z wysokościomierza radiowego. Ten jak pokazywał wysokość to nie do płyty lotniska w Smoleńsku ale do dna jaru nad którym był. No i najważniejsze... Brzoza. Od pierwszych sekund jest ona obecna w animacji. Widać jak odrywa część skrzydła. To właściwa, bezpośrednia przyczyna katastrofy... Głównymi aktorami tego filmu są panowie Miller i Lasek. Tyle dokument. Jest jednostronny, oparty na ustaleniach MAK i komisji Millera. Mnie przeraża, że taka optyka postrzegania największej katastrofy lotniczej w historii Polski ( choćby ze względu na ilość wysoko postawionych urzędników naszego państwa), staje się udziałem przyzwyczajonych do intelektualnego konformizmu obywateli wolnego świata. Tak. Prestiż NG; powszechne przekonanie o rzetelności tego co National Geographic prezentuje, jest gwarancją prawdy przedstawianych tam tez i twierdzeń. Po publikacji raportu MAK to drugi i chyba ostateczny fakt (bo raport Millera jest słabym echem rosyjskiego) ugruntowującym w świadomości Europejczyka i Amerykanina przekonanie o niekompetentnych Polakach. Film niemal krzyczy: „Sami sobie winni!”. Nasza niby nonszalancja to cecha wspólna Słowianom, w tym i Rosjanom.

Tyle film. Mamy dwa inne dokumenty Anity Gargas, które pokazują prawdziwą twarz postsowieckiego systemu zarządzania i organizacji w Smoleńsku. Dzisiaj, po emisji dokumentu w National Geographic, toczy się dyskusja na temat czy warto i czy trzeba wyemitować w telewizji publicznej „Anatomię Upadku”? Ja powiem więcej. Uważam, że mając taki medialny oręż dziwię się, że dotąd nie próbowano umieścić go w międzynarodowych sieciach telewizyjnych. To nie kamyczek do ogródka powolnej PO mainstreamowej elity. To uwaga do Nas i sił politycznych dla których prawda o katastrofie w Smoleńsku jest nieustającym imperatywem. Tak. Powinniśmy, wszelkimi środkami, dążyć do poinformowania międzynarodowej opinii o istotnych wątpliwościach, śladach TNT, nierzetelności ekip badawczych czy w końcu o kłamstwach w raporcie MAK i Millera. Jak dotąd skutecznie przekonujemy jedynie siebie. To mało. Zbyt mało. Kanadyjski film brutalnie, po niemal trzech latach od katastrofy, ucina jakiekolwiek wątpliwości co do przyczyn – zawinili Polacy. Moja wiara w obiektywizm National Geographic została skutecznie podkopana. Wyemitowany wczoraj o 21.00 na antenie tej stacji film mógłby równie dobrze powstać w moskiewskiej wytwórni nadzorowanej osobiście przez Putina. Nie mam dowodów na zamach ( podobnie w TVP1 mówiła dziś sama Anita Gargas), ale poszlaki, nowe badania wskazują jasno, że odrzucenie tej hipotezy było błędem. Miało czysto ideologiczny charakter a obiektywizm ekspertów Millera i MAK-u poddaje w wątpliwość. Powtórzę, trzeba koniecznie skupić się na pokazaniu światu ciemną stronę tragedii pod Smoleńskiem. Czas ucieka. Przeciętny obywatel „wolnego świata” krystalizuje sobie (właściwe jest mu wdrukowywany) obraz polskiej nonszalancji, która doprowadziła do śmierci Prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego. W świecie, gdzie rządzi pieniądz trzeba grać według zasad jemu właściwych. Nie wierzę, że wszyscy są przeciwko Nam – Polakom. Nawet w Sodomie był sprawiedliwy. Skończmy z przekonywaniem przekonanych. Pokażmy światu inną, drugą stronę Smoleńska. Dlaczego NG nie miałoby wyemitować filmu Anity Gargas? Jeżeli trzeba wykupić czas w tak zwanym „prime time”, to spróbujmy to zrobić. Myślę, ze Anita Gargas z chęcią udostępni film za darmo. Liczy się przecież szczytny cel. Panów posłów, medialnych guru zachęcam do poszukiwania dróg dojścia do właścicieli najważniejszych stacji na świecie. Jest ich kilka: BBC, NBC, FOX, France1, BDR czy choćby National Geographic. To tam trzeba pokazać film Gargas. Panowie! Czas działać... Plato

Macierewicz do członków komisji Millera: Nie unikajcie dyskusji Przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej Antoni Macierewicz skierował list do byłych członków Komisji Jerzego Millera, w którym po raz kolejny proponuje im udział w debacie z naukowcami i niezależnymi ekspertami zespołu parlamentarnego oraz wzywa do rzeczowej dyskusji skupionej wokół ustaleń komisji i zespołu. Poniżej publikujemy treść listu Antoniego Macierewicza do byłych członków Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego badających katastrofę samolotu TU 154 M z dnia 10 kwietnia 2010 r:
Szanowni Państwo, w dniu 14 grudnia 2012 r. zwróciłem się do Państwa publicznie z propozycją debaty z naukowcami niezależnymi i ekspertami współpracującymi z Zespołem Parlamentarnym badającym przyczyny tragedii smoleńskiej. Zespół Parlamentarny, który skupia ponad 100 posłów i senatorów Rzeczpospolitej Polskiej i jest ważną instytucjonalną formą działania parlamentarzystów zajmuje się kwestią katastrofy smoleńskiej od lipca 2010 r. a opublikowane przezeń materiały (w tym Biała Księga smoleńskiej tragedii) nigdy nie zostały naukowo zakwestionowane. Raz jeszcze zwracam się do Państwa o udział w tej debacie. Liczę,że będziecie gotowi do obrony tez i opinii jakie przedstawiliście w lipcu 2011 r. w Raporcie Państwowym podpisanym przez Was i zatwierdzonym przez Premiera Donalda Tuska. Mam nadzieję, że nie będziecie Państwo dłużej unikali dyskusji naukowej, w której eksperci z różnych środowisk podejmą próbę wypracowania obiektywnego stanowiska. Uważam, że sytuacja, w której eksperci pracujący dla Rządu nie mają woli bronić swoich racji w otwartej, naukowej debacie rzuca poważny cień na wiarygodność Rządu Donalda Tuska. Podważa to także w opinii publicznej tezy Raportu Rządowego powszechnie krytykowane przez środowiska naukowe, w tym przez uczestników Konferencji Smoleńskiej z 23 października 2012 r. Brak otwartej, transparentnej, publicznej dyskusji z innymi naukowcami rodzi zamieszanie społeczne i jest pożywką dla różnych teorii spiskowych. W tej sytuacji Rząd, który reprezentujecie jest atakowany za niekompetencję a nawet za złą wolę w związku z badaniem tragedii smoleńskiej.
Dla dobra wyjaśnienia tej najstraszliwszej katastrofy, w której zginął Prezydent Rzeczpospolitej Lech Kaczynski i część polskiej elity apeluję do Państwa byście mieli odwagę publicznie, w toku naukowej debaty poddać pod dyskusję tezy przedstawione w Raporcie. W przeciwnym wypadku cały Raport Rządowy słusznie może zostać uznany za kopię stanowiska Federacji Rosyjskiej, tzw. raportu Anodiny.       Debata odbędzie się 5 lutego br. na jednym z warszawskich uniwersytetów i będzie miała formułę naukową. Udział w niej wezmą wyłącznie naukowcy i eksperci. Relacja medialna pozwoli opinii publicznej na uczestnictwo bez obawy zakłócania jej przebiegu. Każda ze stron będzie dysponowała taką samą ilością czasu do przedstawienia swoich racji i będzie miała możliwość zadania dowolnych pytań uszczegóławiających lub sprawdzających tezy strony przeciwnej. Gotowość udziału zapowiedzieli już eksperci Zespołu Parlamentarnego m.in. naukowcy z zagranicy: prof.prof. Wiesław Binienda, Kazimierz Nowaczyk, dr. inżynier Wacław Berczyński oraz  dr. inżynier Grzegorz Szuladziński. Debata rozpocznie się o godzinie 10.00 rano i trwać będzie z przerwą do godziny 19.00. Adres uczelni i nazwa sali wykładowej zostaną przekazane Państwu w osobnej korespondencji.
Poniżej publikujemy listę członków Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego badających katastrofę samolotu TU 154 M z dnia 10 kwietnia 2010 r, która działała pod przewodnictwem ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera:
płk pil. mgr inż. Mirosław Grochowski
mgr Agata Kaczyńska
ppłk pil. mgr inż. Robert Benedict
mjr lek. med. Bogusław Biernat
mjr mgr inż. Dariusz Dawidziak
mjr mgr inż. Leszek Filipczyk
mgr inż. Bogdan Fydrych
mgr Wiesław Jedynak
prof. dr hab. Ryszard Krystek
mjr mgr inż. Artur Kułaszka
mec Agnieszka Kunert - Diallo
dr inż. Maciej Lasek
mgr inż. Krzysztof Lenartowicz
mgr inż. Piotr Lipiec
mgr inż. Edward Łojek
komandor rezerwy pil. Dariusz Majewski
ppłk mgr inż. Dariusz Majewski
mgr inż. Władysław Metelski
ppłk dr inż. Sławomir Michalak
ppłk rez. mgr inż. Mirosław Milanowski
ppłk mgr inż. Cezary Musiał
ppłk mgr inż. Janusz Niczyj
ppłk rez. mgr inż. Maciej Ostrowski
płk rez. mgr inż. Jacek Przybysz
mjr rez. mgr inż. Jerzy Skrzypek
mgr inż. Kazimierz Szostak
ppłk rez. mgr inż. Waldemar Targalski
płk dr Olaf Truszczyński
płk mgr inż. Mirosław Wierzbicki
płk dypl. rez. pilot dr Andrzej Winiewski
mgr inż. Wiesław Wypych
dr hab. Marek Żylicz
dr inż. Stanisław Żurkowski

Pł Żródło: niezalezna.pl

"Gazeta Wyborcza" na odsiecz władzy i MAK. W środę na Czerskiej "konferencja" pod tytułem "Katastrofa smoleńska. Fakty" "Gazeta Wyborcza" organizuje w środę konferencję pt. "Katastrofa smoleńska. Fakty".

W zapowiedzi czytamy: Jak wyglądały przygotowania do lotu? Dlaczego tuż przed katastrofą tupolew leciał za nisko i za szybko? Jakie decyzje zapadały, gdy okazało się, że smoleńskie lotnisko spowiła mgła? Co się działo w kabinie w ostatnich sekundach lotu? Zapraszamy na spotkanie z ekspertami od badania wypadków lotniczych. Udział wezmą:

- dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL), pilot i inżynier lotniczy,
- mgr Wiesław Jedynak, pilot liniowy, instruktor i członek PKBWL,
- mgr inż. Piotr Lipiec, członek PKBWL.
Dyskusję poprowadzi Agnieszka Kublik, dziennikarka "Gazety Wyborczej". Środa, 30 stycznia 2013 r., godz. 16-18
Redakcja "Gazety Wyborczej" w Warszawie przy ul. Czerskiej 8/10 (wejście od Czerniakowskiej) Spotkanie jest otwarte dla wszystkich. Przyjęcie wyzwania w sprawie tragedii smoleńskiej dowodzi skuteczności działań strony społecznej, która pozbawiona wsparcia organów państwa skutecznie podważyła kłamliwą wersję rządową. Niestety, skład panelu oraz moderator w postaci pani Kublik wskazują, że chodzi o propagandę, a nie o rzetelną debatę. Przypomnijmy, eksperci rządowi odmówili otwartej, uczciwej debaty wokół tragedii smoleńskiej z ekspertami zespołu Antoniego Macierewicza. Skaj zespół wPolityce.pl

Lis straszy lustracją i ostro atakuje naszych redaktorów W najnowszym numerze „Newsweeka” Tomasz Lis daje upust swoim emocjom i bezpardonowo atakuje dziennikarzy niepokornych, którzy odważyli się myśleć inaczej niż on. Redaktor Lis dołącza także do chóru tych, którzy straszą lustracją. Na naszych łamach odpór ideologii Lisa dają publicyści „Gazety Polskiej Codziennie”, profesorowie: Ryszard Legutko i Zdzisław Krasnodębski. Już okładka pisma nie pozostawia złudzeń. Uwagę przyciąga krzykliwy tytuł: „W imię Ojca i Żyda”, pod którym znajduje się wyjaśnienie, że „na prawicy trwa lustrowanie przodków domniemanych wrogów PiS”. Z kolei we wstępniaku Tomasz Lis przekonuje, że „tuż po obchodach rocznicy wybuchu powstania styczniowego, gdy okazało się, że zwolennicy PiS to dzisiejsi powstańcy, najbardziej niepokorni z niepokornych rozpoczęli obchody 45. rocznicy Marca 1968 r.”. W dalszej części tekstu Lis ubolewa nad tym, że badana jest jedynie „przeszłość krewnych wrogów”, a „wstąpienie w szeregi niepokornych ma moc wywabiania plam w życiorysach, swoich i przodków”. Skuteczny odpór ideologii Tomasza Lisa dali w ostatnich dniach publicyści „Gazety Polskiej Codziennie”, profesorowie: Ryszard Legutko i Zdzisław Krasnodębski. Prof. Legutko w tekście „Genealogia III RP” zauważa, że „temat genealogicznych uwikłań polskich klas rządzących jest znacznie ważniejszy, niż powszechnie się sądzi. Po rozwinięciu powie nam wiele o związkach między PRL a III RP”.
- Często zapominamy, że zwycięstwo komunizmu u nas miało także wymiar biologiczny – wymordowano sporą część ludności i zlikwidowano całe klasy społeczne, a w ich miejsce przyszli nowi ludzie. Polska wzięta została w posiadanie przez biologicznych zwycięzców w wojnie, którą komunizm wydał narodowi. Kiedy więc w społeczeństwie peerelowskim po kilku dziesięcioleciach zaczynała się organizować opozycja, było oczywiste, że nie mogli jej przewodzić dawni AK-owcy i ich dzieci, pozostający w wyraźnej mniejszości, niezorganizowani i niedysponujący odpowiednimi narzędziami działania. Nie robili tego potomkowie sanatorów czy endeków, bo tych też wytrzebiono. PRL został zaatakowany przez swoje własne dzieci – przez dysydentów komunistycznych, a także przez wielkoprzemysłową klasę robotniczą będącą wytworem peerelowskich reform. Koniec PRL wyglądał jak koniec teatralnego moralitetu. Oto kończył się system, który sam wytworzył środki własnego unicestwienia – tłumaczy prof. Legutko.
W dalszej części tekstu publicysta „Gazety Polskiej Codziennie” zwraca uwagę, że zasadniczą formę i treść buntowi przeciw komunizmowi nadała grupa, która nie tylko wywodziła się z peerelowskiej klasy średniej, lecz wręcz z peerelowskiej elity władzy. Ten właśnie fakt „pozwala zrozumieć to, co inaczej wydaje się trudne do pojęcia, a mianowicie wielkie pojednanie więźniów z dozorcami więzienia, czyli antykomunistycznej opozycji z PZPR, które nastąpiło w momencie upadania dawnego reżimu”. Prof. Ryszard Legutko zauważa, że obie strony nie tylko się pojednały, ale podjęły razem działania przeciw wspólnym wrogom i w imię wspólnych celów.
- Tłumaczeniem tego niezwykłego sojuszu, który propaganda III RP uczyniła niemal ewangelicznym przesłaniem miłości, jest genealogia: rodzinna, środowiskowa, światopoglądowa, intelektualna. Wiele pisano kiedyś o klasie właścicieli PRL. Ta klasa rozwijająca się pokoleniowo opanowała instytucje i utrwalała typowy dla tego środowiska sposób myślenia. Wywodzących się stamtąd opozycjonistów było niewielu, ale gdy po 1989 r. powrócili oni na łono dawnych przyjaciół i krewnych, zostali powitani z entuzjazmem, za który zresztą się odwdzięczyli. Odtąd wspólnie występowano przeciw lustracji i dekomunizacji, przeciw zbyt ostremu potępianiu komunizmu, przeciw IPN, przeciw odchyleniom nacjonalistycznym, przeciw bohaterszczyźnie, przeciw panoszeniu się Kościoła i przeciw prawicy – czytamy w tekście „Genealogia III RP”.
Z kolei prof. Zdzisław Krasnodębski zauważa, że esbecka moralność odciska głębokie piętno na najbliższej rodzinie, a dziś nikt raczej nie chlubi się z faktu posiadania w rodzinie oficerów SB lub prominentnych działaczy PZPR.
- Można by z tego się cieszyć. Pradziadek powstaniec styczniowy, dziadek legionista, ojciec akowiec, ciotka łączniczka, nawet prominentny endek w rodzinie dodaje splendoru. Ale nie wysoki działacz partyjny, dowódca KBW, wysoki rangą dyplomata, generał, działacz komunistycznych związków zawodowych itd., a zwłaszcza nie tatuś lub mamusia – oficer SB i innych służb pokrewnych. Czyż jest przypadkiem, że słyszymy Bronisława Komorowskiego przy każdej rocznicy i okazji wspominającego jakiegoś swojego krewnego czy pociotka, a tak mało dowiadujemy się o rodzinie pani prezydentowej – a przecież jej także nie powinno brakować okazji do rocznicowych wspomnień. Gdy przychodzi do osobistych wynurzeń i opowieści rodzinnych, nikt nie chełpi się członkiem rodziny z KPP, KPZR, PZPR, UB, SB itd., co świadczy o tym, że mimo dążeń do rehabilitacji tamtego okresu, mimo powrotu neostalinowskiej interpretacji pierwszych lat powojennych, mimo potępiania martyrologii, mimo drwin z klasycznej polskiej narracji, to z niej jako zbiorowość jesteśmy dumni, i to do niej aspirują ci, którzy wychowywali się w kręgach zarządzających PRL‑em – uważa prof. Krasnodębski.
W dalszej części tekstu prof. Zdzisław Krasnodębski podkreśla, że „nie wybieramy swoich rodziców czy dziadków. Nie dziedziczymy też wprost ich wad, zalet, inteligencji albo jej braku, a tym bardziej ich win i zasług”. Profesor Krasnodębski zauważa jednak, że „nawet wtedy, gdy nie pozostajemy wobec nich bezkrytyczni, możemy odczuwać z nimi solidarność, możemy bronić ich postawy, kierując się odruchem rodzinnej solidarności”.
- Esbeckie wzory moralne, zinternalizowane we wczesnym dzieciństwie, stanowią przeklęte dziedzictwo, którego warto się pozbyć. Być może otwarta rozmowa, być może ujawnienie rodowych tajemnic pozwoliłoby nie tylko czynić polską demokrację bardziej autentyczną i przejrzystą, lecz także umożliwiłoby wielu obecnym prominentom, kształtującym opinię publiczną w Polsce, rozładować ów wewnętrzny konflikt – jeśli go odczuwają. Może wtedy zamiast bezustannie lustrować Polaków jako narodową wspólnotę, upajać się kolejnym dziełem w rodzaju „Pokłosia” w reżyserii Władysława Pasikowskiego, które ma dostarczać ex post usprawiedliwienie uczestnictwa w tamtym systemie opresywnych rządów, trzymających w ryzach „polski motłoch”, byliby się w stanie zmierzyć z własną historią rodzinną – czytamy w tekście Postkomunistyczne elity. Rodowe tajemnice.

Gazeta Polska Codziennie, niezalezna.pl, Newsweek

Gdańska Krotochwila. Czy gdański KRS wyłudza pieniądze od spółek? Zacznę od mocnego uderzenia. Oto dostałam wezwanie na przesłuchanie w charakterze świadka w związku z podejrzeniami o przestępstwo skarbowe. Z obowiązkiem stawiennictwa o godzinie 20 w gmachu policji. Ponieważ istnieje zawsze groźba, ze policjant nie przyniósł własnego laptopa do firmy- przesłuchanie i spisywanie zeznań mogło ciągnąc się do późnej nocy….Gdyby nie Tuleya mogłabym skojarzyć metodę nocnych przesłuchań z praktykami nazistowskimi...Dla odróżnienia stalinowskich, które zaanektował pewien sędzia z Warszawy. Idąc na przesłuchanie przypomniałam sobie zawiadomienie sędziego Tulei o barbarzyńskich metodach IV RP: „W swoim zawiadomieniu Tuleya pisze także o "czynnościach procesowych w porze nocnej", ale nie podaje godzin odsyłając do protokołów. Wspomina także o przesłuchaniach "w godzinach wieczornych". Sędzia Tuleya wskazuje też w swoim piśmie, że świadkowie zeznawali, iż w czasie przesłuchań padały słowa o "areszcie wydobywczym”. Mimo, że powinno mnie uspokoić zapewnienie przesympatycznego dziennikarza, który instruował mnie o tym, że Gdańsk to wściekłe siedlisko PO, miałam podstawy do obaw. Szczególnie gdy na wstępie policjant ostrzegł mnie o możliwości odpowiedzialności karnej za składane zeznania grożące mi aresztem! (Tym wydobywczym o którym pisał Tuleja – pomyślałam). Bronić się przed nim mogłam jednym: mówiąc prawdę. (  I tu kolejny cień niepewności: czy aby policjant w ten sposób nie chce przymusić mnie do niecnego oskarżania kogoś, kogo nie chciałabym oskarżać?- toż to jawne naciski!). Odpadł mi jeden aspekt zagrożenia – młody człowiek który prowadził przesłuchanie absolutnie nie nadawał się na potencjalnego „agenta pod przykryciem”, którego postawa mogła sugerować, ze zeznania chce uzyskać drogą relacji męsko-damskich. Nie ten wiek, nie to miejsce …. Po ujawnieniu zaniedbań wymogów prawnych dotyczących obowiązku dostarczania do KRS zeznań finansowych spółki względem firm związanych z Amber Gold Marcina P. – gdański sąd postanowił udowodnić, że jest sprawny bardziej niż kiedykolwiek. Referencji zostali zagonieni do grzebania w aktach spółek i przekazywania prokuraturze danych dotyczących zarządów w tych spółkach  które nie złożyły sprawozdań. Nieważne czy spółka działa czy nie. Przepisy są tak durne, że spółki które nie prowadzą działalności (często od wielu lat a nie można ich zlikwidować z przyczyn innych głupich przepisów) powinny wysyłać co roku sprawozdania z wpisanymi wszędzie zerami. Takich przestępców w każdym regionie są tysiące. Te tysiące nazw z Pomorza trafiły do prokuratury, a z kolei zleciła przeprowadzenie procedur wyjaśniających do Komend Policji. Sprawa jest prosta jak drut: zarząd spółki złamał prawo. Musi zostać ukarany. Może się dobrowolnie poddać karze, a wtedy do kasy miejskiej trafia dodatkowy grosz…Zapewne wystarczy na przeprowadzenie tej krotochwilnej akcji mającej na celu głównie udowodnienie, że sądy za czasów rządów PO są sprawne jak nigdy dotąd i surowo karzą zwykłych przestępców. Policja nie ma czasu chodzić na patrole, bo lista przesłuchań jest długa jak spaghetti.Referencji w KRS nie zawracają sobie głowy ze sprawnych rejterowaniem nowych spółek bo nie maja czasu. Prokuratura zamiast pochylać się nad wyjaśnieniem wielomianowych przekrętów – czyta akta zawierające najczęściej proste wyjaśnienia. Byle można było zrobić lifting zdezelowanego postępowaniem w sprawie Amber Gold i innych wizerunku gdańskiego wymiaru sprawiedliwości i US. A przy okazji od podatników się trochę kasy ściągnie z mandatów. Świadomie nazywam te zabiegi sądu krotochwilą. To US jako pierwsze mają wiedze na temat tego, czy ktoś prowadzi działalność czy nie. Wystarczyło zapytać, a potem wysłać zwykłe pismo do spółki z obowiązkiem wyjaśnienia przyczyny braku zeznań. Znakomita większość pracy odpadłaby policjantom, którzy muszą przesłuchiwać o przedziwnych porach. Prokuratorom i referentom w KRS. Doszło przy okazji do jeszcze dziwniejszego zdarzenia: oto GW opublikowała listę tych spółek, które mogły złamać prawo w necie.. …. Sporo ludzi może mieć przyklejoną etykietkę w związku z tym przestępcy skarbowego… Kilka dni temu w Gdańsku, na prośbę wielu przedsiębiorców- doszło do konferencji prasowej na temat niezadowalającego stanu rozstrzygnięć w gdańskim wymiarze sprawiedliwości. Inicjatorem był Przewodniczący Komisji Samorządu i Bezpieczeństwa Publicznego Sejmiku Województwa Pomorskiego – Marian Szajna.  Z wniosków warto wspomnieć o takich:
„- wnosimy o zwiększenie uprawnień dla samorządu wojewódzkiego dot opiniowania doboru kadr tak dla prezesów sadu jak i prokuratury paragraf 9 ustawy o prokuraturze daje tylko sadowe możliwości oddziaływania i jest jedyny dla samorządu. Środowisko o których mowa w Gdańsku jest totalnie podzielone bo Gdańsk ma najgorsza opinie w całej Polsce
- afery skandaliczne wyroki  i obyczajowo-złodziejskie przypadki (ustalanie wyroków w sypialni albo zaginiecie wielokrotne pieniędzy będących w sadowych depozytach)
- ustanowienie immunitetu dla sędziów i prok. w trybie kroczącym tj. nie odbierać a nie przedłużać np. rokrocznie w przypadku gdy zostanie naruszenie prawa czy wykroczenia albo brak etyki obyczajowej”.
Szczegóły przedziwnych wydarzeń w Gdańsku, ( któremu przewodzą samorządy zdominowane od lat przez członków PO i akolitów Donalda Tuska) na styku kompetencji Sądów, Prokuratur, Urzędu Skarbowego i wreszcie KRS od lat zbiera Jerzy kowalski, prezes zarządu PIPH w Gdańsku. Nie ogranicza się do gromadzenia „haków”: sprawy nagłaśnia, składa zawiadomienia do prokuratury, do UKS … Przedmiotem podejrzenia o popełnienie przestępstw są wielomilionowe kwoty. I …NIC! Nikomu włos z głowy nie spada, biznes na państwowym kwitnie. Jedynie sam prezes ma różne przygody z prokuraturą (można o nich poczytać na Jego blogu!). Polecam kolejne wydania Kuriera, w którym można znaleźć opisy poszczególnych interesików władzy i: właściwych” biznesmanów w Gdańskiej Republice Bananowej.
Dodatkowym smaczkiem w walce prezesa Kowalskiego z jawnymi nieprawidłowościami jest jego praca z Donaldem Tuskiem w spółdzielni Świetlik. Kiedy rozmawiałam z panem Jerzym na temat Świetlika wspominał o swoim żalu o to, że przez działalność wielu, ( ale nie wszystkich) ludzi po transformacji pada cień na pamięć śp. Macieja Płażyńskiego, którego wspomina, jako niezwykle prawego człowieka?
Zapytałam także czy usiłował sowich byłych kolegów ze Świetlika zainteresować tą wiedzą jaka posiadł jako szef PIPH. Potwierdził. Cóż z tego, skoro ci którzy zostali dopuszczeni do fruktów nie są upublicznianiem jakichkolwiek nieprawidłowości zainteresowani.
  Wspomniał też, że usiłował wpłynąć na pewnego pana z grupy decydentów ( którego wprowadzał w kręgi działań w ramach opozycji). Zapytał go czy się nie boi, że jak wszystkie rzeczy wyjdą kiedyś to i on będzie miał problemy…. Ów pan żadnego strachu o swoje bezpieczeństwo nie okazał. Jego pewność siebie o braku zagrożenia w mojej ocenie (podobnie sądzi pan Jerzy) nie wynika ze świadomości braku podstaw(one są oczywiste), tylko z pychy władzy. A może już wiedział, że w ciepłych klimatach iberyjskich trudniej będzie sięgać po prawo… Wróćmy jednak do radosnej twórczości gdańskiego KRS. Zmuszanie spółek nieprowadzących działalności gospodarczej do składania zerowych formularzy jest perfidnym wyłudzaniem 290 zł w trybie obowiązkowym. PPiPH składa w tej sprawie zawiadomienie do ministra Gowina. Bo cała akcja może mieć charakter realizacji jakiegoś politycznego zlecenia. W dodatku ta krotochwilna aktywność  gdańskiego KRS  nijak się ma  do aktu wyrównywania zaniedbań w stosunku do spółki Amber Gold i OLT. W ciekawych czasach żyć nam przyszło… Małgorzata Puternicka/1MAUD

Szczytowanie układu III RP Ludzie pełniący funkcje na szczytach władzy zobaczyli, że oni, tak jak sprytni gangsterzy na początku lat dziewięćdziesiątych, też mogą robić szemrane interesy, opływać w luksusy i to bez ryzyka, że ktoś im zrobi krzywdę. Trzydziestoletni, niespełna, urzędnik przyjmuje mnie w gabinecie. Uważa sam siebie za osobę decyzyjną, a więc taką, co wiele może. Wiele może w zakresie wyznaczonym mu przez dyktat ustanowiony wiele lat temu. Za oknem piękny renesansowy rynek, a w gabinecie dobrze zachowane pozostałości XVI- wiecznych fresków. Europa pełną gębą. Młody funkcjonariusz jest z wyglądu trochę taki, jak czekiści, tyle, że zamiast czerwonej gwiazdy ma wybitą na czole nijakość. No i ubrany jest w markowy garnitur. Trafiamy z moim gościem zza oceanu w sprawie ważnego projektu medialnego. Gość przeleciał ocean, poświęca swój cenny czas dla projektu, który ma pokazać, że Polska to nie są promowane przez Obamę „polskie obozy zagłady”. Patrzę i zastanawiam się, jakim cudem III RP wyhodowała takie – przepraszam za słowo – bakterie. Na początek standard: facet nie wie, o czym ma z nami rozmawiać! Ktoś mu nie przekazał, nie dotarły kwity. O czym ma być to cholerne spotkanie? - czytamy z jego twarzy. No cóż, bywa i tak, ale łaskawca posłucha, z czym przychodzimy. Mija góra dziesięć minut i zaczyna się „dramat”. Jacyś wścibscy dziennikarze doczepili się do raportu na temat miejskiej władzy. Gospodarz, zupełnie na luzie, bez stresu, mówi nam, żebyśmy dalej mówili, o co nam chodzi, a on będzie czytał ten raport, gadał z podwładnymi przez telefon, no i oczywiście wysłucha gościa zza oceanu. To się działo naprawdę, to nie był żart. Po około dwudziestu minutach stwierdziłem, że ja też sobie w takim razie trochę podzwonię w swoich sprawach, urzędnik w swoich, po prostu podzwonimy sobie razem z jego pokoju w świat, czyli będzie światowo. Mój gość, a w sumie to przecież i gość władz tego miasta, był trochę zdziwiony, gdyż jego zdaniem takie rzeczy widział tylko w serialu Monty Pythona, tymczasem tutaj jest ‘pajton” „na żywo”. Kończymy po około godzinie tę rozmowę, gospodarz przeprasza i obiecuje nieduże wsparcie dla projektu. Czyli sukces, po prostu sukces. Mój gość nie mógł przez pół dnia dojść do siebie po tym wydarzeniu. Złość mieszała się z nerwowym śmiechem, chęć interwencji gdzieś wyżej z bezradnością. A więc i jego pokonał nasz dzielny system III RP. Dla równowagi, bez kryptoreklamy politycznej, dodam, że prezydent dużego miasta w Polsce zachował się z pełną klasą i kulturą. Ale tu nie chodzi o to, że są dobre przykłady, tylko o to, że jest tak dużo złych. Tu nie chodzi o to, że mojego gościa i sam projekt traktowano czasami przychylnie, z uznaniem. Problem zasadniczy to ustalenie, w jaki sposób III RP wyhodowała całe to nowe pokolenie, dla którego jedynym zmartwieniem są spadające notowania partii rządzącej. Prezes spółdzielni z serialu „Alternatywy 4”, na tle urzędnika X, tak go nazwijmy, to po prostu „socjalistycznym patriotą”, jeśli cokolwiek to znaczy. Tamten, dawny układ kojarzy się z piaskownicą, kreskówką, no bo z dzisiejszej perspektywy, patrząc na epokę Gierka, patologiczną jak najbardziej - kawa ziarnista spod lady, albo mały fiat na talon – jaki to hit? - No, Grzegorz - jak mawia moja przyjaciółka – no nie wygłupiaj się, no proszę Cię! Układ rządzący obecnie Polską, można powiedzieć, wreszcie dojrzał i okrzepł, głupi zachodni kapitalizm ucywilizował na swój sposób i uczynił go narzędziem do załatwiania swoich prywatnych interesów. Nie jesteś swój, to jesteś, wiadomo kto.

To zasada III RP. Ludzie pełniący funkcje na szczytach władzy zobaczyli, że oni, tak jak sprytni gangsterzy na początku lat dziewięćdziesiątych, też mogą robić szemrane interesy, opływać w luksusy i to bez ryzyka, że ktoś im zrobi krzywdę – jakiś prokurator, opozycja, albo dziennikarz śledczy. Pod jednym wszakże warunkiem: nie wolno wyjść poza szereg, nie można podważać reguł gry, trzeba być posłusznym, a czasami nawet trzeba udawać idiotę, co niektórym przychodzi zresztą łatwo, bez wysiłku. Zamiast KC PZPR wielkie banki po premierostwie, zamiast Fiata 126p, wielkie przetargi, fabryki za symboliczna złotówkę, zamiast SB, korporacje i ABW, które i tak śledzą każdy Twój ruch. Przesłucha Cię psycholog w firmie, wyda opinię, że jesteś za mało energetyczny i do widzenia, wilczy bilet. To, co wyprawia na co dzień prokuratura, ciągnąc sobie latami błahe sprawy, niszcząc kariery i życie tysięcy ludzi, o czym czytamy niemal codziennie, to po prostu standard. Skala patologii jest tak duża, że to patologia jest normą, a bycie normalnym i uczciwym stało się patologią, frajerstwem, obciachem. Można powiedzieć, że w końcu doszliśmy do celu. Odwróciły się bieguny norm, zwyczajów, zachowań, zasad. To jest coś, co napawa mnie optymizmem, no bo to już jest chyba kres tych zmian. Za moment system zacznie zjadać swoich ludzi, bo nie swoich już dawno zjadł. GrzechG

Odpryski z tygodnia społecznej wrażliwości Na domiar złego dociekliwy redaktor z FT zauważył, iż u nas odrzucono związki partnerskie w tym samym dniu, w którym Rosja wprowadziła kary za propagowanie homoseksualizmu. Chyba tylko przez roztargnienie nie przypomniał, że stało się to także w przeddzień rocznicy (30 stycznia 1933) przejęcia władzy przez Hitlera. Dobrze przynajmniej, że Komorowski zgolił już ten swój wąsik.Premier Donald Tusk w imię związków partnerskich położył na szali swoje górne drogi oddechowe . Daremne wyrzeczenie. Wyszedł z Sejmu nie odzywając się do dziennikarzy i wrócił do szpitala. Wcześniej rozbawił izbę próbując tłumaczyć, co miał na myśli minister Gowin, kiedy oznajmił, że projekty ustaw są niezgodne z konstytucją. Kiedy Sejm się w końcu uspokoił, premier zaapelował, żeby poprzeć wszystkie trzy wersje ustawy o związkach partnerskich. Po czym nastąpiło głosowanie i premier w dwóch przypadkach wstrzymał się od głosu. Dobrze, że on wrócił do tego szpitala. Minister Nowak nazwał tchórzostwem głosowanie swoich partyjnych kolegów przeciwko woli szefa rządu. Nowakowi łatwo być odważnym. Od czasu gdy bezkompromisowo rzucił premierowi w twarz, że jest geniuszem, ma w Platformie Obywatelskiej stałą licencję na bohaterstwo. Gazeta Wyborcza natomiast alarmuje, że z tego samego powodu Financial Times nazwał Polskę krajem katolickim. Zgroza po prostu. Na domiar złego dociekliwy redaktor z FT zauważył, iż u nas odrzucono związki partnerskie w tym samym dniu, w którym Rosja wprowadziła kary za propagowanie homoseksualizmu. Chyba tylko przez roztargnienie nie przypomniał, że stało się to także w przeddzień rocznicy (30 stycznia 1933) przejęcia władzy przez Hitlera. Dobrze przynajmniej, że Komorowski zgolił już ten swój wąsik. Lewicowy poseł Kalisz posiadający poglądy liberalne, ale wrażliwe społecznie, także promował przed wysoką izbą związki partnerskie i nawiązał nawet do czasów św. Augustyna. Ciekawe, czym zajmowała się wtedy lewica? Jednak w promocji polityki równościowej Kalisz i tak nie dorówna Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, który doradza krwawemu dyktatorowi z Kazachstanu. To jest szczyt wrażliwości społecznej nawet wśród lewicy kawiorowo-jaguarowej. Minister Radosław Sikorski ocenił, że „Brytania to państwo specjalnej troski. I właśnie zrezygnowała z bycia w grupie krajów, które mają najwięcej do powiedzenia w Unii”. Sikorskiemu umknęło, że Brytyjczycy mają już gdzie się wygadać, choćby we własnej Izbie Gmin. Od Unii oczekują bardziej wymiernych korzyści niż możliwość epatowania piarowskimi bon motami. Ja mam silne wrażenie, że minister Sikorski w odróżnieniu od premiera Camerona znajduje się w permanentnym niedoczasie – nie nadąża mentalnie za własną karierą. Poseł Palikot, świeżo wypromowana twarz walki z mową nienawiści nie zasypia gruszek w popiele. Tuż po śmierci matki braci Kaczyńskich opublikował na swoim blogu przeróbkę okładki jednego z tygodników - bliźniacy na rękach matki przedstawieni są jako wampiry. Twórcom nowej wersji Palikota też można składać kondolencje. Ruch poparcia odwołał poparcie dla własnej wicemarszałek Nowickiej z powodów moralnych. To jest faktycznie sensacja. Przy okazji okazało się, że Wanda Nowicka nie była twarzą tej partii, jak to się wszystkim wydawało. Agnieszka Graff oceniła, że ona była po prostu jeszcze jednym rekwizytem Palikota, a mianowicie listkiem figowym. Graff posunęła się bardzo daleko w krytyce szeroko rozumianego członkostwa ruchu Palikota: - „Przede wszystkim Wanda Nowicka, z 20-letnim doświadczeniem zasług w walce o prawa reprodukcyjne kobiet, to dużo większy kaliber niż jakikolwiek członek partii”. Kobiety w wieku reprodukcyjnym rzeczywiście mają prawo czuć się rozczarowane postawą członków ruchu. Ale żeby żaden z nich nie pasował kalibrem do Nowickiej, to aż nie chce się wierzyć.

Marszałek Ewa Kopacz i wicemarszałkowie słusznie doszli do wniosku, że skoro już dawno przeszliśmy suchą nogą przez kryzys, więc jako liderom zielonej wyspy należą im się premie. Jeśli chodzi o forsę, to Kopacz tak się wyemancypowała, że niestraszny jej nawet Grzegorz Schetyna, ponoć największy niegdyś ludojad w partii obywatelskiej. W swoim czasie jako marszałek zapowiadał, że skończy z procederem wzajemnego nagradzania w prezydium Sejmu.

„Wypowiedź pana marszałka Schetyny jest wypowiedzią pana marszałka Schetyny. Proszę potraktować moją wypowiedź jako wypowiedź Ewy Kopacz” - powiedziała Kopacz. Ale może się mylę co do jej emancypacji, może to ludojad Schetyna się stoczył i każda przysłowiowa koza skacze nań, jak na pochyłe drzewo. Pech natomiast nie opuszcza liberalnego do szpiku kości ministra Bartosza Arłukowicza ściganego przez własne wypowiedzi z czasów, gdy był do szpiku kości lewicowy. Teraz wypomniano mu, że jako urzędnik działa na podstawie ustawy, o której niegdyś twierdził, że nie ma prawa wejść w życie, ponieważ wręcz pogarsza leczenie pacjentów. Leczenie jest misją - powiedział Arłukowicz, wtedy poseł z misyjnym zacięciem. Ale ponieważ życie to nie jest misja, więc ustawa pogarszająca leczenie nie przeszkadza ministrowi Arłukowiczowi nadzorującemu to leczenie. W biały dzień i zgodnie z prawem nasze państwo wyczyściło konto bankowe kobiecie, gdyż rzekomo była dłużniczką. Tymczasem to było takie qui pro quo, pomyłka co do osoby. I żadna z instytucji biorących udział w tym rozboju nie poczuła się winna ani zobligowana do naprawy krzywdy wołającej o pomstę do nieba. Prokuratura nie dopatrzyła się czynu zabronionego, komornik wyczyścił konto nieumyślnie, sąd nie miał podstaw do interwencji, wierzyciel się pomylił po prostu. Wszyscy działali zgodnie z prawem. Takie mamy zgodne państwo. Ale za to nasze Jaśnie Państwo jest wrażliwe społecznie. Seaman

Modlin Open'er Faceci z młotkami i miotłami ostukujący pas startowy w Modlinie przejdą do historii skoku cywilizacyjnego III RP, obok burłaków Amber Gold z Gdańska. Ale ta betonowa klęska jest też niespodziewaną szansą na powrót Open'era w pobliże Warszawy. W czasach PRL beton partyjny był solidny. Dzisiejszy beton to już nie to. Marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik dumnie wypinał swój brzuch podczas otwarcia lotniska w Modlinie, ale kiedy beton zaczął się kruszyć, marszałek Struzik stwierdził, że on sam nie jest niczemu winny (cytat): “Ci, którzy twierdzą, że ja osobiście tam mieszałem ten beton są w błędzie”:

plock.gazeta.pl/plock/1,35681,13125007,Marszalek_Struzik_o_Modlinie__Ja_za_to_nie_odpowiadam_.html

No tak, ale ktoś musiał namieszać z tym betonem. Przecież kilku facetów nie przyjechało z betoniarką, wylało beton i pojechało z powrotem do domu. Lotnisko Modlin to inwestycja która kosztowała 400 milionów PLN. Inwestycję spartaczono poprzez zły nadzór a do tego jeszcze towarzystwo spieszyło się z otwarciem na Euro 2012, pomimo ostrzeżeń Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych. Marszałek Struzik skończył podobno podyplomowe studia menedżerskie z zakresu administracji publicznej. Brawo, gratulujemy. Teraz marszałek Struzik będzie musiał ciężko wiosłować aby wypłynąć z bagna. Pomagamy więc pomysłem. Może trzeba rozważyć konwersję lotniska Modlin na obiekt kulturalny, na który powróci Open'er ? Upadek LOT-u zwolni dodatkowe miejsca na lotnisku w Warszawie, Modlin staje się powoli niepotrzebny. Lotnisko w Warszawie jest wystarczająco duże aby obsłużyć Ryanair i Wizzair. Inne loty przejmą powoli Lufthansa/Turkish Airlines, dowożąc pasażerów do swoich hubów we Frankfurcie, Monachium i Istambule. A to co zostanie wezmą Air France-KLM, British Airways i Qatar Airlines. Modlin oferuje piękną platformę koncertową skoku cywilizacyjnego. Open'er, który wystartował na Torach Stegny w Warszawie w 2002 roku i który od kilku lat odbywa się na terenie byłego wojskowego lotniska kawałek za Gdynią, mógłby mieć w Modlinie swoja centralną edycję. Terminal Modlin ma toalety, można tam też strefę VIP zorganizować, bary sushi, chillout zonę i tak dalej. Tak aby było po europejsku.Open'er przeszedł już do klasyki III RP i figuruje w słynnym “Alfabecie Leminga” (cytujemy): "Open'er – jeździ się tam z wystanym w kolejce zaświadczeniem uprawniającym do uratowania Polski przed Kaczafim":

www.uwazamrze.pl/artykul/909451.html

Mało tego. Fundacja Kocham Polskę uznała, że Open'er znajduje się w gronie najważniejszych miejsc, postaci, wydarzeń i osiągnięć ważnych dla Polski, takich jak np. „Solidarność”, Mikołaj Kopernik, Odsiecz Wiedeńska czy Morze Bałtyckie. Nie mniej, nie więcej.

Czy niedługo zgłoszą Open'era do listy światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO, wraz z orkiestrą Owsiaka?

Open'er stworzyli ludzie związani z punkową sceną muzyczną, ale z czasem impreza stała się komercyjna i landrynkowa. Żaden alternatywny nie uzbiera dzisiaj kasy aby zapłacić kilka stów wejściowego. Sponsorem imprezy stał się browar Heineken a widownia przypomina coraz bardziej lemingową okładkę “Uważam Rze” - dziewczątka biegają tam w modnych kaloszach, ubrane w ciuszki Zara i Esprit, wyglądając jak klony Kasi Tusk.Na Heineken Open'er 2013 ma zaśpiewać Rihanna. Słuchać Rihanny w błocie i kaloszach, nawet w tych z Esprit ? Czas olśnić Rihannę naszym skokiem cywilizacyjnym i urządzić koncert na lotnisku w Modlinie. Marszałek Struzik będzie mógł na nowo zabłysnąć w mediach. Balcerac

Polacy znowu głosują nogami? W ubiegłym tygodniu Financial Times poświęcił swoją uwagę sytuacji w Polsce, warto to odnotować, bo nie zdarza się to szczególnie często. Jeśli niczego nie przeoczyłem poprzedni tekst o Polsce opublikowany przez ten opiniotwórczy dziennik dotyczył odwołania poprzedniego prezesa Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie… Tym razem Financial Times postanowił się przyjrzeć kwestii emigracji z Polski. Według danych gazety w roku 2011 Polska zanotowała pierwszy od przejęcia rządów przez Platformę Obywatelską przyrost emigracji netto (Polskę opuściło o 60 tysięcy więcej ludzi, niż do niej wróciło/przyjechało z innych krajów). Przy bezrobociu na poziomie 13,3 % i szacowanym jego dalszym wzroście spodziewać się można tylko jednego – dalszego szybkiego przyrostu emigracji z Polski, szczególnie ludzi młodych, którzy szybko zasymilują się w swoich nowych „ojczyznach” i do Polski już nie wrócą. Przewiduje się, że w ciągu najbliższych 5 lat z polski wyjedzie kolejne 500 – 800 tysięcy ludzi (Financial Times powołuje się tu na Krystynę Iglicką z Uczelni Łazarskiego), dołączając do 2,1 mln Polaków, którzy na stałe wyemigrowali po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. Ponieważ również w ubiegłym tygodniu obchodziliśmy 150 rocznicę wybuchu powstania styczniowego 1863 r., warto te dane porównać, z danymi dotyczącymi skutków tego powstania, często krytykowanego za uszczerbek dla bytu narodowego. Muzeum Historii Polski w materiałach ze zorganizowanej przez siebie w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego wystawy 1863 Gra o niepodległość, wskazuje na następujące skutki powstania: 27000 zesłanych na Syberię i Kaukaz, 10-20 tysięcy poległych w walce, 700 zamordowanych podczas pacyfikacji Litwy i około 10 tysięcy emigrantów. Jak widać z tych danych – straty ludzkie spowodowane powstaniem styczniowym i popowstaniowymi są, co do liczby, w praktyce porównywalne ze skutkami emigracji z Polski tylko w roku 2011. Warto się zastanowić jakie to wystawia świadectwo prowadzonej w Polsce polityki gospodarczej. Okazuje się bowiem, że brak polityki sprzyjającej tworzeniu nowych miejsc pracy i utrzymywaniu dotychczasowych może być groźniejszy niż carskie represje. Może warto zatem spróbować odgrzebać stare pomysły i spróbować zacząć je realizować, bez względu na to, kto sprawuje władzę. Warto przypomnieć, że program gospodarczy PiS z roku 2005, który przygotowywał zespół dr Cezarego Mecha, był skoncentrowany właśnie wokół tych zagadnień i zawierał propozycje konkretnych rozwiązań promujących zatrudnienie (takich jak np. ulgi inwestycyjne związane z tworzeniem nowych miejsc pracy, ulgi w składkach na ubezpieczenia społeczne dla bezrobotnych i absolwentów, zatrudnianych na nowotworzonych dla nich miejscach pracy, program wsparcia budownictwa mieszkaniowego dla rodzin). Wsparcie tworzenia nowych i utrzymywania dotychczasowych miejsc pracy, wraz ze skuteczną polityką prorodzinną powinno dziś być osią budowania polskiej polityki narodowej. Jeżeli nie uda nam się wokół tych zagadnień zjednoczyć i skoncentrować, będziemy skazani na coraz szybszą marginalizację na mapie Europy, a rządzący zamiast realnej debaty będą nam podrzucali kolejne igrzyska, przyspieszające demontaż tradycyjnych wartości i pozycji rodziny w społeczeństwie. A Polacy zagłosują nogami - według Financial Times’a celem ich wyjazdów za pracą i chlebem najczęściej są Zjednoczone Królestwo, Niemcy, Holandia i Norwegia… Paweł Pelc

"Tak dla rodziny” Odpowiedzialność za kryzys demograficzny ponoszą w Polsce rządzący którzy nie podjęli żadnych kroków w ciągu ostatnich 20 lat, a obecnie postulują jedynie półśrodki. Społeczeństwa które nie traktują niskiej dzietności poważnie robią to na własne ryzyko i osobiście odczują jej skutki. Odpowiedzialność za kryzys demograficzny ponoszą w Polsce rządzący którzy nie podjęli żadnych kroków w ciągu ostatnich 20 lat, a obecnie postulują jedynie półśrodki. Społeczeństwa które nie traktują niskiej dzietności poważnie robią to na własne ryzyko i osobiście odczują jej skutki. Głównym ogniwem zwycięskiego w 2005 r. programu gospodarczego PiS „Finanse publiczne – Rozwój przez zatrudnienie”, którego byłem autorem, był program polityki prorodzinnej „Tak dla Rodziny”. Jego celami była: „Neutralizacja negatywnych trendów demograficznych grożących destabilizacją finansów państwa. Uniknięcie scenariusza kryzysowego którego doświadczają kraje Europy Zachodniej. Zniesienie dyskryminacji finansowej osób wychowujących dzieci.” Bez powrotu do jego fundamentu finansowego i wzmocnienia go, jakim był postulat ryczałtowego zwrotu podatków w wysokości 400 zł miesięcznie na dziecko w czterodzietnej rodzinie, każde podejście do uzdrowienia struktury demograficznej będzie działaniem pozornym. Ostrzeżeniem dla wszystkich powinien być przykład Japonii która za późno zorientowała się co do istoty finansowego zagrożenia małodzietności rodzin. I mimo że w 1994 r. wprowadziła Angel Plan, w r. 1995 Child Care i Family Care Leave Act, a w r. 1999 Nowy Angel Plan to zabezpieczenie materialne społeczeństwa w postaci $19 bln inwestycji prywatnych spowodowało że przez długi okres czasu efekt spadku urodzeń nie był tak silnie odczuwalny, a nieskuteczność polityk lekceważona. Obecna skandaliczna wypowiedz byłego premiera, a obecnie ministra finansów Taro Aso który powiedział że „Starsi ludzie powinni mieć prawo, żeby "pospieszyć się i umrzeć", zamiast narażać rząd na koszty ponoszenia opieki medycznej” ukazuje bezradność finansów publicznych w obliczu starzenia się nawet bogatego społeczeństwa. Jest również przestrogą przed odkładaniem polityki prorodzinnej na ostatni moment. Krajem który pierwszy doświadczył zapaści demograficznej i jednocześni efektywnie zastosował politykę prorodzinną wspierającą „tradycyjną rodzinę” była Francja, kompleksowo podczas rządów de Gaulle’a, a początkowo tuż przed II Wojną Światową uchwalając w 1939 r. „Code de la Famille”. Redystrybucja dochodów na rzecz rodzin z dziećmi spowodowała odrodzenie kraju którego elity oskarżały kryzys demograficzny za kolejne niepowodzenia Francji na polu gospodarczo-społecznym i militarnym. Gdyż o ile jeszcze podczas konfliktu 1871 r. populacja Francji była równa Niemieckiej, to już podczas I Wojny Światowej Niemcy byli o 50% liczniejsi. O ile w literaturze często porusza się bardzo agresywną politykę natalistyczną Niemiec okresu wojny która nie zważając na problemy etyczne promowała urodzenia w Niemczech, jednocześnie zwalczała rozwój demograficzny podbitych narodów propagując aborcję i ograniczając opiekę lekarską nad dziećmi, o tyle mało kto wspomina politykę pronatalistyczną Włoch. Przy czym o ile polityka prorodzinna uległa odrodzeniu w Niemczech zaraz po ich zjednoczeniu, to we Włoszech brak koniecznych działań był wyjaśniany negatywnymi skojarzeniami z polityką faszystowską. Otóż Benito Mussolini, przy wachlarzu wielu działań prorodzinnych, już w 1926 roku opodatkował bezdzietnych mężczyzn skutecznie skłaniając ich do przemyślenia swojej roli w społeczeństwie. Dopiero wraz ze spadkiem poziomu dzietności do poziomu 1,42 w 2011 r. (a więc i tak wyższego niż w Polsce) zaczęli być słyszanymi demografowie w tym Massimo Livi-Bacci który już wcześniej ostrzegał że „obecny poziom dzietności oznacza zmniejszenie o połowę ludności Włoch co czterdzieści lat. Trzydzieści lat od teraz, kobiety powyżej osiemdziesiątki będą liczniejsze niż dziewcząt przed okresem dojrzewania, a te powyżej siedemdziesiątki przekroczą liczebnie te poniżej trzydziestki.” Niestety ale bez kryzysu, politycy mają tendencję do spychania problemu demograficznego na bok, zwłaszcza że w krajach które mają/miały niską pozycję polityczną mogły być skłaniane do przyjmowania błędnych poglądów na temat ludności. Takich jak strach przed globalnym przeludnieniem, dążeniem do ochrony środowiska i redukcji gazów cieplarnianych, paradygmatem o niemożności interweniowania w sferze uznawanej jako intymną, oraz uznawania że problem się sam uzdrowi gdyż po okresie niskiej płodności zapanuje okres zwiększonej dzietności. Steven Kramer w artykule w Foreign Affairs „Baby Gap: How to Boost Birthrates and Avoid Demographic Decline” podkreślając że za część spadku odpowiadają wprost polityki ograniczenia dzietności, podając jako przykład pofrankistoską Hiszpanię jednocześnie podkreśla, że bez zmiany polityki państwa nie nastąpi odbicie w poziomie dzietności. Gdyż demografia sama się nie ureguluje, a skuteczna polityka pronatalistyczna wymaga od rządów długoterminowych inwestycji w celu zachęcenia do posiadania dzieci przez rodziny. Konieczne są znaczące finansowe nakłady nawet w okresie oszczędności spowodowanych kryzysem i to bez oczekiwania na krótkoterminowy sukces. W celu okazania się skutecznymi powyższe działania powinny się cieszyć narodowym konsensusem, spójne i przewidywalne dla rodziców dzieci. Obecnie rządom wprowadzić skuteczną politykę prorodzinną będzie trudniej niż dawniej, gdyż o ile dawniej można było ją powiązać z funkcjonowaniem państwa opiekuńczego i okresem trwałego wzrostu gospodarczego, to obecnie sytuacja jest odmienna. Państwo dobrobytu na Zachodzie jest zagrożone, króluje myśl neoliberalna, proces globalizacji i narastanie nierówności w dochodach, a młodzi ludzie mają coraz większe problemy ze znalezieniem stałych, dobrze płatnych miejsc pracy. Mogą one opóźnić założenie rodziny lub nigdy nie zdecydować się na posiadanie dzieci. Polityka państwa w Polsce może zmniejszyć lukę między liczbą dzieci które rodziny pragną mieć, a ilością rzeczywiście posiadanych. I to rząd powinien dokonać dystrybucji dochodów z rodzin bezdzietnych i małodzietnych w kierunku rodzin wielodzietnych. A to w celu wyeliminowania przeszkód uniemożliwiających zwykłym ludziom realizację ich pragnienia zawarcia związku małżeńskiego, posiadania dzieci. Te proste i jasne konkluzje noblistów Alva i Gunnar Myrdal powinny zostać przez krajowych polityków przyswojone abyśmy wszyscy z bólem nie obudzili się w „niezbadanej erze wyludnienia”. Cezary Mech

2013 Rokiem Rodziny, czyli jak rząd próbuje ograniczyć ilość kredytów w programie Rodzina na Swoim

Osoby, które chciały skorzystać z pomocy państwa w zakupie pierwszego mieszkania w ramach programu „Rodzinna na Swoim”, musiały stosowne wnioski złożyć do końca 2012 roku. Już w styczniu br. Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej, opublikowało stanowisko, które może zniweczyć nadzieje części osób, które zdążyły złożyć wymagane dokumenty. Cały proces starania się o kredyt hipoteczny jest dość zagmatwany, tym bardziej, im większą sumę planujemy pożyczyć. Jeśli jednak spełni się stawiane warunki zdolności kredytowej i cierpliwie przejdzie proces skompletowania dokumentów dla banku, wniosek kredytowy powinien być rozpatrzony pozytywnie.

Dlaczego „powinien” a nie po prostu „jest”? Okazuje się, że wszystko może mieć swoje drugie dno. Tym razem wbrew przewidywaniom niespodzianka czeka nie ze strony banku, ale … ustawodawcy. Rzecz dotyczy programu Rodzina na Swoim, a autorem zamieszania jest Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej. Program "Rodzina na Swoim" funkcjonuje na podstawie Ustawy z dnia 8 września 2006 roku o finansowym wsparciu rodzin i innych osób w nabywaniu własnego mieszkania (Dz. U. z 2012 r., poz. 90). Ustawa określa warunki stosowania dopłat do oprocentowania kredytów preferencyjnych udzielanych na zakup lokalu mieszkalnego, budowę lub zakup domu jednorodzinnego albo wniesienie wkładu budowlanego do spółdzielni mieszkaniowej. W oparciu o te regulacje przez sześć ostatnich lat kredytobiorcy uzyskiwali (lub nie) pomoc w postaci dopłat do spłaty zadłużenia. Jeszcze w ubiegłym roku ponad 26 tysięcy chętnych złożyło wnioski kredytowe i teraz, już w nowym roku, oczekuje na decyzje z banków. Rok 2013 premier Tusk ogłosił Rokiem Rodziny. Skąd więc pospieszne zmiany w prawie, które rodzinom nie pomogą, a wręcz część z nich postawią w kłopotliwej i zaskakującej sytuacji? W połowie stycznia b.r. Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej poinformowało o zmianie zasad przydzielania kredytów w programie Rodzina na Swoim. Zmiany te dotyczą jednego z dokumentów składanego wraz z wnioskiem kredytowym – umowy. Według nowego wymogu resortu budownictwa musi być to umowa o ustanowieniu lub przeniesieniu własności lub odpowiednia umowa zobowiązująca. Dotychczas wystarczającym dokumentem była umowa rezerwacyjna, i tę możliwość wykorzystywała część klientów, unikając ponoszenia kosztów notarialnych przed pozytywną decyzją kredytową.

Umowami dokumentującymi transakcję zakupu mieszkania lub domu przedstawionego do finansowania kredytem preferencyjnym mogły być powszechnie funkcjonujące w obrocie prawnym i stosowane na rynku kredytów hipotecznych umowy cywilno-prawne dotyczące transakcji przeniesienia własności nieruchomości, np. umowa przedwstępna (umowa zobowiązująca zawierana zgodnie z Kodeksem Cywilnym /art. 389 KC/ standardowo i powszechnie stosowana przez deweloperów w przypadku realizacji budowy lokalu mieszkalnego), umowa cywilno-prawna, w której np. deweloper zobowiązuje się do wybudowania lokalu mieszkalnego o określonej powierzchni użytkowej (umowa taka nie musi być zawarta w formie aktu notarialnego), umowa zobowiązująca do przeniesienia własności nieruchomości (w przypadku takiej umowy powinna być zachowana forma aktu notarialnego, zgodnie z art. 158 kodeksu cywilnego).

Charakter umowy zobowiązującej ma również umowa deweloperska zawierana stosownie do przepisów ustawy z dnia 16 września 2011 r. o ochronie praw nabywcy lokalu mieszkalnego lub domu jednorodzinnego (Dz. U. Nr 232 poz. 1377). Odnosi się ona bowiem do przeniesienia lub ustanowienia prawa własności lokalu mieszkalnego lub domu jednorodzinnego na rzecz docelowego kredytobiorcy.

http://www.transport.gov.pl/2-482d4e0d266e3-1795911.htm

Informacja jest jasna, czytelna i nie pozostawia żadnych wątpliwości – umowy rezerwacyjnej nie ma wśród dokumentów, które według ministerstwa spełniają wymagania. Spory procent wnioskodawców złożył swoje dokumenty wg. zeszłorocznej praktyki i tylko od dobrej woli banku zależy decyzja. Część bowiem banków zapowiedziała, że ta zmiana nie wpłynie na rozpatrzenie wniosków złożonych przed jej wprowadzeniem, część jednak zamierza ślepo podporządkować się napomnieniu ministerstwa. Bowiem jak przypomina sam resort:

[…] stanowisko Ministerstwa nie jest wiążącą interpretacją prawa (Ministerstwo jako organ administracji rządowej nie ma uprawnienia do wydawania takich interpretacji), lecz tylko przytoczeniem obowiązującego przepisu, który powinien być stosowany przez banki od początku funkcjonowania programu. Sam kredytobiorca w tej chwili nie ma już żadnego pola manewru, bowiem żądana umowa musiała zostać zawarta do dnia złożenia wniosku o kredyt. Rodzinom, które cieszyły się, że zdążyły wnioskować o kredyt preferencyjny tuż przed zakończeniem programu, pozostaje życzyć szczęśliwego Roku Rodziny 2013! Bo parafrazując słowa noworocznego orędzia premiera Tuska może okazać się, że tak naprawdę mają tylko siebie. A ustawodawcy życzymy mniej prawnych potknięć w regulacjach, których niedoróbki wypływają po 6 (!) latach, na pożegnanie z bublem. Anna Raciniewska

Leopold wiecznie żywy „Duch króla Leopolda” to historia, w którą nikt by nigdy nie uwierzył, gdyby nie fakt, że niestety zdarzyła się naprawdę. Od czasów „Dreadnought”, a bodaj nawet „Wyniosłej wieży”, nie zdarzyła mi się książka tak fascynująca, tak zmuszająca do przeżywania zdarzeń dawno minionych (pewnie dlatego, że jej bohatera spotkałem kiedyś osobiście) i tak w swych rozpoznaniach przeraźliwie gorzka. „Duch króla Leopolda” Adama Hochschilda, kronika podboju i eksploatacji Konga, to historia, w którą nikt by nigdy nie uwierzył, gdyby nie fakt, że niestety wydarzyła się naprawdę. Ani jednemu z faktów, które przytacza amerykański badacz, nie sposób zaprzeczyć. A jeśli faktom nie można zaprzeczyć, to można o nich zapomnieć. I tak też poradziła sobie Europa z wielkim ludobójstwem (trudno zliczyć ofiary, ale liczba oscyluje wokół 10 mln), które – dowodzi Hochschild – było prefiguracją komunizmu i nazizmu. System zniewolenia, wyzysku i masowych zbrodni podobnie łączył się tu z najświatlejszymi celami i niewymownym cynizmem oraz hipokryzją. Dziś nie pamiętamy już, że podboju Afryki dokonywano pod hasłem walki z niewolnictwem ani że ówcześnie oznaczało to walkę z Arabami. Kolejne połacie Czarnego Lądu zagarniano, aby wyzwalać ich mieszkańców spod tyranii arabskich handlarzy niewolnikami, a kolonialną administrację ustanawiano celem niesienia wyzwolonym dobrodziejstw cywilizacji. Król Leopold ze swym niezwykłym zaangażowaniem w to dobroczynne dzieło był zaś podziwiany przez swoje czasy jak – nie przymierzając – twórca wielkiej orkiestry afrykańskiej pomocy. Gdy zaś już wyszło na jaw, że Leopold wyciąga ze swej kolonii miliony, że Murzyni mrą masowo zapędzani do zbierania kości słoniowej i kauczuku, że z „wrodzonego lenistwa” leczy się ich chłostą na śmierć, obcinaniem dłoni, wymyślnym systemem brania i karania zakładników, stało się to wyłącznie dlatego, że wielki chciwiec psuł interesy innym, jeszcze większym. Nawet najbardziej pozytywni bohaterowie tej historii okazują się w końcu mniej pozytywni, gdy dowiadujemy się, że alarmując świat o zbrodni i niewolnictwie w Kongu, pochwalali co najmniej takie same zbrodnie w macierzystych dominiach francuskich i angielskich. Nawet najbardziej prawy z wrogów niewolnictwa wydobył
z siebie pean na cześć plantacji kakao, gdzie praca czyniła czarnych wolnymi, bo czekoladowy magnat, do którego należały, był akurat jednym z jego hojnych sponsorów. Trudno uwierzyć, do jakiego stopnia Europa, pouczająca nas dziś tak zajadle, umiała całkowicie wyprzeć z pamięci swe krwawe dziedzictwo. I tu wyjaśnię, w jaki sposób spotkać się mogłem z królem
Leopoldem II. Owoż nie jest to trudne, bo stoi on − jego pomnik, oczywiście − dokładnie naprzeciw Parlamentu Europejskiego. Pamiętam, jak stwierdziwszy ten fakt, zakipiałem: jak to, taki zbrodniarz, morderca milionów, ma tu pomnik?! Czytając o hipokryzji „wielkiego filantropa”, który zaniósł Afryce dobrodziejstwa europejskiej cywilizacji, nie mogłem się opędzić od myśli, że może jednak facet jest tam na swoim miejscu.

Amerykański test – Subotnik Ziemkiewicza Media i autorytety III RP od swego zarania żyją rytmem nieustannego oburzenia. To ich najbardziej charakterystyczna cecha. Ktoś zrobił coś, ktoś powiedział coś, ktoś nie uszanował autorytetu − hańba mu! Surowe głosy potępienia, zbiorowe listy intelektualistów, moralne uniesienie, a w drugiej linii − kocia muzyka szyderstw i kpin. Jeśli nawet oburzenie w końcu opadnie, no bo jak długo można piać na wysokim diapazonie, to zaraz podsunięty zostanie nowy powód do mobilizacji. Obrażają pamięć Jacka! Tolerują tu czy tam antysemitę! Opluwają największego z Polaków! Odmówili ulicy wielkiemu poecie! Wpuścili na uczelnię „uznawanego za radykała” publicystę, znanego z występów w Radiu Maryja! Aaaaghhh!!! Kiedyś się dziwiłem, że im się to nie znudzi. Dziś już wiem, że wspólne przeżywanie oburzenia jest istotnym spoiwem czegoś, co można by nazwać „postinteligencją” − warstwy nazwanej przez Sołżenicyna „obrazowanszcziną”, uzurpującą sobie wysokie, a opustoszałe miejsce w hierarchii społecznej, od wieku XIX przysługujące w Polsce inteligentom, jako tym, którzy poświęcali sukces materialny dla wartości wyższych i którzy nieśli na sobie ciężar starań o odzyskanie przez Polskę wolności i o jej modernizację.

Tyle, że owa historyczna polska inteligencja miała swój etos, wysoko stawiający służbę narodowi, i całą kolekcję wywiedzionych z etosu szlacheckiego norm. Postinteligencja, produkt pośpiesznego i masowego awansu w PRL, jak i jego drugiej fali, już w III RP, ma tylko poczucie wyższości nad „wiochą” i „obciachem”. Tym silniejsze, im bardziej dolegliwie sama odczuwa słomę w butach. W tym nieustannym oburzeniu nie chodzi tak naprawdę o konkretne preteksty. Oburzam się razem z autorytetami − więc należę do tych lepszych, jestem po stronie „Polski fajnej” przeciwko „Polsce niefajnej”, po stronie elit przeciwko ciemnej masie. A potrzebuję tego tym bardziej, im bardziej chcę czuć się istotą wyższą od tubylczego motłochu i im mniej mam do tego realnych podstaw. Łatwość, z jaką elity oburzają się całodobowo i przez siedem dni w tygodniu sprawia, że oburzenie naturalną koleją rzeczy niezwykle w Polsce staniało. Im więcej oburzenia, tym mniej realnego potępienia dla osób i działań, które z bezwzględnym społecznym potępieniem powinny się spotkać. Mechanizm jest prosty i dawno już opisany przez Henryka Sienkiewicza w sławnej powieści „W pustyni i w puszczy”. Z jednej strony − nieustający spazm potępienia wywołują „zbrodnie III RP” na czele z tymi największymi: żartem Jarosława Kaczyńskiego, że podczas rocznicowych uroczystości w stoczni oficjele z PO stanęli tam, gdzie swego czasu stało ZOMO czy pozytywnym rozpatrzeniem za jego rządów wniosku Radiu Maryja o europejską ekodotację na geotermię. Z drugiej zaś − Palikot po prostu „mówi to, co wreszcie ktoś musiał powiedzieć”, a w sprawie Amber Gold winni są tylko pazerni klienci, którzy chcieli się nachapać. W tym oburzonym jazgocie wymyśliłem sobie własny, prosty test, pozwalający przywrócić sprawom właściwe proporcje i konotacje. Otóż wystarczy sobie wyobrazić, że dzwoni do nas przyjaciel z USA, rodowity Amerykanin, i pyta, czym tam obecnie żyją polskie media. Facet nic nie wie o Polsce, i musimy mu wyjaśnić jak przysłowiowej krowie na rowie. Jeśli nasz wyimaginowany rozmówca zrozumie, to znaczy, że istotnie sprawa jest. Jeśli nie − to znaczy, że mamy do czynienia z kolejną czerską wydmuszką. Zastosujmy to w praktyce. News: w Krakowie ma się odbyć „bal niepokornych”, na który organizatorzy zaprosili także opozycyjnych dziennikarzy. Bal, trafunkiem, odbyć się ma w tę samą sobotę, w którą organizowany jest po raz któryś z rzędu charytatywny bal dziennikarzy, który od dawna już, wbrew swej nazwie, jest miejscem spotkań nie tyle dziennikarzy, co związanych z władzą polityków i innych przedstawicieli establishmentu. Co prawda, bal ten odbywa się w Warszawie, a bal niepokornych w Krakowie, ale z jakiegoś powodu krakowska inicjatywa uznana został za konkurencyjną względem warszawskiej, rozłamową i w ogóle oburzającą. Spróbujmy wytłumaczyć Amerykaninowi, dlaczego liczna rzesza komentatorów oburza się, że ktoś nie chce się bawić na balu z gwiazdami prorządowych mediów, tylko urządza w innym mieście swoją własną imprezę. Dlaczego spotyka się to z potępieniem, z agresją, z odrażającymi drwinami w rodzaju propozycji udekorowania sali zniczami i szczątkami tupolewa? Nie wiem jak kto, ja się nie podejmuje. Albo spróbujmy mu wytłumaczyć oburzenie faktem, że podano do publicznej wiadomości informacje o rodzicach sędziego, który nagle stał się głośny dzięki pomieszaniu ról i wpleceniu w ustne uzasadnienie wyroku czegoś w rodzaju gazetowego wstępniaka. I nie chodzi o jakieś informacje „wrażliwe”, nic podobnego – po prostu o to, kim owi rodzice byli z zawodu i gdzie pracowali. Nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek Amerykanin pojął, co w tym oburzającego, skąd okrzyki o hańbie, podłości, zastraszaniu i grzebaniu w życiorysach. U nich w Ameryce to oczywiste, że wiadomo, kim byli czyi rodzice, ba, gdy ktoś się staje głośny, to z punktu media rzucają się na wszystko, co się z nim wiąże, włącznie z opowieściami z przedszkola. Albo − fakt, że marszałkowie Sejmu i Senatu przyznają sobie nagrody finansowe. Tu reakcja byłaby pewnie niejednoznaczna. Sam fakt na pewno oburzający. Z drugiej strony, nasz rozmówca nie mógłby wyjść ze zdziwienia, że u nas nie ma jasnych zasad, ile i jak zarabiają parlamentarzyści, że służbę publiczną traktuje się jak zakład pracy, w którym wybieralnym politykom przysługują np. odprawy po przegranych wyborach, jak za rozwiązanie zatrudnienia… No i dlaczego się nagle z tym TVN obudził po wielu latach? Test jest naprawdę prosty i łatwy, a pozwala otrząsnąć się z medialnego szlamu, gdy znowu głosami utytułowanych lizusów i histeryków będziemy szarpani za emocje, że, na przykład, opozycja ośmiela się delegitymizować władzę, że zwołuje uliczne manifestacje, że jacyś ludzie ośmielają się stawiać namiot pod siedzibą prezydenta i żądać jego dymisji. Dla jego upowszechnienia chętnie zrzekam się praw autorskich. RAZ

TYLKO U NAS: TVP zainteresowana emisją filmu Anity Gargas Portal Niezalezna.pl ustalił, że Telewizja Polska jest zainteresowana emisją filmu „Anatomia Upadku” w reżyserii Anity Gargas. - Bardzo się cieszę, że TVP wyraziła zainteresowanie emisją filmu – mówi nam jego autorka. W związku z tym, że w ostatnich dniach Zarząd Główny Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich zwrócił się do prezesa TVP Juliusza Brauna z apelem o wyemitowanie filmu Anity Gargas wyprodukowanego przez Niezależne Wydawnictwo Polskie (wydawcę tygodnika "Gazeta Polska"), a pomysł emisji filmu w TVP poparli podczas audycji Radia ZET „Siódmy dzień tygodnia” obecni w studiu politycy wszystkich partii obecnych w Sejmie - PO, PiS, SP, RP, PSL i SLD, poprosiliśmy Telewizję Polską o zajęcie oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Z odpowiedzi, którą otrzymaliśmy wynika, że TVP jest zainteresowana pokazaniem zarówno filmu „Anatomia Upadku” w reżyserii Anity Gargas, jak i filmu „Śmierć prezydenta” National Geographic.
- Telewizja Polska jest zainteresowana pokazaniem obu filmów. Już od pewnego czasu trwają na ten temat rozmowy, ale dziś finalnej decyzji jeszcze nie ma – wyjaśnia Joanna Stempień-Rogalińska, rzecznik TVP. W rozmowie z portalem Niezależna.pl Anita Gargas przyznaje, że na stanowisko władz TVP wpłynęło najprawdopodobniej masowe zainteresowanie filmem.
- Bardzo się cieszę, że TVP wyraziła zainteresowanie emisją filmu. Oczywiście od zainteresowania do podjęcia decyzji daleka droga. Mam wrażenie, że na stanowisko władz TVP wpłynęło masowe zainteresowanie filmem oraz kierowane pod ich adresem uwagi środowisk, które uważają, że w sprawie katastrofy smoleńskiej debata w telewizji publicznej jest niewystarczająca. Wydaje mi się również, że fakt, iż politycy różnych opcji, w tym Platformy Obywatelskiej, są zdania, że „Anatomia upadku” powinna zostać pokazana w TVP, był pewnego rodzaju bodźcem do działania dla władz telewizji – mówi w rozmowie z portalem Niezależna.pl Anita Gargas.
Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny "Gazety Polskiej", która wyprodukowała film, komentuje: - Bardzo się cieszę, że TVP przynajmniej zaczęła udawać, że jest telewizją publiczną. Mam nadzieję, że rozmowy z National Geographic nie będą pretekstem do wycofania się telewizji z emisji "Anatomii upadku", bo my nie stawiamy żadnych przeszkód. Film Anity Gargas może być przez TVP wyemitowany nawet dzisiaj. Piotr Łuczuk

TRZY PYTANIA do Anity Gargas: "Mój film wyemitują inne stacje, mimo, iż nie mają obowiązku misji. A TVP pozostanie, jak zwykle, w tyle" "Telewizja Polska jest zainteresowana pokazaniem obu filmów. Już od pewnego czasu trwają na ten temat rozmowy, ale dziś finalnej decyzji jeszcze nie ma" - poinformowała portal wPolityce.pl rzeczniczka TVP Joanna Stempień-Rogalińska. Niestety doświadczenie uczy, że od zainteresowania do emisji daleka droga - tak komentuje tę deklarację Anita Gargas, publicystka Gazety Polskiej, dokumentalistka, autorka filmu "Anatomia upadku".

wPolityce.pl: Rzeczniczka TVP, Joanna Stępień Rogalińska deklaruje, że Telewizja Polska chce wyemitować oba filmy o katastrofie, tzn. ten National Geographic "Śmierć Prezydenta" oraz ten pani, "Anatomia Upadku". Jak pani ocenia tę deklarację? Anita Gargas: Bardzo się cieszę, że TVP wyraża zainteresowanie emisją naszego filmu. Niestety doświadczenie uczy, że od zainteresowania do emisji daleka droga. Tym bardziej, iż TVP już zasłania się tym, że oba filmy powinny być nadane w tym samym czasie, a pertraktacje z National Geographic trwają i mogą potrwać jeszcze długo. W dodatku wcale nie wiadomo czy zakończą się sukcesem. Taka transakcja wiązana stawia nas w dość dziwnej sytuacji.

wPolityce.pl: Zadeklarowaliście państwo, że odstąpicie TVP film za złotówkę. Podtrzymuje pani tę deklarację? Anita Gargas: Oczywiście. Podtrzymujemy tę deklarację. Zresztą została ona złożona na piśmie prezesowi TVP. Jednak co z tego, skoro rysuje się przed nami jakieś niezależne od nas warunki? Nie ma powodu, dla którego widzowie telewizji publicznej nie mieliby obejrzeć filmu "Anatomia Upadku" wcześniej, przed filmem "Śmierć prezydenta". Nie ma powodu, by uzależniać emisję naszego filmu od tego, czy National Geographic wyrazi zgodę i dogada się z TVP czy nie dogada. Debata w sprawie katastrofy smoleńskiej jest tak nabrzmiała, że nie ma powodów do zwłoki. Proszę zauważyć, że dyskusja o katastrofie i o filmach toczyła się dotąd wszędzie oprócz Telewizji Polskiej. Już wkrótce widzowie będą mogli obejrzeć ten film w innych stacjach, tylko nie w telewizji, która określa się mianem publicznej.

wPolityce.pl: Czy wobec tego TVP wywiązuje się z obowiązku misyjności? To coś nowego. Które stacje wyemitują "Anatomię Upadku"?Anita Gargas: Nie mogę na razie powiedzieć nic więcej. Chodzi o to, że inne stacje wyemitują ten film, mimo, iż nie mają obowiązku misji wynikającego z faktu bycia nadawcą publicznym. A TVP pozostanie, jak zwykle, w tyle. Rozmawiała Dorota Łosiewicz

TRZY PYTANIA do Macierewicza o film NGC. "To przypomina komunistyczną propagandę, pokazującą jak Rosjanie dbali o dojście do prawdy o Katyniu" wPolityce.pl: W niedzielę wyemitowano film o katastrofie smoleńskiej, który nakręciła stacja National Geographic. Jak Pan ocenia tę produkcję? Antoni Macierewicz: Trudno ten film komentować w krótkiej rozmowie. Jest on bowiem tak pełen nieprawd i bzdur, że trudno się do tego odnieść w kilku zdaniach. Ten obraz jest z punktu widzenia znanego przebiegu wydarzeń i znanych faktów po prostu filmem abstrakcyjnym. On w żaden sposób nie oddaje tego, co wiemy. To jest ekranizacja tez przede wsystkim rosyjskiego MAK z pewnymi małymi korektami na rzecz tez komisji Millera. Ogólnym podmiotem, z którym się w tym filmie polemizuje, choć nie udziela się mu głosu, jest polskie społeczeństwo. Ono jest określane, jako ludzie, którzy nie wierzą, nie zgadzają się z przedstawionymi tezami, są podejrzliwi w sposób nieuzasadniony, mają spiskowe teorie. Film poświęcony jest de facto obronie stanowiska rosyjskiego i stanowiska rządu Tuska przed anonimowymi polemistami, przed anonimowymi ludźmi, którzy krytykują oficjalne ustalenia z niewiadomych i podejrzanych powodów. Może gdyby autorzy filmu pokazali prawdziwy przebieg tzw. akcji ratunkowej, w której nie sprawdzono nawet czy ofiary żyją, może gdyby pokazano, że karetki pogotowia przebywały na miejscu zdarzenia nie dłużej niż 20 min, ponieważ uznano, że wszyscy nie żyją, choć nikogo nie zbadano, może gdyby pokazano, jak cięto i niszczono wrak, wybijano szyby, fałszowano dowody, to być odbiorcy filmu mogliby lepiej zrozumieć zachowania społeczne i można byłoby się zastanowić w sposób lepszy nad wiarygodnością rosyjskich tez.

Film zaskoczył wielu komentatorów. To, co zaskakuje przede wszystkim, to szczegóły, np. fakt, że oparto się na rosyjskim odczycie rejestratora głosu w kokpicie, którego odczytów nie broni nawet tzw. raport Millera. Przywołano jako wiarygodne rozmowy w kokpicie, które jak wiadomo od dawna wogóle nie miały miejsca. W pewnym momencie ma być obecny w kokpicie gen. Błasik, co wiadomo, że nie miało miejsca. To jest nieprawda. Co więcej ze strony gen. Błasika miały paść słowa "nic nie widać", a wiadomo, że taka wypowiedź nigdy nie miała miejsca. Film pokazuje również, że w czasie lotu słychać było uderzenie w drzewo, w tę słynną pancerną brzozę. To uderzenie odwzorowane jest jedynie w rosyjskich dokumentach. Fałsz tych zapisów został pokazany przez analizę Instytutu Ekspertyz Sądowych. Ten Instytut zaznaczył, że nie ma tego dźwięku. Informacje o tym dźwięku został przekazany opinii publicznej jedynie przez stronę rosyjską. To miało uzasadnić winę pilotów. Takich nieprawdziwych wydarzeń, dźwięków i faktów jest w tym filmie mnóstwo. Wszystkie mają uzasadnić tezę o winie polskich pilotów. Dla zwiększenia oskarżenia polskich pilotów w ogóle nazywa się ich elitą polskiego lotnictwa. Ta elita, najwybitniejsi polscy piloci, zdaniem twórców filmu nie wie jak ma wyglądać odejście na drugi krąg w automacie, nie wie, czym się różni wysokościomierz radiowy od barycznego. Film pokazuje, że lotnicy nie znają zupełnie podstawowych zasad pilotowania Tu-154M. Człowiek, który miał wylatanych 3 tys. godzin lotów na tym konkretnym egzemplarzu Tu, ma nie wiedzieć co to jest wysokościomierz baryczny i czym się różni od radiowego. To nawet nie jest śmieszne, to jest absurdalne. Równie absurdalne, co pokazanie rosyjskiej ekipy śledczej, jakby była porównywalna z brytyjską ekipą badającą tragedię nad Lockerbie. Film ukazuje zespół rosyjski jakby z niesłychaną starannością i precyzją prowadził swoje badania. Wiemy, jak było w rzeczywistości, jak niszczono wrak, jak fałszowano dane itd. Obraz rosyjskich funkcjonariuszy, którzy są stylizowani na ekspertów zachodnich, jest próbą wmówienia światu, że to, co się działo, nie miało miejsca. To próba prezentowania rosyjskich służb jako takich samych i działających tak samo, jak służby zachodnie. Taki obraz ma trafić do opinii publicznej na Zachodzie. To jest jednak fikcyjny obraz. To przypomina komunistyczną propagandę z lat 40., pokazującą jak Rosjanie dbali o dojście do prawdy o Katyniu. Ją też starano się porównywać do komisji zachodnich, które badały zbrodnie z okresu II wojny światowej. To są wymyślone obrazy.

Jaki cel ma ten film? To jest sztuczna kreacja nastawiona na obronę tez pana Millera i pani Anodiny. On powstał w oparciu o wymyślone fakty, które nie mają związku z rzeczywistością. To musi zastanawiać, również dlatego, że autorzy i producenci dysponowali prawdziwym obraz rzeczywistości. Na prośbę zespołu parlamentarnego i moją osobiście przewodniczący klubu parlamentarnego Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w PE wysłał do producentów tego filmu pełen zapis prac i ekspertyz prof. Biniendy, prof. Nowaczyka, dr. inż. Szuladzińskiego, a także stanowisko polskich prawników np. mec. Szonert-Biniendy, czy przebieg wysłuchania publicznego w Parlamencie Europejskim. Wszystkie te materiały, w języku angielskim, zostały wysłane producentom. Oni dysponowali tymi materiałami od ponad roku. To nie były spiskowe teorie publikowane przez podejrzane media, tylko oficjalne dokumenty np. z PE. Faktografia była świetnie znana autorom tego filmu. Odrzucono ją niestety na rzecz propagandowej obrony wersji rosyjskiej. To musi dziwić, podobnie, jak dziwi gotowość dr. inż. Macieja Laska, płk. Wiesława Jedynaka i ministra Millera do wzięcia udziału w rosyjskiej propagandzie. Ona w istocie atakuje przecież nie żadną wersję spiskową, ale państwo polskie. Film pokazuje państwo polskie, jako państwo, które nie umiało wykształcić sprawnych pilotów, które jest odpowiedzialne za śmierć swojej elity. Z kolei strona rosyjska jest pokazana na kształt najnowocześniejszych służb rodem z Zachodu. To mija się z prawdą. Rozumiem, że autorzy tego filmu ciągle wstrzymują się z jego emisją na świecie. Polska wersja, którą można było obejrzeć w niedzielę, ma charakter pilotażu, mającego sprawdzić, czy można sobie pozwolić na emisję tego na całym świecie. To oznacza, że od naszej reakcji, od reakcji polskiej opinii publicznej, od reakcji państwa polskiego na ten film zależy czy ta wersja zostanie upubliczniona wszędzie. Autorzy nie wyemitowali tego na całym świecie, rozumiejąc, że mogą się narazić na pozwy. Mam nadzieję, że bez względu na korzyści, jakie z tej sprawy może mieć rząd Tuska, ktoś po stornie oficjalnej zorientuje się, że upowszechnianie tej wersji wydarzeń uderzy również w pana Tuska i jego urzędników. Rozmawiał Stanisław Żaryn

Pora umierać? Ledwo zakończył się pogrzeb Jadwigi Kaczyńskiej, matki nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, a już nadeszła wiadomość o śmierci Józefa kardynała Glempa, byłego prymasa Polski. Pogrzeb Jadwigi Kaczyńskiej był uroczysty, ale nie przekształcił się w jakąś polityczną manifestację - co zostało przyjęte z ulgą przez tak zwany Salon. Jego uczucia wyraził Mirosław Czech, działacz Związku Ukraińców w Polsce, pisujący w żydowskiej gazecie dla Polaków, a więc będący żywą ilustracją proletariackiego internacjonalizmu. Zauważył mianowicie, że „nie chowaliśmy generałowej Sowińskiej”. Jak wiadomo, pogrzeb generałowej Sowińskiej w roku 1860, wdowie po „jenerale z nogą drewnianą”, co to poległ w obronie wolskiej reduty podczas Powstania Listopadowego, przekształcił się w patriotyczną manifestację, która zapoczątkowała kolejne, prowadząc do wybuchu Powstania Styczniowego. Najwyraźniej Salon przez gęsią skórkę czuje, że atmosfera w naszym nieszczęśliwym kraju coraz bardziej sprzyja manifestacjom, które Bóg wie, do czego mogą doprowadzić, a z pewnością - do konieczności opowiedzenia się po jakiejś stronie: pałowanych albo pałujących. Nietrudno się domyślić, że w środowisku autorytetów moralnych wzbudza to żywe zaniepokojenie, bo i poczucie wspólnoty interesów i instynkt samozachowawczy nakazywałby stanąć murem po stronie pałujących - oczywiście patetycznie uzasadniając to koniecznością obrony wolności i demokracji, bo wiadomo, że nic tak demokracji nie służy jak czołgi na ulicach i spałowanie suwerenów - ale z drugiej strony, czy autorytetom moralnym wypada tak ostentacyjnie przyłączać się do pałowania, podskakiwać i pokrzykiwać? Nie tylko nie wypada, ale nawet stwarza ryzyko zwichnięcia aureoli - toteż nic dziwnego, że spokojny przebieg uroczystości pogrzebowych pani Kaczyńskiej Salon przyjął z widoczną ulgą, co w żydowskiej gazecie dla Polaków odnotował swoimi słowami działacz Związku Ukraińców w Polsce, nazwiskiem Czech. Ciekawe, jak będzie wyglądał pogrzeb pana red. Adama Michnika - bo myślę, że towarzyszyła mu będzie oprawa znacznie bardziej okazała niż nawet w przypadku Jacka Kuronia. Jak pamiętamy, w pogrzebie Jacka Kuronia, który uchodził za agnostyka, wzięli udział przedstawiciele wszystkich możliwych wyznań, co jakiegoś poczciwca skłoniło do komentarza, że „chłop wierzył we wszystko”. Tak to pozory mylą, o czym wspomina również Adam Grzymała-Siedlecki, opisując, jak to słynący z zamiłowania do retorycznych popisów abp. obrządku ormiańskiego Józef Teodorowicz, po uroczystej mszy w Wilnie w roku 1918 miał udzielić błogosławieństwa - ale przedtem nie oparł się pokusie przemówienia: „Mnież to, niegodnemu słudze Bożemu przygodzi się błogosławić ciebie, ludu wileński, ludu, któryś tyle przecierpiał? Mnież to ciebie - a nie tobie mnie błogosławić?” - co jeden ze słuchaczy streścił głuchawej żonie, pytającej, co arcybiskup powiedział: „prosto waha się, czy błogosławić!” Z okazji śmierci prymasa Glempa, który kazał pochować się w warszawskiej Archikatedrze, a nie w „panteonie wielkich Polaków” przy świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie, w telewizji podkreślano, że był on prymasem „kompromisu” i „rozwagi”, przypominając jego słowa z pierwszego dnia stanu wojennego, nawołujące, by nie podnosić ręki na braci-Polaków. To oczywiście bardzo ładnie - ale niepodobna nie zauważyć, że te nawoływania skuteczne były jedynie w odniesieniu do pałowanych, bo pałujących sługusów generała Jaruzelskiego żadne braterstwo przed niczym by nie powstrzymało. Jestem nawet pewien, że do żadnego braterstwa żaden z nich się nie poczuwał - i słusznie - bo już wtedy byli to ludzie sowieccy, a więc grupa etniczna zupełnie inna, niż Polacy, chociaż z braku własnego, posługująca się zubożonym językiem polskim. Niestety tamta fałszywa diagnoza - również za sprawą „lewicy laickiej”, która w drugiej połowie lat 80-tych już obwąchiwała się z razwiedczykami generała Kiszczaka - na dobre, a właściwie na złe się utrwaliła, ośmielając zarówno przedstawicieli ubeckich dynastii, jak i komuszków drobniejszego płazu nie tylko do natrętnej i nieznośnej amikoszonerii, ale również do reprezentowania narodu polskiego - co wydaje się jawnym i łajdackim nadużyciem. Stąd też kompromis awansował do najważniejszej cnoty obywatelskiej, a nawet chrześcijańskiej - co znakomicie wychodzi naprzeciw głosu instynktu samozachowawczego. Jeśli jednak nawet w tej sytuacji Salon przez gęsią skórkę zaczyna odczuwać niepokój, to znaczy, że i diagnoza Jego Eminencji z 13 grudnia 1981 roku zwolna może tracić na aktualności. Tymczasem kryzys dał o sobie znać w sposób zupełnie nieoczekiwany, mianowicie w postaci zapobiegliwości Umiłowanych Przywódców. Okazało się, że sejmowa marszalica Ewa Kopacz przyznała sobie 45 tysięcy złotych nagrody, a swoim zastępcom, w osobach Jerzego Wenderlicha z SLD, Wandy Nowickiej z dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa, Markowi Kuchcińskiemu z PiS, Cezaremu Grabarczykowi z PO i Eugieniuszowi Grzeszczakowi z PSL po 40 tys. złotych. Kiedy podniósł się klangor, że „Sejm to nie koryto”, Umiłowani Przywódcy z kwaśnymi minami deklarowali, że przekażą te pieniądze „na cele charytatywne” - co niestety nie jest pewne, bo nagrody owe zostały im przyznane w dwóch transzach - w listopadzie i grudniu ub. roku, więc jest wysoce prawdopodobne, że już dawno zostały skonsumowane i nawet strawione. Najgorzej wyszła na tym Wanda Nowicka, której trzódka dziwnie osobliwa cofnęła rekomendację na wicemarszalicę sejmową, co konkretnie oznacza utratę alimentów na poziomie, co najmniej 5 tysięcy złotych miesięcznie. Niby niewiele, ale mamy kryzys, więc, jak to mówią, dobra psu i mucha. A cóż może lepiej przekonywać o kryzysie, niż owa zapobiegliwość Umiłowanych Przywódców? Kryzysowi, ma się rozumieć, nie zapobiegną; to zadanie na znacznie tęższe głowy - ale własne problemy socjalne mogą sobie rozwiązywać, niczym diligens pater familias - żeby zacytować Digesta cesarza Justyniana. A cóż tu cytować, jeśli nie Digesta, kiedy idzie o problemy socjalne Umiłowanych Przywódców - naszych nadzorców i - podobno - prawodawców? Podobno - bo nie jest żadną tajemnicą, że zdecydowana większość prawa obowiązującego w naszym nieszczęśliwym kraju, to są dyrektywy Komisji Europejskiej, które Umiłowani Przywódcy tylko tłumaczą własnymi słowami, dodając najwyżej wtręty w rodzaju „lub czasopisma”, pozwalające nakraść się komu tam trzeba w tak zwanym „majestacie prawa”. W tym też kontekście należy spojrzeć na debatę, jaka odbyła się w Sejmie w związku z trzema projektami ustaw o tak zwanych „związkach partnerskich”. Inicjatywa ta jest z jednej strony następstwem presji, jaką na Umiłowanych Przywódców wywiera Eurokołchoz, dyrygowany przez marksistów, realizujących na tym etapie strategię Antoniego Gramsciego. Polega ona na stopniowym zoperowaniu nieświadomych niczego europejskich narodów, by przekształcić je w zbiegowiska człowieków sowieckich. Zoperowaniu temu służą rozmaite semantyczne sztuczki, wśród których są również „związki partnerskie”. Potrzebę ich zinstytucjonalizowania tłumaczy się obłudnie koniecznością skasowania dyskryminacji - ale to oczywiście nieprawda, bo przecież zarówno sodomici i gomorytki, jak i konkubenci zwyczajni nie potrzebują urzędowego certyfikatu do odbywania stosunków płciowych. Mogą też zapisać sobie nawzajem majątek w testamencie i złożyć oświadczenie uprawniające do uzyskania informacji medycznej. Jeśli w tej sytuacji forsowane są specjalne ustawy instytucjonalizujące „związki partnerskie” to wyłącznie w tym celu, by stopniowo, zgodnie z wytycznymi strategii Antoniego Gramsciego, zrównać nie tylko konkubinaty, ale i związki sodomickie i gomoryckie z małżeństwami i w ten sposób doprowadzić do prawnej degradacji rodziny, jako instytucji „dawnego reżymu”, przez postępactwo znienawidzonej. Jak wiadomo, Umiłowani Przywódcy w naszym nieszczęśliwym kraju uprawianie prawdziwej polityki mają już zakazane - ale rujnować fundamenty łacińskiej cywilizacji nie tylko im wolno, ale nawet zaleca im zarówno Europkołchoz, jak i tubylcza razwiedka, krórej najtwardsze jądro stanowią wszak człowieki sowieckie. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak wszystkie trzy projekty zostaną skierowane do komisji, która wypichci z nich produkt finalny, dzięki któremu Umiłowani Przywódcy będą mogli podlizywać się nie tylko postępactwu, ale również - sodomitom i gomorytkom. Jakkolwiek przykro czy okrutnie by to nie zabrzmiało - ale może zarówno pani Kaczyńska, jak i kardynał Glemp umarli w samą porę? SM

JE Michał Boni (Tajny Współpracownik SB ps.”Znak”, nr rej. 54946) P.Boni ostatnio mocno się uaktywnił. Proszę przyjrzeć się tej buziuchnie: Nie ukrywam, że przyłożenie w nią z rozmachu to najłagodniejszy czyn, jaki przychodzi mi na myśl, gdy ją widzę. Jest to o tyle dziwne, że jestem człowiekiem łagodnym. Ludzi, również wrogów, szanuję, niektórych lekceważę, niektórymi pogardzam, tacy jak p.Tomasz Lis czy p.Jacek Żakowski budzą we mnie (nie wiem, dlaczego?) – a wiem dlaczego tacy jak pp.Robert Biedroń czy Szymon Niemiec – obrzydzenie, ale tylko obrzydzenie. Staram się unikać – i tyle. Jak się natknę – zachowuję się uprzejmie. Widok p.Boniego – i tylko p.Boniego - wyzwala we mnie najgorsze instynkty. Póki nie mogę zdefasonować Mu facjaty, re-publikuję fragmenty artykułu na Jego temat z „NIE” (Nr 4/09):

Służebności ministra B. Jest to nieprawdopodobne, ale naj­większe polskie media nie zaintereso­wały się karierą zawodową szefa ze­społu strategicznych doradców w rzą­dzie Donalda Tuska, człowieka uzna­wanego za głównego stratega tego rzą­du, najbardziej pracowitego i wydaj­nego urzędnika kancelarii premiera, nazywanego wręcz "wicepremierem", a ostatnio mianowanego konstytucyj­nym ministrem, chociaż bez teki. W wyszukiwarce Krajowego Reje­stru Sądowego można odnaleźć nazwisko Boniego w 22 fundacjach, spół­kach z o.o. i akcyjnych. Dwóch spółek był współwłaścicie­lem (od 2003 do 2007 r. sp. z 0.0. Pro­file-Dialog i krótko w 2003 r. sp. z 0.0. Labora Service) w pozostałych zasiadał we władzach.

Dialog pod prądem O spółce Profile-Dialog pisaliśmy (,,NIE" nr 26/2004). Najwyższa Izba Kon­troli kontrolująca Elektrownię Opole miała zastrzeżenia do umów między elek­trownią i spółką Boniego. Umowy doty­czyły systemu wartościowania pracowni­ków oraz przygotowanie koncepcji nego­cjacji wraz ze wsparciem logistyczno meto­ dologicznym w procesie wprowadzania nowych systemów. NIK uznał, że część tego zamówienia niekoniecznie była racjonal­na z punktu widzenia potrzeb elektrowni. Ale to ta mniejsza. Umowy zawierane by­ły w tzw. trybie zamówień z wolnej ręki (czyli bez przetargów). Najpierw Profile­-Dialog podpisywały umowę na 195 tys. zł, potem aneksem zamieniły ją na 235 tys. zł, a w końcu kolejnym aneksem na 247 tys. zł. I taki sam mechanizm w kolej­nej umowie. W sumie spółka Michała Boniego zarobiła prawie 700 tysięcy. W czasie gdy Profile-Dialog opraco­wywały systemy wartościowania ze wsparciem logistyczno-metodologicznym Michał Boni był współwłaścicielem spółki, członkiem jej zarządu i jedno­cześnie przez pewien czas szefem gabi­netu politycznego ówczesnego wice­premiera oraz ministra pracy i polityki socjalnej Longina Komołowskiego.

Facet od wszystkiego Jednak ciekawszy w karierze zawo­dowej ministra Boniego jest trop zwią­zany ze spółkami, w których radach nadzorczych zasiadał. Rozrzut zainte­resowań ma duży: ściąganie długów, medycyna rodzinna, rynek pracy cza­sowej, produkcja trójpolifosforanu so­du pylistego z niską fazą i pylistego .z wysoką fazą, oprogramowania kom­puterowe, wyroby gumowe, budowa­nie aparatury rozdzielczej średnich i dużych napięć, marketing i reklama, produkcja dyspersji winylowych i kopolimerowych, produkcja kosmety­ków, ubezpieczenia emerytalne, pro­dukcja prądu przez wiatraki, produk­cja odkurzaczy i żelazek, kolejnictwo, produkcja glazury do łazienek. (...)

Waldemar Kuchanny

Od razu wyjaśnijmy: Elektrownia Opole należy do PGE, a 60% PGE należy do obecnego reżymu. W ten sposób dofinansowuje się (również z pieniędzy pozostałych 40% udziałowców!!) agenturę. Bo nie mam najmniejszej wątpliwości, że „system wartościowania pracowni­ków oraz przygotowanie koncepcji nego­cjacji wraz ze wsparciem logistyczno -meto­dologicznym w procesie wprowadzania nowych systemów” to bełkot służący jako podkładka do wyciągnięcia tych 700.000 zł – a p.Boni nie był ani jedynym, ani najważniejszym, agentem czerpiącym zyski z tego źródełka. No, i co? No i nic... Można sobie o tym pisać. Na Berdyczów. Nikt nawet nie fatyguje się, by sprostować. Mamy wolność słowa. Takie pisma jak (na Lewicy) „NIE” czy (na Prawicy) „Najwyższy CZAS!” mogą sobie pisać, co chcą. Establishment dostojnie i łaskawie raczy tego nie zauważać. Taki wentyl bezpieczeństwa... Brosze to docenić! Za PRLu by nas zapuszkowano. Za sanacji grupka jakich oficerów spontanicznie by mnie czy p.Kuchannego sflekowała. A u nas – wolność! Obowiązuje zasada: „My kradniemy, bo lubimy – Wy sobie o tym piszcie, bo lubicie” Suum bonum cuique

JKM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
950
950
950
pinnacle vmc 650 850 950 1000 1160 1270
950
950
950
950
950
950
950
20030831200136id#950 Nieznany
AVT 950(1) id 74093 Nieznany
950 951
950
950
950

więcej podobnych podstron