686

Spór jest, ale dobra wola też Spór między Stolica Apostolską a Bractwem Kapłańskim św. Piusa X jest sporem prawdziwym i poważnym; jest przy tym jednym z nielicznych sporów prowadzonych właśnie w sposób rzeczowy i poważny – przekonuje dr Arkadiusz Robaczewski. Dobrą wolę jego stron można przyjmować nie tylko, jako hipotezę. Jest ona, bowiem widoczna w słowach, w gestach, a jej źródłem jest świadomość wagi przedmiotu sporu – równie wysoka po obu jego stronach. Nieco inaczej jednak przedmiot ów jest identyfikowany przez każdą ze stron. Dla Stolicy Apostolskiej najważniejsza i postawiona w pierwszym rzędzie jest jedność i porządek dyscyplinarny, który jest jej widocznym znakiem. Dla osiągnięcia jedności, choćby zbudowanej „na siłę”, byle wyrażonej poprzez porządek dyscyplinarnego przedstawiciele Kongregacji Doktryny Wiary uznają niemal bez reszty zasadność zastrzeżeń doktrynalnych, jakie wobec dokumentów Soboru Watykańskiego II zgłasza Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. Celem zaś piusowców, wbrew mniemaniom komentatorów, nie jest legalizacja statusu kanonicznego. Bractwo, nie posiadając tego statusu, i tak z olbrzymim sukcesem prowadzi misję ewangelizacyjną na wszystkich kontynentach, a swym dynamizmem pastoralnym dystansuje obumierające struktury kościelne, zwłaszcza na Zachodzie, ale tez skutecznie konkuruje z tymi nieco żywszymi na Wschodzie i Południu. Uzyskanie statusu kanonicznego jest celem akcydentalnym, wtórnym wobec celu zasadniczego. Tym zaś jest wyjaśnienie zasadniczych, a spornych kwestii doktrynalnych, dotyczących takich zagadnień jak: natura dialogu ekumenicznego, powinności katolików wobec władzy świeckiej i państwa, relacji między władzą Papieża i biskupów, wolności religijnej czy też spraw związanych z katolickim kultem odbywającym się w liturgii. Tradycjonaliści zauważają, zapewne nie bez racji, że przyczyną współczesnego kryzysu Kościoła, a także całkowitego wyhamowania jego dynamizmu ewangelicznego we współczesnym świecie, są zmiany wywołane Soborem Watykańskim II. Jednocześnie przedstawiciele Bractwa doskonale rozumieją, że Rzym nie jest w stanie z dnia na dzień przekreślić i unieważnić stawianych w cieniu podejrzeń dokumentów soborowych. Dlatego w zamian za pożądaną przez Rzym zgodę na jedność dyscyplinarną, domaga się tylko swobody głoszenia doktryny katolickiej. Dla Bractwa doktryna katolicka to tradycyjne nauczanie Kościoła, bez jego interpretacji i przekształceń, jakim było ono poddana w laboratoriach działających w czasie trwania i po Soborze Watykańskim II. Wyszła ona, bowiem z nich tak spreparowana, że, w najlepszym razie, tylko przy nadzwyczajnych ekwilibrystykach intelektualnych można wykazać, że ów spreparowany na nowo kształt nie zaprzecza tradycyjnej doktrynie, która nie może w swej istotnej części podlegać zmianie. Dokumenty soborowe naruszają ową niezmienną istotę - twierdzi Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. Jak dotąd żaden teolog w sposób wystarczająco zasadny nie zakwestionował tego takiego postawienia sprawy. Obiekcje Bractwa, choć kontrowersyjne dla wielu, uśpionych propagandą sukcesu „posoborowej odnowy”, są też poważnie traktowane przez „teologicznych komandosów”, oddelegowanych do rozmów z Bractwem. Okazuje się, że nie tylko przez nich. Nawet, jeżeli Stolica Apostolska nie przyznaje tego oficjalnie, to pośród wysoko postawionych hierarchów, kilku kardynałów i niektórychznaczących pracowników Kurii Rzymskiej, stanowisko Bractwa jest przyjmowane nie tylko ze zrozumieniem, ale też z życzliwością, a przede wszystkim nadzieją, że postępujący szybko a widoczny gołym okiem kryzys, a właściwie trwająca, zwłaszcza na obszarze Europy i obu Ameryk, destrukcja dyscyplinarna i doktrynalna Kościoła, powiedzmy, oficjalnego, w konfrontacji z wyrazistością doktrynalną, a zarazem skutecznością duszpasterską Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, w niedługim czasie skłoni Kongregację Doktryny Wiary do wykonania kroków, które zapewnią mu swobodę działania w Kościele już bez odium wspólnoty mającej nieuregulowaną sytuację kanoniczną. Z głosów, które usłyszał świat dość wspomnieć wypowiedź bpa Atanazego Schnaidera z Kazachstanu, który zwrócił się z prośbą do papieża o dwa środki przeciwko nadużyciom posoborowym: o wydanie czegoś w rodzaju „Syllabusa” przeciw błędom doktrynalnym interpretacji Soboru Watykańskiego II i mianowanie biskupów, którzy są „święci, odważni i głęboko zakorzenieni w tradycji Kościoła. Nie jest to głos odosobniony. W dodatku wiele z nich, jeszcze bardziej radykalnych i krytycznych wobec Vaticanum II nie jest wypowiadanych publicznie. Natomiast zupełnie nieprzystające do obecnej sytuacji zrodzonej przez rozmowy między Stolicą Apostolską a Bractwem sa pohukiwania wobec piusowców, że powinni się podporządkować władzy papieża, a nie stawiać „niemożliwe do spełnienia żądania”. Nie jest też prawdą, że pośród tych „niemożliwych do spełnienia żądań” jest i takie, że „to Kościół ma powrócić do jedności z Bractwem”. Takie zdanie jest po prostu fałszywe, a problem znacznie poważniejszy: otóż dziś Stolica Apostolska dostrzega druzgocącą klęskę, i to w skali globalnej, niektórych wprowadzanych tryumfalnie przed kilkudziesięcioma laty rozwiązań teologicznych i duszpasterskich. Bractwo zaś, które również już przed kilkudziesięcioma laty ową klęskę wieszczyło, ma do zaproponowania lek. Obie strony próbują porozumieć się, co do tego, w jakiej dawce i w jaki sposób ten lek zastosować. Niezrozumiały jest tez pojawiający się postulat konieczności „podporządkowania się Bractwa Ojcu św.” „Otóż – wyjaśniają biskupi i kapłani Bractwa - jesteśmy podporządkowani papieżowi, uznajemy zwierzchnictwo Benedykta XVI nad Kościołem Katolickim, (podobnie jak zwierzchnictwo poprzednich papieży), za niego modlimy się w Kanonie. Mamy jednakże poważne i uzasadnione zastrzeżenia,co do niektórych kwestii doktrynalnych. Że są uzasadnione – pokazuje to wspomniany stan głębokiego kryzysu doktrynalno - dyscyplinarnego, który dotknął Kościół w ostatnich dziesięcioleciach. Na pewno też trzeba znaleźć odpowiedź pytania, dlaczego nowe ujęcie ekumenizmu proklamowane i praktykowane w ostatnich dziesięcioleciach, jest sprzeczne z "Mortalium animos” Piusa XI, albo, podobnie, jak traktować sprzeczność pomiędzy "Syllabus errorum" a "Dignitatis humanae"? Czy jest to sprzeczność wyłącznie na poziomie sformułowań, czy też dotyczy sprzeczności doktrynalnej? Nie są to kwestie błahe i wcześniej lub później bez wątpienia zostaną wyjaśnione. Dobrze, że Bractwo mobilizuje Stolicę Apostolską, by stało się to możliwie najszybciej. Im szybciej owo wyjaśnienie nastąpi, tym mniejsze będzie zamieszanie i starty, jakie Kościół z powodu ewidentnych a niewyjaśnionych wciąż sprzeczności, ponosi. Bez wyrazistości doktrynalnej, bez radykalizmu, bez bycia znakiem sprzeciwu - wiele dusz nie będzie miało szansy poznać Miłości Chrystusa i dać się Jej ogarnąć. Świat zaś, gdy jasne światło Chrystusowego Kościoła pozostanie za owymi dwuznacznościami ukryte, będzie coraz bardziej pogrążał się w mroku, w którym nie sposób odróżnić prawdę od fałszu, dobro od zła, piękno od szpetoty. Będzie to świat, który wymarzył sobie ojciec kłamstwa i zamętu. Dlatego trzeba mieć nadzieję, że postulat powrotu do jasności doktrynalnej i żarliwej praktyki duszpasterskiej, która tej jasności są znakiem i konsekwencją, a który tak mocno podnosi i tak skutecznie realizuje Bractwo Kapłańskie św. Piusa X – nie zostanie zlekceważony i zepchnięty z drogi Kościoła.

Arkadiusz Robaczewski

Kobiety, które we krwi mają macierzyństwo to norma. Matka Madzi to margines Przypadek z Sosnowca dzięki prostackim mediom i ich mało refleksyjnym twórcom zamienił się w show. A śmierć dziecka i postępowanie jego rodziców zostało zamienione w psychospołeczny kicz pasujący do różowej koszuli i ciemnych okularów Rutkowskiego, który „rozwala rozmówcę” jak i do TVN-owskiej dyskusji dwóch kobiet, profesorów socjologii, zastanawiających się czy istnieje instynkt macierzyński - pisze Aleksander Nalaskowski.O ile Rutkowski jest mi obojętny razem z jego koszulami to pamiętam, że działa on zawsze w sytuacjach nadzwyczajnych gdzie nie ma do czynienia z alumnami z seminarium czy panienkami z dobrych domów. Ale rozumiem, że powinien był używać innej formy. Na przykład: „Przepraszam najuprzejmiej, z góry kajam się za to pytanie, ale czy aby to nie pani spowodowała-za przeproszeniem-śmierć dziecka?” Jak rozumiem tak właśnie policja przesłuchuje wszystkich kryminalistów, a psychologowie czuwają, aby nie zostały naruszone prawa człowieka i psychika przestępcy. Jeśli idzie o instynkt macierzyński to nie trzeba dyskutować, ale czytać. Po prostu czytać fachową literaturę. Instynkt macierzyński, bowiem jest wspólny nam i zwierzętom. To jedna z wielu cech łączących nas ze zwierzętami. Nie będę się tu rozpisywał na ten temat, bo wcześniej opisałem to w jednej ze swoich książek. Przypomnę tylko, że instynkt macierzyński realizuje się w minimum trzech czynnościach matki wobec własnego potomstwa do uzyskania przezeń samodzielności życiowej. To karmienie, ogrzanie, obrona. Spróbujcie waderze zabrać szczenię! Uwaga: zwierzęta wychowywane z ludźmi mogą się zachowywać nieco łagodniej. Zatem dyskusja czy kobieta ma instynkt macierzyński jest jak pytanie o sens jej piersi. A teraz przejdźmy do pytania najważniejszego. Co zaszwankowało, co się takiego stało, że doszło do sosnowieckiej tragedii. Pytanie jest o tyle zasadne, że już się uaktywniają rozmaite ośrodki wskazujące na kierunki naprawy polskiego społeczeństwa, a zwłaszcza edukacji, a nawet opieki społecznej i służby zdrowia. Moja odpowiedź jest następująca: nie wiemy, co się stało i nigdy się nie dowiemy. Ale tak naprawdę ta tragedia jest czymś nieuniknionym. Nie jest pierwsza i nie będzie ostatnia. Dotyczy to Polski i całej Europy, a także Azji i obu Ameryk, Afryki i Australii nie wyłączając. Otóż dla każdego społeczeństwa da się narysować krzywą rozkładu normalnego, tzw. krzywa dzwonowata Gaussa to odwrócona litera „U” z wystającymi na zewnątrz końcówkami. Przypomina przekrój dzwonu. Jeśli weźmiemy pod uwagę np. wzrost danej społeczności to lewa końcówka będzie liczbą kurdupli, prawa dryblasów, a cały środek to będzie … przeciętność. Jak to się ma do zdarzeń z Sosnowca? Tym razem od drugiej strony. Prawa końcówka krzywej Gaussa to matki, które co drugi dzień stoją w kolejce do pediatry informując go, że wydaje się im, że wczoraj po południu mały kichnął. To matki żyjące życiem swoich dzieci, kiedyś napisałem o nich „matki-wilczyce”. Spróbuj takiej powiedzieć, że dziecko za grube, albo, że jest nadopiekuńcza! Środek krzywej to setki tysięcy młodych matek pchających przez całą Polskę wózki, matki złych i dobrych mężów, matki śpiące kamiennym snem, których nie obudzi armatni wybuch, a podrywające się z posłania na ciche kwilenie malca. To matki dumne ze swego macierzyństwa bez względu na to czy było sakramentalne czy „wpadkowe”. To dziewczynki, dziewczyny i kobiety, które ani myślą słuchać rozważań o instynkcie macierzyńskim. Macierzyństwo płynie w ich krwi. To one są społeczną normą. I one są bohaterkami codzienności dźwigając wózek na czwarte piętro bloku, szukając w cichlandach ciepłych kombinezonów na wagę i szukając okazji do dorobienia w domu. Lewy „wąs” tej krzywej to przestrzeń dewiacji, zwyrodnień, to miejsce dla matki, która nie ratuje życia swojego dziecka, bawi się społecznym współczuciem i finguje coś, co nie miało miejsca. Każde społeczeństwo, powtarzam KAŻDE! Wygeneruje takich ludzi. Wampir z Bytowa, Marchwicki, Austriak gwałcący przez lata swoją córkę trzymaną w piwnicy, londyński Kuba Rozpruwacz to tylko przykłady. Takie same jak personel bijący w domu opieki staruszków, jak nastolatki zamęczające małego kotka w mikrofalówce. Bywa, bowiem, że suka zagryzie cały miot. Dlaczego? Nikt nie wie. A wszelkie wyjaśnienia mają wartość portretu psychologicznego rzekomego porywacza Madzi. Czyli żadną. Jesteśmy wobec tego bezradni, bo nie wiemy, kiedy i kto okaże się dewiantem. A który z celebrytów-psychologów odkrył, że Andrzej Samson, telewizyjny obrońca seksualnej swobody młodzieży jest obrzydliwie perwersyjnym szaleńcem? Żaden. Pisałem o tym całkiem niedawno gdzie indziej. Jeśli w chwili, gdy nieszczęsna matka zasypywała oseska gruzem tysiące, a może miliony jej rówieśniczek w blokach, wytwornych domach, na porodówkach, oddziałach położniczych czy domach samotnej matki realizowało swoje macierzyństwo, to one są normą, a nie dewiacyjna matka! System, w którym nie ma co gmerać, działa prawidłowo i nie należy go bezmyślnie poprawiać. Ta Polska, która wciąż jest etyczna, Polska „gdzie sąsiad szanuje sąsiada, a chleb jest święty, jeszcze świętsza praca” jest może coraz gorzej wykształcona, może będzie coraz głupsza (reformy edukacji!), może mniej trzeźwa, ale to przyzwoity kraj, w którym dzieciobójstwo, matkobójstwo czy ojcobójstwo należą do potępianego marginesu. Za sprawą mediów doszło do zjawiska karnawalizacji. Czyli to, co jest normą zostało zmarginalizowane na rzecz tego, co stanowi sobą curiosum. I karnawał trwa, trwa w wykonaniu policji, rzeczników, ekspertów czy przypadkowych przechodniów, którym do oczu wciska się mikrofony, którzy plotą stremowani cokolwiek. I w tej rzeczywistości, tego upiornego karnawału usłyszymy prędzej czy później, że wszyscy jesteśmy winni. Zapalane stadnie znicze w miejscu gdzie dziecko ukryto są podobno manifestem (manifestacją) sprzeciwu wobec zła. Ale spieszę donieść, że nasze społeczeństwo, czy pali znicze czy też nie, nadal nie toleruje zła, nadal kocha dzieci, brzemienność nazywa „stanem błogosławionym” i nawet nagłośnienie jednego na milion przypadków niegodziwości tego nie zmieni. A to, że połowę czasu w każdej niemal stacji telewizyjnej poświęca się sosnowieckiej tragedii nie oznacza jeszcze, że połowa matek chciałaby się pozbyć swoich dzieci. Pamiętajmy, że margines istnieje tylko, dlatego, że reszta kartki jest zapisana starannym pismem. I nie margines stanowi o treści tego, co zostało tam napisane. Aleksander Nalaskowski

Satanizm w akcji Od czasu soboru nie milknie spór o wolność religijną. Intelektualne argumenty – np. taki, że pojęcie „wolności” oderwanej od prawdy i dobra jest tylko sofizmatem – docierają tylko do już przekonanych. Ostatnie wydarzenia we Francji, które można by nazwać „katolic-ką jesienią 2011”, mają tę zaletę, że ukazują dalekosiężne i praktyczne konsekwencje „wolności religijnej”. Być może przedstawiony niżej opis wydarzeń pozwoli w końcu pojąć tym, którzy tego jeszcze nie rozumieją, dlaczego Grzegorz XVI i Pius IX nazwali wolność religijną absurdem i majaczeniem. Latem 2011 r. na festiwalu w Awinionie wystawiono sztukę teatralną pt. O twarzy. Wizerunek Syna Boga niechlubnego autorstwa Romea Castellucciego. Treść tego wulgarnego spektaklu sprowadza się do tego, że syn zajmuje się opieką nad starym ojcem, który ma problemy z trzymaniem kału, więc co chwila jego pieluchy stają się pełne. Kał jest widoczny na scenie, podczas gdy zapach odchodów – na szczęście syntetyczny – unosi się wśród widzów. Wszystko to dzieje się na tle ogromnej, umieszczonej pośrodku sceny, 10-metrowej kopii XV-wiecznego obrazu Chrystusa Odkupiciela pędzla Antoniego (Antonella) da Messiny. Po 40 minutach syn nie wytrzymuje już psychicznie, ojciec zaś, który do tej pory miał poważne problemy z chodzeniem, z przezroczystym kanistrem pełnym kału zwinnym krokiem udaje się za wspomniany obraz. Po chwili słychać jego chichot, obraz zostaje poplamiony od tyłu zawartością kanistra, po czym twarz Chrystusa jest rozrywana na kawałki – a wszystko to w rytm „diabelskiej” (jak to ujęła niezależna dziennikarka) muzyki. Za rozerwanym obrazem pojawiają się słowa: „You are my shepherd – jesteś moim pasterzem”, by po chwili odsłoniło się niepodświetlone wcześniej słowo „not”, co łącznie tworzy napis: „You are not my shepherd – Nie jesteś moim pasterzem”. Festiwal w Awinionie miał w tym roku, jako temat przewodni „dzieci”, aby więc sztuka mogła zostać na nim pokazana, dodano do niej fragment, w którym 10-letnie dzieci wchodzą na scenę, wyciągają z tornistrów granaty i obrzucają nimi obraz Zbawiciela. W tej zmodyfikowanej wersji z dziur po granatach wypływa sztuczny kał. Dla każdego zachowującego, choć odrobinę zdrowego rozsądku ten żałosny, trwający niecałą godzinę spektakl jest zwykłym oszustwem, niemającym nic wspólnego ze sztuką – jest to po prostu wielka obraza Pana Jezusa, a także otwarty bunt przeciw Bogu. W obliczu tej zniewagi, której nie trzeba przecież tłumaczyć nikomu, nawet osobom niewierzącym, katolicki instytut polityczny Civitas wezwał francuskich katolików do reakcji, zwłaszcza podczas spektakli w Paryżu, wystawianych od 20 października do 6 listopada 2011 r. Pierwszy spektakl został przerwany przez członków chrześcijańskiego ruchu politycznego Renouveau Fran-çais (‘francuska odnowa’). Dziewięć młodych osób wtargnęło na scenę z transparentem głoszącym „Christianophobie, ça suffit” (‘Dość chrystianofobii’)1. Zaczęli oni odmawiać na scenie różaniec, doszło do starć z ochroną teatru, z kolei inni widzowie zapragnęli wejść na scenę, żeby… pobić odważnych młodych ludzi, którzy po 35 minutach zostali zabrani przez policję, by spędzić w areszcie ponad 18 godzin! Jednocześnie na zewnątrz członkowie Action Française (‘akcji francuskiej’) starali się zablokować wejście do teatru. Po nogach jednego z nich, skutego już kajdankami i leżącego na ziemi, przejechał policyjny radiowóz. Przybyli na miejsce pracownicy pogotowia byli zażenowani metodami pracy francuskiej policji… Tak rozpoczął się bezwzględny opór katolików wobec bluźnierczej sztuki – oraz ekspiacja za jej publiczne prezentowanie. Co wieczór gromadzono się przed teatrem, modląc się i protestując, podczas gdy wewnątrz stale dochodziło do zamieszek. Służby porządkowe, a także oficerowie policji wiele razy zwierzali się protestującym, iż dostali „z samej góry” rozkazy wymagające bezwzględnego stosowania represji wobec protestujących. Manifestujący na zewnątrz teatru byli aresztowani i przewożeni na komisariaty w celu weryfikacji tożsamości; ponieważ brakowało dla nich miejsca, rozwożono ich po całym Paryżu. Protestujący wewnątrz teatru – czy to wchodzący na scenę, czy też wyrażający ustną dezaprobatę – byli pozbawiani wolności na 48 godzin, podczas gdy zwykli przestępcy (drobne kradzieże, bijatyki, handlarze narkotyków) zazwyczaj są wypuszczani na wolność już po paru godzinach, gdy tylko policja ustali ich tożsamość i zbierze przeciw nim dowody. Osobom zatrzymanym wewnątrz teatru postawiono zarzuty sprzeciwiania się wolności słowa; będą oni sądzeni w marcu, grozi im kara od roku do trzech lat więzienia, a także od 15 tys. do 45 tys. euro grzywny! Właśnie tak: we Francji za wstanie z miejsca w teatrze i powiedzenie „To jest bluźnierstwo!” można zostać skazanym na trzy lata więzienia. I choć sam Castellucci mówił niegdyś, że lubi widzów biorących czynny udział w spektaklu, wchodzących na scenę itd., to jednak państwo było zdecydowane bronić – za wszelką cenę, nawet nadużyć, których popełniono wiele, a które zostały później opublikowane przez adwokatów – tej dosłownie śmierdzącej wolności słowa… Należy tu wymienić zaciętego wroga chrześcijaństwa, mera Paryża Bertranda Delanoe, promującego, co rok Gay Pride – niesławną paradę zboczeńców, który wraz z ministrem kultury Fryderykiem Mitterandem oraz władzami teatru wniósł pozwy przeciw wszelkim zakłócającym spektakl. Sala teatralna przerodziła się w obóz warowny wypełniony ochroną, bramkami jak na lotniskach, policją ubraną po cywilnemu i wszelkimi środkami inwigilacji. Budynek codziennie otaczało paruset policjantów i żandarmów (pewnego dnia było ich aż 800). Wśród francuskiego episkopatu dał się zauważyć rozłam. Kilku hierarchów odważnie i posługując się od dawna niesłyszanymi katolickimi sformułowaniami wsparło manifestujących, w dużej mierze tradycyjnych katolików, i złożyło im podziękowania. Byli to biskupi: Centène z Vannes, Aillet z Bayonne, Rey z Tuluzy i Bagnard z Puy. Tymczasem arcybiskup Paryża, kard. Andrzej Vingt-Trois, przyjął zupełnie inną postawę. Stwierdził, że ponieważ nie widział spektaklu, to nie wie, czy jest on bluźnierczy, czy też nie. Potępił natomiast przemoc manifestujących (to znaczy dwa jajka rzucone drugiego dnia przed teatrem), a parafrazując Lenina oznajmił, że manifestanci są „użytecznymi idiotami”, manipulowanymi przez Civitas. Ponieważ opór i determinacja broniących honoru Pana Jezusa katolików nadal rosły, policja zaczęła się ograniczać do pilnowania nielegalnych manifestacji wieczornych; jednocześnie ruszył atak od strony intelektualnej. Castellucci i władze teatru broniły się twierdząc, że ani obraz nie jest obrzucany kałem, ani sztuka nie jest kierowana przeciw wierzącym, do których miałby się rzekomo zaliczać sam Castellucci (sic!). To ostatnie kłamstwo można jednak łatwo obalić, Castellucci wystawił, bowiem w przeszłości trzyczęściowy spektakl Boska komedia, a w udzielanych wówczas wywiadach powiedział m.in.: „Bóg jest sadystą”, „Prawdziwa wolność twórcza jest tylko w piekle” i „Lucyfer jest aniołem kultury par excellence”. W swej innej, pełnej bredni sztuce pt. Księga Rodzaju włoski bluźnierca ukazuje gnostyczno-kabalistyczną interpretację Biblii, wedle, której zły Bóg stwarza człowieka, zaś szatan wyzwala rodzaj ludzki spod Jego jarzma! Do tej samej konkluzji (tj. że mamy do czynienia nie ze spontanicznym bluźnierstwem, ale z przemyślaną propagandą satanistyczną) doszli katoliccy krytycy, oglądający w całości to kloaczne przedstawienie. Kulminacją paryskiego oporu był niewątpliwie zorganizowany przez Civitas marsz przeciw chrystianofobii, który zgromadził pięć tysięcy osób. (Dodajmy od razu, że w marszu solidarnie wzięło udział kilku przedstawicieli środowisk muzułmańskich). Tak się bowiem składa, że większość prowokacji religijnych jest organizowanych we Francji nie przeciw żydom czy muzułmanom, a przeciw chrześcijanom. Ponad 95% profanacji cmentarzy to profanacje grobów chrześcijańskich, jednak oddźwięk w mediach znajdują jedynie profanacje grobów żydowskich lub muzułmańskich. Trąbi się wówczas o sekciarstwie, zagrożeniu dla demokracji, braku tolerancji itp. Te same media nazywają wyrażających swe obawy wobec chrystianofobii katolików fundamentalistami i przeżytkiem historii. Ta jednostronność mediów stanowi najdobitniejszy przykład, że katolicy w dzisiejszej Francji są obywatelami drugiej kategorii. Emanuel Demarcy-Mota, dyrektor teatru Theâtre de la Ville, w którym grano sztukę Castellucciego, zapytany przez katolickiego krytyka, czy dopuściłby taką samą sztukę, ale z obrazem prezydenta Francji, Mahometa czy rodziców jakiegoś obywatela, odpowiedział, otoczony przez tajniaków i ochronę: „Nie wiem; musiałbym najpierw tę sztukę obejrzeć”. Krytyk nalegał: „Pytanie nie jest skomplikowane, zachowuje pan ten sam scenariusz, a zmienia jedynie obraz”, ale dyrektor był uparty: „To nigdy nie jest to samo”. Brak odpowiedzi wymownie świadczy o tchórzostwie dyrektora, co zresztą było wówczas wyraźnie widać na jego twarzy… Obiektywni krytycy zauważyli też inne zjawisko: publiczność, która wybrała się na przedstawienie Castellucciego, nie była w ogóle w stanie zrozumieć tragizmu człowieka w okresie starości, które podobno chciał wyrazić włoski „twórca”. Uważana za najbardziej dramatyczną scena – podczas której starzec wymazaną kałem ręką brudzi własną głowę – wywoływała po prostu salwę śmiechu. Chciałoby się powiedzieć: jaki reżyser, taka publiczność… Niestety, to nie koniec gorących wydarzeń tej jesieni. Po pierwsze, włoscy specjaliści od szamba zorganizowali spektakle w innych francuskich miastach, jednak za każdym razem Civitas zdołał zorganizować parotysięczne manifestacje, jak to miało miejsce w Rennes czy w Tuluzie. Po drugie, szykowano jeszcze bardziej ordynarną i bluźnierczą sztukę pióra argentyńskiego dramatopisarza i reżysera teatralnego Rodryga Garcíi (nie chodzi tu wcale, jak twierdziły niektóre media w Polsce, o syna znanego kolumbijskiego pisarza Gabriela Garcíi Márqueza!) pt. Piknik Golgota. Sztuka ta miała być wystawiana dwa razy w listopadzie w Tuluzie, a potem od 8 do 17 grudnia w Paryżu. Na łamach katolickiego pisma trudno choćby streszczać tak wulgarne przedstawienie, w którym mieszają się ze sobą bluźnierstwo, pornografia i chamstwo. Trudno również sobie wyobrazić, żeby taki horror mógł się narodzić w umyśle człowieka bez inspiracji anioła ciemności. Zresztą właśnie od niego to szaleństwo się zaczyna: wyskakująca z samolotu osoba (mająca przedstawiać upadek anioła) wzywa, aby inni poszli w jej ślady. Potem słychać brednie w rodzaju „błogosławieni, którzy mnie naśladują, błogosławieni, którzy rzucają się pod tramwaj” itd. Nie sposób powtórzyć wyzwisk, jakie są miotane wobec Pana Jezusa. Nienawiść i grubiański rechot – oto, co usytuowany przy Polach Elizejskich obok Pałacu Prezydenckiego teatr Rond Point zamierzał przez ponad tydzień pokazywać na swej scenie, notabene ochranianej przez setki policjantów. Powstała wówczas podobna sytuacja jak w październiku, było jednak kilka istotnych różnic. Po pierwsze, cały episkopat wyraził ubolewanie w związku z wystawieniem tej sztuki, a kardynał Paryża 8 grudnia zorganizował nawet – co wielu zdumiało – nabożeństwo ekspiacyjne w katedrze Notre Dame. Jest wielce prawdopodobne, że na tę decyzję wpłynęło zdecydowane działanie Civitas i popierających go biskupów. Niestety, kardynał nie zachęcił swych parafian do manifestacji przed teatrem, na które tym razem – na prośbę Civitas – paryska prefektura zezwoliła, niestety tylko na tyłach budynku. Po drugie, Civitas wygrał ważną bitwę medialną: ponad 70 posłów francuskich (ok. 13% członków parlamentu) podpisało petycję przeciw chrystianofobii. Niektórzy deputowani zażądali dokładniejszego zbadania, w jaki sposób ministerstwo kultury czy też władze miasta Paryża rozdają swe subwencje teatrom (teatr Rond Point w zeszłym roku dostał aż 4 miliony euro dotacji!). W każdym razie ta skromna, lecz istotna reakcja francuskich polityków zmusiła władze do zmiany postępowania wobec „malkontentów” – wszak na wiosnę odbędą się wybory prezydenckie! Minister kultury zaczął, więc opowiadać w telewizji bajki o swoim szacunku dla chrześcijańskiej przeszłości Francji, a kolejne potencjalnie nielegalne akcje wymierzone przeciw teatrowi nie wywołały konsekwencji prawnych. Na szczęście mimo spadku temperatury nie wygasł zapał protestujących. Tradycyjna procesja, organizowana przez parafię pw. Świętego Mikołaja du Chardonnet w Paryżu ku czci Najświętszej Maryi Panny z okazji święta Niepokalanego Poczęcia, stała się w tym roku procesją ekspiacyjną. Trzy tysiące wiernych przeszły ze świecami z parafii pod teatr, pokonując ulicami Paryża cztery kilometry. Procesję eskortowało ponad 100 policjantów w pełnym uzbrojeniu (hełmy, tarcze, pałki, gaz łzawiący), co wraz ze śpiewami i świecami czyniło z całości widok surrealistyczny i wręcz apokaliptyczny. W tym dniu znów aż 800 policjantów pilnowało „wolności słowa” w teatrze. W następnych dniach przedstawienia na tyłach teatru gromadziło się od 100 do 300 osób modlących się i protestujących, drugi z kolei marsz przeciw chrystianofobii zorganizowany przez Civitas w niedzielę 11 grudnia zgromadził aż 7000 uczestników. Na wieczorne protesty (odbywające się od godziny 20 do 23) kobiety przynosiły poczęstunek i napoje w termosach. Uzdolnione literacko osoby pisały satyryczne teksty do znanych francuskich melodii. Te piosenki, śpiewane przez manifestujących, wzbudzały śmiech dziennikarzy i policjantów, a ich głównego bohatera, dyrektora teatru Jana Michała Ribbesa, z pewnością wprawiały w kiepski nastrój. Księża prowadzili modlitwę różańcową, świeccy przez mikrofon skandowali hasła, często bardzo dowcipne, powtarzane głośno przez zebranych. W ostatnim dniu młodzież, w tym przede wszystkim z ruchu Renouveau Français, zorganizowała nielegalny przemarsz Polami Elizejskimi z 13-metrowym transparentem. 40-osobowa grupa demonstrantów doszła nawet bardzo blisko teatru, mocno zaskakując policjantów. Siły porządkowe zamierzały dość stanowczo uciszyć młodzież, jednak ta w pokojowy sposób zdołała szachować setkę funkcjonariuszy przez ponad pół godziny. Przechodnie byli zbulwersowani agresją policji, natomiast na skutek „małej odwilży politycznej” młodzież, zamiast na komisariat, zepchnięto w końcu do stacji metra, przy czym parę osób, niechcących iść na własnych nogach, było niesionych przez policjantów. Podsumowując te wszystkie wydarzenia, trzeba podkreślić ogromne zasługi Alana Escady, sekretarza Civitas, a także ks. Ksawerego Beauvais, proboszcza kościoła pw. Świętego Mikołaja w Paryżu, który co niedzielę nawoływał wiernych do mężnej postawy i który sam prawie, co wieczór był duszą wieczornych manifestacji. Obok szeroko reprezentowanego duchowieństwa Bractwa należy zauważyć obecność kilku kapłanów ze zgromadzeń spod znaku Ecclesia Dei, a na dużych marszach organizowanych przez Civitas – także księży diecezjalnych. Obok Francuzów najliczniejszą nacją broniącą honoru Pana Jezusa okazali się Polacy, których kilkunastoosobowa grupa pojawiała się regularnie podczas manifestacji. Poparcie dla bluźnierczych sztuk wyraziły przede wszystkim organizacje anarchistyczne, lewicowe oraz tzw. Liga Praw Człowieka (na pewno jednak nie tego, który jest katolikiem lub który we Francji znajduje się jeszcze w łonie matki!). Na nielicznych antydemonstracjach słychać było krzyki w rodzaju: „Neronie wróć, za dużo jeszcze chrześcijan!” lub też „Dwie belki i trzy gwoździe, oto rozwiązanie problemu!”. Nie wymaga komentarza, jakich popleczników mają francuskie ministerstwo kultury i inni teatralni bluźniercy… Co łączy ideę wolności religijnej ze wspomnianymi wydarzeniami? Otóż Republika Francuska za wszelką cenę chroni tzw. wolność słowa, która w tym przypadku przybrała wymiar satanistyczny. Satanizm to forma kultu upadłych aniołów, to jakby zorganizowana pogarda dla Pana Jezusa i Jego Odkupienia. Zgodnie z ideą wolności religijnej satanista ma prawo do publicznego wyrażania swojego kultu – i dlatego francuscy biskupi w przeważającej większości nie namawiali swych wiernych do publicznych protestów przeciw aberracjom, jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach we Francji… Jeśli więc ktoś nadal nie rozumie, dlaczego już 100 lat temu papieże Grzegorz XVI i Pius IX nauczanie II Soboru Watykańskiego o przysługującej każdemu (jako prawo naturalne!) wolności religijnej nazwali absurdem i majaczeniem – niech ponownie przeczyta ten artykuł. I ponownie. I tak do skutku. Ω

Franciszek Malkiewicz

Przypisy:

Neologizm oznaczający niechęć, awersję w stosunku do chrześcijan, utworzony przez analogię do ksenofobii, ‘niechęci wobec obcych’ (por. homofobia ‘niechęć wobec homoseksualistów’, islamofobia ‘niechęć wobec muzułmanów’ itp.).

Zamiary wobec Narodu Polskiego i Polski Dotyczy: informacji publicznej o zamiarach wobec Narodu Polskiego i Panstwa Polskiego. Po podrózy wielotygodniowej po Stanach Zjednoczonych i Francji, po aktualnym pobycie w Tel-Aviv, jako pól-Zydowi i pól-Polakowi udalo mi sie uzyskac wiarygodne rozeznanie, w jakim kierunku zmierza aktualna polityka Swiatowej Rady Zydów (Jewish Consil) oraz spoleczenstwa Izraela i jego rzadu – zarówno Partii Likud i Pracy Rabina. Generalnym zamierzeniem tych trzech osrodków decyzyjnych spoleczenstwa zydowskiego jest:

1. Opanowac calkowicie ster wladzy w Polsce,

2. Odzyskac z terenów aktualnej Polski 40 miliardów dolarów USA, jakie dostaly sie w rece polskie w okresie likwidacji przez Hitlera 4 milionów Zydów oraz wypedzenie z Polski 40 tys. Zydów przez Gomólke. Te 40 miliardów dolarów USA, to majatki ziemskie, kamienice, wartosciowe nieruchomosci, lokaty bankowe i oszczednosciowe, które dostaly sie w rece polskie w czasie okupacji i po jej zakonczeniu. Ekonomisci zydowscy dokonali oszacowania tego majatku na najnowszych komputerach i ocenili sredni majatek jednego Zyda na 10.000 dolarów USA. Jako najbardziej skuteczne metody tej rewidencji uznano:

1. przez odpowiednia polityke fiskalna zniszczyc przedsiebiorstwa panstwowe polskie i polskie spóldzielnie, aby nastepnie wykupic je od zaduszonej gospodarki za 1/10 czesci ich wartosci. W tym celu powolano do rzadu Mazowieckiego i Bieleckiego, niejakiego Balcerowicza…, którzy sterowani przez pseudokomuniste spod znaku syjonizmu Geoffreya Sachsa, zastosowali mordercze metody zniszczenia przedsiebiorstw polskich: kredyty bankowe – 80%; dewidendy – 32%; popiwek – 500%; odsetki za zwloke 150%.

2. przez gloryfikowanie „wolnego rynku” doprowadzili do wywozu z Polski ponad 6 Miliardów dolarów USA za niechodliwe smiecie Zachodu, w tym glównie produkcji zalegajacej magazyny kapitalizmu.

3. przez import taniej benzyny i stosowanie zanizonej, o 50 % które wobec taniego transportu kolowego utracily przewozy i zmuszone zostaly na transport samochodowy, który musi byc finansowany importem benzyny za 5 miliardów dolarów USA.

4. zniszczenia wydobycia polskiego wegla w wyniku zastoju w przemysle oraz transporcie kolejowym, a takze wylaczenie tego eksportu w ilosci 50 mln. ton po 60 dolarów za tone, plus wplywy za transport kolejowy – dalsze 500 mln. dolarów. Zrealizowany skutecznie przez agentów syjonizmu i Mosadu, finansowanych przez amerykanskie CIA, plan zniszczenia Polski udal sie niemal w 100 % przy aplauzie polskich „idyjotów” ekonomicznych i oblakanców z „Solidarnosci” czarowanych wizja bogatej kapitalistycznej Polski, teraz pozostaje tylko wykupic za 1/10 ceny najlepsze polskie galezie przemyslu, co udalo sie, w 80 %, które przy wykorzystaniu w nich taniej sily roboczej Polaków zagrozonych bezrobociem, pozwola na planowane odzyskanie utraconego majatku zydowskiego w Polsce w okresie okupacji niemieckiej. Obok tego generalnego planu dokonala sie w okresie Panowania pierwszych rzadów syjonistycznych – Mazowieckiego i Bieleckiego indywidualna grabiez Polski przez zydowskich aferzystów: Grobelnego, Baksika, Gasiorowskiego i Bogatina, którzy wywiezli z Polski 1- szy miliard dolarów USA, lokujac go w Izraelu, Szwajcarii, Niemczech i w Austrii. Grabiezy tej dopuszczono sie na oczach i za przyzwoleniem zydowskich i polskich agentów swiatowego syjonizmu i kapitalizmu. Zydzi ci: Bagsik, Gasiorowski, Bogatin i Grobelny stali sie bohaterami zydowskiego narodu porównywalnymi z legendarnymi bohaterami Starego Testamentu i traktowani sa w Izraelu jak owi legendarni grabiezcy Egiptu i plemion z podbitej doliny Jordanu. Nowe legendy Izraela wynosza pod niebiosa równiez innych bohaterów – Zydów dzialajacych w Polsce, a miedzy innymi:

1. Mazowiecki i Geremek porównywalni sa z legendarnymi zdobywcami Jerycha, którzy zamieszkawszy u przybramnej prostytutki Jerycha dokonali wylomu w murach i w ten sposób umozliwili zdobycie pierwszego miasta w dolinie Jordanu. Podobne mestwo wykazali Mazowiecki i Geremek, którzy oszukawszy byla milicje dostali sie do Gdanska w sierpniu 1980 roku i przy udziale Walesy zdobyli Gdansk, jako pierwsza placówke zydowskiej „Solidarnosci”. Tym bohaterskim czynem Mazowiecki chwalil sie nawet w polskiej RTV w kwietniu 1997 r.

2. Michnika Adama porównuje sie z Mojzeszem, który oszukal caly Egipt lupiac przed swoja zen ucieczka bogatych Egipcjan. Rabin Jerczel…my mamy go za prapape…wnuka Mojzesza z uwagi na jego jakanie sie, podobnie jak Mojzesz.

3. Zona gen. Kiszczaka – Maria Krystyna porównywana jest do Biblijnej Estrey, która uwiódlszy króla Babilonii doprowadzila do uwolnienia Zydów z niewoli babilonskiej, Pani ta dr Maria Krystyna Kiszczakowa, która swoimi wdziekami doprowadzila swego hamana do zmiany wiary na judaistyczna, w Izraelu czczona jest na równi z Estera.

4. Poprzedni i obecny minister wojny w Polsce – Janusz Onyszkiewicz, dawniej Jojne Grynberg ze Lwowa, bylego czlonka NKWD i bylego dyrektora departamentu w komunistycznym Ministerstwie Rolnictwa, jest popularny w Izraelu jak dawni slawni jego wodzowie, a szczególnie Bar-dochba – bohater powstan antyrzymskich. Jest obrzezany, bylem, bowiem na tej uroczystosci we Lwowie w roku 1937. Narodowosc zydowska Naczelnego Wodza w Polsce jest pewna dla Polaków tajemnica nr. 1. Ojciec Janusza byl znany we Lwowie w Latach 1935-39 posrednikiem handlu nieruchomosciami. Podobnie tez malzenstwo Onyszkiewicz prowadzili w latach 1988-90 Agencje Handlu Nieruchomosciami – resztówkami ziemskimi w Polsce oglaszajac sie w prasie USA i Anglii. Jezeli wiec zdolnosci Jojne – Janusza odziedziczone po ojcu i poglebione w handlu wspomnianymi wyzej resztówkami zostana wykorzystane na stanowisku ministra Obrony Narodowej III Rzeczpospolitej, to za dwa lata Wojsko Polskie bedzie chodzic bez butów i karabinów.

5. Sprawa masowego mordu w Katyniu, to druga w Polsce zagadka. Spotkalem sie w Izraelu z kilkoma osobnikami – repartiantami z bylego ZSSR, którzy chwalili sie, ze byli sprawcami owego mordu na zydozercach. Oto ich wersja likwidacji 15 tys. Polaków przez zydowskie NKWD w Rosji sowieckiej: po kompromitacji Armii Radzieckiej w wojnie z Finlandia w grudniu 1939 i w styczniu 1940, obozy jenców polskich, glównie oficerów, w marcu 1940 r, zostaly przejete przez zydowskie NKWD skladajace sie przewaznie z kryptosyjonistów, postanowilo wymierzyc sprawiedliwosc „sanacyjnym bandytom”, którzy sprzedali Polske wraz z Zydami samemu Hitlerowi. Ze jest w tym troche prawdy, trzeba wiedziec, iz w sanacyjnym Wojsku Polskim 3/4 generalów nosilo niemieckie nazwiska, za wyjatkiem gen. Monda, który byl autentycznym Zydem. Syjonisci oskarzali „sanacyjnych bandytów”, ze w wyniku ich filtru z Hitlerem (polk. Beck i gen. Kasprzycki) srodkowej Europy dostali sie w krwawe Lapy Hitlera i ich los juz w roku 1940 byl przesadzony. Wina za ten los Zydów obarczyli elite sanacyjna, która dostala sie do niewoli sowieckiej; dlatego tez ich zadza odwetu skierowala sie przeciwko tej elicie, tj. oficerom zawodowym i rezerwowym, sedziom i granatowej policji. Wykorzystuja ewakuacje wiezionych oficerów polskich z Kozielska i dwóch innych obozów, kierowali potajemnie transporty do Katynia, gdzie w osrodku wypoczynkowym NKWD mogli w tajemnicy dokonac zbrodni mordu na wielu tys. wiezniów cywilnych i wojskowych. Wszystkie prowadzone sledztwa odnosnie sprawców zbrodni-rozkazodawców i wykonawców, nie mogly ustalic przyczyn chowania zwlok w pelnym umundurowaniu, w tym takze nawet w plaszczach, tak jak ich wyciagnieto z wagonów. Otóz (jak sie dowiedzialem) przyczyna takiego marnowania dóbr materialnych byl fakt, ze zadne wyposazenie osobiste tych ofiar nie moglo pozostac nie zakopane, gdyz spowodowaloby to ujawnienie zbrodni i jej sprawców. Dlatego tez tak surowo przestrzegano calkowitego zachowania tajemnicy zarówno przed calym swiatem, jak przed wladzami sowieckim, które przede wszystkim mogly zostac oskarzone o ten masowy mord, chocby z uwagi na zadawniona nienawisc do Polaków za wyprawe Pilsudskiego na Kijów i przegrana wojne w 1920 prowadzona przez marszalka Tuchaczewskiego. I Dywersja syjonistów na arenie miedzynarodowej. Kierowana przez CIA, Jewish Concil, Mosad i aparat dzialaczy syjonistycznych na calym swiecie i polityka zydowska w Europie zmierzaja do wywolania zamieszek w calej Europie, doprowadzenie tzw. gojów do wzajemnej rzezi. Oslawiony Hans Dietrich Genscher, wiarolomny sojusznik socjal-demokratów w Niemczech, sprzedal ten sojusz na rzecz CSU Kohla za wiele milionów. Teraz, wywolal wojne w bylej Jugoslawii, aby przy pomocy przekupionego Franio-Tudjmann – równiez Zyda, wywolac wzajemna rzez Slowian. W tej grze uczestniczyl równiez inny syjonista – Krzysztof Skubiszewski, który takze na wschodzie polski mobilizuje wraz z Michnikiem litewskich Szaulistów przeciwko polskiej ludnosci na Litwie. Podobnie na Ukrainie dzialaja Michnik z Geremkiem zrzeszajac ukrainskich Banderowców, Upowców i innych morderców Zydów do walki z Rosja. Obydwaj ci dzialacze zaslepieni nienawiscia do Slowian, przywoluja do zycia najgorsze upiory faszyzmu: Szaulistów na Litwie – majacych na swoim sumieniu zycie ponad Miliona Zydów litewskich (obóz zaglady w Banarach), morderców z pod znaku Bandery i UPA oraz dywizji ukrainskich, na których razem ciazy mord ponad miliona istnien ludzkich. W Czechoslowacji klika zydowsko-syjonistyczna: Havel, Klaus Diensthiar sprzedaja cale Czechy i Slowacje w rece kapitalu zydowskiego i niemieckiego zgarniajac olbrzymie prowizje za umozliwienie takich transakcji. w Polsce Zydzi syjonisci kierujacy Unia Demokratyczna i Kongresem Liberalno-Demokratycznym zorganizowali pelna wyprzedaz majatku polskiego na rzecz Zachodnich spólek kapitalistycznych, w których kapital zydowski ma decydowanie przewazajacy udzial. Mafie zydo-austriackie, zydo-niemieckie i zydo-francuskie wykupuja polskie przedsiebiorstwa za 1/10 ich wartosci. Aby stalo sie to mozliwe, niszczy sie je w sposób formalnie zwierzecy sposób udzielajac wysoko oprocentowanych kredytów 90%, rewidend, popiwków i odsetek skarbowych doprowadzajac je na skutek spreparowanego fikcyjnego zadluzenia wobec panstwa do zupelnego upadku. Upadajace w ten sposób przedsiebiorstwa, to typowy masowy objaw kryzysu gospodarczego celowo wywolanego przez opetanczo oblakanych ekonomistów, jak Balcerowicz, Lewandowski, sprzedajac obcemu kapitalowi przedsiebiorstwa za minimalne ceny urzedujacy w polskim Ministerstwach Zydzi i ich agenci, uzyskuja z a kazda udana transakcje miliony dolarów USA, które przekazuja nastepnie na szyfrowe konta w bankach szwajcarskich i amerykanskich. Bohaterski Naród Polski ocalil dziesiatki tys. polskich Zydów, dzieki wspólnej walce z Armia Radziecka, takze 3 mil. Zydów z terenów Rosji i Ukrainy, z których wladze w Rosji w roku 1941 objal faszystowski gen. Wlasow, nie ocalal by nikt. Dlatego tez ten Naród Polski nie moze pasc ofiara zydowskiego spisku zakrojonego na miare wytepienia przez Anglosasów Indian w Ameryce czy wymordowanie 7 plemion doliny Jordanu przez najezdzców zydowskich w wiekach XII – VI przed nasza era. II. Oblakany triumfalizm spoleczenstwa zydowskiego. Przebywajac ostatnio 8 miesiecy w Izraelu zostalem wprost przerazony oblakanczym triumfalizmem chasydzkiego, a nawet inteligenckiego odlamu spoleczenstwa zydowskiego. Wykarmieni na oblakanczej biblijnej idei Narodu Wybranego, glosza wszem i wobec sukcesy zydowskich finansistów, którzy obrabowali gojów wzorem Zydów uciekajacych z Egiptu, po uprzednim ograbieniu ze zlota, srebra i strojów zaprzyjaznionych z nimi Egipcjan jakoby za rada ich bozka Jehowy. A oto niektórzy ci bohaterzy wspólczesnego swiata:

Boesky David – USA………

Maxwel I synowie – Anglia

Goldberg – Australia……..

Bagsik Polska…………….. aferzysta gieldowy majacy na swoim kacie dokonanie oszustw na sume 700 milionów dolarów. Podobni aferzysci, których oszustwa siegaja sumy 1 miliarda 100 mln. dolarów USA. Malwersant gieldowy i podatkowy, którego oszustwa przekraczaja sume 700 milionów dolarów. Malwersant wielobranzowy, oszustwa jego równiez przekraczaja, ale juz tylko 600 mln. dolarów USA. Wymienieni wyzej „bohaterzy”, to najzdolniejsi uczniowie Starego Testamentu, który w ksiedze powtórzonego prawa, daje takie oto wytyczne moralne dla Zydów wobec innowierców, nie Zydów.

1. Jezeli Zydowi zdechnie bydlo domowe, to mieso nalezy sprzedac gojowi; 2. Jezeli Zyd stosuje lichwe, to tylko wobec goja; 3. Jezeli Zyd pozycza pod zastaw to tylko gojowi; 4. Jezeli obcy naród (w dolinie Jordanu) nie podda sie pod wladze Zydów, to nalezy wytepic go caly wraz ludzmi, kobietami i starcami, oraz wybic nawet jego zwierzeta domowe.

Wszystkie narody zamieszkujace doline Jordanu zostaly poddane rzezi i zniewolnieniu, a nastepnie uzyto ich do niewolniczej pracy tak ciezkiej, ze doprowadzila ich do calkowitego wytepienia ( smiertelnego wyczerpania, wyduszenia z nich zycia). Nakazy takiego zbrodniczego postepowania, zydowscy prorocy i kaplani otrzymali podobno, jako Naród Wybrany, od Jehowy, Któremu protoplasta plemienia zydowskiego – Abraham, emigrant z biblijnego miasta Babilonii, z 3-letniej jalówki, 3-letniej kozy i 3-letniej owcy. Z tej racji, iz w polowie pochodze z Narodu polskiego (ze strony matki), z Narodu, który nigdy nie splamil sie agresja wobec innych narodowosci, a przeciwnie: bronil po wielokroc Polski i calego Zachodu przed zalewem Mongolów, Tatarów i Turków, uwazam za swój obowiazek przestrzec Naród Polski przed zagrazajacym mu zniewoleniem przez kapital zydowski i zachodni, kapital i kapitalizm germansko – anglosaski i zydowski splamiony krwia i grabieza narodów kolonizowanych i narodów europejskich dlawionych miedzynarodowym szachrajstwem finansowym, doskonalacych sie w grabiezy i zniewoleniu w czasie, gdy Polacy walczyli pod Legnica i Wiedniem w obronie europejskiej cywilizacji. Polska zasobna w surowce, samowystarczalna w surowce i pod wzgledem produkcji, energii oraz dysponujaca dobrymi warunkami dla uprawy roslin, ma wszelkie warunki ku temu, aby byc najbogatszym krajem w Europie, by stac sie organizmem niezaleznym gospodarczo, wolnym od zniewolenia finansowego i ekonomicznego. Te moje wiadomosci przesylam dzialaczom politycznym i spolecznym, przedstawicielom wladzy oraz duchowienstwu polskiemu – doslownie, a nie tym, którzy w duchownym przebraniu udaja Polaków. Cale spoleczenstwo polskie musi poznac zagrozenia, jakie czychaja na Naród Polski ze strony oblakanych syjonistów (zwykle we wladzach panstwowych udajacych Polaków), kapitalistów, nieproszonych agresorów niemieckich, lecz potajemnie zapraszanych przez syjonistów, oraz calej armii platnych agentów wszelkieo kapitalu budujacego swoje miedzynarodowe imperium mordu, grabiezy i zniewolenia. Rozpowszechniajcie te odezwe do Narodu Polskiego przez powielanie jej i przekazywanie sasiadom, przyjaciolom i wszystkim Polakom omamionym przez perfidna propagande syjonistyczno- internacjonalistyczna. Israel – Tel-Aviv Marek-Finkelstein-Dobrowolski

Kraj na niby Jeśli smoleńskie śledztwo prowadzone jest naprawdę, to gdzie są odłamki słynnej „pancernej brzozy”, gdzie są wykonane przez śledczych, a nie przez rosyjskiego prowokatora Amielina, zdjęcia powalonego drzewa? Gdzie jest wrak samolotu, gdzie jest czarna skrzynka, gdzie są, sporządzone przez polskich śledczych przesłuchania rosyjskich czynowników z lotniska Siewiernyj, gdzie są przesłuchania miejscowych bezpieczniaków odpowiedzialnych za to by wiedzieć wszystko? Gdzie są wykonane przez polskich specjalistów zdjęcia miejsca katastrofy, analiza rozrzucenia ciał i szczątek z pokładu? Gdzie dokumentacja zdjęciowa wykonana tuż po katastrofie? Gdzie są niezależne wyliczenia, szkice sytuacyjne, gdzie są wykonane na miejscu próby śledcze i symulacje? Jeśli komuś z nas zdarzy się samochodowa stłuczka, to będzie miał okazję zaobserwować jak pracuje zwykła policyjna ekipa zabezpieczająca miejsce zdarzenia. Na pewno ktoś przesłucha uczestników, świadków, ktoś dokona precyzyjnych wyliczeń (nie raz przecież widzieliście w rękach policjanta drogówki taki kołowy licznik odległości), ktoś sprawdzi trzeźwość kierujących (czy jest na sali ktoś, kto widział badania na obecność alko, wykonane w stosunku do obsługi lotniska? – pytam nie bez przyczyny). Gdzie wreszcie są niezależne badania (toksykologiczne, chemiczne, morfologiczne i Bóg wie, jakie jeszcze) ciał ofiar, nie te rosyjskie, gdzie nogę generała pomylono z nogą prezydenta, tylko nasze, polskie, sygnowane przez polskich lekarzy? Wiem, ze podobne pytania zadają sobie tysiące niezależnie – czytaj logicznie – myślących Polaków. Odpowiedzi nie nadchodzą, rządowi urzędnicy zbywają je pogardliwym wzruszeniem ramion, media wyśmiewają. Panuje nowa religia - bezwarunkowego zaufania do bezpieczniackiego reżimu Władimira Władimirowicza Putina. Wniosek z tego prosty – oficjalnego śledztwa nie ma i nigdy nie było, a to co za oficjalne śledztwo uznają medialni propagandziści jest jedynie niezbyt wyszukanym skeczem, byle jak zmontowaną mistyfikacją. Czy mistyfikatorzy nie zdają sobie z tego sprawy? Ależ zdają sobie, zdają, lepiej niż my wszyscy razem wzięci. Oni jednak zrozumieli, ze cała nasza rzeczywistość publiczna jest atrapą, rzeczywistością na niby. Od 1989 roku trwa nieustający festiwal takiego niby porządku, niby myślenia, niby odbudowy niepodległości.. Nastąpiła niby dekomunizacja, niby lustracja, niby odnowa. Budowa niby kapitalizmu z niby konkurencją i niby uczciwością, stworzono niby administrację i niby politykę, niby niezależne media, (w których aż roi się od komunistów ze stanu wojennego i niby etyki). Każdego, kto poważnie potraktował wyjście Polski spod kolonialnej dominacji Sowietów w rezultacie usunięto na boczny tor, opluto i wyszydzono. Wszystko ma się tak jak w oblężonym mieście, gdzie wróg jeszcze nie morduje i nie gwałci, ale wszędzie, każdą szczeliną, wciska się duch kapitulacji, spotęgowanego propagandą strachu. Krótkie okresy buntu wobec takiej mechaniki najnowszych dziejów (zaprojektowanej, jak coraz więcej wskazuje, przy okrągłym stole) - rządy Jana Olszewskiego i Jarosława Kaczyńskiego niczego nie zmieniły, same ugrzęzły w niewidocznej, ale jakże szczelnej, sieci postkomunistycznych, gangsterskich układów. Gangi złozone z byłych oficerów komunistycznych służb i dokooptowanych „przedstawicieli nowego porządku” dominują w głównych mediach, w partiach politycznych, na uczelniach, w kulturze (być może to jest właśnie powód nikłej obecności polskiej kultury w światowym obiegu). Od dwudziestu lat żyjemy w państwie, które nie traktuje poważnie samego siebie. Prowadzimy niby dyskusje (trzech na jednego), pochłaniamy niby informacje, niby satyrę, niby filmy, niby programy, niby rozważania, przedstawia się nam niby autorytety (pani Czubaszek pod rękę z księdzem Sową). Naszego bezpieczeństwa strzegą niby służby – w rzeczywistości podległe rządzącym politykom wywiadownie. Rządy Donalda Tuska to przyspieszenie tworzenia niby państwa. Premier wypowiada niby stanowcze deklaracje, które gotów jest w każdej chwili odwołać. Partia niepodzielnej władzy, w której swobodnie koegzystują Arłukowicz, Rosati i Gowin, w istocie jest niby partią. Nikt w niej nawet nie udaje, że stronnictwo posiada jakąkolwiek ideologię, jakiekolwiek reformatorskie, czy choćby strukturalne, cele Oficjalne deklaracje w rzeczywistości okazują się być deklaracjami z przymknięciem oka. W ogóle dominuje atmosfera cwaniackiego chichotu:

- no, co prawda są jakieś przepisy, ale wicie rozumicie, he he, jak się da, to się da. Budujemy najdroższe na świecie drogi i stadiony, ale wszystko w otoczce niby przetargów, niby działań CBA. Fryzjer, jako dyrektor poważnej instytucji państwowej? - a czemu nie?!

- Może być, damy radę.

- Staszek sprawdza się w biznesie, państwowym naturalnie – a co to komu szkodzi? Wszyscy czujemy, ze rozpada się państwo, jego instytucje, obyczaj, etyka – a po co do diabła prowadzić takie dysputy – stłucz pan termometr i nie będziesz pan miał gorączki! Premier prowadzi niby politykę zagraniczną – jej efekty w kraju są jak najbardziej imponujące, prezydencja, cho cho i więcej, ...jednak za granicą – a dotychczas wydawało mi się, że polityka zagraniczna ma skutkować raczej za granicą - skutki „politycznej ofensywy Tuska i Sikorskiego”, są takie, ze Tuska usadzono na razie w okolicach europejskiego WC, bo nawet kuchnia została zajęta przez tych, którzy prowadzą realną, znaczy – prawdziwą i namacalna, politykę zagraniczną. Putin protekcjonalnie poklepał po piłkarskich pleckach – tak samo poklepuje piłkarzy Torpedo czy Zenitu Kazań. W końcu piłkarzy się lubi, ale kto zaprzątałby sobie głowę tym co wygadują. Intuicyjnie wyczuwamy, że chodzimy do fasadowych urzędów, nierealnych przychodni zdrowia... Imitacja państwa zaszła tak daleko, ze zagraniczni politycy już nawet nie pouczają naszych przywódców – oni po prostu robią u nas co tylko chcą – wzywają polskich oficerów na rosyjskie przesłuchania (nikt w Moskwie nie zaprząta sobie nawet głowy, aby takie proste sprawy załatwiać na szczeblu dyplomatycznym – fasady są pożyteczne, ale jak się chce coś załatwić, to nikt nie będzie sobie pierdołami głowy zaprzątać), pod Tarnowem CBŚ zatrzymuje rosyjskiego urzędnika oskarżonego przez rosyjska prokuraturę (jak wiadomo najmniej upolitycznioną i najbardziej bezstronna na świecie) i natychmiast, błyskawicznie, aby car nie zmarszczył brwi, rozpoczynamy usłużną ekstradycję. Na obchody Święta Niepodległości polski prezydent zaprasza rosyjskich dostojników, ci na szczęście nie mieli czasu, a hołubiona przez panią Gronkiewicz Waltz „Krytyka Polityczna” przywozi do Warszawy wnuków esesmanów, po to aby wybili polskim nacjonalistom faszyzm z głowy. Mamy, więc nową symbolikę, święte pojednanie – przymierze, które każe nam myśleć o Piłsudskim jako o nieszkodliwym wariacie z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Mamy taką sobie ot łże niepodległość – wychodzą polskojęzyczne gazety, mamy polskojęzyczne telewizje i polskojęzyczny, nie zawsze, kapitał. Mamy wreszcie ciekawe imitacje logiki – tu wystarczy posłuchać Magdaleny Środy. Mamy ciekawą perspektywę polegająca na rozbiciu prostej na wiele odcinków i orzekaniu o prawdzie, dobrze i pięknie tylko i wyłącznie z perspektywy aktualnie przebywanego odcinka. To, że perspektywa wynikająca z patrzenia ciągle przez pryzmat niezmutowanej na odcinki prostej jest inna, nie ma najmniejszego znaczenia. Geometria Tuskowa wcale nie musi być tak oszołomsko skodyfikowana jak Euklidesowa. Jak trzeba to oszołoma zrobi się nie tylko z tego starego Greka, ale nawet z Newtona (wide enuncjacje fachowców od budowy stadionów i autostrad). Bezwzględnie stosowana, uproszczona teoria względności (wykrętności, nieodpowiedzialności) nie dopuszcza żadnych ograniczeń, nawet tych delikatnie sugerowanych przez przestarzałego Einsteina. My mamy nasza teorie państwa, ruchu, nowoczesności i własną etykę – to, że na zewnątrz zaczynają na nas spoglądać jak na imitację państwa, quasi niepodległą republikę Polaków furda – z zagranicznych gazet w mediach cytujemy tylko implantowane tam przez dwór Adama Michnika teksty, reszta jest książę milczeniem.... Tak właśnie, pokrótce, wygląda problem tych, którzy budzą się coraz bardziej zaniepokojeni. Którzy jeszcze zupełnie poważnie traktują swoje ojczyste państwo. Żyjemy w kraju pogrążającym się w oparach Nibylandii. Wszystko tu jest ściemą, mistyfikacją, byle tylko pognębić złego, czarnego luda – a ten na każdym odcinku, na każdym etapie, się zmienia. Więc nie uśmiechaj się z politowaniem (czytając Gadowskiego) syty urzędniku, dupowłaźny polityku, udawany opozycjonisto, myślicielu zawsze gotowy uzasadnić logikę odcinka - na ciebie też niedługo zapolują, nawet nie zrozumiesz, dlaczego. Reguły państwa na niby, są, bowiem także niby regułami. Gadowski

Dzisiejszy Financial Times z grubym błędem na 1 str. Obecne tempo przemian kryzysowych powoduje, że nie tylko zmiany cen aktywów wykazują nadzwyczajne korelacje, ukazując trudność w absorbcji informacji, ale i światowe media gubią się w prezentacji coraz to nowych szefów rządów Dzisiejszy Bloomberg podaje spadki indeksów na początku dnia, jako wynik braku porozumienia w Grecji sił politycznych, co do konieczności dalszych bolesnych cięć wydatków budżetowych, jak i obniżek świadczeń pracowniczych w przedsiębiorstwach prywatnych. O ile te pierwsze są uzasadniane dążeniem do redukcji deficytu o tyle ingerencja w przedsiębiorstwach prywatnych jest prezentowana, jako konieczny element zwiększenia ich konkurencyjności. Wall Street Journal w artykule Alkman Granitsas, Stelios Bouras i Costas Paris „Strike Looms As Greek Party Leaders Push For Deal on Reforms” jedynie naszkicowuje zaistniałą, podczas gdy Financial Times podkreśla niesamowite kuriozum polityczne, jakie odbywa się obecnie w Grecji, kiedy to nowy premier posiadający poparcie KE stawia szefom partii politycznych, w tym opozycyjnym, ultimatum(!!!) Z wyznaczonym czasem do południa dnia dzisiejszego, na przyjęcie dodatkowych środków oszczędnościowych oczekiwanych przez tzw. troikę. Przy czym rozwój sytuacji w Grecji odbywa się tak szybko, że jesteśmy świadkami wyjątkowego niedopatrzenia redakcji FT. Otóż chcąc umieścić tą kluczową informację, która może skutkować tym, że zamiast „pomocy” od UE Grecy wybiorą niekontrolowane bankructwo, a nie znajdując miejsca na pierwszej stronie, którą zdominowała informacja o braku zgody Chin i Rosji na odsunięcie Assada od władzy, że pomylono zdjęcia premierów Grecji. Informację o raporcie opisanym na stronie 3 i o ultimatum premiera Grecji zilustrowano zdjęciem, ale byłego premiera George Papandreou podpisując jego zdjęcie, jako Lucasa Papademosa. Świadczy to o szybkości zmian, w których powoli zaczynają się gubić nawet wytrawni dziennikarze. A okazuje się, że nawet podczas weekendu dużo się działo, bo nie tylko spotykała się troika, ale odbyła się „męska” telekonferencja ministrów finansów strefy euro, którzy bezpardonowo informowali o koniecznych reformach, jakie mają przeprowadzić inni. Wśród nich jak donosi FT jest obniżka o 25 procent w płac w sektorze prywatnym, 35 procentowa w dodatkowych emeryturach i likwidacja tysięcy miejsc pracy w państwowych firmach („projected cuts of 25 per cent in private sector wages, 35 per cent in supplementary pensions and the closure of about 100 state-controlled organisations with thousands of job losses.”). Zrozumienie dla celowości tych działań po stronie Greków jest takie, że oficjalnie twierdzą, że UE prosi ich zgodę na jeszcze głębszą recesję, cytując szefa Nowej Demokraji Antonisa Samarasa (“They’re asking for more recession than the country can take”). Dlatego z perspektywy oceny „paktu fiskalnego” noblista Thomas J. Sargent może się znacząco mylić pisząc w artykule „An American History Lesson for Europe” w Wall Street Journal, że doświadczenia tworzenia władzy centralnej w USA na przełomie XVIII/XIX wieku mogą być przydatne dla obecnej Europy. Mimo że właśnie wtedy wykorzystano kłopoty zadłużeniowe 13 Stanów w celu przejęcia nad nimi kontroli fiskalnej. Obecne trendy zawarte w „pakcie fiskalnym” z ich praktyczną implementacją względem Grecji ukazują, że generowane są relacje bardziej przypominające zależności metropolia-kolonia, niż tworzenie demokratycznego superpaństwa Stanów Zjednoczonych Europy. Cezary Mech

Złote piaski Libii Rząd amerykański posiada technologię zwaną maszyną drukarską (lub obecnie jej elektroniczny ekwiwalent), która pozwala mu wyprodukować tyle dolarów ile chce po koszcie zero - Ben Bernanke, 21 listopada 2002 A to niespodzianka! Kto mógłby się tego spodziewać! Za wyjątkiem, nie przymierzając, 2GR… James Rickards, bankier, waszyngtoński insider i autor książki Currency Wars, chlapnął w wywiadzie coś prosto z mostu – że wojna w Libii była w dużej części o złoto. Wywiad jest tutaj. Libia miała 170 ton złota. Miała też swój bank centralny, niezależny od kartelu banków zachodnich. Nie miała jednego – długów. I nie robiła jednego – żywienia zachodnich lichwiarzy odsetkami. Mając własną ropę Kaddafi był od kartelu banków centralnych niezależny. Nie było go jak przycisnąć, jak przyciąć do odpowiedniego wymiaru. A przycięcie było absolutnie konieczne, bo Kaddafi popełnił grzech śmiertelny, ten sam zresztą, co przed nim Saddam Hussein. Ośmielił się mianowicie wyjść z pomysłem złotego dinara arabskiego, jako podstawy rozliczeń za ropę naftową. Jego plan spotkał się z ciepłym przyjęciem w wielu krajach Afryki eksportujących ropę i był o krok od realizacji. Spowodować mógł pożar prerii, w którym większość eksporterów tego surowca by go adoptowała. Było w planie coś absolutnie logicznego – wymiana czegoś wartościowego na coś innego też z pewną wartością. Masz ropę, bogactwo narodowe, cenny surowiec, który sprzedajesz. Ilość tego surowca jest skończona, masz go coraz mniej i mniej. Cóż, więc jest bardziej logicznego niż wymiana tego na inne dobro materialne o konkretnej, rzeczywistej, niekwestionowanej wartości? Może to być miedź, cynk czy może nikiel. Ale po pewnym czasie masz dosyć miedzi, wystarczająco cynku a nikiel nie mieści się już w magazynie, a potrzebujesz akurat czegoś innego. Czyż, więc nie jest najlogiczniej wymienić ropę na złoto i złoto wymienić dalej na to, czego potrzeba? Oczywiście, że jest to logiczne. Logikę tę rodzaj ludzki odkrył i stosował przez 5000 lat pisanej historii używając złota w charakterze pieniądza. Natomiast jedną z obiektywnie najgłupszych rzeczy, jaką można zrobić, wątpliwą nawet z moralnego punktu widzenia, jest wymienienie cennego narodowego patrimonium na bezwartościowe kawałki papieru drukowane przez innych. W odróżnieniu od ubywającej ropy kawałków papieru zwanych dolarami przybywa, i to w astronomicznym tempie. Drukowane są one przez zachodnich szalbierzy praktycznie po cenie zero i w dowolnych ilościach. Jak można się dziwić właścicielom cennego surowca, że nie chcą się go pozbywać w zamian za papierowy scheiss, aby potem wyjść na głupków siedzących po wypompowaniu całej ropy na stercie makulatury? Plan Kaddafiego wzmocniłby niewątpliwie cały kontynent afrykański i producentów czarnego złota w szczególności. Dla tzw. „pomocy głodującej Afryce” uczyniłby więcej niż cała dolarowa jałmużna z zachodu razem wzięta. Stanowiłby też ważny impuls w wysiłkach na rzecz przywrócenia uczciwego, opartego na złocie systemu monetarnego w reszcie świata. Ale plan Kaddafiego miał jedną wadę – stanowiłby granat rozwalający zachodni schemat Ponziego, jakim jest przekręt z fiat money i systemem rezerw cząstkowych. Konieczność płacenia złotem za ropę wysłałaby cenę złota w stratosferę i zdewastowałby siedzący po gałki oczne w długach zachód. Utrzymanie przekrętu wymaga nieustannej ekspansji kredytu i nieustannego powiększania długów. Wymaga też eliminacji tych, którzy mogliby mu zagrozić. Plan Kaddafiego był takim zagrożeniem, śmiertelnym zagrożeniem dla przekrętu gdyby jego idee podchwycone zostały przez innych, a na to się zanosiło. Zachodnie elity były poważnie zaniepokojone. Amerykańska autorka Ellen Brown pisze o francuskim małym Napoleonie, który nazwał nawet Kaddafiego „zagrożeniem dla finansowego bezpieczeństwa rodzaju ludzkiego„. Rodzaju ludzkiego? Od kiedy to „rodzaj ludzki” oznacza zbankrutowane banki francuskie? Kaddafi jednak nie robił sobie wiele z pogróżek, więc trzeba było go zdjąć. Wszystko jedno czy to w niezbyt szczęśliwym lądowaniu samolotu uderzającego na przykład w brzozę na Saharze, czy to w nieszczęśliwym upadku z wielbłąda, czy też w przewrocie pałacowym. Padło w końcu na spontaniczną rewolucję przywiezioną w walizkach z Waszyngtonu. Na długo przed upadkiem Kaddafiego Ellen Brown pisała: „jeśli rząd Kaddafiego upadnie ciekawe będzie obserwować czy nowy bank centralny dołączy do BIS [bank centralny zachodniego kartelu banków centralnych], czy znacjonalizowany przemysł naftowy zostanie sprywatyzowany i czy edukacja i słuzba zdrowia bedą nadal darmowe„. Istotnie bardzo to ciekawe. Otóż tego czy służba zdrowia w Libii pod przywództwem waszyngtońskich rewolucjonistów jest jeszcze darmowa czy już przerzuciła się na Obamacare nie wiemy. Wiadomo jednak, że jest już po Kaddafim. Jest również po jego złocie. Wiadomo też, że libijscy „rebelianci” tak się spieszyli, że swój nowy, podległy zachodniemu kartelowi bank centralny powołali w Bengazi na długo przed upadkiem prawowitego rządu kraju. Był to prawdopodobnie pierwszy przypadek w historii rodzaju ludzkiego, kiedy rebelianci walczący z krwawym tyranem nie apelowali o więcej broni, amunicji czy leków… Apelowali o jak najszybsze przyłączenie własnego banku centralnego do zachodniej centrali! To był ich najwyższy priorytet i pomoc tę, jak się nietrudno domyślić, niezwłocznie otrzymali. Pisaliśmy o tym we wpisie Cud na pustyni. Wygląda teraz, że pomoc ta była bardziej wszechstronna niż się nawet najwięksi optymiści spodziewali a cud na pustyni stał się nie jeden. Najwyraźniej kartel bankowy zaopiekował się troskliwie złotem Kaddafiego, ot tak, aby nikogo więcej niepotrzebnie nie kusiło. Pewnie wyłoni się za parę lat w podziemiach nowojorskiego FEDu, który troszczy się także o złoto innych sojuszniczych nacji. A jest się, o co troszczyć, bo jeśli wierzyć doniesieniom to jest to ulubiony schowek dla złota wielu innych narodów, nie tylko Libijczyków. Niemcy na przykład tam wolą trzymać ponad 3000 ton swojego złota niż w domu. Czy można się, zatem dziwić libijskim rebeliantom, że ich nowy bank centralny także skorzystał z niedającej się odrzucić gościnności nowych przyjaciół? Dwa Grosze

Skwieciński Realna możliwość zduszenia niezależnych mediów Rozpowszechniony jest pogląd, że realna jest możliwość zduszenia tej części mediów, które są krytyczne wobec liberalnych projektów inżynierii społecznej, Skwieciński w swoim artykule zatytułowanym „Czy obrońcy wolności milczą„ poruszył kwestię wolności mediów. Skwieciński, „Jeśli tak – to skoro obecnie w naszym kraju media nie wyrażają wszystkich głównych punktów widzenia, czy raczej równowaga pomiędzy różnymi światopoglądowo mediami jest drastycznie zakłócona, to media są wprawdzie wolne, ale pytanie, czy panuje wolność mediów, paradoksalnie pozostaje mimo to pytaniem zasadnym.” Problem wolności słowa w aspekcie wolności mediów, który poruszył Skwieciński dobrze się wpisuje w moją poprzednią notkę, w której omówiłem wywiad amerykańskiego Specjalisty od pierwszej poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych, poprawki gwarantującej Amerykanom wolność słowa, Hansem Baderem. Hans Bader opisał problem politycznej poprawności w USA. Opisał, jakim ta totalitarna ideologia jest zagrożeniem dla wolności słowa, dla demokracji, dla społeczeństwa obywatelskiego. Polityczna poprawność, o czym napisałem w tej notce terroryzuje społeczeństwo przy użyciu sędziów, którzy wyrwali się spod kontroli społeczeństwa. Problem kontroli nad mediami, uzyskania dzięki temu kontroli nad władzą przez pozaformalne ośrodki władzy i wykorzystania tego do manipulowania społeczeństwem i jego ekonomicznej eksploatacji pięknie ilustruje Hongbing na przykładzie XIX wiecznego zalecenia Stowarzyszenia Amerykańskich BankierówHonbing „Sugerujemy abyście ze wszystkich sił wspierali znane dzienniki tygodniki, a głównie prasę związaną z rolnictwem i religią, z determinacją sprzeciwiając się emisji „zielonego „dolara przez rząd. Powinniście natychmiast wstrzymać wszelkie dotacje pieniężne dla tych kandydatów, którzy nie wyrażają się jasno i nie potępiają w ostrych słowach emisji „zielonego „ dolara. Likwidacja systemu emisji waluty państwowej przez banki lub powrót do emisji pieniądza przez rząd doprowadzi do sytuacji, w której państwo będzie dostarczać ludziom pieniądze, co wyrządzi szkody nam, bankierom oraz pośrednikom kredytowym, a tym samym zaszkodzi naszym żywotnym interesom. Spotkajcie się jak najszybciej z kongresmenami z waszych okręgów wyborczych, zażądajcie od nich gwarancji ochrony dla naszych interesów. W ten sposób będziemy mogli sprawować kontrole nad legislatywą„...(więcej)

Zanim przejdę do tez Skwiecińskiego muszę przypomnieć inną, dużo radykalniejszą analizę zagrożenia dla demokracji, dla wolności słowa, jaką niesie dla społeczeństwa monopol medialny. Krasnodębski tak pisze o tym zagadnieniu „Do tego trzeba byłoby zasadniczych reform strukturalnych. Na przykład w dziedzinie mediów, i to przede wszystkim prywatnych. Rynek medialny, w tym prasowy, powinien być odpowiednio uregulowany, także po względem właścicielskim, by zapewnić różnorodność stanowisk i idei.Natomiast o pamięć Lecha Kaczyńskiego, rzekomo obecnie niszczoną przez tych, którzy jej bronią, proszę się nie martwić. W sprawie Smoleńska i prezydentury Lecha Kaczyńskiego historia już wydała wyrok. Wystarczy posłuchać takich pieśni jak ta śpiewana przez Marię Gabler pt. "Prezydent idzie na Wawel”, (że nie wspomnę o wspaniałym wierszu Jarosława Marka Rymkiewicza, o wierszu Marcina Wolskiego i wielu innych). Idę o zakład, że nikt nigdy nie zaśpiewa patriotycznych pieśni ani o Jaruzelskim, ani o Wałęsie, ani o Kwaśniewskim, ani o Komorowskim, ani o Tusku. I wszyscy wiemy, dlaczego. Wszyscy wiemy. „....(więcej)

Kluczowym problemem jest kontrola mediów, monopolistyczna kontrola nad nim sprawowana prze z pozaformalne ośrodki władzy. Demokracja nie jest w stanie funkcjonować w takich warunkach. Rządy, parlamenty, ich władza jest tylko fasadą, jest iluzoryczna. Ani rządy, ani społeczeństwo, nie kontrolują mediów. Ale jeśli media nie są zależne od władzy, od społeczeństwa to na pewno są zależne od swoich właścicieli. Prywatny monopol w mediach jest śmiertelnym zagrożeniem dla demokracji, wolności słowa i wolności obywatelskich. Skwieciński tak to widzi „ Groźba domknięcia? A czy ze stwierdzeniem o wolności mediów da się pogodzić dyskryminacyjna decyzja KRRiT – w zasadzie z jawnie politycznych przyczyn odmawiająca miejsca na multipleksie telewizji Trwam? „...”Prowadzi nas to do następnego pytania – czy w Polsce istnieje ideowy pluralizm mediów? Odpowiedź jest oczywista. Istnieje, ale w formie, którą jedni mogą uznać za zalążkową, a inni za schyłkową. Czyli zdecydowana większość środków przekazu (zwłaszcza tych opiniotwórczych) reprezentuje mniej lub bardziej radykalne wersje światopoglądu liberalnego. I przejawia agresję (według wielu – wzrastającą) wobec samego istnienia medialnych alternatyw związanych z bardziej tradycjonalną wizją społeczeństwa. Pójdźmy dalej. Czy pluralizm mediów, nawet w dzisiejszym zakresie, jest w obecnej Polsce zjawiskiem trwałym? Wielu obawia się, że nie. Rozpowszechniony jest pogląd, że realna jest możliwość zduszenia tej części mediów, które są krytyczne wobec liberalnych projektów inżynierii społecznej, okresu rządów PiS nie uważają za czas zagrożenia wolności i – na domiar złego – nie uważają za niesłuszne wszystkich elementów wizji rzeczywistości, formułowanych przez tę partię. Na pierwszej linii zagrożenia znajduje się ten segment mediów antymainstreamowych, który ma opiniotwórczy i inteligencki charakter. Bo to on najbardziej kłuje w oczy liberalnych strategów”...”Na linii tej znajduje się przede wszystkim ten segment mediów antymainstreamowych, który ma opiniotwórczy i inteligencki charakter. Bo to on najbardziej kłuje w oczy. Przede wszystkim, dlatego, że w myśl wizji liberalnych strategów kluczowe jest utrzymanie podziału, według którego kryterium nowoczesności, wykształcenia i wielkomiejskości decyduje o przyjęciu radykalnie liberalnego światopoglądu. A więc media zakłócające ten podział są bardziej niebezpieczne od nawet znacznie potężniejszych, ale koncentrujących się na „starszych, mniej wykształconych z małych ośrodków". „....”Otóż we współczesnym świecie (nie tylko w Polsce) zachodzi proces radykalizacji mediów, ich uskrajniania, przekształcania w media wyznawców o wojującym charakterze. Proces ten dotyczy również tradycyjnych środków przekazu (sztandarowym przykładem może być amerykańska telewizja Fox), ale w szczególnej mierze dotyczy mediów nowych „...”„Jedną z osobliwości naszych czasów jest liberał-zaprzaniec" – pisał George Orwell. – „Obok znajomego marksistowskiego frazesu głoszącego, że „wolność burżuazyjna" to mrzonka, coraz większą popularność osiąga pogląd, jakoby demokracji można było bronić, stosując wyłącznie metody totalitarne. Jeśli bowiem – utarło się sądzić – miłujesz demokrację, twoją powinnością jest miażdżenie jej przeciwników, i to bez przebierania w środkach. Lecz któż to taki, ci przeciwnicy? Ano, zawsze się okazuje, iż nie są nimi wyłącznie ci, którzy atakują demokrację jawnie i świadomie, lecz również ci, którzy „obiektywnie rzecz biorąc, szerzą fałszywe idee...”....”Tworzenie jednoznacznie zaangażowanych, „swoich" mediów owocuje postępującą atrofią kontaktu między zantagonizowanymi grupami, które stopniowo zaczynają żyć samodzielnym życiem intelektualnym. Przechodzą, jak to celnie określił amerykański analityk David Frum, od innego niż zwaśniona grupa interpretowania tych samych faktów, do wiary we własne fakty. Oznacza to postępujące rozbicie społeczeństw, a w konsekwencji ich osłabienie. „....”Tym ważniejsze jest więc pytanie, czy w Polsce istnieje wolność mediów? „.....”Ich wspólną cechą było to, że ujawniały fakty bardzo niekorzystne dla rządzących lub – szerzej – elity III RP, i zostały przez zdecydowaną większość mediów albo dosłownie przemilczane, albo wspomniane tylko po to, by następnie nie kontynuować tematu i pozwolić mu umrzeć. „.....”Decyzje o zamilczaniu mogą wszak być podejmowane swobodnie, wynikać z utożsamienia się redaktorów z jedną ze stron politycznego konfliktu. Ale czy media niespełniające swojej podstawowej roli, jaką jest informowanie społeczeństwa o ważnych kwestiach, kojarzą się z pojęciem „wolne"?„....( źródło) Marek Mojsiewicz

DIALEKTYCZNE OCIEPLENIE Powodem mrozów jest …. No, kto zgadnie? Tak! Oczywiście. Powodem mrozów jest globalne ocieplenie...

www.wiadomosci.onet.pl/nauka/podano-przyczyne-przenikliwego-mrozu-w-europie,1,5017850,wiadomosc.html

www.wyborcza.pl/1,75968,11082411,Mrozy___skad_sie_wziely_.html#ixzz1lM3EakPL

W filozofii starożytnej dialektyką nazywano dochodzenia do prawdy przez ukazywanie sprzeczności w sposobie myślenia rozmówcy lub przez obalanie zaprzeczeń dowodzonych tez, z czego słynął zwłaszcza Sokrates. W dialektyce Hegla mechanizm ścierania się sprzecznych idei był motorem postępu. Opierał się na triadzie: każda teza ma swoją antytezę, które tworzą syntezę, która znajduje swoją antytezę i cały proces zaczyna się od początku. Marks „zmaterializował” dialektykę Hegla. Marksiści ją zwulgaryzowali. Józef Maria Bocheński o dialektyce marksistowskiej pisał tak: „Gdybyś powiedział, że ludzie sowieccy mieszkają w starych chałupach, pełnych robactwa, skłamałbyś, mimo że przeważnie tak jest. Jeśli natomiast mówisz, że ludzie sowieccy mieszkają w nowych, pięknych domach, mówisz prawdę, pomimo że w rzeczywistości niewielu mieszka tak dzisiaj. Widzieć w dniu dzisiejszym to, co będzie jutro — to widzieć dialektycznie”. Dziś najbardziej dialektycznie myślą ekolodzy. Z tym że w rolę klasy robotniczej wcieliło się globalne ocieplenie. Gwiazdowski

Premie za Stadion Narodowy! 26 tysięcy złotych na rękę? Sporo! Tyle miesięcznie zarabia Rafał Kapler, prezes Narodowego Centrum Sportu. To Centrum nadzorowało i nadzoruje budowę naszego najważniejszego obiektu na EURO 2012 - Stadionu Narodowego w Warszawie. Budowa tego stadionu to baaardzo interesująca historia. Miał być otwarty w czerwcu 2011 roku, ale okazało się, że schody na stadionie są źle zrobione i trzeba je poprawić. Trudno. Później okazało się jeszcze, że deszcz, gdyby akurat w Warszawie padał, (co mu się zdarza), to zaleje szereg pomieszczeń na stadionie, między innymi rozdzielnię prądu i jeszcze parę innych, więc to też trzeba było poprawić. Kolejne terminy otwarcia stadionu były przesuwane i przesuwane. 6 września minionego roku Polska miała zagrać z Niemcami na nowiusieńkim Stadionie Narodowym, ale nie zagrała, bo nie był zbudowany. W tym już roku okazało się, że rozsuwany hipernowoczesny dach na stadionie ma pewien feler. Otóż on się nie zawsze rozsuwa! Po mękach, kompromitacjach i przekładanych terminach otwarcia nie wiadomo, kiedy na stadionie będzie można rozegrać mecz, bo koncert z fajerwerkami uświetniający uroczyste otwarcie obiektu (czytaj: porażki Narodowego Centrum Sportu) już się odbył. Teraz najciekawsze: trzej prezesi spółki NCS dostali w ubiegłym roku 90 tysięcy złotych premii! W tym pan prezes 52 tysiące złotych netto. Kryzys? Naprawdę ktoś uważa, że w Polsce mamy kryzys, skoro premie, gigantyczne premie można dostać za coś takiego? Takie rzeczy to tylko w Polsce. Sławomir Jastrzębowski

Partia pruska, partia ruska?

1. W kraju zarządzone debaty publiczne w sprawie porozumienia ACTA przez wystraszonego skalą protestów Premiera Tuska, a na arenie międzynarodowej przedstawiciele rządzącej Platformy konsekwentnie popierają raz Niemcy, raz Rosję. Już na początku chciałbym zaznaczyć, że jestem za dobrymi stosunkami Polski z Niemcami i z Rosją, w końcu to przecież nasi najwięksi sąsiedzi, ale to, co w relacjach z Niemcami robi Premier Tusk i jego najbliżsi współpracownicy tacy jak minister Sikorski, a z kolei w stosunkach z Rosją Prezydent Komorowski i jego ministrowie Koziej i Kuźniar, może napawać tylko coraz większym niepokojem.

2. Przypomnijmy tylko, że w swoim grudniowym wystąpieniu w Berlinie Radosław Sikorski na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej, zaprezentował koncepcję federacyjnej Unii Europejskiej, a więc związku państw o mocno ograniczonej suwerenności z silnym politycznym centrum, które przecież tylko przejściowo ma mieścić się w Brukseli, a nieuchronnie musi się przenieść do Berlina. Później okazało się jednak, że tak naprawdę wystąpienie Sikorskiego w Berlinie było inspirowane przez niemiecki rząd. Jakiś czas temu, bowiem do mediów wyciekło memorandum niemieckiego rządu przygotowane przez tamtejsze MSZ pt. „Przyszłość UE”, z którego jednoznacznie wynika jak przyszłość Europy wyobrażają sami Niemcy. Niemcy chcą europejskiego superpaństwa, do którego będą uciekały dotychczasowe państwa narodowe, przygniecione skutkami kryzysu finansowego i gospodarczego rozlewającego się po Europie. Duet Tusk - Sikorski zdecydował się, więc być adwokatem kompletnej dominacji Niemiec w Europie chyba z nadzieją, że o takich sprzymierzeńcach przy dzieleniu unijnych stanowisk w przyszłości nie zapomną.

3. W ostatni piątek na Monachijskiej Konferencji o Bezpieczeństwie (największe form wymiany poglądów o bezpieczeństwie na świecie odbywające się corocznie od 1962 roku), nasz Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski po raz kolejny promował Niemcy do przywództwa w Europie. Wprawdzie tym razem był trochę ostrożniejszy niż w wystąpieniu grudniowym mówiąc „ proponowałbym, aby Niemcy miały w UE zaszczytną pozycję największego udziałowca - niedominującą, bo nie mają 50% udziałów, ale tylko jedną czwartą udziałów”. Nawiązał w ten sposób do wiodącej pozycji niemieckiej gospodarki w Europie (PKB tego kraju stanowi w przybliżeniu 25% PKB całej Unii Europejskiej), sugerując, że taki potencjał wręcz zobowiązuje do przewodzenia Europie.

4. Na tej samej konferencji tylko dzień później, Prezydent Komorowski z kolei poinformował zebranych, ”że Polska uruchomiała swój własny „reset” w stosunkach z Rosją” i „że po marcowych wyborach w tym kraju, Polska liczy na ponowną intensyfikację dialogu z Moskwą”. Jeżeli Prezydent Komorowski, po tym, co stało się pod Smoleńskiem, a szczególnie po tym co Rosjanie zrobili w sprawie wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy, po tym jak traktują nas w związku z nową umową gazową, wreszcie po tym jak przy pomocy metody „dziel i rządź” podporządkowują sobie kolejne byłe radzieckie republiki, w dalszym ciągu jest za intensyfikacją rozmów z Rosją na jej warunkach, to trzeba się tym w najwyższym stopniu niepokoić.

5. Przecież przystępując w 1999 roku do NATO mieliśmy budować swoje bezpieczeństwo w oparciu o strukturę transatlantycką z przywódczą rolą USA, a przystępując w 2004 roku do UE zakładaliśmy, że to związek równych narodowych państw funkcjonujący w oparciu o europejski solidaryzm. Od kilku lat rządząca Platforma i w jednej i drugiej sprawie wspiera wiodące kraje europejskie, aby europejski solidaryzm zastąpić dominacją niemiecką, a europejskie bezpieczeństwo budować bez Stanów Zjednoczonych, ale z wyraźnym udziałem Rosji. Wszystko to każe coraz częściej stawiać pytanie na ile to jest partia pruska, a na ile partia ruska? Zbigniew Kuźmiuk

Polska w post-unijnej Europie Obecny ład polityczno-gospodarczy Imperium Euroatlantyckiego (US&UE) jest nie do utrzymania na dalszą metę. Oznacza to, że w niedalekiej przyszłości doświadczymy drastycznych zmian strukturalnych w ramach systemu, którego jesteśmy bezwolną częścią. Trudno przewidzieć dokładną naturę tych przemian, ale wydaje się być prawdopodobne, że w przejściowym chaosie III RP pozostawiona będzie przez jakiś czas sama sobie. Ten okres może być teoretycznie wykorzystany na próbę odzyskania podmiotowości. Sytuacja obu segmentów społeczeństwa III RP będzie jednak bardzo trudna. Zarówno Polacy, jaki i polskojęzyczni „europejczycy” ockną się w nowej niestabilnej rzeczywistości pozbawieni przywódców, koncepcji społeczno-politycznej, oraz struktur w ramach, których można by rutynowo funkcjonować. Równie tragicznie wyglądać będzie sytuacja ekonomiczna państwa. Zdeindustrializowana gospodarka, funkcjonująca obecnie, jako „kompensacyjna” w stosunku do niemieckiej, nie będzie w stanie sprostać zadaniu zaspokojenia potrzeb materialnych ludności. Podeszłe wiekiem społeczeństwo, pozbawione na skutek masowej emigracji i minimalnej rozrodczości młodego pokolenia, będzie miało kolosalne trudności z przystosowaniem się do zaistniałej sytuacji. W takich, bowiem okresach zdolna do łatwej adaptacji młodzież stanowi cutting edge każdej populacji. Wszystko to zminimalizuje szanse sanacji naszej Ojczyzny. Nie oznacza to jednak by należało tej prób zaniechać. Wręcz przeciwnie, fakt, że nie ma nic do stracenia powinien mobilizować tych, którzy nie zatracili poczucia swej podmiotowości. Ponieważ Polska pozbawiona jest obecnie jakichkolwiek godnych tej nazwy elit, jedyną szansą jest „cud” w postaci pojawienia się jakiegoś męża opatrznościowego, który będzie w stanie poprowadzić Naród w pożądanym kierunku. W przypadku ewentualnego sukcesu odbudowa elit potrwa kilka pokoleń i w związku z tym nie warto się zajmować tym zagadnieniem na obecnym etapie. Podobna sytuacja występuje w przypadku przemysłu. Jego odbudowa, a zwłaszcza wychowanie nowych wysoko wykwalifikowanych kadr do jego obsługi musi potrwać kilka dekad. Trudno jednak wyobrazić sobie poprawnie funkcjonujące suwerenne państwo w XXI wieku, którego struktura przemysłowa przypominałaby XIX wiek i składała się z rolnictwa, drobnej wytwórczości i zdezelowanej infrastruktury. Likwidacja polskiego przemysłu poprzez „transformację ustrojową” Balcerowicza, złodziejską „prywatyzację” i kasację zgodnie z dyrektywami unijnymi (np. przemysł stoczniowy, rybołówstwa, etc.), można uznać za akt agresji ze strony Niemiec i reszty Imperium Euroatlantyckiego. Zamykanie kopalń połączone z ich unicestwianiem (zatapianiem), stoczni wraz z niszczeniem dokumentacji technicznej, blokowaniem możliwości wykorzystywania własnych zasobów energetycznych (np. geotermia), domaga się równoważnej jakościowo odpowiedzi. Obecna mocarstwowa pozycja Niemiec powoduje, że myślenie o tym można nazwać mrzonkami. Nie jest jednak wykluczone, że pozycja tego państwa ulegnie gwałtownemu załamaniu. Już obecnie Niemcy skutecznie zantagonizowały znaczną część społeczeństw UE. Zbliżające się przesilenie polityczne w Rosji, może pozbawić ich również wschodniego sojusznika. Ponieważ społeczeństwo rosyjskie jest w większości niechętnie lub wręcz wrogo ustosunkowane do Niemiec, przejęcie władzy przez naturalnych jego reprezentantów oznaczać by mogło odwrócenie sojuszy. Nie jest moją intencją ocenianie prawdopodobieństwa takiego scenariusza. Ponieważ jednak bez upadku Niemiec istnienie wolnej Polski jest nierealne, w rozważaniach tych należy założyć a priori alternatywę ich upadku. W takiej sytuacji zaistniałaby zapewne możliwość ” przeflancowania” do Polski wybranych zakładów przemysłowych z terenu Niemiec wraz z tzw. skeleton crew kluczowego personelu niemieckiego. Po przyuczeniu polskich pracowników w zakresie technologicznym odesłałoby się ich z powrotem do Niemiec, a zakłady pozostałyby, jako zalążki dla odradzających się gałęzi przemysłu narodowego. Nie byłoby to rozwiązanie nowatorskie. Po II Wojnie Światowej Rosjanie przetransportowali znaczną ilość zakładów przemysłowych i specjalistów z okupowanej przez nich strefy Rzeszy do ZSRR. Zdaję sobie sprawę, że dla obciążonych niewolniczą mentalnością mieszkańców III RP, propozycja powyższa jest czymś w rodzaju zaproszenia na pieszą wycieczkę na księżyc. Jeśli jednak społeczeństwo nie pozbędzie się brzemienia tej mentalności, wszelkie dyskusje o ewentualnej sanacji są po prostu bezprzedmiotowe. Zanim jednak nastąpi ewentualnie moment, w którym można będzie próbować rozpocząć realizację wymienionych zadań, warto by się do nich odpowiednio przygotować. Przygotowania te powinny objąć dwa obszary problemowe realizowane równolegle. Jeden to zbieranie informacji i dowodów związanych z licznymi przypadkami zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu z okresu PRL i III RP, które były i są nadal dokonywane przez „elity” administrujące Polską. Zbrodnie PRLu nigdy nie zostały rozliczone, a III RP dostarczyła jeszcze większy ich wachlarz. Należą do niego między innymi: działalność agenturalna na korzyść obcych państw, zdrada stanu, rabunek i niszczenie polskiej gospodarki, przestępczość gospodarcza, planowa dezinformacja i demoralizacja społeczeństwa przez pracowników mediów głównego nurtu, sabotaż funkcjonowania państwa i gospodarki, itd. Przykładne i szybkie ukaranie osób odpowiedzialnych za te zbrodnie służyć będzie dwóm celom. Pierwszy to permanentne wyeliminowanie tych osobników i ich rodzin z życia publicznego odradzającej się Polski. Drugi stanowić ma ostrzeżenie dla wszystkich tych, którzy pragnęliby budować swą przyszłość na krzywdzie reszty społeczeństwa. W polskiej tradycji zauważyć można chroniczny brak działań skierowanych w eliminację zdrajców i sprzedawczyków, co fatalnie zaciążyło na naszych dziejach. Należy wiec zerwać z powyższym i dobrze się do tego zadania przygotować. Szubienice szybko się buduje, trudniej o dowody obciążające zbrodniarzy. De-globalizacja, to drugi obszar działań sanacyjnych. Już dziś należałoby opracować jej program. Termin „de-globalizacja” jest tu użyty, jako całkowicie umowny. Powinien on składać się z następujących elementów:

De-bolszewizacji, która nigdy nie została dokonana, a w skrócie polegałaby na procesie przekształcenia występującej ciągle jeszcze formy „homo sovieticus” w homo sapiens;

De-POlszewizacji polegającej na transformacji możliwie jak największej liczby polskojęzycznych „europejczyków” z „homo sovieticus novum” w homo sapiens;

Odbudowy normalnych standardów funkcjonowania społeczeństwa w zakresie politycznym, gospodarczym i obyczajowym (reedukacja społeczna).

Podjęcie takowych inicjatyw na obecnym etapie miałoby nie tylko wymiar teoretyczny, ale również praktyczny polegający na katalizowaniu procesów oddolnej samoorganizacji społeczeństwa. Ignacy Nowopolski Blog

Co jest takiego wspaniałego w reprezentatywnych rządach? Benjamin Franklin nie tylko spoglądał niełaskawym okiem na demokrację, ale również nieufnym na reprezentatywne rządy:, „Kiedy ludzie odkryją, że są w stanie przegłosować transfer pieniędzy dla samych siebie, oznaczać to będzie koniec republiki”.

„Dwa wilki oraz owca, głosujący, co zjeść na obiad” — błyskotliwa metafora opisująca demokrację, której autorstwo przypisuje się Benjaminowi Franklinowi. Reszta spośród ojców założycieli była mniej błyskotliwa i mniej metaforyczna niż Benjamin Franklin, niemniej jednak również potępiała demokrację:

„Demokracja… jest jednym z największych nieszczęść” — Benjamin Rush, sygnatariusz Deklaracji Niepodległości.

„Pamiętajcie, demokracja nigdy nie trwa długo. Wkrótce się zużywa, wykańcza i morduje samą siebie. Historia nie zna demokracji, która by nie popełniła samobójstwa” — John Adams.

„Demokracje zawsze były spektaklami kłótni i turbulencji, zawsze były niekompatybilne z bezpieczeństwem osobistym czy prawem własności; zawsze były tak krótkie w swoich żywotach, jak gwałtowne w swym zgonie” — James Madison. Dzięki Bogu za republikę przedstawicielską! Gdyby niemoderujący wpływ rozsądnych, mądrych przedstawicieli, niestabilni plebejusze zredukowaliby życie do orgii poszukiwania korzyści, wciąż plądrując jedną lepiej radzącą sobie mniejszość po drugiej, ku domniemanej korzyści ogółu — przynajmniej tak się często uważa. Fakty burzą — jak to mają w zwyczaju — doskonałą nawet teorię. Pobieżna lustracja dowodów ukazuje, że wybrani reprezentanci nie są bardziej rozsądni, mądrzy, czy drapieżni niż plebejusze, o których głosy zabiegają. Jest to całkiem jasne: plebejusze, teoretycznie i faktycznie są ostatecznymi sędziami wszelkich pomysłów oraz źródłem władzy — dlatego też poszukują reprezentanta, który jest skończonym przeciętniactwem i średniactwem, by jak najlepiej wyrażał opinię większości[1]. Plebejusze żądają lustra — nieważne, że jest zbite. W rzeczywistości, reprezentanci, których najważniejszym obowiązkiem jest rozprawiać nad społecznymi kwestiami, jako przedstawiciele, już dawno temu zarzucili to zobowiązanie na rzecz oszczędzającego ich czas cudu, jakim jest delegacja obowiązków: nasi wybrani reprezentanci zatrudniają dziesiątki tysięcy biurokratycznych komisji i siepaczy, którzy rozpatrują i wprowadzają to, czego sami reprezentanci nie chcą lub nie mogą rozpatrzyć czy wymóc. Konsekwencją — zamierzoną lub nie — jest rząd ingerujący w każdy aspekt prywatności, jednocześnie pozwalający wybranym reprezentantom wieść beztroskie i niczym niezmącone życie. Gdyby, chociaż nasi reprezentanci byli skazani tylko i wyłącznie na własne siły, fizyka zadziałałaby, jako ogranicznik, 535 wybranych reprezentantów oraz 24 godziny przypadające na dobę stanowiłyby naturalną barierę dla kreatywności legislacyjnej. Mimo całej tej pogardy dla demokracji ze strony ojców założycieli, czysta demokracja może jedynie wzmocnić tę barierę. Nawet, jeżeli plebejusze nic nie wiedzą na temat spraw im przedstawianych, to czas, logistyka oraz koszty obniżyłyby ilość legislacyjnych nieszczęść[2]. Jak wskazał Hans-Hermann Hoppe, demokracja jest własnością niczyją. Ale właściciela nie mają również reprezentatywne rządy. Obie te formy ustroju są naznaczone przez infantylne społeczeństwa: preferencja czasowa się skraca, a bieżąca konsumpcja uszczupla tworzący bogactwo kapitał; stąd właśnie pochodzą podwyżki obciążeń podatkowych, rozrost deficytów budżetowych oraz trwała inflacja. Niższe oszczędności, niepewność prawna, relatywizm moralny, uprawnienia grupowe, impulsywność oraz otyłość są ich następstwami. Komentatorzy wciąż pytają, dlaczego rządy nie mogą oszczędzać lub planować. Po prostu — nie mogą!

Jakie są alternatywy? Monteskiusz wyróżnił trzy główne formy rządów, a każda z nich wspierana jest przez inną społeczną zasadę: monarchia opierająca się na honorze, republika na cnocie oraz despotyzm na strachu. Monteskiusz dodał, że rządy upadają tak często zarówno przez doprowadzanie swych zasad do przesady, jak również przez zarzucenie ich w ogóle. Reprezentatywny republikanizm już dawno temu zniszczył cnotę. W międzyczasie, Kim Jong Il, Idress Deby, Fidel Castro oraz Robert Mugabe dowiedli, że despotyzm sprawia, że państwa stają się niezdatne do życia. A monarchia? Zawsze prowokuje śmiech oraz recytację wykutego na pamięć sloganu rewolucji amerykańskiej: „nie ma opodatkowania bez reprezentacji!”. Ale czy monarchia rzeczywiście jest godna śmiechu? Czy opodatkowanie z reprezentacją jest nadrzędne w stosunku do opodatkowania bez reprezentacji? Król wymagał kontrybucji, ale niewielkiej. W czasach monarchii, udział dochodów rządowych pozostawał na stałym i niskim poziomie. Historyk gospodarczy Carlo Cipolla wskazuje, że:

W sumie należy przyznać, że trudno sobie wyobrazić, aby część dochodu ściągana przez sektor publiczny, mimo że wzrastała od jedenastego wieku w całej Europie, poza niektórymi miejscami i okresami, wzrosła powyżej 5-8 procent dochodu narodowego. Co do poziomu tyranii, to mogła się wzmagać i słabnąć zgodnie z królewskim kaprysem, ale głównie słabła. Tocqueville zaobserwował, że:

Był czas w Europie, w którym prawa, jak również przyzwolenie ludzi ubierały królów w potęgę bez granic. Lecz prawie nigdy się nie zdarzało, aby robili z niej użytek. Oczywiście władca mógł zadekretować, że nie można palić, spożywać zbyt wiele soli, strzyc włosów bez odpowiedniego zezwolenia, czy też zużywać więcej niż 1,6 galona wody do odprowadzania nieczystości, tyle tylko, że go to nie obchodziło w odróżnieniu do dzisiejszych wybieranych przedstawicieli, którzy są bardziej jak Gladys Kravitz niż jak mąż stanu. Król był głównym posiadaczem swojego dominium i zachowywał się stosownie do tego faktu. Jedynie idiota ryzykowałby obniżenie wartości swojej własności, jednocześnie narażając się na królobójstwo z powodu błahostki. Jeżeli natomiast król był idiotą, aż nadto dworzan i rozmaitych krewnych czekało tylko na okazję, aby to wykorzystać. Wprawdzie legitymizacja monarszych rządów została odrzucona w niepokonanej wierze zachodniego społeczeństwa w szarego człowieka, ale również — jeszcze nieświadomie — zatracona została wiara w reprezentatywną republikę (przynajmniej dla każdego, kto ceni wolność i swobodę). Zbyt głęboko w zachodnim społeczeństwie zakorzeniona została idea egalitaryzmu, aby mogło się ono samo odbudować. Dzisiejsi — finansowani z budżetu — genetycy i socjolodzy są gotowi dowodzić za pomocą podziwu godnych zestawów danych, że wszyscy ludzie są naturalnie równi, a jeżeli niektórzy są „równiejsi”, to dzięki wychowaniu, a nie naturze. Nic bardziej nieprawdziwego. Ludzie są z natury nierówni, co wykazać może luźna pogawędka z dowolnym z sąsiadów, znajomych lub współpracowników. Naturalny porządek wolnego społeczeństwa — oparty na prywatnej wymianie — jest hierarchiczny i elitarny. Różnorodne ludzkie talenty (jesteśmy wyjątkowi, każdy z osobna) decydują o tym, że kilka indywidualności wyrasta pond resztę, aby stać się elitą. Lecz elitarność zawsze pociąga za sobą zazdrość ze strony przeciętnej większości, więc elity i ich naturalne talenty są ścigane w dół przez tyranię egalitaryzmu. Zamiast represjonować talenty elit pod pretekstem wyrównywania dostrzeganych nierówności, powinno się pozwolić im rozkwitnąć, na czym skorzystaliby wszyscy, i to bez politycznego zamętu demokracji i reprezentatywnego republikanizmu. Dość nonsensownych akcji na rzecz aktywizacji wyborców, skierowanych w kierunku niedojrzałych nastolatków i wielopokoleniowych beneficjentów zasiłków, których jedynym celem w głosowaniu jest uzyskanie dla siebie większej części czyjejś własności. Jedynie system kierowany, jak to Frank Chodorov elokwentnie wyłożył, przez mężów wyższych celów — którzy używają swych zdolności dla dobra ogółu, nie pragnąc niczego innego niż rozwój społeczeństwa — może utrzymać bogactwo i rozwój[3]. Benjamin Franklin nie tylko spoglądał niełaskawym okiem na demokrację, ale również nieufnym na reprezentatywne rządy: „Kiedy ludzie odkryją, że są w stanie przegłosować transfer pieniędzy dla samych siebie, oznaczać to będzie koniec republiki”. Prawdą jest, że ogłaszano koniec republiki, od kiedy republikę wprowadzono, ale tempo wzrosło do galopu dopiero w trakcie ostatnich dekad. Nigdy nie było wątpliwości, czy reprezentatywna republika w zachodnim stylu upadnie, pytano jedynie kiedy. Wystarczy spojrzeć jedynie w kierunku Europy zachodniej, aby stwierdzić, że „kiedy” nie pozostanie zagadką dręczącą nienarodzone pokolenie. „Kiedy” właśnie się spełnia.

[1] Wysyp polityków, którego jesteśmy ostatnio świadkiem, będących sekundantami TSA raczej nie jest przypadkiem.

[2] O wiele trudniej jest lobbować zróżnicowane grono wyborców niż jednorodne grono reprezentantów.

[3] Mam ambiwalentny stosunek do elit wyższego celu z powodu braku ekstrapolacji wiedzy eksperckiej. Na przykład Bill Gates był genialnym twórcą oprogramowania i biznesmenem, ale okazał się etatystycznym bufonem w zakresie filantropii. Instytut Misesa

O co chodzi? Goldman Sachs za małżeństwami homoseksualnymi Prezes Goldman Sachs Group, Lloyd Blankfein, jedna z najważniejszych postaci na Wall Street, jako pierwsza osobistość biznesu zdecydował się przyłączyć do międzynarodowej kampanii medialnej na rzecz małżeństw tej samej płci Bezwzględny prezes banku Goldman Sachs, tego samego, który spekulował na polskiej złotówce i wykończył wiele polskich firm operacją mającą znamiona przestępstwa „ opcje walutowe „ujawnił się, jako gorący zwolennik małżeństw homoseksualnych. „Prezes Goldman Sachs Group, Lloyd Blankfein, jedna z najważniejszych postaci na Wall Street, jako pierwsza osobistość biznesu zdecydował się przyłączyć do międzynarodowej kampanii medialnej na rzecz małżeństw tej samej płci Największa w USA organizacja broniąca prawa gejów, Human Rights Campaign, opublikowała film wideo, w którym Blankfein (od 2006 prezes Goldman Sachs) zachęca Amerykanów do popierania małżeństw tej samej płci.”.....(źródło)

Dlaczego bankowi Goldman Sachs tak zależy na lobby homoseksualnym, że ryzykuje utratę swoich klientów uznających za małżeństwo jedynie związek mężczyzny i kobiety? Inny finansista Soros, o czym mało, kto wie wykłada ogromne pieniądze na legalizację narkotyków. Publiczna wypowiedź Blankfeina może być początkiem skoordynowanej akcji całej lichwiarskiej finansjery, dla której przegrana demokratów w wyborach prezydenckich może być bardzo dotkliwa. Może być, gdyż do tej pory, niezależnie od tego, kto wygrywał, finansjera zawsze miała zagwarantowane swoje przywileje. Teraz jednak banki przeistoczyły się z pasożyta w rak, który uśmierca cały organizm. Przypomnijmy. Lichwiarstwo żeruje głownie na długu państwowym. Dług taki jest niezwykle bezpieczny dla banków. Aby móc obsługiwać odsetki rządy muszą podnosić jedne podatki i wprowadzać drugie. Podnoszenie podatków i przymusowych ubezpieczeń społecznych doprowadziło do tego, że Zachód od kilkudziesięciu lat wytraca tempo wzrostu gospodarczego, a od kilku zapada się. Pole manewru ogranicza gigantyczny, błyskawiczny wzrost Chin i Indii. Chiny nie maja deficytu budżetowego i nie zaciągają długów u lichwiarzy. Złamanie karku lichwiarskiej finansjerze i dzięki temu możliwość obniżenia podatków to być albo nie być dla Zachodu, dla USA. Szczególnie silnie swój gwałtowny upadek odczuwają Stany Zjednoczone. Do 2020 roku Chiny prześcigną USA, jako największa gospodarka świata,. Chiny do 2020 roku chcą z Szanghaju uczynić największe centrum finansowe świata. Co więcej szybko przekształcają swoją walutę, yuana w walutę światową? Detronizacja coraz słabszego dolara oznacza upadek gospodarczy USA, najbardziej zadłużonej gospodarki świata. Lichwiarstwo, które stworzyło pozaformalne ośrodku władzy jest jak rak. Bezwzględność i chciwość. Chciwość, która przesłania instynkt samozachowawczy. Zniszczenie gospodarki kraju, zniszczenie społeczeństwa oznacza w końcowym efekcie zniszczenie lichwiarstwa. Goldman Sachs, aby móc dalej żerować na społeczeństwie gotów jest wesprzeć siły dążące do jego rozkładu. Kto wie, czy w sytuacji załamania się społeczeństwa obywatelskiego i demokracji na zachodzie finansjerze nie zamarzyło się przejęcie całej władzy? Całkowite podporządkowanie sobie władzy wykonawczej. A to będzie możliwe tylko wtedy, gdy zniszczy się fundament demokratycznego obywatelskiego społeczeństwa otwartego, czyli rodzinę. Gdy całe społeczeństwo odrze się z własności wysokimi podatkami i przekształci w masy robocze. Marek Mojsiewicz

W BIAŁYCH RĘKAWICZKACH... W weekendowym wydaniu Naszego Dziennika został zamieszczony wywiad z panią Ewą Błasik, w którym zwróciła uwagę na wiele istotnych spraw, między innymi kwestię skandalu związanego z identyfikacją głosu Jej męża, do czego nikt nie chce się przyznać, po tym, jak krakowski IES obalił tezę o generale Błasiku w kokpicie. Wdowa po dowódcy SP przypomniała również historię katastrofy w Mirosławcu, podkreślając, że nie została wyjaśniona w sposób należyty, a pytań zamiast ubywać przybywa:

„Do końca życia będę się domagać powołania międzynarodowej komisji do zbadania dwóch katastrof: Tu-154M i CASY. […]Bo to jest coś nieprawdopodobnego, że gdy po II wojnie światowej doszedł do władzy pierwszy prawdziwie niepodległościowy generał - jakim był mój mąż - który chciał dobra polskich Sił Powietrznych, nagle spadają dwa samoloty z tak ważnymi osobami na pokładzie. W CASIE zginęli w większości uczniowie mojego męża, jak na ironię losu, wracali z konferencji dotyczącej bezpieczeństwa lotów. To nie tylko moje zdanie, ale całego środowiska pilotów nie przekonują przyczyny katastrofy CASY podane przez Państwową Komisję Badania Wypadków Lotniczych, twierdzą, że do dziś nie wiemy, dlaczego CASA spadła. […] Być może w białych rękawiczkach zlikwidowano nam świetnych pilotów pod Mirosławcem, a pod Smoleńskiem zgładzono elitę, która chciała dobra Polski”. Katastrofy w Smoleńsku i Mirosławcu łączy więcej, niż nam się wydaje. Przede wszystkim, dlatego, że, jak słusznie zauważyła pani Błasik, w obu katastrofach zginęła nie tylko elita państwowa, ale przede wszystkim elita wojskowa. Młodzi oficerowie, wolni od moskiewskich zależności, lojalni wobec Polski oraz naszych sojuszników z Paktu Północnoatlantyckiego. Podobnie, jak na pokładzie TU 154 M, tak i w CASIE znaleźli się ludzie, którzy mieli duże szanse na odwrócenie niekorzystnych tendencji w polskich siłach zbrojnych, wynikających z wieloletnich zaniedbań, braku pieniędzy, czy ciągle żywej mentalności "homo sovieticus" wśród wielu wojskowych, co było doskonale widać po 10 kwietnia 2010 roku. Co jeszcze łączy te dwie tragedie? Brak jednoznacznej, wiarygodnej odpowiedzi na pytanie o przyczyny tak straszliwych dramatów. Katastrofa smoleńska jest na bieżąco analizowana i skrupulatnie badana, oczywiście nie przez oficjalne czynniki do tego powołane (komisja Millera), a głównie przez ludzi skupionych wokół Zespołu Parlamentarnego, ale nie tylko. Miejmy nadzieję, ze także w prokuraturze znajdują się uczciwi i rzetelni patrioci, którym wyjaśnienie tragedii smoleńskiej leży na sercu. Mirosławiec został zapomniany, zepchnięty na dalszy plan, choć po 10 kwietnia 2010r. wielu tzw ekspertów podnosiło temat tamtej tragedii, jednak głównie, jako przykład podobnych błędów załogi, co w Smoleńsku. A jak wyglądała sprawa przyczyn katastrofy w Mirosławcu? Z oficjalnego raportu po katastrofie CASY C– 295 M wynika, że do katastrofy doszło na skutek niewłaściwego doboru załogi, niewłaściwej współpracy załogi, dezorientacji przestrzennej w wyniku niewłaściwego podziału uwagi, a także braku obserwacji wskazań radiowysokościomierza oraz przyrządów pilotażowo – nawigacyjnych. Sięgając do raportu komisji Millera, możemy znaleźć bliźniaczo podobne przyczyny, jakby zastosowano metodę „kopiuj-wklej”. 23 stycznia 2008 załoga CASY znalazłszy się na 100 metrach straciła kontrolę nad samolotem, który z niewiadomych przyczyn zaczął spadać z ogromną prędkością. Pilot na 14 sekund przed zderzeniem z ziemią odłączył autopilota i wówczas samolot przechylił się na lewą stronę, opadając jednocześnie dziobem ku ziemi. Jak donosi raport powypadkowy, piloci nie zareagowali na to gwałtowne opadanie i przechylenie, gdyż nie mieli świadomości o rzeczywistym położeniu samolotu?!):

„Istnieje duże prawdopodobieństwo, że na 9 sekund przed zderzeniem z ziemią zarówno kpt Kuźma, jak i pozostali członkowie załogi […] spojrzeli poza kabinę samolotu, skupiając swoją uwagę na poszukiwaniu świateł podejścia i drogi startowej. W tym czasie nikt nie obserwował położenia wskaźników sztucznego horyzontu”. Nimb tajemnicy okrywa także ostatnie rozmowy pilotów CASY z wieżą kontroli lotów. W programie „Superwizjer”, można było posłuchać tej ostatniej wymiany zdań

http://superwizjer.tvn.pl/38487,co-sie-stalo-z-casa_,archiwum-detal.html

Ciekawe jest to, że rozmowa przebiegała nad wyraz spokojnie i rzeczowo, żadnych emocji, czy oznak rozkojarzenia, toteż końcówka wymiany zadań zastanawia:

Kontroler: Jesteś idealnie w osi, na ślizgu dobrze. Widzisz światła?

Pilot CASY: Nie widzę świateł jeszcze.

Kontroler: Kurs 300, odległość kilometr. Widzisz lotnisko?

Pilot CASY: …amo ja…”.

Samolot CASA C-295M nr 019 zderzył się z ziemią w odległości 1300 metrów od początku drogi startowej i 320 metrów z lewej strony od jej osi. Ciekawostką pozostaje także fakt, iż jak to w programie Superwizjer powiedział jeden z wojskowych pilotów, w zapisie ostatnich sekund lotu CASY nie ma charakterystycznych zapisów o przeciążeniach po kontakcie z ziemią. Widać, zatem, że przy analizie przypadku Mirosławca napotykamy na podobne, by nie rzec bliźniaczo podobne problemy z ustaleniem prawdziwego przebiegu wydarzeń, te przedstawione w oficjalnych dokumentach nie przekonują. Brakuje również elementów spajających poszczególne wątki, które „rozłażą się” przy bliższym badaniu. Warto podkreślić, że obu tragediom towarzyszyła podobna oprawa medialna, choć oczywiście skala dezinformacji po 10 kwietnia nie ma sobie równych. Niewiele osób zapewne pamięta, iż tuż po katastrofie CASY zaczęto rozpowszechniać nieprawdziwe informacje, jakoby na pokładzie była pijatyka, co okazało się nieprawdą, gdyż sekcje zwłok ofiar Mirosławca wykazały, ze nikt nie miał we krwi alkoholu, ani środków odurzających. Te informacje na temat ofiar CASY rozpowszechniały te same osoby, które kolportowały kłamstwa na temat roli generała Błasika i alkoholu w jego krwi. Czy wobec przytoczonych wyzej faktów nie jest uprawnione podejrzenie, które sformułowała pani Ewa Błasik, że zlikwidowano nam elity wojskowe w dwóch turach? Ze wszech miar, zatem słuszny jest postulat wdowy po generale Błasiku powołania międzynarodowej komisji, która pozwoliłaby raz na zawsze wyjaśnić okoliczności obu tragedii. „Za mózg uważamy najwyższe organy władzy państwowej oraz osoby stojące na ich czele. Przywódcy opozycji są przy tym rozpatrywani, jako tacy sami kandydaci do wyeliminowania, jak czołowi przedstawiciele partii rządzących. Opozycja to rezerwowy mózg państwa, a nie byłoby mądrym posunięciem zniszczenie podstawowego mózgu i pozostawienie rezerwowego. Za mózg państwa uważamy także dowódców wojska i formacji policyjnych, głowy kościołów, przywódców związkowych, w ogóle wszystkich ludzi powszechnie znanych, którzy mogliby w krytycznym momencie zaapelować do narodu. Do tego grona należą także wszyscy ci, którzy podejmują decyzje (oczywiście te najważniejsze) w czasie wojny lub bezpośrednio przed jej rozpoczęciem, albo mogą takie decyzje podjąć w przypadku zlikwidowania ludzi z podstawowego składu kierownictwa państwa”. (W. Suworow, Specnaz, str. 17).

http://superwizjer.tvn.pl/38487,co-sie-stalo-z-casa_,archiwum-detal.html http://www.mon.gov.pl/pliki/File/Protokol.pdf

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120204&typ=po&id=po05.txt

Martynka

Konieczne następne ekshumacje! [I tak –prawie dwa lata po ZBRODNI – panowie przerzucają się rewelacjami, że królowa Bona umarła. Mirosław Dakowski] Prokuratura wojskowa potwierdza „Gazecie Polskiej Codziennie", że nie wie, kto zidentyfikował ciało śp. gen. Andrzeja Błasika. Rosjanie nie przekazali również dokumentacji sądowo-medycznej generała. Na jaw wychodzą także kłamstwa dotyczące ciała śp. Przemysława Gosiewskiego. W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, na jakiej podstawie polski rząd uczynił współwinnym katastrofy smoleńskiej gen. Andrzeja Błasika i kto odpowiada za rozpropagowanie tej kłamliwej wersji, dotarliśmy do zaskakującej informacji. W prokuraturze wojskowej, która prowadzi śledztwo smoleńskie, nie ma danych o tym, kto, gdzie i kiedy zidentyfikował ciało gen. Błasika. Zapytaliśmy prokuraturę, czy dysponuje dokumentami, w których są szczegółowo opisane obrażenia gen. Andrzeja Błasika.

„Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie ma tego rodzaju dokument, tj. ekspertyzę wykonaną na podstawie sekcji zwłok gen. Andrzeja Błasika" – odpowiedział nam rzecznik NPW płk Zbigniew Rzepa. Oznacza to, że ekspertyza została wykonana na podstawie rosyjskiego dokumentu, do którego strona polska nie ma dostępu. Wiarygodność materiałów przekazanych nam przez Rosję już nieraz została podważona.

Będzie kolejna ekshumacja Jak potwierdziła w rozmowie z „Codzienną" senator Beata Gosiewska, prawdopodobnie dojdzie do ekshumacji ciała jej męża Przemysława Gosiewskiego, który zginął w Smoleńsku. Biegli z Wrocławia przygotowują właśnie w tej sprawie opinię dla prokuratury wojskowej, a decyzja ma być podjęta niezwłocznie. Skąd ten pośpiech po blisko dwóch latach marazmu w tej sprawie? Rodzina zmarłego w katastrofie smoleńskiej polityka przecież już od momentu poznania wyników sekcji zwłok podważała wiarygodność rosyjskich ekspertyz sądowo-medycznych. W ekspertyzie sporządzonej w Moskwie wskazano, bowiem m.in., że poseł Gosiewski miał 175 cm wzrostu, ważył 90 kg, a jego układ kostny był prawidłowy. Bliscy ofiary dysponują polskimi opiniami lekarskimi, które podważają każde z tych ustaleń. Tym samym nie mają pewności, kogo tak naprawdę pochowali. Obawy rodziny posła Gosiewskiego o sfałszowanie materiału z rosyjskich sekcji zwłok nie są odosobnione. Wystarczy przypomnieć, że podobne wątpliwości mieli bliscy śp. ministra Zbigniewa Wassermanna. Po ekshumacji okazało się, że nowy protokół sekcyjny różni się od tego sporządzonego w Rosji niemal w 100 proc. Już po badaniach ciała śp. Zbigniewa Wassermanna prokuratura wojskowa przekazała do Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu rosyjską dokumentację sekcyjną dotyczącą kilku innych ofiar katastrof. Śledczy przyznali, że powodem były istotne rozbieżności pomiędzy stanem faktycznym a opisem znajdującym się w rosyjskich dokumentach.

Komisja Millera słyszy głosy? Inne nowe fakty związane z katastrofą smoleńską dotyczą osoby, która zidentyfikowała głos gen. Błasika rzekomo nagrany na taśmach czarnych skrzynek rządowego Tu-154M. Chociaż to fałszywe stwierdzenie pojawiło się w końcowym raporcie z prac komisji Jerzego Millera, jak dotąd nikt nie zdobył się na tyle odwagi, by przyznać się do tego kłamstwa. Przypomnijmy, że zanim biegli z Krakowa wykonali ekspertyzy zapisów z czarnych skrzynek i w styczniu tego roku ponad wszelką wątpliwość wykluczyli, że na taśmach nagrany jest głos gen. Błasika, czarne skrzynki badali eksperci z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i równolegle z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Głównej Policji. Oni również nie przypisali żadnych słów generałowi. Zrobił to członek komisji Millera. Niezalezna

Szamani w akcji. "A na końcu okaże się, że to maleńka Magda skrzywdziła swoją zaszczutą matkę"

Ostatnie dni są w telewizji jak dotąd szczytowym i największym w historii [to przesada: a po SMOLEŃSKU? MD] tej instytucji skomasowaniem wypowiadanych na antenie bredni. W jednym z dawnych felietonów Jerzy Pilch wyśmiał, wyszydził, a właściwie obnażył kastę współczesnych szamanów, czyli psychologów, psychoterapeutów i innych znawców ludzkiego umysłu, emocji i motywacji. Tak naprawdę ci „kapłani wiedzy”, gdy mieli w swoim otoczeniu pedofila, słynnego Samsona, spotykali go, na co dzień, pisali z nim książki, dyskutowali - nie mieli nawet cienia podejrzenia, że to zboczeniec, a nie terapeuta. Tą kompromitacją swoich kompetencji nie przejęli się nigdy. Dalej są celebrytami i mówią ogólnikami, banałami, kolokwializmami tak, aby niczego nie powiedzieć. I nie, dlatego, że strzegą tajemnic zawodu, lecz po prostu – najczęściej nic nie wiedzą. Po dawce takich „ekspertyz” jestem skłonny przypuszczać, że psychologia to chyba coś o psach, że to nadal dziedzina mocno amatorska. Diagnozy, wizerunki psychologiczne, „odkrywane mechanizmy”, proste odpowiedzi na trudne pytania okazały się zupełnie bezwartościowe po jednej akcji intuicjonisty Rutkowskiego. A teraz wmawiają, że mówili to właśnie, czego nigdy nie powiedzieli. Czyli nawet nie zbliżyli się do prawdy. Z jakiej kawy były te fusy…? To właśnie psychologowie podnieśli głośne larum o „nieludzkich metodach” Rutkowskiego, który jako jedyny chyba nie zapomniał, że nie matka, (która miast szukać pomocy zakopuje dziecko w gruzach) jest ofiarą, ale jej dziecko. Osobny byt. Ludzkie życie. To człowiek chroniony prawem RP i Dekalogiem, a nietraktowany przez komentatorów jak przypadłość niedojrzałej do macierzyństwa dziewczyny. I tego nie zmieni żadne dochodzenie. Gdyby telewizja nie robiła Rutkowskiemu darmowego PR i nie puszczała w kółko z nim wywiadów nie byłby żadną gwiazdą. Tymczasem ten kierowca z ZOMO, detektyw bez licencji okazał się daleko lepszym psychologiem niż te wszystkie wyfiokowane paniusie użalające się nad losem matki, która „pod wpływem emocji” najpierw wyniosła dziecko, potem zasypała je gruzami, a potem sfingowała napad. Telewizyjni psychologowie, udający psychiatrów (mają ewidentny kompleks medycyny) zapomnieli, co czytali w podręcznikach. Wszelki szok i stress wywołują zachowania irracjonalne. A tu mamy do czynienia z twardym i zrealizowanym planem. Zatem drodzy komentatorzy, terapeuci, telewizyjni eksperci z wąsami i bez, spróbujcie się czegoś dowiedzieć od Rutkowskiego, bo on chyba coś naprawdę wie i potrafi, niestety w przeciwieństwie do was. Zauważyłem też, że jedynym, który przyznał się do błędnego wnioskowania był prof. Brunon Hołyst, kryminolog. Ale to klasa sama dla siebie. Tymczasem psychologowie wypowiadający się tabunami (to nowa jednostka występowania psychologów na ekranie) znowu mają rację. Zarzucają Rutkowskiemu, że „rozjechał emocjonalnie” rodzinę zmarłego dziecka. A jak tego uniknąć? Czy rodzina abpa Wielgusa nie została rozjechana po głośnej aferze donosicielskiej? Czy rodziny najgłośniejszych przestępców nie zostały rozjechane chociażby lokalnie? To nieuchronne skutki czynów kryminalnych. Rodzina dziewczyny sama położyła się pod czołg niewrażliwego detektywa współpłacząc i współbłagając nieistniejącego porywacza o oddanie dziecka jednocześnie wiedząc, że „coś nie gra”. Ale rozumiem psychologów, którzy Boga zastąpili testami amerykańskich kolegów, którzy koniecznie chcą kariery Freuda czy chociażby Reykowskiego (doradca Jaruzelskiego w stanie wojennym i założyciel prywatnej uczelni kształcącej tłumnie psychologów), a nade wszystko chcą sławy, szacunku i pewnie pieniędzy. Z gębami pełnymi frazesów i oberwanych z treści zdań nieświadomie ujawniają własne „parcie na szkło”. Ale to gra na coś innego. To gra osób pokroju Nowickiej czy Czubaszek, których wśród psychologów nie brakuje. Teraz się zacznie, że dziewczyna urodziła dziecko, bo była zmuszona, a na pewno chciała usunąć ciążę, ale nie można, bo to reżimowy kraj rządzony przez księży. A potem zaraz zejdzie na edukację seksualną, bo dzieci z gimnazjum koniecznie chcące współżyć z partnerami (mąż to archaiczne pojęcie i odległe) są nieuświadomione. Nie wiedzą jak zapobiegać ciąży. I psychologowie to widzą i teraz będą pokazywać śmierć małej Magdy, jako wierzchołek góry lodowej totalnego zacofania Polski. I otworzą się gumowe wrota szkół dla uświadamiaczy, gejów, aborcjonistów. A na końcu okaże się, że to maleńka Magda skrzywdziła swoją zaszczutą matkę. Nie wierzcie psychologom, póki oni sami sobie nie uwierzą i nie zaczną się leczyć u psychologów. Gdy byłem studentem krążyło takie powiedzenie, że w pierwszym rzędzie na psychologię idą ci, którzy mają poważne problemy z samymi sobą. W drugiej kolejności ci, którzy nie dostali się na medycynę (egzaminy były podobne), a w trzeciej ci, którzy chcieli być psychologami. Ale to tylko dawny bon mot i zapewne nieprawda. Aleksander Nalaskowski

05 lutego 2012 "Idee są kuloodporne" powiedział młody człowiek w Lublinie podczas manifestacji przeciwko ACTA, zaraz po wystąpieniu pana Mariana Kowalskiego, dawnego członka Unii Polityki Realnej, a obecnie w Obozie Narodowo-Radykalnym. Kolega Marian Kowalski przemawia dobrze i rzeczowo.. Znamy się jeszcze z UPR-u, razem nagrywaliśmy reklamówkę wyborczą emitowaną potem w ramach „darmowego” czasu antenowego. Polecam jego wystąpienie w Lublinie.. Wykwintny materiał na przywódcę.. Spodobało mi się określenie, że „idee są kuloodporne.” Przekonali się o tym wielokrotnie socjaliści. Ilu ludzi by nie pozabijali w imię wolności - idea nadal trwa.. Bo wolność jest naturalnym prawem człowieka, wolność kłóci się z ich planami zniewolenia człowieka, wolność- to przeciwieństwo niewolnictwa.. A socjalizm to niewolnictwo.. I kradzież. Kradzież zalegalizowana demokratycznie w imię socjalizmu.. A idee wolności- są rzeczywiście kuloodporne... Ilu ludzi już zginęło na tym Bożym świecie z ideą wolności na ustach? Nie można rozstrzelać idei.. Można rozstrzelać maszerującą armię.. Ale nie ideę.. Można zabić człowieka, ale nie ideę wolności.. Bo człowiek wolności się nie poddaje..Można go zabić - ale nie pokonać.Bo dla normalnego człowieka wolność jest jak powietrze. Musi mieć, czym oddychać.. I dlatego lepszy na wolności kęsek lada, jaki, niż w niewoli przysmaki.. Wszystko, co człowiek zbudował dobrego i potrzebnego innym, zbudował dzięki wolności.. Piramidy natomiast powstały dzięki pracy niewolników, ale tylko, dlatego, żeby wola Faraona była uszanowana, co zauważył Bolesław Prus w swojej powieści... Tak jak swojego czasu w ZSRR.. Władza latała w kosmos, a ziemniaki pod Moskwą ludzie wybierali rękoma..Wolność nie miała tu nic do rzeczy. Wola władzy socjalistycznej miała być uszanowana, miał być kosmos- był. Dzisiejsza władza też chce, żeby jej wola była uszanowana.. Podpisując na przykład ACTA. A co z wolą tych, w imieniu, których władza ACTA podpisała? Co z ich wolnością? Będą konferencje, będzie dialog, ale będzie tak jak władza chce. Jej wola ma być znowu uszanowana.. Coraz więcej spraw utajniają i podpisują.. Podpisują przeciwko ludziom..A gdy się ludzie dowiadują - udają, że sprawę odwrócą.. Co się odwlecze- to nie uciecze? Wola władzy musi być nadal uszanowana.. Rozładują złość i niezadowolenie, odwlekając ratyfikację. ”Dwa kroki do przodu, jeden krok w tył”- jak radził Lenin. Ale ratyfikują.. Po burzliwym dialogu.. Bo dialog w demokracji musi być, taki pozorowany, który nie zmienia zasadniczo kierunku wytyczonego przez władzę.. To jest tak, gdy” świnie przejęły władzę nad pracowitymi zwierzętami” - jak zauważył kolega Marian Kowalski. Znajdując analogię z „Folwarkiem zwierzęcym” Orwella.. A na Bielanach w Warszawie nie było Orwella, a tamtejsza władza wzięła się za wymianę kaloryferów..(???) Bo najlepiej wymieniać kaloryfery przy minus dwudziestu pięciu stopniach na zewnątrz.. Wtedy jest najlepszy czas na wymianę kaloryferów w wieżowcu. Można je również wymieniać przy minus 35... Współczesna technika pozwala na, wiele, ale żeby zawracać głowę ludziom podczas takich mrozów? Można oczywiście uprawiać banany na Alasce, pomarańcze na Biegunie Północnym, a cytryny na Biegunie Południowym.. Wszystko to można - ale, po co? Lepiej kaloryfery wymieniać bliżej wiosny.. Kiedy już ciepło jest w mieszkaniach?. Ale widocznie kogoś przypiliło z kasą.. Potrzebował jej już, natychmiast, żeby się paliło waliło - bo potrzeby miał wielkie.. I nie można było poczekać jeszcze dwa miesiące.. A po co czekać? Jak mróz coraz mniejszy? Bo przecież kaloryfery najlepiej wymienia się przy mrozach dużych.. Tak jak obniżanie akcyzy na paliwa.. Najlepiej robić o nią hałas, gdy się jest w „opozycji”. Bo jak się było u steru- to akcyzę się podnosiło.. Obniżało się podatek dochodowy mający niewielki wpływ na całość finansów państwa, ale podatki pośrednie się podnosiło.. Bo tyrański rząd, to taki, który ukrywa podatki przed ludźmi, w formie podatków pośrednich, tak, żeby najmniej je widzieli. Bo czego oczy nie widzą, sercu niczego nie żal... I tak grzebać po kieszeniach, żeby nie spowodować orgazmu.. Bo niespodziewany orgazm może wywołać bunt.. A tego władzy nie potrzeba.. Trzeba go przecież potem pacyfikować.. Tak jak już kilka razy w poprzednim socjalizmie.. Wysokie podatki i tak wcześniej czy później spowodują bunt. To tylko kwestia upływającego czasu.. Bunt wisi na włosku.. Pazerna władza nie zna litości.. Wydusić z 38,5 milionowego narodu, ile tylko się da.. Przede wszystkim zapłacić 46 miliardów złotych odsetek.. No i składkę unijną.. Około średnio 15 miliardów złotych rocznie, bo w latach 2007-2013 zapłacimy 107 miliardów złotych(!!!!). 34 miliardy dolarów! Ładny dolar? Nieprawdaż? Prawo i Sprawiedliwość chce, żeby rząd pana Donalda Tuska zwrócił się do Unii Europejskiej z wnioskiem o obniżenie akcyzy na paliwa.(???) Rozumiem w ramach suwerenności naszego państwa będziemy się zwracać, czy możemy sobie poobniżać i pofolgować przy podatkach.. Będziemy obcych pytać, żeby nam pozwolili.. Ładna mi suwerenność.. Władza suwerenna to taka, które na swoim terytorium nie toleruje obcej władzy.. Nie musi wykonywać jej dezyderatów.. Zresztą niekoniecznie zgodnych z polską racją stanu.. A kiedy w historii się zdarzyło, że część państwa, jakim jest Polska wobec innego państwa o nazwie Unia Europejska, stanowiła o sobie..? Część państwa jest tylko częścią państwa i ma słuchać rozkazów płynących z centrum, które to centrum, tą częścią państwa zarządza.. Samozwańczy komisarze rządzą 500 milionami ludzi zamieszkałych na terenie państwa o nazwie Unia Europejska.. Będą szybciutko- w ramach naszego „ bezpieczeństwa’- tworzyć europejską armię- po to pan prezydent Komorowski poleciał do Niemiec. Wcześniej o tworzeniu europejskiej armii mówił pan Jarosław Kaczyński. Tak! Wielkie niebezpieczeństwo wisi nad Unią Europejską... Jakie? Wielki bunt przeciw rządom socjalistów, którzy Europę doprowadzili do wielkiej zapaści.. Miał być Wielki Skok - zgodnie ze Strategią Lizbońską z roku 2000, a jest Wielka Katastrofa. W 2010 roku Unia Europejska miała prześcignąć Stany Zjednoczone. I nie chodziło o to, które z państw będzie miało większe długi. I będzie Wielki Bunt.. A Wielka Katastrofa może skończyć się utratą władzy, dlatego trzeba zwiększać bezpieczeństwo- bezpieczeństwo władzy.. I do tego potrzebna jest głównie armia, tym bardziej, że Unia ma terytorialne zakusy.. I też potrzebna jest armia.. Żeby zrealizować zakusy muszą być lufy karabinów, z bo z nich wyrasta władza, przecież nie z demokracji, bo żaden komisarz, członek Komisji Europejskiej nie jest wybierany demokratycznie.. Funkcjonuje na zasadzie kooptacji.. To, po co ciągle ględzą o demokracji? Parawan jest potrzebny tam gdzie nie ma prawdziwej władzy, na przykład w Parlamencie Europejskim.. Tam niech się zaględzą na śmierć.. Bo „ równość, wolność, braterstwo albo śmierć”.. A władzy raz zdobytej nigdy nie oddadzą.. Mieszkańcy Unii Europejskiej muszą pozostać spętani socjalizmem.. Bo to jest najwspanialszy ustrój świata.. Pod warunkiem, że są pieniądze na jego utrzymanie.. I dlatego młody człowiek miał rację.. ”Idee są kuloodporne”. Idei nie da się rozstrzelać, bo jest przezroczysta i materialnie niewidzialna, można ją zamilczeć, można bagatelizować, można ośmieszać... Na dłuższą metę prawdy nie da się ukryć.. Można nią manipulować, ale przyjdzie taki czas, jak przy grze w karty, gdy ktoś krzyknie: ” Sprawdzam!” …i taki czas nadchodzi, dlatego potrzebna jest jak najszybciej europejska armia.. Bo przy sprawdzaniu, może się polać wiele krwi.. WJR

Czy Polska jest jeszcze członkiem NATO? Gdzie są telefony komórkowe, laptopy i teczki z dokumentami należące do polskich generałów, którzy zginęli w Smoleńsku? Na to proste pytanie nie potrafi odpowiedzieć żaden z rządowych dostojników. Generałowie, którzy zginęli na pokładzie tupolewa, dysponowali nie tylko natowskimi dokumentami, ale także zabezpieczonymi przez NATO komunikatorami. Dlaczego ABW, AW, SKW i SW nie przedstawiły opinii publicznej wiarygodnego raportu na ten temat? Rosja, póki, co, jest krajem wobec NATO wrogim i żadne starania prezydenta Komorowskiego i rządowych piarowców nie są w stanie tego zmienić. Katastrofa wydarzyła się, więc w kraju wrogim wobec NATO, a polskie władze – formalnie reprezentujące kraj będący w strukturze sojuszu – nie uczyniły nic, aby zabezpieczyć przed wrogą penetracją dane wpływające na bezpieczeństwo całego Sojuszu. Co więcej, prokurator Pasionek doczekał się zarzutów za spotkanie z Amerykanami, rozpętano wtedy nagonkę mówiącą o tym, ze kontaktował się ze służbami obcego kraju – w sugerowanym rozumieniu kraju wrogiego. Prezydent Komorowski spotyka się z byłym szefem FSB Patruszewem, urzędnicy kancelarii premiera przed i po katastrofie w Smoleńsku wielokrotnie kontaktują się z rosyjskimi agentami, (bo tak należy zdefiniować rzekomych „dyplomatów”, z którymi jadał obiady chocby pan Arabski) i nic...cisza, grobowa cisza. Czy coś mi umknęło? Czy w międzyczasie Polska zmieniła swoje strategiczne sojusze? – zmieniła deklaratywnie, bo praktycznie nikt nie umie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego kilkudziesięciu polskich generałów do dziś nie ma dostępu do tajemnic NATO – nie wydano im certyfikatów bezpieczeństwa. Jak sięgam pamięcią wstecz, to przypominam sobie, że podobne "kłopoty" spotykały juz pana wiceministra Sobotkę, a nie wiem też, dlaczego pan Siwiec nie mógł zostać dyplomatą w USA. Spotkałem wypowiedzi, nieoficjalne naturalnie, ze Polska ciągle jest koniem trojańskim w strukturach sojuszu NATO. Krzywdzące? Dopóki do wojskowych służb powracają dawni sowieccy i rosyjscy agenci, a stowarzyszenie SOWA uzyskuje coraz większe wpływy w służbach specjalnych, armii i polityce, dopóty nie krzywmy się, gdy dowódcy NATO okazują nam wciąż daleko idąca rezerwę. Ostatnie czystki w wojsku noszą wyraźne znamiona recydywy GRU, jeśli zwalniani są młodsi oficerowie, którzy swoje szlify zyskiwali już we współpracy z NATO, to wymiar praktyczny takich działań jest jednoznaczny. Faktyczne aresztowanie (na kilka godzin) polskich śledczych w Smoleńsku służyło Rosjanom nie tylko do swobodnego „porządkowania” miejsca katastrofy, ale przede wszystkim do bezkarnego przejęcia tajnych dokumentów i danych, które znajdowały się na pokładzie rządowego tupolewa. Powstał poufny, natowski raport na temat szkód, jakie w systemie sojuszu spowodowało przejęcie przez SWR, FSB i GRU tajnych informacji z pokładu samolotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego, czy ktoś kiedykolwiek usiłował do tego dokumentu dotrzeć? Dlaczego nasze służby milczą na ten temat? Przecież natowski raport mógłby znacznie przybliżyć nas do rozwikłania zagadki katastrofy. Dlaczego w mediach nadal obowiązuje teza o „pancernej brzozie” i inne brednie putinowskiej propagandy?Czy trzeba bardziej przekonujących dowodów na to, że nie jesteśmy lojalni wobec NATO? Czy my nadal jesteśmy w NATO, czy też postsowiecki reset poszedł już tak daleko, ze Warszawa przestała być stolicą niepodległego kraju? Jestem bezczelny? Nie, ja tylko staram się logicznie pytać.

Gadowski

Angela Merkel: przeszłość cesarzowej Europy Przeszłość znanych i potężnych polityków zawsze budzi nasze zaciekawienie, uważamy, bowiem, że poznanie ich rodzinnych korzeni, środowiska, w którym wyrastali, wpływy, jakim podlegali w dzieciństwie i młodości, mogą pomóc w zrozumieniu ich teraźniejszych postaw i działań. Nic, więc dziwnego, że zainteresowanie budzi także przeszłość „cesarzowej Europy”, Angeli Merkel, szczególnie ta sprzed 1989 roku. Były enerdowski dyplomata Ralph Hartmann w artykule opublikowanym w 2008 roku na łamach lewicowego pisma „Ossietzky” postulował, aby pani kanclerz, która tyle mówi o „przejrzystości” w polityce, „bardziej transparentną” uczyniła swoją własną biografię. Nadal, bowiem, mimo iż ukazało się już chyba 10 książek poświęconych jej osobie, biografia przewodniczącej CDU robi wrażenie mało przejrzystej. Biografka Jacqueline Boysen ubolewała: „Angela Merkel nie pozwala na spojrzenie za maskę”; w 2001 roku dziennik „Süddeutsche Zeitung” zatytułował artykuł o niej „Kobieta z maską”; biograf Gerd Langguth napisał o Merkel: „Ma w sobie coś ze sfinksa”, Inni autorzy pisali o „sfinksowej skrytości i politycznej nieokreśloności”. Może, zatem warto pewne wątki biografii obecnej kanclerki Niemiec rozjaśnić, posiłkując się zarówno oficjalnymi „biogramami”, biografią autorstwa Gerda Langgutha (najlepszą i najmniej hagiograficzną), jak i ustaleniami, interpretacjami a niekiedy spekulacjami niezależnych publicystów, by wymienić choćby Heinricha Rohbohma, Davida Korna, Rolfa Ehlersa, Jürgena Meyera i Lenę Sokoll, którzy próbują przebić się przez ochronny pancerz, w jaki przyoblekła się Merkel.

Ojciec cesarzowej Ojciec Angeli Dorothei Kasner pastor Horst Kasner, w 1954 roku przeniósł się z Niemiec Zachodnich do Wschodnich, gdzie w brandenburskim Waldhof koło Templina przez 30 lat kierował ośrodkiem kształcenia wikarych. W kołach kościelnych nazywano go „czerwonym Kasnerem”, ponieważ był pryncypialnym zwolennikiem socjalistycznego społeczeństwa a do wschodniej strefy przeniósł się, ponieważ uważał NRD za „ziemię obiecaną”. Nie był zwykłym pastorem, ale kościelno-politycznym aktywistą, gorliwie wcielającym w życie politykę władz komunistycznych wobec Kościoła ewangelickiego, której celem było oddzielenie ewangelickiego kościoła w NRD od ogólnoniemieckiego kościoła w RFN (EKD). Po wojnie kościoły krajowe na terenie NRD należały do EKD, potem powstał BEK, czyli Związek Kościołów Ewangelickich w NRD. Antymarksistowski i antykomunistyczny Kościół ewangelicki miał zostać poddany reedukacji, tak, aby przekształcił się w Kościół popierający socjalizm. Jednym z najważniejszych eksponentów tej polityki był mentor i patron Kasnera pastor Albrecht Schönherr – to on załatwił mu posadę kierownika ośrodka w Waldhof, gdzie miano urabiać pastorów na lojalnych obywateli socjalistycznego państwa. Schönherr, późniejszy biskup, należał do najbardziej znaczących postaci Kościoła ewangelickiego w NRD, był zwolennikiem ścisłej współpracy Kościoła z państwem SED, autorem formuły „Kościół ewangelicki w NRD nie jest Kościołem przeciwko socjalizmowi ani obok socjalizmu, ale Kościołem w socjalizmie”. Należał do założycieli tzw. Weißenseer Arbeitskreis (WAK) stworzonego pod patronatem enerdowskiej bezpieki, był działaczem sterowanej przez Moskwę Christliche Friedenskonferenz (CFK). Również Kasner udzielał się w obu tych organizacjach. Należał do kierowniczego zespołu WAK - organizacji skupiającej lewicowych teologów, uchodzącej za przedłużenie SED w Synodzie Kościoła ewangelickiego. W Weißenseer Arbeitskreis i w CFK Kasner współpracował z takim ludźmi jak Gerhard Bassarak (TW „Buss”) czy Heinrich Fink („TW „Heiner”). W 1982 roku WAK zaczął wydawać pismo „Weißenseer Blätter”, które zwalczało wszelkie przejawy opozycji wobec reżimu i nawet w polityce SED zaczęło węszyć „odchylenie prawicowe”. Dokumenty enerdowskich instancji zajmujących się sprawami kościelnymi dowodzą, że Kasner, zaliczany do „sił postępowych” Synodu, bardzo aktywnie działał na rzecz oddzielenia Kościoła Berlina-Brandenburgii od EKD, zwykle w porozumieniu z dwoma innymi synodałami Clemesem de Maizière (TW „Kałuża”, TW „Adwokat”) oraz prof. Hanfriedem Müllerem (TW „Hans Meier”, TW „Michael”). Dokumenty wewnętrzne SED mówią z dużym uznaniem o działalności tej trójki. Prof. Hanfried Müller, członek WAK i CFK, de facto komunista, przeniósł się do NRD w 1952 roku. Wykładał teologię na uniwersytecie Humboldtów – jego wydział uchodził za „bastion stalinizmu”. Miał dobre kontakty z niektórymi członkami Biura Politycznego SED. Drugi kolega Kasnera Clemens de Maizière, wpływowy funkcjonariusz wschodniej CDU (Ost-CDU) był w doskonałych stosunkach z przewodniczącym partii Geraldem Göttingiem, który od 1951 roku pracował dla KGB, a od 1953 dla Stasi, jako TW „Göbel”. Jego syn, prawnik Lothar de Maizière (TW „Czerny”), od 16 roku życia działał w Ost-CDU. Jego karierę w kościele wspomagał prezydent konsystorza Kościoła ewangelickiego Berlina-Brandenburgii Manfred Stolpe (TW „Sekretarz”), ze Stolpem kontakty miał oczywiście Horst Kasner. Lothar de Maizière pozostawał w zażyłych stosunkach z prawnikiem, późniejszym prezesem PDS, Gregorem Gysim (TW „Erwin”), synem Klausa Gysiego (TW „Kurt”), ministra kultury i sekretarza stanu ds. kościelnych, którego partnerem do rozmów był Horst Kasner. Blisko zaprzyjaźniony z Kasnerem był inny prawnik i działacz kościelny Wolfgang Schnur (TW „Torsten”, TW „Dr Ralf Schrimer”). Cały towarzysko-polityczny krąg młodej Angeli Kasner, to krąg „pastorów-patriotów”, związanych z reżimem działaczy Kościoła ewangelickiego, prawników kościelnych oraz funkcjonariuszy, sterowanej i zinfiltrowanej przez Stasi, Ost-CDU. To był polityczny biotop, w którym wyrastała. Gerd Langguth określa jej ojca, jako „jednego z najbardziej wpływowych dygnitarzy kościelnych”, który „urządził się w NRD”. Według Langgutha był on „bardzo blisko państwa” i „nie miał oporów przed kontaktami ze służbą bezpieczeństwa”. Niektórzy wręcz uważają pastora Kasnera za szarą eminencję „czerwonej siatki” oplatającej Kościół ewangelicki Berlina-Brandenburgii, za jedną z kluczowych postaci funkcjonujących na styku Kościoła i reżimu. Cieszył się tymi samymi przywilejami, co członkowie partyjnej nomenklatury, np. posiadał zarówno prywatny, jak i służbowy samochód. Rodzina Kasnerów żyła w wygodnym domu, miała pomoc domową i ogrodnika. Pastor Kasner organizował europejskie kontakty oficjalnego kościoła w NRD, należał do tzw. Westreisekader, czyli grupy ludzi w NRD mających prawo wyjazdów na Zachód. Rodzina Kasnerów odwiedzała krewnych na Zachodzie; ojciec podróżował do Włoch i Wielkiej Brytanii w celach służbowych i kościelno-politycznych. Matce Angeli zezwolono nawet na wyjazd do USA. Pastor Kasner otrzymywał – oczywiście za wiedzą i zgodą władz – literaturę z Zachodu. Co miesiąc organizował tzw. Hauskreis, w którym uczestniczyli przyjaciele i znajomi, aby prowadzić polityczne dyskusje. Brała w nich udział również Angela. O pozycji politycznej Horsta Kasnera świadczy epizod przytaczany w biografiach obecnej kanclerz Niemiec: będąc w 12 klasie Angela wraz z kolegami i koleżankami samowolnie zmieniła program jakieś szkolnej imprezy m.in. intonując Międzynarodówkę po angielsku zamiast po niemiecku. Nadgorliwy nauczyciel doniósł o tym incydencie organom bezpieczeństwa. Już się wydawało, że na Angelę spadną jakieś kary, ale ojciec uruchomił odpowiednie kontakty w Berlinie, i zamiast panny Kasner ukarano... nauczyciela. Ojciec Angeli, człowiek o wyrazistej, dominującej osobowości, posiadający duże umiejętności pedagogiczne wywarł na nią, zdaniem Gerda Langgutha, bardzo głęboki wpływ. W latach 1989/90 był przeciwnikiem zjednoczenia Niemiec, opowiadał się za utrzymaniem samodzielnego bytu politycznego demokratycznej socjalistycznej NRD.

Czerwone dzieciństwo Młoda Angela należała najpierw, jak większość dzieci, do „pionierów Ernsta Thälmanna” a następnie w wieku 16 lat wstąpiła w szeregi Wolnej Młodzieży Niemieckiej (FDJ), skupiającej ok. połowy młodzieży w NRD. Organizowała imprezy polityczne, na jednej z nich apelowała o datki na broń dla Frelimo w Mozambiku i innych komunistycznych ugrupowań w Afryce, działała w Towarzystwie Przyjaźni Niemiecko-Sowieckiej, jeździła Pociągiem Przyjaźni do Związku Sowieckiego, jako 15-latka brała udział w międzynarodowej olimpiadzie języka rosyjskiego w Moskwie organizowanej w ramach obchodów 100-lecia urodzin Włodzimierza Lenina. Studiowała na Uniwersytecie im. Karola Marksa w Lipsku uważanym za uczelnię bardziej „czerwoną“ niż inne uczelnie w NRD. Kto chciał tam studiować musiał być aktywny w partii lub FDJ, wyróżniać się zaangażowaniem na rzecz ustroju socjalistycznego, wysoką socjalistyczną świadomością, aktywnością i wiedzą polityczną. Procent agentury Stasi był tam wyższy niż na innych uczelniach, ideologiczna indoktrynacja silniejsza. Jednym z wydziałów uniwersyteckich był wydział dziennikarstwa, popularnie nazywany „Czerwonym Klasztorem”, ośrodek kształcenia dziennikarzy i ludzi mediów w NRD, kuźnia kadr dla aparatu propagandy reżimu. Obowiązkowym przedmiotem był marksizm-leninizm. Niestety, prace pisemne z marksizmu-leninizmu wykonane przez Angelę Kasner w okresie studiów gdzieś się zapodziały. Dodajmy, że na uniwersytecie w Lipsku studiował również jej brat Markus, który był potem stypendystą w Ośrodku Badań Jądrowych w Dubnej pod Moskwą. W trakcie studiów Angela Kasner nadal aktywnie działa w FDJ. Studentka, która znała ją ze studiów w Lipsku wspomina ja jako „zdeklarowaną komunistkę”, która pilnowała kolegów, żeby przestrzegali obowiązującej linii partii. Ogólnie opinia jest taka, że „wysoko nosiła sztandar” socjalizmu. W 1974 roku podczas pobytu, w ramach wymiany młodzieży studenckiej, w Moskwie i Leningradzie, poznała studenta fizyki Ulricha Merkela, z którym w 1977 roku wzięła ślub, także kościelny. Po czterech latach małżeństwo się rozpadło się.

„Jestem zbyt gadatliwa, nie nadaję się na TW” W 1978 roku po skończeniu studiów ubiegała się o przyjęcie na asystenturę na Wyższej Szkole Technicznej w Ilmenau. W tym czasie miał miejsce pewien epizod do dziś wywołujący falę domysłów i spekulacji. Otóż, jak w jednym z wywiadów wyznała przewodnicząca CDU, miała wówczas rozmowę z dwoma oficerami Stasi, którzy próbowali nakłonić ją do podjęcia współpracy. Jednak odmówiła, tłumacząc im, że jest zbyt gadatliwa i wszystko opowie przyjaciołom, więc - co logiczne - nie nadaje się na tajnego współpracownika. Ciekawe, że podobna sytuacja zdarzyła się podobno ojcu Angeli – o ile oczywiście można wierzyć oficerowi Stasi Klausowi Roßbergowi (prowadził m.in. Manfreda Stolpego), który utrzymuje, że w połowie lat 70 próbowano zwerbować pastora Kasnera szantażując go wiedzą o rzekomym korzystaniu przez niego z usług berlińskich prostytutek. Ale pastor się nie ugiął i współpracy odmówił. Nie wiadomo, kim byli ci dwaj oficerowie (a może tylko jeden, ponieważ w 2009 roku Merkel mówiła już tylko o jednym), nie dysponujemy meldunkiem z tej rozmowy. Domysły i podejrzenia biorą się stąd, że w przypadku Angeli Merkel mamy do czynienia z zachwianiem pewnej „logiki biograficznej”. Jeśli bowiem odmówiła współpracy z tajną policją polityczną, to logiczne byłoby albo całkowite zamknięcie jej drogi kariery naukowej albo, ewentualnie, zezwolenie na pracę tylko na Wyższej Szkole Technicznej w Ilmenau. Tymczasem stała się rzecz bardzo dziwna: po odmowie współpracy ze Stasi (za ten heroiczny czyn prezydent Obama przyznał jej Medal Wolności) Angela Merkel zamiast uczyć fizyki w szkole, pracować w dziale badawczym któregoś z przedsiębiorstw państwowych, ewentualnie trafić do, bądź, co bądź prowincjonalnej uczelni – Ilmenau liczyło niecałe 30 000 mieszkańców, dostaje się raptem do elitarnego Centralnego Instytutu Chemii Fizycznej w Berlinie, wchodzącego w skład Akademii Nauk NRD, a zatem do samego „serca” nauki enerdowskiej. Innymi słowy odmowa podjęcia współpracy ze Stasi zaowocowała nie zablokowaniem kariery naukowej, ale wręcz przeciwnie - awansem do najważniejszej elitarnej instytucji naukowej w NRD, która – co oczywiste – podlegała ścisłej kontroli służb specjalnych, zwłaszcza, istotne z punktu widzenia gospodarczego i wojskowego, instytuty nauk ścisłych i technicznych. Podejrzliwi publicyści niemieccy, wrogo nastawieni wobec kanclerz Merkel. podejrzewają, więc, że Stasi złożyła jej ofertę: „podejmiesz z nami współpracę, a my w nagrodę wyślemy cię do Berlina, do Akademii Nauk”. Podkreślmy jednak bardzo mocno, że nie ma na to żadnych dowodów, stąd obdarzanie przez tychże publicystów Angeli Merkel mianem TW „Erika” jest pozbawione jakichkolwiek podstaw.

Wygodne życie w NRD Centralny Instytut Chemii Fizycznej, mieścił się w berlińskiej dzielnicy Adlershof. Znajdowała się tam również siedziba państwowej telewizji oraz sztabu (i kilku jednostek) dywizji wartowniczej im. Feliksa Dzierżyńskiego, stanowiącej wojskowe ramię MBP, czyli swego rodzaju gwardię przyboczną reżimu. Cały teren był ogrodzony i normalni obywatele nie mieli tam wstępu. Był to świat uprzywilejowany, z własną kliniką, sklepami typu „konsum”, w których przez cały rok sprzedawano banany. W Akademii Nauk, gdzie pracowała od 1978 do 1990 roku, Angela nadal działała w FDJ, była członkiem zarządu okręgu, pełniła rolę sekretarza Agitacji i Propagandy – w zakres jej obowiązków wchodziły edukacja polityczna i krzewienie marksizmu-leninizmu. Sama Merkel twierdzi, że zajmowała się tylko załatwianiem biletów do teatru. Nie można tego zweryfikować, bo odpowiednie dokumenty gdzieś się zapodziały. Nadmieńmy tutaj, że w 2005 roku pochodząca z NRD pisarka Kathrin Schmidt, na łamach lewicowego tygodnika „Der Freitag” zasugerowała, że Angela Merkel przechowuje jakieś akta swoje i swojego ojca. Lider Partii Lewicy Oskar Lafontaine zapewne przesadził określając ją, jako należącą do „Kampfreserve der Partei“ (FDJ) „młodą żarliwą komunistkę ”, zawsze wierną linii partii, ale jej ponadprzeciętne zaangażowanie ideowo-polityczne, od szkoły średniej do Akademii Nauk, było faktem. W tamtym czasie wyjeżdżała do ZSRS i Czechosłowacji. W 1983 roku udała się prywatnie „na włóczęgę” z plecakiem po Związku Sowieckim - podróżowała po Kraju Rad bez ograniczeń, odwiedzając Gruzję, Armenię, Azerbejdżan. Wyjeżdżała także do RFN. Jest to znamienne również z tego powodu, że nie miała dzieci, które władze NRD traktowały zazwyczaj, jako „zastaw” na wypadek gdyby komuś zachciało się zostać na Zachodzie. Tymczasem zezwolono na wyjazd na ślub kuzynki do Hamburga młodej, rozwiedzionej, bezdzietnej pracownicy Akademii Nauk – idealnej kandydatce na pozostanie w RFN. Wynika z tego, że cieszyła się pełnym zaufaniem władz i należała do Westreisekader.

Opiekunka czy agentka? Zagadkowy jest epizod z życia Merkel związany ze sprawą fizyka Roberta Havemanna. Havemann, dawny współpracownik KGB i Stasi (TW „Leitz”), pogniewał się na swoich kolegów partyjnych i zaczął ich atakować z pozycji „prawdziwego komunizmu”. Nałożyli, więc na niego areszt domowy i, od 1979 roku aż do jego śmierci w roku 1982, funkcjonariusze i agenci Stasi przez 24 godziny na dobę obserwowali posiadłość Havemanna w podberlińskiej Grünheide i blokowali do niej dostęp. W tej akcji brali także udział aktywiści FDJ. W 2005 roku w aktach Stasi na temat Havemanna znaleziono fotografie ludzi, którzy w 1980 roku przebywali w pobliżu jego domu, na jednej z nich była Angela Merkel. Ponieważ nie było żadnego powodu, aby wówczas, w tamtych okolicznościach, znalazła się akurat w tamtym miejscu, pojawiają się domysły, że znalazła się tam nieprzypadkowo, lecz musiała należeć do aktywistów FDJ biorących udział w zorganizowanej przez Stasi akcji obserwowania i izolowania Havemanna. Obrońcy Merkel zwracają jednak uwagę, że znała się z synem Havemanna Ulrichem również pracującym w Instytucie Chemii Fizycznej, i że podobno pilnowała dzieci Havemannom, co wyjaśniałoby jej zdjęcie w aktach sprawy Havemanna.

Doktorat Merkel była niewątpliwie uzdolnioną studentka i doktorantką, ale nie ma na swoim koncie jakichś znaczących osiągnięć naukowych, doktorat obroniła dopiero w 1986 roku, po 8 latach od rozpoczęcia pracy w Instytucie Chemii Fizycznej; jej pracę doktorską „krytycznie przejrzał” jej ówczesny partner życiowy dr Joachim Sauer, który należał do Westreisekader, m.in. przez pewien czas pracował na Wyższej Szkole Technicznej w Karlsruhe, co bez wątpienia wymagało kontaktów ze służbami specjalnymi, zwłaszcza, że jego zainteresowania naukowe zahaczały o badania nad energią jądrową. Jako ciekawostkę przytoczmy fakt, że w Instytucie Chemii Fizycznej Angela Merkel pracowała m.in. nad metodami wykorzystania sowieckiego gazu ziemnego w przemyśle chemicznym. Według ówczesnego regulaminu o promocjach doktorskich, także z dziedziny nauk ścisłych, nieodłączną częścią doktoratu była praca z zakresu znajomości marksizmu-leninizmu. Merkel otrzymała ocenę „dostateczną”, co było regułą w przypadku doktoratów z nauk przyrodniczych. Niestety, jej praca gdzieś się zapodziała. Nie odnaleziono ani oryginału, ani kopii.

Tomasz Gabiś

Nielegalne billingi ABW "Nasz Dziennik" ujawnia: Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zabiegała o billingi znanego historyka Sławomira Cenckiewicza. Szkopuł w tym, że śledztwo dotyczyło przecieków z komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych, której Cenckiewicz nie był członkiem. Informację o żądaniu wydania billingów otrzymał, jako świadek Piotr Bączek, były członek komisji, razem z postanowieniem o umorzeniu postępowania. Wytłumaczenia są dwa: totalny chaos w ABW lub próba nielegalnego zdobycia wykazu połączeń i świadome wprowadzenie w błąd prokuratury. Służby interesował okres, w którym Cenckiewicz pracował nad raportem z likwidacji WSI i książką o związkach byłego prezydenta Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa. W związku z uprawomocnieniem się postanowienia o umorzeniu postępowania prokuratorskiego prowadzonego w sprawie dotyczącej ujawnienia informacji o klauzuli "ściśle tajne" pochodzących z raportu weryfikacyjnego WSI Piotr Bączek, były członek komisji weryfikacyjnej, jak również były pracownik Służby Kontrwywiadu Wojskowego, otrzymał kilka dni temu z prokuratury przesyłkę. Znajdowała się w niej m.in. kopia postanowienia o "żądaniu wydania rzeczy" i zwolnieniu z obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej. Jak się okazało, w 2008 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie na wniosek Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego skierowała do Telekomunikacji Polskiej pismo o wydanie billingów stacjonarnego numeru telefonu. Ale Piotr Bączek nie jest i nigdy nie był abonentem tego numeru. Co ciekawe, numer należy do znanego historyka, a swego czasu również szefa komisji ds. likwidacji WSI dr. Sławomira Cenckiewicza. To ważne, ponieważ było to ciało absolutnie odrębne i niemające zupełnie związku z weryfikowaniem żołnierzy WSI. Cenckiewicz jest także współautorem niezwykle ważnej książki na temat kontaktów Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa, której publikacja wywołała polityczną burzę, skłoniła szefa rządu do wygłaszania kuriozalnych oświadczeń w tej sprawie, a w końcu doprowadziła do odejścia historyka z Instytutu Pamięci Narodowej. Pod pozorem śledztwa prowadzonego w sprawie, w której podejrzanym był Piotr Bączek, prokuratura, poinstruowana przez ABW, zażądała, by Telekomunikacja Polska SA udostępniła jej wykaz rozmów przychodzących i wychodzących od 1 października 2006 r. do 16 lutego 2007 r. z numeru należącego do Cenckiewicza.

- W tym czasie pracowałem jeszcze w komisji ds. likwidacji WSI i do końca października byłem zobowiązany opracować raport - tłumaczy historyk, choć nie jest zaskoczony, ponieważ od kilku lat był wielokrotnie przesłuchiwany w sprawach będących pokłosiem likwidacji wojskowych służb specjalnych.

Podmioty i instytucje takie jak TP SA czy operatorzy telefonii komórkowej są obowiązani wydać sądowi lub prokuratorowi korespondencję, przesyłki oraz dane, jeżeli mają one znaczenie dla toczącego się postępowania. Zgodnie z prawem tylko sąd lub prokurator mają prawo je otwierać lub zarządzić ich otwarcie. Później pozbawioną znaczenia dla postępowania karnego korespondencję lub przesyłki muszą niezwłocznie zwrócić właściwym urzędom czy podmiotom. Informacje na ten temat przekazuje się również osobie zainteresowanej. I tak kilka dni temu informacja o żądaniu wydania tych billingów trafiła do Piotra Bączka.

- Jest jednak inna możliwość - ocenia Piotr Bączek. - Ponieważ w innym śledztwie również dotyczącym komisji likwidacyjnej WSI Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przekazała prokuraturze moje dane z moim faktycznym numerem telefonu komórkowego, jak również z tym należącym do Sławomira Cenckiewicza, może to oznaczać, że przy okazji inwigilowania mnie i komisji weryfikacyjnej ABW chciała nielegalnie sprawdzić pod pozorem śledztwa inne osoby, w tym historyka - ocenia Bączek. A to, jego zdaniem, mogła być próba inwigilacji typu "dwa w jednym". Chodzi o aferę z udziałem Bronisława Komorowskiego i funkcjonariuszami byłych WSI w tle. W listopadzie 2007 r., tuż po wyborach parlamentarnych wygranych przez Platformę, nowo powołany przez premiera szef ABW Krzysztof Bondaryk zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Chodziło o rzekomą sprzedaż aneksu z likwidacji WSI wydawcy "Gazety Wyborczej" - spółce Agora SA, a także pozytywną weryfikację za łapówki. Te miały być rzekomo wręczane członkom komisji. Oprócz dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego posądzono o to również Piotra Bączka, a także innego byłego członka komisji weryfikacyjnej Leszka Pietrzaka. Do tej grupy Bondaryk zaliczył również Piotra Woyciechowskiego oraz właśnie Sławomira Cenckiewicza, który w komisji nie był, ale zajmował się przygotowaniem słynnego raportu. Szef ABW doniesienie do prokuratury napisał po zeznaniach złożonych przez płk. Leszka Tobiasza. Wcześniej na kilku spotkaniach z ówczesnym marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim Tobiasz miał go poinformować o możliwości załatwienia pozytywnej weryfikacji za łapówki, jak również pozyskaniu aneksu za pośrednictwem tych konkretnych osób. Z pewnością cała sprawa czeka na wyjaśnienie, a Sumliński i Tobiasz mają procesy. W ocenie świadków, członków komisji, prowokacja, a być może gra operacyjna, miała uderzyć przede wszystkim w Antoniego Macierewicza i samą ideę likwidacji wojskowej bezpieki, a także ludzi, którzy weryfikowali żołnierzy byłych WSI i ostatecznie zlikwidowali tę służbę. Samemu Macierewiczowi warszawska prokuratura apelacyjna zarzuca dzisiaj ujawnienie tajemnicy, przekroczenie uprawnień i poświadczenie nieprawdy w związku z publikacją raportu o WSI. Czy w sprawę domniemanego handlu aneksem próbowano wplątać również Cenckiewicza, najpierw na podstawie fałszywego oskarżenia Tobiasza, wrzucając jego nazwisko do doniesienia o popełnieniu przestępstwa, a potem próbując uzyskać m.in. dane z jego numeru telefonu? Wszystkie informacje o podjętych w tej sprawie działaniach z pewnością zawierają akta sprawy, których Piotrowi Bączkowi nie udostępniono. Podczas przesłuchań związanych z handlem aneksem Bączek musiał wyjaśniać prokuratorom, że Cenckiewicz nie tylko nie był członkiem komisji weryfikacyjnej, ale również rzadko się z nim kontaktował. Najwyżej sporadycznie w sprawach dotyczących kwestii dziennikarskich.

Podejrzenia Bączka o sprawdzeniach telefonu dokonanych "przy okazji" podziela mecenas Maciej Lew-Mirski, który również był członkiem komisji weryfikacyjnej.

- To metoda stosowana przez służby specjalne w celu ukrycia nielegalnej inwigilacji w przypadku, gdy nie mogą założyć oficjalnej procedury na kogoś z powodu braku przesłanek, powodując tzw. świadomy kontrolowany błąd - tłumaczy Lew-Mirski. Polega on na połączeniu ofiary z jakąś toczącą się sprawą w celu stworzenia możliwości jej formalnej inwigilacji i gromadzenia materiałów na jej temat. Były szef ABW prokurator Bogdan Święczkowski widzi dwa wytłumaczenia: albo w prokuraturze pomylono numer i wówczas odpowiedzialność za to ponosi prokurator, albo była to zaplanowana i świadoma akcja ABW i to ona będzie ponosiła za to odpowiedzialność.

- Jeśli tak, to byłoby to przestępstwem. I byłoby to bardzo niepokojące. Może to oznaczać, że ktoś próbował inwigilować poprzez sprawdzanie połączeń innej osoby, wpisując jej numer, jako należący do jednego ze świadków - podkreśla Święczkowski. - W tym czasie Sławomir Cenckiewicz pracował nad książką o Lechu Wałęsie, gdzie ABW również sprawdzała, czy przypadkiem w publikacji nie ujawniono jakichś tajnych informacji, które przecież i tak były wcześniej odtajnione - przypomina Lew-Mirski. Jego zdaniem, zasadne jest pytanie, czy przypadkiem kierowana przez Bondaryka służba nie wprowadziła prokuratury w błąd, by uzyskać informacje na temat źródeł, które pomagały Cenckiewiczowi i Piotrowi Gontarczykowi napisać książkę o Wałęsie. Z nieoficjalnych informacji wiemy jednak, że prokuratura stanowczo odżegnuje się od bezprawnego sprawdzania, tłumacząc, że po ustaleniu, kto jest abonentem, nie kontynuowano sprawy. - Pozostaje ABW, która co najmniej dwukrotnie przesłała do prokuratury błędne moje dane teleadresowe. Ale dlaczego? - pyta Bączek. Maciej Walaszczyk

Dziecko komuny szefem "Wiadomości" Piotr Kraśko został nowym szefem "Wiadomości", głównego programu informacyjnego telewizyjnej Jedynki. Na tym stanowisku zastąpi Karola Małcużyńskiego. Kraśko jest synem Barbary Pietkiewicz i dziennikarza telewizyjnego Tadeusza Kraśki (członków PZPR). Dziadek nowego szefa "Wiadomości", Wincenty Kraśko, także był dziennikarzem. Pełnił także funkcję sekretarza KC PZPR ds. kultury. Monika Richardson jest kuzynką Piotra Kraśki, a Nina Terentiew-Kraśko, dyrektor programowy telewizji Polsat, to pierwsza żona jego ojca, dlatego m.in. dziennikarka “Tygodnika Solidarność” Marzanna Stychlerz-Kłucińska napisała w 2004 r., że "Rodzina Kraśków stanowi jakby oddzielną instytucję w TVP". Nowy szef "Wiadomości" dał niejednokrotnie popis swoich możliwości, atakując środowiska katolickie i prawicowe. W latach 80 młody Piotr Kraśko debiutował i prowadził w TVP znany program dla dzieci i młodzieży "5-10-15". Kontynuując karierę w telewizji, został korespondentem w Rzymie, a po nastaniu wakatu w 2005 r. na stanowisku korespondenta w USA został przeniesiony do Waszyngtonu. Następnie prowadził główne wydanie "Wiadomości" w TVP1 oraz program publicystyczny - "Temat dnia. Rozmowa Jedynki". "Nasza Polska" opisała w 2010 r. epizod z życia Kraśki, który być może lepiej pozwoli zrozumieć jego błyskotliwą karierę. Z akt IPN wynika, że Kraśko w latach młodzieńczych nie miał wielkich kłopotów z uzyskaniem paszportu i do 18. roku życia zdążył trzy razy wyjechać do Bułgarii, dwa do Szwecji i raz do Nigerii, Australii, Grecji i Niemiec. Z jego teczki paszportowej wynika, że starając się o wyjazd do NRD, na drodze do odpowiedniej pieczątki biura paszportowego stanęła przeszkoda formalna. Otóż nastoletniemu Kraśce paszport na kolejny wyjazd zgodnie z prawem winni odebrać rodzice, odbiór kwitując własnoręcznym podpisem. Tymczasem Tadeusz Kraśko, znany dziennikarz i ojciec Piotra, przebywał właśnie w ZSRR. W aktach IPN zachowało się ciekawe oświadczenie Barbary Pietkiewicz-Kraśko, matki Piotra, która prosiła o umożliwienie odbioru paszportu bez wymaganego podpisu męża: „Mając nadzieję, iż zważywszy na nienaganną naszą postawę obywatelską i partyjną przez nasze dotychczasowe życiowe działania prośba moja zostanie uwzględniona”. Oświadczenie złożyła 15 października 1987 roku. Tego samego dnia pojawiła się na nim dekretacja: „Proszę wydać bez zgody ojca”. Robert Wit Wyrostkiewicz

Euro-dialektyka i dziadek Mróz Za „komuny” uczono „dialektyki marxistowskiej” - co polegało, najogólniej rzecz biorąc, na wywracaniu Prawdy na lewą stronę. Jak bowiem pouczał pruski prekursor marxizmu, śp., „Jeśli fakty nie są zgodne z teorią – tym gorzej dla faktów”. Nauka unijna – a nawet światowa twórczo kontynuuje te postępowe tradycje. Oto p.prof.Włodzimierz Pietuchow, który wraz z p.prof.Włodzimierzem Siemionowem prowadzili w 2009 badania nad Morzem Karskim i Morzem Barentsa wyjaśniają nam, że obecne mrozy są skutkiem... Globalnego Ocieplenia. Co potwierdza znany uczony z NRD, konkretnie z Poczdamu, p.prof. Stefan Rahmstorf z Poczdamu. To proste: „Wolne od lodu obszary oceanu działają jak grzejnik, ponieważ woda jest cieplejsza niż arktyczne powietrze nad nią. Sprzyja to tworzeniu się obszarów podwyższonego ciśnienia atmosferycznego, kierujących mroźne powietrze ku Europie” - a sowieccy uczeni dodają: Ktokolwiek sądzi, że kurczenie się warstwy lodu na powierzchni odległego oceanu nie ma żadnego znaczenia, może się mylić. System klimatyczny opiera się na skomplikowanych wzajemnych powiązaniach i na Morzu Karskim oraz Morzu Barentsa może występować silne sprzężenie zwrotne”. To ja mam pytanie: „A jakby zrobiło się cieplej – czy nie byłoby to dowodem, że GLOBCIa nie ma?” JKM

Wnuki Marii Czubaszek im. Katarzyny WiśniewskiejCo tu ukrywać - ostatnio Salon ma pecha, którego nawiasem mówiąc, sam sobie przynosi - podobnie w anegdocie o żydowskim małżeństwie, jaką kiedyś opowiedział mi kolega Aleksander Rozenfeld. Małżeństwo przechodzi kryzys, bo mąż od rana nie odzywa się do żony ani słowem. Wytrzymała tak do wieczora, aż wreszcie pyta: co ci jest, może jesteś chory? Ten swoim zwyczajem odpowiada pytaniem na pytanie: słuchaj no, czy ty byłaś ze mną, jak były pogromy? Na to ona: no pewnie, przecież schowaliśmy się do tej samej bramy i tak się poznaliśmy. - Aha - on na to - a po chwili - a jak mnie wywieźli do Oświęcimia, to też ze mną byłaś? - No wiesz, co, ty chyba naprawdę jesteś jakiś chory. Przecież jechaliśmy w tym samym wagonie! A wtedy on: oj - widzę, że ty mi pecha przynosisz! Więc Salon też sam sobie pecha przynosi i to - powiedzmy sobie otwarcie i szczerze - z własnej winy, to znaczy - z własnej pychy, a konkretnie z tej przyczyny, że salonowcy pozują na oryginałów, jakich świat nie widział. Weźmy takie zapłodnienie w szklance, na które Salon tak się ostatnio snobuje. Naturalnie do żadnego snobizmu nie przyzna się za żadne skarby, bo to „obciach” gorszy od śmierci - więc obłudnie uzasadnia konieczność zapładniania w szklance na koszt podatników potrzebami kobiet cierpiącymi na niepłodność. Że to niby już nie mogą wytrzymać bez dzieci. Ale nie dajmy się zwieść pozorom, bo jedną z najzagorzalszych bojowniczek o szklankę jest pani filozofowa Magdalena Środa. Pani filozofowa miała nadzieję na powrót na synekurę pełnomocnika do równego statusu kobiet i mężczyzn, ale premier Tusk najwyraźniej ją olał i powierzył tę synekurę najpierw pani Radziszewskiej, a obecnie - pani Agnieszce Kozłowskiej-Rajewicz. Nie są to jakieś wielkie pieniądze, ale w kryzysie nikomu się nie przelewa, więc i pani filozofowa pewnie chętnie by się po nie schyliła, pryncypialnie ganiąc przy okazji chciwość u innych. Ale nie tylko o pieniądze tu chodzi, chociaż - któż by nie chciał wypić i zakąsić na koszt Rzeczypospolitej - w dodatku bez żadnych zobowiązań, ani odpowiedzialności za cokolwiek? Chodzi tu również o ideę, a właściwie - o ideę-fixe, jaka musiała przed laty zagnieździć się w głowie pani filozofowej, w miarę upływu lat urastając do rozmiaru obsesji. Charakter tej obsesji bardzo ładnie opisał Janusz Szpotański w poemacie „Bania w Paryżu”, przedstawiając księżnę de Guisse (de domo Cohn). Uprzedzając nieco fakty dodam, że księżna tak naprawdę pochodziła z Białegostoku - co ujawnia się w końcowym fragmencie poematu, kiedy wyznanie na temat miejsca swego urodzenia składa filozof Levy-Stoss: „Drohobycz, Sambor, Stryj i Złoczów! Nagle mu łzy tryskają z oczu: Ach zasłużyłem na sto kijów! Miejsce urodzin? Jaki Kijów? Wszak na świat wydał mnie Drohobycz - i to jest życia mego zdobycz! Polsko, ojczyzno ma! Galicjo! Galicja Polski jest delicją, jej kwintesencją, jej wykwitem! A także Europą przy tym!” - i oczywiście, jak to w Salonie - zaraz kształtują się nowe hierarchie: „Gdy przy orderach i we fraku, na czele delegacji gminy, mój dziad Cesarza witał w Stryju, kim był twój wówczas, ty prostaku z głębin dna getta w Kolomyi?!” Więc księżna de Guisse, „gwiazda Woman Liberation, jej hasłem: zmienić mężczyzn w gejsze, największe zasię jej marzenie: płci obu zrównać przyrodzenie do tego stopnia, żeby książę także zachodzić musiał w ciążę.” Pani filozofowa może nie ma aż takiego fioła, ale ciąży najwyraźniej jest niechętna: „ciąża wycieńcza, zniekształca, czyni własne ciało obcym” - poucza biednych tubylczych półinteligentów w żydowskiej gazecie dla Polaków, prezentując im przy okazji nowego jasnego idola w postaci pani Marii Czubaszek, która przez swój otwór gębowy pochwaliła się w radio, że „przeszła dwie aborcje” ale „nie jest jej z tym źle”, bo woli być „zimną suką” niźli „matką Polką”. Najwyraźniej zimne suki gotowe są na wszystko, żeby tylko nie zostać „matką Polką”. Te matki Polki, to musi być coś strasznego - i nietrudno się domyślić, co. Co robi matka Polka? Ano, rodzi Polki i Polaków, którzy - jak zauważył izraelski premier Icchak Szamir - antysemityzm wysysają wraz z mlekiem tej matki. Nic dziwnego, że rozmaite suki, zimne i gorące, kombinują na wyścigi, jakby tu to straszliwe niebezpieczeństwo rozładować. Zapłodnienie w szklance jest jakimś, w dodatku stosunkowo humanitarnym wyjściem z sytuacji, zwłaszcza, gdyby materiał genetyczny importować, dajmy na to, z Izraela - oczywiście na koszt podatnika tubylczego, bo jakże by inaczej? Więc kiedy pani Czubaszek pochwaliła się swoimi osiągnięciami, postępactwo natychmiast przystąpiło do działania, tworząc ruch społeczny wnuków Marii Czubaszek. Akces do ruchu jest dobrowolny („chciałbym być wnukiem Marii Czubaszek”) i tych desperatów jest już podobno ponad 1600! Piszę: desperatów, bo bycie nawet potencjalnym wnukiem pani Czubaszek musi być nie tyle nawet ryzykowne, co graniczyć z samobójstwem! Jakże, bowiem można być wnukiem kobiety, która nie tylko chwali się skrobankami, ale sprawia wrażenie udelektowanej swoim wyczynem? Taki wnuk nie ma najmniejszych szans na zaistnienie, więc jeśli wśród postępactwa znalazło się aż tylu desperatów, to najwyraźniej muszą oni być swoją egzystencją szalenie rozczarowani i przygnębieni. Chyba słusznie - bo cóż to za przyjemność, być postępakiem? To rzeczywiście może być gorsze od śmierci. Ale to jeszcze nic w porównaniu z figlem, jaki postępactwu spłatał los. Oto pani Katarzyna Wiśniewska w Sosnowcu twierdzi, że upuściła swoją półroczną Magdę tak nieszczęśliwie, że dziecko zginęło na miejscu - potem zakopała zwłoki pod gruzem, śmieciami i śniegiem i upozorowała porwanie. Czyż nie nadaje się na honorową patronkę ruchu „wnuków Marii Czubaszek”? Nadaje się, jak mało, kto, bo nawet idzie krok dalej, niż odważyła się pójść sama pani Czubaszek. Komentując wyznania pani Czubaszek, pani filozofowa wyraziła przekonanie, że podobnych kobiet jest więcej i że „aborcja przyniosła im ulgę”. To na pewno - ale skoro to uczucie „ulgi” usprawiedliwia aborcję, to warto zauważyć, iż podobnej ulgi można doznać również po dzieciobójstwie. Podobno i pani Wiśniewska, kiedy tylko szczęśliwie ukryła zwłoki córki, zaraz wybrała się z mężem do kina na jakiści horror. W takim razie, dlaczego dopuszczać tylko ulgę z tytułu aborcji? Powiedzmy sobie otwarcie i szczerze - im większy człowiek, tym większa ulga i jeśli, dajmy na to, ktoś wyskrobałby na przykład panią filozofową, to ulgi doznałoby mnóstwo ludzi! W imię, czego pozbawiać ich takiej przyjemności? Religianci powołują się na argument z autorytetu w postaci dekalogu - ale przecież postępactwo żadnych religianckich przesądów nie uznaje, więc podtrzymywanie zakazu eliminowania ludzi dużych ze względu na nadzieję doznania ulgi można by tylko uzasadnić nieubłaganą konicznością egzystencji takiej, dajmy na to, pani filozofowej. Czy jednak egzystencja pani filozofowej jest aby na pewno konieczna? Absolutnie nie i najlepszym na to dowodem jest choćby to, że bez pani filozofowej świat istniał tysiące lat i będzie istniał po niej. Być może pani filozofowa uważa inaczej, ale nie ma się co tym przejmować, bo wiadomo, że cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych tak samo, jak infirmerie - Napoleonów i Cezarów. Zatem kiedy pani filozofowa wiąże wielkie nadzieje z projektem ustawy „o świadomym rodzicielstwie”, wyprodukowanym podobno przez osobliwą trzódkę posła Palikota - że to niby „przywraca kobietom prawa reprodukcyjne”, to warto podkreślić, że w myśl zasady równości kobiet i mężczyzn, tym ostatnim powinno się przywrócić prawo do psychicznego komfortu, tak często naruszane a nawet niweczone przez coraz bardziej rozwydrzone „zimne suki”. SM

W. Kuczyński: Polsce życzę jak najgorzej Były PZPRowiec, minister rządu Mazowieckiego, doradca premiera Buzka, członek UD, UW i PD, publicysta Gazety Wyborczej a nade wszystko… zwykła świnia. Wczesnym popołudniem przeczytałem artykulik pt. "Życzę jak najgorzej”, jaki na swoim bogu zamieścił Waldemar Kuczyński. Na zaprzysiężenie nowego premiera zareagował on wybuchem histerii i, co zwykle jej towarzyszy, obnażeniem prawdziwej natury targanego nią osobnika. Co napisał "autorytet" środowisk gazetowo-wyborczych? Jeden tylko cytat:

"Życzę porażek na wszystkich frontach, bo każde zwycięstwo tego Układu to porażka Polski i zagrożenie dla wolności. Życzę także porażek gospodarczych, choć za to płacą ludzie. Ale tylko one mogą wstrząsnąć bazą wyborczą tej wstecznej władzy i uniemożliwić dalsze hodowanie chwasta zwanego IV RP." Ten jeden cytat, te słowa, w których prominentny przedstawiciel Salonu zawiera swoją wizję polityki wart jest więcej niż opasłe tomy opracowań mozolnie płodzonych przez politologów. Dla Kuczyńskiego Polska może być tylko "nasza" (UDecka, SLDowska). Jeśli rządy przejmuje inna opcja Polska zasługuje jedynie na najgorsze, (o które Kuczyński niemal się modli). Nie sposób się oprzeć skojarzeniu z fanatyzmem nazistów – ich zdaniem Niemcy też miały być hitlerowskie albo miało ich nie być wcale. Poza życzeniami wszystkiego najgorszego dla Polski publicysta Wyborczej okrasił płód swego chorego umysłu licznymi fajerwerkami stylistycznymi, które gdyby wyszły spod klawiatury człowieka prawicy z miejsca okrzyknięte by zostały klasycznymi przykładami "mowy nienawiści" oraz podżeganiem do waśni na każdym możliwym tle.Kuczyński szybko zrozumiał swój błąd: wrogie Polsce środowiska lewicowe oczywiście hołdują takiemu właśnie stosunkowi wobec naszej Ojczyzny (nie raz o tym pisałem), ale przyznać się do tego to już zupełnie inna sprawa. Dlatego Kuczyński (przytłoczony nawałnicą krytycznych, pełnych oburzenia komentarzy czytelników) ów wpis ze swego bloga usunął już po paru godzinach. Przeprosił. Nieszczerze jak sądzę, z czystego wyrachowania, by zatrzeć wrażenie, jakie wywołała ta chwila słabości skutkująca opadnięciem maski noszonej przez ostatnie kilkanaście lat. Czy zasługująca na potępienie wypowiedź Kuczyńskiego jest tylko wyrazem jego osobistej podłości? A może to postawa powszechna wśród ludzi naszej lewicy? Osobiście nie mam wątpliwości, że jednak to drugie. Mówiąc brutalnie: Kuczyński obesrał się tak spektakularnie, ponieważ ma słabe nerwy – Kuczyńskiemu przestraszonemu zbliżającym się rozliczeniem afer oraz przetrąceniem kręgosłupa układowi, dzięki któremu żyło mu się w III RP jak w raju po prostu puściły zwieracze. Pozostali bonzowie Salonu są znacznie bardziej opanowani. Ale czy w codziennej praktyce nie działają dokładnie wg schematu zaprezentowanego przez taplającego się w tej chwili we własnych odchodach Kuczyńskiego? Najpierw jestem SLDowcem, PDekiem, Judaszowcem z wiadomej gazety a dopiero w dalszej kolejności Polakiem (jeśli w ogóle) – oto credo ich działań. Prestiż Polski na międzynarodowej arenie? A kogo to obchodzi?! Plujmy na nasz kraj ile wlezie: na forum Parlamentu Europejskiego, we wrogich Polsce mediach, gdzie się da. Można wystąpić na konferencji, której celem jest dowiedzenie, że Polska to nowa III Rzesza? No to wystąpimy! Wrogie Polsce gazety publikują teksty obrażające Polaków? Kolportujmy te treści jak najszerzej, delektujmy się nimi, brońmy ich jak socjalizmu. Gospodarka nie chce się załamać? Pomożemy jej prowokacjami, nieodpowiedzialnymi wypowiedziami, proroctwami totalnego krachu. Szkodźmy, niszczmy, kłammy, obrażajmy, poniżajmy, szydźmy, obrzucajmy błotem… Polska musi być nasza. A jeśli nie będzie to ją utopimy w naszej plwocinie… Czy taka postawa może dziwić? Tylko kogoś wyjątkowo naiwnego – w końcu dzisiejsi lewicowcy to w zdecydowanej większości potomkowie ludzi, których przywieziono do Polski w sowieckich czołgach. Niejeden z nich wychowywał się w domu, którego głową był dobrotliwy pułkownik UB lub Informacji Wojskowej. Dziś udają światowców, erudytów i zatroskanych stanem Ojczyzny mędrców. I tylko czasem któremuś puści zwieracz… Jozef z Londynu

Europa nie dla Tuska Donald Tusk nie zrobi poważnej międzynarodowej kariery politycznej. Wydaje się nawet, że już nie zabiega o ważne stanowiska – m.in. po tym, jak zachował się w sprawie Smoleńska, chyba nikt ich mu nie powierzy. Głównym celem premiera w przyszłości będzie raczej uniknięcie odpowiedzialności w kraju niż współrządzenie Europą. I chyba coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że pytanie brzmi już nie CZY, ale KIEDY straci stanowisko. Oraz kiedy zostaną mu postawione zarzutyPo dwudziestu dwóch miesiącach od katastrofy smoleńskiej prokuratura doszła do wniosku, że BOR nie zapewnił bezpieczeństwa prezydentowi. „Uchybienia – wedle sporządzonej dla prokuratury opinii biegłych – miały znaczący wpływ na obniżenie bezpieczeństwa ochranianych osób”. Ów ezopowy język opisuje to, że przed wizytą prezydenta polskie służby nie tylko nie sprawdziły lotniska, ale w ogóle na nim nie były. Nie skontrolowały też trasy przejazdu kolumny prezydenckiej z lotniska na cmentarz w Katyniu. Przed lądowaniem samolotu na płycie lotniska nie było oficerów BOR – o czym informowała m.in. „Gazeta Polska”, a generał Janicki publicznie zaprzeczał. To fakty zupełnie skandaliczne, podane jednak w łagodnym tonie. Bo strach rządzących elit jest wielki.

Fakty mówią same za siebie Wychodzą, bowiem kolejne fakty, ustalane od wielu miesięcy przez uczciwych, rzetelnych dziennikarzy, a zakrzykiwane przez propagandową maszynerię rządu. Nieco wcześniej specjaliści z Krakowa, odsłuchujący zapis czarnych skrzynek, obalili główną tezę firmowanej przez rząd i prezydenta wersji wypadków. Okazało się, że generała Błasika nie było w kabinie pilotów – to nie jego głos został zarejestrowany, a przypisanie słów generałowi było twórczością komisji Millera powołanej przez Donalda Tuska. Swoje ustalenia dołożył NIK, oskarżając rządowe służby – MON, BOR i Kancelarią Premiera – o zaniedbania przy organizacji lotu prezydenta. Większość tych ustaleń przekazuje się nam w rozmytej, zmiękczonej formie – opinie i kontrole obowiązkowo odnoszą się do przedziału czasu szerszego niż katastrofa smoleńska, a gdy mowa o zlekceważeniu bezpieczeństwa prezydenta, konieczne jest dodanie, że błędy dotyczyły także wizyty premiera 7 kwietnia. Ogromny wysiłek instytucji i mediów skierowany jest, bowiem na to, by nie wybrzmiała w uszach obywateli odpowiedzialność rządzących za tę konkretną katastrofę. Mają to być, zatem ogólne uchybienia i zaniedbania. Mimo tych wysiłków odpowiedzialność szefa BOR generała Janickiego, ministra obrony Bogdana Klicha, szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego, ministra spraw wewnętrznych i szefa komisji rządowej Jerzego Millera jest coraz bardziej oczywista. To kwestia czasu, kiedy równie oczywista będzie dla szerokiej opinii publicznej także odpowiedzialność premiera.

Pytanie o zdradę Powtórzmy – kwestią czasu jest, KIEDY (nie CZY) zostaną postawione zarzuty premierowi. Rodziny ofiar, opozycja, niezależne środowiska domagające się wyjaśnienia katastrofy i śledzące uważnie przebieg działań premiera w ciągu tych ostatnich dwóch lat, w większości nie mają już co do tego wątpliwości. Niezwykle wymowna jest scena, którą można odnaleźć do dziś na youtube z posiedzenia sejmu, na którym premier informował o postępach śledztwa smoleńskiego i działaniach rządu w tej sprawie. Jego słowotok, gdy mówił o „twardym”, „rozsądnym” itp.(nie warto już tego cytować) dochodzeniu do prawdy, zakłóciły okrzyki z loży dla publiczności: „zdrajca”, „chcemy prawdy”. I zanim strażnicy sejmowi zdążyli interweniować, padło ponownie to straszne dla polityka słowo – „zdrajca!”. Przypominam tę scenę, bo to bodaj jedyna taka sytuacja w polskim sejmie po wojnie, by do urzędującego premiera, w sali plenarnej, publiczność krzyczała „zdrajca!”. Pokazuje to jednocześnie skalę problemu, z jakim, oceniając działania prezesa Rady Ministrów, musimy się zmierzyć. Tak, perspektywy zdrady – piszę to na przekór różnym szydercom – nie możemy, w świetle kolejnych faktów, odrzucać. Choć przedwczesne jest kategoryczne przesądzanie charakteru „zaniedbań” premiera. Propagandyści rządowi wyśmiewali – także przy wsparciu piór publicystów uważanych za „prawicowych” – takie stawianie sprawy. Ulubionym powodem rechotu salonu był fragment filmu Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego „Solidarni 2010” o tym, że „Tusk ma krew na rękach”. Miało to zamknąć usta tym, którzy upominali się o pociągnięcie do odpowiedzialności szefa rządu. Kolejne informacje na temat podejmowanych przez Tuska decyzji nieodwołalnie jednak kierują nas do pytania o tę odpowiedzialność.

Pożegnanie europejskich ambicji Nim jednak Polacy zdecydują o ewentualnym postawieniu Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu, kwestia smoleńska odciśnie się znacząco na jego dalszej działalności. Bo obecny premier może raczej pożegnać się z marzeniami o międzynarodowej karierze politycznej (jeśli w ogóle kiedykolwiek było to realne). Tymczasem od kilku miesięcy powtarza się tezę, że Donald Tusk, bawiąc na salonach europejskich, tak słabo upomina się o interesy Polski, a jednocześnie zabiega o przychylność liderów Unii i Rosji, gdyż ma obiecane ważne stanowisko w strukturach Unii Europejskiej. Mówi się nawet o przewodzeniu Komisji Europejskiej. Plotka wyrosła dzięki staraniom propagandzistów rządowych, budujących wizerunek swojego pryncypała i jego „wysokiej, międzynarodowej pozycji”. Jednak w normalnym systemie politycznym nikt przy zdrowych zmysłach nie powierzy Donaldowi Tuskowi samodzielnego stanowiska. Tak jak nikt na Zachodzie nie traktował poważnie szans Radka Sikorskiego na objęcie stanowiska sekretarza generalnego NATO. Każdy, kto wiedział, jak Sikorski chronił, promował i współpracował z przeszkolonym w Moskwie szefem byłej WSI Markiem Dukaczewskim, nie mógł lansowanych w kraju „szans” traktować poważnie. Po katastrofie w Smoleńsku dla zachodnich obserwatorów polskiej sceny politycznej nie pozostaje tajemnicą także to, że Donald Tusk nie zdał egzaminu nie tylko ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości, ale i z przedmiotów, których oblanie dyskwalifikuje polityka. To dbałość o rację stanu własnego kraju, o bezpieczeństwo i godność jego obywateli, o sprawne państwo. Co więcej, Tusk położył też zupełnie test na przywództwo? Jeśli wierzyć jego wyznaniu, że 10 kwietnia nie zareagował na słowa prezydenta Rosji o powołaniu wspólnego polsko-rosyjskiego zespołu prokuratorskiego, bo odebrał je, jako kurtuazję i kondolencje, to trzeba przyznać, że szef polskiego rządu po prostu nie nadaje się na to stanowisko. Jego bezwolność i brak reakcji wobec kolejnych decyzji Rosjan, a potem raportu MAK, każe wręcz zadawać pytania o racjonalność działań, podejmowanych niekiedy wbrew oczywistym faktom i zdrowemu rozsądkowi. Ot, przykład pierwszy z brzegu. Donald Tusk przed opublikowaniem raportu MAK zapowiedział, że od tez rosyjskich Polska będzie mogła się odwoływać do ICAO – międzynarodowej organizacji badającej katastrofy lotnicze. Zapytany niemal natychmiast przez RMF rzecznik ICAO zdementował taką możliwość: ICAO zajmuje się lotnictwem cywilnym, zatem lot do Smoleńska nie znajduje się w kręgu jego zainteresowań. Premier oczywiście niczego nie sprostował, koncesjonowane media nie ciągnęły wątku, a opowieści o możliwym odwołaniu się przedstawiciele rządu podawali jeszcze przez kilka miesięcy. Parę dni temu, w odpowiedzi na pytanie „GPC”, szef rządu rozbrajająco przyznał, że owszem, kiedyś zwrócił się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, by skierowało wniosek od ICAO. Ale MSZ odpowiedziało, że to nie ma sensu… W ten sposób premier uznał sprawę za zakończoną. Konia z rzędem temu, kto rozstrzygnie, czy Donald Tusk zwodzi, gra na czas i zwyczajnie udaje, że nie wie lub nie rozumie, czy faktycznie ma pewien problem z racjonalnym działaniem.

Ktoś pociąga za sznurki Instytucje, którym zależy na sprawnym przywództwie, nie mogą darzyć Donalda Tuska zaufaniem, bo w żaden sposób nie można mieć pewności, co do jego samodzielnych decyzji. Polityków Zachodu (i zapewne służby NATO) musi zastanawiać kompromitująca uległość wobec Rosji i Władimira Putina. Jednocześnie demonstrowane podporządkowanie linii Angeli Merkel, wędrowanie za nią krok w krok na kolejnych szczytach Unii, każe na premiera Polski patrzeć raczej z pewnym politowaniem niż powagą. Tusk w swojej uległości wobec partnerów, z którymi zdarzało mu się załatwiać ważne polityczne sprawy, bywa nie tylko kompromitująco pokorny. Jest też, mówiąc eufemistycznie, mało mądry – nie udało mu się uzyskać dla Polski niczego, czym mógłby się pochwalić. Dlatego gdy rządowi propagandziści rozpuszczają plotki o „międzynarodowej pozycji” Tuska, trzeba się uśmiechnąć. Jego faktyczna pozycja może go zaprowadzić na podrzędne stanowisko w Europejskim Banku Rozwoju, gdzie za potężną pensję, tak jak niegdyś Hanna Gronkiewicz-Waltz, troszczyć się będzie o logistykę i pion zaopatrzeniowy. Ale wtedy nawet nasi propagandziści nie będą tego lansować, jako kluczowego stanowiska w Europie. Wtedy, pewnie także dla nich, będzie zapewne nikim. Joanna Lichocka

Nadzór finansowy sprawdza transakcję Krauzego Komisja Nadzoru Finansowego bada transakcję Ryszarda Krauzego, który 22 grudnia 2011 roku zakupił akcje Biotonu – dowiedział się portal Stefczyk.info. Transakcja miała miejsce dzień przed opublikowaniem nowej listy leków refundowanych, na której znalazła się jedynie produkowana przez Bioton insulina. Krauze na transakcji zarobił podwójnie. Sprawę tajemniczej transakcji opisała jako pierwsza „Gazeta Polska Codziennie”. Odkryła ona, że 22 grudnia 2011 roku Ryszard Krauze wykupił akcje Biotonu za 120 milionów złotych. Zaledwie dzień później okazało się, że nowa lista leków refundowanych zawiera tylko jedną insulinę – tę produkowaną właśnie przez Bioton. Krauze na swojej transakcji zarobił podwójnie. W ciągu kilku dni akcje spółki zyskały 20 procent wartości. Kilka dni temu cena akcji osiągnęła poziom najwyższy od kilku miesięcy. Dodatkowo do spółki będą kierowane setki milionów złotych z refundacji za zakup insuliny. Sprawa zakupu przez Krauzego akcji spółki wygląda tajemniczo. Jak zaznacza w mailu do portalu Stefczyk.info rzecznik Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego Łukasz Dajnowicz, transakcja z 22 grudnia 2011 roku jest przedmiotem badania odpowiednich organów nadzoru finansowego. Zachodzi, bowiem podejrzenie, że Krauze mógł dopuścić się wykorzystania informacji poufnej. Zbieżność daty zakupu i ogłoszenia listy leków pozwala podejrzewać, że Krauze dowiedział się o zawartości listy leków refundowanych. Jeśli podejrzenia dotyczące wykorzystywania informacji poufnych się potwierdzą, Ryszard Krauze może mieć poważne kłopoty. Zgodnie z ustawą o obrocie instrumentami finansowymi osobie, która wykorzystuje taką informację grozi grzywna w wysokości 5 milionów złotych oraz kara od 3 do 5 lat więzienia. Każdy, kto posiada wiedzę poufną, czyli niepowszechną na rynku, nie może jej wykorzystywać. Sprawa zakupu akcji spółki budzi podejrzenie, że ta zasada została złamana. Sprawę powinny zbadać również odpowiednie organa Ministerstwa Zdrowia oraz kontroli państwowej. Jeśli Krauze powziął wiadomość o składzie listy leków refundowanych, musiał ją otrzymać od osób zaangażowanych w jej tworzenie. Jeśli do tego doszło, urzędnicy włączyli się w polepszanie sytuacji ekonomicznej Krauzego. Złamali w ten sposób przynajmniej zasady etyki urzędniczej. Zbieżność dat transakcji dotyczącej Biotonu oraz opublikowania listy leków refundowanych może być również biegiem okoliczności, albo mieć inne podłoże. Jak ustalił portal Stefczyk.info w ostatnich dniach grudnia Bioton podpisał umowę ze grupą Actavis umowę na sprzedać insuliny Biotonu na zasadach wyłączności na rynkach europejskich. Krauze spodziewają się większych zysków w związku z tą umową mógł zakupić dodatkowe akcje. Jednak, jeśli Krauze zakupił akcje spółki przed publicznym ogłoszeniem informacji o zawarciu porozumienia również złamał zasady dotyczące informacji poufnych. Transakcja powinna, więc zostać szczegółowo wyjaśniona, żeby wykluczyć nieuczciwe działania związane z listą leków refundowanych.

Stanisław Żaryn

Harcowali nie biegli, ale Miller Z Mieczysławem Ziętkiem, ojcem kpt. Artura Ziętka, nawigatora na Tu-154M, który rozbił się na Siewiernym, rozmawia Marta Ziarnik Widział Pan ostatni wywiad Bronisława Komorowskiego?- Nie widziałem osobiście. Ale słyszałem i czytałem później o tym wystąpieniu.
"Wolałbym, żeby nic nie było podważane, nawet jedno słowo, jeden przecinek z raportu [komisji Jerzego Millera - przyp. red.], bo społeczeństwo oczekuje jednoznaczności" - w ten sposób prezydent skomentował nowe informacje w sprawie śledztwa smoleńskiego i różnice w odczycie zapisów z czarnych skrzynek, na które wskazali biegli z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych. - Skandal! Takie słowa w ustach głowy państwa polskiego to jest skandal i dramat. Zwłaszcza, że odnoszą się do raportu na temat jednej z największych tragedii naszego Narodu. Tragedii, w której zginęło m.in. dwóch naszych prezydentów i całe dowództwo. I to na obcej ziemi, na której 70 lat temu została bestialsko wymordowana przez NKWD polska elita intelektualna i wojskowa. W każdym innym kraju po wypowiedzeniu tak skandalicznych słów prezydent byłby skończony, jako polityk i został natychmiast wezwany do dymisji. Wypowiadając powyższe słowa, nie popełnił przecież kolejnej ze swoich licznych gaf, tylko z całą odpowiedzialnością wypowiedział się przeciw własnemu krajowi i rodakom. Niestety, społeczeństwo wybrało na swojego prezydenta człowieka, który występuje przeciw własnemu Narodowi; starając się przypodobać Kremlowi, stosuje jego totalitarne zagrania.
Komorowski uznał: jest "jedna pewność", a mianowicie, że "źródłem katastrofy smoleńskiej była próba lądowania w nieodpowiednich warunkach pogodowych, która nie powinna mieć miejsca", czego - jak dodał - "chyba nikt nie kwestionuje". - Ja już sam nie wiem, skąd u prezydenta biorą się te wszystkie wynurzenia. Czy wynikają z niewiedzy, czy też z ignorancji? Gdy analizuję jego dotychczasowe "osiągnięcia" werbalne, naprawdę mam duży problem z rozgryzieniem tej zagadki. Niemniej jednak nie można w żaden sposób starać się tego usprawiedliwiać. Stanowisko prezydenta wymaga przecież od kandydata nie tylko wiedzy i ogłady, ale też miłości i szacunku do swojego kraju. Tymczasem w poczynaniach nie tylko prezydenta, ale i całego rządu, choćbym nie wiem, jak się starał, nie mogę doszukać się choćby odrobiny szacunku do kraju i obywateli. I nie mówię tutaj jedynie o katastrofie smoleńskiej. Ostatnie posunięcia naszych władz zdają się celowo prowadzić kraj ku przepaści. Sugestie prezydenta Komorowskiego, jakoby potwierdzało się jego stanowisko w kwestii katastrofy, którą ogłosił tuż po niej - powtarzając do znudzenia kłamstwa pani Anodiny - nie można nazwać inaczej, jak szczytem ignorancji. Prezydent kurczowo trzyma się rosyjskiej wersji, udając, że nie ma ustaleń krakowskich naukowców, którzy ją podważyli we wszystkich niemal aspektach, że nie ma dowodów dostarczanych nam przez polskich i amerykańskich naukowców - w tym prof. Wiesława Biniendę z Wydziału Inżynierii Lądowej Uniwersytetu w Akron (Ohio) i fizyka z Uniwersytetu w Maryland prof. Kazimierza Nowaczyka - oraz że nie ma mowy o kłamstwach i fałszerstwach, które nam się usilnie wmawia, a które z powodzeniem dementuje na szczęście m.in. "Nasz Dziennik". Może wreszcie przyszła pora, żeby prezydent otworzył się na informacje inne niż tylko te płynące z Kremla. Załoga nie chciała lądować za wszelką cenę i szykowała się do odejścia. I gdyby nie m.in. błędne naprowadzanie przez "Korsarza" i wprowadzanie polskiej załogi przez rosyjskich kontrolerów w błąd, odeszliby na zapasowe lotnisko.
Bronisław Komorowski stwierdził też, że to, czy na nagraniach faktycznie jest głos gen. Andrzeja Błasika, czy go nie ma, "nie ma żadnego znaczenia dla oceny całości raportu". "Problem polega na tym, że jedni interpretują to tak, inni inaczej" - dodał prezydent. - Podobne wypowiedzi słyszeliśmy już kilka dni temu w ustach polityków zawsze chętnych do komentowania katastrofy na swój - rosyjski - sposób, jak chociażby Pawła Grasia, Stefana Niesiołowskiego czy Tomasza Nałęcza. Wniosek nasuwa się taki, że wszyscy oni dostają te same instrukcje z góry w kwestii sposobu komentowania poszczególnych spraw. Ale swoją drogą, zastanawiam się, jak osoba, która kreuje się na politycznego intelektualistę, mającego niezaprzeczalne prawo moderowania debaty publicznej, może nie rozumieć podstawowych faktów i nie potrafić ich łączyć. Przecież tutaj nie trzeba żadnego wysiłku, aby zrozumieć, że skoro w rzeczywistości gen. Błasika nie było w kabinie - a więc nie mógł wywierać nacisków na pilotów - upada podstawowa teza raportu, która go całkowicie dyskwalifikuje. Zwłaszcza, że wielomiesięczne badania ekspertów krakowskich dowodzą, że zarówno w raporcie MAK, jak i późniejszym raporcie komisji Jerzego Millera, (który w rzeczywistości jest niemal kalką tego pierwszego), doszło do wielu celowych, nazwijmy to, przekłamań. Dla podparcia swojej tezy, która miała na celu zrzucenie odpowiedzialności ze strony rosyjskiej, MAK wprowadził do dokumentów z ekspertyzy fonoskopijnej wypowiedzi, których wcale nie było. A powielanie tych bredni przez komisję Millera i kolejne fałszerstwa mające je zalegitymizować podpadają już pod zdradę stanu. O to samo powinna zostać oskarżona pani Ewa Kopacz, która z premedytacją, patrząc nam, rodzinom, w oczy, kłamała, że na miejscu katastrofy dopilnowała, by każdy centymetr ziemi na głębokości jednego metra został przesiany w poszukiwaniu szczątków naszych bliskich. I że zostały one przebadane genetycznie. Jej kłamstwa bardzo szybko wyszły na jaw. Jednak pomimo tego zamiast ponieść konsekwencje, pani minister dostała awans. Pierwotna wypowiedź pani Kopacz została w stenogramach sejmowych nagle zmieniona. I obecnie brzmi ona: "Jeśli został znaleziony jakiś szczątek, to ziemia była w tym miejscu przekopywana na metr w głąb". To zmienione zdanie wprowadza kolosalną różnicę. Pytam: dlaczego Sejm dopuszcza się tak jawnych przekłamań w szalenie istotnej kwestii, jaką jest sprawa katastrofy smoleńskiej i sprawa relacji wysłanej na miejsce tragedii pani minister, która sprawuje obecnie funkcję marszałka Sejmu RP? To jest nieprawdopodobne!
Jak odbiera Pan wypowiedź prezydenta, który informacje prokuratury określił mianem "hasania"?
- Z tego wynika, że dla prezydenta skandalem jest nie fakt wprowadzenia do stenogramów i raportów państwowych jawnych przekłamań, ale ujawnienie opinii krakowskich biegłych, którzy te kłamstwa podważają. To jest całkowite pomieszanie z poplątaniem. I to, co dziś dzieje się wokół prokuratury, świadczy chyba o tym, że rząd szykuje się na pozbawienie jej niezależności. Dziękuję za rozmowę.

Komorowski miesza Z Władysławem Protasiukiem, ojcem dowódcy lotu PLF 101 do Smoleńska mjr. Arkadiusza Protasiuka, rozmawia Marta Ziarnik Dlaczego, Pana zdaniem, w sprawie katastrofy smoleńskiej Bronisław Komorowski wraca do teorii, które zostały podważone przez biegłych? - Świadczy to o tym, że albo prezydent kompletnie nie orientuje się w najważniejszych sprawach dotyczących naszego kraju, albo, że śledztwo smoleńskie wymknęło się już na tyle spod kontroli władzy, że musi ona teraz robić wszystko, aby za wszelką cenę przywrócić je na z góry utarte przez Rosjan tory. Choć ten drugi aspekt, skądinąd mający naprawdę wiele świadczących ku temu przesłanek, wcale nie wyklucza i tego pierwszego. O braku zainteresowania podstawowymi kwestiami dotyczącymi Polski i Polaków prezydent swoimi wypowiedziami i działaniami wielokrotnie nas już przecież przekonywał.
Prezydent uznał, że przyczyną katastrofy była próba lądowania w złych warunkach pogodowych. I na tym koniec historii. - Komorowski cały czas kłamie, bo, na jakiej podstawie twierdzi, że jest tego pewien, skoro jego teorię mocno podkopali nie tylko krakowscy biegli, ale także niezależni eksperci, w tym spoza Polski. Z powyższego wynika, więc, że prezydent nie opiera się na ustaleniach i merytorycznych dokumentach, ale sam kreuje obraz w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej, choć nie ma takich kompetencji, przedstawiając je, jako aksjomat. Sam pytany o ekspertyzę z Krakowa, nie chcąc odpowiadać, stwierdził, że są to pytania nie do niego, ale do ekspertów. Dlaczego więc pan prezydent stosuje podwójne standardy i jeśli jakieś pytanie jest dla niego niewygodne, odsyła do ekspertów? A innym razem sam, z własnej woli, podejmuje się komentowania czegoś, o czym nie ma pojęcia? W ten sposób podważa jedynie zaufanie do głowy państwa i wprowadza zamieszanie w śledztwie, które może w konsekwencji doprowadzić do kolejnych przekłamań. Jak prezydent może komentować sprawy, o których nie ma pełnej wiedzy?! A że nie ma, to pewne, bo skoro trwa śledztwo, prokuratura nie udostępnia osobom postronnym informacji z postępowania przygotowawczego. Chyba, że prezydent ma "jedyne słuszne" dowody podesłane jemu z Moskwy.
Niezależnie od tego, która z tych opcji jest prawdziwa, to nie jest dobry prognostyk dla śledztwa. - Niezaprzeczalnie. Prezydent i ludzie z jego otoczenia od niemal dwóch lat starają się za wszelką cenę zamieść sprawę pod dywan. I pewnie dzięki tym wszystkim stosowanym przez nich kłamstwom i wybiegom mogłoby się to udać, gdyby nie odwaga niektórych dziennikarzy i ekspertów, którzy byli w stanie myśleć samodzielnie i zadawać niewygodne pytania. Ale to, co powiedziałem o wymknięciu się śledztwa smoleńskiego spod kontroli władzy, która teraz będzie robiła wszystko, by przywrócić je na pierwotne tory, stwarza niebezpieczeństwo podjęcia przez rozgrywających zmasowanego ataku, którego celem będzie rewitalizacja tezy o błędach pilotów, naciskach etc. O tym, że to się już dzieje, świadczy chociażby fakt, iż kiedy ostatecznie upadł mit o obecności gen. Andrzeja Błasika w kabinie, jego "funkcję" usiłuje się teraz przypisać gen. Tadeuszowi Bukowi. Dlatego też zdaję sobie sprawę, że czekają nas, rodziny, kolejne ataki. A zwierzchnik Sił Zbrojnych niestety przechodzi samego siebie w szkalowaniu dobrego imienia polskich oficerów.
Ujawnienie przez prokuraturę odczytów biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych prof. Jana Sehna w Krakowie prezydent Komorowski nazywał nieprawidłowością. Jak Pan to ocenia? - W ten sposób prezydent nie działa w imieniu państwa polskiego, tylko na jego szkodę, starając się za wszelką cenę bronić strony rosyjskiej. I w tym wszystkim uderza także fakt, że głowa państwa podważa wiarygodność niezależnych polskich ekspertów słynących ze swoich umiejętności. Czegoś takiego jeszcze chyba nigdy nie było. To niesłychane, że prezydent, który jest kompletnym laikiem w tych sprawach i który nawet nie zapoznał się z całym dokumentem, kwestionuje zawarte w nim ustalenia i wielomiesięczną pracę ekspertów. Ciekawe, dlaczego z taką samą rezerwą nie odniósł się do ustaleń komisji Jerzego Millera, której nieraz udowodniono dopuszczenie się nieprawidłowości, fałszerstw i brak podstawowych działań? Dlaczego obaw prezydenta nie budziły kolportowane przez członków tejże komisji "sensacyjne ustalenia", które uderzały w pilotów i gen. Błasika, a które później nigdzie nie znalazły potwierdzenia? I jeśli już mówimy o "hasaniu", to ja dostrzegam je w postępowaniu prezydenta, rządu i członków komisji Millera, którzy prześcigają się w okłamywaniu Polaków i opinii światowej w kwestii prawdziwych przyczyn katastrofy smoleńskiej.

Dziękuję za rozmowę.

Zwróciłem order prezydentowi Wyobraźmy sobie, że podczas procesu w Norymberdze trybunał potępia Hitlera, jednak najwięksi zbrodniarze dostają symboliczne wyroki w zawieszeniu. W tym czasie ofiara Auschwitz nie wytrzymuje. Za głośne protesty trafia do więzienia. Przecież byłby to absurd. Podobnym absurdem jest wyrok w sprawie autorów stanu wojennego – z Andrzejem Rozpłochowskim, legendarnym liderem Solidarności, który w ubiegłym tygodniu zwrócił order Bronisławowi Komorowskiemu rozmawia Przemysław Harczuk, Dlaczego zwrócił Pan odznaczenie nadane przez prezydenta Bronisława Komorowskiego? Zwróciłem order prezydentowi, bo nie akceptuję niesprawiedliwego prawa. Pozwala ono, by sprawcy stanu wojennego pozostali na wolności. Jednocześnie do więzienia trafia Adam Słomka, ofiara komunistycznego reżimu, który w sądzie upomniał się o prawdę. Słomka wszedł za stół sędziowski, zakłócił działanie państwowej instytucji. Żeby było jasne – nie popieram metod Słomki. W Stanach Zjednoczonych za tego typu działanie również poniósłby odpowiedzialność. Sprawiedliwości i wszelkim zasadom praworządnego państwa urąga jednak fakt, że były opozycjonista idzie siedzieć, a jego oprawcy pozostaną wolni.
Sąd skazał jednak Kiszczaka, uznał stan wojenny za niezgodny z prawem, a juntę Jaruzelskiego za organizację przestępczą.Wyobraźmy sobie, że podczas procesu w Norymberdze trybunał potępia Hitlera, jednak najwięksi zbrodniarze dostają symboliczne wyroki w zawieszeniu. W tym czasie ofiara Auschwitz nie wytrzymuje. Za głośne protesty trafia do więzienia. Przecież byłby to absurd. Podobnym absurdem jest wyrok w sprawie Kiszczaka i Słomki.
W wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” stwierdził Pan niedawno, że wymiar sprawiedliwości III RP należy wysadzić w powietrze. Dlaczego? Podtrzymuję swoje słowa. Jak dowodzi tego wyrok, o którym mówimy, wymiar sprawiedliwości w III RP w dużej mierze jest reliktem PRL. Trzeba z nim zrobić to, co w czasie rządów PiS zrobiono z WSI. Do sądów i prokuratur trafić powinni młodzi, nieobciążeni komunistyczną przeszłością ludzie, ale przede wszystkim – uczciwi. Nie może być tak, że wciąż orzekają osoby skazujące opozycjonistów w okresie PRL. Zwolennicy sowieckiej okupacji Polski powinni być bezwzględnie eliminowani.
W swoim piśmie do prezydenta wspomniał Pan też o zlekceważeniu przez głowę polskiego państwa roli strajku w Hucie Katowice w 1980 r. Mówiąc o tym, czuję się zażenowany. Nie wiem też, kto i dlaczego podejmował taką, a nie inną decyzję. Jedno jest oczywiste. Tak jak napisałem w piśmie do pana prezydenta, strajk w Hucie Katowice był jednym z czterech najważniejszych w sierpniu 1980 r. Zakończony został Porozumieniem Katowickim oraz apelem o stworzenie jednego, ogólnopolskiego związku zawodowego. Przed powstaniem Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, MKZ Katowice był jednym z największych i najbardziej antykomunistycznych regionów Solidarności w Polsce. Po 13 grudnia 1981 r. to właśnie tu stawiano największy opór. Tu też miał miejsce mord w kopalni Wujek. Odznaczenie lidera sierpniowego strajku i porozumienia oraz współtwórcy NSZZ „Solidarność”, a potem jednego z czołowych więźniów politycznych PRL orderem najniższej rangi obraża nie tyle mnie, ale też wszystkich z regionu śląskiego, którzy do walki o wolność wnieśli tak znaczący wkład i nierzadko płacili za to bardzo wysoką cenę.
Wróćmy do Bronisława Komorowskiego. Politykę historyczną w wykonaniu obecnego prezydenta RP ocenia Pan bardzo krytycznie. Fatalnie oceniam politykę historyczną niemal wszystkich rządzących w III RP. Chlubnym wyjątkiem była jedynie prezydentura śp. Lecha Kaczyńskiego. Została ona jednak tragicznie przerwana. W pięć lat, przy nieustannym ataku mediów, ciężko jest jednak nadrobić zaniedbania całego dwudziestolecia. Warto dodać, że w analogicznym okresie II RP o bohaterów państwo umiało zadbać, niezależnie od zawirowań politycznych. Dzisiaj jedno jest pewne: jak długo panu Jaruzelskiemu, głównemu przywódcy związku przestępczego, który wprowadził stan wojenny i przez osiem lat przemocą i krwawo pacyfikował wszystkie patriotyczne siły polskie, będzie się czyniło honory w pałacu prezydenckim, tak długo on i inni oraz ich czyny nie znajdą sprawiedliwego osądzenia.

Przemysław Harczuk

PR-owski majstersztyk - stanąć na czele protestu przeciw własnej decyzji

1. Nie zabierałem do tej pory głosu w sprawie ACTA, bo mówiąc szczerze nie mam głębszej wiedzy w tej sprawie, ale piątkowa wolta Premiera Tuska dotycząca tej problematyki, skłoniła mnie do tego.Publiczny bunt przeciw własnej decyzji jest moim zdaniem wręcz kwintesencją sposobu rządzenia, jaki Premier Tusk uprawia już od ponad 4 lat i jest doprawdy zadziwiające, że Polacy dają się ciągle na to nabierać. Oczywiście bez wsparcia „zaprzyjaźnionych mediów” ten sposób rządzenia, zostałby ośmieszony już bardzo dawno, ale na razie „medialna wajcha” nie jest przestawiana, więc PR-owskie sztuczki trwają w najlepsze.

2. Prekursorem tego typu zachowań był Prezydent Lech Wałęsa. Kiedy skutki reform Mazowieckiego i Balcerowicza w pierwszej połowie lat 90-tych poprzedniego stulecia, spowodowały pauperyzację wielu grup społecznych i niezadowoleni ludzie zaczęli protestować na ulicach, Lech Wałęsa, który te reformy wspierał, zapowiedział, że stanie na czele pochodu idącego na zajmowany przez niego Belweder. Wtedy media i to niezwykle mocno go zaatakowały, a słynny bon mot Wałęsy z tego okresu „jestem za, a nawet przeciw” trafił na prześmiewcze T-shirty, które z upodobaniem nosili młodzi ludzie. Teraz, krytyczne teksty obnażające hucpę rządzącej Platformy w sprawie ACTA, można przeczytać na niektórych portalach internetowych i w nielicznych gazetach, a mainstreamowe media jak najbardziej poważnie tłumaczą zmianę stanowiska Premiera Tuska w tej sprawie.

3. Przypomnijmy tylko, że niecałe dwa tygodnie temu Premier Tusk wydał dyspozycję polskiej ambasador w Tokio, żeby podpisała porozumienie ACTA, mimo że już wtedy trwały intensywne protesty internautów. Dodał do tego komunikat, że nie będzie ulegał „brutalnemu szantażowi” kogokolwiek, ale jak w wielu miastach mimo siarczystych mrozów pojawiły się setki i tysiące protestujących z transparentami niepozostawiającymi wątpliwości, kogo uważają za winnego tego, co się stało, natychmiast spuścił z tonu. Najpierw subtelnie wskazał winnych. Okazali się nimi minister kultury Bogdan Zdrojewski i minister administracji i cyfryzacji Michał Boni, którzy niedostatecznie przypilnowali konsultacji społecznych w sprawie ACTA. Boni, który przez poprzednie 4 lata był swoistym piorunochronem tego rządu i tym razem, jako jedyny z tej ekipy rządowej przepraszał internautów, a nawet ponoć złożył dymisję na ręce premiera. Przecieki z ostatniego posiedzenia rządu, nie pozostawiały wątpliwości. Premier Tusk rozzłościł się (car rozsierdiłsja), nerwowo szuka jakiegoś wyjścia z sytuacji.

4. I znalazł. Wstrzymuje ratyfikację porozumienia ACTA, (choć takiego kroku w sensie prawnym podjąć nie można) i rozpoczyna na dużą skalę konsultacje społeczne, w których jak można się spodziewać na wszelkie sposoby będzie się znieczulać internautów. W ostatni piątek zaczęli je już jego przyjaciele polityczni z Gdańska (prezydent Adamowicz) i to w historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej, ale okazało się, że tzw. zwykli zjadacze chleba mogli tam zadać tylko dwa pytania, bo przedstawiciele władzy (minister Boni) mieli już umówione następne spotkania. Dzisiaj na pewno będzie lepiej. Spotkanie w Kancelarii Premiera, transmisje telewizyjne zaprzyjaźnionych stacji, Premier Tusk zapewne będzie demokratą z krwi i kości, no i będzie brylował, „pochylając się z troską” tym razem nad internautami.

5. Takich wolt Premiera Tuska przez ostatnie 4 lata było zresztą sporo. Zawsze zmiana jego stanowiska w jakiejś sprawie następowała po szybko przeprowadzonych badaniach opinii publicznej, w których okazywało się, że rządzący mogą stracić punkty poparcia społecznego. Teraz jednak zmiana stanowiska Premiera Tuska przybrała wręcz groteskową formę. Stanąć na czele protestu przeciwko swojej podjętej zresztą zaledwie parę dni temu, decyzji i to bez mrugnięcia okiem, to jest dopiero PR-owski majstersztyk. Zbigniew Kuźmiuk

„Polskie obozy” wkraczają do Polski „Rzeczpospolita” była pierwszą gazetą w głównym nurcie mediów, która podjęła walkę z oszczerczym określeniem „polskie obozy koncentracyjne”. Ponieważ w sprawę tę nigdy nie włączyły się w należyty sposób zobowiązane do tego agendy państwowe (wystarczyłby jeden wygrany proces w USA – ale Polska nigdy nie wysupłała pieniędzy na jego wytoczenie), kalumnie ze światowych mediów, niestety, od tego czasu nie zniknęły, wręcz są rzucane coraz częściej. Jednak prawdziwym szokiem powinien stać się fakt, że nikczemne określenie „polskie obozy koncentracyjne” propagowane jest już także na terenie państwa polskiego, przez ludzi, którzy wprawdzie nie uważają się za Polaków, ale używają polskiego języka. Propagowane na dodatek za pieniądze polskiego podatnika. Ruch Autonomii Śląska – współrządzący w tamtejszym samorządzie w koalicji z Platformą Obywatelską – zapowiedział, bowiem „naukową” konferencję połączoną z pokazem filmu o takim właśnie tytule. Ostra reakcja środowisk prawicowych skłoniła wprawdzie separatystów do złagodzenia retoryki, ale zrobili to półgębkiem, bez przeprosin ani wycofania się ze swoich tez. Bo też nie mieliśmy do czynienia z incydentem. Kto śledzi działalność szefa RAŚ pana Gorzelika i jego akolitów wie, że teza, jakoby stalinowskie obozy na terenie Śląska, w których komuniści mordowali polskich patriotów, były „polskimi obozami dla Ślązaków”, jest ważnym elementem judzenia o krzywdach i represjach, doznanych przez „narodowość śląską” od Polaków. Przerażające jest to, że wybryki RAŚ nie spotykają się z potępieniem wpływowych mediów, i w ogóle środowisk oddanych rządzącej partii. Przeciwnie, lansują one modę na bezmyślne solidaryzowanie się z separatystami i deklarowanie „narodowości śląskiej”. Aby tylko na złość Kaczyńskiemu. RAZ

Moralne oburzenie w TVN-ie Zawrzało wśród ludzi prawdy i honoru w TVN. Jak detektyw Rutkowski mógł popełnić tyle świństw, nagrywać potajemnie matkę Kasi, ujawniać nagranie w mediach i manipulować? Takie nieetyczne praktyki nigdy nie byłyby tolerowane w TVN.

Zasady Zobowiazują Gromy posypaly sie na detektywa Rutkowskiego na wizji TVN. Katarzyna Kolenda-Zaleska, znana obronczyni etycznych standardow, prawie ze zrownala Rutkowskiego z ziemia: http://www.youtube.com/watch?v=KJTmHBYRuaQ

Rutkowski zostalo oskarzony o nieetyczne zachowanie, manipulacje, wplywanie na osoby trzecie oraz o filmowanie osob bez ich zgody i nastepnie rozpowszechnianie tego materialu w mediach. Przed prokuratura. Dziennikarka TVN Kolenda-Zaleska az trzesla sie z oburzenia na wizji.

Kiepska Pamięć A przeciez kilka lat temu, we wrzesniu 2006 roku, TVN robila dokladnie to samo. Owczesna poslanka Samoobrony Renata Beger (ta od kurwikow w oczach) zwabila do swojego pokoju w hotelu sejmowym posla PiS i probowala kusic i prowokowac go swoimi wdziekami politycznymi. Uwiedziony politycznie posel PiS nawet zlozyl jej niemoralna propozycje. Randka byla przygotowana przez specow z TVN i filmowana z ukrytej kamery a nagrany material zostal ochoczo pokazany na wizji "Teraz My". Wtedy redaktor Kolenda-Zaleska jakos dziwnie milczala.

Peep-Show TVN Dziwne jest wiec to ze redaktor Kolenda-Zaleska rzuca sie teraz na detektywa Rutkowskiego. Tym bardziej ze jest on przeciez bylym wspolpracownikiem stacji TVN, ktora pokazywala w latach 2001-2006 swoja produkcje zatytuowana "Detektyw", oparta wlasnie na pokazywaniu niekonwencjonalnych metod detektywa Rutkowskiego. TVN żerowała na niezdrowych sensacjach i na podgladaniu innych.

http://www.youtube.com/watch?v=PLl6YNrGsXo

Kiepski Koniec Aktorzy owych slynnych dzialan nie skonczyli dobrze: poslanka Beger zostala skazana na 2 lata wiezienia w zawieszeniu (za falszowanie list wyborczych), detektyw Rutkowski byl aresztowany latem 2006 roku, podejrzany o udzial w mafii paliwowej i pranie brudnych pieniedzy, a gospodarze programu TVN "Teraz My", Sekielski i Mrozowski, stracili swoj program i zostali przeniesieni na odcinek wirtualnego dziennikarstwa. A sama stacja TVN dryfuje. Miłość pomiędzy Rutkowskim i TVN trwała aż 6 lat (2001- 2006)

Stanislas Balcerac

Oświadczenie Kongresu Wolnego Internetu ws debaty z Tuskiem Nie będzie ich tam. Oświadczenie Improwizowanego Kongresu Wolnego Internetu w sprawie obywatelskiej debaty z udziałem Prezesa Rady Ministrów Pana Donalda Tuska dotyczącej wolności i praw w internecie

Szanowny Panie Premierze, Dziękujemy za zaproszenie na poniedziałkowe spotkanie. Doceniamy próbę włączenia się rządu w obywatelską debatę dotyczącą wolności i praw w internecie. Z satysfakcją przyjęliśmy zapowiadane przez ministra Michała Boniego konsultacje społeczne na tematy związane z regulacją internetu. Jednak w świetle kontrowersji, jakie narosły wokół tematu ACTA, uważamy, że warunkiem niezbędnym do prowadzenia tej debaty w sposób uczciwy jest jej pełna jawność i otwartość. Dlatego postulujemy:

1. Najpierw prawda, potem debata Nie można toczyć uczciwej debaty w sytuacji asymetrii informacyjnej. Zapowiedź premiera o zawieszeniu ratyfikacji jest dla nas niezrozumiała. Nie wiemy, jakie konkretnie kroki rząd ma na myśli. Obecnie tylko rząd zna precyzyjnie znaczenie traktatu ACTA, bo treść niejasnych postanowień (np. "skala handlowa" czy "piractwo") wyjaśnią dopiero niejawne dziś stanowiska negocjacyjne państw biorących udział w procesie tworzenia ACTA. To oznacza, że niezbędnym warunkiem toczenia dalszej debaty na ten temat na poziomie globalnym, w świetle grożącej nam ratyfikacji, jest oficjalna publikacja wszystkich dokumentów.

2. Konkrety, a nie deklaracje Oczekujemy od premiera konkretnych działań, które potwierdzą polityczne deklaracje o "zawieszeniu ratyfikacji". Takim krokiem powinno być przyjęcie przez klub parlamentarny PO jasnego stanowiska w sprawie ACTA. Takie stanowisko będzie również miało wpływ na postawę posłów Parlamentu Europejskiego. Nie jest jasny także stosunek rządu RP do propozycji wysłania wniosku do Trybunału Sprawiedliwości UE o wydanie opinii, czy ACTA jest zgodne z prawem europejskim oraz prawami człowieka.

3. Konsultacje w Internecie, a nie w gabinecie Dzięki zaangażowaniu polskiego społeczeństwa debata publiczna na temat ACTA już się rozpoczęła. Toczy się w mediach tradycyjnych i w internecie. Serdecznie zapraszamy Premiera i polski rząd do wzięcia udziału w tej debacie. Debata ta nie zastąpi jednak realnych konsultacji społecznych. Dotychczasowe - zamknięte i nietransparentne - sposoby ich prowadzenia przez rząd nie sprawdzają się, co pokazały wydarzenia ostatnich tygodni. Spotkania na salonach, organizowane z dnia na dzień, nie zastąpią realnych narzędzi udziału społeczeństwa w procesie stanowienia prawa. Oczekujemy, że rząd zaproponuje taką formułę konsultacji, która zapewni całemu społeczeństwu udział w dyskusji. Dlatego organizatorzy Improwizowanego Kongresu Wolnego Internetu nie pojawią się budynku Kancelarii Premiera osobiście. Liczymy na to, że głosy uczestników spotkania transmitowane za pośrednictwem mediów elektronicznych będą w należyty sposób reprezentowane.

Sygnatariusze: Organizatorzy Improwizowanego Kongresu Wolnego Internetu (Fundacja Panoptykon, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Nowoczesna Polska, Fundacja Wolnego i Otwartego Oprogramowania, Internet Society Poland i Polska Grupa Użytkowników Linuksa, Centrum Cyfrowe Projekt:Polska) oraz organizatorzy protestów przeciwko ACTA w różnych miastach Polski

http://panoptykon.org/wiadomosc/dlaczego-organizacje-spoleczne-nie-pojawia-sie-jutro-na-debacie-u-premiera

R.Zaleski

06 lutego 2012 "Państwo się nie zawali, nawet gdyby się okazało, że minister Mucha źle trafiła”- powiedział pan premier Donald Tusk, w sprawie zatrudnienia u pani Muchy specjalisty od sportu, pana Marka Wieczorka, właściciela salonów kosmetyczno-fryzjerskich w Lublinie. Szczęściarz z tego pana Marka, nie dość, że ładna kobieta, to jeszcze państwowe stanowisko obok niej.. Pewnie, dlatego wszyscy dziennikarze mu zazdroszczą tej roli, tym bardziej dodatkowo, że całe to Ministerstwo Sportu jest nikomu do niczego niepotrzebne. Oprócz gnieżdżącej się tam- za nasze pieniądze - biurokracji sportowej.. Wokół samej piłki nożnej zarzuty otrzymało już ponad 400 osób (!!!!) Ile tam różnych niewyjaśnionych spraw, ile znaków zapytania, ile różnych złotych gór pieniędzy.. Ale z pewnością niezależna prokuratura i niezależne sądy te wszystkie sprawy wyjaśnią.. Tym bardziej, że pan Jan Tomaszewski, bez wątpienia znawca Polskiego Związku Piłki Nożnej powiedział kiedyś, że PZPN roi się od agentów, agent na agencie- czy coś takiego.. Na pewno wszyscy pójdą siedzieć.. A następnego dnia dotknie ich amnestia.. A pani dr minister Joanna Mucha, po porzuceniu męża i dzieci, związała się z analitykiem giełdowym, panem Jauszem Jankowiakiem, o czym prasa jakoś specjalnie nie pisze, dostała nawet pierścień zaręczynowy, jeszcze w czasie procesu rozwodowego. Słusznie sąd zadecydował, że dzieci pozostaną przy ojcu w Lublinie.. Bo jak takiej matce można powierzyć dzieci, jak nie wiadomo, co zrobi następnego dnia.. A dzieci to sprawa poważna, nie tak jak ministerstwo sportu, gdzie ministrem może zostać każdy, byleby miał referencje polityczne, bo pani minister ze sportem niewiele miała wspólnego, a tym bardziej pan Marek Wieczorek, który ma 5 dyplomów, ale pomagał pani posłance w kampanii wyborczej- teraz będzie wicedyrektorem Centralnego Ośrodka Sportu. Na pewno posad dla wszystkich starczy, gdyby posłanka Platformy Obywatelskiej Joanna Mucha zechciała zatrudnić na dyrektorskich stołkach swoje manikiurzystki, stylistów, krawcową, kosmetyczki, czy inne osoby pomagające pani minister w sprawowaniu mandatu poselskiego, a obecnie - ministerialnego. Tym bardziej, że posłanka zasłużyła się już dla nas wszystkich pilotowaniem ustawy o ochronie zwierząt, w której to ustawie zapisano, że psy nie mogą być trzymane na łańcuchach krótszych niż 3 metry bieżące.. Bo mogłoby by być 3 metry sześcienne, albo kwadratowe - co za różnica.. Wielki antycywilizacyjny krok w kierunku głupoty.. Tak jak inne ustawy w wykonaniu „ liberalnej” Platformy Obywatelskiej.. W każdym razie pan Marek Wieczorek jest „sympatykiem jej osoby”. Powiedzmy sobie szczerze.. Czy to nie są wystarczające rekomendacje na stanowisko wicedyrektora Centralnego Ośrodka Sportu..? No pewnie, że są wystarczające.. I nawet konieczne. Tym bardziej, że ten pan Marek Wieczorek, to nie jest ten sam kapitan Wieczorek, oficer prowadzący kobietę o pseudonimie. Beata, w czasach poprzedniego socjalizmu- też w Lublinie. Chodziło o panią profesor Zytę Gilowską, ale szczęśliwie wszystko się wyjaśniło, bo kapitan Wieczorek prowadził Beatę po to, żeby ją chronić w przyszłości.. Żeby jej się nie stała krzywda. No i się nie stała.. Została nawet ministrem finansów w rządzie pana Jarosława Kaczyńskiego.. I nie ma w tym nic śmiesznego, tak jak dajmy na to w skazaniu byłego posła Adama Słomki na czternaście dni aresztu w sprawie wyroków dotyczących stanu wojennego i grupy osób udzielających się w grupie o charakterze zbrojnym, powiedzmy sobie szczerze- grupie trzymającej wtedy władzę. Nikomu specjalnie nic się nie stało- ucierpiał jedynie pan poseł Adam Słomka, bo to on wykrzykiwał w niezawisłym sądzie różne rzeczy, które mogły się sądowi nie spodobać.. Nareszcie kogoś ukarano za stan wojenny, młyny sprawiedliwości meły powoli, ale sprawiedliwie.. Bo sprawiedliwość jest ostoją III Rzeczpospolitej, co jest napisane na budynku sądu w Warszawie.. Kto nie wierzy, nich sobie pojedzie i zobaczy.. Natomiast śmiesznym jest, śmiesznym aż do rozpuku, zachowanie wyższej urzędniczki w Łasku, jak donosi tygodnik „Mój Łask”, urzędniczki z Ratusza, która rozwijając swój profil na Facebooku zamieściła wideo, na którym dwaj mężczyźni za pomocą swoich członków wygrywają na pianinie melodię z filmu „ Ojciec chrzestny” z Maronem Brando w roli głównej. To znaczy Marlona Brando tam nie ma- zresztą już nie żyje. I nie chodzi o członków żadnej partii politycznej i demokratycznej.. Chodzi o męskie członki, i nie o członki ciała męskiego, na przykład ręce.. Po prostu chodzi o członki, którymi dwaj mężczyźni wygrywają znaną melodię... Tygodnik nie donosi, czy w czasie godzin urzędowania pani urzędniczka zamieściła wideo, czy poza godzinami urzędowania.. Każdym razie było śmiesznie i wesoło - jak nie może być lepiej, to, chociaż niech będzie śmieszniej i weselej.. Tak jak wesoło będzie na drogach przygotowywanych przez Platformę Obywatelską na EURO 2012.. Chodzi o to, że Platforma Obywatelska jest tak bardzo zajęta innymi sprawami, na przykład ustalaniem długości łańcucha, na których’ obywatele” mogą trzymać swoje czworonogi, że nie ma czasu budować dróg, więc wymyślono system uproszczony na ten czas, pomijając część tych przepisów, głównie z zakresu ochrony środowiska, które to przepisy uchwalała między innymi sama Platforma Obywatelska Unii Europejskiej, jak pisze pan Stanisław Michalkiewicz- imienia Gromosława Czempińskiego. To jednak da się budować drogi bez tych wielu idiotycznych wymogów ekologicznych paraliżujących budowy i nawet po takich drogach będzie można jeździć- okazuje się! Nie wiem tylko ile warstw będzie kładzionych, bo normalnie kładzie się cztery, z których to czterech warstw- jak wieść drogowa niesie - można ukraść coś około 300 milionów złotych z kilometra. Niezłe możliwości jak na jeden kilometr.. Nie wiem też, czy jak zostanie wybudowana droga złożona powiedzmy z dwóch warstw, to czy po kosztownych igrzyskach, pan minister Nowak z Platformy Obywatelskiej będzie kazał rozbierać wybudowane drogi, żeby położyć brakujące dwie warstwy, czy może tak zostanie - aż do następnego remontu.. Im więcej remontów, tym więcej zarobią firmy robiące remonty.. To przecież jasne! Jak nieprzymierzając - Słońce! No i będzie więcej miejsc pracy.. Więcej roboty głupiego – oczywiście więcej miejsc pracy głupiego.. Można tak na okrągło z tymi pustymi taczkami po placu.. W końcu Polska jest w budowie, nieprawdaż? Jak zbudują tę III Rzeczpospolitą, nareszcie odetchniemy pełną piersią.. Będziemy mogli cieszyć się i napawać sukcesami Platformy Obywatelskiej, o których to sukcesach opowiadał wczoraj bajecznie pan poseł Adam Szejnfeld w programie” Młodzież Kontra”, ale tak opowiadał, że gdyby ktoś nie był zorientowany tu uznałby, że znowu jesteśmy dziesiątą potęgą świata, jak za Gierka, wszyscy się z nami liczą i wszystko jest w najlepszym porządku. Lepiej! Wszystko jest OK.! Dopiero jak jeden z zebranych na placu, pardon w studio stwierdził, że poseł opowiada” banialuki”, co mnie osobiście wydało się prawdą, ale jaki kram- taki pan, sala przyjęła wypowiedź oklaskami, które nie były sfingowane, tylko naturalne.. Tak przynajmniej wyglądało, ale mogłem się mylić.. Wszystko można zorganizować- nawet przypadek. W końcu klakierów ci u nas dostatek.. No i propagandy sukcesu pod dostatkiem.. Nawet wychodzi już uszami niektórym, którzy przestali słuchać tych wymyślanych bajek. Tak przynajmniej mówią!. A czy nadal słuchają? Tego nie tak łatwo się dowiedzieć.. WJR

Premier się zepsuł, czy został popsuty? Wielbiciele premiera Tuska, a nawet zawodowi cmokierzy wychwalali u niego przede wszystkim umiejętność - jak to nazywali - „wyczuwania nastrojów”. Jak tylko w opinii publicznej zaczynał dominować jakiś nastrój, to premier Tusk myk - jednym susem wskakiwał nie tylko do „głównego nurtu”, ale nawet płynął na jego czele? Taka gimnastyka trwała przez całą poprzednią kadencję, aż tu nagle od początku następnej coś się popsuło i premier Tusk jakby zupełnie tamtą umiejętność zatracił. Jest to o tyle dziwne, że tego rodzaju umiejętności niepodobna zatracić, podobnie jak nie można zapomnieć umiejętności jazdy na rowerze. Chyba, że nigdy się jej nie miało, a wrażenie jej posiadania brało się z protekcji tajnych służb, które najpierw, za pośrednictwem rozbudowanej agentury w różnych, a zwłaszcza - w opiniotwórczych środowiskach społecznych, takie nastroje wywoływały, a potem, za pośrednictwem agentów w otoczeniu premiera Tuska - suflowały mu, kiedy i w jaki sposób powinien wskoczyć do „głównego nurtu”. Zatem, kiedy dzisiaj nawet TVN, w poprzedniej kadencji bezwarunkowo wspierająca premiera Tuska, obecnie zaczyna ostentacyjnie zastanawiać się nad przyczynami utraty przez niego umiejętności „wyczuwania nastrojów”, również i my, biedni felietoniści możemy zwrócić uwagę, że gwałtowne zanikanie u premiera Tuska tej umiejętności zbiegło się w czasie z zatrzymaniem przez CBA generała Gromosława Czempińskiego. Zatrzymanie generała Czempińskiego oznaczało, bowiem, że między okupującymi Polskę w imieniu państw trzecich bezpieczniackimi watahami rozpętała się wojna o lepszy dostęp do żerowiska - a wskutek tego agenturalne zaplecze, dotychczas zgodnie wspierające zarówno premiera Tuska, jak i Platformę Obywatelską imienia generała Gromosława Czempińskiego, teraz zaczęło wykonywać zlecane przez swoje watahy zadania bojowe - co w efekcie spowodowało nie tylko gwałtowne zanikanie u premiera Tuska umiejętności „wyczuwania nastrojów”, ale również coraz bardziej widoczne podziały w środowisku samej Platformy. W takiej wojnie orężem może być wszystko - a zwłaszcza informacje o świństwach, łajdactwach, a zwłaszcza zbrodniach popełnionych przez poszczególne watahy i ich konstytucyjne ekspozytury. Warto tedy zwrócić uwagę, że wprawdzie media głównego nurtu a także Salon, ze skoszarowaną tam trzodą autorytetów moralnych uradziły, że nie tylko ostentacyjnie „nie wierzą” w ekspertyzy dotyczące katastrofy w Smoleńsku przedstawione przez posła Macierewicza, ale z góry odmawiają im wszelkiej wartości - jednak jednocześnie rozpoczęło się wyrzucanie za burtę, na pożarcie krokodylom, murzyńskich chłopców. Na pierwszy ogień poszli funkcjonariusze BOR, że to niby dopuścili się „zaniedbań” w przygotowaniu lotów premiera i prezydenta do Katynia - chociaż prezydent Komorowski na znak, że „państwo zdało egzamin”, szefa tegoż BOR zaraz po katastrofie awansował do stopnia generalskiego. Inaczej, jak wojną na górze tego wyjaśnić nie można, podobnie jak i odczytania dotychczas nieczytelnych zapisów kopii nagrań „czarnych skrzynek”. Jak pamiętamy, te odczyty najpierw ogromnie skonfundowały autorów raportu „komisji Millera”, a potem zmusiły do zrewidowania poglądu na rolę generała Błasika w spowodowaniu katastrofy? Podobnie nikt nie ośmielił się zauważyć spostrzeżenia posła Macierewicza, że skrzydło tupolewa zostało rozerwane OD TYŁU, a zatem mogło odpaść po zderzeniu z pancerną brzozą smoleńską tylko wtedy, gdyby pilot lądował tyłem do przodu. Takiego błędu pilota jednak nikt jeszcze nie stwierdził, ale - niezależnie od tego, że poseł Olszewski z Platformy Obywatelskiej im. generała Czempińskiego buńczucznie świadczył, iż „nikt” nie traktuje posła Macierewicza poważnie - członkowie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych właśnie złożyli kolejny wniosek o odwołania Edmunda Klicha z funkcji przewodniczącego, zaś prezydent Komorowski „podjął decyzję” o zmianie szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej dopiero po wiadomości o zgodnie generała Henryka Szumskiego, byłego szefa Sztabu Generalnego, którego zadźgał nożem syn, uprzednio przezornie leczący się psychiatrycznie. Skoro tedy zaczynają ginąć nam generałowie, to nic dziwnego, że również głupich cywilów zaczyna opuszczać nie tylko szczęście, ale nawet - bezcenne umiejętności. SM

Staniszkis: widząc go, aż się gotuję Kiedy dziś widzę Boniego - który nic nie zrobił w sprawie ACTA, gdy był na to czas - deklarującego o wolności, aż się gotuję - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Profesor zaznacza, że szanuje własność intelektualną, ale cieszy się, że kilka jej książek jest dostępnych free w internecie. Jest w tym coś szczególnie cynicznego: konferencja (konsultacja?!!) w sprawie ACTA w Stoczni Gdańskiej. W sali, gdzie podpisywano w 1980 roku Porozumienia Sierpniowe. Byłam tam wtedy, widziałam, jak ludzie płakali ze złości, bo wmanipulowano do tekstu uznanie "kierowniczej roli partii". Więc kiedy dziś widzę Boniego - który nic nie zrobił w sprawie ACTA, gdy był na to czas - deklarującego o wolności, aż się gotuję. Doskonale przecież wiadomo, że kuriozalna formuła "opóźniania ratyfikacji" nic nie zmieni, bo i tak po decyzji Parlamentu Europejskiego, to prawo wchodzi u nas w życie. Jest to tym bardziej oburzające, bo, podobno, służby używały w Polsce (nieformalnie) hakerskich metod blokowania stron i linków. Blokowanie telefonów i podsłuchy bez nakazu to już u nas normalne. Tak to jest: służby, które tuszują łamanie prawa przez polityków (patrz - choćby, już zapomniana, domniemana afera przecieków w aferze hazardowej), same, bez oporu, łamią później prawo. Politycy - zapewne różnych opcji, ale rządziło wtedy SLD - którzy wiedzieli o torturowaniu na terenie Polski więźniów podejrzanych o terroryzm też, bez oporu, deklamują dziś o wolności. Nagminne, bezkarne łamanie procedur, a często i prawa, jest jedną z przyczyn słabości państwa. Kiedy słyszę monolog min. Mleczki (z zawodu podobno kapelmistrza) o znaczeniu dialogu społecznego - choć Komisja Trójstronna, za którą odpowiada nie zbierała się od miesięcy - to nie mogę się znów nadziwić: bezkarności i cynizmowi. Premier Tusk wprowadził i utrwalił w Polsce manierę obietnic bez pokrycia, utrzymywania pozorów przy pomocy czczej gadaniny i, przede wszystkim, porażającej kombinacji braku kompetencji i – uciekaniem od odpowiedzialności. Wciąż nie widać strategii rozwoju. Ani, najważniejszego: tworzenia miejsc pracy. Poza administracją, bo tą rząd rozbudowuje w sposób absurdalny. Jedyne pomysły rządu to dalsze obniżanie standardów we wszystkich dziedzinach i przerzucanie kosztów na społeczeństwo. I łatanie dziur przez dalszą destrukcję OFE. Bez myślenia, że oznacza to branie przez państwo odpowiedzialności za przyszłe emerytury, której, zapewne, nie będzie w stanie udźwignąć! Wracając do ACTA. Szanuję własność intelektualną, ale cieszę się, że kilka moich książek jest dostępnych free w internecie. Bo krążenie pomysłów jest ważniejsze. W nauce prawa autorskie, oprócz patentów, powinny wygasać po trzech latach. A w krajach na dorobku, jak Polska, to rząd powinien płacić (ryczałt) fachowym pismom zagranicznym za prawo wolnego korzystania z nich przez naszych internautów. Bez tego nigdy nie nadrobimy dystansu! Jadwiga Staniszkis

Wielkie spełnienie, czyli postliberalizm po polsku cz.1 Jako ideowa formacja polski liberalizm doznał zupełnego niemal uwiądu – w druku nie ukazuje się niemal nic godnego lektury i polemiki, nie pojawiła się żadna nowa idea, ograniczono się do straszenia PiS-em i propagandy prorządowej. Rozkwitł natomiast w praktyce, można rzec, że znalazł swoje spełnienie w Polsce Tuska, wreszcie zrealizował swoją istotę. Po pierwszej fazie, przyszedł w drugiej kadencji rządów PO czas, w którym można zinstytucjonalizować głębokie przemiany Polski dokonane w ostatnich latach

„Demokracja peryferii”, w której zajmowałem się szczególnym wariantem polskiego liberalizmu, jako dominującą filozofią publiczną III RP, kończyła się stwierdzeniem, że liberalizm w jego polskiej, pookragłostołowej wersji wyczerpał swoje możliwości. Rzeczywiście wkrótce potem zaczęła się nowa epoka. Wzbierała niechęć do rządów Leszka Millera i SLD. Afera Rywina ostatecznie pogrążyła Millera, ale także bardzo nadwyrężyła reputację Adama Michnika, jednego z ojców założycieli III RP i głównych twórców „polskiego liberalizmu”. Jednak potem zamiast koalicji dwóch partii, deklarujących konieczność radykalnej przebudowy III RP, nastąpił ostry konflikt trwający do dziś. Mimo to w latach 2005-2007 usiłowano realizować wiele z formułowanych wcześniej postulatów i budować IV RP.

Próba zmiany Dzisiaj widzimy, że był to zupełnie wyjątkowy okres. Niektóre dokumenty z tamtego czasu czyta się dzisiaj jakby pochodziły z bardzo odległej epoki. W centrum władzy pojawili się nowi ludzie. Dotychczasowe pokomunistyczne i posolidarnościowe elity musiały chwilowo je opuścić. Zmieniła się polityka historyczna. Zamiast koncentrować się na polskich winach, zaczęto także pokazywać polską wielkość. Podjęto próbę uporania się z komunistyczną przeszłością, co znalazło wyraz w ustawie lustracyjnej, która po raz pierwszy miała objąć także środowiska dotąd nietknięte, jak sędziowie czy profesorowie uniwersyteccy. Odwołanie się do katolicyzmu, jako zwornika polskiej tożsamości stało się czymś oczywistym. Polityka zagraniczna stała się bardziej samodzielna. „Kicz” pojednania polsko-niemieckiego skończył się dość gwałtownie, a zaczęła ostra dyskusja o pamięci i historii, o systemie głosowania w Unii, o relacjach z Rosją i z USA. W negocjacjach traktatu lizbońskiego Polska była ważnym, trudnym partnerem, choć ostatecznie zaakceptowała kompromis. Niewątpliwie punktem kulminacyjnym nowej polityki zagranicznej była słynna wyprawa Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi wraz z prezydentami Ukrainy, Litwy i Estonii oraz premierem Łotwy, by ratować Gruzję. Trudno sobie wyobrazić, że dzisiaj byłoby to możliwe. Polska nie byłaby już w stanie zebrać wokół siebie tylu sprzymierzeńców z regionu, nie mówiąc już o mobilizacji do tego rodzaju niebezpiecznej misji głów państw. No i prawdopodobnie nikt już z Unii Europejskiej nie pofatygowałby się do Moskwy, by powstrzymywać Rosję. Pojawił się wówczas również wyjątkowy jak na III RP pluralizm w mediach. „Gazeta Wyborcza” straciła monopol ideotwórczy. Wydawany przez niemiecki koncern „Dziennik” rzucił jej bezpośrednie, choć krótkotrwałe, wyzwanie. „Rzeczpospolita” stała się najważniejszym opiniotwórczym dziennikiem konserwatywnym, „Wprost” tygodnikiem śmiało podejmującym istotne problemy polityczne. W telewizji publicznej pojawiły się zupełnie nowe twarze, a jej prezesem na krótko został Bronisław Wildstein, jeden z najwybitniejszych polskich intelektualistów, znany z niezależności poglądów.

Kontrrewolucja establishmentu Wszystko to wywołało gwałtowną reakcję establishmentu. Pisano o zawłaszczaniu państwa, o skoku na media. Lustracja wywołała gwałtowny opór środowisk akademickich, gorliwie podsycany przez media. Krytykowana była polityka zagraniczna, jako nieefektywna, konfliktowa, izolująca Polskę, antyeuropejska. Za granicą, szczególnie w Niemczech, Polska była przedstawiania, jako kraj ogarnięty homofobią i nacjonalizmem. Po 2007 – i tym bardziej po 2010 – okazało się, że nie idzie o rzekomo gwałcone zasady, lecz po prostu o władzę w rękach ludzi, którym wydaje się, że się im ona z naturalnych względów należy. Wkrótce nikt już nie pamiętał ani o potępianiu zawłaszczania państwa, ani o apolityczności służby cywilnej, ani o odpartyjnieniu mediów publicznych, na które znowu trzeba płacić abonament, ani o prawach opozycji, ani o szacunku dla urzędu prezydenta. Nastąpiła skuteczna kontrrewolucja establishmentu. Jego odłamy podzieliły się władzą, uznając hegemonię PO, która zręcznie rozdaje przywileje, pacyfikując potencjalnych krytyków i nagradzając pomocników – posypały się ordery i stanowiska. Nikt, najlichszy nawet zapiewajło, nie pozostał bez nagrody. Ukoronowaniem procesu restauracji jest powrót Leszka Millera do sejmu i na stanowisko przewodniczącego SLD, polityków Unii Demokratycznej do Pałacu Namiestnikowskiego, „Gazety Wyborczej” do dominacji na (kurczącym się, co prawda) rynku prasowym oraz - w roli pioniera łączącego autostradami Polskę z Berlinem – Jana Kulczyka do orszaku prezydenta RP. W zasadzie brakuje już tylko Lwa Rywina na stanowisku prezesa telewizji. Ale on, nieszczęsny, zadarł przecież z „Agorą”.

Ideowy uwiąd w dobie postpolityki Co zaś stało się z „polskim liberalizmem”? Jak zmieniło go to polityczne zwycięstwo – fakt, że do pełni władzy, potwierdzonej ponownym zwycięstwem w wyborach, doszła formacja, która kiedyś odwoływała się do liberalnej tradycji, (choć w wersji gdańskiej, nie warszawsko-krakowskiej)? Otóż, jako ideowa formacja polski liberalizm doznał zupełnego niemal uwiądu – w druku nie ukazuje się niemal nic godnego lektury i polemiki, nie pojawiła się żadna nowa idea, ograniczono się do straszenia PiS-em i propagandy prorządowej. Rozkwitł natomiast w praktyce, można rzec, że znalazł swoje spełnienie w Polsce Tuska, wreszcie zrealizował swoją istotę. Po pierwszej fazie – fazie ostrożnych, ewolucyjnych kroków – przyszedł w drugiej kadencji rządów PO czas, w którym można zinstytucjonalizować głębokie przemiany Polski dokonane w ostatnich latach – równie głębokie, jak te, które dokonały się w pierwszych latach „transformacji”, co dopiero teraz zaczyna docierać do świadomości szerszej rzeszy Polaków. Charakterystyczna dla liberalizmu niechęć do polityczności została teraz doprowadzona do skrajności – w 2007 radośnie obwieszczono „postpolitykę”, a więc daleko idącą depolityzację Polaków. Miano już tylko administrować, a nie rządzić. Zaniknęło niemal zupełnie tak kiedyś częste odwoływanie się do społeczeństwa obywatelskiego, jednego ze sztandarowych pojęć polskiego liberalizmu. Obecnie wszelkie formy samoorganizacji społeczeństwa, poza charytatywnymi, postrzegane są, jako zagrożenie dla władzy, jako zbędny kłopot utrudniający rządzenie, niepotrzebne zakłócenie procesu podejmowania decyzji. Polacy mają oddać głos w wyborach, potem, co najwyżej mogą pertraktować z władzą, jako poszczególne klientelistyczne grupy, najlepiej jednak by siedzieli przed telewizorem, przy grillu lub w pubie. Emocje polityczne zostały skanalizowane i sprowadzone do ekscytacji kolejnymi rozłamami w PiS i do oburzania się bulwersującymi słowami Jarosława Kaczyńskiego. Polacy mają się cieszyć „ciepłą wodą w kranie”, „Polską w budowie”, „zieloną wyspą”, modernizacją i dobrobytem, pochwałami zagranicy, prezydencją i Jerzym Buzkiem. Dopiero teraz zaczęto straszyć ich kryzysem i poproszono o finansowe wsparcie Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Przy czym owa „modernizacja” nie była rozumiana, jako budowa silnej gospodarki, konkurencyjnej wobec innych gospodarek europejskich, jako podstawa siły państwa, jako zbiorowe dokonanie, lecz głównie, jako otwarcie możliwości indywidualnej konsumpcji, możliwej dzięki dotacjom europejskim. Inni w tym myśleniu nigdy nie są konkurentami, lecz tylko partnerami i darczyńcami. Coraz słabszym zapewnieniom o przywiązaniu do zasad wolnego rynku towarzyszy propagowanie poglądu, że głównym czynnikiem rozwoju Polski są fundusze Unii Europejskiej, co znalazło wyraz w ostatniej kampanii wyborczej, z jej głównym hasłem zapewnienia 300 miliardów złotych z kasy Unii. Ostatecznie „wolnorynkowość” sprowadza się do obrony interesów wielkich koncernów zachodnich działających na terenie Polski, interesów najbogatszych Polaków i interesów najbogatszych regionów Polski. Rzeczy Wspólne – blog

Alex Jones – „Jesteśmy chodzącymi trupami” Stwierdziłem, że za mało się tu mówi o tytanicznej pracy, jaką wykonuje Alex Jones. Choć jego program radiowo-telewizyjny i strona Infowars dotyczą głównie USA, to z uwagi na globalizację i rolę „światowego policjanta”, Bestii, jaką USA odgrywa, to, co mówi Alex jest aktualne także gdziekolwiek indziej na świecie. W Polsce Alexa słucha wiele osób – widać to w artykułach i komentarzach. Wściekły atak, jaki na niego idzie, jest najpewniej kreowany przez agentów globalnego systemu i ludzi nienawidzących tego, co udało się wypracować w Stanach Zjednoczonych – systemu nieograniczonej wolności i zdrowego kapitalizmu. Oczywiście, należy mówić o tym w czasie przeszłym, bowiem USA jest obecnie pod bolszewicką okupacją, z której stara się wyzwolić – właśnie przez działalność takich ludzi jak Alex Jones. Poniżej zamieściłem niedosłowne tłumaczenie wypowiedzi Alexa z 29 stycznia b.r. Jest to tylko wyrywek olbrzymiej, udokumentowanej wiedzy tego prezentera. Postaram się częściej zamieszczać tego typu publikacje.

Alex Jones, 29. stycznia 2012r. – początkowy fragment 2-giej godziny audycji.Alex Jones

System zwodzenia i manipulacji populacją był rozwijany przez 5-6 tysięcy lat, aż się stał nauką. Teraz ma swój „złoty wiek”. Wielki plan dla naszej przyszłości jest w tym momencie realizowany. Wszyscy, którzy tego słuchacie, musicie wiedzieć, że wasza żywność i woda są zatruwane. Trzeba się nieźle namęczyć by uniknąć genetycznie zmanipulowanych organizmów. W badaniach GMO na szczurach czy świnkach morskich, które mogą mieć trzy pokolenia w ciągu jednego roku, odkryto, że trzecie pokolenie jest niemal całkowicie bezpłodne. Szczury te były żywione tylko jednym rodzajem kukurydzy lub pszenicy GMO. Każde inne badania to potwierdzają – gdyż nie jest to przypadek czy efekt uboczny. Wmawia się nam, że te rośliny są wydajne, a okazuje się, że nie wykazują takiego wzrostu. Ale dostajemy w nich coś więcej – konia trojańskiego. I wszyscy akceptujemy te „konie trojańskie” podczas naszego życia, gdyż są takie małe – są poukrywane w wodzie, w żywności – ładnie pachną i dobrze smakują. W taki sposób się truje kojoty. Po prostu zatruwasz staw, czekasz kilka dni, one to wypiją i zdechną. My jesteśmy dokładnie tak traktowani jak zwierzęta. Ludzkość powinna jednak się różnić od zwierząt. Udało się nam sięgnąć przestrzeni kosmicznej, mamy muzykę taką jak Beethovena, znakomitą sztukę. Ja jestem zwolennikiem humanizmu. Globaliści, ponieważ uczynili straszliwe rzeczy, zawsze mają swoje wytłumaczenie. Umysł często potrafi znaleźć drogę, którą dyktuje serce, tak, więc ponieważ w swoich sercach są źli, to zbudowali świat realizacji proroctw oparty na proroctwach, w które sami uwierzyli. Tak, więc nasz czas życia spada, ilość chorych na raka sięga zenitu. Trapi nas cukrzyca, otyłość, wszelkie choroby neurologiczne. Stany Zjednoczone są polem eksperymentalnym, za nimi jest zaraz Wielka Brytania. W ciągu 25 lat opracowano tylko kilka gatunków GMO. Teraz pojawiają się setki następnych. Eksperyment na razie obejmuje jedną generację – kolejne pokolenia pojawiają się, co około 20 lat. W ciągu następnych 40-tu lat znajdziemy się w tym punkcie trzeciego pokolenia, kiedy to stanie się to z nami, co ze świnkami morskimi – staniemy się umysłowo opóźnieni, z włosami wyrastającymi z naszych ust, niemal całkowicie sterylni z dziwnymi nierakowymi deformacjami po porodzie, co, do których naukowcy nie podejrzewali, że są w ogóle możliwe. Piekło zostało otwarte. Jestem chodzącym trupem ty też nim jesteś, i nawet, jeśli się starasz chronić swoje dzieci – są one chodzącymi trupami. Już niedługo mogą mnie uciszyć, gdyż robi się naprawdę groźnie. Może też tak być, że pociągniemy bardzo długo, jeśli uda nam się powstrzymać globalistów, czy też nawet to wszystko odkręcić. Chcę jednak, żebyście pamiętali o tym, co mówiłem. Mają już technologię „kaaza”, która potrafi wymazać mój głos z całego internetu w ciągu godzin w systemie opartym na „chmurze”. Tak, więc powinniście przepisać to, co powiedziałem i ukryć. Ponieważ jeśli nie powstrzymamy ich w tym momencie, to zawsze znajdą wytłumaczenie. Będą np. mówić, że to odpady toksyczne powodują bezpłodność. Nie, jesteście sterylizowani przez tych ludzi, którzy chowają się w specjalnych rządowych rezerwatach. Mówię tu do ludzi w wieku około 20-35 lat. Cała architektura internetu, który sam w sobie będzie systemem kontroli wszystkich urządzeń technicznych, stworzono po to, by śledzić i kontrolować populację. Zostaje ona obecnie zmieniana przez w sieć kontroli, którą właśnie miała być, przez eugeników – tych, którzy pragną totalnej tyranii w postaci DARPA. Wprowadzana jest standaryzacja każdego systemu, przez którą wchodzimy do architektury Nowego Ładu Światowego. Podczas „burzy mózgów”, jaką mieliśmy przed audycją wypisałem straszne zbrodnie, jakie popełniono przeciwko ludzkości – mam ich spisanych 28, choć jestem pewien, że są ich setki. Te zbrodnie m.in. celowo ogłupiają społeczeństwo – są na to dokumenty w Departamencie Edukacji, ujawniła to m.in. Charlotte Iserbyt, która pochodzi z rodziny Skull & Bones i była drugą najważniejszą osobą w tym Departamencie. Niszczą nasz język, redukując go, zmieniając znaczenie słów. 200 lat temu potrafiliśmy się porozumiewać z naszymi kolonialnymi przodkami, dzisiaj jesteśmy totalnie ogłupieni, wliczając w to mnie samego. Teraz wprowadzają pasożytniczą, morderczą sieć technologiczną – po to właśnie jest ten cały system NWO. Patrzę na te wszystkie zbrodnie i kłamstwa – oni atakują prawdziwą kulturę, która może pochodzić z różnych źródeł – plemiennych, rodzinnych czy religijnych. Chcą byśmy zaakceptowali ich plastikową kulturę globalną, z politycznie poprawnym systemem politycznym, który mogą zmieniać wedle woli, co tydzień. Np. pod pretekstem obrony przed bronią biologiczną tworzą setki broni biologicznych, które mogą zabić ponad 90% ludzi, którzy zostaną zarażeni. Równocześnie cały czas mówią o eksterminacji ludzkości. Jest udowodnione, że żywność GMO sterylizuje każdego ssaka, który się nim karmi. Tym i wy się żywicie! Owady nie chcą jeść kukurydzy GMO, która powoduje tworzenie się pestycydów. Mamy do czynienia z Holocaustem na światową skalę, choć nie jest to nazistowski blitzkrieg czy mordowanie ludzi strzelając im w tył głowy, ale i nawet z tym mamy do czynienia np. w Afryce. Ignoruje się rzeczywiste problemy zatrucia środowiska i ukrywa je pod pozorem tego, że wszystkiemu winna jest emisja dwutlenku węgla. Oni są mistrzami kontroli za pomocą kłamstwa, tworząc jednocześnie straszny holocaust środowiskowy – fluoryzacja wody, która powoduje raka. Śmiertelne szczepionki, których ulotki same mówią o ich szkodliwości, rządowy handel narkotykami, jak operacja „Fast & Furious”, która miała na celu zniszczenie prawa do posiadania broni. Ustawa NDAA, która oznacza koniec Karty Praw (Bill of Rights), która zezwala na tajne aresztowania i tortury. Są ciągle przyłapywani na kłamstwach, a ci super bogaci nie płacą podatków, ponieważ to oni sami tworzą prawa. Chcą natomiast obrabować klasę średnią, tych, którzy zarabiają 200,000 rocznie, poprzez podnoszenie podatków. Rabunek dokonywany jest też na tych najbiedniejszych, którzy często nie rozumieją istoty tego, co się dzieje (…) Tylko na podstawie powyższej próbki widać, że Alex Jones doskonale sobie zdaje sprawę z tego, kto i dlaczego dąży do eksterminacji ludzkości. Nic w publikacjach Alexa Jonesa nie wskazuje, bowiem na to by jego działalność była pożyteczna dla globalistów. Wręcz przeciwnie, bez Alexa nie byłoby takiego oporu wobec NOW, jaki się odbywa, nie byłoby Rona Paula, nie działałyby grupy We Are Change, nie byłoby rzetelnych prób ujawnienia konspiracji zamachu na WTC i innych operacji „fałszywych flag”, które miały miejsce na całym świecie. Wszelkie próby zdyskredytowania czy ośmieszenia go, można uważać za prowokacje tworzone przez agentów ludobójczego systemu. Na koniec chcę zaznaczyć ważną rzecz, o której mówił Alex. Faktycznie, warto jest robić transkrypty ważnych audycji i wywiadów. Papier nie jest tak podatny na technologię niszczenia jak wirtualna informacja w internecie, czy nawet dyski komputerowe – które przecież można zmazać silnym strumieniem magnetycznym. Płyty DVD generalnie nie są trwałe, poza tym wymagają urządzenia odtwarzającego i prądu. Słowo pisane można zabezpieczyć, na dobrym papierze przetrwa stulecia, nie wymaga żadnych dodatkowych urządzeń. Jest to jak na razie najlepszy i najbardziej trwały środek przechowywania i dystrybucji informacji. Monitorpolski's Blog

Katastrofa smoleńska- Wizyta Macierewicza w Chicago - widziane z USA Mam nadzieje, że w miarę walki o władzę w Moskwie, sfinalizowanej wyborem prezydenta Rosji dowiemy się więcej na temat katastrofy smoleńskiej

http://slepamanka.salon24.pl/388471,katastrofa-smolenska-wizyta-macierewicza-w-chicago-widziane-z-u

Na wczorajsze (5.02.2012) spotkanie z posłem PIS, Antonim Macierewiczem, ktore odbyło sie w kościele Świętej Trójcy w Chicago, poszłam z nadzieja ze uzyskam odpowiedzi na pytania odnośnie katastrofy smoleńskiej, w nadziei ze pan Macierewicz, przekona mnie ostatecznie do wersji zamachu rosyjskiego w jednym miejscu, czyli na lotnisku w Smoleńsku. Okazało sie jednak ze nie wyjasnil niczego, a jeszcze bardziej zagmatwał sytuacje, chociaż robil, co mogl, by nas przekonać do swojej wersji katastrofy. Nie powiedział w wystąpieniu poprzedzajacym dyskusje niczego nowego, co bysmy nie wiedzieli wczesniej. Jako bardzo znaczace postepy w śledztwie nazwal ostatnie rewelacje w postaci ujawnienia odczytow czarnych skrzynek przez polskich ekspertów, mówiąc ze sypie sie wersja o pijanym gen. Blasiku? Ale to moim zdaniem jest raczej wynikiem walki o władzę przede wszystkim w Moskwie z jej odpryskami w Polsce, niz zasługą komisji sejmowej. Znacznie ciekawiej zrobiło sie podczas dyskusji, po prelekcji pana posla. Pierwsze pytanie dotyczyło wersji o dwóch samolotach. Pytająca osoba, jako dowod podala opinie prof. Wrobla, tragicznie zmarłego eksperta, ktoremu przypisywane sa słowa, że samolot, który ulegl katastrofie w Smolensku, nie byl tym samolotem, którym leciała delegacja prezydencka do Katynia. Pan posel Macierewicz prawie ze wyśmiał ta wersję i przytoczył niezbite dowody swiadczace o wersji katastrofy w poblizu lotniska. Da tez do zrozumienia ze osoby rozpowszechniajace takie wersje, pelnia jego zdaniem role agenturalna. Przede wszystkim za najwazniejszy dowod uznal to, ze Jarosław Kaczynski rozmawial ze swoim bratem prezydentem, konczac rozmowe na 15 minut przed katastrofa. Kolejnym dowodem jest amerykańska ekspertyza producenta TAWS, z ktorej to wynika po odczytaniu, że to urządzenie przestało działać, kiedy samolot znajdował sie 15 metrów nad ziemią. Moje wątpliwości są następujące. Po pierwsze nic nie wiemy, na temat smierci prof. Wrobla, poza oficjalna i mocno podejrzana wersja rządową o zadźganiu go nożem przez własnego, niezrównoważonego psychicznie syna. Pan Macierewicz nic nie wspomnial czy komisja usiłowała sie skontaktować z rodzina prof. Wrobla, a zwlaszcza z synem, by sie dowiedzieć jak bylo naprawde. A ten watek powinno sie wyjaśnić. Kolejna sprawa to rozmowa telefoniczna braci Kaczynskich na 15 minut przed rozbiciem samolotu. Po pierwsze mam nadzieje, ze komisja dysponuje bilingiem telefonu Jarosława Kaczynskiego, z którego wynika niezbicie, że taka rozmowa odbyla sie, a nie jest to tylko oparte na samym stwierdzeniu Jaroslawa Kaczynskiego. Że na bilingu jest podany czas rozpoczęcia i zakończenia rozmowy obu braci. Jednak sam fakt odbycia rozmowy udowodnionej bilingiem nie jest wcale dowodem przesądzającym o miejscu katastrofy. Pan Macierewicz powiedzial, że gdyby bylo cos niepokojącego, to prezydent powiedzialby o tym bratu z pewnością. A czy nie moglo byc tak, ze właśnie po tej rozmowie, Rosjanie zaczeli przekierowywac samolot na inne lotnisko tłumacząc to mgłą, uniemożliwiającą bezpieczne lądowanie? Wedlug TAWS uradzenie to przestało pracowac na piętnaście metrow nad ziemia. Byc może wtedy piloci musieli przejść na ręczne sterowanie samolotem, skoro zawiodly urzadzenia pozwalające na bezpieczne ladowanie we mgle. A moze wlasnie wtedy kapitan zdecydował ze nie odchodzimy nie na drugi krag, tylko na następne lotnisko? A w Siewiernym zaczeto urządzać pokaz, ktory mial imitować katastrofę? Pan Macierewicz dlugo rozwodził sie na temat brzozy, od której to podczas zderzenia mialo oderwać sie skrzydło samolotu zapoczątkowując tragiczna katastrofe. Profesor Binienda stwierdził tylko sam fakt niemożności oderwania sie skrzydła samolotu podczas zderzenia z najsłynniejszą brzozą w świecie. Z kolei Pan Macierewicz stwierdził z cala stanowczością, ze polscy eksperci od samego początku nie byli dopuszczani do miejsca katastrofy, chociaż umożliwiało im to porozumienie z 1993 roku podpisane pomiędzy Polską i Rosja w sprawie badania wypadków samolotow wojskowych. Z tego przywileju zrezygnowl premier Tusk, oddajac całkowicie śledztwo w rece Rosjan. Nic nie możemy stwierdzić, ponieważ jak stwierdził poseł Macierwicz, od samego poczatku polscy eksperci nie byli dopuszczani do badan przez Rosjan nad przyczynami katastrofy. Zastanawiające jest tez według posla Macierewicza, że pierwsza karetka pogotowia przybyła dopiero po 29 minutach od momentu katastrofy. Moze to raczej świadczyć też o tym, ze nie bardzo niektórym osobom w Rosji chcialo sie uczestniczyć w fikcji niesienia pomocy. Nic nie wspomniał pan Macierewicz o slynnym fimiku Koli nagranym na telefonie komorkowym, a puszczonym w internecie, chyba po to, bysmy uwierzyli ze katastrofa miała miejsce w Siewiernym, a nie w innym miejscu. Wiemy tez ze ciała osob poległych w katastrofie były odsyłane do identyfikacji w Moskwie i wiemy też dzisiaj z calapewnością, że nie było przeprowadzanej żadnej sekcji zwlok, mimo zapewnień pani Kopacz, ze sekcje zwłok sie odbywały. Trumny wraz ze zwłokami ofiar po identyfikacji ich przez najbliższe rodziny, byly plombowane i pod żadnym pozorem nie można ich bylo otwierać w Polsce. Wyłom w tej sprawie zrobiła rodzina Zbigniewa Wassermana. Następnego dnia po katastrofie, co widzieliśmy na wrześniowym filmie, samolot był systematycznie niszczony, a żołnierze zachowywali sie tak, jakby nie bylo tam żadnych zwłok. A jak podawał oficjalny komunikat, ostanie zwłoki wydobyto dopiero po paru dniach. O tej rozbieżności pan Macierewicz w ogóle nie wspomniał. Parę dni temu, temu sama zdecydowałam sie przeprowadzić maleńki eksperyment, wiedzac ze Pan Macierewicz będzie gościł w Chicago. Otoz pokazałam zdjecia zrobione przez rosyjskiego współpracownika agencji Reutera, w pare godzin po katastrofie. Najbardziej podejrzanym wedlug mnie zdjęciem bylo to, ktore pokazywało zablocone kola samolotu. Zapytałam pare osob w pracy, jak sadza, ile dni ma bloto osiadłe na kolach samolotu. Wszystkie osoby powiedziały, że co najmniej dwa tygodnie. Pan Macierewicz powiedział ponadto, że komisja posiada niezbite dowody winy Rosjan, które świadczą o zamachu. Na pytanie z sali by wymienił konkretnie, które to dowody sa stuprocentowe świadczące o winie Rosjan i Polakow, wymienił bardzo szczegółowo dowody świadczące o winie ekipy Tuska, zas ponaglany o wskazanie dowodów świadczących o winie Rosjan, stwierdził tylko, że za ta zbrodnie Putin poniesie odpowiedzialność. Mam nadzieje, że w miarę walki o władzę w Moskwie, sfinalizowanej wyborem prezydenta Rosji dowiemy się więcej na temat katastrofy smoleńskiej. W Polsce również walka o władzę zaczęła sie aresztowaniem gen. Czempinskiego. W miarę narastającej walki gangow, mam nadzieje, ze jak tak dalej pojdzie, to wykorzystujac, jako element walki o władzę, gangi będą nas informować niechcący o przyczynach katastrofy. Na razie zaczęło sie obiecująco. Oby tak dalej. Slepa manka


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
686
Inzynieryjsko-Saperskie, T-2 OGÓLNA BUDOWA PODSTAWOWYCH MIN[686], ZATWIERDZAM
686 687
arkusz fizyka poziom p 2 id 686 Nieznany (2)
686
686
arkusz fizyka poziom r 2 id 686 Nieznany
Księga 2. Postępowenie nieprocesowe, ART 686 KPC, 2002
instrukcja obslugi 586 686 886
686-Chuck Noris
686
686
686
686
686 Gordon Lucy Kłopotliwy współlokator
686

więcej podobnych podstron