PAUL DE MAN - teoretyk i historyk literatury (ur. 1919 w Antwerpii – zm. 1983), profesor literatury i komparatystyki na Yale University (wcześniej na Cornell, Johns Hopkins University oraz w Zurichu), współtwórca dekonstrukcjonizmu w badaniach literackich, badacz romantyzmu i literatury nowoczesnej. Autor m.in.: Blindness and Insight. Essays in the Rhetoric of Contemporary Criticism (1971); Allegories of Reading. Figural Language in Rousseau, Nietzsche, Rilke and Proust (1979); Rhetoric of Romanticism (1984); The Resistance to Theory (1986); Aesthetic Ideology (1997). Odkryte po jego śmierci antysemickie artykuły, opublikowane w czasie drugiej wojny światowej w czasopiśmie brukselskim współpracującym z niemieckim okupantem, stały się okazją nie tylko do oceny postawy życiowej de Mana, ale także do głośnej i ważnej debaty o związkach między pracą naukową, praktyką dydaktyczną a postawami etycznymi i światopoglądem w działalności uczonych.
Paul de Man, Opór wobec teorii - jako The Resistance to Theory, „Yale French Studies" 63 (1982). Przekład polski: Dekonstrukcja w badaniach literackich, pod red, R. Nycza. Gdańsk 2000, s. 74-105.
Paul de Man
Opór wobec teorii
W zamierzeniu szkic ten nie miał dotyczyć bezpośrednio kwestii nauczania, choć miał pełnić funkcję dydaktyczną i edukacyjną, czego jednak nie udało mu się osiągnąć. Został napisany na prośbę Komitetu Badawczego przy Modern Language Association jako artykuł do zbiorowego dzieła zatytułowanego Introduction to Scholarship in Modern Languages and Literatures. Poproszono mnie, bym napisał rozdział dotyczący teorii literatury. Od tekstów tego rodzaju wymaga się, by opierały się na ściśle określonym schemacie: mają one dostarczyć czytelnikowi obszerną listę głównych trendów i publikacji w danej dziedzinie, zebrać i sklasyfikować podstawowe problemy oraz naszkicować krytyczną i uporządkowaną wizję rozwiązań, jakich można się spodziewać w przyszłości. A wszystko to z pełną świadomością, że za dziesięć lat ktoś znów zostanie poproszony o wykonanie takiego samego opracowania.
Trudno mi było - z minimalnie dobrą wiarą - sprostać wymaganiom tego schematu i mogłem jedynie podjąć próbę wyjaśnienia, w sposób możliwie najzwięźlejszy, dlaczego główne teoretyczne kwestie teorii literatury dotyczą niemożności jej zdefiniowania. Komitet słusznie stwierdził, że w ten sposób nie osiągnie się celów pedagogicznych zamierzonych w dziele i zamówił kolejny artykuł. Uznałem tę decyzję za uzasadnioną, a także interesującą ze względu na jej znaczenie dla nauczania literatury.
Wspominam o tym z dwóch powodów. Po pierwsze, by wyjaśnić pojawiające się w tym artykule ślady jego poprzedniego przeznaczenia, które tłumaczą niefortunne próby osiągnięcia większej retrospektywności i ogólności, wykraczające poza kompetencje jednego człowieka. Po drugie jednak, ze względu na to, że problem ten umożliwił dostrzeżenie bardziej ogólnej kwestii związków między nauką o literaturze [scholarship] (kluczowym pojęciem w tytule dzieła), teorią literatury a nauczaniem [teaching] literatury.
Mimo nader powszechnej opinii nauczanie nie jest przede wszystkim intersubiektywną relacją między ludźmi, lecz procesem poznawczym, w którym „ja" i „inny" wchodzą jedynie w relacje styczności i przyległości. Jedyne nauczanie godne swej nazwy to nauczanie naukowe [scholarly], a nie personalne; analogie między nauczaniem a różnymi aspektami show-biznesu czy poradnictwa pojawiają się zwykle jako wytłumaczenie rezygnacji z zadania nauczania. Wiedza z zasady musi być wybitnie wyuczalna. W wypadku literatury wiedza taka obejmuje co najmniej dwie uzupełniające się wzajemnie dziedziny: historyczne i filologiczne fakty, będące wstępnym warunkiem rozumienia, Oraz metody czytania, czyli interpretacji. Przyznać trzeba, że ten drugi obszar stanowi dyscyplinę otwartą, która ma szansę racjonalnie się rozwijać, mimo wewnętrznych kryzysów, kontrowersji i polemik. Teoria, która w sposób kontrolowany rozpatruje tworzenie metody, udowadnia swą całkowitą zgodność z nauczaniem - można powołać się na wielu ważnych teoretyków, którzy są, lub byli, także wybitnymi uczonymi. Kwestia powstaje jedynie wówczas, kiedy pojawia się napięcie między metodami rozumienia i wiedzą, którą owe metody pozwalają osiągnąć. Jeżeli rzeczywiście jest coś w literaturze jako takiej, co dopuszcza rozbieżność między prawdą a metodą, między Wahrheit a Methode, wówczas wiedza i teoria niekoniecznie są już ze sobą zgodne; pierwszymi ofiarami tej komplikacji jest zarówno określenie „literatura jako taka", jak i wyraźne rozróżnienie na historię i interpretację - przestają one być oczywiste. Metoda bowiem, która nie może dopasować się do „prawdy" swego przedmiotu, uczy jedynie złudy. Różnego rodzaju osiągnięcia, nie tylko współczesne, lecz także w długiej i skomplikowanej historii nauczania literatury i języka, wykazują objawy sugerujące, że trudność taka stanowi centralny punkt dyskursu o literaturze. Niepewności te wyrażają się we wrogości do teorii w imię wartości etycznych i estetycznych, jak również w podejmowanych przez teoretyków ochoczych próbach potwierdzenia swego podporządkowania owym wartościom. Najskuteczniejsze ataki tego typu demaskują teorię jako przeszkodę dla nauki [scholarship], i - co za tym idzie - dla nauczania. Warto więc zbadać czy i dlaczego tak się rzecz przedstawia. Bo jeśli rzeczywiście tak jest, wówczas lepiej nie nauczyć tego, czego się nie powinno, niż nauczyć czegoś, co nie jest prawdziwe.
Ogólna wypowiedź dotycząca teorii literatury teoretycznie nie powinna wychodzić od rozważań pragmatycznych. Powinna zawierać takie kwestie jak definicja literatury (czym jest literatura?) i rozważać problem rozróżnienia między literackim a nieliterackim użyciem języka, jak również słownymi i niewerbalnymi formami sztuki. Następnie powinna zająć się opisową taksonomią różnych aspektów i typów literatury oraz normatywnymi regułami, które mają wynikać z takiej klasyfikacji. Jeżeli jednak ktoś woli model fenomenologiczny od scholastycznego, powinien posłużyć się fenomenologią literackiej działalności - jak pisanie, czytanie lub jedno i drugie - albo fenomenologią dzieła literackiego jako produktu, korelatu owej działalności. Bez względu na podejście (można sobie wyobrazić kilka innych teoretycznie uzasadnionych punktów wyjścia) pewne jest, że natychmiast pojawią się spore trudności i wnikną tak głęboko, że nawet najbardziej podstawowe zadanie nauki, czyli wytyczenie granic przedmiotu i określenie obecnego stanu problemu, skończy się zamętem - niekoniecznie ze względu na zbyt obszerną bibliografię, lecz dlatego, że wytyczenie tych granic jest niemożliwe. Owe przewidywalne trudności nie powstrzymały jednak wielu piszących o literaturze od wyboru raczej drogi teoretycznej niż pragmatycznej, co nierzadko kończyło się znaczącym sukcesem. Można jednakże wykazać, że we wszystkich wypadkach sukces zależy od siły systemu (filozoficznego, religijnego lub ideologicznego), który, mimo iż pozostaje ukryty, determinuje wszak aprioryczną koncepcję „literackości”, biorącą początek z przesłanek tego systemu, a nie z samego literackiego przedmiotu - jeśli w ogóle „przedmiot" taki istnieje. To ostatnie zastrzeżenie stanowi oczywiście realny problem, dzięki któremu tak naprawdę możliwe staje się przewidywanie wspomnianych trudności: jeśli sam warunek istnienia pewnej zamkniętej całości [entity] jest szczególnie niepewny, wówczas teoria owej całości skazana jest na cofnięcie się w sferę pragmatyki. Skomplikowana i nieprzynosząca rozstrzygnięć historia teorii literatury pokazuje, że literatura jest tego wyraźnym przykładem - wyraźniejszym nawet niż inne zwerbalizowane zjawiska, jak na przykład dowcipy czy nawet marzenia senne. Próby traktowania literatury w sposób teoretyczny mogą zostać równie dobrze poniechane z uwagi na fakt, że muszą wychodzić od rozważań empirycznych.
A więc, pragmatycznie rzecz ujmując, wiemy, że w ciągu ostatnich piętnastu, dwudziestu lat dużym zainteresowaniem cieszyła się dziedzina zwana teorią literatury, co w Stanach Zjednoczonych zbiegło się z importowaniem i recepcją wpływów obcych, głównie - choć nie zawsze - kontynentalnych. Wiemy także, że obecnie ta fala zainteresowania zaczyna się cofać, gdyż po początkowym entuzjazmie nastąpił pewien przesyt bądź rozczarowanie. Fluktuacje takie są naturalne, w tym jednak wypadku wydają się interesujące, gdyż ujawniają, jak głęboki jest opór wobec teorii literatury. Każdy strach wyzwala zwykle strategię polegającą na rozładowaniu domniemanego zagrożenia przez powiększenie lub pomniejszenie go, przez przypisanie mu siły, której nie będzie w stanie wykazać. Jeżeli nazwiemy kota tygrysem, z łatwością możemy go zlekceważyć jako papierowego tygrysa; pozostaje jednak kwestią, dlaczego na początku tak bardzo baliśmy się kota. Taktyka ta działa także w przeciwną stronę: można nazwać kota myszą, a następnie drwić z tego, że uważa się za silnego. Zamiast jednak dać się wciągnąć w ten polemiczny wir, lepiej spróbować nazwać kota kotem i pokrótce przedstawić, na czym polega współczesna wersja oporu wobec teorii w tym kraju.
Do lat sześćdziesiątych dominujące trendy w amerykańskiej teorii literatury z pewnością nie były niechętne teorii, jeśli przez teorię rozumie się opieranie literackiej egzegezy oraz krytycznego wartościowania na systemie pewnych ogólnych pojęć. Badacze literatury o nastawieniu nawet najbardziej intuicyjnym, empirycznym i najbardziej niechętni teorii stosowali pewien minimalny zestaw pojęć (tonacja, forma organiczna, aluzja, tradycja, sytuacja historyczna etc), mających przynajmniej pewne ogólne znaczenie. W kilku innych wypadkach publicznie przyznawano się do zainteresowania teorią i praktykowano ją. Szeroko rozumiana metodologia, mniej lub bardziej otwarcie wyznawana, łączy tak ważne podręczniki tamtych czasów, jak Understanding Poetry (Brooksa i Warrena), Teorię literatury (Welleka i Warrena), The Fields of Light (Reubena Browera) oraz dzieła o teoretycznym nastawieniu takie, jak The Mirror and the Lamp, Language as Gesture i The Verbal Icon1.
Niemniej jednak żaden z autorów - prawdopodobnie z wyjątkiem Kennetha Burke'a i, pod pewnymi względami, Northropa Frye'a - nie określiłby siebie mianem teoretyka w sensie, jaki to słowo ma od lat sześćdziesiątych, ani też ich prace nie wywoływały tak silnych reakcji, pozytywnych bądź negatywnych, jak teksty późniejszych teoretyków. Dochodziło wówczas, bez wątpienia, do polemik i metodologicznych sporów związanych z szerokim spektrum rozbieżności, jednak podstawowy program badań literackich, jak również talent i umiejętności, jakich od krytyków tych oczekiwano, nie zostały w sposób istotny podważone. Metody stosowane przez Nową Krytykę bez trudu dały się dopasować do instytucji akademickich, a jej przedstawiciele nie byli zmuszeni zdradzić w jakikolwiek sposób swej literackiej wrażliwości; kilku z nich prócz funkcji uniwersyteckich z powodzeniem rozwijało równolegle karierę poetów czy pisarzy. Nie mieli oni także trudności ze stosunkiem do tradycji narodowej, która - choć zdecydowanie mniej opresywna niż w krajach europejskich - nie jest bynajmniej słaba. Doskonałym ucieleśnieniem Nowej Krytyki była, pod wieloma względami, osobowość i ideologia T. S. Eliota - połączenie oryginalnego talentu, tradycyjnego wykształcenia, błyskotliwości słowa i głębokiej prawości; angielsko-amerykańska mieszanka intelektualnej elegancji, niestłumionej wszak do tego stopnia, aby nie pozwalać sobie na prowokacyjne spojrzenia w ciemne głębie psychiki bądź polityki, jednakże bez naruszania powierzchni ambiwalentnego decorum, w którym także tkwią przyjemności i pokusy. Normatywne zasady takiej atmosfery literackiej mają charakter raczej kulturowy i ideologiczny niż teoretyczny, zorientowany bardziej na integralność społecznej i historycznej indywidualności niż na bezosobową koherencję, jakiej wymaga teoria. Kultura dopuszcza, a nawet wspomaga, kosmopolityzm pewnego stopnia, a w latach pięćdziesiątych literackiemu duchowi Akademii Amerykańskiej nie można było zarzucić zaściankowości. Bez kłopotów akceptowano i przyswajano sobie wybitne produkty pokrewnego ducha powstałe w Europie: Curtiusa, Auerbacha, Crocego, Spitzera, Alonsa, Valery'ego, a także - z wyjątkiem kilku dzieł - Sartre'a. Umieszczenie na tej liście Sartre'a jest istotne, pokazuje bowiem, że dominujący kod kulturowy, który próbujemy przywołać, nie może zostać sprowadzony li tylko do politycznej polaryzacji na lewicę i prawicę, na to, co uniwersyteckie, i to, co nieuniwersyteckie, na Greenwich Village i Gambier w Ohio. Czasopisma o profilu politycznym, najczęściej nie-związane z uniwersytetami, spośród których najlepszy przykład stanowi „Partisan Review” z lat pięćdziesiątych, nie były prawdziwie opozycyjne (przyjąwszy odpowiednie założenia i ograniczenia) wobec metodologii Nowej Krytyki. Szeroki, choć negatywny, konsensus łączący te skrajnie różne nurty i postaci opiera się na zgodnie podzielanym oporze wobec teorii. Diagnoza ta znajduje potwierdzenie w sporach i współdziałaniach, które od tej pory wyszły na jaw w postaci wyraźniejszej opozycji przeciw wspólnemu przeciwnikowi.
Rozważania te miałyby charakter jedynie anegdotyczny (z historycznego punktu widzenia wpływ dwudziestowiecznych dyskusji literackich jest wszak niewielki), gdyby nie teoretyczne implikacje oporu wobec teorii. Lokalne przejawy owego oporu są wystarczająco usystematyzowane, by były interesujące.
Czemu tak naprawdę zagrażają sposoby badania litera-tury, które rozwinęły się w latach sześćdziesiątych i które obecnie, pod wieloma postaciami, stanowią niesprecyzowane i raczej chaotyczne pole teorii literatury? Sposoby te nie mogą być po prostu utożsamiane z jakąkolwiek szczególną metodą ani przypisane do konkretnego kraju. Strukturalizm nie był jedynym dominującym nurtem - nawet we Francji - i strukturalizmu, jak również semiologii, nie można oddzielić od wcześniejszych tendencji, jakie zachodziły w krajach słowiańskich. W Niemczech główne impulsy pochodziły z innych kierunków - ze szkoły frankfurckiej oraz bardziej ortodoksyjnych marksistów, z posthusserlowukiej fenomenologii i postheideggerowskiej hermeneutyki a analiza strukturalna wtargnęła tam w stopniu niewielkim. Wszystkie te nurty pojawiły się także w Stanach Zjednoczonych, łącząc się mniej lub bardziej produktywnie z nurtami lokalnej proweniencji. Jedynie ujęcia historyczne, podkreślające współzawodnictwo narodowe bądź personalne, usiłowałyby zhierarchizować te trudne do sklasyfikowania ruchy. Możliwość tworzenia teorii literatury, która pod żadnym pozorem nie może być uznana za pewnik, stała się problemem świadomie rozważanym, a ci, którzy doszli w tej kwestii najdalej, są najbardziej kontrowersyjni i zarazem stanowią najlepsze źródła informacji. Z pewnością można tu zaliczyć kilka nazwisk luźno związanych ze strukturalizmem pojętym na tyle szeroko, by pomieścić Saussure'a, Jakobsona, Barthes'a, a także Greimasa i Althussera - innymi słowy: pojętym tak szeroko, że przestaje być użyteczny jako termin historyczny.
Można przyjąć, że teoria literatury tworzona jest wówczas, gdy sposób podejścia do tekstów literackich przestaje być oparty na rozważaniach niejęzykowych, czyli, innymi słowy, historycznych i estetycznych, lub - by określić to trochę bardziej precyzyjnie - gdy przedmiotem dyskusji nie są już znaczenia lub wartości, lecz sposoby [modalities] tworzenia i odbioru znaczeń oraz wartości, poprzedzające ich ustalenie. Wynika z tego, że owo ustalenie jest dostatecznie problematyczne, by wymagało osobnej dyscypliny badawczej, która ustali jego możliwości i status. Historia literatury - nawet najbardziej oddalona od płytkości pozytywistycznego historycyzmu - zawsze jest historią rozumienia, którego możliwość traktuje się jako pewnik. Kwestia związku między estetyką a znaczeniem jest bardziej skomplikowana, estetyka bowiem ma do czynienia raczej z efektem znaczenia niż z jego zawartością jako taką. W rzeczywistości jednak estetyka - od czasów Kanta i tuż przed nim - jest fenomenologią procesu konstytuowania znaczenia i rozumienia i naiwnie zakłada (jak sama jej nazwa wskazuje) istnienie fenomenologii sztuki i literatury, co równie dobrze może być kwestią dyskusyjną. Estetyka jest raczej częścią uniwersalnego systemu filozoficznego niż osobną teorią. W dziewiętnastowiecznej tradycji filozoficznej sprzeciw Nietzschego wobec systemu zbudowanego przez Kanta, Hegla i ich następców stanowi pewną wersję ogólnej kwestii filozoficznej. Nietzscheańska krytyka metafizyki zawiera kwestię estetyki, czy też nawet wychodzi od niej; to samo można powiedzieć o Heideggerze. Przywołanie tutaj filozoficznych autorytetów nie ma sugerować, że współczesny rozwój teorii literatury jest produktem ubocznym szerszych spekulacji filozoficznych. W rzadkich wypadkach może istnieć bezpośrednie połączenie między filozofią a teorią literatury. Znacznie częściej jednak współczesna teoria literatury stanowi względnie autonomiczną wersję problematyki, która pojawia się - ale w innym kontekście - w filozofii, choć niekoniecznie w przejrzystszej i bardziej określonej formie. Filozofia, zarówno w Anglii, jak i w innych częściach Europy, nie uwolniła się od tradycyjnych wzorów tak dalece, jak czasami twierdzi, a wyróżnione, choć nigdy niedominujące, miejsce estetyki wśród głównych komponentów systemu, stanowi tego systemu istotną część. Nie dziwi więc fakt, że współczesna teoria literatury wzięła początek poza filozofią i nierzadko przy świadomym buncie przeciw wadze jej tradycji. Obecnie teoria literatury być może i weszła w obręb zainteresowań filozofii, jednak nie może być z nią zasymilowana - ani faktycznie, ani teoretycznie. Zawiera ona konieczny element pragmatyczny, który z pewnością osłabia ją jako teorię, niemniej jednak dołącza także wywrotowy element nieprzewidywalności i czyni go zakrytą kartą [wild card] w poważnej grze dyscyplin teoretycznych.
Nadejście teorii, przełom, nad którym ostatnio tak często nie ubolewa i który spowodował oddzielenie teorii od historii literatury i od badań literackich [literary criticism], przejawia się we wprowadzeniu terminologii lingwistycznej do metajęzyka literatury. Przez terminologię lingwistyczną rozumiem terminologię, która określa raczej referencję [reference] niż desygnat [referent] i bierze pod uwagę - zważywszy na świat zewnętrzny - referencyjną funkcję języka lub, mówiąc nieco dokładniej, która traktuje referencję jako funkcję języka, a niekoniecznie jako intuicję. Intuicja zakłada percepcję, świadomość, doświadczenie i prowadzi w końcu do świata logiki i rozumienia, ze wszystkimi dziedzinami współzależnymi, wśród których estetyka zajmuje jedną z czołowych pozycji. Założenie, że może istnieć nauka o języku, która nie musi sprowadzać się do logiki, prowadzi do wytworzenia terminologii, która nie musi należeć do estetyki. Współczesna teoria literatury zdobywa własną terminologię dzięki takim posunięciom jak stosowanie saussurowskiej lingwistyki do tekstów literackich.
Przyległość językoznawstwa strukturalnego i tekstów literackich nie była rzeczą tak oczywistą, jak się to wydaje obecnie, gdy patrzymy wstecz. Peirce, Saussure, Sapir i Bloomfield początkowo wcale nie zajmowali się literaturą, lecz naukowymi podstawami językoznawstwa. Jednak zainteresowanie filologów - jak Roman Jakobson - i krytyków literackich - jak Roland Barthes - semiologią ukazało naturalne pokrewieństwo literatury i teorii znaków językowych. Traktując język jako system znaków i sygnifikacji, a nie jako ustalony schemat znaczeń, dokonuje się przemieszczenia, bądź nawet zawieszenia tradycyjnych granic między literackim a przypuszczalnie nieliterackim użyciem języka oraz uwalnia się przedmiot badań [corpus] spod odwiecznego nacisku tekstowego kanonu. Skutki połączenia semiologii z literaturą były o wiele mocniejsze niż oddziaływanie innych modeli teoretycznych - filologicznych, psychologicznych bądź klasycznie epistemologicznych — które wypróbowali wcześniej krytycy poszukujący takich modeli. Podatność tekstów literackich na analizę semiotyczną widoczna była w tym, że - w przeciwieństwie do innych metod, które nie zdołały wykroczyć poza obserwacje dające się sparafrazować lub przełożyć na terminologię powszechnej wiedzy - analizy te odkryły modele, które mogły być jedynie opisane we własnych, typowo językowych aspektach. Lingwistyka semiologiczna i lingwistyka stosowana do opisu literatury wydają się mieć ze sobą coś wspólnego, co jedynie ich wspólna perspektywa potrafi ukazać i co jest charakterystyczną ich właściwością. Zdefiniowanie tego czegoś, często określanego mianem literackości [literariness], stało się celem teorii literatury.
Literackość jest jednakże często źle rozumiana, co powoduje spore zamieszanie, charakteryzujące dzisiejsze polemiki. Zakłada się często, na przykład, że literackość jest innym określeniem lub inną formą estetycznej reakcji [aesthetic response]. Stosowanie - w połączeniu z literackością - takich terminów, jak styl, stylistyka, forma, czy nawet „poezja" (jak np. „poezja gramatyki"), mających silne konotacje estetyczne, wzmaga owo zamieszanie nawet wśród tych, którzy pierwsi wprowadzili dany termin do obiegu. Roland Barthes, na przykład, w odkrywczym szkicu słusznie zadedykowanym Romanowi Jakobsonowi szeroko omawia poszukiwanie przez piszącego doskonałej zgodności fonicznych własności słowa i jego funkcji oznaczającej. „Należałoby także podkreślić zaczerpnięty z Kratylosa charakter nazwy (i znaku) u Prousta [...]. Dla Prousta związek między znaczonym i znaczącym jest motywowany: jedno kopiuje drugie i przedstawia w swej materialnej formie znaczoną istotę rzeczy (a nie samą rzecz) [...]. Realizm ten (w sensie scholastycznym), według którego nazwy są «kopiami» idei, u Prousta przybrał formę radykalną. Mógłby ktoś jednak zapytać, czy aby w pisarstwie [writing] nie jest tak prawie zawsze i czy można być pisarzem, nie wierząc w pewnym sensie w naturalny związek między nazwą a istotą. Funkcję poetycką - w najszerszym rozumieniu - określałaby więc świadomość znaku wzięta z Kratylosa, autor zaś byłby nosicielem tego odwiecznego mitu, podług którego język ma naśladować idee i który, w przeciwieństwie do tego, co głosi językoznawstwo, traktuje znaki jako znaki motywowane". Do momentu gdy rozumienie znaku wzięte z Kratylosa zakłada zbieżność zjawiskowych [phénoménal] aspektów języka - jak dźwięk z jego znaczącą funkcją desygnatu [referent] - jest to koncepcja o nastawieniu estetycznym; de facto nie byłoby nadużyciem określenie teorii estetycznej - nie wyłączając jej najbardziej usystematyzowanej postaci u Hegla - jako całkowitego rozwinięcia modelu, którego wersję stanowi zawarta w Kratylosie koncepcja języka. Dość tajemnicze odniesienie, jakie Hegel czyni do Platona w Estetyce, można zinterpretować właśnie w tym sensie. Barthes i Jakobson zdają się często zachęcać do czysto estetycznej interpretacji [reading], chociaż niektóre ich wypowiedzi dążą w przeciwnym kierunku. Albowiem zbieżność dźwięku i znaczenia, wskazana przez Barthes'a u Prousta, i - co dobitnie pokazał Gérard Genette - odrzucona dalej przez samego Prousta jako pokusa dla błądzących umysłów - traktowana jest tutaj także jako zwykły efekt, jaki język może doskonale osiągnąć, który jednak nie ma żadnego istotnego [substantial] związku — ani przez analogię, ani przez imitację o ontologicznym zaczepieniu - z czymkolwiek poza tym szczególnym efektem. Jest to bardziej retoryczna niż estetyczna funkcja języka: dający się zidentyfikować trop (paronomazja), działający na poziomie znaczącego i niezawierający wiarygodnych sądów o naturze świata - mimo ogromnych zdolności do sprawiania przeciwnego wrażenia. Zjawiskowość [phenomenality] znaczącego, jakim jest dźwięk, jest bezsprzecznie uwikłana w relację łączności zachodzącą między nazwą a nazywaną rzeczą, jednakże owo połączenie, związek słowa i rzeczy, nie ma charakteru fenomenalnego, lecz konwencjonalny.
Uwalnia to znacznie język od ograniczeń referencjalnych, czyni go jednak epistemologicznie wysoce podejrzanym i chwiejnym, albowiem nie można już twierdzić, że używanie go jest zdeterminowane rozważaniem prawdy i fałszu, dobra i zła, piękna i brzydoty bądź przyjemności i bólu. Za każdym razem gdy ów autonomiczny potencjał języka może zostać odsłonięty w toku analizy, mamy do czynienia z literackością i, de facto, z literaturą, jako miejscem, gdzie udostępniona zostaje owa negatywna wiedza o wiarygodności językowej wypowiedzi. Dalsze wyłanianie się materialnych, zjawiskowych [phenomenal] aspektów znaczącego tworzy silną iluzję kuszącą w stronę estetyki -właśnie w momencie, gdy właściwa funkcja estetyczna została w końcu zawieszona. Semiologia i podobnie ukierunkowane metody skazane są na traktowanie w sposób formalistyczny, w tym sensie, że wartościuje się je raczej pod względem estetycznym niż semantycznym, niemniej jednak nieuchronność takiej interpretacji nie czyni jej mniej zniekształcającą. Literatura powoduje raczej unieważnienie niż afirmację kategorii estetycznych. Jedną z konsekwencji tego jest fakt, że gdy tradycyjnie przyzwyczajeni jesteśmy do czytania literatury analogicznie do sztuk plastycznych i muzyki, w tym momencie uznać musimy konieczność istnienia pozapercepcyjnego, lingwistycznego elementu w malarstwie i w muzyce oraz nauczyć się czytać obrazy, zamiast wyobrażać sobie znaczenie.
Jeśli literackość nie jest wartością estetyczną, nie jest ona także przede wszystkim mimetyczna. Mimesis staje się jednym z tropów, język woli imitować sferę niewerbalną - podobnie jak paronomazja „imituje" dźwięk, nie wymagając tożsamości (lub zaprzeczenia różnicy) między elementami werbalnymi i niewerbalnymi. Najbardziej mylące przedstawienie literackości - i zarazem najczęściej powtarzający się sprzeciw wobec teorii literatury - traktuje ją jako czysty werbalizm, jako zaprzeczenie zasady realności [reality principle] w imię absolutnych fikcji, a także z powodów, które uważane są za etycznie i politycznie niegodziwe. Atak ten odzwierciedla raczej obawy oskarżycieli niż winę oskarżonych. Uwzględniając konieczność stworzenia lingwistyki niefenomenologicznej [non-phenomenal], pozbawia się dyskurs o literaturze naiwnych opozycji fikcji i rzeczywistości, będących rezultatem bezkrytycznie mimetycznej koncepcji sztuki. W oryginalnej semiologii, jak również w innych lingwistycznie zorientowanych teoriach, referencyjna funkcja języka nie zostaje zanegowana; przeciwnie: dyskutuje się jej znaczenie jako modelu naturalnego bądź fenomenologicznego poznania. Literatura jest fikcją, nie dlatego że niejako nie uznaje „rzeczywistości", lecz dlatego że nie ma apriorycznej pewności, iż język funkcjonuje według zasad świata fenomenów lub zasad podobnych. Nie ma więc apriorycznej pewności co do tego, że literatura jest wiarygodnym źródłem informacji o czymkolwiek prócz swego własnego języka.
Byłoby, na przykład, rzeczą niefortunną mieszać materialność znaczącego z materialnością tego, co znaczone. Jest to dość oczywiste na poziomie światła i dźwięku, jednak staje się mniej oczywiste w wypadku ogólniejszej zjawiskowości [phenomenality] przestrzeni, czasu, a w szczególności siebie [self]: nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie hodował winorośli w świetle słowa „dzień", jednakże bardzo trudno jest uniknąć pojmowania modelu swej przeszłej i przyszłej egzystencji jako zgodnego z modelami czasu i przestrzeni, należącymi do fikcji literackiej, a nie do świata. Nie oznacza to, że fikcja literacka nie stanowi części świata i rzeczywistości - jej wpływ na świat może być zbyt duży, byśmy mogli czuć się bezpiecznie. To, co nazywamy ideologią, jest po prostu pomieszaniem rzeczywistości językowej z naturalną, referencji ze zjawiskowością. Co za tym idzie, lingwistyka literackości - bardziej niż każda inna metoda badawcza, nie wyłączając ekonomii - stanowi potężne i niezastąpione narzędzie, służące ukazywaniu zniekształceń ideologicznych, jak i decydujący czynnik tłumaczący ich występowanie. Ci, którzy krytykują teorię literatury za to, że ignoruje społeczną i historyczną (innymi słowy: ideologiczną) rzeczywistość, wyrażają jedynie własny strach przed tym, że ich własne ideologiczne zafałszowania zostaną wydobyte na jaw dzięki użyciu narzędzia, które usiłują skompromitować. Są oni, krótko mówiąc, bardzo kiepskimi czytelnikami Ideologii niemieckiej Marksa.
W tych nader skrótowo przywołanych argumentach, które znacznie szerzej i bardziej przekonywująco przedstawione zostały przez innych, zaczynamy znajdować pewne odpowiedzi na wstępne pytanie: co tak groźnego jest w teorii literatury, co wyzwala tak silne opory i ataki? Otóż podważa ona zakorzenione ideologie, wydobywając na jaw mechanizmy ich działania; atakuje potężną tradycję filozoficzną, której istotną część stanowi estetyka; podważa ustalony kanon dzieł literackich i zaciera granice między dyskursem literackim a nieliterackim. Tym samym, może także odsłaniać powiązania ideologii z filozofią. Wszystko to stanowi wystarczający powód, by stać się podejrzliwym - nie stanowi jednak zadowalającej odpowiedzi na owo pytanie. Sprawia bowiem, że napięcie między współczesną teorią literatury i tradycją badań literackich okazuje się jedynie historycznym konfliktem między dwoma sposobami myślenia, którym zdarzyło się pojawić na scenie w tym samym czasie. Jeśli konflikt ma charakter jedynie historyczny, w sensie dosłownym, to ma wówczas ograniczone znaczenie teoretyczne: jest przejściową burzą w intelektualnej atmosferze. Bez wątpienia argumenty za zasadnością teorii literatury są do tego stopnia nieodparte, że zajmowanie się tym konfliktem wydaje się rzeczą całkowicie zbyteczną. Oczywiście, żaden ze sprzeciwów wobec teorii - sprzeciwów często powtarzanych, zawsze wynikających z nieświadomości bądź opartych po prostu na błędnym rozumieniu takich pojęć, jak mimesis, fikcja, rzeczywistość, ideologia, referencja i, w tym wypadku, relewancja - nie może być traktowany jako mający prawdziwie retoryczne znaczenie.
Może być jednak tak, że rozwój teorii literatury jest sam w sobie zbyt mocno zdeterminowany przez komplikacje tkwiące w samym jej projekcie i podważające jej status dyscypliny naukowej. Opór może być częścią składową jej dyskursu, co byłoby nie do pomyślenia w naukach przyrodniczych i nie do pojęcia w naukach społecznych. Innymi słowy, może być tak, że polemiczna opozycja, systematyczne fałszywe rozumienie i fałszywe przedstawianie, nieistotne, choć wiecznie powtarzane sprzeciwy, są wyraźnymi symptomami oporu zawartego w samym teoretycznym przedsięwzięciu. Twierdzenie, że jest to wystarczający powód, by nie wyobrażać sobie tworzenia teorii literatury, byłoby jak odrzucanie anatomii, bo nie udało się z jej pomocą uleczyć śmiertelności. Prawdziwą dyskusję teoria literatury toczy nie z polemicznie nastawionymi do siebie przeciwnikami, lecz z własnymi metodologicznymi założeniami i możliwościami. Zamiast pytać, dlaczego teoria literatury jest groźna, powinniśmy chyba zapytać, dlaczego ma takie trudności z własną działalnością i dlaczego tak jawnie ucieka w język usprawiedliwiania się i samoobrony lub też w nadmierną kompensację programowo euforycznej utopijności. Owa niepewność co do własnych planów wymaga autoanalizy, jeśli ma się zrozumieć frustracje towarzyszące uprawiającym teorię literatury - nawet jeśli żyją oni w pogodnej metodologicznej pewności siebie. A jeśli trudności te naprawdę stanowią integralną część problemu, to do pewnego stopnia muszą być ahistoryczne -w sensie temporalnym. Forma, w jakiej się je spotyka we współczesnej amerykańskiej krytyce literackiej, wyrażająca się w sprzeciwie na wprowadzanie terminologii językoznawczej do estetycznego i historycznego dyskursu 0 literaturze, stanowi tylko jedną szczególną odmianę kwestii, której nie można zredukować do specyficznej sytuacji historycznej i nazwać ją modernistyczną, postmodernistyczną, postklasyczną bądź romantyczną (nawet w Heglowskim rozumieniu tego pojęcia), chociaż sposób, w jaki narzuca się nam pod osłoną systemu periodyzacji historycznej, bez wątpienia stanowi część jej problematycznej natury. Takie trudności można znaleźć w teorii literatury wszystkich epok, w każdym dowolnie wybranym momencie historycznym. Jednym z największych osiągnięć współczesnych nurtów teoretycznych jest przywrócenie świadomości tego faktu. Klasyczna, średniowieczna i renesansowa teoria literatury odczytywana jest obecnie w sposób na tyle świadomy, by nie chcieć nazywać go „współczesnym" [modern].
Wróciliśmy więc do kwestii początkowej — próbując poszerzyć dyskusję na tyle, by włączyć do owej kwestii polemiki, które dotąd ją ograniczały. Opór wobec teorii jest oporem przed używaniem języka o języku. Jest więc oporem wobec samego języka lub wobec możliwości, by język zawierał czynniki bądź funkcje, które nie mogą zostać zredukowane do intuicji. Wygląda jednak na to, że zbyt łatwo przyjęliśmy, iż gdy odwołujemy się do tego, co nazywa się „językiem", wiemy, o czym mówimy, choć prawdopodobnie w języku nie można znaleźć ani jednego słowa, które byłoby równie przedefiniowane [over-determined], wymykające się samo sobie [self-evasive], równie zdefigurowane i defigurujące jak słowo „język". Nawet jeśli będziemy je rozważać w bezpiecznej odległości od jakiegokolwiek modelu teoretycznego, w pragmatycznej historii Języka" nie jako pojęcia, lecz jako dydaktycznego zadania, które nie omija żadnego człowieka, wkrótce staniemy przed teoretycznymi zagadkami. Najbardziej znany i ogólny ze wszystkich modeli językowych, klasyczne trivium, według którego nauki o języku stanowią gramatyka, retoryka i logika (lub dialektyka), w rzeczywistości jest zestawem nierozładowanych napięć, tak silnych, by móc generować bez końca dyskurs ciągłych niepowodzeń, którego jeszcze jeden rozdział stanowi współczesna teoria literatury - nawet najbardziej pewna siebie. Owe trudności dotyczą wewnętrznych relacji między jej częściami składowymi, jak również między dziedziną języka a ogólną wiedzą o świecie, między trivium a quadrivium, obejmującym pozasłowne [non-verbal] nauki o liczbach (arytmetykę), przestrzeni (geometrię), ruchu (astronomię) i czasie (muzykę). W historii filozofii połączenie to tradycyjnie, i zarazem faktycznie, umożliwia logika - obszar, na którym rygor językowego dyskursu o samym sobie dorównuje rygorowi matematycznego dyskursu o świecie. Dla przykładu, siedemnastowieczna epistemologia - w momencie gdy między filozofią a matematyką istniał szczególnie bliski związek - stawia za jedyny wzór koherencji i ekonomii język czegoś, co nazywa geometrią [mos geometricus], który de facto zawiera w sobie czysty związek przestrzeni, czasu i ilości. Rozumowanie more geometrico „jest to [...] niemal jedyna dziedzina nauki ludzkiej, która przytacza dowody niezbite, gdyż ona jedna jest naprawdę metodyczna, podczas gdy we wszystkich innych z przyrodzonej konieczności panuje jakiś zamęt, którego są w pełni świadomi tylko geometrzy". Jest to jasny przykład wzajemnego powiązania nauki o świecie fenomenów i nauki o języku rozumianej jako definicyjna logika, wstępny warunek poprawnego, aksjomatyczno-dedukcyjnego, syntetycznego rozumowania. W ten sposób możliwość swobodnego krążenia między logiką a matematyką ma swą własną, złożoną i pełną problemów historię, podobnie jak jej współczesne odpowiedniki - przy innej logice i innej matematyce. Dla naszego obecnego wywodu ma znaczenie to, że owo połączenie nauk o języku z naukami matematycznymi przedstawia szczególnie przekonującą wersję łączności między teorią języka, jak logika, i wiedzą o świecie zjawisk, do którego dostęp umożliwiła matematyka. W takim systemie estetyka ma swoje z góry ustalone i jak najbardziej właściwe miejsce - jeśli nie zostaje zakwestionowany priorytet logiki w modelu trivium. Ponieważ nawet jeśli się zakłada, dla dobra wywodu i na przekór wielu dowodom historycznym, że łączność między logiką a naukami przyrodniczymi jest solidna, to pozostawia się otwartą kwestię - w ramach samego trivium - relacji między gramatyką, retoryką i logiką. I w tym właśnie punkcie literackość - używanie języka, które wysuwa funkcję retoryczną przed gramatyczną i logiczną - staje się elementem decydującym, choć destrukcyjnym; elementem, który różnymi metodami i pod różnymi aspektami burzy wewnętrzną równowagę modelu i, co za tym idzie, także jego zewnętrzne przedłużenie w kierunku świata pozajęzykowego [non-verbal].
Logika i gramatyka zdają się mieć sporo naturalnego podobieństwa względem siebie: gramatycy z Port-Royal - w tradycji lingwistyki kartezjańskiej - bez kłopotów mogli być także logikami. Te same tendencje obecne są i dzisiaj w bardzo różnych metodach i terminologiach, które niemniej jednak zachowują tę samą orientację w kierunku uniwersalności, jaką logika dzieli z nauką. Odpowiadając tym, którzy przeciwstawiają jednostkowość określonych tekstów naukowej ogólności semiotycznego modelu, Greimas rozważa prawo do stosowania nazwy „gramatyka" do opisu czytania, które nie musiałoby mieć charakteru uniwersalnego. Ci, którzy mają wątpliwości co do metod semiotycznych, jak pisze: „postulują konieczność skonstruowania gramatyki dla każdego osobnego tekstu. Tymczasem istotą [le propre] gramatyki jest możność wyjaśniania dużej liczby tekstów, natomiast używając tego terminu metaforycznie [...], nie da się ukryć, że w rzeczywistości porzuciło się już model semiotyczny". Nie ma wątpliwości, że to, co ostrożnie nazwane tu zostało „dużą liczbą", zawiera nadzieję, że przynajmniej jakiś przyszły model da się zastosować do wszystkich tekstów. Nie jest znów obecnie naszym celem rozważanie wartości tego metodologicznego optymizmu, a jedynie przedstawienie go jako przykładu ciągłej symbiozy między gramatyką a logiką. Jest rzeczą oczywistą, że dla Greimasa, jak również dla całej tradycji, do której należy, gramatyczne i logiczne funkcje języka wzajemnie się uzupełniają. Gramatyka jest izotopem logiki.
Co za tym idzie, każda teoria językowa, nie wyłączając teorii literatury, dopóki znajduje oparcie w gramatyce, dopóty nie zagraża temu, co uważamy za podstawową zasadę wszystkich kognitywnych i estetycznych systemów językowych. Gramatyka podporządkowana jest logice, która w zamian daje dostęp do wiedzy o świecie. Studia nad gramatyką, pierwszą z artes liberales, są koniecznym warunkiem wstępnym wiedzy naukowej i humanistycznej. Dopóki nie naruszają one wspomnianej zasady, dopóty w teorii literatury nie ma nic groźnego. Łączność między teorią a fenomenalizmem zapewnia i ochrania sam system. Trudności pojawiają się wyłącznie wówczas, gdy nie da się już ignorować epistemologicznego nacisku retorycznego wymiaru języka; innymi słowy, gdy nie można już traktować go jedynie jako dodatku, ornamentu w obrębie funkcji semantycznej.
Niepewny związek gramatyki i retoryki (w przeciwieństwie do związku gramatyki i logiki) daje się zauważyć — w historii trivium – w niepewnym statusie figur mowy, czyli tropów, będących częścią składową języka, która łączy ponad omawianymi granicami oba obszary. Tropy zarówno należały do nauki gramatycznej, jak i uważane były za czynnik semantyczny o specjalnej funkcji (lub wpływie), sprawiającej, że retoryka miała funkcję perswazyjną i znaczeniową. W przeciwieństwie do gramatyki tropy odwiecznie należą do języka. Stanowią one funkcje tekstotwórcze, które nie muszą być oparte na niewerbalnej ukończonej całości [entity], gramatyka zaś jest z definicji zdolna do pozajęzykowych uogólnień. Ukryte napięcia między retoryką a gramatyką znajdują wyraz w czytaniu procesie, w którym obie muszą wziąć udział. Okazuje się, że opór wobec teorii w rzeczywistości jest oporem wobec czytania, oporem, który jest, być może, jeszcze silniejszy we współczesnych badaniach, w metodologiach, które nazywają się teoriami czytania, nie spełniają jednak funkcji, którą stawiają sobie za cel.
Co mieliśmy na myśli, mówiąc, że badanie tekstów literackich musi zależeć od aktu czytania, lub też twierdząc, że akt ten systematycznie nie jest spełniany? Zdecydowanie coś więcej niż tautologię, że należy przeczytać przynajmniej fragment, choćby niewielki, tekstu (lub przeczytać fragment, choćby niewielki, tekstu o tekście), by móc coś o nim stwierdzić. Jest rzeczą normalną, że krytyka literacka oparta jedynie na pogłoskach rzadko jest stawiana za wzór. Podkreślając ową pod żadnym względem nieoczywistą konieczność czytania, zakładamy co najmniej dwie rzeczy. Po pierwsze, że literatura nie stanowi przezroczystego przekazu, gdzie można przyjąć jako pewnik, że rozróżnienie między przekazem a nośnikiem jest jasno ustalone. Po drugie - co jest już bardziej problematyczne — zakłada się, że gramatyczne rozszyfrowywanie tekstu pozostawia element nierozstrzygnięcia, który musi być, choć nie może, rozszyfrowany metodami gramatycznymi, nawet najszerzej pojętymi. Rozszerzenie gramatyki, by objąć mogła wymiary parafiguralne, jest de facto najwybitniejszą i najbardziej dyskutowaną strategią współczesnej semiologii, szczególnie w badaniach nad strukturami syntagmatycznymi i narracyjnymi. Kodyfikacja elementów związanych z kontekstem poza syntaktycznymi granicami zdania doprowadziła do systematycznych badań wymiarów metafrazowych [metaphrastic] oraz, znacznie oczyściła i poszerzyła wiedzę o kodach tekstualnych. Niemniej jednak jest rzeczą równie oczywistą, że owo rozszerzenie jest zawsze skierowane strategicznie w stronę zastępowania figur retorycznych kodami gramatycznymi. Tendencja zastępowania terminologii retorycznej przez gramatyczną (mówienie na przykład o hipotaksie w stosunku do tropów anamorficznych lub metonimicznych) stanowi część wyraźnego programu, którego intencje w całości godne są podziwu, zmierzają bowiem do opanowania i wyjaśnienia znaczenia. Zastępowanie modelu hermeneutycznego semiotycznym, interpretacji dekodowaniem - zważywszy zamęt, jaki wprowadziła historyczna niestabilność znaczeń tekstualnych (nie wyłączając, rzecz jasna, tekstów kanonicznych) - stanowi znaczny postęp. Rozwiązano dzięki temu wiele niejasności związanych z „czytaniem".
Niemniej jednak można postawić argument, że żadne gramatyczne dekodowanie, choćby najczystsze, nie może dotrzeć do decydujących [determining] figuralnych wymiarów tekstu. We wszystkich tekstach istnieją elementy, które w żaden sposób nie są niegramatyczne, lecz których funkcja semantyczna nie jest gramatycznie definiowalna ani w nich samych, ani w kontekście. Jeżeli interpretujemy formę dopełniacza w tytule niedokończonego poematu Keatsa The Fall of Hyperion jako wskazującą na „upadek Hyperiona" [Hyperion's fall], wówczas jest to historia [case story] klęski zadanej starej potędze przez nową, fabuła łatwo rozpoznawalna, od której faktycznie Keats wyszedł, później jednak coraz bardziej od niej odchodził; jeżeli zaś rozumiemy tytuł jako „Hyperion upadający" [Hyperion falling] - wtedy jest to znacznie mniej precyzyjne i bardziej niepokojące przywołanie właściwego procesu upadania, bez względu na początek, koniec, czy też tożsamość istoty, która upada [to whom it befalls to be falling]. Ta historia w rzeczywistości pojawia się w późniejszym fragmencie zatytułowanym The Fall of Hyperion, dotyczy jednak postaci, która bardziej przypomina Apollina niż Hyperiona; tego samego Apollina, który w pierwszej wersji poematu (zatytułowanej Hyperion) zdecydowanie bardziej powinien stać zwycięski niż upadać - jeśli Keats nie był zmuszony i nie miał specjalnego powodu, by zniekształcać historię zwycięstwa Apollina. Czy tytuł mówi nam, że Hyperion upada, Apollo zaś stoi, czy też mówi, że i Hyperion, i Apollo (i Keats, którego czasami trudno odróżnić od Apollina) na przemian, w sposób nieunikniony, wciąż upadają? Oba odczytania są poprawne pod względem gramatycznym, sam kontekst (opowieść asekurująca - the ensuring narrative) nie pozwala jednak wybrać właściwej wersji. Kontekst narracyjny zarazem pasuje do obu i nie pasuje do żadnej — nasuwa się nawet sugestia, iż fakt, że Keats nie zdołał ukończyć żadnej z wersji, pokazuje, że nie mógł on, podobnie jak my, odczytać własnego tytułu. Można także odczytać słowo „Hyperion" w The Fall of Hyperion w sposób figuralny lub, jeśli ktoś chce, intertekstualny, odwołując się nie do historycznej ani mitologicznej postaci, lecz do tytułu wcześniejszego tekstu Keatsa (Hyperion). Czy jednak wówczas opowiadamy historię klęski [fall] pierwszego tekstu jako Zwycięstwa drugiego, upadku Hyperiona jako zwycięstwa The Fall of Hyperion? Pozornie tak, jednak nie całkiem, gdyż drugi tekst także nie został dokończony. Czy też może opowiadamy historię o tym, dlaczego o wszystkich tekstach, jako tekstach, zawsze można powiedzieć, że ponoszą klęskę [fall]? Pozornie tak, jednak również nie całkiem, gdyż historia klęski pierwszej wersji, opowiedziana w drugiej, stosuje się wyłącznie do pierwszej wersji i w sposób umotywowany nie może być także odczytywana jako oznaczająca upadek The Fall of Hyperion. Nierozstrzygalność obejmuje figuralny lub dosłowny status zarówno samego imienia Hyperion, jak i czasownika upadać [to fall], jest więc kwestią figuralności, a nie gramatyki. W „upadku Hyperiona" słowo „upadek" ma ewidentnie charakter figuralny, jest przedstawieniem figuralnego upadku, a my, czytelnicy, odczytujemy ten upadek, nie upadając [standing up]. Jednak w „Hyperionie upadającym" sprawa przedstawia się inaczej, jeśli bowiem Hyperion może być Apollinem, a Apollo może być Keatsem, wówczas może być także nami, a jego figuralny (czyli symboliczny) upadek staje się także jego i naszym dosłownym upadaniem. Różnica między tymi dwoma odczytaniami ma strukturę tropu. To, jak odczytujemy tytuł, ma ogromne znaczenie - nie tylko jako ćwiczenie się w dziedzinie semantyki, lecz także jako sprawdzian tego, jak dany tekst właściwie na nas oddziałuje. Gdy stoimy w obliczu nieuniknionej konieczności podjęcia decyzji, żadna analiza gramatyczna ani logiczna nam nie pomoże. Podobnie jak Keats musiał przerwać opowieść, tak i czytelnik zmuszony jest przerwać rozumienie w momencie, gdy jest całkowicie zajęty czytaniem. Trudno oczekiwać pocieszenia w „grozie symetrii" między położeniem autora i czytelnika, w tym momencie bowiem symetria ta nie stanowi już pułapki formalnej, lecz rzeczywistą, a kwestia ta przestaje być „jedynie" teoretyczna.
Owo przekreślenie teorii, owo naruszenie stabilnego pola kognitywnego, które rozciąga się od gramatyki, poprzez logikę, do ogólnej nauki o człowieku i o świecie fenomenów, może zostać przekształcone w teoretyczny projekt retorycznej analizy, który odkrywać będzie nieadekwatność gramatycznych modeli nieczytania [non-reading].
Retoryka, przez swą czynnie negatywną relację do gramatyki i logiki, bez wątpienia przekreśla dążenie trivium (i przez to - języka) do bycia epistemologicznie stabilną konstrukcją. Opór wobec teorii jest oporem wobec retorycznego, czyli tropologicznego wymiaru języka, wymiaru, który wydaje się wyraźniejszy na powierzchni literatury (szeroko pojętej) niż w innych formach słownych [verbal manifestations] lub - precyzyjniej rzecz ujmując — który może zostać odkryty w jakimkolwiek słownym zdarzeniu [verbal event], gdy odczyta się je tekstualnie. Ponieważ zarówno gramatyka, jak i figuracja stanowią integralną część czytania, wynika z tego, że czytanie jest procesem negatywnym, w którym rozumienie gramatyczne jest za każdym razem przekreślane i zastępowane przez retoryczne. Model trivium zawiera w sobie pseudodialektykę własnego przekreślania, a historia tego modelu zawiera historię owej dialektyki.
Wniosek ten pozwala na nieco bardziej usystematyzowany opis współczesnej sceny teoretycznej. Scena ta zdominowana jest przez zwiększony nacisk na czytanie jako problem teoretyczny, czy też - jak to czasami błędnie się określa - przez większy nacisk na recepcję niż na produkcję tekstów. Na tym właśnie obszarze pojawiły się najbardziej owocne wymiany poglądów między krytykami i pismami naukowymi z różnych krajów, a najciekawszy dialog rozwinął się między teorią literatury a innymi dyscyplinami, zarówno w sztuce i literaturze, jak i lingwistyce, filozofii i naukach społecznych. Rzetelny raport o obecnym stanie teorii literatury w Stanach Zjednoczonych powinien podkreślać nacisk, jaki kładzie się na czytanie - zjawisko to, co więcej, było już obecne w tradycji Nowej Krytyki lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Metody są obecnie lepsze pod względem technicznym, jednakże współczesne zainteresowanie poetyką literatury tradycyjnie ściśle łączy się z problematyką czytania. A ponieważ stosowane modele bez wątpienia nie mają już ani charakteru czysto intencjonalnego i skoncentrowanego na identyfikowalnym „ja" [self], ani też czysto hermeneutycznego i postulującego tekst o jednym początku, prefiguralny i absolutny, wygląda na to, że skoncentrowanie na czytaniu doprowadzić może do ponownego dotarcia do teoretycznych trudności związanych z retoryką. Do pewnego stopnia w tym właśnie tkwi główny problem, choć niezupełnie. Być może, najbardziej pouczający aspekt współczesnej teorii stanowi wyklarowanie technik, dzięki którym unika się zagrożenia tkwiącego w analizie retorycznej - w momencie gdy skuteczność owych technik rozwinęła się tak dalece, że retoryczne przeszkody w rozumieniu nie mogą być już więcej błędnie traktowane jako tematyczne i fenomenologiczne komunały. Opór wobec teorii, który, jak zobaczyliśmy, jest oporem wobec czytania, przybiera najbardziej rygorystyczną i wypracowaną pod względem teoretycznym formę wśród teoretyków czytania, dominujących na współczesnej scenie teoretycznej.
Byłoby rzeczą stosunkowo prostą, choć długotrwałą, pokazać, że nie jest tak w wypadku teoretyków czytania, którzy jak Greimas lub, na bardziej szczegółowym poziomie, Riffaterre, lub też, w inny sposób, Jauss bądź Wolfgang Iser i którzy mają określony, choć czasami tajemniczy, wpływ na teorię literatury w tym kraju - przywiązani tą do stosowania modeli gramatycznych, lub, w wypadku Receptionsaesthetik, do tradycyjnych modeli hermeneutycznych, które nie pozwalają na problematyzację fenomenalizmu czytania i dlatego ograniczają się bezkrytycznie do teorii literatury zakorzenionej w estetyce. Taki argument łatwo jest wysunąć, ponieważ gdy czytelnik staje się świadomy retorycznego wymiaru tekstu, bez wątpienia zdoła odnaleźć w tekście przykłady [textual instances], które nie dają się zredukować ani do gramatyki, ani do historycznie określonego znaczenia, pod warunkiem, że chce on uznać to, co zauważa. Problem szybko staje się kłopotliwy, gdy ma odpowiadać za podzielaną niechęć do uznania tego, co oczywiste. Argumentacja taka byłaby obszerna, musiałaby bowiem zawierać z konieczności szczegółową analizę tekstu; można zwięźle zwrócić uwagę na gramatyczną nieokreśloność tytułu takiego jak The Fall of Hyperion, jednakże skonfrontowanie tej nierozstrzygalnej zagadki z krytyczną recepcją i interpretacją [reading] tekstu Keatsa wymaga nieco miejsca.
Dowodzenie nie jest tak łatwe (i być może mniej ważne) w wypadku teoretyków czytania, którzy unikają retoryki na inny sposób. W ostatnich latach byliśmy świadkami silnego wzrostu zainteresowania określonymi elementami języka, których funkcja nie tylko nie zależy od jakiejkolwiek formy fenomenalizmu, lecz także jakiejkolwiek formy pojmowania i które, co za tym idzie, odkładają rozważanie tropów, ideologii etc. na plan dalszy lub wykluczają z procesu czytania - mającego głównie charakter performatywny. W pewnych wypadkach ponownie zostaje wprowadzone połączenie między performancją, gramatyką, logiką i stabilnym referencjalnym znaczeniem, a wynikające z tego teorie (jak w wypadku Ohmanna) nie są w istocie dalekie od teorii zdeklarowanych gramatyków i semiotyków. Jednak najbardziej wnikliwi praktycy teorii czytania opartej na aktach mowy unikają tego posunięcia i słusznie obstają przy konieczności utrzymania właściwej performancji aktów mowy, mającej bardziej charakter konwencjonalny niż kognitywny, niezależny od ich przyczyn i skutków - aby utrzymać, posługując się ich terminologią, illokucyjną moc niezależnie od perlokucyjnej funkcji. Retoryka, rozumiana jako perswazja, wypędzana jest (jak Koriolan) ze sfery performatywnej i wypierana do afektywnego obszaru perlokucji. Stanley Fish przekonująco stawia taką tezę w doskonałym szkicu. Podejrzliwość co do tego wniosku wzbudza fakt, że przenosi się przez to perswazję, w rzeczywistości nierozłączną od retoryki, do sfery czysto afektywnej i intencjonalnej i nie bierze się w rachubę sposobów perswazji, które są nie mniej retoryczne i nie mniej czynne w tekstach literackich, które jednak należą do porządku perswazji przez dowodzenie [proof], a nie perswazji przez zwodzenie [seduction]. Tak więc pozbawić retoryk jej epistemologicznego znaczenia można jedynie wówczas, gdy ominie się jej tropologiczne, figuralne funkcje. To tak, jakby - by powrócić na chwilę do modelu trivium - retoryk a miała być odłączona od ogólności wspólnej gramatyce i logice i rozważana jedynie jako korelat mocy illokucyjnej. Zrównanie retoryki z psychologią, a nie z epistemologią, otwiera ponure perspektywy pragmatycznej banalności, tym bardziej ponure, jeśli zestawić je z błyskotliwością analizy performatywnej. Teorie aktów mowy de facto powtarzają, w sposób znacznie skuteczniejszy, gramatyzację trivium kosztem retoryki. Opisywanie performatywności jako czystej konwencji redukuje ją w efekcie do jednego z kodów gramatycznych. Związek między tropem a performancją jest w rzeczywistości bliższy, choć bardziej destrukcyjny niż to, co tutaj się proponuje. Ani też relacja ta nie zostaje właściwie uchwycona przez odwołanie do zakładanego „kreatywnego" aspektu performancji, z czym słusznie polemizuje Fish. Performatywna moc języka może być określona jako pozycyjna, w odróżnieniu od konwencjonalnej, jak również od „kreatywnie" (lub, w technicznym znaczeniu tego słowa, intencjonalnie) konstytutywnej. Przydatność teorii czytania opartych na aktach mowy polega jedynie na tym, że przygotowują one drogę dla czytania retorycznego, którego unikają.
Jest to wciąż prawdą, nawet jeśli można sobie wyobrazić „prawdziwie" retoryczne odczytanie, unikające jakichkolwiek nadmiernych fenomenalizacji lub jakichkolwiek nadmiernych gramatycznych czy performatywnych kodyfikacji tekstu - rzecz to niekoniecznie niemożliwa: zdecydowanie powinny do tego dążyć metody teorii literatury. Odczytanie takie naprawdę wyglądałoby na metodologiczne przekreślanie gramatycznego konstruktu oraz byłoby - ze względu na systematyczne rozłączanie członów trivium — zarówno teoretycznie solidne, jak i efektywne. Technicznie poprawne odczytania retoryczne mogą być nudne, monotonne, przewidywalne i nieprzyjemne - są jednak niepodważalne. Są one również totalizujące (i potencjalnie totalitarne), ponieważ jeśli struktury i funkcje, jakie ukazują, nie prowadzą do wiedzy o pewnej skończonej całości [entity] (jak np. język), są natomiast niepewnymi procesami tworzenia wiedzy, które uniemożliwiają jakimkolwiek jednostkom [entities], w tym lingwistycznym, wejście do dyskursu jako takiego, to są one w rzeczywistości uniwersalne, są nieustannie niedoskonałymi modelami językowej niemożności bycia językiem modelowym. Stanowią one, zawsze teoretycznie, najbardziej elastyczny teoretyczny i dialektyczny model, będący ponad wszystkimi modelami, a także mogą słusznie rościć pretensje do zawierania w swym niedoskonałym wnętrzu wszystkich innych niedoskonałych modeli unikania czytania [reading-avoidance], modeli referencyjnych, semiologicznych, gramatycznych, performatywnych, logicznych lub jakichkolwiek. Są i zarazem nie są teorią, są uniwersalną teorią niemożliwości teorii. Niemniej jednak będąc teorią, to znaczy nadając się do nauczenia, uogólnienia i będąc szczególnie podatnymi na systematyzacje, odczytania retoryczne - jak i inne - wciąż unikają i stawiają opór odczytaniom, które popierają. Nic nie może przezwyciężyć oporu wobec teorii, gdyż sama teoria jest owym oporem. Im bardziej wzniosłe są cele i lepsze metody teorii literatury, tym mniej staje się ona możliwa. Niemniej jednak teorii literatury nie grozi klęska; może ona jedynie rozwijać się, a im większy opór się jej stawia, tym bardziej się rozwija, albowiem język, jakim się posługuje, jest językiem oporu wobec siebie [self-resistance]. I tylko nie można stwierdzić, czy rozwój ten stanowi zwycięstwo, czy klęskę [fall].
przełożył Michał Rusinek
Autorami tych książek są odpowiednio: M. H. Abrams, R. P. Blackmur oraz W. K. Wimsatt (i Monroe G. Beardsley) [przyp. red.].↩