590

Wojna domowa w X'56 roku? W październiku 1956 roku w obliczu ewentualnej interwencji sowieckiej, część dowódców Korpusu Bezpiecznego Wewnętrznego zamierzała przeciwstawić się próbom narzucenia przez Moskwę swojego kandydata na szefa partii komunistycznej. Po śmierci Bieruta, w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej nasilił się konflikt pomiędzy dwiema frakcjami – tzw. Natolińczykami oraz Puławianami. Pierwsi z nich domagali się powrotu do rządów „twardej ręki” oraz postulowali „odżydzenie” partii. Generał Witaszewski, wiceminister obrony narodowej i szef Głównego Zarządu Politycznego WP podczas narady aktywu w Łodzi zapowiedział walke z elementamni wrogimi w partii nawet przy pomocy „gazrurki”, czym zyskał sobie natychmiast przydomek „Generał-Gazrurka”. Drudzy proponowali przeprowadzenie reform gospodarczych i politycznych. Obie grupy łączył sprzeciw wobec prób ukarania winnych zbrodni stalinowskich. Członkowie obu grup byli, bowiem w dużej mierze odpowiedzialni za te zbrodnie. W celu uspokojenia walk frakcyjnych, w lipcu 1956 roku do Warszawy przybyli premier ZSRS Nikołaj Bułganin oraz marszałek Georgij Żukow. Bułganin podczas obchodów 22 lipca, mając na uwadze niedawne powstanie poznańskie, wskazał, iż źródłem wszelkich kłopotów są „imperialiści zachodni”. Skrytykował także ”liberalizm„ peerelowskiej prasy, wspierając Natolińczyków. Ci od razu przystąpili do ofensywy, a ich nieformalny przywódca Zenon Nowak zażądał ograniczenia swobody prasy, utrzymania kołchozów, zmniejszenia liczby Żydów w kierownictwie PZPR, zwolnienia Prymasa Wyszyńskiego oraz dokonania podwyżki płac o 50%. Postulaty te nie zyskały wsparcia większości członków KC PZPR. I sekretarz KC PZPR Edward Ochab w trakcie zjazdu KPCh zyskał wsparcie Chińczyków dla swych planów. Torańskiej relacjonował, iż „zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli dojdzie do poważnego konfliktu w Polsce, to Związek Radziecki, mimo ciężkich komplikacji, nie będzie się w stosunku do nas wahał. Dlatego starałem się nie dopuścić do sytuacji kryzysowej, a równocześnie przeciwdziałać izolowaniu PZPR w ramach naszego socjalistycznego obozu. Szczególnie znaczenie przywiązywaliśmy do dobrego informowania chińskiej partii (….) o naszej niezłomnej woli zachowania socjalistycznego kursu naszej narodowej i międzynarodowej polityki. (…) Sen moich wypowiedzi sprowadzał się do tego, że my chcemy w Polsce własne sprawy załatwiać sami. (…) Chińscy towarzysze z dużą sympatią odnieśli się do naszych spraw i wyczuwałem, że osobiście do mnie mieli partyjne zaufanie”. Z początkiem października 1956 roku sytuacja w kraju dojrzała do wybuchu. Coraz więcej Polaków domagało się przeprowadzenia gruntownych reform gospodarczych i politycznych, przestrzegania praworządności oraz zmiany charakteru, dotychczas wasalnych, stosunków z Moskwą. Obie frakcje w PZPR próbowały pozyskać b. przywódcę partii, odsuniętego w 1948 roku, Władysława Gomułkę, który zażądał objęcia przez siebie funkcji szefa partii oraz miejsc w kierownictwie dla swoich ludzi. Dotychczasowy I sekretarz KC PZPR Edward Ochab zgodził się na to, a Biuro Polityczne PZPR wyznaczyło na 19 października 1956 roku termin VIII plenum KC, na którym miano formalnie przeprowadzić te zmiany. Zaniepokojeni Natolińczycy wysłali alarmujące depesze do Moskwy, w których szczególny nacisk położyli na zamiar usunięcia z władz partii, marszałka Rossowskiego, co miało ich zdaniem dowodzić antysowieckiego charakteru planowanych zmian. W odpowiedzi Kreml wezwał całe polskie Biuro Polityczne do Moskwy na 17 października. Ochab zaproponował przełożenie wizyty na termin późniejszy, po zakończeniu plenum. Sytuacja coraz szybciej zmierzała do starcia. 18 października 1956 roku ambasador ZSRS w Warszawie Pantalejmon Ponomarienko powiadomił kierownictwo PZPR, że następnego dnia przybędzie do Polski specjalna delegacja sowiecka „celem omówienia bieżącej sytuacji w Partii i kraju” W nocy z 18 na 19 października niektóre jednostki sowieckie stacjonujące w Polsce rozpoczęły powolny marsz w kierunku Warszawy, a głównodowodzący Północnej Grupy Wojsk Armii Sowieckiej, gen. Kużma Galicki, rozlokował swój sztab w Łęczycy. Na lotniskach w Łasku i Środzie znalazły się grupy sowieckich oficerów. Okręty sowieckiej floty w Świnoujściu, także na wodach Zatoki Gdańskiej zostały postawione w stan gotowości bojowej. Przestrzeń powietrzna nad polskim wybrzeżem patrolowały sowieckie samoloty ze związków taktycznych armii rozlokowanej w Polsce. Na dodatek w stan gotowości bojowej postawiono niektóre jednostki Okręgów Wojskowych - Kijowskiego i Białoruskiego. Równolegle minister obrony narodowej marszałek Konstanty Rokossowski nakazał szefowi Sztabu Generalnego gen. Jerzemu Bordzikowskiemu postawienie podległych mu jednostek w stan pogotowia oraz przeprowadzenie przesunięć niektórych oddziałów w pobliże Warszawy lub wejścia do samego miasta. W ciągu 19 października 1956 roku do Warszawy przybył oddział 1 pułku 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej, dwa bataliony saperów z 2 Ciężkiej Brygady Saperów z Kazunia, batalion szkolny 5 pułku łączności. Kilkadziesiąt czołgów z 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej z Zambrowa skierowano do Jabłonny oraz Legionowa. W tym samym czasie postawiono w stan gotowości jednostki akademii wojskowych, w tym WAT, którego zadaniem był „wyjazd na miasto, gdy zajdzie ku temu potrzeba i niedopuszczenie tłumów do KC”. Taki sam rozkaz otrzymała Akademia Sztabu Generalnego, która miała wytypować 300 oficerów, zorganizować ich w plutony i kompanie, następnie wydać uzbrojenie. Analogiczne działania od 17 października wykonywały jednostki Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który został utworzony został w marcu 1945 roku i do którego zadań należało zwalczanie „band”, czyli niepodległościowej polskiej partyzantki. Na mocy rozkazu z 19 września 1956 roku KBW otrzymał nowe zadania – „zwalczanie grup sił specjalnych bazujących na krajowej organizacji” oraz „likwidacja zamieszek w dużych skupiskach ludzkich”. Jednostki Korpusu miały być podporą reżimu i stanowić jego bezpośrednią osłonę, a ówczesny dowódca KBW gen. Muś uznał, iż „KBW stanowił zwartą i karną siłę, przy pomocy, której w ciągu jednej nocy można było dokonać zmian w całym państwie”. Wprowadzenie stanu gotowości w jednostkach KBW motywowano wrastającymi niepokojami społecznymi. W rzeczywistości dowództwo Korpusu obawiało się zamachu stanu, dokonanego przez Natolińczyków wspieranych przez Rokossowskiego. „Przed plenum – relacjonował Muś - na żądanie Marszałka wycofano warte z kwatery głównej dotąd pełnioną prze KBW. Trudne stawały się kontakty ze Sztabem Generalnym i Sztabem WOW. W przeddzień plenum, do Warszawy przybyła grupa generałów radzieckich zakwaterowana w Al. I Armii 16. Na 19-go zarządzono odprawę oficerów na Cytadeli”. Plan opracowany przez szefostwo Korpusu przewidywał, więc „wzmocnienie warty wokół gmachu ówczesnej Rady Państwa, silnej grupy rozmieszczonej wewnątrz gmachu, odwód w sile kompanii w parku Łazienkowskim. Poza tym główne siły interwencyjne były rozmieszczone w koszarach przy ul. Podchorążych i 29 Listopada oraz w siedzibie KBW przy ul. Rakowieckiej-Puławskiej. Zaplanowano dyskretne obsadzenie w nocy wojskiem takich obiektów jak gmach KC, gmach Polskiego radia przy ul. Myśliwieckiej i centrali telefonicznej przy ul. Poznańskiej, wzmocniono wartę przy mieszkaniach członków Biura Politycznego”. Dla przeprowadzenia tej operacji użyto I Nadwiślańskiej Brygady, batalionu wartowniczego, batalionu dział pancernych oraz batalionu z Góry Kalwarii. W sumie ponad 2 tysiące żołnierzy Propozycja ściągnięcia pułków z Lublina i Kielc nie została przeprowadzona wobec sprzeciwu szefa MSW Władysława Wichy oraz Edwarda Ochaba, z którymi konsultowano wszelkie plany. Sam Ochab w rozmowie z Torańską stwierdza, iż „nie miałem konkretnych dowodów, że szykuje się, jak pani nazywa, i przygotowywane są listy proskrypcyjne, chociaż można było rejestrować różne niepokojące symptomy. Towarzysz Rokossowski natarczywie domagał się wszczęcia energicznych kroków przeciw i nawet, w pewnym momencie zaczął bić pięścią w stół. Musiałem mu powiedzieć, że to nie odprawa dla wojskowych, tylko posiedzenie Biura Politycznego i nie ma tutaj ludzi płochliwych, którzy dadzą się zastraszyć. (…) W kraju wytwarzała się jednak sytuacja, która była szczególnie dla niego trudna i dramatyczna”. Równocześnie profilaktyczne przygotowania KBW uzasadniał grą polityczną z „radzieckimi towarzyszami”, którym chciał uświadomić, że „my tylko załatwiamy swoje sprawy wewnętrzne, gorzej, lepiej, ale załatwiamy. I do głowy nam nie przychodzi to, co wam, by coś wam narzucić, albo pytać was, co chcecie robić”. Rozpoczynała się gra nerwów, której wynik zależał od determinacji obu stron. Zgodnie z zapowiedzią 19 października 1956 roku w godzinach rannych delegacja sowiecka z Nikitą Chruszczowem na czele wylądowała na Okęciu. Chruszczow, widząc delegację Biura Politycznego z Ochabem i Gomułka, zrobił awanturę. „Chruszczow – relacjonował Gomułka – przywitał się przede wszystkim z tow. Rokossowskim i generalicją, podkreślając – to są ludzie, na których ja się opieram. Zwracając się do nas, powiedział”. Następnie zażądał odwołania plenum, wyrażając pretensję o pominięcie w proponowanym nowym składzie władz tow. tow. Rokossowskiego, Nowaka, Mazura i Jóźwiaka, którzy byli gwarantem sojuszu polsko-sowieckiego. W odpowiedzi Gomułka zaproponował przeprowadzenie rozmów w Belwederze. „Tow. Chruszczow – dalej relacjonował Gomułka - powiedział: ”. Gomułka odparł, iż „jeżeli rozmawia się z rewolwerem na stole, to wtedy nie płaszczyzny rozmów” i zadeklarował, iż „pod groźbą siły fizycznej, to ja się nie nadaję. Mój pierwszy krok, który robię w pracy partyjnej po dłuższej przerwie, musi być przerwany”. Ostatecznie Chruszczow zgodził się na rozmowy. Wstrzymano obrady VII plenum KC, a na spotkaniu kierownictwa PZPR Gomułka poprosił o wyrażenie opinii na temat groźby interwencji Armii Czerwonej, stwierdzając: „Ja nie chcę zrywać przyjaźni polsko-radzieckiej, uważam, że to, co my proponujemy, wzmocni tę przyjaźń. Wszelkie inne formy załatwienia tych spraw rozpętają nam tylko kampanię antyradziecką. Chciałbym, żeby się towarzysze ustosunkowali do spraw interwencji i warunków poprowadzenia dalszej rozmowy”. Równocześnie nadal napływały kolejne meldunki o ruchach wojsk sowieckich w Polsce. „Około godziny 10-tej – wspominał Muś – przyszła niepokojąca wiadomość z Poznania. Meldowano stamtąd, że czołgi radzieckie maszerują na wschód. Jedna kolumna czołem doszła do Krotoszyna, przy czym miało tam dojść do incydentu, gdyż czołg uszkodził dom i przejechał człowieka. Zaczęły tez napływać wiadomości z Koszalina i przez posterunki milicji z Pomorza”.Także jednostki LWP, podległe Rokossowskiemu kontynuowały marsz w kierunku stolicy. „Przed godziną 11-tą – kontynuuje Mus – do sztabu wpłynęła wiadomość z Komendy Głównej MO od płk Skutelego, że w Legionowie formuje się kolumna samochodowa z czołgami w kierunku Warszawy. Podobny meldunek przyszedł z tego źródła o formowaniu się kolumn samochodowych z czołgami i pontonami z Modlina i Kazunia. Stało się to, co nasze kierownictwo uznało za niemożliwe. Rokossowski zdecydował się maszerować na Warszawę. W kilka minut później zadzwonił generał Hibner. Powiedział dosłownie: generale, kolumny piechoty i czołgów z Legionowa i Modlina maszerują na Warszawę. W tej sytuacji musimy wykonać nasz żołnierski obowiązek i odłożył słuchawkę. (…) Oznaczało to przyjąć walkę z nadciągającymi wojskami, rozpocząć wojnę domową na podstawie jednego telefonu”. Muś zadzwonił do Wichy i poinformował go, iż zdecydował o obsadzeniu mostów i wysłaniu osłonowej grupy na Bielany. Równocześnie zadzwonił do sztabu Generalnego, gdyż „niezależnie od dyspozycji bojowych zdawałem sobie sprawę, że coś trzeba zrobić, aby nie dopuścić do rozlewu krwi. W panującej w stolicy atmosferze jakiekolwiek walki wyciągną mieszkańców na barykady. Nowe powstanie warszawskie. Perspektywa straszna”. Niestety w sztabie większość dowódców była nieobecna, gdyż przebywała – wedle informacji dyżurnego oficera – na poligonie w Drawsku. Także próba rozmowy z osobami odpowiedzialnymi za wojsko nie powiodła się – „Nowak, Witaszewski – nie uchwytni. Wreszcie w Komitecie Centralnym dopadłem Misiaszka (zastępca kierownika Wydziału Organizacyjnego KC – Godziemba). Mówię mu: oddziały I dywizji maszerują na Warszawę. Otrzymałem rozkaz zatrzymania ich i ja ten rozkaz wykonam. (….) Proszę Was powiedźcie, komu trzeba niech wstrzymają marsz wojsk póki nie doszło do katastrofy. Misiaszek wysłuchał i obiecał zadziałać”. Polecenie Komara było uzgodnione jednak z Ochabem, który tak relacjonował swoją ówczesną decyzję Torańskiej: „ zatwierdziłem jego plan rozlokowania jednostek KBW w gotowości do ewentualnego działania (…). Poleciłem także tow. Alsterowi, aby wspólnie z gen. Komarem przygotowali rozkaz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych o postawieniu KBW w stan gotowości. Na temat tego rozkazu krążyły potem najrozmaitsze mity, których nie chcę komentować”. Nadal trwała, więc swoista operacja psychologiczna, mająca na celu zyskanie przewagi w rozpoczynających się negocjacjach w Belwederze.

W trakcie rozmów w Belwederze, marszałek Koniew wyjaśnił, iż ruchy wojsk sowieckich „są to od dawna zaplanowane manewry”, a na pytanie dotyczące działań jednostek LWP, Rokossowski miał powiedzieć, że „wojsko wraca z wykopków”. Na to - wedle racji Musia – Cyrankiewicz miał powiedzieć Rokossowskiemu: „Maszerujesz na Warszawę. Dobrze. Bierzcie z Witaszewskim władzę, ale na nikogo z nas nie liczcie”. W sekretariacie obok sali, w której trwały polsko-sowieckie rozmowy przebywał płk. Paszkowski, informując na bieżąco szefostwo KBW o ich przebiegu. Marsz kolumn wojska z Legionowa i Modlina był jednak bardzo wolny, co zdawało potwierdzać przypuszczenie, iż była to jedynie forma nacisku, albo też czekanie na podejście wojsk sowieckich. Te jednak były ciągle daleko na zachodzie, pod Kępnem, Kaliszem oraz Inowrocławiem i pod Warszawę mogły dojść dopiero późnym wieczorem. Do zasadniczego zwrotu doszło w godzinach popołudniowych, gdy Gomułce udało się przekonać Chruszczowa, że jego dojście do władzy nie niesie ze sobą zagrożenia dla socjalizmu i sowieckich interesów w PRL. W tej sytuacji sowiecki przywódca wydał polecenie wstrzymania ruchu wojsk sowieckich i powrotu do garnizonów. Niektóre z tych jednostek „wracały” jednak do miejsc stacjonowania do 23 października 1956 roku. O godzinie 18-tej odbyła się odprawa oficerów sztabu i garnizonu KBW z udziałem gen. Komara, na której szef Wojsk Wewnętrznych tak uzasadniał działania KBW: ”niektóre elementy próbują negować przebiegający proces demokratyzacji w kraju i znajdują w tym względzie posłuch i poparcie niektórych oficerów z wojska. Np. do INS (Instytutu Nauk Społecznych – Godziemba) zgłosiła się grupa oficerów protestująca p-ko opanowaniu KC przez Żydów. Obecnie odbywa się wiec na politechnice, po którym mogą zacząć bruździć i naszym obowiązkiem jest na takie przejawy odpowiednio odpowiedzieć. Jeżeli studenci i robotnicy wyjdą na miasto pod hasłami KC i za polityką KC nie będziemy występować, ale ktokolwiek spróbuje występować p-ko KC i z hasłami antyradzieckimi będziemy walczyć. Nasze wojska KBW mają swoją tradycję i przelewały już niejednokrotnie krew o władzę ludową i nie zawiodły, więc i dzisiaj bez względu na to, kto by podniósł rękę my będziemy bronić tej władzy i naszego Komitetu Centralnego jak przystało na komunistów”. Do sztabu KBW zadzwonił szef Sztabu Generalnego gen. Bordzikowski, który dotąd był nieuchwytny przez cały dzień. Na spotkanie z nim jedzie płk Helfer, którego Bordzikowski poprosił o wzmocnienie w nocy patroli KBW. Noc minęła spokojnie z tym, że około 7.00 dowódca KBW otrzymał dane o pojawieniu się na terenie dzielnicy Wola kilkunastu samochodów z wojskiem sowieckim. W tej sytuacji zorganizowano odprawę dowódców pododdziałów, na której „polecono zaalarmować wojsko i podać hasła („Tęcza” i „500”) na wypadek rozkazu zajęcia stanowisk ogniowych (zgodnie z opracowywanym kilka dni temu planem ochrony sztabu)”. Po godzinie sprawa wyjaśniła się – batalion łączności wojsk sowieckich zatrzymał się przejazdem w Warszawie. W związku z tym „polecono wojsku przystąpić do normalnych czynności”. 20 października 1956 roku o godzinie 6.45 sowiecka delegacja odleciała do Moskwy. Tego dnia wznowiono przerwane obrady VIII Plenum, w trakcie, którego Gomułka wygłosił przemówienie transmitowane przez radio. 21 października 1956 roku Gomułka został wybrany jednogłośnie na I sekretarza KC PZPR. Z kierownictwa partii usunięto Rokossowskiego, Mazura, Nowaka, Jóźwiaka i Dworakowskiego. Niezależnie od motywów działania, postawa dowództwa KBW umocniła Ochaba i Gomułkę w rozmowach z Chruszczowem. Gdyby, bowiem działania KBW nie były konsultowane z niektórymi członkami kierownictwa partii, gen. Muś zostałby po październiku natychmiast usunięty ze stanowiska za samowolę. W rzeczywistości dowodził KBW aż do 1964 roku.

Wybrana literatura:

A. Dudek, A. Kochański, K. Persak – Centrum władzy. Protokoły z posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR 1948-1970

E. Nalepa – Wojsko wobec polskiego Października’56: rezolucje, uchwały, listy

J. Poksiński, A. Kochański, K. Persak – Kierownictwo PPR i PZPR wobec wojska 1944-1956

L. Kowalski – Generałowie

T. Pióro – Armia ze skazą. W Wojsku Polskim 1945-1968 (Wspomnienia i refleksje)

T. Torańska – Oni

P. Machcewicz – Polski rok 1956

W. Jedlicki – Chamy i żydy

Godziemba's blog

O ZBĘDNYM MERDANIU OGONEM Uśmiercanie PiS-u stanowi ulubione zajęcie rządowych mediów. W równym stopniu jest oznaką chorobliwych obsesji trawiących pracowników ośrodków propagandy, jak ich zabobonnej wiary w moc słowa pisanego. Wielu z nich zdaje się wierzyć, że projekcją życzeń można zastąpić rzeczywistość, a ponieważ zabobon ten podziela większość Polaków festiwal uśmiercania PiS-u trwa nieprzerwanie, od co najmniej 6 lat. W okresach powyborczych przybiera postać masowej histerii, ogarniając zasięgiem nawet zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego. Stałość tego zjawiska zawdzięczamy łatwości, z jaką nasi rodacy przyjmują każdą medialną brednię, jak i osobliwej chorobie krótkiej pamięci, która nie pozwala objąć refleksją okresu dłuższego niż czas od włączenia i wyłączenie telewizora. „W niektórych mediach obowiązuje zasada - jak chcesz pracować, to musisz atakować PiS. A w każdym razie nie możesz o nim pisać dobrze” – zauważył już w listopadzie 2007 roku Jarosław Kaczyński. Po czterech latach rządów PO-PSL agresję wobec opozycji podniesiono do rangi naczelnej reguły dziennikarstwa III RP, co dowodzi nie tylko ciągłości peerelowskiej tradycji i stałości wzorców leninowskich, ale świadczy o kompletnym braku wyobraźni i tępocie małych demiurgów. Dawno przecież powinni zadać sobie pytanie: czym będą się zajmowali i do czego będą potrzebni, gdy uśmiercą jedyną opozycję? Z tym dylematem wiąże się również obawa: ileż sierot pozostawi PiS po sobie, iluż publicystów i blogerów zmusi do milczenia z powodu prozaicznego braku tematu? Nim nastąpi ta apokaliptyczna chwila – trwa kolejny festiwal uśmiercania PiS-u, nabierając z każdym dniem rozpędu i frenetycznych pląsów. Z doświadczeń poprzednich kampanii wynika, że najlepsze teksty agonalne powstawały z inspiracji politycznych renegatów i zdesperowanych rozłamowców, biegających po mediach z nadzieją na swoje pięć minut. Każdy występ takiego osobnika stanowił nieocenione źródło pogłosek i spekulacji, dając okazję do produkcji nieprzebranej ilości bredni. Scenariusz z powodzeniem stosowano w roku 2007 i 2010, wykorzystując do woli megalomanię błaznów, a czasem dobrą robotę oficerów prowadzących. Ta radosna eksploatacja okazała się na tyle wyniszczająca, że po ostatnich wyborach zabrakło użytecznych „źródeł osobowych”. Nowe jeszcze nie wykiełkowały, a te najgłębiej ukryte, pozostawiono w odwodzie. Sposobem na chwilowe braki kadrowe okazała się ulubiona metoda małych demiurgów polegająca na wykreowaniu nieistniejącej rzeczywistości. Do działań przystąpiono natychmiast po wieczorze wyborczym, spekulując nad przyczynami nieobecności Zbigniewa Ziobry. Dwa dni później, artykuł Wojciecha Wybranowskiego - „Ziobro wyprowadzi ludzi?” opublikowany w „Rzeczpospolitej”, nadał kombinacji precyzyjny kierunek „Jak wynika z nieoficjalnych informacji „Rz", Komitet Polityczny PiS ma zażądać wyjaśnień w sprawie kampanii od europosłów Zbigniewa Ziobry i Jacka Kurskiego. Część działaczy PiS zarzuca im, że przed wyborami działali nie na rzecz partii, ale we własnym interesie.” – donosił dziennikarz „Rzepy”. Tytuł nadany temu doniesieniu przez „Wyborczą”: „Dojdzie do secesji w PiS? Kurski i Ziobro obwiniani o klęskę” – musiał wzbudzić zawiść mniej rozgarniętych kolegów. Tak szczęśliwie rozpoczęta akcja spotkała się ze spontanicznym wsparciem Joanny Kluzik-Rostkowskiej, która kilka dni później podzieliła się ze słuchaczami pewnej rozgłośni cenną uwagą: "Prezes PiS powinien wreszcie wyciągnąć wnioski z porażek a Zbigniew Ziobro, jeżeli ma ambicję, dziś jest najlepszy czas, by zawalczył o wpływy w PiS". Od tej chwili, uczynienie ze Zbigniewa Ziobry pisowskiego secesjonisty stało się ideą fix rzeszy żurnalistów, blogerów i samorodnych analityków. Wizja uśmiercenia PiS-u rękami młodego „delfina” rozgrzała inwencje małych demiurgów, pozwalając im poczuć dreszcz podniecenia na myśl o czekających nas zdarzeniach. Do „pomocy” Ziobrze przydano natychmiast Tadeusza Cymańskiego, okraszając wrażych rozłamowców szwarccharakterem Jacka Kurskiego. Złaknione śmiertelnych konwulsji towarzystwo prześcigało się w produkowaniu coraz wymyślniejszych doniesień: „Zbierają haki na Ziobrę i Kurskiego. Wytną opozycję w PiS?”, „"Ziobro boi się Kaczyńskiego, doznał wielu upokorzeń", ”Ziobro na wylocie”. Troska o uwiarygodnienie kombinacji nakazała włączyć w nią inne organy państwa oraz sprawdzonych w boju towarzyszy. Przesłuchanie Zbigniewa Ziobry w rzeszowskiej prokuraturze, w sprawie tzw. afery gruntowej pozwoliło uruchomić Janusza Kaczmarka. Stwierdzenie byłego szefa MSWiA, iż "Zbigniew Ziobro wybiela siebie i pogrąża w zeznaniach Jarosława Kaczyńskiego", poparte natychmiast słowami Jaromira Netzela: „Zbigniew Ziobro swoimi zeznaniami obciążył byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego” - miało przekonać odbiorców, że polityk PiS-u już przeszedł na „ciemną stronę” i zachowuje się jak bezwzględny renegat. Kolejną kreatywną wizję stworzyła ponownie „Rzeczpospolita”, publikując doniesienia anonimowych informatorów z posiedzenia komitetu politycznego PiS. Tytuł nadany temu donosowi: „Ziobro i Cymański kontra zwolennicy Kaczyńskiego” – nie pozostawiał wątpliwości, że w partii opozycyjnej doszło do dramatycznego rozłamu. Bezimienny „poseł PiS” informował „Rzepę”: „Były już powyborcze rozliczenia, ale takiej wojny jeszcze nie widziałem”. Na podstawie tej relacji przenikliwi żurnaliści uznali, że „Stronnicy prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego twierdzą, że do porażki przyczynili się Ziobro oraz dwaj inni eurodeputowani – Jacek Kurski i Tadeusz Cymański”. Kropkę nad i miał postawić wywiad Zbigniewa Ziobry udzielony tygodnikowi „Uważam Rze”. „Ziobro przemówi w poniedziałek.” – elektryzował tytuł zapowiedzi i „ujawni, o co naprawdę mu chodzi. Deklaruje lojalność, ale żąda zmian”. Co prawda, ze słów polityka PiS: „Po pierwsze jedność. Po drugie korekta i modernizacja. Po trzecie zwycięstwo” - wynikały wnioski rażąco odmienne od tez propagandystów, nie przeszkodziły jednak w podtrzymaniu dotychczasowej narracji i wybiórczym podkreśleniu w tytule dzisiejszej „Rzepy”: „Ziobro chce modernizacji PiS”. Nie można zmusić kogoś, by stał się wytworem chorobliwych spekulacji lub sprostał kaprysom małych demiurgów. Tym bardziej, jeśli zabieg kreowania rzeczywistości dotyczy zaspokojenia obsesyjnych dążeń i przypomina nieudolne praktyki voodoo. O los Zbigniewa Ziobry i pozostałych „rozłamowców” możemy być spokojni. Rozłam dziś PiS-owi nie grozi, zaś występy propagandystów pozostaną kolejnym świadectwem czasów hańby. Jarosław Kaczyński w wywiadzie z listopada 2007 roku, z którego słowa cytowałem na wstępie wyjaśnił, dlaczego nie chce zmieniać relacji z dziennikarzami i nie zamierza być w stosunku do nich bardziej przymilny. „Merdanie ogonem w odpowiedzi na agresję nic nie da” – trafnie stwierdził prezes PiS-u. Trafnie, bo kłamstwo i manipulacja są zawsze wyrazem agresji – najczęściej z powodu tchórzostwa lub smrodliwego koniunkturalizmu. Byłoby dobrze, gdyby Jarosław Kaczyński i pozostali politycy PiS- u przypomnieli sobie o tych słowach i zamiast zbędnego merdania ogonem potrafili zdzielić agresora tak, jak na to zasługuje.

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,4663922.html

http://wpolityce.pl/wydarzenia/16848-ziobro-przemowi-w-poniedzialek-w-uwazam-rze-ujawnia-o-co-naprawde-mu-chodzi-deklaruje-lojalnosc-ale-zada-zmianhttp://www.rp.pl/artykul/16,737423.html

http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-netzel-ziobro-obciazyl-w-zeznaniach-bylego-szefa-cba,nId,369183

http://www.rp.pl/artykul/16,737637.html

http://www.rp.pl/artykul/16,738522.html

Aleksander Ścios

Edward Mazur – zagadka III RP Amerykański dziennikarz David Dastych sugerował, że Mazur mógł współpracować z amerykańskim wywiadem: “Sam mógł zaoferować współpracę CIA, aby udowodnić swoją lojalność wobec USA” Edward Mazur w czasach PRL zrobił błyskotliwą karierę, pracował i szybko awansował w dużych koncernach w Stanach Zjednoczonych. Dorobił się olbrzymiego majątku szacowanego na ok. 100 mln USD. Media wymieniały Mazura jako kontakt służb specjalnych. Jego nazwisko pojawia się również w kilku najważniejszych aferach III RP – FOZZ, Olina, Orlenu, a w śledztwie w sprawie morderstwa Marka Papały był podejrzany o nakłanianie do tej zbrodni. W sprawie tego morderstwa do końca roku prokuratura zaplanowała wykonanie około pięciuset różnych czynności zmierzających do wyjaśnienia zabójstwa szefa polskiej policji. Ostatnio prokurator Jarosław Szubert, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi, ujawnił w rozmowie z “ND”, że w sprawie Mazura pojawiły się nowe dowody. W tej sytuacji prokuratura nie wyklucza kolejnego wniosku ekstradycyjnego Mazura (link). Kiedy przyglądamy się jego karierze, trudno nie przypomnieć innych osób z pogranicza polityki, biznesu, służb specjalnych PRL i III RP. W wielu przypadkach tajemnice służb przeplatają się z podejrzanymi osobami i mrocznymi zagadkami, stare służby przechodzą w nowe, jakoby odrodzone i nowoczesne itd. Ten chocholi taniec trwa już kilka lat, tak jakby w 40-milionowym Narodzie brakowało osób zdolnych zerwać z tym “pseudoprofesjonalizmem” instytucji komunistycznego państwa. Sam Mazur wielokrotnie odżegnywał się od współpracy ze służbami specjalnymi: “Nigdy nie miałem i nie mam związków ze służbami specjalnymi jakiegokolwiek kraju”. Jednak analiza ujawnionych fragmentów życiorysu Mazura świadczy o tym, że nie był on zwykłym emigrantem, który w czasach przaśnego komunizmu wyjechał do Stanów Zjednoczonych li tylko za chlebem.

Tajemniczy wyjazd do Ameryki Do USA Mazur wyjechał razem z matką w środku epoki gomułkowskiej w 1962 roku, miał wówczas 16 lat. W tamtym czasie otrzymać paszport za ocean było nie lada wyczynem. Bezpośrednio po ukończeniu studiów technicznych rozpoczął, co było zupełnym wyjątkiem, pracę w firmie Artur Mc Kee Co. w Chicago, pomógł mu inny Polak. Potem pracował także w innych amerykańskich koncernach – m.in. w United Technologies, Cargill Inc., Demarex Inc., Stream Communications Inc., był także menedżerem w Lockheed Martin. W latach 1972-1973 reprezentował firmę Artur Mc Kee Co. z Chicago w negocjacjach z Centralą Handlu Zagranicznego “Centrozap” z Katowic w sprawie dostawy automatyzowanej walcowni drutu. W tym celu kilka razy przylatywał do PRL. Z tego okresu zachowały się donosy tajnego współpracownika pseudonim “Brzeski”, który informował SB o życiu Edwarda Mazura. Na ich podstawie w lutym 1973 r. rzeszowska SB wszczęła sprawę operacyjnego sprawdzenia o kryptonimie “Dębicki” – pisał o tym Sylwester Latkowski w książce “Zabić Papałę” (s. 173-175).

Interesujący dla wywiadu PRL Służba Bezpieczeństwa oceniła, że Mazur może być interesującą osobą dla Departamentu I MSW (czyli komunistycznego wywiadu cywilnego), został zakwalifikowany jako kandydat na TW (fragmenty dokumentów SB zamieścił w swojej książce “Zabić Papałę” Sylwester Latkowski, s. 175-184). Dla rzeszowskich esbeków Mazur stał się figurantem, czyli osobą rozpracowywaną, na którą trzeba zbierać materiały kompromitujące, aby móc ją zwerbować. Dlatego “Brzeski” składał dokładne meldunki na temat sytuacji rodzinnej i kontaktów osobistych Mazura, jego pracy, rozmów handlowych. Początkowo sprawę operacyjnego sprawdzenia o kryptonimie “Dębicki” prowadził lokalny inspektorat SB w Rzeszowie, jednak bardzo szybko, – bo już po siedmiu miesiącach – warszawska centrala MSW uznała, że informacje są na tyle ważne i istotne, iż sprawę należy przejąć. We wrześniu 1973 r. pułkownik S. Rokosz, naczelnik Wydziału IV Zarządu VII Departamentu I MSW, przesłał do rzeszowskiej SB zawiadomienie, że materiały tej sprawy pozostaną w Warszawie do dyspozycji jego wydziału. Zwrócił się również o przesłanie pozostałych dokumentów dotyczących Mazura (Sylwester Latkowski, “Zabić Papałę”, s. 179-180) . Odtąd jego sprawa była prowadzona ze szczebla centrali wywiadu MSW. Zarząd VII Departamentu I odpowiadał za wywiad naukowo-techniczny w państwach kapitalistycznych, powstał w połowie 1973 roku. W skład tego zarządu weszło 5 odrębnych wydziałów, które kontynuowały pracę wywiadowczą w takich dziedzinach, jak: przemysł hutniczy i maszynowy, chemia, elektronika i informatyka, górnictwo i energetyka oraz problemy ekonomiczne. Zarząd VII istniał do 1977 roku. W połowie lat 70 w Chicago przebywał Gromosław Czempiński, który był oficerem wywiadu cywilnego PRL w USA.

Donosy na Polonię W rzeczywistości funkcjonariusze wywiadu zajmowali się także sprawami politycznymi, dywersją ideologiczną i szerzeniem propagandy komunistycznej, gdyż pomimo gierkowskiej odwilży USA w dalszym ciągu były głównym przeciwnikiem. Latkowski podaje, że Mazur w latach 70 i 80 był zarejestrowany, jako kontakt operacyjny Departamentu I MSW: “Zachowały się jego raporty, w których donosił na swoich współrodaków w Stanach Zjednoczonych. Z jego donosów wynikało, że Polacy w USA to oszuści i złodzieje nadużywający alkoholu, zdradzający swoich współmałżonków”. Latkowski podaje, że Mazur był również wykorzystywany przez Departament II MSW, czyli komunistyczny kontrwywiad. Wykorzystywanie przez kontrwywiad osób mieszkających za granicą oznaczało, że były one używane nie tylko do spraw z zakresu np. szpiegostwa gospodarczego i inwigilowania środowisk polonijnych, ale również do tzw. kontrwywiadu ofensywnego, czyli aktywnego zwalczania oddziaływania państw zachodnich na PRL, a także na ich terytorium – np. poprzez kontrolę polskich środowisk emigracyjnych, instytutów kultury i oczywiście zachodnich służb specjalnych. Jest to o tyle ważne, że do takich gier operacyjnych przeznaczani byli sprawdzeni agenci i funkcjonariusze służb.

Plątanina służb Zastanawiające jest, że pomimo upływu tylu lat informacje o kontaktach Mazura z komunistycznymi służbami specjalnymi są nadal bardzo znikome, wciąż nie wiadomo, która służba PRL (tzn. wywiad czy kontrwywiad) była nim merytorycznie, pierwotnie zainteresowana. Nieznane są również szczegóły tej działalności, z kolei sam Mazur konsekwentnie twierdził, że nie współpracował z żadnymi służbami. Nieznana jest także dokładna data werbunku i motywy podjęcia współpracy – np. szantaż na podstawie materiałów kompromitujących, materiały obciążające, względy finansowe czy też lojalność i tzw. uczucia patriotyczne wobec PRL. Jest to wciąż otwarte pole dla historyków i badaczy służb specjalnych. Cytowany już amerykański dziennikarz David Dastych sugerował np., że Mazur mógł współpracować z amerykańskim wywiadem: “CIA ani nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła, że Edward Mazur był również jej tajnym agentem, co jest przyjętą praktyką. Nie wiadomo, w jaki sposób CIA ewentualnie zwerbowała Edwarda Mazura. Mogła go zaszantażować zdobytymi informacjami o jego powiązaniach z polskimi służbami specjalnymi. Zresztą, również sam mógł zaoferować współpracę CIA, aby udowodnić swoją lojalność wobec USA lub oczekiwać materialnej nagrody. Z tego, co wiem z własnego doświadczenia, CIA nigdy nie wahała się rekrutować i kontrolować obcych agentów, wykorzystując ich do własnych celów (źródło: link). W tej plątaninie służb łatwo zgubić właściwy wątek. Niewątpliwym faktem jest jednak to, że przez prawie 20 lat komunistyczne służby specjalne miały do Mazura, obywatela amerykańskiego, tak duże zaufanie, że roztoczyły nad nim szczególną ochronę i dopuszczały go do strategicznych biznesów.

“Specparasol” nad biznesami Niewątpliwie parasol komunistycznych służb specjalnych pomagał mu w prowadzeniu intratnej działalności gospodarczej w PRL. Chociaż był przedstawicielem firm z wrogiego, kapitalistycznego Zachodu, miał otwarte drzwi do ważniejszych notabli PRL, nawet w najczarniejszym okresie stanu wojennego. Na przełomie 1982 i 1983 roku Mazur nawiązał kontakt z Edwardem Brzostowskim, ówczesnym wiceministrem rolnictwa i dyrektorem firmy Igloopol. Powiedział, że jest przedstawicielem firmy Cargill i że jest zainteresowany inwestycjami w Polsce. Brzostowski przekazał informację dalej i w efekcie powstało kilka zakładów firm produkujących paszę (Andrzej Plęs, “Edward Mazur. Agent czy filantrop?”, “Gazeta Krakowska” z 19.11.2006 r.). Kilka lat wcześniej, bo w 1976 roku, Mazur z ramienia spółki Artur Mc Kee podpisał kontrakt z Polimex Cekop, reprezentującym farmaceutyczną firmę Polfa Tarchomin. Umowa obejmowała produkcję antybiotyków najnowszej generacji. Jednak przez szereg lat w Tarchominie nie rozpoczęto produkcji leków (Sylwester Latkowski, “Zabić Papałę”, s. 195-196). W 1988 r. Departament V (ds. gospodarki) MSW wszczął w tej sprawie śledztwo, które osobiście nadzorował gen. Józef Sasin (notabene ten sam, który w czerwcu 1998 r. gościł u siebie przed zabójstwem generała policji Marka Papałę). Pomimo ogromnych strat finansowych państwowej Polfy Mazur prowadził interesy w PRL, a potem w III RP – np. jako handlowiec Cargill robił interesy z firmą Andrzeja Kuny i Aleksandra Żagla Polmarck – przeprowadzali wymianę na zasadzie kompensat: zboże za tekstylia.

FOZZ i “zielony biznes” Jego nazwisko pojawia się w kluczowej sprawie transformacji PRL w III RP, jaką była afera Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. FOZZ był wspólną inicjatywą wywiadu cywilnego i wojskowego PRL. W drugiej połowie lat 80 elita agentów komunistycznych specsłużb (np. Grzegorz Żemek) prowadziła, pod pozorem skupu polskich długów, operację zagospodarowania zgromadzonego za granicą kapitału. Ogromne sumy były rozprowadzane do powstających w tamtym czasie prywatnych firm, które znajdowały się pod kontrolą ludzi dawnego aparatu. Media podawały, że w uzasadnieniu wyroku w sprawie FOZZ nazwisko Mazura pojawia się 15 razy, – jako pośrednika, przez którego firmy przechodziły pieniądze FOZZ. Andrzej Kuna zeznał, że Mazur, jako przedstawiciel Funduszu załatwił z nim wystawienie dokumentu na “pozorowaną pożyczkę” 20 mln USD od firmy Kuny Bicarco dla FOZZ. Edward Mazur miał uczestniczyć również w innych operacjach finansowych FOZZ. Były oficer WSI Jerzy Kalemba nazwał Mazura “szarą eminencją FOZZ”, poznał go poprzez innego oficera WSI Zenona Klimeckiego. Polskim długiem Edward Mazur interesował się jeszcze w połowie lat 90. Swego czasu Józef Oleksy wspominał, że gdy został premierem, Mazur odwiedził go w gabinecie: “Prosił o pomoc w interesach, chodziło o wykup tzw. długu brazylijskiego Polski. Odesłałem go do Ministerstwa Finansów” (“Gazeta Wyborcza” z 17.11.2008 r.). W 1989 roku Mazur został jednym z głównych udziałowców Bakomy, drugim był późniejszy wpływowy senator PSL Zbigniew Komorowski. Mazur miał zainwestować w Bakomę ok. 100 tys. USD. Poprzez firmy rolne, handlowe, spożywcze, przetwórcze miał dobre kontakty z Polskim Stronnictwem Ludowym. Powoływał się na Waldemara Pawlaka, poprzez znajomości wśród działaczy chłopskich miał też poznać Marka Papałę.

W otoczeniu UOP Wiele osób wskazywało, że Mazur znalazł się w orbicie nowych służb. Przywoływany już były wiceminister z czasów PRL Edward Brzostowski wspominał, że kiedyś spotkał Mazura w Teatrze Wielkim: “Mazur siedział w otoczeniu oficerów UOP i byłem ogromnie zdziwiony, z jakim szacunkiem ci panowie odnosili się do Mazura. To mnie umocniło w przekonaniu, że skoro ludzie, którzy tajnie lub półtajnie kontrolują rzeczywistość w kraju, z takim szacunkiem odnoszą się do człowieka, to taki człowiek musi mieć nieposzlakowaną opinię” (Andrzej Plęs, “Edward Mazur. Agent czy filantrop?”, “Gazeta Krakowska”, 19.11.2006 r.). Kilka lat temu dziennikarz śledczy Leszek Misiak wskazywał, że w latach 1992-1996 penetrował środowiska biznesowe, dyplomatyczne, powiązania polityków z gangsterami, przekazywał informacje o byłych generałach SB i MO. Z powodu dużej wiedzy o kulisach fortun finansowych miał być wykorzystywany przez pion gospodarczy UOP (Leszek Misiak, “Kontrwywiadowca Mazur”, “Gazeta Polska”, 6.11.2006 r.). Misiak twierdził także, że Mazur uczestniczył w rozpracowaniu kradzieży pistoletów z jednostki wojskowej na warszawskim Bemowie – prawdopodobnie chodziło o skompromitowanie jednostki i jej zlikwidowanie, aby mógł powstać park rozrywki Michaela Jacksona.

Wschodnie cienie Edward Mazur wsławił się również tym, że był amerykańskim lobbystą. Tomasz Hypki swego czasu z przekąsem zauważał, że Mazur bronił się przed amerykańskim sądem, m.in. podkreślając zasługi dla USA przy sprzedaży samolotów F-16 czy zakupie WSK PZL Rzeszów (Tomasz Hypki, “Z polskiego punktu widzenia”, “RAPORT-WTO” nr 09/2007). Jednak lobbing na rzecz Amerykanów nie przeszkadzał Mazurowi posiadać bardzo dobrych kontaktów z Rosjanami. W 1991 r. został udziałowcem polsko-rosyjskiej firmy Abexim, która – jak ujawniono w “Raporcie z weryfikacji WSI” – do jesieni 2006 roku serwisowała samochody należące do WSI. Dobre relacje z Rosjanami sięgają czasów PRL. Mazur wynajmował wtedy apartament w tzw. zatoce czerwonych świń w warszawskim Wilanowie. Jego sąsiadem był Władimir Ałganow, którego zresztą znał. Oleksy wspominał: “Nie miałem pojęcia o jego relacjach ze służbami. Grał Polonusa, dobroczyńcę z Chicago. Sasin, mój sąsiad i znajomy, był jego pracownikiem. Wtedy nie przywiązywałem do tego wagi, ale rzeczywiście, odkąd mnie poznał, dążył do zacieśniania więzi. Wpadał do mnie sam lub ze znajomymi. Byłem u niego w domu razem z Włodzimierzem Cimoszewiczem, widywałem go z Ałganowem i Zacharskim, którego prywatnie też znałem” (“Gazeta Wyborcza”, 17.11.2008 r.). “Gazeta Wyborcza” z 17.11.2008 r. sugerowała uczestnictwo Mazura w “sprawie Olina”, która zakończyła się oskarżeniem w grudniu 1995 r. Józefa Oleksego, ówczesnego premiera z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, o współpracę z sowieckimi i rosyjskimi specsłużbami. Faktem jest, że dobrze znał się z innymi bohaterami tej afery – Kuną i Żaglem, a wątek handlu zbożem w tej sprawie był istotny. Według tej teorii, to Mazur przekazał UOP pierwsze informacje na temat wschodnich kontaktów Oleksego – jedną z takich hipotez przedstawiła “GW”, czyniąc z niego ważnego agenta UOP. Ale dlaczego pismo Michnika opublikowało ten artykuł (m.in. z pytaniem “Mazur wystawił Oleksego?”) w okresie, kiedy przygotowywano proces w sprawie zabójstwa szefa polskiej policji generała Marka Papały? W związku z tym nasuwa się pytanie: Jeżeli Mazur miał być tak cenny, to dlaczego tak wartościowy agent III RP był podejrzewany o zlecenie zabójstwa Papały?

Spotkanie przed morderstwem Mazur brylował na postkomunistycznych salonach. Znał elitę SLD (np. Leszka Millera i Józefa Oleksego) i byłych generałów PRL, bywał na rautach i imieninach, spotkaniach towarzyskich, finansował rozmaite inicjatywy związane z lewicą. Kilka lat temu prasę obiegły wspólne zdjęcia Edwarda Mazura z Jolantą Kwaśniewską, co niezmiernie wzburzyło jej męża. O Mazurze zrobiło się głośno po zabójstwie byłego szefa polskiej policji gen. Marka Papały w czerwcu 1998 roku. Edward Mazur organizował dla Papały kurs językowy w USA. W dniu morderstwa spotkał się z nim w mieszkaniu gen. Józefa Sasina w tzw. zatoce czerwonych świń, rozmawiali kilkadziesiąt minut. Wkrótce po wyjściu Papała został zastrzelony, a na miejsce zbrodni przybył właśnie m.in. Edward Mazur (Dariusz Kos, Karol Manys, “Co generał Papała robił 2 godziny przed śmiercią. Tajemnica spotkania w Wilanowie”, “Super Express”, 5.11.1998 r.; Jurek Filipkowski (Chicago), Dariusz Kos, Karol Manys “Tajemnice Mazura. Co łączyło biznesmena z Ameryki z generałem Papałą”, “Super Express”, 6.11.1998 r.). Śledczy uznają, że to Mazur miał nakłaniać do zabójstwa Marka Papały i 27 lutego 2002 r. został zatrzymany, ale po kilku godzinach został wypuszczony. Był to okres rządów SLD, a premierem był Leszek Miller. Powodem podejrzeń były zeznania Artura Zirajewskiego pseudonim “Iwan”. W śledztwie zeznał, że w kwietniu 1998 r. brał udział w spotkaniu, podczas którego poszukiwano zabójcy gen. Papały. Wykonawca miał dostać 40 tys. USD. W spotkaniu tym mieli uczestniczyć gangsterzy – Andrzej Zieliński ps. “Słowik”, Nikodem Skotarczak ps. “Nikoś”, “Iwan” i właśnie Edward Mazur. Na tej podstawie polski wymiar sprawiedliwości domagał się ekstradycji Mazura z USA. W maju 2005 r. wydano za nim list gończy i wniosek o ekstradycję, w październiku 2006 r. został zatrzymany przez FBI. Jednak 20 lipca 2007 r. został bezwarunkowo zwolniony na podstawie decyzji sądu w Chicago. Pojawiały się jednak też głosy broniące Mazura, np. jeden z rozmówców pisma Michnika mówił: “Mazur jest w sprawę Papały wrabiany przez prawdziwych zleceniodawców, którzy chcą z niego zrobić kozła ofiarnego” (“Gazeta Wyborcza”, 17.11.2008 r.). Również Sylwester Latkowski sugerował, że udział Mazura w zabójstwie Papały nie jest bardziej prawdopodobny niż inne wątki tej sprawy. W styczniu 2010 r. nastąpił tajemniczy zgon “Iwana” w szpitalu aresztu śledczego w Gdańsku, akurat miesiąc przed rozpoczęciem procesu oskarżonych w sprawie zabójstwa gen. Papały. Wcześniej rozpoczęła się kampania podważająca zeznania “Iwana”. Jednak inny gangster Piotr K. pseudonim “Broda” potwierdził wersję, iż za zabójstwem Papały mogli stać Mazur i szef gangu pruszkowskiego “Słowik”. Ostatnie informacje, że łódzka prokuratura nie wyklucza kolejnego wniosku ekstradycyjnego, dowodzą, że sprawa Mazura będzie kontynuowana. Piotr Bączek

Prawdomówność premiera Donalda Tuska

1. W niedzielę po posiedzeniu Rady Unii Europejskiej, Premier Tusk zwołał konferencję prasową w Brukseli, na której zapewniał, że to dzięki jego uporowi, przed szczytem strefy euro w najbliższą środę, odbędzie się jeszcze jedno posiedzenie wszystkich 27 państw Unii Europejskiej. Drugim bardzo mocnym przesłaniem tej konferencji było stwierdzenie, że właśnie dzięki Tuskowi i jego argumentacji przedstawionej na posiedzeniu Rady, nie będzie Unii dwóch prędkości.

2. Już w poniedziałek dowiedzieliśmy się doniesień agencji światowych, że głównymi adwersarzami podczas niedzielnego posiedzenia Rady byli Premier W. Brytanii David Cameron i Prezydent Francji Nicolas Sarkozy, a o wystąpieniu Tuska, żadna z agencji informacyjnych nawet nie wspomniała.To Sarkozy mówił do Camerona, „że stracił okazję żeby siedzieć cicho” i „że mamy waszych dobrych rad po dziurki w nosie”. Ale mimo tych mocnych stwierdzeń to Cameron postawił na swoim, bo wprawdzie tylko godzinne posiedzenie Rady Unii Europejskiej, w środę się jednak odbędzie. Cameron użył argumentu, że skoro kraje euro ratując wspólną walutę, chcą zmieniać traktaty, a następnie tylko zakomunikować decyzję pozostałej dziesiątce, to Londyn będzie musiał wyznaczyć cenę za ustępstwa wobec Niemiec i Francji i tą ceną będzie konieczność zwrócenia niektórych prerogatyw, które ten kraj przekazał wcześniej Brukseli. Dopiero wtedy Sarkozy spuścił z tonu i ostatecznie postanowiono, że posiedzenie Rady Unii Europejskiej, odbędzie tuż przed posiedzeniem przywódców siedemnastu krajów strefy euro. Agencje nie wspominają nic o tym, aby batalię w tej sprawie stoczył Premier Polski Donald Tusk i ta sytuacja dobitnie pokazuje, że oszczędne gospodarowanie prawdą to jest codzienne zajęcie naszego szefa rządu.

3. Zupełne podobnie jest Unią dwóch prędkości. Otóż rzeczywistość unijna to nawet Unia trzech prędkości. Podejmowanie najważniejszych decyzji w UE odbywa się w ten sposób, że najpierw ucierają się one w duecie Angela Merkel -Nicolas Sarkozy, a następnie są komunikowane pozostałym członkom strefy euro, którzy z reguły przyjmują je w zaproponowanym kształcie, albo 27 krajom członkowskim. Niemcy i Francja w ostatnich miesiącach, nie stwarzają nawet pozorów w tej sprawie. Te decyzje niemiecko -francuskie zanim zostaną przekazane pozostałym krajom strefy euro czy wszystkim członkom UE, są ogłaszane po prostu w mediach. Dopiero Premier Cameron pokazał, na czym polega uprawianie polityki na forum międzynarodowym i jak broni się narodowych interesów w Unii Europejskiej, mimo, że pozycja W. Brytanii nie jest w tej organizacji wiodąca.

4. Wygląda na to, że w sprawie ratowania krajów strefy euro ostateczne decyzję będą takie, jakie wypracują Niemcy z Francją, ale to nie liczenie się z głosami innych, wyjdzie Unii bokiem. Łamane kołem są, bowiem w tej sprawie nie tylko traktaty, choćby poprzez bezpośrednie zaangażowanie Europejskiego Banku Centralnego w finansowanie długów poszczególnych państw członkowskich, ale również łamane są ostatnie zasady równego traktowania poszczególnych krajów w UE. Jeżeli w niektórych krajach członkowskich obalane są rządy tylko, dlatego, że zostały przymuszone do uchwalania pomocy dla krajów znacznie od nich bogatszych, a mimo tego Niemcy i Francja forsują w dalszym ciągu rozwiązania, które jeszcze bardziej będą obciążały budżety narodowe, to widać, że zasady traktatowe zostały odesłane w kąt. Szkoda, że Premier Tusk jest bojowy tylko wtedy, kiedy opowiada o swoich osiągnięciach na forum UE polskim dziennikarzom. Gdyby ta jego bojowość była rzeczywista nie przegralibyśmy tylu tak ważnych dla dla naszego kraju spraw na tym forum. Zbigniew Kuźmiuk

26 października 2011 "Koniec dyktatury, początek demokracji"- tak powiedział lektor przebrany za dziennikarza w momencie zabicia „dyktatora” Muammara al. Kaddafiego w państwowym radiu. Coś podobnego! Władza Muammara al. Kaddafiego oparta była na autorytecie, była to, więc władza autorytarna, a nie dyktatorska. „Koniec dyktatury- początek demokracji”- co oznacza jakąś pozytywną wartość, jaką ma być demokracja.. A przecież już wielokrotnie pisałem, że demokracja jest gwałtem na wolności jednostki. Jest to dyktatura grupowa sprawująca swój dyktat w Sejmie poprzez uchwalane większością głosów ustawy. Każda uchwalona ustawa działa kompleksowo i zbiorowo- i dotyczy wszystkich, choć wszystkim nie pasuje, bo każdy człowiek otrzymał od Pana Boga prawo do wolności wyboru przy pomocy rozumu. Większościowa demokracja realizowana przy pomocy sejmowych przycisków jest formą zbiorowej tyranii większości nad jednostką, która nic nie może zrobić, tylko stosować się do właśnie uchwalonego demokratycznie prawa. Demokracja bez wartości uniwersalnych wynikających z naszej tradycji jest zwykłą tyranią, tyle, że zbiorową.. Pomysłodawcy demokracji pozostawili jedynie wolną przestrzeń do reakcji tłumu w postaci manifestacji i krzyku, żeby tłum mógł się wykrzyczeć i wymanifestować, że niby takie manifestowanie jest przejawem wolności.. Może też spalić opony pod Sejmem.. W Sejmie rabują i odbierają wolność, a pod Sejmem można sobie wykrzyczeć krzywdę, którą Sejm niesie uchwalanymi ustawami.. To jest dopiero majstersztyk! Właśnie w demokratycznym Sejmie trwa przygotowanie kolejnej transzy dyktatorów indywidualnych zgrupowanych w demokratycznych partiach politycznych, którzy za pomocą przycisków będą wywierać nacisk na nasze życie przez kolejne cztery lata.. Ile ONI ustaw uchwalą? Ile wolności jeszcze nam zabiorą tymi ustawami? Ile złego poczynią w naszym życiu? I należy pamiętać, że każda idea ma swoje konsekwencje.. Idea demokratyczna także.. Bo idea demokratyczna ma szkodliwy charakter zbiorowy.. Żeby miała indywidualny- pal licho! Ale ma zbiorowy i totalitarny.. Dotyczy wszystkich! To, co uchwalą- wchodzi w życie wszystkich. Czy tego chcemy- czy nie! A przecież każdy człowiek stworzony na podobieństwo Boga- jest indywidualny.. Do tego wszystkiego -jakby demokracji było mało napływają z centrum naszego nowego państwa- Unii Europejskiej codzienne dyrektywy w ilości jednej dziennie i zadrażają już i tak zapchane kanały transmitowanych decyzji dyrektywnych.. I co ciekawe- właśnie Ci, którzy nam zadrażają nasze życienie są wybierani demokratycznie. Mam na myśli Komisję Europejską z tymi czerwonymi komisarzami, którzy wybierają się sami- tak jak w sowieckim Biurze Politycznym. To, po co, co drugie zdanie wypowiadane przez ludzi władzy niedemokratycznej zawiera w sobie słowo demokracja? Dla demokratycznych jaj, bo kłamstwo powtarzane setki razy staje się prawdą, co zauważył już dr Józef Goebbels. Bo taki Parlament Europejski, stanowiący atrapę demokracji- jest wybierany demokratycznie w całym Eurolandzie. No, żeby było widać, że demokracja triumfuje i lud może sobie wybrać swoich przedstawicieli, i którzy będą pić szampana swoimi czerwonymi ustami w imieniu tychże przedstawicieli, i którzy ustalą jego dzieciom, czy może sobie nadmuchać balonik, czy też nie.. Musi mieć przekroczonych osiem lat! W następnej kadencji obniżą wiek do lat siedmiu- i jeszcze wezmą za to pieniądze! Duże pieniądze! Duże pieniądze wezmą także więźniowie w polskich więzieniach, którzy siedzą na powierzchni mniejszej niż trzy metry i duszą się w tej ciasnocie. Trzeba im za to zadośćuczynić, bo nieprawdopodobnym jest, żeby w XXI wieku, wieku demokracji, tolerancji i praw człowieka, człowiek siedział na powierzchni mniejszej niż trzy metry kwadratowe. Bo ludzie na wolności mogą mieszkać w warunkach gorszych niż więźniowie, ale więźniowie nie mogą.. To są prawa człowieka dla ludzi skazanych prawomocnymi wyrokami, ale nie ma praw człowieka dla tych, którzy za siedzenie więźniów muszą zapłacić, a jest to suma niebagatelna, bo wynosząca dzisiaj 2000 złotych, może już 2200 za każdego więźnia. W poprzedniej komunie więzień pracował na swoje utrzymanie- i nie było praw więźnia, był jedynie regulamin więzienny- i to wystarczyło. Dzisiaj wobec tyranii praw człowieka, jeden prawa ma- a inny musi mu te prawa zapewnić. Musi! Bo kiedyś wystarczyły obowiązki dla każdego, ale od obowiązków socjaliści odeszli na rzecz praw.. I teraz każdy ma prawa, a nikt nie chce mieć obowiązków.. Prawa dziecka, prawa ucznia, prawa pracownika, prawa matki samotnie wychowującej dziecko, prawo do zasiłku, prawo do pracy, prawo do „darmowej „ oświaty, prawa pacjentów, prawa dla alkoholików, prawa dla narkomanów, prawa dla morderców prawa dla więźniów, prawa dla niepełnosprawnych.. Prawo do jeżdżenia metrem! I wszyscy musimy na te prawa łożyć! To jest bezprawie na kanwie praw dla wszystkich.. Wikłają nas w ukryty totalitaryzm oparty o prawa człowieka i do tego obywatela.. Już 8642 więźniów zakładów karnych złożyło pozwy przeciwko państwu polskiemu, czyli nam, żebyśmy zapłacili im odszkodowania, za to, że państwo demokratyczne i prawne przetrzymywało ich w kwadraturze mniejszej niż trzy metry.. No i państwo polskie zadłużone na 3,5 biliona złotych będzie przerabiało cele więzienne tak, żeby nie było w zakładach karnych cel z metrażem kwadratowym poniżej 3 metrów kwadratowych. Jaki jest cel zmiany kwadratury cel? Wynika to z uchwały Sądu Najwyższego.. a dalej- z europejskich standardów! Celem są prawa człowieka. A jak cel zostanie osiągnięty, to Parlament Europejski przegłosuje, że cele nie mogą być mniejsze niż 4 metry kwadratowe. I dalej w kierunku wariatkowa. Potem przegłosuje demokratycznie, że każdy więzień musi mieć salon do przyjmowania gości- i znowu przegłosują. W demokracji można wszystko! Rozpadający się moloch demokratyczny i biurokratyczny z tą całą walutą euro, polityczną walutą euro - o nazwie Unia Europejska będzie musiał gdzieś pomieścić twórców tego wariactwa. Więzienia muszą być eleganckie i spełniające standardy europejskie. Nie tak jak Bastylia, w której przetrzymywano więźniów w urągających im warunkach.. W tym twórcę współczesnej pedofilii – markiza De Sade. Dziwię się, że jeszcze we Francji, a także w Polsce i całej Europie socjalistycznej nie ma placów i ulic tego wybitnego prekursora pedofilii.. Czas uczcić tę ofiarę rządów króla Ludwika XVI i Marii Antoniny.... A pochwalić tego, który go wypuścił!We Francji jest ponad 100 ulic Lenina, w hołdzie temu wielkiemu rewolucjoniście, mordercy i zbrodniarzowi. Nie wiem ile jest ulic Trockiego - bo Stalina na pewno nie ma.. A przecież wszyscy trzej to zbrodniarze! Wyróżniono tylko Lenina.. To on podłożył pierwszy dynamit pod Rosję.. To on tworzył pierwsze obozy koncentracyjne na wyspach Sołowieckich, na których to obozach wzorował się Hitler.. To on podpisał osobiście ponad 5000 wyroków śmierci.. Ale pełno jest nazw ulic zbrodniarzy z tzw. Rewolucji Francuskiej.. Różnych Dantonów i Robespierrów.. Twórców zrębów nowoczesnej demokracji.. Każda demokracja wcześniej czy później prowadzi do katastrofy i do prawdziwej dyktatury i do zbrodni.. Demokracja każdą sprawę spolaryzuje i zrelatywizuje, ustawiając naprzeciwko siebie ofiary demokracji - czyli wyprany z myślenia lud.. Zawsze jest pomiędzy nim barykada.. W tysiącu spraw.. Koniec rządów autorytarnych oznacza dyktaturę.. Mimo wystawionych na ulicach urn! To w urnach zawarta jest potencjalna dyktatura.. Wystarczy wrzucić kartkę, a diabeł demokracji sam wyskoczy! I znowu zaczną się przegłosowywać przeciwko nam.. WJR

Komisje Weryfikacyjne w działaniu Wszystko ma swoją cenę, własne zdanie także. Na początku października Piotrek Legutko, naczelny krakowskiego „Dziennika Polskiego” miał czelność dać się wybrać (wbrew ostrzeżeniom sir Stefana Bratkowskiego) do Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, kilka dni temu został nawet (o zgrozo) wiceprzewodniczącym tej organizacji.Zdązył podpisać list do naszego wspólnego znajomego Grzegorza Hajdarowicza, wydawcy „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”... i inny wydawca Neue Passauer Presse wywalił go z pracy – przestał być naczelnym „Dziennika Polskiego”. Piotr, człowiek niezwykle wyważony i spokojny, nigdy nie był ani jastrzębiem, ani też nie przejawiał cech rewolucjonisty. Ci, którzy go znają wiedzą, że jest przyzwoitym fachowcem o delikatnie konserwatywnych poglądach, który zwykle kieruje się po prostu zdrowym rozsądkiem. Pracowaliśmy razem w nieistniejącym już dziś „Czasie Krakowskim” i wtedy umiarkowanie Piotra niejednokrotnie było przyczyną moich ataków na niego. Spieraliśmy się i niejednokrotnie, co jednak nigdy nie umniejszyło mojego szacunku dla profesjonalnych umiejętności Legutki i dobrych, koncyliacyjnych (docenia się to dopiero z wiekiem) cech jego charakteru. Teraz – jak widać nie ma już miętkiej gry – podskakujesz, (czyli masz po prostu własne spojrzenie na świat), to wylatujesz.! Piotr Legutko był dobrym naczelnym i na pewno przysporzył „DzP” nowych czytelników, sprawił też, że lekko różniący się od obowiązującego ton komentarzy krakowskiej gazety (nie mylić z wyjątkowym szmatławcem o nazwie "Gazeta Krakowska") przyniósł jej opinię niezależnej i uczciwej. Takie zasługi nie unikną kary....więc Piotra z dnia na dzień wywalili z roboty. W tym samym czasie czytam o tym jak niejaki Kamil Dąbrowa (nie wiecie, kto to? Ja też jeszcze niedawno nie kojarzyłem postaci) został właśnie szefem pierwszego programu Polskiego Radia, radia publicznego. Obserwuje tego typka od pewnego czasu i jednego mu nie mogę odmówić – wie gdzie babcia schowała konfitury. Wpełzł w moją świadomość, jako wyjatkowo gorliwy politruk z programu „Szkło kontaktowe” nadawanego w opanowanej (jeszcze...ciekawe jak długo) przez niejakiego Adama (ciekawy życiorys) Pieczyńskiego stacji TVN 24. Typek golił i zapuszczał wąsy i była to bodaj najśmieszniejsza rzecz jaką czynił w tym nowosatyrycznym, by nie rzec realistycznie socjalsatyrycznym, programiku. Dwoił się i troił, natężał i kwasił, byle tylko pognębić wszystko, co polskie i patriotyczne. Czerwona Babcia szybko, więc rozpakowała konfiturki i typka wpuszczono, w charakterze prowadzącego, do programu „Kultura Głupcze” nadawanego w... telewizji publicznej. Wsławił się tam, między innymi, uwielbieniem dla postulatów swobodnego palenia marihuany, tudzież innego kopiącego w mózg trawska. I znów dobrzy władcy (za publiczne pieniądze) TVP szybko dostrzegli zdolniaczka i zarekomendowali pana Dąbrowę (zapamiętajcie to nazwisko - pachnie karierą typu bitzkrieg) władcom (za publiczne pieniądze) publicznego radia. I tak sprytny Kamil Dąbrowa wdrapał się na dyrektorski stolec w „Jedynce”. Pan Kamil aktualnie procesuje się z Jackiem Sobalą, który zarzucił panu Kamilowi totalną niegospodarność, w okresie, gdy Kamil Dąbrowa był dyrektorem radia „BIS”. Potem pan Dąbrowa powycierał trochę kurze w radiu „ToK FM” i w fascynująco śmiesznym programie Miecugowa Grzegorza. Ciekawe, jaką posadę Miecugow dostanie w mediach publicznych, gdy nowi właściciele wyleją go z TVN? Kolejka będzie długa, już teraz należy żwawo przebierać nożętami, u pańskich drzwi staną Kolendy, Pochanke i inni multilaureaci dziennikarskich wawrzynów, duchowe dzieci Jerzego Urbana, Marka Barańskiego i Marka Tumanowicza. Legutko do miotły, Dąbrowa do kasy – gdzie ja to już kiedyś widziałem? Witold Gadowski

Skutki akcesji do Unii Europejskiej i wyborów antypolskich rządów: Polakom grożą podwyżki o 400 proc. Jeśli do 2015 r. Polska nie zdąży zmodernizować instalacji wodno-kanalizacyjnych i spełnić norm UE, Unia może nałożyć na nasz kraj karę w wysokości 4 mln 143 tys. euro dziennie. Wskutek kosztownych inwestycji mogą jednak nastąpić znaczne podwyżki cen wody. Na pełne wdrożenie tzw. dyrektywy ściekowej oraz ramowej dyrektywy wodnej Polska ma czas do 2015 r. W Polsce unowocześnienie oczyszczalni ścieków i systemów kanalizacyjnych wymaga wielomilionowych nakładów, tymczasem pieniądze z Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko na lata 2007-2013 zostały już rozdysponowane. W 2009 r. oczyszczalnie ścieków obsługiwały zaledwie 64 proc. ludności kraju, co świadczy o skali naszych zapóźnień cywilizacyjnych. Zdaniem uczestników V Kongresu Wodociągowców Polskich, którzy odbył się we wtorek w Warszawie, jest niemal pewne, że nie zdążymy wypełnić zobowiązań traktatu akcesyjnego, dotyczących poprawy, jakości wody i modernizacji oczyszczalni ścieków komunalnych, bo na konieczne inwestycje brakuje ok. 30 mld zł. Według szacunków podanych przez Izbę Gospodarczą Wodociągi Polskie (IGWP), podwyżki cen wody wynikające z kosztów inwestycji oraz ewentualnych kar nałożonych przez UE mogą sięgnąć nawet 400 proc. - Koszty wody i ścieków stale rosną i będą rosły, bo to nieuniknione. Nakładane są na nas nowe obowiązki, głównie inwestycyjne, a to oznacza koszty – powiedział Tadeusz Rzepecki, prezes Izby Gospodarczej Wodociągi Polskie. Kolejny problem to osady ściekowe, których składowanie po 2013 r. – zgodnie z unijnymi normami – nie będzie już możliwe. Tylko w 2010 r. powstało w Polsce 707 tys. ton osadów ściekowych. Trzy spalarnie były w stanie przerobić zaledwie 40 tys. ton osadów. Osady, które objętościowo stanowią 3 proc. ścieków, zawierają ponad połowę całego ładunku zanieczyszczeń dopływających w ściekach surowych. W osadach występują metale ciężkie, azot, bakterie Salmonelli, więc ich wykorzystanie do celów rolniczych zostało ograniczone przepisami unijnymi. Konieczne jest opracowanie ogólnopolskiej strategii przeróbki osadów. PAP

Cała prawda o AIDS – początek wojny przeciw czarnej Afryce W oryginale tytuł brzmi: „Początek wojny białych przeciw czarnej Afryce”, co jest zdecydowanym nadużyciem. Niezależnie od koloru skóry jesteśmy poddawani tym samym metodom depopulacji przez światową tyranię. Światowa Organizacja Zdrowia wraz z farmaceutyczną firmą Baxter jest także odpowiedzialna za eksperymentalnie – ludobójcze szczepionki na ptasią i świńską grypę – i to bynajmniej nie dla krajów czarnej Afryki. Admin [StopSyjonizmowi].

http://www.mathaba.net/news/?x=628839

Źródło: http://www.hiddenrealities.8m.com/aids.html

Tłum. iXgrek

Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wyprodukowała wirusa AIDS i umieściła go w szczepionkach. W latach siedemdziesiątych stało się oczywiste, że populacja Europy i białych Amerykanów [Białej Ameryki-tłum.] gwałtownie malała; chyba, że zostało zrobione coś, dzięki czemu nastąpił wzrost populacji wśród narodów Trzeciego Świata. A to mogłoby być poważnym zagrożeniem dla Bezpieczeństwa Narodowego krajów kontrolowanych przez masonerię. Moc konsumpcji i produktywności Zachodu zmalałyby i w rezultacie Zachód stałby się całkowicie zależny od populacji Trzeciego Świata. W jakiś sposób należało połączyć te dwie populacje, aby odnowić Zachodnią Supremację a mówiąc dokładniej – Masońską Supremację w skali globalnej.

OCENA ŚMIERTELNEGO RAPORTU

W latach 70tych, amerykański prezydent Jimmy Carter zlecił opracowanie raportu Global 2000 (:http://www.bibliotecapleyades.net/sociopolitica/master_file/global2000.htm). Wnioski z raportu obwiniały za wszystkie problemy świata wzrost populacji osób rasy innej, niż biała. Raport mówił więcej, zalecał „zmiecenie z powierzchni Ziemi”, co najmniej dwu miliardów ludzi w krajach Trzeciego Świata w celu przywrócenia zachodniej supremacji. Bardzo interesującym jest również wybuch epidemii AIDS w latach siedemdziesiątych, zbierającej ogromne żniwo wśród narodów Trzeciego Świata oraz wśród rosnącej populacji kolorowych Amerykanów [czarnej i hiszpańskiej - tłum.]. Mówiono, że wirus pochodzi od zielonych małp z Afryki i został przekazany miejscowej ludności albo przez akt seksualny, albo przez spożywanie ich, jako pokarm. Od tego momentu, AIDS zaczął się rozprzestrzeniać jak pożar na kontynencie afrykańskim, a później na całym świecie – wszędzie powodując miliony ofiar śmiertelnych. Historia ta była jednak tylko zasłoną dymną.

RZECZYWISTOŚĆ POZA TĄ ZASŁONĄ Drugiego czerwca 1988, Los Angeles Times opublikował artykuł (http://articles.latimes.com/1988-06-02/news/mn-5832_1_monkey-virus) obalający ideę jakoby wirus ludzkiego AIDS pochodził od zielonych małp. Ujawnia on dowody świadczące, że skład DNA AIDS był całkowicie niezgodny z DNA od zielonych małp. W rzeczywistości można było udowodnić, że wirus AIDS nie występuje nigdzie w naturze i jedyne środowisko,w jakim mógłby przetrwać jest … człowiek.

Jeśli ten wirus nie występował nigdzie w naturze, pojawia się pytanie, skąd dokładnie się wziął…? „Świat ma raka, tym rakiem jest człowiek”, A. Gregg, Ludzkość W Punkcie Zwrotnym.

AIDS: STWORZONY W LABORATORIUM? Czwartego czerwca 1984, The Patriot, gazeta wychodząca w New Delphi w Indiach opublikowała artykuł, który po raz pierwszy szczególowo ujawnia „użycie AIDS, jako broni biologicznej”. Anonimowy amerykański antropolog twierdzi, że wirus AIDS jest sztucznie wyhodowany przez genetyków w laboratoriach biologicznych armii Stanów Zjednoczonych w Fort Detrick w pobliżu Fredrick, Merlin. Wtedy, 30-go października 1985, rosyjskie czasopismo „Literaturnaja Gazeta” ponowiła zarzuty wysunięte przez indyjską gazetę „The Patriot”, mówiąc o międzynarodowym spisku. Jakkolwiek zawsze było łatwo pprzedstawić to przez Masoński Zachód, jako atak komunistycznych mediów, 26-go października 1986 brytyjski Sunday Express, jako pierwsza zachodnia gazeta, opublikował na pierwszej stronie artykuł pod tytułem „AIDS może być wytworem laboratoryjnym”, potwierdzający ustalenia indyjskich i sowieckich gazet. W tym artykule wybitni lekarze, dr.John Seal i prof.Jacob Seagal, emerytowany dyrektor Instytutu Biologii na Uniwersytecie Berlińskim dochodzą do wniosku, że wirus AIDS został stworzony przez człowieka oraz że wybuch epidemii jest związany z programami szczepień na całym świecie. „… jako radykalni ekolodzy, postrzegamy AIDS nie, jako problem, lecz jako niezbędne rozwiązanie.” Pani Ann Trophy (pseudonim), Earth First! Journal. Cieszący się międzynarodowym szacunkiem londyński Times, 11-go maja 1987, opublikował na pierwszej stronie artykuł zatytułowany: „Mała szczepionka przeciw ospie wywołuje AIDS”. W artykule tym został przedstawiony bezpośredni związek pomiędzy szczepionkami przeciw ospie, zaaplikowanymi przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) mniej więcej 50-70 milionom ludzi z różnych krajów Centralnej Afryki i wybuchu AIDS w tychże regionach. „Podejrzewam, że wyeliminowanie ospy nie było takie dobre. Odgrywała ważną rolę w równoważeniu ekosystemów”. John Davis, wydawca Earth First! Journal.

AIDS: OSTATECZNE ROZWIĄZANIE DZISIAJ WHO jest medycznym skrzydłem Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ). Są dowody, że AIDS jest genetycznie wyprodukowanym wirusem, wyhodowanym w wojskowych laboratoriach, rozprzestrzenionym poprzez programy szczepień w krajach Trzeciego Świata jako biologiczna wojna przeciwko słabym i niewinnym [bezbronnym - tłum.], celem eliminacji całych społeczeństw z powierzchni Ziemi. AIDS nie jest niczym innym, jak dzisiejszym „ostatecznym rozwiązaniem”. A to wszystko w celu wdrożenia polityki gospodarczej, która dałaby kompletną globalną dominację Masońskiemu Zachodowi. „Jeśli reinkarnacja istnieje, chciałbym wrócić na Ziemię, jako zabójczy wirus w celu obniżenia poziomu ludzkiej populacji.” Książę Filip, Światowa Fundacja Dzikiej Przyrody. „Wymieranie gatunku ludzkiego nie tylko może być nieuniknione, ale przydatne … To nie znaczy, że wzrost ludzkiej cywilizacji jest bez znaczenia, ale nie sposób wykazać, że będzie to pomocne dla świata w kontekście długoterminowym.” Redakcja Economist. „Kanibalizm jest radykalnym, realistycznym rozwiązaniem problemu przeludnienia.” Lyall Watson, The Financial Times, 15 czerwca 1995. Jednakże, dla wolnomularstwa, dominacja ekonomiczna na własną rękę jest niewystarczająca. Utworzenie masońskiego Rządu na czele Unii Globalnej z całkowitą unią gospodarczą może wystarczyć. Ale utrzymanie go tam wymagałoby Unii Wojskowej. A tą Unią będzie nic innego jak ONZ (http://www.peoplesconference.org/united_nations.htm)

W przededniu wielkiej wojny

Źródło: www.3rm.info/16843-nakanune-bolshoj-vojny.html

Data publikacji: 25.10.2011

Tłum. RX

Dzisiaj prawie niewidocznie zaczyna się rozkręcać koło zamachowe takich zdarzeń, które mogą zmienić cały obecny porządek światowy. Nowa strategia siłowa Zachodu stopniowo nabiera kształtu ukończonego planu ogólnego. Źródło informacji, Amerykanin Brian Underwood, to najemnik prywatnej firmy wojskowej „Xe Services LLC”. Do lutego 2009 roku ta firma znana była pod nazwą „Blackwater” (dostaje zyski od udziału w konfliktach wojennych, około 90% przychodów od kontraktów rządowych). Sam Underwood pracował w amerykańskiej ambasadzie w Pekinie i przekazał chińskiej stronie 1000 ściśle tajnych dokumentów, licząc, że te dokumenty pomogą Chinom i Rosji „uniknąć Apokalipsy”. Chińskie źródła wywiadowcze przebadały materiały i stwierdziły, że rząd amerykański jest „w sytuacji oblężenia” z powodu „wielu zagrożeń”, które jak się tego obawia, doprowadzą do „niewyobrażalnego chaosu w świecie”. Sam Underwood po powrocie do USA został aresztowany. Jego historię próbuje się przedstawić, jako banalną zdradę. Oficjalnie FBI opublikowała oświadczenie: „Od 1 marca do 5 sierpnia 2011 roku Underwood świadomie i nielegalnie próbował przekazać fotografie i inne informacje dotyczące bezpieczeństwa narodowego przedstawicielom Chińskiej Republiki Ludowej zamiarem, że te materiały będą użyte i będą przydatne do wyrządzenia szkody USA z korzyścią dla obcego państwa.” Jeden z najbardziej przerażających dokumentów, przekazanych przez Underwooda chińskim służbom specjalnym, wyszczególnia, jak założona przez CIA w Pakistanie terrorystyczna siatka Haqqani przystąpiła do przygotowań do bezprecedensowego ataku biologicznego z użyciem wirusa febry Denga, który Amerykanie zamierzają „zmodyfikować”, a następnie rozsiać wśród własnej ludności. USA i ich sojusznicy rozpatrują „masowe ludobójstwo” i zmniejszenie „nadmiaru” ludności, jako środek swojego przetrwania. Dokładne plany „katastroficznych wydarzeń” ujawnione przez Underwooda dotyczą nie tylko amerykańskiej ludności. Plan ma na celu stworzenie warunków niezbędnych dla wszechogarniającej globalnej wojny i obejmuje kilka podstawowych etapów. A są to: zmniejszenie potencjałów gospodarczych USA i UE, zniszczenie globalnego systemu finansowego, rozpętanie „konwencjonalnej” wojny na kontynencie amerykańskim, afrykańskim i azjatyckim. W tym przypadku będzie to logiczne, jeśli w szczycie wojny USA z sojusznikami wezwą świat do ustanowienia Nowego Porządku Światowego, aby zapobiec zniszczeniu naszej planety. Ta informacja jest potwierdzona przez agencję World Net Daily(WND) News Service, która w publikacji pod tytułem „USA przygotowuje się do wojny czołgowej” przytoczyla wypowiedź własnego źródła w Ministerstwie Obrony USA ostrzegającego, że USA przygotowują się do wzniecenia „zwykłej” wojny o wielkiej intensywności. To samo źródło w Pentagonie ostrzegło, że cały amerykański establishment wojskowy przygotowuje się do czegoś na bardzo dużą skalę, co „w stosunkowo szybkim czasie wypłynie na światło dzienne.” A nieco wcześniej WND ostrzegło o „masowej koncentracji amerykańskich wojsk na granicy z Meksykiem. Północno-amerykański element wojny niekonwencjonalnej obejmie podbój Meksyku, Ameryki Środkowej i Ameryki Południowej w celu zawładnięcia ogromnymi zasobami energii i surowców naturalnych regionu. Azjatycki i bliskowschodni element wojny będzie obejmował lądową ofensywę na Pakistan. „Układankę” uzupełnia ogólny obraz wiadomości z Łotwy. Zauważono tam niezwykłą aktywność zachodnich wojsk. W szczególności przez terytorium łotewskie ku granicy z Rosją NATO ściąga duże ilości sprzętu wojskowego i żołnierzy. Rzuca się w oczy obecność wielu wojskowych w małych miastach. Kilka razy w tygodniu przejeżdżają transporty kolejowe ze sprzętem wojskowym i ładunkami w kontenerach w odstępach 10-15 minut. To jest nienormalne, przy czym zwykłe ładunki transportuje się znacznie mniej intensywnie. W Rydze pojawili się wojskowi bez insygniów i znaków przynależności narodowej, prawie wszyscy czarnoskórzy. Szpitale pospiesznie wyposaża się w dodatkowy sprzęt medyczny składowany w opakowaniach. W policji rozpoczęto restrukturyzację personelu co oznacza, ze zwolniono wszystkich Rosjan. O nadchodzącej „wielkiej wojnie” w świecie i globalnej depresji gospodarczej od dawna ostrzegali niektórzy zachodni specjaliści, podkreślając, że jest to powtórzeniem działań elity USA, która doprowadziła do II Wojny Światowej. Przecież wojna jest istotną częścią amerykańskiego systemu gospodarczego. Została ona uznana za „oficjalną politykę” USA przez Radę Bezpieczeństwa Narodowego w tajnym dokumencie NSC-68 w 1950 roku, który w rzeczywistości przekształcił USA w społeczeństwo całkowicie militarystyczne. Wtedy perspektywa wojskowej demobilizacji zaniepokoiła amerykańską elitę. Przecież właśnie gigantyczny wzrost wydatków wojskowych podczas II Wojny Światowej wyprowadził USA z „Wielkiej Depresji”. Elita obawiała się, że zmniejszenie budżetów wojskowych przywróci z powrotem kryzys. Gdyby się tak stało to upadłby biznes, wzrosłoby bezrobocie i stanąłby pod znakiem zapytania „kapitalizm wolnorynkowy”. Dzisiaj USA są znowu w prawie takiej samej sytuacji, w jakiej znajdowały się pod koniec II Wojny Światowej. I znowu pojawiają się głosy wzywające do wojny na dużą skalę. Otwarcie i głośno. Według słów doradcy prezydenta Obamy, laureata Nagrody Nobla w ekonomii, Paula Krugmana, „to, czego teraz potrzeba to finansowy ekwiwalent wojny. Co naprawdę zakończyło „Wielki Kryzys”? To program ogromnych wydatków publicznych, także znany pod nazwą „II Wojna Światowa””. Ostatnimi dniami zaszły dotkliwe dla USA niepowodzenia na „libijskim froncie”, gdzie zaktywizowali się lojaliści i znowu trwają walki o Trypolis. „Powstańcy” i zachodnie siły specjalne ponoszą straty, które trzeba ukrywać, „podliczają” swoich zabitych na konto ofiar wojny w Afganistanie. Rosja i Chiny zablokowały rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ, która mogłaby dać „zielone światło” wojnie przeciwko Syrii. Tym nie mniej na długofalowe i dobrze opracowane plany nie może to chyba mieć wpływu. „Kolektywny globalizm” wcześniej czy później przystąpi do ich realizacji. Najprawdopodobniej chodzi już nie o lata…

Zdaniem generał-pułkownika Iwaszowa, byłego szefa Głównego Zarządu Międzynarodowej Współpracy Wojskowej Ministerstwa Obrony Rosji, NATO posiada już wszystkie możliwości do zaatakowania Rosji. W trakcie trwania videokonferencji internetowej na portalu „Gaidpark” generał odpowiadając na pytania o czas, powiedział, że „może to mieć miejsce, na przykład, po wyborach prezydenckich w Rosji”. Marucha

Etapy wyniszczania Polaków i ich kultury na Kresach po roku 1939

Prof. dr hab. Maria Pawłowiczowa, „Ludobójstwa i wygnania na kresach” – Katowice – Oświęcim 1999.

Nadesłał p. PiotrX

W 1939 roku państwo polskie miało terytorium liczące 389,7 km2, miało swoje granice, pieniądze, kulturę, szkolnictwo, strukturę kościelną. Należało do Ligi Narodów oraz innych organizacji międzynarodowych. Podział terytorialny kraju obejmował miasto stołeczne Warszawę i 16 województw. Wśród nich wydzielono 4 grupy: województwa centralne, wschodnie, zachodnie i południowe. Nazwą Kresy Wschodnie utarło się zwać 5 województw wschodnich: białostockie, wileńskie, nowogródzkie, poleskie i wołyńskie oraz 3 południowe: lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie. Powierzchnia tych 8 województw wynosiła 214,2 km2 . Ludność Polski w 1939 roku liczyła 35 100 000. Na terenie 8 kresowych województw mieszkało 13 021 300 osób (wg spisu z 1931 roku). A więc 1/3 ludności całego kraju mieszkała na Kresach Wschodnich, które niebawem mieliśmy utracić w wyniku II wojny światowej. Po wybuchu wojny zapanował tam szczególnie ostry terror, który można porównać z holocaustem. Z tej racji należy prześledzić etapy wyniszczenia Polaków i kultury polskiej po 1939 roku. Ludność 8 województw kresowych cechowało duże zróżnicowanie języka i wyznania. Językiem polskim posługiwało się tam 5 597 600 osób. Polacy rozmieszczeni byli niejednakowo; w województwie białostockim stanowili 66,9%, w wileńskim 59%, w lwowskim 57,7%, w nowogródzkim 52,4%, w tarnopolskim 49,3%, w stanisławowskim 22,4%, w wołyńskim 16,6%, poleskim 14,5% mieszkańców. Na północy przewagę miał język białoruski wśród innych tam występujących (rosyjski, niemiecki, litewski). W województwach: wołyńskim, lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim podczas spisu w 1931 ludzie określali swój język jako ruski lub ukraiński. Znaczny procent mieszkańców kresowych województw stanowili Żydzi, przeciętnie 10% ogółu ludności. Ludność polska mieszkała głównie w miastach i miasteczkach. Na wsiach białoruskich i ukraińskich ostoją polskości były dwory, kościoły rzymskokatolickie i klasztory. Podział według języka pokrywał się w zasadzie z podziałem według wyznania. Wierni kościoła rzymskokatolickiego stanowili w województwie wileńskim 62,5%, białostockim 61,7%, lwowskim 46,3%, nowogródzkim 40,2%, tarnopolskim 36,7%, stanisławowskim 16,6%, wołyńskim 15,7%, poleskim 11,1%. Na Kresach działała Metropolia wileńska, w skład której wchodziły: archidiecezja wileńska, diecezje łomżyńska i pińska (614 parafii, 1051 kapłanów) oraz metropolia lwowska obejmująca archidiecezję lwowską, diecezję przemyską oraz łucką (935 parafii i 1666 kapłanów w 1937 roku). W metropolii wileńskiej działało ponadto 30 domów zakonnych męskich (454 zakonników) oraz 77 domów żeńskich (810 zakonnic); w metropolii lwowskiej 90 domów męskich (1078 zakonników) oraz 495 domów żeńskich (3 992 zakonnic). W województwach lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim przeważało wyznanie greckokatolickie, w pozostałych prawosławne. Co łączyło a także różniło ludność ukraińską mieszkającą w zwartej masie w wymienionych 4 województwach?

1. Język był tu jednakowy, choć rozmaicie nazywany przez ankietowanych (ukraiński, ruski)

2. Wyznanie było w województwie wołyńskim prawosławne, w trzech pozostałych greckokatolickie

3. Łączyła Ukraińców nienawiść do Polski, Polaków i wszystkiego co polskie. Jednakowa w dawnym zaborze rosyjskim, czyli na Wołyniu oraz w austriackim, czyli dawnej Galicji. Szczególnie krwawo zaznaczyło się to po 1939 roku w okrutnym mordowaniu Polaków na całym terenie zamieszkanym przez Ukraińców.

23 VIII 1939 roku hitlerowskie Niemcy i stalinowskie państwo sowieckie zawarły pakt Ribbentrop – Mołotow. Był to spisek ukartowany przeciwko niepodległemu państwu polskiemu, l IX wkroczyli do Polski Niemcy, 17 IX do województw kresowych – Sowieci. Linia demarkacyjna została przez wrogów osiągnięta mimo żarliwej obrony polskiego żołnierza i polskiego społeczeństwa. Na mocy paktu i późniejszych ustaleń moskiewskich (z 28 IX 1939 r.)

Niemcy zabrały 186 000 km2 z ludnością liczącą 21 800 000 osób

ZSRR 202 000 km2 z ludnością liczącą 13 400 000 osób czyli Niemcy 47,9% obszaru Polski zamieszkałego przez 61,9% ludności ZSRR 52, l % obszaru Polski zamieszkałego przez 38,1% ludności.

W ten sposób dokonał się IV rozbiór Polski i likwidacja państwa. Zaborcy w załącznikach do traktatu ustalili, że wspólnie będą zwalczać wszelkie przejawy polskich dążeń narodowych i niszczyć polską kulturę. Przebieg aneksji był szczególnie dramatyczny na Kresach południowo-wschodnich. Gdy 17 IX Sowieci rzucili na Polskę około miliona żołnierzy, 4 tysiące czołgów i 2 tysiące samolotów, wspierali ich miejscowi Ukraińcy, którzy współdziałali z wojskami sowieckimi, rozbrajali i mordowali polskich żołnierzy walczących z wrogiem. Atakowali rozbitków podążających ku górom, aby schronić się na Węgrzech i w Rumunii. Współdziałali z najeźdźcami, gdy nastąpiła likwidacja walczących oddziałów policji z głębi Polski, które znalazły się poza linią demarkacyjną, wytyczoną sowiecko-niemieckim układem. Ginęli na miejscu lub transportowani byli w głąb Rosji członkowie Korpusu Ochrony Pogranicza. Groby Katynia, Ostaszkowa i Miednoje to pokłosie tej akcji. Łączna liczba polskich jeńców wojennych wziętych do niewoli przez Armię Czerwoną działającą na Kresach jest oceniana na 242 000 ludzi. Składa się na nią liczba bezpośrednio wziętych podczas działań (ok. 181 000), jak i aresztowanych już po zakończeniu walk oraz internowanych na Litwie i Łotwie, których dołączono w czerwcu 1940 roku. Wśród jeńców byli mieszkańcy całej Polski, ale znaczną liczbę stanowiła stała ludność kresowa. Aresztowano też i rozstrzeliwano natychmiast cywilów, uznanych za „burżujów”. Na ziemiach zamieszkanych przez Ukraińców i przy ich czynnym udziale najtragiczniejsze wydarzenia miały miejsce w Sarnach, Złoczowie, Tarnopolu i innych miejscowościach. Władze stalinowskie nawoływały w ulotkach ludność ukraińską i białoruską by wystąpiła przeciw uciskowi narodowemu i klasowemu Polaków, by chłopi chwycili za kosy, widły i sierpy, aby dali „polskim panom nauczkę”. I chwycili… W pierwszych paru dniach w okresie przejściowym od rozpadnięcia się struktury władzy polskiego państwa do czasu uformowania się nowej władzy sowieckiej obficie polała się krew w południowo-wschodniej Polsce. Głównymi ofiarami byli: właściciele ziemscy, policjanci, urzędnicy i ich rodziny, służba leśna, szlachta zagrodowa, osadnicy polscy. Szczególnie prześladowano tzw. „wrogów klasowych”: ziemiaństwo i bogatych chłopów. Gwałtów dokonywała miejscowa ludność sformowana w oddziały tzw. Milicji, w których oprócz Sowietów i Ukraińców było wielu Żydów. Wstrząsający był koniec Polski na Kresach i sposób, w jaki ten koniec nastąpił podczas pierwszych dni okupacji. Za zachętą władz sowieckich, które podsycając wzajemną nienawiść zdołały szybko uchwycić kontrolę na całym zajętym obszarze. Ale już po kilku tygodniach nacjonaliści ukraińscy i Żydzi poczęli zapełniać więzienia obok Polaków. Włączenie terytorium dawnej Polski do Białoruskiej i Ukraińskiej Republiki Rad nastąpiło po wyborach (22 X 1939) i wyłonieniu Zgromadzenia Narodowego Ukraińskiego we Lwowie i Białoruskiego w Białymstoku. Obywatelstwo radzieckie nadawano wszystkim osobom, które l i 2 X 1939 r. przebywały na tych terenach. Nastąpiły kolejno różnego typu zniewolenia: aresztowania, łapanki, wywózki. Natychmiast przeprowadzono pobór do Czerwonej Armii. Polacy pod zniekształconymi nazwiskami, np. (Jan) Iwan Mariampolskij, skierowani zostali do służby daleko od domu, często aż na chińską granicę (objęło to ponad 150 000 osób). Język polski formalnie został zastąpiony ukraińskim i białoruskim, w rzeczywistości rosyjskim (1939). W ciągu kilku miesięcy zlikwidowano około 4 000 kościołów wszystkich wyznań oraz instytucje kościelne. Ze szczególnym okrucieństwem prześladowano duchowieństwo. Cały majątek państwa polskiego i prywatny skonfiskowano. Zbiory oraz muzea państwowe i osób prywatnych przepadły. A należy pamiętać, że w 8 kresowych województwach w 1939 roku działały 62 muzea publiczne (w białostockim 5, w wileńskim 6 – w tym 4 w Wilnie, w nowogródzkim 3, poleskim l, wołyńskim 5, lwowskim 33 – w tym 17 we Lwowie, w stanisławowskim 3, w tarnopolskim 6). Znaczne były zbiory dworów ziemiańskich. Na Kresach działały też Towarzystwa Naukowe z bogatymi zasobami – w Wilnie było ich 17, we Lwowie 38. Przepadły, zostały zdewastowane lub wywiezione kresowe biblioteki. Według nowych władz książka polska była reliktem „pańskiej Polski”, o rozmiarach tych strat ciągle jeszcze nie mamy dokładnych danych. Wykorzystując informacje zawarte w Małym Roczniku Statystycznym z 1939 roku, można wydzielić kilka typów bibliotek działających na Kresach oraz w przybliżeniu określić ich zasoby, które przepadły bezpowrotnie. W 8 województwach działało w 1939 roku 14 121 szkół różnego typu. Założyć można, iż jest to liczba bibliotek szkolnych, ponieważ wg Rocznika Statystycznego działały one w 98% placówek nauczania. Ponadto funkcjonowało 7 szkół wyższych ze szczególnie bogatymi zbiorami – zwłaszcza Uniwersytet Lwowski i Wileński. Zasoby tych bibliotek można określić w sposób pośredni: w szkołach kresowych na jednego ucznia podstawówek wypadała l książka, w szkołach ogólnokształcących – 13 tomów, w zakładach kształcących nauczycieli – 36, w szkołach wyższych – 62 tomy. Więcej danych posiadamy o bibliotekach oświatowych: samorządowych stałych i ruchomych oraz społecznych – działało ich na Kresach 10647. Posiadały łącznie 2 389 800 tomów. Funkcjonowały liczne biblioteki w świetlicach, chórach, teatrach, kościołach i zakonach, a nawet w więzieniach. Działały prywatne wypożyczalnie. Pełne książek były księgarnie, wydawnictwa i hurtownie przygotowane na rozpoczęcie nowego roku szkolnego 1939/1940. Cały ten dorobek przepadł. Podczas lat władzy sowieckiej (1939-1941) drastycznie został zmieniony skład etniczny na dawnych Kresach Polski. Jedną z metod było wywożenie miejscowej ludności do wschodniej i północnej części Związku Radzieckiego. Z terenów zabranych wywieziono ponad l 200 000 osób (wg innych źródeł 2 000 000), z tego 250 000 stanowiły dzieci do lat 14. Ponieważ podróż trwała nieraz kilka tygodni, w nieopalonych wagonach, w lutym 1940 roku ludzie zamarzali (stąd nazwa „białe krematoria”), a ginęli z gorąca w czerwcu. Polacy stanowili absolutną większość deportowanych – 52%, Żydów było 30%, Ukraińców i Białorusinów 18% (wg obliczeń polskiego MSZ w Londynie). Rejestry prowadził też Kościół. Wg biskupa Jałbrzykowskiego z archidiecezji wileńskiej w latach 1939-1941 wywieziono 485 000 wiernych narodowości polskiej, Gdy po wybuchu wojny z Niemcami rząd londyński wystarał się o zwolnienie obywateli polskich przebywających na zesłaniu w ZSRR, z armią Andersa miało wyjść z Kraju Rad 100 000 Polaków. Obszar, na którym organizowało się wojsko polskie, miał bardzo niezdrowy klimat. Panowała duża śmiertelność, więc ok. 2 000 zmarło zanim w dwu rzutach w kwietniu i lipcu 1942 roku udało się tej grupie dotrzeć do Iranu. Sposobem wyniszczenia mieszkańców Kresów były aresztowania. Więzienia były przepełnione, a więźniowie ginęli od kuł i z nędzy. Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej był zaskoczeniem dla ZSRR. Zatem w 1941 roku wojska sowieckie zostały zdruzgotane w przeciągu paru dni. Żołnierze ginęli tysiącami, miliony poddały się. Niemcy do końca 1941 roku wzięli do niewoli przeszło 3,5 miliona jeńców. W ciągu miesiąca bardzo rozbudowana państwowość sowiecka na okupowanych terenach polskich przestała istnieć. Władze sowieckie uciekając pędziły na wschód resztę swoich więźniów. Około 50 000 aresztowanych, przeważnie Polaków, zamordowano w celach lub na dziedzińcach więziennych. Ogromna liczba zginęła od kuł i z wyczerpania w drodze, podczas ewakuacji więzień. Żadna grupa narodowa nie została pominięta, głównie byli to jednak Polacy. Niemcy wkraczając na dawne Kresy Wschodnie zastali tam po dwu latach rządów stalinowskich zupełnie odmienne społeczeństwo polskie. Było ono pozbawione warstw wyższych – „bez głowy” jak to określił jeden z badaczy. Sowieci oszczędzili tylko nauczycieli i niektórych uległych im pisarzy. Byli potrzebni do działalności propagandowej i oświatowej, gdyż funkcjonowały szkoły podstawowe i średnie, a nawet wyższe, naturalnie z zupełnie zmienionymi programami, podręcznikami w duchu marksistowsko-leninowskim i językiem rosyjskim, ukraińskim lub białoruskim. Wszyscy wraz z nauczycielami akademickimi posiadali obywatelstwo radzieckie. Niemcy na zdobytych terenach prowadzili politykę odmienną. Dla nich nauczyciel, uczony polski – to wrogowie. Przykładem jest likwidacja profesorów krakowskich. Bezpośrednio po wkroczeniu do Lwowa 3 VII 1941 roku aresztowali i rozstrzelali profesorów uczelni lwowskich, wybitnych uczonych polskich. Było to dążenie do biologicznej degradacji narodu polskiego i zniszczenia jego kultury. Listy proskrypcyjne były przygotowane już wcześniej, w Generalnej Guberni, prawdopodobnie przy pomocy dawnych lwowskich studentów Ukraińców. Silne skupisko nacjonalistów ukraińskich u boku gubernatora Franka działało w Krakowie przygotowując się do odegrania znaczącej roli, gdy dojdzie do konfliktu niemiecko-rosyjskiego. Niemcy wkraczając do Lwowa byli gorąco witani przez Ukraińców. Według źródeł niemieckich aresztowania profesorów lwowskich dokonał ten sam oddział, który ujął profesorów krakowskich. Ekipa rozstrzeliwująca składała się z Ukraińców ubranych w mundury SS. Jednym z ekipy hitlerowców dokonujących egzekucji we Lwowie był Hans Kruger, późniejszy komendant gestapo w Stanisławowie. Tam również przeprowadził on mord grona pedagogów stanisławowskich. Wśród 250 ofiar byli prawie wszyscy nauczyciele szkół podstawowych i średnich, adwokaci, lekarze, sędziowie stanisławowscy. Ofiarami Kriigera były też dziesiątki tysięcy Żydów. W eksterminacji pomagały formacje ukraińskie, co poświadcza literatura przedmiotu. Wyniszczenie Żydów prowadzone w Stanisławowie usiłowało dokumentować polskie podziemie. Dokumentację filmową i raporty przekazywano za pośrednictwem kolejarzy do Krakowa, a potem na zachód. Tadeusz Kasztelewicz kierujący tą akcją został skrytobójczo zamordowany przez Ukraińców współpracujących z Niemcami w dziele zniszczenia Żydów. Gdy w 1941 roku Niemcy włączyli kresowe województwa do Generalnej Guberni, dotknęła te tereny akcja wywózek ludności na roboty do Niemiec. Ogółem, oblicza się, roboty przymusowe objęły w Generalnej Guberni l 300 000 osób, z tego też znaczna liczba – około 700 000 osób – została wysłana z Kresów. Generalny Plan Wschodni zakładał, że Niemcy wysiedlą 80-85% Polaków z ziem kresowych i z Zamojszczyzny, a na tych terenach osadzą Niemców zwiezionych z całej Europy. Zasiedlanie tych terenów Niemcami sprowadziło ruinę całych wsi, wywózkę dzieci i dorosłych. Usiłowali przeciwdziałać partyzanci polscy, ale siły ich były zbyt małe. Przerwała akcję osadniczą dopiero klęska Niemiec. Zdziesiątkowane przez Sowietów i Niemców kresowe społeczeństwo dobiła działalność Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), skrajnie nacjonalistycznej, faszystowskiej organizacji wojskowo-terrorystycznej, która od 1941 roku współpracowała z Niemcami. W 1942 roku zaczęli wstępować do UPA członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). W 1943 r. gmpa S. Bandery z OUN utworzyła własne oddziały wojskowe, które podporządkowały sobie UPA i przyjęły jej nazwę. UPA działała głównie w Małopolsce Wschodniej i Wołyniu, toczyła boje z polską i radziecką partyzantką oraz prowadziła szeroką akcję terrorystyczną wśród ludności polskiej. Na Wołyniu najbardziej krwawe żniwo zebrała UPA we współpracy z Niemcami w 1943 roku. Banderowcy oraz inne odłamy formacń ukraińskich mieli na celu przeprowadzenie czystek etnicznych w dawnych kresowych województwach polskich. Współdziałali Ukraińcy z Niemcami w zagładzie Żydów, a w następnej kolejności Polaków, dążąc do niepodległej Ukrainy u boku Niemców. W II połowie 1943 roku powstała UPA Południe, obejmująca obwody Kamieńca Podolskiego i Winnicy. Na przełomie 1943/44 utworzono UPA Zachód, która swym działaniem objęła województwo tamopolskie, stanisławowskie, lwowskie, a później Chełmszczyznę. Na przełomie 1943/44 miała UPA 40 tys. żołnierzy pod bronią oraz trzy do pięciu razy liczniejsze oddziały rezerwowe po wsiach. Dowódcą całości był gen. Taras Czuprynka. Tej sile nie mogła się przeciwstawić wątła samoobrona ludności polskiej, ani też nastawiona na walkę z Niemcami Armia Krajowa. Z tej przyczyny bezkarne oddziały UPA, przy czynnej pomocy ukraińskich nacjonalistów ze wsi Pacyków w pobliżu Stanisławowa, na Wielkanoc 1944 roku wymordowały Polaków – w okrutnych mękach zginęło 60 osób. Ludność terenów opanowanych przez UPA szukała schronienia w większych miastach, w kościołach i klasztorach. Takim miejscem np. było sanktuarium maryjne w Podkamieniu. Ukraińcy 13 III 1944 roku dokonali tam zbiorowego mordu bez oglądania się na sakralny charakter świątyni. Opis tragicznych wydarzeń, w których zginęło około 2 tysięcy osób, znajduje się na pamiątkowej tablicy wmurowanej we wrocławskim kościele Św. Wojciecha, gdzie po wojnie umieszczono cudowny obraz Matki Bożej z Podkamienia. Zwraca uwagę szczególne okrucieństwo, z jakim traktowano duchownych katolickich. W diecezji łuckiej przed wojną było 169 parafii, około 370 000 wiernych. Pracowało tam 244 księży rzymskokatolickich i 21 księży obrządku wschodniego. W 1944 roku władze sowieckie kazały biskupowi Szelążkowi opuścić Łuck i wyjechać za Bug. Ponieważ tego nie uczynił, 4 VIII został aresztowany. Był jednym z najstarszych więźniów świata, ukończył 80 rok życia. Na skutek starań Stolicy Apostolskiej, zwolniony z kijowskiego więzienia, 15 V 1946 roku został przymusowo wydalony do centralnej Polski. Z 244 księży represjonowanych było 188, zginęło tragicznie 51: w tym 13 z rąk Sowietów, 17 z rąk Niemców, 21 zgładziła UPA. Wyjechać do Polski jako „ekspatrianci” musiało 79. Los innych nie jest znany. Największy cios życiu katolickiemu zadali Ukraińcy. Według szacunków Kurii Biskupiej w Łucku, z rąk UPA zginęło na Wołyniu 100 000 katolików. W sposób niezwykle okrutny mordowano zwłaszcza księży, ginęli wraz z wiernymi. Przykłady wymienił w swej pracy o diecezji łuckiej Leon Popek (1992). O. Ludwik Wrodarczyk we wsi Okopy, mimo tego że jako dobry lekarz leczył też Ukraińców, został przez nich w 1943 roku w najdotkliwszy sposób torturowany i w końcu ukrzyżowany. Księdzu Stanisławowi Dobrzańskiemu obcięto siekierą głowę, wraz z nim zginęło 967 osób spośród parafian z Ostrówek. Księdza Karola Barana przepiłowano drewnianą piłą. Ks. Bolesław Szawłowski zginął wśród 500 osób zamordowanych w kościele w Po-rycku, dwu kapłanów wrzucono żywcem do studni w Wołkowyjach. Księdza Jana Kotwickiego zabito przy ołtarzu, a wraz z nim zginęło 200 Polaków. Ze 169 parafii istniejących w 1939 roku nieprzerwanie czynna do 1989 roku była tylko jedna parafia w Krzemieńcu. Tak przestała istnieć diecezja łucka. Dopiero teraz z wolna się odbudowuje. Czynione są też starania, aby uczcić męczenników. Toczy się proces beatyfikacyjny w sprawie O. Ludwika Wrodarczyka. Wiele osób duchownych z Kresów znajdzie się wśród wyniesionych na ołtarze ofiar poległych z rąk Niemców. Po zniesieniu cenzury ukazało się sporo publikacji o ukraińskich mordach. Wciąż jednak dużo jest przeszkód, aby wyjawić całą prawdę o tej wstrząsającej przeszłości kresowych ziem. Na przełomie listopada i grudnia 1943 roku ZSRR, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone podjęły na konferencji w Teheranie decyzję, że po zakończeniu wojny przesunięte zostaną granice Polski na zachód. Połączone to będzie z rezygnacją Polski z Kresów Wschodnich, a granicę przewidziano na Bugu (wg Linii Curzona). Odbyło się to bez zgody rządu polskiego w Londynie. Protestował Władysław Raczkiewicz, prezydent jedynych władz polskich, któremu podlegały siły zbrojne na zachodzie i Armia Krajowa w Polsce. Rok później zgodził się na to rząd komunistyczny. Schyłek wojny przyniósł nowe wyzwania dla społeczeństwa polskiego. W tłumieniu Powstania Warszawskiego Niemcom pomagali Ukraińcy. Z cofającymi się wojskami niemieckimi walczyła Armia Krajowa, realizując plan „Burza”. Pomagała w walkach pod Kowlem, w zdobyciu Lwowa i Wilna. Po zajęciu całego kraju przez Sowietów jej uczestnicy zostali poj-mani i wywiezieni w głąb Rosji. Transporty Polaków z terenów uwolnionych spod okupacji niemieckiej w latach 1944-1945, według dzisiejszych ocen, liczyły 15000-17000 osób (bez pojmanych na Śląsku – Sowieci uważali ich za Niemców). Oprócz tego było kilka tysięcy Polaków skazanych przez radzieckie sądy i wywiezionych do obozów karnych w ZSRR. Ireneusz Caban zebrał informacje o 47 obozach w głębi Kraju Rad. Byli tam więźniowie z Wilna, Białostoczczyzny, ze Lwowa. W obozach tych spotkali się może po raz ostatni mieszkańcy Kresów Wschodnich i innych ziem polskich jako obywatele II Rzeczpospolitej, która już przestała istnieć. Żołnierzy brygady wileńsko-nowogródzkiej (ok. 4000) zmuszano w Kałudze, aby wstąpili do Armii Czerwonej. Gdy odmówili, rąbali wraz z innymi więźniami las, pracowali w kołchozach i na budowach, w Zagłębiu Donieckim kopali węgiel. Część ich powróciła do kraju jako repatrianci w latach 1945-1947, część zaginęła bez wieści, jak np. ludność pojmana w Gibach na Suwalszczyźnie. Gdy profesor Stanisław Kulczyński organizował Uniwersytet we Wrocławiu, przeniesiony tu ze Lwowa, jego żona kopała węgiel w Donbasie. Przyjechała do Polski dopiero po interwencji u Bieruta. List do prezydenta w 1945 roku skierowała grupa naukowców polskich, upominając się o zwolnienie 23 profesorów lwowskich zaaresztowanych przez NKWD we Lwowie i wywiezionych do obozu w Krasnodonie w 1945 roku. Wybitni intelektualiści lwowscy przebywali tam w nieludzkich warunkach. Ci, którzy przeżyli, przyjechali do Wrocławia, Na stepie, poza granicami łagru, w nieoznaczonych grobach pogrzebano zmarłych z wycieńczenia i pracy w kopalni. Leżą tam lwowscy uczeni – prof. Stanisław Kossowski, prof. Emil Łazoryk – dziekan wydziału architektury, dr Zofia Link-Aleksie-wiczowa i wielu innych. Rok 1945 zadecydował ostatecznie o granicach polskich. Od 4 do 11 lutego trwało w Jałcie na Krymie spotkanie szefów rządów trzech mocarstw toczących wojnę z Niemcami. Zgodzili się oni na przesunięcie granic Polski na zachód i oddanie Rosji Kresów Wschodnich. Po kapitulacji Berlina (2 V 1945) i Wrocławia (7 V) trwała w Berlinie od 17 VII do 2 VIII konferencja Poczdamska. Tam Rosja, Anglia i Stany Zjednoczone uściśliły przebieg polskich granic zachodnich. Zgodzono się też na wysiedlenie Niemców z ziem zachodnich i północnych przyznanych Polsce oraz na „ekspatriację” kresowych Polaków. Tak więc za zgodą aliantów koniec II wojny przyniósł też wielkie przemieszczenia ludności. Ekspatriacja ludności polskiej z ZSRR miała kilka etapów: jeszcze za okupacji niemieckiej przyjechali do Generalnej Guberni Polacy uciekający przed rzeziami ukraińskimi – liczba ich nie jest znana. W 1944 roku do Polski Lubelskiej z tych samych powodów przyjechało 117 212 osób. Łącznie do 1948 przybyło z republik: litewskiej, białoruskiej, ukraińskiej i z pozostałych terenów ZSRR l 503 263 osoby. Dodatkowa ekspatriacja miała miejsce w latach 1958 i 1959 – przyjechało wtedy do Polski 257 000 osób. W ten sposób licząc łączna liczba Polaków ocalonych z holocaustu na Kresach Wschodnich wynosi l 760 263 osoby. Repatriacja Niemców z Polski miała miejsce w latach 1946-1948 i objęła łącznie 2 213 626 osób. 16 VIII 1945 roku została zawarta umowa polsko-sowiecka. Podpisali ją W. Mołotow i E. Osóbka-Morawski. Uściślono wówczas przebieg granicy wschodniej (w 1951 roku nastąpiła pewna korekta). W zasadzie linia ta biegła z pewnymi odchyleniami od ustalonej w pakcie Ribbentrop-Mołotow. W umowie powoływano się na Jałtę, Poczdam oraz na „linię Curzona” -relikt I wojny. Ponieważ dotąd nie istniała granica w Małopolsce Wschodniej, dawnej Galicji, uległo podziałowi województwo lwowskie, z tym, że Lwów i Stanisławów oraz inne miasta z przewagą ludności polskiej włączono do ZSRR. Polaków wysiedlono, godząc się w zamian na wysiedlenie Ukraińców z granic Polski pojałtańskiej – z województw: rzeszowskiego, krakowskiego i lubelskiego wysiedlono do ZSRR 480 893 osoby. Z tymi ustaleniami nie godzili się Ukraińcy i toczyli walki głównie w Bieszczadach, chcąc je oderwać od Polski. Płonęły wsie i miasta. Aby przerwać rzezie władze polskie przeprowadziły „Akcję Wisła”, w wyniku, której przemieszczono Ukraińców z Bieszczad na Ziemie Zachodnie i Północne. Wojna w południowo-wschodnich rejonach Polski nie zakończyła się, więc w 1945 roku, jak w innych stronach kraju – trwała do 1948 roku. Nadal istniej ą pretensje Ukraińców do ziem za Sanem i do Chełmszczyzny -używają oni na ich określenie terminu „Zakerzonia”. Jest to zjawisko groźne, jak i gloryfikacja działań UPA i przedstawianie czystek etnicznych z lat 1939-1945 jako walki o niepodległą Ukrainę. W podsumowaniu sporów ukraińsko-polskich na Kresach należy podkreślić, że sporna jest jeszcze liczba ofiar zbrodniczych działań Ukraińców. Zważyć jednak należy, że był to proces długotrwały – Polacy kresowi ginęli z rąk ukraińskich przez cały ciąg wojny. Podczas okupacji sowieckiej przeciw Polakom wystąpili obok Sowietów Żydzi i Ukraińcy. Za niemieckiej okupacji Niemcy i Ukraińcy zniszczyli Żydów, a następnie Polaków. Podczas II okupacji Sowieci i Ukraińcy dobijali resztki Polaków. Łącznie, więc można przyjąć, że za przyczyną Ukraińców oraz z ich ręki w okrutnych mękach zginęło na Kresach około 500 000 Polaków, tylko dlatego że byli Polakami. Była to, więc zbrodnia ludobójstwa podyktowana czystkami etnicznymi. Dziś nazywa się to walką o samodzielną Ukrainę, ale oprócz podłoża etnicznego miały te akcje podłoże rabunkowe. Całe mienie państwa polskiego i Polaków mieszkających na Kresach Wschodnich zostało zagrabione. Jak wyszczególniono na wstępie artykułu, językiem polskim w 8 kresowych województwach II Rzeczpospolitej posługiwało się (wg spisu z 1931 r.) 5 597 600 osób. Biorąc pod uwagę przyrost naturalny z lat 1931-1939 można tę liczbę zaokrąglić do 6 milionów Polaków. Po zakończeniu wojny na ziemie Polski w granicach wyznaczonych przez Jałtę i Poczdam przyjechały l 760 263 osoby. W czasie trwania wojny, z Andersem ewakuowało się z ZSRR do Iranu 115 742 osoby, w tym 78 470 żołnierzy. Z I Armią Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Berlinga do kraju przybyło ok. 100 000 osób. Nie rejestrowane ucieczki Polaków z Kresów, objęły w czasie wojny co najmniej 40 000 osób. Na Kresach pozostało po wojnie ok. 2 000 000 ; stąd wynika wniosek, że reszta – ponad 2 000 000 – zginęła za sprawą trzech wrogów. Krew Polaków splamiła ręce Sowietów i Niemców, ale Ukraińcy byli wszędzie tam, gdzie można było Polakom szkodzić. Ta ogromna nienawiść Ukraińców towarzyszyła Polakom nawet wówczas, gdy swoje miasta i wsie musieli opuścić. Aby zatrzeć ślady polskości i rzymskiego Kościoła, pozostawione tam świątynie dewastowano, palono, równano z ziemią bez względu na ich wartość artystyczną. Ziemię kresową Polacy opuszczali w popłochu, jedynie uchodząc z życiem, węzełkiem i świętym obrazem. Na wschodzie pozostawili zagospodarowane wsie i miasta, gdzie w ciągu 600 lat polskiej obecności były tworzone i gromadzone nieprzebrane skarby materialne i kulturalne. Należy żałować, że bardzo niewiele dóbr kultury można było ocalić z pogromu. Na mocy umowy z 1946 roku przewieziono do Wrocławia część zasobów Ossolineum — 150 000 tomów wybranych z ogólnego zbioru. Później, dodatkowo, w 1947 przybyło 67 000 tomów. Umożliwiło to reaktywowanie biblioteki we Wrocławiu, gdzie włączono do Ossolineum znalezione na Śląsku cimelia bibliotek lwowskich zagrabione podczas wojny przez Niemców. Zbiory czasopism trzeba było od początku gromadzić, bo ze Lwowa nie można było ich zabrać. Reszta Ossolińskich zbiorów wcielona została do Biblioteki Akademii Nauk USRR. Muzeum Lubomirskich włączono do Galerii Miejskiej Lwowa. Ocalał księgozbiór Teatru Lwowskiego. Po ekspatriacji Teatr Polski ze Lwowa znalazł się w Katowicach. Tu w Teatrze im. Stanisława Wyspiańskiego złożono cenne druki i rękopisy. W 1978 roku zostały one przekazane Bibliotece Śląskiej w Katowicach w liczbie 5 350 egzemplarzy, ponad 1000 tomów – głównie rękopisów – wcielono do zbiorów Ossolineum we Wrocławiu. Ocalały niektóre przedmioty kultu, wywiezione z narażeniem życia przez ekspatriowaną ludność. Dziś, po długich staraniach, znaleziono ich ponad 200. Są rozsiane po całej Polsce, przypominają o kresowych świątyniach, które w wielu wypadkach już nie istnieją. Różne formy życia polskiego na Kresach obecnie powoli odżywają, należy je wspierać, ale są to niezwykle skromne relikty dawnej świetności. W Kazachstanie mieszkają Polacy, którzy przypominają, iż niegdyś wywiezieni zostali z terenów kresowych Rzyczpospolitej Obojga Narodów, sięgających daleko na Wschód. Też wymagaj ą naszej troski. Badacze zastanawiają się, czy Kresy Wschodnie stały się już mitem. To do nas należy odpowiedź. Nadesłał p. PiotrX

Prawda o edukacji seksualnej, pedifilii i przemyśle pornograficznym

The truth about sex education, pedophilia and the porn industry

http://welcometoafreeworld.blogspot.com/2010/08/truth-about-sex-education-pedophilia.html

Posted by freedomist, tłumaczenie Ussus

W 1989 r. raport państwowej rady naukowców ogłosił oświadczenie, że amerykańskie społeczeństwo może być podzielone na dwie kategorie, przed-kinseyowską i po-kinseyowską erę. OK? Więc kim jest Alfred Kinsey, w jaki sposób wstrząsnął Ameryką? Alfred Kinsey był amerykańskim biologiem i profesorem entomologii i zoologii, który w 1947 r. założył Instytut badań nad seksem na Uniwersytecie Indiana. Wydał również kilka książek nazywanych raportami Kinseya, np.: „Seksualne zachowania ludzkiego samca” i „Seksualne zachowania ludzkiej samicy”. Książki te są z pewnością najbardziej szkodliwymi w historii Ameryki. Kiedy raport Kinseya został po raz pierwszy opublikowany, sławny prawnik ACLU [American Civil Liberties Union – organizacja rzekomo zajmująca się prawami człowieka; zob. http://stoptheaclu.com/] Morris Ernst napisał: „prawie każda strona raportu Kinseya dotyczy przepisów prawa”. Powiedział również, że związki zawodowe, komitety prawników nie powinny rozważać prawa dotyczącego seksu bez odwołań do raportów Kinseya. Nawiązując do Westlaw, najczęściej używanego dziennika prawnego: „między 1982-2000 miało miejsce około 650 cytowań Alfreda Kinseya”. Kodeks karny wprowadzony w 1952 r. bazował na raportach Kinseya. Kinsey został uznany za wiodącego naukowego eksperta na świecie w sprawach ludzkiej seksualności. W szczególności konsultował przepisy odnośnie napaści seksualnych i edukacji dziecięcej.

Poglądy Kinseya

Obniżenie wieku na przyzwolenie.

Dzieci potrzebują wczesnej edukacji seksualnej w szkole.

Dzieci potrzebują masturbacji oraz nauki hetero i homoseksualnych zachowań.

Napastnicy na tle seksualnym są jednorazowymi przestępcami; należy im wybaczać.

W jaki sposób wypromowano te poglądy?

1950 r. Rockefeller ufundował amerykański instytut wzorowego kodeksu karnego.

1952 r. Harwardzki przegląd prawny wzywa do przystosowania kodeksu karnego do nauk Kinseya.

1955 r. Został opracowany kodeks i przesłany do wszystkich legislatorów w kraju: sędziów, prawników, socjologów etc.

1956 r. Kodeks został przyjęty w niemal wszystkich stanach.

Jak wspomniano, wzorowy kodeks został sfinansowany przez fundację Rockefellera. Jednocześnie fundacja Rockefellera fundowała badania Kinseya. W latach 50. Kongres powołał komisję pod przewodnictwem B. Caroll Reece w celu zbadania dużych zwolnień podatkowych dla wielu organizacji. Norman Dodd był dyrektorem badań komisji Reece. W wywiadzie, którego udzielił przed śmiercią przyznał, że część członków komisji odkryła, iż celem wielkich organizacji jest pozbawienie Ameryki wartości, na których została zbudowana, poprzez system edukacji. W jednym ze swoich ostatnich wywiadów Dodd przyznał: „odkryliśmy ogromną determinację tych wielkich organizacji (zwalnianych z płacenia podatków) (Carnegie, Ford, Guggenheim oraz rodziny Rotshchild) w staraniach zmierzających do przejęcia kontroli nad edukacją w Stanach Zjednoczonych.”

Badania Kinseya W latach 30. i 40. Alfred Kinsey przeprowadził tysiące wywiadów z mężczyznami i kobietami nagrywając ich seksualne historie. Celem tych studiów było odkrycie seksualnych zachowań przeciętnego mężczyzny i przeciętnej kobiety. Krytycy Kinseya twierdzą, że motywem jego badań nie była nauka a socjalna agenda mająca na celu zmienić moralność Amerykanów. Wielu badaczy sądzi, że Kinsey fałszował wyniki swoich badań. Cóż takiego robił?

1. Twierdził on, że 10 % amerykańskich mężczyzn było w pełni homoseksualistami przez ostatnie 3 lata swego życia a 37 % Amerykanów miało homoseksualny orgazm, co najmniej raz w ciągu całego swojego życia. Późniejsze badania udowodniły, że liczby podawane przez Kinseya były ekstremalnie zawyżone. Nowe badania pokazują, że tylko 1 % mężczyzn w USA nazywało samych siebie homoseksualistami, podczas gdy 2-3 % było aktywnych homoseksualnie w ciągu całego ich życie.

2. Kinsey przedstawiał również wysoki poziom seksu przedmałżeńskiego, twierdząc, że 69% Amerykanów spotykało się z prostytutkami, i że połowa żonatych mężczyzn w USA była winna cudzołóstwa. Kolejne badania pokazały, że swoboda seksualna Amerykanów była o wiele mniejsza niż dowodził Kinsey.

3. Podczas swoich badań przeprowadził wywiady z 1000 – 3000 winnych napaści seksualnych oraz z więźniami, jako „normalnymi amerykańskimi mężczyznami”.

4. Aby udowodnić wysoki poziom homoseksualizmu Kinsey chodził do chickagowskiego metra, barów dla gejów, łaźni dla homoseksualistów i rejestrował bywalców tychże przybytków w swoich badaniach zwiększając radykalnie liczbę homoseksualistów. Także przemytników alkoholu, hazardzistów, męskie prostytutki, alfonsów i złodziei umieszczał w badaniach. Podobne tricki stosował, by przedefiniować amerykańską kobietę.

5. W celu udowodnienia wysokiego poziomu swobody seksualnej wśród amerykańskich żon, Kinsey przedefiniował znaczenie „zamężnej” podciągając pod „nią” każdą kobietę, która żyła z mężczyzną przez rok. Regularnie umieszczał prostytutki w swoich badaniach, jako „normalne Amerykanki”. W rezultacie wyszło mu, że 50 % Amerykanek było zaangażowanych w seks przedmałżeński, a 26 % rzekomo cudzołoży. W swoich raportach Kinsey doszedł do zupełnie niewiarygodnych wniosków, iż 87 % niezamężnych kobiet miało aborcję, a wśród mężatek 25 %. Tak szokująco wysoki, nawet jak na dzisiejsze czasy, poziom aborcji pomógł im ją zalegalizować w następnych latach. Dzisiejsze, postmodernistyczne przekonania Amerykanów nie wzięły się z przypadku. Były celowo wykreowane przez wielkie fundacje, jako część wielkiego planu, którego ważną częścią był Kinsey. Najbardziej oburzającym świadectwem przeciw raportom Kinseya są informacje dotyczące seksualnych zachowań dzieci. Według Kinseya osoba molestująca seksualnie dzieci może pozytywnie przyczynić się do późniejszego rozwoju socjalno-seksualnego dziecka. Dane dotyczące dziecięcej seksualności zostały w pełni przedstawione przez dr Judith Reisman w latach 80. Wyjawiła ona jeszcze bardziej wstrząsające fakty. Otóż twierdziła, że Kinsey trenował notorycznych pedofili w molestowaniu dzieci. Nie trzeba mówić, że dziś instytut Kinseya zaprzecza oskarżeniom dr Reisman oraz temu, że pedofilskie badania Kinseya bezpośrednio wpłynęły na edukację seksualną w Ameryce. Według kinseyowskiej interpretacji dzieci lubią być molestowane seksualnie. (nie pytasz gwałciciela czy dla ofiary gwałt był przyjemny!) Pomysł, że dzieci lubią być molestowane był wystarczająco szokujący, ale sugestia stała się jeszcze bardziej szokująca, gdy zeznania Jonathona Gathorne- Hardy, biografa Kinseya, jednego z kilku ludzi mających wgląd w jego prywatne zapisy, wyszły na jaw: „nerwowi ludzie z instytutu Kinseya przeczytają gazety. Rex King opisał swój stosunek seksualny z tą małą dziewczynką… z tym małym chłopcem… Sądzę, że instytut Kinseya dobrze wyczuł, że prawica porzuci te sprawy”. Powiedział także: „istnieją opisy jak King łajdaczył się z około 13 chłopcami, którym to nie odpowiadało, to ostry materiał”. Kinsey opracowywał również naukowe tabele przedstawiające seksualne reakcje małych dzieci włączając orgazm. Niektóre dzieci miały tylko dwa miesiące [sic!]. W kinseyowski opis orgazmu wchodziły drgawki, omdlenia, płacz i napady złości (można powiedzieć zachowania sadomasochistyczne). Smutna konkluzja? Niemal wszyscy nauczyciele edukacji seksualnej w Stanach Zjednoczonych zostali tego wszystkiego nauczeni.

Estera White Estera White była jednym z molestowanych dzieci w eksperymentach. Została zabrana przez ojca i dziadka na spotkanie z Alfredem Kinseyem. Spotka go w 1943 r. i została „opisana” etc. Twierdzi, że Kinsey dał dla jej ojca czek, co znaczyłoby, że Kinsey sponsorował pedofili do swoich badań; szokujący wniosek. Estera twierdziła, że jej ojciec spoglądał na zegarek, gdy była molestowana. Jej matka zapamiętała tą historię.

Playboy Wydaje się, że mass media zawsze były po stronie Kinseya i jego filozofii. Filozofii, którą podjął Hue Hefner w 1953 r. zaczynając wydawać magazyn Playboy. W tym samym roku Kinsey wydał „Seksualne zachowanie ludzkiej samicy”. Hefner utworzył ścisły związek między swoim soft porn magazynem a badaniami Kinseya. Hefner efektywnie odniósł się do książki w swoim pierwszym wydaniu magazynu. Napisał również o pierwszej książce Kinseya „Seksualne zachowanie ludzkiego samca”. Hefner promował filozofię Playboya „nową moralność post-kinseyowskiej ery”. Został najważniejszym pamflecistą Kinseya. W 1983 r. dr Judith Reisman została wyznaczona przez niewielką komórkę departamentu sprawiedliwości do śledztwa w sprawie obrazków w Playboyu, Hustlerze i Penthousie. Powodem studiów był wzrost przestępstw na tle seksualnym popełnianych przez młodych dorosłych na dzieciach. U sprawców tych przestępstw często odnajdywano kopie tych magazynów. W swoich badaniach dr Reisman ujawniła, że w latach 1953 – 1982 magazyny Playboy, Hustler i Penthouse opublikowały około 9000 obrazków dzieci w scenach seksualnych, średnio 8 – 9 w jednym numerze. Dr Reisman wyjaśnia następnie jak te obrazki mogą wpłynąć na popełnianie przestępstw seksualnych. Sądzi ona, że miliony Amerykanów po kilku dekadach zostało „uformowanych” przez tego rodzaju obrazy. Uzależnienie od pornografii dosięgnęło teraz amerykańskie dzieci, kształtując w ich umysłach perwersyjny obraz rzeczywistości oraz relacji damsko- męskich. Dr Reisman twierdzi, że magazyny softpornograficzne wypromowały seks i przemoc wśród dzieci, a to miało poważny wpływ na wzrost porwań, molestowań i morderstw dzieci. Czy to są te sprawy bronione często przez pierwszą poprawkę [pierwsza poprawka do konstytucji USA gwarantuje mi wolność słowa i prasy], prawdziwa wolność, o którą walczyli i umierali nasi ojcowie? Dr Reisman uważa, że istnieje związek między oglądaniem obrazów a seksualnym zainteresowaniem dzieci. W wywiadzie stwierdza: „dzieci zostały stratowane, przypuszczono na nie seksualny szturm, porwano i zamordowano; mam te wszystkie obrazki”. Przez kilka lat magazyn Hustler publikował komiks zwany „Chester the molester”. Jest to seria, w której mężczyzna napada na małe dzieci. Kilka lat później autor komiksu został skazany za molestowanie dzieci. (Rysował komiksy o sobie i o swojej córce) Larry Flint i Hue Hefner również zostali oskarżeni o molestowanie nieletnich, ale nie zostali nigdy skazani. W 1971 r. „Readers Digest” opublikował artykuł „Co napastnicy seksualni mówią o pornografii”. W artykule zacytowano raport FBI stwierdzający, że „w latach 1960 – 1969 liczba gwałtów popełnianych przez mężczyzn poniżej 18 roku życia wzrosła o 86 %. Może to oznaczać, że jakieś siły pobudzają do popełniania przestępstw na tle seksualnym młodych mężczyzn w całych Stanach Zjednoczonych”. Okres opisany przez FBI był tym, w którym magazyn Playboy był główną formą rozprzestrzeniania pornografii w Ameryce. Szczególnie w taki sposób, aby znalazła się ona w rękach niepełnoletnich mężczyzn. Tzw. przemysł miękkiej pornografii przyjął się w Ameryce częściowo dzięki pomocy wpływowych liderów politycznych i społecznych ostatniej połowy stulecia. Udzielając wywiadów tym magazynom dopomogli wejść im do amerykańskiego mainstreamu. J. Gator Henry wcześniejszy pracownik Penthousa dostarczył kilka wydań by naświetlić problem w wywiadzie. Stwierdził, że „Penthous i Playboy są kamieniami milowymi w promowaniu głębszej, ciemniejszej pornografii”. Powiedział: „po obejrzeniu wielu obrazków pornograficznych, aby osiągnąć tego samego kopa, zaczynasz rozglądać się za obrazkami z młodszymi i jeszcze bardziej młodszymi. Robi to z ciebie przeciętnego Joe tak przejętego myślą, że ta indywidualność musi zaspokoić to, są to ci faceci, którzy idą i biorą dziewczyny”. W 1994 r. został wypuszczony „w drugim obiegu” film pt. „ChickenHawk: Człowiek, który kochał chłopców”. Film dokumentował życie pewnych członków NAMBLA (North American man/boy Love Associacion) [Północno Amerykańskie Stowarzyszenie Kochających mężczyzn/chłopców]. Słowo „chickenhawk” [kurczak łupieżca?] w gejowskim slangu oznacza starszego mężczyznę, który błaga niepełnoletnich a w szczególności chłopców [?]. Podczas gdy grupy takie jak NAMBLA wydają się prezentować ekstremalny punkt widzenia, rzeczywistość jest taka, że ich filozofia jest prezentowana przez wiodących członków akademickich społeczności w tym co zwie się seksuologią – studiami nad seksualnością człowieka. Perwersje te wyryły program edukacji seksualnej w Ameryce. Niektórzy z głównych wiodących popleczników pedofilii: dr John Money z Uniwersytetu Johna Hopkinsa, dr John DeCecco, dr Hubert Kennedy i dr Gilbert Herdt wszyscy z Uniwersytetu San Francisco. Być może najbardziej wpływowym był dr Vern Bullought z centrum badań nad seksem z California State Uniwersity Northridge. Każdy z nich pisał do ukazującego się w Holandii pisma „PAIDIKA: the journal of pedofilia”. Te pseudo naukowe czasopismo miało na celu wprowadzanie a w ostateczności prawne zalegalizowanie molestowania dzieci. Dzisiaj dwa wiodące instytuty promujące pedofilię to „The Kinsey Institute” w Bloomington Indiana oraz „The Institute for the Advanced Study of Human Sexuality” w San Francisco. Te instytuty szkolą większość edukatorów seksualnych w Ameryce. Skutecznie znieczuliły wielu amerykańskich obywateli a nawet wiele wpływowych grup religijnych włączając członków Kościoła katolickiego.

Kokluzja Po tak wielu zniszczeniach, które dosięgnęły Amerykę na wielu poziomach, powstaje pytanie dlaczego nic nie zostało zrobione w sprawie spuścizny Kinseya? Często słyszymy, że liczba przestępstw na tle seksualnym zmniejsza się w Ameryce; liczba gwałtów rzekomo spadła o 85 % od 1970 r. „Prawda jest taka, że częstotliwość popełniania przestępstw seksualnych jest pięć razy większa per capita niż w roku 1970” napisał major porucznik Dave Grossman psycholog z Westpoint nominowany do nagrody Pulitzera. Ci ludzie opracowali programy nauczania edukacji seksualnej w Ameryce. Nawet Barack Obama wspiera wprowadzanie edukacji seksualnej do przedszkoli. Uczą sześcioletnie dziewczynki jak używać prezerwatyw. W celu podsumowania zadaj sobie pytanie „czy edukacja seksualna ma naprawdę chronić amerykańskie dzieci?”

http://ussus.wordpress.com/

Freedomist tłumaczenie Ussus

Emisja pieniądza - nowa forma kolonializmu na logikę i zdrowy rozsądek każdy z nas powinien mieć konto w NBP na które powinniśmy dostać kasę za to, że jesteśmy Polakami i żyjemy w tym kraju, pracujemy i ... kupujemy

http://4wladza.nowyekran.pl/post/30766,emisja-pieniadza-nowa-forma-kolonializmu

Niektórzy z ekonomii robią czarną magię, spróbujmy odczarować "wiedzę tajemną". Jak to zrobić by ci, co na ekonomii się nie znają to zrozumieli? Spróbujmy. Wyjaśnianie tego, co jest ukryte pod latarnią. To nie jest wpis dla specjalistów od ekonomii, a może wręcz odwrotnie! Może właśnie dla nich. Ostatnio spotykam się z dużą ilością osób: prawnikami, ekonomistami, socjologami i... jak rozmawiamy to oczy im się robią okrągłe jak pięciozłotówki. Okazuje się, że to, co jest najbardziej oczywistym przekrętem jest najmniej widoczne, po raz kolejny okazuje się, że proste rozwiązania, proste szwindle są nie do wyobrażenia dla ludzi. Każdy z nas się zna na ekonomii, tylko banda hochsztaplerów ubiera to w takie terminy i wielkie słowa, żeby reszta otworzyła "gębę" i ... nie interesowała się tym, co oczywiste, bo... ma to być dla Was zbyt trudne. Na pierwszy rzut weźmy to, o czym jako Ruch Wolność i Godność piszemy od dawna, czyli emisję pieniądza. Co to jest emisja pieniądza po naszemu mógłby się ktoś zapytać. Dla uproszczenia powiem DRUKOWANIE PIENIĘDZY w odpowiedniej ilości. Ilość drukowanych pieniędzy zależy od wzrostu PKB. To jest proste po prostu co roku przybywa produktów i usług w Polsce więc by wszystko grało i żebyśmy nie zabijali się o złotówki Narodowy Bank Polski co roku emituje ("drukuje") pieniądze. Jak na razie wszystko jest jasne? Zgadza się?

Idźmy dalej. Jak już NBP zaplanuje ile ma być?.. Wyemitowanej (dodrukowanej) złotówki, to ją drukuje lub dopisuje kwotę na swoim rachunku (obojętne jak to zrobi, czy to są monety, czy papier czy zapis na koncie). Następnie jak już NBP ma np. nowiutkie szeleszczące złotówki to ... musi je wprowadzić jakoś do obiegu, czyli ... coś z nimi zrobić by trafiły do ... czyli do właśnie. Kto to jest ten obieg? Do nas - do LUDZI? W tym momencie zaproponuję małą zabawę intelektualną. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się jak te pieniądze pachnące farbą drukarską trafiają do nas byśmy mogli za nie kupić np. kiełbasę? Jak (podobno) Narodowy Bank Polski "daje" te pieniądze ... komu? No właśnie... jak on to robi, jak i na jakich zasadach i komu daje do łapy te polskie złotówki. Myśleliście kiedyś nad tym? Jak nie, to chwilę się zastanówcie... naprawdę do tego zachęcam...Wpadliście na coś?... Niektórzy z Was pewnie coś wykombinowali, ale zweryfikujmy te pomysły w końcu nie jest ich tak dużo. Stawiam PIWO jak ktoś nie znając odpowiedzi znajdzie prawdziwą odpowiedź. Popatrzmy:

Hipoteza 1. No tak, tak wydawać by się mogło oczywista sprawa, super ważna dla każdego z nas, bo w końcu to my wszyscy wypracowaliśmy ten wzrost PKB. I ... na logikę i zdrowy rozsądek każdy z nas powinien mieć konto w NBP na które powinniśmy dostać kasę za to, że jesteśmy Polakami i żyjemy w tym kraju, pracujemy i ... kupujemy. (to zresztą jest jednym z postulatów RuchWiG) No właśnie. Dostali państwo jakieś pieniądze na konto z NBP?!

Hipoteza 2. Narodowy Bank Polski ... daje te pieniądze ... bingo - już wiem (!) RZĄDOWI. Hehehe tak dobrze to nie ma. W Polsce bank centralny nie może bezpośrednio kredytować wydatków rządowych ze względu na konstytucyjny ZAKAZ. (o tym, kto i kiedy nam to zafundował w innej notce). Czyli NBP nie może ani pożyczyć pieniędzy rządowi ani ot tak sobie dać mu pieniądze z tytułu emisji (dodrukowania). Więc jak widać zasadne jest pytanie JAK NBP TO ROBI, że pieniądze trafiają do obiegu. A więc moi drodzy robi to w sposób bardzo przedziwny. NBP w większości przypadków pomijając etapy pośrednie jak kupienie waluty itp., upraszczając jedzie za granicę i ... KUPUJE OBLIGACJE PAŃSTW ZACHODNICH. Czyli innymi słowy kupuje "papier toaletowy" oddając zachodnim państwom i systemom bankowym nasze wypracowane złotówki. ZA PRAWIE DARMO. Mało tego nie tylko prawie nic z tego nie mając, ale i jeszcze ... napędzając tamtejsze gospodarki, zamiast naszej. A co jak tamci zbankrutują? Ile będą warte te obligacje? Mają gest nasze "elity", prawda? Stać nas, a co! Jak myślicie drodzy rodacy, co robią z tymi złotówkami za granicą? Może trzymają je w sejfie, może w skarpecie? A na co im polskie złotówki?! Drodzy Państwo oni przyjeżdżają z tymi złotówkami do Polski (w ten czy inny sposób) i wykupują nasz majątek narodowy, fabryki, firmy, ziemię za ... nasze własne pieniądze. Podajmy im Polskę na tacy. NBP tak daleko się zapędził w tym procederze, że na koniec 2010 miał w formie papieru toaletowego (obligacji) ok. 110 mld USD. A dług naszego rządu za granicą wynosił ok. 75 mld USD. Ciekawe prawda? Co z tym dalej? Na razie to zostawmy będzie o tym kolejna notka, żeby Państwa głowa jeszcze mocniej nie rozbolała. Tak, więc coś co powinno stanowić jeden z filarów państwowości, niezależności (już królowie dbali o to by mogli bić własne monety), bo to daje wolność oraz suwerenność został wykorzystany do ograbienia nas Polaków z naszego majątku. A to wszystko ma miejsce po 89 roku i jest to jeden z większych systemowych przekrętów, jaki zaaplikowała nam obecnie siedząca w sejmie banda 5-ciorga wraz z ich medialnymi poplecznikami. Mi osobiście jest obojętne czy z powodu głupoty, niewiedzy czy z premedytacją skutki dla naszego kraju są takie jak wszyscy widzą. Część z Państwa zapewne się oburzy. Dlaczego mówię o bandzie pięciorga, nie rozróżniając nikogo, bo wszyscy, WSZYSCY z nich jak byli u władzy to kupowali obligacje zasilając państwa zachodnie i nikt się temu nie przeciwstawił? Różnica polega na tym, że jak u władzy byli jedni to kupowali więcej obligacji raz niemieckich, raz francuskich, raz brytyjskich innym razem amerykańskich. Oto obraz naszych partii politycznych w świetle emisji pieniądza i tego interesu narodowego. Teraz już rozumiecie jeden z powodów czemu w Polsce nie ma pieniędzy, ale żeby tylko pieniędzy, nie mamy już prawie majątku narodowego i nie mamy wolności. Oto nowy rodzaj kolonializmu i jeden z jego mechanizmów. A jak spróbujesz być samodzielny to jak powiedział Tomek Urbaś w RadioWnet: "...Będziecie mieli nasze poparcie jeżeli będziecie kupowali nasze obligacje, a jak nie będziecie kupować naszych obligacji to różne rzeczy się mogą wydarzyć jakaś mała rewolucja, mogą wybuchnąć zamieszki..." całkiem jak w ... Libii. Czemu to nie jest kwestią dyskusji w czasie kampanii wyborczej żadnej z partii parlamentarnych? Odpowiedzcie sobie sami. A "oburzeni" i palikotki to nic innego jak "odurzeni" bez refleksji o źródłach problemów lub ... jak to mówi stare żydowskie przysłowie, nowa odsłona starego. Wiele się musi wydarzyć by wszystko zostało po staremu.

PS 1. To wszystko jest w pewnym uproszczeniu. Wkrótce kolejna cześć na temat tego ile rocznie kosztuje nas emisja złotego. I o co chodzi z zadłużaniem się Polski, rezerwami NBP i idiotycznym parciem naszych polityków ku EURO. Dla osób obeznanych z tematem nie ma nic w tym odkrywczego, ale ten cykl tekstów ja piszę to dla osób, które mówią, że nie znają się na finansach. Bardzo proszę o uwagi na temat tekstu nie tylko ew. merytoryczne, ale i co do formy i języka. Czy to co napisałem jest zrozumiałe dla laika. Chciałbym, żeby ta wiedza przestała być "tajemną”, ale trafiła pod "strzechy i sufity". By przekazać te proste w gruncie rzeczy w najprostszy z możliwych sposobów. Może ktoś z Państwa spróbuje to przedstawić w sposób jeszcze bardziej przyjazny. Ostatnio ŁŁ mi powiedział, że piszę teksty kobyły i zbyt trudne więc się zawziąłem staram się łatwo nie jest. :) Mam prośbę linkujcie ten tekst nie ze względu na to czy nas lubicie czy nie, ale choćby po to by Polacy znali prawdę o systemie.

1. Obrazek [Tylko w oryginale, proszę tam pójść! MD] obrazuje w sposób uproszczony obecny sposób emisji PLN przez NBP korzystny dla wszystkich z wyjątkiem Polaków

2. Schemat [Tylko w oryginale, proszę tam pójść! MD] obrazuje jak wg. nas Ruchu Wolność i Godność powinna wyglądać emisja PLN przez NBP.

Ruch WiG strona internetowa: www.ruchwig.pl

Ruch WiG na Facebooku: www.facebook.com/ruchwig

Mariovan  

III RP wraca do korzeni Prawdopodobnie czeka nas nowe rozdanie i nowy układ. W Polsce jeszcze nic nie zostało określone. Niektórych usypia wizja dalszej dominacji Platformy Obywatelskiej. Czekamy na Budapeszt albo na Mińsk. Zapominamy, że będziemy mieli po prostu… Warszawę. A to oznacza, że nie padło jeszcze ostatnie zdanie na temat układu sceny politycznej w Polsce. Problem polskiej polityki polega na tym, że nic się tu nie domyka ani nie kończy. Jak od dwudziestu lat nie może się skończyć postkomunizm, tak samo cały czas będzie ewoluował układ partyjny.

Duch zjednoczenia 14 stycznia tego roku odbyło się specjalne spotkanie Naczelnej Rady Adwokackiej. Jak napisała „Rzeczpospolita”, wzięli w nim udział także biznesmeni: Zbigniew Niemczycki, Jan Kulczyk i Ryszard Krauze. Ale nie tylko. Gościem specjalnym był Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości. Gość dostał od adwokatów prezent: projekt nowelizacji kodeksu spółek handlowych. Jego szybkie procedowanie sprawiło, że sąd musiał umorzyć sprawę, jaka toczyła się przeciw Krauzemu. Tuż przed wyborami, latem tego roku, interes życia zrobił Zygmunt Solorz-Żak. Dotychczasowy magnat medialny został właścicielem Polkomtela. Transakcja opiewa na 18,1 mld zł i uchodzi za jedną z największych operacji finansowych w naszej części Europy w ostatnim czasie. Jest wyjątkowa ze względu na rozmiar i na udział w niej podmiotów kontrolowanych przez ministra skarbu. Wcześniej Polkomtel miał bardzo złożony akcjonariat – przejęcie pakietu większościowego wymagało m.in. odsprzedania akcji przez giganty kontrolowane przez skarb państwa: KGHM, PKN Orlen, Polską Grupę Energetyczną i Węglokoks. Solorz kontroluje od tej pory 1/3 rynku telekomunikacyjnego w Polsce. Obu biznesmenów, Krauzego i Solorza, łączy nie tylko to, że dość dobrze wychodzą na rządach Platformy. Obaj zatrudniali lub zatrudniają także oficerów służb specjalnych. Krauze Wojciecha Brochwicza, a Solorz Krzysztofa Bondaryka (dziś szefującego ABW).

Tusk znów się brata Wieczór wyborczy Platformy Obywatelskiej. Donald Tusk wygłosił właśnie przemówienie i idzie na zamknięte spotkanie z zaproszonymi gośćmi. Za nim podąża Jerzy Mazgaj, założyciel Paradise Group. Dziennikarz Polsatu Tomasz Machała, który podał tę informację w swoim serwisie internetowym, pisze, że Tusk zbliża się z biznesem. To sytuacja dość trudna dla premiera. Jednym, bowiem z najważniejszych wizerunkowych celów PO jest uniknięcie takiego jej naznaczenia, jakie doprowadziło do trwałej marginalizacji KLD – wizerunku partii reprezentującej wąski interes grupy zaprzyjaźnionych biznesmenów. Tusk unikał, więc faworyzowania konkretnych osób. Kontakty z różnej maści biznesmenami pozostawiał raczej Schetynie. Dziś najwyraźniej musi przejąć jego zadania w tym zakresie. Od czasu KLD wiele się jednak zmieniło i obawy PO wydają się nieco na wyrost. Po pierwsze, Platformie nie zaszkodziła afera hazardowa, mimo że jej skala jest porównywalna z aferą Rywina, jeśli nawet jej nie przewyższa. Potajemne spotkania na cmentarzu zniszczyły wprawdzie na pewien czas pozycję polityczną Zbigniewa Chlebowskiego, ale w żaden sposób nie doprowadziły do stygmatyzacji samej partii. Tymczasem po 2003 r. wystarczyła jedna wizyta Rywina u Michnika, by całe SLD wypadło z grupy partii pretendujących w przyszłości do władzy w Polsce. Po drugie, Platforma nie jest reprezentantem wąskiej grupy najbogatszych biznesmenów – stała się partią pierwszego wyboru dla praktycznie całej elity gospodarczej. Podział wpływów zdaje się zarysowywać jasno: służby postsolidarnościowe w otoczeniu rządu, wojskówka – w Pałacu Prezydenckim. Z pewnością jednak zakończył się jasny podział na elity postsolidarnościowe i postkomunistyczne. To, co w biznesie nazywa się zasobami ludzkimi, przestało być identyfikowane ze względu na rolę pełnioną przed 1989 r. W tym kontekście słynne transfery polityczne z SLD do PO są już tylko symboliczne. Wszystko dokonuje się spokojnie. Już nie ma takich kontrowersji jak w latach 90, kiedy Michnik napisał wspólny tekst z Cimoszewiczem. Nie ma teatru jednoczenia i bratania, jaki serwowały nam UW i UP. Afer gospodarczych też właściwie nie ma. Wszystko jest w porządku. Wisienką na tym torcie jest partia Palikota. Pełne zjednoczenie byłych agentów bezpieki, nomenklaturowych biznesmenów, propagandzistów i ludzi o korzeniach solidarnościowych. Dlatego wyłączność PO na kontakty z biznesem jest jednak zagrożona. Z narzędzia PO do rozgrywania brudnych batalii ideologicznych i straszaka na nazbyt samodzielnego koalicjanta partia Palikota będzie stopniowo stawała się samodzielnym graczem zagrażającym pozycji Donalda Tuska. Proces ten będzie przebiegał tym szybciej, im sprawniej Tusk zabierze się za pacyfikowanie wewnętrznej opozycji w PO. Ugrupowanie Palikota nie tylko wyzwoliło się z lęku przed zamazywaniem różnic pomiędzy sferą polityki i biznesu, ale też, jako gracz początkowo słabszy, będzie miało mniejszą zdolność do asertywnego traktowania grup interesu. Może, więc stać się atrakcyjnym partnerem dla tej części biznesu, która dotychczas identyfikowała się z Platformą. To zaś może oznaczać przynajmniej dwa scenariusze przesunięć na politycznej scenie. Pierwszy zakłada, że utrata monopolistycznej pozycji Platformy uruchomi mechanizmy konkurencji i powrót do sytuacji, w której świat polityki zabiega o poparcie biznesowe. Zarówno, jeśli chodzi o partykularne cele grup interesu, jak i kształtowanie ładu gospodarczego w skali makro. Zauważmy, że PO jakiś czas temu porzuciła zarówno liberalną retorykę, jak i polityczną realizację. Program partii ciepłej wody w kranie został potraktowany poważnie. Pojawienie się liberalnej konkurencji Platformy może tę retorykę, ale i idącą za nią praktykę, znacznie zmodyfikować. Realizacja tego scenariusza zakłada, zatem, że do większego przemeblowania sceny politycznej nie dojdzie. Gracze pozostaną ci sami i – z grubsza – w tym samym składzie. Zmienią się najwyżej wzajemne relacje między nimi.

Nowe rozdanie Drugi scenariusz to poważna zmiana na scenie politycznej. Pojawienie się wspomnianych mechanizmów konkurencji może, bowiem doprowadzić do dekompozycji samej Platformy, być może nawet transferów do grupy Palikota lub do nowego ugrupowania, które narodzi się na tych fundamentach. Pytanie o to, która z platformianych frakcji mogłaby dokonać takiej wolty, jest bardzo skomplikowane. W obu obecnie marginalizowanych przez Tuska grupach, czyli w drużynie Schetyny i spółdzielni Grabarczyka, funkcjonują konserwatywni posłowie, którym taki transfer mógłby bardzo nie odpowiadać. Trudno sobie, bowiem wyobrazić Jarosława Gowina lub Ireneusza Rasia w jednym klubie z naczelnym „Faktów i Mitów” czy wiceszefem „NIE”. Pozostaje też pytanie, jak zachowa się Bronisław Komorowski. Choć w swoich poglądach jest dość konserwatywny, jeśli idzie o stosunek do Kościoła i przemian obyczajowych, to jednak spora część jego politycznego otoczenia być może będzie ciążyć w stronę grupy Palikota. Dotyczy to przede wszystkim osób dawniej powiązanych z WSI, dla których palikotyzacja polityki może oznaczać powrót do dobrze im znanych mechanizmów uzyskiwania wpływu na sferę publiczną. Dawna przyjaźń między patronami tylko w tym pomoże. Ale równie dobrze prezydent może stworzyć trzeci ośrodek, konkurujący z pozostałymi dwoma. To, bowiem, w którą stronę będzie ewoluowała polityka pałacowa, jest tajemnicą. W przypadku osłabienia Platformy reelekcja będzie możliwa tylko w wypadku zbudowania przez Komorowskiego samodzielnego obozu. W razie zaś ponownego wyboru wartość przyjaźni z Bronisławem Komorowskim wzrośnie. Pałac Prezydencki to perspektywa pięciu lat stabilnego zatrudnienia – rzecz na naszej scenie politycznej nie do przecenienia. Można też spodziewać się, że ludzie dawnej WSI będą chcieli w jak największym stopniu zmonopolizować kontakty z Komorowskim. Pojawienie się trzech ośrodków na dłuższą metę będzie korzystne dla obecnie rządzących. Jeśli bowiem potwierdzą się spekulacje o kolejnej, o wiele silniejszej fali kryzysu, dekompozycja sceny politycznej pozwoli na stworzenie świeżej układanki i wypromowanie ugrupowania zupełnie nowego, na którym nie będzie ciążyła tak jawnie odpowiedzialność za rządy Tuska. Przyda się wtedy i quasi-opozycyjny wizerunek Schetyny, i pozycja Palikota, jako katalizatora społecznego niezadowolenia. Będzie wtedy przydatny także Bronisław Komorowski, jako arbiter i ratunkowy, a może i patron „rządu fachowców”. Jedno jest pewne: Tusk nie będzie już miał takiej swobody w równoważeniu grup interesu na swoim zapleczu. Oba scenariusze nie są dobre dla Polski. Niezależnie, bowiem od tego, czy Platforma się rozpadnie, czy nie, postkomuna będzie wracać. Już nie, jako związek zawodowy ludzi starego systemu, ale sposób funkcjonowania chorego państwa. Wszystkiemu symbolicznie błogosławi Andrzej Olechowski. Jeden z dawnych i odepchniętych tenorów wsparł Platformę, ale i ciepło wypowiedział się o Palikocie. Partia miłości wraca do korzeni. Mateusz Matyszkowicz

Bieda zagląda im do garnków Ponad 2 mln Polaków, w tym 600 tys. dzieci, żyje w skrajnym ubóstwie. Nie starcza im nawet na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Komputery, telefony, a nawet telewizory to dla nich luksus, na który nie mogą sobie pozwolić. Żyją z dnia na dzień, czasem nie mając, co do garnka włożyć. Mimo że prowadzone każdego roku przez GUS badania na temat ubóstwa w Polsce, wykazują nieznaczną poprawę, bieda w Polsce jest nadal ogromnym problemem. Aż 17% Polaków zagrożonych jest ubóstwem – wynika z najnowszego raportu GUS. Ponad 5% obywateli żyje za mniej niż wynosi tzw. minimum egzystencji, co oznacza, że nie wystarcza im na zaspokojenie podstawowych potrzeb. W 2010 roku Instytut Pracy i Spraw Socjalnych ustalił, że dla gospodarstwa jednoosobowego powinno to być 466 zł, a dla rodziny czteroosobowej – 1257 zł. Ubóstwem zagrożone są przede wszystkim osoby bezrobotne oraz ich rodziny. W 2010 roku w gospodarstwach, w których co najmniej jedna osoba była bezrobotna, poniżej ustawowej granicy ubóstwa (477 zł dla jednoosobowego gospodarstwa i 1404 zł dla czteroosobowej rodziny) żyło aż 16% osób. W bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej są, według badań GUS, również osoby utrzymujące się jedynie ze świadczeń społecznych innych niż emerytury i renty (stopa ubóstwa ustawowego – 36%, skrajnego – 30%) oraz rolnicy (ok. 12% osób poniżej tzw. ustawowej granicy ubóstwa i ok. 9% osób żyjących poniżej minimum egzystencji). Ubóstwo najczęściej dotyka także osoby z niskim wykształceniem, rodziny wielodzietne, rodziny z osobami niepełnosprawnymi. Nadal wskaźnik zagrożenia ubóstwem na wsi jest znacznie wyższy niż w miastach.

Niech się inni męczą Ubóstwem najbardziej zagrożone są rodziny, których członkowie pozostają bez pracy. Liczba bezrobotnych zarejestrowanych w urzędach pracy w końcu sierpnia 2011 r. wyniosła 1 mln 855 tys. osób. Z badania Diagnoza Społeczna 2009 „Warunki i jakość życia Polaków” wynika, że wśród bezrobotnych zarejestrowanych sporą grupę stanowią osoby pozornie bezrobotne, czyli takie, które nie są zainteresowane pracą lub pracują na czarno. Wśród tych pierwszych najwięcej jest kobiet, które za główną przyczynę nieposzukiwania pracy podają opiekę nad dziećmi oraz inne obowiązki domowe np. opieka nad niepełnosprawnymi lub starszymi członkami rodziny. Mężczyźni pracy nie poszukują głównie, dlatego, że stracili wiarę w jej znalezienie lub mają kłopoty zdrowotne. Spora grupa mężczyzn nie chce stracić otrzymywanych świadczeń społecznych lub po prostu pracy nie poszukuje z powodu lenistwa. Do tych ostatnich należy Wojtek, 27-letni mieszkaniec jednej z wielkopolskich wsi. Po ukończeniu zawodówki nie podjął żadnej pracy zarobkowej, nawet na czarno. I chociaż ofert nie brakowało, Wojtek nie spędził w pracy ani jednego dnia. – Nie będę pracował za śmieszne pieniądze, tyrał cały dzień na budowie albo w jakiejś fabryce – twierdzi. Nikt nie zarzucałby mu lenistwa, gdyby nie fakt, że na utrzymaniu ma żonę i dwójkę dzieci. Trzecie jest w drodze. – Sama podjęłabym pracę, gdyby nie ciąża. Wojtek postawił sprawę jasno, do pracy nie pójdzie, bo mu się nie chce pracować. Żyjemy tylko z zasiłków – mówi Katarzyna, 24-letnia żona Wojtka. – Moi rodzice nam nie pomogą, Wojtka też nie, sami ledwo wiążą koniec z końcem. Ja szkoły nie skończyłam, bo w wieku 17 lat zaszłam w ciążę. Dwa lata później pobraliśmy się. Wojtek obiecywał, że znajdzie pracę, ale na obietnicach się kończyło. Ja trochę dorabiałam, jako fryzjerka, strzygłam ludzi w domach, ale nie mam ani wykształcenia, ani praktyki, by pójść do jakiegoś zakładu, poza tym dziecko jest już w drodze… Gdyby nie sąsiedzi i pomoc w szkole, dzieci nie miałyby nawet, co zjeść – żali się Kasia. Sąsiedzi dają dzieciom zabawki, ubrania, pomagają jak mogą, czasem kupią coś do jedzenia. Najstarsze może liczyć na obiady w szkole. – Najgorsze jest to, że Wojtek coraz częściej sięga po alkohol, a nam nie starcza nawet na jedzenie. Sama nie wiem już, co robić. Zaczynam myśleć o rozwodzie, bo będę mogła przynajmniej ubiegać się o alimenty. Wszyscy mi to doradzają, mówią, że przyszłości z takim mężem mieć nie będę – smuci się Katarzyna. [Z drugiej strony trudno się dziwić ludziom, że za śmieszne pieniądze pracować nie chcą - admin]

Nawet na czynsz nie starcza W odmiennej sytuacji jest rodzina z niewielkiej podkarpackiej wsi. Janusz, ojciec dwójki dzieci, sam utrzymuje rodzinę. Z zawodu jest budowlańcem, ale na stałą pracę nie ma co liczyć. – Dorabiam na budowach, ale tylko w sezonie. Na jesieni, zimą, nikt już nie poszukuje pracowników, bo nie ma roboty. Cały czas rozglądam się za czymś, chociaż na krótki czas, ale w naszej wsi pracowników nikt nie szuka – mówi. Im dłużej Janusz pozostaje bez pracy, tym gorsza jest sytuacja rodziny. – Jestem jedynym żywicielem rodziny, żona jest po mastektomii, bierze chemię, więc do pracy pójść nie może. Sam zajmuję się właściwie teraz domem i opiekuję dziećmi. Bywa bardzo ciężko, nie wiem, jak to teraz będzie. Idzie zima, nie wiem, czym będziemy ogrzewać dom, przecież to ruina, już teraz da się odczuć zimno. A ja już nie mam pomysłu, co robić. Dostajemy zasiłki, ale to są grosze! Zapożyczyłem się, gdzie mogłem, by ratować życie żony, a teraz nie dość, że nie mam z czego oddać, to nie mam nawet na życie. Ile ja bym dał za stałą pracę – dodaje ze łzami w oczach. Nadzieją dla Janusza jest zamieszkanie w Jaśle, najbliższym większym mieście, do którego ma ok. 30 km. Tam miałby większą szansę na znalezienie pracy. Niestety, zacząć żyć w nowym miejscu jest bardzo trudno. – Dzieci chodzą tutaj do szkoły, tutaj mamy też dom. W grę wchodzą jedynie dojazdy, bo na utrzymanie mieszkania w Jaśle nie byłoby mnie stać. Jak żona doszłaby do siebie i byłaby w stanie zająć się dziećmi, mógłbym spróbować, ale na to wszystko potrzeba czasu, a my go nie mamy. Przecież nie powiem dzieciom, że dopóki mama nie dojdzie do siebie, nie będziemy mieli co jeść… Żyć przecież musimy – mówi z żalem.

Byle nie kazali iść do szkoły Niezależnie od przyczyny ubóstwa, najwięcej na sytuacji ekonomicznej rodziców cierpią dzieci. – Sytuacja materialna, w jakiej żyje dziecko i jego rodzina, ma wpływ na bardzo wiele aspektów jego życia. Bieda nie oznacza bowiem tylko niemożliwości zaspokajania potrzeb materialnych dziecka związanych z wyżywieniem, ubraniem, etc. Wpływa również na edukację dziecka, zdrowie, szeroko rozumiane możliwości rozwoju. Dzieci żyjące w ubóstwie nie mają możliwości uczestniczenia w płatnych zajęciach dodatkowych, które mają na celu rozwijanie ich zainteresowań, nie mają odpowiednich pomocy naukowych, nie mogą poprosić swoich rodziców o pieniądzena kino, teatr czy też książkę – informuje Ewa Falkowska z UNICEF Polska. Różnice między dziećmi najbardziej uwidaczniają się w szkole. O nowych trampkach, plecakach, piórnikach czy przyborach szkolnych dzieci z najuboższych rodzin mogą jedynie pomarzyć. Dostają rzeczy albo po starszym rodzeństwie, albo muszą zadowolić się tym, co zostało im z poprzedniego roku szkolnego. Mimo że to nie od nich zależy, w jakiej sytuacji ekonomicznej się znalazły ich rodziny, to im najtrudniej jest unieść ten ciężar. Dyskryminacja, z jaką spotykają się w szkołach, ma ogromny wpływ na ich późniejsze życie. Coraz częściej nietolerancja spotyka ich tak ze strony rówieśników, jak i nauczycieli.– Dzieci biedne postrzegane są przez rówieśników jako gorsze, głupsze, często pomijane są w różnych zabawach, spotkaniach jako te niepasujące do otoczenia. Często sami rodzice dzieci lepiej sytuowanych zabraniają swoim pociechom kontaktów z tymi biedniejszymi, tak pogłębiają się różnice klasowe, biorąc pod uwagę podział ze względu na zamożność społeczeństwa – uważa psycholog Monika Dreger. Ten problem doskonale zna pani Jadwiga, która swoją córkę przeniosła już do drugiej łódzkiej podstawówki. – Widziałam, że coś jest nie tak – mówi z płaczem. – Emilka stanowczo odmawiała pójścia do szkoły, a to bolał ją brzuch, a to głowa, mówiła, że ma gorączkę albo że lekcje są odwołane z powodu konferencji. Zaniepokoiło mnie to i poszłam do szkoły. Tam okazało się, że moje dziecko prawie w ogóle do niej nie chodzi. Wychowawczyni powiedziała, że Emilka nie ma żadnych koleżanek i że trudno złapać jej kontakt z rówieśnikami. Spytałam dlaczego. A ona na to, że jest biedna i odstaje – mówi pani Jadwiga. – Porozmawiałam z córką. Okazało się, że była bita, popychana, odtrącana, mówiono jej, że śmierdzi, nie myje się, że mieszka na najbiedniejszym osiedlu. Nie mogła liczyć nawet na pomocy wychowawcy, który wiele razy widział, jak dzieci się nad nią znęcały i nie zrobił zupełnie nic. Jak miałam jej wytłumaczyć zachowanie innych? Nie wiem… Ledwo wiążę koniec z końcem, jestem samotną matką z trójką dzieci. Ale dbam o nie, ubrania kupuję w taniej odzieży, na inne mnie nie stać, ale jakoś sobie radzimy, mamy co jeść, kochamy się, to najważniejsze. Emilkę od września posłałam do innej podstawówki. Prosiłam o pomoc wychowawcę i pedagoga. Mam nadzieję, że nie zostanie i tam skrzywdzona – dodaje.

Chociaż jeden ciepły posiłek Jest jednak grupa dzieci, która do szkoły chodzi bardzo chętnie. I nie chodzi tutaj bynajmniej o atmosferę panującą w szkole, o otwartych i troskliwych pedagogów, ale o jedzenie. W szkole mogą liczyć na ciepły posiłek, o którym w domu mogą tylko pomarzyć. Z rządowego programu „Pomoc państwa w zakresie dożywiania” korzysta coraz więcej dzieci. W samej Bydgoszczy, według danych na koniec trzeciego kwartału 2011r., liczba dzieci korzystających z pomocy w formie posiłku wyniosła 2 674 uczniów w szkołach i 453 dzieci w żłobkach i przedszkolach. W Gdańsku w okresie od stycznia do września 2011 r. programem objęto ogółem 8 859 osób, w tym 1568 uczniów do czasu ukończenia szkoły gimnazjalnej oraz 398 dzieci do lat 7. W większości szkół dzieci otrzymują dwudaniowe obiady, w niektórych, np. w Białymstoku, mogą liczyć na obiad składający z trzech dań: zupy, drugiego dania i deseru. Pan Janusz otwarcie przyznaje, że gdyby nie szkoła, jego dzieci chodziłyby cały dzień głodne. – Na chleb starcza, ale czasem nie ma co do niego włożyć. Ja bez obiadu wytrzymam, jem, co jest, ale dzieci rosną, potrzebują zjeść coś konkretnego. W szkole dostają dwa ciepłe posiłki. To dla nas naprawdę wiele. Żona, póki jest w szpitalu, też może liczyć na obiady. Ale jak wróci, to nie wiem… Sąsiadki obiecują trochę pomóc, ale tutaj każdy ma ciężko – mówi. Ubogim dzieciom pomagają także ludzie dobrej woli. – W każdym mieście, w każdej wsi mieszkają i bogaci, i biedni. Pociesza fakt, że ci pierwsi dostrzegają problemy tych drugich i wyciągają do nich rękę. Anonimowo, by nie urazić ich uczuć, przynoszą do nas zabawki, ubrania, proszą o przekazanie ich konkretnym osobom. To bardzo budujące – uważa pani Ludmiła, pracownica jednego z Miejskich Ośrodków Pomocy.

http://biznes.onet.pl/

Zobacz też:

http://biznes.onet.pl/polski-system-swiadczenia-biedy,18490,3212179,1,news-detal

http://biznes.onet.pl/pracujesz-to-nie-ochroni-cie-przed-bieda,18490,3106557,1,news-detal

http://www.onet.tv/lekcja-religii-odc-91-jalmuzna,6676295,3,klip.html

http://blog.onet.pl/41225,1,archiwum_goracy.html

A poza tym Polska jest „zieloną wyspą” – admin

Szesnaście rzeczy, których Libia już nigdy nie doświadczy…

Sixteen Things Libya Will Never See Again…

http://www.globalresearch.ca/index.php?context=va&aid=27280

by Disinfo.com, Global Research, 25 X 2011, tłumaczenie: Ussus

1. Brak rachunków za prąd; elektryczność jest darmowa dla wszystkich obywateli.

2. Brak oprocentowania pożyczek; banki w Libii są państwowe, a zero procentowe pożyczki są prawnie zagwarantowane dla wszystkich.

3. Posiadanie mieszkania jest w Libii uważane za prawo człowieka.

4. Wszyscy nowożeńcy w Libii otrzymują 60000 dinarów (50000 dolarów amerykańskich) rządowego wsparcia na zakup mieszkania.

5. Edukacja i opieka zdrowotna są bezpłatne. Przed rządami Kadafiego tylko 25 % Libijczyków umiało czytać i pisać. Dziś wskaźnik alfabetyzmu wynosi 83%.

6. Jeśli Libijczycy chcą zostać rolnikami – otrzymują ziemię, budynki gospodarcze, sprzęt, nasiona, żywy inwentarz za darmo.

7. Jeśli Libijczyk nie może znaleźć wsparcia edukacyjnego i medycznego, którego potrzebuje – rząd funduje mu wyjazd zagraniczny i stypendium w wysokości 2300 dolarów amerykańskich na miesiąc w celu zaakomodowania się i na wynajęcie samochodu.

8. Gdy Libijczyk kupuje samochód to rząd dopłaca mu połowę ceny auta.

9. Cena benzyny w Libii wynosi 14 centów amerykańskich za jeden litr.

10. Libia nie ma zagranicznych długów, a jej rezerwy dochodzące do 150 miliardów dolarów amerykańskich zostały zamrożone.

11. Jeśli Libijczyk absolwent nie może znaleźć zatrudnienia po skończeniu edukacji w wyuczonym zawodzie, to jeśli znajdzie inną pracę, państwo będzie płacić mu średnią pensję w wyuczonej profesji dopóki nie znajdzie pracy w swoim zawodzie.

12. Każda porcja sprzedanej benzyny jest bezpośrednio dotowana na konta bankowe Libijczyków.

13. Becikowe wynosi 5000 dolarów amerykańskich.

14. Czterdzieści bochenków chleba kosztuje w Libii 15 centów amerykańskich.

15. Jedna czwarta Libijczyków posiada uniwersyteckie wykształcenie.

16. Kadafi zorganizował największy na świecie projekt irygacji – Great Manmade River (Wielka Ludzką Ręką Uczynioną Rzekę) – w celu zapewnienia dostaw wody pustynnemu krajowi.

http://ussus.wordpress.com

Roubini straszy globalną recesją (...on informuje)

[panowie żurnaliści: On nie straszy, on Informuje. Wam już wolno go cytować, czego dotąd nie robiliście. MD]

pap 25-10-2011, http://www.ekonomia24.pl/artykul/706205,739299-Roubini-straszy-globalna-recesja.html

Z powodu kryzysu zadłużenia w strefie euro groźba nowej recesji światowych potęg gospodarczych przekracza 50 procent - ocenia amerykański ekonomista Nouriel Roubini, który zasłynął tym, że zapowiedział kryzys z 2008 roku i przewidział jego etapy - Moim zdaniem, istnieje znaczące prawdopodobieństwo wynoszące powyżej 50 procent, że będziemy mieli kolejną recesję najbardziej zaawansowanych gospodarek w ciągu kolejnych dwunastu miesięcy" - powiedział Roubini w Perth, w południowo-zachodniej Australii, na forum gospodarczym towarzyszącym szczytowi brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Dodał przy tym, że za drugorzędne rozważania językowe uważa dociekania, czy kolejna recesja będzie nowym kryzysem, czy też dalszą częścią kryzysu sprzed trzech lat. Roubini jest zdania, że jeśli strefa euro nie zdobędzie się na głębokie reformy, to grozi jej rozpad, który może za sobą pociągnąć światowy kryzys gorszy od tego z 2008 roku. Ocenił też, że rynki finansowe oczekują raczej środków pobudzających wzrost gospodarczy w najsłabszych krajach strefy euro niż mechanizmów wsparcia i pokrywania albo umarzania ich długów, finansowanych z kieszeni najbogatszych. Roubini, do którego z powodu jego pesymistycznych tez przylgnął przydomek "doktor Zagłada", ostrzegł, że rozpad strefy euro będzie miał dla światowej gospodarki gorsze skutki niż upadek banku Lehman Brothers, który w 2008 roku zapoczątkował kryzys w USA, a potem w innych krajach. Kluczowe - jego zdaniem - jest powstrzymanie chaosu w Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Włoszech. Recesja w krajach rozwiniętych wywoła - zdaniem ekonomisty - "znaczne straty uboczne w krajach rozwijających się". Ucierpiałyby znacznie Chiny, po pierwsze na skutek spadku popytu w USA i Europie, po drugie zaś ze względu na zaangażowanie chińskiego kapitału w ryzykowne inwestycje np. w nieruchomościach. Jako środek zaradczy Roubini zalecił dewaluację euro w celu pobudzenia eksportu oraz obniżenie stóp procentowych do zera, co w krótkim terminie miałoby spowodować wzrost PKB. PAP

Prof. Binienda: Konieczność profesjonalnego śledztwa

Godność Polaków wymaga profesjonalnego śledztwa

[Analizy prof. Biniendy i kolegów nie dowodzą, że to na Siewiernym nastąpił rozpad Tu-154. One „tylko” - i aż - wskazują na niespójności, nielogiczności i kłamstwa „raportów” grup MAK i Millera... Istnieje możliwość, prawie pewność, że na Siewiernym przeprowadzono inscenizację, a prawdziwe egzekucje nastąpiły GDZIE INDZIEJ i KIEDY INDZIEJ, por. FYM. MD] 21 Październik 2011 Aleksander Rybczyński

„Śledztwo prowadzone przez obie komisje nie spełnia żadnych aktualnych standardów badań katastrof lotniczych. Nie zabezpieczono terenu katastrofy. Przygodni ludzie zabierali fragmenty samolotu na pamiątkę. Nie oznaczono oryginalnych pozycji nawet dużych fragmentów samolotu, co było pokazane za pomocą zdjęć satelitarnych przez profesora Nowaczyka. Cięto i niszczono wrak samolotu na oczach polskich dziennikarzy. Z profesorem Uniwersytetu w Akron w USA, członkiem Grupy Ekspertów ds. Wypadków Lotniczych FAA i NASA, Wiesławem Binienda, rozmawia Aleksander Rybczyński. Wywiad przeprowadzony dla miesięcznika Debata.

Profesor Wiesław Binienda i doktor Kazimierz Nowaczyk są polskimi naukowcami, mieszkającymi i pracującymi w Stanach Zjednoczonych, autorami naukowej prezentacji przedstawionej komisji sejmowej do badania katastrofy smoleńskiej pod kierownictwem Antoniego Macierewicza. Dokonali w niej analizy raportów komisji MAK i komisji Jerzego Millera, przeprowadzając komputerową symulację, która podważyła kluczowe ustalenia tych komisji. Wnioski polskich naukowców są jednoznaczne. W raportach MAK i KBWL nie podano metodologii badań i weryfikowalnych metod analizy poszczególnych etapów katastrofy; odczytane dane z instrumentów samolotu zostały poddane nieuzasadnionym korekcjom, a część z nich (np. alarmy TAWS i FMS) nie zostały uwzględnione w końcowych wnioskach.

Komputerowa symulacja, wykonana w laboratorium, przystosowanym do najbardziej skomplikowanych doświadczeń i sprawdzona podczas badania NASA przyczyn katastrofy wahadłowca Columbia, dowodzi że skrzydło samolotu TU-154M przecina brzozę niezależnie od wysokości uderzenia w drzewo, orientacji samolotu, czy odległości miejsca uderzenia od końca skrzydła; uszkodzenie krawędzi skrzydła nie zmniejsza jego powierzchni nośnej, ani stabilności samolotu. Analiza polskich specjalistów wyklucza możliwość, by samolot po uderzeniu w brzozę "wykonał beczkę" i upadł na grzbiet w smoleńskim lesie.

 Aleksander Rybczyński: Wnioski, które są konkluzją przeprowadzonych przez Panów badań naukowych są oczywiste dla osób niepodatnych na medialną manipulację i skłonnych poddać swój umysł ćwiczeniom z wyobraźni. Jest bardzo duża grupa społeczeństwa przekonana o tym, że katastrofa smoleńska nie była wypadkiem. Są to głównie ludzie zadający sobie trud samodzielnego myślenia i szperania w Internecie oraz niezależnych publikacjach. Nie można bowiem dowiedzieć się wiele z oficjalnych, namaszczonych rządową koncesją, środków przekazu. Propaganda „zwykłej katastrofy” i winy polskich pilotów jest tak nachalna i niestety skuteczna, że karmieni nią ludzie nie są w stanie zaakceptować najbardziej racjonalnych i logicznych tez. Prezentacja Panów, w tak porażająco precyzyjny i łatwy do zrozumienia sposób obala kluczowe wnioski raportu MAK i komisji Jerzego Millera, że powinno to stanowić przełom w całym smoleńskim śledztwie. Czy tak się stało? Wiesław Binienda: Śledztwo prowadzone przez obie komisje nie spełnia żadnych aktualnych standardów badań katastrof lotniczych. Nie zabezpieczono terenu katastrofy. Przygodni ludzie zabierali fragmenty samolotu na pamiątkę. Nie oznaczono oryginalnych pozycji nawet dużych fragmentów samolotu, co było pokazane za pomocą zdjęć satelitarnych przez profesora Nowaczyka. Cięto i niszczono wrak samolotu na oczach polskich dziennikarzy. Nic nie wiadomo mi o przeprowadzeniu jakichkolwiek analiz powierzchni pęknięć materiału wraku. Nie przeprowadzono żadnych symulacji matematyczno-fizycznych, a moje symulacje starano się przemilczeć lub zdyskredytować. W żadnym programie telewizyjnym, radiowym lub dzienniku rządowym nie poświęcono uwagi moim symulacjom, poza informacją przekazaną z konferencji prasowej przez PAP. Odnoszę wrażenie, że wróciliśmy do czasów stalinowskich, kiedy nie wolno było mówić o Katyniu. Dziś słowo Smoleńsk jest podobnie cenzurowane, jak słowo Katyń.

Jest cisza w mediach, nie ma oficjalnych komentarzy, protestów generał Anodiny, ani polskiej prokuratury wojskowej. Spotkałem się z opinią: „jedni eksperci mówią tak, drudzy inaczej" (sic). Powinno być oczywiste, że przeprowadzona przez Panów symulacja, oparta na precyzyjnych matematycznych i fizycznych obliczeniach, różni się zasadniczo od animacji dyspozycyjnych komisji, podległych rządowi Rosji i bezwolnemu, klęczącemu w upokorzeniu rządowi Polski. Okazuje się jednak, że w dzisiejszym świecie relatywizacji prawdy, nawet złapanie oszusta za rękę nie wystarcza do pobudzenia biernej świadomości ogółu. Dla patriotycznie nastawionej części narodu wyjaśnienie tragedii smoleńskiej jest nie tylko koniecznością poznania prawdy, ale także koniecznością ocalenia polskiej niepodległości. Czy zgadza się Pan z tak dramatyczną oceną sytuacji naszej Ojczyzny? Godność Polaków wymaga, aby śledztwo w sprawie przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu było prowadzone z dołożeniem należytej staranności. Wszystkie fragmenty samolotu i czarne skrzynki powinny bezzwłocznie być przewiezione do Polski, należycie zabezpieczone w strzeżonej hali. Teren katastrofy winien być jeszcze raz dokładnie przeszukany. Powinno się ocenić, jaka część samolotu została rozkradziona bądź zniszczona. Wszystkie odzyskane fragmenty winny być przeanalizowane przy pomocy mikroskopu, aby zrozumieć dynamikę pękania materiału, następnie fragmenty te winny być użyte do rekonstrukcji samolotu, aby móc ocenić kolejność rozpadu, która może wskazać przyczynę katastrofy.

Mają Panowie kontakty ze środowiskiem naukowym nie tylko Ameryki Północnej, ale także całego świata. Jakie jest stanowisko tych środowisk w sprawie katastrofy i prowadzonego śledztwa? Ludzie związani profesjonalnie z badaniem katastrof lotniczych nie mogą uwierzyć, że można było tak nieprofesjonalnie prowadzić tego typu śledztwo w tak ważnej sprawie. Dziwią się, że w dobie demokracji Polska godzi się na taką sytuację, a rząd wynagradza ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo tego lotu, zamiast ich odwołać z zajmowanych stanowisk. Nikt nie mógł nawet uwierzyć, że pan Miller, który był odpowiedzialny za przygotowanie prezydenckiego lotu, był również odpowiedzialny za przygotowanie raportu na temat przyczyn katastrofy tego lotu.

Jaka jest szansa, by tragedią smoleńską zainteresowały się międzynarodowe kręgi opinii publicznej?

To, czy jesteśmy w stanie zmusić opinię międzynarodową do zajęcia się katastrofą smoleńską, niestety zależy tylko i wyłącznie od samych Polaków. Nikt inny za nas tego nie zrobi. Trzeba zacząć od wyłonienia reprezentacji narodu, która będzie w stanie dochodzić prawdy.

W świecie krążą szkalujące Polskę kłamstwa o obecności w kabinie pilotów pijanego generała, nieodpowiedzialnym prezydencie i źle wyszkolonych lotnikach. Sam widziałem w najpoważniejszych kanadyjskich dziennikach propagandowe komentarze, będące korespondencjami…z Rosji. I były to jedyne komentarze. Jak przeciwstawić się tej cynicznie egzekwowanej propagandzie, na którą zachodnie media są cały czas tak podatne? Należy natychmiast reagować na nieprawdziwe relacje poprzez zgłaszanie zastrzeżeń do mediów, które podają nieprawidłowe bądź tendencyjne informacje. W USA większość mediów reaguje, jeżeli udowodni się im błąd lub tendencyjność.

Rozmawiałem ze znajomym, który także zajmuje się wytrzymałością materiałów i pracuje w przemyśle lotniczym. Twierdzi, że Tu 154, po przymusowym lądowaniu, do jakiego miało dojść przed lotniskiem w Siewiernyj, rozpadłby się na dwie, co najwyżej trzy części i większość pasażerów powinna ocaleć z takiej katastrofy. Podobnego zdania jest profesor Mirosław Dakowski, który nawet złożył przed rokiem, 10 października, na ręce prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Głosy te, jak większość głosów krytykujących sposób prowadzenia śledztwa oraz uległość rządu, pozostają bez odpowiedzi. Czy możliwe byłoby przeprowadzenie wirtualnej symulacji, która by potwierdziła obliczenia profesora Dakowskiego? Chętnie porozmawiam z profesorem Dakowskim o jego założeniach i analizie, gdyż nie znam szczegółów. Symulacje uderzenia w ziemię można przeprowadzić, ale trzeba wyznaczyć warunki początkowe z wiarygodnych źródeł.

Rezultaty pracy Panów nie będą wykorzystane ani przez komisję MAK, ani przez komisję Millera, ani prokuraturę wojskową. Możemy jedynie liczyć na to, że w przyszłości sprawą Smoleńska zajmie się międzynarodowa, niezależna struktura. Słychać opinie, że na przeprowadzenie skutecznych badań jest już za późno. Teren katastrofy został zrównany z ziemią, wycięto drzewa, ocalone części wraku leżą rzucone na betonowej płycie w okolicy lotniska. Nie dokonuje się także ekshumacji zwłok (z wyjątkiem spóźnionej zapewne ekshumacji Zbigniewa Wassermanna), nie odzyskano żadnych materiałów dowodowych. Czy jest jeszcze szansa na znalezienie i przedstawienie koronnego dowodu, który by rozwiał mgłę smoleńskiej tajemnicy, odsłaniając całą prawdę? Szansa zawsze istnieje, ale wygląda na to, że istnieją potężne grupy interesu, które zrobią wszystko, żeby do tego nie dopuścić..

Wszyscy domagający się rzetelnego i uczciwego śledztwa, dla których niepodległość Polski nie jest tylko iluzoryczną fikcją, przyjęli z wielkim uznaniem prezentację Pana i Pana doktora Kazimierza Nowaczyka. Jest ona bowiem nie tylko przyczynkiem do poznania prawdy o tym, co wydarzyło się w Smoleńsku, ale także krzepiącym serca dowodem, że jeszcze Polska nie zginęła, póki są wśród nas, w Polsce i na obczyźnie odważni patrioci, skłonni poświęcić swój talent i wiedzę „pro publico bono”. Co dla dobra sprawy mogą zrobić politycy, niezależne media, dziennikarze i blogerzy, ludzie dobrej woli oraz ci wszyscy, którzy chcą wiedzieć? W jaki sposób możemy przeciwstawiać się kłamstwu, by rewelacyjne wyniki Panów analiz nie przeszły bez echa? Na pewno warto udostępniać wyniki naszych badań jak najszerszemu gronu ludzi polityki, mediom oraz środowisku akademickiemu. Symulacja komputerowa zderzenia skrzydła z brzozą oparta na prawach fizyki i prawach zachowania materiałów demonstruje jasno, że bez względu na kąt uderzenia uszkodzenie skrzydła ogranicza się tylko do małego odcinka krawędzi, nie uszkadzając powierzchni nośnej skrzydła. W Polsce jest wielu naukowców, którzy są w stanie wykonać takie obliczenia, jakie ja zaprezentowałem. Wszystkich tych, którzy mieli zastrzeżenia do mojej analizy zaprosiłem, aby złożyli abstrakt swoich wyników na konferencję naukową „Earth and Space”, która odbędzie się w Kalifornii w kwietniu 2012 roku. Niestety, termin składania zgłoszeń minął i nie dostałem z Polski żadnego zgłoszenia na tę konferencję. Poinformowano mnie, że jest obecnie “nieroztropnie” zajmować się w Polsce tym tematem. Wygląda na to, że nikt z Polski nie czuje się na siłach przedstawić swoich wyników symulacji katastrofy na forum międzynarodowym, niezależnie od tego czy potwierdzają one, czy podważają oficjalną wersję katastrofy. Rozmawiał Aleksander Rybczyński

TW "Zelwer" pracuje dla Komorowskiego Kilka dni temu w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego odbyły się konsultacje z przedstawicielami Aparatu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Stronę polską reprezentował Zdzisław Lachowski, który według dokumentów służb specjalnych PRL został zarejestrowany, jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Zelwer”. Informacja ta nabiera szczególnego znaczenia w kontekście ujawnionych przez nas faktów. W lutym br. pisaliśmy, że szef Biura gen. Stanisław Koziej w sierpniu 1987 r. był na zabezpieczanym przez GRU kursie Sztabu Generalnego ZSRR. Gen. Koziej był w tym czasie również członkiem egzekutywy PZPR. Jako żołnierz I Zarządu Sztabu Generalnego w latach 1978–1981 brał udział w opracowaniach planu ataku wojsk UW na państwa Europy Zachodniej. Jako szef BBN zaprosił na XX-lecie Biura generała KGB Nikołaja Patruszewa, sekretarza Rady Bezpieczeństwa prezydenta Rosji i przyjaciela Władimira Putina. Zdzisław Lachowski został powołany na stanowisko wiceszefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego 19 października 2010 r. przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Wcześniej pracował m.in. w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych i był jednym z najbliższych współpracowników Adama Daniela Rotfelda, który według akt zgromadzonych w IPN był zarejestrowany jako TW o pseudonimach „Ralf”, „Rauf”, „Rot” i „Serb”. Chcieliśmy porozmawiać ze Zdzisławem Lachowskim na temat jego działalności w PRL. Wysłaliśmy do niego pytania za pośrednictwem Biura Prasowego BBN, ale szef Biura, gen. Stanisław Koziej, nie dał mu zgody na rozmowę z „Gazetą Polską”.

Policzek od Patruszewa Na stronie internetowej BBN zamieszczono komunikat na temat spotkania, które odbyło się w związku z polsko-rosyjskimi konsultacjami. „13 października br. odbyły się konsultacje BBN i Aparatu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej na szczeblu zastępców sekretarzy. W rozmowach delegacji, którym przewodniczyli Zdzisław Lachowski i Jewgienij Łukjanow, wiele uwagi poświęcono potrzebie intensyfikacji wymiany doświadczeń między Polską i Rosją w obszarze bezpieczeństwa pozamilitarnego – m.in. energetyce atomowej, problematyce terroryzmu, zorganizowanej przestępczości, ochronie środowiska. (…) 14 października br., przy okazji konsultacji BBN i Aparatu RB FR, odbył się dwustronny, ekspercki okrągły stół „Polska w polityce bezpieczeństwa Rosji. Rosja w polityce bezpieczeństwa Polski”” – czytamy na stronie BBN. Z komunikatu wynika, że w rozmowach brał też udział szef BBN gen. Stanisław Koziej. Na uwagę zasługuje fakt, że do tak istotnych rozmów przysłano Jewgienija Łukjanowa, mało ważnego doradcę Nikołaja Patruszewa, szefa Aparatu RB FR. 60-letni Łukjanow do 1984 r. był dziennikarzem, a od 1984 r. pracował w dyplomacji, jednak niewiele wiadomo, czym się konkretnie zajmował. W roku 1990, wraz z postępującym rozpadem ZSRR, został zastępcą dyrektora „Ermitażu” w Leningradzie ds. kontaktów międzynarodowych. W tym samym czasie płk KGB Władimir Putin został zastępcą rektora Uniwersytetu Leningradzkiego ds. kontaktów międzynarodowych. W następnych latach Łukjanow pracował w bankowości, a w grudniu 2010 r. trafił do Aparatu Rady Bezpieczeństwa Rosyjskiej Federacji. „Aparat Rady” w obecnym składzie – pod kierownictwem byłego szefa FSB, gen. Nikołaja Patruszewa – to schronisko dla kagiebistowskich emerytów. Patruszew ma jednego pierwszego zastępcę, czterech zwykłych zastępców i czterech pomocników. Najmłodszym stażem pomocnikiem jest właśnie Łukjanow – tak „młodym”, że na stronie Rady nie zdążono jeszcze umieścić jego biogramu. Przysłanie do polskiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego urzędnika tak niskiego szczebla świadczy o lekceważącym stosunku do Polski. Nikołaj Patruszew po raz kolejny pokazał, jakie stanowisko prezentuje względem naszego kraju. Nie ma w tym nic zaskakującego, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze wypowiedzi. Patruszew m.in. oskarżał Polskę o działalność szpiegowską w Obwodzie Kaliningradzkim, a rozszerzenie NATO na wschód uważa za wielkie zagrożenie dla Rosji.

Z „dobrego” domu Partnerem w rozmowach z Łukjanowem w BBN był Zdzisław Lachowski, który według dokumentów zgromadzonych w IPN został zarejestrowany, jako KO „Zelwer”. Jednym ze spostrzeżeń spisanych przez funkcjonariuszy SB było… pochodzenie Lachowskiego. „(…) Odnoszę wrażenie, że figurant przed przyjściem na rozmowę zasięgnął rady co do sposobu postępowania z pracownikiem MSW u swoich rodziców (oboje byli długoletnimi funkcjonariuszami MSW, ojciec od niedawna przebywa na emeryturze)” – pisał w marcu 1985 r. porucznik Ryszard Nurkowski, inspektor Wydziału II Departamentu I MSW, czyli wywiadu cywilnego ściśle współpracującego z Pierwszym Zarządem Głównym KGB. Przeprowadził on ze Zdzisławem Lachowskim rozmowę sondażową w kawiarni hotelu „Dom Chłopa” w związku z wyjazdem do USA. Zdzisław Lachowski otrzymał stypendium w Institute for East-West Security Studies w Nowym Jorku. Placówką interesował się wywiad PRL, co jednoznacznie wynika z dokumentów. „Rozmowa dotyczyła planowanego wyjazdu stażowego figuranta [Lachowskiego – red.] do obiektu „OZO”, pozostającego w naszym operacyjnym zainteresowaniu. Figurant pozostaje pod wrażeniem skali zainteresowań badawczych Instytutu. (…) Krytycznie natomiast ocenia postawę J. Mroza twierdząc, że jest to człowiek bezwzględny, koniunkturalista, chcący za wszelką cenę zrobić karierę polityczną, bez zainteresowań i zdolności naukowych. Ponadto odniosłem wrażenie, że figurantowi imponuje wysokość stypendium oferowanego przez „OZO” dla swoich stażystów (2200 dol. USA). W dalszej części rozmowy zaproponowałem figurantowi udzielenie pomocy informacyjnej naszej Służbie w sprawach dot. „OZO”. Bazowałem przy tym na jego zaangażowanej politycznej postawie (członek PZPR) i związkach rodzinnych z MSW. Figurant odparł, że spodziewał się takiej propozycji i dodał, że jest gotów pomóc naszej Służbie, ale tylko oficjalnie, bez wiązania się współpracą. (…) Zobowiązałem jednocześnie w/w do sporządzenia b. szczegółowego sprawozdania z przebiegu pobytu USA po powrocie z „OZO”. Figurant zgodził się chętnie. (…)” – napisał por. Nurkowski Podczas rozmowy Zdzisław Lachowski napisał własnoręczne oświadczenie o zachowaniu w tajemnicy faktu i treści rozmowy w przedstawicielem wywiadu MSW.

Kontakt operacyjny „Zelwer” Podczas pobytu w USA z Lachowskim nawiązał kontakt rezydent wywiadu PRL o ps. „Bless”. Ze sporządzonej przez niego notatki wynika, że utrzymywał on bardzo koleżeński kontakt z Lachowskim.

„Wykorzystanie ZL dla uzyskiwania informacji pozostających w naszym zainteresowaniu wydaje się jak najbardziej możliwe do realizacji. Przykładem tego może być uzyskana od w/w informacja dot. Wrażeń „Hota” [obywatel USA rozpracowywany przez wywiad PRL – red.] z pobytu w Polsce” – raportował „Bless” do Centrali w Polsce. Po powrocie Lachowskiego z USA, w marcu 1987 r. nawiązał z nim kontakt funkcjonariusz Departamentu I, mjr Grzegorz Adamowicz. Spotkanie odbyło się w „Domu Chłopa”.„„Zel” wyraził bez sprzeciwu gotowość do utrzymywania ze mną regularnych spotkań i przekazywania informacji uzyskiwanych z racji pracy w PISM. Podkreślił jedynie, że nie chciałby tej sprawy formalizować, a utrzymać ją raczej na płaszczyźnie koleżeńskiej, przy pełnej świadomości, że ma kontakt z pracownikiem Służby Wywiadu, a informacje przez niego przekazywane trafiają właśnie do tej instytucji. Sądzę, że przekazane przez „Z” stanowisko w toku regularnych kontaktów ulegnie modyfikacji i sformalizowanie współpracy nie natrafi na większe trudności. Praktycznie rzecz biorąc, dotychczasowa więź z nami „Z” i przekazanie naszej Służbie do tej pory szeregu informacji, w tym wielu wartościowych, predestynuje sprawę do zakwalifikowania, jako K. O. Mówiąc o PISM stwierdził, że wyraźnie pogorszyła się sytuacja wyjazdowa w tej placówce. Nie jest tam też najlepsza atmosfera w kolektywie, z uwagi na niezdrową konkurencję naukową, wzajemne oskarżenia o płyciznę dorobku badawczego. Zapowiada się również w PISM zmiana kierownictwa. Mówi się sporo o przejściu prof. Symonidesa do służby zagranicznej lub też o jego wyjeździe w ramach kontraktu ONZ-owskiego prawdopodobnie do Kenii lub Tanzanii. Prawdopodobnym kandydatem na zwolnione miejsce po Symonidesie będzie ktoś z zewnątrz, jakkolwiek nie wyklucza się również awansu prof. Pastusiaka, pełniącego obowiązki z-cy dyrektora Instytutu” – zanotował mjr Adamowicz po spotkaniu ze Zdzisławem Lachowskim. Według dokumentów sformalizowanie współpracy nastąpiło we wrześniu 1987 r. Zostało wówczas wydane postanowienie o założeniu teczki kontaktu operacyjnego „Zelwer” o numerze 17 676. Z dokumentów wywiadu MSW wynika, że założył ją mjr Grzegorz Adamowicz, a pod pseudonimem krył się Zdzisław Lachowski. Według zapisów znajdujących się w teczce KO „Zelwer” sprawa została zamknięta 18 lipca 1989 r. Kilka miesięcy później, jako przedstawiciel Polski został skierowany do Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem. Ze zgromadzonych w IPN dokumentów wynika, że Zdzisławem Lachowskim interesował się także wojskowy wywiad PRL, czyli II Zarząd Sztabu Generalnego. Dorota Kania

Komornik na kontach Zbigniewa Chlebowskiego Komornik rozpoczął egzekucję 110 tys. zł od Zbigniewa Chlebowskiego, byłego posła PO i szefa klubu parlamentarnego tej partii – dowiedział się "Nowy Ekran". To skutek niewykonania przez polityka wyroku sądu. W sierpniu Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał wcześniejszy wyrok sądu okręgowego. Uznał on, że Zbigniew Chlebowski naruszył dobra osobiste Piotra Woyciechowskiego i Tomasza Macierewicza, byłych szefów spółki Naftor, mówiąc, że obaj kradli państwowe pieniądze. Polityk PO miał zapłacić powodom po 10 tys. zł i pokryć koszty procesu. Zgodnie z wyrokiem miał na to siedem dni. Kiedy termin upłynął Macierewicz i Woyciechowski skierowali sprawę do komornika, a ten zaczął zajmować majątek byłego posła. – Zrobiliśmy to ponieważ pan Chlebowski, mimo wezwań nie wykonywał wyroku – informuje „Nowy Ekran” Piotr Woyciechowski. - Złożyłem wniosek o wstrzymanie wyroku - powiedział nam Zbigniew Chlebowski, poproszony o skomentowanie sprawy. Wcześniej narzekał, że surowość wyroku jest niewspółmierna do wagi jego wypowiedzi. Cała sprawa miała swój początek w maju 2008 r. Zbigniew Chlebowski - wówczas przewodniczący klubu parlamentarnego PO i szef sejmowej Komisji Finansów Publicznych - był gościem Moniki Olejnik w programie "Gość Radia Zet". W trakcie rozmowy powiedział: "Ja uważam, że to są absolutnie skandaliczne praktyki. Człowiek, członek komisji weryfikacyjnej byłych WSI [Piotr Woyciechowski , były wiceprzewodniczący Komisji Likwidacyjnej Wojskowych Służb informacyjnych - dop. NE], bratanek Antoniego Macierewicza [Tomasz Macierewicz - dop. NE], kradli publiczne pieniądze, bo pracowali w państwowej spółce, wykorzystywali swoje funkcje, wykorzystywali w związku z tym w jakimś sensie publiczne pieniądze. To była powszechna praktyka przez polityków PiS". Zaskoczona Monika Olejnik dopytywała: "Ale czy kradli? Mieli takie kontrakty, zakaz konkurencji, ten zakaz konkurencji był wpisany w olbrzymią sprawę". Chlebowski odpowiedział: "To jest kradzież publicznych pieniędzy, bo jeżeli tuż po wyborach, czy przed wyborami zmieniano w wielu firmach umowy, gdzie wpisywano sztuczne instytucje tak zwanego zakazu konkurencji, które dawały szanse, jednocześnie na wypłaty ogromnych odszkodowań, ogromnych odpraw, to moim zdaniem trzeba to nazywać po imieniu - to jest kradzież publicznych pieniędzy i za tą kradzież ludzie powinni ponosić odpowiedzialność". Podobne słowa Chlebowski powtórzył w wywiadzie dla telewizji Polsat. Tomasz Macierewicz i Piotr Woyciechowski w okresie rządów PiS kierowali państwową spółką Naftor ochraniającą strategiczne obiekty państwowe. W uzasadnieniu wyroku Sąd Apelacyjny w Warszawie podkreślił, że stwierdzenia Chlebowskiego nie znajdowały odzwierciedlenia w faktach. Leszek Szymowski

Izraelski wywiad: NATO zabiło Kaddafiego

Na podst. http://www.globalresearch.ca/index.php?context=va&aid=27276

W artykule na Global Research Julie Lévesque analizuje artykuł wywiadu izraelskiego zamieszczony w Debka file, „US and NATO allies vie over ‘kudos’ for Qaddafi’s termination” Wewnątrz NATO toczy się spór o to, kto dokonał mordu na przywódcy libijskim, Muammarze Kaddafim. Jak podaje Debka, amerykańskie samoloty bezzałogowe sterowane z Las Vegas, zlokalizowały miejsce przebywania Kaddafiego w Sirte i przez dwa tygodnie obserwowały budynek, w którym się ukrywał. Oddziały brytyjskie i amerykańskie otoczyły to miejsce, ale nie mogły bezpośrednio zaatakować gdyż nie zezwalał na to ograniczony mandat ONZ, dający pole manewru tylko do ataków lotniczych [czyt: ludobójstwo z powietrza, które się ubiera w akcję pokojową pod mandatem ONZ]. Ta informacja jest sprzeczna z oświadczeniami NATO, że wojska naziemne NATO uczestniczyły w operacji tylko dzięki obecności w powietrzu i na morzu. London Daily Telegraph podał, że obecność konwoju Kaddafiego została wykryta dzięki samolotowi USAF River Joint RC-135V/W, który następnie przekazał dokładne informacje bojowym samolotom francuskim, a te dokonały ostatecznego ataku. W akcji uczestniczył też niemiecki wywiad Bundesnachrichtendienst (BND), który podał dokładne namiary kryjówki Kaddafiego. Rządzący stolicą Libii Trypolisem były członek Al-Kaidy, del Hakim Belhaj oraz Ismail i Ali al-Sallabi, stojący na czele libijskiego Braterstwa Muzułmańskiego (Muslim Brotherhood), zgodzili się na wiec po zamordowaniu Kaddafiego, gdzie Mustafa Abdul-Jalil ogłosił, że w nowej Libii będzie obowiązywało tzw. Prawo Szariatu. Tak, więc nowi liderzy Libii nie mogą być członkami Narodowej Rady Tymczasowej (National Transitional Council), która jest przedstawiana przez media, jako „demokratyczna”. Informatorzy Debka twierdzą, że przejściowy lider Libii, Mustafa Abdul-Jalil, jest tylko figurantem. Zadaniem NATO miało być zabezpieczenie obywateli Libii przed atakami. We wrześniu w Paryżu odbyło się spotkanie tzw. „Przyjaciół Libii”, na które przybyły głowy państw oraz przedstawiciele organizacji regionalnych i międzynarodowych. Dyskutowano przekształcenie tego kraju w „funkcjonującą demokrację”. Zachodni członkowie „Przyjaciół Libii” uznają jednak, że Prawo Szariatu jest niekompatybilne z demokracją Wg. Debka, główną zadaniem tzw. „Arabskiej Wiosny” promowanym przez USA i zachodnich sprzymierzeńców, było zastąpienie dyktatur, reżimami muzułmańskimi, które wprowadzają Prawo Szariatu w „wyzwolonych” krajach. Julie Lévesque dodaje, że dla Izraela korzystne jest powstanie kolejnego reżimu islamskiego, gdyż propaganda tego kraju opiera się właśnie na założeniu, że na Bliskim Wschodzie istnieje wrogie islamskie środowisko. Należy tu dodać, że prawo, które dotąd obowiązywało w Libii (tzw. Qaddafi code – prawa Kaddafiego) m.in. zakazywało poligamii, dyktowało nakazy w stosunku do Libijczyków – jak się ubierać, co jeść, jak mówić i co czytać (>link). Prawo Szariatu zakazuje m.in. pobierania procentów od pożyczek. Monitorpolski's Blog

Jak Niemcy budują IV Rzeszę „Niemcy wykorzystują kryzys finansowy, aby zmienić Unie Europejską w Czwartą Rzeszę” – alarmował kilka tygodni temu brytyjski dziennik „Daily Mail”. Nieco wcześniej włoska gazeta „Libero” zamieściła karykaturę kanclerz Niemiec Angeli Merkel w hitlerowskim mundurze, z charakterystycznym wąsikiem i podpisem „Heil Merkel”. Publicyści obu tytułów udowadniają, że Merkel wykorzystuje obecny kryzys finansowy do wprowadzenia hegemonii Niemiec w Europie. „Obecny kryzys daje wielką szansę na stworzenie prawdziwej unii politycznej w Europie” – otwarcie przyznał na początku września Gerhard Schroeder, były kanclerz Niemiec. „W perspektywie należy przekształcić Komisję Europejską w rząd, który będzie kontrolowany przez Parlament Europejski. A to oznacza Stany Zjednoczone Europy” podsumował Schroeder.

Żarty się skończyły Merkel dała prezydentowi Francji Nicola Sarkozyemu ultimatum: albo w przyszłym roku powstanie „rząd finansowy”, albo Niemcy stworzą nową walutę euronord razem z Austrią, Finlandią i Holandią. Sarkozy, którego w 2012 r. czekają wybory prezydenckie i parlamentarne (w kwietniu i czerwcu) stara się, aby wiadomości o zgodzie na niemiecki dyktat nie ujrzały do tego czasu światła dziennego. Bowiem wprowadzenia europejskiego „rządu finansowego” dla krajów strefy euro oznacza przekazania władzy politycznej Niemcom. To, że sprawa jest poważna pokazuje fakt, że brytyjski minister finansów George Osbourne przerwał swój urlop, aby ustalić, o co chodzi Niemcom i wyjaśnić, co naprawdę miała na myśli Angela Merkel proponując europejski rząd finansowy. Po rozmowach z przedstawicielami Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego Osborn stwierdził, że Wielka Brytania nie ma wyjścia i musi się zgodzić na niemiecki dyktat. Jeżeli bowiem dojdzie do upadku euro i bankructwa części krajów stracą nie tylko brytyjskie banki, do których należy część obligacji zagrożonych krajów, ale także gospodarka. 40 proc. handlu Wielkiej Brytanii to obroty z krajami strefy euro. A te jest więcej niż realne. Grecja, Portugalia i Irlandia stoją na krawędzi bankructwa. Hiszpania ma duże problemy gospodarce (m.in. bezrobocie ponad 20 proc.). Dług publiczny Włoch sięga 116 proc. PKB i pod tym względem wyprzedza ich tylko Grecja (143 proc. PKB). Francuskie banki mają pętle na szyi w postaci jedne ósmej greckiego długu (57 mld euro), co sprawiło, że na rynku pojawiła się informacja, że Francja straci najwyższą ocenę (AAA) wiarygodności kredytowej (spowodowałoby to podwyższenie oprocentowania francuskich obligacji). „Stworzenie unii fiskalnej, w której warunki ustalałyby Niemcy, oznaczałoby największe ograniczenie suwerenności krajów wchodzących w skład strefy euro od czasu, kiedy znajdowały się pod okupacją III Rzeszy” – podsumował „Daily Mail”.

Nie chcą, ale muszą Sprawa jest pilna, bo zadłużone europejskie państwa znajdują się na najlepszej drodze do powtórzenia scenariusza greckiego. Katastrofę może odwlec tylko decyzja Niemiec o wyemitowaniu wspólnych obligacji z krajami zagrożonymi bankructwami lub o bezpośrednim przejęciu finansowania ich zobowiązań. „Eurobondom” Merkel mówi stanowcze: nie, a warunkiem udzielenia innej pomocy jest właśnie stworzenie „rządu finansowego”. Na razie Merkel i Sarkozy ogłosili, że chcą stworzyć europejski rząd finansowy, składający się z szefów rządów krajów strefy euro, a na jego czele ma stać Przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Merkel zapowiedziała, że kraje strefy euro będą musiały pozbyć się deficytu budżetowego i zmniejszyć dług publiczny. Zapowiedziała także większą koordynację polityki finansowej. I choć otwarcie tego nie powiedziała, to oznacza, to stworzenie unii fiskalnej dla 17 państw strefy euro. Unia fiskalna oznacza jeden system podatkowy, jeden system zabezpieczenia społecznego oraz jednego ministra finansów. Nie trzeba być jasnowidzem, aby wiedzieć, że będzie nim Niemiec. Kanclerz Niemiec tą grę rozgrywa wyśmienicie. Gdy szefowie zagrożonych bankructwem proszą ją ratunek wskazuje, że ponad połowa Niemców nie zgadza się na to. A ona ma za dwa lata wybory, więc nie może narażać się elektoratowi. Niemcy już wyłożyły 110 mld euro z 440 mld euro, które znajduje się w funduszu ratunkowym. Przekonać wyborców o dalszej pomocy mogą tylko konkretami, czyli pokazując, że Niemcy przejmują kontrolę nad finansami „nieodpowiedzialnych” państw. Pytanie czy Niemcy, aby na pewno są niezadowoleni z obecnego kryzysu i z obowiązywania wspólnej waluty?

Niemieckie imperium walutowe Brytyjski think-tank The Bruges Group wydał na początku tego roku raport pod tytułem „Niemiecka polityka ekonomiczna i euro 1999-2010”, w którym udowadnia, że na wprowadzeniu euro zyskały głównie Niemcy, kosztem Grecji, Portugali, Irlandii i Hiszpanii. „Na wprowadzeniu euro najbardziej skorzystał niemiecki przemysł. Nasze państwo rozwija się tak szybko, że nawet stać na spłacenie bez większych problemów długów Grecji, Portugalii i Irlandii” – przyznał Klaus Schweinsberg, jeden z czołowych niemieckich ekonomistów w styczniu 2011 r. Autorzy raportu wręcz nazywają strefę euro „Niemieckim imperium walutowym”. Niemcy weszły do strefy euro przeliczając marki na euro po kursie, który dał im przewagę konkurencyjną nad innymi krajami. Europejski Bank Centralny (z siedzibą we Frankfurcie nam Mennem) prowadzi swoją politykę stóp procentowych stawiając na pierwszym miejscu interes Niemiec, nawet, gdy odbywa się to kosztem innych krajów strefy euro. Na przykład obecny kurs euro jest bardzo korzystny dla niemieckiej gospodarki i w każdym z ostatnich lat dużą nadwyżkę w handlu zagranicznym (np. 114, 3 mld euro w 2007, 104,5 mld euro w 2008 r. i 79,7 mld euro w 2009 r.). Tymczasem ten sam kurs euro jest zbyt wysoki dla krajów takich jak np. Hiszpania czy Włochy. Od 2000 r. koszty pracy w Hiszpanii i Włoszech wzrosły o ponad jedną czwartą (w Niemczech pozostały na tym samym poziomie). Kraje te nie mogą zdewaluować waluty, by poprawić swoją konkurencyjność, bo są w strefie euro. Stąd ich problemy gospodarcze. Bezsens strefy euro polega na tym, że taki sam kurs waluty obowiązuje Niemcy, które mają drugą największą na świecie nadwyżkę w handlu zagranicznym i Hiszpanię, która ma największy na świecie deficyt. To tak jakby próbować uszyć ubranie, które jednocześnie ma pasować dla kogoś, kto waży 50 kg i 150 kg.

Europa za markę Niemcy to piąta gospodarka na świecie. Jeżeli przejęłyby kierowanie polityką finansową pozostałych 16 krajów strefy euro uzyskają olbrzymie wzmocnienie swojej pozycji międzynarodowej. Przypomnijmy: Niemcy, niewątpliwie światowe mocarstwo, w konsekwencji przegrania II wojny światowej utraciły nie tylko jedną piątą terytorium, ale także faktyczną możliwość prowadzenia globalnej polityki. Niemcom doskwiera fakt, że 66 lat po zakończeniu wojny nie mają prawa stałej obecności w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. „To czego Hitlerowi nie udało się zdziałać armią – przejęcie rządów nad Europą - współcześni Niemcy uzyskają dzięki dyscyplinie w zarządzaniu swoimi pieniędzmi. Witajcie w Czwartej Rzeszy” – napisał „Daily Mail”. Spiskowa teoria, obliczona na sprzedaż jak największej liczby egzemplarzy? Niekoniecznie. W 2009 r. amerykański wywiad odtajnił raport z listopada 1944 r. (tzw. Red House Report), z którego zawiera szczegóły tajnego spotkania, które odbyło się 10 sierpnia 1944 r. w hotelu Maison Rouge w Strasburgu. Na spotkaniu byli m.in. przedstawiciele koncernu Volkswagena, Kruppa i Messerschmitta, którzy planowali stworzenie po zakończeniu II wojny światowej IV Rzeszy. Chcieli to osiągnąć przewagą ekonomiczną. Co ciekawe, na spotkaniu podkreślano, że potęga IV Rzeszy ma być budowana przez niemiecki eksport.Kara za ignorancje Zwolennicy wprowadzenia euro zwyczajnie ignorowali argumenty ekonomiczne i zdrowy rozsądek. Uważali, że wspólna waluta przyśpieszy integrację, a przynajmniej zapobiegnie rozpadowi UE. Romano Prodi, były prezydent Komisji Europejskiej w chwili słabości w maju 2010 r. potwierdził, że kiedy „euro powstawało, każdy wiedział, że wcześniej, niż później kryzys będzie miał miejsce. (...) Obecnie jest na rozstajach. Albo silna koordynacja polityki ekonomicznej krajów strefy euro albo koniec euro.” Niemcy, którzy sprawiali wrażenie, iż niechętnie godzą się na wspólną walutę (rezygnację z silnej marki) wykorzystały ślepe parcie eurokratów do wspólnego pieniądza, tworząc ze strefy euro własne imperium finansowe. Utworzenie „rządu finansowego” bynajmniej nie uzdrowi sytuacji. Z euro jest, bowiem jak z socjalizmem. To idea, która może się podobać, ale nie sprawdza się w praktyce. To, dlatego Wielka Brytania trzyma się funta i obok Niemiec jest na razie jednym z nielicznych „zdrowych” państw UE. Problem strefy euro są, bowiem różnice kulturowe, narodowościowe i językowe państw UE. Przeciętny Hiszpan, Irlandczyk, który ma u siebie w domu recesję nie pojedzie do Niemiec po pracę. Utrzymywanie wspólnej waluty oznaczać będzie, że Niemcy nadal będą budować swoją potęgę kosztem innych państw strefy euro. Kanclerz Niemiec zdaje się to nie przeszkadzać. „Potrzebujemy więcej politycznej Unii, skoro mamy wspólną walutę” tłumaczyła niedawno, podczas wizyty w Słowenii Angela Merkel.

Koń Trojański Rosji Niemiecka hegemonia jest niebezpieczna także z uwagi na bliską współpracę tego kraju z Rosją. „Niemcy to koń trojański Rosji w Europie” - powiedział szef polskiego MSZ Radosław Sikorski zastępcy sekretarza stanu USA. Słowa polskiego ministra ujawnił serwis Wikileaks. Już w 2001 r. rosyjski prezydent Władimir Putin zaproponował Europie strategiczne partnerstwo, proponując otwarcie rosyjskiego rynku dla zachodniej produkcji, w zamian za zapewnienie koncernom rosyjskim dostępu do rynków zachodnich. Najszybciej zareagowały Niemcy. Klasycznym już przykładem budowy gazociągu Nord Stream, biegnącego pod dnem Bałtyku. Innym przykładem rosyjsko niemieckich transakcji jest sprzedaż niemieckiego Opla rosyjskiemu Sbierbankowi i austriacko – kanadyjskiemu konsorcjum „Magna”. Jej sfinalizowanie zablokował mający udziały w Oplu amerykański General Motors. W ostatnich latach Rosjanie wykupili także wiele znanych firm niemieckich w różnych branżach jak np. Zakłady Techniki Lotniczej w Dessau, firmę kosmetyczną Dr Scheller. Według Komisji Wschodniej Izby Gospodarki Niemieckiej, kapitał rosyjski jest już zaangażowany już w 100 tys. niemieckich firm. To wszystko wskazuje, że jak bardzo Niemcom zależy na partnerstwie gospodarczym z Rosją. Aleksander Piński

Wspólna Polityka Rolna ...Ja osobiście widząc w przekazach TV takich ludzi zatroskanych o rolników nazywam ich "pasożytami". ...... Wspólna Polityka Rolna (WPR) to najsilniej rozwinięty i najbardziej kosztowny sektor polityki gospodarczej w Unii Europejskiej. W celu rozważenia sensu istnienia tej biurokratycznej struktury, pozwolę sobie na skopiowanie z sieci głównych założeń WPR. Najważniejsze cele WPR:

1.Zwiększenie wydajności produkcji rolnej w drodze rozwoju postępu technicznego,

2.Zapewnienie racjonalnego rozwoju produkcji rolnej oraz pełnego wykorzystania czynników produkcji, zwłaszcza siły roboczej,

3.Zapewnienie odpowiedniego poziomu życia ludności rolniczej, przede wszystkim przez podniesienie indywidualnego dochodu osób zatrudnionych w rolnictwie,

4.Stabilizacja rynków rolnych,

5.Zapewnienie ciągłości dostaw żywności,

6.Zapewnienie odpowiednich cen dla konsumentów

Kapitalny zestaw szczytnych idei na miarę planu sześcioletniego PRL. Już zestawienie pkt 3 i 6 rodzi pewne podejrzenia dla średnio rozgarniętego w rachunkach, jak ja. Urzędnicy unijny zapewne posiadają zdolność rozmnażania pieniędzy poprzez sam kontakt z nimi. Im częściej i szybciej tasują plikiem banknotów,tym jego zawartość rośnie.Jakże, bowiem można zapewnić jednoczesne podniesienie dochodow producentów rolnych, oraz "odpowiednich cen dla konsumentów"? Chyba, że te ceny mają być "odpowiednio wysokie”, aby zapewnić realizację pkt 3, ale o takie intencje nie podejrzewam twórców WPR. Tzn, jakie są ich prawdziwe intencje, Bóg jeden raczy wiedzieć, jednak deklarują oni, że WPR zapewni wzrost dochodu rolników i utrzymanie niskich cen żywności. To tak jakby powiedzieć przeciętnemu Kowalskiemu daj mi 100 zł, ja z tej setki 60 zł dam rolnikowi, żebyś Ty mógł kupić o 80 zł taniej, niż na wolnym rynku. Takie są faktyczne skutki realizowania WPR, na którą wspólnie po te symboliczne 20 zł, składają się zarówno producent jak i konsument. Innej możliwości nie ma, ponieważ tak zbiurokratyzowana instytucja musi kosztować krocie. Kolejna perełka to pkt4. "stabilizacja rynków rolnych”. Jak rozumiem chodzi o stabilizację cen towarów rolnych, która w rzeczywistości nie istnieje. Chwała Bogu, że nie istnieje, gdyż ta niestabilnośc cen jest jedyną receptą na zapewnienie konsumentom towarów przez nich oczekiwanych. Gdyby nie wzrosty cen towarów deficytowych byłyby one deficytowe zawsze.Ale jak ta "stabilizacja rynków rolnych" wg WPR wygląda w rzeczywistości wystarczy prześledzić fluktuację cen np. warzyw. W zeszłym roku ceny hurtowe większosci gatunków przekraczały 1zł/kg o cenach detalicznych nie wspomnę. Obecnie ceny ziemniaków, marchwi, cebuli, kapusty itd. na skutek sprzyjającej pogody w sezonie wegetacyjnym i wysokich plonów oscylują między 20-40 gr. Czyli działa tak czy inaczej wolny rynek, a nie żadna unioregulacja.Ktoś powie, że akurat rynek owoców i warzyw nie jest specjalnie regulowany,że należy za wzór podać rynki zbóż, cukru , mleka. Ok. sam pamiętam rozpiętość cen pszenicy rzędu 150% pomiędzy sezonami (od 400 zł/t. do ponad 1000zł/t.). A ostatecznym dowodem na nieskuteczność tej "stabilizacji" jest to, co robią spekulanci na giełdach towarowych.I nie ma dla mnie większego znaczenia w tym przypadku, czy hossy na surowcach rolnych są spowodowane rzeczywistymi niedoborami produktów, czy też aktualną modą wśród tzw."inwestorów”, którzy już nie wiedzą, w co pakować kolejna biliony zadrukowanych na zielono papierków. Tak czy inaczej ten pkt. WPR leży i kwiczy. Nie mniej ciekawy jest pkt 2. "Zapewnienie racjonalnego rozwoju produkcji rolnej oraz pełnego wykorzystania czynników produkcji, zwłaszcza siły roboczej". Pamiętam spotkanie w gminie, z przedstawicielami ARiMR, którzy chwalili się przeróżnymi osiągnięciami i zachęcali do korzystania z programów wsparcia gospodarstw rolnych. Jednym z takich programów miał być rozwój hodowli bydła i owiec na terenach województw południowych. Ja rozumiem, że turyści przyjeżdząjący na Podhale, Podbeskidzie, Bieszczady czy nawet na Jurę Krakowsko-Częstochowską chcieliby, wśród sielskich widoków pagórków i lasów, dostrzec krówkę pasącą się na lące, czy też stadko owiec, a w międzyczasie popróbować świeżego mleka bądź skosztować oscypka. Z tym akurat może być problem, gdyż dyrektywy UE zabraniają wprowadzać do obrotu niepasteryzowane mleko, a i na produkcję oscypka góral bez odpowiedniego przeszkolenia i certyfikatu nie moze sobie pozwolić.Ale jednak Unia sypnie groszem na rozwój hodowli na tych terenach być moze w trosce tylko i wyłącznie o to, żeby stoki nie zarastały zielskiem dobre i to. Tylko jak to się ma do w/w załozenia "racjonalnego rozwoju produkcji rolnej"? Rolników na Mazowszu, Podlasiu, Pomorzu, Mazurach wyspecjalizowanych w produkcji mleczarskiej, którzy zainwestowali grube pieniądze na rozbudowę obór i zwiększenie pogławia, wydajności, którzy w końcu niejednokrotnie posiadają olbrzymie obszary naturalnych pastwisk, karze się za przekroczenie limitów produkcji, a pieniądze arbitralnie przerzuca na inne tereny, gdzie produkcja taka w sposób naturalny (choćby wskutek dużego rozdrobnienia gospodarstw) zanika?!?! gdzie tu sens, racjonalność? Zapomnijmy o racjonalnosci decyzji urzędasów z Warszawy czy Brukseli. Kolejne punkty jak ""zwiększenie wydajnosci produkcji rolnej", czy "zapewnienie ciągłości dostaw" pozwolą Państwo ,że już przemilczę, takie wyjęte żywcem z PRLowskiej propagandy hasła nie zasługują na komentarz. Kończąc, chciałbym zwrócić uwagę na faktycznych beneficjentów WPR. To oczywiscie rzesze urzędników, w ministerstwach, agencjach rolnych. Ja osobiście widząc w przekazach TV takich ludzi zatroskanych o rolników nazywam ich "pasożytami" tak, to jest pasożytnictwo w najwyższym wydaniu. Na mojej liście pasożytów nr jeden jest P. Władysław Serafin, szef jakiejś organizacji związkowej, który wymógł nawet na polskim rządzie dofinansowanie tegoż związku, aby mógł on płacić składkę w europejskim związku pasożytów rolniczych COPA COGECA. Celem istnienia tej bandy pasożytów jest oczywiście szczytna idea: "by ludzie pracy pieniądze mieli (w kieszeniach swoich przedstawicieli)" Osobiscie na miejscu premiera rządu, zasadził bym P. Serafinowi solidnego copa choćby i w sam środek jego kodżeka. Ciri

Orlen będzie musiał chyba zapłacić za cud Tuska

1. Parę tygodni temu Polska Izba Paliw Płynnych, a niedawno także oddział koncernu BP w Polsce, złożyły skargi do Urzędu Ochrony Konkurencji Konsumentów (UOKiK) na nadużywanie pozycji dominującej na rynku hurtowym i detalicznym paliw przez PKN Orlen. Sprawa ta miała początek w ostatniej dekadzie sierpnia tego roku, kiedy to na konferencji prasowej Prezes PiS-u Jarosław Kaczyński stwierdził, że skoro podatki i marże stanowią ponad połowę ceny litra paliwa, to choćby przejściowo należałoby obniżyć podatek akcyzowy, aby ceny paliw nie przekraczały 5 zł za litr. Wtedy Premier Tusk bezradnie rozłożył ręce i powiedział, że rząd nie może w tej sprawie zrobić nic, bo obniżyłby tylko dochody budżetowe, bez żadnej obniżki cen paliw na stacjach benzynowych.

2. Okazało się jednak, że PR-owcy Platformy na tyle przestraszyli się zarzutu o to, że rząd nic nie robi nic w spawie gwałtownego wzrostu cen paliw, co jest jedna z przyczyn rosnącej drożyzny, ale nie chcąc przyznać racji Kaczyńskiemu, zmusili nieformalnymi decyzjami zarząd Orlenu, do obniżki cen paliw na stacjach tego koncernu. Przedstawiciele Skarbu Państwa mają większość w radzie nadzorczej spółki w związku z tym także zarząd firmy jest wprost zależny od ministra, stąd narzucenie mu takiej decyzji, nie sprawiło rządzącym żadnego kłopotu. I rzeczywiście w ciągu kilku dni ceny paliw (zarówno ropy jak i benzyny E95 )na stacjach Orlen spadły poniżej 5 zł za litr i były tak utrzymywane aż do połowy października czyli do okresu po wyborach. Zarząd Orlenu zdecydował o tej obniżce tyle tylko, że doprowadził do sytuacji, w której ceny hurtowe paliw w jego rafinerii były na tym samym poziomie jak ceny detaliczne na stacjach benzynowych. A ponieważ w rafinerii Orlenu zaopatrują się także pozostałe koncerny paliwowe, ale także właściciele prywatnych stacji doszło do sytuacji, że wszystkie one przez blisko 2 miesiące nie były w stanie zarabiać na sprzedaży paliwa na swoich stacjach benzynowych.

3. Stąd skargi do UOKiK, a ten urząd na razie wszczął postępowanie w tej sprawie. Decyzja czy wszcząć postępowanie już przeciwko Orlenowi zapadnie w najbliższych tygodniach i wtedy się dowiemy czy jest możliwe zbadanie tego wyborczego skandalu. Gołym okiem widać, że giełdową firmę rządzący zmusili do obniżki cen w taki sposób, że zmniejszyła ona zyski w ostatnich dwóch miesiącach ze sprzedaży detalicznej paliw na swoich stacjach benzynowych. Okazuje się także, że ta decyzja doprowadziła do pogorszenia opłacalności sprzedaży detalicznej paliw na stacjach innych koncernów i stacjach prywatnych właścicieli i wszyscy oni domagają się odszkodowań.

4. Wszystko to to ekonomiczne konsekwencje decyzji rządu Tuska. Ale są także konsekwencje polityczne, bo wszystko odbywało się w szczycie kampanii wyborczej do polskiego Parlamentu. Sprawą powinna zainteresować się także PKW, bo to ona stoi na straży uczciwości wyborów. Nie ulega wątpliwości, że sztuczne obniżenie cen paliw i utrzymywanie ich przez blisko 2 miesiące na poziomie poniżej 5 zł za litr, mogło mieć wpływ na wyniki ostatnich wyborów i to wpływ korzystny dla rządzącej Platformy. Zadziwiające jest także to, że w tej sprawie nie było żadnych reakcji mediów, które powinny przecież patrzeć rządzącym na ręce. Brak tej reakcji jest tym dziwniejszy, że w ostatnich tygodniach ceny na stacjach Orlenu gwałtownie ruszyły w górę i wynoszą już blisko 5,4 zł za litr zarówno oleju napędowego jak i benzyny E95, zwłaszcza że nie było zewnętrznych czynników ,które uzasadniałyby taki wzrost. ceny ropy na rynku światowym raczej spadają nie ma równie dewaluacji złotego. Zobaczymy ile w najbliższych miesiącach przyjdzie nam wszystkim zapłacić w rosnących cenach paliw, za ten cud wyborczy Tuska Zbigniew Kuźmiuk

Następca Stuxneta grasuje w sieci

22 października 2011 http://www.konservat.pl/index.php?sp=art&art=1451&path=arty2011#nc

Wprowadzenie wirusa Stuxnet do irańskiego programu jądrowego było istotnym elementem wyznaczającym nowy trend w historii działań wojennych, bo tak trzeba już nazywać cyber-ataki. Nie tylko nowatorskie działanie, ale także skuteczniejsze od tradycyjnego sabotażu, spowolniło irański program i zmusiło Teheran do poniesienia ogromnych kosztów na opracowanie i wymianę wirówek. Rozdział ten jednak nie został jeszcze zamknięty a nowo wykryty trojan, którego nazwano "synem Stuxneta" lub Duqu, nosi znamiona opracowania przez te same ośrodki, które wypuściły poprzednika. Stuxnet, aktywny w okresie 2009-2011 sprawił, że niemal 20% z tysięcy wirówek w Natanz stało się bezużyteczne. Ponad tysiąc wirówek wymagało wymiany a otwarcie reaktora w Bushehr zostało przesunięte w czasie o pół roku. Do tego doszła konieczność wymiany wszystkich komputerów w Natanz i innych ośrodkach, co sprawiło, że na 2 lata irański program spowolnił. Od początku podejrzewano, że Stuxnet ma pochodzenie izraelskie, poszlaki jednak nie były zbyt wyraźne i sprowadzały się do "biblijnej" nazwy jednego z plików. Dopiero niedawno okazało się, że Izrael posiada w swoim ośrodku w Dimonie wirówki identyczne do tych, używanych przez Iran w Natanz i prawdopodobnie na nich testowano działanie wirusa. Nowo wykryty następca Stuxneta to właściwie nie trojan a rootkit, czyli narzędzie pozwalające na przechwytywanie kontroli nad zainfekowanym systemem. Jego głównym zadaniem jest otwarcie tzw. "tylnych drzwi”, przez które następuje później transfer danych. Wygląda na to, że Duqu został stworzony do gromadzenia informacji o swoich celach, które mogą obejmować wszystko, co jest dostępne w formie cyfrowej na zainfekowanym komputerze. Serwer, na który były przesyłane dane z zainfekowanych komputerów został zlokalizowany w Indiach i odłączono go już od sieci, a ciekawe jest to, że jeden z plików wykonywalnych zawiera fragment obrazu JPEG z teleskopu Hubble'a przedstawiający skutek zderzenia dwóch galaktyk kilka milionów lat temu. Zastanawiające czy jest to wyraz zainteresowań astronomicznych twórców oprogramowania, czy jakieś głębsze przesłanie.

O "nowym Stuxnecie" wypowiadali się już specjaliści z Symanteca, wiodącej firmy specjalizującej się w ochronie systemów komputerowych. Według nich za stworzenie nowego robaka odpowiedzialna jest osoba, która miała dostęp do kodu źródłowego Stuxneta. Podobnie jak Stuxnet, Duqu włamuje się na komputery poprzez kradzież cyfrowego certyfikatu. Naukowcy potwierdzili podobieństwa pomiędzy dwoma programami – zarówno podobne sposoby na zakłócanie pracy urządzeń jak i wykradanie informacji. Wszystko, zatem wskazuje, że Duqu jest kolejną odsłoną tajnej wojny toczonej przez USA i Izrael z Iranem od dłuższego już czasu. Już w 1998 dzięki staraniom CIA i Mossadu, udało się sprzedać do Iranu wyposażenie zawierające bliżej niesprecyzowane pułapki. Wiadomo jednak, że doprowadziło ono do zniszczenia 50 wirówek w 2006 roku. W 2009 po tajemniczej eksplozji w Natanz, zdymisjonowany został irański dyrektor Organizacji Energii Atomowej. Wreszcie w okresie 2009-2001 doszło do kilku tajemniczych zgonów fizyków związanych z programem jądrowym oraz wspominanego już ataku za pomocą Stuxneta a w październiku 2010 potężna eksplozja zniszczyła skład amunicji i rakiet należący do Gwardii Rewolucyjnej, w którym składowane były m.in rakiety Shahab-3. Konservat   

Historia zatoczyła, koło - czyli powrót katastru i zniemczonych nazw

Marcin Keller http://www.ngopole.pl/2011/10/25/historia-zatoczyla-kolo-%E2%80%93-czyli-powrot-katastru-i-starych-nazw

Tu i ówdzie pojawia się w przestrzeni medialnej groźne słowo „kataster”. Że zapłacimy podatek katastralny, to pewne [?? Zależy od nas, naszej determinacji! MD]. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi i jak głęboko sięgnie do naszych kieszeni. Od paru lat zintensyfikowano prace nad budową bazy, czyli katastru, który jest niczym innym tylko spisem nieruchomości do naliczania podatków od ich wartości. Opolszczyzna stała się w tej dziedzinie pionierem. To w tym województwie - jako pierwszym w Polsce, zamieniono archiwa ksiąg wieczystych z wersji papierowej na elektroniczną. Uporządkowano dostępne zasoby geodezyjne, archiwalne i sądowe. Nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie pewna historia cudem uratowanych zbiorów.

Pruski kataster Do połowy lat 60-tych opolscy geodeci korzystali z oryginalnego niemieckiego katastru. Były to zapisane gotykiem, pochodzące z pierwszej połowy XIX w., księgi. Zawierały one rejestr gruntów, budynków i ich właścicieli oraz podatki, jakie płacili. Przekreślając czerwonym tuszem niemieckie nazwy urzędnicy wprowadzili polskie nazwy miejscowości, ulic i nazwisk nowych, powojennych właścicieli. Działo się to w latach, kiedy państwu polskiemu zależało jeszcze na udowodnieniu polskości Ziem Odzyskanych. W tym celu, zaraz po wojnie powołano Komisję Ustalania Nazw Miejscowych i Obiektów Fizjograficznych. Kontynuacją prac tej komisji było powstanie w 1957 r. Instytutu Śląskiego w Opolu. Szczytowym osiągnięciem obu tych instytucji było opracowanie i wydanie Słownika etymologicznego nazw geograficznych Śląska. W dziele tym opisano i historycznie udokumentowano wszystkie nazwy miejscowe i terenowe Śląska. Z początkiem lat 70. XX w., kiedy poprawiły się stosunki polsko-niemieckie, Instytut Śląski zaczął otrzymywać granty od państwa niemieckiego. W konsekwencji, prace badawcze nad polskością Śląska zostały spowolnione. Tu wróćmy do historii naszego „pruskiego katastru”. Powiatowy geodeta dostał na początku lat 70. polecenie likwidacji tego zbioru. Żal mu było pozbywać się tak cennych dokumentów. Wykorzystał remont budynku, w którym mieściło się Powiatowe Biuro Geodezji i Terenów Rolnych i zorganizował w piwnicach tego budynki „skrytkę”. Polecił wykonać półki w mało dostępnym zakamarku i tam umieścił swój „skarb”. Potem przyszły nowe czasy i „skarb” odzyskał swój blask. Zbiór liczący 453 księgi katastralne i matrykuły (opis gruntów należących do jednego właściciela) wylądował na honorowym miejscu w archiwum Wydziału Geodezji, Kartografii i Gospodarki Nieruchomościami Starostwa Opolskiego w Opolu. Sięgają dzisiaj do niego geodeci, biegli sądowi i wszyscy ci, którzy mają jakiś powód tam sięgnąć. Jest to prawdziwe kompendium wiedzy o przedwojennym stanie majątkowym mieszkańców tych ziem. Kto i w jakim celu skorzysta z tej skarbnicy, dowiemy się za parę lat, gdy usłyszymy o eksmisji kolejnych najemców. Jedni będą musieli opuścić dom, bo pojawi się „prawowity” właściciel, a drudzy będą musieli uciekać, bo podatek katastralny przewidywany na około 1% wartości nieruchomości, wymusi taką decyzję. Tylko czekać, jak nasze miasta otoczone zostaną slumsami…

Raz po polsku, raz po niemiecku Proces zmieniania nazw geograficznych, terenowych i osobowych nie jest niczym nowym na ziemi opolskiej- ziemi pogranicza. Dlatego w Opolu powstało wiodące w Polsce centrum onomastyki, czyli dział językoznawstwa zajmujący się historią, pochodzeniem i znaczeniem nazw własnych. Nazwy miejsc, czyli: miast, wsi, łąk, jezior i dróg – to toponimy, a nazwy ludzi, czyli: imiona, nazwiska i pseudonimy – to antroponimy. W XIX wieku językoznawca – Wilhelm von Humboldt wypowiedział takie słowa: „Przez nazwy miejscowe, najstarsze i najtrwalsze pomniki dziejowe, opowiada dawno wymarły naród swoje dzieje…” Dramatyczne losy Śląska sprawiły, że nazwy miejscowe, a także nazwiska i imiona były poddane systematycznej germanizacji. Zniemczanie nazw miejscowych Śląska rozpoczęło się już w XIII w. wraz z zasiedlaniem tych terenów przez Niemców. Przybysze niemieccy przejmowali zastane nazwy słowiańskie, graficznie i brzmieniowo dostosowując je do własnego języka. W ten sposób powstały niemieckie warianty nazw polskich np. Cosel – Koźle, Oppeln – Opole, Ratibor – Racibórz i Breslau – Wrocław. Wraz z przyłączeniem Śląska do Prus (1742 r.) zintensyfikowano wynaradawianie. Germanizacja tego okresu zwana – fryderycjańską od imienia Fryderyka Wielkiego spowodowała, że wszystkie polskie nazwy musiały uzyskać niemieckie odpowiedniki. Na początku zmiany były nieznaczne i polegały na przeróbce końcówki „ów” na niemieckie „au” np. Namysłów – na Namyslau, Grodków – na Grottkau, albo na przeróbce przyrostka „ice” na „itz” np. Domanowice – na Domnowitz. Po 1874 r. germanizacja nasiliła się i powszechnym stało się usuwanie słowiańskiego źródłosłowia np. Hindenburg zastąpił Zabrze, a Eichendorf zastąpił Dabrówkę. Proces germanizacji nazewnictwa polskiego przybrał szczególnie brutalną formę w okresie hitleryzmu, kiedy wiele miejscowości otrzymało sztuczne nazwy odcinające się zupełnie od przeszłości. Np. miejscowość pod Opolem – Szczedrzyk otrzymała nazwę Hitlersee. Po wojnie naturalną reakcją władz polskich było odtwarzanie pierwotnych polskich nazw. Dotyczyło to zarówno nazw miejscowości, jak i nazw gór, rzek, jezior i lasów. Proces „odzyskiwania” polskich brzmień objął również nazewnictwo osobowe, czyli nazwiska i imiona. I tak – Georg Kolotzek stał się Jerzym Kołoczkiem, a Albert Schudaj stał się Wojciechem Czudaj. Urzędnicy Stanu Cywilnego podsuwali rodzicom wykaz polskich imion możliwych do wyboru. Było to działanie dokładnie odwrotne do tego z 1934 r., kiedy dzieciom można było nadawać imiona tylko niemiecko brzmiące np. Helmut, Heinz, Werner, Erika. Władze niemieckie sugerowały zmiany nazwisk poprzez urzędową „perswazję”. Oto przykład urzędowego pisma wysyłanego do ludzi z polskimi nazwiskami: „W załączeniu przesyłam Wam instrukcję odnośnie zniemczenia nazwiska… Najpierw zbadajcie Wasz rodowód, czy Wasze żony, matki, babki nie nosiły nazwisk czysto niemieckich. O ile ta droga nie jest możliwa, winniście przetłumaczyć Wasze obco brzmiące nazwiska. Nie jest konieczne, aby jakiś Kluska nazwał się „Nudel”, może się również nazywać Klose, Kluge itp… Mam nadzieję, że to pismo pobudzi was do zniemczenia cudzoziemskich nazw…” Dzisiaj mamy czasy, w których urzędnicy nie muszą stosować nacisków, by zmieniać nazwiska. Ekonomia sama wymusiła, że Ślązacy od lat dobrowolnie zmieniają imiona i nazwiska. By wyrobić sobie niemieckie papiery, sięgają do rodzinnych przedwojennych sztambuchów i przywracają niemieckie zapisy nazwisk swoich dziadków i rodziców. Często nie zdając sobie sprawy, że niemiecka wersja była wymuszona polityką germanizacyjną. W ten sposób niedawna pani Łucja Konieczko staje się Frau Lucy Konetzko, a pan Michał Długosz staje się Hern Michael Dlugosch. Tak odmieniony Ślązak może wtopić się niezauważony w niemiecką społeczność. Kłopot pojawia się wtedy, gdy dalej pomieszkuje w Polsce bez dokonania stosownych zmian we wszystkich polskich dokumentach – choćby w księgach wieczystych. Figurują wtedy inne nazwiska na dokumentach własności, a inne w dowodzie osobistym. Skutkiem tego pojawiają się przeróżne kłopoty i ograniczenia np. problemy z wzięciem kredytu. Opolszczyzna jest szczególnym regionem, gdzie pamięć historyczna zależy nie od faktów, tylko od ich interpretacji. Może to być albo polska, albo niemiecka wersja. To od władz Polski zależy, która opcja będzie silniejsza. Ostrzeżeniem i chichotem historii stają się słowa memoriału autorstwa E. Wetzela i G. Hechta z 25. XI 1939 r. pt. Traktowanie ludności byłych obszarów Polski – „Nadający się do zniemczenia Polacy otrzymają niemieckie nazwiska po przejściu całkowitego procesu germanizacji, co trwać będzie od dwóch do trzech pokoleń. Językiem urzędowym, handlowym, potocznym winien być tylko język niemiecki, urzędnikami na byłych terenach polskich mogą być tylko Niemcy… należy zamknąć polskie restauracje, kawiarnie i kina, a nadto znieść wszelką polską prasę i wydawnictwa książek”. W dużej części słowa te okazały się prorocze. Nietrudno się domyśleć, jakim językiem będzie musiało mówić czwarte powojenne pokolenie Polaków… Marcin Keller

O RATOWNICTWIE EUROPEJSKIM

Politycy „ratuję” strefę euro. Wybrałem kilka cytacików o tym ratowaniu:

1) „Politycy europejscy początkowo nie chcieli słyszeć o restrukturyzacji greckich długów. Oznaczałoby to konieczność poniesienia strat przez banki komercyjne”.

http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,10529581,Firma_konsultingowa_Roland_Berger__Niemiecki_sposob.html

Czy te dwa zdania oznaczają, że „politycy europejscy nie chcieli słyszeć o restrukturyzacji greckich długów”, dlatego, że „oznaczałoby to konieczność poniesienia strat przez banki komercyjne”? A jeśli tak, to, dlaczego „politycy europejscy” tak się troszczą o „banki komercyjne”?

2) „Zazwyczaj, jeśli źle się dzieje w strefie euro, złoty słabnie. A słaby złoty oznacza, że Polacy relatywnie są biedniejsi”.

http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,10529564,Kryzys_w_strefie_euro___dlaczego_jest_problemem_dla.html

A dlaczego „jeśli źle się dzieje w strefie euro, złoty słabnie” (w stosunku do euro)? Czy na logikę nie powinno być na odwrót? Ale zostawmy logikę. „Słaby złoty” wcale nie oznacza, „że Polacy relatywnie są biedniejsi”. Słaby złoty uratował nasz eksport w 2009 roku i był najważniejszym czynnikiem wpływającym za poziom PKB.

3) „Zarówno norweski fundusz naftowy jak i pieniądze z Chin są ciekawymi propozycjami w dyskusji nad tym, kto może przyczynić się do zmniejszenia kryzysu zadłużenia w Europie”

http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,10529153,Norweski_fundusz_naftowy_moze_uratowac_Europe.html

A w jaki sposób „norweski fundusz naftowy jak i pieniądze z Chin” mogą „przyczynić się do zmniejszenia kryzysu zadłużenia”? Czy Norwegowie i Chińczycy postanowili darować swoje pieniądze zadłużonym krajom strefy euro??? Czy oni je im pożyczą? A jeśli pożyczą, to jak nowa pożyczka ma się przyczynić do „zmniejszenia kryzysu zadłużenia”?

Gwiazdowski

Opadł powyborczy pył Z doniesień zachodniej prasy wynika, że Platforma Obywatelska odniosła bezprecedensowe zwycięstwo. Lewicowy „New York Times” cieszy się zwycięstwem Janusza Palikota, podkreśla z radością, iż to oznacza, że Polska wcale nie jest taka katolicka i konserwatywna. Trochę łagodniej, ale w podobny sposób, pisze o tym „Economist” – triumf PO i Ruchu Palikota oznacza, że Polska jest „bardziej interesująca” niż obowiązujący stereotyp o polskiej tradycji i wierze. Ten tygodnik od dawna kibicuje PO, na co wielki wpływ ma przyjaźń redaktorów z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Inne pisma podawały wieści w podobny sposób. Zwolennicy opcji lewicowej, liberalnej i libertyńskiej rzeczywiście mieli się, z czego cieszyć 9 października. Liberalna i euroentuzjastyczna PO pobiła populistyczne i konserwatywne PiS. Po raz pierwszy w historii Polski po 1989 r. partia rządząca wygrała wybory. Do tej pory regułą były rządy przez jeden cykl wyborczy, potem następowała przewidywalna porażka u urn. Dlatego też zwycięstwo PO jest bezprecedensowe nie tylko w Polsce, ale w całym bloku postsowieckim, rozumianym nie tylko, jako byłe zniewolone republiki ZSSR, ale również dawne kolonie Kremla w Europie Środkowej i Wschodniej. Hasło „wywalić łajdaków” ziszczało się w praktyce we wszystkich innych krajach postsowieckich od czasu uzyskania relatywnej niezależności. Dlatego postkomunistyczni wyborcy cyklicznie karali swoich wybranych przedstawicieli. Zakłada się, że naród jest generalnie bezbronny wobec cynicznych i kleptokratycznych elit postkomunistycznych – jedyne, co ludzie mogą zrobić, to przeciw nim zagłosować. Teraz Polacy przerwali przewidywalnie monotonny rytuał. Czy znaczy to, że w końcu usatysfakcjonował ich liberalny rząd PO? Nic podobnego. Polski elektorat po prostu doszlusował do wiodących demokracji Europy Zachodniej. W „starej Europie” ludzie są całkowicie wyalienowani od eurokratycznych elit, które rządzą i decydują ponad ich głowami. Elity są skorumpowane i właściwie trudne do rozróżnienia. Władzę sprawują rotacyjnie, wymieniając się pod płaszczykiem rozmaitych partii: liberalnych, socjalistycznych czy chrześcijańsko-demokratycznych. Właściwie nikt spoza układu nie może przełamać magicznego kręgu. To jest właśnie gwarancją stabilności w Unii Europejskiej. Ale jest to również powód rosnących zastępów cyników wśród wyborców. Dlatego wielu ludzi nie głosuje. W krajach Europy Zachodniej poziom uczestnictwa w wyborach wykazuje stałą tendencję spadkową. Podobne zjawisko ma miejsce i w Polsce. Mniej niż 49 proc. wyborców brało udział w ostatniej przygodzie z demokracją. Większość nie pofatygowała się na głosowanie. Niektórzy, dlatego, że mają uraz do sytuacji, w której nastąpiła polaryzacja sceny politycznej i jej monopolizacja przez PO i PiS. Jednak wielu ludzi nie głosowało, dlatego, że obecny system jawi im się, jako permanentnie zamknięty na jakiekolwiek próby prawdziwych zmian. W końcu od 1989 r. nie było ani dekomunizacji, ani restytucji mienia. Komuniści nie zapłacili za swoje zbrodnie. Byli agenci tajnej policji nie dostali nawet klapsa za karę. W większości wypadków ofiary reżimu totalitarnego nie uzyskały jakiejkolwiek rekompensaty za swoje cierpienia. Kraj jest sparaliżowany biurokracją i nadmiernym opodatkowaniem. Urzędowa korupcja, nepotyzm oraz brak przejrzystości instytucjonalnej poważnie podcinają przedsiębiorczość i handel. W rezultacie tego powszechna percepcja jest taka, że właściwie nic poważnego nie zmieniło się od 1989 r. Postkomunizm to komunizm przetransformowany w rzekomo demokratyczną formę z pseudowolnorynkowymi szatami kapitalizmu kolesiów. Być może wszystko się zmieniło i nic się nie zmieniło, jak powiada bard. Większość głosujących w ostatnich wyborach Polaków nie szukało zmian. Pragną stabilności. Ich nie obchodzi, że rząd premiera Donalda Tuska łamał obietnice, nie popisał się większymi osiągnięciami infrastrukturalnymi, osiągnął kiepskie wyniki w zarządzaniu krajem, skupił na sobie oskarżenia o korupcję oraz w haniebny sposób poddał Rosji suwerenne prawa państwa po tragedii smoleńskiej w kwietniu 2010 r. To nie ma znaczenia. Wyborcy PO chcieliby utrzymać u władzy reżim, który jest najbardziej kompatybilny z innymi ekipami władającymi w Unii Europejskiej, a szczególnie w Brukseli i Berlinie. Chcą rządu, który zbyt wiele nie zreformuje, bo zakłóciłoby to łagodny rytm toczącej się transformacji, która wyposażyła komunistów w niebotyczne zapasy pieniędzy, a tych, którzy ich wsparli i chronili w jaszczyki złota, wpływu i władzy politycznej. Ponadto obywatele, którzy poparli PO, wierzą, że Polska jest zbyt słaba, aby zmieniać cokolwiek na scenie międzynarodowej, szczególnie w stosunku do Rosji. To wszystko brzmi jak minimalistyczny program bez polotu i wyobraźni. Być może takie podejście pomogłoby przeżyć w świetnych warunkach międzynarodowych, ale nie między podnoszącym głowę Berlinem i rewanżystowską Moskwą. Polska potrzebuje reform u siebie, bowiem potrzebuje siły na zewnątrz. Kraj zamożny potrafi pokazać swą potęgę w samoobronie. Warszawa musi również wstać z kolan, aby być prawdziwym sojusznikiem Waszyngtonu. Trzeba było sprawy z komunistami i ich poplecznikami załatwić w latach 1989–1990, najpóźniej w 1991 r. Wtedy był czas nie na siłę spokoju, a na spokój siły. Tego, niestety, nie było, zabrakło wizji, a niezałatwione sprawy ślimaczą się i będą się ślimaczyć aż do następnego wielkiego przesilenia. A to może się skończyć kolejną utratą państwowości. Dlatego trudno się dziwić, że większość Amerykanów polskiego pochodzenia głosowało na PiS, mimo jego wszystkich wad. Identyfikowali się oni z obietnicami reform i powrotu do wielkości Starego Kraju. W USA PiS wygrał 66,5 proc. do 23,8 proc. dla PO. Libertyński RP wziął 3,6 proc., podczas gdy postkomunistyczne PSL 1,9 proc., a postmarksistowsko-leninowski SLD – 1,5 proc. Ojciec nowoczesnego konserwatyzmu amerykańskiego William F. Buckley Jr. zaproponował kiedyś, by z Izraela zrobić 51 stan USA po to, żeby zreformować socjalistyczny system gospodarczy państwa żydowskiego i dla łatwiejszej obrony przed wrogami zewnętrznymi. Ponieważ nie zanosi się, żeby Polska została 52 stanem USA, przynajmniej powinniśmy załatwić rodakom z kraju możliwość podróży bezwizowej, aby mogli nauczyć się życia poza postkomunizmem i zacząć głosować tak, jak ich polsko-amerykańscy kuzyni w Nowym Świecie. Marek Jan Chodakiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
590
590
590
590 591
Mechanik nr 8 9 2010 s 590 594
590
D 590
590
590
590
590
590
590
590

więcej podobnych podstron