Bandyckiej grabieży Polski kolejny etap Z powodu żałoby narodowej poniższy artykuł musiał trochę poczekać. Jego opublikowanie dziś, czy za tydzień, nic nie zmieni: Polska jest okradana dosłownie ze wszystkiego, w kolejce czekają lasy, wody i powietrze. Rządzące Polską “z nadania narodu” kanalie wzięły oczywiście jakieś tam napiwki od zagranicznych firm za rozdanie im za darmo naszych bogactw narodowych. Ale Polaków nic to nie obejdzie. Już się wypłakali na pogrzebie, już spełnili swe patriotyczne obowiązki – i na tym skończy się ich zaangażowanie w sprawy kraju. Złoża łupkowe w prezencie dla Amerykanów Polskie władze oddały prawa do wydobycia gazu łupkowego amerykańskim koncernom i to znacznie poniżej cen obowiązujących na świecie. Tymczasem rosyjski Gazprom z ogromnymi obawami przygląda się planom eksploatacji tych złóż nad Wisłą. Już sam fakt, że licencje na wydobycie gazu łupkowego polski rząd odstąpił zagranicznym firmom, zakrawa na kuriozum w skali światowej. Wielu analityków wskazuje bowiem, że państwo uzależnione od dostaw tego surowca z jednego kierunku (tak jak Polska od Rosji) powinno własnoręcznie sprawować pełną kontrolę nad tak cennymi złożami, znajdującymi się na własnym terytorium. Tym bardziej, że w kraju działa wiele przedsiębiorstw, które dysponują odpowiednimi technologiami, zapleczem logistycznym i kadrowym, zdolnym do samodzielnego wydobycia. Dlaczego więc licencje na wydobycie znalazły się w rękach takich firm jak Exxon, Chevron, Conoco oraz BNK Petroleum czy San Leon Energy [Dodajmy tu jeszcze żydowską FX Energy - admin]? W sumie w rękach amerykańskich firm jest w tej chwili najwięcej, bo aż ponad 30 licencji na odwierty. Amerykanie już rozpoczęli prace. PGNiG i Orlen dopiero mają takie plany. Co ciekawe sprawa odwiertów wywołuje duże emocje za granicą. „The Economist”, w swej analizie pod koniec ubiegłego roku wskazuje, że polski gaz łupkowy może zmienić układ sił energetycznych w tej części kontynentu i uniezależnić gospodarkę polską od dostaw z Rosji. Nic więc dziwnego, że analitycy Gazpromu spoglądają na inwestycje Polski z zapartym tchem, gdyż mogą one oznaczać, że ze źródeł polskich korzystać będą również inni odbiorcy europejscy, przynajmniej tej części kontynentu. Podobna sytuacja jest na Węgrzech, które również są uzależnione od dostaw z Rosji. Doskonałym przykładem takiej konwersji w systemie dostaw tego surowca są właśnie Stany Zjednoczone, które po tym jak okazało się, że posiadają złoża łupkowe wystarczające na zaspokojenie potrzeb USA na 100 lat, przekształciły nawet swoje terminale LNG z importowych na eksportowe, tak by można było sprzedawać gaz za granicę. Sprawa gazu łupkowego została nawet poruszona na początku roku w specjalnym raporcie, sporządzonym dla Rady Dyrektorów Gazpromu. Zaznaczono w nim, że samowystarczalność USA to jedna z przyczyn pogorszenia bilansów koncernu w ostatnim czasie. – Kilka lat temu żadna z instytucji nie prognozowała szybkiego wydobycia surowca w Stanach Zjednoczonych. Dzisiaj wszystkie mówią o perspektywach wydobycia gazu łupkowego, które mogą radykalnie zmienić cały światowy rynek gazowy – wyjaśniał na łamach „Kommiersanta” Aleksandr Miedwiediew, wiceprezes Gazpromu. Co w takiej sytuacji robią polskie władze? Koncernom, które planują odwierty w rejonach występowania gazu łupkowego, przyznawane są licencje po stawkach o wiele niższych niż te obowiązujące na świecie. Niedawno dziennikarze RMF FM dotarli do umów licencyjnych jednego z takich przedsiębiorstw. Wynika z nich, że Polska dostanie w postaci opłaty licencyjnej góra 1 proc. przychodu z wydobycia gazu. Dla porównania w USA stawki te wynoszą 20 proc. Nawet przedstawiciele firm wydobywczych przyznają, że stawki te są bardzo niskie. W rozmowie z „The Times” jeden z nich podkreślił, że warunki finansowe w Polsce są wręcz najkorzystniejsze na świecie. Pokłady gazu łupkowego w Polsce są szacowane na 120 lat zapotrzebowania całego kraju na ten surowiec. http://www.gazetafinansowa.pl
Bełkot klimatyczny nie słabnie Komisja Europejska i CO2 Komisja Europejska zaaprobowała polski plan emisji dwutlenku węgla na lata 2008-2012, który wyniesie 208,5 miliona ton rocznie. Dunka Connie Hedegaard, unijna komisarz ds. zmian klimatycznych [sic! – MB] wyraziła satysfakcję z faktu, iż Polska zaakceptowała metodologię obliczania emisji stosowaną przez inne państwa. Stało się tak mimo faktu, iż we wrześniu r. 2009 Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, iż Komisja przekroczyła swoje uprawnienia, a KE nie wycofała apelacji. Tego rodzaju dyskusje stracą na znaczeniu po roku 2013, gdy gałęzie przemysłu emitujące dwutlenek węgla będą pod lupą unijnych profesjonalistów, jakkolwiek ETS (obrót emisjami CO2) nadal, od roku 2005, pozostaje kontrowersyjnym narzędziem „walki ze zmianami klimatycznymi” w wydaniu Unii Europejskiej.MB, Nowa Myśl Polska Handel emisjami CO2 nie jest wcale kontrowersyjny – chyba że za “kontrowersyjne” uznamy poglądy, iż oszustwo i kłamstwo nie są żadnym złem i że bogacenie się Ala Gore i jego kompanów na tym oszustwie jest jak najbardziej etyczne.
Największe wpadki w czasie żałoby Kiedy z całego świata napływały jeszcze kondolencje, a prasa rozpisywała się o narodowym pojednaniu, pod krakowską Kurią pojawili się demonstranci, uznając, że nie ma nic złego w awanturze nad niepogrzebaną trumną...
Żałoba narodowa wymaga taktu, wyczucia i szacunku. Generalnie sprostaliśmy tym wymogom, choć nie obyło się bez wpadek.
"Stypa party" Już w dniu tragedii w internecie pojawiły się zaproszenia na "Stypa Party" - imprezę pod hasłem "nie lękajcie się, przyjdą następni", z wizerunkiem prezydenckiego samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem. Zabawa miała się odbyć w sobotę wieczorem w poznańskim skłocie Rozbrat, ale ostatecznie nie doszła do skutku. Środowiska związane ze skłotem Rozbrat starają się zaprezentować jako prospołeczne i kulturotwórcze. Ci wrażliwcy zapomnieli jednak, że politycy to nie tylko twarze z billboardów i gadające głowy w telewizji, ale ludzie, którzy mają dzieci, mężów, żony, rodziców, przyjaciół. Na ich stanowiska "przyjdą inni", ale w ich domach, rodzinach nikt ich nie zastąpi. Czy się lękamy? Nie. Jesteśmy przerażeni. Bezdusznością.
Po kim płaczesz? Jedną z większych wpadek zaliczył Michał Wiśniewski, który napisał, nagrał i zilustrował teledyskiem piosenkę "Requiem/Katastrofa Tu154M Smoleńsk", poświęconą ofiarom tragedii. Jednak lider "Ich Troje" nie dość dokładnie sprawdził, kto znajduje się na liście ofiar. I tak w teledysku można było zobaczyć podobiznę Jacka Sasina, zastępcy szefa kancelarii prezydenta, który... na pokład feralnego samolotu nie wszedł i w katastrofie nie zginął.
Odrobina poezji Słów wyrażających smutek i żal nie zabrakło Isabel Marcinkiewicz - autorce wierszy, które zawsze przynosiły czytelnikom sporo uciechy (choćby w mistrzowskiej interpretacji Michała Figurskiego). Isabel i tym razem się nie pohamowała i uraczyła publiczność nowym utworem, w którym czytamy m.in.: "Drzewa tych Katyńskich lasów - Pamiętają - od lat wielu/Teraz znowu obserwują... dziś zginęło ich znów wielu..." (pisownia oryginalna).
Na tej tragedii można się odkuć No właśnie - bezduszny rynek... Plastikowe zegarki z wizerunkiem pary prezydenckiej, t-shirty nadrukiem krwawiącej polskiej flagi i napisem "R.I.P. 10.04.2010", a nawet nawiązujące do tragedii domeny internetowe pojawiły się w sprzedaży już kilka dni po katastrofie. Podczas gdy jedni pogrążyli się w żalu, inni postanowili na tym zarobić. Co ciekawe, koszulki z krwawiącą flagą i hasłem "spoczywaj w pokoju" w cenie 24 złotych znajdują swoich nabywców. Sporo osób postanowiło też zarobić na wejściówkach na pogrzeb pary prezydenckiej. Bilety były rozdawane bezpłatnie w przeddzień uroczystości. Każdy mógł otrzymać maksymalnie dwa zaproszenia. Jeszcze tego samego dnia można je było kupić w serwisach aukcyjnych nawet za 1000 zł. Organizatorzy uznali postępowanie "koników" za "oburzające i wysoce nieetyczne". Mogli jednak w prosty sposób uniknąć wpadki. Wystarczyło przecież rozdawać imienne zaproszenia. ... albo przynajmniej nie stracić
W dniu katastrofy na okładce "Faktów i mitów" można było zobaczyć podobiznę Przemysława Gosiewskiego, siedzącego z łopatą na samolocie i tytuł "Lotnisko odkrywkowe". Na okładce tygodnika "Nie" widniała z kolei zapowiedź felietonu Jerzego Urbana pod niefortunnym tytułem "Katastrofa prezydenta K.". Materiały były przygotowane wcześniej i jedyną szansą na uniknięcie wpadki było wycofanie nakładu. Na takie straty pisma nie chciały sobie pozwolić i gazety trafiły do kiosków. Widocznie wstyd lżej się znosi niż finansowy uszczerbek.
Awantura nad trumną Kiedy z całego świata napływały jeszcze kondolencje, a prasa rozpisywała się o narodowym pojednaniu, pod krakowską Kurią pojawili się demonstranci. Przygotowali transparenty, skandowali "Powązki!". Czy uliczne protesty przed pogrzebem były na miejscu nawet, jeśli się prezydenta bardzo nie lubiło? Sporo osób uznało, że tak, że nie ma nic złego w awanturze nad niepogrzebaną trumną. Dla innych był to kolejny dowód na to, że nie potrafimy uszanować żałoby, ani zrezygnować ze sporów nawet w obliczu tragedii. A jaka jest wasza opinia? Piszcie w komentarzach! INTERIA
Supertajny "Spacer" Uwięzieni tutaj nie wiedzieli, gdzie się znajdują. Nie mówiono im o powodzie aresztowania, nie przedstawiano aktu oskarżenia. Dla zamkniętych miesiącami w piwnicznych celach jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym był brutalny oficer śledczy. Właściwie nikt nie słyszał o tym ponurym miejscu, z wyjątkiem kilku komunistycznych dygnitarzy. W stalinizmie nosiło kryptonim "Spacer". Do dziś obiekt jest supertajny. Zainteresowani akcją Instytutu Pamięci Narodowej "Śladami zbrodni" postanowiliśmy odwiedzić miejsca kaźni wielu polskich patriotów - dawne siedziby bezpieki. Podwarszawskie, bo w Warszawie nawet mój 15-letni syn wie, co znaczy Rakowiecka, Koszykowa, Cyryla i Metodego. Trafiamy do Otwocka. Budynek dawnego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa, potem Komendy Milicji, mieści dziś - na parterze - Bibliotekę Publiczną, na dwóch piętrach prywatne mieszkania. W piwnicy znajdujemy ostatnie ślady kazamatów - ciężkie, metalowe drzwi z judaszami. Napisy na ścianach z cegły nieświadomi mieszkańcy zamalowali, lub zasłonili półkami. - Tu, pod nami, męczyli mojego ojca - starsza kobieta wskazuje na trawnik, na którym stoimy, tuż obok biblioteki. - Podziemne lochy były ogromne, łączyły się z piwnicami budynku bezpieki. Potem wszystko zabetonowali, aby zatrzeć ślady zbrodni. Do Warszawy wracamy przez Miedzeszyn. Ze znalezieniem słynnego "Spaceru" nie powinno być kłopotów. Zdjęcie na stronie IPN przedstawia piętrową willę, pokrytą żółtą farbą - tuż obok głównej ulicy Patriotów. - Takiego budynku nie ma ani tu, ani w okolicy - mówią zgodnie okoliczni mieszkańcy, ale dodają, że w Miedzeszynie zamieszkali po 1956 roku. - Moi rodzice mieszkali tu zaraz po wojnie - wtrąca mężczyzna w średnim wieku. - Tajne więzienie MBP? Musicie jechać w głąb miejscowości. Szukajcie budynku za wysokim murem. W głębi okazałej posesji majaczą kontury pięknie odrestaurowanego pałacyku. - Spacer, tak, ale trzeba być gościem hotelu - barczysty pracownik ochrony patrzy podejrzliwie. - Pałacyk z parkiem należą do Gudzowatego - tłumaczy mieszkanka willi z naprzeciwka. I willa obok też. Tu przetrzymywano Gomułkę. Wcześniej to było komunistów i dziś też. Rozumie pan? - To gdzie był "Spacer"? - Jedźcie bliżej Wisły, z daleka widać las anten.
Przetrzymywano tych, których było trzeba Dlaczego anteny? W latach 50. zagłuszano tu audycje nadawane z Zachodu po polsku. A dwumetrowy mur otaczający ogromny, podobno siedmiohektarowy teren? U zarania III RP wprowadził się tu UOP, a potem jego następcy - Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencja Wywiadu. Prawdopodobnie - bo szczelnie chroniony obiekt nadal jest ściśle tajny. To tu, w środku, był "Spacer", czyli więzienie stanowiące wyłączną własność X Departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Tu, w największej tajemnicy przed światem przetrzymywano i katowano wrogów "ludu" - prawdziwych i urojonych. Bohaterów Polski Podziemnej, antykomunistów i ludzi władzy, których zamierzano skompromitować. Ilu ich przeszło przez piwnice "Spaceru" w ciągu kilku lat jego funkcjonowania - nie wiadomo. Znamy zaledwie kilka, najwyżej kilkanaście nazwisk. Listy więźniów nie ma, większość dokumentów zniszczono. Ale przecież "Spaceru" w ogóle nie było... Nawet dziś nie funkcjonuje w pamięci okolicznych mieszkańców. W parterowym pawilonie tuż obok muru trwa remont. Tu też nikt nic nie wie. A przecież w tym budynku, w latach 50. była bursa stanowiąca zaplecze więzienia. Mieszkali w niej żołnierze Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego ochraniający obiekt, a potem śledczy MBP, pracujący wewnątrz. Potem przenieśli się do okazałych willi obok. - To tu przetrzymywano Kontryma? Cisza. - A Spychalskiego? - Przetrzymywano tych, których było trzeba - ucina rozmowę starszy mężczyzna. Podobnie odpowiadają głosy domofonów w sąsiedztwie. Pamięci nie przywracają nazwiska - Różański, Światło. A kto ko taki? Przechadzający się uliczką przygarbiony mężczyzna z laską ożywia się trochę na hasło Ludwik Szenborn. - On był tu kierownikiem. Dopiero co zmarł. W 1990 r.
Jeden dzień prymasa Wyszyńskiego Władzy ludowej Szenborn bardzo się zasłużył. Zanim w 1952 r., na dwa lata, przejął obiekt "Spacer", pracował w bezpiece w Rzeszowie, Krakowie i Bydgoszczy - tu był kierownikiem, zwalczając niepodległościowe podziemie. Przed wojną członek PPS-Lewicy, Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej, w końcu KPP. Kilkakrotnie aresztowany za działalność komunistyczną. Podczas niemieckiej okupacji w GL, ps. Jaś, od 1941 r. był agentem sowieckiego wywiadu. Znów aresztowany, tym razem przez gestapo - za szpiegostwo na rzecz ZSRS. W Miedzeszynie osobiście przesłuchiwał m.in. Mariana Spychalskiego, wówczas członka Biura Politycznego PZPR, oskarżonego o "odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne". Zarządzając willą "Spacer" Szenborn był jednocześnie szefem stołecznego UB. W ramach rozpracowywania Kurii Metropolitalnej w Warszawie inwigilował m.in. ks. Stefana Wyszyńskiego. Wiadomo, że Prymas trafił do "Spaceru" po aresztowaniu 25 września 1953 r. Na jeden dzień. Po zwolnieniu z bezpieki Ludwik Szenborn otrzymał rentę inwalidzką.
Centralne sprawy Jacek Różański, osławiony dyrektor Departamentu Śledczego MBP, do Miedzeszyna pojechał jesienią 1948 r. Towarzyszący mu wiceminister bezpieki Roman Romkowski (właściwie: Natan Grinszpan-Kikiel) stwierdził, że może posadzą tu nawet Gomułkę. Na pomysł miał wpaść jego przełożony, Stanisław Radkiewicz. Willę, w ramach "braterskiej pomocy" wybrało wcześniej NKWD, rekwirując ją Kazimierzowi Skarżyńskiemu, członkowi delegacji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża podczas ekshumacji w kwietniu 1943 r. Katyniu. To on przekazał światu pierwszy obszerny raport o śmierci polskich oficerów. Po wojnie Skarżyńskiemu, ściganemu przez Sowietów, udało się uciec na Zachód. Podobno przed laty zmarł w Kanadzie. Pierwszych aresztowanych przewieziono do Miedzeszyna już w październiku 1948 r. Supertajny "Spacer" musiał być nadzorowany przez kogoś bardzo pewnego, bezgranicznie oddanego partii i Moskwie. Wybrano Józefa Światłę (Izaaka Fleischfarba, wicedyrektora Departamentu X MBP, pracownika sowieckich służb specjalnych). To on osobiście - kilka lat później - w połowie 1951 r. przywiózł tu Władysława Gomułkę i jego żonę z sanatorium w Krynicy. "Jechałem powoli - raportował później - by do Warszawy przyjechać wieczorem, kiedy będzie ciemno". Gomułków zamknięto w osobnych budynkach. Warunki mieli dobre - jedzenie, książki, wybrana prasa, o czym katowani w Miedzeszynie członkowie niepodległościowego podziemia mogli tylko pomarzyć. Śledztwo - jak zawsze w przypadku "Spaceru" - prowadził X Departament, nadzorowany przez Komisję Biura Politycznego ds. Bezpieczeństwa Publicznego, gdzie zapadały wiążące decyzje o kluczowych śledztwach politycznych. W jej skład wchodził Bierut, Berman, Radkiewicz i Anatol Fejgin, dyrektor "Dziesiątki" (wcześniej zastępca szefa Głównego Zarządu Informacji WP). Paradoksem historii jest, że o istnieniu supertajnego więzienia Polska dowiedziała się z fal Radia Wolna Europa właśnie od Światły, po jego ucieczce na Zachód w grudniu 1953 r. (W Berlinie urwał się swojemu przełożonemu - Fejginowi). Okupowany przez Sowietów kraj dowiedział się także, że w "Spacerze" prowadzono centralne dla partii sprawy: wspomniane "odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne", czyli "oczyszczanie" szeregów PZPR z agentów i prowokatorów, przeciwko Gomułce, Spychalskiemu i innym, oraz tzw. spisek w wojsku - z kierownictwa WP bezpieka robiła "imperialistyczną agenturę" (zapadły wyroki śmierci i wieloletniego więzienia). Preparowaniem dowodów zajmował się właśnie X Departament. 16 grudnia 1952 r. Fejgin sporządził notatkę z rozmowy ze Spychalskim (pisownia oryginalna): "Postawiono przed Spychalskim, że stwierdzono, iż w kraju zaistniał spisek powiązany z anglo-amerykańskim imperializmem, wymierzony przeciwko ustrojowi. Na podstawie drobiazgowego śledztwa i analizy faktów ustalono, że Spychalski był subiektywnie związany z zewnętrznymi siłami, które organizowały spisek, że uczestniczył w tym spisku. (...) Wykazano Spychalskiemu, że jego dotychczasowe wyjaśnienia złożone w śledztwie nie odzwierciedlają jego faktycznej roli w robocie spiskowej. Sytuacja polityczna w kraju i na świecie wymaga pełnego ujawnienia dywersji w Partii, pełnego obnażenia jego udziału w spisku...".
Dwanaście cel i dwa karcery Kolejnego "prawicowego odchyleńca", Włodzimierza Lechowicza, komunistycznego agenta, który w czasie wojny przeniknął do struktur Polskiego Państwa Podziemnego, też wieźli tu o zmroku. Do swojego aresztowania przez UB - również na początku funkcjonowania "Spaceru": w październiku 1948 r. - Lechowicz był ministrem aprowizacji w rządzie Józefa Cyrankiewicza. W lipcu 1955 r. został skazany na 15 lat więzienia m.in. za udział w organizacji "Start", powołanej przez Delegaturę Rządu na Kraj do walki z konfidentami Gestapo, jak i zwykłym bandytyzmem (bezpieka przypisała "Startowi" mordy na komunistach).
Na dziedzińcu aresztu przy ul. Koszykowej w Warszawie ubecy skuli go kajdankami, oczy zawiązali chustą i wepchnęli do karetki szpitalnej. Lechowicz domyślił się trasy - most Poniatowskiego, aleja Waszyngtona, rogatka grochowska. Później samochód zjechał z szosy w boczną drogę i zahaczając o konary drzew zatrzymał się. Przejazd trwał około 45 minut. W willi "Spacer" umieszczono go w piwnicy z zakratowanym oknem, szybami zamalowanymi na zielono i wilgotną podłogą. Spędził tam ponad dwa lata, z przerwami na pobyt w karcerze o rozmiarach półtora na dwa metry. Miał zakaz kąpieli, siedzenia (od piątej rano do dwudziestej pierwszej musiał stać, ale nie opierając się o ściany) i wychodzenia na prawdziwy spacer. Za nieprzestrzeganie regulaminu było szereg tortur: bicie i kopanie, polewanie kubłami zimnej wody, klęczenie nago na betonie przez całą noc i chłostanie stalowymi prętami. Lechowicz policzył, że w piwnicy jest dwanaście cel i dwa karcery. Ale co to za więzienie - nie dowiedział się przez cały czas. Nad Włodzimierzem Lechowiczem w Miedzeszynie znęcał się m.in. Jerzy Kędziora, Józef Dusza i Edmund Kwasek. Ten ostatni zmuszał go do wykonywania setek przysiadów, aby - jak to sam nazywał - "pompować rozum z tyłka do głowy". Razem z innymi okrutnymi "śledziami" - Romanem Laszkiewiczem i Feliksem Zawadzkim - wchodzili w skład Grupy Specjalnej MBP, tajnej komórki, powołanej latem 1948 r., a przekształconej następnie w X Departament MBP. Do więzienia w Miedzeszynie zostali oddelegowali przez Romkowskiego i Różańskiego. Prócz Miedzeszyna "Dziesiątka" dysponowała jeszcze własnym wydziałem śledczym i pawilonem w więzieniu mokotowskim.
Zbigniew Błażyński w książce "Mówi Józef Światło" pisał, że "Departament dziesiąty był główną bronią Stalina w Polsce", a jego zadaniem było: "wykrywanie, śledzenie i likwidowanie wszystkich zagranicznych, niesowieckich wpływów w PZPR i gromadzenie materiałów obciążających członków partii z wyjątkiem pierwszego sekretarza Bolesława Bieruta, którego kartoteka znajdowała się w Moskwie. W praktyce zadania Departamentu były bardziej rozległe. Zbierały się tutaj nici wszystkich obciążeń, którymi wzajemnie rozporządzają przeciw sobie dygnitarze reżymu". Załamany fizycznie i psychicznie Lechowicz rozłamał metalową sprzączkę od spodni i przeciął nią skórę na swojej lewej ręce. Chciał popełnić samobójstwo, jednak strażnik zauważył krwawienie.
"Nieprawidłowości" w Miedzeszynie Niektórym więźniom Miedzeszyna samobójstwo udało się popełnić. Tak było np. z Aleksandrem Gierczykiem. Potwierdzili to funkcjonariusze MBP sądzeni w połowie lat 50. za "łamanie socjalistycznej praworządności". W śledztwie pastwili się nad nim Różański i Kędziora. Nie wytrzymał bicia. Z siatki łóżka wyciągnął druty i wbił sobie w głowę. Zauważono to. Ściągnięty z Warszawy dyrektor Departamentu Służby Zdrowia MBP pułkownik Gangel w pokoju przesłuchań przeprowadził operację bez znieczulenia. Gierczyk jednak zmarł. Jan Dąbrowski, po blisko pół wieku, w 1996 r., sądzony razem z kilkoma innymi śledczymi MBP w tzw. procesie Humera (od nazwiska głównego oskarżonego), zapamiętał, że kiedyś rozkazano mu usunąć ciało zabitego w czasie przesłuchania. Dąbrowski przeniósł zakatowanego więźnia do sanitarki. Kim był i gdzie został pochowany - były ubek nie wiedział. W trakcie owego "odwilżowego" śledztwa pojawiła się kwestia "nieprawidłowości" w Miedzeszynie, np. śmierci Wacława Dobrzyńskiego (w czasie niemieckiej okupacji oficera Sztabu Głównego Armii Ludowej, przed aresztowaniem naczelnika wydziału w IV Departamencie MBP). I tak szef bezpieki Stanisław Radkiewicz zeznawał: "Przypominam sobie, że w Belwederze była omawiana na posiedzeniu Komisji Bezpieczeństwa sprawa śmierci Dobrzyńskiego. Romkowski i Fejgin przedstawiali, że zejście śmiertelne było wynikiem cukrzycy, na którą chorował. Nie było wówczas mowy o tym, że został pobity w śledztwie". Jakub Berman, który z ramienia partii nadzorował bezpiekę, o tym samym posiedzeniu: "Zostało przedstawione zaświadczenie lekarskie, z którego wynikało, iż wskutek jakiegoś okaleczenia [!!! - TMP] i w związku z chorobą cukrzycy nastąpił zgon Dobrzyńskiego". Dopiero Różański wyjaśnił, na czym mogło polegać okaleczenie: "Kędziora wziął wieczorem Dobrzyńskiego na przesłuchanie, podczas nieobecności mojej, Romkowskiego i Fejgina, i w czasie przesłuchania zaczął go bić. Oficerowie śledczy, którzy byli w sąsiednim pokoju, wywołali Kędziorę i zwracali mu uwagę na to, co on robi. W kilka dni po tym pobiciu Dobrzyński zmarł. (...) Mnie wówczas nie było »na spacerze« ani tow. Fejgina". Roman Romkowski nie był już tak "szczery": "Nie wiem, w jakiej mierze cukrzyca, a jakiej mierze przymus, ale mam wrażenie, że jedno było przyczyną drugiego".
"Chodziło za mną to, że jestem wrogiem" Tak, czy inaczej komunistyczna wierchuszka zrzucała z siebie odpowiedzialność. Winni mieli być wyłącznie pracownicy niższego szczebla. Romkowski: "Sprawą tą interesowało się kierownictwo partyjne i znało dokładnie przedmiot sprawy. Kędziora został na moje polecenie aresztowany i osadzony w Zarządzie Głównym Informacji, dlatego, że chcieliśmy, żeby był izolowany. (...) Kędziora siedział 21 dni w areszcie, nie mogłem dać więcej". Różański, nadal kryjąc siebie i kolegów: "Miałem rozmowę z Romkowskim i Fejginem, którzy mi wyjaśnili, że nie widzą potrzeby ostrzejszej sankcji wobec niego, że zrobił to z chorobliwej ambicji i że nie znaleźli żadnego innego podkładu w tej sprawie". Anatol Fejgin przywoływał słowa Bieruta i Bermana, którzy mieli przede wszystkim domagać się wyjaśnienia, "czy śmierć Dobrzyńskiego nie została umyślnie spowodowana przez oficera śledczego Kędziorę, z uwagi na powiązania w czasie okupacji jego rodziny [Kędziory - TMP] z osobą czy środowiskiem Spychalskiego". Różański: "Charakterystyczne dla zachowania się mjr Kędziory było to, że gdy w czasie przesłuchania podał, iż jego rodzina zna Spychalskiego, tłumaczył się, że rzekomo powiedział mi o tym w Kudowie. Przypomniałem sobie tę rozmowę: o Spychalskim Kędziora wówczas mi nie wspominał". Kędziora nie dawał jednak za wygraną, wskazując na winę przełożonych: "Według mnie odpowiedzialnym za wprowadzenie terroru jest Romkowski. Zostałem zdjęty z pracy na skutek pobicia Dobrzyńskiego, który poprzednio był bity przez Romkowskiego i Różańskiego. Po 1949 roku byłem szykanowany przez Różańskiego do tego stopnia, że po usunięciu mnie z Departamentu Śledczego dostałem rozstroju nerwowego i choroby psychicznej. Do 1954 roku chodziło za mną to, że jestem wrogiem". Romkowski: "Potem była decyzja, żeby Kędziorę zwolnić. Ja nie decydowałem o jego zwolnieniu, ale jest faktem, że przeciwko tej decyzji nie wystąpiłem. Tak samo mogłem tę sprawę skierować na drogę sądu, a nie skierowałem...".
Oprawca z emeryturą Jerzy Kędziora zeznawał jako świadek w sprawie odpowiedzialności Romkowskiego, Różańskiego i Fejgina:
"Kiedy zostałem skierowany do Miedzeszyna, miałem 23 lata. Podczas przesłuchań używano takich metod jak: klęczenie na stołku, karcer czy wkładanie ołówka między palce. Pierwszy wypadek z ołówkiem zastosował. Różański był z początku uważany przez nas za wzór komunisty i człowieka oddanego Partii. Mieliśmy pełne zaufanie do Różańskiego. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że bicie więźniów było zabronione prawem. (...) W 1949 roku były rozkazy karne na temat bicia, ale równocześnie Romkowski i Różański sami bili więźniów. W tym okresie, kiedy stosowaliśmy bicie, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że to jest nieludzkie. Wydawało nam się, że stosowanie tego przymusu jest koniecznością. Słyszeliśmy w tym czasie opowiadania na temat metod stosowanych w »dwójce« i dlatego wydawało się nam, że nasze postępowanie było łagodne. (...) W początkowym okresie nie było gum, a któryś z oficerów śledczych, nie pamiętam nazwiska, bił podejrzanego kijem. Ponieważ bicie kijem było niewygodne, wartownicy znaleźli kawałek kabla grubości wiecznego pióra, ogumionego, z cienkim drutem wewnątrz. Tą gumą posługiwało się kilku oficerów, a później każdy zaopatrzył się w kawałek kabla. Te gumy nazywano »małymi konstytucjami« (faszystowskimi) w odróżnieniu od »dużej konstytucji«, którą zrobił oficer śledczy Laszkiewicz przy pomocy wartowników. Była ona zrobiona z kilku drutów izolowanych". Ostatecznie Jerzy Kędziora, sadysta z Miedzeszyna i Mokotowa, został zwolniony z bezpieki. Żadnej odpowiedzialności nie poniósł. Może dlatego, że władza wiele mu zawdzięczała. W końcu brał udział w wielu kluczowych śledztwach przeciwko tzw. wrogom ludu. Prowadził m.in. sprawę żołnierza Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, cichociemnego, mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory", legendarnego dowódcy oddziałów partyzanckich Armii Krajowej, Delegatury Sił Zbrojnych i Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość na Lubelszczyźnie, zgładzoneego przez komunistów w marcu 1948 r. To on "pracował" również z prezesem II Zarządu Głównego WiN Franciszkiem Niepokólczyckim, któremu karę śmierci zamieniono ostatecznie na dożywocie. Do dziś Kędziora mieszka na warszawskim Bródnie, pobierając wysoką, "resortową" emeryturę. Z dawnymi kolegami z bezpieki, których w samej stolicy żyje jeszcze co najmniej kilku, spotyka się w siedzibie Związku Kombatantów RP (dawny ZBoWiD) w Alejach Ujazdowskich. Kilka lat temu Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych pozbawił go uprawnień, będących przecież uhonorowaniem szczególnych zasług dla Polski. Śledztwo Instytutu Pamięci Narodowej w sprawie Jerzego Kędziory i innych krwawych śledczych umorzono w lutym 2005 r. ze względu na śmierć ich ofiar. Tymczasem z relacji więźnia Rakowieckiej, Wacława Sikorskiego, wynika co innego: - Kędziora przesłuchiwał mnie w śledztwie, był wyjątkowo okrutny. Kiedy wreszcie przyszła wolna Polka, czekałem, kiedy w końcu odpowie za swoje czyny. Któregoś dnia dostaję zawiadomienie: "Śledztwo umorzone, bo świadkowie nie żyją". A przecież to nieprawda, świadkowie żyją. Ja żyję, jeszcze paru świadków, których on bił.
Elementy niewolnictwa Od początku istnienia "Spaceru" starszym grupy oficerów śledczych był Józef Dusza: "Nasze warunki życia i pracy miały w sobie elementy niewolnictwa. Nie wolno nam było wydalać się z posesji. Do domu byliśmy zwalniani raz na miesiąc na 24 godziny. Pracowaliśmy od ósmej rano do trzeciej w nocy, z przerwami na obiad i kolację. Stale w nas wpajano, przede wszystkim Różański, że pracy tej wymaga od nas Partia i że pracujemy pod kierownictwem partii. Jeśli chodzi o warunki bytowania więźniów, to przebywali w zwykłych piwnicach, o podłodze betonowej, bez centralnego lub innego ogrzewania. Siedzieli w zasadzie pojedyńczo. Spali na łóżkach, a potem na pryczach. Jedzenie dostawali dobre, ale w późniejszym okresie Różański uzależnił jakość jedzenia od wyników śledztwa. Na polecenie Różańskiego opracowany został porządek dnia dla więźniów, przewidujący między innymi reżim aresztu. Na przykład więzień mógł usiąść tylko za zezwoleniem, a na przesłuchanie szedł z podniesionymi rękoma. W areszcie była atmosfera ogólnego stosowania niewłaściwych metod, czego przykładem może być fakt, że dyżurny telefonista, Wojciechowski - »Dziadek«, nie mający nic wspólnego z więźniami - przy doprowadzaniu na przesłuchanie bił więźniów wycieraczką. Oczywiście, atmosfera nie była taka od razu, a narastała stopniowo". Z opinii Ludwika Szenborna: "Pułkownik Dusza. Bezwzględny dla swoich podwładnych. (...) Rozkazy kierownictwa wykonywał ślepo. Może na usprawiedliwienie jego nieprzystępnego charakteru można by dodać, że takim chciało go widzieć kierownictwo".
Z zawiązanymi oczami Bolesław Kontrym "Żmudzin", przedwojenny oficer Policji Państwowej, żołnierz AK, cichociemny, został aresztowany 13 października 1948 r. w Warszawie. I tu ślad urywa się na blisko cztery lata. Dopiero w 1952 r. - już po wyroku Sądu Wojewódzkiego dla m.st. Warszawy skazującym go na karę śmierci - rodzina dostała pierwsze kartki z więzienia na Rakowieckiej.
Dopiero po latach - w wolnej Polsce - synowi Władysławowi udało się odtworzyć los ojca. Cząstkową wiedzę zdobył w 1957 r., kiedy uzyskał zezwolenie na wgląd do akt rehabilitacyjnych. Józef Wesołowski, współwięzień z jednej celi na Mokotowie zeznawał, że "Żmudzin" opowiadał mu, iż po aresztowaniu był w jakimś więzieniu pod Warszawą, gdzie dowieziono go z zawiązanymi oczami. Był tam poddany wyrafinowanym torturom: deptano mu palce, wzywano co 15 minut na przesłuchanie, wlewano do celi kubły wody, którą musiał łyżką zbierać do kibla. Z dokumentów wynika, że postanowienie o wszczęciu śledztwa przeciwko Bolesławowi Kontrymowi wydał 30 października 1948 r. śledczy Edmund Kwasek - ten sam, który "pracował" z Włodzimierzem Lechowiczem. Jest podpisany pod 23 protokołowanymi przesłuchaniami. Celem śledztwa było "przyznanie się" "Żmudzina" do rzekomych przestępstw popełnionych w latach 1923 - 1944. Bezpieka chciała przede wszystkim, aby wydał polskich wywiadowców działających w KPP do 1939 r. Jeśli chodzi o okres niemieckiej okupacji miał obciążyć m.in. członków "Startu" (w tym Lechowicza) i inne osoby, wobec których UB prowadziło wówczas śledztwo. Kwasek przesłuchania prowadził przez prawie rok - do 8 września 1949 r. W willi "Spacer" Kontrym miał spędzić również następne dwa lata - do 30 października 1951 r. Tego dnia, jak czytamy w dokumentach, został przyjęty do więzienia mokotowskiego. Dlaczego część dokumentów ze śledztwa nie została dołączona do akt sądowych? Były zbędne, gdyż Bolesław Kontrym w śledztwie zachowywał się godnie, nikogo nie wydał, nikogo nie obciążył. Dlatego komunistyczni decydenci postanowili go zabić. Został stracony 2 lub 20 stycznia 1953 r. i pochowany potajemnie w nieznanym miejscu.
Po walkach z bandami zły stan zdrowia Edmund Kwasek, w czasie wojny partyzant AL, od stycznia 1945 r. pracownik Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach. Więzionych przy ul. Focha (obecnie Paderewskiego) przetrzymywano w małych, zawszonych celach i przesłuchiwano, stosując niewybredne metody, po kilka godzin dziennie. Przykład dawał Kwasek. Nie tylko katował osadzonych, ale występował też w roli ich "sędziego". Tak było 11 lipca 1945 r., kiedy Okręgowy Sąd Wojskowy w Łodzi na sesji w Kielcach skazał żołnierza niepodległościowego podziemia Konrada Zygmunta Suwalskiego na karę śmierci. Edmund Kwasek był na tym procesie ławnikiem. To jemu również powierzono prowadzenie śledztwa w sprawie pogromu kieleckiego. W przygotowaniu tej ubeckiej prowokacji brał udział Adam Humer, późniejszy wicedyrektor Departamentu Śledczego MBP. Naczelnikiem Wydziału Śledczego WUBP w Kielcach Kwasek przestał być w 1948 r., aby przez rok pełnić to samo stanowisko w Gdańsku. Przez następne lata, w Departamencie X MBP stał m.in. na czele Wydziału II, który zajmował się penetracją obcych wywiadów w partii. Szef Departamentu, Józef Różański wydał o nim opinię: "Mjr Kwasek. Zdolny oficer śledczy. Może trochę zarozumiały, z tendencją efekciarstwa".
Stefan Skwarek (wartownik w UB na Kielecczyźnie, potem "naukowiec" Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR) w książce "Na wysuniętych posterunkach" (Książka i Wiedza, 1977 r.) poświęcił mu notę biograficzną: "Płk Edmund Kwasek, członek PPR i AL, uczestnik wielu akcji zbrojnych przeciwko siłom okupanta i polskiej reakcji. Po wyzwoleniu w styczniu 1945 r. jako naczelnik Wydziału Śledczego WUBP w Kielcach uczestniczył w wielu akcjach i walkach z bandami. W latach pięćdziesiątych przeszedł do pracy w cywilu".
W 1996 r. Edmund Kwasek - tak jak Jan Dąbrowski - został skazany w procesie Humera. Z więzienia na Rakowieckiej - tego samego, w którym katował pół wieku wcześniej polskich patriotów - wyszedł jednak szybko "ze względu na zły stan zdrowia". Zmarł w 2002 r. w Warszawie. Tadeusz M. Płużański
Lot PLF 101 – rekonstrukcja Tragicznie zakończony lot prezydenckiego Tu-154 M rozpoczął się z 23-minutowym opóźnieniem i trwał dłużej od przeciętnego lotu tego typu maszyny na trasie Warszawa - Smoleńsk. Ostatnie minuty będą kluczem do rozwiązania zagadki katastrofy
Przed wylotem "Gazeta" odtworzyła wydarzenia poprzedzające katastrofę prezydenckiego samolotu, który 10 kwietnia o godz. 8.56 rozbił się podczas próby lądowania na lotnisku pod Smoleńskiem. Zginął prezydent Lech Kaczyński i towarzyszący mu duchowni, parlamentarzyści, urzędnicy, przedstawiciele Rodzin Katyńskich, załoga i oficerowie BOR. Łącznie 96 osób
3 lutego. Rosyjska agencja ITAR-TASS informuje, że premier Rosji Władimir Putin zaprosił polskiego premiera Donalda Tuska na obchody 70. rocznicy mordu katyńskiego. "Premier Tusk zaproszenie przyjął z wdzięcznością" - donosi ITAR-TASS.
4 lutego. Na wiadomość reaguje prezydent Lech Kaczyński: - Cieszę się, że premier będzie w Katyniu, ale najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej jest prezydent i ja też tam będę. Mam nadzieję, że wizę dostanę.
9 lutego. - Jeśli prezydent będzie chciał być w Katyniu, to będzie. Ja bym mu osobiście radził co innego - mówi szef MSZ Radosław Sikorski. Apeluje do prezydenta o "pozostawienie rocznicy mordu katyńskiego premierowi i nietworzenie jakichś dwuznaczności". Wskazuje, że prezydent mógłby reprezentować Polskę na uroczystościach zakończenia II wojny światowej w Moskwie 9 maja.
20 lutego. Rosyjski ambasador Władimir Grinin oświadcza, że nie otrzymał listu prezydenta Kaczyńskiego, który napisał, że chce być obecny na obchodach. Kancelaria polskiego prezydenta wysłała list jeszcze 27 stycznia.
21 lutego. Grinin prostuje, że list dostał, ale bez "konkretnych propozycji".
22 lutego. Apel Sikorskiego o zakończenie sporu. - Deklarujemy i solennie potwierdzamy, że skoro pan prezydent jedzie, to rząd, a MSZ w szczególności, mu to umożliwią - mówi minister. Także prezydencki minister Władysław Stasiak mówi dziennikarzom, że prezydent i premier nie będą konkurowali w sprawie upamiętnienia ofiar Katynia.
Dwie delegacje 3 marca. Szef kancelarii premiera Tomasz Arabski ogłasza koniec konfliktu - skoro Putin zaprosił Tuska, to polski premier będzie na wspólnych z premierem Rosji obchodach 7 kwietnia. Prezydent Kaczyński pojedzie tam trzy dni później na specjalną ceremonię zorganizowaną przez Kancelarię Prezydenta w porozumieniu z Radą Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Od tego momentu trwa ustalanie, kto z kim poleci. Premier i osoby towarzyszące mają lecieć prezydencko-rządowym samolotem Tu-154 M. Jak-40 zabierze polsko-rosyjską Grupę ds. Trudnych (14 osób). Wojskowa CASA - asystę honorową Wojska Polskiego (11 osób). Ostatecznie w samolocie premiera znalazło się 49 osób, w tym dziewięciu ministrów, 11 posłów i senatorów (najwięcej - pięcioro - z PO), wysocy urzędnicy KPRM. Wśród gości premiera (19) są m.in. hierarchowie głównych wyznań oraz Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wajda i Norman Davies. Prezydent 10 kwietnia ma również lecieć Tu-154 M. Na pokładzie 96 osób, z załogą i BOR. Dzień wcześniej 460 osób (Rodziny Katyńskie i osoby towarzyszące) wyrusza pociągiem.
W skład delegacji - oprócz przedstawicieli środowisk katyńskich, związanych z nimi księży, kapelanów armii i dowódców Wojska Polskiego - wchodzi 18 parlamentarzystów (najwięcej z PiS - siedmioro). Do tego rzecznik praw obywatelskich oraz szefowie IPN i NBP - wybrani na te stanowiska za rządów PiS. Na liście rządowej i prezydenckiej powtarzają się trzy nazwiska urzędników: Andrzeja Przewoźnika (sekretarza ROPWiM), Andrzeja Kremera (podsekretarza w KPRM) i Mariusza Kazany (dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ). W obu lotach brali też udział Andrzej Sariusz-Skąpski (Rodziny Katyńskie) i ppłk Jarosław Florczak (BOR).
Listę "lotu prezydenckiego" ustalała kancelaria Lecha Kaczyńskiego oraz ROPWiM. Dla posłów i senatorów partii innych niż PiS jest dziewięć miejsc. Wykaz zmieniano niemal do dnia odlotu (podobnie było z samolotem rządowym). W PiS miejsce Jarosława Kaczyńskiego (musiał zostać przy chorej matce) zajął Zbigniew Wassermann. W PSL Stanisław Żelichowski ustąpił Wiesławowi Wodzie. Jan Ołdakowski (PiS) i jego dwaj współpracownicy zrezygnowali na rzecz przedstawicieli Rodzin Katyńskich. - Jeszcze w nocy z piątku na sobotę senator Stanisław Zając (PiS) domagał się miejsca na pokładzie. Takich przypadków było więcej. Kasi Doraczyńskiej [wicedyrektor gabinetu szefa Kancelarii Prezydenta], która miała jechać pociągiem, ale nie chciała zostawiać córeczki na dwa dni, ustąpił miejsca minister Jacek Sasin - mówi nasz rozmówca z Kancelarii Prezydenta. - Wszyscy chcieli lecieć. O miejsca w samolocie prezydenckim ludzie aktywnie walczyli - twierdzi marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. Jak zdradza, zabiegało o to u niego kilkudziesięciu senatorów. Drugi samolot Jak-40 zamówiono tylko dla dziennikarzy. - Zawsze latali z prezydentem, tym razem zabrakło miejsca. Dyskutowaliśmy: nie zabrać ich w ogóle albo zabrać drugim samolotem - opowiada cytowany już rozmówca z Kancelarii Prezydenta.
Wojskowa załoga, samolot wyposażony, lotnisko trudne... Załoga prezydenckiego tupolewa składa się z doświadczonych pilotów.
Dowódca kpt. Arkadiusz Protasiuk (36 lat) był pilotem klasy mistrzowskiej. Latał głównie tym typem samolotu. Z 3528 godzin tzw. nalotu spędził w kabinie tupolewa 2937 godzin (według wojskowych standardów jest to duży nalot, choć nieporównywalny np. z pilotami cywilnymi latającymi na długich trasach). Drugi pilot mjr Robert Grzywna (rówieśnik Protasiuka) był pilotem pierwszej klasy, miał 1939 godzin nalotu. Jako pilot Tu-154 spędził w powietrzu 506 godzin. Mniejsze doświadczenie na tym typie samolotu miał nawigator por. Artur Ziętek (34 lata) - 1069 godzin nalotu, z czego na Tu-154 - 59 godzin. Kpt. Protasiuk znał lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku. Był tam 7 kwietnia jako drugi pilot z premierem Tuskiem. Jak mówi płk Bartosz Stroiński, który wówczas dowodził załogą, to Protasiuk rozmawiał z wieżą kontrolną. Znał rosyjski i nie było wtedy żadnych problemów z nawigacją. Latał do wszystkich stolic europejskich, a także np. do Afganistanu, gdzie warunki lądowania są wyjątkowo trudne. Tu-154 M został wyprodukowany w 1990 r. Ostatniej zimy zrobiono mu kapitalny remont w Rosji. Polscy specjaliści odebrali go 7 stycznia. Przeszedł wszystkie procedury techniczne. Także przed lotem do Smoleńska, według zapewnień dowództwa 36. pułku, odbył przegląd techniczny i standardowy lot próbny. Samolot był wyposażony we wszelkie dostępne w tego typu maszynach urządzenia nawigacyjne - m.in. w system ostrzegający przed przeszkodami, radiowysokościomierz (rodzaj radaru informujący o przeszkodach pod samolotem z dokładnością do 1 metra) i wysokościomierze baryczne. W trakcie lotu do Smoleńska miał prawie maksymalne obciążenie. Według pilotów, którzy lądowali trzy dni wcześniej na lotnisku w Smoleńsku, jest ono trudne z powodu mało nowoczesnego wyposażenia i panujących tam warunków meteorologicznych - w pobliżu są wilgotne tereny sprzyjające powstawaniu mgieł, w dniu katastrofy w okolicy zalegał jeszcze śnieg. Ale piloci wskazują też na plusy lotniska - nie ma w pobliżu większych przeszkód terenowych. Długość pasa wynosi 2500 m; choć nie jest on równy, to - jak podkreślają - ma dostateczny standard. Jak tłumaczy płk Stroiński, Siewiernyj to lotnisko wojskowe, które udostępnia się samolotom cywilnym. Wyposażenie przypomina polskie lotniska wojskowe sprzed 10 lat. Są tam dwie radiolatarnie (bliższa i dalsza - naprowadzające na podejście) i radar precyzyjnego podejścia. Nie ma systemu ILS - który umożliwia lądowanie nawet w bardzo trudnych warunkach.
Opóźniony wylot Godz. 7.23 (niektóre źródła podają 7.28) - to odnotowany start samolotu. Dlaczego samolot nie odleciał o czasie?
10 kwietnia. Prezydenccy goście mieli się stawić na wojskowej części Okęcia między godz. 6 a 6.10. Odlot planowano na godz. 7, powrót do Warszawy - na 18. Pasażerowie siedzą zgodnie z protokołem. W pierwszym z trzech saloników maszyny, najbliżej kabiny pilotów - Maria i Lech Kaczyńscy. W drugim saloniku: Ryszard Kaczorowski, Jerzy Szmajdziński, Krystyna Bochenek, Krzysztof Putra i prezydenccy ministrowie Aleksander Szczygło, Władysław Stasiak, Paweł Wypych. W trzecim saloniku 18 osób - generalicja i wysocy urzędnicy państwowi. Pozostali uczestnicy lotu siedzą w pasażerskiej części tupolewa.
Godz. 7.23 (niektóre źródła podają 7.28) - to odnotowany start samolotu. Dlaczego samolot nie odleciał o czasie? - Nie z powodów technicznych - zapewnia ppłk Robert Kupracz, szef wydziału prasowego Dowództwa Sił Powietrznych. Według źródeł "Gazety" powodem było późniejsze przybycie prezydenta, który poprzedniego dnia do późnej nocy rozmawiał ze współpracownikami. Miała być wśród nich Zofia Kruszyńska-Gust, wiceszefowa gabinetu prezydenta. Jedyna, która nie stawiła się na lotnisku i tym samym uniknęła śmierci. Szef gabinetu Maciej Łopiński nie odpowiedział nam w poniedziałek na pytanie o powód opóźnienia. - Nie mogę rozmawiać, jadę na kolejny pogrzeb - odparł. - Potwierdzam, że to pan prezydent wszedł na pokład ostatni - mówi mjr Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik BOR. Ale taki jest protokół - prezydent wchodzi na pokład zawsze jako ostatni. - Prezydent zwykle przyjeżdżał w ostatniej chwili na lotnisko - mówi "Gazecie" wiceszef BBN Witold Waszczykowski. - Godziny w książeczce na wyjazd, którą przygotowuje protokół dyplomatyczny, są tylko orientacyjne. Politycy dlatego latają samolotami specjalnymi, żeby być niezależnymi od godzin wylotów. Waszczykowski wspomina, jak w 2008 r. był z Lechem Kaczyńskim w Macedonii na szczycie państw bałkańskich z Turcją: - Rano prezydent uznał, że przyspieszamy wylot, bo chcemy lecieć jeszcze do naszych żołnierzy w Kosowie. I nie było żadnego problemu. - Tego nie można nazwać opóźnieniem - ocenia płk Wiesław Grzegorzewski, dyrektor departamentu prasowego MON. Jego zdaniem "odlot do Smoleńska idealnie zmieścił się w 30-minutowym oknie lotniczym". Okno lotnicze to czas, w jakim powinien nastąpić start samolotu, żeby dotrzymać planowego terminu lądowania i mieć wolny korytarz powietrzny.
Godz. 7.22 - w Smoleńsku ląduje Jak-40 z dziennikarzami. Startował z podobnym opóźnieniem co samolot prezydencki - miał wylecieć o godz. 5, odleciał o 5.29. Również samolot premiera trzy dni wcześniej odleciał z opóźnieniem - 50-minutowym.
Godz. 8.46 (10 minut przed podejściem do lądowania) - piloci dostają z wieży kontrolnej rekomendację, że warunki są bardzo trudne, zagęszcza się mgła, więc powinni lecieć na lotnisko zapasowe. Taką wersję podaje strona rosyjska.
Warunki - temperatura 0,9 stopnia C, wilgotność powietrza 100 proc., niebo zachmurzone, mgła, wiatr 3 m/s, widoczność ok. 500 m z wieży kontrolnej. Według standardów lotnictwa cywilnego warunki minimalne, by podejść do lądowania na tego typu lotnisku, to widoczność co najmniej 800 m z wysokości 60 m. Oznacza to, że pilot musi widzieć ziemię, a zasięg jego widoczności powinien wynieść 800 m. Wszystko wskazuje na to, że podchodząc do lądowania, polscy piloci w ogóle nie widzieli ziemi, a oceniając wysokość, posługiwali się przyrządami pokładowymi. Kontroler lotu z lotniska Siewiernyj Paweł Plusin, który naprowadzał prezydencki samolot, w rozmowie z portalem life.news.ru (publikowanej w "Gazecie" 12 kwietnia) powiedział wprost: - Zobaczyłem, że pogoda zaczyna się pogarszać. Zaproponowałem im lotnisko zapasowe. Oni odmówili. Wyznaczone były dwa lotniska zapasowe: Mińsk na Białorusi oddalony od Smoleńska o 305 km (w linii prostej) albo Witebsk - 130 km od Smoleńska. Samochodami do Katynia trzeba by było jechać stamtąd kilka godzin. Opóźniłoby to uroczystość, która miała się zacząć o 9.30. Marcin Wojciechowski, dziennikarz "Gazety", który lądował w Smoleńsku dziennikarskim jakiem półtorej godziny przed katastrofą tupolewa, ocenia, że wtedy widoczność na lotnisku nie była jeszcze taka zła: - Widać było kilkaset metrów pasa startowego, drzewa na skraju lotniska były już niewidoczne, nad lotniskiem zalegały mleczne chmury, których podstawa była na wysokości ok. 30 m. Pamiętam, że nagle z tych chmur wynurzył się rosyjski Ił-76, podjął próbę lądowania i natychmiast wzniósł się nad pas, by potem zniknąć. Ale zdaniem pilotów, z którymi rozmawiała "Gazeta", inna jest perspektywa osoby stojącej na ziemi, a inna z góry, z kabiny samolotu. Nasi rozmówcy nie są w stanie ocenić, czy gdyby prezydencki tupolew podchodził do lądowania wcześniej, coś by to zmieniło. Według naszych źródeł w MON komisja badająca okoliczności wypadku sprawdza też, czy opóźnienie nie wzięło się stąd, że piloci czekali na poprawę pogody. Mimo niewielkiego opóźnienia startu delegacja prezydencka miała kilkadziesiąt minut w zapasie. To wystarczyłoby na dojazd ze Smoleńska do Katynia, co zajmuje ok. 20 minut.
Minuty przed katastrofą Co się działo w ciągu ostatnich minut lotu w kabinie pilotów i na pokładzie - wyjaśnia prokuratorskie śledztwo. Na razie nie ma nawet pewności, jak długo samolot krążył nad lotniskiem ani ile było podejść do lądowania. Z planu lotu delegacji premiera Tuska (7 kwietnia) wynika, że miał on trwać 70 minut. Tyle samo czasu wyznaczono na lot powrotny. To standardowy czas przelotu na tej trasie. W Centrum Informacyjnym Rządu dowiedzieliśmy się, że w rzeczywistości lot Tuska trwał ok. 80 minut. Samolot prezydenta rozbił się po 93 minutach od startu. Oznacza to, że leciał od 13 minut dłużej niż premier i 23 minuty dłużej, niż się zazwyczaj planuje. Skąd ta różnica? - Różnice czasowe w długości lotów tego samego samolotu na tej samej trasie mogą wynikać z wpływu warunków atmosferycznych, takich jak siła i kierunek wiatru, który bezpośrednio wpływa na prędkość - tłumaczy ppłk Kupracz z Dowództwa Sił Powietrznych. Co się działo w ciągu ostatnich minut lotu w kabinie pilotów i na pokładzie - wyjaśnia prokuratorskie śledztwo. Na razie nie ma nawet pewności, jak długo samolot krążył nad lotniskiem ani ile było podejść do lądowania. Najbardziej prawdopodobna wersja mówi, że okrążył je trzy razy, a próba lądowania była jedna. Tak twierdzi m.in. cytowany już Paweł Plusin. Według jego relacji pilot powiedział, że spróbuje wylądować, a jak się nie uda, skieruje maszynę na lotnisko zapasowe. Zaraz po katastrofie spekulowano, że pilot mógł być naciskany, by mimo negatywnej rekomendacji lądować. Przypominano incydent z sierpnia 2008 r. Lech Kaczyński leciał wtedy z interwencją dyplomatyczną do Gruzji w czasie jej konfliktu z Rosją. Pilot Tu-154 kpt. Grzegorz Pietruczuk nie zgodził się na nieplanowane lądowanie w Tbilisi, bo stolica Gruzji była w strefie działań wojennych. Mimo nalegań prezydenta pilot odmówił wykonania jego polecenia. Prezydent jeszcze na pokładzie samolotu powiedział dziennikarzom: "Jeśli ktoś decyduje się być oficerem, nie powinien być lękliwy". Potem zaś poseł Karol Karski z PiS złożył na pilota zawiadomienie do prokuratury. Czy teraz doszło do podobnej sytuacji, z tą różnicą, że pilot uległ? Prokurator generalny Andrzej Seremet od pierwszych dni po katastrofie mówił, że w czarnych skrzynkach samolotu nie znaleziono zapisów świadczących o naciskach na załogę. Ale - jak podała wczoraj prokuratura - treść nagrań poznamy nieprędko. - Wiele razy latałem z prezydentem i nigdy nie naciskał na pilota. W ogóle nie wchodził do kabiny. Zaraz po starcie, gdy można było odpiąć pasy, zdejmował marynarkę, przechodził do saloniku ministrów i rozmawialiśmy - zapewnia Witold Waszczykowski. Adam Bielan, europoseł PiS i rzecznik tej partii, dzień po katastrofie opowiedział w Radiu RMF FM o rozmowie telefonicznej, którą z pokładu samolotu prezydent odbył ze swoim bratem Jarosławem.
Była godz. 8.20. Według Bielana prezydent mówił, że "wszystko idzie tak, jak miało iść", i że lądują za kilkanaście minut.
Godz. 8.56 - prezydencki samolot przy podejściu do lądowania ścina wierzchołki drzew i spada 350 m od pasa startowego.
Na pohybel głupocie i ciemnocie
A zatem stało się to co łatwe było do przewidzenia. Wracają demony, wracają szamani tego wszystkiego co bezmyślne, wsteczne, zaściankowe i " polaczkowate ". Dziś swoje pięć minut mają " patrioci " spod znaku narodowych klęski i tragedii, " patrioci " ze zniczami i sztandarami w zaciśniętych dłoniach. Poziom egzaltacji i rozhisteryzowania zaćmił im na trwałe zdolność trzeźwego i rozsądnego myślenia. W atmosferze emocjonalnego rozedgania nad trumnami tragicznie zmarłych na nowo kreowana jest Polska jako Mesjasz narodów. Narracja jest doskonale znana. Męczeńska śmierć, drugi Katyń, ofiara życia, etc, etc. A to wszystko podlewane strumieniem setek idiotycznych pytań o przyczyny rozbicia się tupolewa z rosyjską ingerencją w tle. Nie ma już żadnych hamulców, żadnych barier, żadnych granic. Nikt z "prawdziwych Polaków " nie zastanowi się nawet przez chwilę nad tym, że ta katastrofa nie miała się prawa wydarzyć. Nikt z nich nie zastanowi się nawet przez chwilę nad tym, że jakże słuszne jest stwierdzenie Romana Kurkiewicza w " Przekroju " , że te 96 śmierci staną się kolejnym przyczynkiem do dziejów głupoty w Polsce. Przecież samolot z prezydentem kraju na pokładzie nie ma prawa podejmować manewru lądowania w warunkach jakie panowały nad lotniskiem w Smoleńsku. To oczywiste. Tylko tyle i aż tyle. Ale tragedia smoleńska obudziła nagrobny patriotyzm. Obudziła ekstremistów wszelkiej maści a wielu innym odebrała zdaje się rozum. Nad trumną Lecha Kaczyńskiego trwa właśnie intensywne majstrowanie nad zbudowaniem kolejnego tragicznego polskiego mitu. Wielu jest już tak zaślepionych całą sytuacją, że gotowi są po prostu obwołać Jarosława Kaczyńskiego następcą tragicznie zmarłego Prezydenta. Przyznam się, że ani mnie to ziębi ani parzy. Niczego innego się nie spodziewałem od wtorku, gdy nie wiadomo kto przekonał kardynała Dziwisza do otwarcia krypty Srebrnych Dzwonów. To był pierwszy sygnał, jakże wyraźny, już w trzy dni po śmierci Lecha Kaczyńskiego, że ta śmierć będzie rozgrywana politycznie. Bo czymże innym jak nie polityką była ta decyzja nie wiadomo kogo o pogrzebie na Wawelu. To był pierwszy czytelny znak, że nad zgliszczami tupolewa zaczyna się cyniczne budowanie mitu, stanowiącego pożywkę dla " prawdziwych Polaków". Panie i Panowie, patrioci z okolic sarkofagów i krypt, patrioci wciąż umartwiający się narodowymi tragediami, wciąż szukający nowych trumien do niesienia swojego chorego przesłania. Chcę Was pozbawić złudzeń. Ten naród nie jest taki ciemny jak myśli o nim "patriota" Jacek Kurski. I nie kupi tego kitu. PS. Mam nadzieję, że właściciele tego forum zrobią co do nich należy w stosunku do osoby, która wzywała dzisiaj do zastrzelenia ministra Klicha, nazywając go dodatkowo zdrajcą. W tej sytuacji zwykłe usunięcie wpisu nie wystarczy.
PiS przegra wszystko Przez ponad dwie godziny w Salonie 24 wisiał i był komentowany tekst nawołujący do mordu. MIMO zgłoszenia go administracji z prośbą o natychmiastową reakcję. Jakby adminom zależało, by zanim go skasują, w co nie wątpię, jak największa liczba czytelników mogła się z nim zapoznać. Skasować admini muszą, bo tekst ów JEST ZŁAMANIEM POLSKIEGO PRAWA. Wielokrotnym złamaniem. Ale zawsze można poudawać, że się o jego istnieniu nie wiedziało. Tekst ten jest ( był) wynikiem sytuacji złudnych nadziei powziętych z fałszywego przekazu i nie mniej fałszywego odbioru tragedii smoleńskiej. Ludzie związani z PiS przyjęli bowiem, jako dowód ich siły i liczebności – to, co jest jedynie typowym zachowaniem się w sytuacjach śmierci osób znanych. Tłumy, znicze, kwiaty, gadżety, łzy , kolejki. Za dowód uznania i zmiany oceny zmarłego prezydenta wzięli zwyczajowe grzeczności i zasadę, że o zmarłych nie mówi się źle. Wysnuli wniosek, że śmierć Lecha Kaczyńskiego zmienia układ sil politycznych w Polsce.. Przede wszystkim są pewni, że wygrają wybory. To bzdura panowie i panie. Tragedia smoleńska niczego nie zmienia. Przyspiesza jedynie to, co nastąpiłoby jesienią i zamiast 23 grudnia, znacznie wcześniej w pałacu prezydenckim zamieszka nowy Prezydent RP. Jednakże na fali entuzjazmu wynikłego z ponad tygodniowego bombardowania nas głównie zmarłą tragicznie parą prezydencką z pominięciem pozostałych ofiar – doprowadzono do histerii. Ludzie o słabszej konstrukcji psychicznej ale zindoktrynowani, nieumiejący samodzielnie myśleć i wyciągać logicznych wniosków, żywiący się się nienawiścią, leczący swoje frustracje eskalowaniem jej – prezentują teraz już bez zahamowań swoje chore pomysły na przyszłość. Chcą krwi. Chcą Polski niemal takiej samej, jaką była, gdy rozprawiała się ze swoimi „wrogami” za komuny. Chcą dla nich więzień, kar i likwidacji fizycznej. Piszą o tym bez ogródek. Piszą o tym, jako zwolennicy PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Nienawiść swoją kierując przeciw Platformie Obywatelskiej, marszałkowi Komorowskiemu, który wykonuje obecnie postanowienia Konstytucji, co im zresztą nic nie mówi, bo jej po prostu nie znają lub nie uznają. Nie uznają ani polskiego prawa ani zasad demokracji.. Nie uznają rządu, który w tych trudnych dniach zdaje egzamin i zdaje go na najwyższą z możliwych ocenę. Chcą władzy by rozprawić się z przeciwnikami politycznymi. I myliłby się ktoś, kto myślałby, że to durnie, chorzy czy frustraci. Nie. Nie tylko. Bo oto Andrzej Kijowski bredzi o obwołaniu Jarosława Kaczyńskiego prezydentem. Jak miałoby to w praktyce wyglądać – tego już nie mówi – ale należy się domyślać, że drogą swoistej rewolucji, podczas której mniejszość narzuciłaby większości swoją wolę. Słusznie kpi z tego tekstu jeden z komentatorów, wyrażając zdziwienie – dlaczego TYLKO prezydentem ? Obwołać powinno się od razu królem! A obwołany mógłby wówczas nie oglądając się na duperele w postaci prawa, konstytucji, instytucji państwa itp. zrealizować marzenie innego użytkownika S24 wyrażone w tym oto komentarzu: „koszty pogrzebu powinniście zapłacić kolektywnie wy PO-wcy. To byłaby niewielka rekompensata za 5 lat szczucia wobec Prezydenta i jego ludzi. A tak, jak Jarkacz obejmie nie długo wadze, pójdziecie siedzieć do Berezy, juz wam tego nie darujemy skurkozjady. Haker pierwszy, wikary drugi, itd. troll za trollem w ordynku melgibson” To śmieszy - jednakże przestaje śmieszyć, gdy czytamy tekst od którym piszę na początku, wprost i otwarcie nawołujący do zastrzelenia polskiego ministra legalnego rządu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Taka ma być ta Polska w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości ( cóż za ironia w tej nazwie). Tacy ludzie liczą na to, że będą mogli się spełniać w takiej rzeczywistości i realizować swoje marzenia w tych właśnie tekstach przedstawione. Piszę te słowa mając świadomość, że nic z tego im się nie spełni. Że przegrają wybory, bo większość Polaków to patrioci, myślący racjonalnie, mądrze zagospodarowujący swój kraj, troszczący się o Polskę na swój zwyczajny, ludzki sposób każdego dnia. PiS przegra KAŻDE kolejne wybory, bo przegrać musi. Nikt nie chce ani takiej władzy, ani takich ludzi kręcących się przy niej, jak ci, o których piszę. Jestem o los Polski spokojna. Jednak nie jestem spokojna o los pojedynczych ludzi, których zagrożenie realnie wzrasta, bowiem pozwalanie na prezentację histerycznej nienawiści istotnie może doprowadzić do zbrodni. *W ostatnich dniach ilość zbanowanych użytkowników S24 podwoiła się. I są to głównie zwolennicy PiS, przekraczający zasady regulaminu i przyzwoitość. Jednakże, jak widać wszystko zależy od tego, kto jest w danym momencie dyżurnym adminem. Notka nawołująca do morderstwa znikła. Ale jej autor nie został zbanowany – co wyjaśniam tym, którzy myślą, że zastosowano wobec niego obowiązujący tu regulamin. Zwracam się zatem do właścicieli Salonu 24 o szczególny wysiłek by zapobiec eskalacji niebezpiecznej głupoty i nienawiści i baczniejszy nadzór na Salonem 24, by tego rodzaju enuncjacje, łamiące prawo, nie wisiały tu godzinami. Renata Rudecka-Kalinowska
ONI NA TO LICZĄ ! Łzy obeschły ? Emocje zrównoważone ? To spróbujmy chwilę pomyśleć. W mediach wraca powoli „stare w nowym stylu”, czyli jazgot jak to się naród myli i w końcu śmierć to śmierć, a kiepski Prezydent kiepskim pozostanie. Na forach pełno wszystkich wątków – od haseł „nagrobnego patriotyzmu”, określeń – „patrioci z okolic sarkofagów i krypt” (czy też „Panie, jaki tam zamach. Jakie znaczenie dla kogokolwiek z polityków świata, zwłaszcza dla Putina, mieli ci ludzie, by robić zamach?, aż do spiskowych teorii rzeczywistości. Jednym słowem groch z kapustą, jak za I Rzeczypospolitej. A nikt naprawdę nie widzi , że o „takie nawalanke chodzi” ? Ale po kolei… Jest taka książka, w której opisano zamach na polski rząd. Dokładniej w akcji w wykonaniu SPECNAZ-u zginęli członkowie polskiego rządu jak i większość wyższych dowódców. Niedługo potem rozpoczęła się agresja. Ta książka to nie S.F. ani tania sensacja. Ma tytuł „NASTĘPNA WOJNA”(wyd.1998) i jest autorstwa Caspara Wienbergera (były minister obrony USA) z przedmową Margaret Thatcher i oparta jest na oryginalnych scenariuszach przyszłych konfliktów polityczno – wojskowych. Ot, taki mały żart historii… Po katastrofie ( celowo nie używam słowa zamach, mam na ten temat swoje zdanie i nie raz go wyraziłem, ale świadomie nie chcę „podgrzewać” atmosfery) Polska jako kraj jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Straciliśmy nie tylko głowę państwa i ważne osoby, ale przede wszystkim to czego siłą się jawili w opinii zarówno międzynarodowej jak i krajowej. Jak w Ojcu chrzestnym po zamachu na Don Corleone – musimy odrabiać straty, i to szybko, zanim konkurencja zorientuje się jak wiele z naszej siły ubyło. Nie wyliczając ponownie, wspomnę tylko, że Prezydent Kaczyński jak i utożsamiany z nim PiS , w UE , USA i ogólnie w przestrzeni politycznej odbierany był jako część sceny polskiej polityki z którą należy się liczyć. W miarę rozwoju sytuacji w Europie lub Azji ( Gruzja, , ogólnie Kaukaz, państwa Bałtyckie, Ukraina itp.) był wyrazicielem czytelnego stanowiska Polski. Jako zwornika wspólnoty Państw nie godzących się na lekceważenie, na dyktat Rosji czy też na bezproblemowe odsuwanie od decyzji UE. W chwili obecnej nie ma kto go zastąpić. Cały rząd z Tuskiem na czele nie ma nawet grama takiego autorytetu, nie mówiąc o poważaniu czy szanowaniu, a co dopiero zabieraniem głosu skutkującego zmianą podejmowanych poza Polską decyzji. W ramach struktur NATO-wskich straciliśmy oficerów i dowódców branych pod uwagę przy zmianach kadrowych dowództwa NATO – dziś tak naprawdę nie ma nikogo o takim formacie i uznaniu , kto mógłby ich zastąpić. Musimy poczekać, aż ich zastępcy okażą się na tyle rozpoznawalni i doceniani aby brać ich pod uwagę. Skutek – NATO mimo zapisów o sojuszu stanęło się dla nas kręgiem zamkniętym. W kraju sytuacja jest wręcz patologicznie nieczytelna – opozycja parlamentarna wraz z osobą Prezydenta będącą niejako „głosem mniejszości i rozsądku” w dysputach i chciejstwie partii rządzącej nie istnieje. Jej zdolność do wpływania na podejmowane decyzje spadłą de facto do zera. Marszałek Komorowski w „osobie najwyższej” może ( i już to czyni) podejmować decyzje i za rząd , i za PO i za stanowisko Prezydenta. Jednym słowem – robić co mu się spodoba. Bez oglądania się na krytykę polityczną, bo o krytycznych mediach nie ma w ogóle co wspominać. Czemu o tym piszę ? Bo mam nieodparte wrażenie, że albo już, albo za chwilę ktoś to skutecznie wykorzysta. Albo Rosja, albo Unia, albo jedno i drugie „mocarstwo”. Pula do wygrania jest zbyt wielka, aby to zlekceważyć. W polityce takich błędów się nie popełnia… A my w naszym „rodzinnym” grajdołku mamy sobie spokojnie prowadzić dyskusje o przyczynach zamachu, tracąc z oczu co większe sprawy, mamy siedzieć cicho i nie zadawać niewłaściwych pytań, bo to i nienormalne te podejrzenia (sami frustraci w żałobie po kartoflu…) i nie napędzajmy strachu bo przecież mamy nowe pojednanie, no i w końcu jak to można podejrzewać PO o jedynowładztwo jak dopiero zaczynamy walkę wyborczą !? Proszę Państwa, jakie pojednanie ? Jaka walka ? Jaki spisek ? Pojednać to ja się mogę z każdym Rosjaninem, który składał kwiaty pod Ambasadą, ale on ma tyle dopowiedzenia w Rosyjskiej polityce co ja w przypadku polityki USA ! Nic ! Bo to nie jego zdania słucha Putin i Miedwiediew tylko swoich doradców i służb specjalnych . A oni się śmieją z naszego pojednania , przykład prowadzenia śledztwa czy odpowiedzi w naprawdę ważnych sprawach jest chyba najlepszym przykładem.
NIE MA ŻADNEGO POJEDNANIA !! I zaklęcia GW , TVN czy nawet naszych biskupów niczego tu nie zmieniają! Mamy nie mówić o zamachu i o spisku… bo co !? Bo naruszamy zdrowy rozsądek? Jakby ktoś powiedział Amerykanom , że po śmierci ich prezydenta nie można podejrzewać zamachu, to ta gazeta nie sprzedałaby by już ani jednego egzemplarza !! A polityk twierdzący PRZED dochodzeniem , że wie co było przyczyną, jutro byłby „politycznym emerytem” !! A u nas ma być cisza, bo to oszołomstwo ! Bo naruszamy poczucie bezpieczeństwa narodowego ! A to przepraszam, jak już samo pytanie to obawa, to ja się pytam - CZEGO WY SIĘ BOICIE CHŁOPCY ?? Strach was aż tak pokręcił, że boicie się już nie odpowiedzi, a nawet pytań ? Stalin za pytania o Katyń kazał skrytobójczo mordować, chcecie ich w jego ślady? Mamy siedzieć cicho, bo każde patrzenie na ręce będzie „jątrzeniem” i „mową nienawiści”. A tu potrzebny jest teraz spokój, aby wykorzystać na polskiej tragedii ile się da. Rosja czy nam się podoba czy nie, będzie za chwilę robić to co i tak postanowiła, tylko już bez obaw reakcję „wrednych PiS-owców”. Pytanie tylko, kto w kraju będzie jej „ambasadorem” na tyle czytelnie, że ujawni swoje „wschodnie ukierunkowania”. Kto zadba, aby każda niewygodna umowa, każdy sprzeczny z racją stanu ruch na szachownicy został przedstawiony jako „politycznie poprawny, a nawet konieczny” dla dobra odnowionych stosunków. Kto pozwoli na wolne ręce Rosji na Kaukazie, kto zadba o gazowe interesy, wejście Rosji do UE czy NATO. Dopóki nie wróci równowaga, nie ma co się oszukiwać – z Tuskiem na czele i rządami „kolesiów z Sobiesiakowa” możemy zapomnieć o wpływie na jakąkolwiek pro-polską politykę. Nadzieja w wyborach, ale przecież widać jak wielu już szykuje się do „obrony przed powrotem kaczyzmu”. Część bo musi według wytycznych, część ze zwykłej głupoty, a większość posłucha tych co będą głośniej krzyczeć. Jak zwykle. Nie chcę być prorokiem od złych wieści, ale jeżeli zamiast drobnych utarczek nie zaczniemy spoglądać troszkę szerzej, to tak się skończy. To nie miał być tekst o upadku. Wprost przeciwnie. Pamiętam rok 1980 , stan wojenny i 1989 z okrągłym stołem. Pamiętam ile już było tych oczekiwań, nadziei, „że może w końcu..”. Nigdy nie opadały mi ręce. I tym razem też nie będą. Ale lat mam coraz więcej, a chciałbym jeszcze doczekać naprawdę wolnej Polski. Więc powtórzę – nie ma czasu, moi Panowie ! ( i Panie of course..). Czas zamiast gadać, patrzeć na to robią, pilnować, aby chociaż ten słabo słyszalny głos był znakiem, że nie wszystkim uda się zaciemnić wzrok ! Proszę, zdajcie sobie sprawę, o jak wielką stawkę idzie w tej grze. Nie można dać się zastraszyć poprawnością, nie można nie zadać pytań, nie można nie żądać odpowiedzi. I trzeba ich przy najbliższej okazji odsunąć, zanim nie zrobią większych strat. Na koniec tylko jedna refleksja, która chodzi za mną od pogrzebu – słowa, których mi zabrakło, a uważam, że pasują: „W imieniu Rzeczypospolitej, polecam Panom odnieść trumnę do krypty królewskiej, by królom był równy.” (Marszałek Piłsudski w mowie przy składaniu w krypcie wawelskiej prochów Słowackiego). SZUAN's
Fiasko mitu jedności UE Lewactwo i liberałowie karmili nas propagandową papką o jedności UE i wysokiej pozycji Polski w tej organizacji. Tę propagandę dzielnie wspierały i nagłaśniały mainstreamowe media. Każdy kto miał jakiekolwiek wątpliwości i raczył je głośno wypowiadać ogłaszany był oficjalnie oszołomem, ciemniakiem, wsteczniakiem, żeby nie powiedzieć wariatem, którym kierują fobie antyniemieckie a zatem antyzachodnie i antyunijne. O tej rzekomej jedności unijnej, nad którą piały media i wspierani przez nich politycy przekonaliśmy się w niedzielę w Krakowie. To co wydarzyło się pod Wawelem obaliło też kierunki polityki światopoglądowej unii tj. konsumpcjonizmu i laicyzmu. Konsumpcjonizm i laicyzm, to miało i ma być obowiązkowe w UE. I to w Polsce okazało się jest nie do przyjęcia. Władze Unii Europejskiej, poza słownymi deklaracjami, nie wykazały się solidarnością z Polską .Mit o jedności UE nadęty do ogromnych rozmiarów pękł niczym bańka mydlana. Na pogrzebie prezydenta Lecha Kaczyńskiego zabrakło m.in. szefa Komisji Europejskiej Jose Barosso, nie przyleciał też prezydent EU Herman Van Rompuy. Znamienici goście jak Angela Merkel, Barack Obama, Nicolas Sarkozy czy Silvio Berlusconi nie byli w stanie przylecieć do Krakowa na pogrzeb pary prezydenckiej, tłumacząc sie pyłem wulkanicznym. Pył ich poraził. Tym czym przejęli sie wielcy świata nie przejęli się nasi wschodni partnerzy. Pył to żadne tłumaczenie dla Zachodu, bo z Brukseli do Krakowa można dojechać również pociągiem. Nieobecność przywódców państw zachodnich i unijnych świadczy o naszej pozycji w UE i o realnym naszym znaczeniu dla Merkel czy Sarkozego. Najwyższy czas się otrząsnąć i pozbyć złudzeń, to apel do rządzących. Sami musimy się szanować i dbać o interes narodowy, nie możemy tylko wypełniać poleceń wielkich UE. Nie ma w UE żadnej wspólnej polityki gospodarczej, zagranicznej czy energetycznej. Nie ma, nie było i nie będzie, bo każde państwo Unii Europejskiej ma inne położenie i inne interesy narodowe. I na nic tłumaczenia Jerzego Buzka, że reprezentował całą unię i wszystkie jej organa. - "Ja reprezentowałem na uroczystościach w Warszawie, a także w Krakowie wszystkie instytucje unijne: Radę Ministrów UE, rotacyjną hiszpańską prezydencję oraz Komisję Europejską. I w imieniu tych instytucji, a w szczególności szefów tych instytucji: Hermana Van Rompuya i Jose Barroso złożyłem wyrazy współczucia, kondolencje i wyrazy wsparcia przedstawicielom polskich władz. Oficjalnie złożyłem je na dziedzińcu na Wawelu" - powiedział PAP Buzek. Każdy wie, że Buzek to prestiżowy figurant, nic nie znacząca postać w UE, to tylko symbolika to jego stanowisko i nic ponadto. W niedzielę stolica Polski była w Krakowie a jedność unijna rozpłynęła się niczym dziecko we mgle błądzące. Takie są fakty i nic tego nie zmieni. Faktem jest też zdanie prezydenta Miedwiediewa wypowiedziane na lotnisku w Balicach już po pogrzebie: -"Stanowisko Rosji w sprawie Katynia nie uległo zmianie"
Buzek: reprezentowałem na pogrzebie wszystkie unijne instytucje 19.04. Bruksela (PAP) - Przewodniczący europarlamentu Jerzy Buzek powiedział w poniedziałek PAP, że reprezentował w Polsce na uroczystościach pogrzebowych Unię, a nie tylko PE. Ocenił, że instytucje UE złożyły Polsce i ofiarom katastrofy samolotu prezydenckiego nadzwyczajny hołd. "Ja reprezentowałem na uroczystościach w Warszawie, a także w Krakowie wszystkie instytucje unijne: Radę Ministrów UE, rotacyjną hiszpańską prezydencję oraz Komisję Europejską. I w imieniu tych instytucji, a w szczególności szefów tych instytucji: Hermana Van Rompuya i Jose Barroso złożyłem wyrazy współczucia, kondolencje i wyrazy wsparcia przedstawicielom polskich władz. Oficjalnie złożyłem je na dziedzińcu na Wawelu" - powiedział PAP Buzek. Zastrzegł, że nie chce komentować wypowiedzi czeskiego prezydenta Vaclava Klausa, który ostro skrytykował brak przedstawicieli UE i niektórych europejskich państw na uroczystościach pogrzebowych pary prezydenckiej w Krakowie. "Ale chciałbym przypomnieć, że wszystkie instytucje unijne złożyły nadzwyczajny hołd Polsce po tej tragicznej katastrofie" - powiedział. I przypomniał, że w środę w PE odbyła się "bezprecedensowa uroczystość". Podczas ponad godzinnej uroczystości eurodeputowani na stojąco wysłuchali hymnu Polski i UE, a także nazwisk ofiar katastrofy, a następnie uczcili ich pamięć minutą ciszy. "Był obecny Jose Barroso i 14 komisarzy, był obecny minister ds. europejskich Hiszpanii, byli ambasadorowie i zdecydowana większość posłów. To było niezwykłe uczczenie" - ocenił Buzek. Dodał, że delegacja PE składająca się z przewodniczącego PE i jego trzech zastępców uczestniczyła także dzień wcześniej w uroczystości w polskim Sejmie. "Tam nie było żadnej tak wysokiej delegacji, jak ta z PE" - podkreślił Buzek. Ostatecznie na uroczystości pogrzebowe Lecha i Marii Kaczyńskich do Krakowa dotarło w niedzielę 18 delegacji zagranicznych. Jose Barroso musiał odwołać udział na skutek zamknięcia przestrzeni powietrznej po wybuchu wulkanu na Islandii. Nie dotarli także przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy, sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen - wszyscy mieli lecieć tym samym samolotem, udostępnionym przez rząd Belgii. Inga Czerny
Siwy dym Takiej mgły dezinformacji jeszcze nie było i mimo że jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że media w Polsce w swej większości albo manipulują, albo kłamią wprost, albo deformują jakieś wydarzenia, to trzeba przyznać, że dopiero tragedia z 10 kwietnia 2010 pokazała pełne spektrum dezinformacyjnych możliwości (naszych?) środków przekazu posługujących się językiem polskim. Jest to sytuacja o tyle szokująca, że pojawiająca się ex post największej tragedii w dziejach powojennej Polski, tragedii bez precedensu, tragedii, która już od pierwszych godzin nasuwała nie tylko mi pytania dotyczące tego: kto za całą tą katastrofą stoi? Czy tylko Rosjanie ze specsłużb, czy też także... Polacy? Obserwacja skandalicznych zachowań rozmaitych środowisk w naszym kraju, zwłaszcza tych, które sympatie do posowieckich służb wyrażały niejednokrotnie słowem i czynem, skłania do rozważenia także współudziału ludzi znad Wisły. Pomijam w tym miejscu bezrefleksyjne oświadczenia ludzi, co z nawyku powtarzają to, co im suflują media (sądząc pewnie, że w ten sposób obiektywni jak „eksperci” TVN-u), a którzy, mam nadzieję, gdy prawda w wyjdzie na jaw, oprzytomnieją. O tym, że od początku mieliśmy do czynienia z dezinformacją, przekonuje nas nie tylko to, jak wiele z relacji dotyczących katastrofy zostało już zdementowanych, ale też to, jak wiele z materiałów publikowanych na blogach i niezależnych forach rosyjskojęzycznych – zostało potwierdzonych i – po początkowym ich wyśmiewaniu i – trafiło nawet do mediów głównego nurtu, jako materiały, których zlekceważyć czy wyszydzić „jako spiskowe” się nie da. Oczywiście nawet te materiały zostały natychmiast poddane obróbce dezinformacyjnym skrawaniem, bo gdy np. opublikowano fotografie tego kompletnego dziadostwa, które na smoleńskim lotnisku uchodziło za lampy oraz mundurowych wkręcających do nich żarówki, to i tak zaraz pojawiały się głosy, że polskim pilotom i tak takie oświetlenie, nawet jakby działało (!), nie mogło w niczym pomóc. Podobnie bagatelizowano fakt zamontowania i wymontowania dodatkowej aparatury nawigacyjnej na lotnisku na przylot Putina, twierdząc, że samolot prezydencki i tak by z niej nie skorzystał, nawet gdyby ją pozostawiono. Brakowało tylko takich ekspertyz, które by dowiodły, że Tu-154M mógł wylądować po prostu na smoleńskiej szosie i dziw że nie wylądował. Szczególnie uderzające było to (podszyte nutą szyderstwa, jak zwykle) posądzanie polskiego pilota o „ułańską fantazję”, o „szarżowanie”, o ryzykanctwo, o niedoświadczenie itd., zaś L. Kaczyńskiego (lub jednego z generałów) wprost o zmuszanie załogi do lądowania. Na poparcie przywoływano „akcję z Gruzji”, kiedy to przecież pilot, mimo sugestii Prezydenta, wylądował w zupełnie innym miejscu. Ten incydent właśnie traktowano jako „potwierdzenie” tezy, że Kaczyński nad Smoleńskiem zmuszał pilotów, bo się spieszył na uroczystości – innymi słowy, był tak szalony, że gotów był poświęcić życie blisko 100 osób, by zdążyć. Twierdzono więc, że może w Gruzji pilot się nie ugiął, lecz nad Smoleńskiem, „ze względu na Katyń”, ugiąć się musiał, bo inaczej miałby przechlapane. Tymczasem nawet zakładając, że do takich sugestii by doszło (choć wiemy już z relacji polskich prokuratorów przesłuchujących zawartość czarnej skrzynki, że ich nie było), to przecież pilot odmówiwszy lądowania właśnie ze względów bezpieczeństwa, zostałby nie tylko nagrodzony po powrocie do kraju, ale uznany w mediach za bohatera narodowego i noszony na rękach. Co więcej, Prezydenta poddano by kolejnej, jeszcze ostrzejszej niż po Gruzji krytyce, właśnie za to, że narażał tylu pasażerów samolotu na niebezpieczeństwo. Nie muszę dodawać, jak kompromitujące byłyby to komentarze. Ta mgła dezinformacji była niewspółmierna w stosunku do ilości faktograficznych materiałów z miejsca tragedii. Niektórzy z komentatorów wskazywali na analogie z 11 września 2001, ale przecież tam było tak wiele zdjęć, filmów, relacji naocznych świadków, wywiadów itd., że można było dogłębnie analizować sytuację. Jak było w Smoleńsku? Dokładnie odwrotnie. Jakieś dosłownie szczątkowe zdjęcia, rozdygotana kamera, bardzo oszczędne migawki, parę rwanych opowieści i masa spekulacji. W niedzielę rano, gdy słuchałem audycji M. Olejnik z udziałem polityków, to, co typowe, z oburzeniem odnosili się oni do wszystkich tych, co mają czelność doszukiwać się jakichś sprawców tej katastrofy (nawet Z. Romaszewski się bardzo irytował), ale przy okazji przyznawali, iż Rosjanie otoczyli kordonem tajemniczości tę katastrofę, choć polscy politycy z pełnym zrozumieniem i takim lekkim uśmiechem tłumaczyli to posowieckimi, standardowymi procedurami obowiązującymi „w takich sytuacjach”. Wyglądało więc na to, że skoro Ruscy są u siebie, to mają prawo zaprowadzać swoje porządki w związku z tragedią polskiej elity politycznej i intelektualnej. I już. Dziurę informacyjną zaczęto więc naprędce zapełniać dezami o „ułańskiej fantazji” i „nieodpowiedzialności”, jak też wspomnieniami o Parze Prezydenckiej i wielu zacnych osobach, poległych 10 kwietnia, kierując uwagę Polaków na żałobę ogólnonarodową (nawiasem mówiąc, ciało Prezydenta znaleziono, jak wyczytałem po godz. 16-tej, tymczasem Komorowski już po dwóch godzinach od katastrofy „poczuł się p/o prezydenta”). Gorączkowo przypominano, iż nie należy - „skoro nie dysponujemy pełnymi danymi” - pospiesznie i „w sposób nieuzasadniony” stawiać tez dotyczących przyczyn katastrofy – co naturalnie nie przeszkadzało ekspertom zapewniać nas, że to na pewno był tylko i wyłącznie nieszczęśliwy wypadek. Straszny, tragiczny, ale „po prostu” wypadek. Z marszu też zaczęto od czci i wiary odsądzać tych, co drążyli okoliczności „wypadku” i porównywać ich z ludźmi, co posądzali amerykańskie służby o przygotowanie zamachów terrorystycznych na WTC. Tymczasem o ile „spiskowa teoria” dotycząca WTC była kompletnie niewiarygodna, o tyle udział rosyjskich służb w spowodowaniu katastrofy smoleńskiej - jak najbardziej prawdopodobny, jeśli nie wprost pewny (powodów do całej tej akcji wymieniano w debacie wokół przyczyn katastrofy bardzo wiele). Przy tych animozjach, jakie Putin oraz jego ludzie, żywili do proamerykańskiej i antyimperialnej polityki Kaczyńskiego, do polskich aspiracji, by w naszym kraju – dla celów bezpieczeństwa narodowego i terytorialnego - były instalacje i wojska USA, do sprzeciwu wobec gazowych szantaży i budowy NordStream, do wsparcia dla niepodległościowych ruchów na terenie byłych republik sowieckich itd. - można rzec, że Kaczyński i jego środowisko „aż się prosili” o nauczkę ze strony Moskwy. A w jakiż inny sposób Kreml udziela nauczki, jak nie za pomocą takiego terroru, że kamień na kamieniu nie zostaje? Teraz, widząc, jak silny jest nurt „prorosyjski” w naszych mediach – wykluczający jakiekolwiek próby dochodzenia prawdy (innej niż ta, którą w coraz to nowych wariantach serwuje Moskwa) o tej katastrofie, zastanawiam się, czy nie znajdzie się w naszym kraju ktoś, kto w końcu powie z odwagą charakterystyczną dla agenta obcego mocarstwa: „a jeśli nawet stoją za tym rosyjskie specsłużby, to właśnie dobrze, że to zrobiły, bo w ten sposób rozwiązały wiele naszych problemów”. FYM
Grecy wściekli na swój rząd: "Przyjęcie pomocy od MFW to hańba" Choć decyzja o przyjęciu przez Grecję pomocy finansowej od krajów strefy euro i Międzynarodowego Funduszu Walutowego jeszcze oficjalnie nie zapadła, grecki premier Papandreu jest atakowany ze wszystkich stron za to, że rozważa oficjalne zwrócenie się o nią - pisze "Guardian" W piątek premier Jeorjos Papandreu powiedział, że jego rząd przygotowuje się do zaciągnięcia międzynarodowej pożyczki, choć - jak zaznaczył - jej uruchomienie "zależy od interesów kraju". Na reakcję nie trzeba było długo czekać - część opinii publicznej, gazet i politycznej opozycji odpowiedziała furią i atakami na rząd socjalistów. - Wczorajszy dzień był upokarzający dla Grecji i Europy. Nie macie mandatu społecznego na to, aby pozwolić MFW na wejście do Grecji - powiedział w parlamencie Alexis Tsipras z lewicowej partii Syriza. Pomoc dla Grecji może wynieść w sumie 45 mld euro - pożyczki wartej 30 mld euro udzielą kraje strefy euro, pozostałe 15 mld euro dostarczy właśnie MFW. I właśnie udział funduszu najbardziej rozwścieczył Greków. "Oddali klucze do kraju w ręce MFW" - napisał na pierwszej stronie prawicowy dziennik "Eleftheros Typos". Gazeta pisze, że pomoc od MFW będzie oznaczała koniec gospodarczej suwerenności Grecji. Część gazet wpada w podobny ton: "Biedna Grecjo, znowu wpadłaś w ręce obcokrajowców" - lamentuje lewicowa gazeta "Avriani". - Premier trzymał w rękach pistolet od MFW, który sam wystrzelił - tak decyzję o prawdopodobnym przyjęciu pożyczki od funduszu skwitował Antonis Samaras, lider Nowej Demokracji - konserwatywnej partii, która wcześniej rządziła krajem, a dziś jest główną siłą opozycyjną. Szybko doczekał się ostrej riposty ze strony premiera. - Proszę nie żartować. Zaangażowanie się MFW w sprawy Grecji to efekt sytuacji, do którego doprowadziła nas Nowa Demokracja - ostro odparował Papandreu. "WSJ": Korupcja doprowadziła do greckiego kryzysu - Największym problemem Grecji jest systemowa korupcja - mówił tuż po objęciu urzędu premiera Jeorios Papandreu. I choć greckie władze ogłosiły, że zrobią wszystko, aby ją ograniczyć, łapówkarstwo pozostaje główną przyczyną greckiego kryzysu, na którym gospodarka każdego roku traci miliardy euro - pisze "Wall Street Journal" Z badań waszyngtońskiego Instytutu Brookings wynika, że łapówki, patronaty i inne formy korupcji są jedną z głównych przyczyn rosnącego zadłużenia Grecji. Według badań przez to Grecja każdego roku traci przynajmniej 20 milionów euro, czyli przynajmniej 8 proc. produktu krajowego brutto.
Korupcja zwiększa deficyt Badania, które zostaną opublikowane za kilka tygodni, pokazują korelację między korupcją a deficytem i poziomem zadłużenia w 40 krajach świata. Wskazują, że oprócz Grecji korupcja w UE mocno wpłynęła na fatalną sytuację finansów publicznych we Włoszech, w mniejszym zakresie na Hiszpanię i Portugalię. Brookings informuje, że w ostatnich pięciu latach deficyt budżetowy Grecji wyniósł średnio 6,5 proc. PKB, w ubiegłym roku wyniósł zaś 13 proc. "Gdyby sektor publiczny Grecji był tak czysty i przejrzysty jak w Szwecji czy Holandii, Grecja w ciągu ostatniej dekady mogłaby regularnie notować nadwyżkę budżetową" - czytamy w badaniu. Analitycy Brookings dodają, że Grecji wystarczyłoby zredukowanie korupcji do poziomu Hiszpanii (gdzie problem także występuje), aby deficyt budżetowy w ciągu ostatnich pięciu lat zmniejszył się do poziomu 4 proc. PKB. W rankingu Banku Światowego Grecja zajmuje ostatnie miejsce w strefie euro pod względem kontroli korupcji, w rankingu Transparency International grupującym wszystkie kraje UE także jest na ostatnim miejscu, które dzieli razem z Bułgarią i Rumunią.
Dla Greków łapówka to norma Według raportu TI opublikowanego miesiąc temu przynajmniej 13,5 proc. greckich rodzin zapłaciło łapówkę. Co bardziej szokujące - średnie koszty łapówki na rodzinę wyniosły 1355 euro. Jak wskazuje studium, Grecy płacą praktycznie za wszystko: za zdobycie prawa jazdy, dostanie się na wizytę do lekarza, pozwolenie na budowę. Najgorsze jest jednak to, że na korupcję w Grecji panuje głęboko zakorzenione przyzwolenie społeczne. - Problemem jest to, że w Grecji nie mamy wykształconych podstaw kultury społeczeństwa obywatelskiego. W Grecji przestrzeganie prawa i reguł jest traktowane jako hańba. Jeśli przestrzegasz prawa, ludzie powiedzą, że jesteś głupi - komentuje prof. Stavros Katsios z Ionian University. Poważnym problemem w Grecji jest też słaby i przeżarty korupcją system ściągania podatków. - Grecy nie płacą przynajmniej jednej czwartej wszystkich należnych podatków - mówi Friedrich Schneider, ekonomista z austriackiego uniwersytetu w Linz. Dzieje się tak, ponieważ Grecy masowo płacą łapówki inspektorom podatkowym. - Dzielisz się wartością swojego podatku z inspektorem i dostajesz zniżkę - mówi. Jeden z przedstawicieli greckiego rządu mówi nawet, że niektóre miejscowe firmy opracowały system o roboczej nazwie "4-4-2". Jeśli wartość podatku wynosi 10 tys. euro, firma płaci 4 tys. inspektorowi, 4 tys. zatrzymuje dla siebie, a państwu w formie podatku płaci 2 tys. euro. Jak pisze "WSJ", to dobrze tłumaczy, czemu w kraju zamieszkanym przez 11 mln ludzi, tylko 15 tys. zgłosiło w ubiegłym roku dochody wyższe niż 100 tys. euro. W czwartek Grecja zwróciła się do Komisji Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego o rozpoczęcie rozmów, które mają doprowadzić do udzielenia pomocy finansowej dla tego pogrążonego w długach kraju.
1 stycznia Estonia wejdzie do strefy euro W połowie maja Komisja Europejska da Estonii zielone światło na wprowadzenie wspólnej europejskiej waluty. Bałtycki tygrys wprowadzi u siebie nową walutę 1 stycznia 2011 roku i będzie 17. członkiem strefy euro
- Jeśli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego, 12 maja Komisja Europejska wyda pozytywną opinię na temat przystąpienia do strefy euro - powiedział w rozmowie z portalem EurActiv wysoki rangą przedstawiciel UE. Także tego dnia Komisja Europejska planuje opublikować "Raport konwergencji". - To będzie dzień zacieśnienia współpracy i prawdopodobnie początek stopniowego rozszerzania strefy euro - powiedział w środę Olli Rehn, unijny komisarz ds. polityki gospodarczej i ekonomicznej. Już w marcu Komisja Europejska wyrażała się pozytywnie o estońskim planie ożywienia gospodarczego. - Władze Estonii wprowadziły w ubiegłym roku konsolidację finansów publicznych, która pomogła jej po ciężkim kryzysie wyjść na prostą - chwalą nadbałtycki kraj unijni urzędnicy. I rzeczywiście, Estończycy najmocniej strzegą poziomu deficytu sektora wydatków publicznych, który nie może przekroczyć poziomu 3 proc. PKB, dopuszczalnego przez UE dla krajów strefy euro. W ubiegłym roku deficyt Estonii wyniósł ok. 2,6 proc., w 2010 roku ma spaść do poziomu 2,2 proc. PKB, a w 2011 - 2,0 proc. Eksperci wskazują, że największym problemem Estonii jest inflacja, która jest znacznie wyższa niż dopuszczalny dla strefy euro limit 2 proc. W 2008 roku ceny w Estonii wzrosły aż o 10,6 proc. Wskazuje się na to, że inflacja była efektem szybkiego wzrostu gospodarczego, który stał się udziałem Estonii po wstąpieniu do UE w 2004 roku. Paradoksalnie, jedynym pozytywnym skutkiem kryzysu było wyhamowanie inflacji, która w ubiegłym roku wyniosła tylko 0,2 proc. i oczekuje się, że w najbliższych latach pozostanie na niskim poziomie. Obok Łotwy i Litwy światowy kryzys gospodarczy najbardziej dał się we znaki Estonii. W ubiegłym roku gospodarka tego kraju skurczyła się o 14 proc. - nadbałtycka republika pierwszy wzrost PKB od ponad 2 lat zanotowała dopiero w IV kwartale ubiegłego roku.
Dobrze obstawili zmiany cen na giełdzie i zarobili w zeszłym roku... 25,3 mld dol. Jak podał magazyn finansowy "AR Absolute Return+Alpha", w zeszłym roku szefowie 25 największych funduszy inwestycyjnych typu hedge zainkasowali łącznie 25,3 mld dolarów zarobku, dwa razy więcej, niż w 2008 r. Jak podał magazyn finansowy "AR Absolute Return+Alpha", w zeszłym roku szefowie 25 największych funduszy inwestycyjnych typu hedge zainkasowali łącznie 25,3 mld dolarów zarobku, dwa razy więcej, niż w 2008 r. Rekordzistą jest szef funduszu Appaloosa Management, niejaki David Tepper, który obstawił odbicie od dna amerykańskich banków i koncernu AIG, inkasując dzięki temu 4 mld dol. wypłaty. Inni nie byli gorsi. George Soros, szef funduszu Soros Fund Management, wypłacił sobie 3,3 mld dol. zysku, James Simmons z funduszu Renaissance Technologies podpisał czek na 2,5 mld dol., zaś John Paulson, właściciel funduszu Paulson & Co, który w 2007 r. zarobił 3,7 mld dol., w zeszłym roku włożył sobie do kieszeni 2,4 mld dolarów. Kwota 25,3 mld. dol., którą wypłacili sobie szefowie funduszy, to tylko drobna część zarządzanego przez nich majątku, który branżowy magazyn podsumował na 1,3 biliona dolarów. John Paulson od piątku jest w blasku jupiterów nie tylko w związku z bajońskimi zarobkami, ale też ze względu na powiązania z aferą banku inwestycyjnego Goldman Sachs Amerykańska komisja papierów wartościowych i giełd (SEC) złożyła do sądu precedensowy pozew przeciwko Goldmanowi, oskarżając go o oszukiwanie klientów w czasie kryzysu finansowego. Śledztwo SEC wykazało, że Goldman Sachs w 2007 r. wciskał klientom tzw. CDO's, czyli ryzykowne papiery dłużne, stworzone na podstawie zaciąganych przez Amerykanów kredytów hipotecznych. Okazały się one bezwartościowe i klienci Goldmana stracili zainwestowane w CDO's pieniądze. Według SEC menedżerowie banku zataili przed klientami, którym sprzedawali papiery, że w tym samym czasie, gdy klienci kupowali CDO's, duże fundusze hedgingowe (m.in. właśnie fundusz Paulson & Co, który miał współpracować z Goldmanem przy tworzeniu tych produktów) grały na obniżenie ceny tych papierów. SEC, który oskarżył Goldmana, nie znalazł jednocześnie dowodów, by oskarżyć szefów funduszu Paulson & Co, który zarobił kilka miliardów dolarów, obstawiając spadki "wyprodukowanego" wspólnie z Goldmanem papieru
Rabobank: Merill Lynch oszukiwał tak samo jak Goldman Sachs Holenderski bank przyznał, że został oszukany przez Merill Lynch w ten sam sposób jak oskarżony w piątek bank Goldman Sachs oszukiwał swoich klientów W wysłanym piątek liście do Sądu Najwyższego w Nowym Jorku prawnicy Rabobanku napisali, że Merill Lynch sprzedał holenderskiemu bankowi instrumenty finansowe CDO (collateralized debt obligation) oparte o pożyczki hipoteczne, nie podał jednak informacji o związanym z tym ryzyku. Merill Lynch, będący obecnie częścią Bank of America sprzedał obligacje dłużne o nazwie Norma CDO Ltd warte 1,5 miliarda dolarów. Rabobank uważa, że w tym samym czasie, gdy zainwestował w CDO, Merill utrzymywał kontakty z klientami, którzy grali na obniżenie wartości tych papierów. Holenderski bank twierdzi, że na całej inwestycji stracił 45 mln dolarów i zwrotu takiej sumy domaga się jej zwrotu od Merill Lynch. Rabobank złożył pozew do sądu w tej sprawie przeciw Merill Lynch już w ubiegłym roku. Amerykański bank nie uznał pozwu twierdząc, że Rabobank dokładnie wiedział o ryzyku związanym z inwestowaniem w CDO. Amerykańska Komisja Nadzoru Finansowego i Giełd SEC na razie odmówiła komentarza w sprawie. - To tylko wierzchołek góry lodowej w sprawie, w której Goldman Sachs i inne wielkie banki obstawiały przeciw swoim klientom inwestującym w CDO - mówi Jon Pickhardt, adwokat z kancelarii Quinn Emanuel Urquhart & Hedges reprezentującej Rabobank.
Jak przytulić 3,7 miliarda dolarów, czyli niewiniątka z funduszy hedgingowych Wyobraźmy sobie, że jakiś polski bank stworzył produkt strukturyzowany, który ma zarabiać, np. na wzroście ceny pewnej grupy giełdowych spółek. W tworzeniu tego produktu pomaga fundusz inwestycyjny, który tak dobiera spółki, by włożyć do „struktury” jak najgorszy chłam. Bank udaje, że tego nie widzi i wciska klientom „strukturę”, obiecując krociowe zyski. Kiedy inwestorów-jeleni jest już wystarczająco dużo, fundusz kupuje opcję, która pozwoli mu zarobić na spadkach cen akcji włożonych do „struktury”. Dodatkowo fundusz chwieje akcjami w taki sposób, by wywołać panikę na rynku - im cena akcji niższa, tym zysk funduszu większy. Inwestorzy namówieni przez bank tracą wszystkie pieniądze. Kryminał? Skandal? Coś niemożliwego do przeprowadzania na poważnym, cywilizowanym rynku kapitałowym? Cóż, w piątek amerykańska komisja papierów wartościowych i giełd (SEC) złożyła do sądu precedensowy pozew przeciwko bankowi inwestycyjnemu Goldman Sachs, oskarżając go o takie właśnie oszukiwanie klientów w czasie kryzysu finansowego. Goldman w 2007 r. wciskał klientom tzw. CDO, czyli papiery dłużne, stworzone na podstawie zaciąganych przez Amerykanów kredytów hipotecznych (CDO - collateralized debt obligation). Okazały się one bezwartościowe i klienci Goldmana stracili zainwestowane w CDO pieniądze. Według SEC bank nie podawał klientom pełnych informacji o ryzyku jakie wiąże się z inwestycją. Menedżerowie Goldmana wiedzieli, że w tym samym czasie, gdy klienci kupowali CDO (nota bene nadano im kuszącą nazwę Abacus), fundusz hedgingowy Paulson & Co, który podobno współpracował z Goldmanem przy tworzeniu Abacusa, grał na obniżenie ceny tych papierów. Klienci Goldmana nie mieli więc prawa zarobić, a Paulson & Co zgarnął miliardy. Goldman Sachs całkiem słusznie dostaje po głowie od nadzoru, ale sianem wykręcił się fundusz, który - jak wiele na to wskazuje - miał wiele wspólnego z całą aferą. SEC ogłosił, że nie znalazł dowodów, by oskarżyć szefów funduszu, choć podobno Paulson & Co brał udział w konstruowaniu CDO-sów lub przynajmniej w dobieraniu do nich odpowiednio „toksycznych” aktywów. Wychodzi na to, że właściciel Paulson & Co, niejaki John Paulson (na zdjęciu obok), jest niewinną owieczką, która całkiem przypadkiem znalazła się tam, gdzie robią się pieniądze. Tak się składa, że ostatnio magazyn finansowy „AR Absolute Return+Alpha” policzył ile w zeszłym roku zarobiły tuzy z funduszy hedgingowych. Otóż szefowie 25 największych funduszy tego typu zainkasowali łącznie drobne 25,3 mld dolarów, dwa razy więcej, niż w 2008 r. Rekordzistą jest szef funduszu Appaloosa Management, niejaki David Tepper, który obstawił odbicie od dna amerykańskich banków i koncernu AIG, inkasując dzięki temu 4 mld dol. wypłaty. George Soros, szef funduszu Soros Fund Management, wypłacił sobie 3,3 mld dol premii, James Simmons z funduszu Renaissance Technologies odebrał czek na 2,5 mld dol., zaś wspomniany John Paulson, który w 2007 r. zarobił 3,7 mld dol., w zeszłym roku miał chyba słabe dni, bo zainkasował drobne 2,4 mld dolarów.Te 25,3 mld. dol., które wypłacili sobie szefowie funduszy, to oczywiście tylko mała część zarządzanego przez nich majątku, który branżowy magazyn podsumował na 1,3 biliona dolarów. I oczywiście byłoby krzywdzące, gdyby powiedzieć, że wypłacone szefom funduszy premie są konsekwencją nieetycznych działań. Ba, sam Paulson & Co oświadczył, że czuje się głęboko zraniony posądzeniami, że ma coś wspólnego ze złymi ludźmi z Goldmana. Fundusz zaprzeczył, że był sponsorem lub inicjatorem programu CDO Abacus. Zapewnił, że jedynie nabywał zabezpieczenia kredytowe od Goldmana, ale nie zajmował się ich marketingiem. Ściema? A może rzeczywiście Paulson po prostu pojawił się we właściwym czasie tam, gdzie z nieba leciały dolary?
Bukowski: na rosyjskich lotniskach panuje bałagan Znany sowiecki dysydent Władimir Bukowski dziwi się, że strona rosyjska przed zakończeniem śledztwa w sprawie katastrofy Tu-154M w Smoleńsku zrzuca winę na pilota samolotu. - „Bardak” to najlepsze określenie tego, co dzieje się na rosyjskich lotniskach. Totalny chaos, niekompetencja, nieporządek, zły stan techniczny sprzętu. Być może oni byli źle przygotowani do przyjmowania samolotów w takich warunkach pogodowych. Pewien rosyjski inżynier, były szef lotniska Moskwa-Wnukowo, umieścił w Internecie analizę, w której dowodzi, że wieża mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, że mgła jest aż tak gęsta. Wieża mogła więc na przykład podać złe współrzędne, źle pokierować pilotów - uważa Bukowski. Bukowski odrzuca jednocześnie teorie spiskowe zgodnie z którymi za katastrofą Tu-154M mogły stać rosyjskie władze. - Sam fakt, że reżym Putina skorzystał na katastrofie – wszyscy wiemy, że na pokładzie byli najważniejsi polscy krytycy Kremla – nie oznacza, że to jego robota. Apeluję więc o cierpliwość. Dajmy działać ekspertom - podkreśla. Bukowski twierdzi również, że prezydent Kaczyński nie powinien był lecieć do Katynia. - To, że kilka dni wcześniej był tam spolegliwy wobec Kremla Tusk, nie dziwiło mnie, ale Kaczyński... Kreml nie przeprosił za masakrę waszych oficerów i, co ważniejsze, nie przekazał wam dokumentów z postsowieckich archiwów dotyczących zbrodni katyńskiej, na których tak bardzo wam zależy. Nie ujawnił nazwisk winnych masakry, nie chce wznowić śledztwa. Czyli nie dał wam nic oprócz kilku gładkich, ogólnych stwierdzeń na polsko-rosyjskich uroczystościach w Katyniu 7 kwietnia - twierdzi Bukowski. Jego zdaniem przemówienie Putina podczas uroczystości w Katyniu 7 kwietnia było złe: - Mówił niemal wyłącznie o „totalitarnym reżymie", o „totalitaryzmie”. Nie bardzo było jednak wiadomo właściwie, który ma na myśli. Czy komunizm, czy też może narodowy socjalizm. A może oba. Raz tylko wspomniał o „stalinowskich represjach”. Ogólna myśl była jednak taka, że wszystkich nas mordowali, że wszyscy byliśmy ofiarami, więc teraz już właściwie nie ma już o co się spierać. Każdy, kto myśli inaczej, jest oszołomem. To była bardzo przebiegle napisana mowa. Wiele osób musiało nad nią długo pracować. Dziwię się, że tylu Polaków się na to nabrało. Bukowski nie spodziewa się, by po katastrofie w Smoleńsku stosunki polsko-rosyjskie poprawiły się. - Ekscytowanie się tym, że rosyjskie władze po prostu zachowują się normalnie, wydaje mi się nieporozumieniem. Przypomina mi to stary sowiecki dowcip. Pewien człowiek opowiada: „Spotkałem Lenina, spojrzał na mnie, odwrócił się i poszedł. A przecież mógł mnie zabić!". Problemy w relacjach obu państw, rozbieżne interesy, pozostaną. Rosja Putina uważa Polskę za część swojej strefy wpływów. Strefy utraconej, ale którą warto byłoby odzyskać. To stały, żelazny kierunek polityki tego reżymu. To, że na rosyjskim terytorium zginęło stu Polaków, tego kierunku nie zmieni. Władcom Kremla może być przykro, mogą czuć się nieswojo, bo przecież cały świat – choć nie mówi tego głośno – podejrzewa, że maczali w tym palce. Może więc teraz będą dla Polaków mili. Może powstrzymają się przez jakiś czas od agresywnych stwierdzeń i gestów wobec Polski. Niech Polacy nie dadzą się jednak zwieść. Liczą się czyny, a nie gesty - zauważa.
"Rzeczpospolita", arb
Zmiana nocna i dzienna Piszę ten felieton w trzecim dniu żałoby narodowej, podczas której nie wypada ani niczego dociekać zbyt dociekliwie, ani spekulować zbyt śmiało, bo przede wszystkim wypada „być razem”, palić lampki, wzdychać, pławić się we „wspólnocie” i poddawać rozrzewniającemu poczuciu nie tylko powszechnej, ale przede wszystkim – własnej dobroci i wielkoduszności. Czyż w przeciwnym razie panu wicemarszałkowi Stefanowi Niesiołowskiemu nie zbuntowałoby się przynajmniej pióro podczas wpisywania się do księgi kondolencyjnej w Pałacu Namiestnikowskim? Czy w przeciwnym razie pan red. Jacek Żakowski byłby do tego stopnia przepełniony bólem podczas zapalania lampek na Krakowskim Przedmieściu? Nawet były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa wspaniałomyślnie wszystko prezydentowi Kaczyńskiemu przebaczył. Czegóż chcieć więcej? Ale – jak śpiewał Wojciech Młynarski – „miewamy często głupie sny, ale potem się budzimy i...” – i wszystko wraca do stanu poprzedniego, a może nawet gorszego niż poprzedni. Czyż nie było tak, kiedy skończyła się żałoba po śmierci Jana Pawła II? Jedyne, co okazało się trwałe, to SMS-y, którymi „młodzi” nauczyli się „skrzykiwać”, żeby albo na polecenie pani red. Justyny Pochanke komponować dywany z zapalonych lampek, wzruszać się i w ogóle, albo na polecenie anonimowych dobroczyńców ludzkości chować babciom dowody i głosować na Platformę Obywatelską. Trening podczas żałoby po papieżu okazał się nadzwyczaj przydatny w zupełnie innych okolicznościach. Jak się okazuje, każda okazja jest dobra, a już nagła śmierć prezydenta w katastrofie, w której zginęła również liczna grupa wysokich dygnitarzy państwowych, to prawdziwy dar losu, który nie zdarza się przecież codziennie. W takich momentach z jednej strony niezwykle liczy się refleks, podobnie jak z drugiej – zwrócenie uwagi opinii ku sprawom ostatecznym, wzniosłym i eschatologicznym, jako że człowiek z głową w chmurach prawie na pewno nie zauważy plączących mu się pod nogami szczurów, które dzięki temu bez żadnych przeszkód pozałatwiają sobie w międzyczasie swoje szczurze sprawy. Taka to ci podwójna socjotechnika. A ponieważ żałoba sprzyja również rozpamiętywaniu tego, co to niby se ne vrati, to wracam sobie myślami do słynnej nocnej zmiany 4 czerwca 1992 roku, kiedy to świeżo wykreowany przez polityczny konwentykl na premiera Waldemar Pawlak, w obecności prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy i innych osobistości, m.in. Donalda Tuska, na głos przepowiadał sobie zadania do jakich został powołany: „potem po powołaniu, składam podziękowanie. Sytuacja jest dramatyczna, wniosek o MSW, MON. I czyszczę sobie UOP. I tutaj mam wolną rękę, panie prezydencie?” Wprawdzie prezydent naszego państwa Lech Wałęsa potwierdził Waldemarowi Pawlakowi, że ma „wolną rękę”, ale już wtedy było wiadomo, że Lech Wałęsa zawsze jest „za, a nawet przeciw”, więc z tą wolną ręką było tak, że szefem MSW i UOP póki co został Andrzej Milczanowski, ale już w lipcu 1992 roku ustąpił tam miejsca Jerzemu Koniecznemu. Wszystko bowiem odbywało się pod naciskiem konieczności, którą najtrafniej scharakteryzował prezydent naszego państwa Lech Wałęsa: „wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli”, to znaczy – co już wyszperali w kartotekach. No a teraz – podobnie. Prezydent Lech Kaczyński, który zgodnie z ustawą miał opublikować „Aneks” do raportu o rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych, zainicjował nowelizację, która przez Trybunał Konstytucyjny została uznana za sprzeczną z konstytucją, wskutek czego przestała istnieć podstawa prawna ewentualnego ujawnienia tego dokumentu. W tej sytuacji pozostał on tajemnicą prezydenta, no i oczywiście – osób, które go sporządziły – budząc szaloną ciekawość nie tylko funkcjonariuszy, ale przede wszystkim - konfidentów rozwiązanych WSI. Ciekawość nie wolną od pewnego jaskółczego niepokoju, zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, które jak wiadomo, nie są wolne od rozmaitych zasadzek. Dopiero na tym tle można wyobrazić sobie, jaki kamień spadł z wielu gorejących serc na wiadomość o upadku prezydenckiego samolotu, którego nie przeżył nie tylko prezydent, ale i szef Kancelarii, szef BBN, prezes IPN. W tej sytuacji silne wzruszenie wielu pogrążonych w żałobie mogło być autentyczne również z tego powodu. Z obfitości serca usta mówią, toteż nic dziwnego, że pełniący od soboty 10 kwietnia obowiązki prezydenta pan marszałek Bronisław Komorowski, powierzając panu Jackowi Michałowskiemu obowiązki szefa Kancelarii Prezydenta wyraził nadzieję, że zostanie on zaakceptowany „przez wszystkich, którzy mają jakieś nadzieje, albo i interesy ulokowane w Kancelarii Prezydenta”. I słusznie, bo wyobraźmy sobie tylko, co by się działo, gdyby na przykład przez kogoś ważnego, kto z Kancelarią Prezydenta wiąże nadzieje, albo zamierza ulokować tam jakieś interesy, pan Jacek Michałowski nie został zaakceptowany? Widać, że pan marszałek Komorowski, w odróżnieniu od pana Waldemara Pawlaka, lepiej zdaje sobie sprawę z istniejących ograniczeń zewnętrznych znamion władzy i nawet nie robi sobie złudzeń, co do „wolnej ręki”. Ale bo też nasza młoda demokracja przez te 18 lat, jakie upłynęły od „nocnej zmiany”, zdążyła już dojrzeć, co w dzisiejszych czasach na ogół łączy się z bezpowrotną utratą niewinności. SM
Spisek – czy przypadek? W to, że katastrofa Tu-154M nad Smoleńskiem była wynikiem zamachu nie wierzę. Nie dlatego, że jest to technicznie niemożliwe – bo możliwe jest. I to na dwa sposoby: zamontowanie w Warszawie (przez ludzi z b. WSI) urządzenia, które po np. wypuszczeniu podwozia blokowałoby np. lotki – albo elektroniczne zakłócenie sygnału wysokości samolotu – wtedy przez Rosjan, oczywiście. Bo nie jest na razie wyjaśnione, jakim cudem potężny samolot, mający urządzenie ostrzegające przed zbliżeniem do ziemi, znalazł się kilkanaście metrów nad ziemia już na kilometr przed pasem startowym? Mimo, że kontrola go o tym ostrzegała! Nie wiadomo dlaczego aresztowano przy tym kontrolerów. W Polsce zresztą po katastrofie kolejowej też się aresztuje dróżników i innych – a przynajmniej: aresztowało – by nikt nie wpływał na ich zeznania. Może w Rosji też. Mimo wszystko na miejscu polskich członków komisji upewniłby, się, czy przedstawiani im kontrolerzy to rzeczywiście ci, którzy pełnili wtedy służbę... Mimo tych wątpliwości: ja w to nie wierzę. Nie dlatego, bym oceniał b. WSI i b. KGB jako służby pełne ludzi o chrześcijańskiej etyce – ale po prostu wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby coś takiego wyszło na jaw. W szczególności przy hipotezie drugiej, czyli „śladzie rosyjskim”. Już za czasów Breżniewa wysocy funkcjonariusze KGB uciekali na zachód i zdradzali tam rozmaite tajemnice. O takim czymś musiałoby wiedzieć kilkanaście osób. Każda z nich, gdyby zwiała na Zachód i zdradziła sprawę mogłaby liczyć na co najmniej $5 milionów i program ochrony świadka. A skutki wyjścia czegoś takiego na jaw byłyby porażające i katastrofalne dla Federacji Rosyjskiej, a na pewno dla jej aktualnej administracji. Więc w to nie wierzę. Trochę bardziej prawdopodobny jest „ślad polski”. To mogłaby teoretycznie zrobić jedna osoba – o odpowiedniej wiedzy i kwalifikacjach. Jednak wtedy zostałby wśród szczątków maszyny jakiś ślad takiego urządzenia.... Tak więc: absolutnie nie wierzę – ale... poczekajmy na efekty prac komisji. Słyszałem w polskiej TV JE Donalda Tuska, że zawartość „czarnych skrzynek” zostanie podana do publicznej wiadomości. Otóż: w tej sytuacji trzeba je opublikować – choćby zawierały elementy drastyczne i kompromitujące. W takiej sprawie nie powinien pozostać cień wątpliwości. Z góry mówię, że jeśli te taśmy ujawnia, że śp. Lech Kaczyński czy ktokolwiek nalegał na pilota, by ten lądował – lub też, że pilot powiedział: „To ryzykowne – ale spróbujemy!” - to tylko podwyższy w moich oczach ocenę tych ludzi. Prezydent też powinien czasem ryzykować swoim życiem. Jeśli uznał, że sprawa jest tego warta... Czym innym jest wiara w spisek, który miałby spowodować, że ogromna większość głów państw z Zachodu nie przyleciała na pogrzeb śp. Marii i Lecha Kaczyńskich – mimo, że przyjazd zapowiadali. Trudno powiedzieć, na ile przyczyną była obawa przed uszkodzeniem samolotu przez pył wulkaniczny (oczywiście: kompletnie bezpodstawna!), a na ile ów właśnie spisek zmontowany przez „naszych” federastów, mających przecież świetne kontakty we wszystkich państwach Zachodu – ale przekonany jestem, że gdy IM nie udało się storpedować idei pochówku prezydenckiej pary na Wawelu, to przez swoich wysłanników intrygowali gdzie trzeba, by przyjazdy zostały odwołane. Na pewno jednak w wielu przypadkach przyczyną były po prostu obawy służb chroniących VIP-y najwyższego szczebla – przed „niepotrzebnym ryzykiem”. A czy ja uważam, że pp. Kaczyńscy powinni byli spocząć na Wawelu? Odpowiadam: to nie moja sprawa! Ani Wawel nie należy do mnie, ani ja nie należę do rodziny Kaczyńskich – więc dlaczego miałbym się w tej sprawie wypowiadać???? jako kto? Gdybym miał zadecydować za JEm. Ks Stanisława kard. Dziwisza, to powiedziałbym: „NIE! - podobnie jak w 1935 poparłbym ks. Adama kard. Sapiehę, gdy odmówił pochowania tamże – śp. Józefa Piłsudskiego. Na szczęście zajmuję się czym innym i takich decyzyj podejmować nie muszę... A wszystkim, którzy w tej sprawie gardłują, przypominam: to sprawa między zarządzającymi Wawelem a rodziną Kaczyńskich. Reszta – ze mną włącznie – po prostu musi przyjąć do wiadomości Ich decyzję. I tyle... JKM
Katastrofa nad Smoleńskiem: spisek – czy przypadek? O tym pisałem w kilku miejscach. W „TeMI” tak: W to, że katastrofa Tu-154M nad Smoleńskiem była wynikiem zamachu – nie wierzę. Nie dlatego, że jest to technicznie niemożliwe – bo możliwe jest. I to na dwa sposoby: zamontowanie w Warszawie (przez ludzi z b. WSI) urządzenia, które po np. wypuszczeniu podwozia blokowałoby np. lotki – albo elektroniczne zakłócenie sygnału wysokości samolotu – wtedy przez Rosjan, oczywiście. Ja w to nie wierzę nie dlatego, bym oceniał b. WSI i b. KGB jako służby pełne ludzi o chrześcijańskiej etyce, niezdolnych do takiego czynu – ale po prostu wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby coś takiego wyszło na jaw. W szczególności przy hipotezie drugiej, czyli „śladzie rosyjskim”. Już za czasów Leonida Breżniewa wysocy funkcjonariusze KGB uciekali na zachód i zdradzali tam rozmaite tajemnice. O takim czymś musiałoby wiedzieć kilkanaście osób. Każda z nich, gdyby zwiała na Zachód i zdradziła sprawę mogłaby liczyć na co najmniej $5 milionów i program ochrony świadka. A skutki wyjścia czegoś takiego na jaw byłyby porażające i katastrofalne dla Federacji Rosyjskiej, a na pewno dla jej aktualnej administracji. Więc w to nie wierzę. Trochę bardziej prawdopodobny jest „ślad polski”. To mogłaby teoretycznie zrobić jedna osoba – o odpowiedniej wiedzy i kwalifikacjach. Jednak wtedy zostałby wśród szczątków maszyny jakiś ślad takiego urządzenia....Tak więc: absolutnie nie wierzę – ale... poczekajmy na efekty prac komisji. Słyszałem w polskiej TV JE Donalda Tuska, że zawartość „czarnych skrzynek” zostanie podana do publicznej wiadomości. Otóż: w tej sytuacji trzeba je opublikować – choćby zawierały elementy drastyczne i kompromitujące (? Jakie??). W takiej sprawie nie powinien pozostać cień wątpliwości”. Tu jeszcze wyjaśnię. Słowa: „Ni ch*ja tiebie!” na tym filmiku wypowiada niewątpliwie właściciel kamerki do funkcjonariusza, który chciał mu ją odebrać... Nie wierzę też w to, co podaje {księciu}: „Autor filmu, który zapewne już wszyscy wiedzieli, Andrzej Mendierej, któremu wbito nóż w okolicach Kijowa 15-IV-2010 roku został przewieziony w tragicznym stanie do szpitala w Kijowie, gdzie 16 kwietnia dwóch nieznanych ludzi odłączyło mu respirator. I po raz kolejny wbito mu 3 razy nóż. Mendierej zmarł o 15.03 czasu moskiewskiego 16 kwietnia 2010 roku. Ale oczywiście jest to przypadek wg ROSYJSKIEGO RZĄDU”. Nie wierzę dlatego, że gdyby to robiło FSB czy dowolna służba zdolna do przeprowadzenia takiej operacji, to nie wbijałoby noża, tylko facet by zniknął i śladu by po nim nie zostało, a już na pewno nie trafiłby do szpitala – pomijam to, że nie chodziłby zdrowy między 10.tym, a 15.tym IV. W Sieć można wpisać dowolną bujdę – a zaraz setka ludzi ją powieli... Tak, jak istnieją „fakty medialne”, tak istnieją i „fakty sieciowe”. Gdyby to była prawda... o, to by był niemal dowód na „rosyjski ślad”! Aha: znalazłem chyba pierwowzór tej informacji: „Он был убит Фильм, который уже zepewne каждый...”. Autor tego rzekomo rosyjskiego doniesienia nie znał dobrze rosyjskiego, więc wstawił słowo... polskie. Być może zrobił to Ukrainiec – bo twierdził, że ów „Andrzej Mendierej” został zamordowany nie w Kijowie, lecz w Mińsku. Widziałem kiedyś przeróbkę banknotu 1-dolarowego na 100-dolarowy: fałszerz zamiast "ONE” wstawił „STO” - i... zdołał ten banknot puścić w obieg! Tu chyba jest to samo. Przechodząc do problemu symulacji. Nauka rozwija się tak: bierzemy dane wyjściowe, stawiamy hipotezę, symulujemy proces, potem porównujemy to, co zaszło w rzeczywistości z tym, co przewidział model matematyczny. Symulacja służy weryfikacji modelu! Sprawdzeniu teorii. I tylko temu. Nikt natomiast nie zakładał (jak to mam miejsce dziś – i z czym walczę), że skoro symulacja dała jakiś wynik, to właśnie jest tak, jak mówi symulator!!!! Oczywiście można zakładać, że skoro sto razy efekt symulacji był zgodny z rzeczywistym, to i sto pierwszy raz też będzie. Cóż: gdy klient podchodzi do kasjera i sięga do kieszeni to z symulacji wynika, że będzie to książeczka czekowa. Ale jeśli na tej podstawie zapewnimy kasjera, że tak będzie, to może się on naciąć – bo tym razem może to być pistolet. Co do pyłów... Rozumowanie: „Pyły muszą opadać - bo gdyby nie opadały, a wiatry podnosiłyby z ziemi nowe pyłu, to po jakimś czasie atmosfera składałaby się z samych pyłów” jest oczywiście bezbłędne – i typowe dla cybernetyków. My nie widzimy sensu w prowadzeniu jakichkolwiek badań, zatrudnianiu ekspertów, mierzeniu czy te pyły opadają – bo to rozumowanie dowodzi, że opadać muszą. Kropka. Nie musimy wiedzieć, z czego się pyl składa, jaki ma ciężar właściwy, ile go jest... Po co? Jest takie zadanie: z miasta A do miasta B wyjeżdża pociąg jadący 40 km/h; z B do A wyjeżdża w tej samej chwili drugi pociąg – z szybkością 60 km/h. Tory od A do B to prosta linia o długości 1000 km. Jednocześnie z B do A wylatuje samolot, leci tak długo, aż spotka pociąg z miasta A; wtedy zawraca (zakładamy, że robi to momentalnie) i leci tak długo aż spotka pociąg z B, zawraca... i tak sobie wahadłowo lata z szybkością 500 km/h aż do momentu, gdy pociągi się spotkają. Ile kilometrów przeleci samolot? Każdy matematyk łatwo skonstruuje wzór pokazujący kolejne spotkania samolotu z pociągiem, skonstruuje odpowiedni szereg i policzy jego granicę. Jednak rozwiązanie jest prostsze. Pociągi spotkają się po 10 godzinach, więc samolot przeleci 5000 km. Dziecko z trzeciej klasy może to zadanie rozwiązać. Nawet łatwiej – bo do głowy mu nie przyjdzie liczenie granicy szeregu... Nasza cywilizacja cierpi na nadmiar wiedzy. Używamy potężnych narzędzi – zamiast wpadać na pomysły. Np. słynne Twierdzenie Fermata zostało ponoć udowodnione – ale dowód liczy kilkaset stron i bez komputera nikt go nie rozumie. Tymczasem śp. Piotr Fermat znalazł dowód, który zmieściłby się na kartce papieru – ale nie na marginesie książki, która czytał... i nie chciało Mu się wstać. Do dziś tego prostego dowodu nikt nie znalazł... Ale skoro ci eksperci już są i robili jakieś badania, a z nich wynikło, że ten pył się gdzieś tam unosi przez jakiś czas – to trzeba zadać pytanie: »...i samoloty jakoś się przez warstwę tego „aerozolu” przebijają?« Dziękuję. Koniec dyskusji. Reszta poruszanych przez PT Komentatorów tematów – jutro. Albo jeszcze później. JKM
Spór o odznaczenia, IPN i doradców prezydenta Nowe kierownictwo Kancelarii Prezydenta odwleka nadanie orderów przyznanych przez Lecha Kaczyńskiego. Zamieszanie wokół odznaczeń przyznanych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a niewręczonych z powodu jego tragicznej śmierci, utrudnia współpracę między starymi pracownikami Kancelarii Prezydenta a Jackiem Michałowskim, p. o. szefa Kancelarii Prezydenta od 10 kwietnia (w miejsce zmarłego w katastrofie Władysława Stasiaka).Tuż po tragedii pod Smoleńskiem nowe kierownictwo odwołało przynajmniej dwie uroczystości wręczenia odznaczeń, głównie Krzyży Zasługi. Mieli je wręczać doradcy Lecha Kaczyńskiego: Tadeusz Wrona 12 kwietnia w Poznaniu i Michał Dworczyk 13 kwietnia w Nowym Sączu. Sprawy nie chcą komentować.– My, doradcy, podjęliśmy wspólną decyzję, że nie będziemy się wypowiadać do czasu zakończenia ostatnich uroczystości żałobnych – mówi Dworczyk. – Najgorsze jest to, że uroczystości były zapowiedziane, a odznaczeni byli zaproszeni – mówi „Rz” jeden z pracowników Kancelarii Prezydenta. – Michałowski dopiero obejmował obowiązki. Miał polecenie zapewnienia sprawnego funkcjonowania i niepodejmowania jątrzących decyzji – odpowiada osoba z otoczenia Bronisława Komorowskiego, który jako p. o. prezydenta mianował Michałowskiego. Wręczenie Krzyży Zasługi przez doradców Lecha Kaczyńskiego zostało odwołane także dlatego, że według interpretacji nowych władz ich praca w Kancelarii zakończyła się wraz ze śmiercią głowy państwa. – W umowach mieli zapisane, że zostały zawarte na czas pełnienia funkcji prezydenta przez Lecha Kaczyńskiego – mówi pracownik Kancelarii. – W umowie jest też sformułowanie, że obowiązuje ona przez czas kadencji, czyli do zaprzysiężenia nowego prezydenta – zauważa jeden z doradców. Już dwa dni po katastrofie doradcy zostali poinformowani, że umowy wygasły, a pracownicy działu kadr mieli przygotować ich świadectwa pracy. – Teraz powiedziano im, że z powodów humanitarnych zostaną podpisane nowe umowy na kilka tygodni – mówi nasz informator. Inną decyzją Michałowskiego było wstrzymanie się z wręczeniem najwyższych odznaczeń byłym działaczom opozycji demokratycznej. Uroczystości planowano na 3 maja i 31 sierpnia. Byli opozycjoniści zostali o nich poinformowani. – Usłyszałem, że będę w bardzo dobrym towarzystwie – mówi jeden. Według informacji „Rz” szef gabinetu Lecha Kaczyńskiego Maciej Łopiński zaproponował Michałowskiemu, by wręczyć te, które były już całkowicie zatwierdzone. – Michałowski miał mu powiedzieć, żeby zostawić tę sprawę nowemu prezydentowi – mówi nasz informator. Łopiński nie chciał komentować, tłumacząc to udziałem w pogrzebach. Nowy szef Kancelarii zaś uspokaja. – Ordery, które prezydent Kaczyński podpisał, będą wręczone. W przypadku niepodpisanych decyzji będziemy badać sprawę – powiedział „Rz”. Także Bronisław Komorowski jako p. o. głowy państwa musi podjąć decyzję w sprawie kilku ustaw i nowelizacji starych, do których nie zdążył się odnieść Lech Kaczyński. Np. o IPN. Kilkudziesięciu wykładowców akademickich zaapelowało do Komorowskiego: „Zwracamy się do pana marszałka Bronisława Komorowskiego pełniącego funkcję prezydenta RP o spełnienie woli prezydenta Lecha Kaczyńskiego i zawetowanie nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, a posłów PO o przyjęcie tego weta”. Inny apel, tym razem do wszystkich sił politycznych, ogłosiło wczoraj Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia, Opola, Częstochowy i Zielonej Góry: „Apelujemy o głęboką refleksję i umiar. Trauma po tragedii pod Smoleńskiem powinna zmusić nas wszystkich do poważnego zastanowienia o organizacji naszego Państwa, priorytetach i dalekosiężnych celach. Tylko wtedy ta straszna ofiara uzyska dobroczynną moc sprawczą, zgodnie z jej historycznym wymiarem i kontekstem”.
Wojciech Wybranowski
NAUKOWCY PRZECIW NOWELIZACJI USTAWY O IPN Nie może być tak, że domagamy się od Rosjan i władz Federacji Rosyjskiej prawdy o Katyniu, a prawdy o naszej historii najnowszej nie chcemy poznać, co więcej, chcemy ją ukryć. Dramat smoleński – ofiara życia elity Polaków - domaga się ponownego przemyślenia decyzji o nowelizacji ustawy o IPN.Poznań, 19.04.2010 Apel do Marszałka Sejmu RP i Parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej w sprawie nowelizacji Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej W obliczu dramatu pod Smoleńskiem i jego już dziś widocznego symbolicznego znaczenia dla polskich losów i jego roli w przewartościowywaniu postaw Polaków ponownie zwracamy się do Parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej, zwłaszcza wywodzących się z nurtu solidarnościowego, o przemyślenie decyzji o nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Wszak dla odkrywania prawdy o losach Polaków i polskiej historii życie swoje oddali Prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński i ostatni Prezydent II Rzeczypospolitej Ryszard Kaczorowski. Przez pamięć dla Ich zasług, dla zasług i dokonań Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej profesora Janusza Kurtyki, który bardzo boleśnie odczuwał nowy kształt ustawy, głęboko się z tą nowelizacją nie zgadzając, przez pamięć o Rzeczniku Praw Obywatelskich doktorze Januszu Kochanowskim, który również nie akceptował zmian wprowadzanych nowelizacją i przygotowywał jej zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego – odrzućcie tę nowelizację. Przez pamięć dla tych Osób nadzwyczajnie zasłużonych dla odkrywania prawdy o polskiej historii i tradycji, a także przez pamięć o Annie Walentynowicz, legendzie „Solidarności”, która najpiękniej i najszlachetniej uosabiała idee solidarności i prawdy, które doprowadziły nas do wolnej Polski - zwracamy się do Pana Marszałka Bronisława Komorowskiego, pełniącego funkcję Prezydenta RP, o spełnienie woli Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i zawetowanie nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, a posłów Platformy Obywatelskiej o przyjęcie tego weta. Ten gest jest potrzebny Polsce i Polakom jako wyrażenie woli budowania życia narodowego i państwowego w naszej Ojczyźnie na prawdzie i może być aktem ponownego nawiązania więzi ideowej obozu wolnej Polski, niezależnie od różnic politycznych i programowych. Nie może być tak, że domagamy się od Rosjan i władz Federacji Rosyjskiej prawdy o Katyniu, a prawdy o naszej historii najnowszej nie chcemy poznać, co więcej, chcemy ją ukryć. Dramat smoleński – ofiara życia elity Polaków - domaga się ponownego przemyślenia decyzji o nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej - jej zmiany. I o to gorąco apelujemy.
Lista sygnatariuszy
prof. dr hab. Andrzej Adamski AGH Kraków
prof. dr hab. Stanisław Alexandrowicz UMK
mgr Przemysław Alexandrowicz Prezes KIK Poznań
mgr Krystyna Andrzejewska UAM Przew. KZ NSZZ „S”
prof. dr hab. Emilia Andrzejewska-Golec UMed. Łódź
prof. dr hab. Marek Andrzejewski Uniwer. Szcz.
dr Róża Antkowiak UAM
prof. dr hab. Wiesław Antkowiak UAM
prof. dr hab. Józef Arno Włodarski UGdański
doc. dr Olgierd Baehr
dr hab. Michał Banaszak UAM
mgr inż. Józef Bancewicz Politechnika Poznańska
dr Lidia Banowska UAM
Marek Banowski Poznań
prof. dr hab. Marek Kazimierz Barański historyk UKSW
Artur Bazak - redaktor "Teologii Politycznej"
mgr inż. Krzysztof Bąk
dr Maria Bąk UAM
prof. dr hab. Jacek Błażewicz Politechnika Poznańska
mgr Barbara Błażewicz Poznań
prof. dr hab. Krystyna Boczoń UMed Poznań
prof. dr hab. Władysław Boczoń UAM
ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz UAM
prof. dr hab. Sławomir Bralewski Uniwer. Łódzki
prof. dr hab. Piotr Briks Uniwer. Szcz.
dr hab. Mariusz Bryl UAM
prof. dr hab. Władysława Bryła UMC Prof. dr hab. Wojciech Święcicki PAN Poznań
mgr Jan Bryła Lublin
prof. dr hab. Mieczysław Ciosek UGdański
dr Elżbieta Czarniewska UAM
prof. dr hab. Janusz Czebreszuk UAM
prof. dr hab. Jacek Dabert UAM
prof. dr hab. Magdalena Danielewiczowa UW
prof. dr hab. Małgorzata Dąbrowska Uniwer. Łódzki
prof. dr hab. Urszula Dąmbska-Prokop UJ
Artur Dmochowski, twórca TVP Historia
prof. dr hab. Kazimierz Dopierała UAM
prof. dr hab. Jan Tadeusz Duda AGH Kraków
mgr Lidia Dudziak Poznań
prof. dr hab. Edward Dutkiewicz UAM
prof. dr hab. Maria Dutkiewicz UAM
prof. dr hab. Krzysztof Dybciak UKSW Warszawa
mgr Katarzyna Dybciak filolog Warszawa
prof. Dr hab. Katarzyna Dybeł UJ
prof. dr hab. Maria Dzielska UJ
dr Tadeusz Dziuba
prof. dr hab. Roman Dzwonkowski KUL
Leszek Elektorowicz literat Kraków
prof. dr hab. Wojciech Fałkowski UW
prof. dr hab. Jerzy Fedorowski UAM
prof. dr hab. Tomasz Gąsowski UJ
dr Teresa Gertig Pozna Dr hab. inż. Ryszard Golański AGH Kraków
prof. dr hab. Janusz Gołaś AGH Kraków
inż. Jerzy Grabus
Krystyna Grabus
prof. dr hab. Maria Grynia Uniwer. Przyrodniczy Poznań
prof. dr hab. Witold Grzebisz Uprzrodniczy Poznań
prof. dr hab. Halina Grzmiel-Tylutki UJ
dr Jolanta Hajdasz Wyż. Szkoła Umiej. Społ. Poznań
prof. dr inż. Stanisław Harasimowicz URoln. Kraków
Prof. dr hab. Dorota Heck UWr
Mgr Witold Hendrysiak Warszawa
prof. dr hab. Zofia Hryniewiecka-Szyfter UAM
prof. dr hab. Henryk Hudzik UAM
prof. dr hab. Romuald Huszcza UJ i UW
prof. dr hab. Zbigniew Jacyna-Onyszkiwicz UAM
dr hab. Jarosław Jagieła Akademia im. Jana Długosza Częstochowa
mgr Urszula Jagieła psycholog Częstochowa
prof. dr hab. Stanisława Janas AGH Kraków
mgr Wojciech Janik Wiceprz. Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „S”
prof. dr hab. Jarosław Jarzewicz UAM
prof. dr hab. Leszek S. Jankiewicz Skierniewice
prof. dr hab. Dobrochna Jankowska UAM
prof. dr hab. Artur Jarmołowicz UAM
prof. dr hab. Tomasz Jasiński UAM
prof. dr hab. Andrzej Jeleński Instytut Technol. Materiałów Elektronicznych Warszawa
dr hab. Anna Jędrzejkiewicz UW
dr hab. Tadeusz Jan Jopek UAM
prof. dr hab. Piotr Juszkiewicz UAM
dr Józef Kapusta Instytut Biotechnologii i Antybiotyków Warszawa
prof. dr hab. Janusz Kawecki Pol. Krak.
prof. dr hab. Tadeusz Kaźmierczak Kraków
prof. dr hab. Andrzej Kaźmierski UAM
prof. dr hab. Aleksandra Kochańska-Dziurowicz
prof. dr hab. Krzysztof Koehler UKSW Ignatianum
prof. dr hab. Andrzej Kołodziejczyk AGH Kraków
prof. dr hab. Maria Korytowska UJ
prof. dr hab. Adam Korytowski AGH
prof. dr hab. Aleksander Kośko UAM
mgr Maria Kośko Poznań
prof. dr hab. Edmund Kozal Uniwer. Przyrod. Poznań
prof. dr hab. Henryka Kramarz Uniwersytet Pedagogiczny Kraków
prof. dr hab. Marek Kraska UAM
dr Henryk Krzyżanowski UAM
dr Dariusz Kucharski UAM – Stowarzyszenie Warsztaty Idei
mgr Hanna Kucharska Poznań
dr Katarzyna Kulińska PAN Poznań
doc. dr hab. Tadeusz Kuliński PAN Poznań
prof. dr hab. Miłowit Kuniński UJ
dr Agnieszka Kurnik WSFP Kraków
prof. dr hab. Stanisław Kuta AGH Kraków
prof. dr hab. Jerzy Kwaśniewski UW
dr Krystyna Laskowicz
prof. dr hab. Wacław Leszczyński U Przyr. Wrocław doctor honoris causa
prof. dr hab. Ignacy Lewandowski UAM
mgr Maria Lewandowska Poznań
Bernard Ładysz
prof. dr hab. Leokadia Ładysz
prof. dr Paweł Łączkowski Poznań
dr Maria Łączkowska UAM
prof. dr hab. Andrzej Maciejewski UAM
prof. dr hab. Jan Makarewicz UAM
prof. dr hab. Franciszek Makurat UGdański
prof. dr hab. Wiara Małdżieva UMK
prof. dr hab. Małgorzata Mańka, czł. koresp. PAN, UPrzyr. Poznań
prof. dr hab. Jerzy Marcinek Uniwersytet Przyrodniczy Poznań
prof. dr hab. Michał Mierzejewski UWroc.
dr Bożena Mikołajczak UAM
prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak UAM
Zdzisław Mikołajczak Poznań
Barbara Mikołajczak Poznań
Zdzisław Mikołajczak Poznań
prof. dr hab. Wacław Leszczyński U Przyr. Wrocław doctor honoris causa
Prof. dr hab. Krzysztof Moliński University of Life Sciences Poznań
prof. dr hab. Grzegorz Musiał UAM
dr hab. Kazimierz Napiórkowski UW
prof. dr hab. Elżbieta Nowicka UAM
prof. dr hab. Kazimierz Nowosielski UGdański
prof. dr hab. Radosław Okulicz-Kozaryn UAM
prof. dr hab. Mirosława Ołdakowska-Kuflowa KUL
dr hab., inż. Zbigniew Oniszczuk Pol.Rzesz
prof. dr hab. Grzegorz Opala ŚUM Katowice
Władysław Opiat Poznań
prof. dr hab. Jan Paradysz Uniwersytet Ekonomiczny Poznań
prof. dr hab. Stanislaw Paszkowski Uniwersytet Przyrodniczy Poznań
Ryszard Piasek filmowiec-dokumentalista Poznań
dr Danuta Piekarz UJ
mgr inż. Andrzej Pieńkowski
mgr inż. Maria Pieńkowska
dr hab. Barbara Piłacińska UAM
dr Ryszard Piotrowicz UAM
Wanda Plucińska Poznań
prof. dr hab. Jan Prokop czł. koresp. PAU
dr hab. Jan Prostko-Prostyński UAM
prof. dr hab. Bożena Górczyńskla-Przybyłowicz UAM
prof. dr hab. Andrzej Przyłębski UAM
dr Jacek Radomski UAM
dr hab. inż. Jan Radon URoln. Kraków
prof. dr hab. Jacek Rajchel AGH Kraków
prof. dr hab. Włodzimierz Rajda URol. Kraków
dr Wiesław Ratajczak UAM
prof. dr hab. Jerzy Rebeta KUL
prof. dr hab. Tadeusz Rorat Instytut Genetyki Roślin PAN
prof. dr hab. Grzegorz Rosiński UAM
dr Lech Różański Poznań
prof. dr hab. Urszula Rychlewskas UAM
prof. dr hab. Alina Rynio KUL
prof dr hab. Wojciech Rypniewski PAN Poznań
prof. dr hab. Jan Sadowski UAM
prof. dr hab. Karol Sauerland UW
prof. dr hab. Zdzisław Smorąg członek PAN
prof. dr hab. Jerzy Sosnowski URol. Kraków
prof. dr hab. Piotr Stalmaszczyk Uniwer. Łódzki
prof. dr hab. Agata Stankowska-Kozyra UAM
prof. dr hab. Anna Stankowska UAM
prof. dr hab. Wojciech Stankowski UAM
prof. dr hab. Kazimierz Stępczak UAM
prof. dr hab. Eugeniusz Szcześniak UAM
prof. dr hab. Wojciech Suchocki UAM
prof. dr hab. Maria Surma PAN Poznań
prof. dr hab. Barbara Surowska UW
prof. dr hab. Krystyna Urszula Szcześniak UGdański
prof. dr hab. Roman Szulc UMed. Poznań
prof. dr hab. Zofia Szweykowska-Kulińska UAM
prof. dr hab. Henryk Szydłowski UAM
dr Aleksandra Świercz Poznań
mgr Karol Świercz Poznań
prof. dr hab. Wojciech Święcicki PAN Poznań
prof. dr hab. Kazimierz Świrydowicz UAM
mgr Teresa Świrydowicz
dr Jerzy Targalski historyk
prof. dr Ewa Thompson University Rice Houston
prof. dr hab. Artur Timofiejew UMCS
prof. dr hab. Kazimierz Tobolski UAM
prof. dr hab. Lech Torliński Uniwersytet Medyczny Poznań
prof. dr hab. Kazimierz Trzęsicki UBiałystok
prof. dr hab. Andrzej Urbaniak Politechnika Poznańska
prof. dr hab. Maciej Urbanowski UJ
prof. dr. Ryszard Vorbrich UAM
prof. dr hab. Jadwiga Wajszczuk UW
prof. dr hab. Barbara Walna UAM
prof. dr hab. Andrzej Waśko UJ
dr hab. Krzysztof Weiss Sekr. Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność”
prof. dr hab. Elżbieta Wesołowska UAM
prof. dr hab. Przemysław Wojtaszek UAM
prof. dr hab. Józef Wysocki
prof. dr hab. Zygmunt Zagórski UAM
prof. dr hab. Kazimierz Zakrzewski PŁódzka
prof. dr hab. Stefan Zawadzki UAM
prof. dr hab. Renata Zawirska-Wojtasiak UPrzyr. Poznań
mgr inż. Tomasz Zdziebkowski
prof. dr hab. Zofia Zielińska Uniwer. Warszawski
prof. dr hab. Maria Ziółek UAM
mgr Ewa Zygarłowska Baranowo
mgr Jerzy Zygarłowicz Baranowo
dr Andrzej Żak
doc. dr hab. Ewa Żelazna Uniw. Technologiczno-Przyrodniczy Bydgoszcz
prof. dr hab. Jerzy Żyżyński UW
dr Szczepan Cofta UMed. Poznań
dr Mirosław Boruta UP Kraków
Karol Szyguła Poznań
dr inż. Andrzej Pawuła Poznań
dr Anna Kasprzyk Poznań
dr Henryk Kasprzyk Poznań
mgr Alicja Kasprzyk Poznań
mgr Joanna Kasprzyk Poznań
mgr Dorota Zdziebkowska Poznań
mgr Zbigniew Czerwiński Poznań
dr Piotr Meteniowski UAM
dr Ryszard Piotrowicz UAM
Maria Przybylska UAM
Maciej Szulc Poznań
dr Witold Starnawski UKSW Warszaw
dr Jerzy Gizella wyk. Ak.
mgr Wiesław Zdziabek Poznań
Marek Stanisz URzeszow.
mgr inż. Jerzy Ciesielski Swadzim k. Poznania
dr Adam Babula UAM
inż. Grzegorz Wiśniewski Gorzów Wkp.
mgr Bogumiła Szymańska Suchy Las k. Poznania
dr Barbara Peplińska UAM
Przemysław Markowski – radny M. Poznania
Małgorzata Łośko Poznań
Barbara Napieralska Poznań
Agata Ławniczak publicysta, wykładowca, reżyser
Piotr Walerych Kiekrz k. Poznania
Katarzyna Walerych Kiekrz
Joanna Walerych Kiekrz
Weronika Walerych Kiekrz
Anna Łukianowicz Poznań
Andrzej Łukianowicz Poznań
Wiktor Łukianowicz Poznań
inż. Kazimierz Zygmanowski Przeźmierowo k. Poznania
Ludwika Zygmanowska Przeźmierowo
dr inż. Jeremi Rychlewski PPoz.
dr Stefan Wiertlewski UAM
dr Szymon Krzywda UAM
dr hab. Piotr Robakowski Univ. Of Life Sciences Poznań
mgr Barbara Nowak Przeźmierowo k. Poznania
Krystyna Liminowicz Poznań
Ryszard Liminowicz Poznań
Maria Walerych Poznań
Bogdan Walerych Poznań
Marta Kluczyńska stud. Lubniewice
mgr Leszek Jędras Puszczykowo
mgr Jędrzej Jędras Poznań
mgr Magdalena Jędras Puszczykowo
mgr Józef Pachowicz Poznań
mgr Urszula Pregiel-Pachowicz Poznań
dr Dawid Tatarkiewicz AWF Poznań
mgr Emanuela Tatarkiewicz doktorant UAM
mgr Paweł Kochański Poznan
Katarzyna Dziamara-Kochańska Poznań
Wojciech Kochański Poznań
Dorota Kochańska Poznań
Lesław Dziamara Zawiszyce
Maria Dziamara Zawiszyce
mgr Anna Dziamara Kędzierzyn-Koźle
mgr Ryszard Ryszewski Poznań
mgr Artur Bądkowski Poznań
mgr Agnieszka Wiciak Poznań
Mariola Arseńczuk Gniezno
mgr inż. Andrzej Arseńczuk Gniezno
mgr Tomasz Kostecki Poznań
mgr Bartosz Dziamara Zawiszyce
Iwona Radke Drawno
Paweł Radke Drawno
dr Danuta Leszczyńska Pol. Wrocł.
mgr Łukasz Mazurkiewicz Poznań
inż. Grzegorz Jedlikowski Kicin
mgr Dorota Gołębska tłumacz Warszawa
mgr Jacek Gołębski Warszawa
dr Julian Srebrny UW
dr Teresa Jerzak-Gierszewska UAM
dr Elzbieta Leszczynska UAM
mgr Ewa Rychlewska Poznań
Elżbieta Bratkowska-Gołaszewska Uniw. Technologiczno-Przyrodniczy Bydgoszcz
dr inż. Maria Sapor AGH Kraków
dr Krystyna Śmietało Uniw. Białystok
dr inż. Stanisław Kwaśniowski PWroc.
dr inż. Maciej Pokora PAN Warszawa
lek. Izabela Kucharska Żnin
Jadwiga Walocha Gorzów Wkp.
dr inż. Andrzej Rylski Rzeszów
mgr Wiesław Sagan Legnica
dr inż. Andrzej Kotyński UMed. Łódź
mgr inż. Jerzy Dudek Kraków
mgr Ireneusz Pieszyński Łódź
mgr Mirosława Śledzińska AWF Gdańsk
dr inż. Ludwik Szaro URoln. Kraków
dr inż. Marcin Piszczek Uniw. Roln. Kraków
dr Bogusław Misterkiewicz Pol. Radomska
dr Andrzej Kaczmarski Instytut Zaawansowanych Technol. Wytwarzania Kraków
mgr Wojciech Janik Poznań Z-ca Przew. Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność”
mgr inż. Kazimierz Kucharski Żnin
mgr Janusz Jagiełka Przeźmierowo
mgr inż. Marcin Jagiełka Przeźmierowo
mgr Danuta Kotyńska-Brancewicz Łódź
dr inż. Z. Żółkiewicz KZS Kraków
mgr Andrzej Pępek UGdański
Paweł Makurat student UGdański
Elzbieta Tomasińska UGdański
dr inż. Jacek Duda Pol. Lublin
Roman Pająk urzędnik Gdańsk
dr Marian J. Surma UMed. Łódź
Anna Niedziela Poznań
dr inż. Józef Czajka Pol.Rzesz.
dr inż. Alicja Mieszkowicz-Rolka Pol.Rzesz.
dr inż. Leszek Rolka Pol.Rzesz.
Barbara Rosenkiewicz UGdański
Dorota Juchnicka Białystok
dr inż. Tadeusz Skowronek AGH Kraków
mgr inż. Zdzisław Świątkowski Poznań
mgr inż. Krzysztof Pacanowski Warszawa
inż. Aleksandra Wiśniewska UWarmińsko-Mazurski Olsztyn
Jerzy Jarosz Imielin
dr inż. Iwona Oprzędkiewicz AGH Kraków
dr Aleksandra Wagner AGH Kraków
mgr Wojciech Błażek Prezes KIK Gdańsk
dr Magdalena Błażek UGdański
dr inż. Andrzej Skowroński AGH Kraków
mgr Władysław Marcinkiewicz UMK
dr inż. Jerzy Karczewski AGH Kraków
mgr inż. Tadeusz Kolenda PGdańska
mgr inż. Stanisław Jaskólski Zielona Góra
mgr Grażyna Jaskólska Zielona Góra
mgr Jan Martini artysta muzyk Poznań
mgr Celina Monikowska-Martini Poznań
dr Mieczysław Kłeczek UWrocławski
dr Monika Tokarzewska Toruń
Kazimierz Kunisz NSZZ „Solidarność” Uniw. W Kielcach
Halina Czesnar PWarszawa
dr Wilhelm Czapliński AGH Kraków
mgr Mikołaj Pietraszak Dmowski Puszczykowo
dr inż. Bogdan Galiński Warszawa
dr nauk med. Wojciech Żebrowski Szczecin
J. Kowalczyk Radom
dr Danuta Kowalczyk Radom
dr Alfons Brzeziński Poznań
Jolanta Antokolska Trójmiasto
Piotr Korycki dziennikarz Calgary Kanada
mgr Michał Dąbski archeolog Warszawa
dr inż. Roman Rumian AGH Kraków
dr inż. Paweł J. Rajda AGH Kraków
dr inż. Jerzy Kasperek AGH Kraków
dr inż. Ryszard Wosz AGH Kraków
dr Jacek. Z. Górnikiewicz Białystok
drr Jacek Pulikowski PPoznańska
dr Jariosław Gzyl UAM
mgr inż. Romuald Kołudzinski-Stobbe Warszawa
Stanisław Antkowiak Poznań
Zdzisław Elgert Stalowa Wola
Andrzej Lustych Stalowa Wola
mgr Jacek Borzęcki dziennikarz Przemyśl
Andrzej Ilow architekt Wrocław
dr inż. Jerzy Kral AGH Kraków
mgr inż. Marian Bączkowski Radom
dr Edward Kusior AGH Kraków
dr inż. Tadeusz Habdank Wojewódzki Kraków
mgr Marek Morawski Kraków
mgr inż. Andrzej Stok AGH Kraków
mgr Januariusz Bicki Bydgoszcz
mgr Maria Bicka Bydgoszcz
dr Wojciech Pawnik AGH Kraków
dr inż. Maria Walczak PŁódzka
dr inż. Jerzy Chruściel PŁódzka
dr inż. Marian Perlikowski PŁódzka
dr inż. Andrzej Żeligowski PŁódzka
dr inż. Krzysztof Januszkiewicz PŁódzka
mgr Teresa Januszkiewicz PŁódzka
dr inż. Jerzy Narkiewicz-Jodko PWarszawska
20.04.2010:
prof. dr hab. Barbara Marczuk UJ
prof. dr hab. Bożena Chołuj Uw i UViadrina we Frankfurcie
prof. dr hab. Witold Maciejewski UAM i SWPS
prof. dr hab. Jan Kęsik UWrocławski
prof. dr hab. Kaszuba UWrocławski
mgr Ewa Wiśniewska pedagog Gorzów Wkp.
Inż. Grzegorz Wiśniewski Gorzów Kwp.
Aleksandra Wiśniewska Licealistka Gorzów Wkp.
Karolina Wiśniewska Maturzystka Gorzów Wkp.
prof. dr hab. Janina Milewska AGH Kraków
prof. dr hab. Zbigniew Broda U Przyrodn. Poznań
Prof. dr hab. Zenon Woźnica U Przyrodn. Poznań
Prof. dr hab. Czesław Muśnicki U nrzyrodn. Poznań
Prof. dr hab. Irena Małecka U Przyrodn. Poznań
Prof. dr hab. Kryszak U Przyrodn. Poznań
Prof. dr hab. Jan Kryszak U Przyrodn. Poznań
prof. dr hab. Stanisław Kozłowski U Przyrodn. Poznań
10 KWIETNIA 2010 - ZAMACH STANU Przejęcie obowiązków Prezydenta dokonało się z rażącym naruszeniem przepisów Konstytucji. Biorąc pod uwagę całokształt okoliczności wydarzeń z tragicznego 10 kwietnia 2010, uzasadnionym jest podejrzenie, iż doszło w Polsce do faktycznego zamachu stanu z uzurpacją władzy Prezydenta przez Marszałka Sejmu RP. Marszałek Sejmu RP, Bronisław Komorowski przejął obowiązki Prezydenta na mocy art. 131 pkt. 2 Konstytucji, który enumeratywnie wylicza przypadki objęcia przez Marszałka Sejmu obowiązków Prezydenta. Należą do nich:
1) śmierć Prezydenta Rzeczypospolitej,
2) zrzeczenie się urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej,
3) stwierdzenie nieważności wyboru Prezydenta Rzeczypospolitej lub innych przyczyn nieobjęcia urzędu po wyborze,
4) uznanie przez Zgromadzenie Narodowe trwałej niezdolności Prezydenta Rzeczypospolitej do sprawowania urzędu ze względu na stan zdrowia, uchwałą podjętą większością co najmniej 2/3 głosów ustawowej liczby członków Zgromadzenia Narodowego,
5) złożenie Prezydenta Rzeczypospolitej z urzędu orzeczeniem Trybunału Stanu.
Przejęcie obowiązków przez Marszałka Sejmu zostało ogłoszone publicznie dn. 10 kwietnia 2010 około południa. Pierwsze czynności faktyczne dokonane na mocy upoważnień od Marszałka Sejmu pełniącego obowiązki Prezydenta RP (m.in. ogłoszenie żałoby narodowe) zostały wykonane przed godziną 14. W czasie, w którym Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski formalnie i faktycznie przejmował obowiązki Prezydenta RP na mocy art. 131 pkt. 2 Konstytucji RP nie nastąpiło jeszcze formalne stwierdzenie zgonu Prezydenta Rzeczypospolitej, Jego Ekscelencji Lecha Kaczyńskiego. Zarówno z litery, jak i z ducha prawa (panował wtedy jeszcze ogromny chaos informacyjny i pojawiały się sprzeczne informacje o osobach, które mogły przeżyć katastrofę lotniczą w Smoleńsku) Pan Prezydent Kaczyński był w tych godzinach osobą zaginioną. Przejmowanie obowiązków Prezydenta przez Marszałka Sejmu w przypadku czasowej niemożliwości sprawowania urzędu (a za taki przypadek wobec zamkniętego katalogu przyczyn z art. 131 pkt.2 należy uznać zaginięcie Prezydenta) reguluje art. 131 pkt. 1 Konstytucji RP. Przytaczam brzmienie tegoż artykułu, zd. 2 i następne: „Gdy Prezydent Rzeczypospolitej nie jest w stanie zawiadomić Marszałka Sejmu o niemożności sprawowania urzędu, wówczas o stwierdzeniu przeszkody w sprawowaniu urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej rozstrzyga Trybunał Konstytucyjny na wniosek Marszałka Sejmu. W razie uznania przejściowej niemożności sprawowania urzędu przez Prezydenta Rzeczypospolitej Trybunał Konstytucyjny powierza Marszałkowi Sejmu tymczasowe wykonywanie obowiązków Prezydenta Rzeczypospolitej” Należy przy tym nadmienić, że nie miała miejsca okoliczność z art. 30 par. 1 Kodeksu Cywilnego, gdzie jest uregulowana możliwość uznania za zmarłego uczestnika m.in. podróży powietrznej. Przytoczony przepis wymaga bowiem upływu 6 miesięcy od daty katastrofy. Pierwsze informacje o zidentyfikowaniu ciała Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego pojawiły się dopiero w sobotę wieczorem. Reasumując, przejęcie obowiązków Prezydenta dokonało się z rażącym naruszeniem przepisów Konstytucji, stanowiąc delikt konstytucyjny. Biorąc pod uwagę całokształt okoliczności wydarzeń z tragicznego 10 kwietnia 2010, uzasadnionym jest podejrzenie, iż doszło w Polsce do faktycznego zamachu stanu z uzurpacją władzy Prezydenta przez Marszałka Sejmu RP. Krzysztof Skalski
WYBORY PREZYDENCKIE 20 CZERWCA Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zdecydował, że wybory prezydenckie odbędą się 20 czerwca. Ewentualna druga tura została zaplanowana na 4 lipca - informuje telewizja Polsat News za agencją Reuters. Początkowo wybory miały odbyć się w związku z przypadającym 23 grudnia 2010 r. końcem kadencji prezydenckiej Lecha Kaczyńskiego. Głosowanie w tym trybie – zgodnie z art. 128 ust. 2 Konstytucji RP – powinno zostać przeprowadzone między 19 września a 3 października 2010. W związku z katastrofą samolotu prezydenckiego koło Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. i śmiercią prezydenta Lecha Kaczyńskiego termin wyborów został wyznaczony postanowieniem Marszałka Sejmu (sprawującego tymczasowo obowiązki głowy państwa). Zgodnie z art. 40 ustawy z dnia o wyborze Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej kandydatem na Prezydenta Rzeczypospolitej jest osoba zgłoszona przez co najmniej 100 000 obywateli, mających prawo wybierania do Sejmu. Wcześniej mamy do czynienia z osobą chcącą zostać kandydatem na Prezydenta Rzeczypospolitej. Zanim nastąpi ogłoszenie danej osoby kandydatem musi być utworzony komitet wyborczy. Powstaje on po pisemnym wyrażeniu zgody danej osoby na kandydowanie w wyborach i utworzenie jej komitetu wyborczego. Komitet wyborczy może utworzyć minimum 15 osób. Po zebraniu co najmniej 1000 podpisów obywateli popierających kandydowanie danej osoby w wyborach komitet wyborczy może zostać zgłoszony Państwowej Komisji Wyborczej do zarejestrowania. Jeżeli zgłoszenie kandydatury poparło podpisami co najmniej 100 000 obywateli, Państwowa Komisja Wyborcza rejestruje kandydata na Prezydenta Rzeczypospolitej. (wg, Reuters, Polsat News, PKW, Wikipedia)
Kiedy wydadzą nam czarne skrzynki? Same niewiadome wokół śledztwa Rosyjscy śledczy w błyskawicznym tempie jak na skalę problemu zakończyli czynności procesowe na miejscu katastrofy prezydenckiego Tu-154M. Dalsze prace nad zrekonstruowanym samolotem prowadzą już eksperci techniczni. Nie wiadomo jednak, kiedy możemy spodziewać się wyników ich prac. Wielką niewiadomą jest także termin zakończenia identyfikacji pozostałych 20 ciał ofiar. Poważne wątpliwości pojawiają się wokół ewentualnego przekazania stronie polskiej zapisów z tzw. czarnych skrzynek Tu-154M. Z taką prośbą wystąpili do Federacji Rosyjskiej minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski i prokurator generalny Andrzej Seremet. - W chwili obecnej zakończyło się już wykonywanie czynności procesowych na miejscu katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku. Zebrane szczątki samolotu Tu-154M o numerze 101 zostały przetransportowane na płytę lotniska Siewiernyj w Smoleńsku, gdzie ułożono je w skali rzeczywistej. Nad szczątkami samolotu podjęła prace podkomisja techniczna Międzynarodowej Komisji Lotniczej – poinformował wczoraj naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski. Komisja ta – w której skład wchodzą także polscy eksperci – kontynuuje prace nad analizą zapisów rejestratora głosów i rejestratora parametrów lotu. Biorący udział w prowadzonym w Moskwie śledztwie pułkownik zaznaczył, że minister sprawiedliwości oraz prokurator generalny RP wystąpili do strony rosyjskiej o przekazanie polskiej prokuraturze zapisów czarnych skrzynek tupolewa. Jak się jednak dowiedzieliśmy, do tej pory strona rosyjska nie odniosła się do tej prośby. Nie wiadomo, czy i ewentualnie kiedy możemy się spodziewać wspomnianych dokumentów. W miniony piątek prokurator generalny Rosji Jurij Czajka zapewnił jedynie Andrzeja Seremeta, że Rosja będzie “sukcesywnie i w miarę postępów śledztwa” udostępniać stronie polskiej materiały z dochodzenia. Od czwartku w warszawskim Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych trwają badania nad trzecią czarną skrzynką, na której znajdują się zapisy parametrów lotu. Śledczy podkreślają, że na dokładne wyniki trzeba będzie jeszcze poczekać. Podobnie musimy uzbroić się w cierpliwość w przypadku badania krążącego w internecie amatorskiego nagrania z miejsca katastrofy, które – o ile okaże się autentyczne – wniesie kolejne istotne pytania do śledztwa. – Biegli w dalszym ciągu prowadzą prace nad filmikiem. Spodziewamy się, że być może w drugiej połowie tego tygodnia będzie już opinia. Zaraz też postaramy się udzielić wszelkich informacji – podkreślił w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak. Pułkownik Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej, odnosząc się do informacji jednej z gazet, jakoby na nagraniach czarnych skrzynek słychać było “nieludzki krzyk przerażenia i bólu” pasażerów, podkreślił, że to absolutnie nie jest prawda. – Nie ma czarnej skrzynki, która zarejestrowałaby głosy z przedziału pasażerskiego prezydenckiego samolotu – powiedział Rzepa w rozmowie z PAP. Zaznaczył także, że w dalszym ciągu trwa w Moskwie odczytywanie i analiza wspomnianych rejestratorów. Podobną opinię wyraził w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” płk Artymiak. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CNN powiedział, że tragedia z 10 kwietnia daje wyraźny sygnał do tego, że Polska, w tym także nasze maszyny rządowe, potrzebuje natychmiastowej modernizacji. – Od lat istniała potrzeba unowocześnienia naszych samolotów. Musimy poprawić nasze procedury, nasze siły powietrzne – stwierdził. Komentując reakcję Rosjan i sposób prowadzenia przez nich dochodzenia, powiedział: “Rosyjska reakcja była więcej niż prawidłowa. Władze i naród rosyjski okazały zrozumienie dla naszego cierpienia”. Tymczasem w Instytucie Medycyny Sądowej w Moskwie w dalszym ciągu prowadzone są badania genetyczne mające na celu identyfikację pozostałych 20 ciał ofiar katastrofy. Prace miały zakończyć się jutro. Należy jednak brać pod uwagę przesunięcie terminu, bo są trudności z badaniem niektórych szczątków. Polskie Ministerstwo Obrony Narodowej poinformowało wczoraj, że badanie katastrofy przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego jest na wstępnym etapie. W specjalnym komunikacie resort wskazuje, iż analizę zdarzenia, które nastąpiło poza granicami Polski, komplikuje fakt, że duża część istotnych dowodów znajduje się na terenie innego państwa. Dodatkowo w tym przypadku również krajem producenta statku powietrznego, który uległ katastrofie, nie jest Polska. “Upublicznianie w dniu dzisiejszym hipotez opartych na niezweryfikowanych pogłoskach i domniemaniach dotyczących tej katastrofy lotniczej (…) jest nie tylko nieodpowiedzialnością, ale mogłoby naruszać cześć osób poległych” – podkreśla resort. Marta Ziarnik
CO DALEJ Z POLSKIM PAŃSTWEM? Komorowski to dzisiaj polityk, który – w pewnym sensie dzięki konstytucji – skupia w swoim ręku niespotykaną władzę. O wiele większą, niż miałby prezydent wybrany w powszechnych wyborach. Jest marszałkiem Sejmu i pełni obowiązki głowy państwa, gdy zabrakło Lecha Kaczyńskiego. W dodatku to oficjalny kandydat rządzącej PO w wyborach prezydenckich. Zgodnie z ustawą zasadniczą to Komorowski ma obowiązek ogłosić datę wyborów prezydenckich. Już wiadomo, że odbędą się nie później niż 20 czerwca.
Michałowski, raz dwa! Smoleńska tragedia wyjątkowo dotknęła Kancelarię Prezydenta RP. Zginął jej szef, minister Władysław Stasiak, jeden z najbardziej sprawnych i kompetentnych urzędników w wolnej Polsce. Nie żyje też sekretarz stanu Paweł Wypych, odpowiedzialny m.in. za medialny wizerunek śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Prezydenccy urzędnicy – ministrowie Jacek Sasin (wiceszef kancelarii), Małgorzata Bochenek, Andrzej Duda i Maciej Łopiński już od niedzieli mają nowego zwierzchnika. Jest nim Jacek Michałowski, powołany na stanowisko p.o. szefa Kancelarii Prezydenta przez Komorowskiego. Ostatnio Michałowski był dyrektorem programowym Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, w której radzie dyrektorów zasiadają m.in. Michał Boni (szef doradców Donalda Tuska), Marek Belka (b. premier, współpracownik Aleksandra Kwaśniewskiego) i Anna Fornalczyk (b. szefowa gabinetu politycznego Leszka Balcerowicza). Prezesem fundacji jest Jerzy Koźmiński, b. ambasador RP w Waszyngtonie. Jacek Michałowski był politycznie związany z Unią Wolności, kierował biurem wyborczym Tadeusza Mazowieckiego w wyborach prezydenckich 1990 r. Był przyjacielem Grzegorza Michniewicza, dyrektora generalnego kancelarii premiera Donalda Tuska. W grudniu 2009 r. Michniewicz popełnił samobójstwo w niejasnych okolicznościach. Według otoczenia marszałka Sejmu szybka nominacja Jacka Michałowskiego ma „zapewnić sprawne funkcjonowanie prezydenckiej kancelarii”, a głównym obowiązkiem jej nowego szefa ma być przygotowanie państwowych uroczystości pogrzebowych prezydenta i innych ofiar katastrofy. Uzasadniając nominację Michałowskiego, Bronisław Komorowski w mediach stwierdził, że nie jest to osoba „ostro zarysowana partyjnie”. Dodał też, że powinien być do „zaakceptowania przez tych, którzy pokładają w kancelarii nadzieje i mają w niej ulokowane jakieś interesy”. To wypowiedź tak kuriozalna, że lepiej na razie pozostawić ją bez komentarza…
Do raportu, marsz! Pośpiech Komorowskiego dotyczy też Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Kierował nim do tej pory Aleksander Szczygło, który wcześniej był posłem trzech kadencji, szefem MON i szefem Kancelarii Prezydenta. Uchodził za jednego z najwybitniejszych w specjalistów w dziedzinie obronności. Na miejsce Szczygły powołany został Stanisław Koziej, generał w stanie spoczynku. Ostatnio doradzał Bogdanowi Klichowi, szefowi MON, a w czasach, gdy resortem kierował Radosław Sikorski, był wiceministrem. Decyzja Komorowskiego zaskoczyła współpracowników dotychczasowego szefa Biura. Sądzono, że do czasu wyboru nowego prezydenta BBN-em kierować będą zastępcy Szczygły, Witold Waszczykowski i Zbigniew Nowek. Pospieszne powołanie Kozieja rodzi podejrzenia o chęć przejęcia przez Bronisława Komorowskiego dokumentów komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych, mówi „Gazecie Polskiej” jeden z pracowników BBN. Chodzi szczególnie o Aneks do raportu o WSI. Przypomnijmy, że Komorowski jako jedyny poseł PO głosował przeciwko rozwiązaniu WSI. Nazwisko marszałka pojawiało się w opublikowanym już raporcie o WSI w kontekście jego niejasnych kontaktów z przedstawicielami obcego wywiadu, polskich specsłużb oraz niewłaściwego nadzoru nad wojskowymi służbami specjalnymi. Komorowski jest też głównym bohaterem afery związanej z prowokacją, która miała skompromitować komisję weryfikacyjnej WSI. Na wyjaśnienie czekają wciąż okoliczności i przyczyny, dla których marszałek spotykał się z byłymi oficerami służb, Aleksandrem Lichockim i Leszkiem Tobiaszem. Właśnie po tych spotkaniach ABW weszło do domów członków komisji weryfikacyjnej, Leszka Pietrzaka i Piotra Bączka. Aresztowany został dziennikarz Wojciech Sumliński. Powodem działań ABW miał być rzekomy handel Aneksem do raportu WSI. Operacja ta mogła prowadzić do zablokowania prac komisji weryfikacyjnej WSI. Skończyło się jedynie na poważnych utrudnieniach związanych z zablokowaniem certyfikatów dostępu do informacji niejawnych kilku jej członkom. Wszystko to zbiegło się z komentarzami, że Aneks może zawierać fakty kompromitujące Komorowskiego. Publikację pełnej treści dokumentu zablokowało jednak orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego. Poszło o osoby niebędące funkcjonariuszami WSI. Trybunał uznał, że ich nazwiska powinny być w raporcie zamazane albo należy wprowadzić przepisy umożliwiające wysłuchanie tych osób. Tak jak było w przypadku funkcjonariuszy służb. Do dnia dzisiejszego rządząca koalicja przepisów tych nie wprowadziła. Pełniąc obowiązki głowy państwa, Komorowski uzyskał dostęp do treści Aneksu. Może skutecznie blokować jego odtajnienie i publikację. Nie może jednak czynić żadnych zmian w dokumentacji komisji weryfikacyjnej WSI, której przewodniczącym jest Jan Olszewski. To on będzie odpowiadał za dokumentację do czasu sporządzenia końcowego raportu z prac komisji. Prace nad nim zostały przerwane przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego, która odebrała komisji archiwa niezbędne do sporządzenia dokumentu. Jakakolwiek ingerencja w treść Aneksu do raportu o WSI lub dokumentacji komisji weryfikacyjnej WSI przez Bronisława Komorowskiego lub jego nominatów będzie więc złamaniem prawa. Błyskawiczna decyzja dotycząca wyboru szefa BBN jest prawdopodobnie wstępem do szybkich nominacji dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych i dowódcy sztabu generalnego. Niewykluczone, że podejmą je wspólnie Bronisław Komorowski i Bogdan Klich. Na razie miejsce generałów Franciszka Gągora, Andrzeja Błasika, Tadeusza Buka, Kazimierza Gilarskiego, Bronisława Kwiatkowskiego, Włodzimierza Potasińskiego i wiceadmirała Andrzeja Karwety zajęli ich bezpośredni zastępcy. Szef MON, Bogdan Klich, był wielokrotnie krytykowany za to, że wiele kluczowych decyzji w resorcie podejmuje bez konsultacji z wojskowymi specjalistami. Z tego powodu z armii odszedł m.in. gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych. Przypomnijmy jeszcze, że szefem departamentu kadr w MON Klich mianował Janusza Bojarskiego, ostatniego szefa WSI.
Instytut na rozdrożu Niezwykle trudna jest sytuacja Instytutu Pamięci Narodowej. Tragiczna śmierć kierującego instytutem, wybitnego historyka Janusza Kurtyki niemal zbiegła się w czasie z przeforsowaniem przez koalicję PO–SLD niekorzystnych zmian w ustawie o funkcjonowaniu tej instytucji. Najbardziej niepokojące z nich to upolitycznienie IPN poprzez wybór prezesa zwyczajną większością sejmowych głosów, praktyczne podporządkowanie instytutu niezdekomunizowanym zawodowym korporacjom naukowców i prawników oraz (co stanowi największe kuriozum) udostępnienie akt byłym esbekom i działaczom komunistycznym. Przeciwko tym zmianom w listach otwartych protestowały już setki ludzi kultury, nauki i mediów, środowiska kombatanckie i byli działacze opozycji demokratycznej. Kadencja Janusza Kurtyki upływała z końcem bieżącego roku. Po jego śmierci kolegium instytutu, w którym zasiadają m.in. prof. Andrzej Chojnowski, prof. Andrzej Paczkowski, dr Barbara Fedyszak-Radziejowska i Andrzej Gwiazda, ma prawo rozpisać konkurs na nowego prezesa. Na razie jednak IPN-em pokieruje kojarzony z ludowcami dr Franciszek Gryciuk, do 2006 r. członek kolegium instytutu, historyk z Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Rafał Kotomski, Filip Rdesiński
Sądy, podsłuchy i służby Źle się dzieje w państwie "tuskim”. Tylko patrzeć, jak jego obywatele nie będą wychodzić z sądów, na które III RP zwaliła naprawę Polski - tego "cywilizacyjnego projektu”, jak mówią o własnym kraju czołowi działacze Platformy. Naprawa odbywa się poprzez sądowe wyroki, które można skarżyć latami, kończąc na Trybunale Sprawiedliwości w Strasburgu, co zapowiada m.in. prof. Andrzej Zybertowicz. Gra sądami podobna jest do gry na automatach, które pozwalają czasami wygrywać, ale tylko tyle, ile zezwala oprogramowanie urządzenia. Bo tak jak dla właściciela automatu czy ruletki bilans musi być dodatni, tak sądowe młyny mielą, by III RP trzymała się mocno. Państwo Honorata i Janusz Kaczmarkowie wygrali w sądzie 100 tysięcy złotych od Axel Springer Polska, który w 2009 roku w “Dzienniku” opublikował podsłuchane przez ABW rozmowy małżonków. Żona karciła męża, by “przestał kłamać” i według “Dziennika” udzielała mu wielu instrukcji, w tym: jak się bronić przed prokuratorami. Sąd uznał, że jest to naruszenie prawa do prywatności, a dziennikarze nie mogą się powoływać na uzasadniony interes społeczny, twierdząc, że rozmowy dotyczyły strategii wobec postępowania instytucji państwowych. Tak więc ujawnione słowa żony byłego szefa MSW Janusza Kaczmarka: “Ciągniesz nas w otchłań”, “Ziobro nie ma żadnych dowodów. On poleci po opinii publicznej. I na twoich pier... kłamstwach”, prywatne słowa w znanej publicznej sprawie na temat przecieku z akcji CBA w ministerstwie rolnictwa, okazały się warte 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Zupełnie nie ma szczęścia do sądów prof. Andrzej Zybertowicz. Przegrane procesy, w tym z Michnikiem, kosztowały go już 40 tysięcy złotych. Poszło o słowa profesora pod adresem Michnika: “Michnik wielokrotnie powtarzał – ja tyle lat siedziałem w więzieniu, to teraz mam rację”. Tę parafrazę, całkowicie przecież uzasadnioną, sąd uznał za naruszenie dóbr osobistych Michnika. W dużych kłopotach finansowych znalazło się wydawnictwo Arcana oraz prof. Andrzej Nowak, promotor pracy magisterskiej Pawła Zyzaka “Lech Wałęsa: idea i historia”. Poszkodowana córka Wałęsy uzyskała wyrok zasądzający od wydawnictwa przeprosiny w “Gazecie Wyborczej”, wielkości strony, co może kosztować nawet kilkaset tysięcy złotych. Ponadto wydawnictwo ma usunąć z książki informacje o rejestracji i wyrejestrowaniu Wałęsy jako TW “Bolek”. Wyrok ten przejdzie do historii nie tylko sądownictwa, gdyż jak rzadko który w majestacie prawa ocenzurował historię. Tymczasem sędzią wolnym od zaprogramowania okazał się Piotr Gąciarek z Sądu Rejonowego Warszawa-Praga. Nakazał prokuraturze, gdyż ta nie była sprawą zainteresowana, wszczęcie śledztwa w sprawie nagrywania prywatnych rozmów dziennikarzy: Cezarego Gmyza i Bogdana Rymanowskiego z Wojciechem Sumlińskim, oskarżonym o płatną protekcję w związku z weryfikacją WSI. Jak wiadomo, stenogramy tych rozmów prokuratura przekazała wiceszefowi ABW Jackowi Mące, który potrzebował dowodów w swojej prywatnej sprawie przeciwko “Rzeczpospolitej”. Sędzia Piotr Gąciarek postawił nawet pytanie, które jego zdaniem będzie musiała zadać Jackowi Mące prokuratura – skąd wiedział, że rozmowy są nagrywane i gdzie trzeba szukać akt sprawy. Ale paść też musi pytanie do prokuratury, na jakiej podstawie przekazała stenogramy rozmów pełnomocnikowi Jacka Mąki. Sędzia zapowiedział powiadomienie o swoim orzeczeniu nowego prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Miejmy nadzieję, że się tym zainteresuje i ukróci bezkarność urzędników państwowych naruszających podstawowe procedury prawne przy pełnej aprobacie organów ścigania. Co prawda rządowy projekt nowelizacji kodeksu postępowania karnego, właśnie po aferze z podsłuchiwaniem dziennikarzy i wykorzystaniem nagranych rozmów do cywilnej sprawy, został już przyjęty i przewiduje zwiększenie sądowej kontroli, jednak jest to ciągle zbyt mało, aby ukrócić samowolę służb specjalnych. Pominięto bowiem fakt nagrywania rozmów Sumlińskiego z jego adwokatami, co było absolutnym złamaniem procedury karnej, w tym prawa obywatela do obrony. Dlaczego rządowy projekt nie zakazuje służbom specjalnym nagrywania takich rozmów? Czy ze swoim adwokatem bezpiecznie rozmawiać mogę tylko językiem migowym? Choć sądy mają mieć większy wpływ na działalność podsłuchową służb specjalnych, nie będą jednak mogły sprawdzać, czy materiały z podsłuchów zostały w odpowiednim czasie zniszczone. W rządowym dokumencie nie ma zaś ani jednego słowa o “przybudówce ABW”, czyli wywiadzie skarbowym, jedynej wszechwładnej służbie specjalnej, która nie podlega sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Wywiad skarbowy także zajmuje się podsłuchami, choć nie prowadzi samodzielnie śledztw, a poza tym jest jedną z najbardziej tajemniczych służb specjalnych w III RP. Wojciech Reszczyński
Prasa rosyjska o pogrzebie pary prezydenckiej Miedwiediew odprowadził Kaczyńskiego w ostatnią drogę” – tytułuje relację z pogrzebu polskiej pary prezydenckiej wielkonakładowa „Komsomolskaja Prawda”. Również inne rosyjskie gazety eksponują w poniedziałek udział Dmitrija Miedwiediewa w uroczystościach. „Prezydent Rosji, w odróżnieniu od wielu zagranicznych kolegów, zdołał dotrzeć do Krakowa” – podkreślają „Nowyje Izwiestija”. „Dmitrij Miedwiediew był głównym zagranicznym gościem na pogrzebie” – wtóruje im „Kommiersant”. „Polacy witali Rosjan oklaskami i okrzykami ” – przekazuje z kolei „Wriemia Nowostiej”. „Izwiestija” zauważają, że Miedwiediew nie tylko przyleciał na uroczystości pogrzebowe, ale nawet znalazł czas na rozmowę z marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim, który pełni obowiązki prezydenta Polski. „Miedwiediew zapewnił, że strona rosyjska będzie nadal maksymalnie otwarta na współpracę z władzami Polski przy wyjaśnianiu przyczyn tragedii. Komorowski w imieniu polskiego kierownictwa podziękował rosyjskiemu prezydentowi za solidarność i poparcie” – relacjonuje dziennik. „Izwiestija” odnotowują, że przemawiając podczas ceremonii żałobnej w Bazylice Mariackiej, Komorowski „wezwał do pojednania między narodami Polski i Rosji w imię przezwyciężenia katyńskiej tragedii”. Także „Rossijskaja Gazieta” podaje, że „strona polska wyraziła wdzięczność Rosjanom za moralne poparcie i wszechstronną pomoc w wyjaśnianiu okoliczności, związanych z katastrofą”. Rządowy dziennik przytacza też wypowiedź Miedwiediewa, iż „trudności i tragedie często zbliżają”. Również „Kommiersant” zwraca uwagę na wystąpienie marszałka Sejmu. Odnotowuje też wypowiedź prezydenta Rosji przed odlotem z Krakowa. Gazeta przekazuje, iż Komorowski „wyraził przekonanie, że tragedia pod Smoleńskiem połączy narody Rosji i Polski, a także przyczyni się do ujawnienia prawdy o tragedii w Katyniu”. „Kommiersant” przytacza oświadczenie Miedwiediewa, w którym gospodarz Kremla przyznał, że katyńska tragedia to zbrodnia Stalina. Gazeta zaznacza, że nie wspomniał on jednak o „całej prawdzie” o Katyniu, której domagał się Komorowski. „Kommiersant” cytuje także słowa kardynała Stanisława Dziwisza, skierowane do prezydenta Rosji: „Tragedia sprzed ośmiu dni wyzwoliła wiele pokładów dobra tkwiących w osobach i narodach. Współczucie i pomoc, jakiej doświadczyliśmy w tych dniach od braci Rosjan, ożywia nadzieje na zbliżenie”. Z kolei „Wriemia Nowostiej” informuje, że jeden z fragmentów liturgii żałobnej w Bazylice Mariackiej został wygłoszony po rosyjsku i wzywał narody Rosji i Polski do pojednania na gruncie prawdy i wzajemnego szacunku. „Najważniejsze jest to, że Rosjanie i Polacy wyszli sobie naprzeciw” – podkreśla gazeta. PAP
Dwa miliony tajemniczych zgonów w USA Oryginalny artykuł zamieszczony w Eutimes.net, przełożony na polski przez Olę Gordon, zamieścił na swym blogu Piotr Bein, skąd go zaczerpnęliśmy.Ponad 2 miliony zgonów w USA, wzrasta ilość tajemniczych zgonów Ameryka – państwo policyjne Rosyjska Akademia Nauk Medycznych i Technicznych przygotowała dla premiera Putina raport mówiący o “tajemniczych zgonach” w Stanach Zjednoczonych. Od 2008 roku wystąpiły one w liczbie ponad 2 mln i jest to “bardziej niż prawdopodobnie” związane z “krzyżówkowymi” chorobami genetycznie modyfikowanych zbóż i żywności. Zgodnie z zawartymi w nim informacjami te tajemnicze i jeszcze niezidentyfikowane choroby płuc odpowiedzialne za masowe zgony rozpoczęły się wiosną 2008 roku w rolniczym stanie USA Iowa, gdzie (na ironię) zachorowało co najmniej 36 osób uczestniczących w sympozjum nt. chorób płuc. Należy pamiętać o tym, że Iowa jest jednym z największych regionów produkcji kukurydzy na świecie ze zbiorami ponad 2 mld buszli (1 US bushel = 35.24 litrów) tego cennego ziarna hodowlanego i obejmuje prawie 32 mln ha użytków rolnych, z których ponad 99% to genetycznie zmodyfikowane odmiany stworzone przez amerykańskiego giganta rolniczego Monsanto pod nazwą handlową MON 863. Amerykańskiej opinii publicznej nie przedstawiono wyników badań opracowanych przez Międzynarodowy Przegląd Nauk Biologicznych (IJBS) nt. genetycznie zmodyfikowanych odmian kukurydzy (Monsanto) zawierających ostrzeżenie, że wywoływały uszkodzenie narządów. Monsanto szybko zareagowało na te badania twierdząc, że badania przeprowadzono “błędnymi metodami analitycznymi i argumentami, które nie podważają ustaleń dot. bezpieczeństwa tych produktów.” Rosyjscy naukowcy jednak twierdzenie Monsanto że kukurydza MON683 jest bezpieczna dla ludzi i zwierząt uważają za “całkowicie niezweryfikowane”. Wspiera ich francuska Komisja Inżynierii Biomolekularnej (CGB), jak również Międzynarodowy Greenpeace, który opublikował raport zatytułowany “MON863: zapis systematycznego oszustwa”.
Zdrowa żywność z koncernu Monsanto, której nie unikniesz Najważniejsze jest to, że rząd USA zignorował wszystkie ostrzeżenia i pozwolił na masowe zasiewanie genetycznie modyfikowanych zbóż sięgające 80% kukurydzy i 93% soi. Jeden z rosyjskich naukowców ostrzegł, że świat stoi na krawędzi katastrofy ekologicznej o “biblijnych wymiarach”. Ta katastrofa już się rozpoczęła, gdyż na całkowitą liczbę zgonów 2.5 mln Amerykanów, ponad 2 mln z nich to choroby płuc, co stanowi wzrost o 40% w okresie od początku 2008 do marca 2010. Prawie każdy z tych “nagłych i niewyjaśnionych zgonów” powiązany jest z chorobami płuc, zdiagnozowanymi jako typ grypy lub zapalenia płuc po to, by nie wywołać paniki. Trwają badania prowadzone przez Didier Raoult na Uniw. Śródziemnomorskim w Marsylii (Francja), które po raz pierwszy w historii ludzkości zidentyfikowały roślinny wirus wywołujący choroby wśród ludzi. Rosyjscy naukowcy twierdzą również, że masowe szczepionki w USA w ubiegłym roku przeciwko rzekomej epidemii świńskiej grypy H1N1 były “bardzo nieudolną próbą” powstrzymania tej tajemniczej choroby płuc poprzez zaaplikowanie ludziom “poprawki” DNA do zmodyfikowanej kukurydzy, co nie udało się. Ci którzy zastanawiają się, jak rząd USA mógł kiedykolwiek pozwolić na popełnienie tak potwornej okropności na swoich obywatelach muszą tylko wiedzieć, że w ciągu ostatnich 10 lat firma Monsanto zapłaciła ponad 500 mln USD na przekupienie amerykańskich urzędników odpowiedzialnych za bezpieczeństwo żywności, podczas gdy w tym samym czasie dołączyła ją do amerykańskich gigantów takich jak General Electric i Exxon Mobil nie płacących żadnych podatków, pomimo ich miliardowych zysków. Amerykanie którzy wierzą, że prezydent Obama ochroni ich przed tymi okropnościami są w błędzie gdyż, jak możemy przeczytać w Huffington Post News Service w artykule zatytułowanym “Kogo Pan mianuje? Proszę, Panie Obama, niech Pan powie, że to nieprawda!” mówi: “Osoba, która może być odpowiedzialna za więcej chorób związanych z żywnością i zgonów, niż ktokolwiek w historii została właśnie mianowana amerykańskim carem ds. bezpieczeństwa żywności. To nie jest żart. Kiedy amerykańską FDA poproszono o zdefiniowanie najbardziej radykalnej i potencjalnie niebezpiecznej zmiany w naszych produktach spożywczych – wprowadzenie genetycznie modyfikowanej żywności – ujawnione teraz tajne dokumenty mówią, że eksperci byli bardzo zaniepokojeni. Strona po stronie opisywały toksyny, nowe choroby, niedobory żywieniowe i trudne do wykrycia alergeny. Zdecydowanie stwierdzili, że technologia ta wnosiła “poważne zagrożenie dla zdrowia” i wymaga starannych, długoterminowych badań naukowych, w tym badań z udziałem ludzi, zanim organizmy zmodyfikowane genetycznie (GMO) mogą być bezpiecznie wprowadzone do naszej diety. Ale przemysł biotechnologiczny zmanipulował tę grę tak, że ani nauka, ani naukowcy nie mogli stanąć im na drodze. Na czele FDA postawili własnego człowieka, który nie będzie ulegał słabym argumentom związanym z bezpieczeństwem żywności. Nie, on będzie robił to, co robił przez dziesięciolecia aby pominąć brzydkie rzeczy tego typu. Będzie kłamał”. [Chodzi o Michaela Taylora z firmy Monsanto - admin] Jest jeszcze gorzej, gdyż Amerykanie wierzą, że w nadchodzących listopadowych wyborach będą w stanie zmienić rząd, ale nowe raporty pokazują, że Obama przygotowuje się do nich przy pomocy wojskowych jednostek specjalnych o nazwie “sił natychmiastowego reagowania”, gotowych do wykorzystania podczas tych wyborów na jego polecenie z twierdzy w Białym Domu, a Washington Post pisze, że Biały Dom obecnie jest bardziej” jak “Moskwa z czasów sowieckich”, niż dom narodu jakim kiedyś był, na wypadek gdyby Amerykanie zaczynali się buntować przeciwko państwu policyjnemu kierowanemu przez korporacje. Nowe raporty z Ameryki również ostrzegają, że rząd państwa policyjnego Obamy podejmuje dalsze ruchy przeciwko swoim obywatelom, nakazując internetowym gigantom przekazywać wszystkie e-maile pisane przez każdego obywatela w kraju, podstępny ruch z którym Yahoo obiecał walczyć. Nie znamy ostatecznego wyniku wszystkich tych starań, poza wiadomościami
1. Że w tym samym tygodniu jeden z federalnych sądów Obamy zabronił Amerykanom celebrowania Dnia Modlitwy Narodowej,
2. Że Obama obiecał pozbyć się całkowicie broni jądrowej,
3. A prezydent Putin, z drugiej strony, powiedział, że wewnętrzne i zewnętrzne bezpieczeństwo Rosji zależy od dwóch rzeczy – “jej tradycyjnej religii i broni jądrowej” … i nie pozostawił żadnych wątpliwości, że nasz świat rzeczywiście przewrócił się do góry nogami, jeśli USA zmierza do tyranii a Rosja do wolności.
21 kwietnia 2010 W obrządku socjalistycznym... Nasz wielki poeta, Cyprian Kamil Norwid napisał, że:” Z karafki napić się można ucisnąwszy ją za szyję i pochyliwszy ku ustom , ale kto ze źródła pije, musi uklęknąć i pochylić czoło”. Ale nie w socjalizmie, w którym żyjemy, a który się pogłębia z dnia na dzień, a w którym rządy sprawuje biurokracja.. Biurokracja przed nikim pochylać czoła nie musi. Ona decyduje o nas- bez nas! Mamy obecnie rządy w obrządku trockistowskim, polegające na budowie jednego wielkiego biura, jakim jest w socjalizmie trockistowskim- państwo. I musi być przy tym ludowe, obecnie zwane- obywatelskim. Właśnie nasz narodowy przewoźnik, państwowy LOT notuje straty z powodu pyłu wulkanicznego, który przemieszcza się po całej socjalistycznej Europie, ale widocznie nie wie, że po socjalistycznej, bo się przemieszcza. Oblicza się, że dzienne straty LOT-u to około 15 milionów złotych, o których to stratach już zarząd firmy myśli, jakby je tu sobie powetować.. Najlepszy pomysł jaki zarządowi przychodzi do głowy, to poprosić o pomoc socjalistyczny rząd polski , bo ten pomóc może, choć nie ma swoich pieniędzy, lecz z naszych- znacjonalizowanych po konfiskacie. Są to więc pieniądze rządu, choć żaden rząd- nie tylko nasz- nie ma żadnych pieniędzy oprócz tych, które odbierze tzw. obywatelom. Nie musi się nas pytać, czy może to zrobić, bo nie musi przed nami klęczeć i pochylać czoło, tak jak to się robi pijąc wodę ze źródła. Może sobie brać do woli, ile jego socjalistyczna” dusza” zapragnie, a jak mu zabraknie to podnieść podatki aż do gołej skóry, a jak mało to jeszcze dodatkowo zadłużyć, żeby następni żyjący po nas- Bogu ducha winni- spłacali te socjalistyczne fanaberie Ciekawe ile pieniędzy od rządu, czyli od nas, nawet tych, co LOT-em nie latają, dostanie LOT na rozwiązywanie swoich problemów? I o ile wzrośnie bezrobocie, gdy wyciągnie się kolejne pieniądze z prywatnego sektora i z kieszeni poddanych obywatelskich? Tym bardziej, że jak podają różne informujące nas o stanie zatrudnienia instytucje , bezrobocie powoli, acz systematycznie rośnie, co jest efektem wysokiego tempa podnoszenia podatków i kosztów, ale nie tylko, bo także efektem przyłączenia Polski do socjalistycznej Unii Europejskiej, które to przyłączenie jest głównym powodem wzrastającego bezrobocia. Te setki przepisów, wymogów i dyrektyw.. Potrzebnych jedynie biurokracji do rządzenia, a zbędnych w normalnej gospodarce.. I dodatkowo jeszcze ten pył gwiezdny, pardon- wulkaniczny, który przyczynił się do wstrzymania lotów nad Europą europejską, bo na przykład w takiej Szwajcarii, latają sobie w najlepsze. Tym bardziej, że nie są w Unii Europejskiej i decydują samodzielnie.. Europejscy przewoźnicy już też szykują się z prośbami do socjalistycznych rządów europejskich o zwrot kosztów na straty wynikłe z nielatania ze względu na niebezpieczny pył wulkaniczny.. Ciężki będzie los podatnika europejskiego, tym bardziej, że wszystkie te państwa opiekuńczo socjalistyczne krojone są na jedną modłę i według jednego wzoru. Z niewielkimi odstępstwami od pierwowzoru. A pierwowzorem jest komunizm, który jaśnieje w oddali i jest coraz bliżej.. Ale w wersji hitlerowskiej: właścicielowi pozostawimy pusty tytuł do własności, a my sobie własnością porządzimy.. Niech on ma wrażenie, że jest właścicielem, ale decyzje podejmować będzie biurokracja europejska.. Czy tak, czy tak- władza nad własnością spoczywać będzie w gremiach rządowo- biurokratycznych, pozornie bezwłasnościowych. Ale decydujących. Niektórzy na taką ewentualność, nie chodząc już do demokratycznych wyborów w obrządku trockistowskim , wybierają boczek z grilla, zamiast wyborczej kiełbasy.. Demokracja oczywiście broni się niestrudzenie i jest tak zaplanowana, że nawet jak garstka” obywateli” pójdzie do urn- przepraszam za słowo urna- to i tak władze wybrane będą demokratycznie i zakwalifikowane do demokratycznego rządzenia.. Demokracja musi wyjść zwycięsko z każdej próby.. Demos musi być bogiem.. Bo tak jest zaplanowane i zorganizowane od 1918 roku w Europie. W ślad za demokracją postępuje socjalizm, na co w jeszcze w dziewiętnastym wieku zwracał uwagę Marks z Engelsem, wielcy piewcy demokracji. IM szybciej będzie demokracja, tym szybciej nastąpi socjalizm.. No i ta reguł się sprawdza. Maszynka do przegłosowywania jest w ciągłym ruchu, tak jak kiedyś gilotyna równościowa , torująca drogę demokracji francuskiej, bo monarchia była nie dobra- jak to dzisiaj mówią socjaliści- tyraniczna. Bo demokracja nie jest tyraniczna.. Już rząd, jak oświadczył pan Paweł Graś, rzecznik- przygotowuje program opieki na rodzinami katastrofy pod Smoleńskiem(???) Do tej pory każdy dostał po 40 000 złotych, a dostanie jeszcze więcej; będzie opieka finansowa. Jak już przygotują – to szarpnie nas to po kieszeni. BO nie każdy ginie w samolocie prezydenckim, a potem dostaje przywileje z kieszeni rządu, czyli naszych.. Czy lecący samolotem nie byli ubezpieczeni? Przecież firmy ubezpieczeniowe powinny wziąć na siebie ciężar finansowy po katastrofie.. A nie my wszyscy – podatkujący.. Ale tak już jest w obrządku socjalistycznym.. I tak pozostanie! BO socjalizm rozdzielczo- dotacyjny lśni w pełnej krasie. WJR
IPN zwierzyną łowną Co najmniej niefortunnym posunięciem okazała się pierwsza premiera w warszawskim Teatrze Studio z nową już dyrekcją. "Mała narracja" jest bowiem nie tylko całkowicie nieudanym przedsięwzięciem pod względem artystycznym, ale też, niestety, wpisuje się w nagonkę na Instytut Pamięci Narodowej. To wprawdzie atak realizowany dość prymitywnymi środkami, ale zawsze. Dziwi mnie tylko, że teatr bierze w nim udział. Umieszczając "Małą narrację" w repertuarze, włącza się w kampanię niszczenia Instytutu Pamięci Narodowej. Pusta, zaciemniona scena. Nieco z boku widać jedynie wykonawcę monodramu siedzącego na wysokim stołku i pochylonego przy pulpicie, na którym leżą notatki do wykładu. Bo spektakl "Mała narracja" ma formę wykładu uzupełnianego obrazami rzucanymi z projektora na ekran zawieszony z tyłu sceny. Ów jegomość na stołku to Wojciech Ziemilski, wnuk Wojciecha Dzieduszyckiego, jednej z najbardziej znanych osób w życiu publicznym naszego kraju. Wojciech Dzieduszycki z piękną kartą w swoim życiorysie wojennym, po wojnie propagator muzyki, dziennikarz muzyczny, w młodości śpiewak operowy, działacz kulturalny, autor książek, twórca kabaretu, estradowiec. To człowiek, którego działalność kulturalną trudno zamknąć w jakimś jednym obszarze, w jednej dziedzinie. Obsypany nagrodami, cieszący się powodzeniem u czytelników i szerokiej publiczności, niejednokrotnie uznawany za autorytet. Sława nie opuszczała go przez wiele lat, aż do późnej starości. Nagle, niemal z dnia na dzień, wyłączył się z życia publicznego. Powodem było ujawnienie w 2006 roku jego współpracy z Urzędem Bezpieczeństwa, następnie z Służbą Bezpieczeństwa, co trwało od 1949 do 1972 roku. Historycy z rzeszowskiego IPN podali, że na przestrzeni tych 23 lat napisał ponad 400 donosów. I były to nierzadko - jak mówi Krzysztof Kaczmarski - wielostronicowe elaboraty. Wkrótce po ujawnieniu tego faktu Dzieduszycki wystąpił w telewizji, przeprosił wszystkich, których spotkała krzywda z jego strony, zrzekł się przyznanego mu w 1999 roku przez miasto tytułu honorowego obywatela Wrocławia i wycofał się z życia publicznego. Miał wówczas 94 lata. Dwa lata później, w 2008 roku, zmarł. "Mała narracja" to autorski spektakl Wojciecha Ziemilskiego, który przede wszystkim służy ukazaniu jego dziadka, hrabiego Wojciecha Dzieduszyckiego jako ofiary, a nie tajnego współpracownika. Choć trudno zaprzeczyć, iż był tajnym współpracownikiem, skoro sam publicznie się do tego przyznał, to - jak widać - można to pokazać na przykład w takim kontekście, że nikomu nie zrobił krzywdy, że był zmuszony do podpisania współpracy, no i że wytykanie mu przeszłości jest czymś wysoce niemoralnym. Rodzina ma prawo do obrony bliskiej osoby, dociekania prawdy, szukania możliwości zrozumienia takich czy innych zachowań, do wyjaśnienia sytuacji. To oczywiste. Wszystko to można zrozumieć. Tym bardziej że los osób z inteligenckim, a zwłaszcza arystokratycznym rodowodem był w czasach stalinowskich nie do pozazdroszczenia. Wojciech Dzieduszycki był dla PRL-owskich władz wrogiem klasowym. I już samo to bywało tzw. hakiem na człowieka. Wiadomo, że sowieckiemu okupantowi chodziło o to, by zniszczyć przede wszystkim inteligencję. Jeśli nie strzałem w tył głowy, to przynajmniej złamaniem moralnym. Ale współpraca z komunistyczną bezpieką - jak dziś wiemy z licznych materiałów - różnie przebiegała u różnych współpracowników. Jedni, zgodziwszy się w dramatycznych okolicznościach na współpracę, cierpieli moralnie (były nawet próby samobójstwa), inni robili dzięki temu kariery i ochoczo donosili na innych. "Mała narracja" to głównie napaść na Instytut Pamięci Narodowej, próba odebrania wiarygodności tej instytucji i chęć jej ośmieszenia. Posądzanie zaś, pomawianie IPN o tworzenie kłamliwej pamięci, a przy tym dość brutalne odsądzanie od czci i wiary autorów publikacji ujawniającej współpracę Wojciecha Dzieduszyckiego z SB, a nawet obciążanie ich winą za jakoby doprowadzenie - w sensie moralnym, psychicznym - do śmierci cywilnej, a w konsekwencji do fizycznej 96-letniego Wojciecha Dzieduszyckiego, to już naprawdę - mówiąc najdelikatniej - brzmi niepoważnie. A taka właśnie konstatacja wynika ze spektaklu Wojciecha Ziemilskiego. Pokazywany na ekranie stary, z trudnością już poruszający się człowiek ma wzbudzić współczucie, wywrzeć na odbiorcy silne wrażenie i sprawić, by widz zobaczył w nim "ofiarę" IPN. Zresztą, paradoksalnie, jeśli autor i wykonawca tego monodramu zamierzał w jakiś sposób oczyścić z zarzutów swego dziadka, to tylko mu jeszcze bardziej zaszkodził. Spektakl jest nie tylko bełkotliwy artystycznie, ale również w warstwie treściowej mało komunikatywny i naiwnie podważający informacje podane przez Krzysztofa Kaczmarskiego i Dariusza Iwaneczkę. Zresztą trudno to coś, co oglądamy, nazwać przedstawieniem teatralnym. Potok wypowiadanych przez Ziemilskiego nieuporządkowanych logicznie słów, płynących strumieniem i nieukładających się w żadną całość, do tego pojawiające się na ekranie strzępy notatek, urwane fragmenty artykułu na temat współpracy Wojciecha Dzieduszyckiego z ubecją, fragmenty rozmaitych recenzji teatralnych, zdjęcia z przedstawień - wszystko to tworzy gigantyczny chaos. Ma to być niby nowy gatunek teatralny posługujący się nowoczesnym językiem teatru, nową estetyką (raczej antyestetyką), gdzie nie treść, a forma stanowi dominantę. Na scenie Teatru Studio powstał nikomu niepotrzebny dziwoląg. Publiczność zaś zmęczona i w rezultacie znudzona rozszyfrowywaniem zagadek: co mają oznaczać owe obrazki na ekranie i bełkot wypowiadanych słów - pragnie tylko jednego - zakończenia tej miernoty. Wątpię, czy nawet Wojciech Dzieduszycki życzyłby sobie takiej "obrony", jaką zafundował mu jego wnuk. Po spektaklu ktoś siedzący za mną powiedział: "Lepiej, żeby Ziemilski nie wychodził do ukłonów, jeśli chce w jakiś sposób uszanować pamięć swego dziadka". Ale wyszedł. Śladowe, prawie żadne brawa (i to na premierze) powinny dać do myślenia nie tylko autorowi i zarazem wykonawcy "Małej narracji", lecz także dyrekcji Teatru Studio. A polowanie na IPN, jak widać, wciąż trwa. Temida Stankiewicz-Podhorecka
Pisowski III program Polskiego Radia Liczne sygnały zewsząd, a zwłaszcza ze środowisk związanych z Gazetą Wyborczą jakoby III program Polskiego Radia jest pisowski, skłoniły mnie wielokrotnie do włączenia tej stacji w drodze do pracy. Nauczony wieloletnim doświadczeniem spodziewałem się, że "pisowski" znaczy nieuczestniczący w nagonce na PiS. I rzeczywiście, trafiając najczęściej na audycje muzyczne prowadzone przez Wojciecha Manna trudno byłoby postawić taki zarzut, aczkolwiek wiem skądinąd, że nie jest to zwolennik PiS. Przeciwnie. Jednakże miałem także nieszczęście trafić kilkakrotnie na audycje polityczne, w których bryluje od 1983 roku nijaka Beata Michniewicz. Dzisiaj dziennikarka ta zaprosiła do komentowania bieżących wydarzeń Siwca, szefa BBN u Kwaśniewskiego, człowieka najbardziej znanego z rozbieganych oczek i niewybrednych dowcipów w stylu Urbana. Gorliwego dziennikarza reżimowego, którego ironiczny los wyniósł na najwyższe stanowiska prosto ze studia telewizyjnego, gdzie w stanie wojennym prowadził m.in. program p.t. "Studio otwarte" (pamięta ktoś?). Obecnie, podobnie jak pryncypał Kwaśniewski, osoba zupełnie nielicząca się, choć z mandatem parlamentarzysty UE. Za to zawsze z oddaniem pilnująca interesów swoich SLDowskich kompanów od kielicha i całego potężnego popeerelowskiego aparatu. Z rozmowy, w której trudno byłoby odróżnić co wychodzi od pytającej a co od odpowiadającego dowiedzieliśmy się m. in., że
- przyczyną katastrofy jest prawdopodobnie błąd pilota, do którego mógł (ciekawe słowo "mógł", prawda?) przyczynić się Jarosław Kaczyński - PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele będzie próbować wykorzystać tragedię w najbliższej kampanii wyborczej. I że musimy mieć tego świadomość i nie dać się.
- postulowanie powołania międzynarodowej komisji śledczej uderza w dobre imię Polski i Rosji. Tak to wygląda w "pisowskim radiu".
Słowo o Beacie Michniewicz: zero dziennikarskich umiejętności, zero pomyślunku, zero wiedzy, zero obiektywizmu, dyskwalifikująca dykcja. Klon "kolegi spikera pierwszego" z "60u minut na godzinę" Fedorowicza. Pytanie co jest jej atutem? Ktoś wie?
Uwaga na gaz! Tygodniowa żałoba, mimo usilnych prób jej zakłócenia, odwróciła nasze myśli od bieżących problemów. Są jednak wśród nich takie, w przypadku których podjęcie decyzji jest pilne, a ich skutki, bez przesady, określą pozycję Polski na wiele następnych lat. Taką kwestią jest przyszłość polskich złóż gazu łupkowego Szanowany brytyjski “The Economist” pisał niedawno, że polskie zasoby tego surowca, który dopiero niedawno nauczono się wykorzystywać, mogą zupełnie zmienić układ sił energetycznych w Europie. Jest to oczywiste w świetle doświadczeń Ameryki, która wykorzystując łupki, praktycznie już uniezależniła się od dostaw zewnętrznych, a teraz szykuje się do wejścia na światowe rynki jako eksporter gazu. Ten sam “Economist” i szereg innych fachowych mediów, które doprawdy trudno dyskredytować jako “pisowskie” czy zainteresowane podburzaniem polskiej opinii publicznej, przynoszą informację, że Polska sprzedaje obecnie koncernom zagranicznym (czy nie ma firm polskich?) prawa do swych złóż za cenę dwudziestokrotnie mniejszą, niż wynoszą opłaty licencyjne np. w USA. Na pierwszy rzut oka przypomina to “politykę” prowadzoną swego czasu przez niektóre rządy afrykańskie – której przyczyny i skutki są ogólnie znane. Być może pierwszy rzut oka w tej sytuacji myli. Ale nic nie wymaga obecnie większej uwagi, większej staranności polityków, mediów i wrażliwości wyborców niż to, co postanowią i co podpiszą polskie władze w tej sprawie. Toczy się wokół nas wielka światowa gra, w której mamy niepowtarzalną szansę “wybić się na niepodległość”. Doświadczenia dotychczasowe, choćby takie jak niedawno renegocjowana umowa z Gazpromem, skłaniają do poważnego niepokoju, czy nasze obecne elity władzy są w stanie temu wyzwaniu sprostać. Rafał A. Ziemkiewicz
Mistrzostwo świata rosyjskiej dyplomacji Czy wobec rosyjskiej serdeczności po smoleńskiej tragedii w ogóle godzi się upominać o jakieś katyńskie papiery sprzed siedemdziesięciu lat? Albo zawracać głowę gazociągiem bałtyckim? Świat uzna to za małostkowość...
1. Z katastrofy żałoba, ale z pojednania nad grobami radość. Cała Polska cieszy się ze wspaniałej postawy Rosjan w obliczu smoleńskiej tragedii.
2. Gestów pojednania było wiele. Moskwiczanie kładli kwiaty pod polską ambasadą. Rodziny ofiar spotkały się z uprzejmością taksówkarzy i życzliwością pracowników prosektorium. Telewizja rosyjska wyemitowała film "Katyń". No i rzecz najważniejsza - Putin czule objął Tuska.
3. Wzruszeni rosyjska solidarnością w obliczu tragedii, wpadamy w kompleksy. Gdyby tak - nie daj Boże! - rosyjski samolot rozbił się w Polsce, pewnie nikt nie zaniósłby kwiatów pod rosyjską ambasadę, taksówkarze byliby dla rodzin rosyjskich ofiar opryskliwi, a personel kostnicy nieuprzejmy. Telewizja Polska nie wyemitowałaby filmu "Lecą żurawie", a premier Tusk nie objąłby Putina tak troskliwie, jak sam został objęty.
4. Wspominając Putina obejmującego Tuska - trzeba zapomnieć o wszystkim i tylko się cieszyć z pojednania. Nic to, ze rosyjskie władze w parę godzin po tragedii, gdy jeszcze straż lała wodę z sikawek na dymiące zgliszcza, już zapewniły, ze samolot był sprawny, a polscy piloci zwalili go na ziemię, bo nie kumali po rosyjsku. Ważne, że Putin objął Tuska. Nic to, ze rosyjscy milicjanci zabierali dziennikarzom filmy z miejsca tragedii. Ważne, ze Putin ze współczuciem przygarnął Tuska. Nic to, że w godzinę po tragedii służby lotniskowe dopiero wkręcały żarówki do lamp na lotnisku. Liczy się tylko to, że Putin przytulił Tuska. Nic to, ze rosyjska prokuratura nie dopuszcza polskich prokuratorów do czarnych skrzynek, skoro Putin tak pięknie pocieszył
5. To nic, że nawet w rosyjskiej prasie pojawiły się spekulacje o możliwym zamachu na prezydenta Kaczyńskiego i że sam Żyrinowski powiedział - nasza wina - bo trzeba było zamknąć to lotnisko. My do gardła gotowi jesteśmy skoczyć każdemu, kto przez sekundę dopuściłby możliwość nie tylko zamachu, ale jakiejkolwiek winy po stronie Rosjan. Rosyjskie służby specjalne są przecież praworządne, nie dokonują zamachów, na papieża zamachnął się z własnej inicjatywy Ali Agca, a Litwinienkę otruły w Londynie krasnoludki.
Dla nas liczy się tylko Putin obejmujący Tuska.
6. Cały świat zobaczył rosyjską solidarność, rosyjska duszę i serce, na dłoni podane Polakom.. Czy teraz wypada nam domagać się jakichś dokumentów w sprawie Katynia, czy wobec rosyjskiej serdeczności w ogóle godzi się mówić o jakichś mało ważnych papierach sprzed siedemdziesięciu lat? Świat uzna to za małostkowość. Gazociąg północny? O co chodzi? Rosjanie są dla Was Polaków tacy wielkoduszni, a wy nic tylko ten gazociąg i gazociąg! Dajcie spokój, to jakaś wasza obsesja, das ist polnische rusofobie! Podnosicie larum, że rosyjskie czołgi znów wyruszyły na Tbilisi? I co z tego? Rosja to Rosja, ma prawo do strefy własnych wpływów, a wy Polacy niepotrzebnie straciliście okazję, żeby siedzieć cicho. Warszawy wam przecież nie szturmują. Juz zapomnieliście, jak Putin objął Tuska?
7. Kłaniam się nisko zwykłym Rosjanom, po ludzku współczujących nam w obliczu tragedii. To naprawdę wrażliwy i współczujący naród, który jak mało który umie się dzielić ostatnim kawałkiem chleba. Wiem coś o tym. I kłaniam się mistrzostwu świata rosyjskiej dyplomacji... Janusz Wojciechowski
"...kiedy my żyjemy" Każdy naród ma swój hymn państwowy, z którego powinien być dumny. Różnie z tym bywa, zwłaszcza że są w Europie takie dwa państwa, które do dzisiaj jeszcze zachowały swe hymny z epoki totalitaryzmu, hymny, pod którymi dokonywano zbrodni ludobójstwa XX wieku. Polacy, jak mało który naród, mogą i powinni być dumni ze swojego hymnu z wielu powodów. Pieśń "Jeszcze Polska nie zginęła" jest datowana na koniec XVIII w. i liczy sobie prawie 220 lat. To jeden z najstarszych hymnów w świecie i Europie. Został napisany przez Józefa Wybickiego - poetę, polityka, wojewodę, posła na Sejm 4-letni, żołnierza Powstania Kościuszkowskiego. Wtedy utwór "Jeszcze Polska..." hymnem nie był i być nie mógł, bo dwa lata wcześniej Rzeczpospolita jako państwo została wykreślona z geopolitycznej mapy Europy. Przestaliśmy istnieć nie tylko jako państwo, ale co gorsza, Rosja, Prusy i Austria rozdarły i rozebrały Polskę między siebie. Podjęły też wzajemne zobowiązania w traktatach rozbiorowych, że nie dopuszczą do tego, by Polska kiedykolwiek odrodziła się jako państwo. Był to tragiczny moment w dziejach Polski, jak żaden wcześniej. Potęga zaborców zlikwidowała duże i zamożne państwo w środku Europy, a inne europejskie kraje biernie albo nawet z aprobatą przyglądały się temu bezprecedensowemu gwałtowi. Zdradziecki król targowiczanin abdykował na rzecz władczyni Rosji. Insurekcja Kościuszkowska została zdruzgotana przez Rosjan i Niemców. Rosyjscy sołdaci marszałka Suworowa w 1794 r. nie tylko mordowali bezbronnych polskich jeńców, ale dokonali też krwawej rzezi Pragi, wyrzynając dosłownie całą jej ludność cywilną wraz z dziećmi i kobietami. Większość przywódców powstania albo poległa śmiercią bohaterów jak generał Jakub Jasiński, albo musiała uciekać z Polski. Najstraszliwszy los spotkał tych, którzy dostali się do rosyjskiej niewoli. Był wśród nich Naczelnik Tadeusz Kościuszko - bohater Polski i Ameryki, którego uwięziono w Twierdzy Petropawłowskiej na skalistej wysepce u ujścia Newy do Bałtyku. Było to wtedy najokrutniejsze więzienie na świecie. W tych tragicznych okolicznościach znaleźli się nieliczni, ale odważni patrioci polscy, którzy zdeterminowani miłością Ojczyzny nie pogodzili się z utratą niepodległości i postanowili działać. Byli to m.in. gen. Jan Henryk Dąbrowski oraz Józef Wybicki. To ten ostatni zdefiniował na następne dziesięć pokoleń nie tylko polski czyn niepodległościowy, ale także polską rację stanu, a także tożsamość narodową Polaków. Takiej definicji nie tylko w hymnie państwowym, ale w ogóle nie ma nikt w Europie ani na świecie. Wiekopomne jest bowiem pierwsze zdanie naszego hymnu: "Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy". Te słowa, ta prosta myśl stanowią przesłanie dla Polaków na momenty najtrudniejsze, nawet te najbardziej tragiczne. Niestety, historia nie szczędziła nam tragedii, a do nich z pewnością należy to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku. Ta data z całą pewnością przejdzie do naszej historii. Jest ona nie tylko jedną z najbardziej tragicznych w naszych dziejach, ale zarazem jedną z najważniejszych. 10 kwietnia 2010 r. w niewyjaśnionej katastrofie pod Smoleńskiem tuż obok osławionego Lasu Katyńskiego zginął Prezydent Rzeczypospolitej oraz towarzysząca mu grupa blisko stu osób stanowiących elitę państwa i Narodu. Należy podkreślić, że wszyscy oni zginęli za Polskę, na posterunku i w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, wykonując swoją ostatnią misję. Tą misją miało być złożenie hołdu ofiarom zbrodni ludobójstwa sowieckiego - tysiącom oficerów Wojska Polskiego, którzy zostali wymordowani przed 70 laty przez państwo rosyjskie zwane wówczas Związkiem Sowieckim. Prezydent Lech Kaczyński jak prawdziwy mąż stanu z głęboką determinacją wypowiadał się wielokrotnie, że musi się udać do Katynia, aby osobiście w imieniu Narodu uczcić pamięć pomordowanych nad dołami śmierci. Tymczasem premier rządu Rosji Władimir Putin oficjalnie zaprosił do Katynia jedynie premiera Donalda Tuska, a Prezydenta Kaczyńskiego ostentacyjnie pominął. Teraz, kiedy mija pierwszy ból, kiedy pochowaliśmy Prezydenta i wciąż żegnamy pozostałych zabitych w katastrofie, kiedy opadają początkowe emocje - należy dokładnie i na zimno dokonać analizy rosyjskich i polskich wypowiedzi. Tych osób mianowicie, które uznawały misję Lecha Kaczyńskiego w Katyniu jako niechcianą wizytę. Niewątpliwie dla Władimira Putina - obecnego premiera, a niegdyś prezydenta Rosji, a jeszcze wcześniej wysokiego funkcjonariusza KGB, przylot Prezydenta Kaczyńskiego do Katynia był wizytą niechcianą i rosyjski premier robił wszystko, by do niej nie doszło! Brak słów, aby określić tragedię, jaka po siedemdziesięciu latach po raz drugi wydarzyła się pod Smoleńskiem. Polska ponownie straciła na tej ziemi swoją elitę polityczną, wojskową, intelektualną. Jeśli to jeszcze nie apokalipsa, to z całą pewnością prawdziwa hekatomba. To wydarzenie bez precedensu nie tylko w historii Polski. Takiej katastrofy nie notują kroniki żadnego państwa Europy ani świata. Jedyną pocieszającą myślą w tych dniach grozy i smutku jest specyfika przypisywana Polakom nie tylko przez przyjaciół, ale nawet przez wrogów. Oto w krytycznych momentach historii, kiedy wydaje się, że to już "finis Poloniae", Polacy jako Naród i społeczeństwo potrafią być wielcy, zdeterminowani i odpowiedzialni. Tak w historii rzeczywiście bywało, choć jednak nie zawsze. W dramatycznym okresie stanu wojennego Zbigniew Herbert napisał ponadczasowy "Raport z oblężonego Miasta", który zakończył zdaniem: "(...) i jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania on będzie Miasto". Ta strofa to dalekie echo słów "...kiedy my żyjemy". Niech każdy weźmie te słowa do siebie. Józef Szaniawski
Komu to przeszkadzało, czyli wyroby …podobne Jeszcze za dawnych czasów, minionej, niechlubnej epoki komunistycznej obywatela Edwarda Gierka, znana firma Wedel produkowała doskonałą czekoladę i kakao. Było powszechnie wiadomo, że przy np. biegunce można było dziecku podać trochę czekolady i był spokój. Wraz z nadchodzącym kryzysem, spowodowanym wojną w Afganistanie i naszą braterską pomocą dla walczących, głownie w postaci żywności i odzieży [buty, mundury itd] pojawiły się wyroby czekoladopodobne, masłopodobne czy kakaopodobne. Ale nawet wojskowa junta, trzymająca przez 10 lat ster władzy, nie odważyła się na tworzenie nowomowy i każdy obywatel wiedział, czy kupuje czekoladę ,czy też wyrób czekoladopodobny; czy kupuje masło, czy wyrób masłopodobny. Potem przyszedł rok 1990 i wszystko zaczęło się zmieniać. Zniknęły wyroby naturalne, a pod pojęciami ogólnie znanymi i utrwalonymi w społeczeństwie pojawiły się jakieś substytuty np. czekolada po złotówce czy też po dwa złote – rzekomo prawdziwa. Niektóre z tych produktów np. czekolady z mleczka alpejskiego, jak głosiła plotka, robione były pod Warszawą i ich zawartość niewiele miała wspólnego z czekoladą, prócz nazwy. Pojawiła się jakaś biała czekolada szwajcarska, czyli wyrób produkowany z odpadów poprodukcyjnych prawdziwej czekolady plus chemia. Ile to bowiem chemii trzeba włożyć do produktu, aby z czarnego ziarna kakaowego otrzymać białą papkę. W tej chwili to strach podawać dzieciom ten produkt, ponieważ nie ma żadnych prac naukowych ani medycznych, jak te wszystkie dodatki chemiczne, spożywane przez dłuższy okres, wpływają np. na odporność dzieci czy ich przemianę materii. Jeszcze gorzej wygląda informacja, jak ta chemia wpływa na płód, czyli brak odpowiedzi na proste pytanie : czy kobieta w ciąży może zjadać taki wyrób. I komu przeszkadzało dalsze nazywanie tych produktów czekoladopodobnymi, zamiast oszukiwania ludzi kupujących te podróbki jako prawdziwą czekoladę? Proszę zauważyć, że jak ktoś podrobi np. spodnie Wrangle to mu je konfiskują i palą a tutaj nic. I proszę zauważyć Drogi Czytelnik, że istniejące systemy ochrony społeczeństwa, stosunkowo dobrze opłacane przez to społeczeństwo, np. prokuratura, cały wymiar sprawiedliwości, różne Sanepidy zupełnie zignorowały taką samowolę producentów i nigdzie nie ma publikacji z wykazem tych fałszerstw. Jeszcze dalej posunął się przemysł mleczarski. Najpierw zginął produkt krowi o nazwie mleko, a pojawiło się zabielane świństwo o 0.5% – 1% – 2% czy też 3.2% tłuszczu. Wiadomo, że prawdziwe mleko ma od 4% do 5% tłuszczu. I tak naprawdę wcale nie chodzi o ten tłuszcz, rzekomo szkodliwy, ale o rozpuszczalne w nim witaminy A, D, K i E. Brak jakichkolwiek informacji na temat zawartości tych elementów w sprzedawanym produkcie. Brak jakichkolwiek prac naukowych i medycznych opisujących co się dzieje w organizmie człowieka będącego w stałym niedoborze podstawowych witamin. Wiadomo bowiem powszechnie, że człowiek sam nie wytwarza tych witamin. A zupełnie nie wiadomo ile witamin pozostaje w tym zabarwionym płynie. Około roku 1992/92 zrobiono następny skok i poddano mleko na kilka sekund temperaturze ok. 141 C. Nazwano ten produkt mlekiem UHT oraz i stwierdzono, że ten substytut mleka jest pełnowartościowym produktem. A swoją drogą jak takie głupoty mogą się znajdować w czasopiśmie “Żyjmy dłużej”? UHT ma gwarancję kilku miesięcy. Znając fizyczne możliwości ogrzania takiej ilości płynu trudno sobie wyobrazić, w jaki to niby sposób temperatura ma w całej kadzi uzyskać tę samą wartość. Innymi słowy – są miejsca w których temperatura jest wyższa i miejsca o niższej temperaturze. A jak potem błyskawicznie to oziębić do 20 stopni? Każdy PT Czytelnik może sam przeprowadzić takie doświadczenie podgrzewając np. talerz zupy w mikrofalówce. Po kilkunastu sekundach zauważy, że przy brzegach zupa może być ciepła, a w środku jest jeszcze zimna..
Skutki natomiast takiego konserwowania produktu zwanego mlekiem widzimy na co dzień. Po wlaniu tego płynu do słoika i odczekaniu kilku dni, zamiast zsiadłego mleka mamy ciemną, nierzadko cuchnącą ciecz. I w ten prosty sposób zlikwidowano z rynku doskonały produkt spożywczy jakim było zsiadłe mleko. Kto jeszcze dzisiaj pamięta smażone ziemniaki zsiadłym mlekiem? Oj marzy się czasami to, marzy. Co prawda możemy kupić coś co nosi nazwę zsiadłego mleka, jogurtu, czy kefiru, ale jak to się ma do starego smaku domowego mleka? Wszystkie te produkty mają bowiem wspólną co najmniej jedną cechę. Jest nią smak. A jest to smak chemii. A ludzie z chorobą wrzodową żołądka mają dodatkowe dolegliwości bólowe. Oczywiście brak jakichkolwiek naukowych czy też medycznych publikacji opisujących długoterminowe skutki spożywania tej chemii, ani przyswajania tak pomieszanej chemii z pozostałą zawartością naturalną produktu mlecznego. Istnieje natomiast zbieżność czasowa. W około 3-5 lat po wprowadzeniu produktu zwanego mleko UHT pojawiła się choroba zwana osteoporozą, czyli niedobór wapna w organizmie. Tak więc wynika, że po podgrzaniu do temperatury 141 C wapń staje się nieprzyswajalny dla organizmu człowieka. Rodzi się więc pytanie jakie będą skutki picia takiego napoju dla młodego pokolenia po kilku, kilkunastu latach. Innym problemem przemysłu mleczarskiego w nowej epoce po 1990 roku, są sery. Nagle nie wiadomo dlaczego wszystkie sery smakują tak samo. Każdy jest bardzo słony. A po kilku dniach od rozpakowania folii i odparowaniu nadmiaru wody wręcz nie daje się go jeść. Problem sprowadza się do konserwacji. Otóż w celu przyspieszenia produkcji i wydłużenia czasu ważności produktu do spożycia, trzeba “ładować” w sery środki konserwujące. Większość środków konserwujących jet szkodliwa i ustalono dopuszczalne normy faszerowania produktu spożywczego tymi chemikaliami. A sól jest dobrym konserwantem i nie ma normowanego dopuszczalnego stężenia. Już dawno stosuje się ją w USA i Unii Europejskiej bez ograniczenia. Bardzo ciekawym jest fakt, ze ten wzrost zawartości soli w produktach spożywczych pojawił się w tym samym okresie co prace kardiologów winiące sól za wzrost zachorowań na nadciśnienie u ludzi. Otóż obserwujemy zupełny brak zainteresowania tą korelacją odpowiednich służb medycznych organów odpowiedzialnych z zdrowie. I tak z jednej strony Rząd cały czas podkreśla, że wydaje coraz więcej na leczenie, szczególnie chorób przewlekłych, a z drugiej strony pozwala na wzrost zachorowań na ciężkie – nierzadko śmiertelne – choroby poprzez brak reakcji na niewątpliwy wzrost zagrożenia czynnikami ryzyka w środowisku. Na ten wzrost czynników szkodliwych przeciętny obywatel nie ma wpływu, bowiem na produkcie brak informacji o zawartości procentowej soli. Uniemożliwia to nawet znającemu problem człowiekowi dokonanie wyboru. Z kolei nie jest prawdą twierdzenie o wzroście wydatków na leczenie, ponieważ w stanie wojennym leczenie pochłaniało 10.5% PKB, a po reformie doskonałego ekonomisty Balcerwicza -Sachsa lub odwrotnie] na zdrowie obecnie przeznacza się około 4% PKB. Tak więc wniosek jest jednoznaczny o dopuszczeniu produktu do sprzedaży decydują względy pozamerytoryczne. [Autor użył bardzo uprzejmego określenia. My nazwiemy je po imieniu: chodzi o łapówy i tyle - admin]. Jeszcze większy problem stanowią wyroby potocznie zwane chlebem. To co się dzisiaj sprzedaje nawet nie leżało koło chleba. Jest to typowy produkt chlebopodobny. Dlaczego? A to proste. Prawdziwy chleb jest produkowany na zakwasie i wypiekany w piecu opalanym drewnem lub węglem. Zapewniano w ten sposób odpowiednią temperaturę wypieku. Obecnie przynosi się pulpę, czyli mieszaninę różnych składników, w większości nieznanych zjadaczowi, dodaje się do tego wody i po podzieleniu na odpowiedniej wielkości porcje wrzuca na taśmę i do pieca elektrycznego. Zarówno temperatura wypieku, jak i jego czas są zdecydowanie różne od starej sprawdzonej technologii. Ta zmiana sposobu wypieku i składu pieczywa powoduje, że coraz więcej ludzi ma problemy gastryczne po zjedzeniu takich produktów. Wręcz spotyka się pacjentów, którzy mogą jeść tylko określony rodzaj chlebopodobnego pieczywa , ponieważ po zjedzeniu innego mają zgagę i odbijanie. Najsilniej te objawy uwidoczniły się u ludzi lubiących spożywać tzw. czarny chleb. np. pumpernikiel. Po 1990 roku zmieniono recepturę produktu i spora część pacjentów musiała zrezygnować z jego spożywania, ponieważ dostawała zgagi i bólów żołądka. Przykładem dobitnie unaoczniającym wpływ rozmaitych dodatków dodawanych do pieczywa jest historia piekarza z Wilna. W latach 90- przesyłał do Gdańska “czarny chleb” prosto z Wilna 2 razy w tygodniu autobusem rejsowym. Pieczywo było wspaniale i nie wysychało przez tydzień. Chłop się dorobił i otworzył zakład pod Gdańskiem. Tutaj zapoznał się z “nowoczesną” produkcją i niestety zmienił recepturę. Starzy klienci musieli zrezygnować z jego produktów, ponieważ występowały te same dolegliwości co po innych chlebach sprzedawanych w Gdańsku. Oczywiście nie muszę dodawać, że żadnych prac naukowych ani medycznych dotyczących spożywania takiego chlebopodobnego produktu nie ma. I nikt nie może powiedzieć, co się stanie z młodymi ludźmi jedzącymi taką watę. Jeszcze gorzej wygląda sprawa z produktami chlebopodobnymi nafaszerowanymi tzw. dodatkami; orzechami, ziarnem. Ilość chemii , która pozwala powiązać te wszystkie dodatki ze zbożem jest bardzo duża. Można stwierdzić, jednoznacznie, że dietetycy namawiający chorych do jedzenia takiego gruboziarnistego, chlebopodobnego pieczywa działają na szkodę chorego. Innym rodzajem nieprawidłowości w produkcji pieczywa jest dodawanie do niego wodorotlenku glinu. Związek ten wiąże wodę w chlebie. Wiadomo, że woda jest tania. Tysiąc kg wody kosztuje ok. 5 złotych. A 1000 kg mąki kosztuje ok 700 zł. Jeżeli w naszym produkcie jest dużo wody, to oczywiście więcej zarabiamy. W dodatku wszystko jest legalne i nikt nie może się do nas przyczepić. Jak łatwo można sprawdzić, czy wyrób chlebopodobny zawiera wodorotlenek glinu? Wydaje się,że najprostszym sposobem jest obserwacja jak szybko po przekrojeniu produkt wysycha. Wystarczy przekroić chleb. Jeżeli po kilku godzinach zaczyna się suchy kruszyć to znaczy że “ulepszaczem” był wodorotlenek glinu. Chleb wyprodukowany w tradycyjny sposób zachowuje świeżość przez kilka dni. Problem dodawania niewłaściwych dodatków do produktów spożywczych nie jest problemem tylko w Polsce. Zaczął się on w USA i już przed wielu laty przyszedł do Europy. Np. we Francji już w (chyba) 1994 roku Zgromadzenie Narodowe przyjęło ustawę o chlebie. Chlebem wolno nazywać tylko i wyłącznie pieczywo powstałe na zakwasie. Polska jest rajem dla wszelkiego rodzaju dezinformatorów. Żadna ze służb rządowych nie informuje opinii publicznej o stwierdzonych nieprawidłowościach. Nawet jak znaleziono dużą partię starego mięsa w sklepach, to nie podano nazwy sklepów. Być może ma to związek ze słynną publikacją z 1971 roku zwaną raportem Klubu Rzymskiego. Ta samozwańcza organizacja zakładała, że Polska powinna być zamieszkała przez co najwyżej 15 – 17 milionów ludzi i stanowić zaplecze siły roboczej dla Europy. Wypada nadmienić, że w Klubie tym Polskę reprezentował “wybitny” filozof żydowskiego pochodzenia, cudem uratowany przez Polaków w czasie okupacji, z rodowodem służb specjalnych, Leszek Kołakowski[http://pl.wikipedia.org/wiki/Leszek_Ko%C5%82akowski]. Jak można się przekonać śledząc roczniki demograficzne, liczba ludności w Polsce nie tylko się nie zwiększa ale systematycznie maleje. Minimalna dzietność kobiet w miastach jeszcze w latach 80-ych wykazywala ujemny przyrost naturalny, a jak wiadomo ok 80% ludności żyje obecnie w miastach. I ja łatwo to można zauważyć, żaden z kolejnych Rządów Rzeczypospolitej od 20 lat nie prowadzi polityki prorodzinnej podając jako powód brak środków, co jednak nie przeszkadza dawać prezesom firm po 950 000 złotych miesięcznie. Kolejnym problemem wyrobów …podobnych są produkty mięsopodobne np. kiełbasy. Od kiedy to drodzy panowie Ministrowie Rolnictwa [przeważnie z PSL, a więc chłopy znające się na rzeczy] produkty zawierające 80 % zieleniny mają prawo nosić nazwę kiełbasy? Nowomowa, czyli nadawanie starych nazw nowym produktom, zaczęło się po rewolucji masońskiej w Rosji po 1917 roku. Niestety wbrew twierdzeniom obecnych polityków, że komunizm minął ta zaszłość pozostała. Obecnie nagminne jest dodawanie do różnego rodzaju produktów zwanych kiełbasami papki sojowej lub wodorostów z Morza Irlandzkiego lub innych glonów. Nota bene zbieranych z miejsc do których uchodzą ścieki z elektrowni atomowych. Jaka zawartość soi i wody powoduje, że z jednego kilograma mięsa można otrzymać 2.20 kg szynki? Odpowiedz cobie Szanowny Czytelniku sam. Te wszystkie prasowane szynki to wyroby kiełbasopodobne, praktycznie zawierające minimalne ilości białka zwierzęcego . Wypada przypomnieć w tym miejscu, że białko zwierzęce jest w naszej “kuchni” jedynym źródłem łatwo przyswajalnego przez organizm człowieka żelaza. Brak żelaza stwierdza się wśród dzieci, zapychanych przez nowowczesne matki popkornem i chipsami [brak żelaza to anemia]. I znowu wymaga podkreślenia fakt, że brak prac medycznych i naukowych nad skutkami takiego fatalnego karmienia. Już teraz pediatrzy ostrzegają przed “epidemią” otyłościi wśród dzieci i młodzieży co występuje nagminnie u Amerykanów karmionych tymi świństwami od dziesięcioleci. Wiadomo także powszechnie, że w USA testuje się obecnie nowe środki spożywcze otrzymywane genetycznie, chociaż udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że tak sztucznie modyfikowane rośliny nie zapewniają należytej odporności spożywającym je ludziom. Te wszystkie modyfikacje laboratoryjne żywności , dodawane, bez należytej kontroli substancje chemiczne powodują coraz większe zniszczenie w naszych organizmach. Można to łatwo udowodnić np. przeprowadzając porównanie liczby plemników u mężczyzn przed 50 laty i obecnie. Przed pół wiekiem uważano, że w jednym ejakulacie prawidłowa liczba plemników to 300 milionów. Uznawano także ludzi mających poniżej 50 milionów plemników, w jednym wytrysku, za bezpłodnych. Obecnie trudno znaleźć facetów mających 300 milionów plemników. Normą jest 100 milionów czyli 300% mniej. Natomiast za bezpłodnych uważa się mężczyzn z liczbą plemników ok 12.5 miliona czyli aż 400% mniejszą. Wiadomo, że bezpłodność z przyczyn “męskich” jest coraz powszechniejsza i bardziej trudna do leczenia. Niestety większość tzw. biznesmenów najczęściej odżywia się w fastfoodach spożywając produkty o niewiadomym składzie chemicznym. Np kisiel czy budynie Dr Oetkera są to wodniste papki do picia, a nie produkty które jedliśmy łyżeczkami. Będzie jeszcze gorzej. W szkolach zamiast nauki gotowania uczy się nikomu niepotrzebnej wiedzy o Unii Europejskiej czy innych tego rodzaju ponadnarodowych organizacjach . W tej sytuacji dzieci po przyjściu ze szkoły zamiast normalnego ciepłego obiadu spożywają produkt o nazwie hamburger. A punktem szczytowym tej hipokryzji jest fakt, że Państwowy Inspektor Sanitarny nie chce udostępniać składu tych wszystkich produktów zasłaniając się tajemnicą handlową. Tylko kogo i czego dotyczącą. Jest to jawne łamanie prawa, ponieważ nawet UE wymaga umieszczania na opakowaniu składu chemicznego produktu. Z niewiadomych powodów takie produkty jak sery, mleko, kiełbasy, chleby zostały zwolnione z tego obowiązku za zgodą polskich instytucji kontrolnych. Dlaczego? Jakie względy pozamerytoryczne zadecydowały o tym? Dlaczego np. na stronie internetowej Głównego Inspektora Sanitarnego nie ma rubryki zawierającej wyniki analiz wymienionych produktów ? Dr Jerzy Jaśkowski
Kolejne zaciśnięcie uchwytu na naszych gardłach. Na moim portalu – konkretnie tu: Jeszcze o Smoleńsku, spiskach – i Fermacie; oraz INFORMACJA WYBORCZA Z przyjemnością zauważam, że poziom komentarzy trzyma wysokość; co nie znaczy, że są słuszne. Przede wszystkim co do śp. Piotra Fermata. Ten człowiek odkrył i udowodnił kilka ważnych twierdzeń matematycznych. Dowodu jednego z nich nie chciało Mu się zapisać, bo nie mieścił się na marginesie czytanej właśnie książki. Wyśmiewanie się: „Mój dziadek przed Einsteinem sformułował Teorię Względności – tylko nie zapisał...” byłoby sensowne – gdyby te zapiski dziadka istniały. Tymczasem Twierdzenie Fermata zostało przezeń precyzyjnie zapisane – i, co więcej: przez 200 lat nikt nie znalazł dowodu, że jest niesłuszne, natomiast ostatnio ktoś wypichcił monstrualnie długi dowód – podobno poprawny – dowodzący, że jest prawdziwe. Fermat pisząc, że odkrył nowe twierdzenie i „znalazł jego zaiste zadziwiający dowód” na pewno ten dowód wymyślił – bo niby dlaczego miałby kłamać? By się skompromitować, gdy ktoś za rok znajdzie kontrprzykład? A w ogóle to gdyby nie miał w głowie idei dowodu, nie pomyślałby o takim twierdzeniu! Ja je podam, bo jest proste: na marginesie książki obok słów: „”Kwadrat można rozłożyć na sumę dwóch kwadratów” (np. 52 = 42 + 32 ) Fermat dopisał: … „Natomiast żaden sześcian nie daje się rozłożyć na sumę dwóch sześcianów – i w ogóle żadna potęga wyższego stopnia nie daje się rozłożyć na sumę dwóch potęg tego samego stopnia; znalazłem ...” itd. A teraz podam prościutki przykład z innej dziedziny: triangulujemy kulę – czyli (jak to robią mierniczy na Ziemi) dzielimy jej powierzchnię na trójkąty (trzy punkty połączone liniami – mogą być krzywe) – ale tak, że żaden wierzchołek żadnego trójkąta nie leży sobie gdzieś na boku innego: wierzchołek musi trafiać w wierzchołek. Udowodnić, że liczba trójkątów jest zawsze parzysta. Proszę mi wierzyć: znam zaiste zadziwiający dowód tego interesującego twierdzenia (zmieściłby się na marginesie książki...). Gdyby było nieprawdziwe, to jutro ktoś by mi pokazał kulę pokrytą nieparzystą liczbą trójkątów. Skoro twierdzę, że liczba zawsze będzie parzysta – i nikt nie podaje kontrprzykładów – to chyba ZNACZY, że znam dowód?!? Co do przyczyn Katastrofy: zdumiewa mnie, że praktycznie wszyscy wietrzący w tym zamach podejrzewają o to Rosjan, a nie „polskie” służby specjalne - którym po pierwsze o wiele łatwiej byłoby to zrobić i (po drugie) miałyby o wiele poważniejszy powód. Bo jaką korzyść odnieśli Rosjanie? Scementowali naród polski, obudzili podejrzliwość w stosunku do siebie, wzmocnili PiS (który teraz może wygrać wybory) a gdyby na pokładzie był Jarosław Kaczyński, to PiS wpadłby w ręce p. Zbigniewa Ziobry - i dopiero by mieli! Oczywiście mógłby to zrobić jakiś zawzięty głupol w stylu p. kpt. Grzegorza Piotrowskiego - tylko: jak? Czytam nawet pomysły, że Rosjanie zrobili sztuczną mgłę (!!!! - już widzę to przywożenie i montowanie urządzeń – a potem demontaż, zanim przylecą jacyś świadkowie...). Już bardziej prawdopodobne jest wpływanie na wskaźniki – ale, biorąc pod uwagę, że kierunek nalotu samolotu nie mógłby być poprzedniego dnia znany, urządzenie to musiałoby pochłaniać masę energii elektrycznej. Zresztą: to by działało tylko wtedy, gdyby pilot nie widział ziemi. A kto mógł wiedzieć, że będzie mgła? Niektórzy Komentatorzy ironizują: „ z pewnością JEST PAN EXPERTEM W TEJ DZIEDZINIE i wie Pan najlepiej czego należało tam szukać”. Nie, proszę Pana. Nie wiem, czego szukać – ale wiem, że jeśli coś było, to się nie zdematerializowało. Tak: znam teorię o dźwigni zrobionej z lodu, który się potem roztrzaskał i rozpuścił - ale... W tym wszystkim zdumiewa jedno, co podkreśla p. Wiktor Suworow, a przytacza słusznie {sverige}: dlaczego ani Polacy, ani Rosjanie nie zaprosili do komisji - ekspertów z zewnątrz? Jakiegoś Szwajcara, Amerykanina i Japończyka – na przykład? Właśnie po to, by uniknąć podejrzeń. Jeśli zrobiła to jedna strona, to druga powinna tego chcieć! Czyżby więc to była wspólna robota? Bo tylko wtedy żadna ze stron nie miałaby interesu, by dopuścić ludzi z zewnątrz. Wtedy nagłe spotkanie pp. Donalda Tuska i Włodzimierza Putina nabrałoby zupełnie innego charakteru... To by też tłumaczyło, dlaczego nie ujawnia się zapisów z tej „Czarnej Skrzynki” która notowała głosy. Głosy się trudno fałszuje... Jednak, zwracam uwagę, wyjaśnić ten brak zaproszenia można prosto: i Polacy i Rosjanie hipotezę o zamachu uznali w świetle okoliczności za tak bezsensowną, że im do głowy nie przyszło, że ktoś może coś podejrzewać! Reasumując: w zamach nie wierzę, nie obstawiłbym za tą hipotezą 100 zł przeciwko 10.000 – ale zgadzam się, że taka możliwość istnieje. I należy starać się taką hipotezę przebadać. Jeszcze jedno. Ja słyszę w tym filmiku: „Ni ch**a tiebie!”. Dwóch ludzi słyszy: „Ni ch**a siebie” w sensie: „Niczego sobie...”. Może mają rację – ale takim tonem nie mówi się: „Ja pie***lę!”. Mogę się, oczywiście, mylić - możecie Państwo znaleźć informację o (planowanym, planowanym) powstaniu kolejnego urzędu centralnego. Wygrzebał ją p. Jarosław Wójtowicz w http://www.telegraph.co.uk. Unia Europejska chce przekształcić istniejący Eurojust, czyli jednostkę ułatwiającą współpracę między prokuraturami państw europejskich, w urząd unijnego prokuratora, który miałby prawo m.in. wszczynać postępowania sądowe i nakazywać aresztowania. Wg Komisji Europejskiej takie przekształcenie ma doprowadzić do stworzenia „solidnej wspólnej sfery proceduralnej” w Europie. Nowy urząd o nazwie Europejskie Biuro Prokuratorskie będzie miał znacznie poszerzone kompetencje względem Eurojustu, a jego głównym zadaniem będzie walka z przestępstwami finansowymi naruszającymi interesy Unii. P. Antoni Bunyan z Europejskiej Sieci Wolności Obywatelskiej słusznie zauważa z tej okazji, że obecne unijne instytucje przekształcają się w urzędy o innych kompetencjach bez żadnej konsultacji oraz publicznej debaty z obywatelami Unii. Bo tak to planował Wielki Wschód. I nie musi sie tym zajmować bezpośrednio, bo każda biurokratyczna instytucja samoistnie dąży do centralizacji i totalitaryzmu. Jest coraz groźniej. Ostrzegałem, przypominam... JKM
Za zasłoną wulkanicznej chmury Jak wiadomo, wybuch wulkanu na Islandii, skąd chmura dymu i wulkanicznego popiołu napłynęła przez Ocean Atlantycki nad Europę sprawił, że większość zagranicznych dygnitarzy, którzy zapowiedzieli swoje przybycie do Krakowa na pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego żony, na uroczystości nie dotarła. Wyjątkiem był rosyjski prezydent Dymitr Miedwiediew, niemiecki prezydent Horst Koehler, premier Królestwa Maroka, który, jak gdyby nigdy nic, przyleciał do Krakowa Cessną, no i przede wszystkim – gruziński prezydent Michał Saakaszwili. Ten ostatni przyleciał do Krakowa z Waszyngtonu, co pokazuje, że jak ktoś chciał, to mógł, zgodnie z przysłowiem, że „nie ma złej drogi do swej niebogi”. Inni tak się wystraszyli popiołu z islandzkiego wulkanu, że zapomnieli nawet o istnieniu komunikacji kolejowej, jak np. legat Benedykta XVI na uroczystości pogrzebowe do Krakowa, Anioł kardynał Sodano. Ale obawa przez posypaniem głowy wulkanicznym popiołem mogła być w wielu przypadkach tylko wygodnym pretekstem, za którym kryły się przyczyny poważniejszej natury. Pierwsza – polityczna. Warto zwrócić uwagę, że – jeśli nie liczyć prezydenta Niemiec, premiera Królestwa Maroka oraz dygnitarzy z Albanii i Kosowa – zagraniczni goście przybyli wyłącznie z krajów stanowiących niegdyś obszar Układu Warszawskiego. Ciekawe, że akurat islandzki wulkan musiał przyczynić się do odtworzenia po 20 latach tego podziału Europy. Przypadek to, czy może znak? Świętej pamięci ksiądz Bronisław Bozowski z warszawskiego kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu twierdził, że „nie ma przypadków, są tylko znaki”. Skoro tak, to cóż mogła oznaczać nieobecność w Krakowie dygnitarzy z Europy Zachodniej i Ameryki? Czy przypadkiem nieobecność ta nie dostarcza nam ważnej informacji, że w optyce tych dygnitarzy Polska pozostaje rodzajem trofeum strategicznych partnerów, czyli Niemiec i Rosji? Obecność w Krakowie zarówno niemieckiego, jak i rosyjskiego prezydenta, niezależnie od innych intencji, jakie im przyświecały, takie przypuszczenie potwierdza, podobnie jak nieobecność prezydenta USA Benedykta Obamy, a zwłaszcza - przewodniczącego Komisji Europejskiej Józefa Barroso, prezydenta UE Hermana van Rompuy’a, czy wreszcie pierwszego sekretarza NATO Andersa Rassmussena. Jeśli dodamy do tego deklarację prezydenta Obamy z 17 września ubiegłego roku, w której dał on do zrozumienia, że w związku ze zmianą priorytetów amerykańskiej polityki zagranicznej, USA żadnych dywersantów w Europie Środkowo-Wschodniej już nie potrzebują, decyzję o odstąpieniu od instalacji w Polsce tarczy antyrakietowej oraz westchnienie ulgi, jakie, mimo oddalenia, dało się słyszeć z Europy Zachodniej na wieść o „pojednaniu” polsko-rosyjskim, to wszystko układa nam się w logiczną całość. W tej sytuacji już się pewnie z czułych objęć strategicznych partnerów nie uwolnimy. Taki los wypadł nam. Ale – oczywiście z wyjątkiem Jego Eminencji Aniola kardynała Sodano – nieobecność pozostałych dygnitarzy mogła mieć ponadto charakter demonstracji natury ideologicznej. Jak bowiem wiadomo, jednym z podstawowych postulatów, jakie władze Unii Europejskiej i wielu krajów członkowskich wysuwają pod adresem państwa, jest tak zwana „neutralność światopoglądowa”. Jest to postulat w gruncie rzeczy antypaństwowy, bo państwo, ustanawiając prawa, tym samym arbitralnie decyduje, jaka etyka obowiązuje na terenie publicznym – a tym samym – preferuje światopogląd, jaki tę etykę uzasadnia. Nie jest i nie może być więc „neutralne”. Ale w Europie i w Ameryce hasło to traktowane jest jedynie jako swego rodzaju narzędzie, przy pomocy którego następuje proces rugowania z terenu publicznego etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego. Etykę chrześcijańską bowiem próbuje się zastąpić tam sytuacyjną etyką demokratyczną, według której dobre jest to, co aktualna większość uzna akurat za dobre, zaś złe – co aktualna większość uzna akurat za złe. Jest to propozycja odejścia od jednego z fundamentów cywilizacji łacińskiej, mianowicie – greckiego stosunku do prawdy, według którego prawda istnieje obiektywnie, niezależnie od tego, co większość na ten temat mniema. Jest to tendencja bardzo podobna do tej, jaką pamiętamy z czasów pierwszej komuny, kiedy to dobre było to, co akurat za dobre uznała partia, a złe – co akurat partia uznała za złe. Partia zresztą nie ukrywała, że traktuje religię, nie tylko chrześcijańską, chociaż oczywiście – chrześcijańską w szczególności – jako rodzaj „opium dla ludu”, od którego trzeba lud jak najszybciej odzwyczaić. Ale religia, to nie tylko dogmaty wiary. Religia to również sakramenty i obrzędy, które stanowią ważny element kultury. Próby rugowania wraz z dogmatami również obrzędów, wytwarzały w kulturze bolesną wyrwę, pustkę, której niepodobna było niczym zapełnić, zwłaszcza podczas takich momentów, jak pogrzeby, kiedy to w postaci obrzędów kultura wytwarza rodzaj endorfin, pozwalających jakoś oswoić i złagodzić brutalne wtargnięcie śmierci. Pół biedy tam, gdzie można było skorzystać z ceremoniału wojskowego. Tam jednak, gdzie takiej możliwości nie było, pogrzeby zaczęły przypominać zwyczajną utylizację zwłok, co było rażące również dla partyjnych, którzy dla kariery do tego barbarzyństwa musieli się akomodować. Dlatego partia pod naciskiem dołów utworzyła przy KC wydział ceremoniału i obrzędowości świeckiej, gdzie różni ubowniczkowie, częściowo nawet rekrutowani spośród duchownych, którzy swój stan porzucili, wymyślali ceremonie, na ogół będące karykaturalnym naśladownictwem obrzędów katolickich. Było więc nadawanie imienia, wręczanie „dowodziku” osobistego i różne takie cyrki. Transformacja ustrojowa i rozwiązanie PZPR położyły kres temu błazeństwu, któremu musieli poddawać się zwłaszcza wojskowi i milicjanci, a widocznym znakiem przemiany był widok premiera Józefa Oleksego, zatopionego w modlitwie przed cudownym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Również w Rosji zarówno Jelcyn, jak i Putin, nie mówiąc o prezydencie Miedwiediewie, przestali się wygłupiać i zamiast walczyć z religią chrześcijańską, wprzęgają ją w tworzenie nowego wizerunku Rosji. Tymczasem w Europie Zachodniej dominuje tendencja całkiem odwrotna. Mamy tam do czynienia ze swoistą bigoterią „laickości”, wyrażającą się w nieprzejednanej wrogości do wszelkiej religii, a ponieważ wśród tamtejszych polityków przeważają durnie i tchórze bez kręgosłupa, którzy muzułmanów najzwyczajniej się boją i robią przed nimi w portki, to wrogość ta kieruje się przede wszystkim ku chrześcijaństwu, a zwłaszcza - Kościołowi katolickiemu. Tymczasem pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu odbywał się w oprawie królewskiej, solennej wersji katolickiego ceremoniału, który – niezależnie od wymowy religijnej – jest od strony estetycznej po prostu piękny. Kto wie, czy bigoci „laickości” nie przestraszyli się ryzyka potężnego dysonansu poznawczego, który pozwoliłby im przekonać się na własne oczy o mizerii tej całej „laickości” i „neutralności światopoglądowej”, przypominając zarazem, że wspólnota cywilizacyjna wcale nie opiera się na Złotym Cielcu, tylko na identycznym odczuwaniu i rozumieniu pięciu wartości, o których pisał nie tylko sławny znawca antyku Tadeusz Zieliński, ale przede wszystkim - Feliks Koneczny: Dobra, Prawdy, Piękna, Zdrowia i Dobrobytu. SM
Tyle dobra! Otrzyjcie już łzy płaczący! Mnożą się pytania, jakie dobro można będzie, czy już można wyprowadzić ze smoleńskiej tragedii. Jedno zresztą już się wyprowadziło w postaci pojednania z Rosją. W „Gazecie Wyborczej” tamtejszy prorok mniejszy Jacek Żakowski, bezlitośnie chłoszcze tych, którzy okryli się hańbą, rozsiewając za pośrednictwem mediów zakazane teorie spiskowe. A przecież wiadomo, że żadnego spisku nie było i być nie mogło, bo zagroziłby on procesowi pojednania, który red. Adam Michnik zatwierdził przecież jeszcze przed tragedią. Skoro tak, skoro jest rozkaz pojednania, to tylko patrzeć, jak osobnicy dopuszczający się takich haniebnych czynów, gwoli przypieczętowania procesu pojednania, zostaną oddani w ręce NKWD, to jest, pardon – oczywiście FSB. Jak trafią w jakieś chłodne miejsce, to zaraz gorące głowy im ostygną. Ale na tym nie koniec, bo oto z jednego dobra zaraz rodzi się drugie. Środowiska, zdawałoby się, odległe od siebie niczym „na słońcach swych przeciwnych bogi”, czyli środowisko „Gazety Wyborczej” i „narodowcy”, znowu z jednego klucza śpiewają hymn pojednania z Rosją - jak ongiś, za Józefa Stalina. Czyż trzeba nam lepszego dowodu na upragnione „pojednanie polsko-polskie”? Rosja nas wszystkich pogodzi, tak samo, jak piasek wyciągnie z człowieka każdą chorobę. Ale na tym nie koniec, bo przecież każda katastrofa przynosi dobre owoce. Spójrzmy na nas samych. Każdy z nas ma w swoim organizmie sporo pierwiastków ciężkich, jak żelazo, wapń i tym podobne. Bez nich nie moglibyśmy istnieć. Tymczasem powstały one na skutek kolapsu grawitacyjnego, czyli katastrofy jakiejś gwiazdy, która w ułamku sekundy zapadła się w sobie, a następnie, jako supernowa, rozpadła w potwornym wybuchu, wyrzucając tę materię na wszystkie strony Wszechświata. Zatem, nasze istnienie zawdzięczamy katastrofie, z którą katastrofa pod Smoleńskiem porównać się nie da. Ale przecież i ona zaczyna dostarczać niemało dobra. Innym nie wypada może głośno tego mówić, ale ja, jako osoba niezainteresowana nawet pośrednio, mogę pozwolić sobie na trochę więcej szczerości. Zwróćmy tedy uwagę, ile zwolniło się posad i to – co tu ukrywać – posad prima!! Dla dobra wspólnego, no i oczywiście – naszej ukochanej Ojczyzny ktoś przecież będzie musiał je zająć, a to oznacza ruch kadrowy od góry do samego dołu, ukształtowanie nowych hierarchii politycznych, służbowych, towarzyskich i nawet – trzeba to powiedzieć – majątkowych. Jedne małżonki zaczną bywać w towarzystwach i zaprenumerują „Twój Styl”, inne przyjaciółki dostaną posady lub przynajmniej brylanty, które są prawdziwymi przyjaciółmi kobiety, inni przyjaciele – koncesje na hurtownie spirytusu, co niestety dla dotychczasowych może oznaczać również niepowetowaną stratę. I dlatego w jednych środowiskach żałoba będzie długa i autentyczna, podczas gdy inne zaczyna już rozpierać radosne pragnienie służby narodowi i państwu. SM
Masz kredyt? Platforma puści cię z torbami Zaledwie dzień po pogrzebie Sławomira Skrzypka, prezesa Narodowego Banku Polskiego, Rada Polityki Pieniężnej usiłuje pogrzebać szanse na niezależność tej kluczowej dla państwa instytucji od partyjnych nacisków. Rekomendowani przez koalicję PO - PSL członkowie RPP chcą pomóc rządowi wytransferować z NBP środki w postaci rezerwy przeznaczonej na obronę złotego w razie zbyt dużych wahań jego kursu. Pomysł za niedopuszczalny uznała jedna z największych międzynarodowych firm audytorsko-doradczych PriceWaterhouseCoopers. Jej zdaniem, byłby to koszmarny precedens na skalę światową. Perspektywa wyprowadzenia rezerw NBP do budżetu jest szczególnie niebezpieczna dla osób spłacających kredyty walutowe. Ewentualna deprecjacja złotego wpędziłaby je w niewypłacalność. Podobnie zresztą jak wprowadzenie kraju o słabej walucie do strefy euro, gdy dochody przeliczone zostałyby po kursie np. 5 zł za 1 euro. Sprawozdanie finansowe za 2009 r. przedstawione przez zarząd Narodowego Banku Polskiego jest zgodne z prawem i międzynarodowymi zasadami rachunkowości, a uchwała Rady Polityki Pieniężnej z marca, zmieniająca wstecz zasady wyliczania zysku NBP, jest niezgodna z prawem - stwierdzili eksperci PriceWaterhouseCoopers, jednej z największych międzynarodowych firm audytorsko-doradczych, która na wniosek poprzedniej Rady Polityki Pieniężnej przeprowadziła ocenę tego sprawozdania. Oznacza to, że nie ma podstaw, aby NBP przekazał do budżetu państwa dodatkowe 4 mld zł w formie zysku, oraz że zmarły tragicznie prezes NBP Sławomir Skrzypek, odmawiając transferu rezerw do budżetu, właściwie dbał o stabilność polskiej waluty. Według sprawozdania przedstawionego przez nieżyjącego już prezesa NBP zysk NBP wyniósł nieco ponad 4 mld zł i tyle powinno trafić do kasy państwa. Rząd natomiast chce, by bank centralny zmniejszył kwotę rezerw zaliczanych w koszta i przekazał do budżetu sumę dwukrotnie wyższą, tj. ok. 8 mld złotych. Tak wielkiego zysku NBP jeszcze nigdy w swojej historii nie wypłacił. Najwyższa wpłata do budżetu miała miejsce w 2004 r. i wyniosła ok. 4,3 mld złotych. - RPP nie przyjęła jeszcze sprawozdania za 2009 r. - powiedział prof. Andrzej Kaźmierczak, członek RPP. - Rada Polityki Pieniężnej zajmie się tą kwestią na posiedzeniu 27-28 kwietnia - poinformowała Elżbieta Chojna-Duch, członek Rady. Dodała, że jest przekonana, iż zatwierdzone sprawozdanie zostanie przekazane Radzie Ministrów w ustawowym terminie, tj. do 30 kwietnia. Wobec jednoznacznej opinii prawników, że marcowa uchwała RPP nie może działać wstecz, Rada zmuszona była zaakceptować fakt, że nie może się nią posłużyć do wyprowadzenia dodatkowych pieniędzy z NBP. W tej sytuacji sześciu członków związanych z koalicją rządzącą postanowiło dokonać ingerencji w treść sprawozdania finansowego w inny sposób. - Zwróciliśmy się do zarządu, aby raz jeszcze zweryfikował kalkulację ryzyka - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" prof. Anna Zielińska-Głębocka, członek RPP, posłanka PO. - W tym sprawozdaniu wykazano niezrealizowane dochody na poziomie zero. Mamy w związku z tym wątpliwości, czy nie doszło do przeszacowania ryzyka. Chodzi o to, czy rezerwa nie jest wyższa od identyfikowanego ryzyka - przekonuje. - Pojawiły się wśród sześciu członków Rady kontrowersje co do danych liczbowych - przyznaje prof. Kaźmierczak. Według informacji "Naszego Dziennika", wniosek o weryfikację wyliczeń poparli wszyscy członkowie RPP rekomendowani przez koalicję rządzącą, tj. Jan Winiecki, Jerzy Hausner, Andrzej Rzońca, Anna Zielińska-Głębocka, Andrzej Bratkowski i Elżbieta Chojna-Duch. Przeciwko głosowali nominaci prezydenccy: Zyta Gilowska, Andrzej Kaźmierczak, Adam Glapiński oraz pełniący obowiązki prezes NBP Piotr Wiesiołek. - Jak nie kijem go, to pałką - tak komentuje decyzje rządowej większości Rady jeden z jej członków. - Nieważność uchwały spowodowała, że przekazanie do budżetu dodatnich różnic kursowych byłoby niezgodne z prawem, dlatego zdecydowano się podważyć zasadność wyliczenia rezerwy na ryzyko kursowe - tłumaczy.
Minimum w rezerwie Tymczasem - jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie od osoby zbliżonej do NBP - zarząd nie tylko nie zawyżył rezerwy, ale wyliczył ją na najniższym możliwym poziomie. - Oszacowano ryzyko zmiany kursów walutowych w ciągu 10 dni, a nie jak to robi większość banków centralnych - w horyzoncie jednego roku - twierdzi nasz rozmówca z NBP. Model VAR (czyli "wartość i ryzyko"), którego do tego użyto, skalibrowany jest najmniej konserwatywnie w całej Europie, jeśli chodzi o horyzont szacunku. To oznacza, że wykazane w sprawozdaniu 16 mld zł zarobionych "wirtualnie" w ubiegłym roku na różnicach kursowych, gdy złoty się osłabiał - to kwota, jaką bank traci w przypadku wzmocnienia trendu aprecjacyjnego. Oczywiście przy coraz silniejszym wzmocnieniu złotego mogą pojawić się ujemne wartości VAR, czyli straty bilansowe NBP. Ktoś je musi sfinansować... Na Węgrzech są pokrywane z budżetu państwa. W polskich warunkach są one finansowane z zysku banku w kolejnym roku. Tego zysku jednak nie będzie, bo już w tym roku niejako awansem zostanie odprowadzony do budżetu. - NBP będzie finansował w takim wypadku budżet, to widać gołym okiem - ocenia jeden z członków RPP, zastrzegając anonimowość. - Tego zaś zabraniają expressis verbis polska Konstytucja i międzynarodowe standardy rachunkowości - dodaje. PriceWaterhouseCoopers oficjalnie nie chce udzielić wyjaśnień odnośnie do sposobu szacowania ryzyka. - Niestety, nie możemy wypowiadać się w tej sprawie - usłyszeliśmy w dziale audytu finansowego. - Tak naprawdę groźna dla banku centralnego i stabilności finansowej jest nie sytuacja, gdy dana waluta się umacnia (bo bank centralny zawsze może "dodrukować" więcej pieniędzy i potem je ściągać z rynku), lecz sytuacja odwrotna - gdy następuje gwałtowna dewaluacja waluty - tłumaczy finansista. Po okresie szybkiego wzrostu kursu, a taką sytuację mamy obecnie, zawsze musi nastąpić spadek. Czasem bywa on gwałtowny. Bank centralny musi być na tę ewentualność przygotowany, tj. dysponować ogromnymi środkami walutowymi na stabilizowanie kursu. Dlatego niezrealizowane różnice kursowe nie powinny być traktowane jako "zyski do wzięcia", lecz jako "ubezpieczenie" złotego na wypadek gwałtownej deprecjacji. - Im więcej rezerw, tym stabilniejsza waluta - przypomina analityk związany z NBP.
Zmienność zwiększa ryzyko - Przy ocenie ryzyka i związanej z tym wielkości rezerw bierze się pod uwagę zmienność kursu złotego, a ta była w ciągu ostatnich dwóch lat olbrzymia, rozpiętość na dolarze sięgała ponad 2 złotych. W takiej sytuacji każdy model wyceny ryzyka pokaże to samo - że rezerwy trzeba zwiększać - wyjaśnia Jerzy Bielewicz, finansista. - Ryzyko było w ubiegłym roku wysokie, i dlatego MFW przyznał Polsce dostęp do elastycznej linii kredytowej - dodaje. Zwraca też uwagę, że RPP nie ma wystarczających danych do podjęcia decyzji, gdyż nie dysponuje pełną informacją o rzeczywistej wysokości zadłużenia publicznego. Część długu została ukryta przez rząd w swapach walutowych (zamieniona na waluty obce) i nie jest wykazywana w bieżącym bilansie, na co wskazał ostatnio Eurostat, pobudzony do interwencji przez dramatyczną sytuację Grecji - pierwszej ofiary ukrywania długu w swapach.
Atak polityków na złotego Inny finansista przywołuje przykład Islandii - kraju, który nie posiadał stosownych rezerw, i zbankrutował wskutek załamania rodzimej waluty. Obecnie zdany jest na łaskę międzynarodowych instytucji finansowych, które uzależniają pomoc od restrykcyjnej polityki finansowej, trudnej do zaakceptowania przez społeczeństwo. Upadek własnego pieniądza zmusił też Islandię do złożenia wniosku o przyjęcie do strefy euro. Przejście na euro pozwoli jej spłacać długi za cenę radykalnego obniżenia dochodów, emerytur, oszczędności i wartości majątku obywateli. Zewnętrznej pomocy potrzebują też kraje bałtyckie, które przed kryzysem nieopatrznie związały swoje waluty sztywnym kursem z euro. Dzisiaj muszą ciąć emerytury, pensje urzędników, inwestycje, bo ich pieniądz jest zbyt drogi, by obsługiwać krajową gospodarkę. W najgorszej zaś sytuacji jest Grecja, kraj, który wskutek wirtualnej księgowości budżetowej stosowanej przez rządzących obudził się i bez własnej waluty, i bez euro w kieszeni... - To, co chce zrobić rząd i część członków RPP, to pójść w ślady tych krajów, za cenę ogołocenia społeczeństwa z dochodów - ocenia Bielewicz. - Mamy już wirtualny budżet, kreatywną księgowość w finansach publicznych. Jeśli NBP się ugnie, dojdzie do tego wirtualny bank centralny i wirtualny pieniądz - ostrzega Bielewicz. Małgorzata Goss
Z dedykacją dla Jacka Żakowskiego Jacek Żakowski: Według mnie polskie państwo staje się złe, choć w dalszym ciągu jest legalne. (...) Widzę, że III RP, która ostatnio miała się stać IV RP, cofa się coraz bardziej w kierunku PRL. W standardach właśnie. (...) Tu chodzi o to, żeby powiedzieć publicznie, że to państwo się stacza (...) Ważne jest to, że jako obywatel czuję się zaniepokojony agresją ze strony aństwa, która niszczy tkankę społecznego zaufania. A to zaufanie jest przecież podstawą funkcjonowania społeczeństwa. I nasze państwo to niszczy. (...) To, co dziś dzieje się w Polsce, to jest próba złamania demokracji na rzecz systemu elektoralnego, na rzecz elektoralnej dyktatury.(...)
Michał Karnowski: Pan mówi de facto rzeczy szokujące: że państwo Kaczyńskich to prawie PRL. Nie pana państwo. Obce państwo!
Jacek Żakowski: Tak, może jeszcze nie w pełni, ale zmierzamy w tym kierunku. Tak niedawno raczył był się powyżalać na łamach Dziennika Jacek Żakowski (zadziwiające jakie refleksje wywołuje w niektórych konieczność podpisania jednego błahego papierka). W trosce o lepsze samopoczucie pana Jacka, a także innych sierot po III RP, przygotowałam dzisiaj garść wspomnień z lepszych dni. Oto opowieść o III RP - takiej jaką ją widzieli jej budowniczowie, beneficjenci i obrońcy. Czytajcie więc, rozkoszujcie się wspomnieniami i chlipcie z tęsknoty za tym rajem utraconym.
Jacek Kuroń: "Nie mam wątpliwości, że jest to zjawisko o kluczowym znaczeniu dla rozwoju polskiej demokracji i gospodarki rynkowej. Ludzie byłej nomenklatury, dawni esbecy, niektórzy prywaciarze i częściowo ludzie solidarnościowego etosu przenieśli do III Rzeczypospolitej mechanizmy peerelowskiego klientelizmu. Częściowo świadomie - z chęci zysku, popychani odwieczną żądzą pieniądza i władzy, częściowo zaś w odruchu samoobrony, albo w naturalnym dążeniu do stworzenia sobie oazy bezpieczeństwa, gdy ziemia się pod nogami trzęsie, opletli Polskę siecią niejawnych powiązań przyjacielskich, politycznych, gospodarczych, korupcyjnych, nepotycznych, a także jednoznacznie przestępczych" (cytat pochodzi z książki Jacka Kuronia "Siedmiolatka czyli kto ukradł Polskę")
Tomasz Lis: "Dziś gruba kreska, brak lustracji, brak dekomunizacji i historyczny relatywizm wychodzą nam bokiem. Kto ma się w III RP najlepiej? Ciężko pracujący, utalentowani ludzie czy cwaniacy z układów - partyjnych i służbowo-tajnych - którzy opanowali gospodarkę? Kto ma się lepiej - walczący o wolną Polskę czy kelnerzy przodującej idei? (...) Nie twierdzę, że lustracja i dekomunizacja, także moralna, byłaby odpowiedzią na większość polskich bolączek. Nie na większość. Ale na bardzo wiele tak. Za ten grzech zaniechania będziemy płacili bardzo długo." (cytat pochodzi z książki Tomasza Lisa "Nie tylko fakty")
Lech Wałęsa: "To [służby specjalne] było państwo w państwie i to dość długo. To była taka siła, że byliśmy za słabi, żeby jakiś większy ruch tu zrobić; to nieprawda, że i dzisiaj jesteśmy mocni ale jesteśmy dużo mocniejsi (...) Gdybym tu [chodzi o sprawę inwigilacji prawicy w 92 r - kat] próbował mocniej wyjaśniać, czy atakować, prawdopodobnie bym doprowadził do wielkiego zwarcia i nie wiem, czy by się krew nie polała (...) Gdybyśmy dziób otworzyli nieodpowiednio, to byśmy wszyscy poszli w chmurkę."
Jerzy Urban: "Jednakże teraz o wiele bardziej niepokojące się wydawało to, że być może jakieś układy interesów, być może pomiędzy władzą a... mające związek z władzą, nabierają objawów gangsterskich. No, ja rozumiałem to w ten sposób, że jeśli przemoc fizyczna już funkcjonuje jako metoda towarzysząca śledztwu, to jest to bardzo groźne dla stanu stosunków w Polsce, to znaczy, że interesy typu korupcyjnego mogą nabierać form gangsterskich - tak jak to w Rosji bywa, gdzie trup się ściele gęsto - a też że istnieje to kolosalne niebezpieczeństwo, iż wymiar sprawiedliwości zaczyna być oparty czy może być oparty o wymuszanie siłą jakiejś zawartości śledczej." (fragment przesłuchania przed komisją śledczą, Urban mówi tu o sprawie "spadnięcia" Wieczerzaka ze schodów w więzieniu)
Aleksander Gudzowaty: "Przez chwilę podejrzewałem, że za tymi atakami stoi Steinhoff, rząd Buzka. Ale potem okazało się, że było inaczej, bo sytuacja nie zmieniła się za kolejnych rządów. Zrozumiałem wtedy, że sprawcą moich kłopotów jest jest ktoś poza rządem, poza politykami. Gdzieś z boku. Umieściłem go w podziemiu, nazywam go "minus pięć", bo w piekle piętra liczy się od dołu. Jest blisko diabła. (...) Ktoś spoza układu władzy animuje działania i kreuje poglądy rządzących - i to jest właśnie grupa minus pięć. Na tym, że my sobie tak przeszkadzamy sorzystali Rosjanie. To śmiałe wnioski ale same się nasuwają. Tylko Rosjanie mogli mieć z tego korzyść." (wywiad dla Newsweeka)
Leszek Miller: "Takie próby [wymuszenia odejścia z funkcji premiera - kataryna] miały miejsce o wiele wcześniej, chociażby gdy ktoś wysłał Rywina. Potem była ta sprawa, później jeszcze o mało nie straciłem życia w wypadku helikoptera (...) Być może to, że dalej żyję nadal komuś przeszkadza (...) Zwykle dzieje się tak wtedy, gdy narusza się czyjeś wielkie interesy. Rzeczywiście zablokowałem sprzedaż PZU i cieszę się, że PZU jest dalej w polskich rękach. Nie zgodziłem się także na sprzedaż polskich rafinerii. Wskazuję na te grupy, które były zainteresowane dokonaniem tych transakcji." (komentarz dla TVN24 do doniesień o intrydze z wykorzystaniem Gudzowatego)
Adam Michnik: "Pierwsza możliwość jest taka, że byłem inwigilowany. Druga możliwość jest taka, że dom redaktora Urbana był podsłuchiwany. I trzecia możliwość jest taka (...) że podsłuchiwany jest pan premier Leszek Miller. (...) Jeżeli wykluczyć, że sam premier Miller posunął się do poinformowania posła Lewandowskiego o rozmowie ze mną, to przypuszczam, że po prostu telefon szefa rządu był na podsłuchu. Ja tego nie mówię żartem. W tej sprawie już nic nie jest żartem. Dlatego ja sobie wciąż stawiam pytanie - postawiłem je kiedyś premierowi Millerowi, kto jaki ma interes, żeby rozpowiadać kłamliwe plotki o jego synu, żeby rozpowiadać kłamliwe plotki o domniemanych romansach prezydenta Rzeczypospolitej. W moim przekonaniu dobro Rzeczypospolitej wymaga, by tymi sprawami szef rządu zajął się w sposób bardziej stanowczy niż dotychczas, ponieważ ktoś tutaj w polskiej kadzi miesza na szkodę Rzeczypospolitej." (z opublikowanego w Gazecie Wyborczej oświadczenia Adama Michnika w reakcji na pytanie Bogdana Lewandowskiego do Jerzego Urbana "Kiedy pan się ostatni raz spotkał z panem Michnikiem?")
Aleksander Kwaśniewski: "Niech żadna mutacja Urzędu Bezpieczeństwa nie stara się kierować losami Polski. Pani to bagatelizuje (...) Jestem przekonany, że mamy do czynienia z grupą osób z dawnych służb, która skutecznie dba o własne interesy, bo jest na powierzchni, bo odnosi sukcesy. Kreują bohaterów i ich obalają. (...) Jak mówimy służby to mamy na myśli tych, którzy dziś są w służbach i tych, którzy z ich odeszli. Oni mają swoje ambicje, interesy, układy, wpływy. Rola służb może się wyradzać, przykładem afera FOZZ. (...) Służby oczywiście tkwią w różnych miejscach biznesowych. Są w mediach. (...) nie ma żadnej wątpliwości, że jest część środowiska dziennikarzy, która wprost współpracuje ze służbami. Dla nich tzw. dziennikarstwo śledcze jest po prostu przykrywką." Oto III RP. I nawet nie można tego wykpić bo to nie chore rojenia kaczystowskich oszołomów tylko świadectwo ludzi jak najbardziej rozumnych. Czy któraś z krytycznych wobec III RP tyrad Kaczyńskiego przebije swoim okrucieństwem to zbiorowe świadectwo jej budowniczych, beneficjentów i obrońców? Wątpię. Na moją krytyczną ocenę III RP największy wpływ miały wcale nie oskarżenia kierowane pod jej adresem przez jej kontestatorów, ale właśnie takie rzucane mimochodem oceny osób, których o świadome zohydzanie III RP posądzić nie mogłam. To właśnie ikony III RP, wypowiedziami jak te tu cytowane przerobiły mnie - ongiś człowieka całkiem rozumnego - w modelowego oszołoma. W procesie przeciwko III RP to właśnie jej etatowi obrońcy byliby najlepszymi świadkami oskarżenia, zeznając jak wyżej. III RP widziana oczyma Kwaśniewskiego, Millera, Michnika, Kuronia, Urbana czy Wałęsy jest państwem strasznym, rządzonym przez wszechobecne służby specjalne pozostające poza jakąkolwiek kontrolą, ów rzekomo mityczny tylko "układ" - tak potężny i bezkarny, że bali się go prezydenci, premier uważał, że to on stał za jego wypadkiem lotniczym, dobrze urządzony biznesmen jest przekonany, że za wielkimi biznesowymi decyzjami rządu stała "grupa minus pięć" a redaktor naczelny największej gazety w obawie przed podsłuchem w redakcji wychodził rozmawiać na taras choć przecież był przyjacielem ówczesnego prezydenta i premiera, w mediach aż roi się od agentów pod pozorem dziennikarskich śledztw obalających władze i autorytety (za to co Kwaśniewski powiedział o mediach, dziennikarze byliby na Kaczyńskiego obrażeni przez miesiąc). To było normalne państwo, które okrutny kaczystowski reżim chce rozmontować? Naprawdę, nie znam wypowiedzi Kaczyńskiego bardziej bezlitosnej dla III RP niż to co o niej powiedzieli ci co jej dzisiaj chcą przed Kaczyńskim bronić. Różnica między kaczystami a ludźmi rozumnymi jest zatem nie w diagnozie stanu III RP (bo widzą ją mniej więcej tak samo) ale w stosunku do niej, w poziomie akceptacji jej zgnilizny. Obie strony oceniają III RP mniej więcej tak samo (tyle, że kaczyści stale i otwarcie a ludzie rozumni jak się zapomną i im się wyrwie) ale inne z tej oceny wyciągają wnioski. Kaczyści chcą to zmieniać, obrońcy III RP nie. Być może zresztą to ci drudzy mają rację, być może nie ma sensu kontestować III RP bo zmienić się jej już nie da i trzeba ją po prostu zaakceptować i nauczyć się z nią (i w niej) żyć. Nadal wychodzić z ważnymi rozmowami na taras i unikać helikopterów. Być może wiara, że po kilkudziesięciu latach komuny i po kilkunastu latach postkomuny można tu jeszcze coś zmienić jest czystą naiwnością, a może nawet żałosnym frajerstwem. Ale ja nie chcę reszty życia spędzić w Polsce z tych cytatów i dopóki ktoś wierzy, że można to zmienić i chce próbować to się do frontu obrony III RP nie przyłączę, choć IV RP wcale mi się nie podoba. Dopóki będzie można, będę się trzymać tych resztek nadziei, że może choć trochę się tu zmieni. Chyba nawet już się trochę zmieniło bo jak sobie czytam te wypowiedzi to tamta Polska wydaje mi się bardziej odległa, są chwile kiedy mi się wydaje, że już nie wróci. Choć tak za nią tęskni Jacek Żakowski i przyjaciele. Niech więc mu się ta III RP przyśni dzisiaj, w charakterze kołysanki może sobie zanucić ten wierszyk autorstwa Tada9 (blog "Perły przed wieprze" - polecam!): Lament Adama M. na gruzach III RP
Kurnik - w policji
Lesiak – w UOP-ie
Mazur – w biznesie
Sekuła – w NIK-u
Czajkowski – w „Więzi”
„Ketman” – w Gazecie
Olek – w Pałacu
Milan – w dzienniku
Ola – przy URM-ie
Dochnal – na raucie
Rywin – przed kiciem nie czuje strachu
Miller – na topie
Kaczor – na aucie
JA – w samym centrum
Papała – w piachu
To były czasy! Tak to bywało! I komu k...(1) to przeszkadzało?! (1) k... – słowo pochodzenia łacińskiego modne w kręgu elity 3 rp
Kataryna
„Zamach” – słowo tabu 10 kwietnia był takim wstrząsem, że można częściowo zrozumieć, iż przez ostatni tydzień stosunkowo niewiele mówiło się o możliwych przyczynach katastrofy prezydenckiego samolotu. Pora zacząć domagać się odpowiedzi. Na początek kilka uwag ogólnych. W przypadku każdej katastrofy lotniczej, a już z całą pewnością katastrofy, w której ginie wielu ważnych polityków, w tym znaczna część tych, którzy odpowiadali za prowadzenie określonej polityki zagranicznej wobec ościennego państwa, z którym stosunki bywają trudne, a które dalekie jest (wbrew bajaniom ministra spraw zagranicznych) od demokracji, normalne byłoby uznanie zamachu za jedną z podstawowych hipotez. Po katastrofie tupolewa słowo „zamach” zostało uznane za tabu.Nie wiem, czy którykolwiek z przedstawicieli władz użył go choćby raz w oficjalnej wypowiedzi, nawet po to, aby poinformować, że i to brane jest w śledztwie pod uwagę i że na obecnym etapie nie ma powodu, aby tę hipotezę uznać za prawdopodobną. Niektórzy w gorącej wodzie kąpani zwolennicy Prezydenta Kaczyńskiego wydają się mieć już pewność, że zamach miał miejsce. Jego przeciwnicy z kolei a priori uznali, że na pewno mieliśmy do czynienia z wypadkiem; no, może jeszcze z niewielkim udziałem samego Lecha Kaczyńskiego, który na pewno zmuszał pilotów do lądowania. Obie postawy są nieracjonalne. Racjonalne i wskazane jest w tym momencie stawianie pytań, wyłapywanie wątpliwości i domaganie się odpowiedzi. Uprawnia nas do tego nie tylko zasada, że zamach powinien być jedną z hipotez niejako z automatu, ale też czysto hipotetyczne rozważenie zysków i strat, jakie mogłyby dotyczyć potencjalnych sprawców. Polska, przez swoje zaangażowanie choćby w Afganistanie, może się teoretycznie stać celem klasycznych islamskich terrorystów i również tej hipotezy nie można wykluczać. Bardziej oczywista jest jednak hipoteza o jakiejś formie rosyjskiego udziału w katastrofie. Sceptycy lekceważąco stwierdzają, że Lech Kaczyński nie stanowił już żadnego zagrożenia dla ewentualnych planów rosyjskiej ekspansji (oczywiście nie militarnej, Rosja posługuje się innymi metodami), bo przecież jego kadencja dobiegała końca, szanse na ponowny wybór miał małe. To myślenie nie uwzględnia kilku czynników. Po pierwsze – małe nie oznacza: żadne. Wynik wyborów nie był w żadnym stopniu rozstrzygnięty. Po drugie– wraz z prezydentem zginęła znaczna część jego współpracowników, ludzi, którzy mieli do odegrania w polskiej polityce znaczącą rolę, a podzielali poglądy Lecha Kaczyńskiego na politykę zagraniczną oraz innych uczestników polskiego życia publicznego, którzy z rosyjskiego punktu widzenia mogli być problematyczni. Po trzecie– na pokładzie miał być także Jarosław Kaczyński, który wycofał się w ostatniej chwili. Wszystko to wystarczyłoby jako odpowiedź na pytanie cui prodest. Trzeba też pamiętać, że fizyczna likwidacja politycznych przeciwników – coś, co w naszych europejskich głowach może się dzisiaj nie mieścić – nie jest dla rosyjskich elit rządzących niczym niezwykłym. To wręcz część rosyjskiej tradycji politycznej. Mój znajomy powtórzył mi słowa pewnego eksperta od terroryzmu, którego spytał o katastrofę: „Zrób coś tak bezczelnego, żeby nikt nie uwierzył, że to ty zrobiłeś”. W Tu 154M wszyscy byli podani jak na tacy. Gdzieś w Moskwie mogło paść pytanie, czy wolno zmarnować taką okazję. Ale nie idźmy od razu zbyt daleko. Możliwe są trzy stopnie rosyjskiego zaangażowania w katastrofę.
1. Zwykłe niedbalstwo, bylejakość i lekceważenie. Samolot mógł się rozbić, bo kontroler na wieży mógł być pijany, a żarówki w lampach nie wkręcone.
2. Nie chodziło o doprowadzenie do katastrofy, ale o utrudnienie Prezydentowi udziału w uroczystościach poprzez uniemożliwienie mu lądowania w Smoleńsku. Gdyby polscy piloci uznali, że nie mogą tam wylądować, Lech Kaczyński musiałby lecieć do Mińska lub Moskwy, tam musiałby zostać zorganizowany transport, trzeba by przejechać kilkaset kilometrów i cała ceremonia zostałaby rozwalona. Dodatkowo Janusz Palikot mógłby znowu kpić, że Lech Kaczyński nawet do Katynia nie potrafi zdążyć. Katastrofa byłaby zatem swoistym „wypadkiem przy pracy”.
3. Chodziło o to, aby samolot się rozbił. Tu istnieją dwie możliwości: albo sprawa odbywała się za wiedzą najwyższych władz, albo była inicjatywą którejś ze zwalczających się frakcji w rosyjskiej elicie władzy, mającą potencjalnie zaszkodzić przeciwnikom być może bardziej niż Polsce. Wśród wielbicieli teorii spiskowych krąży niestety całe mnóstwo kompletnie nieprawdopodobnych hipotez, które sprawiają, że łatwo wykpić tych, co stawiają zasadne pytania. Kwintesencją tej szkodliwej roboty jest legenda, jaką otoczony jest filmik, nakręcony telefonem komórkowym przez jakiegoś Rosjanina, który trafił na miejsce katastrofy prawdopodobnie kilka minut po niej. Także w Salonie24 pełno jest egzegez tego materiału. Gdyby im uwierzyć, trzeba by przyjąć, że po katastrofie część pasażerów przeżyła, była w stanie chodzić, a nawet dość donośnym głosem nakazywać sobie spokój, zaś po lesie dziarsko biegały oddziały rosyjskich morderców, strzałami z pistoletów, przy wielu świadkach (i kręcącym filmik), dobijając rannych. Egzegeci filmiku słyszą na nim błaganie „Nie zabijajcie nas!” oraz widzą machające lub czołgające się postacie. W rzeczywistości filmik jest tak kiepskiej jakości, że usłyszeć można na nim i zobaczyć dosłownie wszystko, co się chce. Dopiero obróbka specjalistycznymi programami, którymi dysponują jedynie służby specjalne, mogłaby dać odpowiedź, czy widać na nim coś podejrzanego czy nie. Żaden zdrowo myślący sceptyk nie zobaczy tam nic niezwykłego. Polskie nawoływania to prawdopodobnie głosy delegacji z ambasadorem Bahrem na czele, a strzały to milicjanci, odstraszający gapiów. I tyle. Rosjanie zaś musieliby być niespełna rozumu, aby najpierw zadać sobie trud doprowadzenia do katastrofy, a potem wysyłać na miejsce, położone obok ruchliwej drogi, oddział siepaczy do dobijania rannych. Apeluję więc o pozostawienie na boku teorii z dziedziny fantastyki, a zajęcie się pytaniami, które faktycznie budzą wątpliwości. Wiemy już raczej na pewno, że bezpośrednią przyczyną katastrofy był fakt, iż samolot znalazł się zbyt blisko ziemi. Pozostaje wyjaśnić, czemu się tak stało. Żadne z dotąd przedstawionych wytłumaczeń nie jest przekonujące. Początkowe zwalanie winy na mgłę nie przekonuje. Mieliśmy pilota, który lądował na tym lotnisku dwa dni wcześniej jako drugi, miał tysiące godzin doświadczenia, a sam samolot wyposażony był w dwa wysokościomierze i system TAWS, mierzący odległość od ziemi na podstawie zawartych w pamięci danych o ukształtowaniu terenu wokół lotnisk na całym świecie. Lotnisko w Smoleńsku też powinno tam być. TAWS jest tak skuteczny, że podobno od pięciu lat żaden wyposażony w niego samolot nie rozbił się przy lądowaniu. Najnowsze wyjaśnienia strony rosyjskiej są kompletnie niedorzeczne. Mówią o tym, że pilot nie wziął pod uwagę specyficznych cech rosyjskiej maszyny. Kapitan samolotu prezydenta miał na nim wylatane dobrze ponad 1000 godzin. Piloci z rządowego pułku to najlepsi fachowcy w Polsce. Sugerowanie, że mogli nie znać zachowań kierowanej przez siebie maszyny jest niepoważne. Poniżej umieszczam listę pytań, które budzą moje wątpliwości. Nie wykluczam, że część spośród nich ma całkiem racjonalne, przypadkowe wyjaśnienia, których nie znam m.in. dlatego, że wymagają specjalistycznej wiedzy, niemniej uważam, że na wszystkie powinniśmy uzyskać odpowiedź.
1. Z jakiego powodu już kilkadziesiąt minut po katastrofie strona rosyjska zaczęła przedstawiać bardzo daleko idące tezy, dotyczące przebiegu wypadku, które następnie nie znalazły potwierdzenia (m.in. teza o pięciokrotnej próbie podejścia do lądowania)?
2. Czy z punktu widzenia meteorologii wytłumaczalna jest sytuacja, w której mgła pojawia się nie rano, ale później, przy generalnie nie zmienionych warunkach? Mgły zwykle zalegają rano (czyli np. w porze lądowania jaka z dziennikarzami), a następnie ulegają rozproszeniu. Sytuacja odwrotna wydaje się niezwykła.
3. Czy nad lotniskiem zalegała mgła czy też mieliśmy tylko do czynienia z niską podstawą chmur?
4. Jaki był cel czterokrotnego okrążenia lotniska przez polskiego pilota? Tu istnieją bardzo rozbieżne wersje, włącznie z tym, że samolot zrzucał paliwo.
5. Czy wiemy coś o działaniu systemów pomiaru wysokości w Tupolewie?
6. Jak wygląda elektroniczna mapa lotniska w Smoleńsku, zawarta w systemie TAWS?
7. Jak wyglądała kwestia dostępu przedstawicieli RP do miejsca katastrofy? Jak szybko Polacy mogli włączyć się w prace nad zabezpieczeniem szczątków maszyny?
8. Jak ścisła była kontrola strony polskiej nad tym, co robiła strona rosyjska na miejscu?
9. Dlaczego polski rząd nie zaproponował powołania międzynarodowej komisji ds. zbadania katastrofy?
10. Jakie jest wyjaśnienie kwestii dwóch „dodatkowych” ciał, znalezionych ma miejscu katastrofy (pisała o tym „Rzeczpospolita”)?
11. Czy to prawda, że po wizytach Tuska i Putina została zdemontowana dodatkowa aparatura naprowadzająca? Jeśli tak, to dlaczego i czy mogłaby ona pomóc pilotowi prezydenckiego samolotu w lądowaniu?
12. Dlaczego strona polska nie postawiła żądania, aby wszystkie odnalezione ciała zostały natychmiast przetransportowane do Polski, gdzie równie dobrze można by – przy współudziale rosyjskich śledczych – dokonać ich identyfikacji?
13. W jakim zakresie przedstawiciele Polski mogli mieć kontrolę nad tym, jak przebiegało poszukiwanie ciał oraz nad tym, jaki był los tych już odnalezionych?
14. Dlaczego nie było ani jednej sekcji zwłok?
15. Andrzej Seremet stwierdził, że piloci mieli świadomość, iż samolot się rozbije, jakieś trzy do pięciu sekund przed katastrofą. Najnowsze informacje (dziś znów dementowane) mówią o tym, że „szum” z kabiny pasażerskiej narastał na nagraniu z czarnej skrzynki kilkadziesiąt sekund przed katastrofą, co może świadczyć o tym, że pasażerowie już wówczas mieli świadomość, iż coś przebiega nie tak. Co mogło spowodować taką reakcję kilkadziesiąt sekund przed rozbiciem się maszyny?
16. Jak wytłumaczyć niespójne i rozbieżne wypowiedzi rosyjskiego kontrolera lotów ze Smoleńska na temat przebiegu lądowania?
17. W jakim stopniu od komunikacji z wieżą zależał przebieg lądowania?
18. Jakie są wnioski z analizy wspomnianego wyżej filmu (prokuratura miała go badać, rezultatów nie znamy do dziś).
19. Jak ścisłą kontrolę strona polska sprawowała nad czarnymi skrzynkami? Czy hipotetycznie strona rosyjska mogła dokonywać w nich manipulacji? Dlaczego skrzynki trafiły do Moskwy, a nie do Warszawy?
20. Jaki wpływ na przebieg śledztwa mogło mieć to, że na czele komisji stanął Władimir Putin? Czy to nie paraliżowało np. zgłaszania uwag przez stronę polską i czy nie oznaczało to upolitycznienia komisji? Czy to normalne, że na czele komisji ds. zbadania wypadku lotniczego staje premier państwa?
21. Jak wyglądały procedury kontroli rządowych samolotów po wizytach remontowych w Rosji? Czy strona polska brała pod uwagę możliwość ingerencji w jakiekolwiek układy i instalacje samolotu przez Rosjan? (Te wątpliwości były w przeszłości podnoszone wiele razy, ale po katastrofie jakoś zamilkły.)
22. Czy polscy śledczy przeprowadzili wizję lokalną na miejscu? Czy mieli możliwość przesłuchania okolicznej ludności np. w celu zorientowania się, czy w pobliżu lotniska w czasie lądowania tupolewa działo się cokolwiek podejrzanego (parkował jakiś budzący podejrzenia pojazd, widać było jakąś niezwykłą aktywność itp.)?
23. Czy została podjęta próba dotarcia do autora wspomnianego filmiku, umieszczonego w Internecie?
Podobnych pytań zebrałoby się zapewne sporo więcej (wyłączając te naiwne lub mało rozsądne). Niestety, zachowanie polskiego rządu sprawia jak najgorsze wrażenie. Samo unikanie słowa „zamach” każe sądzić, że została podjęta polityczna decyzja, aby tego wątku w ogóle w śledztwie nie uwzględniać, a jeśli nawet, to wyłącznie nieoficjalnie, co oznacza, że gdyby miało się okazać, iż Rosjanie odegrali jednak w katastrofie jakąś rolę, to i tak wszystko to zostanie zamiecione pod dywan. Obawiam się, że lukier rzekomego polsko-rosyjskiego porozumienia ma przykryć wszelkie żądania wyjaśnienia wątpliwości. Bredzenie Radosława Sikorskiego o „emocjonalnym przełomie” we wzajemnych stosunkach pokazuje, jaka jest obowiązująca oficjalnie linia. Łukasz Warzecha
Niestosowne pytania, niewygodne informacje Łukasz Warzecha przedstawił długą listę pytań, na jakie trzeba znaleźć odpowiedź, zanim się wykluczy winę - umyślną lub nie - kogoś innego niż polski pilot i poganiający go prezydent, który spóźnił się na lotnisko i przez niego całe nieszczęście. Bo zdaje się w takim kierunku zmierza narracja. Warzecha jest chyba pierwszym dziennikarzem, który zebrał wątpliwości, jakie od tragicznej soboty mają nie tylko internauci, ale także osoby świetnie się orientujące w rosyjskiej rzeczywistości, jak Wiktor Suworow czy Władimir Bukowski i dobrze byłoby aby doczekały się szybkiego i dogłębnego wyjaśnienia, na którym najbardziej powinno dzisiaj zależeć tym, którzy w nie ani przez chwilę nie wierzyli i traktują je wyłącznie jako symptom spiskowej histerii. Ignorowanie lub wykpiwanie pojawiających się wątpliwości i niewygodnych pytań jest kontrskuteczne i tylko potęguje wrażenie, że próbuje się ukryć niewygodną prawdę, która może, ale przecież nie musi, być mroczna. Zamiast więc kpić z pytań Warzechy, dziennikarze nie podzielający jego wątpliwości powinni się z nimi merytorycznie rozprawić, jeśli są tak bezpodstawne i absurdalne, nie powinno być z tym problemu, prawda? Na całym świecie dziennikarze prześcigaliby się w wyjaśnianiu przyczyn tragedii, a wszystkie szanujące się redakcje zaraz po niej wysłałyby do Moskwy swoich najlepszych dziennikarzy, żeby patrzeć śledczym na ręce, i równolegle szukać odpowiedzi na pytanie "co się stało?". Na całym świecie, ale nie u nas. U nas dziennikarze zajmują się głównie tłumaczeniem, że w tym co się stało nie ma właściwie nic sensacyjnego, nic wartego powęszenia, jeśli nie liczyć drobiazgowego wyjaśniania dlaczego prezydent spóźnił się pół godziny na lotnisko i co z tego wynikło. A jeśli znajdzie się ktoś informujący o niewyjaśnionych zdarzeniach, zaraz dostaje po łbie od dziennikarzy, którzy swoją rolę widzą w wygaszaniu, tonowaniu i uciszaniu. Tak jak obsługująca katastrofę dziennikarka Gazety Wyborczej, która ma pretensje do telewizyjnych "Wiadomości", że poinformowały opinię publiczną o tajemniczym i bardzo niepokojącym zdarzeniu jakie miało miejsce zaraz po katastrofie.
Aleksandra Klich (Gazeta Wyborcza): Ale drugi ton, choć wiąże się z krótką, ledwie kilkuminutową relacją spod Smoleńska, budzi coś gorszego niż niepokój. Dowiadujemy się, że młody reporter "Wiadomości" dokonał szokującego odkrycia: lampy mające wskazywać polskiemu pilotowi drogę lądowania nie działały jak należy. A właściwie - niektóre w ogóle nie działały. Na dodatek spanikowani Rosjanie w starym, sowieckim stylu tuż po tragedii mieli chyłkiem, w tajemnicy te lampy naprawiać. Mogli to robić bez trudu, bo jak ustalił reporter "Wiadomości", miejsce katastrofy nie było porządnie strzeżone i kto chciał - czytaj Rosjanie - wynosił stamtąd kawałki rozbitego samolotu. Dzięki "Wiadomościom" już przed pogrzebem na Wawelu, zanim polscy i rosyjscy śledczy cokolwiek oficjalnie ogłoszą, widzowie TVP mogą się domyślać, kto odpowiada za śmierć polskiego prezydenta. "Życzliwość i wrażliwość rosyjskiego ludu znaliśmy od zawsze, ale w Smoleńsku we wzruszający sposób współbrzmiała z nią serdeczność i pomoc najwyższych przywódców Rosji" - mówił m.in. arcybiskup Michalik we wspomnianym przemówieniu na placu Piłsudskiego, dostrzegając to, co już tydzień temu docenili Polacy. Jak się do słów przewodniczącego episkopatu ma spiskowa teoria TVP? Jak widać, Aleksandra Klich wcale nie zarzuca dziennikarzowi "Wiadomości", że skłamał, nie podaje też odmiennej wersji zdarzeń, ani własnej interpretacji, tego co dziennikarz relacjonował. Ona po prostu uważa, że nie powinniśmy się o tym dowiedzieć, bo to szkodzi pojednaniu. A jeśli ktoś ma wątpliwości, to Aleksandra Klich ma jeszcze w zanadrzu argument rozstrzygający, a jest nim fragment przemówienia arcybiskupa Michalika, i już jest jasne, jak bardzo niestosowne jest stawianie godzących w polsko-rosyjskie pojednanie pytań. Nie spodziewam się więc, że je przeczytam w Gazecie. Nie spodziewam się ich też w innych mainstreamowych mediach, bo mam wrażenie, że przez ten tydzień udało się nas skutecznie zniechęcić do dzielenia się wątpliwościami, a kto pyta, ten oszołom. Zabawne, swoją drogą, że dziennikarkę oburza podawanie faktów, nie zająknęła się natomiast na temat licznych hipotez o odpowiedzialności samego prezydenta Kaczyńskiego, który miał podobno wymusić na pilocie lądowanie. Co prawda nie ma na to ani dowodów, ani poszlak, no ale przecież wszyscy wiemy jaki był Kaczyński, prawda? Dlatego publiczne głoszenie jego (współ)winy nie razi, w każdym razie nie tak jak informowanie o faktach. Najbliższe miesiące to test dla naszych mediów, które będą musiały wyjaśnić nie tylko samą katastrofę, ale także to co się po niej działo w kraju. W internecie krąży mnóstwo plotek o mniej lub bardziej sensacyjnym charakterze, które - gdyby się potwierdziły - sporo by nam powiedziały o naszym państwie i politykach, którzy się zabrali za "sprzątanie" po prezydencie. Życzyłabym sobie na przykład, żeby pełnego wyjaśnienia doczekały się dwa, już oficjalnie potwierdzone wątki.
Wizyty ABW w domach ofiar. Interia "Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zabezpieczyła materiał porównawczy DNA oraz "inną dokumentację" niezbędną do identyfikacji ciał pasażerów i członków załogi samolotu Tu-154 - podała rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska. (...) Jak się dowiedziała w źródłach związanych ze służbami specjalnymi, w niektórych przypadkach funkcjonariusze ABW na podstawie nakazu prokuratorskiego uzyskiwali dostęp do mieszkań ofiar katastrofy, by pobrać materiał porównawczy DNA, np. z grzebienia czy szczoteczki do zębów". Niedługo po katastrofie w internecie krążyły sensacyjne doniesienia o wizycie ABW w warszawskim mieszkaniu Zbigniewa Wassermanna. ABW oficjalnie potwierdza, że odwiedziny w mieszkaniach były, a z użytych sformułowań ("na podstawie nakazu prokuratorskiego uzyskiwali dostęp do mieszkań") można wnioskować, że faktycznie mogło chodzić o wizyty w mieszkaniach opuszczonych (gdyby ABW przyszła do rodzin i poprosiła o szczoteczki do zębów, komunikat brzmiałby inaczej, bo pewnie obyłoby się bez nakazu prokuratorskiego). Bardzo bym chciała wiedzieć, czy rzeczywiście ABW weszła z nakazem do warszawskiego mieszkania Wassermanna. Kraków to niecałe trzy godziny drogi pociągiem, ABW ma tam swoją delegaturę, dużo bardziej naturalna byłaby więc wizyta w krakowskim domu Wassermanna i uprzejma prośba do wdowy o wydanie szczoteczki. Zajęłoby to pewnie tyle samo czasu co fatygowanie się do prokuratora, i wchodzenie z nakazem do pustego warszawskiego mieszkania. Z uwagi na wyjątkową pozycję Wassermanna (w komisji śledczej, w komisji ds. służb specjalnych, wcześniej jako koordynatora ds. służb specjalnych), dobrze byłoby sprawdzić, czy służby nie wykorzystały tragedii do uzyskania wglądu w służbowe materiały posła zajmującego się w PiSie służbami specjalnymi. Może więc dziennikarze sprawdzą, do czyich domów wchodziły służby pod nieobecność właścicieli, i czy zawsze był to naprawdę jedyny sposób na pozyskanie materiału do badań.
Decyzje w Kancelarii Prezydenta. Jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą, decyzją Bronisława Komorowskiego jako p.o. prezydenta było powołanie nowego szefa Kancelarii Prezydenta, spoza ekipy pracującej dla Lecha Kaczyńskiego. Nie wnikam w powody, być może w takim momencie każdy chce móc się oprzeć na swoim człowieku, mając do wykonania całe mnóstwo zadań, warto się jednak przyjrzeć wszystkim decyzjom jakie od soboty zapadły, i zadać pytanie, czy wszystkie były racjonalne, uzasadnione i naprawdę na miejscu. Już w poniedziałek wypowiedzenia dostali doradcy Lecha Kaczyńskiego. Być może Bronisławowi Komorowskiemu nie są potrzebni, a być może chce zatrudnić innych. Biorąc jednak pod uwagę to, że - przynajmniej teoretycznie - jest tylko p.o. prezydenta, a jego zadaniem jest wyłącznie tymczasowe, przez dwa miesiące, administrowanie Kancelarią, chciałabym wiedzieć, czy na miejsce zwolnionych doradców Lecha Kaczyńskiego zamierza zatrudnić własnych, a jeśli tak, to czy ta czystka personalna naprawdę nie mogła poczekać te dwa miesiące na faktycznego prezydenta. Dzisiejsza Rzepa donosi także o odwołaniu uroczystości wręczenia odznaczeń przyznanych przez Lecha Kaczyńskiego, nawet takich, na które goście zostali już zaproszeni. Odznaczenia mieli wręczać doradcy Lecha Kaczyńskiego, ale w poniedziałek dostali wypowiedzenia, więc podobno nie mogli już prezydenta reprezentować. Takie wytłumaczenie wydaje mi się kuriozalne, choć pewnie formalnie wszystko jest w porządku. Chyba nic nie stało na przeszkodzie, żeby przyznane odznaczenia, na już zorganizowanych uroczystościach, wręczyli - niechby nawet eks - doradcy Lecha Kaczyńskiego, skoro to on je przyznał. Nie rozumiem tej decyzji i nie chciałabym pozostać z niemiłym wrażeniem, że p.o. prezydenta odwołał uroczystości wręczenia odznaczeń przyznanych przez Lecha Kaczyńskiego, bo chce ten zaszczyt zostawić dla siebie. Te dwa miesiące nagłego zastępstwa w pałacu prezydenckim to test Bronisława Komorowskiego, mam nadzieję, że dziennikarze będą go z niego rozliczać równie gorliwie jak rozliczali Lecha Kaczyńskiego z każdego jego kroku. Mamy okazję sprawdzić jak przyszły prezydent wykorzystuje władzę, którą los mu tak nagle wcisnął do rąk, chciałabym mieć pewność, że każda z podjętych w takich okolicznościach decyzji była całkowicie uzasadniona i absolutnie nie mogła czekać na prezydenta. Wracając jeszcze na chwilę do niestosownych wątpliwości Warzechy, które niestety podzielam, chciałabym przypomnieć, że Leszek Miller swego czasu też zdawał się sugerować, że wypadek jego helikoptera mógł nie być przypadkowy. A jeśli ktoś się dziwi, że jesteśmy tak nieznośnie podejrzliwi, odsyłam do dedykowanego Jackowi Żakowskiemu zbiorku moich ulubionych cytatów, w których najważniejsze postaci III RP opisują państwo, w jakim żyjemy. Kataryna