Czy rok 2013 pogrzebie Unię Europejską?…walutę euro, a przy okazji nie zmieni całego systemu politycznego w państwach należących dzisiaj do Unii, oto są pytania, na które odpowiedzi poszukują teraz nie tylko analitycy, co bardziej rozsądni politycy, ale przede wszystkim ekonomiści z Noblistami na czele. A wszystko, czyli kryzys – stało się to dokładnie we czwartek rano, dnia 9 sierpnia 2007 roku – za sprawą błędnej od samego początku wobec paniki na rynkach finansowych i kryzysu w Europie, strategii Niemiec rządzonych przez panią kanclerz Angelę Merkel. Do tej błędnej strategii skutecznie i ochoczo „ dołożyły się” wówczas instytucje unijne w Brukseli. To były „kamyczki”, które uruchomiły lawinę, a ta rok, po roku zmiatała na swojej drodze wszystko, prowadząc w prostej linii do sytuacji jaką mamy dzisiaj, kiedy już oficjalnie mówi się i głosi w specjalistycznych, poważnych mediach, że – cytuję: „Europa przegrała wszystko, co było do przegrania, a Unia stoi na skraju rozpadu” – koniec cytatu… pani kanclerz Niemiec, Angela Merkel – czołowa liderka całej Unii – całkowicie przegrała, razem z jej polityką narzucania programów oszczędnościowych państwom-członkom Unii Europejskiej z jednej strony, oraz z drugiej – ratowaniem „na siłę” strefy euro i waluty euro „pompowaniem” miliardów w potencjalnych bankrutów, począwszy od Grecji, doskonale wiedząc, że inni już ustawiają się do kolejki. Okazało się znowu, jak to wielokrotnie bywało w historii, że dobre intencje i intuicja nie wystarczają do prowadzenia skutecznej polityki, że potrzebna jest do tego jeszcze niezwykle szeroka wiedza o mechanizmach – w tym przypadku o mechanizmach tworzących kryzysy – potrzebna jest też polityczna dalekowzroczność i wyjątkowy talent do antycypacji wydarzeń. W skali kraju, kontynentu i globu, ponieważ kryzys z roku 2007 ma, niestety, zasięg globalny, chociaż w Europę boleśnie uderzył na jej własne, europejskie życzenie. Okazała się bowiem głupsza od innych kontynentów i zbyt pewna siebie… tyle wstępu. Każdy analityk doskonale jest poinformowany z własnego doświadczenia o tym, że każde występujące zjawisko zwykle ma druga fazę, lub niesie za sobą drugą falę, która może być słabsza od pierwszej, uderzeniowej, ale może też być znacznie silniejsza i bardziej niszcząca. Dotyczy to także takiego zjawiska, jakim jest kryzys finansów, którego drugą fazą na ogół jest kryzys gospodarczy, wywołujący z kolei kryzysy: polityczny, społeczny i ekologiczny. Jeżeli na te wszystkie zjawiska nie znajdzie się antidotum polityczne, kryzys ze wszystkimi jego „odpryskami” może zażegnąć tylko albo rewolucja, albo wojna. To tak, jak z płonącym szybem naftowym: ugasić go można tylko silnym wybuchem dynamitu, którego podmuch „zmiata” ogień. Zaklęcia bowiem nie pomagają, a „zakręcić” szybu, kiedy płonie jak monstrualna pochodnia przecież nie można. To samo jest z kryzysami. Tego się nie „zagada” nawet na trzystu szczytach unijnych, nie wymyśli ani w Berlinie, ani w Paryżu, ani w Brukseli, to trzeba „zdmuchnąć” siłą wybuchu, czyli całkowitą zmianą systemu politycznego i gospodarczego. Współczesna Unia Europejska jest skończona, współczesna demokracja jest skończona, skończony jest współczesny system gospodarczy razem z systemem finansowym i te systemy już nie „podniosą się”. Oczywiście, mogą jeszcze przez jakiś czas funkcjonować, ale będzie to „spacer kulawego pod górkę” – co krok, to ciężej… jesteśmy w przededniu drugiej fali kryzysu europejskiego, światowego, polskiego także. Chociaż mamy dopiero połowę roku 2012, dobrego miesiąca brakuje nawet do początku Złotej Polskiej Jesieni, warto już teraz przygotowywać się przede wszystkim psychicznie do tego, co przyniesie rok 2013. Wesoło nie będzie: firmy będą padać „jak muchy” ogłaszając upadłość i błyskawicznie generując bezrobocie. Pierwsze w kolejce do upadłości ustawią się firmy budowlane, drugie będą firmy eksportujące swoje produkty do państw unijnych i na Wschód, trzecie – transportowe. Prawem serii będą upadać firmy sektora usługowego, począwszy do przedszkoli prywatnych, a kończąc na zakładach fryzjerskich. Kurtyzowana będzie administracja, czyli sfera budżetowa. Narastające bezrobocie powodujące szybki spadek popytu kryzys przerzuci na handel, zwiększać się będzie wolumen niespłacanych kredytów bankowych, głównie hipotecznych, czynszów, etc. Sytuacje w społeczeństwach będzie coraz bardziej gorąca. Będą strajki, demonstracje, protesty, które przestaną nawet policje „interesować” … dzisiejsi politycy europejscy, nie wyłączając naszych, polskich, zaczną pakować walizki i kupować mapy odległych krajów. Chociaż jest jeszcze szansa na to, aby tak właśnie nie działo się. Co należy zatem zrobić? Przede wszystkim podziękować za współpracę amatorom, nieudacznikom, marzycielom, „księgowym”, tym wszystkim, którzy weszli do polityki znikąd, tylko dlatego, że tam były „konfitury”, skończyć z traktowaniem państw jak obszarów działania mafii, a rządzących polityków jak „rodziny” mafijnej. Przypomnieć sobie i uświadomić co to jest polityka, czemu ma służyć polityka, co to jest państwo, co to jest naród i czego on oczekuje… cholernie niełatwe zadanie. Współczuję politykom europejskim, amerykańskim i wszystkim innym frajerom, którzy dali się chwycić za gardło ponadnarodowym finansjerom i dali sobie wmówić, że są politykami. A powinno być odwrotnie: to politycy powinni „krótko” trzymać bankierów. Bankierów, a nie dla bankierów własne narody!… to tyle, na razie!…
Jerzy A. Gołębiewski
Jak nie bronić wolnego rynku Na rzecz wolnego rynku można argumentować na wiele różnych sposobów. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę z tego, że nie każdy z nich jest poprawny. Szczególnie chybione są argumenty wypowiadane z perspektywy utylitaryzmu, tj. wskazujące na ogólne korzyści dla społeczeństwa płynące z wolnorynkowych reform. Na początek zwróćmy uwagę na to, że w świetle ekonomii austriackiej podmiotem na rynku jest jednostka. Jak w „Ekonomii wolnego rynku” zauważa Murray Rothbard: „działanie może być podejmowane tylko przez pojedynczych »wykonawców« (…). Nie istnieje nic takiego jak cele lub działania »grup«”. Idąc dalej tym tropem, możemy stwierdzić, że jednostki muszą dokonywać w swym życiu wyborów. Tym razem oddajmy głos Ludwigowi von Misesowi: „działający człowiek ma w wyobraźni skalę potrzeb lub skalę wartości, z której korzysta, gdy planuje działania. Na podstawie takiej skali przystępuje do realizacji potrzeb, które mają dla niego większą wartość, a więc są pilniejsze; pozostawia zaś niezaspokojone potrzeby o mniejszej wartości, czyli mniej pilne”. Ludzkie skale wartości pozostają w ciągłym ruchu i zmieniają się w przypadku każdego podjętego działania. Widać więc wyraźnie, że mamy tu do czynienia z czymś niezwykle subiektywnym, z czymś wymykającym się jakimkolwiek precyzyjnym, zbiorowym określeniom. Mises mówi dalej, że „jedynym źródłem wiedzy o tych skalach jest obserwacja działań człowieka”. Świadczy to niewątpliwie o tym, że chcąc dowiedzieć się, czego pragnie człowiek i jaką ma skalę wartości, musimy pozwolić mu działać. Działanie jednak cechuje się tym, że musi być dobrowolne, w przeciwnym razie nie jest działaniem. Z przeprowadzonej tu analizy widzimy, że o czyjejś korzyści możemy się przekonać tylko w momencie zaistniałej wymiany, która jest zresztą tożsama z działaniem. Rothbard precyzuje:
„Każde działanie oznacza wymianę – wymianę danego stanu X na stan Y, czyli na stan (…), który jest dla niego [działającego] bardziej satysfakcjonujący”. Co jednak z sytuacją, w której wymiana nie jest dobrowolna? Czy możemy wtedy mówić, że odbyła się ona z korzyścią dla obydwu stron? Z pewnością nie. Możemy być wtedy pewni jedynie tego, że przymus, który jest działaniem tylko jednej ze stron, przyniesie korzyść tylko jej. Druga strona na pewno straci – z samego tylko faktu braku wyboru. Wszelkie dywagacje na temat odniesionych przez nią ewentualnych korzyści są zupełnie bezpodstawne i sprzeczne z samym faktem ludzkiego działania.
Argument utylitarystyczny W świetle powyższych wniosków najbardziej typowa argumentacja prorynkowa okazuje się chybiona. Dlaczego? Ponieważ sięga ona po uzasadnienie głoszące, że po wprowadzeniu określonej prorynkowej reformy większości społeczeństwa żyłoby się lepiej. Lecz aby mieć co do tego pewność, trzeba by było policzyć wszystkich obywateli świata (granice państw są tylko sztucznym podziałem w ramach światowego podziału pracy) i zapewnić połowie plus jednemu z nich całkowitą swobodę działania, oczywiście w ramach odpowiedniej teorii praw własności ciała i mienia. Dlaczego właśnie w ten sposób? Ponieważ wtedy mielibyśmy stuprocentową pewność, że większość społeczeństwa mogłaby działać, co jest równoznaczne z odczuciem satysfakcji. Nie ma, bowiem dokonanego działania, które nie byłoby przez jednostkę preferowane. Jak mówi von Mises:
„Działanie to próba zastąpienia mniej satysfakcjonującego stanu rzeczy bardziej satysfakcjonującym”. Widzimy, zatem, że całemu społeczeństwu będzie lepiej dopiero wtedy, gdy pozwoli mu się działać. Społeczne przyzwolenie na istnienie chociażby jednej organizacji wyjętej spod prawa, która chronicznie odbiera ludziom możliwość działania, pozbawia uczciwe jednostki swobody decyzji – podstawy odczucia jakiejkolwiek korzyści. Ponadto w perspektywie całego społeczeństwa ludzkie skale wartości zmuszone są wtedy ulec pewnej deformacji. Państwo nie może oczywiście kontrolować wszystkich działań. Jednakże przy jego trwałej obecności nie jesteśmy tak naprawdę w stanie policzyć, na ile jesteśmy wolni (na ile działamy), gdyż ludzkie skale preferencji zmieniają się wraz z każdą myślą i jakikolwiek rachunek ilościowy byłby tu niemożliwy. Tworzy się więc wtedy sytuacja, w której człowiek nie może wykorzystać w pełni swoich możliwości. Jednakże nigdy nie jesteśmy w stanie orzec w kategoriach liczbowych, w jakim zakresie nasze działanie jest ograniczone. Czy państwo ograniczy 10 działań, czy tysiąc, jest to z punktu widzenia prakseologii nieistotne? Nie możemy, zatem rzetelnie orzec, że większości społeczeństwa będzie lepiej w sytuacji, w której istnieje państwo. Jedynie całkowita wolność od państwowego przymusu jest w stanie umożliwić ludziom działanie oraz satysfakcję z dokonanych działań. Poza tym nie można posługiwać się kategoriami ogólnych korzyści dla społeczeństwa, bo skale wartości są zawsze indywidualne. Jak mówi Rothbard: „prakseologia rzeczywiście jest w stanie wykazać, że wolny rynek prowadzi do harmonii, dobrobytu i bogactwa, zaś rządowa interwencja do konfliktu i zubożenia”. Ale jest to w stanie wykazać jedynie na bazie analizy działania jednostki i konsekwencji stosowania przymusu, rozszerzając wzorzec działania jednostki na całe społeczeństwo. Jedyny słuszny argument na rzecz wolnego rynku mówiący o korzyściach społecznych polega, więc na wielokrotnym powieleniu źródłowego, atomowego schematu obrony działania jednostki. Prawdziwa siła wolnego rynku tkwi, zatem w masowym poparciu dla libertariańskiego argumentu na rzecz umożliwienia jednostce dobrowolnego działania. Jakie ma to konsekwencje w praktyce? Oznacza przede wszystkim, że wolność nie jest czymś, co można wprowadzić odgórnie. Polega ona na podnoszeniu powszechnej świadomości potrzeby zaprowadzenia uczciwego ustroju. Na nic zda się jakakolwiek odgórna reforma, skoro masy i tak ją roztrwonią. Wolnorynkowe reformy państwowe mają jedynie sens w momencie, gdy są tylko etapem prowadzącym do ostatecznego umożliwienia działania wszystkim jednostkom. Jednostki zaś będą działały dopiero wtedy, gdy nie będzie się wobec nich stosowało żadnego przymusu. Żadna miara pieniężna, żaden wskaźnik PKB per capita nie są w stanie wykazać, że ludziom żyje się lepiej. Miara pieniężna oraz miara towarowa są, bowiem wtórne wobec subiektywnej oceny jednostki, a ta ujawnia się dopiero w wolnym działaniu. Jeśli zaś głosimy maksymalistyczny argument, że wolny rynek jest lepszy dla wszystkich, to wtedy ciąży na nas obowiązek głoszenia haseł libertariańskich. Obstawanie przy wolnym rynku przy minimalnej obecności państwa byłoby, bowiem nieuzasadnione nawet przy istnieniu chociażby jednego libertarianina. Dlatego też, wbrew argumentacjom głoszącym korzyści społeczne płynące z niskiego opodatkowania oraz z państwa minimalnego, jedynym uprawnionym argumentem powołującym się na korzyści większości społeczeństwa jest ten, który głosi zniesienie państwa dla więcej niż połowy obywateli świata. Dopiero taki argument można pogodzić z podstawowymi założeniami nauki o ludzkim działaniu oraz z ludzkim rozumem. Jakub Wozinski
WOLTER FINANSISTA Pan Profesor Andrzej K. Koźmiński napisał w Rzepie felieton o Wolterze, który uważał, że zadłużenie za granicą kreuje znacznie większe ryzyko niż wewnątrz kraju i „może stymulować gospodarkę”.
www.ekonomia24.pl/artykul/705487,920703-Wolter-finansista--a-sprawa-polska.html
Nie do końca jestem pewien, czy Pan Profesor rady Woltera zaleca nam dziś do stosowania, czy też nie. Na wszelki wypadek przypomnę, że Wolter komentując przepych pałaców budowanych przez Ludwika XIV stwierdził, że nie były one bynajmniej ciężarem dla państwa, a wręcz przeciwnie –przyczyniły się do wzrostu obiegu pieniądza w kraju i rozwoju gospodarczego. Czyli mniej więcej to samo, co dziś mówią budowniczowie Stadionu Narodowego z zasuwanym dachem, który się nie zasuwa, jak się zrobi zimno, ale jego budowa pozytywnie wpłynęła na wzrost PKB. Wolter jest więc „trendy”. Problem jest taki, że zarówno Król Słońce, jaki i współcześni „królowie” na sfinansowanie jakiejkolwiek budowy muszą pieniądze wyciągnąć od podatników. Można oczywiście twierdzić, że skoro stanowią oni część społeczeństwa, w którym dokonuje się konsumpcji publicznej, to pieniądze te z powrotem do nich „wracają” tylko, że w innej formie. A formy te bywają różne. Tenże Ludwik XIV na prośbę pani de Maintenon, żeby rozdawał większą jałmużnę, odpowiedział: „Król rozdaje jałmużnę, kiedy dużo wydaje”. Ale on mógł mówić również, „Państwo to ja”. Więc nie musiał zaprzątać sobie głowy źródłem pochodzenie pieniędzy na „wydawanie” – czyli na „jałmużnę”. Tymczasem wartość, której dostarcza podatnik rządzącym, zostaje dostarczona za darmo! Bo przecież rząd używa tych środków na kupno towarów i usług, które mają wartość równą tej, jaką rząd otrzymał. Kupno nie stanowi restytucji. Robert Hamilton w Essay on the National Debt, porównał takie twierdzenia do oświadczenia złodzieja złożonego okradzionemu przez siebie kupcowi: „Użyję pieniędzy, które ci ukradłem na zakup towarów, które wyprodukujesz. Na co więc narzekasz. Czy nie odzyskasz z powrotem swoich pieniędzy, a ponadto, czy to nie pobudzi produkcji w twoim przedsiębiorstwie?” „Zachęta”, jakiej udziela rząd wydając pieniądze podatników, jest zupełnie w tym samym rodzaju – konkluduje Say. „Skoro wydatki publiczne oddziałują na całość bogactw w ten sam sposób, jak wydatki prywatne, przeto powinny się kierować tymi samymi zasadami oszczędności, co i wydatki prywatne. Nie ma dwu rodzajów oszczędności, jak nie ma dwu rodzajów uczciwości i dwu rodzajów moralności.” Aby zapłacić podatek, podatnik wymienia towary, którymi dysponuje, na pieniądze, którymi płaci. Pośrednio dotyczy to także tych podatników, którzy uzyskują dochód w gotówce, gdyż inni podatnicy, którzy im zapłacili, musieli wcześniej zamienić swoje towary na gotówkę. Państwo w jakiś sposób wydatkowało ściągnięte od podatników pieniądze, konsumując tę część bogactwa, którą symbolizowała otrzymana przez państwo w postaci podatków gotówka. W ten sposób ta część bogactwa została unicestwiona. Nie dotyczy to oczywiście wydanej przez państwo gotówki – ta pozostała w obiegu. Przestała jednak istnieć wartość towarów skonsumowanych w wyniku konsumpcji rządowej z dokładnie takim samym skutkiem, jakby nieprodukcyjnie skonsumowali je sami podatnicy. Z tą tylko różnicą, że przyjemność z konsumpcji miał ktoś inny, niż ten, kto pierwotnie wartość wytworzył. Konsumpcja, która nie przynosi żadnej korzyści produkcyjnej poza zaspokojeniem jakiejś potrzeby, ma sens tylko wówczas, gdy potrzeba była rzeczywista i gdy została zaspokojona możliwie najlepiej. Tylko wówczas następuje rekompensata, która wystarczy, aby zrównoważyć, czasem nawet z nawiązką, poniesioną ofiarę. „Jeżeli konsumpcje dokonywane przez naród, albo jego rząd pociągają za sobą stratę wartości, a co a tym idzie stratę bogactwa – to takie konsumpcje są usprawiedliwione tylko wtedy, jeśli wynika z nich korzyść równa poniesionym ofiarom. Cała sprawność administracji polega na tym, aby stale i trafnie porównywać rozmiary ofiar z korzyścią, jaka w zamian przypadnie państwu” – pisał Say. Konsumować dla samej konsumpcji, robić wydatki z przyzwyczajenia, żądać usługi, czy zniszczyć jakiś przedmiot, żeby mieć przyjemność zapłacenia za nie – byłoby niedorzecznością ze strony jednostki i równie niezaprzeczalnie ze strony szefa rządu, jak i szefa przedsiębiorstwa. Rząd marnotrawca jeszcze bardziej zasługuje na potępienie od jednostki, albowiem jednostka konsumuje przynajmniej za swoje, podczas gdy rząd robi to za cudze. „Jednostka odczuwa pełną wartość rzeczy, którą konsumuje, częstokroć jest to owoc jej trudu i znoju, długiej wytrwałości i nieustannej oszczędności; jednostka może z łatwością określić rozmiar korzyści, jaką osiągnie z konsumpcji i porównać to z brakiem, jaki stąd powstanie. Rząd natomiast nie ma tak silnych, bezpośrednich pobudek do oszczędności…” Dla tych samych przyczyn, dla których indywidualna konsumpcja nieprodukcyjna nie przynosi żadnych korzyści reprodukcji, ściąganie podatków również nie przynosi jej żądnych korzyści. Pozbawia natomiast producenta satysfakcji z nieprodukcyjnej konsumpcji jego własnego produktu, bądź zysku, który byłby osiągnął, gdyby go zużytkował produktywnie. Say zastanawiał się także, co myśleć o autorach, usiłujących udowodnić, że majątek poszczególnych osób i majątek państwa są z istoty swojej czymś całkiem różnym, w wyniku czego dochodzili do wniosku, że majątek jednostki powiększa się przez oszczędności, a majątek państwa wręcz przeciwnie – przez wydatki. „Gdyby takie zasady spoczywały tylko w książkach i nie były stosowane w praktyce, można by się tym pocieszyć i z całą obojętnością posłać je do lamusa ogłoszonych drukiem błędów; ale jak tu nie boleć nad ludzkością, kiedy te błędy są wyznawane przez ludzi znakomitych dostojeństwem, talentem i wykształceniem; co więcej, są one stosowane w praktyce przez mężów stanu, którzy są u władzy i mogą poprzeć te błędy siłą bagnetów i armat?” Wypada dodać – niestety. Gwiazdowski
Nie dla korwinizacji edukacji! Edukacja jest ważnym elementem życia społecznego, nic więc dziwnego, że poświęca się jej tyle miejsca w debacie publicznej. Środowiska konserwatywno-liberalne proponują liberalizację tego sektora - to dobre rozwiązanie. Jednak czy niektóre pomysły nie są zbytnio skrajne? Czy libertarianizm jest na pewno odpowiednim rozwiązaniem alternatywnym wobec status quo? Mam spore wątpliwości. Cały program edukacyjny tych środowisk można streścić w dwóch punktach:
- prywatyzacja całego sektora edukacji i ograniczenie nauki tylko do chętnych,
- zlikwidowanie wszelkich odgórnych programów.
Teraz zaprezentuję swoje zastrzeżenia.
A) Zapewne większość Czytelników spodziewa się słynnego argumentu "kogoś może być nie stać." Otóż tutaj zaskoczę Was, gdyż akurat w tym zgadzam się z libertarianami, że (raczej) wszystkich będzie stać. Po pierwsze, ludzie będą bogatsi o te pieniądze, które teraz idą z ich podatków na szkolnictwo państwowe, a po drugie mimowolnie powstałyby zakładane charytatywnie szkoły prywatne, lecz darmowe (tak było w XIX w.). Problem tkwi w zupełnie czymś innym. Często słyszymy, że prywatne szkoły są lepsze niż państwowe; czy jednak oznacza to, że prywatyzacja polepszy poziom? Abstrahuję od tego, że słowo "lepsze" jest relatywne, gdyż np. jeden powie, że dla niego najlepsza jest ta szkoła, która ma wysoki poziom matematyki i fizyki, a drugi, że taka, w której wolno palić na lekcji. Nie ma wiec obiektywnie lepszych i gorszych szkół. Wszystko zależy od tego, jakie kryterium wybierzemy. Jeżeli przyjmiemy za kryterium wyniki matur, to wychodzi nam na to, że najlepiej wypadają szkoły państwowe (ciekawe, czemu żaden korwinista nie zajął się jeszcze tym faktem). Przyjmijmy jednak za kryterium brak przemocy, miłą atmosferę i bardziej kreatywny sposób przekazywania wiedzy. Pod tym względem szkoły prywatne są (statystycznie) lepsze niż państwowe. Czy prywatyzacja spowoduje, że wszystkie szkoły osiągną poziom szkół prywatnych? A może będzie na odwrót? Zastanówmy się, co powoduje, że szkoły prywatne są lepsze. Po pierwsze mamy tutaj pozytywne skutki selekcji. Do szkół prywatnych nie chodzą dzieci pijaków czy innych wykolejeńców. Jest tam nawet mało dzieci z tak zwanej klasy robotniczej. Są to więc szkoły elitarne. Jednak przestaną takimi być, jeśli będą do nich chodzili wszyscy bądź prawie wszyscy.
Napisałem "prawie", gdyż jeśli szkolnictwo nie będzie obowiązkowe, to zawsze znajdą się jacyś nieliczni, którzy do szkoły nie pójdą (co oczywiście nie jest dobre dla społeczeństwa). Widzimy, że główna zaleta szkół prywatnych zniknie z dnia na dzień. Dresiarz ze szkoły państwowej nie przestanie być dresiarzem, przenosząc się do szkoły prywatnej. Mamy tutaj logikę w stylu - skoro każdy członek Mensy jest geniuszem, to przyjmijmy wszystkich do Mensy, a wówczas będą sami geniusze. Sprawa jest o tyle paradoksalna, że powszechna prywatyzacja daje ten sam efekt co powszechna nacjonalizacja, mianowicie wsadzenie wszystkich w jeden system.
B) Drugi pomysł jest jeszcze gorszy. Skoro nauczyciel będzie mógł teraz nauczać, czego tylko chce, to będzie mógł uczyć, że Napoleon był królem Ameryki, Japonia graniczy z Estonią, a nawet, że 2+2=100. Wolny rynek wcale nie wyeliminuje gorszych szkół, gdyż rodzice często nie interesują się programem nauczania, wiec nie będą wiedzieli, że szkoła ogłupia dzieci. Po za tym lepiej zapobiegać niż leczyć. Po dokładnym przeanalizowaniu, argumenty i postulaty libertariańskie okazują się słabe. Nie oznacza to, że mamy zrezygnować z pomysłu liberalizacji polityki edukacyjnej. Należy go jedynie wyłagodzić. Zamiast prywatyzować, należy wprowadzić bon edukacyjny (taki sam dla szkół prywatnych i państwowych). Zamiast likwidować państwowy program nauczania, należy ograniczyć go do niezbędnego minimum. Korwinowcy widzą świat w sposób zero-jedynkowy: albo libertarianizm, albo komunizm. Prawda jest jednak taka, że istnieje złoty środek. Marek Grabowski
Nożem w moskiewskiego generała Święto Wojska Polskiego jest okazją do przypomnienia dziwnej śmierci generała Henryka Szumskiego, wyszkolonego w Moskwie byłego szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Umarł ugodzony nożem we własnym domu. General Henryk Szumski jest częścią mrocznej historii Polski. Absolwent moskiewskiej Wojskowej Akademii Sztabu Generalnego ZSRR, Szumski kierował w grudniu 1981 roku pacyfikacją strajków w Stoczni Szczecińskiej i innych zakładach pracy. W nagrodę za zasługi w obronie totalitarnej władzy PZPR, szturmowy Szumski został obsypany awansami. Kończył, jako szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego (1997-2000) i członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego u Kwaśniewskiego (2000-2005). General Szumski miał świetną wiedzę na temat transakcji finansowych prowadzonych przez oficerów służb wojskowych, w które byli wmieszani wizjonerzy z pierwszej półki i być może nawet dzisiejsi czołowi politycy III RP. General Szumski zginał 30 stycznia 2012 roku ugodzony nożem we własnym domu przez własnego syna. Syn jest podobno niepoczytalny. Więcej się na pewno nie dowiemy.
Przypomina to nam głośną historię z 1995 roku z Francji, gdzie cala rodzina rosyjskiego gangstera Eugeniusza Polevoi została wymordowana przez 17-o letniego syna. Podobnie jak syn generała Szumskiego, młody Polevoi twierdził, że nienawidził ojca i że był przez niego źle traktowany. Szybko podjęto trop i osądzono syna, pomimo sygnałów, że za morderstwem mogła stać rosyjska mafia. Miejsce zbrodni byli kilkakrotnie odwiedzane po morderstwie. Co więcej, okazało się, że brat zamordowanego Eugeniusza Polevoi został zamordowany dwa lata wcześniej na Białorusi. Prokuratorzy nie byli jednak zbyt zainteresowani informacjami od prokuratorów z Moskwy na temat ewentualnego wątku mafijnego. Młody Polevoi odsiedział 5 lat w wiezieniu i wyszedł na wolność. Sprawa jest zamknięta. Balcerac
Ulotny PROGRAM – i dialektyka. I o wyborach w Lipnie. W książce śp.Horacego Safrina „Przy szabasowych świecach” pół wieku temu przeczytałem, że słynny żydowski sowizdrzał, Herszel z Ostropola, zgodził się za 50 złotych przez osiem lat nauczyć psa dziedzica czytać. Jeśli nie sprostałby zadaniu – dziedzic mógłby na rok zamknąć go do wieży. Żona Herszla, dowiedziawszy się o tym, podnosi raban: „Herszele, Ty idioto! Jak Ty nauczysz psa czytać?” - „Moja Droga – przez osiem lat, to albo dziedzic umrze, albo pies zdechnie...” JE Joanna Mucha, ministra sportu, była dwa razy przezorniejsza. Oświadczyła, że ma PROGRAM rozwoju sportu – i efekty zobaczymy za 16 lat. Oznacza to: dajcie nam teraz ze dwa miliardy, ukradniemy tyle, co przy budowie Stadionu Narodowego – no, może trochę mniej – a za 16 lat możecie mnie rozliczać. Za 16 lat, Pani Ministro, nikt już nie będzie pamiętał, że istniała Pani, że istnieje coś takiego jak „minister sportu” - i że istniało paranoiczne państwo „Unia Europejska” i jego autonomiczna jednostka, „III Rzeczpospolita”. Myślę, że Pani sobie z tego w swoim ptasim móżdżku sprawy nie zdaje – ale ci, co będą brali te pieniądze – wiedzą. Pragnę zauważyć, że takie Stany Zjednoczone zdobyły na Olimpiadzie dwadzieścia razy więcej medali – choć nie mają „ministra sportu”. I właśnie, dlatego zdobyły, że nie mają „ministra sportu”. Tam sportowiec, by mieć pieniądze, musi zwyciężać. U nas musi mieć dobre układy w Ministerstwie Sportu. Jednocześnie telewizja pokazała „nowoczesne” boiska, (na które normalny chłopak boi się wejść – krepuje się, no i nie chce mieć pozdzieranych kolan; normalny chłopak woli grać na łące!). I pokazała instruktora, która ma zachęcić młodzież do kopania piłki.
Nie, proszę Pani Ministro: z dziecka zachęcanego do kopania piłki nic nie wyrośnie. Mistrzowie wyrastają z tych, którzy sami chcą kopać piłkę, którzy kopią ją, choć mama wzywa do domu i grozi zabraniem deseru, których stróż wypędza z podwórka, sąsiedzi wrzeszczą, że wybijają okna – z tych, którym wszyscy przeszkadzają... Poprzez pomoc można wychować przeciętniaków. Zdobywców 10.tych miejsc. Może nawet brązowych medalistów. Mistrzowie wyrastają z tych, którzy lubią pokonywać trudności. „Co cię nie zabije – to cie wzmocni!” Taka dialektyka. JKM
16 sierpnia 2012 Ile jeszcze tych jaj? Jak nie można nic pożytecznego zrobić dla nas i dla normalnego funkcjonowania państwa-- to można mnożyć jaja- pardon- byty. Ile pan premier przez lata swoich rządów natworzył bytowych urzędów? Opisywałem wszystkie- ale nie liczyłem… Może dwadzieścia, może trzydzieści.. To wariactwo nie ma końca! Niedawno powołał Urząd Cyfryzacji, Radę Gospodarczą z fachowcem Janem Krzysztofem Bieleckim, a teraz szykuje Komitet Stabilizacji Finansowej.- tak podały merdia głównego ścieku propagandowego. Sprawdziłem! Komitet Stabilizacji Finansowej powstał w 2008 roku Czyli nawet propagandyści nie sprawdzają dokładnie. .A w tym czasie pan premier zdecydowanie oddziela rolę ojca, od roli premiera. Tym bardziej, że pan Michał ma już 30 lat, ale nadal jest synem. Synem się nie bywa , synem się jest! Wszystkie demokratyczne partie zapowiadają ofensywę legislacyjną na jesień. Każda ma jakieś plany naprawy tego, co wcześniej popsuły.. Ale jak może zmienić nasze życie ofensywa legislacyjna jakiejkolwiek partii demokratycznej, jeśli do tej pory każda z nich prowadziła ofensywę przeciw naszej wolności, przepychając ustawy, które nam tę wolność odbierały? Tak naprawdę będzie to ofensywa jeszcze bardziej bezlitosna wobec nas legislacyjnie, bo utarło się propagandowe przekonanie, że im więcej ustaw tym lepiej. Komu lepiej? Przecież nie nam.. A państwo coraz bardziej chore od tych ustaw. Brytyjski mąż stanu W.Churchill mówił tak:” Dyktator z całym swym zaufaniem tkwi w uścisku swej machiny partyjnej: nie może się cofnąć. Musi dać żer swym psom i dać im polować- lub zostać przez nie pożarty jak starożytny Akteon, wszechpotężny na zewnątrz- jest całkiem bezradny wewnątrz.”. Nie wiem- tak naprawdę- jakiego dyktatora miał na myśli W. Churchill? Czy jednoosobowego, czy zbiorowego? Co prawda uważał, że demokracja jest najlepszym ustrojem na świecie, bo lepszego człowiek nie wymyślił, ale był poddanym Jego Królewskiej Mości.. i jednocześnie brytyjskiego państwa prawnego opartego o ustalanie prawa i prawdy w drodze większości.. Był sługą dwóch panów- demokracji i monarchii, no i masonerii, do której przynależał.. Ale był brytyjskim patriotą.. Jeśli dyktatorem ma być przywódca polityczny danej partii demokratycznej, to rzeczywiście” musi dać żer swym psom i dać im polować” bo inaczej nie będą tworzyli zgranej paczki, której celem jest opanowanie biurokratycznego państwa i dojenie ile się da.. U jednoosobowego dyktatora jest jedna zgraja, która obsiada państwo i systematycznie rabuje .. W systemie wielopartyjnego dyktatora- takich zgrai jest kilka. Każda przygotowana jest do rabunku i tylko czeka jak wygra wybory.. Tak jak towarzysz Ziuk w roku 1926.. Przyjeżdżali do niego oficerowie do Sulejówka i namawiali, żeby coś zrobił; w końcu z czego mieli żyć ich krewni, znajomi, kochanki.. Szable jeszcze do końca nie ostygły po roku 1920, będącego konsekwencją roku 1919, kiedy towarzysz Ziuk, zamiast pomóc Denikinowi wykończyć bolszewików- pozwolił wykończyć Białych, żeby potem Bolszewicy próbowali wykończyć nas. Ale na szczęście był ktoś tak mądry jak generał Rozwadowski, który wydał fikcyjny rozkaz nr 10 000, bracia Hallerowie, Sikorski, Dobór- Muśnicki i wielu innych. A dobra państwowa posada- to wielki skarb. Tak jak dziś! I zrobili przewrót żołnierze politykujący, zginęli żołnierze w bratobójczych walkach. Obsadzili państwo, nautykali kogo się dało, państwo rozpęczniało, aż do klęski wrześniowej.za którą nie było odpowiedzialnych, a przecież rządzili ludzie Piłsudskiego do samego września roku pamiętnego. A potem jeszcze na emigracji tłumnie pchali się do władzy, aż Sikorski musiał stworzyć dla nich obóz na wyspie w Wielkiej Brytanii, żeby ich odizolować od wpływu na władzę.. Kilkuset oficerów przesiedziało tam do końca wojny. A propos Sikorskiego: jeszcze nie oglądałem filmu o Sikorskim, żeby wspomniano w nim o osobie Józefa Retingera, który na krok nie odstępował generała, tylko w jednym przypadku to zrobił. W dniu katastrofy Gibraltarskiej. Dzisiaj też rządzą ludzie Piłsudskiego.. Kontynuatorzy dzieła. Zamiast Państwa Polskiego mamy III Rzeczpospolitą.. Skorumpowaną, biurokratyczną, operetkową.. Jedyna różnica to ta, że dzisiaj nie jesteśmy już państwem suwerennym, tak jak przed II Wojną Światową. .Ale propaganda wmawia nam coś zupełnie innego. Tak jak w czasie PRL-u.. Też byliśmy suwerenni …od ZSRR.. Mama pyta Jasia:
- Czy zmieniłeś już rybkom wodę w akwarium?
- Po co?- pyta Jaś. One jeszcze tej nie wypiły.
I tak pijawki doją z nas ile się da, ale jest nadzieja, że będziemy mieli więcej medali olimpijskich. Tak twierdzi pani Joanna Mucha- minister sportu, a jednocześnie bezpartyjny fachowiec z Platformy Obywatelskiej. Zresztą tam są sami fachowcy od wszystkiego.. I jacy obywatelscy? Pani Joanna potrzebuje jedynie 12 do 16 lat, żeby pula medali złotych zwiększyła się znacząco. Będzie w tej sprawie prowadziła konsultacje ze wszystkim związkami, które gromadzą się wokół sportu, w każdej jego dziedzinie.. Właśnie przez te związki nie możemy wybić się na dziesiątki medali. Ta skorupa związkowa paraliżuje pracę medalowych związkowców - pardon – sportowców. To tak jakby chcieć naprawiać kolej rozmawiając ze wszystkim związkami tam żerującymi.. Jest ich kilkadziesiąt, tak jak w polskim sporcie.. Nie wiem ile ich jest - ale więcej niż na kolei- to z pewnością. Prawdopodobnie każda dyscyplina sportu ma swój związek i pozostaje w związku z innymi związkami. Pani ministra Mucha będzie prowadziła dialog, żeby na bazie prowadzonego dialogu zbudować nadbudowę. I żeby za 16 lat nareszcie praca w dialogu zaowocowała mnogością medali zarówno złotych jak i srebrnych.. Brązowych w ostateczności..Będą priorytety sportowe.. To znaczy - my, jako podatnicy będziemy- tak jak do tej pory- składać się na treningi sportowców, na ich trenerów, na całą tę biurokracje sportową, żeby zdobyć trochę medali więcej niż obecnie. Będziemy mieli większy prestiż w Europie i w świecie.. Dzięki medalom sportowym staniemy się poważniejszym państwem demokratycznego prawa.. Nie dzięki produkcji, dobrej armii i bogactwie- a dzięki medalom.. Dobra psu i Mucha.. Ale dopóki biurokracja będzie organizować sport - niewiele z tego będzie.. Będą wydatki, wydatki i jeszcze raz wydatki.. Bo biurokracja umie przede wszystkim organizować wydatki.. W tym jest najlepsza.. Wydać cudze pieniądze na nie swoje potrzeby- wtedy marnotrawstwo jest największe.. A o to przecież chodzi. Zobaczymy za 16 lat, to znaczy Państwo młodsi ode mnie zobaczą, ja już z pewnością – nie.. Ale ciekawe, że pani ministra Mucha zamierza rządzić sportem przez następnych 16 lat!!! To by się zgadzało z tym co pisałem jakiś czas temu.. Platforma Obywatelska już nie odda władzy, tak jak Piłsudski przed Wojną.. Do samego końca- aż do zupełnej klęski.. Wszystko jest już dokładnie poobsadzane i poukładane, to, po co zmieniać? A zresztą przecież nierządzący są winni pogarszającej się sytuacji Polsce tylko” kryzys”. Jak „kryzys”- a nie sposób rządzenia przyjęty przez Platformę Obywatelską przy budowie socjalizmu - no to” kryzys”. Coś, czego nikt się nie spodziewał.. No i teraz będzie trwał” kryzys” przez lata, a ONI będą rządzić do końca świata i o jeden dzień dłużej. Chyba, że służby coś skorygują, podmieniając, tak, żeby wszystko pozostało po staremu.. I żeby dalej były jaja.. Bo bez jaj, żaden socjalizm się nie uchowa! Jajcarze! WJR
Kłopotowski: Bankierzy jak gangsterzy Ława przysięgłych w Nowym Jorku uwolniła na początku sierpnia byłego pracownika Citibanku od zarzutu licznych nadużyć i oszukiwania klientów. Nie, dlatego, żeby Brian Stoker był czysty. Jednak zamiast niego na ławie oskarżonych powinien siedzieć prezes jednego z największych banków w Ameryce, a więc wtedy jeden z najważniejszych ludzi w USA. Wśród przysięgłych byli zwykli obywatele: ochroniarz, technik laboratoryjny, muzyk rockowy, student, dziennkarz. I zrobili coś, czego nie pamiętają najstarsi prawnicy. Wezwali komisję nadzoru giełdowego, by nie zniechęciła się wyrokiem uniewinniającym. Niech dalej prowadzi śledztwa przeciwko bankierom, bo z Briana Stokera uczyniono kozła ofiarnego, a winny jest cały sektor finansowy. Przewodniczący ławy powiedział prasie: „Niech Wall Street nie myśli, że skoro zwykli Amerykanie nie potrafią zrozumieć skomplikowanych transakcji finansowych, to bankom ujdzie na sucho oburzające postępowanie”. Zwykli Amerykanie żądają kry dla banksterów (neologizm ze słów bankier i gangster) za kryzys finansowy roku 2008, który omal nie pogrążył całego świata w chaosie. Np. oskarżony Stroker sprzedawał klientom obligacje tak złe, że jego Citibank przewidywał spadek ich wartości. Wiedział, że sprzedaje śmiecie, pobiera za to sowite opłaty, a koledzy grają na spadek wartości tych obligacji. Tak mu kazali szefowie. Stoker bronił się tak jak niemieccy naziści na procesie norymberskim – on tylko wykonywał rozkazy przełożonych. Tamci poszli na szubienicę. Stoker się wybronił, bo zdaniem sędziów przysięgłych trzeba sięgnąć wyżej. Trzeba sięgnąć wyżej, ale kto da radę? Amerykanie mogą sobie gdakać, a gazety pisać, co im się podoba. Jednak prawo stanowią kongresmani, a ci siedzą w kieszeni banksterów. Ameryką rządzi oligarchia finansowa i szykuje następny kryzys. Kolejny dowód dała Gretchen Morgenson, reporterka z „The New York Timesa” i ekspert finansowy Joshua Rosner. W książce „Zuchwałe zagrożenie. Jak przesadna ambicja, chciwość i korupcja doprowadziły do gospodarczego Armageddonu”, pokazują jasno: nie zmienił się system, który wywołał krach cztery lata temu. Winni nie ponieśli kary. Niektórzy nawet awansowali, jak obecny sekretarz skarbu Tim Geithner. Jak Andrew Cuomo, obecny gubernator stanu Nowy Jork. Jak Larry Summers, doradca gospodarczy prezydenta Obamy w pierwszej połowie kadencji. Brud za uszami mają również twórcy ustawy Dodda-Franka, zwanej tak od nazwisk jej autorów, która po kryzysie 2008 miała uzdrowić system finansowy. Senator Chris Dodd dostał tanią pożyczkę hipoteczną i sowite dotacje na kampanię wyborczą za wprowadzenie poprawki do ustawy, za którą miliardy zapłacą podatnicy. Poseł Barney Frank dostał posadę dla swego kochanka, aby jako szef komisji finansowej Izby Reprezentantów nie zwracał uwagi na ostrzeżenia przed katastrofą. A to wszystko – Wysoki Sądzie – z troski o prostego człowieka. W oku cyklonu roku 2008 była popierana przez rząd ogromna agencja finansowania tanich pożyczek hipotecznych, zwana sympatycznie Fannie Mae. Ma ułatwiać biedniejszym klientom kupowanie domów. Jej szef James Johnson zarobił na tym 100 milionów dolarów, tworząc system, który doprowadził do ruiny miliony ludzi, chociaż miał pomóc lepiej żyć. Mianowicie ułatwiał kupowanie na kredyt domów bardzo przerastających możliwości finansowe pożyczkobiorców. Tysiące bankierów i pośredników handlu nieruchomościami miało świadomość, że wpędza swoich klientów w osobistą katastrofę. Dziesiątki analityków wiedziało, że Ameryce, a nawet światu może grozić krach finansowy bez precedensu w historii. Ale Chuck Prince, prezes Citibank, usprawiedliwił się dowcipnie, że „dopóki gra muzyka, masz tańczyć”. Niektórzy ostrzegali agencje nadzoru, ale zostali uciszeni lub z ignorowani. Zarzuca się biedakom dzisiaj, że powinni lepiej wiedzieć, na co się porywają, kupując domy, na które ich nie stać. Czy mieli lepiej wiedzieć, niż prezes Rezerwy Federalnej, czczony jak półbóg Allan Greenspan? Wiedzieć lepiej niż agencje ratingowe, utworzone do oceny ryzyka finansowego? Lepiej niż posłowie i senatorowie wybrani do Kongresu, aby wyrażać interesy wyborców? Lepiej niż prezydenci Clinton i Bush, którzy chcieli dobrze, ale im nie wyszło? Między Waszyngtonem a Wall Street są otwarte drzwi: kto się dorobił w bankach idzie pracować dla rządu, dbając o interesy kolegów na Wall Street. A ci z kolei kupują kongresmanów. Wtórują im sprzedajni naukowcy i media. Czy kryzys roku 2008 znowu nastąpi? Z całą pewnością, odpowiadają Morgenson i Rosner. Kongres postanowił nie rozwiązać problemu. Banki podejmowały szalone ryzyko, wiedząc, że rząd nie pozwoli im upaść, bo są za duże, a rachunek zapłacą podatnicy. I tak pozostało. Oprócz tego pogłębia się kryzys strefy euro. Noblista Paul Krugman, historyk z Harvardu Niall Ferguson oraz ekonomista Nouriel Roubini, który przewidział krach roku 2008 zapowiadają powtórkę Wielkiego Kryzysu lat 1930. Zapnijmy pasy. Będzie ostra jazda. Krzysztof Kłopotowski
Foreign Affairs Elity europejskie za ideą wyludnienia Europy tekstu , jaki ukazał się w Foreign Affairs profesora Lomborga pod tytułem „ The Club of Rome’s Problem -- and Ours „ ,co w wolnym tłumaczeniu, oddającym jednak jego sens brzmi „ Klub Rzymski ze swoim problemem jest dla nas problemem „
Ideolog Platformy Obywatelskiej, szef Instytutu Obywatelskiego „„Obywatele Unii muszą sobie zdać sprawę, że kierunek rozwoju karmiący się mitem o nieustannym postępie i wzroście zaprowadził nas w ślepą uliczkę, Dlatego jednym z kluczowych słów, które każdy z nas musi sobie powtarzać, jest „dość": dość kupowania, dość życia na kredyt, dość bezmyślnego dewastowania Matki Ziemi. Rozwój polegający na samoograniczaniu się jest obecnie nie tylko naszym wymogiem moralnym, ale wręcz ostatnią deską ratunku „....(więcej)
Instytut Obywatelski jest kuźnią ideologiczna Tuska , Sikorskiego Palikota, generalnie Platformy i politycznej nomenklatury II Komuny . Przytoczyłem ten fragment, abyśmy w kontekście tekstu profesora Lomborga , który ukazał się w Foreign Affairs zrozumieli jakim zagrożeniem dla Polski . Polaków i polskich dzieci są rządy II Komuny . Ideologia religii politycznej jaka jest polityczna poprawność opiera się na szeregu dogmatów .Jednym z dogmatów , któremu hołdują polityczni wyznawcy jest dogmat konieczności wyludnienia Europy do znośnego dla „Matki Ziemi „ poziomu . Dogmat ten opiera się na tezie ,że surowce się wyczerpują , a ludzie swoją obecnością i działalnością niszczą podstawy swojej egzystencji . Niszczą byt objęty realnym kultem religijnym , Matkę Ziemie . Generalnie cisi fanatycy skupienia w Polsce wokół Platformy i Ruchu Palikota uważają ,że rozwój cywilizacji należy powstrzymać . Proszę zapamiętać te słowa ideologa Tuska i Palikota, bo one tłumaczą wiele działań rządów II Komuny , w tym rządu Tuska . Zanim przejdę do tekstu , jaki ukazał się w Foreign Affairs profesora Lomborga pod tytułem „ The Club of Rome’s Problem -- and Ours „ ,co w wolnym tłumaczeniu , oddającym jednak jego sens brzmi „ Klub Rzymski ze swoim problemem jest dla nas problemem „ zwracam uwagę ,że fanatycy religijni politycznej poprawności odnieśli sukces. Europejczycy szybko wymierają , a Polacy nawet jeszcze szybciej . Gdyby nie imigracja Europa już teraz byłaby na wpół wyludniona . Obłąkany socjalizm jakim jest polityczna poprawność wyludnienie Europy z Europejczyków uzyskał metoda wyniszczania społeczeństw drakońskimi podatkami , co miało wymierny demograficzny skutek , ponieważ ludzie posiadający dzieci popadli w nędze i zostali zmuszeni przez bandyckich socjalistów do ciężkiej, często wyniszczającej pracy , aby utrzymać rodziny . Doszła do tego chora nienawiść hunwejbinów politycznej poprawności do normalnej rodziny . Socjaliści politycznej poprawności metodycznie niszczyli i niszczą dalej ekonomicznie i legislacyjnie instytucję rodziny. Proszę również zwrócić uwagę ,że wyhamowanie wzrostu gospodarczego Europy wydaje się planowe , o czym świadczy fakt ,że główna przyczyna recesji i upadku Europy , gigantyczne podatki nie tylko nie są obniżane, ale wręcz odwrotnie . Socjaliści spod znaku politycznej poprawności wszędzie w Europie podnoszą je , jeszcze bardziej wyniszczając jakość życia Europejczyków. Główne tezy i informacje z eseju Lombora . 40 lat temu ludzkość została ostrzeżona ,że wzrost ekonomiczny skończy się dla niej zniszczeniem . Klub Rzymski , gromadzący ludzi ze szczytów nauki , polityki i biznesu zgromadzonych razem przez Wocha Aureli Peccei przedstawił tą sprawę w 1972 roku w cienkim woluminie zatytułowanym 'The Limits to Growth „ „ Granice wzrostu „ Opieral się on na serii matematycznych modeli opracowanych przez profesorów MIT . Tezy tej książki ta stała się fundamentalną ideą owych czasów . Wierzono ,że rozwój rodzaju ludzkiego jest na kolizyjnym kierunku z zasobami surowców , i że krach jest tuż za rogiem . Założony w 1968 roku Klub Rzymski , który reklamował się jako zespól najlepszych światowych analityków , zdolnych do przewidzenia przyszłości rodzaju ludzkiego. Profesor Jay Forrester z MIT opracował komputerowy model globalnego systemu ,nazwanego World2 , który służył do stworzenia modelu przyszłości planety w oparciu o szereg danych. Klub Rzymski dodatkowo zatrudnił dwóch innych profesorów MIT Donella Meadows i Dennis Meadow .aby stworzyli wersję World3 . Model wygenerowany przez World3 stał się podstawą opracowania „ The Limits to Growth „ Generalnie zasoby naturalne , w tym żywność miały się wkrótce wyczerpać. Jedynym wyjściem było doprowadzenie do zatrzymania rozwoju cywilizacji i wyludnienia . Propagowani posiadania maksimum jednego dziecka . Okazało się to kompletną bzdurą , gdyż pomimo wzrostu ludności świata ilość produkowanej żywność na głowę wzrosła . To samo dotyczyło ilości zasobów naturalnych . Polucja zaś pomimo gigantycznego wzrostu gospodarczego świata zmniejszyła się . Rozwój cywilizacyjny przyspiesza dzięki Chinom, Indiom . Setki milionów ludzi wydobywa się z ubóstwa . Pomimo tego idea dążenia do wyludnienia Europy i świata jest głęboko zakorzeniona w umysłach elit . Jest to dziwne i zastanawiające .Świat wbrew dążeniom tych elit potrzebuje więcej wzrostu gospodarczego , a nie jego zahamowania, czy permanentnej recesji „....(źródło)
Nie mam niestety wystarczającą ilość czasu , aby cały tekst przetłumaczyć . A byłoby warto Marek Mojsiewicz
Grecja i Hiszpania na skraju niewypłacalności. W kolejce: Słowenia! Grecja i Hiszpania znalazły się na skraju niewypłacalności w ostatnich dniach lipca. „Rezerwy gotówkowe sąbliskie zera. Trudno powiedzieć, na jak długo wystarczy nam pieniędzy. Jednak z pewnością znajdujemy się na krawędzi” – poinformował 31 lipca grecki wiceminister finansów Christos Staikouras. Przedstawiciele Komisji UE, Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) i Europejskiego Banku Centralnego (EBC) podkreślają, że kolejne miliardy dla Aten są uzależnione od efektów zaleconych Grekom reform i oszczędności. Jednak dwa dni wcześniej wicekanclerz RFN Philipp Rösler stwierdził w telewizji: „Nie sądzę, aby rząd w Atenach był w stanie wypełnić wszystkie swoje zobowiązania. Tym samym wypłaty kolejnych transz pomocy dla Grecji powinny zostać wstrzymane”. Wyraził chyba słuszną opinię, że od kilku miesięcy nie widać żadnego postępu w planowanej prywatyzacji greckich przedsiębiorstw i w koniecznej reformie niewydolnego i fatalnego systemu podatkowo-skarbowego w Grecji. Także politycy współrządzącej Niemcami bawarskiej CSU już od paru tygodni otwarcie żądają wstrzymania przekazywania jakichkolwiek środków finansowych dla rządowych Aten. Niektórzy z nich domagają się też opuszczenia przez Grecję strefy euro (!). Z kolei koszty hiszpańskich pożyczek 10-letnich przekroczyły już 25 lipca (na dwa dni) poziom 7,7 proc. rocznie – najwyższy w historii kraju od czasu przyjęcia euro. Minister gospodarki Luis de Guindos przyznał wówczas, że Hiszpania może potrzebować dodatkowej pomocy – aż ok. 300 miliardów euro (!), oprócz obiecanych przez UE i MFW jeszcze w czerwcu 100 mld euro dla hiszpańskich banków. Okazuje się, że do końca roku rządowy Madryt potrzebuje 78 mld euro, a na okres najbliższych 12 miesięcy aż 155 mld euro wsparcia. Wg analityków londyńskiego Open Europe, całkowity program ratowania finansów Hiszpanii może jednak kosztować od 450 do 650 mld euro (!). W gospodarczej recesji pogrąża się też Słowenia, która w latach 2002-2007, tj. do czasu przyjęcia politycznej waluty UE, była jednym z gospodarczych „tygrysów” pokomunistycznej Europy. Jeszcze w roku 2008 Słowenia osiągnęła ponad 6 proc. wzrostu gospodarki, w roku ubiegłym już tylko ok. 1 proc., a w roku bieżącym popadła w recesję (przewidywaną na minus 2 proc. PKB). Rosną więc obawy eurokomuny (czyli sitwy lewicowych polityków, funkcjonariuszy UE, wielkich mediów i bankierów), że konieczne stanie się dofinansowanie najważniejszych banków i rządu Słowenii przez MFW i państwa UE. Tomasz Myslek
II expose premiera Tuska czyli kolejna chucpa Jeżeli po podjęciu takich decyzji uderzających w rodziny, szef rządu ma czelność organizować II expose i zapowiadać pomaganie rodzinom, to nie można tego potraktować inaczej niż polityczną chucpę.
1. W mediach pojawiły się informacje, że premier Tusk przygotowuje się do wygłoszenia II expose, w którym ma zamiar ocenić pierwszy rok rządzenia w drugiej kadencji i przedstawić plany na kolejne trzy lata. Ba dziennikarze z mediów głównego nurtu pytaniami o zawartość tego II expose na konferencji premiera poświęconej Amber Gold i zatrudnieniu jego syna przez Marcina Plichtę, próbowali odwrócić uwagę od tej bardzo niewygodnej dla niego sprawy. Tusk nie powiedział w ostatni wtorek na ten temat nic ale media od paru dni spekulują, że będzie ono poświęcone przede wszystkim gospodarce i rodzinie. Zresztą szef rządu udzielił w lipcu wywiadu tygodnikowi „Polityka”, gdzie zapowiedział, że w najbliższym czasie celem jego rządu będzie rodzina. Przy czym zajęcie się rodziną zapowiedział tak, że należy zacząć się naprawdę bać. „Obok Orlika czy stadionu muszą powstawać w większej liczbie żłobki, przedszkola, musimy stworzyć dobry system świadczeń. W tej sprawie mocuję się z ministrem finansów nie po to by wyrwać mu pieniądze, ale aby w tych sferach nie przesadzić z oszczędnościami”, zadeklarował Donald Tusk.
2. Pierwszym przejawem tej chucpy premiera jest próba wmówienia Polakom, że rządzi on zaledwie rok, a przecież to już II kadencja i 5 lat rządzenia, więc przez tyle czasu dla gospodarki i rodziny można było zrobić bardzo dużo. I rzeczywiście przez te 5 lat rząd Tuska po wielokroć podejmował decyzje, które rodzinom w Polsce odbierały pieniądze, a nie je dawały. Oto kilka zaledwie przykładów. W Sejmie odbyło się już I czytanie rządowego projektu ustawy dotyczącej zmian w podatku dochodowym od osób fizycznych pozbawiając ulgi na dziecko rodziny z jednym dzieckiem w sytuacji, kiedy ich roczne dochody przekraczają 112 tys. zł, a także odbierając wszystkim możliwość odliczania ulgi internetowej. To pierwsze rozwiązanie wbrew pozorom nie będzie dotyczyło rodzin, które są krezusami. Wystarczy, że oboje rodzice będą zarabiali niewiele powyżej średniej krajowej w gospodarce i już nie będą mogli skorzystać z ulgi na wychowanie dziecka. Jako rozwiązanie o charakterze prorodzinnym przyjęte zostało z kolei podwyższenie ulgi podatkowej o 50% (do około 1700 zł) na trzecie dziecko, a na czwarte i każde kolejne o 100% (do około 2200 zł). Tyle tylko, że rzadko, która rodzina wielodzietna ma takie dochody, aby móc odliczyć od podatku ulgi w takiej wysokości. Już w tej chwili rodziny wielodzietne wykorzystają zaledwie część ulgi w dotychczasowej wysokości, ponieważ nie płacą aż tak wysokiego podatku dochodowego. Ponadto poza jakimkolwiek wsparciem znajdują się rodziny z dziećmi, które nie płacą podatku dochodowego tak jak rodziny rolnicze, które płacą podatek rolny, ale w ramach tego podatku, odliczeń na dzieci minister finansów nie przewidział. Nie mają takiego wsparcia również rodziny osób bezrobotnych bez prawa do zasiłku czy rodziny korzystające tylko z pomocy społecznej, tu także żadnego wsparcia rząd Tuska nie przewidział. Wcześniej już zdołano zabrać becikowe, (czyli świadczenie z tytułu urodzenia dziecka), rodzinom, w których miesięczny dochód na członka rodziny przekracza kwotę 1922 zł, a oszczędności z tego tytułu, wyniosą kilkadziesiąt milionów złotych.
3. Tego rodzaju decyzje rząd Tuska podejmuje, kiedy sytuacja demograficzna w naszym kraju została uznana na wiosennym Kongresie Demograficznym w Warszawie za wręcz katastrofalną, a wskaźnik dzietności kobiet w wysokości 1,3, lokuje nas na 207 miejscu na 212 krajów objętych statystyką przez ONZ. Dodatkowo rządząca koalicja zdecydowała się na podwyższenie podatku VAT z 8% na 23%, a więc aż o 15 punktów procentowych na ubranka i obuwie dziecięce (zakończyła się derogacja unijna na obniżoną stawkę podatku VAT), ale jednocześnie odrzuciła projekt ustawy przygotowanej przez posłów Prawa i Sprawiedliwości, aby umożliwić rodzinom wychowującym dzieci zwrot tego nadpłaconego podatku po przedłożeniu rachunków we właściwym Urzędzie Skarbowym. Odebranie rodzinom ulgi na dzieci, a także ulgi internetowej to tylko jeden z wielu sposobów sięgania do kieszeni rodzin. W połowie poprzedniego roku przecież sięgnięto do kieszeni rodzin aż na 5-7 mld zł rocznie poprzez zwiększenie o 1 pkt procentowy stawki podatku VAT. Ta podwyżka stawek podatku VAT zdecydowanie mocniej dotknęła rodziny mniej zamożne i z kilkorgiem dzieci, bo one z reguły wydają całość swoich miesięcznych dochodów, a kupowanie dóbr i usług jest z reguły objęte podatkiem VAT. Rodziny zamożniejsze część swoich dochodów oszczędzają i od tej zaoszczędzonej części podatku VAT nie płacą.
4. Jeżeli po podjęciu takich decyzji uderzających w rodziny, szef rządu ma czelność organizować II expose i zapowiadać pomaganie rodzinom, to nie można tego potraktować inaczej niż polityczną chucpę. Ta zapowiedź brzmi szczególnie prowokująco, jeżeli zestawi się ją z raportem Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) „Ubóstwo w Polsce w 2011 roku, na podstawie badań budżetów gospodarstw domowych”, opublikowanym na początku czerwca tego roku.
Tego rodzaju raporty GUS przygotowuje wprawdzie corocznie, ale ten za 2011rok zwraca uwagę głównie, dlatego, że po raz pierwszy od 2005 roku wzrasta i to bardzo wyraźnie zagrożenie skrajnym ubóstwem, (czyli poziomem, poniżej którego następuje biologiczne wyniszczenie człowieka). Rozmiary tego ubóstwa bardzo wyraźnie malały od 2005 do 2008 roku (z 12,3% do 5,6%), przez kolejne kilka lat utrzymywały się na tym samym poziomie 5,6-5,7%, by w 2011 roku wzrosnąć o 1 pkt procentowy, czyli o blisko 400 tysięcy. W ten sposób liczba ludzi żyjących poniżej granicy skrajnego ubóstwa wynosi w Polsce obecnie blisko 2,6 mln. I to jest kwintesencja polityki społecznej i rodzinnej 5 letnich rządów Donalda Tuska. Kuźmiuk
Czy mamy do czynienia ze świadomym wywoływaniem paniki w przypadku Amber Gold? Czytam i słucham tego co w mediach pojawia się o Amber Gold i zastanawiam się czy to świadome wywoływanie paniki, czy po prostu media wykorzystują temat w sezonie ogórkowym, a „eksperci” prześcigają się w coraz ostrzejszych sformułowaniach, byle ich pokazali w TV. Jeżeli to pierwsze, to jaki jest cel wywołania tej paniki? Pewnie niedługo się okaże. Znany ekonomista występuje przed kamerą i mówi: „Klienci Amber Gold na pewno stracą większość swoich oszczędności”. Inny na portalu pisze: „Teraz gdy wiadomo już że to było oszustwo państwo powinno coś zrobić”. Słucham tego i zastanawiam się skąd pierwszy wie, że klienci stracą. Przecież według zapewnień właścicieli Amber Gold depozytów jest na 80 mln zł, a majątku likwidowanej firmy na 150 mln zł. Już słyszę tą odpowiedź – „Wierzysz jeszcze temu oszustowi?!”. Może jestem naiwniakiem, ale wierzę, ponieważ dla mnie jest on ciągle jeszcze przedsiębiorcą, któremu ma prawo nie wyjść biznes i jeżeli od początku nie działał z zamiarem oszukania, żadna prokuratura nie skieruje sprawy do sądu. (Przekonałem się o tym niedawno osobiście, gdy skierowałem do prokuratury sprawę przeciwko innemu Plichcie, który wziął zaliczkę na zainstalowanie pieca, a po trzech latach nie mam ani pieca ani zaliczki). Dlatego też zastanawiam się skąd te kategoryczne oświadczenia, że to oszustwo. Po drugie w ramach pokazywania jacy to podli ludzie, ci właściciele Amber Gold, w mediach można było się dowiedzieć, że kupili dwór w Rusocinie i remontują go oraz wydali miliony na remont gdańskiego kościoła, film Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie i gdańskie ZOO. Czy tak postępują ludzie, którzy chcą zwinąć interes i oszukać ludzi? Powinni raczej założyć konto w jakimś zapomnianym państwie nie mającym umów o ekstradycji i tam lokować pieniądze, żeby zniknąć po angielsku któregoś dnia. Znam przeszłość Marcina Plichty vel. Stefańskiego. Wiem, że został skazany za oszustwa przy Multikasie, której klienci stracili pieniądze wpłacone na opłacenie rachunków za prąd, gaz, wodę, etc. Z tego powodu można go nazywać oszustem – tym bardziej, że wbrew zapewnieniom nie zwrócił tych pieniędzy po wyroku, a jak wiadomo miał z czego. Dopóki jednak nie ma wyroku w sprawie Amber Gold a Prokuratura Okręgowa w Gdańsku informuje, że w prowadzonym postępowaniu na razie nie stwierdziła dokonania przestępstwa oraz, że nie jest prowadzone postępowanie, w którym Marcin Plichta, prezes Amber Gold, występowałby w charakterze podejrzanego nie można w tej drugiej sprawie mówić o oszustwie. Nie można przekonywać ludzi, że na pewno stracili swoje oszczędności, skoro trwają wypłaty zamkniętych planowo depozytów. Mam wrażenie, że w Polsce odbywa się ogólnonarodowy sąd kapturowy. Media i „eksperci” najpierw zgłosili podejrzenie popełnienia przestępstwa, następnie przeprowadzili dochodzenie – „oszukuje teraz bo oszukiwał kiedyś”, i ogłosili wyrok – „stracicie swoje pieniądze, a on jest oszustem”. Nie trudno się dziwić, że przy tak jednoznacznym przekazie klienci zaczęli masowo zrywać umowy depozytów. Każdy ekonomista wie, że w takiej sytuacji, żadna instytucja nie wypłaci natychmiast wszystkich zdeponowanych przez klientów pieniędzy. Są one ulokowane w różne aktywa, które trzeba najpierw spieniężyć, a to trwa. W przypadku Amber Gold mamy festiwal złych wiadomości. Gdy klienci zaczęli zrywać depozyty, można było usłyszeć, że panika została wywołana specjalnie przez właścicieli Amber Gold, bo dzięki temu wypłacą klientom tylko 70 proc. tego co ci wpłacili. Argument ten upadł gdy pojawił się komunikat o likwidacji spółki i wypłacie depozytów w pełnej kwocie i z naliczonymi dotychczas odsetkami. Zaczęło się więc straszenie, że to na pewno wyprowadzanie pieniędzy ze spółki. W historii wywoływano już sztuczny stan zagrożenia, żeby uzasadnić wprowadzanie prawa dającego rządzącym więcej władzy. Obym się mylił, że w tym przypadku jest podobnie. Wgospodarce
Hipokryzja Tuska, czyli kolesiostwo w rządzie „W wielu miejscach może dochodzić do – jeśli nie nadużyć – ale do zachowań nieprzyzwoitych” – mówił dziennikarzom Donald Tusk, ogłaszając dymisję ministra rolnictwa Marka Sawickiego po ujawnieniu słynnych już „taśm PSL”. „Niewykluczone, że w ciągu najbliższych dni będę osobiście sprawował nadzór nad resortem rolnictwa” – dodał premier, dając do zrozumienia, że jego osobiste zaangażowanie w tę sprawę gwarantuje likwidację patologii i ukaranie winnych. Fakty są jednak takie, że to Tusk przez pięć lat swoich rządów toleruje patologie na styku polityki i biznesu, a nawet rozgrzesza łamanie ustawy antykorupcyjnej przez swoich ministrów.
Przykład idzie z góry Przysłowiowe „ukręcenie łba” aferze hazardowej, która wybuchła na jesieni 2009 roku, było tylko najbardziej znanym z wielu podobnych działań. Przez ponad cztery lata Tusk tolerował w rządzie na kluczowym stanowisku ministra skarbu Aleksandra Grada, mimo kontrowersyjnych spraw ujawnianych przez media. Na początku 2009 roku media ujawniły, że firma MGGP, którą zakładał Grad, a w której udziały ma jego żona (i jeszcze niedawno nią zarządzała), otrzymuje szereg państwowych zleceń – w tym od spółek, które nadzoruje Grad. Minister skarbu „poprosił o kontrolę CBA i ABW”, a te napisały, że wszystko jest w porządku. Sprawy nie było. Kolejna głośna sprawa (w międzyczasie było kilka mniejszych) z udziałem Grada miała miejsce w sierpniu 2010 roku „Rzeczpospolita” ujawniła, że Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA) bez przetargu dała kontrakt na projekt autostrady za 7,5 mln zł (1,8 mln euro) wspomnianej spółce MGGP. Powód był taki, że MGGP dysponowała prawami autorskimi do projektu budowy, który trzeba było poprawić. Co ciekawe, inne firmy po wykonaniu zleceń przenosiły prawa autorskie na GDDKiA. MGGP i tego nie zrobiło. Urzędnicy, którzy specjalnie z tą firmą zawarli taką transakcję (bez przeniesienia praw autorskich), nie ponieśli konsekwencji. Prawdziwy stosunek Tuska do biznesów polityków pokazała afera wiceministra skarbu Jana Burego z PSL. W czerwcu 2011 roku „Super Ekspress” ujawnił, że Bury nabył połowę akcji w spółce – i to takiej, której działalność dotyczyła nadzorowanego przez niego sektora gospodarki. Było to oczywiste złamanie ustawy antykorupcyjnej, szybko potwierdzone przez CBA. Dodatkową okolicznością obciążającą był fakt, że trudno uwierzyć, iż Bury – jako parlamentarzysta z wieloletnim doświadczeniem, prawnik i członek Krajowej Rady Sądownictwa – nie wiedział, że łamie prawo. Bardziej prawdopodobne jest, że celowo nabył udziały spółki po wypełnieniu oświadczenia majątkowego, w którym nie musiał ich wykazywać. „Przystałem na propozycję zarekomendowaną przez trójkę polityków: Waldemara Pawlaka, Julię Piterę i Aleksandra Grada, aby to skończyło się w tym przypadku naganą. Minister Bury sam zaproponował przekazanie swego miesięcznego wynagrodzenia na jeden z celów charytatywnych” – twierdził Tusk. Problem w tym, że Pitera publicznie wzywała Burego do dymisji. Niespełna trzy miesiące później Tusk dał dowód, jak poważnie traktował swoje słowa. Podczas debaty budżetowej poseł PiS Marek Suski ujawnił, że Jan Bury bierze udział w wystawnych kolacjach, na których alkohol leje się strumieniami, a wysokie rachunki reguluje spółka skarbu państwa, którą Bury nadzoruje. Wątpliwości nie było, ponieważ impreza, w której wziął udział Bury, została dokładnie sfotografowana. „Cała gastronomia została wyceniona na ponad 7 tys. zł, w tym alkohol około 3,7 tys. zł” – wspominała kelnerka obsługująca Burego i członków zarządu kontrolowanej przez państwo Elektrowni Kozienice. Sprawę zapamiętała dobrze, ponieważ był to najwyższy rachunek w historii lokalu. Zapłaciła go – na podstawie faktury – państwowa spółka. Mimo zamieszania i przegranego procesu, który w trybie wyborczym Bury we wrześniu 2011 roku wytoczył Suskiemu, ze stanowiska odszedł dopiero 20 lipca br. Nota bene politykom PO nie przeszkadzało, że Bury złamał ustawę antykorupcyjną, i po zeszłorocznych wyborach wybrali go do ponownie do Krajowej Rady Sadownictwa. A rada ma spore kompetencje w zakresie oddziaływania na wymiar sprawiedliwości, m.in. w postaci kontrolowania pracy sądów.
Grzech powszechny Pierwsza afera z nepotyzmem wśród działaczy PSL wybuchła już w pierwszym roku wspólnych rządów. Gdy prasa wyliczyła całe rodziny członków PSL pracujące w KRUS czy w państwowych agendach, wicepremier Pawlak cynicznie komentował, że „to nagroda dla rodziców, kiedy dzieci podejmują i kontynuują ich dzieło”. Symbolem przyzwolenia na nepotyzm był wówczas Roman Kwaśnicki – prezes Kasy Rolniczego Ubezpie-PSL. W podległemu mu KRUS najbliżsi współpracownicy zatrudniali całe rodziny, także czołowych polityków PSL (na przykład szefową biura kadr została wówczas szwagierka ministra rolnictwa Marka Sawickiego). Rodzinne układy w KRUS media opisały w lipcu, a Kwaśnicki stracił funkcję we wrześniu 2008 roku. Nie zmieniło to bynajmniej całej polityki kadrowej obecnej koalicji. Wspomniany już Aleksander Grad kilka tygodni temu złożył rezygnację z mandatu poselskiego i zaraz otrzymał nominację na prezesa spółki Polska Grupa Energetyczna EJ1, w której ma zająć się budową polskiej elektrowni atomowej. Jak ujawniła „Rzeczpospolita”, miesięczne zarobki byłego ministra skarbu będą wynosić 110 tys. złotych. Zupełnie przy okazji okazało się, że w PGE pracuje już synowa Grada. „Jeżeli PSL kradnie, to jak nazwać tę sytuację?” – komentował jeden ze wzburzonych internautów. Politycy PO nie są bowiem mniej pazerni na stanowiska i pieniądze niż koalicjanci z PSL. Mają tylko lepszą ochronę medialną. Nawet Donald Tusk nie oparł się pokusie i w piątym roku rządów jego syn Michał otrzymał pracę w państwowym porcie lotniczym w Gdańsku. Rzecznik prasowy spółki tłumaczył, iż sama zabiegała o pozyskanie młodego Tuska, gdyż… napisał wiele tekstów dotyczących lotnictwa. Z kolei córka ministra finansów Jacka Rostowskiego dostała pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Oczywiście z uwagi na kwalifikacje.
Gra pozorów Nawet Tusk nie ma w sobie tyle bezczelności, aby twierdzić, że nie wiedział, jak wygląda polityka kadrowa działaczy PSL. Kilka dni po wybuchu afery z taśmami były szef CBA Mariusz Kamiński ujawnił, iż premier dostał raport na temat patologii w agencjach rolniczych już w 2009 roku. Tylko zwyczajnie go zignorował. Decyzja Tuska o wyciągnięciu konsekwencji wobec PSL jest więc czysto taktyczną rozgrywką. Kilka tygodni temu na łamach „Najwyższego CZASU!” pisałem, że Donald Tusk będzie musiał znaleźć przeciwnika i stoczyć z nim zwycięską wojnę. Zbieg okoliczności doprowadził do sytuacji, w której Tusk stara się owym medialnym wrogiem zrobić PSL. Ujawnienie taśmy dało mu jednak pretekst do ograniczenia wpływów koalicjanta. W ubiegłym roku, wykorzystując wybory parlamentarne, PSL dało mocno odczuć PO, że może zmienić koalicjanta. Obecna nagonka na PSL może doprowadzić do sytuacji, w której partia ta znajdzie się w sondażach pod progiem wyborczym. Do tego dochodzą jeszcze kłopoty finansowe, gdyż po niekorzystnym wyroku Trybunału Konstytucyjnego z ubiegłego roku PSL musi zapłacić budżetowi ponad 20 mln złotych. Wszystko to sprawia, że PSL nie tylko nie może na razie sobie pozwolić na wyjście z koalicji i ewentualne wcześniejsze wybory, ale wręcz musi kurczowo trzymać się władzy. Taka sytuacja poprawia znacznie Platformie komfort rządzenia. W mediach głównego nurtu zapanowała zaś dzika radość z powodu otwarcia sezonu polowań na PSL. Dziennikarze zbierają w pocie czoła materiały, które do tej pory nie wzbudzały zainteresowania, a czytelnicy mogą zapoznać się z drzewem genealogicznym przywódców PSL. Problem polega na tym, że gdy „sezon na polowanie” się skończy, wszystko wróci do poprzedniego stanu. Będzie jak w znanej piosence „Elektrycznych Gitar”: „Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak, jak jest”. Piński
Żenada Tuska Konferencja prasowa premiera Donalda Tuska, którego syn Michał popadł w złe biznesowe towarzystwo, pracując dla Amber Gold i OLT Express, poświęcona roli ojca i roli szefa rządu zaniepokojonego okradaniem Narodu przez finansowych oszustów to prawdziwe kuriozum. Oddzielając rolę ojca od roli "ojca narodu", premier przyznał, że ostrzegał syna, aby nie pracował z ludźmi o złej reputacji (czy myślał o swoich kolegach - gdańskich liberałach, zwanych już w latach 90. aferałami), równocześnie jednak stwierdził, że informacje tajnych służb o roli Amber Gold i OLT Express "nie wykraczały poza to, o czym mówiły media". Tusk uciekł od odpowiedzi na pytania oczywiste dla wszystkich znających realia polskiego biznesu w III RP, czy wspomniane firmy mogły swobodnie oszukiwać tylko dlatego, że pracował dla nich syn premiera, i dlaczego tajne służby nic nie zrobiły, aby uchronić szefa polskiego rządu przed rodzinnymi kłopotami, a biedny Naród przed kolejnym oszustwem?
Czyżby służby nic nie wiedziały o działalności szefa Amber Gold skazanego siedmioma wyrokami za finansowe przekręty?
Czy nie zauważyły, że OLT Express, konkurencyjna wobec PLL LOT, jest finansowana przez firmę Amber Gold oferującą 13-procentowe, niespotykane na polskim rynku finansowym zyski?
I pytanie najbardziej oczywiste - kto, jeśli nie Donald Tusk, nadzoruje polskie służby specjalne?
Zapewnienia premiera, że nie życzy sobie, aby służby specjalne inwigilowały miejsca pracy jego dzieci i że nigdy nie będzie prosił służb o taką ochronę, brzmią bardzo postępowo, ale nie uwzględniają polskich realiów, coraz bardziej zbliżonych do rosyjskich, gdzie najbezpieczniejsze interesy robi się pod "kryszą", czyli parasolem ochronnym, jaki daje władza i ważne osoby z jej kręgu. To za rządów Tuska Krzysztof Bondaryk, były ekspert bezpieczeństwa w firmach Lukas Bank, Invest Bank oraz PTC (Polska Telefonia Komórkowa), firmach teoretycznie kontrolowanych przez ABW, został szefem tejże agencji. Kuriozalność polega nie tylko na tym, że premiera nie interesuje, kto być może wpuścił go w maliny, ale na zapowiedzi zwołania Komitetu Stabilności Finansowej z udziałem Komisji Nadzoru Finansowego, NBP, ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego, rzecznika praw obywatelskich i szefa UOKiK. A więc specjalny "komitet", który ma prawo i obowiązek oceniać stabilność finansową państwa, z pewnością wkrótce wyda odpowiednią "uchwałę", która uspokoi opinię publiczną.
- Będziemy chcieli zanalizować, co takiego się stało, że państwo sprawia wrażenie nieprzygotowanego w 100 procentach do przeciwdziałania tego rodzaju procederom na wczesnym etapie - uzasadnił swoją decyzję premier. Dziwaczność tej wypowiedzi szefa rządu polega na tym, że z jednej strony przypomina on, że OLT Express i Amber Gold działały zgodnie z prawem i "do dziś prokuratura nie dopatruje się nawet znamion przestępstwa", a z drugiej strony podpowiada komitetowi podjęcie jakichś działań, które na "wczesnym etapie" mają zapobiec przekrętom finansowym. Jeżeli do dziś nie stwierdzono przestępczego charakteru działalności firm niejakiego Marcina Stefańskiego vel Plichty, to jak miałoby wyglądać szukanie przestępstw "we wczesnym etapie"? Najbardziej zaś żenujący okazał się apel premiera do mediów o "uruchomienie prawdziwego obiegu informacji" w celu "ostrzegania ludzi" przed oszustami. Platforma Obywatelska, która od lat tworzy z głównymi mediami "monositwę", miałaby teraz kontrolować samą siebie?
Czy za pomocą takiego dziennikarstwa i menedżerstwa, jakie prezentował syn premiera, który pracował dla dwóch konkurencyjnych firm, państwowej PLL LOT i prywatnej OLT Express (jako Józef Bąk), oraz pisał wywiady do "Gazety Wyborczej"? Dlatego pieniądze ze sprzedaży filmu Andrzeja Wajdy o Wałęsie, finansowanego przez Amber Gold, powinny być przeznaczone na spłatę oszukanych klientów. Wojciech Reszczyński
Ks. Isakowicz: Dla mnie Cyryl I jest osobą niewiarygodną - O ile nie mam wątpliwości, co do tego, że Kościół katolicki działa w sposób niezależny od władzy, to jednak patriarchat moskiewski jest zależny od władzy państwowej. Jak wytłumaczyć list np. prawosławnym na Ukrainie list do Cyryla I jeśli jest tam on symbolem rusyfikacji? - mówi portalowi Fronda.pl ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Pojednanie między narodami i wyznawcami różnych religii jest piękną zasadą opartą o najpiękniejsze ideały chrześcijańskie. Jednak zawsze jest pytanie, kto z kim ma się jednać i na jakich zasadach? Jeżeli chodzi o sprawę Cyryla I to ta osoba budzi ogromne wątpliwości z wielu powodów. Przede wszystkim jego przeszłość jest zła, bo to był człowiek, który współpracował z KGB, po drugie patriarchat moskiewski zawsze był uzależniony od władzy państwowej. W dawnych wiekach był to car, który wpływał na obsadę stanowisk, a podobnie było w czasach komunistycznych, gdy władza tolerowała istnienie cerkwi prawosławnej, która była uzależniona od Kremla. Jelcyn, jak i Putin wpływali na obsadę hierarchów i na cały kurs działania cerkwi. Cyryl I jest osobą niesłychanie kontrowersyjną np. na Ukrainie, gdzie podział w obrębie prawosławnych przebiega w ten sposób, że znaczna część Ukrainy, głównie wschodniej, podlega patriarchatowi moskiewskiemu, natomiast z chwilą uzyskania niepodległości w 1991r. powołano patriarchat kijowski, niezależny, aby przeciwstawić się wpływom Rosji – i to jest drugi nurt prawosławia na Ukrainie. Cyryl I zwalcza patriarchat kijowski i jest to przyczyną wielu konfliktów religijnych i narodowościowych. Ostatnia wizyta Cyryla I na Ukrainie odbyła się w atmosferze protestów. Dla mnie więc Cyryl I jest osobą niewiarygodną. O ile nie mam wątpliwości, co do tego, że Kościół katolicki działa w sposób niezależny od władzy, to jednak patriarchat moskiewski jest zależny od władzy państwowej. Jak wytłumaczyć list np. prawosławnym na Ukrainie list do Cyryla I jeśli jest tam on symbolem rusyfikacji? Jak wytłumaczyć, że Polacy tak łatwo przechodzą nad tym do porządku dziennego? Patriarcha jest przeciwnikiem unii części prawosławnych z Kościołem rzymskokatolickim, czyli Unii Brzeskiej. A na Ukrainie, w Polsce czy na Białorusi istnieją przecież struktury Kościoła greckokatolickiego. Dwóch biskupów grecko-katolickich z Wrocławia i Przemyśla wchodzi w skład Episkopatu Polski. Jaki jest stosunek Cyryla I do unitów? Czy będą oni przez niego sekowani? Moją wątpliwość budzi też sam dokument. On powstaje w ogromnej konspiracji. Opinia publiczna, wierni nie znają jego treści. Ten dokument nie został poprzedzany dyskusją wewnątrz Kościoła katolickiego i wierni nie mogli się z nim zapoznać. Odebrałem ostatnio dwa telefony od duchownych specjalizujących się w relacjach katolicko-prawosławnych i powiedzieli, że nikt z nimi nie rozmawiał o treści tego dokumentu. Jeśli pomija się ekspertów, to kto decyduje o treści dokumentu? Dlaczego się pomija takie osoby? Dziś słuchałem wypowiedź abp Józefa Michalika i ze zgrozą usłyszałem słowo: „zapomnieć”. Co mam zapomnieć? Pojednanie nie oznacza przecież zapomnienia Katynia. W tym dokumencie zapowiedziano również odniesienie do historii.
Pojednanie polsko-rosyjskie czy katolicko-prawosławne jest dobrą drogą. Jednak u jego podstawy są moje wątpliwości zaufania dla osoby Cyryla I – podsumowuje ks. Isakowicz-Zaleski.
Cyryl przeczeka burzę w Polsce
http://creativecommons.org/licenses/ by/3.0/deed.ru
Dziś z czterodniową wizytą przybył do Polski zwierzchnik Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego patriarcha Cyryl. Tymczasem w Moskwie ma zapaść wyrok ws. oskarżanych o „chuligaństwo motywowane nienawiścią religijną” członkiń punkrockowego zespołu Pussy Riot. Podczas wizyty patriarchy moskiewskiego i całej Rusi Cyryla ma zostać podpisane wspólne z episkopatem Polski przesłanie, wzywające narody i Kościoły Polski i Rosji do pojednania i przebaczenia wzajemnych krzywd. – Głównym celem przesłania jest przypomnienie ludziom wierzącym w obu państwach o tym, że mamy wspólne korzenie chrześcijańskie – wyjaśnia w rozmowie z rosyjską agencją informacyjną RIA Novosti rzecznik patriarchy diakon Aleksandr Wołkow. Przed zbytnim optymizmem ws. wizyty zwierzchnika rosyjskiej Cerkwi w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” przestrzega opozycjonistka rosyjska Waleria Nowodworska. – Cyryl jest sprzymierzeńcem Putina i jego czekistów. Więc można oczekiwać, że podczas wystąpień na tematy polityczne patriarcha będzie bronił pozycji Moskwy. Oświadczy, że ostatnie wybory w Rosji były uczciwe, a zamknięcie opozycji w aresztach – słuszne. To będą przemówienia wytrawnego polityka, a nie duchownego – przewiduje Nowodworska. Ostentacyjne zaangażowanie Cyryla w politykę, a także informacje o współpracy patriarchy z sowieckim służbami kładą się cieniem na jego biografii. – Wielu wysokich hierarchów Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego w czasach ZSRS było agentami KGB. Jak wynikało z archiwów KGB, do których dotarłem w latach 90., patriarcha Cyryl posługiwał się za Sowietów kryptonimem „Michajłow” – potwierdza w rozmowie z „Codzienną” Felix Corley, redaktor norweskiego portalu informacyjnego, śledzący naruszenia swobód religijnych na całym świecie. Podczas wizyty Cyryla w Polsce trwają w Rosji przygotowania do ostatniej rozprawy sądowej z udziałem członkiń zespołu punkrockowego Pussy Riot. W lutym br. młode kobiety w proteście przeciwko Kremlowi i jego przyjaznym stosunkom z rosyjską Cerkwią wykonały w moskiewskim soborze Chrystusa Zbawiciela utwór „Bogurodzico, przegoń Putina”. Trzy z nich zostały aresztowane i usłyszały zarzut o „chuligaństwo motywowane nienawiścią religijną”. Prokurator domaga się dla 22-letniej Nadieżdy Tołokonnikowej, 29-letniej Jekatieriny Samucewicz i 24-letniej Marii Alochinej trzech lat kolonii karnej. Sprawa ta jeszcze bardziej nadszarpnęła wizerunek zwierzchnika rosyjskiej Cerkwi. Większość Rosjan potępiła zarówno formę, jak i miejsce protestu Pussy Riot. Jednak surowa reakcja władz i duchowieństwa spotkała się z negatywną oceną społeczeństwa. – Wartość artystyczna oraz zasadność wyboru sceny wywołuje uzasadniony spór. Jednak rozsądni ludzie jednomyślnie potępiają wymierzenie w tym wypadku wyroków karnych – komentuje sprawę redaktor naczelny rosyjskiej opozycyjnej agencji informacyjnej PRIMA-News oraz działacz praw człowieka Aleksandr Podrabinek. Olga Alehno
Tusk kunktator Tysiące osób nie może odzyskać swoich pieniędzy od firmy Amber Gold, tymczasem Donald Tusk deklaruje, że służby państwowe zadziałały w tej sprawie jak należy. Premier wziął także w obronę swojego syna, mówiąc, że ma do niego pełne zaufanie. Zaufanie, które wyraził po kilku dniach milczenia.
- Premier zastosował stare, sprawdzone prawo Donalda Tuska mówiące, że jeżeli dzieje się coś dla Donalda Tuska niedobrego i niewygodnego, trzeba się ukryć i schować, co sam zresztą doradzał także swojemu synowi, aby się nie wypowiadał, aż sprawa przyschnie - komentuje poseł Marcin Mastalerek (PiS), który od kilku tygodni bada sprawę. Jak podkreśla, aż 17 dni minęło od momentu, gdy wyszło na jaw, że w państwowo-samorządowej spółce, a więc gdańskim porcie lotniczym, pracuje syn premiera, a 9 dni od momentu, gdy ujawniona została jego współpraca z OLT Express, kiedy premier Tusk wreszcie zabrał głos w sprawie afery. Afery wywołanej upadkiem piramidy finansowej Amber Gold. W trakcie ujawniania jej kulis okazało się, że jego syn Michał był zatrudniony w liniach lotniczych OLT Express. I jak zawsze w takiej sytuacji Tusk udawał, że nic złego się nie stało, a nakaz wycofania się syna ze współpracy z przewoźnikiem miał być tylko jego ojcowską poradą. Mastalerek nie ma wątpliwości: Donald Tusk chce za wszelką cenę chronić syna. - To była próba opowiedzenia łzawej historii o dzieciach - dodaje.
Wersja premiera Wersja premiera jest taka: "Mówiłem mu: uważaj, chłopie, to nie jest dobry pomysł, aby wchodzić w kontakty z takimi ludźmi, którzy mieli kłopoty z prawem". Według słów Tuska, o pracy w OLT Express rozmawiał z synem dwa razy.
- Pierwszy raz, gdy pojawił się pomysł, że mój syn rezygnuje z pracy w gazecie i przenosi się na lotnisko. Wtedy nie miał powodów, aby sądzić cokolwiek złego o firmie OLT. Oczywiście ze względu na reputację rodziny i dla jego własnego bezpieczeństwa uznałem za stosowne powiedzieć mu, że nie robiłbym tego na jego miejscu - tłumaczył premier. O tym, że jego syn, pracując na lotnisku w Gdańsku, jednak współpracuje z liniami OLT, Donald Tusk miał dowiedzieć się w czerwcu. Miał wówczas powtórzyć przestrogę, bo jak podkreślił: "W międzyczasie pojawiło się kilkadziesiąt artykułów pokazujących przeszłość i niepewności wokół przedsięwzięć związanych z OLT Express i Amber Gold". Syn jednak nie posłuchał.
Łzawa historia Jak oceniać te wyjaśnienia?
- To łzawa historia o premierze i jego synu, któremu - jak zapewnia - bezgranicznie ufa. Zastanawiam się tylko, któremu z nich ufa, temu, który mówi dziś, czy temu, który relacjonował tydzień temu, bo są to dwie różne wersje, a może bardziej ufa "Józefowi Bąkowi", bo takim nazwiskiem podpisywał się Michał Tusk? - komentuje poseł PiS. W ocenie Mastalerka, obaj Tuskowie mówią co innego.
- Gdy premier mówił, że jego ostrzeżenie było nieskuteczne, kłamał. To nieprawda. Sam Michał Tusk przyznał się, że po rozmowie z ojcem poszedł do OLT Exspress "rozluźnić współpracę". W mojej ocenie, afera Donalda i Michała Tusków to afera rozwojowa, o której dowiemy się z czasem znacznie więcej - ocenia poseł Mastalerek. Szef rządu poinformował we wtorek o działaniach, jakie nakazał w związku z upadkiem spółki Amber Gold i obawami klientów o swoje pieniądze. Jeszcze tydzień temu właściciel firmy Marcin Plichta po kilkudniowej zwłoce zwołał konferencję prasową, podczas której zapewniał, że spółka posiada niezbędne środki finansowe na wypłatę pieniędzy należących do jej klientów. Jednak po kilku dniach firma ogłosiła likwidację i zamknęła wszystkie swoje oddziały rozsiane po całej Polsce. Dlatego szef rządu zwrócił się do ministra finansów o zwołanie Komitetu Stabilności Finansowej. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku poinformowała, że w prowadzonym postępowaniu dotyczącym spółki na razie nie stwierdziła przestępstwa. Komitet ma się zebrać dzisiaj, wezmą w nim udział przedstawiciele Komisji Nadzoru Finansowego, NBP, ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego, szefowej UOKiK i rzecznika praw obywatelskich. Tusk mówił, że podczas spotkania KSF chce się dowiedzieć, jak reagują sądy i prokuratura w sytuacji, gdy wychodzi na jaw, że instytucje parabankowe narażają na szwank lokaty klientów.
- Chodzi o to, na ile prokuratura i sądy mogą być elementem zapobiegającym takim nieszczęściom, a nie tylko tym elementem państwa, które ściga, gdy już wszystko jest z punktu widzenia obywateli w dramatycznym stanie - powiedział premier. Uczestnicy spotkania mają ocenić, czy istnieją obecnie przepisy i instytucje chroniące przed naciągaczami. To dość dziwna zapowiedź, bo jak wskazuje Mariusz Błaszczak, szef Klubu Parlamentarnego PiS, to właśnie koalicja PO - PSL usunęła z kodeksu spółek handlowych przepis o działalności na szkodę spółki, czemu przeciwne było PiS.
- Świadczy to o podejściu obecnej władzy do spraw związanych z obrotem gospodarczym. Za to wszystko płacą obywatele, którzy w dobrej wierze składali pieniądze w tej instytucji - dodaje Błaszczak. Co więcej, szef rządu oświadczył, że w przypadku Amber Gold służby państwowe, w tym KNF, zadziałały zgodnie z procedurami, donosząc do prokuratury o zagrożeniach i przede wszystkim informując opinię publiczną o dużym ryzyku związanym z lokowaniem pieniędzy w tej spółce.
- To, co jest bezpośrednio zależne od instytucji rządowych, działało sprawnie. Co nie znaczy, że mogło zapobiec temu procederowi, póki nie ma twardego przekonania, że mamy do czynienia z przestępstwem - dodał premier. Innego zdania jest szef Klubu Parlamentarnego PiS, którego zdaniem to raczej kolejny przykład atrofii instytucji państwowych.
- Prokuratura mimo informacji przekazanych przez KNF nie podjęła żadnych działań w tej sprawie. Sam fakt, że człowiek, na którym ciążyły liczne wyroki, otrzymał możliwość prowadzenia dalszej działalności, jest dowodem tego, że państwo pod rządami Donalda Tuska jest w zaniku - dodaje poseł Błaszczak.
Zawinił kurator? Premier zapowiedział również, że zwróci się do prokuratora generalnego o szczegółową informację dotyczącą postępowania i tempa pracy prokuratury po zawiadomieniu przez KNF o problemach firmy Amber Gold. Powiedział też, że według ministra sprawiedliwości kurator sądowy, który zajmował się sprawą właściciela Amber Gold, nie dopełnił swoich obowiązków. Jednak zdaniem posła Mastalerka, najistotniejsze w wystąpieniu premiera Tuska jest wzięcie w obronę syna. W jego ocenie, jest to równoznaczne z wysłaniem do prokuratury i służb badających sprawę czytelnego sygnału: "Mój syn jest czysty i nie powinniście go ruszać".
- W mojej ocenie, wielu prokuratorów może tak to odebrać - podkreśla Mastalerek. Jego zdaniem, to, co ujawnił Marcin Plichta, prezes Amber Gold, na temat współpracy Michała Tuska z OLT Express to jedynie część informacji.
- On swoją wiedzę traktuje teraz jako swoistą polisę ubezpieczeniową. Może ją ujawnić w wypadku, gdy będzie działa mu się krzywda, a organy państwa będą go ścigały. Wówczas może jej użyć - dodaje. Maciej Walaszczyk
Były esbek wpłacał pieniądze na PO Stanisław Hoc, funkcjonariusz Departamentu II MSW PRL, jest doradcą z ramienia PO przy sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Wpłacał on także pieniądze na fundusz wyborczy partii Donalda Tuska.
- Nie znam nazwiska. Nie wydaje mi się, żeby Platforma miała doradcę ds. służb specjalnych – odpowiedział premier Donald Tusk, pytany przez „Gazetę Polską Codziennie" o Stanisława Hoca. – Trzeba zapytać w Sejmie – dodał rzecznik rządu Paweł Graś, nie rozwijając tematu. Jest to o tyle dziwne, że gdy Paweł Graś zasiadał w sejmowej komisji ds. służb specjalnych, PO zgłosiła Stanisława Hoca jako swojego doradcę. Co ciekawe, w czasie rządów PiS Stanisław Hoc nie uzyskał certyfikatu dostępu do informacji niejawnych, co sprawiło, że nie mógł być doradcą speckomisji. Po wygranych przez PO wyborach Stanisław Hoc taki certyfikat uzyskał – wydał go szef ABW Krzysztof Bondaryk. Stanisław Hoc jako ekspert występował w procesie Tadeusza J., rosyjskiego szpiega GRU w Polsce. Według nieoficjalnych informacji Hoc wydał korzystną opinię dla J., który ostatecznie został skazany w 2011 r. na trzy lata więzienia za szpiegostwo. Stanisław Hoc jest nie tylko sejmowym doradcą, ale także darczyńcą Platformy Obywatelskiej. W ostatnich wyborach wpłacił 5 tys. zł na fundusz wyborczy PO, o czym informowała „Rzeczpospolita". Jak pisaliśmy w poprzednim wydaniu „Codziennej", ze zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej akt osobowych funkcjonariuszy służb specjalnych PRL wynika, że Stanisław Hoc karierę rozpoczął w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Opolu w październiku 1969 r. Przez kolejne lata wspinał się po szczeblach esbeckiej kariery – w 1983 r. trafił do Departamentu II MSW, w którym zajmował się m.in. analizą informacji na temat działalności wywiadów zachodnich. Na ich podstawie opracowywano informacje wykorzystywane do dezinformacji i w tzw. grach operacyjnych. Wydziały, w których pracował ppłk Hoc, zajmowały się również prowadzeniem kartotek osób związanych z zagranicznymi ośrodkami wywiadowczymi, kartotek uciekinierów i kartotek możliwości agentury kontrwywiadowczej w kraju. Większość tych dokumentów pod koniec lat 80. została zniszczona – dotyczyło to głównie sieci agenturalnej kontrwywiadu. Stanisław Hoc w styczniu 1977 r. został skierowany na szkolenie do Związku Sowieckiego. W tym czasie był już wykładowcą Wyższej Szkoły Oficerskiej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Legionowie, która kształciła kadry służb specjalnych PRL-u i Milicji Obywatelskiej. W 1980 r. Stanisław Hoc wziął udział w organizowanym przez WSO seminarium pt. „Imperializm", na którym przedstawił materiał dotyczący funkcji i zadań wywiadu RFN wobec Polski Ludowej. Po zlikwidowaniu SB Stanisław Hoc w 1990 r. został wiceszefem kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa. W czasie pracy w UOP przełożonym Hoca był Konstanty Miodowicz, obecny poseł Platformy Obywatelskiej. Dorota Kania
Polityk PO prosił Amber Gold o pieniądze Paweł Adamowicz, polityk Platformy Obywatelskiej i zarazem prezydent Gdańska, w imieniu Andrzeja Wajdy zwrócił się do Amber Gold o sfinansowanie produkcji o Lechu Wałęsie. W tym czasie szef AG Marcin Plichta był prześwietlany w związku z podejrzeniem o pranie brudnych pieniędzy.
„Na prośbę Pana Andrzeja Wajdy przesyłam Panu ofertę współpracy przy realizacji jego najnowszego filmu pt. »Lech Wałęsa«. Gorąco namawiam Pana do wsparcia tego projektu"– napisał prezydent Adamowicz pod koniec 2011 r. do skazanego siedmioma wyrokami za oszustwa finansowe Marcina Plichty, prezesa Amber Gold. O tym, że „AG jest zarządzana przez podejrzanego człowieka, wiedziano na Pomorzu od dawna", mówił na wtorkowej konferencji prasowej Donald Tusk. Dlaczego w takim razie polityk z jego formacji prosił Marcina Plichtę o pieniądze na film Wajdy?
– Apel został wystosowany przez prezydenta Adamowicza do kilku dużych firm z Gdańska (w tym do Amber Gold) (...) Wszelkie szczegóły, jak wysokość i forma dofinansowania, były ustalane z producentem filmu bez udziału miasta – stwierdził Antoni Pawlak, rzecznik prasowy prezydenta Gdańska. Do jakich firm zwrócił się jeszcze prezydent Adamowicz? Nie wiadomo. Zapytaliśmy o to przedstawicieli kilku firm w Trójmieście. Odpowiedziano nam, że nie otrzymali takiego apelu lub uchylili się od odpowiedzi. Ostatecznie umowę na przekazanie pieniędzy na film podpisał AG i koncern Energa, w którym skarb państwa ma większościowe udziały. Firma Amber Gold na produkcję filmu Andrzeja Wajdy przekazała co najmniej kilkaset tysięcy złotych. Producent – Akson Studio – nie ujawnia wielkości wsparcia. Drugim sponsorem był koncern Energa, w którym skarb państwa ma większość udziałów. Prezesem Energi jest Mirosław Bieliński, bliski współpracownik Jana Krzysztofa Bieleckiego, szefa Rady Gospodarczej powołanej przez premiera Donalda Tuska w 2010 r. Bieliński pod koniec lat 80. pracował u Bieleckiego w gdańskiej spółdzielni „Doradca", zajmującej się m.in. finansami i konsultingiem. Marcin Plichta w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie" potwierdza, że Amber Gold dała pieniądze Akson Studio.
– Film o Wałęsie miał być zabiegiem marketingowym dla Amber Gold – mówi nam Marcin Plichta. Ile na produkcję filmu o Wałęsie przekazały obydwie firmy? – To tajemnica handlowa – ucina dyrektor zarządzająca Akson Studio Katarzyna Fukacz-Cebula. Wody w usta nabiera też Katarzyna Sikorska, odpowiedzialna za promocję produkcji „Lecha Wałęsy". Ostatecznie przyznaje, że kwota jest dużo wyższa niż pół miliona złotych, o których przed kilkoma miesiącami mówił prezydent Gdańska. Na konferencji 7 maja br. Adamowicz ogłosił, że miasto przekazało na film 500 tys. zł. Podziękował obecnym na spotkaniu przedstawicielom Amber Gold za wkład finansowy w produkcję obrazu Wajdy.
– Czujecie ten moment, czujecie innowacyjność. Wałęsa też był innowacyjny dla swoich czasów. Bardzo wam dziękuję – mówił Adamowicz. Gdy prezydent Gdańska występował do AG o sponsoring filmu o Lechu Wałęsie, właścicielem spółki interesowały się służby specjalne i trwało prokuratorskie śledztwo. W maju, gdy Paweł Adamowicz, polityk Platformy Obywatelskiej, dziękował AG, było już prowadzone postępowanie w sprawie podejrzenia prania brudnych pieniędzy przez Amber Gold. Już wtedy umową współpracy z OLT Express – spółką córką AG – był związany syn premiera Michał Tusk. Czy logo Amber Gold i podziękowania dla firmy znajdą się na taśmie filmu, kiedy obraz już trafi do kin? – Będziemy realizowali wszystkie zapisy umowy – zapewnia Fukacz-Cebula.
Wojciech Kamiński, Dorota Kania , Wojciech Mucha
Elektrownia tylko na papierze By uzyskać wyższe limity CO2, Polska próbowała wprowadzić w błąd Komisję Europejską (KE), wpisując elektrownię Łęczna na listę inwestycji objętych zwolnieniami z opłat za emisję dwutlenku węgla. Warunkiem ulgi w wysokości 33 mln euro było uruchomienie procesu inwestycyjnego do końca 2008 r. Do dziś w miejscu, gdzie według polskiego rządu powstaje elektrownia, rolnicy uprawiają pola. Ciężki zarzut o okłamywaniu KE postawił opiniotwórczy portal EurActiv.com informujący o sprawach związanych z UE, piszący w 15 językach – podaje „Rzeczpospolita”. Portal zaznacza, że na budowę elektrowni, której inwestorem jest francuski koncern GDF SUEZ Energia Polska, nie uzyskano jeszcze nawet stosownego pozwolenia. Komisja Europejska zadecydowała, że elektrownia w Łęcznej powinna być wykreślona z Krajowego Planu Inwestycyjnego, gdyż nie kwalifikuje się do rozliczenia bezpłatnie przyznanych uprawnień. W związku z tym ulga w wysokości 33 mln euro przepadnie. Dokument dla KE, według którego budowa elektrowni ruszyła cztery lata temu, przygotowało Ministerstwo Środowiska na podstawie danych dostarczonych przez Ministerstwo Gospodarki. To ostatnie zapewnia, że inwestorzy dostarczyli polskiemu rządowi dowody świadczące o rozpoczęciu procesu inwestycyjnego zgodnie z polskim prawem i we właściwym czasie. Sęk w tym, że wniosek do Komisji powstawał w 2011 roku. W Łęcznej wówczas obowiązywał już od roku zmieniony plan zagospodarowania przestrzennego, a do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska wpłynął wniosek o wydanie decyzji o oddziaływaniu inwestycji na środowisko. Jednak przed końcem 2008 roku, czyli terminu, który KE uznała za graniczny, określono jedynie lokalizację inwestycji, a GDF Suez ruszył z wykupem 30 ha gruntów. Ziemia, na której ma powstać elektrownia, nie jest do dziś odrolniona. Jak mówi „Rzeczpospolitej" prezes koncernu Grzegorz Górski, fizycznym rozpoczęciem inwestycji były oprócz zakupu terenu pod inwestycję prace geodezyjne, prace geologiczne wraz z odwiertami. – Ich zakres był dwukrotnie weryfikowany przez Ministerstwo Gospodarki – podkreśla. Zaistniałą sytuacją oburzony jest Ryszard Czarnecki, europoseł PiS. Zwraca jednak uwagę, że „takie naciąganie rzeczywistości nie jest niczym nadzwyczajnym w Unii".
- Były już hektary nieistniejących plantacji oliwek w Grecji, ale przecież my nie chcemy równać do Grecji w jakimkolwiek wymiarze. W wypadku Łęcznej mamy do czynienia nie tylko z kreatywnymi inwestycjami, ale też głupotą polegającą na łapance na tę listę, by poprawić sprawozdawczość – wyjaśnia poseł. Monika Niżnik
"To jest historia wielkiego narodu, który ma wielką i chwalebną tradycję, a nie tylko martyrologiczno-cierpiętniczą" Był politykiem pełnowymiarowym, który w każdej ważnej sprawie dotyczącej życia publicznego miał coś istotnego i przemyślanego do powiedzenia. Można więc mówić o istnieniu dziedzictwa ideowo-politycznego Lecha Kaczyńskiego - mówił Jarosław Sellin na wykładzie w kościele pw. Wszystkich Świętych w Warszawie.
"Lech Kaczyński uwielbiał lekturę książek historycznych - mówił Jarosław Sellin. - Uważał, że zainteresowanie historią łączy się z zainteresowaniem polityką, i nie można być dobrym politykiem bez dobrej znajomości historii, zwłaszcza własnego kraju, własnego narodu". Przytoczył anegdotę, która dobrze obrazuje poglądy prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Na jednym z nieformalnych spotkań kuluarowych z przywódcami krajów europejskich przy okazji jakiegoś międzynarodowego szczytu, kilku z nich wyrażało prezydentowi współczucie z powodu dramatycznej historii Polski jako jednego pasma nieszczęść. Lech Kaczyński na to powiedział:
"Ależ, proszę panów. Nasza historia jest taka, że najpierw zatrzymaliśmy na kilkaset lat ekspansję Niemców na wschód, potem parcie islamu na zachód. W końcu zatrzymaliśmy pochód rewolucji bolszewickiej. W międzyczasie stworzyliśmy pierwszą w Europie republikę, z obieranym odpowiedzialnym przed prawem władcą i zasadą równouprawnienia religii, czego doczekaliście się kilkaset lat po nas. A już w XX wieku powiedzieliśmy jako pierwsi "nie" Hitlerowi, wy dopiero po nas, zmuszając zachód do przystąpienia do wojny z tym europejskim potworem. Potem stworzyliśmy Solidarność, doprowadziliśmy do upadku Sowiety, wszyscy inni się do nas dołączyli w ramach tego procesu. To jest historia wielkiego narodu, który ma wielką i chwalebną tradycję, a nie tylko martyrologiczno-cierpiętniczą". Przytoczył też słowa prezydenta, który uważał, że:
"Żeby być traktowanym jako duży europejski naród, trzeba chcieć nim być". Jarosław Sellin w czasie swojego ponad godzinnego wykładu mówił o aksjologicznych podstawach poglądów Lecha Kaczyńskiego, tradycji politycznej, która była mu bliska, roli państwa i narodu w jego myśli, poglądach na gospodarkę i kwestie społeczne, a wreszcie o sprawach zagranicznych i prowadzonej przez prezydenta Kaczyńskiego polityce historycznej. Sellin
Zapyziała kolonia - a historia wielkiego narodu Spisek oświeconych obiecywał sobie wychować młode, europejskie pokolenie Polaków. Wychował tylko „biurową klasę średnią" oraz, rzecz najboleśniejsza, palikotowy motłoch niezdolny do myślenia Na jednym z ważnych spotkań międzynarodowych z udziałem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, podczas jego luźnej części, przywódcy europejscy chcieli okazać życzliwość wobec naszego kraju. Za najlepszy sposób uznali wypowiadanie się ze współczuciem o naszej pełnej nieszczęść historii. Kiwając głowami, mówili o najazdach, które nas miażdżyły, o eksterminacji, jakiej byli Polacy w swej historii poddawani, i o bohatersko przegranych powstaniach.
„Ależ, proszę państwa – zaprotestował w końcu prezydent – nasza historia jest taka, że najpierw zatrzymaliśmy na kilkaset lat ekspansję Niemców na wschód, potem parcie islamu na zachód, a w końcu pochód rewolucji bolszewickiej. W międzyczasie stworzyliśmy pierwszą w Europie republikę z obieralnym, odpowiedzialnym przed prawem władcą i zasadą równouprawnienia religii, a już w XX wieku powiedzieliśmy »nie« Hitlerowi, zmuszając Zachód do przystąpienia do wojny z nim, i tworząc »Solidarność«, doprowadziliśmy do upadku Sowiety". Naoczny świadek tej rozmowy opowiadał, że słowa te wywołały bezbrzeżne zdumienie – z Polakiem tak mówiącym o historii swojego kraju zachodnie elity nie miały dotąd do czynienia. Prawdę mówiąc, gdyby na sali byli sami Polacy, zdziwienie zapewne nie byłoby mniejsze. Tak bardzo przywykliśmy do tego mrożkowskiego pokazywania szczerb i zawodzenia „wybili, o, wybili", że trudno nam przychodzi do głowy pomyśleć o sobie samych jako o dziedzicach tradycji wielkiej i chwalebnej. [----]
A wg. Jarosława Sellina: http://wpolityce.pl/wydarzenia/28006-to-jest-historia-wielkiego-narodu-ktory-ma-wielka-i-chwalebna-tradycje-a-nie-tylko-martyrologiczno-cierpietnicza
Na jednym z nieformalnych spotkań kuluarowych z przywódcami krajów europejskich przy okazji jakiegoś międzynarodowego szczytu, kilku z nich wyrażało prezydentowi współczucie z powodu dramatycznej historii Polski jako jednego pasma nieszczęść. Lech Kaczyński na to powiedział:
"Ależ, proszę panów. Nasza historia jest taka, że najpierw zatrzymaliśmy na kilkaset lat ekspansję Niemców na wschód, potem parcie islamu na zachód. W końcu zatrzymaliśmy pochód rewolucji bolszewickiej. W międzyczasie stworzyliśmy pierwszą w Europie republikę, z obieranym odpowiedzialnym przed prawem władcą i zasadą równouprawnienia religii, czego doczekaliście się kilkaset lat po nas. A już w XX wieku powiedzieliśmy, jako pierwsi "nie" Hitlerowi, wy dopiero po nas, zmuszając zachód do przystąpienia do wojny z tym europejskim potworem. Potem stworzyliśmy Solidarność, doprowadziliśmy do upadku Sowiety, wszyscy inni się do nas dołączyli w ramach tego procesu. To jest historia wielkiego narodu, który ma wielką i chwalebną tradycję, a nie tylko martyrologiczno-cierpiętniczą". RAZ
Jadwiga Staniszkis: różnica pokoleniowa Przez całe późniejsze życie zmagałam się głównie z oporem pojęć, znacznie mniejszym niż dzisiejszy opór rzeczywistości. Tylko blokersi i kibole czują jeszcze prawdziwy gniew wobec konkretnych ludzi. Funkcjonują, bowiem poza abstrakcjami. Choć powoli wchodzę w ich świat via "patriotyzm". Gniew wobec konkretu jest lokalny. Wobec abstrakcji - uogólniony i trwały. Mały chłopiec z mojej rodziny uczestniczył w obozie letnim: połączenie sztuki przetrwania z uczeniem współpracy w grupie. Indagowany przez mamę czy mu się podoba, odpowiedział, że tak, "bo cały czas coś robią". Pytany "co" odpowiedział "nie wiem". Bo nauka współpracy polegała na wykonywaniu drobnych cząstek procesu powstawania czegoś. Np. struganie patyczka, który mógł być elementem przyszłego karmnika dla ptaków. Lub wykałaczką, gdy będzie się strugało odpowiednio długo - pisze w najnowszym felietonie dla Wirtualnej Polski prof. Jadwiga Staniszkis. Ten sam chłopiec w czasie roku szkolnego chodzi do kółka modelarskiego i potrafi zbudować z elementów skomplikowaną, finalną konstrukcję. Ale wtedy to on (i tylko on) odpowiada za całość. I to on musi mieć plan całości. A, jak widać, ucieczka od odpowiedzialności, luksus (w dorosłym życiu - udręka) wykonywania poleceń, których sensu nie rozumie się samemu była mu jakoś potrzebna. Bo w normalnym życiu już uczestniczy w dziecinnym wyścigu szczurów, żeby w przyszłości "zostać kimś". I na pewno zostanie! W tym przykładzie jest coś, co mówi nam o kondycji dzisiejszej młodzieży. Pamiętam siebie, jako 12-latkę. Wtedy wygrałam konkurs na dokończenie minipowieści "Jesteśmy z Nowej Huty". Napisałam demaskatorskie wypracowanie a la Poemat dla Dorosłych Ważyka, (który wtedy jeszcze nie powstał). Żyłam wtedy w świecie abstrakcji - że człowiek może zmieniać historię. Konkret nie był ważny tylko interpretacja. Współpraca z innymi też była tylko abstrakcją ("interes klasowy"), bo każda konkretna wspólnota była w komunizmie traktowana, jako zagrożenie. Pamiętam tamto wewnętrzne napięcie (jak u James Deana w "Buntowniku bez powodu") poszukujące wyrazu. I wiarę, że samo właściwe nazwanie rozwiąże problem. Właściwie przez całe późniejsze życie zmagałam się głównie z oporem pojęć, znacznie mniejszym niż dzisiejszy opór rzeczywistości. Tylko blokersi i kibole czują jeszcze prawdziwy gniew wobec konkretnych ludzi. Funkcjonują, bowiem poza abstrakcjami. Choć powoli wchodzę w ich świat via "patriotyzm". Gniew wobec konkretu jest lokalny. Wobec abstrakcji - uogólniony i trwały. Bo już dzisiejsi "oburzeni" (dzieci klasy średniej) podejmując próby (rytuały) buntu zdają sobie sprawę z własnej bezradności. Podobnie jak młodych intelektualistów paraliżuje ich wiedza o złożoności, nad którą nikt nie panuje. Także, dlatego, że wciąż pozostaje niewyrażona, jak cybernetyczna "czarna skrzynka". Prawdziwe rewolucje wymagają, bowiem pojęciowych modeli. Abstrakcji upraszczających rzeczywistość i pozwalających wierzyć w możliwość kontrolowanej zmiany. Tusk jest politykiem korespondującym z ową bezradnością wobec nienazwanego świata. Bezradnością dominującą w młodym pokoleniu i zadowalającą się byle pozorem dającym nadzieję. A Kaczyński wciąż zwraca się do tych, którzy wierzą w upraszczające ów świat interpretacyjne modele ("układ", ekspansja Niemiec, pakt Tusk-Putin). I wierzą też w możliwość odgórnej zmiany. A liczba takich osób się kurczy wraz z wchodzeniem na scenę pokoleń dorastających w świecie konkretu. A nie, jak pokolenie Kaczyńskiego (i moje) - pojęć, które ów konkret zastępowały. Bo cezura pokoleniowa między tymi, którzy buntowali się, w imię abstrakcji w komunizmie (pokolenie 68 walczące z "klasą biurokracji", ale też – pokolenie 80, gdy abstrakcja „walki dobre ze złem” stała się masową, uproszczającą wykładnią rzeczywistości) a dzisiejszą młodzieżą jest jak głęboka przepaść. Tym ostatnim, po odrzuceniu (i słusznie) ideologii pozostaje, bowiem tylko ów złożony, nierozszyfrowany świat usieciowionej globalizacji i postkomunizmu. Nie będący już ani konkretem w dawnym znaczeniu, ani – ujętą w pojęcia abstrakcją. W książce "Zawładnąć!" pokazuję, jak kurczy się zakres tego, za co w pełni sami odpowiadamy i co rozumiemy. I jak narasta w związku z tym, sprzyjająca oportunizmowi, bezradność. Jak choćby wobec obecnego kryzysu, który jest już kryzysem złożoności, a nie systemu. I dlatego wymyka się dotychczasowym interpretacjom i technikom kontroli! Jadwiga Staniszkis
Pogadajcie sobie jak agent z agentem, podpisujcie sobie co chcecie ... ale nas Polaków w to nie mieszajcie! To apel zarówno do Cyryla I, abp Michalika, B.Komorowskiego, B.Borusewicza, jak i do tych, którzy ich rękami chcą podpisywać pojednanie ... służb rosyjskich z polskimi! Abp Józef Michalik działając i wypowiadając się w imieniu Konferencji Episkopatu Polski, usiłuje dokonać zbiorowego oszustwa, polegającego na wymuszeniu od Polaków zgody na podpisanie tajnego dokumentu, którego treść trzymana jest w najgłębszej tajemnicy - nawet na dzień przed jego podpisaniem. To świadczy o nieczystych intencjach. Pokazuje, że abp Michalik i KEP, na siłę, nie pytając nikogo o zdanie, wbrew rozsądkowi i logice, dąży do podpisania wspólnego apelu o pojednaniu narodów polskiego i rosyjskiego. Tym samym zachowuje się o wiele gorzej od Marcina Plichty i jego firmy Amber Gold, którzy przynajmniej pokazywali umowę, do której podpisania zachęcali swoich ewentualnych klientów. Tutaj natomiast mamy do czynienia z wielodniową kampanią (dez)informacyjną, opartą na strzępach informacji nt. tekstu "pojednania", który - według słów hierarchów katolickich - być może spełni "rolę nacięcia wrzodu" i wypuszczenia trucizny i „spowoduje zgrzyt w niejednych uszach”. Owszem, w komunikacji między sobą, biskupi mogą stosować nawet najbardziej karkołomne figury stylistyczne, ale skoro deklarują wyjście z informacją szerzej na zewnątrz, do wszystkich katolików w Polsce, to elementarna przyzwoitość wymagałaby dbałości o przejrzystość a nie o zaciemnianie tematu! Jeśli Kościół Katolicki w Polsce naprawdę chce się jednać z Cerkwią Prawosławną w Rosji, to niech się jedna, ale w duchu wiary, odwołując się do tego co wspólne jest w obu religiach - bez wplatania w takie pojednanie nawet w minimalnym stopniu wątków politycznych - tym bardziej jeśli niektóre z nich mogą w przyszłości przekształcić się w wątki kryminalne. Taka wypowiedź abp Michalika, w kontekście apelu o pojednanie polsko - rosyjskie, zaprzecza tezie o religijnym jego charakterze a więc była pod każdym względem niedopuszczalna:
"Katastrofa smoleńska jest tragedią bardzo bliską i dlatego bardzo bolesną. (...) Traktuję z szacunkiem te rodziny, które patrzą na kastastrofę z bólem, ale w poczuciu prawdy. Od żadnej z tych osób nie padły słowa o szukaniu zemsty czy lansowaniu jakichś wyroków. Dopóki ostatecznie nie znamy prawdy o Smoleńsku, to powiedzmy prawdę, tylko to, co wiemy. Smoleńsk był wielkim nieszczęściem – zginęła bowiem elita patriotyczna narodu polskiego. Ale to jest nowy egzamin dla nas, byśmy nie wykopywali nowej przepaści, byśmy nie wyrokowali podejrzeń i oskarżeń, ale byśmy dążyli do prawdy o tej tragedii. Podejrzliwość wobec naszego pojednania, nad którym prace zaczęliśmy jeszcze przed 10/04, jest po prostu zwykłą nieuczciwością"
wpolityce.pl/wydarzenia/34093-abp-michalik-nie-znamy-prawdy-o-katastrofie-smolenskiej-do-tego-apel-bysmy-nie-bali-sie-prawdy-i-probowali-do-niej-dotrzec
Wszyscy wiedzą, dlaczego nie znamy prawdy o Smoleńsku, więc po co to udawanie? Doskonale znamy kłamstwa i zaniechania, zarówno strony rosyjskiej jak i polskiej w sprawie tzw. śledztwa smoleńskiego, nakierowanego przecież nie na wyjaśnienie przyczyn katastrofy a na ich ukrycie. Skoro abp Michalik nie ma zielonego nawet pojęcia, co się w tej sprawie dzieje, to dlaczego nie skorzystał z okazji by milczeć na ten temat? Kto mu nakazał takie bzdury wygadywać? A może, to właśnie ma być głównym celem tego "pojednania"! Zasypywanie rowów dzielących ludzi jest ze wszech miar wskazane, ale nie wtedy, gdy najpierw do tych rowów ktoś wrzucił niewygodną prawdę! Czy to w jej zasypywaniu chce wziąć aktywny udział abp Michalik i inni biskupi? Z kolei, stawianie tego samego pytania patriarsze Cyrylowi I i innym hierarchom rosyjskiej cerkwi prawosławnej mijałoby się z celem, gdyż w świetle tego co już wiemy o ich "służbie", odpowiedź i tak byłaby oczywista:
"W zgodnej opinii niemal wszystkich rosyjskich środowisk opozycyjnych, Rosyjska Cerkiew Prawosławna stanowi dziś wyłącznie „narzędzie w rękach Putina”, sam patriarcha jest zaś określany jako członek ekipy pułkownika KGB – przy czym określenie to należy do łagodniejszych epitetów. Niektórzy z rosyjskich duchownych, jak 74-letni Wiaczesław Winnikow nazywają kościół pod przywództwem Cyryla „Kościołem Szatana” i mówią wprost o „zorganizowanej grupie przestępczej pod nazwą Rosyjski Kościół Prawosławny”."
bezdekretu.blogspot.com/2012/08/pojednanie-z-cerkwia-putina.html
Ale czego innego mamy się spodziewać po Rosjanach, skoro nasi (a jeśli nie nasi, to w każdym razie polskojęzyczni) przedstawiciele, wypowiadający się teraz w sprawie apelu o pojednanie, sami chętnie jątrzą, rozdrapują rany, by pognębić Polaków, jednocześnie stając w obronie kapusiów i agentów (nie)dawnych służb. Były moskiewski korespondent Polskiej Agencji Prasowej (1985 - 1990) a obecnie m.in. wykładowca (o zgrozo!) w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza, pan Sławomir Popowski, w związku z wypowiedziami abp Michalika na temat tragedii smoleńskiej, twierdzi:
"To może być dla sekty smoleńskiej niemiłe ..." Nie mniej przepełnione są duchem "pojednania" i "miłości" słowa znanego filozofa religii, kierownika Zakładu Badań nad Religią i jednocześnie bezlitosnego krytyka polskich katolików i Kościoła Katolickiego w ogóle, prof. Zbigniewa Mikołejko, który z wielkim upodobaniem i satysfakcją powtarza w ostatnich dniach, jak to czterysta lat temu, w 1612 roku w lochu kremlowskiego klasztoru, "zagłodziliśmy na śmierć patriarchę Hermogenesa ..." Od doradcy Bronisława Komorowskiego, Henryka Wujca, również nie mogliśmy usłyszeć niczego innego, jak zachwytu nad tą "wielką i historyczną wizytą" oraz potwierdzenia, że "abp Michalik powiedział o katastrofie smoleńskiej słowa prawdy ...". Jak z tego widać, wizycie patriarchy Moskwy i Wszechrusi Cyryla I oraz jutrzejszemu podpisaniu na Zamku Królewskim apelu o pojednanie polsko - rosyjskie, towarzyszy intensywna atmosfera młotkowania Polaków ... - by przypadkiem nie zauważyli, że nikt ich o zdanie nie zapytał! Do przewidzenia jest również ton medialnych przekazów, jakie będą sukcesywnie ukazywały się we wszystkich głównych mediach, przy okazji spotkań Cyryla I z Bronisławem Komorowskim i Bogdanem Borusewiczem - spotkań nad którymi nieuchronnie unosić się będzie duch Władimira Putina, ich wspólnego mentora. Ten "drobiazg", mainstreamowe media z pewnością przeoczą, mimo że ta wizyta rosyjskiego patriarchy stanowi de facto ukoronowanie wspólnych starań o "pojednanie" między "narodami", rozpoczętych trzy lata temu na sopockim molo:
No bo tak naprawdę: Co się zmieniło przez 10 lat, skoro wtedy w 2002 roku wszystkie dzwony biły w alarmistycznym tonie:
"Hierarchowie prawosławni biją na alarm. Watykan zaatakował – ich zdaniem – nie terytorium kanoniczne Cerkwi, lecz państwo rosyjskie. Władze Rosji nie mogą pozostawać bezczynne wobec agresji obcego państwa."
www.nie.com.pl/art67.htm
Czyżby ... Dojrzały warunki do spełnienia żądań Cerkwi (KGB/FSB)???1normalnyczlowiek
“Po pierwsze. W Katyniu nie zginął ani jeden Żyd z polskiego wojska….” Pozwalano im uciekać na wszelkie sposoby, nawet pomagając im w tzw. powietrznym moście do Izraela. Wy, Polacy, przyjęliście ponad 300 tysięcy naszych Żydów. Niemałe znaczenie przy podejmowaniu tej decyzji miał fakt, że nasze nowe władze nie chciały zaogniać sytuacji na Zachodzie, gdzie, jak wiemy, Żydzi odgrywają bardzo ważną rolę w polityce. Wszystko odbyło się więc bezboleśnie dla Żydów. Teraz natomiast musimy im uważnie patrzeć na ręce, żeby nie sięgnęli po naszą ropę i gaz.
Sam widzisz, jak urabiają opinię o Białorusi, gdzie Łukaszenka nie pozwolił niczego Żydom sprzedać. U was, w Polsce, telewizja i prasa robią oczywiście z tego Łukaszenki łotra, a ludzie na Białorusi oceniają to całkiem inaczej. Protestujących zawsze się znajdzie, tym bardziej, że są na Zachodzie i w Polsce instytucje, np. żony Balcerowicza, które finansują tych, co protestują. Zawsze znajdą się ludzie, którzy zamiast pracy wybiorą dobrze opłaconą opozycję. Zachodowi na rękę jest dawać pieniądze na opozycję, żeby móc krzyczeć na cały świat, że łamie się prawo. Ale jak faktycznie oni sami je łamią, ludzie mogą od czasu do czasu zobaczyć na filmach” -wyjaśniał Alosza. Pamiętam, w jakich służbach pracował Alosza. Maszerow nie raz mi mówił: „Masz okazję, więc ją wykorzystaj. Pytaj go, a on – jeśli może – to odpowie”. Teraz tu nad Niemnem po dwudziestu siedmiu latach od tych dni u Maszerowa zadałem mu pytanie:
„Co możesz teraz powiedzieć mi o wymordowaniu polskich oficerów w Katyniu?” „Mogę, i to dużo, ale ty i twoi rodacy możecie w to nie uwierzyć.”
„Mimo że tak myślisz, to jednak powiedz mi” – poprosiłem.
„Katyń miał odegrać i na pewno by odegrał swoją rolę, gdyby nie atak Żukowa na NKWD. To był mistrzowski plan Berii i jego ludzi. Po pierwsze. W Katyniu nie zginął ani jeden Żyd z polskiego wojska. Za kadencji Chruszczowa kontrwywiad otrzymał pilne zadanie przesłuchania wszystkich funkcjonariuszy NKWD, którzy wykony wali egzekucje polskich oficerów. Oni pod groźbą prawnych i karnych sankcji zeznawali nam prawdę. Ja przecież nadzorowałem te przesłuchania i wszystkie protokoły czytałem. Gdy wzięliśmy do niewoli wasze wojsko, to wśród Polaków byli też Żydzi. Ale w Ostaszkowie, Kozielsku i Starobielsku zgodnie z dyrektywą Berii, przeprowadzono selekcje i każdy Żyd natychmiast był zabrany. Umundurowany i uzbrojony wcielany był do NKWD. Teraz posłuchaj uważnie – poprosił mnie Alosza – przecież były w pobliżu inne obozy z polskimi oficerami. Podlegali pod to samo dowództwo NKWD, które w pobliżu w domach wypoczynkowych miało swój sztab.Ten sam komendant NKWD, który miał nadzór nad oficerami i miał ich ewidencje, dostał polecenie, żeby wypuścić i dać prowiant na drogę dla 9000 oficerów, którzy zasilili armię generała Sikorskiego tworzoną w 1942 roku. Wśród wypuszczonych i ocalałych był gen. Władysław Anders. Dlaczego te 9000 oficerów ocalało? Uzbrojono ich i dano możliwość wyjścia z ZSRR? Bo do planów Berii potrzebna była konkretna ilość osób do konkretnego celu. Obecnie masowe ekshumacje potwierdzają, że wszyscy oficerowie mieli na sobie pełne kompletne umundurowanie, dystynkcje oficerskie i medale. Pozostawiono wszystkim pomordowanym ich zdjęcia rodzinne, listy, a nawet pamiętniki. W okresie, gdy Armia Czerwona chodziła prawie boso, nie zdjęto ani jednej pary butów. Bo Beria i jego ludzie zakładali, że może być taka sytuacja, że państwa zachodnie odnajdą pomordowanych, że zidentyfikowani będą stanowić dowód zbrodni Stalina i w tej sytuacji musiałby odejść od władzy. Usiądź.” – poprosił Alosza. „Jestem roztrzęsiony tym, co mówię.”
„Powiedz mi – zwróciłem się do Aloszy – mówisz, że w Katyniu nie zginął ani jeden Żyd. A obecnie wśród krzyży są też gwiazdy Dawida.”
„W tej sprawie była bardzo konkretna dyrektywa z Moskwy do komendantów obozów. W czasie egzekucji polskich oficerów enkawudziści Żydzi wkładali do ubrań zabitych swoje dokumenty, a zabierali polskie i komisyjnie niszczyli. Otrzymywali zaraz inne papiery na inne niż ich nazwiska. Takie operacje zostały potwierdzone w czasie przesłuchań w Moskwie i są udokumentowane w naszych archiwach.”
“Bez strachu. Wspomnienia stare i nowe” Autor Albin Siwak
O sprawach pozornie niezwiązanych... Najpierw o Amber Gold. Krzysztof Kłopotowski napisał sympatyczny tekst dokładnie zarysowujący całą sytuację. Potem ktoś wpisał pod tym tekstem komentarz, który wyłożył całą pracę Kłopotowskiego na łopatki, choć wiele osób może myśleć inaczej. Chodzi mianowicie o to, czy po obejrzeniu gniota o Wałęsie wyprodukowanego przez Wajdę zachodni recenzenci zaczną drążyć temat Amber Gold i wpływów firmy na budżet filmu. Otóż jestem przekonany, że nie zaczną. Z kilku powodów. Po pierwsze – zawód krytyk – to od długiego już czasu kompletna fikcja, a działalność krytyczna to po prostu promocja opłacona z budżetu producenta lub wydawcy. Po drugie nikt na tak zwanym Zachodzie nie interesuje się już Lechem Wałęsą, Solidarnością i Gdańskiem. Komunizm bowiem skończył się w Berlinie i wyznaczyło go obalenie muru. Film Wajdy przeznaczony jest na rynek wewnętrzny i na rynek niemiecki. Tam zaś prędzej posadzą Merkel za współpracę ze Stasi na obozie pionierów w Passewalk w roku 1967 niż napiszą coś złego o Wałęsie, albo firmie która finansowała obraz Wajdy ze złota ukradzionego emerytom. Wałęsa jest potrzebny Niemcom dokładnie w tym samym celu co postać Anny Walentynowicz z tego dawniejszego filmu: muszą się z kimś porównać i poczuć lepiej. Reszty świata te sprawy już nie obchodzą. Jeśli więc jest tak jak piszę, sytuacja wyglądać będzie następująco: Wajda zaliczy kolejny sukces, syn premiera odpocznie, Kurski z GW napisze kolejny artykuł pod tytułem „Podłość” pod adresem ludzi wyrażających poglądy bliskie Kłopotowskiemu, Plichta będzie miał przejściowe kłopoty, złoto emerytów po zarobieniu na film i prowizje pośredników wróci do tych właścicieli, którzy przeżyją ten, trwający kilka miesięcy stres. Premier zaś wyjdzie z szalikiem przed kamery i zanuci: Nic się nie stało! Polacy! Nic się nie stało.....I wszyscy wszystkim wszystko wybaczą. Potem zaś znów będzie można pisać o niegodziwościach Kaczyńskiego i Macierewicza. Aha! Jeszcze Wałęsa! Wałęsa na wszelki wypadek powie dziennikarzom, że on o żadnym filmie nic nie wie i odcina się od wszelkich manipulacji na jego temat. Potem zaśnie. Sprawa druga to pozew Michnika przeciwko Ziemkiewiczowi. Obejrzałem sobie ten odczyt w Klubie Ronina i było to rzeczywiście bardzo zabawne. Ziemkiewicz czytał naśladując Gomułkę i wszyscy się śmiali. Z tego całego pozwu nie wyglądał jednak idiotyzm jak to się wyraźnie wydawało Panu Rafałowi, ale groza. Oczywiście można się ze mną nie zgadzać, ale ja sądzę, że to jest groza. Więcej – jestem przekonany, że Rogowski specjalnie tak to napisał, żeby sprowokować Ziemkiewicza do serii reakcji. Gazownia będzie miała o czym pisać, a wytresowane przez nią tłumy o czym myśleć. Nikt z nich nie pamięta przecież towarzysza Wiesława, film z Ziemkiewiczem odbiorą więc jak kabotyński wygłup zacietrzewionego prawicowca, których chce ubliżyć legendzie demokratycznej opozycji. Nasz świat bowiem rysowany jest od dawna bardzo grubymi kreskami i nie ma tu ani miejsca, ani woli ku temu by coś wycieniować. Pozew został złożony i rozprawa się odbędzie. Będzie to już kolejna rozprawa Michnik przeciwko Ziemkiewiczowi. Wszystko rozciągnie się w czasie i prasa po jednej i drugiej stronie będzie miała o czym pisać. Wychowywany zaś przez jednych i drugich tłum będzie miał o czym myśleć. Przewiduję, że zakończenie będzie takie samo jak wcześniej – to znaczy Rafał Ziemkiewicz pójdzie na ugodę z Adamem Michnikiem i wszystko będzie jak dotychczas. Kurski napisze kolejny artykuł pod tytułem „Podłość” adresowany do ludzi zaprzyjaźnionych z Ziemkiewiczem, potrzeba przeżywania głębokiego dramatu, przerywanego gorzkim śmiechem zostanie zaspokojona tak w Gazowni, jak i na prawicy i wzrośnie sprzedaż nie tylko GW, która walczy ze złem spersonifikowanym w osobie RAZ-a, ale proces ten podreperuje także notowania rynkowe książek Pana Rafała. I będzie fajnie. Groza bowiem wyglądająca z pozwu Rogowskiego nie dotyczy bynajmniej pozwanego. On się w tym świetnie odnajduje. Ona dotyczy nas. Jest bowiem ów pozew drogowskazem dla rzeszy innych prawników, również tych, którzy będą bronić Plichty przed zniesławianiem go przez emerytów.
Teraz sprawa trzecia. Wracałem wczoraj autostradą do domu. Po wielu godzinach jazdy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej i udaliśmy się najpierw w kolejności od najmłodszego do najstarszego w miejsce, gdzie wszyscy udają się po długiej podróży samochodem w czasie postoju na stacji paliw. Ja byłem ostatni w kolejce. Wychodząc zauważyłem przyklejony na ścianie plakat reklamowy środka o nazwie 2KC. Coś tam było napisane o tym środku, jaki jest świetny i jak pomaga, a na samym dole ktoś nabazgrał – polecam – a pod spodem dał swoje nazwisko. Dłuższą chwilę trwało zanim odcyfrowałem bazgroły i dowiedziałem się kto poleca w kiblu na tankszteli środek na dwa kace. Był to – tada dam, tada dam, tada dam – Piotr Bałtroczyk. I pomyślałem sobie wtedy – ileż jest na tym świecie jest pieniędzy do wzięcia za darmo i bez wstydu zupełnie. Ileż możliwości spełnienia się w obszarze zwanym reklamą. Nikt przecież prócz takiego świra jak ja nie zatrzyma się przy tym plakacie wywieszonym przy drzwiach męskiej toalety, gdzie w każdej chwili może ktoś wejść. I nikt nie będzie z mozołem odczytywał wykreślonych na nim bazgrołów. Bączek
Prokuratura wystąpi do kolejnych instytucji ws. Smoleńska. Będą wskazane nieprawidłowości. "Rola prokuratury w tym momencie się kończy" Prawdopodobnie na początku września warszawska prokuratura skieruje do kolejnych instytucji wystąpienia dot. uchybień przy organizacji wizyt prezydenta i premiera w 2010 r. w Katyniu. Odpowiedź na wystąpienie dot. uchybień w BOR wpłynęło do prokuratury z MSW. Otrzymaliśmy odpowiedź. Procedura nie przewiduje ingerowania w wewnętrzne postępowania BOR czy MSW. Wskazane nieprawidłowości nie mogą być już w tej chwili korygowane postępowaniem przygotowawczym, a powinny być skorygowane wewnętrznymi działaniami MSW. Rola prokuratury w tym momencie się kończy - powiedziała rzeczniczka Prokuratury-Okręgowej Warszawa-Praga prok. Renata Mazur. Ani MSW, ani BOR nie komentują sprawy.
Mogę tylko powiedzieć, że odpowiedź ministra Jacka Cichockiego została przesłana do prokuratury - powiedziała rzeczniczka MSW Małgorzata Woźniak. Prokuratura prowadziła śledztwo ws. nieprawidłowości w przygotowywaniu wizyt premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katynia 7 i 10 kwietnia 2010 r. przez cywilnych funkcjonariuszy. W czerwcu prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia wobec byłego wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego dotyczący m.in. niedopełnienia obowiązków w związku z tymi wizytami. Miesiąc później prokuratura poinformowała o umorzeniu śledztwa w sprawie nieprawidłowości w przygotowywaniu wizyt przez cywilnych funkcjonariuszy. Dopatrzono się niedociągnięć, ale nie uznano ich za przestępstwo. W lipcu prokuratura zawiadomiła szefa MSW Jacka Cichockiego o uchybieniach w działaniach BOR oraz szefa tej formacji gen. Mariana Janickiego w związku z ochroną prezydenta i premiera podczas wizyt w Smoleńsku w kwietniu 2010 roku. Wystąpienie prokuratorów, czyli tzw. sygnalizacja, zostało przesłane do MSW w związku z zakończeniem śledztwa dotyczącego BOR. Ta sygnalizacja skierowana do ministra wskazuje na uchybienia, które w ocenie prokuratury nie mogą być objęte zarzutem, ponieważ nie są wypełnione znamiona przestępstwa, natomiast niewątpliwie dają negatywny obraz pracy BOR-u - informowała wcześniej Mazur.
Jak powiedziała Mazur, podobne wystąpienia prokuratorów, jak do MSW, będą kierowane do innych instytucji.
Są w planach. Najprawdopodobniej będzie to początek września - dodała. Wystąpienia prokuratury mogą skutkować wszczęciem postępowań dyscyplinarnych przeciw urzędnikom, o ile nie minął termin przedawnienia karalności ich przewinień. O odpowiedzi szefa MSW na wystąpienie prokuratorów poinformowała czwartkowa "Gazeta Wyborcza". Żadna z podróży zagranicznych prezydentów Polski w latach 2006-07 nie miała statusu operacji ochronnej. Dowódca BOR nie jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską - pisze szef MSW Jacek Cichocki, cytowany przez "GW". Brak jest dowodów wskazujących, że szef BOR w swoich działaniach, co najmniej godził się na wyrządzenie szkody w interesie publicznym bądź prywatnym. Nie działał w celu spowodowania katastrofy ani nie przewidywał i nie mógł przewidzieć takiego skutku - napisał Cichocki. Według "Wyborczej" urzędnicy MSW sprawdzili wszystkie materiały z planami wizyt zagranicznych prezydentów od czasów Lecha Wałęsy. Dokumenty te pokazują, że podział zadań przy wizytach zagranicznych był taki, że BOR zajmował się bezpośrednią ochroną głowy państwa, a strona przyjmująca (czyli służba zagraniczna) zabezpieczeniem lotniska. Dotyczyło to też wyjazdów do krajów objętych działaniami wojennymi - do Iraku (w 2006 r.) czy Afganistanu (2009 r.). Także wizyta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu z roku 2007 r. miała status "przedsięwzięcia ochronnego", czyli działania w sytuacji "średniego zagrożenia".
Pytany w czwartek o tę sprawę przez PAP rzecznik BOR Dariusz Aleksandrowicz powiedział jedynie:
Te procedury są objęte klauzulą niejawności. Janicki wielokrotnie zapewniał, że funkcjonariusze BOR należycie przygotowali wizyty prezydenta i premiera. Pod koniec marca 2012 r. szef MSW poinformował, że "większość działań naprawczych" w BOR została zakończona na początku 2012 roku. Odebrałem już meldunek od generała Janickiego, że zostały one w pełni uwzględnione w marcu w ramach zmiany procedur i mechanizmów nadzoru - mówił wówczas Cichocki. PAP / znp
Zasiał Plichta mak. A Tusk wiedział, nie powiedział, czemu zrobił tak? Czyli o tym, dlaczego premier nie podzielił się z Polakami swoją wiedzą o Amber Gold Donald Tusk bardzo ładnie wytłumaczył się z zarzutów dotyczących współpracy swojego syna z OLT Express. To była esencja tusko-stylu. Jednym słowem: pan premier za dzieci nie odpowiada, czyli to znany nam argument z kategorii: to nie moja ręka, a jeśli moja, to za nią nie odpowiadam, bo jest ręką samodzielną. Do tego zdaniem szefa rządu media są złe, bo atakują Michała, tak jakby był prezesem Amber Gold. Przy czym szefowi rządu umknęło, że Michał do mediów poszedł sam. Ale kto by się przejmował detalami? Wszystko odpowiednio podlane tusko-minami. Palce lizać. Jednak w całej narracji premiera są luki. Donald Tusk twierdzi, że nie ostrzegł syna przed współpracą z Plichtą, opierając się na jakichś tajnych informacjach od służb. Posługiwał się jedynie wiedzą powszechną i ogólnodostępną:
M. in. w gazecie, w której pracował mój syn, pisano od samego początku o dwuznacznej przeszłości tego człowieka
– tłumaczył premier. Dałem mu ojcowską radę: nie należy pracować z nikim, kto nie ma dobrej reputacji. Od tego typu ludzi należy trzymać się z daleka niezależnie od tego, czy mają dobre intencje, czy też nie - miał radzić premier synowi. Powszechny dostęp do tych informacji nt. Amber Gold i OLT dotyczył nie tylko mojego syna, ale także inwestorów, pasażerów, także dziennikarzy. Że mamy do czynienia z człowiekiem o niepewnej reputacji. Czyli, jeśli dobrze rozumiem, pan premier wiedział, że Polacy powierzają swoje oszczędności człowiekowi, którego wiarygodność budzi duże wątpliwości. Co więc zrobił w tej sprawie nie jako ojciec Tusk, ale jako szef rządu Donald Tusk? Czy ostrzegł Polaków? Czy swoimi podejrzeniami podzielił się z prokuratorem generalnym, a może z prokuratorami w Gdańsku, którzy umarzali sprawy z zawiadomienia KNF. A może powiedział o swoich wątpliwościach ministrowi sprawiedliwości? Czemu tak po ojcowsku nie doradził Polakom, żeby trzymali się od Amber Gold z daleka?
Podczas swojej konferencji premier martwił stwierdził, że: Warto zastanowić, się, jak uruchomić prawdziwy obieg informacji, czyli jak skłonić media do ostrzegania ludzi (…) a nie nakłaniania, aby w te lokaty brnęli dalej. Czemu więc premier nie ostrzegał Polaków przez media? Czemu patrzył jak w te lokaty brną? Czemu Donald Tusk wiedział, ale nie powiedział, a teraz mówi, że ludzie są niemądrzy, bo dali się naciągnąć oszustowi?
Szewczak: Groźniejsze banki niż parabanki, a KNF woli tępić SKOK-i niż zajmować się sektorem bankowym Zwołanie Komitetu Stabilności Finansowej przez premiera to propagandowy, PR-owy zabieg. Jeśli pan premier Tusk chciałby na poważnie rozwiązać problem, powinien szczegółowo przyjrzeć się działaniom polskiego nadzorcy finansowego czyli KNF-u w ostatnich latach. Komisja Nadzoru Finansowego, tak mocno poświęciła się utrudnianiu życia polskim SKOK-om czyli spółdzielniom kredytowym, i dążeniu do nadmiernej, niczym nieuzasadnionej regulacji prawnej dotyczącej SKOK-ów, że zapomniała w tym wszystkim, że jej głównym obowiązkiem jest nadzorowanie sektora bankowego. A niestety sektor bankowy jest dziś głównym winnym tego, co dzieje się na rynku finansowym. Także w sferze parabanków oraz wokół Amber Gold. Skąd ta teza? Otóż należy zauważyć, że działalność większości parabanków, z którymi wiążą się minione wielkie afery finansowe, jak ta WGI czy Interbrok, były bardzo mocno związane z działalnością samych banków. Przecież firmy, będące bohaterami afer nie mogłyby lokować wielkich kwot, ani dokonywać gigantycznych przepływów, gdyby nie posiadały rachunków bankowych. W przypadku afery Interbrok, jednym ze współoskarżonych przez klientów był Bre Bank. Występowały tam nawet powiązania personalne. Były takie osoby, które zasiadały we władzach Bre Banku, a następnie działały w parabanku Interbrok. Inni działali w oficjalnie funkcjonujących domach maklerskich. Ponadto Bre Bank przez wiele lat obsługiwał parabank, czyli spółkę Interbrok. Jej klienci twierdzili, że zaniedbania KNF w tej sprawie były gigantyczne i naraziły poszkodowanych na wieluset milionowe straty. Klienci występowali z powództwem przeciw samemu bankowi, a w tej sprawie prowadzone było śledztwo. Głośno o Inerbanku zrobiło się dopiero w 2007 roku, ale wcześniej ta firma posiadała liczne konta bankowe. Stowarzyszenie wierzycieli Interbrok zawiadomiło Departament Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Generalnej, CBś i CBA o nieprawidłowym i bezprawnym działaniu funkcjonariuszy publicznych. Zauważmy, że spółka Amber Gold, bez dostępu do kont bankowych nie byłaby w stanie finansować wielkich przedsięwzięć inwestycyjno - infrastrukturalnych, jak lotnictwo i zakup złota. Warto przyjrzeć się teraz osobom, które nadzorują finanse publiczne od czasu afery Interbrok. Na czele Komisji Papierów Wartościowych i Giełd stał wówczas Jacek Socha, natomiast Generalnym Inspektorem Nadzoru Bankowego był wówczas Wojciech Kwaśniak, obecny wiceprezes KNF-u. Widać więc, że skład osobowy nadzorców nie zmienił się znacząco. Niestety ci ludzie nie wyciągnęli odpowiednich wniosków z poprzednich afer, niczego się nie nauczyli, nie zrozumieli, że pasożyt bez żywiciela długo nie wytrzyma. Rodzi się uzasadnione pytanie czy w przypadku afery Interbrok, jak i tej związanej z Amber Gold nadzorcy dołożyli wystarczających starań, by afery uniemożliwić? Czy wykazano należytą staranność w kontroli procesu udzielania gwarancji bankowych, kredytów i lokat przez banki parabankom? Dzisiaj dowiadujemy się, że Amber Gold mógł przez lata skupować złoto nie mając do tego uprawnień, a przecież decyduje o tym NBP. Przypomnieć należy też, że dopiero teraz, czyli stosunkowo niedawno, jeden z banków obsługujących Amber Gold złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości fałszowania przelewów bankowych na wiele milionów złotych. A przecież sytuacja z fałszowaniem kont trwała wiele miesięcy, a nawet lat.
Tu natychmiast przypomina się inna duża afera, teraz już wyciszona. Przez dwa lata wietnamska mafia przepuściła przez ten sam Alior Bank półtora miliarda złotych. Sprawę badała prokuratura, służby skarbowe, inne służby. Ostatecznie sprawę umorzono. O co chodziło? W latach 2009-2010 jeden z warszawskich oddziałów Alior Bank przyjął gigantyczną ilość wpłat, w tym w gotówce, głównie od obywateli Wietnamu. W śledztwie wyszło, że pieniądze transferowano potem do banku za granicę, m.in. na Ukrainę. Według śledczych te pieniądze pochodziły z oszustw podatkowych, handlu narkotykami i prostytucji oraz nielegalnego handlu podróbkami. Bank, mimo obowiązku powiadomienia nadzoru finansowego o podejrzanych transakcjach, tłumaczył się, że zawiódł mu system informatyczny. Czyli niby komputery przez dwa lata nie wychwyciły tak dużych wpłat. Przypomnijmy, że banki mają obowiązek informować generalnego inspektora informacji finansowej o transakcjach powyżej 10 tysięcy euro, wcześniej było to 15 tysięcy. Dopiero pod koniec 2010 roku KNF skierowała sprawę do prokuratury. To pokazuje, że banki grają niezwykle cyniczne i wykazują się potworną ignorancją. Dziś rodzi się pytanie czy teraz nie jesteśmy w przededniu innego, nowego skandalu związanego z domem maklerskim IDM, który dzisiaj jest w rękach banków, a który także roztaczał przed klientami wizję bardzo korzystnych inwestycji, a dziś nie można wykluczyć jego bankructwa, jeśli sytuacja w tej firmie będzie się pogarszać, tak jak do tej pory. Jeśli więc panu premierowi na sercu leży bezpieczeństwo sektora finansowego w Polsce, powinien zdać sobie sprawę z tego, że nasi nadzorcy, których skład osobowy nie zmienił się zasadniczo przez ostatnie lata byli świadkami tych kolejnych afer i nie wyciągnęli z nich wniosków? Nadzorowi albo częściowo umknęło to, że na polskim rynku mogła latami funkcjonować spółka, która handlowała złotem, zakładała linie lotnicze, z reguły nie mając na to zezwoleń, albo okazał się w tej sprawie bezradny. Bo nadzór zamiast wyciągać wnioski, woli pastwić się nad SKOK-ami, które w tej chwili są bardziej regulowane niż banki. Warto przypomnieć, że obowiązkiem KNF jest kontrola systemu bankowego. A ten ma poważne powiązania, także personalne z parabankami. KNF woli jednak tępić SKOK-i, które dla banków są silną konkurencją. Prawdopodobnie polski nadzór finansowy postawił sobie w ogóle za cel likwidację SKOK-ów, które przecież nie są ani bankami, ani parabankami. Są spółdzielniami finansowymi, czyli powszechnie funkcjonującymi na świecie instytucjami finansowymi, które w większości krajów rządzą się prawem spółdzielczym, prawem unii kredytowych. Dzisiejsze spotkanie Komitetu Stabilności Finansowej, instytucji, która zwoływana jest w obliczu zagrożenia sektora finansowego państwa, czy kryzysu finansowego lub groźby bankructwa danego kraju, wydaje się uspokajaniem własnego sumienia i opinii publicznej. Premier Donald Tusk zamiast upewniać nas w kwestii prawdomówności syna, powinien upewnić Polaków, że w dużych bankach w Polsce, w większości zagranicznych, nie odbywa się wielkie pranie pieniędzy, a w polskim nadzorze nie ma żadnego konfliktu interesów. Janusz Szewczak
Korwin-Mikke: Rząd nie powinien się wtrącać w sprzedaż “Rosjanom” Zakładów Azotowych Zakłady Azotowe Tarnów, dające rocznie 500 mln zł zysku, próbowała przejąć rosyjska spółka Acron. Była to próba „wrogiego” przejęcia: Acron wezwał akcjonariuszy do odsprzedania im swoich akcyj – najpierw po 36 zł za akcję. Cena akcyj zaczęła wzrastać, ich właściciele czuli krew – i nie reagowali. Cena doszła do 43,20 zł – a wtedy Acron zaproponował 45 złotych. Jeśli ktoś myśli, że Acron chciał przepłacać, to się myli. Po tej cenie ZAT warte były 2 miliardy zł, a wartość zakładów to sześcioletni zysk. 6 × 500 mln to trzy miliardy… Z drugiej strony w ZAT głównym udziałowcem jest obecny reżym, który dywidend w całości wypłacać nie pozwala – i nie wiadomo, co zrobi. Sprzedaż akcji po 45 zł, gdy kupiło się je po np. 30 zł, mogła być kusząca. Dlaczego akcjonariusze tego nie uczynili? Cóż, na ogół nie byli to prywatni akcjonariusze, a „Rząd” za odsprzedaż Rosjanom groził im różnymi nieprzyjemnymi konsekwencjami! Jest to oczywisty skandal. „Rząd” jest z jednej strony jednym z właścicieli – a z drugiej zmusza innych współwłaścicieli przy pomocy grubej pałki do pożądanych przez siebie zachowań! Powiedzmy, że mam 40% udziałów w statku. Ja chce płynąć na Majorkę, a dwaj pozostali udziałowcy na Minorkę. I ja wtedy mówię, że jednak popłyniemy na Majorkę – bo ja mam pistolet! No cóż, kto kupuje akcje w firmie, w której udziałowcem jest państwo, sam sobie jest winien. Tym kimś są m.in. dwa OFE, mające razem 14% akcyj ZAT. Proszę mi powiedzieć: jak OFE maja dbać o pomnażanie kapitału przyszłych emerytów, gdy reżym zabrania im podejmować – optymalne, ich zdaniem – decyzje?!? Dlaczego tzw. „Rząd” wkroczył, zabronił – i aby na przyszłość utrudnić Rosjanom przejęcie ZAT wykupuje akcja ZA w Puławach – tworząc gigant warty ok. 5 mld złotych? Przypominam, że kiedy wraz z p. Donaldem Tuskiem walczyliśmy o wolność, głosiliśmy hasło „Małe jest piękne”. Dziś JE Donald Tusk jest „działaczem państwowym kontynuującym tradycje PRL” (wg słów p.Jerzego Urbana!) – i broni wielkie koncerny, tworzy reżymowe monopole… Ale dlaczego? Bo otrzymał raport ABW, że przejęcie ZAT zagraża… bezpieczeństwu energetycznemu kraju!!! Jest to absurd. ZAT są konsumentem, a nie producentem energii – i gdyby Rosjanie zwariowali i je zamknęli, to „bezpieczeństwo energetyczne” Polski by wzrosło. Rosjanie, co oczywiste, publicznie krytykują „Rząd” III RP. Podkreślają, że Acron chciał zapłacić za akcje polskiej spółki więcej, niż wynosi cena rynkowa. Teraz muszą wysłuchiwać absurdalnych tłumaczeń, że „Polacy za dwa lata będą wykorzystywać w produkcji chemicznej swój tani gaz łupkowy i nie chcieli, aby Acron w przyszłości zmusił zakłady w Tarnowie do kupowania drogiego paliwa z Rosji”. Dlaczego Rosjanie mieliby pakować forsę w coś, na czym będą mniej zarabiać – tego już Polacy nie wyjaśniają. Natomiast ta odmowa sprzedaży spotkała się z niemal jednogłośnym poparciem w Polsce. Wiadomo: 3/4 Polaków Rosjan nie lubi lub jest wobec nich podejrzliwe (nie bez podstaw…). Reszta usłyszała techniczny termin „wrogie przejęcie” – więc się nastroszyła. Nikt nie upomina się o naruszone prawa OFE; potem dopiero, gdy gigant ZAT-Puławy pójdzie na dno jak „Titanic”, będzie gadanie, że OFE nie umieją troszczyć się o emerytów. Tylko nieliczni obrońcy wolnego rynku coś tam przebąkują o zasadach, a prawnicy ostrzegają, że Acron może odwołać się do różnych trybunałów międzynarodowych… …i być może Polska znów będzie musiała płacić za działalność „Rządu” III RP. Tak nawiasem: w Grupie Acron tylko AcronAgroService (19,78%) i Dorohobuż (8,16%) to kapitał rosyjski. Reszta to przejęte: Questar Holdings Limited (18.95%), Refco Holdings Limited (19,47%), Granadilla Holdings Limited (13,26%) – a 4,64% to GDR-y (akcje złożone w bankach, wydających za to certyfikaty, których właściciele nie mają prawa głosu). Jednak kierownictwo jest rosyjskie, a siedziba Grupy mieści się w Nowogrodzie Wielkim. A pytaniem jest jeszcze, kto jest prawdziwym właścicielem wyżej wymienionych amerykańskich” spółek…
Ciekawe, że „Rząd” JE Donalda Tuska przeszkadza tu w normalnej transakcji, przeszkodził w przejęciu przez RosNieft Lotosu, a – jak słusznie podkreśla p.Zbigniew Kuźmiuk – „Premierowi Tuskowi nie przeszkadzało także w praktyce oddanie władzy Rosjanom w spółce EuRoPol Gaz, zajmującej się transportem gazu eksportowanego przez Gazprom do Europy Zachodniej. Zgoda rządu Tuska na wypchnięcie z Eu-RoPol Gazu polskiej prywatnej spółki Gaz Trading oznacza, że to Rosjanie przejęli pełnię władzy w tej firmie; co więcej, zgodzono się także na ogromne obniżenie opłat za transport gazu przez Polskę, co stawia funkcjonowanie EuRoPol Gazu na progu opłacalności”. Więc dlaczego? Dlaczego np. ZAT, zamiast tworzyć podejrzane monstrum z Puławami, nie spróbowały np. przejąć… Grupy Acron? Tak jest: zysk ZAT jest większy od zysku Acronu – więc wrogie przejęcie tej Grupy mogłoby się, po odpowiednim dokapitalizowaniu, udać! Jako eksperta i prekursora polecam p. Wojciecha Kruka, z PO zresztą, który już po (!) wrogim przejęciu jego firmy przez Vistulę-Wólczankę… przejął V-W. Cóż, cała ta operacja „zakupu Puław” jest do pewnego stopnia fikcją: właścicielem ponad 50% akcyj ZA Puławy jest skarb państwa, który posiada też 32,3% akcyj ZAT – a państwowa Kompania Węglowa ma w ZAT jeszcze 4,5%. Moim zdaniem, motywem działania „Rządu” może być tylko jedno: ZAT – podobnie jak ORLEN czy KGHM – to spółka, na której pasą się służby specjalne, które są finansowane właśnie w ten niejawny sposób. I „Rząd” broni ZAT nie z uwagi na obronę polskich firm przed Rosjanami – lecz po to, by zachować w swoich rękach firmę finansującą służby specjalne. Na jakieś 170 mln [(1 - 2 mld/3 mld) × 500 mln] zł rocznie… Inaczej musiałby znów coś kombinować – bo przecież służby muszą być w JAKIŚ sposób opłacane. O tym proszę zawsze pamiętać! A – last but not least: „nasz Rząd” nie musiał specjalnie obawiać się reakcji Moskwy: właścicielem 84% Acronu jest p. Wieńczysław Mojżesz Kantor – niezbyt lubiany przez JE Włodzimierza Putina oligarcha…
JKM
Walcie się Robi się już nudne aż do mdłości to bezustanne oburzenie salonów, a to że prezes PiS obraził klientów Biedronki czy Ślązaków, chociaż nie obraził, a to że Ojciec Dyrektor ma maybacha, chociaż nie ma, a to znowu, że znieważono pamięć Zbigniewa Herberta, chociaż to właśnie salony go znieważają, insynuując, że jego pogarda dla michnikowszczyzny była skutkiem choroby psychicznej. Prawicowy radny gdzieś tam sprzeciwił się nazwaniu ulicy imieniem komunistycznego renegata, na prawicowym portalu ktoś coś tam napisał w komentarzu, na opozycyjnej imprezie podobno ktoś w kącie syknął coś o Żydach – hańba!!! Dwadzieścia cztery godziny na dobę trwa nieustanny, histeryczny wrzask, nakazujący przedstawicielom prawicy, by się od tego, tamtego czy owego odcięli. Od lat co roku ludzie związani z sitwą rządzącą są witani nieżyczliwie przez uczestników obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego. Od lat przez cały następny tydzień po rocznicy wszystkie „autorytety”, wszyscy politycy, propagandyści i celebryci władzy drą szaty, wielkim głosem potępiając zachowania niestosowne w tym miejscu i czasie, i domagają się od prawicowych polityków i publicystów, żeby się natychmiast, tu zaraz, odcięli od sprawców tych haniebnych wybryków. Bo jak się nie odetną, zostaną zaraz opluci i propagandowo wdeptani w ziemię, a jak się odetną, to spotka ich to dopiero za jakiś czas, przy innej okazji. RAZ
Nasze, słuszne chamstwo. Polemika z RAZ-em Rzadko kiedy zdarza mi się nie zgodzić z Rafałem Ziemkiewiczem. Tym razem nie zgadzam się poważnie, a że poczułem się wywołany do odpowiedzi, czuję się w obowiązku kolejny (mam nadzieję, że ostatni) raz wyjaśnić moje stanowisko, (choć powinienem się oddawać wakacyjnemu relaksowi). Rafał napisał w „Gazecie Polskiej” felieton pod tytułem „Walcie się”. Zajął się w nim sprawą buczenia i gwizdania na Cmentarzu Powązkowskim i Kopcu Powstania na przedstawicieli władz podczas uroczystości rocznicy Powstania Warszawskiego. W zasadzie nie sposób polemizować z większością tekstu Rafała. Zwłaszcza tam, gdzie pisze o hipokrytach, którzy chętnie usprawiedliwiali wybryki dziczy spod znaku Palikota pod Pałacem Prezydenckim, ale są święcie oburzeni reakcją niektórych na obecność na cmentarzu czy kopcu przedstawicieli władzy. Ale ostatni akapit tekstu RAZ-a budzi mój mocny sprzeciw. Rafał pisze:
Mam też wiele politowania dla tych prawicowców, którzy się tej bandzie żałosnych hipokrytów i pseudomoralistów dają terroryzować i uznają za wskazane odcinać się publicznie od „skrajności”, podkreślać, że jednak „na cmentarzu nie wypada”… Stuknijcie się, drodzy, w czoło. Niech najpierw potępione zostanie, choć kilka z niezliczonej liczby przejawów zbydlęcenia tzw. Elit, a potem przyjdzie uczyć zdesperowanych, bezsilnych ludzi, jak „kulturalnie” przypominać rządzącym mętom, że są mętami. Nie wiem, czy Rafał miał na myśli także mnie, ale owszem, dałem publicznie wyraz swojemu zniesmaczeniu reakcją owych rzekomo „bezsilnych” ludzi. Tyle, że nie, dlatego, że dałem się komuś sterroryzować, ale po prostu, dlatego, że taka była moja opinia, całkowicie niezależna od opinii koncesjonowanych pseudoelit. Z czego ta opinia wynika – o tym dalej. (Efekt był zresztą całkiem zabawny. Rano Paweł Smoleński umieścił na stronach „GW” felieton, w którym pisał, że chętnie wspieram gwiżdżących na cmentarzu. Po południu tekst musiał zostać usunięty, bo rzeczywistość nijak nie chciała się zgodzić ze stanowiskiem Smoleńskiego.) Rafał – podobnie jak wielu innych usprawiedliwiających cmentarne gwizdy i buczenia – zdaje się wychodzić z założenia, które w pewnym przerysowaniu można by ująć tak: skoro przeciwnik gwałci, rabuje i pali, to my też będziemy gwałcić, rabować i palić. Inaczej mówiąc, normy, które wyznajemy, powinny być dostosowane do sytuacji. Nie będzie żadnych bezwzględnych ograniczeń. Możemy potępić gwizdanie na cmentarzu, ale dopiero, kiedy oponent potępi krzyż z puszek po piwie „Lech”. Ewentualnie powinniśmy wyrażenie naszego sprzeciwu wobec niektórych zachowań od tego, czy nie stajemy w ten sposób mimowolnie w jednym szeregu z tymi czy tamtymi. Widocznie Rafał inaczej niż ja rozumie konserwatyzm. A może nawet nie konserwatyzm, ale po prostu trzymanie się zasad, co na prawicy uważam za bardzo ważne. Moim zdaniem pewne podstawowe reguły są całkowicie niezależne od okoliczności. Wielkość niektórych grup ludzi czy narodów ujawnia się właśnie w tym, że potrafią rudymentarnych norm przestrzegać nawet wówczas, gdy przeciwnik je brutalnie pogwałca. Dlatego walczący z rewolucyjnymi kolumnami piekielnymi Wandejczycy nie mordowali pojmanych rannych i jeńców, ale puszczali ich na słowo honoru. Może i z czysto pragmatycznego punktu widzenia było to niemądre, ale dzięki temu widzimy dziś wielkość Wandei. Dlatego w 1920 r. Polacy nie traktowali sowieckich jeńców identycznie jak Sowieci jeńców polskich, a powstańcy warszawscy nie masakrowali pochwyconych niemieckich żołnierzy w lazaretach. Z faktu, że ktoś zachowuje się jak cham nie wynika, że i ja mam się wobec niego zachowywać jak cham. Z faktu, że rządzą nami żałosne kreatury bez zasad, kręgosłupa i ambicji nie wynika, że wolno nam wszystko. Zwłaszcza, że nie jesteśmy w stanie wojny domowej. Konserwatyzm, jak ja go rozumiem, polega właśnie między innymi na tym: są reguły bezwzględne, które nie podlegają mądrości etapu, a ich złamanie powinno budzić sprzeciw każdego przyzwoitego człowieka (autentycznie przyzwoitego, a nie tego, kto ma salonową koncesję na bycie „przyzwoitym”). Jedną z tych reguł jest wyłączenie niektórych okazji i miejsc z ostentacyjnego wyrażania swoich politycznych emocji. Owi rzekomo „zdesperowani” i „bezsilni” ludzie mają mnóstwo sposobności, aby to niezadowolenie wyrazić – i wyrażali je w ostatnich miesiącach wielokrotnie. Mogli je zresztą wyrazić także we wspomnianych miejscach i momentach w sposób, by tak rzec, mniej agresywny, choćby poprzez odwrócenie się od przedstawicieli władz, gdy ci składali w tych miejscach kwiaty lub przemawiali. Pomijam tutaj argument całkiem pragmatyczny – iż grupa gwiżdżących kolejny raz dała zwolennikom obecnej władzy do ręki kolejny świetny argument. Zysk, poza rozładowaniem emocji – żaden. Nie będę, zatem stukał się w czoło. Tego, co napisałem w „Rzeczpospolitej” lub tutaj, nie inspirował żaden terror salonu, dla którego zresztą i tak jestem pisowską kreaturą, niezależnie od tego, co piszę i mówię. Politowanie czuję raczej wobec tych, którzy w imię politycznego konfliktu są w stanie usprawiedliwiać zwyczajne chamstwo, pod warunkiem wszakże, iż jest to nasze, słuszne chamstwo. Warzycha
Między wódką a zakąską, czyli popierając RAZ-a Wprawdzie mój dzisiejszy wpis trudno będzie zaliczyć do innej kategorii niż „wtrącanie się między wódkę a zakąskę”, to jednak nie potrafię odmówić sobie przyjemności przytaknięcia Rafałowi Ziemkiewiczowi i niezgodzenia się z Łukaszem Warzechą. Sprawa dotyczy gwizdów i innych odgłosów paszczą artykułowanych na reprezentantów władz trzeciej Rzeczpospolitejpodczas rocznicy Powstania Warszawskiego przez ludzi - najogólniej rzecz ujmując - nienależących do Młodej i Dynamicznej Wielkomiejskiej Inteligencji (aka „Lemingi”). Zdaniem Rafała Ziemkiewicza krytykujący takie zachowania powinni „się walić”; natomiast Łukasz Warzecha czuje raczej politowanie „wobec tych, którzy w imię politycznego konfliktu są w stanie usprawiedliwiać zwyczajne chamstwo, pod warunkiem wszakże, iż jest to nasze, słuszne chamstwo.”. By nie być gołosłownym, zawstydzając statystycznego czytelnika „Faktu” erudycją, Łukasz Warzecha podaje przykłady Wandei, 1920 roku i Powstania Warszawskiego, kiedy to potrafiono nie tylko pokonać prymitywnego wroga odwagą i męstwem, ale również okazać wyższość moralną oraz wspaniałomyślność. Dlatego też, chociaż bardziej współczesne dzikusy robią krzyż z piwa „Lech”, w niczym nie usprawiedliwia to naszych (prawicowych, konserwatywnych) – odwetowych gestów typu buczenie i gwizdy. Powinniśmy pokazać, że jesteśmy lepsi, bo „z faktu, że ktoś zachowuje się jak cham nie wynika, że i ja mam się wobec niego zachowywać jak cham.” – twierdzi Warzecha. Nie ma, więc racji Rafał Ziemkiewicz pisząc, że „Niech najpierw potępione zostanie, choć kilka z niezliczonej liczby przejawów zbydlęcenia tzw. Elit, a potem przyjdzie uczyć zdesperowanych, bezsilnych ludzi, jak „kulturalnie” przypominać rządzącym mętom, że są mętami.” Tyle (w uproszczeniu) znani i lubiani publicyści. Teraz czas na mnie, a więc na pointę. Jak zasygnalizowałem oględnie we wstępie, nie uważam, że wygwizdywanie na cmentarzu osób, które z różnych względów darzę dość umiarkowanym szacunkiem, jest czymś niewłaściwym i dowodzącym, że sam jestem niewiele lepszy. W odróżnieniu od Rafała Ziemkiewicza pomijam nawet szukanie usprawiedliwienia w zachowaniach drugiej strony i już zupełnie inaczej niż Łukasz Warzecha nie mogę się zgodzić, że jedną z bezwzględnie obowiązujących reguł jest „wyłączenie niektórych okazji i miejsc z ostentacyjnego wyrażania swoich politycznych emocji.” Owszem, pewne zawsze obowiązujące normy istnieją i nie ma wytłumaczenia dla ich łamania, ale nie zaliczyłbym do nich nakazu milczenia podczas cmentarnych uroczystości. Jasne, są do tego lepsze miejsca i świetnie byłoby dawać wyraz swojemu oburzeniu np. w Borach Tucholskich, gdy prezydent z nagonką zasadza się dzika lub podczas rozgrywanych na jakimś uroczym Orliku treningu rządowej ekipy, jednak to dość kłopotliwe lokalizacje. Tak się, bowiem składa, że większość rządzących zebranych do kupy w jednym powszechnie dostępnym miejscu i czasie, najłatwiej zastać podczas Ważnych Świąt i Uroczystości. Biorąc dodatkowo pod uwagę, że media głównego nurtu i tak niespecjalnie wiele czasu poświęcają niezadowolonych z czegoś innego niż minione rządy PiS-u, a owe spędy są transmitowane na żywo, przegapienie takiej okazji do wykrzyczenia, co myśli się o cudach dziejących się na Zielonej Wyspie Powszechnej Szczęśliwości zakrawałoby na naiwność i głupotę. Jasne, obłudnicy od krzyży z puszek trzęsąc się z oburzenia będą wyć i skowyczeć, ale przecież i bez tego to robią, więc szkoda zawracać sobie tym głowę. Z tych też powodów, chociaż sam również wolałbym żeby wygwizdywano władzę na jakimś bardziej neutralnym gruncie sądzę, że nie ma, o co drzeć szat, a już na pewno za przesadę uważam biadolenie, że akurat to świadczy o schamieniu lub moralnym upadku prawicy. Dzierzba
Illuminaci i ich Triada Zła
http://www.texemarrs.com/092010/triad_of_evil.htm
Właśnie ukończyłem, trwające miesiące, żmudne ale i podniecające badania nad niewyraźnym ale ogromnie ważnym duchowym i świeckim (materialnym) związkiem pomiędzy trzema potęgami a mianowicie Chinami, Stanami Zjednoczonymi i Izraelem. Nieznani dla szarego, przeciętnego człowieka, ludzcy agenci Szatana, którzy składają się z Iluminatów, aktywnie zagospodarowują zasoby Ziemi ażeby skonstruować ostateczny atak na wolność i niezależność człowieka. Te trzy państwa są osią Planu Iluminatów. Odkryłem, że Chiny, w okresie krótszym niż 40 lat, zostały przekształcone w Kolosa Zła, nieznanego w historii ludzkości. Chińskie banki takie jak HSBC, Bank of China i inne, w harmonii z rothschildowskim „JP Morgan Chase Bank” władają rynkiem metali szlachetnych czyli złotem, srebrem, platyną, itd. Ich korporacje paliwowe w krótkim okresie 10 lat, rozrosły się i prześcignęły zachodnie koncerny paliwowe takie jak Chevron, Stell i BP, które operowały na rynku światowym od ponad 100 lat. Ponadto „Goldman Sachs”, „Morgan Stanley” i inne banki zachodnie kooperowały z tyranami w Pekinie budując także 100 tysięcy ogromnych magazynów rozmieszczonych w całych Czerwonych Chinach. Magazyny te przepełnione są całą masą cennych materiałów takich jak: drewno, tarcica, aluminium, ruda żelaza, stal, ołów, cement, cegly, szkło, traktory, buldozery i spycharki i różne inne narzędzia.Lista ciągnie się bez końca. Po co Czerwone Chiny magazynują tak wiele cennych materiałów? Czy komunistyczne przywództwo przygotowuje się do wojny?
Iracka ropa naftowa wyssana przez rothschildowski Izrael i rothschildowskie Chiny za pomocą USA.
W biuletynie z ostatniego miesiąca (czytaj mój raport badawczy „Rothschild’s Black Gold Empire” dostępny na kasecie lub CD, 60 minut, 8$) ujawniłem metodę przy pomocy, której rothschildowskie koncerny paliwowe i banki w zmowie ze skorumpowanymi przywódcami izraelskimi i Białym Domem Obamy, grabią niezmierzone irackie zasoby ropy naftowej i przerzucają ją przez Chiny. Z powodu tego skandalicznego mechanizmu chiński koncern PetroChina stał się teraz piątą, w światowym rankingu, największą firmą paliwową i przewiduje się, że do 2015 roku zajmie pierwsze miejsce spychając lidera rankingu Exxon-Mobil. Nazwisko Rothschild jest legendarne we wszystkich tych trzech iluminackich państwach, Chinach, USA i Izraelu. Dynastia Rothschildów została założona w XVIII wieku przez patriarchę Mayera Amschela Bauera w Niemczech. Bauer zmienił nazwisko na Rothschild (Czerwona tarcza) i tak powtórnie odkrywamy trop połączeń pomiędzy agentami ludzkimi i Złem popełnionym przez Wielkiego Czerwonego Smoka, Niewiastę odzianą w purpurę i szkarłat (czerwień) i Bestię, której kolorem jest szkarłat (czerwień). Kolor czerwieni zawsze symbolizował rozpustę, w wielu miastach dzielnice „czerwonych latarń” są siedliskiem burdeli. Komunizm przyjmuje symboliczny „czerwony” kolor. Lenin, zalewając Rosję i zniewolone republiki ZSRR, morderczym chaosem, ukuł termin „Czerwony terror”. Krwawe, czerwone strumienie śmierci, zatopiły miasta, wsie i obszary rolnicze ZSRR. Zachodnie media będące od dawna własnością żydowskich miliarderów i będące pod ich kontrolą, miliarderów powiązanych z trustem Rothschildów, zakamuflowały historyczną prawdę, że chazarscy, europejscy i rosyjscy żydzi, którzy zagrabili Palestynę w 1948 roku, zmasakrowali wielu rdzennych Palestyńczyków i zagrabili ich ziemię, warsztaty pracy, domy i gospodarstwa. Większość żydowskich najeźdźców było wściekłymi, komunistycznymi terrorystami. Ich broń była pochodzenia komunistycznego i jeden z tych terrorystów, szalony pierwszy premier Izraela, David Ben Gurion, był gorliwym wielbicielem Lenina i Trockiego. (O „Czerwonym terrorze” Ben Guriona, Menachema Begina, Yitzaka Rabina, Ariela Sharona i innych izraelskich „pionierskich” potworach można poczytać w demaskatorskiej książce odważnego żydowskiego historyka, Ilan’a Pappe, zatytułowanej „The Ethnic Cleansing of Palestine”). Te chazarskie szakale żydowskie, które napadły na kraj pokojowych ludzi i zagrabili ich własność i prawa przysługujące z urodzenia, uznały za wskazane udawanie, że tworzyli oni „demokrację” w Palestynie, mit pokutujący do dzisiaj.
Żydowskie korzenie maoistowskiego reżimu komunistycznego w Chinach Żydzi zdominowali wewnętrzny krąg towarzyszy Mao Tse Tunga, wśród nich Israel Epstein (drugi z prawej w pierwszym szeregu). Mao stoi w drugim, po prawej. Inną rewelacją, o której amerykańskim i zachodnim dziennikarzom i historykom nie wolno pisać jest to, że czerwona, chińska rewolucja Mao Tse-tunga ma korzenie żydowskie.W rzeczywistości Mao był głupim i niekompetentnym chińskim chłopem, który był przeszkolony przez „Skull and Bones” i inicjowany do internacjonalistycznej Loży Masońskiej przez socjalistycznych żydów ze Stanów Zjednoczonych. Było to przeprowadzone za milczącą zgodą prezydenta Franklina Delano Roosevelta, masona z 32 stopniem wtajemniczenia i, później, prezydenta Harry S.Trumana, masona z 33 stopniem wtajemniczenia. Mao od samego początku był kukłą ściśle kontrolowaną przez żydowskich rewolucjonistów, ludzi takich jak Israel Epstein i Sidney Shapiro, którzy mieszkali w Chinach i trzymali w ręku cugle władzy nad dwoma kluczowymi instrumentami komunistycznego rządu pekińskiego, czyli nad skarbem (pieniądze) i nad mediami (propaganda). Co ciekawe to syjonistyczni żydzi zarządzają dzisiaj tymi samymi dwoma instrumentami rządu amerykańskiego.
Żydowscy szpiedzy przekazują Chinom amerykańskie tajemnice wojskowe Tajna żydowska kontrola nad Mao Tse-tungiem i Chińską Partią Komunistyczną wyjaśnia, dlaczego skazany żydowski szpieg Jonathan Pollard, uznany winnym kradzieży tysięcy tajnych dokumentów z Departamentu Obrony, gdzie pracował, przekazał te materiały swoim panom, czyli izraelskiemu Mossadowi działającemu w USA, a Izraelczycy z kolei przekazali te cenne tajemnice wojskowe bezpośrednio tyranom czerwonych Chin w Pekinie. Pollard, żyd urodzony w Galvestone (Texas) siedzi dzisiaj w więzieniu federalnym. Ostatnio, kiedy premier Izraela, Netanyahu, przybył do Ameryki to odwiedził Pollarda w więzieniu i zapewnił nikczemnego renegata, izraelskiego szpiega, że rząd izraelski pracuje zakulisowo z Białym Domem Obamy nad ułaskawieniem skazanego szpiega. Tymczasem Pollard jest bohaterem narodowym w Izraelu szanowanym za obrabowanie Ameryki z najcenniejszych tajemnic, które Izrael przekazał komunistycznym Chinom!
Sidney Shapiro, amerykański żyd, kierujący organem propagandy Komunistycznych Czerwonych Chin
Wraz z wyborem ich kukiełki, Baracka Obamy, na stanowisko prezydenta, żydzi i Izrael mają teraz skuteczną kontrolę nad tym ogromnym bogactwem i zasobami tego wielkiego państwa. Żydowscy kanciarze usadowieni przy władzy w Waszyngtonie przez Obamę, tacy jak Ram Emanuel, David Axelrod, Ben Bernanke i Timothy Leithner, wraz z ich syjonistycznymi kumplami w Kongresie, pracują bez wytchnienia nad przekazaniem amerykańskiego bogactwa do Izraela i do Czerwonych Chin. Stany Zjednoczone są represjonowane za pomocą tak zwanej „Kreatywnej Destrukcji”. Jest to niewyobrażalny rabunek po kryjomu na skalę nigdy niespotykaną w historii.
Ameryka poddana procesowi wypierania przez Chiny Czerwone Chiny zostały wybrane do roli wzorca i modelu iluminacko-hegeliańskiej syntezy komunizmu i kapitalizmu. Tymczasem Stany Zjednoczone są z premedytacją duszone i zwalczane. Obce prądy filozoficzne i fale niemoralności są stosowane do niszczenia ludzkiej mentalności i duchowości, podczas kiedy dranie z Wall Street kontynuują realizację swego planu manipulacji. Rezerwa Federalna, pod kierownictwem żydowskiego bankiera Bena Bernanke, regularnie przelewa ogromne ilości elektronicznej gotówki do zagranicznych banków w Chinach. Dzięki tej chmurze dolarów wraz z bilionami dolarów uzyskanych z zagrabionej ropy irackiej, chińska gospodarka galopuje do przodu wzrastając w tempie 10% rocznie. A niepełnosprawna gospodarka amerykańska ciągle obsuwa się w niebyt i ku ostatecznemu krachowi gospodarczemu, który w każdej chwili może być przyspieszony przez elitę. Złoto nie uratuje Ameryki. Chiński HSBC Bank twardo trzyma w garści rynek złota. Ropa naftowa nie uratuje nas, ponieważ biurokraci środowiskowi Obamy odmawiają wydawania amerykańskim kompaniom naftowym zezwoleń na odwierty w celu poszukiwania ropy naftowej, podczas gdy Chiny wybudowały ostatnio 25 nowych rafinerii a chińskie zbiorniki magazynujące ropę pęcznieją od ropy irackiej. Jedyna rzecz, która liczy się naprawdę. Zdumiewający gospodarczy i militarny wzrost potęgi iluminackiej Triady Zła oznacza, że być może zbliżamy się do ostatecznego aktu proroczej historii. Miejmy w takim razie wzrok utkwiony w proroctwach Pisma Świętego i przywrzyjmy sercem i umysłem do jednej sprawy, która naprawdę się liczy, do naszej relacji z Jezusem Chrystusem.
Tłum. RX
17 sierpnia 2012 Czy da się wymienić film w aparacie cyfrowym? Jak człowiek socjalistyczny bardzo się uprze - to jak najbardziej. W końcu nie takie rzeczy w socjalizmie widziano.. I nie takie robiono. Socjalizm to ustrój utopii podniesionej do rangi obowiązującej religii państwowej; to ustrój budowany wbrew jakiejkolwiek logice. No, bo przeanalizujmy ostatni pomysł urzędników Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej imienia pana Jacka Kuronia - nieżyjącego trockisty członka KSS-KOR. Żeby z kraju demokratycznego i prawnego zrobić jedno wielkie biuro zarządzane przez urzędników różnych szczebli państwa demokratycznego i prawnego.. W tym mateczniku socjalizmu wymyślono, żeby wspierać powrót kobiet na rynek pracy po torturach urlopu wychowawczego. Pomysł polega na tym, żeby firmy przyjmujące bezrobotnego rodzica po urlopie wychowawczym, otrzymywały od państwa jednorazowo- 9 tysięcy złotych, albo 750 złotych miesięcznie przez rok.(!!!) To znaczy nie od państwa, bo państwo nie ma żadnych pieniędzy oprócz tych, które zabierze nam- tylko od nas. Dlaczego tylko 9 tysięcy i dlaczego tylko po 750 złotych przez 1 rok? Przecież można rozdawać po 100 000 jednorazowo i po 7500 miesięcznie.. Albo i więcej! Ile tylko dusza zapragnie..Żeby szybciej doprowadzić do katastrofy.. Bo rozdawnictwo niczego pozytywnego nie tworzy.. Tworzy złudzenie dobrobytu i krzywdzi tych, którzy nie wracają do pracy po urlopie wychowawczym i nie dostaną od państwa socjalistycznego po 9 tysięcy jednorazowo. Szczęśliwe firmy będą mogły zdecydować, czy za te pieniądze kupić komputer, czy dodać pracownikowi do pensji.. Jest to szkoła greckiego socjalizmu, gdzie – jak już pisałem- rząd grecki dopłacał do darmowych obiadów po 120 euro, jeśli tylko Grek przyszedł ten darmowy obiad zjeść.. Zawsze bałem się Greków , nawet gdy przynosili dary.. Wcześniej konstruowali gumowe drzewka oliwne, , które to gumowe drzewka miały rodzić smaczne oliwki- żeby wziąć dotacje państwowe. Wiara w to, że gumowe drzewka zrodzą smaczne oliwki w socjalizmie- była w Grecji powszechna.. Tak jak wiara w socjalizm- ustrój marnotrawstwa i redystrybucji. Zamiast gumowych oliwek- mamy teraz pomysł futrowania bezrobotnych rodziców po urlopie wychowawczym… Jest to niewątpliwy sukces socjalizmu nad kapitalizmem.. Socjaliści w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej imienia pana Jacka Kuronia i pani Jarugi NOwackiej myślą, że tak można w nieskończoność marnować nasze pieniądze.. Pracodawca przez rok będzie trzymał u siebie zatrudnionego bezrobotnego rodzica po urlopie wychowawczym- a gdy okres obowiązku trzymania go u siebie się skończy- natychmiast się go pozbędą.. Chyba, że Ministerstwo Polityki Pracy i Polityki Społecznej znowu dołoży pracodawcy bonus w postaci kolejnych tysięcy złotych, żeby tylko utrzymywał sztucznie bezrobotnego rodzica po urlopie wychowawczym.. Skoro pomysł dopłacania do bezrobotnych po urlopie wychowawczym jest dobry, to spokojnie można dopłacać pracodawcom do w ogóle bezrobotnych, których ci przyjmą do siebie do pracy.. I tym sposobem zniknie w Polsce bezrobocie, nareszcie problem zostanie rozwiązany. Pytanie tylko dlaczego wcześniej socjaliści z Ministerstwa Polityki Pracy i Polityki Polityki Społecznej nie wpadli na ten pomysł? Jest on równie dobry jak pomysł zakopywania i odkopywania pustych butelek, żeby ludzie bezrobotni mieli zajęcie i żeby państwo im płaciło.. Czego to socjaliści nie wymyślą? A sprawa jest jak zwykle prosta! Wystarczy drastycznie obniżyć podatki likwidując równolegle Ministerstwo Socjalizmu do Walki z Pracą i Polityką Aspołeczną imienia Jacka Kuronia i Izabeli Jarugi Nowackiej.. Obecny kształt Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej zawdzięczamy socjaliście pobożnemu, panu premierowi Kazimierzowi Marcinkiewiczowi, który „reformując” Ministerstwo Gospodarki i Pracy oraz Polityki Społecznej- powołał- w dniu 31 października 2005 roku- do życia ten socjalny byt biurokratyczny. Jako człowiek” prawicy” , wypowiadający się autorytatywnie w różnych sprawach w zaprzyjaźnionej z nim stacji TVN. Kim on w swoim życiu nie był? Od nauczyciela matematyki, poprzez kuratora oświaty , szefa gabinetu politycznego pana profesora Jerzego Buzka- aż do premiera. Teraz pracuje dla Goldman Sachs Group Incorporated- jednego z największych banków inwestycyjnych na świecie. I pomyśleć, że polski premier pracuje dla banku… I musi nieźle znać się na inwestycjach.(????) Skoro ma tyle do powiedzenia o Prawie i Sprawiedliwości w TVN, bo ten temat głównie omawia w TVN- to powiedziałby nam wszystkim czym zajmuje się w Sachs Group Incorporated? Może w końcu dowiedzielibyśmy się w jakim celu bywa w ministerstwie skarbu- przynajmniej bywał jak donosiła w czasie niebyłym prasa i czym konkretnie się tam zajmuje jako były premier Polski.? I jak ocenia grę Goldman Sachs na osłabienie polskiej złotówki kilka lat temu? Ile tak naprawdę Goldman –Sachs na tej spekulacji zarobił? I czy były jakieś premie? Ja bym się z przyjemnością o tym wszystkim dowiedział i z otwartą buzią słuchałbym tych wszystkich szczegółów, bo to wszystko wie pani Izabela Olechowicz, obecna żona pana Kazimierza Marcinkiewicza. Ale chyba nam nie powie. I co na to wszystko poprzednia żona pana Kazimierza Marcinkiewicza i czworo dzieci, które zostawił, wstępując na nową drogę szczęśliwego życia..? Przez te siedem lat niepotrzebne ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej obsadzali: Jolanta Fedak z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Jolanta Kluzik- Rostkowska z Prawa i Sprawiedliwości Społecznej, Anna Kalata z Samoobrony i pan Krzysztof Michałkiewicz z Prawa i Sprawiedliwości. Wspólnie krzewili ideę socjalizmu opiekuńczego opartego o rozdawnictwo pieniędzy ukradzionych- nie bójmy się tego słowa- podatnikom. Socjaliści pobożni uczynili chrześcijańską zasadę miłości bliźniego- przymusem.. Podważając naturalną miłość do bliźniego.. Zresztą każdy socjalizm biurokratyczny i demokratyczny jako fundament życia opartego o przymus musi wyjść wszystkim bokiem.. I właśnie wychodzi – bankrutując.. Ale nie przejmuje się tym wszystkim pan detektyw Krzysztof Rutkowski, człowiek zamożny, znany detektyw, na razie bez licencji, ale bardzo przedsiębiorczy , nie tylko w sprawach kryminalnych. Także w sprawach męsko- damskich. Dopiero co związany był z panią Luizą Kobyłecką, byłą zakonnicą, która dla niego porzuciła Chrystusa, a teraz związał się z panią Mają Pilch, która nie była zakonnicą i nigdy służby Chrystusowi nie planowała. Teraz pracuje w jakimś biurze turystycznym w Wielkiej kiedyś Brytanii.. Nie wspominałbym o tym gdyby nie ciekawa informacja: Obie panie doskonale się znają- chodziły do jednej klasy w szkole Podstawowej nr 14 w Tomaszowie Mazowieckim..(???) Czy to zbieg okoliczności czy zaplanowana akcja detektywa Krzysztofa Rutkowskiego - kiedyś w Samoobronie.. Ciekawe ile koleżanek miały obie panie chodząc razem do jednej szkoły nr 14 w Tomaszowie Mazowieckim? Pisma brukowe będą miały, o czym pisać! A my, o czym czytać. Jak oczywiście ktoś wymieni film w aparacie cyfrowym.. A to zawsze da się zrobić! Jak ktoś bardzo chce.. WJR
Prawda o zabójstwie Johna Lennona
http://www.thetruthseeker.co.uk/?p=13451
“Show business to tylko dobudówka do religii żydowskiej”….jak to skomentować…. „wyczytujcie sobie z tego, co tylko wam się rzewnie spodoba” — John Lennon Artykuł napisany został w 2010 r. The Beatles, John Lennon, urodził się 09.10.1940 r., a został zamordowany 40 lat później 08.12.1980 r. Jego zabójca, Mark Chapman, został schwytany i skazany na karę więzienia od 20 lat do dożywocia, karę, którą odbywa do tej pory. Tyle o tym mówi historia, ale nie może to być przecież cała opowieść. W 1970 r. na jednej z dużych stacji londyńskich w trakcie poszukiwań ładunków wybuchowych znaleziono plastykową torbę, potem stację zamknięto na całą noc. Zawartość tej torby była przedziwna, były w niej listy i fotografie, które przypuszczalnie zrobiono podczas jakiegoś perwersyjnego party, w jakim uczestniczyły dobrze znane postaci ze świata rozrywki. Jedno z nich przedstawiało wokalistę popu, który ucharakteryzowany był na postać Chrystusa, ubrany był w damską bieliznę, a zdjęcie zrobiono mu z młodymi chłopcami. Torba została zgodnie z procedurami zaniesiona na posterunek policji, jak napisał w swym raporcie starszy pracownik kolei do wydziału rzeczy zagubionych, potem na stację przybyło dwóch oficerów z MI5 z kimś jeszcze i zażądało wydania zdjęć. Twierdzili oni, że gwiazda popu była przy ich pomocy szantażowana: obiekt zmuszany jest do promowania socjalizmu i homoseksualizmu w Brytanii dla sowieckiego KGB. Wokalista ten nawet podobno groził popełnieniem samobójstwa, jeżeli zdjęcia zostaną ujawnione. Jednakże jeden z listów MI5 oddał do rąk władz skarbowych, gdyż wydawał się on wskazywać na to, że 3 braci trzymających faktyczny monopol nad brytyjskim przemysłem rozrywkowym robiło jakieś machlojki ze szkodą dla fiscusa. Trzech braci – Bernard Delfont, Lew Grade oraz Leslie Grade (Winogradsky) – trzymało za mordę całą scenę i pokazy w brytyjskim tv i dawało specjalne preferencje dla żydowskich gwiazd i promotorów. Przypływały tam takie kwoty, że zaprzyjaźnieni żydzi, bliźniacy Kray, zajmowali się praniem pieniędzy 3 braci w klubach, ustawianych walkach bokserskich, hazardzie i innych podejrzanych interesach. Tymczasem sami Kray’owie mieli ochronę policyjną, która dawała im w tym czasie faktyczny immunitet w zamian na strumień łapówek. Innym “rozrywkowcem” powiązanym ze światem przestępczym był komik Bud Flanagan z the Crazy Gang. W żadnej mierze nie był to Irlandczyk, lecz Polski żyd o nazwisku Reuben Weintrop, ksywa ‘Whisky’, który opowiedział władzom wszystko, co wiedział o siatkach przestępczych na londyńskim East Endzie przed II WŚ. Informacja ta została odłożona ad acta z adnotacją „nie podejmować działań”, lecz szybko ponownie wypłynęła na jaw i wprawiła machinę sprawiedliwości w ruch. Nadzór nad pocztą promotorów muzycznych, Briana Epsteina i Joe Meeksa, pozwolił ustalić, że spółka Epsteina dogadała się z Nat Weiss w sprawie promocji the Beatles w Stanach – wprawiono w ruch działania marketingowe od gum do żucia i komiksów z the Beatles aż po dywaniki łazienkowe, ręczniki i tapety. Epstein miał z tego fenomenalne 90% dochodów, a the Beatles brali tylko 10%. To spowodowało powstanie sporów w zespole w sprawie tego, co sami jego członkowie nazywali żydowską kontrolą. Przecieki z tych kłótni mówią, że zastąpienie utalentowanego perkusisty Pete’a Besta przez Ringo Starra (Richard Starkey) było udaną próbą wsadzenia żyda w skład zespołu. Epstein na pewno wiedział wszystko, o czym się mówi w zespole, i o wzrastającym niezadowoleniu z powodu niewielkiego udziału w zyskach. Joe Meeks był geniuszem dźwiękowcem i urządził studio nagraniowe działajace w swym mieszkaniu nad sklepem na Holloway road, w Londynie. Wyprodukował wielkie dzieła, jak np. ‘Telstar’. Sprawy zaczęły iść naprawdę źle, gdy Joe Meeks, aktywny homoseksualista, stwierdził że Brian Epstein użył podstępu i zapluskwił mu mieszkanie, odtąd stale go podsłuchiwał. Jednak z tym, co wiedział o jego przeróżnych interesach, Meeks mógł zniszczyć Epsteina. Lecz okazuje się, że to nie Brian pociągał za sznurki, aby puścić z torbami Joe’go; były nawet pogłoski o tym, że wynajęto chłopca (męską prostytutkę), o którym mówiono, że był z Joe bardzo blisko, a potem został znaleziony martwy. W 1967 r., Joe geniusz muzyczny prawdopodobnie zastrzelił właścicielkę domu, gdzie mieszkał, a potem sam się zabił. Aktor Peter Arne, stręczyciel chłopców do wynajęcia dla różnych typów z show biznesu, którego wymienia Anthony Blunt na taśmach z zeznaniem, stwierdził policji, że nic o tym bliżej nie wie, ale że the Beatles byli otoczeni przez różnych bardzo podejrzanych osobników. Brian Epstein zmarł w 1967 r., przypuszczalnie z powodu przypadkowego przedawkowania narkotyków, choć wielu w to wątpi, gdyż jego biznesy były bardzo podejrzane. The Beatles wpadli w furię, gdy okazało się, że prawa do ich muzyki w Northern Songs zostały sprzedane bez ich wiedzy dla Lew Grade’a, który znany był w branży, jako ‘Low Grade’. To wszystko rzuca nowe światło na słynną wypowiedź Johna Lennona, że “tylko pedzie i żydzi mogą poradzić sobie w show biznesie”. W odpowiedzi na te uwagi Izrael prawdopodobnie zakazał Beatlesom odwiedzin u siebie, a spory dotyczące pieniędzy, które gdzieś tajemniczo przepadły, groziły rozpadem zespołu. Gdy John pojechał do USA z Yoko Ono, FBI zajęło apartament na górze, aby podłuchiwać tę dwójkę nawet w łóżku. Wielkie akta Johna zgromadzone przez FBI dowodzą, że był on zagrożeniem dla toczącej się wojny w Wietnamie, jego apele w sprawie pokoju były słyszalne, a oprócz muzyki, słuchano również jego przesłania w sprawie pokoju. Henry Kissenger był jedną z tych osób z establishmentu, o której wiemy, że chciał usunąć Lennona z drogi. Badacz L.C Vincent twierdził, że przesłaniem Johna było kochać drugiego człowieka, coś zupełnie przeciwnego przesłaniu illuminatów o strachu, nienawiści i wojnach. Mówi się również, że niektórzy wielcy gracze chcieli, aby John stanął na czele nowego ruchu politycznego/pokojowe go, co mogłoby uczynić go podwójnie niebezpiecznym dla istniejącego układu sił. To był kolejny powód, dlaczego oni chcieli usunąć Lennona ze sceny powszechnego zainteresowania. Jego zabójca, Mark Chapman, za swe czyny winił książkę, „Buszujący w zbożu”. To chyba więcej niż przypadek, że ta książka uważana jest za podręcznik do kontroli umysłowej metodą Tavistock. Wychodzić zaczynają na jaw różnego typu przypadki zabójstw oraz strzelanin spowodowanych przez „odludków-świrów” w kontekście użytych przy ich popełnieniu ukrytych podtekstów i przekazów podprogowych, jako czynnika sprawczego. Są nawet tacy, którzy mówią, że Mark Chapman nie wystrzelił do Lennona, ale był tam po prostu po to, aby wziąć winę na siebie. W każdym przypadku, każdego przestępstwa powinniśmy zadać jedno pytanie:, „Kto na tym skorzystał?” Przypominacie sobie, że ostatnio zostały odkryte dowody wskazujące na to, że Brian Jones z Rolling Stones’ów mógł jednak zostać zamordowany. Zestwacie te fakty z przypadkami zgonów: Elvisa Presleya, Jimmy Hendrixa i Michaela Jacksona. Może oni wszyscy są więcej warci, gdy są martwi niż gdyby żyli?
To, co mogło jednak w głównej mierze przypieczętować los Johna to fakt, że był on początkiem w podnoszeniu się szumu i głosu sprzeciwu wobec żydowskiej kontroli. Tak jak niektórzy mówią obecnie, że to decyzja Księżnej Diany o podróży do Palestyny, aby dalej prowadzić kampanię przeciwko minowaniu zamieszkałych terenów, stała się przyczyną jej śmierci. Zatem zabójstwo Johna Lennona niemal na pewno było rezultatem jego wezwań do pokoju na świecie i wskazywania istnienia żydowskiej eksploatacji. T Stokes, London
Białe czarnuchy Przewał ze spółką Amber Gold obrócił uwagę mediów na tzw. parabanki. Że jakie to zagrożenie, ryzyko i tak dalej. Wszystko to oczywiście prawda, tylko autorzy tych ostrzeżeń zdają się nie dostrzegać podstawowej sprawy: przecież nikt nie pożycza od parabanku na 30 czy 50 procent, zamiast wziąć kredyt bankowy na 10-15 dlatego, że ma taką fantazję - pożycza tam dlatego, że nie ma innego wyjścia. Więc wszystkie te słuszne przestrogi mają tyle samo sensu, co uświadamianie biednej wdowy z "Naszej Szkapy" Konopnickiej, żeby się nie zadawała z pachciarzami, bo to ludzie pazerni i bezwzględni. Ale jest dla polskiej gospodarki i polskiego konsumenta coś bardziej szkodliwego od parabanków - to są banki bez przedrostka "para". Te właśnie wielkie, światowe, posługujące się znanym na całym świecie logo i za ciężkie pieniądze zatrudniające do swej reklamy znanych aktorów oraz celebrytów. Nie wynika to z faktu, że pracują w nich, czy też kierują nimi, źli ludzie. Ludzie jak ludzie, starają się po prostu zarobić na życie czy też - na poziomie egzekutiwów z zarządów i rad nadzorczych - na kolejnego gulfstreama. Taka jest po prostu logika działania w kraju kolonizowanym. Nie po to kompania środkowoafrykańska wysyłała w "jądro ciemności" kongijskiego buszu utalentowanego pana Kurtza, żeby Murzynów oświecał, uczył moralności i cywilizacji (choć tak to właśnie współcześnie przedstawiano), tylko po to, żeby maksymalizował jej zyski. Wielkie światowe grupy finansowe także, gdy kolejne rządy III RP, uzależnione jak alkoholik od "przychodów z prywatyzacji", wyprzedawały bez oglądania się na długofalowe konsekwencję lokalne banki polskie, powykupywały je nie po to, żeby bogacić Polaków, tylko swoich udziałowców i menedżerów. Państwu się może wydawać, że skoro nie ma już banków polskich - bo nawet ten, który się nazywa "Polski", jest w istocie włoski - to przynajmniej możemy się czuć pewniej. No bo takie wielkie, światowe banczysko lepiej gwarantuje nasze oszczędności niż dawny bank krajowy. To przekonanie wynika z nieznajomości faktu, iż wszystkie te banki, z którymi mamy do czynienia, zarejestrowane są jako osobne, polskie spółki z o.o. i odpowiadają tylko do wysokości aktywów posiadanych w Polsce. Więc jeśli wyszłyby im straty, to tych strat macierzysty global nie pokryje. Co innego z zyskami. Jeśli lokalna, polska ekspozytura banku osiąga zysk - co od lat ma miejsce, bo ogólna prosperity napędzona unijnymi dotacjami i zadłużaniem się kraju przyniosła owoce także, a może nawet przede wszystkim, bankom - to ten zysk jest transferowany do centrali. Oburzy się ktoś z grona znawców, że skądże znowu, takie transfery są przez polskie prawo i nasz nadzór bankowy zakazane. Odpowiem na to, żeby takie głodne kawałki opowiadał w "Gazecie Wyborczej" albo u Lisa. Zagraniczne koncerny - nie tylko bankowe - mają dziesiątki sposobów na to, żeby te lokalne zakazy obejść szerokim łukiem i nasz nadzór może je tylko zgodnie z prawem pocałować. Może mi ktoś wierzyć albo nie, ale nie po to zatrudniają one tylu polskich byłych ministrów i wiceministrów, żeby ci pilnowali szacunku dla miejscowego prawa i przestrzegania go, tylko wręcz przeciwnie. Zresztą te sposoby są bardzo prymitywne, jak w mordę dał - i równie skuteczne. Weźmy najprostszy. Polski oddział banku używa znaku firmowego swej światowej, macierzystej firmy. Przecież nie za darmo! Taki znak to kosztowna sprawa. Jak kosztowna? To już tajemnica handlowa. Powiedzmy, że bardzo. Tak bardzo, że ogromną część swego obrotu lokalna spółka-córka płaci corocznie za użyczenie brendu i loga swojej spółce matce tytułem opłaty za prawo ich wykorzystywania. Uważacie państwo, to nie jest zysk, od którego by musiał bank zapłacić miejscowym białym czarnuchom podatek - to jest koszt, od podstawy opodatkowania odliczany. A na jednym logo się nie kończy! Opowiadał mi były pracownik pewnej wielkiej firmy telekomunikacyjnej, ongiś państwowej, dziś "sprywatyzowanej" na rzecz koncernu zachodnioeuropejskiego (żeby było śmieszniej, też zresztą państwowego, tylko należącego do tamtejszego państwa), że za samo "użyczanie" przypominającego kolorową glizdę znaczka koncernu umieszczanego na korespondencji do klientów płaci ta firma swej zagranicznej centrali kilkadziesiąt milionów rocznie! Przewały dokonywane są najzupełniej bezczelnie, choćby w formie tzw. rebrandingu. Każdy wie, że zasiedziały na rynku znak firmowy to skarb. Choćby taki "Ludwik" - w ogóle go nie trzeba reklamować, a i tak ma większość rynku. Ludzie się przyzwyczajają. A tymczasem firmy, które wcześniej wydawały miliony na promocje lokalnej marki, nagle wydają kolejne miliony na promocje marki firmy-matki, nic polskiemu konsumentowi nie mówiącej, za przejęcie której na dodatek muszą tej firmie-matce odprowadzić dziesiątki, jeśli nie setki milionów. Dlaczego? No, zgadnij kotku - jak to zwykł był pisać Kisiel. A to tylko myk najprostszy. Przecież lokalny, kolonialny oddział banku może też od swej centrali kupować licencję na różne skomplikowane produkty... Dajmy na to, pojawia się oto na rynku "lokata z dzwoneczkami" - powiedzmy, chodzi o to, że przy jej przyjmowaniu pracownik banku wyjmuje dzwoneczek i brzdąka w niego siedem razy, co ma symbolizować siedmioprocentowy megazysk. Wielki umysł długo się nad takim innowacyjnym produktem głowił i, co najważniejsze, sprzedał owoce swej pracy spółce-matce, więc spółka-córka za ich wykorzystanie musi jej teraz zapłacić. Ile? Tajemnica handlowa, ale tyle, że jak przyjdzie do rozliczenia, to się okaże, że mimo miliardowych obrotów krajowa ekspozytura światowego koncernu praktycznie żadnych zysków nie przynosi, więc i podatków żadnych zapłacić nie może. Ba, dobrze by było, gdyby lokalna władza, oczywiście tylko dla dobra i stabilności lokalnego rynku, jeszcze ją ze środków publicznych wsparła. Starotestamentowemu faraonowi, kto pamięta, śniło się było siedem krów tłustych i siedem krów chudych, co mu Józef wytłumaczył w ten sposób, że w ciągu siedmiu lat hossy trzeba zrobić zapasy na siedem lat bessy. Myśmy zyski z hossy pozwolili wyprowadzić za granicę. A jak przyjdzie bessa, to kasa będzie z nas drenowana jeszcze bardziej, bo tam na Zachodzie też mają bessę i spółki-matki, żeby ratować poziom konsumpcji w krajach macierzystych, będą zmuszone wyciskać ze spółek córek już nie, jak dotąd, ile się tylko da, ale jeszcze więcej. W końcu jeśli komuś ma spadać stopa życiowa, to lepiej, żeby Polakom czy innym dzikusom, niż naszym... Cóż, "tak się gra, jak przeciwnik pozwala" mawiał niezapomniany Kazimierz Górski. Tak się robi interesy, jak na to pozwala państwo. Państwo nazwane III RP pozwala na wiele, by nie rzec: na wszystko. Przecież ludzie są tylko ludźmi i chcą się dorabiać, a z państwowej pensyjki, choćby ministerialnej, trudno się postawić. Fakt, że wielkie koncerny nie płacą tu podatków, zostawiając to frajerom (tym 2 milionom małych i średnich przedsiębiorstw, które mimo stale dociskanej przez biurokrację śruby wytwarzają 65 proc. polskiego PKB i zatrudniają 75 proc. legalnie pracujących Polaków - nie licząc tego, co wytwarzają i zatrudniają w tzw. szarej strefie), to tylko część problemu. Można by o tym długo, całą książkę. Jeden przykład, najnowszy - przypadkiem zająłem się ostatnio rynkiem farmaceutycznym i dowiedziałem się, że dzięki umiejętnie podpisanym umowom z Ministerstwem Zdrowia cały rynek osocza w Polsce zmonopolizowała jedna zachodnia firma. Ale do osocza muszą pasować kolejne produkty, więc de facto koncern ten zmonopolizował cały obrót preparatami krwiopochodnymi. Produktami, które, jak kto potrzebuje, to zapłacić musi. Więc, oczywiście, zapłaci - oczywiście znacznie więcej niż na Zachodzie, gdzie istnieje jakaś konkurencja. A dlaczegóż by koncern nie miał zarobić? Kto mu przeszkodzi? Ministerstwo Zdrowia, którym rządzi prowincjonalny pediatra, niemający dość kompetencji, żeby prowadzić przychodnię rejonową w małym miasteczku? Pamiętacie jeszcze państwo, dlaczego tym ministrem został? To ja przypomnę. Został nim, dlatego, że jedno z czasopism opublikowało informację o lotach pana premiera na trasie Warszawa-Gdańsk, z której wynikało, że Donald Tusk przylatuje do roboty w poniedziałek wieczór, a na weekend wraca do domu w czwartek. Lenistwo i rozrzutność premiera zaczęły przenikać do mediów elektronicznych, więc trzeba było to jakoś przykryć. No to przykryto sensacyjnym "transferem partyjnym" wspomnianego pediatry, rozsławionego udziałem w telewizyjnym reality show, kupując go za fikcyjne stanowisko "ministra do spraw wykluczonych". A potem trzeba było, żeby ktoś wziął na siebie gnój z ustawą lekową, wyprodukowaną przez ulubienicę pana premiera, przenoszoną przez niego na stanowisko marszałka Sejmu. No to on na siebie wziął, punktując za wierność u premierowskowo błagarodia. Tacy ludzie nami rządzą. To jak mają nas traktować światowe firmy? Traktują nas "jak przestrzeń neokolonialną" - to się akurat wyrwało panu Michałowi Boniemu, który na dworze Tuska pełni unikatową funkcję "ministra od myślenia". Wyrwało mu się tak a propos informatyzacji, kiedy się zorientował, że jedna światowa firma załatwiła sobie (Jak? Znów powtórzę: zgadnij, kotku) takie umowy z rządem, że ma na tę informatyzację monopol. I teraz już wszystko musimy kupować u niej, oczywiście po cenach półtora do dwóch razy większych od rynkowych. A dlaczegóż by nie miała owa firma tak zrobić? Jak "brzydka panna bez posagu" daje, to głupi by nie wziął. A potem się może Polak oburzać, że - weźmy jeszcze inny przykład - za każdą transakcję kartą bankową płaci prowizję dziesięciokrotnie większą (!) niż mieszkaniec krajów zachodnich. Bo, jak to napisała jedna moja znajoma, świat jest bezwzględny, szczególnie dla cymbałów. Skoro Polactwo dało sobie wmówić, że od państwa nie ma co czegokolwiek wymagać, że właściwie mu ono niepotrzebne, że będzie sobie spokojnie grillować, byle tylko nie było jakiejś wojny z ruskimi ani germańcami (mój Boże, przecież i tu pod kreską zaraz się ujawnią karne sotnie kretynów bredzących o PiS-ie, KRUS-ie i "wodzu Jarosławie") - to niech buli. Za głupotę się płaci. Niestety, nie tylko ci, którzy byli głupi, ale także ich dzieci i wnuki. Tak pięknie nam mówili ci z Zachodu, jak to nas chcą podźwignąć, ufutrować dotacjami, pomóc... Tacy się sami sobie wydawaliśmy cwani, że tyle od nich kasy wyciągniemy na budowę stadionów i aquaparków... No co zrobisz, komu się chce, niech poszuka, czy kiedykolwiek w dziejach jakikolwiek kolonizator mówił, że podbija dane terytorium, żeby czarnuchów wyzyskiwać i wycisnąć z nich ile się tylko da kasy, a nawet więcej. Wedle mojej wiedzy było odwrotnie, zawsze zaczynało się od pięknych słów o niesieniu pomocy, standardach i rozwoju. A potem już wychodziło jak zawsze. Rafał Ziemkiewicz
PATRON POJEDNANIA ZRODZONEGO Z KRWI
Prolog „Nie do przecenienia jest rola, jaką w wymiarze pojednania narodów pełni obecnie Rosyjski Kościół Prawosławny, a zwłaszcza Cyryl I, patriarcha Moskwy i Wszechrusi. To osobowość charyzmatyczna” – były pułkownik SB Tomasz Turowski, wieloletni oficer komunistycznej bezpieki, szpiegujący w Rzymie Jana Pawła II. – wypowiedź z 23 marca 2010 r.
„Myślę, że patriarcha Cyryl jest mężem opatrznościowym dla świata, Kościoła prawosławnego i naszych wspólnych kontaktów” – kard. Józef Glemp, prymas Polski, wypowiedź z 26 lipca 2012 r.
„Patriarcha Cyryl wychwala i głosi przestępczy system putinowski, a nie Chrystusa Ukrzyżowanego” – metropolita Agatangel zwierzchnik Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego Za Granicą, wypowiedź z 30 lipca 2009r.
Kalendarium
W kwietniu 2009 r. podczas odbywającej się w Moskwie trzeciej sesji spotkań tzw. Grupy ds. Trudnych, „istotnym wydarzeniem” nazwano spotkanie współprzewodniczących grupy z arcybiskupem Hilarionem, metropolitą wołkołamskim oraz z kierownictwem wydziałów synodalnych Patriarchatu Moskiewskiego. Podczas spotkania „hierarchowie wyrazili poparcie dla prac grupy oraz zapewnili o gotowości wspierania dialogu społecznego na tematy historyczne”.
Miesiąc później – w maju 2009 roku - podczas obrad grupy w Krakowie, z jej przedstawicielami spotkał się kard. Stanisław Dziwisz.. Polskim współprzewodniczącym Grupy ds.Trudnych jest Adam Daniel Rotfeld – pereelowski dyplomata zarejestrowany przez komunistyczną bezpiekę, jako tajny współpracownik o pseudonimach „Ralf”, „Rauf"i „Serb”. Ze strony rosyjskiej grupie przewodniczy były dyplomata sowiecki Anatolij Torkunow.
31 sierpnia 2009 roku wizytę w Polsce złożył Władymir Putin. Doszło do "wiekopomnego wydarzenia" – jak nazwał je Donald Tusk. W opublikowanym wówczas „Liście do Polaków” premier Rosji napisał:
„Cienie przeszłości nie powinny już dłużej zaćmiewać dzisiejszej, a tym bardziej jutrzejszej, współpracy między Rosją i Polską. Naszym obowiązkiem wobec poległych, wobec samej historii jest dołożyć wszelkich starań dla uwolnienia stosunków rosyjsko-polskich od brzemienia nieufności i uprzedzeń, który otrzymaliśmy w spadku. Musimy zamknąć tę stronę i zacząć zapisywać nową.” Podobne słowa padły podczas przemówienia Putina na Westerplatte:
„Mam naprawdę nadzieję, że relacje między Rosją a Polską będą uwolnione od problemu przeszłości i będzie można budować nowe relacje w oparciu o współpracę, która jest warta tych dwóch wielkich europejskich narodów”. Wypowiedź rosyjskiego polityka została natychmiast podchwycona przez hierarchów Kościoła. Po lekturze „Listu do Polaków”, abp Henryk Muszyński stwierdził: „Tekst Władimira Putina dla "Gazety Wyborczej" to ważny krok w kierunku wzajemnego zbliżenia Polaków i Rosjan” Zapytany o szanse na wypracowanie przez Kościół w Polsce i Cerkiew prawosławną w Rosji wspólnego dokumentu o pojednaniu, abp Muszyński odpowiedział, że nie wie, czy i kiedy taki dokument powstanie. – „Wiem, że jest to potrzebne, by nie powiedzieć konieczne. Przyszłość idzie w tym kierunku, nie tylko dlatego, że nie ma alternatywy, ale dlatego, że jest to jeden z istotnych postulatów chrześcijańskiego życia - powiedział hierarcha. Nie można oczekiwać, że od razu znajdziemy się w takim momencie, jak z Niemcami. Sprawa wymaga cierpliwości. Ze strony Kościoła na początek ważna jest modlitwa i dialog na wszystkich możliwych płaszczyznach. Pojednanie może nastąpić jedynie w oparciu o obiektywną, pełną prawdę”.
„Czytałem list Władimira Putina z wyrazami uznania” zadeklarował natomiast abp Józef Życiński – „wierzę w możliwość pojednania polsko-rosyjskiego”. Pytany: czy pamiętając o zaborach, komunistycznej okupacji, mordzie katyńskim - my jako Polacy winniśmy przepraszać za coś Rosjan? - metropolita lubelski stwierdził: „Nigdy w relacjach pomiędzy krajami winy nie pozostają wyłącznie po jednej stronie. W naszym stylu bycia jest przecież coś, co tak bardzo denerwowało Dostojewskiego.[...] Mamy tendencję do traktowania Rosjan z poczuciem wyższości. Siebie traktujemy, jako przedstawicieli wyższej kultury Zachodu”.
22 września 2009 roku na zaproszenie Sekretariatu Episkopatu Polski przybyła do naszego kraju oficjalna delegacja Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, na czele z przedstawicielem biskupa twerskiego, archimandrytą Arkadijem Gubanowem.
„Delegację Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej przyjmujemy z radością” – zapewnił sekretarz generalny EP bp Stanisław Budzik i dodał „Mamy nadzieję także na to, że Kościoły pomogą w pojednaniu polsko-rosyjskim”. Abp Sławoj Leszek Głódź wyraził zaś nadzieję „na wypracowanie wspólnego dokumentu mówiącego o pojednaniu polsko-rosyjskim”.
W listopadzie 2009 roku, Adam Rotfeld po spotkaniu członków Grupy ds. Trudnych w Moskwie wyraził życzenie, by obchody 70 rocznicy zbrodni katyńskiej odbyły się z udziałem przedstawicieli Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego i Kościoła katolickiego oraz zapowiedział, że „strona rosyjska zwróci się do RKP a my do Kościoła katolickiego z prośbą, aby podczas uroczystości reprezentowane były na stosownie wysokim szczeblu”. W tym samym czasie grupa rekomendowała „przywódcom obu państw” powołanie rządowych centrów „dialogu i pojednania”.
9 grudnia 2009 roku - Watykańskie Biuro Prasowe poinformowało o nawiązaniu pełnych stosunków dyplomatycznych między Stolicą Apostolska i Federacją Rosyjską.
W grudniu 2009 roku metropolita Hilarion, przewodniczący wydziału ds. zewnętrznych kontaktów kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego skierował „bardzo życzliwy list” do polskich hierarchów oraz przesłał życzenia na ręce abp. Muszyńskiego z okazji nominacji na stanowisko Prymasa Polski.
28 stycznia 2010 roku z wizytą do Polski przybył Filip Riabych, zastępca przewodniczącego wydziału zewnętrznych kontaktów kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego. Tematem rozmowy z bp. Stanisławem Budzikiem, sekretarzem generalnym KEP była „potrzeba wspólnego chrześcijańskiego świadectwa we współczesnym świecie”.
3 lutego 2010 roku Władimir Putin podczas rozmowy telefonicznej zaprosił premiera Tuska do „wspólnego uczczenia pamięci ofiar Katynia”. Zaproszenie to zdecydowało o rozdzieleniu wizyt premiera i prezydenta i stanowiło najważniejszy element w zastawieniu pułapki smoleńskiej.
„Należą się słowa uznania dla osobistej dyplomacji premierów, ale także dla Grupy ds. Trudnych, która włożyła bardzo dużo wysiłku właśnie w to, aby rozwiązanie sprawy katyńskiej uczynić elementem pojednania polsko-rosyjskiego” – stwierdził wówczas minister Radosław Sikorski i uznał, że „wspólne uroczystości będą kolejnym krokiem ku polsko-rosyjskiemu pojednaniu”. Zdaniem abp. Henryka Muszyńskiego, inicjatywa Putina i przyjęcie zaproszenia przez Tuska „jest bardzo ważnym krokiem w kierunku budowania nowej, pełniejszej wspólnoty opartej na prawdzie i pojednaniu” Abp Muszyński dodał, że zaproszenie wystosowane przez Putina zbiega się z inicjatywą Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, co można interpretować, jako "chęć zbliżenia, wzajemnego porozumienia i pojednania z Polską” Komentując to zaproszenie Daniel Rotfeld – współprzewodniczący Grupy ds. Trudnych zapowiedział, że „w relacjach Kościoła katolickiego w Polsce i prawosławnego w Rosji będziemy świadkami czegoś niezwykle istotnego, na miarę dziejową”.
25 lutego 2010 roku na rozmowy z przedstawicielami Episkopatu Polski przybyli do Warszawy: ihumen Filip Riabych oraz ks. Siergiej Zwonariow, sekretarz ds. zagranicznych., „Z powodu trudności komunikacyjnych” do Polski nie dotarł przewodniczący wydziału zewnętrznych kontaktów kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego metropolita Hilarion. W oficjalnym komunikacie poinformowano o rozpoczęciu prac nad "wspólnym listem o pojednaniu polsko-rosyjskim, roli Kościoła katolickiego i Cerkwi prawosławnej oraz wzajemnym przebaczeniu" i powołaniu w tym celu wspólnej komisji.
W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Hilarion potwierdził natomiast udział Cerkwi w obchodach 70. rocznicy tragedii katyńskiej i zadeklarował: „Katyń to nasz wspólny ból. Nasze narody powinny zrozumieć, że nie jesteśmy dla siebie nawzajem wrogami, że czasy, kiedy między nami dochodziło do konfliktów i sporów, odeszły w przeszłość. Trzeba szukać tego, co nas łączy, a nie dzieli”.
„Widzę konieczność pojednania polsko-rosyjskiego” – uznał wówczas abp. Muszyński, a oceniając zaproszenie Putina powiedział „Zapowiedziane spotkanie w Katyniu jest ważnym aktem politycznym. Premier Rosji po raz pierwszy staje się organizatorem uroczystości w Katyniu i zaprasza na to miejsce.” Z wypowiedzi przedstawicieli Kościoła wynikało, że podpisania wspólnego dokumentu z rosyjską Cerkwią należy się spodziewać już w roku 2010. Również Adam Rotfeld, pytany o termin wspólnego orędzia wyznał „nie wykluczam, że może się to wydarzyć jeszcze w tym roku, ale wolałbym nie dodawać nic więcej...”.
23 marca 2010 roku ambasador tytularny RP w Moskwie Tomasz Turowski informując Katolicką Agencję Informacyjną o przygotowaniach do 70 rocznicy zbrodni katyńskiej stwierdził: „Dokonuje się forma ekumenicznego pojednania ze strony zarówno katolickiej jak i prawosławnej i to w tak symbolicznym miejscu jak cmentarz w Katyniu” i dodał:
„Ogrom krwi narodu rosyjskiego, tych, którzy zginęli podczas represji rosyjskiej, ze strony Kościoła prawosławnego miesza się tam z krwią polską. To jest testament dla przyszłych pokoleń polskich i rosyjskich, żeby krew przelana poprzez tych samych katów, poprzez tych, którzy wykonywali wyroki i na swoich współobywatelach i na Polakach - była zaczynem realnej przyjaźni i realnego pojednania między Polska i Rosją"
12 kwietnia 2010 – w wywiadzie dla rosyjskiego radia FINAM FM. Tomasz Turowski oznajmił: „I Rosja, i Polska należą [...] do tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy - nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją”.
15 kwietnia 2010 roku abp Józef Życiński podczas homilii wygłoszonej w lubelskiej katedrze powiedział: „Krew naszych rodaków, która wsiąkła w ziemię rosyjską, na tym terenie, gdzie przedtem wsiąkała krew bohaterów rozstrzelanych za miłość do ojczyzny – niech z tej gleby wyrosną dojrzałe kłosy rodzące chleb pojednania”. W tej samej homilii padły słowa: „Nie wolno nam obecnego przeżywania ostatnich akordów dramatu sprowadzić do niechęci wobec Rosjan czy do sporządzania prywatnych list podejrzanych i odpowiedzialnych.[...] Jednoczy nas poczucie dramatu śmierci a nie przekrzykiwania ideologów”
17 kwietnia 2010 roku prymas Henryk Muszyński podczas mszy żałobnej w intencji Marii i Lecha Kaczyńskich, w archikatedrze św. Jana Chrzciciela w Warszawie powiedział m.in.: „Dramat, który rozegrał się na rosyjskiej ziemi – jak nigdy dotąd – połączył Polaków i Rosjan, których podzieliła na dziesiątki lat zbrodnia na polskich oficerach dokonana w Katyniu w 1940 roku. Teraz jednak, po tragicznej katastrofie prezydenckiego samolotu 10 kwietnia br., przekonujemy się, że krew przelana przed 70 laty, potrafi łączyć zarówno polityków, jak i zwykłych szarych ludzi. [...] Z perspektywy 70 lat widać wyraźniej niż kiedykolwiek, że niewinnie przelana krew ofiar tego samego, nieludzkiego systemu, która wsiąkła w tę samą ziemię i dzieliła nas przez pokolenia, nie musi koniecznie dzielić, a może także łączyć.
18 kwietnia 2010 roku kard. Stanisław Dziwisz podczas mszy pogrzebowej na Wawelu zwrócił się do prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa. – „Siedemdziesiąt lat temu Katyń oddalił dwa narody, a ukrywanie prawdy o niewinnie przelanej krwi nie pozwalało zabliźnić się bolesnym ranom. Tragedia sprzed ośmiu dni wyzwoliła wiele pokładów dobra, tkwiących w osobach i narodach. Współczucie i pomoc, jakiej doświadczyliśmy w tych dniach od braci Rosjan, ożywia nadzieje na zbliżenie i pojednanie naszych dwóch słowiańskich narodów.”
23 kwietnia 2010 roku – sekretarz EP bp. Stanisław Budzik stwierdził: „Mam nadzieję, że wspólne przeżywanie katastrofy, jaka wydarzyła się pod Smoleńskiem będzie nowym otwarciem, kamieniem milowym na drodze porozumienia i pojednania polsko-rosyjskiego”. Bp. Budzik przypomniał, że hierarchowie polskiego Kościoła „zinterpretowali tragiczne wydarzenia pod Smoleńskiem, jako okazję do pogłębienia dialogu polsko-rosyjskiego” oraz powołał się na słowa abp Michalika, który w homilii wygłoszonej na Placu Piłsudskiego uznał, że „życzliwość i wrażliwość rosyjskiego ludu znaliśmy od zawsze, ale w Smoleńsku we wzruszający sposób współbrzmiała z nią serdeczność i pomoc najwyższych przywódców Rosji, oni tam pierwsi pospieszyli z pomocą.” Bp. Budzik poinformował również, że w najbliższych tygodniach możemy spodziewać się wizyty w Polsce metropolity Hilariona, a od początku marca dwa zespoły: polski i rosyjski pracują nad wspólnym dokumentem – orędziem do obu narodów.
7 grudnia 2010r. – z wizytą do Polski przybył prezydent Rosji Miedwiediew. Kardynał Kazimierz Nycz ocenił, że „wizyta prezydenta Miedwiediewa może mieć pozytywny wpływ na relacje między Kościołem katolickim w Polsce i Cerkwią prawosławną w Rosji” i nie wykluczył, że „wpłynie na prace wspólnej komisji Kościoła w Polsce i Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, która opracowuje dokument o pojednaniu obydwu narodów.”
5 października 2011 r. - Benedykt XVI spotkał się z Anatolijem Torkunowem i Adamem Rotfeldem – współprzewodniczącymi Grupy ds.Trudnych. Obaj „zwrócili uwagę papieża że Kościół katolicki i Rosyjski Kościół Prawosławny są sobie bardzo bliskie i mają one duży wpływ na tożsamość Polaków i Rosjan.”
Epilog Przedstawione powyżej kalendarium wymienia tylko niektóre wydarzenia związane z procesem „pojednania” hierarchów Kościoła katolickiego z rosyjską Cerkwią. Wbrew oficjalnym oświadczeniom, proces ten ma niewiele wspólnego z treściami religijnymi, a jego genezy należy upatrywać w decyzjach politycznych podjętych po wizycie Władymira Putina w Polsce. Przed wrześniem 2009 roku pomiędzy przedstawicielami obu Kościołów nie istniały jakiekolwiek bliższe kontakty. Stwierdzenie zawarte w jednej z niedawnych publikacji, iż „wizyta w Polsce patriarchy Moskwy następuje po 24 latach dialogu” – nie znajduje najmniejszego usprawiedliwienia w faktach i jest próbą tworzenia fałszywej, ahistorycznej perspektywy. W latach 2000-2009 w relacjach Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej z Kościołem w Polsce doszło zaledwie do trzech ważniejszych incydentów:
- w marcu 2004 roku prymas Polski przyjął przebywającego z wizytą w naszym kraju ówczesnego przewodniczącego wydziału zewnętrznych kontaktów kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego, metropolitę smoleńskiego i kaliningradzkiego Cyryla, który odbierał wtedy doktorat honoris causa Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie;
- we wrześniu 2005 r. na VI Zjazd Gnieźnieński przybył do Polski bp Hilarion (obecny szef wydziału zewnętrznych kontaktów kościelnych Patriarchatu Moskiewskiego), pełniący wówczas urząd prawosławnego biskupa Wiednia i Austrii;
- w styczniu 2008 r. abp Henryk Muszyński odwiedził Moskwę oraz bliźniacze miasto Gniezna - Siergijew Posad, gdzie uczestniczył w spotkaniach ekumenicznych i spotkał się z miejscowymi katolikami. To podczas tej wizyty, ambasador Polski w Rosji Jerzy Bahr zaproponował Muszyńskiemu nawiązanie kontaktów z mnichami rosyjskimi z klasztoru św. Nila na wyspie Stołobnoje koło Ostaszkowa, którzy chcieli u siebie zbudować kaplicę poświęconą pamięci Polaków zamordowanych w 1940 r. Delegacji mnichów z Nilskiego Monasteru przybyła do Polski we wrześniu 2009 roku wraz z oficjalną delegacją Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego i dopiero to wydarzenie można traktować jako początek „dialogu i pojednania”. W obowiązującej dziś narracji medialnej przemilcza się rolę głównego patrona procesu „zbliżenia” między Kościołami. Zapewne, dlatego, że jest to organ polityczny, działający na zlecenie „przywódców państw”. Takim mianem wolno określić tzw. Grupę ds. Trudnych, powołaną w roku 2002, podczas pierwszej wizyty Putina w Polsce. Przez lata Grupa nie odgrywała żadnej roli, aż do grudnia 2007 roku, gdy po dojściu do władzy obecnej ekipy reaktywowano jej działalność i wyznaczono nowych członków. Polskim współprzewodniczącym został Adam Daniel Rotfeld – peerelowski dyplomata zarejestrowany przez SB jako jej tajny współpracownik o pseudonimach „Ralf”, „Rauf"i „Serb”.
W sztandarowym dziele członków Grupy zatytułowanym „Białe plamy – Czarne plamy. Sprawy trudne w polsko-rosyjskich stosunkach 1918-2008”, we wstępie autorstwa Rotfelda i sowieckiego dyplomaty Torkunowa, znajdziemy argumentację charakterystyczną dla urzędowych piewców „pojednania”:
„Przywódcy obu naszych państw doszli do wniosku, że kwestie historyczne stały się w istocie przeszkodą w rozwoju współczesnych stosunków między naszymi krajami, między narodami Polski i Rosji. W centrum uwagi znalazła się potrzeba wyjaśnienia i zrozumienia, jak wspólnym wysiłkiem można uporać się ze wspólnymi problemami historycznymi. Wysiłek taki może przynieść sukces jedynie wtedy, gdy obie strony odnoszą się do argumentów partnera z największą uwagą, demonstrują gotowość poszukiwania kompromisu i wyrażają szczere pragnienie doprowadzenia do tego, by historią zajmowali się historycy, a narodom została przywrócona prawda.” W sprawozdaniu z działalności grupy podano, iż jej członkowie „z aprobatą przyjęli informację współprzewodniczących o ich kontaktach z przedstawicielami Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce i Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Przy tej sposobności odnotowano, że sygnały o gotowości włączenia się obu Kościołów w dialog społeczny oraz w doprowadzeniu do zbliżenia między narodami Polski i Rosji będą sprzyjały tworzeniu duchowego wymiaru relacji między naszymi krajami. Współdziałanie Grupy i jej współprzewodniczących z władzami kościelnymi było kontynuowane, co w znacznej mierze sprzyjało powodzeniu naszej pracy na dalszych etapach.” Nie ulega wątpliwości, że po roku 2008 kontakty hierarchów polskiego Kościoła z rosyjską Cerkwią zostały nawiązane dzięki pośrednictwu członków Grupy ds. Trudnych oraz staraniom dyplomatów z moskiewskiej ambasady III RP. Ten fakt ma zasadnicze znaczenie w ocenie mechanizmów towarzyszących „pojednaniu”, pozwalając jednocześnie dostrzec, że nad pseudoreligijną retoryką dominują intencje polityczne. Nie sposób przeoczyć zdumiewającego podobieństwa w wypowiedziach ludzi Kościoła i przedstawicieli Grupy ds. Trudnych. Uwagi Rotfelda i Torkunowa na temat tragedii smoleńskiej, zawarte w publikacji „Białe plamy – Czarne plamy” są identyczne z cytowanymi powyżej ocenami hierarchów. W książce tej napisano, bowiem:
„Wydarzenia z 7 i 10 kwietnia 2010 stały się punktem zwrotnym w relacjach między naszymi państwami. Nie tylko, dlatego, że zerwały tkaną przez 70 lat pajęczynę kłamstwa – ale co ważniejsze – uświadomiły milionom Polaków i Rosjan, że w masowych grobach w lesie pod Smoleńskiem spoczywają obok polskich jeńców tysiące innych, bezimiennych ofiar represji stalinowskich. Z rąk oprawców NKWD zginęli tam niewinni ludzie różnych narodowości – Rosjanie i Ukraińcy, Białorusini i Żydzi, których dotknęły represje i terror czasu stalinowskich czystek. Polacy i Rosjanie uwierzyli, że kamieniem węgielnym nowego typu stosunków między naszymi narodami jest wspólnota losu i prawda. [...] To, co się wydarzyło na wiosnę 2010 roku jest szansą. Można ją wykorzystać jedynie poprzez wyjście naprzeciw sobie w sposób trwały i instytucjonalny. [...] Toczy się intensywny – bez precedensu w historii – dialog między przedstawicielami Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce”.
Jest wręcz coś makabrycznego w tej wspólnocie zatroskania nad „pojednaniem polsko-rosyjskim” – wyrażanym natychmiast w obliczu tragicznej śmierci polskiego prezydenta i polskiej elity. Głosy hierarchów i piewców „pojednania” nie mieszczą się, bowiem w żadnej logice ludzkich reakcji, są wyrazem jakiejś antypolskiej aberracji, która w śmierci rodaków nakazuje upatrywać szansę na „zbliżenie dwóch narodów”. Aberracji tym większej, że proces ten nie został poprzedzony jakimkolwiek wyznaniem win, rachunkiem krzywd i próbą ich naprawienia. Jeszcze większe wrażenie musi sprawiać zestawienie wypowiedzi byłego pułkownika bezpieki Tomasza Turowskiego z głosami niektórych hierarchów. Straszliwy w swej wymowie passus o krwi będącej „zaczynem pojednania polsko –rosyjskiego” jest nazbyt ważki i specyficzny, byśmy mogli tę zbieżność uznać za przypadkową. Na szczególną uwagę zasługują słowa o „mieszaniu z krwią polską ogromu krwi narodu rosyjskiego” - niosące najgroźniejsze, semantyczne i historyczne fałszerstwo, w którym krew ofiar zrównuje się z losem katów. W wizjach kreślonych przez Turowskiego i powielanych przez hierarchów, nie ma wskazania winnych śmierci tysięcy naszych rodaków ani potępienia dwóch stuleci rosyjskiego terroru. Zamiast Rosjan-oprawców i nazwania zbrodni - znajdujemy „wspólnotę krwi”, brednie o „słowiańszczyźnie” i „tradycji judeochrześcijańskiej” oraz mityczny „nieludzki system” mordujący miliony istnień ludzkich. Polityczny dogmat, iż „kwestie historyczne stały się w istocie przeszkodą” determinuje język zwolenników „pojednania” i leży u podstaw oceny relacji polsko-rosyjskich. Mając na uwadze rolę, jaką Turowski spełniał przed 10 kwietnia – jako architekt procesu „zbliżenia”, przyjaciel ludzi Kościoła i współpracownik służb III RP - nie wolno odrzucić tezy, że słowa byłego esbeka z marca 2010 roku wytyczyły „duchowy” i „historyczny” wymiar interpretacji tragedii smoleńskiej i stały się źródłem autentycznej inspiracji dla przedstawicieli Kościoła. To retoryka Turowskiego wyznacza ramy owego „pojednania” - jest jego wizytówką i piętnem. Tego faktu nie ukryją dziś żadne zabiegi propagandowe, demagogiczne zarzuty o „rusofobii” i „atakach na Kościół”. U podstaw obecnego procesu leży przede wszystkim interes polityczny Putina, realizowany poprzez narzędzie, jakim jest Rosyjski Kościół Prawosławny. W rękach kagiebowskich ludobójców jest to narzędzie niezwykle groźne, o czym świadczy m.in. niedawna deklaracja jednego z czołowych przedstawicieli Patriarchatu Moskiewskiego, który przyznał, że „Rosyjska Cerkiew liczy na to, że prawosławne narody zmienią ludzkość, a w szczególności oblicze Starego Kontynentu. Cywilizacja wschodniego chrześcijaństwa powinna zjednoczyć swoje siły w obronie tradycyjnych wartości, stojących u podstaw kultury europejskiej”. Tego rodzaju zjednoczenie pod patronatem KGB - najbardziej zbrodniczej organizacji świata - dokonywane z pogwałceniem prawdy historycznej, praw ludzkich i boskich, jest drogą agresywnej ekspansji i wiedzie wprost do haniebnego zniewolenia społeczeństw i narodów. Jest „pojednaniem” poprzez strzał w potylicę – jedną formą zażegnywania sporów, jaką znają ludobójcy. Polski prezydent Lech Kaczyński, w niewygłoszonym w dniu 10 kwietnia przemówieniu, miał powiedzieć:
„Nie da się budować trwałych relacji na kłamstwie. Kłamstwo dzieli ludzi i narody. Przynosi nienawiść i złość. Dlatego potrzeba nam prawdy. Racje nie są rozłożone równo, rację mają Ci, którzy walczą o wolność. My, chrześcijanie wiemy o tym dobrze: prawda, nawet najboleśniejsza, wyzwala. Łączy. Przynosi sprawiedliwość. Pokazuje drogę do pojednania”. Te słowa powinny nam przypominać, że farsa „wspólnego orędzia” oraz polityczny wymiar wizyty Cyryla I w Polsce nie mogą przysłonić obecnych relacji polsko-rosyjskich ani zmusić nas do rezygnacji z dochodzenia prawdy o śmierci naszych rodaków. Słowa te niosą potwierdzenie, że piewcy fałszywego „pojednania” przegrają – bo „nie da się budować trwałych relacji na kłamstwie”.
Wcześniejsze teksty na ten temat:
POJEDNANIE Z CERKWIĄ PUTINA:
http://bezdekretu.blogspot.com/2012/08/pojednanie-z-cerkwia-putina.html?utm_source=BP_recent
TAKTYKA KOMPROMISU-TAKTYKA ZDRADY:
http://bezdekretu.blogspot.com/2012/07/taktyka-komromisu-taktyka-zdrady.html
PRZECIWKO "POJEDNANIU":
http://bezdekretu.blogspot.com/2012/07/przeciwko-pojednaniu.html
JAK KAMIEŃ NAGROBNY:
http://bezdekretu.blogspot.com/2012/06/jak-kamien-nagrobny.html
CZY TRZEBA BYŁO MOCNIEJSZYCH SŁÓW?
http://cogito.salon24.pl/401105,czy-trzeba-bylo-mocniejszych-slow
POJEDNANIE ZE SZCZEGÓLNYM BŁOGOSŁAWIEŃSTWEM:
http://cogito.salon24.pl/348088,pojednanie-ze-szczegolnym-blogoslawienstwem
DROGA DO CERKWI:
http://cogito.salon24.pl/298512,droga-do-cerkwi
Aleksander Ścios
Pan, pani za to zapłaci Według rządu Euro 2012 zakończyło się sukcesem organizacyjnym, który zaprocentuje ekonomicznie w przyszłości. Tak naprawdę będzie procentować w postaci odsetek od kredytów na budowę stadionów i dróg. Za same stadiony odsetki wyniosą od ćwierć do pół miliarda zł rocznie. 27,9 mld zł to kwota, jaką Polska miała zarobić dzięki mistrzostwom Europy w piłce nożnej do 2020 roku, przynajmniej takie dane przedstawia raport wykonany na zlecenie Ministerstwa Sportu i Turystyki. Miało się na to złożyć zwiększenie ruchu turystycznego, atrakcyjności inwestycyjnej Polski i przyśpieszenie (od trzech do pięciu lat) budowy infrastruktury drogowej. Mamy jeszcze 8 lat, żeby się przekonać, czy tak się stanie. Według szacunków kibice powinni zostawić w Polsce 845 mln zł. Faktyczne zyski okazały się dużo niższe – nasz kraj odwiedziło ok. 400 tys. kibiców, którzy zostawili ok. 150 mln zł – wynika z raportu ministerstwa sportu.
Stadiony do wyburzenia Koszt wybudowania czterech stadionów w Polsce to 4,9 mld zł. W trakcie budowy emitowano obligacje na ok. 5,5 proc., na same odsetki od kredytów przeznaczonych na budowę trzeba będzie przeznaczyć co najmniej 270 milionów złotych rocznie – wyliczył Instytut Globalizacji. Na konferencji podsumowującej mistrzostwa w Gdańsku urzędnicy mówili o trzech imprezach na PGE Arenie do końca roku i meczach Lechii, które przyciągają kilka tysięcy kibiców. A rocznie trzeba zapłacić ok. 50 mln zł odsetek od kredytu na budowę stadionu. Koszt utrzymania stadionów to od 4,5–5,5 mln zł miesięcznie. Stadionu Narodowego ok. 1,5 mln (według bankiera pl nawet 2,5 mln – czyli 30 mln rocznie), obiektu we Wrocławiu i Gdańsku po ok. 1 mln, w Poznaniu – ok. 0,5 mln. A żadnej sensownej strategii wykorzystania stadionów po Euro nie ma. Na przygotowanie całej infrastruktury przed Euro mieliśmy wydać ok. 87,5 mld zł, a tuż przed mistrzostwami dowiedzieliśmy się, że faktycznie przeznaczono ok. 94 mld (dane ministerstwa sportu), mimo iż wiele inwestycji nie zostało ukończonych. Wypadło ponad dwadzieścia z nich, kilkanaście się opóźniło. W jakiej kwocie ostatecznie zamknęły się wydatki infrastrukturalne – nie wie nikt. W tej chwili mówi się o 120 mld zł. Szacuje się, że w przypadku przyśpieszonej budowy wielu obiektów przepłacano nawet o ponad 20 proc. Podzielmy 120 mld zł na niecałe 40 mln Polaków, to wychodzi ponad 3 tys. zł na każdego w wieku produkcyjnym, dziecko i starca w naszym kraju. Tyle zapłacimy za Euro 2012.
Bankructwo miast-gospodarzy Miasta-gospodarze Euro 2012 są zadłużone na ok. 10 mld zł. To ponad dwa razy więcej niż przed turniejem. Warszawa, Poznań, Wrocław i Gdańsk ocierają się już o granicę 60 proc. rocznych dochodów – dopuszczalny ustawą poziom zadłużenia. Jeżeli jednak w obliczeniach uwzględnimy zadłużenie spółek miejskich, to okaże się, że próg 60 proc. został już przekroczony. Gdańsk wydał na mistrzostwa ponad miliard euro! Zadłużenie skoczyło prawie trzykrotnie z 422 mln do 1,1 mld zł. A miasto chwali się promocją na świecie wartą 28 mln euro. Ok. 1,2 mld długu ma Poznań, ok. 2 mld Wrocław, a ok. 5,8 mld zł to dług Warszawy. Tak więc mieszkańcy tych miast już powinni nastawić się na podwyżki podatków lokalnych i cięcie wydatków.
Firmy budowlane do piachu Efektem Euro są także liczne upadłości firm zaangażowanych w budowę infrastruktury na mistrzostwa. Kryzys w branży budowlanej może zmieść z rynku nawet 40 proc. przedsiębiorstw – szacował analityk z zespołu doradców gospodarczych TOR Adrian Furgalski. Można się spodziewać utraty 100–150 tys. miejsc pracy w tym sektorze. Po samym bankructwie DSS padło kilkadziesiąt firm, pracujących dla nich jako podwykonawcy. DSS jest im winien ponad 50 mln zł. Firmy wykonujące prace na autostradach, a szczególnie A2 i A4, padają jak muchy, pieniędzy nie wypłacono podwykonawcom stadionów, w tym najdroższego na świecie – Narodowego. Grecy organizowali Igrzyska Olimpijskie, a Portugalczycy Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Oba te kraje są dziś bliskie bankructwa. Czy podobny los czeka kilkukrotnie biedniejszą Polskę? I kto za to wówczas zapłaci? Czy jak zwykle podatnicy, czy odpowiedzialne za katastrofalny stan państwa elity? Michał Miłosz
Polisolokaty, czyli bankowe pułapki na klienta Ten kto chce inwestować musi się przygotować na liczne niespodzianki, niekiedy bardzo niemiłe. Taki los spotkał wielu klientów instytucji finansowych, którzy dali się skusić wyższym zyskom z tzw. polisolokat. Co gorsza wygląda na to, że przynajmniej w części przypadków mamy do czynienia z celowym niedoinformowaniem osób korzystających z takich ofert. Jedna z klientek Getin Noble Bank skorzystała z produktu Kwartalny Zysk i ulokowała na nim 230 tys. zł. Pracownik banku zachwalał go jako produkt bezpieczny, dodatkowo ubezpieczony, z którego można wycofać środki już po kilku miesiącach, nie ponosząc żadnych kosztów. Niestety prawda okazała się inna. Klientka nie była świadoma, że jest to strukturyzowane ubezpieczenie na życie o dużym stopniu ryzyka. Na dodatek okazało się, że może je wypłacić nie wcześniej niż po 10 latach, w przeciwnym razie straci prawie jedną trzecią środków. Niestety osób poszkodowanych jest znacznie więcej. Relacjonują oni, jakoby pracownicy banków nakłaniali ich do podpisywania deklaracji, że zapoznali się z warunkami, podczas gdy żaden z nich nie miał możliwości się z nimi zapoznać. W związku z tym sprawą zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. 140 osób przygotowuje także pozew zbiorowy. Przed produktem ostrzegają też eksperci. Remigiusz Stanisławek z portalu Opiekun Inwestora zwraca uwagę, że według tabeli opłat likwidacyjnych po sześciu miesiącach klient nie ponosi żadnych kosztów w związku z zakończeniem lokaty. Niestety w załączniku do ogólnych warunków ubezpieczenia zawarty jest haczyk w postaci innej opłaty, która obowiązuje klienta w przypadku, gdyby zechciał zerwać umowę w ciągu 10 lat od zakupu produktu. Stanisławek zaznacza, że takich produktów na rynku finansowym jest więcej. Jednak stosowane przez Getin Noble Bank praktyki są po prostu nieuczciwe. Według Macieja Szczechury członka zarządu Getin Noble Bank, odsetek skarżących się klientów jest niewielki. Bank monitoruje sytuację, i wyciągnął już konsekwencje wobec trzech pracowników. Zapewnia, że produkty staną się bardziej przejrzyste i łatwiej będzie z nich zrezygnować. Oprócz podpisu klienta wprowadzony zostanie wymóg wpisania na umowie odręcznej deklaracji, że klient ma świadomość jaka jest specyfika tego i jakie są jego rzeczywiste koszty. Klient będzie miał także prawo wycofania nawet połowy środków, niemniej jednak niż wyniosła kwota inwestycji. To dotyczyć ma części lokatowej. Według ekspertów największą pułapką, na jaką mogą się natknąć osoby chcące skorzystać z takich usług, są opłaty likwidacyjne. Takie usługi oferują duże firmy ubezpieczeniowe. W początkowym okresie można stracić nawet 99 proc. środków. Należy więc w miarę możliwości korzystać z prostych instrumentów finansowych. Iwona Sztąberek
Gwiazdowski: cały dzisiejszy system finansowy to jest jedna, wielka piramida Jeżeli wszyscy klienci jednego banku - gdziekolwiek na świecie - poszliby jednego dnia i poprosili o oddanie pieniędzy, to by się okazało, że ich tam nie ma. Fizycznie ich w bankach nie ma – mówi w rozmowie z Amelią Panuszko ekonomista Robert Gwiazdowski
Amelia Panuszko, Wprost.pl: Państwo w jakiś sposób powinno ostrzegać potencjalnych klientów przed Amber Gold? Robert Gwiazdowski: Nie, państwo nie jest od tego. Nie może się zajmować takimi rzeczami, bo zwyczajnie nie jest w stanie. Jeśli państwo obiecuje, że się wszystkim zajmie to ludzie przestają się zajmować sami sobą. Zawsze jest tak, że jak państwo wkracza ze stanowczą interwencją to uzyskuje uprawnienia, które potem rodzą problemy. A państwo i tak z tych uprawnień nie jest w stanie skorzystać. Przecież tak naprawdę to, co się dzieje z Amber Gold jest efektem nieumiejętności działania w obrębie istniejącego prawa. Przecież już mamy przepisy mówiące, że skazany nie może zasiadać w zarządach, mamy przepisy mówiące, że na handlu złotem trzeba się zarejestrować w NBP. Mamy je i co?
Ale państwo już wchodzi w taką funkcję ostrzegawczą nakazując nalepiać na paczkach papierosów etykietki: palenie zabija. I palimy czy nie?
Palimy, ale mamy świadomość konsekwencji, które nas mogą czekać. W każdym prospekcie jest przecież napisane małym druczkiem, że może być zysk ale może być też strata. Jest taki obowiązek. Dlaczego państwo miałoby ostrzegać tylko przed Amber Gold, a nie przed bankami w ogóle? Przecież cały dzisiejszy system finansowy to jest jedna, wielka piramida. I to nie tylko w Polsce, ale w świecie.
To dlaczego sprawa Amber Gold jest taka głośna? Póki co, jeśli chodzi o Amber Gold, to nikomu jeszcze nie postawiono żadnych zarzutów. Od miesiąca nie mówi się o niczym innym, tylko o Amber Gold. Mam wrażenie, że jest to taka „mama małej Madzi”. No i teraz, jeśli Marcinowi Plichcie niczego nie udowodnią, to on będzie mógł powiedzieć, że padł ofiarą nagonki.
Ale przecież Amber Gold wstrzymał wypłaty dla klientów. To znaczy, że jednak spółka miała problemy. Jeżeli wszyscy klienci jednego banku - gdziekolwiek na świecie - poszliby jednego dnia i poprosili o oddanie pieniędzy, to by się okazało, że ich tam nie ma. Fizycznie ich w bankach nie ma - płynność jest na poziomie 10 proc. Teraz po prostu obserwujemy sytuację, w której wszyscy klienci jednocześnie poszli do Amber po zwrot wpłaconych wcześniej pieniędzy i się okazało, że ich nie ma. Ta samo by się okazało w każdym innym banku. Jeżeli wszyscy klienci jednego banku - gdziekolwiek na świecie - poszliby jednego dnia i poprosili o oddanie pieniędzy, to by się okazało, że ich tam nie ma. Fizycznie ich w bankach nie ma – mówi w rozmowie z Amelią Panuszko ekonomista Robert Gwiazdowski
Czyli jak pan wytłumaczy cała histerię związaną z Amber Gold? Tutaj może trzeba wrócić pamięcią do konferencji Marcina Plichty na której machał notatką Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. ABW powiedziała, że to fałszywka, ale czy papier, na którym była ta notatka też został sfałszowany? Czy papier jest prawdziwy, a tylko ktoś, kto miał do niego dostęp zrobił na nim fałszywą notatkę? Najpierw ABW powiedziała, że w tej sprawie nic nie robi, a potem się okazało, że 28 czerwca dostała powiadomienie od BGŻ i że od 2 lipca prowadzi postępowanie. W związku z tym jakieś notatki robiła. Może to nie jest dokładnie ta notatka, ale wciąż zasadne jest pytanie, czy ABW nie robiła w ogóle żadnych notatek?
Jaka jest szansa na to, że ci ludzie odzyskają teraz pieniądze? Jeżeli Amber Gold lokowałby środki w złoto to szansa byłaby duża, bo ceny złota, co prawda lekko spadły, ale tylko w stosunku do poprzednich miesięcy. W czasach niepewności złoto jest pewne.
Czyli ci ludzie nie inwestowali głupio? Inwestowali głupio, bo czym innym jest inwestowanie w złoto fizycznie, a czym innym jest inwestowanie w produkty finansowe oparte na złocie. Amber Gold nie kupował złota dla swoich klientów. Amber Gold kupował - o ile w ogóle kupował - złoto dla siebie a klienci dostawali jedynie umowę.
Czyli ci ludzie są sami sobie winni? Moim zdaniem tak. Gwarantowane czternaście procent zysku rocznie - to jest możliwe? No jest, można nawet zarobić sto procent albo nawet tysiąc procent, ale im większy potencjalny zysk tym większe ryzyko.
Grzelak: Mrzonki o pojednaniu polsko-rosyjskim W obliczu zbliżającej się wizyty patriarchy moskiewskiego Cyryla II znowu zaczyna w Polsce być głośniej o pojednaniu polsko-rosyjskim. Nastąpiła kolejna mobilizacja heroldów owego doniosłego wydarzenia, które, niczym dotknięcie czarodziejskiej różdżki, ma sprawić, że znikną nagle wszelkie urazy i uprzedzenia nagromadzone w ciągu wieków pomiędzy dwoma słowiańskimi narodami. W marszu ku tej świetlanej przyszłości nie ma dla niektórych jej wajdelotów granic już nie lojalności choćby, ale nawet zwykłej przyzwoitości. Wątpliwe bowiem, czy młodzi Rosjanie i Ukraińcy bardziej skorzy będą do szczerego pojednania z Polakami po tym, jak od Andrzeja Wajdy usłyszeli w skargi na polskie swary, agresję i nienawiść. Wybitny filmowiec nie omieszkał przy okazji oddać czołobitnych hołdów kinematografii rosyjskiej. Cóż, może zapomniał z racji zaawansowanego wieku, że ludy wschodnie gardzą akolitami, jeśli wolno w tym wypadku użyć tego słabiutkiego eufemizmu.
Religia moskiewska Przekrętem wiadomych mediów, stawiającym rzeczywistość na głowie i stosującym w jej opisywaniu różne miary, jest bębnienie o groźnej (w najlepszym razie – obciachowej) dla polskiej racji „religii smoleńskiej”, podczas gdy wyjątkowo dobrze ma się w Polsce niepomiernie dla naszego kraju szkodliwsza sekta moskiewska. Bo jak inaczej określić irracjonalne i nadgorliwe demonstrowanie przez niemałą część polskojęzycznych elit, że wszystko, co from Russia, one przyjmują bezwzględnie with Love? Niewątpliwie pewne dokonania rosyjskich twórców są wybitne i zasługują na uwagę. Jednak przesadne ich adorowanie, na przykład w postaci reanimowanych festiwali itp., może na szerszą skalę przynieść skutek odwrotny. Tylko młodzi i wykształceni na popularnym dzienniku nabiorą się na to, iż Rosja jest taka bez zastrzeżeń cool (na podstawie własnych doświadczeń wiem, że cool to jest Syberia – zimą, rzecz jasna). Prawie pół wieku przymusowego bratania się z wielkim narodem rosyjskim dało wśród narodu polskiego mizerne raczej rezultaty, a nawet wzmocniło reakcje alergiczne. Wyjątkiem są naturalnie ci, którzy pretendują do miana autorytetów grzęznącej w ciemnocie polskiej nacji. Gdzieś w jądrze ich wiary kryje się dogmat o nieomylności Kremla i posłuszne admirowanie satanistycznej krasnej gwiazdy. Powody tego fatalnego zauroczenia są chyba rozmaite, pewnie czasami tkwiące także w genach, można jednak zgadywać, że spora liczba czcicieli (po rosyjsku brzmi to dosadniej: pokłonnikow) Rosji, jak to w sekcie, nie deklaruje swojego przywiązania do Moskwy całkiem dobrowolnie. Któż bowiem może mieć pewność, czyje teczki zawierające dokumenty sporządzone w ważnym języku zachodniosłowiańskim leżą w archiwach Federalnej Służby Bezpieczeństwa? A swoją drogą ciekawe, czy większym tytułem do chwały jest być idiotą (w dodatku na odwrót pożytecznym), czy też kapusiem? Dylemat rzeczywiście hamletowski. Mimo wysiłków i natężeń sekciarzy moskiewskich proces historycznego pojednania polsko-rosyjskiego idzie ciągle jak po grudzie i do sielankowego mickiewiczowskiego „kochajmy się!” jeszcze och, jak daleko. Nic zatem dziwnego, że z odsieczą swoim polskim poputczikom rusza Moskwa, sięgając po nowy oręż. 15 lipca, w rocznicę wiktorii grunwaldzkiej (w bitwie tej odegrały rolę pułki smoleńskie, których skład etniczny niewiele miał wspólnego z ludnością obecnie zamieszkującą Smoleńszczyznę), Cyryl II poświęcił cerkiew wzniesioną na skraju Lasu Katyńskiego. Powiedział przy tym: – Katyń to jedna z naszych rosyjskich Golgot [tym samym mianem nazwał Cyryl II wcześniej Kołymę – W.G.]. Są takie straszne miejsca, gdzie likwidowano Rosjan i ludzi innych narodowości. Dzisiaj każdy, kto zbliża się do Katynia, nie potrzebuje drogowskazu, że tu jest miejsce masowego stracenia ludzi (…). Nadszedł czas, aby traktować Katyń jako miejsce naszej wspólnej tragedii, a zrozumiawszy to, wyciągnąć do siebie nawzajem dłonie jak do braci i sióstr swoich, którzy przeszli przez ból i tragedię Katynia. Wierzę, że z tego miejsca rozpocznie się nowa epoka w rozwoju stosunków pomiędzy Rosją a Polską. Z uświadomienia sobie wspólnej tragedii i wspólnej jednej ofiary.
Zrównanie ofiar Są to bez wątpienia ładne słowa. Patriarcha moskiewski wspomniał o rozstrzelanym w Katyniu prawosławnym arcybiskupie smoleńskim Serafinie, którego stracono w grudniu 1937 roku. To zrozumiałe, zresztą sam Cyryl II zawiadywał niegdyś diecezją smoleńską. Jednak w wypowiedzi zwierzchnika Cerkwi rosyjskiej zabrakło zdecydowanego wskazania tych, co odpowiadają za zbrodnię katyńską. Zrównanie ofiar polskich i rosyjskich spoczywających w Lesie Katyńskim ma pewien sens, chodzi przecież o niewinnie zgładzone ofiary przemocy, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że w ten sposób pewnemu rozmyciu ulega wizerunek sprawcy. Pamiętać trzeba, że w obrębie memoriału katyńskiego nadal stoi kamień upamiętniający rzekome wymordowanie przez hitlerowców kilkuset jeńców sowieckich, którzy mieli być zatrudnieni do zacierania śladów niemieckiej zbrodni dokonanej w tym miejscu na polskich oficerach. W to, że Niemcy zabili Polaków w Katyniu, a potem starali się zrzucić winę na Związek Sowiecki, wierzy dużo Rosjan, zwłaszcza po lekturze publikacji na ten temat, które ukazują się na Wschodzie. Informację o odwiedzeniu Katynia przez Cyryla II, nagłośnioną w Polsce, dziennikarze rosyjscy umieścili pomiędzy innymi aktualnościami z obwodu smoleńskiego: oto sąd w Smoleńsku postanowił, że Taida Osipowa, działaczka niezalegalizowanej przez władze rosyjskie partii Inna Rosja, pozostanie nadal w areszcie. Osipową aresztowano w listopadzie ubiegłego roku nie z powodu jej aktywności politycznej, ale za posiadanie narkotyków i handel nimi. Drugim ważnym doniesieniem była wiadomość o 80-letnim pacjencie smoleńskiego hospicjum, który poderżnął gardło swojemu zbyt głośno chrapiącemu koledze.
Nowy Nikon i Święta Ruś Cyryl II dogadza zwolennikom historycznego pojednania polsko-rosyjskiego również dlatego, że jest autorytetem moralnym – naturalnie we współczesnym, relatywnym rozumienia tego słowa. Jego kariera cerkiewna rozpoczęła się ponad 40 lat temu. Michał Gundiajew, z pochodzenia Mordwin (jest to niewielki ugrofiński naród zamieszkały nad Wołgą), w 1971 roku został przedstawicielem Patriarchatu Moskiewskiego przy Światowej Radzie Kościołów w Genewie. Jest oczywiste, że nie mógł uzyskać tego stanowiska bez błogosławieństwa władz sowieckich, które następnie zatwierdzały jego kolejne stanowiska podczas wspinania się po szczeblach hierarchii cerkiewnej. Zdaniem badaczy archiwów sowieckich służb specjalnych, objęcie tak wysokich godności bez współpracy z KGB nie byłoby możliwe. Na ten temat Cyryl II jednak uparcie milczy. Często pojawiają się w prasie rosyjskiej porównania współczesnego patriarchy moskiewskiego z jego poprzednikiem z XVII wieku – Nikonem. Postać tego reformatora Cerkwi jest kontrowersyjna – jedni historycy rosyjscy uważają go za najwybitniejszego człowieka w dziejach ich kraju, inni natomiast upatrują w nim burzyciela dawnego ładu (tego zdania był Aleksander Sołżenicyn). Dla rosyjskich staroobrzędowców Nikon był Antychrystem. Na całkowitym marginesie dodam, że imię tego patriarchy dla moich studentów z Gornoałtajska kojarzyło się przede wszystkim z japońską lustrzanką. Cyryl II ma być „nowym Nikonem” nie tylko z powodu analogii geograficznych w życiorysach obu patriarchów, ale także z powodu swojej aktywności. Dokonuje on też pewnych gestów ekumenicznych, nie zapomina jednak o powinnościach wynikających z rosyjskiego modelu relacji między władzą państwową a duchowną. Popiera bez zastrzeżeń Włodzimierza Putina oraz imperialną politykę Rosji, podkreślając, że powinna stać się ona przynajmniej równorzędnym (w stosunku do USA) światowym ośrodkiem politycznym. Pomijając moralny format moskiewskiego patriarchy, jego znaczenie, podobnie jak w ogóle rola odrodzonej ponoć Cerkwi w Rosji, jest niewielkie i całkowicie podporządkowane woli Kremla. Toteż rozdęcie rangi wizyty Cyryla II w Polsce jest chwytem propagandowym nijak mającym się do jej rzeczywistej wagi. Ze względu na swoją przeszłość i obecne poglądy zwierzchnik Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej nie wydaje się też najodpowiedniejszym partnerem Episkopatu do podpisywania dokumentu o pojednaniu i orędzia do narodów Polski i Rosji. Ale cóż, i Episkopat nie ten sam co prawie pół wieku temu, gdy nasi biskupi pisali do swoich niemieckich kolegów. Moskiewski patriarcha jest entuzjastą idei Świętej Rusi, związanej z głęboką przemianą i odrodzeniem duchowym ludu prawosławnego. Dotyczy to także z wypełnienia przez Moskwę misji oraz funkcji Trzeciego Rzymu. Niestety, współczesna Rosja ma niewiele mocniejszą legitymację moralną do objęcia dziedzictwa Świętej Rusi niż Henryk Himmler, który roił coś sobie o nowym zakonie strażników Świętego Graala. Wojciech Grzelak
Sekcyjny ból prokuratury Prokuratura wojskowa prędzej czy później będzie musiała się zmierzyć z wnioskiem do Federacji Rosyjskiej o wszczęcie postępowania wobec lekarzy, którzy potwierdzili nieprawdę w dokumentacji sekcyjnej ofiar katastrofy smoleńskiej. W przeciwnym razie polscy prokuratorzy sami muszą się liczyć z odpowiedzialnością karną z tytułu niedopełnienia obowiązków.
- W przypadku ewentualnego zgromadzenia materiału dowodowego uzasadniającego dostatecznie podejrzenie, że czyn zabroniony [skierowany przeciwko interesom Rzeczypospolitej Polskiej - przyp. red.] popełniła określona osoba, w tym przypadku cudzoziemiec, prokuratura wojskowa byłaby zobligowana do przekazania sprawy właściwej jednostce organizacyjnej prokuratury powszechnej - mówi prokurator płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnego Prokuratora Wojskowego. Kwestię odpowiedzialności za przestępstwa popełnione za granicą reguluje polski kodeks karny. Penalizuje to art. 109 i 110 par. 1 kk, który stanowi, że "ustawę karną polską stosuje się do cudzoziemca, który popełnił za granicą czyn zabroniony skierowany przeciwko interesom Rzeczypospolitej Polskiej, obywatela polskiego, polskiej osoby prawnej lub polskiej jednostki organizacyjnej niemającej osobowości prawnej oraz do cudzoziemca, który popełnił za granicą przestępstwo o charakterze terrorystycznym". Zdaniem prof. Piotra Kruszyńskiego, karnisty, zastosowanie tego trybu przez polskie organy ścigania wobec rosyjskich lekarzy, którzy przeprowadzali sekcje zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, byłoby możliwe. W teorii.
- Teoretycznie byłoby możliwe podciągnięcie działania rosyjskich lekarzy pod art. 110 par. 1 kk. W katastrofie zginął prezydent i elita polityczna kraju. Jeżeli fałszuje się wyniki sekcji, działa się przeciwko interesom RP - tłumaczy prawnik. Nie chodzi tu o to, co zrobi w tej sytuacji Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej, ale o to, czy takie działania w ogóle podejmie polska prokuratura. Materia jest bardzo delikatna ze względu na styk prawa karnego materialnego, procesowego, międzynarodowego i polityki.
- Polska prokuratura musiałaby dysponować bardzo silnymi dowodami, z których wynikałoby w sposób niebudzący wątpliwości, że rzeczywiście doszło do fałszerstwa - konkluduje prof. Kruszyński. O tym, że takie dowody polscy śledczy już mają w ręku, przekonana jest Małgorzata Wassermann, córka ministra Zbigniewa Wassermanna, który zginął pod Smoleńskiem. W ubiegłym roku na zlecenie prokuratury dokonano ekshumacji ciała koordynatora służb specjalnych. Małgorzata Wassermann po zapoznaniu się z dokumentacją sporządzoną przez polskich lekarzy sądowych oceniła zgodność rosyjskiej dokumentacji sekcyjnej z opinią polskich biegłych na 2-4 procent. Córka polityka PiS jest przekonana, że prokuratura ma obowiązek wystąpić z wnioskiem o wszczęcie na terytorium Rosji postępowania wobec autorów opinii z sekcji zwłok.
- Prokuratura ma obowiązek wystąpienia z wnioskiem o wszczęcie postępowania na terytorium Federacji Rosyjskiej w związku z osobami, które te dokumenty wytworzyły - twierdzi Wassermann. Zdaniem Małgorzaty Wassermann, zastosowanie art. 110 par. 1 kk mogłoby nasuwać pewne wątpliwości. Polska jest związana z Federacją Rosyjską umową o pomocy prawnej i stosunkach prawnych w sprawach cywilnych i karnych z 1996 roku. Przewiduje ona możliwość złożenia przez polskie organy ścigania wniosku o przejęcie ścigania przez FR. Ponadto umowa zakłada tzw. podwójną przestępczość, w tym wypadku fałszowanie dokumentacji sekcyjnej musiałoby stanowić wykroczenie prawa zarówno na terenie RP, jak i Rosji.
Zasada bezpośredniości Jeśli chodzi o konstrukcję prawną, jaką można by zastosować wobec lekarzy rosyjskich, to - zdaniem Wassermann - należałoby raczej przyjąć utrudnianie postępowania. Penalizuje to art. 235 kodeksu karnego. Stanowi on: "Kto, przez tworzenie fałszywych dowodów lub inne podstępne zabiegi, kieruje przeciwko określonej osobie ściganie o przestępstwo, w tym i przestępstwo skarbowe, wykroczenie, wykroczenie skarbowe lub przewinienie dyscyplinarne albo w toku postępowania zabiegi takie przedsiębierze, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3".
Pytaniem otwartym pozostaje to, w jaki sposób prokuratura zamierza ustosunkować się merytorycznie do dokumentów, co do których ma bardzo daleko posunięte wątpliwości, jeśli chodzi o ich autentyczność. Czy będzie się opierała na nich jako na dokumentach i opisywała je w decyzji końcowej? Pozostaje też kwestia obowiązywania w procedurze karnej tzw. zasady bezpośredniości. To jedna z naczelnych zasad w procedurze karnej. Mówi ona o tym, że śledczy prowadzący postępowanie mają obowiązek korzystać z dowodów bezpośrednich. A jeśli nie mają takiej możliwości, powinni się posiłkować dowodami pośrednimi. Pytanie, czy dokumenty sekcyjne można uznać za dowody bezpośrednie.
- Nikt nie ma wątpliwości, że materiały rosyjskie są sfałszowane. Wydaje się, że to fałszerstwo jest masowe. Prokuratura nie może opierać się na dokumentach, które, mówiąc fachowo, poświadczają nieprawdę - tłumaczy Wassermann.
Perspektywa Strasburga W przypadku dokumentacji sekcyjnej jej ojca biegli wytknęli m.in. brak badań potwierdzających lub wykluczających działanie osób trzecich w spowodowaniu katastrofy.
- Nie zauważyłam badań, a co za tym idzie - wniosków, które uprawniałyby do stwierdzeń, czy to, że potwierdzamy, czy też wykluczamy czynnik osób trzecich. Nie ma ani jednego zdania, które potwierdza, zaprzecza lub stwierdza, że nie da się tego stwierdzić. Jest to pominięte milczeniem - mówi Wassermann. Pytana o szczegóły polskiej ekspertyzy, o to, czy spowodował ją pojedynczy konkretny uraz, odpowiada: "Nigdy się prawdopodobnie nie dowiemy, czy oni przeżyli tę katastrofę i ile minut lub godzin żyli po tej katastrofie". Jak zauważa, z dokumentacji medycznej wynika, że Rosjanie - mówiąc delikatnie - obchodzili się z ciałami dość "swobodnie".
- Lepiej traktuje się zwierzęta, niż traktowano ciała naszych bliskich - mówi. - To również wynika z polskiej opinii - dodaje. Wassermann nie wyklucza, że pewnym rozwiązaniem byłoby złożenie skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Ale dopiero po wyczerpaniu procedury krajowej.
- Na pewno będziemy na ten temat bardzo poważnie rozmawiać z rodzinami i prawnikami - zastrzega.
W co uwierzyła Kopacz? Wszyscy pamiętamy publiczny przekaz wysokiego rangą polskiego urzędnika państwowego, czyli minister zdrowia Ewy Kopacz, która była w Moskwie 11 kwietnia, o tym, jak to lekarze rosyjscy i polscy wspólnie pracowali przy stołach sekcyjnych. Później okazało się to wierutnym kłamstwem. Kopacz przyjęła "w ciemno" zapewnienie strony rosyjskiej, jakoby w ciągu jednej nocy przeprowadzono pełne badania sekcyjne wszystkich 96 ofiar.
Czy osoba będąca z zawodu lekarzem mogła nie wiedzieć, że wykonanie takiej liczby w tak krótkim czasie jest po prostu fizycznie niemożliwe? Według raportu MAK, sekcje wszystkich ciał przeprowadzono w ciągu jednej nocy, z 10 na 11 kwietnia. Dla porównania - badanie sekcyjne ciała Zbigniewa Wassermanna, wykonane we wrocławskim Zakładzie Medycyny Sądowej, trwało trzy dni. Dodajmy jeszcze, że zwyczajowo przyjęte jest, iż w przypadku śmierci obywatela RP poza granicami kraju sekcję wykonuje się dwa razy - najpierw na terenie państwa zgonu, a później po powrocie ciała na terytorium Polski. Jak to się stało, że 96 zalutowanych trumien w ekspresowym tempie spoczęło w ziemi? Przecież polskie prawo nakazuje wykonanie sekcji zwłok przed pochówkiem w każdym przypadku śmierci nagłej.
- To był kardynalny błąd polskiej prokuratury. Do dziś nikt z prokuratorów nie wytłumaczył, dlaczego sekcje nie zostały przeprowadzone w kraju. W moim przekonaniu kłania się tu ewentualność zarzutu w kierunku niedopełniania obowiązków - ocenia mec. Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego. Argumentację tę w pełni podziela Małgorzata Wassermann.
- Gdyby wykonano te sekcje od razu, można byłoby odpowiedzieć na wszystkie pytania w sposób absolutnie stuprocentowy. Jeżeli po 16 miesiącach ustalono tak dużo, że można było wydać około stustronicową opinię [polska opinia w sprawie ekshumacji Zbigniewa Wassermanana - przyp. red.], to znaczy, że gdyby sekcje wykonano w ciągu pierwszych czterech miesięcy po katastrofie, opinia byłaby kategoryczna - zauważa Wassermann. Jej zdaniem, ekshumacja wszystkich ofiar katastrofy będzie koniecznością.
- Ktoś zaczyna zastanawiać się teraz, jak uzupełnić gigantyczne braki w materiale dowodowym. Jeśli jednak polska strona dochodzi do tych wniosków po ponad dwóch latach, to zastanawiam się, jak wiele informacji już poznać nie można - ocenia. Dotyczy to również dokumentacji Zbigniewa Wassermanna. - Znajdują się tam adnotacje, że wyniki badań nie dają konkretnych wiadomości, ponieważ upłynęło zbyt dużo czasu. Z tym trzeba się liczyć - kwituje córka polityka. Anna Ambroziak
To chazarskie żydostwo mordowało Polaków w Katyniu Kto mordował Polaków w Katyniu? Bardzo ważną informację podał pan Aleksander Barkaszow w roku 1994, lider partii o nazwie Rosyjska Jedność Narodowa. W wypowiedzi dla „Życia Warszawy” z 4 października 1994 r. stwierdził:
„Wiem jaką tragedią jest dla was sprawa katyńska, ale oświadczam: polskich oficerów nie rozstrzelali Rosjanie. Sprawdzaliśmy przynależność przynależność etniczną enkawudzistów – wykonawców wyroku. Wszyscy byli Żydami i wypełniali rozkazy sobie podobnych, stojących wyżej w ówczesnej hierarchii. Rosjanie są z natury przyjaźnie nastawieni do Polski”. Rzeź 15.000 niewinnych ludzi jest makabrycznym zadaniem nawet dla najbardziej zatwardziałego oprawcy. Stalin (prawdziwe nazwisko w jęz. pol.: Józef Dawid Dżugaszwili) zwrócił się do głowy tajnej policji sowieckiej, Żyda Ławrentija Berii. Obaj przedyskutowali masowe morderstwo i zdecydowali, że powinno to być wyłącznie zadaniem Żydów, którzy zajmowali czołowe stanowiska w tajnym aparacie. Ich odwieczna nienawiść do katolickich Polaków była powszechnie znana. (Źródło)
Szokujące wyznanie: Izraelska gazeta donosi, jak Żydzi mordowali Polaków. Izraelska gazeta „Maariv” z 21 lipca 1971 r. wyjawia końcowy sekret katyńskiej masakry. Wydra powiedział izraelskiej gazecie „Maariv” jak trzech sowiecko-żydowskich oficerów, którzy też byli świadkami zabójstw, powiedziało mu o mordowaniu. Zaznaczył, że dochowa tajemnicy przez cały czas, ale teraz chce ją wyjawić, nim umrze. Nazwał swojego informatora sowieckim majorem Joshua Sorokin, który przyznał się, że brał udział w masowych egzekucjach na początku wojny. Gazeta przytoczyła wypowiedź Vidry: „Żydowski major w tajnej sowieckiej służbie i inni oficerowie przyznali mi się, że okrutnie zamordowali 12 tys. polskich oficerów w lesie katyńskim po wybuchu II wojny światowej”. W drugim obozie pracy dwa lata później dwóch innych oficerów powiedziało, że brali udział w mordach. Wydra powiedział, że wierzyli w niego, ponieważ był Żydem. Jeden z oficerów, utożsamiany jako porucznik Aleksander Susłow, powiedział mu: „Chcę ci opowiedzieć historię mojego życia”. Tichonow (drugi oficer) i ja jesteśmy dwoma najbardziej nieszczęśliwymi ludźmi na całym świecie. Mordowałem »polaczków« moimi własnymi rękami. Zastrzeliłem ich.” - dr Ed Fields
Stalin wybrał Żydów do mordowania Polaków w Katyniu Zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow, w 1939 r. Sowietom przypadła wschodnia część Polski, a Niemcom zachodnia. Tajna policja Stalina NKWD (dziś KGB) systematycznie ujarzmiała miasta pod jego kontrolę. Mieli rozkaz zgarniać wszystkich, którzy mogliby stanowić w przyszłości potencjalne zagrożenie dla komunizmu. Aresztowano więc około 15 tys. Polaków. 10 tys. stanowili oficerowie Wojska Polskiego, 5 tys. to cywile, wśród nich lekarze, prawnicy, dziennikarze, pisarze, przemysłowcy, biznesmeni, profesorowie uniwersytetów i nauczyciele szkół średnich. Wszyscy byli odtransportowani do trzech obozów koncentracyjnych w Rosji. My wiemy tylko o losie więźniów z obozu Kozielsk, ponieważ ich ciała zostały odkryte w Katyniu przez Niemców w 1943 r. Sowieci po 46 latach (wreszcie) przyznali się do odpowiedzialności za zbrodnię, którą zrzucili na Niemców. Stalin wierzył, że wykształceni polscy dowódcy mogą któregoś dnia unicestwić jego plany skomunizowania okupowanego kraju. Oni byli utalentowaną elitą narodu. To automatycznie czyniło ich niebezpiecznymi wobec planu Stalina podboju drugich narodów.
Kto mógł mordować Polaków? Zamordować 15 tys. niewinnych to potworne zadanie, nawet dla najbardziej zatwardziałych oprawców. Stalin zwrócił się do szefa Sowieckiej Tajnej Policji, Żyda Ławrientija Berii. Oni dyskutowali o masowym mordzie i zdecydowali, że to zadanie wykona dominująca grupa żydowskiego aparatu bezpieczeństwa. Dawna nienawiść do Polaków katolików była notorycznie wiadoma. Polakom w Kozielsku powiedziano, że jako wolni ludzie wrócą do domów. Pozwolono im uroczyście świętować noc przed załadowaniem na pociągi. Uściski i okrzyki „do zobaczenia w Warszawie!” wypełniały powietrze. Uciecha i radość wkrótce wygasły, kiedy odkryli, że pociągi jechały nie na zachód, ale na wschód, i były obstawione podwójną strażą. Gdy pociąg wjechał i zatrzymał się na stacji Gniezdowo w pobliżu lasu katyńskiego, polskich jeńców ogarnęło przerażenie. Zaczęło się wyładowanie, bagaże rzucano na ciężarówkę, a jeńców zamykano w zakratowanych przyczepach ciężarówek. Stąd byli zawożeni do baraków robotników leśnych. Skazańców brano po trzech do baraków. Tam ograbiono ich z reszty posiadanych rzeczy, takich jak zegarki, pierścionki itp. Wreszcie zagnano ich nad ogromne doły i to, co zobaczyli, było horrorem nad horrory: na dnie tych dołów zobaczyli ciała swoich kolegów, którzy odjechali pociągiem przed nimi. Ciała były ułożone jedno na drugim, jak sardynki – wspak. Układała je grupa Żydów brodzących w głębokich kałużach krwi, czekając na nowe porcje zwłok walących się w głęboką otchłań dołów, które miały spocząć na innych ciałach, żeby było miejsce na ściśnięcie więcej i więcej. Rzędy były wysokie na 12 ciał. Niektórzy jeńcy stawiali opór Żydom wiążącym im ręce z tyłu. Wówczas ci zarzucali im płaszcze na głowy i wiązali ręce z przodu. Niektórym jeńcom pchano w usta trociny, co NKWD uznało za właściwy środek na uspokojenie. Obawiali się, że krzyki mogą wywołać opór czekających na swoją kolej w więźniarkach. Wielu było zabitych jednym strzałem w tył głowy i szyję, wielu kilkoma strzałami, wielu było przebitych bagnetem w plecy, piersi, co oznaczało, że jeńcy stawiali opór. 4253 było pochowanych w Katyniu. Dziś Polacy domagają się poinformowania, gdzie pochowane są ciała pozostałych 10 tysięcy jeńców. Ostatni rozdział tego straszliwego epizodu jeszcze będzie opowiedziany.
Żydzi, którzy mordowali Polaków w Katyniu Dziennik Izraela „Maariv” ogłosił światu imiona sowieckich oficerów NKWD uczestniczących w mordzie katyńskim. Polski Żyd Abraham Vidro (Wydra), który mieszka teraz w Tel Awiwie, 21 lipca 1971 r. poprosił pismo o wywiad, bo chciałby, zanim umrze, wyjawić sekret o Katyniu. On opisał spotkanie z trzema Żydami, oficerami NKWD, w wojskowym obozie wypoczynkowym Rosji. Oni powiedzieli mu, jak uczestniczyli w mordzie Polaków w Katyniu. Byli to: sowiecki mjr Joshua Sorokin, por. Aleksander Susłow, por. Samyun Tichonow. Susłow zażądał od Vidro zapewnienia, że nie wyjawi tego sekretu do 30 lat po jego śmierci, ale Vidro obawiając się, że tak długo nie pożyje, zdecydował się wyjawić go wcześniej. Mjr Sorokin, ufając Vidro, powiedział: „świat nie uwierzy czego ja byłem świadkiem”. Vidro mówił dziennikowi „Maariv”: Żydowski mjr w sowieckiej tajnej służbie (NKWD) i dwóch innych oficerów bezpieczeństwa przyznali mi się, jak okrutnie mordowali tysiące polskich oficerów w lesie katyńskim. Susłow mówi do Vidro: „Chcę ci opowiedzieć o moim życiu. Tylko tobie, ponieważ jesteś Żydem, czy możemy mówić o wszystkim? To nie robi żadnej różnicy dla nas… Mordowałem polaczków własnymi rękami! I do nich sam strzelałem.” Część tych opowieści jest reprodukowana na tej samej stronie wraz ze zdjęciem Vidro. Jest również interesujące, że w Katyniu było również mordowanych trochę Żydów. NKWD była ostrożna, selektywnie wybierała kogo „aresztować” spośród 15 tysięcy ofiar. Dziś wiadomo, że 80% polskich Żydów popierało żydowski Bund, który stał się komunistyczną partią Polski. 20% tych, którzy nie popierali Bundu, było traktowanych jak reszta Polaków. Polityką Stalina było: „śmierć wszystkim, którzy mogliby sprzeciwiać się komunizmowi”.
Stalin mianował Żydów komendantami gułagów Aleksander Sołżenicyn, światowej sławy rosyjski autor 712-stronicowej książki „Archipelag Gułag”, na 79 stronie zamieścił 6 zdjęć ludzi, którzy zarządzali najbardziej morderczymi obozami więziennymi w Rosji. Wszyscy byli Żydami: Aron Solts, Naftaly Frenkel, Yakow Rappoport, Matvei Berman, Lazar Kogan i Genrikh Yagoda. Sołżenicyn opisuje jak Frenkel najbardziej pasował do wszystkich profesjonalnych mordów: „Frenkel ma oczy badacza i prześladowcy, z wargami sceptyka… człowiek z niezwykłą miłością władzy, nieograniczonej władzy, pragnący, by się go bano!” Jest to opis Khazara żydowskiej rasy, który dziś jest komendantem (zarządcą obozów koncentracyjnych, w których trzyma się tysiące Palestyńczyków). Módlmy się za te biedne ofiary.
Więcej szokujących wieści Katyńska masakra w Trzebusce Została odkryta nowa, nieznana masakra Polaków przez Sowietów. Organizacja „Wiejska Solidarność” doniosła, że sowiecka tajna policja zamordowała 600 Polaków między 24 sierpnia a listopadem 1944 roku w lesie w Trzebusce, w pobliżu miasta Rzeszów. Zamordowani byli znów członkami inteligencji polskiej, włącznie z oficerami AK, przywódcami organizacji i księżmi. Wszystkie ofiary miały podcięte gardła od ucha do ucha. Ich groby odkryto w 1980 r., ale rząd komunistyczny PRL zdławił wiadomość o tym „Drugim Katyniu”. W 1945 r. polski oficer napisał raport o powyższej masakrze, ale został aresztowany przez bezpiekę i ślad po nim zaginął. Polski tygodnik wychodzący w Londynie donosił, że masową masakrę zarządził dowódca I Armii marszałek Iwan Koniew. Tygodnik londyński miał naocznego świadka, który zeznał, że więźniowie byli trzymani w sowieckich obozach koncentracyjnych w brutalnych i nieludzkich warunkach zanim zostali zamordowani. Ta sprawa jest szczególnie bolesna, ponieważ mordu dokonali ci, którzy głosili (w tym czasie), że są „wyzwolicielami Polski”.
Tłumaczył W.N.
Wreszcie Prawda „The truth at last” nr 336/1989 Katyń to zbrodnia i czystka etniczna, to ludobójstwo dokonane przez Żyda Berie i żydowskie NKWD, dokonane w przeważającej większości na oficerach Wojska Polskiego narodowości polskiej lub tych obywatelach polskich żydowskiego pochodzenia, którzy pozostali do końca wierni Rzeczpospolitej oraz złożonej przysiędze. Kapłan Rosyjskiej Zagranicznej Cerkwi Prawosławnej podczas modlitwy za spokój wszystkich dusz tych, którzy zastali zamordowani przez żydobolszewicką władzę. Katyń 15.08.2011 r. Oceniając Zbrodnie Katyńską trzeba zapytać wprost. Od kogo wyszedł ten pomysł? Czy był to Beria, czy też Stalin? Kto przygotował go do wprowadzenia? Kto przygotował listy osób przeznaczonych do rostrzelania? Nie można usprawiedliwiać Stalina i tych co podpisali rozkaz egezekucji, ale oczywistym jest, że za zbrodnie odpowiada przedewszystkim żydowskie NKWD kierowane przez żydowskiego zbrodniarza Berie. Mówi się… Federacja Rosyjska nie chce ujawniena dokumentów katyńskich. Nie, to nie państwo rosyjskie tego nie chce… nie chcą tego konkretni ludzie, ci ludzie, którzy dobrze wiedzą, że w aktach Katynia jest dowód na to, wg jakiego klucza dokonano tej zbrodni. Wciska się opinii publicznej… że z Katynia uratowano jedynie… 400 osób, reklamowanych z powodu na wykształcenie itp. Prawda jest niestety inna. Z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku uwolniono ok. 1700 oficerów Wojska Polskiego, Straży Graniczej bądz Policji Państwowej. Te osoby przeniesiono do obozu w Griazowcu. Kolejne 2 tyś. urzędników policji i pograniczników umieszczono w obozie w Siuzdalu. Pierwszy z nich już jeden dzień po ogłoszeniu amnestii stał się zaczynem Armii Andersa. To rodzi się pytanie. Skąd Anders wiedział, kto znajduję się w griazowieckim obozie? A wiedział po już jeden dzień od podpisania umowy Sikorski – Mayski, był w tym obozie i przekazał informacje o amnestii. Kim był faktycznie Andres (red. był Żydem prowinencji niemieckiej), kim byli uratowani oficerowie? Nie można też nie wiedzieć, iż około 3 tyś. osób z Armii Andersa zdezerterowało w Palestynie dając podwaliny pod Państwo Izrael. Odszukajmy “Liste Palestyńską”… Ten wykaz jeszcze bardziej unaoczni jaki klucz zatosowano w Katyniu. Odpowiedzi dostarcza dawno już znana, aczkolwiek nie powszechnie, lista osób osadzonych w Griazowcu. Mnóstwo na niej nazwisk i imion wskazujących na żydowskie pochodzenie. Lista – Griazowiec PDF, [*]
http://prawoslawnypartyzant.wordpress.com/
Terlikowski przybliża protektorat Cerkwi nad Polakami Terlikowski "Patriarcha Cyryl i arcybiskup Józef Michalik czynią – podpisując ten dokument – pierwszy krok na drodze budowania wielkiej koalicji prawosławno-katolickiej i polsko-rosyjskiej w walce o dusze Europy " Izrael jest popierany w USA nie tylko przez Żydów . Ogromne wsparcie otrzymuje od wielu odłamów protestantyzmu , które literalnie odczytują Biblie. Nadał uważają ,że Żydzi to naród wybrany , że mają prawo do Palestyny, ponieważ jest ona darem od Boga .Że należy odebrać muzułmanom meczet Al Aksa i zbudować w jego miejsce Trzecią Świątynię , ponieważ tylko wtedy na Ziemie wróci Zbawiciel . Na tym przykładzie najlepiej widać jakie korzyści polityczne , ekonomiczne i militarne można uzyskać przejmując kontrolę nad kształtem przekonań religijnych . Ilustracją tego jest potężny pastor John Hagee .Odsyłam tutaj do strony jego kościoła, biografii . Warto zwrócić uwagę na jego bliskie związki z B'nai B'rith „Pastor John C. Hagee. Duchowny ten jest jednym z założycieli organizacji "Chrześcijanie Zjednoczeni dla Izraela" (CUFI) i przywódcą liczącego ponad 17 tysięcy wiernych Kościoła Kamienia Węgielnego w San Antonio, w stanie Teksas „...”Hagee jest przedstawicielem radykalnego ruchu protestanckiego - tzw. chrześcijan-syjonistów. Twierdzą oni, że zgodnie z proroctwami biblijnymi terytorium Zachodniego Brzegu powinno zostać w rękach żydowskich. Wierzą także, że chrześcijański Mesjasz zstąpi na Ziemię w Jerozolimie. Dlatego przeciwstawiają się powstaniu państwa palestyńskiego „....(źródło)
Przytoczyłem te fakty, aby podkreślić , wyostrzyć znaczenie tego w jakim kierunku chce pchnąć Polaków Terlikowski . Terlikowski staje się tym dla Putin i jego rosyjskiej cerkwi w Polsce , czym Hagee dla interesów państwa Izrael w USA.
Terlikowski pisze w swoim tekście „ Budowanie koalicji na wojnę cywilizacyjną „ „Jasne i zdecydowane wypowiedzi patriarchy Cyryla i arcybiskupa Józefa Michalika „....”wielkie wezwanie dowspólnego świadectwa chrześcijan w obliczuwielkiej ekspansji cywilizacji śmierci.Wspólny dokument jest więc nie tylko wezwaniem do przebaczenia, ale przede wszystkimdo współpracy, wspólnej walki o dusze Europy i świata. „....”Wspólny apel biskupów polskich i rosyjskich, prawosławnych i katolickich – to ważny gest. Ale jego istota wcale nie jest polityczna (niezależnie od intencji Putina, Komorowskiego czy polityków Prawa i Sprawiedliwości), ale najgłębiej religijna i moralna.Patriarcha Cyryl i arcybiskup Józef Michalikczynią – podpisując ten dokument –pierwszy krok na drodze budowania wielkiej koalicji prawosławno-katolickiej i polsko-rosyjskiej w walce o dusze Europy i przypominają, że w obecnej chwiligłównym przeciwnikiem chrześcijan jest cywilizacja śmierci, w walce, z którą trzeba zwierać szeregi. „.....”Historia, a nawet polityczna teraźniejszości w relacjach polsko-rosyjskich nie powinna tego przesłaniać, nie powinny uniemożliwiać współpracy w walkę o małżeństwo, rodzinę, życie, wartości chrześcijańskie w przestrzeni publicznej. „.....”Razem możemy bronić pewnych wartości na arenie międzynarodowej, skutecznej. „.....”Życie milionów dzieci, troska o rodzinę, zaangażowanie w obronę małżeństwa są ważniejsze, niż nasze historyczne (niekiedy słuszne) żale,niż polityczny (często słuszny) spór z Putinem, niż wypominanie przeszłości Cyrylowi.Gdy toczy się wojna o życie, o rodzinę, o małżeństwo nie lustruje się sprzymierzeńców, nie analizuje się ich przeszłości, nie krytykuje się wspólnoty, z której pochodzą, ale razem broni się tego, co najważniejsze. A my jesteśmy w takiej właśnie sytuacji. „.....(źródło)
Przyznam się ,że po przeczytaniu tego tekstu pomyślałem o rankingu leninowskich „pożytecznych idiotów „ w naszym kraju . Skala szkód, jakie może w dobrej wierze wyrządzić w dłuższej perspektywie Polsce Terlikowski stawia go w moim przekonaniu na czele tego rankingu. Tuż za nim klasyfikuję Korwina-Mikke. Przecież Terlikowski buduje fundament moralny , etyczny poddania się w przyszłości Polaków pod rząd dusz rosyjskiej służby bezpieczeństwa , bo jego wydziałem faktycznie jest rosyjska cerkiew Cyryla I . Terlikowski ponadto nie dostrzega głównego politycznego aspektu wizyty Cyryla , który pretenduje do bycia zwierzchnikiem prawosławnych nie tylko w Rosji , ale również na Ukrainie i Białorusi . . Jego tytuł Patriarcha Moskwy i Wszechrusi jest jednoznaczny . Służba bezpieczeństwa Rosji chce rozciągnąć swoja kontrolę na kluczową dla każdego społeczeństwa sferę religii na Ukrainie i Białorusi W swoim serwilizmie Komorowski , Tusk , szerzej mówiąc nomenklatura II Komuny sprzedaje Putinowi polskie fundamentalne interesy polityczne, uznając oficjalnie , bo tym jest mająca oprawę i formę wizyty głowy państwa przyjazd Cyryla I ,że uznaje go za zwierzchnika cerkwi na Ukrainie i Białorusi . Geostrategiczne interesy Polski wymagają wspierania całkowitego oderwania cerkwi na Ukrainie i Białorusi od Moskwy . Komorowski dał jasny sygnał tym siłom we wschodnich krajach I Rzeczpospolitej ,które dążą do wyrugowania wpływów rosyjskich w swoich krajach ,a niezależności ukraińskiej i białoruskiej cerkwi jest jednym z fundamentów likwidacji wpływów rosyjskich ,że nomenklatura II Komuny całkowicie wspiera tam interesy rosyjskie. Naświetlę sytuacje i skutki „cyrylizacji „Terlikowskiego Rosja jest jedynym krajem w którym chrześcijaństwo ma jawne wsparcie państwa , jest nieoficjalną religią państwowa. Struktura cerkwi i prawosławie mają jednocześnie służyć interesom politycznym rosyjskiego państwa . Katolicyzm w Europie jest w stanie upadku . Zachodnia Europa już wkrótce stanie się kulturowo muzułmańska . Już za około 30 , 40 lat Papież będzie rezydował w Rzymie, stolicy państwa w którym większość mieszkańców to muzułmanie. Jego pozycja będzie taka jaką ma patriarcha. Konstantynopola. Jedynie Polska będzie większym krajem chrześcijańskim , katolickim. Już teraz hierarchowie kościoła w Polsce rozpoczęli zbliżenie z cerkwią rosyjską. Terlikowski pisze o wspólnych działaniach cerkwi rosyjskiej i kościoła w Polsce. Niedługo przy pogłębiającym się kryzysie w Watykanie, bardzo prawdopodobnym oderwaniu się katolików w Ameryce Południowej , ogromnym spadku znaczenia papieża może dojść do powtórzenia się historii . Do nowej Unii Brzeskiej . Tym razem jednak to nie cerkiew uzna zwierzchnictwo papieża , ale polski kościół katolicki uzna zwierzchności patriarchy Moskwy i Wszechrusi. Moskwie nie udało się podporządkować Polaków i Polski zbrojnie . Teraz dzięki takim osobom jak Terlikowski Rosaj może tego dokonać metodą „ideologicznego przewrotu „Polski kościół zamiast układać się Rosją i jej cerkwią powinien zająć absorpcją wielkiej humanistycznej filozofii Wojtyły. Marek Mojsiewicz
Kogo za premiera ma 38 milionowy kraj, położony w środku Europy? Premier Tusk w wielu sytuacjach zachowuje się luzacko ale określenie działań wielu instytucji polskiego państwa w sprawie Marcina Plichty jako pozbawionych refleksu jest jawnym naigrawaniem się z inteligencji Polaków.
1. We wtorek na konferencji prasowej poświęconej głównie pracy swojego syna Michała dla prezesa Marcina Plichty właściciela Amber Gold i OLT Express, premier Tusk dla odwrócenia uwagi od niewygodnych dla niego zdarzeń, zapowiedział już na czwartek posiedzenie jak się wydaje fasadowego ciała w postaci Komitetu Stabilności Finansowej.
Rzeczywiście powinno się ono zbierać przynajmniej raz na pół roku ale na stronach ministerstwa finansów, trudno znaleźć jakiekolwiek ślady jego aktywności poza dwoma posiedzeniami jednym w 2008 i drugim w 2009 roku.
Wczoraj jednak, posiedzenie Komitetu Stabilności Finansowej się odbyło. Przewodniczył minister Rostowski, a udział wzięli przedstawiciele NBP, szef Komisji Nadzoru Finansowego , prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, a także minister Gowin, przedstawiciele Kancelarii Premiera, Prokuratura Generalnego i Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Ba w posiedzeniu wziął także udział sam premier Tusk i po 2 - godzinnym w nim udziale, powiedział jak zwykle „dociekliwym” dziennikarzom, że w sprawie Amber Gold wielu instytucjom zabrakło refleksu albo determinacji.
2. Premier Tusk w wielu sytuacjach zachowuje się luzacko ale określenie działań wielu instytucji polskiego państwa w sprawie Marcina Plichty jako pozbawionych refleksu jest jawnym naigrawaniem się z inteligencji Polaków. Marcin Plichta, 28 - letni właściciel Amber Gold miał wcześniej aż 9 wyroków (5 obecnie już zatartych) wydanych przez sądy rejonowe z całego województwa pomorskiego, co więcej wszystkie za przestępstwa o charakterze finansowym. Wszystkie w zawieszeniu, w niektórych warunkiem tego zawieszenia było naprawienie szkód poszkodowanym (czyli po prostu zwrot wyłudzonych pieniędzy) co odbywało się pod nadzorem kuratorów sądowych. Jak było możliwe wydanie 9 wyroków w zawieszeniu w ciągu kilku ostatnich lat na terenie jednego województwa, za podobny rodzaj przestępstw. Premier mówi, że przez brak refleksu albo przez brak determinacji sądów.
3 .Sąd rejestrowy w Gdańsku rejestruje w ostatnich paru latach aż 10 różnych spółek w których Marcin Plichta jest albo członkiem zarządu albo członkiem rady nadzorczej i w żadnym przypadku sąd nie potrzebuje zaświadczenia o niekaralności, w sytuacji kiedy przedstawienie takiego zaświadczenia jest rutynowym żądaniem każdego sądu rejestrowego. I to jest także zdaniem premiera Tuska, przejawem braku refleksu sądu tym razem rejestrowego. Poprzedni prezes KNF Stanisław Kluza składa w grudniu 2009 roku zawiadomienie do prokuratury w Gdańsku o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez zarząd Amber Gold, stwierdzając, że ta firma prowadzi działalność bankową bez odpowiedniej licencji, ale prokuratura odmawia jego wszczęcia. KNF składa do sądu zażalenie na decyzję prokuratury i sąd nakazuje prokuraturze ponownie rozpatrzenie sprawy. Prokuratura w sierpniu 2010 roku je umarza (a więc po pół roku badania tej sprawy). Po kolejnym zażaleniu KNF tym razem na decyzję o umorzeniu, sąd nakazuje prokuraturze powtórnie zająć się tą sprawą tyle tylko, że prokuratura prowadzi je prawie 2 lata bez żadnych sukcesów i dopiero skandal wokół Amber Gold powoduje, że śledztwo to w sierpniu 2012 roku, przejmuje prokuratura okręgowa w Gdańsku. Te wszystkie działania prokuratury (przypomnę tylko, że do połowy 2010 roku minister sprawiedliwości był także prokuratorem generalnym), są zdaniem premiera Tuska przejawem braku refleksu tym razem prokuratury.
4. Już tylko te 3 opisane wyżej przypadki działania instytucji z obszaru wymiaru sprawiedliwości pokazują dobitnie, że mamy tutaj do czynienia albo jak mawiają Rosjanie z niezwykle mocną „kryszą” albo z kompletnym rozkładem instytucji wymiaru sprawiedliwości. Jeżeli po skandalu, w wyniku, którego przynajmniej 8 tysięcy ludzi najprawdopodobniej straciło bezpowrotnie około 80 mln zł, premier Tusk mówi dziennikarzom, że wszystko to było spowodowane brakiem refleksu niektórych instytucji państwowych albo brakiem ich determinacji, to jak najbardziej zasadne jest pytanie- kogo za premiera ma 38 milionowy kraj położony w środku Europy? Kuźmiuk
Popieram parabanki Najlepsze, co może zrobić państwo to przestać się wtrącać w parabanki i piramidy finansowe i w ogóle w to, gdzie ludzie inwestują swoje pieniądze. Parabanki, piramidy finansowe i wszelkie inne instytucje oferujące duży zysk z lokat same w sobie nie są złe. Zły byłby przymus odkładania w nich pieniędzy. Złe jest też ich zwalczanie. Jeśli moje prywatne pieniądze mam ochotę zainwestować w nieruchomości, naukę czy dowolną inną rzecz to jest to tylko i wyłącznie MOJA sprawa, a nie sprawa państwa. Analogicznie więc: jeśli chcę pieniądze powierzyć parabankowi to jest to MOJA sprawa, a nie sprawa państwa. Jeśli w wyniku nieudanych transakcji stracę to jest to MOJA strata, a nie strata państwa. Jeśli zyskam to jest to MÓJ zysk, a nie zysk państwa. Więc administracja państwowa w ogóle nie powinna się w to wtrącać. Osobiście nie jestem zwolennikiem parabanków i innych podobnie działających piramid finansowych. Znam lepsze sposoby inwestycji, które wydają mi się bardziej dochodowe i bardziej pewne i korzystam z nich. Nie mam jednak nic przeciwko temu, aby inni wkładali sobie do parabanków dowolne ilości pieniędzy, pod warunkiem, że są to ich pieniądze. Każda inwestycja obarczona jest ryzykiem i inwestor musi to ryzyko ponosić. Państwu nic do tego. Ktoś, kto lokuje swoje pieniądze w parabanku bez sprawdzenia jego wiarygodności i bez upewnienia się czy nie ma do czynienia z oszustami - jest najzwyczajniej w świecie głupi i pretensje za stratę pieniędzy może mieć sam do siebie. Parabanki są dla ludzi dorosłych. Człowiek dorosły jest dlatego nazywany dorosłym, że ponosi konsekwencje swoich czynów. Tak samo mądrych, jak i głupich. Dlaczego rząd postanowił wydać wojnę parabankom? Dlatego, że wszelkie transakcje odbywają się tam poza kontrolą państwowych urzędników, przez co państwo nie wie kto, komu, kiedy i ile pożyczył. Drugi powód - wazniejszy jest taki, że parabanki nie udzielają informacji służbom specjalnym inwigilującym obywateli. O ile służby mogą wystąpić do banku i uzyskać szereg informacji na temat interesujących ich osób to parabank raczej takich danych nie udzieli. To się służbom nie podoba. Wreszcie po trzecie: nie podoba się też bankom, które finansują obecny układ polityczny i oczekują od niego w rewanżu zwalczenia ich konkurencji czyli albo parabanków albo banków zagranicznych. Jest też powód czwarty: bankrutująca Unia Europejska wyciągnęła ręce do banków (a nie parabanków), więc te muszą mieć pieniądze na dopłacanie do upadających krajów. A pieniądze muszą mieć z naszych kieszeni. Banki chcą więc od nas jak najwięcej "wyciągnąć". Klienci idą więc do parabanków. Banki tracą. Pożyczka zawarta między Kowalskim a Malinowskim to sprawa Kowalskiego i Malinowskiego. Państwo - jeżeli chce im pomóc - to najlepsze, co może zrobić to nie przeszkadzać. Ględzenie panów Tuska i Rostowskiego o zagrożeniu płynącym dla polskiej gospodarki i polskiego społeczeństwa z działalności parabanków to kolejne ich kłamstwa. Żadne instytucje finansowe i żadni oszuści nie zrujnowali finansów Polaków tak, jak Tusk i Rostowski.
Szymowski
Czy KNF może wszystko? Przy sprawie Amber Gold Przewodniczący KNF przekonuje, że Komisja zrobiła wszystko, co mogła zrobić i na więcej nie pozwalały jej przepisy. W przypadku instytucji finansowych przepisy zdają się jednak nie krępować KNF w podejmowanych przez nią działaniach. Przy sprawie Amber Gold Przewodniczący KNF przekonuje, że Komisja zrobiła wszystko, co mogła zrobić i na więcej nie pozwalały jej przepisy. W przypadku instytucji finansowych przepisy zdają się jednak nie krępować KNF w podejmowanych przez nią działaniach. Komisja Nadzoru Finansowego po raz kolejny postanowiła zastąpić ustawodawcę, mimo braku stosownej delegacji ustawowej. Po wydawanych bez podstawy prawnej rekomendacjach zawierających zalecenia dla nadzorowanych instytucji finansowych (pismo DNB/I/7111/4/2/11 z 29 grudnia 2011 r. adresowane do prezesów banków, pismo DNU/606/204/1/12 z dnia 13 lutego 2012 r. adresowane do zakładów ubezpieczeń/reasekuracji Działu I i Działu II, pismo L.dz.
DNI/WN/6135/3/1/2012/MKz z dnia 16 stycznia 2012 r. adresowane do powszechnych towarzystw emerytalnych) Komisja Nadzoru Finansowego postanowiła wydać własną regulację adresowaną do podmiotów, których jeszcze nie nadzoruje, ale nad którymi wkrótce obejmie nadzór (pismo DBS/WSKOK/075/1/16/JZM z dnia 8 sierpnia 2012 r. adresowane do zarządów spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych). Zgodnie z art. 87 ustawy z dnia 5 listopada 2009 r. o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych (Dz.U. z 2012 r. poz. 855) spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe obowiązane są w terminie 3 miesięcy od dnia wejścia w życie ustawy do przeprowadzenia audytu zewnętrznego i przekazania jego wyników Komisji Nadzoru Finansowego, Kasie Krajowej, ministrowi właściwemu do spraw finansów publicznych, Narodowemu Bankowi Polskiemu, Komitetowi Stabilności Finansowej oraz Krajowej Radzie Spółdzielczej. Audyt przeprowadza biegły rewident. Żaden przepis nie określa zakresu tego audytu, ani nie zawiera upoważnienia dla jakiegokolwiek podmiotu do jego określenia. Również Komisja Nadzoru Finansowego nie została upoważniona do określenia zasad przeprowadzenia tego audytu. Zgodnie z pismem KNF mimo to wskazani wciąż nieobowiązującą, choć już opublikowaną ustawą odbiory wyników audytu dokonali ustaleń w zakresie obszarów badania, które powinny być poddane analizie i ocenie przez biegłego rewidenta i uznali celowość przyjęcia szerszego, niż to ma miejsce w przypadku standardowego badania sprawozdania finansowego sposobu podejścia do określenia zakresu badania, przy czym zdania tego nie podzieliła Kasa Krajowa sprawująca obecnie nadzór nad SKOK-ami i będąca jednym z odbiorców audytów przeprowadzonych na podstawie art. 87 nowej ustawy o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych. KNF, nie mając do tego podstaw prawnych, przekazał zarządom spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych „do wiadomości i wykorzystania dokument zawierający wytyczne dla podmiotu przeprowadzającego audyt zewnętrzny, który powinien także stanowić załącznik do umowy, precyzujący zakres wykonywanych usług.” Zdaniem Urzędu KNF „brak jest przeciwskazań dla prezentacji oczekiwań dotyczących zakresu audytu przez każdego z jego odbiorców”. Problem w tym, że brak jest jakichkolwiek podstaw prawnych do formułowania przez nich takich oczekiwań. Również zgodnie z art. 6 kodeksu postępowania administracyjnego organy administracji (a KNF należy do tej kategorii podmiotów) działają na podstawie przepisów prawa, zatem także w trybie postępowania administracyjnego, KNF mógłby sformułować oczekiwania dotyczące zakresu audytu wykonywanego na podstawie art. 87 ustawy z dnia 5 listopada 2009 r. o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych, jedynie gdyby ustawodawca przyznał mu taką kompetencję, czego jednak nie uczynił. KNF nie nadzoruje także biegłych rewidentów i nie jest uprawniony do kierowania do nich oczekiwań dotyczących sposobu wykonywania przez nich swoich obowiązków. KNF nie jest także uprawniony do określania kryteriów, jakie powinni spełnić biegli rewidenci, by przeprowadzić audyt zewnętrzny, o którym mowa w art. 87 nowej ustawy o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych. Opisane działania KNF (zarówno wcześniejsze rekomendacje i zalecenia adresowane do banków, zakładów ubezpieczeń i powszechnych towarzystw emerytalnych, jak i obecne – kierowane do spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych) nie mieszczą się zatem w konstytucyjnych ramach działania organów władzy publicznej, które mogą działać jedynie na podstawie i w granicach prawa. Mimo to KNF ma istotne narzędzia faktycznego nacisku na adresatów swoich pozaprawnych oczekiwań. W przypadku zarządów spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych jest to w szczególności norma art. 86 ust. 1 pkt 2 nowej ustawy o spółdzielczych kasach oszczędnościowo-kredytowych, zgodnie z którą SKOK-i mają obowiązek wystąpienia do Komisji Nadzoru Finansowego z wnioskami o zatwierdzenie prezesów zarządów w terminie 9 miesięcy od dnia wejście w życie ustawy, przy czym do wniosków tych będą miały odpowiednie zastosowanie przepisy art. 21 ust. 1-3 tej ustawy, które nakazują KNF odmowę zgody na powołanie prezesa zarządu, jeżeli m.in. nie daje on rękojmi ostrożnego i stabilnego zarządzania SKOK-iem. Niepokojące jest, że państwo z jednej strony nie wykorzystuje wszystkich dostępnych mu instrumentów by zapobiec działalności podmiotów takich jak Amber Gold, które nie będąc instytucjami finansowymi, narażają swoich klientów na ryzyko, prowadząc swoją działalność bez wymaganych zezwoleń, a jednocześnie w stosunku do instytucji finansowych (takich jak banki, zakłady ubezpieczeń, powszechne towarzystwa emerytalne, czy ostatnio spółdzielcze kasy-oszczędnościowo-kredytowe), Komisja Nadzoru Finansowego konsekwentnie próbuje zastępować ustawodawcę i działać bez podstawy prawnej i poza granicami obowiązujących ją przepisów. W efekcie rodzi to ryzyko spadku zaufania do instytucji państwowych i postrzegania Rzeczpospolitej, jako demokratycznego państwa prawnego. Paweł Pelc
Rogalski: Parulski mógł popełnić przestępstwo Za to, że nie doszło do otwarcia trumien i nie przeprowadzono oględzin i sekcji zwłok ofiar w Polsce odpowiada w całej rozciągłości gen. Krzysztof Parulski - mówi w rozmowie ze stefczyk.info mec. Rafał Rogalski
Czy złożenie wniosków o wszczęcie postępowania karnego wobec lekarzy, którzy przeprowadzali sekcje zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej jest w ogóle możliwe? Przede wszystkim należy zaznaczyć, że rodziny ofiar, które reprezentuję, mają olbrzymie zastrzeżenia, co do rzetelności lekarzy, którzy przeprowadzali sekcje zwłok. Nie mamy najmniejszych wątpliwości, że są podstawy do tego, aby wszcząć postępowanie karne w tej sprawie. Z punktu widzenia prawnego ta sprawa ma dwa oblicza. Wiemy, że polska strona wysłała wniosek o pomoc prawną, w tym oględziny i sekcję zwłok ofiar do Federacji Rosyjskiej już 10 kwietnia 2010 roku. Nie jesteśmy natomiast pewni, kiedy adresat ten wniosek otrzymał, czy stało się to 10 kwietnia, a może 11-tego, a może 12-tego. Pamiętajmy, że z tego, co twierdzi strona rosyjska - 12 kwietnia wszystkie sekcje zwłok zostały już zakończone. Dlatego inaczej wyglądają nasze możliwości prawne, jeśli polski wniosek dotarł do Rosji od razu 10 kwietnia, a inaczej, kiedy Rosjanie dostali go później.
Na czym polega ta różnica? Jeśli wniosek dotarł we właściwym czasie, to oznaczałoby, że sekcje zwłok były przeprowadzane jakby na zamówienie strony polskiej i wszelkie nieprawidłowości, których dopuścili się lekarze są przestępstwami także w świetle polskiego prawa. Wtedy możemy takie postępowanie wszcząć. Zapewne jednak chodzi o lekarzy, którzy mają obywatelstwo Rosyjskie i - jak wynika z porozumienia z 1996 roku - nie wchodzi w grę wydanie stronie polskiej tych osób. Może dojść za to do tzw. przejęcia ścigania przez stronę wzywaną, to znaczy, że Polska wszczyna postępowanie a strona Rosyjska rozpatruje je na terenie Federacji Rosyjskiej. Gdyby jednak okazało się, że wniosek, w Polsce datowany na 10 kwietnia, do adresata doszedł już po przeprowadzeniu sekcji zwłok, to można powiedzieć, że czynności sekcyjne było dokonywane tylko na podstawie kodeksu postępowania karnego FR. Wtedy strona Polska nie byłaby traktowana, jako wnioskodawca tych czynności, ale za to należałoby się zastanowić, czy ich efekt ma dla nas jakiekolwiek znaczenie prawne. Ja osobiście przychylam się do wersji pierwszej, co niewątpliwie pozwala nam na wszczęcie postępowania przeciwko lekarzom, którzy oględziny i sekcje zwłok wykonali - delikatnie mówiąc - nierzetelnie. Musimy jednak poczekać na ostateczne wyniki pracy polskich biegłych, bo przecież dopiero teraz w Polsce są prowadzone prace ekshumacyjne i sekcje ciał ofiar. Dopiero te opinie będą ewentualnie bardzo mocnym dowodem w tej sprawie.
A jakie są realne szanse na pociągnięcie do odpowiedzialności Rosjan, którzy zawinili w tej sprawie? Niestety, trzeba jasno powiedzieć, że nie mamy żadnego wpływu na to, co dzieje się po stronie rosyjskiej. To jest sytuacja analogiczna do niszczenia wraku TU-154M. Polska strona może wszcząć postępowanie i wystosować wniosek o przejęcie ścigania. A co Rosjanie z tym zrobią, jak się do niego ustosunkują, to już leży poza naszymi kompetencjami. Mogą ten wniosek rozpatrzyć, ale równie dobrze mogą sprawę odrzucić. Pamiętając jednak o tym, co działo się w przeszłości nadzieja na skutek działania Rosjan jest niewielka.
Wiemy, że nie przeprowadzono sekcji zwłok ofiar po przetransportowaniu zalutowanych trumien do Polski. Czy to, że prokuratorzy uwierzyli Rosjanom i nie zlecili przeprowadzenia własnych badań nie jest podstawą do postawienia im zarzutów niedopełnienia obowiązków? Za to, że nie doszło do otwarcia trumien i nie przeprowadzono oględzin i sekcji zwłok ofiar odpowiada w całej rozciągłości Naczelny Prokurator Wojskowy, pan gen. Krzysztof Parulski. Taka była jego decyzja, mimo, że zgodnie z polskim kodeksem postępowania karnego taka czynność powinna być wykonana. Przecież polscy prokuratorzy nawet nie mieli pewności, czy jakiekolwiek czynności sekcyjne w ogóle były przez Rosjan wykonane. Zapewniała o tym, co prawda pani minister Kopacz, ale dobrze wiemy, że było to nieprawdą. Tak samo, jak nieprawdą były jej opowieści o tym, że uczestniczyła wraz z polskimi lekarzami w sekcji każdej ofiary. Stanowczo to dementuję, to po prostu nieprawda. Lekarze z Uniwersytetu Medycznego w Warszawie wydali nawet oświadczenie, z którego wynika, że kiedy przybyli na miejsce, to lekarze rosyjscy oświadczyli im, że wszystkie czynności są już wykonane. Skąd zatem pewność czy jakiekolwiek czynności zostały w ogóle wykonane, a jeśli tak, to czy zostały wykonane prawidłowo. To już wystarczający powód, aby w Polsce otworzyć trumny i wykonać podstawowe czynności samemu.
Czy rodziny ofiar będą się domagały odpowiedzialności polskich prokuratorów? Sytuacje, które opisałem dają podstawy do postawienia zarzutu niedopełnienia obowiązków. Musimy się jeszcze zastanowić, ale to jest i naruszenie interesu publicznego i prywatnego. Popatrzmy choćby na przypadek rodziny pana Przemysława Gosiewskiego, zorganizowanie ekshumacji, sekcji zwłok, ponowny pochówek - to już jest wielkie i ciężkie przeżycie dla rodziny… Dla innych rodzin, to też takie życie w ciągłym zawieszeniu, czy ta ekshumacja będzie, czy jej nie będzie. Nie byłoby tego cierpienia, gdyby te czynności były wykonane od razu. Ale pan generał Parulski podjął takie, a nie inne decyzje. Nieprawidłowości i zaniedbania po stronie rosyjskiej były i to były kuriozalne, co pokazuje choćby przypadek pana Wassermana. Czekamy na opinie polskich biegłych dotyczące zbadania ciała pana Gosiewskiego, poczekamy też na opinie dotyczące pana Janusza Kurtyki i nie wykluczam, że z tą wiedzą złożymy zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez pana prokuratora Parulskiego. Run