„Potop” - TOM I - streszczenie szczegółowe
© - artykuł chroniony prawem autorskim autor: Karolina Marlęga
Wstęp
Na Żmudzi żył ród możny Billewiczów: „od Mendoga się wywodzący, wielce skoligacony i w całym Rosieńskiem nad wszystkie inne szanowany”. Choć nie doszedł nigdy do wielkich urzędów: „ale na polu Marsa niepożyte krajowi oddali usługi, za które różnymi czasami hojnie bywali nagradzani”. Rodzina zajmowała Billewicze, w których obecnie przebywał miecznik rosieński Tomasz Billewicz. Prócz tego posiadała wiele innych majętności. Gdy „rozpadli się na kilka domów”, członkowie tej możnej rodziny stracili ze sobą stały kontakt. Wszyscy spotykali się tylko wówczas, gdy w Rosieniach odbywał się popis pospolitego ruszenia żmudzkiego lub pod chorągwiami litewskiego komputu i na sejmikach. Liczyć się z nimi musieli sami nawet wszechpotężni na Litwie i Żmudzi Radziwiłłowie.
Za panowania Jana Kazimierza patriarchą wszystkich Billewiczów był Herakliusz Billewicz, pułkownik lekkiego znaku, podkomorzy upicki. Należały do niego Wodokty, Lubicz i Mitruny, leżące na terenie Laudy. W zaściankach należących do Herakliusza mieszkały między innymi wybitne rody Butrymów, Domaszczewiczów, Gasztowtów, Sołłuhubów.
Herakliusz Billewicz, mąż oddany sprawie narodowej, umarł w 1654 roku na wieść o przegranej rządzącego Litwą Radziwiłła w bitwie pod Szkłowem. Wiadomość tę przywiózł Michał Wołodyjowski, który nie pochodził z okolic Laudy, ale miał czynić zaciągi wojska, ponieważ był szczególnie umiłowany przez tamtejszą szlachtę. Wołodyjowski, który zachorował po powrocie z wojny, pozostawał pod opieką Pakosza Gasztowta w Pucenelach, z których wywodziły się najpiękniejsze panny w okolicy.
Herakliusz Billewicz pozostawił po sobie testament. Zapisał w nim wszystkie swoje majątki, z wyjątkiem Lubicza, swojej wnuczce Aleksandrze Billewiczównie. Z kolei wymieniony teren zapisał Andrzejowi Kmicicowi w dowód wdzięczności za zasługi i przyjaźń jego ojca: „od ojca urodzonego Jędrzeja Kmicica jeszcze z młodych lat, aż do dnia śmierci, przyjaźni i zgoła braterskiego afektu doznawał. Z którym wojny odprawowałem i życie mi po wielekroć ratował, a gdy złość i invidia panów Sicińskich wydrzeć mi fortunę chciały - i do niej mi dopomógł”. Podtrzymał także dawną umowę zawartą z ojcem Andrzeja - zgodnie z nią Andrzej i Aleksandra mieli zostać małżeństwem: „Tamże za wspólną zgodą postanowiliśmy obyczajem dawnym szlacheckim i chrześcijańskim, że dzieci nasze, a mianowicie syn jego Andrzej z wnuczką moją Aleksandrą, łowczanką, stadło uczynić mają, aby z nich potomstwo na chwałę bożą i pożytek Rzeczypospolitej wyrosło”. Panna mogła odmówić wyjścia za Kmicica, gdyby ten zhańbił się szpetnymi uczynkami lub gdyby chciała iść do klasztoru. Herakliusz powierzył szlachcie laudańskiej opiekę nad wnuczką.
Szlachta laudańska ruszyła do Grodna, gdzie król Jan Kazimierz wyznaczył generalną zbiórkę przed wojną: „Ruszyli w milczeniu pierwsi Butrymowie, za nimi inni, a Gasztowtowie na ostatku, jak zawsze czynili, bo im od pacunelek żal było odjeżdżać. Szlachta z innych stron kraju w małej tylko stawiła się liczbie i kraj pozostał bez obrony, ale Lauda pobożna stanęła w całości”. Pan Wołodyjowski pozostał na miejscu między pacunelkami, ponieważ nie mógł jeszcze władać ręką. Opustoszały okolice, w Poniewieżu i Upicie zapanowała cisza. Panna Aleksandra również zamknęła się w Wodoktach, nie widując nikogo poza służbą i opiekunami.
Tom I
Rozdział I
Był styczeń 1655 roku. Żmudź pokryta była śniegiem, na dworze panował siarczysty mróz. Panna Aleksandra, dziewczyna dwudziestoletnia, urodziwa, o płowych włosach, niebieskich oczach, siedząc w dużej izbie odmawiała po cichu różaniec. Towarzyszyły jej dziewki dworskie, które zajmowały się przędzeniem kądzieli oraz ciotuchna Kulwiecówna. Oleńka myślała o testamencie, pozostawionym niedawno przez zmarłego dziadka. Wolą nieboszczyka było, by panna Aleksandra została żoną człowieka, którego pamiętała z dzieciństwa. Widziała go dziesięć lat temu, gdy ze swym ojcem gościł u nich w Wodoktach.
Billewicz – jej dziadek - cztery lata przed śmiercią, będąc w Orszy u Kmiciców, zawarł układ ze starym Kmicicem (ojcem chłopca) o małżeństwie swej wnuczki i młodzieńca. Zaraz po tym wybrany kawaler miał przyjechać do Aleksandry do Wodoktów, lecz plany te uniemożliwił wybuch wojny, w której brał udział. Aleksandra po śmierci Herakliusza, z niepokojem myślała o młodym Kmicicu i chwili spotkania. Obawiała się, czy narzeczony obdarzy ją uczuciem. Słyszała od dziadka o śmierci ojca Andrzeja i postrzeleniu młodego chorążego.
Tak rozmyślając, usłyszała dobiegające z dworu dzwonki nadjeżdżających sań. Po chwili w drzwiach stanął młody mężczyzna i zapytał o pannę Aleksandrę. Gdy stanęła naprzeciw, zdjął czapkę i przedstawił się: „Jam jest Andrzej Kmicic”. Oznajmił następnie, że niedawno dowiedział się o śmierci dziadka dziewczyny, którego szczerze opłakiwał. Wiedział, że przed czterema laty nieboszczyk obiecał mu waćpannę za żonę, lecz jego przyjazd wstrzymywały za każdym razem wybuchające wojny. Oleńka zapytała, czy widział już swą wieś – Lubicz, którą zapisał mu jej dziadek, na co on zaprzeczył (śpieszył się do narzeczonej). Andrzej był oczarowany urodą Billewiczówny i wcale tego nie ukrywał. Ona również odwzajemniała zainteresowanie.
Po pewnym czasie ciotuchna zaprosiła młodych na kolację, podczas której przyjezdny opowiadał o wojnie. Przyjechał teraz z całą chorągwią. Cześć jego ludzi została w Poniewieżu, część w Upicie, a reszta pojechała do Lubicza. O testamencie dowiedział się od ludzi laudańskich, których Oleńka wysłała w poszukiwaniu młodzieńca.
Panna oświadczyła, że wolą dziadka było, by Kmicic przyjął całą szlachtę laudańską (na którą składało się kilkanaście zaścianków) pod swą opiekę. Byli to ludzie godni, dumni i oddani. Panna zapewniała, że będą wiernie służyć młodzieńcowi. Andrzej nie mógł uwierzyć w decyzję Herakliusza, Oleńka zaś rzekła: „Kondycję dziadka nieboszczyka albo trzeba wszystkie przyjąć, albo wszystkie odrzucić – rady innej nie widzę”. Kmicic zgodził się na wszystko. Ze względu na czas żałoby, młodzi datę ślubu ustalili za pół roku.
Pułkownik pożegnał się, a Oleńka zapraszała go do częstych odwiedzin. Kawaler odjechał do Lubicza, gdzie czekał na niego serdeczny towarzysz Kokosiński z kompanami. Oleńka poszła do sypialnej izby. Choć próbowała odmawiać pacierze, nie mogła się skupić, ponieważ jej myśli krążyły wokół narzeczonego.
Rozdział II
Gdy Kmicic zjawił się we dworze w Lubiczu, witała go cała czeladź. Zebrani całowali go po rękach, a stary włodarz Znikis powitał chlebem i solą. Kompania Andrzeja nie usłyszała jego przyjazdu, lecz zobaczywszy przywódcę, zaczęła go witać: „Przed innymi szedł olbrzymi pan Jaromir Kokosiński, Pypką się pieczętujący, żołnierz i burda sławny, ze straszliwą blizną przez czoło, oko i policzek, z jednym wąsem krótszym, drugim dłuższym, porucznik i przyjaciel pana Kmicica, “godny kompanion”, skazany na utratę czci i gardła w Smoleńskiem za porwanie panny, zabójstwo i podpalenie. Jego to teraz osłaniała przed karą wojna i protekcja pana Kmicica, który był mu rówieśnikiem, i fortuny ich w Orszańskiem, póki swojej pan Jaromir nie przehulał, leżały o miedzę”. Kmicic wznosił toasty za swoją piękną narzeczoną. Po jakimś czasie dostrzegł obrazy wiszące na ścianach, przedstawiające ród Billewiczów. Między portretami widniały czaszki żubrze, jelenie, łosie w koronach z rogów. Kokosiński wylewnie dziękował, że Andrzej przygarnie ich wszystkich w Lubiczu. Inni również to czynili. Kompania ponownie zaczęła pić, jej dowódca również. Wznoszono toasty, przekrzykiwano się, śpiewano. W pewnym momencie pan Ranicki – wielki fechmistrz, podbuntowany przez kolegę, wyzwał Kmicica na pojedynek, mający polegać na strzelaniu miedzy rogi wiszące na ścianie wśród obrazów. Andrzej przystał na tę propozycję. Założyli się o pięć dukatów. Zend przyniósł pistolety i kule. Ranicki chybił, a jego dowódca trafił do celu. Zabawa tak się spodobała, że po chwili cała pijana kompania z Kmicicem na czele strzelała, gdzie popadnie, aż wióry leciały ze ścian i ram portretów. Przestrzelono obrazy Bielewiczów, a Ranicki pociął je na koniec szablą.
Czeladź przez cały ten czas stała wystraszona. Psy szczekały, dworskie dziewki obległy okna od zewnętrznej strony budynku ciekawe, co działo się w izbie. Zend rzucił hasło do towarzyszy, że dziewczyny są za oknem, a oni pijani wytoczyli się na dwór, wyłapali wszystkie niewiasty. Po przyprowadzeniu ich siłą do izby, zaczęły się tańce, śpiewy, wino przelewało się po całej izbie. „Tak to bawili się w Lubiczu pan Kmicic i jego dzika kompania”.
Rozdział III
Kmicic odwiedzał regularnie swą narzeczoną w Wodoktach. Pewnego dnia oznajmił kompanom, że pojadą z nim do Oleńki. Mieli się dobrze zaprezentować, by nie przynieść wstydu, a potem zorganizować kulig i pojechać obejrzeć trzeci majątek – Mitruny. Cała kompania ubrała się odświętnie i czterema saniami ruszyła do Wodoktów. Kmicic w drodze mówił do siedzącego obok pana Kokosińskiego, że przez ostatnie dni w Lubiczu przeholowali z piciem i zabawą z dworskimi dziewkami, lecz uprzedził, że panna Aleksandra nie może się o tym dowiedzieć. Zamierzał żyć w zgodzie z tutejszą laudańską szlachtą, nie wchodzić w konflikty, ponieważ nieboszczyk podkomorzy całą swą chorągiew, w której byli ludzie oddani i wierni, wyznaczył na opiekunów swej wnuczki. „Kokoszko” zdziwił się bardzo, że Andrzejowi zależało na opinii Oleńki. W czasie rozmowy powiedział kawalerowi, że wśród chorągwi szlachty laudańskiej przebywa sławny rycerz, pułkownik Michał Wołodyjowski, o którym słyszał chorąży.
W Wodoktach kompanii Andrzeja zaprezentowali się pomyślnie. Na widok pięknej panny Billewiczówny zaniemówili z wrażenia. Kmicic ucałował rękę ukochanej i rzekł:
„- Otom ci przywiózł, mój klejnocie; komilitonów moich, z którymi ostatnią wojnę odbywałem.”. Kokosiński wystąpił z szeregu i przemówił w imieniu całej kompanii. Gdy Oleńka gotowa była do drogi (ciotuchna pojechała wcześniej, by w Mitrunach przygotować poczęstunek), wszyscy wyszli na dwór i wsiedli do sań. Panna jechała z Kmicicem. Młodzi podczas podróży wyznali sobie miłość. Gdy dojeżdżali do majątku, dogonił ich jeździec, pędzący na koniu. Był to wachmistrz młodego chorążego - Soroka, który zameldował dowódcy, że w Upicie doszło do bójki i podpalenia dwóch domów przez jego żołnierzy. Andrzej nakazał kompanom powrót do Lubicza, nie chciał ich zabierać ze sobą. Pożegnał też Oleńkę prosząc, by sama pojechała do Mitrunów i przeprosił, że kulig się nie udał. Następnie wsiadł do drugich sań i kazał woźnicy jechać do Upity.
Rozdział IV
Upłynęło kilka dni, a Kmicic do tej pory nie wrócił z Upity. Do Oleńki, do Wodoktów przyjechało trzech ludzi ze szlachty laudańskiej: Pakosz Gasztowt z Pacunelów (który gościł obecnie u siebie pana Wołodyjowskiego), Kasjan Butrym (najstarszy człowiek na Laudzie) i zięć Pakosza - Józwa Butrym (bardzo silny, kiedyś kula armatnie urwała mu stopę). Szlachcice planowali wybrać się do Lubicza, by zaprezentować się Kmicicowi, lecz słyszeli, że nie wrócił jeszcze z Upity. Wypytywali Oleńkę o narzeczonego, datę ślubu i o to, czy jest szczęśliwa. Martwili się o podopieczną.
Stary Butrym opowiedział zebranym, jak kompania z Kmicicem na czele, podczas pierwszego dnia pobytu w Lubiczu, strzelała do portretów Billewiczów, by na koniec oddać się rozpuście z dworskimi dziewkami. Teraz szlachtę doszły słuchy, że towarzysze Andrzeja w Upicie zrabowali bydło, pobili chłopów wiozących smołę. Zebrani doradzili Oleńce, by nakazała narzeczonemu odprawienie swych ludzi z okolicy, ponieważ „czynili zło”. Panna była wstrząśnięta tymi wieściami. Obiecała „ojcom”, że porozmawia z Andrzejem. Gdy zaczęła płakać, pocieszyli ją mówiąc, że Kmicic jest jeszcze młody, niewinny, tylko ludzie namawiają go do złego.
Gdy odjechali, dziewczyna zaczęła szczerze nienawidzić kawalera. Miała żal, że ją oszukał. Co wieczór wracał od niej do rozpusty i dziewek, a ona mu zaufała. Czuła się bardzo upokorzona. Wieczorem wysłała parobka Kostka do Lubicza po starego włodarza Znikisa, który po obietnicy panienki, że pozostanie u niej w Wodoktach (a nie u Andrzeja), potwierdził krążące plotki. Mówił, że kompania pana Kmicica to zbóje i zbereźniki, strzelali do portretów i zabawiali się z dziewkami. Zastraszyli całą wieś, wzbudzając strach ludzi. Urządzili we dworze Sodomę i Gomorę.
Następnego dnia do Wodoktów przyjechała kompania Kmicica, prosząc Oleńkę o jej czeladź i strzelby, ponieważ chcieli ruszyć do Upity na pomoc Andrzejowi. Billewiczówna odparła, że nic od niej nie dostaną. Gdy już wyznała, że zna ich przewinienia, oskarżyła mężczyzn o kuszenie jej narzeczonego, rzekła: „-Precz stąd!”. Panowie Kokosiński, Uhlik, Kulwiec-Hippocentaurus, Ranicki, Rekuć i Zend stali osłupiali, nie wierząc w słowa panienki.
Po wyjściu na dwór, byli oburzeni. Jeszcze nikt dotychczas nie ośmielił się tak do nich zwracać. Starali się trzymać nerwy na wodzy (byli zasłużonymi żołnierzami), licząc się z tym, że niesprawiedliwe oskarżenia padły z ust narzeczonej ich przyjaciela. Gdyby nią nie była, sprawę znieważenia załatwiliby inaczej. Swą czeladź (ludzi) odesłali ponownie do Lubicza, ponieważ nie mieli dla niej strzelb. Postanowili jechać do Upity na ratunek towarzyszowi bez niczyjej pomocy.
Przejechali las, za którym ukazała się wieś Wołmontowicze (na pół drogi do Mitrunów). Zatrzymali się w karczmie, w której ludzie na ich widok szeptali o ich wyczynach w Lubiczu. Tymczasem kompania wypiła trochę „dla rozgrzewki”. Rozochocony Kokosiński zapytał siedzącą obok szlachciankę, czy z nim potańczy. Gdy dziewczyna odmówiła, ludzie siedzący w karczmie na czele z Józwą Butrymem zebrali się po przeciwnej stronie izby. Kokosiński, widząc to, spytał, co od nich chcą. Gdy Butrym odparł, by poszli precz, Ranicki uderzył go rękojeścią w pierś i rzucił hasło: „Bij”. Rozpoczęła się walka między kompanami Kmicica a Butrymami z Wołmontowicz.
Rozdział V
Tegoż samego dnia wieczorem Kmicic przyjechał do Wodoktów. Opowiedział narzeczonej, że w Upicie poskromił swych żołnierzy, odpowiedzialnych za bójkę i pożar. Oleńka przywitała go z powagą i wyniośle, lecz w sercu czuła radość, że powrócił. Opowiedziała, że wie, co on i jego kompani wyczyniali w Lubiczu, stawiając na koniec przemowy ultimatum – albo ona, albo jego towarzysze, po czym wybuchła płaczem. Kmicic zaczął ją uspokajać, obiecując, że się zmieni i odprawi żołnierzy.
Wracając do Lubicza, Andrzej czuł złość na towarzyszy: „przypuszczał, że pewnie znowu piją i zabawiają się”. Gdy dojechał do domu zdziwił się, że wszystkie drzwi były pootwierane i panowała cisza. Nie dochodziły do jego uszu odgłosy spodziewanej biesiady.
Zsiadłszy z konia, wszedł do sieni i zaczął nawoływać kolegów, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Gdy przekroczył próg izby jadalnej, ujrzał ułożone równo pod ścianą ciała ludzi. W pierwszej chwili pomyślał, że kompani spali pijani, lecz gdy zaczął oświetlać ich twarze kagankiem, zdał sobie sprawę, że wszyscy nie żyli: „Włosy powstały mu na głowie, tak straszny widok uderzył jego oczy... Uhlika wyłącznie mógł poznać po białym pasie, bo twarz i głowa przedstawiały jedną bezkształtną masę, krwawą, ohydną, bez oczu, nosa i ust tylko wąsy ogromne sterczały z tej okropnej kałuży. Pan Kmicic świecił dalej... Drugi z kolei leżał Zend z wyszczerzonymi zębami i wyszłymi na wierzch oczyma, w których zeszkliło się przedśmiertne przerażenie. Trzeci z kolei, Ranicki, oczy miał przymknięte, a po całej twarzy cętki białe, krwawe i ciemne. Pan Kmicic świecił dalej... Czwarty leżał pan Kokosiński, najmilszy Kmicicowi ze wszystkich towarzyszów, bo dawny sąsiad bliski. Ten zdawał się spać spokojnie, jeno z boku, w szyi, widać mu było dużą ranę, zapewne sztychem zadaną. Piąty z kolei leżał olbrzymi pan Kulwiec-Hippocentaurus z żupanem podartym na piersiach i posiekaną gęstymi razami twarzą. Pan Kmicic przybliżał kaganek do każdej twarzy, a gdy wreszcie szóstemu, Rekuciowi, w oczy zaświecił, zdało mu się, że powieki nieszczęsnego zadrgały trochę od blasku”. Rekuć wymamrotał Jędrusiowi, że to Butrymy ich pobili, po czym skonał. Na przeraźliwy krzyk Kmicica do izby wpadli żołnierze, którzy przerazili się widokiem, tak jak i on. Dowódca, owładnięty szałem, krzyknął: „-Na koń!”. Około stu osób wybiegło na dwór i wsiadło na konie. Przewodzący wszystkim pułkownik krzyczał: „-Bij, bij! Morduj!”. Skierowali się w stronę Wołmontowicz.
Wieś stanęła w ogniu. Ludzie Kmicica mordowali ludność. Czerwona łuna rozświetliła wioskę. Morze ognia szalało nad zaściankiem Butrymów. Sytuacja nie była optymistyczna. Szlachta wniosła przeciw Andrzejowi sto pozwów w sądzie grodzkim. Tymczasem nad krajem zawisła groźba wojny, zbliżającej się do Żmudzi. Janusz Radziwiłł choć mógł: „prawo zbrojną ręką poprzeć, zbyt był sprawami publicznymi zajęty, a jeszcze bardziej pogrążony w wielkich zamysłach tyczących domu własnego, który chciał wynieść nad wszystkie inne w kraju, choćby kosztem dobra publicznego”. |
---|
Mijały tygodnie. Wojska Chowańskiego zalewały Rzeczpospolitą: „na ostatni, widać szczebel niemocy zeszła Rzeczpospolita, gdy nie mogła dać oporu tym właśnie siłom, które lekceważono aż dotąd i z którymi zawsze rozprawiano się zwycięsko. Prawda, że siły te wspomagał nieugaszony i odradzający się ciągle bunt Chmielnickiego, prawdziwa hydra stugłowa; pomimo jednak buntu, pomimo wyczerpania sił w poprzednich wojnach, i statyści i wojownicy uręczali, że samo tylko Wielkie Księstwo mogło i było w stanie nie tylko napór odeprzeć, ale jeszcze chorągwie swe zwycięsko poza własne granice przenieść. Na nieszczęście, niezgoda wewnętrzna stawała owej możności na przeszkodzie, paraliżując usiłowania tych nawet obywateli, którzy życie i mienie w ofierze nieść byli gotowi”. Gdy w końcu dotarli do Lubicza, było tam już około trzystu Kozaków. Wołodyjowski wydał rozkaz ataku i po chwili na podwórzu rozpoczęła się walka. Ci żołnierze Kmicica, którzy przeżyli, uciekli do budynku i zaryglowali drzwi. Uniemożliwiło to dalszą bitwę, ponieważ Michał i jego towarzysze nie mogli otworzyć ciężkiego wejścia. W końcu zdenerwowany Wołodyjowski wyzwał pułkownika na pojedynek. Obiecał, że jeśli Andrzej go pokona, będzie mógł odjechać wolno. Kmicic przystał na tę propozycję. Po wyjściu na środek podwórza mężczyźni przedstawili się sobie. Narzeczony Oleńki oznajmił, że miał prawo porwać swą ukochaną, ponieważ byli sobie już dawno przeznaczeni. Dalej przyznał się do spalenia Wołmontowicz, lecz nie czuł się winny. Zapewniał potem, że nie miał złych zamiarów, przyjeżdżając na Żmudź. Wysłuchawszy tego, Wołodyjowski oskarżył rycerza o konspirowanie ze zdrajcami. W końcu mężczyźni stanęli naprzeciw siebie i rozpoczęli pojedynek, któremu przyglądało się mnóstwo par oczu. |
---|
Rozdział VIII
Wołodyjowski wciąż myślał o Oleńce…
Oddział Kozaków Kmicica został rozdzielony między szlachtę laudańską. Od tej pory mieli pomagać w pracach gospodarskich. Jeden Kozak opowiedział Michałowi o poznaniu z chorążym orszańskim. Kiedyś służył u hetmana polnego, lecz gdy chorągiew nie miała co jeść, ludzie się porozchodzili. Właśnie wtedy przystąpił do oddziału Andrzeja, który go przygarnął. Słysząc to, Wołodyjowski był bardzo zdziwiony. Do tej pory uważał Kmicica za zdrajcę i spiskowca, a było inaczej…
Ubrawszy się odświętnie, Michał pojechał z oświadczynami do Billewiczówny. Panna w pierwszej chwili nie poznała adoratora, a później zaczęli rozmawiać o jej nieżyjącym dziadku, wojnach. W końcu Michał przyznał się, że niesłusznie posądził Andrzeja o zdradę…
Gdy się oświadczył, Oleńka odmówiła. Nie otrzymawszy zadowalającej odpowiedzi, zdenerwowany Wołodyjowski opuścił w pośpiechu Wodokty. Uświadomił sobie wówczas, że dziewczyna nadal kochała Kmicica.
W drodze powrotnej Michał spotkał Charłampa – znajomego porucznika piatyhorskiej chorągwi litewskiej. Otrzymał od niego listy wiezione od księcia wojewody wileńskiego Janusza Radziwiłła z rozkazem, by „zaraz zaczął zaciąg czynić”. Posłaniec miał dostarczyć taki sam rozkaz Andrzejowi. Wołodyjowski dostał jeszcze prywatny list, w którym wojewoda mówił, że to Michał ma zdecydować, czy Kmicic przyłączy się do walki (hetman bowiem słyszał zarówno o jego złych poczynaniach, jak i zasługach i męstwie), by zmazać swe winy przez służbę ojczyźnie. Jednocześnie książe wojewoda zaznaczał, że w przypadku zgody Michała na przyłączenie się do walki Andrzeja, ten drugi ma nie stawiać się już w żadnych sądach, ponieważ on go rozgrzeszy.
Rozdział IX
Wołodyjowski przeniósł się do Upity i z tego miejsca rozpoczął zaciąg. Szlachta chętnie przystępowała do jego chorągwi. Po kilku dniach odwiedził w Lubiczu Kmicica, który mimo słabego stanu, ucieszył się z wizyty. Chory zdawał sobie sprawę, z jak sławnym żołnierzem się pojedynkował. O Wołodyjowskim przecież krążyły legendy… Michał przeprosił Kmicica za nazwanie go zdrajcą, usprawiedliwiając się niewiedzą na temat jego stosunków z Kozakami. Wówczas ranny opowiedział z żalem i szczerością o Wołmontowiczach, pomordowanych kompanach, ciążących na nim procesach. Słysząc to, Wołodyjowski wyznał, że jego oświadczyny zostały odrzucone przez Billewiczównę, która kochała tylko jednego mężczyznę. Słowa te wywołały nagłą bladość Kmicica, który był pewien, że teraz mógł jedynie liczyć na pogardę i odrazę ukochanej. W końcu gość wyjął list od hetmana Janusza Radziwiłła. Ta propozycja miała być szansą zmazania win mordercy. Teraz wszystko zależało od Andrzeja. Gdy chory przeczytał kartkę, powiedział ze łzami w oczach: „- Niechże mnie końmi rozerwą! (…)niech mnie ze skóry obłuszczą, jeślim ja widział zacniejszego człowieka od waszmości... Jeżeliś przeze mnie rekuzę dostał, jeśli mnie Oleńka jeszcze, jako powiadasz, miłuje, inny tym bardziej by się mścił, tym głębiej mnie pogrążył... A waszmość mi rękę podajesz i jako z grobu mnie wyciągasz!”. Michał zaczął pocieszać towarzysza zapewniając, że zyska przychylność szlachty laudańskiej, gdy przysłuży się ojczyźnie. Na pożegnanie rycerze podali sobie ręce.
Wołodyjowski pojechał do Wodoktów przekazać Oleńce dobre wieść o Andrzeju, lecz dowiedział się od jej sługi, że panienka wyjechała niewiadomo dokąd.
Rozdział X
„Przepowiadano nowe wojny i nagle, Bóg wie skąd, złowroga wieść poczęła krążyć z ust do ust po wsiach i miastach, że od strony Szwedów zbliżała się nawałnica. Na pozór nic nie zdawało się potwierdzać tej wieści, gdyż rozejm ze Szwecją zawarty miał jeszcze na sześć lat siłę, a jednak mówiono o niebezpieczeństwie wojny i na sejmie, który król Jan Kazimierz złożył 19 maja w Warszawie”.
Bogusław Leszczyński – generał wielkopolski – zwołał pospolite ruszenie szlachty do obrony granic Rzeczypospolitej przed Szwedami. Pułki piechoty łanowej pod wodzą rotmistrzów: Dębińskiego, Włostowskiego, Stanisława Skrzetuskiego, Żychlinowskiego, Jaraczewskiego, Piotra Skoraszewskiego, Kwileckiego, Golca pierwsze dotarły na miejsce zbiórki. Spotkano się w trzech miejscach: pod Piłą, Ujściem, Wieleniem. Utworzono tam obozy i czekano na przybycie szlachty.
Pierwszy pojawił się Andrzej Grudziński – kaliski wojewoda. Z licznymi sługami zatrzymał się u burmistrza. Dopiero po paru dniach zaczęli przyjeżdżać kolejni panowie, którzy usprawiedliwiali swą nieobecność czasem strzyżenia owiec i obowiązkami z tym związanymi. Byli to: Krzysztof Opaliński – drugi wojewoda poznański, a poza tym magnat, który przywiózł trzystu hajduków, tłum dworzan i oddział rajtarów. Kolejnym był jego stryjeczny brat, wojewoda podlaski Piotr Opaliński. Przyjechał jeszcze Jakub Rozdrażewski – wojewoda inowrocławski (szwagier Piotra) i kasztelani: Sędziwój Czarnkowski, Stanisław Pogorzelski, Maksymilian Miastkowski, Paweł Gębicki. Łąki otaczające obóz na kilka kilometrów zastawione były namiotami: „Nadjechali i bazarnicy, którzy nie mogąc się w rynku pomieścić wybudowali rząd szop wedle miasteczka. Sprzedawano w nich przybory wojskowe - od szat do broni i jadła. Polowe garkuchnie dymiły przez dzień i noc roznosząc w dymach zapach bigosów, jagieł, pieczeni-w innych sprzedawano trunki. Przed szopami roiła się szlachta, zbrojna nie tylko w miecze, ale i w łyżki, jedząc, popijając i rozprawiając to o nieprzyjacielu, którego jeszcze nie było widać, to o nadjeżdżających dygnitarzach, którym nie żałowano przymówek”.
Przeciw zebranym od strony Szczecina zbliżał się Arwid Wittenberg (dowódca szwedzkich wojska, uczestniczył w wojnie trzydziestoletniej). Nadjeżdżał z siedemnastoma tysiącami wojska. Wraz z nim podążał Hieronim Radziejowski – były podkanclerzy koronny, zdrajca, który uciekł do Szwedów, by przekazywać informacje o słabych stronach oddziałów Rzeczypospolitej.
Szlachta polska była gotowa do bitwy w pierwszych dniach lipca. Szańce były usypane, wały do obrony przygotowane. Jednak po paru dniach… zaczęto wyprawiać uczty. Wszystkim doskwierał dokuczliwy upał. Na wojska wroga czekano już trzeci tydzień, panowała bezczynność i nuda. Czeladź wszczynała kłótnie między sobą i w końcu zaczęła się rozjeżdżać. Pierwszy do domu odjechał starosta średzki – Zygmunt Grudziński. Po nim kilkuset szlachciców również opuściło obóz. Niektórzy wymykali się potajemnie. Coraz więcej żołnierzy było zniechęconych, narzekało na polskiego króla, brak wojska. Duch walki wygasł wskutek długiego oczekiwania. Gdy w obozie polskim nie działo się dobrze, wojsko szwedzkie pod dowództwem Wittenberga specjalnie zbliżało się powoli, ponieważ zdawało sobie sprawę ze zniecierpliwienia rycerzy Rzeczypospolitej. Do słupa granicznego Szwedzi dotarli dwudziestego pierwszego lipca.
Do obozu polskiego przybył szwedzki trębacz z listami od Radziejowskiego i Wittenberga. Po lekturze („Jenerał szwedzki oświadczał, że Karol Gustaw przysyła swe wojska krewnemu Janowi Kazimierzowi jako posiłki przeciw Kozakom, że zatem Wielkopolanie powinni się poddać bez oporu”) zaczęła się narada wśród wojewodów. List pozostał bez odpowiedzi.
Dwudziestego czwartego lica wszystkie szwedzkie oddziały stanęły naprzeciw Piły. Szlachta polska siadła na koń, była gotowa do bitwy. Rozpoczęło się starcie. Okazało się, że szańce były usypane źle, obóz niekorzystnie zorganizowany. Kule armatnie „zagoniły” żołnierzy z powrotem na zajmowany teren. Wojewodowie byli przerażeni. Wiedzieli już, że są kilkakrotne słabsi od wroga.
Szwedzi zaś nocą otoczyli obóz, do którego wysłano posłów w celu zawarcia ugody. W odpowiedzi z terenu okupanta z zielonymi gałęziami przybyli Radziejowski i Wirtz. Weszli do domu burmistrza, w którym stacjonował poznański wojewoda. Zaczęto naradę, trwającą kilka godzin. W końcu z budynku wybiegł Władysław Skoraczewski z przeraźliwym krzykiem na ustach: „Słyszycie, mości panowie, oni tam ojczyznę zaprzedają jak judasze i hańbią ! Wiedzcie, że już nie należym do Polski. Mało im było wydać w ręce nieprzyjaciela was wszystkich, obóz, wojsko, działa. Bogdaj ich zabito!- oni jeszcze podpisali w swoim i waszym imieniu, że wyrzekamy się związku z ojczyzną, wyrzekamy się pana, że cała kraina, grody warowne i my wszyscy będziem po wieczne czasy do Szwecji należeć. Że się wojsko poddaje, to bywa; ale kto ma prawo ojczyzny i pana się wyrzekać?!”. Poparł go Kłodziński, Stanisław Skrzetuski, podczas gdy reszta nie reagowała. W końcu zebranym ukazali się uczestnicy rozmów, wojewoda poznański Krzysztof Opaliński, Grudziński – wojewoda kaliski, Miastkowski, Gębicki, Słupecki. Pierwszy z nich oznajmił, że od dzisiaj „oddają się” królowi szwedzkiemu. Mówił: „Prócz tego mam słowo i obietnicę jenerała Wittenberga, daną w imieniu jego królewskiej mości, iż jeśli cały kraj pójdzie za naszym zbawiennym przykładem, wojska szwedzkie wnet ruszą na Litwę i Ukrainę i nie wprzód ustaną wojować, aż wszystkie ziemie i wszystkie zamki będą Rzeczypospolitej powrócone. Vivat Carolus Gustavus rex!”. Na koniec Opaliński uściskał Radziejowskiego i Wirtza mówiąc, że Wittenberg zaprosił wszystkich na ucztę do obozu szwedzkiego. Po wystawnej kolacji mieli rozjechać się do domu na żniwa. Prawie wszyscy byli zachwyceni.
Rozdział XI
U państwa Skrzetuskich we wsi Burzec na ziemi łukowskiej pan Jan Onufry Zagłoba – człowiek w starszym wieku, lecz „obdarzony siłą ducha” – odpoczywał w sadzie. Przy nim bawiło się dwóch synów gospodarzy: pięcioletni Jeremek i czteroletni Longinek. Chłopcy byli weseli i nazywali bohatera dziadkiem. Po pociechy przyszła ich matka Helena, kobieta wysoka, tęga, ciemnowłosa i piękna. Pojawiła się z najmłodszym synkiem na ramieniu. Zabrała potomstwo, by nie przeszkadzało odpoczywającemu. Skrzetuska zwracała się do Zagłoby „Ojcze”, a on do niej „córuchno”, choć nie byli spokrewnieni.
Gdy pan Zagłoba drzemał, obudził go mąż Heleny – Jan. Przyszedł wraz ze swym stryjecznym bratem – Stanisławem (rotmistrz kaliski). Ten drugi opowiedział o wydarzeniach z pospolitego ruszenia szlachty: o zajęciu Wielkopolski przez Szwedów, poddaniu się pod Ujściem wielu wojewodów, którzy podpisali ugodę (wyrzekli się króla i Rzeczypospolitej). Stanisław komentował opisywane zajście, a Zagłoba nie mógł uwierzyć w taką zdradę i pakty z Wittenbergem, na które nie zgodziło się zaledwie kilku żołnierzy (Stanisław Skrzetuski, dwóch Skoraczewskich i paru innych). Jan postanowił, że nazajutrz odwiezie rodzinę do krewnego Stabrowskiego do Puszczy Białowieskiej w bezpieczne miejsce, a sam z dwoma towarzyszami pojedzie służyć pod chorągiew księcia Janusza Radziwiłła.
Tak też się stało. Rankiem mężczyźni wyruszyli do Puszczy, do której dojechali po sześciu dniach. Stabrowski – łowczy królewski – przyjął ich serdecznie, obiecując opiekę nad Heleną i dziećmi. Nazajutrz Jan, Stanisław i Zagłoba pożegnali się ze Skrzetuską i odjechali do hetmana Radziwiłła.
Rozdział XII
Zagłoba z Janem i Stanisławem pojechali najpierw do Upity do Wołodyjowskiego, czym go niewymownie ucieszyli. Opowiedział gościom, jak z rozkazu księcia: „czynił zaciąg” wraz z Kmicicem i Stankiewiczem. Poinformował ich również o zaproszeniu przez Radziwiłła do Kiejdan. Przyjaciele postanowili pojechać do zamku razem.
W drodze Michał opowiadał o szlachcie laudańskiej, pojedynku z Andrzejem i odrzuceniu przez Billewiczównę.
Rankiem następnego dnia przybyli do Kiejdan – dziedzictwa księcia Janusza Radziwiłła. Zauważyli obcych żołnierzy, co złożyli na karb nadchodzącego zjazdu. Gdy przypadkiem spotkali Charłampa, skorzystali z zaproszenia odpoczynku w jego kwaterze. Mężczyzna opowiedział im, jak Radziwiłł całe noce naradzał się z Harasimowiczem – gubernatorem i szlachcicem z Zabłudowa na Podlasiu. Ponadto zdradził, że przed dwoma dniami na zamek przyjechał kawaler maltański, wielki rycerz Judycki i hetman polny Gosiewski. Wczoraj cała trójka długo radziła z księciem, zaś w nocy Radziwiłł ustawił wartowników pod ich drzwiami, zakazując opuszczania sypialni i rozmowy z kimkolwiek. Po tym incydencie Harasimowicz ogłosił na zamku, że goście to zdrajcy, co oburzyło Skrzetuskich i Zagłobę (aresztowanie bez sądu). Charłamp poinformował jeszcze zebranych, że poprzedniego dnia hetman wysłał Kmicica do Czejkiszek po regiment piechoty. Gdy towarzysze słuchali relacji, do kwatery przyszedł Harasimowicz z wiadomością o zajęciu przez Szwedów całej Wielkopolski, Łowicza oraz o ucieczce z Warszawy króla Jana Kazimierza. Mężczyzna zaprosił zabranych na rozmowę do księcia Janusza Radziwiłła.
W zamku było mnóstwo szlachty i rycerstwa. Harasimowicz małymi drzwiami wprowadził Zagłobę, Wołodyjowskiego i Skrzetuskich do komnaty, w której siedzieli już Janusz i Bogusław Radziwiłłowie. Pierwszy z nich miał czterdzieści parę lat, był barczysty, a z jego ogromnej twarzy biła pycha, powaga i potęga. Po wyjściu Bogusława, przywitał gości. Dziwił się, że Jan Skrzetuski nie otrzymał w nagrodę za bitwę pod Zbarażem starostwa. Wołodyjowskiemu zaś ofiarował dokument, czyniący go dożywotnie właścicielem Dydkemii za służbę dla kraju. W czasie rozmowy okazało się, że Zagłoba i Radziwiłł pochodzili z Litwy, a Jan Skrzetuski opowiedział o hańbie i zdradzie, którą Stanisław widział pod Ujściem. Na koniec wszyscy czterej ofiarowali księciu swą służbę i zostali zaproszeni na wieczorną ucztę. Jutro mieli wyruszyć pomścić Wilno, zajęte przez Szwedów. Gdy towarzysze wyszli od Radziwiłła, Zagłoba stwierdził, że książę tak przypadł mu do serca, że gotów byłby wejść za nim w ogień. Z kolei Wołodyjowskiego i Skrzetuskich zdziwiła hojność i łaska gospodarza. Przewidywali, że miał ukryte zamiary i dlatego przekupywał ludzi. Po wyjściu na zamkowy dziedziniec, co chwilę mijały ich oddziały konnych, karety. Przejechał ksiądz biskup Żmudzki, pan Korf – wojewoda wendeński, Tokarzewski oraz szwedzcy posłowie z Inflant (eskortowani przez Tokarzewskiego od Birż). Wszyscy spieszyli na spotkanie z księciem. Gdy posłowie weszli na naradę, Zagłoba wznosił na dziedzińcu okrzyki za zdrowie Janusza Radziwiłła. Przemawiał ponadto do zebranej szlachty, rozprawiając o nadchodzącym nieprzyjacielu, o konieczności obrony ojczyzny. Krzyczał przy tym nieustannie: „Na Szweda! Panowie, bracia! Na Szweda”. Zebrani mu wtórowali.
Z kolei książę, słysząc te okrzyki i prowadząc pertraktacje z posłami czuł coraz większą złość na Zagłobę, który denerwował go swym krzykliwym postępowaniem.
Wołodyjowski ujrzał w kolasce, która zajechała na dziedziniec, Oleńkę w towarzystwie mężczyzny, w którym Zagłoba rozpoznał Tomasza Billewicza – miecznika rosieńskiego, sługę i przyjaciela Radziwiłła.
Rozdział XIII
W Kiejdanach rozeszła się wieść o aresztowaniu hetmana polnego Gosiewskiego z powodu odmówienia połączenia swych chorągwi z radziwiłłowskimi. Po obiedzie książę odbył pojedyncze rozmowy z pułkownikami: Mirskim, Stankiewiczem, Wołodyjowskim, Charłampem, Ganchofem, Sółłahubą, którzy byli zdziwieni poufnym charakterem dysput.
Wieczorem do miasta powrócił Kmicic. Po serdecznym przywitaniu z Wołodyjowskim, udał się na wezwanie do zamku hetmana. Usłyszał tam, że Janusz pokłada w nim wiele ufności i nadziei, został nazwany „przyjacielem”. Ostatnie słowa zdziwiły Andrzeja. Przyrzekł Radziwiłłowi na święty krzyż (książe mu go podsunął), że nigdy go nie opuści. Książe zaś oznajmił rozmówcy, że sprowadził do siebie Billewiczównę by doprowadzić do zgody narzeczeństwa. Wzruszyło to Kmicica. Nie mógł wyrazić słów wdzięczności: „- Wasza książęca mość, ja chyba oszaleję!... Życie, krew moja do waszej książęcej mości należą!... Co mam czynić, aby się wywdzięczyć? co? Mów wasza książęca mość! rozkazuj!”. Gdy usłyszał: „- Dobrem za dobro mi odpłać... Miej wiarę we mnie, miej ufność, że co uczynię, to dla dobra publicznego uczynię. Nie odstępuj mnie, gdy będziesz widział zdradę i odstępstwo innych, gdy się złość wzmoże, gdy mnie samego...”, obiecał: „stać przy osobie waszej książęcej mości, mego wodza, ojca i dobrodzieja!”. Po tych słowach przeszli do wypełnionej ucztującymi ludźmi sali i wmieszali się w tłum.
Po chwili podeszli do Tomasza Billewicza i Oleńki, która zbladła na widok kawalera. Radziwiłł przywitał się z panną i jej wujem mówiąc, że przyprowadził przed ich oblicze grzesznika, który potrzebuje pokuty. Gdy Kmicic pozostał sam z narzeczoną, obiecał jej poprawę. Zamierzał pojednać się z ludźmi oraz prosił, by mu wybaczyła i czekała na jego powrót (bał się, że wstąpi do klasztoru). Aleksandra zgodziła się. Para przeszła do sali jadalnej, zastawionej na trzysta osób.
Goście zasiedli do stołu. Gdy wybiła północ, nastała cisza i wszyscy odliczali działowe wystrzały. Janusz Radziwiłł wzniósł toast za Karola Gustawa – nowego władcę! Po tych słowach zapadło milczenie. Zdekoncentrowani pułkownicy i szlachcice nie wierzyli w to, co przed chwilą padło z ust księcia. Zaraz potem ktoś odczytał ugodę podpisaną przez hetmana i szwedzkiego monarchę. Oto jej fragment:
„1) Łącznie wojować przeciw wspólnym nieprzyjaciołom, wyjąwszy króla i Koronę Polską.
2) Wielkie Księstwo Litewskie nie będzie do Szwecji wcielone, lecz z nią takim sposobem połączone, jak dotąd z Koroną Polską, to jest, aby naród narodowi, senat senatowi, a rycerstwo rycerstwu we wszystkim było równe.
3) Wolność głosu na sejmach nikomu nie ma być bronioną.
4) Wolność religii ma być nienaruszona (...)”.
Mimo, iż zebrani zaczęli prosić o litość: „- Nie czyń tego! Zmiłuj się nad nami!”, Radziwiłł był nieprzejednany: „- Kto nie ze mną, ten przeciw mnie! Znałem was, wiedziałem, co będzie!... A wy wiedzcie, że miecz wisi nad waszymi głowami!...”.
Buławę pierwszy rzucił Stankiewicz. Za nim uczyniła ten gest reszta oficerów. Wszyscy krzyczeli: „Zdrajca! Zdrajca!”, a Janusz rzekł: „-Kto za mną, niech przejdzie na prawą stronę sali!”. Posłuchał go Charłamp, Mieleszko i Niewiaromski, a pozostali, czyli Mirski, Stankiewicz, Hoszczyc, Wołodyjowski, dwaj Skrzetuscy, Zagłoba i Oskierko zostali otoczeni przez książęcych rajtarów, pod dowództwem Ganchofa. Kmicic stał niczym rażony piorunem. Po toaście Jana Radziwiłła szeptał: „-Boże, Boże, Boże, com ja uczynił!”. W tej trudnej chwili nie pomogła mu ukochana, która uważała popleczników hetmana za zhańbionych. Gdy kazała narzeczonemu wybierać, ten oszołomiony poszedł za oddziałem rajtarów. Odchodząc, słyszał za sobą słowa: „-Precz zdrajco!”.
Rozdział XIV
Tej nocy hetman naradzał się ze szwedzkimi posłami i wojewodą wileńskim Korfem. Oficerów, którzy się do niego nie przyłączyli, nakazał aresztować. W jego duszy gościł niepokój. Obawiał się groźnego przeciwnika Pawła Sapiehy, przy którym z pewnością staną największe siły kraju. Harasimowicz przyniósł mu list od Michała Kazimierza Radziwiłła, w którym krewny donosił, by nie liczył na jego pomoc, ponieważ nie udzieli jej zdrajcy Rzeczpospolitej. Po jakimś czasie doniesiono Januszowi, że Andrzej chciał uciec z Billewiczami, lecz przeszkodzili mu czujni wartownicy. Tymczasem Kmicic nie chciał pozostawać na usługach Janusza, po związaniu uderzał głową w ścianę z rozpaczy nad swym losem.
Radziwiłł nakazał przyprowadzenie do swej komnaty Kmicica. Gdy wprowadzono mężczyznę i książe przypomniał mu przysięgę złożoną na krzyż, Andrzej odparł: „- Potępiony będę, gdy tej przysięgi nie dotrzymam; potępiony będę, gdy jej dotrzymam! (…)Wszystko mi jedno! (…)- Przed miesiącem groziły mi sądy i kary za zabójstwa... dziś wydaje mi się, żem wonczas był niewinny jak dziecko!”. Janusz nie ustępował jednak w indoktrynacji dzielnego żołnierza. Zaczął go przekonywać do swych racji: „- Słuchaj (…) czas powiedzieć ci wszystko... Rzeczpospolita ginie... i zginąć musi. Nie masz dla niej na ziemi ratunku. Chodzi o to, by naprzód ten kraj, tę naszą ojczyznę bliższą, ocalić z rozbicia... a potem... potem wszystko odrodzić z popiołów, jako się feniks odradza... Ja to uczynię... i tę koronę, której chcę, włożę jako ciężar na głowę, by z onej wielkiej mogiły żywot nowy wyprowadzić... Nie drżyj! ziemia się nie rozpada, wszystko stoi na dawnym miejscu, jeno czasy nowe przychodzą...Oddałem ten kraj Szwedom, aby ich orężem drugiego nieprzyjaciela pohamować, wyżenąć go z granic, odzyskać, co stracone, i w jego własnej stolicy mieczem traktat wymusić... Słyszysz ty mnie? Ale w onej skalistej, głodnej Szwecji nie masz dość ludzi, dość sił, dość szabel, aby tę niezmierną Rzeczpospolitą zagarnąć. Mogą zwyciężyć raz i drugi nasze wojsko; utrzymać nas w posłuszeństwie nie zdołają... (…)Jana Kazimierza nie pozbawią Szwedzi państwa ni panowania, ale go w Mazowszu i Małopolsce zostawią Bóg mu nie dał potomstwa. Potem przyjdzie elekcja... Kogóż na tron wybiorą, jeśli chcą dalszy sojusz z Litwą utrzymać? Kiedyż to tamta Korona doszła do potęgi i zgniotła moc krzyżacką? Oto gdy na jej tronie zasiadł Władysław Jagiełło. I teraz tak będzie... Polacy nie mogą kogo innego na tron powołać, jeno tego, kto tu będzie panował. Nie mogą i nie uczynią tego, bo zginą, bo im między Niemcami i Turczynem powietrza w piersi nie stanie, gdy i tak rak kozacki pierś tę toczy! Nie mogą ! Ślepy, kto tego nie widzi; głupi, kto tego nie rozumie! A wówczas obie krainy znowu się połączą i zleją się w jedną potęgę w domu moim!”.
Starania nie poszły na marne. Kmicic uwierzył w słowa i intencje księcia, w pozorną tylko ugodę ze Szwecją. Ufał, że Janusz Radziwiłł wzmocni Litwę, zostanie królem i wówczas – potężny i niepokonany – zacznie wojnę ze Szwedami.
Rozdział XV
Zagłoba, dwaj Skrzetuscy, Wołodyjowski i inni oficerowie po aresztowaniu zostali zamknięci w zamkowych podziemiach. Czuli się oszukani i zdradzeni przez księcia, któremu wierzyli. Ciągle radzili nad możliwościami ucieczki, za wszelką cenę chcieli sprowadzić chorągiew Wołodyjowskiego z Upity na ratunek. Zagłoba poprosił Michała o jego pierścień, który byłby znakiem dla żołnierzy pułkownika w razie, gdyby udało mu się do nich dotrzeć.
Z podwórza zamkowego zaczęły dochodzić do nich krzyki. Michał, podsadzony do okienka, zdał relację z sytuacji, którą zaobserwował: na dziedziniec wytoczono armaty przeciw piechocie węgierskiej chorągwi Oskierki (również był aresztowany), która czekała w szyku bojowym na oswobodzenie dowódcy. Naprzeciw nich stanęły wojska Charłampa, Mieleszki i Niewiaromskiego. Michał miał nadzieję, że ludziom Oskierki z pomocą przyjdzie Kmicic (nie wiedzieli, po której stronie stanął). Na podwórzu powstał bunt. Wystrzały z armat rozpoczęły walkę. W pewnej chwili przybył Andrzej ze swym oddziałem i… zaczął wybijać i „siekać” ludzi Oskierki. Wówczas zdruzgotany i wstrząśnięty Michał zeskoczył na ziemię. Choć podał przyjazną dłoń chorążemu, ten stanął przeciw ojczyźnie. Andrzej wygrał tę bitwę, dowodząc tym samym, iż z całego serca popiera dążenia Janusza Radziwiłła.
Rozdział XVI
Hetman Radziwiłł kazał Andrzejowi sprowadzić do Kiejdan chorągwie Mirskiego, Stankiewicza i Wołodyjowskiego, czyniąc go przedtem regimentarzem. Gdy powiedział, że Zagłobę, Wołodyjowskiego i Skrzetuskich każe rozstrzelać, Kmicic zaczął błagać na kolanach o darowanie im życia. Wówczas Janusz zmienił zdanie komunikując, że oficerów internuje do Birż, do Szwedów. Taki los miał spotkać wszystkich prócz Zagłoby. Ten zaś miał umrzeć, ponieważ jako pierwszy nazwał księcia na balu zdrajcą. Słysząc to, pułkownik począł całować Janusza po rękach i tłumaczyć, że Zagłoba z pewnością nie wiedział co mówi ze względu na wypity alkohol. Radziwiłł przystał na prośby Kmicica – Jan Onufry miał także jechać do obozu do Birż. Na koniec rozmowy książe nakazał Andrzejowi sprowadzenie na czas wojny do zamku Billewiczówny i jej stryja (odjechali zaraz po północy). Jeśliby stawiali opór – miał użyć siły. Hetman obawiał się, że miecznik przyłączy się ze swymi towarzyszami laudańskimi do Sapiehy. Andrzej przystał na to rozwiązanie. Przywożąc Oleńkę do Kiejdan, zyska pewność, że panna nie wstąpi do klasztoru.
Rozdział XVII
Kmicic nie wyruszył po chorągwie Stankiewicza i Mirskiego następnego dnia, gdyż te już zbliżały się do Kiejdan na pomoc swym pojmanym dowódcom. Wieść o zdradzie hetmańskiej rozniosła się po okolicy bardzo szybko, powodując, iż wszystkie chorągwie postanowiły się połączyć w obronie ojczyzny przeciw Radziwiłłowi.
Wieczorem wyprowadzono z piwnicy oficerów-aresztantów. Do Birż miał ich dostarczyć Roch Kowalski ze swym oddziałem. Oskierko słyszał o nim same superlatywy, podobno mieli podążać z człowiekiem silnym i odważnym. Bohaterowie wyruszyli w końcu w drogę. Podczas jazdy Zagłoba ułożył plan ucieczki: Rochowi wmówił, że są rodziną, zapraszając go do wozu zajmowanego przez siebie i towarzyszy. Onufry upił Kowalskiego, a gdy ten zasnął, sprytny żołnierz założył opończę i hełm śpiącego Rocha na siebie, wsiadł na jego konia (jechał obok wozu) i oddalił się. Ludzie Kowalskiego nie zatrzymali uciekiniera, ponieważ wzięli go za swego komendanta. Dopiero nad ranem odkryto nieobecność jeńca.
Roch był wściekły. Zagłoba zabrał mu konia i list polecający hetmana do komendanta Birż. Z kolei Wołodyjowski i inni oficerowi cieszyli się z takiego obrotu spraw. Byli pewni, że Zagłoba sprowadzi na pomoc chorągiew z Upity. Mimo ucieczki, podróż trwała dalej. Żołnierze jechali przez wsie i miasteczka.
Zagłoba faktycznie wkrótce powrócił z posiłkami laudańskimi i uwolnił aresztantów. Doszło do bójki Rocha i Józwy Butryma, w trakcie której Wołodyjowski wziął buławę z rąk Zagłoby i przejął dowództwo nad chorągwią. Wybawca opowiedział przyjaciołom o ucieczce. Wspominał rolę pierścienia Michała po dotarciu do oddziału. Mówił również o liście skradzionym Kowalskiemu, w którym Radziwiłł rozkazał komendantowi szwedzkiemu rozstrzelać jeńców po dotarciu do Birż. Słysząc to, oficerowie nie mogli uwierzyć, że za długoletnią, wierną służbę Janusz skazał ich na śmierć.
Dragoni Kowalskiego przeszli na stronę niedawnych aresztantów, którzy postanowili połączyć się z oddziałami Sapiehy. Podczas podróży ujrzeli w Klewanach ogień. Okazało się, że to Szwedzi zaatakowali wieś. Wszyscy zgodnie zamierzali pomóc ciemiężonym, zaś Zagłoba został w lasku pod Klewanami, pilnując Rocha, by nie zbiegł do Radziwiłła.
Rozdział XVIII
Gdy żołnierze dojechali do wsi, zastali krzyczących ludzi. Kobiety i wieśniacy byli targani i poniewierani przez szwedzkich rajtarów, którzy zabierali ich inwentarz i palili chałupy. Wołodyjowski z chorągwią zaatakowali. Walka przeistoczyła się w zaciętą rzeź: „Gdzieniegdzie bito się większymi kupami, po kilkunastu na szable i rapiery, gdzieniegdzie bitwa zmieniła się w szereg pojedynków i mąż potykał się z mężem, rapier krzyżował się z szablą, czasem strzał pistoletowy buchnął. Tu i owdzie rajtar, wymknąwszy się spod jednej szabli, biegł jak pod smycz pod drugą. Tu i owdzie Szwed lub Litwin wydobywał się spod obalonego rumaka i padał zaraz pod cięciem czekającej nań szabli”. Po godzinie bitwa zakończyła się zwycięstwem Michała.
W tym czasie Zagłoba przekonał Kowalskiego, by przystąpił do ich oddziału. Po powrocie Wołodyjowskiego do lasku, przekazał tę wieść przyjacielowi. Michał przywiózł siedmiu jeńców i rotmistrza szwedzkiego. Na „pożegnanie” powiedział, że pojmali i wypuścili ich ludzie Janusza Radziwiłła, którzy walczyli z jego rozkazu. Okłamali Szwedów, że zawarta ugoda między ich królem a hetmanem była tylko fikcją. Wiedzieli, że Radziwiłł szybko się o tym nie dowie, ponieważ byli daleko od zamku w Kiejdanach. Podejrzewali za to rychłą reakcję urażonych zerwaniem umowy Szwedów.
Rozdział XIX
Na Litwie rozpoczęła się wojna domowa. Wojsko komputowe podzieliło się na dwa obozy. Jedni stali przy hetmanie, drudzy opowiedzieli się przeciw unii ze Szwecją i poparli Sapiehę. Wołodyjowski z chorągwią przybył do Poniewieża, gdzie otrzymał wieści o zniszczeniu przez Janusza oddziałów Mirskiego i Stankiewicza. Tych, którzy nie chcieli przystąpić do księcia – pomordowano. Części udało się uciec do lasów. Przyczynił się do tego Kmicic. Zbiedzy każdego dnia dołączali do Michała, przynosząc nowe wieści: „Najważniejszą z nich była wiadomość o buncie chorągwi komputowych, stojących na Podlasiu, wedle Białegostoku i Tykocina. Po zajęciu Wilna przez wojska moskiewskie miały owe chorągwie stamtąd przystęp do krajów koronnych osłaniać. Lecz dowiedziawszy się o zdradzie hetmana, utworzyły konfederację, na której czele stanęli dwaj pułkownicy: Horotkiewicz i Jakub Kmicic, stryjeczny najwierniejszego poplecznika radziwiłłowskiego, Andrzeja (…)”. Do buntu dołączyła również chorągiew Niewiaromskiego, wypowiadając hetmanowi posłuszeństwo. Sprzeciw jednak nie trwał długo – niegodzący się na politykę Radziwiłła zostali wybici przez Andrzeja. Po tych wieściach Wołodyjowski zmienił najbliższe plany. Do momentu przyłączenia się do Sapiehy musieli poczekać. Teraz należało ruszyć na Podlasie, do chorągwi tworzących konfederację. Zbiegowie donieśli Michałowi, że król Jan Kazimierz kazał wracać oddziałom z Ukrainy i dołączyć do obrony przeciw Szwedom nad Wisłą. Wołodyjowski wyruszył z towarzyszami. Aby dotrzeć na Podlasie, musieli jechać obok Kiejdan, w których stał Kmicic z piechotą, jazdą konną i armatami.
Gdy hetman dowiedział się o ucieczce oficerów, o zbuntowanej chorągwi laudańskiej, o wygranej przez nią bitwie klewańskiej, w której śmierć poniosło stu dwudziestu żołnierzy szwedzkich – dostał ataku astmy, na którą cierpiał od dawna. Do pogorszenia jego stanu przyczynił się również list od szwedzkiego komendanta z Birż – Pontusa de la Gardie (głównodowodzący siłami szwedzkimi). Radziwiłł dowiedział się, że żołnierze szwedzcy pod przysięgą zeznali o napadzie wojska Janusza w Klewanach... Hetmana ogarnęła ogromna wściekłość. Choć starał się listownie wszystko wyjaśnić, adresat nie uwierzył.
Gdy Kmicic otrzymał korespondencję od księcia z wiadomościami o poczynaniach zbiegów, o ocalenie głów których błagał niegdyś na kolanach, ucieszył się, że udało im się uciec. Z rozkazu Radziwiłła, obawiającego się ataku Michała, Andrzej umocnił obronę Kiejdan. Pułki Mieleszki i Ganchofa zrobiły zasadzkę na drodze do zamku. Choć czekali w gotowości, pułkownik i jego ludzie „zapadli się pod ziemię”.
Tymczasem książe podupadł na zdrowiu, wychudł. Przerażała go groźba ruiny i niespełnienia planów.
Rozdział XX
Kmicic zakończył ubezpieczanie Kiejdan, a następnie pojechał z rozkazu księcia po Oleńkę i Tomasza, by sprowadzić ich do zamku. Gdy dojechał do Billewicz, pozostawił swych dragonów w karczmie, a sam z wachmistrzem Soroką i jednym pachołkiem udał się do miecznika i panny. Widząc narzeczonego, Aleksandra wyszła do drugiej izby. U Tomasza Billewicza przebywał akurat sąsiad Dowgirg z Plemborga i pan Chudzyński – dzierżawca z Ejragołów. Po przywitaniu i wypiciu kieliszka wina, Andrzej oznajmił, że zamierza ich zabrać z zaproszenia hetmana do Kiejdan. Mieli tam mieszkać do czasu zapanowania pokoju w kraju. Po powrocie do komnaty, Oleńka razem ze stryjem sprzeciwiła się przedstawionym planom. Nie chciała jechać do domu zdrajcy. Gdy Kmicic zapowiedział, że zabierze ich siłą, usłyszeli tętent koni. Nagle otworzyły się drzwi i stanęli w nich Wołodyjowski, Mirski, Zagłoba, dwaj Skrzetuscy, Stankiewicz, Oskierko i Roch Kowalski. Gospodarz zaczął ich prosić o ratunek przez Andrzejem, a Michał przemówił do pułkownika, nazywając go zdrajcą i renegatem, mordercą niewinnych żołnierzy - przeciwników zdrady. Na koniec powiedział, że Kmicic poniesie za to słuszną karę – zginie. Sześciu ludzi otrzymało rozkaz rozstrzelania zdrajcy ojczyzny. Po wyprowadzeniu pułkownika, Oleńka zemdlała.
Zagłoba, chcąc dać upust swemu wścibstwu, pojechał za żołnierzami, by przeszukać Andrzeja. Miał nadzieję znalezienia jakiegoś ważnego listu (tak, jak przy Rochu).
Tymczasem omdlałą Aleksandrę odnalazł wuj, który natychmiast zawołał na pomoc oficerów. Po odzyskaniu przytomności panna była świadkiem takiej sceny: nagle pojawił się zziajany Zagłoba mówiąc, że chcieli zabić zacnego kawalera, który uratował im życie. Podał pismo zdziwionemu Wołodyjowskiemu. Okazało się, że ową korespondencją okazała się ta, w której Janusz Radziwiłł gorzko wymawiał Kmicicowi, że tylko za jego wstawiennictwem darował oficerom życie w Kiejdanach (zaraz po ogłoszeniu ugody ze Szwedami). List kończył się poleceniem, by pułkownik przywiózł Billewiczów. Zebrani byli pewni, że gdyby nie interwencja Andrzeja, byliby już martwi. Zagłoba był pod wrażeniem postawy Kmicica, który nawet w chwili nadchodzącej śmierci nie próbował się tłumaczyć.
Gdy do izby przyprowadzono bohatera, Wołodyjowski rzekł: „-Wolny jesteś, panie kawalerze (…) i pókiśmy żywi, żaden z nas się na ciebie nie targnie”. Powiedział, że pułkownik może wrócić do hetmana-zdrajcy lub przyłączyć się do nich, na co Andrzej odparł, że tylko Janusz Radziwiłł pragnie uratować Rzeczpospolitą. Wówczas głos zabrał Zagłoba. Zapytał, czy Kmicic, gdy błagał o życie towarzyszy, otrzymał przyrzeczenie księcia, że nie zabije oficerów. Otrzymawszy potwierdzenie, pokazał zaślepionemu pułkownikowi list Radziwiłła (ukradziony Rochowi) do szwedzkiego komendanta, w którym to nakazywał rozstrzelanie przybyłych do Birż mężczyzn. Po odczytaniu polecenia Andrzej zbladł i, powiedziawszy „-Bądźcie zdrowi! (…) Lepiej mi było zginąć z rąk waszych” – wyszedł.
Pożegnawszy się z miecznikiem, Wołodyjowski zaproponował mu, by wraz z Oleńką wyjechał do Białowieży, do Heleny Skrzetuskiej. Tylko tam mogli być bezpieczni.
Z kolei Billewiczówna podziękowała Zagłobie, całując go w rękę, za uratowanie życia Andrzejowi.
Rozdział XXI
Gdy Wołodyjowski wraz ze swą chorągwią odjechał, tej samej nocy do Billewicz przybył… Janusz Radziwiłł! Hetman porwał Oleńkę i miecznika do swego zamku.
W kraju u boku Michała byli najlepsi oficerowie, mogący zmienić trudną sytuację na Podlasiu. Wojska rosły w siłę, codziennie przybywało im stronników, toteż hetman – obawiając się o swe zwycięstwo – kilkakrotnie wysyłał listy do Sapiehy. Chciał się z nim pojednać, jednak korespondencja wracała do nadawcy bez odpowiedzi. Do księcia dochodziły wieści, że Sapieha z każdym dniem rośnie w wojskową potęgę. Srebra przetapiał na monety, sprzedawał swoje stada, nie liczył się z groszem, wyposażając oddziały w armaty, szable, pistolety i żywność. Garnęła się do niego szlachta, patrioci, wszyscy nieprzyjaciele hetmana.
Janusz Radziwiłł zdziwił się, że wracając z Billewiczami do zamku, nie spotkał Andrzeja. O uszy obiły mu się wieści, że dragonów pułkownika zabrało wojsko Wołodyjowskiego.
Tymczasem Kmicic już czekał w Kiejdanach. Wyznał, że wie o liście do szwedzkiego komendanta w Birż, a co za tym idzie, o złamanym słowie księcia. Powiedział, że nie przystąpił do Michała, choć ten mu to proponował. Ponad wszystko cenił sobie wierność i szczerość. Gdy opuścił komnatę władcy, który dostał kolejny atak astmy, od Charłampa dowiedział się, że w zamku przebywają Billewicze. Wrócił do księcia, gdy wyszedł od niego medyk. Radziwiłł zaczął wpierać pułkownikowi, że to przez jego nierozstrzelanych przyjaciół wybuchła wojna domowa, zachwiała się przyjaźń ze Szwedami, a Michał z chorągwią krzyżuje mu plany obrony ojczyzny. Na koniec rozmowy hetman zaprosił Andrzeja na wieczorną ucztę.
Rozdział XXII
Wieczorem na zamkowy dziedziniec zajechało dużo bryczek i kolasek z zaproszonym na ucztę gośćmi. Miecznik rosieński długo musiał namawiać Oleńkę by towarzyszyła mu w kolacji.
Kmicic z rozkazu hetmana został posadzony przy stole między panną a jej stryjem. Gdy rozpoczęła się kolacja, narzeczeni rozmyślali o ostatnich wydarzeniach, które miały wpływ na ich obojętność wobec siebie. Kmicic nadal bardzo kochał Aleksandrę, oddałby za nią życie. Cały czas spoglądał na nią ukradkiem. Ona również darzyła kawalera gorącym uczuciem. Ceniła w nim odwagę, męstwo i wierność przyjaźni. Zdawała sobie sprawę, że służył Radziwiłłowi, ponieważ był ślepo przekonany o jego dobrych intencjach. Gdy ich oczy się spotkały, panna dojrzała w nich ból i zmęczenie. Janusz wznosił toasty, które musieli pić wszyscy, którzy nie chcieli być uznani za wrogów. Potem odczytał listy od Bogusława Radziwiłła, w których ten donosił wiele rzeczy: województwo sieradzkie i wielkopolskie poddało się Szwedom, król Jan Kazimierz został pobity pod Widawą i Żarnowem (dlatego cofnął się do Krakowa). Wieści te ucieszyły wszystkich gości. W pewnej chwili Oleńka źle się poczuła. Nagle wstała do stołu i, wskutek zawrotu głowy, upadłaby, lecz Andrzej chwycił ją na ręce i wyniósł z dusznej sali.
Rozdział XXIII
Kmicic nie chciał siedzieć bezczynnie w Kiejdanach. Udało mu się przekonać hetmana, by pozwolił mu wyjechać i dostarczyć w jego imieniu listy: do Harasimowicza, by przysłał pieniądze z publicznych podatków do Tylży, do księżnej, do Bogusława Radziwiłła, przebywającego w Tykocinie, do Karola Gustawa, by przekonać go o braku winy za epizod w Klewanach, do marszałka koronnego Jerzego Lubomirskiego, by namówić go do przystąpienia do księcia. W zamian hetman ofiarowywał rękę swej córki synowi marszałka Herakliuszowi.
Na koniec Radziwiłł powiedział Kmicicowi: „Szwedzi wprawdzie górą: zajęli Wielkopolskę, Mazowsze, Warszawę, województwo sieradzkie poddało im się, gonią Jana Kazimierza pod Kraków i Kraków oblegną, jak Bóg w niebie. Czarniecki ma go bronić, ów świeżo wypieczony senator, ale muszę przyznać, żołnierz dobry. Kto może przewidzieć, co się stanie?... Szwedzi wprawdzie umieją zdobywać fortece, a nie było nawet czasu na wzmocnienie Krakowa. Wszelako ten pstry kasztelanik może się trzymać miesiąc, dwa, trzy. Dzieją się czasem takie cuda, jako wszyscy pamiętamy pod Zbarażem... Owóż, jeśli się będzie zacięcie trzymał, diabeł może wszystko na wspak obrócić. Ucz się arkanów polityki. Wiedz tedy naprzód, że w Wiedniu nie będą chętnym okiem patrzeć na rosnącą potęgę szwedzką i mogą pomoc dać... Tatarzy też, wiem to dobrze, skłonni są pomagać Janowi Kazimierzowi, na kozactwo i Moskwę nawałem ruszą, a wówczas wojska ukrainne pod Potockim przyjdą na pomoc... Desperat dziś Jan Kazimierz, a jutro może jego szczęście przeważyć...”. Podlasie leżało nieopodal Mazowsza. Hetman przewidywał, że albo zajmą je Szwedzi, albo Prusacy. Książe Bogusław miał być ogniwem łączącym Szwedów i Jana Kazimierza. Dlatego też miał jechać do Tylży i czekać tam na przyjazd Prusaków.
Andrzej zebrał ludzi do wyprawy za swe pieniądze (książe nie chciał nic sponsorować, mimo iż ostatnio ograbił Wilno). Chorągiew pułkownika – przekazana pod dowództwo Ganchofa - musiała pozostać w Kiejdanach, by w razie ataku bronić Radziwiłła. Wkrótce okazało się to zbawienne, ponieważ zbliżał się Sapieha… Przed wyjazdem Kmicic poprosił Janusza, by w czasie jego nieobecności czuwał na Billewiczami, na co ten oznajmił, że dla bezpieczeństwa odeśle pannę do Taurogów pod Tylżę, do swej żony.
Rozdział XXIV
Kmicic i jego ludzie byli gotowi do drogi. Pułkownik zebrał sześciu żołnierzy, w tym wachmistrza Sorokę. Na koniec hetman wręczył mu listy i glejt do szwedzkich komendantów, zapewniając tym samym wolny przejazd. Andrzej pożegnał się z Aleksandrą, starając się odzyskać sympatię narzeczonej: „- Moja mościa panno! (…) Chciałem jechać bez pożegnania, ale nie mogłem. Bóg raczy wiedzieć, kiedy wrócę i czy wrócę, bo i o przygodę nietrudno. Lepiej nie rozstawajmy się z gniewem w sercu i z urazą, aby kara boska na które z nas nie spadła. Ej! siła by mówić, siła by mówić, a tu język wszystkiego nie wypowie. No! szczęścia nie było, woli bożej, widać, nie było, a teraz, choć ty, człeku, i łbem w mur bij, nie ma już rady nijakiej! Nie winujże mnie, waćpanna, to i ja cię nie będę winował. Już na ów testament nie trzeba zważać, bo jako rzekłem: na nic ludzka wola przeciw boskiej. Daj ci Boże szczęście i spokojność. Grunt, żeby sobie winy odpuścić. Nie wiem,, co mnie tam spotka, gdzie jadę... Ale już mi dłużej nie wysiedzieć w męce, w kłótni, w żalu... Człek się o cztery ściany w izbie rozbija, bez rady, mościa panno, bez rady!... Nie masz tu nic do roboty, jeno się ze zgryzotą w bary brać, jeno myśleć po całych dniach, aż głowa boli, o nieszczęsnych terminach i w końcu nic nie wymyślić... Trzeba mi tego wyjazdu, jako rybie wody, jako ptakowi powietrza, bo inaczej bym oszalał (…)Trzeba też waćpannie wiedzieć, że uraza i gniew to co innego, a żal co innego. Gniewum się wyzbył, ale żal we mnie siedzi - może nie do waćpanny. Bo ja sam wiem do kogo i czego?... Myśląc nic nie wymyślę, ale tak mi się zdaje, że lżej będzie i mnie, i waćpannie, gdy się rozmówiem. Waćpanna masz mnie za zdrajcę... i to mnie najgorzej kole, bo jak zbawienia duszy mojej pragnę, tak nie byłem i nie będę zdrajcą! (…)Wiedzże o tym, że zbawienie w księciu Radziwille i w Szwedach, a kto inaczej myśli, a zwłaszcza czyni, ten właśnie ojczyznę gubi. Ale nie czas mi dyskursować, bo czas jechać. Wiedz tylko, żem nie zdrajca, nie przedawczyk. Bodajem zginął, jeżeli nim kiedy będę!... .Wiedz, żeś niesłusznie mną pogardziła, niesłusznieś na śmierć skazała... To ci mówię pod przysięgą i na wyjezdnym, a mówię dlatego, ażeby zarazem powiedzieć: odpuszczam z serca, ale za to i ty mnie odpuść!”. Oleńka też poprosiła kawalera o wybaczenie. Gdy zaczęła płakać, on przytulił ją do swej piersi, całował oczy i usta. Billewiczówna nie stawiała oporu, a Andrzej padł jej do nóg. W pewnej chwili wybiegł jak oszalały.
Rozdział XXV
Andrzej wyruszył w drogę, podczas której słyszał opowieści napotkanych ludzi. Mówili o oddziałach Zołtarenki, mordujących ludzi, palących wsie, równających wszystko z ziemią. Kmicic przejeżdżał przez opustoszałe tereny, niegdyś tętniące życiem. W Pilwiszkach nad Szeszupą mieszczanie opowiedzieli mu o napadzie Zołtareńki i jego pięciuset ludzi. Ofiary ocaliła nieznana chorągiew z małym rycerzem na czele, która rozgoniła agresorów.
Andrzej domyślił się, że ową chorągwią dowodził Wołodyjowski.
Zatrzymał się z oddziałem na odpoczynek w okolicznym zajeździe. Karczmarz doniósł mu, ze w starościńskim domu przebywał książe Bogusław Radziwiłł ze swym wojskiem. Wiadomości ta ucieszyła pułkownika, który teraz mógł dostarczyć list adresatowi, a nie jechać aż do Tykocina. Udał się zatem do Bogusława – człowieka w wieku trzydziestu pięciu lat, o drobnej twarzy. Książe zaczął czytać na głos list od krewnego: „Sam WXMć w drodze bądź ostrożnym, a o tych frantach konfederatach, którzy się przeciw mnie zbuntowali i na Podlasiu grasują, dla Boga pomyśl WXMć, żeby ich rozprószyć, żeby do króla nie szli. Gotują się na Zabłudów, a tam piwa mocne; jako się popiją, żeby ich wyrżnęli, każdy gospodarz swego. Bo nie godzi się nic lepszego; ale capita uprzątnąwszy poszłoby to w rozdrób (…)”, gdy w pewnym momencie zapytał: „- Słuchajże; panie Kmicic (…) więc ja mam razem wyjeżdżać do Prus i razem urządzać rzeź w Zabłudowie? Razem udawać jeszcze stronnika Jana Kazimierza i patriotę, i razem wycinać tych ludzi, którzy króla i ojczyzny nie chcą zdradzić?”. W odpowiedzi zdruzgotany Andrzej oznajmił, że musi dostarczyć jeszcze korespondencję do Zabłudowa, do pana Harasimowicza. Po chwili dowiedział się, że ów przebywał akurat u Bogusława. Harasimowicz stanął przed Kmicicem. Gdy mężczyzna otrzymał swój list, Radziwiłł kazał mu czytać na głos. Z kartki wynikało: „...starostwa moje tłoczą i na Zabłudów się gotują idąc snadź do króla. Z którymi bić się trudno, bo przecie gromada, ale albo ich wpuściwszy, pięknie popoić, a w nocy śpiących wyrżnąć /każdy gospodarz uczynić to może/, albo ich w piwach mocnych potruć, albo o co tam nietrudno, swawolną także kupą na nich zemknąć, co by się na nich obłowili...(…) Win, jeśli nie można wywieźć(bo tu już u nas nigdzie ich nie dostanie), tedy w skok za gotowe posprzedawać(…) jeżeli się zaś kupiec nie znajdzie (czytał żałosnym głosem Harasimowicz), tedy w ziemię pozakopywać, byle nieznacznie, żeby nad dwóch o tym nie wiedziało. Beczkę jednak jaką i drugą w Orlu i w Zabłudowie zostawić, a to z lepszych i słodszych, co by się ułakomili na nią, a podprawić mocno trucizną, żeby starszyzna przynajmniej powyzdychała, to się drużyna rozbieży. Dla Boga, życzliwie mi w tym posłużcie, a sekretnie, przez miłosierdzie boże!... A palcie, co piszę i ktokolwiek o czym wiedzieć będzie, odsyłajcie go do mnie. Albo sami najdą i wypiją, albo jednając może im ten napój podarować...”.
Po wyjściu Harasimowicza, Kmicic zbladł, a pot wystąpił mu na czoło. Musiał się opanować. Poprosił Bogusława o szczerą odpowiedź na pytanie, czy hetman miał na celu dobro Rzeczypospolitej, na co usłyszał ze zdziwieniem spowodowanym nieświadomością Kmicica, że: „Rzeczpospolita to postaw czerwonego sukna, za które ciągną Szwedzi, Chmielnicki, Hiperborejczykowie, Tatarzy, elektor i kto żyw naokoło. A my z księciem wojewodą wileńskim powiedzieliśmy sobie, że z tego sukna musi się i nam tyle zostać w ręku, aby na płaszcz wystarczyło; dlatego nie tylko nie przeszkadzamy ciągnąć, ale i sami ciągniemy. Niechaj Chmielnicki przy Ukrainie się ostaje, niech Szwedzi z Brandenburczykiem o Prusy i wielkopolskie kraje się rozprawiają, niech Małopolskę bierze Rakoczy czy kto bliższy. Litwa musi być dla księcia Janusza, a z jego córką dla mnie!”.
Po tych słowach Andrzej myślał, że upadnie. Powiedział Radziwiłłowi, że jest zmęczony i musi odpocząć. Obiecał przyjść później, po czym opuścił komnatę. Zrozumiał wówczas, że został oszukany i wykorzystany przez hetmana, któremu wierzył jak ojcu.
Po powrocie do zajazdu obmyślił plan uprowadzenia Bogusława by postawić go przed obliczem polskiego króla. Przebrawszy się, przedstawił swym ludziom powzięty zamiar: „- Słuchać! (…)Jeśli chytrością go nie weźmiem, to inaczej wcale nie weźmiem... Słuchać! Ja wejdę do komnat i po chwili wyjdę z księciem... Jeśli książę siądzie na mego konia, tedy ja siądę na drugiego i pojedziem... Jak odjedziemy ze sto albo z półtorasta kroków, tedy go we dwóch porwać pod pachy i w skok, co tchu w koniach!”. Na koniec kazał dla siebie przyszykować dwa konie i czekać dwóm ludziom przy pobliskim lesie. Wszyscy popierali Kmicica całym sercem.
Andrzej z ludźmi zajechali przed dom starościński, a potem pułkownik poszedł pożegnać się z Radziwiłłem przed odjazdem w dalszą drogę. Bogusław dał mu listy do dostarczenia, a Kmicic poprosił go o opiekę nad drugim koniem, którego szkoda mu było ciągnąć po polach i wertepach. Gdy wyszli przed dom, Radziwiłł był zachwycony urodą zwierzęcia, zachwalanego nadal przez pułkownika. Książę skorzystał z propozycji przejażdżki. Obok krewnego Janusza jechali „dla bezpieczeństwa” ludzie Andrzeja. Skierowali się pędem w stronę lasu, gdzie czekający dwaj ludzie Kmicica chwycili Bogusława za ramiona i trzymając mocno – wszyscy ruszyli dalej, pozostawiając za sobą tumany kurzu.
Rozdział XXVI
Uciekali lasem. Książe, który wiedział już o porwaniu, siedział w kolbace. Ostrzegał Kmicica, że za swój postępek poniesie śmierć, lecz ten nazwał Radziwiłłów zdrajcami i nic nie robił sobie z pogróżek. Tyle wycierpiał przecież dla hetmana myśląc, że poświęca się w słusznej sprawie: „Zababrałem ręce w krwi bratniej, w tej myśli, iż sroga to dla ojczyzny necessitas! Często mnie dusza bolała, gdy dobrych żołnierzów rozstrzeliwać kazał; często natura szlachecka rebelizowała przeciw niemu, gdy raz i drugi przyrzekł mi coś, a potem nie dotrzymał. Alem to myślał: ja głupi, on mądry! - tak trzeba! Teraz dopiero, gdym się o onych truciach z listów dowiedział, aż mi szpik w kościach zdrętwiał! Jakże to? Takaż to wojna? To truć chcecie żołnierzów? I to ma być po hetmańsku? To ma być po radziwiłłowsku? Ja to mam takie listy wozić?...(…) To z Chmielnickim, ze Szwedami, z elektorem, z Rakoczym i z samym diabłem na zgubę tej Rzeczypospolitej się zmawiacie?... To płaszcz z niej chcecie sobie wykroić? Zaprzedać? Rozdzielić? Rozerwać jako wilcy tę matkę waszą. Takaż wasza wdzięczność za wszystkie dobrodziejstwa, którymi was obsypała, za one urzędy, honory, godności, substancje, starostwa, za takie fortuny, których królowie zagraniczni wam zazdroszczą?... I gotowiście nie zważać na onej łzy, na mękę, na ucisk? Gdzie w was sumienie? Gdzie wiara, gdzie uczciwość? !.. Co za monstra na świat was wydały?”. Na szczęście miał przy sobie dowody winy krewnych. Były nimi listy od Bogusława, zaadresowane do króla szwedzkiego, pana Wittenberga, pana Radziejowskiego. Był też w posiadaniu kartki napisanej przez Janusza, którą zamierzał zawieść królowi polskiemu i szwedzkiemu, by ujawnić niecne palny Radziwiłłów.
Wszyscy byli bardzo zmęczeni. Zatrzymali się obok przydrożnej kuźni. Gdy Kmicic zawołał groźnie: „- Proszę na ziemię!”, książę wyrwał mu z szybkością błyskawicy krócicę zza pasa i „huknął mu w samą twarz”, krzycząc „- A ty w ziemię!”. Dalsze wypadki potoczyły się bardzo szybko: „W tej chwili koń pod księciem, uderzony ostrogami, wspiął się tak, iż wyprostował się prawie zupełnie, książę zaś przekręcił się jak wąż w kulbace ku Lubieńcowi i całą siłą potężnego ramienia pchnął go lufą między oczy. Lubieniec wrzasnął przeraźliwie i spadł z konia”. Radziwiłł zbiegł, nim ktokolwiek się zorientował. Po chwili trzech ludzi Kmicica ruszyło w pościg, a Soroka poprosił kowala o wodę i obmył twarz rannego. Jego oczy były przymknięte, a lewy policzek rozerwała kula. Na szczęście oddychał. Wachmistrzowi łzy stanęły w oczach. Kilka minut później wrócił jeden z goniących Bogusława mówiąc, że Radziwiłł zabił pozostałych żołnierzy (jednego przebił wyrwaną mu szablą, drugiemu ściął głowę). Oddział Kmicica obawiał się, że zbieg naśle na nich swe wojsko. Postanowili uciekać. Ułożywszy rannego na związanych miedzy końmi noszach, odjechali. Natomiast sprytny uciekinier przekonany o śmierci Kmicica wrócił do Pilwiszek do swego wojska.
Tom II
Rozdział I
Kmicic był ranny. Soroka z ludźmi wieźli na noszach pułkownika, który czasem otwierał oczy. Wachmistrz nie wiedział, gdzie mają się ukryć. Uciekinierzy podążali lasami, przez bagna. Konie zapadały się po kolana. W końcu wśród gęstych drzew ludzie ujrzeli chatę smolarza, studnię i dużą szopę. Z izby na ich widok wyszedł zdziwiony człowiek. Mężczyźni wnieśli rannego pułkownika do chaty i położyli na jednym z tapczanów. W kominie palił się ogień, w garnkach dusiło mięso. Soroka był oddanym żołnierzem Andrzeja i dobrze się nim opiekował. Chłop smolarz powiedział, że w izbie mieszka sześciu ludzi, zajmujących się kradzieżą koni, którzy teraz gdzieś pojechali. Dziwił się, że przybyła grupa przeszła bagna. W nocy mężczyzna uciekł. Domyślano się, że pobiegł powiadomić złodziei koni o przybyszach.
Nad ranem Kmicic zapytał Sorokę, czy to książe Bogusław do niego strzelił, a ten przytaknął. Poinformował rannego, że Radziwiłł uciekł po oddaniu strzału. Wachmistrz oddał Andrzejowi pas z listami. Były tam glejty do szwedzkich komendantów, lecz brakowało listów hetmana do Karola Gustrawa i pana Lubomirskiego. Dowiedziawszy się o tym, pułkownik nakazał swym ludziom odszukanie listów, zgubionych podczas ucieczki. Analizował położenie, w jaki się obecnie znalazł. Radziwiłłowie mieli go za zdrajcę, ciążyła na nim „krew” dragonów wybitych w Kiejdanach. Zmuszał chorągwie do poddania się. Teraz wiedział, że popełnił wielką zbrodnię. Gdyby miał listy, mógłby mieć dowód na swą obronę i wmanewrowanie w zdradę Rzeczypospolitej. Myślał: „-Zdrajcam dla Radziwiłłów, zdrajca dla Oleńki, zdrajca dla konfederatów, zdrajca dla króla!... Zgubiłem sławę, cześć, siebie, Oleńkę! (…)Nagle rzucił się w desperacji na kolana w pośrodku izby i począł mówić:- Ślubuję Ci, Chryste Panie, tych zdrajców gnębić, zajeżdżać!... prawem, ogniem i mieczem ścigać, póki mi pary w gębie, tchu w gardzieli i żywota na świecie! Tak mi, Królu Nazareński, dopomóż! Amen!”. W pewnej chwili usłyszał huk wystrzałów. Pojawił się Soroka z ludźmi, powracającymi z wyprawy po listy (nie odnaleźli ich). Wachmistrz krzyczał, że nadjeżdża ośmiu ludzi.
Rozdział II
Kmicic krzyknął do ludzi ukrytych za drzewami, by się pokazali. Obiecywał, że nic im nie zrobi. Gdy w końcu wyszli, rozpoznał Kiemlicza z dwoma synami. Znał ich dobrze, ponieważ niegdyś służyli u niego. Dopiero po chwili zza drzew wyszła reszta ludzi. Kiemlicz kazał paść im na kolana przed pułkownikiem, po czym wszyscy weszli do chaty. Stary przybysz był ogromnej postury. Jego silna figura przykuwała uwagę. Miał dwóch synów bliźniaków: Kosmę i Damiana. Całą trójka była chciwa. Kradli konie, które później sprzedawali w miastach i dworach. Kiedyś, gdy pewnego dnia Andrzej wysłał ich z poleceniem sprzedania zwierząt, od tamtej pory przepadli jak kamień w wodę. Wszyscy myśleli, że zginęli. Do tej chwili…
Gdy pułkownik zapytał o zwierzęta, Kiemlicz tłumaczył, że wówczas złapał ich oddział Zołtareńki, zabrał konie i pobił mężczyzn. Od tamtej pory ukrywali się w lasach. Dwaj bliźniacy – duże, niezgrabne chłopy z ogromnymi głowami, przytaknęli wersji ojca. Ten przyniósł gąsior z miodem, a gdy został sam z Andrzejem, opatrzył mu ranę (ziarenka prochu wciąż były pod skórą). Opowiedział pułkownikowi, że chorągiew Wołodyjowskiego stoi pod Szczuczynem. Dowiedziawszy się o tym, Kmicic poprosił Sorokę o papier. Wziął pióro jastrzębia i pisząc własną krwią (kuł się w rękę), sporządził dwa listy. Pierwszy zaadresował do księcia wojewody Janusza Radziwiłła z wypowiedzeniem służby, ponieważ przejrzał jego niecne plany, drugi z kolei do Michała. Ostrzegał w nim rycerza przed rozdzielaniem się w chorągwi, ponieważ Radziwiłłowie wydali rozkaz o wymordowaniu ludzi Wołodyjowskiego. Pod tym listem podpisał się jako Babinicz (od miasteczka Babinicze, leżącego niedaleko Orszy i należącego do Kmiciców od wieków). Gdyby podpisał się swym prawdziwym nazwiskiem, nie zyskałby zaufaniu Michała. Po napisaniu listów zaczął płakać nad swym losem i winami, które na nim ciążyły.