Upadek muru
Mur berliński symbolizował całe zło komunizmu — brutalną przemoc, pogardę dla człowieka, deptanie wszelkich praw. Miał stać jeszcze sto lat. Runął po wypowiedzeniu kilku słów przez niezbyt ważnego partyjnego funkcjonariusza.
Jego upadek poprzedziły reformy w całym obozie komunistycznym, wymuszone przede wszystkim bankructwem ekonomicznym oraz zwycięstwem „Solidarności” w Polsce. Próbując ratować imperium, sekretarz generalny KPZR Michaił Gorbaczow rozpoczął reformy wewnętrzne oraz rozmowy z Zachodem. Jedną z najtrudniejszych kwestii było dalsze istnienie żelaznej kurtyny między Wschodem a Zachodem, której zwornikiem był mur berliński. W maju 1989 r. nieoczekiwanie komunistyczny rząd Miklósa Németha nakazał zdjąć zasieki z drutu kolczastego na granicy Węgier z Austrią. Kurtyna zaczęła opadać, a na murze pojawiła się pierwsza rysa.
Wzbierająca fala
W sierpniu w czasie Paneuropejskiego Pikniku w Sopron na Węgrzech, w którym licznie uczestniczyli turyści z NRD, otwarto dla nich granicę z Austrią. Z okazji skorzystało ponad 600 obywateli Niemiec Wschodnich. Ich przykład zachęcił innych do naśladowania. Pod koniec sierpnia już tysiące obywateli NRD nielegalnie wchodziło na teren ambasad RFN w Pradze, Berlinie i Warszawie, prosząc o azyl polityczny. Po długich negocjacjach w październiku z Warszawy, Pragi i Budapesztu ruszyły tzw. pociągi wolności, przepełnione uchodźcami zmierzającymi do RFN. Gdy przejeżdżały przez terytorium NRD, doszło do rozruchów na dworcach, gdzie tłumy ludzi chciały się do nich przyłączyć. Postulat wolności podróżowania był jednym z najważniejszych podnoszonych przez opozycję, która od wielu lat gromadziła się wokół parafii ewangelickich. 4 września, po tradycyjnej poniedziałkowej modlitwie o pokój w Nikolaikirche w Lipsku utworzył się pochód, prowadzony przez pastorów Christiana Führera oraz Christopha Wonnebergera, który ruszył na miasto.
Zapoczątkowało to falę poniedziałkowych wieców, tzw. Montagsdemonstrationen, w Lipsku, Dreźnie i Berlinie Wschodnim, a później w całych Niemczech Wschodnich. Największy odbył się 4 listopada w stolicy NRD. W rejonie Aleksanderplatz zgromadziło się wtedy ponad pół miliona ludzi. Demonstracje przekształciły się w masowy ruch oporu Niemców przeciwko komunizmowi. Na bazie różnych grup opozycyjnych powstało w październiku Neues Forum, pierwszy od wojny jawny ośrodek opozycji politycznej w NRD. W tej atmosferze, za wyraźną inspiracją Gorbaczowa, 18 października doszło do zmian w kierownictwie SED, komunistycznej partii z sowieckiego nadania rządzącej w Niemczech Wschodnich od 1949 r. Z funkcji sekretarza generalnego KC SED odwołany został Erich Honecker, od 1971 r. twardą ręką rządzący w NRD. Zastąpił go znacznie młodszy Egon Krenz, bezbarwny aparatczyk, który jednak wiedział, że pierwszą sprawą, jaką musi rozwiązać nowe kierownictwo SED, jest kwestia swobody podróżowania.
Czas na zmiany
Nikt nie oczekiwał, aby w czwartek wieczorem 9 listopada 1989 r. wydarzyło się w Berlinie Wschodnim jeszcze coś ważnego. Na ulicach było spokojnie, choć od wielu tygodni trwały masowe demonstracje. Słowo „wende” (zmiany) powtarzali jak zaklęcie wszyscy: demonstranci, członkowie Biura Politycznego, a nawet gen. Markus Wolf, do niedawna szef wywiadu Stasi, teraz wiecowy mówca. W Bonn także nikt nie ogłaszał alarmu. Kanclerz Helmut Kohl wybrał się do Warszawy, gdzie po raz pierwszy w obecności niekomunistycznego rządu miał świętować niepodległość Polski. Dziennikarze jednak chętnie przyszli do centrum prasowego, gdzie o godz. 18 nowe kierownictwo SED miało poinformować o planach na najbliższą przyszłość. Konferencję na żywo relacjonowała telewizja enerdowska oraz jedna kamera z RFN. Głównym mówcą był Gűnter Schabowski, członek Biura Politycznego SED, doświadczony propagandysta, który ukończył szkołę partyjną w Moskwie i przez wiele lat był szefem organu prasowego SED, dziennika „Neues Deutschland”. Mówił długo i nudno, jak wspominają uczestnicy tamtej konferencji. Nagle głos zabrał włoski dziennikarz Riccardo Ehrman z agencji informacyjnej ANSA, który zapytał Schabowskiego o komentarz do nowych zasad dotyczących ruchu granicznego, przygotowanych poufnie przez kierownictwo SED dla organów bezpieczeństwa państwa. Zmiany były rewolucyjne. Każdy bez ubiegania się o paszport w celach prywatnych mógł przekroczyć mur. Ehrman zapytał, od kiedy nowe przepisy mają obowiązywać. — „Ab sofort, unverzűglich” (od tej chwili, niezwłocznie) — odpowiedział nieco zmieszany Schabowski, dodając, że jest to jego pogląd. Po latach Ehrman przyznał, że miał kontakt z dwoma wysokimi funkcjonariuszami partyjnymi, którzy sugerowali mu zadanie tego pytania. Słowa Schabowskiego zelektryzowały całe Niemcy. Informacja, że władze NRD otwarły granicę, lotem błyskawicy leciała przez wszystkie niemieckie media, które od tej pory zaczęły relacjonować wydarzenia na żywo.
Mur przecieka
Godzinę po tej wypowiedzi ok. 80 mieszkańców Berlina Wschodniego stanęło na przejściu granicznym przy Bornholmer Strasse, aby sprawdzić, jak słowa mają się do rzeczywistości. Posterunki straży granicznej nie wiedziały, co robić. Nie było decyzji, aby ludzi przepuszczać, ale nikt także nie kazał do nich strzelać. W miarę upływu czasu tłum gęstniał. W stan gotowości bojowej postawione zostały jednostki Armii Ludowej NRD oraz elitarny pułk Stasi. Ale rozkazów nie było. Wszechpotężny dotąd szef bezpieki gen. Erich Mielke na próżno czekał w swej kwaterze przy Normannensstrase na dyrektywy. Kierownictwo państwa milczało. Tymczasem ok. godz. 23 pierwsi mieszkańcy Berlina Wschodniego przeszli na drugą stronę, witani przez uradowanych ziomków z Berlina Zachodniego. Strażnicy przyglądali się temu z rosnącą bezradnością, która tylko ośmielała następnych chętnych do zakazanej wycieczki na drugą stronę. Bezruch władzy działał na niekorzyść muru, który z minuty na minutę zaczął coraz bardziej przeciekać. Setki, a po północy już tysiące berlińczyków przeszło tej nocy na drugą stronę. Między 1 a 2 w nocy, a więc już 10 listopada, padł najbardziej spektakularny i najmocniej strzeżony odcinek muru w rejonie Bramy Brandenburskiej. Ludzie mijali uzbrojonych po zęby strażników i żołnierzy, wozy bojowe, betonowe zapory i po prostu przechodzili na drugą stronę. Kierowali się w stronę Kurfűrstendamm, reprezentacyjnej ulicy Berlina Zachodniego, gdzie do godzin rannych trwała zabawa, pijanych, nie tylko ze szczęścia, tysięcy ludzi. Następnego dnia władze NRD próbowały zapanować nad chaosem, tłum jednak nie dał się okiełznać. Los muru był przesądzony. W następnych miesiącach budowla została rozebrana tak dokładnie, że dzisiaj tylko w niewielu miejscach pozostały po niej ślady. Tylko pamięć o nim ciągle jest żywa.
Mur berliński przez ponad 28 lat cementował podział Europy i Niemiec. Był źródłem niezliczonej ilości ludzkich dramatów oraz krzywd. Przez dziesiątki lat żaden z polityków nie wyobrażał sobie, jak może dojść do jego upadku. Tym bardziej nie spodziewano się, że może to nastąpić pokojowo. Jego upadek zapoczątkował proces zjednoczenia Niemiec, sfinalizowany 3 października 1990, co otwierało krajom byłego bloku sowieckiego drogę do wspólnej Europy.
W podzielonym Berlinie
W niedzielę 13 sierpnia 1961 r. mieszkańców Berlina Wschodniego zbudziły nocą hałasy. Do dzielnic sąsiadujących z Berlinem Zachodnim wjechały setki ciężarówek z ciężkim sprzętem budowlanym. Rozpoczęło się otaczanie Berlina Zachodniego zasiekami i murem.
Zajmowały pozycję wzdłuż linii dzielącej Berlin Wschodni od kontrolowanego przez zachodnich aliantów Berlina Zachodniego. Wprawdzie od wielu tygodni miasto trzęsło się od plotek na temat planów zablokowania przejść granicznych, ale wszyscy pamiętali wypowiedź szefa enerdowskich komunistów Waltera Ulbrichta, który zapewniał, że nikt nie zamierza w Berlinie budować muru. Rzeczywistość była jednak odmienna. W ciągu kilku godzin cały Berlin Zachodni został otoczony zasiekami z drutu kolczastego oraz ceglanymi i betonowymi ścianami, wysokości kilku metrów. Przegroda dzieliła gęstą zabudowę miejską, ale została wzniesiona także na terenach podmiejskich, wśród pól i lasów otaczających miasto. Mur wynosił 155 km i stanowiły go ceglane, a później betonowe ściany, okopy, zapory oraz pas minowy. Był stale modernizowany i wzmacniany. Zaopatrzony w elektroniczne czujniki, wieże obserwacyjne oraz uzbrojony w samostrzelające automaty i pola minowe tworzył prawdziwe pole śmierci w sercu Europy.
Propaganda enerdowska powtarzała, że mur miał chronić miłujące pokój pierwsze niemieckie państwo robotników i chłopów przed agresją zachodnich imperialistów. Prawda była jednak banalna. Mur miał chronić NRD przed stałym wyludnianiem i zakończyć niechlubny dla komunistów plebiscyt, w którym zwykli obywatele nogami głosowali, w jakim ustroju pragną żyć. Od czasu podziału Niemiec, co ostatecznie nastąpiło w 1949 r., granica niemiecko-niemiecka była najbardziej strzeżoną granicą w Europie. Tamtędy uciec się nie dało. Jedynym słabym punktem systemu był Berlin Zachodni. Stolica Niemiec została podzielona przez zdobywców podobnie jak cały kraj. Berlin Wschodni stał się stolicą NRD, a Zachodni pozostawał pod kontrolą zachodnich aliantów. Miasto, choć formalnie podzielone, nie było zamknięte. Blisko 80 przejść umożliwiało w miarę swobodne poruszanie się w obie strony mieszkańcom miasta. Wspólna była także sieć transportu miejskiego, przede wszystkim metro i szybka kolej, tzw. S-Bahn. To zachęcało niezadowolonych z reżimu enerdowskiego do ucieczki. Od 1951 do 1961 przez Berlin Zachodni uciekło z NRD ponad 2 mln ludzi, z których blisko połowa nie skończyła 25 lat. Aby zatrzymać ucieczki, zbudowano mur.
Cena wolności
Od pierwszych dni powstania ludzie próbowali mur sforsować. Początkowo nie było to trudne, gdyż system nie był szczelny, później wiązało się to z wielkim ryzykiem. Jak policzono, miało miejsce ponad 5 tys. udanych prób sforsowania muru. W muzeum przy przejściu granicznym „Checkpoint Charlie” widziałem ekspozycję, pokazującą, w jaki sposób ludzie uciekali do Berlina Zachodniego. Była to niewiarygodna kolekcja wytworów ludzkiej pomysłowości i przykładów determinacji. Uciekano balonami oraz przepływano kajakami bądź łodziami w rejonie jezior okalających miasto. Zbudowano ponad 40 tuneli pod murem, najczęściej podkopując się od zachodniej części miasta. Ludzie decydowali się na przejazd poskładani w specjalnych torbach bądź w bagażnikach samochodów. Wielu jednak ucieczkę do wolności przypłaciło śmiercią. 21 sierpnia 1961 r. przy próbie przejścia ze swej posesji do obiektów po drugiej stronie granicy spadła z 3 piętra na bruk gospodyni domowa Ida Siekmann (l. 58). Została pochowana już po wolnej stronie, a jej pogrzeb był pierwszą manifestacją protestu przeciwko murowi. Rok później przy próbie ucieczki został postrzelony Peter Fechter. Przez wiele godzin leżał w strefie niczyjej, aż wykrwawił się na śmierć na oczach tłumu bezradnych ludzi oraz mediów. Według najnowszych badań, w czasie prób ucieczki przez mur zginęło 251 osób, z czego 136 zostało zastrzelonych przez enerdowskich strażników, którzy bez wahania strzelali do swych rodaków. Ostatnim zastrzelonym był Chris Gueffroy, który zginął 5 lutego 1989 r. Chłopak chciał uciec przed poborem do Armii Ludowej NRD. Na dzień ucieczki wybrał wizytę delegacji rządowej RFN. Sądził, że wówczas nie będą strzelać. Mylił się. Gdy około północy wraz z przyjacielem próbował przeskoczyć mur, strażnicy go dostrzegli i zabili strzałem w serce. Strzelec, jak zwykle w takich sytuacjach, za celne trafienie otrzymał medal, niewielką nagrodę pieniężną i okolicznościowy urlop. Kilka dni później rozkaz o strzelaniu do uciekinierów został wycofany. Ostatnią ofiarą muru był Winifried Freudenberg. Przez kilka lat wraz z żoną planował ucieczkę balonem, który sam skonstruował i napełnił gazem ziemnym. 7 marca 1989 r. udało mu się wystartować, ale niesprzyjające warunki atmosferyczne oraz wadliwy sprzęt doprowadziły do tragedii. Freudenberg spadł po zachodniej stronie, ponosząc śmierć na miejscu.