354

Wały i poldery, głupcze! „Zamiast wydawać ponad 100 mln złotych na likwidację skutków powodzi w gminie Wilków, można naprawić tam 2 km wałów. To kosztuje 10 mln złotych” – pisze w dzisiejszej „Gazecie Wyborczej” wójt gminy Wilków Grzegorz Teresiński. Polecam ten tekst. To bardzo ważny głos człowieka, który z racji miejsca, doświadczenia i pełnionej funkcji jest pewnie jednym z bardziej kompetentnych ludzi w Polsce. Przypomnę, że to Wilków to gmina bardzo mocno doświadczona powodzią. Wójt pisze, że niewątpliwym sukcesem był fakt, iż podczas ubiegłorocznej powodzi nie doszło do tragicznej śmierci dziesiątków ofiar. Pyta jednak, czy musiało dojść do zrujnowania tak ogromnego majątku i czy możliwe jest wyciągnięcie wniosków z tego co się stało. Czy jest możliwe „doprowadzenie do sytuacji, w której trzy dni deszcze na Podkarpaciu nie będą spędzać snu z powiek tysiącom ludzi w kraju? Czy ktoś poza mieszkańcami dotkniętymi powodzią pamięta o wydarzeniach roku 1997, 1999 i 2001? (..) Gdzie są wyciągnięte wnioski? Teresiński pisze o ogromnej pomocy i mobilizacji tysięcy ludzi ale pyta „gdzie w tym mechanizmie jest państwo? „Dlaczego państwo, wydając ponad 100 mln zł na likwidacje skutków powodzi w jednej gminie, nie zabezpiecza naprawy niespełna 2 mln wałów wiślanych w gminie Wilków? A przecież remont tych wałów to koszt 10 mln zł.

Niestety logika życia publicznego jest taka, iż powódź interesuje polityków w tedy kiedy się dzieje. Wtedy, gdy trzeba pojechać na przelewając się wały i pokazać milionom widzów telewizji w dramatycznych okolicznościach. Budowa wałów, polderów, planowanie przedsięwzięć jest znacznie mniej ekscytujące i nie daje tak szybkiej popularności.

Piszmy o tym teraz, bo za 9 miesięcy wybory. Pytajmy o to polityków, wymuszajmy na nich działania po to, by jeśli nie w tym roku, to za trzy lata straty były mniejsze. Tylko, czy ktokolwiek – poza mieszkańcami, wójtami i burmistrzami zalewanych wsi i miasteczek chce o tym myśleć? Janke

Radosław Sikorski – wzorcowa kariera polskiego agenta syjonistów – neokonów. Czyli jak syjoniści, neokoni i judeocentrycy manipulują Gojami w Polsce. Tekst I.C. Pogonowskiego o karierze i powiązaniach Radosława Sikorskiego z amerykańskimi syjonistami i neokonami skupionymi w utworzonej w 1977 organizacji PNAC jest niezwykle pouczający. Pozwolę sobie na kilka uwag i refleksji wywołanych jego lekturą. Radek Sikorski, tutaj cytat z wikipedii: „1992 w rządzie Jana Olszewskiego pełnił funkcję wiceministra obrony narodowej, opowiadał się za szybką integracją Polski ze strukturami NATO. W późniejszych latach związany był ze zorganizowanym przez Jana Olszewskiego Ruchem Odbudowy Polski.” Czyż nie dziwi, że „patriota” Jan Olszewski powierzył odpowiedzialną funkcję wiceministra obrony narodowej 29-cio letniemu młodzieniaszkowi. Być może o pozycji Sikorskiego zadecydowało to, że – cytuję I.C. Pogonowskiego: „Od 1990 roku Sikorski był doradcą żydowskiego miliardera Ruperta Murdoch’a w sprawach korzystania z okazji prywatyzacji Polski.” Kolejnym szczeblem kariery Radka był fotel ministra obrony w rządzie PiS. To akurat nie powinno nikogo dziwić, gdyż Jarosław Kaczyński podobnie jak Sikorski zakochany jest w USA i NATO. Pamiętamy, jak Jarosław w sejmie w 2003 krzyczał: wojna w Iraku to także nasza wojna. Bandycką i bezprawną agresję USA na Irak, „uzasadnianą” fingowanymi przez CIA fałszywkami, ten agent amerykańskich interesów nazywał publicznie w sejmie „naszą wojną”! Neokoni i syjoniści rządzący w USA nie mieli więc problemu, aby Jarosława przekonać co do walorów ich innego agenta – Radka Sikorskiego. To ich rekomendacje dały Radkowi fotel ministra obrony. To on przyczynił się w ogromnym stopniu do przerabiania naszej armii na amerykańskich najemników wykorzystywanych w brudnych, okupacyjnych wojnach. Koalicja PiS z Samoobroną i LPR powstała w jednym, jedynym celu. Zadaniem jej było doprowadzenie do skompromitowania koalicjantów i zepchnięcie ich na margines wykluczonych. Wiadome było Kaczyńskiemu, że PiS utraci w ten sposób większość parlamentarną, a więc i władzę. Jednak pryncypia ustalone u Sorosa zwyciężyły nad ambicjami osobistymi Jarosława. Zainscenizowano sex-afery koalicjantów, skompromitowano ich, koalicja się rozpadła i upadł rząd PiS.

Zanim to jednak nastąpiło amerykańscy syjoniści i neokoni zadbali o to, aby ich doskonale wyszkolony i sprawny agent Sikorski odpowiednio wcześniej „wyleciał” z rządu PiS. Zainscenizowano niejasności/nieporozumienia pomiędzy dwoma wiernymi pretorianami USA i syjonistów w Polsce – Sikorskim i Macierewiczem/Singerem. Sikorski ustąpił z rządu Jarosława i błyskawicznie, nie zmieniając poglądów politycznych załapał się do PO. Po upadku rządu PiS w nowo powstałym rządzie PO amerykański agent Sikorski ponownie załapał się na fotel ministra. I to jeszcze ważniejszego ministra! Amerykański agent neokonów i syjonistów jest sternikiem polskiej dyplomacji. W taki sposób wykorzystuje się w polskim baraku Unii dobrze wyszkolonych agentów Zachodu. Media o tym nie poinformują. Bo mediami rządzą ci sami, co nam nasłali na ministra Radka agenta Sikorskiego… Poliszynel

Załgana polityka Radka agenta Sikorskiego. Co do faktu, że Radek Sikorski jest żydowskim agentem, nie miałem nigdy wątpliwości. Opisałem już kiedyś skrótowo jego zadziwiającą karierę.

http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com/2010/11/11/radoslaw-sikorski-%E2%80%93-wzorcowa-kariera-polskiego-agenta-syjonistow-%E2%80%93-neokonow/

Obecnie jego służalstwo wobec interesów Izraela wyłazi na każdym kroku. W szczuciu na Białoruś zajmuje Radek agent Sikorski pozycję w czołówce jewropejskich kundli ujadających na Łukaszenkę. Ostatnio jednak, dodatkowo obok dywersji  i sankcji wymierzonym przeciwko Białorusi zaproponował  w Brukseli nasz żydowski agent/minister Radosław działania na rzecz „demokratyzacji” (na jewropejską modłę?) Egiptu.

http://marucha.wordpress.com/2011/01/31/czy-to-moze-byc-wskazowka-kto-stoi-za-rozruchami/

Wystarczyło jednak, że władze Izraela po cichutku nacisnęły na USA i Jewropę, żądając od swoich wasali poparcia dla Mubaraka:

http://konflikty.wp.pl/kat,1356,title,Izrael-naciska-USA-i-Europe-by-poparly-Mubaraka,wid,13085192,wiadomosc.html?ticaid=1bb37

i od razu się naszemu Radkowi agentowi Sikorskiemu odmieniło. Już nie chce mąż p. Apfelbaum „demokratyzować” Egiptu! „Doszedł do wniosku” że: To sami Egipcjanie muszą znaleźć rozwiązanie”.

http://konflikty.wp.pl/kat,9271,title,Sikorski-Egipcjanie-sami-musza-znalezc-rozwiazanie,wid,13084764,wiadomosc.html

Jedno warknięcie z Telawiwu i „polski” minister spraw zagranicznych, żydowski agenciura,  zmienia zdanie. Jak nisko upadła nasza Rzeczypospolita. Poliszynel

PS. Jak donosi Alles Schall und Rauch, Izrael zezwolił po raz pierwszy od 30 lat  na stacjonowanie 8oo żołnierzy egipskich na Półwyspie Synaj. W traktacie pokojowym Izraela  z Egiptem przed 30 laty stacjonowanie wojsk egipskich na Półwyspie Synaj było Egiptowi zakazane. Wojsko egipskie ma pilnować, aby Palestyńczycy nie wykorzystali zamieszek w Egipcie do szmuglowania broni na granicy Egiptu ze Strefą Gazy.

http://alles-schallundrauch.blogspot.com/2011/01/israel-erlaubt-agypten.htm

Za http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com

Żydzi robią Ameryce to co zrobili Rosji

The Jews Are Doing to America What They Did to Russia
http://jewishracism.blogspot.com/2011/01/jews-are-doing-to-america-what-they-did.html
Christopher Jon Bjerknes – 12.11.2011, tłumaczenie/skrót Ola Gordon

Żydzi od dawna byli notorycznymi mordercami w Rosji, w Europie oraz w Ameryce. [...] Żyd John Wilkes Booth zamordował prezydenta Lincolna, a Żydówka Emma Goldman podżegała do zamachu na prezydenta McKinleya.
William Eleroy Curtis wygłosił przemówienie w National Geographic Society w dniu 14 grudnia 1906 r. i stwierdził, między innymi: „Zemsta Żydów Być może te reformy są przyczyną obecnego spokoju, bo niemal wszyscy przywódcy rewolucyjni należą do rasy żydowskiej i najskuteczniejszej rewolucyjnej agencji żydowskiego Bundu, który ma swoją siedzibę w Białymstoku, gdzie doszło do masakry w czerwcu ubiegłego roku. Rząd wycierpiał bardziej przez tę rasę niż przez wszystkich innych obywateli razem. Kiedy ma miejsce jakiś desperacki czyn, zawsze wykonywany jest przez Żyda, a tam jest rzadko jeden lojalny członek tej rasy w całym Imperium. Wielki strajk, który sparaliżował Imperium i zmusił cara do uznania konstytucji i parlamentu, był nakazany i dowodzony przez Żyda Krustalewa, przewodniczącego rady robotników, młodego tylko 30-letniego człowieka. Wysłano go do więzienia na całe życie, i nie przebywał za kratami dłużej niż trzy tygodnie, kiedy zorganizował i przeprowadził udany atak na pracowników więzienia. Maksym, który zorganizował i przeprowadził rewolucję w prowincjach bałtyckich, jest Żydem o nadzwyczajnych zdolnościach. Jesienią ubiegłego roku przyjechał tutaj by wykładać i zbierać pieniądze na kontynuację kampanii rewolucyjnej, ale z jakiegoś powodu zniknął i nikt nie wydaje się wiedzieć co z nim się stało.

Gerszunin, najbardziej pomysłowy przywódca terrorystów, który został skazany na dożywocie w kopalni srebra na mongolskiej granicy, niedawno uciekł w beczce wody, i rzekomo ma być w San Francisco. On jest polskim Żydem, ma tylko 27 lat. Mógłbym wyliczać setki innych przywódców rewolucyjnych i każdy z nich jest Żydem. Gdziekolwiek czyta się o zabójstwie lub wybuchu bomby, gazeta pisze, że ten człowiek był Żydem. Najbardziej sensacyjne i dramatyczne wydarzenie po buntach, miało miejsce 27 października, kiedy to w samym centrum Sankt Petersburga, przy wejściu do Katedry Kazańskiej, czterech Żydów zatrzymało wagon skarbowy i zabrali $270,000. Podali pakiet kobiecie, która natychmiast zniknęła i nigdy nie znaleziono jej śladu; ale wszyscy byli aresztowani i natychmiast ukarani. W dniu 8 listopada, kilku żydowskich rewolucjonistów weszło do samochodu skarbowego w pobliżu Ragow w Polsce, zabrali $850.000 dolarów i zniknęli. Każdy czyn tego rodzaju jest dokonywany przez Żydów; masakry które wstrząsały wszechświatem, a zdarzały się tak często, że wymyślili określenie „pogrom” by je opisać, były organizowane i zarządzane przez rozdrażnione organa policji, w odwecie za zbrodnie popełniane przez żydowskich rewolucjonistów.” - W E Curtis„The Revolution in Russia”, The National Geographic Magazine, t. 18, Nr 5, (maj 1907), s. 302-316, 313-314. Radykalny syjonista Winston Churchill napisał, w obronie syjonizmu przed bolszewizmem, i jako groźbę dla Gojów, którzy nie pozwalali syjonistom na ich wyczyny, „Żydzi terroryści Nie trzeba przesadzać o roli, jaką odegrali w tworzeniu bolszewizmu i w faktycznym wszczęciu rewolucji rosyjskiej ci międzynarodowi i w przeważającej części ateistyczni Żydzi. Z pewnością jest ona bardzo wielka; prawdopodobnie przewyższa wszystkie inne. Ze znakomitym wyjątkiem Lenina, większość czołowych postaci jest Żydami. [Lenin, z matki Blank, też nie był wyjątkiem - admin] Ponadto, główna inspiracja i siła pochodzi od żydowskich przywódców. A zatem Cziczerin, rodowity Rosjanin, jest gaszony przez swojego tytularnego podwładnego Litvinowa, a wpływu Rosjan jak Bucharina lub  Lunacharskiego nie można porównywać z potęgą Trockiego lub Zinowiewa, dyktatora Czerwonej Cytadeli (Petersburga), lub Kraszina czy Radka – wszyscy Żydzi. W radzieckich instytucjach przewaga Żydów jest jeszcze bardziej zadziwiająca. A wybitną, jeśli nie rzeczywiście główną rolę w systemie terroryzmu stosowanego przez Nadzwyczajne Komisje do Walki z Kontrrewolucją, przejęli Żydzi, a w niektórych istotnych sprawach Żydówki. Taki sam zły rozgłos zdobyli Żydzi w krótkim okresie terroru, podczas którego rządził Bela Kun na Węgrzech. Ten sam fenomen miał miejsce w Niemczech (szczególnie w Bawarii), dopóki pozwalano na to szaleństwo żerowania na chwilowo skrajne wyczerpanym narodzie niemieckim. Chociaż we wszystkich tych krajach jest wielu nie-Żydów, a każdy z nich tak zły jak najgorsi żydowscy rewolucjoniści, to rola jaką odegrali w stosunku do ich liczby w populacji jest zadziwiająca.” –Winston Churchill, „Zionism versus Bolshevism”Illustrated Sunday Herald, (8.02.1920), s. 5

Peter Michelmore w biografii „Einstein: Profile of the Man” [Einstein: profil człowieka] napisał: „Ale był inny, bardziej zbrodniczy powód. 7 listopada [1919 roku] była druga rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji i agenci Komunistycznej Partii na całym świecie mieli w swoich rękach tajny manifest mówiący, że był to dzień, gdy robotników powinno się zachęcać do obalania rządów, egzekucji funkcjonariuszy publicznych, dokonywania ataków na koszary i ustanawiania dyktatury proletariatu. Ich głównym celem był Berlin. Amatorski rząd republikański byłych koszykarzy i kowali był w codziennym niebezpieczeństwie zawalenia się pod presją zarówno ze skrajnej lewicy, jak i skrajnej prawicy.” – P. MichelmoreEinstein: Profile of the ManDodd, Mead, New York, (1962), s. 3.

Więc dlaczego Żydzi tak wyraźnie figurują wśród politycznych zabójców? Wyjaśnienia dostarczają nam Protokoły, tak samo ważne dziś, jak to było w 1905 roku: „Nasz rząd, zgodnie z linią pokojowego podboju, ma prawo zastąpienia okropności wojny mniej zauważalnymi i skuteczniejszymi egzekucjami, ponieważ są one niezbędne do utrzymania terroru, który wywołuje ślepą uległość. Sprawiedliwa lecz bezwzględna surowość jest najwspanialszym czynnikiem władzy rządowej. Musimy stosować program przemocy i zakłamania, nie tylko ze względu na zysk, ale także jako obowiązek i przez wzgląd na zwycięstwo.” – Protokół I „W skrócie, reasumując nasz system ujarzmiania gojowskich rządów Europy, pokażemy naszą potęgę jednemu z nich przez egzekucję i terroryzm, i gdyby istniała możliwość zbuntowania się ich wszystkich przeciwko nam, my odpowiemy im amerykańskimi, chińskimi czy japońskimi działami.”– Protokół VII „Od nas emanuje wszechstronny terror. Ludzie wszystkich opinii i wszystkich doktryn są na naszych usługach; ludzie, którzy pragną przywrócenia monarchii, demagodzy, socjaliści, komuniści i inni utopiści. Musieliśmy wszystkich zatrudnić; każdy z nich podważa ostatnią pozostałość władzy, próbuje obalić cały istniejący porządek. Wszystkie rządy były torturowane tą procedurą; będą żebrać o pokój i dla świętego spokoju będą gotowe na każde poświęcenie, ale nie damy im spokoju, dopóki otwarcie i z oddaniem nie uznają naszego międzynarodowego super-rządu.” – Protokół IX „Możemy obawiać się połączenia inteligentnej siły gojowskich władców ze ślepą siłą mas, ale podjęliśmy wszelkie środki przeciwko takiej możliwości. Pomiędzy tymi dwiema siłami postawiliśmy mur w formie wzajemnego terroru; dlatego ślepa siła ludu nadal będzie naszym wsparciem, a my sami będziemy działać jako jej przywódcy i, oczywiście, będziemy kierować ją dla naszych celów.” – Protokół IX „Każda z tych impresji byłaby szkodliwa dla prestiżu nowej konstytucji. Jest dla nas konieczne, by od pierwszej chwili jej proklamacji, kiedy ludzie są wciąż oszołomieni dokonaną rewolucją i są w stanie strachu i zaskoczenia, powinni sobie uświadomić, że jesteśmy na tyle silni, tak niewrażliwi, i tak potężni, że w żadnym wypadku nie będziemy na nich zwracać uwagi, a nie tylko będziemy ignorować ich opinie i żądania, ale będziemy gotowi i zdolni do tłumienia w każdym momencie lub miejscu każdej oznaki sprzeciwu z niepodważalnym autorytetem. Będziemy chcieli, aby ludzie zdali sobie sprawę, że przejęliśmy na raz wszystko co chcieliśmy, i że w żadnym przypadku nie będziemy z nimi dzielić władzy. Wtedy zamkną oczy na wszystko ze strachu i będą czekać na dalszy rozwój sytuacji. Goje są jak stado baranów – my jesteśmy wilkami. Wiecie co się stanie z baranami kiedy do owczarni dostanie się wilk? Oni również zamkną oczy na wszystko, gdyż przyrzekniemy przywrócić im wszystkie swobody, kiedy wrogowie pokoju poddadzą się i wszystkie strony będą spacyfikowane. Czy konieczne jest byśmy powiedzieli jak długo będą musieli czekać na przywrócenie im swobód?

Dlaczego opracowaliśmy i inspirowaliśmy te zasadę dla Gojów, bez dania im szansy na zbadanie jej duchowego znaczenia, jeśli nie w celu osiągnięcia w okrężny sposób tego, co jest nieosiągalne dla naszej rozproszonej rasy prostą drogą?” – Protokół XI

Za: http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Pewna prawda: ‘Syjonistyczne’ matactwo i psychopatologia judaizmu

A Certain Truth The ‘Zionist’ subterfuge and the psychopathology of Judaism
http://www.rebelnews.org/opinion/religion/637915-a-certain-truth
John Kaminsky – 30.01.2011, tłumaczenie Ola Gordon

Świetny tekst Johna Kaminsky’ego, Amerykanina z polskimi korzeniami, znawcy kwestii żydowskiej, którego dzięki Oli mamy przyjemność czytać w języku polskim. Admin (Stopsyjonizmowi). [Admin gajówki odcina się od jawnie antychrześcijańskich wtrętów w artykule, które jego zdaniem zaniżają wartość tekstu] Można powiedzieć czy coś jest prawdą czy nie, przez to jedno kryterium. Jeśli uchwalą ustawę, która mówi, że musisz uwierzyć w pewną historię w określony sposób, możesz być pewien, że ta historia, w którą chcą byś uwierzył, jest kłamstwem. W ten sposób cyniczna mitologia o żydowskim holokauście zacisnęła klamrę na wolnej myśli na całym świecie, w ten sam sposób, jak politycznie przebiegłe stworzenie chrześcijaństwa przez Konstantyna, te wszystkie wieki temu, uwięziło ludzkie myślenie w gigantycznym żelaznym pudle, którego zmieniło każdy aspekt życia każdego człowieka w wątpliwy prezent za ogromną cenę. Osiągnie się „spokój” tylko JEŚLI … stosujesz święte prawa Boże. I był to bóg stworzony przez tego rzymskiego cesarza, bóstwo, którego imię rozstrzygnięto przez GŁOSOWANIE – by użyć często cytowany opis - „synod głupców i szaleńców.” Mów o psy op. Co za intrygująca kampania reklamowa! Życie wieczne, jeśli stosujesz nasze proste zasady (których ludzie, którzy wymyślili i egzekwowali te przepisy, naprawdę nigdy sami nie stosowali). Teraz Żydzi zmienili ten ludzki etos na: „Szanuj nasze sprytnie wymyślone cierpienia, byśmy mogli was okradać i łatwiej profanować.” Dość duży spadek w oczekiwaniach, powiedziałbym, jeszcze jedno stosowne barometryczne czytanie kontrolowanej degeneracji ludzkości. Tak samo jest ze słowem „syjonista,” teraz w modzie wśród wszystkich Żydów, którzy udają się być krytyczni wobec Izraela i kilku pomniejszych aspektów żydowskiej prostytucji rzeczywistości, jak również tych wielu sykofanckich nie-Żydów, którzy ogólnie tłumaczą ich wsparcie niejasnymi pojęciami, jak „oni wiedzą, po której stronie warto stanąć,” co jest wypowiedzią prawdziwego niewolnika i fałszywej istoty ludzkiej, wypowiadaną przez wszystkich tych, którzy starają się wkradać w łaski Żydów. Użycie słowa „syjonista,” gdy bardziej dokładną nazwą jest „Żyd” pokazuje, że mówiący zakłada, że ogólnie Żydzi nie odpowiadają za cały ten niemoralny horror z krwawymi odciskami żydowskich palców na wszystkim, ale także, że faktycznie są Żydzi, którzy autentycznie i prawdziwie sprzeciwiają się tej wielokierunkowej rzezi, jakiej na świecie dokonała żydowska filozofia. Wierzę, że to twierdzenie jest fałszywe, i że wszyscy Żydzi – zwłaszcza ci, którzy mówią, że są ateistami! – są przesiąknięci od urodzenia – przez obrzezanie i powtarzanie patologicznych rytuałów – refleksyjną motywacją, która podświadomie obstaje przy obronie swojego plemienia, nieważne ile kłamstw mówią sobie i innym, że są prawdziwymi istotami ludzkimi pracującymi dla dobra ludzkości, i nie ważne jak wiele żydowskich okrucieństw i zbrodni przeciwko ludzkości muszą ukryć by to zrobić. Myślę, że ostre pogorszenie stanu dzisiejszego świata to potwierdza. I wierzę, że taki jest charakter TalmuduTory, rzekomo „świętych” ksiąg judaizmu, zawierających najbardziej zdeprawowane oświadczenia kiedykolwiek wyrażone przez człowieka, co gwarantuje, że tak właśnie jest. Więc kiedy rzekomo „modne” strony internetowe i rzecznicy jak RenseJonesInformation Clearinghouse i wiele innych popularnych źródeł informacji gładko używają terminu „syjonista” aby opisać 360 stopni deprawacji teraz ogarniającej nas wszystkich, słyszę to słowo jako kolejny synonim, jakiego Żydzi używają w celu ukrycia prawdziwej tożsamości rzeczywistych sprawców, którzy wdeptują świat w ziemię tylko po to, by mogli stać się bogatymi i wszystkich kontrolować. Jest to oczywisty sposób patologicznego zachowania, które kieruje światem. Nie można po prostu zachować etnicznej / rasowej / socjologicznej etykiety jako Żyd i sprzeciwiać się grabieżom, rozpuszczonym na nie-członków tego diabelskiego rodu przez żydowską filozofię. Żaden praktykujący Żyd nie będzie sabotował sukcesu programu żydowskiej przestępczości; dlatego żadnemu z uczestniczących w tej dyskusji Żydów nie można ufać z oczywistych powodów. Nie ma sposobu, aby udawać, że judaizm oferuje jakieś inne uniwersalne wartości niż niewolnictwo. Dlatego też wszyscy ci pochodzenia żydowskiego, którzy rzeczywiście przeciwstawiają się ich własnej filozofii destrukcji i deprawacji, nie są już Żydami, ale istotami ludzkimi, pracującymi nad ujawnieniem śmiertelnej projekcji psychologicznego strachu, używanego przez Żydów w celu zagłuszenia własnych sumień. To sprawia, że termin ‘syjonista’ powinno się stosować tylko względem tych nie-Żydów, którzy zostali zahipnotyzowani cyniczną mistyfikacją chrześcijańskiego syjonizmu, wymyślonego przez ScofieldaDarby, agentów żydowskiego spisku, w celu obalenia chrześcijaństwa od wewnątrz, poprzez dodanie do Biblii wcześniej nie istniejących izraelskich dodatków, i przejęcia hebrajskiego pochodzenia dla własnych dochodowych celów. Ważniejsze pytanie jest następujące: „Jak można wierzyć komuś, kto nieustannie okłamywał przez 3.000 lat?” Rozważmy synonimy wykorzystywane przez Żydów w celu ukrycia swojej tożsamości, a przynajmniej odwrócenia czy powstrzymania ludzi przed ustaleniem prawdziwych faktów. Syjonista, komunista, anarchista, liberał, bolszewik, socjalista, lesbijka, równe szanse, jakobin, sabatejski frankista. . .  wszystkie te etykiety wysyłają zainteresowanych problemami wywołanymi przez te grupy w ślepe zaułki, fałszywe drogi śledztwa, dochodzące tylko do niewiele znaczących odłamów głównej grupy, sankcjonującej zło, którą jest żydowski Sanhedryn, najwyższa żydowska instytucja „religijna,” która wydaje takie wypowiedzi pełne współczucia, gdyż Żyd może popełnić jakiekolwiek przestępstwo w dowolnym miejscu na świecie, a następnie uciec do Izraela, i na zawsze być wolnym od ścigania tych przestępstw, czy, „nie-Żydzi istnieją tylko by służyć Żydom.”

Wszystkie te oszukańcze etykiety zastępcze wykreowano jako zasłonę dymną dla słowa„Żyd”. Sytuacja może być natychmiast naprawiona w twoim umyśle, poprzez zrozumienie, że wszelkie wysiłki z wszystkimi określeniami i wyjaśnieniami filozoficznymi, są synonimami mającymi na celu zamaskowanie słów „judaizm” lub „żydowski.” Jak powiedziałem wiele razy wcześniej, TalmudTora są głównymi motywatorami ludzkiego zła na świecie, centrum bezrozumnej ciemności w dziejach ludzkości. Dlatego nieszczere protesty Żydów i żydowskich pozerów, którzy chcą się albo wyłączyć albo schować przed winą Izraelczyków za to, że są najbrzydszymi i najmniej godnymi zaufania ludźmi na świecie – wszystko z powodu ich wyraźnie szalony religii – nie rezonują już w moich uszach. To wzywanie do uczciwości i ludzkiego współczucia, zawsze używane przez Żydów już na mnie nie działa – to w ten sposób chrześcijan zrobili pokornymi i posłusznymi – bo Żydzi chcą sprawiedliwości i współczucia od innych ludzi, ale sami ich nie praktykują . To powinno nam powiedzieć dawno temu, że to faktycznie oznacza, że nigdy nie można im ufać, w żadnych okolicznościach. Trzy tysiące lat to potwierdzają. Ale wciąż do głowy przychodzi pytanie: „Na pewno nie masz na myśli wszystkich Żydów?” Tak, absolutnie. Każdy kto nazywa się Żydem, z definicji popiera pozbawione uczucia wykorzystywanie ludzkości. Każda obrona Żydów, judaizmu czy żydowskości to moralna zbrodnia przeciwko ludzkości, gdyż judaizm nakazuje swoim wyznawcom zabijać lub zniewalać wszystkich nie-Żydów na świecie, oraz bezkarnie odbierać im ich własność. Judaizm jest, bez wątpienia, nienaturalnym powodem naszej nadchodzącej i nieuchronnej śmierci. I każdy, kto używa terminu syjonista w odniesieniu do wszystkiego co działa na rzecz Żydów, pomaga ukrywać tego kto jest naprawdę odpowiedzialny za skradanie się krwawego horroru, teraz zapowiadającego przedwczesny koniec naszego życia, poprzez swoje patologicznie destrukcyjne zachowanie. Oni pomagają Żydom ukrywać się za rozpraszającą uwagę etykietką, przez co mogą zdystansować się od własnej winy za zbrodnie przeciwko ludzkości. Zamiast określania tych zrobotyzowanych chrześcijan chrześcijańskimi syjonistami, należy użyć tego dokładniejszego określenia, które mogłoby opisać naprawdę nas wszystkich. Właściwe wyrażenie, naprawdę, powinno być „ofiary oszustwa Żydów.” Więc co zamierzasz zrobić z tą informacją? Powiem ci co ja zamierzam zrobić. Mam zamiar sprawdzić tę historię, pojechać kilka ulic dalej do biblioteki, aby uzyskać połączenie z Internetem, oraz rozesłać tę historię, a także kilka innych rzeczy. Jem ostatni rostbef i ostatnie brokuły. Jestem bez pieniędzy – a jeszcze tydzień do mojego zasiłku – nie mam gazu, jedzenia, papierosów i nadziei. Więc kiedy skończę w bibliotece, myślę, że po prostu wrócę do domu i położę się i umrę, co, choć wydaje się niedorzeczne, to reszta z was wkrótce też to zrobi, kiedy zaczną zrzucać znieczulenie z nieba, albo zorganizują fałszywą flagę atomową, lub rozpoczną zgarniać ludzi takich jak ja za mówienie tak otwarcie o Żydach. Teraz sytuacja pogorszyła się, kiedy nikt nie ma środków ani motywacji na sprzeciw wobec tej przyspieszającej robotyzacji ludzkości, co mogliśmy rozwiązać, gdybyśmy po prostu otworzyli usta trochę wcześniej i trochę głośniej, teraz już nie da się tego naprawić. Kości zostały rzucone, a cień mrocznej przyszłości pędzi do nas jak tsunami w końcu czasu. Wiem, że w przeszłości przy kilku okazjach przepowiadałem, że będzie to mój ostatni artykuł. Jeśli tak jest, to ostatnią rzeczą, którą chciałem powiedzieć, to dziękuję wszystkim za wsparcie i miłe słowa. Byliście naprawdę motorem mojej wściekłości. Przepraszam, że nie mogłem zrobić tego jaśniej. Bądźcie bezpieczni tak długo, jak możecie, i nie martwcie się o miejsce, w którym przeznaczono was do likwidacji. Szkoda, że nigdy nie pojęliśmy tego, że to my tworzymy to miejsce, z każdym oddechem i każdą historią, w którą wierzymy.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Rola nieprawdy w systemie medialnym III Rzeczpospolitej … czyli medialne prawo Ascha 19 stycznia tego roku przed siedzibą kancelarii polskiego premiera Donalda Tuska odbyła się kilkusetosobowa manifestacja w obronie wolności słowa w Polsce. Demonstranci, w tym znani dziennikarze i twórcy na czele z Janem Pietrzakiem, protestowali przeciwko zwalnianiu z pracy w publicznej telewizji i radiu niewygodnych dla Platformy Obywatelskiej i Sojuszu Lewicy Demokratycznej dziennikarzy. Przypomnijmy, iż od czasu przejęcia władzy nad mediami publicznymi przez te partie, zwolniono z pracy m. in. takich dziennikarzy jak Anita Gargas, Joanna Lichocka, Wojciech Reszczyński czy Bronisław Wildstein. Zwolnienia te uzasadniane są zwykle zarzutami o ich tzw. „jednostronność” i sprzyjanie partii Prawo i Sprawiedliwość, tak jakby prawda była „wielostronna” i „wielopartyjna”. Oczywiście o fakcie demonstracji nie wspomniały nie tylko same media publiczne lecz również „konkurencyjne” media prywatne. Można się o niej było dowiedzieć chyba tylko z „Gazety Polskiej”, bo nawet „Rzeczpospolita” nie zająknęła się, o ile sobie przypominam, ani słowem. Te zwolnienia przywracają „normalność” polskiego systemu medialnego, w którym pluralizm „politycznych punktów widzenia” zamyka się pomiędzy pluralizmem poglądów Moniki Olejnik, Jacka Żakowskiego i Tomasza Lisa, czy może bardziej pomiędzy pluralizmem „Gazety Wyborczej”, „Polityki” i „TVN”. Ta „normalność” została bowiem okresowo zachwiana w latach rządów PiS okresu 2005 – 2007, kiedy to pluralizm polityczny publicznej telewizji i radia znacząco poszerzono o „punkty widzenia” reprezentowane choćby przez „Rzeczpospolitą” czy „Gazetę Polską”. Poszerzenie dotyczyło przy tym zasadniczo tylko sfery polityki, gdyż w zakresie choćby sfery ekonomii nic nie drgnęło. Mogłoby się wydawać, że usuwanie niewygodnych dziennikarzy czy programów radiowych i telewizyjnych, w warunkach formalnej demokracji i formalnej wolności słowa w Polsce, to przejaw jakiejś zbytecznej nadgorliwości. Przecież i tak media publiczne, podobnie jak i cały polski system medialny, są zdominowane, a wręcz zhegemonizowane przez pluralizm „normalnych” punktów widzenia. I czy te kilka osób czy programów może coś zmienić? A idąc krok dalej, to czym również wytłumaczyć nieustanną nagonkę, i to od lat, na media polskich redemptorystów symbolizowanych nazwiskiem ks. Tadeusz Rydzyka, od radia „Maryja”, przez „Nasz Dziennik”, a po telewizję „Trwam”? Przecież to tylko jedno radio, jedna gazeta i jedna telewizja wśród aż tylu innych. O co chodzi?

Chodzi o prawdę, a nie o „punkty widzenia” czy „poglądy”. W 1951 roku amerykański uczony, a przy tym żydowski emigrant z Polski, Salomon Asch, przeprowadził sławny eksperyment opisywany w podręcznikach psychologii społecznej. Eksperyment polegał na porównywaniu przez jego uczestników planszy z narysowanym odcinkiem o określonej długości, z planszą z trzema odcinkami o różnych długościach. Badani mieli stwierdzić, który z trzech odcinków odpowiada długości odcinka na pierwszej planszy, przy czym długości tak były dobrane, że trudno się było pomylić. Każdy zaś z badanych był w podstawionej mu celowo grupie osób, które wskazywały wcześniej na błędną odpowiedź.

I mimo oczywistości prawidłowej odpowiedzi, okazało się, że aż 76% osób badanych podawało nieprawidłową odpowiedź, sugerując się konformistycznie błędnymi sugestiami grupy. Gdy zaś badani wypowiadali się bez sugestii grupy, praktycznie nigdy się nie mylili. Ale co najciekawsze, gdy przynajmniej jedna osoba z grupy wypowiadała się prawdziwie, odsetek mylnych odpowiedzi badanych istotnie spadał. Prawo Ascha mówi więc, że konformizm społeczny ma kluczowy wpływ na wypowiadane publicznie oceny przez członków grupy. I prawo Ascha jest wykorzystane w medialnej manipulacji polską opinią publiczną i to skutecznie od ponad 20 lat. W medialnym zastosowaniu prawa Ascha to polski system medialny jest „grupą” podającą publicznie nieprawdziwe odpowiedzi dla „badanych”, czyli polskiego społeczeństwa. Nie używam przy tym słowa „kłamstwo” lecz „nieprawda”, gdyż twarde kłamstwa we współczesnej manipulacji medialnej są rzadkością, a dominują przemilczenia, wykluczenia, półprawdy, miękkie kłamstwa i przekłamania czy szumy, a wręcz hałasy informacyjne celowo odwracające uwagę od prawdy. Poza tym mogę podejrzewać, że tylko część światka medialnego ma pełną świadomość w czym uczestniczy, a dla większości jest to już ich własna i oczywista norma poprawności. Nieprawda jest strukturalną, a nie koniunkturalną cechą systemu medialnego III Rzeczpospolitej. Jak to kiedyś już napisałem, w III Rzeczpospolitej Czwarta Władza jest Piątą Kolumną demokracji, a jak już dzisiaj myślę również polskiej suwerenności, a być może i polskiej przyszłości.

Bezpośrednim tego powodem jest fakt, iż polski system medialny jest samodzielnym elementem systemu politycznego. O rdzeniu tego systemu medialnego stanowią koncerny prywatnych mediów masowych, odgrywające samodzielną role polityczną, na czele z multimedialnymi koncernami „Agory”, ITI i grupy „Polsat”. Państwowy koncern telewizji i radia odgrywa rolę tylko pochodną, ze względu na swoją bezpośrednią zależność od układu sił na scenie politycznej. O sile politycznego oddziaływania tych koncernów decyduje przede wszystkim masowość odbioru. Ale treść przekazu dostarczają te gazety i czasopisma na czele z „Gazetą Wyborcza”, z których obrazy życia społecznego, ich interpretacja i ocena są poprzez media elektroniczne rozpowszechniane. To nie sama poczytność i wielkość sprzedaży gazet i czasopism decyduje o ich opiniotwórczości, lecz późniejszy przekaz masowy. I tak katolicki „Gość Niedzielny”, choć jest jednym z najbardziej poczytnych tygodników w Polsce, nie ma tak dużej siły oddziaływania jak choćby „Polityka” czy „Wprost”, gdyż nie ma do niego odniesień w masowych mediach koncernów rdzenia, a jego dziennikarze nie występują tam jako komentatorzy wydarzeń. Można wręcz powiedzieć, iż kluczowe prywatne koncerny medialne wraz z politycznie i partyjnie umocowaną publiczną telewizją i radiem, stanowią integralną część systemu politycznego ze względu na współtworzenie sceny politycznej. Innymi słowy bez tych koncernów polska scena polityczna wyglądałaby zasadniczo inaczej. Ta zdolność do znaczącego kształtowania systemu politycznego, to stałe współdecydowanie o władzy w państwie, a w konsekwencji panowaniu społecznym w kraju. A przyczyną z kolei tej sytuacji jest partyjna ordynacja wyborcza oparta na wielkich i wielomandatowych okręgach wyborczych, gdzie głosuje się na listy partyjne, a nie na osoby jak w ordynacjach większościowych typu brytyjskiego czy kanadyjskiego. Media masowe bowiem dzięki polskiej ordynacji wyborczej mają kluczowy wpływ na wyniki wyborów do Sejmu oraz odgrywają decydującą rolę w ocenie i kontrolowaniu działalności posłów, czego pobawieni są bezpośrednio sami wyborcy. Głosowanie na listy partyjne, a więc partie, powoduje bowiem, iż to publiczne wizerunki partii tworzone w skali kraju przez system medialny, rozstrzygają o wynikach wyborów. W ich tworzeniu i masowym rozpowszechnianiu kluczową rolę odgrywają właśnie wizerunki medialne partii i ich liderów. W istocie medialne wizerunki partii politycznych w Polsce są podstawą decyzji wyborców w wyborach do Sejmu. Równocześnie wielki dystans społeczny i przestrzenny jaki wytwarza polska ordynacja między posłem a wyborcą powoduje, iż tylko media masowe mogą kontrolować i za pośrednictwem wyborców pociągać do politycznej odpowiedzialności samych posłów czy partyjnych polityków, znacząco wpływając na ich los polityczny. I utrzymanie wyłonionego w trakcie procesu transformacji ustrojowej panującego układu sił społecznych i politycznych, z czarnym jądrem ex-komunistycznej oligarchii polityczno-finansowej w roli społecznej „czarnej dziury”, wymaga stałej manipulacji opinią publiczną zgodnie z prawem Ascha. Nieprawda w masowych przekazach medialnych jest tego warunkiem, a prawda układowi panującemu zagraża. Dlatego nieprawda musi odgrywać kluczową rolę w medialnej komunikacji społecznej III Rzeczpospolitej. Bez nieustannego wskazywania w nich polskiemu społeczeństwu na nieprawdziwe rozwiązania jego dylematów i uniemożliwianiu docierania do prawdy co do swego losu, panujący układ sił społecznych i politycznych uległby szybko erozji. Dlatego usuwa się i marginalizuje wszystkich tych dziennikarzy i te programy, które co najmniej ułatwiają docieranie do prawdy przeciętnemu Polakowi. I dlatego nowy szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jan Dworak publicznie już groził radiu „Maryja” nieprzedłużeniem koncesji nadawczej, a rząd D. Tuska straszy „Rzeczpospolitą” rozwiązaniem spółki wydawniczej z udziałem Skarbu Państwa. Każdy bowiem wyrazisty głos wskazujący prawdziwy wybór obniża znacząco wynik 76% błędnych ocen zgodnie z prawem Ascha. Bo przecież nie o „punkty widzenia”, „stronniczość” czy „partyjność” tu chodzi. Chodzi o prawdę, a właściwie nieprawdę. Dr Wojciech Błasiak
Małopolska Wyższa Szkoła Zawodowa, Kraków
Dąbrowa Górnicza 1.02.2011.
http://www.polishclub.org

Admin, nauczony doświadczeniem, wyjaśnia profilaktycznie i łopatologicznie, iż absolutnie nie podziela propisowskich sympatii autora i mało sobie ceni katolicznickiego „Gościa Niedzielnego”, lecz główny przekaz artykułu – że wolność słowa w mediach jest w Polsce iluzją – jest jak najbardziej słuszny.

Tajna - jawna baza NATO, czyli jak TVN służy Tuskowi i Rosji Temat podejmuję z być może lekkim opóźnieniem. Nie zmienia to faktu, że intryguje mnie od momentu, kiedy poczciwy TV Nowy portal POnet.pl ową szokującą kwestię poruszył. Rzecz dotyczy strażnicy granicznej w Świadkach Iławieckich, a konkretnie dotyczy tego, co rzekomo - a wg "bohaterskich dziennikarzy" TVN – na pewno skrywa w swych wnętrzach. Otóż owi "bohaterscy dziennikarze" twierdzą ponad wszelką wątpliwość, że znajdują się tam od 17 lat tajne urządzenia, dzięki którym NATO (czyli do niedawna również Polska) może inwigilować kawał świata. Dzięki tym "tajnym" urządzeniom natomiast - Świadki są bowiem tylko pewną częścią NATOwskiego przedsięwzięcia - Polscy wrogowie Rosji mogli pomagać NATOwskim wrogom Rosji inwigilować Rosję. Co ciekawe, "bohaterscy", bo oddani sprawie prawdy i uczciwości "dziennikarze" TVN, o "tajnej" bazie dowiedzieli się dzięki "anonimowym informatorom" - to standardowy sposób propagandy na ukrycie źródła "przecieku" i uwiarygodnienie arcyneuwsa sprzedawanego społeczeństwu. Sposób sprawdzony w Rosji Putina i w Polsce Tuska i Komorowskiego. Owi "bohaterscy dziennikarze" ujawnili tę ohydną instalację inwigilującą naszych przyjaciół, w trosce o prawdę "śledztwa" smoleńskiego. Doszli bowiem drogą dedukcji, że NATO z pewnością ma jakieś tajne instalacje na wschodzie Polski i, że ponad wszelką wątpliwość owe instalacje służą inwigilowaniu, skoro więc takie instalacje istnieją i służą temu, co wydedukowali "bohaterscy dziennikarze", to z pewnością można dzięki nim uzyskać dostęp do rozmowy braci Kaczyńskich, co jak wiadomo od 11.10.2010 ma kluczowe znaczenie w bliskiej i drogiej "bohaterskim dziennikarzom" prawdziwej prawdzie o katastrofie w Smoleńsku. Naród jak wiadomo z zapartym tchem czeka na ngrania tej rozmowy, której treści pewni są wierni poddani Tuska. Najciekawsze jest to, że informacji na temat instalacji nie udzielili "bohaterskim dziennikarzom" ani urzędnicy MON, ani KG SG. Nie sypnęli też nic w MSWiA, ABW, czy AW. Jak wiadomo, "anonimowi informatorzy" mają to do siebie, że są dzięki prawu w Polsce niewykrywalni, co sprawia, że każda plotka może okazać się arcyfantastyczną prawdą, bo zależy to wyłącznie od jej siły przebicia w mediach.

Tusk jest w posiadaniu 85% mediów, więc... Owi "bohaterscy dziennikarze" wyrażają również swoje zdziwienie faktem, że strona "Polska" już dwukrotnie prosiła Amerykanów o udostępnienie nagrań rozmowy dwóch Braci, ale prośby "Polski" pozostały bez odpowiedzi. Dla lemingów to dowód na to, że nagrania skrywają znaną im tajemnicę, tylko PiSowscy Amerykanie chcą ją ukryć. Zwracam więc uwagę "bohaterskim dziennikarzom śledczym" Tuska i TVN, że będący w zmowie z Kaczyńskim Amerykanie, nie udostępnią już Polsce żadnych istotnych informacji na jakiekolwiek tematy z kilku powodów. Po pierwsze z racji poddańczego oddania się Rosji w każdym względzie. Po drugie, z racji braku zaufania USA i NATO do w władz w Polsce. Po trzecie, udostępniając jakiekolwiek nagrania Polsce, a co za tym idzie Rosji, USA przyznałyby się do faktu, który dzięki "anonimowym informatorom" wykryli "bohaterscy dziennikarze".

Jesteśmy po prostu dla USA wyłącznie papierowym i strategicznie mało istotnym partnerem. Dziś jesteśmy partnerem Rosji. Myślę, że przy skutecznym wykańczaniu prze Psychiatrę jednostki GROM, nasi "bohaterscy dziennikarze" ujawnią niebawem listę "tajnych" operacji tego oddziału. Powodem do ich ujawniania może być np. fakt przekrętu, w postaci pomyłki na fakturze wystawionej podczas zakupu noktowizorów, lub rękawic. Jak wiadomo wieszczenie społeczeństwu prawdy, to dla "dziennikarzy śledczych TVN" cel nadrzędny i obowiązek. Swoją drogą, być może moje oburzenie jest przesadzone. Zważając na fakt bliskich i ciepłych stosunków PO z Rosją, spora część informacji "tajnych" jest już pewnie od paru miesięcy w posiadaniu Rosjan. Kto wie, może owymi "anonimowymi informatorami" "bohaterskich dziennikarzy" TVN nie są wcale Polacy?... .

Jak kraść? Po cichu! W dawnych, dziwnych czasach państwo było po to, by zapewniać poddanym bezpieczeństwo. Rożnie z tym bywało – ale takie było założenie. Dziś „państwo” istnieje po to, by politycy i urzędnicy mogli napychać sobie kieszenie pieniędzmi tzw. „obywateli” - czyli ludzi, którzy – zdaniem „klasy politycznej” - znakomicie potrafią obywać się bez tych pieniędzy. A ponieważ najłatwiej obrabowuje się emerytów – to co i rusz się to robi. Ostatnio „Rząd” IIEE Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka postanowił obrabować emerytów ubezpieczonych w OFE – i nieoczekiwanie napotkał zdecydowany opór ekonomistów pod wodzą p. prof. Leszka Balcerowicza. Jest oczywiste, że większość tych ekonomistów połączona jest silnymi więzami z FFZ OFE (firmami zarządzającymi OFE). Te firmy to na ogół (nie wszystkie!) kupy wydrwigroszów – jednak w tym przypadku ich interes idealnie pokrywa się z interesem obrabowywanych emerytów. Z tym, że FFZ skutki tych decyzyj odczują od razu – a ogromna większość ubezpieczonych w OFE zauważy je dopiero za kilka – kilkanaście lat. Więc FFZ protestują ostrzej i gwałtowniej, powołując się na interes emerytów – ale akurat w tym wypadku mają całkowitą rację. „Rząd” zaczyna się więc wycofywać – tym bardziej, że Bruksela oświadczyła, że już raz dała się oszukać Grekom – i teraz nie da się oszukać p. Janowi Vincentowi (pseudo: „Jacek Rostowski”). Teraz będą główkować, jak wyjść z tego z twarzą... a potem okraść kogo innego. Bo ONI inaczej nie potrafią. Jednak przywracając 7,5% dla emerytów „Rząd” powinien zmienić reguły działania FFZ OFE!

Kapitalizm polega na tym, że kapitalista zarabia duże, albo i bardzo duże pieniądze – jeśli działa dobrze. Jeśli akurat ma pecha lub działa źle – to nie zarabia nic. Dlatego FFZ powinny być tak ustawione, że jeśli ich OFE zarobił dla emerytów tyle, ile wynosi procent bankowy – to dana FZ nie powinna w danym roku otrzymać NIC! Jeśli natomiast FFZ zarobiłyby dla emerytów cztery razy więcej, niż procent bankowy – a, to niech szefowie kąpią się w szampanie i jeżdżą jaguarami ze złotymi klamkami! Ja nie domagam się, by FFZ, jeśli ich działania przyniosły stratę, tę stratę pokryły: to jest niemożliwe, pieniądze w OFE są setki razy większe, niż zyski FFZ. Domagam się tylko, by jeśli nie zarobią nic – nie dostali NIC. Tak samo, jak każdy kapitalista. Wiadomo: sklep nie przynosi zysków – to sklepikarz z rodziną muszą przejadać zapasy... Na tym polega kapitalizm. System, w którym działają FFZ: „Czy się stoi, czy się leży – dwa miliony się należy” - jest systemem socjalistycznym, a więc głęboko niemoralnym. Jak się okaże, że przy braku zysku nie dostaną NIC – od razu zaczną wyłazić ze skóry, by zarobić dla emerytów jak najwięcej pieniędzy. Nic tak nie uczy rozumu jak głód! Zły robotnik wyrzucany jest z pracy – i podczas szukania nowej ma czas na przemyślenie, czy nie warto, aby w tej nowej pracy solidnie zasuwać. Nie widzę powodu, by w stosunku do firm zarządzających OFE miała obowiązywać inna, socjalistyczna zasada. A jak im się nie podoba – to wolna droga! Inni z przyjemnością przejmą zarządzanie tym OFE! Ja tu piszę o tym, co będzie z emeryturami za 15 lat - a JE Donald Tusk na wyścigi z WCzc. Jarosławem Kaczyńskim wrzeszczą: „Smoleńsk! Smoleńsk!” i atakują „Ruskich”. Już ponad  100 000 ludzi poparło apel, by zrobić w telewizji, radio i prasie „Dzień bez Smoleńska”. Ale ONI na pewno na to nie pójdą – bo wtedy prasa zajęłaby się:

- próbą obrabowania emerytów ubezpieczonych w OFE

- nieuniknionym bankructwem ZUS,

- załamaniem systemu finansów publicznych,

- czyli: zaczęłaby patrzeć im na Lepkie Łapki. A przecież to, co kradli politycy w Tunisie to małe piwo w porównaniu z tym, co kradnie się w Polsce. Dlatego katastrofa we Smoleńsku spadła IM – dosłownie – jak z nieba. Mogą teraz obrzucać się epitetami: „Rosyjskie pachołki!”; „Oszołomy kompletne”... Gdy we wrześniu 1985 roku w stanie Michoacán de Ocampo w Meksyku było trzęsienie ziemi, w stolicy stanu, Morelli, trwał mecz bokserski. Pół miasta leżało w gruzach - a nikt z widzów nic nie zauważył. I właśnie o to IM chodzi!

Tak: jadę pociągiem; a bo co? Idę na pociąg. Po drodze przejście przez tory. Przejście blokuje rozsuwana bramka. Obok szerokie, wydeptane przejście. Podrapałem się w głowę. W tym momencie fotokomórka otworzyła mi bramę. Po co jest ta bramka i fotokomórka? Ktoś zamówił, bo kolej ma za dużo pieniędzy – i dostał 10% w łapę. Dalej: szlaban, blokujący legalne wejście na czynny peron, w ogóle nie przecinające torów. Cóż: ktoś zamówił – a ja muszę się schylić. Dworzec... Odpicowany na glanc. Same marmury. I kafejka: Francja-elegancja. Pusta, oczywiście. Dojeżdżam do Dęblina. Dworzec na picuś-glancuś. Marmury itd. Na dworcu „Sala informacyjna”. We środku tuzin komputerów. Pusta, oczywiście. Podobno rano, jak młodzież szkolna... A jest 15.ta. A pociągi? Jakie są pociągi, każdy widzi. Podobno PKP kupiła zegary kwarcowe i będzie podawać opóźnienia z dokładnością do 1/1000 sekundy. We wagonie jestem sam. Przyjemnie, przestronnie. Uwielbiam koleje. Ale nie jako podatnik. Podobna tendencja jest zresztą w USA. W Nowym Jorku byłem np. parę razy na słynnej Central Station. Marmurów tam nie widziałem – ale ruch ogromny, jak w naszej galerii handlowej. Jest tam WSZYSTKO. Z wyjątkiem pociągów. Ja w każdym razie nigdy ich na żadnym amerykańskim dworcu nie widziałem. Podobno gdzieś tam odjeżdżają – jako usprawiedliwienie dla istnienia tej galerii handlowej. W ogóle w USA pociąg widziałem dwa razy. Przez pół roku pobytu. Pociągami jeżdżą ludzie, którzy przypadkiem mieszkają koło stacji kolejowej – i maja pracę przy tej samej linii kolejowej. Jeśli, oczywiście, zdołają się o tym dowiedzieć. Prywaciarze swoje linie zamykali. Reżym nakazywał im (!) prowadzić przewozy pasażerskie – no, to brali się na sposób: na ogromnym dworcu była czynna JEDNA kasa biletowa – a na kasjerkę brano najbardziej leniwą Murzynkę, jaką udawało się znaleźć. To zresztą nie jest trudne. No to reżym upaństwowił to-to tworząc państwowy AMTRAK. Jak to działa? Nie wiem... Jako się rzekło :nigdy czymś takim w USA nie jeździłem. Ale to-to istnieje. A jakże. Tam też mają związki zawodowe kolejarzy – a kolejarze mają prawo głosu w wyborach... JKM

PiS nie może mieć programu gospodarczego

1. W poniedziałek w hotelu Sheraton w Warszawie odbyła się pierwsza z cyklu konferencji gospodarczych PiS „ O gospodarce, o Polsce, o nas”. Ogromne zainteresowanie, kilkuset uczestników, kilkanaście kamer telewizyjnych i wozy transmisyjne na zewnątrz hotelu, ale okazało się ,że żadna z telewizji informacyjnych z jakiś powodów nie zdecydowała się na transmisję choćby wystąpienia programowego Prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Wieczorem w programach informacyjnych na temat konferencji także nic się nie przedostało, oprócz kąśliwej uwagi, że Prezes Kaczyński przejęzyczył się mówiąc o funkcjonowaniu już w tej chwili waluty euro w Polsce. Jak widać ciągle obowiązuje w mediach elektronicznych i to zarówno w tych prywatnych jak i publicznych określenie PiS jako partii jednowymiarowej, która zajmuje się tylko i wyłącznie wyjaśnianiem przyczyn katastrofy smoleńskiej w związku z tym nie może zajmować się gospodarką, a już na pewno nie może mieć programu gospodarczego.
2. Wprawdzie celem konferencji nie była prezentacja całościowego programu gospodarczego PiS ale kilka ważnych elementów przyszłego programu gospodarczego zostało jednak przedstawione. Na przykładzie Lotosu S.A pokazane zostało podejście PiS do strategicznych spółek Skarbu Państwa, które mają być rozwijane (modernizacja za kilka miliardów euro i w konsekwencji 3-krotne zwiększenie możliwości produkcyjnych) z zachowaniem kontroli nad spółką przez państwo. Dokładnie przeciwnie zachowuje się rząd Platformy i PSL- wręcz grabież dywidendy i przygotowanie do prywatyzacji prawdopodobnie z udziałem firm rosyjskich, co jest zagrożeniem dla całego sektora paliwowego w Polsce. Przygotowana przez PiS nowelizacja ustawy o OFE dająca swobodę wyboru pomiędzy ubezpieczeniem tylko w ZUS i w ZUS i OFE ( z możliwością przeniesienia się co 2 lata po analizie wyników inwestycyjnych) i to nie tylko dla nowo ubezpieczających się ale także dla dotychczasowych ubezpieczonych jest zdecydowanie lepszym rozwiązaniem niż to proponowane przez rząd przymusowe podpieranie się przez rząd oszczędnościami ubezpieczonych w OFE.

3. Wystąpienie programowe Prezesa Jarosława Kaczyńskiego zawierało kilka ważnych zapowiedzi, które zostaną rozwinięte w programie wyborczym PiS. Prezes zapowiedział oparcie programu na patriotyzmie gospodarczym, a więc także wsparciu dla firm z udziałem kapitału polskiego. W tym kontekście zostały wymienione te które sukcesy już odnoszą takie jak Fakro, Solaris, Optimus czy Atlas. Wyrażona została ostrożność w stosunku do porzucenia własnej waluty, która powinniśmy się posługiwać co najmniej przez najbliższe 20 lat a w zasadzie dopóki, dopóty będzie ona przydatna we wspieraniu rozwoju gospodarczego. Przy okazji zostały pokazane skutki przyjęcia tej waluty dla gospodarek kilku tzw. krajów peryferyjnych tej strefy (Grecja, Irlandia, Portugalia, Hiszpania). Prezes Kaczyński podkreślił konieczność renegocjacji pakietu klimatycznego (który został wprawdzie okrzyknięty 2 lata temu sukcesem negocjacyjnym Donalda Tuska) ale już teraz zaczyna być wręcz kulą u nogi polskiej gospodarki (groźba wzrostu cen energii elektrycznej już od roku 2013 o 80%). No i wreszcie koncepcja sięgania głównie do tzw. głębokich kieszeni a nie do tych płytkich jako jednego ze sposobów zmniejszania deficytu finansów publicznych. Najkrócej rzecz ujmując nie podwyżki stawek VAT, które najbardziej obciążają tych najmniej zamożnych ale podatku bankowego, który może dać 2 krotnie większe dodatkowe dochody dla budżetu i zapłacą go w dużej mierze ci zamożniejsi,

4. Czy choćby elementarny obiektywizm nie nakazywał dziennikarzom, żeby choć na chwilę zwrócić uwagę ( nawet krytycznie) na te zamierzenia programowe PiS?. Okazuje się, że dyspozytorzy głównych mediów zdecydowali, że w sprawie pomysłów gospodarczych PiS ma być cisza. Cisza na ten temat doskonale współgra bowiem z dotychczasową linią informacyjną, PiS nie ma i nie może mieć żadnych pomysłów gospodarczych, nie rozumie gospodarki, nie potrafi się nią zajmować. Gdyby tak było to jak wytłumaczyć najwyższe wskaźniki wzrostu gospodarczego w latach 2006-2007, a w szczególności najwyższą w całym ostatnim 20-leciu wartość inwestycji zagranicznych w Polsce w roku 2007, która wyniosła aż 17,5 mld USD. Zbigniew Kuźmiuk

„WSPÓLNY RAPORT” – CZYLI JAK ROZBROIĆ OPOZYCJĘ Dwa tygodnie po opublikowaniu tzw. raportu MAK można dostrzec, w jaki sposób realizowany jest wspólny rosyjsko-polski scenariusz zdetonowania „bomby” smoleńskiej. Gdy 12 stycznia gen. Anodina oficjalnie ogłaszała tezy rosyjskiej dezinformacji, wielu komentatorów i publicystów orzekło, że publikacja raportu uderza w osobę Donalda Tuska, a nawet może doprowadzić do zmian na polskiej scenie politycznej. Wydawało się, że sposób w jaki Rosjanie zaprezentowali ewidentne kłamstwa godzi w propagandową wizję poprawy stosunków warszawsko-moskiewskich, obnaża błędy i indolencję rządu i daje mocne argumenty partii opozycyjnej.  Towarzyszącą wydarzeniu atmosferę skandalu potęgowała niemrawa reakcja grupy rządzącej, której przedstawiciele unikali wyraźnego potępienia rosyjskich tez. Czas, jaki upłynął od publikacji MAK winien zmienić te mylne oceny. Im szybciej uświadomimy sobie, że rosyjscy i polscy decydenci prowadzą wspólną grę, tym większe są szanse na uniknięcie katastrofalnych skutków obecnej prowokacji. Cele tej gry są od początku oczywiste: neutralizacja potencjalnych zagrożeń wynikających z ustaleń sejmowego zespołu PiS ds. katastrofy smoleńskiej, stworzenie kolejnej i trwałej wersji kłamstwa smoleńskiego, zbudowanie propagandowego obrazu Tuska – mocnego polityka, marginalizacja opozycji oraz wygranie przez PO jesiennych wyborów parlamentarnych. O kierunkach wspólnej gry świadczyły już pierwsze reakcje grupy rządzącej. Gdy Donald Tusk po widowiskowym powrocie z urlopu i naradzie z kolegami wystąpił wreszcie na konferencji, mogliśmy usłyszeć czytelny przekaz: „Raport MAK nie jest kompletny. Zwrócimy się do Rosji o wspólną wersję raportu”. Na czym miałaby polegać „wspólna wersja”, wiemy już doskonale. Jej kształt nadaje umiejętnie narzucona przez media narracja o współwinie polskich pilotów i rosyjskich kontrolerów. Tym samym przemilcza się i ukrywa inne, ważne wątki. Deklaracja Tuska z 13 stycznia wydawała się całkowicie nierealna. To, że wspólny raport nie jest możliwy, dobitnie wyraziła szefowa MAK-u Tatiana Anodina podczas prezentacji dokumentu w Moskwie. Twierdziła, że raport „niezależnej komisji jest ostateczny, a zostaje opublikowany z polskim i uwagami. Forma wspólnego raportu w standardach konwencji chicagowskiej nie jest przewidziana”. Na nic - według Anodiny - zdadzą się też polskie protesty, bo „strony nie mają prawa, czy obowiązku przyjmować, bądź nie raportu przygotowanego przez niezależną instytucję badawczą”. W tym samym tonie wypowiedział się wówczas minister Ławrow, uznając za „nieetyczne i bluźniercze spekulacje wokół dochodzenia w sprawie katastrofy polskiego Tu-154.” Ciosem w koncepcję „wspólnej wersji raportu” była też informacja z 15 stycznia o definitywnym zakończeniu prac rządowej komisji płk Putina. Na czym zatem Donald Tusk zbudował swoją wiarę w możliwość „wspólnego dochodzenia do prawdy” i dlaczego z uporem powtarzał, że chce negocjować kształt raportu?  Konflikt zarysowany w dniu publikacji MAK wydawał się przecież nierozwiązalny i skazywał szefa rządu na przełknięcie rosyjskiej „żaby”, wystawiając go jednocześnie na utratę zaufania społecznego i ataki opozycji. Deklarację Tuska wsparł natomiast Bronisław Komorowski, oświadczając, że „wskazane, aczkolwiek trudne jest dążenie do kontynuowania prac mających na celu maksymalne zbliżenie stanowisk”.  Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że Komorowski rozmawiał telefonicznie z Miedwidiewem, a służba prasowa Kremla poinformowała, że "w toku rozmowy wyrażono wzajemną wolę kontynuowania konstruktywnego dialogu w duchu zasad uzgodnionych podczas wizyty prezydenta Rosji w Polsce 6 grudnia 2010 roku.”

Kilka dni później, 21 stycznia podczas noworocznego spotkania z korpusem dyplomatycznym Komorowski powtórzył: „Liczę na kontynuację tego trudnego dialogu, mimo pojawiających się obecnie istotnych trudności w związku z odmiennym punktem widzenia, odmienną oceną obu państw w kwestii przyczyn i przebiegu katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem”. Już wówczas ujawniono jeden z kierunków propagandowej kombinacji, zapoczątkowanej publikacją raportu. Tusk i jego grupa potrzebują bowiem sukcesu politycznego, mocnego akcentu, który pozwoliłby zatuszować 9-miesięczny okres współuczestnictwa w matactwach rosyjskich, a jednocześnie był znakiem „niezależności” i „patriotyzmu” zakładników płk Putina. Sukces ten winien wynikać z przymiotów osobistych „męża stanu”, mieć źródło w walce o polskie interesy, a jednocześnie świadczyć o sprzeciwie wobec Rosjan i uwydatniać autonomię strony polskiej. W perspektywie 10 miesięcznej kampanii przedwyborczej, taki sukces byłby darem bezcennym. Jego legitymację grupa rządząca uzyska, gdy wykaże, że taktyka „kontynuacji trudnego dialogu”, przy jednoczesnej „rzeczowej argumentacji” (błędy kontrolerów) i nieuleganiu żądaniom opozycji – będzie skuteczna. Jak osiągnąć taki sukces? Już 14 stycznia  rządowy rosyjski dziennik „Moskowskij Komsomolec" podkreślał, że "Polska zwróci się do Rosji z propozycją przeprowadzenia rozmów, których celem będzie sporządzenie wspólnej wersji raportu końcowego o przyczynach katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem". W artykule znalazło się ważne sformułowanie: „Moskwa musi mieć świadomość, co naszym dalszym stosunkom przyniesie zwycięstwo tej czy innej siły politycznej w Polsce" oraz przypomnienie, że w 2011 roku w Polsce powinny się odbyć wybory parlamentarne, po których zwycięska partia sformuje nowy rząd. Wskazuję na treść rosyjskich publikacji, bo to one właśnie wyznaczają linię obecnej strategii i wytyczają zakres wspólnej gry.  Dlatego fundamentalnym (i niedostrzeżonym) przekazem był komentarz Dmitrija Babicza z RIA Novosti z dnia 16 stycznia. Babicz stwierdził, że „z treścią raportu MAK nie zgadzają się w Polsce jedynie zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego” i przekonywał, że kiedy Tusk krytykował raport w grudniu, działał pod presją opozycji. Zdaniem Babicza to „zwolennicy braci Kaczyńskich, z których jeden zginął w Smoleńsku, bardzo chcą zrzucić winę za katastrofę na Rosję i na premiera Donalda Tuska”. „Naszym zadaniem – konkludował komentator -  jest, aby nie dać tej opozycji żadnych powodów do prowokacji. Przeciwko nam jest tylko cześć polskiej elity a nie cała Polska”. Warto zapamiętać tę retorykę, w której Tusk i Rosjanie są „naszymi”, a dochodzenie prawdy nazywa się „prowokacją”. Wówczas bowiem rozpoczęto rozgrywanie tezy, jakoby postawa opozycji źle przysłużyła się sprawie wyjaśnienia okoliczności tragedii smoleńskiej, a nawet mogła stanowić rodzaj prowokacji zmierzającej do wywołania niepokojów społecznych. Trzy dni później, 19 stycznia Donald Tusk z trybuny sejmowej mógł powiedzieć: „działania opozycji nie pomagały w wyjaśnieniu katastrofy i były obliczone na zbicie kapitału politycznego” i zapytać: „Podważanie przez niektórych polityków opozycji tego, co robi rząd ma na celu zbliżenie nas do pełnej prawdy o katastrofie, czy dopadnięcie przeciwnika politycznego?

Dla premiera rządu kluczowe pytanie brzmiało: ”czy zadaniem polskiego państwa po 10 kwietnia było zademonstrować to, że Rosja jest złym partnerem, czy stosować w sposób przemyślany narzędzia i instrumenty dostępne, zakorzenione w prawie międzynarodowym, po to by uzyskać możliwie kompletny obraz zdarzeń".

Usłyszeliśmy również zgrabne zdanie nawiązujące wprost do dywagacji Dimitrija Babicza: „Prawdy zdarzeń nie oświetlą pochodnie maszerujących po Krakowskim Przedmieściu. One mogą raczej coś podpalić.” Sejmowe wystąpienie Tuska tylko pozornie cechowała emocjonalność. Stanowiło ono spójny z rosyjskim przekazem element gry, w której dokonano odwrócenia akcentów i wyjaśnienia szefa rządu zmieniono w atak na PiS. Wyraźnie można dostrzec, jak poprzez publikację putinowskiego raportu zastawia się pułapkę na partię opozycyjną. Przy wsparciu ośrodków propagandy nietrudno będzie wykazać, że dochodzenie do „wspólnej prawdy” jest możliwe, jeśli nie ulegniemy „prowokacjom” opozycji. To jej „teorie spiskowe” będą istotną przeszkodą w stosunkach moskiewsko-warszawskich i uniemożliwią Polakom poznanie prawdy o tragedii smoleńskiej. Co więcej – są w Rosji i w Polsce siły, którym zależy na destabilizacji obecnej sytuacji, wywołaniu zamętu i sianiu niezgody. To one torpedują wysiłki „mężów stanu” i dążą do zamachu na demokrację. Nie trzeba dodawać, jaki efekt społeczny zostanie osiągnięty, gdy media w okolicach wyborów parlamentarnych bezbłędnie wskażą te siły, a Polaków porazi skala sukcesu grupy rządzącej i nowy kształt kłamstwa smoleńskiego - „wspólnego raportu”. Kto odrzuca tezę o współdziałaniu rosyjskich i polskich decydentów i nadal upatruje w raporcie MAK „koło ratunkowe” rzucone opozycji lub chce w nim widzieć zagrożenie dla pozycji Tuska,  powinien wyjaśnić fenomen zadziwiającej zmiany rosyjskiej retoryki na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni. Ten „cud” wydaje się możliwy wyłącznie dzięki taktyce grupy rządzącej, a jego pierwsze symptomy potwierdzają trafność diagnozy o ukierunkowanym zdetonowaniu „bomby” smoleńskiej. Przełom już został dokonany, gdy minister Sikorski zadzwonił do swojego rosyjskiego kolegi z kondolencjami z powodu zamachu terrorystycznego na lotnisku Domodiedowo. Natychmiast po rozmowie pojawiła się wypowiedź Donalda Tuska o „sygnałach świadczących o gotowości Rosjan do bliższej współpracy przy wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej”. Słowa te zostały wydatnie wzmocnione przez niezwykły komunikat rosyjskiego MSZ, w którym poinformowano, że strony "potwierdziły gotowość kontynuowania ścisłej współpracy organów śledczych Rosji i Polski w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy z 10 kwietnia ubiegłego roku.” Zestawienie tej deklaracji z wcześniejszymi o dwa tygodnie słowami Ławrowa o „nieetycznych i bluźnierczych spekulacjach  wokół dochodzenia w sprawie katastrofy” musi budzić podziw dla zdolności dyplomatycznych grupy rządzącej.  Szef polskiego rządu mógł więc skromnie oznajmić: „Rozmowa ministra Sikorskiego z ministrem Ławrowem obfitowała w pewne sygnały pokazujące, że strona rosyjska jest gotowa do dalej idącej współpracy niż to mogło wynikać z raportu, czy z komentarzy po opublikowaniu raportu MAK, jeśli chodzi o współpracę organów śledczych przy dalszym wyjaśnianiu okoliczności katastrofy smoleńskiej”. Jeśli odrzucimy tezę, że minister Ławrow jest człowiekiem niezrównoważonym, a rosyjscy decydenci  zmieniają opinie w zależności od nastrojów – pozostaje wierzyć w nadzwyczajne umiejętności grupy rządzącej i podziwiać pierwsze efektu strategii Donalda Tuska. Warto pamiętać, że w najbliższej perspektywie czeka nas publikacja polskiego raportu, przygotowanego przez rządowy zespół ministra Millera. Z zapowiedzi ministra wiemy, że raport ma być w 90% zbieżny z rosyjskim, a różnice będą polegały na zaskakującej konkluzji, zaanonsowanej już przez Donalda Tuska. Podczas wystąpienia sejmowego, „wzburzony” okrzykami opozycji premier wypalił: „Ci, którzy teraz krzyczą, potem będą słuchać prawdy w milczeniu i smutku” i dodał, że „Polska dysponuje pełniejszymi dokumentami na temat katastrofy”. Co oznaczają te słowa, można się domyśleć , gdy przypomnimy sobie zaskakujące oświadczenie Lecha Wałęsy z początku czerwca ubiegłego roku, złożone w programie „Fakty po Faktach”. Wałęsa, którego trudno zaliczyć do znawców tematyki katastrof lotniczych orzekł wówczas: -  „Rozmowa braci Kaczyńskich (którą prowadzili poprzez połączenie satelitarne podczas lotu do Smoleńska) jest kluczem do wszystkiego” i kilkakrotnie podkreślił, że on by "rozpoczął od rozmowy telefonicznej". Nie upłynęły dwa miesiące, gdy rzecznik rządu Graś zastanawiał się głośno: „czemu prezes PiS tak bardzo stara się wpoić nam swoją wersję wydarzeń. To może być strach przed ustaleniami prokuratury dotyczącymi katastrofy 10 kwietnia. Być może nie będą dla niego wygodne” – dywagował Graś. Obraz byłby niepełny, gdyby nie wspomnieć o trosce gen. Marka Dukaczewskiego – byłego szefa WSI , który tuż po ujawnieniu rosyjskiej wersji stenogramów z kokpitu Tu-154 nawoływał do „sprawdzenia dokładnie działania niektórych osób na pokładzie” i wyraził zainteresowanie rozmową telefoniczną braci Kaczyńskich – „kiedy ta rozmowa była - czy przed informacją, że jest problem z lądowaniem, czy po? Interesuje mnie, czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem, i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją decyzję.” 5 stycznia br. podobną troskę ujawnił płk Edmund Klich, dzieląc się spostrzeżeniem: ”Ważne byłoby, aby ujawnić rozmowy między Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi i dowiedzieć się czy rozmowa dotyczyła rzeczywiście jedynie stanu zdrowia matki”. Czy wobec tych oczywistych anonsów nie należy sądzić, że polski raport będzie zawierał informacje poszerzone o wiedzę dotyczącą rzekomego przebiegu rozmowy braci Kaczyńskich, a wskazując na błędy rosyjskich kontrolerów przyniesie „rewelacje”, przy których oszczerstwo wobec generała Błasika wyda się  niewinnym żartem? Zwracałem już uwagę, że w ramach tuskowej deklaracji, „chcemy wspólnego raportu z Rosją”, może nastąpić weryfikacja stanowiska Rosji o punkty wyznaczające ewentualną współwinę strony rosyjskiej. Chodzi o pewne ustępstwa w kwestii odpowiedzialności niektórych kontrolerów lotniska w Siewiernym, poprzez „uwzględnienie uwag strony polskiej”. Wystarczy przyjęcie, że błędem było udzielenie pozwolenia na lądowanie Tu-154 lub nie zamknięcie lotniska z powodu fatalnej pogody. Polski raport „uzupełniając” dokument Anodiny może zawierać wnioski wynikające z zapisu rozmów z wieży kontrolnej w Smoleńsku ze wskazaniem na „błędy kontrolerów”. W zamian przyniesie zarzut wagi najcięższej – podejrzenie moralnej współodpowiedzialność Jarosława Kaczyńskiego za decyzję o lądowaniu w Smoleńsku. Rozgrywany od wielu miesięcy wątek rozmowy braci Kaczyńskich może „eksplodować” w polskim raporcie. Nie znamy treści uzgodnień, jakie polscy prokuratorzy poczynili przed kilkoma dniami z amerykańskimi prokuratorami z Departamentu Sprawiedliwości. Komunikat informował jedynie, że polscy śledczy chcą nakłonić amerykańskich kolegów do przekazania nagrań z podsłuchów amerykańskiego systemu szpiegowskiego Echelon, który przechwycił radiotelefoniczne połączenia ze smoleńskiej wież, a także prawdopodobnie nagrał rozmowę satelitarną prezydenta Kaczyńskiego z bratem. To gra szyta jak najgrubszymi nićmi, o czym świadczy tak spektakularny sposób poszukiwania alibi dla ujawnienia treści nagrań. Trzeba przecież pamiętać, że kilka dni po 10 kwietnia pojawiła się informacja, iż Służba Kontrwywiadu Wojskowego już w momencie katastrofy posiadała nagrania rozmów pilotów samolotu z wieżą kontroli lotów. Informacje, które wpływały do SKW miały być zbliżone do tych przesyłanych przez urządzenia GPS. Były to dane m.in. o położeniu maszyny, jej wysokości i prędkości. Monitorowanie przebiegu i parametrów lotu miało wynikać z faktu, że Tu 154 M był maszyną wojskową, a służby korzystały z tajnej stacji nasłuchowej. SKW, podobnie jak Naczelna Prokuratura Wojskowa odmówiły wówczas skomentowania sprawy i do dziś nie pojawiło się żadne wyjaśnienie - czy i jaki dane uzyskano w dniu 10 kwietnia?  Można sądzić, że ujawnione niedawno przez ministra Millera nagranie rozmów z wieży kontrolnej w Smoleńsku pochodzi z zasobów SKW, a służba ta dysponuje również nagraniami rozmów telefonicznych prowadzonych podczas tragicznego lotu. W tej sytuacji, zwracanie się do Amerykanów byłoby elementem gry dezinformacyjnej, podobnie, jak oczekiwanie na amerykańskie zdjęcia satelitarne z rejonu katastrofy. Przypomnę, że 29 kwietnia 2010 r. sekretarz rządowego Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki zapewniał w Sejmie, że Polska otrzymała ze Stanów Zjednoczonych zdjęcia satelitarne przedstawiające miejsce katastrofy. Kilka dni później Cichocki powtórzył tę informację w rozmowie z dziennikarzem RMF FM. Stwierdził wyraźnie, że fotografie te „zostały przekazane stronie polskiej, są w dyspozycji”. Czym zatem wytłumaczyć obecną grę wokół amerykańskich nagrań i zdjęć, jeśli nie poszukiwaniem „obiektywnego” źródła? Taka konstrukcja polskiego raportu pozwoli na zbudowanie wspólnej, polsko-rosyjskiej wersji zdarzeń, wspartej na kooperacji obu prokuratur, w której najbardziej eksploatowanym motywem będzie rozmowa braci Kaczyńskich – decydująca o powzięciu przez prezydenta Kaczyńskiego przekonania, że Rosjanie celowo utrudniają lądowanie w Smoleńsku. To zaś miałoby wywołać reakcję prezydenta i wzmóc naciski na załogę samolotu.  Niedawna „wrzutka” "Komsomolskiej Prawdy", jakoby do katastrofy mogła doprowadzić tajna instrukcja, zgodnie z którą samolot może odejść na lotnisko zapasowe tylko za zgodą "głównego pasażera" – doskonale wpisuje się w scenariusz planowanej prowokacji. Jej celom jest także podporządkowana kolejna kampania nienawiści – nagonka wobec prezesa PiS-u. Wolno się zatem spodziewać, że strategia „dyplomatycznych zabiegów” Tuska i Komorowskiego, wsparta na „idei współpracy” ze stroną rosyjską przekształci dzisiejszy stan klęski w propagandowy sukces, którego efektem będzie fałszywa teza o współwinie polskich pilotów i rosyjskiego kontrolera. Wygrana batalia o „wspólny raport” i kanalizowanie dyskusji na wątkach bezpiecznych dla rządzących znacząco ograniczy możliwość wysunięcia innych, poważniejszych hipotez. Ujawnienie rzekomej treści rozmowy braci Kaczyńskich wytrąci liderowi opozycji możliwość dowodzenia, że mieliśmy do czynienia z celowym działaniem Rosjan lub z zamachem. Wobec efektu propagandowego uzyskanego w obecnej grze – takie zarzuty zostaną łatwo zdezawuowane i uznane za niewiarygodne. Artykuł opublikowany w nr.5/2011 Gazety Polskiej pod tytułem - „Brudne gry Tuska i Putina”.

w nawiązaniu: http://cogito.salon24.pl/270341,jak-zdetonowac-smolenska-bombe

Aleksander Ścios

Atakują mnie, więc jestem Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Mnie też wzmacniają ataki, których doświadczam. Powiem nieskromnie - dowartościowują mnie. Atakują mnie, więc jestem!

1. Pierwszy taki atak przeżyłem jako sędzia w 1987 roku. Napisałem do prasy prawniczej, ale też i do „Polityki” kilka artykułów pod wspólnym hasłem „wymiar niesprawiedliwości”, krytykujące absurdy PRL-wskiego prawa. Ministerstwo Sprawiedliwości przez rok mieszało mnie z błotem na wszystkich konferencjach i naradach. Sędziowie to zapamiętali pozytywnie. W 1990 roku już w wolnej Polsce, mnie, jeszcze wtedy „szczawika”, w cuglach wybrali do Krajowej Rady Sądownictwa.

2. Drugi atak odpierałem w 1995 niedługo po tym, jak zostałem prezesem NIK-u. I okazało się, że nie zamierzam być szefem malowanym. Ktoś rozpuścił wieść, że nowy szef NIK-u za państwowe pieniądze urządził wycieczkę zagraniczną dla członków najbliższej rodziny. Zwołałem konferencję prasową i w obecności stu kamer i trzystu mikrofonów pokazałem rachunki za bilety i hotele, wszystkie płacone z własnego, prywatnego konta. Dziennikarze wyszli z konferencji rozczarowani. Mięsa armatniego nie było...

3. Trzeci atak nastąpił w 1998 roku, gdy ogłosiłem bulwersujące wyniki kontroli prywatyzacji Domów Towarowych Centrum, sprzedanych za bezcen przez ministra Wąsacza. Ktoś rozpowszechnił wiadomość, że prezes NIK za państwowe pieniądze urządził sobie luksusy w służbowym mieszkaniu. Zwołałem konferencję prasową w inkryminowanym lokalu. Dziennikarze luksusów nie znaleźli i znów wyszli niezadowoleni.

4. Czwarty atak przeżyłem w 1999 roku, gdy w momencie wejścia Polski do NATO ogłosiłem wyniki kontroli, (wykonywał ją śp. Władysław Stasiak), że w wojsku panuje fala, prawa żołnierzy z poboru są łamane, i że to skandal urągający cywilizacji, że w wojsku brakuje mydła, a żołnierze kąpią się raz w tygodniu. Prezydent Kwaśniewski się na mnie krzywił, a generałowie klęli, że gdy oni wciągają na maszt flagę NATO, NIK „wciągnął na maszt brudne gacie”. A ja powiedziałem, że prawdę będę mówił zawsze, świątek czy piątek, choćby i w dzień wejścia do NATO, bo wtedy prawda łatwiej się przebije. I przebiła się wtedy, media wygasiły swój atak, a następne kontrole wykazały, że sytuacja w wojsku jednak się poprawiła..

5. Piąty atak nastąpił w 2000 roku,, gdy nie po myśli „Gazety Wyborczej” przebiegały wyniki kontroli NIK we ZUS-ie. Zarzucono mi, że manipuluję kontrolą. Osiem dni na pierwszych stronach GW trwała medialna jatka. Natychmiast zwołałem otwarte posiedzenie kolegium NIK i w obecności trzystu mikrofonów i stu kamer udowodniłem, że nie manipuluję i mam rację. Tu nie zapomnę śp. Maciejowi Płażyńskiego, że jako Marszałek Sejmu nie przyłączył się do nagonki, choć politycznie nie było nam wtedy po drodze. Mądry, sprawiedliwy był to człowiek... Miesiąc później nastąpiło drugie uderzenie – Wojciechowski zatrudnia w NIK „ziomali” z trójkąta Rawa – Tomaszów - Skierniewice. Zwołałem konferencje prasową i udowodniłem, że ziomali było czterech na półtora tysiąca zatrudnionych.

6. W 2001 roku, tuz przed końcem kadencji przeżyłem szósty atak. Zaatakował mnie Minister Finansów Jarosław Bauc i kilka gazet, za wyniki kontroli NIK o tym, że w urzędach skarbowych dowolnie udziela się ulg podatkowych i że to śmierdzi korupcją. Bauc zarzucił, że insynuuję. Wyzwałem Bauca na medialny pojedynek – je przedstawię dowody moich tez, a pan Bauc je obali. Czekałem w obecności stu kamer i trzystu mikrofonów – Bauc nie przyszedł.

7. A teraz zalazłem paru ludziom za skórę moim niepoprawnym politycznie blogiem, którego popularność stale rośnie.

I zaczął się siódmy zmasowany atak na moją skromna osobę. Ruszyło do akcji „Nie” i wydrwiło mój projekt ochrony dzieci przed przemocą państwa. Ruszył "Dziennik Łódzki" i obśmiał moje wpisy political-fiction (jedne z najlepszych, jakie udało mi się napisać) o fikcyjnej katastrofie w Babimoście. Napisali, że europoseł oszalał i uśmiercił prezydenta Rosji. Przyłączył się "Superekspres", a w ślad za nim parę innych tytułów i zaatakował mnie za to, że w moim biurze poselskim zatrudniłem Kuźmiuka, wybitnego eksperta, doktora ekonomii i wykładowcę Politechniki, za pieniądze mniejsze od pensji gminnej księgowej. Powiem nieskromnie – podbudowują mnie psychicznie te ataki. Siedem ogólnopolskich medialnych akcji przeciw mnie niebożęciu - cholera! Z regnowskich łąk daleko człowiek zaszedł...

Janusz Wojciechowski

Tusk nie chciał z Putinem rozmawiać o sytuacji Polaków w Rosji Rząd nie rozpieszcza Polaków mieszkających w Smoleńsku i jego okolicach. Naszym rodakom brakuje dosłownie wszystkiego. 7 kwietnia 2010 roku, podczas wizyty w Katyniu, premier Donald Tusk miał podnieść w rozmowach z Rosjanami kwestie dotyczące Polaków mieszkających w Rosji. Ale pięć tez, które przygotował dla niego Wydział Konsularny Ambasady RP w Moskwie, nigdy nie zostało publicznie poruszonych. Wydział Konsularny Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Moskwie przygotował 6 kwietnia 2010 roku, a więc dzień przed wizytą Donalda Tuska w Katyniu, pięć tez dotyczących Polaków mieszkających w Federacji Rosyjskiej, które premier miał podnieść w rozmowach z Rosjanami 7 kwietnia.

1. Oczekujemy, że strona rosyjska odpowie pozytywnie na wielokrotnie kierowane od organizacji i środowisk polonijnych prośby o uznanie Narodu Polskiego za naród represjonowany.

2. Zwracamy się z prośbą do lokalnych administracji o przyznanie pomieszczeń dla organizacji polonijnych. Pomimo pozytywnej współpracy administracji lokalnych z wieloma spośród 73-organizacji polonijnych działających w Federacji Rosyjskiej (m.in. Briańsk, Jarosław, Krasnodar, Pietropawłowsk Kamczacki, Ufa, Władykaukaz) samodzielną siedzibę posiada zaledwie kilka z nich. Szczególnie istotne jest to w takim ośrodku jak Smoleńsk, do którego przybywają znaczne grupy turystów z Polski.

3. Zwrot budynku kościoła katolickiego w Smoleńsku (budynek wybudowano pod koniec XIX wieku dzięki staraniom Polonii i z jej składek). Obecnie w budynku mieści się archiwum miejskie.

4. W związku z coraz większymi ułatwieniami wizowymi pomiędzy Unią Europejską a Federacją Rosyjską oczekujemy na aktywne włączenie Polonii w proces współpracy pomiędzy Federacją Rosyjską a Rzecząpospolitą Polską. Na przykład proponujemy każdorazowe włączenie przedstawiciela Polonii do nawiązywania współpracy pomiędzy miastami, uczelniami, szkołami.

5. Proponujemy rozważenie organizowania zarówno w Polsce, jak i w Rosji wspólnych, polsko-rosyjskich obozów młodzieżowych.

Deklaracje sobie, rzeczywistość sobie Premier nie podniósł jednak nigdy tych tez publicznie. Ani w rozmowie z premierem Federacji Rosyjskiej Władimirem Putinem, ani na posiedzeniu polsko-rosyjskiej Komisji do Spraw Trudnych. – Na posiedzeniu komisji sprawa ta nie była w żaden sposób podejmowana. Gdyby była ona przedmiotem rozmowy z Putinem, to myślę, że MSZ by się tym pochwaliło – mówi Antoni Macierewicz, członek sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą. “Nasz Dziennik” zwrócił się do MSZ z prośbą o odpowiedź, czy premier Tusk podniósł w kwietniu w Rosji sprawy mieszkających w tym kraju Polaków. - Ministerstwo Spraw Zagranicznych w ramach swych kompetencji zwyczajowo przygotowuje dla przedstawicieli władz RP rozmaite merytoryczne materiały dotyczące problematyki danego kraju, notki informacyjne, materiały tezowe etc., do wykorzystania podczas wizyt za granicą, ponieważ jednak rozmowy w dniu 7 kwietnia ub. r. miały miejsce na szczeblu premierów RP i FR, proponujemy zatem skierować to pytanie do źródła, do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów – odpowiedziało nam biuro prasowe MSZ. Zwróciliśmy się więc pisemnie do rzecznika rządu Pawła Grasia z tym samym pytaniem. Bez odpowiedzi. - Kwestia uznania Polaków za naród represjonowany to absolutnie kluczowa sprawa. Zmienia bowiem zasadniczo status nie tylko społeczności polskiej, ale każdego Polaka w Rosji. Mogą oni wtedy domagać się specjalnych rent, emerytur. Polacy są jedynym Narodem spośród tych represjonowanych, który nie został uznany za represjonowany – wyjaśnia Macierewicz.

Czujemy się wykorzystywani Rościsława Tymań, prezes Domu Polskiego w Smoleńsku, zaznacza, że premier Tusk nie podniósł tez na spotkaniu z Polakami w kwietniu ubiegłego roku. Było ono bardzo krótkie. – Bardzo bym się cieszyła, gdyby coś w tym kierunku robiono, ale na razie za mało jest pomocy ze strony rządu polskiego. Polonii smoleńskiej poświęca się za mało uwagi, w dalszym ciągu nie mamy własnego pomieszczenia. Jesteśmy tylko potrzebni do organizowania noclegów i spotkań w czasie rocznicowych uroczystości katyńskich – żali się pani Rościsława. Zwraca uwagę na fakt, że ktoś na wyższym szczeblu mógłby pomyśleć o tym, iż przydałyby się jakieś pomieszczenia dla Polaków przyjeżdżających z kraju. – Nieraz dzwonią do mnie i pytają, czy mogłabym zorganizować jakieś spotkanie. Mówię, że z chęcią, ale gdzie, przecież muszę wynająć lokal, żeby się z nimi spotkać. Taka sytuacja jest nie tylko w Smoleńsku, ale w różnych miejscowościach w Rosji, bo nie mamy swoich lokali – mówi ze smutkiem Rościsława Tymań. Jak zaznacza, potrzeby Polaków na Wschodzie są ogromne, trudno nawet określić, które z nich najpilniejsze. Oprócz braku pomieszczeń na działalność polonijną i szkoły brakuje m.in. materiałów szkolnych, podręczników i książek do bibliotek. – W Smoleńsku mamy szkołę polską, trzy stowarzyszenia, bibliotekę. Jakieś książki mamy, ale zawsze dochodzą nowe dzieci i ciągle ich brakuje – dodaje. Powód? Ciągły brak pieniędzy. Szkoła polska – jak mówi prezes Domu Polskiego – istnieje tylko i wyłącznie dzięki zaprzyjaźnionym z polską placówką ludziom. Ale i oni, bez instytucjonalnego wsparcia, niewiele mogą. – Szkoła polska istnieje, ale dzieci uczą się dzięki różnym naszym przyjaciołom, którzy przyjmują nas na lekcje w domu kultury czy na uniwersytecie. Ale teraz wszystko się kończy, bo wszystko rozbija się o pieniądze. Na razie nie mamy żadnych dotacji z Polski na wynajem własnych sal, musimy sami dawać sobie radę – stwierdza. Pani Rościsławie nic także nie wiadomo o konkretnych działaniach mających na celu zwrot Polakom kościoła w Smoleńsku, w którym obecnie mieści się archiwum miejskie. Jak twierdzi, ta sprawa od wielu lat opisywana była w różnych pismach i nic poza tym się nie zmieniło. Piotr Czartoryski-Sziler

Gazeta Wyborcza znów przekracza wszelkie granice: Czy na Ziemiach Zachodnich powinni mieszkać Niemcy? Tego wywiadu przeprowadzonego w “Gazecie Wyborczej” tuż przed Nowym Rokiem nikt nie zauważył. A szkoda, bo pokazuje nowe trendy w polskim życiu umysłowym. Dziennikarz Mirosław Maciorowski przepytał profesora Zdzisława Macha. Któż to taki? Wyjaśnia obszerny podpis: “socjolog i antropolog społeczny, dyrektor Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, w latach 80. i 90. badał efekty powojennej migracji ludności z Kresów Wschodnich na ziemie zachodnie. W książce “Niechciane miasta” prześledził losy społeczności przybyłej z wiosek spod Czortkowa w przedwojennym województwie tarnopolskim do Lubomierza, miasteczka leżącego koło Jeleniej Góry, znanego m.in. z tego, że kręcono w nim słynną polską komedię wszech czasów – “Samych swoich”. Rozmowa dotyczy przesiedleńców zza Buga na Dolnym Śląsku i nowej tożsamości tego regionu. Ale tak naprawdę można odnieść wrażenie, że został on przeprowadzony dla paru zdań wybitych na samej górze, choć padają w środku wywiadu. “Deportacja Niemców z Dolnego Śląska była błędem. Gdyby zostali, nauczyliby przybyszów, do czego służy kanalizacja i maszyny rolnicze. Polscy wypędzeni z Kresów Wschodnich szybciej odtworzyliby swoją tożsamość”. Jestem ostatnią osobą, która broniłaby postępowania władz komunistycznych po drugiej wojnie światowej. Uważam na przykład politykę tych władz wobec autochtonów  na Śląsku Opolskim czy na Warmii i Mazurach za tragicznie błędną – nawet jeśli współgrała ona z uprzedzeniami tych, co na te tereny napływali, a nie rozumieli, że ewangelik mający krewnych w Wehrmachcie niekoniecznie musi być wrogim polskości Niemcem. Ale profesor Mach mówi o Dolnym, Śląsku, gdzie problem tożsamości był stosunkowo najprostszy: miejscowi Niemcy bez tożsamościowych komplikacji kontra napływowi Polacy. Dziennikarz Wyborczej nie odrobił w tym momencie podstawowej lekcji. Bo powinien zapytać swojego rozmówcę, jak sobie taką wymarzoną koegzystencję wyobraża. Po pierwsze, czy była ona w ogóle fizycznie możliwa? Czy tych, którzy przyjeżdżali i tych, którzy tam już byli, można było pomieścić. Czy dla jednych i drugich starczyłoby ziemi, domów? Bez wyjaśnienia tej sprawy cała hipoteza robi wrażenie intelektualnej ekstrawagancji. A przypomnę, to nie Polacy zza Buga i z innych regionów zgotowali sobie los przesiedleńców, a brutalna gra mocarstw. Po drugie, czy było to możliwe z punktu widzenia czystej psychologii? Przecież to czas wielkiej nienawiści wobec Niemców, którzy dopiero co zgotowali nam krwawą łaźnię. Dziś ta nienawiść może razić, tylko że to absolutnie ahistoryczne podejście. Trzeba było żyć w tamtych czasach i popróbować niemieckiej okupacji. Była ona trochę mniejsza wśród Wilniuków niż wśród przybyszów z innych części Polski, ale po pierwsze nie sami Wilniucy tam przybywali, a po drugie, ogólne poczucie krzywdy zaznanej od Niemców łączyło cały polski naród. I było wyjątkowo trwałe. Nie cierpię Władysława Gomułki, ale akurat w tym przypadku on nie tylko straszył rewanżystami. On się ich naprawdę bał. I miał powody. Sam profesor Mach pisze w innym miejscu, że napływowi Polacy mieli przez wiele lat poczucie tymczasowości. Nie inwestowali tyle ile mogli w swoje domy i gospodarstwa, nie przywiązywali się, bo uważali, że jutro ktoś przesunie znowu granice. Czy to poczucie byłoby mniejsze, gdyby ich sąsiadami byli Niemcy uważający się za prawowitych gospodarzy? Powtórzę raz jeszcze: peerelowskich władz  chwalić nie będę. Ale w tej akurat sprawie, jaki miały tak naprawdę wybór? Pole manewru naprawdę niewielkie. Cały wywód jest miejscami ciekawy, autor trafnie i sugestywnie opisuje cywilizacyjną zapaść tamtych terenów, choć mam wrażenie, że mógłby sobie darować sformułowania typu: “prymitywna polskość”. Całkiem możliwe, że tamtejsi nowi ludzie w innym systemie niż nakazowo-rozdzielczy sprawdziliby się lepiej, choć na pewno nie dorównywali  wiedzą (na przykład rolniczą), a zresztą i poziomem życia przed wojną niemieckim gospodarzom. Ale teza główna wpisuje się znakomicie w obecną politykę historyczną Niemiec. Czy polski uczony jest (powinien być?) jakoś związany polską racją stanu? Stawiam to jako pytanie zachęcając do kolejnych wypowiedzi na ten temat.

Piotr Zaremba

Sikorski przegrał Białoruś Czas wytrzeźwieć z mrzonek i zrozumieć w końcu, że stosowany wobec Łukaszenki „kij” był w rzeczywistości gałązką oliwną, a oferowana mu „marchewka” okazała się zgniłą pietruszką – pisze prezes Prawa i Sprawiedliwości. Z perspektywy kilku tygodni, które minęły od sfałszowanych przez Aleksandra Łukaszenkę wyborów na Białorusi, brutalnego stłumienia opozycyjnych protestów i fali represji, która trwa do dzisiaj, widać już wyraźnie, że polska polityka wschodnia poniosła na tym kierunku dramatyczną klęskę. Zaangażowanie polskiej dyplomacji w ostatnich wyborach na Białorusi zakończyło się katastrofą, gdyż było oparte na nieprofesjonalnej, życzeniowej, a nie realnej ocenie sytuacji w tym kraju. Najpopularniejszy dotychczas lider opozycji białoruskiej, demokrata Aleksander Milinkiewicz, wycofał się z udziału w wyborach, gdy stało się jasne, że nie uzyska wsparcia Unii Europejskiej, która nie chciała drażnić Rosji postrzegającej go jako polityka „zbyt prozachodniego”. W zamian polska dyplomacja – wspólnie z niemiecką – otwarcie wspierały słabego politycznie, uważanego za prorosyjskiego, kandydata, którego w żadnym razie nie mogła poprzeć zdecydowana większość niepodległościowej opozycji białoruskiej. Czy polski MSZ liczył na jakiś cud w czasie wyborów? Jak ocenić merytoryczny poziom analiz, na których oparła takie swoje działanie polska dyplomacja? Czy dla tych działań istniało wsparcie rosyjskie, a jeśli tak, to dlaczego skończyło się ono w dniu wyborów?

Sukcesy Moskwy, klęska Warszawy Rosja najwyraźniej po raz kolejny ograła ministra Sikorskiego... i całą Unię Europejską, skłaniając ich do wycofania z wyborów mającego duże szanse na dobry wynik wyborczy Milinkiewicza i porzucając ich na placu boju z przegranym, pobitym i aresztowanym Uładzimirem Nieklajeuem. Moskwa zrealizowała wszystkie swoje cele: wyeliminowała z wyborów prozachodniego, groźnego dla niej kandydata, porozumiała się z Łukaszenką, zwiększając jego zależność od siebie, i odepchnęła Białoruś od Europy. Polska przegrała. Ale nawet ze swojej przegranej polska dyplomacja nie umie wyciągnąć wniosków. Wszystko wskazuje bowiem, niestety, na to, że MSZ zamierza nadal brnąć w tę ślepą uliczkę i zamiast rozmawiać z całym spektrum opozycji białoruskiej, chce wciąż forsować tylko tę jedną, przegraną już opcję, niemającą po wyborach żadnego zaplecza politycznego ani organizacyjnego. Działania Ministerstwa Spraw Zagranicznych wobec Białorusi po 19 grudnia są tak naprawdę... działaniami czysto PR-owymi na użytek polskiej opinii publicznej. Próba odgórnego powołania przez MSZ „biura białoruskiej opozycji” w Warszawie odbyła się bez jakiejkolwiek konsultacji z tą opozycją ani z polskimi organizacjami pozarządowymi działającymi na Wschodzie. Dlaczego polski MSZ od lat traktuje te organizacje jak natrętnych petentów, a nie realnych partnerów, którzy często są w stanie trafniej ocenić i skuteczniej działać na Wschodzie niż urzędnicy? Dlaczego nie korzysta z ich wiedzy i kontaktów, dlaczego nie konsultuje się z nimi przy wypracowywaniu swojej strategii, woląc z uporem forsować swoje nieskuteczne scenariusze i zachowując się przy tym jak słoń w składzie porcelany? Trudno o lepszy dowód na to, że tak niegdyś głośno wznoszone przez PO hasło „społeczeństwa obywatelskiego” jest dziś dla tej partii jedynie propagandową przykrywką dla arbitralnej, aroganckiej samowoli urzędników. Kolejnym PR-owym niewypałem w wykonaniu MSZ jest tak gromko obwieszczone w mediach „zniesienie przez Polskę opłat za wizy” dla Białorusinów, aby „zbliżyć ich do Europy”. W praktyce okazuje się, że owo zniesienie opłat dotyczy wyłącznie wiz dla uczestników imprez kulturalnych w RP, którzy muszą posiadać zaproszenia do Polski, a więc tak naprawdę – jedynie wąskiej grupy elit białoruskich, które także dotąd mogły bez problemów przyjeżdżać do naszego kraju. O żadnym masowym otwarciu na Białorusinów w ogóle nie ma mowy. A o uruchomieniu tak zwanego małego ruchu granicznego z Białorusią, z czym MSZ obnosił się przez lata, nawet nie warto już wspominać. Również ogłoszona tuż po wyborach przez MSZ „szybka pomoc” dla sił demokratycznych na Białorusi utknęła gdzieś w meandrach biurokratycznych tego resortu.

Nie wiadomo też na razie, w jaki sposób polskie władze zamierzają ukarać osoby odpowiedzialne za brutalne represje na Białorusi. MSZ zapewnia wprawdzie o stworzeniu „czarnej listy” funkcjonariuszy białoruskich, którzy mają otrzymać zakaz wjazdu do RP, nie wiadomo jednak ani ile osób, ani kto konkretnie znajdzie się na tej liście i czy przypadkiem nie sprowadzi się ona znowu do symbolicznych sankcji wobec kilkudziesięciu przedstawicieli reżimu.

Sankcje muszą boleć Nie ma prostej recepty na szybką demokratyzację Białorusi, podobnie jak nie ma prostej recepty na zmuszenie Aleksandra Łukaszenki do respektowania praw polskiej mniejszości w tym kraju. Takiej „czarodziejskiej różdżki”, która zamieni brutalnego dyktatora w eurodemokratę, nikt oczywiście nie posiada. Ale bez względu na obraną taktykę trzy rzeczy są możliwe i absolutnie niezbędne – po pierwsze: realna, a nie życzeniowa diagnoza i ocena sytuacji, po drugie: konsekwentna polityka wobec reżimu, która powinna z tej diagnozy wynikać, i po trzecie: zwykła przyzwoitość. Jeżeli zakładamy, że dyktator jest skłonny do ustępstw tylko w obliczu sankcji politycznych i ekonomicznych – a 16-letnie doświadczenie polityki wobec Białorusi wskazuje, że chyba tak jest – to stosujmy takie sankcje, które rzeczywiście go zabolą. Jeżeli zaś zakładamy, że jesteśmy w stanie jako Unia Europejska skłonić go do ustępstw współpracą gospodarczą – to oferujmy mu takie warunki, które będą dla niego faktycznie atrakcyjne.

Niestety, w przeszłości UE stosowała wobec Łukaszenki sankcje, które nie były realnie odczuwalne przez reżim – zakaz wjazdu do UE dla 40 funkcjonariuszy reżimu był co najwyżej gestem symbolicznym. Aby sankcje wizowe były skuteczne, muszą objąć również terenowy aparat represji, a więc sędziów, prokuratorów, pracowników KGB.

Podobnie nieskuteczną „sankcją” było w przeszłości cofnięcie Białorusi przez UE preferencji handlowych. Straty w wysokości 200 – 300 mln dolarów rocznie nie są bowiem w stanie zagrozić nawet tak słabej gospodarce jak białoruska.Taki efekt – i to prawie natychmiastowy – miałoby z pewnością całkowite embargo handlowe ze strony UE. Biorąc pod uwagę, że połowa białoruskiego eksportu trafia obecnie na unijny rynek, Łukaszenko musiałby się ugiąć pod takim naciskiem, jeśli chciałby uniknąć krachu własnej gospodarki i wywołanych tym niepokojów na tle socjalnym. Warto zauważyć, że właśnie taką politykę sankcji – nie tyle handlowych, ile energetycznych – od lat stosuje wobec Łukaszenki Rosja, skutecznie realizując w ten sposób swoje interesy na Białorusi: przejmując tamtejszą energetykę, umacniając swoją obecność wojskową, narzucając własne regulacje celne, a wkrótce – możliwe że także własną walutę.

Niewypał Partnerstwa Wschodniego Niestety, dzisiejsza Unia nie potrafi podjąć równie zdecydowanych działań. Co więcej, z nieskuteczności dotychczasowych – fikcyjnych przecież – sankcji wielu polityków w UE i w Polsce wyciąga błędny wniosek, że sankcje są w ogóle nieskuteczne. Jak można to jednak ocenić, kiedy tak naprawdę realnych sankcji wobec Łukaszenki nigdy nie było? Argument o zaniechaniu sankcji byłby dopuszczalny pod warunkiem, że w zamian Unia Europejska mogłaby zaoferować Łukaszence taki poziom współpracy gospodarczej i kredytowej, który byłby w stanie zrównoważyć ekonomiczną zależność Białorusi od Rosji. Jest bowiem oczywiste, że jakiekolwiek zbliżenie z Zachodem oznaczałoby dla Mińska – prędzej czy później – nieuchronny odwet gospodarczy ze strony Moskwy. Niestety, oferta w postaci Partnerstwa Wschodniego, zdecydowanie przereklamowana, okazała się w przypadku Białorusi niewypałem. Nawet były dyrektor sowchozu jest w stanie wyliczyć, że oferta finansowa w ramach partnerstwa nie jest w stanie rozwiązać choćby małej części problemów gospodarczych Białorusi, w jakimkolwiek stopniu uniezależnić ją od Rosji czy odczuwalnie zmodernizować sypiącą się infrastrukturę kraju. Tymczasem politycy europejscy, z ministrem Sikorskim włącznie, do dziś zdają się postrzegać swoją głównie biurokratyczną inicjatywę Partnerstwa Wschodniego jako jakieś niesłychane wręcz dobrodziejstwo cywilizacyjne, którego pokusie dyktator nie będzie w stanie się oprzeć. Czas wytrzeźwieć z tych partnerskich mrzonek i zrozumieć w końcu, że stosowany w przeszłości wobec Łukaszenki „kij” był w rzeczywistości gałązką oliwną, a oferowana mu „marchewka” okazała się zgniłą pietruszką.

Plan demokratyzacji Rząd PiS realnie oceniał sytuację na Białorusi i nie żywił złudzeń co do możliwości „demokratyzacji Łukaszenki”. W przeciwieństwie do rządu PO nie oczekiwaliśmy, że dyktator, którego wyłącznym celem jest zachowanie jak najdłużej władzy i przekazanie jej swojemu synowi, zgodzi się na liberalizację polityczną, w wyniku której mógłby tę władzę utracić. Nasza polityka była też dość konsekwentna i – przede wszystkim – uczciwa i przejrzysta dla białoruskich sił demokratycznych. Takiej rzetelnej oceny, konsekwencji i uczciwości zabrakło w polityce Radosława Sikorskiego wobec Białorusi, po 2007 roku. Bezkrytycznemu pędowi polskiego rządu do zacieśniania biurokratycznych relacji z administracją białoruską, przy jednoczesnym bolesnym schłodzeniu kontaktów ze środowiskami demokratycznymi, towarzyszyło wygaszanie zapoczątkowanych przez nas konkretnych działań wspierających budowę społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi. Przypomnę, że to właśnie nasz rząd – od grudnia 2005 do listopada 2007 – zapoczątkował cztery największe programy demokratyzacyjne na Białoruś: telewizję Biełsat, Radio Racja, Program Stypendialny im. Kalinowskiego dla białoruskich studentów relegowanych z uczelni za działalność polityczną oraz program finansowej pomocy dla ofiar represji politycznych na Białorusi. Wprawdzie w okresie rządów PO programy te nadal funkcjonowały, ale ich finansowanie systematycznie się zmniejszało. Nie powstał też żaden kolejny program tego typu, jeśli nie liczyć wspomnianego już, szumnie ogłoszonego, Partnerstwa Wschodniego, które jednak szybko okazało się inicjatywą wirtualno-biurokratyczną o praktycznie zerowym wpływie na realną rzeczywistość. Tymczasem dzięki Programowi im. Kalinowskiego w Polsce studiuje ponad 300 studentów białoruskich. Bez wątpienia jest to najlepsza polska inwestycja w demokrację na Białorusi, a przy okazji długofalowe budowanie przyjaznych Polsce przyszłych elit białoruskich. Dlatego zgrozę wywołują nieodpowiedzialnie wysuwane przez ministra Sikorskiego pomysły zastąpienia tego programu, częściowo czy w całości – nie zostało to sprecyzowane – programem wysyłania białoruskich studentów do Europy Zachodniej, np. w ramach programu „Erasmus”. Poza ewidentną szkodą dla interesów Polski minister Sikorski zdaje się nie zauważać, że oficjalne angażowanie w program stypendialny reżimowych białoruskich uczelni otwiera drogę na Zachód jedynie dzieciom białoruskiej nomenklatury, automatycznie zamykając ją najwartościowszej i najaktywniejszej obywatelsko młodzieży. Z kolei odtworzone w 2006 roku Białoruskie Radio Racja, obejmujące nadawaniem na falach FM aż 10 proc. mieszkańców Białorusi, każdego roku boryka się z niepewnością wynikającą z niestabilnego finansowania z MSZ i systematycznego zmniejszania dotacji. Podobnie o przetrwanie musi walczyć TV Biełsat, narażony na kolejne cięcia budżetu. Fakt, że jest to jedyne niezależne medium o masowej skali oddziaływania na Białorusi i że po jego utracie możliwość docierania z informacjami do rzesz obywateli tego kraju zniknie prawie całkowicie, zdaje się nie robić na urzędnikach ministra Sikorskiego żadnego wrażenia.

Zamykająca się granica Publiczne kontakty z białoruskim reżimem polskich i europejskich polityków poważnie nadszarpnęły też wiarę środowisk demokratycznych na Białorusi w uczciwe wsparcie ze strony Polski. W dużym stopniu został zniszczony gromadzony latami kapitał zaufania tych środowisk do naszego kraju. Aby się o tym przekonać, wystarczyło w ostatnich latach wejść na jakiekolwiek niezależne białoruskie forum internetowe lub porozmawiać z białoruskimi politykami demokratycznymi. W niejasnych okolicznościach z priorytetów polskiej pomocy zagranicznej dla Białorusi urzędnicy ministra Sikorskiego wykreślili w 2009 r. pozycję „prawa człowieka”, a w 2010 r. – „społeczeństwo obywatelskie”. Wprowadzono zamiast tego tak „ważne” dziedziny, jak „współpraca weterynaryjna”, „fitosanitarna” czy „straży pożarnych”. Dlaczego? Przyczyny tych szkodliwych działań minister nie chce dziś wyjaśnić nawet na forum Komisji Spraw Zagranicznych. Na rozpoczęte od 2008 roku szkodliwe przewartościowywanie polskiej polityki wobec Białorusi niejednokrotnie zwracali uwagę sami Białorusini – nie tylko politycy opozycji, ale i zwykli obywatele. Dla nich granica z Polską stawała się coraz mniej przyjazna i coraz bardziej zamknięta – długie kolejki po drogie wizy, złe traktowanie w konsulatach i na przejściach granicznych. W tym samym czasie polskie władze prezentowały bezwarunkową wręcz otwartość na kontakty z białoruską administracją państwową na wszelkich poziomach. Jednym z bulwersujących przykładów może być współpraca prokuratorska, w ramach której przekazano stronie białoruskiej dane kilkunastu tysięcy obywateli tego kraju odbierających VAT za towary kupione w Polsce. Sprawa byłaby oczywista, gdyby chodziło o kraj demokratyczny, natomiast przekazując te dane dyktaturze, narażono wiele tysięcy osób na szantaż ze strony KGB. Wkrótce potem pojawiły się informacje o wzywaniu tych osób do KGB i próbach wymuszenia na nich współpracy. Gorzki uśmiech budzi fakt, że owa współpraca miała też dotyczyć pozyskiwania przez białoruskie służby informacji na temat polskiej administracji oraz służb granicznych. Fakt bliskiej współpracy polskiej ABW z białoruskim KGB przyznawali nawet oficjalnie przedstawiciele tego resortu.

Polska mniejszość bez pomocy Czary goryczy w związku z polityką Radosława Sikorskiego wobec Białorusi dopełnia jego całkowita porażka w zakresie obrony praw polskiej mniejszości w tym kraju. To w czasie jego urzędowania zrezygnowała z kierowania Związkiem Polaków na Białorusi Andżelika Borys, która poza deklarowanym przez ministra przed kamerami telewizyjnymi „wsparciem” nie mogła uzyskać z Polski wystarczającej pomocy. Polski MSZ nie był też w stanie skutecznie przeciwdziałać zniszczeniu przez reżim Łukaszenki spółki Polonica finansującej polską działalność oświatową na Białorusi ani bezprawnemu odebraniu Polakom Domu Polskiego w Iwieńcu, ani nieustannym represjom przeciwko wybranym członkom ZPB. Zamiast tego jesienią 2008 roku polski MSZ próbował wymusić na niezależnym Związku Polaków na Białorusi połączenie z kierowanym przez KGB związkiem reżimowym, co faktycznie oznaczałoby likwidację jakiejkolwiek niezależnej reprezentacji polskiej mniejszości. Pomysł ten był głęboko niemoralny, ponieważ próbowano w ten sposób wymusić odejście czołowych działaczy ZPB. Wpisywał się też całkowicie w oczekiwania białoruskich służb. Trudno się temu dziwić, skoro jego pomysłodawcą, jeszcze w połowie 2007 roku, był ówczesny ambasador Białorusi w RP Paweł Łatuszka. My tę propozycję stanowczo odrzuciliśmy, Radosław Sikorski był natomiast gotów ją wdrożyć, przedstawiając jako sukces polskiego MSZ. Dopiero publikacja na ten temat w „Rzeczpospolitej” i fala oburzenia w Polsce zapobiegły realizacji tego szkodliwego dla Polaków na Białorusi scenariusza. Nie jest też tajemnicą, że obecna polityka MSZ zmierza do rozbicia ZPB na pomniejsze organizacje i wybiórcze wspieranie ich z Polski. Działacze związku są namawiani przez dyplomatów do rejestrowania oddzielnych organizacji. A przecież jedność jest dziś największą siłą ZPB. Kiedy jej zabraknie, poszczególne małe i osamotnione organizacje będą całkowicie zdane na łaskę i niełaskę KGB. Trudno nawet ocenić, czy takie działanie polskiej dyplomacji jest wynikiem braku wiedzy i profesjonalizmu, czy próbą „zlikwidowania problemu polskiej mniejszości na Białorusi” poprzez... zlikwidowanie samego ZPB! Nieskuteczność polskiego MSZ w zakresie obrony Polaków na Białorusi coraz bardziej ośmiela tamtejsze służby. Ostatnim tego przejawem było niedawne pobicie w trakcie przesłuchania przez KGB szefa Rady Naczelnej ZPB Andrzeja Poczobuta, a następnie rewizja w jego domu i skazanie go na grzywnę. Trzeba podkreślić, że w okresie rządów PiS – pomimo różnych szykan wobec działaczy polskiej mniejszości – służby białoruskie nigdy nie posunęły się do zastosowania wobec nich przemocy fizycznej. Ani nam, ani PO nie udało się wprawdzie uzyskać zalegalizowania ZPB przez władze białoruskie, ale my osiągnęliśmy przynajmniej stan pewnego zawieszenia broni ze strony białoruskiej administracji. To zawieszenie broni zostało w trakcie urzędowania ministra Sikorskiego całkowicie złamane przez stronę białoruską, przy faktycznie pasywnej postawie polskiej dyplomacji i rządu.

Wyraz słabości Przyczyną tego jest prowadzenie polityki wizerunkowej zamiast polityki realnej przez Radosława Sikorskiego. Kiedy w 2007 roku szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego śp. Władysław Stasiak spotkał się na granicy z szefem białoruskiej Rady Bezpieczeństwa Wiktarem Szejmanem, udało się wynegocjować ze stroną białoruską konkretne ustalenia. Jakże to inne spotkanie niż uściski dłoni w świetle kamer z białoruskim ministrem Siergiejem Martynowem i Aleksandrem Łukaszenką w wykonaniu ministra Sikorskiego. Uściski, po których – dodajmy – represje na Polaków na Białorusi spadły dosłownie na drugi dzień. Tymczasem nic tak się nie sprawdza w dyplomacji, jak konsekwentnie stosowana zasada wzajemności. Natomiast jednostronne gesty dobrej woli są przez każdą dyktaturę czy totalitarny reżim odbierane jedynie jako wyraz słabości partnera i zamiast do złagodzenia własnego stanowiska skłaniają go – wręcz przeciwnie – do zaostrzenia represji. Pan minister Sikorski najwyraźniej o tym zapomniał. Obrazu paraliżu polskiej służby dyplomatycznej dopełnia sytuacja z wydawaniem przez polskie konsulaty naszym rodakom na Białorusi Karty Polaka uchwalonej – przypomnijmy – w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości. Obecnie zapisanie się na spotkanie z konsulem w sprawie Karty czy w ogóle dodzwonienie się do konsulatu graniczy niemal z cudem. Z powodu długich terminów oczekiwania wiele zniechęconych osób zrezygnowało z ubiegania się o Kartę, a niektórzy nasi rodacy, niestety, nie dożyli już tej chwili. To smutne świadectwo traktowania własnej mniejszości, które wystawiliśmy sobie jako kraj. Także na arenie międzynarodowej – bo państwo, które nie potrafi obronić praw swojej mniejszości, nigdy nie będzie szanowane.

Porażki różnego kalibru Rząd PO próbował osiągnąć szybki sukces, ocieplając relacje z władzami Białorusi nawet kosztem polskiej mniejszości, rezygnacji z realnego wspierania sił demokratycznych w tym kraju i przymykania oczu na łamanie tam praw człowieka. Trudno sobie w tamtym okresie przypomnieć choćby jedno oficjalne wystąpienie ministra Sikorskiego w obronie tych praw. Nawet kiedy w białoruskim areszcie, po 90-dniowej głodówce protestacyjnej, na krawędzi śmierci znajdował się bezpodstawnie więziony opozycjonista Mikoła Autuchowicz, oficjalna Warszawa milczała. W mniemaniu MSZ był to zapewne wyraz tzw. Realpolitik, jednak poza zgodą strony białoruskiej na rozpoczęcie dużej prywatnej inwestycji Jana Kulczyka na Grodzieńszczyźnie pozytywnych skutków owej „Realpolitik” próżno szukać. W przeciwieństwie do długiej listy różnego kalibru porażek, których w tym okresie było aż nadto. Bez wątpienia jednym z najważniejszych zadań polskiej polityki zagranicznej jest współtworzenie przyszłości Europy Wschodniej. Polityka wobec Białorusi ma w tym przypadku kluczowe znaczenie dla naszego kraju. Niestety, w wyniku opisanych wyżej zaniedbań, mylnych ocen, biurokratycznej inercji, kunktatorstwa, arbitralnego działania i nieliczenia się z sektorem obywatelskim, źle pojętej politycznej poprawności oraz podporządkowywania interesu kraju własnemu wizerunkowi, ponieśliśmy na tym kierunku poważne polityczne straty, które będziemy musieli odrabiać latami. Im szybciej zaczniemy, tym lepiej. Jarosław Kaczyński

Skazać Lecha Kaczyńskiego Odpowiednikiem wiary w to, iż 10 kwietnia polski samolot padł ofiarą zamachu, jest wiara, że za katastrofę odpowiada prezydent Kaczyński – pisze publicysta "Rzeczpospolitej". Lech Kaczyński musi być odpowiedzialny za katastrofę smoleńską. Rosjan, którzy od premiera Polski uzyskali zgodę na bezwarunkową kontrolę nad śledztwem, obciążyć nie można, gdyż byłoby to jednocześnie oskarżenie postawy Donalda Tuska i stawiałoby pod znakiem zapytania całość jego międzynarodowej polityki. A w takiej sytuacji winę musiałby wziąć na siebie rząd, który odpowiada zarówno za przeloty polskich VIP-ów, zabezpieczenie ich wizyt, jak i stan polskiego lotnictwa. Musiałby… chyba że to prezydent Kaczyński wymusił samobójcze lądowanie pod Smoleńskiem.

Zastraszony pilot Raport MAK ogłosił, że niekwestionowanym naciskiem na polskiego pilota była obecność w kokpicie generała Andrzeja Błasika i jego "milczenie". Dość daleko odeszliśmy od propagowanej przez szeptaną, a czasami głoszoną w mediach rosyjskich wersję bezpośredniego nacisku prezydenta na lotnika Arkadiusza Protasiuka zmuszonego jakoby przez Lecha Kaczyńskiego do lądowania. Polscy świadkowie, którzy znaleźli się w Smoleńsku w czasie katastrofy, opowiadali, jak bezpośrednio po niej niektórzy rosyjscy oficjele i dziennikarze dzielili się z nimi konfidencjonalną wiedzą o tym, że katastrofę spowodował naciskany przez prezydenta pilot. Tej szeptanej propagandzie, która od razu dotarła do Polski i znalazła tu gorliwych propagatorów, chyba po raz pierwszy kształt oficjalny nadał Andrzej Wajda w wywiadzie dla "Le Monde" ogłoszonym 12 dni po tragedii, 22 kwietnia 2010 roku. Reżyser mówił: "Powinniśmy się dowiedzieć, w czym pomogą nam czarne skrzynki, czy decyzję o lądowaniu podjęto na jego [Lecha Kaczyńskiego] rozkaz. Czy to prezydent zaryzykował życie wszystkich pasażerów?". To retoryczne pytanie, co więcej, skierowane przez międzynarodowego celebrytę do zagranicznej opinii publicznej, ma charakter czystej insynuacji. Sugeruje odpowiedzialność prezydenta za śmierć blisko 100 osób polskiej czołówki politycznej bez jakiejkolwiek rzeczowej przesłanki. Wyobraźmy sobie zbudowane na podobnej zasadzie, dużo bardziej niewinne pytanie skierowane do Wajdy: "Powinniśmy się dowiedzieć, czy twórca "Kanału" działa na zlecenie Moskwy". Dwa dni później "GW" przypomniała sobie "zmuszanie" przez prezydenta w 2008 roku do lądowania w Tbilisi pilota Grzegorza Pietruczuka. Samolot z polskim prezydentem miał się udać do Baku. W związku z rosyjską agresją na Gruzję Kaczyńskiemu zależało na możliwie szybkim przybyciu do stolicy tego kraju. Pietruczuk, motywując to zarówno odmiennym planem lotu, jak i wojną, odmówił nie tyle lądowania, ile lotu do Tbilisi. Analogia jest więc wyjątkowo naciągana. Jej rzecznicy powołują się na obawy, jakie podobno żywić mógł Protasiuk, wówczas drugi, a w czasie tragicznego lotu do Smoleńska pierwszy pilot tupolewa. Rzeczywiście, poseł PiS Karol Karski zwrócił się do prokuratury o oskarżenie Pietruczuka za niewykonanie rozkazu. Prokuratura odmówiła jednak podjęcia działań w tej sprawie. Pietruczuk natomiast dostał pochwałę i order od szefa MON, polityka PO Bogdana Klicha. Protasiuk sprawę znał doskonale. Czegóż miał się więc obawiać? Propagandowym specom z "Wyborczej" i okolic zależało jednak na wbiciu w głowę Polaków skojarzenia: jeden lotnik poniósł już konsekwencje odmowy wykonania polecenia prezydenta Kaczyńskiego, drugi więc musiał się tego obawiać.

Wola prezydenta Każdemu, kto obserwuje polską rzeczywistość i zna wielokrotnie eksponowane przez obie strony relacje między Wajdą a "Wyborczą", trudno uznać za przypadek czasową zbieżność wywiadu w "Le Monde" i publikacji "GW". Tak jak trudno uwierzyć, aby reżyser samodzielnie, bez żadnego uzasadnienia i punktu zaczepienia, nagle oskarżył Lecha Kaczyńskiego o spowodowanie wypadku. Propagandowa maszyna wymierzona w nieżyjącego prezydenta, a więc tak naprawdę w jego polityczne idee i reprezentujących je jego spadkobierców, ruszyła pełną parą. Tezę o naciskach Kaczyńskiego powtarzać zaczęto jako obowiązującą teorię. Wprawdzie nie było żadnej przesłanki winy Kaczyńskiego, ale okazywało się, że to jego niewinność trzeba udowodnić. Tomasz Lis przez blisko pół swojego programu w TVP 1 usiłował – bezskutecznie – wymusić na ekspertach lotniczych przyznanie, że naciski prezydenta wyjaśniałyby przyczynę katastrofy. Janusz Palikot, wówczas jeszcze prominentny polityk PO, nie tylko ogłosił winę prezydenta Kaczyńskiego, ale i rozciągnął ją na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej na jego brata, córkę, a także całą formację polityczną PiS. Te groteskowe insynuacje przez media traktowane były absolutnie poważnie i w niczym nie zaszkodziły opinii na temat osobnika z Biłgoraja, a nawet przyczyniły się do jego popularności, zwłaszcza na salonach III RP. Obok domniemania winy Kaczyńskiego trwały jednak poszukiwania jakichkolwiek poszlak, które mogłyby ją potwierdzić. Trwała ciągle szeptana propaganda, zwłaszcza w środowiskach medialnych, że zapisy czarnych skrzynek jednoznacznie ją potwierdzają. 14 lipca minionego roku TVN 24 ogłasza, że nieoficjalnie dowiedziała się, iż niedługo przed katastrofą pilot miał powiedzieć: "Jeśli nie wyląduję (my), to mnie zabije (ją)". Wersja ta z czasem ulegała zmianom. W ostatniej podtrzymywanej m.in. przez "Wyborczą" Protasiuk na 20 minut przed tragedią miał powiedzieć: "Jeśli nie wyląduję, to będę miał przechlapane". Tym domniemanym rewelacjom za każdym razem towarzyszył opis szykan, jakim poddany został za odmowę wykonania prezydenckiego rozkazu dowódca Protasiuka w locie do Baku. O tym, że w rzeczywistości nic się mu nie stało, a nawet, że został za to uhonorowany, odbiorca się nie dowiadywał. Kiedy okazywało się, że "dowody" na naciski są fałszywe, ci, którzy powoływali się na nie w swoich komentarzach, nie uznawali za stosowne nie tylko rozliczenia się z wygłaszania nieprawdziwych tez, ale też zrewidowania swojej postawy. Naciski prezydenta były przecież oczywiste. Trzeba było tylko znaleźć potwierdzające je inne dowody.

Jednak wciąż ich brakowało. W tej sytuacji jesienią zaczęły się pojawiać pogłoski o pośrednich naciskach. Tym razem naciskać miał gen. Błasik – sugerowano, a niekiedy mówiono to wprost – że w ten sposób wypełniał wolę prezydenta.

Kamienna tablica 15 października 2010 w TVN 24 zadano pytanie: "Czy 10 kwietnia, w chwili lądowania rządowego tupolewa w Smoleńsku za sterami samolotu siedział dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik?". Owo pytanie-teza miało być efektem zeznań anonimowych pilotów, którzy podobno twierdzili, że gen. Błasik lubił ich zastępować za sterami samolotu. TVN nie ograniczała się do tej hipotezy i przedstawiła awaryjną: "Generał przekonał kpt. Protasiuka, by podjął ryzyko i wylądował we mgle na lotnisku Siewiernyj". Tak te, jak i inne, coraz to nowe rewelacje w sprawie bezpośrednich czy pośrednich nacisków prezydenta okazały się fałszem. Najdłużej pokutującym pseudodowodem było podobno nagrane stwierdzenie kogoś w kabinie pilota, że "się wkurzy". Również ono okazało się nieprawdziwe, ale warto się zastanowić nad jego wartością. Nie wiemy, kto się miał wkurzyć i o co. Gdyby jednak założyć, że ktoś mówił o prezydencie, to powiedział on tylko oczywistość. Fakt, że prezydent byłby niezadowolony, jeśli nie zdążyłby na uroczystości obchodów zbrodni katyńskiej, nie wymagał głębokich analiz. Cóż jednak z tego miało wynikać?

Naciskiem miał być sam fakt wiezienia prezydenta na ważną uroczystość? Można by się nawet z tym zgodzić, tylko jaki ma to związek z prezydencką odpowiedzialnością? Dziś "Wyborcza" wraz z towarzyszącymi jej mediami III RP bronią kolejnej wersji. Katastrofa nastąpiła, gdyż piloci tupolewa czekali na decyzję prezydenta. Gazeta przytacza odczytane podobno sformułowanie szefa protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany na ok. 11 min przed katastrofą: "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić". Gazeta powołuje się na własne źródła. Tyle że po jej dotychczasowych rewelacjach nowe nie wzbudzają już zaufania. Z tego, co wiemy, jak dotąd słowo "prezydent" nie zostało precyzyjnie zidentyfikowane. Ale "Wyborcza" wiedziała przecież wcześniej. Załóżmy więc, że tym razem ma rację i chodziło o prezydenta Kaczyńskiego. Czy jednak pytanie to dotyczyło lądowania, czy może czegoś innego, np. wyboru zapasowego lotniska? Spekulacje te są poparte tak słabymi przesłankami, że w ogóle nie należy traktować ich poważnie. Jednak dla komentatorów "Wyborczej" wina Kaczyńskiego jest kamienną tablicą ich wiary. Bo odpowiednikiem wiary w uznanie, że 10 kwietnia polski samolot padł ofiarą zamachu, jest wiara, że za katastrofę odpowiada prezydent Kaczyński. Różnica polega na tym, że rzecznicy zamachu mają dużo więcej (co nie znaczy wystarczających) przesłanek na rzecz swojego przeświadczenia.

Pogrążyć wroga Ewa Milewicz ("GW" 21 stycznia 2011 r.) pisze: "prezydent Kaczyński zwlekał z decyzją, że trzeba odlecieć na lotnisko zapasowe". Od kiedy to prezydent decyduje o tego typu manewrze i skąd Ewa Milewicz o tym wie? No, ale przecież wina prezydenta musi być oczywistością. W tym samym komentarzu dziennikarka "Wyborczej" pisze, że uznanie rozdzielenia wizyt premiera i prezydenta za "pośrednią przyczynę katastrofy" jest "mglistą dywagacją". Innymi słowy: fakt eliminacji wszystkich środków ostrożności, które towarzyszyły wizycie premiera, co najprawdopodobniej w istotny sposób przyczyniło się do katastrofy tupolewa z prezydentem, to "mgliste bajanie", natomiast absurdalne dywagacje o tym, że samolot rozbił się, gdyż piloci czekali na decyzję prezydenta, to pewnik. W prawdziwym dziennikarstwie czy poważnej pracy analitycznej zakwestionowanie dowodów na jakąś hipotezę powinno prowadzić do jej rewizji lub odrzucenia. Z niczym takim nie mamy do czynienia w wypadku domniemanej winy prezydenta Kaczyńskiego. To już w zupełności wystarczy, aby uznać, że nie chodzi o dochodzenie prawdy, ale o polityczną walkę. Chodzi o pogrążenie wrogów i zdezawuowanie przeciwnika. Fakt, że w operacji tej uczestniczy większość mediów III RP, wzmacnia tylko tę interpretację. Bronisław Wildstein

Kopiowanie końcóweczki Podejrzewam, że mało kto już pamięta burzliwe perypetie wybitnego znawcy tematu (jeśli chodzi o tzw. dziwne szpule), min. J. Millera, który musiał się nieźle najeździć i nachodzić, by zdobyć ostateczną wersję kopii zapisów czarnych skrzynek. Jak tłumaczył nam Miller, sprawy miały się następująco: „czarna skrzynka rejestrująca dźwięk w rozbitym 10 kwietnia pod Smoleńskiem Tu-154M to bardzo stara technologia - magnetofon szpulowy. - A w związku z tym przy tzw. rewersie, czyli gdy szpula dochodzi do końca i cofa, mieliśmy kłopot z odczytaniem tej końcóweczki, więc jeszcze raz otwieraliśmy sejf, jeszcze raz kopiowaliśmy, żeby tę końcóweczkę jeszcze raz dokładnie sobie przekopiować. W czasie tego rewersu doszło do zmiany prędkości zapisu. To jest mechanizm, który ma swoje wady”. No więc z tą końcóweczką, ponieważ szpula dochodziła do końca i cofała, były zrozumiałe problemy, jak zresztą w ogóle z ruską technologią, która należy do niezawodnych inaczej (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Byl-klopot-techniczny-z-odczytem-czarnej-skrzynki,wid,12355250,wiadomosc.html?ticaid=1bb59&_ticrsn=3), (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/dziwne-szpule.html).

Jeśli wierzyć Millerowi – do czego chyba mamy jeszcze prawo, sama bowiem mina tego wybitnego specjalisty rozwiewa wszelkie wątpliwości sceptyków – to w trakcie każdorazowej sesji nagraniowej (kopiowanie w Moskwie zapisów VCR) słuchać on musiał czegoś, co Ruscy prezentowali mu jako oryginały czarnych skrzynek polskiego Tupolewa: „wykryta usterka nie wpływa na dokonaną dotąd transkrypcję rozmów zarejestrowanych w kokpicie samolotu. - Wczoraj ponownie przesłuchaliśmy oryginał i ponownie stwierdziliśmy, że jest dokładnie tak samo jak w transkrypcji - ocenił Miller. Wyjaśnił, że na usterkę natrafiono w trakcie "odszumiania" nagrania. - Ze względu na to, że ta kopia ma charakter dowodu rzeczowego, musieliśmy zadbać, żeby wszystkie elementy były bez zarzutu – podkreślił”. Teraz powstaje jednak bluźniercze (vide przestroga Ławrowa) pytanie: czy Ruscy spreparowali oryginały, czy też mieli zduplikowane te oryginały i na duplikatach dokonali montażu, który potem prezentowali (oryginały ukrywszy w sejfach FSB/GRU)?Oczywiście teza, że Ruscy sfałszowali zapisy VCR może być tylko stawiana przez smoleńskich paranoików, no bo już dawno wykluczono możliwość manipulowania tymi zapisami. Wykluczono, ponieważ, jak wieść niesie, przy tworzeniu kopii pracowali polscy i ruscy eksperci

(http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/czarne-skrzynki-tupolewa-prawie-odczytane-eksperci_147609.html).

Możemy zatem, wiedząc to, zasadnie podejrzewać, że owoce ich kooperacji, czyli efekty w postaci „wkurzy się, jeśli...”, czytanie instrukcji przez śp. gen. Błasika (siedzącego w kabinie lub za sterami – tu były różne wersje wydarzeń), brak komendy „Odchodzimy” wypowiedzianej przez dowódcę statku i tym podobne rewelacje, których, jak się potem okazało „przy kolejnych fonoskopijnych analizach”, jednak NIE było – to przykład profesjonalizmu tychże śledczych oraz ich fachowej roboty. Oczywiście nigdy też nie powinniśmy zapomnieć o fonoskopijnej pracy polskojęzycznych dziennikarzy zajmujących się KOŃCÓWECZKĄ, którzy nawet bez odsłuchu oryginałów VCR (u tych dziennikarzy uaktywnia się tu tzw. szósty zmysł) byli w stanie dotrzeć do przechwałek typu „patrzcie, jak lądują debeściaki” (http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,8144302,_Patrzcie__jak_laduja_debesciaki____zaloga_Tu_154.html)

tudzież innej rewelacji: „jak nie wyląduję, to mnie zabiją...”

(http://www.tvn24.pl/0,1664953,0,1,jak-nie-wyladujemy--to-mnie-zabijeja,wiadomosc.html

(proszę koniecznie posłuchać „analizę” na antenie TVN24)) itd. - to bowiem już jest efekt wieloletniej służby na odpowiedzialnych stanowiskach w Ministerstwie Prawdy. Do takich przełomowych rezultatów pracy dochodzi się po wyjątkowo żmudnych, nasłuchowych ćwiczeniach na „zebraniach redakcyjnych” w Centrali (mieszczącej się gdzieś, podejrzewam, w okolicach Kremla). Wszystkie te niezwykłe nasłuchowe osiągnięcia należy bezwzględnie zarchiwizować do późniejszych prac związanych z nową ustawą prawo prasowe wykluczającą dożywotnio z zawodu dziennikarskiego ludzi związanych z agenturą. Z prezenterkami/prezenterami, operatorami kamer i niewinnymi fotoreporterami włącznie. Wróćmy jednak do kwestii samych czarnych skrzynek. Otóż nasuwają mi się dwa rozwiązania: 1) Ruscy mieli gotowe (uzyskane np. z podsłuchu zainstalowanego po remoncie w kabinie załogi) nagrania PRZED zamachem; zostały one jedynie uzupełnione o fragmenty z 10 Kwietnia, 2) zapisy VCR Tupolewa zostały spreparowane już po 10 Kwietnia. Wersja z „niezmanipulowaniem” VCR nie wchodzi w grę, sądzę. W jaki sposób można było dokonać tych wszystkich manipulacji? O ile w przypadku rejestratorów lotu, które można było umieścić w innym statku powietrznym, symulującym katastrofalny przelot Tupolewa (od punktu ASKIL do XBUS albo ściślej: od momentu, kiedy Moskwa zaczęła kierować Tupolewa na inne lotnisko, a inna maszyna miała „dolecieć” za Tupolewa na Siewiernyj)), sprawa była stosunkowo prosta - o tyle sfałszowanie zapisów VCR wydaje się zajęciem dość skomplikowanym ze względu na możliwości wykrycia ingerencji w zapis. Naturalnie Ruscy zabezpieczyli się przed tego rodzaju weryfikacją zapisów „przejęciem” oryginałów VCR, a więc już na starcie byli na wygranej pozycji, tym niemniej, by skonstruować zapis potwierdzający wersję z głupim wypadkiem, musieli jednak trochę się napracować. Jak? Na różne sposoby. Poprzez wklejanie/sklejanie kwestii lub fragmentów wypowiedzianych w różnych momentach; montowanie wypowiedzi; kasowanie wypowiedzi (jest to łatwe, ponieważ każdy głos nagrywa się na innym kanale); wklejanie ciszy lub szumu; zagłuszanie jakiejś wypowiedzi; zwielokrotnianie; no i wreszcie poprzez wycięcie/ucięcie ostatnich fragmentów zapisu. Co do „końcóweczki” zapisu, jak był łaskaw się wyrazić Miller, to jeszcze w maju 2010 r. twierdzono, że piloci mieli świadomość zbliżającej się tragedii i wołali „Jezu, Jezu”

(http://www.fakt.pl/Piloci-krzyczeli-Jezu-Jezu-,artykuly,71784,1.html).

Nie minęło jednak wiele czasu, gdy „końcóweczka” zapisu skurczyła się do paru przekleństw. Przypomnę może, co w maju jeden z zaufanych ruskich prokuratorów miał zapamiętać po odsłuchu zapisów VCR: „– Daj drugi, drugi... W drugą! – słuchać podniesiony głos w kabinie. Rosyjski prokurator nie jest pewny, co to znaczy. Przypuszcza, że może to być polecenie wykonania jakiegoś manewru na podstawie poprzedniej, pierwszej komendy, np. ze smoleńskiej wieży kontrolnej. Polscy specjaliści, którym opisaliśmy tę wypowiedź, nie wykluczają też, że to może być wykrzyczane polecenie przestawienia jakiegoś przełącznika. To będzie można ustalić dopiero po nałożeniu zapisu z rozmów w kabinie z zapisem parametrów lotu, czyli dokładnego czasu uruchomienia każdego urządzenia w kokpicie. – Zawracaj! – kolejny okrzyk. Tu specjaliści sądzą, że rosyjski prokurator coś źle zrozumiał. Mało prawdopodobne, by chodziło po prostu o zawrócenie samolotu. – Ustawienie? – pada pytanie. – Wysokość? – za chwilę kolejne. Ale te słowa są już wykrzyczane. Mieszają się z odpowiedziami, ktoś krzyczy jakieś liczby, słuchać szum, dużo niezrozumiałych słów...

Nasz rosyjski rozmówca opowiada, że zamieszanie sięgnęło zenitu. – Trudno było cokolwiek zrozumieć, słychać było tylko krzyki – opowiada. – I wtedy usłyszałem wyraźne, przerażające okrzyki: „Jezu, Jezu!”. I było po wszystkim. I koniec, tyle. Tylko tyle... – mówi smutno prokurator.” Oczywiście ta wersja ma się nijak do tej, którą znamy ze „stenogramów”. Podana jest zresztą z zastrzeżeniem „specjalistów” (znowu znanych tylko redakcji), którzy „sądzą, że coś źle zrozumiał” ów prokurator, mówiąc o zawracaniu. A jeśli polscy piloci, tam gdzie lądowali (bo, jak już od jakiegoś czasu twierdzę, niekoniecznie na Siewiernym) dostrzegli coś, co jednoznacznie wskazywało na czekistowski zamach?

  Podsłuch w kabinie, który manipulatorom mógł dostarczyć odpowiednich próbek głosów polskich pilotów, mógł być zamontowany podczas niesławnego remontu 101. Wklejanie/montowane mogło być pod jednym względem ułatwione, nagranie – przez to, że miało być rejestracją rozmów w lecącym i lądującym statku powietrznym - dawało się ZASZUMIĆ, zabrudzić dodatkowymi dźwiękami (w kabinie "ryczą silniki", więc wklejek nie będzie słychać). Do ustalenia skali fałszerstw, jeśli chodzi o zapisy VCR należałoby nie tylko uzyskać dostęp do oryginałów czarnych skrzynek, lecz i dokonać dokładnego porównania stenogramów z materiałem rzekomo skopiowanym z oryginałów i ustalić, czy wypowiedzi, które są „zrekonstruowane” nie są też „nagrane” czy „dograne” pod kątem „dopasowania ich” do ruskiej „wersji wypadkowej”, bo może faktycznie na kopiach są wypowiedzi takie, jakie widnieją w stenogramach, a których to wypowiedzi nie mogła znaleźć grupa ekspertów pracująca dla komisji Millera? Gdyby bowiem cała ta kwestia „rewelacji” z kabiny, którymi karmiła nas promoskiewska prasa, to była wyłącznie swobodna twórczość „moskiewskich fonoskopów”, że się tak wyrażę, to byłoby to naprawdę nędzne i świadczące o kompletnej ruskiej prowizorce, fałszerstwo. Jeśliby jednak ktoś w Moskwie podczas remiksu zapisów VCR... dograł polskie głosy, by stanowiły „dowód w sprawie”? To byłaby dopiero rewelacja, zwłaszcza gdyby można było nazwiska tych aktorów poznać. Sprawa „kopiowania końcóweczki”, czyli manipulowania zapisami VCR pojawiła się, też, co ciekawe, w przypadku katastrofy CAS-y

(http://wiadomosci.onet.pl/raporty/katastrofa-samolotu-casa/ktos-manipulowal-przy-nagraniach-z-casy,1,3730010,wiadomosc.html):

„Wojskowa prokuratura okręgowa w Poznaniu, która prowadziła śledztwo ws. katastrofy samolotu CASA C-295 w Mirosławscu zleciła prof. Stefanowi Grocholewskiemu z Politechniki Poznańskiej zbadanie zbadanie nagrań prowadzonych pomiędzy załogą samolotu a wieżą. System ten nagrywał także rozmowy telefoniczne prowadzone przez służbowe telefony stacjonarne na terenie portu lotniczego. Prof. Grocholewski zauważył, że fragment pewnej rozmowy pomiędzy dwoma oficerami został zarejestrowany w dwóch różnych miejscach - informują dziennikarze "Superwizjera".

Na zlecenie śledczych biegły miał spróbować opisać, do kogo należą głosy nagrane w kabinie, który z pilotów rozmawiał przez radio z kontrolerami, a który pilotował samolot. Prokuraturę interesowało także, czy w kabinie był ktoś jeszcze oprócz załogi. Ekspert z Politechniki Poznańskiej nie umiał jednak wyjaśnić, skąd wzięło się powtórzenie. Nie wykluczył manipulacji przy nagraniach, ale nie mógł tego stwierdzić ze stuprocentową pewnością, bo prokuratura do badań dała mu kopie, a nie oryginał zapisów. Kto i po co miałby manipulować nagraniami? Sprawa jest zagadkowa, bo rozmowa dotyczyła liczby ofiar (rozmówcy jeszcze wtedy nie wiedzieli, ile osób zginęło). Czy prokuratura zajęła się tą sprawą? Z informacji "Superwizjera" wynika, że nie. Ekspertyzę zrobiono kilka miesięcy po wypadku, a jej autor zmarł pół roku temu. Nowego biegłego fonoskopa śledczy nie powołali (...)”. Jak widzimy jednak tejże sprawie błyskawicznie ukręcono łeb. Teraz też wielu ludzi się uwija jak w ukropie, by możliwie najszybciej zamknąć sprawę Smoleńska. FYM

Rektor UO prof. S. Sławomir Nicieja o F.Dzierżyńskim - słów kilka."Nie umiem pół duszy oddać tylko"

W setną rocznicę urodzin Feliksa Dzierżyńskiego. W sześćdziesiątą rocznicę rewolucji. 11 września bieżącego roku minęła setna rocznica urodzin Feliksa Dzierżyńskiego. Dla wrogów rewolucji jego nazwisko stało się postrachem i symbolem twardej rewolucyjnej sprawiedliwości. Zwano go "Żelaznym Feliksem", "Wiecznym Płomieniem", "Karzącym Mieczem Rewolucji". Posiadał niezwykły życiorys, niezwykłe stanowisko w rewolucji rosyjskiej i niezwykłą władzę.

I Dzierżyński zmarł przedwcześnie w wieku 49 lat (20 lipca 1926 roku) na atak serca w swym gabinecie na Kremlu, wkrótce po wygłoszeniu płomiennego przemówienia na plenum KC Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików). W przemówieniu tym powiedział m. in.: "Wiecie doskonale, na czym polega moja siła. Nigdy się nie oszczędzałem. Lubicie mnie tu wszyscy dlatego, że mi ufacie. Nigdy nie byłem obłudny i jeśli widzę u nas nieporządki - zwalczam je z całą siłą." Dzierżyński był doskonałym oratorem, umiejącym barwnie i sugestywnie mówić o najbardziej skomplikowanych problemach rewolucji. Te cechy predestynowały go do spełniania roli trybuna ludu. W trakcie swego ostatniego przemówienia kilkakrotnie chwytał się za serce. Słuchacze sądzili, że to jeden z licznych jego gestów.

Mimo, że od śmierci Dzierzyńskiego minęło 51 lat i mimo pokaźnej, ciągle narastającej literatury o nim, daleko jest jeszcze do wyczerpania materiałów archiwalnych mówiących o jego życiu i działalności politycznej. Dzierżyński wkroczył bowiem do historii w przełomowym okresie i nie należy do postaci, o których się zapomina. Wiadomo niemal powszechnie, że był jednym z najbliższych współtowarzyszy Lenina w okresie Rewolucji Październikowej i jednym z tych działaczy bolszewickich, którzy położyli największe zasługi w dziele ugruntowania zwycięstwa socjalizmu w Kraju Rad - i to szczególnie w okresie, gdy zmasowane siły kontrrewolucji podjęły ostrą, bezkompromisową, krwawą walkę w celu odebrania władzy partii bolszewickiej. Stąd też Dzierżyński znany jest przede wszystkim jako przewodniczący Ogólnorosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem, tzw. Czeki, lecz nie zawsze pamięta się, że ten wybitny Polak zajmuje poczesne miejsce w historii międzynarodowego ruchu robotniczego. Był on bowiem współorganizatorem Litewskiej Socjaldemokratycznej Partii; odnowicielem, czołowym działaczem, członkiem Zarządu Głównego Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy; należał do ścisłego kierownictwa Socjaldemokratycznej Partii Robotników Rosji, a następnie Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików). Ponadto nad naszą wiedzą o życiu i działalności Dzierżyńskiego zaciążylo bez wątpienia oczernianie go przez polską prasę burżuazyjną w okresie międzywojennym. Pewną rolę w tym okresie odegrała również wydana dwukrotnie (1932, 1935) w dużym nakładzie książka burżuazyjnego pisarza, Bogdana Jaxy-Ronikera, pod intrygującym tytułem "Dzierzyński Czerwony Kat - Złote Serce". Próbowano w niej kreować Dzierzynskiego na "polskiego Torquemadę bolszewizmu", bądź też "Franklina socjalizmu", ściągającego na siebie pioruny w imię wyższych celów. Tytuł tej paszkwilanckiej książki Ronikera - jak stwierdził jeden z biografów Dzierżyńskiego, prof. Jerzy Ochmański - trafił jednak niespodziewanie w sedno. Był bowiem Dzierżyński nieubłagany dla kontrrewolucjonistów i był też człowiekiem o "złotym sercu", czułym na wszelką nędzę i krzywdę społeczną tych, co żyli z pracy swych rąk.

II Burżuazyjna propaganda zarzucała Dzierżyńskiemu wiele, jednak nie mogła przejść do porządku dziennego nad faktem, że był to człowiek moralnie czysty, ofiarny, oddany bez reszty idei, o silnej woli, stanowczości i dużej odwadze, w pracy nie cofający się przed żadnymi przeszkodami, traktujący przemoc jedynie jaklo środek walki narzucony przez nie przebierającego w metodach, bezwzględnego wroga. W zmaganiach z białym terrorem, sabotażem, strzelaniem do wodzów rewolucji i zamachami na samo istnienie dyktatury proletariatu Czeka musiała spełniać rolę zbrojnego ramienia partii. Dzierżyński częstokroć mówił o konieczności odpowiedzenia terrorem na terror. Chodziło mu bowiem o zlikwidowanie wszelkich przejawów dywersji, ale równocześnie zawsze wołał o rozsądne wymierzanie ciosów, celowanie w faktycznych wrogów rewolucji, nie zaś w tych, którzy nieświadomie dali się zwieść. Gdy w pierwszej połowie 1918 roku, w najtrudniejszym okresie rewolucji, w zanarchizowanej, ogarniętej wojną domową głodującej Rosji objął to jedno z najtrudniejszych stanowisk w apartamencie radzieckim, tak napisał w liście do swej żony: "Wysunięto mnie w pierwszej linii i wola moja - walczyć i patrzeć otwartymi oczami na całą zgrozę położenia, by jak pies wierny rozszarpać złodzieja. Fizycznie zmęczony jestem, lecz nerwami żyję i nie czuję przygnębienia. Nie wychodzę prawie wcale z lokalu swego. Tu pracuję, w kącie za parawanem mam łóżko. W Moskwie jestem już kilka miesięcy. Mój adres: B. Łubianka 11". Gdy kilka miesięcy później otrzymał list z kraju od swej siostry Aldony, w którym pod wpływem propagandy burżuazyjnej wyrażała ona swoje wątpliwości w kwestii prowadzonej przez niego walki z siłami kontrrewolucyjnymi, natychmiast jej odpisał. Zważywszy, że Aldona była jego najukochańszą siostrą i powiernicą najskrytszych jego myśli, na co potwierdzenie znajdujemy w obszernej ich korespondencji, list ten możemy traktować jako głębokie wewnętrzne wyznanie Dzierżyńskiego. Pisał w nim : "Jedną prawdę mogę Ci napisać - pozostałem tym samym. Czuję, że Ty nie możesz pogodzić się z myślą, że to ja i nie możesz zrozumieć znając mnie... I dziś poza ideą - poza dążeniem do sprawiedliwości - nic nie waży na szali mych czynów. Trudno mi pisać. Trudno dowodzić. Ty widzisz tylko to, co jest, i o czym słyszysz w przesadnych może barwach... ja, wieczny tułacz, w ruchu, w procesie zmian i tworzenia życia nowego... Czy zastanawiałaś się kiedy - co to jest wojna, w jej prawdziwych obrazach? Odpychałaś od siebie obrazy poszarpanych ciał pociskami, rannych na polu i kruki, wydłubujące oczy jeszcze żywych. Odpychałaś te straszne codzienne obrazy. A mnie zrozumieć nie możesz. Żołnierza rewolucji walczącego o to, by nie było na świecie niesprawiedliwości, by ta wojna nie oddała na łup zwycięzców-bogaczy całych milionów ludów. Wojna - straszna rzecz. Na nas szedł cały świat bogaczy. Najnieszczęśliwszy naród pierwszy stanął w obronie swych praw - i stawił opór całemu światu. Czyż chciałabyś, bym był gdzieś na ustroniu? Aldono moja, nie rozumiesz mnie - trudno mi więc pisać. Gdybyś wiedziała, jak żyję, gdybyś mi w oczy zajrzała - zrozumiałabyś, raczej odczułabyś - że pozostałem tym samym, co dawniej..." Dzierżyński trwał na swym stanowisku niezłomnie. Miał pełną świadomość znaczenia i roli, jaką w rewolucyjnej Rosji spełniał kierowany przez niego urząd. Stąd też od swych podwładnych surowo wymagał przestrzegania zasad rewolucyjnej praworządności. Bezwzględnie karał wszelkie przejawy samowoli, niesubordynacji, grubiaństwa bądź też używania siły fizycznej wobec pokonanych i bezbronnych przeciwników. Dewizą i główną dyrektywą w pracy czekistów stały się jego słowa: "Czekista powinien mieć gorące serce, zimny umysł i czyste ręce". Jak stwierdza Jan Sobczak, Dzierżyński za wszelką cenę nie chciał dopuścić, aby w kierowanym przez niego urzędzie, korzystającym z ogromnych i nadzwyczajnych praw, zakorzeniło się zło. Dążył, by urząd ten nie stał się samowystarczalnym aparatem, by nie oderwał się od partii, by jego pracownicy nie zdemoralizowali się.

III Dzierżyński był człowiekiem prawym. Całe swoje dojrzałe życie poświęcił walce o sprawę robotniczą i sprawiedliwość społeczną. Walczył o Polskę socjalistyczną, ale utopijnie wyobrażał sobie drogę dojścia do niej. Marzyła mu się Europa bez granic, z jednym wspólnym proletariackim rządem. Polskę zdawał się widzieć w jakimś nieokreślonym bliżej Związku Wolnych Ludów Europy. Nie wchodził jednak głęboko w rozważania teoretyczne na ten temat, uważając, że zadaniem chwili jest zmobilizowanie mas w obliczu narastającej w Europie rewolucji i wydarcie władzy z rąk burżuazji. Za swoją postawę polityczną i poglądy był sześciokrotnie aresztowany i 11 lat swego życia spędził w więzieniach i kazamatach carskich. Dzierżyński pochodził z licznej, posiadającej duże tradycje patriotyczne polskiej rodziny, od wieków osiadłej na Wileńszczyźnie. Miał czterech braci i trzy siostry. Całe jego rodzeństwo otrzymało staranne wykształcenie. Wszyscy jego bracia ukończyli wyższe uczelnie. Tylko Feliks z własnej woli przerwał naukę szkolną, porzucając ósmą klasę wileńskiego gimnazjum, by całkowicie poświęcić się pracy rewolucyjnej. Bardzo wcześnie wstąpił w szeregi socjaldemokracji i całą kwotę pieniężną odłożoną przez ojca na jego studia (każdy z braci miał przeznaczone w domu 1000 rubli na naukę) oddał na cele partyjne. Dzierżyńskiego cechowała niezwykła żywotność i aktywność społeczna. Nie oszczędzał swego zdrowia, które od lat wczesnej młodości było nadwątlone zaleczoną gruźlicą, miał też chroniczny bronchit i wadę serca. Ponieważ bez pełnego zaangażowania nie wyobrażał sobie życia, zdecydowana wola działania była silniejsza od choroby. Gdy przeglądamy jego obszerną spuściznę epistolarną, dochodzimy do wniosku, że miał naturę refleksyjną, a szerokie zainteresowania, dużo czytał, od wczesnej młodości skłonny był do egzaltacji, a równocześnie pozbawiony cynizmu, ogromnie serio traktujący problemy ludzkie. Na wybór drogi życiowej Dzierżyńskiego niepośledni wpływ wywarło środowisko, w którym się wychowywał. Jego dzieciństwo przypadło na okres, kiedy na Wileńszczyźnie świeże były jeszcze wspomnienia krwawo stłumionego powstania styczniowego i ostrych represji, które spadły na zamieszkujących tamte rejony Polaków. Dzierżyński był świadkiem terroru carskiego, tępiącego wszelkie przejawy polskości na Litwie. Na co dzień stykał się z jednej strony z nędzą szerokich mas proletariackich i ludowych, a z drugiej strony z samowolą i dostatkiem carskich urzędników. Wszystko to głęboko zapadło w jego młodzieńczy, wrażliwy umysł. "To zadecydowało - napisał później w jednym z listów do żony z 1914 roku - że poszedłem późniejszą swoją drogą, że każdy gwałt, o którym słyszałem lub który widziałem (np. Kroże) - zmuszanie do mówienia po rosyjsku, zmuszanie do chodzenia do cerkwi w dni galowe, system szpiegostwa itp. - były jakby gwałtem nade mną samym, i wtedy przysiągłem z gromadką innych walczyć z tym złem aż do ostatniego tchu. I miałem już serce i mózg otwarte na niedolę ludzką i nienawiść zła".

IV Wspomniałem już, iż Dzierżyński za walkę z carskim samodzierżawiem 11 lat swego dojrzałego życia przepędził w więzieniach. Przez długi okres uchodził niemal za stałego "mieszkańca" osławionego X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej, miejsca gehenny tysięcy polskich rewolucjonistów i patriotów. Trzykrotnie skazany na katorgę i wywieziony w głąb Rosji, był bohaterem brawurowych ucieczek, w czasie których w pojedynkę przemierzył tysiące kilometrów po tajgach i zmarzlinach syberyjskich, aby wrócić do Warszawy i dalej kontynuować swą działalność rewolucyjną. Mówiono wtedy w kraju, że Dzierżyński wraca jak bumerang do Warszawy. Więzienia znacznie pogorszyły stan jego zdrowia, ale nie były w stanie złamać jego postawy. Nadal pozostał nieprzejednanym i bezkompromisowym w swoich żądaniach. W X Pawilonie, na Pawiaku, w Siedlcach, w Kownie, Orle, Mceńku i Irkucku był często inicjatorem buntów i głodówek więźniów politycznych, walczących w ten sposób z administracją więzienną o poprawę warunków swej egzystencji. Za inicjowanie tych akcji spędził długie tygodnie w wilgotnych, mrocznych karcerach więziennych. Obraz wstrząsającej egzystencji Dzierżyńskiego znajdujemy w pisanym przez niego z dnia na dzień w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej "Pamiętniku więźnia", dokumencie historycznym nie pozbawionym walorów literackich. Zacytujmy jego fragmenty. Pod datą 13 V 1908 r. czytamy: "Cisza. Zamglony księżyc patrzy obojętnie z góry, nie słychać ani kroków wartownika, ani żandarma-klucznika, ani kaszlu mego sąsiada, ani brzęku kajdan; tylko od czasu do czasu spada z dachu na blachę kosza, który zakrywa mi okno, kropla wody i słyszę gdzieś tam gwizd parowozu. Jakiś smutek przenika do duszy". Dzień później: "Mamy tu pięciu obłąkanych. Jeden z nich w zupełnie pustej Sali obok. Pokaleczył się ciężko szkłem. Okna wybite, zatkane słomą. Nigdy nie śpi, po całych nocach – nieludzkie krzyki. Krzyki rozpaczy, szału, jęki, walenie do drzwi, znów jęki. Był zakuty na ręce, rozbił kajdany. On to może wytrzymuje, ale my!". Pod datą 11 X 1908 r. czytamy: " W nocy z 8 na 9 powieszono Montwiłł (pseudonim Józefa Mareckiego, znanego działacza PPS, bojowca, uczestnika licznych zamachów na wysokich urzędników carskich – S.N.). Już w dzień 8-go rozkuto go i zabrano do celi śmiertelnej. We wtorek był sąd za udział w napadzie na pociąg z Wołyńcami pod Łapami. On sam nie łudził się i 7-go pożegnał się z nami przez okno, gdy byliśmy na spacerze. Powieszono go o 1-ej w nocy. Kat Jegorka jak zwykle dostał 50 rubli. Ostatnie słowa Montwiłła na szafocie były: "Niech żyje niepodległa Polska". W nocy z 7-go na 8-go też powieszono jakiegoś starca z celi 60. I po tych nocach strasznej zbrodni nic się nie zmienia. Jasne, słoneczne dni jesienne, żołnierze, żandarmi i zmiany ich, spacery nasze. Tylko w celach ciszej, nie słychać śpiewów, wielu czeka swojej kolei". W takich warunkach wielu ideowców rezygnowało z dalszej walki, widząc w niej bezsens i samozagładę. Dzierżyński nie dopuszczał takich myśli do siebie. "Tacy, jak ja – pisał w jednym z listów – muszą się wyrzec wszystkiego, aby dopiąć tego, co zamierzali… Nie umiem na wpół nienawidzić czegoś lub kochać, ja nie umiem pół duszy oddać tylko, ja mogę albo całą oddać, albo nic nie dać". Więzienie było szkołą jego charakteru i jego "uniwersytetem". Potwierdzenie znajdujemy w "Pamiętniku": "Dziś ostatni dzień roku – pisał 31 XII 1908 r. Po raz piąty już w więzieniu spotykam Rok Nowy (1908, 1901, 1902, 1907, po raz pierwszy 11 lat temu) W więzieniu dojrzałem – w męce, samotności i tęsknocie za światem i życiem. A jednak zwątpienie o "sprawie" nigdy nie zajrzało mi w oczy – i teraz, w czasie , gdy pogrzebano na długie lata może wszystkie niedawne nadzieje w potokach krwi, gdy przygwożdżono je do słupów szubienicznych, gdy mnogie tysiące bojowników wolności zamknięto do lochów lub rzucono w zaspy śnieżne Syberii - i teraz dumny jestem. Widzę te masy ogromne, które już się poruszyły, podważyły stare gmachy, masy, w których łonie przygotowują się nowe siły dla nowych walk; dumny jestem, że jestem z nimi, że je widzę, czuję rozumiem – i że sam przecierpiałem z nimi wiele. Tu, w więzieniu, źle jest, nieraz bywa strasznie. A jednak… Gdybym na nowo miał rozpocząć życie, rozpoczął bym tak samo". Trudno w krótkim artykule publicystycznym ukazać w pełni charakter tego niezwykłego człowieka, ale już tych klika fragmentów jego listów i wspomnień przekonuje nas, że był to romantyk rewolucji, natchniony i przekonany, że w dziejach przyszło mu spełnić wielką, odpowiedzialną misję. Stanisław Sławomir Nicieja

Leśne obserwatorium – 3.02.2010 „Dziennik Gazeta Prawna” pisze o masowych bankructwach małych sklepów. W 2010 roku zniknęło ponad 7 tysięcy placówek, a w ciągu dekady – prawie 70 tysięcy. Polskim rynkiem interesują się kolejne duże sieci handlowe, a to one odpowiadają za bankructwa. Eksperci przewidują, że w 2020 roku liczba zarejestrowanych punktów handlowych będzie oscylowała w granicach 300 tysięcy, wobec 360 tysięcy obecnie.

„Rzeczpospolita” pisze, że dostawcy internetu naciągają klientów. Wszystko przez złe przepisy prawa telekomunikacyjnego, które nie chronią konsumentów, lecz są korzystne dla firm. Dostawcy nie mają obecnie obowiązku określenia minimalnej przepustowości łączy. Zapisana w umowie szybkość transferu jest wartością maksymalną, która może być osiągnięta wyłącznie w określonych warunkach. Decyduje o tym na przykład liczba użytkowników i jakość sprzętu odbiorcy sieci. Kataster znów na horyzoncie. Podatek od nieruchomości w miastach może pójść w górę, zapowiada „Puls Biznesu”. Władze części metropolii postulują, by maksymalna stawka była skorelowana z rynkową wartością opodatkowanego gruntu czy budynku. Jeśli pomysł samorządowców zostanie przyjęty przez parlament, stawki w dużych miastach mogą wzrosnąć wielokrotnie, bo duże miasta żalą się, że podatek w obecnej wysokości jest tylko niewielką częścią ich budżetu. W Krakowie stanowi 10,1 proc. dochodów, w Warszawie 7,8 proc., a w Gdańsku 12,3 proc. Władze miast twierdzą, że to za mało, by prowadzić własną politykę gospodarczą.

Prezydent Bronisław Komorowski podpisał tzw. ustawę kwotową. Zgodnie z nowymi przepisami, by lista wyborcza została zarejestrowana, musi być na niej nie mniej niż 35 proc. kobiet i nie mniej niż 35 proc. mężczyzn. Prezydent tłumaczył swe poparcie dla nowych uregulowań chęcią „pogłębienia mechanizmu demokratycznej partycypacji w funkcjonowaniu państwa”. Oto typowy efekt wymuszania własnych standardów przez Microsoft.  Ok. 900 mln komputerów może być zagrożonych. Microsoft ostrzega użytkowników programu Internet Explorer przed luką w programie, która może okazać się niebezpieczna dla danych osobowych. Użytkownicy przeglądarek Firefox, Google Chrome oraz Safari nie powinni się obawiać, gdyż nie obsługują one wymyślonego przez Microoft formatu MHTML, w którym leży problem. Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew oświadczył, że to bardzo smutne, iż jedna czwarta Rosjan wciąż uważa, że dokumenty świadczące o winie Józefa Stalina i NKWD za mord na polskich oficerach w 1940 roku zostały sfałszowane. Według prezydenta, oznacza to, że „prace wyjaśniające” w sprawie Katynia należy aktywnie kontynuować, nawet jeśli są to „nieprzyjemne stronice” dla Rosji. Kolejny wynalazek Unii Europejskiej: samogasnące papierosy. Od 17 listopada tego roku wszystkie fabryki wyrobów tytoniowych w Unii Europejskiej będą musiały produkować papierosy samogasnące, informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Taka decyzja Komisji Europejskiej ma na celu ograniczenie liczby pożarów, w których rocznie na świecie ginie ok. 70 tys. osób. Nowe papierosy zostaną wyposażone w specjalne papierowe obrączki, wykonane z papieru, który słabiej przepuszcza tlen. Taki papieros, położony np. na popielniczce, lub trzymany dłużej w ręku, po chwili sam zgaśnie. Ceny papierosów „raczej nie pójdą w górę”… Proponujemy przy okazji opracowanie technologii zimnego wrzątku, gdyż liczba osób poparzonych herbatą lub kawą też jest bardzo duża. O wartości tzw. przecieków z Wikileaks niech zaświadczy następująca informacja: trzej Katarczycy, którzy wchodzili w skład terrorystycznej siatki odpowiedzialnej za zamachy z 11 września 2001 roku w USA, nie zostali do tej pory schwytani. Do takich informacji dotarł brytyjski „Daily Telegraph”, opierając się na przeciekach WikiLeaks. A to cholerne kacapy! Rosja nie zwiększy liczby zezwoleń dla polskich firm transportowych na przewozy towarów z krajów trzecich, gdyż byłoby to z uszczerbkiem dla przewoźników rosyjskich. Takie informacje podał rosyjski minister transportu Igor Lewitin, który gościł w obwodzie kaliningradzkim z wizytą służbową. A Polska nie ma żadnego problemu z oddawaniem nawet strategicznych dla państwa gałęzi gospodarki w obce ręce. Bo w Polsce mamy demokrację, panie Putin. Każdy przybłęda i złodziej zza granicy ma więcej praw i przywilejów, niż Polak. Marucha

Homo agresja – wywiad z dr. Paulem Cameronem Na Uniwersytecie Warszawskim wystąpić nie mógł, choć wcześniej znalazły sobie tam miejsce środowiska progejowskie. Dr Paul Cameron opowiadał o swoich badaniach nad problemem homoseksualizmu w niewielkim warszawskim lokalu, zignorowany przez komercyjne i tendencyjne media. Dr Paul Cameron (ur. 1939), amerykański psycholog, twórca Instytutu Badań nad Rodziną. Jego badania wskazują na destrukcyjne zachowania homoseksualne oraz że orientacja seksualna jest uwarunkowana społecznie i można na nią wpływać i nią kierować. Dr Cameron ze swoimi poglądami jest “niepoprawny politycznie”, gdyż nie przyklaskuje gejowskiej propagandzie, a wręcz przeciwnie, ukazuje, jakie homoseksualizm niesie zagrożenia dla człowieka i społeczeństwa – i to w oparciu o naukowe badania. Na początku swej naukowej kariery interesował się nałogiem palenia papierosów. Jako pierwszy z naukowców przeprowadził badania nad skutkami tzw. palenia biernego. Badania te były wykorzystane w medycynie oraz w kampanii antynikotynowej, która przekonująco trafiała do ludzi. Kiedy pod koniec lat 60. zaczynał badania, prawie połowa dorosłych amerykanów paliła. W 2009 r. liczba ta spadła do około 20%. Wykazał, że z biegiem czasu i z odpowiednim nastawieniem nawet tak silny nałóg jak palenie można wykorzenić. Jego zdaniem, podobnie rzecz się ma z innym silnym nałogiem, atakującym nasze społeczeństwa, jakim jest homoseksualizm. Chociaż w tym przypadku, zamiast walczyć z patologią, prezentuje się ją jako alternatywę wobec zachowań heteroseksualnych. Co zatem jest nie tak? P. Cameron: Ruch gejowski propaguje seksualną rozwiązłość. Mówi, że ludzie powinni bez przeszkód uprawiać seks w dowolnym miejscu i z każdym. Do czego homoseksualizm może zaprowadzić? Opiszę społeczność Pasztunów – ludu, który zamieszkuje tereny Afganistanu i Pakistanu. Badania opinii publicznej w tym rejonie wykazały, że 23% populacji popiera stosunki między mężczyznami czy chłopcami, a aż 11% jest z tego dumnych. Powszechnie akceptowana jest wśród nich zasada, że chłopcy służą dla przyjemności, a kobiety dla rodzenia dzieci. Panuje tam usankcjonowany kulturowo homoseksualizm. Bierze się on z odseparowania kobiet od mężczyzn oraz po części z tego, że tylko bogaci mężczyźni mogą sobie pozwolić na zawarcie małżeństwa i utrzymanie rodziny. Inną przyczyną jest dawna tradycja plemienna, zgodnie z którą młodzi chłopcy są brani przez starszych i zamożnych Pasztunów na “kochanków”. I chociaż islam zakazuje stosunków homoseksualnych, to jednak Pasztunowie mają dla siebie wytłumaczenie. Ich zdaniem seksu z chłopcami nie można traktować jako homoseksualizmu, bo to tylko seks. Według wielbicieli młodych ciał, homoseksualistą jest się wtedy, gdy mężczyzna mężczyznę darzy miłością. W pasztuńskiej społeczności widzimy zjawiska, które powinny nas zastanowić, zanim dopuścimy homoseksualizm na nasze podwórko.

Agresja i przemoc Z analiz morderstw dzieci w Pakistanie i Afganistanie w latach 1980-2008 wynika, że chłopcy stanowią 27% zabitych. Większość z nich była wcześniej wykorzystana seksualnie. Zgodnie z obiegową opinią psychiatryczną przemoc idzie w parze z homoseksualnym stylem życia. Prawie wszystkie doświadczenia przemocy bądź chorób, na jakie narażeni są homoseksualiści, wpisane są w ich subkulturę. Czternastolatek, skazany za pomoc w morderstwie swojego ojca, wyznał, że pomógł kochankowi i współlokatorowi swojego ojca w zabójstwie po to, by on i 31-letni mężczyzna “mogli być razem”. Jak podkreślają psychiatrzy, skrajne okrucieństwo jest w sposób naturalny powiązane z innymi formami patologii społecznej. Z tej perspektywy ci, którzy są w opozycji do norm społecznych: homoseksualiści, prostytutki, alkoholicy itp. – są bardziej skłonni do używania przemocy. Akceptacja homoseksualizmu wpłynie na wzrost agresji i przemocy.

Molestowanie dzieci Na Zachodzie aż 1/3 ofiar molestowania to chłopcy. Grupa badaczy w USA przyjrzała się dzieciom przyjmowanym do szpitala w Denver i doszli do wnioski, że homoseksualizm jest związany z molestowaniem. 22% dzieci trafiło do szpitala w skutek molestowania homoseksualnego. Grupa lekarzy przeprowadziła podobne badania w Karaczi w Pakistanie i tam ten procent wyniósł aż 44% chłopców. Z danych, które podają sami homoseksualiści, wynika, że około 23% gejów i 5% lesbijek przyznaje się do tego, że miała stosunki z dziećmi. Na Zachodzie, gdzie homoseksualizm podlega supresji, zjawisko molestowania występuje rzadziej, niż tam, gdzie homoseksualizm jest preferowany. Zastanawiam się, czy ci “dobrzy ludzie” z Brukseli nie chcą przekształcić Europy na kraj podobny do Pakistanu? Podobnie jak wielu heteroseksualistów kontroluje swoje pragnienia związane z seksem przedmałżeńskim i pozamałżeńskim, osoby odczuwające pociąg homoseksualny mogą dyscyplinować samych siebie, aby powstrzymywać się od kontaktów homoseksualnych. (Paul Cameron).

Tolerancja i dyskryminacja Mądrale z Brukseli powołują się na dwie cnoty – tolerancję i brak dyskryminacji. Jednak są one opacznie interpretowane. Tolerancja nie jest bowiem konieczną cnotą do dobrego funkcjonowania społeczeństwa, ani nie jest użyteczną. Gdy coś tolerujemy, znaczy to, że zgadzamy się na jakieś zło, gdyż nie potrafimy sobie z nim dostatecznie poradzić. Podobnie rzecz się ma z dyskryminacją. Dobrze, jeśli jej nie ma, ale przecież posługujemy się nią na co dzień na wiele różnych sposobów. Jeśli np. nie powalam mojej 12-letniej córeczce wyjść za mąż, to jest to ewidentna dyskryminacja jej wieku. Jeśli przyjmiemy rozumowanie Brukseli, że wszystkich należy traktować tak samo, bez względu na to, jakie są ich zainteresowania i upodobania seksualne, to znajdziemy się w sytuacji, w której nauczyciele o orientacji homoseksualnej, a przez to bardziej skłonni do tego, by utrzymywać seksualne związki ze swoimi uczniami, będą strzeżeni prawem i będą mogli wykonywać swój zawód, mimo że stanową zagrożenie dla swoich uczniów. W stanie Illinois w USA, pod przykrywką wolności i tolerancji, nie pyta się rodziców zastępczych, w jaki sposób obchodzą się ze swoimi dziećmi, czy je molestują czy też nie, mimo że posiadamy potwierdzone przypadki, że 50% molestowania w rodzinach zastępczych, to przypadki stosunków homoseksualnych. Wynosząc tolerancję i brak dyskryminacji do rangi pojęcia równego dobroci, mówi się, że ważniejsze jest dobre samopoczucie i przyjemność dorosłych od ochrony dzieci.

Straty społeczne Od wszystkich zdrowych obywateli społeczeństwo oczekuje trzech rzeczy: 1) dostosowania się do panującego prawa i obyczajów; 2) przewagi produkcji nad konsumpcją; 3) rodzenia dzieci.

1. Normy prawne i obyczajowe zapewniają społeczeństwu wzajemne współistnienie i rozwój. Organizacje działające na rzecz praw dla homoseksualistów domagają się liberalizacji pedofilii, zniesienia ograniczeń wiekowych na homoseksualny seks i legalizację stosunków seksualnych między dorosłymi a dziećmi. Znaczy to, że pedofile mieliby otrzymać prawo do seksualnego wykorzystywania dzieci.

2. Nie wszyscy w społeczeństwie są zdrowi i zdolni do wytwarzania dóbr, stąd też konieczność, by zdrowi obywatele wytwarzali więcej, niż skonsumują. Dzięki temu społeczeństwo może zatroszczyć się o osoby młode, starsze i niepełnosprawne. Osoby homoseksualne częściej zapadają na choroby weneryczne, na AIDS, a legalizacja powiększy jeszcze obciążenie budżetu państwa, który będzie musiało dodatkowo uzupełnić zdrowe społeczeństwo.

3. Każde normalne społeczeństwo oczekuje także, że obywatele będą zawierali zdrowe związki małżeńskie, aby mieć dzieci, gdyż one zapewnią mu istnienie i przyszłość. W Imperium Rzymskim był okres, kiedy nie można było odziedziczyć majątku, jeśli nie miało się dzieci. Podobnie w społeczeństwie żydowskim, które twierdziło, że każdy powinien mieć przynajmniej jednego syna. Jest to też myśl chrześcijańska. Św. Paweł nawołuje, aby wdowy ponownie wychodziły za mąż i miały dzieci. Związek mężczyzny i kobiety może owocować poczęciem dziecka. Homoseksualizm nie może w tym sensie służyć rozwojowi społecznemu. Małżeństwo jest najtrwalszą i najważniejszą ludzką instytucją, otaczaną czcią i wspieraną we wszystkich kulturach i przez każdą religię. Małżeństwo nie może zostać odcięte od swych kulturalnych, religijnych i naturalnych korzeni bez osłabienia jego dobrego wpływu na społeczeństwo. Rząd, chroniąc małżeństwo, służy interesom wszystkich. (George Bush, prezydent Stanów Zjednoczonych)

- W lipcu tego roku odbyła się parada gejów. Co chrześcijanie mogą zrobić, aby zapobiec takim sytuacjom? P. Cameron: Po pierwsze szkoda, że publiczne miejsca są udostępniane na anormalne zjawiska. Z tego co wiem, palacze, którzy mają złe nawyki, nie organizują swoich parad, podobnie inne grupy z nałogami. Jest jasne, że tego typu parady są organizowane, aby skłonić społeczeństwo do zaakceptowania tego zjawiska. Wiemy, do czego może nas to zaprowadzić, patrząc na sytuację Pasztunów. Należałoby zadać sobie pytanie, czy chciałbym, aby taka sytuacja panowała w moim kraju. Nie można dopuścić do sytuacji, kiedy inni mówią, co dla Polski jest najlepsze. Kiedyś to byli ludzie z Moskwy, a teraz z Brukseli. Wiecie, że nie poszło zbyt dobrze z tymi związkami. Jest to sprawa polityczna i tak ją należy rozpatrywać.

- Czy z homoseksualizmu można się wyleczyć? P. Cameron: Przede wszystkim nie mówiłbym o leczeniu w takim znaczeniu, jak się mówi o leczeniu raka czy innych chorób. Nie myślę, że osoby zaangażowane w homoseksualizm są chore. Mają one swoje upodobania i korzystają z nich w sposób niewłaściwy. Wielu przyzwyczaja się do tego nawyku, który nie jest dobry. Dotyczy to zarówno palenia, picia alkoholu, brania narkotyków, jak i homoseksualizmu. Należy mówić nie o chorobie, ale o braku woli i wysiłku, by zerwać z nałogiem. Dlatego widzimy wokół nas ludzi, którzy piją czy palą, choć wiedzą, że jest to złe, ale nie mają siły i nie chcą skończyć z nałogiem. Podobnie dzieje się z homoseksualizmem. Osobiście miałbym dla takich osób wiele wyrozumiałości, gdyż mogą być to wspaniali i dobrzy fachowcy w wielu dziedzinach, ale nie chciałbym, aby pracowali w sektorze wychowania dzieci i młodzieży, czy też w sektorze medycznym, czyli tam, gdzie mogliby szkodzić innym. Świat nie jest łatwy. Każdy z nas ma jakieś wady i niektórzy mają takie, które dyskwalifikują ich do pracy na rzecz społeczeństwa.

- W 1973 r. Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne wymyśliło, że homoseksualizm będzie normalny. Jakie były kulisy tej decyzji i co możemy zrobić, aby cofnąć tę decyzję? P. Cameron: Nie jest do końca prawdą, że homoseksualizm w 1973 r. dostał zielone światło, ale na pewno to spotkanie było przełomowe. Liberał Ronald Bayer napisał o tym książkę. Mówi on, że w 1970 r. grupa homoseksualistów wdarła się na spotkanie psychiatrów i gdy oni rozmawiali na ten temat, głośno protestowali mówiąc, że to ich dotyczy i nikt nie może o nich mówić negatywnie. Wydawać by się mogło, że lekarze powinni sobie z nimi poradzić. Rzeczywiście ta grupa homoseksualistów została zatrzymana. W kolejnych latach zrobili podobnie, aż w końcu organizacja się poddała i dla “świętego spokoju” uznała, że są normalni. Osobiście uważam, że homoseksualiści nie są chorzy, ale mają złe uzależnienia. Dla mnie zarówno alkoholicy, jak i narkomani są normalni, jedynie mają uzależnienia, z których powinni wyjść. Wyjście z uzależnienia nie jest łatwe, nie da się zastosować pigułki-cudu. Trzeba pracy nad sobą, ciągłej i ustawicznej.

Za: Rycerz Niepokalanej nr 2/2011, s. 47 (” Homo agresja”)

http://www.bibula.com/?p=31717

03 lutego 2011 Nie wolno rzucać rękawic po walce bokserskiej.. - twierdzą zawodowi obijacze mord na ringu. I mają rację. Tak jak nie wolno rzucać ziemi skąd nasz ród.. Bo to nieetyczne i antynarodowe.. Pić wolno - jeśli robi się to za swoje i nie wchodzi w drogę innym.. Ale nie tak, żeby wywołać skandal międzynarodowy.. - Może poszlibyśmy na wódeczkę? - pyta jeden kolega drugiego. - Przestałem pić! - Od kiedy? Pojutrze będzie dwa dni.. Cypryjska policja w swoim raporcie, w sprawie pana posła Karola Karskiego i posła Łukasza Zbonikowskiego, obaj z polskiej partii o charakterze  demokratycznym o nazwie Prawo i sprawiedliwość- napisała:”25 listopada 2008 roku goście hotelowi zniszczyli dwa samochody typu Golf Car oraz mur otaczający część hotelu (….) Podejrzani to Karol Karski i Łukasz Zbonikowski (…) Golf Car nr 15 znajdował się na falochronie hotelowym: jedno z przednich kół pojazdu było w powietrzu, podczas gdy jego rama utknęła na falochronie. Na pedale gazu został położony kamień naciskający na ten pedał. Sposób ułożenia kamienia wskazywał jasno, iż sprawca umieścił go tam po to, aby pojazd sam się poruszał i wjechał do morza”(????) Cooooooo??????? Dwaj polscy posłowie pojechali na Cypr, do hotelu w Limassol, o nazwie „Le Meridien” żeby zniszczyć dwa  wózki golfowe oraz ścianę hotelu? I wiecie państwo w czym uczestniczyli obaj? W pracach podkomisji praw człowieka Zgromadzenia Rady Europy??? Prawa Człowieka na Cyprze - jeszcze ich tam brakowało.. Ale przyznam się państwo, że nie wiedziałem, że członkowie podkomisji praw człowieka Zgromadzenia Rady Europy, mogą realizować swoje prawa poprzez niszczenie cudzej własności.. Według relacji pracowników hotelu, obaj posłowie upili się i dla zabawy zaczęli rozbijać się dwoma wózkami golfowymi - meleksami, wychodzi na to, że być może  wyprodukowanymi w Polsce.. Od 1971 roku są meleksy produkowane w Polsce, ale inne firmy przejęły tę nazwę, dla określenia wózków o napędzie elektrycznym.. Według sądu okręgowego w Limassol, posłowie odpowiadają za zniszczenia i muszą zapłacić hotelowi 11 661 euro plus 5,5% odsetek  w skali roku, i jeszcze 42 euro tytułem kosztów sądowych. Wyrok wydano na Cyprze w dniu 9 listopada 2010 roku, ale obaj posłowie, twierdzą, że nikt ich o sprawie przeciw nim nie informował.. Pan poseł  Karol Karski, były wiceminister spraw zagranicznych,, który nawet ma doktorat z tytułu” Rozpad ZSRR  a prawo międzynarodowe”, ukończył kursy podyplomowe w Haskiej Akademii Prawa Międzynarodowego  i Akademii Prawa Międzynarodowego we Florencji, wiceprzewodniczący Rady Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, za działalność  w Związku Studentów Polski( do czego się nie przyznaje), w dniu 7 marca 2001 roku otrzymał z rąk pana prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Złoty Krzyż Zasługi(???), a według Włodzimierza Czarzastego i Tygodnika Powszechnego był członkiem Stowarzyszenia” Ordynacka”( do czego też się nie przyznaje)- w sprawie wózków golfowych i ściany hotelowej powiedział:” To jakaś bardzo dziwna sprawa. Bo ani ja, ani Zbonikowski nie dostaliśmy żadnej informacji o toczącym się procesie, ani tym bardziej o wyroku, jako podobno miał zapaść w listopadzie”. To samo twierdzi poseł Łukasz Zbonikowski:” – Pierwsze słyszę, że cypryjski sąd zajmował się tą sprawą. Nikt nigdy nie próbował się ze mną kontaktować. Nie jest to normalne”. No to napiszmy to do czego dotarli  reporterzy” Polski i Świata”… Z informacji wynika, że sąd na Cyprze informował posłów Karskiego i Zbonikowskiego o procesie za pośrednictwem sądu w Polsce. „- W  tym przypadku polski sąd wykonuje czynności zbliżone do tych, jakie wykonuje poczta. Ta korespondencja została wysłana na wskazany adres i została odebrana”- mówi pan Wojciech Małek, rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie. Korespondencja została odebrana przez Kancelarię Sejmu, która list do posła Karskiego przekazała 28 czerwca, a do posła Zbonikowskiego - 25 czerwca. Stało się to za pośrednictwem Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości.. Szefem Klubu jest pan poseł Błaszczak.. Może on coś o ty wie?

„ - Gdyby to dotarło do klubu PiS, obym to dostał. Jeśli jest tak, że Kancelaria Sejmu dostała jakieś pismo do mnie i nie przekazała , mi tego, to przez jej niedbalstwo ja mam teraz problemy, a wy jeździcie sobie  po mnie”- stwierdził Zbonikowski. No i kto tu kręci? Gdzie podziało się pismo.. Albo ma je Klub Parlamentarny Prawa i Sprawiedliwości, albo ma je - Kancelaria Sejmu.. Trzeciej możliwości nie ma.. I jak tu dojść gdzie się podziało? Trzeba by zaangażować prokuraturę, żeby stwierdziła gdzie podziało się pismo? W końcu ktoś podpisał odebranie, bądź  nie ma takiego podpisu.. Jeśli prawdą jest to co twierdzą pracownicy hotelu na Cyprze, że posłowie Prawa i Sprawiedliwości zabawiali się dwoma wózkami golfowymi pod wpływem alkoholu, to mnie ciekawi, jakie jest prawo cypryjskie w kwestii poruszania się wózkami golfowymi pod wpływem alkoholu? Czy jest tak  restrykcyjne jak w  Polsce? Że zabiera się prawa jazdy  poruszającym się meleksami.. Bo pieszym- pod wpływem alkoholu powodującym wypadki na drodze publicznej- na pewno.. W tej sprawie wypowiedział się pan sędzia Tomasz Pawlik, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gliwicach.

„- Pieszy jest takim samym uczestnikiem ruchu drogowego jak kierowca, stąd ponosi taką sama odpowiedzialność przy poruszaniu się. Jeśli pod wpływem alkoholu przez swoje zachowanie spowoduje wypadek, wówczas sąd obligatoryjnie zatrzymuje mu prawo jazdy, a jeśli takiego dokumentu nie ma, wówczas nie będzie się mógł nawet o niego starać”(???) Zupełnie jak u Orwella.. Kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a jak nad teraźniejszością- to oczywiście nad przyszłością. Oczywiście pan sędzia nie ma nic wpółnago z wprowadzoną w życie głupotą. Odpowiadają za to posłowie, którzy to uchwalili w demokratycznym Sejmie.. Trzeba byłoby poszukać w archiwum Sejmu, czy czasami posłowie Karski i Zbonikowski za tym nonsensem nie głosowali. Bo nie dość, że pieszy, który pod wpływem alkoholu  spowodował wypadek nie jadąc samochodem, ma zabierane prawo jazdy, to jeszcze odcina mu się w przyszłości taką możliwość.. Chodzi o możliwość zrobienia prawa jazdy. Karze go się za przyszłość, która jest jeszcze niewiadomą.. Bo gdyby prawo jazdy miał- oberwałby za przeszłość. Bo prawo jazdy zrobione było w przeszłości.. Oczywiście w normalnym kraju prawa jazdy nie wolno nikomu odbierać pod żadnym pozorem.. Bo to jego, zdał egzamin, spełnił wszelkie wymogi, zapłacił- i to jest jego.. Ale karać człowieka posiadającego prawo jazdy- jak najbardziej.. Nawet mordercy nie odbiera się prawa jazdy jak zabił kogoś po pijanemu. I to nie samochodem, a na przykład nożem.. I Nie jest skazywany na zakaz posługiwania się nożem... Równie dobrze można odbierać pijanym oficerom prawo do  prowadzenia helikoptera, czy  pijanym absolwentom  wyższych uczelni prawo do posługiwania się tytułem magistra.. To są dwie różne sprawy! A propos prawa jazdy w USA, a konkretnie w stanie Wisconsin, obok stanu Illinois, gdzie nasi górale z Podhala robią sobie prawo jazdy. A wgląda to tak: Egzamin kosztuje od 30 do 50 dolarów i polega na odpowiedzi na kilka prostych pytań oraz kilkuminutowej wycieczce własnym samochodem. Następnie na miejscu robią  nam zdjęcie i możemy wsiadać za kółko. Prawda , że piękne? No i prawdziwe.. W Polsce wystarczy tłumaczenie przez biegłego lingwistę oraz zdanie egzaminu teoretycznego, co kosztuje 70 złotych (!!!!) Popatrzcie państwo jacy oszczędni i mądrzy są Ci Górale.. A u nas? Z posiadania prawa jazdy samochodem zrobili jakąś wiedzę tajemną i doją przy tym niemiłosiernie.. Zaryzykowałbym tezę, że posiadanie w Polsce prawa jazdy ma charakter fiskalny.. Co prawda, trudno jest określić jaka byłaby kara, dla pana Karskiego, czy pana posła Zbonikowskiego, za położenie kamienia na pedale wózka, żeby ten stoczył się do morza., tym bardziej, że chyba nie ma badań alkomatem członka podkomisji Praw Człowieka. Zgromadzenia Rady Europy.. Można byłoby zakwalifikować ten czyn jako czyn w afekcie, albo w czasie” pomroczności jasnej”.. No i nie wiadomo, który  z  panów posłów   położył  ten  kamień  na pedał wózka golfowego,  żeby ten kamień wraz z wózkiem wjechał do morza? I pomyśleć, że to są posłowie na Sejm Rzeczpospolitej.. Demokracja polega na wyborze władz drogą demagogii i ludowych emocji.. I takie są efekty! A wygląda na to, że walka bokserska jeszcze się nie skończyła.. A posłowie  rzucili już rękawice. WJR

RODZINY OFIAR POZNAJĄ AKTA SMOLEŃSKIEGO ŚLEDZTWA? - Skontaktował się mną przedstawiciel polskiego konsulatu w Rosji i powiedział, że w najbliższym czasie poinformuje mnie o możliwościach dostępu do akt rosyjskiego śledztwa. Konsulat ma m.in. wystąpić w tej sprawie do rosyjskiej prokuratury – mówi nam Andrzej Melak, brat Stefana Melaka, który zginął w smoleńskiej katastrofie. O tym, że część rodzin ofiar smoleńskiej katastrofy, którym rosyjska prokuratura przyznała status „poszkodowanych”, chce zapoznać się w Moskwie z dotychczasowymi ustaleniami rosyjskich śledczych, informowaliśmy wczoraj na niezaleznej.pl, sprawa jest także opisana w najnowszym wydaniu „Gazety Polskiej”. - Ja ze swojej strony zrobię wszystko, by móc zapoznać się z tymi dokumentami. Dlatego zwróciłem się po polskiego konsulatu w Rosji – mówi nam Andrzej Melak, szef Komitetu Katyńskiego. Rodziny chcą dowiedzieć się m.in., w jakim stanie jest wrak Tu 154 M.- Po ogłoszeniu raportu MAK dowiedzieliśmy się, że wrak został przekazany rosyjskiej prokuraturze, a ta już zapowiedziała, że będzie go badać. Chcemy zobaczyć, w jakim ten wrak jest stanie, chcemy przekonać się, czy są wszystkie szczątki samolotu – przecież każda część powinna być opisana z uwzględnieniem, gdzie się znajduje. Są przecież doniesienia mediów, że część samolotu gdzieś „zniknęła”. Chcemy przekonać się, czy to jest prawda, czy tylko medialne spekulacje. Chcemy się dowiedzieć, kiedy wrak trafi do Polski – przedstawiciele naszego rządu dawali nadzieję, że może to być na rocznicę katastrofy. Teraz wiemy, że tak się nie stanie – mówi nam Andrzej Melak. Z aktami rosyjskiego śledztwa chce zapoznać się m.in. Beata Gosiewska, Ewa Kochanowska i Magdalena Merta. - Dochodzą do nas sprzeczne informacje i nie wiemy, co w nim tak naprawdę się dzieje. Nie wiemy, dlaczego zamieniono zeznania rosyjskich kontrolerów, nie mamy dostępu do wszystkich dokumentów. A ja chcę je poznać, bo mam status poszkodowanej. Chcę, by mi pomogło państwo polskie i nasze władze. Słyszałam, że pani Anna Komorowska rozsyła zaproszenia na wyjazd do Smoleńska 10 kwietnia, w rocznicę katastrofy. Uważam, że najważniejsze osoby w państwie, w tym żona prezydenta powinna zaangażować się w pomoc także i nam, poszkodowanym, którzy coś chcą uzyskać z rosyjskiej prokuratury. Organizowanie wyjazdów dla nas nie jest żądna pomocą – my oczekujemy na konkretne działania – mówi nam Magdalena Merta, wdowa po Tomaszu Mercie, wiceministrze kultury. - Tylko wgląd w akta rosyjskiego śledztwa sprawi, że będziemy mieli pełne informacje. Teraz możemy jedynie liczyć na to, co udostępni rosyjska prokuratura. My chcemy mieć dostęp do całości materiałów – mówi z kolei Ewa Kochanowska, wdowa po Rzeczniku Praw Obywatelskich Dr Januszu Kochanowskim. Z rosyjskimi aktami chciałaby się także zapoznać Beata Gosiewska, wdowa po wicepremierze Przemysławie Gosiewskim. Na razie nie mam statusu poszkodowanej i dlatego nie mogę podjąć żadnych działań. Mój pełnomocnik złożył odpowiedni wniosek i czekamy. Jak tylko Rosjanie przyznają mi status poszkodowanej, postaram się o uzyskanie dostępu do akt rosyjskiego śledztwa -  mówi nam Beata Gosiewska. Dorota Kania

Lecz ludzi dobrej woli... W ostatnim ubiegłorocznym felietonie pt. "Co się komu kojarzy" ("Nasz Dziennik", 30.12.2010) pytałem, w którym momencie w swojej powojennej historii znalazła się Polska po 10 kwietnia 2010 roku. Przywołałem analogię do drugiej połowy lat 70., ze względu na ucieczkę społeczeństwa w konsumpcję i obojętność dla spraw publicznych. Było odwołanie do stanu wojennego z powodu tragicznego stanu gospodarki, wszechobecnej atmosfery beznadziei, ale była też refleksja nawiązująca do lat 50., ze względu na naszą iluzoryczną suwerenność i zagrożoną wolność. Dzień 10 kwietnia 2010 roku, naznaczony wielką narodową tragedią, odbierany jest coraz powszechniej jako wyraźna cezura w naszej współczesnej historii. Coś się nagle skończyło i coś nowego się tworzy. Wraz z katastrofą smoleńską odżyło w pamięci wielu Polaków wspomnienie tego wszystkiego, w czym żyliśmy, poczynając od 1945 roku, przez długie lata PRL. To była trudna do zaakceptowania geneza tego państwa, jego status, a także represyjność obcej, narzuconej nam władzy ze Wschodu w stosunku do naszej łacińsko-chrześcijańskiej cywilizacji. Ta nieustanna wewnętrzna wojna z Narodem (na wzór sowieckiej walki klasowej), potęgująca społeczne podziały i antagonizmy, i w końcu zanik myślenia o polskiej racji stanu oraz uległość, serwilizm wobec Moskwy. Przykładem choćby ostatnia zablokowana próba przeforsowania przez PiS uchwały Sejmu odrzucającej w całości kłamliwy raport MAK czy wcześniejsze negocjacje z Rosją w sprawie dostaw gazu, a także symboliczny powrót gen. Wojciecha Jaruzelskiego na salony III RP. Po 10 kwietnia 2010 roku postępuje nagła recydywa systemu, który miał się bezpowrotnie skończyć. Można odnieść wrażenie, że zamyka się pewien etap PRL, pod nazwą III RP, w tych granicach, jakie wytyczył sobie przez minione 21 lat reformujący się komunizm. Dawna elita władzy utrzymała swoją dominującą pozycję, wzmocniona siłą pieniądza po okresie transformacji systemu, nową kadrą tej samej proweniencji szkoloną na Zachodzie oraz dokooptowaną do władzy tzw. opozycją demokratyczną, powiązaną z dawnymi elitami. Dziś ta szeroka "elita" rozdaje karty, prezentując ten sam co dawniej negatywny lub co najmniej obojętny stosunek do sprawy niepodległości Narodu Polskiego i jego bieżących problemów. W reakcji odżywa dawny podział na "my i oni". Powiększa się bezsilność wobec władzy, która przez minione lata zajęta była ugruntowaniem swojej pozycji, zapominając o najważniejszych reformach. Kompletnie zaniedbane dziedziny to gospodarka wodna i melioracyjna (uwaga na tamę we Włocławku!), infrastruktura kolejowa i drogowa. Zlikwidowano przemysł stoczniowy, ograniczono rozwój górnictwa, wprowadzono obce banki i handel. Doskwiera brak podstawowych dla życia reform społecznych (służba zdrowia, emerytury, renty). Ponad 20-letnie zaniedbania obejmują przede wszystkim te sektory, za które odpowiedzialne jest państwo. Nic dziwnego, że pogarsza się nasze poczucie bezpieczeństwa i brak zaufania do władzy państwowej. Można też sądzić po 10 kwietnia ub. r., że faktyczne ośrodki sprawowania władzy znajdują się poza miejscem ich konstytucyjnego usytuowania. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć zachowania tych, którzy walczyli nie tak dawno o zmianę systemu komunistycznego: marszałka Senatu Bogdana Borusewicza, Władysława Bartoszewskiego, nie mówiąc już o Stefanie Niesiołowskim czy Lechu Wałęsie. Kiedy byli autentyczni i suwerenni w swych decyzjach życiowych? Wtedy gdy walczyli o Polskę czy teraz, gdy występują przeciwko demokratycznym regułom i zaciekle zwalczają opozycję? Jak to możliwe, że partia rządząca pozostaje wciąż tak bezkrytycznie zwarta w swoich złych dla Polski decyzjach lub kompletnym braku tychże. Co się stało z posłem Antonim Mężydłą, urodzonym w mojej rodzinnej Lubawie. W warunkach demokracji zachowanie to przypomina postawę dawnego partyjnego betonu z PZPR, scementowanego mafijną dyscypliną pierwszych sekretarzy i ich oficerów prowadzących. Chociaż, jak uczy historia, nawet i ów beton jakoś wyrażał swoje wątpliwości. Znacznie łatwiej zrozumieć życiowe drogi tych, którzy "zawsze i do końca z partią". Jak choćby Tomasza Nałęcza zachowującego się tak, jakby nic a nic się w Polsce nie zmieniło. Kiedy ten doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego wyznaje publicznie: "Boję się tej kampanii, boję się PiS-u", to brzmi to tak samo jak kiedyś, gdy to Jakub Berman mówił do Jerzego Andrzejewskiego: "Temu krajowi grozi wojna". To za Jakuba Bermana, nadzorcy komunistycznych mediów, panował nakaz permanentnej walki z wrogiem, a wrogiem był każdy, kto znajdował się po przeciwnej stronie władzy, nawet jeśli był to polski Naród. Na tym froncie szczególne zadanie przypadało dziennikarzom nazywanym w latach 50. "żołnierzami frontu ideologicznego". Do nich należało przetwarzanie polityki partii na konkretne zadania propagandowe wymierzone w politycznego wroga. Ten sprawdzony stary tandem, władza i współpracujące z nią media, ma się dziś tak samo dobrze jak za czasów PRL. Kłamstwo nie straciło na swojej sile mimo oficjalnego braku cenzury. Ale jest na szczęście internet. A poza tym jest jeszcze pewne radio... Po 10 kwietnia 2010 roku, mimo wielu nowych zagrożeń, trzeba powtórzyć za Czesławem Niemenem, który śpiewał: "lecz ludzi dobrej woli jest więcej". Uważam, że coraz więcej. Coś się też wreszcie wyklarowało. Jesteśmy tu, gdzie wtedy, a oni tam, gdzie... (szukaj w internecie). Wojciech Reszczyński

Otoczenie Komorowskiego sypie piach w tryby rządowi Tuska

1. Większość otoczenia Prezydenta Komorowskiego to ludzie dawnej Unii Wolności, z tego środowiska wywodzą się także prawie wszyscy jego doradcy. Co więcej mają oni niezwykle wysokie mniemanie o sobie co dobitnie wyraził ostatnio w wywiadzie dla Rzeczpospolitej jeden z nich Jan Lityński mówiąc „my się po prostu na te funkcje nadajemy”.

Zaczęło się od skierowania do Trybunału Konstytucyjnego jednej z ważniejszych ustaw okołobudżetowych dotyczącej 10% redukcji zatrudnienia w administracji państwowej. Mimo uwzględnienia oszczędności z tego tytułu w projekcie budżetu państwa na 2011 rok uchwalona przez Parlament ustawa nie została podpisana przez Prezydenta. Zawirowanie powstało również po podpisaniu przez Prezydenta ustawy nakazującej pracującym emerytom, którzy nabędą prawo do emerytury i chcą łączyć pobieranie emerytury z pracą, złożyć przynajmniej na 1 dzień wypowiedzenie z pracy u dotychczasowego pracodawcy . Prezydent ustawę podpisał ale zapowiedział, że wniesie do Sejmu jej nowelizację, która zlikwiduje taką konieczność. Potem Prezydent wprawdzie się z tego pomysłu wycofał ale zamieszania było sporo.

2. Teraz główny doradca ekonomiczny prezydenta Komorowskiego prof. Jerzy Osiatyński zapowiada w jednym z wywiadów nieuchronne skierowanie do Trybunału Konstytucyjnego projektu ustawy zmieniającego poziom składki odprowadzanej z ZUS do OFE. Wprawdzie tego projektu jeszcze nie ma w Sejmie ale od końca grudnia poprzedniego roku kiedy to rząd podjął tzw. decyzje kierunkowe w tej sprawie (przekazywanie do OFE tylko 2% składki od wynagrodzeń zamiast dotychczasowych 7,3%) rozgorzała emocjonalna debata na ten temat. Rząd atakują już nie tylko same OFE ale liczne grupy ekonomistów. Prof. Krzysztof Rybiński powołał Zespół Ekspertów Niezależnych, którego pierwsze stanowisko poświęcone jest krytyce propozycji rządowych w sprawie zmian w OFE, a Prof. Leszek Balcerowicz wręcz zaprezentował program głębokich oszczędności budżetowych, które miały by ochronić dotychczasowy system emerytalny. Okazuje się teraz, że główni doradcy Prezydenta Komorowskiego są także przeciwni pomysłom rządowym i zapowiadają to już teraz mimo ,ze jak wspomniałem ostatecznego projektu ustawy w tej sprawie nie ma jeszcze w polskim Parlamencie.

3. Dla rządu Tuska projekt ten ma znaczenie fundamentalne i to wcale nie dlatego jak to często jest publicznie prezentowane, żeby zapewnić przyszłym emerytom wyższe świadczenia. Ponieważ OFE nie gwarantują wysokich zysków z lokowanych u nich pieniędzy, rządzący chcą zmniejszyć rozmiary składki przekazywanej do OFE i waloryzować środki ubezpieczonych na kontach w ZUS stopą nominalnego wzrostu PKB w każdym roku. Głównym celem proponowanej rewolucji w systemie emerytalnym jest jednak zmniejszenie deficytu finansów publicznych o około 1,5 % PKB rocznie. Rząd w związku z bardzo wysokim deficytem finansów publicznych w roku 2010 ,który wyniósł blisko 8,5% PKB, ma wręcz nóż na gardle. Przystawiają go rządowi Tuska już nie tylko Komisja Europejska ale także rynki finansowe. Komisja wręcz żąda zaprezentowania do końca lutego ścieżki dojścia do długu niższego niż 3% PKB i kluczenie rządu w tej sprawie powoduje jej nerwowe reakcje. Zwłaszcza, że rząd Tuska już rok temu obiecał redukcję deficytu do wspomnianego wyżej poziomu już na koniec 2011 roku i słowa nie dotrzymał. Widać również nerwową reakcję rynków czego wyrazem są opinie niektórych banków radzących inwestorom zabezpieczać się przed bankructwem naszego kraju czy agencji ratingowych, które zapowiadają obniżenie wiarygodności naszej kredytowej .

4. Doradcy Prezydenta Komorowskiego stopując projekty rządowe, które miały przynosić oszczędności budżetowe, a w przypadku zmian w systemie emerytalnym wręcz ratować rząd Tuska przed międzynarodową kompromitacją napinają nerwy Premiera do granic wytrzymałości. Czyżby Prezydent Komorowski już nie tylko wyzwolił się od zależności od niedawnego jeszcze przełożonego ale wręcz pokazywał, że Premier Tusk nie ma już przyszłości w polityce krajowej? Zbigniew Kuźmiuk

Tydzień według Warzechy. "Co na to Niesiołowski, który wcześniej wyjaśniał, że Balcerowicz nawołuje do ulicznych rozruchów?" Sukces tygodnia Polacy nie są może zbyt dobrzy w zdobywaniu ważnych stanowisk w europejskich strukturach, ale są za to znakomici we wzajemnym się z nich usuwaniu. Ta sztuka udała się właśnie Prawu i Sprawiedliwości. Politycy tej partii doprowadzili zgodnym wysiłkiem do tego, że stanowisko szefa frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim stracił Michał Kamiński. Wprawdzie skutek tego genialnego posunięcia będzie taki, że na miejsce Kamińskiego, bądź co bądź Polaka, przyjdzie Anglik albo Czech, ale nie jest to przecież istotne w obliczu wstrząsającego faktu, iż Michał Kamiński dopuścił się zdrady prezesa Kaczyńskiego i PiS. W takiej właśnie kolejności, bo prezes to PiS, a PiS to Polska i kto szkodzi PiS, ten szkodzi niepodległości Polski, jak stwierdził Jarosław Marek Rymkiewicz. Czyli sama polskość Kamińskiego staje pod znakiem zapytania, więc może to w ogóle żadna strata. Za tak porażającą zdradę utrata fotela przewodniczącego frakcji to i tak łagodna kara. Kamińskiego należałoby raczej poćwiartować, a jego obcięte członki pozatykać na sztachetach ogrodzenia wokół siedziby PiS przy Nowogrodzkiej. Politykom tej partii chciałbym pogratulować budzącej podziw umiejętności przedkładania interesu państwa ponad interes partyjny.

Prognoza tygodnia Polska jest, jak wiadomo, zieloną wyspą na złowrogim, czerwonym oceanie (tej pociągającej przenośni nigdy politycy PO nie odwołali), zaś rząd Donalda Tuska ofiarnie walczy o zrównoważenie finansów publicznych. Niestety, w kraju niektórzy nieodpowiedzialni pieniacze, tacy jak znany populista Leszek Balcerowicz, rzucają platformianemu gabinetowi kłody pod nogi. Teraz do tych sabotażystów dołączyły wraże siły zza naszej zachodniej granicy. Oto bowiem bank inwestycyjny Barclays Capital stworzył prognozę, w której wieszczy bankructwo naszego państwa. Chciałbym, aby tę sytuację skomentował Stefan Niesiołowski, który wcześniej wyjaśniał, że Balcerowicz nawołuje do ulicznych rozruchów. Chciałbym usłyszeć, jak wicemarszałek entomolog wynajduje powiązania banku Barclays z Jarosławem Kaczyńskim. Bardzo bym chciał.

Wizja tygodnia Do Mistrzostw Europy pozostało jeszcze 500 dni. Już wiemy, co nam po nich głównie pozostanie. Jak wyjawił premier, nie jesteśmy jakimś zaściankiem, żeby się łasić na nowe drogi czy linie kolejowe. Nie, nam pozostaną – po światowemu – lotniska i boiska. W Warszawie, pod światłymi rządami Hanny Gronkiewicz-Waltz, ta filozofia jest szczególnie dokładnie realizowana. Wokół majestatycznego Stadionu Narodowego nie będzie centrów konferencyjnych i hoteli, ale posprejowane budy, tymczasowe parkingi, syf i malaria. Nie będzie oczywiście obwodnic ani drugiej linii metra, ale za to dokładnie w czasie trwania mistrzostw miasto będzie spektakularnie rozkopane w związku z jej budową. Na której obecnie, mimo zamknięcia jednej z najważniejszych ulic w mieście, nic się nie dzieje.

Wyjaśnienie tygodnia W moim rankingu – którego dokładną nazwę pozostawiam Państwa domyślności – Ewa Kopacz zyskuje ostatnio punkty. Kolejne zarobiła, gdy tłumaczyła, że opóźnienie w reakcji polskiego rządu na raport MAK mogło wynikać z tego, że minister Miller akurat konferencji pani Anodiny nie oglądał, bo czymś był zajęty i miał wyłączony telewizor. Jasne – może akurat mył nogi albo smażył naleśniki. Finansów publicznych nie udało się naprawić, bo minister Rostowski był akurat zajęty wiązaniem krawata, a służba zdrowia leży, bo sama pani minister Kopacz akurat nie miała czasu, musiała przetkać zlew w kuchni. Łukasz Warzecha

Jak upadł starożytny Rzym? Przyczyny są różne – ale najważniejsze są gospodarcze. Otóż za Cesarstwa Senat zaczął nakładać na obywateli (i nie obywateli..) coraz wyższe podatki. Rzymianie, jak wszyscy normalni ludzie, tych podatków unikali. Senat nakładał więc coraz wyższe - dwa czy trzy razy wyższe od potrzebnych – w przekonaniu, że ludzie i tak zapłacą tylko połowę lub 1/3. No, to ludzie rozwijali pomysłowość... ,,aż pewnego dnia Cesarz postanowił to sprywatyzować. Prywatny poborca płacił umówioną sumę za podatników - powiedzmy:  80% sumy nominalnej – a potem ściągał tyle, ile Senat postanowił. Był w tym bardzo dobry, więc ściągał nie 35% czy 50% - lecz, powiedzmy, 85%... a ponieważ Senat podatków nie zmniejszył – zrujnowało to mieszkańców Italii. Właśnie rząd Republiki Francuskiej powołał specjalny, „jednorazowy”, urząd podatkowy, używający np. hackerów, by wykrywać oszustwa podatkowe Francuzów. Efekt: urząd ściągnął o 1,1 mld €uro więcej, niż oczekiwał rząd!! Zachwycony rząd postanowił przedłożyć działalność spec-poborców. Parlament, oczywiście, skali opodatkowania nie zmniejszył. Upadek Republiki coraz bliżej... JKM

Święte Prawo Własności J.E. Jerzy Miller oznajmił, że "Dzięki rozmowie Donalda Tuska i Włodzimierza Putina Polsce udało się uzyskać kopie nagrań z czarnych skrzynek. (...) Żadne prawo ich do tego nie zmuszało, ten gest świadczy, że rozumieli naszą trudną sytuację". Przepraszam: PLL LOT za ten Tu-154M zapłaciły - i samolot, a więc i czerwone "czarne skrzynki", stanowi własność PLL LOT. Państwo, gdzie samolot spadł, może tym wszystkim dysponować do potrzeb śledczych - ale potem ma oddać to właścicielowi!! I nie robi żadnej łachy! ODDAJE! Każdy wie, że kopia jest ZAWSZE gorsza od oryginału. Więc ja bym oddał ORYGINAŁY nagrań do laboratorium. Poza polskim - do szwajcarskiego i amerykańskiego. Ta katastrofa kosztowała już nas ok. 20 miliardów. Stać nas, by zapłacić specjalistom jeszcze parę złotych. Ja uważam to za zbędne - ale jeśli miałoby to rozwiać (lub potwierdzić!) czyjeś podejrzenia... Ale najważniejsze: niech PLL LOT zażąda zwrotu swej WŁASNOŚCI! Dla Zasady! JKM

Sukinsyny nasze i nie naszePóki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał, u pana swojego wyprosił.” Czyż te słowa pozbawionego złudzeń biskupa Ignacego Krasickiego nie pasują do egipskiego prezydenta Hosni Mubaraka? Ależ pasują, jak ulał; prezydent Mubarak, chociaż sprawuje swój urząd od roku 1981, nigdy nie budził najmniejszych zastrzeżeń rządu USA, ani żadnego innego demokratycznego rządu – w odróżnieniu na przykład od Aleksandra Łukaszenki, chociaż ten Białorusią rządzi znacznie krócej – nie mówiąc już o tym, że swoich przeciwników politycznych skazuje na 15 dniowe areszty, podczas gdy przeciwników prezydenta Hosni Mubaraka nie ma – a przynajmniej do niedawna nie było na tym świecie. Ale bo też prezydent Hosni Mubarak jest, a ściślej – dotychczas był, bo czy nadal będzie, tego nie wiemy – tak zwanym „naszym sukinsynem”, w odróżnieniu od Aleksandra Łukaszenki, który najwyraźniej jest sukinsynem jakimś takim nie naszym. Jako „nasz sukinsyn”, który odrzucił pomysł zniszczenia bezcennego Izraela, Hosni Mubarak nie tylko nie wzbudzał niczyich zastrzeżeń, ale nawet przez największe demokracje świata był obsypywany złotem. Słusznie – bo „nasz sukinsyn” jest nam bliższy niż jakiś taki nie nasz, na tej samej zasadzie, jak koszula bliższa jest ciału – no a poza tym w tle czai się bezcenny Izrael. Niestety na tym świecie pełnym złości nic nie trwa wiecznie. Przewidział to pozbawiony złudzeń biskup Krasicki i w dalszej części zacytowanej na wstępie bajki napisał: „Przyszedł czas, i z dawnego pańskiego pieścidła, psisko stare, niezdatne oddano do bydła”. Co to znaczy: „do bydła” – to nam wyjaśnił „starzec przestary okrutnej sprośności, o duszy występków pożądającej”, czyli Władysław Bartoszewski tytułowany nie wiedzieć czemu „profesorem”. W przypadku prezydenta Mubaraka oznacza to zdegradowanie go do roli sukinsyna jakiegoś takiego nie naszego – ze wszystkimi konsekwencjami. Te konsekwencje, to przede wszystkim „jaśminowa rewolucja”, jaka wybuchła najsampierw w Tunezji, a teraz rozlewa się również na Egipt.

Warto zwrócić uwagę, co na temat tunezyjskiej rewolucji, a zwłaszcza jej techniczno-organizacyjnych aspektów pisze francuski „Liberation” – że mianowicie wielką rolę w jej wybuchu, jak i rozprzestrzenianiu, odgrywa internetowy Facebook. Zupełnie tak samo, jak u nas, gdzie „młodzi, wykształceni” pod wodzą kuchcika, za pośrednictwem tegoż Facebooka „skrzykiwali się” na Krakowskie Przedmieście, by dać odpór siłom nienawistnego Ciemnogrodu, a przy okazji obejrzeć sobie za darmo ciemnogrodzkie „cycki”. Żądania pokazywania „cycków” bardzo podobały się subtelnym publicystom „Gazety Wyborczej”, więc jestem pewien, że gdyby „młodzi wykształceni” zażądali od pana red. Michnika, żeby dla odmiany pokazał im ptaka, to zadośćuczyni ich ciekawości z ochotą i w podskokach. Teraz znowuż słyszymy, że już nawet nie tylko „młodzi, wykształceni”, tylko zwyczajnie, „Polacy”, za pośrednictwem Facebooka „skrzykują się” gwoli uwolnienia się od „Smoleńska” – zupełnie tak samo, jak tunezjaki pragną uwolnić się od prezydenta Zine el Abidine Ben Alego. Widać jak na dłoni, że razwiedka francuska używa tych samych metod, co i razwiedka rządząca naszym nieszczęśliwym krajem, w myśl hasła: tajniacy i konfidenci wszystkich krajów – łączcie się! Eksport jaśminowej rewolucji tunezyjskiej do Egiptu pokazuje, że przygotowania do utworzenia kieszonkowego imperium francuskiego w postaci Unii Śródziemnomorskiej wchodzą w fazę decydującą. Ciekawe, że przypomina ona wydarzenia z początku lat 50-tych i końca lat 60-tych ubiegłego wieku, kiedy to północnoafrykańskimi państwami arabskimi wstrząsnęła seria nie tyle może ludowych rewolucji, co wojskowych zamachów stanu. Inna rzecz, że to były inne czasy, bardziej staroświeckie, w których – jak pisze Boy-Żeleński „ludzie mniej mieli kultury lecz byli szczersi” – więc i wojskowi nie ukrywali się jeszcze za plecami wyrostków i głupich cywilów. Więc 23 lipca 1952 roku egipski król Faruk został obalony wskutek wojskowego zamachu stanu przeprowadzonego przez młodych oficerów pod przewodnictwem Gamala Abdela Nassera, który później został prezydentem. W 1956 roku znacjonalizował Kanał Sueski, co wywołało tzw. kryzys sueski. Zaczął się on od tego, że w podparyskim Sevres, gdzie znajduje się też wzorzec metra, zebrali się razwiedczykowie francuscy, brytyjscy oraz izraelscy i uradzili, że Izrael uderzy na Egipt w strefie Kanału Sueskiego, żeby wciągnąć w ten obszar egipską armię. Walki w strefie Kanału doprowadzą do jego zamknięcia, a wtedy Francja i Wielka Brytania, w celu odblokowania tej ważnej drogi wodnej i w ogóle – w obronie pokoju światowego, wyślą tam komandosów, którzy opanują strefę Kanału, wyprą stamtąd egipskie wojska, wystrychną Nasera na dudka i doprowadzą do jego upadku. I tak się stało, ale niezupełnie, bo do akcji wkroczył amerykański prezydent Eisenhower, kategorycznie żądając wycofania francuskich i brytyjskich wojsk ze strefy Kanału pod groźbą natychmiastowej spłaty wszystkich długów tych państw wobec Ameryki. Myślał, że Naser dochowa mu dozgonnej wdzięczności za to, że został uratowany, ale kiedy ten zorientował się, jak było z nim krucho i że Amerykanie są strasznie kapryśni, postanowił na wszelki wypadek związać się z Moskalikami, za których przewodem cały obóz socjalistyczny zwrócił się przeciwko „syjonizmowi”. Moskalikowie wykorzystali wpływy w Egipcie do kopania Amerykanów po kostkach, inicjując w 1967 roku wojnę sześciodniową, którą Egipt sromotnie przegrał, a potem, w roku 1973 – wojnę Jom Kipur, ktorą Izrael znowu wygrał, chociaż z dużym trudem. Prezydent Anwar Sadat, który po śmierci Nasera ze zgryzoty w roku 1970 objął władzę, zorientował się, że Moskaliki robią go w konia i perfidnie ich zdradził, za co oni poprzysięgli mu zemstę. Uczucia Moskalików wobec Sadata najlepiej przedstawił Janusz Szpotański w poemacie „Caryca i zwierciadło”, gdzie czytamy m.in: „wypełza myśl ohydna: Sadat! Zimny egipski pederasta, podstępna jadowita żmija! Jak on się w moje wargi wpijał, jakie udawał podniecenie!” – no i wreszcie – wizja słodkiej zemsty: „Egipski pedryl niech się płaszczy; ja budu szczała mu do paszczy i tak szutiła: nu Anwar, wied’ u was na pustyni żar! Tiepier ja tobie go ugaszę. Nie lzia mi było dmuchać w kaszę!” No i nie trzeba było długo czekać; kiedy Sadat zaczął gadać z Amerykanami i Izraelem, został zastrzelony podczas defilady w październiku 1981 roku, a władzę po nim objął „nasz sukinsyn” Hosni Mubarak – jak się dzisiaj okazało – wróg postępowej ludzkości. Zachęcony przykładem Nasera Muammar Kadafi, na czele puczu wojskowego 1 września 1969 roku obalił libijskiego króla Idrisa i również związał się z Moskalikami, a za ich pośrednictwem – również z naszym nieszczęśliwym krajem, który wysyłał do niego swoich najlepszych synów, m.in. Albina Siwaka. Ten Muammar Kadafi jest epigonem epoki, w której narody arabskie próbowały się emancypować jeszcze pod czerwonym sztandarem socjalizmu. Skończyło się to w roku 1978, kiedy w Iranie obalony został szach Reza Pahlavi, a na czele państwa stanął ajatollah Chomeini, przybyły tam bodajże prosto z Paryża. Odtąd kraje arabskie i nie tylko one, próbują się emancypować pod zielonym sztandarem Proroka, co – jak wiadomo – zaczyna wprawiać cały świat w paroksyzmy. Wybuch jaśminowej rewolucji w Tunezji i próby rozprzestrzenienia jej na Egipt i Jordanię sprawiają wrażenie, że Francja – a być może i inne poważne państwa – musiały przygotować ekipy zupełnie nowych „naszych sukinsynów” i teraz próbują zainstalować ich w poszczególnych krajach Afryki Północnej w ramach realizowania planów imperialnych, zgodnie z dzisiejszą modą maskowanych pozorami spontanu i odlotu „młodych, wykształconych”, którzy idealnie się do takich rzeczy nadają. SM

Powtórka z rewolucji bolszewickiej? Dotychczasowy przebieg jaśminowej rewolucji w Tunezji i Egipcie sprawia wrażenie spontanicznego wybuchu społecznego niezadowolenia przeciwko tyrańskim rządom. Ale już Mahatma Gandhi w przypływie szczerości zauważył, iż nic nie jest tak kosztowne, jak stworzenie wrażenia ubóstwa i prostoty. Podobnie nic nie wymaga tak skomplikowanych i długotrwałych przygotowań, jak stworzenie wrażenia naturalności i spontaniczności. Najwyraźniej ten, kto zainicjował jaśminową rewolucję i obecnie, nie bez powodzenia, próbuje rozszerzyć ją na kolejne kraje arabskie zaprzyjaźnione ze Stanami Zjednoczonymi, jest pierwszorzędnym i dobrze konspirującym się fachowcem. Tak samo jak ci, którzy zorganizowali atak na Amerykę 11 września 2001 roku. Może więc to ci sami?

Właśnie armia egipska oficjalnie oświadczyła, że nie użyje siły przeciwko pokojowo protestującym demonstrantom. Oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko oddanie inicjatywy w ich ręce, a ściślej – w ręce tych, którzy tymi, niekoniecznie świadomymi rzeczy, demonstrantami manipulują – byle tylko nie atakowali wojska. Przypomina to sytuację z ostatnich miesięcy przed rewolucją bolszewicką w Rosji, kiedy to Aleksander Kiereński, w przekonaniu, że nie ma wroga na lewicy, pozwolił bolszewikom na uchwycenie władzy – no a potem było już za późno. Obecna „wielka nadzieja białych”, Mohamed el Baradei, może okazać się egipskim odpowiednikiem Aleksandra Kiereńskiego, który utoruje drogę do władzy Bractwu Muzułmańskiemu – jedynej zorganizowanej sile, jaka rzeczywiście istnieje na pustyni, wyjałowionej politycznie przez 30-letnie rządy prezydenta Hosni Mubaraka. SM

Nad zezwłokiem III Rzeczypospolitej Wczorajszy dzień, kiedy to Sejm zademonstrował niemożność zajęcia stanowiska w sprawie Raportu MAK, jest kolejną ilustracją postępującego paraliżu państwa, niczym w czasach saskich. Wprawdzie teraz posłowie zbierają się na posiedzeniach, a jeśli chodzi o liczbę uchwalanych ustaw, to można nawet powiedzieć, że mamy do czynienia z biegunką legislacyjną – mimo to jednak państwo nasze jest w stanie postępującego paraliżu, niczym za panowania Augusta III, kiedy to żaden sejm nie doszedł do skutku, bo wszystkie zostały zerwane przez przekupionych agentów. Objawy tej saskiej recydywy występują nie tylko w postaci narastającej pewności siebie, a nawet zuchwałości agentów, którzy po zmianach w Instytucie Pamięci Narodowej przestali obawiać się kompromitacji. Na wszelki jednak wypadek były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa domaga się „rozpędzenia” Instytutu Pamięci Narodowej. Rzeczywiście – taka ogólnonarodowa utrata pamięci usunęłaby ostatnią przeszkodę w kreowaniu tak zwanych „legend”, zarówno dotyczących obalenia komunizmu, jak i rzekomej współ odpowiedzialnosci, a nawet nie żadnej „współ” – tylko po prostu – odpowiedzialności Polaków za zbrodnie II wojny światowej. Objawy recydywy saskiej występują również – a może nawet przede wszystkim – w postaci coraz gwałtowniejszej rywalizacji poszczególnych gangów, tworzących dyrektoriat faktycznie rządzący naszym nieszczęśliwym krajem. W czasach saskich podobnie rywalizowały ze sobą poszczególne koterie magnackie, powiązane agenturalnie z różnymi europejskimi dworami. Dzisiejsze gangi też są podobnie agenturalnie powiązane, a rywalizują ze sobą o to, który więcej ze sparaliżowanego państwa dla siebie ukradnie. Właśnie możemy obserwować dwie takie batalie, prowadzone niemal jawnie. Pierwsza – o 7 miliardów złotych rocznie – bo tyle wynosi wartość prowizji pobieranej przez Otwarte Fundusze Emerytalne od 5 procent tak zwanej „składki” – bo o tyle właśnie rząd chce zmniejszyć jej część, jaką dotychczas ZUS przekazywał tym funduszom z pieniędzy odebranych przemocą obywatelom. Liczba autorytetów moralnych i środowisk walczących o te 7 miliardów pokazuje skalę zaangażowania w ten rabunek. Druga taka batalia toczy się wokół ministra obrony Bogdana Klicha. Na czele jego zdeklarowanych przeciwników stoi generał Sławomir Petelicki, wywodzący się ze Służby Bezpieczeństwa, do której wstąpił, żeby spełniać dobre uczynki. Wydawać by się mogło, że w konfrontacji z ubekami taki cywil jak Bogdan Klich zostanie rozsmarowany na podłodze. Tymczasem – nic podobnego! Minister Klich trwa niczym skała, o którą rozbijają się rozmaite bałwany. Oczywiste jest, że musi wspierać go jakiś jeszcze potężniejszy gang. Ma się rozumieć, nie czyni tego bezinteresownie, więc najważniejsze pytanie brzmi: w jaki sposób minister Bogdan Klich odwdzięcza się temu potężnemu gangowi za to nieugięte poparcie? Czy – dajmy na to – postępujące rozbrajanie Polski jest tylko następstwem nieudolności, czy przeciwnie – dowodem skuteczności działania ministra obrony? Ciekawe, czy odpowiedź na to i na inne, podobne pytania, padnie podczas sobotniej debaty w Sejmie, czy też nasi Umiłowani Przywódcy, swoim zwyczajem będą spierali się o różnicę między przodkiem a tyłkiem, starannie unikając dostrzegania słonia w menażerii w postaci gangów rozszarpujących ze zwłok III Rzeczypospolitej. Ten ze zwłok jest na tyle duży i pożywny, że mnóstwo robaczków może na nim żerować nawet przez kilka pokoleń. Właśnie prezydent Komorowski podpisał ustawę budżetową na rok bieżący, z której wynika, że wydatki państwowe mają wynieść 313 miliardów 400 milionów złotych, podczas gdy dochody – tylko 273 miliardy. Deficyt w kwocie ponad 40 miliardów będzie sfinansowany w przeważającej części z dalszego powiększania długu publicznego, który 2 lutego o godzinie 12.34 wynosił 800 miliardów 379 milionów złotych, powiększając się w tempie co najmniej 5 tysięcy złotych na sekundę. Koszty obsługi tego długu mają wynieść prawie 37 miliardów, ale – jak znam życie – to prawdopodobnie osiągną sumę 38 miliardów, co oznacza, że na każdego obywatela przypadnie do zapłacenia lichwiarskiej międzynarodówce co najmniej 1000 złotych. Warto odnotować, że od denominacji złotego w roku 1995, wydatki państwa wzrosły o 300 procent – co ilustruje rosnącą skalę rabunku obywateli przez rządzące naszym nieszczęśliwym krajem gangi, wysługujące się naszymi Umiłowanymi Przywódcami. Najwyraźniej i jednym i drugim taki układ musi odpowiadać, toteż nic dziwnego, że państwo nasze pogrąża się w postępującym paraliżu. SM

Krety w PiS czyli jak wkręcili Pospieszalskiego Program Pospieszalskiego jest już od dawna na cenzurowanym. Bezkompromisowość, patriotyzm a przede wszystkim pokazywanie zjawisk i poglądów, na które nałożono w III RP embargo to dziś nie modne.1 lutego red. Jan Pospieszalski chciał porozmawiać o problemie autonomii Śląska. O tej bowiem sprawie warto rozmawiać już od niemal 20 lat.

Autonomiści Wojewoda katowicki Wojciech Czech (1990-94) marzył o wielkim Śląsku. Zawiesił herb w tym samym miejscu, co przed wojną. Członek Związku Górnośląskiego. Górnośląskość była głównym motywem jego działań. Zakładał albo sprzyjał zakładaniu różnych instytucji, które górnośląskość miały w nazwie. Związek Górnośląski traktowany jest jako inkubator autonomizmu. Sprawy Ruchu Autonomii Śląska (RAŚ) odżywają co pewien czas. Wojewoda Eugeniusz Ciszak z PSL-u, nie uznał narodowości śląskiej i nie zgodził się na rejestrację stowarzyszenia pod taką nazwą. Ostatnio o RAŚ było głośno, gdy Związek Ludności Narodowości Śląskiej poparł politykę Rosji w sprawie Gruzji i uznał niepodległość tzw. Osetii Płd. Ruch Autonomii Śląska wyznaje rosyjską zasadę „tisze jedziesz dalsze budiesz”. Nikt w Polsce nie traktował tego ruchu poważnie i nie widział w nim poważnego zagrożenia. Tymczasem autonomiści zdobywali przyczółki we wszystkich partiach. Efekt tej pracy to współrządzenie województwem śląskim – koalicja PO, PSL i RAŚ ( PO wyeliminowało w tej kadencji SLD).

Pomieszanie z poplątaniem PiS Pani Maria Nowak z PiS to matka aktywisty RAŚ Marka Nowaka. Jest on znany nie tylko z szefowania kołem RAŚ w Chorzowie Starym ale i z organizowania kibiców Ruchu Chorzów w barwach Śląska. To właśnie na tym stadionie był wygwizdany polski hymn. Pani Poseł Maria Nowak z kolei jest orędowniczką kodyfikacji języka śląskiego. Rozdaje w podstawówkach elementarz do nauki tego języka http://www.marianowak.pl/news.php?ID=543 .

Od kilku lat Maria Nowak promuje Wojciecha Jerzego Poczachowskiego. Jest to postać od 10 lat znana na Śląsku. W 1988 roku wyjechał do Niemiec i tam zrzekł się polskiego pochodzenia. Jako Volksdeutsch – późny przesiedleniec dostał nie tylko odprawę ale i obywatelstwo RFN. Gdy wrócił po latach do Katowic, dostał komfortowe mieszkanie i protekcję. Tak został pracownikiem a nawet rzecznikiem prasowym kolejnego wojewody Marka Kempskiego. W łonie PiS doszło do tarć na tle autonomii. Maria Nowak będąca szefem Okręgu Katowickiego PiS, przeforsowała uchwałę, że członkowie Ruchu Polski Śląsk, stanowiący przeciwwagę do RAŚ nie mogą być członkami PiS. PiS stracił kilku radnych w Sejmiku. PO się wtedy wzmocniła.

PO Senatorem PO jest Maria Pańczyk, ślązaczka, przeciwniczka kodyfikacji języka śląskiego ze względu na różnorodność gwar śląskich i niebezpieczeństwo ich likwidacji. Nie jest też zwolenniczką RAŚ. Ze względu na swą kilkudziesięcioletnia promocję kultury śląskiej jest redaktor Polskiego Radia a obecnie Senator M. Pańczyk znaną i bardzo poważaną osobą w regionie. Wkład Polskiego Radia Katowice w promocję jego historii przedwojennej a zwłaszcza roli dyrektora Ligonia w krzewieniu polskości to zasługa nie tylko red. Marii Pańczyk ale i red. Henryka Grzonki – również Ślązaka od wielu pokoleń. To właśnie jego chciał wyrzucić w pracy Poczachowski, gdy został Prezesem Radia. W PO autonomiści mają obecnie przewagę. Wprawdzie Jerzy Buzek jest koalicji PO z RAŚ przeciwny, to jednak taka powstała. PO to również Kazimierz Kutz zwolennik autonomii Śląska. Przyznał przed laty, że zgodził się kandydować z listy PO, gdyż Donald Tusk obiecał mu autonomię. Kutz mówi o polskich obozach koncentracyjnych po 45 r. Gorzelik pyta dlaczego po 89 r. z takim trudem mówi się o tragediach Ślązaków : łagrach i wywózkach. Otóż nie jest to prawda. Prof. Zygmunt Woźniczka wiele publikacji poświecił tym tematom. W latach 1994 – 2000, jako dziennikarz, zrealizowałam w TVP Katowice kilkanaście programów publicystycznych o tej tematyce. Pokazałam w nich wspomnienia więźniów łagrów, które powstawały na Śląsku od lutego 1945r.( zaraz po wkroczeniu Armii Czerwonej) w byłych niemieckich KL a także górników wywiezionych na roboty w Donbasie i innych regionach Związku Sowieckiego. Można się z nich z nich dowiedzieć, że w latach 1945- 57 uwięziono przeszło 200tys. polskich patriotów Wiele tysięcy straciło życie z rąk wysługującym się sowietom funkom MBP i UB. Był to jednak czas, gdy żołnierze polskiego podziemia niepodległościowego strzelali do tych, co te łagry zakładali. Wiele z tych programów zostało skopiowanych i są w archiwach IPN jako zeznania świadków. Mści się na nas Polakach to, że uznano ciągłość prawną III RP z PRL. Mieszkający w Izraelu Salomon Morel, kat Ślązaków i polskiej patriotycznej młodzieży jeszcze 3 lata temu brał emeryturę z ZUS. Nikt z katów narodu polskiego nie odpowiedział należycie za swe czyny. Do dziś oni i ich dzieci czerpią profity ze zdradzieckiej, zbrodniczej działalności . Mrówcza praca RAŚ widoczna jest też w środowiskach naukowych zwłaszcza Uniwersytetu Śląskiego. Znalazło to odbicie w ostatnim Kongresie Kultury Śląska.Zbliża się spis powszechny. W poprzednim wg RAŚ, 174 tys. osób zadeklarowało narodowość śląską. Żądanie autonomii powinno być traktowane jako godzenie w integralność państwa polskiego. Jest więc sprawa, o której WARTO ROZMAWIAĆ.

Kto wkręcił Pospieszalskiego W studiu u Pospieszalskiego pojawili się dwaj autonomiści Kazimierz Kutz i dr Jerzy Gorzelik - przewodniczący RAŚ, pracownik Uniwersytetu Śląskiego oraz dwaj przeciwnicy Wojciech Poczachowski i Ryszard Czarnecki. Kutz sprytnie zwrócił uwagę na podwójne obywatelstwo tych panów. Poczachowski był już zneutralizowany. Czekał bowiem aż w momencie rozmowy o Volkslistach padnie hasło: „w czasie II wojny nikt nie pytał i te II i III (Volkslisty) były pod przymusem – potem nasi dezerterowali do Maczka i Andersa a Pan dobrowolny Volksdeutsch jakim prawem mówi o patriotyzmie i Śląsku. Pan, Panie Poczachowski jest Niemcem i obywatelem Niemieckim. Wobec którego narodu i państwa jest pan lojalny?”. Kutz czekał jednak na okazję gdyby Poczachowski coś zbyt ostro się wypowiedział ale ten wiedział co go czeka, więc „plaplał”. Kutz kilka razy napomykał o służbie Ślązaków ojczyźnie - Polsce. Przeciwstawiał tym chyba walkę nie tylko swojej patriotycznej rodziny ( dziadkowie i rodzice w Powstaniach Śląskich) i swoje zasługi ale również Gorzelika, który w latach 80-tych walczył w podziemnych strukturach o niepodległą Polskę. Poczachowski bowiem w latach 80-tych służył w wojsku a następnie pracował w bojkotowanej Telewizji robiąc między innymi relacje z plenów Komitetu Wojewódzkiego PZPR i jego egzekutywy. Potem wyrzeczenie się narodowości polskiej. Prawdziwy i fałszywy życiorys Poczachowskiego został wielokrotnie opisany w prasie. Niepojęte jest więc jak to się stało, że trafił on do programu Pospieszalskiego. Kto go tam polecił? Drugi gość to europoseł Ryszard Czarnecki. Pełne nieporozumienie. Jak sam przyznał to jego związki ze Śląskiem są takie, że jego krewniak miał występ w teatrze w Katowicach - chyba przed wojną. Kto podesłał Pospieszalskiemu pomysł zaproszenia Czarneckiego? Finał był taki. Żaden problem zgłoszony w felietonie nie znalazł odpowiedzi. Kutz sprecyzował, że dyskusja jest nie tylko o tożsamości narodowej ale też o etnicznej. Nie wskazano zagrożeń, które faktycznie istnieją – germanizacja Śląska i dezintegracja państwa polskiego. Niestety obawiam się, że efekt tego programu będzie jeden. Ilość osób deklarujących narodowość śląską w najbliższym spisie wzrośnie. PiS straci na Górnym poparcie, gdyż kojarzony będzie z ludźmi z obcymi paszportami i niewiadomo właściwie komu służącymi. „Farbowanych lisów na Śląsku nie chcemy. Warszawa nie będzie nam wody z mózgu robić. Widać nie ma Ślązaków - Polaków jak nam renegaci polscy - Niemce polskości bronią.” Cel RAŚ osiągnięty w 100%. Może PiS też na tym skorzysta i sprawdzi kto mu podkłada świnię. Połapanie w partii kretów to też jest coś. Red. Jan Pospieszalski też powinien sprawdzić kto go wkręcił.

Jadwiga Chmielowska Aleksander Pomorski's blog


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dane hydrostatyczne B 354
Dz U 2000 nr 29 poz 354 Tekst aktu
354 SOEX2QIBK5PUMJMEZUMQ2B3DZYZJMSCCEFUBSOQ
354 , ROLA OJCA WE WSPÓŁCZESNEJ RODZINIE (1)
MPLP 354;355 21.09.;03.10.2012
354
B 354(skrajnik dziobowy) id 753 Nieznany
354
354
354-255
354
354
354
354 355
Decyzja 354 MON w spr funkc wsp
354
354
354
PEK PB OPIS ARCHITEKTURA id 354 Nieznany

więcej podobnych podstron