598

Kim jest nowy Steve Jobs? Następca wielkiego wizjonera z Apple pochodzi z Korei. „To imitatorzy. Ich produkty zalegają na półkach” – stwierdził kilka tygodni przed śmiercią Steve Jobs, założyciel i do niedawna prezes Apple o produktach Samsunga, którym kieruje 69-letni Lee Kun-hee. Więcej w tym złośliwości, niż prawdy bo Samsung to największy na świecie producent płaskich ekranów, kości pamięci oraz drugi największy na świecie po Nokii, wytwórca telefonów komórkowych, który sprzedaje ich pięć razy więcej niż Apple. Jobs uważał jednak, że Lee Kun-hee zbudował potęgę swojej firmy łamiąc patenty Appla i bezprawnie kopiując wygląd i rozwiązania z IPhonów i IPadów. Dlatego kierował w tej sprawie pozwy do sądu. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że Apple jest największym kontrahentem Samsunga i aż 26 proc. każdego IPhona składa się z części wyprodukowanych przez koreańską firmę.

Małżeństwo z rozsądku Niechęć Jobsa do dzięki Lee Kun-hee i Samsunga była powszechnie znana na rynku. Do tego stopnia, że jak pojawiała się informacja o jego kłopotach ze zdrowiem (miał raka trzustki) to cena akcji Samsunga rosła. Inwestorzy, bowiem wiedzieli, że jak Jobs na jakiś czas odsunie się od kierowania firmą to jego uprzedzenia nie będą przeszkadzały w rozwijaniu współpracy obu firm. A ta jest bardzo opłacalna i to dla obu stron. Samsung zarabia na niej prawie 8 mld USD rocznie a ze względu na korzyści skali nikt inny nie jest w stanie dostarczyć Apple-owi części po tak niskich cenach, jak Samsung. Lee Kun-hee sprzedaje firmie Jobsa podzespoły nawet taniej, niż własnej spółce zajmującej się produkcją telefonów komórkowych. Jobs znany był jednak z tego, że cenił jedynie twórczą, kreatywną pracę (do kolegów z Della, jednej z największych firm komputerowych świata, powiedział kiedyś, że produkują nieinnowacyjne beżowe pudełka). Był dumny z tego, że Apple tworzy mody i wyznacza trendy (najpierw IPodem, potem IPhonem i wreszcie IPadem). Tymczasem strategia Lee Kun-hee dla Samsunga polega na tym, by być pierwszym, który przygotuje konkurencyjny produkt na rynek dla produktu innej firmy, który zyskał popularność wśród klientów (na przykład smartphone Galaxy S i tablet Galaxy Tab są konkurentami dla IPhona i IPada). Ale Jobs niesłusznie zadzierał nosa. W czerwcu tego roku sam zakończył dwuletni spór z Nokią o naruszenie patentów, zobowiązując się do płacenia fińskiemu producentowi honorariów, co de facto oznaczało, że Apple przyznał się do bezprawnego korzystania z technologii konkurenta. Założyciel Apple nie miał też racji lekceważąc i nie doceniając konkurenta. To, bowiem Lee Kun-hee wykazał się wyjątkową intuicją sugerując w 1977 r. ojcu Lee Byung-chull, założycielowi Samsunga, by kupił koreańskiego producenta półprzewodników (było to duże ryzyko, bo na rynku dominowały wówczas firmy japońskie), który do dzisiaj wytwarza dla firmy kości pamięci. Później został prezesem firmy, choć miał dwóch starszych braci, co w przywiązane do starszeństwa kulturze biznesowej Korei było dużym wydarzeniem i świadczy o tym, że musiał wyjść zwycięsko z rodzinnej walki o władzę w firmie. Po jej wygraniu chodził po firmie i kazał pracownikom „zmienić wszystko z wyjątkiem żon i dzieci” i groził, że jak nie będą wystarczająco szybko dostosowywać się wymagań klienta, to firma zbankrutuje. Na efekty długo nie trzeba było czekać. W 2005 r. Samsung pokonał Sony, jako najpopularniejsza na świecie marka elektroniki.

Ugryźć jabłko Kierowany przez Lee Kun-hee Samsung jest jednak ciągle wart prawie dwa razy mniej niż Apple (143 mld USD do 320 mld USD). Różnica w wycenie bierze się stąd, że Apple mimo dwa razy mniejszych przychodów niż Samsung ma zyski wyższe niż koreańska firma. Właśnie unikalny design i nowatorstwo produktów Apple pozwala im nakładać na swoje produkty marże, o jakich konkurencji się nawet nie śniło. Np. na kosztującym w USA 560 USD IPhone 4 16 GB, części warte są 178 USD, co oznacza, że prawie dwie trzecie ceny (ok. 370 USD) to narzut Apple. Dlatego firma mając zaledwie 4 proc. światowego rynku telefonów komórkowych, bierze aż 50 proc. zysku wypracowywanego przez wszystkie firmy z branży. I stąd zapewne była drażliwość Jobsa, jeżeli konkurencja wypuszcza na rynek produkty podobne do produktów Apple. Niedugo przed śmiercią do pasji doprowadziło go to, jak prawnicy Samsunga pokazali w sądzie fragment nakręconego w 1968 r. filmu Odyseja Kosmiczna, 2001 w którym bohaterowie używali przedmiotu przypominającego współczesne tablety, jako dowód na to, że nie jest to oryginalny pomysł Jobsa. Prawdą jest jednak to, że Koreańczycy ciągle czekają na swojego wizjonera w biznesie. „Czy jest wśród nas Steve Jobs?” – pytał ostatnio dziennik „Korean Times”. I podawał przykład siedmiu byłych pracowników Samsunga, którzy w 1999 r. założyli firmę I-River, która jako jedna z pierwszych wprowadziła na rynek odtwarzacze plików z muzyką mp3, by jednak ulec przed IPodem Jobsa. Zdaniem dziennika jedynie Lee Kun-hee z Samsunga ma szansę na to, by stać się koreańskim Jobsem i nawiązać ze swoim amerykańskim odpowiednikiem równorzędną walkę w wyznaczaniu trendów w światowej elektronice użytkowej. Przeszkodzić mu może tylko uwikłanie w sprawy polityczno-rodzinne w Korei.

Miliarder kontra miliarder Lee Kun-hee wycofał się z życia firmy w 2008 r. po tym jak dostał trzy lata więzienia w zawieszeniu m.in. za uchylanie się od płacenia podatków i płacenie haraczu politykom. Rok później prezydent Południowej Korei Lee-Nyung-bak ułaskawił go oświadczając, że jest on zbyt ważny dla kraju (Samsung to 20 proc. eksportu Korei Południowej). Na wypadek podobnych kłopotów w przyszłości Lee Kun-hee przygotowuje swojego syna 42-letniego Jay Y. Lee do przejęcia po sobie schedy. Ostatnio oświadczył, że Samsung potrzebuje młodych talentów by poradzić sobie z konkurencją, po czym (był to grudzień 2010 r.) mianował Jay Y. Lee szefem Samsung Electronics. Można podejrzewać, że więzy krwi zaburzyły Lee Kun-hee zdolność do obiektywnej oceny umiejętności biznesowych swojego syna. To, bowiem Jay Lee prowadził część internetową Samsunga, która w 2000 r. straciła 20 mld wonów(ok. 18 mln USD) strat zanim została zamknięta. Na razie jednak to ciągle Lee Kun-hee faktycznie kieruje Samsungiem i Apple nie powinien się czuć bezpiecznie. Tym bardziej, że część analityków uważa, że giełdowa wycena powinna Samsunga być o 20 proc. wyższa, co zmniejsza dystans między firmami o jedną piątą. Kun-hee chce by Samsung Electronics był w 2020 r. jedną z 10 największych na świecie firm pod względem przychodów (miałby wówczas mieć ich 400 mld USD).

Narodziny Trzech Gwiazd Lee Byung-chul, syn bogatego właściciela ziemskiego, założył Samsunga (czyli „Trzy gwiazdy” po koreańsku) w 1938 r. jako małą firmę handlową. Sprzedawała m.in. suszone ryby, warzywa i owoce do Mandżurii i Pekinu a także produkowała kluski. W 1948 r. zajęła się także transportem tekstyliów i rafinacją cukru. Następnie weszła w ubezpieczenia i media drukowane. W 1969 r. powstał Samsung Eletronics. Firma produkowała czarno-białe telewizory, których technologię produkcji Byung-chull poznał rozbierając jeden z telewizorów Sony. Dziś Samsung ma 174 tys. pracowników w 66 krajach i jest wart więcej niż Sony Corporation, Nokia, Toshiba i Panasonic razem wzięte. Aleksander Piński

Leon Andrzejewski – zbrodniarz przeciwko narodowi polskiemu Ajzen-Andrzejewski nie był szeregowym komunistą. Musiał należeć, co najmniej do bliskich współpracowników a prawdopodobnie był agentem NKWD. I to wyjątkowo zaangażowanym.

Komunista od dziecka  Leon Andrzejewski naprawdę nazywał się Leon Ajzef vel Lajb Wolf Ajzen, chociaż jak wyznał jego jedyny syn Tadeusz „Gazecie Wyborczej” mógł też nosić nazwisko – Ajzer. W efekcie Tadeusz Andrzejewski „nie wie”, jak naprawdę nazywał się jego ojciec. (Wie za to, że nazwisko zmienił „na rozkaz Stalina”, bo żydowskie „źle wyglądało” na ważnych dokumentach, które podpisywał. Tak naprawdę „rozkaz” ten dotyczył wszystkich budowniczych powojennego ładu i miał ukryć przed Polakami ich pochodzenie.) Wiadomo za to, kiedy się urodził  – 24 grudnia 1910 roku w Łodzi, jako syn Stefana a właściwie Bencjona Ajzena (albo Ajzera, jeśli wierzyć jego potomkowi). Leon Ajzen pochodził z rodziny żydowskiej i jak wielu Żydów związał się Komunistyczną Partią Polski (po wojnie należał też do PPR i PZPR) Uczynił to wcześnie, według „Gazety Wyborczej” w wieku czternastu lat, przez co „nie mógł zdać matury”, gdyż, gdy tylko spróbował, „zostawał aresztowany”. Ajzen w więzieniu był dwukrotnie – w latach 1929-1933 i 1934-1939. W sumie 9 lat a nie jak twierdzi jego syn – dwanaście. Oczywiście przyczyną aresztowania nie była chęć utrudnienia zdobycia wykształcenia komuchowi (polskie władze miały większe zmartwienia, niż poskramianie ambicji naukowych dziewiętnastoletniego smarkacza) a jego wroga wobec kraju działalność. Pomijany jest za to ciekawy fakt z „przedwojennego” życia Andrzejewskiego-Ajzena. „Gazeta Wyborcza” napisała, że w czasie wojny w łódzkim getcie zginęli żona i dziecko Ajzena. W czasie wojny musieli, więc mieszkać w Łodzi, podczas gdy sam Ajzen od 1939 roku przebywał we Lwowie, gdzie współpracował z radzieckimi władzami okupacyjnymi. Musiał, więc ożenić się bardzo młodo i zostawił rodzinę na pastwę Niemców albo porzucił ją we Lwowie, skąd została wywieziona do Łodzi (mało prawdopodobne). Chyba, że Andrzejewski okłamywał syna i drugą żonę i nigdy pierwszej żony nie miał. W jego przypadku wszystko jest możliwe. 

Kujbyszew – kuźnia kadr NKWD Ajzen-Andrzejewski nie był szeregowym komunistą. Pod określeniem kolaboracji z okupantem w jego przypadku kryje się coś więcej, niż wysługiwanie się sowieckim bandytom. Musiał należeć, co najmniej do bliskich współpracowników a prawdopodobnie był po prostu agentem NKWD. I to wyjątkowo zaangażowanym. W przeciwnym nie doszedłby do tak wysokich „godności” w aparacie terroru komunistycznego. Chodzi o „kuźnię kadr” UB, czyli Szkołę Oficerską nr 366 w Kujbyszewie, kształcącą na specjalnym kursie przyszłych katów narodu polskiego. Na ten kurs w kwietniu 1944 roku zostali skierowani starannie wyselekcjonowani żołnierze I Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki oraz Armii Czerwonej. Jeszcze zanim trafili do Armii Berlinga, wszyscy mieli za sobą wielomiesięczne szkolenie NKWD, połączone z przeprowadzeniem akcji wywiadowczych i dywersyjnych, polegających m.in. na rozpracowywaniu struktur polskiego podziemia (biorąc pod uwagę fakt, że w tym celu byli przerzucani do Polski jeszcze przed wybuchem wojny niemiecko-rosyjskiej z efektów ich pracy korzystało i NKWD i Gestapo). Po przybyciu do tej specjalnej szkoły NKWD wszyscy, wypróbowani już przecież „towarzysze” zostali poddani ponownej ostrej selekcji. Z 270 kandydatów do ostatecznego szkolenia wybrano 217. Komendantem tej szkoły NKWD i „kursu polskiego” był oficer śledczy NKWD płk. Dragunow, zastępcą ds. szkolenia – płk Somow. Jedynym wykładowcą znającym język polski – ppor. Lajb Ajzen, który był też zastępcą komendanta szkoły ds. polityczno-wychowawczych. Co istotne – politrukiem Ajzen był w czasie, kiedy szeregowi żołnierze Armii Berlinga szli „wyzwalać” Polskę. Z walką na froncie nie miał, więc wtedy nic wspólnego. Warto zatrzymać się na moment nad tym etapem życia Andrzejewskiego. Skoro spośród wszystkich pachołków Stalina to właśnie jemu powierzono odpowiedzialne zadanie szkolenia kard UB, to znaczy, że był bardzo zaangażowany w działalność NKWD. Przedmiotem kursu nie były też bynajmniej pogaduszki ideologiczne ani tego typu bzdury. Miał on charakter bardzo praktyczny – przygotowywał kandydatów do przyszłego komunistycznego aparatu terroru w zakresie pracy śledczej i operacyjnej, m.in. „technik przesłuchań” (ciekawe, czy towarzysz Ajzen osobiście omawiał uczniami „techniki” wyrywania więźniom paznokci?). Pierwsi absolwenci ukończyli kurs w Kujbyszewie 31 lipca 1944 roku i dostali „przydziały” w aparacie bezpieki. Już wkrótce na kurs przybyli nowi uczniowie – ci kształcili się do marca 1945 roku. Ajzen jednak już się nimi nie zajmował. Stalin powierzył mu inne „odpowiedzialne” zadanie – 22 sierpnia 1944 roku został Kierownikiem ochrony PKWN. Niemal jednocześnie, bo w okresie 1944-1946 był zastępcą kierownika Wydziału Personalnego Resortu Bezpieczeństwa Publicznego i dowódcą Szkoły Oficerskiej Urzędu Bezpieczeństwa. Pod tymi wszystkimi nazwami krył się po prostu aparat terroru wobec narodu polskiego, bezwzględnie zwalczający zarówno opozycję jak i wszelkie przejawy chociażby niechęci wobec „ludowej władzy”. Będąc szefem wydziału personalnego UB Ajzen dobierał kadry do tej instytucji, organizując wszystko oczywiście na wzór radziecki. Tym samym Ajzen jest odpowiedzialny za zbrodnie popełnione na narodzie polskim przez komunistyczne władze, jako współtwórca aparatu terroru. 

Wychowawca kadr W latach 1946-1948 pełnił funkcję dyrektora Gabinetu Ministra Bezpieczeństwa Publicznego. W okresie 1948-1949 roku pełnił funkcję zastępcy komendanta Centrum Wyszkolenia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) w Legionowie. Potem znów stał na czele struktur bezpieki – w latach 1949-1953 pełnił funkcję wicedyrektora Departamentu IV MBP, a od 1953 do 1954 – p.o. dyrektora Departamentu III MBP. Następnie, do 1955 był jego wicedyrektorem. Od 1955 do 1956 był też wicedyrektorem w Departamencie IV Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego, a w latach 1956-57 jeszcze w Departamencie I Komitetu ds. BP. Warto w tym miejscu przypomnieć, czym zajmowały się owe departamenty w Misterstwie Bezpieczeństwa Publicznego – departament I – kontrwywiad, departament III – walka z podziemiem zbrojnym. Powstały po likwidacji MPB departament IV Komitetu ds. BP zajmował się m.in. „ochroną gospodarki narodowej przez wrogą działalnością” oraz perlustracją korespondencji. Departament I Komitetu ds. BP powstał z przekształcenia Departamentu VII MPB i zajmował się wywiadem zagranicznym. Tym samym Andrzejewski zwalczał podejrzanych o szpiegostwo, czyli w praktyce każdego, kto się nie podobał ludowej władzy (takie zarzuty stawiano chociażby rotmistrzowi Pileckiemu czy ks. biskupowi Kaczmarkowi), jest też odpowiedzialny za wymordowanie setek patriotów z Armii Krajowej. Również wrogą działalnością wobec gospodarki narodowej mogło być wszystko – od próby zachowania własnego sklepiku czy warsztatu szewskiego po niewyrobienie wymaganej normy. W praktyce każdy Polak mógł wpaść w łapy któregokolwiek z uczniów i podwładnych Ajzena. W okresie terroru stalinowskiego takich spraw było setki. Andrzejewski był tak „zasłużony” w krzewieniu stalinowskiego terroru, że w okresie „odwilży” – 30 stycznia 1957 roku został odwołany ze wszystkich funkcji. Oczywiście nie poniósł żadnej kary. Pozostał w MSW, gdzie pracował do 1960 roku. Nie był to jednak koniec jego kariery. Co więcej – również jego dalsze losy są nader interesujące. Warto się jednak pochylić nad stalinowskim okresem jego życia, chociażby po to, aby porównać fakty z obrazem Andrzejewskiego przedstawionym trzy lata temu przez „Wysokie Obcasy” – weekendowy dodatek do „Gazety Wyborczej” w reportażu poświęconym jego żonie – Sonii Landau – w Polsce znanej, jako Krystyna Żywulska – autorce tekstów piosenek i pisarce (autorka głośniej książki „Przeżyłam Oświęcim”). 

„Miał tyle cierpliwości” Leon Andrzejewski przyjaźnił się z Sonią od dziecka. Młodziutkiej Żydówce imponował wtedy swoim komunizmem, łącznie z odsiadkami. „Wyborcza” wspomina o nim przy okazji opisywania jej losów, ale czyni to w sposób wyjątkowo cyniczny. Lata kolaboracji i wykładów w szkole NKWD podsumowuje zdaniem – „Wojnę spędził w Związku Radzieckim (…)”, dodając, że „w Polsce zjawił się jako bohater, pułkownik Armii Berlinga”. Autorka reportażu nie wspomina czyim „bohaterem” był Leon-Lejb. Chyba tylko NKWD, bo skoro w 1944 roku kształcił kadry UB, to raczej z karabinem na sznurku nie maszerował ramię w ramię z towarzyszami strzelając do Niemców (i żołnierzy AK). Lata wprowadzania stalinowskiego terroru, gazeta Michnika podsumowała natomiast jednym zdaniem - „Natychmiast zaangażował się w umacnianie władzy ludowej. (…)”. Z reportażu można też dowiedzieć się, co było najważniejsze dla Andrzejewskiego.  „Dla Leona liczyły się trzy rzeczy: ojczyzna, partia, rodzina. Za wszystkie bez wahania oddałby życie. Za partię odsiedział swoje przed wojną, oddał jej młodość. Za ojczyznę walczył u boku Armii Czerwonej, nigdy nie stchórzył. Że rodzina jest ważna — oznaczało, że muszą jadać wspólnie obiady. Zbierali się więc w jadalnym willi na Zawrat. Ojciec, matka, trzech chłopców (tylko jeden – Tadeusz był biologicznym synem Ajzena – przyp. red.). Gosposia podawała obiad”. Komunistyczny morderca, współodpowiedzialny za zbrodnie przeciwko narodowi polskiemu był też „wrażliwy”, tak przeżywał niepewność związaną z tym, czy Sonia Landau – Krystyna Żywulska wybierze jego, czy swoją przedwojenną miłość, że „mdlał w łazience”. Ofiary jego uczniów mdlały podczas przesłuchań – od razów kijami, wyrywania paznokci czy badania po czterdzieści godzin bez przerwy, ale o tych omdleniach w „Gazecie Wyborczej” nie padło ani jedno słowo. Zamiast tego jest piękny opis, jak to wrażliwy Leon zapewnił Krystynie Żywulskiej „spokój” plus apartament, samochód, gosposię i załatwił jej sanatorium. W zrujnowanej Polsce „apartament” i gosposię! Takie luksusy mieli tylko stalinowscy aparatczycy i to ci najbardziej zasłużeni. O samochodach, którymi poruszali się tylko ubecy nie trzeba wspominać. Auta na ulicy wzbudzały raczej grozę niż podziw i każdy wiedział, co oznacza taki samochód zatrzymujący się nagle pod ocalałą z pożogi kamienicą. Oczywiście i o tym we wspomnianym reportażu „Wyborczej” nie ma ani jednego słowa. Jest za to zapewnienie syna Leona – Tadeusza, który wyznał michnikowemu pisemku, że: „(…) dla ojca przywileje były sprawą wstydliwą. Nie po to poświęcił swoją młodość komunizmowi, żeby jedni ludzie mieli więcej niż inni”. Plus wspomnienie, jak to trzej synowie Andrzejewskiego dostali „od największego tureckiego poety” kolejkę elektryczną a Leon Andrzejewski po powrocie „z pracy” (szkoda, że synek nie dodał, że z MBP) stwierdził, że taka wielka kolejka „to nie jest zabawka dla jednego dziecka” i odesłał ją do przedszkola. Taki był sprawiedliwy! I troskliwy. Chorej teściowej mył głowę, karmił zupą, przewijał i czuwał przy niej całą noc. „Wyborcza” cytuje Stefanię Grodzieńską, która miała podziwiać tego stalinowskiego zbrodniarza za „nieludzką cierpliwość” w opiece nad chorą. I znowu – ani słowa o metodach, które wpajał swoim uczniom w Kujbyszewie.

„Skrzywdzony” Andrzejewski „po odejściu z MSW” w 1962 roku objął funkcję Pełnomocnika Rządu ds. Wykorzystania Energii Jądrowej, „Gazeta Wyborcza” dodaje „pokojowego”. W związku z powyższym znowu często przebywał w Moskwie. I nikomu nie tłumaczył się z tego, co naprawdę tam robił. Zbliżał się już rok 1968 i wielkie czystki w polskiej bezpiece i wojsku. Po prostu – polscy komuniści mieli dosyć narzuconych im towarzyszy z NKWD i postanowili się ich pozbyć. A że większość była pochodzenia żydowskiego… Wraz z innymi wyjechała także rodzina Ajzena – najpierw w 1969 roku syn Tadeusz, potem już eks-żona ze swoim partnerem. „Gazeta Wyborcza” opisuje ich wyjazd, jako „ucieczkę”, chociaż ucieczką nie był. Mieli tylko bilety w jedną stronę – nie musieli uciekać przez „zieloną granicę” jak ci, którzy opuszczali Polskę bez środków do życia, żeby nie dostać się w łapy pomagierów Andrzejewskiego. Andrzejewski spotkał się Tadeuszem w Berlinie Wschodnim. Synowie (biologiczny i przybrani) zaproponowali mu ucieczkę, ale się nie zgodził. „Wyborcza” napisała, że Leon Andrzejewski uznał, że musi „musi wypić to piwo, którego nawarzył”., mając na myśli „Polskę Ludowa, która nie wygląda tak, jak w jego marzeniach”. Według „Wyborczej” Leon Andrzejewski został „sam (…), w ciasnym mieszkanku przy Placu na Rozdrożu”. (chyba nie ciaśniejszym niż karcery w ubeckich więzieniach?). Na zakończenie jego historii organ Michnika uraczył czytelników wzruszającą historyjką suczki, którą Andrzejewski kupił sobie  „pod koniec życia” i którą mu skradziono ledwie zdążył się do niej przywiązać. Taki był „biedny” i „poszkodowany” przez rodaków, którzy odebrali mu jedyną radość starości. Starości chyba nie takiej ciężkiej, albowiem niezależnie od pochodzenia etnicznego, wszyscy ubeccy aparatczycy mieli bardzo wysokie emerytury i biedy żaden z nich nigdy nie doznał. Ckliwą historyjkę Andrzejewskiego „Wyborcza” zwieńczyła informacją, że zmarł „samotnie” 18 stycznia 1978 roku w warszawskim szpitalu i że „Tylko Tadzia wpuszczą do Polski na jego pogrzeb”. Nie bardzo wiadomo, kto to był „oni”, skoro w Polsce w tym roku w najlepsze rządzili partyjni towarzysze Leona, a do wszechwładzy rwał z kopyta towarzysz Jaruzelski, pamiętający doskonale jak Leon Andrzejewski budował aparat bezpieki. 

Ucieczka? O Leonie Andrzejewskim, podobnie jak o innych ubekach jest bardzo mało informacji, nie mówiąc już o zdjęciach. Oficjalne kończą się na roku, 1978 jako dacie jego śmierci. Ale jest też inna informacja – według blogera Artura Futrtacza Leon Andrzejewski w latach sześćdziesiątych zajmował się nie tylko energią jądrową – przed rokiem 1969 pełnił także funkcje wicedyrektora a następnie dyrektora Departamentu I MSW (Wywiad). W 1963 roku w związku ze specjalną informacją szczególnego znaczenia tajno-operacyjnego Departamentu II MSW (kontrwywiad) miał otrzymać zakaz wyjazdów za granicę, m.in. do Szwecji i Francji (to do Szwecji wyjechali jego synowie). Ostatecznie po sfingowaniu własnej śmierci miał uciec na Zachód w 1980 lub 1982 roku i zamieszkać w Belgii, gdzie rzekomo zmarł w roku 2000, podejmując wcześniej współpracę z NATO i przekazując tej organizacji m.in. plany broni i rakiet wywiezione z Polski. Biorąc jednak pod uwagę, że w chwili domniemanej ucieczki Leon Andrzejewski miałby siedemdziesiąt lat informacje te wydają się mało prawdopodobne. Dowodzą jednak, jak mało o tym człowieku dziś wiemy. Czy dowiemy się więcej, czy jego nazwisko będzie Polsce kojarzyć się tylko z wizerunkiem wykreowanym przez „Gazetę Wyborczą”? Aldona Zaorska 

1 Julia Pańkow, „Powiedz mi, jak się nazywam” – „Gazeta Wyborcza” – dodatek „Wysokie Obcasy” – 20.04.2008

Źródła: 

http://arturfurtacz.blog.onet.pl/Kto-to-jest-Leon-Andrzejewski

Julia Pańkow, „Powiedz mi, jak się nazywam” – „Gazeta Wyborcza” – dodatek „Wysokie Obcasy” – 20.04.2008, 

IPN – Teczka osobowa Leon Andrzejewski IPN, sygnatura archiwalna IPN BU O 1753/6, stara sygnatura 7561

Hołd Ruski Ma­in­stre­amo­we me­dia przy oka­zji każ­dej rocz­ni­cy hi­sto­rycz­nych wy­da­rzeń za­rzu­ca­ją, Po­la­kom, że świę­tu­je­my tyl­ko klę­ski a w na­szej hi­sto­rii nie ma zwy­cięstw. To nie­praw­da. Są. I nie cho­dzi tyl­ko o bi­twę pod Grun­wal­dem czy Cud nad Wi­słą. Są jesz­cze dwa wy­da­rze­nia, z któ­rych o jed­nym tro­chę w szko­le uczą, o dru­gim - wca­le. A szko­da, bo oba mo­gą być przy­czy­ną kom­plek­sów na­szych są­sia­dów. Mo­wa o dwóch hoł­dach - pru­skim i ru­skim. Tak - ru­skim, bo­wiem nie tyl­ko nie­miec­ko­ję­zycz­ny wład­ca klę­czał przed pol­skim kró­lem. Przed po­tę­gą Rze­czy­po­spo­li­tej na twarz upadł tak­że car Ro­sji. By­ło to rów­no czte­ry­sta lat te­mu - 29 paź­dzier­ni­ka 1611 ro­ku. Przez la­ta za­bo­rów i PRLu wy­da­rze­nie to by­ło wy­ma­zy­wa­ne z kart pol­skiej hi­sto­rii a i dziś lo­kaj­ski sto­su­nek wo­bec Ro­sji naj­wy­raź­niej za­bra­nia o nim przy­po­mi­nać. A szko­da, bo za­rów­no sam hołd jak i po­prze­dza­ją­ce go wy­da­rze­nia na­le­ża­ły do naj­więk­szych pol­skich try­um­fów. Try­um­fów, któ­rych Ro­sja ni­g­dy nam nie prze­ba­czy­ła. 

Car­ski sztan­dar La­ta 1598-1613 to w hi­sto­rii Ro­sji okres Wiel­kiej Smu­ty (Smut­no­je Wrem­ja), czy­li ogrom­ne­go pań­stwo­we­go kry­zy­su, za­koń­czo­ne­go dwu­krot­ną uda­ną in­ter­wen­cją wojsk Rze­czy­po­spo­li­tej. Po raz pierw­szy Po­la­cy wkro­czy­li do Mo­skwy w 1605 ro­ku, osa­dza­jąc na ro­syj­skim tro­nie Dy­mi­tra Sa­mo­zwań­ca, któ­ry rok póź­niej po­ślu­bił cór­kę pol­skie­go ma­gna­ta – Ma­ry­nę Mnisz­chów­nę, ko­ro­no­wa­ną na ca­ro­wą Ro­sji. War­to wie­dzieć, że Po­la­cy po­ja­wi­li się na Krem­lu i wkro­czy­li do cer­kwi z bro­nią, co dla Ro­sjan by­ło naj­więk­szą ob­ra­zą. Ty­dzień po ślu­bie i tej ko­ro­na­cji wy­bu­chło an­ty­pol­skie po­wsta­nie, w wy­ni­ku któ­re­go Dy­mitr Sa­mo­zwa­niec zo­stał za­mor­do­wa­ny. No­wy car Wa­syl IV Szuj­ski ka­zał po­ćwiar­to­wać je­go zwło­ki, na­stęp­nie je spa­lić, a pro­chy wy­strze­lić z ar­ma­ty na Za­chód – w kie­run­ku Pol­ski. Sam roz­po­czął pa­no­wa­nie na Krem­lu. Ze stra­chu przed Pol­ską za­warł układ ze Szwe­cją, od­da­jąc jej Inf­lan­ty. To z ko­lei nie spodo­ba­ło się Zyg­mun­to­wi III Wa­zie. Woj­sko pol­skie znów wy­pra­wi­ło się do Mo­skwy. 4 lip­ca 1610 r. pod Kłu­szy­nem (mię­dzy Smo­leń­skiem a Mo­skwą) het­man Sta­ni­sław Żół­kiew­ski, dys­po­nu­ją­cy nie­speł­na sied­mio­ty­sięcz­ną jaz­dą roz­bił w proch trzy­dzie­sto­pię­cio­ty­sięcz­ną po­łą­czo­ną ar­mię do­wo­dzą przez bra­ta ca­ra – Dy­mi­tra Szuj­skie­go i Ja­co­ba Pon­tus­so­na De la Gar­die ze Szwe­cji. Wo­dzo­wie prze­gra­nej ar­mii zdo­ła­li uciec, ale nie ustrze­gło ich to przed kon­se­kwen­cja­mi – Pon­tus­son np. zo­stał po swo­jej uciecz­ce przez Ro­sjan ob­dar­ty do­słow­nie do ko­szu­li i wy­pę­dzo­ny ki­ja­mi z zam­ku Ocze­pow, gdzie usi­ło­wał się schro­nić. Po­la­cy zaś zdo­by­li ro­syj­sko-szwedz­ki obóz, a w nim ogrom­ne, bo­gac­twa – zło­te i srebr­ne na­czy­nia, sza­ty, so­bo­lo­we fu­tra oraz set­ki wo­zów peł­nych pie­nię­dzy na żołd dla cu­dzo­ziem­skich żoł­nie­rzy. Zdo­by­li tak­że uzbro­je­nie Szuj­skie­go – szy­szak, sza­blę i bu­ła­wę, je­go ka­re­tę, licz­ne ko­la­sy a tak­że ro­syj­skie sztan­da­ry, w tym ten naj­waż­niej­szy – ada­masz­ko­wą cho­rą­giew ca­ra ob­szy­tą zło­tem. Żół­kiew­ski już 12 lip­ca 1610 ro­ku po­cią­gnął pod Mo­skwę, któ­rej miesz­kań­cy sa­mi otwo­rzy­li mu bra­my mia­sta, 27 sierp­nia ob­wo­ła­li ca­rem sy­na Zyg­mun­ta III Wa­zy – kró­le­wi­cza Wła­dy­sła­wa a 9 paź­dzier­ni­ka 1610 ro­ku wy­da­li w rę­ce zwy­cię­skie­go pol­skie­go het­ma­na ca­ra Wa­sy­la IV Szuj­skie­go oraz je­go bra­ci – Dy­mi­tra (do­wo­dził pod Kłu­szy­nem) i Iwa­na (na­stęp­cę mo­skiew­skie­go tro­nu) Szuj­skich a tak­że żo­nę Dy­mi­tra – Ka­ta­rzy­nę (Je­ka­te­ri­nę). 

Car­ska ro­dzi­na na ko­la­nach Rok póź­niej Żół­kiew­ski przy­wiózł car­skich jeń­ców do War­sza­wy. 29 paź­dzier­ni­ka 1611 ro­ku przy bi­ciu ko­ściel­nych dzwo­nów, wo­bec se­tek lu­dzi gro­ma­dzą­cych się na uli­cach mia­sta, w otwar­tym po­wo­zie (tak by wszy­scy mo­gli po­pa­trzeć na jeń­ców) prze­wiózł ich w praw­dzi­wym try­um­fal­nym wjeź­dzie na Za­mek Kró­lew­ski i po­sta­wił przed kró­lem Zyg­mun­tem oraz po­sła­mi i se­na­to­ra­mi. W Sa­li Se­na­tor­skiej Zam­ku Kró­lew­skie­go zna­leź­li się tak­że bi­sku­pi, naj­waż­niej­si po­li­ty­cy oraz do­wód­cy woj­sko­wi. Obok tro­nu Zyg­mun­ta III za­sie­dli pry­mas oraz wiel­ki kanc­lerz ko­ron­ny. Wa­syl IV Szuj­ski car Ro­sji z od­kry­tą gło­wą schy­lił się do sa­mej zie­mi, do­ty­ka­jąc pra­wą dło­nią pod­ło­gi, a na­stęp­nie po­ca­ło­wał śro­dek wła­snej dło­ni. Po­tem zło­żył przy­się­gę, ko­rząc się przed ma­je­sta­tem Rze­czy­po­spo­li­tej, uznał się za po­ko­na­ne­go i obie­cał, że Ro­sja już ni­g­dy wię­cej na Pol­skę nie na­pad­nie. Do­pie­ro po tej przy­się­dze król Zyg­munt po­zwo­lił mu na po­ca­ło­wa­nie rę­ki, co by­ło ko­lej­nym wy­ra­zem pod­da­nia się Ro­sji. Kniaź Dy­mitr upadł na twarz i ude­rzył czo­łem przed pol­skim kró­lem i Rze­czą­po­spo­li­tą, po czym zło­żył ta­ką sa­mą przy­się­gę jak car. Wiel­ki kniaź Iwan upadł na twarz i pła­cząc trzy ra­zy bił po­kło­ny, ude­rza­jąc czo­łem o po­sadz­kę Zam­ku Kró­lew­skie­go, po czym zło­żył przy­się­gę tej sa­mej tre­ści, co je­go bra­cia. Przed pol­skim tro­nem le­ża­ły wte­dy zdo­by­te pod Kłu­szy­nem i na Krem­lu ro­syj­skie sztan­da­ry, w tym ten naj­waż­niej­szy – car­ski sztan­dar Wa­sy­la Szuj­skie­go. Ce­re­mo­nia hoł­du ru­skie­go za­koń­czy­ła się uro­czy­stą Mszą Świę­tą w są­sia­du­ją­cym z Zam­kiem ko­ście­le św. Ja­na (dzi­siej­sza Ar­chi­ka­te­dra). 

Znisz­czyć pa­miąt­ki, po­de­ptać pa­mięć Car Wa­syl Szuj­ski, je­go bra­cia oraz bra­to­wa po tym wy­da­rze­niu zo­sta­li prze­wie­zie­ni do nie­wo­li i osa­dze­ni naj­pierw w pa­ła­cu na war­szaw­skim Mo­ko­to­wie a po­tem w Go­sty­ni­nie, gdzie wszy­scy zmar­li w prze­cią­gu kil­ku dni wrze­śnia 1612 ro­ku, naj­praw­do­po­dob­niej na sku­tek sza­le­ją­cej wów­czas za­ra­zy. Zo­sta­li po­cho­wa­ni w War­sza­wie, w spe­cjal­nie w tym ce­lu wy­bu­do­wa­nej ka­pli­cy, zw. Ka­pli­cą Mo­skiew­ską. W 1635 ro­ku król Wła­dy­sław IV od­sprze­dał Ro­sja­nom ko­ści car­skiej ro­dzi­ny, dzię­ki cze­mu ich szcząt­ki spo­czę­ły w Mo­skwie. Po tym try­um­fie w War­sza­wie po­zo­sta­ło kil­ka pa­mią­tek, z któ­rych więk­szość już nie ist­nie­je. Pierw­szą by­ły dwa ob­ra­zy przed­sta­wia­ją­ce hołd, na­ma­lo­wa­ne na zle­ce­nie kró­la przez To­ma­sza Do­la­bel­lę i eks­po­no­wa­ne na war­szaw­skim zam­ku. Dru­gą – wła­śnie Ka­pli­ca Mo­skiew­ska. Znaj­do­wa­ła się ona w oko­li­cy dzi­siej­sze­go pa­ła­cu Sta­szi­ca, na sa­mym po­cząt­ku Kra­kow­skie­go Przed­mie­ścia. By­ła to dla Ro­sjan szcze­gól­nie upo­ka­rza­ją­ca lo­ka­li­za­cja, bo­wiem każ­de ro­syj­skie po­sel­stwo mu­sia­ło przy­cho­dzić obok te­go sym­bo­lu pol­skie­go zwy­cię­stwa, co naj­wy­raź­niej sta­ło Mo­ska­lom ością w gar­dle do te­go stop­nia, że już w 1647 ro­ku po­pro­si­li, by Wła­dy­sław IV ją zbu­rzył. Król, od­mó­wił ale wy­mon­to­wał na­grob­ny ka­mień i prze­słał do Mo­skwy. Osta­tecz­nie ka­pli­ca zo­sta­ła jed­nak zbu­rzo­na i to tak sku­tecz­nie, że hi­sto­ry­cy do dziś wio­dą spór o jej do­kład­ną lo­ka­li­za­cję. Ro­sja­nie za­żą­da­li też… spa­le­nia dzieł in­for­mu­ją­cych o hoł­dzie, któ­ry zło­ży­li Pol­sce oraz su­ro­we­go uka­ra­nia pi­szą­cych o tym. (Jak wi­dać ro­syj­ska bez­czel­ność nie jest wy­na­laz­kiem Pu­ti­na.) W 1650 ro­ku istot­nie spło­nę­ło kil­ka kar­tek I (nie­ste­ty, nie tyl­ko Tusk za­cho­wu­je się jak lo­kaj Mo­skwy, kie­dyś też mie­li­śmy ta­kich tchó­rzy), lecz ni­ko­go nie uka­ra­no. Mo­ska­le by­li w swej nie­na­wi­ści bar­dzo wy­trwa­li – w 1678 ro­ku za­żą­da­li zwro­tu wy­mie­nio­nych dwóch ob­ra­zów To­ma­sza Do­la­bel­li, przed­sta­wia­ją­cych Hołd ru­ski i wi­szą­cych w Zam­ku Kró­lew­skim w War­sza­wie. Osta­tecz­nie Au­gust II Moc­ny zwró­cił je ca­ro­wi Pio­tro­wi Wiel­kie­mu bądź dzie­ła te zo­sta­ły znisz­czo­ne. Oca­la­ła ko­pia jed­ne­go z nich, ale jest ona tak sku­tecz­nie ukry­wa­na, że ma­ło, kto wie, jak wy­glą­da ten ob­raz. 

Pa­miąt­ki oca­la­łe Na szczę­ście pol­ski try­umf zo­stał też uwiecz­nio­ny na dwóch ob­ra­zach Ja­na Ma­tej­ki. Pierw­szy to na­ma­lo­wa­ny w 1853 ro­ku ob­raz „Ca­ro­wie Szuj­scy wpro­wa­dze­ni przez Żół­kiew­skie­go na sejm war­szaw­ski przed Zyg­mun­ta III” (Ma­tej­ko miał wów­czas tyl­ko 15 lat!) oraz dru­gi – „Hołd ru­ski” – czę­ściej okre­śla­ny ja­ko „Ca­ro­wie Szuj­scy na Sej­mie War­szaw­skim”. Pierw­szy ob­raz znaj­du­je się w Mu­zeum Na­ro­do­wym we Wro­cła­wiu, dru­gi, na­ma­lo­wa­ny w 1892 ro­ku – w do­mu ar­ty­sty w Kra­ko­wie. Co cie­ka­we – „Hołd ru­ski” w 1954 ro­ku zo­stał okre­ślo­ny ja­ko ob­raz o ni­skiej war­to­ści ar­ty­stycz­nej z, za­le­ce­niem aby go nie eks­po­no­wać. Za­pew­ne nie bez przy­czy­ny – w koń­cu „Wiel­ki Brat” mógł po­czuć się ob­ra­żo­ny… W efek­cie – ma­ło, kto wie, jak wy­glą­da­ją oba dzie­ła a ha­sło „Hołd ru­ski” w Wi­ki­pe­dii po pro­stu… nie ist­nie­je. La­ta ukry­wa­nia praw­dy o pol­skim try­um­fie spra­wi­ły, że nie­wie­le osób wie tak­że, iż po­mi­mo mo­skiew­skich roz­ka­zów, w sa­mym cen­trum War­sza­wy znaj­du­je się pa­miąt­ka hoł­du, zło­żo­ne­go Pol­sce przez ca­ra. W 1644 ro­ku na za­chod­niej stro­nie, co­ko­łu Ko­lum­ny Zyg­mun­ta umiesz­czo­no ła­ciń­ską in­skryp­cję, któ­ra gło­si: „Zyg­munt III na mo­cy wol­nej elek­cji król Pol­ski, z ty­tu­łu dzie­dzi­cze­nia, na­stęp­stwa i pra­wa – król Szwe­cji, w umi­ło­wa­niu po­ko­ju i w sła­wie pierw­szy po­mię­dzy kró­la­mi, w woj­nie i zwy­cię­stwach nie ustę­pu­ją­cy ni­ko­mu, WZIĄŁ DO NIE­WO­LI WO­DZÓW MO­SKIEW­SKICH, STO­LI­CĘ I ZIE­MIE MO­SKIEW­SKIE ZDO­BYŁ, WOJ­SKA ROZ­GRO­MIŁ, OD­ZY­SKAŁ SMO­LEŃSK, zła­mał pod Cho­ci­miem po­tę­gę tu­rec­ką, pa­no­wał przez czter­dzie­ści czte­ry la­ta, w sze­re­gu czter­dzie­sty czwar­ty król, do­rów­nał w chwa­le wszyst­kim i przy­jął ją [chwa­łę] ca­łą”. Naj­wy­raź­niej za­rów­no car­scy, jak i sta­li­now­scy cen­zo­rzy nie zna­li ła­ci­ny (wy­kształ­ce­nie ni­g­dy nie by­ło moc­ną stro­ną tych „szcze­ka­czek”) i za­po­mnie­li usu­nąć na­pis, któ­ry przez la­ta przy­po­mi­nał (i na­dal przy­po­mi­na), Po­la­kom, że za­nim Mo­skwa za­czę­ła wy­sy­łać na Sy­bir pol­skich pa­trio­tów, za­nim Ro­sja­nie wy­mor­do­wa­li nam eli­tę na­ro­du w Ka­ty­niu i za­nim przy­sła­li nam czer­wo­ną ho­ło­tę w cha­rak­te­rze rzą­du w 1944 ro­ku, upa­dła na twarz przed pol­ską po­tę­gą. Być mo­że sto­su­nek Ro­sji do Pol­ski przez ostat­nie czte­ry set­ki lat nie był tyl­ko wy­ni­kiem „mo­car­stwo­wej po­li­ty­ki” a zwy­kłą ze­mstą za upo­ko­rze­nie, któ­re­go do­zna­ła po­przez wła­śnie Hołd ru­ski, po­wtó­rzo­ne na­stęp­nie 15 sierp­nia 1920 ro­ku. Był ze­mstą za to, że Ro­sja­nie sa­mi pod­da­li Po­la­kom swo­ją sto­li­cę a Po­la­cy ni­g­dy ta­kie­go ge­stu wo­bec nich nie do­ko­na­li. Być mo­że za „lo­ka­li­za­cją” mor­du pol­skich ofi­ce­rów wła­śnie w Ka­ty­niu stoi też klę­ska pod Kłu­szy­nem i od­bi­cie są­sia­du­ją­ce­go z nim Smo­leń­ska. Czte­ry­sta lat ukry­wa­nia praw­dy zro­bi­ło swo­je i nie­wie­le osób dziś wie o Hoł­dzie ru­skim a zda­rza się, że je­śli na­wet po­wsta­je na je­go te­mat ar­ty­kuł, to zna­cze­nie te­go wy­da­rze­nia jest ba­ga­te­li­zo­wa­ne. Tak jak­by­śmy się uspra­wie­dli­wia­li, że kie­dyś zdep­ta­li­śmy py­chę Ro­sji. Szko­da, że dziś pol­skie wła­dze są tak tchórz­li­we, że na­dal nie ma­ją od­wa­gi przy­po­mnieć świa­tu o tym fak­cie, po­mi­mo, że dla Ro­sji na­ro­do­wym świę­tem jest wy­pę­dze­nie Po­la­ków z Krem­la. Je­dy­nym po­cie­sze­niem po­zo­sta­je w tej sy­tu­acji fakt, że przez to „świę­to” w pe­wien spo­sób Pu­tin sam, przy­zna­je, że Po­la­cy na Krem­lu jed­nak pa­no­wa­li. 

Program Nowoczesnego Państwa, czyli pochwała głupoty. Na modłę scholastyczną pokażę palikotowe nonsensy, co winno dać podstawowy zestaw argumentów do odpierania głoszonych przez RPP idei. Aby wygrać wojnę ze zwolennikami Ruchu Poparcia Palikota, należy zasiać ziarno wątpliwości, które zakiełkuje refleksją i poszukiwaniem odpowiedzi na pytania, które trzeba sobie postawić w zetknięciu z tą inicjatywą. Zadaniem konserwatysty nie jest przekonywanie przekonanych, lecz tych, którzy są zwolennikami lewackich tez. W myśl tego, co mówił św. Bernard, należy ich jednak zwerbować argumentami, a nie siłą (capiantur non armis, sed argumenti!). Z tego powodu trzeba kontrargumentować Prawdą i propagować Ją. Wielu z tych, którzy poparli Janusza Palikota, uległo sofistycznym sztuczkom, kłamstwom, przejaskrawieniom i innym paskudnym zabiegom owego demagoga. Trzeba powiedzieć im wprost – daliście się nabrać na frazesy! Głoszone przez Ruch Palikota hasła są stekiem bzdur, które doprowadzą Polskę do kompletnej ruiny intelektualnej, kulturowej, obyczajowej i finansowej. Pierwszy cios należy, więc zadać Programowi Nowoczesnego Państwa (dostępny na stronie RPP), który ma stanowić modelową Polskę według zwolenników pana Palikota i niego samego. Na modłę scholastyczną pokażę palikotowe nonsensy, co winno dać podstawowy zestaw argumentów do odpierania głoszonych przez RPP idei. Rzecz jasna nie odniosę się do wszystkich elementów owego programu, gdyż nie uważam się za specjalistę w dziedzinach, którymi się nie zajmuję – pozostawię tutaj pole do popisu fachowcom.

1. Mamy dość tego, że ktoś za nas decyduje, że ktoś nam mówi, jak żyć, jak się kochać, ile mieć dzieci i z kim. Zupełnie nie rozumiem histerii pana Janusza i jego zwolenników w tej kwestii. Tworzy się tutaj obraz opresyjnego państwa, w którym to urzędnicy bądź hierarchowie Kościoła mają prawo decydować o tym, co robi obywatel. Przywodzić to może na myśl książkę Orwella „Rok 1984”. W rzeczywistości jednak jest tak, że Kościół, do którego jest to jawna aluzja, mówi, co jest zgodne z jego doktryną oraz prawem naturalnym, jednocześnie nie narzucając tego innym. Nie przypominam sobie przypadku jakichkolwiek kar nakładanych na przykład na obywateli żyjących w nieformalnych związkach. Głoszony przez pana Palikota pluralizm ma tak naprawdę działać tylko w jedną stronę, – jeśli jest zgodny z neutralnością światopoglądową głoszoną przez lewicowców, to wtedy jest w porządku. Jeśli ktoś ma inne zdanie, wtedy wyjmuje się go poza margines i uznaje za staromodnego dziwaka, zacofańca czy idiotę. To zabawne, bo Janusz Palikot propaguje przecież tolerancję, ale widocznie ta zasada wyróżnia równych i równiejszych. Inną kwestią jest też fakt zwyczajnego wciskania kitu o tym, jakoby neutralność światopoglądowa faktycznie była ideą z meta-poziomu. Lewica nie zauważa, że jest to taki sam pogląd jak każdy inny i winien podlegać merytorycznej dyskusji.

2. Że ubrani na czarno panowie decydują o tym, kto może mieć dzieci, kto ma być pochowany na Wawelu i na kogo głosować w wyborach, a także, kto to jest Polak. Kolejny histeryczny frazes niemający odniesienia do rzeczywistości. Kościół nie decyduje, kto może mieć dzieci, a daje pewne wskazówki dotyczące moralnego i odpowiedniego ich kształtowania. Nie widzę nic moralnego w mrożeniu embrionów czy zabijaniu dzieci nienarodzonych. Rzecz jasna lewicowi „myśliciele” nie uznają zarodka za człowieka, argumentując, że żołądź też nie jest dębem (notabene bardzo ludzkie porównanie!). Nie dostrzegają jednak, że naturalnym etapem rozwoju człowieka jest między innymi zarodek. Tak jak z zasianego żołędzia wyrośnie dąb, tak z zarodka urodzi się niemowlę, które później stanie się dzieckiem, młodzieńcem, dorosłym, a na końcu starcem – tak wygląda rozwój człowieka, a biologowie są, co do tego zgodni. Dla pana Palikota i jemu podobnych biologia jednak niestraszna. Uznają, że to „propaganda czarnych” i oni zrobią nową, aideologiczną biologię. A że nie będzie miała nic wspólnego z rzetelnością naukową, to nie szkodzi.

Fakt pochowania na Wawelu jest według mnie wykorzystaniem tego samego chwytu po raz drugi tylko po to, by uzyskać ten sam efekt – ponownie skłócić Polaków. Sprawa jednak jest bardzo prosta do rozwiązania – skoro Lech Kaczyński „nie nadaje się” na pochówek w tym miejscu, to, dlaczego konsekwentnie nie zrewidujemy innych tam spoczywających? Czemuż zostawiać tam choćby Michała Korybuta Wiśniowieckiego, którego historycy zgodnie oceniają, jako władcę złego dla interesów Polski? Należy pamiętać, że podobnie zacięte dyskusje toczyły się w czasach pochówku marszałka Piłsudskiego, więc ten element tworzenia sporów wśród Polaków został wcześniej przetestowany (temat okoliczności winien jednak być poruszony w odrębnym tekście). Ostatecznie należy pamiętać, że opiekę nad Wawelem sprawuje kuria krakowska, więc to ona winna mieć ostateczne słowo w tej sprawie, jako zarządca. Definicja Polaka jest także dla RPP bardzo niewygodna. Trudno temu środowisku zaakceptować, że gdyby nie chrześcijańskie korzenie, Polska nie miałaby takiego kształtu jak dziś i istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie powstałaby. Pomijanie aspektów historycznych jest jawną ignorancją, co powinno być napiętnowane. Czy poseł Palikot tego chce, czy nie, jesteśmy trwale związani z wartościami chrześcijańskimi?

3. Mamy też dość państwa, które nie jest sprzymierzeńcem, ale wrogiem, w którym urzędnik decyduje, jaki możemy zbudować dom, jaką możemy prowadzić firmę czy stowarzyszenie oraz – przede wszystkim, – kiedy możemy to robić! Ten postulat miałby swój sens, gdyby był poparty programem odpowiednich reform gospodarczo-administracyjnych. Widać jednak jasno w Programie Nowoczesnego Państwa, że jest to tylko pusty slogan, który ma przyciągnąć wyborców – świadczy o tym pomysł darmowego Internetu, do którego odniosę się później.

4. Mamy wreszcie dość polityki, w której dwóch panów podzieliło się wszystkimi demokratycznymi instytucjami, obsadzając je ludźmi, których jedyną kompetencją jest ślepa lojalność. Jako piewca demokracji w nowoczesnym wydaniu, Janusz Palikot dokonuje typowego „strzału w kolano?. Rządzący nie wzięli się znikąd – jest to efekt wyborów, na które poszli obywatele. Gdyby pan Palikot był konsekwentnym demokratą, uszanowałby decyzję wyborców i winien im przyklasnąć – przecież oni tego właśnie chcieli! Widzieli, jak wyglądają rządy Platformy Obywatelskiej, i obdarzyli tę frakcję swoim zaufaniem. Mam ten komfort, że piszę to po wyborach, w których okazało się, że Polacy znów wybrali tak samo. Znakiem tego – konsekwentny demokrata powinien cieszyć się, że lud zagłosował zgodnie z własnymi upodobaniami. Krytyka, której dopuszcza się poseł Palikot w powyższym punkcie, jest tak naprawdę uderzeniem w zasady demokracji, co wyznawcy tejże nie przystoi.

5. Mamy dość teatru politycznego za nasze pieniądze, mamy dość wyboru pomiędzy prawicą a bardziej prawicą. Nie wiem, czy Janusz Palikot ma problemy z pamięcią, ale chciałbym przypomnieć, że teatr polityczny za pieniądze podatników był i jest tworzony z jego udziałem. Przez lata był posłem znanym głównie z tego, że robił wokół siebie szum. Wyborcy zapamiętali Janusza Palikota, jako tego, który przyszedł na konferencję prasową z gumowym penisem – to jest obraz poważnego polityka pretendującego do roli uzdrowiciela naszego państwa? Po ukończeniu studiów wyższych na kierunku filozofia, Janusz Palikot winien posiadać umiejętność prawidłowej klasyfikacji partii politycznych. Już nawet, jako ten, który chce pełnić ważne obowiązki w państwie, winien takową umiejętność posiadać. To jest skandal, by Prawo i Sprawiedliwość czy Platformę Obywatelską zaliczyć do prawicy! Są to partie w najlepszym wypadku centrowe, choć ja skłaniam się raczej ku zaliczeniu ich na lewą stronę ze względu na pewne uległości odnośnie do kwestii społecznych i obyczajowych. Pod względem gospodarczym są to zwykli socjaliści. Niestety, media zrobiły z PiS skrajnych prawicowców, którymi straszą ludzi niczym czarną wołgą. Tak, więc odpowiem wprost – Panie Januszu, mam dość wyboru pomiędzy lewicą a bardziej lewicą!

6. Nowoczesna Polska to Polska świecka, tak jak wszystkie kraje Zachodu. Zupełnie nie zgadzam się z tym postulatem z prostego powodu – weryfikacja praktyczna pokazała, że społeczeństwa „multi-kulti” nie zdały swojego egzaminu, a wyzbycie się tradycji i chrześcijańskich korzeni spowodowało upadek moralny. Nie chcę być jak Francuz – zadłużony i z zamieszkami na przedmieściach mojego miasta!

7. Nowoczesna Polska to Polska z obywatelską kontrolą nad urzędnikami, prokuraturą, podsłuchami.

Pan Palikot wyrasta nam na współczesnego Tomasza Morusa – jego wizja jest utopijna i niebezpieczna. Czemuż obywatel ma kontrolować prokuratora? Prokurator winien być niezależny i obiektywny. Podsłuchy mają na celu obronę bezpieczeństwa naszego kraju – nie powinny być nadużywane, ale obywatele powołują odpowiednie służby po to, by zatroszczyły się o nas. Nie rozumiem, czemu i jak szary Kowalski miałby kontrolować te sektory rzeczywistości. Co zaś się tyczy urzędników – owszem, są oni po to, by być dla petenta, a nie na odwrót. Jednakże postulat powinien być zupełnie inny – urzędy powinno się zminimalizować i usprawnić, a nie nakładać na nie jakieś dziwne wizje kontroli obywatelskiej.

8. To Polska, w której kobieta ma takie same prawa jak mężczyzna i to ona decyduje o swoim brzuchu, a każdy obywatel decyduje o pieniądzach na rzecz kościoła, do którego należy. Kobieta mając takie same prawa jak mężczyzna, ma tak samo podlegać pod prawo i zasady sprawiedliwości. Parytety są po prostu nonsensem i promowaniem miernot! Nie może być tak, że do pracy z grona 10 osób wybiera się 5 mężczyzn i 5 kobiet. Należy wybrać 10 najzdolniejszych, bez względu na płeć czy pochodzenie. Propozycja posła Palikota i wszelkiej maści zwolenników parytetów jest po prostu terroryzmem! Kobieta ma prawo decydować o swoim brzuchu do momentu, w którym chodzi o pożywienie. Jeśli chodzi o ciążę, to nie mówimy tutaj o „brzuchu”, ale o nowym życiu. Takie instrumentalne traktowanie człowieka przez RPP jest obrzydliwe. Analogicznie, jak ja nie mogę decydować o życiu innego dorosłego człowieka, tak samo kobieta nie może decydować o śmierci swojego nienarodzonego dziecka – człowieczeństwo jest stałe w stosunku do każdego etapu rozwoju! Ten postulat jest tak samo sensowny, jak bunt przeciwko grawitacji.

9. Nie jesteśmy kolejną układanką wśród tych samych elit – ile już ich było: AWS, PiS, PO, ZChN, PC, KPN, ROP, a teraz PJN – różne nazwy, a ci sami ludzie. Chyba jeden z bardziej uroczych fragmentów owego programu. Dość nadmienić, że sam Janusz Palikot działał w Platformie Obywatelskiej, Robert Biedroń czy Andrzej Piątak w SLD, Robert Leszczyński w Partii Demokratycznej, natomiast pani Wanda Nowicka działała w kilku partiach (SLD, Unia Pracy, Polska Partia Socjalistyczna, Polska Partia Pracy). A to zaledwie 5 osób z tłumu działaczy Ruchu Poparcia Palikota!

10. Rozdział państwa od Kościoła. Z lekkim uśmiechem podchodzę do faktu błędu ortograficznego w tekście Programu Nowoczesnego Państwa, który pozwoliłem sobie poprawić – Kościół pisze się wielką literą. No chyba, że panu Palikotowi chodziło o jakiś konkretny kościół, na przykład archikatedrę w Warszawie. Konkordat zawarty między Watykanem a Polską w 1993 roku jest – jak sama nazwa wskazuje – pewną umową, co wskazywać ma na pewną równorzędność zawierających ją stron. Konkordat ma na celu ochronę swoich wiernych w obrębie danego państwa i ułatwienie im procedur, które w przeciwnym razie niepotrzebnie komplikowałyby się. Czemuż mam zawierać ślub i w kościele, i w urzędzie, skoro mogę zrobić to w jednym miejscu (z mojego punktu widzenia – ważniejszym), co załatwia kwestie formalne? Cóż przeszkadza posłowi Palikotowi wolność wyznania i swoboda nauczania religii, którą gwarantuje konkordat? Należy przypomnieć, iż ten dokument został ratyfikowany w 1998 roku przez Aleksandra Kwaśniewskiego, czyli działacza Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

11. Uzyskane wówczas przywileje i wielkość zwróconego majątku nie mają sobie równych w czasach żadnej innej władzy po 89 roku. To zdanie mogłoby wzbudzać pewne wątpliwości, gdyby nie fakt rozkradania Kościoła w Polsce przez władze komunistyczne, co trwało około pół wieku. Szkody materialne czy duchowe były ogromne – do tej pory nie jest zwrócony cały zagrabiony podówczas majątek Kościoła. Nie słyszałem także słów potępienia w stronę władz PRL, jeżeli chodzi o mordy dokonywane na księżach. Nie dziwi to, jeśli weźmie się pod uwagę, że jeden z działaczy Ruchu Poparcia Palikota zatrudnia u siebie mordercę księdza Popiełuszki, a cała partia ma wsparcie Jerzego Urbana oraz paszkwilanckiej gazety „Fakty i Mity”.

12. Dotyczy to wielu niezgodnych z Konstytucją sposobów finansowania Kościoła, lekcji religii w szkołach, remontów świątyń, a także codzienności funkcjonowania państwa i życia w kraju, gdzie niemal wszystko ma związki z Kościołem. Niezgodność z ustawą zasadniczą sposobów finansowania Kościoła jest bardzo poważnym zarzutem. Jeśli Janusz Palikot tego nie udowodni, powinny mu zostać postawione odpowiednie zarzuty. Nie można szafować prawem wedle własnego „widzimisię” – obywatel, który chce wybrać RPP, powinien dostać szereg argumentów popierających powyższy zarzut. Do tej pory nikt nie stwierdził niezgodności sposobów finansowania Kościoła z Konstytucją, więc można śmiało rzec, że jest to kolejny frazes. Jeśli chodzi o lekcje religii w szkole – chciałbym ponownie przypomnieć, że pan Palikot jest piewcą demokracji. Skoro tak, to konsekwentne myślenie zmusza do przyznania racji zastanej rzeczywistości – lekcje religii w szkołach są wynikiem wyboru obywateli. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że tych, którzy nie chodzili na lekcje religii, było zaledwie kilku na liczącą ponad 30 osób klasę. Zlecony przez Gazetę Wyborczą sondaż dotyczący obecności krzyża w miejscach publicznych jest dowodem na to, że Polacy nie są przychylni antyteistycznym poglądom Janusza Palikota http://bi.gazeta.pl/im/8/10487/z10487798P.jpg

13. Likwidacja finansowania Kościoła z budżetu, w tym likwidacja funduszu świadczeń kościelnych. W sąsiednich Niemczech to obywatel decyduje o tym, ile pieniędzy dostaje ich kościół – sami płacą na rzecz kościoła ze swoich podatków. Chcemy, aby to Polacy, a nie politycy, decydowali, ile pieniędzy trafia do różnych kościołów. Nie widzimy żadnego powodu, by finansować katechetów, kapelanów oraz innych urzędników Kościoła przez budżet, czyli wszystkich obywateli. To wstyd, że likwiduje się jednostki wojskowe, a utrzymuje kapelanów ze strachu przed Watykanem. Fundusz świadczeń kościelnych to wydatek rzędu 1 miliarda rocznie. To pieniądze, za które można zbudować setki przedszkoli i bibliotek. Kościół dla Janusza Palikota okazuje się, kolokwialnie mówiąc, „chłopcem do bicia”. Zamiast zająć się rzeczywistymi problemami Polski, związanymi choćby z funkcjonowaniem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, RPP skupia się na walce ideologicznej. Należy powiedzieć wprost – pan Janusz Palikot kłamie, mówiąc, że Kościół nie płaci podatków. Wszelkie wyznania mają pewne niewielkie ulgi, jak na przykład zwolnienie z opodatkowania niektórych czynności cywilnoprawnych, budynków sakralnych czy cmentarzy. Korzystają także ze zwolnienia od podatku dochodowego tych nieruchomości, które mają charakter sakralny, naukowo-wychowawczy czy na przykład charytatywny. Kler płaci normalne podatki od nieruchomości związanych z działalnością gospodarczą oraz obiektów mieszkalnych niezwiązanych z powyżej wymienionymi czynnościami. Niestety, język prawniczy sprawia mylne wrażenie ogromnej przestrzeni i wolności danej Kościołowi i innym wyznaniom. Janusz Palikot o dziwo nie wspomina o następującym fakcie – zwolnienie od podatku dochodowego od przychodów statutowych obejmuje nie tylko Kościół, ale także partie polityczne, związki zawodowe, fundacje czy inne tego typu organizacje nienastawione na osiąganie zysku. Mówi się także, że poszczególni księża nie odprowadzają żadnych podatków. Jest to kolejne kłamstwo – księża płacą podatek od dochodów związanych z posługą duszpasterską w formie ryczałtu. Wszelkie inne dochody niezwiązane z duszpasterstwem są opodatkowane na takich samych zasadach jak u innych podatników. Podkreślić należy jasno, że polskie prawo podatkowe jest skonstruowane w taki sposób, że wszelkie działalności nastawione na nieosiąganie przychodów, ale na realizacji celów o charakterze użyteczności publicznej, dysponują identycznymi ulgami, co Kościół! Gorąco polecam lekturę krótkiego artykułu dr. hab. prof. nadzw. Leonarda Etela dotyczącego tej problematyki (dostępny w numerze 6/2002 Przeglądu podatkowego). Bardzo niepokojący jest także pewien „sygnał”, który wysyła Janusz Palikot do wyborców – szkalowanie Kościoła za ulgi podatkowe wskazuje na fakt ogólnej akceptacji dla systemu podatkowego obowiązującego obywateli w Polsce. RPP nie zamierza zrobić nic w celu obniżenia czy usunięcia jawnie złodziejskich podatków, jak na przykład od spadku czy zakupu samochodu (to tylko przykłady). Elektorat pana Palikota oburza się na finanse Kościoła, jednocześnie akceptując, że przy zakupie samochodu posłusznie oddaje 6% jego wartości Urzędowi Skarbowemu w przypadku rejestracji pojazdu zakupionego w kraju. Nie oburzają się także faktem akcyzy o wysokości 18,6% od samochodu sprowadzonego z zagranicy o pojemności powyżej 2000 cm³. Co więcej, owa akcyza, w razie arbitralnych wątpliwości urzędnika, nie jest naliczana od kwoty naniesionej na dokument potwierdzający zakup, a od własnego katalogu, w którym ceny są zawyżone. To pokazuje, że walka Janusza Palikota z Kościołem ma tylko odwrócić uwagę od realnych problemów naszego kraju. Podawanie za przykład Niemiec, w których urzędnik przejmuje część pieniędzy, które chcemy przeznaczyć na wybraną przez siebie religię, jest nawoływaniem do zwiększenia biurokracji. Ktoś musi obsługiwać te podatki, a skoro tak, to będzie za to brał pieniądze. Teoretyczny „zysk”, który poseł Palikot zakłada, zostanie zmarnotrawiony przez kolejnych urzędników, którzy są konieczni do realizacji postulatów Ruchu Poparcia Palikota. Janusz Palikot twierdzi, że nie widzi potrzeby utrzymywania kapelanów czy katechetów. Przypomnę jednak, że katecheta jest takim samym nauczycielem, jak nauczyciel matematyki, natomiast kapelan jest po prostu żołnierzem! W kwestii księży w wojsku odezwać się powinni sami żołnierze. Śmiem twierdzić, że duchowe wsparcie jest na froncie bardzo istotne, by podnieść morale wojska – gdyby tak nie było, wojsko nie korzystałoby z funkcji, która nie zwiększa jej skuteczności! Rozumiem, że w imię walki ideologicznej Janusz Palikot narazi naszą armię na spadek morale i przez to mniejszą skuteczność w razie konfliktu? Jestem również bardzo ciekawy, skąd pan Palikot wziął liczbę 1 miliarda złotych rocznie przeznaczonych na fundusz kościelny. Dostępne dane mówią o tym, że od roku 1990 roczne wydatki z budżetu państwa na rzecz funduszu kościelnego nie przekroczyły 140 milionów złotych. Dla przykładu wydatki budżetu państwa na fundusz kościelny w 2010 roku wyniosły nieco ponad 86 milionów złotych. Aby pokazać, jak małe są to wydatki, przyjrzeć się należy innym wydatkom państwa. Uniwersytet Jagielloński na samą budowę kampusu dostał blisko 300 milionów złotych. Uniwersytet Szczeciński dostał 26 milionów złotych na przebudowę budynków związanych tylko z naukami przyrodniczymi (w dwóch transzach – 11 i 15 milionów złotych kolejno). Mowa tutaj tylko o małych sektorach edukacji, a sumach przekraczających znacznie finanse przeznaczone na fundusz kościelny. Czemuż Janusz Palikot nie ma pretensji do władz uczelni, że same nie potrafią zarobić na swoją infrastrukturę? Uczelnie mają bardzo szeroki wachlarz możliwości dochodu, więc nie byłby to argument bezpodstawny. Ja obstaję za prywatnymi szkołami, dlatego też nie zamierzam wchodzić w polemikę dotyczącą wysokości dotacji tego typu. Ogromnie rozczarowujące intelektualnie jest ostatnie zdanie powyższego punktu. Mówienie o budowaniu przedszkoli przy pogłębiającym się niżu demograficznym jest skrajną ignorancją i planowaniem marnotrawienia pieniędzy podatników. Nie tylko fałszywy, ale także irytujący jest obraz Kościoła i kleru kreowany przez Ruch Poparcia Palikota. Jeden ze spotów tej partii pokazuje księdza w luksusowym samochodzie, który biednym dzieciom za umycie szyb daje obrazek zamiast pieniędzy, (których ogromny plik wcześniej przelicza). Takie granie na emocjach i braku wiedzy wyborców nie powinno mieć miejsca w polityce. Kościół katolicki to nie tylko niedzielna Msza święta, na której zbiera się „na ofiarę”, co sugeruje Janusz Palikot, jednocześnie nie zauważając, że jest to datek dobrowolny. Kościół wraz z licznymi organizacjami, jak na przykład Caritas, organizuje inicjatywy charytatywne warte miliony złotych. Stołówki czy przytułki dla bezdomnych, święta Bożego Narodzenia czy Wielkiej Nocy, wyprawki szkolne dla ubogich, domy samotnych matek, domy dziecka, terapie dla chorych czy uzależnionych, pozyskiwanie lekarstw czy sprzętu rehabilitacyjnego, hospicja, warsztaty terapii zajęciowej, pomoc dla poszkodowanych klęskami żywiołowymi czy misje zagraniczne. To tylko część pomocy, którą udziela Kościół i organizacje podpadające pod jego jurysdykcję. Wystarczy przejrzeć raport Caritasu (dostępny na ich stronie) i skonfrontować liczby z postulatami pana Palikota – wydatki Caritasu przydiecezjalnego w 2009 roku na pomoc biednym i chorym sięgnęły około 275 milionów złotych, natomiast Caritas Polska spożytkował na ten cel ponad 160 milionów złotych. Należałoby wziąć pod uwagę liczbę wszelkich innych fundacji i aktywności charytatywnych wspieranych przez Kościół i proporcjonalnie te sumy pomnożyć, co stanowiłoby prawdziwy obraz pomocy, którą zapewnia. Wielki niesmak pozostawia także piętnowanie rzekomo niesłychanie bogatego kleru. Słynne są już argumenty dotyczące za wysokich opłat za pochówek czy ślub, które ksiądz bierze do własnej kieszeni. Jest to wierutna bzdura i wystarczy zorientować się, ile kosztuje utrzymanie standardowej wielkości kościoła w sezonie grzewczym – tutaj nie obowiązują żadne ulgi i płacone są rachunki takie same, jak w każdym innym domu. Ceny dostawy gazu są w Polsce horrendalne, dlatego ogrzanie kościoła zimą to koszt nawet kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie. Należy też pamiętać, że księża są jedną z lepiej wykształconych grup społecznych w Polsce – często kończą inne kierunki poza teologią, co umożliwia im prowadzenie własnej działalności, jak doradztwo prawne czy gabinet lekarski. Pretensje do statusu majątkowego tych księży, którzy dzięki swojej ciężkiej pracy naukowej zarabiają stosunkowo dużo, jest tak samo niesprawiedliwe, jak pretensje do prawników, lekarzy czy architektów. Janusz Palikot stara się jednak narzucić myślenie wybiórcze, stąd liczne insynuacje, nieporozumienia i zafałszowania obrazu kleru w Polsce.

14. Lekcje Religi powinny ze szkół wrócić do kościołów. Uznajemy, że w ciągu dwóch lat Kościół powinien ponownie przygotować sale katechetyczne na powrót lekcji religii, ale już od razu należy wstrzymać płatności na rzecz nauczycieli religii. Jest to wyłącznie kwestia rozporządzenia ministra edukacji narodowej. Nauka religii za pieniądze to wstyd i hańba dla Kościoła. To całkowity upadek etosu nauczania Chrystusa. Wstrzymanie zapłat dla katechetów w trybie natychmiastowym po to, by przenieśli się do kościołów, jest przejawem zamordyzmu, który chciałby wprowadzić poseł Palikot. Powtórzę ponownie – katecheta jest takim samym nauczycielem, tak samo poświęca swój czas i wiedzę, jak każdy inny nauczyciel. Karanie go obcięciem zapłaty za to, że jego poglądy metafizyczne są inne niż te, które akurat teraz reprezentuje Janusz Palikot (zmieniał je wcześniej, więc kto wie, co będzie dalej), jest przejawem skłonności totalitarnych. Jeśli już katecheza miałaby być przeniesiona do sal przykościelnych, to dopóki te zajęcia będą odbywały się w państwowej szkole, dopóty katechetom winny być płacone pensje. Idealnie zadziałałby tutaj system szkół prywatnych, w których to właściciel bądź dyrektor ustalałby, czy chce zajęć z religii, czy nie. Dawałoby to realny wybór uczniom i pokazywałoby, które placówki cieszą się większą popularnością. Jednakże w zaistniałej sytuacji uważam, że zabranie religii ze szkół nie tylko przywraca niechlubną tradycję komunistycznej PRL, ale uderza w rzetelną edukację polskich uczniów, którzy powinni być świadomi fundamentów, na których zbudowano nasz kraj i kontynent. Lekcje historii nie wystarczają, co wiem z własnego doświadczenia – wiedza teologiczna i filozoficzna wyłuszcza akcenty, które historycy często z braku wiedzy ignorują, a które stanowią esencję pewnych zagadnień. Dodatkowo mówienie o upadku etosu nauczania Chrystusa w świetle pobierania zapłaty za nauczanie przez katechetów wynika z braku znajomości tegoż i domaga się ironicznego komentarza: Panie Januszu, a czemuż matematykom czy przyrodnikom nie odebrać pensji? Przecież ideał osiągania i przekazywania wiedzy w czasach starożytnych oparty był na relacji mistrza i ucznia, która niezwiązana była z finansami! Związek Pitagorejski, Akademia Platona czy Likejon Arystotelesa były uczelniami nastawionymi tylko na zdobycie rzetelnej wiedzy, a nie zarobek (występował cenzus intelektualny).

15. Zakaz udziału osób duchownych w uroczystościach świeckich. Pokazywanie się osób duchownych w strojach o symbolice religijnej w czasie różnych ważnych uroczystości państwowych to zacieranie różnicy między państwem a Kościołem. To rodzaj presji, która nie powinna mieć miejsca. Takie postępowanie prowadzi do kuriozalnych sytuacji, gdy nawet zwykłe otwarcie szkolnego boiska sportowego odbywa się w formie poświecenia. Szkoła, urząd, państwo to instytucje świeckie, w których trzeba uszanować poglądy ludzi różnych wyznań, a także niewierzących. Poszanowanie dla osób niewierzących jest oczywiście ważne – nie namawiam nikogo do agresji czy innych tego typu aktów wobec ateistów (patrz zasada św. Bernarda). Jednakże winno to działać w dwie strony – większość Polaków jest zadeklarowanymi katolikami. Bliskie są nam symbole chrześcijańskie, gdyż jest ono trwale związane z naszą tradycją. Próba siłowego i nagłego zerwania z nią jest próbą stworzenia sztucznej „nijakości” naszego państwa. Najważniejsze uroczystości narodowe są najczęściej związane z Kościołem katolickim – obchody święta niepodległości winny być czasem refleksji nad faktem nieocenionej pomocy Kościoła w jej odzyskaniu; obchody wybuchu II wojny światowej powinny przypominać, że Kościół ucierpiał tak samo jak Polacy, a mimo to dokładał wszelkich starań, by ulżyć ciężkiemu losowi naszych rodaków. W przypadku tragedii narodowych także powinniśmy odnieść się do sacrum, które zapewnia nam religia, dlatego postulat pana Palikota przypomina mi tragiczne w skutkach decyzje prekursorów rewolucji francuskiej, którzy budowali świątynie umysłu i robili wszystko, by wyrugować wiarę z rzeczywistości. Dodatkowo krzyż, jako symbol chrześcijaństwa wiąże się z wartościami etycznymi, które nie stanowią przecież żadnego zagrożenia. Cnoty miłości czy sprawiedliwości są godne naśladowania, a nie potępienia. Janusz Palikot utożsamia krzyż z poglądami PiS-u czy ostrymi dyskusjami światopoglądowymi, co jest mocnym nadużyciem. Ateista może przecież wyzbyć się metafizycznej otoczki chrześcijaństwa i skupić się na wartościach etycznych, które są pozytywne i nie naruszy to jego światopoglądu.

16. Legalizacja związków partnerskich. Opowiadamy się za prawem do rejestracji związków partnerskich, zarówno hetero-, jak i homoseksualnych, do wspólnych praw i obowiązków cywilnych, podatkowych i majątkowych. Nie ma potrzeby legalizacji związków żyjących na tak zwaną „kocią łapę”. Podstawowa komórka społeczna, jaką jest rodzina, ma wynikać z prawa boskiego, a jeśli ktoś takowego nie uznaje, to z prawa naturalnego. Nikomu nie bronię przez to mieszkania, z kim chce – po prostu związki partnerskie są uderzeniem w rodzinę, gdyż ich formalizacja miałaby je zrównać. Nie istnieją obostrzenia mówiące o dziedziczeniu w przypadku związków partnerskich – wystarczy testament, więc kwestie majątkowe są tylko wymysłem posła Palikota. Nie sądzę także, aby tkwiącym w związkach partnerskich zależało na obowiązkach podatkowych. Jeśli zaś chodzi o obowiązki cywilne – na przykład do odebrania na poczcie druku poleconego wystarczy upoważnienie, a niektóre przesyłki bez względu na to, czy jest się małżeństwem, czy nie, i tak trzeba odbierać osobiście. Oczywiście pewne ułatwienia prawne zawsze są mile widziane, aczkolwiek należy się skupić na usprawnieniu administracji, a nie tworzeniu nowej, sztucznej grupy.

17. Liberalizacja miękkich narkotyków. W każdym społeczeństwie, także naszym, jest jakaś grupa osób, które potrzebują pomocy emocjonalnej w formie różnych używek. Nie zmieniają tego żadne zakazy. Warto, zatem objąć tę grupę specjalną opieką. Ponieważ miękkie narkotyki są mniej uzależniające niż alkohol czy dopalacze i nikotyna, ich legalizacja pozwoli zmniejszyć skutki toksycznego zatruwania się oraz rozwinąć programy społeczne, oferując tym osobom pomoc emocjonalną innego rodzaju. Udawanie, że tego problemu nie ma, gdy wprowadza się kary więzienia i zamyka sklepy z dopalaczami, to polityka całkowitej nieodpowiedzialności społecznej. Uważam, że jedyną przesłanką dla liberalizacji narkotyków powinna być wolność jednostki do samostanowienia o własnym ciele. Mowa o specjalnej opiece dla grupy zażywającej jakiejkolwiek formy tego typu używek powoduje, że w konsekwencji powołana zostanie kolejna komórka za pieniądze podatników – do pełnienia obowiązków związanych z narkomanią. Nie powinno się też używać argumentu o „mniejszej szkodliwości”, bo w ten sposób dojdziemy do zdelegalizowania alkoholu i papierosów, co byłoby nonsensem. Warto odwołać się do praktycznego problemu – delegalizacja narkotyków powoduje szarą strefę, która nimi handluje. Wiąże się to z przemocą, zorganizowanymi grupami przestępczymi czy przekupstwem. Legalizacja narkotyków może spowodować otwarcie nowego sektora handlowego, zmniejszenie cen i zanik grup przestępczych o charakterze zbrojnym, które zajmują się tym procederem. Niestety, zakaz nie powoduje, że problem zanika, – kto chce zażyć narkotyki, ten i tak to zrobi, gdyż są one bardzo łatwo dostępne. Intuicja pana Janusza Palikota jest tutaj słuszna, ale intencje i argumentacja już nie.

18. Liberalizacja ustawy aborcyjnej. W Polsce istnieje podziemie aborcyjne. Zabiegi są wykonywane w skandalicznych warunkach z narażeniem życia kobiet. W sąsiednich krajach obowiązują liberalne przepisy aborcyjne, z których korzystają Polki, jeśli tylko stać je na taki wyjazd. Dlatego też nie ma sensu utrzymywać tak restrykcyjnej ustawy w naszym kraju. Ustawa aborcyjna nie ma na celu namawiania do aborcji, ale powinna, zachowując wymagane konsultacje lekarskie, psychologiczne i społeczne, dawać prawo do decyzji samej kobiecie. Aborcja jest morderstwem. Jak już wcześniej pisałem, naturalną konsekwencją zarodka są narodziny niemowlęcia – jest to jeden z wielu etapów rozwoju człowieka. Nie możemy pozwolić, aby z powodu lekkomyślności kobiety zabijano dzieci. Owszem, w Polsce istnieje podziemie aborcyjne, ale powinno się z nim walczyć, a nie przyjmować ten fakt za przyczynek do legalizacji aborcji. Nie wszystko, co jest na zachodzie, należy naśladować. Ta ślepa wiara w perfekcję wartości zachodu jest dla mnie zupełnie niezrozumiała i intelektualnie miałka. W związku z liberalnym prawem aborcyjnym w Holandii obserwujemy tam starzenie się społeczeństwa i jego obumieranie. Janusz Palikot odwołuje się do argumentów emocjonalnych, czego nie powinien czynić w programie wyborczym, ale skoro to czyni, można mu odpowiedzieć tym samym: w czasach II wojny światowej aborcja została wprowadzona w Generalnej Guberni przez Hansa Franka, jako środek wspomagający pozbywanie się Polaków.

19. Finansowanie z budżetu liberalnej ustawy o in vitro. W Polsce setki tysiące par są niepłodne i nie ma dla nich innej szansy niż metoda in vitro, jeżeli chcą mieć dzieci. Również ta ustawa nie możne zmuszać nikogo do stosowania tej metody, ale powinna dawać taką szansę. Przyjęte rozwiązania muszą mieć charakter praktyczny. Nie mogą budować barier technicznych, które wykluczają metodę in vitro, ale powinny zakładać odpowiedzialność w posługiwaniu zarodkami, ograniczając ich liczbę do niezbędnego minimum. Tak to się dzieje obecnie. Metoda in vitro jest nieetyczna (popełniłem niegdyś dłuższy tekst uzasadniający tę tezę) z podobnych powodów, co aborcja. W większości przypadków pary są nieświadome metod leczenia bezpłodności (na przykład bardzo prężnie rozwijającej się i niesamowicie skutecznej naprotechnologii). Do tego dochodzi fakt, że ogromna ilość osób chcących zastosować metodę in vitro jest sama winna własnej bezpłodności – nadmierne nadużywanie alkoholu czy narkotyków, długotrwałe stosowanie pigułek antykoncepcyjnych powodują bezpłodność. Czemu podatnik ma finansowo odpowiadać za anonimowego Kowalskiego, który najpierw narkotyzował się przez kilka lat z pełną świadomością konsekwencji, a później zachciało mu się dziecka? Ludzie powinni brać odpowiedzialność za swoje uczynki, a nie szukać desek ratunkowych u innych. Nie ma żadnych moralnych podstaw zarówno dla metody in vitro, jak i jej finansowania z budżetu państwa. Jest to jawny terroryzm ze strony Ruchu Poparcia Palikota. Należy też pamiętać, że skoro takich par są setki tysięcy, a zapłodnienie in vitro jest bardzo drogie (od kilku do kilkunastu tysięcy złotych), budżet państwa zostanie obciążony wydatkami rzędu setek milionów złotych. Na pewno poprawi to polską gospodarkę.

20. Takie same pensje kobiet i mężczyzn. Nie może być tak, że za taką samą pracę kobieta otrzymuje niższe wynagrodzenie niż mężczyzna. We Francji poprzez wprowadzenie stosownej ustawy uzyskano efekt ograniczenia dyskryminacji kobiet. Taki wysiłek państwa, choć biurokratyczny i żmudny, bardzo się opłaci, gdyż uruchomi jednocześnie wiele zmiany powodujących ograniczenia ksenofobii, rasizmu i uprzedzeń społecznych. Jest to chyba jeden z najgłupszych postulatów partii Janusza Palikota. Ruch Poparcia odbiega tutaj od standardów sprawiedliwości i ulega zgubnej histerii rodem z zachodu. Pensje mają zależeć od pracodawcy – to ja decyduję, ile i komu zapłacę w mojej firmie, a państwu nic do tego. Janusz Palikot staje się zamordystą, głosząc tezy zawarte w powyższym punkcie. Pensja winna zależeć od talentu i wkładu pracy pracownika, a nie od narzuconych przez państwo norm. Gospodarka centralnie sterowana nie sprawdziła się, a do tego jest nieetyczna i przypomina metody Hitlera czy Stalina.

21. Dostęp o środków antykoncepcyjnych za darmo. Brak pieniędzy nie może być barierą dla ograniczania niechcianej ciąży albo ochrony przed AIDS. To najmądrzejszy sposób ograniczania aborcji bez zacietrzewienia religijnego! Lansowana przez Kościół metoda „kalendarzyka” jest tak samo nienaturalna jak prezerwatywa czy pigułki i jej propagowanie wynika wyłącznie z zacietrzewienia Kościoła, a nie ze względów etycznych. Po zapewnieniu Janusza Palikota o tym, że „gospodarka jest najważniejsza”, spodziewałem się wnikliwych analiz i programu naprawczego Polski. Zamiast tego widzę stek ideologicznego bełkotu, zupełnie niepopartego faktami czy logicznym myśleniem. Pan Palikot nie jest świadomy tego, że nie ma nic za darmo – ktoś będzie musiał zapłacić za te środki antykoncepcyjne! Przecież firmy farmaceutyczne czy produkujące prezerwatywy nie zaczną tego robić charytatywnie. Państwo będzie musiało im zapłacić, i to z pieniędzy podatników. W efekcie spowoduje to ogromne obciążenie budżetu państwa oraz samych obywateli. Na dodatek, – czemu mam płacić za czyjeś współżycie? To jest zwyczajnie obrzydliwe, że RPP wychodzi z taką propozycją. Jak ktoś chce dokonać aktu seksualnego, który wiąże się w razie ewentualnej ciąży czy choroby z konsekwencjami, niech zachowuje się jak dorosły człowiek i weźmie na siebie odpowiedzialność za swoje uczynki. Propagowana przez Kościół metoda „kalendarzyka” ma swoje ugruntowanie właśnie w katolickiej etyce, o czym Janusz Palikot albo nie wie ze względu na braki w wykształceniu w tej dziedzinie, albo jawnie kłamie.

22. Dostęp za darmo do Internetu. Nie ma dziś lepszego sposobu na powszechność kształcenia niż dostęp do Internetu, a wraz z nim – dostęp do programów społecznych, dzięki którym ludzie mogą zdobywać wiedzę technologiczną, a także uczyć się języków obcych i doskonalić umiejętności funkcjonowania społecznego. To najlepsze narzędzie łamania barier. To szansa dla dzieci z rodzin słabszych społecznie i ekonomicznie na dostęp do świata i udział w kapitale społecznym. Ten punkt jest moim drugim „ulubionym” w Programie Nowoczesnego Państwa według Ruchu Poparcia Palikota. Podobnie jak z antykoncepcją – dostawcy Internetu nie będą robili tego za darmo. Zapłacą, więc podatnicy, i to zapłacą więcej, niż gdyby płacili w realiach wolnego rynku i konkurencji. Państwo w celu zapewnienia „bezpłatnego” dostępu do Internetu będzie musiało wynegocjować jak najlepszą cenę z którymś z wiodących dostawców. Gdy już to zrobi, inni dostawcy nie będą potrzebni, bo przecież każdy miałby Internet. Spowodowałoby to monopol i z upływem czasu wzrost cen Internetu. Można powiedzieć, że „przecież i tak państwo płaci”. Owszem, ale środki mają od podatników. W efekcie na tym pomyśle stracilibyśmy, ponieważ musielibyśmy dopłacać do monopolu i utrzymać pośredników państwowych, którzy byliby odpowiedzialni za ten sektor służby publicznej. Mogę się założyć, że za jakiś czas ktoś wpadłby na pomysł stworzenia ministerstwa odpowiedzialnego za dostawę Internetu. Zastanawia mnie tylko, dlaczego Janusz Palikot ograniczył się do samego Internetu. Przecież samochód również pomaga ludziom – mogą się szybciej przemieszczać, są atrakcyjniejsi na rynku pracy, posiadając auto, i w razie choroby czy nagłego wypadku mogą szybciej zareagować, co w mniejszych miejscowościach byłoby zbawienne. Czemuż, więc poseł Palikot nie zafunduje wszystkim darmowych samochodów?

23. Wydłużenie wieku emerytalnego poprzez wzrost świadczeń za dłuższą pracę. Polacy pracują za krótko. Jesteśmy krajem najmłodszych emerytów i tego nie da się utrzymać – także w interesie następnych pokoleń. Zamiast karać ludzi dłuższym okresem pracy, lepiej ich zachęcić proporcjonalnym wzrostem emerytur w wypadku dłuższej pracy. Konieczne jest także ograniczenie uprzywilejowania służb mundurowych. Nie może być tak, że młodzi, wykształceni, w pełni sprawni ludzie przechodzą na emeryturę. Ten postulat jest jawnym zawłaszczeniem wolności przez państwo. To jednostka powinna decydować, ile chce pracować czy jak się ubezpieczać. Służby mundurowe są specjalnym sektorem, który powinien rządzić się nieco odmiennymi prawami. Nie wyobrażam sobie 50-, 60-letniego mężczyzny pracującego w policji w służbach prewencyjnych – potrzeba tam młodych i silnych osób. Oczywiście część z nich może przenieść się później do innego sektora w policji, ale niestety większość będzie niezdolna do dalszej służby, więc bezsensem jest sztuczne wydłużanie ich czasu pracy. Sytuacja na rynku winna regulować potrzeby tych, którzy po odbyciu służby odchodzą na emeryturę. Polacy nie pracują za krótko! To system ubezpieczeń i emerytur jest niesprawny. Administracja marnotrawi miliardy złotych rocznie, więc należy skupić się na jej modernizacji, a nie patrzeniu obywatelom na ręce.

24. Tym, co chroniło Polskę, jako wspólnotę, była i będzie kultura. Kulturze jednak nie można stawiać takich zadań. Ona sama je realizuje wówczas, kiedy jest prawdziwe wolna. Skoro kultura ma być prawdziwie wolna, to czemuż w programie partii Janusza Palikota nie ma nawet zająknięcia o likwidacji ministerstwa kultury, będącego kulą u jej nogi?

25. Deficyt budżetowy – obniżenie o połowę w ciągu dwóch lat. Ograniczenie wydatków na armię, Kościół, partie polityczne. Likwidację decyzji komisji majątkowej i zasad funkcjonowania wielu działów administracji, likwidacja funduszu świadczeń kościelnych. Połączenie ZUS-u i KRUS-u. To może dać około 20 mld oszczędności rocznie. Janusz Palikot ma tendencje do rzucania liczbami bez poparcia. Jakim cudem uda mu się w ciągu dwóch lat obniżyć o połowę deficyt budżetowy, tego nie mówi, gdyż wymaga to poważnych analiz ekonomicznych. Rzuca jednak slogan, który ma uspokoić elektorat. Skąd wziął około 20 miliardów rocznie oszczędności po ograniczeniu wyżej wymienionych podatków i zapewnieniu darmowej antykoncepcji i Internetu czy dofinansowania in vitro? Bądźmy szczerzy – po uwzględnieniu całościowego obrazu programu RPP nie ma mowy o rewolucji finansowej. Gdyby poseł Palikot utworzył samodzielny rząd i postępował zgodnie z założeniami swojego programu, Polska pogrążyłaby się w jeszcze większym kryzysie finansowym. RPP zamierza obniżyć fundusze na armię. Wojsko ma zapewniać bezpieczeństwo – jak ma to robić, dysponując starym sprzętem, będąc nieliczne i słabo wyszkolone? Aby to zmienić, potrzebne są fundusze, których już teraz jest za mało, a pan Palikot chce je jeszcze zmniejszyć. Na zakończenie chciałbym dodać, że publikacja programu partii, w którym jest masa błędów ortograficznych, literówek czy błędów składniowych, jest lekceważeniem wyborców. Na użytek tekstu starałem się niektóre z nich poprawić – zainteresowanych odsyłam do oryginalnej wersji Programu Nowoczesnego Państwa. Warto także powiedzieć, że Janusz Palikot od dawna jest obecny w polityce i znany jest głównie z tego, że... jest znany. Grono, które zgromadził wokół siebie, powinno dać do myślenia. Robert Biedroń, działacz ruchów homoseksualnych, magister politologii, nie potrafił w programie Moniki Olejnik odpowiedzieć na pytanie o to, czym jest Konwent Seniorów. Kilku z kandydatów RPP ma na koncie przeszłość kryminalną. Pan Piotr Tylkowski, kolejny z „rodzynków” Janusza Palikota, zasłynął wywiadem dla lokalnej telewizji, w którym pokazał swoje braki jeśli chodzi o przygotowanie do pełnienia funkcji w państwie. Podobnie ma się sytuacja z panem Andrzejem Piątakiem ze Szczecina (startował z jedynką!). Pani Wanda Nowicka, która przekrzykiwała Jana Dziedziczaka, posła PiS, w programie Polsat News, wyszła pod naporem argumentów. Anna Grodzka (Krzysztof Bęgowski) jest pierwszym transseksualistą w polskim sejmie, który winien być przykładem dla społeczeństwa, a nie miejscem propagowania odstępstw od prawa naturalnego. Roman Kotliński – redaktor naczelny „Faktów i Mitów” oraz poseł Ruchu Palikota, utrzymuje bliskie kontakty z Grzegorzem Piotrowskim, czyli mordercą ks. Popiełuszki. Wielu kandydujących z list Ruchu Palikota nie ma wykształcenia wyższego ani doświadczenia w działalności politycznej. To „doborowe” towarzystwo uzyskało w Polsce 10% poparcia, co oznaczać może tylko fatalny stan moralno-intelektualny naszych rodaków. Na domiar złego propagowana przez Janusza Palikota idea „gospodarka jest najważniejsza” okazała się sloganem, który kupili wyborcy. Swoją karierę w sejmie RPP zaczęło od akcji zdjęcia krzyża, co zapewne będzie motorem polskiej gospodarki. Marcin Sułkowski

Pieniądze mafii a finansowanie PO Odwołanie Mariusza Kamińskiego z funkcji szefa CBA ma również kolejne dno. Kamiński ma odwagę zajmować się ścisłym związkiem Platformy Obywatelskiej ze światem przestępczym. W 2009 roku świadek koronny Piotr K. znany, jako ‘Broda’ ujawnił koneksje ówczesnego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego z mafią pruszkowską. Jak mówił Kamiński[1], „Sprawa dotyczyła jego zaangażowania w proceder legalizowania pieniędzy mafii, czyli prania brudnych pieniędzy. Z informacji tych wynikało również, że część tych środków przeznaczono na nielegalne finansowanie PO.” Kamiński informował w tej sprawie prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, niestety nic to nie dało. Kamińskiemu w tej sprawie towarzyszy jego zastępca z CBA Ernest Bejda, oraz Martin Bożek, były dyrektor operacji regionalnych CBA. To z Bejdą skontaktował warszawski prokurator, informujący o prośbie Piotra K. o uzyskanie statusu świadka koronnego. Poinformował również, iż Piotr K. nagrywał niektóre rozmowy z Drzewieckim. Kolejne informacje wnosi Tadeusz Cymański[2]:

„Najbardziej dla mnie znamienne i uderzające jest w wywiadzie to, że prokurator generalny Andrzej Seremet nie zgodził się, aby były szef CBA w bezpośrednich rozmowach przekazał swoją wiedzę prokuratorom prowadzącym śledztwa w toku. Ograniczył tę możliwość jedynie do formy pisemnej. Ta odmowa musi bardzo niepokoić i kładzie się cieniem na postrzeganie prokuratury, jako organu niezależnego od rządu.” Jestem przekonany o ścisłym związku PO ze światem przestępczym. Dlaczego? Wystarczy spojrzeć na wyniki wyborów w aresztach śledczych. Dla przykłady wybory parlamentarne w 2007 roku, warszawski areszt śledczy przy Rakowieckiej 37. Jedna z najwyższych frekwencji – 83,59%. Oddano 890 głosów. 774 na PO, w tym 729 na samego Donalda Tuska. Kaczyński dla przykładu dostał tylko 15. 86,97% głosów dostała Platforma. Swój na swojego głosuje.

Dalej. Warszawska Białołęka. Zakład Karny na Ciupagi 1b. Łącznie 454 ważnych głosów. PO dostaje 380 głosów, w tym 335 na Tuska. 83,7% na PO. Areszt Śledczy na Ciupagi 1. 1213 ważnych głosów. 1067 na PO. 1026 na Tuska. 87,96% na Platformę.

Katowice. Areszt Śledczy na Mikołowskiej 10. 360 ważnych głosów, w tym 302 na Platformę, co daje 83,89%.

Lublin. Areszt Śledczy na Południowej 5. 840 ważnych głosów, 685 na PO, 528 na Palikota. Gdańsk. Areszt Śledczy na Kurkowej 12. 899 ważnych głosów, w tym 800 na PO. Poznań. Śledczy na Młyńskiej. 609 głosów, w tym 516 na Platformę.[3]

Można tak ciągnąć i ciągnąć, wszystkie zakłady karne i areszty kraju cechowały się najwyższą frekwencją i niemalże jednomyślnością w głosowaniu na Platformę Obywatelską. Podobnie przy prezydenckich w 2010 roku. Warszawa, Śledczy przy Rakowieckiej. 710 głosów, 666 na Komorowskiego (93,8%), 44 na Kaczyńskiego (6,2%). Białołęka, Karny na Ciupagi, 362 głosy, 325 na Komorowskiego (89,78%), 37 na Kaczyńskiego (10,22%). Śledczy na Ciupagi, 859 głosów, 829 na Komorowskiego (96,51%), 30 na Kaczyńskiego (3,49%). Lublin, Śledczy na Południowej, 742 głosy, 688 na Komorowskiego (92,72%), 54 na Kaczyńskiego (7,28%).[4]

Złośliwy powiedziałby, że takie wyniki to efekt działania rządu PiSu w latach 2005-2007. Jak zatem wyglądały wybory w więzieniach i aresztach przed rządami Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, w 2005 roku?

Warszawa, areszt na Ciupagi 1. 722 ważnych głosów, PO wygrywa liczbą 337 głosów (46,7%). Warszawa, Zakład Karny na Ciupagi 1b, 190 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 67 głosów. Lublin, Areszt na Południowej 5, 427 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 182 głosy. Katowice, Areszt na Mikołowskiej 10, 360 ważnych głosów, PO wygrywa otrzymując 201 głosów. Gliwice, Areszt Śledczy na Wieczorka 10, 246 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 97 głosów. Wrocław, Areszt Śledczy na Świebodzkiej 1, 579 ważnych głosów, PO wygrywa mając 289 głosów. Gdańsk-Przeróbka, Zakład Karny na Siennickiej 23, 321 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 188 głosów, z których to 171 zostało oddanych na Donalda Tuska. Gdańsk, Śródmieście, Areszt na Kurkowej 12, 673 ważnych głosów, PO wygrywa 417 głosami, z czego 327 otrzymuje Donald Tusk. Poznań, Areszt na Młyńskiej 1, 372 ważnych głosów, PO wygrywa dostając 131 głosów. Łódź, Zakład Karny na Beskidzkiej 54, 125 ważnych głosów, zwycięska PO otrzymuje 53 głosy. I tak dalej, i tym podobne. PO wygrała prawie we wszystkich zakładach karnych i aresztach śledczych w Polsce.[5]

A zwycięskie dla Kaczyńskiego prezydenckie z 23 października 2005 roku?

Warszawa, Karny na Ciupagi 1b; 313 głosów; 21 (6,71%) na Lecha Kaczyńskiego; 292 (93,29%) na Donalda Tuska. Areszt Śledczy na Ciupagi; 1040 głosów; 39 (3,75%) otrzymuje Kaczyński; 1001 (96,25%) dostaje Tusk.

Opole, Zakład Karny na Partyzanckiej 72; 72 głosy; 5 (6,94%) na Kaczyńskiego; 67 (93,06%) na Tuska.

Poznań, Oddział Zewnętrzny Aresztu na Nowosolskiej 40; 242 głosy; 4 (1,65%) na Kaczyńskiego; 238 (98,35%) na Tuska. Areszt Śledczy na Młyńskiej; 524 głosy; 24 (4,58%) na Kaczyńskiego; 500 (95,42%) na Tuska.

Kalisz, Zakład Karny na Łódzkiej 2; 177 głosów; 11 (6,21%) na Kaczyńskiego; 166 (93,79%) na Tuska.

Bastion PiSu – Podkarpacie, dokładniej Przemyśl. Świetlica Zakładu Karnego na Rokitniańskiej 1; 115 głosów; 19 (16,52%) na Kaczyńskiego; 96 (83,48%) na Tuska.

Kolejny bastion PiSu – Lubelszczyzna. Lublin, Areszt Śledczy na Południowej 5; 630 głosów; 27 (4,29%) na Kaczyńskiego; 603 (95,71%) na Tuska. Biała Podlaska; Karny na Prostej 33; 246 głosów; 19 (7,72%) na Kaczyńskiego; 227 (92,28%) na Tuska. Chełm, Karny na Kolejowej 112; 16 (4,35%) na Kaczyńskiego; 352 (95,65%) na Tuska.[6]

Aż taka przewaga!?! Wszyscy przestępcy III Rzeczpospolitej śledzą politykę i kosmicznym zbiegiem okoliczności w zdecydowanej większości popierają PO? Czytają gazety, oglądają wiadomości, porównują programy wyborcze? Cały świat przestępczy w kontrolowany odgórnie sposób mobilizuje się w dniu wyborów, by głosować na PO i jej kandydatów. Tak było w 2005 roku, tak było w 2007 i 2010. Mniejsze liczby i proporcje mówiłyby o tym, iż przestępcy wiedzą, że PO stoi po ich stronie. Jednakże zwycięstwo PO w więzieniach w 2005 roku oraz tak miażdżąca przewaga we wszystkich wyborach świadczy o zorganizowaniu się grup przestępczych w więzieniach i odgórnym poleceniu z góry przestępczej piramidy mówiącym, by głosować na Platformę Obywatelską. Mające wpływ na siedzących więźniów grupy przestępcze, gangi i mafie, wykazują znamiona ścisłego związku z Partią Obłudy. Korzystają z tej władzy i z tej partii, odwdzięczając się w dniu wyborów.

[1] ‘Mafijne pieniądze w PO? „To wszystko jest prawdą”’,http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Mafijne-pieniadze-w-PO-To-wszystko-jest-prawda,wid,13442996,wiadomosc.html

[2] „Student II roku potraktowany jak terrorysta”, http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/student-ii-roku-potraktowany-jak-terrorysta,1,4364432,wiadomosc.html

[3] PKW, http://wybory2007.pkw.gov.pl/

[4] PKW, http://prezydent2010.pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/W/index.htm

[5] PKW, http://www.wybory2005.pkw.gov.pl/SJM/PL/WYN/M/6.htm

[6] PKW, http://www.prezydent2005.pkw.gov.pl/PZT/PL/WYN/W/index.htm

Fiatowiec

03 listopada 2011"Cieszę się, że nie weszłam do Senatu, bo nie odnalazłabym się w takim parlamencie”- powiedziała pani Zuzanna Kurtyka, wdowa po panu Januszu Kurtce, szefie IPN-u. Zastanawiam się, dlaczego ludzie wygadują takie banialuki… To, po co startowała do Senatu? Przecież- jak na razie- nie ma przymusu startowania do demokratycznego Parlamentu? Taki pan Przemysław Gosiewski, przed śmiercią związany z Prawem - i że tak powiem- Sprawiedliwością- miał dwie żony i obie dostały się do demokratycznego Parlamentu…(???) Gdyby miał trzy, albo cztery - tak jak na ”prawicowca” przystało - to wszystkie cztery by się z pewnością dostały. Przy dobrej propagandzie i wmówieniu ludowi, że to jest kontynuacja.. A niby, czego miałaby to być kontynuacja? Co takiego istotnego zrobił w swoim życiu pan Przemysław Edgar Gosiewski? Może to, że przynależał do Niezależnego Zrzeszenia Studentów? Albo, że przebywał na zajęciach z „ prawa pracy” u pana Lecha Kaczyńskiego na Uniwersytecie Gdańskim? Albo, że przynależał do Porozumienia Centrum? Ale może, dlatego, że był szefem biura poselskiego pana Adama Glapińskiego, który wprowadzał koncesje na paliwa? Albo fakt, że przynależał do spółki „Srebrna”? A może, dlatego, że został honorowym obywatelem Ostrowca Świętokrzyskiego? Albo na pewno z powodu, że statystował przy wydaniu nie swojego 1 miliona złotych podczas przystosowania stacji Włoszczowa Północ do Centralnej Magistrali Kolejowej? Żeby ludzie mogli sobie wsiadać i wysiadać na tej stacji. I wyhamowywać pociągi tamtędy przejeżdżające... I chyba za to ma tablice go upamiętniające w Bazylice Katedralnej w Kielcach i w Kościele Świętego Maksymiliana Kolbego w Darłowie- skąd pochodził.. A może jest coś, o czym nie wiem, co zrobił dla Polaków, co kwalifikowałoby go do specjalnego wyróżnienia? Może przegłosował i był autorem jakiejś ustawy, która dawałaby wolność ludziom mieszkającym w Polsce.. O niczym takim nie słyszałem… Ale dwie żony weszły do Parlamentu.. Pierwsza była żona, pani Małgorzata Gosiewska została posłanką Prawa i Sprawiedliwości. Już drugi raz.. Kiedyś była referentem NSZZ Solidarność, pracowała w biurze poselskim pana Jarosława Kaczyńskiego, jako ekonomista w Hucie LW sp z oo, była prezesem zarządu Kasa Bielańska SKOK, księgową w biurze pana posła Dorna, w Radzie Gminy- Warszawa Bielany, w Kancelarii pana Lecha Kaczyńskiego, była nawet zastępcą burmistrza w Warszawie-Ursus.. No i co z tego wszystkiego dla nas wynika? Ta jej karuzela stanowisk? Ano nic… Teraz będzie posłanką- i też nic dla nas z tego nie wyniknie.. Ale ma order.. Dostała go od Gruzinów, a konkretnie od Sakaszwillego.. Nazywa się - Order Honoru. Komuna się „skończyła”, ale karuzela stanowisk- się nie skończyła.. Pani Beata Gosiewska skończyła studium podyplomowe z zakresu audytu i rachunkowości i to - z pewnością - pomogło jej - zostać zastępcą dyrektora Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i to w Warszawie. A komu potrzebna jest ta Agencja? Bo przecież nie rolnikom.. I to w centrum Warszawy.. Potrzebna jest biurokratom, żeby mogli sobie pożyć na cudzy koszt i namarnować wiele naszych pieniędzy.. Państwo restrukturyzujące rolnictwo..(????) To jest dopiero pomysł na miarę XXI wieku! I topią te miliony złotych w niepotrzebnych agencjach.. Teraz będzie senatorem.. Mówi się, że napoje gazowane powodują agresję.. A to, co różni tacy wyrabiają z naszym państwem- to nie powoduje agresji? Przemieszczają się z miejsca na miejsce, tarasując drogę do zdrowego rozsądku.. Może zbliżający się brak pieniędzy spowoduje samoistny upadek tych pasożytujących molochów biurokratycznych.? Chyba, że rządzący – tak jak w Grecji- rozpiszą referendum, w sprawie, czy likwidować te pasożytujące byty, czy też je jeszcze bardziej rozbudować, żeby” przybyło miejsc pracy”.(????). Wesołych miejsc pracy.. Ale w Drozdowie nie jest wesoło. Jest smutno, bo nie dość, że pan Andrzej Lepper „popełnił samobójstwo”, to jeszcze kolejny raz spłonął jego majątek. Ktoś nie daje mu spokoju nawet po jego „samobójczej ” śmierci.. Kilkudziesięciu strażaków przez kilka godzin walczyło z ogniem.. Policja nie wyklucza, że było to podpalenie. Niezależna prokuratura sprawdza kilka tropów i na pewno znajdzie „nieznanych” sprawców.. Ciekawe, że państwowa telewizja jakoś nie poświęca publicznego czasu temu wydarzeniu.. W końcu to był wicepremier polskiego rządu.. I ci, co ewentualnie podpalają, jakoś się zupełnie nie boją, że ktoś im zrobi krzywdę. Są jacyś bardzo śmiali i się nie krępują... I mecenas Kuciński popełnił samobójstwo, i pan Podgórski - też popełnił samobójstwo i Róża Żarska zmarła.. No i w sierpniu pan Andrzej Lepper - też popełnił samobójstwo. A teraz pali się gospodarstwo Andrzeja Leppera.. Może ktoś zamierza wymordować rodzinę pana Andrzeja Leppera? Nie ma przypadków - są tylko znaki.. Znaki można odczytać lub nie.-Lekarzu Leppera, pełnego nienawiści do Leppera i do mnie.. A podpisującego się na moim blogu.. Teraz podpisuje się Lekarz L. Pełen nienawiści typ.. Żądny kłamstwa, bo prawda jest mu niemiła.. Są tacy ludzie.. Sami nie wiedzą, czego chcą, niczego nie czytają, nie myślą, ale wiedzą wszystko najlepiej.. Skąd? Nie wiadomo skąd.. Wiedzą i już! I nie rajcuje go, że przebywa na jednym z najlepszych blogów w sieci. Przynajmniej w roku 2009.. Nie ma odrobiny szacunku, ale codziennie wita mnie pozdrowieniami z Krychnowic, to taki szpital dla wariatów. Jakoś często wypuszczają pacjentów na przepustki.. Zbyt często, bo codziennie.. Muszę zadzwonić do tamtejszego dyrektora, żeby się nie wygłupiali, i odrobinę spasowali.. Kiedyś dyrektorem był tam pan Pieczątka, sympatyk Unii Polityki Realnej.. I nawet obchody „Dnia bez samochodu” mogą być niebezpieczne, tak jak kręcenie reklamy wspomagającej odporność, którą to reklamę kręciła pani Jolanta Kwaśniewska.. I naprawdę jej to pomogło, bo podczas kręcenia reklamowej propagandówki eksplodowało obok niej wielgaśne lustro.. Ale pani prezydentowej nic – proszę się nie niepokoić, na szczęście się nie stało- nawet się nie przestraszyła.. Nie, to nie było w czasie, gdy uczyła inne panie jedzenia bezy. Bo pani Jolanta wie, jak prawidłowo bezę zjeść... Sam nie wiedziałem, że obowiązują sztywne zasady przy jedzeniu bezy.. Może czas uregulować jedzenie bezy ustawowo.. Wystarczy mieć większość sejmową, trzy czytania - i przegłosować. Można przy okazji popracować nad regulaminem jedzenia bezy.. Tak jak regulaminem mycia rąk! Szczegółowo opracować regulamin mycia rąk po zjedzeniu bezy.. I wprowadzić obowiązek powieszenia w każdym sklepie i każdej restauracji.. Sanepid tego przypilnuje.. „22 września był Światowym Dniem Bez Samochodu. Ktoś chyba za bardzo wziął to sobie do serca i ukradł mi samochód”- napisała jakaś pani do innej pani. Wszystko, dlatego, że światowa lewica ustanowiła to idiotyczne „święto”. Bo równie dobrze mógłby być Światowy Dzień Bez Roweru - i też byłoby przezabawnie.. Albo Światowy Dzień Bez Łyżew, albo Hulajnogi.. Gdyby nie było dnia bez samochodu, być może nie trafiłby się maniak, który wziąłby to sobie do serca.. I ginęłoby miej samochodów.. Chociaż nie ma dnia i nocy, żeby samochody nie ginęły. „Miałem egzamin na prawo jazdy. Wszystko szło dobrze, ale przedostatnim zjazdem jakiś pajac nie wyhamował i uderzył w tył samochodu, którym zdawałem egzamin… Tym pajacem był mój tata”.(????) I tak się zdarza w małych sprawach, a co dopiero w sprawach wielkich, w sprawach czterdziesto-milionowego państwa.. Bo jak coś może się zdarzyć, to się zdarzy.. Przy czym nie na pewno! WJR

STRACH Los mnie czterdzieści lat temu rzucił do podwarszawskiej Radości, toteż niezależnie od warunków zewnętrznych jestem i pewnie zawsze będę optymistą, ale też mam świadomość, że są na świecie tacy, którzy widzą świat jedynie w czarnych barwach. Na całe szczęście jest ich mniejszość, ale niestety oni mają rację, bo przecież na cmentarzach nie leżą tylko pesymiści. Lubimy jednak patrzeć w przyszłość przez różowe okulary i temu służą wszelkiego rodzaju kampanie wyborcze przed wyborami. Milej jest słuchać, że będzie dobrze, a potem już tylko lepiej, niż marwić się o los swój, dzieci własnych i cudzych oraz takichże wnuków. Jeśli chodzi o mnie, to najchętniej bym tylko puszczał sobie w telewizji mecze wygrane przez naszych sportowców, amerykańskie filmy gangsterskie, gdzie dobro tryumfuje i komedie od czeskich po ruskie. Niestety życie to nie tylko TV i od czasu do czasu ktoś człeka postraszyć musi, by go z przyjemnego letargu wytrącić. W moim przypadku najskuteczniej robi to lekarz, który w pewnym momencie stwierdza, że przy takiej diecie (C2H5OH + golonka i żeberka) powinienem na GPS-ie sprawdzić najbliższą drogę na cmentarz. Wtedy natychmiast odrzucam napoje z zawartością oraz typową kuchnię polsko-niemiecko-czeską i po paru miesiącach przynoszę mu wyniki, on je ogląda i mówi: no. Zdrowie jednego faceta to jedno, a byt całego narodu to drugie i tu straszyć trzeba z grubej rury. Nasz minister od finansow pan Vincent – człowiek wielkiego formatu – wybrał się straszyć od razu całą Europę, bo Polaka nastraszyć łatwo nie jest. Najpierw powiedział nie bez racji, że to trochę dziwne jest, że w Europie wojny tak długo już nie było, a potem rzucił ot tak od siebie, że jego znajomy bankier – człowiek pewnie zamożny – kombinuje, czy nie załatwić dla swoich dzieciaków kart zielonych, by mogły w razie, czego dać dyla do USA, gdzie wojny też już dawno nie było i chyba nie będzie. Amerykanie, bowiem uwielbiają prowadzić wojny, ale z dala od swego kraju. Nasi ostatnio też się na ten pomysł załapali i latają za Amerykanami. Przez ponad tysiąc lat walczyliśmy u siebie, przez co specjalnością naszą stało się odbudowywanie kraju, teraz już dzięki Amerykanom „Polska jest w budowie” a nie w odbudowie. Minister Rostowski wieszczy jednak, że to rychło może się zmie-nić. Amerykanie zielonych kart wszystkim nie dadzą, ale kto pierwszy ten lepszy. Ilu bankierów europejskich w latach czter-dziestych ubiegłego wieku pluło sobie w brodę (a mieli w co), że nie załatwili sobie i rodzinom lat kilka wcześniej kart zielonych, a zawód bankiera popularny był wśród niewielu nacji. Widać do-brze aż tak nie jest skoro jeszcze lat temu kilkanaście nikt o czymś takim nie mówił. Sam miałem okazję wielokrotnie otrzymać zieloną kartę, bom do Ameryki jeździł pracować legalnie, ale mi do głowy nie przyszło wówczas takie rozwiązanie. Pojechało się, zarobiło i wracało. A teraz nas straszą, że najpierw Grecja, potem Włochy, a kiedy my? Dostałem niedawno od kolegi takiego oto maila:

„Istnieje obecnie możliwość adoptowania Greka za 500 euro! Grek będzie za ciebie robić wszystko, na co nie masz czasu:

 spać za Ciebie do jedenastej

 chodzić za Ciebie na kawę

 odbywać poobiednią sjestę, a wieczorem posiedzi za Ciebie w knajpce.

Ja już adpotowałem i mam luz – mogę pracować od rana do wieczora! P.S. Wpłaty należy rzekazywać za pośrednictwem Komisji Europejskiej.” Kiedy ukaże się podobny żart w krajach Unii, gdzie zamiast Greka ktoś wpisze Polaka? Może się to stać w momencie, kiedy ilość urzędników zrówna się u nas z ilością pracujących i płacących podatki. Oglądałem tygodni temu kilka demonstrację „Solidarności” (był kiedyś taki związek zawodowy). Demonstracja odbyła się pod hasłem podniesienia minimalnej płacy i postulowano, żeby ta płaca bliska była średniej pensji. Żądanie takie wynika z analfabetyzmu protestujących, którzy pewnie matematyki na maturze nie mieli (w tym roku przywrócono i 30% maturzystow oblało). Trzeba głąbom wyjaśnić, że jak się podniesie minimalną płacę do wysokości średniej, to znowu średnia się podniesie i tak aż do zrównania wszystkich płac. Strach zagląda w oczy, jak ludzie takie głupoty wygadują wykrzykując słowo „Złodzieje!” w kierunku siedziby premiera. Pomyślałem, zatem, kto komu i co ukradł? Jako wykształcony inżynier policzyłem i już wiem, kto tu jest złodziejem? W naszym kraju realne podatki płaci ok. 20% ludzi, bowiem podatki od policjantów, nauczycieli, lekarzy, urzędników to jest przelewanie z pustego w próżne. Liczą się ci, którzy wytwarzają dochód narodowy, czyli jeden na pięciu – to on właśnie utrzymuje tę piątkę i to jest ten złodziej, bo za mało płaci. Powinno się rozesłać całej piątce adres tego szóstego, żeby ci nie musieli jeździć do Warszawy, tylko na miejscu mogli protestować. Co jednak będzie, jak ten szósty wyjedzie z Polski i załatwi sobie zieloną kartę? Już w tym roku znowu dopuścili nas Amerykanie do loterii wizowej. Strach.

PAŃSTWO PRAWA Kraj nasz jest oczywiście państwem prawa a nawet częściowo i prawa i sprawiedliwości. Przepisów mamy chyba najwięcej w Europie i w tych paragrafach ujęte są niemal wszystkie okoliczności, w jakich znaleźć się może nasz obywatel. Niestety nie ma fachowca, który by to wszystko opanował. Przykłady tego mieliśmy od lat na stadionach w całym kraju. Miłośnicy piłki nożnej spotykali się na stadionach, by oglądać sobie mecze piłkarskie, a że mecze u nas nudnawe, to sobie urozmaicali czas bijąc siebie nawzajem, a jak im ochrona lub policja przeszkadały w tej zabawie, to lali funkcjonariuszy i było to nawet ciekawsze, albowiem ci posiadali urządzenia do obrony typu tarcze, pałki, chełmy i maski. Przywalić kibicowi z innej drużyny, który ma jedynie szalik do ochrony, to żadna frajda, ale opancerzonego glinę pozbawić przytomności, to jest wyczyn. Spędzanie czasu w ten sposób stawało się coraz modniejsze i nawet nowobudowane stadiony nie onieśmielały żądnych ciekawej rozrywki kibiców. Po spacyfikowaniu policji i ochrony na stadionie grupy tzw. „pseudokibiców” udawały się na miasto, by tam dalej oddawać się swojej ulubionej rozrywce. Pamiętam zajścia na Starym Mieście w Warszawie po którymś derby stolicy Legia-Polonia. Telewizje do znudzenia pokazywały twarze facetów niszczących, co popadnie i bijących, kogo popadnie. Nikomu do głowy nie przyszło owych bawiących się chłopcow aresztować. Prasę obiegały zdjęcia faceta wyrywającego fotelik na nowym stadionie w Poznaniu, zbliżenia dzielnych naszych miłośników futbolu na Litwie i nic. Jeden prawnik w telewizji wyjaśnił, że zdjęcie lub film dla sądu nie jest dowodem, bo mogą być zmontowane, dopiero jak ktoś zezna, że widział Franka lub Józka lejącego po głowie pana sierżanta policji, to to jest dowód. Gdyby zwykle ubrany obywatel - nie kibic - pobił policjanta, to by nie wyszedł z więzienia, ale kiedy obywatel ubiera szalik z napisem „Polska”, „Legia” albo z nazwą innego klubu, to to już nie jest przestępca, to jest w najgorszym razie „pseudokibic”. Ten sam stosunek stróże prawa mieli przez dziesiątki lat do ludzi przebranych w kamizelki z nazwą jakiegoś związku zawodowego. Oburzeni na kapitalizm związkowcy przyjeżdżali do stolicy i przywiezioną bronią przez siebie zrobioną dochodzili swoich racji i pieniędzy. Co tam barierki policyjne albo jakieś zamknięte drzwi, związkowiec ma prawo wejść i zarządać, by mu płacono 13, 14 i jaką tam zechce pensję. Widziałem ostatnio w telewizji związkowca z Lubina, który w ramach walki o powyżkę 300zł z nienawiścią w oczach wykrzykiwał hasła, których niestety zacytować się nie da. Przy średniej pensji 9000 złotych akurat jeszcze te 300 było mu potrzebne do szczęścia. To jest po 10 zł dziennie, – co można kupić niezbędnego dla życia za 10 PLN? Bezradni byli policjanci, organizatorzy imprez i prezesi firm państwowych, aż tu ktoś podsunął kodeks karny i inne przepisy wykonawcze tyczące zgromadzeń naszemu premierowi i ten znalazł czas, przeczytał i mówi do swoich policjantów i prokuratorów, że to wszystko jest nielegalne, co ci ludzie robią. Tamci się ucieszyli, że premier tak interpretuje prawo i dalejże przeglądać nagrania z ostatniego meczu i ostatnich napaści związkowych. Jeszcze do niedawna o szóstej rano budzeni byli przedsiębiorcy, lekarze, politycy, których na kilka miesięcy przymykano, a potem z przeprosinami wypuszczano. Teraz podobno prawo ma obowiązywać i aresztować będzie wolno każdego, kto naruszył prawo. A jak tak dalej pójdzie, to premier wyda skrócony przewodnik po naszym prawie, żeby służby wiedziały, co wolno, a co nie. Kiedyś taki przewodnik już ogłoszono i nazywał się 10 przykazań, teraz trzeba by ten tekst nieco zmodyfikować. Tadeusz Drozda

Europejska integracja Polski-bilans kosztów i perspektywy Obserwując szybko następujące po sobie wydarzenia w Unii Europejskiej trudno oprzeć się wrażeniu, że zbliża się ona do „tąpnięcia”, które w sposób fundamentalny zmieni sytuację na naszym kontynencie. Obserwując szybko następujące po sobie wydarzenia w Unii Europejskiej trudno oprzeć się wrażeniu, że zbliża się ona do „tąpnięcia”, które w sposób fundamentalny zmieni sytuację na naszym kontynencie. Decyzja premiera Grecji dotycząca rozpisania referendum na temat „pakietu ratunkowego” uchwalonego zaledwie przed kilku dniami spowodowała chaos w polityce europejskiej. Papandreou został w trybie pilnym wezwany przed oblicze tandemu Merkel-Sarkozy w celu „wyjaśnienia” tego niespodziewanego ruchu. Głosy mediów korporacyjnych sugerują, że „Europa traci cierpliwość z powodu Grecji”, oraz że „demokracja nie jest odpowiednim narzędziem do sprawowana władzy finansowej”. Ponieważ światowe finanse wywierają przemożny wpływ na wszystkie dziedziny życia człowieka nie wyłączając polityki, kultury, migracji, czy opieki społecznej, wszystko wskazuje na to, że miłość świata zachodniego do „wolności parlamentarnych” może się szybko zakończyć, a na plan pierwszy wysunie się kolejny „jedynie słuszny system”, który dla uproszczenia nazwijmy „autokracją finansową”. Taką transformację mogą jednak zakłócić oddolne prądy społeczne. Już teraz odzywają się głosy w innych państwach unijnych o potrzebie naśladowania greckiej inicjatywy. Tak, więc Unię rozrywają dwie przeciwstawne sobie tendencje: centralizacyjna i odśrodkowa. Trudno przewidzieć, która z nich zwycięży, ale jedno jest pewne-nadchodzi polityczne trzęsienie ziemi. Ponieważ zbliża się zamknięcie obecnego rozdziału historii Europy, warto zbilansować rezultaty polskiej integracji z UE. W swej istocie zaczęła się ona po 1989 roku, a szczegółową ocenę z poszczególnych dziedzin można znaleźć poniżej:

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/336901

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/335667

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/334580

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/359441

W bilansie minionego dwudziestolecia, tylko jedną istotną sprawę można by uznać za „korzyść”, a mianowicie uzyskanie przez obywateli swobody przemieszczania się. Ponieważ jednak została ona zafundowana Polakom nie po to by „zerwać im łańcuchy niewolników”, ale po to by pozbyć się ich z Polski, nawet powyższa zmiana z punktu widzenia państwa i społeczeństwa musi być uznana za negatyw. Inne zasadnicze dokonania muszą już być zaksięgowane po stronie „kosztów”. Fundamentalnym osiągnięciem ostatnich lat było ostateczne ugruntowanie agenturalnokolonialnego charakteru władzy w III RP nieudolnie ukrywającej się za potiomkinowską fasadą „niepodległego państwa polskiego”. Praktycznym tego rezultatem jest zaniechanie jakichkolwiek jego działań w zakresie ochrony interesów Polski i Polaków. Mało tego można nawet zaobserwować świadome posunięcia wymierzone w powyższe interesy. Sztandarowym tego przykładem jest sprawa smoleńska, gdzie władze we ścisłej współpracy z Rosjanami uwikłały się w działania zmierzające do zamaskowania prawdy o tej tragedii. Materialnym kosztem integracji europejskiej było dostosowanie polskiej gospodarki do zachodnich wymogów, polegające na likwidacji przemysłu wytwórczego i przekształcenie kraju w rynek zbytu dla wyrobów naszych „partnerów”, zaopatrzony jedynie w szczątkową drobną wytwórczość i usługi. Społecznym efektem tegoż było rozszerzanie się strefy nędzy, które w połączeniu z de facto likwidacją siatki ochrony socjalnej stanowi bezpośrednie zagrożenie dla bytu biologicznego obywateli. W celu uniknięcia napięć, zgodnie z najlepszymi wzorami amerykańskimi z tej dziedziny, pozbawienie ludności nabytych uprzednio świadczeń socjalnych, na które ograbionego społeczeństwa po prostu nie stać, odbyło się również za potiomkinowską fasadą. Formalnie system nadal funkcjonuje, ale przeciętne renty czy emerytury nie gwarantują biologicznego przetrwania, zmuszając do szukania dodatkowych źródeł utrzymania. System opieki zdrowotnej przeorganizowano w taki sposób, by pacjenci zmuszeni byli do wielomiesięcznego wyczekiwania na niezbędne procedury medyczne, oferując równocześnie szybkie ich wykonanie za stosowną opłatą. Metoda ta ma dwie zalety. Z jednej strony w sposób naturalny eliminuje tych chorych, których nie stać na prywatny zabieg, z drugiej zaś ma przekonać społeczeństwo o wyższości prywatnej służby zdrowia nad społeczną. W momencie jej szczęśliwego wprowadzenia w życie, doić się będzie pacjentów poprzez podwyżki składek ubezpieczeniowych i niekończący się wzrost dopłat własnych (tzw. copayment). Strategia takowa sprawdza się wspaniale w USA i III RP nie powinna zostawać w tyle za „przodownikiem”. W obszarze edukacji, polskie szkolnictwo zreformowano na zachodnioeuropejską modłę (słynne standardy unijne), które w swej istocie wdrażają amerykańskie doświadczenia z tej dziedziny. Celem naczelnym jest możliwie najdroższe kształcenie ignorantów na wszystkich szczeblach edukacji. Kontrolowanie idiotów w przeciwieństwie do ludzi rozumnych okazało się, bowiem w praktyce „demokratycznej” znacznie łatwiejsze. Z tego powodu zaprzepaszczono wszystkie poprzednie osiągnięcia w tej dziedzinie. Za wyjątkiem kierunków „ideologicznych” system edukacji w PRLu był, bowiem na wysokim poziomie. Fakt egzekwowania przez naszych wrogów pełnej kontroli nad wszystkimi bez wyjątku mediami głównego nurtu, pozwolił „domknąć” proces ogłupiania i demoralizacji polskiego społeczeństwa. Rezultatem naszkicowanych powyżej przemian jest proces stopniowej biologicznej zagłady Polaków. Statystyki demograficzne określają to mianem katastrofy. Liczebność obecnych roczników zmniejszyła się w porównaniu z latami 80-tymi o połowę. Wskaźnik dzietności kobiet, wynoszący obecnie 1,2 nie zapewnia prostej odnawialności pokoleń. Na to wszystko nakłada się jeszcze gigantyczna emigracja młodego pokolenia. Jak widać nie potrzeba komór gazowych Auschwitz by rozwiązać „problem polski”. Na obecnym gwałtownym zakręcie historii, wciąż otwartym pytaniem pozostaje zagadnienie, jak ostatecznie zostanie on rozwiązany. Jeżeli przeważy tendencja „centralizacyjna”, to zgodnie z przewidywaniami wielu analityków centralna rola w jej wdrażaniu powierzona zostanie Niemcom przez rządzącą oligarchię finansową. Nie ulega wątpliwości, że w takiej sytuacji III RP zostanie ostatecznie „zintegrowania” w taki czy inny sposób z Republiką Federalną. Biorąc pod uwagę sympatie młodszego pokolenia do tej nacji, nie powinno to nastręczać większych kłopotów. Poziom świadomości etnicznej „młodych, wykształconych” jest bardzo niski. Kulturowo tożsami są oni z anglojęzyczną „pop-culture” panującą powszechnie w Europie. Jeżeli nie sympatyzują z obcymi żywiołami cywilizacyjnymi, to są w stosunku do nich przynajmniej ambiwalentni. Proste kalkulacje danych statystycznych poszczególnych krajów europejskich pozwalają oszacować, że co piąta Polka zakładająca obecnie rodzinę wybiera sobie za męża obcokrajowca. Ponieważ przeważająca większość polskich kobiet funkcjonuje na emigracji w najniższych warstwach tamtejszych społeczeństw to z naturalnych względów potencjalni kandydaci na partnerów reprezentują szeroki wachlarz ras, kultur i religii, jaki prezentują tamtejsze środowiska. Daje to dobitne świadectwo o pełnej tolerancji Polaków, która co prawda jest bardzo przez UE propagowana, ale z drugiej strony stwarza niebezpieczeństwo całkowitej dezintegracji narodowej. Można przypuścić, że dodatkowe dwie dekady funkcjonowania w pełni zintegrowanej III RP, ograniczy obszary polskości do pewnej liczby etnograficznych skansenów, rozwiązując tym samym ostatecznie „polski problem”. Znacznie trudniej jest cokolwiek przewidywać w przypadku, gdy w Europie przewagę uzyska tendencja odśrodkowa. Owocować to może długotrwałym chaosem na obszarze kontynentu. Otwartym pozostaje pytanie, kto w tym procesie weźmie górę. Gdyby rozpad UE zaowocował powstaniem mniejszych regionalnych bloków, szanse odrodzenia Polski w ramach Europy centralnej byłyby znaczne. A jak będzie zobaczymy niedługo. Dr nowopolski

Znowu wyprzedziło Polskę ... Królestwo Tonga ! To już kolejny ranking, w którym wyprzedził nas nie tylko Honduras i Uganda, ale i uwaga - Królestwo Tonga! (dobrze że nie królestwo „Bunga, Bunga” ). Pierwszym był międzynarodowy ranking Indeksu Wolności Gospodarczej (IWG) na temat którego rozwodziłem się w jednym z wcześniejszych wpisów - LINK. Polski wsad do tego raportu dostarczyło jak zwykle zresztą Centrum Adama Smitha (CAS). W tym rankingu (mierzącym faktyczny stan za rok 2009) wylądowaliśmy na 53 miejscu na 141 sklasyfikowanych, co mogło być odczytanie, jako nieuzasadniony optymizm (wyjaśnienie tego drobnego niuansu zawarto w samym artykule). W kolejnym rankingu „Doing Business 2012” LINK przygotowywanym przez „wesołków” z Banku Światowego (słaba „podróbka” wcześniej omówionego niezależnego raportu Economic Freedom Network) Polska zajęła zaszczytne 62 miejsce na 183 możliwych. To w tym rankingu zostaliśmy pokonani przez wspomniana potęgę gospodarczą, jaką niewątpliwie jest wspomniane w tytule Królestwo Tonga. Zasadniczo nie należy się dziwić tej klasyfikacji, bo powiedzmy sobie szczerze, że zapracowaliśmy uczciwie na ten wynik dzięki 128 pozycji, jeśli chodzi o płacenie podatków (dziękujemy Ci, o Ty „prawie najlepszy ministrze finansów Unii Europejskiej” Janie (Jacku?) Antonie Vincencie (no-PESEL) Rostowski) czy 160 miejsce w kontekście „prawa budowlanego i pozwoleń na budowę” (i o Ty, drogi Infrastrukturalny Czarku z łódzkiej Spółdzielni Samopomocy Towarzysko-Obywatelskiej) zrobiło swoje. Kto chce się pośmiać niech sobie przeczyta ten ranking. Nie będzie nam jakieś „Bunga Bunga” leciało w gumę. W przyszłym roku dzięki tej wspaniałej ekipie rządowej zajmiemy najpewniej zaszczytne, 1-sze miejsce – ma się rozumieć od końca. 2-AM – blog

Syjoniści znowu próbują podpalić świat! Biada nam jak im się to wreszcie uda, biada! Kolejna, po Libii i Syrii, zbrojna „rozpierducha” planowana jest na Ukrainie. Z Zakopanego napisał dla nas dr Marek Głogoczowski:

Już 20 października, niezadowoleni z utraty przywilejów finansowych weterani wojny w Afganistanie, oraz poszkodowani w Czarnobylu, zaatakowali budynek „Wierchownej Rady” Ukrainy, a 1 listopada powtórzyli atak, częściowo wdzierając się do jej środka. Brało w obu tych zajściach po około tysiąc fizycznie bardzo sprawnych mężczyzn.

Z kolei dzisiaj prezydent Ukrainy, Wiktor Janukowicz publicznie stwierdził, że w jego kraju jest przygotowywane zbrojne powstanie, masowo następuje skup broni przez osoby prywatne, we Lwowie kilka partii opozycyjnych nawołują do masowego mityngu z udziałem 40 tysięcy osób. (patrz tekst po rosyjsku poniżej). Natomiast tekst po angielsku, zamieszczony pod nim, mówi o gwałtownych przygotowaniach do wojny światowej, ZABURZENIA NA RYNKACH FINANSOWYCH EUROPY SĄ SZTUCZNIE WYWOŁYWANE, zaś „wiosna arabska” to tylko wprowadzenie do wojny ”na całego”, przede wszystkim z Rosją, ale także i z Chinami. Należy w tym finansowo-militarnym kontekście przypomnieć, że to krach na giełdzie nowojorskiej w 1929 roku był najistotniejszą przyczyną dojścia w Niemczech do władzy Hitlera, a zatem i wybuchu II Wojny Światowej 10 lat później. O tym, że po południu, w słoneczny dzień nad Podhalem oraz okolicami Babiej Góry zdarzało mi się widzieć w październiku naraz aż kilkanaście smug kondensacyjnych, po przelatujących na tymi terenami w rozmaitych kierunkach odrzutowcami (wielkich korytarzy lotniczych w tym rejonie brak) to wzmiankuję już całkiem na marginesie, przypominając jednak, że dobrze poinformowany minister Rostowski straszył niedawno wojną chyba nie na żarty. MG

O pożytkach z fachowców wojskowych lub "czujne przestworza" Odkąd moonwalker S. Wiśniewski w swych zeznaniach sejmowych powołał się na (enigmatycznych) fachowców wojskowych, określenie przez niego użyte weszło także do języka paranoików smoleńskich, szczególnie tych, którzy nie mogą się nadziwić blackoutowi, jaki zapanował w tych nadwiślańskich instytucjach, jednostkach i służbach, które powinny były 10-go Kwietnia wiedzieć na bieżąco, jakie są losy prezydenckiej delegacji, zwłaszcza głowy polskiego państwa i członków sztabu generalnego. Spodziewałem się, że może jakieś światło na te tajemnice rozpoznania rzuca wywiad z gen. M. Olbrychtem zamieszczony w latem br. w miesięczniku „Armia” pod niezwykle obiecującym tytułem „Najważniejszy jest człowiek” http://www.sgwp.wp.mil.pl/plik/file/publikacje/Armia_maj_2011.pdf

(na temat kwestii związanej z tym, że najważniejszy jest człowiek por. także http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/10/byy-maje-byy-bzy.html

ale niestety przeliczyłem się. Olbrycht (przez parę miesięcy po śmierci śp. gen. W. Potasińskiego szefujący Wojskom Specjalnym; po nim dowództwo objął gen. P. Patalong

http://www.wojskaspecjalne.mil.pl/30-obecni.html?ln=pl

obecnie, tj. od początku października 2010 r. pełni funkcję szefa Zarządu Analiz Wywiadowczych i Rozpoznawczych http://www.wojskaspecjalne.mil.pl/31-byli.html?ln=pl

na temat jednak rozpoznawczego zabezpieczenia przelotu delegacji prezydenckiej nie mówi nic; nie wspomina też o słynnym komunikacie z 9 kwietnia 2010 a dotyczącym zagrożenia terrorystycznym atakiem na jeden z unijnych samolotów. Wywiad dotyczy niestety głównie „spraw ogólnych” oraz zagadnień związanych z zagranicznymi misjami polskich żołnierzy, aczkolwiek trafiają się w nim różne istotne spostrzeżenia. W nawiązaniu do praktyk stosowanych przez Interpol, z którymi Olbrycht miał okazję osobiście się zapoznać, generał powiada, mając na myśli nasz kraj, tak: „Im mniejsza armia, tym większy priorytet powinien być nadany środkom rozpoznawczym i wywiadowczym. Taka jest zasada. Bez funkcjonującego sprawnie systemu rozpoznania dowódcy dysponując czołgami, samolotami, okrętami, bojowymi wozami piechoty, rakietami i masą żołnierską nie będą wiedzieli gdzie uderzyć i z jakim zagrożeniem się liczyć. Jedną trzecią sukcesu jest posiadanie mocno rozbudowanych baz danych i odpowiedniej techniki. Dwie trzecie to ludzie: zwiadowcy, operatorzy sprzętu i wreszcie analitycy, którzy po latach pracy są w stanie właściwie odczytać zdjęcia lotnicze czy satelitarne, rozpoznać źródła promieniowania elektronicznego, zrozumieć prowadzone w eterze, w różnych językach rozmowy i wreszcie przerobić to wszystko na wnioski, pozwalające stworzyć jednolity obraz sytuacji oraz wskazać kierunki zagrożeń” - z czym rzecz jasna nie wypada się nie zgodzić. Niestety, na temat tego, jak 10-go Kwietnia wyglądało to kompleksowo prowadzone rozpoznanie nie wiemy nadal zupełnie nic, a przecież, tenże sam Olbrycht podkreśla, że: „Rozpoznanie jest działalnością o charakterze ciągłym, nie może więc bazować na rozwiązaniach „roboczych” i doraźnych. Obejmując różne źródła wiedzy, ma dostarczyć terminowy i wiarygodny obraz sytuacji operacyjnej, a to musi opierać się o sprawdzone rozwiązania.” A wcześniej jeszcze mówi: „Identyfikacja zagrożeń wymaga gromadzenia danych z różnych obszarów, analizowania ich i określenia kierunków przeciwdziałania im. Dlatego tak ważny jest rozwój sprzętu wykorzystywanego w tej działalności. Budowa obiektów stałych i jednoczesny zakup środków mobilnych. Stosowanie najnowszych technologii pozwala na pozyskiwanie danych na lądzie, wodzie, w powietrzu i w kosmosie. Zbudowany system ma zapewnić ciągłość rozpoznania, jego wiarygodność oraz terminowość dostarczania odpowiednich opracowań do ośrodków decyzyjnych.” Wspomniałem wcześniej, że w wywiadzie pojawia się kwestia zabezpieczania zagranicznych misji wojskowych z udziałem polskich żołnierzy, no, ale wylot prezydenckiej delegacji też stanowił swoistą zagraniczną (pokojową) misję i to na tereny kraju, o jakim trudno powiedzieć, by pełnił rolę naszego najlepszego przyjaciela. Zakładając jednak, że „rozpoznanie na wschodzie” od czasu „upadku komunizmu” nie jest jakoś szczególnie prowadzone, ponieważ mogłoby albo rozdrażnić Moskwę, albo też świadczyć, iż traktujemy ją nie wiedzieć, czemu jako potencjalne zagrożenie Polski, to przecież można byłoby dostarczyć, chociaż dokładnej wiedzy o tym, co się działo rano 10-go Kwietnia na Okęciu, zwłaszcza, że są ku temu specjalistyczne narzędzia:

„GEOSERWER jest nowoczesnym repozytorium cyfrowej informacji geograficznej o charakterze portalowym. Powstał w celu udostępniania zasobów geograficznych organom dowodzenia i kierowania Siłami Zbrojnymi. System umożliwia użytkownikom wyposażonym w przeglądarkę internetową Internet Explorer dostęp do całości zgromadzonych danych geoprzestrzennych, jakimi dysponują Siły Zbrojne.” Powinny, więc istnieć bardzo dokładne zdjęcia tego, co się działo 10-go Kwietnia na Okęciu. Inny generał, Z. Galec, który 10-go pełnił funkcję szefa COP, jak pisałem swego czasu http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/05/widok-z-gory.html

tak we wrześniu 2010 podsumowywał pracę COP (odchodząc ze swego stanowiska): „Kadra COP zdobywa niezbędne doświadczenie podczas codziennych dyżurów bojowych, w czasie, których wykryto w ubiegłym roku ponad 30 przypadków utraty łączności przez statki powietrzne komercyjnych linii lotniczych, co było związane ze startami załóg samolotów myśliwskich pełniących dyżury bojowe w celu udzielenia pomocy załogom cywilnych maszyn. Ponadto przeprowadzono około stu treningów w powietrzu z załogami lotniczymi pełniącymi dyżur bojowy i podobną liczbę treningów z załogami pełniącymi dyżur w systemie ratownictwa powietrznego (SAR). Zrealizowano także ponad 50 przedsięwzięć z zakresu szkolenia operacyjno-taktycznego, w tym międzynarodowe ćwiczenia i treningi z użyciem realnych sił lotniczych (samolotów lotnictwa taktycznego zabezpieczanych przez powietrzne tankowce oraz samoloty wczesnego wykrywania i naprowadzania E-3 systemu AWACS, które wykonały przeszło 50 wielogodzinnych misji w polskiej przestrzeni powietrznej). Znaczny procent pracowników COP ma doświadczenie zdobyte podczas kilkuletniej pracy w sojuszniczych jednostkach i sztabach, głównie w CAOC-ach oraz Komponencie Powietrznym Sił Wczesnego Wykrywania i Naprowadzania. Takie przygotowanie daje gwarancję, że COP jest mocnym ogniwem w sojuszniczym i narodowym systemie OP. ” Jak można wnioskować z tej wypowiedzi, po stwierdzeniu utraty łączności z jakimś samolotem w naszej przestrzeni powietrznej podrywają się polskie myśliwce, by doglądać sytuacji i ewentualnie pomagać załodze. Tak zresztą było także latem 2011 r. podczas czerwcowych manewrów NATO i neo-ZSSR, kiedy to koordynowano działania w przypadku uprowadzenia jakiegoś samolotu przez terrorystów http://www.cssp.gwl.koszalin.pl/joomla/images/stories/inne/nowewiraze02.pdf

s. 21-23 czujne przestworza Jak doskonale wiemy, nikt otwarcie nie przyznaje, że z polską delegacją utracono 10-go Kwietnia łączność – twierdzi się jedynie, jak choćby możemy przeczytać w dokumentacji „komisji Millera”, że jakaś radiostacja na pokładzie nie działała, bo została wyłączona przez „szefa techniki”, że z pewnego typu łączności załoga nie korzystała, no i że nie zatelefonowano satelitarnie z wiadomościami o złej pogodzie w Smoleńsku, mimo że otrzymano je jeszcze zanim tupolew (wedle oficjalnych danych) poderwał się z płyty Okęcia do lotu. Nie tylko bowiem (wedle oficjalnej narracji) polscy piloci wiozący delegację prezydencką nie zgłaszali żadnych problemów, ale też o żadnych problemach nie wiedziało Centrum Operacji Powietrznych, które „po katastrofie” zajmowało się jeszcze ustalaniem lotnisk zapasowych dla tupolewa

http://www.wprost.pl/ar/215934/Oficerowie-monitorujacy-lot-Tu-154-Witebsk-jest-na-Bialorusi/

oraz kwestią lądowania „jaka z dowódcami” http://freeyourmind.salon24.pl/294090,czas-na-nowa-narracje;

„Wcześniej było planowane, że dowódcy będą lecieć Jakiem”), gdy tymczasem już przed godz. 9-tą polskie służby miały błyskawiczne spotkanie z oficerem łącznikowym FSB ws. „wypadku” http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/04/konsultacje-z-fsb.html

To spotkanie nie było zresztą niczym nadzwyczajnym, skoro to ruskie służby miały najszybciej i najwcześniej wieści o „katastrofie prezydenckiego samolotu”, (która „musiała się wydarzyć”) rozpowszechniać i przekazywać za pomocą pantoflowej poczty a to na lotnisku Siewiernyj, a to w Katyniu, a to jeszcze dalej. Nie udało mi się natomiast do tej pory znaleźć absolutnie żadnej rozmowy na temat radiolokacyjnego rozpoznania z 10 Kwietnia z gen. M. Sikorą, będącym od 20 lipca 2009 r. szefem wojsk radiotechnicznych

http://www.sp.mil.pl/pl/kto-jest-kim/337-szef-wojsk-radiotechnicznych

które pełnią ponoć ciągłą służbę zabezpieczającą siły powietrzne, a przecież to właśnie w 2010 roku wojska te świętowały swoje 60-lecie, więc aż się prosiło o parę słów jubileuszowego podsumowania.

P.S. Linki i informacje uzupełniające:

http://www.militarium.net/viewart.php?aid=473 artykuł o polskich stacjach radiolokacyjnych

http://www.mmbydgoszcz.pl/301175/2010/2/12/schrony-i-stacja-radiolokacyjna-w-dabrowce-nowej?category=news ciekawostka radiolokacyjna z okolic Bydgoszczy

http://www.polska-zbrojna.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=5089:59-lecie-wojsk-radiotechnicznych-si-powietrznych&catid=90:przegld-si-powietrznych&Itemid=137 artykuł na 59-lecie wojsk radiotechnicznych (z 2009 r.; 60-lecie przypadło, jak pisałem wyżej, na słynny rok 2010 – dokładnie 15 października):

„Protoplastą późniejszych Wojsk Radiotechnicznych (WRt), które powstały w powojennej Polsce, były kompanie obserwacyjno-meldunkowe (obsmeld), zorganizowane w Wojsku Polskim w drugiej połowie 1944 roku. Był to drugi element obrony przeciwlotniczej, który powstawał równolegle z jednostkami artylerii przeciwlotniczej. W powojennej Polsce, ze względu na zaistniałą sytuację polityczną i militarną, System OP (obrony przeciwlotniczej – przyp. F.Y.M.) kształtowano według wzorów radzieckich. Brak własnych urządzeń radiolokacyjnych powodował, że w początkowym okresie jego skład i wyposażenie było odwzorowaniem radzieckich struktur i sprzętu z końcowego okresu II wojny światowej. Późniejsze wprowadzenie na uzbrojenie wojska urządzeń radiolokacyjnych doprowadziło do powstania Wojsk Radiotechnicznych, ale dopiero w połączeniu z modernizacją techniczną aktywnych środków obrony przeciwlotniczej uzyskano zarys systemu w jego obecnym, nowoczesnym kształcie. (…) 29 marca 1950 roku minister obrony narodowej(cóż to był za minister, tego autor jakoś pewnie przez nieuwagę nie podaje, a nie ma się czego wstydzić – Konstanty Rokossowski)powołał do życia, pierwszą w Siłach Zbrojnych PRL, która zachowa w przyszłości ciągłość organizacyjną, jednostkę obserwacyjno-meldunkową. To z niej wywodzą się dzisiejsze Wojska Radiotechniczne Sił Powietrznych (SP). Datę 15 października 1950 roku, kiedy to jeden z batalionów ugrupowania obsmeld osiągnął pełną gotowość bojową, ustanowiono Świętem Wojsk Radiotechnicznych (zarządzenie nr 1 ministra obrony narodowej z 6 stycznia 2005 roku(czyli śp. Jerzy Szmajdziński do takich zacnych tradycji zapoczątkowanych przez marszałka Rokossowskiego nawiązał i tak już potem zostało – przyp. F.Y.M.; por. też http://www.radar.jgora.pl/radar/index2.php?page=302).”

Tyle tytułem historycznego uzupełnienia.

http://www.wp.mil.pl/pl/strona/73/ stacje radiolokacyjne w Polsce

http://www.sgwp.wp.mil.pl/plik/file/publikacje/Armia_maj_2011.pdf wywiad z gen. M. Olbrychtem

http://www.sp.mil.pl/pl/wojska-radiotechniczne

"Wojska Radiotechniczne SP są jednym z trzech rodzajów wojsk wchodzących w skład Sił Powietrznych. Przeznaczone są do prowadzenia ciągłego rozpoznania radiolokacyjnego oraz radiolokacyjnego zabezpieczenia działań Sił Powietrznych. Rozpoznanie radiolokacyjne realizowane jest przez ciągłą obserwację przestrzeni powietrznej wydzielonymi siłami i środkami Wojsk Radiotechnicznych SP. Radiolokacyjne zabezpieczenie działań bojowych SP obejmuje zabezpieczenie działań bojowych Wojsk Lotniczych i Wojsk Obrony Przeciwlotniczej Sił Powietrznych. Do zadań Wojsk Radiotechnicznych Sił Powietrznych należy:

w czasie pokoju:

- utrzymywanie parametrów strefy rozpoznania radiolokacyjnego zgodnie z wymogami dyrektywnymi;

- wydawanie informacji radiolokacyjnej, niezbędnej do zabezpieczenia działań dyżurnych sił i środków SP, w tym misji AIR POLICING oraz szkolenia wojsk;

- radiolokacyjne zabezpieczenie akcji poszukiwawczo-ratowniczych (SAR);

w czasie kryzysu i wojny:

- poprawa lub odtwarzanie parametrów strefy rozpoznania radiolokacyjnego;

- wydawanie informacji radiolokacyjnej, niezbędnej do zabezpieczenia działań bojowych aktywnych środków walki.”

http://www.4rwt.sp.mil.pl/

http://www.cssp.gwl.koszalin.pl/joomla/images/stories/inne/nowewiraze02.pdf artykuł w „Nowych Wirażach” o wspólnej treningowej akcji NATO, polskiego i ruskiego lotnictwa z uprowadzonym samolotem (ćwiczenia z czerwca 2011)

http://www.pb.pl/2512631,30830,europa-pozaluje Tu zaś dobra wiadomość, Ruscy się wściekają na wieść, że Europa chce się choć częściowo uniezależnić od Gazpromu

https://picasaweb.google.com/102611403961766168568 Krzysztof P. (dla szukających różnych zdjęć)

FYM

Czas latających kwitów Aresztowanie przez CBA byłego dyrektora w MSWiA, dawnego bliskiego współpracownika Grzegorza Schetyny, oraz zatrzymanie innych jego kolegów z pracy zostało w Platformie odebrane jako rozprawa z głównym rywalem Donalda Tuska. Jak mówi pogłoska krążąca wśród polityków PO, przeciwko marszałkowi sejmu mogą być użyte – do szantażu bądź skompromitowania – jego dawne związki z branżą paliwową. – Wyglądał, jakby go ktoś wrzucił do worka i obił kijami – tak o swoim spotkaniu z posłem PO Andrzejem Halickim opowiada nasz informator. Poseł kazał w ostatnich dniach swoim współpracownikom wynosić papiery z własnego gabinetu przewodniczącego sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. – Sejm jeszcze nie zdążył odbyć pierwszego posiedzenia, nowa komisja jeszcze nie powstała, a Halicki już kazał się im wyprowadzać – mówi nasz rozmówca. Powód? Halicki to człowiek Grzegorza Schetyny i dlatego wie, że nie ma szans na dalsze pełnienie swojej funkcji – mimo wygranej PO.

Miłośnik cygar od Schetyny „Palić jest rzeczą ludzką, palić cygara – boską” – tak o swojej pasji pisał Andrzej M., były dyrektor Centrum Projektów Informatycznych MSWiA. „O ile są sprzyjające okoliczności, co jakiś czas lekko zanurzam główkę cygara w whisky, uzyskując tym samym w ustach dość specyficzny smak i niezapomniany aromat” – dodawał. Do swoich zainteresowań zaliczał także psychologię: „Psychologię lubię, bo to samo życie, jak ciągłe interakcje między ludźmi oraz otoczeniem. Pomaga w życiu zrozumieć wiele absurdalnych zachowań, również tych własnych, co prawda czasem zbyt późno”. Jeśli zarzuty prokuratury się potwierdzą, okaże się, że co do tego „za późno” Andrzej M. był proroczy. Był on bliskim współpracownikiem Grzegorza Schetyny, gdy wicepremier kierował MSWiA. Odszedł z ministerstwa krótko po dymisji wicepremiera i zastąpieniu go przez Jerzego Millera. Jak oświadczył rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie Zbigniew Jaskólski, skala korupcji ws. projektów informatycznych MSWiA może być większa niż zarzucane dziś 211 tys. zł. Wcześniej Radio RMF podało, że Andrzej M. w zamian za intratne kontrakty z firmą komputerową z Wrocławia miał wziąć łapówkę w wysokości prawie 2 mln zł.

CBA uderza po wyborach Gdyby do operacji CBA doszło przed wyborami, mogłaby ona zaszkodzić wynikowi wyborczemu Platformy Obywatelskiej. Dziwnym trafem, choć dotyczy wydarzeń odległych czasowo, doszło do niej po wyborach. Co – oprócz zwycięstwa wyborczego PO – wydarzyło się w tym czasie? Od wyborczego zwycięstwa Tusk rozpoczął coraz mniej skrywane upokarzanie Schetyny. Jak pisał „Newsweek”, o tym, że nie zgadza się na jego dalsze sprawowanie funkcji marszałka sejmu, premier miał powiedzieć mu już podczas wieczoru wyborczego. Dlaczego Tusk poszedł na tę konfrontację? Bo po zwycięstwie wyborczym poczuł się silny jak nigdy. A po porażce PiS za największe zagrożenie dla siebie uznał współpracę Grzegorza Schetyny i Bronisława Komorowskiego, którzy właśnie wspólnie zjedli śniadanie. Osobą, która w telewizji najgłośniej wyrażała radość z wyborczego zwycięstwa, stojąc tuż obok Tuska, była Ewa Kopacz. Dzień później Tusk poinformował Schetynę, że to ona będzie nowym marszałkiem Sejmu. W mediach pojawiły się spekulacje, że Schetyna miałby zostać w zamian ministrem infrastruktury. Uznano to za pocałunek śmierci, patrząc na stan resortu i zbliżanie się Euro 2012. Wymieniano też Ministerstwo Obrony, ale wkrótce w jego kontekście zaczęło padać nazwisko Sławomira Nowaka, który ogłosił, że odchodzi z Kancelarii Prezydenta. W czasie kolejnych dni po wyborach Tusk przekonał się, że prezydent Komorowski demonstruje, iż nie jest tylko właścicielem żyrandoli, a chce mieć realny wpływ na władzę. Utwierdziły go w tym plany wygłoszenia przez głowę państwa orędzia oraz przeprowadzenia konsultacji z przedstawicielami wszystkich nowych klubów na temat nowej koalicji. Uznał, że to pomysły Schetyny. – Mam świadomość, że Grzegorz Schetyna jest liderem wewnętrznej opozycji – takie zaskakujące słowa wygłosił Tusk w czasie powyborczej konferencji. Piotr Lisiewicz

Brytyjski raport potwierdza związki Al-Kaidy z libijskimi rebeliantami Tajny raport brytyjskiej agencji wywiadowczej został znaleziony w opuszczonej ambasadzie Wielkiej Brytanii na terenie Trypolisu. Z raportu wynika, że niektórzy z najaktywniejszych rebeliantów było bezpośrednio powiązanych z Al-Kaidą i innymi grupami islamistów - podaje serwis Intelligence News. 58-stronicowy dokument opracowany przez MI6 zawiera między innymi kompletne profile blisko ćwierci wysoko postawionych członków Libijskiej Islamskiej Grupy Bojowej (LIFG), która ma być blisko powiązana z Al-Kaidą. Dwóch z członków powyższej organizacji jest obecnie wysoko postawionymi członkami Narodowej Rady Przejściowej, instytucji rządzącej obecnie Libią po obaleniu Muammara Kaddafiego. Były dyktator w wywiadzie udzielonym telewizji BBC 2 marca 2011 stwierdził, że za zamieszkami i protestami, do jakie miały wówczas miejsce na wschodzie kraju z Bengazi na czele stali członkowie Al-Kaidy. Źródło: Intelligence News

Orwellsky

Zaczyna się robić gorąco w naszym regionie Kolejna, po Libii i Syrii, zbrojna „rozpierducha” planowana na Ukrainie (z e-maila, autor M.G.) (a co do tego ma lądowanie na brzuchu Boeinga w Polsce)? Już 20 października, niezadowoleni z utraty przywilejów finansowych weterani wojny w Afganistanie, oraz poszkodowani w Czarnobylu, zaatakowali budynek „Wierchownej Rady” Ukrainy, a 1 listopada powtórzyli atak, częściowo wdzierając się do jej środka. Brało w obu tych zajściach po około tysiąc fizycznie bardzo sprawnych mężczyzn. Z kolei dzisiaj prezydent Ukrainy, Wiktor Janukowicz publicznie stwierdził, że w jego kraju jest przygotowywane zbrojne powstanie, masowo następuje skup broni przez osoby prywatne, we Lwowie kilka partii opozycyjnych nawołuje do masowego mityngu z udziałem 40 tysięcy osób. (patrz tekst po rosyjsku:

http://www.km.ru/ukraina/2011/11/02/viktor-yanukovich/yanukovich-uznal-o-podgotovke-na-ukraine-vooruzhennogo-myatezha

Natomiast tekst po angielsku w NATO Prepares Global War – Russian and Chinese Military on Highest Alert, mówi o gwałtownych przygotowaniach do wojny światowej, ZABURZENIA NA RYNKACH FINANSOWYCH EUROPY SĄ SZTUCZNIE WYWOŁYWANE, zaś „wiosna arabska” to tylko wprowadzenie do wojny ”na całego”, przede wszystkim z Rosją, ale także i z Chinami. Należy w tym finansowo-militarnym kontekście przypomnieć, że to krach na giełdzie nowojorskiej w 1929 roku był najistotniejszą przyczyną dojścia w Niemczech do władzy Hitlera, a zatem i wybuchu II Wojny Światowej 10 lat później. O tym, że po południu, w słoneczny dzień nad Podhalem oraz okolicami Babiej Góry zdarzało mi się widzieć w październiku naraz aż kilkanaście smug kondensacyjnych, po przelatujących na tymi terenami w rozmaitych kierunkach odrzutowcami (wielkich korytarzy lotniczych w tym rejonie brak) to wzmiankuję już całkiem na marginesie, przypominając jednak, że dobrze poinformowany minister Rostowski straszył niedawno wojną chyba nie na żarty. MG

Komentarz monitorpolski: Przetłumaczę mały fragment z artykułu po angielsku, do którego MG nawiązuje. „Jak podają chińskie i rosyjskie wywiady, NATO planuje między innymi sztuczną implozję ekonomii USA i Unii Europejskiej, zniszczenie światowego systemu finansowego oraz rozpoczęcie wielkiej wojny konwencjonalnej na terenach Ameryki Północnej, Afryki, Azji oraz Bliskiego Wschodu. Plany wojenne zawierają użycie broni biologicznych, które mają zabić miliony, czy nawet miliardy ludzi. Według strategii NATO w momencie gdy konflikt sięgnie zenitu, będzie można wezwać narody do pokoju i ustanowienia Nowego Porządku Świata, pod pretekstem zapobieżenia zniszczeniu planety i cywilizacji takiej jaką znamy.” Do tej pory tego typu tezy uznawano za „teorie konspiracji”. Jak widać, wszystko to, przed czym ostrzegało wiele osób znających plany Illuminatów, zaczyna się w pełni realizować. Dzisiaj coraz otwarciej się mówi o kolapsie Unii Europejskiej, a i w USA sytuacja jest coraz gorsza. Należy się zastanowić, co możemy zrobić by uratować jak najwięcej ludzi. Czasu może być już bardzo mało. Oczywiście, jest nadzieja, że te niecne plany nie wypalą, podobnie jak przedwczoraj nie wypalił plan uśmiercenia ponad 200 osób na pokładzie samolotu LOT-u.

Monitorpolski's Blog

UNESCO przyznało pełne członkostwo Palestynie, „Amerykanie” zaprzestają finansowania organizacji

Palestyna pełnoprawnym członkiem UNESCO 31 października Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury (UNESCO) przyznała pełne członkostwo Palestynie. Za tą decyzją, którą podjęto podczas konferencji generalnej UNESCO w Paryżu, głosowało 107 państw, 14 było przeciw, a 52 wstrzymało się od głosu. Jest to pierwsza organizacja wyspecjalizowana ONZ, która przyjęła w swe szeregi Palestyńczyków od czasu, gdy prezydent Mahmud Abbas wystąpił 23 września o pełne członkostwo w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wśród państw, które poparły palestyński wniosek, są m.in. Brazylia, Rosja, Chiny, Indie, Republika Południowej Afryki i Francja. Od głosu wstrzymała się m.in. Wielka Brytania. Przeciwko członkostwu Palestyny w UNESCO były m.in. Stany Zjednoczone, Kanada oraz Niemcy. Amerykańscy politycy już wcześniej zagrozili, że ich kraj przestanie finansować działalność UNESCO (finansowanie ze strony USA to 22 proc. budżetu organizacji), jeśli przyjmie ona wniosek palestyński. UNESCO (United Nations Educational, Scientific and Cultural Organization) to organizacja wyspecjalizowana ONZ, której podstawowym celem jest wspieranie współpracy międzynarodowej w dziedzinie kultury, sztuki i nauki. Program UNESCO obejmuje działania na rzecz rozwoju nauki i kultury oraz udzielanie pomocy materialnej, technicznej i kadrowej w organizowaniu oświaty. Należą do niej 192 kraje. Obecnie na jej czele stoi Irina Bokowa z Bułgarii.

Amerykanie nie wesprą UNESCO Departament Stanu poinformował, że USA nie przekażą UNESCO 60 mln dolarów składek. Rzeczniczka Departamentu Stanu Victoria Nuland powiedziała, że USA nie mają wyboru i wstrzymują finansowanie Organizacji Narodów Zjednoczonych do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury (UNESCO), zgodnie z amerykańskim prawem. Prawodawstwo z lat 90 zakazuje Stanom Zjednoczonym finansowania każdej agendy ONZ przyznającej pełne członkostwo jakiemukolwiek podmiotowi, który nie dysponuje „uznawanymi międzynarodowo atrybutami” państwowości ["Prawo" to wydaje się być sklecone doraźnie na potrzeby żydowskie - admin].

Amerykanie przekazują rocznie na działalność UNESCO 80 mln dolarów – 22 proc. jej budżetu. Waszyngton już wcześniej groził, że przestanie finansować UNESCO, jeśli przyjmie ona wniosek palestyński. W poniedziałek na konferencji generalnej w Paryżu UNESCO przyjęła Autonomię Palestyńską na swego członka. Wzmocni to pozycję Palestyńczyków w ubieganiu się o pełne członkostwo w ONZ, co oznaczałoby uznanie niepodległości ich państwa. Za tą decyzją głosowało 107 państw, 14 było przeciw, a 52 wstrzymały się od głosu. Przyjęto ją wiwatami. „Niech żyje Palestyna” – krzyknął po francusku jeden z delegatów na zakończenie długiego i pełnego napięcia posiedzenia. Przeciwko przyznaniu Palestynie członkostwa UNESCO były m.in. USA, Izrael, Kanada, Niemcy, Holandia, Szwecja. Za opowiedziały się m.in. Brazylia, Rosja, Chiny, RPA oraz Francja i 10 innych członków UE, większość krajów arabskich, afrykańskich i latynoskich. Od głosu wstrzymały się m.in. Wielka Brytania, Włochy, Polska. „Przyznanie członkostwa Palestynie zwiększa poczet członków UNESCO do 195″ – podała w komunikacie organizacja, która w ubiegły piątek przyznała członkostwo Sudanowi Południowemu. Palestyński minister spraw zagranicznych Rijad al-Malki uznał, że decyzja UNESCO to moment historyczny, który oznacza przyznanie Palestyńczykom nowych praw na arenie międzynarodowej. Szef izraelskiej dyplomacji Awigdor Lieberman na wieść o przyjęciu Palestyny do UNESCO oznajmił, że Izrael powinien teraz rozważyć zerwanie wszelkich stosunków z Autonomią Palestyńską. Przyjęcie Palestyńczyków do UNESCO, jako pełnego członka szkodzi widokom na wznowienie procesu pokojowego – stwierdza izraelskie MSZ w oświadczeniu. (sic!) MSZ Izraela oświadczyło, że odrzuca decyzję UNESCO, bowiem „nie przekształca ona Autonomii Palestyńskiej w rzeczywiste państwo, a jedynie w niepotrzebny sposób utrudnia drogę do wznowienia negocjacji bliskowschodnich”. Resort wyraził jednocześnie żal, że Unii Europejskiej nie udało się na forum oenzetowskiej organizacji zająć jednolitego stanowiska wobec palestyńskiego wniosku. Rzecznik Białego Domu Jay Carney powiedział, że przyjęcie Palestyńczyków do UNESCO jest przedwczesne, bezcelowe i podważa dążenia społeczności międzynarodowej do wypracowania pełnego planu pokojowego dla Bliskiego Wschodu. Według niego wynik głosowania jest również przeszkodą we wznowieniu bezpośrednich negocjacji między Izraelem a Palestyńczykami. niezależna.pl

Jak nas widzą – raport CIA Współczynnik dzietności kobiet wynosi 1.3 na kobietę i stawia nas to na 208 miejscu na świecie. Spadek współczynnika dzietności poniżej 1.4 powoduje, że społeczeństwo takie skazane jest na wymarcie.

Mass-media w Polsce dziwnie działają. Przez większość roku wynajdują sztuczne problemy tzw. fakty medialne i na nich skupiają całą uwagę. Tylko, po co? Ani jeden PT dziennikarz nie poruszył w debatach przedwyborczych poniższych tematów. Jak Rząd odwraca uwagę to wiadomo, że coś chce ukryć. A co może Ukochany Rząd z umiłowanymi Przywódcami i Komisjami Sejmowymi do spraw specjalnych, chcieć w tej Zielonej Wyspie [nie w głowie] ukryć przed miłującym społeczeństwem [tak rzekomo wynika z rozmaitych prac biur dezinformacji zwanych Badaniami Opinii Społecznej]? Wyjaśnia to chyba dokładnie i łopatologicznie raport CIA o Polsce:

https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/pl.html

I tak w dziale “Ludzie i społeczeństwo” znajdujemy zaskakujące dane, daleko odbiegające od HURRRA OPTYMIZMU władzy. Opis kraju wskazuje, że pod względem ludności zajmujemy 34 miejsce na świecie z 38.441.588 ludzi. Średnia wieku wynosi 38.5 lat z tym, że kobiety żyją przeciętnie o 4 lata dłużej od mężczyzn. Wydaje się, że to jest właśnie przyczyna zmasowanego ataku na ustawę emerytalną i chęć wydłużenia czasu pracy dla kobiet. Niech umierają równo mężczyźni i kobiety. Schody zaczynają się przy następnych parametrach, np. przyrost naturalny w 2011 roku wynosił 0.062% i stawia nas to, jako kraj, na 200 miejscu na świecie.

Wskaźnik urodzeń wynosi 10.1/1000 mieszkańców [dane z 2011] i stawia nas to na 191 miejscu na świecie!!!

Wskaźnik zgonów wynoszący 10.17/1000 mieszkańców [także w 2011] stawia nas na nieco lepszym bo 52 miejscu na świecie.

Ze wskaźnikiem migracji wynoszącym 0.47/1000 jesteśmy na 135 miejscu na świecie, co akurat jest dobrą pozycją.

Ale teraz zaczynają się jeszcze gorsze rzeczy. Współczynnik dzietności kobiet wynosi 1.3 na kobietę i stawia nas to na 208 miejscu na świecie. Spadek współczynnika dzietności poniżej 1.4 powoduje, że społeczeństwo takie skazane jest na wymarcie. Nie będzie miało siły rozwoju. Można przyjąć z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że jedną z głownych przyczyn takiego stanu rzeczy, była reforma Balcerowicza- Sachsa [lub odwrotnie] przeprowadzona w 1990 roku. Reforma ta zmniejszyła wydatki na służbę zdrowia z 10.5% w stanie wojennym do oficjalnie 7.1% PKB w 2009 roku. Rzeczywiste wydatki są jeszcze mniejsze, albowiem jak podała to Medycyna Praktyczna, kolejki na leczenie osiągają 433 dni

http://www.mp.pl/kurier/?aid=62741

http://prawo.mp.pl/wywiady/show.html?id=62286

http://www.mp.pl/kurier/?aid=62599

Co ciekawe, z gęstością łóżek – 6.62 na 1000 mieszkańców plasujemy się na 16 miejscu na świecie. Innymi słowy kolejki na leczenie nie są spowodowane brakiem łóżek czy szpitali, ale limitowaniem procedur przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Czyli celowym działaniem. Wiąże się to bezpośrednio z wydatkami na edukację wynoszącymi 4.9% PKB, co stawia nas na 65 miejscu na świecie. Ale kolejne reformy edukacji od 1990 roku spowodowały, że większość młodzieży kończy naukę w 15 roku życia. Ciekawe czy PT przyszli Posłowie o tym wiedzą? A może by tak kursy organizować? Dr Jerzy Jaśkowski

Nowe rozwiązania dotyczące stanu wyjątkowego Prezydent na wypadek cyberataku będzie miał prawo ogłosić stan wojenny lub wyjątkowy – przewiduje ustawa, która wchodzi dziś w życie [tj. dnia 2.11.2011 - admin].

„Nawet najlepsza ustawa nie pomoże, jeśli eksperci zajmujący się ochroną przed cyberatakiem będą opłacani i traktowani tak, jak do tej pory” – mówi gen. Roman Polko. Od dziś obowiązuje ustawa o stanie wojennym oraz o kompetencjach naczelnego dowódcy Sił Zbrojnych. Nowe przepisy wprowadzają do systemu prawnego pojęcie cyberprzestrzeni. Będzie nią miejsce przetwarzania i wymiany informacji. Tworzyć ją będą systemy teleinformatyczne. Chodzi, zatem o wirtualną przestrzeń i działające w niej komputery korzystające z internetu. Jeśli np. hakerzy sparaliżują działanie państwowej instytucji, prezydent na wniosek Rady Ministrów będzie miał prawo ogłosić stan wojenny lub wyjątkowy. Ponadto w przypadku zagrożeń nadchodzących z cyberprzestrzeni rząd rozporządzeniem będzie mógł wprowadzić stan klęski żywiołowej. Obowiązujące dotychczas procedury dotyczące ogłaszania stanów nadzwyczajnych nie zostaną, więc zmienione. – Już ś.p. gen. Gągor zwracał uwagę, że taka ustawa jest potrzebna – mówi dla Stefczyk.info gen. Roman Polko. – Sam pracując w MSWiA w 2005 r. zauważyłem, że zarówno poziom zabezpieczeń na wypadek cyberataku, jak i podejście pracowników do tego problemu, stoją na żenująco niskim poziomie – dodaje. Według rozmówcy Stefczyk.info należy w tym przypadku zwrócić uwagę na jedną podstawową kwestię. – Nawet najlepsza ustawa nie pomoże, jeśli eksperci zajmujący się ochroną przed cyberatakiem będą opłacani i traktowani tak, jak do tej pory – stwierdza gen. Polko. Zaznacza, że „radykalnie musi się zmienić myślenie urzędników w tej materii”. – Nie chodzi tu, bowiem o wydawanie pieniędzy jedynie na dobry sprzęt a pozostała reszta jest już mniej istotna. Jakiś fachowiec musi siedzieć przy tym sprzęcie i musi być dobrze opłacany. Nie może być tak, że się skąpi pieniędzy na informatyków zajmujących się obroną przed cyberatakiem, nie może też być tak, że – obok względów ambicjonalnych – specjalista w tej dziedzinie odchodzi ze stanowiska, bo ma trzykrotnie niższe zarobki niż jego koledzy pracujący w cywilnych firmach – podkreśla gen. Polko. W dziedzinie ochrony przed atakiem nad programem zatytułowanym Polityka Bezpieczeństwa Cyberprzestrzeni RP pracuje także rząd. Program obejmie działania między innymi o charakterze prawno-organizacyjnym oraz technicznym, które mają pomóc zwalczać cyberprzestępczość. Jednym z nich będzie powołanie pełnomocnika rządu, który zajmie się sprawami dotyczącymi bezpieczeństwa cyberprzestrzeni. RoJ

Słony rachunek za gaz Jednym ze strategicznych priorytetów śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego od pierwszych dni objęcia urzędu było zapewnienie Polsce bezpieczeństwa energetycznego definiowanego, jako doprowadzenie do stanu uniezależnienia się polskiej gospodarki od dostaw nośników energii przez jednego dostawcę. Prezydent Kaczyński nie tylko wspierał w latach 2005-2007 rządy Prawa i Sprawiedliwości w obszarze działań dywersyfikacyjnych dostawy węglowodorów do Polski, ale wręcz inicjował konkretne projekty energetyczne. Dziś, kiedy na naszych oczach powstaje pierwszy w basenie Morza Bałtyckiego terminal do odbioru gazu skroplonego w Świnoujściu, należy pamiętać, że ojcem chrzestnym tego projektu był w 2006 r. właśnie prezydent Lech Kaczyński. Kolejnym jego sukcesem było zredefiniowanie projektu budowy korytarza do transportu ropy naftowej z regionu Morza Kaspijskiego do Europy znanego, jako projekt Odessa - Brody - Płock - Gdańsk. Z tej perspektywy absolutnie zrozumiałe były działania prezydenta Kaczyńskiego po wybuchu w styczniu 2009 r. polsko-rosyjskiego kryzysu gazowego na rzecz jego pomyślnego zakończenia. W Kancelarii Prezydenta został utworzony specjalny Zespół ds. Bezpieczeństwa Energetycznego pod przewodnictwem prof. Andrzeja Zybertowicza. W jego skład weszli m.in.: były premier Jan Olszewski, były minister gospodarki Piotr Grzegorz Woźniak i pełnomocnik rządu RP ds. dywersyfikacji dostaw nośników energii w latach 2005-2007 dr Piotr Naimski. Jednym z najważniejszych zadań postawionych przed zespołem było monitorowanie polsko-rosyjskich negocjacji gazowych prowadzonych nieudolnie przez ekipę Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka. Po każdym "tajnym" spotkaniu zespołów negocjacyjnych polscy urzędnicy w nieprzemyślany sposób dzielili się szczegółami negocjacji i swoimi przemyśleniami z mediami, osłabiając przed wytrawnymi graczami z Gazpromu własną pozycję w rozmowach. Oczywiście opinia publiczna była bombardowana propagandowymi komunikatami o rychłym zakończeniu negocjacji i rzekomym sukcesie negocjacyjnym polskiej strony. Niestety, przedstawiciele rządu PO - PSL pomimo wielokrotnych prób w 2009 r. nie chcieli skorzystać z doświadczeń członków prezydenckiego zespołu i wsparcia merytorycznego w prowadzonych z Kremlem negocjacjach gazowych. 10 lutego 2010 r. Zarząd i Rada Nadzorcza PGNiG zaakceptowali pakiet uzgodnień zawartych w trójstronnym porozumieniu pomiędzy PGNiG, OAO Gazprom Export oraz EuRoPol Gazem. W oficjalnym komunikacie można było przeczytać, że porozumienie gazowe zawarte 27 stycznia 2010 r. w Moskwie przewiduje "(...) przedłużenie kontraktu na dostawę gazu ziemnego z Federacji Rosyjskiej do Polski do 2037 r., a także możliwość zwiększenia wolumenu dostaw gazu do Polski w myśl obowiązującego kontraktu od 2010 r. maksymalnie do poziomu 10,2 mld m sześc. rocznie z 15-procentową elastycznością. Zgodnie z porozumieniem kontrakt na przesył gazu przez terytorium Rzeczypospolitej Polskiej gazociągiem jamalskim do krajów Europy Zachodniej zostanie przedłużony z 2019 do 2045 r. na dotychczasowych warunkach". Sytuacja stała się naprawdę groźna, okazało się, że rząd Donalda Tuska dąży do uzależnienia polskiej gospodarki od drogiego rosyjskiego gazu w perspektywie kilkudziesięciu najbliższych lat. Takie działania, stojące w sprzeczności z oczywistym interesem Polski zróżnicowania dostaw nośników energii i przełamania monopolu jednego rosyjskiego dostawcy, musiały napotkać stanowczą reakcję prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Konferencja belwederska 26 marca 2010 r., kilkanaście dni przed katastrofą smoleńską, z inicjatywy śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i śp. szefa Kancelarii Prezydenta Władysława Stasiaka odbyła się w Belwederze merytoryczna konferencja dotycząca przedstawionych miesiąc wcześniej przez rząd Donalda Tuska założeń do polsko-rosyjskiej umowy gazowej. Porównanie interesów Polski i Rosji na tle wyników zakończonych negocjacji nie pozostawiało złudzeń. Polska na umowie gazowej nie zyskiwała kompletnie nic, a rezygnowała na rzecz Kremla chociażby z miliardów złotych roszczeń w stosunku do Gazpromu czy zysków za przesył gazu gazociągiem jamalskim. Eksperci Kancelarii Prezydenta wzywali rząd PO - PSL do niepodpisywania w ogóle na szczeblu międzyrządowym jakiejkolwiek umowy z Rosją. Kryzys gazowy można było przecież, w sytuacji zapewnień koalicji PO - PSL o świetnej, jakości relacjach polsko-rosyjskich, rozwiązać w jeden dzień poprzez podpisanie biznesowego kontraktu pomiędzy PGNiG a Gazpromem na dostawy brakujących 2 mld m sześc. do Polski. Niestety, polski rząd zadecydował o zwiększeniu o blisko 2 mld m sześc. importu rosyjskiego gazu z Rosji w ramach obowiązującego wieloletniego kontraktu jamalskiego. Innymi słowy, Gazprom za przerwanie dostaw gazu do Polski w styczniu 2009 r. dostał prezent w postaci wpisania nierealizowanego kontraktu RosUkrEnergo do długoterminowego kontraktu jamalskiego, choć oczywistym interesem Polski było podpisanie tylko i wyłącznie średnioterminowego kontraktu pomostowego na dostawy gazu do 2014 r., czyli do momentu uruchomienia terminalu LNG w Świnoujściu. Rząd Donalda Tuska nie renegocjował ponadto niekorzystnej formuły cenowej z 2006 r., kiedy Gazprom zaszantażował Polskę groźbą niepodpisania nowego kontraktu na dostawy gazu od 1 stycznia 2007 r., wymuszając jednocześnie podwyżkę ceny surowca o 10 proc. w kontrakcie jamalskim. Próby renegocjacji ceny nawet nie podjęto, tłumacząc ustami Waldemara Pawlaka, że najpierw Polska musi zwiększyć - w oparciu o niekorzystną formułę cenową - import rosyjskiego gazu i podpisać nowy kontrakt, a dopiero potem... będzie czas na rozmowy o cenie. Efekt jest dokładnie taki, jak można było się spodziewać. Przez ostatni rok trwały rozmowy PGNiG z Gazpromem na temat ceny, a może precyzyjniej, starania PGNiG o możliwość podjęcia takich rozmów. Dokładnie sprawdził się scenariusz, przed którym ostrzegano rząd Donalda Tuska w Belwederze. Po podpisaniu umowy gazowej Rosjanie, co było logiczne i oczywiste, nie mieli zamiaru podjąć rozmów o renegocjacji ceny. W każdym podręczniku negocjatora można przeczytać, że cenę należy negocjować przed formalnym zakontraktowaniem towaru, a nie po podpisaniu umowy! O tej prostej zasadzie zapomniała "profesjonalna" ekipa Donalda Tuska, która teraz "walczy" w Unii Europejskiej o 300 mld zł dla Polski. Efekt? Zimą 2011 r. jedna z rosyjskich agencji ujawniła, że różnica w cenie 1000 m sześc. rosyjskiego gazu kupowanego przez Niemcy i Polskę wynosi blisko 60 USD, co oznacza, że rocznie za 10 mld m sześc. gazu Polska płaci o 2 mld zł więcej, niż Niemcy za tę samą ilość surowca, choć gaz przesyłany jest do nich przez 660-kilometrowy gazociąg jamalski na terenie Rzeczypospolitej. Już za sam fakt zwiększenia uzależnienia od rosyjskiego gazu w perspektywie roku 2022 po cenie o kilkadziesiąt dolarów wyższej od ceny dla innych odbiorców w pierwszą rocznicę podpisania umowy Donald Tusk i Waldemar Pawlak powinni zostać postawieni przed Trybunałem Stanu za działania na szkodę interesów Rzeczypospolitej. W tym kontekście wymachiwanie dziś przez polityków PO - PSL i zarząd PGNiG szabelką i straszenie Gazpromu arbitrażem w Sztokholmie na temat ceny gazu jest po prostu niepoważne. Wystarczyło nie podpisywać w 2010 r. niekorzystnej umowy gazowej. Zarzutów względem zawartej rok temu umowy gazowej jest oczywiście więcej. Wciąż wyjaśnienia wymaga chociażby kwestia rezygnacji przez Zarząd PGNiG dochodzenia roszczeń wobec RUE przed arbitrażem ocenianych na około 60 mln USD po zaprzestaniu dostarczania do Polski gazu przez RosUkrEnergo w 2009 r. czy rezygnacja przez Zarząd PGNiG z opłat za przesył gazu w latach 2006-2009 od Gazpromu ocenianych na blisko 1 miliard złotych. Rząd Donalda Tuska obciąża widoczna gołym okiem utrata faktycznej kontroli nad strategiczną dla bezpieczeństwa państwa spółką EuRoPol Gaz oraz faktyczna administracyjna likwidacja wielomilionowych zysków tej spółki z tytułu przesyłu przez polskie terytorium blisko 30 mld m sześc. gazu do innych państw w Unii Europejskiej. Polska jest widać bogatym państwem, skoro premiera polskiego rządu stać na podpisanie umowy, w której Polska zrzeka się jakichkolwiek zysków z tytułu przesyłu przez własne terytorium miliardów metrów sześciennych gazu do innych państw. Otwarte pozostaje oczywiście pytanie, dlaczego premier Tusk, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i minister gospodarki Waldemar Pawlak w ramach tzw. europejskiej solidarności energetycznej nie podjęli nawet próby na rzecz importu brakującego gazu z kierunku ukraińskiego lub zakupu brakującego surowca od zachodnich spółek przesyłanego przez terytorium Polski gazociągiem jamalskim. Do tych właśnie działań rząd PO - PSL był zachęcany przez administrację prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Niestety, bezskutecznie, za co przychodzi Polakom płacić teraz słony rachunek. Świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński zginął w lesie smoleńskim, jako strażnik polskiej suwerenności. Nie miał możliwości kontynuowania swojej służby na rzecz zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego Rzeczypospolitej.

Jedyne ustępstwo Ostatecznie pakiet międzynarodowych porozumień gazowych składających się na tzw. umowę gazową został podpisany kilka miesięcy później. 29 października 2010 r. wicepremier Waldemar Pawlak i wicepremier Federacji Rosyjskiej Igor Sieczin złożyli swoje podpisy pod dwoma polsko-rosyjskimi dokumentami dotyczącymi "Porozumienia między rządem Rzeczypospolitej Polskiej a rządem Federacji Rosyjskiej o budowie systemu gazociągów dla tranzytu rosyjskiego gazu przez terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i dostawach rosyjskiej gazu do Rzeczypospolitej Polskiej" z 25 sierpnia 1993 r. oraz zawartego w 2003 r. Protokołu Dodatkowego do Porozumienia z 1993 r. (tzw. umowa Marka Pola). Jedynym ustępstwem rządu Donalda Tuska pod wpływem naporu opozycyjnego Prawa i Sprawiedliwości było wycofanie się z własnej (nie rosyjskiej!) propozycji przedłużenia kontraktu jamalskiego o 15 lat do 2037 roku. Janusz Kowalski

Królewskie problemy z emisją pieniądza

Artykuł z czasopisma "Światło. Pismo z obrazkami dla katolickich rodzin polskich.", Nr 16, 1897 r., s. 246 -248

Pieniądze w Polsce. W okresie jagiellońskim przez cały wiek 15 sprawa monetarna na Litwie nie była uporządkowana. W małej ilości krążyły monety dawnych Gedyminowiczów z herbem kolumny. Panowie lub złotnicy odlewali tam z czystego srebra podłużne sztabki zwane rublami. Przez stosunki z Polską wchodziły grosze, a Świdrygiełło bił podobno półgroszki. Gdańsk od roku 1455, a oprócz niego Toruń, Elbląg, Wschowa, Poznań i Lwów używają przywilejów bicia własnej monety. Przez spekulacye mennicze grosz szeroki srebrny podlał, tak, że w roku 1496 już 30 groszy takich idzie na jeden czerwony złoty, czyli dukat. Gdy grosz upadł, nastąpił okres złotowy. Złotym nazywał się wówczas prawdziwy złoty t. j. ze złota, czerwony złoty, dukat, którego kurs oznaczony został na 30 groszy srebrnych. Ten stosunek grosza, jako 30-tej części złota utrzymał się do naszych czasów. Tylko, że przy ciągłej obniżce kursu monet w całej Europie, nazwa »złotego« ciągle spadając, zaczęła nareszcie w wieku 17 oznaczać złotówkę srebrną, a grosz przeszedł w wieku 18 na miedziaka żebraczego. W prawodawstwie ukazuje się czerwony złoty w roku 1504, ale już w roku 1502 rachunki skarbu królewskiego obliczone są na »złote.« Król Zygmunt był o monetę troskliwym i panowanie jego stanowi epokę ze względu na udoskonalenie techniczne i na wprowadzony za niego zwyczaj umieszczania na monetach popiersia królewskiego i roku bicia monety. Pierwszą datą wybitą na polskich monetach był rok 1507. Ponieważ Zygmunt I bił dukaty z dobrego złota i dobrej wagi, nie stósując się do zniżenia ceny monet srebrnych, przeto »czerwony złoty« za jego panowania musiał się oddzielić od „złotego polskiego”, 30 groszowego, a w roku śmierci tego króla 1548 za „złoty czerwony” płacono już po groszy 51. Od roku 1518 ukazują się talary w Czechach. Zygmunt I kazał je bić w Polsce od roku 1528. Szły z początku po groszy 30, a więc równały się złotemu polskiemu, czyli dawnemu dukatowi, wkrótce jednak zaczęły się w cenie podnosić. Zygmunt August bił wykwintną monetę swoją wyłącznie w mennicach litewskich w Wilnie i Tykocinie. Gdy zaś przyjął Inflanty pod berło swoje, przybyła moneta inflancka, i od roku 1581 zastósowana do stopy polskiej moneta miasta Rygi ze znakami królów polskich. Stefan Batory urządził mennice w Olkuszu do wybijania pieniędzy koronnych z miejscowej kopalni srebra a za jego panowania i pierwszych lat Zygmunta III wychodziły w Polsce najlepsze, co do stopy i wagi pieniądze. Napływ'w atoli srebra do Europy z Ameryki obniżał jego cenę i w Polsce. Za korzec żyta w Krakowie płacono tylko 8 groszy, pszenicy 16 groszy, za kurę 1,5 grosza, za parę butów 19 gr., cieśla pobierał dziennie 4 i pół grosza. Zygmunt III, wśród ciągłych wojen, szukał powiększenia dochodu z mennicy przez bicie drobnej monety z gorszego kruszcu, aż musiał nareszcie zrzec się swego przywileju bicia pieniędzy i oddać mennicę z jej zyskami pod zarząd kraju. Pieniądze te wszakże były jeszcze lepsze od zagranicznych i sejm z roku 1620 zabraniał wprowadzenia monet obcych do kraju, prócz talarów i dukatów. Pod względem zewnętrznym przedstawiają się monety Zygmunta III okazale, mianowicie talary podwójne i dawane na pamiątkę 10-dukatowe portugały i 5-dukatowe półportugały. Od roku 1621 ukazał się nowy gatunek monety w Bydgoszczy, ort, czyli czwarta część talara, wybijany w ilości 28 sztuk z grzywny krakowskiej, o 11 łutach srebra na 5 domieszki. Władysław IV na sejmie koronacyjnym roku 1633 zrzekł się zarządu mennicą, która już od roku 1627 nie wypuszczała wcale monety drobnej, tylko dukaty, talary i portugały i to w ilości niedostatecznej, co spowodowało ogromny napływ drobnej, lichej monety zagranicznej. Od roku 1658 zaczęła się straszna epoka wojen kozacko- tatarskich, moskiewskiej, szwedzkiej i pomniejszych. Wśród powszechnej ruiny, gdy źródła podatkowe wysychały, sejm w roku 1654 zmuszony był chwycić się spekulacyi mennicznych, na zniżeniu wartości monety opartych. W r. 1659 przyszło do użycia miedzi na monetę bez żadnego pobielania. Wykonywał te uchwały Tytus Boratyni, dzierżawca mennicy, a w roku 1663 upoważniono innego dzierżawcę Andrzeja Tumpe, czyli Tympfa do wybijania złotówek po 30 sztuk z grzywny pół na pół z miedzią zmieszanej. Była to pierwsza moneta, jako »złotówka« polska z jednej sztuki, liczbą XXX oznaczona, której połowiczną wartość realną chciano podnieść napisem przypominającym obowiązki obywatelskiej ofiarności: Dat premium servata salus potiorq. metallo est, czyli »Cenę daje ocalenie kraju i to lepszem jest od kruszcu«. W mennicach: lwowskiej, krakowskiej i bydgoskiej przez 3 lata wybito tych złotówek, zwanych tymfami, 6 milionów sztuk. Naród dotknięty materyalnie, nie uwzględniał ciężkich okoliczności, jakie przymusiły Jana Kazimierza do podobnej gospodarki, i w literach królewskich na tej monecie J.C.R . czytał wyrazy:

I n i t i u m C a l a mi t a t i s R eg n i t. j. początek niedoli królestwa.

Właściwa jednak przyczyna tej niedoli tkwiła w niezmiernem zubożeniu kraju, spustoszonego rabunkami i pożogą. August II Sas nie otwierał mennic w Polsce, tylko podskarbi litewski Ludwik Pociej wybił w Grodnie r. 1706 i 1707 nieco lichych szóstaków, nazwanych »ludzkim płaczem, od litery L. P. Stronnictwo Leszczyńskiego wywołało ten pieniądz z obiegu. Bito jednak w Lipsku na stopę polską bez upoważnienia sejmu i rady senatu różne monety srebrne i złote z imieniem i wizerunkiem królewskim. Za Augusta III przyszła nowa klęska. W czasie wojny 7-letniej, Fryderyk II król pruski, znalazłszy w Dreźnie mennicę polską, osadził w niej żyda berlińskiego Efraima i kazał mu bić monetę fałszywą polską z popiersiem Augusta III. Cała Polska wtedy zalana została powodzią dwuzłotówek bitych przez Efraima, które nazywane efraimkarni lub bąkami, w ogromnych sumach napływały w latach 1757 - 1763 do Polski. Podskarbi w. kor. Teodor Wessel w roku 1761 wydał wtedy uniwersał ogłaszający olbrzymie fałszerstwo z wykazem wartości monet przez Efraima sfałszowanych. Możniejsi zawierali wszystkie tranzakcye na dukaty, które bywały także obcinane dokoła i w takim stanie nazywały się kulfonami. Skuteczną reformę wykonał dopiero Stanisław August, gdy otrzymał od sejmu 1764 roku odjęte królowi przed 137 laty prawo bicia monety na jego zysk i rachunek. Król ten ofiarował własną posiadłość na mennicę w Warszawie przy ulicy Bielańskiej, gdzie przez cały wiek była czynną. Nie oglądając się na zyski, sprowadził z zagranicy najbieglejszych artystów i mincarzy, aby zakład jego nie ustępował najlepszym w Europie. Sejm w r. 1766 oznaczył nową stopę menniczną po 80 złp. z grzywny kolońskiej. Złoty polski dzielił się na 4 grosze srebrne i na 30 miedzianych, których 120 wybijano z funta miedzi. Na groszach i trojakach z miedzi polskiej dano napis :”z miedzi krajowej”. System rozumny i uczciwy dawał najlepsze, co do przyszłości nadzieje. Wszystkie tynfy i bąki ogłoszono za wycofane. Teraz ukazała się w biegu złotówka normalna i za taką przez wszystkich uznana. Po latach 20 przekonano się jednak, że moneta srebrna polska była zbyt dobrą w porównaniu z zagranicznemi, tak, że jak świadczył podskarbi wiel. koronny, wywieziono jej z kraju za 40 milionów złp. Sejm, przeto w roku 1786 musiał zmniejszyć stopę grzywny kolońskiej i bić z niej nie, 80 ale 83 i pół, a w r. 1794 Rada Najwyższa Narodowa 84 i pół złp. Ewa Rembikowska

Diagnosis RPrl - jesień 2011 Pozory są zawsze dla ludzi ważniejsze od rzeczywistości. A matrix będą tworzyć reżymowe media. Porównanie z Węgrami jest nietrafne, gdyż tam AGENTURZE nie udało się stworzyć skutecznej alternatywy wobec Orbana.

21.10.2011 http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/356545,budapesztu-nie-bedzie

Budapesztu nie będzie Analizę wyborów i strategii partyjnej należy zacząć od opisu stanu społeczeństwa i dążeń większości głosujących, a nie od tego, kto ma rację, chyba, że chce się żyć w rzeczywistości wirtualnej. Prawda nie ma żadnego znaczenia na wyborach, ale to, co większość za prawdę uważa. Jeśli wyborcy prawdę odrzucają, gdyż się jej boją, tym gorzej dla jej głosicieli.Trzeba przestać się oszukiwać. Żyjemy nie tylko w innym społeczeństwie niż w 1980 r. czy 1989 r., ale nawet w roku 2005. Polska Kiszczaka i Michnika wyhodowała już od kołyski pięć roczników ludzi dorosłych, +18.Możliwości manipulacji i pokojowego sterowania społecznego są obecnie o wiele większe niż w komunizmie, a potrzeba wolności i niezależności zanika w miarę, jak niszczona jest tożsamość i poczucie przynależności do wspólnoty narodowej i obywatelskiej, jako wartości, której warto bronić. Na powszechność przeświadczenia o bezsensie i nieskuteczność tej obrony wskazuje 51-proc. bojkot. Oprócz ludzi całkowicie ignorujących politykę w skład tej grupy wchodzą przekonani, że i tak wybory zostaną sfałszowane, że nic w tym zdegenerowanym systemie nie da się zmienić, a między głównymi antagonistami – PO i PiS nie ma żadnej różnicy – to ci z Warszawy.Reakcje tej większości na kryzys będą rozstrzygające, a nie musi ona buntować się, może emigrować. To bezpieczne i skuteczne rozwiązanie z punktu widzenia indywidualnego. Ewentualne protesty uliczne sfrustrowanej grupy bojkotującej fasadową demokrację są łatwe do skanalizowania w tym systemie, dzięki monopolowi medialnemu.Dlatego naszym głównym zadaniem powinno być uderzenie w reżymowe media, ich całkowity bojkot i zwalczanie na każdym kroku.

Niezależność RPrl niepotrzebna Polska stała się członkiem Unii Europejskiej w połowie 2004 r. Poważne zmiany nie były jeszcze widoczne w czasie kampanii wyborczej jesienią 2005 r., ale od tego czasu dwa mln Polaków wyjechało do pracy, a wkrótce wyjadą kolejne miliony. „Dziadek z Wehrmachtu”, który był zagrywką nieuczciwą i niesprawiedliwą, okazał się wtedy skuteczny, ale dziś wszelki brak posłuszeństwa wobec Niemiec, które rządzą Unią, jest przez większość odrzucany i potępiany. Nie chodzi w tym wypadku o niedostrzeganie zagrożeń dla interesów Polski (likwidacja stoczni na korzyść niemieckich, zablokowanie Świnoujścia i Szczecina itp.), te, bowiem wszyscy widzą, ale dla większości są one obojętne, w jej odczuciu bezpośrednio nie uderzają, bowiem w dobro indywidualne. Jeśli będziemy bronić, jako państwo naszych interesów, Niemcy (Unia) będą niezadowolone z Polaków, nie poklepią po plecach i nie dostaniemy roboty, jak wyjedziemy. Dlatego trzeba się łasić i co najwyżej wyżebrywać kasę. Pełzanie jest bezpieczniejsze i skuteczniejsze. Nieprzypadkowo w miastach portowych wygrała PO, a obietnice fikcyjnych miliardów z Unii bardziej przekonują niż ostrzeżenia przed skutkami zadłużenia. W wypadku Rosji sytuacja jest inna. Tu nikt nie spodziewa się korzyści, ale widzi i boi się zagrożenia. I znów, ten, kto będzie troszczyć się o zadowolenie Putina z Polaków – wygra. Przecież, jeśli będziemy bronili naszych interesów, to strącą kolejny samolot albo jeszcze gorzej. Unia i USA popierają Rosję, więc ta jest bezkarna i może wszystko, a zatem siedźmy cicho, poświęćmy, kogo trzeba, lokajstwo zapewni nam spokój i bezpieczeństwo – uważa większość głosujących. Kto chce wygrać wybory w obecnym społeczeństwie, nie może podkreślać dążenia do godności, wolności, niezależności, obrony interesów państwa, ale powinien chwalić się spolegliwością wobec możnych. Ewentualnie może sobie poszczekać na Amerykę, Kreml będzie jeszcze bardziej zadowolony. Mówienie o samodzielnej polityce zagranicznej to samobójstwo. Kto chce wygrać, musi obiecać, że będzie robił dobrze możnym Eurazji.

Polska niepotrzebna Większość wyborców nie chce mieć żadnych problemów wynikających z polskości. Zapomnieć, nie wracać do przeszłości i mieć spokój. Kto zatem mówi o jakiejś Polsce, jej tradycji, zwłaszcza o walkach o niepodległość – przegra, gdyż większość nie zaryzykuje nawet kiwnięcia palcem w obronie kraju. Historia może być, co najwyżej folklorem. Takie są dalekosiężne skutki okrągłego stołu, czyli zanegowania wszelkich zasad moralnych, sensu walki o dobro wspólne i późniejszego lansowania przez 20 lat różnego typu kanalii na bohaterów. Mówienie dziś o przynależności do wspólnoty narodowej czy obywatelskiej i wynikających stąd obowiązkach, a zwłaszcza idei obrony interesów państwa na forum międzynarodowym, może tylko pogrążyć w oczach większości głosujących. Polska powinna być terytorium administracyjnym bez żadnych wymagań wobec Rosji i Niemiec. Można się nawet spodziewać, żew miarę rozkładu spowodowanego systemem państwa mafijnego większość oczywiście nie zbuntuje się przeciwko korupcji i gangsterce, ale zapragnie przybycia Niemiec i wprowadzenia wreszcie porządku, gdyż nie będzie to wymagało od niej żadnego ryzyka i wysiłku.

Laicyzacja postępuje Wśród wyborców Ruchu Palikota dominują ludzie młodzi (ok. 63 proc.), wychowankowie Polski Michnika i Kiszczaka, gdyż są to osoby do 39 roku życia; najstarsi z nich w 1989 r. mieli 17 lat. Taki sam procent wyborców RP pochodzi ze wsi i małych miasteczek, czyli regionów, gdzie najsilniejsze są wpływy Kościoła i PiS. Hasła antyreligijne, antykościelne spotkały się tam z dużym i rosnącym poparciem. Grupa ta, pozbawiona perspektyw, chce awansować, a dzięki reżymowym mediom już wie, co jest lansowane. Proces laicyzacji będzie postępował w przyspieszonym tempie, a walka z nim z pozycji Radia Maryja spowoduje tylko wzrost popularności Palikota - utożsamienie wszystkich przeciwników nowego wspaniałego świata postępu z katolickimi fundamentalistami. Hierarchia Kościoła katolickiego, popierając PO i tolerując barbarzyństwo na Krakowskim Przedmieściu, jest już duchowo przygotowana nawet do rozmów z Palikotem. Przyjęcie obyczajowej płaszczyzny konfrontacji wyznaczonej przez przeciwnika przesłoni istotę konfliktu i zakończy się dla Polski klęską.

Kanalizacja buntu Nasi przeciwnicy lepiej od nas wiedzą, jaki rozmiar może przybrać kryzysi, dlatego z pewnością służby przygotowały się na jego nadejście i skanalizowanie buntu, by system bezprawia pozostał niezagrożony. Jednym z elementów strategii było wylansowanie Palikota i jego partii. Stoją przed nią dwa zadania: zastąpić zużyty i niepotrzebny już SLD oraz skanalizować ewentualny bunt, by nie wzmocnił on PiS. SLD stało się dla oligarchii niepotrzebne, gdyż służby powołały, a reżymowe media wylansowały skuteczniejszego obrońcę interesów ekonomicznych – PO. Ponadto postkomuniści utracili zdolność przyciągania młodych. Palikot jest idealnym rozwiązaniem dla pokolenia dzieci Kiszczaka i Michnika, które wybrało przyszłość. Poza tym nie kojarzy się ze starym komunizmem, a już za tydzień nikt nie będzie pamiętał o jego związkach z PO. Zasady kanalizowania niezadowolenia są znane.Trzeba przejąć

k i e r o w n i c t w o w fazie wstępnej, by vacuum było zapełnione. Jesteśmy dokładnie w tym momencie. Trzeba być znanym i wylansowanym do takiej roli przez media. Te już pracują. Palikot będzie przedstawiany, jako główny opozycjonista wobec PO. To on, w świadomości większości, stanie sią realną opozycją, dążącą do reform, a jednocześnie spolegliwą wobec Niemiec i Rosji (to akurat prawda). PiS, zepchnięty do roli obrońcy przed dechrystianizacją, będzie raczej postrzegany, jako niezdolny do prawdziwej opozycji.Pozory są zawsze dla ludzi ważniejsze od rzeczywistości. A matrix będą tworzyć reżymowe media. Porównanie z Węgrami jest nietrafne, gdyż tam AGENTURZE nie udało się stworzyć skutecznej alternatywy wobec Orbana, a katastrofa postkomunistów była całkowita. Leżące na uboczu i małe Węgry nie są tak ważne dla Rosji jak Polska, przez którą prowadzi droga do Niemiec, i bez złamania ducha, której realizacja Putinowskich planów zjednoczenia Eurazji jest niemożliwa.

Racjonalne jądro Jedną z przyczyn całkowitego désintéressement ze strony większości dla obrony niezależności Polski jest widoczny dla wszystkich brak sojusznika Państwa polskiego. W sytuacji popierania przez Unię i USA podporządkowania naszego kraju Rosji, wszelki sprzeciw uznawany jest za bezcelowy i bezsensowny. W takiej sytuacji prawdziwe patriotyczne kierownictwo polityczne nie sprzedawałoby kraju, lecz starało się przeczekać trudny okres do choćby czasowej zmiany koniunktury (a są znaki, że ta właśnie nadchodzi), koncentrując się na budowie siły wewnętrznej kraju, w tym ekonomicznej, by przejść w korzystnych warunkach do działania. Lokaje natomiast rozkradają państwo, niszcząc je, gdyż też chcą zdążyć i starają się wyprzedzać życzenia możnych, by zasłużyć na apanaże poza granicami, jednak w Unii, a nie na Kremlu. Józef Darski

RYNKI WYCENIAJĄ KATASTROFĘ „Rynki zaczynają wyceniać już perspektywę QE3”, powiedział Paresh Upadhyaya, dyrektor w Bank of America w Nowym Jorku. „Myślę, że jest całkiem prawdopodobne, iż będziemy mocno zawiedzeni, jeśli Fed nie zaproponuje nic nowego. Rynki są wybite z rytmu wydarzeniami w Europie peryferyjnej i całej strefie euro, które przyćmiewają wszystko inne”.

http://forsal.pl/artykuly/562184,usa_rynki_szykuja_sie_na_kolejna_ture_luzowania_ilosciowego_qe3.html

Tłumacząc na nasze: rynki sobie „wyceniają perspektywę QE3” – ergo w ceny, które płacą za papiery wartościowe, doliczają już te pieniądze, które FED dopiero wydrukuje. Kto „wycenia”, że QE3 będzie opiewał na 500 mld USD będzie „w plery”, jeśli QE 3 będzie opiewał mniej, albo „do przodu”, jeśli QE3 będzie opiewał na więcej. Jak nie będzie QE3 rynki, które są „wybite z rytmu” będą „mocno zawiedzione”. Ciekawe, czy nie mogą złapać rytmu twista, do którego zaprosił je FED, czy może przez tego twista, wybiły się z rytmu jakiegoś innego dance macabre? Rytm mógł też im popsuć Grek Papandreu puszczając Zorbę. Zapowiedź powrotu Greków do idei demokracji bezpośredniej i rozpisania referendum w sprawie cięć budżetowych wywołała zresztą nie tylko zdumienie rynków finansowych, na których zasady demokracji nie obowiązują w ogóle, bo im ma się więcej pieniędzy, tym ma się więcej „głosów”, ale nawet „Przywódców Demokratycznego Świata”, którzy od czasu odrzucenia w kilku referendach „Traktatu Konstytucyjnego dla Europy” nie pokładają zbyt wielkiego zaufania do tej formy wyrażania opinii przez „lud”, który sami reprezentują. Zważywszy, że Grecy, którzy jak najbardziej demokratycznie skazali onegdaj Sokratesa na wypicie cykuty mogę teraz taką samą miksturę podać „Merkozy”. Bo „rynki finansowe” bankructwo Grecji zaczęły już sobie „wyceniać” od dawna, w odróżnieniu od „miłujących demokrację” „europejskich przywódców”. Grecy najpierw zapowiadali, że referendum będzie o planie ratunkowym, a nie o euro - czyli o wydawaniu euro, a nie o braniu euro.

http://forsal.pl/artykuly/562292,rzad_grecji_referundum_o_planie_ratunkowym_nie_o_euro.html

Jednak w rozmowie z mężem Carli Bruni Premier Papandreu przyznał, że jego kraj „musi zadecydować czy pozostanie w strefie euro i pokazać światu, że może wywiązać się ze swych zobowiązań” co zostało odebrane jako przyznanie, że wyjście ze strefy euro jest jedną z opcji.

http://biznes.onet.pl/sarkozy-i-merkel-groza-grecji-zawieszeniem-pomocy,18493,4896957,3219970,199,1,news-detal

Tak naprawdę opcje są dwie: albo lud grecki przyjmie pakiet ratunkowy i wtedy ograniczenie jego „zdobyczy socjalnych” nastąpi za jego zgodą, albo nie przyjmie pakietu ratunkowego i wtedy ograniczenie jego zdobyczy socjalnych nastąpi bez jego zgody. Nie bardzo tylko wiadomo, dlaczego rynki finansowe i demokratyczni przywódcy europejscy byli zaskoczeni postawą greckiego demokratycznego przywódcy Papandreu? Przecież oni mogą mu, co najwyżej nie dać pieniędzy, a lud grecki może mu chcieć zrobić to samo, co inny lud zrobił Kadafiemu, albo przynajmniej Mubarakowi. Więc bezpieczniej będzie dostać mandat od ludu na to, żeby ludowi dać mniej pieniędzy. Katastrofa szykuje się naprawdę „piękna”. Gwiazdowski

Wspólna waluta nie jest dobra dla wszystkich Wiele zobowiązań finansowych to nie są długi samej Grecji. Są to zobowiązania związane z przedsięwzięciami europejskimi. Nie sami Grecy brali kredyty i pieniądze z UE. Wiele zobowiązań finansowych to kontrakty zbrojeniowe z firmami europejskimi.

Matylda Młocka 03-11-2011, http://www.rp.pl/artykul/9157,746067-Euro-nie-bylo-dobre-dla-Grecji---Sadowski.html

Euro nie przetrwa, jeżeli nadal będzie uznawane za instrument przede wszystkim integracji politycznej. Ale można wyobrazić sobie strefę bez Niemiec, które wrócą do swojej lepszej waluty, jaką była marka – mówi Matyldzie Młockiej Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum im. Adama Smitha Rząd grecki zapowiedział, że przeprowadzi referendum dotyczące przyjęcia drugiego pakietu ratunkowego dla tego państwa. Grecy mają zdecydować, czy zgadzają się na dalsze oszczędności budżetowe w zamian za kolejne pożyczki pomocowe.

Czy rząd w Atenach powinien w tej sytuacji decydować się na referendum? Suwerenny rząd ma do tego prawo. Zwłaszcza w tak trudnej sytuacji może zapytać obywateli, czy się zgadzają na pewne rozwiązania czy też nie. Decyzje podejmowane obecnie przez greckie władze będą przecież miały wpływ na to, co będzie się działo w państwie w najbliższym czasie, za życia obecnego i kolejnych pokoleń. Nie mówmy zresztą, że chodzi o pakiety ratunkowe tylko dla Grecji, mają one, bowiem być ratunkiem dla europejskich banków.

Jakie konsekwencje taka decyzja greckiego premiera może mieć dla Unii Europejskiej i jej spójności? Unia oraz rządy państw członkowskich będą musiały jeszcze raz zadać sobie pytanie, czy plan wprowadzenia euro we wszystkich krajach członkowskich ma w ogóle sens.

Może się okazać, że euro to był błąd? I co wtedy? Wprowadzenie euro, jako jednej waluty na pewno nie było dobrym rozwiązaniem. W obecnej strefie euro są państwa, w których gospodarki są na różnych poziomach. Wspólna waluta okazała się szkodliwa przede wszystkim dla krajów, które mają mniejszą efektywność. To dobrze widać na przykładzie Grecji. Po wprowadzeniu euro stała się ona krajem drogim, a jej gospodarka jest mniej konkurencyjna. To dowód na to, że euro nie jest dobre dla wszystkich.

Może lepszym rozwiązaniem niż pakiety pomocowe byłoby wyjście Grecji ze strefy euro i przywrócenie w tym kraju drachmy, waluty narodowej? Rząd grecki na pewno rozważa taki plan. Tego typu rozwiązanie mogłoby pozwolić Grecji dojść do równowagi finansowej. To nie będzie jednak łatwe. Wiele zobowiązań finansowych to nie są długi samej Grecji. Są to zobowiązania związane z przedsięwzięciami europejskimi. Nie sami Grecy brali kredyty i pieniądze z UE. Wiele zobowiązań finansowych to kontrakty zbrojeniowe z firmami europejskimi.

Kolejne państwa: Włochy, Hiszpania, zaczynają mieć kłopoty podobne do tych greckich... Nie wymieniła pani wszystkich krajów. Ich kłopoty są dowodem przede wszystkim na kryzys władzy i stopień zadłużenia gospodarek. Okazało się, że nie da się długo żyć za pożyczone pieniądze. Najpierw była euforia, że euro prowadzi kraj do bogactwa. Potem jednak okazało się, że przystąpienie do strefy euro nie zwalnia ze spłaty długów.

Czy w tej sytuacji można jeszcze strefę euro uratować? Euro nie przetrwa, jeżeli nadal będzie uznawane za instrument przede wszystkim integracji politycznej. Można je utrzymać, ale w uszczuplonym składzie. Zachować kraje, które są w stanie zredukować zadłużenie i bez ryzyka dla gospodarki się w tej strefie znajdować. Można wyobrazić sobie strefę bez Niemiec, które wrócą do swojej lepszej waluty, jaką była marka. Naprawdę bardzo wiele zależy od siły gospodarek i poziomu zadłużenia rządów. Pozostałe kraje, które sobie z tym nie radzą, niech będą tylko członkami Unii Europejskiej.

Co to oznacza? Wystarczy zacytować raport Komisji Europejskiej sprzed kilku lat, w którym było napisane, że wprowadzenie strefy euro było sukcesem przede wszystkim politycznym, a nie ekonomicznym. Euro jest przykładem prymatu polityki nad kwestiami ekonomicznymi. Tworzy się coraz większa piramida finansowa, która w pewnym momencie runie. Nie da się dłużej utrzymać status quo. Potrzebne są zmiany. Muszą się jednak pojawić jednoznaczne, konkretne rozstrzygnięcia. Rozwiązaniem nie jest zwołanie kolejnego szczytu i zebranie pieniędzy po to, by ponownie zadłużyć następne kraje. Andrzej Sadowski

REKONSTRUKCJA Od pierwszych chwil po tragicznej wieści o śmierci naszej elity państwowej na terenie FR 10 kwietnia 2010 roku, większości Polaków towarzyszy pytanie: jak do tego doszło? Jak to się stało? Na te pytania próbowała odpowiedzieć błyskawicznie uruchomiona machina dezinformacji i propagandy, zaskakująco jednobrzmiąca zarówno w Moskwie, jak i Warszawie. Ta jedność w głoszeniu nieprawdziwych, a w efekcie dezinformujących hipotez, budziła najwyższe zdumienie, a brak nasuwających się każdemu pytań ze strony dziennikarzy, sprawiał, iż zachodziło podejrzenie istnienia jednego ośrodka decyzyjnego całej smoleńskiej akcji medialnej. Do dzisiaj czuję potworny niesmak przeglądając gazety z tamtych dni, jak choćby specjalnie, wieczorne wydanie „ Faktu” z 10 kwietnia, gdzie można było przeczytać o czterech próbach lądowania, z których jedna miała miejsce o 8.30, a nawet zobaczyć bogatą wizualizację owych manewrów(zachowałam te dzieła polskiego dziennikarstwa dla potomnych). Takich „kwiatków” medialnych jest dużo więcej, a sprawa rozwojowa, o czym wie każdy, kto uważnie śledzi losy dochodzenia w sprawie śmierci Prezydenta RP i innych dostojników państwa polskiego. Upodlenie wielu osób sięgnęło dna, a dno jak widać pogłębia się z każdym dniem, z każdą nową informacją kompromitującą polskie instytucje. Niemniej wydaje się, iż w porównaniu z wiedzą na temat przebiegu wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku, dzisiaj wiemy już coraz więcej. Wiedza ta uzyskiwana jest w pocie czoła przez wielu wspaniałych ludzi, oddanych patriotów, którzy doskonale rozumieją, iż wyjaśnienie tej sprawy jest priorytetem polskiej racji stanu. Nie można, bowiem dyskutować o polskiej przyszłości, kreślić planów Polski nie znając prawdy o 10 kwietnia 2010 roku. Katastrofa smoleńska stała się punktem zwrotnym w naszych najnowszych dziejach, zdeterminowała polskie życie państwowe. Dzięki pracy Zespołu Parlamentarnego oraz współpracujących z nim naukowców wiemy dzisiaj, że przebieg katastrofy był zupełnie inny od tego, jaki przedstawiają raporty MAK i Millera. Nie było złamania skrzydła, nie było beczki, za to było nienaturalne rozdrobnienie szczątków samolotu i ogłoszona natychmiastowa śmierć wszystkich pasażerów, co do dzisiaj budzi wiele wątpliwości. Jedną z nich jest fakt kasowania zdjęć w aparatach ofiar przez nieznanych sprawców na terenie Rosji. Czy ktoś zadawałby sobie trud kasowania zdjęć, które nie dotyczyły bezpośrednio zdarzeń przed i po tragedii?? Wątpliwe. Dużo bardziej prawdopodobne zdaje się, że kasowano zdjęcia wykonane na przykład po upadku samolotu, pokazujące akcję oddziałów, które z ratownictwem miały niewiele wspólnego. Kilkanaście dni temu szef Zespołu Parlamentarnego A. Macierewicz podczas jednego ze spotkań przedstawił prezentację procesu rozpadu kadłuba samolotu oraz usiłował odpowiedzieć na pytanie, co spowodowało destrukcję kadłuba. Proces odtworzenia przebiegu wydarzeń został uzyskany dzięki pracy profesora Biniendy, który jest oficjalnym ekspertem NASA, a jego laboratorium posiada certyfikat tej instytucji. Profesor w eksperymencie wykorzystał tysiące zdjęć, które były wykonane w czasie do czterech godzin po katastrofie i przedstawiały poszczególne elementy konstrukcji rozbitego TU 154 M. Wnioski z badań są następujące: dekonstrukcja samolotu rozpoczęła się od śródpłacia, z którego rozeszła się fala uderzeniowa i spowodowała destrukcję kadłuba. To prawdopodobnie w śródpłaciu znajdowało się źródło, od którego wszystko się zaczęło. Na dowód A. Macierewicz przedstawił zdjęcia i wizualizację całego procesu, podkreślając, iż kadłub samolotu zachował się niczym puszka rozerwana od wewnątrz jakąś gigantyczną siłą, do tego stopnia, że pozostały ślady owego „wywinięcia na zewnątrz” na resztkach kadłuba. Z dolnej części samolotu udało się zrekonstruować około 90%, a z górnej zaledwie 50%, reszta po prostu zniknęła, rozpływając się w smoleńskiej mgle. Macierewicz zapewnił, że badania są nadal prowadzone, a końcowe i ostateczne wnioski wkrótce zostaną zaprezentowane opinii publicznej. Wszystkie dotychczas przeprowadzone analizy i wnioski są przekazywane na ręce prokuratorów, by ulżyć ciężkiej pracy śledczych.

Całość prezentacji:

http://www.youtube.com/watch?v=25bNkLc3Tgg&feature=player_embedded

P.S Warto również dokonać porównania w świetle wczorajszych wydarzeń na Okęciu - jak wyglądał tupolew po zetknięciu z bagnistym terenem, mając wysunięte podwozie, a jak wygląda boeing po lądowaniu bez podwozia na twardym pasie. Oczywiście nie można porównywać wprost obydwu sytuacji, niemniej jednak warto uswiadomić sobie, że samolot to nie bańka ze szkła, jak usiłowano nam to wmówić 10 kwietnia i później. Martenka

Maszerując na cmentarz Czymże tu zajmować się w przeddzień święta Wszystkich Świętych? Nawiasem mówiąc, wielu „młodych, wykształconych”, którzy zresztą powtarzają po starych i podobno też wykształconych, uważa, że to „święto zmarłych”. Oczywiście są to popłuczyny po komunie, która unikała najmniejszej wzmianki o świętości, żeby przypadkiem nie strefić się „opium dla ludu”. Jedyny wyjątek robiono dla „świętych granic Związku Radzieckiego” - no i oczywiście - dla horoskopów drukowanych w „racjonalistycznej” prasie. Warto zwrócić uwagę, że ta „racjonalistyczna” prasa, podobnie jak racjonaliści w partii, nie tylko wierzyli, ale w dodatku - krzewili wiarę w ustrój, jakiego świat nie widział. Natura ludzka jest, bowiem tak skonstruowana, że ludzie muszą w coś wierzyć, a skoro przestają wierzyć w Boga, to zaczynają wierzyć w cokolwiek - na przykład w „demokrację”. Trudno o większy idiotyzm - na co jeszcze w głębokiej starożytności zwrócił uwagę Arystoteles. Powszechnie, bowiem wiadomo, że w każdej społeczności ludzi rozumnych jest znacznie mniej, niż elokwentnych półgłówków, albo zwyczajnych durniów, więc demokracja, z jej zasadą przyznawania racji większości, MUSI doprowadzić do jakiejś kretyńskiej tyranii, której skutki właśnie obserwujemy w Eurokołchozie zwanym Unią Europejską. Administrująca tym bajzlem szajka łajdaków, której charakterystycznym reprezentantem jest będący symbolem moralnego upadku Francji prezydent Mikołaj Sarkozy, otrąbiła ostatnio z wielkim przytupem plan „dokapitalizowania” kluczowych unijnych banków na sumę ponad 100 miliardów euro. Ale co tak naprawdę znaczy to „dokapitalizowanie”? Skąd właściwie szajka zamierza wziąć na nie forsę? Odpowiedź jest jedna; jeśli nawet pożyczą od Chińczyków, to przecież zabezpieczeniem tej pożyczki będzie zastawienie przyszłych podatków, a więc przyszłych dochodów wypracowanych przez europejskie narody. Zatem tak czy owak - „dokapitalizowanie” finansowych grandziarzy dokona się kosztem obywateli, którym zorganizowany naprędce przez grandziarzy „Ruch Oburzonych” teraz wytłumaczy, że to dla ich dobra - że im bardziej „państwo” się nimi zaopiekuje, tym będzie im lepiej. Nic, zatem dziwnego, że w naszym nieszczęśliwym kraju na Wielką Nadzieję - tylko jeszcze nie wiadomo czyją - wyrasta Janusz Palikot, który zgromadził wokół siebie prawdziwy park jurajski; obok szmatławych konfidentów - osoby, u których Józef Piłsudski bez trudu wykryłby „rozdziwaczoną płeć” i cwane hieny, które za dobre pieniądze propagują depopulację mniej wartościowego narodu tubylczego, ale same, na nasze nieszczęście, swego potomstwa nie abortowały. Ale jakże ma być inaczej w kraju, w którym nawet studenci zbliżający się do końca studiów nie wiedzą - o czym ze zgrozą niedawno się przekonałem - dlaczego mamy pory roku? Jakże można od nich wymagać zrozumienia spraw bardziej skomplikowanych? Toteż nic dziwnego, że taką karierę robi pan redaktor Michnik, czy pani filozofowa; w kraju ślepców jednooki jest królem. Więc, nad czym się zadumać w przeddzień dnia Wszystkich Świętych, jeśli nie nad śmiercią? Wprawdzie doświadczenie życiowe podpowiada nam, że zawsze umiera, kto inny, niemniej jednak skądinąd wiemy, że taki finał czeka każdego - ale każdego według swojej kolejności. To znaczy - tak jest w tak zwanych normalnych czasach, podczas gdy podczas wojen śmierć załatwia swoje sprawy hurtowo. Ta masówka wydaje się nieuchronna zwłaszcza od czasów, gdy w obronie demokracji wynaleziono i zastosowano broń jądrową. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że stoi ona również na straży demokracji socjalistycznej. Samo istnienie tej broni wywarło głęboki wpływ na wszystkie dziedziny życia, wśród nich - również na religie, które przeraziły się skutków głoszonego dotychczas radykalizmu moralnego i coraz bardziej grzęzną w irenizmie, wcześniej uznawanym za herezję. Wyłamuje się z tego nurtu jedynie islam i kto wie, czy nie w tym właśnie tkwi zagadka jego popularności. Islam zupełnie nie przejmuje się, czy głoszone przezeń poglądy kogoś urażą, czy nie - co na obserwatorze z zewnątrz może stworzyć wrażenie niezachwianego przekonania o ich prawdziwości, podczas gdy w innych przypadkach pojawia się podejrzenie, że w grę wchodzi tylko swego rodzaju aktorskie emploi, bo tak naprawdę to chodzi o to, by wypić i zakąsić - to znaczy - odbyć nabożeństwo w ramach kultu Świętego Spokoju. Więc chociaż, poza dwoma przypadkami w Japonii, broń jądrowa nie została użyta, to przecież samo jej istnienie powoduje erozję najgłębszych fundamentów cywilizacji. Wprawdzie, zgodnie z odpowiedzią, jakiej w swoim czasie zaniepokojonemu słuchaczowi udzieliło Radio Erewań, obecnie wojen już nie ma, a tylko tak zwana walka o pokój, to przecież nic nie jest zadekretowane na wieki i - wbrew bredzeniom niejakiego Franciszka Fukuyamy o „końcu historii” - że to niby po upadku komuny już nic ważnego wydarzyć się nie może i świat będzie wegetował aż do ostatecznego zgłupienia starczego - z obfitości serca usta mówią i właśnie pan Szewach Weiss uświadomił nam, że wojna i to w dodatku - światowa może wybuchnąć w każdej chwili. Pan Weiss z jednej strony, jako szczery demokrata - czemu skądinąd nie można się dziwić, ale to temat na osobny felieton - oczywiście cieszy się z tak zwanej jesieni ludów arabskich w Afryce Północnej, chociaż z drugiej strony trochę niepokoi go fakt, że ostatnie, a właściwie nie tyle ostatnie, co pierwsze wybory w Tunezji wygrali tamtejsi muzułmanie, to znaczy - islamiści. Najwyraźniej Żydów musi tam być zdecydowanie za mało, a poza tym ci, którzy tam są, najwyraźniej nie zdobyli tam takiej pozycji, jak w naszym nieszczęśliwym kraju pan redaktor Michnik, czy jeszcze większy od niego cadyk, czyli - pan Aleksander Smolar. U nas, jak wiadomo, Żydów „nie ma”, chociaż możemy sobie bez trudu wyobrazić, co by się z nami działo, gdyby „byli” - ale chociaż „nie ma”, to jakoś sobie radzą i to tak znakomicie, że ich przykład zachęca różnych głupich gojow, żeby Żydów udawali - o czym niedawno wspominała pani Malka Kafka, sekretarzująca żydowskiej loży B’nai B’rith. Warto zwrócić uwagę na fenomen tej loży w kraju gdzie Żydów - jak powiadają - „nie ma”. Podobnie „nie ma” u nas Wojskowych Służb Informacyjnych, czy Służby Bezpieczeństwa - ale czy nie oznacza to, że oficjalna, a zwłaszcza - ostentacyjna nieobecność może być tylko wyższą formą obecności? Nawiasem mówiąc, czy to nie może być dodatkową przesłanką do przyjęcia do wiadomości istnienia świętych? Wprawdzie racjonaliści, to znaczy - wyznawcy byle, czego twierdzą, że ich również „nie ma” - ale oprócz tego twierdzą oni też, że nie mają duszy. To akurat może być prawdą, bo weźmy dla przykładu taką panią Wandę Nowicką - czy wygląda ona na osobę posiadającą duszę? Wolne żarty! Co najwyżej - w żelazku. Zresztą - mniejsza o panią Nowicką - czy ona ma duszę, czy nie ma - bo chodzi przecież o pana Szewacha Weissa, uchodzącego za wielkiego przyjaciela Polski. Więc pan Weiss powiada, że mniejsza już o Tunezję, bo Tunezji - wiadomo - nikt nie zji, ale najgorzej jest w Syrii, gdzie trwa „wojna domowa”. Wprawdzie wszystko wydaje się w jak najlepszym porządku, bo żołnierze syryjscy przechodzą na stronę powstańców, ale sytuacja jest tam „delikatna” i Zachód nie może interweniować. Wynika z tego, że tam, gdzie owej delikatności nie było, albo nawet była, ale nie tak bardzo delikatna, jak w Syrii, „Zachód” interweniował bez specjalnych ceregieli. Rzuca to wiele światła na autentyczność demokracji, ale nie o to w tej chwili idzie, bo pan Weiss objaśnia naturę owej delikatności. Otóż gdyby „Zachód” zaczął syryjskiego prezydenta bezceremonialnie naciskać, ten poszczułby Hamas na Izrael, a wtedy Izrael „musiałby odpowiedzieć siłą”. W takiej sytuacji do akcji włączyłby się Iran, no a wtedy - powiada pan Weiss - mamy wojnę światową, pani Mullerowo. Obawiam się, że pan Weiss nie jest z nami do końca szczery, podobnie jak w przyjaznych gestach wobec Polski. Obawiam się, że stawia skutek przed przyczyną. Otóż jest wysoce prawdopodobne, że „wojna domowa” w Syrii jest elementem przygotowań prowadzonych przez Izrael i jego popleczników do tego, by wspólnie i w porozumieniu zaatakować Iran, zanim stanie się on mocarstwem nuklearnym. Dopóki Syria jest stabilna, dopóty Izrael trochę obawia się jej reakcji, zwłaszcza w momencie, gdyby w Iranie coś jednak poszło nie tak. To prawie niemożliwe, jednak strzeżonego - jak to mówią - Pan Bóg strzeże. Dlatego Izrael potrzebował żeby w Syrii wybuchła wojna domowa, w ramach, której wojsko wprawdzie przechodzi na stronę „powstańców”, ale widać w niedostatecznej liczbie i zbyt wolno, skoro tamtejszy rząd w razie, czego mógłby jednak poszczuć na Izrael znienawidzony Hamas. A dlaczego w takim przypadku Iran musiałby się „włączyć”? To nie jest do końca jasne, chyba, żeby Izrael użył wtedy przeciwko Syrii broni nuklearnej, której - jak wiadomo - „nie ma”. Atak przy użyciu nieistniejącej izraelskiej broni jądrowej na Syrię być może mógłby zachęcić Iran do włączenia się do rozgrywki, ale jeszcze bardziej prawdopodobny scenariusz uruchomienia detonatora trzeciej wojny światowej polegałby na tym, że Izrael za jednym zamachem spróbowałby nie tylko zmieść z powierzchni ziemi Syrię, wraz z tamtejszym Hamasem, jak i „powstańcami”, którzy pewnie jeszcze o tym nie wiedzą, ale w tym zamieszaniu wykonać też prewencyjne nuklearne uderzenie na Iran. To rzeczywiście mogłoby być detonatorem światowego konfliktu, a trudno powiedzieć czy Stany Zjednoczone z prezydentem Obamą na czele już są gotowe zaryzykować zdewastowaniem swego terytorium i zagładą wielkiej liczby obywateli dla zadośćuczynienia żydowskim mocarstwowym fantasmagoriom. Wygląda na to, że jeszcze się wahają. Ale mimo ograniczonej szczerości wyznań pana Szewacha Weissa, trudno odmówić im wartości. Dzięki nim możemy wyrobić sobie pogląd, czy Izrael rzeczywiście jest najbardziej wysuniętym bastionem zachodniej cywilizacji, czy też „gigantyczną krostą”, która stopniowo zatruwa swymi toksynami cały świat. Żebyśmy przynajmniej wiedzieli, za co w razie, czego zginiemy. SM

IV Rzesza wystawia rachunek Kryzys finansowy w strefie euro, która - jak pamiętamy - powstała po to, by immunizować Unię Europejską na finansowe kryzysy - nie tylko nie chce się zakończyć, ani nawet złagodnieć, ale powoli rozszerza się na coraz to nowe kraje. Grecja, mimo kroplówek, nadal jest w poważnym stanie, a w dodatku - oddziałuje zaraźliwie na pozostałe kraje, które - tylko patrzeć - jak też znajdą się w stanie podobnym. W tej sytuacji warto wrócić do początków choroby, kiedy jeszcze nikt nie zdawał sobie z niej sprawy, bo to pozwoli nam lepiej zrozumieć nie tylko jej naturę, ale również - prawdopodobne jej następstwa. Pozornie przyczyna greckiej choroby jest życie ponad stan. No dobrze - ale dlaczego Grecja zaczęła żyć ponad stan? To proste - dlatego, że mogła. A dlaczego mogła? A dlatego, że Unia Europejska dawała jej subwencje. A dlaczego Unia Europejska dawała jej subwencje? A dlatego, żeby spełnić obietnice składane Grecji w okresie zanęcania jej do Unii Europejskiej. A dlaczego pomysłodawcom Unii Europejskiej tak zależało, żeby przystąpiła do niej nie tylko Grecja, ale i pozostałe europejskie państwa? Ano, dlatego, że bez akcesu europejskich państw do Unii, nie udałoby się zbudować europejskiego imperium. A po co europejskie imperium i komu jest ono najbardziej potrzebne? To ostatnie pytanie pozostawmy na razie bez odpowiedzi, bo prawdopodobnie wyłoni się ona sama z dalszej analizy. Na razie widzimy, że życie ponad stan wcale nie było przyczyną, tylko skutkiem, zaś przyczyną były subwencje, dzięki którym Grecja, podobnie jak inne państwa, przyzwyczaiły się do wydawania więcej, niż zarabiały, to znaczy - do życia ponad stan. Czy wywołanie w Grecji, podobnie jak w pozostałych państwach europejskich takiego przyzwyczajenia było działaniem bezmyślnym, czy też towarzyszyła temu jakaś kalkulacja? Na to pytanie można odpowiedzieć na podstawie tak zwanych faktów konkludentnych. Otóż, przynajmniej od pewnego momentu, było oczywiste dla każdego normalnego człowieka, że Grecja nie tylko żyje ponad stan, ale że w tym sposobie życia zabrnęła już tak daleko, że, zwłaszcza przy kontynuowaniu dotychczasowego sposobu życia, nigdy nie będzie w stanie uregulować swoich zobowiązań finansowych. Skoro wiedział to każdy normalny człowiek, to niegrzecznie byłoby przypuszczać, że takich rzeczy nie wiedzieli prezesi banków niemieckich, czy francuskich. Jest oczywiste, że doskonale to wiedzieli. Dlaczego zatem - wiedząc to - nadal pożyczali greckiemu rządowi pieniądze, jak gdyby nigdy nic? Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna: bo ktoś, z czyją opinią muszą się liczyć, zalecił im kontynuowanie takiego postępowania i zapewnił, że zrekompensuje im ewentualne straty. Kto to mógł być? Wszystko wskazuje na to, że musiały to być rządy - niemiecki i francuski. A dlaczego rządowi niemieckiemu i francuskiemu tak zależało, by banki nadal pożyczały Grecji, jak gdyby nigdy nic, coraz bardziej przyzwyczajając zarówno tamtejszy rząd, jak i tamtejszych obywateli do życia ponad stan tak, żeby trudno było im już nawet wyobrazić sobie inny sposób życia, nie mówiąc już w ogóle o jakiejkolwiek zgodzie na życie na skromniejszej stopie? A dlatego, że Grecja, uzależniając się od subwencji i kredytów, jak narkoman od narkotyków, uzależni się również od tych, którzy jej te subwencje dają i którzy pożyczają jej pieniądze i spełni każdą ich polityczną zachciankę. Są, bowiem dwie metody budowania imperiów. Jedna - manu militari - polega na podboju. Państwo podbójcze ujarzmia państwa podbite, wcielając je do swego imperium i poddając tworzące je narody własnej woli. Podbój jednak wymaga prowadzenia wojny, a ta wiąże się z ryzykiem przegranej, a poza tym pociąga za sobą bardzo wysokie koszty nie tylko samego podboju, ale również - późniejszego utrzymania integralności imperium. Druga metoda polega na podporządkowaniu podstępnym. Państwo zostaje ujarzmione nie wiedzieć, kiedy, bo wprawdzie do samego końca zachowuje pozory samodzielności, ale w rzeczywistości jest ubezwłasnowolnione przez organizatora imperium. Warto przypomnieć, że podczas II wojny światowej pewien niemiecki publicysta zarzucał Anglikom, że budowali Imperium Brytyjskie podstępem i przekupstwem, podczas gdy Niemcy właśnie budują swoje metodą „radosnej wojny”. O ile wtedy mogło mniej więcej tak być, to dzisiaj Niemcy najwyraźniej doszły do wniosku, że metoda podstępu i przekupstwa jest nie tylko znacznie skuteczniejsza od „radosnej wojny”, ale przede wszystkim - nieobarczona nadmiernym, a prawdę mówiąc żadnym ryzykiem, no i nieporównanie tańsza. I to jest właśnie przyczyna kryzysu finansowego, jaki trapi dzisiaj strefę euro, to jest prawdziwa przyczyna tej choroby. Pośrednim potwierdzeniem tej diagnozy jest to, iż proponowana przez politycznych kierowników Unii Europejskiej terapia, starannie omija tę przyczynę i koncentruje się wyłącznie na leczeniu objawowym. A jakie są objawy? Ano takie, że niemieckie i francuskie banki mają w swoich aktywach bardzo dużo śmieci, a być może - wyłącznie śmiecie. Zatem terapia, jaką proponują zastosować polityczni kierownicy UE zmierza do usunięcia, a przynajmniej - do złagodzenia tych objawów. W jaki sposób? Poprzez „dokapitalizowanie” banków. To znaczy? To znaczy - poprzez dodrukowanie, a ściślej - poprzez „wykreowanie” masy fiducjarnego euro drogą klikniecia w komputery Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie - a następnie przelanie wytworzonych w ten sposób pieniędzy do banków, które w ten sposób zostaną „dokapitalizowane”. No dobrze, ale czyż można wykreować w ten sposób złoto z powietrza? Oczywiście, że nie można, bo tak naprawdę na to dokapitalizowanie niemieckich i francuskich banków będą musieli złożyć się wszyscy mieszkańcy strefy euro, którzy stracą i będą tracili pewną część posiadanego bogactwa i dochodów z pracy wskutek inflacji, czyli spadku wartości euro. Bo Europejski Bank Centralny nie potrafi wypłukiwać złota z powietrza, tylko - podobnie jak inne tego typu banki - wypłukuje złoto z portfeli i kieszeni ludzi zmuszonych do posługiwania się tą walutą. W ten oto sposób kosztami budowy pokojową metodą IV Rzeszy zostaną obciążeni mieszkańcy imperium - jeśli nie całego od razu, to na początek - jego twardego jądra, jakim jest strefa euro. SM

Michnik rozmnaża „neofaszystów” „Gazeta Wyborcza” pisze o „neofaszystach”, którzy 11 listopada wezmą udział w Marszu Niepodległości. Najwyraźniej ścisłe kierownictwo „GW”, zgodnie z leninowskim przykazaniem, by prasa pełniła funkcję organizatorską, odpowiada na tak zwane „społeczne zamówienie”. Nietrudno domyślić się - jakie. Polska i Polacy, co najmniej od 20 lat są obiektem dwóch polityk historycznych: niemieckiej i żydowskiej, które od pewnego momentu są ze sobą ściśle skoordynowane i prowadzą do tego samego celu. Niemiecka polityka historyczna zmierza do stopniowego zdejmowania z Niemiec i narodu niemieckiego odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej i przerzucania jej na winowajcę zastępczego, na którego wytypowana została Polska. Żydowska polityka historyczna również jest nakierowana na przerzucanie odpowiedzialności na winowajcę zastępczego, bo w przeciwnym razie żydowskie organizacje przemysłu holokaustu i Izrael mógłby utracić niezwykle lukratywny status ofiary - zwłaszcza po wynalezieniu przez p. Szewacha Weissa nowej formuły eksploatacyjnej. Pan Weiss wykombinował sobie, że ci, którzy zostali zamordowani, to jedno - ale iluż Żydów się na skutek tego nie urodziło! Przy takim podejściu jest oczywiste, że liczba ofiar holokaustu będzie z dziesięciolecia na dziesięciolecie rosła w postępie geometrycznym, zapewniając żydowskim organizacjom przemysłu holokaustu i Izraelowi dochody z eksploatacji zbrodni Hitlera. Trzeba tylko znaleźć dla tego przemysłu pozór moralnego uzasadnienia - no a temu celowi służy wynajdowanie „neofaszystów” w Polsce pod każdym krzakiem. Tak wielka liczba „neofaszystów” wymaga wzięcia Polski pod polityczną kuratelę - niemiecką i żydowską, bo w przeciwnym razie pozostawieni samopas Polacy ZNOWU zrobią coś okropnego. No a to juz wprost wychodzi naprzeciw zarówno zaprojektowanemu przez Niemcy scenariuszowi rozbiorowemu, jak i Judeopolonii, którą trzeba zawczasu zorganizować na wypadek, gdyby na Bliskim Wschodzie miłującemu pokój Izraelowi z sąsiadami coś poszło nie tak. Nic, zatem dziwnego, że w tej sytuacji szczególną irytację zarówno Żydów, jak i kolaborujących z nimi tubylczych szabesgojów budzi właśnie Marsz Niepodległości - bo, po co mniej wartościowemu narodowi polskiemu niepodległość? SM

Żyć jak pies? „Ruch Oburzonych” rozpoczął się w USA, jako ruch „Okupować Wall Street”. Animatorzy tego ruchu to są politycznie kompletne głąby. Zauważają, i owszem, machloje: politycy dają bankom za friko pieniądze podatników, FED manipuluje kursami dolara i innych walut – ale (w ostrym odróżnieniu od „Partii Hebatki”!) zamiast żądać odebrania rządowi prawa do rozdawnictwa publicznych pieniędzy, zaprzestania eksperymentów socjalnych, likwidacji komunizmu i powrotu do dzikiego, drapieżnego kapitalizmu - „oburzeni” chcą przeciwnie: nacjonalizacji banków! Lewicowy „Przegląd” pisze o tym tak: „P. Paweł Taylor, wicedyrektor renomowanego ośrodka badawczego Pew Research Center, podkreśla: »Bardzo wąska elita, obejmująca tylko 1% społeczeństwa, zagarnia 34% dochodu narodowego USA«. Centralna Agencja Wywiadowcza w najnowszym raporcie o stanie świata musiała przyznać, że pod względem nierówności społecznych Stany Zjednoczone zajmują czołowe miejsce, a korupcja w USA szerzy się tak jak w Kamerunie czy w Ugandzie. 46 mln Amerykanów żyje poniżej granicy ubóstwa. Nawet w Waszyngtonie jedno dziecko na troje jest niedożywione. Ekonomista Artur M. Okun napisał, że dzieci klas niższych i średnich żyją gorzej niż zwierzęta domowe superbogaczy. Według opublikowanych w październiku danych urzędu statystycznego w pierwszym kwartale 2010 r. prawie połowa mieszkańców supermocarstwa żyła w gospodarstwach domowych korzystających z różnych form rządowej pomocy, takich jak zasiłki mieszkaniowe, dopłaty do mieszkań czy kartki na darmową żywność”. To pozłacane myśli proszę sobie zapamiętać. Otóż, zaczynając od końca: nawet w Związku Sowieckim za Stalina, nawet w Niemczech w czasach narodowego socjalizmu - a sądzę, że nawet w Korei Północnej za Syng-Mana Liego – nigdy tylu ludzi nie żyło z „kartek żywnościowych”. Komunizm w USA rozbuchany jest do granic absurdu – a absurdalna polityka jest przyczyną zapaści w finansach. I, co najciekawsze: wszelkiej maści „oburzeni”, piszący o korupcji i nierównościach w dochodach, nie przypisują tych cech temu, że w USA panoszy się komunizm!!! Przecież w XIX wieku, gdy panował dziki, drapieżny kapitalizm, nierówności były znacznie mniejsze! W takiej np. Szwecji wprowadzenie w 1911 pełnego socjalizmu doprowadziło do tego, że 60% majątku przemysłowego znajduje się w rękach rodziny Wallenbergów – a rodzina ta, mając „złote akcje” w firmach państwowych, kontroluje 45% reszty!!! Przy czym, uwaga, szwedzcy milionerzy od początku popierali socjalistów. To ludzie mądrzy- wiedzący, że kapitalizm nie pozwala rozkradać mienia społecznego, bo go... nie ma! Dopiero jak państwo odbierze ludziom własność i ściągnie ogromne podatki – można na tym, poprzez wpływy i przekupstwo, spokojnie położyć łapę! Natomiast dopłaty do mieszkań były i w ZSRS i w III Rzeszy, i w PRL – częściowo są nawet do dziś (państwo dofinansowuje np. TBS-y!) I właśnie to dofinansowywanie było przyczyną kryzysu, który trzy lata temu wybuchł w USA. Co ciekawe: kolejne rządy latami przymykały oko na raporty pokazujący katastrofalny stan tych funduszów! Dziś wolą dopłacić biliony (tak!) z kieszeni podatnika bankom - które przedtem były nakłaniane do udzielania tych socjalnych pożyczek – byle nie przyznać, że ta polityka była kompletną porażką! Natomiast reszta cytowanych myśli to lewacka demagogia. W nierówności nie ma nic złego: niech sobie 1% ludzi ma i 60% majątku – byleby pozostałe 99% żyło średnio lepiej, niż w innych krajach. Przeciwnie: to równość jest złem. Ludzie ciężko pracujący i ludzie zdolni powinni mieć ZNACZNIE lepiej, niż nicponie, durnie i lenie. I szczęśliwy to kraj, w którym nawet niektóre psy i koty żyją na wysokiej stopie – tak, nawet wyższej, niż niektórzy ludzie. Proszę zauważyć: ile krawcowych ma zajęcie przy szyciu wdzianek dla tych zwierzaków, ilu ludzi zarabia na produkowaniu dla nich karmy... Lewicowcy o tym nie myślą. JKM

Jak dobrze żyć na IV Aldebarana Niestety: żyjemy na Ziemi - a z tego wynikają pewne konsekwencje Wyobraźmy sobie, że na czwartej planecie Aldebarana mieszka milion Aldebarańczyków – a każdy jest 30 razy bogatszy, niż przeciętny Polak. No, to, co? No, to niech sobie tam żyją.. Zazdrościmy im, niewątpliwie – i tyle. A teraz wyobraźmy sobie, że spośród mieszkańców Ameryki jest milion takich, którzy są 30 razy bogatsi od przeciętnego Polaka. No, to, co? No, to są bogatsi. Owszem: zazdrościmy im – i tyle. Co najwyżej staramy się wyjechać do Ameryki... Albo chcemy zmienić ustrój na amerykański – by i u nas było bogato. Albo po prostu zaczynamy lepiej pracować, by im dorównać. A teraz wyobraźmy sobie, że w Polsce żyje sobie milion ludzi 30 razy bogatszych, niż przeciętny Polak... o, to pierwsza myśl jest taka: jakie nałożyć na nich podatki! Nawet, jeśli my od tego się nie wzbogacimy, tylko zbiedniejemy – nieważne: byle oni nie byli tak obrzydliwie bogaci! Socjalizm – to ustrój oparty na zawiści. Niestety: dusze Polaków są nim zatrute! Ale może to jest zachowanie naturalne? Gdy Polska, dzieki znakomitej zasadzie liberum veto stała się bardzo bogata, biedni Szwedzi napadli na nas - i nas złupili. Napadanie na bogatszych sąsiadów - to tradycja plemion łupieżczych. Otóż d***kracja to wspaniały wynalazek: nie trzeba wyprawiać się, jak trzech braci Budrysów, na sąsiadów oddalonych o dziesiątki i setki wiorst: można większością głosów obrabować bliźnich z sąsiedniego domu! JKM

Ciąg dalszy rozgrywki z JE Donaldem Tuskiem. "Co najmniej część służb specjalnych usiłuje usunąć Go z fotela premiera" Zapewne pamiętacie Państwo, iż od dwóch lat utrzymuję, że co najmniej część służb specjalnych uwzięła się na p.Donalda Tuska - i usiłuje usunąć Go z fotela premiera. Przypominam, że twierdziłem, iż za karę - za to, że chciał (jak najsłuszniej!) usunąć JE Aleksandra Grada, nie pozwolono Mu kandydować na Prezydenta. Teraz p. mec. Roman Giertych donosi w "Uważam Rze", iż ta walka trwa: że przed wyborami toczyły się ostre rozgrywki między otoczeniem prezydenta, a obecnym premierem. Chodziło o odsunięcie p. Tuska od władzy. Zdaniem p. Giertycha prezydent chciał, aby premierem był WCz. Grzegorz Schetyna. Miano rozmawiać w tej sprawie z WCz. Grzegorzem Napieralskim, szefem SLD. Wg p. Giertycha, prezydentowi zależało na takim rozwiązaniu, bo wówczas to on byłby liderem i do łask mogłoby powrócić środowisko Unii Wolności. P. Giertych podkreślił, że plany te pokrzyżowały wyniki wyborów, które pokazały hegemonię p. Tuska. To jeszcze raz pokazuje, jak ważne dla obecnego układu było niedopuszczenie Nowej Prawicy do Sejmu. Gdybyśmy mieli tylu posłów, co RJP, PSL czy SLD mieliśmy ogromną szansę na pomyślne przeprowadzenie manewru: Nie bierzemy żadnych stanowisk w "rządzie" - ale popieramy "rząd" w zamian za radykalne reformy. P.Tusk zapewne - mając argument w postaci dodatkowych posad ministerialnych dla swoich aferałów - zdołałby zapewne przekonać PO do takiego manewru. Pytanie: czy On (albo ja) przeżylibyśmy taki manewr pozostaje otwarte. Przecież naruszylibyśmy bardzo wiele bardzo potężnych interesów... Ale: albo się w pliszki gra - albo politykę robi... JKM

Ile kosztuje budowa Polski zgodnie z wizją Tuska? Wybory wyborami, ale w ich tle rozgrywa się znacznie ważniejsza sprawa, bo dotycząca finansowej przyszłości wielu z nas – przynajmniej na najbliższe kilkanaście miesięcy, a nawet może na kilka lat. Oto złotówka traci do najważniejszych walut (dolar, euro, frank) kilkanaście procent swojej wartości w ciągu dwóch miesięcy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że minister finansów, który przez ostatnie dwa i pół roku tak ochoczo zapożyczał nas za granicą, nie ma już żadnego pola manewru przed uniknięciem przygotowania zrównoważonego budżetu. Niestety na pewno nie obetnie znacząco wydatków, co oznacza, że VAT pójdzie do góry, a w tle wisi jeszcze podatek katastralny.

Dług Dług publiczny za kadencji tego rządu wzrósł, o co najmniej 300 miliardów złotych – o ok. 20 miliardów pod koniec 2007 roku, o 256,7 miliarda w latach 2008-2010 oraz o co najmniej 50 miliardów w pierwszym półroczu 2011 roku. Z długiem już nikt w rządzie nawet nie próbuje walczyć. Jedyną poważną reformą, słuszną, było obniżenie składki przekazywanej do Otwartych Funduszy Emerytalnych. Inne działania, jakie przeprowadziła PO w kwestii nadmiernego przyrostu zadłużenia przyszłych podatników, (bo to oni będą płacić odsetki od tych pożyczek), to przede wszystkim stosowanie sztuczek kreatywnej księgowości. Gdy 31 marca 2011 roku Główny Urząd Statystyczny przesłał do Komisji Europejskiej informację o tym, że dług publiczny w Polsce osiągnął już pułap 55% w stosunku do PKB (można zapoznać się z danymi na stronie GUS), to zamiast poważnej debaty na temat przyszłego budżetu, który zgodnie z wymogami ustawy o finansach publicznych powinien zostać zrównoważony (to znaczy, że wydatki muszą być mniejsze od dochodów), mieliśmy pokaz prawdziwej kreatywnej księgowości. Co jeszcze dziwniejsze, w ciągu roku 2010, gdy przekazywano informację do Komisji Europejskiej, okazało się, że w trzecim kwartale tegoż roku dług wynosił nawet 55,4% w stosunku do PKB (do sprawdzenia na stronach Komisji), tak, że rząd miał czas na przygotowanie się. Potem mieliśmy już tylko pokaz prawdziwej fachowości Najlepszego Ministra Finansów w Europie – Jana Vincent-Rostowskiego. W ciągu roku rządowi udało się ukryć około 30 miliardów wydatków. Jak to zrobiono? Dokonano przesunięć, ale nie w wydatkach, tylko w definicjach. Najciekawszy numer zrobiono ze składkami przekazywanymi do OFE w 2010 roku. Otóż zaliczono je, jako składową finansów publicznych, przez co cały sektor ubezpieczeń społecznych nie miał (jak twierdzi GUS) 11 miliardów deficytu, (co musiano pokryć poprzez pożyczki i emisję obligacji), ale nadwyżkę w wysokości prawie 6 miliardów złotych (jak twierdzi rząd). Czy od tych przesunięć cokolwiek zmieniło się w świecie realnym? Oczywiście nie. Długi i tak trzeba będzie spłacić – niezależnie od tego, czy Tusk z Rostowskim uznają coś za dług ZUS, Funduszu Drogowego lub jeszcze innej instytucji państwowej, czy też nie. A gdzie te pieniądze poszły? Na budowę, bo przecież Polska jest w budowie. Pamiętajmy tylko, że jest to budowa na kredyt, a odsetki od rocznych inwestycji, (które zaplanowane są na wartość ok. 100 miliardów zł w 2011 r.) wyniosą od każdego następnego roku, co najmniej 5 miliardów złotych rocznie. Jeszcze jedna kadencja takiego inwestowania i obsługa długu publicznego zwiększy się z obecnych 40 miliardów zł rocznie do 60 miliardów. Co to oznacza dla przeciętnego Kowalskiego? Nic innego niż to, że w 2015 roku, patrząc, jak jego dzieci grają sobie w piłkę na Orlikach, czy mogąc w końcu przejechać się autostradą, (za którą z pewnością zapłaci przy wjeździe jeszcze raz z własnego portfela), będzie musiał zapłacić w podatkach ok. 3750 zł samych odsetek od zadłużenia. W następnym roku, jeżeli Polska będzie ciągle „w budowie”, będzie to już 4060 złotych. Tyle będzie nas, pracujących ludzi, kosztować zbudowanie Polski według wizji Tuska i Rostowskiego. Warto o tym pamiętać, patrząc na nowe inwestycje, do których trzeba pewnie dopłacić znacznie więcej niż tylko koszt pozyskania kapitału na ich zbudowanie. Ponieważ inwestycje państwowe mają to do siebie, że są chronicznie deficytowe, trzeba będzie dopłacać, co roku do nich z budżetu państwa (lub bezpośrednio z kieszeni Kowalskiego – jak przy wjeździe na autostradę). Jakie to będą sumy, trudno jeszcze oszacować. Ale niedługo życie napisze, niestety, na pewno ciekawy scenariusz.

Nie da się już ukryć długu Mimo iż dług publiczny już w zeszłym roku przekroczył granicę 55% w stosunku do PKB, dzięki kreatywnej księgowości udało się jeszcze Donaldowi Tuskowi ukryć przed opinią publiczną skalę zjawiska. Tusk z Rostowskim cieszyli się jak dzieci, chwaląc się przy tym swoimi kompetencjami, że zagranica im ufa, ponieważ ciągle chce pożyczać im forsę na ich pomysły (jakby ta międzynarodówka finansowa robiła to za darmo). No, więc zapożyczali nas za granicą. Od końca 2008 roku w ciągu zaledwie dwóch i pół roku Donald Tusk wraz z Janem Vincent-Rostowskim (przysłanym do nas z Londynu, jako między innymi „profesor” uczelni Central European University w Budapeszcie, sponsorowanej głównie przez największego spekulanta walutowego na świecie – George’a Sorosa) niemalże podwoili zadłużenie zagraniczne państwa polskiego. Jeszcze na koniec 2008 roku dług ten wynosił 67 miliardów dolarów, a 30 czerwca 2011 roku było to już 126,9 miliarda. Przeliczając to wg aktualnych kursów dolara do złotówki, nasze zadłużenie zagraniczne wzrosło ze 198 miliardów do 349 miliardów. W ciągu zaledwie dwóch i pół roku! Przyczyną tego był zapewne fakt, że w Polsce nikt nie był w stanie wykupić hurtem produkowanych polskich obligacji i bonów skarbowych, więc musiano upłynniać przyszłe dochody polskich podatników za granicą. Drugą przyczyną może być celowe działanie, ale nie twórzmy spiskowych teorii dziejów. Przecież każde dziecko wie, a jeśli nie wie, to się dowie z niektórych gazet, że przy przetargach na pożyczki obejmujące 60 miliardów dolarów (odsetki od tego to, co najmniej 3 miliardy dolarów rocznie) wszystko jest przeprowadzane zgodnie z zasadami dbania o interes państwa. Każdy kij ma jednak dwa końce, więc przyszła kryska na Tuska. Oto złotówka, prawdopodobnie pod wpływem ataku spekulantów, (kto wie, może nawet samego Sorosa, chociaż zapowiadał on przejście na emeryturę), zaczęła gwałtownie tracić na wartości. Do dolara od 30 czerwca do 6 października (trochę ponad trzy miesiące) straciła prawie 20%. Co to oznacza? Nic innego niż fakt, że nasze zadłużenie zagraniczne w przeliczeniu na złotówki znacząco wzrośnie, powiększając kategorię „dług publiczny”. Jeśli nawet przyjmiemy, że od 30 czerwca 2011 roku nie zaciągnięto nowych pożyczek zagranicznych (a zaciągano), to z samego faktu zmiany kursu walut nasz dług zagraniczny denominowany w złotówkach w ciągu tych trzech miesięcy wzrósł z 349,1 miliarda do 415 miliardów, a więc o 65 miliardów. To jest wynik polityki zaciągania pożyczek za granicą. W 2010 roku polski PKB wyniósł 1415 miliardów złotych. Przyjmując 4-procentowy wzrost gospodarczy oraz inflację 2,5%, PKB Polski wyniesie w roku bieżącym ok. 1510 miliardów złotych. 55% z tej kwoty to 830 miliardów. Chociaż z całą pewnością można założyć, że takie zadłużenie mamy już od dawna, przyjmijmy jednak punkt widzenia Ministerstwa Finansów, wg, którego zadłużenie kraju na koniec 2011 roku wyniesie 811 miliardów złotych. Prognoza ta została wykonana dla kursu dolara wynoszącego 2,90 zł, a euro – 3,70 zł (70% długu zagranicznego jest w euro). Wg tego kursu dług publiczny na koniec roku ma wynieść 54,2% PKB (wg prognozy Ministerstwa Finansów). To oznacza, że 54,2% długu publicznego do PKB osiągniemy przy kursie dolara 2,90 złotych i zadłużeniu 811 miliardów złotych. Zatem wystarczy zwiększenie zadłużenia o 20 miliardów, żebyśmy przekroczyli barierę 55% długu do PKB. Każdy wzrost kursu dolara o 10 groszy powoduje, że nasze zadłużenie zagraniczne (z połowy roku 2011, a przecież do końca roku zostaną jeszcze zaciągnięte pożyczki zagraniczne) rośnie „na papierze”, (czyli w sumie tak, jak lubi minister Rostowski) o 12,6 miliarda złotych. Zatem wystarczy, że na koniec roku kurs dolara będzie na poziomie 3,06 zł, byśmy przekroczyli barierę 55% zadłużenia w stosunku do PKB (nie mówiąc o tym, że ministerstwo prognozowało kurs euro 3,70 zł, a obecnie jest to 4,37 zł). Wychodzi, więc na to, że granicą wytrzymałości dla tego rządu jest 3,06 zł za dolara lub 3,86 zł za euro. Ponieważ jednak Tusk nie chce w ogóle myśleć o potrzebie przygotowania zrównoważonego budżetu, znowu rozpoczęto kreatywne księgowanie. Nie wiedzieć, czemu minister finansów oczekuje, że dług publiczny przy kursie euro 4,35 zł wyniesie 53,8% PKB – wbrew temu, co wcześniej w prognozach przedstawili jego urzędnicy (pewnie nie odczytując potrzeby chwili). Jak on to wyliczył, tego już naprawdę nie sposób odgadnąć – i aż strach myśleć, co skrywają szafy Ministerstwa Finansów i jakie zobowiązania zaserwował nam ten rząd. Na wszelki jednak wypadek mówi się, że Narodowy Bank Polski może uruchomić wynoszące ok. 107 miliardów dolarów rezerwy walutowe w celu wzmocnienia złotówki na 31 grudnia 2011 roku, tak by dług publiczny utrzymać poniżej 55% PKB. I światowi spekulanci doskonale o tym wiedzą, dlatego pewnie już zacierają ręce w obliczu możliwej interwencji banku centralnego. Tylko, że bardzo rzadko taka interwencja kończy się sukcesem. Przeważnie naprzeciwko stoi kilka banków inwestycyjnych o znacznie większej płynności niż ma NBP. Może się okazać, że chęć zbicia na papierze długu publicznego poniżej 55% PKB zostanie osiągnięta bardzo wysokim kosztem albo nie zostanie osiągnięta w ogóle, (ale koszty i tak poniesiemy).

Zostaje podwyżka podatków Ponieważ nie wierzę, by prawnymi sposobami udało się ograniczyć dług publiczny, pozostaje przyjąć drugi wariant – że faktycznie trzeba będzie na 2013 rok przygotować zrównoważony budżet. Oznacza to z jednej strony albo obniżkę wydatków, co nie nastąpi, albo podwyżkę podatków (bardzo prawdopodobne). Już w tym roku ukazywały się różne raporty pokazujące, że Polska ma niskie, na tle Europy, podatki dochodowe (w domyśle: jest, z czego podnosić). Od wielu lat trwają przymiarki do podatku katastralnego (ot, właściciel mieszkania wartego 250 tys. zł zapłaci, co roku 1% jego wartości – dla wielu Polaków, którzy kupili horrendalnie drogie mieszkania na kredyt, będzie to równoważne wywłaszczeniu) i ciągle czeka podwyżka VAT do 24% od 1 lipca 2012 roku i o jeden punkt procentowy więcej od 1 lipca 2013 roku. Przyszłość pod rządami PO nie wygląda różowo… Marek Langalis


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Księga 2. Postępowenie nieprocesowe, ART 598(1) KPC, III CZP 75/08 - z dnia 28 sierpnia 2008 r
598
emocje i motywacja strelau, doliński (s 598 630)
313 598 1 SM
598
Zobowiązania, ART 598 KC, III CSK 181/07 - wyrok z dnia 14 grudnia 2007 r
598
598
598 599
598
598
598
598
598 0004
598 0008

więcej podobnych podstron