Mój jedyny przyjaciel Sennar przybył do obozowiska w którym przebywałam po bardzo długiej nieobecności.
Na początku rozmawialiśmy o poczynionych przeze mnie postępach, o wojnie oraz o wielu innych rzeczach. Mimo powracających wspomnień, byłam zimna jak lód. Robiłam to, czego nauczyła mnie wojna- nie okazywałam żadnych uczuć.
W pewnym momencie Sennar oświadczył mi, że musi wyruszyć w podróż, której celem było odnalezienie zaginionego kontynentu, o którym nie było prawie żadnych informacji . Wcale nie zareagowałam. Po prostu życzyłam mu powodzenia, odwróciłam się na pięcie i odeszłam żołnierskim krokiem.
W pewnej chwili poczułam na ramieniu zaciskającą się dłoń, która ciągnęła mnie do tyłu. Był to Sennar. Zmusił mnie, bym się odwróciła, a następnie zaczął krzyczeć, prosząc żebym okazała jakiekolwiek uczucia, albo chociaż coś powiedziała na temat tego co ma zamiar zrobić. Poczułam taką złość, jakby ktoś wymierzył mi policzek.
Uwolniłam się z uścisku .Krew pulsowała mi w skroniach. Nie dałam sobie nawet chwili do namysłu. Zadziałałam instynktownie. Moja dłoń pobiegła w stronę rękojeści. Dobyła miecza.
W następnej chwili na policzku Sennara pojawił się długi, czerwony znak.
Przez moment czas jakby zatrzymał się wokół nas. Nawet krew się nie pojawiła na początku. Minęła chwila, zanim z rozcięcia zaczął się wydobywać i kapać na ziemię życiodajny płyn.
Po raz pierwszy w życiu wypuściłam swój miecz z ręki.
Sennar odwrócił się i odszedł bez słowa.
Nie wiem jak długo stałam skamieniała, niczym po spojrzeniu w oczy Meduzy. Ciągle patrzyłam na krew Sennara spływającą po czarnym niczym noc ostrzu mego miecza. Złość ustąpiła smutkowi. Wydawało mi się, że nie jestem w stanie się nawet poruszyć.
Straciłam jedynego przyjaciela jakiego miałam.